14
inżynierem, ale posiadał również szeroką wiedzę humanistyczna. W domu było mnóstwo książek. Wpoił nam, swoim dzieciom, nawyk czytania, według zasady, że „całe życie z książką”, a także zdolności samodzielnego myślenia i odważnego wypowiadania własnych poglądów. Pamiętam wieczorne rozmowy w naszym domu przy kolacji, które często zamieniały się w burzliwe dyskusje.
Wojna załamała ojca. Beznadziejność, brak pracy i perspektyw sprawiły, że poczuł się bezradny, bezużyteczny i - jak nigdy dotąd - boleśnie odczuwał swoje kalectwo. Początkowo trzymał się jeszcze dzielnie. Wierzył w szybkie zakończenie wojny, w zwycięstwo aliantów i w odzyskanie przez Polskę niepodległości. Później jednak, po klęsce Francji, stracił wszelką nadzieję.
Pamiętam czerwcowy wieczór 1940 r. Po kryjomu słuchaliśmy radia i wtedy dotarła do nas wiadomość o kapitulacji Francji. Ojciec był zrozpaczony. Po raz pierwszy zobaczyłam go klęczącego i modlącego się. Powiedział wtedy do nas: „Uklęknijmy i módlmy się, gdyż tylko modlitwa nam pozostała. To katastrofa, najczarniejszy dzień w moim życiu. Polska znowu na wiele lat utraciła niepodległość”. Pełne rozpaczy, prorocze słowa ojca na zawsze zachowałam w pamięci. Często wspominałam je przebywając w sowieckich łagrach, a także później po przyjeździe do kraju, a raczej do Polski Ludowej, która niestety nie była już naszą, niepodległą ojczyzną.
Następnego roku ojciec już nie żył. Mieszkałam wtedy razem z rodzicami na Wolance, na poddaszu skromnego, drewnianego domu, w którym zajmowaliśmy pokój z kuchnią. Sprowadziliśmy się tutaj wczesną wiosną 1941 roku i z nowego mieszkania byliśmy bardzo zadowoleni, chociaż nie miało żadnych wygód i nie było w nim nawet ubikacji i bieżącej zimnej wody. W porównaniu jednak z zajmowanym poprzednio przejściowym pokojem sublokatorskim, do którego przygarnęli nas życzliwi ludzie, po tym jak zostaliśmy wyrzuceni przez Sowietów z własnego domu’ - mieszkanie na poddaszu wydawało się nam niemal luksusowe. Mieliśmy wreszcie własny kąt, czuliśmy się nieskrępowani i nie zawadzaliśmy nikomu. Radość z własnego kąta i mała okupacyjna stabilizacja nie trwały długo. W czerwcu poważnie zachorował ojciec. Niemal z dnia na dzień straszliwie schudł, był coraz słabszy, słaniał się na nogach. Pojawiło się krwioplucie, z trudem jadł, miał bóle przy przełykaniu. Przyjaciel rodziny, doktor Winnicki uważał, że ojciec cierpi na raka przełyku. Potrzebne było jednak potwierdzenie diagnozy, rentgen, specjalistyczne badania kliniczne i odpowiednie leczenie, które wtedy mógł zapewnić tylko szpital powiatowy w Drohobyczu. Wprawdzie odległość z Borysławia do Drohobycza wynosiła zaledwie 9-10 km, ale nie można było tam dotrzeć. Niestety był to najgorszy czas na chorowanie, gdyż właśnie wybuchła wojna