408
JERZY ZAWIEYSKI
mację Kazia. Czy nie mogła? Czy nie chciała? Czy bała się nowych cicr pień? Na myśl o tym, żc mogłaby teraz tak, jak on, spotkać Stenia, doznał prawdziwej ulgi i był rad, że Emilia pozostała w domu.
Poczuł, że pociąg skacze po zwrotnicach i że jest jakiś ruch w przedziale. Gdy wyjrzał z poza palta, zobaczył Stenia, stojącego przy oknie.
Przedział opustoszał. Po pewnej chwili dostrzegł na peronie stacyjnym towarzyszkę Stenia, która stała naprzeciw ich przedziału, oświetlona jaskrawym światłem lampy.
Odwrócił natychmiast głowę, gdyż nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że jest ona zakochana w Steniu. Poznał to po jej wejrzeniu, po całym wyrazie twarzy. Ależ tak! Ależ tak! — upewniał się w myślach.
Gdy pociąg ruszył, postanowił rozprawić się z dawnym kochankiem Emilii. Ale jaka to miała być rozprawa? Czego od niego chciał? Rzeczy są już nieodwracalne — tak, jak nieodwracalna jest wszelka historia. Czy to historia ludzka,' czy historia świata. Mimo to jednak i nad historią czyniony jest sąd — stwierdził Gaycewicz — i historia także miewa swoje złe dni porachunków. A rachunek, jaki ma wyrównać Herbeński — jest rachunkiem ludzkiego życia.
— Nie idzie tu tylko — rozważał w skupieniu — o miłość, już dawno zagrzebaną, — nie o Emilię, starą i chorą, nie o beznadziejną walkę z powodu czegoś, czego się cofnąć nie da. Zapewne nie idzie także o Kazia, który nigdy nie dowiedział się kim był jego ojciec. Nie o to. Jeśli chce rozmowy ze Steniem, to zupełnie z innych powodów.
Gaycewicz pochylił się w stronę Herbeńskiego, który teraz zajmował miejsce naprzeciw niego — i usiłował spojrzeć mu w oczy.
Stenio przeglądał ilustracjo znanego tygodnika i uśmiechał się kącikiem ust, które przypominały usta Kazia. Ten sam wykrój — obserwował Gaycewicz — ten sam owal brody z lekkim wgłębieniem pośrodku. Jeszcze raz uderzyło Gaycewicza to, że Stenio tak nie wiele się zmienił. Nie mógł tego zrozumieć, gdyż i w tym wypadku, niesyta czasu młodość Stenia zaprzeczała jego poczuciu ładu i uwarunkowaniom praw natury.
— Jakby powszechne prawo zmiany dla niego nie istniało — myślał gniewnie — jakby nie istniała historia, która wszakże bez litości powinna obchodzić się z takimi, jak Herbeński! — Ale cóż? — poddawał się rezygnacji — dzieje się i tak w niepojętych losach świata i ludzi, że ktoś może bezkarnie łamać życie innych, może nieść swój tryumfujący urok i zawsze wypływać na fali w każdej dziejowej burzy.
— Niepojęte! — powiedział półgłosem i objął rękami głowę.
Pociąg pędził ze świstem, cały przedział kołysał się i drżał, zwłaszcza
na zwrotnicach i skrzyżowaniach.
W jakiejś chwili Gaycewicz zdobył się na odwagę i zapytał Stenia wręcz: