IV
IV
— I co powiesz?
— Powiem u Jesteś zbyt młody na to. aby przesądzać o tyra czyja to ziemia.
— To wszystko?
— Wszystko.
frody sprawiał wrażenie spokojnego l to Jeszcze bardziej złościło Ulva-
— Hej — krzyknął - przyjdź tu Jutro o tej samej porze Wcl miecz 1 włócznią. Zobaczymy czy bodziesz muł tyle samo szcaąśeta. Jak pny zabijaniu ryb
frody w milczeniu skinął głową l delej zajmował sią swoją robotą.
Ułv popądził konia, który wpadł do potoku i opryskał rybaka. Oczywiście było to obcaśiiwe I Frody przysiągł sobie, te da nauczką UlvoWt
Rys. Janusa Siymoiukl-Glanc
Jeitll spójrżeć tu góry, praw!# uwik po-k-Jl# śniegiem, t płynąć w głąb fiordu, to po I rawej ręce będą zabudowania rodziców Gudr.d, a Jeszcze wyżej, ale po lewej rccc. mieszka! pevv:en skald, nazywa! a:ę Tcjt, był synom Skar-rchedtna. Minęło mu pięćdziesiąt zim. Brodę nosił długą, a włosy bardzo gęste były n.eco c.emalejsze od brody. Spod kosmatych brwi spoglądał* dwoje oczu ostrych Jak szydła. Zdawało sie. te gdyby tak napotkały kogoś na swej drodze — to by przebiły na wylot
Skfld tafofdenl **A. Mało kto wiedział coś o nim naprawdę O aobi» nie lubił mówić. Podobno tył samotnie cały era i. Czy kiedykolwiek kochał Jakąś kobietą? Nikt tego nie wiedział. Gdzie są Jego rodzice, skąd pochodzą? I tego też nikt nlt wiedział.
Pożywień to zdobywał aobie sam — Upał ryby. albo polował na dzikie zwierząt*. 2ywił się tet leśnymi Jagodami* Zboża nie siał. Krów także nie trzymał, an*. Innego bydła Dom, który zbudował parą kroków od wody, utrzymywał w czystości, w porą zmieniał strzechą albo słup przegniły. Izbą miał Jedną, porządną i dość dużą — a takie obok dwa mniejsze gospodarcze pomieszczenia, W Jednym posłanie miał z pościelą zgrzebną, Jak w szałasie w górach u myśliwych.
Tełt był wielkim specjalistą w ćdedzn!« dobycia samorodnego żelaza a bagien i nyTobu a niego różnych przyrządów. Zajęcie to nie należało do łatwych & musiała być jakaś poważna przyczyna, aby Teit zmusił s!ą do wydobywania talaia ! przekuwania go. Zresztą wszystkie narzędzia kowalskie były a niego zawsze w należytym porządku.
Tell wiele wiedział, a patrzeć tet potrafił. Poprzez wodą. przez kamienie l dr rewo widzieć umiał. Na to zmysł miał odpowiedni, wiedią i wielką siłą Ujemną w sctcu.
W tej sadze Jeszcze wiele bodzie o nim ile mówiło.
V
Mole nawet sam wielki Ody a królujący w niebiosach, podsłuchał dawną rozmową ru podwórzu u Skegga. Albowiem postanowił tok: niech starszy syn Lut-.nga, syna ElvlixU, no-•zący imię l/lv, na przeprawie przez it rumie A. który wpływa do fiordu ze wschodu, napotka Frody'ego.
Ulv Jechał konno na polowanie, a może Już a polowania wracał. Teraz to Jut nie Jest takie ważne, bowiem to co sią wydanylo ma wielkie znaczenie dla naszej opowieści.
Był to młodzieniec w roffcwlcie Ul i sił, piękny na twarzy 1 na ciele. Miał tylko jedną wadą: trochą sią zacinaL Ale t tym jąkaniem było mu nawet do twarzy, dodawało Jego wypowiedzi nieco młodzieńczej świeżości — .1 może nawet ctyn.ło Ją bardziej bezpośrednią 1 dobroduszną. W rzeczywistości niczego z dobre duszności w nim nic było od dawna. Uhr był okrutny, Jak głodny wilk poszukujący pożywienia.
