Tamtej nocy słyszałam wycie. Leżałam w łóżku, w pokoju gościnnym na parterze i nie mogłam zasnąć. Czułam dziwny lęk, a przecież - tłumaczyłam sobie - to tylko historia. Dziwne z tymi zdychającymi psami, ale musi istnieć jakieś logiczne wytłumaczenie.
A potem to usłyszałam. Z oddali, jakby niesione wiatrem, dobiegło mnie ciche zawodzenie. Zrazu myślałam, że to wiatr się zrywa. Ale po chwili rozpoznałam w tym dźwięku głos psiej udręki.
I był coraz głośniejszy. Leżałam nieruchomo, a wyobraźnia galopowała - podsuwała mi obraz psa, który z głośnym wyciem drepcze uliczkami, zmierzając prosto do nas, do domu na uboczu. Jest coraz bliżej i bliżej. Lada moment przejdzie przez trawnik i zajrzy prosto w moje okno.
Narzuciłam na głowę kołdrę, skuliłam się. Nie byłam dzieciakiem, miałam szesnaście lat, a w tamtej chwili bałam się tak, jak nigdy w życiu. Pies wył już pod domem. Zawodził, to głośniej, to ciszej, a jego skowyt wwiercał mi się w uszy. A potem coś uderzyło lekko w okno.
Tylko niech nie wybije szyby, prosiłam w myślach. Bo wiedziałam, co to był za dźwięk. Rano obejrzałam uważnie okno - ślady nie pozostawiały wątpliwości. To nie mógł być sen.
Ten pies oparł się łapami o szybę i zaglądał do środka.
Kłopoty ze snem zaczęły się, gdy po śmierci mamy odziedziczyłam dom babci. Pierwszego dnia, gdy już jako pełnoprawna właścicielka odebrałam klucze i przyjechałam z walizkami, skromną częścią mojego dobytku, chodziłam po wszystkich pokojach, w zadumie dotykając mebli, zasłon.
Dom babci Cecile. Mój dom. Smakowałam te dwa ostatnie słowa, ale coś mi w nich zgrzytało. Były puste, nie ma miejscu. Mój dom. Mój. Powtarzałam to sobie uparcie. I czułam się tu coraz bardziej obco.
Se-sil.
Tak. Właśnie tak. Dom Se-sil, której charakter odcisnął na tym domu piętno i wrył się w jego ściany.
9