Rozdział II
Jakim językiem mówią archiwiści?
O czym mowa będzie w tym rozdziale?
W ślad za jasnym, jednoznacznym wykładem Bohdana Ryszewskiego, przypominam, że termin, to jednoznaczny ciąg znaków, natomiast pojęcie to treść terminu, to, co przez ten ciąg znaków rozumiemy. W języku fachowym istnieją terminy też niezdefiniowane jak np. dokument archiwalny, który jest powszechnie zrozumiały, więc nie wymagający zdefiniowania. Trochę to jest tak, jak z dogmatami Kościoła katolickiego. Pojawiają się one dopiero wtedy, gdy rodzi się wątpliwość co do znaczenia słów powszechnie dotąd używanych. Do czego służy terminologia? Do tego, żeby między fachowcami czyli panującymi nad językiem, nie opowiadać sobie za każdym razem wszystkiego od początku, ale żeby w poszczególnych przypadkach iść na skróty, używając terminów w ich sensie i kontekście powszechnie w środowisku zrozumiałych. Ujmując natomiast rzecz archiwozoficznie można powiedzieć, że terminologia jest próbą oswojenia rzeczywistości przez nazwanie wszystkiego, co w niej da się wyodrębnić. Jedna z wersji Księgi Rodzaju twierdzi, że Adam w Raju niczego nie umiał nazwać, ale, szczęśliwy, na wszystko mówił: istota żywa. Dlatego Bóg stworzył Ewę, która umiała każdemu stworzeniu nadać osobne imię. Człowiek poczuł się panem stworzenia, skoro umiał nazwać to, co widzi. W rezultacie Bóg usunął ludzkość z Raju.
Pytanie podstawowe powinno się pojawić w kontekście funkcji języka fachowego. Najważniejszą z nich nazwałbym wewnątrzkomunikajcyjną. Język archiwistów ma ułatwić im komunikację środowiskową, uprościć ją i przyspieszyć. Mówmy do siebie nie tłumacząc znaczenia terminów, którymi się obrzucamy. Nie zawsze jednak jest to jednak tak oczywiste. Czasem dopada nas pragnienie odcięcia się nas, udziałowców sacrum, od zewnętrza, od profanum. Byłaby to funkcja magiczno-prestiżowa, nieujawniana, ale taka, którą można podejrzewać w naukach młodych, mówiących o rzeczach prostych przy użyciu słów nieprostych. Skoro mówimy niezrozumiale, to zapewne mówimy mądrze? Taka funkcja języka fachowego byłaby antykomunikacyjna. O funkcji kulturowej, oswojenia dziedziny archiwalnej, już mówiłem.
Fachowcy jednak muszą się też komunikować z otoczeniem, mówić do ludzi przebywających na zewnątrz, bo coś przecież chcą od nich uzyskać: sympatię, zrozumienie, poważanie, zasiłki, dotacje czy odpowiednią strukturę budżetu. Przykładem służyć może raport z działalności archiwów państwowych za lata 2008-2009. Stwierdza się w nim na wstępie, że język sprawozdań oficjalnych jest nieczytelny, dlatego też trzeba szerokiej publiczności dać dokument napisany językiem przystępnym. Tak naprawdę raport jest hybrydą. Łatwo rozpoznać rozdziały napisane przez osoby z przeszłością praktyczno-archiwalną od rozdziałów napisanych przez ludzi nieskażonych pracą w archiwach. Ci drudzy używają takich słów jak: świadectwa przeszłości, spuścizna dokumentalna, zbiory archiwalne, dokumenty (mają być one powszechnie zrozumiałe bez definiowania). Ci pierwsi pozostają mimowolnie wierni temu, czym nasiąkli za młodu, czyli takim terminom jak: zasób archiwalny, zespół archiwalny, materiały archiwalne, dokumentacja. Poddałem próbie studentów pierwszego roku, dopiero co na studia przyjętych, wiedzą jeszcze nieskażonych. Okazało się, że terminy drugiej grupy, a więc bardziej fachowe, są dla nich odruchowo bardziej zrozumiałe. Jaka stąd nauka? Słusznie pragnąc być zrozumiałymi przez szeroką publiczność doprowadzono do
8