www nie com pl 2


:: www.nie.com.pl ::
NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie sądź drugiemu
Kiedy w połowie lat 90. sędzia Garzon wysyłał pierwsze listy gończe
za argentyńskimi i chilijskimi generałami, oskarżając ich o zbrodnie
przeciw ludzkości, politycy na świecie pukali się w czoło: ot, Don
Kichot. (...) W ciągu niespełna dziesięciu lat jeden sędzia obudził
sumienia, odmienił praktykę prawa i politykę kilku krajów. Don
Kichot wygrał.
Maciej Stasiński,
"Gazeta Wyborcza" z 28 lipca 2003 r.
Tere-fere. Sędzia Baltasar Garzon łaknie sprawiedliwości i sławy.
Zawzięcie ściga byłych dyktatorów i ich pomocników winnych łamania
praw człowieka i zbrodni przeciw ludzkości. Nie może takich ścigać
we własnym kraju, choć do 1975 r. panowała tam dyktatura generała
Franco i powszechnie łamano prawa człowieka, stosowano tortury,
zabijano przeciwników. Prawo hiszpańskie zakazuje bowiem
rozrachunków z tamtą przeszłością. Ale pozwala pozywać przed sądy
hiszpańskie winnych przestępstw wobec prawa międzynarodowego,
niezależnie od tego, gdzie, kiedy i przez kogo przestępstwa te
zostały popełnione. Sędzia Garzon ściga więc cudzych, byłych
dyktatorów. Na razie ogranicza swoją aktywność do świata
hiszpańskojęzycznego, czyli do Ameryki Łacińskiej.
Dwa lata temu usiłował dopaść generała Pinocheta przebywającego w
Londynie. Władze brytyjskie przetrzymały byłego chilijskiego
dyktatora parę miesięcy w luksusowym areszcie domowym. Na
ekstradycję do Hiszpanii Wielka Brytania jednak się nie zgodziła i
ostatecznie Pinocheta odesłano do domu. Teraz, jak wiadomo, z
większą szansą powodzenia sędzia Garzon dobiera się do skóry
kilkudziesięciu argentyńskim wojskowym oskarżonym
nie bez powodu

o krwawe prześladowania, tortury i mordy komunistów oraz innych
lewicowców pod rządami wojskowej junty. W Argentynie winnych chroni
amnestia. Garzon domaga się zatem ich ekstradycji do Hiszpanii. Na
razie dopiął tego, że oficerów aresztowano i nad dalszym ich losem
zastanawia się argentyński rząd i wymiar sprawiedliwości.
Przyzwoity człowiek nie może oczywiście litować się nad wojakami z
argentyńskiej junty. Czy jednak wymierzaniem im sprawiedliwości ma
się zajmować Hiszpania i sędzia Garzon, czy też należy do tego
skłonić
nawet międzynarodową presją
rząd Argentyny, sądy
argentyńskie i przede wszystkim tamtejsze społeczeństwo? Ewentualnie
odwołać się do pomocy odpowiedniego trybunału międzynarodowego?
Prywatna konkurencja sądów narodowych i poszczególnych ambitnych
sędziów z międzynarodowym wymiarem sprawiedliwości może łatwo
skompromitować samą ideę międzynarodowej sprawiedliwości. Porządek
prawny, który zezwala sądom dowolnego kraju i z upoważnienia
lokalnej ustawy ścigać obywateli innych państw za czyny popełnione
na terytorium tych państw, ociera się bowiem o prawną anarchię i
wystawia na próbę międzynarodowy ład prawny i polityczny. Wchodzi w
konflikt z zasadą suwerenności państwowej, dla której wiele narodów
wciąż żywi większe uznanie niż do praw człowieka.
Jak wyglądałby świat, gdyby przykład sędziego Garzona się
upowszechnił? W Polsce również znalazłaby się przy odpowiedniej
agitacji większość sejmowa do uchwalenia ustaw zezwalających na
pozywanie przed sądy każdego obcokrajowca winnego łamania prawa
międzynarodowego. Byłoby kogo ścigać. W IPN prowadzi się rozległe
śledztwo w sprawie rzezi wołyńskichi galicyjskich. Trochę sędziwych
bojowców UPA w chwale dożywa lat na Ukrainie, trochę mieszka w USA i
Kanadzie. Prokurator Kulesza mógłby zabawić się w Garzona i wysłać
za nimi międzynarodowe listy gończe. Są też w IPN śledztwa przeciw
obywatelom Izraela, którzy w latach bezpośrednio powojennych w
służbach specjalnych PRL brali udział w wojnie domowej z podziemiem
i w akcjach represyjnych. Znalazłyby się powody do sądowych
porachunków polsko-niemieckich i niemiecko-polskich. A ilu Rosjan
chętnie postawilibyśmy przez naszymi sądami? Puszka Pandory, którą
sędzia Garzon usiłuje otworzyć, kryje niemało niespodzianek. I to
nie zawsze po myśli i w zgodzie z sympatiami zwolenników
sprawiedliwości globalnej i absolutnej.
Ale bez obaw. Dopóki sędzia Garzon ogranicza się do Chile i
Argentyny, możni tego świata rzecz traktują jako zabawną egzotykę.
Każdy dalszy krok zostanie zastopowany, i to brutalnie. Belgijskie
ustawodawstwo także pozwoliło sędziom pociągać do odpowiedzialności
winnych przestępstw ściganych prawem międzynarodowym bez żadnych
ograniczeń geograficznych. Skutkiem tego upoważnienia stało się
wytoczenie premierowi Izraela sprawy za wyczyny jego podkomendnych w
Libanie, kiedy jeszcze był generałem w służbie czynnej. Szaron ani
myślał stawić się przed belgijskim sądem, przestraszyli się
natomiast Amerykanie. Zagrozili Belgom wycofaniem kwatery głównej
NATO z Brukseli i ewakuacją swych wojskowych do takiego kraju, który
"globalnej" sprawiedliwości nie praktykuje, a w każdym razie nie
zamierza jej serio traktować. I poskutkowało.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kupcząc dziurą
Niegdyś do "Solidarności" szerokim strumieniem płynęły pieniądze i
darowizny od państwa. Czasem tak niezwykłe, jak... zabytkowa
kopalnia. Teraz można ją darczyńcom opylić.
W ramach naprawiania krzywd byłych i niebyłych śląska "Solidarność"
stała się właścicielką nieruchomości, która znajduje się przy ul. 3
Maja w Zabrzu. Jej wartość wyceniono na 3 589 074 zł. Niedługo po
obdarowaniu związek zaczął gadać z władzami miasta o opyleniu mu tej
nieruchomości za 1 900 000 zł. A prezydent Jerzy Gołubowicz chyba
nie miał innego wyjścia, jak tylko przystać na tę propozycję.
Oprócz ziemi i znajdujących się na niej budynków miasto stanie się
właścicielem dziury w ziemi.
To właśnie ze względu na tę dziurę prezydent, radni, działacze
Towarzystwa Miłośników Zabrza, nauczyciele i kupa zwykłych
mieszkańców godzi się na zapłacenie "Solidarności" kupy forsy.
Dziura jest bowiem szybem wentylacyjnym jedynego w naszej części
Europy podziemnego skansenu górniczego.
Skansen otwarto w 1982 r. na terenie kopalni doświadczalnej M-300.
Jak w każdym muzeum
był przewodnik, bilety, specjalne obuwie.
Tylko że tutaj zamiast klapek z filcu zakładało się gumowce, płaszcz
ochronny, hełm z lampą. Przez ramię należało przewiesić aparat
ucieczkowy z zestawem pierwszej pomocy. Potem można było ruszać 170
albo 320 metrów pod ziemię
w zależności od tego, czy chciało się
oglądać kopalnię sprzed ponad 100 lat, czy też z epoki gierkowskiej.
Od kilku lat "Guido" nie działa. Trzeba zainwestować w
bezpieczeństwo zwiedzających. Na dole wszystko jest gotowe na
przyjęcie turystów. Inwestycje na górze ruszą, gdy tylko całość
stanie się własnością miasta.
Przekazanie muzeum "Solidarności" jest przejawem bezkrytycyzmu, z
którym władze wciskały nowo powstałej, już legalnej, "Solidarności"
cenny, czasem nawet bezcenny majątek. Odbywało się to na podstawie
uchwalonej w 1990 r. ustawy o zwrocie majątku utraconego przez
związki zawodowe i organizacje społeczne w wyniku wprowadzenia stanu

wojennego (jednolity tekst Dz.U. z 1996 r. Nr 143, poz. 661). Na
podstawie tego aktu prawnego Społeczna Komisja Rewindykacyjna
orzekła o oddawaniu "Solidarności" majątku. W zamian za zupełnie
inny majątek
zupełnie innej "Solidarności". Tej z 1980 r.
Skansen górniczy "Guido" nigdy nie stanowił własności żadnego
związku zawodowego. W latach 80. był on częścią działającego
zakładu. Teren przy ul. 3 Maja "Solidarność" otrzymała dopiero 25
maja 2001 r. Województwem śląskim rządziła jeszcze AWS. Wtedy
sporządzono akt notarialny, na podstawie którego podarowano
Zarządowi Śląsko-Dąbrowskiemu NSZZ "Solidarność" 6 nieruchomości
wycenionych łącznie na 9 239 355 zł.
Na tym obszarze, który wraz z podziemnym skansenem "Solidarność"
chce teraz opylić miastu, znajdują się: budynek dyrekcji szkoły,
hala warsztatów szkolnych, hala kombajnów ścianowych, budynek
szkoleniowo-administracyjny, hala strugów, budynek spawalni, budynek
administracyjny, budynek stacji transformatorowej, budynek stacji
acetylenowej, 4 magazyny.
Oprócz skansenu w Zabrzu Zarząd Śląsko-Dąbrowski otrzymał: 2 puste
parcele w Katowicach, jedna o wartości 2,3 mln zł, a druga wyceniona
na 1,9 mln, parcela z budynkiem biurowym w Katowicach o wartości
158,8 tys. (była komenda Żandarmerii Wojskowej), była komenda
policji w Chorzowie (przed wojną budynek banku) o wartości 1,18 mln,
pusta parcela w Bielsku-Białej warta 62,4 tys.
Regionowi Podbeskidzie NSZZ "Solidarność" wojewoda śląski przekazał
pustą parcelę w Bielsku-Białej o wartości 189,6 mln zł.
W 2001 r. Śląski Urząd Wojewódzki obdarował działającą na jego
terenie "Solidarność" także obligacjami skarbu państwa. Było tego
prawie 29 mln.
Jak gdyby tego wszystkiego było mało, działacze śląsko-dąbrowskiej
"Solidarności" odwiedzili wojewodę Lechosława Jarzębskiego i
namawiali go do tego, by przekazał im wielki kawał terenu po
zlikwidowanej kopalni Katowice. Teren niezwykle atrakcyjny, gdyż
znajdujący się w centrum stolicy Śląska, a zarazem tuż przy
skrzyżowaniu tras ekspresowych łączących Katowice z Warszawą i
Bielsko-Białą. Aby nikt się nie czepiał, proponowali, by jakiś
kawałek wojewoda podarował też OPZZ.
Inne związki zawodowe utrzymują się głównie ze składek
członkowskich. "Solidarności" zwykli członkowie potrzebni są do
robienia zadym. Ale nie miejmy do nich pretensji o to, że dymią. My
jesteśmy tylko raz opodatkowani na rzecz "Solidarności". Jej
członkowie
dwukrotnie. Raz
płacąc daninę państwu, które
przekazuje związkowi ziemię i pieniądze. Dwa
płacąc składki,
których związek ma coraz mniej. Mają więc prawo się wkurwić. A jak
ktoś się wkurwi, to potem chce się wyżyć.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wagonia cd.
Ucichła wrzawa wokół Fabryki Wagon z Ostrowa Wielkopolskiego.
Należący do fabryki hotel Granada przejęła spółka Soltech, która
powstała w wyniku spółkowania trzech związkowców
Andrzeja Finke,
byłego szefa wagonowej "Solidarności", z Kazimierzem Makiełą,
przewodniczącym Związku Zawodowego Inżynierów i Techników, oraz
Janem Surmą reprezentującym Związek Zawodowy Młodych Pracowników
Fabryki Wagon. Hotel jest całkiem ładny, w dobrym miejscu. Zdaje
się, że związkowcy nieźle się pożywią na truchle upadłej fabryki.
Słychać też o offsecie związanym z wojskowym transporterem kołowym
Patria. Ponoć Finowie zainteresowali się "Wagonem" i chcą go włączyć
do offsetu. To dosyć odważne. "Wagon" jest zadłużony po uszy, rządzi
nim syndyk, swoje prawa próbują odzyskać słowaccy właściciele, a
prokuratura prowadzi cztery sprawy związane z kradzieżami,
oszustwami i korupcją. Idealne miejsce na inwestycje. Tak czy
inaczej przedstawiciele fabryki przejechali się do Finlandii, by
wziąć udział w polsko-fińskim forum. Finlandia to ładny kraj.
Jak wspomnieliśmy, fabryką rządzi syndyk Elżbieta Kosewska-Kędzior.
Jej pełnomocnikiem i dyrektorem ds. technicznych został Krzysztof
Namysł, a drugim pełnomocnikiem i dyrektorem ds. ekonomicznych

Zygmunt Kubica. Obydwaj panowie zdaniem załogi mają "słowacką"
przeszłość. Związki ze Słowakami mieli także członkowie zarządu
powiatu ostrowskiego poprzedniej kadencji. Tak przynajmniej sądzą
obecni samorządowcy, którzy chcą powołania speckomisji do zbadania
tych powiązań.
Polowanie na czarownice trwa. Załoga liczy dni do kompletnego upadku
firmy. Scenariusz, który przewidzieliśmy, spełnia się w stu
procentach.
Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Radio "Maryja"
20 marca
"Jeżeli chodzi o system oświaty, to od dawna jesteśmy już w Unii.
Nasze szkoły wprzęgnięte w reformę oświaty realizują plan
ostatecznego usunięcia z myślenia i uczuć dzieci wpływu rodziców.
Przejmują
niemal całkowicie wychowanie. (...) Poddaje się przy tym dzieci
nieustannej kontroli. Ostatni skandal z wprowadzeniem odgórnym przez
Ministerstwo Oświaty do umysłów dzieci trucizny w formie Harry
Pottera
obowiązkowo, w formie polonistycznego konkursu uświadamia Polakom,
że system oświaty jest dziś
na usługach nowego ładu światowego, którego podmiotem ma być nowy
człowiek sprowadzony do
instynktów, demoralizowany i ogłupiały. (...) Nie ma takiej siły,
która nakazałaby nam zgodzić się na model oświaty wprowadzający
potajemnie, bez informowania o rzeczywistych intencjach i celach do
naszych szkół demoralizację jak na przykład najbrutalniejsza jej
forma
edukacja seksualna".
red. Ewa Polak-Pałkiewicz, "Spróbuj pomyśleć"

23 marca
"To jest sprawa ogromnie ważna
obrona polskiej ziemi,
uniemożliwienie wyprzedaży jej cudzoziemcom. Ziemia ta to jest
ostatnie dobro produkcyjne pozostające we władaniu Polaków. (...)
Już przemysł, który budowało mnóstwo Polaków pod nahajką sowiecką,
bolszewicką, ten przemysł został za marne grosze sprzedany. (...)
Zresztą i pod ziemią, chociażby gazociąg, światłowód już jest
zabierany przez obce ręce,
nie stanie się polskim".
prof. Ryszard Bender, "Wiadomości"

25 marca
"Porządne, piękne rodziny muszą być. I nie mówi, że nie może mieć
dziecka, bo małe mieszkanie. Nie mieszkanie małe, tylko serce za
małe. Serce za małe i rozum za mały. Jak to było za nas? Czy
mieliście takie dobre mieszkania? Rodzice mieli idealnie?
A pozabijali was? No. (...) Jak tak patrzę na Polskę, to wygląda na
to
mówię z całą odpowiedzialnością myśląc o tym, co wiem, a w
radiu wszystkiego nie mówimy
patrząc na to, co się dzieje, to
wygląda (...) że masoneria z całego świata zwróciła teraz uwagę na
Polskę. A o co chodzi? Odebranie wiary. To jest
walka z Kościołem. Nie wiem, jak my długo tu będziemy mogli mówić
przez Radio ,,Maryja''. (...) Musimy się bardzo sprzężyć (tak
powiedziane
przyp. M.T.) zobaczymy, co nam wyjdzie, nie myślcie,
że jest tak wszystko prosto. (...) Ja mówię na skróty. (...) Wygląda
jakby Polska nie miała istnieć. Jakby chodziło o zniszczenie
wszystkich Polaków. (...) To o to chodzi, żeby znieść ten katolicki
naród, bo to przeszkadza, taki katolicki naród".
o. Tadeusz Rydzyk, msza dla Rodziny Radia "M" w Wejherowie
"Nasz Dziennik"
21 marca
"Haniebny list do komisarza Unii Europejskiej podpisany przez 100
pań upominających się o prawo do zabijania nienarodzonych dzieci

to zbrodnia niesłychana.
Osobiście one same wykluczyły się z rodziny chrześcijańskiej, w
której obowiązuje prawo szacunku i miłości względem własnego ciała.
Jeśli matka zgodnie z prawem stanowionym może zabić własne dziecko,
to już nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy się wzajemnie
pozabijali".
Stefania J., "Czytelnicy"

22 marca
"Obecnie w duchu Azji, a nie Europy, zapędzają nas jak tabun osłów
do Europy, która już nie jest sobą. To my mamy prawo stawiać
wymagania, czy będziemy Unię Europejską uważać za Europę. O ile
pozostaniemy wierni nauczaniu Papieża, mamy większe prawo nazywać
się Europą niż ci, którzy odrzucili Boga i tym samym zdradzili prawa
człowieka".
ks. Jerzy Bajda,
"Feministki, Papież i Europa"

23
24 marca
"Marszałek Pastusiak wystosował list do prezydenta Nigerii z prośbą
o ułaskawienie skazanej na śmierć przez ukamienowanie Safiyi Yakubu
Hussain. Podobny apel wystosowała m.in. pełnomocnik rządu ds.
równego statusu mężczyzn i kobiet Izabela Jaruga-Nowacka, która nie
od dziś dąży do legalizacji zabijania nienarodzonych. Widać, że
według ,,lewicowej logiki'' nie każdy ma prawo do życia".
Stefan Twardowski, "Obrońcy życia inaczej"
26 marca
"Z Sarajewa dotarła wiekopomna wieść: Tadeusz Gruba Kreska
Mazowiecki został oficjalnie zgłoszony przez bośniackich
intelektualistów do Pokojowej Nagrody Nobla. (...) gdzież by dziś
byli: tow. prezydent, tow. premier i towarzysze ministrowie, gdyby
nie premierostwo Mazowieckiego i jego ,,gruba kreska''? A tymczasem,
aby oczekiwanie na przyszłoroczne laury nie dłużyło się
należy
kandydatowi przyznać Wielki Order Humoris Causa... Wszak lepiej się
śmiać, niż płakać".
RPR, "Kandydat humoris causa"

"Nasza Polska" 27 marca
"Poradnik dla pensjonariuszek agencji towarzyskiej Tak w rozmowie z
dziennikarką ,,Naszej Polski'' odkreśliły prasę kobiecą panie w
różnym wieku z kilku mokotowskich parafii. Nie ma w tym stwierdzeniu
żadnej przesady. Z analizy przypadkowo dobranych tytułów wynika, że
1/3 zawartości takiej gazety dotyczy spraw miłosnych pojmowanych
jako czysta fizjologia. Reszta to poradniki, przy czym lwia część z
nich kręci się wokół atrakcyjności wyglądu i zwracania na siebie
uwagi mężczyzn. (...) 8 marca tego roku feministki zaserwowały
Warszawie żenujące widowisko
iście feministyczny sabat.
Manifestacja odbyła się pod hasłem wymuszenia na władzach zgody na
mordowanie dzieci poczętych".
Kaja Bogomilska, "Godność kobiety i feministyczny beton"
"Niedziela" 31 marca
"Żenujący list kobiet podających się za ,,polskie
intelektualistki'', a także wcześniejsze projekty usankcjonowania
konkubinatu i związków homoseksualnych z jednoczesnymi tendencjami i
ustawami deprecjonującymi rodzinę oraz dzietność nie napawają
optymizmem, lecz przedstawiają nasz kraj jako owego przysłowiowego
pawia narodów, który za wszelką cenę pragnie przypodobać się elitom
światowego liberalizmu".
abp Józef Michalik, "Minął tydzień"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie w tym kraju Taju
Z wakacji przywieźć do Pomrocznej można prawie wszystko. Muszelki,
pralkę, korale, rower, krokodyla, wibrator, secesyjną kanapę,
dżinsy, perfumy i whisky z bezcłowego. Wszystko oprócz chłopaka,
jeśli nie jest się byle blondynką, tylko porządnym pedałem.
Piotrek poznał Akejo w Tajlandii. W porządnym gejowskim hotelu w
centrum Bangkoku. Tam nie dostaje się w gębę za trzymanie za rękę
kochanka. Tajowie wierzą, że ciało samo wie najlepiej, czego
potrzebuje, zaś uprawianie miłości bez zahamowań jest świętym
obrządkiem i ma moc uzdrawiającą. Ludzie są tam uśmiechnięci i
wyluzowani. Nie ma wkurwionych stoczniowców i skąpych ministrów.
Tajowie wyglądają na dwa razy młodszych niż są w rzeczywistości, są
szczupli, a gęby mają gładkie jak dupa niemowlaka.
Już w cztery miesiące po pierwszej wizycie Piotrek znowu pojechał do
Tajlandii. Z zaproszeniem dla Akejo do Pomrocznej. Polski konsul w
Bangkoku bez problemu wydał ślicznemu Tajowi wizę turystyczną.
Piotrek mieszka z rodzicami pod Warszawą. Ma dobrą robotę i znany
zakład fryzjerski. Starzy Piotrka, mimo że pamiętają Stalina, są
nowocześni i w dupie mają seksualne przesądy. Kochają syna. Szybko
pokochali także jego tajskiego chłopca, bo ładny, pomaga w domu i
gotuje dobre żarcie bez cholesterolu. Sąsiedzi w rodzinkę nie
rzucają kamieniami, bo Akejo wygląda jak dziewczyna. W swojej
męskości
wygląda tak żeńsko, że urzędniczka Urzędu Miejskiego niemal
zarejestrowała Akejo jako kobietę. W dokumentach Taja przeczytała
tylko imię i nazwisko. Piotrek naiwnie, acz uczciwie poinformował
urzędników, że Akejo ma penisa, nie pochwę. To wyznanie kosztowało
go w sumie jakieś
5 tys. dolców, kupę nerwów i utrate szacunku dla Konstytucji RP.
* * *
Wiza turystyczna zezwalała Tajowi zwiedzać Pomroczną maksymalnie
przez 90 dni. Ale czas zapieprza nieubłaganie szybko, zwłaszcza gdy
człowiekowi dobrze. Wkrótce Piotrek zmuszony był udać się do Urzędu
ds. Repatriacji i Cudzoziemców w celu przedłużenia wizy o kolejne 90
dni.

Nie widzę potrzeby przedłużania wizy pańskiemu przyjacielowi. W 3
miesiące mógł go pan obwieźć od Szczecina po Bieszczady 3 razy

wyrechotało jakieś babsko. Piotrek zwinął więc kwity, przygotował
tysiąc waszyngtonów, spakował siebie i przyjaciela. Pofrunęli do
Tajlandii po następną wizę turystyczną dla Akejo od polskiego
konsula.
Po powrocie do Pomrocznej szybko przeliczył, że wypady do Tajlandii
po wizę dla kochanka uczynią go wkrótce bankrutem. Postanowił więc w
ramach konstytucyjnie równego dla wszystkich prawa wywalczyć
możliwość uprawiania miłości z ukochanym człowiekiem. Wymyślił, że
fikcyjnie zatrudni Akejo w swoim zakładzie fryzjerskim, dzięki czemu
Akejo będzie mógł zostać dłużej. Udał się w tym celu do Urzędu Pracy
po niezbędne informacje i kwity do wypełnienia. Po pasjonującej
lekturze szybko zajarzył, że bez profesjonalnego biura prawnego nie
ma mowy o załatwieniu czegokolwiek.
Wniosek o zgodę na zatrudnienie cudzoziemca w imieniu Piotra złożyła
do Urzędu Pracy kancelaria prawna "Boston", inkasując za usługę 3
tys. zł. Takich rachunków za pomoc z "Bostonu" Piotrek ma aż trzy.
Akejo stał się w papierach specjalistą ds. rozwoju, jedynym
importerem tajskich kosmetyków wzmacniających włosy. Jako
specjalista znał chiński i tajski. Stanowisko nie mogło być więc
powierzone żadnemu Polakowi, bo w Polsce nie ma obecnie żadnego
tłumacza z języka tajskiego. Całą tę historię "Boston" wykreował po
to, by opasła urzędniczka wbiła pieczątkę i postawiła parafkę bez
szkodliwego wyobrażania sobie, co mogą robić ze sobą dwa pedały, w
tym jeden żółty.
Zostało jeszcze zezwolenie na pracę, do czego niezbędne okazało się
zapewnienie urzędu, że Akejo będzie miał, gdzie i za co mieszkać. W
związku z tym w łapę dostał także notariusz

za wystawienie kwitu o użyczeniu lokalu Piotrka dla Akejo
Torakatwu nieodpłatnie na czas pobytu i pracy w Pomrocznej.
Z takimi kwitami było już prawie pewne, że Akejo będzie mógł bzykać
Piotrka przez dwa lata, czyli tak długo, jak Pomroczna zezwoliła mu
być specjalistą ds. rozwoju w zakładzie fryzjerskim. Do załatwienia
został tylko meldunek na pobyt czasowy. Piotrek pozbierał wszystkie
swoje deklaracje podatkowe, dowody wpłat składek i znowu pojawił się
w Urzędzie ds. Repatriacji i Cudzoziemców.

Nie widzę potrzeby zatrudniania na tym stanowisku cudzoziemca

za-wyrokowała jakaś zimnokrwista biuralistka. Na tej podstawie
wojewoda mazowiecki wydał Tajowi zezwolenie na zamieszkanie tylko do
31.12.2002 r. Decyzję uzasadnił następująco: Przeprowadzone w
niniejszej sprawie postępowanie wykazało, iż zachodzą przesłanki
uzasadniające udzielenie zezwolenia na okres do 31.12.2002 r.
Wojewoda doszedł chyba do wniosku, że od 1 stycznia 2003 r. wszyscy
wyłysiejemy, więc nie będziemy potrzebować tajskich kosmetyków
sprowadzanych do rozwijającego się zakładu fryzjerskiego.
* * *
Teraz Piotrkowi opadło już wszystko. Gdyby mieszkał w cywilizowanym
kraju, Akejo uzyskałby kartę czasowego pobytu zawierając z Piotrkiem
tzw. związek partnerski. Ale nie mieszka i dlatego przypomniał
sobie, że głosował w wyborach parlamentarnych na hasło: "Przywróćmy
normalność, wygrajmy przyszłość". Posłał błagalne e-maile o pomoc do
swoich ulubionych parlamentarzystów SLD: Mieczysława Czerniawskiego,
Henryka Długosza, Marka Dyducha, Anny Górnej-Kubackiej, Stanisława
Janasa, Ryszarda Kalisza, Agnieszki Pasternak, Sylwii Pusz i Renaty
Szynalskiej, a także do mazowieckiego SLD. Zero odzewu z partii
ludzi tolerancyjnych, którzy nie dyskryminują nikogo ze względu na
płeć, rasę, wyznanie i orientację seksualną, jak czytamy w statucie.
Tak było przed wyborami.
W końcu Piotrek trafił do Amnesty International. Specjalista od praw
człowieka w Pomrocznej odpisał Piotrkowi tak: Z mojego prywatnego
doświadczenia wynika, że można znaleźć osoby, które pośredniczą w
załatwianiu karty czasowego pobytu i za pewną opłatą robią to dosyć
skutecznie. Smutna prawda jest taka, że to jest chyba najłatwiejsze
rozwiązanie. Żeby Akejo mógł zostać, musi mieć kartę, a przepisy są
niestety twarde. Jedyny sposób to dotrzeć do odpowiedniego
urzędnika. Nie jest to może taka odpowiedź, jakiej pan oczekiwał,
ale według mnie jest to jedyne sensowne i mające jakiś sens
działanie. Pozdrawiam.
Jeśli umiemy czytać, Amnesty International radzi dawać w łapę. Bo
jeśli Polak pokocha tajską dziewczynę,
to może się ożenić, a jeśli chłopaka, to może się powiesić.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stella córka biskupa cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




O jedynie słusznych poglądach towarzysza Smitha
Gość uważany za papieża liberalizmu to wrażliwy społecznie obrońca
praw pracowniczych.
Pamiętacie ten dowcip z breżniewowskiej epoki zastoju w ZSRR? "Stoi
Lenin nad rzeką Moskwą w Moskwie i dźga wodę długą tyką. Co robicie,
towarzyszu Uljanow?
pyta przechodzień.
Nic, sprawdzam czy
'Aurora' tu podejdzie". Żart ten przypomniałem sobie czytając
sztandarowe dzieło Adama Smitha, którego z pewnością zadziwiłyby
poglądy i dokonania instytutów jego imienia. "Badania nad naturą i
przyczynami bogactwa narodów" wydano u nas ostatnio w 1954 r. w
nakładzie 5 tys. egzemplarzy. Nic więc dziwnego, że mało który z
naszych rodzimych liberałów ma pojęcie o poglądach patrona.
Gdy się już coś niecoś zdobyło, to często łatwo jest zdobyć więcej.
Cała trudność
zdobyć coś niecoś
pisał Adam Smith, ojciec
liberalizmu w swym głównym dziele "O bogactwie narodów". Głęboka ta
myśl w lokalnej wersji
pierwszy milion trzeba ukraść
wyzwoliła u
nas takiego ducha przedsiębiorczości, że teraz prokuratorzy się nie
wyrabiają. Instytut Adama Smitha w Londynie w opracowaniu pt.
"Wschodnia obietnica" ostrzegał, że prywatyzacji w Europie
Wschodniej należy dokonać, póki trwa entuzjazm związany z
odzyskaniem wolności politycznej.
Dziś największy entuzjasta prywatyzacji Janusz Lewandowski, który
"Wschodnią obietnicę" opatrzył wstępem, siedzi w Krakowie na ławie
oskarżonych.
Smith a Balcerowicz
W okresie entuzjastycznej budowy nowego ustroju Leszek Balcerowicz
wprowadził represyjny podatek od "ponadnormatywnego wzrostu płac"
zwany popiwkiem. Uzasadniał to obawą, że zbyt wysokie płace wywołają
inflację. Adam Smith ma na ten temat pogląd zgoła odmienny: W
rzeczywistości wysokie zyski prowadzą w daleko większym stopniu do
zwyżki cen niż wysokie płace i dodaje: Nasi kupcy i fabrykanci
narzekają bardzo na złe skutki wysokich płac, które podnoszą ceny i
zmniejszają tym samym sprzedaż ich dóbr w kraju i za granicą. Nie
wspominają jednak nic o złych skutkach wysokich zysków. Milczą o
zgubnych skutkach własnych korzyści, a narzekają jedynie na
korzyści, jakie przypadają innym. Wystarczy przypomnieć, że początek
lat 90. to okres bardzo wysokich zysków, z których powstawały
olbrzymie fortuny III RP. To właśnie poziom płac byłby dla Smitha
probierzem dokonań "polskich reform", czyli obecnego poziomu
bogactwa narodu: Hojna zapłata za pracę jest koniecznym skutkiem, a
zarazem naturalnym znamieniem wzrastającego bogactwa narodowego. I
na odwrót, skąpe utrzymanie pracującej biedoty jest naturalną cechą
zastoju, a gdy przymiera ona głodem
szybkiego cofania się.
W gorącym sporze między Radą Polityki Pieniężnej i Balcerowiczem a
rządem Smith poparłby rządowe dążenie do obniżenia stopy
procentowej.
Gdyby rynkowa stopa procentowa była tak niska, że nikt oprócz
najbogatszych nie mógłby żyć z procentów od swych pieniędzy, wszyscy
ludzie średnio lub mało zamożni musieliby sami zająć się
produkcyjnym zastosowaniem swych kapitałów. Niemal każdy musiałby z
konieczności trudnić się handlem lub przemysłem.
Smith o sprawiedliwości społecznej
Ze wszystkich badań opinii publicznej wynika, że Polacy opowiadają
się za bardziej sprawiedliwym podziałem dochodu narodowego. I tu
zwykli obywatele bliżsi są poglądów Adama Smitha niż polityczne i
naukowe autorytety, które się Smithem podpierają: Służba, robotnicy
i rzemieślnicy wszelkiego rodzaju stanowią przeważającą część
każdego wielkiego, zorganizowanego społeczeństwa. A to, co polepsza
położenie większości, nie może być nigdy uważane za szkodę dla
całości. Społeczeństwo, którego przeważająca część członków jest
głodna i nieszczęśliwa, z pewnością nie może być kwitnące i
szczęśliwe. Zresztą sama sprawiedliwość tego wymaga, aby ci, którzy
żywią, odziewają i zaopatrują w mieszkania całą ludność kraju, sami
mieli taki udział w wytworze swej pracy, iżby mogli się znośnie
odżywiać, ubierać i mieszkać.
Obniżenie przez rząd na drodze ustawodawczej płacy minimalnej
spotkałoby się z surową oceną twórcy szkoły liberalnej w ekonomii:
Kiedykolwiek zaś prawo próbowało regulować płace robotników, raczej
obniżało je niż podwyższało. (...) Ilekroć prawo próbuje regulować
spory między majstrami a ich robotnikami, to doradcami jego są
zawsze majstrowie. Gdy więc orzeczenie wypada na korzyść robotnika,
jest ono zawsze słuszne i sprawiedliwe; gdy natomiast wypada po
myśli majstra, często jest inaczej. Wróciliśmy do krytykowanej przez
Smitha sytuacji z XVIII wieku, kiedy to pracodawcy mieli decydujący
wpływ na regulacje prawne stosunku pracy.
Smith związkowiec
O pracy wyraża się największy liberalny autorytet z szacunkiem
godnym Marksa: Ponieważ własność, jaką dla każdego człowieka stanowi
jego własna praca, stanowi pierwotną podstawę wszelkiej innej
własności, jest przez to najświętsza i nienaruszalna.
Guru liberałów miał raczej duszę związkowca niż pracodawcy we
współczesnym wydaniu. Ledwo żywym z przemęczenia pracownikom sektora
prywatnego z pewnością przypadnie do gustu taka oto rada Smitha dla
pracodawców: Gdyby pracodawcy słuchali zawsze głosu rozsądku i
sumienia, mieliby często powody, by raczej hamować zapał do pracy
wielu swych robotników, niż go pobudzać.
Sądzę, że w każdym zawodzie stwierdzić można, iż człowiek, który
pracuje tak umiarkowanie, iż może pracować w sposób ciągły, nie
tylko zachowuje najdłużej zdrowie, lecz wykonuje też w ciągu roku
największą ilość pracy.
Antyzwiązkowej retoryce naszych liberałów i biznesmenów łatwo
przeciwstawić poglądy Smitha: Pracodawcy, jako mniej liczni, o wiele
łatwiej mogą się zrzeszać. (...) Nie mamy żadnych ustaw parlamentu
zwróconych przeciwko zmowom, które mają obniżyć ceny pracy, wiele
jest natomiast przeciwko zmowom, które miałyby je podwyższyć.(...)
Gdy majstrowie łączą się, by obniżyć płace swych robotników, tworzą
zazwyczaj tajny związek lub zobowiązują się wzajemnie, że pod
ustaloną karą nie będą płacili więcej niż ustaloną płacę. Gdyby zaś
robotnicy mieli otworzyć tego samego rodzaju przeciwną zmowę, aby
nie przyjmować pewnych płac pod ustaloną karą, prawo karałoby ich
surowo; a gdyby prawo działało bezstronnie, musiałoby traktować
majstrów w ten sam sposób.
Uzasadnienia i sformułowanej przez autora "Bogactwa narodów"
definicji płacy minimalnej polscy liberałowie chyba nigdy nie
czytali: Jakkolwiek jednak pracodawcy w sporach ze swymi robotnikami
muszą mieć na ogół przewagę, to przecież istnieje pewna stopa,
poniżej której wydaje się niemożliwe obniżyć na jakiś dłuższy okres
czasu zwykłą płacę nawet najniższej kategorii pracy.
Albowiem człowiek musi zawsze żyć ze swej pracy; jego płaca robocza
musi mu co najmniej wystarczać na utrzymanie. W większości wypadków
musi być ona nawet nieco wyższa, w przeciwnym razie nie mógłby on
stworzyć rodziny, a ród tych robotników wymarłby w pierwszym
pokoleniu.
Smith o biznesmenach
Biznes Center Club i inne stowarzyszenia biznesowe skupiają głównie
ludzi, którzy dorobili się nie na produkcji, lecz na handlu. Jako
ludzie sukcesu, bardzo wpływowi, potrafią łatwo kształtować opinie
polityków i ustawodawców. Wpływu "tej klasy" na prawodawstwo i
politykę patron szkoły liberalnej bynajmniej nie pochwaliłby:
Propozycja jakiegoś nowego prawa czy przepisu (...) która pochodzi
od tej klasy (kupców
przyp. P. I.), powinna się zawsze spotkać z
największą ostrożnością i nie powinna być nigdy przyjęta, zanim nie
zostanie wszechstronnie i dokładnie zbadana, nie tylko z największą
skrupulatnością, lecz z najbardziej podejrzliwą uwagą.
Pochodzi ona bowiem od klasy, której interes nie jest nigdy
dokładnie taki sam, jak interes publiczny, a która jest
zainteresowana w tym, by oszukiwać, a nawet ciemiężyć społeczeństwo,
i która je też w wielu przypadkach oszukiwała, jak i uciskała.
Gdy się już na kogoś powołujemy, warto zacytować coś niecoś. Cała
trudność
przeczytać coś niecoś...
Autor : Piotr Ikonowicz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




O pożytkach z bezdomności
Horror w czterech ścianach. Twoje mieszkanie cię zabije.
Siedząc beztrosko pod choinką, w domowym ciepełku, nie zdajemy sobie
sprawy z grozy tego siedzenia. Siedzimy na bombie chemicznej. Nasze
domy i mieszkania, twierdze Polaków katolików, to prawdziwe
wytwórnie trucizn!
Mieszkania trują powoli i podstępnie, najczęściej niezauważalnie.
Duża część najgroźniejszych substancji jest zupełnie bezwonna. Inne
wydzielają zapachy, do których na własną zgubę szybko się
przyzwyczajamy biorąc je za naturalny smród ogniska domowego. Zwykle
podtruwa nas wiele chemikaliów równocześnie, w małych stężeniach,
lecz przez długie lata. Gdyby powietrze w mieszkaniu musiało
spełniać takie normy, jakie obowiązują w przemyśle (przynajmniej
niemieckim), miliony ludzi dostałyby zakaz przebywania we własnych
czterech ścianach.
Domatorzy zapadają na "chorobę mieszkań", zwaną też "zespołem
chorych domów". Jej objawy to przewlekła bezsenność, bóle głowy,
łzawienie oczu, pogorszenie pamięci i zdolności koncentracji. W
każdej chwili można też doznać nagłego zatrucia i paść jak kawka

ofiara cywilizacji.
Formaldehyd
Nie ma od niego ucieczki. Jest wszędzie: w dezodorantach, farbach,
gumie, klejach, kosmetykach, lakierach, lekach, mazakach, metalach,
mydłach, papierze, paście do zębów, wyrobach skórzanych, szamponach,
proszkach do prania, tekstyliach itp. Powoduje kaszel i katar,
astmę, egzemy, wypadanie włosów, a nawet raka. Najwięcej
formaldehydu emitują płyty paździerzowe, szczególnie stare i tanie,
używane do produkcji mebli, sufitów i ścian.
Rada: wyjedź na dłużej, aby sprawdzić, czy poza domem czujesz się
lepiej. Jeśli tak, fachowcy zalecają poddanie mieszkania przeróbce.
Obwąchaj ściany, wydłub dziurę w stole, by zbadać, czy zrobiono go z
płyty paździerzowej. Jeśli nie stać cię na nowe meble z pełnego
drewna, wyszperaj coś na strychu lub w składzie staroci. Uwaga:
zżartej przez korniki szafy po pradziadku nie wolno malować czy
lakierować (patrz PCF).
Chlorowcowane węglowodory (FCWW)
Robią dziurę ozonową nad Ziemią. Dlatego uświadomiony konsument
rezygnuje z aerozoli. Używaj tylko dezodorantów w kulce. Przy
zakupie lodówki lub zamrażarki sprawdzaj, co w niej jest cieczą
chłodzącą. Natknąwszy się na nieodpowiednią ciecz chłodzącą,
pikietuj sklep z transparentem: "Chrońmy ozon!".
Chlorowane węglowodory (CWW)
Czyhają w rozpuszczalnikach. Przenikają przez skórę i atakują
ośrodkowy układ nerwowy. Mogą też kumulować się w mózgu, nerkach,
sercu, wątrobie. Jedyna rada: kupuj środki ekologiczne, w Niemczech
oznakowane niebieskim aniołem. W Polsce możesz liczyć najwyżej na
Anioła Stróża.
Polichlorodwufenyle
Używane jako składniki farb i lakierów powodują uszkodzenie wątroby,
śledziony, nerek. W Unii Europejskiej od dawna zakazane. Mimo to
wszechobecne są: w tłuszczu ludzkim i zwierzęcym, w kobiecym mleku.
Spróbuj przejść na ekstremalny wegetarianizm.
Pięciochlorofenol (PCF)
Tkwi w środkach do konserwacji drewna. Przez wiele lat wydziela
toksyczne pary. Osoby zatrute są stale senne i tracą na wadze. W
cięższych przypadkach tracą przytomność. Rada: kupując meble lub
boazerię zażądaj od sprzedawcy pisemnego oświadczenia, że drewno nie
zostało zabezpieczone pięciochlorofenolem. Nie zrażaj się, jeśli
sprzedawca uzna cię za wariata.
Polichlorek winylu (PCW)
Popularne tworzywo sztuczne, z którego robi się rury, żaluzje,
obrusy, zasłony, opakowania, zabawki itp. Zawiera rakotwórcze
monomery chlorowinylowe. Na szczęście nowoczesne produkty z PCW
wydzielają mało monomerów. W razie pożaru wykładziny podłogowe z
tego tworzywa emitują straszliwe trucizny
dioksyny i chlorowodory.
Ale być może pożar cię załatwi, zanim się otrujesz.
Azbest
Od dawna wiadomo, że nawet jedno włókienko może wywołać raka płuc. W
Niemczech azbest był przyczyną zgonu co najmniej 10 tys. osób. Mimo
to nadal jest stosowany, głównie do produkcji materiałów
budowlanych, na co niestety nie mamy wpływu. Należy sprawdzić, czy w
gospodarstwie domowym nie ma przedmiotów zawierających azbest, np.
suszarki. Rozbierz suszarkę, szukając azbestu. Jeśli go znajdziesz,
uważaj, bo może się zdarzyć, że jakieś włókienko wraz z wdychanym
powietrzem wpadnie ci do płuc.
Promieniowanie
Myślałeś, że się zabezpieczysz budując chałupkę z kamienia bez
udziału chemii? Chała! W przypadku użycia takich materiałów jak
gips, pumeks, żwirek i kamienie żużlowe, klinkier, cegły i kamień
naturalny pochodzący z centralnej partii Alp lub z Masywu Czeskiego

promieniowanie w mieszkaniu znacznie się zwiększa. Gips
przemysłowy może wydzielać szkodliwy gaz szlachetny
radon, który
powoduje w Niemczech co najmniej tysiąc zachorowań na raka płuc
rocznie. Szczelne okna stają się szczególną pułapką. Ciesz się z
nieszczelnych okien. Rozbierz pół domu usuwając ściany działowe z
płyt kartonowo-gipsowych. Zdrowie jest bezcenne.
Pola i ładunki elektrostatyczne
Pojawiają się pod wpływem tarcia różnych materiałów, np. podczas
chodzenia po dywanie lub wykładzinie z tworzyw syntetycznych. Zdrowe
to nie jest. Prowadzi do zaburzeń snu i przemiany materii oraz
pozornie niewytłumaczalnych infekcji wirusowych. Wyrzuć syntetyczny
dywan albo przynajmniej po nim nie chodź.
Pola elektromagnetyczne
W zasadzie nie wiadomo, jak konkretnie szkodzą, ale szkodzą na
pewno. Dlatego wyłącz na noc sieć elektryczną w sypialni, a
najlepiej także w pomieszczeniach sąsiednich.
Nie wiesz, jak wyłączyć sieć elektryczną? My też nie wiemy.
Środki do zmywania naczyń
Nabrałeś się na reklamy? Stosujesz jakieś świństwo, po którym
kieliszki lśnią jak brylant? Nie wiesz, głupolu, że ten blask daje
cienki film ochronny z detergentu na powierzchni naczyń! Używając
tych naczyń, żresz detergent i rujnujesz sobie zdrowie. Nasza rada:
do wylizywania talerzy zatrudnij psa.
Środki czyszczące
Szczególnie niebezpieczne są środki do czyszczenia WC zawierające
chlor. Jeśli zetkną się z innym preparatem o odczynie kwaśnym, z
muszli klozetowej bucha chlor w postaci gazowej. Specjaliści piszą:
W ubikacji pojawia się wtedy aktywny czynnik, który w czasie I wojny
światowej został użyty jako gaz bojowy. Załóż maskę gazową i
spieprzaj!
Odświeżacze powietrza
Często zawierają aldehyd octowy, bardzo niezdrowy dla wątroby.
Ponadto aldehyd octowy jest agresywny w stosunku do przedmiotów z
tworzyw sztucznych i z gumy. Rzuca się na prezerwatywy?...
Aerozole i szampony do dywanów
W Atlancie i Denver (USA) zaobserwowano ścisły związek między
intensywnym czyszczeniem wykładzin dywanowych a występowaniem u
małych dzieci tzw. gorączki Kawasaki. Rada: przestań czyścić. Lepszy
brudny dywan niż gorączka Kawasaki.
Preparaty chroniące przed insektami
Komary są bardzo dokuczliwe, lecz bardziej szkodzą zdrowiu chemiczne
środki do ich zwalczania. Kto stosuje trutki w aerozolu, zabija i
komary, i pożyteczne zwierzątka
np. biedronki. Tak zwane
elektrofumigatory, wsadzane do kontaktu i rozpylające w pokoju
trującą mgiełkę, odstraszają insekty, lecz szkodzą ludziom. Inną
wadę mają piszczałki antykomarowe, które bombardują drapieżne owady
ultradźwiękami. Są to urządzenia całkowicie bezpieczne dla
człowieka, jednakże nie działają na komary.
Meble drewniane
Nawet wtedy, gdy zrobiono je z naturalnego drewna, nie możemy czuć
się bezpieczni. Liczni producenci używają toksycznych preparatów
ochronnych, klejów, materiałów wyściółkowych i obiciowych. W
aptekach, oczywiście niemieckich, można nabyć przyrząd "Bio-Check
F", który mierzy stężenie domowych trucizn. Polakom pozostaje
własnoręczne zbijanie sprzętów z drewnianych bali.
Lakiery i farby
Niech się schowają terroryści ze swoim wąglikiem
zwykłe lakiery i
farby wykańczają znacznie skuteczniej. Najgorsze są te żółte,
pomarańczowe i czerwone zawierające
oprócz superszkodliwych
rozpuszczalników
metale ciężkie. Rada: stosuj wyłącznie tzw.
lakiery naturalne rozpuszczalne w wodzie. Niestety, są one często
fałszowane. Nawiąż stałą współpracę z dobrze wyposażonym
laboratorium chemicznym.
Tapety
W zasadzie wszystkie oprócz papierowych są szkodliwe. Wpływają
niekorzystnie na mikroklimat w pomieszczeniach. Tapety specjalne

dźwiękochłonne lub termoizolacyjne
wywołują uczulenia;
prawdopodobnie są też rakotwórcze. Na domiar złego klej do tapet
często zawiera formaldehyd. Nie bądź samobójcą
nie tapetuj.
Firany i dywany
Większość z nich produkuje się z włókien sztucznych, które łatwo się
elektryzują. Ale i te wykonane z włókien naturalnych poddano
chemicznej obróbce, która zapewnia plamoodporność, łatwą pielęgnację
lub odporność na zagniecenia. Uszlachetnia się je szkodliwymi
sztucznymi żywicami. Jak by tego było mało, wykładzina ma zwykle pod
spodem tworzywo sztuczne zawierające albo PCW (truje w razie
pożaru), albo jeszcze gorszą piankę poliuretanową z izocyjanatami,
która powoduje podrażnienie dróg oddechowych, dolegliwości
oskrzelowe i astmopodobne. No i gwóźdź do trumny: do takich
wykładzin niemal zawsze są stosowane kleje z trującymi
rozpuszczalnikami. Rada: Należy rozważyć, czy rzeczywiście wszędzie
są potrzebne wykładziny dywanowe. Dawniej ludzie umieli być
szczęśliwi żyjąc na klepisku.
Telewizor i sprzęt elektryczny
Zawsze sądziliśmy, że telewizor jest szkodliwy, gdy się go włączy.
Ale to nie wszystko. Obudowy wielu telewizorów, komputerów czy
żelazek zawierają bromowany środek przeciw-ogniowy. Jeśli mimo to
telewizor stanie w płomieniach, z obudowy sączyć się będzie
potwornie trujący dym
bromowane dwubenzofurany!... Jest na to rada
prosta jak drut: Przy kupnie nowego urządzenia elektrycznego warto
zwrócić uwagę, by jego obudowa nie zawierała bromowanych środków
zapobiegających pożarom. Po czym to, kurwa, poznać? Cóż, nikt nam
nie obiecywał, że łatwo będzie dbać o zdrowie w tych trudnych
czasach.
O czym donosi z ekologicznego szałasu
Źródło: "Podręczna encyklopedia zdrowia", tłumaczenie z
niemieckiego, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2002.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wojtuś serduszko
W Zakopanem, mieście głównem, karierę robi książka hagiograficzna
zatytułowana "Strażnik Tatr". Jak łatwo zgadnąć strażnikiem jest
Wojciech Gąsienica-Byrcyn. Autorka książki,
Eugenia D. Dabertowa zachwycona swym bohaterem, opiewa go z tym
pensjonarskim entuzjazmem, który uchodzi dziewczętom do 13. roku
życia.
O swym bohaterze pisze konsekwentnie Dyrektor Tatrzańskiego Parku
Narodowego, choć już od kilku miesięcy Gąsienica-Byrcyn dyrektorem
nie jest, z pożytkiem dla Parku, ludności Zakopanego i turystów. Sam
też nie powinien nad tym zbytnio boleć: Byrcyn nie lubi myśleć o
sobie jako o dyrektorze Tatrzańskiego Parku Narodowego. Woli
określenia: gazda Hol, gospodarz Tatr, leśniczy Parku, strażnik
Tatr. A pewnie, z dyrektora mogli go zdjąć, a z gazdy Hol go nie
zdejmą, choćby się wściekli.
Między dyrektorem a gazdą są też inne różnice. Dyrektor na przykład
wymyślił, coby zamknąć Tatry przed turystami i wpuszczać do Parku po
pięć tysięcy ludzi dziennie, a reszta niech se idzie w Pieniny, a
najlepiej zostanie tam, skąd pochodzi. Gazda
wzrusza się wspólnotą
przeżyć z nieznanym człowiekiem, który przyjeżdża z głębi kraju,
wędruje górskimi szlakami i cieszy się górami. Dyrektor Parku, kiedy
wyśledził w Kotle Gąsienicowym kolonię świstaków, zażądał
zatrzymania kolejki i likwidacji trasy zjazdowej na chwilę przed
wielkanocnym szczytem. Gazda nie znosi konfliktów, wyznaje, że może
brak mu stanowczości, ale miekko woda jawne bruzdy robi, a kiedyś to
go wszyscy tak kochali, że go nazywano Wojtuś serduszko.
Na pytanie, z czego będą żyli górale, kiedy wypędzi turystów z Tatr

dyrektor mnie osobiście odpowiedział, że to nie jego sprawa. Gazda

baja o uczuciu miłości, jakie żywi do tych moich ludzi, góroli.
Ale
między nami mówiąc
z tymi ludźmi nie należy przesadzać.
Ludzie mianowicie tylko przeszkadzają przyrodzie w istnieniu. Jadący
szosą samochód może na odcinku kilkudziesięciu kilometrów zniszczyć
tysiące osobników różnych gatunków owadów czy innych zwierząt

ubolewa Wojciech Gąsienica-Byrcyn. Troskę o owady wpoili mu rodzice:
pamiętam gwałtowną reakcję mamy czy taty, gdy jako chłopcy
wyrywaliśmy skrzydełka owadom. Cóż, może gdyby jako chłopiec nie
miał takich zapędów, dziś w przejażdżce z Zakopanego do Myślenic nie
musiałby się dopatrywać owadziego holokaustu.
Szkodliwość ludzka w górach nie zna granic. Oto ludzie zanoszą
robactwo do lasu i zarażają zwierzęta. Z tasiemcem włącznie, który w
przypadku wielkich zwierząt jest morderczy, bo osłabia ich organizm.
Ludzki też osłabia, ale kto by się tym przejmował. Mało, idąc po
Parku taki niby-turysta zawleka nasiona roślin z innych terenów
Polski, a nawet innych kontynentów, oddziałując wyraźnie na
środowisko roślinne. Jasne, widzieliście te baobabywzdłuż ścieżki na
Giewont?
Baobaby, pół biedy, ale jakie straszliwe spustoszenie turysta sieje
w psychice zwierząt: tam, gdzie schodzili turyści, świstaki
trzykrotnie częściej sprawdzały teren. Proszę sobie wyobrazić ten
codzienny stres.
A jaki stres u świstaków muszą wywoływać inne barbarzyńskie
działania ludzi tworzące presję na delikatną tkankę przyrody, takie
jak działania związane z ratownictwem górskim, np. latanie
śmigłowców. A jak taki turysta wrzeszczy lecąc w przepaść! I jak
świstaki mają spokojnie kopulować w takich warunkach?
Troska o świstaki pchnęła gazdę Holnawet do hodowli szynszyli, która
miała służyć celom porównawczym przy pracy doktorskiej. Inna sprawa,
iż celem tej hodowli nie było introdukowanie szynszyli w
tatrzańskich lasach, tylko sprzedaż "żyjątek", które
choć urocze i
bardzo sympatyczne
najczęściej kończą jako błam. Jak ową
świadomość gazda Hol godził z miłością do wszelkiej natury
pani
Dabertowa nie
pyta. Nie pyta też, dlaczego w Zakopanem za jego kadencji czterech
na pięciu zapytanych mówiło, że najtańsze drewno jest w Parku. To
pewnie pomówienie, ale warto by je wyjaśnić. Wymaga tego
hagiograficzna rzetelność.
Zamiast tego pani Dabertowa pyta: Czy musi Pan wciąż sensualnie
potwierdzać istnienie piękna?
A Ty, Drogi Czytelniku, czy musisz? Jeśli tak, to przeczytaj książkę
"Strażnik Tatr". Znajdziesz w niej sensualne piękno nieskażonego
wątpieniem umysłu.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Hamburger z jelenia
McDonaldłs tuczy siebie i klientów. Kto pomiędzy
chudnie.
Księgowy jest dla współczesnych niczym alchemik dla
średniowiecznych. Jest bowiem możliwe, abym tę samą noc z 3 na 4
lutego przespał w hotelu Sudety w Wałbrzychu i w Zajeździe
Kasztelańskim w Opolu właśnie dzięki księgowości. Jeżeli w
Wałbrzychu wystawili mi rachunek 3 lutego rano za poprzednią noc, a
w opolskim zajeździe wezmą za usługę z góry i wystawią kwit za noc,
której jeszcze nie przespałem
to wyjdzie, że byłem w dwóch
miejscach naraz albo że doba ma 48 godzin. Magia to faktyczna, a
wspominam o niej, żeby powiedzieć, że nie wszystko da się od razu
zrozumieć
co ma ogromne znaczenie dla pojęcia poniższego artykułu.
Grosze na kotlecie
Interesy amerykańskiej korporacji McDonaldłs prezentuje Polakom
firma McDonaldłs Polska spółka z o.o. Jest to taka organizacja, że
gdyby PZPR działała równie sprawnie, to w lipcu byśmy obchodzili 51.
urodziny PRL. W każdym znaczącym mieście, w jego znaczącym miejscu,
powstały pałace McDonalda ściągające codziennie tłumy. Przez żołądek
do serca
taka nieoryginalna myśl zdaje się przyświecać tej
hamburgerowej sieci, która przez swój zasięg urasta do pierwszego
instytucjonalnego żywiciela narodu w Rzeczypospolitej. Prawdę
rzekłszy, McDonaldłs w 10 lat zrobił w Polsce dla rządu USA więcej
niż Centralna Agencja Wywiadowcza w poprzednich 40 latach. Imperium
McDonalda warte jest jakieś 640 mln zł, jeżeli chodzi o
nieruchomości, czyli knajpy sprzedające kanapki i frytki za 504 mln
zł rocznie. Oznacza to, że każdy z nas zjada co roku trzy
hamburgery, a ponieważ Glemp Józef nie je ich w ogóle, to ktoś
wrąbać musi sześć.
Oprócz tego, że zostały zaspokojone jankeskie ambicje związane z
nakarmieniem kolejnego narodu hamburgerami, chodzi też o to, że
akcjonariuszom McDonaldłs zależy również na zarabianiu pieniędzy.
Nic podobnego! Nie obytemu z setkami milionów złotych
przeciętniakowi przedkładamy Roczny Bilans spółki McDonaldłs Polska
na uśrednioną restaurację. Otóż przynosi taka jedynaczka 54 zł
czystego zysku dziennie, co oznacza 1642 zł miesięcznie, czyli tyle,
ile można utargować sprzedając na ruchliwym dworcu kolejowym w
Katowicach sznurowadła, wkładki do butów, zelówki i szuwaks.
Ponieważ jedna taka Hambuda kosztuje 3,2 mln zł, to wychodzi, że
przy doskonałych tegorocznych obrotach, co podkreśla kierownictwo
firmy, zwróci się ona za 160 lat. Oczywiście są w tym jakieś
księgowe czary-mary, których nie rozumiemy, ale może by się z nimi
któraś izba skarbowa zapoznała
choćby w celu samodoskonalenia.
Ta franca franczyza
Franchising
to słowo angielskie oznaczające po prostu franczyzę.
Nie można inaczej wytłumaczyć, co to jest franczyza niż tak, że jest
to to, co przewiduje umowa franczyzowa. Oryginalny jak BigMac wymysł
korporacji McDonaldłs definiuje sam siebie na przeszło stu stronach.
Umowy tej nie zna się przed podpisaniem. Jak jednak już podpiszesz,
to też nie wysilaj się, by ją przeczytać, gdyż po co rozumieć to,
czego już nie można zmienić, bo podpisane. Warunki umowy są taką
cholerną tajemnicą McDonaldłs, że ujawnienie ich obłożono karą
kilkuset tysięcy dolarów. Więc nawet lepiej ich nie znać, niż
narazić się na przykrość ogromną mówiąc komuś o nich mimochodem lub
po pijaku.
Zdaniem Polskiego Stowarzyszenia Franchisingu, którego prezesem jest
jeden z szefów McDonaldłs Polska, franczyza to prowadzenie firmy pod
szyldem innej firmy, z której pierwsza jest licencjobiorcą, a druga
licencjodawcą. Chodzi o to, że gdy wchodzimy do restauracji
McDonaldłs, to nie jesteśmy w firmie McDonaldłs, tylko w firmie u
pana Wacka lub Franka. Oznacza to, że gdybyśmy się zadławili
sztuczną szczęką jedząc McKanapkę, to odszkodowania wdowa może sobie
dochodzić od jakiegoś gołodupca, w pełni tego słowa znaczeniu,
będącego samemu sobie firmą, a nie od McDonaldłs
firmy, pod której
szyldem śmiertelne udławienie ewentualnie by się wydarzyło.
To
poważne wprowadzanie klienta w błąd
tak uznał swego czasu polski
Sejm tworząc ustawowy zapis zakazujący działalności franczyzowej.
Jak się okazało, zapis był, ale potem się zmył pod spontanicznym
naciskiem społecznego Polskiego Stowarzyszenia Franchisingu.
Najdokładniej rzecz ujmując
aby stać się franczyzobiorcą
restauracji McDonaldłs, trzeba mieć 1,2 mln zł na dzień dobry.
Sztuka menedżmentu
Pan Igor Galooty*, podobnie jak 40 mu podobnych, miał ów milion plus
coś. Że wrócił z USA, to wiedział, iż McDonaldłs to zajebisty wypas
dla tamtejszego pospólstwa. A że pospólstwa i w Polsce dostatek,
mnożył hamburgery przez ich ceny, dzielił przez marże, a potem
pojechał do Wiednia, gdzie mieści się Centrala Korporacji McDonaldłs
na Europę Wschodnią. Tam dyrektor od Europy wyszedł z nim na parking
przed biurowiec mówiąc: Widzisz ten tuzin Ferrari?! Należą one do
naszych franczyzobiorców. Za trzy lata ty też będziesz miał takie!
Igor Galooty uwierzył w to, co widział, bo jak nie wierzyć własnym
oczom. Rozpoczął półtoraroczne szkolenie za 100 000 dolców, które
kończyło się studiami na Uniwersytecie Hamburgera w Oak Brook w USA.
Można się tam było nauczyć tego, żeby nie stawiać na tacy gorących
frytek obok coli z lodem, bo albo cola się ugotuje, albo frytki
zamrożą. Jak bezdomny przyjdzie, należy mu podać miłosiernie wodę w
specjalnym plastikowym kubeczku. Gdy maluchowi wypadnie lód na
podłogę, musowo okazać ubolewanie i na koszt firmy podać mu
kolejnego loda. Galooty dowiedział się też, że marża na polewie do
lodów wynosi 900 proc.
Po powrocie doszkalany był jeszcze przez polski menedżment
wykładający mu specyfikę polską. Jak się otwiera nową restaurację w
Gdańsku, to trzeba zaprosić prałata Jankowskiego, aby zaproponował
ją wyświęcić. Wojewodę Macieja Płażyńskiego, prezydenta miasta
Franciszka Jamroża, komendanta policji Witolda Handtke (dane za rok
1993). Uraczyć ich trza godnie i bezpłatnie na VIP party dziecięcym
happy meal.
Gdy się chce kogoś w Polsce wypierdolić z roboty, to najistotniejsza
jest intuicja, do której jednak potrzebne jest racjonalne
uzasadnienie, choćby nawet nieprawdziwe! Można zatem uzasadniać
decyzję swoją tak: wynocha, bo mi się nie podobasz, i walnąć w
podwładnego telefonem komórkowym. Lepiej jednak wytłumaczyć tłukowi,
że kible są za czyste, dlatego bez przerwy ktoś w nich przesiaduje,
a jego koszula za brudna, więc zraża klientów. Najlepiej jest jednak
wtedy, gdy niechciany pracownik sam poprosi o wymówienie. Aby tak
zrobił, trzeba mu powiedzieć, że mu się podłoży pieniądze z kasy do
szafki z ubraniem i wtedy powiadamiając policję wypierdoli się go
dyscyplinarnie.
Jest umowa, jest zabawa
Igora Galooty te cenne rady nie wprawiały generalnie w osłupienie i
czuł, że wiążąc się z korporacją McDonaldłs robi dobrze. Podpisał w
końcu umowę franczyzy, aby przysporzyć sobie zysków ryzykując
pieniędzmi korporacji, jak mu się na początku zdawało.
Korporacja wybudowała lokal i dała szyld. Igor za swoje pieniądze
miał płacić za szkolenie personelu, pensje, półprodukty kupowane od
korporacji i pokrywać koszty, które w firmie się ponosi, oddając
swoim panom trzydzieści parę procent obrotów. "Może pan sobie
wyobrazić
wspomina Igor
w 80-osobowym lokalu przez półtora roku
miałem przychód 40 tysięcy złotych dziennie. A sobie wypłacałem 5
tysięcy miesięcznie za 20 godzin harówy na dobę. Panie, gdybym te
swoje 300 tysięcy dolarów włożył wówczas do banku, to leżałbym do
góry dupą na Majorce przez rok cały mając dwa razy więcej".
Wyjaśnijmy, że Igora Galooty charakteryzuje bardzo aspołeczne
myślenie i tylko Bogu dziękować, że Polacy są biedni, bo z dobrobytu
nagłego lekarze by nie leczyli, nauczyciele nie uczyli i gazety by
się nie ukazywały.
Co gorsza, dla Igora nadchodził tak zwany czas wykupu wyposażenia
restauracji, co oznaczało, że oprócz standardowych opłat na rzecz
korporacji, musiał wpłacić jednorazowo prawie 50 proc. średniego
obrotu knajpy z ostatnich dwóch lat. Umowa przewiduje, że
franczyzobiorca opędzi to kredytem bankowym pod zastaw przyszłych
obrotów. Chodzi zwykle o pieniądze rzędu miliona złotych lub więcej.
Igora zapewniano, że to właś-ciwe posunięcie, ponieważ planowane
jest otwarcie kolejnych restauracji, których mógłby być on zarządcą
na znanych zasadach.
Galooty wziął kredyt, choć teraz się dziwi, dlaczego bank, który
umowę znał mniej więcej, w ogóle mu ów kredyt przyznał. Obroty
Galooty spadły bowiem w kwadrans po zapłaceniu McDonaldowi o
kilkanaście procent, ponieważ McDonaldłs wybudował obok kolejną
restaurację, a potem jeszcze dwie. Galooty udał się do swoich szefów
z pretensjami, że tak to się nie umawiał, bo tą drogą zdechnie zaraz
goły lub chory. Dopominał się spełnienia przyrzeczenia, że następne
restauracje też będą należeć do niego. Wtedy powiedziano, że tak
mówiono, ale okazało się, że ma brud na parkingu i w ogródku dla
dzieci, a szczury po śmietniku grasują. I w ogóle jest wątpliwe, czy
z kimś takim jak on szacowna korporacja powinna podpisywać
cokolwiek. Jak Galooty nie wyrabia na kredyt, to może przecież
pensji nie brać i jeść trawę na przykład, a jak się nie podoba, to
niech spierdala i oddaje Hambudę. Problem był w tym, że Galooty, aby
spłacać kredyt, sprzedał dwa mieszkania, na niczym innym chwilowo
się nie znał, a do tego chciał odzyskać choćby to, co włożył, do
kurwy nędzy!
Rozwód z frytkami
Jakimś wykrętem w odpowiednim momencie zerwał umowę, choć nie
przewiduje ona takiej możliwości, i wyszedł z interesu z małą
stratą, którą ma nadzieję odzyskać, bo procesuje się z donaldami.
Skoro korporacja McDonaldłs zarabia w tym kraju jedynie na sól, a
jej podwykonawcy balansują między zyskiem i stratą, staraliśmy się
dociec, kto na tym małpim biznesie robi kokosy
oprócz oczywistych
dla każdego korzyści z rozkoszy smakowania McKiełbasy.
Odpowiedź daje lutowy numer miesięcznika "Profit", w którym czytamy,
że dobrze zgrana ekipa Hambudy z ochroniarzami pospołu może w trzy
miesiące zapierdolić kilkadziesiąt tysięcy złotych w postaci
sprzedawanych na lewo bułek, kotletów, sałaty, frytek i wyciągania
forsy z kasy. Następnie zwalnia się i szuka zatrudnienia w następnej
Hambudzie. Nic dziwnego
przykład idzie z góry.
* Opisany tutaj franczyzobiorca Igor Galooty nie istnieje. Jego
perypetie są wypadkową perypetii kilkunastu franczyzobiorców
restauracji McDonaldłs w Polsce. Jest on jakby franczyzobiorcą
statystycznym. Spotkaliśmy się z nieformalnym Stowarzyszeniem
Franczyzobiorców McDonaldłs, którzy nie mogąc dogadać się z
korporacją szukają mediatora w mediach. Ponieważ nadal są związani z
korporacją pozostając na jej łasce, domagali się pełnej
anonimowości, której nawet nie podając nazwiska nie udałoby się
zagwarantować. Opis zdradziłby ich jako donosicieli, a McKorporacja
mściwa jest okrutnie. Jednocześnie rozmówcy zapewniali nas, że
system franczyzy jest zasadniczo dobry, tylko wprowadzone w Polsce
udoskonalenia patologizują go obrzydliwie. Domagają się zmian.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak z górników robi się dziadów
Niech już górnicze orkiestry ćwiczą gromki marsz pogrzebowy.
Głównym polskim negocjatorem był Jan Truszczyński. Już po szczycie
kopenhaskim, na którym wynegocjowaliśmy warunki przystąpienia do
Unii Europejskiej, Truszczyński udzielił wywiadu dziennikarzom radia
publicznego. Mówił o wielu różnych intymnych sprawach, np. o swoich
kłopotach z zasypianiem i o tym, że czasem trapią go eurozmory. Nasz
były negocjator budzi się nagle w środku nocy przerażony, że podczas
negocjacji może o czymś zapomniał, może przegapił jakiś szczegół.
Ale
jak zapewnia
na jawie niczego nie przegapił.
Negocjacji nie było
W odniesieniu do jednej dziedziny polskiej gospodarki Truszczyński z
pewnością ma rację. W przypadku górnictwa niczego nie przegapił ani
on, ani minister Danuta Hbner, ani pozostali negocjatorzy. To
pewne, ponieważ spraw polskiego górnictwa w ogóle podczas negocjacji
nie poruszano.
Niby nie było, o czym gadać. Bank Światowy pożycza nam kasę na
likwidację kopalń; pół miliarda dolarów kredytu ma pomóc w
zamknięciu 14 kopalń i wysłaniu na zieloną trawkę ich pracowników.
Kontynuujemy więc dzieło doprowadzone w innych krajach Unii
Europejskiej prawie do końca. W 2005 r. zamknięta zostanie ostatnia
francuska kopalnia; resztki brytyjskich i niemieckich działają tylko
dzięki państwowym dotacjom; hiszpańskiego górnictwa już właściwie
nie ma. Połowa węgla wydobywanego w Unii Europejskiej pochodzić
mogła z Polski.
Bezcelny węgiel
Już teraz sporo pchamy do Unii. Choć jesteśmy drodzy, to cenią nas
za dotrzymywanie terminów dostaw. Rok temu sprzedaliśmy tam 12 mln
ton czarnego miału i kamieni, głównie Niemcom. Dużo tego samego
towaru wozimy do Francji, Wielkiej Brytanii, Danii, Finlandii,
Austrii. Unia Europejska gorąco pragnie węgla. Żadnych ceł, limitów,
kontyngentów...
To "żadnych" będzie dotyczyło również naszego importu od pierwszego
dnia w Unii Europejskiej. Tańszy węgiel przypłynie na statkach,
wjedzie na wagonach i na samochodowych przyczepach. Zaleje północną
i wschodnią część kraju.
Dzisiaj Polska stosuje symboliczne cła wwozowe na węgiel,
kilkuprocentowe, w zależności od jego jakości. Nasz rynek chronią
nie cła, lecz kontyngenty importowe. I tak na przykład Rosjanie w
ubiegłym roku mogli sprzedać w Polsce nie więcej niż 1 mln ton
węgla. Po ich protestach minister Jerzy Hausner 29 marca br. wydał
rozporządzenie zezwalające na sprowadzenie do Polski 1,6 mln ton w
tym roku. Jednak po wejściu do Unii Europejskiej w takie klocki nie
będziemy mogli pogrywać. Limity wwozowe znikną. I co się stanie?
Dobry towar z Kolumbii
Rosjan zostawmy sobie na deser. Wśród liczących się wydobywców węgla
są także kraje Afryki, Australia, Indonezja, Chiny, USA, Kolumbia.
Ładują czarne bryły na statki i wysyłają do Rotterdamu. Polska
sprowadzała śladowe ilości węgla zza oceanu. Jako importer tego
minerału nasz kraj istnieje w statystykach Kolumbii i RPA, ale się
nie liczy. Teraz to się zmieni. W zamorskich krajach dobrze wiedzą,
co się kroi. W ostatnim czasie obniżyli koszty trans-portu z kopalń
do portów o 30 proc.
Najtaniej jest zamówić cały statek węgla w Afryce. Popłynie prosto
do Gdańska...
Wybierzmy jednak najdroższą opcję. Zróbmy zakupy w Rotterdamie.
Liczmy cenę wyjściową, przeładunek na statek do Gdańska i fracht.
Jeśli lekko przepłaciliśmy, tona węgla kosztuje 35 dolarów. Dużo?
Nie. Załóżmy, że taki manewr robi elektrociepłownia z Wybrzeża. Jest
do przodu 14 dolarów na tonie, bo polski węgiel kosztuje więcej
(cena kopalń to około 145 zł, czyli mniej więcej 35 dolarów od
tony), a i transport jest drogi. Ze Śląska na Wybrzeże PKP wozi
węgiel za 12 dolarów od tony.
Jednak to nie zamorska konkurencja spędza sen z oczu polskim
górnikom. Najbardziej boją się Rosjan.
Ruska nawałnica
Rosjanie prawie wszystko mają ogromne. Ogromne są też ich złoża
węgla. W dodatku ten ich węgiel daje więcej energii niż nasz.
Nie-które polskie elektrownie i ciepłownie już go wypróbowały.
Rosjanie wożą węgiel z cholernie daleka. Odległość od kopalni do
polskiej granicy wynosi od 2,5 do 4,5 tys. km. Za przewiezienie tony
węgla na tak znacznym dystansie rosyjska kolej bierze zaledwie od 8
do 12 dolarów. W najgorszym razie jest to tyle, ile kasują polscy
kolejarze za transport ze Śląska na Wybrzeże.
Według dokumentów celnych węgiel z Rosji kosztuje na polskiej
granicy najczęściej 150 zł za tonę. Niby o 5 zł więcej niż w
polskich kopalniach. Ale to tylko pozorna oszczędność, bo
jako się
rzekło
rosyjski węgiel daje więcej energii. W przeliczeniu na
gigadżule (jednostki ciepła) kupując ruski węgiel zamiast polskiego
da się oszczędzić 20 proc. A to jeszcze nie koniec. Bratnią rosyjską
duszę cechuje szczodrość. Na wagonach jedzie więc zwykle mieszanka
miału i bryłek. A za bryłki można na polskim rynku wyciągnąć 350 zł
za tonę. Dlatego te firmy, które już importują węgiel z Rosji,
potrafią obniżać cenę miału nawet o 40 proc.
Widząc, co się święci po wejściu do Unii Europejskiej, polscy
górnicy negocjują z PKP obniżenie ceny transportu. Tłumaczą, że z
polskim węglem jest jak z kurą znoszącą złote jaja. Teraz PKP
zarabiają na przewozach kokosy, ale jeśli przyczynią się do
zarżnięcia kury, wówczas będą miały figę z makiem. Początkowo
kolejarze odpowiadali, że wisi im, czyj węgiel będą przewozić. Ale
chyba zmiękli, gdyż okazało się, że polscy odbiorcy węgla z Rosji
ładują go na ciężarówki.
Geografia węglowa
Obniżenie ceny transportu jeszcze nie sprawi, że polski węgiel
stanie się konkurencyjny. Obecnie jest jednym z najdroższych na
świecie. Ale górnicy, jak to Polacy, umieją kombinować. Teraz
trzymajcie się mocno.
Nasi górnicy szykują się do zmiany cenników. Obecnie dzwonisz do
kopalni, pytasz o cenę węgla i zaraz ją znasz. Niedługo oni ciebie
będą pytać: Chcesz wiedzieć, ile zapłacisz, kochasiu? To powiedz
nam, skąd jesteś. Górnicy zamierzają różnicować cenę węgla w
zależności od tego, komu go będą sprzedawać. Mniej pieniędzy wezmą
od odbiorców z północy i wschodu kraju. Odbiją sobie na tych, co
najbliżej
w Polsce południowej. Dojdzie do paradoksu, że za płotem
kopalni węgiel będzie najdroższy. Ale na dłuższą metę ten system się
chyba nie sprawdzi. Jeśli Elektrociepłowni Katowice bardziej się
opłaci kupić węgiel na Wschodzie, to na pewno tak zrobi.
Przystosowany do rosyjskich wagonów szeroki tor kończy się 20
kilometrów od Katowic.
Zakopać i przyklepać
Czy jest o co kruszyć kopie i chronić polskie kopalnie? Trudno dać
jednoznaczną odpowiedź. Jednak skoro mamy gdzieś tysiące ludzi, dla
których górnictwo ciągle jest źródłem utrzymania, jakże sprawę
możemy olać? I czyż nie interesuje nas abstrakcyjnie brzmiąca
kwestia: bezpieczeństwo energetyczne państwa.
Jeszcze trudniej odpowiedzieć na pytanie, czy można uchronić polskie
górnictwo przed konkurencją z zewnątrz w pierwszych latach
członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Wszak nikt nawet nie
spróbował wynegocjować okresów przejściowych na kontyngenty
importowe. Nie pytano, czy możliwe będzie nałożenie na węgiel z
importu jakiejś akcyzy.
A było o czym rozmawiać. Tak przynajmniej twierdzi senator Jerzy
Markowski z SLD, który w latach 1995
1997 był wiceministrem
gospodarki, a obecnie pełni funkcję przewodniczącego senackiej
Komisji Gospodarki i Finansów Publicznych. Markowski publicznie
ogłosił swoje pomysły ratowania górnictwa. Wśród nich były i takie,
które w sposób bezpośredni dotyczyły Unii Europejskiej, na przykład:

wynegocjowanie dostaw polskiego koksu, który Unia sprowadza obecnie
aż z Azji; wynegocjowanie udziału polskiej energii elektrycznej w
europejskim rynku energetycznym i wybudowanie kolejnych
międzynarodowych połączeń energetycznych; stworzenie wymaganych
przez UE 90-dniowych zapasów paliwa energetycznego oferując przy tej
okazji Czechom, Słowakom i Niemcom zgromadzenie dla nich zapasów
polskiego węgla w Polsce.
Senator Markowski przywołuje szacunki, z których wynika, że Unia
Europejska, która obecnie importuje 40 proc. surowców
energetycznych, za 10 lat będzie musiała sprowadzać ich aż 70 proc.
W tym samym czasie Unia podwoi zużycie stali, co spowoduje
zapotrzebowanie na więcej koksu.
To wszystko oznacza, że polski węgiel by się przydał. Nie tylko nam.
Coś go musi zastąpić. I zastąpi
węgiel rosyjski, australijski czy
południowoafrykański. Wedle zasady: jak się nie ma, co się lubi, to
się lubi, co się ma.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Psie figle cd.
"W Kujawsko-Pomorskiem niepotrzebni są przestępcy. Policja będzie
mieć pełne ręce roboty, jeśli poświęci się wyłącznie tropieniu
policji"
napisaliśmy rok temu i podaliśmy przykłady co
barwniejszych wpadek mundurowych ("NIE" nr 20/2001). Są następne, bo
policjanci z miejscowego Centralnego Biura Śledczego wciąż nie lubią
się ze zwykłymi policjantami.
Kilka tygodni temu dwóch policjantów z Wydziału Ruchu Drogowego
Komendy Miejskiej w Bydgoszczy szczegółowo opisało kolizję, której
nie było. Podali miejsce, warunki atmosferyczne, określili drogę
hamowania, jak to profesjonaliści z siedemnastoletnim stażem.
Przygotowane zgodnie z wymogami sztuki dokumenty miały stanowić
podstawę do wyciągnięcia z ubezpieczalni kilkudziesięciu tysiączków.
Czepiają się teraz chłopaków, a oni tylko wzięli przykład ze swego
szefa.
Roman K. komendant miejski bydgoskiej policji pomógł wyrwać
odszkodowanie za kradzież Opla Frontiery, chociaż wózek wcale nie
został skradziony. Potem maczał paluszki w skręceniu dochodzenia w
sprawie nielegalnego sprowadzenia do Polski ekskluzywnej,
amerykańskiej Toyoty. Tak w każdym
razie uważa prokurator.
Bulwersuje wrogów Romana K., że połasił się na wziątkę w postaci
Toyoty Avensis. Tu się zgadzamy. Od Tomasza G., słynnego z mętnych
interesów dealera Mercedesa z podbydgoskiej Brzozy, od trzech
miesięcy w areszcie, komendant policji nie powinien brać
"japończyka", tylko najdroższego "niemca"! Po pierwsze, Tomasza G.
stać było na taki prezencik; po drugie, miał powody, żeby zabiegać o
względy stróżów prawa. Trzeba czytać "NIE", drogi panie Romanie.
Niektóre z tych powodów szczegółowo opisaliśmy siedem lat temu
("NIE" nr 8/95).
Sporo emocji wzbudziła również 26-letnia żonka jednego z
policjantów, szerzej znana ze spowodowania wypadku ze skutkiem
śmiertelnym. Dama ta wpadła pod koniec stycznia z dwoma działkami
amfetaminy (bo prawdopodobnie resztę zdążyła wrzucić do kibla) i
19-letnim wspólasem. Prosto z mieszkanka zawieziono ją do aresztu.
Pojawiło się podejrzenie uwiarygodnione towarzystwem, w którym się
obracała, że przez dłuższy czas w swoich pięknych rączkach trzymała
cały narkobiznes w największym toruńskim osiedlu Skarpa. Mężuś,
który rzecz jasna nic nie wiedział o żoninym hobby, natychmiast
złożył
raport o zwolnienie ze służby. W ten sposób uniknął kłopotliwych
pytań związanych z ewentualnym postępowaniem dyscyplinarnym.
Przełożonych mężusia nikt nie nagabuje, czy nie wydawało
im się dziwne, że młodego policjanta i jego niepracującą połowicę
było stać na ekskluzywne BMW z serii 7.
W miejscowych sądach i prokuraturach ostatnie tygodnie też były
wesołe. Sędzia Ł. z Torunia nakazywał skazanym płacenie nawiązek na
rzecz jednej ze szkół. Jak raz tej, w której regularnie grywał z
kumplami w koszykówkę, nie płacąc za wynajem sali. Sędzia D. z
Torunia znajdując się w stanie wskazującym na obecność promili we
krwi zrobił awanturę przyjaciółce i próbował uciec z jej
kilkumiesięcznym dzieckiem. Obrzucił wyzwiskami policjantów, których
wezwali sąsiedzi, a radiowóz traktował jak piłkę, czyli kopniakami.
Prokuratura Okręgowa w Gdańsku biedzi się teraz, czy czyn ten
wyczerpuje znamiona przestępstwa znieważenia policjantów, czy tylko
znieważenia auta. T., wiceszef jednej z kujawsko-pomorskich
prokuratur, miał utrudniać postępowanie prowadzone przez nadzorowany
przez niego wydział i nie skierował do sądu aktu oskarżenia. Nasze
rude przyjaciółki
wiewiórki
twierdzą, że akt oskarżenia można w
tych stronach kupić jak buty w sklepie. Cena ma wynosić 20 tys. zł.
Jedna z wiewiór zapewnia, że złapała odpowiedni kontakt i
przygotowała szmal, ale do transakcji nie doszło, bo przeciwnik
zapłacił wcześniej za skręcenie interesującej go sprawy w odwrotną
stronę.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Globtruteń
Imponująco wygląda lista podróży zagranicznych prezydenta Łodzi
Jerzego Kropiwnickiego. Na przełomie stycznia i lutego gościł w
Stuttgarcie i Badboll. W lutym był w Berlinie i Stralsundzie. Na
początku kwietnia odwiedził Lige i Brukselę. Cztery dni po powrocie
z Belgii był w Chemnitz, skąd pojechał prosto do Katynia. W połowie
maja był w Strasburgu. Potem w Rzymie, skąd wybrał się na dwa
tygodnie do Izraela, m.in. w sprawie programu obchodów 60. rocznicy
zagłady łódzkiego getta. Jeszcze w tym roku Kropiwnicki odwiedzi
USA. Trzeba go było wybrać kurierem dyplomatycznym, a nie
prezydentem zaniedbanego miasta.
Mądry bo bezrobotny
Tomasz Pajęcki, rzeszowski radny AWS poprzedniej kadencji, który
publicznie obraził prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego podczas jego
wizyty w Rzeszowie, wystosował niedawno przeprosiny. Jedyne, co mam
na swoje wytłumaczenie, to to, że działałem zbałamucony ówcześnie
panującą propagandą
napisał w oficjalnym liście, który
upublicznił, zanim jeszcze wysłał go do Aleksandra Kwaśniewskiego.

Obrzydliwe manipulacje sztabu wyborczego Mariana Krzaklewskiego
polegające na pokazywaniu filmu, w którym Pan Prezydent żartuje
sobie z ministrem Siwcem, traktowałem naiwnie jako ujawnienie, że
Pan Prezydent szydzi sobie z Ojca Świętego. Swój błąd zrozumiałem
dopiero kilka dni temu. Pierwsze wątpliwości powstały, gdy 20 maja
zobaczyłem, iż Ojciec Święty nie wygląda na kogoś, kto by się na
Pana gniewał. Gdy na dodatek usłyszałem, jak wspólnym głosem, ze
szczerą troską o Polskę, mówicie o Unii Europejskiej, coś we mnie
pękło. Tak napisał były radny do urzędującego prezydenta. Na
szczeblu eksradnego można dostać napadu uczciwości? Nie
przesadzajmy. Pajęcki nie ukrywa, że liczy teraz na
jak sam się
wyraża
"kolegów z SLD" w znalezieniu pracy.
D. J.
Świeżynki
Donald Tusk na kongresie Platformy ogłosił dwie nowiny. Po pierwsze,
koniec przywództwa i państwa Leszka Millera. Po drugie, początek
przywództwa i państwa nowych przywódców z Platformy Obywatelskiej.
Przywódcą PO został, z braku innych kandydatów, wspomniany Donald
Tusk. Świeżynek w polityce. W latach 1989
94 przewodniczący Kongresu
Liberalno-Demokratycznego. W 1994
95 wiceprzewodniczący Unii
Wolności. W latach 1995
2000 członek Zarządu Unii Wolności. W latach
2001
2003 członek współzałożyciel Platformy Obywatelskiej. W latach
1991
93 poseł na Sejm, przewodniczący Klubu Parlamentarnego Kongresu
Liberalno-Demokratycznego, w latach 1997
2001 senator UW,
wicemarszałek Senatu. Obecnie poseł PO, wicemarszałek Sejmu.
Szefem klubu parlamentarnego PO został Jan Maria Rokita. Poseł od
1989 r. Najpierw wiceprzewodniczący Obywatelskiego Klubu
Parlamentarnego, potem wiceprzewodniczący Klubu Parlamentarnego Unii
Demokratycznej
w międzyczasie minister w rządzie Suchockiej

następnie wiceszef klubu Unii Wolności, od 1998 do 2002 r.
przewodniczący Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Teraz w
Platformie Obywatelskiej.
Nowe twarze w polskiej polityce. Świeża krew.
Z. N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Andrzejki
Donald Tusk z PO zapowiedział, że po wyborach Rokita zostanie
premierem, a któryś z Kaczyńskich wice. Można mu wierzyć, gdyż
nieszczęścia zawsze chodzą parami. Kiedy oba nadejdą, wówczas
badania opinii publicznej wskażą, że w wyborach powszechnych na
prezydenta Lepper nie ma konkurenta i wygra w pierwszej turze. Widok
uśmiechniętej buźki premiera Rokity pobudzi bowiem przekonanie
społeczne, że trzeba to jakoś zrównoważyć.
Andrzej Lepper oznajmi, że nie będzie prowadził swojej prezydenckiej
kampanii wyborczej, gdyż naród sam wie, co dobre. On prowadzi
kampanię za Polską. Niepokoić go jednak zacznie, czy uzyska swój
mandat przy dostatecznie dużej frekwencji. Odezwie się w tej
sprawie:
"Ja szanuję demokrację i dlatego nie będę nawet zaglądał do urn, kto
na kogo głosował. Ale listy, kto przyszedł na wybory, a kto się
polenił, są przecież do wglądu. Popatrzymy więc uważnie, kto
obywatel, a kto szumowina. I powiem tak: jak ty, człowieku, państwu,
tak państwo tobie. Zacznie ktoś krzyczeć policja, biją mnie albo
chodzić za pozwoleniem na budowę czy jakąś ulgą podatkową albo
zapomogą. Zawsze wtedy popatrzymy: czy dany człowiek głosował, jak
należy, czy olał państwo, a więc państwo powinno jego olewać".
Po tej wypowiedzi Lepper dostanie swoje 67 proc. głosów przy
frekwencji 71 i godnie pożegna Kwaśniewskiego: "Życzę pomyślności w
życiu osobistym, panie piędziesięcioprocentowiec".
Złożywszy przysięgę, prezydent Lepper zwoła naradę generałów wojska,
policji i od służb specjalnych. "Nie będę
zapowie
malowanym
prezydentem jak Kwaśniewski. Jeżeli rząd Rokity utrzyma się chociaż
przez rok, to banany mi na polu wyrosną. A ja będę prezydentem przez
10 lat i jeżeli naród za tym się wypowie, zmienimy potem konstytucję
i będzie nawet drugie 10 lat jak najbardziej. Pomyślcie więc,
panowie. Oczekuję od was lojalności jako najwyższy zwierzchnik, no
wyczytajcie to sobie w konstytucji, co ja jestem".
Rząd Rokity przeforsuje w Sejmie i Senacie ustawę o podatku
liniowym. Lepper ją zawetuje i ona padnie. Podobnie ustawa o
reprywatyzacji, o prywatyzacji kolei itp.
Osiemdziesiątą siódmą ustawą po osiemdziesięciu sześciu uchwalonych
przez Sejm i zawetowanych będzie ustawa o zmianie nazwy uniwersytetu
w Lublinie z Uniwersytetu im. Marii Curie-
-Skłodowskiej (UMCS) na Uniwersytet im. Marii Skłodowskiej-Curie
(UMSC). Gdy prezydent Lepper nawet coś takiego zawetuje, rząd Rokity
oznajmi, że nie może rządzić, i poda się do dymisji.
Parlament nie zdoła powołać nowego rządu, inicjatywa przejdzie więc
w ręce prezydenta. Kiedy rząd Leppera z panią Hojarską jako
premierem nie uzyska większości w parlamencie, prezydent rozpisze
nowe wybory. "Albo dacie mi rządzić, albo nikt nie będzie rządził"

powie Lepper przed wyborami i Samoobrona otrzyma 52 proc. mandatów.
"Polskę naprawiać trzeba demokratycznie i bez awantur"
oznajmi
Lepper i rzeczywiście nowy parlament grzecznie uchwali
podporządkowanie NBP ministrowi finansów i nadzwyczajne
pełnomocnictwa dla rządu na 3 miesiące. Ten okres wystarczy do
znowelizowania konstytucji wedle wzorów najlepszych, bo
amerykańsko-rosyjskich. Z USA zaczerpnie się likwidację urzędu
premiera, prezydentowi powierzając kierowanie rządem. Z Federacji
Rosyjskiej m.in. podporządkowanie NIK rządowi. Parlament uchwali
także ustawę o dekoncentracji kapitału i oddanie giełdy pod
zwierzchnictwo ministra finansów, który powinien regulować kurs
akcji, aby był on wreszcie uczciwy. Ustawa o Radzie Prasowej
przewidywać będzie, że Rada ta akceptować musi naczelnych redaktorów
gazet i czasopism, może zaś usuwać dziennikarzy, jeśli ich
publikacje "szkodzą Państwu Polskiemu lub interesom Narodu". I tak
to się rządy Leppera pięknie rozwiną.
Spisałem tę prognozę głównie z myślą o historykach piszących teraz
nowe podręczniki szkolne. Namawiam ich do włączenia tego wywodu
awansem do ich książek, bo dzięki temu będą one dłużej aktualne,
rząd Leppera być może więc nie wycofa ich zbyt szybko z obiegu.
Pisanie nowych podręczników powierzy bowiem pani minister Renacie
Beger, a ona pisze powoli.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pelisa na penisa
Ćwierć wieku temu słynęliśmy w świecie z liczby żubrów
przypadających na głowę mieszkańca, eksportowanych kilogramów węgla
w przeliczeniu na jednego obywatela i wielkich jak główki kapusty
jabłek profesora Pieniążka. Zdaje się, że jedynym popularnym
produktem, którego nie powstydzimy się w nowej Europie, będą
prezerwatywy. Trwa o nie wojna ideologiczna.
Fakty
15 sekund
z taką częstotliwością AIDS zabija gdzieś w świecie
człowieka;
42 mln
tyle osób na świecie żyje z wirusem HIV;
5 mln
liczba osób zmarłych na AIDS;
3 mln
tylu nosicieli HIV przybyło w 2003 r.;
8432
liczba Polaków (zarejestrowanych) żyjących z wirusem HIV;
1335
liczba Polaków (zarejestrowanych) chorych na AIDS;
653
tyle osób zmarło w Polsce na AIDS;
500 proc.
wzrost liczby nosicieli HIV w regionie
wschodnioeuropejskim w latach 1995
97;
25 tys.
szacunkowa liczba nosicieli HIV w Polsce;
90 proc.
odsetek Polaków mających świadomość ryzyka zarażenia się
HIV;
40 proc.
odsetek Polaków nieużywających prezerwatyw podczas
stosunku z nowym partnerem;
53,3 proc.
dla takiego odsetka Polaków i Polek noszenie przy sobie
zawsze prezerwatywy jest przejawem rozsądku.
Wyklinanie prezerwatyw
Czy to, że 60 proc. ludzi w Polsce stosunek z nowym partnerem odbywa
bez prezerwatywy (a 13 proc. idzie do łóżka z kimś poznanym tego
samego dnia), dowodzi silnych wpływów kleru zwalczającego kondomy?
Wątpliwe.
Z ogłoszonego w grudniu 2003 r. corocznego "Światowego Raportu o
Postawach i Zachowaniach Seksualnych" (150 tysięcy odpowiadających)
wynika, że np. tylko 3 proc. kobiet w Polsce stosuje się do
kościelnego zalecenia rozpoczynania współżycia seksualnego dopiero
po ślubie. Trudno więc przypuścić, że klerowi udało się zaszczepić
obrzydzenie do prezerwatyw. Stronienie większości od kondomów wynika
raczej z niechlujstwa lub braku lęku przed AIDS. W jakimś stopniu
także z kłamstw Kościoła i prasy przykościelnej, że prezerwatywa nie
chroni przed zakażeniem.
Ponieważ zwalczanie przez Kościół kondomów z przyczyn czysto
doktrynalnych nie odnosi skutku, kler zniechęca do tych zabezpieczeń
twierdząc, że są one nieskuteczne. Kampanię tę światowe organizacje
humanistyczne uznają za ludobójcze, szczególnie np. w Afryce, gdzie
znaczna część ludności zarażona jest wirusem HIV i skazana na
śmierć. Przy tym nadmierny przyrost naturalny jest jedną z przyczyn
masowych zgonów z niedożywienia.
Przewodniczący watykańskiej Kongregacji ds. Rodziny kardynał Alfonso
Lopez z Kolumbii ogłosił, że kondomy mają maleńkie otworki
przepuszczające śmiercionośne wirusy. Arcybiskup z Nairobi poszedł
jeszcze dalej w szerzeniu ciemnoty: stwierdził, że epidemia AIDS
rozszerza się wskutek używania prezerwatyw. W jego ojczyźnie Kenii
jest to kłamstwo szczególnie zbrodnicze, gdyż 20 proc. ludności to
nosiciele HIV.
Poglądom tym sprzeciwiła się Światowa Organizacja Zdrowia (WHO)
będąca agendą ONZ. Komisja Europejska także wydała specjalny
komunikat negujący katolicką kondomofobię.
Ze sprzeciwem Komisji polemizowali polscy arcybiskupi Życiński z
Lublina i Gocłowski z Gdańska.
Zwalczaniem prezerwatyw zajmuje się nie tylko prasa katolicka, ale
także prawicowa sympatyzująca z klerem pozwala jego przedstawicielom
głosić bzdury na swoich łamach. Na przykład "Rzeczpospolita" w lutym
2000 r. wydrukowała wywiad z ks. Ryszardem Halwą z Fundacji "SOS
Obrony Poczętego Życia". Mówi on: Na mieście reklamuje się
prezerwatywę jako środek zabezpieczający przed AIDS. Niestety to
jest wielki fałsz. Jak może prezerwatywa, której pory są wielkości
makro zabezpieczać przed wirusem wielkości mikro.
Księża występują więc jako autorytety w zakresie technologii
wytwarzania produktów gumowych i znawcy wirusów.
Kondom z atrakcjami
Największym producentem prezerwatyw w Europie jest niemiecka firma
Condomi, a jej bezpośrednim partnerem i udziałowcem dawny krakowski
Stomil, a dziś Unimil. Moce produkcyjne fabryki w Dobczycach (30 km
od Krakowa) to 200 mln sztuk. Jest to jedyna fabryka prezerwatyw w
Polsce.
Kondomy dzielą się pod względem wielkości, grubości ścianki,
kształtu (karbowane, prążkowane, kropkowane, gładkie), aromatu
(czekoladowe, bananowe, truskawkowe, malinowe, miętowe) i
zapuszczonej do wnętrza chemii (pudrowane, poślizgowe,
plemnikobójcze, opóźniające wytrysk
z lignokainą, lekkim środkiem
znieczulającym). Gdyby zastosować wszystkie możliwe kombinacje
zamawiających, to okazałoby się, że fabryka w Dobczycach produkuje
ok. 100 różnych typów prezerwatyw. W Polsce najlepiej sprzedają się
gumki gładkie, z aromatów zaś najlepiej schodzi truskawka.
Najważniejszym produktem służącym do produkcji kondomów jest lateks,
czyli sok z drzew kauczukowych. Aby miał odpowiednie właściwości,
drzewo powinno mieć nie mniej niż 7 lat.
Zanim lateks zostanie przerobiony na prezerwatywę, przez 96 godzin
miesza się ze sobą składniki chemiczne, które mają być do niego
dodane. Kolejną dobę zajmuje mieszanie lateksu z chemią. Gdy masa
jest już gotowa, wlewa się ją do urządzeń zwanych ciągami
lateksowymi. Z nich dopiero wychodzi coś, co kształtem przypomina
prezerwatywę.
Do specjalnej taśmy przymocowane są formy penisopodobne. Zanurza się
je w gumie, suszy w specjalnym piecu, ponownie zanurza i ponownie
suszy. Tak więc cienka ścianka prezerwatywy składa się w zasadzie z
dwóch warstw gumy.
Po zdjęciu z ciągu lateksowego prezerwatywy są prane i "pudrowane na
mokro" (środkami bakteriobójczymi). Potem suszy się je i usuwa
nadmiar pudru.
Wirus nie przejdzie
Kolejny tydzień to elektroniczne testowanie prezerwatyw. Każda
prezerwatywa nakładana jest na elektrodę o kształcie penisa i
prądzie 2 tys. voltów i wkładana do specjalnej ko-mory. Jeśli gumka
jest zbyt cienka, następuje przebicie prądu i produkt zostaje
odrzucony. Naciąganie prezerwatyw na elektrody odbywa się ręcznie.
Sprawnej pracownicy zajmuje to ok. 1,5 sekundy...
Mniej więcej co godzinę szczegółowo badana jest próbka serii.
Badania są trzy: na pojemność, rozrywanie i przepuszczalność.
Pojemność sprawdza się przez nadmuchiwanie kondoma. Według norm
europejskich, prezerwatywa musi pomieścić 18 litrów powietrza. Te
Unimilu mieszczą średnio 37. Rozrywanie polega na przyczepieniu
wy-cinka gumy do urządzenia, które je rozrywa. Mierzy się to w
jakiejś skomplikowanej jednostce fizycznej. Test przepuszczalności

nieobowiązkowy
wymyślił sam zakład.
Służy do tego roztwór fioletu goryczki. Jest to roztwór składający
się z fioletowych cząstek 100 razy mniejszych niż wirus HIV. Płyn
ten wlewa się do prezerwatywy i zanurza ją w wodzie destylowanej. Po
dobie widać, czy woda zmieniła kolor, czy nie. Gdyby okazało się, że
zmieniła, niszczona jest cała wyprodukowana seria.
Dopiero po przejściu całego procesu sprawdzania jakości, co zajmuje
ponad tydzień, do prezerwatywy dodaje się końcowe preparaty (np.
olej silikonowy) i foliuje. Każda prezerwatywa posiada własny numer.
Wytwarzana w Polsce prezerwatywa stanowi produkt, z którym Polska
kojarzyć się będzie w Unii Europejskiej lepiej niż z bigosem,
"Wyborową" czy oscypkami. Na zachód od Polski antykondomowe kampanie
kościelne uznawane są za przejaw niepraw-dopodobnie bzdurnych
przesądów katolickich szerzonych za pomocą kłamstwa.
Źródła:
Durex
"Światowy Raport Postaw i Zachowań Seksualnych
2003"

www.durex.pl
Krajowe Centrum ds. AIDS
www.aids.gov.pl
Serdeczne podziękowania za pomoc dla Unimil S.A.
www.unimil.com.pl
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rząd zwariował!
Czy rządowe pomysły na górnictwo są do dupy? Dlaczego źle
przygotowane
czytaj poniżej. Dlaczego trafne
czytaj obok.
Decyzje dotyczące górnictwa nie są wynikiem niekompetencji, głupoty,
niedoinformowania. Podjęto je świadomie i wbrew polskiej racji
stanu. Możliwa jest też druga ewentualność
podjęto je
nieświadomie, bo niektórzy członkowie rządu nie czytają tego, co
sami podpisują. Obie ewentualności są równie groźne.
W środę 17 września wiceminister Jacek Piechota przemawiał z trybuny
sejmowej. Zachwalał rządowy projekt ustawy o restrukturyzacji węgla
kamiennego przesłany do Sejmu 10 września.
Takiego dziwoląga w polskim Sejmie chyba dotąd nie było. Oto w
jednym dokumencie rząd przedstawia tekst nowej ustawy i prosi o jej
uchwalenie w trybie ekspresowym. W drugim
pisze, że proponowana
ustawa jest do dupy i na pewno ją zawetuje Komisja Europejska. A w
trzecim
alarmuje, że gdy już się tego gniota uchwali, a Komisja
Europejska go zawetuje, to nasze kopalnie splajtują. I wszystko to
firmuje podpisem prezes Rady Ministrów Leszek Miller, w piśmie
przewodnim prosząc Marka Borowskiego o nadanie priorytetu pracom nad
projektem ustawy.
Z przesłanego wraz z projektem ustawy "Uzasadnienia" posłowie
dowiedzieć się mogli, że gniot ów ma nas kosztować 8 mld zł. Na same
"osłony" dla wywalanych i zachęty dla biznesmenów, którzy tych
wywalanych zechcą zatrudnić, rząd zamierza wybulić 1,7 mld zł.
Liczba wywalonych ma być nie wyższa niż 29 700; 23,1 tys. ludzi w
przyszłym roku.
Z "Uzasadnienia" także się można dowiedzieć, skąd weźmiemy kasę na
realizację gniota (jeśli go uchwali parlament i podpisze prezydent).
Na razie zapłacimy nie my (podatnicy), tylko banki. 200 mln zł ma
zdobyć
czytaj: pożyczyć
Fundusz Górnośląski (gwarancje da skarb
państwa). Posłom nie powiedziano, kto ma udzielić tego kredytu, więc
można się domyślać, że będzie to jakaś grupa banków. 300 mln zł
zdobędzie rząd. Tego kredytu udzieli Bank Rady Rozwoju Europy.
Jeszcze jest w planie pożyczka w wysokości 500 mln, już nie złotych,
tylko dolarów (o czym pisaliśmy w "NIE") od Banku Światowego.
Dlatego szybko trzeba było wskazać jakieś cztery kopalnie do
zamknięcia, co też zostało uczynione.
W "Uzasadnieniu" do projektu ustawy o restrukturyzacji górnictwa
napisano także, że jeśli te miliardy złotych damy kopalniom w formie
pomocy publicznej, a Komisja Europejska wyrazi swój sprzeciw, to
dojdzie do katastrofy: W przypadku wypłaty pomocy i sprzeciwu
zgłoszonego przez Komisję, beneficjent będzie zmuszony do zwrotu
otrzymanych środków do budżetu. W przypadku polskich kopalń oznaczać
to będzie ich natychmiastową upadłość.
Mamy tu świadectwo gigantycznego cynizmu autorów projektu ustawy o
restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego. Wiedzą bowiem, że
dojdzie do autentycznej katastrofy. Więcej nawet
sami prognozują
jej rozmiary. To nie my straszymy, to rząd straszy.
Wraz z projektem ustawy, jego "Uzasadnieniem", licznymi tabelami,
projektami aktów wykonawczych i "Oceną skutków regulacji" (która tak
naprawdę nie jest żadną oceną, tylko streszczeniem) posłowie dostali
kopię pisma podpisanego przez minister Danutę Hbner, szefową Urzędu
Komitetu Integracji Europejskiej. Ten kwit ma datę o dzień
wcześniejszą niż pismo od premiera do marszałka. Skierowany jest do
Aleksandra Proksy, sekretarza Rady Ministrów oraz (do wiadomości)
Jacka Piechoty, wiceministra gospodarki. To opinia o zgodności
projektu ustawy restrukturyzacyjnej z prawem UE. Przedłożony projekt
budzi poważne wątpliwości co do zgodności z prawem unijnym
(wytłuszczenie pani minister). To stwierdzenie minister Hbner
powtarza w swoim piśmie trzy razy. I nie dlatego, że jej koledzy z
rządu, jak austriaccy oficerowie, pojmują tylko to, co im się powie
po trzykroć. Tylko dlatego, że pani minister po kolei wyłuszcza, co
nam nie przejdzie.
Stąd wniosek, że rząd doskonale wie, jakiego gniota podsuwa
parlamentarzystom do uchwalenia. Doskonale też wie, że dla polskiej
gospodarki ten gniot jest jak bomba wodorowa. Rozwali górnictwo, a
przy okazji pierdyknie w elektrownie, kolej, policję i budynki
rządowe.
Ktoś może sobie pomyśleć w następujący sposób: kiedy rząd zdał sobie
sprawę z tego, że jego projekt reformy górnictwa jest do dupy,
postanowił jak najprędzej pozamykać, ile się da. I pozwalniać jak
najwięcej ludzi. W 2004 r. aż 23,1 tys. Tak, żeby w roku naszego
wejścia do Unii (czyli też w przyszłym roku) w górnictwie było już
pozamiatane.
Przerażony całą tą sytuacją poseł Tadeusz Motowidło z SLD złożył
interpelację. Pytał Piechotę między innymi, dlaczego urzędnicy
rządowi nie konsultowali projektu tej ustawy z Komisją Europejską, a
zamierzają to uczynić dopiero teraz, czyli w środku procesu
legislacyjnego.
Nie da się postawić innej diagnozy
rząd zwariował, bo gryzie się
we własny ogon.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Klubokawiarnia
Przyszli kronikarze dziejów SLD
oby tylko nie jakiś współczesny
Długosz
odnotują zapewne skuteczne namaszczenie Krzysztofa Janika
przez premiera Leszka Potłuczonego. Jeszcze
na kilka godzin przed posiedzeniem parlamentarnego klubu, który
demokratycznie miał wybrać wskazanego kandydata, stary
przewodniczący klubu zapierał się przed odejściem. Wtedy Leszek
Potłuczony obrady ścisłego kierownictwa kazał przerwać, że niby mu w
kręgosłupie strzykać zaczęło, i wziął przewodniczącego Jaskiernię
na stronę. Wrócił z odnowionym kręgosłupem i gotowością do
rezygnacji Jaskierni. Ciut później Janik gładko wybrany został. Ku
swemu zaskoczeniu. Nawet expos nie miał przygotowanego.
Miał za to plan cudownej przemiany prezydium klubu parlamentarnego
SLD. Aby z ciała rozmnożonego, nieruchliwego zrobić sprawne komando,
taki "Grom" SLD. I słusznie, bo kiedy dobrzy ludzie sięgnęli po
zakurzoną listę władz klubu, to okazało się, że prominentami tam
byli:
Roman Jagieliski
dwa lata temu koalicjant na listach wyborczych,
ostatnio autor największej prestiżowej porażki rządu i SLD podczas
budżetowych głosowań;
Tomasz Mamiski
właściciel gospodarstwa agroturystycznego i
prywatnej, medialnej Partii Emerytów i Rencistów, mistrz w mamieniu
wyborców, obecny kompan pana Jagielińskiego;
Jan Klimek
przywódca nieobecnego nawet w mediach Stronnictwa
Demokratycznego;
Robert Smole
rzecznik prasowy klubu parlamentarnego SLD,
okrzyknięty przez sprawozdawców sejmowych posiadaczem głuchej
komórki;
Henryk DŁugosz
klient prokuratury;
MieczysŁaw Czerniawski
usunięty z klubu za udział w podwójnym
głosowaniu.
Janik, jako nowy przewodniczący, zapowiedział odchudzenie prezydium,
do tej pory ciała reprezentacyjnego, i tchnienie weń ducha pracy
organicznej i walki. I tak:
Andrzej Celiski
dyżurny SLD-owski moralista i intelektualista,
został wiceprzewodniczącym i szefem zespołu politycznego;
WiesŁaw Kaczmarek
ksywa Rudy, wytrawny krytyk polityki
gospodarczej rządu
szefem zespołu ekonomicznego i też wickiem;
Anna Bakowska
też wice, poszła na sprawy społeczne;
Rysio Kalisz
wieczny wice, objął zespół ustrojowy;
IzabellĘ SierakowskĄ
buntowniczkę, obarczono odpowiedzialnością za
"ideowość i światopoglądowość" SLD, czyli byty abstrakcyjne;
Jacka Kasprzyka
socjalistę, rzucono na użeranie się z "partnerami
społecznymi";
SŁawka Bronka CieŚlaka
agenta "07 zgłoś się", uczyniono
odpowiedzialnym za politykę medialną.
23 stycznia nowy przewodniczący Janik w "Trybunie" odgrażał się: Już
powołaliśmy w klubie zespół do oceny stanu realizacji programu
wyborczego. (...) Zaplecze będzie chciało
dogonić rząd. Zapowiedział też, że nastąpi zmiana relacji klub
parlamentarny
rząd. Od tej pory posłowie nie będą już zaskakiwani,
na przykład nominacjami nowych ministrów.
I odważnie zażądał konsultacji wskazanego przez premiera na
stanowisko ministra skarbu kandydata o nazwisku znanym tylko
zaufanym. Parę dni potem zebrało się kierownictwo partii. Uznano, że
najlepszym kandydatem będzie Wiesław Kaczmarek. Ten jednak odmówił.
Wypadło, że ministrem będzie jednak wskazany przez premiera pan o
nazwisku znanym tylko zaufanym. W klubie zagotowało się. W efekcie
ministrem niespodziewanie został Zbigniew Kaniewski.
Poseł od I kadencji, szef związkowców przemysłu lekkiego, przeciwnik
prywatyzacji. Millerowiec z łódzkiej stajni. Dodajmy też

