jących
__Opowiadanie /
Pisk przeszył ciszę niczym... coś, co przeszywa coś innego, co bywa przeszywane. Ludzie na uczelni zamarli. Stali w bezruchu z wyciągniętymi do góry szyjami niczym zając słyszący gałązkę złamaną pod butem myśliwego. Stali i czekali. Pisk narastał. Zbliżał się. Wibrował w uszach, napełniał niepokojem. Przez uszy, prosto do mózgu wdzierał się siejąc niepokój i zbierając plony ciekawości. Ciekawości, która zżerała wszystkich, gdyż w takich momentach ludzie, choć udają obojętność, oddaliby ostatnia koszulę, ukochanego zwierzaka i nerkę, żeby tylko dowiedzieć się, co się dzieje. I dowiedzieli się. Nawet bez konieczności rozstawania się z narządami wewnętrznymi, za sprawą źródła sygnału wbiegającego na korytarz.
Mariola wbiegła z impetem równym komecie, która spowodowała wymarcie dinozaurów. Stanęła pośrodku. Wyłączyła sygnał dźwiękowy. Upewniła się, czy aby na pewno wszyscy patrzą tylko na nią. Poprawiło fryzurę i zaczęła opowiadać.
- To było straszne. Myślałam, że
- Trzeba było przejść od słów do czynów - rzucił ktoś z tłumu. Mariola obdarzyła go spojrzeniem mówiącym: jeszcze raz się odezwiesz, a wyrwę ci wątrobę i wepchnę do gardła" - albo cos podobnego, równie malowniczego. W każdym bądź razie poskutkowało. Przybrała znów skrzywdzony wyraz twarzy i wróciła do opowiadania.
- Działo się to w łazience. Stoję sobie przed lusterkiem, poprawiam włosy. Wiecie, wczoraj byłam w salonie fryzjerskim. Bardzo okazyjnie mnie obsłużyli. Za podcięcie, ufarbowanie na platynowo - łososiowy róż mediolański i wymodelowanie fryzury zapłaciłam jedyne pięćset złotych. No przecież to prawie darmo. No... Stoję więc przed lustrem, poprawiam ten mój niesforny kosmyk, który ciągle mi odstaje i nagle szok. W lustrze widzę godzillę, czy tam innego yeti. Gapi się na mnie. Więc zaczęłam piszczeć i uciekłam. Jak moja fryzura?
- Eee... boska - bąknął ktoś z osłupiałego tłumu.
- E, gdzie tam. Taki nieład mam na głowie - odpowiedziała Mariola nawet nie udając, że kłamie. Roman patrzył na to wszystko ze spokojem. Obserwował z daleka. Nie miał ochoty kolejny raz ratować świata. Nie dziś. Dziś jest poniedziałek. Dzień wymyślony tylko po to, by nie zaczynać tygodnia od wtorku. W poniedziałek nie sposób jest nic robić. Poza tym w stroju SuperRomana getry zawsze uwierały go w kroczu. Stał wiec w tłumie i przyglądał się. Tak jak ktoś obserwujący piórko spadające na szalę wagi, która to przechyli się, gdy tylko ono doleci i przewróci kostkę domino, która popchnie następną i następną... Można powiedzieć, że Roman miał dziś alergię na
Nagle rozległ się ryk - przerażający, nieludzki ryk. Tak potworny i głośny, jak... coś potwornego i głośnego. Docierał on stamtąd, skąd z piskiem przybiegła Mariola. W tłumie uczucia musiały zacząć się kolejkować. Nie ustąpiło jeszcze zdumienie historią Marioli. Zdumienie wywołane raczej fryzurą za pięćset złotych niż yeti w lusterku, a już wzbierał lęk wywołany nieludzkim krzykiem i ciekawość jeszcze większa niż poprzednio. Teraz ludzie oddaliby dwie ostatnie koszule, własnych rodziców, trzustkę i obie nerki, żeby tylko dowiedzieć się, co wydaje taki dźwięk.
