zaś żądało się informacji o autorze, w trzy setne sekundy ukazywała się na ekranie niewiarygodna liczba - 37,5 miliona adresów!!!3 By lepiej zobrazować skalę zjawiska wspomnę, że hasłu „Hemingway” odpowiadało w tym samym czasie 6,5 miliona wskazań, natomiast hasłu „Bułhakow” zaledwie 52,1 tysiąca. Spośród Polaków - nazwisko Lema przewijało się 7,4 miliona razy a Sienkiewicza 1,37. Widać zatem, że na Browna natkniemy się w sieci niemal sześciokrotnie częściej, niż na Hemingwaya i pięciokrotnie częściej, niż na twórcę Solaris. Jakkolwiek by więc nie oceniać informacyjnych zasobów internetu, w których szlachetne ziarno jakże często spoczywa obok plew, przytoczone liczby mówią same za siebie.
Kod Leonarda da Vinci stal się hitem wydawniczym za sprawą heretyckich idei, jakie upowszechnia, czyli dzięki skandalowi. Nawiązując do treści apokryfów i dokumentów historycznych, których autentyczność i wiarygodność bywają kwestionowane (tu i ówdzie mówi się nawet o fałszerstwach), Dan Brown nakreślił mocno odbiegającą od tradycyjnej biografię Jezusa. Podważywszy wersję znaną z ewangelii kanonicznych ugodził w podstawy chrześcijaństwa, i w konsekwencji popadł w konflikt z Kościołami różnych jego odłamów, z katolickim na czele. Tym się jednak nie zadowolił. Stolicę Apostolską oraz związane z nią instytucje - jak choćby wspomnianą już kongregację Opus Dei - oskarżył o matactwa, manipulowanie prawdą, knowania przeciw jej obrońcom, a nawet zbrodnie dokonywane po to, by podtrzymać mit. Całej zaś aferze mocy dodał fakt, iż subiektywnej, spiskowej wizji dziejów nadal formę powieści sensacyjnej, adresowanej do masowego czytelnika, który fikcję zbyt często zwykł brać za rzeczywistość.
Społeczny rezonans książki - już z tego tylko powodu znaczny - osiągnął jednak monstrualne rozmiary nie dzięki sporej liczbie miłośników skandali, lecz za sprawą tych, których herezją uraziła. Kod... modny stał się naprawdę dopiero wtedy, gdy go zaatakowano. Tak to już jest - zakazany owoc kusi, kiedy ktoś go wskaże i zabroni dotykać... Dopóki nie ma zakazu, pozostaje w cieniu.
Później jednak mechanizm koniunktury sam się już nakręca: im więcej potępienia, tym więcej czytających...
Nie zamierzam dołączyć do grona analityków, którzy - w trosce o „ubogich duchem” - z godnym podziwu uporem starają się ustalić, co w Kodzie... jest prawdą, a co zmyśleniem. Odpowiedź na to pytanie należy do ekspertów. Powieść interesuje mnie natomiast jako dzieło literackie, na które reakcja przerosła najśmielsze oczekiwania. Książek bowiem, w których opierając się mniej lub bardziej na domniemaniach i autorskiej fantazji, życie Jezusa opisano inaczej niż w ewangeliach uznawanych przez Kościół, powstało (nawet w powojennej Polsce) wiele. Żadna z nich jednak nie zyskała takiego rozgłosu, jak utwór Dana Browna, żadna też nie wznieciła powszechnego zainteresowania rzeczywistym przebiegiem historii.
Przypomnijmy więc, że pierwszy bodaj powojenny polski apokryf - Listy Nikodema Jana Dobraczyńskiego (1951), książka „z ducha” jednoznacznie katolicka, spotkał się z umiarkowanie ciepłym przyjęciem. Wielkiego fermentu wśród intelektualistów nie wywołał, naśladowców długo nie znalazł, a czytelnicy - choć nie wybrzydzali - zareagowali powściągliwie. Forma (powieść w listach) była znana, treść - niesprzeczna z ewangelicznym przekazem. A i czas, w którym ukazał się pierwodruk książki (lata stalinizmu), rozgłosowi zdecy dowanie nie sprzyjał.
Zupełnie inaczej stało się natomiast z pierwszą edycją Mistrza i Małgorzaty Michaiła Bułhakowa (1969). niepełną jeszcze, bo opartą na skróconej
0 kilkadziesiąt stron wersji z „Litieraturnoj Gazie-ty” (pierwsze wydanie kompletne - 1981). Wple ciona we współczesne zdarzenia historyczna opowieść o Poncjuszu Piłacie, głosząc tezę o tchórzostwie jako największym grzechu człowieka i potępiając oportunizm, doskonale wpisała się w społeczne nastroje dominujące w PRL na przełomie lat 60. i 70. Następstwa nieodległego marca 1968 r.
1 dramatu, jaki rozegrał się na Wybrzeżu w roku 1970. uczyniły z książki Bułhakowa dzieło niezwykle aktualne. Trudno się więc dziwić, ze w środowiskach intelektualistów zawrzało. Noiey Testament
Konspekt nr 4/2006 (27)