9
dla prenumeratorów
czwartek - piątek 14 -15 sierpnia 2014 r.
łkom
wić reklamowanie cydru. Szef resortu, wice-A/nikom po tym, jak Rosja nałożyła em-vił jabłkowy protest Polaków.
" tysiące osób włączyły się i akcję (...), by pokazać, i
'
ceny mogą trochę spaść. Już po ziemniakach widać, że ci którzy przywożą je do nas z Polski, je obniżyli, więc to rzutuje na ceny na całym targowisku.
nesu" wymyślił akcję "Postaw się Putinowi - jedz jabłka i pij cydr. Inicjatywę poparli liczni politycy, wielu Polaków. Jabłkowy' protest zaintrygował zagraniczne media. Poinformowały'o nim z sympatią gazety, telewizje i portale m.in. we Francji, W. Brytanii. Hiszpanii, Australii i USA.
" Polacy odpowiadają z humorem na rosyjskie embargo" - napisał hiszpański dziennik "El Mundo" i dodał:
w . że
nie boją się represji". Zacytował też hasło "Jedzcie jabłka przeciw' Puti-
- '
nowi , które pojawiło się w kampanii na Facebooku i Ttoit-terze.
Portal informacyjny "Quarz" nie tylko pochwalił tę inicjatywę, ale odesłał czytelników do jej kontynuacji na stronie Faceoooka, zatytułowanej: "Jedz Jabłka Na Zlosc Putinowi".
Na jabłkowy protest zwróciły nawet uwagę: amerykański portal "Yahoo News", francuskie wydanie "Huffington Post", telewizja TVinfor i portal "20mi-nutes”.
(PAP)
W Polsce jest ok. 180 tys. hektarów sadów. Co dr\>9>e jabłko w Europie wyrosło w naszym baju. Aby zmniejszyć skutki rosyjskiego embarga na polskie jabłka, statystyczny Polak musiałby zjeść dwa razy więcej jabłek niż obecnie.
Obecnie w przekzenni na osobę w naszym kraju zjada się średnio 15-16 kilogramów jabłek rocznie. 2eby zjeść pól miliona ton eksportowej nadwyżki, jaka powstała po zamknięciu rosyjskiego rynku, musielibyśmy zjeść dodatkowo 14 kg na osobę.
- Rynek krajowy tego nie wchłonie -ocenia Maciej Oziała, właściciel 6,5-hekta-rowego sadu w Kopernikach kolo Nysy. -Każdy Polak musiałby co drugi dzień kupić i zjeść jabłko. Nie wierzę w to. Mamy za sobą zbyt długi aas żyda w komunie i ó-ągle czujemy głód owoców cytrusowych. Jeśli przy pomocy rządu nie uda się w tym roku wyeksportować na inne rynki co najmniej 300 tys. ton jabłek, to będzie duży problem dla mojej branży. Sam aekam, co pokaże ten rok, i nie wyfcłuaam, że wycofam się z takiej produkcji.
Po 1990 roku polscy sadownicy diametralnie zmienili sposoby produkcji i obecnie ich gospodarstwa nie odbiegają od światowej aołówkj. Juz nie ma u nas mniej wydajnych sadów ni-skopiennych. gdzie na hektarze rosło najwyżej 420 drzew. Zastąpiły je sady karłowe, niskie, łatwo dostępne, które mieszczą 3 tysiące jabłoni na hektarze. Ale takie drzewa potrzebują kosztownych konstrukcji do podtrzymania, siatek przeciw gradobiciu. Sadownicy potrzebują chłodni do przechowywania owoców. Prócz pieniędzy na inwestycje sadownictwo wymaga teraz ogromnej wiedzy. Wiele grup producenckich decyduje się na ściąganie naukowców z zagranicy w charakterze konsultantów i doradców. Cały ten sukces zależy teraz od politycznej decyzji rosyjskich władz o wstrzymaniu importu owoców.
