-214-
-214-
TYGODNIK PRUDNICKI
LINAADREN
Typowe Dopóki prostak z puszką miażdżył mnie. ochroniarz nie reagował. Kiedy poleciały deski, łszyt się wreszcie spod estrady Płacą mu przecież tylko za chronienie artystów i ogrodzenia. Nie łówcie mi więc, że pomysł ze szpikulcami na kurtce to barbarzyństwo.
Złapałam stróża porządku za rękaw i przelazłam przez resztki ogrodzenia. Protestował, coś im do mnie mówił, ale podarowałam sobie konwersację pod głośnikami i odwróciłam się od iego. Przeszłam wzdłuż zbiegowiska i dotarłam za scenę. Granatowy ford zespołu Pumy stał w obliźu budy z frytkami. Tutaj akurat guzik będę słyszeć, ale może uda mi się coś zobaczyć, arierki było szczelnie obstawione ochroniarzami To są pewnie ci z grupy specjalnej. Poliqantów i mundurach ani na lekarstwo. Rozumka też i tutaj nie było.
Ze sceny poszedł ten dym. który stosuje już każda kapela i który tylko mnie śmieszy. Dla innych bojętny - dla mnie to gaz rozweselający, bo czy pasuje, czy nie. zawsze jest. bo publika lubi. Od budy Irytkami buchnęło podobnie, tylko znacznie bardziej cuchnące. Na scenę padło więcej światła i ©świetne zostały też pierwsze rzędy widowni Może mi się wydawało, ale dostrzegłam przy samej barierce eloną głowę Aśki Nad jej głową rachityczny jakiś dzisiaj księżyc. Nie! Dwa księżyce? Zaraz! Trzy?' piłam się samym odorem piwa i podwójnie widzę?
Uff! To balony. Podświetlone od dołu baloniki na długich sznurkach upodobniły się do księżyca, łóry z nich prawdziwy? Pewnie ten. który się nie chyboce i nie jest zielony
Miałam już dość ukropu pod peruką. Było mi słabo z gorąca. Stwierdziłam, że teraz i tak Rozumek e może podejść do Pumy. Miałam godzinę z hakiem na słuchanie muzyki. Poszukam wolnej ławki, z órej będzie coś słychać. Przecież me ustoję w tym rynsztunku.
Tylko na murku przy schodach prowadzących z parku na uicę Wojska Polskiego byto miejsce do słedze-a. Byk) też doskonale słychać. Patrzyłam na przesuwający się alejką tłum. wypatrując Rozumka. W teksty osenek co chwilę wplatały się cSatogi i monologi wędrujących ku schodom uczestników zabawy.
- Takie dwie laski same? A ja taki...
Nie dowiedziałam się. ‘jaki* był chłopak w kamizelce i białej koszuli, bo zbyt szybko mnie minęli. Mogłam się tylko domyślać.
I co ja robię tu? - wpadło ml w ucho jak w dziesiątkę. Aha! Wypatruję Rozumka. Trudno go spotkać siedząc na murku i wysłuchując bzdetów wypowiadanych przez bliźnich. Trzeba połazić i popatrzeć Podniosłam swój watołinowy zad i rozpoczęłam wędrówkę wokół igrzysk. Gdy znalazłam się w okolicy pieczonych kiełbasek, zaśpiewali mi: "daj mu jeść*, kiedy wtaskałam się na pagórek i parzyłam ponad głowami ludzi, dobiegło ze sceny: ‘głowa Lenina znad pianina*.
Co jest? Widzą mnie? Zrobiło się jeszcze zabawniej niż z tym dymem. Dosyć! Nigdy w życiu nie znajdę Rozumka w tym tłumie i ciemnościach. Trzeba znaleźć jakieś spokojne miejsce i doczekać końca koncertu.
W bocznej alejce było znacznie spokojniej Dwie ławki były zajęte, trzecia wolna. Usiadłam Obok rozbawione towarzystwo zarzucało sobie co chwilę ‘zero kumaqi* i "walenie ścierny*. To akurat jeszcze rozumiałam. Zrobiło się trudniej kiedy zaczęto dyskutować o fokach Powoli dotarło do mnie, że chodzi tu najprawdopodobniej o dziewczyny. Jedna z nich miała być podobno ‘zajawkowa*. Spodobały mi się niektóre określenia, wyjęłam więc notes i zaczęłam zapisywać co ciekawsze słówka Powoli zaczęłam nawet "jarzyć klimę* i bezczelne podsłuchiwanie sąsiadów zaczęło mnie pochłaniać całkowicie. Siedzący dotąd samotnie na trzeciej ławce osobnik wstał i zaczął się oddalać.