dobroczyńca, kosztem padającego łódzkiego "Cefarmu", prywatnej
spółki Szwed-Pol, w której jego 20-letnia córka była członkiem rady
nadzorczej ("Dyrektor Waciak", "NIE" nr 15, 21 i 23/2003, i
"Listonosz doniósł", "NIE" nr 5/2004).
Tymczasem opozycja żąda już przedterminowych wyborów, zaskakuje klub
SLD podchwytliwymi, nośnymi medialnie, populistycznymi hasłami. Klub
SLD jest w politycznej defensywie. Jako partia Mercedesów i cygar
musi się ze wszystkiego z opóźnieniem mediom tłumaczyć. W nowym
prezydium Janika nastawionym na poprawę relacji rząd
SLD nie słychać
zawołań do myślenia o relacji SLD
napierająca opozycja. Nie ma
zespołu do szybkiego reagowania. Do walki z opozycją. Jak tak dalej
pójdzie, to klub pod przewodem komanda Janika rzeczywiście poprawi
relacje SLD z rządem, ale przegra z prącą do władzy opozycją.
Autor : Z.N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Złote runo leśne
Lasy zajmują ponad jedną czwartą powierzchni kraju. W zdecydowanej
większości to własność państwa zarządzana przez Państwowe
Gospodarstwa Leśne
Lasy Państwowe.
Podstawowymi jednostkami administracyjnymi PGL są leśnictwa
podlegające nadleśnictwom, które z kolei podlegają Regionalnym
Dyrekcjom Lasów Państwowych. Nad nimi znajduje się Generalna
Dyrekcja, a wyżej tylko minister środowiska i Bozia. Od najniższego
szczebla w górę w lasach panuje bajzel i sobiepaństwo, nad którymi
nikt nie sprawuje kontroli. Skutek to straty w budżecie państwa
idące w miliony. Straty niewidoczne dla przeciętnego mieszczucha,
który idzie do lasu, aby zbierać grzyby, zalać pałę i załapać
kleszcza.
Wpadła nam w łapy "Informacja o wynikach kontroli funkcjonowania
Państwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe w wybranych
dziedzinach" pióra inspektorów Najwyższej Izby Kontroli. Po
zapoznaniu się z tą lekturą ministrowi finansów czuwającemu nad
wpływami do budżetu powinny opaść ręce, dziki spuścić ryje na
kwintę, bobry zapłakać jak bobry, a runo leśne powinno zwiędnąć.
* * *
Szczegółowe zasady gospodarki finansowej w Lasach Państwowych
określa rozporządzenie Rady Ministrów z 6 grudnia 1994 r. Zapisy
tego rozporządzenia są wciąż aktualne. W ramach tej gospodarki
Regionalne Dyrekcje prowadzą m.in. działalność uboczną i dodatkową.
Należy do niej pozyskiwanie zwierzyny, płodów runa leśnego, kory,
igliwia, żywicy, choinek i podobnych dupereli. A także działalność
produkcyjna i usługowa na rzecz gospodarki leśnej. Wspomniane
rozporządzenie określa, że przychody z tej działalności nie mogą być
niższe niż nakłady poniesione na jej prowadzenie. A jak jest?
W dziesięciu wybranych Dyrekcjach Regionalnych LP straty nadleśnictw
wynikające z prowadzenia działalności dodatkowej wyniosły w ciągu
ostatnich pięciu lat ponad 7 mln zł. Połowa tego okresu to rządy
lewicy.
Największy wpływ na powstanie strat w działalności dodatkowej
wywarło utrzymywanie ośrodków szkoleniowo-wypoczynkowych, które nie
dość że nie przynosiły dochodów, to pożerały kupę szmalu.
Wierchuszka z dyrekcji Lasów różnych szczebli traktowała i traktuje
te ośrodki jak prywatne posiadłości, które muszą być stale
utrzymywane "pod parą". Najczęściej szkolenia to pic na wodę,
chodziło głównie o balangi z zaprzyjaźnionymi politykami, imprezy we
własnym gronie, a także zakończenia rozmaitych pielgrzymek leśnych
ludzi z udziałem kleru. W tym samym czasie pracownicy administracji
leśnej otrzymywali wypłaty z poślizgiem i w ratach, a wykonujące
podstawowe prace w lasach Zakłady Usług Leśnych musiały walczyć o
każdą złotówkę dla swoich pracowników. Niektóre padały po kilku
miesiącach roboty nie otrzymawszy zakontraktowanej forsy.
W wielu nadleśnictwach także działalność socjalno-bytową prowadzono
i rozliczano jako uboczną lub dodatkową. Powodowało to bajzel w
papierach, ale też wymierne straty. Regionalne Dyrekcje, które
powinny kontrolować finanse nadleśnictw, nie wyciągały konsekwencji,
gdyż w większości same podobnie prowadziły i rozliczały takie
przedsięwzięcia. Pod hasłem "działalność socjalno-bytowa" kryje się
głównie utrzymywanie mieszkań, z których część nie była mieszkaniami
służbowymi.
* * *
Nadleśnictwa prowadzą także nadzór nad lasami niepaństwowymi, jeśli
właściciele tych lasów zapewnią finansowanie takiego nadzoru, w tym
prowadzenie prac leśnych. Jak się okazało, w 35 nadleśnictwach (81
proc. objętych kontrolą) prowadzono nadzór nad lasami
niepaństwowymi, choć ich właściciele nie byli w stanie za to
zapłacić. Dopłacały nadleśnictwa ze środków państwowych, a prywatni
właściciele tłukli szmal wycinając drzewa, produkując drewno w
tartakach, sprzedając je za granicę. W leśnym powietrzu śmierdzi
korupcją. Od wejścia w życie znowelizowanej ustawy o lasach państwo
dopłaciło do tego procederu skromne 29 mln.
Gospodarka gruntami to kolejna dziedzina, w której dochodzi do
patologii. Na przykład nadleśniczy Nadleśnictwa Chojnów jako
reprezentant skarbu państwa zawarł z kilkoma podmiotami umowy
dotyczące dzierżawienia lasów. Umowy opiewały na okresy co najmniej
15 lat. W państwowych lasach prywatne podmioty rozpoczęły wznoszenie
obiektów budowlanych, a nadleśniczy zobowiązał się do zwrotu
dzierżawcom kosztów tych inwestycji z państwowej kiesy. Budynki
zostały wzniesione niezgodnie z rozporządzeniem wojewody
warszawskiego, który utworzył na tym terenie Chojnowski Park
Krajobrazowy. Aż dziw bierze, że podobnych wypaczeń, których w całej
Polsce było bardzo wiele, nie dostrzegli urzędnicy Regionalnych
Dyrekcji i ministerstwa.
Jeśli do tego dodać tendencyjną i nieracjonalną gospodarkę drewnem,
która doprowadziła do upadku przemysłu drzewnego, oraz szczodre
finansowanie różnych kościelnych przedsięwzięć, w tym obowiązkowych
pielgrzymek pracowników, to szyszki w borach same opadają.
Nic dziwnego, że ostatnimi czasy z lasów Pomrocznej do Czech,
Słowacji, Ukrainy i Białorusi spierdalają wilki, niedźwiedzie,
rysie, a nawet sztucznie osiedlane bobry. W łapę nie biorą, a
sprzedać się nie chcą.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Brat Big Brothera
Stare układy nie rdzewieją. Kto był protegowanym rządu Buzka, wyżyje
i za Millera. Brat byłego wicepremiera to także jest ktoś.
Minister finansów Grzegorz Kołodko chce ratować wielkie, upadające
przedsiębiorstwa. Jest wielce prawdopodobne, że z pomocy tej
skorzysta Przedsiębiorstwo Budowy Szybów SA w Bytomiu. Firmą tą od
lat kieruje Aleksander Steinhoff, brat byłego wicepremiera, cieszący
się nieziemskimi względami ministrów i urzędników koalicji AWS
UW.
Bytomskie PBSz powstało w 1945 r. jako firma specjalizująca się w
budowie szybów i wyrobisk górniczych. Przez lata cieszyło się
uznaniem nie tylko w kraju. Tak było, dopóki jego sterów nie przejął
na początku lat 90. Steinhoff.
Przedsiębiorstwo państwowe szybko przekształciło się w spółkę
akcyjną, by wkrótce jej właścicielem został XI Narodowy Fundusz
Inwestycyjny "Jupiter". Już wtedy Aleksander S. mógł
korzystać z protekcji brata,
bo Janusz Steinhoff był prezesem Wyższego Urzędu Górniczego

instytucji sprawującej
nadzór nad wieloma sprawami w górnictwie, zwłaszcza dotyczącymi
bezpieczeństwa pracy. Podlegając wyłącznie premierowi był ponad całą
wierchuszką górniczą. Protekcja była jakże wskazana, gdyż firmy
zaplecza górniczego, do których należało PBSz, padały jak muchy.
PBSz miało się za to dobrze.
Prawdziwie tłuste lata nadeszły dopiero w 1998 r.
paradoksalnie,
bo dojście do władzy AWS oznaczało dla kopalń ograniczenie
wydobycia, więc dla firm zaplecza górniczego mniejszą liczbę zleceń
na wykonywanie wyrobisk górniczych.
Steinhoff pod czujnym okiem Big Brothera mógł mieć w dupie, co
dzieje się wokół. PBSz jako jedyna prywatna firma skorzystała z
dobrodziejstw ustawy o restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego.
Mało tego, jako jedyna została w niej wymieniona z nazwy. Dzięki
temu Steinhoff mógł na koszt państwa odprawić setki górników,
których nie potrzebował z powodu wspomnianych ograniczeń wydobycia
węgla.
Z uwagi na bezpieczeństwo czynnych kopalń należało na bieżąco
odwadniać sąsiadujące
z nimi nieczynne zakłady. PBSz, trzeba trafu,
wygrało wszystkie przetargi
w likwidowanych kopalniach. O tym, czy przetargi były ustawione czy
nie, wie pewnie tylko Jerzy Wodecki, wiceprezes Spółki
Restrukturyzacji Kopalń, który wówczas je organizował. Poza tym
nadzorujący górnictwo w owym czasie wiceminister gospodarki Jan
Szlązak osobiście wydał polecenie prezesom spółek węglowych, by w
pierwszej kolejności regulowali zobowiązania wobec PBSz z
pominięciem innych wierzycieli.
Ministerstwo Gospodarki, którym kierował Wielki Brat, zatwierdziło
PBSz plan restrukturyzacji przedsiębiorstwa (zgodnie z wymogami
wspomnianej ustawy), na podstawie którego prezes ZUS podjął decyzję
o rozłożeniu na raty zaległych 15 mln zł składek.
Kurewstwo jest tym większe, że PBSz do dziś jest właścicielem kilku
bardzo cennych nieruchomości w Katowicach, Rudzie Śląskiej i
Bytomiu. Tylko działka położona w Katowicach Dąbrówce wyceniana jest
na ok. 30 mln zł. Poza tym firma posiada ośrodki wczasowe w
Woszczycach, Tyliczu, Gdańsku Sobieszewie. Na marginesie, Aleksander
Steinhoff prywatnie jest właścicielem kilkunastohektarowego
gospodarstwa łowieckiego. Myślistwo to jego ogromna pasja, posiada
cholernie drogą kolekcję broni myśliwskiej.
Drugą jego pasją jest muzyka. Ma bzika na punkcie fortepianów i
pianin, w swojej kolekcji ma ich siedem, chyba że nie wiemy o nowych
nabytkach. Nie wygląda więc na nędzarza, nie mogącego spłacić długu.
Aleksander Steinhoff łasy jest na różnego rodzaju honory. Jest
wiceprezydentem Konfederacji Pracodawców Polskich (z jej ramienia
zasiada w Komisji Trójstronnej), zaś za rządów brata wszedł do
zarządu Związku Pracodawców Górnictwa Węgla Kamiennego. W gruncie
rzeczy, Aleksander Steinhoff zawdzięcza wszystko bratu. Kiedy AWS
utopił wybory i braciszek musiał pożegnać się z rządem, Aleksander
S. pojął, że należy
asekurować się z różnych stron.
Nie przypadkiem zatem w zarządzie PBSz znaleźli się Jan Siewierski,
brat obecnego wiceprezesa KGHM Stanisława Siewierskiego, a kopalnie
miedzi to bogaty zleceniodawca prac. W zarządzie PBSz zasiada
również były pracownik wydziału węglowego KW PZPR w Katowicach
Włodzimierz Przybyła, który jest zarazem członkiem Stowarzyszenia
Ordynacka zrzeszającego byłych działaczy Zrzeszenia Studentów
Polskich (wielu z nich to bardzo wpływowe osoby w SLD). Do
Stowarzyszenia tego należy m.in. Marek Kossowski, wiceminister
gospodarki odpowiedzialny w resorcie za górnictwo.
PBSz, od kiedy zarządza nim Steinhoff, buduje sieć zależnych spółek.
Pomysł jest prosty jak konstrukcja kilofa. PBSz SA jako spółka-matka
dysponuje majątkiem, który dzierżawią od niej spółki-córki, podzleca
też swoim córom roboty. Głównie chodzi jednak o to, by do spółek
zależnych trafiały zobowiązania PBSz SA. Przy tym Steinhoff i jego
świta korzystają z tego układu zasiadając w zarządach i radach
nadzorczych podległych spółek, co rozmnaża ich pobory.
W ten sposób interes ten kręci się do dziś i tylko dzięki temu PBSz
SA samo nie zostało postawione do upadłości, bo gdy w rządzie
zabrakło Big Brothera, nagle, niczym muchy, zaczęły padać spółki
zależne
transport, budownictwo, handel. Ostatnio upadł Zakład
Górniczy PBSz sp. z o.o., a w jego miejsce powstał Zakład Usług
Górniczych PBSz sp. z o.o. (oczywiście 100-procentowym właścicielem
jest PBSz SA).
Dzięki takim machinacjom Steinhoff może
omijać przepisy ustawy górniczej.
PBSz SA na jej mocy zostało objęte ustawowym zakazem zatrudniania
ludzi spoza górnictwa, bowiem firma korzystając z państwowych
dotacji na Górniczy Pakiet Socjalny podpisała stosowne zobowiązanie.
Zakaz ten dotyczy oczywiście PBSz SA, ale już nie ZUG PBSz sp. z
o.o. Steinhoff zatem
w zależności od sytuacji
zwalnia ludzi, by
po chwili zatrudnić ich do konkretnej roboty. Nie ma to jednak nic
wspólnego z tworzeniem nowych miejsc pracy. Ci, którzy znaleźli u
niego robotę, od pół roku dostają pensje z opóźnieniem i na raty. W
połowie lipca dostali kasę za maj. Część wynagrodzenia dostają w
bonach, których sklepy nie chcą realizować, bo PBSz nie zwraca im za
nie pieniędzy.
PBSz kierowane przez Steinhoffa znajduje się na krawędzi upadku.
Przestało być już wiarygodnym kredytobiorcą dla banków. W jednym z
nich wciąż zalega z kredytem, którego spłatę gwarantowała w 2001 r.
Państwowa Agencja Restrukturyzacji Górnictwa. Po niedotrzymaniu
terminu PARG przedłużyła PBSz gwarancję za nic nie warte weksle.
Powód jest jednak oczywisty
do tej pory instytucją tą kierują
ludzie z rozdania brata Janusza.
Również dzięki układom firma Steinhoffa startuje w przetargach na
wykonanie robót górniczych w kopalniach, mimo że nie stosuje ona
Układu Zbiorowego Pracy dla Przedsiębiorstw Zaplecza Górniczego, nie
wspominając o tym, że jest zadłużona w ZUS, urzędach skarbowych,
PFRON itd., a są to warunki umożliwiające dopuszczenie firmy do
przetargu.
PBSz jest właścicielem nowosądeckich zakładów górniczych Nowomag,
gdzie od niedawna pełnomocnikiem prezesa ds. handlu i zbytu
odpowiedzialnym za marketing jest
cóż za przypadek
dawny
sekretarz Klubu Parlamentarnego AWS Andrzej Szkaradek. Niedawno
kilku członkom zarządu tej firmy
prokuratura postawiła zarzuty
o nadużycia finansowe. Sprzedając maszyny górnicze Bytomskiej Spółce
Węglowej Nowomag korzystał z pośrednictwa krakowskiej firmy Modus,
która nie wykonywała żadnych usług, lecz odbierała pieniądze za
rzekome doradztwo. Przewodniczącym Rady Nadzorczej Nowomagu jest
Aleksander Steinhoff.
Steinhoff wykiwał już, kogo się tylko dało.
Teraz przyszedł czas na premiera Kołodkę.
Steinhoff rozpoczął już przesuwanie swoich pracowników ze
spółek-córek do spółki-matki, bowiem cała grupa kapitałowa zatrudnia
blisko 1200 osób. W ten sposób będzie mógł skorzystać z pomocy
ministra finansów dla dużych firm znajdujących się na skraju
bankructwa.
Autor : Marek Wachowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rząd, błąd, swąd "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zasłuchani na śmierć "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Dziś m.in. "Nasz Dziennik" wyraża nadzieję, że może ktoś zastrzeli
prezydenta Kwaśniewskiego (i jego kolegów) jak Niewiadomski
Narutowicza.
"Nasz Dziennik"
16 października
"Myślę, że antidotum tego rodzaju jak szczepionka antyeseldowska
mogłoby na stałe wejść do kalendarza szczepień, zwłaszcza przed
wyborami. Ale, jak wiadomo, wojna z bakteriami i wirusami nigdy się
nie kończy, bo mają one przedziwną zdolność do mutacji. Codziennie
atakują poprzez media, sącząc środki promillerowskie, prorządowe,
prounijne, progrubokreskowe...".
PoK, "Szczepionka anty..."

17 października
"Drodzy Irlandzcy Przyjaciele! (...) Jesteśmy przekonani, że ponowne
odrzucenie przez Was traktatu nicejskiego w zbliżającym się
referendum znacząco wpłynie na losy Irlandii i Europy. Traktatem
zagrożony jest narodowy interes Irlandii, a w wymiarze ogólnym także
los prawdziwej demokracji. (...) Z wielką nadzieją będziemy patrzeć
w kierunku Waszej Zielonej Wyspy. Niech Bóg błogosławi Irlandię!".
74 podpisy prof., dr., mgr.

18 października
"Mija pięciolecie obowiązywania Konstytucji z 1997 r., której swego
rodzaju ojcem jest prezydent Aleksander Kwaśniewski. Praktyka
pokazała, że ten uchwalony przez lewicowo-liberalno-ludowe
Zgromadzenie Narodowe akt walnie przyspieszył likwidację podstaw
państwa polskiego".
Małgorzata Gross, "Kagańcowa Konstytucja"

19
20 października
"Poseł Gabriel Janowski nieodmiennie kojarzy mi się z Rejtanem, też
posłem, tyle, że z Nowogródka. Obaj działali w sytuacji
rozpadającego się państwa, zdrady narodowej i dyktatu głupiej lub
złajdaczonej większości, obaj też padli ofiarą moskiewskich
pachołków, bo Moskwa nie jedno ma imię. (...) Tak naprawdę, obaj
próbowali postawić tamę łajdactwu i rozkradaniu państwa. Zapatrzeni
w zachodnie mody Ponińscy i Rzewuscy, jako żywo przypominają
Kwaśniewskich i Millerów. (...) Kwaśniewski powiedział niedawno (w
odniesieniu do Ukraińców), że rząd nie powinien uginać się przed
demonstrantami. Ja się nawet zgadzam, tylko, że jeśli protestuje
cały Naród, to rząd powinien się zastanowić. No, ale do tego jest
potrzebny rozum. Koledzy z PZPR wprawdzie go posiadają, ale rzadko
go używają. Rejtan ich nie powstrzyma, może... Niewiadomski?".
Andrzej Kołakowski, "Historyczne analogie"

22 października
"W sobotnim referendum ponad 60 proc. głosujących Irlandczyków
powiedziało tak rozszerzeniu Unii na wschód. (...) Dam głowę, że
jednym z powodów takiego głosowania była zwykła zawiść. No bo niby
czemu my mielibyśmy mieć lepiej niż oni?".
Jan Sobala, "Referendum"
"Niedziela"
20 października
"W sytuacji nasilającej się presji zwolenników cywilizacji śmierci z
kręgów Unii Europejskiej wszyscy ludzie dobrej woli muszą
zmobilizować się i zjednoczyć w dążeniu do wpisania w traktat
akcesyjny Polski i UE artykułów gwarantujących nam
Polakom,
dzisiaj i w przyszłości, niezależnie od ewentualnych zmian prawa UE
czy też decyzji jej sądów i trybunałów
suwerenność polskiego prawa
w dziedzinie ochrony praw rodziny, w szczególności prawa do życia od
poczęcia do naturalnej śmierci, zakaz manipulacji genetycznych (np.
klonowania człowieka), prawo rodziców do decydowania o programach i
sposobie nauczania młodzieży przedmiotu wychowanie do życia w
rodzinie".
Antoni Zięba,
"Barbarzyństwo Unii Europejskiej"
"Głos"
19 października
"Miną lata, ludzie zapomną, iż towarzysz Urban kiedykolwiek istniał

jedynie jego prochy, jak wielu przed nim, użyźnią ziemię. Papieża
Jana Pawła II ludzkość nie zapomni przez wieki, a imię jego będzie
czczone nie tylko przez katolików, ale przez wszystkich moralnych
ludzi tego świata. Czyż nie czuje się towarzysz jak mały robak,
który usiłuje kłuć swym jadowitym żądełkiem bez większego skutku?
Czy naprawdę warto? Czy ma sens zaprzedawać swą duszę księciu
ciemności? Nie ja odpowiem na to pytanie".
Janusz Subczyński, Floryda, "Z listu
otwartego do towarzysza Jerzego Urbana"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Maryniarz też ziołnierz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Afrolale
Antyrasiści w naszym kraju podnieśli larum, że nasze społeczeństwo
jest rasistowskie.
Bo w supermarketach Tesco w Warszawie i okolicach będąca tam w
publicznej ofercie lalka Chou Chou (czytaj: szu-szu) działająca na
baterie, zamykająca oczy po ukołysaniu, budząca się z płaczem lub ze
śmiechem ma dwojaką ocenę. Białoskóra jest za 229,99 zł, a
ciemnoskóra jedynie za 159,99 zł. Z prostego rachunku wynika, że
polskie społeczeństwo idące do Wspólnej, także ciemno-skórej, Europy
jest rasistowskie za 70 (słownie: siedemdziesiąt) złotych.
Oburzeni odkryliśmy, że w stołecznych agencjach towarzyskich, czyli
burdelach, panie ciemnoskóre niepotrzebujące baterii, jedynie
drinka, też zamykające oczy w trakcie, też
budzące się zwykle ze śmiechem lub wymuszającym ekstradopłatę
płaczem są średnio o 100 (słownie: sto) złotych droższe niż ogólnie
dostępne w ofercie zwykłej panie jasnoskóre, zwłaszcza zza
wschodniej granicy.
Gdy skomasuje się ofertę Tesco z "Cubanka prywatnie", czarno na
białym widać, że czekoladowe panie żywe, nie na baterie i te
nieżywe, są o średnio 30 (słownie: trzydzieści) złotych droższe niż
białe. Wynika z tego jednoznacznie, że społeczeństwo polskie jeszcze
niedojrzałe jest rasistowskie. Jednak po osiągnięciu dojrzałego
wieku solidarnie pokutuje za rasistowskie dziecięce zabawy.
Autor : Z.N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kogo Miller nie przeleciał
Sporządzam ten felieton 6 grudnia. Zapowiadałem na sezon św.
Mikołaja prezent dla partii i narodu: upadek Millera. Nie taki
jednak, jaki się zdarzył, miałem na myśli. Fotel premiera ma
siedzenie na niespełna metrze nad ziemią, on zaś walnął ambitniej,
od razu z 500 metrów.
Lotnicy powiadają, że radziecki helikopter, który wiózł Millera,
jest bardzo dobry, tylko Jakubowska przynosi pecha. Politycy
potwierdzają, że wznoszenie się Jakubowskiej grozi wypadkiem, ale
ten akurat był pod każdym względem szczęśliwy dla premiera.
Millerowi już nagle wszyscy śpiewają -Chwała na wysokościach-.
Notowania cudownie ocalonego premiera poprawią się o jakieś 10
procent. Skoro zaś papież ogłosił, że modli się za Millera, premier
naciągnie na tym jeszcze ze 3 procenty. Prawdę mówiąc, papież
powinien wszczynać modły wtedy, gdy Miller wzbija się w powietrze.
Po cudownym ocaleniu każdy potrafi wymodlić cud dokonany. Na
zrastanie się lekko zdemolowanego kręgosłupa wystarczy zaś modlący
się proboszcz. Chyba że po papieskich modłach zrośnie się
helikopter.
W każdym razie kraksa tak bardzo poprawi Millerowi jego sytuację
polityczną, że zrozpaczona opozycja puściła już pogłoskę, że premier
przypuszczalnie sam nasypał cukru do paliwa lotniczego, chytra
bestia. Podejrzenia te uważam za mylne. Gdyby upadek Millera z nieba
stanowił jego wykalkulowane ryzyko, Miller zaprosiłby do helikoptera
bardziej znaczącą świtę, żeby ją przelecieć. Spadałby z nim Jerzy
Jaskiernia, po przebytych wcześniej potłuczeniach człowiek tak teraz
delikatny, że powietrzna katastrofa stwarzałaby dużą szansę
umorzenia śledztwa w sprawie ustawy obejmującej automaty do gier.
Lecieliby ministrowie Szmajdziński i Zemke, i to nie jako zakładnicy
bezawaryjnego funkcjonowania sprzętu wojskowego. Ich połamanie
oddaliłoby perspektywę badania trafności wydatków zbrojeniowych.
Leciałby Józef Oleksy zabrany w przewidywaniu, że na ewentualnym
wózku inwalidzkim mniej chyżo jeździłby po województwach wszczynać
dyskusje o przywództwie w SLD. Siedzieliby w helikopterze
ministrowie Janik i Wagner potrzebujący renowacji politycznej, którą
współczucie narodu zawsze zapewnia nieboszczykom i kalekom. Miller z
właściwą mu gracją zaprosiłby na przejażdżkę także żonę
Kwaśniewskiego. Jej prezydentura staje się bowiem tak nieuchronna
jak tajfun zbliżający się do amerykańskich wybrzeży. Kraksa lotnicza
trwająca sekundy zapobiegłaby zaś katastrofie państwowej, która
ciągnąć się może przez 10 lat.
Gdyby premier Miller sam przygotował swój wypadek w nadziei, że
roztrzaskanie helikoptera zastąpi rozwalenie jego rządu, na pewno
zawczasu zaprosiłby na przejażdżkę jak nie Jolantę Kwaśniewską, to
przynajmniej jej czcigodnego męża. Zgon prezydenta w wypadku
lotniczym co prawda wzmocniłby szanse wyborcze wdowy, gdyż w świecie
przyjęte jest, że żony lub córki polityków dziedziczą urząd, ale
dopiero po ich śmierci. Jednakże wdowieństwo Kwaśniewskiej
korzystnie zmieniłoby charakter jej prezydentury. Rządziłaby jako
spadkobierczyni i zbolała kontynuatorka wiekopomnego Dzieła
Małżonka.
Zupełnie inną twarz Kwaśniewska pokaże obejmując prezydenturę za
życia Kwaśniewskiego. Jej ambicją i obsesją będzie ustawiczne
demonstrowanie, że nie jest mężowską marionetką. Skoro Kwaśniewski
łagodził antagonizmy i sklejał polityczne sprzeczności
Jolanta
radośnie rzuci sobie wszystkich nawzajem do gardła. Ponieważ
Kwaśniewski rzadko wetuje ustawy, Kwaśniewska nie uśnie w swoim
łożu, dopóki czegoś nie zawetuje sobie na sen. Kwaśniewski z rzadka
zgłaszał Sejmowi własne projekty ustaw, następczyni zasypie więc
parlament propozycjami. Na przykład ustawy nakazującej, że wszystkie
pieski zachować muszą swoje ogonki. Albo głoszącej, że dzieci są
słodkie i muszą być zdrowo chowane.
Dla wykazania się niepodległością Kwaśniewska pogoni precz całe
ludzkie dziedzictwo po mężu: Siwca, Ungiera, Szymczychę,
Majkowskiego, Szymanek-Dereszową aż po BORowików, szoferów,
kelnerów, fryzjerów i ogrodników. Szefem jej gabinetu zostanie
piosenkarz Gąsowski Wojciech, a szefem Rady Bezpieczeństwa
pani
Zapertowa. (Kto zacz pani Zapertowa, wszyscy się dowiedzą w
stosownym czasie). Michnik utraci wstęp na pokoje, a z nim wszyscy
myśliciele: i ci, co myślą o swoich pieniądzach, i ci, co o
przyszłości kraju i świata. Pałac zaludnią właścicielki butików i
raka piersi, dzieci bez nóg lub z wodogłowiem i tacyż artyści.
Prezydentowa pracować będzie nad modelami sukien dla dam swego
dworu, a z prezydentami i królami cudzoziemskimi dyskutować będzie
receptury wypieków, wekowanie jarzyn i tajniki bielizny. Mam powody,
żeby mniemać, że zgniliznę polskiego państwa uzupełni jego
zidiocenie, ale nie mam dowodów na swoje powody.
- W miniony piątek Pani Prezydent Rzeczpospolitej przebyła trwałą
ondulację
ogłosi na przykład Pałac i znikąd nie będzie na to
ratunku, gdyż Kwaśniewska wznosić się raczy ponad ziemię wyłącznie
na osiodłanym grzbiecie swego Anioła Stróża. Radzieckie helikoptery
pójdą zaś na złom jako relikt epoki aleksandryjskiej.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gates rucha Dyducha
Co to jest: czerwone z nożyczkami i myszką? Polityk SLD otwiera
szkolną pracownię komputerową.
Polską Bibliotekę Internetową reklamowaną jako narodowe dzieło
nowego cyberwieku otworzył z wielkim hukiem sam Leszek Miller 21
grudnia 2002 r. W przedsięwzięciu udział zadeklarowało 27 podmiotów,
głównie wyższych uczelni.
Dla ucznia i terrorysty
Codziennie nowe tytuły książek
reklamuje się PBI. Biblioteka
istnieje już ponad rok, a książek jest w niej zaledwie 260. Są to
głównie poczciwe dziełka narodowe: "Antek", "Boże coś Polskę",
"Janko Muzykant". Większe utwory
jak "Lalka" czy "Chłopi"

występują podzielone na tomy stwarzając sztuczny tłok w inwentarzu.
W skromniutkim katalogu PBI znajdują się jednak pozycje znacznie
ciekawsze niż ramoty narodowe służące dręczeniu szkolnej dziatwy. O
ile jeszcze obecność XIX-wiecznego kom-pendium o aluminium można
uznać za rzecz zbędną, acz niewinną, o tyle nie da się tego z
pewnością powiedzieć o wydanym w 1895 r. prawie 500-stronicowym
niemieckim podręczniku pt. "Materiały wybuchowe
historia, wyrób,
zastosowania, przykłady".
Wnikliwe, opatrzone licznymi rycinami dzieło opisuje wszelkie
aspekty wyrobu prochu strzelniczego, nitrocelulozy, nitrogliceryny i
paru innych znanych ówcześnie substancji. Obszernie potraktowano
także kwestię budowy zapalników, zasad bezpiecznego transportu i
fabrykacji bomb. Nieco archaiczna niemczyzna i tzw. gotyckie litery
nie staną zapewne na przeszkodzie w zapoznaniu się z "Materiałami
wybuchowymi" nie tylko przez wykształconych na niemieckich
politechnikach aktywistów al Kaidy, lecz i przez rodzimych
miłośników dużego bum-bum.
Sekretarz i dziatki
Pięć wysokiej klasy zestawów komputerowych
wraz z przedstawicielem
firmy Hewlett Packard Polska do Wałbrzycha przywiózł sekretarz
generalny SLD, poseł Marek Dyduch. Otrzymała je Szkoła Podstawowa nr
2 w Wałbrzychu
donosi z zachwytem lokalna prasa. Nieco wcześniej
gensek SLD obdarowywał pojedynczymi komputerami firmy IBM
wałbrzyskie przedszkola, co także opisała prasa lokalna oraz
"Trybuna". Tak właśnie na naszych oczach rodzi się nowa świecka
tradycja
wręczanie przez polityków dzieciom komputerów
ufundowanych przez wielkie koncerny.
Dyduch nie jest pod tym względem wyjątkiem, wyróżnia się jedynie
aktywnością. Dla wręczenia jednego cudzego wartego 3
4 tys. zł
komputera politycy potrafią przejechać setki kilometrów rezygnując z
wielu zajęć. Wiedzą, że to się opłaca. Opłaca się to także koncernom
komputerowym. Taki np. IBM wdraża w polskich przedszkolach program o
wdzięcznej nazwie Smart Kids zainaugurowany
jakżeby inaczej
z
udziałem Leszka Millera. Wśród 30 wytypowanych i obdarowanych
przedszkoli 9 znajduje się w Wałbrzychu i okolicach, 5 w Łodzi, 6 w
Warszawie. Pozostałe przedszkola-szczęściarze znalazły się w
województwach pomorskim i podlaskim.
Troszczenie się polityków o komputery dla szkół i przedszkoli w
swoich okręgach wyborczych może wydawać się zabiegiem niewinnym, a
nawet lokalnie patriotycznym. Sęk w tym, że światowe giganty takie
jak HP i IBM ubiegają się w Polsce o największe zamówienia
publiczne. Z ich punktu widzenia pozyskiwanie przychylności
polityków jest zagadnieniem kluczowym i
jak widać
niezbyt
kosztownym.
Ministerstwo dziwnych kroków
Za rozwój informatyzacji kraju odpowiada w Pomrocznej kilka resortów
jednocześnie. To, że każdy z nich ma inną wizję, widać od razu

wystarczy wejść na ich strony internetowe. Każda wygląda całkowicie
inaczej i zawiera inny komplet informacji. Najbardziej zdawałoby się
kompetentne w tej mierze "ministerstwo nauki i informatyzacji"

Komitet Badań Naukowych posiada oczywiście stronę najuboższą. Prócz
dziękczynnego listu ministra Kleibera do Jana Pawła II znajdziemy
tam jednak także polskie tłumaczenie tzw. strategii lizbońskiej

kluczowego dokumentu Unii Europejskiej będącego w istocie strategią
dogonienia przodującej dziś w nowych technologiach Ameryki. Próżno
jednak szukać na stronach polskich ministerstw najnowszych inicjatyw
Komisji Europejskiej dotyczących wsparcia dla tzw. oprogramowania z
otwartym źródłem (open source)
czyli po prostu darmowych programów
pisanych przez rzesze entuzjastów z całego świata. Sztandarowymi
programami tego typu są występujący w licznych odmianach system
operacyjny Linux oraz doskonały program biurowy OpenOffice.
W czasie gdy Unia wspiera programy darmowe, Polska
najbiedniejszy
z nowych krajów UE
wspiera Billa Gatesa. Właściciel Microsoftu
toczy bowiem bój na śmierć i życie z darmowym oprogramowaniem.
Główną bronią w tej walce jest patentowanie na masową skalę przez
Gatesa wszystkich możliwych rozwiązań informatycznych. Unia broni
się przed tym rękami i nogami, a jej coraz liczniejsze instytucje i
samorządy przechodzą na pracę w Linuksie. Uczynił tak m.in. samorząd
4-milionowego Hamburga. Ale, przynajmniej w Polsce, Gates wygrywa.
Jak donosi specjalistyczna prasa, Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
wydaje właśnie kolejny milion złotych na zakup programów Microsoftu.
Także Ministerstwo Edukacji ustami samej minister Łybackiej
zapowiedziało instalację w szkołach kolejnych dzieł Microsoftu jako
"łatwiejszych" i bardziej intuicyjnych w obsłudze.
Śmierć tura
Łatwość i intuicyjność byłyby może argumentami zrozumiałymi, gdyby
nie jeden drobny fakt
pojawienie się pierwszego w pełni
profesjonalnego polskiego systemu operacyjnego opartego na Linuksie.
Aurox
co po łacinie znaczy "tur"
jest całkowicie spolszczoną
wersją najpopularniejszej odmiany Linuksa o nazwie Red Hat. Autorzy
Auroksa długo i bezskutecznie zabiegali o zainteresowanie się
projektem Ministerstwa Edukacji. Nie pomógł fakt, iż Aurox dostępny
jest zupełnie za darmo, ani to, że wraz z nim rozprowadzane są
liczne, także darmowe, programy edukacyjne i biurowe. Najtańsza,
okrojona wersja programu biurowego Microsoftu przeznaczona dla
uczniów i studentów kosztuje tymczasem około 900 zł.
Zdaniem specjalistów najnowsze wersje Linuksa w niczym nie ustępują
dziełom Microsoftu i nie są wcale trudniejsze w obsłudze, lecz po
prostu nieco inne. Znacznie bardziej, dodajmy, zbliżone do obsługi
dużych systemów klasy UNIX stosowanych powszechnie w przemyśle i
bankowości. Z punktu widzenia szkoły Linux posiada jeszcze dwie
zasadnicze zalety
znacznie trudniej zarazić go wirusami, a
znacznie łatwiej ograniczyć dostęp dzieciarni do gier typu "zabij
wszystko, co się rusza". Ten ostatni element informacyjnej edukacji
rozwijany jest bowiem w nader wielu szkołach.
e-Polska 2005
Tak brzmi nazwa programu mającego dostosować Pomroczną do
informatycznych wymagań współczesności w ogóle i Unii w
szczególności. Obszerny, napisany cybernetyczną nowomową program
zawiera dwa powtarzane niczym mantra zaklęcia: gospodarka oparta na
wiedzy i powszechny szerokopasmowy dostęp do Internetu. Drugi z tych
elementów załatwi skutecznie podwyższenie podatku VAT na należące do
najwyższych na świecie ceny połączeń. Przykład gospodarki opartej na
wiedzy dają zaś naszym politykom głównie przedstawiciele Microsoftu.
W dziesiątkach spotkań z samorządowcami i politykami szczebla
lokalnego ludzie giganta z Redmont nie kryją, iż w trosce o
informatyzację polskich urzędów tak skonstruowali cennik swoich
produktów, by do ich zakupu nie było potrzebne rozpisywanie
kłopotliwych przetargów.
Autor : Adam Kowalski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Miasto hasa na golasa
Burmistrz może nierozsądnie wywalać pieniądze na lewo i prawo,
byleby jego decyzje klepnęli radni. Może rujnować miasto, a i tak,
jak ma w radzie większość, nie udaje się go odwołać i zastąpić kimś
bardziej rozważnym. Tak stanowi prawo.
Mieszkańcy Lędzin (woj. śląskie) mieli szczęście. Gdy szli do
wyborów, nikt nic nie wiedział o bankructwie miasta. Wygrał ten,
który odwiedził więcej domów, więcej osób przyjaźnie poklepał po
plecach, ładniej się uśmiechał. O dziurze w kasie zrobiło się głośno
dopiero wówczas, kiedy pracownicy Urzędu Miasta nie dostali wypłaty
za listopad.

Nie wiedziałem, że jest tak źle. Nie wiedziałem, że jest tak źle

powtarza Władysław Trzciński, nowy burmistrz.
Ale proszę nie
myśleć, że gdybym wiedział, to zrezygnowałbym z ubiegania się o
stanowisko. Trzeba ratować miasto.
Miasteczko bankrut
Przy świeczkach nie da się pracować. Głupio by też wyglądało, gdyby
urzędnicy ogrzewali się przy koksownikach. Tymczasem magistrat ma
długi i wobec przedsiębiorstwa dostarczającego energię cieplną, i w
zakładzie elektroenergetycznym. Wisi nawet firmie sprzedającej
papier do faksów.
Na początku grudnia na koncie Urzędu Miasta było niecałe 200 tys.
zł. A do zapłaty na już
dziesięć razy więcej. Wśród zaległości
były i drobiazgi, jak niecałe 50 zł za kserokopie map, i
niezapłacony podatek dochodowy w wysokości 57 tys. zł. Jeszcze na
tydzień przed gwiazdką burmistrz nie miał skąd wyłuskać kasy dla
swoich pracowników.
Po województwie poszła fama, że miasteczko zbankrutowało.
Z końcem roku minął termin spłaty kredytów bankowych. 30 grudnia
Lędziny powinny oddać ponad 20 tys. zł. Następnego dnia mijał termin
spłaty 1,5 mln zł.

To nie wszystko. Wraz z długami spółki, która jest własnością
gminy, zaległości Lędzin sięgają 4 milionów
twierdzi burmistrz
Trzciński, który już rządził Lędzinami. Był pierwszym burmistrzem w
kapitalistycznych dziejach Lędzin. Po nim na 8 lat stołek objął
Mariusz Żołna. Radość ze zwycięstwa skończyła się w momencie wypłaty
wynagrodzeń. Wtedy Trzciński dowiedział się, że miejskie konto
zablokował komornik, który działał na wezwanie spółki Master
zniecierpliwionej czekaniem na 207 tys. zł (nie licząc odsetek)
należnych za składowanie śmieci na wysypisku.
Później burmistrz Trzciński przeszedł bombardowanie całą serią
szokujących wiadomości. Dowiedział się na przykład, że miejskiej
spółce Partner miasto nie zapłaciło za zlecone remonty. Wyszło na
jaw, że gmina ma długi nie tylko w urzędzie skarbowym, lecz także w
ZUS.
Żeby uchronić się przed kolejnymi przykrymi niespodziankami,
burmistrz powrócił do peerelowskiego centralnego sterowania
każde
pismo, które przychodzi do urzędu i z niego wychodzi, najpierw musi
znaleźć się na jego biurku.
Miło już było
Lędziny są gminą od 1991 r., kiedy to przestały być dzielnicą
Tychów. W miasteczku mieszka 16 tys. ludzi. Pod nosem mają fabrykę
Fiat Auto Poland. Od drugiej strony miasteczka jest zjazd na
Wschodnią Obwodnicę GOP (a to oznacza bezpośrednie połączenie
drogowe z Warszawą, przejściami granicznymi ze Słowacją i Czechami
oraz z autostradą Wrocław
Kraków). Na terenie gminy znajduje się
kopalnia Ziemowit (działająca). O takim położeniu większość gmin w
Polsce może tylko marzyć. Dlatego lędzinianie zaczęli walczyć o
samodzielność, gdy tylko stało się to możliwe. Walkę prowadził
obecny burmistrz
ten sam, który teraz załamuje ręce. Przed rokiem
1991 był wiceprzewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej w Tychach, po
secesji Lędzin objął posadę burmistrza.

Kiedy odchodziłem, miasto miało 15 starych miliardów nadwyżki
budżetowej
mówi.
To, co zaoszczędziłem, mój następca jedynie
wydawał.
Mariusz Żołna nie zaprzecza. Wydawał. Wybudował kryty basen, trzy
urzędy pocztowe, parkingi, kanalizację. Stworzył duży Zakład Opieki
Zdrowotnej. Miasto opłacało naukę swoich olimpijczyków w Anglii i
Niemczech. Dzieciom z biednych rodzin kupowało podręczniki,
studentom fundowało stypendium w wysokości 800 zł na semestr. Czy
wydawał za dużo? Zawsze można dyskutować, czy nowa poczta jest
potrzebna, czy nie. To zależy od punktu widzenia.

W pierwszych latach samorządu nie było kłopotów z pieniędzmi.
Wtedy był inny problem: jak je mądrze wydawać
tłumaczy
eksburmistrz.
Nowy burmistrz nie zarzuca poprzednikowi, że wyrzucał pieniądze w
błoto. Tylko, że wydawał pieniądze, których nie miał. Tuż przed
wyborami wyremontowano jedną z ulic, a na innej wykonano
kanalizację. Obie inwestycje były jak najbardziej potrzebne. Tyle że
kosztowały 3 mln zł.
Wirtualny budżet
Kredyty, kredyty, kredyty. Za pomocą nowych pożyczek spłacano stare.
Zdaniem Władysława Trzcińskiego na tym opierała się strategia Żołny.
Swoje podejrzenia burmistrz opiera na analizie budżetu za 2002 r.

To jakaś fikcja
mówi Trzciński. Przypuszcza, że poprzednikowi
potrzebny był taki budżet tylko po to, aby pokazywać go w bankach, w
których Lędziny starały się o pożyczki.
Na początku roku uchwalono, że dochody Lędzin mają wynieść 30,9 mln
zł. Ta kwota wkrótce została skorygowana. Lędziny miały zarobić już
tylko 26,1 mln. Rzeczywiste dochody są prawie o połowę niższe.

Jak można było zaplanować, że w 2002 roku dochody ze sprzedaży
prawa własności nieruchomości wyniosą ponad 8 milionów złotych?
Przecież w latach wcześniejszych były to sumy rzędu 100, 200 tysięcy

oburza się Trzciński.

Prowadziliśmy bardzo zaawansowane rozmowy z pewną firmą
logistyczną zainteresowaną zakupem 30 hektarów ziemi. Gmina mogła
zarobić kilka milionów i to uwzględniliśmy przy planowaniu budżetu.
A potem, gdy firma niestety wycofała się, dokonaliśmy korekty
budżetu.
Żołna uchyla rąbka tajemnicy. Jego zdaniem obecny
burmistrz panikuje. Gdyby on (tzn. Żołna) był burmistrzem,
wiedziałby, jak wyprowadzić gminę z dołka.
Można hulać legalnie
Władysław Trzciński rozgryzł swojego poprzednika. Pod koniec grudnia
Lędziny miały otrzymać bardzo wysoką pożyczkę z Funduszu Ochrony
Środowiska na budowę oczyszczalni ścieków. Pożyczka została
wstrzymana ze względu na raban, jaki zrobił Trzciński. Gdyby
siedział cicho, pieniądze trafiłyby na konto gminy i byłoby ich
tyle, że spokojnie można by popłacić wszystkie długi. Banki nie
robiłyby kłopotów w zaciąganiu kolejnych kredytów i tak by się
zdobyło kasę na oczyszczalnię. A co potem? Kolejne kombinacje? Tego
nie wie nikt. Ani obecny burmistrz, ani poprzedni.
Nie wie również Regionalna Izba Obrachunkowa. Instytucja, która
kontroluje finanse gmin.
Teraz właśnie prowadzi kontrolę w Lędzinach.

To pierwszy tak drastyczny przypadek
mówi Dariusz Pluta, radca
prawny RIO w Katowicach.
Czy Lędziny mogą zbankrutować? Nie! Zgodnie z polskim prawem, jest
to niemożliwe. Jeśli w gminie zapanuje chaos, to premier powołuje
komisarza, który ma zaprowadzić porządek. Jednak zawieszenie
legalnie wybranych władz gminy jest możliwe tylko w razie
"powtarzających się rażących naruszeń prawa". Znaczy to, że nie
wystarczy, by gminna władza łamała prawo. Musi to robić...
nagminnie. I rażąco, czyli na przykład nie uchwalając budżetu.
W Lędzinach do tego nie doszło. Poprzednie władze wydawały pieniądze
zgodnie z prawem. I wydawały pro publico bono. Bo nikt nie
zaprzeczy, że lepiej, by gówna płynęły podziemnym rurociągiem, niż
trafiały do dziur wykopanych w ziemi.
Autor : Robert Kosmaty




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Wątpliwości Wałęsy
Ja też mam wątpliwości, czy demokracja jest dobra, czy zła

powiedział Lech Wałęsa w rocznicę podpisania porozumień
sierpniowych.
Fotel prezydenta
Prezydent miasta Łodzi Jerzy Kropiwnicki ma nowy fotel, na którym
umieszczono tabliczkę "Prezydent Miasta Łodzi". Takie same fotele,
ale bez wizytówek, mają przewodniczący Rady Miejskiej Sylwester
Pawłowski i członkowie prezydium. Prezydent ma fotel z wizytówką,
gdyż obawia się, by ktoś mu go nie zabrał
powiedział o fotelu z
tabliczką Kropiwnickiego przewodniczący Pawłowski.
Zupa Jurczyka
Prezydent Szczecina Marian Jurczyk zamierza otworzyć trzy
jadłodajnie dla bezdomnych i bezrobotnych. Jadłodajnie mają ruszyć
jesienią. Lokalna prasa doniosła, że wbrew wcześniejszym
zapowiedziom posiłki wydawane w prezydenckiej stołówce nie będą
darmowe. Talerz prezydenckiej zupy z wkładką kosztować będzie około
2 zł
zapewniał Marian Jurczyk podczas spotkania z protestującymi
bezro-botnymi. W szczecińskich barach mlecznych można kupić zupę już
za 64 gr. Są też droższe, ale ich cena rzadko przekracza złotówkę.
D. J.
Milczenie premiera
Z okazji pokazów lotniczych Radom nawiedzili premier Miller i
minister Szmajdziński. Premier nie rozmawiał z dziennikarzami.
Boi
się, że, jak się odezwie, znów spadnie mu popularność
zdradził
sekret premiera lokalnemu "Echu Dnia" jeden z VIP-ów.
W. P.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kurwa traci głowę
Czy policjanci z Wrześni chronili gangstera i ubili zagraniczną
panienkę, czy "Super Express" tworzy sensację?
Policja z Poznania rozbiła operujący w okolicach Wrześni i Gniezna
gang Rafała W., znanego bardziej jako Lala. Wydarzenie pozostałoby
prowincjonalne, gdyby nie "Super Express". Z prokuratorów i
policjantów wrzesińskich zrobił on uczestników imprezy urządzonej
przez Lalę, zakończonej zabójstwem i dekapitacją zwłok. Z naszych
ustaleń wynika, że stanowczo przedwcześnie.
Informacje, które zdobyliśmy z wiarygodnych źródeł, wskazują na
następujący przebieg wydarzeń:
Sierpień 2000. W ogródku posesji w Obłaczkowie pod Wrześnią
baraszkuje pies marki wilczur. Zaczyna kopać pod gruszą. Wygrzebuje
cuchnące szczątki. Dziecko bawi się wydobytymi przez psa
przedmiotami. Co nieco przypominają one części ludzkiego ciała.
Ówczesny najemca nieruchomości
nie jest nim Rafał W., tylko
zupełnie inna osoba
powiadamia policję. Okazuje się, że ziemia pod
gruszą kryje zwłoki kobiety. Ale niekompletne, bo pozbawione głowy.
Całość w stanie zaawansowanego rozkładu. Prokuratura Rejonowa we
Wrześni ustala: zgon nastąpił od 6 do 12 miesięcy przed znalezieniem
zwłok. Jego przyczyną było zabójstwo, ale nie ustalono, w jaki
sposób go dokonano. Przyjęto hipotezę, że kobieta była zagraniczną
prostytutką (Rumunka? Bułgarka? Rosjanka?). Nie udało się tego
mniemania zweryfikować. Głowy nigdy nie odnaleziono. Nie ustalono
też tożsamości ofiary. Z resztek macicy pobrano próbki, żeby zbadać
DNA ofiary. Na nic się to nie zdało, bo nikt nie zgłosił zaginięcia
kobiety odpowiadającej rysopisowi denatki i nie było materiału
porównawczego. Śledztwo umorzono.
Tropy do pana A. To on był najemcą nieruchomości w czasie, gdy
doszło do morderstwa. I miał brata, który utrzymywał kontakty z
mafią rosyjską. A dekapitacja jest ulubionym numerem grup
towarzyskich zza naszej wschodniej granicy. (Później brat pana A.
zginął w podejrzanych okolicznościach, utonął mianowicie podczas
wędkowania. Sęk w tym, że raczej nie łowił ryb...). Podejrzeń nie
udało się przełożyć na dowody.
W samochodzie pana A. wykryto ślady krwi, ale badania wykazały, że
nie była to krew ludzka. Za to juchę ludzką znaleziono w pobliskim
budynku wynajmowanym przez A. w czasie zabójstwa. Na wykładzinie.
Rafał W., czyli Lala, budynek ten wynajmował, ale na długo przed
zabójstwem. Prowadził tam warsztat samochodowy. Nie było w nim
wykładziny.
Wrzesień 2003. W warsztacie samochodowym należącym do Lali policja
wykryła cztery podejrzane samochody. Jeden z nich należał do
policjanta z Komendy Powiatowej Policji we Wrześni. Ustalono, że
zamontowana w nim skrzynia biegów pochodzi z kradzieży. Lalę
zatrzymano, ale szybko wyszedł na wolność.
12 listopada. CBŚ z Poznania, gliniarze z Komendy Wojewódzkiej oraz
antyterroryści zatrzymują Lalę i jego sześciu kumpli. Spodziewano
się, że panowie przestępcy mogą mieć przy sobie broń palną
nie
znaleziono przy nich nawet sztuki. Odkryto za to interesujące
dokumenty. Może z nich wynikać, że policjanci z Wrześni kupowali od
Lali trefne samochody. Sześciu spośród zatrzymanych, w tym Lala,
trafiło do aresztu. Prokuratura zarzuca im udział w
organizacjiprzestępczej, paserstwo, zmuszanie biciem do płatnego
dawania dupy, czerpanie korzyści z prostytucji oraz spowodowanie u
jednej z panienek poważnego uszczerbku na zdrowiu (połamano jej
nogi). Nie trafił do paki żaden policjant czy prokurator. Żadnemu
stróżowi prawa nie postawiono też zarzutów.
Tyle nasze ustalenia.
21 listopada. O zatrzymaniu Lali i jego kompanów napisała prasa
lokalna. Z artykułu wynikało, że gangstera w zamian za stosowne
wynagrodzenie chronili wrzesińscy policjanci i prokuratorzy, dlatego
przez długi czas był bezkarny.
Pojawił się również wątek kobiety bez głowy. Zasugerowano, że w
zabójstwo mogli być zamieszani stróże prawa, którzy brali udział w
imprezie towarzyskiej zorganizowanej przez Lalę.
24 listopada na łamach "Super Expressu" ukazała się publikacja pt.
"Stróże bezprawia": Trójka prokuratorów oraz kilkunastu policjantów
z Wrześni i Gniezna jest podejrzewanych o współpracę i ochronę gangu
Rafała W. "Lali" (...). Stróże prawa mogą być również zamieszani w
morderstwo prostytutki. (...) Jej ciało, pozbawione głowy,
znaleziono na posesji wynajmowanej przez Rafała W. ps. Lala (...).
Mamy informacje, że kobieta zginęła od strzału w głowę na jednej z
zakra-pianych imprez organizowanych przez "Lalę" dla
zaprzyjaźnionych policjantów i prokuratorów. Strzał był przypadkowy,
padł prawdopodobnie z broni służbowej jednego z biorących udział w
zabawie policjantów. Nieżywą prostytutkę pozbawili głowy, aby nie
było dowodów (...)
napisał "SE".
Skąd koledzy z "Super Expressu" czerpali wiedzę? Nie wiadomo, choć
można się domyślić. Tekst momentami był bardzo podobny do
opublikowanego wcześniej na łamach prasy lokalnej. Tyle że został
poważnie wzmocniony.
Jasne
niczego nie można wykluczyć, ale na razie przebieg wydarzeń
przedstawiony przez "SE" jest równie wiarygodny jak to, że mordu
dokonali żądni kurwiej krwi Marsjanie. Przypomnijmy
ze
zgromadzonych przez prokuraturę dowodów wynika, że przyczyna śmierci
kobiety jest nieznana. Nie ma żadnych śladów, które wskazywałyby na
to, że zginęła od kulki. Nie wiadomo nawet, czy była prostytutką.
Wiadomo natomiast, że Rafał W. w momencie zabójstwa nie wynajmował
posesji, na której
jak mawiają policjanci
znaleziono bezgłowe
zwłoki. Ale zaprezentowana przez "SE" wersja jest wstrząsająca i
przez to atrakcyjna.
* * *
Jak się dowiedzieliśmy, po publikacji "SE" Komenda Wojewódzka
Policji w Poznaniu powołała specjalną komisję, która ma się
przyjrzeć gliniarzom z Wrześni. Wszyscy musieli podpisać
oświadczenie dotyczące kontaktów z Lalą. Swoich oraz innych
funkcjonariuszy. Zbadane mają być wszystkie sprawy prowadzone przez
komendę a dotyczące Lali. Począwszy od wykroczeń, a skończywszy na
przestępstwach.
Może się okazać, że nie wszystko odbywało się zgodnie z prawem.
Może, ale nie musi. Podejrzenia budzą na przykład liczne kontakty,
jakie niektórzy policjanci utrzymywali z gangsterami.
Postępowanie wyjaśniające wszczęła także prokuratura okręgowa.
Prokurator Adamski stwierdził:
Ze zgromadzonego materiału nie
wynika, żeby w sprawę zamieszani byli prokuratorzy z Wrześni.
Tymczasem licząca 30 tys. mieszkańców Września przeżywa wielkie dni
małej floty. Opinia publiczna śmiało wytypowała sprawcę okrutnego
mordu w Obłaczkowie. Uznano unisono, że jest nim policjant, który
niedawno został przez komendanta policji pozbawiony prawa noszenia
broni służbowej.

Lubił gnatem bawić się podczas imprez. W Obłaczkowie spluwa mu
wypaliła. Przypadkiem zabił, ale zabił
mówi chcący zachować
absolutną anonimowość informator.
I tylko patrzeć, a "SE" zrobi z tego temat przewodni.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Posłuchaj za co płacisz
To, że Telekomunikacja Polska jest monopolistą, spostrzega każdy
Polak, który kiedykolwiek rozmawiał przez telefon i wie, ile to
kosztuje. Ale być może nie wie, iż TP S.A. ma duże szanse, by w
najbliższym czasie pozbyć się ponad 30 mln dolarów, bo komuś się
wydawało, że wszyscy przed nią uklękną.
Umowa
W grudniu 1995 r. TP S.A. podpisała z firmą budowlaną IBC Interbuild
umowę na budowę wielkiego, nowoczesnego biurowca w centrum Warszawy,
przy ulicy Moniuszki. Początkowe ustalenia mówiły, że za wybudowanie
IBC Interbuild otrzyma od TP S.A. 20 200 000 dolarów. Był tam też
taki dość istotny paragraf, że jeśli zdarzy się tak, iż umowa nie
zostanie dotrzymana z powodów zawinionych przez TP S.A., to IBC
Interbuild może żądać od Telekomunikacji kary w wysokości 50 proc.
kontraktu albo nawet więcej, jeśli poniósł większe straty. Były
jeszcze klauzule o opłatach za opóźnienia wynikające z winy
Telekomunikacji itd. W każdym razie firma budowlana obstawiła się
paragrafami na wypadek, gdyby TP S.A. zechciała ją wydymać.
Widocznie miała chwilejasnowidzenia.
TP S.A. zażyczyła sobie od firmy IBC Interbuild kaucji w wysokości 2
200 000 dolarów. Tak na wszelki wypadek.
Budowa ruszyła z kopyta, bo za takie pieniądze warto się spieszyć.
Po drodze podpisano jeszcze jedną umowę
na budowę parkingu
podziemnego na działce obok wieżowca.
Potem troszkę sprawa się rypła, bo Telekomunikacja Polska przez
swoje zaniedbanie nie dopełniła formalności dotyczących działki, na
której miał stać ten chromolony parking, i gmina Warszawa Centrum
oddała część tej działki spadkobiercom właścicieli. Okazało się
więc, że TP S.A. chce budować coś na działce należącej do kogoś
innego. Były więc sądy, zakazy prac budowlanych, przez co budowa
opóźniała się nieco. A to
jak pamiętamy
skutko-wało naliczaniem
kar umownych dla TP S.A., bo to przecież z jej winy.
Aneks
Ale w roku 2000 podpisano aneks do umowy, w którym uwzględniano nowe
wydarzenia. IBC Interbuild zrezygnowała z naliczania i dochodzenia
kar, które Telekomunikacja winna była zapłacić za opóźnienia. Kwotę
należności za kontrakt podwyższono do 23 364 022 dolarów.
Potwierdzono, że nieodłącznym elementem umowy jest zapis, iż w
okresie gwarancji na ten nowoczesny budynek obsługę wszystkich
urządzeń odpowiedzialnych za funkcjonowanie wieżowca, a także za
nowoczesne systemy bezpieczeństwa będzie nadzorować Interbuild.
Nadzorować, czyli koordynować prace konserwatorskie firm będących
autoryzowanymi przedstawicielami producentów różnych urządzeń.
Mówiąc wprost, tylko poprzez IBC Interbuild i na jej
odpowiedzialność należało utrzymywać ten nowoczesny budynek w pełnej
sprawności, ponieważ IBC Interbuild miała podpisane umowy z
przedstawicielami producentów tych urządzeń. Gdyby TP S.A. nie
dotrzymała tego zapisu, IBC Interbuild miałaby prawo odstąpić od
umowy z winy Telekomunikacji Polskiej. Co, oczywiście, skutkowałoby
koniecznością zapłaty przez TP
50 proc. wartości kontraktu. Plus odsetki, rzecz jasna.
Rachunek
Mając tę wiedzę, co państwo powiedzą o zdarzeniach, które nastąpiły?
IBC Interbuild postawiła budynek, TP S.A. odebrała go protokołem
końcowym, w którym potwierdzono, że dochowano wszystkich warunków
umowy. Następnie zapłaciła IBC Interbuild 21 mln dolarów. Ale kaucji
w wysokości 2,2 mln zielonych nie oddała. To niezły patent. I
wszystko by się może udało, gdyby nie lenistwo Telekomunikacji:
wbrew umowie to ona, a nie IBC zarządzała eksploatacją budynku, ale
nie zadbała właściwie o urządzenia obsługujące budynek. A
co warto
podkreślić
chodziło tam również o systemy odpowiedzialne za
ludzkie życie.
IBC Interbuild ochrypła od darcia gęby przez ponad rok, że dzieje
się niedobrze i że jak tak będzie się działo dalej, to
Telekomunikacja będzie miała w plecy. Na żadne z sześciu pism IBC
nie dostała nawet propozycji na druku firmowym, żeby pocałowali
giganta telekomunikacyjnego w dupę. W związku z powyższym IBC
Interbuild po pierwsze odstąpiła od umowy, wezwała do zapłaty 13 882
511 dolarów plus odsetki w wysokości 18 999 200 dolarów. Razem daje
to przyjemną sumkę 32 881 711 dolarów. Więcej, niż otrzymała za
budowę.
Mydlenie oczu
TP S.A. wyjaśnia swoje postępowanie następująco: umowa została
wykonana, bo IBC Interbuild ma zapłacone wszystkie faktury. To nie
jest do końca prawdą, bo widzieliśmy co najmniej jeszcze jedną
fakturę. A gwarancja trwa, zatem postanowienia umowy też obowiązują.

TP S.A. twierdzi, że to nieprawda, iż Interbuild miała nadzorować
konserwację i obsługę budynku. Bo to niemożliwe, żeby robiła to
jedna firma. W następnym akapicie Telekomunikacja twierdzi, że
wynajęła firmę do obsługi wszystkiego, tym samym troszkę sobie
przecząc. Poza tym ten właśnie ruch spowodował utratę gwarancji. To
tak jak z samochodem. Jeśli damy go do choćby najlepszego kowala we
wsi, to stracimy gwarancję i już.
Nieprawdą jest też
twierdzi TP S.A.
żebyśmy byli winni
kiedykolwiek wykonawcom jakiekolwiek pieniądze z tytułu kar za
opóźnienie. My jednak mamy w ręku pismo kancelarii adwokackiej
obsługującej TP S.A., w którym wyraźnie jest napisane, że wykonawca
odstąpił od kar umownych w wysokości 10 mln dolarów.
Zapytaliśmy też, czy TP S.A. jako spółka giełdowa poinformowała
zarząd giełdy o toczącym się procesie i czy wskazała rezerwy
finansowe na wypadek przegranej. Odpowiedziano nam, że TP S.A.
spełniła wszystkie obowiązki wynikające z prawa o publicznym obrocie
papierami wartościowymi.
Dyktat
A jeżeli, spyta ktoś naiwny, Telekomunikacja Polska przegra w sądzie
i będzie musiała zapłacić całą kwotę, czyli ponad 32 mln dolarów?
Nic otóż nie będzie, bo i tak przecież za to wszystko zapłacą
klienci TP S.A., czyli ta pani, ten pan i tamten pan też. Wszyscy
zapłacimy.
Nas tylko ciekawi, czy takie postępowanie Zarządu TP S.A. nie dziwi
nikogo z Rady Nadzorczej, w której, jak się zdaje, jest jeszcze ktoś
reprezentujący skarb państwa i dbający z zało-żenia o jego interesy.
Że o interesach akcjonariuszy w ogóle nie wspomnimy.
Nasza ciekawość co do losów sporu sądowego o dość pokaźne pieniądze
pobudzana jest też historią pewnej gazety codziennej, która rok temu
zainteresowała się tą samą sprawą. Dziennikarka skierowała do
ówczesnego rzecznika prasowego TP S.A., pana Witolda Rataja, listę
pytań dotyczących tej sprawy. Na 11 zadanych pytań pan rzecznik
uchylił się od pełnej odpowiedzi w 8 przypadkach, co uniemożliwiło
zapoznanie się ze stanowiskiem Telekomunikacji Polskiej i spowodować
musiało opieranie się przez gazetę tylko na tych informacjach, które
już posiadała. Pan Rataj był uprzejmy przez telefon zakomunikować
dziennikarce, że jeżeli treść artykułu negatywnie wpłynie na
działalność spółki, to TP S.A. poda do sądu nie tylko dziennikarkę i
gazetę, ale też osobę, która przekazała informacje dziennikarce. Już
bardziej dobitnie nie dało się pokazać, jak TP S.A. ustami swojego
urzędnika usiłuje sterroryzować dziennikarza wiedząc doskonale, że
nie udzieliła żadnych informacji, niezbędnych do obiektywnego
pokazania sytuacji. Co gorsza, chwyt ten okazał się skuteczny, bo w
tej gazecie nie ukazał się żaden artykuł o konflikcie między TP S.A.
a IBC Interbuild.
Obecna pani rzecznik Barbara Górska zachowała się jak
profesjonalistka i dlatego możemy polemizować z opinią TP S.A. Ale
to tylko taka ilustracja, jak mogą zachowywać się wielkie firmy.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Łódź Magellana
Po co był potrzebny cały ten bajzel z kasami chorych? Poczytajcie.
Kręciło się to przez lata. Firmy sprzedawały towary szpitalom,
przychodniom i innym placówkom służby zdrowia przekonane, że będą
mogły liczyć na spłatę zobowiązania łącznie z odsetkami. Jednak pod
rządami Buzkowców mechanizm zaczął zgrzytać, a firmy zorientowały
się, że mogą długów nie odzyskać. Zaczęły niepokoić się o swoje
pieniądze. Kierowały sprawy do sądu, straszyły księgowe szpitali
komornikiem itd. Nie przyniosło to zbyt dużych efektów, bo... nie
było pieniędzy z kasy chorych. Jedna z łódzkich firm skierowała
sprawę do sądu i otrzymała nakaz zapłaty. Pozwany
Instytut Centrum
Zdrowia Matki Polki w Łodzi
odwołał się wykazując, że sytuacja
szpitala jest tragiczna, jego należności od kasy chorych na dzień
31.12.2001 wynosiły 9 532 151,40 zł. Szpital argumentował ponadto,
że jego zobowiązania wobec innych podmiotów wynosiły ok. 33 mln zł.
* * *
Panaceum na długi służby zdrowia okazały się firmy zajmujące się
windykacją długów. Jak Magellan sp. z o.o. w Łodzi. Na jej stronie
internetowej możemy przeczytać:
Magellan Sp. z o.o. powstała w styczniu 1998 roku i jest wpisana do
Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem 0000038232. Spółka
rozpoczęła swoją aktywną działalność w grudniu 1999 roku. W chwili
obecnej kapitał zakładowy Spółki wynosi 750 tysięcy złotych,
natomiast kapitał zapasowy
900 tysięcy złotych. (...) Spółka
Magellan jest nowoczesną instytucją prawno-finansową, której
przedmiot działalności stanowi dokonywanie operacji związanych z
wierzytelnościami, m.in. nabywanie ich za gotówkę. Spółka prowadzi
obrót zarówno wymagalnymi, jak i niewymagalnymi wierzytelnościami w
odniesieniu do małych i średnich przedsiębiorców. (...)
Nareszcie pojawił się ktoś, kto pomoże wierzycielom odzyskać
pieniądze od szpitali. Zapłaci gotówką za dług i będzie się z nim
sam borykał. Tylko czemu chcą utopić pieniądze, których inni nie
mogą odzyskać?
* * *
Jedna z łódzkich gazet ujawniła niedawno, iż jeden z członków rady
Łódzkiej Regionalnej Kasy Chorych pracuje jednocześnie w spółce
Magellan, która zajmuje się skupowaniem długów szpitali i obrotem
tymi wierzytelnościami. To Jacek Sikora, którego zgłosiło do rady
Porozumienie Samorządowe Prawicy (dawniej AWS). Sikora zbierał same
pochwały w kasie chorych, nikt do jego pracy nie miał żadnych uwag

twierdzi na łamach "Dziennika Łódzkiego" Marek Kowalik, sekretarz
klubu PSP.
Sam Sikora nie widzi nic niestosownego w tym, że pracuje w firmie
zajmującej się skupem wierzytelności służby zdrowia. Po części ma
rację, gdyż ustawa zabrania zasiadania w radzie m.in. pracownikom
kas chorych, zakładów opieki zdrowotnej, samorządów. O firmie
wykupującej długi placówek medycznych nie ma nawet wzmianki.
* * *
Aby dowiedzieć się, na czym polega przekręt, warto przyjrzeć się
działaniu firm typu Magellan. Przede wszystkim muszą znaleźć firmy,
które są wierzycielami placówek medycznych.
Mogą to czynić poprzez reklamy, działania marketingowe, ale również
wykorzystując znajomości z księgowością szpitali. Nie jesteśmy w
stanie udowodnić, w jaki sposób firma Magellan znajduje
zleceniodawców. Trzeba jednak przyznać, że robi to skutecznie,
ponieważ jej zysk netto w 2001 r. wyniósł 1 852 626 zł, a kapitał
własny podwoił się w stosunku do roku 2000 i wyniósł ok. 3,5 mln zł.
Pogratulować.
Następnie należy wynegocjować cenę za wierzytelność. Warto zwrócić
uwagę, że w myśl kodeksu cywilnego kupujący nabywa prawo do odsetek
oraz wszelkie prawa związane z wierzytelnością. Pomimo to na ogół
wierzytelność kupuje się z pewnym dyskontem, np. 10 zł za 8 zł itd.
Zatem firma zarabia na odsetkach oraz na różnicy między ceną zakupu
i sprzedaży. Ale czy tylko?
Nie jest tajemnicą, że firma ściągająca długi musi zatrudniać
prawników (adwokatów, radców prawnych), którzy będą kierowali sprawy
do sądu. Ten z kolei zasądza dla nich
na ogół od pozwanego

wynagrodzenie, które uzależnione jest od wartości przedmiotu sporu.
Wspomniana na wstępie łódzka firma, której kwota wierzytelności
wynosiła ok. 6000 zł, otrzymała wyrok z zasądzoną kwotą 4000 zł dla
radcy prawnego. W wypadku egzekucji komorniczej dochodzą jeszcze
koszty zastępstwa egzekucyjnego.
Dlaczego firma Magellan tak chętnie kupuje wierzytelności jednego
tylko sektora? Wszyscy wiedzą, że sytuacja w służbie zdrowia jest
tragiczna. Chyba że ma się kogoś, kto spowoduje, że dług zostanie
spłacony, gdy tylko poprosimy. Czy znajomym tym może być członek
rady nadzorczej kasy chorych?
Zwłaszcza taki, który wykorzystując swoje znajomości może dowiadywać
się od placówek służby zdrowia, kto jest ich wierzycielem i jakie
podjął już działania. Skierowanie tam handlowców, którzy zaproponują
kupienie długu, będzie w 90 proc. owocowało sprzedażą
wierzytelności. Potem kierujemy sprawę do
sądu, otrzymujemy zasądzone koszty adwokackie, czekamy, aby urosły
odsetki od długu i... nagle otrzymujemy pełną kwotę z kasy chorych.
Skarb państwa traci na tych transakcjach pieniądze przeznaczane na
koszty adwokackie i odsetki. Czy było ich dużo? Tylko Bóg i firma
Magellan o tym wie. A może warto by było bliżej to zbadać, aby krąg
poinformowanych osób się rozszerzył?
* * *
Następnego dnia po ukazaniu się informacji o pracy Sikory w firmie
Magellan i jednocześnie w kasie chorych, ta sama gazeta
poinformowała, że zrezygnował on z pracy w kasie w przyszłej
kadencji. I słusznie
po co etat, ważni są ludzie, którzy w niej
pozostaną. Poza tym los kas chorych jest bardziej niepewny niż los
Magellana.
Autor : T.C.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie dla chama hałda "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Twarde jądro feminizmu
Ostatnia "Manifa" miała być protestem przeciwko cenzurze i
klerykalizacji. Jej uczestniczki dały wyraz swojemu stosunkowi do
obu słowem i czynem. Od pewnego czasu obserwujemy, jak cenzura
wdziera się do świata sztuki i mediów. W trosce o "moralność" tłumi
się wolność słowa, tworzy nowe tematy tabu, szerzy niechęć do
odmienności. W miejsce tolerancji rodzi się homofobia, dyskryminacja
i wykluczenie. Dlatego głównym tematem tegorocznej "Manify" jest
właśnie cenzura i coraz bardziej niepokojąca ingerencja Kościoła
katolickiego w życie społeczne i polityczne
napisały organizatorki
z Porozumienia Kobiet 8 Marca w zaproszeniu do udziału w
demonstracji. Podczas samego przemarszu wznoszono stosowne okrzyki,
nierzadko zgrabnie zrymowane i tym chętniej cytowane przez
relacjonujące to sympatyczne wydarzenie media. Demonstrantkom nie
dość jednak było haseł i wierszyków. "Dziewczyny, potrzebne są
czyny!"
nawoływały napisy na transparentach. Że nie są to puste
słowa, że potrzeba czynu jest w nich szczera, zaświadczyła jedna z
głównych organizatorek, znana warszawska feministka, pisarka i
intelektualistka. Dzielna ta kobieta podeszła do wmieszanej w
kolumnę grupki antyklerykałów z partii Racja, zażądała od nich
zwinięcia transparentu i oznajmiła, że w ogóle "nie są tu mile
widziani". Po krótkiej wymianie zdań większość antyklerykałów poszła
do domu, by feministki mogły dalej w spokoju i już tylko we własnym
gronie domagać się tolerancji i protestować przeciwko wykluczeniu.
Incydent nie byłby wart wzmianki, gdyby nie to, że lepiej niż hasła
i okrzyki ilustruje stosunek polskiej inteligencji do demokracji.
Femini-stki z warszawskiego saloniku literaturoznawczego są jej w
zasadzie życzliwe, nie ponad wszystko jednak i nie aż tak, by miały
przez swą życzliwość obcować z ludźmi spoza własnego kręgu
towarzyskiego, nierzadko bez doktoratów, a jeśli nawet z
doktoratami, to z dziedzin, których nazw w tym towarzystwie się nie
wymienia. One chętnie zorganizują heppening w obronie
demokratycznych wartości, pod warunkiem jednak, że suweren
pozostanie w czworakach, przed telewizorami, zamiast
jak się
wyraziła nasza bohaterka
"robić wiochę" przed kamerami telewizji.
To przejaw tej samej kultury politycznej, która doprowadziła do
samomumifikacji Unii Wolności, a dzisiaj umacnia pozycję zastępów
Leppera. Nasze feministki to w większości postmodernistki

zwolenniczki parareligijnego ruchu umysłowego, który głosi
równoprawność wszystkich idei.
"Prawda cię zniewoli!"
mawiał jeden z ojców duchowych tego ruchu.
Czy przeciwniczki prawdy mogły się pogodzić z obecnością Racji w
swoich szeregach? Nie mogły. Nam jednak, postoświeceniowym
prostaczkom, trudniej się pogodzić z tym, że w Pomrocznej cenzurę i
niechęć do odmienności uprawiają nawet ci, którzy demonstrują w ich
obronie.
Autor : A.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Agrofobia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zjazd pajaców
Ukochany Towarzyszu Stalin!
My prezydenci, premierzy, ministrowie, bankierzy, a także prości
miliarderzy zgromadzeni w Warszawie w Pałacu Twojego imienia na
obradach Światowego Forum Ekonomicznego przesyłamy Ci braterskie
pozdrowienia i należny hołd składamy.
Uważamy za honor i zaszczyt obradowanie w Pałacu, który jest Twym
darem dla narodu polskiego. Odzwierciedla on Twój wciąż zachwycający
gust. Przeniknięty jest po wieczne czasy
duchem Wodza Narodów, Chorążego Pokoju i słońca całej ludzkości.
Twojej mądrej polityce zawdzięczamy, że to my jako właściciele
świata zasiadamy dziś w fotelach z czerwonego welwetu pod światłem z
wielkiego jak Twa sława kryształowego żyrandola. Naszych lewicowych
zaś przeciwników wydzierających się przeciw apodyktycznej władzy
rzekomo nieliczącej się z dobrem ludzi policja pałami odgania od
Twojego pałacu.
Z lubością wdychając aromat epoki, która nosiła Twoje imię,
ślubujemy Ci, Towarzyszu Stalin, wiernie służyć rozwojowi
cywilizacji. Twoim wzorem obiecujemy pokonywać tę przeszkodę, jaką
są ludzkie masy nieświadome wciąż swego dobra, występujące przeciw
historycznej determinacji globalizmu. Będąc awangardą przemian
obiecujemy realizować najważniejsze przesłanie Twego mistrza i
nauczyciela Karola Marksa, który uczył, że ten system jest postępowy
i ma przyszłość, który najsprawniej rozwija środki produkcji.
Rezolucję niniejszą uchwaliliśmy jednomyślnie w wigilię 1 Maja 2004
r.
* * *
Gromadzenie się szczytu światowego kapitalizmu w stalinowskim Pałacu
Kultury czyni świat weselszym, otwiera zabawne nadzieje. Przeciera
drogę do odbycia np. I Światowego Kongresu
Feministek, Lesbijek, Gejów, Wolnomyślicieli i Postmodernistów w
bazylice św. Piotra w Rzymie.
Nie ma bowiem lepszego sposobu na wywietrzenie świata z wszystkich
świętości jak kalanie sobie nawzajem czołowych przybytków kultu.
PS Parę dni temu mój telewizor powiedział do mnie, że pseudokibic
przebił nożem kolegę. Z policyjnych wypowiedzi o przygotowaniach do
odparcia ataków na Pałac Kultury wiadomego imienia oraz obradujących
w nim przywódców państw i kapitałów wynika, że spokojowi Warszawy i
bezpieczeństwu właścicieli świata najsilniej zagrażają właśnie
pseudokibice. Mają się oni masowo przyłączyć do demonstrujących
ideowych antyglobalistów, mniej agresywnych, a przez to łatwiejszych
do bicia, wleczenia i aresztowania niż pseudokibice wymagający
ostrzejszych sposobów odporu.
Z wrzaskliwych mas kibiców media wyodrębniają pseudokibiców
skłonnych do krwawych bójek, ażeby mniemaniem, że kibic miał nóż do
przebijania nim współkibiców, nie obrażać ogółu kibiców. Ten sposób
okazywania szacunku wymaga rozwinięcia. Pseudocygan ukradł, a
pseudokowala powiesili. Dziecko całowało pseudomatkę praktykującą
stosunki pozamałżeńskie. Pseudoposeł Lepper znów się rzuca. 1 proc.
Pseudopolaków zażywa amfetaminę. Pseudopies pogryzł swego pana.
Pseudokatolik ukradł rower. Pseudomuzyk z Poznania deprawował przez
odbyt małych chórzystów, którymi dyrygował. I na tej właśnie drodze
pseudodominacji prezydent Warszawy Kaczyński może doznać ukojenia
jego bólu, że światowy szczyt obrał za siedzibę stalinowski Pałac.
Uspokójmy go więc:
Światowe Forum Ekonomiczne obradować będzie w Pseudopałacu
Pseudokultury pseudopodarowanym Pseudopolsce przez Pseudozwiązek
Pseudosocjalistycznych Pseudorepublik Pseudoradzieckich.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Strachy na Lachy
Unia Europejska... hmm. Za czy przeciw? To już wasza wola. Postaram
się przedstawić punkt widzenia młodego Polaka, niezbyt
zaangażowanego w sprawy polityczne.
Czy politycy nie mają nad czym się zastanawiać w tej kwestii, tylko
nad naszą narodowością i religią? Prawdę mówiąc ostatnimi czasy
słyszę rozmowy tylko na ten temat. Oczywiście jest to ważna kwestia,
ale nie oni
politycy, tylko my
młode pokolenie, zdecydujemy, czy
będziemy chcieli być Polakami, czy Europejczykami, czy będziemy
chrześcijanami, czy prawosławnymi, czy ateistami. Jeśli nawet, choć
mam nadzieje, że do tego nie dojdzie, nie wejdziemy do Unii,
pozostanie jeszcze wiele sposobów na to, by zostać Europejczykiem.
Mniejsza o sposoby. Ostatnio wiele się słyszy krzyków: "Jak
wejdziemy do Unii, zaprzedamy tradycję i religijność!!!". O! Tyle to
zależy od Unii, co wybuch supernowej w sąsiedniej galaktyce od
naszego Słońca.
Zaczynając od tradycji. Nie mam nic przeciw naszym zwyczajom. To
cacy. Ale jakbym stwierdził w obecności "starszych", że nie mam
także nic przeciwko wymieszaniu się tradycji europejskich z naszymi:
oj dostałoby mi się. Zostałbym zakrzyczany w pięć sekund bez prawa
przedstawienia swych racji. Nie jest tak? Czy byłoby aż tak źle,
gdyby się zmieszały kultury
wzięlibyśmy z każdej coś dobrego i
powstałaby jedna wspólna kultura, wypracowana przez setki lat przez
poszczególne narody? Przecież to, co funkcjonuje w danym regionie
przez wieki, nie może być złe. Nie ma możliwości, by coś uznawane w
jednym miejscu za normę, było w innym uważane za coś "innego".
A po za tym, czy my uważamy się za bezmózgie marionetki kierowane
przez innych? Nie! Mamy więc wolną wolę. A zatem, czy jak przyjedzie
obcokrajowiec i powie, byśmy wystrzelali się nawzajem, czy to
zrobimy? Nie! Albo, znając Polaka, zatłucze "przybysza", albo powie
"wariat" i pójdzie dalej. Może troszkę przesadziłem z tym
przykładem, ale wszystko mniej więcej się do tego sprowadza. Proces
mieszania się kultur już się zaczął. Weźmy takie walentynki, a to
już nie jest tylko Europa, ale Stany. No powiedzcie, co by zrobił
taki nieśmiały chłopak, który wstydzi się nawet swego odbicia w
lustrze, gdyby nie ten "nieszczęsny" 14 lutego. Zamyśliłby się
biedak na śmierć, zanim by cokolwiek zrobił w kierunku poznania
jedynej i wyśnionej. A tak ma pretekst.
Praktycznie taka sama sprawa jest z religią. Nie będę się nad tym
rozwodził. Jedyne co tu można dodać, to to, że jak kto wierzy
naprawdę, to po wejściu do Unii nie poleci do pierwszego z brzegu
kościoła i nie zacznie czcić innego Boga.
Dobra rada dla polityków i nie tylko: nie martwcie się o tradycje i
religię, o to zatroszczy się każdy Polak z osobna we własnym
zakresie. Martwcie się o to, jak skłonić ludzi do Unii, a przede
wszystkim o to, jak wykorzystać te pieniądze z kasy Unii, o ile do
niej wejdziemy, żeby nie było za parę lat płaczu i zrzucania winy z
jednych na drugich!!!
Łukasz Ziółkowski
(e-mail do wiadomości redakcji)



Dosyć zachwytów
Polska została zaakceptowana jako członek UE. Podpisano traktat. I
nie jest to sukces Millera jako premiera podpisującego również list
ośmiu. Jest to sukces Polaków jako narodu żyjącego w Europie od
zawsze, bez względu na głupotę rządzących. Millera jutro nie będzie,
Kwaśniewski kończy kadencję, a Polska w ramach Starej Europy będzie,
bo była, choć czasem może na indeksie.
Właśnie Stara Europa nuworyszom w postaci Prezydenta i Premiera dała
kosza. Darowała tym dwóm amerykańskie zauroczenie. Liczy się kraj

Polska, a podpis pod akcesem to kwestia przypadku. Dziś akurat
trafiły się takie nazwiska, jutro mogą być inne
jak znaczek
pocztowy na liście. Europa nie akceptowała Millera i Kwaśniewskiego,
przyjaciół amerykańskiego prezydenta, ona zaakceptowała Polskę jako
kraj.
Danuta, Lublin
(e-mail do wiadomości redakcji)
Wyślijcie swoje dzieci
Dosłownie wkurwił mnie min. Szmajdziński swoją wypowiedzią na temat
możliwości wysłania do Iraku kilku tysięcy polskich żołnierzy, gdyby
tylko znalazły się na to środki finansowe. Oczywiście, że się
znajdą. Wyłożą je bez zbędnych ceregieli Amerykanie
z trzech
prostych i logicznych powodów:

źródłem tych środków będzie iracka ropa, a nie amerykańska
kieszeń,

koszty utrzymania w Iraku żołnierza amerykańskiego będą
wielokrotnie wyższe niż polskiego,

Amerykanie zachowają pełną kontrolę nad Irakiem, a więc i przejmą
wynikające z tego korzyści, chroniąc równocześnie swoich żołnierzy
przed atakami ze strony okupowanej ludności.
Dzisiaj, gdy okazało się, że powody wkroczenia wojsk do Iraku były
propagandową fikcją, a inwazja zwykłą agresją przeciw niepodległemu
państwu, władze III RP chcą brnąć dalej w tym gównie w nadziei na
jakichś ochłap rzucony nam przez "Naszego Największego Sojusznika".
Teraz chcemy pomóc Irakijczykom dającym tak spontaniczne dowody
swojej radości z wyzwolenia, że aż amerykańscy żołnierze muszą do
nich strzelać dla ostudzenia entuzjazmu w tworzeniu demokratycznego
rządu i niepodległego państwa.
Irakijczycy będą mogli wybrać sobie demokratycznie dowolny rząd, pod
warunkiem że będzie to rząd całkowicie posłuszny Stanom
Zjednoczonym, a także przyjąć dowolny ustrój państwa, pod warunkiem
że będzie on zgodny z oczekiwaniami ich wyzwolicieli. Do
uczestnictwa w takim przedsięwzięciu palą się dzisiaj nasi przywódcy
wywodzący się w komplecie z ugrupowania mającego w swojej nazwie
słowa: lewica i demokratyczna. (...)
Ja, stary dureń, we wszystkich wyborach, łącznie z prezydenckimi,
głosowałem na tych "lewicowych demokratów". Jeżeli więc wymyślicie
teraz panowie, że polska racja stanu wymaga wysłania polskich
żołnierzy do Iraku, to dajcie sami przykład patriotyzmu i wyślijcie
tam także swoje dzieci.
Tadeusz Grabiec, Warszawa
Nie zapomnę wam
Udział polskich pododdziałów w agresji na Irak budzi we mnie
najgłębszy niesmak, żeby nie powiedzieć obrzydzenie. (...)
pomogliśmy Wielkiemu Bratu zwasalizować kolejny kraj. Całkiem nieźle
jak na tych, którzy chlubią się udziałem przodków w walkach "za
wolność waszą i naszą".
Kiedy pomyślę, że przez ponad 20 lat służby wojskowej mówiłem o tym
w sumie paru setkom podwładnych, to jest mi po prostu głupio. Po
cholerę przekonywałem ich, że nasza armia ma charakter narodowy, a
doktryna wojskowa
obronny? Po cholerę wciskałem im do łbów roty
przysiąg, w których obrabiało się jakieś slogany o wolności,
ojczyźnie i inne, równie bzdurnie dziś brzmiące.
Chłopaki, przekażcie tym, którzy jeszcze nie służyli w wojsku, że
nie będą żadnymi tam obrońcami ojczyzny, lecz pospolitymi
jurgieltnikami. Niech starają się, jak najlepiej wykonywać obowiązki
wyzwoliciela i stabilizatora (dawniej agresora i okupanta), a
wdzięczne władze tzw. ojczyzny na pewno im tego nie zapomną.
st. chor. sztab. rez. Lech Stanisław Franas, Międzyrzecz
"Krowa w kancelarii"
W związku z artykułem red. Bożeny Dunat pt. "Krowa w kancelarii"
("NIE" nr 17 z dn. 24.04.2003 r.) pragnę uprzejmie poinformować, iż
opisana w tekście sytuacja dot. komornika Tomasza Z. z Suwałk jest
znana Krajowej Radzie Komorniczej.
Niezwłocznie po otrzymaniu sygnału o zaistniałej w rewirze w
Suwałkach sytuacji Izba Komornicza w Białymstoku skierowała tam
2-osobową wizytację, w celu dokonania oceny pracy w/w komornika
Tomasza Z. oraz sprawdzenia zasadności wysuniętych przeciwko niemu
zarzutów. Po ustaleniach wizytacji, m.in. wszystkie papiery
wartościowe zostały przez w/w komornika zbyte, a uzyskane za nie
kwoty
przeznaczone na bieżące potrzeby kancelarii.
Ponadto
według wiedzy Krajowej Rady Komorniczej
Sąd Rejonowy w
Suwałkach skierował do miejscowej prokuratury zawiadomienie o
popełnieniu przestępstwa. Po wyjaśnieniu tej sprawy przez
prokuraturę i uzyskaniu o niej przez Krajową Radę Komorniczą pełnej
wiedzy (także w kwestii ewentualnego wszczęcia postępowania
dyscyplinarnego przeciwko w/w komornikowi z Suwałk), przedstawimy
mass-mediom odpowiednią informację.
Co do stwierdzenia Autorki w/w artykułu, iż "... samorząd komorniczy
nie jest skwapliwy w karaniu swoich" wyjaśniam, że jeśli chodzi o
postępowania dyscyplinarne przeciwko komornikom sądowym, to w
okresie lat 1998
2002 (samorząd komorniczy działa od grudnia 1997
r.) do Komisji Dyscyplinarnej przy Krajowej Radzie Komorniczej
wpłynęły 102 wnioski o wszczęcie postępowania. Z tych 102 spraw 68
zakończyło się skazaniem obwinionego, 10
uniewinnieniem, a 11

innym rozstrzygnięciem.
Iwona Karpiuk-Suchecka
Prezes Krajowej Rady Komorniczej
"Fabryka cieniasów"
Nie może być bardziej wartościowego dowodu na prawdziwość podanego
tła prywatyzacji Fiata w artykule "Fabryka Cieniasów" ("NIE" nr
15/2003), niźli ukrywanie na stronie NIK "http://www. nik. gov.
pl/wyniki_kontroli/dz_skarb. html" w pozycji: 177/1998, raportu
pokontrolnego. Tak to bowiem dziwnie się składa, że inne są
a pod
przedmiotowym tytułem zamieszczono tylko komunały "dla prasy". Widać
również z użytej frazeologii, że nie doceniono dziennikarskiego
uporu zespołu Urbana. Domniemywam z tego, że Izba jest Najwyższa
tylko z nazwy, a Kontroli
z przypadku. Nie mój to ból
eschatologiczny, ale podpowiadam: na przyszłość usuńcie cały tytuł

mało kto się zorientuje.
Artur Krawczyk, Chorzów




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Chorzów bogaty jak Zabrze
Chorzów to gmina leżąca w woj. śląskim. Słynie ze Stadionu
Śląskiego, zoo i wesołego miasteczka. Obecnie w Chorzowie mieszka
ok. 120 tys. ludzi. Od 12 lat razem z ugrupowaniem "Wspólnie dla
Chorzowa" rządzi tam Marek Kopel. Podczas kampanii wyborczych
politycy ci obiecywali dynamiczny rozwój gospodarczy miasta, raj dla
małych i średnich przedsiębiorstw. Chorzów miał być miastem
przemysłowym z postępującą dominacją małych i średnich
przedsiębiorstw, centrum usług handlowych i medycznych. Krainą
mlekiem i miodem płynącą. Warto przeczytać, co z tego wyszło, bo
Kopel ponownie ubiega się o fotel prezydenta Chorzowa.
W mieście ok. 11 659 mieszkań, często zagrzybionych z cieknącymi
dachami, pamięta czasy przedwojenne, 8800 lokali komunalnych nie ma
ubikacji. Chociaż stale rosną wszystkie opłaty, niektórych klatek
schodowych nie remontowano od 20 lat. Wysoki poziom czynszów i brak
możliwości wykupu
lokali użytkowych prowadzi do upadku drobnego biznesu. Po każdym
większym deszczu w mieście powstają gigantyczne rozlewiska. Z piwnic
przedszkoli, szkół, szpitali i budynków mieszkalnych trzeba
wypompowywać wodę. Na jednego dzielnicowego średnio przypada ok. 5
tys. mieszkańców.
Na spotkaniu "Żyj bezpiecznie w swojej dzielnicy" Kopel się nie
pojawił, chociaż czekało na niego ok. 150 osób, gdyż jest bardzo
zapracowany. Oprócz funkcji prezydenta udziela się jeszcze w kilku
stowarzyszeniach, towarzystwach i związkach, m.in. Towarzystwie
Rozwoju Miasta Chorzowa, KZK GOP. Ile za tę dodatkową pracę pobiera
pieniędzy, rzecznik prasowy nie chciał nam zdradzić. Stwierdził,
natomiast, że miesięcznie z kasy miasta Kopel otrzymuje ponad 10
tys. zł. Jednak w tak napiętym harmonogramie znalazł czas, aby
wręczyć Jerzemu Buzkowi tytuł Honorowego Obywatela Miasta Chorzowa,
w czasie gdy AWS zabrała połowę pieniędzy przeznaczonych na remont
Stadionu Śląskiego. Wraz z Radą Miejską przyjął do realizacji Kartę
Praw Rodziny Stolicy Apostolskiej, wprowadził do rad nadzorczych,
głównie szpitali, księży oraz sprowadził relikwie, czyli szczątki
św. Floriana. Na sesjach radni dyskutowali z zaangażowaniem, czy
ulica ma się nazywać papieża Jana Pawła II czy też Kardynała
Wyszyńskiego oraz o słyszalności i odbiorze Radia Maryja w
Chorzowie.
Gdy 12 lat temu obecny prezydent obejmował swą funkcję, bezrobocie w
mieście wynosiło ok. 3 proc.,
obecnie
ponad 20 proc. Wiemy, że w kraju trwa kryzys, każde miasto
ma swoje mechanizmy mogące pobudzić rozwój lokalnej gospodarki.
Nie można powiedzieć, że w ciągu tych 12 lat urzędowania Marek Kopel
nic nie zdziałał. Czyny mówią za siebie:
Podzielił on z tzw. własnej puli 127 mieszkań spółdzielczych i
komunalnych. Twierdził, że otrzymali je ludzie szczególnie ważni dla
funkcjonowania gminy. I tak zamiast najbiedniejszych lokale
otrzymali m.in.:

wiceprezydent Chorzowa Franciszek Prajs, chociaż ma on własną
kamienicę,

syn wiceprezydenta Arnolda Dendry,

syn prezesa Chorzowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej,

skarbnik miasta,

naczelnik Wydziału Usług Komunalnych UM,

kierowniczka Referatu Rozwoju i Promocji UM,

osobisty kierowca Kopla.
W szczególny sposób Kopel potraktował laureata konkursu
"Chorzowianin Roku", czyli dyrektora I LO im. Juliusza Słowackiego.
Przyznano mu dwa mieszkania, najpierw z zasobów PGM, a następnie ze
spółdzielni mieszkaniowej.
u W latach 1997
2001 miasto wydało na rozbudowę kortów tenisowych
ok. 300 tys. zł należących do KS AZOTY, chociaż konto klubu
zablokował komornik. Miasto dofinansowywało również lekcje tenisa i
opłaca rachunki za prąd, wodę ogrzewanie i remonty.
Dlaczego? Klub jest wspierany przez Towarzystwo Rozwoju Miasta
Chorzowa oraz Chorzowskie Towarzystwo Tenisowe. Za dobrą pracę
działaczom można przyznać różne nagrody.
Do Towarzystwa Rozwoju Miasta Chorzowa należą m.in.:

Jerzy Reszka, prezes KS AZOTY oraz przewodniczący Zarządu
Towarzystwa Rozwoju Miasta Chorzowa,

Marek Kopel, zastępca przewodniczącego TRMCh oraz prezydent
miasta,

Piotr Galilejczyk, skarbnik TRMCh, a także naczelnik Wydziału
Inwestycji UM Chorzowa,

Lucjan Palicki prezes Chorzowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej,

Romuald Romuszyński, dyrektor Szpitala Miejskiego w Chorzowie,

Mariusz Tracz, naczelnik Wydziału Działalności Gospodarczej UM.

