Krzyż pokrywała gruba jak zimowe futro warstwa kurzu. Nic dziwnego - przybito go tak wysoko, że szkolna sprzątaczka musiałaby przytargać drabinę, by go oczyścić. Obok za tłustą od brudu szybką rozpościerał skrzydła koronowany Orzeł Biały, a pod spodem papież uśmiechał się łagodnie i wyrozumiale na zdecydowanie najczystszym i najmniej wyblakłym portrecie. Agnieszka prześlizgnęła się po nich zniesmaczonym wzrokiem i wbiła spojrzenie w zaciek, usytuowany na ścianie dokładnie nad głową dyrektor Julii Kosteckiej. Kształt plamy wydawał się znajomy, budził w niej wspomnienia, ale nie mogła sobie przypomnieć, skąd go kojarzy. Potarła skroń koniuszkami palców. Była zmęczona. Julią Kostecką, jej telefonami i wezwaniami na dyrektorski dywanik. Kamilem, który był tych telefonów i wezwań przyczyną. Przemkiem, który za często załamywał nad synem ręce, a za rzadko działał. Życiem, nad którym traciła kontrolę. Sobą. Bezradną, bezwolną i bezradosną sobą. I światem bez Sebastiana.
Usiadła pewniej na rozchybotanym krześle. Wciągnęła głęboko powietrze w płuca i zmusiła się, by spojrzeć w oczy dyrektorki. Skoncentrowała się na wywodzie Kosteckiej, trwającym już od dłuższego czasu. W końcu chodziło o jej dziecko. Przemek siedzący obok wszedł w tryb machinalnego potakiwania, choć widać było, że kolejne szkolne problemy syna wprawiają go w konsternację.
- Zdaję sobie sprawę z tego, że państwa syn niedawno stracił brata bliźniaka - tłumaczyła magister Kostecka takim tonem, jakby przepraszała, że musi. Zaraz jednak głos i spojrzenie jej stwardniały i Agnieszka zrozumiała, że to tylko wyćwiczona latami pracy poza. - Mimo to jego zachowanie jest niedopuszczalne. Nie wspomnę o wcześniejszych epizodach z innymi dziećmi, ale dzisiaj przeszedł samego siebie.
Zawiesiła znacząco głos. Przemek dał się złapać na ten stary teatralny chwyt i z wrażenia aż przestał kiwać głową. Agnieszka poczuła się zmęczona, tym razem sytuacją, tym przedstawieniem, które musiała grać. Trzeba to przejść jak najszybciej, zabrać Kamila i wrócić do domu, pomyślała, ujmując dłoń męża wspierającym gestem.
- Co takiego zrobił mój syn? - przerwała ciszę.
- Zaatakował nauczyciela od WF-u - westchnęła Kostecka i w pełnej konsternacji ciszy, jaka zapanowała w gabinecie, opadła ciężko w głębiny fotela. - Co prawda zdrowiu pana Jaworskiego nic nie zagraża, ale blizna po tym ataku kluczami pozostanie do końca życia. Państwa syn o mały włos nie wydłubał mu oczu. Pan Jaworski poinformował mnie, że oczywiście nie zamierza wyciągać żadnych konsekwencji, ze względu na sytuację rodzinną Kamila. Jednak jesteśmy zmuszeni poprosić państwa o jak najszybszą wizytę u psychologa. Nasz szkolny pedagog już wypisał odpowiednie dokumenty.