Pracowałem wówczas cały dzień, w ciągu dnia w bibliotece, w domu -kontakty telefoniczne z instytucjami i osobami, które oferowały pomoc. Na zawsze zachowam wdzięczność dla grupy konserwatorów z Torunia, którzy natychmiast ruszyli z pomocą i uratowali zalany XIX-wieczny księgozbiór. Komora dezynfekcyjna i osuszająca, zainstalowana w nieczynnym budynku szpitala (dzisiaj Uniwersytet Opolski), pomogła uratować część zawilgoconego księgozbioru.
Sytuacja powoli stabilizowała się. Systematyczna, żmudna, trwająca ponad rok praca przybliżała nas do momentu, w którym mogliśmy znowu otworzyć dla czytelników odremontowany gmach biblioteki. Było to możliwe dzięki zaangażowaniu zespołu pracowników, ludzi związanych z biblioteką, bibliotek z całej Polski. Udało się i trzeba się z tego cieszyć. Wszystkim chcę powiedzieć jedno słowo - dziękuję.
* *
Joanna Czarkowska-Pasierhińska
W czasie mojej bardzo długiej pracy w bibliotece zetknęłam się z wieloma osobami. Jedne były mi bliższe, inne mniej. Chciałabym ocalić od zapomnienia trzy osoby, już nieżyjące, tzw. szeregowe pracownice biblioteki, z którymi pracowałam i wspominam je z wielką życzliwością.
Pierwsza - pani Janina Jackowska, zmarła w grudniu ubiegłego roku, w wieku prawie 101 lat. Drobna, niemal filigranowa pani, była nauczycielka. Poznałam ją jako licealistka, prowadziła wówczas Filię nr 9 na wyspie Pasiece, gdzie obie mieszkałyśmy. Później pracowałyśmy razem w wypożyczalni przy Piastowskiej. Zawsze pogodna, obdarzona poczuciem humoru, zdroworozsądkowa, zasadnicza i odpowiedzialna. Do bardzo późnej starości zachowała sprawność i jasność umysłu. Była żywym dowodem na twierdzenie, że praca w bibliotece zapewnia długowieczność i dobrą formę intelektualną. Nie pozbawiona kobiecej kokieterii; widzę ją, jak mając po dziewięćdziesiątce, rozgląda się za lustrem i przeglądając w nim starannie nakłada kapelusz. Co roku czekałyśmy niecierpliwie na jej imieniny, które wypadały 24 czerwca. Przynosiła wówczas pyszne lukrowane ciasteczka z różaną konfiturą. Miała 87 lat, kiedy powódź zalała jej parterowe mieszkanie. Zniosła to bardzo dzielnie, po roku odwiedzałyśmy ją już w nowym mieszkaniu, nadal pogodną i pełną energii, chociaż odczuwała brak dawnych sąsiadów i otoczenia, do którego przywykła przez kilkadziesiąt lat zamieszkiwania na Wyspie.
Druga - pani Krystyna Szczudłowska, chyba najstarsza stażem pracownica biblioteki, rozpoczęła ją w 1947 roku. Chodząca dobroć i uczciwość, życzliwa ludziom - nikt nie słyszał, by powiedziała o kimś coś niemiłego. Pracowita, sumienna, zawsze uśmiechnięta, łubiana przez wszystkich bez wyjątku, nieba by przychyliła czytelnikom. Na pogrzebie pani Krysi widziałam jej dawne koleżanki; przyszły z potrzeby serca, bo jej śmierć prawdziwie je dotknęła.
45