Działacze KS AZOTY m.in to:

ponownie Jerzy Reszka, tym razem jako prezes klubu,

Joachim Otte, wiceprezes zarządu klubu i wiceprezydent Chorzowa,

Przemysław Reszka, członek zarządu klubu, syn prezesa klubu (to on
otrzymał od Kopla mieszkanie),

Henryk Wieczorek, członek zarządu klubu i wiceprzewodniczący Rady
Miasta, członek Rady Nadzorczej Chorzowskiej Spółdzielni
Mieszkaniowej,

Zdzisław Rejek, członek zarządu klubu, radny, przewodniczący
ugrupowania "Wspólnie dla Chorzowa".
Działacze Chorzowskiego Towarzystwa Tenisowego m.in. to:

ponownie Przemysław Reszka, tutaj jest wiceprezesem zarządu,

ponownie Zdzisław Rejek tym razem jako prezes zarządu.
Jak widać, miasto ma grono właścicieli. Występujący raz jako
urzędnicy, raz jako społecznicy.
W 1997 r. mieszkańcy kamienicy przy ul. Dzierżona 2 dowiedzieli się,
że obok ich domu powstanie stacja benzynowa. Zaniepokojeni pojechali
do magistratu. Tam usłyszeli, że decyzją nr 97 z 20 maja 1997 r.
prezydent Kopel odmówił ustalenia warunków zabudowy i
zagospodarowania terenu pod stację paliw Aral. Od tej decyzji
odwołało się Przedsiębiorstwo Inwestorsko-Projektowe S.A.
w Katowicach. Samorządowe kolegium Odwoławcze w Katowicach utrzymało
zaskarżoną decyzję w mocy. Mogło się więc wydawać, że budowy nie
będzie. Jednak w grudniu 1997 r. radni zmienili miejscowy plan
zagospodarowania przestrzennego miasta. Protesty ludzi mogły być
zgłaszane do 2 tygodni. Mieszkańcy tego nie zrobili, gdyż o decyzji
dowiedzieli się w styczniu 1998 r. Oznajmiono im również, że
budynek, w którym mieszkali, zmienił funkcję z mieszkalnej na
usługową i muszą się wyprowadzić.
Kiedy prywatyzowano służbę zdrowia ministerstwo przeznaczyło gminie
trochę funduszy na remont państwowych przychodni. Najwięcej
pieniędzy otrzymał ośrodek zdrowia przy ul. Zjednoczenia, w którym
jako pielęgniarka pracowała pani Prajs
żona wiceprezydenta
Chorzowa. Po remoncie placówka ta stała się jedną z największych
prywatnych przychodni w mieście, a Prajsowa zasiada w jej zarządzie.
Anna Knysok pełniła w rządzie Buzka funkcję wiceministra zdrowia. Po
upadku całej ekipy ponownie osiadła w Chorzowie. Pracuje w Szpitalu
Miejskim im. dr Rostka jako dyrektor. Nie wygrała konkursu na to
stanowisko, posadę objęła na mocy decyzji Zarządu Miasta. Ponieważ z
wykształcenia jest pielęgniarką, w szpitalu utworzono nowe
stanowisko wicedyrektora ds. medycznych, które objął lekarz.
Po zlikwidowaniu Samodzielnego Zakładu Opieki Zdrowotnej Kopel nie
chciał wypłacić pracownikom należnej im 13. pensji. Za
pielęgniarkami ujął się radny Krystian Kostka, kandydujący obecnie z
ramienia SLD
UP na prezydenta Chorzowa, i udzielił im pomocy
prawnej. Sprawa trafiła do sądu i miasto przegrało. Z kasy urzędu
oprócz zaległych trzynastek pracownikom wypłacono również odsetki i
pokryto koszty procesu. Gdy likwidowano 3 placówki ADM, Kopel nie
chciał dać ludziom pieniędzy za zwolnienia grupowe. Ustąpił dopiero
po rozmowach z prawnikami.
Za 1 złotówkę miasto przekazało 3 tys. mkw. terenu kościołowi pw.
św. Ducha oraz sypnęło kasą na dzwony.
Autor : Marta Maczek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jezus żyje w komputerze
Kto pierwszy na świecie stworzył grę komputerową, która otrzymała od
Kościoła imprimatur? Rodacy katolickiego papieża.
Gierka nazywa się "Ja jestem" i opowiada o poszukiwaniu Jezusa

zajęciu męczącym i dla frajerów niebezpiecznym.
Autorzy: członkowie wspólnoty modlitewno-ewangelizacyjnej Marana Tha
z Gdańska.
Bohaterem "Ja jestem" jest Filip, współczesny chłopiec w wieku
onanistycznym. Na szczęście ma ojca, który jako 19-latek śmiertelnie
zachorował. Nikt staremu nie dawał szans. I niechybnie by wykitował,
gdyby nie uzdrowił go Jezus z Nazaretu. Filip życie zawdzięcza więc
bezpośrednio Chrystusowi, bo gdyby nie ingerencja sił
nadprzyrodzonych, ojciec byłby martwy, zanim go spłodził. Więc teraz
dalej w świat na poszukiwanie Jezuska.
Policzek tyłeczka
Filip, diabli wiedzą jak, przenosi się do Palestyny. I to w czasy, w
których Jezus chodził od miasta do miasta i opowiadał o Królestwie
Bożym.
Gówniarz poszukuje Jezusa i pokonuje przeszkody. Musi wykonywać
liczne zadania logiczne
na przykład poić osły i wielbłądy. W ogóle
chętnie by popuścił w gacie z emocji, tyle tam niespodzianek oraz
niebezpieczeństw. Ale nie popuszcza, bo wziął go pod opiekuńcze
skrzydła Anioł Stróż. Łazi więc Filip po Palestynie i szuka. Jeśli
nie wie, jak postąpić, sięga po Pismo Święte. Bo "Ja jestem"
jak
twierdzą autorzy
to gra niezwykła. Nie polega na braniu
wszystkiego, ale na dokonywaniu właściwych wyborów. Ważniejsze jest
spełnienie bożego postulatu "nie kradnij" czy "nie zabijaj" niż
przemoc i magia. Dlatego gracz eliminujący Filipka nie może do
rozładowania konfliktu używać noża, karabinu maszynowego ani bazuki.
Musi postępować zgodnie z Ewangelią. W efekcie Filipek bez ustanku
nadstawia policzek, żeby wszystkim wokół robić dobrze i sprawiać
radość. Idzie więc chłopaczek, żre figi i postępuje jak ostatni
frajer. Dzięki czemu odnajduje Jezusa. Bo On jest wszędzie. Także w
ewangelizacyjnej grze. Do nabycia przy sanktuariach, sklepach z
dewocjonaliami i większych kioskach w cenie 69 zł.
Czarcie nasienie
Marana Tha intensywnie pracuje nad kolejnymi grami. Sprawa nie jest
jednak prosta, bo oczywiste, że zbożną robotą autorów zainteresował
się Zły.
Początek był mało demoniczny. Jadąc samochodem, słuchałem nagrań
zespołu "Mocni w Duchu", ich kasety "Ojcze Niebieski". Nagle,
dosłownie w ułamku sekundy pojawił mi się obraz gry komputerowej o
Jezusie
wspomina pomysłodawca "Ja jestem", członek wspólnoty
Marana Tha. Taka iluminacja, choć przyznajmy, interesująca, gry
jednak dać nie mogła. Trzeba było zmagać się z realiami. Produkcja
gier komputerowych jest bardzo pracochłonna i kosztowna. W naszym
kraju jest niewiele firm, które się tym zajmują. Produkty, które
oferowane są na rynku, to w 90 procentach gry zagraniczne. Większość
z nich przesycona jest destrukcją i magią. Na próżno szukać na
półkach sklepowych gry religijnej
takich po prostu nie ma. Czyżby
Bóg chciał wpuścić promień swego światła w tak mroczne dotąd media?

zastanawiali się ludzie z Marana Tha. I zgodnie odpowiedzieli tak,
bo przecież Jezus chce wejść w każdą rzeczywistość. On pragnie być z
nami również i w naszych zabawach.
Sporządzili misterny biznesplan. Jego pierwszym punktem była wizyta
w Częstochowie. Tam przypadli do stóp Maryi Królowej Polski i w tej
niewygodnej pozycji zawierzyli Jej projekt. Potem zaczęli
kompletować grafików i informatyków. Wkrótce robota ruszyła pełną
parą. Jeden z rysowników był szczególnie zdolny
jego prace robiły
porażające wręcz wrażenie. Wszystko było dobrze, dopóki nie pokazał
wizytówki. Adres emailowy grafika zaczynał się bowiem od
"belphegor", czyli dziwnie. Weszli na stronę internetową
podejrzanego, a tam przesuwające się pentagramy! I jeszcze ze 20
imion diabelskich. Ooo! Natychmiast za wszarz i won! I całą robotę
na nowo, bo mógł wszystko skazić czarcim nasieniem.
Cyce kontra zbawienie
Za walkę autorów "Ja jestem" z emisariuszem Księcia Ciemności Kuria
Metropolitalna w Gdańsku przyznała grze imprimatur. To pierwszy taki
przypadek na świecie, żeby gierka miała kościelną zgodę. Ale na
pewno nie ostatni, bo Marana Tha pracuje przecież nad kolejnymi
dziełami.
Teraz przy rekrutacji współpracowników postępuje według zalecenia
siostry Faustyny, która mawiała, że cnota bez roztropności nie jest
cnotą. Ale czy członkowie wspólnoty Marana Tha są w stanie
przewidzieć wszystkie szatańskie sztuczki? Czy Zły im odpuścił
widząc, jak swą grą ewangelizują legiony szczeniaków?
Odpowiedź brzmi
nie! Walka o dusze smarkaczy nie ustaje. Szatan
także działa roztropniej, bo zapewne również zna motto siostry
Faustyny. Bezczelnie podsuwa gówniarzom gry erotyczne. Niektóre
można ściągnąć z Internetu za free. Ewangelizacyjna "Ja jestem" i
inne w tym guście nie mają w tym starciu szans z powodu
niekonkurencyjnej ceny. Szczeniaków bardziej zajmują cycki niż
zbawienie
to prawda uniwersalna jak dekalog. Do cycków się
niecierpliwią, a ze zbawianiem się mają jeszcze dużo czasu.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przeklęta baba "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pelisa na penisa
Ćwierć wieku temu słynęliśmy w świecie z liczby żubrów
przypadających na głowę mieszkańca, eksportowanych kilogramów węgla
w przeliczeniu na jednego obywatela i wielkich jak główki kapusty
jabłek profesora Pieniążka. Zdaje się, że jedynym popularnym
produktem, którego nie powstydzimy się w nowej Europie, będą
prezerwatywy. Trwa o nie wojna ideologiczna.
Fakty
15 sekund
z taką częstotliwością AIDS zabija gdzieś w świecie
człowieka;
42 mln
tyle osób na świecie żyje z wirusem HIV;
5 mln
liczba osób zmarłych na AIDS;
3 mln
tylu nosicieli HIV przybyło w 2003 r.;
8432
liczba Polaków (zarejestrowanych) żyjących z wirusem HIV;
1335
liczba Polaków (zarejestrowanych) chorych na AIDS;
653
tyle osób zmarło w Polsce na AIDS;
500 proc.
wzrost liczby nosicieli HIV w regionie
wschodnioeuropejskim w latach 1995
97;
25 tys.
szacunkowa liczba nosicieli HIV w Polsce;
90 proc.
odsetek Polaków mających świadomość ryzyka zarażenia się
HIV;
40 proc.
odsetek Polaków nieużywających prezerwatyw podczas
stosunku z nowym partnerem;
53,3 proc.
dla takiego odsetka Polaków i Polek noszenie przy sobie
zawsze prezerwatywy jest przejawem rozsądku.
Wyklinanie prezerwatyw
Czy to, że 60 proc. ludzi w Polsce stosunek z nowym partnerem odbywa
bez prezerwatywy (a 13 proc. idzie do łóżka z kimś poznanym tego
samego dnia), dowodzi silnych wpływów kleru zwalczającego kondomy?
Wątpliwe.
Z ogłoszonego w grudniu 2003 r. corocznego "Światowego Raportu o
Postawach i Zachowaniach Seksualnych" (150 tysięcy odpowiadających)
wynika, że np. tylko 3 proc. kobiet w Polsce stosuje się do
kościelnego zalecenia rozpoczynania współżycia seksualnego dopiero
po ślubie. Trudno więc przypuścić, że klerowi udało się zaszczepić
obrzydzenie do prezerwatyw. Stronienie większości od kondomów wynika
raczej z niechlujstwa lub braku lęku przed AIDS. W jakimś stopniu
także z kłamstw Kościoła i prasy przykościelnej, że prezerwatywa nie
chroni przed zakażeniem.
Ponieważ zwalczanie przez Kościół kondomów z przyczyn czysto
doktrynalnych nie odnosi skutku, kler zniechęca do tych zabezpieczeń
twierdząc, że są one nieskuteczne. Kampanię tę światowe organizacje
humanistyczne uznają za ludobójcze, szczególnie np. w Afryce, gdzie
znaczna część ludności zarażona jest wirusem HIV i skazana na
śmierć. Przy tym nadmierny przyrost naturalny jest jedną z przyczyn
masowych zgonów z niedożywienia.
Przewodniczący watykańskiej Kongregacji ds. Rodziny kardynał Alfonso
Lopez z Kolumbii ogłosił, że kondomy mają maleńkie otworki
przepuszczające śmiercionośne wirusy. Arcybiskup z Nairobi poszedł
jeszcze dalej w szerzeniu ciemnoty: stwierdził, że epidemia AIDS
rozszerza się wskutek używania prezerwatyw. W jego ojczyźnie Kenii
jest to kłamstwo szczególnie zbrodnicze, gdyż 20 proc. ludności to
nosiciele HIV.
Poglądom tym sprzeciwiła się Światowa Organizacja Zdrowia (WHO)
będąca agendą ONZ. Komisja Europejska także wydała specjalny
komunikat negujący katolicką kondomofobię.
Ze sprzeciwem Komisji polemizowali polscy arcybiskupi Życiński z
Lublina i Gocłowski z Gdańska.
Zwalczaniem prezerwatyw zajmuje się nie tylko prasa katolicka, ale
także prawicowa sympatyzująca z klerem pozwala jego przedstawicielom
głosić bzdury na swoich łamach. Na przykład "Rzeczpospolita" w lutym
2000 r. wydrukowała wywiad z ks. Ryszardem Halwą z Fundacji "SOS
Obrony Poczętego Życia". Mówi on: Na mieście reklamuje się
prezerwatywę jako środek zabezpieczający przed AIDS. Niestety to
jest wielki fałsz. Jak może prezerwatywa, której pory są wielkości
makro zabezpieczać przed wirusem wielkości mikro.
Księża występują więc jako autorytety w zakresie technologii
wytwarzania produktów gumowych i znawcy wirusów.
Kondom z atrakcjami
Największym producentem prezerwatyw w Europie jest niemiecka firma
Condomi, a jej bezpośrednim partnerem i udziałowcem dawny krakowski
Stomil, a dziś Unimil. Moce produkcyjne fabryki w Dobczycach (30 km
od Krakowa) to 200 mln sztuk. Jest to jedyna fabryka prezerwatyw w
Polsce.
Kondomy dzielą się pod względem wielkości, grubości ścianki,
kształtu (karbowane, prążkowane, kropkowane, gładkie), aromatu
(czekoladowe, bananowe, truskawkowe, malinowe, miętowe) i
zapuszczonej do wnętrza chemii (pudrowane, poślizgowe,
plemnikobójcze, opóźniające wytrysk
z lignokainą, lekkim środkiem
znieczulającym). Gdyby zastosować wszystkie możliwe kombinacje
zamawiających, to okazałoby się, że fabryka w Dobczycach produkuje
ok. 100 różnych typów prezerwatyw. W Polsce najlepiej sprzedają się
gumki gładkie, z aromatów zaś najlepiej schodzi truskawka.
Najważniejszym produktem służącym do produkcji kondomów jest lateks,
czyli sok z drzew kauczukowych. Aby miał odpowiednie właściwości,
drzewo powinno mieć nie mniej niż 7 lat.
Zanim lateks zostanie przerobiony na prezerwatywę, przez 96 godzin
miesza się ze sobą składniki chemiczne, które mają być do niego
dodane. Kolejną dobę zajmuje mieszanie lateksu z chemią. Gdy masa
jest już gotowa, wlewa się ją do urządzeń zwanych ciągami
lateksowymi. Z nich dopiero wychodzi coś, co kształtem przypomina
prezerwatywę.
Do specjalnej taśmy przymocowane są formy penisopodobne. Zanurza się
je w gumie, suszy w specjalnym piecu, ponownie zanurza i ponownie
suszy. Tak więc cienka ścianka prezerwatywy składa się w zasadzie z
dwóch warstw gumy.
Po zdjęciu z ciągu lateksowego prezerwatywy są prane i "pudrowane na
mokro" (środkami bakteriobójczymi). Potem suszy się je i usuwa
nadmiar pudru.
Wirus nie przejdzie
Kolejny tydzień to elektroniczne testowanie prezerwatyw. Każda
prezerwatywa nakładana jest na elektrodę o kształcie penisa i
prądzie 2 tys. voltów i wkładana do specjalnej ko-mory. Jeśli gumka
jest zbyt cienka, następuje przebicie prądu i produkt zostaje
odrzucony. Naciąganie prezerwatyw na elektrody odbywa się ręcznie.
Sprawnej pracownicy zajmuje to ok. 1,5 sekundy...
Mniej więcej co godzinę szczegółowo badana jest próbka serii.
Badania są trzy: na pojemność, rozrywanie i przepuszczalność.
Pojemność sprawdza się przez nadmuchiwanie kondoma. Według norm
europejskich, prezerwatywa musi pomieścić 18 litrów powietrza. Te
Unimilu mieszczą średnio 37. Rozrywanie polega na przyczepieniu
wy-cinka gumy do urządzenia, które je rozrywa. Mierzy się to w
jakiejś skomplikowanej jednostce fizycznej. Test przepuszczalności

nieobowiązkowy
wymyślił sam zakład.
Służy do tego roztwór fioletu goryczki. Jest to roztwór składający
się z fioletowych cząstek 100 razy mniejszych niż wirus HIV. Płyn
ten wlewa się do prezerwatywy i zanurza ją w wodzie destylowanej. Po
dobie widać, czy woda zmieniła kolor, czy nie. Gdyby okazało się, że
zmieniła, niszczona jest cała wyprodukowana seria.
Dopiero po przejściu całego procesu sprawdzania jakości, co zajmuje
ponad tydzień, do prezerwatywy dodaje się końcowe preparaty (np.
olej silikonowy) i foliuje. Każda prezerwatywa posiada własny numer.
Wytwarzana w Polsce prezerwatywa stanowi produkt, z którym Polska
kojarzyć się będzie w Unii Europejskiej lepiej niż z bigosem,
"Wyborową" czy oscypkami. Na zachód od Polski antykondomowe kampanie
kościelne uznawane są za przejaw niepraw-dopodobnie bzdurnych
przesądów katolickich szerzonych za pomocą kłamstwa.
Źródła:
Durex
"Światowy Raport Postaw i Zachowań Seksualnych
2003"

www.durex.pl
Krajowe Centrum ds. AIDS
www.aids.gov.pl
Serdeczne podziękowania za pomoc dla Unimil S.A.
www.unimil.com.pl
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
4 czerwca
"Media i ogromna masa sługusów na czele z Aleksandrem Kwaśniewskim i
Leszkiem Millerem chcą wykrzyczeć dla Polski styl życia sprzeczny z
tysiącletnią chrześcijańską tradycją".
ks. Janusz Kozłowski, "Brukselizacja = ateizacja"

5 czerwca
"(...) czasopismo francuskiej formacji SS noszące tytuł Devenir, w
lutym 1944 roku ukazało się z portretem Hitlera w bohaterskiej pozie
i z hasłem naczelnym: Czasopismo walki o wspólnotę europejską.
(...) Kto jak kto, ale zwłaszcza Polacy, którzy przeżyli II wojnę
światową, nie mają wątpliwości co do prawdziwego
antychrześcijańskiego, a nawet satanistycznego charakteru ideologii
hitlerowskiej. (...) Ale w takim razie, po co nam taka Europa? Po co
nam taka Unia?".
ks. Jerzy Bajda, "Komu Pan Bóg przeszkadza"

7
8 czerwca
"Dzisiejsza cywilizacja jest zbudowana na nienawiści do tego, co
święte, i w ogóle do tajemnicy Stworzenia oraz Wcielenia. (...)
Można rzec, że ta cywilizacja, degradująca małżeństwo do rzeczy tego
świata, a ciało do biologicznego surowca, jest cywilizacją zbudowaną
z natchnienia szatana".
ks. Jerzy Bajda, "Aby Chrystus królował"

9 czerwca
"Po referendum stopniowo coraz bardziej widoczna będzie prawda o
tym, jak oszukano Naród, jak dojdą kolejne podatki odkładane na
okres po referendum, jak łupną ludzi po kieszeniach. Wtedy zawali
się gmach propagandy SLD, która ukrywała grożące trudności, która
ukrywała, jak fatalne warunki wynegocjowano, propagandy opartej na
wmawianiu ludziom, jakim szczęściem jest wejście do Unii. (...) Nie
czekajmy do prawdziwej katastrofy, do 1 maja 2004 roku, gdy mamy
wejść do Unii. Jest sporo czasu. Rozpocznijmy silniejszy bój o
informacje. Jeśli będziemy w tym boju sprawni, będzie szansa na
odsunięcie rządów SLD i doprowadzenie do nowego referendum opartego
na rzetelnej informacji".
prof. Jerzy Robert Nowak, "Nie czekajmy na katastrofę"

"Warto zapamiętać, co kto mówił w tym referendum, bo moim zdaniem
nie minie kilka miesięcy, jak pojawią się pierwsze trudności i
panowie z SLD, pan prezydent, premier i politycy z PO, PiS, PSL i
SKL powiedzą: To nie my, to Naród decydował".
pos. Bogdan Pęk (LPR)

"Nasza Polska"
10 czerwca
"Wałęsa, Mazowiecki, Geremek, Kuroń
to główni zdrajcy idei
wolnościowych. To dzięki nim ludzie SLD traktują Polskę jak prywatny
folwark. Afera goni aferę, tu afera Rywina, tam znika ziarno, tam
krowy, gdzie indziej świnie... Przy tych wszystkich sprawach, tak
jak w początkach lat 90. pojawiają się nazwiska czerwonej oligarchii
oraz ludzi z lewicy solidarnościowej".
Piotr Jakucki, "Parada afer"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czy lubisz dopłacać do ministrów
W twoim szpitalu skończył się limit świadczeń? Postaraj się zostać
władzą albo wysokiej rangi mundurowym.
W Zakopcu lekarze tutejszego szpitala nie chcą jeździć karetkami
pogotowia. Prawie wszyscy zwolnili się albo poszli na urlopy, bo od
sześciu miesięcy nikt im nie płacił. Nic dziwnego. Szpital w stolicy
Tatr jest zadłużony na 14 mln zł. Na jego kasę poluje komornik,
medycy z konieczności zostali więc "wolontariuszami".
Na szczęście nie zawsze i nie w każdym szpitalu ludzie mają tak
przesrane.
Wpadł mi w ręce list mgr Ewy Marzeny Pełszyńskiej dyrektorującej
Samodzielnemu Publicznemu Centralnemu Szpitalowi Klinicznemu w
Warszawie przy ul. Banacha 1a (to klinika Akademii Medycznej, a więc
na pewno nie byle jaki powiatowy szpitalik) skierowany do Zarządu
Narodowego Funduszu Zdrowia. Dyrektor Pełszyńska poddała w nim
analizie umowy zawarte przez Fundusz z Wojskowym Instytutem Medycyny
w Warszawie ul. Szaserów 128 i Centralnym Szpitalem Klinicznym MSWiA
ul. Wołoska 137 i porównała je z umowami zawartymi z jej placówką.
Rzecz dotyczy cen zakontraktowanych przez NFZ świadczeń medycznych.
W tzw. szpitalach resortowych (czyli na Szaserów i na Wołoskiej)
ceny są o 1/3
1/4 wyższe niż w szpitalu na Banacha. Przykładowo
hospitalizacja pacjenta w oddziale chorób wewnętrznych kosztuje w
klinice 1650 zł, a w placówkach "resortowych"
2100. Na kardiologii
jest podobnie: 1865 zł na Banacha i 2600 w "resortowych".
Nie mam zielonego pojęcia, na czym polega "wszczepienie
defibrylatora jednojamowego lub dwujamowego", ale z zestawienia dyr.
Pełszyńskiej wynika, że na Banacha załatwią to nam za 29 500 zł, a
na Wołoskiej i Szaserów nie schodzą poniżej 40 400! Wystarczyło
kilkanaście przykładów, aby doliczyć się różnicy 13 mln zł na
niekorzyść Centralnego Szpitala Klinicznego w ciągu zaledwie 8
miesięcy 2003 r. Z epistoły jasno wynika, że o wyjściu placówki z
długów nie ma mowy.
Tu wyjaśnijmy: długi "Banacha" to temat legendarny w środowisku
medycznym. Ten jeden z największych szpitali w Polsce zatrudniający
blisko 2500 osób pod koniec 2002 r. zadłużony był na około 40 mln
zł. Zadłużenie ośmiu stołecznych szpitali klinicznych przejętych w
IV kwartale 2001 r. przez Akademię Medyczną w Warszawie od
Mazowieckiej Kasy Chorych wynosiło pod koniec 2002 r. 133 mln!
Oficjalnie placówka na Banacha generuje zadłużenie, ponieważ
przeprowadzane są w nim najbardziej skomplikowane i kosztowne
zabiegi medyczne, za które niegdyś kasy chorych nie chciały płacić.
Tak było, jest i będzie.
Inaczej jest w tzw. placówkach resortowych. O ewentualnych długach
szpitali na Szaserów (wojsko) i Wołoskiej (policja i "służby") było
cicho.
Wiadomo że Centralny Szpital Kliniczny MSWiA należy do najlepiej
wyposażonych w kraju. I trudno się temu dziwić, ponieważ na jego
łóżka w wyodrębnionej części trafią w razie choroby
czego rzecz
jasna im nie życzę
prezydent, premier, ministrowie, posłowie,
senatorowie i ci wszyscy oficjele, którym się to należy jak psu
buda.
Generalicja, pułkownicy, kadra MON kurują się na Szaserów. A
ponieważ wiadomo, że kręgosłupem tego państwa są służby mundurowe,
nie dziwmy się, że leczenie ich funkcjonariuszy musi być na
najwyższym poziomie, co z kolei kosztuje.
Dyr. Pełszyńska powinna zrozumieć, że sprawiedliwie nie znaczy
równo. Demokracja zwyciężyła, "żółte firanki" z czasów PRL wyrzucono
z obrzydzeniem. Wiele trzeba było zmienić, aby wszystko zostało po
staremu.
PS Po reformach każdy, rzecz jasna, może się leczyć na Wołoskiej i
Szaserów, tylko musi poczekać aż go przyjmą.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Maciej Maleńczuk "Chamstwo w Państwie"
Miał to być
wedle reklamówek
wstrząsający opinią publiczną
nonkonformistyczny poemat obnażający relację artyści
władza.
Obrazoburczy treścią, finezyjny formą, bo autor do Tadeusza
Boya-Żeleńskiego i Franciszka Villona się odwoływał. Autor nie byle
jaki. Sam pan Maciej Maleńczuk. Za pierwszej komuny artysta
autentyczny, bard uliczny. Obecnie juror w "Idolu", wice-Wojewódzki.
Tak być miało, ale talentu i intelektu nie stało. Zamiast finezji
Boya i buntu Villona powstało wypracowanie: Jak wstrząsnąć, kaskę
zarobić i cnotę poprawności politycznej zachować. Do poematu dodano
płytkę CD z deklamacją autora. Równie kabotyńską, śmiertelnie
poważną, nudną jak utwór. Znakomitą dla cierpiących na bezsenność.
"LXO
Liga Niezwykłych Dżentelmenów"
Wiecie, co łączy Doriana Graya, Tomka Sawyera, kapitana Nemo,
doktora Jeckylla i pana Hydeła? Pochodzą z książek, których nie
chronią już prawa autorskie. A zatem można odkurzyć tych wszystkich
bohaterów, zrobić z nich głupków, wpakować do udającej łódź podwodną
tutki na cygara wielkości śp. World Trade Center i wysłać na wojnę z
profesorem Moriartym. Sean Connery jak zwykle cudny, ale wolelibyśmy
go oglądać w autorskim wykonaniu monodramu pt. "Książka telefoniczna
miasta Edynburg", które to dzieło z całą pewnością może poszczycić
się bardziej ekscytującą akcją oraz zwartą fabułą i ma ponadto walor
edukacyjny.
"Pewnego razu w Meksyku: Desperado 2"
Każdy, kto pójdzie na ten film i wytrzyma do końca bez ziewnięcia,
otrzymuje tytuł desperata. I stąd tytuł. Świetnie dobrany. Reszta
niedobra- na w ogóle.
"Kill Bill"
Ciach, bach, pac, wzdech. Manga, głowa, mózg na ścianie. Gdyby nie
to, że ktoś wcześniej nakręcił "Matrixa. Reaktywację" oraz
"Jerryłego", to obrazek Quentina Tarantino można by nazwać
najbardziej czerstwym, nudnym oraz nędznym celuloidowym gównem tego
roku. Oprócz Billa warto zajebać reżysera, scenarzystę, autora
muzyki i całą ekipę. Go, Uma Thurman, go! Dasz radę!




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lewiczki
Forum internetowe "NIE" (www. nie. com. pl) puchnie od nowych
tematów. Na przykład "Czy SLDto lewicowa partia?".
ambr:
Okazuje się, że SLD, nawet w tych ograniczonych ramach kapitalizmu
nie jest partią lewicującą. Rozwiązania przyjęte na samym początku,
które miały na celu łatanie dziury budżetowej, zdyskwalifikowały ją
z lewej strony sceny. A ostentacyjne podlizywanie się czarnym
zniechęciło najbardziej wyrozumiałego wyborcę. (...) Poparcie,
którym jeszcze ta partia się wykazuje, pochodzi chyba od elektoratu
prawicowego, który się do tej partii przekonał po paru miesiącach
rządzenia.
Józek:
Najważniejsze jest to, co partia będąca u władzy realizuje. I tu
paradoks. Za partię lewicową mogę uważać AWS. Bo mimo jej
"prawicowej otoczki", tak naprawdę realizowała ona program jak
najbardziej lewicowy. Duże, rozbudowane ponad możliwości budżetu
państwa świadczenia socjalne, olbrzymie uprawnienia związków
zawodowych, propracownicze prawo pracy. I mamy to co mamy,
90-miliardową dziurę budżetową.
ladybird:
Elektorat SLD nie podaruje wyraźnego skrętu na prawo i ogromnych
"ukłonów" w stronę Kościoła kat.
ak:
Niestety, wygląda na to, że ta partia pomału traci lewicowy
charakter także w tym drugim obszarze, wymownym sygnałem są umizgi
do Kościoła kat., czy odkładanie ad calendas graecas liberalizacji
ustawy antyaborcyjnej, a ostatnio przyjęcie optyki PiS w kwestii
użycia broni przez policjantów. (...) Przesunięcie się SLD na prawo
wytwarza rozgęszczoną przestrzeń polityczną, której jak do tej pory
nie są w stanie wypełnić ugrupowania bardziej zasługujące na
określenie ich jako "autentycznie lewicowe". Z czasem albo osiągną
niezbędny do tego potencjał polityczny (w tym organizacyjny i
kadrowy), albo SLD (lub jakiś jego odłam) zacznie z powrotem podążać
na lewo. Można by patrzeć na to ze spokojem, gdyby nie gwałtowne
zaostrzanie się napięć i konfliktów społecznych. Wiemy z historii,
że w takich sytuacjach ludzie, którzy nie zgromadzą się pod
czerwonymi sztandarami, trafiają pod brunatne.
Pirx:
Politycy tego ugrupowania zachowują się bardzo arogancko. Wydaje mi
się, że ta buta wynika z ich świadomości posiadania tzw. żelaznego
elektoratu. Oni myślą, że posiadają w tym względzie monopol

którego nikt im nie odbierze. Ja, jako dotychczasowy przedstawiciel
ich "żelaznego elektoratu", coraz bardziej zaczynam marzyć o
pojawieniu się innego silnego ugrupowania lewicowego
takiego,
które gromadzi ludzi szczerze oddanych ideom sprawiedliwości
społecznej, a nie zawodowych zbieraczy głosów,
którzy udają twardych jedynie na trzy miesiące przed wyborami.
Wiktoria:
Ostatnio premier (z SLD) radził trójstronnie o zwalczaniu
bezrobocia. Bez-robocia, które dotyka mnie i ponad trzy miliony
ludzi. Ludzi, którzy tylko nie mają pracy, i w demokratycznym kraju
rządzonym przez lewicę demokratyczną, posiadają pełnię praw
obywatelskich, fakt braku umowy o pracę tych praw ich nie
pozbawia, panie premierze oraz nie pozbawia pełni władz
umysłowych... Więc premier radził o bezrobociu z:

pracodawcami
to ci, którzy jak zechcą, to zwolnią albo może
nawet i zatrudnią, mogą mieć taki kaprys, to wolny kraj,

ze związkami zawodowymi
to ci, co reprezentują tych, co jeszcze
pracują, a sami też mają się jeszcze całkiem nieźle,

trzeci to chyba był rząd. I jakoś premier nie zauważył, że w tym
radosnym i podniosłym dniu nie było nikogo z około 3 500 000
bezrobotnych. (...)
Myślę, za przyzwoleniem, że SLD w tym składzie, jaki jest dziś, nie
wykupił patentu, nie zastrzegł praw autorskich, a nawet sam nie
wymyślił demokracji, lewicy demokratycznej. Toteż, młodzieży i
wszyscy inni, lewica i demokracja, to nie jest zastrzeżone logo
kilku panów. A nawet ich obecność na plakatach zaczyna się kłócić z
tymi hasłami. To tylko kilku panów, po kilku w każdym mieście.
Zostawmy im ten Sojusz. Lewica, demokracja, lewica demokratyczna
jest nasza. Zostawmy im nawet SLD.
Żaden z Czytelników nie stwierdził stanowczo, że SLD to partia
lewicowa. Nie było też głosów przychylnych SLD, a przecież w
większości wypowiadali się ludzie głosujący na tę partię. Wybrałem
kilka głosów z dużej liczby.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zabalowało! W stolicy o palmę pierwszeństwa ostro biły się trzy
prestiżowe bale: Charytatywny Dziennikarzy, "Sukcesu" i
Polsko-Niemieckiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Wszystkie trzy w
ciągu jednej karnawałowej nocy obskoczyli najwytrwalsi balowicze
elity władzy: wicepremier Oleksy, marszałek Borowski, poseł Kalisz.
Czekają ich kolejne, też prestiżowe: "Słowa Polskiego", Walentynkowy
oraz Gwiazdorskie Ostatki.
Mazowiecki SLD urządził karnawałowy Toast Noworoczny, czyli wyżerkę
i wypitkę. W stołecznym hotelu Gromada. Dla członków i biznesu.
W zeszłym roku tłok był jak w tramwaju w czasie szczytu, w tym było
jak w autobusie zjeżdżającym do zajezdni.
Wbrew oświadczeniom premiera zawirowało kadrowo w rządzie. W cieniu
wywyższenia Oleksego oddalono ministra skarbu Czyżewskiego, z czego
Miller będzie się musiał w czwartek tłumaczyć w Sejmie. Nowy szef
klubu parlamentarnego SLD Janik odchudził i częściowo wymienił
prezydium. Nowym rzecznikiem prasowym został Bronisław Cieślak.
Niezapomniany porucznik Borewicz ma być w klubie tym, kim jest św.
Tadeusz Juda w Kościele kat. Patronem spraw beznadziejnych.
A najgorzej notowany w mediach minister, czyli lider UP, wicepremier
Marek Pol pozostał. Mała UP kręci dużym SLD.
Rząd przegrał głosowanie nad poprawką budżetową, przez co
Ministerstwo Finansów straciło prawie 1,5 mld zł. Przeciwko koalicji
głosowali m.in. były minister zdrowia i poseł SLD Mariusz Łapiński
oraz wspomagany ugrupowaniem Zbigniewa Witaszka (dawniej Samoobrona)
klub Partii Ludowo-Demokratycznej Romana Jagielińskiego
dotychczas
sprzyjający rządowi. Za poparcie Millera Jagieliński bezskutecznie
żądał kilku posad, np. wicepremiera, wicemarszałka Sejmu,
wiceministra finansów.
Ostro zatańczyła PO, zwana teraz Platformą Obiecującą. Wezwała do
przedterminowych wyborów już w czerwcu tego roku wiedząc doskonale,
że technicznie jest to niemożliwe.
Miał karnawał popularności, teraz może iść do pudła. Marka Miłosza,
pilota śmigłowca Mi-8, speckomisja badająca przyczyny wypadku
obarcza odpowiedzialnością za awarię. Podobnego zdania są internauci
witryny Onet
wysłaliby Miłosza za kratki za udany finał lotu.
Platformersi wzywają z trybuny sejmowej koalicję rządzącą do
oszczędności, a Rokita i Komorowski nie płacą stołecznemu Zarządowi
Budynków Komunalnych za najem biur poselskich. Pomimo iż mają na ich
obsługę miesięcznie po ponad 9 tys. zł. Pomimo że wynajmują lokale
za preferencyjną dla posłów stawkę. Platformersi stale wzywają
posłów koalicji rządzącej do zniesienia poselskich przywilejów. Na
co dzień nie tylko z nich korzystają, ale nawet nie regulują
skromnych rachunków. Ot, rokicie zakłamanie.
Nie płaci też Fundacja Budowy Świątyni Opatrzności Bożej. Prywatni,
a nawet państwowi sponsorzy nie podpisują już przelewów. Jak dalej
tak będzie, to świątynia pozostanie na poziomie gigantycznych
piwnic. Fantastycznej krypty dla pomysłodawcy
Purpurowej Eminencji
Józefa Glempa.
Koncern Hyunday wybuduje nową fabrykę na Słowacji
wynika z
informacji, które dostaliśmy z pewnych źródeł zbliżonych do rządu.
Kolejna wielka firma azjatycka wypięła się na nasz kraj. Trudno się
Koreańczykom dziwić
na Słowacji mają jaśniejsze prawo i dłuższe
autostrady. I dostali lepszą ofertę.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Grom z maczugą
Po masakrze w Magdalence policja nasza do znudzenia uskarżała się na
to, że jeden z zaatakowanych bandytów był ongiś przeszkolony w
radzieckich służbach specjalnych, w związku z czym nasi dzielni
chłopcy zostali zaskoczeni "cudzoziemskimi" (sam generał tak to
określił) metodami przestępców.
Otóż dla pana szlachetki spod Berdyczowa w początkach XIX wieku
maszyna parowa (przepraszam: parowy silnik tłokowy) była też
wynalazkiem obcokrajowym, jeśli nie diabelskim po prostu. Dopóki nie
pojawił się parowóz na linii warszawsko-wiedeńskiej.
Idziemy, panie generale, z duchem postępu. Settembrini z
"Czarodziejskiej Góry" Tomasza Manna uważał, że dzięki postępowi
zmierzamy ku "pełniejszemu i jaśniejszemu światłu". Zapewne miał
rację. Tyle że każdy chciałby, żeby to jemu właśnie owo światło
zabłysło. Gangsterzy także. Korzystają więc ze zdobyczy cywilizacji.
Tak jak komórkowiec zastąpił wołanie przez jezioro, tak bazooka
wyparła kowbojskie kolty. Taki jest porządek historii. A jeszcze
magda-leńskie bomby z gwoździami to prymityw, zacofanie i
przedpotopie. Zachodnich specjalistów od dawna stać już na więcej,
więc i nasi doszlusują.
Tymczasem policja Rzeczypospolitej już na gorąco ogłasza, a
następnie potwierdza, że akcja przeprowadzona została prawidłowo i
podług wszelkich reguł sztuki, bo niby kto się mógł spodziewać. Kto
się mógł spodziewać? Ano, ten, panowie generałowie, kto zauważył, że
samochód już na ogół zastąpił bryczkę. O tym zresztą uczą już w
szkole.
Rozumiem ostatecznie, że nasze policyjne władze mogły tę akurat
lekcję w podstawówce przegapić. Ale mogły się kogoś zapytać. Bo na
takie "prawidłowe działania" wkrótce nam policjantów nie wystarczy.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Świat ocipiał
Jeszcze w XVII wieku kobieta znana medialnie miała jedną,
konstytucyjną cechę. Skarb, jakby teraz westchnęły kolejkowiczki
przebierające nogami przed sanktuarium kolejnego castingu. Zanim
taką wywleczono na środek rynku, ówcześnie najlepsze medialnie
miejsce, zanim rozżarzonymi obcęgami biust obnażony jej publicznie
wyrwano, a potem jelito grube cienkim okraszone z brzucha wywleczono
i przy okazji zęby wybito, by w finale na wózek z gnojem triumfalnie
rzucić
musiała ona opowiedzieć. Wolno, spokojnie, ze wszystkimi
szczegółami. Minuta po minucie, niczym prezes TVP SA posłowi Rokicie
podczas przesłuchania w sejmowej komisji śledczej. I niechby coś
spróbowała zapomnieć! Pachołkowie w gotowości stali, żar płonął. Nic
tak cellulitisu nie usuwa jak świeży żar.
Musiała zatem plastycznie opowiedzieć o spółkowaniu z diabłem, czyli
ze Złym. Zwłaszcza opisać jego peni-sa. Penis diabła był obsesją
wszystkich inkwizytorów i gwiazdorem zeznań każdej czarownicy

pisze Davied M. Friedman w "Pan Niepokorny. Kultowa historia penisa"
(Wydawnictwo Muza SA). Był on zimny jak lód i chłodem przypominał
penisa artysty Rourke z kultowego, wśród obecnych panienek i pań
starszych, filmu "Dziewięć i pół tygodnia".
Wygląd miał jak wystawa sex-shopu nieboszczki Beaty Uhse. Był i
różowy, innym razem jak węgiel czarny, czasem łuską pokryty, a
niekiedy rozwidlony. Rzadko jak mały paluszek, chociaż filuterny. I
skoczny. Niezależnie od wyglądu za obcowanie z końcem i początkiem
Złego wylatywało się z ówczesnej, porządnej społeczności.
400 lat minęło i nadeszły świetlane czasy postępu. Dziś już nikt
kobietom piersi gorącymi obcęgami za obcowanie z diablimi penisami
nie wyrywa. Nie wyrzuca się ich już z towarzystwa. Miejsce
inkwizytorów zajęli kościelni, koncesjonowani egzorcyści, którzy
wypędzają Złego za pomocą subtelnych metod, nadal chętnie słuchają
babskich fantazji erotycznych.
Za to za kontakt z własną albo koleżeńską cipą polskie kobiety mają
teraz przechlapane. Kult cipy, a ściślej ko-biecości, kult
"genderyzmu", czyli dostrzegania społecznej i kulturowej tożsamości
płci, to współczesne obcowanie ze Złym. Nie z łuskowatym, zimnym
penisem, lecz z orosioną, rzęsowatą i krwawą, niczym kwiat rosiczki,
waginą. Po polsku swojsko cipą zwaną.
Antycipizm pleni się tam, gdzie kobiety łatwo mogą swą przewagę,
odrębność, inteligencję wykazać. W polityce na bok odsyła się
Banachową, Jarugę-Nowacką, Murynowiczową, Szynalską preferując
świętą Zytę Gilowską na tle rzędu parlamentarnych blondynek
fordanserek. Silniej widać to w mediach, w kulturze. Niedawno z
programu "Pegaz" nadawanego po jedenastej wieczorem usunięto
inteligentną Kazimierę Szczukę. Bo w dyskusji z Gretką (Manuelą
Gretkowską) obie, dyskutując o całkiem poważnej książce, używały
słów bzykać, pieprzyć, ruchać i rzecz jasna cipa. Owa cipa
przepełniła miarę goryczy w publicznej telewizji i pani Szczuka na
pysk wyleciała. Gretka nie, bo programu własnego nie ma. Okazało
się, że można w telewizji publicznej kląć jak szewc lub inny
Pasikowski, po jedenastej wieczorem, ale kląć z męskiego punktu
widzenia. Można kurwować, jebać, ale tylko męskimi ustami. Można
świat owijać wokół własnego zaganiacza. Za to każdy głos cipny jest
zakazany. Nawet ten dowcipny.
Zakazany jest "genderyzm" w telewizjach komercyjnych, bo cipizm
ponoć odstrasza potencjalnych reklamodawców. Feministki to nie jest
dobry target. Nie nadużywają one wybielaczy, proszków od bólu głowy,
mimo iż głowami pracują. Zakazany jest też w telewizji publicznej,
bo przeczy on politycznej i obyczajowej poprawności.
Tylko o czym gadać w ciągle tym samym, męskim gronie? Nuda po
minucie zaraz zejdzie na kawały o blondynkach.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Joanna Racewicz nie żałuje w "Na żywo
Światowe Życie", że
zrealizowała film o Leszku Millerze. Ten film odmienił jej życie, bo
podczas realizacji poznała kogoś ważnego. Poznała, bo dość szybko
nawiązuje znajomości. Ale nie jest modliszką, jak plotkują o niej na
korytarzach telewizorni. Nie zajęła też biurka po Pieńkowskiej.
Teraz stoi kolejka chętnych już na jej biurko.
* * *
Mariusz Pujszo wyżalił się w "Tele Tygodniu", że program "Debiut",
gdzie był jurorem, wypadł słabo. Słabo, bo Mariuszowi stale na wizji
głos odbierano i przekazywano starej Cywińskiej. Bo za dużo było w
tym programie agresji, którą zaszczepił w "Polsacie" Kuba
Wojewódzki. Pujszo uważa, że za tę agresję Wojewódzkiemu należy się
ostry wpierdol i izolacja. Poza tym główna nagroda "Debiutu" była za
słaba. Tylko rola w serialu "Samo życie". Pujszo, który statystował
w ponad 150 filmach, na pewno by na nią nie poleciał.
* * *
Izabela Szolc, donosi "Gala", potrafi zatrzymać każdy włączony
magnetofon, nawet cyfrowy! Niech zatem Michnik nie próbuje się z nią
umawiać. Iza jest Żydówką, pozuje się na golasa, pisze opowiadania
fantasy, dostaje wysypki na dźwięk słów "małżeństwo, dzieci". Z
Michnikiem ma też wspólny antypeerelowski wstręt. W młodości
zmarnowała sobie cycki komunistycznymi biustonoszami.
* * *
Maciej Dowbor żali się "Gali", że jest poszkodowany przez media.
Jest nerwusem i swe nerwy wyładowuje na kocie. Wkurzało go niedawno,
że ma już 23 lata, a od dwóch lat spotyka się wciąż z tą samą
kobietą, Anną Baczyńską, przez co brakowało mu kopa. Bez kopa nie
mógł liczyć na sukces, pieniądze, szybkie samochody, nowe kobiety i
śpiew. Ale to mu już przeszło. Teraz chciałby żyć jedynie w świecie
prawdziwych wartości.
* * *
Robert Gonera prasuje bluzki!
donosi sensacyjnie "Na żywo

Światowe Życie". Prasuje swojej narzeczonej 26-letniej studentce
prawa, która udomowiła go. W przerwach, gdy żelazko
stygnie, Gonera biega po kwiaty dla niej. W czasie biegu czuje, że
ma już 40 lat. I wtedy wkurza go powszechny kult młodości.
* * *
Marta WiŚniewska uważa w "Vivie!", że dobry mąż to pilnowany mąż.
Mąż
Michał Wiśniewski
ma problemy z cerą, bo musi chodzić stale
w makijażu. Denerwuje go ta tapeta, podobnie jak te idiotyczne,
kiczowate stroje, w których chodzi, albo ćwieki, którymi
nafaszerował swe ciało. Marta musi za to podciągnąć swój niemiecki,
bo mąż zaczyna szwargotać z ich synem w tym języku.
* * *
Krzysztof Krawczyk zaprzeczył w czacie na Onecie, że będzie ojcem
chrzestnym Xaviera Michałowicza Wiśniewskiego. Po prostu on i Ich
Troje nie mogą zgrać terminów. Poza tym małżonka Krawczyka uważa, że
chrzest będzie jedynie promocją Ich Troje, a Krawczyk tam tylko
gadżetem.
* * *
Olek Klepacz wyjaśnił w "CKM", iż jego najnowsza płyta "Super
market" znakomicie nadaje się do krojenia pastylek amfy. Dobra jest
też do zawieszania w furze jako antyradar.
* * *
Anna Samusionek pochwaliła się w "Gazecie Stołecznej", że kupuje
płyty w hurtowych ilościach. Nie wyjaśniła, czy tyle ma amfy, czy
tak duży park samochodowy. Poza tym kupiła sobie buty z wężowej
skórki w Mediolanie. Zaś jej pies lubi restaurację Dyspensa
prowadzoną przez jej mniej zdolnych kolegów: Lindę, Kondrata,
Zamachowskiego i Malajkata.
* * *
Natalia Kukulska wróciła z Los Angeles w USA, donosi "Super
Express". Tam opiekował się nią i jej rodziną konsul RP ds. kultury
senator Ryszard Czarny. Pożyczył im toster i aparat telefoniczny, bo
w ich apartamencie nie było tego sprzętu. W Los Angeles Natalia
skończyła trzymiesięczne studia w Instytucie Wokalistyki, a jej
małżonek podobno w Instytucie Perkusyjnym. Małżonek przekonał się
tam do hamburgerów, którymi musiał się żywić. Dziecko
do Myszki
Miki, która przytulała się do niego w Disneylandzie. Natalia nabrała
dystansu do świata.
* * *
Kazik ujawnił w "Super Expressie", że nie mieszka w willi, nie ma
ochroniarzy ani nawet gorących romansów. Co zatem ma Kazik ze swego
gwiazdorstwa i powszechnego idolstwa? Sukę Adelę rozszczekaną. Dwa
rasowe koty. Starą żonę, z którą utrzymuje stosunki, bo ma poczucie
wierności. Orzeszki, które chrupie, żeby nie palić papierosów. No i
problemy z otyłością. Kazik wyładowuje się na scenie; gdy nie
koncertuje, to tyje. Brzuchola wstydzi się bardzo, bo to nie tylko
świadectwo jego zmieszczanienia, ale poziom obecnego
ukoncertowienia.
* * *
PaweŁ DelĄg popisał się w "Gali" złotą myślą. "Aktor jest jak
pionek. Na przykład taki Linda. Dziś jest, a jutro już go nie ma".
Dobrze, że jest "Gala", bo gdzie byłby Deląg?
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe, pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Grabissimo "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lewica wygrała wybory samorządowe
ogłosiło pod koniec tygodnia
kierownictwo SLD
UP. Co prawda, po drugiej turze wyborów, czyli za
dwa tygodnie, okazać się może, że w większości miast, zwłaszcza
dużych, prezydentują kandydaci prawicy, a w większości rad rządzą
koalicje centroprawicowe. Mimo to światłe kierownictwo SLD zapiera
się, że sukces. Między sukcesem a propagandą sukcesu jest taka
różnica, jak między Mercedesem a klaksonem.
Do porażki przyznał się Endrju Olechowski
wielka nadzieja
białych ludzi z PO. Osiągnięty wynik w prezydenckich wyborach w
stolicy obrzydził mu zupełnie motłoch wyborczy, który nie potrafi
odróżnić pereł od Kaczorów. Nie będę już stawał w szranki wyborcze

przyrzekł publicznie. Dał jednak do zrozumienia, że może przyjąć tak
marne posady jak premiera czy nawet ministra. Jeśli go tylko o to
ładnie poproszą.
Ocalał, jak przewidywaliśmy w poprzednim tygodniu, marszałek Marek
Borowski. Bo, jak przewidywaliśmy w poprzednim tygodniu,
Platformersi wycofali się z koalicji anty-Borowskiej. Marszałek
ocalał, ale wyszedł z tego politycznie poobijany, jak żona słone
zupy gotująca.
Aż do wiosny odłożono w Polskim Kościele kat. wybory ośmiu
członków do Rady Stałej Episkopatu. Jedenastoosobowego ciała
doradczo-rządzącego. Oficjalnym powodem była zła, jesienna pora.
Czyżby przestraszyli się słabej frekwencji biskupów na Plenum?
Nie pomógł państwu Kaczyńskim dobry wynik Lecha w stołecznych
wyborach prezydenckich. Jego imiennik i dawny chlebodawca Lech
Wałęsa zapewnił wszystkich, iż nie pęka przed Kaczorami i będzie się
z nimi procesował aż do zwycięstwa, bo go obrazili nazywając
"przestępcą". Rychło Wajda będzie mógł nakręcić "Zemstę Człowieka z
Żelaza". (Więcej o Kaczyńskim na str. 15).
Koncert na placu Defilad. Chrystus wciągany dźwigiem na płytę
grobową. Setki pochwalnych opinii, miliony zbolałych serc. Nowe
święto ponadpartyjnopaństwowe "Dzień Kotana". Liczne datki na
ogrzewanie ośrodków Markotu i Monaru. Raz jeszcze okazało się, że
dopiero śmierć społecznika rozgrzewa serca i otwiera sakiewki. Który
następny?
Zła wiadomość dla nowo wybranych samorządowców. Od nowego roku
radni, wójtowie, burmistrzowie i prezydenci będą musieli składać
publiczne oświadczenia majątkowe jak teraz posłowie. Dobra wiadomość

znajomi posłowie powiedzą wam, jak to się robi, żeby nie drażnić
urzędów skarbowych i elektoratu.
Jerzy Grobel z Lubania Śląskiego zagrał kierownika biura w filmie
Witolda Świętnickiego "Golasy". Film opisuje jeden dzień biurowego
życia, ale aktorzy-naturszczycy grają w nim, jak ich Bozia stworzył.
Pan Jerzy (lat 53) promując film wystąpił też w stroju Adama w
programie Kuby Wojewódzkiego, nadawanym przez Polsat. Następnego
dnia prezes Sądu Rejonowego w Lubaniu wywalił Grobela z funkcji
kuratora sądowego, którą ten pełnił od lat. Stwierdził, że kurator
nie może być ekshibicjonistą. Sąd, jak wiadomo, powinien dążyć do
ustalenia prawdy. Czyżby pan prezes nie wiedział, że prawda jest
naga?
Coraz słabiej biło tętno Telewizji Puls. Słynnego dziecka
spłodzonego przez pampersów z Opus Dei z ojcami franciszkanami. Za
pieniądze spółek skarbu państwa zmuszonych do inwestycji przez
Maryjana Krzaklewskiego. "Puls" miał być wzorcową, prorodzin-ną,
katolicką, prawicową telewizją. Wzorcowo profamilijne chłopaki
wycyckały skarb państwa na ponad 200 milionów złotych, wybudowały
sobie wille. Po katolicku wyrzuconym właśnie z roboty dziennikarzom
prezesi obiecują stokrotne "Bóg zapłać".
Pulsuje jeszcze słabnąca w ostatnich miesiącach "Trybuna". Nowym
naczelnym został nasz niedawny redakcyjny kolega Marek Barański.
Znając go, wierzymy, iż zrobi gazetę z jajami. Nawet na chwilę przed
jej śmiercią.
Uroczyście, zgodnie, ponadpartyjnie obchodzono Święto Zmarłych.
Dzień pojednania.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Chłopcy Wojtyłowcy
MSZ popiera księży-Polaków niewpuszczanych do Rosji.
Włodzimierz Cimoszewicz, który jako poseł cieszy się poparciem
prawosławnych wyborców, jako minister chyba nie wie, w co się wdaje.

Niewpuszczony do Rosji ksiądz Jarosław Wiśniewski pożalił się Radiu
Maryja, że rosyjskie specsłużby
jeśli zechcą
znajdą go w
Japonii, gdzie obecnie przebywa, i zgładzą. Przy okazji polski
duchowny sprzeciwił się powszechnej opinii, że to za Stalina w Rosji
katolikom działo się najgorzej.
Po takiej wypowiedzi władze Rosji nie muszą tłumaczyć, dlaczego
zastosowały wobec Wiśniewskiego represję. Broniąca go jak
niepodległości "Rzeczpospolita" napisała, że jako jedyny (katolicki
duchowny w Rosji) nigdy nie boi się mówić.
W niezauważonym nie tylko przez tę gazetę wywiadzie dla PAP
przełożony Wiśniewskiego, proboszcz parafii katolickiej na
Południowym Sachalinie, obywatel USA ks. Emile Dumas przyznał, że
Wiśniewski popełnił błąd jadąc na urlop do Japonii, skoro Rosjanie
mieli pretensje do katolików za używanie wobec Sachalina japońskiej
nazwy Karafuto. Ksiądz Jarosław został wyrzucony jako katolicki
kapłan dlatego, że włożyliśmy do rąk naszych przeciwników nabitą
strzelbę
przyznał Dumas.
Zanim ksiądz Wiśniewski trafił na Sachalin, założył w Rostowie nad
Donem parafię pod wezwaniem Ostatniej Wieczerzy i zaczął budować
kościół. Schedę po nim przejął Edward Mackiewicz, którego także
we wrześniu niewpuszczono do Rosji. Urzędnik z Rostowa odpowiadający
za kontakty z kościołami powiedział "NIE", że w mieście jest
najwyżej stu katolików. Za to kościół może pomieścić co najmniej
osiemset osób. Obok niego wzniesiono gmach o powierzchni trzech
tysięcy metrów kwadratowych. Urzędnik zapewniał nas, że żadne z
wyznań nie może pochwalić się tak okazałym obiektem. Pieniądze na
budowę pochodzą z zagranicy. Ksiądz Dumas uważa, że w Polsce
budowano ogromne kościoły dla podkreślania jego potęgi, ale w Rosji
nie należy się tak rzucać w oczy.
Inwestycja kłuje w oczy prawosławnych hierarchów, którzy poczuli się
zagrożeni bogatą konkurencją. W kwietniu proboszcz cerkwi
Bogurodzicy-Uzdrowicielki Wadim Cariew na pokładzie wypożyczonego za
darmo od wojska śmigłowca modlił się więc przed ikoną Matki Boskiej
Kazańskiej o przepędzenie katolików. Gdy Mi-8 krążył nad Rostowem,
modły antykatolickie dochodziły z miejscowych cerkwi i pułków
kozackich.
Matka Boska Kazańska
hetmanka wojsk ruskich
była autorką cudu
nad rzeką Moskwą. Dzięki niej
jak twierdzą prawosławni
wypędzono
Polaków z Kremla w 1612 r. Wzorem dla Wadima Cariewa była legenda,
zgodnie z którą marszałek Żukow wsadził ikonę Matki Boskiej
Kazańskiej do samolotu, który oblatywał Moskwę przed szturmem
hitlerowców, by z pomocą niebios zapobiec zdobyciu stolicy. Znaczy
to, że polskich duchownych także traktuje się jako wrogich
zdobywców.
Po raz drugi Wadim Cariew wsiadł do śmigłowca z ikoną w sierpniu.
Wkrótce potem przed dwoma katolickimi duchownymi zamknięto wjazd do
Rosji. To wydarzenie bardzo ucieszyło popa:
My o to zażarcie się
modliliśmy
powiedział prawosławny proboszcz pakując się do
śmigłowca tydzień po incydencie. Tym razem w przestworzach
towarzyszyło mu czterech innych popów. Modlili się o uwolnienie
prawosławnego ludu od katolickiego prozelityzmu.
W wywiadzie dla PAP Dumas powiedział: Metody, którymi się posługuje
Cerkiew, mogą u niektórych wywoływać oburzenie, ale przecież i my,
katolicy, musimy przyznać, że podobnie robiliśmy w Ameryce
Łacińskiej. Prawosławni mówią
Rosja jest prawosławna i nie
dopuszczają innych, my mówiliśmy

Ameryka Łacińska jest katolicka i też broniliśmy dostępu różnymi
środkami.
Szef rosyjskich katolików Tadeusz Kondrusiewicz, który po
niewpuszczeniu księży podniósł krzyk, teraz spuścił z tonu.
Postanowił, że rosyjskie dzieci mogą chodzić na katechezę i
przystępować do I komunii
tylko za zgodą rodziców. Przewodniczący konferencji biskupów
katolickich w Rosji Igor Kowalewski zapowiedział upomnienie
duchownych, by postępowali delikatniej, nie drażnili Cerkwi
Prawosławnej i urzędników. Gdy wojujący księża-Polacy otrzymują
dyplomatyczne wsparcie, powoduje to tylko wzmożoną do nich niechęć i
wiąże ekspansję kościelną z rzekomymi próbami tworzenia w Rosji
polskich wpływów.
Autor : Adam J. Sowa




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




DOKTOR OJBOLI
Piekarz lepi bułki dla forsy. Lekarze twierdzą, że motywują ich
wznioślejsze powody. Zawarto je w Kodeksie Etyki Lekarskiej, nad
którego przestrzeganiem czuwa samorząd lekarski i sądy lekarskie.
Zostaje się i tyra jako konował z przyczyn mistycznych.
Powołaniem lekarza jest ochrona życia i zdrowia ludzkiego (art. 2
pkt. 1 Kodeksu Etyki Lekarskiej).
Noc z 3/4 września 1992 r., Łomża, blokowisko zamieszkane przez
lekarzy.
Dr Jerzy C.: Między 22.40 a 23.10 pokłóciłem się z żoną, padły
wulgarne słowa. Potem ona poszła do kuchni zrobić porządek.
3-letni Rafał, starszy syn państwa C. (młodszy spał w pokoju obok):
Mama siedziała na fotelu, a tata ja kopnął, aż kółka z fotela
spadły. Ja siedziałem i patrzyłem. Mama krzyczała. Ja poszedłem do
swojego pokoju.
Sąsiadka: O 23.00 usłyszałam straszny krzyk kobiety. Był to głos
pani dr C. Nie potrafię określić tego krzyku, ale to był najbardziej
przejmujący i przeraźliwy krzyk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Z
odgłosów mogę wywnioskować, że pani C. próbowała wybiec na balkon,
ale została przewrócona na podłogę tuż przed drzwiami balkonowymi.
Następnie dochodziły odgłosy z pokoiku. To były krzyki bólu pani C.
i jakby odgłosy bicia kogoś, kto leży na podłodze.
Sąsiad: Był to na tyle długi krzyk, że zdążyłem zakręcić wodę, a on
jeszcze trwał i trwał.
Sąsiedzi-lekarze nie pobiegli na ratunek, bo krzyk nie zawierał
żadnej prośby o pomoc.
Dr Jerzy C.: Żona wróciła do pokoju ok. 23.10, chwiejna.
Powiedziała, że wzięła dużo leków, bo miała inne wyobrażenie o
małżeństwie. Podałem węgiel, zbadałem ciśnienie.
Godz. 1.30 Jerzy C. pobiegł do koleżanki, lekarki, mieszkającej w
sąsiedniej klatce. Prosił, żeby zobaczyła, co się dzieje z Basią.
Nie był specjalnie zaniepokojony.
Godz. 1.40 Koleżanka stwierdziła, że Basia jest głęboko
nieprzytomna. Skóra lepka, zimna, puls ledwie wyczuwalny.
Sugerowała, żeby wezwać "erkę".
Najwyższym nakazem etycznym jest dobro chorego (art. 2 pkt. 2).
Lekarz powinien dołożyć wszelkich starań, żeby zapewnić choremu
(...) godne warunki umierania (art. 30).
Godz. 2.00 Jerzy C. obudził kolegę. Poprosił, żeby przetransportować
żonę do szpitala. Z trudem znieśli ważącą ok. 80 kg kobietę po
schodach. Przelewała im się w rękach, kładli ciało na wszystkich
podestach, czas mijał.
Godz. 2.20 dr Barbara C. znalazła się w Izbie Przyjęć w stanie
śmierci klinicznej. Zgodnie z oświadczeniem dr. Jerzego C. przyjęto,
że otruła się lekami, i podjęto akcję reanimacyjną stosowną do tego
rozpoznania. Trwała 1,5 godziny.

Jerzy obudził nas nad ranem i powiedział, że Basia otruła się z
jego powodu. Nie żądaliśmy sekcji
opowiada Zenon K., brat zmarłej,
oficer policji z dwudziestoletnim stażem.
6 września odbył się pogrzeb.
16 września, po telefonach od sąsiadów państwa C., którzy opowiadali
o krzyku
ekshumacja zwłok. Brzuch trupa był pełen krwi. Patolog
ustalił, że Barbara C. nie zmarła w wyniku przedawkowania leków, ale
ciężkiego pobicia i wstrząsu krwotocznego. Biegły zarzucił
reanimującym ją lekarzom błąd w sztuce. Źle ocenili wynik ekg. To
było ekg serca umierającego z wykrwawienia. "Uwierzyliśmy koledze.
Przywiózł puste opakowania po lekach. Nie sposób w każdym widzieć
mordercy"
tłumaczyli potem. Na przedramieniu zmarłej były ślady
zębów. Bez podbiegnięć krwawych, co świadczyłoby o tym, że
zaciśnięto szczękę, kiedy lekarka była wykrwawiona. "Ugryzł prawie
trupa, żeby usprawiedliwić krzyk"
uważa brat ofiary.
Prawomocnym wyrokiem sądu Jerzy C. został skazany za pobicie żony ze
skutkiem śmiertelnym. Zarobił 7 lat więzienia. Nie sprawiał kłopotu
jako więzień, więc po odbyciu połowy kary wyszedł na wolność. Dostał
posadę lekarza w gminnej wsi na wschodzie Polski.
W tych stronach jego ojciec, starszy dr C., może bardzo dużo.
Lekarze powinni okazywać sobie wzajemny szacunek (art. 52).
Łomżyńska Izba Lekarska nie wystąpiła do okręgowego rzecznika
odpowiedzialności zawodowej Izby Lekarskiej w Białymstoku o ukaranie
Jerzego C.
zrobił to brat zmarłej.
Chociaż wiedziałem, że do tej
pory żadnego lekarza w Polsce nie pozbawiono prawa do wykonywania
zawodu, wnioskowałem o zawieszenie tego prawa Jerzemu C. na trzy
lata
opowiada Zenon K.
Rzecznik odpowiedzialności zawodowej dr med. Anatol Aksiucik, nie
dopatrzył się tego, żeby czyny Jerzego C. uwłaczały godności zawodu.
Odmówił wszczęcia postępowania, ponieważ zajście (!) należy
traktować (...) jako pospolite przestępstwo, a oskarżony w sprawie
karnej miał prawo zacierać ślady, taić i zaciemniać obraz wydarzeń.
Ponieważ Zenon K. jest uparty, sprawa stawała w sądach lekarskich
sześć razy. W lutym 2000 r. Okręgowy Sąd Lekarski w Białymstoku
uznał, że dr Jerzy C. jest winien przewinienia zawodowego w postaci
wymierzenia żonie ciosu w brzuch, powodującego obrażenia wewnętrzne
ze skutkiem śmiertelnym, i wymierzył karę... nagany.
Wyrok ten nie spodobał się strażnikowi etyki lekarskiej.
Fakt, że lekarz zadał umyślnie ciężkie uszkodzenie ciała w
następstwie czego spowodował nieumyślnie śmierć człowieka, stanowi
zdarzenie uzasadniające podejrzenie, że ciężko naruszył zasady
etyki, co musi rzutować na jego ocenę etyczną jako lekarza
napisał
prof. Stefan Leszczyński, naczelny rzecznik odpowiedzialności
zawodowej.
Podobną opinię wyraziła prof. Eleonora Zielińska z Wydziału Prawa i
Administracji Uniwersytetu Warszawskiego: W mojej ocenie zatajenie
przed lekarzami, biorącymi udział w akcji ratowniczej faktu doznania
przez denatkę przed śmiercią urazu w brzuch, powinno być uznane za
przewinienie zawodowe (wyróżnienia jak w oryginale
przyp. B. D.)
jako postępowanie sprzeczne z zasadami deontologii zawodowej. Z
materiału dowodowego zebranego w sprawie jednoznacznie wynika, że p.
Jerzy C. sugerował osobom udzielającym pomocy medycznej, iż stan
chorej był spowodowany wyłącznie nadużyciem leków, chociaż jako
lekarz powinien być szczególnie świadomy tego, że ujawnienie, iż
żona doznała urazu brzucha, stanowiłoby ważną wskazówkę dla dalszej
diagnostyki i być może zwiększyłoby szanse uratowania jej życia.
Fakt ten jako zmierzający do ukrycia śladów popełnionego przezeń
przestępstwa nie musiał mieć wpływu na kwalifikację prawną czynu w
postępowaniu karnym, powinien jednak być wzięty pod uwagę przy
ocenie postępowania lekarza z perspektywy odpowiedzialności
zawodowej.
28 lutego 2002 r. po raz szósty i ostatni badano winę Jerzego C. Tym
razem zrobił to Naczelny Sąd Lekarski w Warszawie. Nie wpuszczono
mnie na salę. Podyktowano do protokołu, że jeśli któraś ze stron
poinformuje dziennikarzy o tym, co się działo na rozprawie, Naczelny
Sąd Lekarski zażąda, żeby gadułę ścigał prokurator.
Drzwi sali rozpraw gmachu przy ul. Konduktorskiej 4 nie są dobrze
wyciszone. Stąd wiem, że Naczelny Sąd Lekarski utrzymał w mocy wyrok
poprzedniej instancji, tj. uznał, że Jerzy C. ma wystarczające
kwalifikacje moralne, żeby leczyć ludzi.
+ Amerykanie podają (Harvard School of Public Health), iż w
efekcie błędów lekarskich w ciągu jednego roku w USA umiera
ok. 100 tys. osób i ok. 200 tys. osób ponosi długotrwałe
konsekwencje lub zostaje okaleczone. Gdyby założyć, że nasza
medycyna jest na amerykańskim poziomie i gdyby wyniki badań
amerykańskich przyrównać do Polski, to okazałoby się, że co
roku na skutek błędów lekarskich umiera 15 tys. Polaków, a ok.
30 tys. ponosi długotrwałe konsekwencje lub zostaje kalekami
(za Arturem Sandauerem, szefem Stowarzyszenia "Primum Non
Nocere").
+ Według danych Izb Lekarskich liczba błędów lekarskich jest
jednak w Polsce 200 razy mniejsza niż w USA!
+ Z danych Naczelnego Sądu Lekarskiego wynika, że w 2000 r.
(NSL nie ma jeszcze danych za 2001 r.) do sądów lekarskich
wpłynęło 251 wniosków o ukaranie lekarzy. 65 lekarzy
uniewinniono, w stosunku do 47 umorzono postępowanie, 104
ukarano upomnieniem, 37 naganą, 10 zawieszeniem prawa do
wykonywania zawodu. Żaden lekarz nie został pozbawiony prawa
do wykonywania zawodu.
+ Zdaniem Artura Sandauera dane NSL są zawyżone, ponieważ
jeśli poszkodowany odwołuje się od decyzji sądu lekarskiego
pierwszej instancji do wyższej instancji, jest to ujmowane w
statystyce Izb Lekarskich jako dwie sprawy.


Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Już Chrystus nie lubił celników
Dawid Copperfield przekracza granicę. Zaczepia go celnik:

Pokaż pan jakąś sztuczkę.
Iluzjonista wyciąga z kieszeni chusteczkę. Wyfruwają z niej dwa
gołąbki, które za chwilę znikają w turkusowej mgle.
Na to celnik:

To ma być sztuczka? Uważaj pan. Widzisz pan tę cysternę?

Widzę
odpowiada magik.

I co to jest?
pyta urzędnik.

Benzyna.

No to patrz pan
celnik wyciąga z kieszeni pieczątkę, chucha na
nią i z rozmachem przystawia na formularzu.

Teraz to jest zielony groszek.
Poważnie. Na Pomorzu działa sobie World Food sp. z o.o. Jeden z
największych importerów i eksporterów artykułów spożywczych w
Polsce, w całości zresztą należąca do Holendrów.
W Jarosławiu pod Rzeszowem funkcjonuje inna firma, która prowadzi
Skład Celny. Należy do Piotra W. oraz Piotra B. i nazywa się Pluton
sp. z o.o.
Od maja 2002 r. holenderska World Food składowała w magazynach
Plutona swoje towary sprowadzone z zachodu, a przeznaczone na rynek
wschodni, czyli tylko przechodzące przez Polskę tranzytem. Piotr W.
prezes Plutona wskazał kontrahentowi Agencję Celną Merkury s.c.,
która miała reprezentować World Food przed Urzędem Celnym i w jej
imieniu (za pisemną zgodą) sprzedawać towar magazynowany w Plutonie.
Okazało się, że Piotr W. jest jednocześnie właścicielem tej agencji.

Interes się kręcił, aż nagle w lutym 2003 r. właściciele składu i
agencji, panowie Piotr W. i Piotr B., oznajmili przedstawicielowi
firmy World Food, że towar u nich składowany nie należy już do World
Food. Facet wysłuchał ze zdziwieniem, że sprzedał w cholerę na
wschód, m.in. do Mołdawii, ponad 400 ton spożywki za jakiś 1 mln zł.
Panowie Piotrowie uprzedzili swojego rozmówcę ze spółki World Food,
że szmalu na oczy nie zobaczy, i poradzili mu, by nie robił z tego
afery, bo to się może dla niego okazać niezdrowe.
Ten jednak nie posłuchał. Poleciał na policję i złożył doniesienie o
przestępstwie. Sprawą zajęło się CBŚ i jarosławska prokuratura.
Wyszło, że Agencja Celna Merkury fikcyjnie sprzedała w imieniu World
Food ponad 400 ton artykułów spożywczych. W Urzędzie Celnym złożyła
sfałszowane faktury i zapomniała dołączyć niezbędne do
zaakceptowania transakcji pisemne oświadczenia sprzedającego i
kupującego (wymaga tego rozporządzenie ministra finansów w sprawie
gos-podarczych procedur celnych Dz.U. Nr 18, poz. 214 z późn.
zmianami). Urząd Celny miękko łyknął to, co mu dali, i udawał, że
brakujące kwity do niczego nie są mu potrzebne. Mało tego,
zarejestrował deklarację celną (tzw. SAD), zanim otrzymał faktury na
towar, bez których rejestracji dokonać nie można. A jednak! Świadczą
o tym daty na dokumentach.
Z tych 70 ton towaru, które według deklaracji celnych pojechały do
Mołdawii, połowa poszła bokiem na polski rynek. To dzięki temu, iż
Urząd Celny w Jarosławiu obdarował Skład Celny Pluton przywilejem
uproszczonej procedury celnej. Sprowadza się ona do tego, że przy
odprawianiu towaru nie musi być obecny urzędnik celny.
Ten gest ze strony Urzędu Celnego umożliwia przewały dużego kalibru,
na których traci głównie skarb państwa. Towar na papierze przekracza
granicę, chociaż w istocie zostaje sprzedany w kraju, a oszuści nie
płacą cła.
Za sprawą takiej uproszczonej procedury towar składowany w Plutonie
odprawiany jest przez pracowników agencji Merkury. W ten sposób
funkcjonariusze nie muszą reagować, bo nie są bezpośrednimi
świadkami przekrętu. No i wszystkie tajemnice zostają w rodzinie,
wszak właściciel agencji jest jednocześnie współwłaścicielem składu.
Chłopaki więc sami siebie odprawiają. Doszli przy tym do takiej
perfekcji, że
jak wynika z dokumentów
potrafili jednorazowo
załadować po 20 ton towaru do samochodów osobowych typu Łada czy
Audi 100 (sic!).
Nic jednak nie budziło zdziwienia Urzędu Celnego. Nie tylko dał on
właścicielom Plutona i Merkurego narzędzie do robienia dużych
kantów. Nie tylko zatwierdzał lewe i mocno wybrakowane dokumenty, a
więc przyklepywał przekręty. Ale też starał się uniemożliwić ich
wykrycie. Przedstawicielowi firmy konsekwentnie uniemożliwiano
dostęp do dokumentów dotyczących przewłaszczenia jego towaru.
Naciskany wielokrotnie dyrektor UC p. Muzyczka dowcipnie stwierdził
na piśmie, że udostępni kwity, jeśli spółka World Food przyśle po
nie swojego pracownika uzbrojonego w kserokopiarkę, tusz i papier,
żeby mógł sobie skopiować papierki.
Złośliwi twierdzą, że życzliwość służb celnych wobec spółek Pluton i
Merkury ma m.in. związek z wyremontowaniem przez ich właściciela
Piotra W. budynku, w którym mieści się jego agencja i który, zapewne
przypadkowo, jest także siedzibą Urzędu Celnego. Wygląda jednak na
to, że sprawa sięga wyżej niż Urząd Celny.
W marcu Sąd Rejonowy w Jarosławiu wydał postanowienie o aresztowaniu
Piotra W. Jego wspólnik Piotr B. z jakichś powodów pozostaje na
wolności. Beknął też jeden z jarosławskich urzędników celnych Artur
T. Przedstawiono mu zarzut niedopełnienia obowiązku służbowego i
zastosowano wobec niego środek zapobiegawczy w postaci poręczenia
majątkowego (25 tys. zł). Nie wolno mu też wyjeżdżać z kraju.
Urzędnik ten nazywa się tak samo, jak wicedyrektor ds. finansowych w
Izbie Celnej w Przemyślu. To rzadko spotykane nazwisko. Ale w
rozmowie z nami pan dyrektor zaprzeczył uzyskanej przez nas
informacji, jakoby tamten był jego bliskim krewnym.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, wysoki urzędnik tej Izby
Celnej tłumaczył policji, że Izba zezwoliła podległym jej urzędom
celnym na przeno-szenie własności towaru bez wymaganych przez prawo
niektórych dokumentów, bo nikt nie wie, jak one powinny wyglądać
(sic!). Dlatego rzeszowski sąd prawdopodobnie unieważni wszystkie
przeniesienia własności, jakich dokonały urzędy celne w całym
województwie.
Fakt, że w jakiejś spółce będącej składem czy agencją celną okrada
się ludzi i fałszuje dokumenty, nie jest znów takim zaskoczeniem.
Złodziei i fałszerzy nam w kraju nie brakuje i to nie jest nowina.
Niepokojące jest dopiero to, że funkcjonariusze celni powołani do
pilnowania tego, co dzieje się na granicy, są upaprani w przewały i

jak pokazują liczne śledztwa
dają się korumpować, bo przecież za
darmo udziału w kancie nie biorą. To w służbach celnych
i to
wysokiego szczebla
dzieją się cuda.
Towar przekracza granicę, jak stoi w kwitach, a jednak zostaje w
kraju. Sprzedaje się na miejscu dobro sprowadzone z zagranicy, ale
pieniądze z tytułu cła do budżetu nie wpływają. Numery Copperfielda
przy tym to betka.
Nazwa poszkodowanej firmy holenderskiej została zmieniona na prośbę
jej przedstawicieli.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Atak historii
Zdziecinniali generałowie lubią zabawiać publiczność rozgrywaniem na
papierze bitew i wojen, które kiedyś przegrali w polu. Ostatnio ta
zabawowa mania udziela się politykom i politykującym dziennikarzom:
zgłaszają korekty do decyzji politycznych sprzed dziesięcioleci,
sugerując,
że zrobiliby to inaczej, lepiej, uczciwiej i bardziej moralnie. To
korygowanie historii politycznej kryje w sobie więcej
niebezpieczeństw niż gry generalskie. Może budzić zbiorowe
namiętności i wskrzesić upiory.
Moralistów od polityki pasjonuje ostatnio podniesiona przez premiera
Węgier Orbana sprawa tzw. dekretów Benesza, na podstawie których w
1945
46 r. wysiedlono z Czech ponad dwa miliony Niemców sudeckich.
Moraliści przykładają do tamtych decyzji miarę dzisiejszych
standardów i nie biorą pod uwagę ówczesnych realiów historycznych.
Według Vaclava Havla ("GW"), który zresztą ostrzega przed
wskrzeszaniem konfliktów sprzed półwiecza, prezydent Benesz
podejmując decyzję o wysiedleniach stał przed strasznym dylematem,
czy dać pierwszeństwo pragmatyce czy moralności. Fakty historyczne
świadczą jednakże, że żadnego dylematu nie było. Benesz już w czasie
wojny zapowiadał, co zrobi, uważał wysiedlenie za moralnie
uprawnione i politycznie konieczne. Podobnie myślała przytłaczająca
większość Czechów i wszyscy ich sojusznicy wojenni. Sprawa w
ówczesnych realiach rysowała się klarownie. Kilka milionów sudeckich
Niemców, obywateli czechosłowackiej republiki, podniosło w 1938 r.
rokosz przeciw swojemu skądinąd demokratycznemu i praworządnemu
państwu, odmówiło mu lojalności, zbiorowo i dobrowolnie przyjęło
obywatelstwo i lojalność wobec Niemiec hitlerowskich, przyczyniając
się do zguby Czechosłowacji. Żaden czeski polityk po klęsce Niemiec,
okupionej dziesiątkami milionów poległych, nie mógłby w 1945 r.
przeforsować pomysłu utrzymania tej sudeckiej mniejszości
niemieckiej w granicach Czechosłowacji lub zgodnie "z prawem do
samostanowienia" odstąpienia obszaru Sudetów pokonanym Niemcom.
Nikomu to nawet nie przychodziło do głowy. Benesz

chętnie,dobrowolnie i bez wahań
wykonał w sprawie wysiedleń
decyzję Konferencji Poczdamskiej (sierpień 1945) czterech mocarstw i
planu Sojuszniczej Rady Kontroli (listopad 1945).
Polscy autorzy zastanawiający się nad dylematem moralnym Benesza
powinni mieć na uwadze inny i w istocie poważniejszy problem:
wysiedlenie ponad 3 mln Niemców z polskich ziem zachodnich, też na
podstawie decyzji Konferencji Poczdamskiej i także z chęcią i
gorliwością. Ci Niemcy w odróżnieniu od sudeckich nie byli
obywatelami polskimi i nie mieli wobec Polski żadnych zobowiązań
lojalności obywatelskiej. Wysiedlono ich w odwecie za wywołaną i
przegraną wojnę. Była to czystka etniczna na zasadzie zbiorowej
odpowiedzialności, także w tamtych realiach dość powszechnie
akceptowana. Nie była to, jak się dziś sądzi, rekompensata za
utracone na rzecz ZSRR polskie Kresy Wschodnie. Wiadomo, że w
Teheranie mocarstwa sprzymierzone uznały prawo ZSRR do ziem
anektowanych w 1939 r., nie przewidując dla Polski choć częściowo
równoważnej rekompensaty terytorialnej. Rząd Wielkiej Brytanii
również później starał się ową "rekompensatę" możliwie
zminimalizować. Zachodni alianci stali na stanowisku, że Polska
obejdzie się mniejszym terytorium. Fanaberii Stalina wypada
zawdzięczać, że wyszło inaczej. Jesteśmy zatem ostatnim krajem, w
którego interesie leży moralne kwestionowanie powojennych decyzji o
granicach i przemieszczeniach ludności.
Jeszcze mniej stosowne wydaje się wylewanie krokodylich łez z powodu
Akcji Wisła. Niezależnie od tego, kto to robi. Akcja Wisła nie była
odwetem komunistycznych władz za rzezie wołyńskie, jak się ostatnio
słyszy. Odwet za rzezie wołyńskie
choć niewspółmierny ilościowo

wzięła tamtejsza Armia Krajowa, dokonując masakry kilku tysięcy
ukraińskich chłopów.
Akcja Wisła była zabiegiem pragmatycznym. W rejonie Bieszczad UPA
toczyła partyzancką wojnę z władzami polskimi. Szans na uzyskanie
kapitulacji UPA nie było. Możliwości zaś skapitulowania strony
polskiej
czyli oddania UPA władzy na tych terenach
nikt
przytomny nie brał pod uwagę. Pozostawała zatem zbrojna rozprawa.
Ponieważ partyzanci z zasady ukrywają się wśród miejscowej ludności
i są w stanie przetrwać jedynie przy jej dobrowolnym lub wymuszonym
wsparciu, wygaszanie ognisk partyzanckiego oporu zawsze powoduje
duże straty wśród ludności cywilnej. Taka też była alternatywa Akcji
Wisła. Każdy, kto z wygodnej perspektywy półwiecza tę alternatywę
zachwala, ma okazję
zobaczyć, jak wyglądałoby to w praktyce na podstawie telewizyjnych
doniesień z zachodniego brzegu Jordanu.
W 1947 r. wybrano brutalną i bolesną, ale najmniej brzemienną w
nieodwracalne straty taktykę wysiedlenia miejscowej ludności na
tereny w istocie zasobniejsze i bogatsze
po to, aby pozbawić
partyzantkę osłony. Pomysłu tego nie kwestionowała wówczas żadna
licząca się siła polityczna w Polsce, również PSL i hierarchia
Kościoła katolickiego. Manewr ten okazał się skuteczny i w
konsekwencji ocalił życie paru tysiącom Polaków i Ukraińców, którzy
padliby ofiarą zbrojnych walk w terenach dość gęsto zaludnionych.
Inna sprawa, że po wygaszeniu walk i ustaniu warunków dla ich
ponownego wzniecenia trzeba było bez obaw pozwolić na powrót do
dawnych siedzib, zresztą przez długi czas opustoszałych, tym
przesiedleńcom, którzy tego sobie życzyli. I to jest nadal do
zrobienia.
Dziś w modzie są inne standardy. Rozdzielanie opętanych nienawiścią
wspólnot drogą przesiedleń uchodzi za naganne moralnie, a nawet
zbrodnicze. Zamiast tego podejmuje się próby zmuszenia takich
wspólnot siłą do zgodnego współżycia. Jak dotychczas, wymaga to
również stosowania brutalnej przemocy i to z niepewnym skutkiem, o
czym świadczy zarówno Irlandia Północna, jak i Kosowo, a także
Bośnia.
Prymat moralności nad pragmatyzmem może
jak to nieraz bywało w
przeszłości
okazać się iluzją, i to krwawą. Słuszności nowych
standardów należy dopiero dowieść. Historii zatem lepiej do nich nie
naginać, nawet słownie. Bezsilne jej złorzeczenie może tylko
ośmieszać (przepraszanie za masowe mordy, tak jakby za nadepnięcie
na nogę, zakrawa na farsę), w gorszym przypadku wskrzeszać ducha
rewindykacji i odwetu.
Autor : Piotr Kamieński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie ma szczepionki na milleryzm
"NIE" rozmawia z ostatnim premierem PRL MieczysŁawem F. Rakowskim,
redaktorem naczelnym miesięcznika "Dziś".

Jak i dlaczego upadają premierzy, np. Leszek Miller? Na ostatnim
Kongresie SLD delegaci zdawali się entuzjastycznie popierać Millera.

Niby tak. Bo jak było bardzo źle, to powiedziałem do Janika, że
tego nie da się zmienić nie usuwając Millera, który niestety blokuje
procesy ozdrowieńcze. Wówczas Janik powiedział: Dobrze, ale kto mu
to powie? Widocznie nikt z ludzi ścisłego kierownictwa nie miał
odwagi.

Jak człowiek, który latami stał na czele partii i był mocarnym
ministrem, a potem premierem, nagle stał się tylko przeszkodą?

Nie od razu. Zgubiła go, nazwę to jednym słowem
zarozumiałość.
Przypadłość powszechnie dziesiątkująca polityków. Kanclerz Niemiec
Schmidt, który bardzo pozytywnie oceniał Gierka, w kwietniu 1977 r.
spytał, co się z nim stało, panie Rakowski? Pomyślałem, że nie będę
tłumaczył wszystkich zawiłości, zapytałem więc, czy pan kanclerz zna
słowo berheblichkeit (zarozumiałość)? A on odparł
znam, sam
kiedyś przechodziłem.

Czy to reguła, że człowiek zadufany w sobie traci zdolność
racjonalnej i prawidłowej oceny sytuacji?

Każdy z nas jest trochę zarozumiały i ocenia się korzystniej, niż
jest rzeczywiście. Premier ma do tego szczególne powody. Jest
właściwie królem tego kraju. Ma wielką władzę, której niełatwo
sprostać. Miller przekroczył jednak dopuszczalne granice
zarozumiałości. Często jednak jest tak, że otoczenie nie ma odwagi
powiedzieć wprost, co o swoim szefie myśli.

Skąd to tchórzostwo?

Z lojalności, ze strachu przed utratą pozycji, z wygody. Wie pan,
prezydent Johnson, Teksańczyk znany z niewyparzonego języka,
powiedział kiedyś: Lojalność jest wtedy, kiedy ściągam portki, każę
wąchać sobie dupę, a mój współpracownik twierdzi, że pachnie ona
różami. To jest lojalność! Otoczenie premiera zbyt często utwierdza
szefa w przekonaniu, że jest genialny!

Dlaczego rząd nie dezawuował dętych afer? Przeciw Millerowi
wyciągane były jakieś kretyńskie zegarki podarki, a on milczał albo
głupio się tłumaczył.

Obwiniam ekipę Millera za lekceważenie mediów i ich potęgi. Ekipa
Millera przyjęła błędne założenie: A niech se piszą! Dano sobie
wmówić to, co wmówiono też społeczeństwu: że cała ta ekipa to
aferzyści. A to nieprawda.

Jak w praktyce można było temu przeciwdziałać? Apelować do
redaktora Michnika, że jego dziennikarze piszą półprawdy.

Piszą też prawdę. Wróćmy jednak do naszych baranów. Pozbyto się
wpływów w dzienniku "Rzeczpospolita". Telewizja publiczna, która
rzekomo była przez lewicę kontrolowana, choć bynajmniej taką nie
była. Nie stworzono silnej służby informacyjnej reagującej na
najmniejsze nawet głupstwo. Trzeba było mieć kompetentnego rzecznika
prasowego. Należało prostować każdą nieprawdę i bzdurę czwartej
władzy. Po pewnym czasie dziennikarze, zwłaszcza ci, którym wydaje
się, że tylko oni wiedzą, co i jak, byliby ostrożniejsi w
żonglowaniu słowami. O tym się premierowi mówiło. Z kretyńskiej hecy
starachowickiej, gdzie nawet prokurator nie odważył się postawić
samorządowcom SLD zarzutu uczestnictwa w zorganizowanej grupie
przestępczej, zrobiono skandal, którym utłuczono najważniejszych, a
niewinnych ludzi w państwie. I teraz ta afera wymieniana jest przy
każdej okazji. Jaka afera, do cholery!

Co jeszcze zaszkodziło?

Stępienie wrażliwości na biednych i poszkodowanych przez
transformację. Marek Belka jest pierwszym premierem, który na
pierwsze miejsce w swym expos wysunął troskę o przegranych. Wolę
takiego "liberała" niż premierów chwalących się wzrostem
gospodarczym. Krzątanina po salonach, fraternizowanie się z elitami
biznesu i bogactwa nie sprzyja współczuciu i solidaryzmowi. Co
innego jest popierać przedsiębiorczość, a co innego pozostawać w
orbitach gwiazd finansjery. Niezadowolenie trzeba było studzić
właściwą polityką gospodarczą.

Czego nie zrobiono, a co można było zrobić?

Ekipa Millera nie przywiązywała wagi do tego, co bym nazwał
zapleczem intelektualnym. Zanikło życie ideowe. SLD powstał z 30
organizacji mieszczących się w lewicowym kotle. Nie ustalono
jedności działania. Mechanicznie traktowano władzę. Nagminne było
nieodpowiadanie na listy zrozpaczonych ludzi piszących do władzy.
Jeżeli na spotkanie z premierem ludzie przybywają według zaproszeń i
są proszeni o powiadamianie, jakie chcą zadawać pytania, to oznacza,
że jest źle. Zanikł kontakt ze zwykłym zjadaczem chleba
a od tego
nie ma niczego gorszego. Nastąpiła sakralizacja władzy. Dla tych
ludzi z ekipy Millera, którzy przecież pamiętają schyłek PRL,
powinno być jasne, że pycha i zarozumialstwo aparatu partyjnego były
niebłahą przyczyną rozkładu. Zadziwiające, że zapomniano o tej
lekcji. Flaki się we mnie przewracały, gdy widziałem, jak premier
sunął po Warszawie w otoczeniu trzech samochodów. Do diabła, ja w
czasie stanu wojennego chodziłem po mieście z jednym borowcem. I
żyję.


Czy w tym rządzie, co go już nie ma, nie było zupełnie poczucia
takiej usługowej roli władzy wobec społeczeństwa?

Tak daleko bym nie poszedł. Zdaje mi się jednak, że pokolenie
obecnej lewicy pamiętające rok 1989 zbyt szybko doznało sukcesu.
Urzekło ich niezwykłe zwycięstwo wyborcze w 2001 r. Okres na
refleksję widocznie był za krótki. Nadeszła być może pora na ludzi
całkowicie wyzwolonych z przeszłości, mimo że chcieli o niej
zapomnieć i udawali, że urodzili się w roku 1989. Jest wiele spraw,
nad którymi trzeba się zastanowić; to choćby, że Miller niedawno w
"Polityce" przyznał, że świadomie przemieszczał partię w kierunku
centrum. Do tego ten niezwykły proamerykanizm w polityce
zagranicznej. Misyjność wojsk w Iraku. Mam żal do przywódców SLD, że
roztrwonili olbrzymi kapitał zaufania i zawiedli nie tysiące, lecz
miliony tych, którzy im zawierzyli.

Będą wybory teraz czy na wiosnę?

Najkorzystniejsze byłyby wybory na wiosnę, co od dawna jest ze
względu na budżet postulowane przez SLD. Byłaby to też szansa na
poprawę notowań lewicy. No ale prawicy się spieszy ze względu na ich
dobre notowania. Z tego powodu wybory mogłyby być też jesienią. Poza
tym jest też strach przed Lepperem, którego początkowo lekceważyłem.
Porównywałem go do Żyrynowskiego
papierowego niedźwiedzia. W
Lepperze widziałem papierowego zająca. A nie jest nim.

Tak samo myślał Kwaśniewski, który się dotąd z Lepperem nie
spotkał. Tak samo myślał o Lepperze Wałęsa mówiąc o nim per watażka.

Nie spodziewałem się, że rządy lewicy spowodują taką sytuację, że
ludzie przechodzić będą do Leppera z tych samych powodów, z których
ongiś przechodzili do SLD.

Wyobraża Pan sobie, żeby Lepper stanął na czele rządu?

Szczerze mówiąc nie! Bo to są takie chwilowe fascynacje. Wynik
cholernej złości społecznej. Jednak zanim podejdzie się do urny,
następuje pewna refleksja. Z pewnością jednak Samoobrona może być
bardzo silną partią.

To co będzie dalej?

Nie wiem. Zaczynam nie rozumieć tego, co dzieje się z tzw. klasą
polityczną.

A ktoś rozumie? Nie jest chyba możliwe, aby lewica weszła do
powyborczego rządu bez względu na to, jaki to miałby być rząd?

Raczej jest to niemożliwe. Lepper do niedawna mógł się bratać z
SLD, gdy Sojusz był silny. Dziś już nie, bo Lepper nie potrzebuje
słabego! Lepper trafia do kilku milionów poniżonych i zawiedzionych
Polaków, których niezadowolenie SLD powinien był zmniejszać. Tak się
nie stało i Samoobrona to wykorzystała.

Czy uważa Pan, że atak na Millera ze strony lewicy, także naszej
gazety, która jest po części postrzegana jako ta, co spowodowała
premierową klęskę, był moralnie uzasadniony?

Ja nie jestem zwolennikiem atakowania nikogo wprost i po imieniu.
Jeżeli piętnuję, to raczej nie po nazwisku, ale wyrażam się przeciw
niewłaściwym nurtom i tendencjom. Mnie więc trochę wasza postawa
dziwiła. Ale ja z Millerem, gdy był premierem, miałem bardzo
sporadyczny kontakt. Wódki z nim nie piłem.

Może troska o interes publiczny redaktora Urbana jest ważniejsza
niż jego prywatna z Millerem zażyłość?

Myślę, że tak, ale co teraz? Urban też chyba nie wie! Ostatnio go
pytałem: I co, Jurku, wstępujesz do nowej partii? A on: No, co ty!
Zobacz, co oni wyczyniają. Pamiętam imponujące postulaty Urbana,
żeby wycofać się z Iraku, zerwać offset. Łatwo się mówi. Przecież
trzeba to zrobić tak, aby i Ameryka, i Polska nie straciły twarzy. A
to w polityce nie jest takie proste.

W przyszłym Sejmie mamy Platformę, Samoobronę i jakąś malutką
lewicę. Tak to trzeba kalkulować?

Tak może być. Moim zdaniem lewicy potrzebny jest czas, którego
zresztą nie ma. Teoretycznie możliwe jest powstanie zupełnie nowej
partii, ale do tego trzeba by tworzenia nowych struktur, pieniędzy i
mnóstwa pracy tam na dole. Wątpię, by partia Borowskiego temu w
krótkim czasie podołała i uzyskała samodzielnie np. 15 proc.
poparcia. Byłoby lepiej, aby istniała jako wewnątrzeseldowska
frakcja. Partia polityczna jest zjawiskiem przyrodniczym jak
najbardziej i zanim dojrzeje, musi upłynąć trochę czasu. To potrwa.
Nie da się budować jej struktur w nierewolucyjnych czasach w sposób
błyskawiczny! Skłaniam się do opinii, że rozłam Borowskiego był
niemądrym posunięciem. Borowski powinien stanąć na czele SLD, a nie
z niego wychodzić. Byłby dobrym premierem, funkcjonował wszak już w
aparacie władzy. Historycznie rozłamy na lewicy źle się kończyły.
Partia powinna być zwierciadłem społeczeństwa posiadając skrzydło
lewe, prawe i liberalne. Nie jest wykluczone, że musi odejść
pokolenie obciążone poprzednią epoką.

Czyli będzie lepiej, gdy umrzecie?

No tak. To znaczy ja wierzę w sprawczą moc Unii Europejskiej. Jest
to pierwsza od stuleci taka konfrontacja Polski ze światem
zachodnim. Liczę, że młode pokolenie zasypie przepaść między Polską
a Zachodem, a zarazem wyzbędzie się zazdrości i fascynacji Zachodem.


A może zmarginalizujemy się. Nasi potomkowie posługiwać się będą
lepszym od polszczyzny językiem, np. niemieckim? Co możemy do tej
Europy wnieść?

Wyłączając Rosję i Ukrainę, jesteśmy w tej części Europy
największym narodem. W tym momencie z różnych powodów jest mało sił
twórczych. Nasza energia była ulokowana na dyskutowaniu o
przeszłości, paraliżował nas kompleks niższości wobec Zachodu.
Możliwa jest przecież zmiana sposobu reagowania na świat. Kiedyś
Szwedzi byli najbardziej wojowniczym narodem. Dziś są ze wszech miar
pokojowi. My żyjemy między Niemcami i Rosją w stanie odwiecznego
zagrożenia. To prawdopodobnie wywołuje w narodzie złudzenie
sztucznej wielkości wyrastającej z męczeństwa. I stałe poczucie
zagrożenia. Któreś pokolenie musi się od tego odwrócić. Trzeba
unowocześnić Polskę
od wychodka po sposób rządzenia. Jeżeli kiedyś
Polska miałaby zniknąć z mapy, to nikogo nie będzie to bolało. Bo
niby dlaczego?

Stolica Europejczyków w Berlinie, a polszczyzna odmianą gwarową
eurojęzyka?

Siła kraju polega na gospodarce. Gospodarka jest w Polsce
własnością obcego kapitału. Powiedzą panu, że w dobie globalizacji
jest to naturalne. Ja tego poglądu nie podzielam, bo uważam, że
istnieje coś takiego jak egoizm narodowy i on jest wieczny. Czy mamy
w tym momencie zanik egoizmów narodowych na rzecz rozwoju egoizmu
ogólnoeuropejskiego? Musimy być silniejsi gospodarczo. Nie ma bowiem
dowodów na to, że słaby wygrywa. Nowy porządek w tej części świata
powinien się opierać na mniej więcej zrównoważonych potencjałach
gospodarczych. I to są rzeczy do osiągnięcia. O materialne sukcesy
łatwiej niż o likwidację głupich zabobonów krępujących człowieka.

Panie Premierze, kiedy w Pana ocenie rządzenie było łatwiejsze: w
PRL czy w obecnej Rzeczypospolitej?

Jeżeli ktoś ma trochę oleju w głowie, to rządzenie nigdy nie jest
dla niego łatwe.

Cóż począć?

Wobec niezmienności ludzkiej natury, której nawet najwięksi
dyktatorzy nie potrafili zmienić, możemy się bardzo starać, żeby
było troszeczkę lepiej, albo nie robić nic i wtedy będzie dużo
gorzej. Każdy każdego dnia na swój mały sposób powinien poprawiać
to, co może poprawiać w świecie, który go otacza.

Co by Pan radził politykom, którzy przegrywają?

