owym opisowym charakterem dziewiętnastowiecznych relacji o „zawartości” kultury danej grupy kryje się niewzruszona wiara w ogólną ideę postępu. Ta pewność powoduje, iż defacto mamy do czynienia z aksjologicznie zróżnicowanym spektrum kultur, z których część jest jeszcze odległa od etapu rozwojowego uważanego za najdoskonalszą realizację idei jednokierunkowej ewolucji i jej szczytowe osiągnięcie; część zaś — głównie kultura Europy Zachodniej — właśnie na tym etapie się znajduje. I dzisiaj doszukamy się wśród intelektualistów podobnego rodzaju wiary, że demokracja liberalna stanowi „końcowy etap historii" (Francis Fukuyama) albo „najbardziej sprawiedliwy model społeczeństwa” (Richard Rorty). Wielka debata, jaka rozgorzała po 11 września 2001 roku, jako swoją podstawową przesłankę ma nie co innego, jak próbę ponownego przyjrzenia się tym — zdawałoby się — kulturowym pewnikom.
Nauką, która od swego zarania starała się wprowadzić porządkującą miarę w niebywałe zróżnicowanie empirycznych postaci kultur na świecie, jest antropologia kultury. Nie ma też z pewnością drugiej takiej gałęzi humanistyki, która w większym stopniu uczyniłaby z pojęcia kultury signum własnej odrębności i oryginalności, ale i źródło nieustających kłopotów poznawczych oraz podstawę wyborów etycznych [Burszta, 1998: 35-58].
W dalszych uwagach, w głównej mierze na przykładzie właśnie antropologii, pragnę pokazać, że współczesne tendencje do antyfundamentali-zmu w filozofii i naukach społecznych jedno ze swoich źródeł mają nie gdzie indziej, jak w dylematach „koneserów zróżnicowania” albo „agentów miłości”, jak obrazowo — ale zarazem ironicznie — nazywa antropologów Richard Rorty. Swoistą współrzędną dla toczących się obecnie dyskusji nad obrazem humanistyki ponowoczesnej stanowią losy antropologicznej teorii kultury, owe tytułowe „dole i niedole” sensów, w jakie wyposażano to pojęcie.
Wróćmy zatem do wieku XIX, kiedy rodzi się do instytucjonalnego bytu nowa dyscyplina wiedzy, wyrosła z fascynacji światem pozaeuropejskim, jakże odmiennym od realiów znanych badaczom z własnej kultury. Aż do początków następnego stulecia pojęcie kultury było silnie związane z ideą „ostatecznego celu przyrody”, w czym nawiązywało jeszcze do Kanta. Ma rację Clifford Geertz, kiedy powiada, że w znaczeniu ogólnym, afirmowanym także przez ewolucjonizm antropologiczny, kultura oznaczała po prostu Zachód, tę swego rodzaju jedynie racjonalną, historyczną, rozwojową i „nabożną” całość. Zachód to centrum światowej myśli i królestwo poznania, które staje naprzeciwko ogromu peryferii, całości wobec tego pierwszego opozycyjnej i antytetycznej, bo opartej na przesądach, statycznej, archaicznej i przesyconej magią [Geertz, 1995: 42-43].
30