sztuki, potrzebne są pieniądze, a o te wcale nie jest łatwo. Granty przyznawane przez władze uczelni trafiają do nielicznych, reszta musi badać za własne pieniądze lub czekać cierpliwie, aż ktoś się nad nimi zlituje i udzieli im funduszów.
- Jest to jedno z najbardziej upokarzających zajęć - mówi Jarek, pracownik naukowy. -Wiadomo, że powinienem prócz zajęć dydaktycznych prowadzić także badania i publikować ich wyniki. W mojej dziedzinie wymaga to wyjazdów i przeglądania archiwów, niestety nie mam na to pieniędzy, a za własne nie będę jeździł do Montrealu czy Toronto. Nikt mi za to potem nie podziękuje, przeciwnie - będą pukać się w głowę i uznają mnie za naiwnego durnia. Wszyscy czekają na pieniądze, a dostają je zwykle asystenci lub krewni profesorów, którzy kierują wydziałami. Ja nie mam takich koneksji, więc siedzę i przygotowuję zajęcia dla studentów, którym jak najszczerzej wisi to, co dla nich robię. To ogłupiające i nudne zajęcie, ale nie wiem, co miałbym robić innego. Przyszedłem na uniwersytet, bo sądziłem, że to praca, która ma w sobie coś szlachetnego, coś, czego nie mają inne zawody. Tymczasem to jest nudna i męcząca biurowa robota. Człowiek poświęca czas młodym durniom i słucha, co mają mu do powiedzenia starzy durnie. Już lepiej jest chyba na zmywaku w Londynie.
Nauka jest potęgą
Nie ustają narzekania na stan polskiej nauki, na jej niedoinwestowanie, na paraliż wewnętrzny, na niemożność realizowania potrzebnych gospodarce projektów oraz na całkowity rozdźwięk pomiędzy uczonymi i praktykami działającymi w gospodarce. Wszystko to jest oczywiście winą polityków, którzy sami przecież studia kończyli, a niektórzy z nich mają nawet tytuły naukowe. Niestety, by pomóc uczonym i instytutom badawczym, nie mają czasu i chęci. Jedyne, co rozwija się w Polsce bujnie, to humanistyka, z której rozlicznych dziedzin doktoryzowało się, a nieraz i habilitowało, wielu posłów na sejm i senatorów. Nie tak dawno wyśmiewano w sieci tytuły prac naukowych, które napisali nasi politycy, by uzyskać kilka literek przed nazwiskiem. Nie trzeba jednak zaglądać w przeszłość polityków, by pośmiać się z osiągnięć naukowców humanistów. Wystarczy przejrzeć witryny internetowe, które oferują na sprzedaż książki, w tym książki naukowe. Znajdziemy tam nader ciekawe rzeczy. Na przykład pracę pod zaskakującym tytułem: Wychowanie ku wartościom wiejskim jako szansa integralnego rozwoju wychowanka. Drżymy z niepokoju, by czym prędzej poznać, czym są owe "wartości wiejskie”, ku którym pchać się będzie nieświadomych niczego wychowanków. I dlaczego akurat ku wiejskim wartościom, a nie na przykład ku małomiasteczkowym? Czy te drugie są gorsze i nie zapewniają integralnego rozwoju wychowanków? Tylko wieś go zapewnia? Od wojny wszystkim ludziom w Polsce wieś kojarzy się z rozmaitymi rzeczami, ale (być może się mylimy) nie ma na owej liście ” integralnego rozwoju wychowanków”, są tam za to inne rzeczy - na przykład zacofanie i bieda.
Inny przykład dokonań na niwie naukowej to odnaleziona w sieci praca pod tytułem: Współczesne życie seksualne w nauczaniu biblijnym. Przyznajemy otwarcie, że straciliśmy głowę po przeczytaniu tego tytułu. Nie znamy dokładnie definicji nauczania biblijnego, ale przypuszczamy, że chodzi albo o nauczanie opisywane w Biblii, albo o nauczanie według nauk zawartych w Biblii. Określenie "nauczanie biblijne” pasuje jednak bardziej do tej pierwszej wersji. Czym więc może być współczesne życie seksualne umieszczone w takim kontekście? I
0 które fragmenty Biblii chodzi? Prac o podobnych tytułach, które powstają w dziesiątkach wyższych uczelni w Polsce, jest mnóstwo. Wszystkie one opisują nasz świat "naukowo” i dzięki nim każdy, kto je przeczyta, znajdzie się o krok bliżej prawdy. Tylko kto je przeczyta?
- Prace naukowe pisane przez magistrów i doktorantów są gromadzone w bibliotekach i pokrywają się tam kurzem - mówi Jarek. - Nikt z nich nie korzysta, a sami autorzy najchętniej chcieliby zapomnieć, że pisali kiedykolwiek coś takiego. Prace te mają zwykle kabaretowe tytuły i skłaniają czytelnika raczej do drwin niż do poważnych refleksji. Po co więc istnieją kierunki humanistyczne i dlaczego tylu studentów usiłuje się na takie studia dostać? Wiadomo już, że ukończenie historii sztuki, muzykologii, a nawet dziennikarstwa nie daje żadnego prestiżu, przeciwnie - człowiek jest narażony na drwiny ze strony absolwentów politechniki i nie ma szans na rynku pracy. Jednak nie zmniejsza to liczby studentów próbujących się tam dostać i rozpocząć badania naukowe w jakichś hermetycznych, niepotrzebnych nikomu obszarach.
- Dlaczego tak jest? - zastanawia się Jarek. - A co mają robić wszyscy niewysportowani, zahukani przez rodzinę, biedni i nie mający perspektyw ludzie z prowincji? Mogą liczyć jedynie na to, że usilną pracą, pochłaniając tony książek na studiach, zostaną kiedyś naukowcami i to będzie im dawało satysfakcję. Tymczasem jest to pułapka. Na uczelniach nie ma dla nich miejsca, bo rządzi tam nepotyzm nie gorszy niż w PZPR za komuny. Po skończeniu studiów ludzie ci bez żadnego konkretnego fachu będą musieli wrócić do swoich zapyziałych miasteczek
1 wsi. Być może zaczną wychować kogoś ”ku wartościom wiejskim”, nie wiem. No ale zastanów się, ile mogą za to dostać miesięcznie?
Uniwersyteckie synekury
8