21
ROZBIERANIE JÓZIA
pozwalając się jednak nigdy określić, czyli podporządkować. Dlatego narrator zaprasza czytelników, aby go „miętosili” (miętosili rozmaitością odczytań Ferdydurke). Ale zaraz dodaje, że ucieka „z gębą w rękach”. Co znaczy: każda gęba, którą mi czytając przyprawicie, będzie tymczasowa, trzymam ją bowiem „w rękach” i skoro tylko poczuję, że ciąży mi swą jednoznacznością — potrafię przyprawić sobie inną. Umiem bowiem już teraz sam siebie — w swoich stosunkach z ludźmi — zmieniać i przepoczwarzać.
Jak pisarz do gry z czytelnikiem, tak bohater dojrzał do gry z postaciami. Już w Bolimowie poruszał się samodzielniej, oscylując między dwoma światami: pańskim i chłopskim, ale z żadnym się nie kompromitując, podobnie jak darzył (ograniczonym) zainteresowaniem parobka i Zosię... Można powiedzieć, że — nie świadcząc im dobra, ale także nie krzywdząc — zapisywał się w pamięci partnerów, smakując cudzą (i swoją!) odrębność i osobliwość! Więcej: choć nieśmiało, zaczął sobie na ludziach eksperymentować... Działał więc estetycznie, stawał się powoli artystą. Jako artysta nie musiał poczuwać się do konsekwencji... ale też nie upoważniał się do żadnej władzy nad bliźnimi oprócz władzy dziwienia. Kształtował więc siebie jako bohatera i siebie jako pisarza jednocześnie. Dlatego można powiedzieć, że Ferdydurke, a ściślej: historia Józia, spełnia wszelkie wymogi powieści edukacyjnej... Lub może raczej — autoedukacyjnej?