Niech dotrzymują słowa i oddadzą się refleksji, rezygnując na
jakiś czas z odgrywania aktywnej roli w polityce, mieszania w kotle
namiętności politycznych, przekonywania społeczeństwa o swoich
historycznych zasługach. Zalecałbym pokorę, która może w przyszłości
ułatwić powrót do czynnego udziału w polityce.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Pan Niepokorny. Kulturowa historia penisa".
David M. Friedman. MUZA SA.
Zaczyna się super. Od diabelskości średniowiecznego fallusa. Potem
powrót do korzeni, do miasta Eridu (obecnie nasza strefa okupacyjna
w Iraku), Egiptu, Izraela, Grecji, Rzymu. Ile można jeszcze z penisa
wycisnąć?
myślisz delektując się kolejnymi rozdziałami. Ale chęć
lektury zdecydowanie opada, kiedy autor wkracza na tereny USA.
Historie o mitycznych, długocalowych czarnych "kijach mierniczych"
budzą tylko panieńskie rumieńce. A im bliżej końca, tym więcej jest
chaotycznej siekaniny faktów niż eseju o najważniejszym męskim
organie. Dlatego chęć lektury więdnie. Wręcz nie da się tego wyczynu
dociągnąć do końca.
Zatem nie warto. No, chyba że potraktujesz książkę jako surowiec,
źródło wiedzy. Do ponownego ukształtowania zręcznymi pisarskimi
palcami. Przyjemny przecież temat dla pisarek
feministek
pragnących opisać rzeczywistość dotykalną, a nie tylko mglistości,
świadomości i westchnienia.
"Ballistic"
To idzie tak: jeden facet, zresztą agent, jest na kolacji z żoną i
swoim kumplem, który przyszedł razem z inną kobitką, a po wyjściu
widzi, że wybucha samochód i myśli, że w środku była jego żona, a
jego żona myśli, że w innym samochodzie, który też wybucha, był jej
mąż, ten agent, i z rozpaczy rzuca się w ramiona tego, co wysadził
te samochody i powija mu syna, ale chytrze nie mówi, że to syn
tamtego, co rzekomo zginął, a potem żyje z nim 7 lat po to, żeby ten
od wysadzania samochodów wszczepił dzieciakowi jakiegoś
mechanicznego żuczka w rękę, by go przewieźć bezpiecznie przez pół
świata, ale to i tak się nie udaje, bo dzieciaka porywa jakaś
Azjatka, co napierdala wszystkich rękami i nogami z zemsty, że
straciła swoje dziecko, co daje efekt, że wszystko się dobrze
kończy, czyli mąż wraca do żony, dziecko do rodziców, zły facet wali
w wiadro, a my wychodzimy z kina próbując zrozumieć, co za sukinsyn
nas namówił, żeby pójść na ten film zrozumiały jak całe to zdanie.
"Jądro ziemi"
Ten facet, co zrobił to filmowe dzieło, wziął scenariusz filmu
"Armagedon" z Brucełem Willisem i zrobił wszystko dokładnie jak w
tamtym filmie, tylko że ekipa ratownicza udaje się pod ziemię, a nie
w kosmos. Jedynym własnym wkładem intelektualnym pana reżysera w to
arcydzieło było namówienie aktorów, żeby w najbardziej
niebezpiecznych momentach akcji wypuszczali z siebie bzdety
patriotyczno-ogólnoludzkie. Wolimy podróżować Polskimi Kolejami
Państwowymi w wagonach "Wars" do Małkini, niż przed srebrnym ekranem
zdychać z nudów na tym filmie. Niezłe jądra sobie z nas zrobiono.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czy lubisz dopłacać do ministrów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Fałszywe srebrniki księdza
Grzywna i do roku więzienia grożą 39-letniemu księdzu, który w
Proszowicach próbował wprowadzić do obiegu fałszywe euro. Ksiądz
pracował wcześniej we Włoszech i nadziany kasą pojawił się u swej
35-letniej znajomej. Fałszywymi pieniędzmi, jak ustalono, zapłacił
na stacji benzynowej. Próbował również wymienić je w kantorach. Tu
mu się nie udało. W torebce kobiety towarzyszącej księdzu znaleziono
70 banknotów o nominale 50 i 20 euro. Ksiądz idzie w zaparte i
nawija, że nie rozpoznał podróbek, a fałszywe euro dostał we
Włoszech, gdzie sprzedał swój komputer. Wobec księdza zastosowano
poręczenie majątkowe w wysokości 10 tys. zł oraz zabrano mu
paszport. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Pomnik gigantomanii
Pną się do góry mury pomnika katolickiego panowania w Pomrocznej

bazyliki w Licheniu. Konsekracja już za rok, a do wykończenia
zostało wnętrze oraz 142-metrowa wieża. Będzie to jedna z
największych świątyń katolickich na świecie
ponad 20 tys. metrów
powierzchni użytkowej. Takie są potrzeby
tłumaczą zarządzający tym
centrum katolicko-biznesowym księża marianie. Licheń odwiedza co
roku ok. 1,5 mln pielgrzymów. To dla nich budujemy, bo to oni dają
na to pieniądze
twierdzą księża odmawiając podania dokładnych
wielkości nakładów poniesionych do tej pory na wzniesienie
szkaradno-pompatycznej budowli, która nie podobała się nawet
Krzysztofowi Zanussiemu. Jeśli piszemy o murarskich ambicjach
polskiego kleru, to jedynie po to, by zasygnalizować, że na
konsekrację bazyliki w Licheniu może zjechać sam J.P. 2, a przy
okazji wyświęci drugiego giganta bazylikę Opatrzności w Warszawie i
może poza tym jeszcze coś ogromnego w Polsce da się wymurować.
Kremówki pod specjalnym nadzorem
Specjalne kontrole świeżości kremówek sprzedawanych w Wadowicach
zapowiadają pracownicy tamtejszego sanepidu. Od czasu papieskiego
przyznania się do grzechu łakomstwa wadowicka kremówka urosła bowiem
do rangi relikwii, którą należy nabyć odwiedzając gród, który dał
światu Karola Wojtyłę, co potem został papieżem. My, niedowiarki i
ateiści, nawet nie wyobrażamy sobie, jak bardzo obecność salmonelli
w kremówkach mogłaby zaszkodzić obecności Pana Boga w sercach jego
wyznawców.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Odkupcie sobie miasto "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mister pasożyt
Wagner do Urbana, Urban do Wagnera.
W związku z publikacją w Tygodniku NIE nr 32 (671) z dnia 7 sierpnia
br. artykułu "Mister pasożyt" podpisanego przez p. Henryka Schulza
proszę o zamieszczenie poniższego sprostowania.
Fakty wyglądają następująco. Rzeczywiście Biuro do Spraw Usuwania
Skutków Powodzi zostało utworzone w strukturze Kancelarii po
tragicznej powodzi z lipca 1997 roku, której skutki usuwane były w
ciągu kilku lat przez kolejne rządy. Należy pamiętać, że Biuro ds.
Usuwania Skutków Powodzi nie realizuje programu usuwania skutków
tylko tej klęski, natomiast zajmuje się likwidacją szkód, jakie
przyniosły powodzie w latach 1998, 2000
2001 oraz mniejszych,
lokalnych powodzi w 2002 r. a także powstałych w ich wyniku osuwisk.
Rokrocznie od 1998 r. w ustawie budżetowej zabezpieczane były środki
na usuwanie skutków powodzi, a od bieżącego roku na usuwanie skutków
klęsk żywiołowych. Rezerwy celowe budżetu państwa pozwalają na
realizację wieloletnich programów inwestycyjnych niwelujących skutki
powodzi, ale przede wszystkim na działania prewencyjne,
zabezpieczające przed następnymi kataklizmami (głównie budowa:
osłony przeciwpowodziowej, zbiorników hydrotechnicznych, wałów
przeciwpowodziowych). Od 1997 r. rząd przeznaczył na usuwanie
skutków klęsk żywiołowych kwotę ponad 8,5 mln zł. Nad prawidłowością
realizacji projektów współfinansowanych ze środków kredytowych
sprawuje nadzór Komitet Sterujący działający pod moim
przewodnictwem, w skład którego wchodzą przedstawiciele resortów
środowiska, rolnictwa i finansów w randze wiceministrów.
Jednocześnie informuję, że przeprowadzane kontrole NIK-u nie
stwierdziły nieprawidłowości ani łamania prawa w zakresie
zarządzania tymi środkami.
Biuro pełni rolę koordynatora w zarządzaniu środkami budżetowymi
(łącznie z kredytowymi), jakie rząd RP pozyskał na te cele w
międzynarodowych instytucjach finansowych. Beneficjantami tych
środków były lub nadal są takie resorty jak: środowiska, rolnictwa,
kultury, zdrowia, edukacji. Oprócz resortów beneficjantami są
również jednostki samorządu terytorialnego i inne podmioty
gospodarcze.
Nie jest prawdą, że Biuro ds. Usuwania Skutków Powodzi dubluje
funkcje Ministra Środowiska ani, że rozrasta się kadrowo, wręcz
przeciwnie. W omawianym okresie kadra Biura została zredukowana o 14
osób i obecnie liczy zaledwie 25 osób.
W czerwcu br. rząd RP podpisał umowę z Europejskim Bankiem
Inwestycyjnym na współfinansowanie Projektu "Osłona
Przeciwosuwiskowa" i obecnie trwają prace nad wdrożeniem tego
projektu. Kwestionowanie zasadności podejmowanych przez rząd działań
w tym zakresie jest wysocem niestosowne w świetle strat powstałych w
wyniku osuwisk. Tylko w dwóch województwach oszacowano je na ponad
200 mln zł i dotknęły one ponad 2 tys. rodzin. Projekt ten zakłada
usuwanie skutków osuwisk i zapobieganie ich powstawaniu. Minister
Środowiska realizuje drugą część tego Projektu w ramach
zaplanowanych na ten cel środków, a forma i zasady ich realizacji
wymaga uzgodnienia z Ministrem Finansów i akceptacji Banku. Dyrektor
Biura ds. Usuwania Skutków Powodzi pełni w moim imieniu rolę
koordynatora tego Projektu i nie ma wpływu na tworzenie komórek
organizacyjnych w innych resortach.
W odniesieniu do tezy zawartej w artykule dotyczącej konsultantów
zagranicznych informuję, że określenie konsultant oznacza w
rozumieniu umów międzynarodowych osobę fizyczną lub prawną
wykonującą nie tylko funkcje doradcze ale przede wszystkim funkcje
wykonawcy technicznego. Koszty prac konsultantów zostały określone w
kontrakcie. Firma SOGREAH została wybrana w drodze przetargu
międzynarodowego, a p. J. Rahuel jest pracownikiem tej firmy. Umowę
z SOGREAH zawarł Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, który
odpowiada za realizację tego kontraktu.
Szkoda, że członek pańskiego zespołu red. M. Cieślak, który wyrażał
telefonicznie zainteresowanie problematyką poruszoną w artykule nie
przyjął zaproszenia Dyrektora Jana Wintera na rozmowę, w czasie
której mógłby zasięgnąć informacji u źródła. Pozwoliłoby to Panu
uniknąć drukowania materiału nierzetelnego i wręcz dezinformującego
czytelników. Nadal podtrzymuję zaproszenie do naszego Biura w celu
uzyskania prawdziwych informacji.
Marek Wagner
Sekretarz Stanu
Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
Szanowny Panie Ministrze!
Odpowiadam na Pana list od razu, gdyż nie ma on cech sprostowania z
wyjątkiem skorygowania informacji o liczebności Biura ds. Usuwania
Skutków Powodzi. Istotnie, podaliśmy błędnie, że liczba
zatrudnionych wzrosła. W stosunku do stanu początkowego faktycznie
zmalała, ale przez 5 lat były zarówno przyjęcia, jak i zwolnienia.
Przepraszamy.
Jak wnioskuję z oznaczenia, list Pana Ministra został napisany w
krytykowanym przez nas biurze dyrektora Wintera, a Pan Minister
jedynie autoryzował jego treść swym podpisem.
Odnoszę wrażenie, że pochopnie zaufał Pan podległym urzędnikom nie
kontrolując trafności zarzutów zawartych w artykule pt. "Mister
pasożyt". Działając tak wadliwym trybem pochopnie zarzucił Pan
Minister red. Schulzowi nierzetelność.
Pisze Pan, iż Biuro ds. Usuwania Skutków Powodzi nie ma wpływu na
tworzenie komórek organizacyjnych w innych resortach. To nieprawda

proszę zajrzeć do pisma BSP. 230-2 (47)/2003, w którym zaleca się,
cytuję: ... utworzenie przy Ministrze Środowiska Biura Realizacji
Projektu
jednostki koordynującej prawidłowe wdrażanie Komponentu
B. Jak Pan zapewne wie, wiceminister Szamałek jest przeciwny
powoływaniu tej zbędnej biurokratycznej struktury.
Autoryzował Pan Minister swym podpisem również passus mówiący, że
przeprowadzane kontrole NIK-u nie stwierdziły nieprawidłowości ani
łamania prawa. To znów nieprawda. Proszę łaskawie zajrzeć do
informacji NIK nr 171/2002/DO1511/LWR z grudnia zeszłego roku. Można
w niej przeczytać na przykład, że
zdaniem NIK
wieloszczeblowa
struktura zarządzania kredytem pozyskanym w Banku Światowym
skutkowała wymiernymi stratami. 11 miesięcy trwały same tylko
biurokratyczne uzgodnienia pomiędzy ówczesną Kancelarią Premiera a
ministrami. W tym czasie nie wydano z kredytu ani dolara.
Przywołany raport NIK wskazuje na rozliczne nieprawidłowości
polegające zwłaszcza na korzystaniu z bardzo kosztownych usług
zagranicznych doradców. Napisano w nim np.: Kontrola wykazała
istotne nieprawidłowości i uchybienia. (...) niecelowe i nie w pełni
uzasadnione było zawarcie przez IMGW kontraktu na usługi
konsultingowe z francuską firmą Sogreah.
Czy Pan Minister jest przekonany, że faktycznie należało zapłacić aż
40 tys. euro plus 5,8 tys. dolarów firmie SOGREAH za: Wsparcie IMGW
w działaniach podwyższających poziom wiedzy na temat budowy sytemu
SMOK wśród społeczeństwa oraz zapewniających akceptacje systemu i
związanych z nim korzyści przez obywateli. Na zdrowy rozum nie było
potrzeby przekonywać społeczeństwa, że potrzebny jest system
wczesnego ostrzegania przed anomaliami meteorologicznymi. Ale jeśli
już zdecydowano się to robić, to dziennikarze "NIE" mogliby taki
program opracować za pół litra.
Czy faktycznie francuscy doradcy najlepiej znają mentalność
polskiego społeczeństwa i to właśnie oni najlepiej potrafią
przekonać Polaków, że trzeba monitorować zagrożenia powodziowe? Czy
w ogóle trzeba ludzi przekonywać do celowości budowy systemów
wczesnego ostrzegania przed powodzią? Czy zasadne jest, aby
pracownik firmy SOGREAH pobierał "dodatek rodzinny" w kwocie 14 tys.
złotych?
Umowy z firmą SOGREAH oraz innymi firmami zagranicznymi zostały
podpisane, zanim Pan, Panie Ministrze, przejął nadzór nad Biurem ds.
Usuwania Skutków Powodzi. Czy jednak w związku z nowym kredytem
zaciągniętym na przeciwdziałanie osuwiskom koniecznie chce Pan
powielać błędy z czasów administracji Buzka i zasilać konta firm
konsultingowych setkami tysięcy euro pozyskanymi z kredytu, który
będą spłacali polscy podatnicy?
Podzielam i podtrzymuję punkt widzenia autora artykułu pt. "Mister
pasożyt", że usytuowane w Kancelarii Premiera Biuro ds. Usuwania
Skutków Powodzi jest zbędną strukturą biurokratyczną.
Nie jest to zresztą oryginalny pogląd red. Schulza. Identyczny punkt
widzenia zaprezentował wiceprezes NIK Zbigniew Wesołowski w
korespondencji pokontrolnej z ówczesnym ministrem ochrony środowiska
Stanisławem Żelichowskim. Rok temu minister Żelichowski zgodził się
z poglądem wiceprezesa NIK (pismo min. Żelichowskiego
ZWuw-353/BŚ/210/2002).
Zarządzenie nr 80 Prezesa Rady Ministrów z 28 czerwca 2002 r.
stanowi, że: Kancelaria Prezesa Rady Ministrów jest urzędem
zapewniającym obsługę merytoryczną, prawną, organizacyjną,
techniczną i kancelaryjno-biurową Rady Ministrów, Prezesa Rady
Ministrów, wiceprezesów Rady Ministrów oraz Kolegium do Spraw Służb
Specjalnych.
Co prawda pkt 2 cytowanego par. 1 tego zarządzenia dozwala powoływać
w Kancelarii Premiera jednostki organizacyjne obsługujące także inne
podmioty, ale mimo wszystko powstaje pytanie o celowość utrzymywania
wyodrębnionego Biura ds. Usuwania Skutków Powodzi w strukturze
urzędu, którym Pan Minister kieruje.
Autor artykułu pt. "Mister pasożyt" nie kwestio-nuje zaś zasadności
przeciwdziałania skutkom osuwisk ani tego, że na ten cel został
zaciągnięty kredyt. Wyraził jedynie pogląd, że do zwalczania klęski
osuwisk nie jest potrzebne biuro usytuowane w Kancelarii Premiera i
dodatkowe biuro w resorcie ochrony środowiska. Polsce grożą różne
klęski, ale chyba najgorszą jest ta, która już nas dotknęła
klęska
biurokracji.
Podejmując kierowanie rządem premier Miller deklarował redukcję
administracji, uproszczenie struktur, tańsze państwo. Po pewnych
osiągnięciach w tej dziedzinie praktyka znów idzie w odwrotnym
kierunku, a rząd broni każdej zbędnej struktury.
Idąc tropem Pana rozumowania należałoby w Pańskim urzędzie utworzyć
na przykład nowe Komitety Sterujące, a w ślad za nimi: "biuro ds.
zwalczania klęski suszy", a może "biuro ds. usuwania szkód
górniczych" czy też na przykład "biuro ds. zapobiegania AIDS i BSE".
Są to plagi, które także gnębią polskie społeczeństwo. Po co jednak
ministerstwa, jeśli wszystko chce dublować i trzymać w ręku aparat
premiera.
Szanowny Panie Ministrze!
Skoro nie przekonały Pana racje podnoszone przez NIK i ministra
ochrony środowiska, to i publikacja prasowa nawołująca do likwidacji
Biura ds. Zwalczania Skutków Powodzi nie skłoni Pana do jego
rozwiązania. Toteż my będziemy starali się dalej ogłaszać na łamach
"NIE" sprawdzone informacje mówiące o tym, jak Kancelaria Premiera
dzielnie zwalcza osuwiska gruntu przy pomocy zagranicznych doradców
opłacanych z pożyczki zaciągniętej w Europejskim Banku
Inwestycyjnym.
Będzie o czym pisać, gdyż z Pańskiego pisma adresowanego do
wiceministra Krzysztofa Szamałka (z 9 lipca br.) wynika, że na
doradztwo pójdzie 1,34 mln euro.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W czym prezes moczy dziób
Zarząd znanej katowickiej firmy PRInż S.A. niestety nie pija oleju
rzepakowego ani etanolu sporządzonego z roślin, które chłop polski
sadzi, a PSL popiera.
W dniach 14
20 grudnia zeszłego roku zarząd Przedsiębiorstwa Robót
Inżynieryjnych (PRInż S.A.) zamówił 665 (sześćset sześćdziesiąt
pięć) butelek koniaku i wina, w tym:
l Davidoff Classic Cognac (347,54 zł szt.)
l koniak Marbelle Vielle Reserv (213,93 zł szt.)
l wino Tokaji Aszu (238,5 zł szt.)
l wino Chateauneuf du Pape Clos Bimard (122,15 zł szt.).
Łącznie zarząd wydał na trunki w jeden tydzień 41 319,27 zł.
Nie czepialibyśmy się tego, alkohol bowiem lubimy pasjami i nie z
naszej kieszeni na to poszedł szmal, ale interesujące nam się wydało
zestawienie kopii tego rachunku (i owszem, posiadamy) z pismem
okólnym, które prezes zarządu, dyrektor naczelny PRInż S.A. Jerzy
Binder skierował do załogi. Oto jego fragmenty:
(...) aby w dalszym ciągu istnieć na rynku i konkurować w
przetargach, należy koszty stale ograniczać. Osiągać to należy
poprzez bezwzględne przestrzeganie dyscypliny budżetowej, oraz
ograniczając wydatki związane m.in. z:
l zakupem materiałów biurowych, wydawnictw i prasy oraz usługami
kserograficznymi,
l wyposażeniem i doposażeniem pomieszczeń biurowych,
l rozmowami telefonicznymi, zarówno poprzez telefony komórkowe jak i
stacjonarne,
l korzystaniem i eksploatacją samochodów służbowych.
(...) zobowiązuję Dyrektorów i Kierowników Jednostek Organizacyjnych
do objęcia szczególną obserwacją źródeł powstawania kosztów. Biorąc
pod uwagę, że zgodnie z art. 100 Kodeksu Pracy, jedną z podstawowych
powinności pracowniczych jest "dbałość o dobro zakładu pracy i
ochrona jego mienia", co w konsekwencji przekłada się na sytuację
pracowników w nim zatrudnionych, zobowiązuję wszystkich pracowników
do podjęcia działań zmierzających do obniżenia i ograniczenia
wydatków związanych z zarządzaniem i utrzymaniem Przedsiębiorstwa.
(...) Uprzedzając, iż wyciągane będą konsekwencje służbowe w
przypadku stwierdzenia, że nastąpiło, bez uzasadnionych przyczyn,
znaczne przekroczenie przydzielonych w budżecie limitów lub
poniesiono koszty zbędne albo zawyżone, proszę bardzo o poważne
potraktowanie sprawy.
Z listem prezesa Bindera zapoznano wszystkich pracowników spółki.
PRInż S.A. jest najważniejszą spółką notowanego na Giełdzie Papierów
Wartościowych holdingu Mostostal Zabrze. PRInż S.A. może pochwalić
się budową i modernizacją autostrady A4, budową Trasy Średnicowej,
budową infrastruktury dla Ganta w Sosnowcu i Auchana w Katowicach,
wieloma mostami, skrzyżowaniami i mniejszymi drogami.
Holding Mostostal Zabrze, do którego należy PRInż S.A., ma się coraz
gorzej. Jego notowania giełdowe 27 stycznia tego roku wynosiły 0,99
zł za akcję, gdy jeszcze w marcu 2001 r. za jedną akcję płacono
nawet ponad 9 zł. Ostatnie dane o sytuacji finansowej holdingu
pochodzą z trzeciego kwartału zeszłego roku. Wówczas, po raz
pierwszy w swojej historii, Mostostal Zabrze osiągnął ujemny
współczynnik zysk/strata na jedną akcję (
3,387)! Jedną z głównych
przyczyn dołowania Mostostalu jest kiepska sytuacja głównej spółki
holdingu
PRInż S.A. Prezes Binder wraz z zarządem mają zatem
powody do uchlewania się ze smutku.
Głównymi akcjonariuszami hol-dingu są: Bank Handlowy S.A., PZU S.A.
i Pekao OFE, resztę posiadają drobni ciułacze. Właścicielom
rozmyślającym o dołującym Mostostalu Zabrze i koniakach za trzy i
pół stówki przypominamy przywołany przez prezesa Bindera art. 100
kp!
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Klik klik katolik
Paru dziennikarzy dzwoniło do mnie pytając, czy nie uważam, że
przedstawienie mi w prokuraturze zarzutu dopiero w pół roku po
publikacji felietonu, którego on dotyczy, świadczy o chęci rządu
odwrócenia uwagi od Rywingate. Lub o chęci wzięcia na mnie odwetu za
krytyczne publikacje o kierownictwie SLD.
Uważam takie spekulacje za bezpodstawne. Za zarzucany mi czyn grożą
mi maksimum 3 lata więzienia
dokładnie tyle, ile Lwu Rywinowi.
Powiedzonko kolegów kryminalistów głosi "Trzy lata jak dla brata".
Władze nie spuszczałyby ze smyczy komara, aby mnie nim poszczuć. One
mają rottweilery.
Moim współtowarzyszom z SLD wiadomo, że kiedy w 1991 r. wytoczono mi
proces o upowszechnianie pornografii (posłużyłem się nagą dziewczyną
do zwalczania projektu prawa o karaniu skrobanek), skończyło się to
rezygnacją prokuratora w toku procesu z oskarżania mnie i uroczystym
uniewinnieniem.
Nakład "NIE" podwoił się na kilka lat.
Ewentualne skazanie mnie za papieża w Polsce to wymarzona wręcz
gratka dla Trybunału w Strasburgu.
Z tych wszystkich przyczyn podejrzewanie rządu i innych czynników
politycznych o to, że to one sterowały poczynaniami prokuratury
wobec mnie, uważam za urągające inteligencji naszego rządu.
Ja sam stawiam ją zaś bardzo wysoko.
JERZY URBAN
Prokuratura Okręgowa w Warszawie zażyczyła sobie widzieć Urbana
Jerzego w związku z postawieniem mu zarzutu o znieważeniu papieża w
felietonie "Obwoźne sado-maso". Zainteresowało nas, co też mają do
powiedzenia na ten temat ludzie.
Spojrzeliśmy na reakcje internautów w największym polskim portalu
internetowym Onet.pl. Było to dla nas o tyle istotne, że informacje,
iż Urbana chcą zamknąć w pierdlu za pisanie, były w gazetach z
wyjątkiem "Trybuny" upchane gdzieś w dolnych rogach małą czcionką.
Policzyliśmy głosy, przeczytaliśmy, co też mają do powiedzenia
ludzie wyposażeni w komputery. Elita, znaczy... Co nas najbardziej
zaskoczyło, to gorąca i obfita reakcja na tę informację. W dwóch
dyskusjach na temat Urbana ("Jerzy Urban znieważył papieża?",
"Urbanowi zarzucono znieważenie papieża") wypowiedziało się 2410
internautów, co oznacza, że była to jedna z najczęściej
komentowanych informacji ostatnich dni. O rozdmuchiwanej do granic
ludzkiej wytrzymałości aferze Rywina i jej poszczególnych wątkach
wypowiadało się od 48 do 1968
internautów, o tym, że Amerykanie zrobili nas w balona z F-16,
gadało ledwie 522 ludzi, o rozpadnięciu się na kawałki promu
kosmicznego Columbia kilkało ćwierć setki. Uzasadniony zatem będzie
wniosek, że sprawa Urbana budzi żywe emocje, co dobrze jej wróży.
Policzyliśmy procentowo, kto jakie miał zdanie na temat Urbana jako
potencjalnego klienta pierdla.
15,2 proc.
było zdania przy okazji dyskusji o Urbanie, papieżu i Kościele kat.,
że katolicy to nietolerancyjne bydło,
tępe buce i istoty pozbawione podstawowych umiejętności dyskusji
14 proc.
wyraziło pogląd, że Urban to Żyd, łobuz, cham, świnia, monstrum,
nieczłowiek, kaleka umysłowy, gnój, szumowina i co tam jeszcze
13 proc.
wyraziło wolę, żeby się od papieża odstosunkował Urban i jego
żałośni zwolennicy, albowiem papież jest cool, gdyż jest tak
cudowny, boski, mądry i wielki, że w ogóle nie wolno go krytykować,
a katolicyzm nie podlega krytyce, bo nie
9,8 proc.
mniema, że Urban jest świetny gość
6,4 proc.
z radością powitało decyzję prokuratury jako wstęp do wtrącenia
Urbana na długie lata do pierdla, a może nawet powieszenie go, nie
bacząc na brak kary śmierci w kodeksie
5,6 proc.
z kolei przyznało rację Urbanowi co do meritum sprawy, czyli co do
faktu, że papież jest stary, ślini się, trzęsie, nie panuje nad
własnym ciałem i publiczne pokazywanie go jest nieludzkie oraz budzi
fatalne odczucia estetyczne
4 proc.
w Onecie było miłośników wolności słowa, uznających, że oskarżenie
Urbana to kompromitacja Polski i jej wymiaru sprawiedliwości, powrót
cenzury i atak na wolną prasę
1,6 proc.
zdemaskowało prawdziwe chęci naczelnego "NIE" polegające na tym,
żeby zrobić wokół siebie i pisma hałas, dzięki czemu wzrośnie
nakład, a Urban nabije sobie kabzę
1,4 proc.
węszyło w tym wszystkim spisek będący odpryskiem Rywingate i zemstą
Millera albo Rywina nad Urbanem, że coś na ten temat pisał
*
Suma liczb nie tworzy 100 proc. z tego prostego powodu, że
pominęliśmy szereg mądrych i istotnych, ale nie dotyczących
zagadnienia wypowiedzi w rodzaju "heh!" lub "Sam jesteś matoł" czy
też "Lecz się, bezmózgowcu!" i inne osobiste wycieczki między
internautami. Ale obok cytujemy niektóre smaczniejsze kawałki.
Drobny wybór komentarzy
Urbanowi zastrzyk za ucho!!! Nie ma prawa w ten sposób obrażać
papieża. Inteligencją Urban nie dorasta Mu nawet do pięt, takie
artykuły to może pisać o swojej matce a nie o kimś tak wybitnym jak
Ojciec Święty
(~goldi)

Wywalić pejsiastego z Polski
(~Kimicic)

Nikomu źle nie rzyczę, ale myślę, że gdyby ten facet, który obraził
już chyba każdego kto jest tylko odrobinkę znaną postacią w Polsce
lub na świecie trafił do więzienia to byłby dobry sygnał o
funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości w Polsce. (...) W gruncie
rzeczy tylko pokojowemu charakterowi Polaków ten facet zawdzięcza,
że grozi mu tylko więzienie a nie okórtny samosąd gdzieś w ciemnej
ulicy
(~Michał)

(...) Pytam tych, dla których Urban jest autorytetem: czy czujecie
się Polakami? Jeżeli tak to nie rozumiecie czym jest patriotyzm,
honor, ojczyzna a jeżeli tego nie rozumiecie, to nic nie rozumiecie.
Dlaczego Polacy tolerują co ten pan w Polsce robi?
(~toja)

Hasło: ZERO TOELRACJI dla urbana jest w tej sytuacji jak najbardziej
na miejscu. Powinno zrobić się wyjątek od stosowania konstytucji i
poddać go torturom, nieludzkiemu i okrutnemu traktowaniu
(~agentsld)

Papieża nie da się obrazić. On jest Bogiem katolickim, a Boga
obrazić się nie da
(~Kirkegard)

Koniec świata jest bliski, skoro tylu fanów ma Urban. Tylu
opętanych, pozbawionych kręgosłupa moralnego, zdeprawowanych, bez
jakiegokolwiek szacunku dla drugiej osoby, bez poszanowania tego, co
Ten człowiek zrobił dla Polski. Może pały zomowców bym wam coś wbiły
do tych zakutych łbów
(~jacek)
(...) Co by nie napisał Urban i jakimi by dowodami nie dysponował to
i tak nie może być prawda. Choćby nawet napisał, że słońce dziś
wstało o 5:32 a w kalendarzu widniałaby taka sama godzina. Choćby
napisał, że 2x2=4 to też powiedzą, że to nieprawda. Jeśli natomiast
dzień później to samo co Urban napiszą inne gazety, ooo, to od razu
wszyscy się będą interesować
(~pola)

Ten krytykowany przez wszystkich dewotów URBAN
to jest głos
wołającego na puszczy. Kiedyś, jeśli istnieje życie pozagrobowe,
będzie mu to wynagrodzone (...)
(~prawdziwy katolik)

Jestem katolikiem, więc odpowiem Ci
debilu! Bezmugiem jesteś ty
frajerze, nigdy nie stawiałem papieża przed bogiem ale szacunek
należy mu się od wszystkich niekatolików (...) więc ta parchata
świnia Urban mógłby się powstrzymać od takich opinii
(~wojtek-franz)

Problem w tym, że Urban nie kłamał i rzetelnie opisał stan papieża>
A że prawda jest dla katolików bolesna to problem katolików
(~ewka)

Całe szczęście, że są jeszcze takie Urbany. Dość już tej kościelnej
propagandy (...)
(~swiety jak ON)

a dla mnie autorytetem jest Rambo 2
(~kermit)

Niech idzie do więzienia. Nie życzę sobie, żeby ten pan obrażał
papieża i kogokolwiek (...)
(~~inteligent)

W ten sposób awansujecie drobnego mośka do rangi człowieka. W
podobny sposób można skarżyć mojego psa, za obszczekanie
przechodnia. Taka kreatura jak urban nie jest w stanie nikogo
obrazić. Imię jego niech będzie zapomniane
(rusticulus@op.pl)
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Marynarka XXL
W wojennym porcie w Gdyni od dwóch lat stoi amerykański "dar" ORP
"Pułaski"
stary, wielki i drogi w utrzymaniu okręt. Lada moment
przypłynie do Polski drugi taki podarunek. Jest już dla niego nazwa:
ORP "Kościuszko". Jedynym wytłumaczeniem takiego tworzenia floty
oceanicznej a przestarzałej są wybujałe ambicje admirała Ryszarda
Łukasika.
W każdym normalnym kraju polityk decydujący o wydawaniu pieniędzy na
wojsko może zapytać nielobbystów, czyli specjalistów cywilnych, o
celowość wydatku. W Polsce takiej możliwości nie ma. Uczelnie wyższe
nie zajmują się obroną narodową. Nie ma możliwości zasięgnięcia
opinii na temat wojska poza samym wojskiem. W Polsce wojsko mówi o
sobie to, co chce. Armia może więc wytwarzać fałszywe wyobrażenie
polityków, czego oczekuje od nas NATO, i tym sposobem łatwo
pozyskiwać pieniądze z budżetu na pomysły poszczególnych dowódców.
Przyjaciele marynarki
Na współczesnym polu walki rozstrzygającym rodzajem wojsk jest
lotnictwo. Dlatego też kolejne polskie rządy za najpilniejszą
potrzebę naszej armii uznały zakup nowych samolotów wielozadaniowych
na miejsce starych MIG-ów. Dyskutowano, analizowano i opisywano na
wszelkie sposoby sprawę przetargu na kupno 48 takich samolotów i
kontraktu, który jest wart ponad 3 mld dolarów.
Starają się o niego Amerykanie, Szwedzi, Francuzi. O samolotach
rozmawiał w Ameryce z prezydentem Bushem premier Leszek Miller.
Polska jest krajem lądowym, mającym zaledwie 500 km linii brzegowej
nad małym morskim akwenem, na którym nie ma możliwości prowadzenia
operacji morskich na wielką skalę. Wbrew temu rozpoczęła budowę
potężnej floty oceanicznej i realizację kontraktów o wartościach
porównywalnych z zakupem samolotów.
Nie toczy się wokół tego żadna dyskusja, nie interesują się tym
tematem ani politycy, ani media. Czy dlatego, że dowódca marynarki,
admirał Ryszard Łukasik, zdołał już wręczyć wszystkim, komu się
dało, ozdobne kordziki z napisem "Przyjaciel Marynarki Wojennej"? A
może dlatego, że admirał jest częstym gościem na salonach Pałacu
Prezydenckiego i podejmuje Kwaśniewskiego na corocznych wywczasach w
Juracie?
Przyczółkowe zaczepienie
Pieniędzy brakuje na szpitale, szkoły, policję, brakuje też na
wojsko. Szef Sztabu Generalnego gen. Czesław Piątas zapowiedział, że
armia szykuje się do ostrego oszczędzania. Z najpilniejszych zakupów
zawartych w "Programie przebudowy i modernizacji technicznej sił
zbrojnych RP w latach 2001
2006" kolejne pozycje są wykreślane lub
przekładane na później. Zachowano co prawda zakup samolotu
wielozadaniowego, o którym dyskutuje się od dobrych kilku lat, ale
odłożono ad acta równie pilny
zakup śmigłowca bojowego.
Tymczasem w dowództwie Marynarki Wojennej trwa w najlepsze wydawanie
pieniędzy, których w budżecie nie ma. W myśl dobrej socjalistycznej
zasady ekonomiki: "przyczółkowego zaczepienia się o plan"

zaczniemy realizować inwestycje, a na jej dokończenie pieniądze
muszą się potem znaleźć. Najlepszym na to przykładem jest przyjęcie
od Amerykanów starzejącej się fregaty typu "Oliver Hazard Perry".
Gdy 25 czerwca 2000 r. odbyła się podniosła uroczystość nadania
fregacie imienia "Gen. K. Pułaski", dowództwo Marynarki Wojennej
odmieniało słowo "dar" przez wszystkie przypadki, zapewniając, że
przyjęcie go nie pociągnie za sobą dla Polski żadnych kosztów.
"Dar" został w grudniu 1999 r. wycofany ze służby US Navy po 20
latach intensywnej eksploatacji dla obronności Ameryki. We
wszystkich flotach NATO okręty w tym wieku odstawia się do rezerwy
albo robi im tzw. midlife conversion, czyli modernizację w "środku
życia". Polega ona m.in. na wymianie znacznej części wyposażenia,
np. całej siłowni. Otrzymaliśmy taki właśnie okręt, wysłużony, ale
bez generalnego remontu.
Przyjęliśmy jednostkę bez standardowego wyposażenia, za które sami
musimy zapłacić: 4 rakiety typu Harpoon (każda po ok. milionie
dolarów w zależności od wariantu), 36 rakiet Standard (każda po ok.
100
200 tys. dolarów), nowoczesny sonar (lekko licząc 10 mln
dolarów), dwa miniśmigłowce typu Kaman (każdy do 10 mln dolarów).
Aby okręt "Pułaski" miał wymaganą siłę ognia, musimy włożyć w niego
najmniej 30 mln dolarów. A przecież trzeba doliczyć kwoty na
szkolenie załogi i koszty napraw.
Rzecznik dowództwa Marynarki Wojennej kmdr ppor. Janusz Walczak
poinformował mnie, że: 1) okręt jest wyposażony w pełnym zakresie;
2) szkolenie załogi w USA, jej pobyt, paliwo, amunicja do ćwiczeń,
zakup pełnego uzbrojenia kosztowały nas do tej pory ok. 18 mln zł;
3) okręt nie ma śmigłowców, bo te mamy otrzymać w darze od rządu
USA.
Informacje te są ze sobą sprzeczne, bo: albo okręt jest wyposażony
(czyli ma śmigłowce, bo one są podstawą jego wyposażenia), albo nie
jest wyposażony, bo śmigłowce mają dopiero nadejść. Z prostych zaś
rachunków wynika, że zakup samych rakiet do "Pułaskiego" przekracza
znacznie kwotę 18 mln zł. Znowu: albo wydano więcej, niż rzecznik
mówi, albo nasz sztandarowy okręt wojenny jest bezbronny jak dziecko
w kołysce.
Nowoczesność w zagrodzie
Dowództwo polskiej marynarki podkreśla, że pomimo podeszłego wieku,
jest to i tak najbardziej nowoczesny okręt w naszej flocie.
Wspaniale! Dlaczego ten najbardziej nowoczesny okręt polskiej floty
nie brał w takim razie udziału w najważniejszych dla nas,
prestiżowych i największych manewrach Sojuszu Północnoatlantyckiego
na Atlantyku i Morzu Północnym "Strong Resolve 2002"?
Prawda jest banalna: choć fregata jest już od dwóch lat w naszym
posiadaniu, nie osiągnęła do tej pory gotowości operacyjnej i stoi w
porcie. Rzecznik Walczak podkreśla, że okręt w 2001 r. był 110 dni w
morzu. Praktyka jest taka: wypływa się na zatokę, rzuca kotwice i
stoi kilka dni. Potem w statystykach można spokojnie napisać: 110
dni w morzu. Ale ile na kotwicy?
Przypadkowe zbiory
Okręt jest "zbiorem systemów", m.in. uzbrojenia, elektroniki itp.
Systemy te powinny być w skali armii ujednolicone. Tymczasem
pojedynczy okręt, "dar" od USA, wprowadza do naszej floty
kilkanaście systemów, których w niej do tej pory nie było, np.
amerykańską rakietę woda-woda Harpoon, podczas gdy dla naszych nowo
budowanych okrętów wybraliśmy szwedzką rakietę produkcji Boforsa. Za
chwilę więc naszych dziewięć okrętów rakietowych będzie miało trzy
typy rakiet: cztery okręty będą wyposażone w rakiety radzieckie,
trzy w szwedzkie, a dwa "dary" z Ameryki będą miały rakiety
amerykańskie.
Podobnie ma się sprawa ze śmigłowcami. Są czymś w rodzaju balona
obserwacyjnego, który wznosi się z platformy okrętu i naprowadza na
cel rakiety.
Polskie "Anakondy", które próbowano sadzać na pokładzie
"Pułaskiego", są za duże. Okręt wymaga mniejszych, takich ze
składanymi łopatami skrzydeł, które można schować do hangaru w razie
sztormu. Musimy takie śmigłowce kupić od Amerykanów. Tym samym w
składzie polskiej Marynarki Wojennej będą trzy rodzaje śmigłowców:
polskie, rosyjskie i amerykańskie.
Na okręcie tym jest kilkanaście komputerowych systemów dowodzenia.
Warto zapytać, ile kosztują programy do nich i czy specjaliści z
Marynarki Wojennej mają choć mgliste pojęcie o tym, jak zabrać się
do ich uruchomienia.
Dla pojedynczego okrętu (czy nawet dwóch) nie opłaca się tworzyć
bazy logistycznej. Musimy korzystać z tej z USA, bo bliższej nie ma.
Do każdej usterki trzeba więc będzie dołożyć przynajmniej na bilety
lotnicze.
Wróg się czai tu i tam
Powraca jak bumerang pytanie: po co nam w ogóle taki okręt? Po co
nam kolejne takie okręty?
Fregata, którą dostaliśmy od USA, przeznaczona jest do eskorty
szybkich konwojów na Atlantyku. Jej zadaniem jest zwalczanie okrętów
podwodnych oraz zwalczanie celów powietrznych. Rakiety, którymi
dysponuje okręt, nadają się najlepiej do zwalczania celów na dużych
i średnich dystansach.
ORP "Pułaski" na Bałtyk jest po prostu za duży! Okręt ma 135 m
długości i wyporność 2769 ton, gdy jest pusty, natomiast 3658 ton
przy pełnym uzbrojeniu i wyposażeniu.
Oficjalnie Marynarka Wojenna ogłosiła konieczność posiadania takiego
typu okrętów dlatego, aby nasza flota mogła uczestniczyć w
działaniach NATO na Morzu Północnym i Atlantyku. Wiąże się to z
przyznaniem polskiej Marynarce Wojennej rejonu operacyjnego aż po
Wyspy Owcze.
Dziwić jednak może taka szeroka strefa, zwłaszcza że w planowaniu
wojskowym, podobnie jak w gospodarce, obowiązują zasady ekonomii sił
i środków. Natomiast NATO jest raczej przeciwne działaniom o
charakterze pokazowym czy doraźnym.
Poza tym zagrożenie na północnym Atlantyku jest znikome. O stanie
floty Rosji świadczy głośna katastrofa "Kurska".
Potencjał Sojuszu jest w tym rejonie wręcz za duży i nie ma potrzeby
jego wzmacniania naszą flotą. Jednostki polskie działające poza
Bałtykiem samodzielnie lub w zespołach NATO będą zawsze mniej
efektywne, choćby poprzez braki w kwalifikacjach załogi, oddalenie
od baz itp.
I tutaj dochodzimy do najbardziej istotnego zagadnienia: kto jest
autorem koncepcji wyjścia polskiej marynarki poza Cieśniny Duńskie?
NATO? Polscy politycy? Nasz Sztab Generalny? A może to pomysł
wyłącznie naszych marynarzy? Teraz ich zgoda na naszą lipną
ekspansja poza Bałtyk przedstawiana jest jako decyzja pozapolska,
która wymaga od nas budowy floty oceanicznej.
Dowództwo Marynarki Wojennej objaśnia: trudno rewidować nasze
zobowiązania wobec NATO, jeśli mamy pozostać wiarygodnym
sojusznikiem. I wszyscy to łykają bez zastanowienia.
Muzeum Marynarki
Przyjęcie kolejnego "daru" od Amerykanów zapowiadane jest na ten
rok. Druga fregata ma być podobna do tej, którą mamy. Tyle że
jeszcze starsza. Matką chrzestną "Kościuszki" zostanie zapewne
Jolanta Kwaśniewska. Sens posiadania fregaty jest taki sam jak ORP
"Pułaski", czyli żaden. Będzie to jeszcze jedna fregata stara,
wielka i kosztowana w utrzymaniu. Należy się spodziewać, że także
będzie stała w porcie.
Od lat jest planowane otwarcie w Gdyni nowego Muzeum Marynarki
Wojennej. A przecież wystarczyłoby rozłożyć plandekę nad portem
wojennym Oksywie i zawiesić neon z napisem "MUZEUM". Jako kustosze
mogliby znaleźć zatrudnienie ci dwaj admirałowie, którym NATO
odmówiło certyfikatu bezpieczeństwa (ciekawostka, nieprawdaż?).
Admirał też buduje
W Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni położono już stępkę pod
pierwszą z siedmiu planowanych korwet rakietowych. Każda z nich ma
mieć do 800 ton wyporności i zdolność wychodzenia na Atlantyk. Jak
mówią w marynarce, "są może dla nas za duże, ale tylko ciut".
Rzecznik prasowy Marynarki Wojennej poinformował przy tej okazji
gdańskie media, że koszt budowy okrętu tej klasy waha się od 1,5 do
2 mln dolarów za metr bieżący. Czyli że pierwsza korweta o długości
100 m nie powinna kosztować więcej niż 200 mln dolarów. Jest to
kolejne zaciemnianie obrazu i niedopowiadanie wszystkiego do końca.
Bowiem do kosztu korwety doliczyć trzeba koszt wyposażenia (jeden
sonar kosztuje ok. 10 mln dolarów), uzbrojenia (uzbrojenie okrętu w
rakiety typu Bosfor RBS z całą elektroniką kosztuje ok. 45 mln
dolarów). A gdzie koszt śmigłowca, choćby jednego (nie mniej niż 20
mln dolarów)? Dodać trzeba do tego koszty lądowe
zapasy
uzbrojenia, części, zmianę infrastruktury brzegowej. A to przecież
nie są wszystkie pomysły inwestycyjne, bo w planach mowa jest
jeszcze o pięciu niszczycielach min.
Cokolwiek by o tych przedsięwzięciach mówić, program tej skali,
nawet w takim mocarstwie morskim jak nasze, wymaga raczej zgody
parlamentu. Chyba że nasi posłowie
zamierzają pokiwać naszym marynarzom z daleka i zawołać: "Ahoj z
wami!".
30,5 marynarza na kilometr
Szwedzka marynarka wojenna nadaje się doskonale do porównań z
naszą.
Nasze państwa leżą nad tym samym akwenem morskim, nad malutkim
Bałtykiem. Mamy też tego samego hipotetycznego wroga
Rosję
(a tak!); doktryna obronna w Polsce i w Szwecji zakłada służbę
poborowych.
PolskaSzwecja
Długość linii brzegowej524 km2390 km
Liczba marynarzy16 tys.7,5 tys.*
Liczba etatów admiralskich**22 1
Liczba okrętów***8767

* w tej liczbie zawiera się także piechota morska i artyleria
nabrzeżna, czyli formacje, których Polska w ogóle nie posiada

** w Szwecji, aby zostać starszym oficerem (od komandora
wzwyż), trzeba "czymś" dowodzić; u nas do uzyskania stopnia
wystarczy "wysługa lat", więc komandorem lub admirałem może
zostać równie dobrze lekarz albo rzecznik prasowy marynarki
wojennej

*** jest to liczba okrętów bojowych; nie zawiera jednostek
pomocniczych, warsztatów pływających, motorówek (nie
wspominając o uwzględnianym w oficjalnym wykazie zasadniczych
sił okrętowych MW okręcie-muzeum ORP "Błyskawica")
Dane na podstawie oficjalnych stron internetowych Marynarki
Wojennej RP oraz Swedish Navy.
Z zestawienia wynika, że w Polsce jednego kilometra wybrzeża
broni 30,5 marynarza, podczas gdy w Szwecji współczynnik ten
wynosi 3,1 marynarza na kilometr, czyli ok. 10 razy mniej. W
Polsce statystycznie jeden etatowy admirał przypada na mniej
niż cztery okręty. W Szwecji flota ma jednego admirała.

Kmdr ppor. Janusz Walczak, rzecznik prasowy dowództwa
Marynarki Wojennej,
zdecydował się odpowiedzieć na moje pytania. Oto wybór
najcelniejszych odpowiedzi.
Pytanie: Czy ORP "Pułaski" osiągnął już gotowość operacyjną?
Jeśli nie, proszę o krótką
odpowiedź, dlaczego?
Odpowiedź: Nie bardzo wiem, co rozumieć przez gotowość
operacyjną. Okręt jest gotowy do działania, załoga szkoli się
zgodnie z programem.
Dlaczego "Pułaski" nie brał udziału w ćwiczeniach "Strong
Resolve 2002", skoro okręt ma uczestniczyć w działaniach NATO
na Morzu
Północnym i Atlantyku?
A dlaczego nie brały udziału inne okręty? Mamy ich 140, a w
ćwiczeniach wzięło udział 14, czyli 10 proc. Dlaczego Francja
skierowała do ćwiczenia tylko 3 okręty, gdy posiada ich 300?
Jak długo przez 2 lata
od czasu otrzymania
do teraz
"Pułaski" był w morzu? Ile różnych ćwiczeń na nim
przeprowadzano? Ile powinien przepływać tzw. motogodzin? Ile
przepływał?
Okręt w 2001 roku był w morzu około 110 dni.
Jak wiele paliwa zużywa fregata typu "Pułaski"?
Nie wiem. To detale, których nie pamiętam.
Ile paliwa zużywa cała nasza flota?
Tyle, ile zaplanowano w budżecie.
Jak dużo kosztować będzie budowa w stoczni Marynarki Wojennej
pierwszej z serii siedmiu korwet?
Rozliczenie kosztów budowy okrętu następuje po zakończeniu
serii i okresie próbnej eksploatacji. Tak więc nie wiem.
Budżet MON przewiduje jakieś środki na każdy rok budowy, ale
jakie
będzie
wiadomo po zatwierdzeniu budżetu 2002.

Życie amerykańskiej fregaty pod polską banderą w liczbach
Polska załoga fregaty zaraz po przypłynięciu do kraju
poskarżyła się dziennikarzom na warunki panujące na okręcie:
sześćdziesiąt osób w jednym pomieszczeniu,
trzy sprawne umywalki, dwa prysznice.
To ludzie, którzy mają za sobą kilka lat służby i wiedzieli,
że ich pobyt będzie miał charakter bojowy, nie wypoczynkowy

skwitowało skargi dowództwo Marynarki
Wojennej w Gdyni.
Żona premiera Buzka, Ludgarda, musiała aż pięć razy walić
butelką szampana w burtę amerykańskiej korwety, aby jej nadać
imię "Gen. K. Pułaski". Nikt tego nie odczytał jako zły omen.
Na jeden rok więzienia w zawieszeniu skazał Sąd Garnizonowy w
Gdyni dwóch marynarzy fregaty "Pułaski" za znęcanie się nad
kolegami. Skazani kazali wykonać sześciu "kotom" dwieście
siedemdziesiąt dwa przysiady, bo taki numer taktyczny nosi
okręt przekazany polskiej Marynarce Wojennej przez Amerykanów.
Zaokrętowanych na "Pułaskim" marynarzy uważa się za elitę
marynarki.
Jednym z nielicznych rejsów, jaki odbyła fregata od czasu, gdy
przejęła ją Marynarka Wojenna RP, był rejs na wysokość Helu,
zorganizowany dla dziennikarzy. Dziennikarze byli zachwyceni.
Głównie maszyną do robienia lodu stojącą w mesie oficerskiej i
tym, że na drzwiach jednej z ubikacji jest znaczek "dla
kobiet".


Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kraina kucania za stodołą "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dorotka i starcy
Okrzyczana wydarzeniem literackim książka dziewiętnastolatki, to
rzecz sztucznie naspidowana przez media. Recenzenci zakochali się
nie w książce, nie w autorce, ale w dresiarzu jako takim.
Dorota MasŁowska, młodziutka dziewczyna z Wejherowa, napisała
książkę, a wydawnictwo Lampa i Iskra Boża w małym nakładzie ją
wydało. I byłby spokój, gdyby nie Jerzy Pilch, który w "Polityce"
ogłosił książkę Masłowskiej wydarzeniem literackim. A ją samą osobą,
która ocalać będzie stracone pokolenie. I posypało się. Masłowska
została nawet postawiona przez "Wyborczą" obok księcia Lampedusy
(ten co prawda napisał tylko jedną książę pod koniec życia, ale był
to mocny debiut, podobnie jak Masłowskiej), a Proust, jak
zapowiedziano czeka w kolejce do wspólnej foty. I robi teraz
dziewczyna za głos pokolenia w przeróżnych prasowych, radiowych i
telewizyjnych debatach.
No, jest z tym zamieszaniem pewien problem. Z jednej strony żal
patrzeć, jak niewątpliwie zdolna i z wielkim poczuciem humoru
dziewczyna jest upupiana, jak musi odpowiadać na idiotyczne pytania
"czy pani następna książka też będzie takim sukcesem?", "czy ktoś
pani pomagał przy pisaniu, może mamusia, może tatuś?", "co pani
czyta, co pani je, co pani pije?". Z drugiej, trudno się zgodzić z
Pilchem, że jest to wydarzenie na miarę epoki, pokolenia. No, ale
nie zgodzić się z przewodnikiem Pilchem, to narazić się na zarzut
braku posiadania słuchu literackiego w najlepszym wypadku. Więc
wszyscy się zgadzają. Jak to w stadzie bywa.
"Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną" Masłowskiej to monolog
wewnętrzny, monolog w zasadzie miłosny, Silnego, kolesia
permanentnie nawalonego amfą. Z jednej strony prymitywa, co to z
laskami się nie certoli i tylko patrzy, jakby tu którąś puknąć i
spuścić na szczaw, a z drugiej strony takie rzeczy mu się przez
mózgownicę przetaczają, co to jakby żywcem z podręczników dla
licealistów wyskoczyły. A to Jakub Szela ni z gruszki, ni z
pietruszki, a to Witkacowski hiperrobociarz, a to znowu taki oto
kawałek propos Nałkowskiej: Szczególnie mnie rusza jedna taka
baśń, co jeden gość, Zenon z imienia, dostaje w pysk kwasem na
odlew, co za hardkor...
A więc to jednak świat maturzystki Doroty, dziewczyny z porządnego
domu, dobrej uczennicy, biorącej w szkole udział w konkursach i
olimpiadach. Stąd te Szele i Nałkowskie. One są dostępne
Masłowskiej, Silnemu nie mają prawa być znane.
Wejdźcie w nasze mózgi, a znajdziecie tam jedno wielkie gówno i
bełkot
taka jest, z grubsza biorąc, diagnoza opisanej przez
Masłowską egzystencji. Zjedliśmy już własne ogony, wyrzygaliśmy je,
utaplaliśmy się w tym paskudztwie po uszy. Ale nie wynika z tego
kompletnie nic. Ocalenia w tym jakoś nie widać. Nie widać też w tym
wielkiej literatury ani miażdżenia i stwarzania na nowo języka. Nie
takie eksperymenty już były.
Zachwyt nad Dorotą Masłowską, dziewiętnastolatką z Wejherowa, która
w wyjątkowej świeżości umysłu wydała z siebie pierwszą powieść w tak
młodym wieku, można wytłumaczyć w dwojaki sposób.
Po pierwsze może on oto stanowić próbę podświadomego odreagowania
panującego u nas kultu starców, w ramach którego zgrzybiały Wajda
mści się kolejny raz z uporem
nie wiadomo za czyje grzechy
na
zganianej do kin młodzieży szkolnej, a w teatrze czy literaturze
powszechnie określa się mianem "młodego zdolnego" faceta po
czterdziestce.
Drugi powód zachwytu może tkwić w tym, że Masłowską zachwycają się
głównie właśnie tacy oto, nadszarpnięci zębem czasu goście i
gościówy, którzy na co dzień froterują kapciami podłogi na salonach,
mają swoje rubryki, felietony i pogadanki kulturotwórcze w prasie,
radiu, telewizji i nigdy prawdziwego dresiarza na swojej drodze nie
spotkali, a więc ogólnie jest w ich przypadku wszystko cacyi bułkę
przez bibułkę. Ale jak przy okazji można chuja gołą ręką i "kurwa, o
ja pierdole", to z rozkoszy uszami strzygą. A tym bardziej robi się
perwersyjnie, im szerzej można to celebrować w uświęceniu, na
szacownych łamach, pod hasłem, że oto słyszymy głos, co nam
pokolenie opisuje. Boć to literatura, a w literaturze wolno.
Jest jeszcze jedno wytłumaczenie. Nasi inteligenci się w dresiarzu
zakochali. I teraz cała kulturalno-oświecona Polska dresiarza
swojego będzie szukać.
Jeśli tak, to Masłowska wykonała całkiem niezły myk według zaleceń
Gombrowicza: "Być widzianym przez chama swojego!". I "Wojna
polsko-ruska..." nie jest opowieścią o Silnym, tylko o Pilchu i jemu
podobnych.
Dorota Masłowska, "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną",
Wyd. Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2002.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Łyse pały od kupały
Współczesny poganin nie nosi łapci z łyka i siermięgi, nie ma szopy
na głowie i obwisłych wąsów. Współczesny poganin jest łysy, szeroki
w barach, nosi kurtałę flyers, wojskowe spodnie i glany z białymi
sznurówkami.
Jeszcze niedawno zwykły, spokojny obywatel, napotykając na swej
drodze skinów, dostawał wpierdol za to, że kibicuje niewłaściwemu
zespołowi piłkarskiemu lub nosi za długie włosy. Można też było
zaliczyć parę kopów za lewicowe poglądy polityczne czy niearyjski
nos. Dziś może zebrać cepy w imię Trygława, świętych gajów lub za
brak słowiańskiego korzenia. Leczenie gnatów jest podobne.
Ogniem i mieczem
Szczecin, pijalnia piwa na peryferiach miasta. Drewniany barak,
opary chmielu i tanich szlugów. Nazwanie tego przybytku pubem to
niemal zbrodnia, ale właściciel widocznie nie ma skrupułów.
Punktualnie o szesnastej otwierają się drzwi i wchodzą dwaj
skinheadzi
Śruba i Krystek. Sorry, to teraz neopoganie. Przy piwie
rozmawiamy o codziennych sprawach, np. kto i gdzie komuś ostatnio
spuścił wpierdol. Następnie Krystek przechodzi do rzeczy:

Jeśli chcesz pisać o neopogaństwie, to musisz nas bliżej poznać.
Rodzima wiara to nie zabawa, to fundament. Bez tego nie jesteśmy
prawdziwymi Polakami.
Śruba wyciąga stos broszur i gazetek, które powinienem przeczytać,
oraz trochę zdjęć.

Tu
pokazuje niezbyt czystym paluchem
czcimy noc kupały. Tu
składamy wieniec na 11 listopada, a tutaj, 18 maja w Krakowie,
protestujemy razem z chłopakami z Narodowego Odrodzenia Polski
przeciw tym chujom z Unii Europejskiej. Przeczytaj, pomyśl, zanim
zapytasz. Za dwie godziny idziemy powalczyć na miecze.
Godzina osiemnasta, zmierzch, las na prawym brzegu Odry. Ognisko i
pochodnie oświetlają sześciu chłopa uzbrojonych jak do bitwy pod
Cedynią.

Tę kolczugę robiłem trzy miesiące z podkładek sprężynujących

chlubi się Śruba
trochę ciężka, ale dobrze się trzyma.
Zaczyna się walka na miecze, pojedynek jeden na jednego. Po
kilkunastu sekundach biegania i sapania niejaki Kmiecik jebnął Śrubę
w głowę, aż tamten padł opodal ogniska. Gdyby nie hełm, Śruba
trafiłby niechybnie do słowiańskiej krainy wiecznych łowów.

Może spróbujesz
podaje mi miecz.

Dzięki, ale nie macie hełmu na moją głowę.

Nie mówi się hełm
surowo upomina mnie Krystek
tylko szłom albo
szyszak. Hełm to niemiecka naleciałość.
Po walce przy ogniu przegryzamy kiełbaski, popijając piwem. Chłopaki
opowiadają o sierpniowej wyprawie na niemiecką wyspę Usedom, po
słowiańsku zwaną Uznam, na której znajdowała się słynna świątynia w
Arkonie.

Na przejściu granicznym chuje zabrali nam z autobusu wszystkie
włócznie, miecze i topory. Myśleli, że jedziemy napierdalać się z
Niemcami, a my tylko chcieliśmy uczcić święto plonów. Niemcy w ogóle
zawrócili nas z granicy, bo znaleźli koszulki ze swastyką.
Niedouczone tępaki nie wiedzą oczywiście, że to aryjski znak ognia

relacjonuje Krystek.

Za to dwa lata wcześniej
dodaje Śruba
udaliśmy się do Uppsali
w Szwecji na zaproszenie tamtejszych wikingów. Pochlaliśmy z nimi,
pokłóciliśmy się i spuściliśmy im wpierdol. Więcej nas nie
zaprosili.
Następnego dnia, po lekturze pogańskich pism i broszur, czekam w tym
samym "pubie" na wczorajszych rozmówców. Od sąsiedniej ławy wstaje
koleś: metr dziewięćdziesiąt wzrostu, wielki, łysy łeb, ale na karku
widać rude kłaczki.

Jestem Sławek
mówi.
Widziałem, że rozmawiałeś z tamtymi ze
"Świaszczycy". Daj spokój, to pojeby. Pogadaj ze mną, jestem od
"Niklota".
Odmroczyć Pomroczną
Stowarzyszenie Młodzieży Patriotycznej "Świaszczyca" i
Stowarzyszenie na Rzecz Tradycji i Kultury "Niklot" to dwie
organizacje propagujące w Pomrocznej neopogaństwo. W obu działają
skinheadzi. Oficjalnie nie ma między nimi konfliktu, ale członkowie
tych organizacji nie bardzo się lubią.
"Świaszczyca" jest znana z odprawiania obrzędów w terenie i
propagowania słowiańskich "sztuk walki". Wielu łysych z tego
stowarzyszenia zamieniło zadymy na stadionach na leśne napierdalanki
na miecze i topory. W wielu oficjalnych wystąpieniach członkowie
"Świaszczycy" działają ramię w ramię ze skrajnie nacjonalistycznymi
Narodowym Odrodzeniem Polski i Polską Wspólnotą Narodową kierowaną
przez Tejkowskiego.
Działacze "Niklota" oficjalnie odcinają się od aktów bojówkarskich,
ale tu także skinheadzi, którzy włączyli się do organizacji, lubią
robić zadymy. Przybywają na Dni Wikingów, odbywający się od kilku
lat na wyspie Wolin festiwal kultury średniowiecznej. Po drodze
demolują pociągi i biją niepogańskich pasażerów. Najczęściej do
zadym dochodzi na trasie Szczecin
Świnoujście. Podobno na przyszły
rok łysi z obu stowarzyszeń planują odbycie regularnej bitwy, która
rozstrzygnie o prymacie w kraju. Różnica jest taka, że tym od
"Niklota" lepiej niż topory leżą w ręku bejsbolowe pały i tonfy.
Eksplozja neopogaństwa w ojczyźnie Jana Pawła bis nastąpiła w
połowie lat 90., kiedy to do rejestrów zostały wpisane trzy związki
wyznaniowe: Rodzimy Kościół Polski, Polski Kościół Słowiański i
Zrzeszenie Rodzimej Wiary. Ten ostatni jest najbardziej
nacjonalistyczny. Lechicki naród polski i lechiccy sąsiedzi należą
wraz z pozostałymi narodami sławskimi (pisownia oryginalna
przyp.
B.G.) do wielkiego rodu aryjskich ludów Europy. Pragniemy odnowić
zerwaną przed wiekami jedność między nami oraz jedność między naszym
pochodzeniem i wyznaniem głoszą założenia programowe ZRW. Ponad pół
wieku temu pewien drobny pan z wąsikiem 'la Chaplin też próbował
dokonać czegoś takiego.
Polski Kościół Słowiański założyła nieformalna grupa archeologów z
Torunia i osób związanych z pracami wykopaliskowymi. Złośliwi
twierdzą, że musieli wykopać garniec przeterminowanego miodu lub że
padła na nich klątwa Świętowita. Jednym z dogamtów wiary PKSł jest
hasło miłuj Naturę Ożywioną i Nieożywioną.
Pomroczni neopoganie nie bardzo się lubią i do tej pory nie podjęli
próby unifikacji doktryn. Wydają za to ponad dwadzieścia periodyków,
w tym "Trygław", "Odala" "Toporzeł", "Zakorzenienie" i "Odmrocze".
Wyznawcy wiary przodków produkują się w nich prozą i wierszem. Nam
przypadło do gustu dzieło niejakiego Lecha Brywczyńskiego: Podaj mi
dzban z piwem / Potem byka o skórze czarnej / Jak sumienie wyznawców
Krzyża / Zarżnij nożem zakrwawionym i ostrym / Pieśń niech zabrzmi w
takt solennej libacji (...) / Mam odwagę myśleć więc jestem
Poganinem / Bracia, czcijmy Prusów i Słowian bogi / Mięsem wołu,
pieczonym w ognisku / Racząc się i liżąc palce.
Autor zapomina tylko o BSE, której cztery przypadki odkryto w tym
roku w Pomrocznej. Poganin z gąbczastym zwyrodnieniem mózgu?
Zastrzelić Urbana
Ogólnie rzecz ujmując pomroczni neopoganie są za przywróceniem wiary
przodków, co automatycznie czyni ich oponentami Kościoła kat.
Niektórzy, jak Bolo Tejkowski, posuwają się nawet do stwierdzeń, że
chrześcijaństwo judaizujące zaczyna być antynarodowe, antypolskie.
Antoni Wacyk pieje w "Odmroczu": Pogany my dziarskie pogany / i
wiara w nas żywa, gorąca / Swarogu my rade Słowiany / A one co
krzczone, pies trącał. Inni podkreślają, że Kościół jako instytucja
został dawnej Polsce narzucony z zewnątrz i stał się elementem obcej
ekspansji.
Tym ciekawszy jest więc fakt, że czciciele Świętowita bez
obrzydzenia współpracują z partiami wyznającymi WC. Nasze argumenty
są zasadniczo zbieżne z tym, co głoszą inni zwolennicy zachowania
niepodległości Polski
czyli LPR, UPR, KPN-O czy narodowe skrzydło
w PSL. (...) Przedstawiciele wyżej wymienionych sił dokonali
trafnego rozpoznania kon-sekwencji naszego wejścia do Unii
wyznaje

na łamach "Odmrocza" szef stowarzyszenia "Niklot", Tomasz
Szczepański.
Neopogańscy działacze często działają również w porozumieniu z
organizacjami skrajnie prawicowymi, jak wspomniane Narodowe
Odrodzenie Polski, choć skini z NOP nie czczą Trygława, ale ze
sztandarami w dłoniach zasuwają na msze.
Kto więc jest wrogiem prawdziwego Słowianina?
Szef "Niklota" Tomasz Szczepański w wywiadzie dla "Nowego Państwa"
stwierdził, że jako kapral chętnie poprowadziłby pluton egzekucyjny
na Urbana i Michnika. Rozwija tę myśl w "Odmroczu": Po pierwsze,
Urban i Michnik są wrogami Polski i Polaków, działającymi wewnątrz
naszego organizmu narodowego, a każdy powinien ponosić konsekwencje
swojego postępowania. Po drugie
istnienie kary śmierci jest wręcz
fundamentem cywilizacji.
Hipokryzją jest wykonywanie wyroków śmierci skrycie, jakby
sprawiedliwość była czymś wstydliwym. O ile nie ma jakichś
technicznych problemów, to publiczne wykonywanie kary śmierci
powinno być normą. (...) Oczywiście, że można powstrzymać się od
takich deklaracji, ale jednym z grzechów polskiej umysłowości jest
brak konsekwencji intelektualnej. Takie jasne powiedzenie pewnych
rzeczy zwróci uwagę, że idee mają konsekwencje.
Geniusz neopogaństwa dodaje też: musi być kara śmierci, w wojsku
trzeba służyć, a hołotę trzymać za mordę. Przekonania, które
wyniosłem ze środowiska, w jakim żyłem, ponieważ było ono ludowe
(dziadek był kucharzem po 6 klasach szkoły powszechnej), mylnie
brałem za właściwe lewicy.
I ty zostaniesz poganinem
Sławek, którego poznałem w Szczecinie, mieszka we Wrocławiu. Chciał
się zapisać do Zrzeszenia Rodzimej Wiary, ale uznał,że to cieniasy.
Postanowił założyć własny związek wyznaniowy albo choćby
stowarzyszenie o nazwie Aryjski Płomień Ludu. Dla prawdziwych
twardzieli. Za cztery lata

snuł wizje
ogniwa organizacji w całej Pomrocznej wygrywają
wybory samorządowe, a potem się zobaczy. W perspektywie jest Sejm,
pełnia władzy i prawdziwe odrodzenie Polski.
Sławek z jakichś powodów wziął mnie za skina i swoje skromne plany
postanowił na początek realizować z moją pomocą. Dał ogłoszenie, w
mediach i Internecie, że kaptujemy członków nowej neopogańskiej
organizacji. Chciał przeprowadzić zapisy na szczycie Ślęzy, świętej
góry Słowian, ale wybiłem mu to z głowy argumentem, że pod koniec
października nikomu nie będzie chciało się telepać na wysokość 718
metrów n.p.m. Ostatecznie rozmowy kwalifikacyjne prowadziliśmy w
jego mieszkaniu.

Idę na spotkanie z ukraińskimi poganami z Charkowa
powiedział
Sławek
ale pokażę ci, jak trzeba rozmawiać.
Wszedł pierwszy interesant, mały, cichy, czarnowłosy. Sławek zapytał
go o personalia. Gdy tamten podał nazwisko, uznał, że jest
niearyjskie i wyprosił facecika. Następny był długowłosy
blackmetalowiec w skórzanej jupie.

Jesteś satanistą
stwierdził Sławek
a szatan to wymysł
Kościoła. Wypierdalaj.

Tak trzeba gadać
powiedział i poszedł. W ciągu sześciu godzin
przyszły trzy osoby i odebrałem trzy telefony. Starszy pan naubliżał
mi, bo nie uznaję papieża, jakaś kobieta pytała, czy załatwimy jej
robotę dla syna, dwie panienki były ciekawe, czy w planach jest
wycieczka do Meksyku, zjawił się też facet, który twierdził, że wie,
gdzie znajduje się zakopana świątynia boga Welesa. Zapisałem jednego
skina, który szczerze powiedział, że znudziły mu się napierdalanki
na meczach Śląska Wrocław i chętnie pobawi się w coś nowego.
Sławek nie wrócił na noc. Straż miejska zgarnęła go na
wytrzeźwiałkę. Ukraińska gorzałka zmogła w nim słowiańskiego ducha.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czerwone czarno widzę
Miller nie posłucha Urbana i nie odejdzie. Nie dlatego, że dozna
wzmocnienia społecznego poparcia dla niego. Ostatnio osłabł przecież
w Sejmie, bo przywódca dziewięciu posłów skupionych w Partii
Ludowo-Demokratycznej Roman Jagieliński wycofał poparcie dla
premiera. Miller nie odejdzie ze stanowiska, bo w Sejmie tej
kadencji nie znajdzie się większość, która wyłoni nowego premiera.
Nie wyłoni przed uchwaleniem budżetu na rok 2004, a ta operacja
zaplanowana jest na koniec stycznia roku przyszłego. Potem też czasu
dobrego na zmianę premiera nie będzie, bo z początkiem maja
rozpocznie się kampania wyborcza do europarlamentu. Czyli prawybory
do parlamentu krajowego. A potem pozostanie tylko rok do nowych
wyborów: parlamentarnych i prezydenckich. Żaden z poważnych,
liczących na sukces w tych wyborach polityk nie zgodzi się na
tymczasową posadę premiera. Nie było w krótkiej historii demokracji
parlamentarnej III RP premiera, który wygrałby wybory parlamentarne.
Skok z pozycji premiera na fotel prezydenta też jest wątpliwy.
Oczywiście zawsze pozostaje wariant bezpartyjnego rządu fachowców.
Ale u nas trudny do zrealizowania ze względu na skłócenie
parlamentarne. Toteż może powtórzyć się wariant premiera Buzka. Rząd
będzie rządził tracąc resztki popularności, a opozycja będzie
gotowała się do przejęcia pełnej władzy. Upokarzając rząd, bo od
czasu do czasu wygrywając w Sejmie prestiżowe głosowania.
Ile SLD wart jest na politycznej scenie, okaże się podczas
eurowyborów. Ten wynik będzie cenzurką dla kierownictwa, a także dla
całej partii. Po eurowyborach może dojść do rozliczeń kierownictwa.
Rozliczenia nic nie dadzą.
Obecną wartość SLD oszacowano niedawno w województwie podlaskim,
gdzie SLD-owski kandydat na senatora przegrał z PiSuarem i LPR.
Uzyskał 20 proc.
Gdyby taki był potem wynik wyborów parlamentarnych, to SLD miałby
jakieś 110
120 mandatów w Sejmie. W Senacie
śladową reprezentację.
Dużo jak na opozycję, za mało, by silnie współrządzić. Nie byłaby to
śmierć tej formacji, ale dobry początek umierania.
W SLD trwa obecnie weryfikacja członków. Każdy pragnący pozostać w
tej partii musi wypełnić formularz "Potwierdzenie deklaracji
przynależności do Sojuszu Lewicy Demokratycznej". Oprócz
potwierdzenia i zobowiązania popierania dziesięciu podstawowych
celów i zasad programowych musi ujawnić swe wykształcenie i
umiejętności, np. obsługi komputera. W założeniach weryfikacja miała
szczytny cel
usunąć z SLD ludzi skompromitowanych, karierowiczów,
żądnych tylko władzy. Słyszę coraz częściej, że deklaracji mogą nie
wypełnić ludzie ideowi, którym nie podoba się polityka rządu i
partii. Jeśli to zjawisko umasowi się, to SLD przemieni się w
związek zawodowy pracowników państwowych, uczestników władzy.
Ideowcy będą musieli poszukać sobie innych reprezentacji.
Jeśli SLD w przyszłej kadencji Sej-mu RP liczący 110 mandatów
wejdzie w koalicję rządzącą, to będzie musiał zrezygnować ze sfery
ideologiczno-obyczajowej i skupić się na rządowym pragmatyzmie. Stać
się "obrotową" partią centrolewicy. To dodatkowo odepchnie od SLD
lewicowców, feministki, homoseksualistki, komunistów, rowersów i
innych kontrkulturowców, którzy popierali Sojusz w latach minionych.
Jako partia "obrotowa" SLD z czasem ulegnie "peeselizacji", czyli
marginalizacji.
Pod koniec zeszłego wieku żarliwi prawicowcy chcieli zniszczyć SLD
poprzez dekomunizację, pragnęli odsunięcia komuchów od władzy.
Taka dekomunizacja nie udała się. Za to teraz sprawując władzę SLD
może spełnić marzenia braci Kaczyńskich i liderów Ligi
Republikańskiej.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Siła wiary
Rada dla księży katechetów: jak wkurzają was uczniowie, to zostańcie
kapelanami sekcji bokserskiej.
Wielebny najpierw Damiana poddusił, potem pierdolnął nim o
kaloryfer. Chłopak trafił do szpitala. Szkoła twierdzi, że pobicia
nie było. Bo jest imienia Zjednoczonej Europy. A w Europie nie ma
przemocy.
Witaszyce kole Jarocina. Przemysłowa wiocha. Na 1376 hektarach
blisko 4 tysiące dusz. Znana w kraju i za granicą cukrownia. Pałacyk
jak z obrazka, żółwie błotne i ksiądz Stachu Szymański. Prałat,
proboszcz, dziekan oraz katecheta. Jak mu nerwy puszczą, to
przemawia do bachorów tłukąc je po mordach.
Była przerwa. Damian Bajda stał z kumplem przed szkolnym sklepikiem.
Ksiądz prałat strzegł porządku.

Wynoście się!
warknął. Chłopcy nie zareagowali. Damian wyciągnął
portfel, bo chciał coś kupić. Prałat
rzucił się na niego.

Najpierw mnie dusił. Zobaczyłem twarz księdza. Był strasznie
wściekły. Potem zobaczyłem mroczki. Wtedy pchnął mnie. Upadłem i
uderzyłem o coś głową. Proboszcz poszedł sobie, jak gdyby się nic
nie stało.
Szkolna higienistka zadzwoniła do matki Damiana.

Przyszłam do szkoły. Chciałam sprawę wyjaśnić
jako matka miałam
w końcu prawo wiedzieć, dlaczego ksiądz pobił syna. Dyrektorzy
gimnazjum byli na jakiejś naradzie. To poszłam do dyrekcji
podstawówki, bo prałat jest katechetą właśnie w podstawówce.
Wicedyrektor Twarogowska nie chciała niczego wyjaśniać. Zbyła mnie;
powiedziała, że Damian nie jest już uczniem podstawówki. Rozmawiałam
też z proboszczem. Usiłował wszystko zbagatelizować.
To mnie wyprowadziło z równowagi. Powiedziałam, że idę na policję.
Jeszcze pani tego pożałuje, syknął.
Wieczorem proboszcz zaszczycił Bajdów wizytą. Nim wlazł,
przytrzasnął sobie palucha drzwiami od samochodu. Ojciec Damiana
opatrzył wielebnego. Klecha mówił już w innej tonacji. Dawał do
zrozumienia, że sprawę można załatwić bez zbędnego rozgłosu. Byleby
nie kosztowało to zbyt wiele. Dodał, że był już w przeszłości w
takich tarapatach, ale zawsze jakoś dogadywał się z rodzicami.
Wymamrotał też jakieś przeprosiny w rodzaju: jeżeli kogokolwiek
skrzywdziłem, to... W końcu parę lat uczył się retoryki. Opowiadał o
jakimś laserze, którym Damian miał posługiwać się w szkole
to ten
świecący laser tak wielebnego zdenerwował, że stracił nad sobą
panowanie. Ojciec Damiana pokazał portfel chłopca. Nie było lasera.
Tylko breloczek.
Negocjacje zakończyły się klęską apostoła miłości
rodzice Damiana
uznali, że jego tłumaczenia są pokrętne oraz że nie potrafi
jednoznacznie przyznać się do winy.
Damian skarżył się na nudności i zawroty głowy, dlatego następnego
dnia trafił do szpitala. Po kilku dniach wyszedł.
Lekarze
napisali, że ma uraz czaszki. Na szczęście niegroźny. Dostał
zwolnienie do 27 listopada
twierdzi matka chłopca.
Temu, kto powoduje naruszenie czynności narządu ciała lub rozstrój
zdrowia trwający dłużej niż 7 dni, grozi odsiadka od 3 miesięcy do
lat 5. Damian został poturbowany 15 listopada.
Furia ogarnęła księdza nie pierwszy raz. Podczas przygotowań do
pierwszej komunii tak celnie trafił Macieja W., że chłopak doznał
wstrząśnienia mózgu. Sprawą miała zająć się prokuratura. Ale
proboszcz przeprosił i wszystko rozeszło się po gnatach. Rodzice
ugięli się ze strachu. Każdy wie, że z czarną suknią nikt nie wygra.
Bali się też o młodszego syna, którego prałat uczył religii.
Krystian zarobił w salce katechetycznej. Siedział na parapecie.
Księdza to zjeżyło. Podbiegł i pizgnął nim o ścianę. Do dziś chłopak
na głowie ma szramę.

Mojego syna, jak były przygotowania do pierwszej komunii,
proboszcz uderzył w twarz. Nie robiłam z tego afery, bo nic mu nie
było. Ja tam się na tym nie znam, ale chyba tak nie może być, żeby
obcy dziad tłukł nie swoje dzieci. Niech sobie zrobi jakiegoś i
wtedy może tłuc do woli. A od naszych wara!
burzy się kobieta pod
mięsnym.
Dyrektor gimnazjum nie chciał z nami rozmawiać, gdyż bez stosownego
zezwolenia pstrykaliśmy fotki przed szkołą. Szkolna pedagog również
nie była zachwycona naszą wizytą:

Gimnazjum jest imienia Zjednoczonej Europy i to imię jest
adekwatne do tego, co się w szkole dzieje. U nas nie ma przemocy. Z
oświadczeń podpisanych przez świadków wynika, że ksiądz wcale nie
pobił Damiana. Nigdy wcześniej nie dotarły do mnie informacje, że
proboszcz stosuje przemoc. Nie skar-żyli się ani uczniowie, ani
rodzice. Wrzawa, którą robią dziennikarze, na pewno nie wpływa
dobrze na dzieci.
Rodzice Damiana zapowiedzieli, że nie popuszczą. Między innymi z
powodu hipokryzji dyrekcji szkoły. O prawdziwie katolickiej postawie
prałata zamierzają powiadomić biskupa.
W Witaszycach już raz owieczki pokazały pazury.

W latach 80. był tu taki porządny młody wikary
opowiada
miejscowy.

Jak chodził po kolędzie i widział, że bida, to dawał forsę, mówił
"z Bogiem" i szedł dalej. Proboszczowi, ale nie Szymańskiemu, tylko
jego poprzednikowi, nie podobało się to, bo młody miał kasować, a
nie rozdawać. Żeby nie mógł kolędować, chował mu buty. Wikariusz i
tak wyłaził. To mu proboszcz załatwił zsyłkę. Ale się przeliczył.
Wieś stanęła murem za wikarym i od biskupa domagała się, żeby go nie
przenosił. Biskup nic, no to chłopy przez tydzień nie wpuszczały
proboszcza do kościoła. Nie pomogło
to drzwi wejściowe zabili
deskami. Biskup nadal ani mru-mru. No to ludzie załadowali
proboszczowe ciuchy i meble na przyczepę i wywieźli wszystko za
wieś.
Jak będzie teraz? Na bunt nie ma sił, bo do gara nie ma co włożyć.
Będzie trochę hałasu, potem ucichnie, a w przyszłym roku ksiądz
Stachu jak zwykle przed kampanią poświęci cukrownię. Finito.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Na tapczanie leży leń
Gdzie, ach gdzie jest nasz offset?
Z wiarygodnego źródła proszącego o anonimowość mamy informację o
niedopatrzeniu, jakie przydarzyło się polskiemu rządowi.
Nieprawdziwe są zapewnienia MON, że termin podpisania umowy w
sprawie samolotu
F-16 został przełożony ze względu na dalsze negocjacje offsetowe.
Według naszego informatora, przyczyną opóźnienia jest
niedostosowanie umowy do prawodawstwa amerykańskiego. W przypadku
kontraktu wartego
gigantyczne pieniądze, najważniejszego nie tylko dla polskiego
wojska, ale i dla całej polskiej gospodarki, takie niedopatrzenie
jest karygodne. MON informuje, że umowa zostanie klepnięta w
"terminie późniejszym". Jeśli znów nie pojawią się jakieś
nieoczekiwane przeszkody.
Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polak czyli kundel
Spójrz w lustro. Zobaczysz flaki z olejem.
Nie pijemy. Jeśli sądzicie, że Polak potrafi wypić, to jesteście w
błędzie. Rekord światowego opilstwa dumnie dzierżą Irlandczycy. Za
nimi są Brytyjczycy, Finowie i Norwegowie. My z naszymi siedmioma
litrami czystego alkoholu na łeb jesteśmy na 20. miejscu w świecie
za Litwą i Holandią, ale przed Słowenią i Węgrami.
Nie siedzimy. Jeśli przyjrzeć się liczbie więźniów osadzonych w
zakładach karnych, to można dojść do wniosku, że Polska to państwo
policyjne
80 tys. plus czterech pensjonariuszy daje nam 13.
miejsce w światowym rankingu. Daleko nam do Stanów Zjednoczonych,
gdzie garuje ponad 2 miliony obywateli, czy Chin, których władze
wsadziły za kraty blisko 1,5 mln przestępców, a są kilkakrotnie
bardziej liczebne niż USA. Ale za nami są Niemcy (79 348 więźniów),
Pakistan (78 938), a nawet Turcja (71 860).
Nie napadamy. Dane te budzą niepokój, zwłaszcza że najwięcej
groźnych napadów na świecie ma miejsce w Australii, a nie np. w
Stanach
aż 708,5 na 100 tys. ludności! Niebezpiecznie jest na
Dominikanie (682,4 napadu na 100 tys.) i w RPA (595,6 napadu). Jeśli
ktoś wybiera się do Izraela, ma duże szanse zostać napadniętym. Ten
kraj z 491,8 napadu na 100 tys. mieszkańców zajmuje 5. miejsce w
rankingu tygodnika "The Economist". Polska jest poza pierwszą
dwudziestką.
Nie kradniemy. Podobnie z kradzieżami. Najszybciej obrobią was w
Danii (7687,6 kradzieży na 100 tys. obywateli), na pewno stracimy
portfel w Australii (6215 kradzieży na 100 tys.), tradycyjnie
okradną nas na Dominikanie (4779,3) i w Norwegii (4577,1). Pomroczna
w tej statystyce w ogóle nie występuje. Zatem wbrew temu, co głoszą
media, możemy czuć się bezpiecznie. Pytanie, za co u nas sadzają,
pozostaje bez odpowiedzi. Klienci systemu penitencjarnego
zapewniają, że "za niewinność".
Nie leczymy się. Nie ma nas też w statystykach dotyczących ochrony
zdrowia. Wydajemy 6,2 proc. PKB na lecznictwo, a i tak niektórzy
spece od reformy finansów publicznych uważają, że za dużo. Nie mówię
o rozrzutnych Stanach Zjednoczonych, które na ten cel przeznaczają
aż 12,9 proc. swojego PKB (1. miejsce w rankingu), pogrążonej w
kryzysie Argentynie (8,4 proc. PKB
17. miejsce) czy porównywalnej
do Polski Słowenii (7,6 proc i 29. miejsce). Na pewno za to
wyprzedzamy Albanię, Bangladesz, Ekwador i Filipiny. 2,3 lekarza na
1000 mieszkańców nie daje Polsce miejsca w pierwszej trzydziestce
krajów świata o najliczniejszej kadrze leczącej.
Likwiduje się szpitale, chociaż gdy chodzi o liczbę łóżek na 1000
Polaków, to jesteśmy na poziomie takich potęg jak Kuba oraz Trynidad
i Tobago (5,1 łóżka na 1000 łebków i 38. miejsce w świecie). Po 13
latach transformacji do najlepszego z ustrojów osiągnęliśmy pułap,
który zapewnia swym poddanym Fidel Castro! Łatwiej o wyrko w
szpitalu na Grenadzie (5,3 łóżka), w Mołdawii (12 łóżek),
Kazachstanie (8,5 łóżka) czy Rumunii (7,6 łóżka). Jeszcze jedna
rządowa reforma służby zdrowia, a za kilka lat województwo irackie,
gdy stanie na nogi, wyśle nad Wisłę misję humanitarną, a telewizja
bagdadzka pokaże, jak niedawni okupanci zdychają w szpitalnych
korytarzach.
Nie zdychamy. Słabo umieramy na raka. 25,3 proc. Holendrów pada na
tę przypadłość. To światowy rekord. Potem idą Belgowie,
Kanadyjczycy, Francuzi i Włosi. My jesteśmy poza pierwszą
dwudziestką. Serca też mamy jak dzwon. Przyczyną 44,8 proc. zgonów w
Azerbejdżanie są choroby serca właśnie! Bezapelacyjne pierwsze
miejsce w światowym rankingu. Na drugim miejscu bracia Litwini

38,4 proc. zgonów. Trzeci są Macedończycy
36,8 proc. Nas w
statystykach znów zabrakło.
Nie umieramy na raka ani na serce, z przepicia też nie umieramy,
więc może zabijamy się w samochodach? Nie! Ten rodzaj zejścia
śmiertelnego to specjalność mieszkańców Malawi, Indii i Egiptu. I
tym razem Polska poza pierwszą trzydziestką.
Nie dajemy. Trzyma nas na wyżynach indeks korupcji. Lokujemy się na
poziomie peruwiańskim (mamy 44. miejsce za wolną od tej przypadłości
Finlandią), ale przed Brazylią, Bułgarią, Chorwacją i Czechami.
Mniejsza korupcja niż w Polsce jest w Syrii, Botswanie, Namibii i
RPA. Twierdzenie, że po 13 latach transformacji staliśmy się
republiką bananową, ma swoje uzasadnienie
w Peru i Brazylii rosną
banany.
Nie robimy interesów. W biznesie cieniutko. W rankingu
"Konkurencyjność światowa", który odzwierciedla szacunki dotyczące
zdolności danego kraju do osiągnięcia trwałego wysokiego produktu
krajowego brutto na jednego mieszkańca, jesteśmy poza klasyfikacją
obejmującą 44 kraje. Na liście są Czechy, Węgry, Estonia, Słowacja,
a nawet Rosja, ale Polski nie ma. Bezrobocie za to mamy na poziomie
Antyli Holenderskich i Albanii (16,7 proc.)! Ale przed Botswaną,
Lesotho i RPA. Nawet w ogarniętej wojną Palestynie (czyli na
Zachodnim Brzegu i w strefie Gazy) wskaźnik bezrobocia wynosi 14,1
proc. Może powołamy do życia jakiś Hamas albo Brygady Męczenników Al
Aksa? Ekonomicznych talibów z Rady Polityki Pieniężnej już mamy.
Wyższy niż w Polsce odsetek populacji aktywnej zawodowo jest w
Wietnamie i Bangladeszu.
Nie rodzimy się. Niski mamy wskaźnik płodności
1,26 dziecka na
matkę Polkę. Oraz wskaźnik kreatywności
2,98 (43. miejsce przed
Słowacją). Nieznana liczba wdrożonych patentów
w tej konkurencji
jesteśmy poza konkurencją. Nic.
Dane według tygodnika "The Economist" (wydanie z roku 2003), który
od 1991 r. publikuje małą książeczkę pt. "Świat w liczbach".
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Oficer do specjalnych wymuszeń
Oficer Centralnego Biura Śledczego wymusza kasę od ludzi i wyłudza z
banków. Być może stoi za nim prokurator. Czy kogoś interesuje ten
trop?
Krzysztof Mondracki mieszka koło Wrocławia. Jest mechanikiem
samochodowym, pracuje w Okręgowej Stacji Pojazdów na stanowisku
diagnosty. Do jego zadań należy ocena stanu
technicznego i dopuszczanie do ruchu pojazdów do 3,5 tony. Mondracki
nie był nigdy na bakier z prawem.
Centralne Biuro Śledcze to chluba polskiej policji. Właśnie
oficerowie z CBŚ zamykają gangsterów w więzieniach i rozbijają
szajki złodziei samochodów. Okazuje się, że nawet w tak doborowej
grupie trafi się czarna owca.
Szukajcie, szukajcie
17 września 2002 r. na stację kontroli pojazdów podjechał samochód,
z którego wysiadło trzech funkcjonariuszy CBŚ z grupy
operacyjno-śledczej z Wałbrzycha. Dowodził nimi Piotr K. Podeszli do
Mondrackiego i wylegitymowali się. K. powiedział, że sprawa dotyczy
kradzieży tirów i zapytał, czy będą gadać tutaj, czy może pojadą do
domu Mondrackiego. Mondracki wybrał dom.
Mondracki usłyszał, że należy do grupy handlującej kradzionymi
tirami. Funkcjonariusze przeprowadzili rewizję domu. Zabezpieczyli
telefon komórkowy. W chwilę potem zapakowali Mondrackiego do fury i
wywieźli do Wałbrzycha.
Mondracki:
Pierwszego dnia przesłuchania w Wałbrzychu pan K. (w
oryginale pełne nazwisko
przyp. M.P.) sam pisał na maszynie. W
obecności pozostałych dwóch funkcjonariuszy kazał
mi podpisywać zeznania nie czytając treści. Pisząc na maszynie
powiedział, że jak temu będę zaprzeczał, to mnie zamknie na trzy
miesiące. Mnie było wszystko obojętne, co pisze, chciałem się tylko
jak najszybciej stamtąd wydostać.
Takich przesłuchań było jeszcze kilka.
Następnego dnia oficerowie przewieźli Mondrackiego do Jeleniej Góry
przed oblicze prokuratora Zbigniewa J. Mondracki został
poinformowany przez K., że ma wejść do pomieszczenia, pod-
pisać kwity i o nic nie pytać.

Dodał również, że pan prokurator może na mnie krzyknąć, bo to
przecież prokurator
opowiada Mondracki. Gdy wyszedł z
pomieszczenia podszedł do niego
jak twierdzi Mondracki
Piotr K.
i powiedział, że trzeba będzie zapłacić 5 tys. zł z tytułu kaucji i
kolejne 15 tys., żeby sprawa się uspokoiła.
Mondracki miał brać udział przy legalizowaniu kradzionych tirów oraz
poświadczać nieprawdę w kwitach. Sam zainteresowany mówi, że to
bzdury. Do jego obowiązków należało badanie
stanu technicznego pojazdów wyłącznie do 3,5 tony, czyli znacznie
lżejszych od tirów. Czy faktycznie był bez winy? Tego nie wiemy,
oceni to sąd.
Z ręki do ręki
Pod koniec września Mondracki wziął ze sobą dowód wpłaty kaucji i 15
tys. w białej kopercie. Pojechał do prokuratury. K. wyszedł po niego
i upewnił się, że Mondracki jest sam. Potem obaj weszli do budynku.
Mondracki twierdzi:

Przekazanie pieniędzy panu prokuratorowi J. przez policjanta
Piotra K. miało miejsce w Prokuraturze Okręgowej w Jeleniej Górze w
kwocie 15 tys. złotych 20 lub 21 września, wiem,
że był to poniedziałek 2003 r. (...) Widziałem wyraźnie, jak
przekazywał kopertę białą z pieniędzmi panu J. (prokuratorowi

przyp. M.P.), a on wziął i wsadził do kieszeni i momentalnie
wyszedł z Prokuratury.
Skontaktowaliśmy się z prokuratorem J. Niechętnie rozmawiał na temat
śledztwa. Powiedział jedynie, że Mondracki przyznał się do
poświadczania nieprawdy i jest oskarżonym w sprawie.
Prokurator stwierdził również, że żadnej łapówki nie brał. Dodał, że
w tej sprawie było prowadzone postępowanie, w wyniku którego
zamknięto K.
Doić do cna
Z tego, co ustaliła prokuratura, wiemy, że do wyłudzenia kasy przez
K. dochodziło jeszcze kilka razy w ciągu 9 miesięcy. Dlaczego
Mondracki dał się tak długo robić w jelenia? Dlatego, że K.
straszył, że jeżeli nie dostanie dudków, to razem z prokuratorem
wsadzą Mondrackiego. Groził też, że zamkną mu żonę i córkę. Mówił
przy tym, że córka, która studiuje prawo, nie skończy studiów, bo
prokurator dużo może. W domu dzwoniły głuche telefony. Ktoś śledził
rodzinę.
Wszystko skończyło się, gdy Mondracki postanowił pogadać na temat
zastraszania z wysoko postawionym policjantem z Komendy Wojewódzkiej
we Wrocławiu. Ten skontaktował się z oficerami CBŚ z Wrocławia i na
K. zastawiono pułapkę. Wpadł na gorącym uczynku podczas kolejnego
przyjęcia wymuszonej kasy. Dotarliśmy do tego policjanta, który
potwierdził, że nie tylko Mondracki dał się tak wozić. Okazuje się,
że osób, które były szantażowane, było więcej. Działał ten sam
mechanizm. Zastraszanie
wyłudzanie kasy.
Prokurator stawia zarzuty
K. siedzi w areszcie. Postawiono mu 14 zarzutów. Prokurator
twierdzi, że od samego Mondrackiego K. miał wyłudzić nie mniej niż
51 tys. zł. W śledztwie okazało się, że policjant przekręcał też
banki. Brał kredyty podając nieprawdziwe informacje o swoim stanie
majątkowym. Sprawę prowadzi prokurator Marek Kuczyński z Prokuratury
Okręgowej we Wrocławiu. Wątkiem prokuratora z Jeleniej Góry
Kuczyński jednak się nie zajął.
Wątpliwości, wątpliwości
Sprawa śmierdzi. Jest wiele poszlak wskazujących na to, że K.
dzielił się kasą z prokuratorem J. Nic nam jednak nie wiadomo, by tę
sprawę badano zgodnie z regułami prawa. W dodatku gdy Mondracki
zaczął poruszać sprawę łapówki dla prokuratora podczas rozprawy
przeciwko K., sąd zaczął się wydzierać na niego. Doprowadziło go to
do takiego stanu, że się popłakał i nie był w stanie kontynuować
zeznań. W opinii Mondrackiego dowodzi to, że sprawie próbuje się
ukręcić łeb.
Następna rozprawa ma się odbyć 26 maja.
PS Prawdziwe imię i nazwisko Krzysztofa Mondrackiego zostało na jego
prośbę zmienione.
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Triumf przyczepy
Czego się boją solidaruchy ze Stoczni Gdynia?
A. Że ogłoszona zostanie upadłość ich zakładu pracy.
B. Że z hut przyjdą blachy i trzeba będzie zacząć tyrkę na nowo.
C. Że jedno i drugie.

Nic z tych rzeczy. Żadna z tych odpowiedzi nie jest prawdziwa.
Solidaruchy ze Stoczni Gdynia S.A. boją się jednego faceta.
Bezrobotnego spawacza, który od 14 miesięcy urzęduje przed bramą
zakładu w przyczepie kempingowej.
Świętczak wykopany za bramę
Leszek Świętczak, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników
Stoczni Gdynia "Stoczniowiec", i dwóch jego zastępców
Tadeusz
Czechowski i Jan Szopiński
dostali 1 marca 2002 r. dyscyplinarkę z
pracy wbrew ustawie o związkach zawodowych. Wywalił ich ówczesny
prezes stoczni Janusz Szlanta. Świętczak wraz z kolegami otworzył
biuro swojego związku przed bramą stoczni. Najpierw w przyczepie
kempingowej, potem w wynajętym Fordzie Transit, potem w namiocie i
wreszcie znowu w przyczepie ("NIE" nr 15/2002). Byli solą w oku i
drzazgą w dupie nie tylko Szlanty, ale działaczy stoczniowej
"Solidarności" z jej przewodniczącym Dariuszem Adamskim na czele i
stojącym za nim przewodniczącym krajowym Januszem Śniadkiem.
Solidaruchy zdecydowały, że nie uznają Świętczaka. Okazało się, że
solidarność robotnicza, stoczniowa, związkowa, zwykła ludzka nie
mają tu nic do rzeczy. To, że facet jest bez środków do życia, to,
że został zwolniony niesłusznie, to, że rozprawa w sądzie pracy
ciągnie się miesiącami
to ich nie ruszało.
"Solidarność" w sporze Szlanta
Świętczak opowiedziała się po stronie
Szlanty ("NIE" nr 5/2003).
I co? Szlanty już nie ma. Świętczak jeszcze co prawda za bramą, w
przyczepie, ale wróżę jego rychły powrót do stoczni. On już jest
partnerem do rozmów zarówno z wojewodą pomorskim Janem Ryszardem
Kurylczykiem, jak i nowym prezesem Stoczni Gdynia Włodzimierzem
Ziółkowskim. Choć za bramą, to jednak na czele największego teraz w
stoczni związku zawodowego. Według informacji, które uzyskałem od
Mirosława Piotrowskiego, rzecznika prasowego stoczni, związek
"Stoczniowiec" ma w tej chwili ok. 2 tys. członków, "Solidarność"

ok. 1,5 tys. i OPZZ mniej więcej tyle samo. A jeszcze kilka miesięcy
temu to "Solidarność" była najbardziej liczebnym związkiem w
stoczni.
Ziółkowski chętnie by przewodniczących "Stoczniowca" przywrócił do
pracy i główkuje, jak to zrobić (w sądzie toczy się kilka spraw
przeciwko Świętczakowi z powództwa Szlanty i przeciwko Szlancie z
powództwa Świętczaka).
W stoczni kursuje plotka, że jak tylko Świętczak przekroczy bramę,
to "Solidarność" zacznie zadymę. Bzdura! Żadnej zadymy nie zacznie!
Sytuacja społeczna w Stoczni Gdynia S.A. jest lepsza niż jej
sytuacja ekonomiczna.
Ziółkowski zaczął płacić kasę robotnikom. Powoli stara się
wyrównywać zaległe wynagrodzenia. Dogadał się z hutami na dostawę
blach, więc i produkcja powoli ruszy. Gdyby stocznia
zamiast upaść

mozolnie, powoli, ale sukcesywnie zaczęła wychodzić z dołka, to
Świętczak ze swoim kilka miesięcy powtarzanym refrenem "Szlanta musi
odejść" będzie górą.
Szlanta wykopany ze stoczni?
Leszek Świętczak i Jan Szopiński złożyli w warszawskim Sądzie
Gospodarczym wniosek o upadłość Stoczniowego Funduszu
Inwestycyjnego. SFI to spółka byłych prezesów Stoczni
Janusza
Szlanty, Andrzeja Buczkowiego i Huberta Kierkowskiego
założona w
Warszawie o kapitale założycielskim 102 tys. zł. Trzyma w swym ręku
16 proc. akcji stoczni. W lutym 1998 r. spółka podpisała z Komisją
Zakładową NSZZ "S" i stoczniowymi OPZZ-owcami, że każdy pracownik,
który wpłaci 400 zł na konto SFI, otrzyma 400 akcji stoczni, gdy
tylko wejdzie ona na giełdę. Gdyby jednak tak się nie stało do 15
grudnia 2000 r., to SFI wypłaci każdemu odszkodowanie w wysokości
2,5 zł za akcję, czyli tysiąc złotych. Stocznia na giełdę, jak
wiadomo, nie weszła i
raczej się o to nie spierajmy
w
najbliższym czasie nie wejdzie. Ale o wypłacie odszkodowań było
cicho, sza. Ujawniliśmy tę transakcję ("NIE" nr 44/2002).
Świętczak znalazł 120 chętnych, którym SFI wisi z racji tego
porozumienia po tysiaku (tak, aby suma wierzytelności przekraczała
kapitał zakładowy spółki) i w ich imieniu wystąpił o upadłość SFI.
13 maja odbyło się posiedzenie. Na rozprawę w Warszawie Hubert
Kierkowski, jeden z wiceprezesów SFI, przyniósł przekaz pocztowy z
wpłatami odszkodowań za akcje stoczni dla Świętczaka i Jana
Szopińskiego, który był drugim występującym przed sądem. Ponieważ
roszczenia bezpośrednich wnioskodawców zostały zaspokojone, sąd
oddalił wniosek o upadłość.
Od tej chwili na listy "Stoczniowca" zapisało się już 600 chętnych,
którzy też chcieliby dostać swoje i dają "Stoczniowcowi"
pełnomocnictwa do ich reprezentowania. Świętczak nikogo nie pyta o
przynależność związkową. Zapisuje się wielu związkowców z
"Solidarności". Najpierw dzwonią, czy oni też mogą, potem przychodzą
do przyczepy. Nie bacząc na to, że w ich związkowym biuletynie
informacyjnym (z czerwca 2002 r.) wszyscy, którzy udają się po
poradę do kempingowej przyczepy, przedstawiani są jako małpy. Jeśli
więc w imieniu kilkuset osób kancelaria prawna, działająca na rzecz
Świętczaka, złoży kolejny raz wniosek o upadłość SFI
a złoży
to
albo SFI wypłaci wszystkim tym ludziom pieniądze (i Świętczak
zostanie uznany za dobroczyńcę), albo SFI nie wypłaci i wtedy będzie
się musiał liczyć z upadłością, czyli Szlanta straci ostatnie wpływy
w stoczni i narazi się na zakaz sprawowania przez 5 lat funkcji
kierowniczych w jakiejkolwiek spółce.
"Solidarność" wykopana ze wszystkiego
Inż. Janusz Śniadek nie jest wytrawnym politykiem. Ale nawet on
rozumie, że w jego macierzystej stoczni "Solidarność", której jest
krajowym przewodniczącym, źle obstawiła. Nie wykazała czekistowskiej
czujności i przegapiła moment, od którego było wiadomo, że Szlancie
się nie uda. Pociąg odjechał, a Śniadek z Adamskim zostali na
peronie. Jak tylko Świętczak z Czechowskim i Szopińskim opuszczą
przyczepę przed bramą i przeniosą się do swojego biura na terenie
zakładu, to "Stoczniowiec" będzie głównym związkiem, a "Solidarność"
przy nim stanie się bardzo malutka. Będzie to cios dla solidaruchów
w skali ogólnopolskiej. Ale to jest nieuniknione.
To się już praktycznie wydarzyło. Wiem, że tygodnik "NIE" nie należy
do ulubionych lektur działaczy i szeregowych członków
"Solidarności", ale też wiem, że jest czytany. Chłopaki, zamiast
jeździć do Warszawy i dymić pod oknami Millera, proponuję wam,
abyście kopsnęli się do Gdyni, nawet w mniejszym składzie, stanęli
przed przyczepą i uprosili Leszka Świętczaka, żeby zgodził się wami
pokierować. Jak się ładnie uśmiechniecie, to może nawet pozwoli wam
mówić do siebie "Lechu".
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Po dwakroć chór zapiał
Był sobie raz festiwal. Potem była awantura. Teraz są dwa festiwale,
oba mają Kwaśniewskiego za patrona.
Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej odbywał się co roku od 21
lat w hajnowskim soborze
św. Trójcy. W zeszłym roku obchodził okrągłą rocznicę. Zawsze była
to impreza świecka, co dobitnie podkreślano, ale miała poparcie i
błogosławieństwo Jego Eminencji Wielce Błogosławionego Sawy,
Prawosławnego Metropolity Warszawskiego i Całej Polski. Ze strony
świeckiej błogosławił go honorowym patronatem prezydent Aleksander
Kwaśniewski.
Za pomysłodawcę festiwalu i jego głównego twórcę uważa się dyrektora
Hajnowskiego Domu Kultury Mikołaja Buszko. To on zajmował się
organizacją imprezy i związanymi z nią finansami. W 1996 r.
specjalnie na tę okazję stworzył sobie fundację, która stała się
właścicielem nazwy i logo festiwalu. W ten sposób Hajnowski Dom
Kultury
jednostka bądź co bądź samorządowa
został niemal
całkowicie wypchnięty z organizacji festiwalu. Ci, którzy przestali
kochać dyrektora Buszkę, wyszeptali nam, że od tej właśnie pory
kwestia kasy budzi uzasadnione wątpliwości.
Jedynym i niepodważalnym fundatorem, a także prezesem Fundacji
"Muzyka Cerkiewna" jest Buszko właśnie. On jako fundator powołuje
zarząd i wchodzi w jego skład. Tylko on może zarząd odwołać. Jako
prezes Buszko określa warunki pracy i płacy członków zarządu i
samodzielnie reprezentuje fundację w kwestiach prawnych.
Czepialstwem byłoby doszukiwanie się w tym czegokolwiek nagannego,
gdyby nie fakt, że cały szmal zbierany od osób prywatnych, firm,
samorządów i instytucji państwowych na organizację festiwalu, który
nie jest już prywatną imprezą w zagrodzie Buszków, wpływa właśnie na
konto fundacji i nie wiadomo, co dzieje się z nim dalej.
Mikołaj Buszko w myśl ustawy o fundacjach powinien składać w
Ministerstwie Kultury coroczne sprawozdania z działalności fundacji
i na dodatek udostępniać je do publicznej wiadomości. Co począć, gdy
fundator Buszko ma przepisy we wstydliwym miejscu? Zarówno
przedstawiciele Cerkwi, jak i samorządu z burmistrzem Hajnówki
Anatolem Ochryciukiem na czele zabiegali o wgląd w finanse fundacji
i festiwalu, ale Mikołaj Buszko był nieugięty. Gdy sponsorujące
hajnowski festiwal władze powiatowe poprosiły o rozliczenie tej
imprezy, otrzymały kopie rachunków za przeprowadzony w fundacji
audyt i wycieczkę dyrek-tora Buszko na festiwal do Tallina.
Sprawozdania z działalności fundacji nie chciało też udostępnić
ministerstwo za rządów Andrzeja
Celińskiego. Teraz zainteresowani oczekują, co zrobi nowy minister
Waldemar Dąbrowski, który też już dość długo zwleka z odpowiedzią na
prośbę o udostępnienie sprawozdań Buszki.
Na spotkaniu z udziałem delegatów Cerkwi i lokalnych władz
samorządowych dotyczącym powołania Komitetu Festiwalu, który
sprawowałby jakąś kontrolę nad powierzaną fundacji kasą, Buszko po
prostu nie uznał pełnomocnictwa wysłannika metropolity Sawy.
Stwierdził, że to on powołuje komitet i że
co podkreślał później
wielokrotnie
takie ciało może mieć jedynie charakter doradczy.
Prasie mówił, że obawia się nacisków ze strony polityków,
samorządowców i innych osób na niezależną imprezę.
Zwierzchnik Cerkwi w Polsce chyba poczuł się dotknięty, bo odwołał
swoje błogosławieństwo dla festiwalu i zabronił chórom cerkiewnym
udziału w imprezie. XX Festiwal miał więc szansę się sypnąć. Jego
Eminencja zmiękł więc i ukonstytuowała się Rada Festiwalu, w której
skład weszli samorządowcy, przedstawiciele Cerkwi i ludzie zasłużeni
dla kultury. Poza tym, co tu dużo gadać, ciśnienie było zbyt duże

jak bowiem mógł się nie odbyć jubileuszowy Międzynarodowy Festiwal
Muzyki Cerkiewnej oznaczony tzw. zerową kategorią przyznawaną
jedynie imprezom najwyższej rangi, dotowany przez Ministerstwo
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, któremu patronuje prezydent?
Konflikt łagodzili, jak mogli, burmistrz Anatol Ochryciuk i starosta
Włodzimierz Pietroczuk.
Członkowie rady guzik mieli jednak do gadania. Dyrektor Buszko
trzymał ich od spraw organizacyjnych i finansowych na dystans
wyciągniętego kija. Po XX fecie w październiku rozwiązała się.
Mniej więcej w tym samym czasie Buszko został nagrodzony przez
marszałka województwa podlaskiego Sławomira Zgrzywę za
upowszechnianie kultury oraz nieustanną pracę nad rozwojem
festiwalu. Miesiąc później abp Sawa utworzył nowy komitet
organizacyjny, a tym samym nowy festiwal
Dni Muzyki Cerkiewnej.
Oznaczało to, że żaden chór parafialny nie weźmie udziału w starym
festiwalu i że Buszko nie wejdzie już ze swoją imprezą do
prawosławnej hajnowskiej świątyni.
Powodem było rozliczenie XX jubileuszowego Międzynarodowego
Festiwalu Muzyki Cerkiewnej. Pierwsze, które ujrzało światło
dzienne. Tym, którym dane było je zobaczyć, pociemniało w oczach.
Ministerstwo w 2001 r. wyłożyło na przykład 150 tys. zł,
Polsko-Szwajcarska Komisja Środków Złotowych
aż 250 tys. zł! Rada
Powiatu Hajnowskiego 55 tys. zł, po 50 tys. Rada Miasta i Zarząd m.
Stołecznego Warszawy. Razem z pozostałymi do kupy 773 356 zł!
Impreza zaś
według wyszczególnienia podpisanego przez Mikołaja
Buszkę
kosztowała 644 138 zł nie licząc wydatków na wydawnictwa
płytowe, kasety audio wideo, wystawę, album, koncerty i gadżety
promocyjne. Zdumiewała wysokość honorarium 18 265 zł
najwyższego
ze wszystkich, jakie dyrektor Buszko przyznał dyrektorowi Buszce.
To dlatego w roku 2002 w Hajnówce odbyły się dwa festiwale.
XXI Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej Mikołaja Buszki oraz
Hajnowskie Międzynarodowe Dni Muzyki Cerkiewnej. Powstała
konsternacja. Prezydent Kwaśniewski objął honorowy patronat nad nową
imprezą, ale na wszelki wypadek nie cofnął go starej. Minister
Celiński zaś hojną ręką wyłożył po 100 tys. zł na każdy z festiwali,
choć podobno szmalu na kulturę nadal brakuje.
Tymczasem niespodzianka
w budżecie komitetu organizacyjnego
powołanego przez abpa Sawę dar ministra stanowił blisko połowę tego,
co wydano na nowy festiwal, choć nie szczypano się z forsą. Okazało
się, że na zorganizowanie w Hajnówce imprezy od podstaw z pompą i
szykanami wystarczy raptem 218 tys. zł, czyli zaledwie około jednej
trzeciej tego, co wydawał dyrektor Buszko.
Mniejsza o to, czy ktoś rozliczy prywatne podwórko dyrektora Buszki,
czyli jego fundację, z publicznego szmalu, ile dostanie on z
ministerstwa na swój kolejny festiwal i czy prezydent przestanie
patronować jego imprezie. Intryguje nas pytanie, które zaprząta
głowy prawosławnych: czy gdyby Kościół kat. oficjalnie wycofał swoje
błogosławieństwo dla jakiejś religijnej imprezy, władze nadal by na
nią łożyły, a prezydent patronował? Pytanie jest retoryczne, czyli
zadane dla hecy.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Smoczek w sztucznych szczękach
Premier Miller i jego ministrowie mają jednolite poglądy, ale tylko
na Urbana. Po kolei ogłaszali, że jestem stary, mam kiepską pamięć i
więcej mówię, niż wiem. Jedn omyślność rządu na mój temat ma
doniosłe znaczenie dla całego narodu. Stwarza nadzieję, że trenując
na mnie rząd prędzej czy później uzgodni swe poglądy także na
reformę finansów.
Radości z moich wad sam dostarczyłem rządzącym wytykając komisji im.
Lwa Rywina że dłużej wypytywała mnie o przypuszczenia niż o fakty. A
też zasłaniając się złą pamięcią, która nie pozwala mi stwierdzić,
czy np. w sierpniu 2002 r. rozmawiałem z ministrem Kurczukiem o
aferze Rywina czy też nie. To, że jestem starym prykiem, rząd
samodzielnie już jednak wykrył. Być może policzył mi słoje, jeżeli
umie do tylu liczyć.
Tomografia mózgu, a potem testy, jakie ze mną przeprowadzał
psycholog pamięci, pozwoliły mu ustalić, że mam pamięć w normie,
niestety jest to norma dla pryków. Ostrzegam jednak, że po długiej
kuracji pamięć mi się znacznie poprawia. Rządowi natomiast stale się
ona pogarsza. Niemal wszystkie osoby urzędowe zapomniały o
obietnicach rządu i programie wyborczym objawiając pamięć gorszą od
Urbana, chociaż
co trzeba przyznać
lepszą od Ronalda Reagana.
Niech się też Miller nie cieszy, iż jestem sparciałym prykiem.
Jeżeli z każdą decyzją o swoim odejściu Miller będzie umiał zwlekać,
tak jak teraz to czyni, może także i pożyć równie długo jak ja.
Ostatnio premier LM oznajmił, że zrezygnuje z kierowania rządem,
jeżeli kongres SLD nie wybierze go ponownie na szefa partii. Ktoś
spoza Sojuszu mniemać mógłby, że jest to samobójcza zachęta dla
delegatów, aby nie głosowali na Millera. Bynajmniej. Była to
demonstracja pewności siebie. Listy kandydatów na delegatów
sporządzane są przez władze partii i na ogół w głosowaniach
przechodzą potem tylko osoby rekomendowane w ten sposób. Mówiąc w
uproszczeniu Miller (za pośrednictwem baronów) sam wybiera sobie
delegatów, którzy w zamian jego wybiorą. (Czytaj także "Baronowie i
barany" na str. 8
9). Większość głosować będzie na Millera świetnie
wiedząc, że jest politycznym trupem, i zostawiając go na czele
partii przemieniają Leszka w zombi.
Coraz donośniej rozbrzmiewa koncert życzeń, żeby premier zgłosił
dymisję. Jest to warunek powstania koalicyjnego rządu mającego
większość w parlamencie, a w następstwie przeprowadzenia m.in.
reformy finansów, z którą gabinet Millera beznadziejnie się pieprzy.
Od rychłej dymisji rządu niespełnionych nadziei zależy także
uzyskanie przez lewicę przyzwoitego wyniku w następnych wyborach.
Miller zaś mniema, że społeczeństwo, w tym elektorat lewicy, nie
dorosło do tak wybitnego przywódcy, niechaj więc dalej dojrzewa.
Fotel premiera okupowany przez osobistą ambicję podmywają publikacje
prasowe wywołujące dymisje kolejnych protegowanych Millera.
Mechanizm jest taki: prasa coś szpetnego wykrywa. Wpierw Miller
broni swoich ludzi. Potem premier powiada, że sprawę muszą zbadać
powołane do tego organy: gdy prokuratura postawi zarzuty lub sąd
kogoś skaże, wówczas on także zareaguje. Przedwcześnie nie wolno
jednak ferować wyroków. Pod ciśnieniem opinii pozbywa się jednak
ulubieńców, nim ich winę ustalono. Tym sposobem premier mający
dyscyplinować swą ekipę i oczyszczać stosunki ciągnięty jest przez
bieg wydarzenia na postronku. Do czego w telewizorze stroi miny
Jasia Fasoli
swojego ulubionego gwiazdora filmowego.
Gdyby premier miał wolę zwalczania korupcji w swoim aparacie władzy,
to by to czynił nie czekając, aż gazeta coś opisze wywołując rozgłos
wokół szwindli. Premier ma lepsze niż prasa instrumenty wykrywcze.
Trzyma w ręku policje jawne i tajne, cywilne i wojskowe, prokuraturę
także. Skupia wszystkie ważne decyzje, więc wie, kto jakie kręci
lody przy danej sprawie. Donoszą mu zresztą, co w trawie piszczy i
kto jakie ma brudy za uszami.
Kiedy prawie rok temu napisałem w felietonie, że Miller powinien
wykryć i ujawnić aferę, na wysokim szczeblu swojej ekipy, premier
prosił: no to daj mi taką aferę, ale dostarcz dowodów.
Podobne wyobrażenie o roli prasy publicznie już głosił minister
Kurczuk w związku z aferą Rywina. Od zebrania dowodów przez "Gazetę
Wyborczą" i ich ogłoszenia uzależnił
jak mówi
wszczęcie
śledztwa, czyli w ogóle badanie sprawy. Podczas gdy eksminister
Łapiński wzywał do ukrócenia możliwości prasy w szkodzeniu rządowi,
premier i inni członkowie jego ekipy, mimo że łasi na władzę,
niechcący budują wszechpotęgę mediów. Ich zdaniem prasa, czyli
czwarta władza, ma nawet zastępować drugą
wykonawczą. Jako
redaktor "NIE" przeżywam więc rozterkę, czy uznać się za zagrożenie
dla państwa
jak sugerował Łapiński
czy za wyręczyciela ministra
sprawiedliwości, prokuratury i policji, o co prosi Kurczuk i jego
szef Miller.
W 10 miesięcy po ogłoszeniu w "NIE" porady dla premiera, aby
zabiegając o wiarygodność sam wykrył i ogłosił aferę na szczeblu
notabli SLD, spostrzegam, że to była rada, aby się sam wychłostał.
Młodzieńczo naiwna rada. Starca naiwnego jak panienka nazywamy
trafnie idiotą.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kasa manna
Są w Polsce społecznicy z zapałem działający na rzecz ludzi ubogich.
Dziwnym trafem oni sami przestają być biedni.
W Polsce działa 997 oddziałów Spółdzielczych Kas
Oszczędnościowo-Kredytowych (SKOK). Powszechne przekonanie o
krwiożerczości banków działa korzystnie na ich dynamiczny rozwój. Te
banki biedaków wschodzą jak szczypiorek na wiosnę. Do kupy mają
blisko 750 tysięcy członków, ale
jak liczą
łącznie z rodzinami
spółdzielców obejmują swym zasięgiem ponad milion osób. Są i takie,
które mają charakter ogólnopolski.
Największą grupę klientów SKOK-ów stanowią biedni ludzie, którym
nisko oprocentowane małe pożyczki pozwalają jakoś dożyć do wypłaty.
Lokaty mają tu korzystniejsze oprocentowanie niż w bankach.
Według danych z marca tego roku Spółdzielcze Kasy mają ponad 2,6 mld
zł aktywów, prawie 2,5 mld zł depozytów, udzieliły pożyczek na ponad
1,7 mld zł. Chyba więc słusznie poklepują się po plecach twierdząc,
że zaliczają się do grona znaczących instytucji finansowych w
Polsce.
Wesoła rodzina
SKOK Wesoła biorąca swą nazwę od kopalni w Mysłowicach, przy której
powstała, posiada obecnie 45 oddziałów w kraju. Jest wymieniana jako
jedna z większych kas w Polsce. Ma około 10 tysięcy członków. To
ciekawa i bardzo tajemnicza instytucja finansowa.
Przewodniczącym Rady Nadzorczej jest Adam Byzdra; do rady został
wybrany w czerwcu 1996 r. To licząca się figura. Jest członkiem
Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ "Solidarność" oraz
członkiem Rady Nadzorczej Krajowej Społecznej Kasy
Oszczędnościowo-Kredytowej (KSKOK).
Przewodniczący Byzdra, jak to społecznik, zadbał o to, by w
nadzorowanej przez niego ogólnopolskiej kasie znaleźli godne posady
jego najbliżsi. Ponieważ Grażyna Skupnik tajemnicza prezes SKOK
Wesoła nie chciała ujawnić, jakie stołki obsadzają chłopaki starego
Byzdry, musieliśmy powęszyć sami.
Radosław Byzdra dostał stołek kierownika oddziału w Tychach, zaś
jego braciszek Przemek nieco bliżej taty, bo w samej centrali SKOK
Wesoła w Mysłowicach. Do kwietnia tego roku ten ostatni był
wiceprezesem, czyli członkiem zarządu, teraz mówi się o nim:
dyrektor generalny. Wiewiórki zeznają, że stanowisko generalnego
zostało stworzone specjalnie dla niego. Pewnie po to, żeby nie było
dymu o zabronione prawem koligacje rodzinne zarząd
rada.
W ustawie prawo spółdzielcze i ustawie o SKOK-ach (na podstawie
których spółdzielcze kasy działają), jak również w statucie Wesołej,
stoi czarno na białym, że w skład Rady Nadzorczej nie mogą wchodzić
osoby, które są krewnymi czy powinowatymi członków zarządu. Wychodzi
na to, że złamane zostały dwie ustawy i statut. Pracownicy zarówno
centrali, jak i oddziałów nadal informują z pełnym przekonaniem, że
Przemysław Byzdra jest wiceprezesem SKOK Wesoła. Czyżby tajny
członek zarządu?
Nie tylko przewodniczący Byzdra dba o swoich bliskich. Zastępca
tajemniczej pani prezes Skupnik
Janusz Duży
jest, niekoniecznie
przez przypadek, bratem swojej siostry, która w centrali SKOK Wesoła
też ma nie byle jaką fuchę
robi za kierownika działu kadr. Czyli
wszystko w rodzinie.
Wszyscy weseli
Wiceprezes Duży piecze jeszcze jedną pieczeń przy tym ogniu.
Prezesuje jednocześnie spółce PPHU Gwareks, która jest właścicielem
stołówki działającej przy kopalni, kilku sklepów oraz restauracji La
Mirage. W tym to lokalu odbywają się spotkania członków Zarządu i
Rady Nadzorczej SKOK Wesoła, a także imprezy dla jej władz i
pracowników. Na koszt kasy, naturalnie. Prezes Skupnik oznajmiła, że
spędy te mają charakter wyłącznie szkoleniowy. Nasi informatorzy
mówią
gówno prawda. Jak twierdzą
Wesoła Kasa jest wierna tej
knajpie.
Gdy pracownice wystąpiły o dofinansowanie z funduszu socjalnego na
zorganizowanie imprezy z okazji Dnia Kobiet, Duży stwierdził, że da
im trochę szmalu, pod warunkiem że zarobi na tym La Mirage, któremu
prezesuje.
SKOK Wesoła utrzymuje i inne instytucje. Często przekazuje pieniądze
jako darowizny orazfinansuje różne imprezy NSZZ "Solidarność" na
przykład, a tam, przypomnimy, przewodniczący Rady Nadzorczej Kasy
tata Byzdra jest fiszą.
Może dlatego kwietniowy bilans SKOK Wesołej zamknął się stratą 160
tys. zł. Pani prezes przez telefon przeczytała nam z kartki, że
"dane bieżące są taktyczne" i "nie przekładają się na efekt
końcowy". Pochwaliła się, że w 2002 r. kasa wypracowała zysk w
wysokości lekko ponad 230 tys. zł. Nasi informatorzy się śmieją: W
zeszłym roku nie utworzono niezbędnych rezerw na niespłacone
kredyty; gdyby to zrobiono, wynik byłby ujemny.
Grażyna Skupnik zaprzeczyła również, jakoby adaptacja lokalu, do
którego niedawno przeniesiono centralę Wesołej, kosztowała 412
162,62 zł. Może więc zapłacono za to więcej, choć my na kwitach
widzieliśmy właśnie tyle. I z tego robi się tajemnicę, bo to spora
sumka biorąc pod uwagę niewielki metraż lokalu i fakt, że mieści się
w nim centrala Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej, do
której należą w większości ludzie bardzo nisko uposażeni.
Śmierdzący depozycik
W SKOK Wesoła jest taka grupka członków, przeważnie rencistów,
którzy
jak twierdzą wiewiórki
przynoszą szmal w reklamówkach
jako lokaty. Zdarza się, że są to kwoty rzędu 100 i 200 tys. zł.
Choć wpłacają tę kasę jednego dnia, rozbijają ją na kilka lokat.
Robią to prawdopodobnie po to, by uniknąć podpadnięcia pod art. 8
ustawy o przeciwdziałaniu wprowadzania do obrotu finansowego
wartości majątkowych pochodzących z nielegalnych lub nieujawnionych
źródeł. Zobowiązuje on instytucję finansową do zarejestrowania
transakcji, której wartość przekracza 10 tys. euro, i udostępnienia
ich rejestru generalnemu inspektorowi informacji finansowej.
Co prawda ustawa nakłada obowiązek takiej rejestracji, również gdy
transakcja przeprowadzana jest w kilku operacjach, czyli tak jak w
przypadku opisanym przez wiewiórki, a dotyczącym mamony donoszonej w
siatkach i deponowanej w SKOK Wesoła, ale tylko wtedy, gdy
"okoliczności wskazują", że transakcje "są ze sobą powiązane". A
wiadomo, jak jest. Jednym okoliczności mogą coś wskazywać, inni
zrobią wszystko, żeby wskazań nie dostrzec. Nasi informatorzy
podejrzewają więc, że w SKOK Wesoła mogą odbywać się przepierki
nielegalnej gotówki. Osoby dokonujące wspomnianych wpłat są zaś
najpewniej podstawione. Często wiedzą tylko, jaką kwotę mają w
siatce i na ilu lokatach mają ją umieścić. Zdarza się jednak, że nie
potrafią nawet poprawnie spisać kwoty na dokumencie. Potem
przychodzą i dowiadują się wyłącznie o odsetki wynikające z
narosłych procentów zbieranych na rachunkach ROR. Te odsetki od
odsetek to prawdopodobnie ich prowizja za fatygę i wzięcie lokaty na
siebie.
Lokatki tatki
Ciekawe rzeczy dzieją się również na kontach depozytowych rodziny
Byzdrów. Tu również wpłaty na lokaty często odbywają się jednego
dnia, i to na przykład na konta wszystkich członków rodziny, tzn.
taty
Adama Byzdry, który nadzoruje SKOK Wesoła, mamy Marii Byzdry
i obu synów, również w kasie zatrudnionych. Często są rozbijane na
kilka i więcej depozytów.
Gdy idzie o wielkość kwot i rozkładanie ich na wiele lokat, tata
Byzdra przoduje w rodzinie. Szczęki zbieraliśmy z podłogi, gdyśmy to
oglądali, choć niewątpliwie był to tylko niewielki wycinek
wszystkich operacji. Czy szef Rady Nadzorczej SKOK Wesoła jest w
stanie zarobić swoją pensją na aż takie kwoty deponowane na
lokatach, niestety nie wiemy, bo to tajemnica skrzętnie ukrywana
przez prezes Skupnik.
Wszystko niemal w SKOK Wesołej stanowi wielką tajemnicę. Do tego
stopnia, że prezes jednej z największych kas w Polsce nie zgodziła
się odpowiedzieć pisemnie na wysłane jej faksem oficjalne pismo z
pytaniami. Wiemy, dlaczego. Zarząd SKOK Wesoła stara się nie
podpisywać pod czymkolwiek kłopotliwym. Nawet pod własnymi
zarządzeniami, jak to z kwietnia tego roku o odebraniu wszystkim
pracownikom oddziałów premii uznaniowej, z wyjątkiem pracowników
administracji i dyrektorów regionalnych, czyli przyjaciół i członków
rodzin królika.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Oda do odbytu
Żyjemy w cywilizacji gęby. Powinniśmy żyć w cywilizacji dupy.
Żylibyśmy lepiej.
Panuje kult obżerania się. Programy telewizyjne o żarciu, pisma o
przygotowywaniu żarcia, namawianie do żarcia. Żarcie ma swoich guru

