DZIEWCZYNA. 269
pan ze mną na cztery ręce jedne z sonat Bethowena. Chyba grać pan może bez bólu.
Ukłonił się.
Lila, wezwana do cierpiącej nieco ciotki, nie opuszczającej tego dnia łoża, nie towarzyszyła im do salonu; za to Michasia usiadła, właściwie położyła się prawie na nizkiój sofie i zawoławszy: słucham, tylko proszę, nie grajcie fałszywie — tak jak p. Kruszewski z Lila-zamknęła oczka zupełnie.
Już po pierwszych akordach Joanka, trącając lekko inże-niera, zaczęła z nim rozmowę po angielsku.
— Zwracam pani uwagę, że panna Hubę nie rozumie tego języka, rzekł młody człowiek półgłosem.
— Tern lepiśj. Dla czego pan unikasz naszego domu. powiedz? pytała.
— Pani wie przecie, że rodzice nie są mi radzi, a brat pani...
Ruszyła ramionami, gubiąc jednocześnie takt w uwerturze.
— Jestem panią mej woli...
— Chyba nie w domu?
— A brata teraz nie ma przecie. Siedzi u siebie ciągle, lub jeździ do Kielc—ma tam jakąś boginię nową...
— Nie radbym narazić się...
— Nawet dla mnie?
— Mama pani...
— Czy moja uprzejmość i życzliwość nie warte krzywego spojrzenia i kilku dziwactw zgryźliwej kobiety?
Nie patrzała na nuty, lecz jemu prosto w oczy...
— Zniósłbym wiele, . ale że to matka pani... chciej zrozumieć moje położenie.
— Cóż jam winna, że radabym nie raz mówić z panem? kłamać nie umiem—czuję dla pana życzli wość od chwili poznania.
Wybawiła go z kłopotu Michasia.
— Gracie państwo niemożliwie i mówicie źle o mnie! zawołała, porywając się z sofy i stając przy fortepianie.
— Źle o tobie, Michasiu? cóż ci się przywidziało? uniewinniała się panna Kawska.
— Inaczśj, czyżbyście potrzebowali mówić językiem, którego nie rozumiem.
— Mówiliśmy dla wprawy tylko! odparła Joanka, odpłaca-jącjej ironią.
Przyjście Liii zmieniło rozmowę na ogólną.
Kruszewskiemu nad wyraz przykre były te utarczki dziewcząt i nie raz gwałtowne zaczepki Michasi, gniew Joanki i niechęć okazywana coraz to widoczniej tej ostatniej przez obie przyjaciółki. Rodzące się w nim zwolna żywsze uczucie dla zwierz-chniczki,—przyjaźń dla Michasi — stawiały go w położeniu bez