OJCZE NASZ. 395
Nienawidzę je, w oczy drwię mu z jego gniewu! Skończyłam. Rzucaj klątwę!
KS. PROBOSZCZ.
Nie! ja z tobą płaczę.
Nie rażą mnie twe słowa, wiem co ludzka nędza,
Nie słyszę dziś twych bluźnierstw, i gniewy tłómaczę.
1 Bóg ci je daruje. Ale brat twój święty,
W swej chwale śród aniołów, w wieńcu męczennika, Słyszeć musiał, i pewnie został żalem tknięty !. . .
panka róża (z łkaniem).
Ach! ja biedna! Ja nie mam nadziei promyka!
Daruj księże... Naprawdę, nie wiem co powiadam!
Ksiądz ma słuszność, przyznaję, brat jest pewno w niebie; Ale ja, jak żyć mogę ? Pod życiem upadam!. . .
Lecz pocóż rozdmuchuję mych cierpień zarzewie?
Wiem, nie powinnam wcale dotykać tej rany.
Źle robię; tak, uznaję, poddając się winie...
Lecz nikt pojąć nie zdoła, jak on mi kochany !
Ja mu czemś więcej byłam, niż siostrą jedynie.
Jaś maleńki miał we mnie czułe serce matki;
A później, jako kapłan poważny, skupiony,
Ojcem mi się wydawał. Chrześcijanin rzadki,
Czysty, a dobroczynny, do nieba stęskniony,
Niewolił mnie jak córkę do czci posłuszeństwa.
A ten człowiek naiwny, w wiecznem rozmarzeniu, Roztargniony na wszystko, jak za lat dzieciństwa,
Często matką swą znowu zwał mnie w rozrzewnieniu Za me drobne usługi. Patrz więc, co ja czuję. . .
Cierpię razem jak matka i jako sierota.
Mój drogi Jan zabity przez uliczne zbóje!...
Jakże była rozkoszną nasza wspólność złota,
W tem zacisznem mieszkaniu, na tej tu pustyni !
W tym kąciku, o patrzaj, on miewał w zwyczaju Czytywać po wieczerzy w zamierzchu godziny.
Ja szyję obok niego. Obojgu jak w raju ;
Nie mówimy do siebie, nam zbyteczne słowa.
Kto kocha, ten rozumieć może bez wyrazu;
1 że zawsze myśl nasza była jednakowa,
Zdarzało się nam często, że głos nasz odrazu