BIZNES
potem dołączyła do nich technik farmacji z wieloletnim stażem - pani Wiesława Kotwicz. Cztery lata później wydzierżawili lokal, w którym od zawsze funkcjonowała apteka, jednak po prywatyzacji przestała dobrze prosperować. Dziś działa pod szyldem „Naszych Aptek”. Ostatnią, trzecią aptekę otworzyli przed ponad dwoma laty w samodzielnie wybudowanym lokalu.
Dorota i Roman lubią pracować razem. - Uzupełniamy się-stwierdza on. - Zona sprawdza się świetnie tam, gdzie potrzebna jest dokładność, konsekwencja i stanowczość, czyli cechy, którymi ja raczej nie mogę się poszczycić. Pracownicy wiedzą, że gdy należy się spodziewać premii, dostaną ją ode mnie, podczas gdy upomnienia rozdziela Dorota. Nie wyobrażam sobie prowadzenia działalności z kimś, kto nie jest moim zaufanym partnerem, choć przyznać trzeba, że małżonek nie jest najłatwiejszym współpracownikiem w biznesie. Jak tu go skrytykować?
Dla Doroty ważny jest fakt, że potrafili podzielić kompetencje jako współpracownicy, co wyeliminowało element rywalizacji. - Każde z nas wie, co do niego należy, wspieramy swoje decyzje, unikamy krytykowania się nawzajem. Poza tym towlaśniew pracy mamy czas pobyć ze sobą i porozmawiać. W domu, gdy tylko zaczynam interesujący temat, zaraz dzwoni komórka męża. Paradok-
Obecnie zespól pracowników „Naszych Aptek” liczy ponad 20 osób Wśród nich jest między innymi małżeństwo farmaceutów oraz była kierowniczka jednej z konkurencyjnych aptek, która zdecydowała się na pracę u państwa Cyfra.
Zdaniem Romana i Doroty posiadanie dobrego, zgranego zespołu jest warunkiem koniecznym istnienia apteki. Bliski kontakt z pracownikami nie jest dla nich kwestią strategii biznesowej, tylko naturalnym sposobem na prowadzenie apteki. - Od pierwszego dnia działalności było dla nas oczywistym, że będziemy potrzebowali zaufanych
pracowników, bowiem żadne z nas nie będzie w stanie pełnić dyżurów przez 24 godziny na dobę. Każdy z farmaceutów reprezentuje firmę tak jak my, więc musi mieć przynajmniej tak samo dobre relacje z pacjentami - mówi Roman. - Chyba mamy szczęście do ludzi, bo udało nam się znaleźć takie osoby, na których możemy w pełni polegać.Jeśli na przykład ktoś akurat kończy dyżur i widzi, że jest duża kolejka, a kolegom będzie trudno - znając się dobrze z każdym z pacjentów - zostaje dłużej z własnej woli, by potem odebrać nadliczbową godzinę w stosownym czasie. To naturalne, że niekiedy ktoś potrzebuje wyjść wcześniej, by zdążyć na szkolne zebranie dziecka, a ktoś inny przyjdzie później raz na jakiś czas, bo musiał się wybrać do lekarza. Nie musimy rozpisywać tego na osobnych dokumentach, każdemu możemy ufać.
Zdaje się jednak, że istnienie lojalnego, zgranego zespołu pracowników nie jest kwestią szczęścia ani przypadku, ale wynikiem konsekwentnych pomysłów na integrację. Pracownicy i właściciele „Naszych Aptek” spędzają razem wiele czasu poza godzinami pracy. Jeżdżą na spektakle teatralne, organizują ogniska, kuligi, spotkania całych rodzin wraz z dziećmi. - Nie musimy z mężem aranżować wyjazdów integracyjnych, pomysły rodzą się same - opowiada Dorota. - Ktoś proponuje wspólne obejrzenie spektaklu w krakowskim teatrze, ktoś inny zorganizowanie mikołajkowej zabawy dla dzieci. Po prostu lubimy ze sobą być. To nieprawda, że mila, rodzinna atmosfera w firmie zaburza relację pracownika z pracodawcą. Każdy z nas jest pracownikiem firmy - nie istnieje dla mnie pojęcie pracodawcy. Jeśli znamy nawzajem swoje charaktery, problemy, rodziny, łatwiej o zrozumienie i bezkonfliktową pracę.
Od ponad pięciu lat właściciele, pracownicy oraz ich rodziny rozgrywają mecze piłki halowej jako drużyna. „Nasze apteki” radzą sobie całkiem nieźle w trzeciej lidze.
Pracownikom nie sprawia kłopotu fakt, że mają dwóch szefów, gdyż zadania są dokładnie podzielone. Dorota pełni