Jakim był człowiekiem? Najważniejszą cechą osobowości Profesora Danka była solidność, rygorystyczne poczucie obowiązku, niezwykły talent organizacyjny, bezinteresowna praca dla rozwoju oświaty i macierzystej Uczelni, która nadawała sens jego życiu. Nie dbał o własne korzyści materialne.
Jestem jego uczniem i nieraz miałem okazję doświadczyć życzliwości Mistrza. Kontrolował szczegółowe koncepcje swoich uczniów, a miał ich sporą gromadę rozproszonych po całej Polsce. Odpłacał życzliwość swojego mistrza, profesora Ignacego Chrzanowskiego, chętnie przygarniał czynnych nauczycieli, którzy chcieli pisać rozprawy doktorskie, mówił na seminariach i spotkaniach swoje „tak” lub „nie” na przedstawiane propozycje, nigdy jednak nie komentował złośliwie pomyłek, nie odrzucał bez poważnej dyskusji. Byłem niepokornym uczniem -w badaniach nad Kraszewskim zdarzało mi się „mieć inne zdanie”, ale zawsze - po przedysku towaniu - pozostawiał mi ostateczną decyzję. Nie gromadził z tego powodu niechęci, wręcz przeciwnie - dawało mu to widoczną satysfakcję. Odróżniał bezmyślne kłótnie od mądrych sporów naukowych. Nie cierpiał kłamstw i mistyfikacji - jako recenzent tego typu publikacji stawał się bezwzględny.
Jedną z ujmujących cech jego osobowości była niechęć do form patetycznych, do wszelkich deklamacji ideowych i politycznych, do akcentowania swoich zasług. Skrywał się najczęściej za rubasznością, specyficznym, pozornie prostym, w istocie wyrafinowanym humorem. Niechętnie mówił o swoim aresztowaniu przez Niemów podczas okupacji. Stało się to w czasie tajnej pisemnej matury. A temat był znaczący: Straty kultury polskiej spowodowane przez okupanta Prace pisemne uczniów, zebrane przez Niemców, zostały „odzyskane” i bezpiecznie schowane. Nie było - rzeczywiście niebezpiecznych dla więźnia - „dowodów rzeczowych”. Z żartobliwych opowieści Profesora nie dałoby się złożyć bardzo popularnego w tym czasie wizerunku kombatanta - nie starał się o legitymację
ZBOWiD-u, gwarantującą różne przywileje. Wersja ironiczna i żartobliwa wydarzeń podkreślała jego dystans do toczących się wówczas gier politycznych. Ani wojenne kontakty z komórką PPR, ani udział w tajnym nauczaniu i uwięzienie nie były przedmiotem późniejszych publicznych „przetargów”, podkreślania zasług itd. Na indagacje w tej sprawie odpowiadał ironicznie: „Ludzie, ja w czasie okupacji handlowałem słoniną”. Także założenie prywatnego gimnazjum w Krzeszowicach w styczniu 1945 r. ma sw'Oją anegdotyczną wersję: budynek zdobył kandydat na dyrektora za dwa litry bimbru od wojennego „komandira” Krzeszowic...
Z Krzeszowicami był emocjonalnie związany do końca życia. Na krótko przed śmiercią jeździłem wybierać z nim miejsce na cmentarzu: przygotował sobie grobowiec, w którym został pochowany. Nie było w tym żadnych emocjonalnych niepokojów - chłodne pogodzenie się z nieuchronną koniecznością, zorganizowanie „przejścia na drugi brzeg”, aby uchronić rodzinę od części nieuchronnych kłopotów.
To, że zostałem dostrzeżony i wybrany przez Profesora, jest także osobną historią. Słuchałem jego wykładów z romantyzmu - były solidnie obudowane faktami, datami, tytułami; miały wyrazisty porządek. Nie wyróżniały się jakąś retoryczną urodą; zawsze liczyły się fakty, a nie ozdoby. Przed wakacjami w 1953 r. wiedziałem, że zostanę zatrudniony w Uczelni. Rzecz nie została jednak formalnie załatwiona. Absolwentów obowiązywały wówczas „nakazy pracy”. Miałem przed 15 sierpnia zgłosić się w kuratorium rzeszowskim i podjąć pracę w gimnazjum w' Kańczudze. Nie zgłosiłem się i przyszedł po mnie do domu rodzinnego milicjant z odpowiednim nakazem. Pojechałem do Krakowa, aby wszystko W7jaśnić. Na uczelni dyżur miał tylko kierownik Studium dla Pracujących, dr Wincenty Danek. Napisał pismo do kuratora w Rzeszowie, które brzmiało: „Wyjaśnia się, że ob. Stanisław Burkot nie zgłosił się do pracy i nadal się nie zgłosi”. I podpis. Za to aroganckie pismo zostałem karnie przeniesiony z Kańczugi do Kolbuszowej. Zoba-
Konspekt nr 1/2006 (25)