Kuroń, Bikont, Makłowicz. A czy są poradniki, programy telewizyjne
o tym, jak wydalać to, cośmy zeżarli? Nie ma. Znanych aktorów,
sportowców, polityków pytają, co lubią pić, jeść i w jakim
towarzystwie. Czy ktoś ich pyta, jak i kiedy lubią defekować? Nie
pyta.
Wyżej dupy nie podskoczysz
Telewizja cały dzień w reklamach past, proszków, szczoteczek, nici
dentystycznych namawia nas do czyszczenia zębów i chodzenia do
stomatologa na przeglądy. Czy ktoś nas namawia do czyszczenia
odbytu, chodzenia do proktologa, czyli lekarza od jelita grubego,
odbytu i dupy? Nie namawia. A dupa jest stokroć ważniejsza niż zęby.
Naprawdę łatwiej prowadzić życie zawodowe, towarzyskie, uczuciowe ze
sztuczną szczęką niż ze sztucznym odbytem. Lepiej mieć zapalenie
jamy ustnej niż zapalenie odbytu. Każdy lekarz wam to powie.
W jednym z eksperymentów medycznych kazano grupie osób powstrzymać
się od robienia kupy na 90 godzin, u badanych wystąpił zgniły
oddech, obłożony język, utrata apetytu, nudności, niezdolność do
skupienia uwagi, depresja, bóle głowy, bezsenność, drażliwość.
Wystarczy?
Warto wiedzieć, że bez jedzenia można wytrzymać nawet 30 dni. Bez
robienia kupy normalny człowiek może wytrzymać kilka dni. Przy braku
wydalania następuje skręt jelit, zapa-lenie otrzewnej, zgon. Każdy
słyszał o głodówkach protestacyjnych. Czy ktoś w proteście przeciwko
czemuś lub za czymś przestał srać? Nikt, nigdy, nigdzie.
Dodajmy, że rak okrężnicy i odbytnicy jest zarówno u kobiet, jak i u
mężczyzn na trzecim miejscu, jeśli chodzi o liczbę zgonów z powodów
nowotworowych.
Gdy do jednej z najbardziej popularnych wyszukiwarek internetowych,
jaką są Google, wpisałem "jedzenie", uzyskałem wynik 113 000 stron
zawierających to słowo. Gdy wpisałem "wydalanie" wynik
7430. Na
internetowej stronie Polskich Książek Telefonicznych wybrałem jako
klucz słowo "stomatolog". Wskazań dla Warszawy było 233. Gdy
wpisałem "proktolog", wyszukiwarka odnalazła 3 (słownie: trzy)
adresy. Dysproporcja dla całej Polski była jeszcze większa.
"Stomatologów" wyskoczyło 5938, "proktologów"
8. Statystyka z
wyszukiwarek w Internecie może nie jest dokładna, ale dość dobrze
oddaje różnicę między naszą dbałością o gębę a dbałością o dupę.
Dupa nie zwierciadło
Zęby każdy może sobie oglądać do woli stojąc przed lustrem, a dupę?
Tu trudności są znacznie, znacznie większe. Lekarze zalecają, aby
oglądać nie tyle odbyt, ale co z niego wychodzi, czyli swoją kupę.
Jeśli nie za każdym razem, to przynajmniej od czasu do czasu. Ale i
tego nie ma możliwości! Okazuje się, że coraz mniej jest w naszych
domach i miejscach publicznych muszli klozetowych z tzw. półeczkami.
Skarżył się nawet na to ordynator Kliniki Chirurgii Przewodu
Pokarmowego Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach prof. Paweł
Lampe ("Gazeta Wyborcza" z 9 stycznia 2003 r.). Chciał muszlę z
półeczką zamontować u siebie w domu, jeździł kilka dni po mieście i
nie znalazł. Problem profesora zapamiętało wielu moich znajomych, bo
był to jeden z nielicznych, jeśli nie jedyny od lat w polskiej
prasie sygnał dotyczący problemu wydalania.
Największy producent armatury łazienkowej w Polsce "Koło" ma w
swojej ofercie muszle z półką tylko w serii Nova. Trudno je jednak
dostać. Mniejsze sklepy praktycznie nie zamawiają, bo takie klozety
się nie sprzedają. Ludzie nie chcą oglądać swojej kupy. Poza tym w
klozetach z półką ilość zużywanej wody do spłukiwania jest o jedną
trzecią większa. To źle pojęta ekonomia i ochrona środowiska,
powinni interweniować gremialnie lekarze. Nie interweniują, nie
krzyczą.
Jak się dowiedziałem, sprzedaż muszli klozetowych z półką do
sprzedaży muszli klozetowych z tzw. lejem ma się jak 1:9. Sam
producent sprawy nie ułatwia. Popularny rodzaj klozetu z lejem
kosztuje (w katalogu) 199 zł, a ten sam typ tylko z półką 255 zł.
A oglądać trzeba. Tłusta, cuchnąca kupa to choroba trzustki, krew na
kupie to jeden z objawów zapalenia jelita grubego, żylaki odbytu lub
nawet możliwy nowotwór, kupa zbyt jasna
możliwa choroba wątroby.
Nie umoczyć dupy
Myć zęby uczą nas od przedszkola. A jak robić kupę? Nikt tego nie
tłumaczy. W produkcji, sprzedaży i użyciu nie ma toalet tzw.
tureckich, czyli miejsca na postawienie stóp i dziury, do której
robi się kupę w pozycji kucznej, jako najbardziej zgodnej z
fizjologią. Ponieważ w domu ani w pracy w kucki się nie da, to
najlepiej podstawiać pod stopy niski stołek, który pozwoli nam
unieść kolana nieco do góry
zalecają lekarze. Uda naciskając
powłoki brzuszne wspomagają parcie, a zwieracze odbytu ulegają
zwiotczeniu. Kupę należy robić najlepiej raz dziennie w tej samej
porze dnia. Zalecane jest po śniadaniu. Bez pośpiechu. Jeśli się nie
da, to najlepiej przełożyć robienie kupy na wieczór.
Nie należy też ulegać zbyt łatwo przekonaniu, że wytarcie dupy
papierem załatwia wszystko. Po okresie realsocjalizmu, kiedy papieru
toaletowego nie było wcale, mamy okres realkapitalizmu, gdzie papier
jest coraz bardziej miękki, coraz bardziej kolorowy i coraz bardziej
pachnący. Tymczasem to socjalizm, który zmuszał wszystkich (z powodu
papierowych braków) do mycia dup, zamiast ich wycierania, był
systemem bardziej zdrowym. Tarcie papierem, nawet najbardziej
miękkim, może powodować zapalenie okolic odbytu, poza tym jak się
nie usunie wszystkich resztek, to zalegając gniją i także powodują
zapalenie.
Dupą do świata
Pokazywanie publiczne zębów w naszej kulturze nie jest nie tylko
zabronione, ale wręcz pożądane. Wystarczy włączyć jakikolwiek kanał
telewizji. Prezenterzy szczerzą zęby, ale nikt nie obnaża i nie
pokazuje dupy.
Jeden z nielicznych głośnych przypadków pokazania publicznie dupy
skończył się dla autora pokazu szykanami prawnymi i karą. Kiedy
znany showmen, prezenter i lider zespołu rockowego Big Cyc Krzysztof
Skiba pokazał w lutym 1999 r. w katowickim Spodku gołą dupę
publiczności, wśród której zasiadał ówczesny premier Jerzy Buzek,
skończyło się to dla Skiby kolegium do spraw wykroczeń i grzywną w
wysokości 1200 zł. Oskarżano go o nieobyczajność. A przecież Skiba
pokazał dupę zadbaną, czystą, umytą. Zamiast rozpoczęcia narodowej
debaty o dupie, Skibę skazano, a rząd Buzka upadł.
Zresztą to nie jedyny w Polsce rząd, który upadł przez dupę.
Pamiętacie głosowanie nad wotum nieufności w maju 1993 r. dla rządu
Suchockiej? O jeden głos. Głos posła Zbigniewa Dyki, który spóźnił
się kilkadziesiąt sekund na głosowanie. Tłumaczył, że był w
toalecie.
Pokazywanie dupy jako zachowanie nieobyczajne jest sankcjonowane
karami z kodeksu wykroczeń. Pytałem kilku znajomych prawników, czy
słyszeli o przykładzie skazania kogoś, kto pokazywał zęby. Nie
słyszeli.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sierotka i marycha
Za komuny ponoć nie można było robić, co się nam podoba, i mówić, co
się chce, bo władza nam wskazywała to, co jest lepsze. Przyszła
"nowa władza" demokratyczna, która chce pozwolić kochanym owieczkom
na robienie wszystkiego, na co tylko będą miały ochotę... o ile
będzie to dobre dla owieczek. Czyli nowa władza zezwala na to, co
ona sama uważa, że "jest dla nas lepsze"? A teraz szukam mądrali,
która pokaże mi różnicę.
Od 16. roku życia musiałem sobie dawać radę sam. Pracowałem, byłem w
wojsku, potem na zasiłku. Z kolegą wpadłem na pomysł otworzenia
sklepu, by walczyć o przetrwanie. Niestety, mimo że na początku było
OK, zważywszy na to, że zaczynaliśmy od zera, to i tak polityka
gospodarcza kraju i wiele niesprzyjających zbiegów okoliczności
sprawiły, że musieliśmy zlikwidować interes. Miałem długi, które
musiałem spłacić, poszedłem więc na budowę, by tam zarabiać jako
pracownik niewykwalifikowany.
Szybko stałem się poszukiwanym dobrym fachowcem próbującym swoich
sił na rynku z małą ekipą współpracowników. Szło nieźle.
Utrzymywałem rodzinę. Matka od 1974 r. jest chora i ma II grupę
inwalidzką bez prawa do zasiłku. Ojciec nie osiągał wysokich
dochodów. Siostry uczyły się, chciałem, żeby jak najmniej odbiegały
od pozostałych uczniów w klasach. Brat alkoholik, cztery lata ode
mnie starszy, był wiecznym utrapieniem domu. Jednocześnie
kształciłem się w szkole zaocznej, bo wiedziałem, że czasy
robotnicze minęły. Tak leciało.
Dostałem intratną propozycję. Prezes pewnej fabryczki pod Kielcami
zaproponował mi
jako firmie budowlanej
duży kontrakt. Raj na
Ziemi. 25-letni gość wywodzący się z biednej rodziny nie mając
środków na rozwój osiągnął tyle, ile inni osiągają przez całe życie.
Wkrótce dowiedziałem się, że owa fabryka to tylko dziecko potężnej
firmy z Dolnego Śląska, co być może otworzyłoby mi jeszcze szersze
fronty rozwoju. Tym bardziej że prezes chciał budować jeszcze jedną
halę! Brzmi jak bajka, prawda? Zarobki pozwalały na normalne życie
mojej rodziny i jeszcze sporo zostawało na mój rozrywkowy tryb
życia, którym regulowałem poziom stresu.
Przez cały ten czas począwszy od sklepu paliłem sobie trawkę, piłem
piwo, czasem wódkę. Dwa razy byłem nawet w Amsterdamie, mieście
mądrych ludzi, gdzie można wszystko zrobić, przy czym nie widać w
ogóle, żeby ktokolwiek się staczał. Można iść do pracy, później
popalić, popić. Są od tego miejsca i czas. Nikt na to nie wpływa,
państwo zbiera cały haracz za to w postaci podatków i akcyz, dzięki
czemu jest kasa na edukację w tym kierunku i zapobieganie
narkomanii. W Polsce całą kasę biją duże zorganizowane grupy
przestępcze, które zamiast zalegalizować działalność, ściga się je
przeznaczając na to ogromne sumy pieniędzy (paranoja, o zgrozo!).
Z ostatniego wakacyjnego wyjazdu do Amsterdamu przywieźliśmy sobie
450 gram ziółka. Tak na zapas, co by nie dać zarobić rodzinnym
dealerom. Z oczywistych powodów nie mogliśmy zgłosić tego do
oclenia. No i klops. W tej chwili jestem więźniem. Mało tego
zbrodniarzem, kryminalistą, ćpunem. Taką wolność sobie
wywalczyliśmy. Pozostawiłem dziewczynę, którą kocham, rodzinę,
której w tej chwili nie stać nawet na paczkę za 50 zł dla mnie,
rozliczenia i nie skończone prace w firmie. Nic nie dały błagalne
prośby i wnioski do Prokuratury Rejonowej, zaświadczenia o sytuacji
materialno-moralnej mojego domu. Prosiłem o niewiele: zamianę środka
zapobiegawczego na lżejszy, tj. dozór policyjny. (...)
Przedstawiłem swoją krótką bio-grafię i chcę zapytać, kto wam, do
kurwy nędzy, pozwolił tak zniszczyć człowieka. Odebraliście
uczciwemu człowiekowi wszystko! Całe życie!
Jarosław Lis z Kielc

Paw polski
Jaki jest szczyt szczytów? Gówno na Mont Evereście! I to jest efekt
Szczytu Ziemi. To, co udało się tam uzgodnić, mogłoby załatwić
między sobą kilku bankierów i polityków przez telefon. Za 100
dolarów.
Polska zajmuje w skali planety tak w sprawie ekologii, jak i w
sprawie biedy pozycję średnią. Polska ani świata nie dewastuje, ani
sama nie jest dewastowana w sposób szczególny
może z wyjątkiem
wycinki lasów na ołtarze i ławki w związku z nawiedzaniem przez
papieża. Polska nie jest tak biedna, aby domagać się pomocy
jak
Afryka. Nie jest też tak bogata, aby mogła Afryce wydatnie pomóc.
A jak zmarszczy brwi, to Wielki Brat może być urażony nielojalnym
wierzganiem swojego konia trojańskiego
i co wtedy?
Wyprawa 30 polskich delegatów to z każdej strony patrząc ogromna
przesada! Całkowicie wystarczyłby udział naszego miejscowego
ambasadora.
Jerzy Horski, Stuttgart

Ku pokrzepieniu Urbana
W naszym kochanym kraju-raju i ja miałem wątpliwą przyjemność z
wymiarem o obrazę uczuć religijnych art. 196 kk i 198 kk oraz 320 kk
dwukrotnie (część wojskowa). Kiedy wojsko stało się święte, a ja
niereformowalny (członek PZPR z zasadami), niestety popadłem w
kłopoty. Korzyść z tego była taka, że przynajmniej się dowiedziałem,
ilu mam kolegów. Straciłem wiele zdrowia, ponieważ kapelan, który na
mnie zakapował, był bardzo ambitny w swoich działaniach. O naszym
przypadku, ludziska dowiadywały się w okolicznych kościołach z
kazań. Na szczęście te wszystkie bzdety umorzono, ale że był to rok
1993, to sprawą się interesował nawet ówczesny minister obrony
Kołodziejczyk. No, oczywiście odejść sam nie musiałem z poprzedniej
jednostki, od czego są restrukturyzacje. Od 8 lat mieszkam na
wygnaniu w rozłące z rodziną.
No, ale mam pracę i to było w końcowym rozrachunku ważne.
Niepokorny
(e-mail do wiadomości redakcji)
Kaczorowa mentalność
Przeczytałem dementi, w którym jakiś facio twierdzi, że dobrze
chronią więźniów, zatem Wieczerzaka nikt nie mógł skrzywdzić.
Ucieszyłem się, że coś się wreszcie zmieniło i przestępca, nawet
najgroźniejszy, jest chroniony prawem i więzienie nie zawiera w
sobie kary dodatkowej w postaci maltretowania osadzonego. Niestety,
tego samego dnia w "Wyborczej" czytając o makabrycznej zbrodni
gwałtu dokonanej na 14-latce i zmasakrowaniu jej kolegi,
przeczytałem wypowiedź innego mądrali, cytuję: "więźniowie już na
nich czekają, bo nie tolerują gwałtów na nieletnich".
Co to miało znaczyć! Zbrodnia straszna, ale funkcjonariusz nie ma
prawa tak się wypowiadać... a jeżeli wie, że coś takiego się dzieje
w więzieniach, to dlaczego nic z tym nie robi? Jestem poruszony nie
tylko zbrodnią, ale też akceptacją bezprawia przez policję...
M. P.
(e-mail do wiadomości redakcji)

"Eurokrętacze"
Po artykule Henryka Schulza "Eurokrętacze" ("NIE" nr 32/2002)
otrzymaliśmy z Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej pismo tej
treści:
Pan redaktor Henryk Schulz sugeruje, że Urząd Komitetu Integracji
zmienił zdanie w sprawie zgodności z prawem Unii Europejskiej
przepisów ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji w trakcie prac
w Parlamencie nad tą ustawą. Tymczasem, gdyby Pan redaktor
przeczytał opinie Urzędu
a nie tylko konkluzje
to wiedziałby, że
opinia nie ulegała zmianie. Po prostu Pan redaktor (...) nie
dostrzega, że przede wszystkim zmieniła się sama ustawa. Jeśli
bowiem w opiniowanym sprawozdaniu Komisji o stanowisku Senatu w
sprawie ustawy o zmianie ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji
Komisja stwierdza, że poprawkę dotyczącą ustawowego ograniczenia
prawa sprzedawania w supermarketach produktów pod własną marką
należy odrzucić, to właśnie ta decyzja Komisji Sejmowej o odrzucenie
i zarazem całe jej sprawozdanie zostało ocenione pozytywnie.
Jednakże Sejm w głosowaniu plenarnym nie podzielił opinii Komisji i
ustawa trafiła do Senatu z poprawką przyjętą wbrew opinii Komisji i
zarazem wbrew opinii UKIE. Konsekwentnie więc, opiniując ustawę

zmienioną w stosunku do wychodzącej z Komisji
Urząd musiał
zaopiniować ją negatywnie.
Wystarczyło przeczytać cały tekst obu opinii, aby wiedzieć, że
zmiana konkluzji jest spowodowana zmianą treści ustawy. Wymaga to
jednak choć krztyny rzetelności, chyba że rzeczywiście ktoś cierpi
na cytowany przez Państwa "zespół osobowości mnogiej".
Jarosław Pietras
Podsekretarz Stanu

Od autora: Informując w publikacji pt. "Eurokrętacze" o zmiennych
opiniach UKIE co do zgodności z prawem europejskim zmian
proponowanych w ustawie o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji

faktycznie opierałem się na konkluzjach, zawartych w 3 kolejnych
doku-mentach urzędu, jak to zauważył pan minister Pietras.
UKIE przedstawiał swe stanowisko w kolejnych opiniach w sposób
wyjątkowo zawiły
np. w kwestii sprzedaży w hipermarketach towarów
pod własną marką w jednej z opinii napisano, że ograniczenie to "de
iure" nie jest sprzeczne z prawem europejskim, ale "de facto" może
być sprzeczne.
Zrozumienie stanowiska urzędu ministra Pietrasa w kwestii zgodności
ograniczenia nieuczciwej konkurencji z prawem europejskim sprawiło
trudność nie tylko mnie, ale również prawnikom z Kancelarii
Prezydenta i posłom z Komisji Europejskiej Sejmu, którzy zwrócili mi
uwagę na problem niespójności w opiniach UKIE.
Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pałac Króla Marka cd.
Z artykułu "Pałac Króla Marka" (nr 10/2003) czytelnicy tygodnika
"NIE" mogli dowiedzieć się, iż powstaje tzw. Stowarzyszenie Osób
Pokrzyw-dzonych przez Marka Króla.
Redaktor naczelny "Wprost" podobno nie chce płacić firmom budowlanym
za prace wykonane w jego willi w Konstancinie. Za głównego
poszkodowanego uważa się Roman Winiarski, właściciel firmy "Winter"

inicjator powołania stowarzyszenia. Twierdzi on, iż Marek Król nie
zapłacił mu 244 tys. zł. Pomija natomiast fakt, że za wcześniej
wykonane prace budowlane otrzymał około 300 tys. zł.
Odmowa zapłaty pozostałej części wynagrodzenia
wbrew twierdzeniom
Romana Winiarskiego
nie była bezpodstawna. Firma "Winter" w ogóle
nie zrealizowała niektórych prac objętych zleceniem, część z nich
wykonała wadliwie, ponadto zawyżała przedstawiane kosztorysy. W
końcu samowolnie opuściła plac budowy, co musiało zostać odebrane
jako jednostronne zerwanie umowy. Poinformowany o przyczynach odmowy
wypłaty części umówionego wynagrodzenia, Roman Winiarski wniósł
pozew do Sądu Okręgowego w Warszawie
żądając 494 tys. zł (w tym
250 tys. zł tytułem odszkodowania). Właściciel firmy "Winter" chciał
prowadzić postępowanie za darmo, jednak sąd nie zwolnił go z
obowiązku zapłaty kosztów sądowych. Uznał bowiem, że powód jest w
stanie je ponieść (wpis wynosił około 30 tys. zł). Ostatecznie Roman
Winiarski nie zapłacił ani złotówki. W konsekwencji sąd musiał więc
pozew odrzucić. Dlaczego nie "zainwestował" w proces części
wynagrodzenia, jakie wcześniej otrzymał od Marka Króla, skoro
uważał, że słuszność była po jego stronie?
Natomiast sprawa rzeźbiarza Henryka Bakalarczyka (opisanego w
tekście, jako Jan Podolski) dotycząca sporu o wypłatę 33 tys. zł
wynagrodzenia
wbrew twierdzeniom zawartym w artykule
zakończyła
się orzeczeniem sądowym. Sąd Okręgowy w Poznaniu wyrokiem z 1
października 2002 roku (sygn. akt: I C 3091/01) pozew oddalił w
całości.
Okazuje się więc, że Roman Winiarski i Henryk Bakalarczyk nie są
ofiarami Marka Króla, lecz niesolidnymi przedsiębiorcami, którzy nie
potrafiąc wykazać swoich racji przed sądem, uciekają się do pomówień
i zniewag. Zapewniam, że Marek Król reguluje wszystkie swoje
zobowiązania i
nie tylko jako juror w konkursie "Menedżer Roku
2002"
przywiązuje bardzo dużą uwagę do etyki w biznesie. Właśnie
dlatego nie płaci tym, którzy nie zasłużyli na wynagrodzenie i
prowadzą działalność gospodarczą łamiąc podstawowe zasady
przyzwoitości.
adw. Maciej Łuczak
pełnomocnik Marka Króla
Szanowny Panie Redaktorze
Nadesłana przez Pana odpowiedź na artykuł "Pałac Króla Marka" (nr
10/2003) nie jest
jak z jej tytułu i niektórych fragmentów wynika

sprostowaniem. Być może dlatego nie dołączył Pan żadnego dowodu
świadczącego o tym, że publikacja "NIE" zawiera wiadomości
nieprawdziwe. "NIE" dysponuje materialnymi dowodami na każde słowo
zawarte w publikacji.
Swoje zaległości finansowe wobec firmy Winter "tłumaczy" Pan po
pierwsze: tym, że zapłacił jej Pan wcześniej 300 tys. zł. Co to ma
do rzeczy? Za towar i usługę należy płacić cenę określoną w umowie,
zaakceptowaną przez zamawiającego i wykonawcę. Naszą opinię
potwierdza także proste i przejrzyste w tej kwestii prawo budowlane:
zamawiający musi zapłacić wykonawcy określoną w zamówieniu kwotę po:
a) określeniu zakresu robót w zleceniu, b) wykonaniu robót przez
wykonawcę, c) odebraniu robót przez zleceniodawcę, co potwierdzają
podpisane bez zastrzeżeń przez zleceniodawcę protokoły odbioru wraz
z fakturami do zapłaty, podpisanymi przez zleceniodawcę także bez
zastrzeżeń.
Roman Winiarski posiada wymienione dokumenty do wszystkich zleceń
określonych przez Pana w umowie. Zarzut, że Winter zawyżył koszty,
jest także bezpodstawny, ponieważ na każdym kosztorysie jest
akceptujący podpis Pańskiego pełnomocnika.
Proszę pamiętać ponadto, że jest jeszcze 12 osób, w stosunku do
których nie uregulował Pan zaległości pieniężnych.
Nieprawdą jest więc, że firma Winter nie zrealizowała niektórych
prac objętych zleceniem. Firma Winter zrealizowała wszystkie prace
określone w umowie i jej 19 aneksach, o czym świadczą protokoły
odbioru robót z podpisami Pańskiego administratora budowy pod każdym
zleceniem, z ostatnim włącznie. Termin realizacji żadnej z prac nie
został przekroczony ani o jeden dzień. Nieprawdą jest, że firma
Winter zawyżała koszty wykonywanych robót. Faktury VAT wraz z
protokołami odbioru wszystkich zamówień objętych umową Pański
pełnomocnik podpisywał z adnotacją "bez zastrzeżeń".
Swoje racje podpiera Pan twierdzeniem, że Roman Winiarski,
właściciel firmy, wniósł pozew do Sądu Okręgowego w Warszawie
prosząc o zwolnienie z kosztów sądowych. Z całym szacunkiem, Panie
redaktorze, pieniądze, które zapłacił mu Pan wcześniej, nie
wystarczyły nawet na zapłacenie za materiały i wynagrodzenie
pracowników, nie mówiąc o kosztach bieżących firmy oraz znacznych
kwotach włożonych w Pana majątek. Firma Winter twierdzi, że całość
robót wykonanych dla Pana finansowała z własnego majątku.
Do Pana wiadomości: Roman Winiarski w zeszłym tygodniu wpłacił do
sądu zaliczkę w wysokości 30 tys. zł na poczet sprawy cywilnej o
odszkodowanie, którego domaga się od Pana.
W przypadku Henryka Bakalarczyka także mija się Pan z prawdą.
Napisaliśmy bowiem, że sprawa Henryka Bakalarczyka (w piśmie
Podolskiego) jest w sądzie. Bo jest w sądzie, Panie Redaktorze. W
Sądzie Apelacyjnym w Poznaniu. Radzimy tam zajrzeć, by przekonać
się, że wyrok, który Pan przyjmuje za podstawę twierdzeń o własnej
rzetelności i dezawuowania racji Pańskich wierzycieli
nie jest
prawomocny. I że pańskie racje nie mają wystarczającego podparcia.
Pisze Pan, Panie Redaktorze, że przywiązuje Pan dużą wagę do zasad
etyki. Zatem jak skomentuje Pan oświadczenie Andrzeja Piotrowskiego,
biegłego sądowego w dziedzinie budownictwa i wyceny nieruchomości
Sądu Wojewódzkiego w Warszawie. Dotarliśmy do niego. Twierdzi on, że
Pańscy pełnomocnicy domagali się od niego wydania fałszywej opinii w
kwestii jakości robót wykonanych w Pańskim domu. Piotrowski po
obejrzeniu prac odmówił, gdyż jego zdaniem, wszystkie prace zostały
wykonane prawidłowo. Pańscy pełnomocnicy uświadomili Piotrowskiego
wprost, że oczekuje Pan tylko opinii negatywnej. Pozytywna opinia
rzeczoznawcy Piotrowskiego, zgodna ze stanem faktycznym, była Panu
nie na rękę, więc zrezygnował Pan z usług biegłego Piotrowskiego. W
ewentualnej sprawie sądowej powołamy rzeczoznawcę Andrzeja
Piotrowskiego na świadka. Obawiam się, Panie Redaktorze, że to Pan
prowadzi działalność budowlaną, łamiąc ogólnie przyjęte zasady
przyzwoitości.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
19 listopada
"Dzisiejszy człowiek usiłuje chronić się w cieniu rosnącego stosu
praw, dokumentów, uchwał podejmowanych przez narody ziemi (ONZ

przyp. M.T.), kodeksów i konstytucji, które każdym słowem na nich
wypisanym i każdym obrazem krzyczą do sumienia: nie ma Boga, ty
jesteś samodzielnym panem swego losu. Jaki musi zapalić się stos
bezużytecznych bogactw, jaki musi być wstrząs zapadającego się
Manhattanu ludzkiej pychy, jaki huk walącej się nowoczesnej wieży
Babel, aby człowiek się obudził i zaczął znów myśleć i szukać
Boga?".
ks. prof. Jerzy Bajda,
"Ku czemu stacza się świat?"
22
23 listopada
"Jaki jest ratunek dla Polski bezrobotnej?
1. Należy zmienić cały ustrój kapitałoliberalny na
personalistyczno-społeczny.
2. Akcesję do UE poddać weryfikacji referendalnej, choćby w związku
z Konstytucją Europejską.
3. Przeprowadzić nowe wybory jeszcze przed majem 2004 roku, póki
mamy więcej niezależności.
4. Zarządzić anulowanie wszystkich naszych długów peerelowskich od
lichwiarskich banków zachodnich (...)
5. Zażądać odszkodowań, jak obliczają uczeni: od Zachodu ok. 500
miliardów dolarów oraz od Rosji ok. 200 miliardów dolarów".
ks. prof. Czesław Bartnik,
"Tragedia Polski bezrobotnej"
"Głos"
22 listopada
"Dokładnie 200 lat temu kończył obrady ostatni Sejm pierwszej
Rzeczypospolitej
Sejm w Grodnie. Zapamiętano go jako Sejm hańby.
(...) Za 200 lat, w listopadzie 2203 roku nikt obecnego Sejmu IV
kadencji nie będzie oceniał po ilości uchwalonych ustaw
dostosowujących polskie prawo do praw Unii Europejskiej, ani nawet
po jakości uchwalonego budżetu, lecz po tym, czy posłowie bronili i
umacniali polską niepodległość i suwerenność (a potem także
własność, praworządność itd.). Czy odda Sejm Polskę ościennym
mocarstwom, czy zachowa ją wolną?".
Marcin Gugulski, "Ocena Sejmu"

Radio Maryja
24 listopada
"Wiem, że ojciec święty modli się za nas, za Radio Maryja, za
słuchaczy Radia Maryja. (...) Ojciec święty liczy na nas. Pan Bóg
liczy na nas. (...) Polskę trzeba odzyskać. Widzimy, co się dzieje z
Polską. To jest gorzej niż rozbiór Polski".
o. Tadeusz Rydzyk, spotkanie Rodziny Radia "M" w Skwierzynie
"Niedziela"
30 listopada
"Wotum dotyczące świątyni Opatrzności Bożej kieruje się bezpośrednio
do Boga w dziele czuwającej Opatrzności. Syntezą i świadkiem
przemian, jakie dokonały się w Polsce w ostatnim półwieczu, jest
obraz Matki Bożej Częstochowskiej
Obraz Nawiedzenia. Obraz
utrudzony w drodze ewangelizacji. Przeszedł przez Polskę niezależnie
od warunków pogodowych, a nawet internowania".
bp Marian Duś,
"Budujemy Świątynię Opatrzności Bożej"
"Krążą pogłoski, że tak brutalne i krzywdzące potraktowanie Zabużan
przez rządzącą koalicję SLD-UP bierze się z chęci zachowania majątku
Skarbu Państwa na ewentualne zaspokojenie nieuzasadnionych prawnie
żądań żydowskich i niemieckich, których nasilenie spodziewane jest
po oficjalnym przystąpieniu Polski do UE".
Marian Miszalski,
"Stare problemy Zabużan"
www.ojczyzna.pl
"Uznajemy, że najwyższym dobrem Narodu i najcenniejszym jego spoiwem
jest wyznawana przez Naród wiara chrześcijańska. Prawo Boże stanowi
dla nas nienaruszalny fundament i trwałą inspirację życia
indywidualnego, rodzinnego, społecznego, gospodarczego i
politycznego oraz rodzimej kultury polskiej. Dążeniem
Ogólnonarodowego Porozumienia Polska Bogiem Silna będzie stopniowa
chrystianizacja wszystkich obszarów życia Narodu, nie tylko z mocy
praw, lecz głównie z mocy szlachetnych obyczajów, wspartych o Prawo
Boże".
"Podstawowe zasady deklaracji ideowej" Ogólnonarodowego Porozumienia
"Polska Bogiem Silna"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Spisek przeciw tobie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
o Kara dożywotniego więzienia grozi Janinie R. i jej pasierbowi
Danielowi K., oskarżonym o zamordowanie Portugalczyka Luisa R.
Zabili go siekierą i zakopali w lesie koło Lubawy. Zgubiła ich
chciwość. Zamordowany chwalił się, że ma w kolanie, po operacji,
cenną płytkę platynową. Po pół roku wykopali więc ciało i wyjęli
płytkę z kolana. U jubilera okazało się, że to zwykła stal
chirurgiczna. Płytka ułatwiła policji wykrycie sprawców zabójstwa.
o 2,31 promila alkoholu we krwi miał Henryk G., który w styczniu
2002 r. w Zakrzewie (powiat lipnowski) jechał z remizy do sklepu po
kolejną partię alkoholu. Pijany kierowca nie zauważył, że przejechał
leżącego na drodze pijanego Wiesława S., a po kilkuset metrach
potrącił kolejnego pijanego Stanisława P. Obaj przejechani zginęli
na miejscu. Henryk G. nie posiadał prawa jazdy. Sądy w Polsce są
jednak wyrozumiałe i za zabicie dwóch osób Henryk G. dostał tylko 4
lata do odsiadki i 10-letni zakaz prowadzenia pojazdów
mechanicznych. W końcu wszystko potoczyło się w społeczności
napitych.
o Przybyli do wypadku drogowego pod Oleśnicą strażacy wyciągnęli ze
zmiażdżonego samochodu kierowcę. Był bez spodni. Policja wyjaśniła
sprawę dziwnej golizny. Razem z nim jechała w samochodzie 22-letnia
Rosjanka, która w czasie jazdy uprawiała seks z kierowcą. Rosjanka
zostanie deportowana z Polski za spowodowanie wypadku z namiętności.

o Najlepszym sposobem zdania egzaminu u pewnego doktora w Akademii
Ekonomicznej w Krakowie jest nabycie napisanego przez niego
podręcznika. Książka (dwa tomy za jedne 60 zł) sprzedawana jest na
wykładach pana doktora. Studenci protestują. Niesłusznie, tak
właśnie przebiegać powinna poglądowa nauka biznesu.
o We wsi Jaksmanice w gminie Medyka troje bandytów (dwóch mężczyzn i
jedna kobieta) wtargnęło w nocy do domu samotnie mieszkającego
staruszka. Ten stawił napastnikom nieoczekiwany opór. Zaskoczeni
bandyci uciekli. 94-letni dziadek po prostu im wlał
powiedzieli
policjanci. Dziarski staruszek liże, niegroźne na szczęście, rany w
szpitalu, a jego sława się niesie krzepiąc samopoczucie emerytów.
o W Łodzi znaleziono trzy zamarznięte strusie. Strusie zamarzły przy
ul. Strusia.
o W kioskach w Zagłębiu pojawiły się kalendarze z fotografią Edwarda
Gierka. Gdzie indziej trudno je kupić, bo katowicki "Ruch"
przeznaczył kalendarze do sprzedaży tylko w Zagłębiu, a dyrekcje
"Ruchu" z Krakowa i Gdańska odmówiły przyjęcia zlecenia. Kalendarz

kartka w formacie A4
kosztuje 98 gr. Wielu ludzi daje złotówkę i
nie chce reszty.
Niech będzie za spokój jego duszy
mówią na
odchodnem.
o W Bielsku-Białej popełnił samobójstwo 47-letni mężczyzna. Strzelił
sobie w głowę z pistoletu. Sprawdzamy, czy mężczyzna miał pozwolenie
na broń
oświadczyła prasie rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji.
o Korzystnie przedłuża się czas aktywności zawodowej w Polsce. 70
lat ma włamywaczka z Modrzejewa, która wybrała się na włam do
pobliskiego Tuchomia. Obrobiła mieszkanko, ale dostrzegli ją
sąsiedzi okradzionych. Sta- ruszce włamywaczce grozi 5 lat
więzienia. 72 lata ma mieszkanka Białegostoku zajmująca się
kontrabandą papierosów i alkoholu. I ona została nakryta przez
policję, która znalazła w jej mieszkaniu 1165 paczek papierosów i
254 litry alkoholu.
o Na rok więzienia z zawieszeniem na dwa lata skazał sąd w
Częstochowie 30-letniego mężczyznę, kalekę z widocznym garbem. Z
tego to garbu naśmiewał się nieustannie jeden ze znajomych
mężczyzny. Pewnego dnia, przy wódce w barze, obrażany kaleka
powiedział obrażającemu go kumplowi, że chce coś mu powiedzieć na
ucho. Gdy ten się schylił ku niemu, odgryzł mu je. Ucha nie można
było przyszyć, bo podpici koledzy rannego zagubili je w czasie drogi
z baru do szpitala.
o Do niesłychanie rzadkiej sytuacji doszło na granicy
polsko-białoruskiej. W pociągu relacji Terespol
Brześć Straż
Graniczna zatrzymała 34-letniego Ormianina, który ukryty w
pomieszczeniu na opał próbował wyjechać nielegalnie na... Białoruś.
Plus dla Łukaszenki.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Obcinanie rąk do pracy
Gdy Leszek Miller wiódł SLD do wyborczego zwycięstwa, twierdził, że
jak obejmie rząd, jego priorytetem będzie walka z bezrobociem, które
wówczas wynosiło 16,8 proc. Daleki od złośliwości nie napiszę, ile
ono wynosi obecnie.
Bezrobocie rośnie m.in. dlatego, że prawie nic się nie zmienia w
sposobach przeciwdziałania mu. Oto fikcyjna historyjka.
Powiatowy Urząd Pracy:

Good morning. I am John Kowalski. Jestem reprezentantem two
hundred milionów, które pan pre-mier Leszek Miller w czasie pobytu w
Stanach zachęcał do inwestowania w kraju przodków. Chcę w Polsce
robić taki to a taki business. Znajdźcie mi odpowiednich fachowców.
U was jest duże bezrobocie. Zmniejszę je dając pracę. Tylko muszą
być najlepsi
nieistotne, mieszkają w Krakowie, Rzeszowie czy
Kielcach. Business is business.

Ależ panie Kowalski
odpowiada przedstawiciel urzędu.
My tylko
kojarzymy poszukujących pracy i jej oferentów z terenu naszego
powiatu. Niech pan idzie do Wojewódzkiego Urzędu Pracy.

Good bye.
Wojewódzki Urząd Pracy:

Good morning. I am... itd.
Kowalski dowiaduje się, że z koleiten urząd kojarzy poszukujących
pracy i jej oferentów z terenu województwa.

Jak to, przecież u nas, w Ameryce, np. gdy zakończono program
Apollo, związani z nim fachowcy znaleźli pracę w innych stanach, bo
tam byli potrzebni. A u was byliby na lokalnym zasiłku dla
bezrobotnych.
Natrętnego petenta odesłano do jednego z 350 ogólnopolskich
prywatnych pośrednictw pracy.
Prywatne pośrednictwo pracy:

Good afternoon. I am John Kowalski. Dobrze, że do was trafiłem. W
państwowych pośrednictwach zbywają mnie, pewnie dlatego, że żyją z
pensji niezależnie od efektów. U was musi być inaczej. Jeżeli
znajdziecie mi odpowiednich fachowców
w Warszawie czy w Gdańsku

zapłacę, tj. zwrócę koszty i dam wam zarobić.

Tej oferty nie możemy przyjąć
rzecze przedstawiciel prywatnego
pośrednictwa.

Dlaczego ty nie chcesz zarobić?

Według obowiązujących przepisów w Polsce można prowadzić prywatne
pośrednictwo pracy, ale czerpanie z tego tytułu zysków jest
zakazane. Taki jak ja pośrednik może się najwyżej domagać, aby
oferent pracy (pracodawca) zwrócił mu koszty pośrednictwa, jednak
tylko do wysokości 150 proc. przeciętnego krajowego wynagrodzenia.
Nie może być więc mowy o zarobku. Nie mogę przyjąć tej oferty, nawet
godząc się
według wytycznych ustawodawcy
pracować za darmo.
Średnie krajowe wynagrodzenie wynosi obecnie około 2000 zł, mógłbym
więc żądać od ciebie zwrotu najwyżej 3000 zł. A np. w "Gazecie
Wyborczej" jedno ogłoszenie o wymiarach 5x6 cm kosztuje 1830 zł, a
o wymiarach 6x10 cm
3660 zł. Innych kosztów nie liczę. Musiałbym
więc dopłacić do tego interesu.

Co ty mi mówisz?
dziwi się John Kowalski.
Wyjaśnij mi
wreszcie, czy w Polsce jest już kapitalizm, czy jeszcze socjalizm.
Rozumiem, że za poszukiwanie pracy nie płaci bezrobotny. Nie
rozumiem natomiast, dlaczego ty nie możesz przyjmować pieniędzy,
które ci się należą od pracodawcy zlecającego poszukiwania. Dlaczego
nie możesz osiągać zysku i płacić od niego podatków podobno biednemu
państwu?

Zajrzyj do Internetu, to przekonasz się, że obowiązują takie
absurdy
o ironio, z powołaniem się na walkę z bezrobociem
(www.mpips.gov.pl).

To z czego żyje te 350 pośrednictw
dziwi się dalej Kowalski.

Trzeba omijać przepisy
zaczął wyjaśniać pośrednik.

U nas, w Stanach, przepisy są po to, aby je przestrzegać. Za ich
omijanie idzie się siedzieć. Powinieneś o tym wszystkim powiadomić
waszego premiera.

Pisałem
wtrącił zrezygnowanym tonem pośrednik
ale nie dostałem
odpowiedzi.

Czyli u was, w Polsce, wbrew temu, co mówił w Stanach premier
Miller, nie można robić big businessu ani nawet small businessu.
Good bye.

Do widzenia. Pomyślnych interesów w innych krajach.
Autor : Stanisław Bera




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " HołdPress "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Poker rogacza
Polski Watykańczyk w białej szmizjerce ma cures, że głowa mała.
Będzie musiał zwołać aktyw czerwonych beretów, żeby pochyliły swoje
niskie czółka nad sprawą. Jest ona najwyższego znaczenia, gdyż wiąże
się z seksem, tą esencją katolickiej duchowości.
Na bazary w umiłowanej ojczyźnie tatki Watykańczyka trafiły tanie
duperszwance z plastiku przypominające z wyglądu szczotki do zębów.
Szmuglowane są z Niemiec
jak cała cywilizacja. Każdy ojciec
każdego dziecka może sobie kupić taki patyczek. Służy on do pobrania
plwociny swojej i bachora w dowolnym, choćby i podeszłym wieku, i do
zakonserwowania obu tych wydzielin. Następnie wysyła się je do
odpowiedniego laboratorium, które ze 100-procentową pewnością
potwierdza lub wyklucza ojcostwo.
Diagnoza kosztuje około 1000 zł, ale szybko stanieje. Interes się
dopiero rozkręca, konkurencja wzrasta. W innych, wolnych krajach
urządzonko sprzedają apteki i drogerie, a analizy robią szpitale i
przychodnie.
W USA ustalono, że tylko co dziesiąte dziecko ma innego ojca
biologicznego, a innego prawnego. We Francji co ósme. W Polsce
hematolodzy twierdzą, że 15 procent dzieci nie zostało poczętych
przez tatusiów, którzy figurują w tej roli w metryce urodzenia.
Trzeba zaś wiedzieć, że polskie prawo od 22 lipca 1807 r. uznaje
każde dziecko zrodzone w małżeństwie za potomka pana małżonka i ta
bujda stanowi wielkie uproszczenie sytuacji dziecka, a też krzepi
samopoczucie rogaczy. Ustanowił ją Napoleon I wyposażając Księstwo
Warszawskie w swój Kodeks Cywilny.
Papież ma zgryz. Kościół jeszcze się nie wypowiedział, czy dozwala
badać ojcostwo sakramentalnie zrodzonych niewiniątek, czy też
pobiegnie zakazać takich dociekań pod karą wyklęcia i piekła, na
które w Polsce być może czekać przyjdzie, podobnie jak za aborcję w
państwowym pierdlu. Kościół bowiem nie bardzo wierzy w wyroki
boskie, skoro w sprawie przerywania ciąży woli spuszczać się na
wyroki sądowe.
Kościół mówi, że miłuje prawdę. Niezręcznie mu więc by było
oficjalnie zakazać jej dociekania. Cudzołóstwo, podobnie jak
wszystkie przyjemności, uznaje on za grzech. Sprawdzanie ojcostwa
dzieci narodzonych wielce zaś by dyscyplinowało ich matki, aby nie
kopulowały poza małżeńską łożnicą. (Łożnica
to religijna nazwa wyra). Masowe wykrywanie przez ojców, że są
rogaczami, przysporzy klientów i dochodów sądom konsystorskim. Te
wszystkie względy przemawiają za pobłogosławieniem przez Kościół
laboratoryjnego ustalania ojcostwa.
Łebki kościelne rozważyć jednak muszą także przeciwwskazania.
Łatwość i taniość wykluczania ojcostwa skłoni mężatki do puszczania
się tylko po zażyciu pigułek antykoncepcyjnych, a w razie
zapomnienia
wczesnoporonnych. To zaś oznacza rozprzestrzenianie
tego łykactwa, a więc grzechu większego od cudzołóstwa, na które
Kościół łacniej przymyka swoje oko bystre jak sadzawka.
Ideałem katolickim egzystencji ludzi jest dozgonne ich męczenie się
w raz zawartym związku małżeńskim. Dociekanie ojcostwa porozbija zaś
kupę rodzin. Zwiększy się też przeogromnie liczba bękartów bez
ojców, gdyż wielu rodziców prawnych hołduje przesądom, nie jest im
bowiem wszystko jedno, z czy-
jej spermy wywodzi się przychówek. Znów ojcowie biologiczni, często
przypadkowi, mało kiedy czują skłonności rodzicielskie do zmachanych
przez się bachorów. W jednej rodzinie pojawić się mogą dzieci lepsze
i gorsze
zależnie od tego, czy je spłodził mąż mamusi, czy sąsiad,
kolega lub obnośny sprzedawca strugarek do jarzyn. Istniejące prawa
rozwodowe, majątkowe, spadkowe zawalą się pod naporem nowinek
genetycznych. Możliwość sprawdzania za pieniądze żony, niczym kart w
pokerze, zwiększy pęd do przerywania ciąży, co kler utożsamia z
morderstwem, bo ma zygotę za człowieka.
Oto więc, jaki kłopot spada na fabrykę zakazów, jaką jest Kościół
katolicki. Dotychczasowe jego zmartwienia związane z postępem nauki
takie jak: poczęcia in vitro, klonowanie, adopcje pedalskie itp. są
przy kontroli ojcostwa kłopotami o charakterze elitarnym. Już jutro
bowiem kontrola ojcostwa
stanie się odruchem wszystkich mężczyzn, którym zrobiono potomka, z
wyjątkiem szczególnych tchórzy i pantoflarzy, czyli tych, co nie
chcą wiedzieć, że zrobiono ich w konia, podczas gdy musieli go
trzepać, bo żona fatygowała się z innym.
Gwałtowny rozwój genetyki i innych nauk przyrodniczych, szczególnie
fizyki, astrofizyki, astronomii spycha Boga coraz dalej mnożąc
teologiczne dylematy. Bóg został np. przesiedlony w czasie i
przestrzeni przez Wielki Wybuch, który zapoczątkował wszechświat.
Teraz zdaje się nauka już ustaliła, co istniało przed Wielkim
Wybuchem i powstaniem wszechświata. Powoduje to kolejną boską
przeprowadzkę. W Polsce rzeczy te mają słaby i pośredni wpływ na
religijność, bo któż się wyznaje na kwantach, kwarkach, nowych
teoriach czasu i podobnej magii. Każdy jednak półgłówek, nawet
absolwent polskiej szkoły, pojmie co jest grane, gdy zapłaci za
naukowy patent rogacza, jakim został w swej czasoprzestrzeni. Jeżeli
więc pan papież uzna za grzech kontrolowanie sakramentalnej żony,
nastąpi straszna kumulacja grzechów: wpierw grzech cudzołóstwa
pociągający za sobą grzech ciekawości męża, powodujący grzech
podbijania oka niewiernej, a nawet niekiedy grzech skopania bękarta.

Oj, przyjdzie płacić spowiednikom za nadgodziny, a jakiż pracodawca
to lubi.
PS Prasa doniosła, że J.P. II zwołał amerykańskich hierarchów i
kazał im nie pobłażać już dłużej pedofilii wśród kleru. Ten napad
przyzwoitości stanowi reakcję na widmo bankructwa Kościoła w USA
trapionego ogromną liczbą procesów o wielkie odszkodowania. Ani się
papież nie zająknął, że dopiero co wydał dokument nakazujący taić
pedofilską przestępczość wśród księży przed władzami państwowymi
powołanymi do ścigania takich czynów. Stanął więc na czele
przestępczej zmowy przeciwko prawu.

Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Taniec z szabrami
Wg danych MSWiA Polska przejęła 7854 obiekty poradzieckie (budynki,
wiaty, rampy kolejowe,
elementy infrastruktury technicznej itp.): 4047 zbudowanych przez
Armię Czerwoną i 3807, stanowiących własność skarbu państwa. Leżały
one na terenie 21 byłych województw, w 59 garnizonach, zajmując 8
tys. zabudowanych hektarów.
Na zagospodarowanie czekają nieruchomości w miejscowościach: Borne
Sulinowo, Kłomino, Bagicz, Kluczewo, Chojna, Kęszyca Leśna, Nowa
Sól, Szprotawa, Legnica, Świdnica, Oława i Brzeg.
MSWiA nie potrafi ocenić, jaka była wartość przejętego mienia ani
jaka jest wartość majątku, który wciąż czeka na zagospodarowanie.
Gdy jesienią 1992 r. z Bornego Sulinowa wyniosła się rosyjska
dywizja pancerna, jak na zawołanie w opustoszałym miasteczku
pojawili się księża i kryminaliści. Mimo to majątek po Ruskich
zagospodarowano i dziś Borne nie ma się czego wstydzić. Bezrobocie w
gminie wynosi co prawda 26 proc., ale w całym powiecie szczecineckim
sięga 35 proc. W niedalekim Kłominie poszło gorzej
sprzedano tylko
kilka budynków, kraść już nie ma co, a warta miliony złotych reszta
niebawem może się rozsypać w drobny mak.

W Bornem majątek po wojskach Federacji Rosyjskiej nie zmarniał
między innymi dzięki dotacjom z budżetu państwa. Nie
zagospodarowanych jest tylko kilka budynków
wyjaśnia Krzysztof
Zając z Urzędu Gminy w Bornem Sulinowie.
W Kłominie nabywców
znalazło zaledwie pięć z kilkudziesięciu nieruchomości. Na resztę
brak chętnych, bo nie ma infrastruktury, np. oczyszczalni ścieków.
Żeby ją wybudować, musiałoby tam mieszkać co najmniej 700 osób. A
mieszka 12. Początkowo właścicielem Kłomina był skarb państwa.
Pojawiały się różne koncepcje
chciano stworzyć więzienie, potem
ośrodek deportacyjny... Wyszły z tego nici i w 1998 r. państwo nam
przekazało miasteczko. Ale nie dało pieniędzy. Nie bardzo wiemy, co
z tym prezentem zrobić. A nie mamy pomysłu, bo po co teoretyzować,
skoro nie ma środków?
Rosjanie, wiadomo, naród wojenny i takimi drobiazgami jak remont
niespecjalnie lubią się zajmować. Nic dziwnego, że przejęte obiekty
były, delikatnie mówiąc, w różnym stanie. Gdzieś w połowie lat 80.
koszary w Bornem Sulinowie wizytował polski sanepid. Inspektorzy
wleźli do lazaretu, patrzą, a tam w dachu dziura. "Dlaczego,
towarzysze, nie załatacie tej dziury? Przecież deszcz chorym
żołnierzom leci prosto na łby"
zapytał sanepidziarz.
"Eee, tam.
Oddamy koszary Germańcom. Oni nam pięknie je wyremontują. Poczekamy
w lesie, aż skończą robotę, a potem odbijemy"
zażartował ruski
oficer.
* * *
Borne Sulinowo co pewien czas jest na ustach ogólnopolskich mass
mediów.

Niedawno telewizja podała, że u nas mieszkania są od ręki

twierdzi Piotr Czarnota,
inspektor ds. gospodarki nieruchomościami w Urzędzie Gminy.
I
zaczęli dzwonić Ślązacy. Ze dwa tygodnie odbierałem telefony i
tłumaczyłem, że gmina nie ma wolnych mieszkań. Lokal można jedynie
kupić od firm handlujących nieruchomościami albo od spółdzielni.
Przeciętnie
ok. 1000 zł za metr.
Miasteczko liczy 3,5 tys. mieszkańców. Niektórzy z nich to byli
górnicy. Za odprawę kupują mieszkania i żyją z rent lub emerytur.
Ale dla młodych górników oraz przedstawicieli innych zawodów nie ma
tu perspektyw. Posiedzą trochę, pooddychają bornosulinowskim
powietrzem, a potem sprzedają mieszkania za bezcen i spieprzają.
* * *
Ukrainiec Aleksander Piwen albo Oleksandr Piven, prościej Sasza, był
fotografem dywizji pancernej w Bornem Sulinowie. Gdy koledzy
pakowali manatki, on postanowił zostać. Do szóstej wieczorem
urzęduje w swoim zakładzie fotograficznym. Potem idzie do knajpy,
którą prowadzi z żoną Ukrainką i 20-letnią córką. Wyszynk nazywa się
"Cafe Rasputin". Można się napić czaju z samowara, posłuchać ruskiej
muzyki, przekąsić coś z ruskiej kuchni i napić się nie tylko
polskiej wódki.
Sasza nie chce za dużo gadać, bo dziennikarze i tak piszą, co chcą.
Napisali, że w "Rasputinie" można się nachlać gorzały ze Lwowa i od
razu przyleciała kontrola ze skarbówki. Żona Saszy też jest zjeżona
na żurnalistów:

Byli tu z telewizji. Trzy dni jedli i pili aż do rana. A potem
ukazał się reportaż, z którego wynikało, że w Bornem Sulinowie same
męty żyją. A to nieprawda. Jak ktoś chce, to może coś zrobić. A jak
nie, to mu ciężko. Nam nikt niczego nie dał. Taki jest kapitalizm.
Ale nas polityka nie interesuje
chcemy tylko, żeby klienci dobrze
się w "Rasputinie" bawili. I żeby byli zadowoleni ze zdjęć, które
robi Sasza.
* * *
Wokół Kłomina i w Kłominie jest cicho jak nad trumną. Na 97
hektarach stoi tam 6 bloków mieszkalnych, 17 koszarowców, 5 byłych
stołówek i kilkadziesiąt innych budynków. Tylko jeden obiekt jest
wykorzystywany. Urządzono w nim noclegownię dla bezdomnych oraz
lokale socjalne. Na adaptację pozostałych gmina nie ma pieniędzy.
* * *
Konrad Olstowski jak każdy prawdziwy samiec nie mógł się dogadać z
żoną. W 1990 r. założył sweterek i wyszedł z domu na zawsze. Kiedy
tylko Borne Sulinowo pojawiło się na polskich mapach, pojawił się
tam i on. Przez rok mieszkał w ziemiance, którą czerwonoarmiści
zostawili w lesie.

Urzędnicy nie chcieli mnie zameldować w Bornem, bo miałem meldunek
w Grudziądzu. To poszedłem do ziemianki. Przyjechali z nadleśnictwa
i mówią, żebym wypierdalał, bo norę zasypią razem ze mną. Mówię:
"Dobra, wyniosę się. Ale pójdę głębiej i wtedy mnie nie
znajdziecie". Dali spokój. Potem wyjaśniła się sprawa z
zameldowaniem i z ziemianki się wyprowadziłem. Zamieszkałem przy
Sosnowej. Na tę ulicę mówiło się Szatańska. Na dziko, bez prądu i
wody żył tam kwiat ferajny z całej Polski. Co drugi poszukiwany był
listem gończym. W łeb można było zarobić nawet w biały dzień. Jak
szedłem do sklepu, nóż chowałem do buta. Żartów, kurwa, nie było.
Razem z mętami w Bornem Sulinowie pojawiły się klechy. Pierwszym
zameldowanym w miasteczku obywatelem był ksiądz Remigiusz Szrajnert.
Pierwszą mszę czarni odprawili już 7 marca 1993 r. w zaadaptowanej
do celów sakralnych salce kinoteatru. Wzięło w niej udział 12 osób.
Interes zaczął się rozkręcać.
Teraz Olstowski mieszka w Kłominie, w socjalu. Drzwi od chałupy nie
zamyka od dawna, bo to, co mieli ukraść, już dawno ukradli. Teren
poradzieckiego poligonu zna jak własną kieszeń. Wie, gdzie mołojcy
ćwiczyli oko strzelając do makiet spadochroniarzy i gdzie leżą
niewybuchy, kaliber 200. Wyciągnął je z ziemi 4 lata temu. Zgłosił
saperom, ale olali sprawę.

Kiedyś na poligonie znalazłem 360 ruskich beczek. Takie tam
chemikalia: iperyt, samar... Szybko wywieźli to dziadostwo do
utylizacji, ale prasa zaczęła węszyć i zrobił się szum. Jeden
pułkownik powiedział, że Borne Sulinowo jest oczyszczone. Drugi
rozsądniejszy skontrował: Nawet gdyby pułk saperów łącznie z
kucharzami przez 10 lat przeczesywał okolice, to i tak wszystkiego
nie znajdą.
Jak każdy porządny człowiek, Konrad Olstowski, owszem, spędził jakiś
czas w więzieniach, ale wyłącznie z powodów politycznych, a także
moralnych.

Oskarżyli mnie, że podpaliłem komitet partii w Grudziądzu. Nie
mogli nic udowodnić, ale skazać musieli. No to przypierdolili mi dwa
lata za kradzież benzyny. Na pamiątkę na prawym przedramieniu
wytatuowałem sobie numery akt sprawy. Drugi raz do pierdla trafił z
powodu żony
oskarżyła go, że zapomniał o płaceniu alimentów.
Olstowski ma brodę, długie włosy i czapkę na głowie, słowem

artysta. Rzeźbi w drewnie. Krzyż z główką Chrystusa
30 zł. Sokół
nad popielniczką
tyle samo. W hurcie
taniej.

Raz jest popyt na ptaki, a raz na krzyże.
Religijny specjalnie nie jestem
zarabiam na krucyfiksach i tyle.
Do kościoła nie chodzę, bo jestem rozwodnikiem. Po co mam łazić?
Żeby księdzu pluć do ucha?
* * *
Jolanta Jeżewska z mężem i czworgiem dzieci wylądowała w Kłominie 4
lata temu. Spod Gdańska. Artystką nie jest, ale jak się wkurwi, mówi
ekspresywnie:

Syn jest chory na porażenie mózgowe. Muszę go wozić do lekarza na
rehabilitację aż do Szczecina. Autobus odjeżdża z Bornego Sulinowa

to z Kłomina kawał drogi. Poszłam do opieki społecznej w Bornem i
prosiłam, żeby jakiś samochód podesłali i zawieźli nas na
przystanek. Kierowniczka na to, że ona nie ma pieniędzy, żeby wozić
swoją dupę, a co dopiero moją. Jak człowiek nie ma forsy, to
traktują go jak gówno. Robią wszystko, żeby to gówno znalazło się w
kiblu i nigdy nie wypłynęło. Jak mamy żyć w sześć osób za 1100 zł?
Niedługo skończy się mężowi kuroniówka. W opiece zastanawiają się,
czy nam się należy 418 zł zasiłku, bo mamy za wysokie dochody. Jak
zabiorą, to będziemy czekali, aż zdechniemy.
Beata Serej jest z Liszkowa. To niedaleko. Do Kłomina przyjechała
przed kilku dniami.

Poszłam po zasiłek do opieki, to mi powiedzieli: "Po co się tyle
ruchałaś? Jakbyś dała sobie na wstrzymanie, to nie miałabyś tyle
bachorów". Za to pieniądze na zasiłki dla pijaków są. W opiece
mówią, że możemy dorobić na zbieraniu grzybów. Idź pan w taki upał
do lasu, od razu zemdlejesz albo żmija cię ukąsi. Niedawno jedna
podpełzła aż pod ławkę koło domu. Tu aż się roi od tego paskudztwa i
wszystkich wybić się nie da.
Szczegółowe dane o nieruchomościach do zagospodarowania na stronie
internetowej www.celarf.gov.pl

Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Twardy dysk na miękko "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dama z Łysiaczkiem
Wybitny literat Łysiak Waldemar wkroczył na front wojny
lustracyjnej.
Nic nas tak nie cieszy jak bratobójcza walka lustracyjna w obozie
prawicy niepodległościowej, spieszymy zatem donieść, co następuje.
Waldemar Łysiak wystosował do prof. Leona Kieresa list w tonie nieco
urągającym, w którym to liście domaga się udostępnienia swojej
teczki. Domaga się jej już po raz drugi, tym razem
deklaruje
po
to, aby dowiedzieć się, na kogo kablował, od kiedy współpracował,
jaki miał kryptonim, kto był jego oficerem prowadzącym etc.
Ta niezdrowa ciekawość zrodziła się w trzewiach literata Łysiaka po
tym, jak wielbiciel przesłał mu list, który dostał w 1996 r. od
Elżbiety Isakiewicz, wicenaczelnej "Gazety Polskiej". Isakiewicz
mianowicie wdała się kiedyś na łamach swego organu w ostrą polemikę
z literatem Łysiakiem, a głosu czytelnika popierającego Łysiaka nie
opublikowała
jak wyjaśniła
nie dlatego, że jest on dla mnie
obraźliwy, tylko dlatego, że znam dowody na agenturalną działalność
pana Łysiaka. Pan Łysiak by najchętniej panią Isakiewicz zawlókł
końmi do sądu i tam sponiewierał prawnie
cóż, kiedy list potwarzny
Isakiewicz napisała prywatnie, toteż nie daje on asumptu do sądowej
satysfakcji honorowej.
Osiąga tedy satysfakcję literat Łysiak na łamach "Najwyższego
Czasu", na dwóch dużych stronach pastwiąc się nad swoją adwersarką.
Przy okazji herosi Łysiaka.
Pisze skromnie, acz szczerze:
jestem pisarzem mającym wielu czytelników (...) twierdzi się często,
że jestem najpoczytniejszym pisarzem tego kraju. Sławi Łysiak sam
siebie słowami: Łysiak od niepamiętnych czasów wojuje z komuną.
(...) Jeżeli Łysiakowe wieloletnie pyszczenie przeciwko esbecji,
komunistom, renegatom i całej ten bandzie było mimikrą Łysiaka

czas zedrzeć mu tę maskę z gęby i ujawnić jego problematyczną
przeszłość! (...) Byłoby chyba rzeczą pożądaną, aby fani Łysiaka

skromnie pisze Łysiak
mieli pełną jasność na temat jego życiorysu,
kolaboracji nie wyłączając.
Poza fanami posiada Łysiak naturalnie i zaprzysięgłych wrogów, co
żywią do niego nienawiść, bo prawdziwych bohaterów zawsze nienawidzą
kanalie i sprzedawczyki. Do nienawidzących mnie redaktorów zalicza
Łysiak Michnika, Urbana, Toeplitza et consortes.
Jeżeli o nas chodzi, mamy ewentualną agenturalną przeszłość pana
Waldemara Łysiaka dokładnie tam, gdzie pana Łysiaka en gnral, i
znajdzie się tam też trochę miejsca dla pani Isakiewicz i jej
organu. Po konsultacji oświadczamy, że w powyższym miejscu ma pana
Łysiaka także Urban, który w ogóle nie jest zdolny do głębokich
uczuć, choćby nienawiści, a już zwłaszcza wobec niegdyś poczytnych
twórców literatury popularnej, których sława minęła wraz z minioną
epoką.
Swoją drogą pamiętamy kilka Łysiakowych książek, które podstępna
komuna drukowała mu w nakładach porównywalnych jedynie z "Trybuną
Ludu" pewnie po to, aby rzucić cień podejrzenia na jego
nieposzlakowaną reputację. Ale gdy obserwujemy mordobicie w obozie
patriotów, raduje nas myśl, że jednak lustracja ma swoje dobre
strony.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Artyści za dwie dychy
Twórca na twój koszt żyje latem jak papież.
Grasz, malujesz, rzeźbisz w lipie albo w gównie i chcesz odpocząć na
łonie natury, ale w ekskluzywnych warunkach? Pisz bumagę do Dariusza
Jachimowicza, dyrektora Domu Pracy Twórczej Ministerstwa Kultury i
Nauki w Wigrach. Zamiast 100 zł zapłacisz za nocleg 20. Taniej niż u
chłopa z kiblem za stodołą. Żarcie też za półdarmo.
Sztuka to rzecz niemierzalna, nie trzeba więc zaświadczeń czy
pieczątek. I nie bój się, że na koniec wakacji ktoś zechce ocenić
twój dorobek. Jachimowicz kuma, że wena nie przybiega na kiwnięcie
paluchem.
Podaję adres: Dom Pracy Twórczej w Wigrach, 16-412 Stary Folwark,
województwo podlaskie, tel. 087 563 70 00, e-mail dariusz@wigry.org.
Kultura Wigier
Dom Pracy Twórczej mieści się na Półwyspie Wigierskim, w Parku
Narodowym, w pokamedulskim zespole klasztornym w całości
zrekonstruowanym przez skarb państwa. 23 lata kierowała nim Bogumiła
C., adresatka pochwalnych listów od Kwacha i Jana Pawła II.
Wymieniam tylko pierwszą literę nazwiska dyrektorki, bo pani C. na
dwa lata przed osiągnięciem wieku emerytalnego została klientką
prokuratury. Ją i księgowego placówki oskarżono o przyjmowanie
łapówek, nakłanianie do fałszywych zeznań i sfingowanie co najmniej
6 przetargów na kwotę 1,5 mln zł.
W kwietniu 2002 r. na dyrektorskim fotelu zasiadł
trzydziestoparolatek Dariusz Jachimowicz, mówiący o sobie "menager
kultury". Wymienił całą wierchuszkę. Nowi pochodzą z importu.
Ówczesny kulturalny minister Andrzej Celiński uznał, że skłonność do
lepkich rąk może mieć charakter regionalny, powierzenie ośrodka
warszawiakom ochroni więc go od nadużyć. Taki jest w każdym razie
sens wywodów Jachimowicza.
Dotacja z Ministerstwa Kultury na prowadzenie Domu Pracy Twórczej
wynosi w tym roku 2 mln zł. Jak zapewnia Jachimowicz, bezpośrednio
na kulturę wydaje się rocznie nie więcej niż 200
300 tys. zyli.
Kurator rozwoju
Ściągnięcie ludzi z zewnątrz miało ten skutek, że trzeba było
wyłączyć część hotelu na mieszkania. Pracownicy twierdzą, że poszło
się paść pięć eremów. Eremy to domki z wygodami, w których kiedyś
medytowali zakonnicy. Kilka dalszych pokojów zostało zamienionych na
biura i gabinety. Pani C. miała mniejsze wymagania niż urzędująca
ekipa, bo gniotła się w jednym pokoju z księgowym, kasjerką i kim
tam jeszcze.
Jachimowicz wyraża pogląd, że jajko jest nieświeże tylko częściowo.

Jak jest pełne obłożenie, pracownicy zwalniają domki
przekonuje.
Nie chce sprecyzować, czy dojeżdżają do pracy po 300 km w jedną
stronę, czy rozkładają śpiwory na posadzce w miejscowym kościele,
czy może naruszają intymność papieskich komnat (w apartamencie, w
którym przez dwie nocki kimał Wojtyła, jest nieczynne w nocy
muzeum). A gabinety tworzy zgodnie z przepisami.
Prawa ręka Jachimowicza, niejaki Olejnik, nazywa się kurator
programu rozwoju. Olejnik mieszka pod Warszawą i dużo przebywa w
delegacjach. Zdaniem Jachimowicza, wyjazdy są
celowe. Na przyklad ostatnio Olejnik wybrał się do stolicy, żeby
zamówić zmywarkę do naczyń (!). Sprzęt nagłaśniający kupiono w
Katowicach. Jak się coś spieprzy, przyjedzie serwis. 600 km w jedną
stronę. Nie pytam, kto zapłaci.
Jak jest ciepło, mękę pobytu na wigierskim wygnaniu osładza
kuratorowi rozwoju żona z dzieckiem. Na plażę jeździ służbowym
Eskortem. Zdaniem Jachimowicza, ma prawo, bo w przypadku
wykorzystywania samochodu do celów prywatnych Olejnik zwraca koszty
paliwa.
Fabryka projektów
Z wywodów dyrektora wynika, że kiedyś Wigry służyły ministerialnym
urzędasom, a teraz będą służyć wyłącznie kulturze. W tym celu
wprowadzono wiele innowacji. Innowacje rodzą się w powołanej przez
Jachimowicza fabryce projektów. Ostatnio fabryka wpadła na pomysł,
żeby oswoić z kulturą miejscowych. Na pierwszej ogólnie dostępnej
wystawie podano jedynie truskawki, zainteresowanie było więc mikre.
Na kolejnej
sarninę z importu. 130 zł za kilogram. I proszę

sukces! Na bankiecie zebrało się 200 osób.
Owoce skondensowane
Jachimowicz mówi, że przez pierwsze dziewięć miesięcy urzędowania
nie mógł poświęcać czasu kulturze, bo ścigał przestępców. Chodzi o
poprzednią szefową i jej kryminalne powiązania z zespołem.
Szefowa kuchni zapewnia, że odeszła z mniej istotnego powodu niż
problemy z uczciwością.

Kierownikiem działu żywienia została dziewczyna po ogólniaku. W
menu sylwestrowym wpisała "owoce skondensowane" zamiast
"kandyzowane" i boeuf Stroganow z dwoma błędami. Ostatnio podali
żydowskiej wycieczce grochówkę na kiełbasie. I ten brak
gospodarskiej ręki... Serce się kraje. Kazali wyrzucić z kuchni to,
co
zdaniem nowej szefowej
niepotrzebne. Trafiły na śmietnik
m.in. wiklinowe kosze, w których na ogniska podawaliśmy chleb, i
naczynia jednorazowe. Zbili jasne marmury, którymi wyłożono ściany w
refektarzu, bo chcieli mieć nowoczesne wnętrze. Wrzucili do
magazynów złociste kandelabry. Widziałam, potłuczone. A już
najgorsze, że każdy z wierchuszki wydawał polecenia. Sprzeczne.
Szefowie dziwnie się nazywają, więc nie wiadomo, który ważniejszy

relacjonuje kobieta.
Dyrektor Jachimowicz uważa, że nie jest nieszczęściem, jeśli w menu
były błędy. A panienka, która to pisała, ma świetne predyspozycje,
studiuje zaocznie, a ponadto jest stypendystką prezesa Rady
Ministrów (?!).
Jeśli idzie o refektarz, modernizacja nie była droga. Kosztowała
jedynie 110 tys. zł. Teraz jest tam galeria, a wkrótce będzie kino.
* * *
Na koniec dobra wiadomość. Nieruchomość na Wigrach jest własnością
Kościoła kat. W 2015 r. wygasa umowa dzierżawy.
Oto jak brakuje forsy na kulturę. Albo dlaczego brakuje.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ratunku ! cd.
Nad morzem zamykają stację radiolokacyjną. Wkrótce pewnie zburzą
latarnie morskie.
"Od wejścia w życie (1 stycznia 2002 r.) ustawy o bezpieczeństwie
morskim polskie ratownictwo morskie jest zorganizowane najgłupiej na
świecie. Tylko przypadek sprawił, że do tej pory nikt jeszcze nie
zginął. Choć parę razy na to się zanosiło"
tak pisaliśmy w "NIE"
(nr 12/2003) o rzekomym dostosowaniu ratownictwa morskiego w Polsce
do standardów Unii Europejskiej. Jest nowy kwiatek na tej samej fali
niekompetencji. Groźnej jak diabli, bo znowu lekceważącej
bezpieczeństwo żeglugi na Bałtyku.
Decyzją Zarządu Telekomunikacji Polskiej S.A. przestaje istnieć
Radiokomunikacyjne Centrum Odbiorcze Szczecin Radio. Wedle planów
likwidacyjnych nadajniki powinny były zamilknąć 1 kwietnia. W
połowie roku personel zostanie zwolniony. Powód?

Radiolokacyjna stacja brzegowa z siedzibą i nadajnikami w
Trzeszczynie koło Szczecina naraża firmę na deficyt
wyjaśnił Paweł
Kostrzewski, rzecznik prasowy TP S.A.
Na Szczecin Radio nie można
patrzeć przez pryzmat sentymentów, a tylko jak na biznes. Liczba
połączeń radiotelefonicznych ze statkami za pośrednictwem Szczecin
Radio zmalała w ciągu kilku lat dziesięciokrotnie.
Działalność Szczecin Radio w polskiej strefie brzegowej Bałtyku
przejmą stacje Witowo Radio i Gdynia Radio
zdecydowano w TP S.A.
Obie zaprzestaną usług radioteleksowych
przestarzałych i przez to
deficytowych. Zniknie też czytana codziennie w Szczecin Radio
gazetka dla polskich marynarzy podająca aktualne informacje o kraju.
Kosztowna i
jak twierdzą w zarządzie "Tepsy"
niepotrzebna. Tyle
wieści oficjalne.
Decydenci TP S.A. eksponują wątek zaniku prywatnych rozmów poprzez
stacje brzegowe (nie tylko likwidowaną szczecińską). To prawda,
panie marynarzowe gaworzą teraz ze swymi chłopami na morzu za pomocą
komórek. Jednak podstawowym celem istnienia radiolokacji dalekiego
zasięgu jest gwarantowanie bezpieczeństwa statkom na morzu.
Szczecin Radio jako pierwsza radiolokacyjna stacja brzegowa nad
Bałtykiem odebrała sygnał SOS z tonącego promu Jan Heweliusz przed
10 laty. Może dlatego sygnał SOS przechwycony przez operatora
Szczecin Radio w miarę szybko dotarł do służb ratowniczych Niemiec i
udało się uratować życie kilku ludzi. Mogli utonąć wszyscy...
Specjaliści z Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa SAR
(powołanej w miejsce dawnego Polskiego Ratownictwa Okrętowego) jak
jeden mąż podkreślają, że podczas większej katastrofy na morzu ani
małe Witowo Radio usytuowane w okolicach Darłowa, ani większe Gdynia
Radio nie poradzą sobie z obsługą "kanału 16". To na jego ratunkowej
częstotliwości ustala się położenie statku wzywającego pomocy,
operatorzy nanoszą je na mapy, inni utrzymują radiowy kontakt ze
statkiem, jak długo to możliwe, póki sygnał SOS jest nadawany.
Jeszcze inni naprowadzają statki płynące na ratunek. Co więcej
w
Szczecin Radio obsługa ratowniczego "kanału 16" jest
skomputeryzowana, nowoczesne urządzenia i instalacje kupiono w
Niemczech.

Gdyby, odpukać, doszło do tragedii, to gdy już nie będzie Szczecin
Radio, powie się, że operatorzy stacji brzegowych pracowali za
wolno. Pana dyrektora, który wydał nakaz likwidacji Szczecin Radio,
dawno nie będzie na stanowisku
mówi anonimowy operator stacji.
Anonimowy, ponieważ...
W Szczecin Radio pracę traci się na
zasadzie porozumienia stron, po telefonie z dyrekcji. Dzięki takiej
formie odejścia można uratować pieniądze z tytułu odprawy. Tak jest
u nas od chwili, gdy zaczęto mówić o likwidacji stacji. Mamy
odchodzić w pokorze i ciszy.
Protest przeciw likwidacji Szczecin Radio podjęli nie tylko
pracownicy stacji obawiający się utraty pracy. Kategoryczne nie dla
likwidacji Szczecin Radio przekazały drogą radiową załogi wszystkich
statków PŻM, także marynarze polscy zamustrowani na statkach
zagranicznych armatorów.
Listy z protestami przeciwko likwidacji wysłano do Prezydenta RP,
Sejmu, Senatu, MSZ i do Ministerstwa Infrastruktury. To ostatnie
bezszmerowo zaakceptowało decyzję TP S.A. o zamknięciu stacji
radiolokacyjnej w Szczecinie. Interpelowane instytucje grzecznie
odpowiedziały, że zbadają sprawę.
Póki nadajniki w Trzeszczynie stoją
jest jeszcze pora na wycofanie
się z bezsensownej likwidacji. Dlaczego bezsensownej? Bo tak
twierdzą specjaliści ratownictwa morskiego. Ograniczenie liczby
stacji brzegowych jest złamaniem umów międzynarodowych o
bezpieczeństwie na morzu, które Polska podpisała i powinna
respektować. Opowiastki o sprostaniu unijnym standardom
podobnie
jak w wypadku utworzenia SAR w miejsce PRO
to ściema.
Pan rzecznik TP S.A. w audycji telewizyjnej nie mówił, że przed
podjęciem tej decyzji przeprowadzono analizę, z której by wynikało,
iż na wypadek morskiej tragedii stacje radiolokacyjne Witowo i
Gdynia sobie poradzą. Mówił jedynie o biznesie, o korzyściach spółki
giełdowej TP S.A. A jak by do tragedii doszło, to sobie poradzimy

zapewniał radośnie.
Co do unijnych standardów
nasi sąsiedzi nad Bałtykiem, Niemcy, nie
tylko nie likwidują brzegowej radiolokacji, ale uruchamiają nowe
stacje. Niemieckie ratownictwo może służyć jako europejski, a nawet
światowy wzorzec. Niemcy udowodnili swą sprawność podczas akcji
ratunkowej polskiego Jana Heweliusza.
Nieoficjalnie wiemy, że budynkiem stacji w Trzeszczynie pięknie
położonej miejscowości pośród lasów blisko Szczecina interesują się
osoby mające przychylność władców TP S.A. Komuś przyda się
wyposażenie, zwłaszcza że wbrew zapewnieniom dyrekcji nie są to
urządzenia przestarzałe ani niewiele warte.
Od dawna na Bałtyku nie było większej katastrofy. Z matematycznej
teorii prawdopodobieństwa wynika, że w tym roku powinno się coś
wydarzyć. I co wtedy?
pytamy po raz wtóry.
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nasiąkanie
Lewicowy ideał równego startu młodych do kariery zawodowej i
życiowej
zarówno w teorii, jak i w praktyce
wypierany jest przez
wiarę w nasiąkanie.
Ostatnio przedstawiciel samorządu adwokackiego wyjaśniał, że dzieci
adwokatów dlatego szczególnie licznie dopuszczane są do tego
ekskluzywnego zawodu (przez co posiadacze rodziców gorszych zajęć
dostać się do adwokatury nie mogą), ponieważ w domu rodzinnym
nasiąkają kulturą prawną. Nasiąkaniem wyjaśnić też można to, że
synowie prezydentów w wielu krajach sami wybierani są potem
prezydentami, np. w Syrii, Stanach Zjednoczonych, Koreańskiej
Republice Ludowo-Demokratycznej czy w niektórych krajach azjatyckich
należących poprzednio do ZSRR. W Polsce pojawiły się też w druku
opinie, że Jolanta Kwaśniewska dlatego z łatwością udźwignie
powinności głowy państwa, że towarzysząc mężowi w podróżach i
jublach nasiąknęła umiejętnością rządzenia. Można się domyślać, że
ta miss mokrego podkoszulka władzy szczególnie intensywnie nasiąkała
rano w łazience tańcząc z Aleksandrem na bosaka, o czym prezydencka
para nie bez powodu ogłosiła. Łazienka bywa pomieszczeniem
zmoczonym, sprzyja więc nasiąkaniu.
Talentami medycznymi nasiąkają dzieci wybitnych lekarzy łatwo
dostający się na studia medyczne, nierzadko dziedziczący ordynatury
i katedry ojców. Wielką podatność na nasiąknięcia objawiają synowie
policjantów licznie przyjmowani do policji. Talentami strategicznymi
nasiąkają w domu synowie generałów ("Generałowicz", "NIE" nr
49/2003). W wywiadzie służą licznie dzieci, a potem wnuki szpiegów,
też jakimś cudem podległe nasiąknięciom sprawnością ojca, mimo iż
jego zajęcia tajone być miały przed rodziną.
Wiara w nasiąknięcia odstręcza od ustanowienia wysokich podatków
spadkowych, gdyż dziedzice kapitału przytulani przez ojca zakazili
się talentem do biznesu.
Pochopnie potępiono i ośmieszono teorię prof. Trofima Łysenki o
dziedziczeniu cech nabytych. Gdyby się utrzymała, można by mówić, że
dziecko adwokata dziedziczy geny obrończe, w tym nabyty przez
tatusia wielki apetyt na pieniądze.
W Europie przez kilkaset lat panował ustrój, w którym królewicz
zostawał królem, hrabicz hrabią, syn szewca szewcem, zaś syn chłopa
dziedziczył poddaństwo i powinności pańszczyźniane, sochę i talent
do jej ciągnięcia w zaprzęgu z małżonką. Tę determinację urodzenia
Kościół kat. określał jako ład ustanowiony przez Boga, a buntujących
się karał. Pozostałości feudalizmu najbardziej rozgłośnie i
świadomie likwidowała Wielka Rewolucja Francuska.
Pomimo że tę rewolucję równości i rozumu wszczęto 215 lat temu, w
teraźniejszej Polsce naszym elitom nie wystarcza już odtworzenie
kapitalizmu. Trwa odbudowa stosunków feudalnych, czyli społeczeństwa
stanowego i cechowego, w którym urodzenie określa los człowieka.
Objawem feudalizacji są nie tylko pretensje potomków byłych
arystokratów do odzyskania własności zamków pochodzących z
monarchicznego nadawania dóbr. "Solidarność" chciała Polski
samorządnej i ma, czego chciała. Ostoją stosunków feudalnych są
zdegenerowane samorządy lokalne i samorządy spółdzielni
mieszkaniowych. Samorządy uczelni i ogródków działkowych. Korporacje
zawodowe lekarzy, adwokatów, sędziów itd.
W ostatnim zeszłorocznym numerze "NIE" opowiedzieliśmy o sędzim Sądu
Najwyższego, a zarazem profesorze prawa. Zasiadł on w komisji, która
spośród wielu kandydatów jednogłośnie wyróżniła jego córkę
stypendium doktoranckim. Udział ojca w komisji uznano za usterkę
formalną, komisja więc zebrała się ponownie bez niego. Wtedy
jednogłośnie odmówiła profesorównie stypendium. Ignorując wszczęty
zaocznie bunt komisji przeciw feudałowi władze uczelni same nadały
profesorównie stypendium, o które się ubiegała. Było też w tym
artykule opisane, że ów profesor
sędzia najwyższy
patronuje
plagiatowi naukowemu swego wasala. Czy samorządne władze
uniwersytetu rozpędziły komisję głosującą raz tak, raz na odwrót, w
zależności od tego, kto patrzy? Czy korporacja uczonych rozpędziła
wybieralne przecież władze uniwersytetu, które łamiąc decyzje
powołanej przez się komisji nadają stypendium wedle feudalnego
przywileju urodzenia? Czy samorząd sędziowski
Krajowa Rada
Sądownictwa
wszczął kroki, żeby sędzia Sądu Najwyższego jako
profesor prawa przestał dawać żywy przykład nieuczciwości przyszłym
sędziom, prokuratorom, adwokatom? Są to pytania żartobliwe.
Gazety zajmują się z lubością panią prokurator z Warszawy, który
poszła na bal w towarzystwie znanych przestępców, oraz panią kurator
sądową tańczącą na tym balu ze swoim podopiecznym po wyroku.
Reperuje się jednak tylko niskie szczeble drabiny feudalnej, na
której wyżynach sędzia najwyższy drastycznie obraża sprawiedliwość z
miłości do córki.
Parlamentarna reprezentacja polityczna społeczeństwa cacka się zaś z
samorządem adwokackim wojującym o kastowość i małą liczebność
adwokatury. Czyli o swoje i swoich dzieci wysokie zarobki
powodujące, że wymiar sprawiedliwości jest zbyt drogi, więc
niedostępny dla większości tych, którzy nie kradną. A i dla drobnych
złodziei również.
Nie jestem wrogiem teorii nasiąkania. Nasiąka się jednak nie tylko w
rodzinie rodzinnym smrodem i egoizmem. Nasiąkanie odbywa się w
społeczeństwie i jego rozlicznych hierarchiach.
Tym, co cieknie z góry, nasiąka to, co u dołu. A parasole wyszły z
mody.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Doktor systemowy
Dyrektor Lubuskiej Regionalnej Kasy Chorych, magister wychowania
fizycznego, otworzył przewód doktorski. Chce zostać doktorem nauk
medycznych
praca będzie bowiem z zakresu systemu opieki
zdrowotnej.
Promotorem ambitnego dyrektora jest poseł SLD pan Alfred Owoc. Na
recenzenta wyznaczono ówczesnego ministra zdrowia prof. Mariusza
Łapińskiego, który, czego doktorant nie mógł przewidzieć, został w
międzyczasie byłym ministrem zdrowia. Mimo drobnych potknięć z
dziedziny intuicji politycznej, wróżymy przyszłemu doktorowi niezłą
karierę.
Jak Miller z Kropiwnickim
Prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki ubiega się o audiencję u Jego
Ekscelencji Pana Premiera Leszka Millera. Od listopada. Był już
nawet blisko, ale na dwa dni przed wyznaczonym terminem spotkanie
odwołano. Kropiwnicki chciał przechytrzyć Millera i starał się
zapisać na dyżur poselski posła Leszka Millera. Czujni pracownicy
biura poinstruowali natrętnego petenta, że ma napisać podanie z
uzasadnieniem, a najbliższy termin jest za trzy miesiące.
Kropiwnicki napisał więc bezpośrednie podanie do premiera z prośbą o
przyjęcie i wysłuchanie. Gotów jestem pojechać nawet do Ustrzyk
Dolnych
zapewnia prezydent Łodzi. Nie umie pisać na Berdyczów?
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Smoking po Gierku "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Król dziczyzny "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Towarzysze ministranci "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papież, kiełbasa i święty grill "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lufa pod żuchwą księżnej
W wyniku ekspedycji połączonych sił brytyjskich historyków i
Stowarzyszenia Miłośników Kowar miejscowa społeczność wzbogaciła się
o złoty ząb księżnej Feodory Saxen-Meiningen von Reuss. Resztkom
wnuczki królowej Wiktorii zwisać przyjdzie.
Problem ujawnił się w 1996 r., kiedy to do tutejszego Urzędu Miasta
przysłano faks z dalekiego Albionu. Znany brytyjski historyk John
Rohl poprosił władze miasta o pomoc w odnalezieniu doczesnych
szczątków księżnej Feodory Saxen-Meiningen von Reuss, w prostej
linii pochodzącej od królowej Wiktorii, panującej brytyjskiemu
imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce. Kawałek księżnej
potrzebny był profesorowi i jego dwóm kolegom
genetykom
molekularnym z Uniwersytetu Londyńskiego
do badań nad dziedziczną
chorobą krwi trapiącą dynastię hanowerską.
* * *
W kowarskim ratuszu zapanowała konsternacja. Ówczesny burmistrz
Marek Jiruska zwołał naradę, na którą przybyli działacze
Stowarzyszenia Miłośników Kowar. Jeden z miłośników skumał, że
księżna o takim nazwisku mieszkała do 1945 r. wraz z małżonkiem
Henrykiem XXX von Reuss w posiadłości na rogatkach Kowar, która
wtedy nazywała się Neuhoff, obecnie zaś Nowy Dwór. Pałac znany był
po wojnie z tego, że przez kilka miesięcy internowano tu Władysława
Gomułkę, sekretarza KC niemal równego królom. Po dłuższym grzebaniu
w starych kwitach intelektualny kwiat miasta orzekł, że grobowiec, w
którym spoczęła księżna wraz z małżonkiem, to na pewno wykuta w
granitowej skale podwójna krypta, znajdująca się w zdziczałym,
romantycznym parku na wschód od miasta.
Feodora Saxen itd. rozstała się z ziemskim padołem w sierpniu 1945
r., kiedy to w mieście rządzili Ruscy budując kopalnię uranu.
Księżna popełniła samobójstwo, wdychając gaz świetlny, bynajmniej
nie na pohybel Ruskim, ale z nostalgii za zmarłym małżonkiem.
Wcześniej olała ofertę rządu Wielkiej Brytanii, który chciał po nią
przysłać specjalny samolot.
Konsternacja burmistrza wzrosła, gdy okazało się, że krypta była
wielokrotnie plądrowana przez szabrowników. Angole napisali, że
przyjadą osobiście pobrać próbki, więc w magistracie postanowiono
wydobyć i zabezpieczyć to, co jeszcze z Jej Wysokości pozostało.
Miejscowy lud, do którego przeciekły informacje z ratusza, także był
bardzo zainteresowany tą kwestią. Paru kolesi zaczęło szwendać się
koło grobowca, więc ekipa pracowników zakładu komunalnego odsunęła
masywne płyty i zeszła do środka. W pośpiechu nikt nie zawracał
sobie głowy taką duperelą, jak oficjalna ekshumacja, przy której
powinni być biegły medyk sądowy, prokurator i konserwator zabytków.
Eksploracja zakończyła się sukcesem: pośród resztek rozbitych
trumien i potłuczonych flaszek po wódce znaleziono parę kości, w tym
żuchwę, w której, przez niedopatrzenie wcześniej szabrujących,
zachował się złoty ząb.
Angole przyjechali, pobrali próbki, John Rohl junior, dziennikarz
BBC nakręcił dokumentalny film. Goście obiecali, że przyślą kasetę
wideo i egzemplarz książki, ale do tej pory żadna przesyłka nie
nadeszła. Władzy pozostał problem: co zrobić z resztką księżnej?
Powtórne wrzucenie do krypty nie wchodziło w rachubę, bo po paru
godzinach łowcy skarbów nie zostawiliby tam ani kosteczki.
Zapakowane w worek z folii szczątki spoczęły więc w podziemiach
ratusza, na samym dnie, w atomowym schronie z lat pięćdziesiątych.
Worek umieszczono w skrzyni z napisem MO-2BS+SzM-41, w której kiedyś
przechowywano maski gazowe. Tak już zostało.
* * *
Sprawa (pisaliśmy w "NIE" nr 14/98) ucichła na cztery lata, aż do
obecnych wyborów samorządowych. Teraz zwalczające się ugrupowania
wyciągnęły kwestię książęcych gnatów, obciążając się wzajemnie
odpowiedzialnością za brak rozwiązania tego ważkiego dla lokalnej
społeczności problemu. Poprzedni burmistrz, Marek Jiruska, który
chciał kości pogonić ambasadzie brytyjskiej, niedawno zmarł.
Twierdził, że wysłał do Anglików pismo z propozycją, żeby sobie
księżną zabrali, ale nie otrzymał odpowiedzi. Jego następca,
wywodzący się z SLD Tadeusz Bierowski, nie chciał z nami gadać o tej
sprawie, która
jego zdaniem
jest wybitnie polityczna. Nie
pozwolił nam nawet zajrzeć do skrzyni.
W ratuszu zrodził się pomysł, żeby resztki księżnej wmurować w
ścianę pałacu Nowy Dwór, ale obecni jego właściciele, holenderskie
małżeństwo, z jakichś powodów nie chcą mieć takiej atrakcji.
Burmistrz opowiedział się za powtórnym pochówkiem w krypcie.
Zaprotestowała przeciw temu miejscowa prawica. Jeden z radnych
przeszedł się do lasku i stwierdził, że grobowiec upodobali sobie
sataniści, o czym świadczą wyryty na skale odwrócony krzyż,
pentagram namalowany na płycie i sterty flaszek po jabolach.
Opozycja, skupiona w Stowarzyszeniu Miłośników Kowar, uznała, że
najlepszym rozwiązaniem będzie wmurowanie kości we wnękę, znajdującą
się w ścianie największego w mieście kościoła. Poprzedni proboszcz
wyraził jednak dezaprobatę. Nie wypada, stwierdził, wmurowywać
protestanckiej żuchwy w ścianę katolickiej świątyni. Wcześniej
należałoby kostki przechrzcić. Ponadto wystarczy przystawić do
ściany drabinę, żeby podpierdolić ostatni książęcy złoty ząb.
Rokowania przerwał wyjazd proboszcza poprzedzony polityczną aferą.
* * *
Miejscowi działacze Unii Pracy, pogonieni przez księdza w czasie
wyborów prezydenckich z kościelnego festynu, gdzie agitowali za
Aleksandrem Kwaśniewskim, oskarżyli padre o to, że o prezydencie
wyraził się per "cwel". Jest to, jak wiadomo, nieprawda, bo pan
prezydent, chociaż z niejednego pieca chleb jadał, nigdy nie był
członkiem więziennej subkultury. Sąd dał wiarę oskarżającym i
proboszczowi wlepił grzywnę. Kuria delikatnie usunęła podpadniętego,
a nowy proboszcz na razie nie ma zdania o doczesnych szczątkach
księżnej Feodory. Jeszcze inna opcja polityczna stwierdziła, że
problem należałoby scedować na najwyższy szczebel. Niech,
oświadczyli, sprawą zajmie się Pierwsza Dama. Zawiezie się
Kwaśniewskiej worek, a nawet całą skrzynię z Jej Wysokością, zaś
Jola, z właściwym sobie wdziękiem, wręczy dar od narodu polskiego
podczas następnej wizyty w Pałacu Buckingham.
Jest jeszcze jedno rozwiązanie, najprostsze, choć zupełnie
niepolityczne. W Kowarach powstaje ekskluzywna knajpa. Jej
właściciel nie miałby nic przeciwko umieszczeniu słynnej żuchwy w
oszklonej gablotce nad szynkwasem. Złoty ząb byłby bezpieczny, gdyż
żuchwę, wraz z całą knajpą, chronić będzie najlepszy w mieście
system alarmowy. Kowarom przybyłaby atrakcja turystyczna na
europejską skalę, a przedstawiciele wszystkich politycznych
stronnictw w grodzie pogodziliby się przy szklaneczce brandy.
Właściciel chciałby też zaprosić jakiś angielski zespół na mecz z
jedną z miejscowych drużyn. Najlepszy jest team grabarzy, bo
podpadziocha, który nie strzeli gola, musi kopać groby w najgorszym
na cmentarzu miejscu, gdzie z ziemi wyłazi skała.
Relacje z Kowar pisaliśmy, zanim znane stały się wyniki wyborów
samorządowych. Nowy burmistrz, kim by nie był, będzie miał piękny
taniec z księżną.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zabawa w chowanego "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Renta na kościach
Bohaterami tej opowiastki są radio, radiolog i neurolog. Miała być
też korupcja, ale się wykpiła.
Przychodzi chłop do lekarza. Chłop jest pewien, że lekarz załatwi mu
rentę. Lekarz go bada i mówi, że jest zdrowy jak koń. Chłop jest
wkurwiony nie na żarty
stracił pięć dych za wizytę. Zdjęcie rtg
kręgosłupa, które pokazał lekarzowi, miało być takie, że mucha nie
siada. Renta na bank
zapewniał go technik radiolog ze szpitala,
który tę fotę wykonał. A przez konowała plan diabli wzięli.
Co zrobił chłop? Od doktora poszedł do redaktora. Radia RMF FM.
Wylał żal i ujawnił kulisy niepowodzenia: ten technik, który robił
mu fotografię kręgosłupa, powiedział wyraźnie, że lekarz rentę
załatwi. Nie powiedział tylko, ile ów lekarz ma wziąć.
Co zrobił redaktor Radia RMF? 2 stycznia tego roku RMF czterokrotnie
podało sensacyjną informację o lekarzu Jerzym B. ze Szczecina, który
w swym prywatnym gabinecie neurologicznym masowo załatwiał lewe
renty. Jego wspólnikiem okazał się technik radiolog z laboratorium
szpitala klinicznego Pomorskiej Akademii Medycznej.
Dla udokumentowania swej tezy redaktor zatelefonował do technika
wskazanego mu przez chłopa. Radiowiec podał się za pacjenta, który
chce dostać rentę na chory kręgosłup. Nagrał rozmowę z technikiem.
Na taśmie stoi (relacja w skrócie): technik radiolog Włodzimierz W.
zaproponował redaktorowi wykonanie odpo-wiednio spreparowanej
fotografii kręgosłupa. Z nią polecił iść do lekarza B., on rentę
zaklepie
tłumaczył
nie wie, ile weźmie. Dla niego dwa tysiące za
zdjęcie, reszta dla lekarza
tokował W., a magnetofon nagrywał.
Zupełnie jak w Rywingate, za przeproszeniem... Potem redaktor za
pomocą anteny na całą Pomroczną domagał się wejścia do akcji
prokuratora, aby zabrał się za obu drani fałszerzy.
Lekarz Jerzy Bajko
to on jest tym prywatnym
neurologiem-neurochirurgiem "od rent"
z audycji RMF dowiedział
się, że uczestniczył w aferze na wielką skalę i jest przestępcą.

O mały włos nie padłem na zawał
wspomina.
Tego samego dnia na internetowej stronie Radia RMF Bajko przeczytał
tekst o lekarzu B. załatwiającym, pospołu z radiologiem szpitalnym
renty w oparciu o sfałszowaną dokumentację medyczną. Ujrzał też
zamieszczoną obok fotografię szyldu nad bramą domu, w którym mieści
się jego prywatny gabinet. Tym razem niewiele brakowało, aby dostał
wylewu. Po telefonicznym proteście, by nie napisać awanturze,
zdjęcie usunięto z Internetu. Tekst pozostał
stanowił news dnia
RMF.
Nazajutrz, 3 stycznia czołówkę zachodniopomorskiej "Gazety
Wyborczej" otwierał tytuł: "Lewe renty". Autorka artykułu udzieliła
głosu lekarzowi Bajko, przedstawionemu i tutaj jako domniemany
współsprawca afery z lewymi rentami. Bajko tłumaczy na łamach
"Wyborczej": Nie mam pojęcia, czemu wymieniono moje nazwisko.
Owszem, przychodzą do mnie pacjenci ze zdjęciami, które mogą
stanowić dokumentację do przyznania renty, ale ja oceniam tylko to,
co przyniesie pacjent, nie jestem inspektorem śledczym. Nie mam
sobie nic do zarzucenia. Bardzo się cieszę, że prokuratura może
wszcząć śledztwo w tej sprawie. W ten sposób oczyszczę swe dobre
imię.
W rozmowie ze mną Bajko tłumaczył:

Kierowałem pacjentów na zdjęcia do niego tak samo jak do innych
placówek. Ten W. był najszybszy, sprawiał wrażenie solidnego,
przecież pracował w państwowym szpitalu świadczącym prywatnie usługi
pacjentom z zewnątrz. To dobra firma
laboratorium szpitala
klinicznego PAM.
Wojciech Słomiński, główny lekarz orzecznik ZUS w Szczecinie, na
pytanie, czy neurolog-neurochirurg Bajko nigdy nie będący lekarzem
orzecznictwa rentowego ZUS mógł mieć jakikolwiek wpływ na
przyznawanie rent, zdecydowanie odpowiada: nie.
Na pytanie, czy lekarz Bajko kiedykolwiek był podejrzewany przez ZUS
w związku z dostarczaniem do tej firmy wątpliwej dokumentacji
chorych
kandydatów na rencistów
dr Słomiński
również mówi: nie.
Podobnie negatywnie odpowiada na pytanie, czy zaświadczenia o stanie
zdrowia pacjentów
kandydatów na rencistów
wystawiane przez
lekarza Bajko były kiedykolwiek kwestionowane przez orzeczników ZUS
jako wątpliwe lub fałszywe.
Słomiński wyjaśnił mi, że lekarz specjalista lub rodzinny ma
obowiązek przedstawić na użytek lekarza orzecznika ZUS zaświadczenie
o stanie zdrowia pacjenta ubiegającego się o rentę.

