Kochowski Potop


WESPAZJAN KOCHOWSKI
LATA POTOPU
EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL
MAIL: HISTORIAN@Z.PL
MMII ©
ANNALIUM
POLONI A
CLIMACTERIS
S E C V N D I,
R E G N A N T E
IO AN N E
CASIM I R O
LI BER P RIMV S.
An.Clt. M.DC. LV.
zwedzi, zamieszkujący północną część świata,
zawdzięczają swoje nazwisko i swoje początki Gotom (w każdym
razie sami tak utrzymują), pod względem zaś obyczajów, języka, i
trybu życia zbliżają się najbardziej do Niemców. Do jednych i do
drugich upodabnia ich gorliwość o wojsko i o sławą, a swoje
męstwo wypróbowali, tocząc ze zmiennym szczęściem sąsiedzkie
wojny, przy czym prawem zwycięzcy lub dzięki łaskawości losu
znacznie rozszerzyli granice szwedzkiego królestwa. Zajmuje ono
.północną połać Europy: na południu opiera się o Danię i kilka
obwodów Cesarstwa, na wschodzie ma naprzeciw siebie państwo
moskiewskie, od czoła zaś oblewa je Morze Bałtyckie. To były jego
granice od najdawniejszych czasów i dopiero za pamięci naszych
dziadów Szwedzi zaczęli wypuszczać się za morze, zdobywając z
bronią w ręku albo przez układy, a także dzięki testamentowym
zapisom, Estonię na Polakach, a Bremę i Wismar z przyległościami
na Niemcach i Pomorzanach. Rządzili nimi zawsze władcy
dziedziczni, jednakże odsądziwszy od korony Zygmunta III,
prawowitego króla i dziedzica, odważyli się zastosować coś w
rodzaju elekcji, nigdy przedtem nie praktykowanej, i wynieśli na
tron Karola, księcia Sudermanii, stryja Zygmuntowego; Stało się to
przyczynÄ… niezgody, a wnet potem i wojny polsko-szwedzkiej,
Polacy bowiem stanęli w obronie króla Zygmunta i praw, których
go Szwedzi pozbawili.
Prawdziwi dziedzice, utraciwszy królestwo swoich przodków, nie
zrezygnowali jednak z królewskiej tytulatury i królewskiego herbu,
broniąc gdzie tylko można swojej racji. W miarę jak pergaminy
pęczniały od próżnych tytułów, a pałacowe podwoje od herbowych
płaskorzezb, wzbierał też wzajemny gniew obu narodów,
współzawodniczących o te zaszczyty: podczas gdy synowie
Zygmunta używali tytułu dziedziców, władca szwedzkiego
królestwa utrzymywał nie tylko, że jedynym dziedzicem jest on
sam, ale także, iż nikt inny nawet zwać się tak nie może. Wielu
autorów w naszym stuleciu roztrząsało kwestię, czyje prawo jest
lepsze, linii Zygmunta, dziedzicznej, czy też linii Karola
Sudermańskiego, przysposobionej przez naród (bo nie była to
prawdziwa elekcja). SÄ…d w tej mierze pozostawiam owym autorom
i czytelnikowi; sam spieszÄ™ do spraw polskich i do nowszych
czasów. Nie powoduje mną ani nieprzyjazń, ani powolność dla
kogokolwiek, a piórem moim chcę słu-
żyć jedynie prawdzie i potomnym pokoleniom, to bowiem
postawiłem sobie za cel.
Syn Karola, król szwedzki Gustaw Adolf, wojował z nami w
Prusiech ze zmiennym szczęściem; kilkakrotnie w starciach ponosił
porażki, dwa razy kulą został postrzelony, dwakroć też o mało nie
dostał się do niewoli (bohaterowie bowiem zdobywają sławę tym,
że śmiało wystawiają się na niebezpieczeństwa), aż wreszcie
zbrzydła mu nieprzyjazń i położył kres wojnie, zawierając z Polską
pięcioletni rozejm  podobno dlatego, że wojna w Niemczech
łatwiejsze mu obiecywała zwycięstwa. Świat cały grozą, a
Cesarstwo wojskiem swym poraziwszy, poległ w bitwie pod Lutzen
w Saksonii; był to król-wojownik, dorównujący starożytnym
wodzom. Rządy po nim objęła jego córka, Krystyna. Choć
małoletnia, nie ustępowała ona ojcu: nie lękała się szczęku oręża,
ale i pokój umiała sobie cenić. Zawarła z nami w Sztumdorfie
rozejm na lat dwadzieścia jeden. [...]
Dopóki Krystyna sprawowała władzę, pokój, ugruntowany
rozejmem, trwał niewzruszenie  może wskutek niewieściej
słabości królowej, a może dzięki przezorności jej doradców;
zmieniło się to jednak, gdy przekazała rządy swemu następcy, a
naszemu wrogowi, Karolowi Gustawowi. Był on synem Jana
Kazimierza, księcia Dwu Mostów z rodu palatynów Renu, i
Katarzyny, córki Karola Sudermańskiego; pragnąc przywrócić
świetność Domowi Reńskiemu, a także idąc za popędem krwi i
kierując się żądzą sławy, walczył od najwcześniejszej młodości pod
szwedzkimi sztandarami,
aż wreszcie na życzenie Krystyny, która zrzekła się tronu, objął po
niej panowanie i ukoronował się w Uppsali w roku Pańskim 1654.
Nowy władca zajął się zrazu swymi prywatnymi sprawami, pojął za
żonę księżniczkę szlezwicką Jadwigę Eleonorę, a na ślub, pozorując
szacunek, zaprosił sąsiednich panujących. Ale cisza na morzu
zawsze jest podejrzana, nagłe uspokojenie powietrza grozi
nadejściem chmur i burzą. Wkrótce zaprzątnęły Karola większe
troski, szczególnie zaś dokuczała mu myśl, że Kazimierz,
przywłaszczając sobie tytuł króla szwedzkiego, obraża jego
majestat. Zaczął przemyśliwać nad tym, jak osiągnąć orężem, czego
przez żadne układy uzyskać się nie spodziewał. Po raz pierwszy
rozgniewał go poseł Canasilles, wyprawiony przez Kazimierza do
Szwecji; tuż przed koronacją wystąpił on z protestem, odmawiając
nowemu władcy praw do tronu, który powinien przypaść
prawowitemu dziedzicowi. Protest oburzył Karola i stał się
zarzewiem wojny. Nowy władca, równie porywczy w działaniu jak
w swych uczuciach, przeciągnął na swoją stronę senat królestwa,
nakazał podatki i zaciągi, hojnością pozyskał sobie dowódców,
uzbroił Szwedów, zwerbował cudzoziemców, uszykował flotę,
wyposażył zbrojownie, zgromadził zapasy żywności i zadbał o
wszystko, czego potrzeba do prowadzenia wojny.
Przez cały ten czas panowało zadziwiające milczenie o tym,
przeciwko komu trwają przygotowania wojenne, i wzmagał się
gniew, okryty na razie nieprzeniknionÄ… tajemnicÄ…. Cesarz
przypuszczał, że inicjatywę do zbrojeń dała Francja, jako że
Szwecja uchodziła za narzędzie jej polityki; Duńczycy natomiast
domyślali się zatargu z lordem-protektorem Anglii. Zarówno jeden
jak i drudzy byli przekonam, że u ich sąsiada zanosi się na burzę, i
tylko Polacy, na których piorun przygotowywano, trwali w zupełnej
beztrosce i wierzyli w zachowanie pokoju. Do końca rozejmu było
aż siedem lat, królestwo polskie zasługiwało raczej na litość niż na
napaść, nic nie prowokowało wojny ani nie dawało do niej powodu,
a panujący obu krajów byli ze sobą blisko spokrewnieni. Krążyła
pogłoska, dość prawdopodobna, że Krystyna, opuszczając Szwecję,
z całą powagą napominała Karola i przedniejszych panów
królestwa, żeby wobec rozkwitu szwedzkiego państwa nie wdawali
się w długotrwałą i trudną wojnę i żeby w niczym nie naruszali
rozejmu. Ale Krystyna mogła już tylko doradzać, a Karolowi, który
piastował władzę, wolno było robić, co chciał. Ażeby łatwiej dało
się utrzymać w tajemnicy przyszłą wojnę, postanowiono
rzeczywiste zamiary okryć zasłoną pozorów (taki godny Tyberiusza
sposób postępowania w naszym stuleciu na dworach królewskich
uchodzi za zaszczytny i jest szeroko rozpowszechniony). Karol
wystosował do Kazimierza list, w którym zapewniał go o swojej
szczerej przyjazni i oświadczał się z pragnieniem zawarcia
wieczystego pokoju, ze względu na łączący go z Kazimierzem
związek pokrewieństwa, a jeszcze bardziej dla wzajemnego pożytku
obu sąsiadujących ze sobą królestw. [...]
List ten zawiózł do Polski Jan Koch, pełnomocnik handlowy
królestwa szwedzkiego w Gdańsku (pełnomocnik taki nosi miano
agenta). Z uwagi na treść pisma Koch został życzliwie przyjęty i
uprzejmie siÄ™ do niego odnoszono. Na okazanÄ… przez Karola
grzeczność Kazimierz odpowiedział w sposób, któremu nic nie
można było zarzucić: serdecznie winszował nowemu władcy
objęcia rządów i dając wyraz swojej chęci zawarcia wieczystego
pokoju, obiecywał wyprawić posłów do Szwecji. [...]
Ta wymiana listów spowodowała, że Kazimierz wnet potem wysłał
do Szwecji swego dworzanina pokojowego, Andrzeja Morsztyna,
człowieka szlacheckiego rodu, podczaszego wówczas
sandomierskiego, z oświadczeniem, że szczerze pragnie pokoju, i z
zapowiedzią rychłego wyprawienia posłów wyposażonych w
pełnomocnictwo do jego zawarcia. Posłowie byli już gotowi do
drogi, gdy Zbigniew Gorajski, kasztelan kijowski, człowiek
rzadkiej wiedzy i wymowy, któremu Rzeczpospolita postanowiła
powierzyć przewodniczenie w le-gacji, zmarł tknięty apopleksją.
Wynikła stad zwłoka wyjazdu, spowodowana koniecznością
znalezienia następcy; miejsce zmarłego zajął na koniec Jan
Leszczyński, wojewoda łęczycki.
Wielu uważało za niewłaściwe, ubliżające wręcz naszemu
narodowi, żeby zmieniać miejsce obrad pokojowych, które
pierwotnie miały się toczyć w Lubece; sądzili oni, że należy skarcić
pychę świeżo koronowanego monarchy, który powinien zastosować
się do króla panującego dłużej i nad większym królestwem. Ale
Kazimierz przeszedł nad tym do porządku, gdyż chciał, ażeby cały
świat przyznał, iż o powszechne dobro chrześcijaństwa więcej dba
ten, kto szuka pokoju w obcym kraju za morzem, niż taki, co z
pychą w sercu czeka u siebie w domu, by go o pokój proszono.
Aliści już u progu zawiodła nadzieja na to, że układ pokojowy
łatwo dojdzie do skutku: Morsztyn przyjęty został z lekceważeniem
i nie okazano mu szacunku, który mu się należał jako
przedstawicielowi panującego, a nawet  co dowodziło, że
zniewaga była umyślna  z trudem uzyskał powitalną audiencję u
szwedzkiego króla. Cóż to była za Charybda, o którą uderzył okręt
dobra publicznego obydwu królestw? Jaki wpływ gwiazd, jaka ich
ko-niunkcja dokonały tak niegodziwej metamorfozy, przeobrażając
nagle króla tej samej krwi w nieprzyjaciela? Co stało się powodem
tej raptownej przemiany? Śmiertelna zaiste obraza: w nagłówku
opuszczono trzecie et cetera po tytule króla szwedzkiego, a na
końcu, stosownie do zwykłej formy listów uwierzytelniających
czyli kredencjaliów, napisano:  ...królestw Polski i Szwecji." Oto
Acroceraunia, o które rozbił się okręt pokoju, oto ważkie powody
do wojny: opuszczone et cetera i wynikła z niedbalstwa sekretarza
liczba mnoga ,,królestw"!
Chcąc naprawić niedopatrzenie, wysłano kuriera, który drogą
morską co prędzej przywiózł z Polski nowe listy, wedle życzenia
Szwedów; lecz pragnienie wojny, przesłaniające Szwedom
słuszność i sprawiedliwość, z góry ich zle do nas usposabiało i
ustępstwo to nie miało żadnego znaczenia. Wkrót-
ce potem senatorowie szwedzcy, pragnąc zachować pozory
rozsądku w swoim postępowaniu, wystosowali list do senatu
polskiego. W zawiły sposób, ażeby nie zdradzić swych wojennych
zamiarów, zarzucili nam, że to my nie mamy ochoty zawrzeć
pokoju. Odpowiedział na to z należytą grzecznością prymas
Leszczyński; zaprosił do siebie do Aowicza znakomitszych polskich
senatorów, próbując zachwianą przyjazń sąsiadujących narodów
ocalić w drodze kontaktów między senatami obu królestw. [...]
Na dzień 19 maja zwołany został do Warszawy sejm
dwumiesięczny, na którym radzono wyłącznie nad obroną
Rzeczypospolitej; marszałkiem izby poselskiej został Kazimierz
Umiastowski, sędzia brzeskolitewski (którego autor niemieckiej
Historii nazywa Unbassutius). Na poczÄ…tku obradowano nad utratÄ…
Smoleńska, ponieważ Filip Obuchowicz, wojewoda smoleński,
niedawno poddał go Moskwie. Postanowiono wojewodę wraz ze
współwinnymi tego występku dowódcami szlachty i załogi
postawić przed sądem. Gniew na nich był powszechny, pałano nim
zwłaszcza do wojewody, głównego winowajcy, który choć
sumienie go gryzło i strach przejmował, rozpowiadał, że się gotuje
do obrony. Wydawało się rzeczą konieczną ukarać niedbałość ze
względu na nadchodzące niebezpieczeństwa, jako że każda wojna
stanowi lekcję wojowania dla następnej, a pamięć na nagrody i kary
wzmaga dzielność żołnierzy. Wówczas jednak winowajca zdołał się
wykręcić od kary sądowej, mianowicie śledztwo się przeciągało, a
on tymczasem umarł i już tylko jeden Pan Bóg go mógł sądzić.
Wiele potem na tym sejmie podjęto postanowień: uchwalono
pospolite ruszenie i pobór piechoty z miasteczek i wsi,
przywrócono karność wojskową, zaopatrzono zbrojownie,
wyznaczono podatki, obmyślono zapłatę wojsku, podwyższono cła i
myta. Każda z tych uchwał była zbawienna, ale wszystkie powzięte
za pózno.
Koroną postanowień było prawo o ograniczeniu zbytku uchwalone
na czas wojny, albowiem właśnie podczas wojny najlepiej widać
niesytą bogactw rozrzutność Korony  nieumiarkowany zbytek,
zło zawsze w narodzie naszym bardziej od innych potępiane i
zawsze cierpliwie znoszone. W Italii niegdyÅ› konsul Manliusz, jak
powiadają, wprowadził do Rzymu wraz z obyczajem odbywania
triumfów obyczaj okazałych biesiad, jeden i drugi przejąw-szy od
Galatów. My również podczas pokoju i w czasie wojny nie znamy
w zbytku umiarkowania; nawet kiedy rozlega się szczęk oręża,
wyrzucamy złoto na uczty, uważając, że lepiej to złoto przejeść, niż
żeby miało wpaść w ręce nieprzyjaciela. W kuchni giną bogactwa
najurodzajniejszego z królestw i chyba więcej u nas idzie na płacę
dla kucharzy niż na żołd dla wojska. Rozrzutność nie ogranicza się
do podniebienia, sięga również pleców: jedwabna suknia, purpura i
szkarłaty są w pogardzie i jeżeli ktoś nie ma na sobie tkaniny
lśniącej złotą nicią, jeżeli materia, przetkana srebrem, nie połyskuje
barwami rozmaitych kwiatów albo jeżeli szaty zdobione przez
biegłych hafciarzy nie
Są obsypane złotem, to ubiór uchodzi za brzydki, strój za nie dosyć
okazały. Inne rzeczy pomijam, dodam tylko jeszcze, że w
występkach panuje współzawodnictwo: skoro bogatsi znajdują
upodobanie w bankietach albo w wyszukanym ubiorze, skoro
raduje ich przepych domów, gromada służby i mnogość koni,
zaczynają z nimi współzawodniczyć w zbytku możni, szlachta idzie
za ich przykładem i swawola, szerząc się coraz bardziej, przenika
nawet do miast. Postąpiono zatem przezornie, wnosząc uchwałę o
ograniczeniu zbytku; nie wiem tylko, jakim sposobem i jak długo
zdoła przetrwać.
W tym samym czasie, gdy pragnienie pokoju, a raczej obawa przed
wojną napełniała troską umysły stanów, z całą powagą wyprawiano
do Szwecji poselstwo, którego wyjazd odwlekła niespodziewana
śmierć Gorajskiego. W jego skład wchodzili teraz wojewoda
łęczycki Jan Leszczyński i pisarz polny litewski Aleksander
Naruszewicz  znakomici mężowie, którzy potem obaj wyniesieni
zostali na urzędy kanclerskie. Ponieważ przygotowania do podróży
morskiej się przewlekły, a nadto oczekiwano na odpowiedz od
niewłaściwie przez Szwedów potraktowanego Morsztyna,
ostatecznie posłowie przybyli do Szwecji z opóznieniem. W
Sztokholmie znalezli się z początkiem lipca, właśnie gdy parlament
kończył obrady, podczas których debatowano nad wypowiedzeniem
wojny Polsce. Kiedy poprosili o posłuchanie, zostali kurtuazyjnie
przyjęci przez dwóch senatorów królestwa  kanclerza Rosenhane
i Banera. Zaraz po powitalnych grzecznościach obaj Szwedzi
rozwie-
dli się w pochwałach nad swoim królem, rzekomo pragnącym
pokoju; wnet jednak zabrakło im słów do dalszego udawania i
oświadczyli, że ich królowi przestanie zależeć na zawarciu traktatu
pokojowego, jeżeli uzna, że korzystniej mu będzie zawrzeć pokój z
mieczem i tarczą w ręku. Od tej chwili dla nikogo już nie było
tajemnicą, że nasze wyobrażenie o pokojowych chęciach Karola
jest zupełnie mylne i że Szwedzi te chęci jedynie pozorują. [...]
Wkrótce potem doszło do rozmowy, na którą do posłów przybyli:
hrabia Eryk Oxenstierna, podskarbi Magnus De la Gardie, senator
Gustaw Bielke i sekretarz stanu Wawrzyniec Cantersten. Przyto-
czyli oni te same powody do wojny, które już uprzednio
rozgłoszono pod nazwą preliminariów; spokojnie i jasno
przemawiając, rozdzielali przedmiot rozmowy na sprawy przeszłe,
terazniejsze i przyszłe. Ale nasi bez żadnych krętactw stawali przy
słuszności i Szwedzi nie zdołali ich zmieszać, więc jak gdyby mając
zamiar dalej prowadzić rozpoczęte rokowania (aż tyle sobie
bowiem trudu zadawali dla zachowania fałszywych pozorów)
zażądali, ażeby posłowie wyłuszczyli im, z czym przybywają.
Posłowie odrzekli na to, że chcą zaproponować przede wszystkim
wieczysty pokój, następnie zaś przymierze zbrojne przeciwko
Moskwie, pysznej ponad miarę swych powodzeń.
Propozycje posłów były następnego dnia przed-miotem narady
Karola ze szwedzkimi senatorami, przy czym znalezli siÄ™ w senacie
tacy, co pragnęli przynajmniej odwlec wojnę, której nie mogli
zapobiec (był wśród nich luterański biskup uppsal-
ski, Piotr Brahe), ale król oświadczył, że życzy sobie tylko takiego
pokoju, do którego prowadzi droga wojny, ponieważ (będzie on
trwalszy, i nie dbając już o zachowanie fałszywych pozorów,
pospieszył do portu i wsiadł na okręt. Zaproponował naszym
posłom, żeby udali się za nim na Pomorze i tam, już przepłynąwszy
Bałtyk i będąc blisko Polski, układali wraz z nim artykuły
przyszłego pokoju. Posłowie z godnością odrzucili tę propozycję;
król udał się na Pomorze do Wolgastu, oni zaś popłynęli do
Gdańska. [...]
Kiedy wieści o grożącej wojnie szwedzkiej zaczęły się rozchodzić
coraz szerzej, zdarzył się wypadek raczej osobliwy niż cudowny,
który uznano za prognostyk podobny do tych, jakie opisałem w
poprzedniej księdze. W pobliżu Gdańska, na równinie otwartej ze
wszystkich stron, znajdują się wsie Życzów i Zagórze; pomiędzy
nimi dwa orły stoczyły ze sobą wróżebną walkę. Nieczęsto widuje
się w tamtych stronach ten rodzaj ptaków, ponieważ lasów w
okolicy jest niewiele i kraina bynajmniej nie obfituje w drobne
ptactwo, będące pokarmem drapieżników. Od strony morza
nadleciał orzeł wyobrażający Karola szwedzkiego, zaś od wschodu
ukazał się drugi, przedstawiający sobą Kazimierza. Pohukiwały na
siebie, a ich niespokojny lot zapowiadał wrogie spotkanie.
Następnie, krążąc w powietrzu, zaczęły bić się nawzajem
skrzydłami, wyrywać sobie szponami pióra i szarpać dziobami
ciała; na koniec, splątane ze sobą, spadły na ziemię. Nie złagodziło
to bynajmniej ich zajadłości i nadal zawzięcie na śmierć i życie
walczyły. Wreszcie jeden z nich uległ, ściśnięty szponami
przeciwnika; wtedy chłopi, zajęci siewem na okolicznych polach i
przypatrujÄ…cy siÄ™ walce, wdali siÄ™ w niÄ… i przerwali zapalczywy
pojedynek, utłukłszy kijem jednego z ptaków i uwolniwszy
drugiego. Oba orły miały upierzenie popielate, tylko po skrzydłach
były białe, a dzioby i szpony miały tak grube, jak żaden z ptaków
widywanych w tamtych stronach. Orzeł-zwycięzca utracił żywot;
zwyciężonego żywcem pojmano i zawieziono do Gdańska,
wystawiając go tam na widok publiczny. Całe to wydarzenie
zostało poczytane za prognostyk, ludzie bowiem o leniwych
umysłach biorą przypadkowe zdarzenia za przepowiednie
przyszłych wydarzeń.
Czwartego lipca wódz szwedzki Arvid Wittenberg, prowadząc
postanowioną wyprawę, wkroczył do Polski na czele nielicznych
oddziałów, w sile zaledwie sześciu tysięcy żołnierzy. Liczba ta
zwiększyła się, gdy dołączyły do niego zaciągi Pomorzan z
Konigsmarckiem na czele oraz formacje niemieckie, ściągające z
różnych stron. Przybył też Hieronim Radziejowski, niegdyś
niesłusznie pozbawiony urzędu podkanclerskiego i bezlitośnie
usunięty z królestwa, jako skrzywdzony wygnaniec zawzięty na
swoich prześladowców i dla przypodobania się Szwedom
nieubłagany wobec swoich przeciwników. Cóż jednak innego mu
pozostawało? Wstawiennictwo Rzeczypospolitej nic mu nie
pomogło, interwencje papieża, cesarza i innych panujących nie
wyjednały dla niego łaski, powodowany więc ostateczną koniecz-
nością musiał  niczym drugi Koriolan  przystać do
Szwedów.
Pierwsze uderzenie, wymierzone w Wielkopolskę, zastało ją
nieprzygotowaną, albo raczej pogrążoną w zamieszaniu. Czterech
wojewodów dzieliło władzę nad pospolitym ruszeniem, byli to:
wojewoda poznański Krzysztof Opaliński, wojewoda kaliski
Andrzej Grudziński, wojewoda inowrocławski Jakub Rozrażewski i
wojewoda podlaski Piotr Opaliński. Prócz nich znajdowało się tam
wielu kasztelanów i dygnitarzy (w dalszym ciągu nie omieszkam
wymienić imion tych, którzy czegoś chlubnego dokonali, innym
natomiast oszczędzę złej sławy, której i sami przecież nie pragną).
Zebrali oni powołaną pod broń szlachtę nad brzegiem rzeki Noteci,
w pobliżu miasteczka Ujście; nie bę-dąc ze sobą w zgodzie, nie
potrafili sprzęgnąć w jedną całość obozu ani zjednoczyć umysłów.
Zwiększała zło uporczywa niewiara w nadejście nieprzyjaciela;
chorągwie, jak gdyby je tylko próżnymi plotkami straszono,
zamiast razem przeciwstawić się wrogowi, rozbiegły się po wsiach i
wyrządzały szkodę swoim. Wątpliwości rozproszył dopiero
wojewoda podlaski, człowiek odważny, który idąc w ślady swoich
przodków, wolał odznaczać się bohaterskimi czynami niż
subtelnością dowcipu; wyprawił się na podjazd i przywiódł
dziewięciu Szwedów. Pózniej Kłodziński, doświadczony żołnierz,
przyprowadził jeszcze kapitana, ujętego w Drahimiu. Jeńcy
nieomylnie świadczyli o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Ustąpiła
wówczas niewiara, a zaczął się szerzyć lęk.
Gdy zabrano się do rozważania sytuacji, niespodziewanie przybył
trębacz z listami od Szwedów. Pismo Wittenberga było krótkie.
Najpierw wspominał w nim klęski, które dotknęły Polskę, następ-
nie zaś, kreśląc z przesadą obecną niedolę kraju, dowodził, że
łaskawość niebios obmyśliła na nie lekarstwo, a jest nim przybycie
najpotężniejszego i najlepszego władcy, króla szwedzkiego Karola:
on to będzie bronił religii, praw i wolności Polaków, a położy kres
nieprawościom. Wkrótce pojawi się tu jako protektor i lepiej, żeby
utrapione królestwo doświadczyło jego łaskawości, niż żeby miało
do-świadczać jego siły. Takie są jego rady i obietnice, a jeżeli
Wielkopolanie wyrażą swoją zgodę, to postara się on, ażeby
wszyscy doznali skutków jego życzeń i pragnień. Dań w obozie pod
Wałczem dnia 14 lipca 1655 roku.
List ten dla wielu stanowił przestrogę, że trzeba wreszcie skupić
wojsko i z całą powagą, choć pózno, zacząć radzić o
niebezpieczeństwie. Jazda składała się ze szlachty, piechotę
natomiast stanowili ludzie z miasteczek i wsi, niekarni i bez
wojskowego doświadczenia. Powszechnie uchodziło za błąd, że
przez nieufność wzgardzono pułkiem, przysłanym przez elektora
brandenburskiego, ażeby strzegł przeprawy, i że zawrócono go, gdy
przybył.
Wnet wojsko szwedzkie pokazało się od strony Drahimia, zbliżyło
do naszych stanowisk pod Czajkowem i uszykowało na rozległej
równinie pod błyszczącymi sztandarami. Na przedzie ustawiła się
lejbgwardia króla Karola, za nią szła artyleria, a po obu jej stronach
piechota; jazda rozwinęła się
z tyłu. Dowództwo nad jazdą sprawowali Pontus De la Gardie,
Bretlach, Konigsmarck i inni, piechotę zaś miał pod swoimi
rozkazami generał Paweł Wirtz, dowódca straży. Ruszywszy
naprzód w szyku Szwedzi na znak dany do bitwy nacierają na
przednie straże Grudzińskiego i zmiatają je; trudno im się było
przeciwstawić, gdyż przeważali i liczbą, i uzbrojeniem, ale mimo to
Władysław Sko-raszewski ze swoją piechotą aż do póznej nocy
wytrzymywał natarcie.
Gdy noc zapadła, Grudziński, ujrzawszy, jak niewielu pozostało mu
ludzi zdolnych nadal stawiać czoło nieprzyjacielowi, posłuchał
wezwań kolegów j przeprowadził swoje oddziały pod osłoną
ciemności do obozu, zapominając o waśniach w obliczu grożącego
niebezpieczeństwa. Pozostali dowódcy, poruszeni
niespodziewanym zagrożeniem, obiegali wśród nocy chorągwie;
szukali rady, wzajemnie zarzucali sobie zaniedbania i, jak to bywa
w rozpaczliwych sytuacjach, obwiniali wszystko po kolei, nic
pożytecznego nie czyniąc. Na koniec postanowili, niby to
odpowiadając na list Wittenberga, zapytać, co jest przyczyną tej
niezasłużonej przemocy szwedzkiej, dlaczego naród sąsiedzki,
wbrew rozejmowi i bez żadnego powodu, najeżdża ziemie
Rzeczypospolitej jako wróg i czemu ci, których uważano za
przyjaciół, okazują nieprzyjazń.
Wittenberg uchylił się od odpowiedzi, wymawiając się brakiem
czasu. Zaproponował natomiast rozmowę: oświadczył, że jeżeli
Polacy chcą, mogą się więcej dowiedzieć przez swoich
przedstawicieli, ale muszą ich przysłać natychmiast, gdyż zwłoka,
na-
wet najmniejsza, nie byłaby dla niego dogodna ani też pożyteczna
dla Polaków.
Dawszy sobie nawzajem parol, przedstawiciele obu stron spotkali
się ze sobą i wówczas Wirtz odezwał się w te słowa:
 Nie daj Boże, żeby Polska wobec tak nierównych sił miała
próbować wojennego szczęścia, wyzwawszy niezwalczoną potęgę
niezwyciężonego szwedzkiego króla! Przybywa on nie jako
napastnik, lecz jako obrońca, a sławny generał Wit-tenberg
poprzedza go tak, jak jutrzenka poprzedza słońce. Już teraz
Moskwa nie będzie ciążyć nad Litwą ani Kozacy nad Rusią,
poskromi ich król-obrońca, który po to w te strony przybywa, ażeby
ratując ten kraj, sobie sławę zdobyć, Polakom przywrócić pokój, a
sąsiedzkim narodom zapewnić bezpieczeństwo.
Na tym rozmowa się zakończyła. Przedstawiciele zdali z niej
sprawę szlachcie, gdyż stosownie do krajowego zwyczaju jedynie
ona mogła podjąć decyzję. Wittenberg zgodził się czekać tylko do
po-łudnia następnego dnia.
Przez cały ten czas nasi obradowali, wyrażając rozmaite opinie:
jedni uważali, że należy wycofać się ku Toruniowi, gdzie można się
będzie połączyć ze szlachtą pruską oraz wzmocnić posiłkami od
elektora brandenburskiego; inni sądzili, że lepiej pozostać na
miejscu i bronić nieprzyjacielowi przeprawy przez błotnistą rzekę;
wielu, nie odważając się jawnie wypowiadać swoich myśli,
potajemnie mówiło o tym, że przyjmując szwedzką protekcję, nie
trzeba by porzucać domów i rodzin.
Kiedy zbliżało się południe, ujrzano Wittenber-ga, gdy
przeprawiwszy się z wojskiem przez Noteć pod Dziembowem,
szykiem swoim opasał już Polaków od tyłu. Strach skłonił teraz
wszystkich do zgody i jednomyślnie oświadczono się za przyjęciem
szwedzkiej protekcji. Cóż za szaleństwo! Sromotna ucieczka
pilawiecka, okrutna rzez pod Batohem i wszystkie inne klęski, które
hańbą okryły nasze imię, były niczym Wobec tej bezecnej
kapitulacji. Chroniąc się obelżywego słowa, nazwano ją ugodą, tak
już bowiem jest na tym świecie, że ludzie zwykli osłaniać haniebne
postępki zaszczytnymi imionami.
W ten sposób, nabawiwszy Wielkopolskę niespodziewanego
strachu i omamiwszy zwodniczÄ… protekcjÄ…, Szwedzi opanowali jÄ…
bez rozlewu krwi (a raczej stało się to, nazywając rzeczy po
imieniu, skutkiem niezgody i współzawodnictwa dowódców).
Poczynali sobie na sposób doświadczonego ujeż-dżacza, który
szlachetne zwierzę łagodną ręką gładzi i wędzidło miodem smaruje,
by tym łatwiej konia ujezdzić. Wittenberg, wódz doświadczony i
przebiegły, chcąc dowieść, że nowa protekcja jest narodowi
polskiemu życzliwa, wziął własny nasz obyczaj za przynętę i
senatorów razem z całą pozostałą szlachtą podjął wspaniałą ucztą.
Ugościł ich pod gołym niebem, nie skąpiąc wymyślnych potraw i
obficie szafując wszelkiego rodzaju trunkami. Było to zręcznie
obmyślone, żeby przejmujące strachem akcje wojenne przepleść
manifestacją ludzkości, która ten strach uśmierza.
Król Karol, uradowany dochodzącymi go wieściami, przyspieszył
swoją drogę do Polski; pierwsze powodzenia utwierdzały go w jego
przedsięwzięciu. Wiódł ze sobą, jak mówiono, siedem tysięcy ludzi
ze Szwecji, przeważnie Finów i Lapończyków, będących
wybornymi żołnierzami; zwiększyły tę liczbę zaciągi z miast
nadmorskich i załogi inflanckie, tak że razem z armią Wittenberga
miał wkrótce pod swoją komendą ponad siedemnaście tysięcy
żołnierzy. Wkroczywszy do Wielkopolski, stojącej otworem ze
wszystkich stron, przyjmowany był powitaniami i darami jak gość,
nie jak nieprzyjaciel; on sam miał tak wielkie zaufanie do Polaków,
że kiedy Grudziński, wojewoda kaliski, zaprosił go do siebie do
Złotowa, udał się do niego w orszaku liczącym zaledwie dwustu
zbrojnych, ufając gospodarzowi i jego gościom. [...]
Trudno wprost opisać, jak wielkie niespodziewany najazd u
wszystkich wywołał przerażenie. Gdziekolwiek się Szwedzi
pojawiali, wszędzie odnosili zwycięstwa; nie potrzebowali nawet
dobywać oręża, gdyż zbrojne ich oddziały nie napotykały nigdzie
na opór, a przykład uległości jednych zachęcał innych do
przyjmowania protekcji. Szlachta małopolska uchodziła gromadnie
na Śląsk i na Węgry lub też chroniła się w górach, zazdroszcząc
bezpieczeństwa tym, których nieprzyjaciel już nawiedził.
U boku króla Kazimierza znajdowali się spośród dowódców hetman
polny Stanisław Lanckoroński i kasztelan kijowski Stefan
Czarniecki (hetman Potocki przebywał wówczas na Rusi) z trzema
tysiącami kwarcianych, którzy pod Aowiczem połączyli się ze
szlachtą, zwołaną na pospolite ruszenie. Pocieszano się nadzieją, że
jeżeli Karol skieruje się do Prus, to nietrudno będzie uwolnić
Wielkopolskę od szwedzkiej protekcji. Królowa Ludwika
wyjechała do Krakowa; uczyniła to niechętnie, długo sprzeciwiając
się rozłączeniu z królewskim małżonkiem.
Czarniecki, wyprawiwszy siÄ™ na podjazd na czele lekkich
oddziałów jazdy, starł się ze Szwedami pod Piątkiem; wnet potem
zniósł na równym polu napotkany pod Inowłodzem półtysięczny
oddział nieprzyjaciela, a tym samym pierwszy pokazał, że Polacy
nie są bezbronni i że chętne mają do walki z wrogiem ręce.
Tymczasem Karol spiesznym pochodem przybył do Warszawy,
obsadzonej zaledwie dwustuosobo-wą załogą, gdzie jednakże nie
zastał już króla (który ustąpił do Wolborza). Zostawił w Warszawie
Benedykta Oxenstiernę, polecając mu obwarować miasto, sam zaś z
największym pośpiechem popędził za Kazimierzem. Poprzedzał go
Wittenberg na czele ośmiu wielkich pułków kawalerii, które
wyruszały w uformowanym szyku co dzień o samym świcie i szły
aż do południa. W ślad za nimi podążał król z artylerią i piechotą,
posuwajÄ…c siÄ™ nieco wolniej i znajdujÄ…c po drodze przygotowane
postoje i prowiant.
O zbliżaniu się nieprzyjaciela doniesiono Kazimierzowi w
Sulejowie; wnet wyprawił dwanaście chorągwi z rozkazem, ażeby
zatrzymywały nieprzyjaciela u przeprawy przez rzekę Drzewicę tak
długo, aż zostaną powzięte stosowne postanowienia i wojsko stanie
w szyku bojowym. Rozkaz wykonany został bezzwłocznie,
wyprawione chorągwie pomknęły niepostrzeżone ku prawemu
skrzypu nieprzyjaciela i nad brzegiem rzeki, opływającej
miasteczko Opoczno, uderzyły na Szwedów, którzy nie
spodziewając się ataku, znużeni skwarem i trudami drogi,
rozkiełznali konie i puścili je luzem w zboże. Nagłe natarcie
wywołało wśród nich wielkie zamieszanie i gdyby atakujący byli
liczniejsi, mogliby zadać nieprzyjacielowi dotkliwą klęskę. Lecz
Kazimierz, zdecydowany na odwrót, trzymał wojsko przy sobie i
obie armie spotkały się dopiero następnego dnia, pod wsią
Straszowa Wola. Dziedzic tej wsi, Franciszek Strasz, towarzysz
chorÄ…gwi Myszkowskiego, wstÄ…piwszy do domu i ujrzawszy w
swojej wsi Szwedów, natychmiast doniósł o tym Kazimierzowi.
Wittenberg, który szedł przodem, zataił przed wojskiem przegraną
poprzedniego dnia potyczkę i utrzymywał zuchwale, że nasi
uciekają; jednakże ujrzawszy, że król osobiście sprawuje szyk
naszego wojska, przez gońców wezwał Karola do przyspieszenia
pochodu, żeby zaś wyrazniej uwiadomić go o niebezpieczeństwie,
podłożył ogień pod zabudowania całej wsi. Tymczasem lekkie
znaki rozpoczęły walkę: chorąży koronny Koniecpolski, dowodzący
prawym skrzydłem, natarł tak gwałtownie, że Szwedzi, rozproszeni
już za pierwszym uderzeniem, pozostawili na polu prawie dwustu
zabitych. Zatrąbiono zaraz potem na odwrót i chorągwie cofnęły się
(błąd to był jeszcze gorszy od poprzedniego), żeby przeszkodzić
nieprzyjacielowi w opanowaniu drogi przez pobliski las, złej i
błotnistej. Zmieszane szyki Wittenberga bez trudu można było
doszczętnie rozbić, gdyby i pózniej z takim zapałem walczono, z
jakim bitwę rozpoczęto.
Karol, przybywając z piechotą i z artylerią, dodał sił spędzonej z
pola jezdzie i wnet bitwa rozgorzała na nowo. Kazimierz słabszy
był w obu tych riodzajach broni, miał bowiem zaledwie półtora
tysiąca dragonów i tylko sześć dział polowych, toteż wojsko nasze
nie mogło nawiązać równorzędnej walki, ogień armatni zaczął w
jego szeregach siać spustoszenie i na koniec zmuszone zostało do
odwrotu. Jednakże Szwedzi, jak już wspominałem, ponieśli w tym
starciu niemałe straty: wzięto do niewoli Forgella i Konigsmarcka
młodszego oraz raniono generała Wittenberga szablą w ramię, co
dowodzi, że nasi bynajmniej opieszale sobie nie poczynali.
Pod wieczór, kiedy bitwa już dogasała, Kazimierz, uproszony przez
swoje otoczenie, odjechał do Włoszczowej, polecając hetmanowi
polnemu Lanckorońskiemu prowadzić za sobą wojsko. Nasi
opuszczali pole bitwy powoli, gdyż gęsty las utrudniał odwrót, i
dopiero na trzeci dzień znalezli się pod Przedborzem. Tak bardzo
czuli się tam bezpieczni, że znalezli dość czasu, by z całą wojskową
pompą sprawić pogrzeb chorążemu królewskiej chorągwi,
Andrzejowi Gromadzkiemu, zmarłemu wskutek choroby. Stamtąd
wojsko skierowało się do Krakowa, dokąd również i Szwedzi
zdążali. Jedni i drudzy chcieli opanować miasto, którego posiadanie
dawało władzę nad całym krajem.
Królowa Ludwika, stanąwszy w Krakowie wcześniej, troszczyła się
o wszystko, cokolwiek jej zdaniem mogło się przyczynić do
umocnienia miasta. Najbardziej niepokoił ją brak pieniędzy, gdyż
wobec powszechnego zamieszania prawie niepodobna było
wybierać podatków, zaciągać długów lub pożyczać na procent, a
nie mając pieniędzy, nie można było ani obwarowywać miasta, ani
powiększać załogi. Zaiste, bezsilne jest królestwo bez pieniędzy:
chore ciało prędzej agonia, a potem śmierć dosięgnie, gdy
pozbawione jest tej siły życiowej. Królowa zażądała od
miejscowego biskupa, Piotra Gembickiego, żeby zechciał zaradzić
potrzebie skarbami kościelnymi, przedkładając mu, że należy owe
bogactwa obrócić raczej na obronę przybytków bożych niż
zostawiać na łup najezdzcy; niech bodaj pożyczy, jeżeli nie może
ofiarować, inaczej przecież samym właścicielom staną się ciężarem,
gdyż wzbudzą chciwość nieprzyjaciela; zarówno kościelne jak i
jego własne bogactwa, których użyczy, zostaną niezadługo
zwrócone, jak tylko niebezpieczeństwo przestanie zagrażać domom
i świątyniom. Gembicki odpowiedział na to kanclerzowi królowej
Stefanowi Wydżdze, że życzeniu królowej nie może ani odmówić,
ani też nie może go spełnić, albowiem nie jest posiadaczem
skarbów Kościoła, lecz tylko ich strażnikiem, i byłoby
świętokradztwem obracać te skarby na użytek świecki bez
pozwolenia Ojca Świętego albo przynajmniej zgody innych
biskupów. Jako człowiek prywatny,
ile tylko ma gotowych własnych pieniędzy, wszystkie je na
potrzebę Ojczyzny wyłoży i wystawi za nie regiment z ośmiuset
pieszych na obronÄ™ miasta.
Wkrótce potem przybył do Krakowa król, a w ślad za nim
kwarciani, którzy rozłożyli obóz pod Prądnikiem. Oddziały szlachty
były mocno przerzedzone, gdyż wielu troska o własny dom
wyrwała z szeregów. Królowi, tyloma przeciwnościa-mi
utrapionemu, i tutaj nieprzychylny los nie pobłażał. Kwarciani
wypowiedzieli mu posłuszeństwo: domagali się zaległego żołdu i
donatywy, a gdy im z uwagi na sytuację i na brak pieniędzy
odmówiono, wzgardzili władzą hetmańską i obrali sobie
marszałkiem niejakiego Tyrawskiego, wysłużonego żołnierza, a
jego zastępcą Aleksandra Prackiego; obaj oni służyli w husarskiej
chorągwi hetmana Lanckorońskiego. Żołnierze powierzyli im
władzę nad sobą, ażeby w ich imieniu prowadzili rokowania z
królem i z senatem w sprawie żołnierskich żądań; oni też
ordynowali straże obozowe i wydawali codzienne hasło oraz
spełniali wszystkie obowiązki dowódców. Król, podejrzewając, że
ten ogień wzniecany jest przez czyjeś potajemne tchnienie,
wielokrotnie, lecz bezskutecznie, wzywał ich do opamiętania.
Zwoławszy na koniec radę senatu oświadczył, że ponieważ w
Krakowie został ukoronowany i złożył przysięgę, która go aż do
śmierci obowiązuje, postanowił tutaj stawić nieprzyjacielowi czoło
lub zginąć. Niechaj ci, co w polu walczącego monarchę odstąpili,
ujrzą jego chwalebną śmierć w miejskich murach. Jest Bóg
na niebie, z którego woli monarchowie panują i który wspomaga
utrapionych uciekających się do niego w pokorze, jeżeli jednak z
jego niewzruszonego wyroku zagraża zguba, przystojniej będzie
zginąć w królewskiej stolicy.
Wypowiadając te oskarżycielskie słowa, miał łzy w oczach, a gdy
skończył, cały senat usilnie go zaczął prosić, ażeby nie wystawiał
Rzeczypospolitej na niebezpieczeństwo, zdając wszystko na los
szczęścia, lecz raczej ażeby w obliczu przeciwności, opuściwszy
żagle, siebie i ją zachował na lepsze czasy. Prymas królestwa
Andrzej Leszczyński, arcybiskup lwowski Tarnowski, biskupi
krakowski i łucki Gembiccy, biskup kujawski książę Czartoryski i
pięciu innych biskupów  wszyscy zaklinali go na wszystkie
świętości i na miłość wspólnej Ojczyzny, żeby nie wystawiał się na
oczywiste niebezpieczeństwo, jeżeli przewiduje nadejście
nieprzyjaciół. Również trzydziestu świeckich senatorów,
sięgnąwszy do ostatecznych zaklęć, o to samo króla błagało.
Istotnie, w owym czasie, gdyby król w mieście pozostał, kres
wolności wyznaczałyby mury miejskie, a jej jedyną gwarancją
byłaby grubość tych murów. Ten sam naród, którego zwycięskie
orły nie tak dawno poza granicami królestwa widywano, teraz w
samym sercu królestwa, w jego mieście stołecznym, naradzał się
nad swoim zagrożonym istnieniem  już przez to samo godzien
niepodległego bytu, że w największym upadku nie zwątpił o
Rzeczypospolitej.
Nad poczuciem hańby wzięła w końcu górę nadzieja, a nad skrajną
rozpaczÄ… spokojnieszy stan
uczuć, zrozumiano bowiem, że tylko wola i gniew niebios mogłyby
ostateczną zgubę uczynić czymś nieuchronnym. Król dobrze
wiedział z doświadczenia, jakie bywają kaprysy losu, i że niekiedy,
jeżeli można okrężną drogą ugodzić nieprzyjaciela, niebezpiecznie
jest trzymać się jednego sposobu walki, ryzykuje się bowiem
zwycięstwo. Zgodził się przeto, acz niechętnie, ustąpić z Krakowa,
a za miejsce schronienia wybrano Śląsk, gdzie królestwo mieli
swoje lenno. Królową Ludwikę wyprawił przodem wcześniej, sam
zaś tymczasem pospiesznie wydawał polecenia stosowne do potrzeb
i okoliczności. Skład insygniów, zwany skarbcem koronnym,
zostawił pod opieką marszałka Lubomirskiego, zaś kasztelana
kijowskiego Czarnieckiego mianował komendantem, powierzając
mu obronÄ™ miasta.
Nieprzyjaciela spodziewano się lada chwila, nie zdążono by więc w
żaden sposób umocnić przedmieść i Czarniecki rozkazał podłożyć
tam ogień pod budynki, zarówno kościelne jak i świeckie,
zwłaszcza pod te, które przytykając do murów utrudniałyby obronę.
W ten sposób obróciły się w perzynę Kleparz, Stradom, Piasek,
Biskupie, Garbary i całe tak zwane Ogrody, położone od północy;
spłonęły w nich kościoły, klasztory, ogrody i zabudowania. Nawet
dla wroga stanowiłoby to przykry widok. Kazimierz dojrzał blask
płonącego miasta z bielańskiego wzgórza kamedułów; wzdychając,
wyobraził sobie, że oto w jednej chwili spopiela się jego królewski
los i chwała nabyta bohaterskimi czynami.
Ale nie uskarżajmy się na naszą dolę. Bóg chciał ocalić Polskę
sposobami nadnaturalnymi i cudownymi, dopuścił więc do jej
głębokiego upadku, by pózniej tym wyżej się mogła podnieść. Nie
dosyć że wstrząsnęła nią złowieszcza nawałnica rozszalałej za
morzem burzy: równie gwałtownie jak Szwedzi i w tym samym
czasie gnębił Litwę książę moskiewski Aleksy, oblegając ze swoim
wojskiem Wilno, zaś Chmielnicki, sprzęgnąwszy ogromne siły
ukraińskie z armią moskiewską, szturmował Lwów. Spośród trzech
kwitnących stolic, równocześnie i niezasłużenie wystawionych na
atak nieprzyjaciół, dwie się poddały, natomiast trzecia, choć słabsza
od nich, zdołała przetrwać oblężenie. Zewsząd dochodziły smutne
wieści o klęskach, kapitulacjach i spustoszeniach, nieszczęścia
zbierały obfite żniwo, król znękany był przeciwnościami i znikąd
nie spodziewano się pomyślnych nowin.
Radziwiłł, hetman litewski, kilkakroć niespodzianie starłszy się z
oddziałami moskiewskimi, prezentował wprawdzie przeszłemu
sejmowi zdobyte na nieprzyjacielu sztandary, lecz uczynił to
jedynie dla pozoru, ażeby zdobyć sobie sławę człowieka
walecznego. Teraz, widząc ogrom moskiewskiej potęgi, cofnął się
w głąb kraju i poróżniony ze swym kolegą Gosiewskim, zaczął
knuć coraz to nowe zamysły. Wskutek jego postępowania Litwa
stanęła ze wszystkich stron otworem przed najazdem
moskiewskiego wojska, które nie natrafiając na żadne przeszkody
zajęło Mińsk i inne twierdze, a dnia 8 sierpnia, nie dobywając
nawet oręża, opanowało Wilno, pozbawione obrony po wyjściu
z niego litewskich pułków. W tym samym czasie Magnus De la
Gardie, podskarbi szwedzki, urządził demonstrację sił u najdalszego
krańca Inflant, pozornie nieprzyjazną wobec Litwinów; naprawdę
jednak to namawiał ich do przyjęcia protekcji, obiecywał
odwojować zagarnięte przez Moskwę ziemie i pochlebstwami
zachęcał do uległości. Za pretekst do odstępstwa posłużyło
Radziwiłłowi, że Szwedzi jakoby zagrażają jego Birżom oraz
innym miejscowościom położonym w pobliżu inflanckich granic,
ale w gruncie rzeczy postępek jego wynikł z chęci dostąpienia
nowych zaszczytów i ze wspólnoty wiary z nieprzyjacielem.
Powszechnie sądzono, że z tych właśnie przyczyn opuścił Wilno,
skoro do wytrwania w tym mieście i do porzucenia zamiaru
odejścia nie zdołały go skłonić ani wzgląd na sławę (którą nigdy
przecież nie gardził), ani prośby szlachty i mieszczan, ani nawet
zaklęcia wojskowych (którzy musieli się więc od niego oddalić,
jako od tego, co odstąpił Ojczyzny).
Do napastników, którzy się targnęli na Koronę, przyłączył się
również Chmielnicki, nacierając na Ukrainie wraz z Buturlinem,
wodzem moskiewskiego wojska, na hetmana Potockiego, który
bronił Rusi z tej strony. Obaj prowadzili ze sobą sześćdziesiąt
tysięcy żołnierzy, ogromne działa polowe, a także działa
oblężnićze, nie wiedzieli bowiem, czy im przyjdzie zdobywać
warownie, czy też potykać się w otwartym polu. Nawałność ta
kierowała się na Lwów, ale przedtem napastnicy musieli znieść
Potockiego z jego jazdą, żeby uniknąć jednoczesnej walki na dwie
strony. Ogromne siły nie-
przyjaciela pędziły przed sobą nasze nieliczne wojsko, którego było
niespełna cztery tysiące, ale które pomimo to kilkakroć
niespodzianymi atakami mocno nieprzyjacielowi dało się we znaki,
zwłaszcza pod miasteczkiem Borek, gdzie straciło pięciuset ludzi.
Cóż jednak mogło zdziałać przeciwko tak wielkiej potędze?
Potocki, widząc przewagę wroga, wyprawił przodem tabory i
musiał ustępować, szarpany od tyłu przez nieprzyjaciół. Choć
szczęście zwykle mniej dopisuje cofającym się aniżeli ścigającym,
niemniej, mijając po swojej prawej stronie Lwów, hetman zdołał
wzmocnić go załogą, na ile mu pozwoliły okoliczności.
Przewidywał, że nieprzyjaciel wszelkimi siłami będzie miasto
usiłował zdobyć; sam wycofał się do Gródka, żeby tam, jeżeli
zajdzie potrzeba, zetrzeć się z nieprzyjacielem. Dokądże bowiem
miał się udać albo skąd spodziewać się pomocy, skoro dochodziły
go wieści, że król odłączył się od wojska, że Kraków jest oblężony,
że na Litwie powstało zamieszanie i że znikąd nie ma żadnej
nadziei.
Gródek, miasteczko oddalone o cztery mile od Lwowa, nie
wyróżnia się niczym szczególnym, tyle że wielki staw, do którego
na rozległej przestrzeni wpływają liczne potoki, nadaje mu niejaki
rozgłos. Potocki, przeprawiwszy swoje wojsko przez spust stawu,
zatrzymał się i obsadził groblę, zamierzając stawić tam opór
napastnikom. Chmielnicki nie zwlekał, chcąc wykorzystać
sprzyjające mu szczęście: spędził najprzód spod pobliskich
zagajników straże, podpalił miasteczko, a jego Kozacy, ominąwszy
groblę, której broniła polska załoga, pospiesznie wypełnili belkami
z kilku chałup błotnistą topiel rzeczki zagradzającej im drogę i z
niewiarogodną szybkością przedostali się na drugi brzeg.
Zaskoczyło to naszych, przygotowanych na natarcie od przodu, że
zostali opasani od tyłu, ale pomimo to przez trzy godziny z
powodzeniem bronili się na swojej pozycji (zginął tam wówczas
De-mułt, oberszterlejtnant arkabuzerów, a także Paweł Lipnicki,
zacny młodzieniec z rodu Korsboków, i wielu innych); kiedy
jednak zmieszały się szeregi i nieprzyjaciół przybywało, chorągwie
się rozproszyły i całe wojsko ruszyło do odwrotu. Było to tym
łatwiejsze, że nieprzyjaciel, zaprzątnięty zdobyczą, zaniechał
pogoni, może z obawy, żeby zmienne jak zwykle wojenne szczęście
nie uwikłało ścigających w podobne trudności, w jakich znalezli się
Polacy.
Z Gródka nieprzyjaciel skierował się do Lwowa, wzbudzając grozę
niespodziewanym manewrem i swoją zuchwałością. Miasto
przygotowane było jednak na jego nadejście i z powodzeniem mu
się oparło, uprzednio już bowiem zaopatrzyło się na wypadek
potrzeby w żołnierzy, prowiant i we wszystko inne, a nadzór nad
obroną powierzyło Krzysztofowi Grodzickiemu, generałowi
artylerii koronnej. Oblężenie trwało przez cały miesiąc,
wytrzymywano grozby, szturmy i cięższy od wszystkiego głód, a
zdołano dzielnie to wszystko znieść dzięki męstwu komendanta
oraz wytrwałości załogi i mieszczan. Położenie i wielkość miasta
opisałem w poprzednim Klimakterze, gdzie o nim często była
mowa, nie będę się więc teraz powtarzał; na tym
miejscu wystarczy pochwała, że wśród tylu różnych przejść okazało
ono wielką stałość i odwagę, przekładając chwalebną śmierć nad
niechlubne układy. Nieprzyjacielowi, gdy wymienił cenę, za jaką
gotów jest odstąpić od miasta, oblężeni odpowiedzieli, że nie mają
już niczego, za co by warto było złożyć okup, zostało im już tylko
powietrze, którym oddychają, i ziemia, w której znajdą swój grób, a
tego im nikt nie może odebrać. Z początkiem drugiego miesiąca
oblężenie zostało zwinięte; taki już był los Lwowa, że żadne inne
miasto Korony nie było wystawione na większe szturmy i częstsze
niebezpieczeństwa.
Tymczasem plądrujące wojsko moskiewskie ciężko gnębiło całą
okolicę; do łupiestw dołączały się wszędzie rozpasane
okrucieństwa, aż do brzegów Wisły uchodzące bezkarnie. Doznał
ich na sobie Lublin, który wycierpiał nieludzką dzikość, choć złożył
ogromny okup: wysieczono tam ludność i złupiono całe miasto, nic
na to nie bacząc, że wódz moskiewski Iwanowicz uroczyście
zaprzysiągł mieszkańcom nietykalność. Dziś jeszcze oglądać można
spalony zamek, pamiątkę moskiewskiej niegodziwości. Ale co teraz
robiło moskiewskie wojsko, to niegdyś Polacy w samej Moskwie
wyczyniali: odpłacano pięknym za nadobne, trzeba więc być
wyrozumiałym.
Kazimierz, zniewolony prośbami senatu do opuszczenia granic
Korony, ustąpił z Wiśnicza do Sącza, a stamtąd do zamku
czorsztyńskiego nad Dunajcem, spodziewając się, że drogę na Śląsk
odbędzie przez góry bez przeszkód i bez niebezpieczeństw.
Jerzy Lubomirski, marszałek koronny, zapraszał go do Lubowli,
zamku spiskiego podległego Polsce, ale król uznał, że nie przystoi
mu rezydować na małym skrawku ziemi, skoro ustąpił z całego
kraju. Nikt wówczas tak wiernie i z taką gorliwością nie wspierał
króla radą a całego królestwa czynami jak Lubomirski; insygnia
koronne, pozostajÄ…ce pod dozorem senatu a wywiezione z wielkim
niebezpieczeństwem z zamku krakowskiego, dworzanin królewski
Wolff przywiózł do Lubowli i złożył u Lubomirskiego na
przechowanie.
Głogówek, miasteczko śląskie, przekształcił się w rezydencję króla-
wygnańca: bez ustanku pełno tam było poselstw od cudzoziemskich
władców, a także uchodzców, którzy chronili się tu ustępując z
kraju. Cesarz Ferdynand jako pierwszy wyraził swoje współczucie
dla godnych ubolewania nieszczęść spokrewnionego ze sobą
władcy, po nim cesarzowa Eleonora pocieszała w niedoli królową
Ludwikę, jako że obie pochodziły Gonzagów. Przyjechał też na
rÄ…czym koniu Tatar nazwiskiem Zach Murza, zaliczajÄ…cy siÄ™ do
tatarskiej starszyzny; oznajmił on, że chan tak bardzo przejął się
nieszczęsną dolą króla, że przyrzeka niezwłocznie stawić mu na
pomoc dwadzieścia tysięcy jezdnych. Barbarzyńca na dowód, że
chan pragnie pospieszyć z pomocą natychmiast, pokazywał
swojego konia, zdrożonego szybką jazdą.
Ponieważ przyrodzoną cechą dworzan jest ciekawość, podczas
pobytu w Głogówku kilku z nich wzięła chęć dowiedzieć się z
płonnego badania gwiazd, jaki będzie kioniec ówczesnych
nieszczęść
i czy jest na nie jakieś lekarstwo. Prawo boskie słusznie zabrania
tego rodzaju wróżb, gdyż wiara w to, że gwiazdy skrywają w sobie
przepowiednię przyszłości, ubliża czci należnej jedynemu Bogu,
wszelako wrodzona duszy ludzkiej chętka, żeby znać naprzód
przyszłe przeznaczenie, mocno korci ciekawych, a obyczaj wróżb
takich nie zakazuje. Był wówczas u dworu Mikołaj Żórawski,
sławny lekarz i astrolog, nakłaniano go więc, żeby z układów i
wpływów gwiazd odczytał przyszłość. Długo nie dawał się
namówić, aż wreszcie doszedł go z kobiecych komnat rozkaz na
piśmie, któremu towarzyszyły grozby. Porównawszy pomyślne i
niepomyślne domy i koniunkcje planet z konstelacją królewską oraz
prześledziwszy obraz nieba i układ gwiazd, wyprowadził
prognostyk, przedstawiając go na piśmie. (Prognostyk ten został mi
udzielony w tajemnicy przez pewnego znakomitego męża i rad bym
go tutaj dołączył, tylko że nie chcę wobec potomności osłabiać
powagi dworu, przygniecionego wówczas nieszczęściami, a zresztą
nie byłoby rzeczą właściwą zapełniać dzieło historyczne
prywatnymi pismami niepoważnej treści.) Kiedy polecono mu
odczytać z prognostyku, co bogowie zapowiadają na przyszłość,
długo się ociągał, nie chcąc podsycać ani nadziei, ani lęku; na
koniec przytoczył zdanie Liwiusza z drugiej wojny punickiej:
koniec wojny, jak sprawiedliwy sędzia, temu da zwycięstwo, przy
kim jest prawo i słuszność. Dwuznaczność tych słów była
oczywista, i choć zaklinał się, że niebo ponosi za to winę, surowy
rozkaz zmusił go, że znowu raz i drugi jak najdokładniej
przestudiował prognostyk, po czym stwierdził, że wróżebne
położenie gwiazd zapowiada, iż Kazimierz po tylu nieszczęściach i
klęskach może w chwale odzyskać królestwo, ale że nie umrze w
Polsce jako król. Kazimierz nie wiedział o tych wróżbach, a gdy mu
o nich doniesiono, nie bardzo je pochwalał. Świadomy był, że czcza
ta umiejętność nigdy z należytą dokładnością i pewnością nie jest
zdolna określić z gwiazd ludzkich poczynań i przypadków, i
pamiętał z Tacyta, że astrologowie stanowią rodzaj ludzi
niebezpieczny dla dobrze siÄ™ majÄ…cych, a zdradliwy dla takich,
którzy się karmią nadzieją.
Tymczasem szczęśliwa gwiazda prowadziła Karola do Krakowa.
Dnia 27 września oddziały przedniej straży pod dowództwem
margrabiego Sulzbacha pojawiły się na podkrakowskich wzgórzach
od strony Michałowie i nie napotykając przeciwnika posunęły się
naprzód aż pod Kleparz, gdzie przepędziły noc pod gołym niebem.
Następnego dnia (była to niedziela) przybył sam król z całą swoją
potęgą. Wojsko szwedzkie rozwinęło się naprzeciwko miasta na
rozległej równinie pod Promni-kiem, zajmując obszar od pałacyku
na Woli aż po brzegi Wisły, a z lewej strony rozciągniętymi
skrzydłami szyku sięgając aż po Strzelnicę. Około południa garść
naszych harcowników wypadła z miasta, ale potykając się z
nieprzyjacielem raczej tylko zatrudniała go utarczką niż
wstrzymywała w pochodzie. Szwedzi zbliżyli się do dymiących
zgliszczy Kleparza i rozłożyli obozem na równinie.
Karol, dowiedziawszy się, że król polski wraz z senatorami okrężną
drogą uszedł w góry oraz że wojsko, wciąż jeszcze niesforne, udało
się w inną stronę, postanowił zrazu pójść w ślady za uchodzącymi,
a jednocześnie oblec miasto, pewien, że dokona swojego dzieła
zarówno wówczas, gdy schwyci króla, jak i wtedy, gdy miasto
wpadnie mu w ręce. Przewidywał jednak, że niełatwo mu będzie
zdobyć Kraków, dobrze broniony przez walecznego wodza, i
przekonany był, że kwarciani nie wytrzymają, żeby nie zaatakować
go od tyłu, kiedy zacznie kruszyć miejskie mury. Przeto,
powodowany skłonnością do wyzywania niebezpieczeństw, czy też
może chcąc prędzej zakończyć całe przedsięwzięcie, postanowił
ścigać na czele swojej jazdy uchodzącego Kazimierza i wyruszył w
kierunku Bochni.
Do przyspieszenia drogi skłonił go przybyły niespodziewanie
Aleksander Pracki, towarzysz chorągwi husarskiej. Był to człowiek
niespokojnego ducha: w młodości przywdział kaptur u
dominikanów, ale zrzuciwszy go, służył potem wojskowo.
Niedawno podżegał wojsko do buntu, a teraz, z obawy przed karą,
czy też wskutek niestałości umysłu, robił Karolowi nadzieję, że
jeżeli kwarciani otrzymają zaległy żołd, to chętnie przejdą na stronę
hojniejszego monarchy. Karol, zawsze szybki w działaniu i
urzeczywistniający swoje postanowienia z większym pośpiechem
niż rozwagą, chwycił się tej myśli i nie zwlekając przyrzeka
kwarcia-nym wziąć na siebie wypłatę zaległego żołdu, obiecuje im
donatywę i zapowiada, że dla pozyskania
ich sobie da hojny upust swej królewskiej szczodrobliwości. Jeżeli
przybędą wysłannicy, to dla większej pewności obietnice te słowem
królewskim osobiście potwierdzi. Pracki zaręczał, że poprzedza
deputatów chorągwi, którzy wkrótce przyjadą; król dowie się od
nich, iż całe wojsko jednomyślnie postanowiło pójść pod rozkazy
zwycięskiego Karola.
Nie potrafię powiedzieć, czy Pracki mówił to wszystko z własnej
zuchwałości, czy też z cudzego polecenia, nie ulega wszakże
wątpliwości, że jakaś ukryta przychylność czy też nieszczęsny
popęd sprawiły, że zarówno dowódcy jak i towarzysze bez oporów
zastanawiali się nad przyjęciem szwedzkiej protekcji, wychwalali
łaskawość Karola, jego wspaniałomyślność, powodzenia wojenne i
hojność. Żołnierzom obmierzły niespokojne czasy Kazimie-
rzowego panowania i rozgoryczeni na służbę, z której nie mieli
żadnych zysków, zapałali chęcią nowych korzyści. Jak to zwykle
bywa w powszechnym zamieszaniu, zdemoralizowanym i
demoralizatorom nic nie wydawało się niegodziwe, po jednych
przeto i po drugich można się było spodziewać, że nie będą się
sprzeciwiać odstępstwu. Napełniło to Karola nadzieją, że łatwo ach
sobie zjedna. Mocno iwierzył w swoje szczęście, wyruszył więc
spiesznie, wyprzedzajÄ…c swoje wojsko, w orszaku zaledwie dwustu
zbrojnych; posłuchał rady Prackiego i zamierzał swoją obecnością i
łaskawym przemówieniem zaszczycić wysłanników chorągwi. Król
wiedział, kim są kwarciani, w kilku potyczkach dobrze poznał i
należycie ocenił ich męstwo.
Kiedy szybko posuwając się naprzód odbył już część drogi, pod
wsią Bieżanowem wstrzymali go jego ludzie, przedkładając mu, że
nierozważną wyprawą wyzywa niebezpieczeństwo i zachęca do
użycia podstępu Polaków, krążących naokoło, oraz że jest rzeczą
niestosowną, by szukał tych, którzy jego raczej powinni szukać,
przeto jeżeli nawet nie dba o niebezpieczeństwa, niech
przynajmniej wstrzymawszy konia wyprawi podjazd, żeby się
dowiedzieć, dokąd prowadzi droga. W pobliżu znajdowało się
miasteczko Wieliczka, a ponieważ zewsząd przyjeżdżano do niego
po sól, z rozdroża gościńce prowadziły w różne strony. Pracki,
niepe-wien, w którym kierunku należy iść, zląkł się, żeby błędnie
się skierowawszy, niechcący nie zwieść króla. Ale choć przewodnik
zasłaniał się nieznajomością drogi, a Szwedzi odradzali dalszy
pochód, Karol nie zrezygnował z wyprawy, tylko zatrzymał się,
wysyłając przodem hrabiego Wittgensteina z młodym
Schlippenbachem, żeby sprowadzili wysłanników.
Obaj Szwedzi wraz z Prackim wyruszyli natychmiast, gdy wtem,
ujechawszy zaledwie ćwierć mili, ujrzeli oddział złożony z trzystu
naszych, wracający z podjazdu, przy czym mieli Polaków za
swoimi plecami, co wzbudziło w nich nie tylko lęk, ale i
podejrzenie podstępu. Położenie stawało się grozne i jeden ze
Szwedów odezwał się do Prackiego:
 Cóż na to powiesz, jeżeli łaska? Udawaliśmy się na
poszukiwanie przyjaciół, a osaczyli nas od tyłu wrogowie.
Wyprowadz teraz z niebezpieczeństwa tych, co ci zawierzyli, albo
przynajmniej oznajmij im nieuchronną śmierć.
Na to Pracki, nie drgnÄ…wszy na twarzy ani w sercu, stanowczo
zapewnił, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa: oddział jazdy
podąża traktem, dokąd mu rozkazano, a im nic nie zagraża i nie
potrzebują się obawiać zasadzki. Jednocześnie zażądał, ażeby
Szwedzi zaczęli udawać furażerów, zbierając w wiązki siano,
którego sterta przypadkiem znajdowała się koło drogi; w
największym niebezpieczeństwie nie tracąc głowy, chciał bez
wątpienia udać, że to żołnierze Kazimierza przygotowują na noc
paszę dla koni, aby tym łatwiej zwieść nadjeżdżających, którzy nie
podejrzewali podstępu; sam tymczasem prędko podjechał do
Polaków, znał ich bowiem, i niby to spełniając otrzymane
polecenie, kazał im jak najprędzej pospieszać do hetmana
Lanckorońskiego. Polacy usłuchali rozkazu i popędziwszy konie,
oddalili się, uwalniając Szwedów od niebezpieczeństwa. Wrócili
oni wieczorem do Karola, któremu opowiedzieli o przygodzie, jaka
ich spotkała, przy czym chwalili wierność i spryt Prac-kiego.
Chociaż król, sam będąc świadkiem, że mówią prawdę, w duszy
strofował się za zbyteczną swoją śmiałość, niemniej podczas
wieczerzy był wesół i kilkakroć odezwał się do swych najbliższych
przyjaciół, że się już teraz przekonał, jaka jest wierność Polaków.
Nikt nie wątpił, iż owego dnia w ręku jednego człowieka
spoczywały losy dwóch królów i dwóch królestw. Karol w nagrodę
wywyższył Prackiego, hojnie go obdarowując i przyznając mu
rangÄ™ pul-
kownika jazdy  może dlatego, że chciał dać przykład niezwykłej
łaskawości, a może osądziwszy, że powinien hojnie wynagrodzić
tego, który swym postępkiem jemu się zasłużył, a swojej Ojczyznie
przyniósł hańbę. Jednakże Pracki, że wspomnę o tym mimochodem,
niedługo cieszył się niespodziewanymi względami
cudzoziemskiego władcy: zabito go, gdy w Krośnie zaciągał
żołnierzy dla pomnożenia sił nieprzyjaciela. Na sztandarze swojej
chorągwi kazał wymalować trzy wrony przebite włócznią, z
napisem Deusve, casusve (Albo Bóg, albo przypadek); wiadomo, że
była to dewiza Godfryda de Bouillon, który zdobywał Ziemię
Świętą na Saracenach. I trafnie sobie przepowiedział swój los,
zrządzeniem bowiem przypadku nagle tak wyrósł, że w swoim ręku
trzymał losy królestw, zaś ze skrytego boskiego wyroku, jako
bezecny odstępca, postradał życie na samym progu sprzyjającego
mu szczęścia.
