wspólnot wyobrażonych o charakterze kosmologicznym; ich ukoronowaniem było bóstwo. I co nie mniej ważne — podstawowe koncepcje dotyczące społeczeństwa i jego podziałów grupowych miały charakter dośrodkowy i hierarchiczny.
Wedle drugiej koncepcji kultury społeczeństwo w sposób naturalny jest zorganizowane wokół pewnego świętego centrum i jemu bezwzględnie podlega. Tak więc „monarchowie mieli być osobami innymi od pozostałych istot ludzkich i rządzić na mocy jakiegoś kosmicznego (boskiego) przyzwolenia. Lojalność ludzka miała z konieczności charakter hierarchiczny i dośrodkowy, ponieważ władca, podobnie jak pismo sakralne, był punktem węzłowym dostępu do niej i uczestnictwa” [Anderson, 1997: 46]. Ethnie tego typu miała charakter „lateralny”, a jej granice były rozmyte, zaś terytorium zasiedlone populacjami bardzo zróżnicowanymi etnicznie.
Trzecia wreszcie koncepcja kultury zakładała taką wizję czasu, w której kosmologii nie odróżnia się od historii, a początków świata — od początków człowieka. Anderson ma na myśli głównie to, iż średniowieczne rozumienie równoczesności zdarzeń jest całkowicie obce człowiekowi nowożytnemu. Czas mesjanistyczny, jak go nazwał Walter Benjamin, to równoczesność przeszłości i przyszłości w chwili teraźniejszej [Benjamin, 1973: 179]; to możliwość traktowania Biblii jako prawdy i czytani a jej jak synchronicznej opowieści, której różne części są powiązane i odnoszą się wzajemnie do siebie [Leach, Aycock, 1998]. Warto także przypomnieć, że czas judeo-chrześcijański nie był czasem uniwersalnym, odnosił się bowiem do określonej ściśle przestrzeni, której centrum stanowiły Jeruzalem i Rzym, i która koncentrycznie obejmowała świat naznaczony boską opieką. Poza tym czasem i poza tą przestrzenią pozostawało to wszystko, co zwano „światem pogańskim” albo „barbarią”. Wraz z narodzinami nowoczesnej koncepcji jednorodnego, liniowego i pustego czasu, równoczesność jest jakby poprzecznym jego przecięciem i wynika z czasowej koincydencji. Anderson konkluduje: „Koncepcja organizmu społecznego trwającego w jednorodnym pustym czasie kalendarzowym jest dokładnym odpowiednikiem koncepcji narodu, który postrzegany jest również jako trwała wspólnota przesuwająca się w historii. Amerykanin nie tylko nigdy nie pozna, ale też nie będzie znać z nazwiska więcej jak garstki spośród swych 240 milionów rodaków. Nie ma najmniejszego pojęcia, gdzie i kim są w danej chwili. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że stale gdzieś, anonimowo, jednocześnie są i coś robią” [1997: 37].
Zdaniem amerykańskiego historyka, powolne i nierównomierne w różnych kontekstach historycznych obumieranie tych trzech pewników kulturowych, które najszybciej nastąpiło w Europie Zachodniej, odgrodziło