- Spadowa - usłyszałam za plecami.
To był szept Szymańskiej.
- Co mówisz?
- Mówię, że spadamy stąd i idziemy za tym typem.
-Bo?
-Bo to Rozumek jest!
Poderwałam się.
- Coolerka. bo jeszcze nas zobaczy - syknęła.
- Co mówisz?
- Przestań wrzeszczeć! Słuchałaś Pumy przy kolumnie głośnikowej, czy jak? Poszłam za Waldim Rozumkiem i schowałam się w krzakach, kiedy tu usiadł. w>ęc się osłuchałam. * Coolerka* to od *cooł*. to znaczy spokój. Idziemy, bo nam ucieknie.
Rozumek przeszedł alejką za sceną i nagle zniknął nam z oczu. Rozglądałam się zdezorientowana. Wreszcie go zobaczyłam. Jakimś cudem minął barierki i ochronę, i znalazł się w pobliżu busa kapeli.
- 215 -
-216
Stanęłam pod drzewem i dałam czas satysfakcji, żeby mnie wypełniła dokładnie. Udało się! Rzeczy-iście się udało. Żeby teraz tylko nikt go nr spłoszył. Żeby się nie rozmyślił, nie przestraszył. Janusz! izestari wreszcie grać! Wracaj do pojazdu i daj się namówić panu Rozumkowi na obejrzenie obrazów jdnej piękności. Błagam!
- No, koniec zabawy - odetchnął z ulgą ten zielony ze szramą obok mnie. - Możemy wracać do domu.
Młoda miała rację. Możemy spokojnie wrócić do domciu i zmyć z siebie te wszystkie ozdóbki.
- Idziemy! - podjęłam decyzję.
Nie chciałam przeciągać struny i zostawać do końca. Jeszcze mi nerwy puszczą i zrobię coś głupie-9 Lepiej poczekać w domu na relację Pumy i Andrzeja.
Ulice mojego miasta wydały mi się nagle najpiękniejsze na świede. Wędrowałyśmy krokiem marsowym po opustoszałych już traktach z radością pęczniejącą w sercach. Coś nam podpowiadało, że Tjwokacja zakończy się sukcesem. Nogi same zaniosły nas na Wileńską. W oknie na parterze święto się rzęsiście.
- Płacze pani Rozumkowa w gniazdku na akacji, bo Rozumek przed dziewiątą miał być na kolacji, iksię godzin ustalonych zawsze pilnie trzyma. A tu już po jedenastej, a Rozumka ni ma - wyrecytowa-Szymańska wdrapując się na murek.
- Coś d się, Młoda, potęgowało. Ty się dobrze przyjrzyj posesji. Gdzie tu gniazdko na akacji?
- Niech a będzie Płacze pani Rozumkowa w z pustaków chałupie, bo Rozumek dzisiaj ma wieczerzę w...
- O! Tak jest dobrze.
- Może mu się co zdarzyło, może go napadli. Rude kudły wyskubali, złote zęby skradli.
- Lepiej znajdź rym do ‘wybili*.
- Może mu się co zdarzyło, krzywdę mu zrobili Rude kłaki przetrzebili i kły mu wybili.
- Piękne! A głupie!
- Niechaj nikt nie wierzy, że mu nie zależy, na przygotowanej przez żonkę wieczerzy.
- Piórka głupstwo, bo odrosną, ale gebis majątek - przyłączyłam się do twórczości.
- Nie przerywaj mi bez sensu Jaki ja a znajdę rym do ‘majątek* poza *skowromątek’? I jeszcze napeoątek* Zaraz... Zaraz...
Drzwi sąsiedniego domu otworzyły się nagle i pojawił się w nich ktoś z sąsiadów Rozumka. Szymań-la zeskoczyła z postumentu. Rzuciłyśmy się biegiem w kierunku osiedla. Kondycji to ja nie mam apelacyjnej nawet bez wałków z watoliny wokół bioder i peruki na głowie. Szymańska natomiast pruła k Urbaś i wyglądała nie mniej stylowo niż on. Choć byt to inny styl.