Karol znał jeden tylko sposób na niebezpieczeństwa: wyzywać je, i
samą śmiałością zbrojny postanowił ścigać Kazimierza.
Poprowadził swoje wojsko do Wiśnicza, zamku Lubomirskich, w
którym zamknęła się piechota nawojowska w sile dwustu ludzi oraz
nieco szlachty. Do nadchodzących Szwedów wystrzelono
kilkakrotnie z dział, ale kiedy się rozniosło, że to Karol we własnej
osobie przybywa, zaniechano zbrojnych demonstracji. Król wysłał
trębacza, obiecując zachować zamek nietknięty, jeżeli załoga się
podda. Polacy złożyli broń i rzeczywiście nikomu nic nie
uczyniono.
Szwedzi uznali, że warto, ażeby ich łaskawość nabrała na początek
rozgłosu.
Z Wiśnicza Karol wyruszył pod Wojnicz, gdzie przebywał z
kwarcianymi chorągwiami Lanckoroń-ski. Uspokoiwszy na pewien
czas rozruchy w wojsku, wyprawił on Krzysztofa Modrzewskiego
na podjazd z doborowym oddziałem towarzyszy, chcąc się
dowiedzieć, dokąd Szwedzi udają się z Wiśnicza. W mglisty
poranek Modrzewski natknął się na przednią straż szwedzką, a
ponieważ wiedział, że obóz polski, niedbale strzeżony, mógłby w
razie nagłego ataku znalezć się w wielkim niebezpieczeństwie,
pospiesznie doniósł o zbliżaniu się nieprzyjaciół. Sam wdał się
tymczasem w utarczkę z wrogiem, chcąc wstrzymać jego pochód, a
tym samym sprawić, żeby Polacy mieli czas chwycić za broń i
przygotować się do walki.
Zgodnie z zapowiedzią, wnet ukazały się szwedzkie szeregi; nasi na
dany znak osiodłali konie, przy-pasali broń, wypadli z obozu i
rozbiegłszy się po rozległej równinie, odważnie ruszyli na
przeciwnika, przy czym wielu z nich zagrzewały do boju trunki, od
których ich bitwa oderwała. Przednią straż szwedzką prowadzili
pułkownicy Bretlach i Rosen; Koniecpolski, wojewoda
sandomierski, gwałtownie na nich naciera i jednego z dowódców
sam tnie szablą w głowę i zrzuca z konia; drugiego, równie
szczęśliwie sobie poczynając, z godną podziwu zręcznością ścina
Burzyński. Reszta Polaków też nie próżnowała, ale i naszych kilku
zginęło: między innymi Szandarowski, dzielny młodzieniec, padł
przeszyty kulÄ….
Tak ostro przednią straż w pierwszym starciu witano, dopóki Karol,
idąc spiesznie, a przy tym głośno każąc dąć w trąby, nie podesłał
walczącym silnych posiłków, wskutek czego bitwa rozpaliła się
jeszcze bardziej. Chorągwie polskie nadal ochotnie walczyły, a
odwagi dodawało im lekceważenie przeciwnika. Sądzono, że jest to
jakiś niewielki oddział szwedzki, doświadczeni uważali bowiem za
nieprawdopodobne, żeby sam król mógł odstąpić od Krakowa i
tutaj przyciągnąć, a podjazdy, które wyprawiano, nic pewnego nie
zdołały się dowiedzieć, ponieważ Szwedzi odbywali swój pochód
bardzo ostrożnie. Prześcigano się nawzajem w okazywaniu odwagi,
walcząc zacięcie: wówczas Karol, stanąwszy na czele swoich,
liczne zastępy od lewej strony rozwija i naprzód prowadzi. Przeciął
Polakom odwrót, ażeby przyciągnąć ich do siebie prawem wojny,
skoro nie zdołał ich dotychczas przyciągnąć pozorem protekcji.
Gdy wreszcie zrozumiano, że siły są zbyt słabe na to, by można
dotrzymać pola nieprzyjacielowi, osłabł zapał, zwłaszcza że
Szwedzi nękali nas ogniem z dział. Chorągwie zaczęły się
wycofywać, przy czym wozy ze sprzętem wyprawiono już
zawczasu przed bitwą, żeby pózniej nie tamowały w pośpiechu
drogi i nie spowodowały nieporządku podczas przeprawy przez
rzekÄ™ Dunajec.
Dowódcy nadaremnie usiłowali zawracać uchodzących, wszystkim
spieszno było uciekać, nikt nie zważał na hańbę takiego postępku
ani na wojskową karność i każdy umykał, jak mu się tylko
nadarzyła sposobność. Hetman polny jedynie nielicz-
nych zdołał utrzymać w szyku, a wnet potem, opuszczony przez
swoich, znalazł się w niebezpieczeństwie życia. Z rąk ścigających
go nieprzyjaciół wymknął isię tylko dlatego, że odważnie przyszedł
mu z pomocą Stefan Bidziński (już teraz, dzięki złożonym
dowodom wojskowej dzielności, zasiadający na senatorskim
krześle); ja również pospieszyłem ze zbrojną odsieczą, co
publicznie wyznaję, wiedząc, jak rzecz naprawdę wyglądała.
Hetmanowi polnemu zagroziło wielkie niebezpieczeństwo,
ponieważ ustał mu znużony koń; biciem zdołaliśmy pobudzić
zwierzÄ™ do biegu, a wnet potem, od uciekajÄ…cego pocztowego
innego konia wziąwszy, ocaliliśmy hetmana, który już miał stać się
zdobyczą Szwedów.
Odwrót chorągwi podobny był raczej do odjazdu niż do ucieczki,
gdyż nieprzyjaciele nie kwapili się do pościgu, uważając, iż
zwyciężyli, skoro zdołali sobie zapewnić bezpieczeństwo i zdobyć
pole bitwy. Pod Tarnowem Lanckoroński, przyszedłszy do siebie i
połączywszy się z wojskiem, zawrócił oddziały, które się w różne
strony rozbiegły. Wyjąwszy niesławę ucieczki, wojsko poniosło
niewielkie straty, również wozy ze sprzętem, które szły przodem,
nie zostały naruszone.
Karol, spędziwszy Polaków z pola, był uradowany, że mu się
powiodło to, co sobie przedsięwziął, i poprowadził zwycięskie
oddziały na oblężenie Krakowa, którego zdobycie uważał za
najważniejszy etap w dziele ujarzmiania kraju. Pod nieobecność
króla Wittenberg ze szwedzką piechotą opasał Kraków
wznoszonymi wszędzie umocnieniami,
a teraz powracającego triumfatora witał straszliwym dzwiękiem
trąb i armatnimi salwami. Żeby zaś oblężeni dowiedzieli się, czego
Karol dokonał i w jaki sposób pod Wojniczem zwyciężył Polaków,
napisano do miasta, wyolbrzymiając rozmiary klęski, jak gdyby już
nic gorszego Polakom nie mogło się przydarzyć.
Kraków, założony przez Kraka, starożytnego władcę słowiańskiego
(gdyż bajką jest, że to był Rzymianin Grakchus), około roku
Pańskiego 1070, stał się po Gnieznie (pierwotnej siedzibie naszych
królów) stolicą i największym miastem Polski. Oblewa go od
południa Wisła, której odnoga otacza również Kazimierz, przy
czym po obu brzegach rzeki rozciągają się bujne łąki, służące bydłu
za pastwiska. Wisła wypływa z pobliskiej części Śląska, mając swój
początek pod wsią Skoczów, gdzie jest lichym zródełkiem (zwykle
rzeczy wielkie początek swój zawdzięczają małym), ale powiększa
się następnie dzięki licznym dopływom. Zajmuje drugie miejsce
wśród wszystkich rzek Północy, a ponieważ płynie przez środek
Korony, spławiamy nią nad Morze Bałtyckie do Gdańska płody
naszej Cerery, skąd zamorskie narody rozwożą je do siebie, i
dlatego też rzeka uchodzi za złotodajny sarmacki Pactolus. Samo
miasto leży ha równinie, klimat ma umiarkowany, a wokoło ziemia
jest żyzna i urodzajna i rozpościera się mnóstwo wspaniałych
pastwisk. Powiadają, że kontur miasta przypomina swym kształtem
lutnię, której okrągły korpus otacza rynek, zwężającą się zaś szyjkę
tworzą dwie ulice: Grodzka i Kanonicza. Zamek na wzgórzu wa-
welskim stoi na litej skale, którą od zachodu opływa Wisła;
roztacza się stamtąd piękny i rozległy widok. Stary, podwójny mur
obiega miasto, pozbawione poza tym nowoczesnych fortyfikacji, co
być może wynikło z upodobań dawnych Sarmatów, którzy nie
zwykli swego ocalenia powierzać murom miast, a może też jest
skutkiem wiary w pokój.
Kazimierz na czas wojny oddał władzę nad miastem i dowództwo
nad załogą kasztelanowi kijowskiemu Stefanowi Czarnieckiemu;
funkcja ta została utworzona na czas wojny i nie było nikogo, kto
by zdaniem króla i wedle powszechnej opinii bardziej się od
Czarnieckiego nadawał do jej sprawowania w momencie grożącego
niebezpieczeństwa. W Krakowie przebywali również Fromhold von
Ludingshausen Wolff, dowódca gwardii, oraz Mikołaj Gnoiński,
dowodzący pułkiem piechoty województwa sandomierskiego, tak
że załoga dochodziła niemal do trzech tysięcy sześciuset ludzi.
Oprócz licznych mieszkańców tego ludnego miasta znajdowało się
w Krakowie również niemało szlachty, która ściągnęła ze swoich
ziemskich majątków, zaś lud miejski, dzięki temu że miał wprawę
w strzelaniu, znacznie zwiększał liczbę obrońców.
Król szwedzki, choć ufał męstwu swoich ludzi, niemniej mocno się
niepokoił, żeby go od tyłu albo z boków nie szarpano, gdy zacznie
szturmować mury. Rozrzucone po okolicy chorągwie polskie,
czasowa tylko nieobecność króla i senatorów, szlachta wszędzie
gniewna i uzbrojona, rozchodząca się wieść o tym, że na pomoc
Kazimierzowi
ma wkrótce przybyć dwadzieścia tysięcy Tatarów, wreszcie głośne
imiÄ™ Czarnieckiego, walecznego wodza z wielkim wojskowym
doświadczeniem  wszystko to sprawiało, że forsowanie bram
miasta nie mogło stanowić łatwego zadania. Ale nad wszystkim
brały górę odwaga Karola i nieodmiennie dopisujące mu szczęście:
nic nie wydawało mu się zbyt trudne i nie istniały dla niego
nieprzebyte przeszkody  byle tylko kapryśna Fortuna zechciała
mu nadal okazywać swój nieodmienny dotychczas fawor.
Zaczęto szturmować Kraków od strony Kazimierza, oddzielonego
od miasta Wisłą; dawne domy mieszkalne, sąsiadujące z bramą
Grodzką, obsadzone teraz przez nieprzyjaciół, służyły za
stanowiska dla wciągniętych na piętra dział. Jednocześnie Szwedzi
opanowali Stradom, którego nikt nie bronił; z tamtejszego klasztoru
bernardynów, wznoszącego się u podnóży Wawelu, dogodnie im
było strzelać, a potem szturmować do Zamku.
Już pierwsze poczynania nieprzyjaciół wywołały w mieście
poruszenie, a jeszcze większy strach przejął mieszkańców, kiedy
wiatr, wiejący w kierunku miasta, zaczął przerzucać przez mury
ogień z pożarów wznieconych przez Szwedów na przedmieściach.
Zgorzał wówczas wspaniały kościół franciszkanów razem z
obszernym klasztorem, a w pałacu biskupim z trudem opanowano
szalejące płomienie. Smutny był widok kościelnych budowli,
palonych już to przez oblegającego nieprzyjaciela, już to przez
naszych, żeby nie stały się schronieniem dla przeciwnika.
Najbardziej ucierpiał klasztor bernardynów: trzeba w nim było
zapalającymi pociskami wzniecić ogień, a potem go zburzyć,
ponieważ nieprzyjaciel strzelał stamtąd do Zamku, co groziło
obrońcom wielkim niebezpieczeństwem. Do gniewu przyprowadził
wojsko ukryty w owym klasztorze szwedzki muszkieter, który ranił
kulÄ… w policzek Czarnieckiego, gdy ten przypadkiem wytknÄ…Å‚
głowę zza wału. Trwoga, jaka z tego zdarzenia wynikła, była
większa i gorsza niż odniesiony przez Czarnieckiego postrzał; wielu
rozgłaszało, że rana jest śmiertelna i nie będzie już komu bronić
miasta, a tym samym wychodziło na jaw, jak mała jest
wytrzymałość obrońców na niebezpieczeństwa. Ale Czarniecki,
wieczorem raniony, o świtaniu już mury konno objeżdżał,
pokazując wojsku, a potem w rynku mieszczanom, że jest zdrów,
choć ranny; nie mógł wprawdzie mówić, ale dodawał wszystkim
serca swoim przykładem.
Postawa Czarnieckiego sprawiła, że około czterystu młodzieńców,
studentów krakowskiej Akademii i rzemieślników cechowych,
zaczęło się domagać, żeby rozdzielić między nich broń i proch;
przyrzekali posłuszeństwo i wytrwałość, choćby nie wiem jakie
niebezpieczeństwo miastu groziło. Komendant skorzystał z ich
zapału i w sam dzień Przeniesienia relikwii św. Stanisława, Biskupa
i Męczennika, przydawszy im drugie tyle doświadczonych
żołnierzy, pozwolił zrobić wycieczkę pod wodzą Krzysztofa
Wąsowicza, majora dragonów, i Konstantego Byliny z husarskiej
chorągwi królewskiej. Zapał do walki uwieńczony został godnym
skutkiem: część wycieczki rzuciła się przy moście królewskim na
transport faszyny, w oka mgnieniu połamała wozy i całą szwedzką
eskortę zmusiła do cofnięcia się za rzekę; inni napadli na
stanowiska Wittenberga na wprost bramy Mikołajskiej, gdzie
rozrzucili umocnienia, o których wiedziano, że otaczają wejścia do
podkopów, strącili z nasypów trzy nieprzyjacielskie działa, a nie
mogąc ich zabrać ze sobą, pogruchotali im ucha, przez co uczynili
je bezużytecznymi. Walczyli z wielkim animuszem, a ich okrzyki i
bezładna strzelanina czyniły taki zgiełk, że król Karol, który
wówczas rezydował w klasztorze Bożego Ciała na Kazimierzu,
porwawszy się od stołu, dosiadł konia i musiał łajać swoich
dowódców za sromotny odwrót. Twierdzą niektórzy, że do stu
Szwedów zginęło; spośród naszych zabito Konstantego Bylinę,
znakomitego urodzeniem i czynami wojennymi, a także Cekwarta,
kapitana piechoty, biegłego w wojskowej inżynierii. Nie obyło się
też bez strat wśród studentów, gdyż nieświadoma
niebezpieczeństwa młodzież niepotrzebnie się narażała, nie
wiedzÄ…c, czym to grozi.
Kiedy rozwiały się obawy, że wojsko polskie przybędzie miastu na
odsiecz, Szwedzi śmielej zabrali się do kruszenia murów z dział i
zaczęli coraz ściślej otaczać miasto pasem umocnień. Linia
oblężnicza z jednej strony biegła nierównym ciągiem wzdłuż
murów, poczynając od nowej bramy Mikołajskiej aż do bramy
Floriańskiej, a z drugiej szła Kleparzem aż do klasztoru Karmelitów
na Piasku. Na wpół spalony kościół Karmelitów, słynny cudami i
otoczony czcią, nieprzyjaciele bezcześcili wojskowymi
przedsięwzięciami. Przy pomocy wind wciągali nań działa, zaś
budynki klasztorne, ocalałe poprzednio z pożaru, z których nie
mieli żadnego pożytku, splądrowawszy spalili. Przygotowywano
stamtąd atak na bramę Szwiecką; ażeby go móc odeprzeć, trzeba
było zburzyć kościół Św. Kazimierza wraz z klasztorem
reformatów, ponieważ stały tuż przy murach i swym położeniem
utrudniałyby obronę. Mimo to jednak nieprzyjaciel zdołał
przedostać się do ruin, gdzie krył się za kamiennym ogrodzeniem i
wśród stosów kamieni. Aż do pierwszego pazdziernika Szwedzi nie
zaniedbywali niczego, co ułatwiłoby im szturm miasta, szczególnie
zaś nieustannym ostrzeliwaniem z dział starali się naruszyć mury
oraz robili podkopy.
Warto upamiętnić, że wycieczka naszej załogi z majorem na czele,
przeszedłszy z rozkazu komendanta mur, wtargnęła do
królewskiego młyna w sąsiedztwie obwarowań, gdzie w samo
południe posiekała kilku Szwedów, zamroczonych winem i
bezsilnych wskutek pijaństwa. Na uczyniony zgiełk inni Szwedzi
nadbiegli z pomocą napadniętym; Polacy śmiało stawiają czoła
przeważającemu liczebnie nieprzyjacielowi, a wówczas kapitan
szwedzki, zwracajÄ…c siÄ™ do jednego z nich, rzecze:
 Polacy, cóż za szaleństwo was ogarnęło, że wolicie dobrowolnie
ginąć, niż ocalić się dzięki naszej łaskawości? Brak wam
prowiantów, załoga wasza topnieje, sił walczącym ubywa, czemuż
więc nie zapobiegacie ostatecznej swojej zgubie i wciąż wierzycie,
że szaleniec Czarniecki razem z jednorękim Wolffem ocalą miasto
od zagłady?
Na to Polak:
 Bądz pewien, że w mieście żywności mamy pod dostatkiem,
dwakroć dzisiaj jadłem, zaś siłę murów mogłem ocenić, gdy mnie z
nich na linie spuszczano. Przekonasz się też, że walecznych
żołnierzy w Krakowie nie brakuje, jeżeli przypuścicie szturm, który
odwlekacie ze strachu.
Rozgniewany tą odpowiedzią Szwed wyzwał Polaka na pojedynek.
Polak wnet kulą go przeszył i na ziemię obalił, a potem chciał mu
odebrać rapier, ale przeszkodziło mu nadejście innych Szwedów i
musiał zadowolić się tym, że pokonał przeciwnika i ie mu się udało
szczęśliwie powrócić do miasta.
Dnia siódmego pazdziernika król Karol, nie chcąc dłużej
bezczynnie trawić czasu i pragnąc, żeby się nie wydawało, iż krwią
swoich ludzi zbytecznie szafuje, stosownie do wojskowego
obyczaju wysłał trębacza z oznajmieniem, że jeżeli miasto się nie
podda, to czeka je zagłada. Okazanej przez króla łaskawości ani nie
odrzucono, ani też nie przyjęto; komendant odpowiedział, że
wychował się na wojnach, a wśród huku dział zestarzał, toteż i teraz
nie przerażają go ich ryki; co więcej, spostrzegł, że nie zdołały one
napędzić stracha nawet chłopcom, którzy biegając po mieście,
chwytają kule szwedzkie, jak gdyby to była zabawa, i do niego
przynoszą, żeby je kazał wystrzelić z powrotem.
Wkrótce przybył drugi trębacz, z listem od kanclerza Oxenstierny,
który niby to przez grzeczność pisał do Czarnieckiego z przestrogą.
Komendant, stanąwszy w pośrodku rynku, wśród zbrojnych gro-
mad mieszczan i żołnierzy, odczytał to pismo, brzmiące
następująco:
W mieście, którym rządzisz, składałeś, komendancie, aż do tej pory
wspaniałe dowody swej dzielności; doznali Szwedzi twego męstwa
w otwartym polu, doświadczyli twej odwagi i hartu w otoczeniu
wałów i murów. Ale nie popisuj się śmiałością ponad potrzebę,
cnota zawsze znajduje się pośrodku. Król wasz uszedł z kraju,
wojsko się rozproszyło, województwa skapitulowały albo zdały się
na łaskę  z tobą więc jednym mamy walczyć jako z wrogiem?
Czy nie dosyć, żeś raz i drugi przeciwstawił się tym, którzy ci
pobłażali? Czy nie wystarczy ci do chwały, żeś tylekroć oparł się
niezwyciężonemu Karolowi? Szaleństwem byłoby nadużywać jego
cierpliwości. Miej sobie za nic bombardowanie, wytrzymuj
szturmy, lekceważ sztuki pirotechniczne  z tym wszystkim
będziesz przelewał krew, wyginie szlachta, przerzedzą się szeregi
żołnierzy i mieszczan, potem zaś głód, na koniec śmierć cię
zwojuje; wówczas to, co teraz uchodzi za cnotę, zacznie się
nazywać ślepym uporem. Bacz, żebyś tych, których dzięki
łaskawości najlepszego z królów możesz jeszcze ocalić, przez swój
upór nie przyprowadził do zguby; przecież Kazimierz po to
powierzył ci nad nimi zwierzchnictwo, żebyś ich zachował, nie zaś,
żebyś ich wygubił. Obrona miasta nie powinna mieć na celu jego
zagłady, jeżeli więc orężem obronić go nie możesz, w odpowiedniej
chwili ocal je kapitulacją. A zatem słuszność nakazuje, żebyś
miasto, Zamek i ludzi z zaufaniem poddał zwycięzcy, póki jeszcze
zachowane są w całości.
Na ten list Czarniecki na razie nie odpowiedział, każąc trębaczowi
natychmiast wracać, ponieważ wzmagający się huk dział  a
komendant na najdrobniejsze rzeczy zwracał uwagę  odwoływał
go gdzie indziej.
Kiedy oblężenie wkroczyło w drugi miesiąc i gdy stało się
widoczne, że nieprzyjaciel trzema podkopami podsunął się pod
mury, co groziło miastu bliskim i nieuchronnym
niebezpieczeństwem, wielu (jak to bywa) spokorniało, a niektórzy
nawet odważali się strofować komendanta, że jest okrutny wobec
tych, których podjął się bronić; powinien uprzedzić zagładę, skoro
Szwedzi gotowi są okazać łaskawość, inaczej bowiem będzie
musiał zdać rachunek z przelanej krwi przed Bogiem i przed
światem.
Było w mieście sporo ludzi, których Czarniecki zwykł zapraszać na
sekretne narady, między innymi Szymon Starowolski, kanonik,
który naonczas z polecenia biskupa Gembickiego miał pieczę nad
sprawami kościelnymi; Aleksander Płaza, starosta rabsztyński,
wielkorzÄ…dca krakowskiego Zamku; Jan Klemens Branicki, starosta
Chęciński; Krzysztof Rupniowski, wojski krakowski, który wedle
starego prawa wraz z dwunastoma burgrabiami zamkowymi
roztaczał opiekę nad Zamkiem; nadto wielu spośród szlachty,
którzy uważali, że im i ich rodzinom będzie bezpieczniej w murach,
niż gdyby zostali na wsł w swoich domach, wystawieni na swawole
plądrującego wojska. Gdy naradzał się z nimi w osobnej izbie,
przybyli przedstawiciele rady miejskiej, tłumacząc, z jakich
powodów nie można już dłużej znosić oblężenia, i prosząc, żeby
komendant  skoro Szwedzi okazują łaskawość  zechciał się
zastanowić nad układem pokojowym, godnym stolicy; teraz miasto
winne jest mu, jako swemu obrońcy, dozgonną publiczną
wdzięczność, jeżeli zaś przyczyni się do zawarcia ugody, to po
wszystkie czasy, jako swego wybawcę, będzie go uważało za
patrona. Wyliczali też trudności, które ich jako ludność cywilną
szczególnie trapią: brak prowiantów i pieniędzy, uciążliwe
konfiskaty dokonywane przez żołnierzy załogi, wreszcie nieznośna
swawola rabusiów i rozbójników, którzy gromadząc się nocami,
napastują domy mieszczan, włamują się do sklepów, grabią zapasy
oraz różnego rodzaju towary i rozpasani na wszelką niegodziwość,
czego nawet nieprzyjaciel pod miastem nie czyni, uważają, że im
wszystko wolno.
Zdarzyło się właśnie w owym czasie, że pewien duchowny, a przy
tym szlachcic, może mając nikczemny charakter, a może też będąc
nierozsądny wskutek młodego wieku, złupił kilka kramów;
zuchwałość ta uchodziła mu bezkarnie, ponieważ konsystorz
duchowny zawiesił swoją działalność, aż wreszcie ci, co mieli
pieczę nad sprawami Kościoła, zezwolili, ażeby władza świecka
ukróciła jego swawolę. Pojmano go więc (nie wymieniam jego
nazwiska przez wzglÄ…d na jego stan duchowny i jego szanowanÄ…
rodzinę), a grasującą bandę rabusiów rozproszono, przy czym
dwóch z nich, którym Udowodniono grabież, zostało ukaranych dla
przykładu i dla postrachu.
Wśród naszych, chociaż szczerby w murach nadal pilnie naprawiali,
zaczęła się roznosić wieść, że miasto skapituluje? nikt określony jej
nie szerzył, ale wszyscy do niej nakłaniali ucha. Czarniecki
dwukrotnie miał od Kazimierza listy, zapowiadające odsiecz, ale
skoro powziął wiadomość od Leszczyńskiego, wojewody
łęczyckiego (który przedtem posłował do Sztokholmu, a teraz
odwiedził Szwedów pod Krakowem, żeby podjąć układy na nowo),
że król rezyduje w Opolu, i kiedy dowiedział się, że nieprzyjaciel
rozgromił Potockiego i jego wojsko oraz że wysłannicy
kwarcianych przebywają u Karola, postanowił również prosić o
szwedzką protekcję. Niedostatek żywności, której zapasy zupełnie
nie wystarczały na długotrwałe oblężenie, skłonił obleganych do
pojednawczości: komendant skorzystał z tego, że niedawno
otrzymał od Karola list, i niby to czując się zobowiązanym do
udzielenia odpowiedzi, tak do króla napisał:
Już drugi miesiąc trwa oblężenie i stojąc z wojskiem pod stolicą
naszego królestwa zdążyłeś, Królu Miłościwy, przekonać się, co
może twoje szczęście, a co nasza wytrwałość. Ty walczysz dla
zdobycia sławy, my zaś bronimy Ojczyzny, gotowi z miłości dla
niej wysączyć ostatnią kroplę naszej krwi. Wiesz dobrze WKMość,
co dotąd zdołałeś na nas orężem zwojować; za to łaskawość, z jaką
się nam WKMość oświadczyłeś w swoim liście, wielu z nas
poruszyła, albowiem do szlachetnych serc, niezdolnych ustąpić
przed mieczem, łatwiej trafić łagodnością i łaskawością niż
grozbami. Postępowanie takie przynosi WKMości zaszczyt i
dokazałeś nim, że wszyscy wolimy, żebyś nam WKMość był
przychylny zamiast nam być nieprzyjacielem. Ponieważ jednak o
łaskawości najlepiej świadczą czyny, prosimy WKMość o
udzielenie nam czasu, żebyśmy mogli się znieść z JKMością
naszym królem Kazimierzem; jak tylko otrzymamy od niego
przyzwolenie, ustąpimy przed koniecznością i staniesz się, Królu
Miłościwy, panem Krakowa, już nie jako nieprzyjaciel, lecz jako
krewny naszego monarchy.
Karol przeczytał ten list, gdy mu go przyniesiono, z zadowoleniem i
z uwagą, jako że bardzo pragnął wejść w posiadanie miasta. Jego
wysłannicy, których wnet wyprawił, żeby doprowadzili dobrowolną
kapitulację do skutku, przekonywali oblężonych, że zwłoka byłaby
dla nich nader szkodliwa i że więcej zyskają zawierając szybko
ugodę, niż jeżeli dłużej będą trwali w uporze. Dopokąd pozostają
zamknięci w mieście, znajdują się w niewoli i życie ich oddziela od
zguby tylko szerokość obronnych murów, niechże więc
przedsięwezmą środki zapewnienia nic nie stoi temu na przeszkodzie, a król szwedzki sobie tego życzy.
Żeby jednak nie wątpili w łaskawość Karola, zgadza się on dać im
osiem 'dni czasu dla zniesienia siÄ™ w sprawie kapitulacji z
Kazimierzem, choć monarcha ten zapewne nieszczególnie się
losami Krakowa przejmuje, skoro z całego królestwa ustąpił i całe
je potężnemu współzawodnikowi zostawił.
Ogłoszono zatem starszyżnie, wchodzącej w skład rady, że
wypadnie poddać się konieczności, jeżeli tylko Karol zagwarantuje
zaszczytne i bezpieczne warunki ugody; ale zresztą rzecz całą
utrzymano w tajemnicy, żeby wieść o zamierzonej kapitulacji,
rozniósłszy się, nie odciągała nieprzezornych od ich żołnierskich
obowiązków.
Tymczasem miasto, ogarnięte niepokojem, gryzło się tym, że
nieprzyjaciel co dzień ciaśniej je opasuje, a jeszcze bardziej, że
rozwiewa się nadzieja na odsiecz. Już bowiem ważniejsze
województwa Korony oddały się pod władzę szwedzkiego króla,
zwątpiono w powrót Kazimierza, a pochop do złego dawała
wszystkim łudząca nazwa protekcji, w której można było upatrywać
gwarancję bezpieczeństwa. Szemrano więc i za podszeptem
przezorniejszych powszechnie zgadzano się na to, że skoro nie ma
nadziei na odwrócenie klęsk, należy skłonić Czarnieckiego, ażeby
przestał działać na zwłokę, gdyż postępowanie takie grozi
oczywistym niebezpieczeństwem.
W rezultacie Czarniecki, zebrawszy na Zamku co znaczniejszych
spośród duchowieństwa i szlachty, a także przedstawicieli rady
miejskiej oraz dowódców wojska, przemówił do nich, zatajając
jednak powzięty zamiar, ażeby się przekonać, czy panuje wśród
nich jednomyślność, lub może dlatego, iż uważał za bardziej
honorowe, żeby nie on namawiał, lecz żeby jego Wszyscy
nakłaniali do kapitulacji. Zebrani jednogłośnie zażądali zawarcia
ugody dla ocalenia miasta i powierzyli ułożenie jej warunków
duchownym, polecajÄ…c im od razu w pierwszym paragrafie zastrzec
poszanowanie religii. Karol przysłał listy bezpieczeństwa i nasi
komisarze udali się do szwedzkiego obozu omówić warunki
kapitulacji. Komisarzami tymi byli: starosta dyneburski Fromhold
Wolff, starosta chęciński Jan Branicki i wielkorządca Zamku
Aleksander PÅ‚aza.
U Wittenberga rokowania prowadzono w otoczeniu licznie
zgromadzonych wojskowych, dla Å‚atwiejszego porozumienia siÄ™,
gdyż znajomość łaciny jest wśród Szwedów bardzo rzadka. Jak
tylko punkta kapitulacji zostały sformułowane, król je natychmiast
potwierdził, nic nie zwlekając, a nawet sądząc, że przyniesie mu to
chwałę i zaszczyt, że z monarszą wspaniałomyślnością od razu i bez
żadnych zatrzeżeń zgodzi się na wszystko, o co tylko go poproszą.
Uważam za właściwe podać na tym miejscu, pod jakimi warunkami
stolica nasza zgodziła się otworzyć swoje bramy przed ubiegającym
siÄ™ o niÄ… cudzoziemcem.
Wyznawanie i praktykowanie religii rzymskokatolickiej, która jak z
dawna w królestwie polskim kwitnęła, tak i teraz kwitnie, nie
będzie niczym ograniczane, ani w Krakowie, ani gdzie indziej;
jednakże ci, którzy tę religię wyznają, muszą okazywać należną
wierność i posłuszeństwo dla najmiłościwszego króla szwedzkiego.
Kościoły, kolegia, klasztory, szkoły, szpitale i wszystkie dobra
stanu duchownego, ruchome i nieruchome, będą wolne od
jakichkolwiek ciężarów na rzecz wojska, a obowiązane jedynie do
danin publicznych, które zwykły płacić z dawnego obyczaju.
Duchowni oraz zakonnicy i zakonnice, żyjący w spokoju i w
posłuszeństwie, będą nadal korzystać ze swych przywilejów i
pozostaną w posiadaniu swych majętności.
Komendant miasta i Zamku, pułkownicy, oficerowie, żołnierze,
burgrabiowie i cała szlachta przebywająca w oblężonym Krakowie
swobodnie odejdÄ…, dokÄ…d im siÄ™ spodoba, z nienaruszonym
dobytkiem, zachowując swoje urzędy i przywileje.
Księgi sądowe, akta, rejestry, skrypty, tak grodzkie, jak ziemskie,
szczególnie zaś kościelne, zostaną zachowane w całości. Sądy i
magistratury wszelkiego rodzaju i stopnia będą wymierzały
sprawiedliwość wedle dawnego zwyczaju, ogłaszając reasumpcję
przez publiczne (jak to nazywajÄ…) obwieszczenia.
Komu się spodoba opuścić miasto, a także i królestwo, ten będzie
mógł swoje majętności, ruchome i nieruchome, w dowolny sposób
przenieść, sprzedać lub odstąpić.
Miasto Kraków ze swoją radą miejską, swymi mieszkańcami i
swoim terytorium będzie korzystać, jak dotychczas, ze wszystkich
swoich przywilejów i wolności. Uniwersytet czyli Akademia,
główna szkoła Korony, pozostanie przy swoich prerogatywach,
potwierdzonych przez sejmy koronne, jak również przy swoich
majętnościach i dochodach.
Wielmożny Stefan na Czarncy Czarniecki, kasztelan kijowski,
komendant Zamku i miasta krakowskiego, a także Fromhold Wolff,
starosta dyneburski, oraz wszyscy pułkownicy, kapitanowie, inni
oficerowie i żołnierze opuszczą miasto z rozwiniętymi sztandarami,
z nabitą bronią i z zapalonymi lontami, bijąc w bębny, przy czym
zabiorą ze sobą dwanaście różnego rodzaju dział. Na wyżywienie
dla nich przeznacza się królewszczyzny leżące nad śląską granicą,
na okres dwumiesięczny, przez który nie wolno im będzie podnieść
broni przeciwko JKMci królowi szwedzkiemu.
Dworzanie, urzędnicy i słudzy JKMci króla polskiego będą mogli
swobodnie odejść do swego pana, mając zapewnioną bezpieczną
drogę. Również wozy i sprzęt wojskowy bez żadnej przeszkody czy
trudności w bezpieczne miejsce pozwoli się im przeprowadzić.
Jeńcy szwedzcy, jacy tylko są w mieście, zostaną rzetelnie i bez
żadnego okupu uwolnieni; to samo uczyni JKMć król szwedzki z
jeńcami polskimi, których liczba jest większa.
Archiwum koronne, zarówno rachunki skarbowe jak i wykazy
dochodów z królewszczyzn, będzie rzetelnie, bez zatajenia
czegokolwiek, przekazane komisarzom JKMci króla szwedzkiego.
Wszystkie działa, należące do Zamku i do miasta, oraz prowianty i
broń pozostaną na swoim miejscu, a wyżej wymieniony komendant
powstrzyma siÄ™ od
wszelkich podstępów wobec oblegających i nie zostawi w mieście
żadnych podziemnych min dla zaszkodzenia Szwedom.
Powyższe warunki poddania miasta, ułożone wspólnie przez
komisarzy i generała Wittenberga, dnia siedemnastego pazdziernika
1655 podpisał król szwedzki, potwierdzając je zarazem oficjalnym
dyplomem i przyrzekając ściśle dotrzymać wszystkich punktów
układu.
Wkrótce potem przybył do miasta zaufany dworzanin Karola,
Schlippenbach młodszy, jako zakładnik, żeby komendant mógł bez
obawy udać się do szwedzkiego obozu. Czarniecki oświadczył
jednak, że nie potrzebuje zastawu, gdyż największą rękojmią
bezpieczeństwa jest dla niego słowo króla, i że poczyta sobie za
honor z własnej woli stanąć przed jego majestatem. Nazajutrz
Schlippenbach znów przyjechał na Zamek, obejrzał królewskie
komnaty i w imieniu swojego pana kazał kustoszowi, księdzu
Miaskowskiemu, otworzyć sobie skarbiec. Polecenia tego nie
można było wykonać, ponieważ marszałek, wywożąc insygnia i
kosztowności, zabrał ze sobą klucze. Sprowadzeni ślusarze
wyłamali zamki i rygle, ale w skarbcu nie znaleziono niczego,
prócz kilku zatęchłych od starości drobiazgów z wyprawy królowej
i stosu papierów. Wszystko, co mogłoby wzbudzać pożądliwość,
świeciło nieobecnością.
W dzień św. Aukasza wojsko szwedzkie obsadziło bramę Grodzką i
drugą, Poboczną, znajdującą się tuż pod Zamkiem, a jednocześnie o
wyznaczonej godzinie dawna załoga opuszczała miasto.
Mieszczanie frasowali się, co im dobrego może przynieść nowa
władza. Najpierw wyszedł oddział Wolffa z rozwiniętymi
sztandarami, z muszkietami i ze spisami na ramionach, grajÄ…c
wojskowym obyczajem na piszczałkach i bębnach i postępując
naprzód raznym krokiem. Żołnierze zachowywali dobrą postawę w
odwrocie, rzucając Szwedom żarty i przymówki. Za nimi szedł
regiment hajduków Gnoińskiego; borsucze skórki na pokrowcach
muszkietów nadawały mu nastroszony wygląd. Dalej postępowało
trzynaście kompanii dragońskich, doświadczeni żołnierze
Czarnieckiego, pod wodzÄ… Krzysztofa WÄ…sowicza i Jana Tedtwina.
Pochód zamykało około sześciuset jezdnych, a po nich opuścił
Kraków sam komendant miasta, Czarniecki, swoim obyczajem
przyodziany w szkarłatną szatę na wzór arabski; dosiadał
wspaniałego rumaka i sprężyście wydawał rozkazy. W obozie
przywitał się z Karolem, który zawiózł go w karecie do swojej
kwatery, po przyjacielsku zaprosił do stołu, a potem, oddając cześć
jego męstwu, z szacunkiem pożegnał. Czarniecki, odwzajemniając
się, mówił o odmianie losu i o niezwalczonych wojskach Karola 
sobie na chwałę, lub może na pociechę.
Zasłużone pochwały wielkiemu, bohaterskiemu wręcz męstwu
Czarnieckiego oddawali również i Polacy, nawet zawistni nie mogli
mu ich odmówić; niemniej nie brakowało takich, co go w
prywatnych rozmowach obmawiali, szarpiąc dobrą sławę
znakomitego wojownika. Żołnierze wypominali mu, że im skąpo
wydzielał żywność, chociaż w publicznych składach było jej pod
dostatkiem, że więc, oszukiwani na wikcie i na żołdzie, przyciśnięci
głodem, żeby mieć czym żyć, musieli rabować mieszczan.
Utrzymywali też, że znaczną część sreber wypożyczonych z
kościołów na potrzeby oblężenia kazał w mennicy Zacherlego
przekuć na bitą monetę, którą wziął na swój prywatny użytek,
bezprawnie przywłaszczając sobie należące do wojska pieniądze,
dla których żołnierze przelewali krew, a nawet tracili życie.
Szlachta i mieszczanie nie mogli przebaczyć Czarnieckiemu, że ich
skrzywdził, dozwalając rozswawolonym żołnierzom i rabusiom
plądrować kramy i żydowskie sklepy; przez ten okrutny rabunek
stracili półtora miliona, gdyż udział w zdobyczy zmuszał
komendanta do pobłażania winowajcom. Król szwedzki obsypał 
jego jednego  nie tylko pochlebnymi słowami, lecz i
kosztownymi darami, których dziesięciokrotną cenę musieli
zapłacić mieszkańcy miasta, Karol bowiem zażądał od nich
ogromnych sum pieniężnych w podarunku. Zwykła to jednak rzecz,
że ludzie znalazłszy się w niebezpieczeństwie, ze strachu wszystko
ofiarowują, byle się z niego wydobyć, ale pózniej oskarżają tych, co
niebezpieczeństwo zażegnali, jak gdyby nie było lepiej dać albo
poświęcić swoje majętności dla ogólnego ocalenia, niż zachować je
na łaskę i niełaskę wrogów.
Po wyjściu Polaków Wittenberg wprowadził do miasta szwedzkie
oddziały, przy czym dokonał tego nocą, żeby ciekawi nie mogli się
zorientować w ich liczebności. Wkrótce potem król Karol w
otoczeniu bardzo szczupłego orszaku, niemal jak osoba prywatna,
wjechał na Zamek; witano go z mię-
szanymi uczuciami, ponieważ afekty Polaków rozdzielone były
pomiędzy dwóch królów. Dla nikogo jednak przybycie jego nie
było milsze niż dla innowierców, a już najbardziej dla tych spośród
nich, których dotknęła ariańska zaraza. Ci ostatni, pod względem
zasad wiary, niezupełnie się zgadzają z ewangelikami, a zupełnie
różnią się od katolików, jednakże z resztą sekciarzy łączy ich
wspólna nienawiść do rzymskiego Kościoła. Dając wyraz swojej
radości, powitali Karola uroczystym pane-girykiem, który kazali
wydrukować w Lesznie, żeby wieść o tym szerzej się rozeszła.
Tytuł owego panegiryku brzmiał: Karolowi, królowi szwedzkiemu,
gockiemu, wandalskiemu itd., bezkrwawemu zwycięzcy Polski,
oswobodzicielowi pobożnemu, szczęśliwemu i niezwyciężonemu,
utrapionym na pocieszenie, a królom na przykład zrodzonemu itd.
Pisał to godny skądinąd uwagi orator  cóż, kiedy pochlebca. Do
arian, czyli anabaptystów zaliczało się wielu spośród dobrej
szlachty (zgubna ta zaraza szerzyła się szczególnie na Podgórzu),
ale nie wymienię żadnych nazwisk, mając wzgląd na dobrą sławę
ich przodków. Przemawiali oni do Karola imieniem swego zboru,
jak gdyby nie wiedzieli, że Szwedzi różnią się w wierze od
katolików w takim stopniu, w jakim nie zgadzają się z
anabaptystami.
Na upamiętnienie zasługuje to, czego się dowiedziałem z
opowiadania pewnej wiarogodnej osoby. Otóż Karol,
przyjechawszy na krakowski Zamek, oglądał między innymi
kościół katedralny Św. Stanisława, bez wątpienia powodowany
ciekawością, nie zaś pobożnością. Oprowadzał go Szymon
Starowolski, wówczas kanonik krakowski, człowiek cnotliwy i
uczony, który na życzenie króla pokazywał mu godne obejrzenia
starożytne pamiątki, zwłaszcza groby królów polskich, dodając przy
każdym krótką pochwałę panującego, jako że posiadał wyborną
znajomość dziejów. Przypadek czy przeznaczenie zrządziły, że
podeszli obaj do grobowca Władysława Aokietka.
 Król ten  rzecze Starowolski  trzykroć z królestwa
wygnany, trzykroć je na powrót odzyskał.
Na to Karol:
 Ale wasz Kazimierz, raz wygnany, już więcej utraconego
królestwa odzyskać nie zdoła.
Wówczas starzec, czy to wieszczym duchem natchniony, czy też
wskutek lat podeszłych śmiały, odparł:
 Któż to wie? Albowiem i Bóg jest potężny, i fortuna zmienna.
Król, dotknięty tą odpowiedzią, pohamował swoją ciekawość i
więcej przewodnika nie zagadywał, gdzie indziej się skierowawszy.
Zwiedzał kościół z odkrytą głową i wszystkiemu, co mu
Starowolski mówił, przysłuchiwał się z największą pilnością. [...]
Po kapitulacji Krakowa wojsko szwedzkie uderzyło na okoliczne
zamki i miasteczka. Jakub Wilkoński, otoczony w Lanckoronie
przez Douglasa i jego oddziały, wdał się w układy i kapitulował;
był to człowiek odważny i bynajmniej nie przeląkł się
nieprzyjacielskiej siły, lecz tylko zastosował do rozkazu Michała
Zebrzydowskiego, miecznika koronnego, który miał wzgląd na
Kalwarię, nie chcąc, żeby ją rozgniewany napastnik złupił. Na
zamku lanckorońskim stanęło załogą dwustu Szwedów pod
dowództwem Burchalsena, ażeby trzymać w ryzach górali; w
dalszym ciągu wspomnę o tym, jak pózniej przy pomocy słynnego
fortelu odebrano ów zamek najezdzcom. Gorszy był los Tęczyna;
kiedy Kónigsmarck młodszy przypuścił do niego szturm, zamek
najpierw dzielnie się bronił, a potem się poddał, ale Szwedzi nie
dotrzymali słowa i zająwszy go, okrutnym sposobem wy-siekli
załogę, którą dowodził Jan Dziuli, kapitan piechoty, zaś
bezbronnych mieszkańców i słabą płeć obrabowali aż do bielizny.
Nieprzyjaciel opanował następnie zamki w Ojcowie, w
Niepołomicach, w Pieskowej Skale, oraz twierdze w Ogrodzieńcu i
w Pilicy, zagarniając słynny skarbiec Stanisława Warszyckiego,
kasztelana krakowskiego. Warszycki, przywiÄ…zany do Ojczyzny
obywatel i nieprzejednany wróg najezdzców, pozostał w Polsce
podczas wojny jako jedyny spośród senatorów koronnych; inni
przedniejsi panowie uszli na Węgry albo na Śląsk, a także do
Gdańska. Znalezli się również i tacy, co niby to wypełniając śluby,
umknęli do słynnych cudami miejscowości w obcych krajach.
Prymas królestwa Andrzej Leszczyński przebywał w Nysie albo w
Głogówku, podzielając los Kazimierza i służąc mu radą; pozostali
biskupi rozjechali się w różne strony, chociaż przez wzgląd na
pasterskie obowiązki nie powinni byli opuszczać swoich owiec.
Opanowanie miasteczek przyszło Szwedom bez większego trudu,
ale wiedzieli, że większy pożytek przyniosłoby im przeciągnięcie
na swoją stronę koronnego wojska, gdyż wtedy miejscowymi siłami
łatwiej mogliby kraj podbić. Chorągwie, rozproszone pod
Wojniczem, rozłożyły się po tej stronie Wisły, głównie w okolicach
Radłowa; obozowały daleko jedne od drugich, nie wiem w jaki
sposób wśród gorejącej wojny potrafiąc zachowywać beztroskę;
ponieważ pozbawione były dowódcy, wśród żołnierzy
szwankowała karność i zdarzały się wszelkiego rodzaju swawole.
Wyprawiani potajemnie wysłannicy szwedzcy, a także nasi, którzy
sami podjęli inicjatywę, jak Pracki, o którym już wyżej
wspominałem, robili Karolowi nadzieję, że kwarciani wkrótce
przejdą na jego stronę, gdyż ma on w swoim ręku zarówno przynętę
jak i korzyść: może sypnąć bogactwem, jak z rogu obfitości,
nagradzając wojsko za to, że pójdzie pod jego rozkazy, dobrami
wychodzców i majętnościami opuszczonymi przez duchownych,
które już teraz do nikogo nie należą.
Wśród żołnierzy panowało przekonanie, że przede wszystkim
należy troszczyć się o zachowanie życia, a potem dopiero o sławę;
sądzili, że podobnie jak okręt bez wiosła w pośrodku burzy, tak i
oni, opuszczeni przez króla, nie zdołają wydobyć się z grożącego
im niebezpieczeństwa. Opierać się teraz szwedzkiej przemocy, po
tym, jak powstrzymali moskiewską nawałę i poskromili kozacki
bunt, byłoby zanadto niebezpieczne; cóż dopiero, jeżeli przybędą
Tatarzy, którym zostaną wydani na łup pod zarzutem zawiązania
nieprzyjaznej konfederacji i wypowiedzenia posłuszeństwa? Zaiste,
lepiej nie gardzić łaską i pieniędzmi hojnego króla, który
dzielnością swoją przewyższa niezwyciężonych, niż bez żadnej
korzyści i z pewną zgubą nadal trwać przy tym, który wymawiał
im, że go opuścili, a sam z kraju uszedł. Przekonani takim
podstępnym rozumowaniem, zgodzili się na koniec pójść pod
władzę hojniejszego monarchy i gdy król szwedzki po raz czwarty
do nich przysłał, wyprawili dwóch poruczników chorągwi jazdy,
podstolego nowogrodzkiego St[anisława] Wy-życkiego i Samuela
Karskiego, dla omówienia warunków, pod jakimi gotowi byliby
przyjąć protekcję.
Obaj wysłannicy długo wymawiali się od haniebnej posługi, ale
wreszcie, ulegając namowom starszyzny i powszechnym prośbom,
podjęli się przedstawić Karolowi żądania wojska. Żołnierze
utrzymywali, że wypowiadając prawowitemu królowi
posłuszeństwo, bynajmniej nie łamią wierności i nie
sprzeniewierzajÄ… siÄ™ dawnym zwyczajom  jedno bowiem i drugie
droższe im jest nad życie  lecz że tylko na pewien czas ustępują
przed przeciwnościami. Ażeby nie stać się pastwą nieprzyjaciół,
wszystkich ich jednocześnie na siebie rozgniewawszy, chcą
przynajmniej jednego z nich ułagodzić. Sroży się Moskwa, pustoszą
RuÅ› Kozacy, a i Szwedzi byliby wrogami Korony, gdyby z trojga
złego nie wybrać najznośniejszego; utrapiona Polska korzyść z tego
(odniesie, będzie to lekarstwo na jej obecną niemoc, choć przyrzą-
dzone z niebezpiecznej substancji. Póki nawałność nie przestanie
srożyć się burzami, opuszczeni przez los i przez króla, muszą
szukać schronienia pod skrzydłami protekcji; tak jednak pod władzę
szwedzką chcą przejść, żeby pamiętano, iż są Polakami: będą
służyć cudzoziemskiemu królowi, o ile religia przodków pozostanie
nietknięta a Ojczyzna nieumniejszona, oraz jeżeli będą mieli
zapewnioną swobodę odejścia w razie powrotu Kazimierza.
Przystępują do Szwedów nie dlatego, że są zmuszeni albo że
przekupiono ich niewolniczą zapłatą, lecz żeby uniknąć grożącego
większego zła. Stawiają przy tym własne żądania, sformułowane w
postaci artykułów, które Karol słowem królewskim z góry im musi
potwierdzić. Warunki wojska były następujące:
Wiara katolicka, wyznanie rzymskie z dawnych czasów
praktykowane, oraz wolności, krwią przez przodków nabyte,
zostaną zachowane; dobra ziemskie będą wolne od ciężarów
wojskowych; życie i honor szlachty podlegać będzie trybunałom
albo właściwym sądom; wojsku kwarcianemu zostanie zapłacony
żołd, ale żołnierze nie będą obowiązani do składania wojskowej
przysięgi. Prowincje zajęte przez wrogów zostaną odzyskane, a
następnie włączone do Korony; godności i urzędy udzielane będą
tylko miejscowej osiadłej szlachcie itd., itd.
Wysłannikom zlecono, żeby to wszystko, a także i inne jeszcze
warunki, uwzględniające dawne tradycje i terazniejsze potrzeby,
król szwedzki potwierdził osobnym dyplomem.
Miłe było Karolowi to poselstwo; przyjął je dnia szóstego
pazdziernika pod Krakowem, gdy jeszcze trwało oblężenie miasta.
Skwapliwie, bez żadnych zastrzeżeń przystał na żądania i hojnie
szafował obietnicami, o które zawsze łatwiej niż o gotowe
pieniÄ…dze.
Kiedy pózniej w Nowym Korczynie odwiedziła go starszyzna
polskiego wojska, kanclerz szwedzki, dając wyraz królewskiej
łaskawości, zaczął swoje przemówienie od następujących słów św.
Tomasza z Akwinu: Dokazano przeciwko Manichej-czykom.
Powodzenie przedsięwzięć króla Karola zdawało się przyświadczać
wyobrażeniu starożytnych, którzy przedstawiając rozrzutność
zbytkujÄ…cej Fortuny, taki jej odmalowali obraz: podczas snu
Dionizjusza miasta i prowincje dobrowolnie wyrzekajÄ… siÄ™ swobody
i bez pomocy jakiegokolwiek starania czy zabiegów tyrana, z
własnej woli dostają się w jego moc. Fortuna jednak, jeżeli pilnie w
jej istotÄ™ wejrzymy, okazuje siÄ™ po prostu przyczynÄ…
przypadkowych wydarzeń, albo też, mówiąc słowami
komediopisarza: Fortuna trafunkiem tylko sprzyja, nigdy zaÅ›
ustawicznie. Kiedy część wojska kwarcianego uznała Karola za
protektora i złożyła mu hołd, Szwedzi oblegali jeszcze Kraków.
Kwarcianych uprzedziło Wielkie Księstwo Litewskie, oddając się
pod szwedzką opiekę przeciw potężniejącym siłom moskiewskim,
które złowieszczo rozłożyły się pod stolicą kraju, Wilnem. Magnus
De la Gardie, gubernator Inflant, robił co mógł, żeby zachęcić
Litwinów do przyjęcia szwedzkiej protekcji; wśród ogólnego
zamieszania wyzyskał okoliczność, że hetmanowie,
śmiertelnie ze sobą powaśnieni, skłaniali się w przeciwne strony;
nieprzystępny dla cudzych rad Radziwiłł, wskutek gorliwego
oddania swojej sekcie nie tak jakby należało usposobiony do
Ojczyzny, niegodnie stawał na przekór Wincentemu
Gosiewskiemu, swemu koledze w dowodzeniu, hetmanowi
polnemu a zarazem podskarbiemu. Z tego powodu szwedzka
protekcja łatwiej utorowała sobie drogę, a co jeszcze dziwniejsze,
do jej przyjęcia zachęcali katolicy: biskup żmudzki oraz Mikołaj
Korff, wojewoda wendeński. Kiedy przybyli przysłani przez
Szwedów dla doprowadzenia sprawy do skutku feldmarszałek
Gustaw Adolf hrabia Lewenhaupt i gubernator rewelskiego zamku
Benedykt Skytte baron Duderhof, Litwini spotkali siÄ™ z nimi pod
Kiejdanami, miasteczkiem Radziwiłła (które właściciel zwał Caio-
dunum, szczycąc się jego starożytnością), i w wyniku
przeprowadzonych rozmów, dnia dziesiątego sierpnia, zawarto
ugodę co do przyjęcia szwedzkiej protekcji. Na dobro sprawców
tego dzieła trzeba zapisać, że zadbali o to, iż w pierwszym artykule
ugody zastrzeżono prawa katolickiej religii. Podobnie jak podczas
ciężkiej niemocy natężenie choroby w pewnych okresach czasu
słabnie albo też się wzmaga, które to dni lekarze nazywają
krytycznymi, tak i wojenna fortuna ma właściwe sobie stopnie i
przesilenia, przez które na szczyt wstępuje albo się od niego oddala;
najgorsze jest w niej to, że zstępując na dół, nie czyni tego w taki
sposób, w jaki się pięła pod górę, i częściej, gwałtownym
uderzeniem rażona, od razu ze szczytu spada na samo dno. W
owym czasie Polska tak bardzo dotknięta została przez los, że w
większym poniżeniu już się znalezć nie mogła, a tym samym
pomyślność i potęga Karola stanęły u swego szczytu, nie mogąc już
ani wyżej, ani dalej postąpić. Zwycięzcy towarzyszyło trzydzieści
sześć tysięcy zbrojnych, zaś w skład jego wojska wchodziła polska
jazda, w otwartym polu najdzielniejsza i jak piorun uderzajÄ…ca w
bitwach, oraz piechota, która składała się z Finów i z Lapończyków,
żołnierzy zaprawionych w bojach, nikomu w starciu nie
ustępujących kroku, zahartowanych we wzgardzie śmierci i w
wojennych zwycięstwach. Miał też Karol niezmierzoną moc dział
oraz mnóstwo inżynierów wojskowych i pirotechników. Prócz
szlachty szwedzkiej i prócz wodzów doświadczonych w
niemieckiej wojnie towarzyszyło mu dziewięciu książąt cesarstwa
rzymskiego (m.in. książęta: anhalcki, heski, de Croy), trzynastu
margrabiów, niezliczeni hrabiowie, pułkownicy, oficerowie,
wypróbowani żołnierze itd. Rozmiary przygotowań i powodzeń, a
także ogromne wydatki  wszystko to poważnie zatrwożyło
Europę, zwłaszcza zaś sąsiednią Austrię, która zaczęła zwracać
baczniejszÄ… uwagÄ™ na losy Rzeczypospolitej.
Paweł Wirtz został jako gubernator w Krakowie, żeby sprawować
jego obronę, w Warszawie na czele załogi stał Benedykt
Oxenstierna, Douglas natomiast pilnował Wisły, żeby drogę wodną
utrzymać w szwedzkich rękach. Generał Witten-berg przebywał
wskutek choroby w Krakowie, dowództwo nad piechotą
powierzono więc w jego zastępstwie margrabiemu badeńskłemu
Karolowi; jazdą dowodził hrabia-palatyn Sulzbach, a jego
namiestnikiem był Eberhard hrabia Tott. Posłuszeństwo wojska
polskiego zapewnił sobie Karol szczodrymi obietnicami; w Nowym
Korczynie przyjął pułkowników i rotmistrzów, którzy przybyli się
mu pokłonić, ugościł ich uprzejmie i prawie wszystkich obsypał
hojnymi darami, żeby w ich pamięci utrwaliła się jego
szczodrobliwość, ogarniająca wszystkich bez różnicy. Miał
nadzwyczajną łatwość w obejściu: wszystkim okazywał
uprzejmość, był układny w ruchach, grzeczny w rozmowie,
przystępny w obcowaniu i umiejętnościami tymi zniewalał sobie
serca. Ze starszyzną rozprawiał o wojnie tureckiej; doświadczonych
wypytywał o życie, obyczaje i potęgę narodu; u statystów
wywiadywał się o wymiar sprawiedliwości, o trybunały i o sejmy.
Zwiedzał nawet kościoły, oglądał w nich obrazy, okazywał
szacunek duchownym i z przykładną surowością karał takich, co je
profanowali  a wszystko to czynił na pokaz.
Udał się następnie do Warszawy, gdzie w Pałacu Ujazdowskim
naradzał się ze szwedzkimi dostojnikami, czy ma najpierw w
uroczystej formie zwołać zgromadzenie stanów polskich, czy też
krocząc dalej drogą wojny, dążyć do ostatecznego zwycięstwa.
Przeważyła pokojowa chęć uporządkowania rządów, rozesłał przeto
uniwersały i na ostatni dzień pazdziernika naznaczył do Warszawy
sejm. Pózniej jednak porzucił ten zamiar:
rozkochany w wojnie, ujrzał pilną potrzebę swojej obecności w
Prusiech, dzielnicy zasobnej w składy żywności, pełnej warownych
miast, znowu więc wstąpił na drogę wojny, a postanowienie to
podszyte było uzasadnionym lękiem, który w nim wzbudziła wieść
o tym, że stany pruskie z elektorem brandenburskim na czele ściśle
sprzymierzyły się wzajemnym węzłem obronnym z Prusami
Książęcymi, jedne drugim do ostatniego tchu postanawiając
pomagać. Zawiązana konfederacja mianowała Fryderyka Wilhelma,
elektora brandenburskiego, naczelnym wodzem wojsk majÄ…cych siÄ™
połączyć dla wzajemnej obrony; jego namiestnikiem został Jakub
Wejher, wojewoda malborski, któremu dodano do boku radę, zwaną
dyrektorium, a złożoną z przedniejszych przedstawicieli obu
prowincji, miały one bowiem odmienne instytucje i rządziły się
odmiennymi prawami.
Związek ten nie godził w interesy króla polskiego i nie miał
charakteru ofensywnego; zmierzał wyłącznie do zapewnienia
spokoju pruskim prowincjom. Obie strony zobowiązały się
wspólnie umawiać o pokój, zawierać rozejmy i ogłaszać
neutralność, obie przyrzekły sobie wzajemną obronę i połączyły
swe siły zbrojne. Znaczniejsze miasta obsadzono elektorskim
wojskiem, uchwalono podatki na wypłatę żołdu, wyznaczono
miejsca, do których po wojnie załogi przeniosą się z miast, i
wszystko zgodnie i dokładnie między sobą ułożono. Umowę
podpisali również biskupi warmiński i chełmiński, gdyż
zabezpieczono w niej należycie prawa katolickiej religii. Składała
się ona z 42 punktów, a zawarto ją w Ryńsku dnia dwunastego
listopada 1655 roku, przy czym wzajemnymi dyplomami poręczono
sobie, że ani elektor nie porzuci stanów Prus Królewskich, ani one
elektora nie opuszczą aż do chwili, kiedy po uspokojeniu wojny
powróci pokój. Konfederacja ta, wybornie poczęta i mądrze
ułożona, dawała zrazu dobre rezultaty; dlaczego jednak nie udało
się jej osiągnąć pomyślnie swoich celów, sam czytelnik będzie
mógł osądzić z tego, co powiem dalej.
Ponieważ dzielnice królestwa, otoczone ze wszystkich stron
wojskami, razem albo z osobna dotknięte były klęską wojny, nie od
rzeczy będzie krótko i jak gdyby w streszczeniu przedstawić
czytelnikowi położenie Polski, ażeby cudzoziemiec, którego by
zainteresowały nasze sprawy, mógł łatwiej rozpoznać miejsca
wsławione wojnami, gdyż Polakom mówić o tym byłoby
nadaremną pracą. Ujmę to, jak tylko potrafię najkrócej: w naszych
czasach zwykło się wielkie rzeczy uzmysławiać przy pomocy
małych, można więc powiedzieć, że powierzchnia królestwa,
obwiedziona konturem, przypomina jak gdyby rozpostartą dłoń;
jego sarmackich mieszkańców dopiero niedawno zaczęto określać
mianem Polaków. Korona dzieli się na Wielką i Małą Polskę (stąd
też tytuł panujących jest zdwojony i monarchowie w liczbie
mnogiej królami Obojej Polski się nazywają), te zaś składają się z
województw.
Małopolska, rozleglejsza, zamożna jest dzięki urodzajności ziemi, a
ponadto przypisuje sobie pierwsze miejsce, ponieważ tutaj znajduje
się stolica, w której przechowywane są koronne insygnia. Po niej
idzie Wielkopolska, następnie zaś Litwa, Ruś, Prusy, Mazowsze,
Żmudz, Smoleńszczyzna, Podlasie, Czernihowszczyna 
przynależności Korony, przyłączone do niej orężem albo ponętą
swobód. O próżne tytuły panujący nasi nie zabiegają, a jeżeli je ktoś
z nieświadomości albo przez pomyłkę pominie, nie gniewają się o
to. Naród za swoje własne szczerze te tylko ziemie uważa, które
stanowią posiadłość Korony na mocy odwiecznego i rzeczywistego
władania.
Województwo krakowskie dotyka węgierskiej granicy; od południa
ma Góry Karpackie (Beskidy), a od zachodu Śląsk. Znajdują się tu
zródła Wisły, która potem przecina Mazowsze i przyległe pruskie
posiadłości, a pod Gdańskiem wpada do Morza Bałtyckiego.
Ziemia siewierska, położona tuż koło tego województwa, nosi
nazwę księstwa, stanowiąc lenno i posiadłość krakowskich
biskupów.
Województwo sandomierskie od wschodu przytyka do
krakowskiego; przewyższa to ostatnie obszarem, będąc
największym województwem w całym kraju. Żyje tu liczna
szlachta, zdatna do wojny i wykształcona, a ponieważ przez środek
województwa przepływa Wisła, z łatwością bogaci się spławiając
zboże do Gdańska.
Województwo lubelskie leży bardziej na wschód, a rozgłos swój
zawdzięcza trybunałowi koronnemu, ustanowionemu przez Stefana
Batorego. Wszystkie te trzy województwa w sprawach du-
chownych podlegajÄ… jurysdykcji krakowskiego biskupa.
Ku południowi rozciąga się Ruś, spiżarnia zasobna także i w klęski,
których tu obfite w owym czasie dla Polski było żniwo; obejmuje
ona cztery województwa: ruskie, bełskie, podolskie i wołyńskie.
Dalej Ukraina zajmuje rozległy szmat kraju, sięgając aż do Morza
Czarnego, dokąd uchodzą jej największe rzeki, Dniepr, Dniestr i
Boh; dzieli się na trzy województwa, mianowicie kijowskie,
bracławskie i czernihowskie, a swoim rozległym obszarem
dorównuje niejednemu mniejszemu królestwu. Cokolwiek w niej
było osobliwego, godne pamięci miejsca wsławione ludzkimi
czynami, wszystko to zaciętość buntu obróciła wniwecz, o czym i
my na innym miejscu wspominaliśmy.
Litwa swymi granicami podchodzi na północy pod Moskwę i pod
nazwą wielkiego księstwa obejmuje województwa wileńskie,
trockie, mińskie, mścisławskie, witebskie, smoleńskie i żmudzkie; z
boku oblewa ją Morze Kurońskie, a od zachodniej strony obejmuje
Inflanty.
Mazowsze mieści się w środku, położone jak gdyby w samym
wnętrzu królestwa, stąd też jego stolica, Warszawa, wznosząca się
na pięknym wiślanym brzegu, stanowi siedzibę naszych królów i
miejsce obrad sejmów całego narodu. W skład Mazowsza wchodzą
cztery województwa: mazowieckie, płockie, rawskie i podlaskie, a
przecina je żeglowna rzeka Bug. Powiadają, że były
tu siedliska dawnych Połowców i Jadzwingów, tam gdzie dziś
gęsto siedzą podlaskie rody.
Kierując się położeniem dzielnic, przechodzę z kolei do
Wielkopolski: przytyka ona prawym bokiem do Śląska, tyłem do
Marchii, a lewą stroną do Prus Królewskich. Liczy siedem
województw; pierwsze z nich, poznańskie, wzięło swoją nazwę od
stolicy. Żeglowna rzeka Warta podchodzi pod Poznań podwójnym
korytem, a potem przecina Marchię i Pomorze Zachodnie i poniżej
Szczecina wpada do Zatoki Wenedyjskiej. Za poznańskim idą
województwa kaliskie, inowrocławskie, brzeskokujawskie,
łęczyckie i sieradzkie, a ponadto ziemia wieluńska.
Prusy, szczycące się warownymi miastami, spławnymi rzekami i
morskim wybrzeżem, a także i handlem, zręcznie przez na poły
niemiecką ludność prowadzonym, rozciągają się po obu brzegach
Wisły i dzielą na Królewskie, Książęce i Biskupie. Te, które zostają
pod panowaniem polskiego króla, składają się z trzech
województw, chełmińskiego, malborskiego i pomorskiego. Prusy
Królewskie leżą na pomocnym wschodzie, Książęce bardziej ku
zachodowi, a Warmia, przytykająca do Zalewu Wiślanego, też ma
Morze Bałtyckie niedaleko. Gdańsk, Elbląg, Malbork, Toruń,
słynne miasta, należą do miast hanzeatyckich (jak to nazywają);
Gdańsk słynie ze wspaniałego portu, chociaż my, Polacy, panując
nad trzema morskimi wybrzeżami, mianowicie Morza Czarnego,
Bałtyckiego i Kurońskiego, nic nie dbamy o morskie korzyści.
Prusy Książęce, lenno elektorskie, mają
za stolicę Królewiec, a Prusy Biskupie Warmię; biskupowi
warmińskiemu przysługuje prawo miecza w sprawach świeckich i
tytuł księcia.
Śląsk, niegdyś znajdujący się pod polską władzą, stanowi teraz
dziedzictwo Domu Austriackiego; także Inflanty i Estonia,
niedawno utracone, nie są już nawet wymieniane wśród tytułów
panującego. Jeżelibym dodał podział województw na ziemie i
powiaty, to bez wątpienia nie tylko sprzeniewierzyłbym się
przedsięwziętej zwięzłości, ale nawet porządek rzeczy bym
zamieszał.
W czasie kiedy Karol przebywał w Warszawie, naradzano się tam
nad różnymi sprawami. Zamysły nowego dworu wybiegały daleko
w przyszłość; zaufani doradcy królewscy zastanawiali się już nie
nad doprowadzeniem wojny do końca, lecz nad sposobem
urządzenia nowo powstającego królestwa. Z powinszowaniami i
pochlebstwami dla nowego władcy przybyły poselstwa angielskie,
moskiewskie, niderlandzkie, a nawet kozackie. Skończywszy
zajmować się sprawami poważnymi, resztę dnia król przepędzał na
wesołych zabawach; nie wiem, czy dlatego że odniósł nad Polakami
zwycięstwo, czy też że ich obyczaje przypadły mu do smaku, dość,
że właśnie Polaków zapraszał do stołu i na uczty, na widowiska i na
teatra, i w ich otoczeniu oglądał rozmaite przedstawienia,
nieustannie zaszczycajÄ…c ich swym towarzystwem i rozmowÄ….
Widać było, że Szwedzi zazdroszczą Polakom zażyłości z królem,
jak gdyby potępiali taką zbytnią konfidencję, i nie podobało się im,
że Karol przekłada cudzoziemców
nad rodaków. Nie skrywali swego rozżalenia, ale pocieszali się tym,
że (jak to często bywa) ów gust do nadmiernej poufałości szybko
minie, i to za czym król teraz przepada, wnet mu obmierznie.
Karol bawił w Warszawie prawie przez pół miesiąca, a wojsko
szwedzkie na ten czas rozłożyło się pod miastem. Powód do zwłoki
w pochodzie dali Douglas, dowódca jazdy, i Muller, dowódca
piechoty. Obaj mieli sobie powierzone pewne zadania i król czekał,
aż się z nim połączą po ich wykonaniu.
Douglas, wyprawiwszy w drogę wojsko polskie, żeby towarzyszyło
królowi do Prus, miał trochę kłopotów ze szlachtą województwa
sandomierskiego. Pózniej od innych dała się ona wprowadzić w
matnię, protekcję przyjęła warunkowo, zastanawiała się nad treścią
królewskiego manifestu i domagała się, żeby Karol przyobiecał
zachować wolności, które zastał w Polsce. Douglas długo ze
szlachtą dysputował, wreszcie wysłała ona swoich przedstawicieli
do króla z żądaniem, ażeby potwierdził przede wszystkim wolną
elekcję, stanowiącą posadę i fundament wolności królestwa, i żeby
z góry wydał im na to oficjalny dyplom. Trafili w sedno; Karol
chętnie przystał na większą część wysuniętych żądań, ale o elekcji
wyraził się, że nie widzi potrzeby jej zachowania:
 Na co by mi się zdało zwoływać elekcyjny sejm, skoro jej tylko
 tu wskazał na przypasa-ną do boku szpadę  wybór mój
zawdzięczam? I po cóż miałbym się oglądać na hałaśliwe głosy
pomieszanych gromad szlachty i senatu, ja, który
nie na mocy formalnego tylko aktu, lecz dzięki tej oto ręce
mógłbym być, a nawet już jestem waszym królem.