W ostatnich latach za wschodnią granicę sprzedawaliśmy nawet 60 procent całego polskiego eksportu. Trudno to będzie zrekompensować na innych rynkach. Rosyjskie embargo na owoce uderzy przede wszystkim w duże grupy oraz dużych producentów, nastawionych na eksport, którzy zainwestowali w nowoczesne
chłodnie i urządzenia. Oni są najbardziej wrażliwi na spadki cen jabłek, łatwiej poradzą sobie mniejsi, bazujący na lokalnym rynku. Szansę przetrwania mają też ci,
którzy postawi! na jabłka pierwszej jakości, deserowe. Takie, które mają 7-8 centymetrów średnicy, są dobrze wydrwione, jednokolorowe. Za takie owoce kłienci są gotowi zapłacić więcej. Tymczasem w polskiej produkcji ciągle jeszcze SO procent idzie do przerobu przemysłowego. W dobrych gospodarstwach sadowniczych produktu drugiej kategom nie powinno być więcej niz 10 procent.
Krzysztof Strauchmann
Nie widać, bo najczęściej spotkać tu można rolników i sadowników, którzy produkują warzywa i owoce na średnią i mniejszą skalę. Wiedzą, ilu mają odbiorców, nie nastawiają się na eksport potężnych ilości towaru. Jak wygląda jednak ich sytuacja?
- Dzisiaj paniki nie ma, ale zaraz w dniu, kiedy rozpoczęło się embargo, u nas pojawiły się wiśnie po złotówce za kilogram. Ktoś przywiózł je z Polski centralnej - mówi Anna Kunowska, sprzedająca zieleninę na jednym ze straganów. - Ludzie je brali całymi kobiałkami. A wśród sprzedawców wybuchła panika. Mieli te owoce po 4 - 6 złotych. Nawet jak obniżyli ceny do 3 złotych, to i tak nie były dla klientów atrakcyjne. Ten kto został z towarem do następnego targu, mógł już go wyrzucić. Ja sama miałam z działki duże wiadro pięknych dorodnych wiśni. Byłam przekonana, że pójdą po 6 złotych za kilogram. A wtedy mi zostały. Musiałam zabrać je z powrotem do domu i zrobiłam dżemy. Drylowalam i gotowałam owoce do północy.
Rosja wprowadziła embargo na polskie jabłka, gruszki, śliwki, nektarynki, wiśnie, czereśnie, a także kalafiory i wszystkie odmiany kapusty, czyli nie tylko białej, ale również m.in. czerwonej, pekińskiej, brukselki i brokułów. Rosjanie wydali zakaz - jak wynika z komunikatu podanego przez Federalną Służbę Nadzoru Weterynaryjnego i Fitosanitarnego Federacji Rosyjskiej komunikatu - w związku z "systematycznym naruszaniem przez stronę polską międzynarodowych i rosyjskich wymogów fitosanitarnych przy dostawach polskiej produkcji roślinnej do Rosji1'. Powszechnie wiadomo jednak, że zakaz jest wyłącznie sprawą polityczną.
Ogrodnicy denerwują się, bo z polityką nie mają nic wspólnego, a ona właśnie na nich się mści.
Jednak Zbigniew Sobolewski. właściciel gospodarstwa ogrodniczego, członek Stowarzyszenia Ogrodników Ziemi Koszalińskiej, jest przekonany, że jego embargo nie dotknie w żaden sposób.
- Sprzedaję warzywa na lokalnym tynku - mówi. -Mam pomidory, ogórki, sałatę. dynie, marchew, buraki. Produkuję tylko tyle, ile mogę sprzedać. Mam na przykład 500 kalafiorów i tyle samo ka-
Sty, bo wiem, że ludzie tyle ią. Mam stałych klientów, ■zy przychodzą do mnie, bo znają moje produkty i wiedzą, jakie są. Cen na pewno nie obniżę, bo nie mogę niczego sprzedawać poniżej kosztów produkcji. To nie miałoby żadnego sensu. Na Unię, że pokryje mi straty nie mam co liczyć. Ostatnio zamiast dołożyć, to obniżyła dotacje.
Krystyna Lam perska, rol-niczka z Będzina, także uważa, że embargo nie dotknie jej gospodarstwa.
