pierwszą.
Mimo że moje zdolności ruchowe nie były nigdy nadzwyczajne, rodzice zapisali mnie do klasy sportowej po to, abym uniknęła w przyszłości poważniejszych skrzywień kręgosłupa, które i tak, chcąc nie chcąc, posiadam. Klasa liczyła zaledwie sześć dziewcząt, zatem miażdżącą większość stanowili chłopcy. My - młode kobietki - walczyłyśmy więc o to, aby nasza obecność w klasie była mimo wszystko zauważana, a zdanie brane pod uwagę, ot co! Los tak chciał, że zawsze miałam szczęście do świetnych wychowawców i tak nasza nowa pani, Ewa Błasiak, nie pozwoliła, aby bezprawie szerzyło się wśród uczniów klasy I e. Pływając kilka razy w tygodniu na basenie, nosząc „znamienity" tytuł kujona, dostałam promocję do klasy II, gdzie doznałam pierwszego, „traumatycznego" przeżycia, otrzymując pierwszą i niestety nie-ostatnią jedynkę w swojej szkolnej karierze. Już wtedy zaczęła się ujawniać powoli moja rogata natura i cechy, którym daleko było do pozytywu. Mimo to koledzy i koleżanki jakoś mnie znosili, a nawet już w podstawówce zaczęły się nawiązywać pierwsze przyjaźnie, które niestety nie przetrwały próby czasu. Przeżywając pierwsze poważniejsze wzloty i upadki natury naukowej i miłosnej, przechodząc z klasy do klasy z całkiem przyzwoitymi cenzurkami, moja więź z „Dwójką" coraz bardziej się zacieśniała. Nigdy nie zapomnę języka polskiego z p. Tadeuszem Tyburskim, którego energiczne uderzenie w ławkę powodowało, że nawet najwięksi rozrabiacy pozostawali w bezruchu.
Po ukończeniu czwartej klasy rodzice podjęli decyzję o przeniesieniu mnie do V a. Z grona dwudziestu facetów trafiłam do typowego „babińca", który już od początku wydał mi się całkiem sympatyczny. Moje przeczucia okazały się słuszne, gdyż z nową klasą bardzo się zżyłam i już po kilku dniach nie odczuwałam jakiegokolwiek wyobcowania. Dzięki jednej z najlepszych i najbardziej nieocenionych nauczycielek, jakie poznałam na swojej dotychczasowej drodze, pani Barbarze Serwan - Kupiec, zapałałam miłością do języka polskiego. Dodam jeszcze bez jakiejkolwiek kozery i formy wazeli-niarstwa, że p. Kupiec była świetną wychowawczynią, która nie tylko interesowała się sprawami czysto formalnymi, ale również znała nasze problemy i nas samych jak własną kieszeń. Razem z wesołą i bardzo zgraną klasą przeżywałam swój pierwszy młodzieńczy bunt, pierwszą miłość, a przede wszystkim rozpoczęłam wędrówkę do odnalezienia swojego prawdziwego „ja".
Nigdy też nie zapomnę drżenia rąk przed matematyką, której uczyła nas zarówno wymagająca, jak i bardzo dobra nauczycielka p. Ewa Kolasa. Mimo że na lekcjach byliśmy 10 lat za Murzynami, to i tak wiedza, którą udało się nam wpoić, spowodowała, że wielu z nas nie miało w szkole średniej żadnych poważniejszych problemów z tym przedmiotem. Pisząc te parę słów o „Dwójce", przypominam sobie geografię z p. Adamem Pytko, na której
37