W ten sposób, wskutek poruszenia umysłu, spadła przykrywka i
Karol publicznie przyznał się do tego, co zamierza. Odsłonił
prawdziwe oblicze protekcji i ujawnił podstępy, dzięki którym
wpędzał wolnych ludzi w przeznaczoną dla nich niewolę, łagodniej
niż z poddanymi, a zaraz potem surowiej niż z wrogami z nimi
rozmawiajÄ…c.
Muller, wyprawiwszy się do Jasnej Góry częstochowskiej, miał
trudniejsze zadanie do spełnienia, porwał się bowiem na Pana Boga.
Cóż warta gwarancja zachowania religii katolickiej, skoro miejsca
kultu narażone są na gwałt? Nie dość że ludzi ciemiężyli, jeszcze i
ze świętym przybytkiem zachciało się Szwedom wojny. Jasna Góra
poświęcona jest Niepokalanej Dziewicy Marii, ponieważ tutaj
znajduje siÄ™ jej wizerunek, malowany na cyprysowej desce przez
św. Aukasza Ewangelistę, słynny z licznych cudów. Zyskała sobie
sławę dobrodziejstwami, które tu wszelkiego rodzaju ludziom
cudownym sposobem są wyświadczane, i to właśnie zachęciło
nieprzyjaciela do sięgnięcia po zgromadzone w niej bogactwa,
domyślał się bowiem, że ludzie od przeszło trzech stuleci spłacali
przez wdzięczność otrzymywane dobrodziejstwa pamiątkowymi
wotami, i chciał teraz owe wota obrócić świętokradczo na koszta
wojny. Inicjatorem niegodziwego przedsięwzięcia, jak wieść niosła,
był Czech, Jan Weihard hrabia Wrzesowicz. Burchard Muller,
generał wojsk szwedzkich, uznał, że bez większego trudu zdoła sam
posiąść wspaniałą zdobycz, zaś niesławę czynu złożyć na swego
wspólnika, wysłał przeto wspomnianego Wrzesowicza przodem do
świętego miejsca na czele czterech tysięcy żołnierzy, żeby
demonstracją siły napędził stracha zakonnikom. Wrzesowicz przy
dzwięku trąb podstąpił pod klasztor i groznie rozkazał, żeby mu
natychmiast otworzono bramy, niepomny tego, że niegdyś to święte
miejsce czcił i szanował. Spotkał się jednak z odmową, uzasadnioną
względami religijnymi, wobec czego Szwedzi postanowili użyć
siły.
Za Wrzesowiczem, który szedł przodem, przybył z Wielunia Muller
na czele dziewięciu tysięcy piechoty, prowadząc ze sobą działa.
Była to straszliwa potęga; wojsko Mullera miało być użyte na
wojnie pruskiej, tutaj zaś tylko jak gdyby po drodze wstąpiło.
Wrzesowicz spodziewał się, że zdoła namówić zakonników, żeby
zaufali swej dawnej z nim znajomości i otworzyli klasztor przed
wojskami Karola, a gdyby nawet nie chcieli tego uczynić, to że
demonstracja zbrojna zmusi ich, żeby postąpili tak, jak całe
królestwo, i swój klasztor, słaby kurnik, poddali pod władzę
zwycięzcy. Ale oba przypuszczenia były mylne. Ojcowie
jasnogórscy, wezwani do wpuszczenia szwedzkiej załogi,
odpowiedzieli śmiało, że na służbę bożą związani są ślubami i że
przysięga ta każe im bronić miejsca z dawien dawna otaczanego
kultem, gdyż wydać je w ręce ludzi świeckich byłoby
świętokradztwem, JKMć króla szwedzkiego
szanują jako pana łaskawego i pozostają dla niego z całą należną
uniżonością, ale obstają przy tym, że Jasna Góra cierpi gwałt od
wojska szwedzkiego bez jego wiedzy, gdyż jest on protektorem
religii katolickiej i całego królestwa. Powołali się ponadto na
specjalne pismo, w którym król uroczyście przyrzekł, że Jasna Góra
będzie wolna od wszelkich ciężarów na rzecz wojska, a cóż dopiero
od oblężenia.
Kiedy namowy nie dały żadnego rezultatu, Szwedzi zabrali się do
gwałtownego bombardowania murów, następnie zaś, żeby rzucić
postrach na obrońców, zaczęli miotać płonące żagwie, skutkiem
czego zgorzał klasztorny spichlerz, w którym zgromadzone było
mnóstwo zboża. Potem poustawiali dookoła klasztoru kosze i
drewniane osłony oraz wznieśli nasypy dla dział. Mullerowi
przypadły w udziale stanowiska od strony północnej i stamtąd
przypuszczał szturm; z drugiej strony nacierali landgraf heski i
pułkownik Wacław Sadowski. Natarcie nie odniosło wielkiego
skutku, ponieważ mury klasztorne były wewnątrz wypełnione
ziemią i zaledwie kilka cegieł, trafionych kulami, uległo
wykruszeniu. Jasnogórcy niedługo namyślali się z odpowiedzią na
bombardowanie i otworzyli ogień, przy czym ich puszkarze strzelali
tak celnie, że po upływie trzech godzin nieprzyjaciel, zepchnięty z
klasztornego przedpola, cofnÄ…Å‚ siÄ™, ponoszÄ…c od kul znaczne straty.
Ponieważ przytykające do klasztoru domy dawały nieprzyjaciołom
schronienie i stanowiły dla nich kryjówkę, ich mieszkańcy, nic nie
dbając na szkodę, podłożyli pod nie ogień i obrócili je w perzynę, a
płomień tym prędzej je objął, że pod ich dachami znajdowało się
zwiezione z pola zboże, niektóre zaś kryte były słomą i skutkiem
tego Å‚atwo zapalne.
Następnie Muller znów wysłał listy i uciekł się do namów, usiłując
przy pomocy pochlebiających słów jak najprędzej warownię
opanować, żeby po dokonaniu tego wielkiego dzieła móc
niezwłocznie wyruszyć za królem do Prus; może zresztą chodziło
mu o to, żeby pod pozorem rokowań zyskać trochę czasu na
wzniesienie wojskowych umocnień.
Dziewiętnastego listopada, w dzień Ofiarowania Najśw. Panny,
Szwedzi znowu przystąpili do natarcia, z większą niż poprzednio
siłą, gdyż dostarczono im z Krakowa sześć burzących dział i wielką
ilość amunicji. Żołnierze, świeżo ściągnięci z pobliskich załóg, z
zapałem rwali się do szturmu. Na znak dany do ataku działa
zaczynają miotać błyskawice i przerazliwie grzmieć, podnosi się
mocniejsza niż poprzednio wrzawa w gęstych, uformowanych w
kliny szeregach, rozlegajÄ… siÄ™ straszliwe grzmoty i sypie siÄ™ grad
pocisków, a cały nieboskłon, zasnuty dymem, zaćmiewa się
prochowymi wyziewami. Gigantomachia, czyli opis tego oblężenia,
utrwalony w druku, zaświadcza, że kule i różnego rodzaju pociski
tak gęsto padały na kościół i na przytykającą do niego wieżę, że
Jasna Góra, spowita dymem i ogniem, zdawała się stać w
płomieniach. Ale starcie z siłami nadprzyrodzonymi Szwedom się
nie powiodło: ich pociskł odpadały od murów albo przelatywały
ponad dachem kościoła, nie wyrządzając żadnej szkody. Ani
doświadczeni puszkarze, ani mistrzowie sztuki pirotechnicznej nic
na to nie mogli poradzić: kule chybiały dachówek, a gorejące
żagwie odskakiwały od gontów jak od litej skały. Nieprzyjaciele
przypisywali bezskuteczność swoich usiłowań czarom, ponieważ
wielu z nich ginęło straszną śmiercią. Wstyd opanował słynnych
wojowników, zdobywców tylu twierdz, że muszą sromotnie
ustępować przed gromadką niewojennych zakonników,
zamkniętych w swoim klasztorze. Jak tylko któryś znalazł się w
zasięgu strzałów, natychmiast padał od celnej kuli wystrzelonej z
murów. A już najbardziej gniewało Mullera to, że podczas szturmu,
jakby na urągowisko, śpiewacy klasztorni, zebrani wysoko w
chórze na wieży, zawodzili pobożne pienia do wtóru walczącym.
Wśród oblężonych znajdowali się miecznik sieradzki Stefan
Zamojski herbu Róża, następnie stryjeczny brat kasztelana
kijowskiego Piotr Czarniecki, dalej Krzysztoporski, Skórzewski i
sporo sieradzkiej szlachty, która przyłączyła się do jasnogórców i
uczestniczyła w obronie. Zwierzchność nad wszystkimi, odkąd
zagroziło niebezpieczeństwo, mieli wspólnie przeor klasztoru
Augustyn Kordecki oraz Zamojski; ten ostatni dowodził piechotą,
która strzegła murów, Kordecki natomiast nad najważniejszymi
sprawami czuwał, szczególnie zaś troszczył się o działa.
Szwedzi przerwali szturm, widząc daremność swoich usiłowań, a
także z uwagi na zapadający
zmrok. Czarniecki postanowił zakłócić nieprzyjacielowi nocny
spoczynek: na czele sześćdziesięciu żołnierzy załogi w pierwospy
wyszedłszy z murów, cichaczem podsunął się aż do stanowisk
generała, gdzie z krzykiem i gęsto strzelając uderzył na strudzonych
i pogrążonych we śnie Szwedów. Grozę położenia napadniętych
potęgowała północna pora; wreszcie Muller, porwawszy się z
posłania, kazał dąć w trąby i zaczął zwoływać swoich ludzi, ażeby
dali odpór atakującym. Czarniecki, odważnie i żwawo sobie
poczynając, zniósł doszczętnie straż nieprzyjaciół i uderzywszy na
tych, którzy pilnowali dział na nasypach, wysiekł ich do nogi, a
potem z takim samym impetem starł się z tymi, którzy spieszyli z
odsieczą. Znaczna część nocy minęła w ten sposób wśród
zamieszania i Szwedom sprawiono większą rzez, niż to liczbność
wycieczki zapowiadała. Koło dział, z ręki samego Czarnieckiego,
padł gubernator Krzepie, hrabia Horn, potomek znakomitego rodu,
wyborny budowniczy wojskowych umocnień; zginęli również
oberszterlejtnant de Fossis, WÅ‚och, oraz oficer Wrzesowicza. O
tym, że poległo bardzo wielu prostych żołnierzy, przekonano się z
liczby rannych i zabitych, których nieprzyjaciel nie bez trudności
przewoził do Krzepie. Spośród jasno-górców zabity został jeden
tylko Węgrzyn: kiedy oddalił się od swoich, któryś z jego
towarzyszy wziął go za Szweda i przeszył kulą.
Muller zaczął teraz pozorować łagodność. Jego wysłannicy
namawiali obrońców do kapitulacji, a nawet wśród naszych, o
hańbo, znalezli się tacy, którzy to samo ośmielili się zakonnikom
doradzać. Ale dostali należną odprawę: zlekceważono grozby
nieprzyjaciela, wzgardzono pochlebstwami, przetrzymano dzielnie
szturmy, w porę ukrócono niesnaski wśród załogi, zaś tych spośród
zakonników i szlachty, którym serce zadrżało, umocniono w
wytrwałości, naprawiono otwory i szczerby w murach  jednym
słowem dokonano tego, że Jasna Góra, miejsce, gdzie Bóg
upodobał sobie przebywać, trwała niewzruszona. Ręka
pojedynczego człowieka, przełożonego klasztoru, i nieugiętość
kilku starców niewiele znaczyły wobec tak wielkiej potęgi
nieprzyjaciół, ale Bóg uczynił mocnym swoje ramię. Nie ludzie
Jasną Górę, lecz Bóg miejsce święte i ludzi ocalił, gdyż bardziej
tam cudami niż orężem walczono. Gęsta mgła osłaniała klasztor
przed szturmem; kule odpadały od dachu kaplicy i leciały nazad,
sam Müller widziaÅ‚ niewiastÄ™ w bÅ‚Ä™kitnej sukni, jak na murach
rychtowała armaty i zwracała pociski w przeciwną stronę; sędziwy
jakiś starzec napędzał stracha kopaczom, drążącym podkopy; jeden
ze Szwedów, gdy w obraz rusznicę wycelował, zdrętwiał, drugiemu
lufa przywarła do policzka, że aż cyrulik ją musiał odrzynać; granat
napełniony materiałem wybuchowym, wpadł do kołyski, w której
leżało dziecko, i rozpęknął się, ale chłopcu, jak gdyby go jakiś
amulet strzegł, nie wyrządził żadnej szkody; sześciu puszkarzy
nieprzyjacielskich w jednym czasie proch armatni oślepił; popękało
równocześnie wiele dział. Pomijam inne zdarzenia; dość
wspomnieć, że nawet
nieprzyjaciele uważali je za przeciwne naturze i głośno o tym
mówili; opisy wszystkich tych zdarzeń, potwierdzone
świadectwami wiarogodnych ludzi, zachowały się do dziś w
klasztornym archiwum.
Tymczasem oblężenie zwykłym trybem dalej się toczyło. Szwedzi
nieustannie bombardowali mury, drążyli wykopy i przypuszczali
szturmy, oblężeni zaś odpowiadali im ogniem armatnim, robili
częste wycieczki, zakładali kontrminy i dla pozoru, jak gdyby
łagodząc sytuację, uciekali się kilkakroć do próśb, a częściej jeszcze
napomykali o układach.
Żołnierze kasztelana kijowskiego po kapitulacji Krakowa stanęli na
leżach w ziemi siewier-skiej, którą im Karol przeznaczył na miejsce
odpoczynku. Spędzali tam czas spokojnie, ufając solennemu
królewskiemu przyrzeczeniu. Müller wyprawiÅ‚ do nich swojÄ… jazdÄ™,
otoczył część z nich, głównie żołnierzy Wolffa, i jako liczebnie
słabszych, siłą sprowadził pod Jasną Górę, nakazawszy im
uprzednio złożyć wojskową przysięgę szwedzkiemu królowi.
Jasnogórcy rozpoznali polskie sztandary i ogarnął ich smutek, że
swoi liczą się do nieprzyjaciół, zamiast, jak katolikom przystało,
znajdować się wśród obrońców. Wnet wszakże od jednego z
Polaków, który uciekł od Szwedów, dowiedziano się, że wbrew
własnej woli zostali zmuszeni do pójścia w niewolniczą służbę z leż
zimowych, gdzie zaufawszy solennemu przyrzeczeniu przebywali.
Pewnego rodzaju pociechą było to, że kasztelan kijowski
zorientował się w zamiarach Szwedów i zdążył siebie i swoich
ludzi wyprowadzić z grożącego niebezpieczeństwa.
Zakonnicy, jeszcze przed początkiem oblężenia, zatopili w
pobliskim stawie srebrny sprzęt kościelny, uważając, że
bezpieczniej ukryć kruszec w wodzie pod lodem niż wystawiać go
na widok dla pobudzenia ludzkiej chciwości. Otóż zdarzyło się, że
hałastra z polskiego obozu  rodzaj ludzi, którzy nawet rybom nie
przepuszczają  wyłowiła z wody siecią srebrne przedmioty (u
Szwedów służyło bowiem ponad tysiąc naszych, pod Kaliń-skim i
Kuklinowskim). Wspaniałej zdobyczy nie dało się ukryć i wieść o
niej doszła od hałastry do jej panów, od nich z kolei do dowódców,
na koniec zaÅ› do samego Müllera, który bynajmniej nie pogardzaÅ‚
tego rodzaju drobiazgami i który na mocy przysługującego mu
prawa kazał wszystko przynieść do siebie. Ale Polacy sprzeciwili
się temu stanowczo, oświadczając, że znalezionych rzeczy nie godzi
się oddawać nikomu prócz Boga, któremu są poświęcone. Wynikł
stąd spór między dowódcą a podwładnymi, aż wreszcie generał,
żeby nie dopuścić do nieposłuszeństwa, zrobił podarunek z tego,
czego sam nie mógł posiąść, i polecił oddać srebro jasnogórcom. Za
pomocą przebiegłej łaskawości zastawił na nich pułapkę: odsyłał
małą część kruszcu, żeby otworzyć sobie drogę do zrabowania
wszystkiego. Zwrócił zatem ojcom srebro jako dar przez Piotra
Śladkowskiego, polskiego rotmistrza, który wynosząc pochwałami
dobrodziejstwo Müllera miaÅ‚ doradzać kapitulacjÄ™.
Ale Śladkowski, człowiek prawy, poczuwał się do większej
powinności wobec Boga niż wobec ludzi i raczej zachęcał ojców,
żeby jeszcze pilniej przykładali się do obrony, aniżeli ich od takiego
zamiaru odwodził; wyraznie dawał im do zrozumienia, że powinni
wytrwać, żeby ocalić święte miejsce i siebie samych, gdyż niedługo
powróci do Ojczyzny Kazimierz, albo też z pomocą
skrzywdzonemu władcy pospieszą Tatarzy (jeżeli już chrześcijanie
nie zechcÄ…).
Tymczasem nastała zima, nie sprzyjająca działaniom oblężniczym i
uciążliwa dla Müllera. ByÅ‚ on wÅ›ciekÅ‚y, gdyż przewidywaÅ‚, że
daremne przedsięwzięcie okryje go niesławą. Kapitulacja się
odwlekała, nadzieja na zdobycie Jasnej Góry gasła, wygrażał się
więc srogimi słowami, a kiedy mu już grózb zabrakło, wszystko się
w nim zaczęło gotować ze złości. Swoją sławę, nabytą w
Niemczech podczas długotrwałych wojen, zbrukał teraz niezatartą
hańbą: jemu, zwycięskiemu wodzowi, triumfatorowi niezliczonych
bitew, sromotnie dali odpór mnisi, nienawykli do wojny i (jak sam
się pogardliwie wyrażał) z brody tylko będący mężami. Jako
człowieka walecznego nie mniej go i to gniewało, że zakonnicy jak
gdyby się z niego naigrawali: zwracali się do niego z prośbami, a
jednocześnie strzelali z dział; spokojnie do niego przemawiali, a
zarazem wyrządzali mu szkody. Widział też, że nie ma już żadnej
nadziei ani na odzyskanie dobrej sławy, ani na pomszczenie strat w
ludziach i że całkowicie pozbawiony został możliwości wywarcia
na obrońcach swojej zemsty.
Jego siostrzeńca, leżącego na posłaniu, kula armatnia rozszarpała w
strzępy; jego samego, człowieka skądinąd nieporuszonej odwagi,
jakiś zły duch straszył; oblężeni porwali kilka dział z nasypów,
kilka zaÅ› innych zagwozdzili, czyniÄ…c je tym samym
bezużytecznymi. Poległo takie mnóstwo oficerów i żołnierzy, że
pózniej poszło to u Szwedów w przysłowie i mówiono: Jeżeli jesteś
mężczyzną, idz, zdobywaj Częstochowę.
Ostatnim w owym czasie natarciem  a podobno natarcie takie
bywa najbardziej zaciÄ™te  zagroziÅ‚ Müller Jasnej Górze w sam
dzień Bożego Narodzenia, ze wszystkich dział strzelając
jednocześnie i całe wojsko wysyłając do szturmu. Nad oblężonymi
zawisło tym większe niebezpieczeństwo, że groziło im również od
wewnątrz, w wielu bowiem obrońcach zadrżała odwaga i stracili
wiarę w to, że zawziętość nieprzyjaciela można przemóc. Atoli za
zrządzeniem bożym powszechne stało się przeświadczenie, że
człowiek nie powinien uważać za swoje dzieło tego, co sam Bóg
czyni, i jasnogórcy, skarceni tym przypomnieniem za upadek serc,
znowu nabrali odwagi albo też, słysząc robione im wymówki, taili
swój strach. Kordecki podnosił na duchu zakonników, Zamojski
pokrzepiał szlachtę i żołnierzy, ponieważ zaś na wojnie czyny
zwykle więcej znaczą niż upomnienia, zrobił w samo południe
wycieczkę. U wejścia do podkopu zabił trzynastu kopaczy, resztę
rozproszył i dotarł aż do nieprzyjacielskich szańców.
W owym czasie Müllerowi znowu zdarzyÅ‚ siÄ™ fatalny przypadek:
jadł właśnie śniadanie w dość odległym domu i siedząc przy stole
złorzeczeniami odgrażał się Jasnej Górze, gdy nagle żelazna kula,
przebiwszy ścianę, rozrzuciła potrawy, potłukła kieliszki i flasze,
strwożyła współbiesiadników, a jego samego straciwszy rozpęd
uderzyła w ramię.
Dzięki temu wszystkiemu, z łaski niebios, wytrwałość jasnogórców
okrzepła i z taką jak na początku odwagą aż do samego końca
wytrzymywali oblężenie. Zaczęli je Szwedzi od przysłania listu i
listem je również zakoÅ„czyli. Müller wystosowaÅ‚ do obroÅ„ców
pismo następujące:
Wielebni, Jaśnie Wielmożni, Wielmożni i Urodzeni Panowie!
Listy wasze zaleciły się nam zwykłym swoim sposobem: sam w
nich tylko dym, godzien dymu i ognia, same nam gładkie słówka
prawicie, żeby działać na zwłokę, a tym samym upornie odmawiać
poddania się królowi szwedzkiemu, panu potężnemu i
miłościwemu. Cóż możemy uczynić ponad to, co już uczyniliśmy,
skoro wciąż stawiacie łaskawemu królowi czoło twardsze niż skała?
Dobrze wiecie, że sami przyprawiacie się o zgubę.
Wspaniałomyślnie proponujemy wam do wyboru dwa sposoby
ocalenia: albo fortecÄ™ i siebie samych poddacie pod protekcjÄ™
JKMci króla szwedzkiego, pana naszego miłościwego, albo też
złożycie przysięgę na wierność, zaś jako rekompensatę za
długotrwałe oblężenie i za szkody wyrządzone całemu królestwu a
zarazem wyraz należnego dla władzy szacunku zakonnicy zapłacą
czterdzieści tysięcy talarów, a drugie tyle zapłaci szlachta
przebywająca na Jasnej Górze  bez zwłoki i ociągania się. Jeżeli
żadnego z tych dwóch sposobów nie wybierzecie, to karę za wasz
upór, godzien Buzyry-dowego stosu albo byka Perillusa, taką samą
miarÄ… wam odmierzymy. Dan w obozie, dnia 25 grudnia roku
Pańskiego 1655.
Zakonnicy w odpowiedzi lamentowali, że nie mają pieniędzy, że
już i żywności im brakuje i zginęliby z głodu, nawet gdyby ich nie
oblegano, gdyż klasztorne folwarki, które ich żywią, zniszczył
ogień, podłożony przez hrabiego Wrzesowi-cza. Do listu dołączyli
kilka obrazków Najświętszej Panny, różaniec oraz drukowaną
historię obrazu  dar stosowny do zakonnego ubóstwa i do
okoliczności. Tego rodzaju drobiazgów nikt nigdy chciwemu
generałowi nie ważył się przysłać.
Wreszcie w nocy poprzedzającej dzień św. Szczepana Męczennika
Szwedzi zaczęli ściągać działa z nasypów, zbierać sprzęt oblężniczy
i wyprawiać wozy w kierunku na Kłobuck; na ostatek oddziały
piechoty i jazdy, wyruszywszy o godzinie dziesiÄ…tej przed
poÅ‚udniem, opuÅ›ciÅ‚y JasnÄ… GórÄ™. Müller podążyÅ‚ do Piotrkowa,
mając zamiar udać się stamtąd za królem do Prus; Sadowski
pospieszył do Kalisza, Wrzesowicz do Wielunia, a książę heski do
Krakowa. Zgrzytali zębami, że ominął ich spodziewany kąsek i że
najedli siÄ™ wstydu.
Wprawdzie heretycy nie wierzą, że kule odskakiwały od murów
Jasnej Góry nadnaturalnym sposobem, ale dalsze wydarzenia
dowiodły, że pomyślność Szwedów odbiła się od świętego miejsca,
na które napadli, jak od twardej ściany, i że od owej chwili fortuna
już się od nich odwróciła. Sam obraz, namalowany na cyprysowej
tablicy ręką wielkiego artysty, ojcowie zakonni, jak wiadomo,
jeszcze przed oblężeniem wywiezli z Jasnej Góry na Śląsk do
Lublińca, ale w ołtarzu umieszczona była kopia, która barwami i
rysunkiem przypominała oryginał. Wszystko, co o oblężeniu Jasnej
Góry, świętokradczo przedsięwziętym i niesławnie zakończonym,
opowiedziałem, jest prawdziwe; jednakże szwedzcy dziejopisowie
przemilczają całe to wydarzenie, przytłumiając zarówno hańbę
daremnego usiłowania, jak i chwałę przez Boga sprawionej obrony.
[...]
Wyjąwszy jedną Jasną Górę, Karolowi wszędzie sprzyjało
powodzenie, przyspieszył więc swoją wyprawę do Prus, bez
wątpienia dlatego, żeby jak najprędzej zdobyć wieniec i zebrać
żniwo ostatecznego zwycięstwa. Wyruszywszy z Warszawy,
prowadził wojsko wzdłuż obu brzegów Wisły, sprzęt zaś wojskowy
i działa kazał spławiać rzeką, stosownie do terazniejszej wojennej
reguły, wedle której ten, co opanował pole, powinien dla względów
bezpieczeństwa również i rzeką owładnąć.
Toruń, sławny gród, stolica województwa chełmińskiego i
przedsionek Prus Królewskich, był pierwszym miastem, pod jakie
po drodze podstąpił. Za dawniejszych wojen ze Szwedami Gustawa
Adolfa, gdy do Torunia szturmował Wrangel, Gerard Denhoff
dzielnie go bronił, ale od tego czasu sława i zamożność miasta
wzrosły tak znacznie, że mieszczanie, Niemcy z pochodzenia,
uznali, iż teraz sami zdołają zorganizować sobie obronę. W końcu
jednak zarozumiałość ich się zachwiała i doszli do przekonania, że
w obecnym zamieszaniu będzie korzystniej postąpić tak jak inni i
przyjąć protekcję zwycięzcy, aniżeli nie w porę popisywać się
odwagą, z narażeniem życia zabiegać
o sławę i wystawiać się na pewną zgubę. Mówiąc to, nie powoduję
się ani sympatią, ani niechęcią, od obu tych uczuć jestem daleki;
stwierdzam tylko, że Karol zdobył Toruń nie orężem d nie hukiem
dział, lecz słowami i łagodną namową. Niczym Pyrrusowi nie
zabrakło mu Cyneaszów, którzy gorliwie wychwalali łaskawość
szwedzkiego króla i dowodzili, że tylko ten, kto pragnie własnej
zguby, może się mu sprzeciwiać. Najgorliwszymi z nich byli Daniel
Żytkiewicz, instygator koronny, człowiek nietutejszy i bardziej niż
potrzeba wymowny, oraz Jan Szlichtyng, sędzia wschow-ski, w
sprawach publicznych doświadczony, ale zawzięty zwolennik
kalwińskiej nauki. Oni to po parodniowych rokowaniach wydali
Szwedom miasto; a gdyby nieprzyjaciel miał Toruń zdobywać
orężem, to by go nie zdołał opanować, choćby do niego przez całą
zimę przypuszczał szturmy.
Dowódcy szwedzcy, Gustaw Otto Stenbock, Linde, Horn i hrabia
Dohna, ruszyli dalej; otoczyli wojskiem Chełmno, Gniew,
GrudziÄ…dz i inne okoliczne fortece pruskie, namowami i
pogróżkami zmusili je do otwarcia bram i obsadzili szwedzką
załogą. W wyprawie tej Szwedzi szli jednym, a Polacy drugim
brzegiem rzeki. Tymczasem Karol czwartego grudnia wkroczył do
Torunia, witany owacyjnie, jako że na początku zapał bywa
zazwyczaj większy niż pózniej; podejmowano go wraz z bratem
Adolfem po królewsku, wspaniałą ucztą (na którą zaproszeni
zostali, oprócz zagranicznych posłów, również pułkownicy obu
wojsk). Kiedy król udał się w dalszą drogę, miasto obsa-
dzono załogą, tak na wszelki wypadek, ponieważ Karol,
odjeżdżając na czas dłuższy, uważał, że należy ubezpieczyć tyły.
Nowy władca wolał, żeby poddani żałowali, że nachylili kark pod
jarzmo, niż żeby mieli możność to jarzmo ze siebie zrzucić;
ponadto chciał ograniczyć swobodę rzecznej żeglugi. Tyle zostało
mieszczanom toruńskim z ich wolności pod nowym panującym.
Choć był ich rodakiem i wyznawał tę samą religię, postępował z
nimi inaczej, niż się spodziewali; a przedtem skarżyli się, że Jan
Kazimierz ich uciska, chociaż chodziło tylko o jeden kościół.
Po Toruniu przyszła kolej na Malbork, klucz do Prus i
najmocniejszą pruską fortecę. Zdobycie Malborka dałoby Karolowi
cały ten kraj w ręce, a tym samym pozwoliłoby mu zbliżyć się do
Gdańska, przeciwnika znacznie grozniejszego. W skład załogi
Malborka wchodziło zaciężne wojsko koronne oraz oddziały
elektorskie; dowodził tą załogą imieniem Kazimierza wojewoda
Jakub Wej-her, tytułujący się regentem Prus (jak o tym wyżej
wspominałem), człowiek waleczny i wielki miłośnik Ojczyzny.
Połączenie się stanów pruskich z elektorem brandenburskim dla
wspólnej obrony prowincji sprawiło, że Szwedzi postanowili
pokusić się najpierw raczej o głowę niż o pozostałe członki, w
przekonaniu, że skoro elektora zwyciężą, to wnet i całą tę ziemię,
znanÄ… pod nazwÄ… trojga Prus, bez rozlewu krwi opanujÄ…. Albowiem
elektor obsadził swoimi załogami liczne miejscowości, mianowicie
Człuchów, Lębork, Braniewo, Brodnicę, Tczew itd.; chciał i do
Głowy, fortecy położonej na terytorium gdańskim, wprowadzić
swoich ludzi, ale Gdańszczanie, roztropnie zapobiegając temu, żeby
w ich mieście o potrzebie obrony albo o konieczności poddania się
nie rozstrzygała cudza wola, wykręcili się od ofiarowanej im opieki,
dowodząc, że są wystarczająco silni, żeby obronić siebie i swoje
posiadłości. Cała ta sprawa stała się podobno powodem, że
Gdańszczanie przez swego pełnomocnika oficjalnie wymówili się
od udziału w związku zawartym dla obrony Prus; umieli patrzeć w
przyszłość i przeniknąwszy skryte zamiary zarówno wrogów jak i
przyjaciół, zdołali uniknąć niebezpieczeństwa. Król Karol niczego
nie zaniedbał, żeby ich przeciągnąć na swoją stronę, czy to
pochlebstwami, czy też grozbami, ale miasto, nieprzystępne
namowom i pogróżkom, a przy tym stawiające wyżej prawdziwy
swój pożytek niż wspólnotę wyznania, wołało zachować wierność
dawnemu i prawowitemu królowi i największe nawet trudności nie
zdołały go zachwiać w jego postanowieniu.
Karol, przekonawszy się, że Gdańszczanie nieczuli są ani na
pochlebstwa, ani na grozby, zostawił ich na razie w spokoju,
pewien, że z czasem i tak ich pokona, ponieważ po rozstrzygnięciu
zbrojnym w otwartym polu miał zamiar obrócić całą swoją potęgę
na zdobywanie miast. Tymczasem skierował się do Elbląga, miasta
leżącego na wybrzeżu, które w dawniejszych czasach zaznało już
szwedzkiego panowania i które spodziewał się bez trudu nakłonić
do kapitulacji. Wysłany przodem kanclerz Eryk Oxenstierna zdołał
przywieść miasto do tego, że otworzyło serca i bramy Karolowi;
mieszczanie dobrowolnie zgodzili się poddać, gdy ich zapewniono,
że stare miasto będzie wolne od obowiązku przyjmowania i
utrzymywania szwedzkiej załogi, zaś nowe ma żywić tylko tysiąc
zbrojnych  choć dawniej Elbląg nie żywił ani jednego polskiego
żołnierza. Tuż pod koniec grudnia odkomenderowana została do
Elbląga piechota w sile dwóch tysięcy ludzi i pod dowództwem
generała Lindego stanęła w mieście załogą. Kiedy mieszczanie
zaczęli się domagać, żeby zgodnie ż ugodą liczbę stacjonujących
żołnierzy zmniejszyć o połowę, odrzekł im kanclerz, że w układzie
nie zostało bynajmniej powiedziane, że Elbląg ma królowi
szwedzkiemu dyktować liczebność załogi. Karol odbył następnie
wjazd do miasta; ulice i rynek pełne były żołnierzy, a mieszkańcy
zgotowali mu wielką owację, którą jeszcze bardziej wzmogła
radosna wieść o tym, że żona Karola, królowa Jadwiga, szczęśliwie
urodziła w Sztokholmie syna.
Tajnych radców Schlippenbacha i Biörnkloua, wysÅ‚anych do
Królewca, elektor bynajmniej nie przyjął chłodno i mogli donieść
królowi, że sprawy przybierają obrót zgodny z ich życzeniami.
Chociaż zastali elektora starannie przygotowanego do wojny,
niemniej wniknÄ…wszy w jego skryte zamiary, nabrali przekonania,
że wnet bez rozlewu krwi uda się wejść z nim w przymierze, przy
czym obaj władcy powinni zawrzeć je osobiście. Król Karol
(cnotom zwykłem oddawać pochwały, nawet wówczas gdy zdobią
nieprzyjaciela) prócz tego, że był niezwykle odważny i miał
nieustraszone serce, odznaczał się  zanim powodzenie nie
popsuło mu charakteru  tak układnymi obyczajami, że samym
tylko spojrzeniem i rozmową zniewalał sobie ludzkie serca; w
owym czasie postanowiwszy wyprawić chrzciny nowo
narodzonemu synowi, oprócz innych, znakomit-szych panujących,
zaszczycił również i elektora brandenburskiego uroczystym
zaproszeniem, żeby jako ojciec chrzestny asystował królewskiemu
dziecięciu przy obmyciu grzechu pierworodnego. Elektor
bynajmniej się nie wymówił i nie uchylił się od przyjęcia
otrzymanego zaproszenia, a uczynił to tym chętniej, że wkrótce sam
miał zamiar prosić króla, żeby mu wyświadczył podobną usługę
przy chrzcie potomka.
Powszechnie sądzono, że ta więz duchowej przyjazni z wolna
osłabia wzajemną wrogość obu panujących, i rozniosła się nawet
pogłoska, że tylko dla pozoru zbrojnie przeciwko sobie występują,
gdyż uprzednio już obaj zawarli porozumienie i uzgodnili podział
wojennych zdobyczy. Albowiem jak tylko Szwedzi weszli w
granice Korony, książę elektor przez Schwerina winszował
Karolowi wkroczenia do Polski, a zarazem zaczął pilnie zabiegać o
przyjazń szwedzkiego króla, wysuwając warunki, którymi chciał
sobie z góry zagwarantować bezpieczeństwo. Układ ze stanami
pruskimi (o którym wspominałem uprzednio) zawarł jedynie dla
pozoru i wcale nie dla pożytku obu prowincji, tylko po to, żeby
wzrósłszy pozornie w potęgę, móc sobie wytargować u Karola
odpowiednio korzystniejsze warunki. Kiedy już bezkrwawym
sposobem uchronił swoje posiadłości przed wojną, na ostatek
naznaczył cenę ugody: chciał otrzymać od Szwedów suwerenne
prawo w Pru-siech oraz biskupstwo warmińskie jako lenno. Jeżeli
Toruń i Elbląg tak prędko poddały się nieprzyjacielowi, to mogło
się to stać tylko za wiedzą i z rozkazu elektora, który oba miasta
wtajemniczył w swoje zamiary. Nie potrafię powiedzieć, czy
wszystkie te wieści były prawdziwe, zwłaszcza że po części
opierały się na pogłoskach, ale na pewno nie były zbyt dalekie od
prawdy, o czym świadczą pózniejsze wydarzenia; taką samą wersję
podaje zresztą również dziejopis szwedzki Loccenius.
Karol, skupiwszy pod Elblągiem swoje wojska, z największym
pośpiechem podążył do Królewca, ażeby jak najprędzej zakończyć
rozgrywkę z bran-denburczykiem. Pozostawało wówczas tajemnicą,
dlaczego elektor czeka na nieprzyjaciela w głębi swoich
posiadłości, skoro z równym powodzeniem, a nawet z większym
pożytkiem dla swoich pól, którym oszczędziłby zniszczeń, mógł mu
wyjść na spotkanie ku granicy. Miał przy sobie trzydzieści tysięcy
zbrojnych pod wodzÄ… hrabiego Jerzego Fryderyka Waldecka oraz
Ottona Krzysztofa Spa-ra, który stał na czele piechoty; obaj ci
dowódcy podczas wojen niemieckich odbyli chwalebną żołnierską
służbę. Były to siły zupełnie wystarczające do stawienia czoła
nieprzyjacielowi  cóż, kiedy niedostawało chęci. Elektor zwlekał
z działaniem, przy czym opieszałość ta całkiem
nie licowała z jego wojskowymi możliwościami; kazał swojemu
wojsku stać w miejscu, nie zważając na to, że Karol działa szybko i
z impetem; rozpuścił przy tym wieść, że choć nie lęka się króla,
wątpi w powodzenie, ponieważ Szwedzi rozgromili całą Polskę i
teraz on sam jeden wystawiony został na niebezpieczeństwo
zagrażające od straszliwego wroga.
Pod Bartoszycami, miasteczkiem pruskim, obaj przeciwnicy
spotkali się w szyku bojowym i już niemal rozpoczynali starcie, gdy
przeszkodzili im w tym rozjemcy, z obu stron wzywajÄ…cy do
złożenia broni (w starożytnym Rzymie zwano takich rozjemców
patres patrati), którzy tak, jak to z góry było ułożone, teraz, kiedy
już stanęło przymierze, szyki przeciwników rozdzielili. Mimo to
doszło do rozlewu krwi, gdyż chorągwie polskie rozumiejąc, że
bitwa toczyć się będzie na serio, raznie natarły na lewe skrzydło
nieprzyjaciół i przypuściwszy niespodziewany atak, zaczęły
spędzać z pola elektorskie pułki, które odważyły się stawiać im
opór. Co prędzej zatrąbiono do odwrotu i przybiegł sam Karol,
powstrzymując nacierających i hamując ich porywczość.
Wojna (bellum) wywodzi swoje miano od dzikich zwierzÄ…t (bellua),
ale zwierzęta są łagodne wobec osobników tego samego gatunku i
tylko na istotach innego gatunku wywierają swą dzikość; człowiek
natomiast, dzikszy od zwierząt, człowiekowi jest wilkiem  jak
gdyby rodzaj ludzki nie mógł ginąć inaczej, tylko z ludzkiej ręki. W
Pru-siech Szwedzi byli łaskawsi, starali się odnieść
zwycięstwo politycznym sposobem, tak żeby nie gubić żołnierzy
przeciwnika  swoich rodaków i niemal braci. Elektor uznał, że
zadośćuczynił wymogom wojennego męstwa i lennej wierności,
stawiwszy powierzchowny opór, i nie próbując walki przeszedł na
stronę Szwedów. Król Karol uzyskał dzięki temu rozgłos, że jakoby
oszczędza chrześcijańską krew (jeden z ludzi elektorskich pisał do
naszego Tańskiego o tej bitwie, że muł się o muła ocierał), a kres
nieprzyjazni położyła ugoda, której punkty były następujące:
Elektor będzie odtąd trzymał Prusy Książęce jako lenno królów
szwedzkich i z tej przyczyny przestanie uznawać zwierzchność
polskiego króla. Piławy i Kłajpedy, portów bałtyckich, będzie
bronił własnymi siłami, ale połowa ceł przypadnie królowi
szwedzkiemu. Elektor przyrzeka dopilnować, żeby wszystkie
oddziały i załogi, które ma w Prusiech Królewskich, zostały co
prędzej ściągnięte. Biskupstwo warmińskie, z wyjątkiem Braniewa,
przypada elektorowi, Inflanty zostajÄ… przy Szwedach. Szwedzi
przyrzekają wycofać z Prus Książęcych wszystkie swoje wojska,
nie wyrządzając żadnych szkód mieszkańcom.
Kiedy te warunki zostały zatwierdzone, obie strony złożyły broń;
stało się to dnia pierwszego lutego, z początkiem roku 1656. Karol
okazał się hojny dla urzędników elektora, elektor zaś ze swojej
strony wysłał Ellera i Trotza, żeby w nadmorskich posiadłościach
werbowali żołnierzy dla Szwedów.
Król Kazimierz zmiarkował wkrótce, że między przeciwnikami
prowadzone są sekretne układy ze szkodą dla niego i dla całego
królestwa, toteż wyprawił Jana Tańskiego, pisarza skarbowego,
żeby starał się przeniknąć tajemnicę, a przy tym żeby utwierdził
elektora w przyjazni i przedstawił mu, że nie powinien dla nowych
widoków na krótkotrwałą pomyślność wzgardzać z dawna
wypróbowaną łaskawością Kazimierza, o której wielekroć się
przekonał, że jest niezmienna. Elektor odpowiedział po myśli
Kazimierza, że dobrze pamięta, jakie ma obowiązki wobec
królestwa polskiego z tytułu wierności, a także z racji przyjętych
zobowiązań, zwłaszcza że zaszczycony został tyloma dowodami
królewskiej łaskawości. Chociaż bynajmniej nie pochwala
niepohamowanej gwałtowności szwedzkiego króla, to jednak,
mając zbyt mało sił do przeciwstawienia się siedzącym mu na karku
wojskom i pozbawiony pomocy, skłania się do neutralności, żeby
lnie mieszając się do wojny móc troszczyć się o swoje sprawy 
chyba że umyślnie i bez powodu zostałby napadnięty, to wtedy
dopiero przez wzgląd na słuszność i własny pożytek siłę siłą
odeprze.
W ten sposób, na przemian wśród układów i szczęku oręża, dobiegł
do końca rok; nie wiem, czy Polska od samego początku swego
istnienia przeżyła nieszczęśliwszy. Jego schyłek, prócz nieszczęść
publicznych, naznaczyły również liczne zgony, ze znakomitszych
wojewody poznańskiego Krzysztofa Opalińskiego oraz Wojewody
wileńskiego Janusza księcia Radziwiłła. Obaj byli znakomitego
rodu, obaj cieszyli się wielką wziętością, ale mieli odmienne
charaktery. Opaliński celował nauką, wymową, senatorską powagą
i odgrywał wielką rolę w politycznym życiu kraju. Włady-
sław IV wyprawił go jako swego dziewosłęba po królową Ludwikę
do Francji, gdzie wojewoda narodowi swemu zjednał rozgłos, a
sobie samemu przyczynił chwały, tylko że zbytnio się tym chełpił,
co dało powód do iskrytych niechęci i pozbawiło go nagrody, na
jaką sobie zasłużył. Poza zatrudnieniami publicznymi oddawał się
wczasom literackim; w młodości studiował w cudzoziemskich
akademiach, głównie w Lowanium, i stąd też ludzie pióra szanowali
go i przypisywali mu swoje prace. Również i sam zajmował się
pisaniem; ogłosił tom satyr pod tytułem Przestrogi, których polski
wiersz tchnie łacińskim wdziękiem i subtelnością. Sławę
znakomitego męża skaziło bez wątpienia to, że pod koniec życia
wdał się w sprawy wojskowe, gdyż uznano go za sprawcę przyjęcia
szwedzkiej protekcji.
Inaczej Radziwiłł  urodzony żołnierz, z którego byłby pożytek na
wojnie (nie z każdego bowiem żaka bywa ksiądz), gdyby jego
męstwo, któremu wytykał wielkie cele, kierowało się również
względami na słuszność i sprawiedliwość. Żądnemu
niebezpieczeństw i umiejętnemu wodzowi posłuszni byli żołnierze,
zjednywał ich sobie darowiznami i ludzkim postępowaniem, gdy
jednak przed śmiercią zaczął żywić zbyt wielkie nadzieje, szczęście
go zawiodło, tak jak on sam zawiódł swoją Ojczyznę. Skwapliwie
przeszedłszy na stronę Szwedów, stał się znienawidzony przez
swoich, a i Karola nie zadowolił, który dla wodza bez wojska nie
miał wielkiego poważania. Wojewoda rozważał położenie, w jakim
się znalazł;
ogarniała go coraz większa niespokojność umysłu, gryzł się tym, że
nadzieje go zawiodły, i skutkiem hipochondrii podupadł na siłach.
Umarł na zamku tykocińskim dnia 30 grudnia tego roku. Zostawił
córkę jedynaczkę, którą pózniej wydano za jego stryjecznego brata
Bogusława (rzecz prosta dlatego, żeby ogromne radziwiłłowskie
dziedzictwo nie przeszło w obce ręce). Województwo wileńskie d
buławę dostał po Radziwille wojewoda Witebski Paweł Sapieha,
zaś województwo poznańskie po Opalińskim przypadło jako
nagroda za zasługi Janowi Leszczyńskiemu.
Pomyślność dzwiga ludzi w górę, natomiast niepowodzenia są
kamieniem probierczym cnoty. Któż by wiedział, że król szwedzki
upadł w swoich zamysłach, gdyby sprzyjający los nie wyniósł go
wysoko, a potem, strudziwszy się czy też odmieniwszy, nie strącił
na samo dno? Któż zdołałby przeniknąć serce naszego Kazimierza,
gdyby nieprzyjazny los nie postawił go między młotem i
kowadłem, nie złamanego klęskami, które nań spadły? Ale wśród
nieszczęść niezłomne serce zachował nie tylko nasz król, zaiste
nieodrodny potomek bohaterów, mający nieugiętość we krwi: w
mroku, w którym się cały kraj pogrążył, znalazło się wielu takich,
co nawet w największych trudnościach nie zwątpili o
Rzeczypospolitej; oni to byli zródłem dobrej nadziei i natchnieniem
dla reszty. Szczególna chwała należy się królowej Ludwice,
nieznużonej inicjatorce śmiałych królewskich planów, z której ust
w czasie pobytu na wygnaniu wyszły (te oto wiekopomne słowa:
 Z boskiego dopustu Polska może doznawać uciemiężenia, ale
nie może zginąć  po cóż by bowiem Bóg wynosił ją do wielkości,
jeżeli w jednej chwili postanowił ją zgubić? Wprawdzie w swojej
wszechmocy mógłby to uczynić, ale byłoby to sprzeczne z
miłosierdziem i ze sprawiedliwością, jako że w królestwie tym
kwitnie prawdziwa wiara, a zamieszkujÄ… je ludzie szczerego serca,
wśród których podstęp i zdrada trafiają się rzadko i którzy nie znają
piekielnych bluznierstw ani zawziętości i wyganiają ze swoich dusz
pragnienia nieubłaganej zemsty.
Królowa dawała wyraz swojej mocnej wierze w to, że rozgniewany
Bóg, którego prawica karze teraz nieposłusznych synów, wnet
zacznie ich pocieszać, zmieniając uderzenia w pocałunki. Niewiasta
wielkiej duszy, nie ograniczała się do słów i niejeden raz dowiodła
czynami, że w piersi jej bije odważne serce, o czym będzie mowa
na właściwym miejscu.
Jan Leszczyński, nowy wojewoda poznański, człowiek
niewzruszonej odwagi, biegły w prawie boskim i ludzkim, złożył
dowody równie wspaniałego, staropolskiego animuszu. Każdego
napotkanego Polaka czy też cudzoziemca starał się natchnąć wiarą,
zapowiadając lepszą przyszłość Rzeczypospolitej albo też
powołując się na przykłady z dziejów (jako że był wybornym
mówcą). Nieraz powtarzał, że to, co jest poniżone, może w jednej
chwili znów zostać wywyższone. Joachim Pastorius zapisał dla
potomności słowa, które wojewoda, Katon swojej epoki, zwykł był
wypowiadać: Nieprzyjaciel mógł nam zająć nasz kraj, ale nie może
nas podbić ani ujarzmić. [...]
A. M. D. C.
ANNALIUM
POLONIA
CLIMACTERIS
S E C V N D I,
R E G N A N T E
IOANNE CASI
MIRO,
LIBER SECUNDVS
An. Cn. M. DC.LVII.
ak więc po raz pierwszy szczęście przestało sprzyjać
nieprzyjaciołom i przyćmiła się ich sława: Szwedzi, chełpiący się
zwycięstwem nad całą Polską, od parci zostali od klasztoru
częstochowskiego, o którego zdobycie daremnie się kusili. Zaiste,
nie było to chlubą dla Mullera, który niegdyś pozyskał sobie opinię
wodza tak doświadczonego, że podczas wojny niemieckiej Szwedzi
powierzyli mu dowództwo po Torstensonie. [...]
Polacy, ujrzawszy, że Jasna Góra wyszła z gwałtownej napaści
nietknięta, dopiero jakby na nowo nabrali odwagi i zaczęli
przychodzić do siebie. Coraz powszechniej dostrzegali, że obietnice
poszanowania religii katolickiej nic nie sÄ… warte, skoro miejsce
poświęcone Bogu narażane jest na gwałt ze strony innowierczego
narodu. Jednomyślnie zapragnęli zrzucić ze siebie jarzmo i
natchnieni nadludzkim duchem, śmiało powstali przeciwko
gwałcicielom starodawnych świętości, dopiero wówczas
zrozumiawszy, że pod pozorem przywracania wolności król-
protektor uciska Polskę nieznośną niewolą: religię ochrania
słowami, a profanuje czynami, pisze i przemawia do szlachty
gładkimi słowy, a zezwala na niegodziwości i dopuszcza się
okrucieństw. Nie dosyć mu zajmować miasta, wdziera się do
klasztorów, odbierając je zakonnikom, przy czym łupem
napastników stają się zarówno ozdoby ołtarzy jak i majątki
mieszkańców. Zwyciężonym oraz tym, co mu się dobrowolnie
poddali, zarzuca opieszałość, a jednocześnie takich, co mu się
odważnie opierają, oskarża o zbrodnicze bunty. Czyż to
sprawiedliwie pozbawiać życia obywateli, walczących za Ojczyznę
z bronią w ręku, jak krnąbrnych poddanych, na mocy prawa, które
jest najwyższą niesprawiedliwością? Dlaczego zawzięta zajadłość
nieprzyjaciół zwraca się przeciwko bezbronnym kapłanom i
miejscom poświęconym ma składanie bezkrwawych ofiar? Jan
Branecki, biskup enneński i sufragan poznański, mąż stojący na
świeczniku Kościoła, został niegodziwie zabity we własnym swym
domu; Wojciecha Gowarczewskiego, archidiakona, czyli
najstarszego z duchownych tegoż kościoła, podczas drogi pod
Zbąszyniem, obciąwszy mu ręce, zepchnięto z mostu, tak że aż
woda podeszła kapłańską krwią, czy też raczej zarumieniła się, jak
gdyby zaświadczając, że jest bardziej ludzka od bestialskich
Szwedów. Trudno byłoby wymienić wszystkich księży o mniej
głośnych nazwiskach, których po barbarzyńsku potraktowano;
samym tylko franciszkanom zabito prawie dwudziestu kapłanów.
Pózniej, gdy srożenie się nad ciałami już się uprzykrzyło, dobrano
się do ludzkich sumień i tyrańska surowość zaczęła pastwić się nad
duszami najbardziej wolnego z narodów: zakazano głosić słowo
Boże ludowi katolickiemu, zamknięto usta kaznodziejom i usunięto
spowiedników, zabraniając pod karą śmierci oczyszczać się z
grzechów przez uszną spowiedz, a wszystko to pod pozorem
zapobiegania rozruchom. W taki to zaiste szatański sposób Wirtz w
Krakowie a Erskein w Ujezdzie pod Sandomierzem 'zamyślali
zniszczyć świętą wiarę.
W tym samym czasie wszystkim domostwom nieustannie groziło
niebezpieczeństwo, rodziny nie miały żadnej obrony, wszędzie
szerzyły się rozboje i dokonywane były zabójstwa, a podczas łu-
piestw i rabunków hańbiono kobiety i nawet starców nie zostawiano
w spokoju, gdyż  jak to zwykle bywa  chciwość stawała się
przyczyną okrucieństw. Ustała działalność trybunałów, zabrakło
sędziów i nie było nikogo, kto by w narodzie pozbawionym władcy
czuwał nad sprawiedliwością. Prawem był miecz zwycięzcy.
Wszystko to boleśnie dotknęło naród szlachecki, który nie zdołał
jeszcze zapomnieć o swoich wolnościach. Z wolna zaczęto sobie
uświadamiać, że pod nazwą protekcji kryją się okrucieństwa
dokonywane podczas pokoju oraz szalbiercze podstępy
samowładnych rządów. Powszechne stało się pragnienie
przywrócenia do tronu prawowitego władcy, którego
nieprzychylność losu niedawno pozbawiła panowania. Wszyscy,
nawet i tacy, co nie dbali o sprawy publiczne, jasno zrozumieli, że
starodawny ustrój królestwa jest naruszony, że podcięte zostały jego
podstawy, to znaczy religia i wolność. Szwedzi nie respektowali
przywilejów Kościoła (chociaż najuroczyściej zobowiązali się je
szanować) i zasłaniając się nieobecnością beneficjantów oddawali
posiadłości kościelne ludziom świeckim, ażeby tym sposobem
pozbawić owce pasterzy, a Koronę senatu. W sprawach
publicznych podobnie sobie poczynali. Całkiem wbrew dawnemu
obyczajowi nakładali daniny, nie tylko na chłopów, którzy
przywykli płacić, lecz również na posiadłości szlacheckie, i wedle
tego, jak komu gubernator jego własnego zamku rozkazał, trzeba
było wyznaczoną sumą siebie i rodzinę wykupywać od wojskowego
rabunku. Wprawdzie tu i ówdzie skargi ludności powodowały, że
łagodzono rozkazy, zmniejszając wymiar podatków, na ogół jednak
uzbrojeni poborcy nikomu nie pobłażali.
W tej wielkiej odmianie rzeczy, gdy wszyscy tracili zmysły
wskutek prywatnych swych nieszczęść, nie znalazł się nikt, kto by
potrafił zaradzić złu, a tymczasem Szwedzi, korzystając z
powszechnego zamieszania, w mętnej wodzie ryby łowili, nie
dbajÄ…c na przyrzeczenia, Å‚amiÄ…c umowy, wywracajÄ…c na nice
ludzkie i boskie prawa i w miejsce zbawiennej protekcji
przywłaszczając sobie nieograniczoną władzę, niby nad jakimś
podbitym narodem. Do tego na koniec doprowadzili
Polaków, naród zarówno w szczęściu jak i w nieszczęściu prawy, że
przychodząc do siebie, gorąco zapragnęli strącić z karków to
uciążliwe jarzmo, które nierozważnie dali sobie nałożyć.
Tymczasem zaś poszczególne województwa słały do króla
nieoficjalnych wysłanników z prośbami o uwolnienie od ciężarów
lub też o powściągnięcie bezprawi. Otrzymywali oni łatwy przystęp
i niemal wszyscy łaskawie byli przyjmowani, na pożegnanie zaś
(jak to się przydarzyło wysłannikom sandomierskim) strofowano
ich o zbytek wolności. Czy to przez wzgląd na obecnych, czy też
rażeni bijącym od Karola blaskiem cudownej szczęśliwości,
milczeli o tym, co im w sprawie nieprzestrzegania dawnych
obyczajów polecono królowi przedłożyć, toteż mniemał on, że
odchodzą życzliwie dla niego usposobieni. Wzgarda nowego
władcy, który tak wyniośle odniósł się do życzeń mieszkańców
kraju, stała się zródłem powszechnego oburzenia. Najbardziej
jednak wzmagało gniew niegodne postępowanie Karola, który
swoich obietnic, potwierdzonych królewskim słowem, nie traktował
poważnie i nie uważał za niewzruszone, a tym, którzy mu
wypominali, że nie dotrzymuje przyrzeczeń, naigrawając się
odpowiadał, że król nie może być niewolnikiem swojego słowa.
Nic nie mogło być bardziej na rękę Janowi Kazimierzowi niż to, że
Polacy znienawidzili szwedzkiego króla za jego podstępne
wiarołomstwa. Na wszystkie zatem możliwe sposoby gromadząc
siły, wezwał do siebie do Głogówka znakomitszych
spośród dygnitarzy koronnych; złożywszy z nimi radę, rozesłał do
województw uniwersały, zachęcając hetmanów i dawnych
pułkowników do zrzucenia jarzma, przede wszystkim zaś
zaapelował do kasztelana kijowskiego Czarnieckiego, który
zorientowawszy się, że Szwedzi usiłują zagarnąć jego oddziały, z
tym większym zapałem stanął po stronie prawowitego monarchy.
Do cesarza Ferdynanda III i do życzliwszych spośród ościennych
władców zwrócono się z prośbami o pomoc. Wspieranie
nieszczęśliwych jest nakazem chrześcijańskiej miłości, a wspieranie
niezasłużenie poniżonych władców stanowi nakaz prawa
politycznego  któż bowiem z tak wielką pewnością kroczy po
drodze panowania, żeby mu się nigdy nie przydarzyło potknąć na
śliskim albo upaść, gdy mu nogi osłabną. Losy nieszczęsnego króla
stanowiły przestrogę dla innych panujących i wielu z nich usilnie
pragnęło przywrócić w Polsce dawny stan rzeczy. Cesarz, złączony
z Janem Kazimierzem bliskimi więzami krwi, bynajmniej nie
aprobował triumfów króla Karola, ale miał ręce skrępowane
pokojem westfalskim, niedawno zawartym ze Szwecją. Duńczycy
przysłali posła ze słowami pociechy, cichaczem dając do
zrozumienia, iż chętnie by pomogli, żeby nieprzyjaznemu sąsiadowi
pokrzyżować plany, gdyby się po temu nadarzyła sposobność; z
podobnymi uczuciami oświadczyli się również Holendrzy. I jedni, i
drudzy niepokoili się o swobodę żeglugi po Bałtyku, obawiając się,
żeby Szwedzi, opanowawszy Polskę i obsadziwszy brzeg morski
uzbrojonymi statkami, nie zakłócili biegu interesów handlowych.
Tak się to zwykle dzieje, że wspierając innych w potrzebie, rzadko
powodujemy się przyjaznią, częściej obawą, a najczęściej
względami na własny nasz pożytek.
Niespodzianie opanowani przez wrogów, gdy mała była nadzieja na
rychłe posiłki od przyjaciół, musieliśmy polegać, po Bogu, tylko na
sobie samych. Był to okres, kiedy wielka pomyślność króla
szwedzkiego znajdowała się u swego szczytu, a położenie Polaków,
dotychczas beznadziejne, z wolna zaczęło zmieniać się na lepsze.
Kazimierz, przekonany, że wygnanie niegodne jest królewskiego
majestatu, i nie chcąc, by mu cudzoziemcy wytykali, że opuścił
swoich poddanych, gdyż brak mu męstwa, ani też by rzucano mu w
twarz obelgi, że został wygnany ze swego królestwa, odważnie
gotował się do powrotu. Nieszczęścia nie zdołały go załamać,
potrafił znieść dotychczasowe przeciwności i nie lękał się
przyszłych. Ciągle tylko powtarzał: Nie nam, Panie, nie nam, lecz
Imieniu Twemu daj chwałą. Nieraz widziano go, jak w
towarzystwie jednego tylko dworzanina całymi nocami modlił się
leżąc na ziemi u podwojów kościoła w Głogówku, świadom tego,
że boskiej pomocy trzeba, gdzie ludzka zawodzi. Rozsyłał do Polski
listy, animujÄ…c szlachetnych, strofujÄ…c nikczemnych, przebaczajÄ…c
tym, co się opamiętali, a wszystkich zachęcając do wspólnego
ratowania Ojczyzny. Współdziałała z nim królowa Ludwika,
natchniona bohaterskim duchem, po męsku, nie po kobiecemu
niezłomna, która czyniła wszystko,
żeby nie pozwolić majestatowi ugiąć się pod ciosami losu. I to nie
słowami czy ślubowaniami, jak to jest we zwyczaju u kobiet: myśli
jej przekształcały się w czyn, a rady w sprawną działalność.
Wszystkie gotowe pieniądze, kosztowne sprzęty, perły, złoto i
srebro w wyrobach i w sztabach, a także inne przedmioty
uświetniające królewską wspaniałość hojnie rozszafowywała,
przeznaczając je na pokrycie wydatków i na podarunki, szczególnie
dla posłów tych zagranicznych dworów, u których zabiegano o
posiłki, albowiem obyczajem skażonego wieku trzeba było
najpierw ich samych kupić, żeby ich władcy udzielili tego, o co byli
proszeni. Król nie zaniedbywał korzystać z rad swojej małżonki,
doświadczywszy ich trafności i skuteczności, i przywykł się do nich
stale stosować.
Do przebywających przy królu znakomitych senatorów należeli:
arcybiskup gnieznieński Andrzej Leszczyński, biskupi: krakowski,
Piotr Gembicki (ale ten był chory), poznański, Florian książę Czar-
toryski, warmiński, Wacław Leszczyński, wojewoda poznański Jan
Leszczyński, kanclerz koronny Stefan Koryciński, podkanclerzy
Andrzej Trzebicki oraz wielu innych, którzy wierność dla
prawowitego króla-wygnańca przełożyli ponad łaskę obcego
władcy i ponad troskę o własne swe domy. Naradzając się z racji
piastowanych urzędów nad sposobami ratowania ciężko
doświadczonej Ojczyzny, wszyscy okazywali jak najlepsze chęci,
ale żaden nie umiał niczego przekonywającego wymyślić, a chociaż
wielu z nich pięknie przemawiało, wnet inni wykazywali próżność
udzielanych rad. O ile mi wiadomo, rozważano cztery zalecenia.
Królowa nalegała, ażeby król zdobył się na odwagę, powrócił w
granice Ojczyzny i pojawił wśród obywateli, którzy zaczynają
przychodzić do siebie. Prymas odradzał pospieszny powrót,
obawiając się wydać bezbronny majestat na łaskę wroga, ważącego
się na każdą niegodziwość. Wielu skłaniało się do tego, żeby
przyjąć warunki ugody, proponowane przez Szwedów za
pośrednictwem Forgella, jeżeli tylko okażą się znośne; nadto wśród
powszechnego wzburzeniu umysłów znalezli się i tacy, którzy
radzili, żeby król wyznaczył swego następcę, byle tylko
wyznającego rzymską wiarę i dostatecznie potężnego, by odzyskać,
co zostało utracone: własną przemyślnością i siłą wypędziwszy
najezdzcę, przywróciłby on nieszczęsne królestwo Kazimierzowi, a
sobie zapewnił rychłe po nim następstwo.
Zaiste, potrzeba zaostrza władze umysłu, a ludzie, którzy stracili
nadzieję, nader często zwykli upatrywać lekarstwo na jedną
ostateczność w innej. Niebezpieczne to lekarstwo naruszać zrenicę
wolności, która tyloma prawami, przysięgami królów i
nieprzerwanym zwyczajem została utwierdzona! Obieranie
panujących stanowi fundament naszego ustroju i jeżeli taki zamysł
wyszedłby na jaw, przeraziłby cały naród, mocno do ojczystego
obyczaju przywiązany, który bolejąc nad tym, że zamysły
niewielkiego grona dygnitarzy grożą mu popad-nięciem w niewolę,
wolałby pogodzić się raczej z jarzmem zbrojnego zwycięzcy niż ze
zgubną dla wolności intrygą przebywającego na wygnaniu se-
natu. A jeszcze gorszy skutek miałoby to na przyszłość dla
Kazimierza: gdyby postawił na swoim miejscu innego, władza
spoczywałaby w rękach następcy, a on sam byłby królem jedynie z
tytułu. Cóż by komu zależało na ratowaniu królestwa, jeżeli wolna
elekcja, zawsze dotąd będąca powszechnym prawem i przywilejem,
zostałaby zniesiona na podstawie nielegalnej decyzji szczupłego
grona osób! Prawdziwie można by powiedzieć, że taki sposób
ratowania Ojczyzny podobny byłby do lekarstwa, zwanego przez
lekarzy antymonem, którego moc albo powoduje powrót do
zdrowia, albo też, wprost przeciwnie, przyspiesza zgon.
O Forgellu wspomniałem już wyżej, teraz wyjaśnię całą rzecz
dokładniej. Przybył on do Gło-gówka razem z Henrykiem
Denhoffem, pułkownikiem naszego wojska (którego Szwedzi
pojmali pod StraszowÄ… WolÄ…, a potem na pewien czas uwolnili,
utrzymawszy od niego słowo honoru, że powróci), i przywiózł
wspaniałe pismo od króla Karola; jego treść byłaby chwalebna,
gdyby jej można było dać wiarę. Król szwedzki oświadczał, że
jeżeli król Kazimierz zechce być jego ojcem i uzna go za syna,
wówczas on będzie mu okazywał pokorną cześć jako starszemu
wiekiem, z którym go łącza związki krwi. Do Polski wkroczył
raczej jako protektor niż jako najezdzca, chcąc bronić naród przed
obcymi, a Kazimierza przed swoimi; skoro jednak zwróci
Kazimierzowi królestwo, znów dawny król panować będzie nad
poddanymi. W rękach Kazimierza będzie spoczywało dowództwo
nad wojskiem, a Karol wezmie na siebie trud wojowania, obojętna
przeciw jakim wrogom przyjdzie walczyć; Karol uzna starszeństwo
Kazimierza, a Kazimierz wyznaczy go swoim następcą, w niczym
przez to nie naruszajÄ…c religii, powagi majestatu i panowania.
Propozycje Forgella wzbudziły podejrzenie, że pochlebstwami chcą
uzyskać to, czego nie zdołały sprawić zrządzone przez los
nieszczęścia. Przybył też Wolff, starosta dyneburski, niecierpliwie
nalegając, żeby z Kazimierzem mógł się spotkać hrabia
Schlippenbach, którego król szwedzki wysłał z poleceniem
doprowadzenia do skutku zgody obu monarchów. Oferta króla
szwedzkiego spodobała się niektórym dzięki swojej niezwykłości,
zapowiadała bowiem pożądaną odmianę, niespodziewane
przekształcenie się nieprzyjazni w przyjazń; smutek, uprzykrzenie,
strach, rozmaite prywatne sprawy wreszcie, niejednego ciągnęły do
Polski, a zawarcie pokoju oznaczałoby koniec wygnania.
Ostatecznie jednak, z należytą uwagą zbadawszy propozycje,
oświadczono Forgellowi, że Kazimierz dopiero przez własnych
wysłanników da poznać swoje zdanie. Królowa, która najmocniej
podejrzewała zdradliwy podstęp, rozumowała następująco: Do
wyboru mamy albo zawierzyć pochlebiającemu wrogowi, albo też
oczekiwać na opamiętanie się Polaków. Być może przyjdą oni do
siebie pózniej, ale jest to pewniejszy środek na nasze nieszczęścia;
jeżeli wcześniej zdasz się, królu, na niepewną wiarę wrogów,
zagrozi ci zguba, lepiej więc odwlec ratunek niż wystawić się na
niebezpieczeństwo. Nie powinniśmy zuchwałego władcy wbijać w
jeszcze większą pychę, której jawnym dowodem jest to, że
chce nam wyświadczać dobrodziejstwa, wszystko nam wydarłszy;
to, co nam ofiarowuje, wcale nie jest jego. Podobnie czynił Lucyfer,
obiecując Chrystusowi królestwa tego świata, bynajmniej do niego
nie należące. Lepiej zginąć niż tak żyć, niemiłe jest bowiem życie,
które dostaje się nam z łaski wroga. Trzeba przyznać, że królowa,
której przenikliwość i doświadczenie dostarczały argumentów,
niemało przyczyniła się do odrzucenia negocjacji Schlippenbacha i
dokazała, że król zaczął poważnie myśleć o powrocie do kraju.
Wszystko to działo się z woli bożej; gdy minęło wreszcie
odrętwienie, podstępy wrogów wyszły na jaw, a niezasłużony ucisk
tak mocno dał się Polakom we znaki, że Karola, którego dotychczas
nazywali protektorem, zaczęli określać właściwym imieniem
wroga.
O ile wiem, pierwszymi, którzy odważyli się zaprotestować
przeciwko nakazanym daninom, byli mieszkańcy województwa
lubelskiego; wnet ich postępek zyskał sobie ogólne uznanie i
wszyscy ci, którzy zdecydowali się przeciwstawić przemocy,
zawiązali w Tyszowcach godną pamięci potomnych konfederację.
Na jej czele stanęli hetmanowie, za ich przykładem poszło wielu
senatorów, a potem stan rycerski, i wspólnie ułożono akt
konfederacji. [...]
Wiekopomny ten akt podpisali wojewoda kijowski i hetman wielki
Stanisław Potocki, wojewoda ruski i hetman polny Stanisław
Lanckoroński, a także obecni wówczas komisarze
Rzeczypospolitej: wojewoda czernihowski Krzysztof Tyszkie-wicz,
obozny koronny Andrzej Potocki, starosta
horodelski Stanisław Służewski, sędzia ziemski łukowski Stanisław
Domaszewski i inni. Wkrótce potem dołączyli się do nich
wysłannicy województw, którzy po złożeniu przysięgi przyjmowani
byli do liczby komisarzy, przydajÄ…c swymi podpisami znaczenia
uniwersałom, których odpisy posyłano do ich województw. Stany
zgromadzone w Ty-szowcach sporządziły ten akt, poczęty pod
dobrą wróżbą, pod koniec roku 1655, dnia 29 grudnia, w cztery dni
po tym, jak zakończyło się oblężenie Jasnej Góry. Przytoczyłem
istotną jego część, dotyczącą przyczyn zrzucenia szwedzkiej
protekcji; w dalszym ciągu aktu mowa była o sposobach
ustanowienia karności w wojsku, następnie szły roty przysiąg, spis
kar na opornych, wreszcie zaś inne rzeczy, wykraczające już poza
ramy, które wyznaczyłem mojemu dziełu.
Skoro tylko tyszowiecka konfederacja stanów doszła do skutku,
tłumiona dotąd niechęć do szkodliwej protekcji przeistoczyła się w
otwartą wrogość: w umysłach i w sercach zaszła taka raptowna
zmiana, że Polacy, którzy dotychczas w milczeniu znosili krzywdy,
teraz grozili zbrojnym odwetem. Jarzmo powinno było zostać
zrzucone najpierw tam, skąd całe nieszczęście wzięło swój
poczÄ…tek, to znaczy w Wielkopolsce, gdzie komendanci szwedzcy
po miastach i zamkach poczynali sobie ze szlachtÄ… okrutnie i po
tyrańsku. Poznaniem, stolicą całej dzielnicy, rządził Klaudiusz
Ralamb, Kościanem  landgraf heski, Kaliszem  Sadowski,
Piotrko-wem  Piron, Wieluniem i pobliskimi twierdzami 
Weihard hrabia Wrzesowicz, każdy z nich w randze pułkownika lub
generała; stąd też, ile zamków, tylu było panów, a że ich było
wielu, tym bardziej byli nienasyceni. Zwyciężonym kazano żywić i
odziewać wojsko, musieli składać się na żołd dla żołnierzy, na
pensje dla dowódców i na płace dla służby, przechodzącym
oddziałom dostarczać kwater i prowiantów, stacjonującym urządzać
biesiady, nadto zaś żądano, by przykładali się do prac nad
obwarowywaniem zamków albo też się z nich wykupywali.
Wszystkie te ciężary spadały na szlachtę całej okolicy, wedle tego
jak się spodobało miejscowemu komendantowi, a gdy przedtem nie
godziło się na sejmie uchwalać podatków, jeżeli jeden się
sprzeciwiał, to teraz, pod protekcją, choć nikt nie wyrażał zgody,
wybierano je przemocą. Przykre to było dla tych, co pamiętali
dawny stan rzeczy; wojewoda podlaski Piotr Opaliński, człowiek
starego pokroju i mąż wojenny, jako pierwszy ogłosił się
nieprzyjacielem Szwedów, słowami i przykładem zachęcając
szlachtę wielkopolską do chwycenia za broń.
Krzysztof Żegocki, starosta babimojski, idąc w jego ślady, choć
więcej miał śmiałości niż sił, dokonał pamiętnego wyczynu. W
Kościanie, miasteczku oddalonym o siedem mil od Poznania, stało
załogą czterdziestu Szwedów i rezydował landgraf heski Fryderyk,
szwagier króla Karola, żonaty z jego siostrą, a w Wielkopolsce
pełniący funkcje jak gdyby wicekróla; Żegockiemu doniesiono, że
często przemierza okolice, polując w otoczeniu myśliwych, oraz że
nie myśli o niebezpieczeństwie i nie podejrzewa żadnego podstępu
 takim więc podszedł go fortelem: Dowiedziawszy się, że
mieszkańcom miasta nakazano zwozić drzewa, które następnie po
pocięciu na pale służyły do wznoszenia palisad, skłonił kilku
chłopów, żeby wioząc wielką sosnę do miasta, umyślnie zgubili
koło od wozu i opóznili tym zamknięcie bramy. Kiedy drzewo
stoczyło się z wozu i bramy nie można było zamknąć, a ci, którym
kazano dzwignąć je na ramionach, mitrężyli, wówczas Polacy,
szybko nadbiegłszy, opanowali most zwodzony i wysiekli warte.
Miasto zostało zajęte bez rozlewu krwi i bez wielkiego zamieszania
dzięki pomocy mieszkańców, którzy przymusili do poddania się i
zatrzymali pod strażą żołnierzy załogi stojących u nich na
kwaterach.
Przypadkiem tego dnia landgraf przebywał na polowaniu i nie
wiedział, co się stało w mieście, ponieważ zaś zwykł był wracać
dopiero póznym wieczorem, Żegocki, stawszy się panem miasta, za
wszelką cenę chciał go wciągnąć w pułapkę. Gdy słońce
zachodziło, landgraf, wracając zadowolony z udanych łowów, przez
wysłanego przodem trębacza polecił otworzyć sobie bramę.
Żołnierz, stojący na warcie, z odzienia przypominający Szweda, ale
Polak, jak tylko się landgraf przybliżył, naciera nań zbrojnie, a
zaraz potem oddział polski, ukryty w sąsiednich domach, rzuca się
nań od tyłu. Landgraf, zaskoczony, zaczyna przywoływać na pomoc
swoich ludzi, wreszcie zaś sam porywa się do broni, usiłując
przeciwstawić się niespodziewanej przemocy i niepewien, czy ma
się gniewać na swoich, że mu nie spieszą z pomocą, czy też na
siebie samego, że zaniedbał własne bezpieczeństwo. Siły były
nierówne: pierwsza od razu kula wysadziła landgrafa z siodła, a w
chwilę potem padł, odniósłszy śmiertelny postrzał w udo. Taki był
koniec utalentowanego i wysoko urodzonego księcia, który
jednakże w Polsce splamił się strasznymi łupiestwami. Król
szwedzki ogromnie żałował zabitego szwagra i nie mniej oburzał
się na Żegockiego, który miasto opanował dzięki swej odwadze, a
landgrafa zabił dzięki swej przemyślności. Mieszkańców miasta,
kiedy Żegocki się wycofał, ukarano za zabójstwo landgrafa ogólną
rzezią i rabunkiem majętności. Jan Służewski, starosta horodelski,
wysłany przez konfederację tyszowiecką do króla, utwierdził
Kazimierza w zamiarze powrotu ze Śląska. Żaląc się na ciężkie
czasy, prosił monarchę, ażeby wrócił do kraju, gdyż obywatele
znów są mu wierni i posłuszni. Uradowany z przybycia posła
postanowił Kazimierz przyspieszyć swój wyjazd, wbrew opinii
wszystkich senatorów, idąc za zdaniem królowej. Przybył też
Franciszek hrabia Pöttingen, marszaÅ‚ek cesarskiego dworu,
wyprawiony przez cesarza Ferdynanda do obu królów, by ich ze
sobą pojednać; miał on udać się następnie do Karola i cesarz życzył
sobie, ażeby Kazimierz czekał na wynik jego poselstwa w Opolu.
Chociaż strach wyolbrzymiał niektórym niebezpieczeństwa
powrotu, choć dawne i nowe kłopoty opózniały ostateczną decyzję,
zaś orszak wyprawiającego się w drogę króla był szczupły i, jeżeli
odliczyć niewojskowych, nie wystarczający nawet na polowanie,
niemniej jakaś ukryta siła przemogła. Możliwe, że to ręka Boża
dodała królowej odwagi: wszakże nierzadko się zdarza, że kobieta
jest sprawcą i narzędziem wielkich przedsięwzięć.
Król nie zwlekał, jak tego pragnęli ci, co czuli się bezpieczniejsi na
wygnaniu, i zachowawszy w tajemnicy przed wszystkimi  prócz
jednej tylko królowej  czas odjazdu, wyruszył z Opola
dziewiątego stycznia. Dzień ten przypadał w sobotę, a król
doświadczył już niejednokrotnie, że jest to szczęśliwy dla niego
dzień tygodnia i że zaczęte w ten dzień ważne sprawy dobrze się
wiodą. Towarzyszył mu trzystuosobowy orszak  więcej ludzi
miał nadzieję zgromadzić, jak znajdzie się w Ojczyznie. Nikomu
nie ujawniono marszruty. Zaledwie król wyruszył, gdy w Raciborzu
natknął się na posłów od wojska, którzy winszowali mu powrotu do
kraju i przyrzekli posłuszeństwo. Stamtąd skierował się w stronę
gór i od Żywca szedł przez leżące pod śniegiem Karpaty, wzdłuż
węgierskiej granicy, nieuczęszczaną i kamienistą drogą. Do Dukli,
miasta Męcińskich, odebrawszy wiadomość o zbliżaniu się króla,
wyszedł mu na spotkanie marszałek koronny Lubomirski. Podczas
pierwszego przywitania więcej obaj uronili łez niż wypowiedzieli
słów, ale siła szlachetnych serc obu bohaterom, odczuwającym
doniosłość chwili, nie pozwoliła długo płakać. Z utrudzeniem
przebywszy niewygodną drogę, zajechał król do Aańcuta, gdzie
marszałek podejmował go ze wspaniałością; potem stanął we
Lwowie, ku radości swoich i niespodziewanie dla nieprzyjaciół.
Niczego nie zaniedbano, co mogło służyć przygotowaniom do
wojny: województwa wezwano uniwersałami, by stanęły po stronie
króla, zaś tym, co sprzyjali strome przeciwnej, dano do
zrozumienia, że mogą liczyć na przebaczenie: jeżeli nawet
niedawno temu wskutek nieżyczliwości losu pobłądzili, teraz wolno
im się zrehabilitować wiernością i stosowną pokutą. Do orła,
roztaczającego skrzydła, niech się zlatują orlęta, za ojcem niech idą
synowie, niech siÄ™ szykujÄ… do sprawiedliwej wojny przeciwko
tyranowi, który ich zwiódł, zdradliwymi podstępami rozbroił i
przytłumił w nich przyrodzone uczucie dla prawowitego króla 
chyba że wolą, by ich lżono, że są nikczemnego serca. Kazimierz,
urodzony wśród nich, wolnymi głosami przez nich samych królem
obrany, wespół z nimi tyle krwawych bitew przetrwawszy, wraz z
nimi pragnie umrzeć; razem otrząsnęli się z odrętwienia i we
wspólnej sprawie dobędą oręża, w imię umiłowanej wolności i w
słusznej nienawiści dla wiarołomnego nieprzyjaciela. Tego rodzaju
zachęta niejednemu przywróciła odwagę i już po publicznym
zaprzysiężeniu konfederacji, ściskając prawice, prywatnie
przyrzekano sobie nie znosić dłużej krzywdzącego panowania
Szwedów.
Powstała zbrojnie szlachta z najdalszych okolic, zaczęły ściągać
chorągwie, które nie poddały się Szwedom, zarządzono nowe
zaciągi i poczyniono przygotowania niezbędne do rozpoczęcia
działań wojennych. Wnet rozeszła się wieść, że wojsko polskie,
które wciąż jeszcze trwało po stronie Karola, z wolna przychodzi do
siebie i coraz liczniejsi
zaczynają uważać dokonane odstępstwo za hańbę. Przykład innym
dał królewski pułk, którym pod nieobecność Czarnieckiego
dowodził Władysław Wilczkowski: z leż zimowych w ziemi
różańskiej powrócił pod prawowitą władzę, żeby zaś dobitniej
zaznaczyć swoje nawrócenie, natknąwszy się pod Zakrzowem, wsią
położoną w powiecie radomskim, na maszerujący podjazd szwedzki
z pułkownikiem Aschebergiem, wpędził go między wiejskie opłotki
i zaatakował. Z obu stron byli zabici, kiedy jednak przeciwnikowi
przybyły posiłki, nasi musieli się wycofać.
Nie próżnowali też chłopi, którzy chwycili za broń na Podgórzu
Karpackim; działał tam również pułkownik nasz Michał
Wojniłłowicz z oddziałem jazdy. Wypędzono Szwedów z Nowego
Sącza, przy czym stało się to głównie za sprawą Felicjana Ko-
chowskiego, mojego stryja, który dowodził wówczas nawojowską
piechotą; pod Żywcem zniesiono szwedzki oddział, zaś hrabia
Wrzesowicz, który zwołał szlachtę wieluńską na pewnego rodzaju
zjazd pod Częstochowę, przez jazdę Kuleszy, a głównie przez
Piotra Czarnieckiego zmuszony został do sromotnej ucieczki. Jan
Zarzecki, podstarości Zebrzydowskiego, uprowadził Arnolda
Strumbila, komendanta Lanckorony, z jego zamku za pomocÄ…
dowcipnego fortelu, wywabiwszy go niby dla wypróbowania biegu
podarowanego mu konia. Stanisław Warszycki, kasztelan
krakowski, wypędził Lintorma z zamku w Pilicy, znękawszy go
nieustannymi atakami; tenże Warszycki pilnie strzegł swojej
twierdzy dankowskiej, będąc bodajże jedynym dygnitarzem o
głośnym nazwisku, który w tym wielkim zawichrzeniu nie uszedł
za granicę i pozostał w Polsce. [...]
Tymczasem król szwedzki, świeżo umocniwszy przyjazń z
elektorem brandenburskim, pędził wesołe chwile w Prusiech; choć
morze było zimą burzliwe, sprowadził do siebie statkiem ze
Sztokholmu królową Jadwigę, ażeby uczestniczyła w jego
triumfach. Niespodziewanie dowiedział się od Eryka Oxenstierny,
kanclerza szwedzkiego (gdyż człowiek ten, nader biegły i fortunny
w przenikaniu tajemnic, nawet na dworze polskim miał swoich
szpiegów), że Kazimierz wrócił do Polski oraz że chan tatarski
przyrzekł mu posiłki d przymusił Kozaków, by królowi polskiemu
pospieszyli z pomocą. W jeszcze większe zdumienie wprawiła
Karola wiadomość o konfederacji tyszowieckiej: wzburzyła go ona
tak bardzo, że szalony z bezsilnego gniewu, pałając wściekłością,
groził szlachcie polskiej już nie przemocą i orężem, jak wrogom,
lecz rychłą karą za wiarołomstwo, jak zdrajcom. Lżył Polaków,
którzy stanęli w obronie Ojczyzny i zaczęli się otrząsać z niewoli,
nazywając ich buntownikami i wiarołomcami. Zaraz potem
opanowała go troska o to, w jaki sposób zdoła zatrzymać przy sobie
tych, co przy nim wytrwali, zwłaszcza że wydawało mu się, iż na
posłuszeństwo polskich żołnierzy, pozostających pod jego
rozkazami, nie bardzo może liczyć. Nienawidził tych, którzy go
odstąpili, a lękał się tych, co z nim pozostali. Nieufność była zresztą
wzajemna, ponieważ nasi tracili do Karola serce, w miarę jak
spostrzegali, że nowy ich pan nie okazuje równowagi ducha wobec
zrządzeń losu, a ponieważ w czasie odnoszonych sukcesów był
nieumiarkowanie łaskawy, przeto sądzili, że gdy szczęście się od
niego odwróciło, z lada przyczyny może stać się nieumiarkowanie
surowy.
Nie ulega wątpliwości, że król szwedzki odznaczał się wieloma
cnotami, był zwłaszcza szybki w decyzjach, energiczny w działaniu
i niezmordowany w akcjach bojowych, był przystępny i szczo-
drobliwy; szczególnie ceniono w nim to, że wyprawiał częste uczty,
jak gdyby przejmując nasze obyczaje, czym ujmował sobie
wojskową starszyznę; ale ta właśnie zbytnia ludzkość, jako płód
obłudy, wszystkim zbrzydła. Klaskaniem w ręce, przymrużaniem
oczu, nagłym marszczeniem albo rozpogadzaniem czoła zdradzał
zmienność umysłu, a w swych postępkach podobnie był niestały:
pochwał nie miarkował rozsądkiem i nie znał miary w obietnicach,
przyrzekając proszącym to, co kto inny już był od niego otrzymał.
Wdzięczył się, obiecywał, chwalił, jakby przystając na prośbę, wnet
jednak zmrużeniem oczu dawał do poznania obecnym, że myśli
inaczej; u niedoświadczonych nazywało się to ludzkością, gdy
naprawdę było zwykłym udawaniem. Skoro tylko zaczęto
poznawać się na obłudzie, spostrzegając, że słowa króla zupełnie
nie odpowiadają temu, co ma w sercu, zaczęto coraz mniej go
szanować.
Powstałe w Polsce zamieszanie bardziej pobudziło do gniewu
porywczy umysł szwedzkiego króla niż go przeraziło, a ponieważ
Karol byt równie stanowczy w działaniu co w uczuciach, gniew
jego znalazł ujście w czynach, a chęć zemsty popchnęła go do akcji.
Nic nie dbając na daleką drogę i lekceważąc sobie trudności
spowodowane zimową porą roku, zostawił na pieczy Stenbocka
Prusy, gdzie Jakub Wejher, stronnik Kazimierza, wciąż jeszcze
bronił Malborka, i około połowy stycznia, na czele tej tylko jazdy,
którą miał przy sobie, z największym pośpiechem, niczym wicher
jaki gwałtowny, popędził z wybrzeży Morza Bałtyckiego, od
których Elbląg niewiele jest oddalony, w głąb królestwa.
Towarzyszył mu jego brat Adolf, książę Dwu Mostów, jako
zastępca naczelnego wodza, a także feldmarszałek Arvid
Wittenberg (jeszcze słaby po chorobie), Robert Douglas, Henryk
Horn, hrabia duÅ„ski Waldemar, Müller, Hammarsköld, Ascheberg
oraz inni doświadczeni dowódcy, wojsko liczyło dziesięć tysięcy
jezdnych. Z pieszych nie byłoby żadnego pożytku, gdyż
opóznialiby tylko pochód; w razie potrzeby mogły ich zawsze w
wystarczającej liczbie dostarczyć załogi pobliskich zamków.
Szybkim pochodem, od Aowicza jeszcze bardziej go
przyspieszywszy, szedł Karol w kierunku Solca gdzie przebywał
Czarniecki, który zaciągał tam okoliczną szlachtę pod broń, skupiał
rozproszone chorągwie i ze zwykłą sobie szybkością działania
niepokoił wroga. Czarniecki, uznawszy, że przyjęcie walki wobec
przeważającej siły nieprzyjaciół byłoby zbyt ryzykowne, przeszedł
Wisłę i zajął taką pozycję, żeby móc pózniej szarpać od tyłu
nieprzyjacielską kolumnę i utrudniać pochód królowi, zdrożonemu
długotrwałym marszem i pragnącemu posuwać się jak najspieszniej
naprzód. Ale Karol zboczył z drogi i szedł wprost na niego, chcąc
go zniszczyć, gdyż dobrze wiedział, że jeżeli tego nie uczyni, narazi
się na pościg, który mu wyrządzi ogromne szkody. Wyruszywszy
ze swoim wojskiem o szóstej wieczorem, przed świtem znalazł się
pod Gołębiem, w widłach Wisły i Wieprza, uderzył na
nieprzygotowanych i w słabym świetle wschodzącego dnia
rozproszył ich straże. Polacy, osiodławszy konie, stanęli w szyku i
udało im się odeprzeć natarcie Douglasa. Lewe skrzydło jego
oddziałów zamieszało się w odwrocie i liczni żołnierze, strąceni z
urwistego brzegu do rzeki, pospadali na twardÄ… pokrywÄ™ lodowÄ…;
inni, ze strachu przed spadnięciem porzucając konie, kryli się wśród
nadbrzeżnej chruściny. Ale gdy następnie sam król włączył się do
starcia i zaczął strzelać z dział polowych, wojsko Czarnieckiego
ustąpiło z pola bitwy i rozproszyło się. Było trzykrotnie mniej
liczne i nie miało zamiaru toczyć ze Szwedami rozstrzygającej
walki.
Czczy ten sukces nazwano zwycięstwem, uważając go za dalszy
ciąg poprzednich triumfów króla, choć stając się panami pola bitwy
Szwedzi ponieśli znaczne straty: brat królewski Adolf, spadając z
postrzelonego konia, złamał sobie goleń; hrabia Waldemar,
naturalny syn króla duńskiego Chrystiana IV, odniósł śmiertelną
ranę, z której wkrótce potem umarł w Lublinie; Anglik Wilkinson,
dowódca straży, został zabity; nadto zaś poległo wielu żołnierzy.
Nasze straty były mniejsze: tylko ci, pod którymi lód się załamał,
gdy przeprawiali siÄ™ przez
Wieprz, zginęli pochłonięci przez wodę, wśród nich bracia
Kaweccy, Jan i Samuel, Malawski, Rudawski i inni. Nieprzyjaciel,
zmusiwszy Polaków do odwrotu i widząc, że spiesznie uchodzą, nie
ścigał ich, mając na to za mało rącze konie. Szwedzi, uradowani
zwycięstwem, wyolbrzymili swój sukces na przekór prawdzie i
prawdopodobieństwu, ogłaszając sprzymierzeńcom i całemu światu
w drukowanych nowinach, że Polacy, poniósłszy niepowetowaną
klęskę, już nigdy nie podniosą głowy, oraz że wzięto wielką
zdobycz i znaczną liczbę dział; obie ostatnie wiadomości były
zupełnie nieprawdziwe, gdyż Polacy wyruszyli na podjazd przeciw
Szwedom komunikiem i nie mieli ze sobą ani wozów, ani też dział.
Spod Gołębia Karol postanowił iść prostą drogą na Zamość, ażeby
opanowawszy twierdze w tym rejonie, mocniej dzierżyć oba brzegi
Wisły. Pochód uległ jednakże zahamowaniu pod Lublinem, gdzie
trzeba było czekać, aż jazdę dopędzą oddziały piesze, ściągnięte z
zamków. Znalazłszy się wreszcie pod Zamościem, król szwedzki
zaczął demonstrować sprzęt obłężniczy, za którego pomocą
zamierzał zdobywać miasto, ażeby posiać grozę i opanować
twierdzę bez rozlewu krwi. Zamościa, posiadłości swych przodków,
bronił podczaszy koronny Jan Zamojski; w mieście schroniło się
sporo szlachty, a także chłopów, nie brakowało żywności, z
animuszem szykowano się więc do odparcia spodziewanego
oblężenia. Zamojski, jak tylko Szwedzi wystrzelili z dział, kazał
odpowiedzieć taką samą
powitalną grzecznością, po czym nastąpiła wymiana listów o treści
następującej:
Arvid Wittenberg etc. Janowi Zamojskiemu etc.
Trudno wprost uwierzyć, że bramy Zamościa zostały zamknięte
przed niezwyciężonym królem szwedzkim, którego jako protektora,
wierność i posłuszeństwo mu zaprzysiągłszy, całe polskie królestwo
do siebie wezwało, oddając mu cześć jako przyszłemu swemu
monarsze. Czyżby szeroko sławiona wielkopańskość Zamojskich
przemieniła się w krnąbrność? Czyżby twoja cnota, której dałeś
dowody, mężnie walcząc z nieprzyjacielem Ojczyzny, wyrodziła się
teraz w nikczemność, skoro przeciwko najmiłościwszemu królowi
nieprzyjaz-nie powstajesz? Czyżby prywatne miasto wzgardziło
niezwyciężonym królem szwedzkim, którego stolice województw,
Kraków, Poznań, Warszawa, Toruń itd., okrzykami radości
przyjmowały? Pojedynczy obywatel ma opóznić powszechną
zgodę, ośmielając się sam jeden gardzić tym, co wszyscy inni
pochwalają? Czegoś lepszego kazały się po tobie spodziewać
wrodzona twoja cnota i wypolerowana w zagranicznych podróżach
młodość! Jeżeli się opamiętasz, porzucisz dziwaczne swe
postępowanie i poddasz się niezwyciężonemu królowi, nie
omieszka się on za to wywdzięczyć. Przezornie więc zabiegaj
niebezpieczeństwu i nie wyzywaj surowego losu. Jeżeli zaufasz
królewskiemu słowu, będzie to dowodem szlachetnego sposobu
myślenia; jeżeli zawierzysz się królowi wraz ze wszystkim, co
twoje, będzie to dowodem roztropności; nadto odniesiesz z tego
korzyść, gdyż majętności twoje pozostaną nietknięte, a od króla
otrzymasz w zarząd całą Polskę. Bądz zdrów.
Dan w obozie, 2 marca 1656 roku.
Zamojski odpowiedział na to z godnością:
Przyjemniej byłoby wszystkim, gdyby JKMć król szwedzki przybył
w te strony z gałązką pokoju, nie zaś z wojennym orężem,
albowiem gdzie nie ma nieprzyjazni, zbyteczny jest sprzęt
oblężniczy i nie potrzeba nikogo straszyć; protektor powinien
zachować broń na nieprzyjaciół, spokojnym obywatelom okazując
łaskawość. Co do posiadłości, którą mam po przodkach, to tak
wielki król, wyborny przy tym wojownik, mógłby oszczędzić to
małe miasto, skoro już nieraz większe zdobywał. Słońce, symbol
monarchy, świeci, porusza się, sekretny wpływ na ludzi wywiera i
przez to wzrok ludzki na siebie ściąga i biegiem pór roku rządzi;
więc królom dobrze byłoby się stosować do obyczajów tej
dobroczynnej gwiazdy, pamiętając, że bardziej przystoi im udzielać
własnego niż wyciągać rękę po cudze. Co się tyczy poddania
miasta, to stoi temu na przeszkodzie wierność, którą przysiągłem
JKMci Janowi Kazimierzowi, obranemu sobie monarsze i
pomazańcowi: niewzruszonym moim postanowieniem jest bronić
Zamościa aż do końca, choćby mnie to miało kosztować ruinę
ojcowizny, a nawet utratę życia. Poza tym pełen jestem szacunku
dla JKMci króla szwedzkiego, któremu i teraz pozostaję gotowy do
usług.
Jan Zamojski, podczaszy koronny i starosta kałuski.
Karol pałał chęcią zdobywania Zamościa, ale Wittenberg, jak
powiadają, usilnie go od tego odwodził  czy to przewidując, że
próżno kusić się o zawładnięcie miastem tak dobrze obwarowanym,
czy też może tknięty przeczuciem chciał oszczędzić miejsce, w
którym znakomity ten wojownik wkrótce sam miał życia dokonać.
Odradzał długotrwałe oblężenie, połączone z rozlewem krwi,
dowodząc, że okolica jest spustoszona i słabo zaopatrzona w
żywność, a kiedy dowóz prowiantów zostanie odcięty, powstanie
głód, i choćby nawet największe posiłki Szwedom przybyły,
niemożliwe, żeby się oblężenie powiodło, gdyż Polacy, ze
wszystkich stron doskakując, prowiantowych i furażerów
chwytając, ani dniem, ani nocą odetchnąć by Szwedom nie
pozwolili. Król, doceniając grozbę odcięcia dróg i niedostatku
żywności, poddał się, choć z żalem, konieczności. Wszelako
znacznymi uzupełnieniami zwiększył liczbę swego wojska, tak że
doszedł do osiemnastu tysięcy jezdnych i pieszych oraz do
trzydziestu różnego rodzaju dział; na te ostatnie szczególnie liczył,
ponieważ Polacy, którzy żadnych dział nie mieli, w otwartym polu
tylko ręczną bronią walczyli.
Odstąpiwszy zatem od pierwotnego zamiaru, udał się Karol do
Jarosławia, ażeby swoim żołnierzom dać wzmocnić się na siłach,
jako że po wsiach nad Sanem żywności nie brakowało; stamtąd
zamyślał wyprawić się na Lwów, będący jego głównym celem.
Pierwszą czynność cofającego się króla stanowiła budowa mostu na
Sanie; most ten miał sprawić, żeby łatwiej było dowozić żywność z
obu stron rzeki. Wnet potem Douglas wysłany został do Przemyśla,
ale wbrew oczekiwaniom miasto stawiło mu opór i odważyło się
zamknąć przed nim bramy. Douglas przyrzekł swoim żołnierzom,
że wyda im miasto na łup, jeżeli natarcie się powiedzie, i ruszył na
bramę Rzeczną. Mieszkańcy miasta wraz z żołnierzami załogi
przyjęli go inaczej, niż się tego spodziewał: wypadli zza murów,
zabili mu kilku oficerów i odparli natarcie. Wielu jego żołnierzy
pochłonął nurt bystrej rzeki; wreszcie, nic nie wskórawszy, musiał
uchodzić. I już więcej nie próbował nacierać; przestraszyły go
wieści, że oblężonym ze wszystkich stron przybywają posiłki, i
postanowił uprzedzić niebezpieczeństwo,
wycofując się do obozu. Już bowiem Jerzy Lubomirski, marszałek
wielki koronny, skupiwszy chorÄ…gwie swoje i swoich braci,
prowadził z Przeworska niemało zbrojnych; zbliżał się też Paweł
Sapieha, wojewoda wileński, który nigdy nie wszedł w żadną
komitywę ze Szwedami, żeby się nie wystawiać na pokusę
odszczepieństwa, i który wiódł wyprowadzone z Tykocina
chorągwie litewskie; nadto szlachta okoliczna, zwłaszcza
sandomierska, zagrzana zarówno uniwersałami Kazimierza jak i
własnym zapałem, licznie garnęła się pod sztandary, porzucając
domy i rodziny, choć u wielu stali załogą Szwedzi.
Szwedom zaczęły teraz zewsząd zagrażać niebezpieczeństwa;
szczególnie chłopi tak byli zawzięci na furażerów, że kąsek chleba
albo wiązkę siana nierzadko przychodziło im przypłacać krwią.
Utrudnieniem dla Polaków było to, że każdy ich oddział walczył
osobno przeciwko zjednoczonemu nieprzyjacielowi, który siły
swoje w jeden korpus skupiwszy, bez trudu odpierał ataki
pojedynczych oddziałów. Polacy raczej szarpali nieprzyjaciela niż z
nim walczyli, gdy bowiem stawali z nim oko w oko, okazywał się
niezwyciężony i bezpieczny dzięki zwartości swych szeregów i
obronności miejsca, Szwedzi bowiem nigdzie indziej nie rozkładali
obozu, jak tylko tam, gdzie od tyłu ubezpieczał ich urwisty brzeg
rzeki, a od czoła bronił wał obsadzony działami.
Z Jarosławia, gdzie budowano most na Sanie, Karol wyprawił
podjazd w sile tysiąca jezdnych, ażeby uzyskać pewną wiadomość,
czy król Kazimierz wciąż jeszcze przebywa we Lwowie. Nie dawał
wiary tym, którzy utrzymywali, że nadal tam rezyduje, nie brakło
bowiem takich, co chcąc pochlebić królowi opowiadali, że
Kazimierz uszedł do Kamieńca Podolskiego. Podjazd pod wodzą
pułkownika Kannenberga zdążył ujść zaledwie milę, kiedy
Czarniecki, uwiadomiony o jego zbliżaniu się, urządził nań w
pobliskim lesie zasadzkę. Wysłał naprzód harcowników, czym
skłonił Szwedów do podjęcia walki, następnie zaś cały jego oddział
nagle uderza na walczących, wyjąc na podobieństwo Tatarów, żeby
nieprzyjaciel sądził, że z Tatarami ma do czynienia. Po krótkim
starciu Szwedzi, pokonani i rozgromieni, usławszy drogę trupami,
cofnęli się z powrotem nad San, Polacy zaś, porwani gorączką
walki, rzucili się na wozy, które przeprawiały się przez rzekę, i
zdobyli zastawę stołową samego króla Karola, wyciąwszy w pień
pięćdziesięciu strażników, nie licząc taborowej czeladzi. Stało się to
12 marca i przyprawiło Szwedów w obozie o takie przerażenie, że
przez cały dzień nikt się nie znalazł, kto by się odważył wyprawić
na zwiady za rzekÄ™.
Karol, dobrze widząc, na jakie niebezpieczeństwo wskutek
własnego zuchwalstwa się wystawił zapuściwszy się tak daleko,
stracił wiele z dawnej pewności siebie. On, który najechał Polskę
nie wyjmując nawet miecza z pochwy, który chciał być władcą i
bezkrwawym zwycięzcą naszego kraju, on, któremu
nieposkromiona żądza próżnej sławy nie pozwalała poprzestać na
królestwie polskim i który przez pustkowia Besarabii i przez Mo-
rze Czarne, przez ląd i przez wodę aż po Konstantynopol chciał
sięgnąć swymi zwycięstwami  teraz, żadnej prawdziwej bitwy nie
stoczywszy i bynajmniej nie rozgromiony, pilnie starał się o
bezpieczny powrót nad Morze Bałtyckie. Mógłby kto obwiniać o tę
zmianę niestałość fortuny, ja jednak przyczynę jej upatruję w
niesłuszności sprawy króla, gdyż prawie zawsze tak się dzieje, że
zwycięstwo przechyla się w końcu na tę stronę, która ma za sobą
prawo i sprawiedliwość. Z tym wszystkim ślepe bóstwo, zwane
Fortuną, nigdy nie zdobyło zupełnej władzy nad mężnym królem, i
choć szczęście zaczęło go zawodzić, wśród niepowodzeń nie stracił
serca.
Skoro niedostatek żywności zaczął doskwierać, Karol postanowił
wracać i wysłał przodem Douglasa, żeby przetrząsał trudniejsze
przejścia i kryjówki leśne i oczyszczał je z zasadzek. Sam
postępował za nim w szyku bojowym, mając na przedzie działa, a z
tyłu złączony ze sobą szereg wozów; po bokach strzegły go silne
oddziały straży. Przenocował w obozie, zatoczonym pod
Przeworskiem, wytrwale dążąc w kierunku Wisły, ponieważ
przypuszczał, i nie bez racji, że nad tą rzeką znajdzie bezpieczne
schronienie. Tymczasem Polacy, opasawszy naokoło cofające się
wojsko, niepokoili je  nie tyle w dzień, co całymi nocami je
szarpiąc. Było to uciążliwe i trudne do zniesienia dla Finów i
Estończyków: nieustraszeni wśród bitewnych niebezpieczeństw,
niechętni byli odprawianiu nocnych wart, a zakłócenie niezbędnego
im spoczynku, brak snu i głód, stanowiły dla nich prawdziwą
klęskę.
Ponadto rozwścieczało ich, że nasi udawali Tatarów, naśladując
straszliwe tatarskie wycia.
Król nieustannie porał się z niebezpieczeństwami, ale nigdzie nie
naraził się na większe niż pod miasteczkiem Rudnikiem.
Postawiwszy najdzielniejszych spośród swoich żołnierzy na straży,
bez żadnych obaw zasiadł w tamtejszej plebanii do stołu, żeby zjeść
śniadanie. Ledwie jednak zdążył skosztować pierwszej potrawy,
gdy dano mu znać, że zbliżają się Polacy. Ci, co z Karolem siedzieli
przy stole, wypadają z impetem, chwytają za broń i od-wiązują
konie, on zaś sam, nieulękły, porzuca jedzenie i szykuje się stawić
czoło niebezpieczeństwu, niepewien, czy może liczyć na odsiecz ze
strony oddziałów, które zostawił na straży. Zaledwie zdążył wstać
od stołu, gdy Szandarowski, namiestnik Dymitra Wiśniowieckiego,
nagle przypadłszy na czele chorągwi, uderzył na tych, którzy
skupili się wokół plebanii, przy czym nie wiedział, że król znajduje
się w środku. Wskutek tego natarcia król zmuszony był porwać za
broń i dwakroć wystrzelił do atakujących; dzięki koniowi, którego
rączość ocaliła mu życie, wyszedł cało z niebezpieczeństwa.
Poznano go po wstążce ze szkarłatnego jedwabiu, a także po śniadej
twarzy; nasi żołnierze znali go, gdyż często dokonywał
wojskowych przeglądów.
Szwedzi cofali się, raz po raz zmuszani do takich ucieczek, nękani
nieustannymi niebezpieczeństwami, głodem i bezsennością,
przedzierając się przez błotniste drogi i trudne do przebycia rzeki,
zwątpiwszy o posiłkach i niosąc w piersiach upadło-
serca; ale ich król, na przekór przeciwnościom, okazywał
niezłomne męstwo: żadnymi niebezpieczeństwami nie ustraszony,
przewodził swoim żołnierzom w wysiłkach, zagrzewając słowami
ich odwagę, a bardziej jeszcze dodając im otuchy własnym
przykładem. Wiele pomogło, że nie dopuszczając do siebie myśli o
zagrażającej zgubie, starał się doraznie zapobiegać
niebezpieczeństwom, a nie-ugiętość umysłu i krzepkość ciała
pozwalały mu znosić nieustanne ataki szarpiących go Polaków.
Przez całą drogę z Jarosławia do Sandomierza, to znaczy w ciągu
szesnastu dni, nie znalazł chwili czasu, by strudzonym członkom
dać konieczny odpoczynek, by zdjąć koszulę lub zmienić odzież;
nękany ustawicznymi natarciami, uchodził, wyrywając się
atakującym. Dla ułatwienia sobie drogi przez lasy i błota porzucił
wozy, juki, mozdzierze i ciężki sprzęt, nawet chorych, którzy nie
wytrzymywali konnej jazdy, zostawiajÄ…c po drodze. Z tym
wszystkim kilkakrotnie próbował doprowadzić do zbrojnego
starcia, zwłaszcza między wsiami Górzyce i Zaleszany.
Nasi jednak uznali za korzystniejsze dla siebie niszczyć hojnie
szafującego krwią i diabelsko śmiałego króla tym co zaczęli
sposobem, dopóki przyparty do nieprzebytej rzeki i przyciśnięty
głodem nie zostanie zupełnie rozgromiony. Od tyłu zagradzała
Karolowi drogę Wisła, z lewej strony wpadający do niej San (spływ
ten, jak powiadają, dał nazwę Sandomierzowi), z prawej zaś
powstałe wskutek wylania rzek rozległe bagniska  nie miał
więc możliwości, żeby się wymknąć. Czegóż potrzeba więcej?
Aliści Karol, który w niebezpieczeństwie nie stracił głowy, zdołał
to, co w mniemaniu naszych miało być przyczyną jego zguby,
obrócić na swoje ocalenie. Stanąwszy w widłach rzek pod wsią
Zalesię, obwarował swój obóz, zgromadził ile się dało żywności i
podczas gdy sam wyzywał do walki idących za nim Polaków, za
jego plecami Douglas szukał statków, żeby ściągnąć rzeką posiłki,
których królowi, znajdującemu się w największym
niebezpieczeństwie, dostarczali komendanci pobliskich zamków i
miasteczek.
Sandomierza bronił wówczas jego komendant, Szwed Sincler; gdy
przystąpił do wznoszenia mostu, nasi, przeprawiwszy się przez
rzekÄ™, zaskoczyli go niespodziewanie i zmusili do ucieczki.
Sandomierz został zajęty, a Sincler pospiesznie schronił się na
zamek. Ale zamek, spustoszony i niedostatecznie obwarowany, nie
zapewniał mu bezpieczeństwa, obmyślił więc sposób, żeby się z
niego wydostać. W nocy, wypadłszy z zamku, podpalił domy
przylegające do kościoła NMPanny, żeby zakłócić Polakom
spoczynek; nasi odwdzięczyli mu się za to, sprawiając Szwedom
czarny dzień i mnóstwo ich zabijając. Czarniecki, który bolał nad
tym, że sławne miasto strawione zostało przez ogień i który nie
chciał, żeby sprawca pożaru uszedł bezkarnie, następnego dnia
nakazał oblężenie zamku. Zbiegły się gromady hałastry obozowej i
pospólstwa miejskiego  i jedni, i drudzy z natury podobni do
much, które ciągną do miodu, by w nim stracić życie. Wieść niosła,
że na zamku znajduje się mnóstwo cennych przedmiotów,
zrabowanych po kościołach, po miastach i po szlacheckich
dworach, a także wszelkiego rodzaju żywność i prowianty,
zgromadzone tu w oczekiwaniu na powrót szwedzkiego króla.
Sincler wiedział, że do obrony brak mu dostatecznych sił, a przy
tym strwożony był zbiegowiskiem obozowego motłochu, ale nie
chciał oddać zamku w ręce Polaków darmo, nie popisawszy się
jakim świetnym czynem, zwłaszcza że wszystko to działo się na
oczach króla Karola. Umieścił w posadach murów beczki z
prochem i łatwopalne materiały siarkowe, a potem zapalił
podłożony lont. Straszliwy wybuch wysadził w powietrze zamkowe
mury, zaś sprawca tego dzieła zdołał zawczasu schronić się wraz ze
swoimi ludzmi do przygotowanych na rzece Å‚odzi i kiedy nasi,
słysząc straszliwy huk i widząc zamek wylatujący w powietrze,
podrętwieli, bezkarnie umknął. Pod gruzami znalazło się ponad
pięćdziesięciu Polaków; ogień przyniósł im zgubę, w powietrzu
ponieśli śmierć, a grób mieli pod rumowiskiem. Ten sam ogień,
prócz zamku, pochłonął również akta sądowe województwa;
powstało stąd pózniej wielkie zamieszanie, gdyż zatrata zapisów i
rozporządzeń ziemian prowadziła do zawikłanych procesów
sÄ…dowych.
O ile Szwedzi, siedząc w widłach rzek, czuli się bezpieczniej, o tyle
Polacy, pozbawieni piechoty, dział i sprzętu oblężniczego, nie
mogli doprowadzić do zakończenia wojny tak, jak się spodziewali i
jak sobie tego życzyli. Z Krakowa rzeką przywo-
żono dla nieprzyjaciela żywność, a z innych dzielnic pospiesznie
wyprawiano posiłki: podjazdy doniosły, że Gustaw Stenbock,
zdobywszy dwunastego marca Malbork, nadchodzi z Prus z
niemałym wojskiem, że margrabia badeński ciągnie z nowo-
zaciężnymi i że wszystkie załogi z Mazowsza zdążają do Karola z
największym pośpiechem.
Skoro Karol znowu zaczął wzmacniać się na siłach, a Kazimierz
zwlekał z przybyciem, hetmanowie postanowili samym
chorągwiom kwarcianym poruczyć atakowanie, a przynajmniej
szarpanie zamkniętego na małej przestrzeni króla. Marszałek
koronny Lubomirski wyprawiony został z zadaniem powstrzymania
oddziałów idących nieprzyjacielowi na pomoc z Małopolski, a
Czarniecki miał się posuwać brzegiem Wisły w stronę Mazowsza,
żeby odciąć drogę posiłkom elektorskim i przeciwstawić się
Stenbockowi, nadchodzącemu z Prus. W ten sposób działania
wojenne uległy rozdrobnieniu i z przewagą raz tej, a raz tamtej
strony, Szwedzi nad Polakami, to znów odwrotnie, Polacy nad
Szwedami ze zmiennym szczęściem przemagali.
Czarniecki najpierw pod mazowieckim miasteczkiem Kozienicami
rozgromił osiem szwedzkich chorągwi jazdy pod wodzą
puÅ‚kownika Törneskiöldha, czyniÄ…c to z bÅ‚yskawicznÄ… szybkoÅ›ciÄ…,
tak że i świadek klęski nie uszedł, chociaż on sam stracił tylko
trzydziestu towarzyszy, wśród których znalazł się nieodżałowanej
pamięci porucznik pancernych margrabiego Myszkowskiego,
Stefan Stapkowski. Następnie, dowiedziawszy się, że margrabia
badeński jest już niedaleko, wyruszył mu naprzeciw, ani we
dnie, ani w nocy nie przerywając pochodu, dopóki oba wojska nie
stanęły ze sobą oko w oko pod Warką. Szyki przeciwników
przedzielała rzeka Pilica, wysoko wskutek wiosennych roztopów
wezbrana, przez którą prowadził most, ale tak wąski, że niepodobna
było szybko przeprawić się na drugi brzeg. Nieprzyjaciel, stojąc po
przeciwnej stronie rzeki, kazał zadąć w trąby, jak gdyby miał
zamiar przystąpić do bitwy i tylko rzeka mu to uniemożliwiała;
można było sądzić, że Szwedzi szukają brodu. Lecz chęć do bitwy,
jaką okazywali, była pozorna.
Tymczasem Czarniecki, rozkazawszy opanować most regimentowi
dragonów pod dowództwem majora Krzysztofa Wąsowicza, sam
lamparcią skórą przyodziany stanął przed swoim pułkiem i odezwał
się w te słowa:
 Drwi sobie z nas pyszny nieprzyjaciel i odważny jest, bo za
rzeką stoi. Przeszedł morze, żeby Polskę uciemiężyć, pokażę mu
więc, że i Polakom rzeki nie przeszkadzają wypędzać najezdzcy. Za
mną, bracia, dla odważnych droga na drugi brzeg taka sama jest
przez most, co przez wodÄ™.
Powiedziawszy to, ściska ostrogami konia i pierwszy wpław rzekę
przebywa; za nim spieszą chorągwie wojska i w półtorej godziny
trzy tysiące ludzi staje na drugim brzegu. Zdumiał się i zląkł
nieprzyjaciel na widok tej niespodziewanej przeprawy i mogÄ…c
zatamować Polakom drogę, patrzył tylko, na własną szkodę
niepomny. Z równą odwagą, co w wodę, skoczyli Polacy na
nieprzyjaciela, przekonani, że większym było zwycięstwem
pokonać żywioł niż ludzi. Szwedzi, uszykowawszy swoje oddziały
według prawideł wojennej sztuki, przyjmują nacierające chorągwie
gęstą strzelbą, ale Czarniecki uderza na nich z przemożną siłą i po
dwugodzinnej bitwie zmusza najpierw do odwrotu pod las, a potem
do tego, że wszyscy na łeb na szyję zaczynają uciekać. Doszło do
rzezi; najwięcej zabito lub schwytano spośród tych, co skierowali
siÄ™ na drogÄ™ warszawskÄ…, Polacy bowiem mieli szybsze konie.
Niektórzy próbowali szukać ocalenia w głębi lasu, ale wpadali tam
w ręce chłopów. Wódz wojska, margrabia-senior Fryderyk, wraz z
hrabią Schlippenbachem i Ebersteinem, zaufanym doradcą króla
Karola, przemykając się zarośniętymi ścieżkami i przejściami
wydeptanymi przez dzikie zwierzęta, przedarł się na koniec przez
las do Czerska, gdzie w opustoszałych zwaliskach zamku trzy dni o
chłodzie i o głodzie przesiedziawszy przyszedł nieco do siebie i pod
osłoną nocy dobrnął do Warszawy. Margrabia-junior Adolf, a także
hrabia Falkenstein, generałowie Wegger, Potter i Benz oraz liczni
oficerowie dostali się do niewoli; wzięto prawie czterystu jeńców,
wśród których, pamiętam, wielu było Francuzów.
Nadzieje Karola na posiłki, które pomogłyby mu się wydobyć z
matni pod Sandomierzem, tym bardziej zmalały, że wojsko polskie,
które poszło na szwedzką służbę, a które znajdowało się na leżach
zimowych w Prusiech i na Mazowszu, wypowiedziało Szwedom
posłuszeństwo. Żołnierzy ogarnął lęk przed niesławą, którą by się
okryli, gdyby nadal odstępowali Ojczyzny i byli wrogami swoich
braci, zhańbionymi bezecnym występkiem przed oczami
współczesnych i w pamięci potomnych. Ruszyło ich sumienie i
wszyscy zapragnęli zrobić to, co już tylu innych uczyniło. Najpierw
wymykała się czeladz, następnie towarzysze zaczęli opuszczać
chorągwie, na koniec i starszyzna przestała się kryć z podobnym
zamiarem, widząc rzedniejące szeregi wojska, które przy tym żołd i
strawę mogło mieć jedynie z grabieży. Niedługo wahano się między
zamiarem odejścia a względami na wojskowy obowiązek; miłość
Ojczyzny przemogła i wszyscy jednomyślnie postanowili rozstać
się z Karolem. Żeby jednak odejście to nie wydało się postępkiem
nieprzemyślanym, w skrypcie oblatowanym w aktach sądowych
wyłożyli przyczyny swego postępowania, uzasadniając je
koniecznością i względami na uczciwość. Pismo to przesłano
Karolowi; obyczajem wojskowym cała rzecz przedstawiona tam
była szczerze i bez żadnych ogródek. [...]
Jednakże starszyzna wojskowa, która kierowała się względami na
dobrą sławę u cudzoziemców i na zachowanie powagi u swoich,
była powściągliwsza i wolała nie wypowiadać posłuszeństwa,
dopokąd nie nadarzy się sposobność odejścia bez uszczerbku dla
reputacji. Naczelne dowództwo miał w swym ręku chorąży koronny
Aleksander Koniecpolski; cieszył się on łaskami Karola, ale nie
czuł się tak dalece związany ze Szwedami, żeby miał całkiem nie
dbać o Ojczyznę. Kiedy wojsko litewskie oblegało Tykocin, gdzie
przebywała wdowa po wojewodzie wileńskim Radziwille,
Koniecpolski, sam też wdowiec, za zgodą króla szwedzkiego
pospieszył jej z odsieczą. Stało się to wówczas, gdy Karol
przygotowywał się do swej niespodziewanej wyprawy, a inne pułki
polskie, rozmieszczone po całym Mazowszu, kryły się jeszcze z
zamiarem odejścia. Skoro postanowienie porzucenia Szwedów
ostatecznie dojrzało  a do zjednoczenia umysłów niemało
pomogła przewlekająca się nieobecność Karola  chorąży
Koniecpolski wystosował do króla list, brzmiący jak następuje:
Polacy sÄ… narodem o nieposzlakowanym przywiÄ…zaniu do swoich
królów i cały świat o tym wie, że podczas gdy narodom
dziedzicznych królestw zdarzało się oglądać gwałtowne zgony
panujących, królowie Polski nigdzie nie mogą spać bezpieczniej niż
wsparci na Å‚onie swoich poddanych, albowiem przodkowie nasi
uważali za rzecz niegodną nawet najmniejszym wiarołomstwem
uchybić przywiązaniu do władców, którzy wolnymi głosami
wyniesieni zostali na tron. Podobnie i my, którzyśmy niedawno
musieli szukać cudzoziemskiej protekcji, kiedy sprzysięgły się na
nas nieprzyjazne losy, teraz, za powrotem JKMci Jana Kazimierza
pana naszego miłościwego, nie tylko pamiętni na ślubowaną
obranemu przez nas i koronowanemu władcy wierność, ale także
poruszeni wielkimi krzywdami, jakie ponoszą religia i wolność,
wracamy na łono Ojczyzny, posłuszni uniwersałowi, wydanemu
przez braci starszych i przez współobywateli naszych przeciwko
tym, co opuścili wspólną sprawę. Żeby się zaś nie wydawało, że
postępujemy jak zbiegowie, nie taimy naszych poczynań:
wypowiadamy posłuszeństwo WKMci nie z braku odwagi, lecz
żeby poprzeć sprawę droższej nam nad życie Ojczyzny. Przeto
WKMć wspólnie powziętą uchwałą pokornie prosimy o pisemne
zezwolenie, ażebyśmy mogli bez przeszkód do naszego króla
powrócić (słowem WKMci ubezpieczeni), udowadniając wobec
potomności naszą wierność. Wierzymy, że WKMć uczyni nam tę
łaskę jako tym, którzy zamierzają podnieść broń nie przeciw niemu,
lecz za Ojczyznę, i którzy we wszystkim, wyjąwszy interes
Ojczyzny, pozostają WKMci oddani do usług.
Król szwedzki bardzo się tym listem przejął  wpadł w gniew,
złorzeczył i groził. Rad byłby wywrzeć na wojsku zemstę, ale atak
na nie przedstawiałby zbyt wielkie niebezpieczeństwo i zniszczyć
go nie byłoby tak łatwo. Wysłał zatem swoich ludzi, żeby
namawiali wojsko do wytrwania przy Szwedach, w żaden jednak
sposób nie zdołali oni odwieść wojska od szczerej chęci
odpokutowania przewinień, na koniec zaś otrzymali taką deklarację
na piśmie:
Wojsko polskie  ani przez wzgląd na słuszność sprawy, ani przez
żaden wzgląd na państwo lub wiarę, ani przez wzgląd na
zaciągnięte zobowiązania, słowem, z żadnych słusznych i
sprawiedliwych przyczyn  nie ma obowiązku i nie musi trwać
dłużej przy królu szwedzkim. Jawnie bierzemy rozbrat z
odstępstwem i powracamy do prawowicie obranego władcy,
któremu już wcześniej i jednomyślnie przysięgą ślubowaliśmy
posłuszeństwo. Wierność narodu dla króla musi pozostać
nieposzlakowana, każdemu z nas mówi to głos sumienia; nasze
postępowanie dyktuje nam nasza święta wiara, za którą, obyczajem
przodków, chcemy zwyciężyć lub zginąć.
Dobiegał końca miesiąc marzec, kiedy Karol, uwięziony w obozie
nad brzegiem Wisły, wydobył się z okrążenia, choć wielu uważało,
że nigdy nie zdoła się z niego uwolnić. Statkami wiślanymi przy-
było mu na pomoc prawie trzy tysiące ludzi ściągniętych z różnych
załóg; wzmocniony przez te posiłki, pozorował, że się sposobi do
walki, każąc częściej niż przedtem strzelać z dział. Obwiódł
przekopem obóz i wypuszczając małe oddziały na jego przedpole,
wystawiał je na sztychy naszego wojska, jak gdyby na przygrywkę
przed bitwą  chociaż, jak wspominałem, dowódcy polscy
postanowili, i słusznie, w walną bitwę nie dać się Szwedom
wciągnąć. Podczas gdy nasi trwali w oczekiwaniu na batalię, Karol
z największym pośpiechem ładował na statki piechotę, działa i
sprzęt, następnie zaś, zręcznie wykorzystawszy niski stan wody,
nocą bezpiecznie przeprowadził jazdę na drugi brzeg. Powiódł
strudzone niebezpieczeństwami wojsko wzdłuż rzeki, aż na koniec,
przekroczywszy granice Mazowsza, dotarł do Warszawy. Polacy
nie nastawali nań podczas tego odwrotu, nie dorównując liczebnie
wzmocnionym jego siłom i mając wojsko sterane dwumiesięczną
nieustanną pracą, a także, wskutek niedostatku paszy, słabe
przeważnie konie.
Prowadzę teraz moją opowieść do stolicy królestwa. Krakowem,
stołecznym miastem Korony, rządziła w imieniu Karola załoga
zmniejszona do trzech tysięcy żołnierzy; przebywali tam również
niektórzy z naszych, dla własnych korzyści albo z obawy przed
szkodą, zwłaszcza ci, co mieli posiadłości w pobliżu miasta albo też
ukryty w mieście dobytek. Gubernator Krakowa Paweł Wirtz
zręcznie czuwał nad wszystkim, posłusznym oka-
zywał przychylność, dla krnąbrnych był surowy i robił, co mógł,
żeby się ludziom przypodobać. Wszelkimi sposobami starał się
utrzymać ludność w posłuszeństwie, z uległymi obchodził się
łaskawie, zaś z tymi, co mu stawiali opór, brutalnie. Miasteczka
Żywiec, Zakliczyn, Pilicę, Szczekociny, Przyrów i wiele innych
obrócił w perzynę, rozkazując je rozgrabić i spalić. Tych spośród
szlachty, którzy próbowali się Szwedom przeciwstawiać,
nachodzono niespodziewanie po domach, zabijajÄ…c albo zabierajÄ…c
ich do więzienia; pozostałymi owładnął strach, ale pałali coraz
większą chęcią pomsty, a utajony gniew, gdy tylko miał po temu
sposobność, coraz częściej wybuchał otwarcie.
Pierwszy w ziemi krakowskiej wezwał jej mieszkańców do
chwycenia za broń Franciszek Dembiń-ski, starosta
nowokorczyński; skupił wokół siebie niemało szlachty i rozpoczął
otwartą walkę ze Szwedami, następując na nich, gdzie się dało,
znosząc załogi po miasteczkach i podczas przemarszów, czym
pohamował napady i łupiestwa. Przenosił się z miejsca na miejsce,
zagrażał furażerom po wszystkich drogach i utrudniał Szwedom
dowóz żywności. Ale kiedy stanąwszy pod Mogiłą zaniedbał
należytego strażowania obozu, Wirtz napadł nań nocą i rozproszył
cały oddział, a to dzięki szybkości swego działania i wskutek
naszego niedbalstwa.
W Wielkopolsce wojna zaczęła się toczyć coraz razniej, w miarę
jak Karol coraz dłużej przebywał z dala od tych okolic oraz dzięki
przybyciu Lubomirskiego i Czarnieckiego, wodzów fortunnych i
okrytych sławą. Andrzej Grudziński, wojewoda kaliski, porzucił
Szwedów, powodując się miłością Ojczyzny, zaś Piotr Opaliński,
wojewoda podlaski, człowiek starej daty i odważny w boju,
zwoływał szlachtę pod broń nie tylko z nienawiści do wroga, ale i
mszcząc się własnej krzywdy, gdyż z jego synem, Janem
Opalińskim, Szwedzi, niby to jako goście do niego zajechawszy,
przez żołnierską swawolę obeszli się jak z niewolnikiem. Do tych
dwóch dołączyli równi im odwagą: wojewoda inowrocławski Jakub
Rozrażewski, kasztelan kaliski Jan Star-kowiecki, kasztelan
krzywiński Stanisław Pogorzel-ski, podkomorzy kaliski Krzysztof
Grzymułtowski, starosta gnieznieński Jan Gniński, a potem i inni;
po różnych miejscach każdy z nich osobno ścierał się z
nieprzyjacielem, dopóki wreszcie nieustanne trwanie tych starć nie
doprowadziło do zjednoczenia się walczących, dzięki czemu wojna
stała się powszechna.
Rodowa posiadłość rodziny Leszczyńskich, miasteczko Leszno,
skąd tylko trzy mile do Śląska, pełne było obywateli pogranicznego
narodu; ponieważ przyjęło niegdyś nauki Kalwina, ich zwolennicy
licznie do Leszna ściągali. Podczas niedawnych zawichrzeń w
Niemczech Ślązacy, uchodząc przed klęskami wojny, szukali tutaj
schronienia; teraz, na odwrót, Polacy na Śląsku znajdowali gościnę.
Nieszczęsny traf chciał, że najemni żołnierze szwedzcy,
przemierzający kraj we wszystkich kierunkach, tutaj właśnie
składali zrabowane łupy, uważając Leszno za bezpieczną kryjówkę.
Wojewoda podlaski wezwał mieszkańców, żeby wyrzekłszy się
przyjazni z wrogiem przeszli na stronę królewską, a kiedy nie
chcieli spełnić jego polecenia, najpierw demonstracją siły ich
postraszył, a potem zbrojnie na nich nastąpił. Ale żadne grozby nie
zdołały ich poruszyć, tym bardziej że pułkownik Lintorm, który na
czele trzystu Szwedów wzmocnił obronę miasteczka, nakłaniał ich
do przeciwstawienia się natarciu. Wyszli więc zbrojnie przed bramy
miejskie, zajęli stanowiska w dogodnym dla siebie miejscu i
zgromadziwszy stosy drzew ukryli za nimi piechotę i działa.
Wojewoda, nie chcąc, żeby go pózniej oskarżano o niepotrzebne
zniszczenie miasta, raz i drugi naciera Å‚agodnie, ale kiedy
mieszczanie trwają w swej zawziętości, otoczeni czymś w rodzaju
ogrodowego płotu, zaś jazda szwedzka gwałtownie następuje z
flanku, nie może dłużej pozwolić na taką zuchwałość i
rozsierdziwszy się, daje znak do ataku. W mgnieniu oka obrońców
zapędzono z powrotem do miasta, przy czym pospólstwo miejskie
ogarnięte zostało podczas ucieczki tak gwałtownym przerażeniem,
że atakujący mogli na jego karkach wpaść przez otwartą bramę do
miasta. Na progu bramy niektórzy z naszych znalezli śmierć (padło
tam siedemnastu spośród szlachty, ze znakomit-szych 
Nowowiejski, Kozmiński, Czerski), ale wojewoda powstrzymał
natarcie i kazał swoim zawrócić, głównie dlatego, że zapadał już
zmrok. Zamierzał następnego dnia zaatakować powtórnie;
tymczasem mieszczanie, zastanowiwszy się nocą nad grożącym
niebezpieczeństwem i uznawszy, że spóznione poddanie się byłoby
niebezpieczne, uchwycili się pośredniej drogi ratunku, postanowili
mianowicie szukać ocalenia w ucieczce. Ogarnięci strachem przed
zgubą, znajdowali ulgę na myśl o tym, że plecami odwrócą się od
niebezpieczeństwa. Ale strach jest w desperackim położeniu
najgorszym doradcą: każąc im uchodzić na Śląsk,
niebezpieczeństwo podwoił. Kiedy porwali się do ucieczki,
szlachta, mszcząc się za śmierć swoich towarzyszy, dopędziła ich
na drodze i wszystkich bez różnicy wycięła w pień. Następnie
okoliczni chłopi, naszedłszy Leszno, całe je splądrowali, a potem,
wzbogaceni znaczną zdobyczą, nie miarkując swawoli, podłożyli
ogień i przestronne to miasteczko, niemal miasto, doszczętnie
spalili.
Podobno popioły spalonego miasta stały się stosem pogrzebowym
dla Krzysztofa Arciszewskiego (który jako generał artylerii
koronnej zdobył sobie niegdyś wielką sławę wojskową, lecz
bardziej zniesławił się jako zarażony ariaństwem), jego zwłoki
oczekiwały tam bowiem na pogrzeb. Tak więc wojna nie oszczędza
nawet umarłych. Zeszpecone nieszczęsnym pożarem Leszno
pózniej z wielkim nakładem kosztów wystawione zostało na nowo,
i nie na próżno ktoś na odnowionym po pożarze domu dał taki
napis: Spójrz na mnie, przechodniu, otom gorący stos: pożar,
zamiast strawić, jeszcze mnie bardziej umocnił.
Wnet potem wojewoda skierował się do Kościana, leżącego wśród
bagnisk nad rzeką Obrą, gdzie często stawali przejazdem Szwedzi,
choć mieli do tego miejsca wstręt, jako że niedawno zabito tutaj
landgrafa. Powodzenie i tym razem dopisało. Podjazd Jakuba
Jaraczewskiego przywiódł jeńców, od
których się dowiedziano, że oddział szwedzki, wyprawiony przez
gubernatora poznańskiego Weese-mana, zbliża się w gotowości
bojowej, zamierzając nocą niespodziewanie zaatakować Polaków
oblegających Kościan. Wojewoda zaraz wyruszył nieprzyjacielowi
naprzeciw i zaskoczywszy Szwedów wśród dąbrowy, gdzie nie
mogli rozwinąć bojowego szyku, wysiekł ich i rozproszył, ścigając i
zabijając uciekających aż do Mosiny. Z naszych zginął tam
Smuszewski, mąż odwagą i rodem znakomity, a także Dąmbrowski,
Bronikowski, Przysiecki i inni, nie mówiąc o prostych żołnierzach.
Pomszczono tę stratę zabiciem Lintorma (owego wysłannika We-
esemana) oraz wzięciem do niewoli pułkownika de Wahla i majora
Totta, którzy błagali o zachowanie ich przy życiu.
Kiedy król szwedzki powrócił do Prus, wodzowie polscy zabiegali
o to, żeby działania wojenne, odepchnięte teraz od brzegów Wisły,
odsunąć jeszcze dalej, choćby i za morze. Wielkopolanie,
zaproszeni do wzięcia udziału w wojnie, wymówili się od
uczestnictwa, tłumacząc, że rozmieszczone gęsto po miastach i
zamkach szwedzkie załogi napełniają ich obawą o domy. Z
pewnością miało to wielkie znaczenie, żeby wspólnie prowadzić
działania wojenne, gdyż z osobna ani jedni, ani drudzy nie
dorównywali swymi siłami zdążającym do Prus Szwedom.
Jednakże uznano, że wzgląd na rodziny jest dostatecznym
powodem, żeby odmówić udziału w wojnie. Uformuj, wodzu,
wojsko wierne, sprawne, karne i jak tylko chcesz odważne wobec
wroga  jeżeli ogląda się na dom, jeżeli lęka się
o dzieci, o żony, o domostwa albo też boi utraty majętności, to
niechętnie będzie pilnowało szeregów i broniło chorągwi i nigdy
nie będziesz pewien zwycięstwa: takiego raczej wojska szukaj,
które bogactw nie ma nawet w swoich myślach.
Około tego czasu dowiedziano się, że pułkownik szwedzki Izrael
wyruszył właśnie z Aowicza i z lekkim swoim pułkiem spiesznie
dąży do Prus. Szedł śmiało, na czele tysiąca jezdnych, prowadząc
ponad dwa tysiące wozów, na których wiózł zrabowane w okolicy
łupy, ażeby je następnie statkami przewiezć do Szwecji.
Lekkozbrojne nasze chorągwie dopadły go w otwartym polu,
zmuszając do przerwania drogi. Pułkownik zarządził odwrót i
dzielnie odpierając natarcie, wycofał się z powrotem do Aowicza,
gdzie zajął zamek. Wozy z całym łupem, wyładowane srebrem i
kosztownościami, porwała taborowa hałastra, a czeladz Pawła
Borzęckiego ujęła jadącą w karecie żonę pułkownika. Była ona w
daleko posuniętej ciąży; gdy któryś z Polaków powiedział jej, że
jeżeli chce odzyskać wolność, to nie pozostaje jej nic innego jak
poradzić mężowi, ażeby poddał zamek, odparła odważnie, że do
tego stopnia nie boi się o życie ani tak bardzo nie lęka się niewoli,
żeby przez wzgląd na jedno albo drugie miała przyprowadzić swego
męża do haniebnego postępku, i wolałaby wybrać raczej śmierć niż
sprawić, żeby się dopuścił tak sromotnego czynu, jakim jest
niedochowanie wierności. Czarniecki, litując się nad słabą płcią,
odesłał ją z należytą grzecznością do męża, wraz ze wszystkimi
kobietami szwedzkimi, które razem z nią dostały się do niewoli;
obdarzył je wolnością bez żadnego okupu, żeby zobowiązać
nieprzyjaciela do równie ludzkich postępków.
Następnie udano się do Wielkopolski. Dzielnica ta poniosła
wskutek przemarszu naszego wojska znaczne szkody, rozluzniona
bowiem przez wojnę karność stała się przyczyną częstych
rabunków i plądrowania domostw. Niesłychane i nieludzkie było to,
że kiedy pokrzywdzeni głośno narzekali, żołnierze nasi wypominali
im niestałość i wiarołomstwo, mówiąc, że szlachta tej dzielnicy
pierwsza przystała do nieprzyjaciela. Taborowa hałastra ze
szczególnym rozpasaniem bestwiła się nad Żydami; postępując
gromadnie przed wojskiem, wszędzie nieszczęsnych strzelała,
nazywając zaprzedanymi wrogowi i zdrajcami swoich. Szaleństwo
ciurów przybrało takie rozmiary, że dla ukrócenia rabunków i
zabójstw niewinnych ludzi trzeba było wysłać naprzód oddział
złożony z pięciu chorągwi. Chociaż Czarniecki sam z natury też był
bezwzględny, dla jawnych łotrów nie miał pobłażania i
gdziekolwiek ich przyłapał, natychmiast wymierzał im karę, a jak
nie było gotowej szubienicy na podorędziu, kazał ich wieszać na
wystających rynnach domów albo powrozem za nogi przywiązywać
do koni i włóczyć tak długo, dopóki straszliwą śmiercią nie ginęli,
mając o kamienie i pniaki poszarpane ciała i wyprute wnętrzności.
Wojsko stało pod Gnieznem, kiedy niespodziewanie doniesiono, że
zbliża się książę Adolf z Dougla-sem, prowadząc
dziesięciotysięczne wojsko szwedzkie. Starcie było nieuniknione,
Rzecz osobliwa, że we wszystkich rękach znalazła się
przepowiednia pewnego astrologa, która przewidywała na dzień
ósmego maja wielkie zwycięstwo Polaków nad nieprzyjacielem.
Powstało stąd poruszenie umysłów, ale wnet inne wydarzenie
skłoniło mądrzejszych do zastanowienia. W kościele katedralnym,
po jego północnej stronie, znajdował się drewniany krucyfiks (jaki
zwykle wisi nad ołtarzem), z którego na dwa dni przed nadejściem
Douglasa rzęsistymi kroplami prawdziwa krew zaczęła płynąć na
nakrycie ołtarza. Zaprawdę, nie było w tym żadnego oszukaństwa
ani szalbierstwa, jakżeż bowiem wyciekający obficie płyn mógłby
zostać ukryty w cienkim kawałku drzewa? Cud ten przeraził
przypatrujących się, zadziwionych niezwykłością zdarzenia;
również ja, który piszę te słowa, zdumiony i ciekawy, dotknąwszy
palcem spadającej kropli, przekonałem się, że to prawdziwa krew
płynie.
Skoro podjazdy doniosły, że nieprzyjaciel jest już niedaleko, nasi
spiesznie wyruszyli mu naprzeciwko; stało się to o świcie dnia,
wypadającego w niedzielę. Oba wojska spotkały się o dwie mile od
Gniezna. Naszymi wodzami byli: marszałek Lu-bomirski, kasztelan
kijowski Czarniecki, kasztelan sandomierski Stanisław Witowski, a
wśród pozostałych dowódców był też Andrzej Grudziński,
wojewoda kaliski, który wyparłszy się odstępstwa, pilnie okazywał
swą gotowość do służenia Ojczyznie. Douglas ujrzawszy, że czeka
go spotkanie z Polakami, wybrał dogodne dla siebie miejsce; czuł
się tam bezpieczny i zależnie od własnej woli mógł przyjąć bitwę
lub się od niej uchylić. Poumieszczał w pobliskim zagajniku
zasadzki i umocnił błotniste przejście przez wezbraną po
niedawnym deszczu rzeczkę piechotą i działami, które poustawiał u
szczytu grobli przytykającej do rozlewiska, żeby utrzymać w swoim
ręku przeprawę. W ten sposób, ubezpieczony obronnością miejsca,
przyjął nadchodzących Polaków.
Prawym naszym skrzydłem, które znalazło się na wprost
rozlewiska, dowodził marszałek, lewym zaś  Czarniecki; bitwę
miał zacząć ten z nich, który pierwszy zdoła sforsować groblę. Ale
Szwedzi zacięcie bronili wąskiego przejścia, a przez błotnistą topiel
rozlewiska nie można się było przedostać, gdyż konie zapadały się
w nim aż po karki. Na koniec Czarniecki, odszedłszy ze swoją
dywizją (dywizje nosiły wówczas imiona dowódców) dość daleko
wzdłuż rzeki, przebył ją niżej, gdzie nie była rozlana, i skierował
się na prawe skrzydło Douglasa. Kilkakroć natarł na Szwedów,
stojących w zwartym szeregu, ażeby im zmieszać szyki i odciągnąć
od grobli, co otworzyłoby drogę przeprawiającemu się
marszałkowi. Od razu pierwszy atak zmusił przeciwnika do
cofnięcia się, ale dragoni, ukryci w zagajniku, zaczęli z boku gęstą
strzelbą bezkarnie razić atakujących i losy starcia ważyły się,
dopóki Douglas nie skierował w to miejsce wszystkich swoich sił
(przeprawy nadal mocno bronił Adolf). Rozkazał swoim oddziałom
zająć dogodną pozycję nad głębokim rowem, służącym do
osuszania gruntu, i zaczął naszych razić kulami, sam będąc
zabezpieczony od pchnięć naszych kopii, ponieważ rów go od nas
odgradzał. Tymczasem marszałek wciąż znajdował się po drugiej
stronie topie-liska i nie mógł włączyć się do bitwy. Zatrąbiono więc
na odwrót i Polacy cofnęli się z powrotem do Gniezna, ustępując z
pola w rozluznionym szyku, zgodnie z zasadami sztuki wojennej.
