nia i zdolność do łączenia tego, co jakoby rozdzielne. Obie te umiejętności dają się dostrzec, jeśli pochylimy się nad „ojczyznami słowa”, do których sprowadza się zawsze humanistyczna genre. To, jak komunikuje się o wynikach badań, ma zawsze charakter prezentacji językowej i przyjmuje postać tekstualną. Teksty zaś różnią się w podobny sposób, jak różnią się sami badacze, a właściwie, jak różna jest ich wrażliwość. I tak oto Edmund Leach, którego nie podejrzewano raczej o sympatie dla literacko-subiek-tywnych stron antropologicznej profesji, nagle potrafił orzec, iż podobnie jak w powieści, cechy wyjaśnień antropologicznych mają swe źródło w ... osobowości autora. „Jakże miałoby być inaczej? Jedyne ego, jakie znam z pierwszej ręki, to moje własne. Kiedy Malinowski pisał o Wyspach Tro-brianda, pisał o sobie; kiedy Evans-Pritchard pisał o Nuerach, pisał o sobie”; tak więc — kończy niezapomniany enfant terrible brytyjskiej wersji antropologii — „różnice kulturowe, choć niekiedy poręczne, są chwilowymi fikcjami” [Leach, 1989: 137-138].
Ambiwalencja antropologii ma tedy i swoją dobrą stronę. Dobrą, bo daje wielkie możliwości tym wszystkim, którym nie wystarcza „sucha” nauka z jej ustalonym warsztatem, zapleczem epistemologicznym i teore-tyczno-metodologicznym oraz tzw. preferowanym przedmiotem badań. Będąc antropologiem, jak powiadał znów Claude Levi-Strauss, trzeba być przygotowanym na to, że bardzo trudno będzie oddzielić własne życie zawodowe od prywatnego, a nawet, że nie sposób tego uczynić: „Jak matematyka lub muzyka, etnografia jest jedną z tych rzadkich dziedzin stanowiących prawdziwe powołanie. Można je odkryć w sobie, chociaż nie słuchało się wykładów” [Levi-Strauss, 1960: 53]. Powołanie ma zaś to do siebie, że nie liczy się z granicami, co wolno, a czego nie wypada robić; tym bardziej, jeśli posiada się licencję na nieustanne filozoficzne zwątpienie, bez którego próżno marzyć o byciu Rortowskim „koneserem zróżnicowania”, a więc antropologiem ciągle niepewnym swego, hipochondrycznym, ale i przepełnionym radością, że tak wiele jeszcze nie wie.
Skoro jest się badaczem, jakiemu dane było poznać kawałek świata i jego najdziwaczniejsze formy życia (a przecież one znajdują się także nieopodal, o czym często zapominamy, sądząc, że własne podwórko nie ma przed nami szczególnych tajemnic), dlaczego nie spróbować zdać relacji z własnych peregrynacji geograficznych i intelektualnych. Ale nie w sposób rutynowy, na kartach opracowań stricte naukowych, lecz w formie swobodniejszej, nawet może z tajonymi pretensjami do literackiego kunsztu. Wydaje mi się, że jedna z wielu możliwych definicji antropologii mogłaby tedy brzmieć tak: jest to powołanie do permanentnego zdziwienia człowiekiem w objęciach owego niewidzialnego tworu zwanego kulturą; jest to powo-
178