arogancja, buta, ignorancja i bezgraniczna pewność siebie. Jeżeli nadajesz sobie ksywkę „Niezatapialny”, to w karmicznym rachunku pozerstwa jesteś poślubiony dnu.
„Nikt nie został zwolniony za kupowanie od Microsoftu” to unowocześniona wersja starego powiedzenia o Wielkim Niebieskim. Powiedzenie to nie straciło na ważności, ale ostatnio stało się coś ciekawego: „nikt nie zostanie przyjęty za znajomość narzędzi Microsoftu”.
Piszę tu oczywiście o matym wycinku świata, który znam. Mimo to, pamiętając początek lat dziewięćdziesiątych, coś się zmieniło: Microsoft straci) hobbistów, do których kiedyś apelował sam Bill. Ostatnie piętnaście lat przyniosło rewolucję w sieci, na którą gigant z Redmond zaspał - a kiedy wreszcie obudził się z letargu zza rogu wypadła zgraja programistów pisząca mikro-programy i sprzedająca je za dziewięćdziesiąt dziewięć centów.
Dorosły i bezpiecznie osadzony w rynku Microsoft mógł odrzucić nóż i zdjąć kolczugę - nie było już potrzeby ścierać na proszek producentów edytorów tekstu, arkuszy kalkulacyjnych czy niszowych systemów operacyjnych. Wtem: barbarzyńcy u wrót.
Moja historia z Microsoftem jest niezbyt długa. W czasach Windows 3.1, 3.11,95, 98 i Me śmiałem się z Microsoftu siedząc za klawiaturą Amigi. Puszczałem sobie nieustannie filmiki o geście1, które trafia Billa w twarz i o podłączaniu urządzeń pod PnP. W 2002 kupiłem pierwszego PC i zainstalowałem na nim Windows 2000; niestety przejście z systemu, który znałem wybitnie dobrze, na system totalnie mi obcy wywołało głęboką niechęć. Poza śmiesznymi filmikami z Internetu miałem też dowody anegdotyczne na to, jakim koszmarem jest Windows. Zimą tego samego roku zainstalowałem na swoim komputerze Debiana i tu możemy od razu przeskoczyć do 2008, ponieważ nic się nie zmieniło w moich nawykach. Wtedy też zacząłem niebezpieczną zabawę z podcastami. Nie wiedziałem,