JJn*er Zgrużewski w n.tjwyż-na}ln stopniu zniechęcony odsu-Probówki i retorty. Znów je-nieudany eksperyment che* iw tyle, tyle tygodni lta obróciła się w ni-
^»'pokokkrąiyl iniynier prz"
* "a nowJ?z!e e!<sPcrymcnt roz-
Jakiegoś innego pier zatrzymał się znowu przy
* ^ n? ai*»* papieru, zaczai jję chęJjJMzerokim pismem nowa
rozziocit się pierwszy uiCu?y, dzień.
«> Sic Lu? lraw.v, gałązki drzew fi dąbrn? llk.atyml listkami. W la-/°^z\w ?»c 1 ^kwitły pierwiosnki
u°^rócil!y S«ię, ,płeśnia ptal{ów' y z da,ckiW południa:
• S1,;. yiosna!...
!?Wo ruJ y w dusznym pokoju b»DrSowa.iitr2eg? nic z tyc*1 cudów. * Sw°Ja pracą, nie zau-Mę d,;/;® .w pewnej chwili ot-zamąjaczyła w nich
w nowym jasnym
szym są Rezurekcje. Chciałabym strasz nie, ażebyś poszedł razem ze mną.
Zgrużewski jest wyraźnie w złym nastroju. Obecność żony i jej beztroska grają mu coraz bardziej na nerwach*
— Ach! Daj mi spokój — żachnął się gniewnie. — Nie mam czasu na podobne sielanki.
Jasne oczy pani Janki przygasły.
— Zauważyłam, żc ostatnio w ogóle nie masz dla mnie czasu!... Stajesz się coraz bardziej zamknięty w sobie i o-pryskliwy... Nie wiem doprawdy, jak mam to sobie tłumaczyć... Dawniej byłeś zupełnie inny.
— Dawniej... dawniej... — przedrzeźniał ją niechętnie inżynier, patrząc jednocześnie na swoją niedokończoną formułę chemiczną. .W miarę jak sta-
•ai te /'o,,y-
\v‘> b>"kl w.........
• Uśnii^i!13. hyla w jej sercu i w Jo jChając się dobrotliwie, po opj°nego w pracy męża. te Staszku, rzuć że
lwięcia Probówki i kwasy! Nic t’^ ną <..a. .Pięknie i słonecznie PkóL1**1*- ^ naszym ogród-ri‘° Pan VU drz?wie zaczyna wić •C zob.vJ:rznad,»- Musisz to ko-
Jak ci si« podoba
blr0\vj,riysry2l warfrt. Właśnie La,ł t^ s ę w sobie — właśnie a ktoś i 5?ym °CTicm, a tu zja-„ w plęd nl w dziewięć 0 wiośnie, o trznadlach
i i
C?v _s,p°k^N — burknął nic-
? uWie(.hlC widzisz *e Pracuję? V r«ki ftve,n starała s!ę wyciągnę °mw;ek.
’jvin df»u7'kadzam ci nigdy, sam fi r0?n rzc> de dziś to co inne-Pr-/0MZynaia s>e Właściwie *1 Do rwlf^J0 Wielka Sobota. 0 Południu .w kościele ną-
rzeję się, poważniej zapatruję się na ży-| cie i znajduję w nim poważniejsze cele. niż prawienie komplementów żonie...
— Nie wymagam od ciebie komplementów — cierpko przerwała pani Janka. — Mam chyba jednak prawo żądać od ciebie, ażebyś od czasu do czasu poświęcił mi chwilkę wolnego czasu... A może znudziłam ci się?
— Ach. nie rób ml scen!.,
— A ty bądź dla mnie bardziej u-przejmy!... Przynajmniej raz do roku na Wielkanoc — odcina się Pani Janka, a coś srebrnego błyszczy jej w oczach.
Chce jeszcze dorzucić parę słów. Zmroziła ją jednak do reszty chmurna twarz męża. Odwraca się w cc na pięcie i szybko wychodzi z pokoju.
^oolscbecciiy uut uiżyiUM
Inżynier Zgrużewski zdejmuje szkła i przeciera je chusteczką, wyjętą z góruj kieszeni marynarki.
Incydent z żoną wytrącił go do reszty z równowagi. Czuje, że nie tak łatwo skupi się znowu.
— Płytka ialeęzka — myśli z niechęcią o żon.c. — .Wiosna... Trznadle-.. Gniazdka. Nowy kapelusz z piórkiem.,
A do diabla, czy kobieta ta nigdy nie może myśleć bardziej realnymi kaiego-r^ir.i?
Powoli podszedł do okna i machinalnie otworzył je.
Do pokoju" wpadł powiew wiosennego wiatru. Zapachniało czymś słodkim — aromatem zgoła Innym, * niż ostry zapach chćmikalij.
Wzrok uczonego zatrzymał się na gałązkach rosnącego przed oknem drzewa. Ich zieleń była tak delikatna, że aż wzruszyła go.
— Wiosna!... — żywiej zadrgało jego serce.
Niespodziewanie do uszu profesora ■doszedł odgłos detonacji.
Sekunda, a nowy huk rozdarł powietrze. A potem drugi... a potem trzeoi i czwarty.,
— To chłopcy strzelają na rezurekcję — przeleciało mu przez głowę. I nagłe przypomniały mu się te czasy, kiedy i on sam jako gimnazjalista uprawiał podobny „sport".
Salwy i detonacje stawały się coraz gęstsze. Inżynier Zgrużewski oparł głowę o framugę okna i zamarzyła mu się inna, najpiękniejsza, dawno miniona Sobota Wielkanocna.
Miał wtedy osiemnaście lat. Właśnie przygotowywał się do matury... I kochał się w Jance.
Ale piętnastoletnia pensjonarka nie bardzo reagowała na jego nieśmiałe pół słówka t naiwne, sztubackie listy.
Wesoła i swawolna wolała raczej przyjaciela Staszka, zawsze roześmianego W icka, wybornego cyklistę, ży-wio.owego sportowca. Temperament W tata odpowiadał jej więcej, nrż powaga blaszka, który nadomiar już wtedy nosi okulary, a nad rakietę tenisową przekładał dobrą książkę.
— Staszek to mól — kpił sobie z niego Wicek, .wszelkimi sposobami sta-
s*ę zdobyć. serduszko młotfej pa-nieuki