Kilka tylko mil tego dnia przebyli; przenocowali w mieście, a wielu
pozostało tam aż do świtu następnego dnia, żeby opatrzyć
odniesione rany.
W bitwie poległo niemal czterdziestu spośród towarzystwa,
Kiełczowski, Goszczymiński, Burzyński i inni, a wśród licznych
rannych znajdował się Władysław Wilczkowski, długoletni
porucznik margrabiego Myszkowskiego. Również ja, służąc w tej
samej chorągwi, odebrałem dwa postrzały w ramię; było to, jak
przypuszczam, karą za moją wścibską zuchwałość, żem tą samą
ręką poważył się dotknąć owej purpurowej rosy, która, jak o tym
wspominałem, w katedrze gnieznieńskiej płynęła z krucyfiksu.
Już po większej części (wyjąwszy miasta osadzone szwedzkimi
załogami) Polska zdawała się przychodzić do siebie, kiedy
Moskwa, zgodziwszy się na zawarcie krótkotrwałego rozejmu z
Polakami, przeniosła wojnę z Litwy do Inflant. Karol dwukrotnie
wyprawiał Gustawa Bielke, senatora Szwecji, z poselstwem do
wielkiego księcia, nalegając nań, ażeby pozostał z nim w przyjazni,
ale na przeszkodzie stanęła Litwa, o którą obaj się współubie-gając,
jak dwa psy o kawał mięsa się powadzili, niepomni na dawne
przymierze. WÅ‚adcy majÄ… zazwyczaj w podejrzeniu zbytniÄ… innych
panujących pomyślność, a kiedy sami doznają powodzeń, niechęt-
nie patrzą na cudze triumfy i napawają ich one lękiem. Gniewało
wielkiego księcia, który od dawna liczył Inflanty między swoje
tytuły, że mieszkańcy tej prowincji trwają w szwedzkim
poddaństwie; sądził, że nie uda mu się ich inaczej ujarzmić, jak
tylko rozdzielając siły wroga pomiędzy siebie a Polaków i dopiero
wówczas, zbrojnie albo przez układy, odrywając Inflanty od
Szwecji. Wyprawił zatem do nas Jana Obryńskiego, pisarza
dekretowego, zgadzając się wstrzymać nieprzyjazne wobec nas
kroki, i skierował swój oręż przeciwko swemu współzawodnikowi.
Rozgłosił, że chce z bronią w ręku odzyskać ziemie, które
niesłusznie zostały odłączone od państwa moskiewskiego;
uzasadnionych przyczyn do wojny niepodobna było wynalezć, ale
chcącemu wywołać wojnę nietrudno przyszło je wymyślić i
upozorować prawem.
Tymczasem Kazimierz, z poczÄ…tkiem kwietnia, uczyniwszy dla
wzmocnienia swych sił wszystko, na co tylko krótki czas i
niedostatek pieniędzy pozwoliły, ruszył ze Lwowa do Sokala na
czele wojska, którego liczba wzrosła, skoro dołączyli do króla
hetmanowie z chorÄ…gwiami kwarcianych. Pierwszym zadaniem
odzyskującego swą władzę monarchy było umocnić Gdańszczan w
wierności. Król listownie oddał pochwałę ich przywiązaniu, a nadto
polecił Mikołajowi Ostrorogowi, staroście drohowyskiemu,
człowiekowi bystrego umysłu, a przy tym słynącemu dziedzicznym
w rodzie Ostrorogów talentem krasomówczym, żeby stosownym
przemówieniem pokrzepił ich serca.
Do Gdańska, wielkiego miasta handlowego nad Morzem
Bałtyckim, spławiane są Wisłą z Polski wszelkiego rodzaju towary i
rzeczy przeznaczone na sprzedaż; Gdańsk też, zaopatrywany dzięki
swemu nadmorskiemu położeniu w cudzoziemskie towary,
dostarcza ich całej Koronie. Miasto zdobyło sobie rozgłos nie tylko
dzięki zręczności w prowadzeniu handlu i nagromadzonym z
kupiectwa bogactwom; również obronne położenie i podziwu godne
umocnienia, zwłaszcza te, które bronią wznoszącej się w porcie
latarni, zjednują mu liczne pochwały. Szwedom bardzo na tym
zależało, żeby to miasto, mające dzięki swemu portowi i swej
morskiej potędze niemałe znaczenie, w jakiś sposób do zawarcia
przymierza zachęcić i do siebie przyłączyć. Gdy jednak Gdańsk
pomimo nęcących obietnic pozostał niewzruszony i nie chciał
słyszeć o protekcji, Szwedzi postanowili siłą zmusić go do tego,
żeby się im podporządkował. Najpierw więc, ubiegłej zimy, Karol
kazał oblec port admirałowi szwedzkiemu Wranglowi, ale ten, choć
z wojenną flotą krążył po nadbrzeżnych wodach, ostatecznie
niczego nie osiągnął, gdyż morze było burzliwe wskutek
gwałtownych wiatrów północnych, a miasto opatrzone i
przygotowane do odparcia przemocy. Następnie Gustaw Stenbock,
zająwszy Malbork, na przemian namawiał Gdańsk do poddania się i
groził mu zniszczeniem, nadaremnie go strasząc, gdyż miasto mało
sobie robiło z jego gniewu i nie lękało się jego wojska. Potem sam
król, niczego przez wysłanników nie osiągnąwszy, nie wstydził się
zaproponować Gdańszczanom przymierza; od
przyjęcia przedłożonej im propozycji uchylali się, miarkując pychę
Karola swoją pokorą i grając na zwłokę. Na koniec niejaki
Bogusław książę Croy, administrator biskupstwa mindeńskiego,
podjął się doprowadzić sprawę do skutku swoimi namowami jak
gdyby to, czego ani pochlebstwem, ani grozbą inni nie zdołali
wymusić, mógł osiągnąć człowiek obcy, przy pomocy argumentacji
wysnutej z samej tylko wiary, którą przecież i od Szwedów, i od
miasta się różnił. Podstęp ten nie wzruszył stałości Gdańszczan,
niezłomnie wiernych Kazimierzowi. Mimo to Ostroróg, zgodnie z
otrzymanym poleceniem, zwrócił się do rady miejskiej z pytaniem,
czy miastu wystarczą własne siły do przeciwstawienia się
zagrażającej potędze nieprzyjaciela, czy też liczy ono na zbrojną
pomoc i czy król, skoro będzie do tego przygotowany, ma to wierne
sobie miasto posiłkować swoim wojskiem. Odpowiedz rady
potwierdzała zamiar trwania w wierności, zaś w kwestii, czy
konieczna jest pomoc, nie zajęła stanowiska, bez wątpienia dlatego,
że posiłki, których rada mogłaby się domagać, powiększyłyby
liczbę zamkniętej w mieście ludności, a tym samym przyczyniły do
szybszego wyczerpania się zapasów żywności. Było to posunięcie
roztropne i przewidujące również i z innych względów: wiedziano,
że siły królewskie są jeszcze zupełnie niesposobne do wojny i
strzeżono się przez żądanie posiłków uszczuplić chwałę
niezachwianej swej wierności.
Po bitwie pod Gnieznem, niby to szukając wytchnienia, dowódcy
oddziałów byliby się ze sobą
rozeszli, gdyby nie Czarniecki, który zarówno zwyciężając jak
odnosząc porażki zachowywał tę sama siłę ducha i który zrobił
pospiesznie wycieczkę w kierunku na Żnin, niespodzianymi
atakami niepokojąc rozproszone szwedzkie załogi. Zdarzyło się
przypadkiem, że wojewoda malborski Jakub Wejher, zdążając na
czele oddziału szlachty pruskiej w tę okolicę celem złączenia się z
naszymi, natknął się po drodze na znaczne siły szwedzkie.
Dowodził nimi książę meklemburski Karol, który choć żadnej nie
wyrządziliśmy mu krzywdy, zaciągnąwszy wojsko w okręgu Dolnej
Saksonii i żywiąc takie same uczucia do Polski jak inni niemieccy
książęta, przyłączył się do Karola. Wyznaczył sobie na miejsce
postoju Tucholę, ale odebrawszy wiadomość o pochodzie Wejhera,
zboczył do Chojnic i obiegł tam naszych, których broniły mury i
własna ich odwaga. Hardy Niemiec trafił na człowieka walecznego,
który okazał się nieczuły na namowy do poddania się, wzgardził
grozbami szturmu i przez dwa dni dzielnie wytrzymywał oblężenie,
dopóki nie nadbiegł Czarniecki, uwiadomiony o
niebezpieczeństwie: uderzywszy od tyłu na meklemburczyków,
zmusił ich do ucieczki, wielu pozabijał i oswobodził oddział
Wejhera.
Wojsko polskie złożyło liczne i nie byle jakie dowody swego
męstwa i w pełni zasłużyło sobie na odpoczynek po trudach
kampanii; zwłaszcza koniom, znużonym nieustanną pracą, należało
siÄ™ wytchnienie. Rozmieszczono zatem chorÄ…gwie w ziemiach
chełmińskiej i dobrzyńskiej, obfitujących wiosną w pastwiska,
konieczne dla zwierzÄ…t.
Zaledwie wojsko zdążyło rozsiodłać konie, by dać im krótkie
wytchnienie, gdy niespodzianie rozeszła się wieść o śmierci króla
Karola; wkrótce jednak ci, co go uznali za zmarłego, przekonali się,
że ożył, gdy jak zwykle szybki w działaniach wojennych, pod
Kcynią natarł gwałtownie na nasze chorągwie i rozproszywszy je w
niespodziewanym starciu, zepchnÄ…Å‚ z urodzajnych stanowisk i
wprawił w zamieszanie. Czarniecki znowu musiał je zbierać; od
początku roku aż do owego dnia szesnastokrot-nie ze zmiennym
szczęściem potykały się ze Szwedami, a teraz Kazimierz wzywał je
na oblężenie Warszawy.
Warszawa, stolica Mazowsza, leżąca w samym środku polskiego
królestwa, już teraz, odkąd wygaśli miejscowi książęta, przeszła
pod panowanie polskich królów. Z racji swojego położenia jest
miejscem obrad sejmów, ponieważ mieszkańcom królestwa
zewsząd taka sama do niej droga. Szwedzi zajęli ją bez trudności, a
potem silnie obwarowali; miasto wznosi się na wiślanej skarpie,
dzięki czemu może ściągać lub popuszczać cugle żegludze, i
Szwedzi sądzili, że nałożoną rzece uzdę trzymają w swoim ręku.
Kwaterowali tu Arvid Wittenberg, generał wojsk szwedzkich, a
także i inni dowódcy o głośnych nazwiskach, tu znajdowały się
zwiezione z całego królestwa łupy, ściągnięte zewsząd skarby i
złożone na przechowanie wszelkiego rodzaju kosztowności; całą tę
zdobycz miano zamiar w stosownym czasie przewiezć morzem do
Szwecji. Załoga miasta liczyła przeszło dwa tysiące żołnierzy, nie
licząc obsady trzydziestu dużych statków,
które zakotwiczone pod Zamkiem czekały sposobnej pory do
wywiezienia skarbów. Wojewoda wileński Paweł Sapieha z
Litwinami (rozejm położył bowiem kres nieprzyjazni z Moskwą), a
także szlachta województw mazowieckich, choć swobodę ruchów
krępowały jej szwedzkie załogi, poroz-mieszczane w miasteczkach,
obsadzili drogi prowadzące do miasta (czyli, jak to mówią, pasy),
odcięli dowóz żywności i uniemożliwili wszelkie dostawy, uważnie
przy tym pilnując, żeby nieprzyjaciel nie wykorzystał drogi wodnej
i nie wywiózł ogromnej zdobyczy w obce kraje.
Dnia dwudziestego piątego maja przybył pod Warszawę Kazimierz,
wiodąc ze sobą niemal dwadzieścia tysięcy żołnierzy; wkrótce
potem zjawili się marszałek i Czarniecki, a w ślad za nimi szlachta
wielkopolska: na głos orła gromadnie zleciały się orlęta. Król stanął
w Pałacu Ujazdowskim, a obaj wodzowie w obozie razem z
kwarcianymi; szlachta rozłożyła się po tej stronie rzeki, natomiast
Litwini, do których dołączył ze swoją dywizją Czarniecki, rozłożyli
obóz za Wisłą, w wiejskiej posiadłości sąsiadującej z miasteczkiem
Pragą. Bezzwłocznie przystąpiono do dzieła, rozpoczynając
regularne oblężenie miasta. Piechota zajęła się kopaniem rowów i
sypaniem szańców (jazda przez ten czas starała się wybadać
położenie nieprzyjaciela), przy czym pracowano z pilnością i z
pośpiechem, żeby przed zakończeniem robót oblęż-niczych nie dać
się zaskoczyć Karolowi, którego nadejście zapowiadała pogłoska.
Douglas, który go poprzedzał, znajdował się już wówczas na czele
znacznych szwedzkich sił pod Kępą w pobliżu Zakroczymia.
Ponadto Kazimierz obawiał się, że gdyby zwlekać, to przy tak
wielkiej liczbie ludzi, zgromadzonych pod WarszawÄ…  a oceniano
tę liczbę na ponad sześćdziesiąt tysięcy  nieuchronnie musiałoby
zabraknąć żywności. Cała dzielnica była spustoszona wskutek
przemarszów wojsk i pełna zbiegów z innych stron kraju, którzy
zjadali zapasy mieszkańców.
Stosownie do zwyczaju oblężenie zaczęto salwą armatnią, następnie
zaś zabrano się do kruszenia murów ze wszystkich dział
jednocześnie. Kazimierz wysłał do Wittenberga trębacza z
żądaniem, żeby zwrócił Warszawie wolność; gdyby zaś, ukrywszy
się za murami, pragnął widzieć ruinę miasta, to niechaj wie, że ze
swoimi ludzmi nie wyjdzie cało, jeżeli nie odda Warszawy
nietkniętej i w takim stanie, w jakim ją objął, jej panu, czyli królowi
polskiemu. Na to Wittenberg, który jeszcze nie wiedział, jaki zapał
przenika polskich żołnierzy, odpowiedział, że nie jest komornikiem
króla Kazimierza, żeby się musiał wynosić z miasta i iść precz z
jego woli i rozkazu; jest wodzem szwedzkim, którego wierności
król Karol powierzył Warszawę i który podjął się jej bronić aż do
ostatka.
Polacy wznieśli umocnienia, opasując nimi miasto wokoło;
wykorzystali w tym celu kamienne ogrodzenia poburzonych
podmiejskich domów: inżynierowie królewscy połączyli je rowami,
podchodzącymi aż pod posterunki straży i pod drewniane zapory
oblężonych. Ponieważ uporczywie krążyła wieść, że król Karol
drugim brzegiem Wisły ciągnie na od-
siecz oblężonym, przez rzekę przerzucono podwójny most, wsparty
na wielkich łodziach, żeby chorągwie mogły ją łatwo przebyć i
znalezć się po tej stronie, po której będą potrzebne.
Tymczasem Kazimierz pilnie zastanawiał się nad sposobami
odzyskania miasta. Dowódca nieprzyjaciół był nieugięty i nie dawał
się namówić do kapitulacji, ale z drugiej strony, jeżeli zdecydowano
by się na szturm, to można było przewidzieć, że nie obyłoby się bez
wielkiego rozlewu krwi i że zwycięstwo trzeba by było okupić
dotkliwymi stratami. Znalezli siÄ™ tacy, co uszczypliwie przymawiali
wahającemu się królowi, że zwlekając szkodzi swoim i podsyca
jeszcze bardziej zawziętość oblężonych oraz że wolałby odzyskać
Warszawę bez rozlewu krwi, niż żeby potomni mieli mierzyć sławę
i znaczenie zwycięstwa wielkością poniesionych strat albo
rozmiarem rzezi dokonanej na Szwedach. Okazało się jednak, że
zamysły Kazimierza wcale nie były takie, jakimi je przedstawiano.
Skoro na radzie wojennej zapadło postanowienie, żeby orężem
złamać opór oblężonych, król, odłożywszy na stronę łagodność,
kazał przypuścić generalny szturm do miasta, przy czym dowódców
i żołnierzy na wyznaczonych im miejscach sam ordynował do
natarcia. Kiedy dano znak do ataku, najpierw żołnierze, a następnie
i czeladz obozowa (którą nazywać ciurami albo hałastrą byłoby
krzywdzące) ruszają naprzód, podsuwają się pod obwarowania
(nagroda czekała na tych, co się dzielnie spiszą) i lekceważąc sobie
niebezpieczeństwo, od razu forsują wysunięte umocnienia przed
pałacem Kazanowskiego, chociaż w pobliżu bramy, zwanej
Senatorską, wystrzelona przez Szwedów kula odrzuciła ku tyłowi
pierwsze szeregi i choć na otwartej przestrzeni dokuczliwy armatni
ogień posiał zamieszanie wśród tych, co tamtędy nacierali.
Atakujący nie ustąpili i zdobyliby na Szwedach pałac
Kazanowskiego, ale król kazał zatrąbić na odwrót, ponieważ
wszelkich dział, przysłanych z Zamościa, na które mocno liczył, nie
zdążono przed zapadnięciem zmroku umieścić na nasypach.
Douglas w czasie oblężenia Warszawy tkwił pod Zakroczymiem, w
widłach Wisły i Bugu, w warownym obozie, bezpieczny dzięki
obronności miejsca; czekał tam na przybycie króla Karola,
mającego wkrótce nadejść. Kiedy zaczęto bić z dział do murów
miasta, wódz szwedzki usłyszał huk z odległości sześciu mil i
zadrżał: był nieprzytomny z miłości, że się tak wyrażę, i ogarnęło
go przerażenie. Ściskało mu się serce, że na niebezpieczeństwa
oblężenia narażona jest jego żona (wraz z przedniejszymi kobietami
przebywała ona w Warszawie, zaufawszy jej murom); przewidywał,
że jeżeli Wittenberg będzie stawiał opór i zechce miasta odważnie
bronić, to jego żona, będąc słabą kobietą, przetrwa oblężenie
półżywa; jeżeli natomiast Warszawę zdobędą Polacy, to jego lepsza
połowa znajdzie się w niewoli, wydana na łaskę i na igrzysko
zwycięzców. Spośród rozmaitych pomysłów, które podsuwała mu
miłość, najlepszy wydał mu się ten, żeby za pomocą listu
spróbować, czyby mężowi żony, ciału ciała nie zwrócono  jeżeli
nie za darmo, to przynajmniej za wyznaczony okup.
Załatwienia tej sprawy podjął się Radziejowski, który tego rodzaju
list skierował do Butlera, podkomorzego koronnego, z którym
niegdyś łączyła go wielka przyjazń. Napisał, że pragnie odnowić
zerwane od dłuższego czasu stosunki z dawnym przyjacielem, a to
w związku ze sprawą zasługującą na przychylność i nie mogącą
nikomu przynieść szkody: chce mianowicie prosić, żeby Butler był
łaskaw wybadać, czy można się spodziewać, że JKMć wyrazi zgodę
na swobodne wyjście z oblężonego miasta kobiet, czyli (jak to
brzmi w jęzku dworskim) dam szwedzkich, jeżeli poprosi go o to
listownie książę Adolf, brat króla Karola i genera-lissimus
szwedzkiego wojska; książę, człowiek wzniosłej duszy, litując się
nad słabą płcią, zamierza to uczynić na prośby mężów, z których
każdy niepokoi się o los swojej drugiej połowy. Nie ma obawy,
żeby to była pułapka zastawiona celem wywiezienia skarbów albo
żeby chodziło o podstęp mający na celu zbadanie sytuacji
otoczonego miasta; ani jednego, ani drugiego nie ma powodu siÄ™
lękać, albowiem do wywiezienia kosztowności nie dopuściłaby
czujność eskorty, można zaś być pewnym, że o sytuacji oblężonych
Szwedzi otrzymują wiadomości inną drogą, i to codziennie,
mianowicie przez kurierów. Jeżeli zatem prośba, choć słuszna, bez
żadnego względu na występującego z nią księcia zostałaby
odrzucona, to byłby to postępek nieludzki, nie mówiąc już o jego
poważnych następstwach, gdyż oblężonych umocniłby jeszcze
bardziej w uporze, a Szwedów rozgniewał, wzniecił w nich wielką
zawziętość i pobudził do zemsty. Z obozu pod Nowym Dworem itd.
Butler odpowiedział na ten list odmownie, wspominając między
innymi, że skoro kobiety szwedzkie, jak mu napisano, są w
Warszawie bezpieczne, to po co je stamtąd sprowadzać do obozu,
na pole otwarte dla niebezpieczeństw, pozbawione wysokich
wałów, silnych murów i kunsztownych obwarowań. Zresztą uważa
za stosowne wymówić się od udziału w tego rodzaju gachostwie,
nie zamierzając wśród szczęku oręża przykładać ręki do stręczenia
komuś tam miłostek. Dan w Ujazdowie.
Tymczasem część wojska została wyprawiona przeciwko
Douglasowi. Pogłoska o tym, że przybędzie on z Zakroczymia z
pomocą oblężonemu miastu, czyniła go groznym, ale w
rzeczywistości nie miał ze sobą wielkich sił, i choć głosił, że
zamierza pospieszyć z odsieczą, nie ruszał się z miejsca. Skoro
jednak, opasany obwarowaniami, znajdował się w tak niewielkiej
odległości, Kazimierz we własnej osobie przybliżył się do niego,
żeby wypróbować jego odwagę i skłonić go do rokowań albo do
bitwy, ale przez dwa dni nadaremnie czekał, żeby Szwedzi wyszli
ze swojej kryjówki. Doug-las, który się niegdyś chełpił, że
wystarczy mu raz zaatakować, a stanie się wyzwolicielem
Warszawy, teraz, mając słabsze siły, ochłonął z dawniejszego
zapału i siedząc w widłach rzek, w miejscu skądinąd niedostępnym,
wolał, żeby go uważano za bojazliwego, niż żeby go pobito. Był
bezpieczny dzięki obronności miejsca i Polacy dali mu spokój;
król polecił im wziąć udział w generalnym szturmie do obleganego
miasta.
Mury Warszawy kruszono nieustajÄ…cym ogniem armatnim tak
długo, aż wyłomy (wojskowi zwą je breszami) stały się
dostatecznie rozległe, żeby można było przypuścić szturm. Na znak
dany do bitwy znów z wielkim zapałem ruszono do natarcia;
rozpoczęło się ono w samo południe w ostatnim dniu czerwca.
Wśród gęstego gradu kul nasi podstąpili najprzód pod klasztor
Bernardynów i odebrali go Szwedom po trzygodzinnej walce. Z
obu stron doszło do ogromnego przelewu krwi i gdyby Witten-berg
w porę się nie wycofał, zagroziłoby mu wielkie niebezpieczeństwo.
Następnie Polacy sforsowali zewnętrzne obwarowania Zamku i
wtedy dopiero zawziętość natarcia uprzytomniła oblężonym, czego
się mogą spodziewać i czego lękać.
Na Nowym Mieście, przy północnej bramie przytykającej do
klasztoru Dominikanów, pozycji szwedzkich bronił Wegger, a
szturmował do nich pułkownik nasz Ernest Grothaus. Koło kościoła
Św. Ducha oo. paulinów Litwini odważnie wdzierali się na wały i
forsowali rowy; z ich piechotą zmieszana była młodzież spod
szlacheckich chorągwi, a także gromada obozowej hałastry, nie tyle
liczna, co nieświadoma niebezpieczeństwa. Ludzie ci, podciąwszy
rzędy ostrokołów, wtargnęli na zewnętrzne obwarowania, przy
czym znalezli się tacy, co na szczycie wału, strąciwszy z niego
obrońców, zatknęli litewskie sztandary. Z obu stron polało się sporo
krwi, ale więcej poległo naszych, ponieważ kule trafiały ich w
niezakryte piersi, zwłaszcza
koło kolumny Zygmunta, gdzie sądzili, że zawalony mur wypełnił
wydrążenie wału, tymczasem zaś wpadli na łeb na szyję na samo
jego dno, a gdy się usiłowali wydrapać z rowu, nieprzyjacielskie
pociski strącały ich z jego urwistej krawędzi. Nie osłabiło to jednak
ich zapału i Wittenberg zorientował się, że sytuacja jest poważna.
Jeszcze niedawno przepełniała go hardość (mówił, że jeżeli będzie
musiał poddać Warszawę, to schowawszy w głębi miasta jego
klucze, siądzie na beczce z prochem, zapali podłożony lont i wtedy
dopiero zacznie się zastanawiać nad kapitulacją), teraz wszakże
odmienił umysł i przemyśliwał nad innymi sposobami ocalenia.
Zwątpił w to, że zdoła miasto obronić uporem i odwagą; ogarnęła
go obawa, że może wybuchnąć bunt wśród mieszkańców, a głód
wśród żołnierzy. Nadzieja na odsiecz była niepewna, a
niebezpieczeństwo wielkie; król szwedzki przebywał daleko,
Douglas nie śmiał się na nic odważyć ani dla miasta, ani dla swojej
żony, a tymczasem ogień armatni postrącał już zasłony z umocnień,
zniszczone i pozrywane zostały obwarowania, a Polacy podeszli
pod sam wał. Prócz tego Wittenberg widział, że wojownikom
okrytym głośną sławą przyszłoby ponieść żałosną i mało chwalebną
śmierć z nierycerskich rąk hałastry i czeladzi. Doświadczywszy siły
przeciwnika, powściągnął swoją zuchwałość, złożył z serca pychę i
dał przystęp myślom o kapitulacji. Strach wziął górę nad nadzieją i
nakłonił go do zabiegania o łaskawość polskiego króla, przy czym
konieczność wyboru między kapitulacją a klęską tym bar-
dziej była dla niego przykra, im większe było to, co tracił  to
znaczy jego sława i bogactwa. A zatem szczęśliwy wódz, którego
czyny wojenne rozsławiły w całej Europie, który zyskał sobie
rozgłos dzięki tylu sukcesom w oblężeniach, w obronach i w
bitwach, ma teraz ze strachu dać sobie związać ręce? Jak nazwą
Polacy tego, co poddał słynne miasto, i z jakim czołem stanie on
przed szwedzkim królem, który, choćby wybaczył uchybienie
wobec wierności i brak wytrwałości w obronie miasta, z pewnością
nie przejdzie do porządku nad utratą ogromnych skarbów i
zdobytych w całej Polsce bogactw. Atoli konieczność przeważyła
nad troską o sławę, a przy tym dowódcy jednogłośnie domagali się,
żeby nie upierał się dłużej przeciwko przeznaczeniu.
Doświadczony wódz nie od razu przyznał, że podziela ich zdanie,
może dla popisania się odwagą, a może też chcąc zmusić ich tą
zwłoką, żeby go na nowo namawiali do poddania. Skoro tylko
oznajmił, że wybiera życie z łaski zwycięzcy, gdyż nie chce ginąć
skutkiem uporu, wyprawiono przez tajemną furtkę trębacza z
prośbą o sześciogodzinne zawieszenie broni, żeby w tym czasie
można było uzgodnić warunki kapitulacji  smutną konieczność
dla oblężonych a przedmiot chwały dla zwycięzcy. Kiedy
wysłannik przedstawił swoje zlecenie, dowódcy więcej trudności
niż z nieprzyjacielem zaczęli mieć z obozowym motłochem, żeby
go odciągnąć od szturmu. Ludzie ci jak ślepi darli się na mury, głusi
na rozkazy pułkowników, którzy ich chcieli pohamować. Nie
usłuchali, gdy zatrąbiono
do odwrotu, i nawet gęsty grad pocisków nie zdołał ich
powstrzymać od wdzierania się przez rowy i wysokie wały na
pozycje przeciwnika. Wreszcie z wielkim trudem szturm udało się
przerwać i Kazimierz, uważając, że mało czasu zostaje do namysłu,
oświadczył, że daje Szwedom dwie godziny na omówienie
warunków kapitulacji.
Niektórzy sądzili, że nie należy przerywać walki i orężem zadać
druzgocącą klęskę nieprzyjacielowi, który upadł na duchu i którego
powodzenie opuściło. Innego zdania byli dygnitarze cywilni, a
także król, który rozgłos łaskawości zawsze wynosił nad zamysły
użycia siły. Krótko swoim zwyczajem oznajmił, że pragnie
oswobodzić Warszawę, ale nie ma zamiaru jej burzyć ani też
przelewać zbytecznie niewinnej krwi. Albowiem cóż będzie w
mieście bezpieczne i co zdoła ocaleć, gdy raz pozwoli się na
wszystko mieczowi? Szwedzi zginÄ… razem z mieszczanami,
wrogowie wraz z niewinnymi; poświęcone Bogu osoby i świeccy
mieszkańcy, słaba płeć i nieświadome nieszczęścia dzieci bez
różnicy zostaną przyprawieni o zgubę. Ta sama wściekłość
wtargnie do miejsc świętych, przed chciwymi łupu rękami nie
uchronią się bogactwa kościołów, skarbce publiczne ani prywatne
majętności, a przy tym zwycięzcy, srożąc się, sami poniosą znaczne
straty, gdyż Szwedzi, mężnie spojrzawszy w oczy przeznaczeniu,
drogo będą oddawać swoje życie.
Skoro zatem przerwanie działań wojennych zostało surowo
nakazane, zjawili się Szwedzi, żeby w ciągu wyznaczonego czasu
(zgodzono siÄ™ tylko
na dwie godziny) omówić warunki kapitulacji. Wittenberg uznał, że
dłużej igrać z ogniem byłoby nierozsądne i zdecydował się poddać
miasto. Do spisania warunków kapitulacji wyznaczono gubernatora
Adama Weggera i Jerzego Forgella. Naszymi komisarzami byli
biskup przemyski Andrzej Trze-bicki, wojewoda poznański Jan
Leszczyński i kanclerz Stefan Koryciński. Krwawą pracę
odzyskiwania miasta doprowadzili oni do końca w ciągu godziny,
spisując układ, czyli, jak to teraz nazywają, kapitulację, którą tu na
wieczną rzeczy pamiątkę załączam:
Jaśnie wielmożny pan feldmarszałek Wittenberg, pułkownicy,
dowódcy i wszyscy urzędnicy oraz załoga znajdująca się w mieście
ustąpią z Warszawy i zostaną z niej bez przeszkód wypuszczeni, z
tą różnicą, że Szwedzi udadzą się do Torunia, zaś poddani króla
polskiego, którzy dotąd jeszcze służą pod szwedzkimi sztandarami,
pozostanÄ… na Å‚asce wspomnianego swojego pana. Cudzoziemcom
wolno będzie odejść, dokąd zechcą, albo też zmienić służbę. Po
podpisaniu tych artykułów bramy miasta zostaną przekazane
polskiej załodze, razem z Zamkiem i ze wszystkimi
obwarowaniami. Szwedzi będą mieli prawo pozostać w mieście
przez trzy dni. Będzie im wolno wywiezć zabitych oraz wziąć ze
sobÄ… swoje rzeczy (czyli swoje mienie), pozostawiÄ… natomiast
wszystkie łupy zdobyte w Koronie, a w szczególności sprzęt
kościelny. Żony Szwedów zostaną razem z dziećmi puszczone
wolno; nawzajem jaśnie wielmożny pan feldmarszałek przyrzeka
uwolnić kobiety polskie wzięte w zakład przez Szwedów. Akta
sądowe pozostaną na swoim miejscu, jeńcy będą wypuszczeni, a
Warszawa zostanie wydana Polakom bez żadnego pod-
stepu. Nadto przez cztery miesiące żadnemu ze Szwedów nie będzie
się godziło walczyć w jakikolwiek sposób przeciwko królowi i
królestwu polskiemu.
Kiedy spisano umowę, miasto zostało przekazane Polakom, a
przedtem jeszcze akt kapitulacji potwierdzili swymi pieczęciami i
podpisami: Arvid Wittenberg z Debern, feldmarszałek i generał
wojsk króla szwedzkiego, hrabia Neuburg, baron Iltes itd.,
generalny gubernator Pomorza; hrabia Ludwik Lewenhaupt, senator
szwedzkiego królestwa; Benedykt hrabia Oxenstierna (który
chorobie zawdzięczał swą wolność); przewodniczący rady wojennej
Jan Wrangel; gubernator miasta Adam Wegger; dowódca straży
Aleksander Erskein; sekretarz stanu Wawrzyniec Cantersten
pułkownicy Busso, Schlangenfelt, Forgell itd.
Załoga, złożona z tysiąca dwustu żołnierzy, zgodnie z umową,
została pierwszego lipca przeprowadzona do pałacu Ossolińskich,
gdzie zaopatrzono ją w żywność na trzy dni. Wittenberg opuścił
Zamek i korzystał z gościny w ratuszu miejskim, pułkowników zaś
poumieszczano w różnych domach mieszczańskich. Jednocześnie
bramy i mury miejskie zostały obsadzone silnymi strażami i nikomu
bez osobnego pozwolenia nie wolno było wchodzić ani wychodzić.
Kiedy już upłynął trzeci dzień, polecono Szwedom, żeby się
przygotowali do drogi. Żona i córka Douglasa zostały z honorami
odprowadzone na statek, a razem z nimi inne znakomitsze damy
wraz ze służbą i czeladzią; pozwolono im zabrać ze sobą rzeczy
osobiste, a na
drogę dostały pieniędzy ile potrzeba. Pozostałą gromadę kobiet,
ponieważ wiele z nich potajemnie wykradało albo też z uporem
przetrzymywało zakazane przedmioty, przetrząsnęła straż
postawiona przy bramie, a potem przeznaczone na ten Å‚adunek
szkuty uwiozły całą tę zgraję w dół rzeki ku Toruniowi.
Wypuszczenie z miasta dowódców szwedzkich napotkało na
większe trudności niż się było można spodziewać. Szlachta
zabiegała o to, żeby ich pozostawić w naszej mocy, a również
wojsko obu narodów przez wyprawionych do króla wysłanników
usilnie domagało się, żeby ich zatrzymać. I szlachta, i wojsko żądali
tego samego, choć pobudki ich postępowania były różne. Szlachta,
powinszowawszy królowi zdobycia miasta, wypomniała mu
krzywdę, która dzieje się prawom, zabraniającym bez zgody
trzeciego stanu cokolwiek postanawiać. Król samowolnie
zdecydował o wypuszczeniu Szwedów, bez wiedzy i przyzwolenia
tych, którzy nie szczędząc krwi przywiedli nieprzyjaciela do
takiego stanu, że miasto poddał. Zdaniem szlachty należałoby
zatrzymać przede wszystkim Wittenberga, jako tego, który był i jest
niebezpieczny dla pokoju i który jeszcze za panowania króla
Gustawa Adolfa zawichrzył prowincje rzymskiego cesarstwa.
WarszawÄ™, miasto o rozrzuconej zabudowie, niekorzystnym
położeniu i słabych murach, w krótkim czasie, dzięki swej
znajomości wojskowego budownictwa, przekształcił w regularną
twierdzę; cóż się więc stanie, jeżeli zacznie to samo robić w Pru-
siech? Z pewnością wszystko, co tylko tam jest z cegieł, przeobrazi
w niedostępne skały. Jeżeli
Wittenberg zostanie zatrzymany, to Moskwa stanie się skłonniejsza
do zawarcia pokoju, widząc w polskich rękach inicjatora i sprawcę
wojny. Wszystko to mówione było wszakże tylko dla pozoru; w
gruncie rzeczy szlachcie najbardziej zależało na tym, żeby
zatrzymani dowódcy szwedzcy stanowili rękojmię, że rodziny i
domostwa szlacheckie będą bezpieczne od żołnierskiej swawoli i od
ucisku załóg stacjonujących w miasteczkach.
Inaczej argumentowali wysłannicy wojska, utrzymując, że
wprawdzie łaskawość wobec tych, co się poddali, okryłaby wielką
sławą królewski majestat, ale że przede wszystkim trzeba myśleć o
bezpieczeństwie, o tym, czy uwalniając wężową głowę, nie popełni
się błędu gorszego niż poprzedni. Jeżeli takich, co cudze najeżdżają,
nie godzi się puszczać bezkarnie, to byłoby niesprawiedliwością
przebaczać publicznemu szkodnikowi, na którym ciąży tyle
niewinnej krwi. Niech wódz nieprzyjaciół doświadczy łaski
zwycięskiego króla, lecz dopiero po zakończeniu wojny, gdy już
pokój zostanie całkowicie przywrócony; teraz zaś, kiedy wojsku
wstrzymano żołd, łupami zdobytymi przez Wittenberga należy
zapłacić żołnierzom, gdyż województwa, zubożone przez jego
rabunki i swawole, nie będą tego mogły uczynić. Szwedzi
wyładowali na drogę worki złotem i niesłusznie wzbogaca ono
wydzierców, sprawiedliwiej byłoby rozdzielić je między
zasłużonych żołnierzy. Wittenberg oświadczał podobno (wedle
tego, co mówił Forgell), że całą zdobycz wrzuci w nurty Wisły,
żeby nie wpadła w ręce Polakom  czy to prawda? Jeżeli
uczyni, jak powiedział, i pozbawi nas naszej własności, to będzie
się godziło zabrać mu prawem odwetu to, co jest jego, a mianowicie
wolność. Gdyby zaś wszystko oddał, byle tylko odzyskawszy
swobodę znowu rabować, to popadnie w gniew i stanie się tym
bardziej bezwzględnym rozbójnikiem. Jeżeli prawa na wojnie
cokolwiek znaczą, wypada uznać, że skoro Warszawa została
zdobyta zbrojnym szturmem, jej obrońców, zgodnie z prawami
wojny, należy uważać za jeńców; tylko wówczas, gdyby byli
poddali miasto za trzecim żądaniem królewskim, trzeba by im było
zwrócić wolność. Jeżeli zatrzymany Wittenberg chciałby wiedzieć,
dlaczego nie dotrzymano słowa, to można mu przypomnieć, jak on
sam po kapitulacji Krakowa i pózniej na leżach siewierskich
dotrzymał go Wolffowi, i co by się stało z kasztelanem kijowskim,
gdyby zawczasu nie zwietrzył podstępu i nie uszedł.
Do żądań szlachty i wojska, jak gdyby podkreślając ich znaczenie,
dołączyła się natarczywość obozowej hałastry. Ludzie ci,
przypadkiem ujrzawszy jadącego konno króla, wielką gromadą
zabiegli mu drogÄ™ i z naprzykrzaniem domagali siÄ™ za swojÄ… pracÄ™ i
za przelaną krew zapłaty, którą im król dla podsycenia ich zapału
był przyobiecał. Prosili przede wszystkim, żeby albo wypłacić im
pieniądze przyrzeczone za to, że się dobrze spiszą, albo też wydać
im w zastaw nieprzyjacielskich dowódców, a jak ci dowódcy nie
będą chcieli zapłacić okupu, to żeby ich odprawić z powrotem do
Warszawy i szturm rozpocząć na nowo. Jeżeli tym słusznym
żądaniom nie będzie uczynione zadość, to trzeba się spodziewać, że
sześćdziesiąt tysięcy ludzi będzie trwało w gotowości, żeby wziąć
odwet za tylu poległych towarzyszy i pochwycić wychodzących z
miasta Szwedów, którym udało się wymknąć z sieci.
Widoczne było, że grózb tych nie rzucano tylko dla postrachu,
albowiem czeladz, zbijając się w gromady, ostro ścierała się ze
Szwedami, których ziemią albo rzeką wyprawiano z Warszawy.
Przeto nazajutrz król z wyrazną przykrością postanowił wycofać
swoje przyrzeczenie, zląkł się bowiem nieuniknionego nowego
rozruchu i skutków odmiany umysłów wojska. Kiedy Szwedom
przedstawiono tę przymusową sytuację, zrozumieli, że ich wolność
jest niepewna i zagrożona jawnym niebezpieczeństwem; widząc
srożącą się burzę, bez sprzeciwu pogodzili się z odmianą losu.
Wittenberg, który spostrzegł był w czasie szturmu, że rozkazy
dowódców nie są w stanie okiełznać tłumu, usilniej niż całe wojsko
domagał się, żeby go nie uwalniać. Ogłoszono zatem, że zachodzi
konieczność zatrzymania Szwedów przez wzgląd na ich
bezpieczeństwo, i odesłano jeńców do Zamościa, dokąd ich
zaprowadził Mikołaj Ostroróg, starosta drohowyski, i gdzie zostali
gościnnie przyjęci i byli uprzejmie traktowani.
Po odzyskaniu miasta król w kościele Św. Jana odśpiewał Te Deum
laudamus w podzięce Panu Bogu i gęstymi salwami armatnimi dał
wyraz swojej radości. Zabrano się do obrachowywania nagrabionej
przez Szwedów zdobyczy, zaiste ogromnej.
Oceniano jej wartość na przeszło dwa miliony, ale, jak to zwykle
bywa ze zle nabytymi rzeczami, cała ta niezmierzona masa
ruchomości doszczętnie znikła w rękach ludzi, którzy ją mieli
obrachować. Pierwszym zadaniem wyznaczonych przez króla
komisarzy było wydzielić skarby i szaty kościelne i przywrócić je
do pierwotnego użytku na chwałę bożą. Następnie wraz z
komisarzami od wojska zaczęli rachować gotowe pieniądze, ustalać
przy pomocy wagi ilości kruszców oraz przeprowadzać szacunek
kosztowności i złotych naczyń, ażeby móc określić łączną wartość
nieprzeliczonych skarbów, a potem całą zdobycz sprawiedliwie
rozdzielić między tych, którym się należała za zasługi. Żołnierze
czekali na przyrzeczone pieniężne podarki, ale praca komisarzy
postępowała opieszale i jakaś tajemna siła, skryta w działaniach
rachunkowych, powodowała, że bogactwa topniały w rękach
rachmistrzów jak śnieg od słońca. Skargi żołnierzy o rozkradanie
skarbu przerwało pózniej nadejście szwedzkiego króla.
Skutkiem tego wszystkiego czeladz obozowa, aż do buntu krnąbrna,
która dopominała się u króla o przyobiecaną zapłatę za gorliwość w
szturmowaniu miasta, skoro tylko spostrzegła, że jej żądania
zbywane są niczym, a w każdym razie odwleka się ich spełnienie,
rzuciła się na przekupniów, ciągnących jak zwykle za obozem,
przeważnie Ormian, i z wielką nieszczęśników szkodą zrabowała
im przeznaczone na sprzedaż towary. Radość ze zdobycia miasta
została zakłócona płaczem przekupniów nad utratą dobytku.
Rabusie byli tacy zuchwali, że targnęli się nawet na hetmana
polnego Lanckorońskiego, który przybiegł, żeby uśmierzyć
rozruchy. Rzucali nań kamieniami i w swoim szaleństwie o mało go
nie ranili.
Wkrótce potem część szlachty zaczęła nalegać na króla, żeby jej
pozwolił odejść. Niektórzy czynili to ze słusznych przyczyn,
innymi powodowała naganna chęć powrotu do domów, a wielu
opuściła po prostu wytrwałość. Niedostatek żywności, ile że
zbiorowisko ludzi było ogromne, z dnia na dzień coraz bardziej
dokuczał, a wielu złożonych było obozowymi chorobami.
Przeciwdziałając złu, król postanowił uwolnić obóz od
nieużytecznego ciężaru i pozwolił odejść przede wszystkim tym
województwom, które miały u siebie zamki poobsa-dzane
szwedzkimi załogami.
Rzymianie trafnie mawiali, że ciosy, które gnuś-nym odbierają
odwagę, stanowią bodziec dla dzielnych, a desperacja bywa często
zródłem nowej nadziei. Odbita piłka odskakuje z większą siłą i nie
trzeba jej mocniej uderzać. Król szwedzki również się nie załamał i
pokazał, że nie zamierza pogodzić się ze zrzuceniem przez Polskę
protekcji. Nie zwracając uwagi na namowy posłów cesarza
Ferdynanda i króla francuskiego, usilnie nakłaniających go do
pokoju, zaczął się gorliwie przygotowywać do dalszej wojny.
Sprowadził ile się tylko dało wojska ze Szwecji i z Pomorza i posłał
pieniądze na zaciągi do ziem niemieckich, leżących nad Morzem
Bałtyckim, a nawet do Szkocji. Oliwer Cromwell, protektor Anglii,
nie tylko robił nadzieję na posiłki, ale nadto czynił zabiegi, żeby
zjednoczone stany Niderlandów nie wmieszały się do naszych
spraw. Poseł Bielke namawiał do zawarcia przymierza Moskwę 
jak gdyby między pysznymi i pragnącymi cudzego władcami
rzeczywiście mogła kwitnąć szczera przyjazń. Z tym wszystkim
najbardziej skutecznej pomocy mógł Karolowi udzielić elektor
brandenburski, który był najbliżej i miał gotowe do wojny wojsko.
Krótko mówiąc, Karol niczego nie zaniedbał, żeby zwiększyć swoje
siły. Poruszył niebo i ziemię, a nawet i piekło. Wyszło na jaw (w co
trudno byłoby uwierzyć, gdyby oczywiste dowody nie rozpraszały
wszelkich wątpliwości), że gniew i żądza zemsty doprowadziły go
do tego, iż wydał manifest, w którym zachęcał, żeby poddani polscy
zabijali swych panów, żeby niewolnicy mordowali bohaterów, a
rozbójnicy niewinnych, przy czym biedakom przyrzekał nagrodę, a
winowajcom bezkarność. Kiedy los utrapionego królestwa dzięki
powszechnej zgodzie całego narodu wydawał się polepszać,
okrutne to przedsięwzięcie miało zakłócić jedność wewnętrznymi
rozterkami i rozbić ją przy pomocy zgubnego wymysłu, godnego
raczej nikczemnych doradców z ich podszeptami niż szlachetnego
wojownika. Ten nie licujący z królewskim majestatem manifest
ogłosił drukiem niemiecki pisarz Adolf Thulden; był on
potwierdzony podpisem królewskiej ręki i datowany z zamku
malborskiego dnia 8 maja roku 1656 pod pieczęcią szwedzkiego
króla.
Kazimierz, postępując zupełnie inaczej, kazał ogłosić w Koronie, że
ofiarowuje Å‚askÄ™ i przebaczenie tym, co przeszli na stronÄ™
nieprzyjaciela, i że puszcza przeszłe czasy w niepamięć. Nie ulega
wątpliwości, że wszystkich, których Karol przez swoją zawziętość
chciał sprowadzić z drogi sprawiedliwości, on łaskawością i
ojcowskim uczuciem do siebie pociągnął, dzięki czemu widoczna
się stała różnica między szlachetnym i prawowitym monarchą a
tym, co tytułując się protektorem, tyle tylko o Polskę dbał, żeby ją
zagarnąć, i chciał ją utrzymać w swoim posiadaniu podstępem i
makiawelskimi sztukami.
Nadeszła wieść, że Szwedzi, złączywszy się pod Płońskiem z
elektorem brandenburskim, zbliżają się w gotowości bojowej,
pragnąc doprowadzić do zbrojnego spotkania, które przechyliłoby
szale wojny. Nasi zaczęli rozważać, czy należy wyjść im
naprzeciwko i zastawiwszy drogę jazdą, zmusić napastników do
zatrzymania się w okolicy, ogołoconej z żywności, czy też  co
wydawało się słuszniejsze  czekać w obozie i nie oddalać się
niebacznie od składów prowiantu i paszy, zwłaszcza że w takim
razie, nawet gdyby się zdarzyło, że nieprzyjaciel zwycięży w polu,
wały i obwarowania obozu będą mogły stanowić miejsce
schronienia.
Gdy tak rozważają sytuację, nagle nieprzyjaciel ukazuje się na
drugim brzegu Wisły. Kazimierz nie zwlekając przeprawia się z
wojskiem przez rzekę i osobiście przystępuje do rozstawiania
oddziałów i formowania szyku. Chociaż męczy go febra, na
dziarskim rumaku galopuje wzdłuż rozciągniętych szeregów, żeby
każdego z dowódców jego widok, słowa i zapał zachęcały do
mężnego działania.
Karol, przeniknięty nie mniejszym zapałem, jako ten, co wydaje
bitwę, zbliżał się w szyku uformowanym do walki. Sytuacja
wyglądała następująco: Pod Pragą rozciąga się rozległa równina, z
prawej strony płynie Wisła, z lewej zaś tu i ówdzie strumienie
tworzą błotniste rozlewiska i wznoszą się piaszczyste pagórki. Do
równiny przytyka lasek sosnowy, wprawdzie niezbyt gęsty, lecz
pełen niskich drzew i skutkiem tego trudny do przebycia i nader
odpowiedni do ukrycia w nim zasadzek. Król szwedzki we własnej
osobie znajdował się przed szeregami wojska; nie potrafię
powiedzieć, co w nim było bardziej godne podziwu  szczęście
czy odwaga. Odróżnić go było można nie tylko po błyszczącej
złotem zbroi i po barwie spływającej mu z ramienia wstążki;
zdradzała króla również dziarskość w postawie i w obliczu, na
którym malowały się na przemian rozmaite uczucia. Towarzyszyli
mu margrabiowie Filip Sulzbach i Karol badeński, książęta
weimarski i anhalcki, Henryk Horn, Baner, Miller, pułkownicy
szwedzcy itd. Na lewym skrzydle, którym dowodził książę Adolf,
generalissimus wojska, znajdowali się dowódca jazdy (zwany
feldmarszałkiem) Robert Douglas, Bogusław książę Radziwiłł,
Ralamb, Engel, Taube, Izrael, Bülow i inni. Prawe skrzydÅ‚o,
rozciągające się ku rzece, miał pod swoimi rozkazami elektor,
którego imię szeroko słynęło sławą i który tym grozniejszym był
dla nas wrogiem, że stał się nim z przyjaciela, jak zwykle bowiem
ze szlachetniejszego wina kwaśniejszy bywa ocet. Naczelnym
dowódcą elektorskiego wojska był hrabia Waldeck; Otto Spar miał
pod sobą artylerię, pułkami komenderowali Kannenberg, Eller,
Heyl i inni, a oprócz nich znajdowali się tu przysłani przez Karola
Gustaw Wrangel, Tott, Boddeker i wielu niższych rangą oficerów.
Dowództwo nad wojskiem Kazimierza sprawowali widoczni w
pierwszym szeregu wodzowie: hetman Stanisław Potocki i hetman
polny Lanckoroński pod okiem wszędzie obecnego króla. Środek
szyku zajmowali: Czarniecki z kwarcianymi, chorąży koronny
Sobieski (terazniejszy nasz król), Dymitr książę Wiśniowiecki, Jan
Sapieha, Marcin Zamojski, stolnik wówczas lwowski, i liczni inni
dowódcy. Komendę nad lewym skrzydłem miał hetman polny
litewski Gosiewski wraz z Hilarym Połubiń-skim i Michałem
Pacem, ponieważ drugi hetman, Paweł Sapieha, z zapałem
wypadłszy na pole, wskutek upadku konia wywichnął sobie
straszliwie goleń. Było godne ubolewania, że ubył z szeregów
znakomity wojownik, a wypadek ten stanowił zastanawiający
prognostyk nadchodzących wydarzeń.
Szyk szwedzki, rozciągnięty w kształt półkola, postępował powoli
naprzód; w tym czasie Kazimierz, z ogniem w oczach i w głosie
(słyszano, jak mówił  W imię Boże", dając rozkaz do natarcia),
pchnął swoje wojsko na nieprzyjaciela. Po krótkiej utarczce
harcowników obie strony pobudzają konie do biegu i ostro ruszają
na siebie  nasi wyciągniętym kłusem, Szwedzi zaś wolniej.
Polacy natarli dużymi zgrupowaniami, ale oddzielonymi od siebie
niby kliny, i Szwedzi zdołali wytrzymać uderzenie. Dowiedziano
się pózniej od wziętych w tej bitwie jeńców, że z samego jej
początku, rażony pierwszą kulą armatnią, jaką wystrzelono, zginął
pułkownik szwedzki Sincler, ten sam, który niegdyś podstępnie
zburzył sandomierski zamek, podkładając podeń beczki z prochem i
zasypujÄ…c bardzo wielu naszych, jak w grobie, gruzem zwalisk
wysadzonej w powietrze budowli. Ogniem wojował i od ognia
zginął, a nie ma sprawiedliwszego prawa niż to, które sprawcom
cudzej gwałtownej śmierci każe umierać tym samym sposobem.
Lanckoroński wprowadził zamieszanie na lewym skrzydle,
natarłszy na elektorską piechotę, która zajmowała stanowiska od
strony rzeki. WciÄ…gnÄ…Å‚ do walki pierwsze szeregi szyku, przy czym
wielu z naszych nieprzyjaciel z muszkietów pozabijał albo ranił,
póki nie zaczęła się walka wręcz i Polacy nie starli się ze Szwedami
piersią w pierś i nie położyli kresu szkodliwemu ogniowi. Bój
toczył się ze zmiennym szczęściem, raz jedni, to znowu drudzy
przemagali i przez dłuższy czas zwycięstwo nie przechylało się na
żadną stronę. Wówczas do bitwy ruszyli husarze, popuściwszy
koniom wodze i pochyliwszy kopie. Nieodbitym pchnięciom że-
lezcy i impetowi galopujących rumaków szwedzkie szeregi nie
zdołały się oprzeć. Zakołysało się czoło nieprzyjacielskiego wojska,
zachwiały się sztandary, pokotem jęli padać żołnierze, rozpadł się
szyk oddziałów i Szwedzi w panicznej ucieczce zaczęli wycofywać
się do lasku, który dzięki temu, że nie był zbyt gęsty, zdołał ich
wszystkich wchłonąć.
Na zepchniętych z pola i skupiających się wokół sztandarów
nieprzyjaciół znowu natarli pancerni, rażąc ich dzidami i rąbiąc
koncerzami. Szwedów przejęła tak paraliżująca trwoga, że ich
hardy i chciwy walki król, obawiając się niepomyślnego wyniku
bitwy, wydał rozkaz do odwrotu i żeby przerwać starcie, przez
trębacza zwrócił się do Polaków z prośbą o krótkie zawieszenie
broni. Nie potrafię powiedzieć, czy tak było rzeczywiście, czy też
rzecz tę rozgłoszono na dorazny użytek; w każdym razie bardzo
wielu opowiadało, że Karol prosił o zawieszenie broni, kiedy
chwiejne szale losu zaczęły się przechylać na jego niekorzyść i
zawisło nad nim niebezpieczeństwo. Zresztą już sam charakter
sytuacji, w jakiej się król szwedzki znalazł, przemawia za tym, że to
prawda: nie mogąc się uwolnić od grożącego mu
niebezpieczeństwa, starał się je przynajmniej odwlec. Albowiem
nadchodziła noc, jak zwykle przyjazna beznadziejnym sprawom,
Karolowi zaś będąca wówczas szczególnie na rękę. Ciemności
pozwoliłyby mu przeformować szyk, lepszy duch wstąpiłby w
wojsko i dzięki temu nazajutrz mógłby walczyć z większym
powodzeniem.
Stało się tak istotnie. Szwedzi, w obawie przed tym, że Tatarzy
(których było sześć tysięcy) mogą objechać ich pozycje naokoło i
napaść na walczących od tyłu, zajęli pobliskie piaszczyste wzgórze
i nocą wznieśli naprędce kilka obwarowań, w przekonaniu, że
osadziwszy je pieszą załogą, łatwiej zdołają utrzymać pole bitwy i
dogodniej im będzie strzelać z dział do atakujących. W sobotę o
świcie skroś obozowy zgiełk słychać było, jak śpiewają psalmy
Dawidowe, u wszystkich bowiem ludzi, kiedy życie ich znajduje się
w niebezpieczeństwie, powstaje szczególna potrzeba oddawania
Bogu chwały.
Nazajutrz dowódcy polscy znów przygotowali się do bitwy, i to
szybciej niż się da wypowiedzieć, ponieważ król rozstawiał
oddziały w największym pośpiechu. Pragnąc swoim obyczajem
rozpocząć bitwę od nabożeństwa, odwiedził był praski klasztor
Bernardynów, gdzie podczas ofiary mszy świętej pożywił się
zbawiennym ciałem Chrystusowym, powróciwszy zaś do spraw
wojny, zachęcał wojsko do raznego działania, a nawet sam, gdyby
go otoczenie nie wstrzymywało, gotów był wystawiać się na
niebezpieczeństwa. Obie strony składały w walce świetniejsze niż
kiedykolwiek dowody męstwa i wytrwałości i bitwa w tym samym
miejscu toczyła się od rana aż do popołudnia. Wreszcie znowu
udało się zepchnąć lewe skrzydło Szwedów w bagniska i
zwycięstwo zdawało się wyraznie przechylać na polską stronę, gdy
Douglas z Hornem, niespodziewanie skupiwszy oddziały jazdy,
złączyli się z piechotą, która stanowiła najmocniejszą część sił
elektorskich, i gwałtownie uderzyli na obwarowania strzegące
warszawskiego mostu; przez ten czas Karol ogniem armatnim
osłabiał ataki naszej jazdy. Mostu broniły dwa regimenty piechoty;
hetman Potocki, chcąc je wesprzeć, uderza na Douglasa, ale zostaje
odrzucony. Z pomocą spieszą oddziały kwarcianych, godząc z boku
na atakujÄ…cego nieprzyjaciela, lecz i one zostajÄ…
odparte. Nieprzyjaciel rozprasza regimenty naszej piechoty,
opanowuje strzegące mostu obwarowania, wycina ich załogę i
zagarnia działa, wśród których znajdował się Smok, słynny z
grubego ryku i celnych strzałów.
Karol zaraz spostrzegł, że szala losu przechyla się na jego stronę, i
dobywając ostatnich sił, żeby doprowadzić dzieło do końca, krok za
krokiem opanowywał pole bitwy. Zwrócił szczególną uwagę na
swoje lewe skrzydło, starając się dodać mu ducha, gdyż ze
wszystkich stron naciskali na nie Litwini i Tatarzy. Spieszno mu
było odnieść ostateczne zwycięstwo, porywa więc silny oddział
jazdy i wziąwszy za cel chorążego, lekceważąc sobie wszelkie
niebezpieczeństwo, rzuca się w sam śro-dem polskich chorągwi.
Szwedzi spieszÄ… za nim, ale nie wiadomo, na czym im bardziej
zależy, czy na zwycięstwie, czy też na ocaleniu narażonego na
zgubę króla. Kiedy ruszyli mu na pomoc, bardziej niż o Polakach
myśleli o tym, co by się z nimi stało, gdyby Karol cało nie uszedł.
Litwini przez czas dłuższy wytrzymywali natarcie, ale na koniec,
zorientowawszy się, że na prawym skrzydle wynik bitwy się
chwieje, cofnęli się, dołączając do reszty wojska.
Piękny przykład dzielności dał tutaj na oczach obu wojsk Jakub
Kowalowski, towarzysz królewskiej chorągwi husarskiej, którą
dowodził pisarz polny litewski Hilary Połubiński. Wśród toczącej
się bitwy wypatrzył Karola, który walczył w pierwszych szeregach i
można go było poznać po świetnej zbroi i po niesionym przed nim
sztandarze. Ścigał
go wzrokiem, a kiedy chorągiew skierowała kopie ku szykom
przeciwnika, on swoją kopią, zwarłszy ostrogami konia, w pierś
króla mierzy, ostrym jej grotem zdolny zdruzgotać każdą broń
nadstawioną w obronie. Już prawie dosięga celu, gdy u samego
progu godnego pamięci przedsięwzięcia wstrzymuje go ta sama
śmierć, którą wzgardził. Albowiem kiedy Szwedzi osłupieli na
widok niezwykłej jego śmiałości, ktoś z królewskiego otoczenia
(wielu przypisywało ten uczynek Bogusławowi Radziwiłłowi), kto
przypadkiem znajdował się na swoim koniu tuż przy królu,
wystrzelił z pistoletu w głowę pędzącego i celnym strzałem obalił
wspaniałego żołnierza, w chwili gdy już miał dokonać
przedsięwziętego czynu; z pewnością był to znakomity strzelec,
skoro mu nawet w takim momencie nie drgnęła ręka. Karol kazał
podnieść zabitego (że dodam dla porządku), któremu wskutek
postrzału wypłynął mózg, i rozpytywał, kto to taki i jaka jest jego
godność. Nikt z otoczenia nie potrafił odpowiedzieć, a wówczas
król rzekł:
 Choć jego imię pozostaje nieznane, sam jestem świadkiem, że
męstwo dzielnego żołnierza, kimkolwiek by był, z całą pewnością
zasługuje na wiekopomną chwałę.
Potem wzniósłszy ramiona gestem podziwu, dodał:
 Gdybym miał przynajmniej dziesięć tysięcy takich żołnierzy, to
nie tylko Turcję, ale cały świat spodziewałbym się z łatwością
podbić.
I żeby pokazać, że pochwala dzielność nawet w nieprzyjacielu,
sprawiedliwy król, umiejący docenić męstwo, którego doświadczył
niemal ze swoją szkodą, polecił umieścić ciało w trumnie, nakryć ją
jedwabną tkaniną, przenieść do praskiego klasztoru Bernardynów i
tam, zebrawszy ile się tylko da księży, sprawić zabitemu katolicki
pogrzeb.
Kowalowski zaiste nie mógł umrzeć bardziej sławną śmiercią.
Nawet Historia Szwedzka nie przemilcza jego niepospolicie
śmiałego czynu, tymi słowy opowiadając o niebezpieczeństwie,
które zawisło nad królem Karolem:
Kiedy husarz zagroził królowi kopią, król uchylił jego pchnięcie
rapierem, a jego samego, wplątanego w wędzidła królewskiego
konia, z pistoletu przeszył i z konia, jak powiadają, zrzucił.
Przybywajcie z północnego świata Arystobulowie, wasz Magnus
zabija słonia! Zaprawdę, gdyby autor napisał, że kiedyś miał weń
uderzyć piorun, a on to uderzenie odwrócił, zastawiwszy się
kapeluszem, to mniej by się minął z prawdą niż utrzymując, że
kopię pędzącego husarza można odbić rapierem; chyba że może
rzeczywiście, jak o tym wspomina Olaf Wielki, Szwedzi
zaopatrzeni są w inkluzy, stanowiące amulet, który odwraca
pioruny, jako że inkluzy i pioruny mają ku sobie wzajemną
skłonność. Autor Historii, Loccenius, spędziwszy całe życie wśród
uppsalskich audytoriów, rozprawia o wojnie, której nie widział,
niczym Phormion Antiocha  a przecież Salustiusz pływał do
Afryki, żeby lepiej opisać wojnę z Jugurtą. Nie chciałbym obrażać,
ale szwedzki ten historyk, jak dodońska miedz, raczej dzwoni niż
mówi, przetykając opowieść jawnymi niedorzecznościami, a
czasem nawet i Scypiońskimi snami, kiedy zmyśla bitwy, których
nikt nigdy nie staczał, a przemilcza takie, w których jego naród
poniósł klęskę, kiedy wspomina nie znane nam miejscowości,
wymienia nie istniejące zamki, góry i rzeki; żeby zaś jeszcze
bardziej oddalić się od prawdy, każe wojsku szwedzkiemu w ciągu
jednego dnia zrobić choćby i sto mil i zaraz potem zadać Polakom
druzgocącą klęskę i pozabijać ich bez liku. Gdyby Polacy
rzeczywiście ginęli od szwedzkiej broni, tak jak tego chce srogi
autor, to trudniej byłoby dziś w Polsce znalezć człowieka niż w
izbie Domicjana muchÄ™. Ale to tylko nawiasem.
Noc znowu rozdzieliła przeciwników, a ostateczne rozstrzygnięcie
bitwy los trzymał w zawieszeniu aż do trzeciego dnia, jak gdyby
dlatego je odwlekając, żeby zwycięstwo miało czas dojrzeć w
długotrwałej walce. Jednakże nasi (trzeba to szczerze wyznać)
znacznie ochłonęli z poprzedniego swego zapału. Żołnierze zrobili
się opieszali, poczuli znużenie dwudniowym bojem i sprzykrzyło
się im ustawiczne niebezpieczeństwo, a jazda, świadoma rą-czości
swych koni, dopatrywała się w odwrocie wszelakich korzyści.
Szwedzi, przeciwnie, twardo przeciÄ…gali bitwÄ™, byli bowiem
przekonani, że odwrót przyprawi ich o pewną zgubę, i ostatnią
nadzieję na ocalenie pokładali w orężu. Skoro zatem spostrzegli, że
nasz szyk się chwieje, coraz mocniej zaczęli nacierać, odzyskując
pole, z którego poprzedniego dnia zostali wyparci, przy czym
postępowali naprzód w szyku, wyrównanymi szeregami, na kształt
ruchomego wału, mającego tu i ówdzie niewielkie wklęśnięcia
przeznaczone dla akcji artyleryjskich.
Polacy wycofali się do Okuniewa i nieprzyjaciel odniósł tym
sposobem bezkrwawe zwycięstwo, z którego miał zresztą więcej
sławy niż korzyści. Poległo stosunkowo niewielu z naszych, a
zdobyczy nie było żadnej, gdyż w porę odesłano obozowe tabory. Z
szeregów naszej jazdy ubyło nie więcej niż tysiąc zabitych;
znaczniejsze straty poniosła piechota, której trzy regimenty wraz ze
sztandarami nieprzyjaciel zagarnął, oddziały zaś, które walczyły
przy moście albo które usiłowały przedostać się przez rzekę, uległy
przerzedzeniu, most bowiem z trudnością wytrzymywał ciężar
pędzącego tłumu, a raczej sami żołnierze, stłoczeni na wąskim
przejściu, jedni drugich spychali w wodę. Hetman Potocki, który
tam nadbiegł, żeby wstrzymać ucieczkę, naraził swoje życie na
wielkie niebezpieczeństwo, kiedy bowiem ordynował chorągwie,
znajdujące się najbliżej nieprzyjacielskiego szyku, został zepchnięty
aż do samego wejścia na most i bardziej niż sami Szwedzi zagroził
mu napierający tłum, na oślep spieszący do przeprawy. Zajaśniała
wówczas, jak wszędzie i zawsze, dzielność sandomierskiej szlachty,
godna wielkiej pochwały; szlachta ta po wzięciu Warszawy, kiedy
kilka województw odeszło do domów, razem z lubelską i bełską
pozostała z królem i teraz w bitwie wyświadczyła Ojczyznie
niemałą przysługę. Marcin Dembicki, chorąży a zarazem duktor
sandomierski, wsparł walczącego przy moście hetmana,
przy czym sam ledwie uniknął śmierci. Polegli wówczas chorąży
Jan Rogowski, podczaszy nowogrodzki Piotr Piasecki i siedemnastu
innych towarzyszy.
Ze znakomitszych zginÄ…Å‚ w tej bitwie wojewodzie rawski Olbracht
Aadzie Lipski; Jan Odrowąż Pieniążek, porucznik kasztelana
wojnickiego Wielopolskiego, w czasie najgorętszego boju został
kulą armatnią, która mu zgniotła piętę, straszliwie ranny, a jego
życie znalazło się w wielkim niebezpieczeństwie; na szczęście
ocalił mu je biegły cyrulik. Kalectwo nie przeszkodziło mu pózniej
zasiać na senatorskim krześle sieradzkiego województwa, które
otrzymał dzięki swemu męstwu i swoim zasługom. Szwedów
poległo ponad trzy tysiące, jak o tym Polacy będący u nich w
służbie donieśli, i czemu nawet sami nieprzyjaciele nie przeczyli.
Pułk jazdy pułkownika Horna został wycięty w pień, a ów
piaszczysty wzgórek, gdzie stała piechota pod wodzą Bulowa, oraz
sosnowy lasek usiane były grobami.
Kiedy podczas odwrotu szyki polskie uległy rozerwaniu, Szwedzi
nie nacierali zbyt gwałtownie na odchodzących i bynajmniej
zawzięcie ich nie ścigali, ponieważ znali się na wojennych
podstępach. Chorągwie kwarciane, które od czasu do czasu
zawracały, jak gdyby zamierzając znowu nacierać, oraz watahy
Tatarów, krążące wokoło poza zasięgiem pocisków, napełniały ich
lękiem, że walka może zostać wznowiona albo że padną ofiarą
zasadzki.
Poprzedniej nocy Kazimierz posłał do królowej Ludwiki, żeby na
wszelki wypadek jak najprędzej wyjechała z miasta, gdyż losy
bitwy są niepewne i bezpieczniej będzie, jeżeli się oddali, niż żeby
miała nieprzezornie pozostać w mieście. Na tę przestrogę królowa,
która liczyła na zwycięstwo, oburzona namową do wyjazdu,
podobno tymi słowy odpowiedziała:
 Skoro król z tak wielkim wojskiem opuszcza Warszawę,
siedzibę monarchów, ja w niej wytrwam, z bezbronną gromadką
mojego fraucymeru, przygotowana na najgorsze.
Stefan Wydżga, kanclerz królowej, długo musiał uzasadniać
konieczność wyjazdu, zanim zdołał królową przekonać, że powinna
wyruszyć w drogę. Choć niechętnie, wyjechała na koniec z
Warszawy, kierując się w stronę Częstochowy.
Kazimierz przebywał przez trzy dni w Okunie-wie, stamtąd zaś
udał się w kierunku Lublina, a hetmanowie zajęli się ponownym
skupianiem rozproszonych chorągwi. Szwedom również czas nie
pozwalał pozostawać zbyt długo w Warszawie i korzystać z
owoców zwycięstwa. Zabawili tam tylko trzy dni, gdyż Karol
postanowił jak najprędzej wracać do Prus, dokąd go wzywała nowa
wojna. Wojsko moskiewskie obiegło Rygę i niespodziewanie
zagroziło całym Inflantom z ich przy-ległościami.
Opowiem teraz historię, która jest ucieszna, ale która wydarzyła się
przed oczyma samego króla i dlatego nie można jej uważać za
gminną. Opowiem ją tym chętniej, że znamienite czyny zasługują
na pamięć i chwałę u potomności bez względu na to, kto ich
dokonał. Otóż Karol w drodze z Warszawy do Krakowa zatrzymał
siÄ™ na noc w miasteczku Radomiu, w domu Adama GÄ…ski,
człowieka zacnego, a przy tym miejscowego rajcy. Udręczony
słonecznym skwarem zapragnął po wieczerzy orzezwić się
przechadzką po chłodniejszym wieczornym powietrzu i wyszedł z
domu w otoczeniu przyjaciół i wyższych wojskowych. Ostatnie
wydarzenia wojny nastręczały przedmiot do rozmowy  odbywano
przecież jak gdyby triumfalny przemarsz przez Polskę. Zdarzyło się
przypadkiem, że przechodziły dwie kobiety, niosąc wodę w stągwi,
i któryś ze Szwedów z żołnierskiej swawoli jedną z nich nie-
przystojnie dotknął ręką. Zaczepiona, bardziej dbając o zachowanie
swojego wstydu niż o dogodzenie cudzej lubieżności, nie bacząc na
gromadę wojskowych, a nawet na obecność samego króla, rzuca się
na tego, co uraził jej skromność, i wywijając chwacko drewnianym
nosidłem, gęstymi razami okłada napastnika. Szwed musiał uciekać
przez cały rynek, aż wreszcie wmieszał się w tłum otaczający króla.
