54
Przyjechałyśmy wreszcie do Pompei. Stacya zbudowana na nieco wzniesionym terenie, na którem uwagę naszą chwilowo zatrzymało małe miasteczko, domki, sklepiki i państwowy budynek, gdzie kupuje się bilety wstępu. Zeszły śmy w dół i przez „Porta marina" skierowałyśmy kroki na drogę tej samej nazwy. Idziemy. Obok niej mieści się muzeum pompejańskie, które zawiera ciekawe różne naczynia z bronzu, gliny i szkła, znalezione w mieście,, dalej wazy, amfory, misy, sprzęty, odlewy ciał ludzkich,, jakie zginęły w chwili zniszczenia Pompei w 79. r. i t. p. Zresztą spełnia muzeum podrzędniejszą rolę, albowiem ważniejsze wykopaliska przewiezione zostały do „Museo Na-zionale" w Neapolu.
Wchodzimy do miasta. Prawdziwy martwy labirynt! Gdzie spojrzenie rzucimy, wszędzie szczątki budowli, zwalisk, wśród których trudno w pierwszej chwili zorjentować się; wszystko tchnie dziwną atmosferą, jakąś ciszą grobową i na wrażeniu wyciska cień melancholii, niezwykłe budzi przygnębienie duszy. I rodzą się różne myśli, zdaje się człowiekowi, że znalazł się w jakiemś bajecznem, za-klętem mieście lub w jakiejś wygasłej miejscowości pustynnej, wyniszczonej strasznem tchnieniem litości niezna-jącego żywiołu. Mury i mury, kamienie, płyty i kolumny, wodociągi i zbiorniki, fora, świątynie, domy i targi — to wszystko w miarę jak dłużej wśród gruzów przebywamy poczyna się zlewać w jeden obraz, ilustrujący w nieznanej bliżej przedtem formie życie tak bardzo odległej epoki. Zaczynają objaśniać. I rzecz dziwna. Martwe kamienie poczynają ożywiać się, otwierają swoje księgi dawnego żywota i przemawiają do nas. I im dłużej przypatrywałam się zwaliskom, tern jaśniej widziałam ich potęgę, tern silniej odczuwałam ich losy, tern więcej rozumiałam ich mowę, ich dzieje.
Dążymy szeroką ulicą, wykładaną płytami, wiodącą na rynek miasta, na „forum", które tworzyło ośrodek życia społecznego, politycznego i ekonomicznego w mieście. „Foro" to ogromna prostokątna płaszczyzna, wyłożona płytami i otoczona najważniejszemi budowlami.