910
MIECZYSŁAW MALIŃSKI
dni w mieście. Przyjechał na święta. Jezus jest jego człowiekiem. Zaprowadźcie Go do Heroda, niech Go osądzi.
Tego się nie spodziewali. Nie potrafili ukryć zaskoczenia. Jeszcze nie ruszali się z miejsca. Zaczęły się znowu gwałtowne szepty. Patrzył na nich drwiąco. Miał pełną satysfakcję, słuchając ich spierania się. Wreszcie poderwali się jak stado spłoszonych wróbli i najwyraźniej wściekli odeszli, popychając przed sobą Jezusa.
Przechodzili prawie pustymi jeszcze uliczkami odprowadzani zdziwionym wzrokiem wczesnych przechodniów. Zanim weszli do pałacu, wiedzieli, co zastaną u Heroda. Z daleka rozlegały się pijackie śpiewy. Kończyła się całonocna uczta. Szli po schodach potrącani przez pijanych mężczyzn i kobiety. Pijani byli wszędzie. Siedzieli, leżeli, snuli się po korytarzach. Z sali buchał odór potraw, wina i wymiotów. Poprzez gwar, jaki tu panował, zaledwie słyczeć można było muzykę, ospale przygrywającą do tańca grupie sennych tancerek. Stanęli pod ścianą zbitą gromadą. W panującym na sali półmroku dopiero po chwili spostrzegli Heroda. Był również pijany. Nienawidzili go jeszcze bardziej niż Piłata. Zawsze, a tym więcej teraz, gdy musieli go prosić o sądzenie Jezusa. Patrzyli z pogardą, jak usiłując przekrzyczeć hałas, opowiadał coś swojemu towarzyszowi. Wysłali jednego ze swoich, aby mu wyjaśnił cel ich przybycia. Przyglądali się reakcji Heroda. Nie rozumiał, o co chodzi. Nie chciał w ogóle rozmawiać. Widać było, jak tłumaczy wysłannikowi, że teraz jest uczta. Zapraszał go do zajęcia miejsca, podawał wino. Ałe kapłan nie ustępował. Wreszcie odniósł sukces. Herod zrozumiał. Zobaczyli, jak zamarł w pozie jakiegoś zdziwienia. Jeszcze nie dowierzał. Począł się dopytywać, nastawiając ucho, najwyraźniej chcąc się upewnić, czy to jest prawda, co mu powiedziano. Podniósł się ciężko na łokciu i począł patrzeć w ich kierunku. Potem polecił kapłanowi, aby wszyscy podeszli bliżej. Gdy tak szli przez salę, odprowadzani wzrokiem niektórych przytomniejszych biesiadników, Herod, wspierając się na swoim sąsiedzie dźwignął się na nogf, począł klaskać w dłonie i uciszać hałas. Co trzeźwiejsi wstawali, gromadzili się wokół Heroda. Ten, nie bardzo pewnie stojąc na nogach, zaczął ochrypłym głosem, wymachując rękami, tłumaczyć im, kogo mają przed sobą. Tłum gości gęstniał. Przychodzili wołani przez służbę z innych pomieszczeń, vestibulum i ogrodu. Podchodzili do Jezusa, dotykali Go, trącali, śmiali się, chichotali, stawiali najróżniejsze pytania, ktoś zaczął domagać się, aby uczynił jakiś cud, znak. Kapłani patrzyli na tę scenę z najwyższym oburzeniem i wstrętem. Nie tego chcieli. Nie na to przyszli. Nie dając się wciągnąć w tę atmosferę kpin i żartów, napierali coraz bardziej stanowczo na Heroda, aby wydał wyrok śmierci. Ale Herod juz oprzytomniał. Znakomicie dogadzała mu ta sceneria, aby się wykręcić