142 I. Z SIEMION
lił późniejszy laureat Nagrody Nobla, Robert Merrifield. Byłem uczestnikiem Europejskiego Sympozjum Peptydowego (w Budapeszcie, w 1964 roku), gdzie Merrifield po raz pierwszy zaprezentował swoją ideę na europejskim forum. Szef polskiej delegacji, docent Taschner (podówczas z Gdańska) pełen był, jak pamiętam, zachwytu i w kółko powtarzał: „Widzi pan co on zrobił? widzi pan co on zrobił?”. Ale zdecydowana większość obecnych na tym sympozjum chemików przyjęła wystąpienie Merrifielda chłodno. Sama zresztą metoda była wtedy dość jeszcze ułomna. Wymagała użycia wielkiego nadmiaru odczynników, a na dodatek dawała dużo produktów ubocznych, powstających głównie w następstwie niepełnego przebiegu reakcji acylowania na poszczególnych etapach syntezy. Dopiero pojawienie się takich technik oczyszczania peptydów, jak wysokosprawna chromatografia cieczowa (HPLC), otworzyło Merrifieldo-wi drogę do wysokiej nagrody, którą otrzymał w roku 1984, w dwadzieścia lat po swoim odkryciu.
Ale wróćmy do lat sześćdziesiątych. Nową metodę przyjęto na ogół cierpko. Jej zdecydowanym przeciwnikiem był np. niemiecki chemik E. Wunsch. Tacy wybitni bioorganicy, jak C. Hofmann z USA czy G. W. Kenner z Anglii, też nie ukrywali swojej rezerwy. Z Kennerem przyszło mi prywatnie rozmawiać podczas któregoś kolejnego naszego sympozjum w Reinhardsbrunn. Mówił wtedy, że wykaże wyższość metody klasycznej, dokonując pełnej chemicznej syntezy lizozymu, obronnego białka organizmu. Sprawy potoczyły się, niestety, wręcz tragicznie. Grupa Kennera zsyntezowała fragmenty łańcucha polipeptydowego lizozymu, które następnie miały być łączone w kompletną strukturę. No i pojawiły się trudności, związane ze słabą rozpuszczalnością tych fragmentów długiego łańcucha. Synteza nie powiodła się i ambitny jej wykonawca, nie mogąc pogodzić się z niepowodzeniem, popełnił samobójstwo.
Również i prof. Hofmann postanowił wykazać wyższość metody klasycznej przez otrzymanie syntetycznego białka. Jego wybór padł na rybonukleazę A. Ale i jego spotkał zawód. Jak mi opowiadał jeden z uczestników tych zmagań, zawinił brak trwałości otrzymanych na drodze syntetycznej fragmentów łańcucha polipeptydowego białka. Zanim zdołano otrzymać ostatnie z nich, te syntezowane na początku już się rozłożyły.
Osobiście byłem wtedy zbyt młody, by w sprawie metod syntezy peptydów mieć jakieś zdanie. Ale przez wiele lat byłem nieufny. Całe moje chemiczne wykształcenie przemawiało przeciwko metodzie Merrifielda. Nauczono mnie, że chemik powinien izolować czyste produkty pośrednie każdej dłuższej syntezy. A tutaj sprawę tę całkowicie ignorowano. Pospiesznie przechodzono nad tym do porządku dziennego. Syntetyka interesował wyłącznie wynik końcowy i nie zastanawiał się, co się też dzieje na pośrednich etapach syntezy. A oprócz tego synteza Merrifielda była wtedy dla Polaków za droga. Bodajże w roku 1975 przebywałem na stażu w laboratorium prof. T. Wielanda w Heidelbergu. Tuż obok mojego miejsca pracy działała grupa Ch. Birra, wieloletniego współpracownika Wielanda. Birr był entuzjastą syntezy na nośniku stałym i napisał