1936-44 7
Ratusz i kośc ioły lwowskie.
wpływ na wykształcenie się potrzeb i chęci wprowadzenia zmian: brakowało jakiegoś obiektywnego sposobu, dzięki któremu można było porównać się z innymi graczami, mając te same szanse niezależnie od tego, czy „karta idzie, czy nie idzie”; brakowało jakiejś instytucji, która opracowałaby i egzekwowała wspólne dla wszystkich przepisy gry, normy postępowania i kary za ich przekraczanie, która organizowałaby zawody porównawcze, wydawała książki i czasopisma, a przede wszystkim zmniejszyła liczbę „fok”, przez prowadzenie stosownych szkoleń.
Najważniejsze jednak było spowodowanie zmiany smaku osób, które z tej kuchni miały skorzystać; znaleźć sposób, aby bardziej im smakował pojedynek intelektów, stanowiący podstawę amerykańskiego Contractu (jak po ichniemu nazywa się zapis międzynarodowy), niż hazardowa zgadywanka znajdująca się w bezmyślnie zmienionym francuskim Plafonie (czyli w zapisie polskim), tym bardziej, że Francuzi, mimo wyssanego z mlekiem matki antyamerykanizmu, już dawno o Plafonie zapomnieli, zakładając 10.06.1932 z siedmioma innymi państwami Międzynarodową Ligę Brydżową {International Bridge League - IBL). Musieliśmy znaleźć sposób, aby ten milion (w przybliżeniu) polskich brydżystów zmienił zapis, co wymagało zmiany przyzwyczajeń, tradycji i bezwładu.
Dlatego też tę opowieść rozpocząłem ab ovo, od czasów przedwojennych, gdy mieszkałem we Lwowie razem z rodzicami, gdy nic nie zapowiadało tego, co miało się zdarzyć.
W latach trzydziestych, nazywanych przez Magdalenę Samozwaniec epoką brydża, byłem nastolatkiem. Chodziłem do VIII Gimnazjum o profilu matematyczno-fizycznym, uczyłem się przeciętnie. Wszyscy dookoła grali w brydża: ojciec, matka, starsza o 11 lat siostra i jej adoratorzy, także znajomi rodziców i znajomi znajomych. Po prostu wypadało grać w brydża. Nie wiem czy moja rodzina znała poglądy pani Josephine Culbertson, że brydż wywiera na młodzież znakomity wpływ; jest świetnym wstępem do matematyki, uczy poszanowania reguł, sprawia przyjemność jako ciekawa gra, wychowuje bawiąc. W każdym razie od 13 roku życia byłem wiernym i wnikliwym kibicem, aż kiedyś w zimie 1938/39, w pociągach „narty-brydż” Lwów-Worochta i Lwów-Sławsko, kilka razy zostałem „czwartym"
Potem w maju była mała matura, w sierpniu mobilizacja, a we wrześniu obrona Lwowa przed
Niemcami; przed sowieckim nożem w plecy - nikt się we Lwowie nie bronił.
Nas harcerzy, 16-latków, odpowiednio wyszkolonych jeszcze w kwietniu przez oficerów 40.PP, wyznaczono do obsługi punktu obserwacyjnego obrony przeciwlotniczej na wieży wodnej. Jedynym niegrają-cym był komendant punktu, zawodowy kapral, więc doba każdego z nas została podzielona na 6 części po 4 godziny: po dwie części na służbę, dwie na sen i dwie na brydża; oczywiście harmonogram był tak ułożony, aby każdy grał z każdym. Krótko to trwało (3 tygodnie), gdyż jak tylko zameldowaliśmy do centrali, że w naszych lornetkach zobaczyliśmy, że Niemcy po bratersku zamieniają się miejscami z Sowietami - kazano nam zwijać manatki i wracać do domu.
A tam był już inny świat: złotówki zostały unieważnione, a rubli przecież nikt nie miał: żeby kupić chleb czy jajka trzeba było najpierw coś sprzedać; wprowadzono czas moskiewski, przesuwając urzędowe zegary o 2 godziny do przodu - wielu ręcznych zegarków nie przesunięto (taki mały protest), więc umawiając się na brydża trzeba było bardzo