• Poczekaj! - wy dyszałam. - Biodro mi się obsunęło
- To sobie popraw
- Chyba się zepsuło całkowicie. .
Musowałam za Aśkąujęta pod boki jak solistka Mazowsza Dobrze, że było ciemno, bo biodra po chwili miałam już chyba na udach. Kiedy znalazłyśmy się na wysokości szkoły, zielone coś na czele peletonu wyhamowało raptownie Wpadłam na nią, wypuściłam bodra z rąk. Watolina upadła na chodnik.
- Co jest? - wyS3pałam, rozglądając się trwożliwie na boki przestraszona, że ktoś mógłby zobaczyć, że gubię kawałki ciała.
- Zostaw tę watolinę.
- Nie mogę - zaprotestowałam. - Muszę to oddać
- To zabieraj w łapy i idziemy na Skowrońskiego do bankomatu. Przypomniało mi się. że nie mam ani złotówki.
Normalnym już krokiem, choć z nienormalnym bagażem powędrowałyśmy ulicą Sybiraków
- Kiedy był kongres wiedeński? - zapytała Joasia, zatrzymując się przy bankomacie.
- Akurat teraz musisz to wiedzieć? - odpowiedziałam zła. bo watolina może me była ciężka, ale potwornie nieporęczna
-NIP mam taki.
- Co ty gadasz?
• Ojej. pomyliło mi się. PIN. Już się gubię w powodzi cudów techniki. To kiedy to było?
Podałam datę.
• O widzisz. A Szymański to ma bitwę pod Cecorą
- Nie potrafez zapamiętać czterech cyfr? - starłam pot z czoła i poprawiam perukę. Ja mam numer 1789.
- Zburzenie Bastyiii - stwierdziła, chowając gotówkę do portfela.
W tym momencie bankomat zazgrzytał i zaczął wypluwać papierowe języki. Jeden, drugi, trzeci, wyskakiwały z otworu i spadały na chodnik. Aśka schyliła się i podniosła kilka.
- Co to jest? Wybrałam dwieście złotych, a on mi podaje, że dziesięć.
- Zobacz te inne wydruki - podniosłam pozostałe.
- Ten jest chyba mój. Nie. To też nie ten. Powinnam mieć na koncie więcej pieniędzy.
- Włóż kartę jeszcze raz i zażądaj wydruku.
Karla zniknęła w otworze, ale bankomat zazgrzytał tylko i zamilkł.
Za naszymi plecami stanęła kobieta z kartą w dłoni. Szymańska wyjęła swoją i odsunęła się od urządzenia
- Przepraszam - odezwałam się do przybyłej. - Czy będzie pani wyjmowała pieniądze?
-217-
-218-
Kobieta zerknęła na zieloną Szymańską i zbladła Rzeczywiście, moja przyjaciółka wyglądała na kitę. która może zabić d<a szmalu.
- Też przed chwilą korzystałyśmy z bankomatu, ale nie chciał nam wydać naszego wydruku -śniedziałam szybko. - Chyba się zepsuł, a chcemy sprawdzić, ile mamy pieniędzy. Czy może im poprosić o wydruk?
Kobieta skinęła głową i wystukała numer na klawiaturze. Robiła przy tym co mogła, żeby isłonić tę operacje przed naszymi oczami. Maszyneria zazgrzytała ponownie i tak jak po-eednio zasypała papierem pół chodnika. Szymańska rzuciła się do wydruków, a kobiecina do tieczki. Zauważyłam, że nie podjęła nawet pieniędzy, a zażądała tylko podania wysokości knla. Nawet nie poczekała na wydruk.
- O. ten jest mój - sapnęła z zadowoleniem zielona. - Ten bankomat zwariował
- To myśmy zwariowały domagając się tak ubrane, żeby ktoś przy nas podjął gotówkę. A ten banko-il me zwariował, tylko cieszy się razem z nami z usidlenia Rozumka.
[ - Pewnie masz rację, ale to nie w porządku, że ja wiem. ile ma na koncie ktoś...
! - Słyszałam już o większych grzechach bankowców - przerwałam jej i pociągnęłam za łokieć w kninku domu. bo serdecznie dość miałam już tych bioder w rękach.
