„Naturalnie w świecie zarządzanym i zorganizowanym na skalę planety nie ma miejsca na przygodę i tajemnicę podróży; już podróżnicy Baudela-ire’a, wyruszający na poszukiwanie niezwykłości i gotowi zginąć w tej wyprawie, odnajdują w nieznanym, mimo wszystkich nieprzewidzianych katastrof, tę samą nudę, którą pozostawili w domu. Podróżować to w każdym razie lepsze niż nic; patrzymy przez okno pociągu pędzącego w pejzaż, mieszając się z tłumem, wystawiamy twarz na powiew wiatru od drzew alei i coś przepływa przez ciało, powietrze przenika ubranie, nasze ja rozszerza się i kurczy niczym meduza, trochę atramentu wypływa z kałamarza i roztapia się w atramentowym morzu” [Magris, 1999: 9-20].
Po tak zniechęcającym wprowadzeniu zostajemy następnie uwiedzeni relacją, której osią jest bieg Dunaju — wyruszamy w podróż horyzontalną i wertykalną, do miejsc oswojonego europejskiego „tu i teraz”, o zapachach i barwach jakby znanych, ale i w głąb przeszłości, o której wiemy niewiele lub zgoła nic. Geografia (czy Dunaj bierze swój początek ze zwykłej rury?) jest tu jedynie pretekstem do podróży wyobraźni, do gry skojarzeń, paradoksów, refleksji i anegdoty. Autor to jeden z ostatnich już chybaflaneurs, porusza się wśród tłumu postaci z historii i teraźniejszości, ale wędruje osobno, by potem składać słowa swojej opowieści. Flaneur jest wśród ludzi, ale są oni jedynie tłem dla tego, co go naprawdę zajmuje. Magris ma władzę nad tym, co chce zobaczyć — widzi, sam nie będąc widzianym. Typowe dla wędrowców wszelkiej maści, nawet dla znienawidzonych powszechnie turystów (bowiem i oni wzięci z osobna udają, że nie należą do owej wielkiej hordy), bycie „tam” kończy się zawsze przemożną chęcią podzielenia się „tutaj” owocami wyprawy. I nie jest istotne, że tylko „trochę atramentu wypływa z kałamarza i roztapia się w atramentowym morzu”; każdy inkaust ma troszkę inny odcień i oddaje osobisty ton piszącego. Właśnie — osobisty, gdyż nawet zbiorowa eskapada, z oficjalnie zadeklarowanym celem, „rozpisuje” się na indywidualne motywacje, pragnienia i plany. I tylko one się liczą naprawdę.
Bywali jednak i bywają podróżnicy nie ruszający się z miejsca, wyczarowujący obrazy innych kultur, dla których jedyną limes są granice wiedzy i wyobraźni. Warto zacytować dłuższy fragment ze Złotej Gałęzi Jamesa George’a Frazera, podróżnika „gabinetowego”, który tak oto wieńczy swoją antropologiczną wędrówkę erudyty w poszukiwaniu Nemi:
„Zakończyła się nasza długa podróż odkrywcza i barka zwinęła nareszcie swe zmęczone żagle w porcie. Raz jeszcze wybieramy się do Nemi. Jest wieczór. Wspinamy się po długim stoku Drogi Apijskiej ku Górom Albańskim i oglądając się, widzimy za sobą niebo płonące o zachodzie słońca, złotą poświatę jak aureolę umie-
I