128
ANDRZEJ KALISZEWSKI
uśmiech - jest tego symbolem, a właściwie symbolem całej polskiej racji plebiscytowej:
Wilhelmina przestępujc z nogi na nogą, zaplata i rozplata drobne swe palce i nic może udźwignąć głowy, gdy ją tam mordujemy pytaniami o te nasze zatracone sprawy: czy chodzi do szkoły, ile w szkole dzieci, jak uczą, po jakiemu gadają... Nie wie, biedactwo, że to ona właśnie jest tym skarbem naszego zjednoczonego narodu, którego wydać na zniemczenie nie możemy. I nie wydamy! Mocarstwa musiały walić się, trony w drzazgi druzgotać, moc piekła musiała pęknąć i runąć, ażeby Wilhelmina mogła się uczyć w tym „Stuhms-dorfie” po polsku.
Z krótkiego wywiadu wynika, iż nauczyciel Niemiec nie tylko wbrew prawu nic wprowadził godzin polskiego, ale nawet używać tego języka nic pozwala! Ojciec zabrał więc Wilhelminę ze szkoły. W tym momencie w relację reportera wkrada się znów charakterystyczny dla Żeromskiego zmysł dowcipnej i zwięzłej charakterystyki pośredniej, złączony tu z kapitalną pisarską autoironią. Reporter domyśla się oto, że dziecko, jak wszystkie dzieci, wcale nie martwi się swą szkolną absencją na tle politycznym, zapewne nawet nie rozumie szczytnych idei plebiscytu. Wilhelmina na razie jest szczęśliwa, że nic chodzi do szkoły ani do ochronki:
I tak oto lata przed domem, po drodze, po miedzach. Co prawda każdy z nas robiłby na jej miejscu to samo, gdyby tak jeszcze raz mógł przeżyć szczęście jej radosnego dzieciństwa! Lecz my, starzy nienawistnicy przemocy, musimy jednak zapędzić Wilhelminę do szkoły. Już ów pan nauczyciel przestanie dręczyć dzieci. „Nie damy ziemi skąd nasz ród, nie damy pogrześć mowy”.
Wątek Wilhelminy stanowi prawdziwą perełkę reporterską i stylistyczną, daje też ciekawe zróżnicowanie nastroju w zestawieniu z otaczającymi go sekwencjami ponurych zamków krzyżackich i nicgodziwości „Pruskich Panów”. Uznać go można nawet za punkt kulminacyjny całej podróży i utworu. Znak nadziei.
Inni polscy bohaterowie reportażu to przede wszystkim „szarzy”, prości ludzie, pokrzywdzeni, ale wierzący w Polskę i sprawiedliwość, jak ta staruszka: „wychudła stara kobieta w czerni, z rękoma obwiniętymi czamcmi splotami różańca, które się ku mówcy raz wraz ekstatycznie i nabożnie wznosiły, oczy zaszklone łzami dziękczynienia za tę wieść o wszechpotężnym mścicielu, polskim rządzie”. Reporter przedstawia też w epizodach innych reprezentantów polskości: robotnika Kaszuba oraz przywódcę demonstracji, który właśnie wyszedł z niemieckiego więzienia. W ich dynamicznej charakterystyce akcent pada na barwy polszczyzny: to nieporadnej, wspomaganej germanizmami, to znów „prześlicznej” albo „pieściwej i miękkiej”, tak ,jakby poświst wiatru morskiego”, i tej będącej „zmatowieniem szorstkości i twardzizny naszej mowy”. W całej swej twórczości wyczulony na bogactwo języka, jego badacz (por. „Snobizm i postęp”), odnowiciel „żywosłowu” walczący z konwencją (określenie Adamczewskiego), teraz - trafiwszy na swej reporterskiej drodze na tyle odcieni gwar, stylów - Żeromski chłonie je i opisuje jako autentyczne i nieśmiertelne życic Polski na spornych obszarach, jako siłę, która przecież oparła się po-