pobieżnie potraktowałem owe lata składające się na mój „wiek męski, wiek klęski”. Skoncentrowałem się na estradzie, kolejnych premierach kabaretu „Sześćdziesiątka” ledwie napomykając o książkach i pierwszym kontakcie z pismem „Fantastyka” (warto w tym miejscu wspomnieć o krótkiej niestety przyjaźni z ciężko już wówczas chorym Januszem Zajdlem). Prawie zupełnie pominąłem prasę i moje pierwsze kroki felietonisty. Tymczasem wkrótce po ostatecznym wywaleniu mnie z Radia (nie wpuszczano mnie od 13 grudnia, ale formalne wymówienie nosiło datę „prima aprilisa”) namówiony przez kolegę ze studiów Jarosława Sobiepanka, zacząłem publikować w paxowskiej „Zorzy”, gdzie uzyskałem pełna autonomię, a dodatkowo asekurowałem się nadtytułem „Chcąc nie chcąc”, dobrze określającym mój ówczesny stan psychiczny. Dokładnie zdefiniowałem go w jednym z pierwszych felietonów, zatytułowanym
Światełko w kanale
Mój optymizm jest bardzo ostrożny. Malutki. Ale kto potrafi z cała precyzja odróżnić ostrożny optymizm od umiarkowanego pesymizmu? Jestem optymista nie dlatego, żebym miał ku temu jakieś szczególne powody, lub dowody. Jestem, ponieważ nie można inaczej. Pesymizm to brak nadziei, paraliż, apatia, pogodzenie się z kamykiem w bucie, obrożą na szyi i chuliganem jako sublokatorem. Dziejami ludzkości rządziły zawsze dwa odwrotnie proporcjonalne uczucia:
Strach i nadzieja. Żadnemu nigdy nie udało się zwyciężyć bezapelacyjnie. Stąd też historia jawi się jako stałe falowanie emocjonalnej sinusoidy. I to stanowi drugi powód optymizmu — po dołku nieuchronnie musi przyjść górka. Oczywiście może przyjść prędzej, może później. Pesymizm zakłada przyzwyczajenie, ba, sympatyzowanie z dołkiem, podparte założeniem, że następny dołek może być tylko głębszy. Optymizm to stałe wypatrywanie pierwszych zapowiedzi wznoszenia (...) Przy okazji można powtarzać sobie starą fraszkę Lecą „nawet najdłuższa żmija, przemija”. A przede wszystkim optymizm nie zezwala na bezproduktywne załamywanie rąk, że po co, na co, nic nie ma sensu, a wzywanie do pozytywizmu to kolejny kanał (...) Chociaż nawet kanał, jak nazwa wskazuje może służyć za środek komunikacji. Zbudowany dom pozostaje zbudowanym domem, uszyty but uszytym butem, a napisany wiersz, napisanym wierszem nawet jeśli opublikują go w nieciekawym kontekście.
O Andrzeju Sowie, redaktorowi „Zarzewia”, który pozwolił mi zaistnieć na lamach swego