tem słyszało a ujrzy się ją zdała z brzegu placu po raz pierwszy, doznaje się pewnego zawodu. Spodziewałam się ujrzeć gmach śnieżno biały, olśniewający oczy a tymczasem świątynia przedstawia się w brudnoszarej, prawie ciemnej szacie. Zawód jednak szybko ustępuje miejsca zachwytowi w miarę, jak zbliżamy się ku katedrze i przyglądamy z blizka przepięknej jej budowie. Nad wyraz wspaniała gotycka struktura, bogata niemal koronkowa architektonika, las iglic i wieżyc, ciżba nagromadzonych posągów — wszystko zlewa się w nadzwyczajny obraz, który zwłaszcza w porze wieczornej na ciemnem tle nieba lśni pełnym blaskiem. We wnętrzu kościoła zwraca naszą uwagę prezbite-ryum i przepiękne, wielkich rozmiarów witraże, które tak skąpe przepuszczają strugi światła, iż szary mrok nawy zalega.
Na placu przed katedrą życie silnem bije tętnem, tu koncentruje się ruch cudzoziemców, dla których pierwszym etapem przy zwiedzaniu miasta jest katedra, tu szeregiem wstrzymują przechodnia bogate wystawy sklepowe i wytworne magazyny, pomieszczone w przestronnych pasażach.
Pomnik Wiktora Emanuela z pięknemi na cokole płaskorzeźbami zwraca myśl moją w dziedzinę dziejowych rozważań. Biegnie ona szybko przez wiek ubiegły i zatrzymuje się w okresie złudnych nadziei, gdy w okresie napoleońskich miraży z medyolańskim grodem związane były nadzieje Polaków w owym czasie, gdy tworzyła się myśl legionowa w lombardzkiej ziemi, gdy po placu katedralnym stąpały zastępy legionowe.
Przechadzka po mieście zakończyła pierwszy dzień pobytu naszego w Medyolanie. Wczesnym rankiem nazajutrz podążyłyśmy w bramy cmentarza, — „cimeterio mo-numentale“, który jest prawdziwem muzeum współczesnej, włoskiej sztuki rzeźbiarskiej. Typ tego cmentarza przypomina nam „campo santo “ w Genui, podobnie jak tamten wielki, z halą kolumnową, w długie rozpiętą krużganki, o podobnych motywach grup marmurowych, wśród których na grobach zmarłych żywi po nich pozostali każą się rzeź-