43S
- Tak, - zgodził się Zawisza - święta Litwa.
Jest to porozumienie dwóch z pozoru przeciwstawnych światów i dwóch dawnych wrogów. Jednak poczucie jakiejś solidarności wygrywa tu ze starymi animozjami. Solidarność opierała się na pewno na wspólnym pochodzeniu i poczuciu identyfikacji z Litwą. Należy jednak dodać, że w tym wypadku Litwa wymykała się partykularnym definicjom. Jako przedmiot identyfikacji i wspólnoty nie była ani realizacją Witoldowej idei niezależnego państwa litewskiego - jak chciałby to widzieć Mackonis - ani Mickiewiczowską wspólnotą ziemian i chłopów - jak rozumiał ją zapewne Zawisza. Być może to właśnie niemożność jednoznacznego uchwycenia ojczyzny, jej „wielorakość”, heterogeniczność, wewnętrzne sprzeczności i paradoksy, bogactwo form i idei, typowy dla pogranicz tygiel sił i ich permanentny nich był tym. za czym obaj tęsknili, siedząc po wojnie przy jednym stoliku w gdyńskiej kawiarni. Być może kiedy Mackonis zobaczył, do czego może doprowadzić ślepa chęć ujednolicenia, zaczął cenić różnorodność. Wspominał bogate życie wileńskich kawiarń oraz szereg Polaków, którzy to życie ożywiali do tego stopnia, że kiedy ich zabrakło, skończyło się też to życie. Składając się na „ducha” Wilna, stali się dla niego z biegiem czasu nieodłącznym elementem definicji litewskości, której tak bezskutecznie poszukiwał przez cały okres dwudziestolecia.
Solidarność ta miała jeszcze jedno podłoże - wspólne poczucie trauiny historycznej. Mackonis, mimo litewskiego już teraz Wilna, nie czuł się wygranym w tej wojnie. Będąc kolejno pracownikiem szpitali na polskim Pomorzu, więźniem sowieckiego łagru i odstawionym na boczny tor litewskim intelektualistą, nie odczuwał tryumfu. Wilno lat sześćdziesiątych nie mogło być miastem, o które walczył. Sprowadzone do poziomu każdego innego miasta Związku Radzieckiego, pozbawione indywidualności i różnorodności, jednorodne i nieruchome, stało się zaprzeczeniem miasta, które kiedyś kochał. Zapewne nie czuł się wiele lepiej niż tęskniący do swej kresowej arkadii polscy ziemianie, kiedy swoje wspomnienia o przedwojennych wileńskich kawiarniach kończył taką myślą:
... rozpasani w tym dwudziestoleciu w Wilnie warszawscy „ekonomowie" wartościowszych rzeczy ani w literaturze, ani w muzyce, ani w sztuce nie stworzyli. I nie mogli stworzyć. Po pierwsze - byli tylko ślepymi sługami Warszawy, po drugie - wszystkie swoje siły
438„Galvoju ir neżinau, uz kokias nuodemes dievas mus nubaude. Żiauriau negalima. Turćjome tevą żemę ir śtai esame tremtiiiiai. Neźinau kaip kiti, bet aś jaućiosi lyg lmiatikas. vaikściuoju apkvaiśęs. Daźnai atsistoju ant juros kranto ir valandomis żiuriu i tą pusę, kur yra Lietuva. Gimiau jos żerneje. augau. gyvenau ir śtai... [...] Ot sedżiu kavineje ii' man rodosi. kad esu ne „Fangratch. bet „Konradcr Kamie ar „Rudnickich Yilniuje. Śtai kur śirdziai animos kavines. Ne. Gal ne tiek kavines, kiek żmones. Tokiu ćia nesutinku. Kalbame viena kalba. o esame svetimi. Lietuvoje kalbejome kiekvienas kita kalba. o buvome savi. Diskutavome. gineijomes. peśemes. o kazkokia jćga mus jungć. - Lietuva - jterpiau. - Taip, - sutiko Zaviśa - śventoji Lietuva.“ IKIK. s. 37.
274