Karol, ujrzawszy potyczkę dwóch płci, rzekł:
 Cóż to, więc nawet i ta amazonka walczy ze Szwedami?
Kiedy mu powiedziano, że chodzi o pomstę za urażony wstyd,
pokiwał głową:
 Pod moją władzą nawet i po zwycięstwie taka rzecz nie uchodzi.
Surowo zatem napomniawszy dowódców, żeby krótko trzymali
żołnierzy, kazał przywołać do siebie ową kobietę, a ujrzawszy, że
jest silna i krzepka, powiedział ze śmiechem do przyjaciół:
 Zrodzeni z niej synowie będą z pewnością groznymi dla
Szwedów wrogami.
Po czym ją odprawił, obdarowawszy garścią monet.
Historia ta jest godna większego podziwu niż historia Lukrecji:
Rzymianka dopiero po zgwałceniu sama na siebie miecz podniosła,
natomiast uczciwsza od niej radomianka napastnika swej wsty-
dliwości przed sprawą kijem po męsku ukarała.
W Małopolsce sprawy nasze nie przedstawiały się lepiej.
Gubernator Krakowa Wirtz strzegł nader sprawnie i czujnie nie
tylko otoczonego murami miasta, lecz również przyległej okolicy,
dokąd wyprawiał swoje oddziały, usiłując utrzymać ją w
podległości. Obsadzone szwedzkimi załogami podkrakowskie
zamki: Lanckorona, Tęczyn, Wiś-nicz, Pilica, Ojców, Pieskowa
Skała itd., opasywały stolicę niczym zewnętrzne obwarowania i
stanowiły składową część jej systemu obrony. W ten sposób
gubernator dzierżył w swoim ręku cugle, nie pozwalając okolicznej
szlachcie wierzgać. Trapiło szlachtę województwa, że ją te zamki
jak kajdany obezwładniają; długo taiła swój gniew, aż wreszcie żal
nad utraconą wolnością wyzwolił w niej pragnienie odzyskania
swobody.
Wirtz, czujny na wszystko, co się tylko działo i o czym mówiono,
rozproszył pod Mogiłą Dembińskiego, starostę nowokorczyńskiego,
o czym już poprzednio wspominałem, uknuwszy następujący fortel
 jeżeli to tak można nazwać. Nakłonił mianowicie pewnego
człowieka z Bałkanów, zwykłego u nas dawniej przeprowadzać
wojskowe zaciągi, żeby udając zbiega dokładnie wyszpiegował,
jakie są zamiary i nastroje szlachty województwa, i żeby mu o tym
doniósł. Człowiek ów, nikczemny i nie brzydzący się występkiem,
podjął się zleconego mu zadania i za pomocą zręcznego oszustwa
tak podszedł Dembińskiego, iż ten uwierzył, że zdrajca
rzeczywiście porzucił nieprzyjaciół. Rajca miejski Karchutowicz,
opisując w sekretnym liście sytuację Krakowa, doniósł był
Dembińskiemu między innymi, że Hieronim Wierzbowski,
wojewoda brzeski, pod cegielnią Zakrzów z polecenia króla
Kazimierza rokował z zaproszonym na rozmowę Wirtzem w
sprawie poddania miasta, ale że gubernator nie przystał na
proponowane warunki; atak z zewnątrz byłby zatem jak najbardziej
na czasie, gdyby bowiem za murami rozległ się szczęk oręża,
mieszczanie wykorzystaliby okazję, a wówczas do kapitulacji
skłaniałyby Szwedów nie tylko ofiarowane im warunki, lecz
również trwoga, co przyspieszyłoby poddanie się miasta.
Dembińskiego wiadomość ta napełniła zadowoleniem i nie dbając
na żadne podstępy, za oszukańczym podszeptem zdrajcy zwołał
szlachtę, przedstawił jej to, o czym się dowiedział, wyjawił treść
listu Karchutowicza, na koniec zaś, żeby ją natchnąć zapałem,
wśród biesiadnej uciechy zachęcał do dzielnych czynów w
oczekującej ją nazajutrz walce. Nie zrażały go trudności, niestety
jednak zapomniał, że nieprzyjaciel jest
blisko. Albowiem zdrajca spostrzegłszy, że kiedy wino uderzyło do
głów, przerzedziły się straże  jak tylko noc zapadła, posłał
jednego ze swoich do Wirtza z doniesieniem, że za pomocą
wojennej zasadzki można sprawić, żeby szlachta, zmorzona
nieumiarkowanym pijaństwem, już się więcej nie obudziła ze snu:
półsenni dadzą się zaskoczyć bez trudności, a noc podwoi ich
trwogÄ™.
Gubernator skwapliwie wykorzystał otrzymaną wiadomość,
wyprowadził z miasta piechotę wraz z jazdą oraz kilka dział i około
północy zbliżył się do nieprzezornych; żeby im zaś napędzić
większego stracha, kazał zadąć w trąby, uderzyć w bębny i głośno
strzelać. Niespodziewane natarcie na obóz przerwało śpiącym ich
gnuśne sny, zastępując je pomieszanym zgiełkiem okrutnej
rzeczywistości. Hałas stawał się coraz większy, a wówczas
niektórzy chwycili za broń, przede wszystkim piechota muszyńska
(która przebywała tam w sile trzystu ludzi z rozkazu biskupa
krakowskiego Gembickie-go), i starali się powstrzymać
nieprzyjaciół, ale gdy inni, nie mogąc się przebudzić z twardego
snu lub też na poły tylko uzbrojeni, zaczęli się bezładnie kłębić,
zwłaszcza że nie mieli koni, które na noc wypuszczono na
pastwiska, a pieszo walczyć nie przywykli  bez trudu wszystkich
rozproszono i w ciemności nad półsennym wojskiem Szwedzi łatwo
odnieśli zwycięstwo. Wpadło im w ręce wiele wozów ze sprzętem,
w tym również wóz Dembińskiego, gdzie znajdowała się srebrna
szkatułka, w której przechowywał on list Karchutowi-cza, opisujący
sytuację w mieście, i stąd Szwedzi
dowiedzieli się, kto wydał sekrety oblężonych. Przejęli się tą
sprawą i Karchutowicza wzięto na tortury, żeby wymienił
wspólników.
Wirtz, gniewny, że mu wydarto tajemnice, obłożył miasto wielką
karą pieniężną, zmusił mieszczan do odnowienia przysięgi na
posłuszeństwo, zakazał im swobodnego wychodzenia z domów,
odebrał im broń, a podejrzanych sprowadził do siebie jako
zakładników. Następnie, z całą surowością dopełniając
powierzonego mu obowiązku, przymusił ludność do płacenia dwa
razy większego niż przedtem podatku na wojsko, a dla postrachu
udawał, że zwiększa się załoga miasta. Nocą potajemnie wyprawiał
jazdę za mury, a za dnia, niby świeżo przybyłych, prowadził ją
przez ulice; żeby zaś to zmyślenie nie ograniczało się do samej
tylko demonstracji, pomnażał ze względu na przybywających
zapasy żywności i żądał dodatkowych danin, utrzymując, że
zwiększenie się liczebności załogi pociąga za sobą konieczność
zaopatrywania jej w obfitszy prowiant. Nawet do miejsc
poświęconych Bogu świecki ten człowiek ośmielił się sięgnąć.
Ograniczono liczbę księży przy kościołach i nałożono na nich
pieniężne kontrybucje; zabroniono bić w dzwony i obłożono je
okupem, a jak nie został uiszczony, przetapiano je na działa.
Powszechne prześladowania nie ominęły Uniwersytetu czyli
Akademii Krakowskiej. Nie baczono na przywileje nauki i na
przyrzeczenia szwedzkiego króla, który gwarantował całość i
nietykalność najsławniejszej szkoły koronnej, uwalniając ją od
wszelkich danin. Chciwość przemogła i nałożono
na akademików okup, choć na mocy przywileju wolni byli od tego
rodzaju świadczeń. Następnie, za rektoratu kanonika krakowskiego
Adama Roszczewicza, z tyrańskiego rozkazu Wirtza zażądano od
nich, żeby przysięgą zobowiązali się do wierności Karolowi. Rzecz
to niesłychana, zaiste barbarzyński zwyczaj, tego rodzaju węzłem
krępować wolnych ludzi, a tym bardziej uczonych; ale dla każdego
Szweda zaklinanie siÄ™ w mowie jest chlebem powszednim, i nawet
ostatni z żołnierzy w szwedzkim wojsku, przyrzekając coś, mówi:
Bóg mi świadkiem. Okrutne wymagania gubernatora odwleczono
trochę racjami, a trochę prośbami, aż wreszcie, gdy rzeczpospolita
uczonych nie mogła się już dłużej uchylać, rektor naradził się z
profesorami poszczególnych fakultetów i jednomyślnie
postanowiono raczej opuścić audytoria i przybytek nauk niż przez
złożenie nowej przysięgi naruszać i łamać wierność należną
Kościołowi i Koronie. Przeto uczniowie Akademii, oddawszy
kolegia i bursy pod opiekÄ™ rady miejskiej, wyszli gromadnie z
miasta, a zamkniętą szkołę po raz wtóry opuściły Muzy. Już
poprzednio, w sierpniu, Szwedzi znieważyli je, zabijając wielu
uczniów, teraz zaś, niegodziwie wymuszając przysięgę, ruszyli je ze
starej ich siedziby i wygnali. Zaprawdę, postępowanie profesorów
zasługuje na największe pochwały i zgodne jest z prawidłami etyki:
udowodnili oni, że nie tylko udzielają wiedzy i dbają o pobożność
polskiej młodzieży, ale że świetnym przykładem potrafią uczyć jej
niezłomnej stałości w obronie Ojczyzny.
Obowiązek pilnowania Krakowa powierzył król Kazimierz
Michałowi Zebrzydowskiemu, miecznikowi koronnemu; chodziło
zwłaszcza o to, żeby wypuszczające się z miasta gromady Szwedów
nie plądrowały pobliskiej okolicy. Szwedzi przypadkiem schwytali
Edwarda Rokeby, Anglika, domownika Zebrzydowskiego, i skoro
Wirtz się od niego dowiedział, że ma w osobie miecznika
nieprzyjaciela, postanowił natychmiast uprzedzić działania swego
nowego przeciwnika i rzeczywiście udało mu się tego dokonać. W
dniu 10 sierpnia Zebrzydowski wraz z licznie zgromadzonÄ… szlachtÄ…
przebywał w obozie pod Tyńcem; ponieważ był obłożnie chory, do
czasu wyzdrowienia przekazał władzę wojskową swojemu zięciowi
Karolowi księciu Czartoryskiemu. W nocy, podobnie jak
poprzednio pod Mogiłą, stojący na czatach żołnierze donieśli, że
zbliża się nieprzyjaciel. Atakowi Szwedów przeciwstawiła się
chorągiew straży, a gdy się rozwidniło, z obozu spod Kobierzyna
przybyli ludzie Zebrzydowskiego i raznie włączywszy się do walki
 przy czym szczególnie śmiało poczynał sobie namiestnik Jakub
Wilkoński  powstrzymali nieprzyjacielskie uderzenie. Po krótkim
wstępnym starciu bitwa przygasła i Szwedzi zaczęli się cofać, jak
gdyby nie ośmielając się odważyć na nic więcej; w rzeczywistości
odwrót ten należało położyć na karb fortelu, zwłaszcza że podczas
walki odwiedli Polaków od obozu i prowadzili ich za sobą w stronę
pobliskiego lasu, gdzie zastawiona była zasadzka.
Polacy mają głęboko zakorzeniony zwyczaj aż do ostatka nacierać
na uchodzących, gdy zwyciężają, a znowuż rzucać się do
niepowstrzymanej ucieczki, jeżeli nieprzyjaciel przemaga. Nie
odstÄ…pili od tego zwyczaju i tym razem: uznawszy zdradliwy
odwrót Szwedów za osiągnięte nad nimi zwycięstwo, niebacznie
pędzą naprzód; tymczasem na skraju lasu najpierw strzały armatnie
wprowadzajÄ… zamieszanie w ich szeregi, a potem nieprzyjacielskie
oddziały, wypadłszy z leśnej zasadzki, otaczają ich i rozbijają.
Głównym powodem nieszczęśliwego wyniku walki było to, że jak
tylko doszło do starcia, nie wiadomo kto wydał rozkaz chorągwiom,
żeby wracały z powrotem do obozu, a w każdej bitwie taki rozkaz
jest niebezpieczny, powoduje bowiem  jak o tym pouczajÄ…
prawidła wojennej sztuki  że zdjęte strachem serca nieprawym
sposobem dopatrujÄ… siÄ™ w nim rozgrzeszenia z ucieczki.
Spośród szlachty województwa polegli wówczas między innymi:
wysłużony żołnierz Andrzej Misiowski, chorąży Oraczewskiego
Aleksander Czar-nocki oraz Walery Wilczogórski, Włoch z
pochodzenia, a Polak przez swą prawość i męstwo, był on przedtem
przez dziesięć lat namiestnikiem pancernej chorągwi u starosty
winnickiego Andrzeja Potockiego. Do niewoli dostali siÄ™
namiestnik Zebrzydowskiego i oberszterlejtnant Jakub Wilkoń-ski,
dalej Konstanty Aysakowski, Aleksander Frezer, Stanisław
Zagórowski i inni. Frezera, podeszłego w latach, Wirtz po sześciu
dniach puścił wolno,
może ujęty powagą jego charakteru, a może też powodowany
szacunkiem dla jego wieku. Przyjaznie się z nim żegnając
powiedział, że nie chce, żeby mu był nieprzyjacielem człowiek,
którego z racji podeszłych lat uważa za właściwe poważać niczym
własnego ojca.
Po zwycięstwie pod Tyńcem Szwedzi, obnosząc się z naszymi
sztandarami i ze zdobyczą i przesadnie się chełpiąc, czego to
dokonali, w triumfie wkroczyli do Krakowa. Ale do radości wnet
dołączył się strach, gdyż właśnie wówczas dowiedzieli się od
szpiegów, że Dom Austriacki zgodził się przyjść Polsce z pomocą.
Zaczęli zatem surowiej odnosić się do miasta i do jego
mieszkańców, a także gromadzić zapasy oraz poprawiać mury i
umocnienia, kościoły zaś, przytykające do obwarowań i wskutek
tego zwiększające niebezpieczeństwo, kazali zburzyć i zrównać z
ziemiÄ….
Najprzód postanowili zburzyć kościół na Piasku oo. karmelitów,
pomimo próśb rady miejskiej, chociaż całe miasto gotowe było
złożyć okup, żeby oszczędzono przynajmniej kaplicę, gdzie na
ścianie kościelnego muru namalowany jest obraz świętej
Bogarodzicy Dziewicy, słynny starożytnością i cudami.
Nieubłagany gubernator, choć nie zawsze był taki nieludzki, tym
razem odrzucił powszechne prośby (nawet sami Szwedzi nie
pochwalaliby jego postępowania, gdyby nie namowy naszych arian)
i ku wielkiemu żalowi całego miasta kazał budowlę rozebrać, co
wymagało niemałego nakładu pracy.
Akta klasztorne wspominają o dziwnym, a nawet wręcz cudownym
wydarzeniu: otóż dnia dziesiątego lipca roku 1655, w chwili kiedy
król szwedzki Karol wkraczał do Poznania, stolicy Wielkopolski, o
tejże dziesiątej godzinie przed południem na twarzy obrazu
pojawiły się jawne oznaki smutku i na powierzchnię boskiego
oblicza wystąpił tak obfity pot, że na mensę ołtarza ściekały krople
wielkości awellańskiego orzecha, ku zdumieniu patrzących i jako
zapowiedz nadchodzących klęsk. I to również trzeba uznać za
dzieło boskie, że kiedy przysłani przez Wirtza kamieniarze i
kopacze burzyli mury kaplicy, wskutek działania jakiejś tajemnej
siły nie można było zburzyć ściany, na której był obraz, i z woli
bożej robotnicy nie zdołali wykonać danego im polecenia. Połupane
kamienie, spadając z góry, utworzyły rodzaj kurtyny czy też
zasłony, jakby je jakaś wprawna ręka układała, i ta niezwykła kupa
kamieni, niczym pokrowiec, zakryła w końcu całą powierzchnię
obrazu.
Gubernator wybrał się przekonać, czy pogłoski o tym odpowiadają
prawdzie (zwykła to innowiercom zatwardziałość: widzieć, a nie
wierzyć, dotykać jak Tomasz, a umysłem się sprzeciwiać), i spotkał
po drodze znajomego malarza, nazwiskiem Chryzostom
Proszowski, do którego zwrócił się z pytaniem:
 Czy ten wasz obraz został już pogrzebany? W odpowiedzi
usłyszał:
 Niezadługo zmartwychwstanie.
I rzeczywiście, zmartwychwstał z ruin w chwale, gdyż
nieprzyjaciele Bogarodzicy poszli w wieczne zapomnienie,
natomiast Matka Słowa, które stało się Ciałem, jest i będzie
czczona przez wszystkie pokolenia.
Potem do tego obrazu, odgarnąwszy kamienie, zbliżyło się dwóch
ludzi, nikczemnych arian, żeby go lżyć. Jeden z nich, niegodzien
wspomnienia, dobywszy broni, rzekł:
 Przekonam się teraz, czy to prawda, że zdarzają się tutaj cuda.
Jednocześnie ciął szablą najświętsze oblicze, zdoławszy naruszyć
jedynie powierzchnię tynku. Bezbożnik z wściekłą zajadłością
ponawiał swoje ciosy, kiedy w momencie niegodziwego
zuchwalstwa nadbiegł, nie wiadomo skąd, podjazd polski i łotrowi,
konno przez podmurze usiłującemu uciekać, zabiegł drogę. Stracił
życie natychmiast, odebrawszy postrzał w usta, którymi
Najświętszą Bogarodzicę świętokradczo znieważał. Rzekłbyś, że z
nieba spadła pomsta, albowiem jak gdyby z umysłu, jednego
zabiwszy, drugiego ze sprawców niegodziwego czynu żołnierze
żywcem wzięli i uprowadzili, pospiesznie uchodząc. Gdybym
pominął milczeniem te dzieła boskie, dopuściłbym się nie
mniejszego grzechu niż ów, co znieważył obraz.
Uległy potem zburzeniu następujące kościoły, oprócz
karmelitańskiego na Piasku: budynek kolegiaty Św. Floriana,
fundowany niegdyÅ› przez Kazimierza Sprawiedliwego w roku
Pańskim 1183; Św. Filipa i Jakuba; Św. Szymona i Judy
Apostołów; Św. Walentego; Św. Krzyża; Sw. Piotra i Pa-
wła na Garbarach; Św. Kazimierza z klasztorem Reformatów;
Bożego Miłosierdzia na Smoleńsku; Św. Mikołaja parafialny;
klasztor Karmelitów Bosych na Strzelnicy; Matki Boskiej na
Gródku z klasztorem zakonnic; Bernardynów na Stradomiu z
klasztorem; Św. Jadwigi ze szpitalem przy moście królewskim; Sw.
Agnieszki z klasztorem zakonnic; Åšw. Sebastiana ze szpitalem; Åšw.
Leonarda; a także i inne sakralne budowle zrównane zostały z
ziemią. Kraków bardzo bolał nad zburzeniem tych pamiątek
starodawnej pobożności Polaków.
Wodzowie polscy zbierali rozproszone po bitwie pod WarszawÄ…
chorągwie: hetman Potocki w województwie lubelskim, a
Lanckoroński w widłach Bugu i Narwi. Gosiewski powiódł pułki
litewskie oraz znaczną liczbę przybyłych z pomocą Tatarów aż nad
granice Prus Książęcych. Karol zrazu miał zamiar udać się w stronę
Krakowa, mianowicie po to, żeby jako zwycięzca pojawić się wśród
przelękłych mieszkańców tej dzielnicy kraju; nadto wielu
utrzymywało, że chciał znajdującymi się w Krakowie bogactwami
kościelnymi nagrodzić sobie utratę zdobyczy, odebranej Szwedom
w Warszawie. Przyszło mu jednak odmienić przedsięwziętą drogę,
gdy dowiedział się o niebezpieczeństwach, jakimi mu zagroziła
Moskwa. Skierował się do Torunia, skąd spiesznie podążył do
odległej części Prus, ażeby ratować Inflanty, które znalazły się w
trudnej sytuacji, i oswobodzić oblężoną Rygę.
Tymczasem Czarniecki zadał Szwedom pod Trzemesznem dotkliwą
klęskę: był on dla nieprzyjaciół prawdziwym biczem, którego
najbardziej bać im się należało w okresach pomyślności. Zdążając
do Wielkopolski, zboczył do Piotrkowa, który szlachta sieradzka
pod wodzą wojewody Stefana Koniecpolskiego trzymała w
oblężeniu i który obsadzony był szwedzką załogą. Kiedy tam
przybył, podjazdy doniosły mu, że Szwedzi przez ziemię rawską
zdążają do Torunia. Fryderyk Potter, doświadczony namiestnik
Wittenberga w jego pułku, prowadził tysiąc dwustu jezdnych,
ściągniętych z różnych załóg, i drugie tyle pieszych dragonów, a
przy tym liczne wozy, na których wieziono łupy, zagrabione w
województwie krakowskim, i którymi jechały żony oficerów; te
ostatnie dowiedziawszy się, że królowa Jadwiga ma popłynąć za
morze, puściły się w drogę, żeby przyspieszyć swój powrót do
Szwecji. Szwedzi czuli się pod Trzemesznem bezpieczni, ale choć
Czarniecki spiesznie się do nich zbliżył, nie uderzył na
nieprzygotowanych. Nie przelękli niespodziewanym jego atakiem,
śmiało wystąpili do walki wręcz, a wielu z nich, już w południe na
wpół pijanych, wystrzeliwszy do nacierających, naczyniami
napełnionymi winem zaczęło do nich przepijać jak gdyby z
poczęstunkiem. Zuchwałość ta rozgniewała trzezwego wodza, uznał
za rzecz nieprzystojną składać się mieczem do kielichów i pogroził
tylko przednim szeregom, a za to tym gwałtowniej uderzył na
skrzydła. Już po godzinie Szwedzi, którzy się bronili, zgnieceni
atakiem jazdy, zostali pobici na głowę. Stało się to dnia
dwudziestego czwartego sierpnia; tylko bardzo nielicznych
ucieczka ocaliła od śmierci, ponieważ rozległa równina ułatwiała
raczej jezdzie pościg,
a wysoka grobla uniemożliwiła uciekającym przebycie stawu, który
rozciągał się im w poprzek drogi.
Gdzie indziej Szwedom też zaczęło się wieść gorzej. Gubernator
Piotrkowa, Piron, o którym już wspominałem, oblężony przez
sieradzan, zmuszony został do kapitulacji; Wieluń i Bolesławiec się
poddały, a wojewoda podlaski Opaliński, nie bacząc na swoje
podeszłe lata i nie skąpiąc swych uszczuplonych przez wojnę
majętności, nie pozwalał nieprzyjacielowi odetchnąć. Szlachtę
wielkopolską do chwycenia za broń pobudzały nie tylko jego
gorące wezwania; jej gniew podsycała również wiadomość, że król
szwedzki, nagradzajÄ…c ze swoich zdobyczy elektorowi
przypieczętowane pod Warszawą braterstwo broni, sobie zostawił
Prusy, a jemu przekazał województwa wielkopolskie, i całą Koronę
jakby ze współdziedzicem z nim dzielił. Wieść ta bynajmniej nie
była płonna, a potwierdzały ją liczne fakty: do Poznania
wprowadzono elektorską załogę, dowództwa miast oddano
Prusakom, pod nową władzą odmieniono sposoby aprowizowania
wojska, inna forma i inne tytuły pojawiły się w rozporządzeniach
do szlachty, a nadto wprowadzono nowe instytucje, które
dowodziły, że dzielnica istotnie przekazana została elektorowi.
Z tym wszystkim nie było rzeczy trudniejszej do zniesienia niż
bezecne zdzierstwa Wrzesowicza, którymi człowiek ten, nie
odróżniający świeckiego od świętego i nigdy nie nasycony, tę
okolicę nękał. Nie oszczędził kościołów w Gostyniu, Poniecu, Gór-
cach, Uniejowie i innych, a i klasztor kobyliński nikczemnie złupił.
Chciwość tego niby to katolika zwiększała okoliczność, że własne
dochody, jakie miał z dzierżawy wielickich żup solnych, rozrzutnie
przemarnował na zbytki i teraz rabowaniem niewinnych ludzi
usiłował podreperować swój nadwerężony stan posiadania. Żaden
żołnierz nie był tak rozpasany, jak jego podkomendni: naśladowali
oni obyczaje swego dowódcy, dla którego igraszką było mieszać
świeckie ze świętym, a zabawą porywać z kościoła czy ze dworu.
Opaliński pilnie na niego godził, chcąc jak najprędzej schwytać
łupieżcę, od którego nikt w całej Wielkopolsce nie był cięższy i
który jak rozbójnik krążył po całej dzielnicy.
W owym czasie Wrzesowicz rabował w okolicach Osiecznej; skargi
szlachty zbywał wzgardą i przemierzał kraj pośród uczt, jak gdyby
panował w nim spokój. Pewnego razu, kiedy znajdował się nad
Wartą i po strawionym na biesiadach dniu położył się już do łóżka,
gwałtownie przerwał mu sen wojewoda kaliski Grudziński, który
szybko zbliżał się na czele zbrojnych chorągwi. Wojewoda taił
poniesione na swoich dobrach krzywdy, a nawet w listach
wystrzegał się upomnień i starał się umacniać przyjazń z
Wrzesowiczem, ale wreszcie, nie mogąc już dłużej znieść
rozpasania występnego człowieka, skrzyknął swoich ludzi i we wsi
Lubiczu nocą go napadł. Podłożył ogień pod chaty chłopskie, żeby
przeciwnika przejęła tym większa trwoga, i Szwedów, którzy nie
wiedzieli, czy mają gasić płomienie, czy też usiłować się bronić,
bez trudności jeszcze przed końcem nocy pokonał. Poległo
wówczas albo utonęło przeszło ośmiuset ludzi Wrzesowicza, on
sam zaś ukrył się w stercie słomy, ale znaleziono go, pojmano, a
potem chłopi nędznie kijami go utłukli. Nie znalazł się nikt, kto by
zwłoki niegodziwego człowieka uczcił pogrzebem; poniósł karę za
swoje świętokradztwa i za napaść na kościół jasnogórski, kiedy go
nawet ziemia nie przyjęła. Z narodowości był Czechem, z wyznania
udawał katolika  bezbożny napastnik Jasnej Góry i
nieprzejednany wróg Polski.
Tymczasem Kazimierz, zwoławszy w Lublinie radę senatu,
zastanawiał się nad sposobami zapobieżenia niebezpieczeństwom,
jako że starania o pokój leżały mu na sercu nie mniej niż
nieszczęścia wojny. Władcy europejscy żywią dla siebie rozmaite
sympatie i niechęci, toteż nawzajem na siebie bacznie uważają:
jeżeli od jednego uzyskalibyśmy pomoc, wielu innych miałoby do
nas urazę, i gdybyśmy z jednym związali się przyjaznią,
ściągnęlibyśmy na siebie gniew tych, co dla niego żywią wrogie
uczucia. Stulecie nasze jest do tego stopnia przewrotne, że
zaszczytne imię przyjazni zostało w nim rozciągnięte na związki,
które mają na widoku własną korzyść lub cudzą szkodę.
Przedmiotem narady była mediacja francuska: Austrii nie podobała
się nieproszona usłużność Francuzów i nie chciała słyszeć o
podejrzanym rozjemstwie w sprawach polskich swojego
współzawodnika. Moskwę, hamującą na pozór dawny gniew,
rozejmem trochę tylko ułagodziliśmy i podejrzewaliśmy, że jest
nam nadal nieprzyjazna; cesarz wstawiał się
jednak za dawnym sprzymierzeńcem i radził zawrzeć z nim traktat.
Należało też dojść do ładu z zawziętym narodem tatarskim,
niegodnie sobie poczynającym. Duńczycy niechętni są Szwedom, a
zjednoczone stany Niderlandów ze względu na to, że Szwedzi są
równie potężni na lądzie, jak i na morzu, także wrogi do nich mają
stosunek; jednym i drugim nadskakuje Anglia, odwodzÄ…c ich od
chęci szkodzenia Szwedom, ale tej znowuż zagraża hiszpańska
potęga. Szwedzi uciskają teraz Polskę, ale może się to odmienić i
kto wie czy nawałność, wygnana od nas, nie nawiedzi cesarstwa;
obawa przed tym napełniała Austriaków strachem, a strach kazał im
się mieć na baczności. Uznali, że ich własny pożytek wymaga,
ażeby elektora brandenburskiego odciągnąć od Szwedów, a
sprzymierzyć z cesarstwem.
Jak chorzy, którym choroba dokucza, kręcą się na swoim łożu i
wyobrażają sobie, że zmiana pozycji przyniesie im ulgę, tak
dotknięta nieszczęściami Polska niezdecydowanie spoglądała na
tych, co ofiarowywali się przywrócić pokój, i starannie rozważała
swoje położenie, niepewna, czyją pomocną dłoń ma przyjąć. Dwaj
władcy chcieli i mogli nasze sprawy doprowadzić do uspokojenia,
mianowicie cesarz i król arcychrześcijański, lecz nie wiem jaka zła
gwiazda sprawiła, że ze względu na ich starą wzajemną nieprzyjazń
nie godziło się Polsce z cesarskich wawrzynów i z francuskich lilii
jednocześnie zebrać złotego żniwa pokoju. Ale choć obaj razem
pomocni być nam nie mogli, w każdej z tych dwu pokojowych
mediacji z osobna upatrywaliśmy znaczne pożytki, obaj władcy
nam je zresztą pilnie zalecali. Jakkolwiek wiadomo było, że
Szwedzi są sprzymierzeńcami króla francuskiego, to przecież tego
pierwszego monarchę chrześcijaństwa można by było przyjąć za
życzliwego rozjemcę do uspokojenia polskiej wojny w taki sposób,
żeby wedle przysłowia i wilk był syty, i owca cała, a strony
zostały rozsądzone zgodnie z zasadami chrześcijańskiej
sprawiedliwości, co stanowiło okoliczność szczególnie zachęcającą.
Z drugiej strony, za utwierdzeniem pokoju przy pomocy mediacji
Domu Austriackiego przemawiało to, że choć między cesarstwem a
koroną szwedzką pokój westfalski usunął wszelkie zródła niezgody,
to przecież terazniejsze dążenie Szwedów do za-wichrzenia Europy
tak bardzo było dla cesarstwa podejrzane, że Ferdynand III
postanowił posłać uciśniętej Polsce posiłki. Stanowiło to zachętę,
żeby zwrócić się do monarchy, którego kraj znajdował się bliżej,
gdyż pomoc stamtąd mogła nadejść prędzej.
Wysłano zatem do Wiednia znakomite poselstwo, a odprawić je
podjęli się wojewoda poznański Jan Leszczyński i kasztelan
wojnicki Jan Wielopolski (Andrzej Miaskowski, który wyruszył
wcześniej, miał wybadać, czy misja ma szansę powodzenia), żeby
zaś żadna zwłoka nie zahamowała sprawy, wyjechali wyposażeni
we wszelkie pełnomocnictwa do rokowań. Dopuszczeni przed
oblicze cesarza, otwarcie przedstawili położenie Polski, dotkniętej
nieszczęściami, które, jak to podkreślili, niechybnie staną się
również udziałem Niemiec, o czym dwór
cesarski dobrze wie. Chęć pośredniczenia między walczącymi ze
sobą narodami wyraził król arcy-chrześcijański, ale król Kazimierz
nie podjÄ…Å‚ w tej sprawie decyzji i dopiero za radÄ… i zgodÄ… cesarza
postanowi, czy ma francuską mediację przyjąć, czy też odrzucić. W
gruncie rzeczy poselstwo miało zachęcić Dom Austriacki do
zawarcia zbrojnego przymierza przeciwko Szwedom, uzasadniajÄ…c
je tym, że połączonymi siłami da się uśmierzyć zgubny płomień
wojny, zanim z pobliskiej Polski przeniesie siÄ™ do Niemiec. Jak
cesarz przyjął posłów i jak sprawa przywiedziona została do skutku,
opowiem na właściwym miejscu i w odpowiednim czasie.
Również do innych monarchów wysłani zostali posłowie, którzy
mieli ich nakłaniać do wojny względnie prosić o zachowanie
pokoju. Do stanów cesarstwa udał się Andrzej Olszowski, wówczas
dziekan krakowski; do wielkiego księcia moskiewskiego
podkomorzy chełmiński Ignacy Bąkowski; do księcia
siedmiogrodzkiego Rakoczego sekretarz wielki koronny Mikołaj
Prażmowski; do króla duńskiego starosta gnieznieński Jan Gniński;
do Anglii i Niderlandów Pinocci; inni do jeszcze innych krajów.
Rzekłbyś, że to wcale niezła odmiana, poniechawszy marsowych
dzieł, wznowić pokojowe rokowania i pod tarczą zabiegać o
pogodzenie umysłów, ażeby strudzonym wojną narodom zajaśniała
jutrzenka pożądanego pokoju. Tego rodzaju dworskie posługi
nazywają się negocjacjami, a przenośnia ta wzięta jest z obyczajów
i czynności kupców, którzy targują się o cenę, zawierają kontrakty,
zaciągają i udzielają pożyczek, przy czym chodzi
o rzeczy, które zwyczaj albo konieczność ukrycia zysku czynią
godziwymi. Podobnie i nasi negocjanci rozwijają skrzętną
działalność, przekonywają, nalegają, doradzają i grożą, robiąc to dla
pożytku swojej Ojczyzny albo według życzeń swoich
mocodawców, chytrze i przebiegle. Niekiedy zdarza się im uchybić
otrzymanym poleceniom i wskazówkom i przekroczyć swoje
upoważnienia; zresztą i prawdziwym negocjantom trafiają się
bankructwa, a rękojmia zwrotu należności nierzadko zawodzi
wierzycieli. Wiem z instrukcji, że posłom do obcych krajów
bezwarunkowo zakazano robić komukolwiek nadzieję na
otrzymanie polskiego królestwa. Powiedziane tam było wyraznie:
Pod żadnym warunkiem nie wdadzą się w jakiekolwiek inne układy
i ani na piśmie, ani ustnie nie zrobią nikomu żadnej nadziei na
elekcję albo sukcesję polskiego tronu, ani też nie dadzą powodu do
jakichkolwiek do niego roszczeń.
Pod koniec roku wyszło na jaw, że licznym spośród ościennych
panujÄ…cych robiono nadziejÄ™ na panowanie, wystawiajÄ…c im na
przynętę królewską koronę, byle tylko dali się uprosić o udzielenie
pomocy. W terazniejszych czasach mało kto skory jest pomagać
blizniemu i władcy ci naszych próśb słuchali bez zapału, nie
zanadto się nimi przejmując, nie sądzili bowiem, żeby z udzielenia
posiłków mogli wyciągnąć jakąś rychłą korzyść. Cóż bowiem
mogliśmy im ofiarować, skoro żądali wiele, a Ojczyzna nasza była
spustoszona i ogołocona ze wszystkiego? Czy królestwo, które kto
inny z prawa posiadał, a kto inny faktycznie dzierżył? Zaiste,
niewdzięczna to nagroda! Zalotnicy wzgardzili naszą Ojczyzną,
której całym posagiem były bieda i spustoszenie. Tylko tych, co
sprawy nasze bacznie śledzili, przejściowe zniszczenie sąsiedzkich
pól nie odstraszyło od zabiegów i Polska nawet wówczas, kiedy
była najnędzniejsza, znalazła sobie konkurentów. Beznadziejne
położenie kraju rozpaliło w niejednym tym bardziej pożądliwe
pragnienia i mocniej wbili sobie w łatwowierne głowy, że po
śmierci bezdzietnego i niemłodego już władcy niezawodnie
otrzymają jego królestwo jako nagrodę za swoją pomoc. Jednakże z
łaski bożej zrenica wolności przetrwała nienaruszona; niechaj
potomność okaże pobłażanie groznej nierozwadze: jak rozbitków w
niebezpieczeństwie, tak nas w rozpaczliwym położeniu konieczność
uczyła chwytać się ostatecznych sposobów. Niejednemu wszakże
obiecany kąsek zaostrzył apetyt i stał się kamieniem obrazy, gdy
bowiem przedwczesną chęć zdobycia tronu rozwiały zwłoka albo
odmowa, powzięte nadzieje przeobraziły się w zaciekły gniew.
Zatroszczywszy się o pomoc z zewnątrz, król pod Kazimierzem
Dolnym przebył Wisłę, połączył się z wodzami wojska i wyruszył
w daleką drogę. Szczególnie trudna sytuacja Gdańska wymagała,
żeby się udał do Prus. Gdańsk przechodził w owym czasie zmienne
koleje losu, ale jego chwalebna wierność dla Kazimierza pozostała
niezachwiana. Wytrwałe miasto nie dało się ani namowami
poruszyć, ani ponętami pociągnąć, ani grozbami zastraszyć. Za nic
sobie mając koszta, niebezpieczeństwa,
a nawet życie swoich mieszkańców, nieugięcie stało po stronie
prawowitego króla i potrafiło na wylot przeniknąć podstępy
szwedzkiej protekcji. Szwedzi wtargnęli w okolice miasta, zajęli
Głowę, zadali pod Tczewem pułkownikowi Winterowi klęskę,
zabijając mu prawie siedemdziesięciu ludzi, zamknęli dla spływu
towarów Wisłę i otoczyli flotą Wrangla port od strony morza  a
jednak, mimo tylu przeciwności, miasto wolało wystawić na
szwank raczej swoje najżywotniejsze interesy niż swoją wierność, i
dlatego król Kazimierz pospieszył mu z pomocą.
Po drodze leżała Aęczyca, przekazana elektorowi i obsadzona jego
załogą. Rozłożywszy się w pobliżu obozem, Kazimierz przez
trÄ™bacza zażądaÅ‚ od komendanta Schöninga, żeby mu przekazaÅ‚
miasto jako panu i władcy, ale ten wymówił się przysięgą złożoną
elektorowi. Wkrótce wyszło na jaw, że śmielszy jest w słowach niż
w czynie. Zaczęto z dział kruszyć mury, całe wojsko ochotnie
uderzyło do szturmu i miasto już po półtorej godzinie zostało
zdobyte. Uderzono następnie na zamek, gdzie zamknęła się załoga;
komendant zwrócił się z prośbą o krótkie zawieszenie broni, po
czym siebie i zamek zdał na łaskę króla.
Dalsza droga prowadziła do Chojnic, miasteczka wsławionego tym,
że podczas wojen z Krzyżakami zadaliśmy im tu wiele klęsk. W
Chojnicach stacjonował książę anhalcki, Jan Jerzy, który służył
Szwedom, ale niezbyt fortunnie; ujrzawszy Polaków wcześniej, niż
się tego spodziewał, i zaatakowany przez oddziały królewskie,
pokornie musiał prosić Kazimierza o łaskę, chociaż gdy mu ją
przedtem ofiarowywano, dumnie nią wzgardził. Poddał miasteczko
i został wysłany na Pomorze pod warunkiem, że ani sam, ani
żołnierze, których ma ze sobą, przez dwa miesiące nie będą
walczyli przeciwko królowi i królestwu polskiemu i że wyjdą z
granic Korony, nie wyrządzając żadnych szkód. Zaraz potem
oddział jazdy powiódł księcia i jego żołnierzy w kierunku Marchii,
gdzie przekroczyli granicÄ™.
Z kolei Kazimierzowi poddał się Kalisz, którego w imieniu
szwedzkiego króla bronił Czech, Wacław Sadowski. Nie będąc
pewien, czy może liczyć na posiłki, za namową i skutkiem starań
kasztelana krzywińskiego Stanisława Starkowieckiego przekazał
miasto Kazimierzowi, sam zaś z załogą odprowadzony został do
Torunia.
Tymczasem niepokój i troska o zachwianą potęgę cichaczem trapiły
serce Karola, nie złamane dotychczas przez żadną trudność.
Albowiem i szczęśliwi mają swoje zgryzoty, słodycz nawet w
miodzie gorzknieje, a kwitnÄ…ce drzewa wewnÄ…trz robak wyniszcza.
Królowa Jadwiga nie tak dawno we Fromborku nawet
zwycięskiego małżonka witając wymawiała mu poniesione straty i
pochopne odstąpienie od Zamościa, nie każda bowiem kobieta tylko
urodę posiada, są i takie, co potrafią służyć mądrą radą. Senat
szwedzkiego królestwa słał do Karola cierpkie listy, napominając
go, żeby poniechawszy cudzego, zaczął się troszczyć o swoje
własne: Duńczycy zagarnęli Skanię, a Moskwa Inflanty, i kraj, bez
króla i bez wojska, bezradny jest
i bezsilny wobec wrogów. W Elblągu zmarł przedwcześnie kanclerz
szwedzki Eryk hrabia Oxenstierna, nieoceniony doradca, umiejÄ…cy
każdą niepewność wyjaśnić, a złą sytuację naprawić; śmierć go
dosięgła, gdy stał się Karolowi najbardziej potrzebny. Elektor, czy
to żeby pomyśleć o swoich sprawach, czy też żeby wzmocnić swoje
siły, ustąpił do Królewca, ponieważ Gosiewski wraz z Tatarami
zagrażał Prusom Książęcym, a Opaliński zmierzał do Marchii,
nadto zaś wieść o zbliżaniu się wielkiego wojska z Kazimierzem na
czele szerzyła ogromną trwogę. Wszystko chyliło się ku gorszemu i
Karol, rozważywszy każdą rzecz z osobna, pojął, że wszystkim im
jednocześnie nie poradzi. Nie stracił pomimo to serca, wielekroć
bowiem miał się sposobność przekonać, co może śmiałość.
Wyprawił Douglasa do Kurlandii, a Izraela na pomoc Prusom, i
natarczywymi prośbami zaczął domagać się posiłków od Oliwera
Cromwella, protektora Anglii, jak to wówczas mówiono. Ponadto,
choć co innego bardziej go teraz zatrudniało, nie przestał
napastować Gdańska na przemian obietnicami i zbrojnymi
zaczepkami. Na koniec podążył ku granicom Inflant, gdzie
zastanawiał się, czy ma z Moskwą prowadzić wojnę, czy też
zawrzeć pokój.
Tymczasem Wincenty Gosiewski, hetman polny litewski, który
pustoszył Prusy Książęce, natknął się pod Prostkami, wsią pruską,
na nieprzyjaciela. Elektor, bolejÄ…c nad okropnym spustoszeniem
swoich posiadłości i pragnąc jak najprędzej odwrócić klęskę, którą
na siebie ściągnął, wyprawił przeciwko Gosiewskiemu swoje
wojsko pod dowództwem Jerzego Fryderyka hrabiego Waldecka,
którego posiłkowało sześć szwedzkich regimentów pod wodzą
pułkownika Izraela i do którego przyłączył się również Bogusław
Radziwiłł, wówczas jeszcze wytrwale trzymający stronę Karola.
Środkiem między obu wojskami wąskim korytem płynęła rzeka Pis,
którą można było zbrodzić po pierś; żołnierze elektorscy, porwani
chęcią walki czy też może lekceważąc sobie przeszkodę, spiesznie
ją przebyli i na dany znak ruszyli do natarcia. Litwini przyjęli
bitwę, wiedząc, że ich przeciwnik byłby lepiej postąpił, gdyby był
pohamował swoją śmiałość. Gosiewski umieścił na jego tyłach, w
dolinie jakby stworzonej do zasadzek, prawie tysiÄ…c swoich ludzi z
Wołłowiczem na czele, Tatarom, których miał spory oddział,
rozkazał szukać brodu w dole rzeki, sam zaś z główną częścią
swojego wojska natarł na zbliżającego się nieprzyjaciela. Aatwo
radzono sobie z przeciwnikiem w poczÄ…tkowych utarczkach, ale
wnet przeprowadzone przez rzekę elektorskie działa otworzyły
ciągły ogień na litewskie oddziały, próbujące wysforować się
naprzód. Radziwiłł starał się powstrzymać zapalczy-wość
atakujących, podejrzewał bowiem zasadzkę, gdyż wiedział, że
Tatarzy mają zwyczaj na początku bitwy rzucać się do odwrotu, ale
nikt go nie słuchał. Kiedy wojsko elektorskie z większym zapałem
niż rozsądkiem rzuca się w wir walki, ludzie Gosiewskiego
ściągnięciem cugli nawracają konie, watahy Tatarów wypadają na
pole i najpierw wstrzymują pułki nieprzyjaciół, potem zmuszają je
do cofnięcia się, a wreszcie, uderzywszy na odwodowe linie
szyku, całe wojsko elektorskie rozbijają.
Rozbite oddziały poniosły większe straty w czasie odwrotu niż
podczas samej bitwy, ponieważ musiały przebywać błotnisty bród,
a Tatarzy po drugiej stronie rzeki ustawili się w kształt półksiężyca,
zamykając im drogę. Nastąpiła wielka rzez; jeżeli nawet jednemu
czy drugiemu łaskawszy los pozwolił wydobyć się z matni,
zawodziła nadzieja na ucieczkę, gdyż niemieckie stępaki nie
dorównywały tatarskim koniom w rączości. Poległo trzy tysiące
nieprzyjaciół, wzięto im wszystkie działa i trzydzieści dziewięć
sztandarów, ich zaś dowódca, Waldeck, mając bok przeszyty
strzałą, ledwie uszedł. Radziwiłł dostał się do niewoli; Izrael
(którego król Karol zwykł był nazywać swoim nauczycielem,
ponieważ pod jego sztandarami służył w wojnie niemieckiej, ucząc
się początków sztuki wojennej) został uprowadzony nie do Egiptu
przez faraona, lecz na Krym przez dowódcę Tatarów, Sefera Ghazi-
agę, a jego los podzielili dwaj Anglicy, bracia Englowie, a także
generał Wallenrodt, Horn, Scharfenberg, Koch, Brunell, Amerstein
i inni; pułkownicy Kannenberg i Baner wraz z księciem
weimarskim uniknęli niewoli, natomiast oberszterlejtnanci Purdek,
Heltz, Hemmin-ger oraz siedemnastu oficerów zostało zabitych.
Zwycięstwo miało miejsce ósmego pazdziernika i pogrążyło całe
Prusy Książęce w głębokiej żałobie, ponieważ w bitwie poległ
kwiat elektorskiego wojska, a poniesiona klęska kazała się
spodziewać,
że wkrótce nad krajem zawisną jeszcze większe niebezpieczeństwa.
Tatarzy, objuczeni jeńcami i zdobyczą, wymawiali Litwinom
naruszenie zbrojnego przymierza (przez to, że odebrali im oni
Radziwiłła) i zdawali się szukać pretekstu do szybszego powrotu do
domów, ale Gosiewski zupełnie nie przejął się odejściem tej
drapieżnej zgrai i po zwycięstwie pociągnął do Warmii, gdzie
nagÅ‚ym natarciem rozproszyÅ‚ Ottona Dörflinga, puÅ‚kownika
elektorskiego, który z trzema pułkami wracał z Poznania. Wkrótce i
samemu przyszło mu doświadczyć zmienności losu: w pobliżu
jeziora Habo Gustaw Stenbock niespodziewanie na niego natarł,
rozproszył go i zwyciężył, a poniesione straty były tym większe, że
kiedy Litwini poszli w rozsypkę i rozerwały się ich szyki,
znakomici Szwedzi, trzymani w niewoli od czasu bitwy pod
Prostkami, wydostali się na wolność.
Podobnie jak znużenie wojną skłania nierzadko do chwytania się
środków pokojowych, tak znowuż niepomyślny rezultat starań o
pokój wznieca zapalczywą chęć do wojny, i często dla takiego,
który przewiduje, że mu grozi nieuchronna zguba, stanowi pociechę
w nieszczęściu, jeżeli kogoś drugiego zdoła za sobą pociągnąć w
przepaść. Karol zmiarkował, że wielki książę moskiewski, z którym
walczył jako z nieprzyjacielem w Inflantach, traktuje z narodem
polskim przez wysłanników nad przywróceniem pokoju i że traktat
jest już prawie zawarty; mocno go to zabolało, że potężny sąsiad
zmienił do nas swój stosunek, ponieważ imię tego północnego
władcy nie tylko w Inflantach i na Pomorzu, ale nawet w samym
szwedzkim królestwie wzbudzało uzasadniony lęk. Zdając sobie
sprawę z niebezpieczeństwa i nie mogąc przeciągnąć Moskwy na
swoją stronę, dołożył Karol wszelkich starań, żebyśmy się z nią nie
związali przymierzem, i odłożywszy chwilowo na stronę swoją
pychę czy też wyniosłość, wyprawił Forgella, świeżo uwolnionego
z tatarskiej niewoli, żeby spowodował zerwanie rokowań
pokojowych z Moskwą i usilnie zalecił Polsce szwedzką przyjazń.
Przebiegły wysłannik przystąpił do działania i rozpowszechnił
pismo (pod nazwą projektu), w którym wykazywał, że między obu
narodami może zostać zawarty wieczysty pokój bez czyjego-
kolwiek pośrednictwa, i to w czasie krótszym od jednej doby.
Dzięki takiemu pokojowi całe królestwo w swoich przedwojennych
granicach zostałoby przywrócone Kazimierzowi i znowu
mieszkańcy mieliby spokój, a sprzymierzeńcy bezpieczne z krajem
stosunki, nieprzyjaciele odczuwaliby strach, a sÄ…siedzi cieszyliby
się pokojem i każdemu co mu się należy zostałoby przywrócone.
Skoro głębiej rozważono te propozycje, nie wydały się godne
uwagi, a pragnienie pokoju uznano za podejrzane, jako że Szwedzi
ofiarowanym sobie pokojem nieraz już wyniośle wzgardzili, a także
ponieważ Karol otwarcie wolał pośrednictwo francuskie od
cesarskiego. Toteż Forgell odjechał nic nie wskórawszy, nie bez
gniewu tego, który go przysłał, i wielu sądziło, że właśnie wówczas
Karol postanowił gorącymi zachętami przekonać Rakoczego,
rozczarowanego w swoich nadziejach na polską koronę, że-
by zbrojnie pomścił urazę swojego honoru. Rzecz przedstawiała się
następująco:
Jerzy Rakoczy, książę siedmiogrodzki, wsparty przed paroma laty
pod Suczawą przez wojsko przysłane mu w posiłku przez
Kazimierza, zdołał  zgładziwszy Tymoszka Chmielnickiego 
uśmierzyć grozne połączenie Mołdawian z Kozakami; następnie,
wywdzięczając się za przysługę, wysłał swoich Węgrów na pomoc
królowi, walczącemu z Kozakami pod Żwańcem. Sądzono, że nie
zmienił swoich uczuć i nadal trwa w przyjazni, toteż teraz, kiedy
Polska znalazła się w trudnościach, król nalegał, żeby zabiegać u
niego o posiłki, i wysłał do Siedmiogrodu Mikołaja
Prażmowskiego, sekretarza wielkiego koronnego, któremu
polecono, żeby zachęcił Rakoczego do pospieszenia z pomocą,
robiąc mu nadzieję na polską koronę. Jeżeli za przykładem króla
francuskiego Henryka IV wyrzeknie się wiary kalwińskiej, którą
wyznaje, i wróci na łono kościoła katolickiego, to mógłby otrzymać
królestwo polskie, skoro zechce zabiegać o nie na prawowitej
elekcji po najpózniejszej śmierci terazniejszego panującego. Nie
obiecywano mu niczego ponadto, a Prażmowski stanowczo
podkreślał, że Polacy, przywiązani do religii katolickiej, nie
oddadzą tronu nikomu, kto by jej nie wyznawał. Książę rozważał tę
sprawę, a kiedy przypadkiem wdał się z Prażmowskim w rozmowę
na otwartym ganku i spostrzegł, że spowiednik posła trzęsie się z
zimna  był bowiem wówczas bardzo silny mróz  rzekł:
 Dobry człowieku, niepotrzebnie marzniesz, daj swoje szaty, a
zaraz ci je każę zwrócić podszyte futrem, chroniącym od zimna. Nic
mi nie będziesz winien za to dobrodziejstwo: wystarczy, że
zmienisz swoją religię na tę, którą ja wyznaję.
Świątobliwy kapłan, urażony niespodziewanym uszczypliwym
żartem, zmarszczył brwi i tymi słowy odparł drwinę:
 Wdzięczny jestem za szczodrobliwość, ale nie mogę przyjąć
takiego daru. Wilczej skóry nie potrzebuję, a wiary mojej za nic w
świecie nie odstąpię.
Na to Rakoczy:
 Jeżeli religia, w której się urodziliście, tak bardzo się wam
podoba, że wolicie umierać z zimna niżeli ją zmienić, to dlaczego
zachęcacie mnie, żebym się wyrzekł wiary, w której się urodziłem,
w zamian za obietnicę panowania w waszym królestwie?
Poselstwo Prażmowskiego miało ten skutek, że Rakoczy, któremu
lekkomyślnie okazano zaufanie, powziął wielkie nadzieje i
postawiwszy sobie wysoki cel, zamiast oczekiwać na koronę, zaczął
się jej coraz bardziej napierać.
Kiedy koło połowy listopada Kazimierz zbliżał się do Gdańska,
nadeszła wiadomość, że Karol powraca z Inflant i z największym
pośpiechem zdąża do Malborka, żeby przeprowadzić swoje wojsko
przez świeżo wzniesiony most, opanować oba brzegi Wisły i
zmierzyć się z Kazimierzem w zbrojnym starciu. Wysłany na
zwiady Mariusz Jaskólski, strażnik wojskowy, o pierwszym brzasku
natknął się pod Kwidzyniem na pięciuset Szwedów,
rozkwaterowanych po chałupach i nie spodziewających się ataku.
Rozproszył ich bez trudności, przy czym wielu z nich pospadało z
urwistego brzegu do rzeki i do jej rozlewisk, chociaż nasi stosowali
się do wojskowego zwyczaju (chcąc, żeby Szwedzi postępowali
podobnie) i poddających się zachowywali przy życiu. W całym tym
zamieszaniu hrabia Königsmarck mÅ‚odszy, znalazÅ‚szy siÄ™ w wodzie,
gdy jego koń nie zdołał oprzeć się wirom, zginął pochłonięty przez
fale. ByÅ‚ to ten sam Königsmarck, który niegdyÅ› na zamku
tęczyńskim trzystu Polakom z kapitanem Janem Dziulim przyrzekł
bezpieczeństwo, ale kiedy otworzyli mu bramy, kazał wszystkich
niecnie wymordować.
Na trzy dni przed śmiercią syna, zgodnie z porządkiem natury, jego
ojcu wydarzyła się nieszczęśliwa przygoda. Jan Krzysztof
Königsmarck, feldmarszaÅ‚ek szwedzki, noszÄ…cy nazwisko, które w
Niemczech otoczyła niegdyś wojenna chwała, w owym czasie
podeszły już w latach, był gubernatorem miasta Bremy i należał do
najbliższego otoczenia Karola, któremu umiał zręcznie przysłużyć
się radą lub przyprowadzeniem żołnierskich zaciągów; także i teraz
na królewskie wezwanie wiózł szkockie posiłki z Wismaru do
Piławy. Stanęły mu jednak na przeszkodzie gwałtowne wiatry i
długo miotany burzą nie zdołał przybić do brzegu w wyznaczonym
miejscu, a niesnaski wśród żołnierzy i nieposłuszeństwo marynarzy
sprawiły, że zabłądził do sąsiedniej zatoki. Gdańszczanie,
ujrzawszy nieprzyjacielską flotę krążącą tuż przy brzegu,
wyprawili przeciwko niej wojenne okręty. Dopisywała im odwaga i
sprzyjaÅ‚y wiatry, toteż kiedy Königsmarck zdecydowaÅ‚ siÄ™ przyjąć
walkę, został pokonany i otoczony. Kapitanowie gdańskich
okrętów, Winter i Bomgart, zmusili go do tego, że opuścił żagle i
poddał się. Nie licząc wojennych okrętów, miał trzy statki,
załadowane rozmaitym sprzętem, jako to bronią palną i białą,
pociskami wszelkiego rodzaju i mnóstwem strzelniczego prochu, a
także znaczną ilością bitej monety; wszystko to stało się łupem
Gdańszczan. Ale największą zdobyczą był sam dowódca;
zaprowadzono go do miasta, gdzie rada miejska przyjęła go z
honorami, następnie zaś wyznaczono mu na miejsce pobytu latarnię
morską, a Reiggerowi, który nią zawiadywał, powierzono straż nad
jeńcem.
Tymczasem Kazimierz, przedostawszy się do Gdańska, został tam
piętnastego listopada powitany z ogromną owacją. Wkraczającemu
do miasta królowi towarzyszył kwiat polskiego wojska, a młódz
rycerska, pełna zapału i pięknie przystrojona, paradowała u jego
boku. Nadmorski lud najbardziej radował się na widok husarii,
której w tych okolicach nikt nigdy nie widział, chyba tacy, co
prowadząc w Polsce handel, natknęli się tam na przeciągające
oddziały kopijników. Liczne formacje uzbrojonych mieszczan,
ściągnięte spoza murów, dla okazania czci wyszły królowi na
spotkanie; ze wszystkich dział oddano trzykrotnie salwę i uroczyste
okazałości przeciągnęły się głęboko w noc. Na zakończenie władcę
powitała na ratuszu rada miejska, w której imieniu przemówił
syndyk miejski Wincenty Fabricius. [...] StosownÄ… oracjÄ…
odpowiedział od króla kanclerz koronny Koryciński. [...] Także
ksiądz Seweryn Karwat, jezuita, wygłosił w przytomności
Kazimierza mowę, w której szczerze i wymownie oddawał
pochwały miastu, co umiało wytrwać w wierności, choć wyznanie
różni je od Polski, a łączy ze Szwedami; żeby zaś jeszcze bardziej
podkreślić zasługę Gdańska, strofował całe królestwo o
niedochowanie wierności.
Rozejm z nami, krótki i wygasający z końcem roku, utorował
Moskwie drogę do nowych przedsięwzięć, przeniósłszy więc, jak o
tym wspominałem, swoje siły do Inflant, przystąpiła z ogromnym
wojskiem do oblężenia stolicy tej prowincji, Rygi. Z początku
powodzenie jej sprzyjało, albowiem od razu w pierwszym starciu
dowódca szwedzki hrabia Thurn, walcząc na czele jazdy, został
zmuszony do ucieczki i wraz z pułkownikiem Kronmanem zabity, a
bitwa potoczyła się dla Szwedów nieszczęśliwie i ponieśli w niej
znaczne straty. Pózniej Gabrielowi De la Gardie, broniącemu
miasta, które zacięło się w uporze, Karol przyobiecał posiłki, a
ponadto pomogła surowość nadciągającej zimy i Moskwa, nic nie
wskórawszy, musiała odstąpić od oblężenia. Ale chociaż bolało ją,
że bez skutku, a nawet z hańbą została odparta, zabiegi i namowy
wysłanników Karola nie zdołały jej skłonić do tego, żeby rozważyła
ofiarowane jej nader korzystne warunki przymierza ze SzwecjÄ…;
może niebo nie chciało, żeby dwaj najpotężniejsi nieprzyjaciele
Polski się ze sobą połączyli, może z natury niezdolna była do
sprzymierzania się, a może wreszcie my znęciliśmy ją tłustszym
kÄ…skiem.
Nad warunkami traktatu, który Moskwa z nami zawarła, chociaż
jego odpis z manuskryptu Pawła Konojadzkiego, szlachcica
pruskiego, mam pod ręką, nie będę się rozwodził, nie mając co do
nich całkowitej pewności, jako że oryginału nie zdarzyło mi się
widzieć. Po artykułach dotyczących wyboru wielkiego księcia na
króla polskiego były tam postanowienia o kontynuowaniu wojny
szwedzkiej, o zwrocie Inflant i Estonii Polakom, o dostarczeniu
pieniędzy na zapłatę żołdu żołnierzom, a także i inne, o których nie
będę wspominał, postanowiwszy być zwięzłym. Rokowania w
Niemieży zakończyły się dnia piątego listopada roku 1656; z naszej
strony prowadzili je wojewoda płocki Jan Kazimierz Krasiński,
marszałek litewski Krzysztof Zawisza, referendarz Cyprian
Brzostowski i starosta grabowiec-ki Stanisław Sarbiewski.
Zaiste, rozsądne by to było przedsięwzięcie położyć kres krwawej
wojnie, gdyby jedno królestwo mogło mieć dwóch królów, a jedna
korona mogła zdobić dwie głowy; gdzie jednak przywiązanie
poddanych rozdzielałoby się między dwóch panujących, próżno by
szukać jednomyślności: nawet machina świata by się zatrzymała,
gdyby dwa były słońca. I rzeczywiście, od czasu nowych traktatów
znowu Polska uwikłała się w bardzo niebezpieczną wojnę, uważała
bowiem za lekarstwo to, co było trucizną. Wielu jednakże traktat
ten wychwalało, jak gdyby Opatrzność już nic lepszego dla Polski
nie mogła uczynić, i fałszywie przewidywano, że
połączenie obu narodów przyniesie zgubę Porcie Ottomańskiej.
Byli i tacy, którzy upatrywali w tym połączeniu podwalmy pod ową
ostatnią, przepowiedzianą przez Daniela monarchię światową,
mającą powstać na końcu wszystkich czasów  zaiste, fałszywi
tłumacze prawdomównego proroka.
W głębi Korony oręż nie próżnował nawet i wtedy, kiedy po
odjezdzie obu królów wojna przeniosła się nad morze. Karol
zostawił po sobie zamki obsadzone załogami i trzeba je było siłą
odbierać z rąk nieprzyjaciół. Najbardziej wszystkim zależało na
odzyskaniu Krakowa, będącego najważniejszym i niejako
macierzystym miastem polskim; pragnął tego również i Kazimierz,
który odjeżdżając do Prus, na dowódcę sił oblężniczych wyznaczył
marszałka koronnego Jerzego Lubomirskiego. Marszałek zaczął
sprężyście wywiązywać się z powierzonego mu zadania. Przywiódł
ze sobą szesnaście kwarcianych chorągwi, a towarzyszyli mu
starosta bohusławski Jacek Szemberg, chorąży halicki Michał
Stanisławski, porucznik husarii Andrzej Sokol-nicki, Piotr
Śladkowski, Marcin Dembicki, Władysław Lubowiecki i inni
dowódcy. Nadto posiłkowała marszałka szlachta z województw
krakowskiego, sandomierskiego i lubelskiego, a także górale i
chłopi z Zawisła, w sumie więc wojsko jego liczyło do ośmiu
tysięcy ludzi.
Skoro Wirtz się dowiedział, że marszałek przybywa, żeby oblec
miasto, i wieść tę potwierdziło pojawienie się oddziałów przedniej
straży, które zaczęły krążyć wokół Krakowa, nie zaniedbał żadnego
starania i wzmógł swoją czujność, chociaż
już przedtem ze wszystkich stron zdążył Kraków otoczyć silnymi
umocnieniami. Polacy rozłożyli się obozem pod wsią Bieżanowem,
zamierzając najpierw zdobyć Wieliczkę, gdzie wydobywa się sól, z
której można było mieć spory dochód; następnie obsadzili
wszystkie drogi, wiodące do miasta z południa, żeby móc
powstrzymać niebezpieczeństwo, które, jak przewidywali, zagrozi
od strony Siedmiogrodu. Gubernator ściągnął z wielickich kopalni
do składów na Kazimierzu ogromną ilość soli, przeznaczając ją na
sprzedaż. Miał z tego łatwy zysk, ponieważ tym niezbędnym
dodatkiem zarówno na wojnie jak i podczas pokoju bogaci i biedni
zwykli przyprawiać swoje potrawy. Licznie zjeżdżali się kupujący i
sprzedaż soli przynosiła Wirtzo-wi znaczną intratę: podczas gdy
ubożył miasto daninami i w nieskończoność zwlekał z wypłatą
żołdu żołnierzom, jednocześnie ogromnymi zyskami ze sprzedaży
soli niezmiernie się bogacił, dopóki nadejście Polaków nie popsuło
mu całego tego interesu. Obronę składów powierzył Wirtz
majorowi nazwiskiem Schacht; Szemberg wyrusza nań z trzema
chorÄ…gwiami i napotkanego wciÄ…ga w walkÄ™: rozprasza jego ludzi,
jego samego zabija i opanowuje składy.
Następnie Polacy otoczyli Kraków  nie tyle wałem i
umocnieniami, gdyż wskutek rozległości miasta byłoby to zupełnie
niemożliwe, co raczej wyprawiając w różne strony zbrojne oddziały
i obsadzajÄ…c wszystkie drogi, a tym samym nie pozwalajÄ…c nikomu
wchodzić do miasta ani z niego wychodzić i uniemożliwiając
oblężonym porozumie-
wanie się ze światem. Na wysokim wzgórzu pod Kazimierzem,
noszącym nazwę Rękawka (wedle starej tradycji znajduje się tam
grób Kraka, założyciela Krakowa), wzniesiono nasyp i z licznych
dział bito stamtąd w mury i strzelano do miasta albo do
wychodzących z niego nieprzyjaciół, a wokoło rozmieszczono
piechotę i chłopów, gotowych do walki i do szturmu. W tym
samym czasie rokowano o kapitulacji, próbując obietnicami i
grozbami zachwiać odwagę Wirtza. Był on jednak niewzruszony.
Zmieniał postawę zależnie od okoliczności: odwzajemniał
pochlebstwa, nie dając się na nie schwytać, a grozby zbywał
żartami, okazując swoją wzgardę. Jego doradcą i pośrednikiem w
rokowaniach był Jerzy Forgell, człowiek, który siedział na dwóch
stołkach, jednym szwedzkim a drugim polskim. Rokowania nie
pociągnęły za sobą żadnego skutku, gubernator bowiem, nie
zaniedbując swoich obowiązków, choć łagodnie przemawiał, nadal
sprężyście działał. Nie gardził nawet podstępem: kiedy wojsko
wyszło z obozu pod mury miasta, skusił przyobiecaną nagrodą
dwóch łotrów do tego, że podłożyli ogień pod budy obozowe, które
wojsku pozwalały łatwiej znosić surowość zimowej pory i służyły
za skład furażu i słomy. Dostali się oni do obozu w przebraniu,
jeden jako mnich, a drugi jako kobieta, i wznieciwszy ogień,
bezkarnie umknęli. Pożar wyrządził chorągwiom znaczne szkody i
wprowadził wielkie zamieszanie, spłonęła bowiem cała broń,
wszystkie ubiory i wszystka żywność, a ogień srożył się tym
gwałtowniej, że nie było go komu gasić.
Pod murami miasta rozciągała się równina, służąca za miejsce
rycerskich popisów. Odbywały się tam nieustanne harce, podczas
których doborowi szermierze z obu stron pojedynkiem się potykali.
W tych utarczkach wielu Szwedów ginęło albo dostawało się do
niewoli, nasi zaś ponosili jeszcze większe straty, gdyż powodowani
chęcią popisania się męstwem albo też ufając swoim koniom
niebacznie podchodzili pod mury.
Oblężenie trwało już trzeci miesiąc, gdy zewsząd zaczęły
nadchodzić wieści, że wojewoda siedmiogrodzki Rakoczy
przygotowuje nowy straszliwy najazd na królestwo polskie.
Jakkolwiek marszałkowi od dawna wiadomo było, że ma on wrogie
zamysły, długo nie chciano dawać wiary niepomyślnej nowinie.
Potwierdzili ją jeńcy, pochwyceni przez nasze podjazdy, zwłaszcza
że znajdowali się wśród nich ludzie przysłani do Wirtza, który
przypuszczony był do tajemnicy dzięki szyfrowanym listom z
Siedmiogrodu. Ponadto sam Rakoczy, uznawszy, że nie trzeba mu
już dłużej ukrywać, jakie żywi do Polski uczucia, w liście
wysłanym do marszałka napisał, że przygotowuje się do wojny i że
nie jest już przyjacielem Polaków. Podał przyczynę, która ściągnęła
na nas jego niełaskę: mianowicie wbrew słuszności nie
dotrzymaliśmy umowy o przekazaniu mu polskiego tronu. Zawarł
taką umowę niedawno z Prażmowskim, a gdy zapytywał następnie,
czy Rzeczpospolita zamierza jej dotrzymać, nie dostał odpowiedzi,
co poczytał sobie za wielką obrazę. W obronie swojej dobrej sławy
i swojego bezpieczeństwa postanowił zatem uciec się do rozstrzyg-
nieć orężnych. Dan w Alba Iulia, dnia 14 listopada roku 1656.
Marszałek, chcąc zapobiec grożącemu niebezpieczeństwu, a nie
widząc nań żadnego sposobu i będąc świadom słabości naszych sił,
zwrócił się listownie do Rakoczego. Starał się go pohamować w
jego zapędach i przeszkodzić niespodziewanej przemianie. Radził
mu, żeby nie zrywał starej przyjazni z królestwem polskim, o której
wie, że jest nieodmienna i że wychodzi jego sprawom na pożytek.
Spodziewano się, że chorąży halicki Michał Stanisławski,
wywodzący się z zacnej ruskiej rodziny, zdoła odwieść Rakoczego
od wojny; oprócz pisma marszałka powiózł on do Siedmiogrodu
listy od króla Kazimierza, który powołując się na wzajemne
zobowiązania, apelował do wojewody o porzucenie nieprzyjaznych
uczuć, a także od cesarza, który protestował przeciwko wrogim
wobec Polski posunięciom swojego lennika. Stanisławski wyruszył
z pośpiechem, ale czy to długa droga, czy też umyślnie stawiane mu
przez Rakoczego przeszkody spowodowały, że zanim dotarł do
celu, burza węgierskiej wojny niespodziewanie wtargnęła w granice
Polski i ogarnęła Podgórze. Marszałek, nie mając dość sił, żeby jej
stawić czoło, a przy tym wobec nieobecności króla pozbawiony
nadziei na posiłki, zmuszony był zwinąć prowadzone z wielkim
wysiłkiem oblężenie Krakowa i wycofać swoje oddziały spod
miasta.