Frody w tym czasie łapał pstrągi w bystrym i płytkim miejscu itru mienia, który xwarvo Pstrągowym. Na piór wazy rzut Frody nic hyl przystojny. Jego przygarbiona sylwetka wzbudzała podejrzenie, te jakaś choroba toczy go od środka. Ale tak mogło tlą zdawać tylko na pozór. Przyjrzawszy mu s:ą zwłaszcza w momencie, gdy zabija wielkie pstrągi, doświadczony człowiek mógłby' natychmiast orzec: „Wybaw mule, wielki Odynle, od nagłego epotkama a tym człowiekiem w ciemnym bbraeH.
Podjechawszy do broda UIy zobaczył właśnie ffody>go. I naczynie ze świeżo złapanymi rybami też zobaczył. Powiedział:
— Witaj l
Pr ody tym samym mu odpowiedział. Ulv siedział na kontu i spoglądał t góry. Długo tak w milczeniu patr/ył Nie spodobało sią to *7-bakowL Godzi sią tu dodać, te byli oni rówieśnikami, niebawem mlek przekroczyć próg dwudziestej pierwszej zimy
— Czego tak na mnie sią gapisz?
Ulv milczał.
— Głuchy Jesteś? — zapytał frody.
— Tak, głuchy — odparł Ulv. — Do tego stopnia, te chciałbym znaleźć sią Witej żlebie, aby dokładnie dą usłyszeć.
— No to podejdl
UIy rzekł:
— Nie zrozumiałeś mnie. UW, synu Lctinga. syna sławnego *ivlnda, chcą abyś ty podszedł do mnie.
Nie można powiedzieć, aby tak rozmawiały mlądzy sobą dzieci A jednak dziwną mogła sią wydać ta rozmowa dla człowieka dobrze wychowanego ! statecznego Bowiem to przekomarzanie tlą byto bardzie) podobne do dziecięce) ałoi-UwoścL
— Może choeea snierzyć sią ze mną? — spytał Ulv.
— Nareszcie odgadłeś.
Oczy Ulva siaty sią czerwone z wściekłość*. Ale to takie było zrozumiale: był on synem wojownika I sam takie za takiego rię uwalał.
— Jak bądzicmy walczyć ł kiedy?
frody oświadczył, te Jest mu wszystko Jedno. l te io nie ma dla niego żadnego macze-sala.
— Konno czy pieszo?
— Obojątne.
Ulv zamyślił sią. A gdy siedział na koniu tak w zadumie, frody najspokojniej w świacie tłukł tobie pstrągi. Jakie mu sią nawinęły pod rąką A robił to bardzo epTytnit.
Ulv wrzasnął:
— A czy ty wiesz, frody. r.a czyjej ziemi łapiesz te ryby?
— Wiem.
XII
nigdy na rem nie Jeździ, a to chybs dlatego, la na łodziach 1 na statkach wielowlosłowych spędził więcej czasu l czuł sią na nich pewniej. Wiosło było przedłużeniem /ego silnej męskie} rąki — tak posłuszne jego woli. Wprawdzie koń też n!a był dla niego nowością, 00 od najmłodszych lat uczy! sią Jazdy. O tym wszystkim być może nla warto byłoby mówić, gdyby UW swą sylwetką nie przedstawiał czegoś przeciwnego: tworzy! Jedną całość z wierzchowcem. Jakby łączyło Ich wspólne serce, '.eden system krwionośny. I mlecz trzymnl w rąku tak wspaniale, jak smakosz wytrawny łyżką drewnianą. Patrząc na wszystko z boku wydawało sią. te nie warto było wszczynać tego pojedynku, bo rezultat Jest Już przesądzony: Frody nie da rady
UlYOWi.
ł oto przeciwnicy Już zeskoczył! ze swych koli5.
Fredy był blady, ale pełen determinacji. Ulv patrzył spode łba. Jakby zastanawiał tlą czy natychmiast ciąć, ery tet nieco zabawić braci swą wielką sprawnością w walce i poniżyć Fro-
dy’ęęo. zanim ten wyda ostatnie tchnienie...
Karlemu coraz mocniej biło serce. Jakby przebiegł był długą drogą do tego miejsca, skąd w ukryciu obserwował przygotowania do pojedynku-
— Słuchajcie! — powiedział Eg:l Jeden z braci Frody*cgo. do braci U2va. — Cokolwiek by s!ę stało, nikt nie ma prawa wtrącać sią do
walk'.. ,
— Dobrze — zgodzili się bracia Ulva.
