Trzeba tu wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt sprawy. Ilość informacji, jaka dociera do nas z inter-netu, jest zależna przede wszystkim od naszego własnego „zamówienia” na tę informację, jako że - mimo wysiłków biznesu reklamowego, aby ten stan rzeczy zmienić - internet wciąż jeszcze jest w znakomicie większym stopniu medium typu „puli" („ciągnięcie” - czyli sami wyszukujemy i pobieramy informację, której potrzebujemy) niż „push” (czyli „pchanie” - sytuacja, w której informacja sama „wpycha” się nam przed oczy, czy tego chcemy, czy nie, tak jak np. w reklamach telewizyjnych). Ograniczenie apetytu na informację, „informacyjnej zachłanności”, wydaje się być dobrą metodą na ograniczenie natłoku informacji płynących z internetu. Jeżeli oglądamy jakąś stronę WWW, naprawdę nie musimy odwiedzić wszystkich odsyłaczy, jakie na tej stronie się znajdują - a tak robi bardzo wielu użytkowników. Idźmy tam, gdzie znajdują się informacje naprawdę nam potrzebne!
W rozważaniach nad natłokiem informacji w in-ternecie wielu autorów lubi odwoływać się do Stanisława Lema, który w tym zakresie jest akurat kiepskim autorytetem, jako że sam publicznie przyznaje, iż na internecie się nie zna i z niego nie korzysta. Nie przeszkadza mu to jednak snuć wywodów na jego temat (a mnie zawsze uczono, że jeżeli się na czymś nie zna, to się o tym nie mówi...), zaś innym - powoływać się na nie. Jednak akurat na temat przytłoczenia informacją napisał byl Lem jedno bardzo trafne opowiadanie, choć nic bezpośrednio z internetem nie mające wspólnego. W jednej ze swoich wypraw konstruktorzy Trurl i Klapaucjusz spotkali zbójcę Gębona, który był zbójcą o tyle nietypowym, że nie pożądał skarbów materialnych, lecz informacji. Jak pamiętamy, źle się to dla niego skończyło, konstruktorzy sporządzili mu bowiem automat, który dosłownie przywalił go stosem nieprzerwanie dostarczanych informacji. Zwróćmy uwagę - Gębon został zalany potopem informacji na własne życzenie, chciał bowiem wiedzieć wszystko, na każdy temat, nie dokonując żadnej selekcji interesujących go wiadomości. Powinno to być przestrogą dla wszystkich użytkowników internetu.
Tu bowiem pojawia się chyba jedyne realne niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą internet - niebezpieczeństwo uzależnienia od Sieci, netoholizmu. Niemożliwości powstrzymania się od kliknięcia na jeszcze jeden odsyłacz czy spędzenia jeszcze kwadransa na IRC-owych pogaduszkach. Najbardziej uzależnieni netoholicy spędzają w Sieci po kilkanaście godzin dzienne, niemal nie jedząc i nie śpiąc, nie mówiąc już o zaniedbywaniu jakichkolwiek obowiązków... Zjawisko netoholizmu ma zapewne wiele wspólnego z terminal loneliness, i podobnie jak ta ostatnia jest bardziej problemem społecznym, niż charakterystycznym dla samego internetu. Uzależnić się przecież można od niemal wszystkiego: poza „klasycznymi” uzależnieniami takimi jak alkohol czy narkotyki mamy przecież jeszcze uzależnienie od jedzenia, od seksu, od pracy, od telewizji... Czy naprawdę jest czymś szczególnym, że na tej liście znalazł się także internet?
Jak jednak wspomniałem wcześniej, dla autorów wyliczających zagrożenia ze strony internetu gorsze od samej ilości informacji jest jej rozproszenie, niska wiarygodność, a często wzajemna sprzeczność różnych informacji ze sobą (niejednokrotnie zdarza się też celowe rozpowszechnianie informacji fałszywych). Ale czy jest to coś nowego, dziwnego, niespotykanego? Przecież tak jest ze wszystkimi informacjami, które docierają do nas jakąkolwiek drogą w codziennym życiu! Nauczyciel czy naukowiec najchętniej zapewne widziałby internet na podobieństwo olbrzymiej biblioteki, w której wszystko jest uporządkowane, dostępne w jednym miejscu i do tego jeszcze odpowiednio zweryfikowane pod względem treści przez grono szacownych redaktorów i recenzentów. Tyle tylko, że nigdzie na świecie taka biblioteka nie istnieje! Dlaczego miałaby istnieć w sieci?
Nawet w prawdziwych bibliotekach nie ma wszystkich informacji, często bardzo trudno je odnaleźć - zdecydowanie trudniej niż w internecie -a na półkach sąsiadują ze sobą Ewangelia z Mein Kampf i harleąuiny z traktatami filozoficznymi. A co się tyczy traktatów filozoficznych - potrafią one przecież przedstawiać świat w sposób diametralnie