A. M. D. C.
ANNALIUM
POLONIA
CLIMACTERIS
S E C V N D I,
R E G N A N T E
IOANNE CASI
MIRO,
LIBER TERTIVS
An. Cn. M. DC.LVII.
początku wzajemne gniewy i zbrojne starcia były udziałem obu
królów, pózniej i słabsza płeć, bez żadnego wzglę-du na jej delikatność,
zaczęła doznawać przygód i niebezpieczeństw wojny. Królowa szwedzka
Jadwiga przepłynęła Morze statkiem Bałtyckie i przybyła do Polski, a
nasza Ludwika nie lękała się wystawić na niebezpieczeństwa i opuścić
Opole, dokąd się była schroniła, a następnie Częstochowę, gdzie się z kolei
zatrzymała. Pierwsza z nich uczyniła to, chcąc zaznać radości i razem ze
swoim małżonkiem triumfować nad Polską; druga, nawykła do męskich
trosk, pragnęła służyć swojemu mężowi pomocą w doli i w niedoli. Obie
wykazały zajęcie sprawami polskiego królestwa, ale inaczej u obu się to
skończyło: Szwedka, czy to nie mogąc znieść cudzoziemskiego klimatu,
czy też przez wzgląd na niepowodzenia, których
zaczął doznawać jej królewski małżonek, okazała przyrodzoną jej płci
bojazliwość i przyspieszyła swój powrót za morze; Ludwika natomiast,
lekceważąc sobie niebezpieczeństwa wojny, postanowiła udać się do
swego męża, chociaż droga do Gdańska wiodła terenem opanowanym
przez nieprzyjacielskie siły. Powziąwszy ten zamiar, wezwała do
Częstochowy liczne grono senatorów, wyjaśniła im powody oraz
konieczność zamierzonej podróży i wymusiła na nich zezwolenie, którego
jej udzielili raczej ulegając jej woli niż uznając wyprawę za pożyteczną.
Królową powodował wzgląd na francuską mediację: Antoni de Lumbres
usłużnie ofiarowywał się za wstawiennictwem swojego króla doprowadzić
do zakończenia szwedzko-polskiej wojny na zaszczytnych warunkach.
Ponieważ między Francuzami a Szwedami panuje wielka konfidencja,
zależało nam, żeby królowa włączyła się do tej sprawy i zgłębiła zamysły
Francuzów, uniemożliwiając królowi-rozjemcy faworyzowanie
sprzymierzeńca z naszą szkodą. Leszczyński, prymas królestwa, uważał
obecność królowej w Gdańsku za bardzo potrzebną, ale kiedy uprzytomnił
sobie, jakie zagrażałyby jej w podróży niebezpieczeństwa ł jak
niepowetowana w razie jakiejś nieszczęśliwej przygody byłaby jej strata,
już chciał odradzać wyprawę, i tylko dlatego, że widział, jak uparcie trwa
przy swoim zamiarze, dla uniknięcia obrazy zmuszony był wyrazić zgodę;
zresztą z listów króla wiedziano, iż życzy on sobie przyjazdu swojej
małżonki. Królowa wyruszyła przeto z Wolborza z dość
szczupłym orszakiem; wkrótce potem złączył się z nią kasztelan kijowski
Czarniecki (na którego Kazimierz włożył obowiązek sprowadzenia
królowej do Gdańska) z oddziałem jazdy w sile tysiąca dwustu ludzi i
czuwał nad bezpieczeństwem podróży.
Kasztelan, zawsze pełen energii i nawykły do nieustannego działania,
wiedział z doświadczenia, że żołnierze posłuszni są wśród trudów wojny,
ale kiedy trwają w bezczynności, ich karność słabnie. Potwierdziło się to i
wówczas. Żołnierze, którzy stali obozem pod Gdańskiem, już od dwóch
tygodni nie mieli żadnych wojennych zatrudnień, prócz tego, że jako
plądrownicy najeżdżali ziemie Marchii elektorskiej, rabując kogo się dało i
przyprowadzając do obozu stada bydła. Król polecił zamknąć miasto i
zabronił wpuszczać do niego kogokolwiek (chyba że za specjalnym
zezwoleniem), ponieważ nie chciał, żeby wojsko, siedząc w mieście po
zamtuzach, zostawiało obóz pusty i żeby zakłócało spokój miasta
przypadkowo wszczynanymi zwadami, o które w takim wielkim
zbiegowisku różnego rodzaju ludzi nie byłoby trudno. Zamknięcie bram
miasta przyprawiło żołnierzy o gniew, do tego jeszcze dawały im się we
znaki uporczywe deszcze, które ciężko było znosić pod gołym niebem, i
dotkliwie odczuwali znaczne szkody, poniesione w koniach. Najpierw
pojedynczo, a wnet potem wszyscy razem zaczęli się użalać, że niesłusznie
zamknięto bramy miasta przed umierającym z głodu wojskiem, nie
pozwalając nikomu kupić bochenka chleba dla nasycenia głodu, gdy
tymczasem słudzy i woznice
królewscy opływają we wszystkie wygody; że rozkazy dowódców
spowodowały przyjęcie w obręb murów Niemców, którzy raczą się tam
reńskim winem, podczas gdy szlachta polska, która w tym roku już
szesnaście razy w bitwach walczyła, stoi pod gołym niebem o chłodzie i
głodzie, przez wszystkich zapomniana. Przedkładano te skargi również i
dlatego, żeby przypomnieć, że żołnierzom należy się trzyletni zaległy żołd,
i domagano się jego wypłaty. Wysłannicy wojska śmiało nalegali na króla,
żeby spełnił żądania żołnierzy, a król uznał, że najwłaściwszym wyjściem
z sytuacji będzie wyprawić żołnierzy na leża zimowe, miał bowiem
nadzieję, że rozdzieleni będą powściągliwsi, a jak nie będą odczuwali
niedostatku żywności, to spełnienie uciążliwego w danej chwili żądania
wypłaty żołdu można będzie odłożyć na pózniej. Ostatecznie więc za
pozwoleniem króla chorągwie udały się na leża zimowe (czyli na
konsystencje) wespół ze swoimi dowódcami, żeby zachowany został bodaj
jakiś pozór posłuszeństwa i wojskowej karności.
O wszystkim tym dowiedzieli się Szwedzi, którzy w owym czasie skupiali
swoje siły na Żuławie Mal-borskiej, i uderzyli pod wodzą Stenbocka na
rozrzucone w marszu chorÄ…gwie. PuÅ‚kownik Bödde-ker owÅ‚adnÄ…Å‚ pod
Fulcinem opuszczonym obozem i triumfował, zająwszy opustoszały wał i
pełen padliny teren obozowy  rzecz doprawdy śmiechu warta. Kłamliwie
obwieścił w drukowanych nowinach o odniesionym zwycięstwie nad
Polakami, których jakoby zabił niemal dwadzieścia tysięcy,
wtargnąwszy do ich obozu. Stenbock poczynał sobie bardziej po męsku:
postępował śladami odchodzących, a jego głośny z odwagi pułkownik
Asche-berg zadał klęskę pułkowi księcia Wiśniowieckie-go nie
spodziewającemu się żadnego niebezpieczeństwa.
Królowa Ludwika przybyła właśnie do Chojnic, gdy od zbiegów
dowiedziano się, że niedaleko stamtąd Polacy potykają się z
nieprzyjacielem, który zdobył już ich rozproszone wozy ze sprzętem. O
północy Czarniecki zażądał widzenia z królową, oznajmił jej, że idzie na
pomoc walczącym, a zarazem usilnie ją prosił, żeby przez ten krótki czas
nie ruszała się z Chojnic, gdzie jest bezpieczna. Przypuszczał, że królowa
nie zezwoli, żeby ją opuściła zbrojna straż, i że nie zechce zostać sama,
wystawiona na niebezpieczeństwo w słabych murach miasteczka, ale ona,
bynajmniej nie przestraszona tym, że nagła trwoga wyrwała ją z nocnego
spoczynku, tymi słowy odparła Czarnieckie-mu, który prosił ją o
przebaczenie za przerwanie snu:
 Ruszaj z Bogiem, Czarniecki, i jak najprędzej uderzaj na nieprzyjaciela,
z całą odwagą, jak tego wymaga potrzeba. Ja przez ten czas zostanę tutaj i
dopóki nie wrócisz, będę pilnowała miasta.
Czarniecki nie zwlekał z wymarszem i o świcie natarł na Szwedów.
Szczęście sprzyjało mu w walce i zdołał wydrzeć zwycięzcom ich
zdobycz, rozproszywszy pięć chorągwi. Ukarał tym sposobem należycie
Ascheberga i tegoż samego dnia wieczorem jako sprawca zwycięstwa,
przywożąc zarazem
pierwszą o nim wieść, wrócił do Chojnic. Przyprowadził ze sobą ponad
pięćdziesięciu jeńców; było wśród nich wielu Francuzów, i tych oddał na
łaskę królowej, żeby ich obdarzyła wolnością.
Wkrótce potem przybyła powitać królową starszyzna wojskowa, król
bowiem zezwolił dowódcom towarzyszyć odchodzącemu wojsku, żeby
zachowane posłuszeństwo dla zwykłej władzy dowodziło, iż odejście nie
jest bezprawne i dokonuje się za królewską zgodą. Królowa
przypuszczonych przed jej oblicze dowódców przyjęła zrazu wesołą
twarzą, ale wnet, kiedy wspomnieli o królu Kazimierzu, pozostawionym w
Gdańsku, wytknęła im przed oczy ich sromotny postępek.
 Cóż to za odmiana?  rzekła.  Polacy, cóż za szaleństwo obłąkało
wasze umysły? Mamże to nazwać haniebnym czynem wynikłym z
wiarołom-stwa, czy też występkiem zrodzonym z nikczem-ności? Czy to
nie jakiś szwedzki czarnoksięski trunek znowu was zaczarował?
Opuszczacie waszego króla  cóż za hańba! Aamiecie złożoną w Tyszow-
cach przysięgę  przecież to zbrodnia! Zostawiacie obóz na łaskę
nieprzyjaciół  a oni natychmiast nacierają na odchodzących; uchodzicie,
nierozważnie upatrując w ucieczce bezpieczeństwo, a natkniecie się na
innego, nowego nieprzyjaciela, tym razem z Siedmiogrodu. Bardziej mi
was żal przez wzgląd na wasze dawne męstwo, niżeli mi wstyd za waszą
niestałość. Pokażcie, na Boga, że jesteście synami Ojczyzny i poddanymi
króla, opamiętajcie się! Zróbcie mi ten zaszczyt  kobiecie, ale waszej
królowej  żebym mogła was pochwalić, że kiedy
dla honoru zaszliście mi drogę, zatrzymałam was, gotowych trwać w
posłuszeństwie królowi, inaczej bowiem byłabym zmuszona obwiniać was
jako krnąbrnych żołnierzy, którzy wzgardzili namowami do powrotu.
Kiedy królowa wypowiedziała to wszystko, na przemian z gniewną i
uśmiechniętą twarzą, wielu poczuło wstyd i wyrzuty sumienia. Uniesiona
kobiecym afektem, z większym zapałem niż rozwagą gromiła przybyłych z
powitaniem dowódców, aż wreszcie wyłożyli jej przyczyny swojego
odejścia, podkreślając zwłaszcza to, że podczas ciężkiej pory roku ani
żołnierze, ani konie nie mogli znosić już dłużej surowości klimatu i
dokuczliwego głodu; nadto powołali się na wyrazną zgodę króla, który
zezwolił im udać się na leża zimowe. Doświadczona w zjednywaniu sobie
umysłów, królowa grozby zastąpiła prośbami, zachęcając chorągwie do
powrotu, a prośby poparła darowiznami, które mogła wówczas uczynić, i
hojnymi obietnicami na przyszłość. W ten sposób wielu dało się namówić
do powrotu z królową; nie wydawało się jednak pożyteczne, żeby wracali
wszyscy, dlatego że z całej okolicy od dawna już ściągano żywność i nie
byłaby teraz w stanie dostarczyć wygłodniałym żołnierzom dostatecznej
ilości pożywienia, a jeszcze bardziej dlatego, że Rakoczy, jak wieść niosła,
przeszedłszy Karpaty, z wielkim wojskiem dążył ku Krakowu. Również i
królowa musiała zawrócić z drogi, którą przedsięwzięła z największym
niebezpieczeństwem, gdyż kraj aż do Gdańska obsadzony był zbrojnymi
oddziałami Stenbocka, które
czujnie i z niezmordowaną uwagą pilnowały, żeby tak wielka zdobycz nie
wymknęła się im z rąk. Rozważywszy położenie, królowa słusznie
postanowiła poniechać zamierzonej wyprawy i skierowała się do Kalisza,
skąd powróciła do Częstochowy.
Podczas gdy król Kazimierz przebywał w Gdańsku, od południa nowa
wojna wtargnęła w granice Polski. Nie tylko morze burzy się wiatrami i nie
tylko morze rodzi dzikie bestie: z Siedmiogrodu przez Karpaty wdarł się
do tego królestwa z gwałtownym impetem szkaradny potwór wojny,
jakiego i Afryka nigdy nie widziała. Zaiste, prawdziwy potwór: Jerzy
Rakoczy, książę siedmiogrodzki, który jeszcze nie tak dawno usilnie
zabiegał o przypuszczenie go do praw polskiej szlachty, wypowiedział
teraz królestwu polskiemu wojnę, łamiąc dawne i nowe przymierza i nie
bacząc na słuszność i sprawiedliwość. Podczas niedawnej wojny kozackiej
zasłużył na wdzięczność za przysłane nam posiłki i łączyła go przyjazń z
naszym królem, a teraz, kiedy nie istniał żaden powód ani nawet pretekst
do niespodziewanej wrogości, przewędrowawszy leśne i górskie bezdroża
Karpat, które tworzą naturalną granicę i które stały mu na przeszkodzie,
zjawił się w Koronie  jako tym gorszy wróg, że był dawniej
przyjacielem.
Pożyteczne będzie wiedzieć, kim był i skąd przybył. Otóż Siedmiogród
stanowił niegdyś część Dacji, którą zaliczano do rzymskich prowincji i
która zyskała sobie sławę głównie dzięki wojnie cesarza Trajana z
Decebalem. Naród tamtejszy wywodzi się od Hunów, ludu scytyjskiego, i
po dziś dzień pod
względem obyczajów nie odbiegł od swoich przodków; wielki rozgłos
otoczył słynne imię Attyli, który zasłużył sobie na przydomek  bicza
Bożego". W czasie wędrówek ludów i nieszczęsnego przenoszenia się z
miejsca na miejsce wielkiego mnóstwa ludzi, kiedy potęga Rzymu
rozsypywała się w gruzy, Hunowie wraz z Awarami, opanowawszy
Panonię, zmieszali się ze sobą, a nawet złączyli swoje nazwy, z Hunów i
Awarów stając się Węgrami (Hungari).
Siedmiogród od południa graniczy z Mołdawią zakarpacką, od nas
oddzielają go góry i lasy, na zachodzie łączy się z pozostałą częścią
Węgier, a jego środkiem płyną dwie słynne rzeki, Cisa i Marusza.
Panujący nad tą krainą nosili z dawna tytuł wojewody, odpowiadający
rangą i dostojeństwem tytułom hospodarów mołdawskich; teraz wszakże,
przewyższywszy hospodarów swymi bogactwami, używają tytułu książąt.
Niegdyś kraj pozostawał we władaniu królów węgierskich, następnie
dostał go jako lenno słynny wódz Jan Hunyadi, ale musiał się zadowolić
tytułem hrabiego Bystrzycy i nie nazywano go władcą Siedmiogrodu. W
roku 1541 Stefan Majlath, opanowawszy zamek Fogaras, wymusił na królu
Janie Zapolyi, że mu go ustąpił jako wojewodzie; pózniej jednak Turcy,
którzy wdarli się w głąb Węgier, osadzili tam swoich wasalów. Jakie są
zasługi i grzechy wobec chrześcijaństwa Batorych, Bocskaiów i
Rakoczych, którzy panowali w Siedmiogrodzie, jasno wynika z dziejów i z
terazniejszego stanu tego kraju. Odkąd między Turcją a Austrią zapanował
pokój, Rakoczemu zaczęła
się przykrzyć bezczynność; uważając go za przyjaciela, zwróciliśmy się do
niego o pomoc, ale okazało się, że niespodziewanie przeistoczył się w
naszego wroga.
Do niedawna Rakoczy i marszałek koronny Jerzy Lubomirski żyli w
przyjaznych stosunkach: może współzawodnictwo w wyświadczaniu sobie
wzajemnych grzeczności i przyjacielskich usług, jak to bywa między
sąsiadami, a może też łącząca ich od dawna znajomość sprawiała, że obaj
ci znakomici mężowie byli ze sobą w ścisłej zażyłości. Trwała ona przez
dłuższy czas niewzruszenie; nadto, jak już uprzednio wspominałem,
przysyłając posiłki pod Żwaniec, Rakoczy dowiódł swojego przywiązania
do Korony. Marszałek miał wielką nadzieję, że i tym razem książę nie
odmówi pomocy przeciwko nieprzyjaciołom Korony, zważywszy że przed
niedawnym czasem doznał od Rzeczypospolitej dobrodziejstwa w
podobnym rodzaju i chwalebnie odwzajemnił się wówczas za
wyświadczoną mu przysługę. Wymieniono w tej sprawie liczne listy,
wyprawiono do siebie nawzajem niejednego posłańca, a w czasie rokowań
marszałek wielokrotnie oświadczał Rakoczemu, że jeżeli udzieli Polsce
skutecznej pomocy w jej trudnym położeniu, wspierając orężem
niezasłużenie uciemiężonych, to Rzeczpospolita nie omieszka okazać mu
za to swojej wdzięczności. Wyświadczonym dobrodziejstwem książę
zobowiąże sobie serca Polaków i kiedy kraj wydobędzie się wreszcie z
nieszczęść, po najpóz-niejszej śmierci terazniejszego króla będzie mógł
zasiąść na polskim tronie. Rozsnuwając takie per-
spektywy, marszałek przestrzegał Rakoczego, żeby zabiegał o koronę
godziwymi i dozwolonymi sposobami i żeby nie pragnął jej osiągnąć
gwałtem.
Kazimierz, który gdzie tylko można starał się o pomoc, wyprawił Mikołaja
Prażmowskiego, sekretarza wielkiego koronnego, do Siedmiogrodu, żeby
wybadał, jakie jest nastawienie Rakoczego, żeby zaś poseł mógł je łatwiej
zgłębić, polecono mu wspomnieć o koronie  ale tylko wspomnieć i
pozostawić sprawę w zawieszeniu, dopóki Rakoczy nie oświadczy się z
gotowością do przyjęcia religii katolickiej i do potwierdzenia ojczystych
naszych swobód. Tak się też i stało; jak o tym już wspominałem, istotnie
poruszono tę sprawę, ale do żadnych postanowień nie doszło. Z tym
wszystkim tego rodzaju przynęta wystarczyła, żeby Rakoczego
rozgorączkować, gdyż żądza panowania zawsze była i jest u ludzi
uczuciem wrodzonym; pragnąc dopiąć celu natychmiast, nie miał zamiaru
zbyt długo czekać na koronę. Gryzła go przy tym zazdrość, dowiedział się
bowiem, że taką samą nagrodą nęcono już Dom Austriacki, a także i
moskiewskiego księcia.
Postępowanie Rakoczego, biorącego z nami rozbrat, było na rękę
Szwedom; kiedy więc Karol powziął wiadomość, że Rakoczy płonie
nieumiarko-waną chęcią zdobycia polskiego tronu, przez swoich posłów
zaczął go jeszcze bardziej podjudzać, żeby wzgardzony i wyszydzony
pomścił zniewagę swojego honoru, a dla zachowania jakichś pozorów
legalności ustąpił Rakoczemu w drodze pewnego rodzaju umowy tytuł,
który sam w królestwie pol-
skim wywojował sobie orężem, a do którego ani on jako udzielający, ani
też Rakoczy jako obdarowywany nie mieli żadnego prawa. Zatem książę
siedmiogrodzki, czy to z cudzego poduszczenia, czy też zaślepiony
przepełniającą go żądzą, publicznie wypowiedział Polakom w Alba Iulia
wojnę i uzbroił przeciwko nam wszystką młodzież, zdolną do noszenia
broni, jaka tylko była w jego kraju. Uczyniłby z pewnością lepiej i
rozsądniej, gdyby ją był wyprawił przeciwko nieprzyjacielowi
chrześcijaństwa albo też wysłał na pomoc zaprzyjaznionemu narodowi:
dłużej by wówczas żył i dłużej panował w swoim księstwie.
Kiedy niespodziewana wiadomość o wrogich poczynaniach Rakoczego
doszła do marszałka, oblegającego wówczas Kraków, owładnęły nim
wątpliwości i żeby się od nich uwolnić, zwrócił się przez Michała
Stanisławskiego, chorążego halickiego, z listem do księcia. Odradzał
Rakoczemu niesprawiedliwÄ… wojnÄ™, stawiajÄ…c mu przed oczy jej wÄ…tpliwy
wynik, ukazywał inne sposoby osiągnięcia korony i po przyjacielsku
zachęcał Księcia, żeby powrócił do dawnej życzliwości i obrał pewniejszą
drogę do sławy. Stanisławski znalazł Rakoczego w Kluż, kiedy wojna
została już postanowio-na; dopełniwszy powitalnych grzeczności,
upatrywał sposobnej chwili, żeby wyłożyć, z czym przybył, ale Rakoczy
uprzedził go, zwracając się do niego z pytaniem, co nowego dzieje się w
Polsce. Stanisławski rzekł wówczas:
 Bodajby się wszystko działo tu i tam wedle dawnego trybu! Zanim
jednak cokolwiek powiem,
pozwól, książę, przez wrodzoną ci szczerość, żebym się dowiedział, czy
przybyłem do przyjaciela naszego królestwa, czy też jest inaczej, nie
chciałbym bowiem, trwając w przekonaniu, że nie jesteś naszym
nieprzyjacielem, kierować moich słów do wroga. Polacy przyjazń dla
ciebie zachowują statecznie i bynajmniej nie zasłużyliśmy sobie na twoją
niechęć.
Na to Rakoczy:
 Widzę, że chcesz usłyszeć z moich ust, czego sam dobrze jesteś
świadom. Dowiedz się zatem, że wkrótce Polska będzie ze mną walczyć
jako z nieprzyjacielem, ponieważ nie umiała dochować mi przyjazni.
Następnie przywołał kanclerza i kazał wyłożyć Stanisławskiemu, jak to z
niego Polacy z wielkÄ… jego zniewagÄ… zadrwili, ofiarowujÄ…c mu koronÄ™ niby
jakieś cacko, które daje się dzieciom po to, żeby je zaraz potem odebrać.
Dość ma i bez przywalonego nieszczęściami królestwa sławy i bogactw i
bynajmniej nie ubiega się o żałosne nad nim panowanie, ale boli go, że go
oszukano, robiąc mu nadzieję na koronę, i że go z niezmierną wzgardą
obrażono, jak mu bowiem przyjaciele donieśli, taką samą nadzieję na
panowanie zrobili Polacy obłudnie i potajemnie Domowi Austriackiemu
 musi więc dochodzić swojej krzywdy z bronią w ręku.
Stanisławski wyjaśnił, że nie została zawarta żadna realna umowa (jak to
nazywajÄ…), potwierdzona wzajemnÄ… zgodÄ…, uroczystymi przyrzeczeniami i
oryginalnymi pismami  a dopiero taka umowa zwykła strony
obowiązywać. Skoro zatem umo-
wy nie zawarto, to nie powstały żadne zobowiązania i nie można mówić o
zniewadze. Dalej, zgodnie z kardynalnymi prawami Polski, konieczna jest
gwarancja zachowania w nienaruszonym stanie religii rzymskokatolickiej i
starożytnych wolności królestwa. Chcąc usunąć tę przeszkodę,
Prażmowski wspomniał, że jeżeli książę nie chciałby odstąpić od wyznania
przodków, to mógłby wysłać swego małoletniego syna na dwór
Kazimierza; syn ten, wychowując się na łonie królewskim i na oczach
całego narodu, miałby większą nadzieję na panowanie i zyskałby sobie
prawo do przysposobienia. Wolność Polaków opiera się przede wszystkim
na wybieraniu króla zgodnymi głosami; przeto Rakoczy, ubiegając się o
tron, musiałby najpierw podczas zwołanego sejmu, wśród zgromadzonych
stanów, wystąpić jako kandydat, ażeby na koniec za jednomyślną
wszystkich zgodą zostać królem. Ponadto książę nie udzielił ani pieniężnej,
ani wojskowej pomocy znajdującemu się w potrzebie królestwu, a przecież
korona miała być nagrodą właśnie za taką pomoc  skoro zatem jego
przyrzeczenia nie wzięły żadnego skutku, to i drugiej stronie godziło się
wycofać obietnice, albowiem jeżeli w umowie postawiony jest jakiś
warunek, to jego niedotrzymanie umowę unieważnia. Nie godzi się
poczytywać za przymusową ofiarę tego, co z dobrej woli ofiarujący
przynoszą, i odpłacać wrogością za dowód życzliwego usposobienia.
Poseł mówił zgodnie z otrzymanymi poleceniami, o czym wiem, znając
jego instrukcje. W tym samym kierunku szły starania cesarza Ferdynanda
III, który przez biskupa nitrzańskiego, kanclerza Węgier, odradzał
Rakoczemu niegodziwą napaść na pograniczne państwo, a wojewoda
Franciszek Wesselini czynił to samo w imieniu stanów węgierskiego
królestwa. Poza tym matka księcia, łagodnymi przestrogami nic nie
sprawiwszy, uciekła się do grózb, przepowiadając nieszczęśliwy koniec
wyprawy, czym jednak nie zdołała przyczynić się do jej odwleczenia.
Wszystko było daremne: przeznaczenie ciągnęło upartego księcia w
przepaść. Podobnie jak ludzie dotknięci szaleństwem dopiero po powrocie
do zdrowia dostrzegają, że utracili rozum, tak i władcy, przez zuchwałość
popychani do wojny, więcej zwykli myśleć o nadziejach, którymi ich łudzą
żądze, niż o przyszłych nieszczęściach i o niepewnych losach wojny. [...]
Na samym początku roku wojska siedmiogrodzkie wkroczyły w granice
Korony. Rakoczy, żeby się nie wydawało, że całkiem wzgardził przestrogą
cesarza Ferdynanda, który mu odradzał wojnę z Polakami, wyprawił do
niego Franciszka Riday, wyjaśniając konieczność akcji zbrojnej:
ofiarowano mu następstwo tronu w królestwie polskim, ale gdy
przyrzeczenie potwierdzone zostało umową, zerwano układ z jego
zniewagą, i dobrze wie, że tę samą koronę podsuwano Karolowi oraz że
taką samą nagrodą łudzono moskiewskiego księcia. Nie powoduje nim
chęć zdobycia królestwa ani też gniew, nad którym by nie potrafił
zapanować, pragnie tylko pomścić urażony honor i dlatego wydał wojnę
tym, co sobie z niego zadrwili, i będzie ją
prowadził tak długo, dopóki im nie odpłaci za swoją zniewagę.
Rakoczy prowadził swoje wojsko z Siedmiogrodu najprzód przez dolną
część Pokucia, gdzie Karpaty są mniej strome, i przekroczył tu rzekę Prut
(przez starożytnych zwaną Hierasus). Liczbę Węgrów oceniano na
przeszło dwadzieścia tysięcy; wraz z nimi ciągnęli na wojnę Mołdawianie,
Wołosi, a także rozbójnicy, żyjący nad brzegami Dniestru, w łącznej sile
ponad dziesięciu tysięcy ludzi. Naczelne dowództwo sprawował Jan
Kemeny, Gabriel Ba-kos dowodził jazdą, Stefan Geroffi strażą, a Gabriel
Bethlen artylerią; Michał Mikes zawiadywał kancelarią księcia. Kiedy
wojsko przekroczyło Karpaty, przyłączyło się do niego dziesięć tysięcy
ukraińskich Kozaków z pułkownikami Antonem Zeleneckim i Popenką;
jeszcze niedawno byli to śmiertelni wrogowie Siedmiogrodu, ale teraz
przemogła w nich niechęć do Polaków i wyrzekłszy się dawnych uraz,
przysięgli Rakoczemu posłuszeństwo. Zawiedzie się jednak, kto sądzi, że
Kozak związany przysięgą jest wierniejszy: prędzej zginie albo zmieni
swoją naturę, niż się zdoła pozbyć wrodzonej skłonności do wiarołomstwa.
Nadgraniczne ziemie Korony wnet odczuły wkroczenie Węgrów, wojska
najezdniczego, nie kryjącego swojej wrogości: w Rakoczym ożył Attyla i
książę pomny początków węgierskiego narodu, z nieludzkim
okrucieństwem srożył się nad niewinnymi. Nieustającymi pożarami
oświecał podgórskie okolice, a jego pochód znaczyły zabójstwa, ogień i
spustoszenie. Niełaskawy od samego początku
władca co innego głosił w swoich uniwersałach, a czego innego dowodził
w działaniu: pragnął nie tyle panowania nad Polską, co jej zguby. Pierwsze
uderzenie spadło na Sambor, miasteczko ludne, ale nie opatrzone żadnymi
umocnieniami i obsadzone tylko chłopami podgórskimi i górnikami z żup
solnych. Kapitan Guldyn, który z siedemdziesięcioma żołnierzami zdążył
się tam zamknąć, prawie przez trzy dni z powodzeniem odpierał ataki
Węgrów i zdołał miasto obronić. Również bez rezultatu próbowano zdobyć
Przemyśl, a następnie Jarosław, z tym, że miasta te złożyły okup, woląc
zawdzięczać bezpieczeństwo pieniądzom.
Wszyscy przypuszczali, że Rakoczy zamierza udać się do Lwowa, żeby
prowadzić działania wojenne tam, gdzie byłoby mu łatwiej o posiłki z
Węgier i z Ukrainy, a także dlatego, że chcąc mieć swobodną drogę w głąb
królestwa, nie powinien, wedle prawideł wojny, zostawiać z tyłu
nieprzyjaciela. Ale on poniechał Lwowa i pospieszył w kierunku Krakowa,
mniemając, że opanowanie stolicy da mu władzę nad pozostałymi
miastami. Myślał tylko o tym, żeby ją zająć i żeby jak najprędzej owładnąć
koroną królestwa. Te jego zbyt wielkie nadzieje przygasił nieco zamek
łańcucki, dziedzictwo marszałka. Rakoczy rozkazał, jeżeli zamek się
natychmiast nie podda, zburzyć go za pomocą dział i zrównać z ziemią; ale
okazało się, że łatwiej o wściekłość w słowach niż o skutek w działaniu:
załoga propozycję poddania się odrzuciła, a mury były zbyt mocne, żeby
się je dało nadwerężyć lada jaką strzelaniną. Zamku bronił szlachcic z
Mazowsza, Pniowski, dowódca dragonów Lubomirskiego; kiedy Rakoczy
przekonał się, że jest on gotów choćby i na najgorsze, ruszył w kierunku
Krakowa, a jego Węgrzy spiesznie odstąpili od oblężenia, nie dokonawszy
nic godnego uwagi, prócz tego, że zapalili otaczające zamek chałupy.
Stan naszych spraw wydawał się beznadziejny, Rzeczpospolita znajdowała
się w rozpaczliwym położeniu. Z trudnością wytrzymywała siłę Szwedów,
skoro jednak Rakoczy się do nich dołączył, dwom napastnikom w żaden
sposób nie mogła podołać. Ale Bóg, który pragnąc ocalić lud izraelski,
rozdzielił wody Morza Czerwonego, również i teraz, kiedy Polska
znajdowała się w największym niebezpieczeństwie wskutek wojny z
dwoma sprzymierzonymi ze sobą wrogami, zapragnął ją cudem ocalić i
spowodował rozbrat między napastnikami.
Było rzeczą oczywistą, że utrapionemu ciału królestwa trzeba przede
wszystkim przywrócić jego głowę, to znaczy króla Kazimierza, który
przebywał wówczas w Gdańsku i nie mógł powrócić do królestwa,
ponieważ drogi opanowane były przez nieprzyjaciela. Wspominałem już
uprzednio, że pod koniec ubiegłego roku jechała do niego królowa
Ludwika, ale na skutek trudności podróży, kiedy odstraszyły ją napotkane
oddziały nieprzyjaciół, powróciła na Jasną Górę. Tam doszły ją wieści o
wojnie siedmiogrodzkiej i o wtargnięciu Rakoczego w głąb Korony.
Niepokój powiększało zwinięcie oblężenia Krakowa; wojsko było
rozproszone i wyczerpane, a przy tym znikÄ…d nie spodziewano siÄ™
posiłków. Z tym wszystkim największy powód do
troski stanowiła nieobecność króla, goszczącego czy też unieruchomionego
w Gdańsku; zaiste, niebezpieczna to sytuacja dla koronowanej głowy
znajdować się na łasce miasta, które jest wprawdzie wierne i stałe, ale nie
zapewnia dostatecznego bezpieczeństwa monarsze, który w jego
obronnych murach się zatrzymał. Zaprawdę, czy tak wielki depozyt jest
tam bezpieczny? Któż będzie ratował królestwo w niespodziewanym
zawichrze-niu? U kogo szukać zbawiennej rady? Kto powściągnie
rabującego z nieposkromioną zuchwałością Rakoczego? I kto nadstawi
nieulękłą pierś zbliżającemu się Karolowi?
Królowa tak długo wszystkie te pytania stawiała listownie nieobecnemu
prymasowi i ustnie towarzyszącym jej senatorom, że wreszcie wszyscy
ulegli jej perswazjom i doszli do przekonania, iż najlepiej będzie na
wszelkie możliwe sposoby starać się sprowadzić króla z Gdańska, gdyż
tylko on, powróciwszy szczęśliwie w głąb kraju, zdoła zapobiec zgubie,
która zawisła nad Ojczyzną i nad jego tronem. Zadanie przyprowadzenia
Kazimierza powierzono za staraniem królowej Czarnieckiemu; kasztelan,
przywykły stawiać czoła niebezpieczeństwom z zuchwałym męstwem a
zarazem z przezorną rozwagą, wywiązał się z włożonego na niego
obowiązku następująco:
Po odejściu wojska polskiego z Prus Szwedzi do tego stopnia swobodnie
krążyli po tamtej dzielnicy, że król Karol, który  nie licząc łupiestw i
żałosnego pustoszenia okolicy  niewiele mógł orężem szkodzić na ziemi
i na morzu Gdańszczanom,
jął w swojej zawziętości walczyć z nimi przy pomocy żywiołu. Wisła
podczas wiosennego przyboru rozlała szeroko i wystąpiła z brzegów, a
wówczas król szwedzki, przekopawszy tamy, co powstrzymywały napór
wezbranej rzeki, skierował wodę na żyzne gdańskie Żuławy, które
skutkiem tego zostały nagle zalane. Pastwiska, pola uprawne, domy,
pałace, ogrody i wszystkie inne dzieła ludzkiej ręki w całej okolicy padły
ofiarą żywiołu, a mieszkańcy widząc, że woda przybiera, i chcąc uprzedzić
niebezpieczeństwo, daremnie chronili się na dachach budynków. Wprost
trudno uwierzyć, jak wielkie było to niespodziewane nieszczęście: gdzie
przedtem rozciągały się uprawne pola i stały chaty, nagle pojawiło się
miejsce odpowiednie dla statków; gdzie dawniej chłopi pracowali na roli,
teraz wskutek dziwnej odmiany mogli pływać żeglarze, zamiast pługiem
łodziami prując niezmierzone zwierciadło wody. Wylew sięgnął aż pod
obronne mury miasta i niebezpieczeństwo zagroziło Motła-wie, która
płynąc w depresji, zaczęła szybko przybierać.
Ale wracam do Szwedów. Ascheberg pod Chojnicami, Stenbock w
okolicach Świecia, a Douglas koło Gniewu osobno obozowali, bacznie
wypatrując, dokąd się król polski uda. Czarniecki, puściwszy przez
podjazdy wieść o swoim przybyciu, spieszy ku nim i zamierzając pójść
okrężną drogą do Tucholi, udaje, że nie wie o bliskości nieprzyjaciela i że
kieruje się prosto do Gdańska. Ascheberg ze swoim pułkiem i z jazdą
Stenbocka w sile tysiÄ…ca dwustu ludzi staje kasztelanowi w drodze i wy-
zywa go do walki, czyniąc to tym zapalczywiej, że w ubiegłym roku
Czarniecki rozproszył jego oddział pod Jarosławiem. Chciał teraz oddać
zwycięzcy wet za wet i z bronią w ręku odpłacić się za swoją klęskę, ale
Czarniecki nie miał zamiaru staczać bitwy, jak sobie tego nieprzyjaciel
życzył, i uważał za korzystniejsze dla siebie odwlec starcie z zuchwałym i
żądnym walki przeciwnikiem. Uchylił się przeto od spotkania i szybkim
pochodem, wybierając najkrótsze drogi, odbił się od Szwedów, a potem
znowu, niby to odpoczywając, zatrzymywał się za dnia w szyku gotowym
do bitwy i jednako sposobnym zarówno do marszu jak do walki.
Stenbock zorientował się, że to podstęp: kasztelan, doświadczony
wojownik, przygotowany był do bitwy, ale nie przerywał pochodu; chciał
walczyć, ale nieustannym marszem trudził swoich ludzi; ciągnął za sobą
przeciwnika, ale przy tym odwodził go od jego głównych sił. Czymże to
było, jeżeli nie fortelem wojennym, za którego pomocą usiłował oderwać
część oddziałów od całości wojska, chciał prowokować pojedyncze
formacje do wysuwania się naprzód i zamierzał spowodować
rozczłonkowanie szwedzkich sił? Nie mogąc stawić czoła całemu wojsku,
pragnął poszczególne oddziały z osobna powycinać w pień. Stenbock
sądził zatem, że Czarnieckiemu nie należy przeszkadzać w jego pochodzie;
jednakże inne było zdanie Dou-glasa i wielu pułkowników, mniemających,
że przeciwnik po prostu ucieka, gdyż zdaje sobie sprawę,
iż siły szwedzkie są znacznie większe od jego własnych.
Istotnie, szybki pochód kasztelana niewiele różnił się od ucieczki.
Nietrudno mu było zrobić dziesięć mil dziennie, gdyż Polacy mieli konie
nawykłe do rączego biegu, natomiast dla idących za nim Szwedów (którzy
ostatecznie postanowili go ścigać) było to uciążliwe, a nawet prawie
nieosiągalne, ponieważ konie ich były cięższe, o grubszych nogach i
nieskore do biegu, a kiedy przymuszano je do pośpiechu, z utrudzenia
padały jeden po drugim. Do tego jeszcze silny mróz ściął błoto na
drogach w bardzo twardą grudę i konie Szwedów, pozbawione podków,
potykały się albo i przewracały podczas marszu. Nasi, postępując
przodem, niszczyli wszystką znalezioną żywność, której nie zdołali
spożytkować, zostawiając dla ścigających stratowaną słomę i same
odpadki. Mimo to wszystko Szwedzi nie przerywali pościgu w
przekonaniu, że wcześniej czy pózniej żołnierzy Czarnieckiego wstrzyma
przeprawa przez rzekę, jakieś wąskie przejście, albo też że zepchnięci
nad brzeg Wisły stracą wszelką możliwość ucieczki i będzie ich
można pochwytać jak ptaki na lepie. Tym sposobem uciekający Polacy i
ścigający ich Szwedzi przemierzyli Prusy i na ostatek dotarli na
Mazowsze.
Pod Płockiem, miastem słynnym z biskupiej siedziby, położonym nad
brzegiem Wisły, szerokość oblewającej miasto rzeki i jej głębokość są tak
znaczne, że nawet podczas najbardziej suchej pory roku bez trudności
mogą po niej pływać statki
wyładowane zbożem. Czarniecki zatrzymał się tutaj i zapalił w miejscu
postoju ogniska, żeby się wydawało, iż zamierza zostać tam na noc. Przez
większą część nocy stał cicho, ale o brzasku dnia, nie zważając na wartki
bieg i skryte wiry głębokiej rzeki ani też na zimną skutkiem nocnego
chłodu wodę, rozkazał chorągwiom przebyć ją wpław. Zdecydował się
dokonać takiego wyczynu po raz trzeci (Pilicę pod Warką i Wieprz pod
Gołębiem również przebył konno), z czego żołnierze mogli
wywnioskować, że zdążył się już wydoskonalić w umiejętności pływania,
że wobec tego nie mają powodu do obaw, ponieważ prowadzi ich wódz,
który dowiódł, że potrafi pokonywać stojące mu na zawadzie żywioły.
Niejednego ogarnął jednakże lęk na widok rozległych odmętów, a wielu
zwątpiło o możliwości przebycia rzeki, widząc głębokość jej koryta, gdy
oto sam Czarniecki daje skuteczną zachętę do czynu: staje na czele
oddziałów i zwarłszy ostrogami konia skacze w szeroko rozlane nurty. Nie
było czasu na przemowy  zamiast przemawiać wyprzedził wszystkich w
działaniu, a na wojnie od pouczeń więcej znaczy przykład dowódców,
którzy na oczach żołnierzy nieustraszenie pokonują przeszkody, czym
zagrzewają wojsko do męstwa.
Rozwidniało się, kiedy chorągwie, które podążały konno za swoim
wodzem, znalazły się na głębinie: chorążowie, powiewając nad wodą
sztandarami, żartowali stosownie do żołnierskiego obyczaju; trębacze dęli
w trąby, a inni zawodzili pobożne pienia; niejeden, popuściwszy wodze,
głosem albo poklepywaniem po szyi pobudzał swojego konia do szybszego
płynięcia na drugi brzeg. Tym sposobem przebyto rzekę i tylko czterech
żołnierzy, których konie słabo pływały, nie zdołało ujść topieli.
Gdy zrobił się dzień, Szwedzi, przekonani, że zdobycz wpadła im do sieci,
zbierają wszystkie swoje siły i spieszą do natarcia  gdy oto nagle
spostrzegają, że oddziały polskie są już na drugim brzegu. Na widok tak
szybkiej przeprawy ogarnia ich zdumienie i gniew; potem i sami,
wynalazłszy promy, przygotowują się do przebycia rzeki w uzasadnionej
obawie, że nieprzyjaciel może niespodziewanie zaskoczyć oddziały
szwedzkie znajdujące się po drugiej stronie Wisły albo też pospiesznie
zabrać się do plądrowania Prus Książęcych.
W owym czasie Paweł Sapieha, wojewoda wileński i hetman litewski,
oblegał zamek tykociński, w którym przebywała wdowa po Radziwille z
rodziną. Zamku broniło czterystu Szwedów i ani żadne namowy, ani
ofiarowane im zaszczytne warunki nie zdołały ich nakłonić do kapitulacji.
Czarniecki zachęcał wojewodę, żeby się z nim połączył dla wspólnego
odbycia wyprawy po Kazimierza, ale ten w żaden sposób nie chciał
odstąpić od Tykocina, zanim zamek się nie podda albo nie zostanie
zdobyty. Oblężenie przeciągnęło się aż do połowy marca, kiedy to
pułkownik Erskein, zwątpiwszy wreszcie w możliwość dalszej obrony,
umieścił w posadach murów beczki z prochem (Szwedzi mają już taki
zwyczaj) i większą część zamku obrócił w perzynę. Powiadano, że
przepadły wówczas bogactwa Radziwiłłów, gromadzone przez wiele
stuleci, a co bardziej osobliwe, wybuch wyrzucił w powietrze nie
pogrzebane ciało niedawno zmarłego księcia wojewody wileńskiego
Janusza, który w ten sposób znalazł sobie grób w chmurach.
Podczas gdy Szwedzi przeprawiali siÄ™ przez rzekÄ™, Czarniecki,
pokrzepiwszy żołnierzy trzydniowym odpoczynkiem, skierował się ku
najdalszym granicom Mazowsza. Niespodziewanymi atakami pod wsiÄ…
Chorzele i pod miasteczkiem Działdowem rozproszył napotkane oddziały
elektorskiego wojska, a potem, znów równie szybko przebywszy Wisłę,
dotarł do Tczewa, stamtąd zaś do Gdańska, szczęśliwie osiągając cel
swojego pochodu. Kiedy wieczorem przybył do miasta, powitano go z
radością i tłum miejskiego pospólstwa przy blasku pochodni owacyjnie
zawiódł go do królewskiej rezydencji. Czarniecki powitał króla ze czcią i
odezwał się do niego w te oto pamiętne słowa:
 Od najwcześniejszej młodości aż do terazniejszej mojej starości
służyłem jako żołnierz pod rozkazami moich królów  twojego ojca,
brata, i twoimi  ale teraz wpisany zostałem w rejestr publicznych
posłańców i przybywam do ciebie, królu miłościwy, żeby ci zdać sprawę z
tego, co się dzieje w głębi naszej Ojczyzny. Bodajby los, który nie zdołał
się jeszcze nasycić nieszczęściami naszego kraju, pozwolił mi przynosić
weselsze wieści, i obyśmy, wycierpiawszy tyle przeciwności, mogli się
wreszcie pocieszyć nadejściem pożądanego pokoju! Na razie jednak niebo
nad naszym horyzontem jeszcze się nie rozpogadza i prócz gwałtownej
nawałnicy od północy, świeża od strony Karpat nad Polską się sroży burza.
Rakoczy, wyrodek i hańba
nie napastowany, jak gdyby dowódcy szwedzcy zapadli w sen, i przemknął
się do Kalisza, a stamtąd do Częstochowy, gdzie przebywała wówczas
królowa wraz z senatem. Z łaski bożej wyszedł cało z tylu zastawionych
nań pułapek; w Gdańsku, mieście, które pozostało mu wierne, był
wprawdzie wolny, ale poza jego murami wszystkie przejścia były
obsadzone przez Szwedów, którzy tym sposobem trzymali króla niejako
pod strażą i można było trafnie powiedzieć, że był tam zarazem jeńcem na
wolności i człowiekiem wolnym w niewoli.
W Częstochowie powitano Kazimierza z wielką radością, a ponieważ
poprzedziła go wieść, że nie ma nadziei na jego szczęśliwe przybycie,
wszyscy weseląc się winszowali mu powrotu. Zastał tam licznie
zgromadzonych senatorów, mianowicie arcybiskupa lwowskiego Jana
Tarnowskiego, biskupów kujawskiego Floriana Czartoryskiego i
wileńskiego Jana Zawiszę, wojewodów krakowskiego Władysława
Myszkowskiego, poznańskiego Jana Leszczyńskiego, lubelskiego Jana
Tarłę, brzeskiego Hieronima Wierzbowskiego, a prócz nich kasztelana
wojnickiego Jana Wielopolskiego i podskarbiego koronnego Bogusława
Leszczyńskiego, którzy mieli się udać z poselstwem do Wiednia; tylko
prymas, na którego rady szczególnie wówczas liczono, był nieobecny,
zmógł go bowiem atak podagry. Kiedy rozpoczęto obrady, przybyli jeszcze
kasztelan krakowski Jan Warszycki i marszałek koronny Jerzy Lubomirski,
a także obaj kanclerze. Przedmiot narady był następujący: Skoro rozwiała
się nadzieja na zawarcie pokoju z Karolem, który wskutek zwykłego
swojego szaleństwa trwał w nadmiernej pewności siebie i godziwymi
warunkami nie pozwolił się nakłonić do poniechania zbrojnych poczynań,
wypada zabiegać o pokój i o posiłki u moskiewskiego księcia. Władca ten
pod względem wyznania bliższy jest kościołowi rzymskiemu i byłoby
nader pożyteczne, gdyby zechciał się przyczynić do odwrócenia wojny od
Inflant i do oswobodzenia Litwy. Jednomyślnie przyjęto tę propozycję i
natychmiast wyprawiono Jana Szomowskie-go, starostę opoczyńskiego,
żeby wybadał, czy
książę zechce z początkiem maja przysłać posłów dla omówienia
warunków rozejmu i dla zawarcia układu, który by położył pożądany kres
wojnie. Wobec obiecanych zewsząd posiłków było rzeczą konieczną
zaradzić w jakiś sposób ubóstwu państwa: skarb koronny skutkiem ustania
podatków był całkiem wyczerpany i świecił pustkami, a nowe podatki
mógł uchwalić jedynie sejm, którego niepodobna było zwołać. Ale choćby
nawet, ze względu na gwałtowną potrzebę, złamano prawa i naznaczono
pobór pieniężny, to i tak nie można by tego poboru wybrać, dopóki
nieprzyjaciel grasuje po całym kraju. Posiadłości królewskie, które w
innych krajach zwą się apanażami, a które u nas noszą nazwę
królewszczyzn i królewskich dóbr stołowych, wojna do szczętu zniszczyła:
żupy solne, wielkorządztwo krakowskiego Zamku, starostwa pruskie
znajdowały się w rękach nieprzyjaciela; nieczynne były mennice, ustały
dochody z ceł, handel podupadł, pola uprawne leżały przeważnie
odłogiem, a na skutek zamknięcia Wisły ustał wywóz zboża do bałtyckich
portów. W rezultacie brakowało pieniędzy i nikt nie chciał ich pożyczać,
do wszystkich bowiem stracono zaufanie, a bankierzy, zwątpiwszy w to, że
dłużnicy zdołają uiścić się ze zobowiązań, nie chcieli nikomu udzielać
kredytu; zubożałą ludność trapiły rozmaite kłopoty, jako że ubóstwo
państwa powodowało powszechną biedę, albowiem pieniądze stanowią nie
tylko bodziec do wojny, ale także rzecz niezbędną do życia. Jednym ze
sposobów zapełnienia skarbu stała się akcyza od wszystkich pokarmów i
napo-
jów i każdy musiał płacić jeden grosz od złotego. Przywileje szlacheckie
wystawiono na sprzedaż i tacy, co stronili od rozlewu swojej albo
nieprzyjacielskiej krwi, mogli uzyskać przystęp do szlacheckich praw,
płacąc wyznaczoną cenę (wedle obyczaju przodków szlachectwo stanowiło
nagrodę za okazane na wojnie męstwo). Rozesłano ponadto dwoje wici na
pospolite ruszenie i wezwano podgórskich chłopów, żeby zasiekami z
drzew tarasowali w Karpatach wąskie przejścia, utrudniając poruszanie się
Rakoczemu.
W owym czasie zmarł Stanisław Lanckoroński wojewoda ruski i hetman
polny, doszedłszy niemalże sześćdziesiątego roku życia. Zasłynął podczas
wojny ukraińskiej, okazując odwagę w niebezpieczeństwach, i chociaż, jak
to zwykle bywa, jego poczynaniom towarzyszyło zmienne szczęście, los
nigdy nie zdołał go złamać. Uchodził za jednego z głównych twórców
konfederacji tyszowieckiej; nierzadko zjednywał sobie uznanie żołnierzy,
kiedy łudząc ich nadzieją, wiele im obiecywał, ale częściej, gdy nie
dotrzymywał obietnic, niechętnie nań patrzyli. Po wyprawie żwanieckiej
dostał buławę, cieszył się bowiem łaskami Kazimierza, który uważał go za
człowieka walecznego. Odstąpienie wojska od króla pod Krakowem wiele
mu ujęło powagi, jako temu, co nie potrafił utrzymać żołnierzy w karbach;
a nawet i to przypisywano jego pobłażliwości, że przywódcami
buntowniczego związku byli Tyrawski i Pracki, towarzysze z jego własnej
chorągwi. W starciu ze Szwedami pod Wojniczem o mało co nie dostał się
do niewoli
i z trudem wymknął się nieprzyjacielowi, a w bitwie warszawskiej okazał
odwagę, ale towarzyszące mu dawniej powodzenie już go opuściło.
Wakująca po jego śmierci buława polna dostała się marszałkowi
koronnemu Jerzemu Lubomirskiemu, a godność wojewody ruskiego wraz
z bogatymi staro-stwami kowelskim i ratneńskim przypadła kasztelanowi
kijowskiemu Czarnieckiemu; jeżeli zważyć świeże zasługi obu tych
znakomitych wojowników, to ich wielkie męstwo nawet i na większe
nagrody w pełni zasługiwało. Umarł również Jakub Wejher, wojewoda
malborski, mąż rzadkiej w naszych czasach prawości i niepospolicie
sprawny w wojennych przedsięwzięciach.
Kiedy skończyła się rada senatu, król przeniósł się z Częstochowy do
Dankowa, miejscowości zalecającej się pięknym położeniem i zdrowym
powietrzem. Jej dziedzic, kasztelan krakowski Stanisław Warszycki, z
niezwykłą grzecznością monarchę powitał i ugościł, z własnej spiżarni
obficie zaopatrując go w żywność, a ponadto ofiarowując znakomitemu
gościowi znaczną sumę pieniężną. Król z tym większą wdzięcznością
oddawał pochwały zasłużonemu senatorowi za jego szczodrobliwość, że
Warszycki, odkÄ…d ojciec Kazimierza, Zygmunt III, przyjÄ…Å‚ go do senatu,
nie dostał nawet najmniejszej odrobiny z chleba Rzeczypospolitej. I to też
trzeba powiedzieć na jego pochwałę, że przez cały czas wojny ze
Szwedami nie ustąpił z granic Korony, żadnym podstępem nie dał się
przeciągnąć na stronę nieprzyjaciół i nie przyjął szwedzkiej protekcji ani
ofiarowywanych mu Å‚ask;
dzięki swojej rozwadze zdoławszy uchronić się od szyderstw
cudzoziemców i od bezprawi Szwedów wypełnił swój senatorski
obowiązek, choć poniósł przy tym znaczną szkodę w majętnościach.
Tymczasem Rakoczy, z zuchwalstwem dowodzącym raczej zawziętej
wrogości niż urażonej przyjazni, przekroczył Wisłę pod Opatowcem i w
Wielkim Tygodniu prostą drogą zmierzał do Krakowa. Karol polecił
Wirtzowi, gubernatorowi miasta, żeby wpuścił księcia do stolicy i pozwolił
wprowadzić do miasta węgierską załogę, ale w sekretnym dopisku
rozkazał mu pilnie strzec Zamku, a księcia, jeżeliby chciał Zamek
obejrzeć, wpuścić tam tylko jako gościa, z niewielkim orszakiem
przyjaciół. Wjazd Rakoczego do Krakowa przypadł na 28 marca i mimo że
dzień był dżdżysty a niebo zasnute szkaradnymi chmurami, Węgrzy
wkraczali do stolicy z uroczystą okazałością.
Najprzód szły chorągwie, rozciągnięte w długi szereg po to, żeby każdy
jezdziec, okryty opończą, tym świetniej mógł się zaprezentować; potem
postępowała starszyzna wojskowa; na ostatku jechał sam książę, w
sześciokonnej karecie, a towarzyszyli mu poseł szwedzki i chorąży halicki
Sta-nisławski. Pod miastem znajduje się od wschodu rozległa równina,
zwana Strzelnicą, ponieważ straż miejska doskonali się tam w umiejętności
celnego strzelania z broni palnej i odbywają swoje ćwiczenia puszkarze;
otóż kiedy Rakoczy przejechał przez środek tego pola i chciał powitać
Wirtza, który mu wyszedł naprzeciwko, nagle niebem wstrząsa straszliwy
grzmot, chmury gwałtownie
uderzają o siebie, a wylatujący z nich piorun obala i zabija żołnierza z
konnej eskorty powozu. Konie, zaprzęgnięte do karety, strwożone
niebieskim ogniem, nie dały się kierować ani powstrzymać cuglami,
wyrwały lejce z rąk wozniców, zboczyły z drogi na manowiec i narażając
jadących na niebezpieczeństwo wywróciły karetę na ziemię. Nikt z konnej
eskorty ani z postępującego za pojazdem orszaku nie pospieszył z pomocą,
czy to że strach ich poraził, czy też że groza niespodziewanego
niebezpieczeństwa wprawiła ich w odrętwienie i pozbawiła odwagi.
Rakoczego huk piorunu ogłuszył, a kiedy wypadł z powozu, tak
gwałtownie uderzył się o ziemię, że aż sobie wywichnął kciuk u prawej
ręki.
Tymczasem zjawił się gubernator miasta i jak tylko konie się uspokoiły, a
ludzi odszedł strach, z szacunkiem poprosił księcia do miasta. Dokuczliwa
ulewa i niezwykłe wydarzenie opózniły wprawdzie wjazd i zakłóciły jego
okazałość, ale ostatecznie Rakoczy wkroczył do miasta i gościł tam przez
trzy dni. Zostawiwszy w Krakowie Jana Bethlena z dwoma tysiÄ…cami
Węgrów, wyruszył następnie z pośpiechem w samą Wielką Sobotę w
kierunku Pińczowa.
Król szwedzki Karol, dokonawszy pod Aowiczem przeglądu wojska,
szybkim pochodem zdążał w głąb Korony, sądząc, że tym razem zdoła
działania wojenne doprowadzić do ostatecznego końca, i pragnąc co
prędzej połączyć się ze swoim sprzymierzeńcem, który z większym
powodzeniem niż Decebal jak młot zawisnął nad Rzecząpospolitą. Ze-
spolenie się trzech sprzysiężonych przeciwko Polce nieprzyjaciół było
zaiste przerażające: kraj nie zdołał odeprzeć nawet jednego wroga, a teraz
zagroziło mu uderzenie ze strony czegoś w rodzaju wojennego trójkąta.
Sprzymierzeni władcy spodziewali się tak rychłego triumfu, że jak tylko
wspólnie zapowiedzieli naszą zgubę, zaraz przystąpili do podziału
koronnych prowincji, niczym ich współdziedzice. Dokonali tego
następująco: Małopolska z Rusią, Mazowsze i Podlasie miały przypaść
Rakoczemu, a ponadto cała Ukraina; elektorowi dostawały się
Wielkopolska oraz województwa brzeskie, sieradzkie i łęczyckie; dla
siebie samego dokonujący podziału król zatrzymywał Prusy, Pomorze,
Kaszuby i wszystko, co tylko rozciÄ…ga siÄ™ nad brzegami Morza
Bałtyckiego. Litwa nie została objęta podziałem, jak gdyby uważano, że
stanowi część przypadającą Moskwie, choć owa trójca, która się cudzym
dzieliła, nie miała żadnej pewności, czy ten jej współzawodnik, ostrzący
sobie zęby na całe królestwo, zechce się wyznaczoną mu częścią
zadowolić. Tak zatem wyglądałby podział Polski  gdyby można było
wbrew woli bożej nie tylko dzielić się cudzym, ale i zle nabyte zachować.
Karol szwedzki i Rakoczy zjechali się ze sobą w województwie
sandomierskim pod Opatowem, a skoro oba wojska się spotkały, z obu
stron, zgodnie ze zwyczajem wojskowym, oddano armatni salut. Żołnierze
obu armii różnili się między sobą pod względem karności, obyczajów i
charakteru, a nawet pod względem przekonań i obrządków reli-
gijnych, a łączyła ich tylko wspólna niechęć do katolickiego kościoła. Po
przebyciu Wisły postanowiono przez ziemię lubelską skierować się w
stronę Lwowa; jednocześnie rozeszła się pogłoska, że Karol bardzo
pragnie udać się pod Zamość, żeby uwolnić Wittenberga, którego
trzymano tam pod strażą. Pogłoska ta bynajmniej nie mijała się z prawdą,
Karol bowiem istotnie z zapałem myślał o tej drodze, pewien, że nie
oznaczałaby ona zbyt wielkiego wyboczenia z ustalonej trasy pochodu; ale
miasto było trudne do zdobycia, o czym się sam w ubiegłym roku
przekonał, i mogło również tym razem nie poddać się tak szybko,
zdecydował się więc pokojowymi sposobami nakłaniać jego dziedzica,
Zamojskiego, żeby się zgodził zwolnić uwięzionych dowódców. Jerzy
Niemirycz, podkomorzy kijowski, pokładając nadzieję w dawnej swej
zażyłości z Zamojskim, zwrócił się do niego listownie w tej sprawie. [...]
Zamojski odpisał mu następująco:
List, który od ciebie, Niemiryczu, dostałem, świadczy o złej woli autora,
który zostawszy zdrajcą Ojczyzny, innych do podobnej sromoty chce
przywieść. Wiedz o tym, że moją wiernością nie zdołają zachwiać ani
łaskawe ponęty, ani nieprzyjazne grozby, i przestań do mnie pisywać.
Dopóki jakimś godnym czynem nie zmyjesz ze siebie piętna zdrady, nie
odpowiem na żaden twój list, albowiem z duszy brzydzę się mieć do
czynienia z takimi, co na podobieństwo jaszczurek rozszarpują trzewia
swojej własnej Ojczyzny. Co się tyczy Szwedów, trzymanych przeze mnie
pod strażą, to uwolnić ich mogę jedynie na rozkaz i polecenie Kazimierza
 tak samo mojego, jak i twojego, Niemiryczu, prawowi-
tego władcy. Jeżeli moim majętnościom nieprzyjaciel wyrządzi jakieś
szkody, to będę ich uważał za zakładników i wypuszczę na wolność
dopiero wówczas, kiedy moje straty zostaną mi powetowane.
Pełna animuszu odpowiedz Zamojskiego rozwiała wszelkie nadzieje na to,
że zechce się on podporządkować żądaniu, poniechano więc ataku na niego
i na jego miasto i nieprzyjacielskie wojska postanowiły wyruszyć na Litwę.
Przyczyna, dla której zdecydowano się podążyć na Litwę, dopiero pózniej
wyszła na jaw. Rakoczy poddał się całkowicie pod rozkazy Karola, a król
szwedzki, choć mu robił wiele obietnic, w działaniu kierował się wyłącznie
względami na własny pożytek. Obawą napawały go Inflanty, zagrażało im
bowiem niebezpieczeństwo ze strony Moskwy, która w ubiegłym roku
oblegała już Rygę. Karol słusznie przewidywał, że zbraknie mu zapału do
wojowania w Polsce, jeżeli grozna napaść potężnego sąsiada będzie go
stamtąd odciągać, i że na nic się mu nie przydadzą zwycięskie wawrzyny,
zdobywane z dala od ojczystego kraju, jeżeli jego ojczyzna i jego własne
posiadłości nie będą bezpieczne. Osądziwszy zatem, że łatwiej zdoła
przeciągnąć na swoją stronę przeciwnika, kiedy przekona się on, że siły
sprzymierzonych zdolne są sprostać jego potędze, podążył na Litwę, żeby
tam zmierzyć się z Moskwą jako z wrogiem albo też pozyskać w niej
nowego przyjaciela.
Do Brześcia Litewskiego przyjechało kilku spośród naszych; rozeszła się
wieść, że przybędą tam również wysłannicy moskiewscy i zapowiadano
rychłe nadejście posiłków moskiewskich przeciwko Karolowi. Karol,
dowiedziawszy się o tym, postanowił nie dopuścić do narad i rozpędzić
radzących, żywił bowiem nadzieję, że jeżeli zaraz w pierwszym starciu
sprzymierzeni popiszą się siłą i animuszem, to Moskwa łatwiej da się
potem nakłonić do zawarcia pokoju. Wojsko polskie, zbyt słabe, żeby
stawić czoło nieprzyjacielowi w otwartym boju, krążyło po bocznych
drogach Podlasia i wyraznie uchylało się od walki. Istotnie Polacy
znajdowali się w odwrocie, ale potrafili przy tym wypatrzyć niejedną
sposobność dokonania czegoś pożytecznego: kiedy wojska
sprzymierzonych odeszły daleko, Czarniecki miał czas powrócić ze swoimi
ludzmi do Polski, a marszałek z chorążym koronnym zrobili najazd na
Siedmiogród. Czarnieckiego wzywał do swojego boku król Kazimierz;
tamci zaś chcieli prawem odwetu odpłacić się za doznane krzywdy i
spowodować, żeby Rakoczy, zamiast ciemiężyć Polskę, musiał się zabrać
do obrony własnego kraju  czyli że chcieli zgodnie ze starą wojenną
regułą odciągnąć Hannibala z Italii do walki w obronie Kartaginy.
Brześć leży w widiach Bugu i Muchawca, w miejscu bardzo błotnistym,
ale wówczas nie był zaopatrzony ani w stosowne umocnienia, ani też w
potrzebne zapasy żywności. Ludzi było w nim sporo, zarówno
mieszkańców jak ł przybyszy, niezbyt jednak zdatnych do obrony. Jak
tylko za pierwszym natarciem nieprzyjaciel sforsował zewnętrzne rowy i
położone w dole miasteczko stanęło otworem dla armatniego ognia,
mieszkańcy w obawie, że oble-
gający, miotając płonące żagwie, mogą zapalić domy, samą tylko grozbą
szturmu przestraszeni, od razu się poddali, byle zachować życie i dobytek.
Przyrzeczone im to, ale wnet obietnica została złamana i nie dotrzymano
danego słowa, Szwedzi bowiem zdążyli się już nauczyć wiarołomstwa od
swoich węgierskich sprzymierzeńców i współzawodniczyli z nimi w
okrucieństwach.
Komendant zamku również skapitulował, choć załoga (w sile czterystu
ludzi) od samego początku okazała większy hart ducha i przez trzy dni
wytrzymywała szturmy nieprzyjaciół. Rozgniewało to Karola i kazał
oznajmić komendantowi, że jeżeli nie przestanie popisywać się niewczesną
odwagą i nie podda się natychmiast, to wkrótce stanie się sprawcą śmierci
tylu ludzi, ilu ich jest w zamku. Komendant ugiął się pod grozbą i poddał
zamek, ale chociaż został z niego wypuszczony z salwa-gwardią, czyli z
pozwoleniem swobodnego odejścia, Węgrzy w nikczemny sposób
zdziesiątkowali i złupili załogę podczas jej wymarszu.
Zdobycie Brześcia było pierwszym osiągnięciem sprzymierzonych wojsk i
pod tym miastem  jeżeli Brześć w ogóle zasługuje na tę nazwę 
zamieszkałym przeważnie przez ludność żydowską (albowiem ci
obrzezańcy mają tutaj swoją uprzywilejowaną szkołę) ugrzęzła potęga
budzÄ…ca grozÄ™ w Europie, a zgubna dla Polski. Ogromna machina wojenna
zaczęła się niespodziewanie rozsypywać, i to nie wskutek jakiegoś
ludzkiego podstępu czy działania, tylko z woli bożej. Niczym rzeka
Gyndes, która przestała istnieć, kiedy ją Cyrus rozdzielił
na wiele drobnych strumieni, tak owa mieszanina rozmaitych narodów,
która trzymając się razem, z dopustu bożego szerzyła strach, kiedy się
podzieliła na części, przepadła. Żeby utrzymać Brześć w swoim
posiadaniu, Rakoczy obsadził go węgierską załogą z Michałem Bakosem
jako gubernatorem; reszta tej całej wielkiej wojskowej zbieraniny,
rozbiegłszy się po okolicy, wszystko rabowała i paliła, dopuszczając się
przy tym najgorszych rozbojów, cóż bowiem może być bardziej nieludzkie
od bestwienia siÄ™ nad grobami i cmentarzami.
Spod Brześcia sprzymierzeni postanowili wrócić do Warszawy, tam
bowiem najdogodniej im było stawić czoło Kazimierzowi, który
wzmocniony austriackimi posiłkami zdążał im naprzeciwko; chcieli na
wszelki wypadek opanować brzeg Wisły i w razie potrzeby mieć
zapewnioną rychlejszą pomoc ze strony załóg pruskich fortec. Po drodze
obaj odebrali niezbyt wesołe nowiny. Karolowi doniesiono, że król duński
Fryderyk III, pamiętny dawnych krzywd, zbrojnie najechał szwedzkie
posiadłości, wyprawił flotę wojenną na Morze Bałtyckie i zagroził Bremie
oraz Pomorzu szwedzkiemu, gdzie spodziewano się w najbliższym czasie
lądowania duńskich wojsk. Rakoczego doszły wieści, że marszałek
Lubomirski wtargnął zbrojnie do Siedmiogrodu i że jeżeli natychmiast nie
pospieszy na ratunek, kraj zostanie doszczętnie zniszczony ogniem i
mieczem, zostali w nim bowiem tylko starcy i kobiety i nie ma go komu
bronić  a do tego jeszcze Turcy patrzą krzywym okiem, że ich wasal
bez porozumienia z Portą Ottomańską wdał się w wojnę z pogranicznym
narodem.
Zgoda między sprzymierzonymi zaczęła się roz-chwiewać, pojawiła się
wyrazna różnica zdań i każdy chciał czego innego. Wprawdzie Rakoczy
poddał się był pod rozkazy Karola w zakresie działań wojennych, a
postanowienia i decyzje szwedzkiego króla stanowiły dla niego wyrocznię,
z tym wszystkim jednak różnica pochodzenia i usposobień, a także
odmienność obyczajów i charakteru spowodowały, że trzeba było nie tylko
rozłączyć obozy, ale nawet drogę odbywać oddzielnymi szykami. Węgrzy
rabowali Szwedów, udających się po furaż, a Kozacy, jeżeli któregoś z
nich napotkali z jakÄ…Å› znaczniejszÄ… zdobyczÄ…, to mu jÄ… wydzierali razem z
życiem. W obozie dochodziło raz po raz do swarów, tumultów i zabójstw,
a zwaśnionych chęć zemsty i żądza posiadania doprowadzały tak daleko,
że prywatne urazy groziły rozpaleniem powszechnej zgubnej walki.
Sprzymierzeni, zbliżywszy się do Warszawy, bez trudu opanowali miasto,
wyniszczone poprzednimi przejściami, po czym, podobnie jak Brześć,
wydali je swoim żołnierzom na łup. Warszawa poddała się Węgrom (jako
że układ rozbiorowy przysądzał ją Rakoczemu) dobrowolnie, ale kiedy
bramy miejskie stanęły otworem, dokonali oni nad miastem tak okrutnego
gwałtu, że większego nawet zdobyte pewnie by nie wycierpiało.
Sprofanowano kościoły i splądrowano domy mieszkańców, tylko
nielicznym darowując życie; przedmieścia stanęły w ogniu i płomienie nie
oszczędziły nawet królewskiego
pałacu. Nieludzka to zaiste zbrodnia srożyć się nad bezbronnymi, którzy
się zdali na łaskę, i choć żoł-nierstwo dopuściło się tej swawoli bez wiedzy
Rakoczego, obwiniano go o tę niegodziwość, bo choć nie wydał do
gwałtów rozkazu, z racji piastowanej władzy powinien im był zapobiec.