- Przecież ia niczego do Rosji nie wysyłam, ani nigdy nie wysyłałam - twierdzi. -Wszystko co produkuję, sprzedaję na koszalińskim targowisku i ma nadzieję, że nadal tak będzie. Co prawda
Kazimierz Snoch z Kręto-mina. mimo iż sam sprzedaje wyprodukowane w swoim gospodarstwie warzywa jest pewien, że embargo dotknie wszystkich. Już dotyka, tylko na razie niektórych.
- Mój kolega jeździ po kwiaty do Poznania, bo tam się w nie zaopatruje - opowiada Kazimierz Snoch. -Mówi, że tam ogórki gruntowe są po złotówce za kilogram i jeszcze jak ktoś raczy jc kupić, to prawie w rękę całują . U nas na razie skutków nie widać. Może za wcześnie jeszcze na nie. Mam fasolę po 4 i po 5 złotych za kilogram i nie muszę jej przeceniać. W każdym razie jeszcze zanim embargo zostało wprowadzone, widziałem, że ten rok jest bardzo dziwny. Pogoda sprzyjała wzrostowi roślin, plony są bardzo dobre, na urodzaj nikt nie narzeka, ale ruch jest mały, klientów mniej niż normalnie. Boię się, że jesienią mocno odczujemy skutki embarga, a najmocniej producenci jabłek.
Klienci targowiska twierdzą, że ceny trzymają się mocno. - Przybiegłam na rynek, bo myślałam, że będzie tanio. W ubiegłym tygodniu, przez to embargo, dostałam wiśnie po złotówce - opowiada jedna z pań, robiąca zakupy. - Najpierw obawiałam się, że mogą być trochę nadpsute. Kupiłam kilogram, spróbowałam i były świetne. Wzięłam więc ich jeszcze dziesięć kilo i porobiłam kompoty, dżemy i konfitury. Będziemy mieć na całą zimę. W tym tygodniu na żadną taką okazję nie natrafiłam, a na jakąś liczyłam.
Andrzej Wasiak, emeryt z Koszalina, uważa, że skutki embarga są nie do przewidzenia, mogą być bardzo różne. Jabłka mogą być jesienią bardzo tanie, ale niekoniecznie. Jeśli związek sadowników czy rząd znajdą nowy tynek zbytu, to zamiast potanieć, mogą u nas jeszcze
Eodrożeć. Może potanieje apusta. Jednak za bardzo z tego nie ma się co cieszyć.
- Pamiętam słynne świńskie górki, kiedy była nadwyżka wieprzowiny na rynku. Ceny owszem trochę spadały, ale nie za wiele i właściwie "tylko ceny mięsa, kiełbas i szynek nie - tłumaczy Andrzej Wasiak. - Natomiast w następnym roku robił się świński dołek, bo rolnicy nie chcąc ponosić strat, obniżali produkcję, a wtedy mięsa i wędliny drożały. Tak przecież było z wołowiną przy okazji cnoroby wściekłych krów. Do dzisiaj jest nieprzyzwoicie droga. Teraz tak samo może być teraz z warzywami. Jeśli jesienią mocno potanieją, to wiadomo, że za rok będą bardzo drogie. Wielu ogrodników ograniczy ich produkcję, albo z niej zrezygnuje. Ceny jabłek tak szybko się nie zmienią, bo sadownicy od razu nie zdecydują się na karczowanie jabłoni. Pewnie najpierw będą próbowali przeczekać złe czasy. Embargo na razie jest na rok.
Wiadomo nie od dziś, że najlepiej jest dla wszystkich -i dla producentów, i dla nas zwykłych ludzi, czyli konsumentów, jeśli na rynku, jest stabilizacja. Na nią jednak na rynku owocowo-warzywnym w tym roku się nie zanosi.
Ireha Boguszewska
- Czy mh.irgo dotkni moje gospodarstwo? A skąd mam to wiedzieć? - odpowiada pytaniem na pytanie Krzysztof Haraśny z Darginii, który sprzedaje vfasm warzywa na koszalińskim targowisku. - Na pewno wszystkich dotknie, tylko nie wiadomo jak i kiedy. FtMiHJtopunnkj