turystów postrzegają jako dowód na wysoką wartość swoich kultur.
Jeden z uchodźców tybetańskich, twórca współczesnego teatru tybetańskiego i menadżer kawiarni dla turystów w Dharamsali, w północnych Indiach, gdzie również realizuję badania, stwierdził, że „tybetańscy rodzice zwykli mówić swoim dzieciom: 'Cudzoziemcy przyjeżdżają z tak daleka, żeby studiować język tybetański, a wy nie chcecie się uczyć!'". Sama kawiarnia działa przy organizacji pozarządowej, która rekrutuje spośród turystów wolontariuszy uczących nowoprzybyłych uchodźców języka angielskiego. Turyści są również regularnie zaprzęgani do działania na rzecz tzw. sprawy tybetańskiej poprzez szeroko zakrojoną produkcję „pamiątek turystycznych" z logo Wolnego Tybetu. Uliczki Dharamsali są w rezultacie pełne przybyszy w koszulkach z hasłem „Stand for Tibet", z torbami z flagą tybetańską na ramieniu czy z parasolami nawołującymi „Save Tibet".
Postkolonializm odczytuje bowiem kontakt powstały wskutek nawet nierównych relacji władzy w kategoriach interakcji i wzajemnego oddziaływania, jako „proces polegający na złożonych negocjacjach i wymianie", jak pisała Leela Gandhi, krytyczka postkolonialna i prawnuczka Mahatmy Gandhiego. I nie chodzi tu wcale o optymistycznie infantylną wizję, jakoby kontakt kulturowy, do jakiego dochodzi poprzez turystykę, miał prowadzić do wzajemnego zrozumienia i poszerzania horyzontów poznawczych, gdyż często w jego rezultacie następuje jedynie okopywanie się na własnych pozycjach, ale o dostrzeganie tego, że wywołuje on zmiany po obu stronach. Nawet jeśli są one zaprzeczane, kwestionowane czy przyjmowane wybiórczo.
Innym przykładem sprawności jest umiejętne rozgrywanie turystycznych pragnień. Do Dharamsali, do której turystów przyciąga zarówno magia buddyzmu tybetańskiego, jaki i uchodźstwa, ściągają również Indusi trudniący się żebraniem. Są to głównie radżastańskie kobiety, które nie proszą o pieniądze, lecz o mleko dla dziecka lub ryż. Prowadzą turystę do sklepu, gdzie ten dokonuje zakupu, po czym towar zostaje zwrócony z niewielkim potrąceniem, dzięki czemu kobiety uzyskają dostęp do pieniędzy. W samym kontakcie z turystą wymiana pieniężna się jednak nie odbywa, dzięki czemu kobiety nadają tej relacji charakter nieskomodyfikowany, odpowiadając na turystyczną potrzebę autentyczności. Uchodźcy tybetańscy wykorzystują zresztą tę samą strategię, choć w bardziej zawoalowany sposób - w ich relacjach z turystami z Zachodu praktycznie nigdy nie pojawiają się prośby o bezpośrednie wsparcie finansowe, lecz oferty sponsorowania dziecka, aby mogło uczyć się w tybetańskiej szkole, możliwości wolontariackiej pracy na rzecz społeczności czy sugestie ułatwienia wyjazdu na „zieleńsze pastwiska", czyli na Zachód.
Perspektywa teorii postkolonialnej pozwala zatem na bardziej złożone i zniuansowane podejście do turystyki, które z jednej strony uwzględnia ciągłość kolonialnego dyskursu i relacje władzy, jakie implikuje turystyczne podróżowanie z państw tzw. Globalnej Północy do krajów postkolonialnych, z drugiej natomiast pozwala odejść od upraszczających interpretacji czynionych przy użyciu dychotomicznego podziału na centrum i peryferia. Postrzeganie lokalnych społeczności wyłącznie przez pryzmat przedmiotów czyichś wyobrażeń i ofiar czyjejś dominacji, jak każda wiktymizacja, jest tyleż szlachetne, co w istocie uprzedmiatawiające. Ważne jest, aby nie ignorując mniej lub bardziej ukrytych relacji władzy, umieć dostrzegać sprawczość ludzi jako aktorów społecznych w te relacje uwikłanych.
[1] Badania Wykorzystano wyniki badań prowadzonych przez autorkę przy finansowym wsparciu Narodowego