się do powtarzania tego, co już było powiedziane w ostatnich dwu dniach lub wcześniej.
Po jeszcze paru urywanych monosylabach, rozdzieleni potęgującą się ciemnością, stają się w końcu nierozpoznawalni w mroku, noc zagarnęła ich całkowicie.
Dwa niewyraźne kształty, wyodrębnione tylko tam, gdzie mrok jest mniej gęsty i pozwala dojrzeć suknię lub jasną koszulę; siedzą tuż obok siebie, zagłębieni w fotelach aż po oparcia, z rękami wyciągniętymi wzdłuż poręczy, ich dłonie wykonują od czasu do czasu niezdecydowane poruszenia, lecz po nieśmiałych próbach znowu powracają na tę samą odległość; ich ruchy są nieznaczne, a może w ogóle wyimaginowane.
Świerszcze także umilkły.
Tylko tu i ówdzie słychać krótki krzyk nocnego drapieżnika, nagłe buczenie chrząszcza, stuknięcie porcelanowej filiżanki odstawionej na niski stolik.
Teraz głos pomocnika kierowcy dociera od strony magazynów do środkowej części tarasu, śpiewa jakąś ludową piosenkę, jej słów nie można zrozumieć, a może w ogóle nie istnieją.
Magazyny mieszczą się za domem, po prawej stronie dużego dziedzińca. Głos musi więc okrążyć pod wystającym dachem cały
narożnik zajęty przez gabinet, co znacznie przytłumia jego brzmienie, chociaż część dźwięków może przebiegać ukośnie przez tenże pokój, przeniknąwszy poprzez żaluzję (od południowej strony i wschodniego narożnika).
Lecz głos brzmi donośnie. Jest pełny, silny, choć ustawiony w niskich rejestrach. Bez wysiłku, lekko i zwinnie przeskakuje z tonu na ton, a potem nagle się urywa.
Ten typ pieśni ma tak szczególną melodię, że trudno stwierdzić, czy urwała się ona przypadkowo (w związku z jakąś czynnością, którą akurat musiał wykonać śpiewający mężczyzna), czy też dobiegła po prostu końca.
Gdy odzywa się znowu, jest to równie raptowne, tak samo niespodziewane, i pierwsze tony nie zdają się stanowić ani początku, ani dalszego ciągu.
Za to w innych miejscach wydaje się, jakby pewne wątki zmierzały do zakończenia; wszystko na to wskazuje: wydłużające się pauzy, odnaleziony spokój, wrażenie, że wszystko zostało już powiedziane; ale po dźwięku, który miał być ostatni, przychodzi następny, niczym nie przerywając ciągłości, równie lekki, swobodny, potem inny i znowu następne — słuchacz czuje, że jest w samym sercu poematu... i właśnie wtedy, bez żadnego uprzedzenia, wszystko się urywa.
W sypialni, A... pochyla twarz nad listem,
71