Z LEKTUR ZAGRANICZNYCH 549
kompendialny charakter, jak i wysoki poziom merytorycznej refleksji. Mowa tam w istocie o bibliotekarstwie światowym oraz o rosyjskim, z kompetentną i rozbudowaną retrospektywą. Jakkolwiek są też przykre, nieoczekiwane „wpadki”, których nie musiało być, nie dotyczą bowiem spraw bibliotecznych.
Motywem przewodnim tej książki jest próba przekonania, że istnieje odrębna dyscyplina naukowa, mianowicie „zbioroznawstwo”. Określa się to też jako „zarządzanie zbiorami” (moim zdaniem: gospodarowanie) i oczywiście taka specjalność istnieje, ale żeby zaraz kreować dyscyplinę? Z treści przecież widać, że to bibliotekoznawstwo i to w szerokim ujęciu, bo chętnie przywołuje się np. Rubakina. Ta nasza infobibliologiczna nauka na rynku naukowym ledwie zi pie, a tu jeszcze jeden z drugim chce ją poszatkować na kawałki i ogłosić się kreatorem. To jakieś nieporozumienie.
Za głównego ideologa tego zbioroznawstwa w Rosji uchodzi Jurij Grigoriew (1899-1973); jego książek w polskich bibliotekach nie ma, natomiast są w Słowackiej Bibliotece Narodowej w Martinie. Wątpliwości budzi uznanie za znawców problemu Nadieżdy Krupskiej (chociaż z nieprzyjaznym komentarzem) oraz Włodzimierza Lenina, który podobno chciał uchronić biblioteki i ich zbiory, lecz praktyka okazała się inna. No cóż, być może jego idea „czerwonego terroru” też była z założenia humanitarna, tylko źli czekiści wszystko popsuli. Na podobnej zasadzie da się powiedzieć, ze bibliotekom sprzyjał też Feliks Dzierżyński, bo likwidując autorów, również potencjalnych, radykalnie ułatwiał tworzenie bibliotecznych kolekcji.
Jest też w tomie wyrzut, że podczas „wydarzeń węgierskich” zniszczono katalogi tamtejszej Biblioteki Narodowej. Zabrakło jednak objaśnienia kontekstowego, iż w owym czasie rodacy autorów przyjechali tam bez zaproszenia na swoich czołgach, w towarzystwie lotnictwa i artylerii. Poza tym znalazło się zdanie, że „w czasie I wojny światowej rosyjska armia ratowała polskie zbiory, ewakuując je w głąb Rosji”. Dopowiedzmy, że robiła to też podczas II wojny światowej i to znacznie intensywniej. Obie ewakuacje były zaś na tyle skuteczne, że uratowanych zbiorów nikt potem nie znalazł.
Smutne, że takie bzdury — bez niczyjego nakazu i tekstowej potrzeby — wypisują ludzie skądinąd mądrzy i merytorycznie perfekcyjni. Stoliarow to wszak czołowy rosyjski bibliotekoznawca. To znaczy, że jad nacjonalizmu (tu akurat wielkoruskiego, lecz przecież nie tylko) jest w stanie zamulić każdy umysł.
Tekst główny dopełnia obfita literatura przedmiotu, ale głównie rosyjska. Publikacji zagranicznych przywołuje się relatywnie mało i to niekoniecznie te najnowsze. Ogólne zaś rozeznanie w realiach nierosyjskich utrudnia praktyka zapisywania nazwisk i nazw tylko po rosyjsku: często nie wiadomo, kto jest kto.
Zasadniczy przedmiot relacji to dzieje koncepcji - światowych oraz rosyjskich -bibliotecznego gospodarowania (to jest prawdziwy sens terminu „management”, a nie jakieś zarządzanie) zbiorami. Droga wiodła od uniwersalizmu, kiedy to gromadzono „jak leci”, a bibliotekarz miał znać się na wszystkim, aż do stopniowej specjalizacji, nadal nie przez wszystkich akceptowanej. Nowoczesne metamorficzne (elastyczne) idee gromadzenia pojawiły się dopiero na przełomie XIX i XX stulecia, sugerując balans pomiędzy oczekiwaniami publiczności, sugestiami ekspertów oraz nadrzędnymi zadaniami i możliwościami bibliotek.
Ekspansja materiałów elektronicznych wymusiła z kolei tworzenie depozy-toriów i repozytoriów, w dodatku w wymiarze międzybibliotecznym, bo inaczej nie dałoby się opanować podaży. Jednak współpraca między bibliotekami, w skali krajowej i międzynarodowej, pomimo teoretycznej akceptacji, nigdzie nie układa się w pełni zadowalająco, toteż integracja zasobów jest raczej prospektywną wskazówką, niż faktem. Mimo wszystko, coraz liczniej tworzą się międzybiblioteczne konsorcja i to kooperację urealnia. Ubocznym zaś efektem obecnej sytuacji jest spór o priorytet oraz model biblioteki - czy mianowicie skupiać się nadal na tworzeniu kolekcji, czy raczej nastawić się na organizację dostępu do zasobów. Jednoznacznego rozstrzygnięcia nie ma.