Pierwszy ruszył z miejsca Ulw Krzyknąwszy
ccś rzucił sią ra frod/ego. Ten z dmną krwią odparował cios — at iskry sią posypały. Gdyby cięcie to nie było wyłapane na klir.gą, lecz uderzyło we Frody’ego, rczciąłoby go na pół Karlemu wydęło i c Jakby błyskawica przeleciała w pobliżu. Nawet oery przymrużył. Ukradkiem rpojreał nz Telia: ten nie zdradzał żadnych u-czuć szczególnych. Jakby w jego obecności ni* walczył! mężczyźni na śmierć i życie, tylko ryby łapali — pstrągi chociażby*.
— P&tra l staraj sią zapamiętać — szepnął-Karlemu dreszcz irrzcbiegł po plecach.
W tym czasie Frody i Ulv znów zwarli s‘e. rr.owu skrzyżowały sią ich miecze krzesząc o-srień podobny do błyskawic. Ulv zaczął wypleść Fr ody%egO t obaj po pewnym czas e znaleźli •lą w środku potoku. Fredy nagle uniósł miecz i uderzył. Ciącie to napotkało ripostą Ultra, lecz odbite uderzyło go płazem w głowę Jednakie V*v zdołał utrzymać sią na nogach. Zamyślił Inny manewr: cofając s;ą wrócił m polane. Frody też musiał wyjść z wody na trawą — niezwykle x*eloną w majowy dzień. Było nad nią błą-kłtne niebo l słońce wytytąfrće na ziemią sv/e irteosywne ciepło.
— Może go zabić — z przerażeniem powiedział Karl.
— Kto? — spytał skald.
— Ten- I ten—
— Karl, widzisz to wszystko? — 1 Ten wskazał palcem walczących. Wściekle machających śmiercionośną bronią.
— Widią.
— Wiedz zatem, te tak wygląda cele nisze łydę
Tett mówił niezbyt Jasno, niezrozumiale, a więc czy dobre Jest to nasze tycie czy n'.e l Jakim ono powinno być?
Teraz walczący zwarli alą 1 zdawało i.ą. te splotły sią Ich rące, a oba miecze znajdując sią tuż przy sobće, fnntoeły sią do nieba. I tak za-•tygiy-
Potem, z esloj siły odepchnąwszy sią od siebie. rozeszły sią.
UIy krzyknął:
— Nie Jesteś w formlel Mou masa dość?
— Mam dość! — u wył Frody ze złością.
Tym razem zetknął! sią bokami Jak łodzie.
I UIy zamachnąwszy sią mleczem zranił frody'e-go w ramią. Trytnęła krew. ale rana widocznie n ? była groźna. Frody xue zwrócił na mą u*a-Cb
Mlnąło sporo czasu, a przewagi nie było ani po stronie Ulva. ani po stronie Krody‘cgo. Pojedynek wstrzymano według umowy t za obopólną zgodą wkiótci wznowiono Ale teraz zamiast mieczy każdy z nich miał w rąku topór*.
— Prawo żyda? — spytał Karl mądrego skalda.
Ten tylko skinął głową.
XIII
Frody zapądził Ulva na środek potoku. Nie spodobało sią to Jego braciom. Jeden z nich krzyknął:
— Naprzód, Ułv. atakuj!
— O, nie! — krzykną!) w wielkim gniewie bracia FrodyYgo — Cóż to, macie zamiar walczyć razem z tym łajdakiem?!
Jeden 1 braci UlYa. An. ruszył w stroną braci Frody>ga. Trudno powiedzieć co chciał zrobić...
Bracia Frody'ego uznali, że ten nieoczekiwany ruch w Ich stroną — to wyrair.e wyzwanie ł długo nie namyślając sią rzucili swe włócznie nv Ano. Jedna z nich przebiła rau szyją w 0-kolicy grdyki.
An pad! do strumienia. Wraz z wodą popłynął! purpurowa krew. która mieszając sią z wodą stała »!ą bladoróżowa.
Brat Jego — Gudmund, obserwujący cale to wydarzenie z przeciwległego brzegu, bluzgając przekleństwami rzucił sią na brać! Frody>gc. A
mlecz miał długi 1 cłątki — mlecz swego dziada, który nim przepołowił od styl do samego krocza niejednego wroga.
Bracia Frody>go — Egll I Odd — zdążyli Już obnażyć miecze
— Do mnie1 — krzyknął Ulv do swego brata Gudmunda. — Słyszysz Gudmund? Do mnie!
Gudmund szybko tlę odwrócił, przeskoczył przez leżącego w strumieniu brata ł stanął obok UlYa*
Zdawało alą. że leżącego we krwi Ani zupełnie zapomniano Ale bracia nlo mieli czasu sple-szyć mu na pomoc: poranowlli zemścić sią ra niego, przeciwnikom zaś nic innego nie pozostało Jak tylko bronić s!ą lub atakować Zresztą A nowi nic Jut w tym momencie nie mogło pomóc. Był teraz bledszy od śniegu — ani kropli krwi nie miał w twarzy-
Nagle Ulv wydał okrzyk zwycięstwa: tak ryczy Jelcó-samiec. edy rozdepcze swego rywala Jego topór odrąbał prawie ramią Odda 1 Jego miecz runął do potoku.-
— To straszne — wyszeptał Karl. Nigdy dotąd nie widział, żeby tak ludzie a!ą zabijali — Jak zwierzą — druga zwierzą. I za co? Za parą pstrągów?
Spytał skalda:
— Za pstrągi?- Tb wszystko aau. ryby?
Skald pokiwał głową nie spuszczając wzroku
z brodu, przy którym zabijało sią paru młodzieńców, wychowanych przez swe matki w długie zimowe wieczory, w upal ! w mróz
— No tak- — rzekł Teit — Patrz, zbili tlą w ciasną grupą- I Jeszcze Jeden upadł do wody. X Jeszcze jeden-
Rzeczywiście, walczący stojąc po kolana w wodzie, bib tlą zawzięcie. Ten, któremu odrąbano rąką. chwiejąc sią wlókł sią w stroną brzegu. Dobrnął, usiadł na trawie. Coś próbował zrobić z kikutem krwawiącym obficie, niczym bijące źródło. A teraz jeszcze Jeden wyszedł na brzeg, nie na ten sam. ale na przeciwny Przyciskał rąką do lewego biodra. W końcu padł.
— Może krzyknąć do nich, aby sią opamiętali! — rzekł Kari drżąc cały z przejącia.
— Nawet nie myśl o tym! Wtedy pospołu ruszą przeciwko tobie. Tak, tskl Znam Ja Ich zbyt dobrze! — Po tej wypowiedzi widać było, U ma do kogoś wielką pretensją, a nawet złość w podobnej sprawie. — Wszyscy oni są tacy tam:i A więc me należy im przeszkadzać, niech aią pozabijają — lżej wówczas bądzlo Innym tyć Wierz mi!
Słońce Jul uchodziło A cł nad wodą zmą-cryl! tią, zmordowali I J*k z tego wynikało, byli ranni — Jedn' lżej. mni ciężej Je$l» ktoś jako lako trzymał s:ą r.a nogach, próbował wyjść na brzeg Jęków nic było słychać ąte oddychali wszyscy jak przed śmiercią. Konie tookojn e piły wodą I trczyptly trawą* One nft miały do aleble żadnych pretensji.
— Chodźmy już — rzekł Teit — Wynieśmy słą niepostrzeżenie. Uciekajmy. Słyszysz, Kart? Cicho Jak koty. W przec:wrvym wypadku — koniec z nami!
Teit nawet nla myślał, aby okazać Jakąkolwiek pomoc rannym Siłą odctacnał Karlego od drzewa ł rasem odraził w głąb lasu. Jak najdalej od tego miejsca—
XV
ZagłąblU tią w gęstwiną gdzie. Jak sią wydawało. nigdy nla stanęła ludzka stopa Wszystko tu było raczej podobne do tx»£nł ni? do rzeczywistości: wysokie nie do przebycia krzewy potężne pnie drzaW. nagle wyrastające jak spod ziemi omszałe skały. Kari wciąż sią onlądał. aby zapamiętać to miejsce, przer któro chyba będ-i musieli wracać. A Tott szedł bardzo pewnie. Jakby widział na ziemi niewidoczne dla nich znaki, dzięki którym znajdował swoją dro-KC
V? łesie panował mrok, słońce z trudnością docierało l wilgoć śu była, którą sią wyraźni# odczuwało. Nie była to wilgoć morska, ala szczególnego rodzaju ze swym specyficznym zapachem. Niczym z baśni. Jakie opowiada tlą zimą przy ognisku,
— Niezbyt przyjemny to las — rzekł Karl.
— Poczekaj — powiedział Teit — Jeszcze trochę. I tutaj też należy być cierpliwym Jw^k w każdej sprawie.
I oto wyszl‘ na łąkę — tak zieloną. Jaką ona może być tylko w maju. Zamiast ogniska — pośrodku śpiewało swą cichutką pleśń przezroczyste źródło. Cieniutki strumyczek płynął gdzieś w lewo, w zarośla. Zamiast ścian ciasnym szeregiem stały tu ogromne drzewa, m dachem było tu niebieskie niebo I ciepło tu było ł Jasno, a wilgoci n’e czuło sią anJ trocką.
Kari aż usta otworzył xe zdumienia W mgnieniu oka znalazł sią w królestwie światła 1 ciepła. w państwie żyda — Jasnym, wabiącym, czarującym. Przy źródle — tam gdzie wytrysnęło z ziemi, bulgocąc t bawiąc s:ę tabelkami powietrza ! płatkiem — ktoś położył wielki kamień. Jakby w pewnym konkretnym celu. Można by*o na nim posiedzieć, o nawet polcteć. Ciekawe kio mógł tutaj przynieść tę skałę? Jak wielkiej siły do togo potrzebował?
Skald doskonale rozumiał tamopocrude Karlego: nie było łatwo przejść tak ostrą zmianę nastroju: z ponurego tycia prłnego krwi t imierd — do baśniowego świata, cd mroku ! wilgoci — do światła 1 ciepła.
Tell usiadł na kamieniu 1 karał usiąść obok siebie Karlemu powiedział do niego:
— Oto małe niebieskie oko. — I wskazał źródło
Kari machinalnie popatrzył na nlcta. potem na źródło t porówna! Je: rzeczywiście, były tego samego koloru
— Oto prawdziwe tycie — rzekł Teit. — Tu rodzi tlą piękno — początek wszelkiego istnienia. Z g!ębł ziemi wyzwala sią życiodajny strumień t nie ma siły. która by go wnąclla.
— A om? — Kar! skinieniem głowy wskazał las, tę stronę skąd przed chwilą przyszli, stronę. gdtle niedawno walczono na ImieTĆ I tycie: Frody. Ulv orai Ich bracia! N
— Tak — w zamyśleniu powlcdslał Teit — ocli są zdolni do wszystkiego Ale powinieneś pamiętać: to źródło Jest Jednak od nich silniejsze. Potężniejsze od nich. ponieważ Jer. nieśmiertelne. - l złoszcząc sle coraz bardzie). — Czy widziałeś Jak zdycha) ten zarozumiały zawad laka w potoku? Przecież on przedtem topił Innych w taki tam sposób A teras - Jego kolej. Nic m! go nie tal takie Jego braci 1 Fro-dy>go! Zupełnie: Oni potrafią przebić pierś słabszemu od siebie, ale na szczęście nie umieją wstrzymać tego strumienie
Skald zaczerpnął dłonią wody I podniósł Ją do ust.
— Smaczna? — spyta! Kart
— Jak miód! — odparł zachwycony skald.
Wtedy Kari takie napa się wody I mało s!ą
nie zakrztuslł: tak strasznie była zimna Odczekawszy nieco. Jak po oparzeniu, poczuł prawdziwy Jej smak: tak była smaczna Jak prawdziwy miód!
Teit powiedział:
— Zaśpiewałbym Jedną ze swych pleśni, gdyby ona była godna tego piękna tej polany, tych zielonych strażników, tego nieba 1 *ego błękitnego oka Nie chcą mącić harmonii. *»óra panuje dokoła nas, a która Jest symbole n żyda Odbicie zawsze Jest mniej warte od oryginału Źródło to ten początek wszystkiego, a reszta — to Jedynie odblde
— Mówlaz o pokoju? — spytał Karl
— Mówią o żyda
I Teit znowu raczerpnał nieco wody Dłoń miał potężną l tym Jatn:e] skrzyła rią w niej woda niczym dąć.
— Nie wiedCtałttB. te w tym strasznym lesie mole być tak cudowna polana, takie wspaniałe źródełko — tak mówił KarL
— Specjalnie clebe tu przyprowadziłem Po-wtalleneś nauczyć sią jednej rzeczy kiedy test cl źle. gdy coś dusze orzygn ata Jak kam eń -przychodź na tę polaną nabierz stąd łisnyeh myśli t bądr.e cl łże) Zaoam'ątaj to tobie Taka Jen moja rada
— Zapamiętam — obiecał Kari.
— A drogą tu znajdziesz łatwo Idź od tego brodu prosto na północ A nie omłnies? teąo źródła Kiedy pokochna* dziewczynę, a sderzą, że tak tJą stanie — przyprowadź Ją tutaj t o-boje przysięgniecie tobie miłość przy tym niebieskim oku.
— Już teraz Jestem ukochany — wyauł Karl.
Teit milczał Nie wiedział co młodziettlee
chciał przez to powiedzieć.
frody aiedzlał na konłu niezgrabnie, Jakby
.12 ODGŁOSY