- Na śmietnikach znajduje się u nas kompletne dokumenty bankowe, nie tylko z wysokością kont. e i adresami klientów.
I -W każdy razie to trzeba zgłosić. Nie ciągnij mnie! Już idę.
1 Kiedy wróciłyśmy do domu. dzieci już spały, a Izę nosiło z kąta w kąt. i Wędrowała po całym domu z *Podręczmkiem mądrości* Józefa Bocheńskiego* j -No i jak?-zapytała.
- Był. podszedł do Pumy - odpowiedziałam i zdałam sobie sprawę, że me mam już nic więcej do Miedzenia. - Czytałaś? - wskazałam na książkę.
• Chciałam się czymś zająć, ale nie potrafię się skupić - wzruszyła ramionami. - Przejrzałam tylko, i twoja książka, czy Aśki?
-Moja.
-Ty to kupiłaś? Ty. istota, która twierdzi, że cała mądrość tego świata zawarta została w literaturze ■knej? Ty. która nakłaniasz mnie cały czas do wnikliwego czytania Balzaka?
- Po pierwsze - roześmiałam się - zastanowiło mnie. jak można całą mądrość świata zmieścić na I j dwudziestu stroniczkach broszurki. Po drugie czytałam przed laty ‘Dzieje głupoty w Polsce* Alek-fcndra Bocheńskiego, brata autora. Pomyślałam więc, że i ta książka sprawi mi taką frajdę.
-1 jakie wrażenia po lekturze?
Iza usiadła przy kuchennym stole, a ja stałam nad nią, zdejmując resztki przebrania, które mi jeszcze zostały. Joasia włączyła ekspres do kawy i poszła do sypialni uściskać śpiącego syna.
• Czytając miałam czasami ochotę spierać się z autorem. Rozumiem, że ten zbiór prawideł nie może wyglądać inaczej, skoro mędrcami byli wyłącznie mężczyźni...
- Wiem. o co ci chodzi - przerwała mi Iza. - O przykazanie: *Nie przywiązuj się zbytnio do nikogo i niczego*. Też się zjeżyłam. Tego nie mogłaby zaproponować żadna kobieta, a już na pewno nie ta. która ma dzieci. To jest po prostu niewykonalne
Sięgnęłam po książkę i znalazłam potrzebną mi stronę.
• A co sądzisz o przykazaniu: 'Nie wyrządzaj nikomu krzywdy, gdy dę to nic albo mało kosztuje*? -zapytałam
- To chyba racja.
- Pewnie że racja - potwierdziłam - ale gdzie dąg dalszy tej myśli? Nie daj się krzywdzić!
- A nie ma tam tego?
- Nie zauważyłam. Tu jest więcej takich rad, z którymi się nie zgadzam. A już najbardziej z tym: "Bądź szczególnie uprzejmy dla ludzi bogatych i możnych*.
I jeszcze to uzasadnienie: ‘...jako że oni mogą być szczególnie pomocni*.
Takie praktyki ludzie prości nazywają lizusostwem, bardziej wykształceni interesownością, a dla mnie... Pewnie nie jestem mądra, ale to jest takie... Takie małe - nie potrafiłam znaleźć odpowiedniejszego określenia.
- Czyli - Iza zerknęła na okładkę - wyrzuciłaś dziewięć złotych i trzydzieśd groszy w błoto.
- No. niezupełnie. Traktuję to jako zbiór pewnych przemyśleń, nie przykazań. Od tego mam tę swoją ociupinkę mądrości, żeby z jednych wskazówek korzystać, inne odrzucać, jako zbędne dla mnie. czy nawet szkodliwe. W wielu przypadkach przekonałam się. że zawarte tu zasady są dla mnie oczywiste. To miłe uczucie uświadomić sobie, że nie jestem bezmyślną istotą, źe do podobnych wniosków jak ja dochodzili ludzie, których uważam za autorytety. Paradoksalne jest to. źe książeczka najbardziej potrzebna byłaby temu. cytując określenie Bocheńskiego, bezmyślnemu motłochowi Pewnie, źe przykładowo u La Fonta-ine'a jest to ładniej napisane, ale z literatury pięknej trzeba umieć wyciągać wnioski. Tutaj jest to jakby na talerzu. Niestety. *motłoch* po nią nie sięgnie.
- Kółko się zamyka.