Nie wniosek, tylko zaświadczenie. (Takie zaświadczenia wypisywał
lekarz Bajko
przyp. W.J.). Do zaświadczenia kandydat na rencistę
dołącza dokumenty: zdjęcia rtg, zaświadczenia o leczeniu szpitalnym

wyłożył dr Słomiński.
Kserokopie dokumentacji szpitalnej bez
potwierdzenia oryginalności są odrzucane. Na podstawie badania
pacjenta starającego się o świadczenie w połączeniu z
przedstawionymi dokumentami określającymi stan zdrowia lekarz
orzecznik ZUS podejmuje decyzję o przyznaniu świadczenia lub wydaje
decyzję odmowną.
Z nie całkiem jawnych informacji centrali ZUS wynika, że w całym
kraju około 30 proc. decyzji dotyczących rent jest zmienianych mocą
wyroków sądowych. To wynik odwołań chorych, którym ZUS (czyli
lekarze orzecznicy) renty nie przyznał.
Znam wypadek byłego kierowcy inwalidy bez obu nóg, którego wzywają
raz w roku do ZUS na badanie kontrolne. Lekarz orzecznik pewnie chce
sprawdzić, czy czasem inwalidzie obcięte kulasy nie odrosły.
Idiotyzm, ale przepisy stanowią, żeby każdego biorącego rentę
przebadać, obejrzeć.
Przezorność i podejrzliwość ZUS płacącego renty z naszych kieszeni
ma wyeliminować naciągaczy. Panuje jednak uzasadniona opinia, że ich
nie brak i ktoś im świadczenia jednak przyznaje. Nie za Bóg zapłać z
pewnością, nikogo nie obrażając i niczego nie sugerując.

Prokuratura bada sprawę "lewych rent" zasygnalizowaną przez Radio
RMF i "Wyborczą". Nikomu jeszcze nie postawiono zarzutów. Zapowiada
się bardzo duża sprawa
poinformowała mnie Anna
Gawłowska-Rynkiewicz, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w
Szczecinie.
Zdaniem dr. Słomińskiego, prokuratura będzie musiała przejrzeć
kilkadziesiąt tysięcy decyzji z ostatnich lat i przesłuchać kilka
tysięcy rencistów. Kto to wykona, za ile, na czyj koszt?
Od wiewiórek z policji w Szczecinie dowiedziałem się, że to ona na
zlecenie prokuratury ma przeglądać decyzje o przyznaniu rent i
ewentualnym udziale w nich kandydatów na podejrzanych
lekarza
Jerzego Bajko oraz technika radiologa Włodzimierza W. W jaki sposób
gliniarze mają ustalać, która decyzja jest słuszna, a która
fałszywa?
Lekarz Bajko czuje się, jak gdyby go koń kopnął. Twierdzi, że jakieś
tajemne siły chcą go wykończyć. Są
uważa
powody. Ma jak
najlepsze rekomendacje miejscowych baronów SLD jako kandydat na
kolejne dyrektorskie stanowiska. Przez jakiś czas kierował stacją
sanepidu, startował w konkursie na dyrektora sanatorium w Kamieniu
Pomorskim, był dyrektorem filii Pogotowia Ratunkowego. Od czasu, gdy
z kierowania czymkolwiek poza samym sobą wyszły nici, zarabia na
chlebuś wyłącznie z przyjmowania i leczenia chorych w swoim
prywatnym gabinecie.
Dyrekcja szpitala PAM, firmy, w której Włodzimierz W. miał
preparować lewe fotografie rtg, prowadzi wewnętrzne postępowanie
wyjaśniające.

Postępowanie jest w toku
poinformował "NIE" dr Jerzy Romanowski,
dyrektor szpitala.
Ustaliliśmy, że Włodzimierz W. pracował
jednocześnie w jednej ze spółdzielni usług medycznych, gdzie także
wykonywał zdjęcia rtg. Nie wykluczam, że preparowane fotografie
mogły pochodzić również z laboratorium tamtej spółdzielni. Po
zakończeniu wewnętrznego postępowania o jego wynikach zawiadomimy
prokuraturę. Włodzimierza W. wysłałem na urlop, aby nie miał okazji
do utrudniania postępowania.
Włodzimierz W. nie ma najmniejszej ochoty na rozmowę o tym, o co go
posądzają. Z dziennikarzami zwłaszcza. Panicznie boi się nagrywania
rozmów. Wiem o tym od jego kolegów z laboratorium, którzy nie
widzieli W. od dłuższego czasu i nie dziwią się, że W. gdzieś się
zaszył i w ogóle nie wiadomo, czy się pojawi.
Izba Lekarska, oddział w Szczecinie, do której lekarz Bajko zwrócił
się o pomoc, nie zajęła stanowiska.

Skierowaliśmy pismo z żądaniem wyjaśnień do "Kuriera
Szczecińskiego". Jeśli dziennikarz miał rację, rozpoczniemy
postępowanie dyscyplinarne wobec lekarza. Jeśli lekarz jest
niewinny, to pomożemy
wyjawił mi prezes Izby w Szczecinie dr
Krzysztof Kozak.
Pojęcia nie mam, dlaczego dr Kozak zwrócił się do "Kuriera
Szczecińskiego", skoro sprawę omawiało Radio RMF oraz "Wyborcza".
Pewnie mu się pomyliło.
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kraj strat
Gdyby na drzewach rosły brylanty, to w Polsce nie opłacałoby się ich
zrywać.
Lista 500 największych polskich firm opracowana przez tygodnik
"Polityka" w roku 2002:
Pozycja 10.
Fiat Auto Poland S.A., Bielsko-Biała:
Przychód ogółem
4 mld 877 mln 432 tys. zł.
Zysk brutto
minus 289 mln 275 tys. zł
Zysk netto
minus 289 mln 275 tys. zł
Pozycja 40.
Volkswagen Polska Sp. z o.o., Poznań:
Przychód ogółem
2 mld 387 mln 905 tys. zł
Zysk brutto
minus 18 mln 793 tys. zł
Zysk netto
minus 16 mln 502 tys. zł
Pozycja 83.
Daewoo FSO Motor S.A., Warszawa:
Przychód ogółem
1 mld 327 mln 314 tys. zł
Zysk brutto
brak danych
Zysk netto
brak danych
Gdy czytałam te dane, dostałam ataku śmiechu. W tym kraju nawet na
produkcji (he, he
składaniu!) samochodów zarobić nie można. Nie
tak dawno Najwyższa Izba Kontroli opublikowała "Informację o
wynikach kontroli wykonania zobowiązań umownych przez inwestorów
strategicznych w sprywatyzowanych przedsiębiorstwach produkujących
samochody osobowe, ciężarowe oraz autobusy". Lektura tego liczącego
87 stron dokumentu może przyprawić największych twardzieli o głęboką
melancholię.
Od lat wiadomo, że włażenie, lizanie i cmokanie na widok inwestorów
strategicznych należy w Polsce do najbardziej wykwintnych czynności,
jakim mogą oddawać się politycy i dziennikarze.
Inwestorzy domagają się wieloletnich ulg, przywilejów i innych
bonusów, które mają ułatwić im życie na polskim, a w przyszłości na
europejskim rynku. I oczywiście dopieszczani są przez kolejne rządy
lepiej niż najbogatsi klienci renomowanych agencji towarzyskich.
Raport NIK rozwiewa wątpliwości. Na przykład: Łączna kwota zwolnień
w podatku dochodowym wykorzystana przez Spółki i inwestorów wyniosła
do końca 2001 r. 538 047 tys. zł. Ponad pół
miliarda złotych!
Zwolnienia w podatku dochodowym dla poszczególnych spółek i
inwestorów do końca 2001 r. wyniosły np.:
Fiat Auto Poland S.A.
228 484 tys. zł
Daewoo FSO Motor S.A.
250 707 tys. zł
Daewoo Motor Poland S.A.
29 230 tys. zł
Volkswagen Poznań Sp. z o.o.
3 489 tys. zł
Zasada S.A.
26 135 tys. zł
A tymczasem Bochniarzowa, Mordasewicz, Goliszewski i cała reszta
niezależnych ekspertów ekonomicznych i analityków drze się, że
fiskalizm rząd uprawia, że podatków nie obniża, że rozwój hamuje, że
emeryci kradną, a bezrobotna swołocz głowy podnosi!
NIK-owcy podają: W okresie 1997
2000 łączna wartość ustalonych przez
Radę Ministrów kontyngentów na importowane towary oraz maszyny dla
zakładów zajmujących się przemysłowym montażem pojazdów wyniosła
równowartość 4 mld 493 mln 217 tys. ECU. Czyli razy cztery złocisze.
Wyszło 17 mld 972 mln 868 tys. ulg na różnych opłatach importowych,
które dał im rząd! W tym samym czasie bezrobocie w Polsce wzrosło o
milion. To się, kurwa, nazywa polityka przemysłowa! W marcu 1998 r.
minister gospodarki Janusz Steinhoff wyjaśniał dziennikarzom:
Dopuściliśmy na rynek firmy zajmujące się tzw. prostym montażem.
Obecnie składają one w Polsce około 150 tys. samochodów rocznie. Nie
jest to korzystne dla polskiej gospodarki, sprowadza się do
wykorzystania taniej siły roboczej. Największymi beneficjentami tych
kontyngentów były Fiat Auto Poland S.A.
43,73 proc. całości,
spółki Daewoo wykorzystały 31,24 proc., a Volkswagen Poznań Sp. z
o.o. wykorzystała 3,42 proc. Wszystkie te spółki dziś wykazują
straty.
Wszyscy wiedzieli, że zmontowane gdzieś nad rzeką Han samochody
płyną statkami do Europy. W Słowenii są rozbierane na części, które
potem trafiają do Polski. Części objęte były zerową stawką celną. W
1998 r. wystarczały średnio trzy roboczogodziny, aby
koreańsko-słoweński Lanos stał się Lanosem polskim.
Raport Najwyższej Izby Kontroli nie pozostawia cienia złudzeń co do
mechanizmów rządzących tzw. przemysłem motoryzacyjnym w Polsce,
który na pewno nie jest państwowy, tylko prywatny.
Efekty finansowe nieprawidłowości ujawnionych w trakcie kontroli
wyniosły łącznie grubo ponad 550 mln zł. Uszczuplono dochody spółek
o 178,5 mln zł, wydano z naruszeniem prawa 20,5 mln zł. Innych
nieprawidłowości finansowych naliczono na ponad 350 mln zł.
Inspektorzy NIK dokonali też oszacowania wysokości środków
zakładanych inwestycji, które nie zostały dokonane mimo ustnych i
pisemnych zobowiązań składanych przez inwestorów. Jest to 1,2 mld
zł! Obiecali i nie dotrzymali! A kapitalizm kochamy między innymi
dlatego, że istnieje w nim bezwzględny obowiązek dotrzymywania umów.

Kilka tygodni temu opisaliśmy na łamach"NIE" casus byłego prezesa
Optimusa Romana Kluski oskarżonego o przekręty związane z podatkiem
VAT. Ujawniliśmy oficjalne dokumenty rządowe, z których wnikało, że
administracja wiedziała, akceptowała, osiągała korzyści i popierała
nie tylko w słowach działania
firmy Optimus, w których prokuratura dopatruje się dziś znamion
czynów zabronionych. I nic, żadnych protestów, sprostowań,
wyjaśnień.
Optimus to polska firma, zbudowana od podstaw przez polskich
inwestorów. Firma, która przez lata wykazywała zyski i płaciła
podatki. Gdyby kolejne rządy stworzyły tej i innym firmom z branży
informatycznej takie warunki, jakie stworzyły inwestorom
strategicznym z branży motoryzacyjnej, to kto wie, może dziś
zalewalibyśmy całą Europę Środkowowschodnią komputerami "made in
Poland"?
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Miller najechał Zamojszczyznę. Był m.in. w Ośrodku Doradztwa
Rolniczego w Sitnie. Z okazji gospodarskiej wizyty premiera
wymieniono dyrektora placówki, odpalono nieczynną od 15 lat fontannę
i pobielono krawężniki. Żeby premierowi nie zabrakło publiki,
zwieziono członkinie kół gospodyń wiejskich z kilku powiatów. Co
okazało się niegłupie, bo miejscowi imprezę olali. Żeby Miller nie
musiał odpowiadać na głupie pytania o Łapińskiego, zawiadująca
uroczystością senator Irena Kurzępa przygotowała listę osób, które
miały prowokować dyskusję. Pomimo to premier poskarżył się
dziennikarzom, że niektóre z pytań brzmiały tak, jak gdyby pisał je
poseł Zdzisław Podkański z PSL.
W Zamościu niespodzianek już nie było. Jedyne jajko, które odważyli
się cisnąć bojówkarze Ligi Polskich Rodzin w kierunku premiera, nie
osiągnęło celu i rozbiło się przed sceną. Jakie miasto, tacy
terroryści, a i jaja bez potencjału.
Policjanci z Tomaszowa Lubelskiego do listy sukcesów dopisali
schwytanie dwóch przestępców, którzy przez ostatnie tygodnie
spędzali sen z powiek miejscowym kioskarzom i sklepikarzom.
Włamywacze na razie przyznali się do zrobienia jednego kiosku i
jednego spożywczego (brali głównie fajki i słodycze), a także do
tego, że kolejny kiosk, dla zatarcia śladów, puścili z dymem, czym
wyrządzili szkód na 5 tys. zł. Starszy ze złoczyńców ma 11, a
młodszy
8 lat. Przy zatrzymaniu nie stawiali oporu.
B. K.
Przez wiele instancji sądowych przewinęła się sprawa kierowcy z
Lubelszczyzny, który odpowiadał za prowadzenie po pijaku (2 promile)
samochodu ciągniętego na holu. Został uniewinniony, ale prokuratura
wniosła o kasację. Sąd Najwyższy uznał, że jak ciągną na holu, a w
holowanym pojeździe siedzi pijany kierowca, to jest przestępstwo.
Okolicznością ubarwiającą był fakt, że kierowca samochodu ciągnącego
także był akurat na gazie (2,5 promila).
Wygrywa pojedynek z Temidą pan sędzia Sądu Rejonowego w Lublinie,
który prowadził rozprawy w stanie wskazującym. Oskarżeni i
świadkowie wezwali policję, by przebadała pana sędziego, ale ten
odmówił dmuchania w alkomat. Został odsunięty od prowadzenia
procesów, ale sąd dyscyplinarny już od dwóch lat nie może rozpocząć
rozprawy! Sędzia przysyła zwolnienia lekarskie i może liczyć na
przedawnienie po trzech latach od sprawy. Potem wróci do pracy.
Wyroki znów będą weselsze...
W Niepołomicach policja zatrzymała troje pijanych, którzy jechali na
jednym rowerze. Powstał problem ustalenia głównego przestępcy.
28-latek, który prowadził pojazd (1,66 promila), będzie odpowiadał
za jazdę po pijanemu, siedzący na bagażniku i pedałujący 35-latek
(1,55 promila) odpowie za tzw. pomocnictwo w przestępstwie, a
siedząca na ramie 27-letnia dama pojawi się przed sądem w roli
świadka.
Przez dwa lata pewien inżynier elektryk z Łodzi dorabiał sobie jako
lekarz. Zajmował się głównie wydawaniem zaświadczeń o zdolności do
pracy. Był sumienny, opiekuńczy, troskliwy. I niedrogi. Po
zatrzymaniu kategorycznie odrzucił oskarżenia o oszustwo. Twierdzi
bowiem, że na medycynie zna się jak "prawdziwy doktor". Lekarzem
była jego zmarła żona, z którą przeżył lat 50, lekarzem jest także
jego syn. To od nich nauczyłem się fachu
wytłumaczył policji
elektryk.
Pracownicy Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami z Kielc zabrali z
mieszkania pewnego pana dwie suczki. Istnieje przypuszczenie, że
właściciel wykorzystywał je seksualnie. Sprawa trafi do sądu. Na
okoliczność wykorzystywania suczki zostały przebadane przez
weterynarza, który nie znalazł śladów. Właściciel odwiedził suczki w
schronisku. Na jego widok skakały i merdały ogonem
zeznała
pracownica schroniska, która czuwała nad przebiegiem wizyty.
20 tys. zł ma zapłacić wydawnictwu pan artysta, który zaprojektował
okładkę podręcznika do języka polskiego dla klasy VI szkoły
podstawowej. Na okładce umieścił słowa ordynarne i brzydkie napisane
pismem runicznym. Odczytał je pewien zdolny nastolatek z Lublina.
Przez pół roku dwaj licealiści i student prowadzili w Toruniu
agencję, w której zatrudniali uprawiające prostytucję małżeństwa.
Agencje prowadzili po zajęciach w szkole. Zdaniem prokuratury,
usługi ich agencji były wysoce profesjonalne. Chyba więc
niepotrzebnie już trudzą się odrabianiem lekcji.
Pewien legniczanin nie mógł odzyskać długu od znajomego. Wpadł więc
na pomysł nagrania na kasetę wideo intymnego spotkania tego
znajomego z kochanką. Za oddanie kasety i nieinformowanie o
wydarzeniu jego żony żądał 20 tys. zł. Ostatecznie zjechał na 9 tys.
w ratach. Przy podejmowaniu ostatniej zatrzymała go policja.
Autorowi krótkiego filmu o kochaniu grozi od roku do 10 lat
więzienia.
W Liskowie (Wielkopolska) w czasie referendum unijnego 34-letni
mężczyzna agitował przeciwko wstąpieniu Polski do Unii.
Przewodnicząca komisji zwróciła mu uwagę. W odpowiedzi mężczyzna
zdjął spodnie i pokazał pani przewodniczącej gołą pupę. Został
zatrzymany przez policję pod zarzutem naruszenia ciszy wyborczej,
chociaż dźwięku nie wydał.
D. J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dialog
Pokojowa demonstracja "Solidarności" przed gmachem rządu. Oto
odwieczni miłośnicy dialogu
i przeciwnicy przemocy, którzy przybyli do Warszawy podziękować
rządowi za poręczenie kredytów w kwocie 215 mln zł dla Stoczni
Gdynia S.A., podpisanie umowy z tą stocznią i zawarcie po
negocjacjach porozumienia z "Solidarnością" stoczniowców.








Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Na biwaku w Iraku "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Walczyk z pedofilem cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Już burmistrz a jeszcze nie złodziej "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Panorama" TVP zdradziła swoje eurosceptyczne stanowisko. Ilustrując
filmem, jak będzie wyglądała europejska rzeczywistość po prezydencji
greckiej, czyli za pół roku, puszczono fragment "Greka Zorby". Ten,
w którym Quinn zaczyna tańczyć. Sęk w tym, że radosny taniec jest
reakcją na to, co w filmie wydarzyło się wcześniej, czyli totalnej
rozjebki budowli stawianej przez cały film.
* * *
W Kowarach jest facet, który wynalazł taki zderzak, który przejmuje
całą energię zderzenia i powoduje, że pasy stają się zbędne.
TVN-owskie "Nie do wiary" udowodniło to zdjęciami. Wynalazca ma
jeden ząb i pecha, bo koncerny samochodowe nie są zainteresowane
jego patentami. Zmniejszyłyby one produkcję i spowodowały
bez-robocie wśród mechaników. TVN dobrze wie, że nadaje w kraju,
gdzie mamy 95 proc. wierzących.
* * *
Kwiatkowska "Jedynka" w przerwach między relacjami z Rywiniady
wyemitowała dokument "Seks i szpiegostwo". Było o dupcyngierach z
DDR-owskiej Stasi, którzy posuwali bońskie urzędniczki. Nie dość, że
taki sobie zaruchał, to jeszcze wyciągał z kobitki
bundesrepublikańskie sekrety. Enerdowcy takich agentów ściśle
selekcjonowali, szkolili i określali ksywą Romeo. W tym czasie u nas
podobny potencjał seksualny marnował się w pierdlu pod ksywą
Michnik.
* * *
TVN 24 podał, że aresztowano Wietkonga, który pozyskiwał mięsko z
podwarszawskich psów i kotów. Żółtek poprawiał koniunkturę na wsi,
bo za żywiec płacił miejscowym rolnikom od 20 do 50 złotych za
sztukę. Potem ktoś zjadał tę chapaninę jako kurczaka w pięciu
smakach lub gulasz po sajgońsku. Nie rozumiemy jednak, dlaczego
Samoobrona, PSL i Grabowski z Pękiem nie oprotestowali policyjnego
ataku na polskich przecież hodowców zwierzyny drobnej.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rzeczpospolita półgłówków
* Jak zatrzymać polską konnicę? Wyłączyć karuzelę.
* Co zrobić, gdy Polak rzuci w ciebie granatem?
Należy granat podnieść, wyciągnąć zeń zawleczkę i odrzucić go z
powrotem.
* Dlaczego Chrystus nie narodził się w Polsce?
Bo w całym kraju nie można było znaleźć trzech mędrców i jednej
dziewicy.
Wbrew naszemu własnemu świetnemu samopoczuciu żarty te, dzięki
którym Ameryka natrząsała się z Polaków, mają za podstawę prawdę o
narodku znad Wisły.
Kiedy głupota Polaków została naukowo dowiedziona, Amerykanie
przestali się z nas wyśmiewać. Czy uznali, że podważanie umysłowej
tężyzny najbliższych sojuszników osłabia wartość bojową NATO? Nie.
Gdy przeprowadzone w kilkudziesięciu krajach badania inteligencji
wykazały, iż wśród krajów "pierwszego świata" Polacy (wraz z
Portugalczykami i Chorwatami) należą do trójki narodów o najniższej
w Europie średniej inteligencji. Amerykanie przestali się z nas
natrząsać, gdyż nie pozwala im na to poprawność polityczna. Oni
niepełnosprawnym budują wygodne podjazdy dla wózków lub przyznają
punkty preferencyjne na uczelniach.
W mijającym roku 2002 duże poruszenie w Europie i w USA wywołała
książka zatytułowana "IQ and the Wealth of Nations"* ("Iloraz
inteligencji i bogactwo narodów"), której autorzy Richard Lynn,
profesor psychologii z Ulsteru, i Tatu Vanhanen, profesor nauk
politycznych z Tampere w Finlandii obalili liberalny przesąd, w myśl
którego narody i grupy etniczne nie różnią się od siebie pod
względem inteligencji. Opierając się na rzetelnych i ogólnie
dostępnych danych wykazali także, że to inteligencja lub jej brak w
największym stopniu decyduje o tym, jak powodzi się jej użytkownikom

czy żyją w biedzie, czy opływają w dostatki. Nie umiarkowany
klimat, jak twierdził Monteskiusz, nie dominująca religia, jak
chciał Max Weber, nie obecność lub nieobecność wolnego rynku, nie
wysokość stopy procentowej, jak nam wmawiają ekonomiści, decydują
zatem o sukcesie gospodarczym, lecz właśnie przeciętna wysoka
inteligencja: rozum, tęgi łeb.
Narody o wysokiej inteligencji mają wydajne gospodarki na wszystkich
poziomach, od górnych szczebli zarządzania po robotników
wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych.
Ludzie inteligentni wytwarzają wysokiej jakości towary i usługi,
które nie mogą być produkowane w krajach, gdzie myśli się niechętnie
i z mozołem. Ponadto społeczeństwa odznaczające się wysokim IQ
dysponują całą armią sprawnych i skutecznych urzędników w
dziedzinach, które pośrednio decydują o stanie gospodarki: w
oświacie, medycynie, nauce i sądownictwie.
Inteligentne zarządzanie stwarza warunki do rozwoju gospodarczego,
sprzyja pełnemu zatrudnieniu przy minimalnej inflacji, chroni
konkurencję, zapobiega powstawaniu monopoli, ogranicza przestępczość
i korupcję, zachęca do kształcenia.
Narody inteligentne wybierają sobie równie inteligentnych
przywódców, którzy rozumnie troszczą się o wszechstronny rozwój
kraju. Inteligentne narody mają to wszystko, czego my nie mamy, i
odwrotnie
nie mają tego, co my mamy w nadmiarze.
Wykazana w omawianych przez Lynna i Vanhanena badaniach średnia
inteligencja Polaków wynosi zaledwie 92 punkty. Średnie IQ w
badanych grupach obliczano zaś w porównaniu z przeciętną wśród
Anglików, którą przyjęto za 100. Polskie IQ jest o 18 punktów
mniejsze niż japońskie (110).
W innych krajach Azji Wschodniej uzyskano najwyższe wyniki. Różnica
jest niemal taka, jak między dolną granicą normy a upośledzeniem
umysłowym. Różnice między średnią w Polsce i w rozwiniętych krajach
europejskich są również znaczące i oscylują wokół 10 punktów (Włochy
i Niemcy
po 103; Holandia
100). To cywilizacyjna przepaść!
Polacy okazali się także mniej inteligentni niż na ogół lekceważeni
Rumuni (94) i Rosjanie (96), nie mówiąc już o Czechach i Słowakach
(98).
No i skąd tu wziąć kompetentnych przywódców, lekarzy, sędziów,
naukowców i dziennikarzy? Prawdziwym problemem każdego kraju nie są
bowiem mało inteligentni chłoporobotnicy, lecz matołowata
inteligencja: prawnicy, którzy nie rozumieją treści przedstawianych
im dokumentów albo zapisów konstytucyjnych, naukowcy-przyczynkarze,
bezmyślni dziennikarze przy-milający się do skorumpowanych polityków
i biznesmenów; a w końcu infantylni politycy, np. tacy, którzy z
upodobaniem publicznie manifestują swoją męskość lub odniesione
krzywdy, choć jest to zachowanie właściwe raczej młodzieży męskiej w
wieku przedszkolnym.
Czy infantylizm musi oznaczać niski iloraz inteligencji? Niestety
tak. Wyniki w testach inteligencji, takich np. jak użyte w
omawianych tu badaniach "matryce Ravena", silnie korelują z wynikami
w testach dojrzałości umysłowej. Ludzie inteligentni robią z niej
użytek; z biegiem lat nieuchronnie tracą przedszkolne ambicje.
Umysłowa lichota miłościwie nam panujących to pół biedy. Jest to
grupa nieliczna, a jej wpływ na bieg rzeczy w kraju jest znacznie
mniejszy, niż im i nam się wydaje. Ponadto problem nieinteligentnych
przywódców łatwo można rozwiązać poprzez import kompetentnych osób.
Czyż najpiękniejszych kart historii Polski nie zapisali władcy z
obcych krajów? Sprowadzaliśmy też sobie Chopina, Wita Stwosza,
udomowiliśmy Kopernika. Skąd jednak wziąć tysiące specjalistów,
wynalazców, urzędników państwowych, biznesmenów i lekarzy?
Średnią inteligencję w populacji można w stosunkowo krótkim czasie
poprawić poprzez podniesienie motywacji do myślenia. Tak na przykład
wyjaśnia się wyniki testów, w których wykazano, że Żydzi w diasporze
są bardziej inteligentni niż Żydzi w Izraelu, którzy również wypadli
poniżej oczekiwań (90 punktów), a więc są jeszcze głupsi od Polaków.
Żydzi nieizraelscy muszą walczyć o przeżycie w nieprzyjaznym, obcym
środowisku. W podobnym kierunku zmierzają próby wyjaśnienia
znakomitych karier naukowych młodych Chińczyków na uniwersytetach
amerykańskich. Chińczycy i inni Azjaci to ludzie ambitni, czasem do
samozatracenia.
Czy zbliżony efekt można uzyskać w Polsce? Niestety, nic się w tym
kierunku nie czyni. Kilka lat temu niemal bez echa przeszły
doniesienia o prowadzonych pod patronatem OECD badaniach nad tzw.
analfabetyzmem funkcjonalnym, w których okazało się, że trzy czwarte
Polaków nie rozumie treści tego, co czyta, i że jest to wynik
najgorszy wśród krajów objętych badaniem. Na Zachodzie analfabeci
funkcjonalni stanowią od 10 do 20 proc. społeczeństwa. Zaniepokojony
dziennikarz jednej z gazet zapytał ówczesnego ministra edukacji: "Co
MEN zamierza z tym zrobić?". Minister nie dostrzegł jednak potrzeby
podejmowania żadnych działań, gdyż "dzieci w Polsce są kształcone
znacznie lepiej niż w innych krajach". Dziennikarz pytał dalej, czy
nie powinien powstać program "narodowej alfabetyzacji".

Nikt by nie chciał chodzić gdzieś i się uczyć
usłyszał w
odpowiedzi.

W Polsce ludzie uczą się nie dla wiedzy, ale dla papierka.
Tymczasem w Irlandii, w której wyniki testów, choć słabe, były dwa
razy lepsze niż w Polsce, powstało kilkadziesiąt takich programów:
rządowych i prywatnych. Irlandczycy doznali szoku słusznie
podejrzewając, że ów tajemniczo brzmiący "analfabetyzm funkcjonalny"
niczym się nie różni od pospolitej głupoty, co
jak się zdaje

umknęło uwadze polskich patriotów.
Czy znaleźliśmy się w ślepej uliczce? Czy znajdziemy sposób, żeby
się wzbogacić pomimo niskiej przeciętnej inteligencji? Kiedyś, gdy w
naszej części świata wysadzano w powietrze górskie łańcuchy i
odwracano kierunek biegu rzek, wszystko było możliwe. Na przykład
Komitet Centralny Komunistycznej Partii Chin podjął niegdyś decyzję
o całkowitym wyeliminowaniu z kulinarnej obyczajowości tego kraju
pałeczek do jedzenia i zastąpieniu ich postępowymi sztućcami w stylu
zachodnim. Namawiałem wówczas decydentów z polskich kręgów
przemysłowych, by całą polską gospodarkę przestawić na produkcję
noży, łyżek i widelców dla miliarda Chińczyków, czemu zapewne
sprostalibyśmy technologicznie. Niestety w naszych czasach Chińczycy
nie są już tak postępowi jak dawniej i nie jest pewne, czy nie
wycofaliby się z kontraktu zostawiając nas
głupich!
z miliardami
nikomu niepotrzebnych sztućców.
* Pełny tytuł książki brzmi: "The Bigger Bell Curve: Intelligence,
National Achievement, and The Global Economy IQ and the Wealth of
Nations".

Autor : Andrzej Dominiczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z bohaterskimi minami rząd zaprezentował przyszłoroczny deficyt
budżetowy. Od razu wywołał spekulacje, czy będzie on wynosił tylko
zakładane 45 mld zł, czy też uda się deficyt zwiększyć. Spekulować
jęli też gracze na rynku walutowym podbijając cenę euro. Cieszyli
się eksporterzy, wkurwiali eurokredytobiorcy.
Koncertem Justyny Steczkowskiej zakończył się kolejny krajowy zjazd
NSZZ "Solidarność". Artystka, jak plotki głoszą, dała historycznej
"S" rabat i zaśpiewała za jedyne 30 tys. zetów. Oprócz słuchania
Steczkowskiej delegaci zajmowali się dyskusją o strajku generalnym.
Do fanklubu Steczkowskiej, czyli do NSZZ "Solidarność", zapisali się
pracownicy świdnickiego McDonaldłsa. Następnego dnia firma
solidarnie wypierdoliła ich z roboty. Związek nie ogłosił strajku w
ich obronie ani nawet wezwania do bojkotu sieci restauracji.
60 lat skończył legendarny przywódca pierwszej "Solidarności",
eksprezydent Lech Wałęsa. I znów zapowiedział powrót do życia
politycznego. Aby go obrzydzić społeczeństwu, dupowłazkie, prawicowe
władze Trójmiasta zaproponowały, by tamtejsze lotnisko ochrzcić
imieniem jubilata.
Rozpoczął się kolejny rok akademicki. Obserwatorzy wyższych uczelni
zauważyli, iż spada zainteresowanie młodych obywateli RP studiami
ekonomicznymi i prawniczymi, kształcącymi młode wilczki kapitalizmu.
Wzrasta popularność psychologii i psychiatrii.
O 21 mln zł uboższe już jest Polskie Stronnictwo Ludowe. Sąd
Najwyższy oddalił skargę ludowców na decyzję aństwowej Komisji
Wyborczej odrzucającą rozliczenie finansowe PSL za wybory do
parlamentu w 2001 r. To oznacza, że partia Kalinowskiego nie
dostanie nawet złotówki z dotacji budżetowej. Gdyby policzyć łączne
straty PSL, czyli zyski budżetu, to na kiepskiej sprawozdawczości
zielonych zarobimy do 2005 r. prawie 30 mln zł. Dziękujemy, panie
prezesie Kalinowski.
Immunitety straciła czwórka posłów Samoobrony: Budner, Lepper,
Filipek i Zbyrowska. Za akcję protestacyjną i rozsypywanie
importowanego do Polski zboża. O utracie immunitetu przez posła SLD
i wiceministra administracji i spraw wewnętrznych Zbigniewa Sobotki
huczało w Sejmie przez cały miniony tydzień. Sobotkę oskarża
kielecka prokuratura o udział w przecieku ostrzegającym
starachowickich samorządowców przed zaplanowanymi aresztowaniami.
Wniosek o uchylenie immunitetu podpisał minister sprawiedliwości i
prokurator ge-neralny Grzegorz Kurczuk. Sobotka, aby nie utrudniać
śledztwa,podał się do dymisji i zrzekł się immunitetu.
Obsługujący papieża Jana Pawła sekretarz Stanisław Dziwisz został
arcybiskupem tytularnym. Papieża odwiedzili w zeszły piątek premier
Miller i minister Cimoszewicz. Zdrowia Ojcu Przenajświętszemu
życzyli.
Ogłoszono, że jedynie 18 proc. obywateli RP odczuwa skutki ożywienia
gospodarczego. Aż 83 proc. uważa, że w tej kadencji SLD nie dba o
interesy najsłabszych i najuboższych obywateli RP.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Celiński pod pociąg

Panowie z zarządu! Traktujcie nas poważnie! Niektórzy z nas jakieś
szkoły pokończyli i dodawać potrafią!
przywoływał do porządku
zarząd PKP poseł Bogusław Liberadzki (SLD) na kolejnym posiedzeniu
sejmowej Komisji Transportu.
Dyrektor naczelny PKP Krzysztof Celiński przyniósł wreszcie posłom
dokumentację mówiącą o sytuacji przedsiębiorstwa. Tak niechlujnie
sporządzoną, że nawet liczby w tabelkach nie chciały się ze sobą
zgodzić. Na poprzednim posiedzeniu komisji Celiński też się nie
popisał, nie umiał odpowiedzieć na żadne z pytań dotyczących
sytuacji polskich kolei. Totalna kompromitacja zarządu PKP.
Komisja sejmowa zakończyła obrady konstatując katastrofę PKP:
nastąpił spadek przewozów ładunków o blisko 20 proc., dług PKP nadal
rośnie, po podziale na 20 spółek mnoży się zarówno zadłużenie
wewnętrzne, jak i zewnętrzne; nawet spółka Cargo zajmująca się
transportem towarowym przestała przynosić zyski, na kolei
zrealizowano zaledwie 40 proc. planowanych inwestycji, marnotrawiąc
wiele zachodnich środków pomocowych, a przewozy regionalne po trzech
miesiącach działalności wykazały stratę 325 mln zł. Krótko mówiąc,
efekt ustawy o restrukturyzacji i komercjalizacji PKP jest odwrotny
do zamierzonego. Podział na spółki nie tylko nie przyniósł
oszczędności, ale wzmógł zadłużenie i rozmył odpowiedzialność. W
drugiej połowie zeszłego roku nastąpiło znaczne pogorszenie i tak
już fatalnego stanu finansowego firmy.
Na czele PKP wciąż stoi powołany przez rząd premiera Buzka

Krzysztof Celiski. Jak nam powiedział wicepremier Pol:
profesjonalista i fachowiec.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Duszpasterz pędzi dusze "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Sztandarowa publicystyka zanikającego Pulsu
"Piątka u Semki"

wywołała niecodzienną reakcję Michała Kamińskiego, ostatnio PiSuara.
Niegdysiejszy pielgrzym do Pinocheta zapałał teraz miłością do
niemieckiej SPD. Uczucie to jest w nim równie silne jak niechęć do
niemieckiej chadecji, a za sztandarowego anty-Polaka obrał sobie
Kohla. Czyżby dyskwalifikował go za obściskiwanie Mazowieckiego?
* * *
Niemiecka debata telewizyjna pomiędzy Schrderem i Stoiberem
nasunęła nam pewien pomysł na finansowanie partii politycznych.
Publiczną napierdalankę transmitowały w Niemczech dwa jak
najbardziej komercyjne kanały
RTL i SAT1. Chyba nie
bezinteresownie. A może by tak u nas, wzorem Canal Plus i kopanej
ligi, jakaś telewizja objęła patronatem scenę polityczną i po
każdych wyborach premiowała zwycięzców? Może TVN wykupiłby na
wyłączność prawo do pokazywania Millera lub Leppera? Tylko kogo
wtedy by pokazywały "Wiadomości"?
* * *
W TVN24 Tomasz Nałęcz w imieniu narodu zaprotestował przeciwko
zepchnięciu telewizyjnego show o nazwie "Obrady Sejmu" z "Dwójki" na
"Trójkę" i zapowiedział w związku z tym zrobienie porządku z
Kwiatkowskim. Poranną widownię stanowią głównie bezrobotni. Zamiast
pieprzyć bez sensu, wziąłby się lepiej Nałęcz do wymyślenia czegoś,
co zmniejszyłoby poranną oglądalność.
* * *
Główne publiczne "Wiadomości" poinformowały o kolejnym sukcesie
Polaka. Surwiwalowiec Jacek Pałkiewicz właśnie odkrył słynne złote
miasto
Eldorado. Prawie odkrył, bo do pełni szczęścia i złota
zabrakło mu jakieś pół kilometra i pół miliona dolców. Mesedż jest
prosty. Zrzućta się sponsorzy, to następnym razem Pałkiewicz już na
pewno sławą Polskę okryje, a wam procentami za sponsoring
wynagrodzi. Śliczne polowanie na jeleni wierzących w bajkowe skarby.
Tylko czemu taka prywatna akwizycja odbywa się w publicznej
telewizji?
* * *
Publiczna Kwiatkowska podpisała porozumienie z kościelnym Ośrodkiem
Dokumentacji Pontyfikatu
Jana Pawła II. Teraz w TVP będzie jeszcze więcej papieża i mniej
tele-wizji. Przynajmniej przez pewien czas.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Papież gra w gumy
Wielki Kościół wspiera malutkiego wirusa.
Jajogłowi wciąż kraczą: Ziemi grozi klęska przeludnienia, dla
rodzących się w obecnym tempie nie wystarczy żywności, ludzka
szarańcza spustoszy i utopi w ekskrementach planetę, jeśli nie
będzie się egzekwować kontroli urodzin i uczyć kobiet, jak unikać
brzucha rok w rok. Nieprawda
rzecze Kościół. I ma rację. Rzesze
ziemian opuszczają planetę dzięki AIDS niemal tak szybko, jak się na
niej pojawiają. Wara od kondomów i innych instrumentów cywilizacji
śmierci. Wiara, modlitwa i spoko.
* * *
Raport UN AIDS, agencji ONZ odpowiedzialnej za koordynację walki z
tą chorobą, ubiera nowy holokaust w liczby, dane i scjentystyczne
prognozy; pokazuje horror w całej okazałości. W roku 2003
zachorowało i zmarło na AIDS więcej ludzi niż kiedykolwiek przedtem.
3 mln istot zrobiło miejsce następnym; kolejne 5 mln złapało wirusa
HIV powiększając grupę zmierzającą na cmentarz do blisko 50 mln. To
epidemia, która wzięła początek od białych gejów z warstwy średniej

konstatuje dyrektor UN AIDS, dr Peter Piot.
Dziś AIDS ma twarz
młodej Afrykanki.
W krajach rejonu Sahary
epicentrum apokalipsy
26,6 mln ludzi z
wirusem HIV czeka rychła śmierć. Nowe fale zarazy docierają do Chin,
Rosji, Indonezji. Ponownie dr Piot: Obecne wysiłki światowe są
absolutnie niewystarczające jako broń przeciw spirali epidemii,
która wymknęła się spod kontroli.
Ocenom US AIDS wtóruje raport "State of World Population" autorstwa
United Nations Population Fund. Jedna osoba zaraża się wirusem co 14
sekund, dzień w dzień globalny klub chorych powiększa się o 6 tys.
nosicieli w wieku 15
24 lat; w większości (dwie trzecie) są to
kobiety zamieszkujące kraje rozwijające się.
Połowa pasażerów Ziemi ma mniej niż 25 lat; 87 proc. z nich mieszka
w państwach zabiedzonych i zacofanych. Kluczowe realia ich
egzystencji: bieda, głód, analfabetyzm, brak dostępu do usług
medycznych. Ponad 13 mln dzieci poniżej 13. roku życia straciło
jedno z rodziców lub oboje z powodu AIDS. W Somalii 70 proc.
dziewcząt nie ma pojęcia, co to AIDS; tylko 1 proc. populacji kraju
wie, jak się przed nim chronić. Jedynie 3 proc. Afrykańczyków w
wieku aktywności seksualnej używa kondomów. Potrzeba o wiele
większego wsparcia w zakresie wychowania seksualnego i programów
profilaktyki AIDS dla młodych, tak w szkole, jak i poza nią

podsumowuje dyrektor Population Fund Thoraya Ahmed Obaid.
To nie
jest tylko sprawa zdrowia publicznego. To katastrofa globalna,
wymagająca pilnej, globalnej akcji.
* * *
Spójrzmy, kto i jak się angażuje.
Rok temu Bush junior z wielką pompą ogłosił, że Ameryka wyasygnuje
skromną jak na supermocarstwo sumkę na pomoc Afryce w zwalczaniu
AIDS. Deklaracje składać i zbierać za nie oklaski łatwo, sięgnięcie
po portfel przychodzi niepomiernie trudniej. Wypłaty rat ślimaczą
się i opóźniają. Okazuje się ponadto, że jedna trzecia obiecanej
kwoty może być wykorzystana wyłącznie na bezowocne przecież
namawinie młodych Murzynów do abstynencji seksualnej. Mianowani
przez Dablju z ideologicznego klucza funkcjonariusze zarządzający
opieką zdrowotną z namaszczeniem propagują pseudonaukowe kretynizmy,
że kondomy nie zapobiegają zarażaniu i jedynym skutecznym środkiem
jest lansowane przez konserwatywny elektorat Busha przedmałżeńskie
dziewictwo.
Przed dwoma miesiącami Światowa Organizacja Zdrowia ONZ potępiła
jako niebezpieczną i "całkowicie nieprawdziwą" wypowiedź kardynała
Alfonso Lopeza Trujillo (kieruje Pontyfikalną Radą ds. Rodziny) w
wywiadzie dla BBC. Trujillo powtórzył to, co w przeszłości opowiadał
już kilkakrotnie: że kondomy nie zabezpieczają przed AIDS, ponieważ
wirus HIV jest tak mały, że przenika przez mikroskopijne dziurki w
gumie.
Amerykański biskup Raymond Burke ze stanu Wisconsin zakazał
podległemu mu duszpasterstwu AIDS Ministry Project udziału i
zbierania pieniędzy na zwalczanie epidemii podczas dorocznego marszu
na rzecz zapobiegania AIDS, bo niektórzy jego uczestnicy wywodzą się
z organizacji homoseksualistów. W nagrodę Karol Wojtyła mianował
Burkeła arcybiskupem St. Louis.
* * *
Niedawno członek parlamentu Kenii oświadczył, że największą
przeszkodą w zwalczaniu AIDS jest Kościół katolicki. W grudniu
zeszłego roku ugrupowanie wiernych Catholics for a Free Choice oraz
20 innych organizacji zaapelowało do hierarchów Kościoła, by
zaakceptowali kondomy jako narzędzie zapobiegania AIDS. Ale biskupi
nie są władni podjąć takiej decyzji. Zresztą Kościół nie jest w tej
sprawie monolitem: konferencje biskupów w Niemczech i Francji
wezwały Watykan do tego, by uznał rolę prezerwatywy w profilaktyce
AIDS. Zmiany stosunku centrali Kościoła wobec gumek bardzo stanowczo
domaga się południowoafrykański biskup Kevin Dowling mówiąc, że
ratują one życie.
Artykuł opisujący sytuację chorych na AIDS w Ameryce Łacińskiej "The
New York Times" rozpoczyna zdaniem: Gdyby papież Jan Paweł II
przybył do katolickiego szpitala w biednej południowo-zachodniej
części Salwadoru, uznałby za skandal to, co pracujący tutaj robią. I
dzięki Bogu! Katoliccy lekarze i zakonnice zatrudnieni w szpitalu
gwiżdżą na antykondomowe obsesje religijne Wojtyły i robią, co mogą,
by ratować ludzi. Muszą się strzec nie tylko szefa Watykanu, ale i
konserwatywnych biskupów, których on mianował, by wykarczowali
teologię wyzwolenia i stali na straży papieskich doktryn. W
Salwadorze, gdzie tylko 4 proc. kobiet używa środki antykoncepcyjne
przy pierwszym stosunku, biskupi wymusili na władzach zakaz aborcji
nawet wówczas, gdy ratuje to życie ciężarnej; przeforsowali też
ustawę, na mocy której kondomy muszą być zaopatrzone w informację,
że nie chronią przed AIDS. Watykan
stwierdza Nicholas Kristof w
"The New York Times"
jest w coraz większym stopniu oderwany od
rzeczywistości i posługuje się reakcyjnymi, wręcz śmiercionośnymi
sposobami wpływania na politykę zdrowotną krajów rozwijających się.
Tymczasem szeregowi pracownicy szpitali katolickich w Ameryce
Łacińskiej uświadamiają pacjentki w zakresie stosowania tabletek
antykoncepcyjnych i kondomów, przedstawiają zalety spirali
domacicznej. Pokazują na bananie, jak zakładać prezerwatywę.
Przełożeni
księża
nie zgłaszają obiekcji. Siostry ze szpitala
dla biednych w gwatemalskiej dżungli prowadzą działalność
profilaktyczną tłumacząc prostytutkom i uczniom, jak kondomy chronią
ich przed zabójczą chorobą. Ta humanitarna praca jest
przypomnieniem, że Kościół katolicki jest większy niż Watykan:
lokalni księża i zakonnice często ignorują troglodytów z Rzymu i
dyskretnie robią, co mogą, by ratować parafian przed AIDS

konkluduje najpoważniejszy dziennik USA.
* * *
W batalii o śmierć za cenę moralnej czystości Kościół może liczyć na
swych ideowych kompanów: konserwatywną prawicę, zwłaszcza w USA, i
muzułmański fanatyzm. Przywódcy islamscy zdelegalizowali właśnie
kondomy w Somalii
orzekli, iż przyczy-niają się do
rozprzestrzeniania cudzołóstwa. Ich promocja karana jest chłostą.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pani minister wsiąka
Buzkowa minister skarbu państwa Aldona Kamela-Sowińska oświadczyła
właśnie, że chce być prezydentem Poznania. Zamierza startować jako
kandydat niezależny, co wskazuje na to, że nie jest mile widziana
nawet na prawicy. Zapewnia, że zrobi wszystko, żeby pod jej rządami
Poznań stał się metropolią, co się zowie. Już się boimy.
Aldona Kamela-Sowińska, przez 10 lat dyrektorowała Fundacji "Sami
Sobie". Fundacja miała robić dobrze pracownikom prywatyzowanych
przedsiębiorstw, ale robiła dobrze sama sobie. Od sierpnia zeszłego
roku ukochanym bachorem pani Aldony zajmuje się Prokuratura Okręgowa
w Zielonej Górze. Z podjęciem decyzji organa czekają na NIK, który w
listopadzie 2001 r. zakończył kontrolę w Ministerstwie Skarbu
Państwa, ale dotąd nie zdążył przedstawić wyników.
* * *
Kamela-Sowińska od połowy lat 70. jest pracownikiem naukowym
Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Od
samego początku swej późniejszej politycznej kariery tkwiła blisko
prywatyzacji. I kapitału. Najpierw doradzała pełnomocnikowi wojewody
poznańskiego ds. przekształceń własnościowych, a w latach 1993
94
należała do grupy doradczej ministra przekształceń własnościowych.
W 1990 r. razem z kolesiami lubiącymi kimać na styropianie założyła
Fundację Własności Prywatnej "Sami Sobie". Fundacja nakłaniała
przy-mierzające się do prywatyzacji państwowe przedsiębiorstwa do
przekazywania darowizn na jej konto, by uniknąć popiwku. 70 proc.
pie-niędzy miało wracać do donatorów. Ujawniony później instynkt
bezkom-promisowego państwowca wówczas nie przeszkadzał
Kameli-Sowińskiej w bezkompromisowym skubaniu skarbu państwa.
Wszyscy mieli wychodzić na swoje: przedsiębiorstwa odpisywały sobie
darowiznę od kwoty podlegającej opodatkowaniu, a fundacja pobierała
30 proc. od wpłaconych sum. Ale wkrótce okazało się, że na swoje
wychodzi tylko fundacja.
* * *
W 1993 r. Sąd Najwyższy wydał wyrok, w świetle którego działania
"Sami Sobie" okazały się niezgodne z prawem. Darowizna mogła być
odpisana od dochodu tylko wtedy, jeżeli została przeznaczona na cele
społeczne, zaś przeznaczenie jej na zmianę formy własności celem
społecznym
według sądu
nie było.
I wtedy się zaczęło. Urzędy skar-bowe przystąpiły do intensywnego
trzepania donatorów. Ponad 50 przedsiębiorstw musiało zwrócić
skarbowi państwa odpisane podatki. Nierzadko wraz z odsetkami
sięgającymi 200 proc.

Śledztwo dotyczy doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia
mieniem zakładów państwowych poprzez wprowadzenie w błąd co do
możliwości odliczenia od podatku kwoty darowizn przekazanych
Fundacji "Sami Sobie"
mówi Marta Kosicka z Prokuratury Okręgowej w
Zielonej Górze.
Sumy powierzane fundacji były różne. Najwięcej, po
25 mld starych złotych, wpłaciły na jej konto Wytwórnia Wyrobów
Tytoniowych w Poznaniu i Zakłady Chemiczne w Szczecinie. Fundacja
zwracała 70 proc. wpłaconych pieniędzy. Szkopuł w tym, że
przedsiębiorstwa musiały jednak zapłacić podatek, niekiedy wraz z
odsetkami, za zwłokę. W efekcie traciły na tej operacji. W kilku
przypadkach zmuszone były do za-
płaty podatków oraz odsetek, a na dodatek fundacja w ogóle nie
zwróciła im "darowizn"
tak było, jeśli nie dochodziło do
prywatyzacji.
Oto przykłady firm, które na romansie z fundacją pani Aldony wyszły
jak Zabłocki na mydle:
Orzechowskie Zakłady Przemysłu Sklejek wpłaciły na konto fundacji
500 mln starych złotych. Ponieważ zakładów nie sprywatyzowano, w
ogóle nie otrzymały zwrotu pieniędzy. Musiały za to oddać skarbowi
państwa 200 mln z tytułu niesłusznie pomniejszonego podatku. Urząd
skarbowy odstąpił od egzekwowania odsetek za zwłokę.
Wytwórnia Wyrobów Tytoniowych w Poznaniu podarowała fundacji 25 mld
starych złotych. Dostała 70 proc. tej sumy, ale po pewnym czasie
musiała zwrócić skarbowi państwa 10 mld podatku oraz prawie 20 mld z
tytułu odsetek za zwłokę.
Meramont wpłacił jako darowiznę 2 mld; skarbowi państwa oddał blisko
1 mld 700 mln, z czego ponad 891 mln to odsetki za zwłokę.
Poznański Energopol również zasilił kasę fundacji 2 mld zł. Skarbowi
państwa oddał za niesłusznie pomniejszony podatek 1 mld 596 mln. Za
odsetki tylko 533 mln, gdyż urząd skarbowy odstąpił od egzekwowania
całości należności.
Na liście donatorów "Sami Sobie" znajduje się 68 przedsiębiorstw z
całej Polski. Łącznie wpłaciły
na konto fundacji ok. 90 mld starych złotych. Kilkanaście z tych
firm poszło już do piachu, do czego z całą pewnością przyczynił się
kosztowny interes z Fundacją "Sami Sobie".
Na razie prokuratura nikomu nie przedstawiła zarzutów i nie wiadomo,
czy kiedykolwiek przedstawi. W grę może wchodzić artykuł 286 kodeksu
karnego, który za doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia
mieniem w celu osiągnięcia korzyści majątkowych przewiduje karę
więzienia od 6 miesięcy do 8 lat. Rzecz w tym, że darowizny na rzecz
fundacji dokonywane były w latach 1990
1991, a tylko jedna na
początku 1992 r. Zartem przy takiej kwalifikacji prawnej pani Aldona
może zostać oskarżona najwyżej z powodu tych donacji, które wpłynęły
na konto Fundacji "Sami Sobie" od 31 sierpnia 1991 r. do początku
2002 r. Opisane w artykule 286 przestępstwo ulega bowiem
przedawnieniu po 10 latach. Przy czym wiążąca jest data wszczęcia
postępowania przez prokuraturę
30 sierpnia 2001 r. Wszystko, co
zrobiła pani Aldona 10 i więcej lat wcześniej, prawdopodobnie
zostanie jej darowane z powodu przedawnienia.
* * *
Drugi wątek, który bada zielonogórska prokuratura raczej nie ulegnie
przedawnieniu. Chodzi o warte kilkaset tysięcy dolarów zlecenia,
które od Ministerstwa Skarbu Państwa otrzymywała spółka Instytut
Zarządzania Kapitałem w czasach, gdy Kamela-Sowińska była
podsekretarzem stanu. Pani Aldona w tej spółce miała udziały, a
szefem Instytutu był Andrzej Bartek Mirecki
jej bardzo dobry
znajomy.
Prokuratura czeka na wyniki kontroli, którą w Ministerstwie Skarbu
Państwa przeprowadziła NIK. Rezultaty są już ustalone (kontrola
zakończyła się w listopadzie 2001), ale NIK nie chce ich przekazać
prokuraturze. Ponoć ze względu na odwołania od kontroli, jakie
wniosła Kamela-Sowińska. Czas biegnie i jest miłosierny
dla sprytnych.

Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szantaż Panowie Oficerowie
Wojsko polskie pojechało do Iraku nieść, te, no... pokój i
stabilizację. Miller z Kwaśniewskim w tym akurat wypadku są zgodni.
A to, że większość społeczeństwa jest przeciw okupacji Iraku, to
marudzenie i niedostrzeganie prawdziwego interesu Polski. W tle stał
chór generałów zawodzących basem, iż do Iraku jadą wyłącznie
ochotnicy, a jest ich tak dużo, że odrzuconymi można by obdzielić
misje pokojowe na całym świecie. Miło mi niniejszym donieść, że
ochot-niczość (od ochoty) to łgarstwo.
Wyżej reprodukujemy kuriozalny, a jednocześnie obrzydliwy dokument.
Pokazuje, że ochotnicy są przymusowi. Posługując się zgodnym z
prawem szantażem armia werbuje lekarzy wojskowych na wyjazd do
Iraku. Podpisany na dokumencie pułkownik Wiesław Wronkowski (w
zastępstwie, ale szef sztabu korpusu gen. brygady Bronisław
Kwiatkowski odpowiada za treść pisma) ni mniej, ni więcej, tylko
wydaje polecenie szefom sztabu jednostek wojskowych 2 Korpusu
Zmechanizowanego w Krakowie, by szantażem przymuszali wojskowych
lekarzy do wyjazdu.
Jeżeli bowiem lekarz odmówi wyjazdu do Iraku, to decyzją szefa
sztabu przekreśla swoją dalszą karierę i lekarza, i oficera. Czyli
jest skończony.
Nie wierzę, by to pismo było samodzielnym pomysłem szefa sztabu.
Musiał o nim wiedzieć dowódca korpusu, gen. dywizji Mieczysław
Stachowiak. Gratulujemy metod działania w demokratycznej armii III
Rzeczypospolitej. Podobno są na świecie kraje, w których za
podpisanie takiego dokumentu w sprawie ochotniczego zaciągu
oficerowi zerwano by naramienniki.
Jeżeli tak rekrutuje się ochotników do Iraku i jeżeli w ten sposób
działa się w polskiej armii, to lepiej sprawę obrony naszych granic
oddać harcerzom. Szantażyści wygrywać mogą wojny. Ale sztabowcy tak
niemądrzy, aby polecenia stosowania szantażu wydawać na piśmie,
stanowią wielkie niebezpieczeństwo.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przetargowica
W MON
po serii artykułów prasowych
rozpoczęły się aresztowania.
Zapuszkowano mało ważnych i nie za to, co trzeba.
Przed tygodniem ("NIE" nr 47/2003) w artykule "Gra w Fińczyka" po
raz kolejny podważaliśmy przetarg na Kołowy Transporter Opancerzony
(KTO). Wartość
blisko 5 mld zł! Powtórzyliśmy, że przetarg mógł
być ustawiony. Powtórzyliśmy też zarzuty, że inny przetarg
na
przeciwpancerne pociski kierowane (ppk)
odbył się niezgodnie z
prawem. Wartość tego kontraktu przekracza 1,5 mld zł. Od czterech
miesięcy trąbimy o nieprawidłowościach przy zakupach dokonywanych
przez MON.
Jednocześnie w "Życiu Warszawy" ukazała się seria artykułów o
aresztowaniach w MON, a w "Newsweeku" artykuł o kolejnym MON-owskim
przekręcie. MON zareagował komunikatem: W związku z publikacjami
zamieszczonymi 17 bm. w tygodnikach "Newsweek" i "NIE" Minister
Obrony Narodowej Jerzy Szmajdziński polecił Departamentowi Kontroli
MON zbadanie w trybie pilnym opisanych spraw i przedstawienie
wniosków, w tym dotyczących odpowiedzialności personalnej.
Panie Ministrze! Jaja Pan sobie robi? Ułatwię Departamentowi
Kontroli pracę, przynajmniej w części "odpowiedzialności
personalnej". Z rozkoszą zacytuję wypowiedzi Pana
Ministrze
Szmajdziński, Pana zastępcy odpowiedzialnego za zakupy

wiceministra Zemke, oraz awansowanego na Pana wniosek dyrektora
Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych gen. Pawła Nowaka
broniących trybu wyboru i transporterów, i pocisków
przeciwpancernych. I co
podwładni zdemaskują swoich szefów?
* * *
Jak już informowaliśmy, przed trzema tygodniami ("NIE" nr 46 i
47/2003) w MON rozpoczęły się aresztowania. W wojskowej puszce
siedzi trzech wysokich rangą oficerów. Najważniejszym z nich jest
płk Janusz W.
zastępca szefa logistyki wojsk lądowych i przy
okazji szef służby samochodowo-pancernej. Główne zarzuty kierowane
pod adresem zatrzymanych to nieprawidłowości przy czterech
przetargach. Najważniejszym z nich jest ponoć przetarg na sześć
agregatów prądotwórczych, które trafiły do Iraku.
Wybrano wyrób bardzo dobry, ale zakupione agregaty nie mają systemu
samochłodzenia, bardzo w Iraku przydatnego. Nie przegrzewają się, bo
z powodzeniem pracują bez osłon. Jedna z firm chcących sprzedać MON
swoje agregaty wyposażyła je w system chłodzenia, nie ona jednak
wygrała przetarg. Jako że Janusz W. siedzi, nie mogę powiedzieć,
czym się kierował wybierając wyrób zakupiony. Jest tutaj jednak
pewne "ale". To nie aresztowany pułkownik dokonał tego zakupu, lecz
szef zaopatrzenia gen. Paweł Nowak. Nadzór nad pracą płk. Janusza W.
sprawował zaś inny generał.
Wiemy, że Wojskowe Służby Informacyjne (WSI), które zatrzymały
trzech wojskowych, były do tego aż dziwnie solidnie przygotowane.
Gdy smutni panowie weszli do gabinetu, gdzie mieli szukać
dokumentacji interesujących ich przetargów, przynieśli ze sobą 9
własnych segregatorów. Ich zawartość była identyczna z zawartością
tych, które stały w gabinecie. Skąd je wzięli? Otrzymali je
wcześniej od gen. Nowaka. Wszystko więc było już wcześniej nagrane
na najwyższym szczeblu.
Afera związana z zatrzymaniami w MON coraz bardziej wygląda na
wewnętrzną rozgrywkę grupy oficerów, którą decydenci resortu obrony
postanowili wykorzystać propagandowo: przejrzystość i uczciwość w
przetargach.
Zarzut ustawienia przetargu na sześć agregatów prądotwórczych za
około 2 mln zł poprzez pominięcie jednego z wymogów (chłodzenie) i
zrobienie z tego afery uważam za kpinę! W przetargu na KTO za 5 mld
zł zrobiono większe cyrki. Przy wyborze wozu w kilkunastu punktach
zakpiono ze Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia (SIWZ). Od
prac komisji przetargowej odsunięto osoby ustalające te warunki. W
trakcie trwania przetargu zmieniono skład komisji! Jak się to ma do
przetargu na sześć agregatów wartych dwa i pół tysiąca razy mniej
niż KTO?
Dlaczego gen. Nowak zdecydował się na doprowadzenie do aresztowania
trzech oficerów, możemy się tylko domyślać. Aresztowany płk Janusz
W. nie zgodził się na jedną z propozycji gen. Nowaka. Otóż
jak już
pisaliśmy
zamówiliśmy u Finów 690 konstruowanych obecnie
transporterów Patria. 656 sztuk tych wozów ma mieć 4 osie, 34 sztuki

3 osie. Dla producenta oznacza to nieomal konieczność
konstruowania nowego pojazdu, gdy nie jest jeszcze gotowy pierwszy!
Nowak miał zaproponować (na piśmie), aby wszystkie wozy były
wyposażone w 4 osie. Janusz W. zaprotestował.
Twierdzę też, że główny zaopatrzeniowiec MON gen. Paweł Nowak ma
powody do uległości wobec WSI. Bardzo duże zainteresowanie
dokonywanymi przez niego zakupami Wojskowe Służby Informacyjne
wykazywały pod koniec 2002 r. W jakim szło ono kierunku, zaraz
wyjaśnimy.
* * *
Jak przeprowadzać przetargi, aby utrudnić przekupstwo, określono
ustawie o zamówieniach publicznych. Przyjętej w drodze przetargu
oferty zmieniać nie można. Wyraźnie mówi o tym pkt 1 art. 76 tej
ustawy nazywany "zakazem zmiany umowy".
Zakazuje się zmian postanowień zawartej umowy oraz wprowadzania
nowych postanowień do umowy, niekorzystnych dla zamawiającego,
jeżeli przy ich uwzględnieniu należałoby zmienić treść oferty, na
podstawie której dokonano wyboru oferenta, chyba że konieczność
wprowadzenia takich zmian wynika z okoliczności, których nie można
było przewidzieć w chwili zawarcia umowy.
Ciekawa konstrukcja: na początku zdania informacja, że nie można,
pod koniec, że można. A okoliczności to mają do siebie, że się
zmieniają. Na przykład po podpisaniu umowy nagle podskakuje stawka
VAT za zamawiany towar. Ciężko wymagać od kogoś, żeby dokładał z
własnej kieszeni.
Zwróciliśmy się do Urzędu Zamówień Publicznych z zapytaniem, jak
często w skali kraju stosuje się zmiany po przetargu. Wiceprezes UZP
Włodzimierz Dzierżanowski odpowiedział nam, że jego Urząd nie wie.
Wybraliśmy więc kilka ministerstw i zwróciliśmy się do nich.
Interesował nas okres rządów SLD
od października 2001 r. do połowy
2003 r. Porównanie odpowiedzi było dość szokujące.
W Ministerstwie Infrastruktury sporządzono w interesującym nas
okresie 7 aneksów do umów z powołaniem się na art. 76. Podano
wszystkie interesujące nas szczegóły.
Podobnie MSWiA. Odpowiedziano ze szczegółami: Straż Graniczna
8
aneksów, Komenda Główna Policji
20 aneksów, Straż Pożarna
12,
Zarząd Zasobów Mieszkaniowych MSWiA
3.
W zdecydowanej większości były to sprawy banalne: facet od malowania
budynku nie wyrobił się w przewidzianym czasie, bo przez kilka
tygodni padał deszcz. Z powodu mrozu inny nie założył w terminie
okien itp. Liczba zawartych aneksów nie przekracza w tych
ministerstwach 1 proc. umów z przetargów.
Całą tę statystykę chcieliśmy porównać ze statystyką MON.
Ministerstwo odmówiło nam informacji, w przypadku jakich zamówień
zastosowano aneksy, nie podano też wartości kontraktów ani nazw
firm, z którymi je podpisano. Zasłonięto się przy tym tajemnicą
państwową. Jest to oczywistą bzdurą, bo przetargi ogłaszane były w
sposób jawny! Dlaczego zrobiono tajemnicę, wyjaśnia statystyka.
W 2001 r. (przez 3 miesiące) MON zawarło ogółem 78 umów, z których
zmieniono sporządzając aneksy 13. Daje to 16 proc. ogółu przetargów.
W 2002 r. na 522 umowy "aneksowano" 107, czyli 21 proc. Łącznie
przez 15 miesięcy z 600 umów aneksy wprowadzono do 120, czyli do co
piątej!
Popatrzmy na rekordowy rok 2002: 107 aneksów. Jeśli odliczyć dni
wolne od pracy i urlopy dyrektora Departamentu Zaopatrywania Sił
Zbrojnych MON, to wychodzi na to, że co drugi dzień zmieniał coś w
umowach za-wartych po przetargu. W okresie tym Departamentem
kierował gen. Paweł Nowak.
Dziwne rzeczy w MON-owskich procedurach przetargowych wkurzyły
startujące w tych przetargach firmy konkurentów. W interesującym nas
okresie do sądu arbitrażowego wpłynęło
69 protestów. Aż 17 z nich (24,6 proc.) uznał sąd za uzasadnione. Za
rządów poprzednika gen. Nowaka ani jednego protestu nie uznano za
uzasadniony.
Aby ustalić prawdę o przetargach, władze kontrolne powinny zbadać
wszystkie 120 zmienione umowy.
Wcześniej napisałem, że pod koniec 2002 r. przetargami Pawła Nowaka
zainteresowały się WSI. Odtąd, tj. w pierwszej połowie 2003 r., nie
zawarto w MON już ani jednego aneksu do umowy wykorzystując do tego
art. 76 ustawy o zamówieniach publicznych!
Oczywiście poprosiłem MON o próbę wyjaśnienia tak ogromnej liczby
aneksów sporządzonych w latach 2001
2002. Tłumaczenie było proste

operacja w Afganistanie. Jednakże w roku 2003 mieliśmy wojnę w Iraku
i mamy jego okupację. A obeszło się bez grzebania w zawartych
kontraktach. Nasz wniosek: strach obleciał dygnitarzy od zakupów dla
wojska
* * *
Wnioski po tej lekturze powinni Państwo wyciągnąć sami: czy mieliśmy
rację apelując przez cztery miesiące do kierownictwa MON o
wpuszczenie do Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych niezależnych
ekspertów? Nasi Czytelnicy mogą się czuć robieni w wała, gdy
dowiadują się, że kibluje trzech oficerów podejrzanych o ustawienie
czterech przetargów, z których najpoważniejszy dotyczy zakupu
sześciu agregatów prądotwórczych.
Przypomnijmy: wartość tylko największych kontraktów negocjowanych
bądź już realizowanych przez MON przekracza 25 mld zł. Wartość
sześciu agregatów to 2 mln zł.
Robi to takie wrażenie, jakby łapano pchłę, żeby osłonić słonia.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Dariusz Michalczewski zwierzył się "Playboyowi", że lubi się bawić
krótko, ale głośno i intensywnie. Maryśki nie pali, bo strasznie po
niej rzyga, za to po alkoholu nie mdli go. Kiedyś dał w mordę
jakiemuś frajerowi w dyskotece, ale opowiastki o tym, że bił żonę i
dzieci, to farmazony. Jestem, kurwa, nerwus, tłumaczy. Teraz chce
się wyciszyć. Ma mu w tym pomóc joga.
* * *
Patrycja Ossowska, oficjalna narzeczona Darka Michalczewskiego,
wierzy w "Fakcie" w jego metamorfozę. To nic, że Darek jest
babiarzem i swoją małżonkę zdradził już w dniu ślubu. To przeszłość,
błędy młodości. Darek wyszumiał się po prostu. Teraz dojrzał. Zdaje
nawet maturę, do której podchodzi od roku 2001. Miał problemy, nawet
na niemieckim się poślizgnął.
* * *
Dorota Robaczewska, słynna Doda z "Baru", zadeklarowała w "Fakcie",
że kiedy jej narzeczony zawodnik piłki kopanej Radek Majdan
przyjedzie do niej na weekend, to wybzyka się tak, że aż będą jej
skakać uszy. Jak bzyka się Doda, można zobaczyć na teledysku
promującym jej pierwszą płytę z nagraniami wokalnymi. Doda jest
wysportowana, zatem Radkowi też coś może skoczyć.
* * *
Pastwo Robaczewscy z Ciechanowa, naturalni rodzice Dody,
oświadczyli w "Fakcie", że nie mają nic przeciwko temu, że ich córka
bzyka się na teledysku. Robi to przecież z Radkiem Majdanem,
oficjalnym narzeczonym, a nie z byle ciulasem. Mamie Dody przykro
jest jedynie, że o ciąży córki dowiedziała się z gazet. Chociaż
ciąża może być urojona. W celach promocyjnych.
* * *
Tomasz Lis trenuje sport, dużo biega, zauważył "Super Express". Lis
chce być wysportowany jak Radek Majdan. Ale nie po to, żeby bzykając
się z małżonką Kingą Rusin wywołać u niej efekt skaczących uszu. Lis
trenuje skoki wzwyż, bo przygotowuje się do kampanii wyborczej.
Celuje wysoko. Ma już stronę internetową zatytułowaną "Lis na
prezydenta".
* * *
Czarek Moczyk, bohater "Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym",
pożalił się "Hustlerowi". Bo oszukała go pani reżyser namawiając do
dotykania biustów młodych dziewczyn, czego Czarek nie praktykuje.
Nie przyznają się do niego dawni znajomi: Drozda, Daukszewicz, a
nawet Michał Wiśniewski. Chociaż stał się personą medialną. Tyle że
wszyscy uważają go za erotomana. A kiedy był na "Erotikonie" i
zobaczył publiczne bicie seksualnego rekordu świata, to wyszedł, bo
chciało mu się rzygać
jak Michalczewskiemu po maryśce. Pieprzenie
się na widoku publicznym to zezwierzęcenie
skonkludował Czarek.
* * *
MichaŁa WiŚniewskiego dręczy pytanie: Dlaczego "Super Express" tak
często o nim pisze. Pisze o tym "Super Express". I wyjaśnia, że
powodem zainteresowania redakcji Michałem, jest żal Michała do
redaktora naczelnego "Super Expressu" Mariusza Ziomeckiego.
Wiśniewski publicznie w TVN zaproponował Ziomeckiemu odbycie
stosunku homoseksualnego, czyli doodbytnego. Ziomecki odgryzł się
warunkując, że najpierw Wiśniewski musiałby umyć głowę i wyjąć z
twarzy ćwieki, bo inaczej Ziomecki skaleczyłby się całując Michała w
czasie stosunku. Ciąg dalszy zalotów na pewno nastąpi.
* * *
Krzysztof Rutkowski boleje w "Playboyu", że jego była formacja
Samoobrona nie ma przyszłości, bo jest niereformowalna. Lepperowcy
nigdy nie będą się dobrze ubierać, krzywi się, uzasadniając estetyką
rozstanie z facetami w biało-czerwonych krawatach.
* * *
Anna Rutkowska, była małżonka Krzysztofa, wyjaśnia w "Super
Expressie" powody rozwodu z posłem detektywem. Krzysztof to
notoryczny zdrajca, kłamczuch, nie można mu wierzyć i ufać. Anna
oczernia mnie, ripostuje Krzysztof. Robi to wyłącznie w celach
promocyjnych. Chce wypromować siebie jako osobę i swoją nową firmę.
* * *
Edyta Górniak zapowiada napisanie autobiografii. Donosi o tym
prezydentowi Kwaśniewskiemu "Rewia".
* * *
Kuba Wojewódzki dementuje w "Super Expressie TV" informację podaną w
"Fakcie", że pokazał dupę w telewizji Polsat. Wedle wersji
Wojewódzkiego, Wojewódzki dupy nie pokazał, tylko spuścił spodnie i
jedynie musnął widzów widokiem pośladków. I znów wychodzi na dupka.
* * *
Marcin Matras, model roku, przyznał się w "Vivie!", że wstydzi się
przed kobietami stojąc na wybiegu jedynie w slipkach. Chociaż
podniecają go podniecające spojrzenia facetek. Marcin rozmawiał raz
z Calvinem Kleinem. Chciał rozmawiać o pracy, ale Klein od razu
zaproponował Marcinowi, aby ten go wymasował, a potem zaprosił na
"lody". Marcin odmówił. Miał nadzieję, że o pracy pogadają w czasie
następnej rozmowy. Ale gdy potem zadzwonił, to Calvina nie było w
domu.
* * *
Edyta Olszówka zdradziła w "Trybunie", że aktorzy kłamią w wywiadach
do kolorówek, bo wtedy wypadają ciekawiej. Ludzie biorą na serio
seriale i kiedy aktor ma tam piękny dom, od razu dostaje listy z
prośbami o wsparcie. Edyta nie cierpi onanizowania się aktorów w
wywiadach. Woli cieleśnie obnażyć się w "Playboyu" niż psychicznie w
"Vivie!".
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Burmistrz w kratkę
Dwie ucieszne historyjki, zadające kłam twierdzeniom, iż w Polsce
skazany przestępca nie ma szans na powrót do normalnego życia.
Zawsze może zostać władzą samorządową.
Łęczyca jest siedzibą Boruty, jednego z najsłynniejszych polskich
diabłów. Z innych legend możemy przytoczyć całkiem dzisiejszą
opowieść o burmistrzu Krzysztofie Lipińskim. W 1994 r. Krzysztof
Lipiński został wybrany na radnego z ramienia Unii Wolności. Ludność
złożyła swój los w jego ręce, bo potrafił wzbudzać zaufanie.
Kandydował jako człowiek skazany prawomocnym wyrokiem sądu z
25.03.1994 r. za jakieś gówniane przekręty z kasetami wideo. Widać
lokalna łęczycka społeczność lubi wybierać sobie ludzi będących na
bakier z prawem. Tę tezę potwierdza fakt, że Krzysztof Lipiński
został wybrany na przewodniczącego Rady Miasta, a później nawet na
burmistrza i sprawował tę funkcję radośnie do 1998 r., kiedy to
przerżnął wybory i został spuszczony.
Przerżnął je mianowicie z powodu błędnych kalkulacji. Uwierzył
bowiem, że nie ma co wiązać się z małą i coraz mniej znaczącą partią
i, zamiast z UW, spróbował szczęścia z innym komitetem wyborczym o
nazwie, która nikomu nic w Polsce nie powie, ale który z punktu
widzenia Łęczycy miał jedną istotną zaletę
był lokalnie silniejszy
niż Unia Wolności i dawał szansę na ponowny wybór. Dziwi nas
skądinąd pospieszna i nerwowa reakcja łęczyckich uwoli, którzy
poczuli się dotknięci faktem, że dawali Lipińskiemu pierwsze miejsce
na swojej liście, a on poszedł gdzie indziej i wyrzucili go z partii
na zbity dziób. Jak znamy Unię Wolności z jej brakiem
pierwszorzędowych cech płciowych, czyli jaj
Lipiński musiał ich
nieźle wkurwić, że aż usunęli gościa z szeregów. Wyrzucenie
uzasadnili banalnie: W swoim postępowaniu kierował się własnym
dobrem oraz własnymi aspiracjami politycznymi, a nie koła UW,
którego był członkiem. A kto to widział, żeby się członek kierował
wspólnym dobrem?
Członek, nieczłonek
w 1998 r. wybory przerżnął solennie. Dzięki
temu jako nowa, nie skompromitowana twarz mógł wygrać tegoroczne
bezpośrednie wybory na burmistrza. I teraz całą kadencję ma przed
sobą dla dobra Łęczycy i jej mieszkańców. No, może nie całą, bo
jeśli sąd wyda ponownie wyrok skazujący... A co, nie mówiliśmy nic,
że przeciwko panu burmistrzowi skierowano nowy akt oskarżenia, który
leży w tutejszym Sądzie Rejonowym?
No to mówimy. Teraz oskarżony jest o to mianowicie, że jako
burmistrz (do 1998 r.) umyślnie przekroczył swe uprawnienia i nie
dopełnił obowiązków zawierając umowy cywilnoprawne obciążające gminę
miejską Łęczyca zobowiązaniami na 74 177 zł. Na Łęczycę to nie jest
mało. Prokuratura uznała, że działał na szkodę interesu publicznego
i oskarżyła go o czyn z art. 231 par. 1 kk. Uczciwie musimy
przyznać, że wydatki, choć bez zgody Rady Miejskiej, Zarządu i
podpisu skarbnika miasta, były w pełni słuszne i pierwszej wagi. Z
aktu oskarżenia wynika, że wyasygnował p. Lipiński ów szmal na druk
albumu "Papież". A ponadto na "Specjalny Biuletyn Informacyjny Rady
Miasta i Zarządu Miasta", na druk własnych plakatów wyborczych, na
oświetlenie jednej ulicy, na remont swojej siedziby, czyli Urzędu
Miejskiego itd. Zgodnie z obecnie obowiązującym prawem, jeżeli w
trakcie trwania kadencji burmistrz zostanie skazany za przestępstwo
umyślne, to zobowiązany jest do złożenia urzędu.
I to jest skandal. W końcu obywatele Łęczycy musieli wiedzieć, że
ich burmistrz, polityczny wędrowniczek, ma za sobą wyrok za
przekręty i postępowanie prokuratorskie za ratuszową niegospodarność
na karku. Skoro takiego sobie burmistrza wybrali, to takiego właśnie
chcą i nic nikomu do tego. Prokuratura godzi w podstawy demokracji.
Przy okazji z rozkoszą odnotowujemy, jaki to kwiat elity moralnej i
politycznej wynosi do władzy bezpośrednia demokracja lokalna. Należy
koniecznie zreformować finanse państwa tak, aby większe pieniądze
trafiały w dół, do samorządów, ponieważ albumów o naszym Wielkim
Rodaku ciągle jest za mało jak Polska długa i szeroka.
MACIEJ WIŚNIOWSKI
* * *
W lutym zeszłego roku Tadeusz Łazowski z PSL zrezygnował z fotela
starosty bialskiego i złożył mandat radnego. Jadąc służbowym
samochodem spowodował wypadek. Miał 2,07 promila alkoholu we krwi.
Został skazany na 8 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2
lata, 1500 zł grzywny i zakaz prowadzenia pojazdów na 2 lata.
Półtora roku po tych wydarzeniach Łazowski jest ponownie starostą.
Przeszedł w wyborach, a Rada Powiatu Bialskiego udzieliła mu silnego
poparcia: 17 głosów za, 2 przeciw, 2 wstrzymujące się.
Chciałbym
podziękować za tak wysokie wyniki głosowania
mówił Łazowski po
wyborze.
Powiem szczerze, że nigdy nie pogodziłem się, iż nie będę
brał czynnego udziału w życiu publicznym, ale też nie
przypuszczałem, że będzie tak szybki powrót.
Sądzimy, że szybki powrót dowodzi, iż elektorat starosty nie chodzi
pieszo po ulicach, ale też jeździ po pijaku.
D. J.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Za ropę waszą i naszą
Husajn jest tyranem, ale nie idiotą. Ludzie to wiedzą. Bush i
Husajna, i ludzi ma za idiotów.
Niechęć Polaków, a także większości Europejczyków do organizowanego
przez Amerykę pochodu na Irak jest dość powszechna. Ponad 70 proc.
sprzeciwia się wojnie bez autoryzacji ONZ, a połowa z tego nawet z
takim przyzwoleniem. Czym młodsi i lepiej wykształceni, tym mocniej
oponują. Nie kierują się przy tym pacy-fizmem ani lękiem przed
śmiercią. Poza Anglikami wszyscy w Europie wiedzą, że na razie w
charakterze mięsa armatniego nie są tam potrzebni. Prezydent Bush
zamierza sprawę załatwić we własnym zakresie, oczekuje tylko
oklasków, deklaracji i symbolicznego wsparcia. Z Polski

ewentualnie dwóch setek GROM-owców i jednego okrętu zaopatrzeniowego
(zwanego wojennym). Na razie wystarczą Kwaśniewski, Miller i
Cimoszewicz w telewizji.
Skąd zatem sprzeciw społeczny wobec wojny w praktyce dla nas ani
kosztownej, ani ryzykownej, a rokującej łaski władcy świata?
Przecież Saddam Husajn to osobnik wysoce antypatyczny, niewątpliwy
tyran, a po trosze i gangster (3 lata za znieważenie głowy państwa?

red). Nie wygląda też na to, aby powodem sprzeciwu wobec wojny
była troska o niepodważalność zasady "suwerenności państwowej",
opinia publiczna w tej materii bywa dość tolerancyjna, zwłaszcza
jeśli rzecz dzieje się w dalekich egzotycznych rejonach. Nie należy
również podejrzewać Europejczyków o miłość do muzułmanów ani nawet o
zbytnie przejmowanie się zrzędzeniem staruszka z Watykanu, któremu
nie w smak "wojna prewencyjna" i który zdaje się w Bushu juniorze
nie gustuje.
Dlaczego zatem ludzie na starym kontynencie nie podzielają wojennego
zapału swoich rządów i przede wszystkim Busha. Nasuwa się nieodparte
wrażenie, że zawiniła propaganda amerykańska i proamerykańska. Używa
tak przesadnych i niedorzecznych argumentów, że nawet niezbyt
rozgarnięci odbiorcy uważają, że ma się ich za durniów.
Bush z uporem powtarza, że Saddam i jego broń masowego rażenia
stwarzają śmiertelne zagrożenie dla całego świata. Donald Rumsfeld
porównuje Saddama do Hitlera. Wtórują im chórem pochlebcy. Uczestnik
polskiej "Loży prasowej" w TVN 24 z powagą porównał obecną sytuację
wokół Iraku z Monachium w 1938 r. Sam premier Miller w klubie
Starówka poczynił wymowną aluzję do tych co w 1939 r. nie chcieli
umierać za Gdańsk, a potem ginęli milionami. Usłużna telewizja
publiczna i Leopold Unger ("GW") dopatrzyli się paraleli między
wystąpieniem Colina Powella, który pokazywał Radzie Bezpieczeństwa
fotografie irackich tirów, w których miano ukryć potężne i groźne
laboratoria chemiczne i bakteriologiczne, a wystąpieniem w tejże
Radzie 41 lat temu amerykańskiego ambasadora Adlai Stevensona, który
demonstrował zdjęcia radzieckich rakiet z głowicami jądrowymi na
Kubie, w odległości 100 km od Florydy, a z zasięgiem po Chicago.
To zakrawa na kpiny z ludzkiej inteligencji.
Niemcy hitlerowskie były światowym mocarstwem zdolnym pokonać każde
inne pojedyncze mocarstwo. Aż trzy potęgi musiały się sprzymierzyć,
aby dać im radę, a i to z wielkim trudem. Związek Radziecki w 1962
r. dysponował tysiącami głowic jądrowych i stosownymi środkami ich
przenoszenia. Mógł zniszczyć świat i siebie przy okazji. Jak można
poważnie porównywać z tymi potęgami zacofane, półfeudalne, średniej
wielkości arabskie państewko, które 15 lat temu nie dało rady
pogrążonemu w anarchii rewolucyjnej Iranowi, a przed 11 laty
oberwało solidnie w wojnie zwanej "Pustynną burzą". W jaki sposób
takie państewko może zagrozić światu? Kto uwierzy, że da się
wyprodukować liczący się potencjał broni masowego rażenia bez
reaktorów nuklearnych, bez przyzwoitego przemysłu, na 18 tirach. A
czym zrzucić na wrogów te litry wąglika
jeśliby one nawet w tych
tirach zostały namnożone? Od dawna żaden irakijski samolot nie ma
szans na więcej niż start. Pilnują tego amerykańskie i brytyjskie
lotniskowce. Scudy, jeśli w ogóle się zachowały, to stary
poradziecki złom o zasięgu kilkuset kilometrów i żadnej celności.
Jakie to porównanie z Hitlerem w 1939 r. i Nikitą Chruszczowem w
1962 r.? A ponadto, jeśli już Colin Powell pokazał fotografie tych
tirów z laboratoriami chemicznymi i biologicznymi, to nasuwa się
pytanie, dlaczego one jeszcze jeżdżą, jeśli zostały namierzone i to
w liczbie zaledwie 10
18? Przecież samoloty USA bez przerwy nad
Irakiem latają, coraz to jakieś cele bombardują inteligentnymi
bombkami lub rakietkami. Co przeszkadzało te tiry zlikwidować? Czy
do tego trzeba koniecznie okupować cały Irak i przy okazji zabić
paręset tysięcy jego mieszkańców? Husajn jest tyranem, ale nie
idiotą. Doskonale zdaje sobie sprawę z potęgi militarnej Ameryki i
nie ma wątpliwości, że gdyby odważył się stworzyć "śmiertelne
zagrożenie dla świata", zostanie zniszczony.
Gdyby administracja Georgeła Dablju Busha miała choć połowę rozsądku
Bismarcka, a Tony Blair umywał się do Disraeliego, to zdołaliby
uzyskać zrozumienie i przynajmniej bierne przyzwolenie części opinii
na Feldzug (czyli wojenną wyprawę) na Bagdad. Musieliby tylko
wysunąć realne i poważne powody, takie jak np. kontrola nad głównymi
światowymi zasobami ropy w niestabilnym politycznie rejonie lub
bezpieczeństwo Izraela. O takie właśnie sprawy od tysiącleci toczono
wojny, każde dziecko uczy się tego w podstawówce.
I wbrew pozorom, choć to cele mniej moralne i szlachetne, ludziom
łatwiej je zaakceptować, niż zażegnanie rzekomo wiszącego nad
światem widma zagłady nuklearnej czy bakteriologicznej, bo są
prawdziwe.
Autor : Mateusz Zgryzota




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Skazany za fałszerstwo może rządzić. Przekonał się o tym wójt
Kuźnicy Białostockiej, który jeszcze jako gminny urzędnik
przygotował kilkadziesiąt umów dzierżawy ziemi. Większość dla
znajomych, bez przetargu i z datą wsteczną. Przestępstwo
fałszerstwa, do popełnienia którego wójt się przyznał, sąd wycenił
na grzywnę w wysokości 2 tys. zł.
Stanisław Zaręba dyrektoruje szpitalowi w Łapach. Podlega mu
Stanisław Zaręba, ordynator, i Ewa Zaręba, kierowniczka
laboratorium. Poczynania dyrektora Zaręby kontroluje Ewa Zaręba,
członek zarządu powiatu. Ponieważ chodzi o jednego Stanisława Zarębę
i jedną Ewę Zarębę, prywatnie żonę Stanisława Zaręby, państwo
Zarębowie mogą rządzić miejscową służbą zdrowia nie wychodząc z
łóżka.
B. D.
80-letnia Aniela B. z Krakowa pobiła na ulicy laską dwóch
nastoletnich chuliganów, którzy wcześniej napadli na jej wnuczkę.
Babcia wymierzyła sprawiedliwość tak dotkliwie, że młodzieńcy
wylądowali w pogotowiu. Rodzice chuliganów oskarżyli staruszkę o
napad i zagrozili, że skierują sprawę do sądu.
Mieszkaniec Grabowa nad Pilicą zaczął odbierać telefony z
pogróżkami. Anonimowy rozmówca informował, że dostał zlecenie
zabicia go. Za odstąpienie od egzekucji żądał najpierw 5 tys., potem
3 tys., a wreszcie przystał na 1,5 tys. zł. Przy przekazywaniu tej
skromnej jak na morderstwo kwoty szantażystę zatrzymali policjanci.
Nie pobłażają Mongołom w Płocku. 25-letnia obywatelka tego kraju
spowodowała tam po pijanemu (3 promile!) wypadek samochodowy. Sąd
wydał nakaz miesięcznego aresztowania. Zazwyczaj płocka Temida
zwalnia pijanych sprawców wypadków i pozwala im oczekiwać na proces
w domu. W tym przypadku zachodzi zapewne obawa, że sprawczyni zwieje
na pustynię Gobi.
Damian T. został skazany przez sąd w Grójcu na 1,5 roku więzienia
w zawieszeniu za spalenie swego samochodu (w celu wyłudzenia
odszkodowania) i składanie fałszywych zeznań. W czasie oczekiwania
na wynik apelacji skazany zmienił jednak płeć. Sąd w Radomiu okazał
się łaskawszy dla kobiety
Dominiki T. Uwolnił ją od zarzutu
spalenia auta i skazał jedynie za fałszywe zeznania
na rok
więzienia w zawieszeniu. Tak w praktyce wygląda równouprawnienie
płci.
49-letni mężczyzna zginął w wypadku drogowym na trasie
Pietrzyków
Nakwasin (powiat kaliski). Został potrącony przez
rowerzystkę. 23-letnia kobieta była trzeźwa.
Kruszwiccy policjanci szukają złodziei mostu w pobliskiej
Bachorze. Sprawcy przyjeżdżali przez kilka nocy z rzędu i odkręcali
kolejne części. Wywieźli 60 betonowych płyt, a później stalowy
stelaż mostu.
Traktat Akcesyjny wyłożony do publicznego wglądu w Urzędzie
Wojewódzkim w Olsztynie został ukradziony. Kradzież nastąpiła
prawdopodobnie w chwili, gdy pilnujący
go urzędnik wyszedł do toalety. O kradzieży nie powiadomiono
policji, tylko w miejsce ukradzionego wyłożono następny egzemplarz.
Trudno o lepszą reklamę dla Europy, chyba że to poszło na
makulaturę.
Nowe drogi to nowe korki
informują plakaty rozwieszone w
Krakowie przez krakowski oddział Federacji Zielonych i pismo
"Obywatel". Kampania będzie prowadzona w innych wielkich miastach.
Oczekujemy nowych inicjatyw. Nowe szpitale to przecież nowi chorzy.
Czterej studenci krakowskich uczelni uprowadzili swego znajomego.
Wywieźli za miasto, zmusili do czołgania się nago po ziemi i kopania
własnego grobu. Była to nauczka za zabranie telefonu komórkowego
jednemu z nich.
50-letni mieszkaniec Nowej Huty też został porwany. Oprawcy
przypalali go żelazkiem, wkładali do gardła prysznic, topili w
wannie. Gdy stracił przytomność, porywacze wynieśli go do auta i
wyrzucili przy drodze, sądząc, że już nie żyje. Zlecenie zabicia
mężczyzny wydała jego żona, 44-letnia pracownica jednej z
krakowskich agencji towarzyskich. Chciała się pozbyć niepracującego
męża.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kondomy Husajna
Jak bzyka amerykański patriota.
Amerykanie to naród jajcarski, do wojny podchodzi bez
charakterystycznego dla Polaków dramatyzmu i defetyzmu. W lukę
rynkową wkracza bogata oferta internetowa
wojna na wesoło.
Na stronie aukcyjnej eBay oferuje się ok. 3 tys. artykułów
związanych z wojną. Podkoszulki (np. z Husajnem w celowniku i
podpisem "Koniec gry" czy podobizną Busha na gruzach opatrzoną
podpisem "Teraz mnie słyszysz?") to oczywiście sztampa, tak jak
papier defekacyjny z obalonym prezydentem Iraku czy zegarki z buźką
Husajna względnie Rumsfelda.
Są i nowalijki. Niebanalny prezent stanowią niewątpliwie kondomy
Saddama dostarczone na eBay prosto z jego wyzwolonych pałaców.
Wydatek 36 dolarów sprawi, że można stać się posiadaczem gadającej
figurki w kształcie Busha II lub jego najśmiertelniejszego wroga z
Bagdadu. W dziale mydeł znajdujemy Husajna na sznurku,
spoczywającego w wąsatym kubku; klienteli proponuje się też
pięciomydłowy zestaw "alarm bezpieczeństwa" w kolorach
odpowiadających gradacji stopnia zagrożenia USA napaścią.
Bez trudu i niedrogo można wejść w posiadanie cieszących się sporą
popularnością worków na trupy z podobizną dyktatora oraz myśliwskie
pozwolenia na odstrzał kata Iraku. Nie brak konsumpcyjnych towarów
saddamotematycznych. Do przyprawiania potraw bardzo ostrym poczuciem
humoru służy "Bomb Saddam Mad Blast Habanero Hot Sauce".
Patriotyczno-konserwatywna lodziarnia Star Spangled Ice Cream Co.
zachwala lody "Nienawidzę Francuskiej Wanilii", przeznaczone dla
klientów, którzy "nie chcą, by ich pieniądze szły na popieprzone
cele lewicy".
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wagonia cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Grafitti
SMS-y atakują, ale MURY nie umarły. Dziś wracają, zobaczymy na jak
długo. Podziękowania dla Marka, Tigera, Cageła i Jurka.
* Rosną ci skrzydła, kiedy masz ptasi móżdżek
* Nie jedz na czczo!!!
* Jeśli jeszcze nie zwariowałeś, to znaczy, że jesteś
niedoinFormowany
* Pijak żyje dwa razy krócej, ale widzi co najmniej dwa razy więcej
* Aborcjuj katolicki terror
* Najwięcej oszczędza, kto unika księdza
* Człowiek rodzi się mądry
potem idzie do szkoły
* Nie pójdę do nieba
mam lęk wysokości
* Bóg też zaczynał od zera
* Oko za oko! Ząb za ząb! To dlaczego dupa za pieniądze?
* W tym kraju trzyma mnie tylko grawitacja
* Gdy ktoś ma w życiu pecha, no i zmartwień kupę, może złamać rękę
podcierając dupę
* Uśmiechnij się. Jutro możesz nie mieć zębów
* Bezdomni do domu
* Białowieska się puszcza
* Chciałem dobrze
AdolF Hitler
* Dawka większa niż życie
* Diabeł nie śpi
z byle kim
* Dożyłki
święto narkomanów
* Jaki Staś, taka Nel
* Jedzcie tylko polskie ananasy
* Komar jest ssakiem
* Kto miał dziś stosunek, niech się uśmiechnie
* Mary
opuszczam cię. Duch święty
* Pingwiny nie mogą latać, bo nie mają śmigieł
* Serce nie sadysta, kiedyś przestanie bić
* Na pochyłe drzewo i Salomon nie naleje
* Wódka lepsza od chleba, bo gryŹć nie trzeba
* Prawda jest jak dupa, każdy ma swoją
* Aborcja NIE! pedał
* Ala ma kota. Kot ma AIDS
* AnalFabeci muszom umżeć
* Baba z wozu, konie w śmiech
* Celibat nie jest dziedziczny
* Czekam na autobus, zawiadomcie rodzinę
* Czuję się odlotowo. Orzeł Biały
* Czy jest zima, czy jest lato każdy skin ma depilator!
* Gdyby kózka nie skakała, to by ślimak pokaż rogi
* Gdzie dwóch się bije, tam korzysta dentysta
* Gdzie kucharek sześć... tam dwanaście cycków
* swoboda języka
nie mieć zębów
* Jezus kocha Cię. Dopisek: Ma poczucie humoru
* Każdy kij ma dwa końce, ale proca ma trzy
* Kochaj i szalej, nie myśl co dalej
* Nie chcesz, by dzieci oddały cię do domu starców? Oddaj je do domu
dziecka
* Kopernik wstrzymaj ziemię, ja wysiadam
* Krecik
czołowy działacz podziemia
* Kto nie ma sprayu, nie idzie do raju
* Kupię kawalerkę. Panna Kupię panienkę. Kawaler
* Latające talerze
przyszłością stołówek
* Lubię psy, ale za długo się gotują
* Jeżeliby nie było kobiet, to człowiek udomowiłby sobie jakieś inne
zwierzątko
* łap okazję za włosy, zanim wyłysieje
* Miej serce i patrz w telewizor
* Milka, ty stara krowo
* Na początku był chaos... i tak już zostało...
* Nie krępuj się. Szkoda sznurka
* Nie ma brzydkich dziewczyn, tylko jest mało wódki
* Nie mam nic przeciwko ruchom kobiet, byleby były rytmiczne
* Okocim się żywcem
* One kozie dead
* Pieniądz jest bezwonny i szybko się ulatnia
* Pij piwo qFlove
* Poszerzaj swoje horyzonty
wyburz dom z naprzeciwka
* Prochy bierzesz
w proch się obrócisz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
Wesoło jak nigdy było na przysiędze w Centrum Szkolenia Marynarki
Wojennej w Ustce. W czasie uroczystej ceremonii pobiły się dwie
grupy pijanych gości. Interweniowała policja, zatrzymano 11 osób.
Goście popłynęli do boju wyprzedzając marynarzy.
Sąd Rejonowy w Hrubieszowie skazał 24-letnią Ukrainkę na 3 lata
pozbawienia wolności za dokonanie czynu lubieżnego na swojej o trzy
lata starszej rodaczce. Czyn polegał na całowaniu w usta, twarzy i
szyi oraz gryzieniu sutek. Wszystko po uprzednim skrępowaniu rąk
kajdankami. Nie chodziło jednak o miłość, która nawet w kajdankach
jest wolna. W trakcie pieszczot Ukrainka ukradła obiektowi swoich
uczuć telefon komórkowy, złote kolczyki i łańcuszek.
W gminie Golina policja zatrzymała traktor, którym kierował
nietrzeźwy rolnik. Razem z nim jechał nietrzeźwy kolega. Policjanci
postanowili, że traktorzysta sprowadzi z pobliskiej wsi kogoś, kto
poprowadzi pojazd. Posłaniec wrócił z niczym. W całej wsi nie
znalazł ani jednego trzeźwego, który mógłby pokierować traktorem.
Atutem w ostatnich wyborach samorządowych okazały się egzotyczne
korzenie Polaków. W Grodkowie (Dolny Śląsk) radnym został pochodzący
z Nigerii pan Abiodun Adewole Onadeko. Również z Nigerii pochodzi
pan Moses Nande, który zdobył mandat radnego w gminie Pelpin. Z
Zambii natomiast wywodzi się pan Killion Munyama, nowy radny w
Karczewie (powiat Grodzisk Wielkopolski).
Panowie Onadeko i Munyama chcą pomóc Polsce w wejściu do UE,
natomiast pan Nande ma pomysł jak walczyć z bezrobociem.
W Krakowie-Prokocimiu dwaj uczniowie przynieśli do gimnazjum gaz
pieprzowy: ewakuowano 480 uczniów, a ok. 40 odwieziono do sześciu
szpitali, kilkoro trafiło na oddziały intensywnej te-rapii. W
gimnazjum w Lublinie uczniowie użyli miotacza gazowego także z gazem
pieprzowym
w szpitalu udzielono pomocy 9 uczniom. W Trzebiatowie
chłopiec przyniósł do szkoły środek do odstraszania dzików.
29 dzieci hospitalizowano, a 620 nie miało lekcji. Rosną kadry
terrorystów i antyterrorystów.
53-letni pan Stanisław D. z Lubina znęcał się nad swoją konkubiną.
Bił ją me-talowym prętem, oblewał wrzątkiem, przypalał kuchenką
elektryczną, wyganiał nago na klatkę schodową, zmuszał do picia
moczu. Podczas śledztwa kobieta wyjaśniała, że Stanisław D. jest
dobrym człowiekiem, czasem pijącym, co nie do uniknięcia.
18-latka z Tarnowskich Gór zleciła dwóm 15-letnim kolegom pobicie
swego wujka. Wcześniej wujek przyznał się siostrzenicy do posiadania
60 zł. Łup przeznaczono na piwo i hot-dogi. Wujek trafił do szpitala
z ciężkimi obrażaniami i nauczką, żeby się nie przechwalać rodzinie.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cacko z Olkusza "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nadchodzi trądzik "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Państwowy zabór dziecka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Melina moralistów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polak wychodzi z morza cd.
Polski statek znowu walnął w inny. W tej dyscyplinie jesteśmy
pierwsi w Europie.
Całkowicie bez echa w polskich mediach (za to szwedzkie i duńskie
sporo na ten temat mielą) przeszła wiadomość o tym, że frachtowiec
Joanna przypierdolił w prom pasażersko-towarowy Stena Nautica. Stało
się to w poniedziałek 16 lutego 2004 r. około piątej nad ranem w
cieśninach duńskich. "Nautica" należy do szwedzkich linii
żeglugowych Stena Line, tych samych, które wożą ludzi i towary z
Gdyni do Karlskrony. "Joanna" uderzyła wprost w burtę promu robiąc w
niej 11-metrową dziurę. Woda zalała całą maszynownię. Około 130
pasażerów ewakuowano na morzu, bo jednostce groziło zatonięcie. Prom
po kilku godzinach przyholowano do szwedzkiego portu Varberg, gdzie
podjęto akcję ratowania... koni. Po zawodach w Arhus w Danii wracała
promem do kraju szwedzka drużyna olimpijska specjalizująca się w
pokonywaniu przeszkód wierzchem na koniu. Konie zostały uwięzione w
przyczepach na pokładzie towarowym i rżały z przerażenia ponad 40
godzin, bo tyle trwała akcja ich wyciągania. Wartość zwierząt
obliczono na ok. 10 mln koron.
"Joanna" należy do polskiego prywatnego armatora z Gdyni, choć pływa

zapewne ze względów podatkowych
pod flagą Jamajki, ma polską
załogę i kapitana. Przyczyny wypadku bada teraz szwedzka izba
morska. Docieka, co spowodowało, że oficer wachtowy "Joanny" nie
dostrzegł świateł promu, który nie jest łupinką.
* * *
Pomimo chwalebności, jaka to Polska z morza, dla morza i od morza,
jedyne, w czym moglibyśmy w związku z morzem dzierżyć w Europie
palmę pierwszeństwa, to liczba wypadków morskich i poniesione na
morzu ofiary śmiertelne.
Służę statystyką obrazującą zatonięcia lub całkowite spalenia
statków o tonażu powyżej 100 BRT:
l1981 r.
"St. Dubois"
l1983 r.
"Kudowa Zdrój" (20 ofiar śmiertelnych)
l1985 r.
"Busko Zdrój" (24 ofiary)
l1986 r.
"Sopot"
l1987 r.
"Skoczów"
l1993 r.
"Jan Heweliusz" (największa katastrofa morska w dziejach
powojennej Polski z 55 ofiarami śmiertelnymi).
Tonęły także statki pod obcą banderą, ale z polską załogą:
l1988 r.
"Athenian Venture" (29 ofiar)
l1989 r.
"Kronos" (18 ofiar)
l1993 r.
"Nagos" (zginęło 3 Polaków i 13 osób innej narodowości)
l1995 r.
"Erato" (6 ofiar)
l1997 r.
"Leros Strength" (20 ofiar)
l1998 r.
"Pallas" (16 utopionych).
To po katastrofach "Kudowy" i "Buska Zdroju" ówczesny minister
gospodarki morskiej powołał w kraju kilka ośrodków szkolenia
ratowniczego, aby marynarze, jak już w coś uderzą, przynajmniej
wiedzieli, jak skakać do szalupy ratunkowej, a nie tonęli
bezmyślnie.
* * *
W Polsce dużo się mówi o bezpieczeństwie na morzu, o jakości szkół
morskich, szkoleniach z bezpieczeństwa. Wielokrotnie pisaliśmy w
"NIE", że tylko się mówi, robi się gówno.
Albo gorzej
robi się źle.
W "NIE" nr 39/2003 napisaliśmy, że każdy marynarz
od majtka do
kapitana
aby móc pływać na statku, co 5 lat musi przechodzić
trening w zakresie bezpieczeństwa. To nie tylko zdrowy rozsądek
nakazujący uczenia się, jak dbać o własną dupę w wypadku zagrożenia,
ale nakłada tę powinność Międzynarodowa Konwencja o Wymaganiach w
Zakresie Wyszkolenia Marynarzy, Wydawania Świadectw oraz Pełnienia
Wacht (Konwencja STCW 78/95). Polska jak najbardziej jest jedną ze
stron konwencji, gdyż
jak każdy cywilizowany kraj
dokument ten
ratyfikowała. Napisaliśmy, że Kolegium Dyrektorów Urzędów Morskich
podjęło uchwałę, aby olać to międzynarodowe prawo i uwolnić ludzi
morza od konieczności przechodzenia szkoleń. Nie tylko wbrew
konwencji, ale wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Po publikacji artykułu przyszły aż dwa sprostowania. Z Urzędu
Morskiego w Szczecinie podpisane przez dyrektora Piotra
Nowakowskiego i z Ministerstwa Infrastruktury z podpisem dyrektora
Biura Komunikacji Społecznej Ryszarda Nałęcza. Oba były jednakie w
treści: dziennikarz "NIE" pisze nieprawdę lub w najlepszym razie się
myli. Oba nieuzasadnione.
Po naszym artykule interweniował główny inspektor pracy, z mocy
ustawy odpowiedzialny za bezpieczeństwo wszystkich zatrudnionych.
Został tak samo dokładnie olany przez urzędników Pola jak my.
Wydając specjalne oświadczenie kierowane do ministra infrastruktury
interweniował
grubo po naszej publikacji, ale chwali się, że w
ogóle
marszałek Senatu prof. Longin Pastusiak. Nie byliśmy więc w
krytyce poczynań urzędów morskich tak całkiem osamotnieni.
* * *
I oto w Ministerstwie Infrastruktury przygotowywane jest nowe
rozporządzenie w sprawie wyszkolenia i kwalifikacji zawodowych na
morzu. W projekcie mowa jest o tym, że należy wyeliminować luki
prawne powstałe wcześniej. Rozporządzenie przywraca obowiązek
przechodzenia przeszkoleń z zakresu bezpieczeństwa
dokładnie tak,
jak pisaliśmy. Cieszy nas, że ministerstwo
choć nie wprost i choć
wcześniej gorąco zaprzeczając
przyznaje nam rację.
Od wiewiórek w ministerstwie dowiedzieliśmy się, że luki prawne
powstały za czasów wiceministra Marka Szymońskiego, bohatera z "NIE"
nr 7/2004. Pisaliśmy, że taki z niego zdolny kapitan, a tyle
przeszkód się na niego rzuca, gdy pływa po morzach. I że biedak musi
w związku z tym składać przed Izbą Morską wyjaśnienia. Okazuje się,
że zdolny był z niego także legislator. A obecny wiceminister musi
odkręcać to, co Szymoński skręcił. Tylko po co było tyle się z nami
handryczyć? Jak "NIE" coś pisze, to znaczy, że wie, co pisze.
* * *
W szczecińskim Urzędzie Morskim 20 lutego 2004 r. po raz kolejny
zebrało się Kolegium Dyrektorów. Tym razem gorąco dyskutowano o
projekcie nowych mundurów dla pracowników urzędów morskich. Dyskusja
ta, naszym zdaniem, nie przyniesie specjalnej szkody. Mamy nadzieję,
że nowe mundury prezentować się będą okazale, a czapki wieńczyć
będzie pióropusz albo kogucik.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści z kruchty
Ciemnoczerwony
"Kronika Sejmowa" (tygodnik Kancelarii Sejmu) w rubryce "Kluby
Parlamentarne" w części redagowanej przez SLD podała następującą
informację: 30 maja br. poseł Bronisław Dankowski wziął udział i
sponsorował festyn rodzinny przy parafii św. Kazimierza Królewicza
we Wrześni. Może prezydent, może premier, może więc i zwykły poseł
wisieć na sutannie.
J. S.
Kicz papieski
W Gnieźnie stanął pomnik Jana Pawła II. Znaczna część mieszkańców
miasta oraz tutejsi artyści uważają, że to kicz.
Twórcą dzieła jest znany producent papieskich pomników, prof.
Czesław Dźwigaj, który obdarzył już polskie miasta (m.in. Police,
Szczecin, Olsztyn, Ełk, Limanową) 24 figurami papieża, tudzież
podobną liczbą posągów biskupów, świętych i błogosławionych. Prawie
wszystkie pomniki artysty Dźwigaja są takie same
papież stoi na
postumencie, lewą rękę ma założoną w pasie, prawą błogosławi
wiernych. Dźwigaj nie odpowiada na krytyki. Utrzymuje jedynie, że
każda z jego postaci papieża ma inną motorykę i różni się detalami
papieskich szat. Zrozumieliśmy w lot: papież tkwi w szczegółach.
Dla katabasa w zawiasach
Molestowani przez księży-pedofilów wychodzą na tym gorzej niż
zboczeńcy w sutannach. Ksiądz Edward P. został skazany przez sąd w
Świdnicy na 1,5 roku więzienia z zawieszeniu za seksualne
molestowanie nieletnich. Przed dwoma laty ksiądz przytrzymał swoich
dwóch ministrantów na kościelnej wieży i trzymając ich za
przyrodzenie dążył do zaspokojenia swego popędu płciowego. Proces
był utajniony i trwał aż dwa lata. W tym czasie udało się księdzu i
jego przełożonym doprowadzić do pognębienia rodzin, które ośmieliły
się wnieść skargę. Narażono je na szykany. Wyrok zapadł w
zawieszeniu, albowiem sąd stwierdził, że zdarzenie to nie wywarło na
psychi-ce chłopców negatywnego piętna, a ksiądz miał dobrą opinię w
miejscu pracy. Intrygujące, skąd sąd wie, że na psychikę 11-letniego
chłopca nie wywiera negatywnego piętna ubrany w sutannę zboczeniec
miętoszący mu jądra i wpychający członka w odbyt.
Łowca skalpów
Wielką odwagą popisali się rodzice uczniów jednej z sandomierskich
szkół, którzy zażądali i uzyskali od Wydziału Katechizacji Kurii
Diecezjalnej zgodę na odwołanie ze szkoły księdza katechety, który
od kilku lat bił i lżył dzieci. Ksiądz sadysta wyrwał włosy z głowy
10-letniej dziewczynce. Łysinę na głowie dziecka pokazała lokalna
prasa. O odwołanie księdza, który w kazaniach mówi głównie o
potrzebie finansowego wspierania Kościoła, zabiegają takżejego
parafianie. Bez skutku.
Paser z brewiarzem
2 lata więzienia za wielokrotną paserkę i fałszerstwo wymierzył
lubelski sąd księdzu Bronisławowi O. Ksiądz specjalizował się w
branży samochodowej. Miał bliskich znajomych w gangu lubelskich
złodziei samochodów. Jednemu z nich pomagał przechowywać kradzione
auta. Przez kilka lat księżulo ukrywał się przed prokuraturą we
Włoszech. Wyrok, który otrzymał po powrocie do Polski, nie stanowi
dla niego żadnej dolegliwości. Dzięki zabiegom hierarchii
katolickiej jest on obecnie proboszczem parafii we Włoszech i ma
wysokie dochody, które pozwolą mu na zapłacenie grzywny w wysokości
12 tysięcy złotych. Wypada się jedynie cieszyć, że będą płacić
włoscy katolicy, a nie parafianie z Łańcuchowa koło Łęcznej.
Brąz dla abepe
Abepe Juliusz Paetz, znany w Polsce i na świecie dystrybutor
czerwonych majteczek ze słowem amor pisanym wspak, pozostaje nadal
Wielkopolaninem nr 3. Pisze o tym "Głos Wielkopolski". Paetz zajął
trzecie miejsce w plebiscycie gazety za rektorem UAM Stefanem Jurgą
i Stefanem Stuligroszem, a przed m.in. wicepremierem Markiem Polem,
minister Krystyną Łybacką i nawet biznesmenem Janem Kulczykiem. Czy
to się arcybiskupowi opłaci?
D. W.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ściąganie z Murzyna "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Śniadek na smyczy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
o Około 200 tys. zł zapłacą podatnicy tytułem odpraw i ekwiwalentów
za nie wykorzystane urlopy byłego prawicowego zarządu województwa
podlaskiego. Przez trzy miesiące będą płacić pensje byłemu
dyrektorowi generalnemu oraz rzecznikowi prasowemu, chociaż obaj są
zwolnieni z obowiązku świadczenia pracy i mają już inne dobre
posady. Dyrektor został starostą, rzecznik rzecznikuje prezydentowi
Białegostoku. Zainteresowani nie widzą możliwości zrezygnowania z
mamony ani powrotu do pracy, bo brzydzą się rządzącą województwem
ekipą (SLD, Samoobrona, PSL).
o Zadłużony na 8 mln zł Szpital Psychiatryczny w Cho-roszczy na 110
hektarach hoduje 400 świń. Co roku dopłaca do tego interesu ponad 20
tys. zł. Przy trzodzie pracują wynajęci pracownicy. Hodowla nie ma
żadnego znaczenia terapeutycznego, poza tym że pacjenci jedzą
szczególnie drogą wieprzowinę. Wykorzystywana pod hodowlę ziemia
rolnicza może być warta bowiem kilkadziesiąt milionów złotych.
Sprzedać i każdemu pacjentowi miskę kawioru.
o Mama mi mówiła: ucz się ty matole, a ja siedzę nad książkami i nic
mnie to nie interesuje, dziękuję
tak zaprezentował się Wojtek
Wątroba na wyborach Mister Szkoły w gimnazjum w Olszance (opolskie).
Wojtek został Misterem Publiczności, a także zdobywcą głównej
nagrody jury. Gdzieś wreszcie nie nagrodzono lizusostwa i obłudy.
o W Szczecinie odbył się Harcerski Festiwal Teatralny. Wystawiono
m.in. przedstawienie "Nie wolno ci nawet o tym myśleć" (wg dramatu
kontrowersyjnej pisarki brytyjskiej Sarah Kane). 11
12-letni
harcerze z zaciekawieniem wysłuchali opisu stosunku seksualnego
między macochą a pasierbem, onanizowania się mężczyzny przez
skarpetkę, seksu oralnego dwóch mężczyzn, zapoznali się z
pro-blemami związanymi z połykaniem spermy i seksem analnym.
Wszystko w słowach powszechnie uważanych za wulgarne i obelżywe.
Wybuchła panika. Wzburzeni opie-kunowie wyprowadzali harcerzyków z
sali, a sprawę bada... prokuratura. Harcerze! Jak znów zechcą
traktować was jak niemowlęta, wzywajcie "NIE" na pomoc.
o Średnio co piąty poborowy z regionu radomskiego nie zna daty
urodzin rodziców, nie pamięta nazwiska panieńskiego matki i nie wie,
jakie choroby przebył w życiu.
Dlatego od pewnego czasu na wezwaniach dla poborowych widnieje
pieczątka z napisem: Zapamiętać rok urodzenia rodziców i rodzeństwa.
Reszty nauczy NATO.
o Kraków potwierdza swoją przynależność do elitarnej grupy miast

strażników dziedzictwa kulturowego świata. W zeszłym roku w
krakowskiej izbie wytrzeźwień wytrzeźwiało aż 70 cudzoziemców z 18
państw świata, w tym z Boliwii, Australii, Islandii i Mongolii.
Cieszy szczególnie obecność aż 39 Ukraińców, co najlepiej świadczy o
trosce, z którą Kraków dba o utrzymywanie więzi
wewnątrzgalicyjskich.
o O godzinie 8.30 rano w niedzielę policjanci zatrzymali na ul.
Podwale w Krośnie trzech młodzieńców. Na jednym z parkingów jeden z
młodzieńców pozował nago do zdjęć, drugi fotografował, a trzeci się
przyglądał. O kwalifikacji prawnej czynu (a co za tym idzie
ewentualnej karze) zdecydują zeznania świadków. Na przykład czy
model narażał moralność przechodnia lub fotograf modela na
przeziębienie.
o W Rzeszowie trzech chłopców (16
17 lat) zabawiało się rzucaniem
śnieżkami w przechodniów. Jeden z nich ostrzegł gówniarzy, że zrobi
im krzywdę, jeśli nie przestaną. Nie przestali, podszedł więc i
pchnął jednego nożem. W Tczewie pan przechadzający się z pieskiem
zwrócił uwagę drugiemu panu, by przywołał swoje dwa duże psy, które
zaatakowały jego ulubieńca. W odpowiedzi właściciel agresywnych psów
pchnął go nożem. W Lublinie trzy panie napadły z nożem na ulicy
pana, z którym piły wcześniej wódkę. Dwa ciosy nożem w szyję były
ostatnimi argumentami w rozpoczętej wcześniej kłótni.
Zarówno nastolatek z Rzeszowa, jak i panowie z Tczewa i Lublina
trafili w stanie ciężkim do szpitali. Czas udostępnić Polakom broń
palną.
o Po kilku dniach poszukiwań ekspedycja Tatrzańskiego Ochotniczego
Pogotowia Ratunkowego wspomagana przez psy lawinowe odnalazła
zaginionego turystę z Warszawy. Nie żył. Zamarzł w nocy w śniegu w
pobliżu willi "Koliba" na zawsze trudnej i niebezpiecznej dla
trunkowych trasie z restauracji "U Wnuka" do domu.
o Jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w Krakowie jest Sąd
Okręgowy. W ciągu pół roku kontroli osób wchodzących do budynku
policjanci wykryli 502 noże, 2093 scyzoryki, 17 sztuk broni palnej,
40 sztuk broni pneumatycznej, 764 miotacze gazu, 577 niebezpiecznych
narzędzi gospodarstwa domowego, jak: tłuczki do mięsa, nożyce do
krojenia drobiu i sztućce, a także 1532 piłki do drewna, śrubokręty
i sekatory. Podczas legitymowania tych, którzy wyglądali
podejrzanie, funkcjonariusze zatrzymali 99 osób poszukiwanych
listami gończymi.
Policja sądowa interweniowała w 898 przypadkach
zarówno podczas
bójek na korytarzach sądowych, jak i na salach rozpraw.
o W supermarkecie w Płocku zatrzymano 41-letniego pana Irka, który
chciał ukraść dwie kiełbasy warte 18 zł. Po przesłuchaniu policja
puściła go wolno. Po niespełna godzinie wezwano policję z innego
supermarketu. Policjanci znaleźli ponownie pana Irka. Po wypiciu
duszkiem pół litra ściągniętego z półki ledwie trzymał się na
nogach. Takie są skutki picia bez zakąski!
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prezydent Kwaśniewski przeprosił. Tym razem pannę Edytę
Górniakównę i jej rodzinę za rozsiewane przez media plotki o ich
romansie. I znów przeprosiny prezydenckie społeczeństwo przyjęło z
mieszanymi uczuciami. Przecież większość polskich kobiet marzy o
romansie z prezydentem, nawet wirtualnym.
Prezydenckie weto wobec ustawy o biopaliwach poparła jednoznacznie
PO, wała pokazały PSL i Samoobrona. O losie weta zadecyduje postawa
SLD, który skłania się do jego odrzucenia i szybkiej nowelizacji
ustawy. Jeśli tak się stanie, to pierwszy raz centrolewica odrzuci
weto własnego prezydenta.
Aż o 8 proc. wzrósł poziom pozytywnych opinii o rządzie Leszka
Millera, o 9 proc. spadły negatywne oceny jego gabinetu. Tak wynika
z ostatniego sondażu CBOS. To wynik kopenhaskiego sukcesu
negocjacyjnego, a pewnie i nagonki na premiera związanej z aferą
Rywina. Obywatele RP intuicyjnie biorą stronę atakowanych. W ciągu
15 miesięcy rządzenia Miller przebił swego poprzednika Buzka. Zdążył
już odwołać 6 ministrów, a ślamazarny Buzek w takim samym czasie

tylko jednego.
Policja ma szansę na wzrost popularności. Niebawem organizacje
pozarządowe wraz z Komendą Główną Policji uruchomią akcję "Program
opieki nad ofiarami gwałtów". Pokrzywdzone kobiety będą mogły
bezpłatnie otrzymać antykoncepcyjny środek skuteczny w ciągu 72
godzin po niezabezpieczonym współżyciu. W ten sposób policja może
stać się ostatnią deską ratunku dla nieostrożnych. Trzeba będzie
tylko wymyślić okoliczności rzekomego gwałtu. Mówcie, że zgwałcili
was faceci podobni do przywódców SLD, tchórzliwie odsuwający problem
bezpłatnej, legalnej antykoncepcji i aborcji.
Zakotłowało się w PiSuarze. Państwo Kaczyńscy wspierani przez Opus
Dei pana Walendziaka poparli akcesję do UE. Podczas znakomicie
wyreżyserowanego Zjazdu PiS poseł Marek Jurek kadził antyunijnie
radiomaryjcom, a następnie szczwane Kaczory przeforsowały prounijną
uchwałę. Bo PiSuary też marzą o posadach eurokratów. I teraz forsują
w Sejmie zakaz ich sprawowania dla ludzi związanych z obecną
koalicją. Jedynie poseł Artur Zawisza, ten od "małczat sobaki",
zadeklarował, że będzie agitował przeciwko Unii.
Jan Łopuszański, ostatnio w LPR, znów założył własną kanapę
polityczną. Trzyosobowe koło parlamentarne pod nazwą Porozumienie
Polskie. To już trzecie koło parlamentarne założone przez
rozłamowców z LPR. I szóste w Sejmie.
Pan poseł Gabriel Janowski w wywiadzie dla macierewiczowskiego
"Głosu" ujawnił, że obecni liderzy Ligi Polskich Rodzin
Giertych,
Kotlinowski i Wrzodak
to zakamuflowani agenci koalicji rządzącej:
nie dopuszczają go do udziału w programach telewizyjnych.
Pan poseł Witold Hatka, koleżka lidera Romana Giertycha, może
stracić immunitet poselski. O zgodę na pociągnięcie go do
odpowiedzialności sądowej wystąpiła Prokuratura Okręgowa w Kaliszu.
Podejrzewa ona, że Hatka wyssał z Wielkopolskiego Banku Rolniczego,
przy pomocy ówczesnego radcy prawnego, obecnego prezesa LPR Marka
Kotlinowskiego, na konto ich spółki ponad 2 mln zł. Teraz wniosek
musi skierować prokurator generalny, a o uchyleniu immunitetu
zadecydować Sejm.
Wybryk przypadkowego społeczeństwa czy tendencja? Niespodziewanie
w sondażu OBOP SLD uzyskał aż 38 proc. poparcia. Spadło za to
poparcie dla LPR, PiS i Samoobrony.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Myszką w Glempa
Każdy przed wejściem do Internetu powinien zmówić modlitwę zalecaną
przez Kościół kat., by nie kusiła go latynoska dupa Jennifer Lopez
albo Józio Glemp w stroju plażowym.
Wszechmogący wieczny Boże, który stworzyłeś nas na Swoje
podobieństwo i poleciłeś nam szukać, przede wszystkim, tego co
dobre, prawdziwe i piękne, szczególnie w Boskiej Osobie Twego
Jednorodzonego Syna, Pana naszego Jezusa Chrystusa, pomóż nam,
błagamy Ciebie, przez wstawiennictwo św. Izydora, biskupa i doktora,
abyśmy podczas naszych wędrówek w Internecie kierowali nasze ręce i
oczy tylko na to, co podoba się Tobie i traktowali z miłością i
cierpliwością wszystkie te osoby, które spotykamy przez Chrystusa
Pana naszego. Amen. Święty Izydorze módl się za nami! Uwaga! Zamiast
wypowiadać archaiczne już nieco amen można po prostu wcisnąć enter.

