wało jednak czegoś, co nadawałoby się do pełnienia funkcji mózgu, do uzupełnienia bezmyślnej maszynerii zdolnością wyboru jednego z wielu możliwych rozwiązań, podejmowania decyzji, pamiętania, samodzielnego myślenia.
Maszyny cyfrowe nazwano więc w gazetach „mózgami elektronowymi”, a powieści science--fiction zaczęły ukazywać, jak gwałtowny rozwój technokratycznej cywilizacji pozwoli zastąpić ludzi przez maszyny w zadaniach coraz trudniejszych. Zdolne do rozwiązywania bardziej skomplikowanych problemów, komputery stają się w tych wyobrażeniach narzędziem niezastąpionym. Dążąc do uproszczenia sobie życia, człowiek posuwa się dalej i dalej, decydując się w końcu na krok fatalny w skutkach. Obdarza maszyny inteligencją. Genialni konstruktorzy budują wreszcie urządzenia, które mogą się reprodukować i organizować własną działalność...
Teraz — zgodnie z tą wizją — ludzkość może odpocząć. Nastaje z dawna upragniony wiek lenistwa. Nad wszystkim, począwszy od gotowania jajek na twardo, aż po podbój Kosmosu, czuwają mądre roboty. Żywią i bronią, ubierają i dostarczają rozrywek. Tu idylliczny obraz mąci się szybko: komputery — zdolne do rozmnażania się, wyposażone w świadomość swojego istnienia, posiadające pełną kontrolę nad światem — stają się jego panami. Tolerują przez pewien czas ludzi, lecz później zabierają się do ich planowego wyniszczenia jako słabych, niedoskonałych konstrukcji.
Jakkolwiek wobec twórczości science-jiction należy zachować rozsądny dystans, nietaktem byłoby zapomnieć o jej udziale w inicjowaniu badań nad sztuczną inteligencją. Roznieconego przez literatów poczucia niepewności nie mogli się pozbyć nawet fachowcy. W końcu, zamiast zbywać pobłażliwym uśmiechem wizje na te-