Roman doszedł do wniosku, że jednak, psia krew, najprawdopodobniej będzie musiał interweniować. Ale bez pośpiechu. Tylko w ostateczności. Trzeba wyczuć odpowiedni moment. Wtedy można wpaść, szast-prast, zaliczyć dobry uczynek i się ulotnić. Cóż, jedni zbierają znaczki, inni puszki po piwie, jeszcze inni puszki z piwem, a Roman kolekcjonował dobre uczynki. Jeszcze dwadzieścia pięć i będzie mógł je wymienić na wiertarkę.
Z rykiem, jakiego nie powstydziło się żadne monstrum z filmów grozy klasy B, na korytarz wbiegło... coś, co do złudzenia przypominało człowieka. Nawet bardzo... Właściwie, jakby nie patrzeć i nie słuchać, to nikt nie zauważyłby różnicy. Ludzie zamarli. Mariola wyciągnęła tylko rękę, drącym palcem wskazując na postać i cicho szepnęła: „To jest... to".
No i szlag trafił spokojny dzień
- pomyślał Roman, szukając ustronnego miejsca. Następnie przywdział dzianinę superboha-tera i wyłonił się w glorii i chwale. Wyłaniał się długo żyjąc nadzieją, że może wszystko się samo w tym czasie zdąży rozwiązać. Nie zdążyło, psia krew.
- Kim lub czym jesteś maszkaro?
- wrzasnął SuperRoman.
Istota zaryczała jeszcze głośniej, po czym powiedziała:
- Jesteś bez serc, bez ducha, ty szkieletów ludzie.
- Yyy, że co?
- Ty niewdzięczny synu mamin-syna! Tak mnie teraz traktujesz? Ja się dla ciebie tak staram, poświęcam, a ty tak?
- Chwila, jakie poświęcam, jakie maminsyna, my się znamy? Nie wydaje mi się.
- Pewnie, wolisz mnie nie zauważać, wolisz nie widzieć. Zawsze tak było.
- Ale czym... kim ty w ogóle jesteś?
- Czym?! - Ryknęło monstrum i to ryknęło tak, że pospadali robotnicy z rusztowań na sąsiednich budynkach.
- Dobrze, już dobrze. KIM jesteś?
Właściwie, kiedy się dobrze przyjrzeć większa część monstrum do złudzenia przypominała człowieka płci żeńskiej. Może oprócz głowy, zamiast której była wielka kula włosów, z której wnętrze dobywał się głos.
-Toja, Marta. Choć nic ci to pewnie nie powie, nieczuły. Od lat robię wszystko, żebyś tylko zwrócił na mnie uwagę... ale ty jesteś superbohaterem. Nie zauważasz takich jak ja.
- Marta, to ty? Ale co ci się stało
- Pomogę Ci SuperRoman. maszynkę do nia włosów.
Łzy z kuli wszystkich
- No dobrze, dobrze. Kupię Ci czapkę. Pochodzisz w niej kilka miesięcy i będzie wszystko dobrze. Wytniemy ci nawet dziury
Wódy z łez było już po kostki.
SuperRoman dził, że to na pewno nie jego dzień i że znów to właśnie on, psia krew, musi zadziałać, żeby uratować sytu-
ację. Zareagował błyskawicznie. Wyrwał książkę z rąk osłupiałego studenta i z całej siły zdzielił nią Martę w tył głowy. Przynajmniej tak mu się wydawało że to tył. Tu było najbardziej sucho. Zrobił to w obawie przed zalaniem całego piętra. Następnie za pomocą szlifierki, młotka, przecinaka, kleju i zszywek wymodelował Marcie nową fryzurę, której nie powstydziłby się żaden szanujący się producent szczotek drucianych.
I odszedł w spokoju. Raczej uciekł, bo nie chciał się jej na oczy pokazać jak się ocknie. No i żeby wreszcie pozbyć się tych przeklętych getrów, psia krew.
SuperRoman powróci...
KezloK