wprowadzono indywidualizację, od tego roku każda szkoła opracowuje własny wewnątrz-szkolny system oceniania, w którym nieskrępowanej decyzji rady pedagogicznej pozostawiono m.in. zarówno skalę i formę ocen szkolnych (z wyjątkiem końcoworocznych), jak i strukturę roku szkolnego — może być więcej niż dwa okresy klasyfikacyjne. Jeśli ktoś pamięta, jaką batalię toczyli twórcy szkół niepublicznych o możliwość stosowania własnej skali ocen (w tym i ocen opisowych), nie trzeba mu uświadamiać zbieżności ich dążeń z podjętymi w ramach reformy decyzjami władz oświatowych. Myślę, że i wprowadzenie oceniania zewnętrznego, zobiektywizowanego (np. część zewnętrzna przyszłego egzaminu dojrzałości) — mimo pewnych obaw z tym związanych — w ostatecznym rachunku sprzyjać będzie szkołom niepublicznym, pozwoli im bowiem na rzetelny (a nie, jak dziś często się zdarza, oparty z jednej strony na uprzedzeniach, z drugiej na idealizacji), ogląd swojej edukacyjnej skuteczności oraz ewentualną weryfikację stosowanych programów i metod kształcenia.
Pozostaje wreszcie na koniec — a przedstawiamy tylko wybrane aspekty reformy — zagadnienie systemu finansowania edukacji. I w tym zakresie mówi się o poczynaniach reformatorskich, powiedzmy jednak od razu, iż proponowane zmiany nie satysfakcjonują środowiska oświaty niepublicznej, jak dotąd wyraźnie przez państwo finansowo dyskryminowanego. Proponowany wariant bonu oświatowego (a o taką formę subsydiowania szkolnictwa oświata niepubliczna upomina się od dawna, gdyż to rozwiązanie pozwoliłoby znacząco obniżyć czesne) tylko w części spełnia oczekiwania środowiska, które najchętniej widziałoby tu dotowanie działalności wszystkich - publicznych i niepublicznych — placówek oświatowych, wedle zasady „za każdym uczniem podąża określona kwota pieniężna”.
Trudno dziś wyrokować, jakie decyzje ostatecznie zapadną, byłoby jednak dobrze, aby wybrany do realizacji wariant bonu edukacyjnego był jak najbliższy przywołanej przed chwilą zasadzie.
Jerzy Waligóra