w innym świecie, zdecydowanie bardziej przyjaznym dla studiujących, w którym historyczna ciągłość cywilizacyjna nie została tak brutalnie przerwana jak w stolicy. W przeciwieństwie do studentów dużych uczelni, wobec których stale mieliśmy nie w pełni uzasadniony kompleks niższości, w ówczesnej WSP nie byliśmy cząstką molocha, lecz rozpoznawalnymi jednostkami; nawet studenci różnych wydziałów znali się między sobą, a co ważniejsze, byliśmy bardzo blisko profesorów i asystentów, którzy stale służyli nam rada mi i wskazówkami. Rozpoznawalni i sympatyczni dla studentów byli też pracownicy administracji szkoły (zwłaszcza kwestury, wszak większość z nas była stypendystami!), dziekanatów, także bibliotekarze czy kierownicy domów studenckich.
Wiele dobrego mógłbym powiedzieć o ówczesnych seminariach magisterskich, które przez cały okres własnej późniejszej aktywności naukowo-dydaktycznej były dla mnie istnym wzorem. Piszę to po kilkuletnich doświadczeniach własnej pracy dydaktycznej w Krakowie (do 1960 r.) i tym bardziej utwierdzam się w wysokiej ocenie poziomu dydaktycznego szkoły. Podkreślę, że studia i praca w Krakowie dały mi możność zetknięcia się z uczonymi i dydaktykami znanymi już w dwudziestoleciu międzywojennym, co było zasadniczo odmienne od sytuacji, w której dorobek poznawało się tylko z lektury ich dzieł. Posłużę się jednym przykładem w tym zakresie: do dziś pozostała mi fascynacja umiejętnościami dydaktycznymi i sposobem myślenia, jaki prezentował podczas wykładu monograficznego z pedagogiki ówczesny rektor, prof. Zygmunt Mysłakowski.
Większość profesorów prowadzących zajęcia na kierunku historycznym była wówczas „dwuetatowcami” - łączyli tę pracę z zajęciami uniwersyteckimi lub w oddziale PAN. Wcale nam to nie przeszkadzało, a wprost przeciwnie, raczej imponowało. Nie wydawało nam się także, iżby przez to mieli dla nas mniej czasu. Przypomnę tu przede wszystkim swego krakowskiego Mistrza - prof. Józefa Garbacika, promotora mojej pracy magisterskiej, od którego nauczyłem się warsztatu naukowego, ale także dystansu do zjawisk bieżących. Drugim moim Mistrzem był ówczesny docent Józef Buszko, z którym w następnych latach łączyła mnie współpraca i przyjaźń. Wiele nauczyłem się od przeuroczego prof. Tadeusza Słowikowskiego, który - w przeciwieństwie do przemądrzałych ówczesnych dydaktyków warszawskich - zaczynał edukowanie od spraw najprostszych. Do dziś nie zapomniałem jego wskazówek, w stylu: „Gdy piszesz na tablicy, nie zasłaniaj jej studentom!”.
Prof. Garbacik był aktywny na niwie ogólnopolskiej, toteż gdy otworzyła się możliwość przełamania barier centralizacyjnych, doprowadził do przeniesienia do Krakowa redakcji „Wiadomości Historycznych”, czasopisma dla nauczycieli historii, którym sam zaczął od tego momentu kierować. Byłem przy nim sekretarzem technicznym, co m.in. zmuszało mnie do przebywania w drukarni przy ul. Wielopole i opanowania tajników sztuki drukarskiej, a co było także świetną okazją do poznania ostatniego przedwojennego pokolenia towarzyszy sztuki drukarskiej. Gdy przez ponad 30 lat byłem w Warszawie sekretarzem redakcji, a potem redagowałem czasopismo naukowe, doświadczenia szkoły krakowskiej okazały się bezcenne.
Do dziś pozostało mi wrażenie niezwykłej życzliwości nieco starszych koleżanek i kolegów asystentów, którzy najpierw nas edukowali, a potem wprowadzali w tajniki pracy dydaktycznej. We wdzięcznej pamięci pozostali mi zwłaszcza Agnieszka Winiarska i Zbigniew Tabaka z historii, ale także koledzy z innych kierunków, z którymi stale stykaliśmy się w różnych okolicznościach, np. na Studium Wojskowym, w bibliotekach, w stołówkach, podczas znacznie mniej licznych niż w Warszawie zebrań. Tu ciąg nazwisk byłby bardzo długi, dlatego wymienię tylko kilka tych, z którymi pozostawałem dłużej w kontaktach i przyjaźni, jak Jerzy Jarowiecki, Stanisław Burkot (i ich małżonki), Bolesław Fa-ron, Zbigniew Białek i liczni inni.
W Krakowie przeżyłem nie tylko epokę „odwilży”, ale także październikowy przełom 1956 r.
Konspekt nr 1/2006 (25)