Około tego czasu zmarł cesarz rzymski Ferdynand III, ku wielkiemu
żalowi całego chrześcijaństwa i wszystkich swoich ludów. [...] Obiecał on
królowi Kazimierzowi posiłki, ale tylko w słowach  czy to na skutek
właściwej podeszłym latom skłonności do odwlekania decyzji, czy też
przez wzgląd na zawarty ze Szwedami pokój; jednakże przed samą
śmiercią polecił swemu synowi Leopoldowi, żeby bezzwłocznie udzielił
Polsce pomocy, ten zaś jak tylko mógł naprawił zwłokę spowodowaną
przez ojca. Posłowie nasi, wojewoda poznański Jan Leszczyński i
kasztelan wojnicki Jan Wielopolski, najpierw w imieniu króla wyrazili żal
ze śmierci najlepszego z cesarzy, a następnie wspomnieli o posiłkach,
które zgodnie z umową zobowiązano się przysłać, prosząc, ażeby zostały
bezzwłocznie wyprawione w drogę. Wnet potem wojsko austriackie w sile
szesnastu tysięcy pieszych i jezdnych wkroczyło od strony Śląska do
Polski  przy czym nazwano to pomocą udzieloną przeciwko księciu
siedmiogrodzkiemu Rakoczemu, na razie bowiem starano się oszczędzać
Karola przez wzgląd na zawarty ze Szwecją pokój west-falski, którego nie
chciano formalnie naruszać. [...]
W Warszawie, potraktowanej nikczemnie przez obu wrogów, Karol
wezwał na naradę Rakoczego
i starszyznę obu wojsk, zapowiadając, że przedmiotem obrad będą sprawy
najwyższej wagi; król szwedzki miał dziwne usposobienie i na pozór nigdy
nie był bardziej wesoły, niż kiedy weń uderzały przeciwności. Zebrani z
napięciem oczekiwali, że usłyszą słowa odpowiadające roześmianemu
wyrazowi jego twarzy, on tymczasem, zwracając się do Rakoczego, rzekł:
 Bierz teraz w swoje władanie, dostojny książę, mój przyjacielu, tę część
Polski, która ci przypadła w udziale, a którą wspólnie podbiliśmy i
opanowali. Przeciwników zmietliśmy zwycięskim orężem, królestwo
polskie przemierzyliśmy w bojowej gotowości, wojska nieprzyjaciół
(pokonaliśmy lub rozproszyli, miasta zostały zdobyte albo obsadzone
załogami, nikt nam już nie stawia oporu, wszyscy są wobec nas bezsilni 
czemuż więc nie robimy użytku z naszego prawa i nie bierzemy w
posiadanie tego, czym zawładnęliśmy? Przecież zgodnie z prawem rzecz
niczyja staje się własnością tego, kto ją ma w swoim ręku, jeżeli więc
zdołaliśmy zwyciężyć, wolno nam teraz ze zwycięstwa korzystać. A
zatem, książę, możesz się udać, dokąd ci się podoba; co do mnie, to
wybieram się do Prus, żeby z bronią w ręku przeciwstawić się
nieprzyjaciołom, którzy krnąbrnie stają na drodze moich zwycięstw. Przez
ten czas będzie ci towarzyszył Stenbock z częścią mojego wojska,
spełniając wszystkie twoje rozkazy. Chociaż rozłączeni, obaj nadal
będziemy działali dla wspólnej korzyści, żeby po usunięciu ubocznych
trudności jeszcze ściślej się ze sobą zjednoczyć.
Rakoczy (równie skłonny do gniewu jak i do strachu) wysłuchał tych słów
z niepruszoną twarzą, żeby się nie wydać ze swoimi myślami, i zaraz jął
dziękować za dochowane aż dotąd przymierze, choć niepokoił się o jego
przyszłe losy. Ale kiedy mówił do króla, stracił pewność siebie i zabrakło
mu słów, z czego baczniejsi wywnioskowali, że nie pochwala odejścia
Karola  albowiem serce ludzkie, jakkolwiek ukryte wśród wewnętrznych
obwarowań i zamknięte w murach piersi, najmocniej odczuwa poruszenia
duszy i drżeniem zdradza jej cierpienie. Rakoczy odczuł boleśnie, że jego
sprzymierzeniec odłącza się od niego i niespodziewanie odchodzi w
dalekie strony, skąd pózno lub może nawet nigdy nie powróci, przy czym
czyni to akurat w momencie, kiedy książę może zostać otoczony przez
oddziały cesarskie i rozdzielone na czworo wojsko polskie. Co więcej,
węgierskie posiadłości Rakoczego palą i pustoszą nie tylko Polacy, wobec
których zawinił, ale i wojewoda Wesselini, jego rodak i powinowaty, który
mści się za zlekceważenie cesarskich przestróg. W pozostawionych mu
szwedzkich posiłkach niewielką mógł Rakoczy pokładać nadzieję:
wprawdzie Stenbock miał mieć ze sobą dwa tysiące ludzi, ale, w
rzeczywistości miał ich niespełna tysiąc, gdyż oddziały były
zdekompletowane. Cóż się stanie, jeżeli nawet i to wsparcie przestanie
istnieć, jeżeli niemieccy żołnierze wzgardzą obcym wodzem, sprzykrzą
sobie braterstwo broni z Węgrami i niespodzianie umkną? Książę rozważał
swoje położenie, pojmując, że wojsko, kiedy zostanie rozdzielone, znajdzie
siÄ™ w niebez-
pieczeństwie, jak statek, który pływa, kiedy jest cały, ale który tonie, gdy
go rozłupać na dwoje. Wszystko to były słuszne uwagi, tyle że za pózno
mu przyszły na myśl, i lepiej by postąpił, gdyby je sobie rozważył, zanim
jeszcze wyruszył z Siedmiogrodu.
Podczas pobytu Kazimierza w Dankowie, twierdzy Warszyckich, wojsko
austriackie weszło w granice Korony. Hrabia Hatzfeld, Montecuccoli,
Suze, Spork, Bouchaym, Heister, Souches i inni dowódcy w rangach
generałów lub pułkowników przybyli powitać króla, który im udzielił
posłuchania, a potem zaprosił na ucztę i wystawnie ugościł. Przeciągające
pułki zostały zaopatrzone w obfity prowiant, którego dostarczyła okoliczna
szlachta, otrzymując w zamian zapewnienie, że po wojnie zostanie za to
wynagrodzona. Pomoc udzielona przez Leopolda, świeżo wyniesionego na
tron węgierski, długo oczekiwana, uchodziła w oczach bardzo wielu ludzi
za ogromną przysługę; jednakże ci, co umieli głębiej patrzeć,
przewidywali, że posiłki, w pierwszej chwili witane z zadowoleniem,
wkrótce staną się ciężarem  przede wszystkim dlatego, że trzeba było za
,nie zgodnie z umową dać w zastaw żupy wielickie (przynoszące
największy dochód ze wszystkich królewskich dóbr stołowych), dopóki
Austrii nie zwrócą się wszystkie jej wojenne wydatki. Przez cały ten czas
miały ponadto wpływać do skarbu cesarskiego procenty od sum
neapolitań-skich, które ustąpiono Austrii jako rękojmię kredytu. Posłowie
nasi protestowali w Wiedniu przeciw ciężkim warunkom, Austriacy
bowiem nie
okazywali żadnej wspaniałomyślności, kierowali się wyłącznie własną
korzyścią i nie mieli żadnego współczucia dla utrapionej i doszczętnie
wyczerpanej Polski; ale Kazimierz, który nawet w trudnej sytuacji nie
upadał na duchu, polecił im zgodzić się na wszystko. Nieraz powtarzał, że
godzi się oddać część, żeby odzyskać całość, i że lepiej przez pewien czas
cierpieć niedostatek, niż na zawsze pozostać w biedzie.
Kiedy król był już gotów do prowadzenia wojny, wstąpił najprzód na Jasną
Górę (dziewiątego czerwca), szukając w świętym miejscu ucieczki przed
ciosami losu i pociechy w strapieniach. Wiedząc, że pomoc ludzka jest
zawodna i że daremnie pokładamy w niej zaufanie, uciekł się w
modlitwach do Bogarodzicy, trzymającej na ręku Syna, przez którego
królowie panują i królestwa dostają się władcom. Wnet potem doniesiono
mu, że Karol odłączył się od Węgrów oraz że Rakoczy o niczym innym już
nie myśli, jak tylko o powrocie do domu, i nie czekając na wybudowanie
mostu przeprawił się pod Zawichostem przez Wisłę, częściowo na
promach, a częściowo wpław  byle tylko jak najprędzej wracać do
siebie. Zaraz po odebraniu tych wiadomości Kazimierz wyruszył ku Wiśle
w pościg za nieprzyjacielem; przodem wyprawiono lekkozbroj-ne
chorągwie, żeby atakując i szarpiąc od tyłu odchodzących Węgrów
powstrzymywały ich odwrót do czasu przybycia króla, który z silnymi
oddziałami niemieckimi rozłożył się pod Pińczowem, siedzibą
margrabiego, zamierzając zdobyć to
Pińczów leży nad brzegiem rzeki Nidy, pięknie położony, a tamtejszy
zamek wznosi się na wysokim wzgórzu. Bronił go Mikołaj Gnoiński 
szlachcic bynajmniej nie podłego rodu, ale niespokojna głowa  z załogą
złożoną ze Szwedów i Węgrów w sile pięciuset ludzi. Z początku śmiało
wytrzymywał ataki Niemców, ale kiedy ujrzał, że na wzniesionym koło
kaplicy Św. Anny nasypie umieszczają działa i że pilnie przygotowują się
do szturmu, od razu się poddał i wyszedł z zamku, skąd go swobodnie
wypuszczono. Czarniecki chciał go ukarać z przykładną surowością,
jednakże łaskawość królewska przeważyła; surowy ten wódz nie zwykł
pozwalać, żeby ludzka zuchwałość uchodziła płazem, i kiedy pochwycił
dwóch arian, Szlichtynga i jeszcze drugiego szlachcica, wiozących
Wirtzowi sekretne listy, oddał ich pod sąd wojskowy i pod wsią
Michałowem kazał powiesić, nie dopuściwszy, żeby czyjekolwiek
wstawiennictwo złagodziło im karę, dbał bowiem o przestrzeganie
wojskowej karności i wobec występków był nieubłagany.
Tymczasem Węgrzy, przeszedłszy przez Wisłę, uchodzili w gwałtownym
pośpiechu; sprzęt obozowy, który im opózniał pochód, popalili, a działa i
żywność potopili w stawach. Porzucili chorych, pozabijali jeńców,
poniechali nawet wozów ze zdobyczą, zachowując jedynie cenniejsze łupy
ze szlachetnego metalu, które każdy skrywał w kulba-ce albo w zanadrzu, i
bezładnie pędzili przed siebie. Chorągwie polskie pod wodzą Czarnieckie-
go, przeprawiwszy siÄ™ pod Solcem przez rzekÄ™,
nacierały na nich od tyłu albo szarpały ich z boku; były słabsze liczebnie,
ale płonęły zapałem i Czarniecki wiedział z doświadczenia, że kogo
ogarnął strach, ten wlepia oczy w drogę, po której ucieka, i nie patrzy na
ścigających. Wkrótce od strony Sokala przybliżył się hetman Potocki, a
następnie pisarz polny Hilary Połubiński z trzema tysiącami Litwinów
zaatakował prawe skrzydło rozchwianych szyków nieprzyjaciela na całej
jego długości. Wszędzie, gdzie tylko droga wiodła przez rzekę albo przez
las, brodem albo wÄ…skim wÄ…wozem, raptownie nacierano na uchodzÄ…cych,
powodując, że gęsty trup znaczył ich ślady.
Pod Magierowem Rakoczy zatrzymał się, żeby jego zdrożeni żołnierze
mogli trochę wytchnąć. Nie minęło pół godziny, gdy przypadają Polacy,
rozpraszają tych, co się odważyli stawić opór, i zmuszają ich do ucieczki, a
pozostałym napędzają gwałtownego stracha. Wydawało się, że łatwo
będzie zniszczyć Rakoczego i do nogi wyciąć jego niegotowych do walki
żołnierzy, ale Kemeny na czele jazdy zdołał zająć stanowisko na grobli
koło stawu, Czarniecki rozkazał więc swoim oddziałom, żeby ją za
wszelką cenę odbiły. Kiedy z zapałem przystąpiono do wykonania
rozkazu, u samego wejścia na groblę padł przeszyty kulą Joachim Aącki,
namiestnik pancernej chorągwi Myszkowskiego; odniósł śmiertelną ranę,
ale nie opuścił pola bitwy, walcząc do samej śmierci. Straty Węgrów
oceniano na ponad tysiąc zabitych, a dzięki tej ich klęsce, poniesionej
jedenastego lipca, Polacy zdołali odzyskać znaczną część łupów, ponieważ
udało się
im odebrać Rakoczemu połowę jego taborów. Sprawdziła się wówczas
najlepiej owa biblijna przypowieść o takim, co ucztuje, podczas gdy
złodziej przychodzi go rabować.
Pomimo poniesionej klęski Rakoczy zachowywał w odwrocie pozory
uporządkowanego szyku, ale kiedy pod Rozwoleńcami znowu go
rozproszono, upadł na duchu. Skutkiem strachu i głodu Węgrzy opadli z
sił, Kozacy myśleli tylko o ucieczce, największy zaś powód do rozpaczy
stanowiła wieść o zbliżaniu się chana krymskiego na czele wielkiego
tatarskiego wojska. Strwożony nadciągającym niebezpieczeństwem zanim
jeszcze stanął z nim oko w oko, książę zupełnie stracił nadzieję na
ocalenie. W stronę gór prowadziła pewniejsza droga odwrotu, ale nie
poszedł tamtędy (w obliczu ostatniej zguby nietrudno o złą radę) i całkiem
niedorzecznie skierował się ku wołyńskim równinom, aż zaszedł pod
Czarny Ostrów. Na tym miejscu nieprzyjazna fortuna zdecydowała się
wreszcie pokazać, jaki los zgotowała wystawionemu na zgubę wojsku.
Po lewej stronie wznosił się Międzybóż, zamek Sieniawskich, a po prawej
drogę zagradzała rzeka Deraznia: zdradliwe brody czyniły ją nieprzebytą, a
wąski most z trudem przepuściłby wojsko na drugi brzeg w ciągu sześciu
dni. Pułkownicy kozaccy, którzy znali drogę, wysforowali się na czoło
uchodzących; ich dowódca, Anton, spostrzegłszy beznadziejność
położenia, przeprowadził swoje oddziały na drugą stronę rzeki i zrzucił
most z pali, a tym samym, zapewniając bezpieczny odwrót Kozakom,
odciął go Węgrom. Rakoczy, kiedy jego niepowodzenia dosięgnęły
samego dna, opuszczony przez sprzymierzeńców i nie mogąc się już
mierzyć z Polakami (albowiem powrót marszałka Lubomir-skiego z
Węgier znacznie zwiększył nasze siły), postanowił wreszcie szukać
wyjścia z rozpaczliwego położenia, odwołując się do naszej łaskawości, i
przez wyprawionych do hetmana Potockiego wysłanników zwrócił się z
prośbą o pokój. Wysłannicy księcia zaklinali na wszystkie świętości, żeby
nie przyprawiać ich wojska o zgubę: Węgrzy uważają się za pokonanych i
nie byłoby szlachetnie upierać się przy zemście, od której Polacy powinni
odstąpić zarówno przez pamięć na okazywaną dawniej życzliwość, jak i
przez wzgląd na chrześcijańskie braterstwo z sąsiedzkim narodem.
Odpowiedziano im na to, że jeżeli książę siedmiogrodzki pragnie pokoju i
ocalenia, to niech wstrzyma swój pochód. Polacy dopiero wówczas odłożą
oręż, którym go nieustannie rażą, kiedy publicznie uzna się za pokonanego
i poprosi o pokój; jeżeli natomiast nadal będzie uciekał, jego wojsko
zostanie wycięte w pień. Wkrótce potem przybył od księcia Mikes,
spodziewając się raz-dwa zawrzeć ugodę, ale ponieważ tylko sadził się na
słowa i chciał uzyskać pokój za same pochwały zwycięzców, Czarniecki
rzekł mu:
 Skoro pragniecie i potrzebujecie pokoju, to możemy go zawrzeć, ale
musi być zaszczytny i musi nam powetować poniesione przez nas szkody.
Na to ów z niewczesną zawziętością odparł:
 Nie przystoi Węgrom kupować pokoju, a Polakom nie godzi się go
sprzedawać. Póki jeszcze trzymamy miecz w ręku, próżno targować się o
złoto.
Czarniecki poczuł się mocno dotknięty zawadiacką odpowiedzią, tym
bardziej że to cywilny urzędnik odezwał się takimi słowy do wojskowego,
i śmiało ruszywszy z miejsca szeregi natarł na nieprzyjaciela. Nasi już
przedtem stali uszykowani w ordynku i na dany znak Litwini z
Połubińskim, tworzący lewe skrzydło, natychmiast uderzyli na stanowiska
Kemenyego, czyniąc straszny początek bitwy i porażając nieprzyjacielskie
szeregi łuną, która biła od szabel wzniesionych do cięcia. Rakoczy
zrozumiał, że zguba zagraża mu nie na żarty, i przysłał Druszkiewicza,
Polaka, z prośbą o litość (słowem tym łatwiej otworzyć drogę do pokoju) i
z obietnicą powetowania strat  byle tylko teraz krwi chrześcijańskiej
oszczędzić. Widziałeś dowódców węgierskich, niemal zwisających z koni,
jak wyciągali ręce w błagalnym geście i zniżali aż do ziemi ozdobione
piórami czapki, niedawną dzikość, dla zachowania życia, zastępując teraz
prośbami.
Potocki kazał dać znak do wstrzymania ataku, choć niektórzy sądzili
inaczej i chcieli złożyć na ołtarzu zwycięskiego Marsa całkowitą klęskę
nieprzyjaciół. Ale hetman był z usposobienia i z wieku bardziej skłonny do
litości, otrzymał zresztą niedawno rozkazy od króla Kazimierza, w których
było powiedziane, że jeżeliby Rakoczego dosięgła kara boża, to należy
zwyciężonego oszczędzić i po-
łożyć koniec wojnie bez rozlewu krwi. Zemsta jest słabością, która
przystoi ludziom prywatnym, królowie natomiast powinni się kierować
racją stanu i raczej myśleć o bezpieczeństwie niż powodować się
uczuciem. Aatwo pokonać nieprzyjaciela, którego przeznaczenie i
niesłuszność jego sprawy rozgromiły, ale męstwo walczących wodzów
powinno mieć na celu przede wszystkim to, żeby niebezpieczną materię
obrócić na pożytek Rzeczypospolitej, sposobem lekarzy, którzy z
zabójczych i z trujących substancji zwykli chorym przygotowywać
lekarstwa. Przymierze z królem Partów Wologezem lepiej się Rzymianom
opłaciło niżeli wrogie z nim stosunki, a Wenecjanie przeobrazili Gonzagę z
najgrozniejszego nieprzyjaciela w sojusznika; wiele podobnych
przykładów poucza nas, że najgorszy wróg dzięki pobłażaniu może się stać
najwierniejszym przyjacielem.
Rozkaz królewski, powściągający oręż, ostudził gorączkę umysłów, dzięki
czemu zaczęte starcie zbrojne zostało przerwane. Węgrzy nalegali, żeby
jak najprędzej zawrzeć układ, a nasi nie widzieli powodu do zwłoki.
Brzmienie układu było następujące:
Książę siedmiogrodzki Rakoczy, w miejscu i czasie, które zostaną ustalone
pózniej, zwróci się za pośrednictwem swoich posłów do króla i do
Rzeczypospolitej polskiej z prośbą o przebaczenie za wszczętą bez powodu
wojnę; za grabieże kościołów, dworów i miast oraz za rabunek i
spustoszenie majętności zapłaci milion dwieście tysięcy węgierskich
dukatów; chana tatarskiego, królewskiego sprzymierzeńca, w nagrodę za
jego pracę, obdarzy podarunkami; zbiegów, zdrajców
i wszystkie pisma, którymi go do najazdu na Polskę zachęcano, wyda nam
do rąk; przyjazń i przymierze z królem szwedzkim zerwie; jeńców
wszelkiego stanu daruje wolnością; Kraków i Brześć opróżni z załóg i
zwróci Polakom; część jego wojska, z działami i z uzbrojeniem, zostanie,
żeby walczyć pod dowództwem hetmanów koronnych, itd. Ułożono i
zawarto w obozie pod Międzybóżem, dnia 23 lipca r. P. 1657.
Ale to wszystko nie wystarczyło do zmazania winy, chociaż Rakoczy, żeby
układ się uprawomocnił, bezzwłocznie przysłał zakładników, Franciszka
Apafi i Stefana Geroffi, znakomitych szlachciców siedmiogrodzkich,
będących istotnie godną rękojmią. Wiarołomnych czekała jeszcze okrutna
boska pomsta, rozlew niewinnej krwi musieli przypłacić surowszymi
karami, nadszedł bowiem chan krym-ski z sześćdziesięcioma tysiącami
Tatarów  wykonawca i narzędzie bożego gniewu (jak godzi się wierzyć),
i ledwo układ zdążono spisać na karcie, rzuca na Węgrów swoje watahy,
które ze straszliwym wyciem pędzą przez błonie, rozciągające się w
rozległą równinę. Nasi, zasłaniając się układem, żądają przerwania ataku;
Rakoczy błaga o to na klęczkach i ofiarowuje okup; na koniec Polacy
grożą użyciem siły i biorą Węgrów w obronę  ale na barbarzyńcach
perswazje nie robią wrażenia, grozby zbywają lekceważeniem, a obietnice
nagrody wzgardą. Gwałtownie nacierają na wojsko przeciwnika i w
przeciągu dwóch godzin dziesiątkują i biorą w niewolę stawiających słaby
opór Węgrów. Nasi na widok niespodziewanej napaści stoją jak wryci, a
wówczas przybiega od Tatarów
Delmen aga i w imieniu chana krótko pyta, dlaczego to Polacy okazują
większe względy wrogom niż przyjacielowi i czemu tak niebacznie
chcieliby puścić Węgrów z życiem, pozbawiając tym samym
sprzymierzeńców zdobyczy, a siebie samych bezpieczeństwa.
Taki oto koniec zgotował los wyprawie Rakoczego. Ponad dziewięć
tysięcy Węgrów zabito w szyku, a resztę wzięto do niewoli. Naczelny
wódz, Kemeny, dzielnie zastawiał się mieczem, ale na koniec i on wpadł w
ręce Tatarów. Z Rakoczym los obszedł się łaskawiej, albowiem pisarz
polny Jan Sapieha, uprzedzając niebezpieczeństwo, zdążył wyprowadzić
go w góry, a niesława ucieczki, jak to zwykle bywa, stała się dla księcia
karą za nikczemne postępki. Nieprawe były przyczyny tej wojny,
niesławny miała przebieg, a zgubny dla swego sprawcy koniec, i niczym
słomiany ogień w jednej chwili wygasła. Kiedy Rakoczy powrócił do
Siedmiogrodu, matki jęły go wypytywać o synów, żony o mężów, a
wszyscy o swoich krewnych, i na sprawcę bezecnej wojny posypały się
przekleństwa i złorzeczenia. Żałosny był dla księcia ostateczny skutek
niegodnych jego czynów: wypadł z łask tureckiego sułtana i został wyzuty
ze swego siedmiogrodzkiego księstwa. [...]
W owym czasie Wielkopolanie zapragnęli oswobodzić Poznań, obsadzony
załogą elektorską (po-nieważ dzielnica ta, jak wspominałem, przypadła w
udziale Brandenburczykowi). Wojewoda podlaski Opaliński z
podkomorzym poznańskim Krzysztofem Grzymułtowskim,
zgromadziwszy pod swoimi sztan-
darami wielkopolską szlachtę, odcięli Poznań od świata, następnie zaś
nadszedł Krzysztof Grodzic-ki, generał artylerii koronnej (któremu król,
wychodząc z Gdańska, polecił zostać pod Głową), i rozpoczął regularne
oblężenie rozległego tego miasta, obwiedzionego potrójnym korytem
przepływającej przez nie Warty. Cywilną i wojskową władzę sprawował w
Poznaniu komisarz elektorski Wedigo Bonin, prócz niego znajdowali się
tam pułkownik Chrystian Kleyt, dowódca straży Jan Reichs-feld, Wilhelm
Hubert, Tomasz Brass i inni oficerowie dwutysięcznej załogi.
Na poczÄ…tku, jak to zwykle bywa podczas wojny, z obu stron strzelano z
dział i oblegający potykali się z wycieczkami obleganych; na koniec
jednak nasi opanowali wyspę, na której wznosi się katedra, zabijając przy
tym wielu żołnierzy załogi, i oblężeni, którym zabrakło paszy dla koni i
bydła, musieli udać się w pokorę i prosić o wolny przejazd dla posłańca,
przez którego zamierzali zwrócić się do elektora o wyrażenie zgody na
nieuniknioną kapitulację. Ponieważ elektor zezwolił na poddanie miasta (z
zastrzeżeniem, żeby wojsku wolno było wyjść z honorami), od razu po
powrocie posłańca spisano układ i załoga zobowiązała się opuścić Poznań
pod następującymi warunkami:
Załoga elektorska opuści miasto; wszystek sprzęt kościelny, księgi sądowe,
metryki, archiwa, depozyty szlacheckie, towary mieszczan i dobytek
mieszkańców zachowane zostaną w całości; załoga popłaci wszystkie
zaciągnięte długi gotowymi pieniędzmi albo też rzeczami o tej samej
wartości. Jeżeli komukolwiek wyrządzono
krzywdę, to pułkownik albo komendant poznański będą musieli ją
wynagrodzić, zanim załoga wyjdzie z miasta; pózniej wszelkie roszczenia
ustanÄ….
Tyle co do miasta; natomiast na korzyść wychodzących dodano:
Cała załoga wyjdzie z rozwiniętymi sztandarami, bijąc w bębny i z
zapalonymi lontami, a następnie zostanie odprowadzona do Marchii, do
Gorzowa albo do Drezdenka, w asyście chorągwi dodanych jej dla
bezpieczeństwa; działa, stanowiące własność elektora, zabierze ze sobą,
natomiast szwedzkie zostawi na użytek miasta. Załoga Kórnika, z bronią i
z całym swoim dobytkiem, otrzyma wolny przechód i zostanie bezpiecznie
wypuszczona, jeszcze przed odejściem załogi poznańskiej. Postanowienia
tego układu dotyczyć będą również żon urzędników i oficerów
szwedzkich, a także ich dzieci i służby itd.
Pomijam mniej ważne punkta, które zgodnie ze zwyczajem wprowadza się
zwykle do tego rodzaju kapitulacji  okazałe w słowach, ale pozbawione
większego znaczenia. Wnet potem prawie dwa tysiące ludzi elektorskich,
włączając w tę liczbę żołnierzy z Kościana i z Kórnika, opuściło Poznań
tak, jak to przewidywał układ. Nad odejściem załogi czuwali starosta
gnieznieński Jan Gniński (którego starania mocno się przyczyniły do
zdobycia miasta), starosta radzyński Wilhelm Butler i miecznik kaliski
Franciszek Rydziński, a w zakład za to, że miasto zostanie przekazane bez
żadnego podstÄ™pu, wziÄ™ty zostaÅ‚ puÅ‚kownik Müntzer. Tym sposobem
Poznań odzyskał wolność: miasto samo siebie nie mogło poznać, kiedy
otrząsnąwszy się z dwuletniego snu, ujrzało, że jest wyzute z ozdób,
pozbawione mieszkańców, ogołocone z towarów; przypominało
człowieka, który zbudził się z letargu i powraca do życia. Trzeba jednak
przyznać, że Poznaniowi szczęście dopisało: jako pierwsze z miast
polskich wpuścił do siebie nieprzyjaciela, a teraz także przed innymi
miastami winszował sobie odzyskania wolności.
Po Poznaniu przyszła kolej na Kraków, macierzyste miasto polskiego
narodu i stolicę Korony, godziło się bowiem, żeby ogień szwedzkiej wojny
 który posuwając się od zachodu i nie omijając bardziej na wschód
położonej Małopolski cały kraj pożarami spustoszył  został teraz
wygaszony w podobnej kolejności i w takich samych odstępach czasu, w
jakich poszczególne dzielnice kraju niegdyś ogarniał. Na litej skale
wysokiego wzgórza, zwanego Wawelem, wznosi się tu wspaniały Zamek,
w którego podziemiach pokazują Smoczą Jamę, stanowiącą dawnymi
czasy legowisko straszliwego i nienasyconego potwora, który pożerał
okoliczne bydło; teraz na Zamku siedział szwedzki lew, o tyle bardziej
szkodliwy od smoka, że tamten skrywał się pod ziemią, a ten zagniezdził
się na jej powierzchni, w siedzibie królów.
Król Karol powierzył obronę miasta i Zaniku Pawłowi Wirtzowi jako
gubernatorowi; miał on pod sobą trzy tysiące załogi, przeważnie Finów,
doświadczonych żołnierzy o niezłomnej odwadze, zahartowanych w
niejednym boju, choć przy tym pozbawionych wszystkich innych zalet.
Gubernator nie zaniedbał swoich powinności, a ponieważ znał się na
inżynierii wojskowej, miał przez dwa
lata dość czasu, żeby opasać miasto nowymi obwarowaniami. Gromadzono
prowiant i bydło na ubój, pracowały wiatraki i młyny, czyszczono
publiczne studnie, doprowadzano kanałami rzeczną wodę, myślano o
drzewie na opał i o soli  jednym słowem, miasto zostało należycie
zaopatrzone we wszystko, czego tylko potrzeba do życia. Położono nawet
areszt na spiżarniach ludzi prywatnych i gubernator kazał wciągnąć w
publiczny rejestr całą żywność, a także wszystkie trunki znajdujące się w
piwnicach u mieszczan, na wypadek gdyby podczas oblężenia zagroził
głód.
Rakoczy zostawił w Krakowie Jana Bethlena z dwoma tysiącami Węgrów
jako swoją załogę, żeby zachować pozory, że władza nad miastem do
niego należy. Szwedzi ponad wszelką wątpliwość przelali na księcia swoje
prawa: dnia szesnastego maja Wirtz, wezwawszy do siebie radÄ™ miejskÄ… i
starszych cechowych, wyraznie przybyłym oświadczył, że z woli JKMci
króla szwedzkiego Kraków przechodzi odtąd pod cywilne i wojskowe
zwierzchnictwo węgierskiego dowódcy. Bethlen rozpoczął swoją
działalność od zmuszania mieszkańców do przysięgi na wierność
Rakoczemu, ale nie mogąc podołać obowiązkom, wkrótce złożył swój
urząd: wolał go przekazać swemu szwedzkiemu koledze, niż samemu
narażać się na niebezpieczeństwo. Wobec tego Wirtz znowu objął
zwierzchnictwo i przejął na siebie obronę, ponieważ widział, że Węgrzy
nie będą w stanie utrzymać miasta, i przewidywał, że nie mógłby ze swymi
Szwedami bezpiecznie Krakowa opuścić. Niemieckie i pol-
skie wojsko miało wnet przybyć na oblężenie miasta, a w takiej sytuacji
czuł się pewniej, pozostając w swoim gniezdzie, zdecydował się więc nie
wychodzić z murów i pod ich osłoną oczekiwać na nadejście króla
polskiego i nieprzyjacielskich sił. Dnia dwudziestego czerwca generał
Spork na czele doborowej niemieckiej jazdy pierwszy pojawił się pod
miastem, przeszedł rzekę i stanął pod Krzemionkami. Gubernator zaraz go
przez trębaczy pozdrowił i przysłał mu z miasta w upominku wino i różne
potrawy, w nocy zaś, jak wieść niosła, obaj zeszli się ze sobą, jako że byli
sobie znajomi z czasów niemieckiej wojny, i wdali się w rozmowę. Z
początkiem lipca przybyło wojsko i rozpoczęto regularne oblężenie.
Niemieckie oddziały posiłkowe raznie zabrały się do wznoszenia
umocnień  może dlatego, że do każdej pracy ma się z początku zapał, a
może też wiedząc, że polska jazda wyprawiła się w pościg za Rakoczym,
przybysze nie chcieli, żeby się wydawało, że przez ten czas próżnują.
Naczelne dowództwo nad oddziałami posiłkowymi spoczywało w rękach
Melchiora hrabiego na Hatzfeld i Gleichem, feldmarszałka cesarza
Ferdynanda; wojenne zasługi uczyniły głośnym jego imię i okryły je sławą.
Zastępcą naczelnego dowódcy był Franciszek delia Baume hrabia Suza, z
narodowości Francuz, ale od dawna służący pod austriackimi sztandarami,
a w liczbie pozostałych dowódców znajdowali się włoski hrabia
Montecuccoli, Otto Krzysztof Spork, De la Souches, Bouchaym i inni.
Wokół różnych części miasta wytyczono pozycje oblężnicze (zwie się to
liniÄ…
obwałowań) i pilnie nad ich wznoszeniem pracowano. Kazimierz w owym
czasie pokrzepiał się w Niepołomicach łowami, które wśród prac i
niebezpieczeństw stanowią dla wojowników wspaniały wypoczynek,
orzezwiający ich umysły.
Wkrótce potem cesarskie działa zagrzmiały od tej strony miasta, gdzie
kościół Św. Floriana dał nazwę bramie, oraz z nasypu wzniesionego przy
bramie Sławkowskiej, tam bowiem w dole stał potężny szaniec ziemny, w
języku wojskowym zwany kawalerem (pod nazwą tą rozumiemy rawe-lin,
czyli wysunięte obwarowanie służące za osłonę muru). ów szaniec
przytykał do pobliskiego młyna przeobrażonego w bastionowany narożnik
i Szwedzi osadzili go bardzo silną załogą. Kraków opasany był okrągłymi
murami, wedle starodawnego trybu, i nie broniły go one dostatecznie,
przeto gubernator, biegły w inżynierii wojskowej, otoczył miasto
zewnętrznymi umocnieniami: stanowiły one pierwszą linię oporu, a ich siłę
obronną wzmacniał ogień z blanek i baszt. Jedną z baszt ustawione
naprzeciwko działa tak gwałtownie ostrzeliwały, że zniszczeniu uległa
drewniana osłona mieszczących się w niej dział, a jej samej zagroziła
ruina.
Na początku oblężenia, dopóki po zwycięstwie nad Rakoczym nie przybyli
wojskowi, otoczenie Kazimierza składało się niemal wyłącznie z
dygnitarzy cywilnych. Spośród senatorów był tam biskup przemyski
Andrzej Trzebicki, wojewodowie: lubelski Jan Tarło, brzeski Hieronim
Wierzbowski, płocki Kazimierz Krasiński i czernihowski Krzysztof
Tyszkiewicz; kasztelanowie: wojnicki Jan Wie-
lopolski, łęczycki Aleksander Sielski i kijowski Gratus hrabia Tarnowski;
kanclerz wielki koronny Stefan Koryciński, podskarbi Bogusław
Leszczyński, marszałek nadworny Aukasz Opaliński itd. Pózniej przybyło
jeszcze wielu innych, ofiarując się ochotnie ze swoją gorliwością i służąc
swoją pomocą. Również i królowa Ludwika, chcąc koniecznie
uczestniczyć w zdobywaniu miasta, dnia dwudziestego lipca zjechała do
obozu, a wraz z nią nadciągnęły dwa regimenty piechoty razem z działami.
Wodzowie niemieccy postanowili tymczasem uderzyć do szturmu, przede
wszystkim od strony bramy zwanej Szwiecką, gdzie mur był niższy, a
przykopy ułatwiały do niego przystęp. Zagrzmiała kanonada i zaczęto
miotać zapalające pociski na furtkę Sw. Anny i na domy przytykające do
kościoła tejże świętej, skutkiem czego w oczywistym niebezpieczeństwie
znalazły się kolegia Akademii i tylko święci patronowie osłonili przybytek
nauk, co pózniej Uniwersytet, wdzięczny im za to dobrodziejstwo,
upamiętnił napisem wyrytym na dwu basztach. Wokół miasta nadal
wznoszono nasypy dla dział i mocowano zasłony dla strzelców; przykopy
podprowadzono aż pod same mury, a ponadto, stosownie do najnowszego
obyczaju oblęż-niczego, przystąpiono do drążenia podkopów mi-nierskich,
szczególnie koło zburzonego kościoła Sw. Kazimierza, gdzie wśród stert
gruzu wejścia do podziemnych korytarzy stawały się niewidoczne, a zwały
wydrążonych kamieni nie rzucały się w oczy. Pod Kazimierz natomiast, na
rozciÄ…gajÄ…cÄ…
się wzdłuż brzegu rzeki równiną, wyjeżdżali na harc jezdzcy  raz w
pojedynkę, to znowu całymi oddziałami, przy czym Szwedzi gromadnie to
miejsce nawiedzali, Wirtz bowiem pragnął strudzić oblegających, ażeby
oblężenie się przeciągnęło i żeby się dzięki temu zdołał doczekać posiłków
od Karola.
Wśród popisów odwagi upłynęły dwa tygodnie, wielu bowiem uważało, że
lepiej zdobyć miasto po długotrwałym oblężeniu z mniejszym rozlewem
krwi, niż zabiegać o niepotrzebną sławę i kusić niepewny los. Zbiegowie z
miasta donosili, że gubernator bynajmniej nie zawziął się aż tak bardzo w
uporze, żeby go nie można nakłonić do poddania, zwłaszcza że królowa
ofiarowywała korzystne warunki kapitulacji, byle tylko Kraków nietknięty
powrócił w ręce króla. Wielu utrzymywało, że mieszczanie potajemnie
przygotowują się do zrzucenia jarzma i że jak tylko nastąpi atak z
zewnątrz, nie zawahają się przystąpić do działania. Cechy rzemieślnicze i
pachołkowie czekają tylko na sposobność do wzniecenia tumultu, ażeby
wewnętrzne rozruchy odciągnęły załogę od obrony. Mieszkańcy mieli
zresztą i inne pomysły, tyle że obrotność gubernatora stawała na
przeszkodzie ich urzeczywistnieniu, albowiem Wirtz, zawczasu
zapobiegając trudnościom, rozbroił mieszczan, na rynku postawił
posterunki, mury obsadził załogą, ulice i zaułki zagrodził żelaznymi
łańcuchami albo palisadami, budynki publiczne i domy prywatne
pozamykał, zabraniając nie tylko mężczyznom wychodzić z domów, ale
nawet kobietom wyglądać przez
okna, i całe miasto trzymał jak gdyby zamknięte w więzieniu; do tego
jeszcze posługiwał się wyszukanym podstępem dla wybadania ludzkich
umysłów: rozgłaszał, że zamierza kapitulować, i przez donosicieli,
przeważnie Żydów albo arian, wywia-dywał się, co na to ludzie czynią i
mówią. Nie chcąc jednak, żeby sądzono, że jest zupełnie nieczuły na
ofiarowaną mu przez króla łaskawość, dwukrotnie przez trębacza prosił o
przerwanie działań oblężniczych, ażeby mógł w czasie trwającego
zawieszenia broni znieść się z królem Karolem.
Wojewoda brzeski Hieronim Wierzbowski, który przedtem podczas
kilkakrotnych rozmów dał się poznać Wirtzowi, wystosował do niego list,
poufale gubernatora przestrzegając, żeby nie czekał na szturm, który całe
to wielkie wojsko wkrótce do murów przypuści, gdyż wówczas wszyscy
obrońcy, zamknięci w mieście, znajdą w nim swój grób i będzie to kara za
niewczesny upór. Rozwiała się wszelka nadzieja na posiłki, gdyż król
szwedzki zajęty jest wojną nad morzem, a Rakoczego rozgromiono, jeżeli
więc gubernator zawczasu nie zda się na ofiarowaną mu królewską łaskę,
to przeważające siły oblężnicze wywleką go z cudzego gniazda przemocą.
Jednocześnie posłał gubernatorowi w upominku kosz wczesnych owoców i
kilka kuropatw, posłużywszy się w tym celu wziętym do niewoli kurierem.
Wirtz, który potrafił dostosować się do każdej sytuacji, spojrzał tylko na
jadło i od razu oddał je żołnierzom, a w odpowiedzi na list napi-
sał do Wierzbowskiego, że każdy powinien dochowywać wierności i pilnie
strzec honoru, a już szczególnie komendanci miast, którzy za powierzone
im miasta dają w zakład swoje sumienie mocodawcom, a swoją sławę
całemu światu. Jego również krępują takie podwójne więzy, ponieważ nie
chce ani sprzeniewierzyć się zaufaniu swojego monarchy, ani też zaszargać
u świata swojej sławy, zyskanej w bojach. Niełatwo da sobie wydrzeć z rąk
silny wojskiem i umocnieniami Kraków, a gdyby nawet los chciał inaczej,
to i tak miasto nie stanie się niesławnym grobem swojego obrońcy,
ponieważ przedtem będzie świadkiem pogrzebu niejednego Polaka.
Ofiarowaną mu przez JKMć króla polskiego łaskę wysoko sobie
wprawdzie ceni, ale skorzysta z niej dopiero wówczas, kiedy nieuchronne
przeznaczenie zmusi go do chwytania się ostateczności; teraz, kiedy
sprawy dobrze stoją, daleki jest od myśli o kapitulacji. Szwedzi wolą raczej
ponieść chwalebną śmierć z bronią w ręku niżeli sromotnie się poddać, a
że przy tym pamięć na ugodę warszawską przejmuje ich zgrozą,
postanowili wszyscy raczej tkwić w krakowskich murach niż w zamojskim
więzieniu.
Do listu, jak gdyby odwzajemniając się za przysłane mu w upominku
kuropatwy, dołączył Wirtz drukowane niemieckie nowiny, które mówiły o
ogromie przygotowań wojennych Szwedów przeciwko królowi duńskiemu
i dawały wyraz nadziei, że Karol wkrótce powróci do Polski. Gubernator
używał nader przemyślnych sposobów, żeby mieć wiadomości z zewnątrz,
nawet kobiety kursowały
jako jego gońcy i szpiedzy. Nie gardził też, jak powiadają, gusłami
czarownic i kilka takich bab u siebie trzymał. Kiedy sam miał wyjść z
miasta albo kiedy kogoś w drogę wyprawiał, nieraz widziano, jak spoziera
w jakieś tajemnicze zwierciadło, służące do magicznych zabobonów, z
którego zakazanym sposobem dociekał skrytych w przyszłości wydarzeń.
Wiem o tym wszystkim z obiegających pogłosek, wielu ludzi twierdziło to
samo, zresztą nie przygarnąłbym dzielnemu wojownikowi, gdybym nie był
świadom, że w parze z wielkimi cnotami idą często przywary i że u
Szwedów upodobanie do czarów jest szeroko rozpowszechnione.
Na naradzie u króla rozważano, przy pomocy jakich sposobów zdobywać
miasto: siłą i jak najprędzej czy też środkami łagodniejszymi i bez
pośpiechu. Senatorowie różnili się w zdaniach: jedni uważali, że należy
skończyć ze zwlekaniem i przypuścić szturm do miasta, drudzy natomiast
sądzili, że niełatwo dałoby się sforsować mury i przełamać opór załogi.
Król przywołał wobec tego dowódców obu wojsk i zapytał ich o zdanie,
przy czym najpierw zwrócił się do wodzów austriackich jako do gości 
ale ci, urodzeni w kraju rządzonym samowładnie, wymówili się żołnierską
regułą, według której żołnierze powinni bić się i słuchać rozkazów, a
królowie rozkazywać. Chwalebna to zaiste skromność  gdybyż tylko
wytrwali w niej do końca!
Polacy reprezentowali dwie różne opinie. Znalezli się więc tacy, co woleli
szermować dowcipem,
niż walczyć z bronią w ręku: utrzymywali oni, że królowi towarzyszy
szczęście, że nie istnieją dla niego żadne nieprzebyte przeszkody, że dzięki
wyraznej przychylności łaskawych niebios z wrogami Polski walczą za
niego cudzoziemscy monarchowie, którzy mu nadesłali posiłki, oraz że
groza, jaką sieje samo jego królewskie imię, wystarczy do zakończenia
wojny. Kraków, przejęty strachem, jest już na wpół zdobyty,
jednomyślność załogi rozdzieliła się na dwoje, gdyż Szwedów,
pozbawionych nadziei na odsiecz, napełnił trwogą odwrót Karola, a
znowuż Węgrzy stracili całą odwagę, dowiedziawszy się o pośpiesznej
ucieczce Rakoczego z Korony. Należy się wobec tego spodziewać  i w
tym upatrywać prawdziwą chwałę  że wkrótce uda się nam bez rozlewu
krwi odebrać nieprzyjacielowi zagarnięte przezeń miasto, przy czym ręce
żołnierzy i ich broń będą mogły przez ten czas odpocząć, ponieważ
zwycięstwo odniesie żołądek, władca i gospodarz ludzkiego ciała. Ci, co
się napierają zdobywać miasto szturmem, to ludzie opanowani nadmiernie
wybujałą żądzą chwały, albowiem jeżeli użycie siły okaże się
bezskuteczne, okryje nas niesława, jeżeli natomiast szturm się powiedzie,
pogrążymy się w żalu i boleści, gdyż miasto koronacyjne królów stanie się
jednym wielkim grobem zarówno dla nieprzyjaciół jak i dla swoich
mieszkańców. Odzyskując w ten sposób Kraków, stracimy go, a szkody
poniesione przez ludność będą większe niż straty Szwedów, gdyż łatwiej
obalić bezbronnego, niż zbliżyć się do uzbrojonego. Jakkolwiek Wirtz
okazał wielką odwagę,
jego zapał jest nieszczery i pod pokrywką zuchwałości gubernator dumnie
skrywa bojazń, która bierze się stąd, że jest on pomiędzy młotem a
kowadłem, zmuszony lękać się zarówno nieprzyjaciół znajdujących się na
zewnątrz, jak i mieszkańców przebywających wewnątrz miasta.
Przypomina tkwiącego w jamie lisa, którego myśliwi dzgają żerdziami i
który zrazu gryzie te żerdzie, ale potem podwinąwszy ogon pod siebie,
milczkiem znosi zadawane mu pchnięcia i pozwala się schwytać w sidła.
Nie przystoi gwałtownym szturmem niszczyć stolicy, siedziby królów i
głównego miasta Korony: przecież nawet Karol, a więc nieprzyjaciel, miał
dla miasta względy i zajął je dopiero po dość długo trwającym oblężeniu.
Ponadto dobrze byłoby, żeby Zamek przetrwał nietknięty i żeby można
złożyć w nim wywiezione chwilowo insygnia koronne, kiedy w
Rzeczypospolitej znów zapanuje pokój.
Tak rozumowali dygnitarze cywilni, silni umysłem, nie ręką. Ich
przeciwnicy natomiast mówili następująco:
 I my również uważalibyśmy, że należy mieć wzgląd na wspaniałe
budowle i że trzeba się starać zająć Kraków bez rozlewu krwi, gdyby od
zakończenia szwedzkiej wojny dzieliło nas zdobycie tego tylko jednego
miasta; skoro jednak tyle dzielnic wciąż jeszcze pozostaje w rękach
nieprzyjaciela, tyle miast obsadzonych jest silnymi załogami, a wojna wre
na ziemi i na morzu  bardziej nam żal czasu, którego straty nie da się
powetować, niż murów czy domów miejskich, których można potem
wystawić ile dusza zapragnie. Czyż aż tak
bardzo jesteśmy gnuśni i leniwi, żeby tylko patrzyć na umocnienia
nieprzyjaciół i z bezczynnie opuszczonymi rękoma wyobrażać sobie, że
można dostać miodu, nie odegnawszy dymem pszczół? A cóż by się stało,
gdyby król szwedzki, idąc od strony morza, zaskoczył nas, próżnujących i
zwlekających, szybkość swojego działania obracając na naszą zgubę?
Jeżeli zdoła uporać się z prze-ciwnościami losu i przeważy na swoją stronę
szalę wojny z królem duńskim, to czy wytrzymasz, miłościwy królu,
natarcie jego wojsk? Bo przecież skoro oszczędzisz mury, to one same
zjednają ci przydomek łagodnego, wszystkie zaś okoliczne posiadłości
zostaną przez hałastrę obozową i przez niemieckie oddziały posiłkowe
przywiedzione do ostatniego zniszczenia. Niewarta jest tego ta kupa
kamieni, żeby pod nią stać i patrzyć, jak wszędzie dookoła kościoły i
dwory szlacheckie padają ofiarą grabieży. Na pewno stracimy na tym,
jeżeli zdobędziemy Kraków za cenę spustoszenia całej okolicy. Czyżby do
uszu WKMci nie doszły jeszcze chłopskie jęki? Czy WKMć jeszcze nie
wiesz, że swawolnicy ogałacają pola, niszczą chaty i rabują chłopom ich
dobytek, żeby go potem sprzedawać? W obozie, niczyim na jarmarku,
wystawia się na sprzedaż konie pociągowe i woły, wyprzężone z pługa
albo oderwane od pracy w polu, i niczym na bydlęcym targowisku
odchodzi handel bydłem i trzodą  a my tymczasem, kiedy cała okolica
przeobraża się w pustynię, usprawiedliwiamy to oczekującym nas
triumfem. Uwłaczałoby twojej sławie, królu miłościwy, i dobremu imieniu
tak
licznego wojska, gdyby upór zuchwałego gubernatora Krakowa nie został
złamany siłą i gdyby Wisła nie poniosła na swoich falach wieści do
nieprzyjaciół w głębi kraju, że bezpieczniej jest zdać się na królewską
łaskę niż trwać niebacznie w uporze.
Tak mówili Polacy, ponieważ mamy zwyczaj myśleć, co nam się podoba, i
swobodnie wypowiadać, co myślimy. Nie zamilczę o tym, że właśnie
wówczas posiane zostały pierwsze ziarna niezgody między wodzami
wojska, mianowicie między marszałkiem Lubomirskim a wojewodą
ruskim Czar-nieckim. Wzbierające w nich wzajemne gniewy doprowadziły
wkrótce do zawziętej zwady pod bokiem samego króla, kiedy to skrywane
dotychczas pobudki zatargu wybuchły ostrymi słowami. Królowa usilnie
pracowała nad przywróceniem jedności, dobrze wiedząc, jak wielki jest z
obu wodzów pożytek, i że jeżeli nie zdoła uspokoić ich umysłów, to i inni
się tą zarazą zapowietrzą, a tego rodzaju niesnaski są robakiem, który
podgryza wszelkie przedsięwzięcia, i ogromnie utrudniają prowadzenie
wojny.
Kazimierz nie wiedząc, co postanowić, wahał się między trudnościami,
które pociągnąłby za sobą szturm, a kłopotami, jakimi groziło przeciąganie
oblężenia. Z jednej strony nie chciał być okrutny wobec swojego własnego
królestwa i swoich poddanych, ale z drugiej strony widział, że zwlekanie
jest zgubne, gdyż zarówno polscy jak i niemieccy żołnierze w żałosny
sposób rujnują chłopów i łupią tych, których powinni bronić  wobec
czego zde-
cydował się użyć siły zamiast upierać się przy szkodliwej zwłoce i wydał
rozkaz do generalnego szturmu na dzień piątego sierpnia, żeby z bronią w
ręku rozprawić się z zawziętym nieprzyjacielem, który wzgardził
ofiarowanÄ… mu Å‚askÄ….
Przygotowując się do ataku, ze wzgórza, na którym stoi kaplica Św.
Leonarda, zaczęto bić z potężnych dział do murów Kazimierza i
nieustannym bombardowaniem wybito w nich szeroki otwór. Nie zrobiło
to wielkiego wrażenia na Szwedach, którzy osłonięci krakowskimi murami
bynajmniej nie upadali na duchu  szczęściem jednak łaskawe niebo dało
nam dowód swej przychylności i pozwoliło zdobyć miasto bez rozlewu
krwi. Oto bowiem, kiedy król zajmował się przygotowaniami do
wyznaczonego na następny dzień szturmu, gruchnęła wieść o zwycięstwie
nad Węgrami, zrazu niepewna, gdyż nie wiadomo było, kto ją szerzy, ale
wkrótce potem potwierdzona przez naocznych świadków. Rotmistrz Paweł
Cybulski przywiózł królowi listy od zwycięskich wodzów koronnych,
donosząc nie tylko o klęsce Rakoczego, ale i o tym, że wojna
siedmiogrodzka została ostatecznie zakończona. Kazimierz od razu w
królewskim swoim namiocie, w obecności licznie zgromadzonych
wojskowych, złożył dzięki zwycięskiemu Bogu, a na znak powszechnej
radości polecił oddać trzy salwy z dział, jak tego wymaga terazniejszy
obyczaj wojskowych owacji.
Ognie armatnie, błyskające w ciemnościach nocy, wprawiły w ogromne
zdumienie Szwedów, nie pojmujących, dlaczego wojsko królewskie
marnuje
amunicję; ale kiedy Wirtz się zorientował, że oblegający święcą uroczysty
triumf, natychmiast sobie uświadomił, że klęska Rakoczego pociągnie za
sobą smutne dla niego skutki. Spokorniał, zrozumiawszy, że nie ma co
sprzeciwiać się przeznaczeniu i że nie należy odrzucać ofiarowanej mu
łaski. Nazajutrz przybyli komisarze siedmiogrodzcy, przysłani przez
Rakoczego, żeby prosić króla Kazimierza o przebaczenie i wyjednać
bezpieczne wyjście z Krakowa dla Bethlena i węgierskiej załogi. Kiedy
uzyskali na to zgodę, Wirtz, proszony przedtem o przyjęcie łaski, musiał
teraz o nią u zwycięzcy zabiegać, i choć jeszcze niedawno chełpił się, że
zdoła bronić miasta przez dwa lata, teraz zmuszony był prosić o
pozwolenie na wyjście z Krakowa.
Aż do owego dnia pilnie pełnił powinności gubernatora i dłużej wytrzymał
oblężenie w obcym mieście niż Polacy, którzy przedtem prędzej Kraków
poddali, choć był ich własny; lekceważył ataki z zewnątrz, zapobiegał
niebezpieczeństwom wewnętrznym i nie poruszyły go obietnice ani
grozby. Przez dwa lata trwając w mieście, trzykroć walczył z Polakami w
otwartym polu i trzykroć ich pokonał; dzielnie potem wytrzymywał
natarcie potężnych wojsk, aż wreszcie, kiedy już nie miał innego wyjścia,
wyjednał sobie zaszczytną kapitulację. Postępował z rozwagą i bez
pośpiechu, tak że doszło aż do tego, że mógł nie tylko widzieć z murów
nieprzyjaciół, ale nawet rozmawiać z nimi, gdyż podsunęli się aż pod same
wewnętrzne umocnienia. Król szwedzki, przebywający daleko za
morzem, nie mógł mu udzielić nie tylko pomocy, ale nawet rady, Wirtz
udał się więc w pokorę, żeby ocalić swoich żołnierzy. Jego oficerowie
przystali na kapitulację, ochłonąwszy z pierwszego zapału: klęska
Rakoczego zachwiała ich uporem, a rozwianie się nadziei na odsiecz
złamało do reszty ich zawziętość. Kiedy Bethlen sposobił się do wyjścia z
miasta ze swoimi Węgrami, Wirtz poprosił o łaskę króla Kazimierza dla
siebie i dla swoich Szwedów. Wysłał komisarzy dla omówienia warunków
kapitulacji i nie zawiódł się w swoich nadziejach na królewską łaskawość.
Zanim spisano układ, dnia dwudziestego pierwszego sierpnia wyszli z
miasta Węgrzy ze swoim dowódcą  żołnierze zdatniejsi do rabunków niż
na załogę obronnego miasta i zupełnie pozbawieni wojskowego ducha;
opuszczając Kraków, usilnie zabiegali, żeby rada miejska wystawiła im
świadectwo na piśmie, że przyzwoicie i łagodnie obchodzili się z
mieszkańcami. Rada nie odmówiła ich prośbie, a czyniąc zadość
niepotrzebnemu żądaniu, po cichu cieszyła się, że ubywa niewdzięcznych
przybyszów. Jak tylko Węgrzy opuścili Kazimierz, runęła brama
Bocheńska, już przedtem przez pociski armatnie nadwerężona, jak gdyby
wstrząśnięta bólem, że bezkarnie pozwoliła wyjść z miasta najgorszym
wrogom Ojczyzny. Mówiono jednak, że tylko nieliczni spośród ludzi
Bethlena zdołali dotrzeć cało do Siedmiogrodu.
Kiedy kapitulacja została postanowiona, w obozie królewskim oznajmiono
rozkaz zaprzestania działań zbrojnych na dane hasło, a Wirtz kazał
w mieście przy biciu w bębny ogłosić bliskie ustąpienie Szwedów.
Wszędzie rozeszła się wesoła nowina, że bez rozlewu krwi, pokojowymi
środkami, odzyskano trudne do zdobycia miasto. Z chęcią dodam tu, po to
żeby potomność zachowała w pamięci wierność Krakowa, iż rada miejska
dołożyła wszelkich możliwych usiłowań, ażeby zrzucić jarzmo: mimo iż
majętności mieszczan były mocno nadszarpnięte, ofiarowano
gubernatorowi okup, żeby się poddał, zanim miasto zostanie zniszczone, a
także wzniecano w murach rozruchy, żeby nieprzyjacielowi utrudnić
obronę. Wirtz, jak mógł, przeszkadzał groznym dla niego poczynaniom
spiskowców, kilku mieszczan uwięził, innych uciskał karami pieniężnymi
albo męczył torturami (jak to uczynił Karchutowiczowi), a ponadto
umieścił na widocznym miejscu szubienice, dyby i haki i odgrażał się, że
zniszczy dobytek i wygubi rodziny mieszkańców. Kolczaste wędzidło
poskramia nawet dzikiego konia, kaganiec czyni pokornym srogiego
niedzwiedzia, a serca ludzkie trzyma w swoim ręku i ludzmi bez reszty
władnie ten, kto ich żony i dzieci ma w swojej mocy. Wielu uważało, że do
kapitulacji skłonił Wirtza raczej strach przed wewnętrznymi rozruchami
aniżeli ataki z zewnątrz. Odzyskanie miasta wypadło za czasów burmistrza
Andrzeja Cieniewicza, wieloletniego rajcy krakowskiego, męża godnego
pamięci dzięki dwom wydarzeniom, smutnemu i szczęśliwemu, jakie
przypadły na okres, w którym sprawował swój urząd, ponieważ za jego to
burmistrzowania Kraków prze-
szedł w szwedzkie ręce, a następnie został nieprawnemu
przywłaszczycielowi odebrany.
Wirtz usilnie się domagał, żeby dowódcy niemieckiego wojska
uczestniczyli w zawieraniu układu, i nie można mu było tego odmówić.
Jego życzeniu stało się zadość i zaraz potem ułożono warunki kapitulacji
 łagodniejsze niżby to powinno wynikać z sytuacji. Były one
następujące:
Gubernator Krakowa, oficerowie, załoga i wszyscy stronnicy szwedzcy
będą mogli swobodnie wyjść z miasta i zostaną przez dodanych im
komisarzy odprowadzeni aż do granic Korony. Szwedzi opuszczą miasto w
szyku wojskowym i będą traktowani z honorami. Gubernator dopilnuje,
żeby naprawione zostały wszystkie krzywdy, a zaciągnięte w mieście długi
będą przed odejściem popłacone, bez żadnej zwłoki, pieniędzmi albo w
naturze. Działa (z wyjątkiem ośmiu mniejszych) pozostaną w Krakowie.
Szwedom wolno będzie swoje rzeczy (czyli swoje mienie) w dowolny
sposób sprzedać, podarować albo wymienić, również i sól, którą JKMć
pozwolił zabrać znaczniejszym urzędnikom. Obie strony wypuszczą
jeńców na wolność, a chorzy i ranni zostaną odesłani Odrą do Szczecina.
Mieszkańcy Krakowa oraz poddani króla polskiego, którzy przystali do
Szwedów, zostaną przywróceni do łask JKMci, ale tym, co chcieliby
opuścić królestwo, wolno będzie odejść razem z załogą. Odchodzącym dla
względów bezpieczeństwa towarzyszyć będą chorągwie polskie, nawzajem
zaś Szwedzi dadzą zakładników za to, że miasto i wszystkie obwarowania
przekazane zostaną bez żadnego podstępu. Gubernator Wirtz przed
wyjściem z Krakowa będzie mógł przesłać królowi Karolowi wiadomość o
swojej przymusowej sytuacji, a jego posłańcy otrzymają wolny przejazd.
Ze strony JKMci króla polskiego zostaną wyprawieni komisarze celem
zlustrowania relikwii świętych, zwłaszcza relikwii św. Stanisława Biskupa,
prze-
chowywanych w złotym relikwiarzu, oraz zbadania stanu archiwów
koronnych, rachunków skarbowych, ruchomości pałacowych,
porachowania dział itd. Brama Floriańska oraz druga brama, na
Kazimierzu, zostaną bezzwłocznie przekazane pod władzę króla; poddanie
całego miasta nastąpi za siedem dni, przy czym przez ten czas nikomu nie
będzie wolno zbliżać się do bram i murów itd.
Pod takimi warunkami Kraków powrócił do swojego pana, po tym jak
dręczony przeciwnościami losu pozostawał przez dwa lata w rękach
nieprzyjaciół. Wirtz domagał się, żeby dla nadania większej mocy
układowi król potwierdził go osobnym dyplomem, i jego życzenie zostało
spełnione, jako że podobny dyplom wydał król Karol, zajmując Kraków.
Akt kapitulacji podpisało wielu senatorów polskich, iprzede wszystkim
kanclerze; ze Szwedów podpisali go: Paweł Wirtz, generał straży i
gubernator Szczecina itd.; Zygmunt Fryderyk hrabia von Götzen;
pułkownik Jan baron Frank; pułkownik Otto Wilhelm von Borlitz; deputaci
wojskowi Henryk von Vicken i Benedykt Wirtz i inni. Kiedy gubernator
wraz ze szwedzką starszyzną przybył pokłonić się królowi, Kazimierz
przypuścił go do pocałowania ręki i łaskawie zapytał, jak mu w oblężonym
mieście służyło powietrze. Następnego ranka po podpisaniu aktu
przekazania miasta żołnierze austriaccy obsadzili bramę Floriańską, a
jednocześnie chorągwie jazdy zajęły Kazimierz i żołnierze zostali tam
rozmieszczeni na kwaterach. Więcej było kwater niż gospodarzy domów,
albowiem liczne domostwa stały pustką, gdyż wojna wygnała z nich
mieszkańców.
Dnia trzydziestego sierpnia opuścili Kraków Szwedzi, a wraz z nimi
zbieranina rozmaitych ludzi: arian, zbiegów, zdrajców oraz wszelkiego
rodzaju rabusiów ł złoczyńców. Na przedzie jechało trzysta obładowanych
wozów, każdy zaprzęgnięty w sześć koni; następnie z rozwiniętymi
sztandarami postępowała piechota, w poszarpanych ubiorach, przeważnie
Finowie, doświadczeni żołnierze króla Karola, zahartowani w
niebezpieczeństwach; prowadzili oni ze sobą osiem dział, zwanych falko-
netami, z potrzebną amunicją. Dalej szła gromada kobiet, przy czym
niektóre z nich niosły na plecach po jednym lub nawet po dwoje dzieci, a
nie brakło i takich, co dzwigały na ramionach wielkie tłumoki z resztkami
polskiej zdobyczy. Na samym końcu pokazało się dwadzieścia siedem
(jeżeli dobrze pamiętam) oddziałów jazdy. Wymarsz odbywał się
przejściem pomiędzy szeregami austriackiego szyku a ustawionymi
naprzeciwko chorÄ…gwiami polskimi; tak jedni, jak i drudzy przypatrywali
się tym, których mieli szturmować i których się obawiali.
Podczas wymarszu doszło do pamiętnej zwady, a nawet niemal do tumultu,
o czym krótko wspomnę. Bracia Wilkoszewscy, szlachcice, wiedząc, że z
wrogiem publicznym godzi się walczyć na wszel-kie sposoby, uformowali
oddział, złożony z czeladzi oraz z takich, co się przyłączyli z własnej woli,
i zaczęli dokuczać, jak tylko mogli, nieprzyjacielowi w okolicy Krakowa.
Chwytali Szwedów, wychodzących z miasta po furaż, przetrząsali plą-
drowników, uprowadzali konie z pastwisk, a nawet
niejednokrotnie w przebraniu wkradali siÄ™ do miasta i wywiadywali u
mieszczan o sekretne zamierzenia Wirtza. SÅ‚uga jednego z nich,
obraziwszy się na swojego pana, uciekł do Szwedów, żeby zaś odnieść z
ucieczki jakąś korzyść, zabrał ze sobą konia znacznej ceny i wielkich zalet.
Andrzej (było to imię Wilkoszewskiego) musiał na razie puścić płazem
występek zbiega, dobrze wiedząc, że Wirtz godzi na jego życie, i czekał aż
nadejdzie czas, kiedy będzie mógł powetować sobie stratę. Podczas
wymarszu Szwedów nie spuszczał z nich oka i pilnie przypatrywał się
każdemu, aż wreszcie spostrzegł, że jeden z urzędników, kwatermistrz,
dosiada jego konia: okazałość zwierzęcia i jego sierść wilczej maści, łatwa
do odróżnienia, od razu ściągnęły na siebie uwagę wypatrującego. Zwraca
się zatem do jezdzca z uprzejmą prośbą, żeby mu zechciał oddać konia,
który stanowi jego własność i który wraz z nim obowiązany jest odbywać
wojskową służbę. Szwed zbywa grzeczną prośbę jakimś zuchwalstwem i
odmawia zwrotu konia, którego nabył niedawno za wysoką cenę. Na to
Wil-koszewski, oburzony odmowÄ…, rzecze:
 Skoro odmawiasz mojej prośbie, będziesz musiał zwrócić konia po
niewoli.
Zarazem porwawszy za kołnierz Szweda, człowieka skądinąd wielkiego i
grubego, zamachem krzepkiego ramienia zrzuca go na ziemiÄ™, konia zaÅ›
uprowadza ze sobą. A że zwierzę miało na grzbiecie szwedzkie siodło,
ściąga je i porzuca przed szeregami, powtarzając, że bierze tylko to, co
stanowi jego własność. Śmiały postępek szlach-
cica, któremu towarzyszyło tylko trzech pachołków, wprawił wszystkich w
zdumienie  ale przecież zawsze odważniejszy jest ten, kto odbiera swoje,
niż kto przywłaszcza sobie cudze. Szwedzi stali jak wryci, wśród
cesarskich nie ibrakło jednak takich, którzy domagali się kary i
ofiarowywali wstawić u króla, żeby polecił konia oddać. Dopiero pózniej
dowiedziano się, dlaczego Wirtz nie nalegał na to, żeby szkoda została
nagrodzona: obawiał się mianowicie, żeby zła krew, której by narobiło
wyrównanie straty, nie wywołała tumultu, i żeby hałastra nie rzuciła się na
wozy i tłumoki, w których ukrył łupy z Polski. I nie bez racji bał się
Czarnieckiego, którego rzeczy, złożone na przechowaniu w Krakowie,
splądrował, albowiem ludzie z natury zwykli lękać się tych, którym
wyrządzili szkodę. Gwarancje aktu kapitulacji pozwoliły Wirtzowi odejść
bezpiecznie, a jako asystę przydzielono mu pułkownika austriackiego
Garnie-ra i siedem polskich chorÄ…gwi. Konwojowani przez tÄ™ eskortÄ™,
Szwedzi szli prostą drogą do Szczecina. Mieszkańcy okolic, przez które
wypadło im przechodzić, ponieśli znaczne szkody, ale pocieszali się tym,
że Szwedzi odchodzą, żeby już więcej nie powrócić.
Kiedy w odzyskanym Krakowie zapanował jaki taki porządek, król
przeniósł swoją kwaterę z obozu do podmiejskiej wsi Bronowice. Wkrótce
przybyli tam do niego z pokłonem przedstawiciele rady miejskiej, doktor
medycyny Jacek Aopacki, Marcin Lechman i Kasper Celesta; mówili o
zachowanej w najtrudniejszych chwilach wierności i opisywali
żałosny skutkiem długotrwałego oblężenia stan miasta. Kazimierz przyjął
ich nader łaskawie i nie szczędził słów pociechy. Na koniec dnia
czwartego września król wkroczył do miasta bez uroczystej okazałości,
ponieważ nie chciał sprawiać radzie miejskiej kłopotu i stanowczo zabronił
wszelkiej pompy, pozwalając tylko na to, żeby kilku zna-komitszych
mieszczan prywatnie złożyło mu pokłon. Smętnego oblicza miasta nie
mógł od razu zmienić nagły triumf: po ulicach leżało pełno chorych, nie
uprzątnięto jeszcze ciał tych, którzy poumierali i których pozabijały
pociski. Ból ogarniał na widok spustoszenia miasta, niedawno jeszcze
kwitnącego: domy stały w ruinie, zostały zrównane z ziemią albo
strawione przez ogień, rynek pozagradzany był umocnieniami i palisadami,
a zaułki pełne gnoju i plugastwa. Z kościołów prawie że wyrugowany
został starodawny obrządek religijny i gdyby nie zdobycie miasta,
wprowadzono by do nich luterskie praktyki. Król udał się do zamkowej
katedry, gdzie zwycięskiemu Bogu złożył dzięki, śpiewając Te Deum
laudamus. [...]
W mieście stanął załogą oddział austriackiej piechoty w sile dwóch tysięcy
czterystu ludzi pod dowództwem barona Jana Franciszka Keisersteina,
pułkownika Jego Cesarskiej Mości, który na życzenie króla przyjął na
siebie obowiÄ…zki gubernatora Krakowa. Na utrzymanie tego wojska (czyli
na lenungi) szedł dochód z wielickich i bocheńskich żup solnych,
oddanych pod zarząd barona z Jaro-szyna, Ślązaka, który niemałe zyski ze
sprzedaży soli przekazywał załodze. Zamek, królewskie gniaz-
do i miejsce koronacji monarchów, powrócił pod władzę swego starosty,
marszałka Lubomirskiego; prócz zwykłej załogi w sile trzystu ludzi stanął
w nim jeszcze i regiment pieszy pod dowództwem Pawła Celarego oraz
oddział jazdy z podkomorzym kijowskim Stefanem Niemiryczem, żeby w
razie potrzeby miał kto Zamku bronić.
KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
sienkiewicz potop
Potop jako powieść ku pokrzepieniu serc
POTOP streszczenie
potop
Potop
Potop powieścią ku pokrzepieniu serc
[RS]Potop
POTOP NA STAREJ POCZTÓWCE
2 16 Potop szwedzki id 2059448 Nieznany
potop streszczenie(2)
potop (7) Nieznany

więcej podobnych podstron