382
GUSTAYE T HI BON
pochlebny) na terenie życia i działalności ludzkiej. Domagają się one od człowieka uproszczenia, zasadniczej niezmienności, miażdżą żywe stawianie się pod martwą wiecznością. Wystarczy pomyśleć o moralnym kodeksie „niecsułości", o Korneliańskiej moralności honoru, o ideale „przyzwoitości11 XIX wieku itd. W tych systematach człowiek nie ma prawa się zmieniać, nie ma nawet prawa rozglądać się w marszu, nosi jednocześnie jarzmo i końskie okulary. Wszystko w jego życiu wielorakim i płynnym musi ustępować w cień wobec zasady abstrakcyjnej, postawionej raz na zawsze; wedle słowa Racine‘a „jego przysięgi muszą mu zastąpić jego miłość". Duch (spiritus promptu s...) idzie na przodzie; życie nadąża mu jak potrafi — lub pozostaje na drodze. Moralność tego rodzaju wynaturza obowiązek wierności; nie przyznaje miejsca tej potrzebie odnawiania się i zapominania, którą nosi w sobie wszelka natura ziemska i która stanowi właśnie, w pewnej mierze, świeżości i oryginalności istoty żyjącej. Ale duch, gdy powoduje skostnienie życia, krzepnie także i sam, a wieczność, która zamiast wcielać w siebie proces stawania się, próbuje go zabić, nie jest tą żyjącą wiecznością, która karmi sobą czas, ale abstrakcją, widmem...
Istnieje jednak coś jeszcze gorszego niż ucisk i mechanizacja życia przez ducha (powodujące niechybnym rykoszetem formalizm duchowy), a to zafałszowanie wartości duchowych, zakażenie ducha przez otamowane energie witalne. Obyczaje, ideały, które ciału i indywidualnemu ja odmawiają ich słusznych praw, nie tylko wysuszają życie, ale je wynaturzają. Życie, przytłumione w ten sposób, nie znika, nie przekształca się także w ducha, ale oszukuje ducha, podszywa się pod ducha, jawi się podstępnie w masce wyższych walorów. Te fałszerstwa bywały piętnowane przez moralistów wszystkich czasów; dopatrywano się w tym słusznie owoców przyrodzonej nędzy człowieczej: ja widzę w tym raczej płód wygórowanych ambicji tej nędznej istoty. Samo ubóstwo nie jest jeszcze jedynym powodem fałszerstwa, ale ubóstwo, które chce stać się bogactwem. Istnieją i istniały klimaty uczuciowe i socjalne, które tłumiły i spychały do rzędu „spraw wstydliwych" poczucia elementarne, jak instynkt płciowy lub przywiązanie do życia: zrozumiałą jest rzeczą, że te uczucia, niezniszczalne a jednocześnie pozbawione normalnego ujścia, przystrajają się, by osiągnąć swoje cele, w ten sam ideał, który je potępia.
Nie ma potrzeby przywodzić na poparcie naszej tezy wszystkich ideałów czystości anielskiej przesiąkniętych „libido". Ta samorzutna hipokryzja, to prostytuowanie nieświadome ducha i szlachetnych walorów jest skazą romantyzmu we wszelkich jego postaciach. Ten prąd, czy to w porządku artystycznym, politycznym czy religijnym, zawsze odznacza się niezdrowym pomieszaniem rzeczywistości witalnej i rzeczywistości