Dokonaniom tym nie towarzyszy jałowo-pokazowy hałas. Biblioteka im. Emanuela Smółki pracuje bez objawów snobizmu profesjonalnego, którego najżałośniejszym przejawem jest tytułomania.
Do polskiego „dziękuję” dodaję ormiańskie „sznorahakałutiun” i serbołu-życkie „dźak a sława”, trzykrotna sława!
* * *
prof. dr hab. Stanisław Sławomir Nicieja
Wspólnie w szczęściu i nieszczęściu
W mojej biografii naukowej opolska Wojewódzka Biblioteka Publiczna odgrywa istotną rolę już od prawie czterdziestu lat. Miałem szczęście od 1973 roku być jej sąsiadem, dosłownie przez ulicę, (mieszkałem przy ulicy Niedziałkowskiego do roku 2001). I szczególnie w czasach asystenckich w jej czytelniach byłem stałym gościem, bo tam miałem najbliżej. Biblioteka Główna dawnej Wyższej Szkoły Pedagogicznej - mojej uczelni - była przecież kilkanaście ulic dalej, aż na Oleskiej.
Zdarzało mi się, że gdy potrzebowałem szybko skorzystać z prasy albo słowników specjalistycznych i biograficznych, to nawet w papciach przeskakiwałem przez płot na ulicy Niedziałkowskiego i po minucie byłem już w czytelni. Zawsze mogłem tam liczyć na życzliwość, uczynność i merytoryczną pomoc. Kilka pań w katalogach i czytelni było niezwykłej urody, co stanowiło dla mnie dodatkowy magnes, aby tam wpadać nie tylko po książkę.
Z czasem biblioteka uniwersytecka, której zasoby bardzo się rozbudowały i wyspecjalizowały, zaczęła przesłaniać mi zbiory Biblioteki Wojewódzkiej. Ale jakże często, kiedy katalog uniwersytecki wykazywał brak danej pozycji, mogłem liczyć, że w Bibliotece Wojewódzkiej potrzebną mi książkę znajdę. Czułem się nawet uprzywilejowany, bo kilka razy zdarzyło mi się bezkarnie przetrzymywać nieprzyzwoicie długo książkę, która była mi niezbędna przy mojej pracy badawczej.
W 1997 roku wspólnie przeżyliśmy dramat powodzi. Byłem wówczas świeżo wybranym rektorem Uniwersytetu, oszołomiony ciosem prosto w serce uczelni, gdyż powódź zniszczyła wówczas Bibliotekę Główną UO. Razem więc byliśmy w wielkiej biedzie, bo był to czas, kiedy biblioteka uniwersytecka, którą kierowała dr Wanda Matwiejczuk, i Biblioteka Wojewódzka, pod dyrekcją bardzo bliskiego mi kolegi, Tadeusza Chrobaka, były w bezpośrednim sąsiedztwie, dzieliła je tylko ulica Strzelców Bytomskich. I obie książnice dostały od powodzi nokautujący cios. Musieliśmy wywieźć na wysypisko tysiące książek i roczników czasopism oblepionych błotną mazią. Wspólnie walczyliśmy wówczas z żywiołem, pocieszaliśmy się nawzajem i wspólnie z wielkim trudem odbudowywaliśmy latami zasoby naszych bibliotek.
32