O tym, co najchętniej jest oglądane podczas surfowania po Sieci,
świadczą wyniki prostego eksperymentu. Do wyszukiwarki
zainstalowanej na stronie www.onet.com.pl (jeden z popularniejszych
portali internetowych w Polsce) wprowadziliśmy słowa uznane przez
nas za święte, neutralne i świńskie.
Oto co znalazł szperacz po przeczesaniu Sieci.
Pośrednictwo zmarłego ponad 1300 lat temu pana doktora Izydora jak
na razie jest nieskuteczne: internauci nadal zawzięcie świntuszą.
"Sex" z wynikiem 83 tys. 862 dokumentów zwyciężył zdecydowanie.
Drugie miejsce przypadło Michałowi Wiśniewskiemu, śpiewakowi, który
żeby zwrócić na siebie uwagę urządził sobie na facjacie złomowisko.
Na podium załapał się jeszcze Big Brother, zaś czwartą lokatę zdobył
Józef Glemp. Prymas wyprzedza papieża! W Sieci można zresztą znaleźć
więcej dokumentów z nim związanych niż tych dotyczących Karola
Wojtyły, Jezusa Chrystusa, a nawet Boga.
Wódka jest wśród surfujących bardziej popularna niż hostia
najsłabszy rezultat, a także Viagra. Che Guevara, partyzant
międzynarodowy, budzi dziś mniejsze emocje, nawet w porównaniu z
Dolly Buster, weteranką pornograficznych produkcyjniaków. I Dolly, i
Che przegrywają wyraźnie nie tylko z Jezusem Chrystusem, ale także z
Ferdynandem Kiepskim, bohaterem serialu dla osób o nienachalnym
poczuciu humoru.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Komando disco
Kumple, broń, nocne lokale, delegacje zagraniczne i licencja na
pranie pysków.
Zmieniają się czasy i mali chłopcy znów mogą marzyć o zostaniu
policjantami. Co prawda nie takimi jak kapitan Żbik czy porucznik
Borewicz, ale nowoczesnymi, jak np. Przemysław G., łódzki
antyterrorysta.
Ósmy Grzech
Nad ranem 23 grudnia 2000 r. Przemysław G. wywołał awanturę i
zdemolował pub Ósmy Grzech przy zbiegu ulic Wólczańskiej i Struga w
Łodzi. Demolki dokonał po pijanemu. Według pracowników lokalu,
policjant przychodził do pubu od sześciu tygodni i sam prowokował
awantury. Domagał się też otwarcia dla siebie kredytu. Gliniarz
ucierpiał w bójce na tyle, że trafił do szpitala, ale łatwo się nie
poddał. Razem z nim ucierpiało przynajmniej trzech innych
uczestników mordobicia: jeden ogólnie poturbowany, dwóch miało rany
kłute od noża. Policja tłumaczyła później, że to antyterrorysta
został napadnięty przez chłopców z "młodego miasta". Czemu walcząc z
gliną sami podźgali się nożem
tego nie wytłumaczono.
Gdy Przemysław G. leżał w szpitalu, nikt go nie chronił, co
zazwyczaj dzieje się, gdy antyterrorysta dozna szwanku. Później
okazało się, że łatwy dostęp do gliniarza miał być haczykiem na
chuliganów. Przyszli i namawiali go, by wziął 40 tys. zł tylko za
to, żeby powiedział prawdę, jak było. Nie zgodził się. Przy łóżku
gliny zainstalowano podsłuch i później propozycję pieniędzy
zinterpretowano jako próbę przekupstwa. Dobrze być antyterrorystą:
podźga się ludzi nożem, a oni jeszcze przychodzą proponować forsę.
W sumie za "szczepę" z policjantem skazano czterech chłopców "z
miasta". Według wtajemniczonych w sprawę, Przemysław G. uniknął
odpowiedzialności za lojalność: nie był jedynym gliniarzem
uczestniczącym w pijackim mordobiciu, więc mogłoby ono kompromitować
łódzką policję.
Bełchatów
Przemysław G. szybko się zregenerował, bo kilka miesięcy później
stał już na bramce w popularnej dyskotece na obrzeżach Bełchatowa.
Oficjalnie był co prawda na zwolnieniu lekarskim, ale komu nie
zdarzyło się naciągnięcie ZUS i odwalanie chałtury? Razem z nim
dyskotekę obstawiało stado innych policjantów. Sygnały o tym
pojawiały się nawet w prasie regionalnej, ale przełożeni podchodzili
do nich z nadzwyczajną wyrozumiałością
jak kumple do chałtury
kumpli.
Zareagowali dopiero wówczas, gdy do komendy dotarły zdjęcia
gliniarzy obstawiających dyskotekę. Było ich tak wielu, że w połowie
maja 2001 r. zastępca dowódcy Samodzielnego Pododdziału
Antyterrorystycznego (SPAT) zrobił nalot na lokal. Większości
stróżów prawa udało się uciec w pole bądź ukryć w lokalu. Wpadł
tylko jeden. Nic mu nie zrobiono, bo tłumaczył się, że nie pracował,
lecz się bawił.
Zdjęć nie wykorzystano i sprawę wyciszono. Dlaczego? Bo jednym z
ochroniarzy w dyskotece był funkcjonariusz UOP (kolega Przemka ze
SPAT), a to mogłoby kompromitować tajną policję polityczną.
Halloween
16 marca 2002 r. przed klub Halloween przy ul. Zamkowej w
Pabianicach podjechał samochód z trzema dżentelmenami. Panowie
grzecznie weszli do środka, ale po krótkim czasie zostali z lokalu
wyprowadzeni przez ochronę. Jeden z dżentelmenów wyjął spluwę i
strzelił kilka razy. Pociski utkwiły w drzwiach i murze klubu.
Dwa dni później policja zatrzymała dwóch dżentelmenów. Trzeci
ten
strzelający
wpadł kilka miesięcy później, gdy próbował przekroczyć
granicę z fałszywym paszportem. Pod koniec ubiegłego roku sąd skazał
go na 5 lat więzienia.
Oficjalnie jako przyczynę incydentu policja podawała konflikt między
trzema dżentelmenami i jednym z ochroniarzy. Konflikt ten miał się
ciągnąć od czasu, gdy ochroniarz ten zabawiał się w innym lokalu

Ósmy Grzech. Zapomniano jednak dodać, że ochroniarzem tym był
Przemysław G.
ochroniarz prywatnie, służbowo zaś
antyterrorysta.

Sprawę uczestnictwa Przemysława G. w strzelaninie wyciszono, bo fakt
pracy antyterrorysty na bramce w prywatnym klubie mógłby
kompromitować cały łódzki Samodzielny Pododdział Antyterrorystyczny.
Diabolo
17 maja 2003 r. do nowej dyskoteki Diabolo (dawniej Halloween) w
Pabianicach wparowało kilkunastu osiłków z grupy ABS (Absolutny Brak
Szyi). Skierowali się od razu do współwłaściciela lokalu Piotra S.
Bezpośrednią rozmową z właścicielem zajął się jeden osiłek, a dwóch
go ochraniało. Ten bardziej wygadany miał zaproponować Piotrowi S.
interes nie do odrzucenia: haracz za ochronę.
Piotr S. odmówił płacenia haraczu tłumacząc, że ma już swoich
ochroniarzy. W rozmowie był hardy, a w tym, który bezpośrednio
złożył mu propozycję, rozpoznał antyterrorystę Przemysława G. I z
wiedzą tą nie krył się nawet w trakcie rozmowy. Ustalił też nazwiska
obstawiających policjanta osiłków; byli to bracia Sławomir i Tomasz
F.
Sprawa zaczęła wyglądać krucho. Z jednej strony kilkunastu osiłków
bardzo liczyło na haracz z dyskoteki, z drugiej strony spalony był
Przemysław G. Górę nad rozsądkiem wzięła chęć zysku. 6 czerwca 2003
r. kilkunastu zbirów ponownie nawiedziło dyskotekę Piotra S. Tym
razem nie chcieli gadać, tylko bić. Łomot dostał sam pan Piotr oraz
jego ochroniarze. Bezpośrednio po zajściu podał policji nazwiska
dwóch z napastników, których rozpoznał, braci Sławomira i Tomasza F.
Zostali zatrzymani, nie przyznają się do winy, ich proces ma się
rozpocząć niebawem.
Trzy dni po napadzie Piotr S. złożył wyczerpujące zeznania w CBŚ.
Opowiedział m.in. o wizycie 17 maja antyterrorysty Przemysława G.,
podczas której miał on żądać haraczu. Dodał też, że nie rozpoznał go
wśród napastników. Nie mógł go widzieć w dniu napadu na swój lokal,
bo dzień wcześniej policjant wyjechał z kraju do Kosowa. Z misją
pokojową...
Przemysław G. niedawno zakończył służbę w Kosowie i korzysta teraz z
urlopu. Podczas odbywania służby w siłach pokojowych skorzystał raz
z urlopu i przez kilka dni przebywał w Łodzi. Został wówczas
przesłuchany przez pracowników Biura Spraw Wewnętrznych Komendy
Głównej Policji. Przesłuchano go w charakterze świadka, nie
postawiono zarzutów i pozwolono wrócić do Kosowa, aby nadal czynił
tam pokój.
I tym razem pomogła mu koniunktura: postawienie Przemysława G. w
stan oskarżenia mogłoby skompromitować polską misję pokojową na
Bałkanach. Tak więc włos mu z głowy nie spadnie. Dobrze to zresztą
świadczy o przezornym policjancie, który potrafi zadbać o zaplecze.
Zresztą na dobrą sprawę nie zrobił nic złego. Po prostu chciał sobie
dorobić do pensji, podobnie jak dygnitarze z MSWiA. Różnią się tylko
tym, że gdy Przemek obstawiał trzy knajpy, ludzie Janika obstawiali
rady nadzorcze. Niektórzy nawet po trzy. I też im włos z głowy nie
spadł.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ruletka dla niewidomych "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cimociemny
Wolałbym, żeby Kwaśniewski i Miller byli religijni. Baliby się wtedy
Boga
istoty zajętej Unią Galaktyk. Jako wierzący w to, co realne,
modlą się wszakże do biskupów grających teraz Unią Europejską. Gdy
przywódcy państwa powiadają, że nie należy wszczynać konfliktów z
Kościołem, mącić pokoju społecznego, naruszać osiągniętej równowagi,
to właściwie zamiast ich słuchać, można by puszczać taśmy z lat 80.
z perswazjami towarzyszy Barcikowskiego lub Czyrka wobec aktywu
PZPR. Oczywiście trzeba by wymienić w nich dzisiejszą Unię
Europejską na ówczesną polską rację stanu. Odnieść można wrażenie,
że do Unii wstępuje nie Polska, tylko socjaldemokracja
tak pcha
ona i ciągnie za sobą inne partie, społeczeństwo i Kościół. SLD w
postaci swej poprzedniczki, SdRP, dawno już zaś do Europy wstąpiła
stając się członkiem Międzynarodówki Socjalistycznej.
Wejście państwa polskiego do Unii jest tak samo sprawą wicepremiera
Pola, jak negocjującego z nim arcybiskupa Gocłowskiego von Danzig.
Dobry pasterz wie przecież świetnie, że aby owce ostrzyc, wpierw
trzeba zrobić redyk
wyprowadzić je na bujne pastwisko. Gocłowski,
którego rząd jako rozmówcę też odziedziczył po władzach PRL, jest
zaś biegłym fryzjerem owczym. Co tydzień "NIE" drukuje świeże
nowinki o kantach pieniężnych kurii Gocłowskiego i prokuratorze
pochylonym nad nimi z troską. Premier strasznie wstydzi się już
teraz Lwa Rywina, ale jego rząd z dumą zadaje się z pobożnym
patronem aferzystów.
Wiara rządu w to, że episkopat popiera wejście do Unii tylko
dlatego, żeby zrobić przyjemność rządzącemu SLD, silniejsza się
wydaje od wiary biskupów w Boga. Trafnie uznając akces Polski do
Brukseli za najważniejszy, władze państwa wykonują z tego powodu
wobec Kościoła uwodzicielski taniec na rurze. Biskupi zaś chętnie
podejmują grę w tej komedii pomyłek: grymaszą, stawiają warunki,
usiłują jak najwięcej od rządu ugrać. Ostatnio było to żądanie, aby
państwo polskie za warunek wstąpienia zgłosiło zobowiązanie Unii, że
w przyszłości swymi decyzjami nie zmusi Polski do uchylenia zakazu
skrobanek, do nadania prawnego statusu związkom homoseksualnym i nie
naruszy innych kościelnych fobii.
Odpowiedzieć należałoby Kościołowi, że Polska wstępuje do konkretnej
Unii ukształtowanej przez inne kraje. Jeżeli więc episkopat pragnie,
aby Unia Europejska miała większą i szerszą niż dotychczas władzę
nad ustawodawstwem krajów członkowskich, niechaj z tym poczeka, aż
będziemy członkiem Unii uprawnionym do współtworzenia jej
konstytucji. Na razie bowiem Unia nie ma prawa ingerowania w tego
rodzaju regulacje ustawowe suwerennych w tym zakresie krajów
członkowskich. Warto też biskupom wspomnieć, że ich poglądy w ogóle
są niespójne. Uważają oni ludzi, którzy biorą tylko ślub cywilny, za
żyjących na kocią łapę, bo kontrakt cywilnoprawny obojętny jest dla
Boga i Kościoła. Skoro tak, to co ich obchodzi, u licha, jaki
kontrakt zawiera jeden pedał z drugim i z państwem.
Marszałek Marek Borowski trafnie zaproponował powrót do projektu
referendum w sprawach aborcji, ponieważ w obecnym Sejmie nie
istnieje większość potrzebna do uchylenia kar za skrobanki. Stanowi
to konkretyzację wniosku sekretarza generalnego SLD Marka Dyducha,
że partia musi się wreszcie zająć tym swoim programowym celem. Ze
zgodnością przeczącą plotkom o istnieniu konfliktu między
prezydentem a premierem obaj ci dygnitarze zaczęli publicznie
dygotać ze strachu przed klerem i mówić, że nie wolno obalać
istniejącego kompromisu w sprawie aborcji i nie czas podnosić tę
sprawę, gdy pod rękę z Kościołem wędrujemy do Unii.
Skoro w Polsce w zeszłym roku dokonano tylko 150 legalnych skrobanek
(czyli co dwutysięczną wykonano w zgodzie z prawem), to znaczy, że
żaden kompromis nie funkcjonuje. Kościół go złamał. Kobiety nie
korzystają z prawa do usuwania ciąży nawet w tych nadzwyczajnych
wypadkach, kiedy im je przyznano. I to nie dlatego, że tylko 150
Polek nie posłuchało wezwań Kościoła, który powiada: "zgwałcono cię

masz rodzić, zdechniesz od porodu?
Zdechnij. Urodzisz potworka

rodź go bez wahania". Świętym prawem korzystającego z autonomii
Kościoła jest nauczanie owieczek, czego tylko zechce. Kościół jednak
terroryzuje państwową służbę zdrowia uniemożliwiając ciężarnym
realne korzystanie z ich wątłych praw.
Zawsze będzie zły czas, żeby wbrew klerowi zmienić którekolwiek
prawo. Teraz wstępujemy do Unii. Gdy wstąpimy, nastaną trudne lata
przystosowawcze. W rezultacie wstępnych trudności władzę mogą objąć
klerykałowie-antagoniści i tak przesrane zostanie życie ze dwóch
pokoleń kobiet.
Nie chcąc, by to się ziściło, wnoszę inną niż Borowski propozycję.
Niemieckim koncernom oddać za złotówkę ORLEN, PZU, państwową
telewizję czy co tam jeszcze mamy z rodowych sreber i niech w zamian
stworzą fundację finansującą podróże do Niemiec i skrobanki
wszystkim kobietom z Polski, które nie chcą podlegać przymusowi
rodzenia. Do tego nie potrzeba Sejmu ani referendum. Minister skarbu
może sam załatwić kontrakt. Jeśli jednak polityką partii jest
udawanie, że wypełnia swój program, to kończy się to tym, co właśnie
oglądamy: minister spraw zagranicznych Cimoszewicz z SLD żąda od
Unii Europejskiej gwarancji nienaruszalności prawa o aborcji, które
właśnie SLD chce zmienić. Zakażcie nam uprawiać naszą politykę

mówi Cimoszewicz. Oto pomieszanie zmysłów, do jakiego prowadzi
romans z klerem, uleganie przez mężczyzn z SLD seksapilowi mężczyzn
przebranych w czarne sukienki.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z Kluską w gębie
Biznesmen Roman Kluska przestał być gnębiony przez władze RP.
Objeżdża teraz kraj na zaproszenie innych biznesmenów ściganych
przez prokuratury. Ogłasza, że są ofiarami spisków. Tak narodził się
misjonarz szemranych biznesów.
Twórca Optimusa za rządów AWS zapragnął komputeryzować pomroczne
szkoły. Ministerstwo Edukacji zaproponowało jego firmie, aby
sprzedawała komputery za pośrednictwem słowackiej filii Optimusa.
Powód: polskie firmy produkujące komputery obłożone były
22-procentowym podatkiem VAT, podczas gdy zagraniczne nie musiały
płacić nic. Optimus wykorzystał tę możliwość. Wyeksportował towar na
Słowację, a następnie go sprowadził do kraju. W lipcu 2002 r. do
domu Kluski w Krynicy wpadli policjanci z CBŚ. Faceta wywieziono do
Krakowa wprost przed oblicze prokuratora. Ten postawił biznesmenowi
zarzut wyłudzenia 8,4 mln zł podatku VAT. Kluskę zwolniono z aresztu
za kaucją 8 mln zł. Kasa została zdeponowana na nie oprocentowanym
koncie, podobnie jak 30-milionowy majątek biznesmena. Tak dzieje się
w tego typu przypadkach. Niedawno prokuratura umorzyła zarzuty wobec
Romana Kluski.
W obronie Romana Kluski "NIE" wystąpiło artykułem na pierwszej
stronie "Kluski na szaniec" w sierpniu 2002 r. (nr 35). Wtedy
"Gazeta Wyborcza"
uznająca teraz oczyszczenie Kluski za swój
sukces
pisała o nim jeszcze per "podejrzany o oszustwa finansowe".
Sprawa Kluski przy jego własnej pomocy uogólniana jest jednak w ten
sposób, że ktokolwiek jakiekolwiek robił przekręty w biznesie
rolując państwo
niewinny jest jak Kluska.
Dotychczas szemrani biznesmeni, którym prokurator postawił poważne
zarzuty, skamlali o ugody i łagodne traktowanie. Gdy Kluska zaczął
chodzić w glorii głosząc powszechną niewinność, biznesmeni żądają od
adwokatów: rób mnie na Kluskę. Oto przykład tego, co się dzieje.
Bohaterom naszych wielokrotnych publikacji, prezesom firmy Orlen
Petro Tank i Tankpol Stanisławowi K. i Romanowi M., prokuratura
postawiła zarzuty udziału w mafii paliwowej i prania brudnych
pieniędzy. Dodajmy, że Stanisław K. wsławił się tym, że zdjęto go ze
stołka prezesa Orlen Petro Tanku dopiero wtedy, gdy siedział w
areszcie. Kiedy przestał być prezesem, został w tej firmie doradcą
zarządu. Wywalono go na pysk po naszej publikacji.
Śledztwo w sprawie milionowych przewałów panów K. i M. prowadzi
rzeszowska prokuratur okręgowa
Wydział ds. Przestępczości
Zorganizowanej. Jak nas tam poinformowano, postępowanie dowodowe
zakończy się w marcu.
Biznesmeni z Tarnowa, wypuszczeni z aresztu za kaucją po pięciu
miesiącach przymusowych wakacji, głośno zaczęli przekonywać, że ich
sprawa jest taka sama jak sprawa Kluski. Zaprosili oczyszczonego
biznesmena do Tarnowa.
Kluska publicznie głosił, że takich jak on gnębionych niesłusznie
biznesmenów jest więcej, może są nawet na tej sali. Tak się złożyło,
że w loży zasiadał Stanisław K. i jego serdeczny kumpel, poseł PO
Aleksander Grad. Na sali byli też Józef Rojek
były prezydent
Tarnowa, koleś z ZChN, Jacek Łabno
były wiceprezydent Tarnowa,
Jarosław W.
prezes Orlen Petro Tanku, w czasie gdy Stanisław K.
siedział w areszcie, obecnie klient prokuratury. Symbol uczciwego
biznesmena
Roman Kluska
przemawiał, a zaprzyjaźniony redaktor
wszystko ładnie opisał w lokalnej gazecie "TEMI". Właścicielem
gazety jest przyjaciel Stanisława K.
Tym sposobem Stanisław K. staje się w Tarnowie męczennikiem władzy
SLD. Gdyby Platforma przebierająca nóżkami w kolejce po władzę
rzeczywiście ją wzięła, Stanisław K. zapewne doczeka się w Tarnowie
pomnika, a nie celi więziennej.
Warto przypomnieć, że Stanisław K. i zaprzyjaźnieni z nim ludzie, w
tym biskup tarnowski Wiktor Skworc, zamierzali wybudować na
najwyższej w Tarnowie górze pomnik Chrystusa Króla. Roboty ruszyły,
był teren i wyjazd do Stanów, powołano do życia fundację Millenium
2000. Plany pokrzyżowała prokuratura wsadzając Stanisława K. do
aresztu, gdzie spędził 5 miesięcy. Obecnie wszechmocny Stanisław K.
biega po mieście i zachęca do budowy. Wprawdzie biskup Skworc odciął
się oficjalnie od pomysłu, gdy biznesmeni trafili do aresztu, ale
chyba nie zapomniał, jak biegał po Chicago i zbierał szmal na tę
budowę. Stanisław K. wyliczył koszt pomnika na 15 mln dolców. Budowę
prowadziłaby jego firma Tankpol i miałby zapewniony ładny dochód.
Może się jednak zdarzyć i tak, że prokurator doprowadzi sprawę
prania brudnego szmalu do końca i pan Stanisław K. pójdzie na
dłuższe wakacje do pudła.
Ciekawe, czy wówczas biznesmen Kluska przyjedzie do pierdla i
wygłosi odczyt, że Stanisław K. trafił tam zupełnie przypadkowo.
Autor : Maciej Wiśniowski / Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Tur grobu pańskiego
...i o złym prezydencie i godnej go prokuratorzycy
Nastolatka poprawia długopisem zapisy w legitymacji szkolnej
nie
zmieniając ich sensu
bo wyblakły. Co to jest? Przestępstwo ("NIE"
nr 2/2003). Prezydent 300-tysięcznego miasta kłamie w istotnej
sprawie publicznej. Co to jest? Kaprys pojedynczego obywatela
niepociągający żadnych skutków prawnych.
Pechowcem, którego oskarżono o publiczne podanie fałszywych
informacji jest, Ryszard Tur, od lat prezydent Białegostoku. "NIE"
miało udział w tej zadymie. Opisałam ("NIE" nr 33/2002), jak to
gmina Białystok walczyła z miejscowym dziennikarzem Jackiem
Żalikowskim. Poszło o sprzedaż gleby pod hipermarket na Zielonych
Wzgórzach. Na łamach "Kuriera Porannego" Żalikowski oskarżył
tatusiów miasta o rażące łamanie prawa. Odszczeknęli, że jest
kłamcą, pozostającym na żołdzie sił wrogich Białemustokowi oraz
kwitnącej tu prawicowej demokracji. Obie strony poleciały do sądu.
Dziennikarz oskarżył władze miasta o oszczerstwo. Sprawa zakończyła
się ugodą. Władze przeprosiły oplutego pismaka.
Sprawę z powództwa gminy sąd rozstrzygnął na korzyść ratuszowych.
Było to pyrrusowe zwycięstwo. Za 50 tys. zł, które wpakowano w
procesy, miejscowy sąd okręgowy, a potem apelacyjny, potwierdziły
stawiane przez dziennikarza zarzuty dotyczące łamania procedury
przetargowej, naruszenia praw byłych właścicieli nieruchomości oraz
wyceny gruntu. Jedynie wniosek wysnuty na podstawie prawdziwych
faktów uznał za nieudowodniony. Zarzut, że "zarząd miasta naraził
gminę na wielomiliardowe straty" jest praktycznie nie do
udowodnienia i zawsze sytuuje stronę w niekorzystnej pozycji w
przypadku pozwania w procesie o ochronę dóbr osobistych
pouczył.
No bo nie wiadomo, czy ktoś zapłaciłby więcej, póki tego nie zrobi.
Artykuł w "NIE" ukazał się przed wyborami samorządowymi i skłonił
ratusz do ponownego zajęcia stanowiska. W końcu Ryszard Tur, Rycerz
Grobu Pańskiego, ubiegał się o reelekcję.
30 września 2002 r. na sesji rady miejskiej Tur oświadczył
kategorycznie, nie po raz pierwszy zresztą, że sprzedaż terenów na
Zielonych Wzgórzach była absolutnie zgodna z zapisami prawa.
Podobnie mówił w wywiadzie prasowym jego zastępca. Obaj powoływali
się na cytowane wyżej wyroki sądowe.
Tur wygrał wybory i po raz kolejny prezydentuje Białemustokowi.
Zanim z szampana pitego za zwycięstwo wyparowały bąbelki, Żalikowski
skierował do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa
polegającego na podaniu fałszywych informacji, dotyczących sprzedaży
gruntów na Zielonych Wzgórzach.
Na pytanie, czy prezydent może kłamać w sprawach publicznych,
prokurator Alicja Derpołow z Prokuratury Rejonowej w Białymstoku
odpowiedziała, że jak najbardziej. Taki jest sens uzasadnienia
umorzenia postępowania.
Stwierdzone przez Sąd Okręgowy w Białymstoku uchybienia przepisów
prawa, jakich dopuścił się zarząd miasta nie były ciężkie i nie
skutkowały nieważnością przetargu
uznała pani prokurator. A skoro
tak, generalnie czynność zbycia gruntów komunalnych (...) jak też
cena za nie uzyskana były zgodne z prawem.
Wątpliwości. Pierwsza. Jeśli sąd stwierdza naruszenie przepisów
prawa, nawet lekkie, to czy konkluzja, że wszystko było zgodnie z
prawem aby się z tym nie kłóci? Druga: kto miał unieważnić przetarg?
Może prezydent Tur, bo przecież nie wydziały cywilne sądów, które
badały sprawę o zniesławienie?
Wątpliwość trzecia. Skoro prokurator Derpołow ustaliła, że czynność
zbycia gruntów komunalnych była zgodna z prawem, w ramach pomocy
prawnej powinna dać cynk V Wydziałowi Śledczemu Prokuratury
Okręgowej w Białymstoku, który od pół roku biedzi się nad tą sprawą.
Spostrzeżenia tamtejszych prokuratorów nie są tak jednoznaczne, jak
pani prokurator Derpołow.
Szef Prokuratury Okręgowej w Białymstoku Sławomir Luks zapewnił nas,
że dochodzenie w sprawie Zielonych Wzgórz jest w toku, a o rezultaty
można pytać najwcześniej w ostatnich dniach marca.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Suka i żona prezydenta K. - Saba "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Balast dyplomowany
W Akademii Marynarki Wojennej nie uczą śpiewu, a przecież śpiew jest
bardzo potrzebny.
Nasze państewko morskie z jednym statkiem handlowym pod banderą ma
aż trzy wyższe uczelnie morskie. Dwie cywilne i jedną wojskową.
Wszystkie trzy kształcą cywilów w cywilnych specjalnościach. A teraz
zagadka: która z tych uczelni ma w swojej ofercie dydaktycznej
największy wachlarz cywilnych specjalności?
Zgadliście: uczelnia wojskowa. Czyli Akademia Marynarki Wojennej w
Gdyni im. Bohaterów Westerplatte. Można tam studiować, także
zaocznie i za pieniądze, różne unikatowe specjalności. Na przykład
na kierunku "nawigacja" jest "bezpieczeństwo żeglugi morskiej",
"informatyka w zastosowaniach morskich", "nawigacja i prace
podwodne" oraz "hydrografia i geodezja morska". A wszystko to
zwieńczone dyplomem inżynierskim.
Na tym nie koniec. Kierunek "pedagogika" oferuje licencjaty z
"wychowania obronnego" w czterech łączonych kombinacjach: z
wychowaniem ekologicznym, politechnicznym, edukacją europejską lub
informatyczną. Jedynie na wydziale mechaniczno-elektrycznym AMW
twórcom "oferty pedagogicznej" zabrak-ło chyba inwencji, bo można
tam się uczyć tylko "eksploatacji siłowni okrętowych" i
"eksploatacji urządzeń elektrycznych". To jeszcze nie wszystko. W
instytucie dowódczo-sztabowym można zrobić magisterkę ze stosunków
międzynarodowych, a poza tym cywil może doktoryzować się z nauk
technicznych.
Grupa uprzywilejowana rządzi
Owo "ucywilnienie" Akademii Marynarki dokonało się przy okazji
legislacyjnych sztuczek wokół Akademii Obrony Narodowej i Wojskowej
Akademii Technicznej, które też przekształcono w uczelnie
wojskowo-cywilne. W uzasadnieniu każdej z osobnych ustaw (przyjętych
razem w lutym 2003 r.; w październiku zaczął się więc pierwszy rok
studiów dla cywilów w uczelniach wojskowych) wpisano argumentację
naśladującą urzędniczą stylistykę PRL: akt prawny wpisuje się w
realizowaną w MON reformę szkolenia wojskowego mającą na celu
przystosowanie go do standardów obowiązujących a jakże, w NATO.
Ten typ argumentacji biuro studiów i ekspertyz Kancelarii Sejmu
skwitowało oceną: w tym stanie rzeczy domniemana "reforma
szkolnictwa wojskowego" i domniemany "jednolity system edukacji
narodowej" można jedynie traktować jako hasła, za którymi
niekoniecznie kryje się jakakolwiek treść wykraczająca poza przyjęte
projekty trzech ustaw.
Pomimo negatywnych opinii prawnych i merytorycznych własnych
ekspertów Sejm przyklepał nowy status uczelni wojskowych. Bo Sejm z
urzędu nie bierze pod uwagę ani zarzutów, że ustawy są bublami
prawnymi, ani że nie są należycie uzasadnione, ani że w
uzasadnieniach podaje się niewiarygodne argumenty.
Zapytacie: dlaczego w Polsce jest właśnie tak? Przyczyna jest dość
banalna. O kształcie tej reformy, jak i każdej innej reformy, nie
decydują rzeczywiste potrzeby państwa, tylko potrzeby tej
uprzywilejowanej grupy, która na reformie może stracić lub zyskać. W
tym przypadku jest to kilkusetosobowa grupa wojskowej kadry
oficersko-profesorskiej.
Pastusiak
honorowy akademik morski
Szkolnictwo wojskowe, które rozrosło się jak rakowata narośl,
potrzebuje organizmu, na którym mogłoby żerować. Samo wojsko i jego
budżet już nie wystarczają, macki trzeba więc było wysunąć dalej. Po
reformie szkół wojskowych na trzy wojskowe akademie buli także (po
ok. 12 mln zł na każdą, a docelowo miałoby być 40 mln zł)
Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu. By osiągnąć ten cel, nasi
wojskowi stworzyli coś, co się nikomu nie śniło: "kompleks
wojskowo-polityczny". Symbolem tych więzi było nadanie marszałkowi
Senatu Longinowi Pastusiakowi tytułu dr. h.c. AMW. Zapewne w
podzięce za przeprowadzenie przez Senat i gorące lobbowanie za
"reformą szkolnictwa wojskowego".
Szczególnego mistrzostwa politycznego wymagało "domniemane
zreformowanie" szkoły oficerskiej Marynarki Wojennej, która powinna
być po prostu rozwiązana. Marynarka nie potrzebuje takiej liczby
kadr, która uzasadniałaby istnienie osobnej szkoły, a na cywilnym
rynku pracy nie ma zapotrzebowania na żadnych "specjalistów" w
dziedzinie "bezpieczeństwa żeglugi", wychowania obronnego i
europejskiego, i podobnych. Cywilni absolwenci AMW na polskim,
mikroskopijnym rynku pracy zderzą się więc przede wszystkim z
wyrzuconymi do rezerwy oficerami marynarki. A jeśli jakiś rząd
zdecyduje się na poważne porządki w połukasikowej flocie, to będzie
ich kilkadziesiąt razy więcej niż potencjalnych etatów do podziału.
Zobaczymy ich zapewne za 4 lata w pośredniaku.
Jak rektor rektorowi
We wrześniu gruchnęło w jednej z lokalnych gazet na Wybrzeżu, że
prokuratura wojskowa sprawdza, czy były rektor AMW w Gdyni
kontradmirał Antoni Komorowski (złożył rezygnację z funkcji miesiąc
temu) brał kasę z Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku za
zajęcia, których w rzeczywistości nie odbył. W zamian za to rektor
akademii ze Słupska Jerzy Hauziński miał "dawać" zajęcia w AMW. Obaj
rektorzy zaprzeczyli. Sensacja żyła tylko w jednej gazecie i
zaledwie jeden dzień, choć na obu uczelniach huczy do dzisiaj. Nasze
wiewiórki w Wojskowej Prokuraturze Garnizonowej w Gdyni donoszą, że
sprawdzanie tego utknęło w miejscu. A sprawa wydaje się prosta:
trzeba sprawdzić, czy wypłaty za prowadzone zajęcia były dokonywane,
oraz zapytać jednego i drugiego rektora na jakim roku, w jakich
dniach, godzinach prowadzili zajęcia, czy były to wykłady, czy
ćwiczenia, ilu mieli studentów. I sprawa będzie wyjaśniona.
A wyjaśnienie tej sprawy wydaje się istotne ze względu na całą
"reformę szkolnictwa wojskowego". Nie chcemy bowiem podejrzewać, że
tylko takie cele
wzajemnego zatrudniania
przyświecały
"reformatorom".
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Seweryn sęp Jaworski
Zdechły ideały, etos wypłowiał, a ludzie "Solidarności" pokazują swe
prawdziwe twarze.
10 grudnia br. sąd uniewinnił gen. Władysława Ciastonia od ciążących
na nim zarzutów związanych ze śmiercią ks. Jerzego Popiełuszki. W
prawoskrętnych mediach jak zawsze rozgorzały dysputy nad
bezkarnością komunistycznych oprawców, której takie wyroki są
oczywistym dowodem. Tego dnia siedzieliśmy sobie z panią Haliną,
niegdyś znaczącą działaczką podziemnej "Solidarności", w jej domu na
obrzeżach Warszawy i też rozmawialiśmy o zamordowanym księdzu.
Zastanawialiśmy się, ileż to drobnoustrojów żywi się tą śmiercią?
Więzy czasu walki
Do bólu uczciwa, bezkompromisowa, ale bardzo tolerancyjna. Dobra,
ludziom życzliwa, ale pamiętliwa. Nienaganne maniery, wspaniała
polszczyzna i nienawiść do chamstwa
to właśnie pani Halina. Dziś
kobieta 75-letnia.
Jaworski Seweryn
ur. 22.05.1931 r., wykształcenie podstawowe, robotnik w Hucie
"Warszawa".
Od 1952 do 1954 r. należałem do PZPR, skąd zostałem wykluczony
za samowolne przemieszczenie internatu do budynku, który
ówczesne władze chciały zawłaszczyć na własne cele prywatne...
W sierpniu 1980 r. rozpocząłem strajk w Hucie "Warszawa" i
zostałem przewodniczącym komitetu strajkowego
zacytowano w
nocie do informatora o delegatach na I Krajowy Zjazd NSZZ "S".
W NSZZ "Solidarność" pełnił funkcje
wiceprzewodniczącego MKZ "Mazowsze", a następnie etatowego
wiceprzewodniczącego Zarządu Regionu Mazowsze ds. socjalnych i
współpracy z Kościołem oraz członka Krajowej Komisji
Koordynacyjnej.
Na I Zjeździe "Solidarności" został wybrany w skład Komisji
Krajowej.
Podczas działalności w NSZZ utrzymywał kontakty z
przedstawicielami KSS KOR, których wytyczne realizował w pracy
związkowej. Kierował akcją protestacyjną studentów Wyższej
Oficerskiej Szkoły Pożarniczej.
Ponadto był członkiem delegacji, która przekazała na ręce
przedstawiciela rządu oświadczenie Prezydium MKZ Mazowsze
żądające powołania Komisji Sejmowej do zbadania praworządności
w MO i SB oraz Prokuraturze.
Internowany w dniach 13.12
22.12.1981 r.
Członek organizacji "Klub Służby Niepodległości" oraz członek
Prezydium Obywatelskiego Komitetu Budowy Pomnika Zbrodni
Katyńskiej
Na podstawie: Ludzie Solidarności. Informator o delegatach na
I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność"
MSW Biuro "C", wyd. KIK,
Lublin 2002.
Moja rozmówczyni ma problemy ze słuchem, z sercem (2 zawały), ze
wzrokiem (katarakta), ale z całą pewnością nie z głową. Myśli
logicznie, cieszy się świetną pamięcią. Wspomnienia ma starannie
poukładane i podchodzi do nich z dużym dystansem. Tyle samo emocji
wykazuje mówiąc o okupacji, swojej pracy zawodowej i działalności w
podziemnej "S".
W trakcie rozmowy padają nazwiska jej znajomych z lat 80.: Ewa
Tomaszewska, Piotr Andrzejewski, Jan M. Rokita, Zosia i Zbyszek
Romaszewscy, ze zdjęć spogląda na nas młodziutki i uśmiechnięty
Zbyszek Bujak. Nie próbuje, broń Boże, chwalić się znajomościami. W
starym mieszkaniu pani Haliny w Warszawie, przy ul. Sabały 21,
opozycja przechowywała ulotki, składała i drukowała dwa pisma
("Krąg" i "ABC"), organizowała obrady Komisji Interwencyjnej. Sama
pani Halina kierowała komisją zakładową "Solidarności" w szkole, w
której uczyła, i była wziętą aktywistką grupy działającej przy
kościele św. Marcina (ul. Piwna).
Jak wspomniałem, pani Halina podchodzi do przeszłości bez emocji,
ale jest jednak ktoś, na wspomnienie kogo głos jej się załamuje, a
do oczu napływają łzy: Seweryn Jaworski. Niegdyś radykalny lider
strajku w Hucie Warszawa, jeden z liderów stołecznej "Solidarności",
współpracownik ks. Jerzego Popiełuszki. Dziś aktywista towarzystwa
zgromadzonego wokół kościoła św. St. Kostki (parafia ks.
Popiełuszki), lider Chrześcijańskiego Związku Zawodowego im. ks.
Jerzego Popiełuszki, wiceprzewodniczący Ruchu Odbudowy Polski (Jana
Olszewskiego). Jak na prostego, bezrobotnego robotnika
znaczna
aktywność. Kombatant: w stanie wojennym ukrywał się w mieszkaniu
pani Haliny przed ścigającą go ponoć SB.
Zaufany przyjaciel
6 maja 2002 r. 84-letni mąż pani Haliny, Zygmunt, potknął się i
upadł. Rozległy wylew krwi do mózgu. Staruszek trafił na oddział
neurologii szpitala bródnowskiego. Nie wiadomo, kto cierpiał
bardziej
chory czy towarzysząca mu przez 5 tygodni w szpitalu
żona. Wdowa opowiada o potwornych zaniedbaniach lekarzy. Sprawa
zarzucanych medykom uchybień trafiła do rzecznika odpowiedzialności
zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej i Stowarzyszenia "Primum non
nocere" Adama Sandauera.
Spędzając całe dnie w szpitalu pani Halina pozostawiała dom bez
opieki, w domu dwa psy, którymi nie miał się kto zająć. Po tygodniu
zdecydowała się poprosić kogoś o pomoc.
Zadzwoniła do Seweryna Jaworskiego. Kontakty utrzymywali bardzo
luźne, ale komu, jak nie jemu, miała zaufać? Ostatni raz widziała go
w 1995 r., na szczęście numery telefonów, które jej wówczas
pozostawił, okazały się aktualne. Nie zawiodła się na starym druhu

natychmiast przyjechał.
Znikający szmal
Jaworski, jako najbardziej zaufany przyjaciel państwa Haliny i
Zygmunta (celowo nie podaję nazwiska małżonków), dostał klucze od
mieszkania i 3 tys. zł na bieżące wydatki. Szmal szybciutko
stopniał, pani Halina dorzuciła więc następne 4 tys. Na co poszło
tyle pieniędzy, nie zastanawiała się
i tak była wdzięczna
Sewerynowi za pomoc.
Kiedy koniec pana Zygmunta był już przesądzony, pomyśleli o
przebudowie rodzinnego grobowca i przygotowaniach do pogrzebu.
Wszystkim zajął się Jaworski. Staruszek zmarł 15 czerwca.
Pogrzeb wyznaczono na 21 czerwca
tak aby do Warszawy zdążyła
dojechać mieszkająca za granicą rodzina. Jeszcze przed pogrzebem, 19
czerwca, Seweryn Jaworski oświadczył, że pieniądze się skończyły, i
poprosił o następne 10 tys. zł.
Śmierć męża
choć spodziewana
była dla pani Haliny szokiem, po
którym zwykle przychodzi poczucie osamotnienia i bezradność. Przed
odbiorem z kostnicy zwłok Jaworski miał od staruszki zażądać
podpisania pełnomocnictwa do dysponowania jej majątkiem. A trochę
tego jest: dom wartości nie mniejszej niż 200 tys. dolarów, antyki,
biżuteria i niemałe oszczędności. Podpisała.
Okoliczności pogrzebu były dla pani Haliny straszliwym zaskoczeniem.
Okazało się, że z grobowca zniknął pomnik, że pochówek nie jest do
końca zorganizowany
a jeszcze w kościele Seweryn Jaworski
rozmawiał z nią o pieniądzach.
Etos ucieka balkonem
Po pogrzebie staruszka zaczęła porządkować swoje sprawy.
Przeglądając zasoby szafy stwierdziła, że brakuje w niej 30 tys. zł.
Pani Halina nie przechowuje pieniędzy w skarpecie, ale gdy mąż leżał
w szpitalu, zlikwidowała jedną z książeczek oszczędnościowych, żeby
mieć pod ręką gotówkę.

Nie mam prawa oskarżać nikogo o tę kradzież, bo nie jestem w
stanie jej udowodnić
wyjaśnia wdowa.
Ale podejrzenia wobec
Seweryna pozostają: miał klucze od mieszkania, bo sama mu je dałam.
To prawda, że myszkował po moim biurku, czytał dokumenty, a nawet
ośmielił się cytować fragmenty mojej prywatnej korespondencji.
Poprosiła go więc o rozliczenie tylko jednej kwoty
10 tys. zł.
Wiceprzewodniczący ROP wydatki rozliczył. Starsza pani wzięła
rozliczenie i zaczęła je sprawdzać. Dociekania przyniosły
nieoczekiwane rezultaty. Zaginiony z cmentarza pomnik odnalazł się w
zakładzie kamieniarskim. Kamieniarz przysięga, że otrzymał go od
Seweryna Jaworskiego, nie chce tylko powiedzieć za ile. W zakładzie
pogrzebowym odnaleziono fakturę za kwiaty zamówione na pogrzeb.
Widnieje na niej kwota dwa razy niższa niż ta, którą wykazał
Jaworski. W rachunku szczegółowym z kwiaciarni wypisano zaś jak wół,
że to ona z nieżyjącym mężem zafundowała kwiaty Jaworskiemu.
Pani Halina poprosiła Jaworskiego o rozmowę, tym bardziej że
stwierdziła jeszcze brak 2 sztuk złota i za cholerę nie mogła
zrozumieć, co kryje się pod pozycją za 5215 zł w rozliczeniu.
Przyjechał, ale tłumaczył się mętnie. Zażądała, by natychmiast oddał
jej pełnomocnictwo. Obiecał to zrobić przy następnym spotkaniu.
Słowa dotrzymał. Na zgodę dorzucił też jeden pierścionek. Ale z
wydatków nadal nie potrafił się rozliczyć. Kiedy staruszka nie
dawała za wygraną, skorzystał z chwili jej nieuwagi i uciekł
balkonem.
Prokurator mówi nie
Pani Halina czeka na śmierć. Nie chce już żyć. Rozdysponowała
majątek sporządzając testament, znalazła zakład pogrzebowy, który po
śmierci ją skremuje i złoży urnę w grobie przy mężu. Nie chce
jednak, by wobec prominentnego działacza związku im. ks. J.
Popiełuszki mogły być wysuwane karygodne zarzuty.
Z prośbą o pomoc zwróciła się do proboszcza kościoła św. St. Kostki.
Wyśmiał ją.
Kilkakrotnie dzwoniła i pisała do lidera ROP mec. Jana Olszewskiego.
Na listy nie odpowiedział, rozmawiać nie chciał.
Zawiadomiła policję, a ta
prokuraturę. Prokurator nie dał jej
wiary i umorzył postępowanie, nawet jej nie przesłuchując. Podstawą
do umorzenia postępowania była jedynie rozmowa z Sewerynem
Jaworskim.
Dziwne to wszystko
mówi pani Halina.
Prokurator nie
chciał nawet spojrzeć na moje dowody w sprawie.
Od decyzji prokuratora odwołała się i czeka obecnie na dalszy ciąg
wydarzeń. Ale czy schorowana staruszka ma w tej sprawie jakiekolwiek
szanse?
* * *
Przyszło mi oczywiście do głowy poprosić o komentarz Seweryna
Jaworskiego. Po kilku sekundach rozmowy odłożył jednak słuchawkę.
Nie wiem, co go tak poraziło, nazwisko pani Haliny czy tygodnik
"NIE".
Za odpowiedź niech więc posłuży fragment wystąpienia Seweryna
Jaworskiego na przedwyborczym mityngu (ubiegłoroczne wybory do
parlamentu) w Mławie: Musimy odbudować fundament moralny
Rzeczypospolitej. Prawo jest odbiciem poziomu moralnego ludzi.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Wyłącz telewizor na cały wielki post
apeluje biskup Frankowski
"Nasz Dziennik"
26 lutego
"Coraz częściej rolnicy zaczynają protesty modlitwą różańcową, bo
bronią nie tylko siebie. Jak żołnierze stoją na warcie i bronią
Polski przed wyprzedażą, przed rozgrabieniem, bronią godności
każdego człowieka i Polaka, bronią wartości polskich i katolickich,
które coraz bardziej w Polsce są lekceważone i poniewierane".
Wypowiedź bp. Edwarda Frankowskiego

1
2 marca
"Na okres Wielkiego Postu trzeba powstrzymać się od oglądania
wszystkich programów telewizyjnych, nawet tych, które są
wartościowe. Uczynić to w duchu pokuty, wynagrodzenia za wszelkie
zło, które idzie przez media. (...) Brak kontaktu z telewizją
sprawi, że już na Wielkanoc nasz Naród będzie myślał samodzielnie,
mądrze i odpowiedzialnie oraz odrzuci uzależnienie od dyktatu
telewizji i serwowanej nam papki, która ma za cel zniewolenie
telewidzów. (...) Gdy w czasie Wielkiego Postu wytrwamy w starannym
oczyszczeniu się z wszelkiego złego mułu medialnego, stworzymy
korzystny klimat na godne przyjęcie telewizji Trwam".
bp Edward Frankowski,
w wywiadzie "Wyłącz telewizor (...)"
4 marca
"Jeśli cokolwiek mogłoby się okazać dzisiaj skutecznym lekarstwem na
polskie bezrobocie, to właśnie niewejście do Unii, zerwanie układu
stowarzyszeniowego i zamknięcie naszego rynku rolnego na import po
cenach dumpingowych. Gdyby polska wieś miała pieniądze, to i cała
reszta gospodarki zaczęłaby się kręcić. A praca byłaby dla Polaków w
kraju, a nie za
Pirenejami".
Małgorzata Goss,
"Jeśli praca, to tylko w Polsce"
Radio Maryja
27 lutego
"Niech nas nie zwiedzie fakt, że całe zamieszanie wokół mediów
związane z aferą Rywina nie ma odniesień do kampanii nienawiści
wobec Radia Maryja czy telewizji Trwam. Tej jeszcze nie ma, ale już
urabia się jej opinię, że będzie zła i jątrząca. (...) W sytuacji,
gdyby w Radiu pojawiły się na przykład Rozmowy niedokończone z
Izabelą Sierakowską czy Longinem Pastusiakiem, gdyby przegląd
wydarzeń redagował Dawid Warszawski, a stałe felietony wygłaszał
redaktor Adam Michnik
to byłby absurd nie mający nic wspólnego z
tolerancją i pluralizmem".
Leszek Żebrowski,
"Spróbuj pomyśleć"
"Głos"
1 marca
"Najwyższy czas zrozumieć, że Europa zjednoczona w oparciu o Niemcy
to krok w stronę imperium euroazjatyckiego, które musi doprowadzić
do wojny światowej".
Antoni Macierewicz,
"Z Rosją czy z USA"

"Nasza Polska"
4 marca
"(...) środowisko Gazety Wyborczej bardzo angażuje się w sprawę
Anschlussu Polski do Unii Europejskiej. Jak już pisałem, Anschluss
otwiera przed Niemcami możliwość dokończenia dzieła zjednoczenia
państwa poprzez przyłączenia do Niemiec polskich Ziem Zachodnich i
Północnych bez konieczności używania siły, a więc zgodnie z Aktem
Końcowym KBWE w Helsinkach z roku 1975".
Stanisław Michalkiewicz,
"Migawka spiskowa"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawo nie chodzi do kościoła "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kundelek się modli "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Co zostało z Kwaśniewskiego
Kto będzie następnym prezydentem? Wszystko jedno. Z polityków lewicy
wyrastają jak nie złodzieje to ministranci.
Ukochany nasz lewicowy prezydent zapowiedział, że zawetuje
znowelizowaną ustawę antyaborcyjną dającą kobietom prawo do usuwania
ciąży również z przyczyn społecznych. Moje stanowisko jest
niezmienne. To, co udało się uzyskać jako rezultat dramatycznej
dyskusji w Polsce i kompromisu z Kościołem, powinno zostać utrzymane

oświadczył.
Abstrahując od tego, iż w państwie demokratycznym nie ma żadnego
powodu, dla którego najwyższa władza ustawodawcza miałaby zawierać
kompromisy z organizacją religijną, warto wspomnieć, że owa
niezmienność jest dość świeżej daty. W 1996 r. Aleksander
Kwaśniewski podpisał zliberalizowaną ustawę antyaborcyjną
argumentując, iż tworzy w Polsce regulację prawną zbliżoną do
rozwiązań przyjętych w innychkrajach europejskich. Mówił wtedy: To
sumienie, a nie wyłącznie strach przed karą wymierzaną przez
państwo, winno decydować o zachowaniach ludzi w tej sprawie.
Oczywiście banalne byłoby pytanie, cóż takiego stało się przez te
lata z osobowością i poglądami Aleksandra Kwaśniewskiego, który dziś
bycie prezydentem wszystkich Polaków rozumie jako bycie prezydentem
prawicy i Kościoła kat.
Warto przypomnieć sobie ów Wielki Marsz, który w ciągu niepełnej
dekady przesunął Aleksandra Kwaśniewskiego na pozycje Lecha Wałęsy.
* * *
Aleksander Kwaśniewski swoim konsekwentnym nicnierobieniem osiągnął
wielki sukces pedagogiczny: udało mu się przekonać naród, że nic nie
robi, bo nic nie może. Tymczasem choćby korzystając z weta w
sprawach innych niż interesy Kościoła i Unii Wolności prezydent
mógłby oszczędzić Polakom wielu nieprzyjemnych chwil.
Swoje obcowanie z przywilejem prezydenckiego weta rozpoczął
Kwaśniewski od wycofania protestu Lecha Wałęsy wobec ustawy
zezwalającej SdRP na przejęcie majątku po PZPR. To było w tym
króciutkim okresie, kiedy prezydent Kwaśniewski zdawał się żywić
jeszcze jakieś uczucia do partii, która osadziła go na tym stolcu.
Groźbą weta Aleksander Kwaśniewski walczył z pomysłem wprowadzenia
czwartej, najniższej stawki podatkowej
17 proc. dla najmniej
zarabiających. W efekcie, zgodnie z życzeniem prezydenta, pozostały
trzy stawki obniżone o jeden punkt procentowy: 20, 31 i 44 zamiast
proponowanych 21, 34 i 45 proc. W realnych pieniądzach oznacza to,
iż najwięcej na zabiegach prezydenta zarobili najbogatsi. W tym
samym mniej więcej czasie walczący o dyscyplinę budżetową prezydent
pod-pisał ustawę o obowiązkach posła i senatora podnoszącą
uposażenie parlamentarzystów o 30 proc.
* * *
Po dojściu do władzy koalicji AWS
UW Kwaśniewski zaczął dość
stanowczym akordem: zawetował dwie ideologicznie motywowane ustawy
okołobudżetowe
odbierającą szmal emerytom mundurowym i praktycznie
likwidującą edukację seksualną w szkołach.
Po tym mocnym akordzie zmienił podejście, zgodnie z deklaracją: Będę
używał weta tylko w sytuacjach ekstremalnych, kiedy naprawdę będę
przekonany, że dana ustawa jest głęboko niesłuszna. Kto mnie zna, to
wie, że jestem człowiekiem, który lubi współpracować, umie
współpracować i ceni dobrych partnerów.
Wbrew oczekiwaniom i prośbom lewicy podpisał ustawę przesuwającą
wybory do rad gmin tak, aby odbyły się razem z nowymi wyborami do
rad powiatów i województw. Zdaniem SLD reforma administra-cyjna,
która wprowadzała te rady,była przygotowana fatalnie i na kolanie.
To wtedy Kwaśniewski wygłosił słynne zdanie o tym, iż podpisując
ustawę traci przyjaciół, na
co szef opozycji Leszek Miller odpowiedział, że jeżeli prezydent
Aleksander Kwaśniewski wymówił nam przyjaźń, to z pewnością znalazł
nowych przyjaciół.
Kwaśniewski zawetował ustawę wprowadzającą 15 województw i wymusił w
ten sposób powstanie 16
ale nie oprotestował en bloc tej
kretyńskiej reformy wprowadzającej nikomu niepotrzebne, za to
kosztowne powiaty.
Prezydent podpisał też pakiet ustaw dotyczących reformy zdrowia
argumentując, że reforma służby zdrowia powinna wejść wraz z reformą
administracyjną na początku 1999 roku, choć idea kas chorych i
zmniejszenie składki na zdrowie z 10 do 7,5 proc. nie podobało się
nie tylko SLD, ale także środowiskom medycznym. Prezydent
zapowiedział wówczas, iż w przypadku negatywnej oceny funkcjonowania
nowego systemu ochrony zdrowia oraz możliwości korzystania przez
obywateli ze świadczeń zdrowotnych skorzysta ze swoich kompetencji i
wystąpi z inicjatywą poprawek. Z powstania kas powstał gigantyczny
bałagan i nieszczęście dla chorych, jak wszyscy pamiętamy.
Skwapliwie prezydent podpisał reformę oświaty, w wyniku której setki
szkół zostały zlikwidowane, zaś setki tysięcy dzieci kończą edukację
na 6 klasie szkoły podstawowej. Równie przychylnie potraktował
poronioną reformę ubezpieczeń społecznych, w wyniku której państwo
zmusiło obywateli do inwestowania swoich pieniędzy w prywatne
fundusze.
Nie zaniepokoiło Aleksandra Kwaśniewskiego stachanowskie tempo
reformowania kraju i spokojnie poparł ideę wprowadzenia wszystkich
reform w 1999 r.
Z drobniejszych osiągnięć Aleksandra Kwaśniewskiego na polu umizgów
do prawicy warto wspomnieć podpisanie
wbrew protestom organizacji
kobiecych
nowelizacji kodeksu karnego wprowadzającej 2 lata
więzienia za uszkodzenie płodu (to niezbyt ukryty zamach na badania
prenatalne) i ustawy tworzącej Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, w
ramach którego znalazł się wydział teologiczny
choć SLD prosił go
o to, aby nie zgadzał się na obciążenie państwa kosztami nauczania
teologii.
Zawetował za to ustawę o prokuratorii generalnej
instytucji, która
miała kontrolować najbardziej korupcjogenny w Najjaśniejszej proces
prywatyzacji majątku narodowego. To brak odpowiedzialności stopować
prywatyzację w sytuacji osłabionego wzrostu gospodarczego, kiedy
dużą część dochodów państwa będą stanowić wpływy z prywatyzacji i w
sytuacji gdy prywatyzacja będzie coraz trudniejsza wobec słabnącego
zainteresowania Polską zagranicznego kapitału
tłumaczył w imieniu
prezydenta jego ówczesny doradca Marek Belka, lekko prześlizgując
się nad wiadomym już wtedy powszechnie faktem: co prywatyzacja, to
afera.
Dzielnie zawetował też prezydent projekt ustawy medialnej,
zakazującej reklamy kierowanej do dzieci. Prezydent uległ namowom
środowisk reklamowych twierdzących, iż jest to ograniczanie prawa do
informacji handlowej. Nie trafiły do niego argumenty, że w kraju
powszechnej nędzy namawianie dzieci, aby żądały od rodziców zabawek
za wiele setek złotych, jest przejawem szczególnie pojętego sadyzmu.
Raz
i to trzeba Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przyznać
prezydent
okazał odwagę Lenina, wetując ustawę o PIT na rok 2000, która
zakładała obniżenie stawek tylko dla najbogat-
szych (19, 29, 36 proc. zamiast 19, 30 i 40 proc.). Wzbudził tym
gestem histerię swojej ukochanej Unii Wolności i balcerowiczowskie
groźby odejścia, z czego bardzo gęsto oraz pokornie tłumaczył się
przed żurnalistami "Gazety Wyborczej". "Gazeta" i tak ukarała wtedy
prezydenta publikując wywiad z nim dopiero na 21 stronie.
Trzeba wyrazić uznanie prezydentowi, że zawetował ustawę o IPN
cóż
z tego, skoro zamiast protestować przeciwko powstaniu tego zbędnego
a kosztownego urzędu w ogóle
chciał tylko wprowadzić do ustawy
zmiany polegające na udostępnianiu teczek wszystkim, a nie tylko
poszkodowanym, i skróceniu kadencji władz Instytutu. Zresztą nie
miało to i tak specjalnego znaczenia, bo to głosowanie Kwaśniewski
przegrał dzięki głosom PSL.
Zawetował również idiotyczną ustawę zakazującą pornografii, za co
został przez Stefana Niesiołowskiego odsądzony od czci i wiary:
Moralnie wygraliśmy. Cała marność, podłość, nikczemność i obłuda
duetu Kalisz
Kwaśniewski została zdemaskowana. Mamy sojusz dwóch
pornograficznych grubasów.
Zawetował także wątpliwą ustawę o powszechnym uwłaszczeniu, w myśl
której każdy miałby dostać swoje mieszkanie
jeśli wcześniej go nie
wykupił, i
za co chwała
ustawę reprywatyzacyjną o tym, żeby
oddawać wszystko wszystkim. Nie zdobył się wszakże na to, aby
wystąpić z projektem ustawy o wygaśnięciu roszczeń
reprywatyzacyjnych
i do dziś ta sprawa ciągnie się za nami jak smród za wojskiem.
Na pożegnanie prawicy u władzy prezydent zawetował kilka ustaw o
dodatkach dla rodzin wielodzietnych motywując swoją decyzję
koniecznością oszczędności budżetowych.
Abstrahując od oczywistych ideologicznych motywacji, stojących za
AWS-owską próbą premiowania ludzi rozmnażających się w sposób
nieopanowany
obiektywnie należy zauważyć, że sytuacja rodzin
wielodzietnych jest w istocie tragiczna, a rząd lewicowy nie zrobił
od początku swego działania nic, żeby im pomóc.
Zawetowawszy
słusznie
napisaną przez Kaczyńskiego nowelizację
kodeksu karnego, prezydent wystąpił z własną, w której
obok wielu
sensownych rozwiązań
znalazł się zapis o powstaniu nowego
politycznego przestępstwa: wdzierania się siłą i okupowania budynków
publicznych
do roku więzienia. Prezydent zatroszczył się też o
moralną czystość w polityce: karane miałoby być nie tylko samo
propagowanie, ale też przygotowywanie, gromadzenie i przechowywanie
materiałów propagujących ustrój tota-litarny. To taka wprowadzona
tylnymi drzwiami cenzura prewencyjna, świetnie współgrająca z nowym
obliczem Kwaśniewskiego
wroga komunizmu.
Kropkę nad i postawił prezydent swoim wystąpieniem w 20. rocznicę
grudnia 1981, gdzie oświadczył, że nikt nie ma dziś wątpliwości, iż
stan wojenny był złem.
* * *
Skwapliwie sekundujący reformom Buzka Aleksander Kwaśniewski od
początku starał się powściągać reformatorskie ambicje rządu Leszka
Millera. Wprost zakazał rządzącej lewicy jakichkolwiek manipulacji
przy świętości narodowej, jaką jest osadzony przez prezydenta na
stołku szefa NBP Leszek Balcerowicz. Jednoznacznie wypowiedział się
przeciw zniesieniu Senatu. Zawetował ustawę o biopaliwach, zgodnie z
życzeniami przedsiębiorców wyrażonych ustami Henryki Bochniarz:
ustawa stanowi przykład pogarszania się jakości procesu
legislacyjnego. Tutaj akurat zrobił dobrze rządowi, który nie
walczył o jej ponowne przegłosowanie, i na placu boju pozostali sami
ludowcy, jako jedyni z obozu władzy zdający się dostrzegać, iż
wprowadzenie biopaliw jest szansą dla zdychającej polskiej wsi.
Groźbą weta Kwaśniewski wymusił na rządzącej lewicy dopuszczenie
obywatelskich komitetów wyborczych do wyborów europejskich. W ten
sposób dał szansę rozmaitym wyrzutkom z UW i podobnych zapomnianych
partii o poparciu społecznym na poziomie procentów alkoholu w
kefirze.
* * *
Aleksander Kwaśniewski w ciągu 8 lat swojej kadencji zmienił się
dość radykalnie. Zmieniał się wszakże
dla niezbyt uważnego
obserwatora
niepostrzeżenie. Najszybciej urosła w nim miłość do
Kościoła: już w pierwszym roku pierwszej kadencji Kwaśniewski z
krytyka konkordatu został poganiaczem ratyfikacji. W innych
kwestiach przesuwał się na prawo powoli i niepostrzeżenie, czasem
cofając się o pół kroku, ku radości swoich lewicowych wyborców.
Niezależnie jednak od tych tanecznych zwodów, kierunek zmian
prezydenta był stały, a droga, którą przebył, jest bardzo długa.
Dziś nic, poza wstydliwym postkomunistycznym życiorysem, który
Aleksander Kwaśniewski stara się bagatelizować, nie odróżnia jego
sprawowania urzędu od sposobu, w jaki mógłby to czynić polityk
reprezentujący środowiska prawicowo-liberalne.
Nie martwmy się więc, co będzie po 2005 r., kiedy lewica sromotnie
przegra wybory
także prezydenckie. W istocie rzeczy nic się nie
zmieni.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Po obejrzeniu "Pod napięciem" w TVN poważnie zastanawiamy się, czy
korzystać z usług PKP. Na dworcach i w pociągach bogu ducha winnych
obywateli narkomani nakłuwają strzykawkami pełnymi krwi z HIV-em.
Przy okazji szef Śląskiej Chorej Kasy dojebał Łapińskiemu, że leku
zapobiegającego AIDS nie ma na liście medykamentów refundowanych. Na
to przypomniał o sobie Kotański i powiedział, że w gruncie rzeczy
narkomani to fajni ludzie. Należy im tylko dawać pieniądze i "podać
rękę". Do ukłucia?
* * *
Regionalna Trójka wyemitowała film BBC z 2000 r. "Fenomen populisty
Heidera". Bohater dokumentu jest wyśmiewany w kabaretach,
znienawidzony przez polityków, a w wywiadach telewizyjnych nie
zwraca uwagi na pytania dziennikarzy. Szef austriackiej Partii
Wolności to prosty umysł: szanuje tradycję, dzieli ludzi na "my" i
na "oni". "My" to ci pracowici i dobrzy, których okradają, "oni"

kolorowi, liberalni i skorumpowani. Heider ma chujowe poglądy, jest
gryziony przez dziennikarzy, rozbierany na czynniki pierwsze przez
komentatorów politycznych i specjalistów od kreowania wizerunku oraz
oficjalnie
odrzucany przez społeczeństwo. I co z tego wynika? Wygrywa w
Austrii, Le Pen we Francji, a Lepper...
* * *
W "Kropce nad i" ligus Giertych mógł w końcu publicznie złożyć
gratulacje Le Penowi i cieszyć się, że narodowcy stają się w Europie
prawdziwą atrakcją polityczną. Dla Rokity szef francuskiego Frontu
Narodowego to głupek i bojówkarz taki jak Lepper. Nie wiemy, czy to
coś znaczy, ale Rokita i Le Pen mają takie same imiona: Jaś-Marysia.

* * *
"Hot Chat 2001" na TV 4 zaprosił oświeconego katolika, czyli szefa
Katolickiej Agencji Informacyjnej Marcina Przeciszewskiego.
Oświecenie sprowadza się do chwalenia papieża za radykalizm w
sprawie Paetza, niezgadzania się z szefem Radia "Maryja" oraz
oburzania się na amerykańskich pedofilów w sutannach. Zdaniem
Przeciszewskiego Kościół kat. "trudno jest zniszczyć od zewnątrz",
choć wrogowie ciągle podejmują takie próby. Wychodzi na to, że
dzieciojebcy w koloratkach to pewnie agentura międzynarodówki
ateistycznej?
* * *
Misyjna "Jedynka" publicznie zajęła się kalectwem. Puściła nudny
dokument "Niewidomy zdobywca gór" o młodym Amerykaninie, który nie
dość, że ślepy, to jeszcze alpinista. Teraz czekamy na film o innym
"prawdziwym człowieku"
beznogim lotniku Mieriesiejewie.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czary-mary-bumary
Polska zbrojeniówka chodzi w żałobie. Rozbawia nas to do łez.
Póki szacowna i niezależna (bo amerykańska) komisja przetargowa nie
rozpatrzy wszystkich odwołań od wyników przetargu, póki nie poznamy
szczegółów innych ofert, póki nie zostanie podpisany finalny
kontrakt ze zwycięzcą konsorcjum NOUR
póty wszystko, co na temat
przetargu mówi się i pisze, traktować należy jak spekulacje.
Za Boga nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że porażka Bumaru jest
porażką kierownictwa tej firmy. Jeśli mówić o przegranych, to są
nimi lobbyści na rzecz Bumaru: minister spraw zagranicznych,
minister obrony narodowej, premier. No i prezydent, który może czuć
się sponiewierany.
Panowie! Pycha Was zgubiła! Każdy dodatkowy komentarz do tej
sytuacji jest gwoździem do Waszej politycznej trumny.
Bumar King!
Przetarg, którym żyje III Pomroczna, dotyczył tego, za ile można
wyposażyć dwa irackie bataliony? A nie tego, co można dać za 500 mln
dolarów. Tymczasem miesiąc przed ogłoszeniem wyników przetargu
wszystkie media trąbiły, że Bumar startuje w przetargu wartym 500
mln dolarów. Taka informacja jest niczym innym, tylko zawiadomieniem
o proponowanej cenie. Jest więc zdradzeniem przez Bumar swojej
największej tajemnicy. Można było bowiem, logiczne myśląc,
spodziewać się, że inni uczestnicy przetargu zaproponują cenę
niższą.
Początkowo sądziłem, że informacja o wartości naszej oferty jest
"kaczką" wypuszczoną przez Bumar dla zmyłki przeciwnika i ostateczna
oferta naszego narodowego holdingu będzie tańsza o ponad 20 proc.
(czyli wyniesie jakieś 400 mln dolarów). Ale ni cholery!
Podwyższyliśmy ją o 10 proc.
do 545 mln. Zwycięskie konsorcjum
zaproponowało to samo za 327 mln zielonych. No to jak
pogięło
strategów z Bumaru, czy świadomie nie chcieli wygrać? Niekompetencja
kierownictwa czy jakaś dziwna gra?
Ślady oleju
Nie jest to pierwszy paw kierownictwa holdingu Bumar. Przed trzema
miesiącami ("NIE" nr 49/2003) w publikacji "Czterej pancerni i
palma" odsłoniliśmy nieco tajników tzw. kontraktu malezyjskiego. Po
9 latach negocjacji dogadaliśmy się z Malezją: sprzedamy im nasze
czołgi PT-91 M, a oni zapłacą olejem palmowym
to istota kontraktu.
Realizacja umowy się ślimaczy. W czołgach ma być coraz mniej
polskich części, nie ma też oleju. Ale jest kontrakt gwarantowany
przez dwa rządy. W naszym artykule zabrakło jednego zasadniczego
pytania: kto z Polaków zgarnął prowizję za zawarcie tego kontraktu
wartego 400 mln dolarów? Kto?! Rozumiem, że po zainkasowaniu
prowizji pośredników nie interesują już ani polskie czołgi, ani
malezyjski olej. I słusznie
po co się tym trapić?
Podobnie może być z kontraktem na wyposażenie armii irackiej. To, że
nie zarobi Bumar, nie oznacza, że nie zarobi któryś z Polaków.
Strzał Ostrowskiego
Jak grom z jasnego nieba spadła wiadomość, że jednym z głównych
rozdających pośredników w zwycięskim kontrakcie irackim będzie Polak

Andrzej Ostrowski, prezes firmy Ostrowski Arms
Biuro Analiz
Społeczno Politycznych.
Nie jest to osoba nieznana
jak pisały gazety. Od kilku lat kręci
się na salonach, przede wszystkim SLD-owskich, wciskając ludziom do
rąk jedną z dwóch wizytówek. Z Internetu dowiedziałem się, że
prowadzi strzelnicę (w hali warszawskiej Gwardii) i "salon broni".
Reklamuje się: Salon Broni
Strzelnica
indywidualna nauka
strzelania
Broń pneumatyczna gł. lufa kal. 4,5 mm
bez pozwoleń na zakup

Raty 5%
Na stronie internetowej dodaje, że od roku 1998 posiada koncesje na
wszystkie rodzaje broni, materiały wybuchowe, ciężkie uzbrojenie
wojskowe. Co prawda rządowa agenda odpowiada-
jąca za takie koncesje
Polskie Centrum Badań i Certyfikacji (PCBC)

nic o koncesji dla Ostrowskiego nie wie, ale przy burdelu, który
panuje w Polsce, nie mam podstaw nie wierzyć
prezesowi "Ostrowski Arms".
Wiarygodność firmy pana Andrzeja próbowaliśmy sprawdzić w sądzie
rejestrowym w Warszawie, gdzie
jak nam się wydawało
spółka
Ostrowski Arms powinna być zarejestrowana. Śladu nie ma! Ale
dowiedzieliśmy się w warszawskim Urzędzie Dzielnicy Warszawa
Śródmieście, że jest tam wpis o indywidualnej działalności
gospodarczej Andrzeja Ostrowskiego.
Wiemy też, czym zajmuje się "Ostrowski Arms Biuro Analiz Społeczno
Politycznych":
...tworzy realne modele korelacji, bardzo ważne nie tylko z punktu
widzenia naszej obronności ale i tematów ogólnogospodarczych dla
realizacji projektów wymagających mocnych podstaw
empiryczno-merytorycznych.
Cytat ten zaczerpnęliśmy z książki, którą wydał pan Ostrowski: "F-16
na polskim niebie. Przetarg stulecia
kalendarium wyboru". Tytuł
mówi wszystko o treści. Uważamy, że to dzieło ma wartość dwoistą. Z
jednej strony jest ono szczytem wazeliniarstwa pod adresem
wszystkich kolejnych rządów. Z drugiej zaś
autorzy zebrali w
książce wszystkie akty prawne, dzięki którym Amerykanie wygrali
przetarg na samoloty. Zbiór taki ułatwi kiedyś pracę prokuraturze...
Reprodukowana wizytówka parlamentarna jest zrobiona nieco na wyrost.
Pan Andrzej Ostrowski jest asystentem społecznym senatora SLD
Wiesława Michała Pietrzaka (były szef WSW w Suwałkach). Senator ten
to szef senackiej Komisji Obrony Narodowej i Bezpieczeństwa
Publicznego. Jest więc Ostrowski dla Pietrzaka tym, kim był Skórka
dla Jaskierni. Na ile wpływy szefa pomogły asystentowi zaistnieć na
rynku handlu bronią, pozostaje ich wspólną tajemnicą. Swoją drogą
podziwiamy tupet i determinację Ostrowskiego: szpanować taką
wizytówką?
Izby otrzeźwień
Innym (poza Ostrowskim) polskim organizmem, który może coś ugrać na
kontraktach dla irackiej armii, jest Polska Izba Producentów na
Rzecz Obronności Kraju. Założyło ją 111 firm działających w
przemyśle zbrojeniowym i na jego obrzeżach. W skład Izby wchodzą też
firmy będące częścią holdingu Bumar. No i dobrze. Firma Ostrowski
Arms jest członkiem tej Izby. Też dobrze.
Pan Ostrowski jest też członkiem innej Izby: Polskiej Izby Broni,
Lotnictwa i Przemysłów Strategicznych. Jest tam wiceprezesem
tak
wynika ze stron internetowych "Ostrowski Arms". Chcieliśmy ustalić,
czy nadal jest? Niestety, 24 stycznia 2004 r. akta tej Izby zostały
zabrane do uzupełnienia. Wiemy jednak, że przed rokiem Ostrowski był
jej wiceprezesem.
Izbą interesowaliśmy się już dawno temu ("NIE" nr 51-52/2002 i
11/2003). Otóż prezesem Izby jest (a przynajmniej przed rokiem był)
Ryszard Żmuda, a drugim, obok Ostrowskiego, wiceprezesem Izby

Paweł Solski. Ci dwaj ludzie są odpowiednio prezesem i wiceprezesem
spółki-krzak King&King. W dwóch przywołanych publikacjach
szczegółowo opisaliśmy działalność tej firmy w Demokratycznej
Republice Konga. Oskarżaliśmy ją m.in. o świadome wprowadzanie w
błąd rządu kongijskiego (w tym na dokumentach państwowych),
wyciągnięcie kilkuset tysięcy dolarów z KGHM Polska Miedź i o inne
niezgodne z prawem działania zmierzające do zdobycia koncesji na
eksploatację ropy naftowej w Kongo. Pozazdrościć Ostrowskiemu
kumpli...
Weselcie się
Gorąco polecam Prezydentowi RP wyciągnięcie wniosków z uprawianego
przez Ostrowskiego lobbingu. Wizytówką z Senatu i książką o F-16
załatwił więcej niż Pan, Panie Prezydencie, płaszcząc się przed
Bushem, który zapewne nawet nie wie, gdzie ta Polska leży. I po co
ten wstyd? Nasza dotychczasowa wiedza wskazuje, że Bumarowi na
kontrakcie irackim nie zależało.
Są przykłady lepszego lobbingu, o którym słyszał i Pan, Panie
Prezydencie, i WSI, i wszyscy zainteresowani. Równiutko rok temu, w
połowie lutego 2003 r. w londyńskiej synagodze brał ślub syn
Michaela Bulla. Pan ten jest przedstawicielem w Polsce izraelskiej
firmy Rafael, która starała się wówczas sprzedać Polsce swoje
przeciwpancerne pociski kierowane Spike. Pan Bull zaprosił do
Londynu kilkudziesięciu gości z Polski, których między 14 i 16
lutego zakwaterował w luksusowym hotelu Thisle, w dzielnicy
Kensington. W grupie tej było mniej więcej 20 osób mających wpływ na
wybór przez MON izraelskiej rakiety. Myślę, Panie Prezydencie, że
listę gości (a nawet koszty ich pobytu) poda Panu szef WSI gen.
Marek Dukaczewski. W Londynie nie było kamer TVP, a jednak udało się
Izraelczykom sprzedać nam swoje rakiety. Bez przetargu ("NIE" nr
34/2003). Kontrakt na dostawę pocisków za blisko 2 mld zł podpisano
28 grudnia 2003 r.
już przed kamerami...
Amfibia na pustyni
Naszym lobbystom wydawało się, że przetarg na wyposażenie armii
irackiej można ustawić. Teraz krzyczą, że 11 dni przed jego
rozstrzygnięciem zmieniono warunki przetargu. I co z tego?
Przypomnijcie sobie, panowie, wart 5 mld zł przetarg na kołowy
transporter opancerzony (KTO) dla polskiej armii. Nie tylko
zmieniliś-cie zasady przetargu w trakcie jego trwania, ale nawet
wymieniliście skład komisji przetargowej! Wygrał wóz istniejący
jedynie na deskach kreślarskich, proponowany nam przez firmę, która
nie dysponuje nawet dostatecznymi środkami na zakończenie prac
konstrukcyjnych. To jednak, co w przetargach możliwe jest nad Wisłą,
niekoniecznie przechodzi za granicami Pomrocznej. Przed kilkoma
miesiącami ("NIE" nr 47/2003) kpiłem, że wybrany przez ministra
Szmajdzińskiego transporter będzie pewnie przechodził próby w Iraku.
Nie będzie tam wścibskich reporterów, zimy ani wód, po których
miałoby toto pływać. Rzeczywistość przerosła mój bezczelny humor!
Gdy tylko transporter powstanie, rzeczywiście pojedzie na próby do
Iraku! Poinformował o tym 3 lutego 2004 r. minister nauki i
informatyzacji Michał Kleiber.
* * *
"Eksperci" uspokajają polskie firmy, że przegrana Bumaru nie powinna
nas załamywać, bo czekają na nas jeszcze inne przetargi irackie
wartości 18,5 mld dolarów (taką kasę przeznaczono na odbudowę tego
kraju). Przed amerykańską agresją Irak winien był polskim firmom ok.
600 mln dolków. Teraz dupa zbita. Ale gdyby równowartość tej kwoty
miała trafić do III RP w formie podatku od polskich firm, które
odbudowywałyby Irak, to powinny one wygrać przetargi w Iraku łącznej
wartości... 22 mld zielonych! Szczegółowe wyliczenia podaliśmy w
artykule "Ćmoje woje" ("NIE" nr 40/2003).
Polskim firmom życzymy oczywiście sukcesów, a klasie politycznej
zalecamy umiar.
Autor : Dariusz Cychol / Patrycja Bielawska / Jędrzej K. Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kościół tak wypaczenia nie
Człowiek nigdy nie czyni zła tak starannie i tak chętnie, jak wtedy,
gdy działa z pobudek religijnych. Blaise Pascal
Już w Starym Testamencie znajdujemy fragmenty potępiające
mieszkańców Bliskiego Wschodu, którzy składali swe dzieci w ofierze
bogu Molochowi*. Jednak religijne prawa dawnych Hebrajczyków nie
były ani trochę łagodniejsze. Na ich mocy, na przykład, miał być
zabity każdy, kto pracował w szabat (Księga Wyjścia 31,15 oraz 35,
2), a narzeczone, które nie zachowałyby dziewictwa do dnia ślubu,
miały być kamienowane (Księga Powtórzonego Prawa 22, 20-21). Według
Pisma Świętego, na śmierć zasługują także homoseksualiści (Księga
Kapłańska 20,13) i nieposłuszni synowie, których Jahwe kazał
kamienować (Księga Powtórzonego Prawa 21,18-21). Biblia
usprawiedliwia także niewolnictwo (Księga Kapłańska 25, 44-46) i
zawiera liczne fragmenty, w których Bóg nakazuje swoim wybrańcom, by
zabijali niewiernych.
Wystrzel głowę bliźniego swego do grodu warownego
Według legendy, wyprawy krzyżowe były wspaniałą, romantyczną
przygodą, w której pierwszoplanową rolę odgrywali szlachetni rycerze
w płaszczach zdobnych w karmazynowe krzyże. Tymczasem krucjaty były
jednym wielkim koszmarem, odrażającym pasmem zbrodni, gwałtów i
grabieży popełnianych w imię wiary, która więcej miała wspólnego z
magią niż z religią. Krzyżowcy zabili niemal równie wielu
chrześcijan i Żydów, co muzułmanów, którzy byli ich oficjalnym
wrogiem.
Armii krzyżowców towarzyszyli biskupi, którzy błogosławili
popełniane przez rycerzy zbrodnie. Pokonanym muzułmanom
chrześcijańscy żołnierze obcinali głowy, zatrzymywane potem jako
wojenne trofea. Podczas oblężenia Nikei, Antiochii i Tyru krzyżowcy
przy użyciu katapult miotali zdobyczne głowy przez mury obronne,
chcąc w ten sposób obniżyć bojowe morale obrońców tych miast. Po
zwycięskiej bitwie w okolicy Antiochii frankijscy rycerze powrócili
do swego obozu z pięciuset głowami swoich wrogów. Trzysta spośród
nich zatknięto na palach ustawionych w pobliżu miasta, co miało
przyczynić się do jeszcze większego udręczenia obrońców grodu. Jeden
z duchownych kronikarzy tej wyprawy odnotował, iż obecny wśród
krzyżowców biskup nazwał nadziane na pal głowy "spektaklem cieszącym
serca pobożnych ludzi". Pozostałych dwieście głów wystrzelono
katapultami do obleganej Antiochii. Ostatecznie, 3 czerwca 1098 r.,
krzyżowcy wdarli się do miasta i dokonali rzezi jego mieszkańców.
Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich!
W XII-wiecznej Europie rozpoczęły się masowe prześladowania
heretyków. Albigensi kwestionowali biblijną wersję stworzenia
świata, uważali Jezusa za anioła, a nie za Boga, odrzucali doktrynę
transsubstancjacji i domagali się bezwzględnego przestrzegania
celibatu przez osoby duchowne. Biskupi wydali wyrok śmierci na kilku
przywódców tego ruchu. Bez skutku
popularność katarów nadal rosła.
W roku 1208 papież Innocenty III ostatecznie rozprawił się z
albigensami. Na jego wezwanie do krucjaty odpowiedziało około 20
tysięcy rycerzy i chłopstwa, tworząc armię, która spustoszyła
południową Francję, masakrując ludność miast, w których herezja
uzyskała szczególnie szerokie wpływy. Po zdobyciu jednego z
ważniejszych katarskich ośrodków w Baziers rycerze zwrócili się do
papieskiego legata Arnauda Amalrica z pytaniem, jak wśród pojmanych
obrońców miasta odróżnić heretyków od prawowiernych chrześcijan.

Zabijcie ich wszystkich, Bóg rozpozna swoich!
poradził im
duchowny. Zdyscyplinowani krzyżowcy wymordowali całą ludność miasta,
z niemowlętami włącznie. Tylko w jednym kościele, gdzie schronili
się mieszkańcy, zabito 7 tysięcy osób! Przed śmiercią ofiarom
wyłupiano oczy, okaleczano je i włóczono po ulicach miasta, a
łucznicy strzelali do nich jak do tarcz. W swoim raporcie dla
papieża legat zapisał: "Bóg, w swojej nieskończonej mądrości, okazał
mieszkańcom tego miasta swój słuszny gniew".
Diabelskie cycki
wykrywanie i leczenie
Zabijanie czarownic po raz pierwszy zalecił w XIII wieku papież
Grzegorz IX. W XV wieku prześladowania na tym tle przyjęły masowy
charakter. W roku 1484 papież Innocenty VIII wydał bullę, w której
potwierdził rzeczywiste istnienie czarownic. Odtąd wszelkie co do
tego wątpliwości uważane były za herezję. W ciągu roku od wydania
bulli wyróżniający się gorliwością inkwizytor Cumanus skazał na stos
41 kobiet, a pewien jego kolega z włoskiego Piemontu zarządził
egzekucję 100 czarownic.
W rok później dwóch dominikańskich inkwizytorów, Jakub Sprenger i
Heinrich Krmer (Henricus Institoris), ogłosiło drukiem swoje tyleż
wielkiej, co wątpliwej sławy dzieło, "Malleus Maleficarum", czyli
"Młot na czarownice", w którym zamieścili długą listę magicznych
uczynków popełnianych przez czarownice i ich diabelskich kochanków,
wszelkie zjawy, widma, demony, sukkuby i inkuby. Autorzy objaśnili
także, w jaki sposób zaprzedane złu kobiety niszczyły zasiewy,
pożerały dzieci, wywoływały choroby i rzucały uroki. Książka pełna
jest opisów rozpasania seksualnego czarownic i przedstawia kobiety
jako istoty zdradzieckie i godne najwyższej pogardy.
Na tle rutynowych procedur sądowych procesy czarownic wyróżniały się
tym, że oskarżone były na ogół rozbierane do naga, golone od stóp do
głów i "nakłuwane". Autorzy "Młota na czarownice" pouczali, że każda
czarownica nosi na ciele "diabelskie znamię" w formie stwardnienia
na skórze, które można wykryć, dźgając podejrzaną ostrym
przedmiotem. Inkwizytorzy poszukiwali także tzw. cycków czarownicy,
nadliczbowych, ukrytych sutków, które mieli ssać ich szatańscy
kochankowie.
Jeśli poszukiwanie znamion na ciele nie dawało spodziewanych
skutków, zarządzano tortury. Ofiarom najpierw wyrywano paznokcie.
Ich piersi były rozszarpywane rozżarzonymi do białości obcęgami.
Według prowadzącej badania nad historią inkwizycji Nancy van Vuuren,
"stosujący tortury mężczyźni szczególnie wiele uwagi poświęcali
narządom seksualnym kobiet". Ich ciała były rozciągane i łamane na
kołach lub specjalnych wieszakach. Erica Jong napisała: "Gdy ramiona
ofiar wyrywane były ze stawów, szatan uchodził przez ich usta, nawet
w przypadku tych, które mogły się zdawać całkiem niewinne".
Zgubne skutki zamykania demonów w słoiku
W roku 1583 w Wiedniu pewna 16-letnia dziewczyna doznała bolesnego
skurczu żołądka. Do chorej wezwano jezuickich egzorcystów, którzy
przez osiem tygodni uwalniali ją od złych mocy. Zakonnicy ogłosili,
że z ciała opętanej wypędzili 12 652 demony, które babka dziewczyny
przetrzymywała wcześniej w szklanym słoju
jak muchy. Staruszkę
torturami nakłoniono do przyznania się, że jest czarownicą i obcuje
cieleśnie z szatanem. Następnie spalono ją na stosie. To typowa
historia jednej z milionów ofiar polowań na czarownice prowadzonych
przez ponad trzy stulecia.
W 1766 r. w Abbeville we Francji kawaler De la Barre, który liczył
sobie wówczas nie więcej niż dziesięć lat, został oskarżony o
śpiewanie bezbożnych pieśni, kpiny z najświętszej Maryi Dziewicy,
uszkodzenie krucyfiksu i odmowę zdjęcia kapelusza, gdy w pobliżu
przechodziła procesja. Młodzieńca skazano na obcięcie języka i
prawej ręki oraz
jakże by inaczej
na spalenie na stosie. W jego
obronę zaangażował się sam Voltaire, dzięki czemu odwołanie od
wyroku trafiło do francuskiego parlamentu w Paryżu. Deputowani ze
stanu duchownego twardo żądali śmierci chłopca, przestrzegając
jednocześnie przed nieobliczalnymi skutkami szerzenia się plagi
religijnego zwątpienia. Parlament okazał bluźniercy łaskę, odwołując
wyrok okaleczenia i spalenia żywcem. Skazano go jedynie na ścięcie.
Przed egzekucją, która odbyła się 1 lipca 1766 roku, chłopca poddano
rutynowym torturom, mającym na celu nakłonienie go do złożenia
bardziej wyczerpujących zeznań. Jego ciało spalono wraz z
egzemplarzem "Słownika filozoficznego" Voltaireła.
Wojny i prześladowania religijne w epoce komputerów
Religijne mordy i okrucieństwa przetrwały do naszych czasów wszędzie
tam, gdzie religia zachowała żywotność, a jej wpływ na kulturę,
obyczajowość i politykę jest znaczący.
Wojna domowa w Afganistanie w latach 80., która kosztowała życie
około miliona ofiar, była w dużej mierze skutkiem sprzeciwu
fundamentalistów muzułmańskich wobec nasilających się wpływów
cywilizacji Zachodu i demokratyzacji kraju. Mudżahedini (święci
wojownicy) walczyli nie tylko ze swoim komunistycznym rządem i
wspomagającymi go oddziałami radzieckimi, ale także
a niektórzy
twierdzą, że przede wszystkim
ze współczesnym stylem życia i
systemem wartości. Na dowód przytaczamy fragment relacji Stevena
Galstera, autora książki o wojnie w Afganistanie:
"W marcu 1979 roku, jeszcze przed wkroczeniem radzieckich wojsk,
rząd afgański podjął szeroko zakrojoną kampanię na rzecz
alfabetyzacji kobiet. Inicjatywa władz spotkała się z gwałtownym
protestem muzułmańskich mułłów i innych konserwatywnych radykałów z
miasta Herat w zachodniej części kraju. Doszło do zamieszek, podczas
których zamordowano kilku afgańskich urzędników i ich radzieckich
doradców. Ciała ofiar pocięto na drobne kawałki, które sfanatyzowany
tłum obnosił z dumą ulicami miasta".
W roku 1986 w telewizji BBC pokazano film dokumentalny, w którym
jeden z przywódców Narodowego Frontu Islamskiego chwalił się, że
osobiście skazał na śmierć około 7 tysięcy jeńców wojennych. Co
ciekawe, przywódca innego ugrupowania islamskiego, Hezb-i-Islami,
nazwał tę stację telewizyjną "głosem szatana".
Sposób, w jaki mudżahedini traktowali ujętych żołnierzy radzieckich,
opisał między innymi amerykański reporter John Fullerton w książce
"Sowiecka okupacja Afganistanu":
"Grupę radzieckich jeńców zamordowano, a ich ciała odarto ze skóry i
powieszono na hakach w sklepie rzeźniczym. Jednego z jeńców
wykorzystano w zmodyfikowanej wersji tradycyjnej gry afgańskiej,
zwanej buzkaszi, lokalnej odmiany polo, w której piłkę zastępuje
ciało martwej kozy. Tym razem zamiast kozy użyto żywego człowieka,
którego podczas gry dosłownie rozerwano na strzępy".
W podobny sposób traktują rosyjskich jeńców czeczeńscy muzułmanie.
Nierzadko kastrują pojmanych w niewolę żołnierzy, a w niektórych
przypadkach poddają ich także rozpiłowaniu dębową piłą, formie
tortur i egzekucji stosowanej w okresie reformacji, później jednak
zarzuconej, gdyż naszym przodkom zdawała się zbyt okrutna, nawet
wobec kochanek szatana.
W roku 1980 w mieście Moradabad w indyjskim stanie Uttar Pradeś
zwykła świnia stała się przyczyną zamieszek i mordów, w których
udział wzięło kilkuset bogobojnych muzułmanów i hindusów. Zwierzę
wywołało gniew wyznawców Allacha, wkraczając na teren uznawany przez
nich za święty. Muzułmanie, którzy uważają świnie za wcielenie
szatana, zarzucili hindusom, że ci rozmyślnie zapędzili świnię w
zakazane miejsce. Ogarnięci szałem wyznawcy obu religii mordowali
się wzajemnie przy użyciu kijów i noży. W rozruchach, które objęły
kilkanaście miast, życie straciło ponad 200 osób.
Członkowie japońskiej sekty "Najwyższa Prawda" byli tak oddani swemu
guru, że płacili 2 tysiące dolarów za wypicie wody z wanny, w której
się kąpał, lub 10 tysięcy za jeden łyk jego krwi. Na polecenie guru
mordowali nieżyczliwe sekcie osoby. "Najwyższa Prawda" w tajemnicy
produkowała gaz paraliżujący, sarin, przy którego użyciu w roku 1995
dokonano zamachu w tokijskim metrze. Śmierć poniosło kilkanaście
osób, a dalszych 5 tysięcy wymagało pomocy lekarskiej. Przywódcy
sekty trafili na długie lata do więzienia.
Członkowie kalifornijskiej sekty "Bramy Niebios" wykastrowali się,
by tym sposobem uwolnić się od pragnień seksualnych (prawdopodobnie
kierując się słowami Jezusa: "Niektórzy wierni uczynili się
eunuchami dla większej chwały królestwa bożego"). Po odkryciu komety
Hale-Boppa członkowie "Bramy Niebios" uznali, że wszyscy, którzy
popełnią samobójstwo, zostaną w tajemniczy sposób przeniesieni na
pokład ukrywa-jącego się za kometą UFO. W roku 1997 czterdziestu
członków sekty rzeczywiście dokonało zamachu na własne życie.
* * *
Kultury zdominowane przez kościoły i religie są bez wyjątku
nietolerancyjne lub okrutne wobec tych, którzy tej wiary czy
przekonań nie podzielają, a często również wobec własnych wyznawców.
Do tego jednak, żeby dobrzy ludzi zaczęli popełniać złe uczynki,
niezbędna jest religia.
* Fragmenty książki Jamesa A. Haughta "Święty koszmar. Ilustrowana
historia morderstw i okrucieństw religijnych", przekład Andrzeja
Dominiczaka. Wydawnictwo Prometeusz, Warszawa 2002. Wybór, tytuł i
śródtytuły pochodzą od redakcji.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Honor, ojczyzna a Bóg zapłać cd.
Przed trzema tygodniami jako pierwsi w Pomrocznej opisaliśmy, jak od
dwóch lat Ministerstwo Obrony Narodowej systematycznie, świadomie i
z premedytacją oszukuje żołnierzy zawodowych odchodzących do
rezerwy, którzy zachęceni przez MON i Sejm skorzystali z zapisów
ustawy o przebudowie technicznej oraz finansowaniu Sił Zbrojnych
Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2001
2006 ("NIE" nr 32/2003).
Przypomnijmy. We wspomnianej ustawie znalazł się zapis mówiący, iż
żołnierz, który zdecyduje się na wcześniejsze przejście do rezerwy i
skorzysta ze skróconego okresu wypowiedzenia (u wojskowych okres
wypowiedzenia wynosi 9 miesięcy), otrzyma odszkodowanie. Czyli
zamiast siedzieć bezczynnie przez ten czas, od razu żegna się z
mundurem dostając w zamian szmalec. I jest już emerytem...
Teoretycznie. Wojskowe Biura Emerytalne (WBE) przez 8 miesięcy nie
wypłacają emerytom rezerwistom emerytury. Twierdzą, że emeryturą
jest otrzymane odszkodowanie! Nie opłacają też składek ZUS. Wojskowi
składają więc pozwy do sądów domagając się należnych pieniędzy. Może
uzbierać się niezła suma. Według danych MON, na podstawie tego
przepisu odeszło do cywila ponad 4,6 tys. żołnierzy. Będzie ich z
pewnością więcej, gdyż artykuł, na podstawie którego można przejść
na takich warunkach do rezerwy, obowiązuje do końca 2003 r. Nie
wszyscy też wojacy zdają sobie sprawę, że są bezczelnie kiwani.
Po naszej publikacji odebraliśmy wiele telefonów i e-maili. Posypało
się mnóstwo niecenzuralnych słów pod adresem prezydenta
Kwaśniewskiego, lewicy, ministra Szmajdzińskiego i rzecznika MON
płk. Eugeniusza Mleczaka, któremu niedawno udowodniliśmy, że mijał
się z prawdą. Od wiewiórek wiemy, że szefostwo resortu lekko się
wkurwiło. Oficjalnej reakcji jednak nie ma.
Należy uczciwie przypomnieć, że bluzgi należą się także poprzedniej
awuesowskiej ekipie w MON i całemu rządowi Buzka. Od nich wszystko
się zaczęło. Najpierw zmajstrowali stosowną ustawę, a gdy okazało
się, że budżet państwa jest pusty, bo tak pięknie przecież rządzili,
zaczęli wycofywać się rakiem. Fakt ten nie usprawiedliwia oczywiście
obecnej władzy, pokazuje jednak, że już wcześniej doszło do
świadomego złamania ustawy!
Z przykrością musimy stwierdzić, że nie jesteśmy w stanie zająć się
każdym przypadkiem z osobna. Nie udzielamy porad prawnych, np. jak
napisać pozew do sądu. Przekracza to możliwości redakcji. Może
któryś z obrotnych żołnierzy stworzyłby stronę internetową
poświęconą sprawie. Poinformujemy o niej na łamach. Obiecujemy, że
nie zostawimy tematu. Zainteresujemy nim posłów z Sejmowej Komisji
Obrony oraz Najwyższą Izbę Kontroli. O efektach będziemy informować.

Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Święto lewego buta
Ludność Polski jest trwale przepołowiona politycznie. Po półrocznych
rządach lewicy, z grubsza biorąc połowa ludności jest zadowolona, a
druga nie. Podobne podziały wyrażono w wyborach 2001 r., a wcześniej
w prezydenckich. O tym, kto będzie rządził w przyszłości, zdecydują
więc drobne wahania nastrojów.
Sojusz Lewicy zwiększa swoje wpływy wśród ludzi zamożniejszych i
lepiej wykształconych. Podobny rodzaj wzięcia mają socjaldemokracje
zachodnie. U nas, w Polsce, nieźle urządzeni w ogóle jednak skłonni
są przytulać się do rządzących, bo od nich zależą ich awanse
służbowe i materialne. W miarę zaś jak liberalna Platforma traci
powagę i znaczenie a też twardnieje w swej bierności i dogmatyzmie,
zamożniejsza i bardziej światła część społeczeństwa nie ma innego
niż lewicowe łóżka, do którego mogłaby wejść z kopytami.
Marnie wykształconych, ubogich, bezrobotnych cechuje polityczna
bierność, w tym także wyborcza. Upośledzeni nie potrafią publicznie
wyrażać swoich krzywd i dążeń, organizować się, tworzyć nacisku.
Coraz mniej się więc liczą w grze politycznej i partie coraz słabiej
z nimi się liczą. Przy tym związki zawodowe tracą znaczenie, zaś
reprezentują raczej średnio urządzonych, niż tych, którym jest
najgorzej.
Jeżeli więc społeczeństwo wyobrazić sobie jako pokój z lustrami, w
których władza się przegląda, staje ona raczej przed lustrem
kryształowym w solidnych ramach niż przed pozaciekaną szybą bez
oprawy. Tak też postępuje SLD. Grupy upośledzone zajmują sporo
miejsca w naszym programie, lecz w praktyce rządzenia najmniej
zwraca się na nie uwagę, bo mało co od nich zależy. Ktokolwiek zaś
próbuje je reprezentować, czyni to niejako dla dobra biednych, ale
bez ich udziału i poparcia, a przy tym popadając w drażniące
skrajności. Dowodzi tego brak wzięcia i zgon PPS, Samoobrona to zaś
partia sfrustrowanych, bo zubożałych posiadaczy, nie zaś
popegeerowskich nędzarzy.
Doktor Urban może więc postawić diagnozę, że demokratyczne państwo
polskie stanowi organizację ludzi lepiej wyposażonych w dobra
umysłowe, materialne i korzystny status społeczny. Upośledzeni
natomiast nie wykorzystują demokracji. Przez to zaniechanie czynią
tę demokrację i państwo coraz bardziej nie swoim, obcym. Nie mają
zaś siły na rynku, a więc wpływu na mechanizm gospodarczy. Niezwykle
to ułatwia lewicy sprawowanie władzy i wygrywanie wyborów. Prowadzi
jednak do pogłębiania się upośledzenia i bierności najbiedniejszych.
Utrwala ich nieuczestnictwo w podziale dóbr, wpływów i grze
politycznej. Z bezdomnymi, bezrobotnymi, ze starcami bez emerytury,
z sezonowymi parobkami, z dorywczymi dźwigaczami cementu nabudowie
itp. itd. władza po prostu nie rozmawia. Ekonomika fatygi rządu
skłania do ignorowania hołoty.
Na proste pytanie, co konkretnie przez pół roku lewica odróżniając
się od prawicy zrobiła dla jednej trzeciej społeczeństwa, której
jest najgorzej, odpowiedź jest prosta: gówno. Pomijam programy i
plany, których pariasi nie jedzą, nie piją, nie czytają.
Lewicowa władza stale jednak szydzi z najuboższych urządzając
charytatywne bale. Dba też o to, żeby każdego miesiąca dać ubogim
jakiegoś kopa w dupę. Ludzie biedni, ale jako tako jeszcze mobilni
kupują najtańsze wraki samochodowe. Władza niweczy więc import
wraków. Ludzie ubodzy ubierają się w szmateksach. Rząd likwiduje
import używanej odzieży. Najbiedniejsi szukają zapamiętale żywności
o niższych cenach. Rząd uderza w supermarkety, gdzie można kupować
taniej. Na przykład zakazać obu sprzedaży poniżej kosztów. Jeszcze
mała odrobina młodych ludzi ze sfery ubóstwa studiuje, by nie
dziedziczyć życiowej beznadziei
rząd próbuje zmniejszyć ulgi
dojazdowe. Cała radość życia biedaka to zaprawić się szmuglowanym
alkoholem lub zarobić na przemycie
władza dziarsko uszczelnia
granice. Emeryci dorabiają sobie niektórzy... Wiemy, co się
porobiło.
Za każdym posunięciem przeciw biednym stają jakieś rozumne racje.
Mają one
dziwnym trafem
zawsze związek z interesami tych, którzy
lepiej prosperują. Szmateksy vel lumpeksy niszczy się w imię
kłamliwych pretekstów sanitarnych. Naprawdę chodzi o interes
wytwórców odzieży. Używane auta napotykają barierę celną w imię
bezpieczeństwa na drogach
stoi zaś za tym interes wytwórców i
sprzedawców samochodów. Zagraniczne supermarkety skutecznie
konkurują z drobnym, rodzimym handlem. Interes kupców bierze górę
nad interesem o wiele liczniejszych nabywców.
Co najmniej przez kilkadziesiąt miesięcy będzie jeszcze rządzić
lewica, więc ci, którzy mają najgorzej, nadstawić muszą dupę na
tyleż kopniaków różnej mocy. I nie ma na to rady, bo znikąd osłony
ani siły, żeby oddać. Chodzi więc tylko o to, aby politycy SLD
uświadomić sobie zechcieli, jak ich rządy
wyglądają w oczach tych, którzy nie głosują, nie występują w TV, nie
protestują, nie organizują się, nie obradują, jednakże żyją wbrew
racjonalnej logice stosunków rynkowych przyprawionych zbawiennym
interwencjonizmem państwa. Ma on najczęściej kształt podkutego buta.
1 Maja, dawniej święto ludzi pracy zwanych dziś pracobiorcami, stało
się dziś świętem lepiej urządzonych. Wyklęty lud ziemi, ci których
dręczy głód, nie mają pracy, nie stanowią ludu pracującego miast i
wsi, żaden dzień im się nie święci, sztandar żadnej barwy nie płynie
nad nimi.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Morda, Waga i Pimpuś Sadełko
Reporterzy "Wprost" i telewizji Polsat ogłosili wszem i wobec, z
surmami i z zadęciem, że wykryli siatkę pedofilską i przekazali
odkrycie policji, która oczywiście o niczym nie miała pojęcia.
Niech im będzie, może rzeczywiście coś wykryli. Może nawet brawa im
się za to należą. Żeby jednak się cieszyć, trzeba wiedzieć, z czego.

Tymczasem czego się dowiadujemy? "Wprost" z 3 listopada 2002 r.:
Morda oraz opisani przez nas Waga i Wolf kiero-wali pedofilską
ośmiornicą.
Oto przykład zdania, które nie znaczy nic. Tyle samo, co "Pimpuś i
Sadełko należą co czarnej ćmy".
Dalej: Śledztwa przeciwko pedofilom z międzynarodowej siatki
wszczęto już w Belgii i Francji. Też może prawda, ale... Tak się
składa, że w Belgii i we Francji istnieją od lat specjalne komórki w
policji zajmu-jące się międzynarodową pedofilią. Niebywałe sensacje
"Wprost" mogą ewentualnie dostarczyć jakichś nowych danych, ale
sugerowanie "wszczęcia śledztwa" to spora przesada.
Wieńczy hucpę nieuniknione zapewnienie, że wśród wykrytych pedofilów
są znani artyści, politycy, biznesmeni, ludzie mediów, z pierwszych
stron gazet. Jakżeby inaczej! Toż i bez "Wprost" lud wie, że jak
ktoś jest bardziej znany, to
z wyjątkiem Owsiaka, papieża i
pośmiertnie Kotańskiego
zboczeniec, narkoman albo inny łajdak.
Tylko nazwisk, rzecz jasna, nie ma. Jesteśmy przekonani, że "dla
dobra śledztwa". Dziwnym trafem w Belgii i we Francji nazwiska dla
dobra śledztwa właśnie ujawniono, żeby ludzie wiedzieli, iż
sprawiedliwości nie straszne "pierwsze strony" i nie bali się
zeznawać.
Chmura niby jest, ale czy z niej spadnie deszcz? Na razie więc
kosimy szmal za samą chmurę. Trudno to traktować inaczej niż
czerpanie korzyści finansowych z pedofilii, czyli sutenerstwo.
Niewinne takie.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Radiolenie
Na 15 października 2003 r. w Krakowie na trzecią po południu
nieokreślona grupa osób zaplanowała demonstrację przed budynkiem
Małopolskiego Oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Demonstranci
mieli protestować przeciwko kolejkom do lekarza specjalisty i żądać
zwrotu składek na ubezpieczenie zdrowotne.
O ósmej w serwisie informacyjnym radia RMF FM podano informację, że
przed siedzibą NFZ właśnie zbierają się pierwsi demonstranci. Red.
Marek Balawajder "na żywo" relacjonował przebieg wydarzeń, m.in.
rozmawiając z protestującymi. Ponieważ nikt z Zarządu Małopolskiego
NFZ nie wyszedł do demonstrantów, redaktor sforsował drzwi do
gabinetu rzeczniczki NFZ i poprosił ją o wypowiedź.
Sprawa nie byłaby warta wzmianki, gdyby nie to, że w chwili
dramatycznej relacji radiowej przed budynkiem małopolskiego NFZ nic
się nie działo, a Balawajder siedział przy biurku w redakcji, kilka
kilometrów dalej, pełniąc obowiązki wydawcy. Wypowiedzi rzekomych
demonstrantów oraz rzeczniczki zostały nagrane dzień wcześniej.
Na stronie internetowej radia RMF FM ukazała się ta sama informacja
opatrzona efektownym zdjęciem tłumu. Zdjęcie zrobiono w innym czasie
i w innym miejscu.
RMF
Radio, Muzyka, Fikcja?
Autor : A.N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Siostra plagiatka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stowarzyszenie Umarłych Świń
Nie czuj się samotny. Zawsze możesz się gdzieś zapisać.
Pragniesz wstąpić do Polskiego Bractwa Kopaczy Złota albo
Stowarzyszenia Trenerów Neurolingwistyki? Nic prostszego. Pomroczna
się brata i stowarzysza. Życie społeczne jest tak bogate, że
największy dziwak znajdzie bratnią duszę.
Wielką popularnością cieszy się Stowarzyszenie Bractw Optymalnych.
Optymalni to zwolennicy Kwaśniewskiego, ale nie Aleksandra, tylko
doktora, który opracował dietę nazwaną przez siebie optymalną.
Polega ona na pożeraniu maksymalnej ilości golonek i schabowych,
popijaniu tego śmietaną i przegryzaniu świńskimi nóżkami.
Jednocześnie należy jak ognia unikać szkodliwych dla zdrowia i
obrzydliwych ze swej natury owoców. Celem stowarzyszenia jest
przekonanie ludzkości do walorów takiego menu. Naukowcy ostrzegają:
żarcie la Kwaśniewski może doprowadzić do zawału lub uszkodzenia
wątroby. Nikt jednak tego nie słucha i szeregi bractwa wciąż
zasilają nowi członkowie. Wyznawcą Kwaśniewskiego niedawno został
Wałęsa, który straszy, że wróci na scenę polityczną, co może
wskazywać, że optymalne odżywianie ma zły wpływ nie tylko na
wątrobę.
Dostarczanie wiedzy o wentylacji pomieszczeń i jakości powietrza w
budynkach
oto cel istnienia Stowarzyszenia Polska Wentylacja.
Organizacja skupia zapalonych entuzjastów dmuchaw i innych aparatów
wietrzących. Hasło przyświeca jej szlachetne: "każdy człowiek ma
prawo oddychać zdrowym powietrzem". Być może SPW znajdzie odpowiedź
na pytanie, jak się zachować, gdy podczas zebrania w pozbawionej
klimy sali szef efektownie zepsuje powietrze.
Różowy telefon dla czarnych przeżyć
Stowarzyszenie Lambda spieszy z pomocą homo- i biseksualistom.
Jestem gejem! jestem lesbijką! Niech te słowa przestaną szokować.
Chcemy, żeby te słowa nie utykały w gardle, żeby je można było
swobodnie powiedzieć
napisano na stronie internetowej
stowarzyszenia. Ofiary homofobii mogą dzwonić pod podany numer, by
uzyskać pomoc specjalistów. Pożyteczny telefon zaufania dla gejów i
lesb nie może się jednak nazywać normal-nie, bo byłoby to niezgodne
z paradygmatem. Lambda określa go przymiotnikiem "różowy". Co
przywodzi na myśl umawianie się na balecik.
Prawdopodobnie czarnym telefonem dysponują członkowie Stowarzyszenia
Obrony Praw Zwierząt. Działają oni na rzecz humanitarnego
traktowania czworonogów oraz tych, co skaczą i pełzają. Szczególnie
burzą się z powodu nieludzkiego traktowania świń w rzeźniach.
Zwierzęta te wiedzą, co je czeka, bo czekając na swą kolej słyszą
straszliwe dźwięki wydawane przez szlachtowanych kolegów. Wywołuje
to w świńskich umysłach stres i potworną traumę. W tych ciężkich
chwilach okrutni rzeźnicy nie zapewniają trzodzie wsparcia ze strony
psychoterapeutów. Wykonana z nadmiernie spiętych wieprzków kaszanka
ma zbyt gorzki smak, co jest sprzeczne z kartą praw zwierząt oraz
konsumentów.
Na rzecz ssaków drapieżnych działa Stowarzyszenie Dla Natury "Wilk".
Borsuki, rysie i wilki nie mają w Polsce tak przechlapane jak
świnie, ale też nie wiedzie im się najlepiej.
Ludzie nie chcą się z nimi przyjaźnić. Wymyślają głupie bajki o
"Czerwonym kapturku" i przysłowia wyrażające wzajemną wrogość. A
przecież nawet idioci powinni wiedzieć, że wilk zawsze był
najlepszym przyjacielem człowieka.
Trenerzy sukcesu
No a kto zgadnie, czym trudni się Stowarzyszenie Trenerów NLP? Co
kryje się za tajemniczym skrótem? Wszystkim ignorantom wyjaśniamy,
że NLP to po prostu neurolingwistyczne programowanie. Chodzi o to,
żeby głupki wiedziały, jak mówić i postępować, aby osiągnąć sukces.
Uczą ich tego trenerzy. Najpierw jednak badacze obserwują ludzi na
świeczniku i gromadzą dane, które potem prezentowane są szerokiej
publiczności jako wzór do naśladowania. Na przykład jeśli biznesmen
ustawicznie dłubie w nosie, a następnie zarabia na giełdzie milion,
to jasne jest, że wszyscy, którzy zainwestują w akcje, powinni
natychmiast przystąpić do grzebania w nosach. Bo chodzi o to, żeby
znać odpowiedź na następujące pytania: "Jakimi wzorcami zachowań
posługują się ludzie sukcesu? Jak osiągają swoje sukcesy? Co
odmiennego robią oni niż ludzie, którzy sukcesów nie osiągają? Które
różnice decydują o różnicy w ich osiągnięciach?".
Wiadomo, że lekarze czy prawnicy to zawody wysokiego społecznego
zaufania. Teraz do tego grona dołączyliśmy my, polscy trenerzy NLP.
Wzrosła liczba trenerów, a liczba osób z certyfikatem mastera i
praktyką niebawem będzie już nie do ustalenia. Powołanie
Stowarzyszenia dbającego o wysoki poziom treningów i chroniącego
uczestników przed "dzikimi" szkoleniami stało się koniecznością.
Nieuchronną.
Wiele dobrego mogłoby wyniknąć ze zjednoczenia organizacji trenerów
NLP z Międzynarodowym Stowarzyszeniem Przyjaciół Ziemi Świętej. W
Polsce działa filia pod nazwą Komisariat Ziemi Świętej. Z siedzibą

to się rozumie
w Krakowie. Komisariat nie kojarzy się dobrze, ale
dążenia ma szczytne i porażająco praktyczne: celem jest wspieranie
Kustodii Ziemi Świętej w misji strzeżenia sanktuariów w Ziemi
Świętej (Izraelu, Autonomii Palestyńskiej), a także w sąsiednich
krajach (Jordania, Syria, Liban, Egipt, Cypr, Rodos).(...)
franciszkanie z Kustodii Ziemi Świętej, z uwagi na trwający konflikt
izraelsko-palestyński, brak pielgrzymów oraz to, że chrześcijanie
opuszczają swoje rodzinne strony (Betlejem, Jerozolima), oczekują na
duchowe i materialne wsparcie, którego mogą im udzielić PRZYJACIELE
I DOBROCZYCY.
Trzeźwi poeci
Osobną kategorię stanowią organizacje kobiece. Na przykład Polskie
Stowarzyszenie Właścicielek Firm chce zbudować autorytet kobiet w
biznesie oraz wzmacniać ich pozycję na rynku. Okazuje się, że w
Pomrocznej obchodzony jest nawet
i to hucznie
światowy dzień
posiadaczek przedsiębiorstw.
Stowarzyszenie Kobiet Polskich Po Czterdziestce nie jest tak
ambitne. Chce, żeby baba miała robotę i żeby chłop z powodu
przekwitania nie tłukł jej po pysku. Pomaga paniom w
dowartościowaniu, a w sprawach trudnych
interweniuje w organach
państwowych.
Faceci natomiast utworzyli Stowarzyszenie Żywych Poetów. Członkowie
spotykają się od czasu do czasu, by poczytać własne wiersze,
podyskutować, wypić kieliszek wina. Tak jest, żadnego legendarnego
pijaństwa przypisywanego zwyczajowo środowiskom młodoliterackim.
Zamiast tego: recytacje, dyskusje, rozmowy kuluarowe. A już mieliśmy
wpłacić poważną kwotę na skrupulatnie podany przez SŻP numer
konta...
Bracia kopią i strzelają
Prężnie rozwija się Polskie Bractwo Kopaczy Złota, gdyż
jak
wiadomo
jest to kruszec występujący w RP powszechnie. Bardzo
liczna reprezentacja naszych brała udział w mistrzostwach świata w
kopaniu na czas. Jednak sukcesów nie odniosła, bo rozgrywano je w
bogatej Szwajcarii. Złoto leży tam na ulicach.
Prawdziwy renesans przeżywają w Pomrocznej Bractwa Kurkowe.
Każdy szanujący się właściciel biznesu kilka razy w roku ubiera się
w tandetny mundur, strzela do tarczy, a następnie zostaje królem
kurkowym. Z niejasnych przyczyn ta infantylna zabawa uchodzi za
działalność patriotyczną. Bracia co prawda walą z pukawek pod
hasłem: "Bóg, Honor, Ojczyzna" (wersja robocza: "Ćwicz oko i dłonie
w Ojczyzny obronie"), ale najczęściej trafiają Panu Bozi w okno, co
szkodzi naszej racji stanu i jest Polaka katolika niegodne.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z głową w gumiakach
Polska nie chce być częścią mocarstwa Europa, tylko jego utrzymanką.

Nas
ludzi trzymających lub wspierających władzę w PRL-u
cechował
silny patriotyzm polskopaństwowy. Deklamowaliśmy o integracji w
obrębie wspólnoty socjalistycznej, Układu Warszawskiego, RWPG dbając
tylko o to, co ze wspólnoty da się wycisnąć dla Polski. W praktyce
zaś mozolnie poszerzaliśmy polską odrębność będącą w tamtych
uwikłaniach warunkiem reform, postępu, liberalizacji, zmiękczania
zależności. Ci z nas, którzy teraz rządzą, tę nieszczerą sprzeczność
deklaracji i dążeń kultywują nadal. Samowykolejenie się Polski w
kandydowaniu do Unii Europejskiej jest rezultatem wcześniejszego
cwaniackiego załgania się rządu.
Zakłamanie
Aleksander Kwaśniewski, a nawet chyba Leszek Miller wiedzą, że
poszerzenie Unii na Wschód stanowi tylko etap na długiej, ale
wyraźnej drodze do stworzenia federalnego państwa-kontynentu.
Aprobują tę wizję, jako sposób pożegnania polskich dramatów
historycznych i geopolitycznych. Uważają też integrację za metodę
wyzwolenia Polaków z prowincjonalnej, nacjonalistycznej ciasnoty
myślowej i nieporadności cywilizacyjnej. Żeby jednak ten wielki
projekt europejski łatwo uzyskał aprobatę w referendum, a także w
Sejmie
przedstawiany on był kłamliwie. Państwo polskie, a nie
europejskie uczyniono podmiotem, a jego interesy mianowano celem
naszych dążeń integracyjnych. Nie mówiono, że chcemy wyzwolić się z
ciasnego obrębu polskiego państwa ograniczonych możliwości. Mówiono
więc, ile Polska zyska i co najważniejsze zarobi w pieniądzach.
Odwołano się więc do zakorzenionego polskiego nacjonalizmu
zachwalając operację mającą go stopniowo unicestwiać na rzecz nowego
europejskiego patriotyzmu.
W ten sposób pojawiło się zobowiązanie rządu do nieustępliwości w
sprawie liczby mandatów dla Polski w parlamencie europejskim, abyśmy
mogli dobrze bronić swych odrębnych interesów. I z myślą wyłącznie o
nich Polska nie dała zgody na modyfikację konstytucji kontynentu
mającej integrację przyspieszyć usprawniając funkcjonowanie władz
Europy.
Europa dla Polski
Nie ma racji prof. Bronisław Geremek, który w wywiadzie dla "Gazety
Wyborczej" (z 21
22 grudnia 2003 r.) twierdził, że polskie
społeczeństwo wypowiada się za modelem ścisłej wspólnoty,
posiadającej ponadnarodową politykę zagraniczną i obronną, natomiast
politycy nie dorastając swą wolą i rozumem do społeczeństwa
pogwałcili wolę narodu.
Było inaczej. Nie próbowaliśmy nawet ukształtować takiej woli
społeczeństwa.
Politycy nie sugerowali potrzeby wykroczenia myślowego społeczeństwa
poza ramy nacjonalizmu. Nie próbowano pokazać, że chcemy ulokować
swoje zbiorowe interesy w innym niż Rzeczpospolita, szerszym
organizmie politycznym. Zamiast akcentować potrzebę zasadniczej
przemiany sposobu myślenia
tajono perspektywy jednoczenia Europy.
Nie przedstawiono jej jako początku przezwyciężania
państwowopolskiej ciasnoty naszej sceny życia zbiorowego
współcześnie ograniczającej już możliwości i szanse. Działano więc
tchórzliwie i kłamliwie, tak aby nie urazić nacjonalistycznego etosu
i nie naruszyć ukształtowanej historycznie mentalności Polaków.
Przez to zaś łatwo wygrać referendum. Rząd stał się potem więźniem
swego kunktatorstwa. Miller wolał w Brukseli nadwerężyć sam projekt
integracji europejskiej, niż wystawić na szwank i tak już znikome
poparcie społeczne dla siebie. Rząd polski sprzeciwiając się
projektowi zmian w konstytucji europejskiej przeprowadził skuteczny
ostrzał celu swojej własnej polityki.
Teraz rozważa się w Polsce, co będzie dalej. Powiada się, że nowym
członkom i w ogóle członkom peryferyjnym, w tym Hiszpanii, grozi
podział Europy na ściśle zintegrowany rdzeń i luźno z nim powiązane
przedmieścia. Sądzę, że teraz dwie prędkości nie tyle nam grożą, co
już są ustanowione.
Do naszej podrzędności gospodarczej i nieprzystosowania
organizacyjno-prawnego Niemcy i Francja dołożyć muszą jeszcze
ważniejszą wadę Polski: odrębne w Polsce wyobrażenie o projekcie
europejskim, odmienne dążenia i horyzonty myślowe.
Niemcy, Francja, z pewnym opóźnieniem także Wielka Brytania pragną
zbudować mocarstwo obejmujące cały kontynent z przydatkami. Polska
zaś spogląda na Unię wyłącznie jako na krowę, z której można będzie
wydoić pożytki dla własnego państwa. I w imię tylko tego usiłuje
zadbać o takie swe formalne wpływy na decyzje Unii.
To właśnie ta odmienność celów Niemiec i Francji oraz Polski i
kontrast płaszczyzn myślenia automatycznie wymusza dwie szybkości
integracji
aż do czasu, kiedy kraje Polsce podobne wyzwolą się z
nacjonalistycznej ciasnoty myślenia. Dokona się to zapewne dopiero
za kilkadziesiąt lat pod presją nowych pokoleń Polaków
niezapatrzonych w przeszłość, zadomowionych w Europie, pozbawionych
kompleksów zrodzonych przez zabory, nieudane powstania czy status
wasalny ich kraju w drugiej połowie XX wieku.
Fikcyjny parasol
Od Francji i Niemiec, czyli lokomotyw integracji europejskiej,
Polskę oddziela także jej polityka proamerykańska.
Wsparcie przez Polskę wojny USA z Irakiem i okupacji tego kraju
także nie zostało przez rząd umotywowane szczerze, czyli w sposób
tworzący dyplomatyczne zadrażnienia z potężnymi sąsiadami Polski.
Tylko cichcem polski rząd perswadował elitom, że chodzi o
zabezpieczenie Polski w przyszłości przed ewentualnym odrodzeniem
się ekspansji rosyjskiej i niemieckiej. Serwilizm wobec USA
wystrojony został tym sposobem w kostium politycznej
dalekowzroczności.
Sądzę, że polityka wasalna wobec Ameryki jest równie głupia jak
wielokrotne stawianie na Francję przez dziewiętnastowiecznych
niepodległościowców polskich. Trudno sobie wyobrazić w polityce
światowej taki układ rzeczy, kiedy Stany Zjednoczone wśród celów
swojej polityki zagranicznej wyżej postawią interes Polski jako jej
bliskiego sojusznika niż własne stosunki z Niemcami i Rosją

rzeczywistymi przecież potęgami w tej części świata. Polska jest
a
i w przyszłości może być
dla Stanów Zjednoczonych tylko
instrumentem ich polityki wobec UE i Rosji. Nigdy nie stanie się jej
podmiotem.
Nie jest jednak prawdopodobne, aby Rosja mogła zagrażać kiedykolwiek
takiej Polsce, która stanie się już nierozdzielną częścią przyszłego
politycznego, militarnego i gospodarczego mocarstwa europejskiego.
Lub żeby europejskie landy niemieckojęzyczne zwróciły się przeciwko
zintegrowanemu z nimi landowi Europy mówiącemu po polsku. Nie jest
też możliwe, żeby w ogóle przyszłe ewentualne antagonizmy pomiędzy
Unią Europejską a Rosją lub też nieodzowne antagonizmy wewnątrz Unii
nabrały charakteru ekspansji terytorialnej.
Równie głupie i megalomańskie jest mniemanie, że Polska jako czuły
sprzymierzeniec USA odegrać może kiedykolwiek rolę pojednawcy
pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi. Ameryka nie jest
więc żadną polisą ubezpieczeniową dla Polski
zespolenie z Unią
stanowi natomiast solidne ubezpieczenie na życie.
Spodziewać się można stopniowego zanikania konfliktu pomiędzy
Niemcami i Francją a Ameryką, który ma za podłoże imperialne
poczynania zbrojne Busha. Można mieć bowiem nadzieję, że w Stanach
przeminie władza republikańskich jastrzębi. Ameryka ograniczy swój
absurdalny potencjał militarny i skłonność do jego wykorzystywania
dla porządkowania świata wedle własnych interesów. Jednak nawet
pomimo zmiany swej polityki światowej USA traktować będą zjednoczoną
Europę jako rywala, który zagraża ich światowej supremacji. Jeżeli
bowiem Unia Europejska osiągnie sukces gospodarczy, stworzy
jednolitą politykę zagraniczną i własną siłę zbrojną, świat
przestanie mieć jeden tylko biegun potęgi. W tej chwili jednak
Polska zachowując odrębne niż Niemcy i Francja, a gorliwsze już niż
Wielka Brytania stosunki z USA powołuje do życia kolejny czynnik
niweczący szansę na pełną integrację naszego kraju z europejską
ścisłą wspólnotą.
* * *
Rząd Millera deklaruje, że integracja europejska jest nadrzędnym
celem jego polityki. Jednocześnie posunięcia rządu sprzeczne są z
tym celem. Dominuje w Polsce opinia, że polityka wewnętrzna rządu
SLD obciążona jest fatalnymi wadami, natomiast polityka zagraniczna
uchodzi za znakomitą. Niestety, jest to pogląd w połowie mylny.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Beata Kozidrak, molestowana przez "Na żywo-Światowe Życie", nie
zdradziła, kim był ów Józek z jej megahitu "Józek, nie daruję ci tej
nocy". Symbol seksu i polityki lat 80. zeszłego stulecia, bo publika
skandowała wtedy zamiast "Józek" najpopularniejsze wówczas imię
"Wojtek". Czyniąc aluzje do generała
Jaruzelskiego. Kozidrak zdradziła za to, że była wówczas czynnie
zaangażowana w ruch oporu. Jej piosenka "Martwa woda" pełna była
politycznych aluzji, tak bardzo starannie zamaskowanych, że aż
nieczytelnych. Na emigrację polityczną nie zdecydowała się jednak.
Lubi przepych. Ma masażystę, wizażystkę, projektantkę mody. Zwykle
jednak zakłada na siebie to, co lubi. Chodzi jak wycieruch.
Piotr KraŚko nie jest kombatantem jak Kozidrak, ale ma ciągoty
kawaleryjskie, zdradza "Telewidz". Kraśko po prostu kocha konie. Ma
już dwa, oba z jednego ojca ogiera. Odkąd umiłował konie, nie
docenia uroków życia w mieście. Marzy cały czas, aby chodzić w
umorusanych oficerkach i bryczesach. Garnitury i krawaty zwyczajnie
mu śmierdzą.
Edyta Jungowska ujawniła w "Tele Tygodniu", że nie dopuszczono jej
do finału Festiwalu Piosenki Aktorskiej, bo zamiast refrenu "Nie
opuszczaj mnie" zaśpiewała "Nie dopuszczaj mnie". I jury posłuchało.
Edyta lubi pracować w nerwach. Podczas jednego z nagrań zupełnie
naturalnie zdarzyło jej się poklepać w pupkę artystę Zbigniewa
Zamachowskiego. Intelektualista polskiej sceny poczuł się tym lekko
dotknięty.
PaweŁ DelĄg zadeklarował w "Trybunie", że nie lubi słuchać, że jest
najseksowniejszym polskim aktorem.
Bo to spłaszcza jego osobowość do poziomu fiuta. Lubi za to grać we
Francji. Tam na jego powitanie, już podczas kręcenia pierwszej
sceny, otwierają szampana.
Justyna Steczkowska przeprosiła w "Wieczorze Wrocławia" wszystkich
swych fanów za sesję zdjęciową
w "Vivie!", podczas której mizdrzyła się pozorując żal na grobie
tatusia.
Martyna Wojciechowska zdradziła w "Super Expressie" swoje plany na
najbliższą przyszłość. Najpierw wejdzie na Mont Blanc, potem
przespaceruje się na Kilimandżaro, a następnie ustanowi rekord
Guinnessa w jeździe na czas. Na okrągło, dookoła ziemi. Musi tylko
ustalić trasę. Potem założy firmę organizującą ekstremalne wyprawy,
czyli wyjazdy w jej towarzystwie.
Marek Sierocki ujawnił w "Życiu Warszawy" nieznany epizod ze swego
intelektualnego życia. Był szalikowcem, kibolem Legii Warszawa, i to
tym ze słynnej w kraju i za granicami "żylety". Mózg i kreator
krajowych festiwali piosenki wyjaśnił, iż nie klął wtedy, bo za jego
czasów krzyczało się jedynie "sędzia kalosz", a nie
jak dziś

"Widzew chuj" czy "Polonia jude". Do dzisiaj kibole obcych drużyn
traktują go z atencją. Nie flekują, jak wielu krytyków muzycznych,
za festi-walową działalność.
Maryla Rodowicz nie wystąpiła w Sopocie, bo ją Sierocki wyrolował,
wyjaśniła w "Angorze". A chciała, bo każde pojawienie się artysty w
telewizji, nawet na tak nędznym festiwalu, podbija jego pozycję. Ale
Maryla czuje się dobrze. Co prawda mąż zabronił jej zakupu samochodu
marki Czajka, bo uznał to za przejaw jej postkomunistycznych ciągot,
ale w zamian w nowym domu zafundował jej 70-metrową garderobę. Tylko
na buty Maryli.
Leon Niemczyk przyjął przyznany mu przez polski ruch monarchistyczny
tytuł hrabiego, informuje "Dziennik Łódzki". Zaraz potem swego psa
nazwał von Fiutem. Przedtem był zwykłym Fiutem.
Kaja Paschalska dziwi się w "Naj", że zrobiło się tyle zamieszania
wokół jej teledysku, w którym wystąpiła z gołym pępkiem. Kaja ma 16
lat i już się nie buntuje. Obraca się w kręgu ludzi starszych, bo
rówieśnicy ją nudzą.
MaŁgorzata SŁupkowska dostaje listy od wielbicieli, informuje
"Przy-jaciółka". Jeden z nich poprosił ją o zdjęcie z autografem,
ale koniecznie w kostiumie bikini. W ramach rewanżu wystosował
zaproszenie na romantyczną kolację przy świecach. Jak tylko wyjdzie
z pierdla.
AgnieszkĘ PilaszewskĄ wydymała z "Miodowych lat" prawdziwa żona jej
sitcomowego męża Cezarego Żaka, donosi "Na żywo-Światowe Życie".
Podobno dlatego, że Pilaszewska nabluzgała na te głupie sitcomy w
mediach. Tak naprawdę chodziło o szmalec, który chce kosić rodzina
Żaków. Ale Pilaszewskiej wydymanie zwisa kalafiorem. Ma już robotę w
serialu "Na dobre i na złe".
Agnieszka Frykowska nagrała piosenkę, informuje "Na żywo-Światowe
Życie", zatytułowaną "Mówię do ciebie". Każdy wie, że mówi do Kena.
Ten zaś, jak podaje "Super Express", po opuszczeniu Wielkiego Brata
oklapł zupełnie. Kręci interesik z kolesiem na warszawskiej Starówce
wciskając ludziom szmaty i inne kity. Jak mu się interes nie
rozkręci
deklaruje mediom
to spada do Australii. Brakuje mu tu
kogoś bliskiego. "Nikt mnie nie kocha"
szlocha do gazet. A nuż
jakaś majętna pani przeczyta.
Jan Borysewicz zadeklarował w "Super Expressie", że swojej kapeli
pozwala pić wódkę tylko dwa razy w roku. Z okazji Bożego Narodzenia
i świąt Wielkiejnocy. Na co dzień uchlewają się łyski z piwskiem.
Ireneusz Dudek, bluesman, przypomniał w "Angorze", że nie pije już
od 9 (słownie dziewięciu) lat.
Janusz GŁowacki jest w świetnej formie, informuje "Życie Warszawy".
I zdradza sekret tej formy: trzeba dużo grać w tenisa i pić. Takie
połączenie daje znakomity wynik. Każdy polityk to potwierdzi.
Maciej Zembaty zadeklarował w "Trybunie", że nie ma w Polsce
wolności słowa. Bo nie można żartować z papieża ani flagi narodowej.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zakonnice darmo nie dają
Milion
tyle siostry zmartwychwstanki dostały od władz Poznania.
Figa
tak odwdzięczyły się pingwiny.
Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego zostało założone po
to, by
jak sama nazwa wskazuje
nasze rozpite i skorumpowane
społeczeństwo zmartwychwstało z moralnego bagna. Ten szlachetny i

przyznajmy
trudny do osiągnięcia cel realizowany jest między
innymi poprzez sieć przedszkoli i szkół, bo przecież skorupka już za
młodu powinna nasiąkać.
Zakonnice z Domu Prowincjonalnego w Poznaniu w 1992 r. powołały do
życia Liceum Ogólnokształcące im. Matki Jadwigi Borzęckiej.
Amen zamiast flachy
W programie zmartwychwstańczego nauczania nie ma mowy o technikach
seksualnych i innych, gdyż naucza się tam najpotrzebniejszych
młodemu człowiekowi umiejętności. Cały (...) proces
dydaktyczno-wychowawczy jest podporządkowany orędziu zbawienia i
oświecony wiarą
czytamy w statucie szkoły. Uczniowie są wdrażani
do modlitwy, liturgii i życia sakramentalnego, do kształtowania
więzi z Bogiem, uwzględniając w tym wielką rolę Maryi. Ponadto
ukazuje się im wielkie możliwości, a jednocześnie ograniczenia
rozumu ludzkiego. Bachory kształtowane są tak, by odkryły prawdę o
Bożej Miłości i umiały na nią odpowiedzieć; by zrozumiały Boży plan
wobec siebie i pozwoliły prowadzić się Słowu Boga.
Słowem
jedynym dopuszczalnym dopingiem jest modlitwa.
W związku z tym belfrom zatrudnianym przez siostry stawiane są
szczególne wymagania: Nauczyciel musi sam rozpoznać, co jest prawdą
i miłością. Jeśli jest rozchwiany aksjologicznie, połowicznie
szczery (czyli nieszczery) w swoich poszukiwaniach, sprowadza
uczniów na manowce. (...) Nauczyciel musi pokochać prawdę i miłość,
czyli nieustannie siebie przekraczać ku innym. Jeśli nie jest
zakochany w prawdzie i miłości, skieruje wychowanków ku jakiejś
rzeczywistości stworzonej lub ku sobie, głęboko ich w ten sposób
deformując
napisano w szkolnych dokumentach.
Ulubionym zawołaniem sióstr jest: Przez krzyż i śmierć do
zmartwychwstania i chwały. Nie można się więc dziwić, że pewna
nauczycielka po śmierci ojca nie mogła się doprosić o przysługujący
w takich okolicznościach urlop okolicznościowy.
Miasto daje
Zbawienie zbawieniem, miłość miłością, a biznes to biznes
siory na
szkole trzepią niemałą kapuchę. Czesne wynosi 340 zł na miesiąc. Już
starożytni wiedzieli jednak, że zdrowy duch bydli się wyłącznie w
zdrowym ciele. Tymczasem zmartwychwstańcze LO nie miało sali
gimnastycznej ani pieniędzy na jej wybudowanie. Przedsiębiorcze
pingwiny zwróciły się w tej sprawie do władz samorządowych. W 1999
r. otrzymały z miejskiej kasy 700 tysięcy. Rok później dołożono im
jeszcze 400 patyków.
Zastanowiło nas, co skłoniło ojców Poznania do takiej rozrzutności.
Było nie było za pomocą publicznej forsy sfinansowali prywatne i
całkiem komercyjne przedsięwzięcie. Z Biura Prasowego Urzędu
Miejskiego w Poznaniu otrzymaliśmy następującą odpowiedź: Przesłanką
do decyzji o partycypacji w kosztach był brak sali gimnastycznej
przy Szkole Podstawowej Nr 10 zlokalizowanej w sąsiedztwie Liceum
oraz deklaracja nieodpłatnego udostępnienia sali, po jej
wybudowaniu, dzieciom i młodzieży szkół sąsiednich. Zgodnie z tym
zobowiązaniem, po zakończeniu budowy podpisane zostało porozumienie
o nieodpłatnym udostępnieniu sali, w godzinach przedpołudniowych, na
okres 10 lat, tj. do 31.08.2011 r. Porozumienie jest aktualnie
realizowane. Z naszych ustaleń wynika, że nie za bardzo.
Zmartwychwstańczy faker
Co prawda bachory z dziesiątki rzeczywiście przed południem
wpuszczane są przez siostry na salę, by uczestniczyć w lekcjach WF,
ale na tym koniec. Dzieci i młodzież z pozostałych szkół sąsiednich
o korzystaniu z obiektu mogą jedynie pomarzyć. Siostry zrobiły z
sali Zmartwychwstańcze Centrum Sportu i Rehabilitacji im. Matki
Teresy Marii Jasieńskiej nie po to, żeby darmowo ćwiczyła tam
gówniażeria. Pograć w siatkę czy w nogę może każdy, ale pod
warunkiem, że zabuli 120 zł za 1,5 godziny (150 zł z prysznicem).

To skandal
wkurza się matka dziecka ze szkoły położonej
nieopodal zmartwychwstańczego liceum.
Przecież miało być tak, że
obiekt będzie służył wszystkim. A jest tak, że siostry dostały od
miasta prezent i jeszcze na tym zarabiają, bo korzystać z sali mogą
tylko ci, którzy zapłacą. One kasują, za co tylko się da; obok
Centrum szybciutko zrobiły całodobowy płatny parking. Pięknie mówią
o zbawieniu, dzieleniu się z innymi itd. Ale jakie dają świadectwo?
Kasa, kasa, kasa.
Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co się stanie, gdy minie
10 lat przewidziane w podpisanym między miastem a zakonnicami
porozumieniu. Wszystko zależeć będzie od zmartwychwstanek. Mogą
zgodzić się na przedłużenie porozumienia i udostępnianie obiektu
smarkaczom z dziesiątki, ale mogą też pokazać zmartwychwstańczego
fakera i wtedy dzieciarnia zostanie bez sali gimnastycznej. Nie ma
co się martwić
miasto zbuduje nową. Jak zabraknie szmalu, pożyczy
od obrotnych siostrzyczek.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Na krzyżowy ryj
Czyżby święty symbol pojednania polsko-niemieckiego
Fundacja
"Krzyżowa"
była zgrają naciągaczy?
Fundacja "Krzyżowa" dla Porozumienia Europejskiego biorąca swą nazwę
od Krzyżowej koło Świdnicy jest dla antywojennej przyjaźni Polaków i
Niemców tym, czym plac Pigalle dla amatorów płatnej miłości. To w
Krzyżowej Helmuth James von Moltke wraz z towarzyszami spiskował
przeciw Hitlerowi. To tu podczas historycznej Mszy Przebaczenia 12
listopada 1989 r. Helmut Kohl i Tadeusz Mazowiecki padli sobie w
objęcia, puszczając w niepamięć nieprzyjemne zaszłości sprzed pół
wieku.
Wrocławski Klub Inteligencji Katolickiej kupił pałac w Krzyżowej od
skarbu państwa za symboliczną
złotówkę i odrestaurował za niesymboliczne zgoła 29 mln marek, które
wyasygnowała Fundacja Współpracy Polsko-Niemieckiej. Dziś mieści się
tu Międzynarodowy Dom Spotkań Młodzieży zarządzany przez spółkę, w
której Fundacja "Krzyżowa" ma pakiet większościowy oraz należącą do
tejże Fundacji Akademię Europejską.
W statucie fundacji stoi m.in., że celem jej jest pobudzanie i
popieranie działalności zmierzającej do utrwalenia pokojowego i
naznaczonego wzajemną tolerancją współżycia narodów, grup
społecznych
i jednostek. Że popiera ona polsko-niemieckie pojednanie, umacnia
ogólnoeuropejskie porozumienie, i takie tam...
Fundacją "Krzyżowa" kieruje międzynarodowa rada składająca się z 22
członków
w tym po jednym przedstawicielu polskiego i niemieckiego
rządu. Wśród członków honorowych zasiada Władysław Bartoszewski, a
między zwykłymi
były wojewoda dolnośląski Witold Krochmal.
Sekretarzem generalnym jest zaś dr Edward Wąsiewicz, który w lipcu
tego roku został wybrany na pierwszego polskiego prezydenta
polsko-niemieckiego Lions Club
elitarnej kliki
snobów-dobroczyńców.
"Krzyżowa" jest współzałożycielem Fundacji Kolegium Europy
Wschodniej powołanej z inicjatywy Jana
Nowaka-Jeziorańskiego. W radzie tej z kolei fundacji, oprócz
wspomnianego już prezydenta polsko-
-niemieckich lwów Wąsiewicza, znaleźli się m.in.: Bronisław Geremek,
Leon Kieres, Zbigniew Siemiątkowski, Kazimierz Ujazdowski, Andrzej
Wajda i Bogdan Zdrojewski.

Władze fundacji uznały, że pałac pałacem, ale tak poważnej
instytucji przydałyby się reprezentacyjne biura w stolicy
województwa. A przy okazji hotelik, na którym można by zarobić.
Umowę o wybudowanie obiektu fundacja podpisała z firmą Budimex
Poznań S.A. pod koniec marca 2000 r. Ustalono, że wykonawca ruszy z
robotą z początkiem kwietnia, fundacja wypłaci mu zaliczkę, a resztę
wyłoży po zakończeniu budowy.
Termin wykonania inwestycji, rodzaj przewidzianych prac oraz suma,
którą fundacja miała zapłacić Budimexowi za robotę, zmieniały się
czterokrotnie. Wreszcie stanęło na kwocie 8,5 mln zł i terminie
ukończenia budowy 24 sierpnia 2001 r.
Po przystąpieniu do dzieła poznańska firma dostała od fundacji
zaliczkę w wysokości niespełna 4 mln zł. Mimo sporych komplikacji
powodowanych przez klienta, który ciągle miał jakieś nowe pomysły
albo coś zawalał, Budimex obrobił się prawie w terminie. Część
obiektu fundacja zaczęła zagospodarowywać już 17 września, całość
zgłoszono do odbioru 15 października. Protokół odbioru został
podpisany 25 października 2001 r. Budimex wyraził gotowość usunięcia
wskazanych niedociągnięć powstałych przy budowie. Zrezygnował też ze
szmalu za roboty dodatkowe, aby zrekompensować te usterki, których

jak twierdzi
trudno przy wykonywaniu takiej inwestycji uniknąć.
Do blisko 4 mln wypłaconej Budimexowi zaliczki "Krzyżowa" dorzuciła
1,715 mln zł i... zażądała kary za przekroczenie terminu: 26
milionów złotych! To conajmniej 2,5 razy więcej niż ta cała
inwestycja była warta. Budimex odmówił. Stwierdził, że poślizg
powstał z winy fun-dacji. Podjął obsługę gwarancyjną obiektu.

Stawialiśmy się na każde wezwanie inwestora i usuwaliśmy wszystkie
usterki ujawniane w trakcie eksploatacji
mówi radca prawny
Budimexu Barbara Nadolna-Rybarczyk.
Fundacja nie dała za wygraną. Zażądała obniżenia ceny o 855 322 zł

w ramach odszkodowania za powstałe usterki. Dla świętego spokoju
a
także w ramach rzetelności zawodowej
wiceprezes zarządu Budimex
Poznań S.A. Krzysztof Komodziński zgodził się na obniżenie ceny o
960 tys. zł
czyli o 100 tys. zł więcej, niż chciała "Krzyżowa".
Wzruszony tym sekretarz Wąsiewicz postanowił ograniczyć swe
oczekiwania co do kary umownej do
... 5 mln zł. To dokładnie tyle,

ile fundacja jest winna Budimexowi.
Budimex roszczenia nie uznał. Dysponuje opinią biegłego rzeczoznawcy
stwierdzającą, iż to fundacja ponosi odpowiedzialność za opóźnienie,
gdyż
po pierwsze
nie załatwiła na czas podłączenia budynku do
prądu, a po drugie
bez przerwy miała jakieś nowe życzenia, co
przedłużało prace. Rzeczoznawca, biegły Sądu Okręgowego we
Wrocławiu, stwierdził też jednoznacznie, że ustalony na początku
harmonogram z powodów niezależnych od wykonawcy, a także z powodu
braku aktualizacji dawno przestał obowiązywać.
Wobec tak nieżyczliwej postawy Budimexu "Krzyżowa" powróciła do
swego pierwotnego żądania:
26 mln zł. Opierała się przy tym na punkcie umowy, mówiącym o karze
w wysokości 0,3 proc. wynagrodzenia za każdy dzień zwłoki. Nawet
gdyby przyjąć, że za 2 miesiące opóźnienia odpowiada Budimex
choć
tak nie jest
daje to kwotę ok. 1,5 mln zł. Skąd zatem 26 mln? Może
to szczęśliwa liczba prezydenta Wąsiewicza.

W maju tego roku doszło wreszcie do spotkania kontrahentów.
Wąsiewicz zażądał 26 mln, po czym pró-
bował wzruszyć budowlańców
opowiadał, że "Krzyżowa" jest bez
grosza przy duszy, że na hipotekach nieruchomości siedzą banki,
które udzieliły fundacji kredytów, a uzyskiwane z tych nieruchomości
czynsze idą w całości na spłatę kredytów. Na koniec Wąsiewicz
oświadczył, że w tym roku Budimex nawet nie ma
co marzyć o złotówce, w przyszłym
może dostanie jakiś 1 mln zł, a
potem to się zobaczy. Jako zabezpieczenie zaproponował 500-metrową
działkę, której fundacja wprawdzie jeszcze nie miała, ale miasto
obiecało, że jej da.
Poznaniacy zapowiedzieli oddanie sprawy do sądu. Usłyszeli, że
"Krzyżowa" procesów się nie boi. Może przewlekać sprawy przez długie
lata, bo jest zwolniona z opłat sądowych. Na takie dictum
przedstawiciele Budimexu sięgnęli po fachowców od odzyskiwania
dużych należności od dużych dłużników
Kancelarię Prawną "Lexus",
Spółkę Komandytową z Wrocławia.
Według ustaleń "Lexusa", na nieruchomościach "Krzyżowej" nie wisiały
wówczas żadne obciążenia. Na koniec 2001 r. posiadała zobowiązania z
tytułu długoterminowych kredytów ban-kowych oraz jakichś dostaw i
usług. Wykazała niespełna 600 tys. zł strat. Jednak wobec majątku
fundacji to betka. Majątek trwały "Krzyżowej" jest bowiem wart 53
876 136 zł.
Trudno zresztą wzruszać się ubóstwem fundacji, która ma za sponsorów
przedsiębiorstwa takiego kalibru jak: JTT Computer S.A., KGHM Polska
Miedź S.A., Bank Zachodni S.A., PKO BP S.A., Dolnośląski Bank
Regionalny S.A., Elektrownię Turów S.A., MPEC Wrocław S.A., Ernst &
Jung S.A., TUiR Warta S.A., Telefonię Lokalną Dialog S.A. i wiele
innych. "Krzyżowa" najwyraźniej uznała, że Budimex winien dołączyć
do tego szlachetnego grona.
Roszczenia Budimexu fundacja nazywa próbą wyłudzenia. Twierdzi, że
Budimex wcale nie usuwał usterek i że "Krzyżowa" musiała robić to na
własny koszt. Redakcja jest w posiadaniu dokumentów świadczących o
tym, że wady zgłoszone przez "Krzyżową" w protokole odbioru obiektu
zostały usunięte.
Budimex nie ma ochoty na najbliższe 10 lat pieprzyć się z procesem,
zwłaszcza że przeciwnik
jak sam wyznaje
nie boi się sądów.
Wystawił wierzytelność na sprzedaż. W "Rzeczpospolitej" ukazało się
ogłoszenie: można zakupić wierzytelność Fundacji "Krzyżowa" dla
Porozumienia Europejskiego na kwotę 4 891 372,69 zł.
Ten, kto się odważy, może pójść z nią do sądu, a jak wygra
będzie
mógł poszczuć "Krzyżową" komornikiem, zająć jej konta i
nieruchomości. A przy okazji
zostać współwłaścicielem okazałego
obiektu hotelowo-biurowego w samym centrum Wrocka.
Zachęcamy.
Autor : Dorota Pardecka / Jarosław Sobień




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Paciorkowcy
Chwalmy Pana! Sojusz Lewicy Demokratycznej ośmielił się wypowiedzieć
słowo "aborcja".
"SLD idzie na wojnę"
ogłosili komentatorzy polityczni. "Sojusz
przygotowuje się do ofensywy ideologicznej"
wywaliła
"Rzeczpospolita" na pierwszej stronie.
Dla dodania odwagi SLD, a także dla przykładu piszemy o tym, jak
naprawdę wygląda "ofensywa ideologiczna" i kto ją prowadzi.
Zaczyna się tak: Na podstawie art. 33. Regulaminu Sejmu RP, my,
niżej podpisani posłowie na Sejm RP przedstawiamy projekt uchwały
Sejmu RP: W sprawie likwidacji stanowiska Pełnomocnika Rządu ds.
Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn i powołania na to miejsce
Pełnomocnika Rządu ds. Rodziny.
Projekt zrodzony w żyznym łonie LPR i podpisany przez takie tuzy
parlamentaryzmu, jak posłowie Hatka, Krupa, Papież, Wrzodak i dwa
Giertychy, stanowi doskonałą wprost emanację kodu ofensywy
ideologicznej, którą można określić mianem "nowomowy ewangelicznej".
To język łączący w sobie pretensjonalne uwznioślenie rodem z
księżych kazań i oficjalną peerelowską retorykę.
Tuzy narodowego parlamentaryzmu proponują zniesienie urzędu Izabeli
Jarugi-Nowackiej, ponieważ ma on z natury charakter destrukcyjny.
Dlaczego? A bo równe traktowanie nie ma nic wspólnego z traktowaniem
sprawiedliwym czyli należnym. I piszą dalej posłowie w projekcie,
który ma stać się obowiązującym w Polsce prawem, iż "różność"
psychiczna i fizyczna mężczyzny i kobiety warunkuje inne, w tym
również społeczne, zadania, jakie stoją przed ludźmi obu płci. I
dalej wywodzą owi znawcy płci
uwaga
przeto, jeśli państwo
podejmuje akcje na rzecz zrównania kobiet i mężczyzn, uderza w samą
naturę człowieka, która w sferze cielesnej, fizycznej i duchowej
wyraża się poprzez bycie mężczyzną i kobietą.
Zwykłam dotąd myśleć, że natura człowieka w sferze duchowej i
psychicznej wyraża się
w byciu lewakiem, intelektualistą albo cyklistą, czyli w tym, co
robimy ze swoim życiem. Ale
determiniści spod znaku Osła Białego wiedzą lepiej. O tym, kim
jesteś, nie stanowi to, co osiągasz, jeno umiejętność wywiązania się
z innych zadań stojących z jednej strony przed ojcostwem z drugiej
przed macierzyństwem.
LPR w swym kreatywnym geniuszu poucza: tak jak żaden mężczyzna nie
zastąpi w życiu społecznym matki, tak żadna kobieta z natury nie
jest w stanie pełnić dobrze roli ojca. Jako żywo, kłopoty mężczyzn z
karmieniem piersią są porównywalne z permanentną niezdolnością
kobiet do ejakulacji, ale budowanie na tej podstawie systemu
społecznego wydaje się przesadne. Tym bardziej iż elpeerowcom nie
chodzi o różnice fizyczne
na podstawie tego, kto ma dziurkę, a kto
wręcz przeciwnie, pragną zbudować porządek naszego świata w
najdrobniejszych szczegółach: przy czym ojcostwo i macierzyństwo
należy rozumieć w sensie szerokim, biorąc pod uwagę nie tylko życie
rodzinne, ale i społeczne (szkoły, żłobki). Rola ojcostwa w żłobku
nie została w tym dokumencie dostatecznie wyjaśniona, choć naszym
zdaniem przypisywanie klientom żłobka zdolności do rozmnażania
wydaje się przesadnym optymizmem. Choć z drugiej strony
skoro
całymi dniami nie wychodzą z łóżek...
Dalej dowiadujemy się, iż kobieta i mężczyzna najpełniej mogą
realizować siebie w życiu rodzinnym. To na pewno bardzo ucieszy
bezrobotnych, zwłaszcza tych, którzy dotychczas mylnie mniemali, iż
do realizacji siebie potrzebna jest jakaś praca, rozwijanie
umiejętności czy
nie daj Boże
dochód.
W poczuciu nienaruszalnej ideologicznej słuszności towarzysze z LPR
dowodzą, iż
nie zgadniecie
rodzina jest najbardziej podstawową i
najbardziej ważną komórką życia społecznego, a działanie jej wbrew
powinno być traktowane jako szkodliwe. Stąd już tylko krok do
uznania działalności Jarugi-Nowackiej za społeczne szkodnictwo.
Bardzo interesująco towarzysze z LPR łączą doktrynę marksistowską ze
społeczną nauką Kościoła utrzymaną w duchu indywidualistycznym,
wywodząc na temat dobra wspólnego (osobowego dobra każdego
człowieka). Nieszczęściem nauk społecznych jest odkrycie ponurego
faktu, iż dobro wspólne niekoniecznie stanowi sumę dóbr
indywidualnych, ale nad tym koledzy z LPR przezornie przechodzą do
porządku.
Godne uwagi jest zalecenie, aby kobiety i mężczyźni, zgodnie ze swą
naturą mogli odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie. Kontratypem
dla owego swojego miejsca jest miejsce nie swoje, czyli niezgodne z
naturalnym porządkiem rzeczy. Reklamowanie za pieniądze państwowe
seksualnych patologii wprost uderza w rodzinę i nie ma nic wspólnego
z kreowaniem zdrowych relacji kobiety i mężczyzny. Co innego zdrowa
relacja polegająca na napierdalaniu żony nogą od krzesła, bo to
w
odróżnieniu od pedalstwa
nie zalicza się do patologii, które
rozkładają życie społeczne, a można wręcz uznać je za tę odrobinę
dyscypliny niezbędną obojgu członkom podstawowej komórki społecznej
do odczytania swego powołania, co przyczyni się do pomyślności
naszego narodu, którą zagwarantuje uporządkowane i zdrowe życie
społeczne. Jego z kolei warunkiem jest, aby zdrowa i silna była
rodzina. Supozycja, iż LPR popiera nieopanowane napierdalanie żon i
dzieci, jest zatem niesłuszna i krzywdząca, albowiem w postulacie
"zdrowia i siły" zawiera się sugestia, aby karcenie owo odbywało się
w sposób surowy, lecz sprawiedliwy, nie naruszający czynności ciała
na okres powyżej 7 dni.
Na końcu, a jakże, towarzysze z LPR przywołują J.P. 2, którego
encyklika popierająca rodzinę jako taką jest rozstrzygającym i
nieodpartym argumentem na rzecz wypieprzenia Izy Jarugi-Nowackiej z
roboty i powołania na jej miejsce np. księdza biskupa Głódzia.
Szykujecie się, towarzysze z SLD, do ofensywy ideologicznej? To się
uczcie od mistrzów.
Projekt ustawy o zmianie ustawy antyaborcyjnej proponuję zacząć tak:
Poczuwając się do obowiązku naprawienia krzywd, wyrządzonych przez
barbarzyńskie prawo, uchwalone pod dyktat jednej z organizacji
wyznaniowych w haniebnej I kadencji, w trosce o przywrócenie
kobietom polskim godności i praw obywatelskich, których pozbawione
zostały przez zaślepionych ideologicznie i ograniczonych umysłowo
potomków Torquemady, Sejm Rzeczypospolitej Polskiej IV kadencji
ustanawia...
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




KTO odpływa
Po kilkunastu naszych publikacjach krytykujących kontrakt na dostawę
dla polskiej armii Kołowych Transporterów Opancerzonych MON myśli o
wycofaniu się z umowy.
Ogłoszony przez Ministerstwo Obrony Narodowej przetarg na Kołowy
Transporter Opancerzony (KTO) wygrał fiński wóz Patria, który
Finowie produkować mają wspólnie z Wojskowymi Zakładami
Mechanicznymi w Siemianowicach Śląskich. Wart blisko 5 mld zł
kontrakt jest jednym z największych kontraktów zbrojeniowych
realizowanych w Europie.
Przetarg na dostawę KTO był cokolwiek dziwny, o czym wielokrotnie
pisaliśmy. W trakcie trwania procedury przetargowej zmieniano jej
zasady, zmieniono też skład komisji oceniającej oferty producentów.
Wygrał pojazd nieznany, który w swej prototypowej wersji nie
spełniał najważniejszych wymogów ustalonych w Specyfikacji Istotnych
Warunków Zamówienia (SIWZ), a polski partner fińskiego koncernu nie
posiadał i nie posiada dostatecznych środków na dotrzymanie swoich
zobowiązań produkcyjnych.
Eksperci pieszczą prototyp
W ostatnich dniach lutego 2004 r. grupa polskich dygnitarzy
zajmujących się wojskiem (w tym zwierzchnik Sił Zbrojnych prezydent
Kwaśniewski) otrzymała z MON raport, że Finom udało się zbudować
pierwszy prototypowy pojazd spełniający nasze wymagania. Co prawda,
według wcześniejszych ustaleń, w marcu powinny być gotowe dwa takie
prototypowe pojazdy, ale nie bądźmy drobiazgowi. Z pisma tego
wynika, że skonstruowany pojazd jest lepszy, niż chcieliśmy:
świetnie pływa, szybko jeździ, jest wytrzymały na ostrzał i
doskonale strzela.
Sceptycznie podchodzimy do tych zapewnień. Nie bardzo też wiemy, z
czego miałby tak celnie strzelać, skoro włoska firma, która ma
wyposażać Patrię w wieże strzelnicze, jest wciąż na etapie prac
konstrukcyjnych.
Po rozreklamowaniu w Polsce jakości prototypu nowego produktu (2
marca 2004 r.) do Finlandii udała się delegacja mająca ocenić to
cacko. W grupie polskich ekspertów jest m.in. dwóch pułkowników
(Papliński i Kałwa) odpowiedzialnych za dokonanie "inspekcji
przedodbiorczej sprzętu". Oznacza to tyle, że podczas swojego
dwutygodniowego pobytu w malowniczej Laponii powinni na piśmie
stwierdzić, że pojazd podoba się im tak samo jak Finom.
Jeśli wszystko przebiegnie według planu, pozytywna opinia polskich
obserwatorów będzie oznaczać uznanie przez nas "certyfikatu
producenta" Patrii. Aby transporter w swej finalnej wersji wszedł na
wyposażenie naszej armii, powinien jeszcze pozytywnie przejść w
Polsce badania w Wojskowym Instytucie Techniki Pancernej i
Samochodowej (WITPiS), a z tym wcale nie jest łatwo. Istnieje jednak
sposób na ominięcie tego wymogu: w sytuacjach szczególnych można
dokonać "recertyfikacji", czyli uznania certyfikatu producenta. I na
to właśnie się zanosi.
Plan się sypie
Według naszych niepotwierdzonych oficjalnie informacji, MON
przygotowało aneks do kontraktu na dostawę 690 KTO. Wynika z niego,
że pierwszych 50 sztuk Patrii, zostanie wyprodukowanych nie w
Polsce, w Siemianowicach Śląskich, lecz w Finlandii. Jest to
pierwszorzędna informacja dla kilku naszych instytucji:

dla szefa komisji offsetowej: Co z offsetem? Chrzani się jak w
przypadku F-16?;

dla badającej przetarg Najwyższej Izby Kontroli: Co z
"polonizacją" transportera?;

dla załogi WZM Siemianowice Śląskie i kooperantów (Huta Stalowa
Wola i OBRUM Gliwice): Co z miejscami pracy?
W końcu lutego stanowisko dyrektora naczelnego WZM Siemianowice
Śląskie stracił płk Grzegorz Przerwa. Jest to o tyle dziwne, że w
ostatnim czasie wykorzystywany był przez MON do ogłaszania
zapewnień, że wszystko w sprawie realizacji zamówienia na KTO jest w
najlepszym porządku. Dymisja Przerwy oznaczać więc może, że zawczasu

przed wybuchem skandalu z produkcją Patrii w Finlandii

wytypowano kozła ofiarnego.
Odsunięcie WZM Siemianowice Śląskie od współprodukcji fińskiego
transportera oznacza dla tego zakładu bankructwo. Dla Finów
utratę
part-nera i możliwość renegocjacji umowy kontraktowej.
Nowa układanka
Wartość pierwszego etapu zamówienia, czyli na dostawę do końca 2005
r. 50 KTO z Finlandii, szacowana jest na 400 mln zł. Przypomnijmy,
że cały kontrakt, tj. na 690 sztuk, opiewa na kwotę 4,9 mld zł.
Ograniczenie środków na zakup transporterów do 400 mln zł idealnie
współgra z założeniami planu Hausnera, który zakłada, że w trzech
kolejnych latach (2005
2007) wydatki na MON zmniejszą się o 4,6 mld
zł. Odstąpienie od zakupów może być więc jednym z elementów
oszczędności.
Wszystko układa się w logiczną całość. Finowie zrobią zaledwie 50
wozów
u siebie i unikną offsetu. Załoga WZM Siemianowice pójdzie
na bruk, czego winowajcę już wytypowano
płk. Przerwę. Obecna ekipa
rządząca już jako opozycja zapewniać będzie ustami eksministra
Szmajdzińskiego, że wybór Patrii był dobrym wyborem, lecz realizacja
zamówienia została ograniczona z powodu stanu finansów publicznych.
Nowy minister obrony narodowej Komorowski nie odniesie się do słów
swego przyjaciela Szmajdzińskiego, lecz w 2006 r. ogłosi nowy
przetarg na dostawę 640 KTO. Przetargowi będzie się uważnie
przyglądał przyszły wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Obrony
Narodowej
poseł Jerzy Szmajdziński, który zapewne z uznaniem
wyrazi się o nowym dostawcy, obojętnie, kto nim zostanie. Jest coś
przecież winien
Komorowskiemu za jego obecną wstrzemięźliwość...
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kelner trzy dyski proszę
Czyż jest coś łatwiejszego niż zdobycie tajemnicy państwowej?
1 lipca zeszłego roku MSZ ogłosiło konkurs na stanowisko
pełnomocnika ds. ochrony informacji niejawnej. Osoba wybrana w tym
konkursie miała jednocześnie zostać dyrektorem Biura Bezpieczeństwa
Dyplomatycznego (BBD)
wewnętrznej komórki MSZ odpowiedzialnej za
bezpieczeństwo resortu. Konkurs powinien był być przeprowadzony
zgodnie z procedurą obowiązującą w służbie cywilnej. Nie był.
Ogłoszenie zawierało wady formalne, a informacje przekazywane
niektórym kandydatom były sprzeczne. Nasze wiewiórki mówią, że z
konkursu wyeliminowano kilku kompetentnych i dobrze przygotowanych
fachowców. Ostatecznie dyrektorem BBD został Krzysztof Rosiński.
Działacz SLD z Ursynowa, założyciel mało znanej agencji ochrony
Alamein (koncesja L-2282/00). To on jest bezpośrednio odpowiedzialny
za wydostanie się pełnych dysków poza mury resortu.
Czy tak jest tylko w MSZ? Nie. W wielu innych państwowych
instytucjach funkcje pełnomocników od tajności pełnią ludzie
niekompe-tentni. Oto historia, która jeży włosy na głowie.
Janusz Szczepański był pełnomocnikiem ds. ochrony informacji
niejawnych w Państwowym Urzędzie Nadzoru Ubezpieczeń (PUNU). To
wysokiej klasy fachowiec, były wykładowca ANS, informatyk, któ-rego
mimo lewicowych poglądów zatrudniono w urzędzie za czasów rządu
Buzka. PUNU władała wówczas Danuta Wałcerz. Jak mówi sam
Szczepański, funkcja pełnomocnika od tajności przypomina chodzenie
po kruchym lodzie. Żeby dobrze spełniać swoją funkcję, trzeba często
przeciwstawić się nawet najwyższemu kierownictwu. Taki był
Szczepański: bezkompromisowy i pedantyczny. Za jego czasów PUNU był
jedną z najlepiej chronionych pod tym względem instytucji w Polsce.
Szczepańskiego wylał z pracy Jan Monkiewicz. Oficjalnie przy okazji
przekształcania PUNU w KNUiFE (Komisję Nadzoru Ubezpieczeń i
Funduszy Emerytalnych). Naprawdę dlatego, że Szczepański odciął
Monkiewicza od tajnej kancelarii, gdyż powołany przez Leszka Millera
prezes komisji nie posiadał wymaganego przez prawo poświadcze-nia
bezpieczeństwa. Monkiewicz zatrudnił w miejsce Szczepańskiego
działacza ZChN, z zawodu kelnera. Ponieważ nowy pełnomocnik do spraw
ochrony informacji niejawnych nie posiadał wymaganego poświadczeniem
bezpieczeństwa dostępu do dokumentów tajnych, Szczepański przed
odejściem w porozumieniu z odpowiednią komórką w MON wszystkie tajne
kwity zniszczył.
Dziś Janusz Szczepański jest emerytem.

Wiedziałem, że to musi się stać. Zastanawiałem się tylko, gdzie
będzie przeciek
mówi.
Ustawa o ochronie informacji niejawnych
jest w Polsce nagminnie łamana. To się musiało tak skończyć.
Wracając do nieszczęsnych dysków MSZ... Co pełnomocnik powinien z
nimi zrobić? Procedura w przypadku dysków komputerowych jest dosyć
prosta. Należy je po prostu fizycznie unicestwić. W tym celu używa
się specjalnych zgniatarek lub robi się to ręcznie. Po rozkręceniu
dysku należy wyjąć nośnik magnetyczny i go pociąć albo spalić. Gdyby
odpowiedzialny w MSZ pracownik dopełnił tego obowiązku, dziś nie
byłoby całego smrodu.
Jeśli kogoś śmieszą takie środki ostrożności, to spieszę donieść, że
prywatne zachodnie koncerny od lat korzystają z wyspecjalizowanych
firm zajmujących się niszczeniem nośników informacji. Od kartek
papieru, po kasety VHS, na płytach CD kończąc.
Kto ponosi odpowiedzialność? Ustawa z 22 stycznia 1999 r. o
ochronie informacji niejawnych (Dz.U. Nr 11, poz. 95): Art. 15
stanowi, że w stosunkach międzynarodowych szef UOP (obecnie
ABW) i WSI pełnią funkcję krajowych władz bezpieczeństwa.
Czyli odpowiednio panowie: Andrzej Barcikowski i gen. Marek
Dukaczewski. Art. 18 ust. 1
za ochronę informacji niejawnych
odpowiada kierownik jednostki organizacyjnej, w której takie
informacje są wytwarzane, przetwarzane, przekazywane lub
przechowywane. Kierownikiem MSZ jest minister Włodzimierz
Cimoszewicz. Art. 18 ust. 2 stanowi, że kierownikowi jednostki
podlega bezpośrednio pełnomocnik do spraw ochrony informacji
niejawnych, który odpowiada za przestrzeganie przepisów o
ochronie informacji niejawnych. Pełnomocnik w MSZ: Krzysztof
Rosiński, założyciel mało znanej agencji ochrony
Przedsiębiorstwo Usług Specjalistycznych Alamein z Warszawy.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Żałosne elity
Za czasów komuny krążyło po Polsce nagranie magnetofonowe
kabaretowego skeczu. Jakiś obywatel, parodiując przemówienie
Władysława Gomułki, informował: "Bohaterski naród radziecki, w
ramach braterskiej pomocy i internacjonalistycznej przyjaźni,
przekazał narodowi polskiemu sto tysięcy par butów (tutaj
następowała kilkusekundowa przerwa)... do podzelowania". Przypominam
kabaretowy numer sprzed kilkudziesięciu lat, gdyż po niewielkiej
modyfikacji trafnie opisuje on nasze obecne stosunki z innym Wielkim
Bratem
USA.
"Bohaterski naród amerykański w ramach braterskiej pomocy i
kapitalistycznej przyjaźni przekazał narodowi polskiemu 5 (słownie:
pięć) samolotów transportowych... do naprawy".
W czasach gdy rolę Wielkiego Brata odgrywał ZSRR, "dary" w postaci
butów do podzelowania musiały być przez nas przyjmowane, choć jako
państwo wychodziliśmy na tym jak Zabłocki na mydle. Wasalny rząd i
zniewolone przez komuchów społeczeństwo nie miały "w tym temacie"
nic do powiedzenia!
W RP 3 mamy ponoć demokrację, jesteśmy państwem suwerennym, a buty
do podzelowania, jak przyjmowaliśmy, tak przyjmujemy, tyle że od
innego "dobrodzieja". Polskie elity ukształtowane mentalnie w
mrocznych czasach komunizmu nie potrafią zrozumieć, że polityka
międzynarodowa to gra egoistycznych narodowych interesów, w której
każda strona walczy do upadłego o swoje, i żadne sentymenty czy
historyczne zasługi nie są brane pod uwagę! Jeśli nie potrafi się
grać w te karty, to wychodzi się na żałosnego jelenia, którym inni
pogardzają! Dobrym tego przykładem jest interwencja USA w Iraku.
Z punktu widzenia ekonomicznych interesów amerykańskich najazd na
Irak okaże się zapewne dobrym interesem, gdyż umożliwił jankesom
kontrolę nad największymi na świecie zasobami ropy naftowej. Jaki
jednak interes w przyłączeniu się do agresji ma Polska? Pytanie
takie należało postawić przed podjęciem decyzji o naszym udziale w
napaści na Irak. Należało negocjować z rządem USA warunki naszego
udziału w "misji", w tym skalę naszych korzyści. Tak uczyniła
Turcja. Tylko za udzielenie zgody na korzystanie przez samoloty
amerykańskie z tureckiej przestrzeni powietrznej wynegocjowała ona
"odszkodowanie" w wysokości... pięciu miliardów dolarów!
Czy kogokolwiek na świecie oburzył targ, którego dobiła Turcja z
USA? Nikogo! Takie reguły obowiązują w świecie polityki: coś za coś.
Wie o tym każda doświadczona prostytutka: najpierw kasa w
uzgodnionej wysokości, a później przyjemność, nigdy odwrotnie!
Polskie postkomusze elity rządzące chcą się kurwić, ale są w tym
fachu żałosnymi nieudacznikami. Najpierw nadstawili tyłka, którym
Wielki Brat nie pogardził (ale po użyciu kopnął), później zaś
wyruszyli za ocean, by coś za przysługę ugrać. I ugrali! Pięć
zezłomowanych, trzydziestoletnich samolotów transportowych... do
wyremontowania oraz obietnicę zawracania Polaków do domów nie z
lotnisk USA, tylko już w Warszawie.
Naiwność i głupota polskich elit i społeczeństwa jest porażająca.
Dajemy się rolować i kopać po tyłku każdemu, kto tylko ma na to
ochotę. Co najgorsze, każda taka kolejna lekcja niczego nas nie
uczy. Przed szkodą i po szkodzie głupi. Zawsze i od wieków.
Anthony Pietraszko
(e-mail do wiadomości redakcji)
Sprostowanie
Prostujemy, bo nie jest prawdziwa, informację o zatrzymaniu pod
zarzutem korupcji pana Jana Kubika, byłego wiceministra finansów.
Przepraszamy za tę pożałowania godną pomyłkę.
Redakcja
"Powidz, że mnie kochasz"
Szanowny Panie Redaktorze
Uprzejmie informuję, że w związku z artykułem w tygodniku "NIE" nr
9/2004 z 26 lutego 2004 roku "Powidz, że mnie kochasz" Komendant
Główny Żandarmerii Wojskowej polecił w tej sprawie przeprowadzić
postępowanie wyjaśniające, o wynikach którego zostanie Pan Redaktor
powiadomiony.
Równocześnie, w tym samym numerze "NIE" ukazał się artykuł pt.
"Generałowicz" i w świetle opisywanych tam zdarzeń Oddział
Żandarmerii Wojskowej w Poznaniu przeprowadzi postępowanie
sprawdzające.
Z żandarmskim pozdrowieniem.
Rzecznik Prasowy płk Edward Jaroszuk
"Poseł człekokształtny"
Zacznijmy od tego, że zarówno zasiłek, jak i jałmużna wypłacana na
łapę bezrobotnego to nie 500, lecz naj-częściej niecałe 430 zetów. A
poza tym, czy z tych pięciu setek zapłacone zostaną rachunki za
prąd, wodę i gaz nabite przez panów posłów przy pitraszeniu strawy
przez miesiąc. Głupie pytanie
nieprawdaż? Wszak panowie showmani
nie podpierdolą owych dóbr cywilizacji, tak jak to czyni rzesza
ludności zbędnej. Oni mają dojny elektorat, który w poczuciu
integracji z dobrodziejami, wybeceluje szmal nie tylko na takie
duperele.
Alleluja i do przodu
poselska wasza mać. Ukłony z wałbrzyskich
biedaszybów.
WaSz
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Z burdelu do rządu"
Po przeczytaniu felietonu Jerzego Urbana ("NIE" nr 9/2004) nie
pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z większością tez
zaprezentowanych przez autora. No może oprócz faktu, że noszę ciemne
marynarki i palę papierosy (wódka i cała reszta może być).
Faktem jest, że szczytny pomysł legalizacji prostytucji wydawać się
może mocno spóźniony i trąci fałszem. Tym większym, że jak dotąd
sprzeciwiali mu się politycy z prawa i lewa (fakt, z prawa
bardziej), ale przecież polityka to branża, gdzie kurewstwo kwitnie
na potęgę, a hipokryzja jest normą.
Być może trzeba było 10 proc. poparcia, żeby przypomnieć sobie swój
własny program sprzed 2 lat (nt. liberalizacji różnych dziedzin
życia). Jednak 2 lata temu na samą wzmiankę o tym pomyśle podnosił
się rwetes, że jeszcze nie pora, bo referendum, bo papież, bo co
ludzie powiedzą.
Nasza więdnąca partia dopiero stojąc nad grobem pozwoliła na
powstanie jednej młodzieżówki, cóż więc, panie i panowie, wzięliśmy
się do roboty, może zostaną po nas jakieś miłe wspomnienia, a może
jak w roku 2024 zostanę wicepremierem i ministrem edukacji,
zaproponuję karnety zniżkowe dla studentów i emerytów chcących
odwiedzić agencję towarzyską.
Co do intencji, to zapewniam, że szczerze i nieugięcie będziemy
walczyć o legalny burdel dla każdego, nawet jak naszym starszym
towarzyszom sił nie stanie. Mamy tylko nadzieję, że towarzysze
kierujący tym interesem przemyślą to przed nadchodzącą konwencją i
wyciągną wnioski na przyszłość, kiwanie wyborców kończy się bowiem
smętnie, czego dowodem jest oszałamiające poparcie dla SLD i może
nam nie pomóc nawet rzucanie jajkami w Kaczora (o narobieniu przed
Kancelarią Premiera nie mówiąc, chociaż ten pomysł jest wart
rozważenia).
Wojciech Kaźmierczak
wiceprzewodniczący FMS
"O człowieku, który się szefom nie kłaniał"
Przeczytałem odpowiedź pana płk. rez. Kazimierza S. na artykuł pt.
"O żołnierzu, który się szefom nie kłaniał" i wkurzyłem się. Może
pan pułkownik napisałby coś o swojej działalności służbowej i
pozasłużbowej w opisanym Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych i
Logistyki w Poznaniu?
Jest wiele spraw, które nie zostały opisane przez red. Mikołajczyka,
a nawet nie wyszły na światło dzienne, a które dotyczą CSWLiL i
nijak się mają do mjr. Kołcza, którego szanuję jako dobrego oficera
WP, niekłaniającego się szefom, a robiącego swoje. Spraw, które nie
powinny ujść uwadze w związku z restrukturyzacją armii, byśmy
wszyscy byli dumni ze służby w Wojsku Polskim, a do czego tak dużo
nam (niestety!) brakuje, gdy patrzymy na naszych byłych
przełożonych.
Chorąży
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Jego ulice, jego kamienice"
W zamieszczonym w 9 numerze "NIE" artykule, pan Henryk Schulz
opisuje
nieściśle i nieprecyzyjnie
historie zakupu kamienicy
przy ul. Foksal 15. Zauważa przy tym, że była to transakcja legalna,
choć pokrętna (jak dodaje).
Całość przeprowadzonej przed dwoma laty transakcji, jak również
jeszcze nie zakończone wyprowadzenie lokatorów, są absolutnie zgodne
z prawem i obowiązującymi przepisami. Pan Schulz pisze, że
transakcja sprzedaży miała na celu "ogranie" Miasta. Otóż nie.
Jedynym celem tej transakcji było wejście w posiadanie
nieruchomości. Pan Schulz wspomina również, iż była właścicielka
czuje się oszukana, chociaż zarobiła ponad milion złotych. Nie
oszukałem ani sprzedającej, ani Miasta, co jasno wynika ze
wszystkich dokumentów. Wbrew sugestiom p. Schulza, wszystkie
działania Miasta są zgodne z prawem, co jest dokładnie
udokumentowane. Nie jest prawdą, że Miasto wysiedlając niewielką
część najemców, w jakikolwiek sposób "życzliwie" idzie mi na rękę.
Miasto wywiązuje się jedynie ze swoich ustawowych obowiązków.
Osobliwość tekstu p. Schulza polega na tym, że czytelnik może
domniemywać, iż moja wina polega na tym, że żyję. Pisze bowiem, że
to dobrze, że jestem zamożny, bo nie muszę wchodzić w podejrzane
interesy, ale źle, bo urzędnik ze swojej pensji nie może kupić
kamienicy. Pan Schulz pisze również, że wprawdzie wszystko jest
legalne, ale jednakowoż oszukałem byłą właścicielkę, a wraz z nią
również Miasto.
Pan Schulz zauważa, że nie byłem związany z Prezydentem Lechem
Kaczyńskim (co zresztą w tym złego), ale jednocześnie niepokoi go
moja znajomość z Adamem Michnikiem.
I jak się przed tym, Panie Redaktorze, obronić?
Najbardziej w tekście spodobał mi się tytuł. Tak jest! Moje ulice,
moje kamienice i mój nieustający podziw dla inwencji językowej i
dociekliwości publicystycznej p. Henryka Schulza.
Michał Borowski
PS Gwoli prawdy: nie mieszkam i nie mam mieszkania w Sztokholmie,
nie jestem współwłaścicielem biura architektonicznego w Warszawie,
jestem zameldo-wany w Warszawie, nie mam 54, tylko 53 lata i nigdy,
choć wynika to z artykułu, nie zamieniłem ani jednego słowa z panem
Henrykiem Schulzem.
Od autora: Kamienica przy Fok-sal 15 wyceniona była przez
rzeczoznawcę na 6 mln zł. Pan Borowski kupił ją "okazyjnie" za ok.
3,2 mln zł
dzięki temu, iż wszedł w porozumienie ze
spadkobierczynią przedwojennych właścicieli. Jadwiga I. mając prawo
pierwokupu zaplaciła miastu 2 mln 125 tys., a pan Borowski jej owe
3,2 mln zł. To porozumienie określiłem jako "ogranie" władz miasta,
choć wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Bo to strata dla miasta,
choć każdy kupuje tanio, jeśli może i wolno mu. Nie twierdzę, że pan
Borowski oszukał wspólniczkę w interesach, poinformowałem jedynie o
jej punkcie widzenia.
Obowiązująca uchwała Rady Dzielnicy Śródmieście z 11.03.97 r. (dot.
budynku przy Foksal 15) zobowiązuje nabywcę do zabezpieczenia praw
lokatorów, tj. dostarczenia im lokali zastępczych na swój koszt.
Mimo to miasto zapewniło dwa lokale socjalne z własnych zasobów i
stara się o wskazanie dalszych. Oceniłem to jako wyjątkową
"życzliwość" władz wobec głównego architekta miasta.
W akcie notarialnym z 20.05.2002 r. (Rep. A Nr 1892/2002) kupna
kamienicy przy Foksal figuruje sztokholmski adres pana Borowskiego.
W dokumencie zaznaczono, iż Michał Borowski nie posiada polskich
numerów NIP i PESEL.
Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Tyle było awantur, szantaży, rejtanów i szlus. Rząd trochę
pogłówkował, kwicik wreszcie wypocił i od razu Unię Europejską
zadowolił. Ta
mięsistymi ustami komisarza Guentera Verheugena

obiecała, że przyjmie nasze warunki zakupu ziemi rolnej. Tak to
hamująca negocjacje rafa znikła i Polska może nadrobić opóźnienia w
unijnym mariażu. Jeśli nie, to może znaleźć się w Uniiw drugim
rzucie. Razem z takimi potęgami jak Malta i Estonia.
Po raz kolejny odtrąbiono rozkaz wymarszu armii naszej zwycięskiej
do Afganistanu. Poinformowano, że ruszą tam saperzy i logistycy.
Małymi grupami, bo do tej pory naszym logistykom nie udało się
załatwić zbiorowych biletów na trasie Warszawa
Kabul.
Po wielomiesięcznych przepychankach, żmudnych niczym unijne
negocjacje, warszawski sąd zarejestrował wreszcie ugrupowanie
Macieja Płażyńskiego, Donalda Tuska i Andrzeja Olechowskiego jako
partię polityczną. Ostatecznie nazwali się oni Platformą Obywatelską
Rzeczypospolitej Polskiej. W skrócie PO RP. Złośliwcy piszą już ją
jako "p.o. RP", czyli tymczasowo pełniący obowiązki.
W świętym mieście Częstochowie dokonano cudownej przemiany na
kierowniczych stanowiskach w partii pisanej przez "ch".
Sparaliżowanego politycznie byłego marszałka Sejmu Zająca na stolcu
prezesa zastąpił były minister Jerzy Kropiwnicki. Wspierać go będzie
również przegrany w ostatnich wyborach parlamentarnych Ryszard
Czarnecki oraz gensek ZChN Zbigniew Wawak, też przegrany. Ale
działacz obecnie cenny, bo prominentny pracownik Kredyt Banku.
Nie próżnowali konkurenci frakcji
Kropiwnickiego
Czarneckiego
Wawaka z dawnego rządzącego ZChN. Marian
Piłka wybrał się prezesem Ligi Narodowo-Konserwatywnej, kolejnej
prawicowej kanapy politycznej. Zasiadają tam też jako wiceprezesi:
Marek Jurek i Artur Zawisza. Wszyscy trzej są nadal posłami, bo w
odpowiednim momencie spierdolili z partii pisanej przez "ch" i
podpięli się pod firmę braci Kaczyńskich. Tworzą jednak alternatywną
strukturę wobec Kaczorów i pampersów Walendziaka.
Aresztowano niedawno prominentnego działacza partii
Niesiołowskiego, Piłki i Marka Jurka. Niedawnego dyrektora
generalnego Poczty Polskiej, byłego posła na Sejm RP Jacka
Turczyńskiego, szefa klubu parlamentarnego ZChN w latach 1991
93.
Oskarżony jest on o malwersacje. Wpadł na łapówce, którą wziął za
zakup przez Pocztę
instytucję państwową
potężnego nakładu
nabożnej płyty zespołu Arka Noego. Płytę produkował Janek
Pośpieszalski, pampers Walendziaka, człowiek związany z katolickim
Radiem Plus i katolicką Telewizją Puls. Dedykowana
papieżowi-Polakowi.
Aresztowano niedawnego wiceprezydenta Krakowa pana Stanisława Ż.,
też oskarżonego o łapówkarstwo. Też człowieka z układu prawicowego.
Ale tym razem związanego z Unią Polityki Realnej.
W puławskiej parafii Miłosierdzia Bożego trzej ministranci
podpierdolili kasę z księżowskiej tacy. Zdarzenie nie byłoby warte
wzmianki, gdyby nie ujawniona w wyniku kradzieży kwota zebrana z
niedzielnej tacy
6 tysięcy zł. Przeczy ona tezie, że polski
Kościół kat. jest biedny i cierpi z narodem na recesję.
Polski Kościół kat. tracił również resztki autorytetu moralnego.
Hierarchia pojedynkowała się na listy protestacyjno-obronne. Po
publicznym stanowisku 26 rektorów poznańskich uczelni, artystów oraz
biznesmena Kulczyka broniących cnoty arcybiskupa Paetza (o
arcybiskupie czyt. na str. 2) pojawił się kontra list dwóch
prodziekanów Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w
Poznaniu broniących molestowanych przez arcybiskupa kleryków.
Prodziekani oskarżyli rektora poznańskiego uniwersytetu o to, iż
bierze on w obronę arcybiskupa, a nie studentów-kleryków, chociaż o
ich poniewieraniu rektor wiedział już od dawna.
Listownie do Parlamentu Europejskiego poskarżyła się ponad setka
prominentnych polskich kobiet. Oskarżają one koalicję rządzącą
SLD
UP
PSL o to, iż sprzedała ona prawa kobiet m.in. do edukacji
seksualnej i aborcji za poparcie hierarchii Kościoła kat. dla
integracji z Unią Europejską. W odwecie Polskie Federacje Ruchów
Obrony Życia, czyli fundamentaliści katoliccy, zagrozili, że oleją
biskupie apele poparcia dla Unii podczas referendum, bo integracja z
UE prowadzi jedynie do laicyzacji i swobody obyczajowej. Zdaje się,
że znowu na handelku z Kościołem kat. lewica straci.
Ograbiono i podpalono ośrodek wypoczynkowy Italmarca należący do
byłego prominentnego posła AWS Marka Kolasińskiego, obecnie
osadzonego w areszcie, oskarżonego o liczne malwersacje finansowe.
Kolasiński wpadł na Słowacji. Ukrywał się tam pod mnisim habitem.
Biedak myślał, że tam
podobnie jak w Polsce
habit jest lepszą
przykrywką niż immunitet.
W zAWSionym nadal Rzeszowie odsłonięto tablicę ku czci Józefa
Piłsudskiego. Aby ośmieszyć uroczystość, zaproszono Ryszarda
Kaczorowskiego noszącego tytuł "ostatniego prezydenta RP na
uchodźstwie", wynajmującego się do podobnych, płatnych uroczystości
gminnych. Ostatni wśród żyjących prezydentów po zagraniu przez
szałamanistki marsza z filmu "Most na rzece Kwai", odśpiewaniu
endeckiej, nienawistnej Piłsudskiemu "Roty", palnął publicznie, iż
Piłsudski "realizował narodową rację stanu". Może by ktoś z Rzeszowa
wysłał Kaczorowskiego na korepetycje z historii. I zapłacił za nie,
rzecz jasna.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak wypędza Niemiec
O praktycznych przesłankach dekoncentracji mediów
Na początku było "Słowo". Najstarszy polski dziennik na tzw.
ziemiach odzyskanych obchodził niedawno 58. urodziny. Wiele wskazuje
na to, że ostatnie. Od 14 października 2003 r. regionalne "Słowo"
wraz z miejskim dziennikiem "Wieczór Wrocławia" staną się własnością
niemieckiego wydawnictwa Verlagsgruppe Passau, które ma już "Gazetę
Wrocławską". W ten sposób wszystkie poważne tytuły lokalne znalazły
się w jednym ręku. Pozostałe miejscowe wydawnictwa codzienne są
tylko dodatkami do ogólnopolskich dzienników.
"Wieczór" i "Słowo" należały dotąd do norweskiego holdingu
morsko-medialnego Orkla. Przedtem, podobnie jak "Gazeta Wrocławska"
(wcześniej "Gazeta Robotnicza"
organ KW PZPR), stanowiły masę
spadkową po innym holdingu
nieboszczyku RSW Prasa
Książka
Ruch.
W teorii wszystkie trzy gazety przejść miały prywatyzację
pracowniczą. Schemat wykupu przez obcy kapitał też był identyczny.
Akcje od członków załogi groźbą i prośbą skupował jeden z wysoko
postawionych dziennikarzy gazety, który w zamian za przysługę
lądował potem we władzach nowej spółki.
Dawni dziennikarze dolnośląskich gazet plują sobie dziś w brodę, że
dali się nabrać jak dzieci.
Dziś pracuje tam niemal sama młodzież niewiele wiedząca o
przekształceniach sprzed 10 lat.
Ale przeciw sprzedaży "Wieczoru" i "Słowa" zbuntowali się i młodzi.
W buncie nie poszło jednak o wolność słowa, lecz o kasę i utrzymanie
na rynku "Słowa Polskiego". Pod względem zapatrywań politycznych tak
"Słowo", jak "Wrocławska" wykazywały rasowy prawoskręt, tyle że
związany z różnymi frakcjami Platformy Obywatelskiej. Przekonał się
o tym boleśnie dolnośląski baron lewicy Janusz Krasoń, któremu
marzyło się uzyskanie tytułu Najbardziej Wpływowego Dolnoślązaka w
konkursie urządzanym corocznie przez "Wrocławską". Rzecz polegała na
plebiscycie czytelników wypełniających drukowane w gazecie kupony.
Wycinała młodzieżówka, wycinały koła emerytów
baron Krasoń
prowadził pewnie i z zapasem. Na uroczystej gali okazało się jednak
nagle, że Najbardziej Wpływowym Dolnoślązakiem jest nie byle kto, bo
sam powiatowy szef PO i burmistrz 13-tysięcznego miasteczka Brzeg
Dolny Marek Skorupa.
Niemiecka "Wrocławska" jest ewenementem z jeszcze jednego powodu:
niemal cała redakcja
od naczelnego, przez dział miejski i
pozostałe
składa się z dziennikarzy sportowych.
A we Wrocławiu panem i bogiem od sportu jest Grzegorz Schetyna,
gensek PO, prezes i właściciel głównych wrocławskich klubów
sportowych.
Tego typu sportowa atmosfera połączona z kiepskimi płacami
powodowała, że kto mógł, wiał z "Robola" do "Słowa". "Słowo",
jeżdżące po rachitycznym wrocławskim SLD jak ogier po burej suce,
płaciło pensje i honoraria w systemie wierszówkowym. Kto miał jaja i
umiał pisać, zarabiał nieźle. We "Wrocławskiej" w zamian za głodową
pensję dziennikarze musieli jedynie wyrobić normę.
Teraz Polskapresse dogoniła wszystkich swych uciekinierów. Analitycy
rynku zgodnie twierdzą też, że utrzymanie trzech tytułów w jednym
regionie nie ma dla wydawcy żadnego sensu. Słabo sprzedające się
"Słowo" jest niemal skazane na likwidację lub przekształcenie w nic
nieznaczący dodatek.
Załoga gazety rozpoczęła właśnie spór zbiorowy z wydawcą. Domagają
się m.in. od Orkli odszkodowania pieniężnego za to, że zostali
"sprzedani jak bydło" bez pytania o zgodę związków zawodowych i
zasięgania opinii załogi.
Rozbestwiona przez Norwegów załoga zapomniała najwidoczniej, że
pozycja dziennikarza w wolnej RP stoi znacznie niżej niż chronionego
prawem unijnym i weterynaryjnym bydła, które
w odróżnieniu od
bojowych dziennikarek
dostaje nawet za darmo kolczyki.
Dlatego co przezorniejsi pracownicy "Słowa" ewakuują się, gdzie mogą
wiedząc, że sytuacja na rynku dziennikarskiej pracy zasilanym co
roku tysiącami absolwentów żurnalistycznych kierunków jest wesoła na
amen.
Autor : Adam Kowalski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mietek Cześka
Ciągle wzruszamy się losami biednych. Dla odmiany dziś piszemy, jak
chujowo mają bogaci.
Jeden facet
nazwijmy go Cześkiem z Rypina
miał mietka za pięć
dużych baniek. Po polsku to będzie: był właścicielem samochodu marki
Mercedes-Benz CL o cenie rynkowej 500 tys. zł. Wóz gadał do niego w
sześciu językach, otwierał się czując dotyk jego dłoni i laskę też
by pewnie robił, gdyby facetowi przestało się układać z żoną.
Serwisował mietka Czesiek w należącej do Grupy Zasada autoryzowanej
stacji obsługi Precyzja Motors w Bydgoszczy i tam też kazał
zamontować se system GPS obsługiwany przez firmę Auto Guard &
Insurance, także z Grupy Zasada.
Onże GPS
Global Positioning System
to cud techniki. Powierzony
jego opiece wózek, o każdej porze dnia i nocy strzeżony jest przez
24 satelity i niepoliczalną liczbę dzielnych chłopców od Zasady,
którzy
nie śpią i nie jedzą, ino patrzą, czy samochodzikowi nie dzieje się
krzywda. Jakby się działa, satelity powiedzą, gdzie samochód jest z
dokładnością do paru metrów, skąd jedzie, dokąd i jak szybko oraz
wyłączą mu dopływ paliwa tak, że złoczyńcy będą musieli spierdalać
na piechotę.
Któregoś dnia, a było to w kwietniu, Czesiek wstawił samochód do
serwisu. Roboty przy nim było na półtora dnia, przetrzymali go przez
pół miesiąca, a potem u bram Cześka pojawiło się dwóch policjan-
tów w sprawie... skradzionego Mercedesa. W ten sposób, 36 godzin po
fakcie, Czesiek dowiedział się, że nie ma mietka, od policji z
Rypina.
No i zaczęła się zabawa.
Serwis, w osobie prezesa Włodzimierza Strzały, poinformował
właściciela, iż wyraża zrozumienie dla trudnej sytuacji, która
zaistniała wskutek kradzieży, niemniej uważa za przedwczesne
Cześkowe żądanie oddania mu jego samochodu, względnie takiego
samego, jako iż trwają działania operacyjno-śledcze Policji.
Ergo
Precyzja Motors jest gotowa rozważać życzenia Cześka po
umorzeniu śledztwa. Byłoby fajnie. Tyle tylko, że umorzenie śledztwa
jest formalnością, gdy samochód ginie z ulicy i jest zero szans na
złapanie złodzieja. Inaczej jest, jeżeli samochód ginie z terenu
strzeżonego serwisu, w dość tajemniczych okolicznościach. Otóż na
najdłuższy weekend świata serwis, któremu Czesiek powierzył
samochód, wystawił wózek za pięć baniek z zabezpieczonych hal pod
chmurkę, i to w miejsce, którego nie widział strażnik. Samochód
przetrzymano przez dwa tygodnie, choć roboty przy nim było na
półtora dnia, a tłumaczenia tego faktu były co najmniej dziwaczne. W
tej sytuacji przed ewentualnym umorzeniem śledztwa policja powinna,
delikatnie mówiąc, przyjrzeć się bliżej działaniom pracowników
serwisu wobec Cześkowego mietka i generalnie poprowadzić śledztwo
całkiem na serio, bo 500 tys. zł to mienie dużej wartości. Zawarta w
piśmie od Precyzji Motors delikatna sugestia, aby Czesiek nalegał na
umorzenie śledztwa, to w nagrodę może mu coś dadzą, jest nader
inteligentna.
Ale to wszystko pryszcz.
Jeszcze ciekawiej wyglądała korespondencja Cześka z prestiżową firmą
Auto Guard & Insurance, która to firma wzięła 8 patoli i 2 stówy
miesięcznie za monitorowanie wozu. Okazało się bowiem, iż w noc
kradzieży dwukrotnie włączył się w aucie alarm przeciwnapadowy. Co
oznaczało, że ktoś był w środku samochodu. Za pierwszym razem
chłopcy nie zrobili nic, za drugim zaś, pięć minut później,
zadzwonili do Cześka do Rypina
było wpół do pierwszej w nocy
i
zapytali, czy samochód nadal jest w serwisie w Bydgoszczy. Gdy
Czesiek powiedział, że tak
życzyli mu dobrej nocy.
Teraz Czesiek snuje rozważania następujące: Wiedzieli, że samochód
jest w serwisie. Samochód był przestawiony na tryb "serwisowy", co
oznacza, że uruchamiać go mogli pracownicy serwisu
ale powinno
odbywać się to w godzinach pracy serwisu i na jego terenie. I co?
Nie zdziwiło chłopców z Auto Guard, że ktoś majstruje przy
samochodzie o wpół do pierwszej w nocy, skoro serwis pracuje do
18.00? Nie zdziwiło ich, że samochód stojący w serwisie przemieszcza
się i że koordynaty wskazują jakiś las koło Fordonu? Dwie godziny
później, koło trzeciej w nocy, alarm włączył się ponownie
sygnalizując zanik napięcia głównego. Wtedy samochód był już pod
Gdańskiem. Potem zniknął z radarów. Jak można się domyśleć
właśnie
w tym miejscu złodzieje wymontowali GPS. Ale cóż zrobili chłopcy od
monitoringu, gdy zobaczyli, że o trzeciej w nocy ktoś wyłącza
zasilanie w samochodzie znajdującym się w okolicy Gdańska? Nic. Aż
do wpół do dziewiątej rano, kiedy to serwis poinformował system
monitoringu, że auto zajebali. To tyle, jeżeli chodzi o mietka.
Ale Czesiek walczy dalej.
Napisał mianowicie do Auto Guard, żeby mu wyjaśnili, co się stało.
To mu wyjaśnili, przysyłając jakiś kompletnie enigmatyczny wydruk,
który wszakże Czesiek przestudiował i wynikło z niego, że łżą w żywe
oczy, bo jak widzieli samochód po raz ostatni, to komputer zanotował
zanik napięcia głównego, a pracownik Auto Guard nazwał to spadkiem
napięcia. Wyjaśnił przy tym pouczająco, iż informacja o takim spadku
do czasu odłączenia akumulatora nie jest traktowana jako alarm, i
jeszcze poczynił wyrzut, że w przypadku podmiotowego pojazdu
informacja ta wielokrotnie, o różnych porach dnia i nocy, docierała
do Centrum Monitoringu. Czesiek wkurwił się ździebko i walnął pismo
do prezesa Auto Guard, że jest niezadowolony, bo nie dość, że olali
sygnały i pozwolili zajebać auto, to jeszcze nie raczyli właściciela
o tym fakcie poinformować, choć mają ten przykry obowiązek w umowie.

Adwokat Cześka otrzymał od prezesa Auto Guard, magistra inżyniera
Roberta Rozesłańca, pismo, w którym prezes poucza go, że nie może mu
wytłumaczyć, dlaczego pozwolili ukraść samochód, bo to jest
tajemnica i że Czesiek jest za głupi, żeby zrozumieć, że zanik
napięcia nie oznacza zaniku napięcia, bo do zrozumienia tego
niezbędne jest posiadanie znacznie większej wiedzy na temat
szczegółów działania oferowanego przez nas systemu ochrony od tej,
którą posiada Pana klient. Potem dowiadujemy się, że w momencie
kradzieży operator podjął działania zgodnie z procedurą
interwencyjną, tj. nie zrobił nic, a następnie, iż
pięć minut
później
nastąpiło czasowe wyłączenie systemu przez osobę
uprawnioną. Tak magister inżynier Rozesłaniec najwyraźniej
interpretuje włączenie alarmu przeciwnapadowego. Ale to nie koniec.
Dalej magister inżynier Rozesłaniec wali do Cześkowego adwokata w te
słowa: w obawie o interes Pana klienta proponuję, aby w przyszłości
znacznie uważniej analizował konsekwencje podejmowanych przez siebie
decyzji. Więcej nie będziemy cytować, bo cholery dostać można, a my
nie lubimy się denerwować.
* * *
My tam nad Cześkiem nie będziemy płakać. Na biednego nie trafiło.
Ale
z drugiej strony
Zasada też niebiedny. A nie ulega kwestii,
że serwis Zasady i jego centrum monitoringu słabo się starali, by
uniemożliwić zajebanie Cześkowego samochodu. Pytanie tylko, czemu? I
następne pytanie: co Pan na to, Panie Sobiesławie?
Zmaganiom Cześka z Zasadą będziemy pilnie kibicować. A innym Cześkom
radzimy, żeby uważnie przyjrzeli się usługom Grupy Zasada. Jak się
coś wyjaśni, damy znać.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Choroba watykańska "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gospoś "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Brak Big Brothera "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Niech zżółkną Polacy
Wieszają na nich psy. Za psie mięso. Nie dostrzegając, że w naszym
kraju często jak psy są traktowani.
Znamy ich wszyscy. To oni zrewolucjonizowali polską gastronomię
sajgonkami i sosem słodko-kwaśnym. Obuli, ubrali emerytów i młodzież
w metki firmowe po przystępnych cenach. Jak większość cudzoziemców
żyją obok. Ale już są widoczni.
Polskę wybrali
Ilu jest Wietnamczyków w Polsce? Nikt nie jest w stanie ich
dokładnie policzyć. Choć wiadomo, że są najlicz-niejszą grupą
cudzoziemców w Polsce. Socjologowie, np. dr Teresa Halik, oceniają
ją na 20
30 tysięcy. Urząd ds. Repatriacji i Cudzoziemców
sygnalizował w 2001 r., że liczba Wietnamczyków może przekraczać 40
tysięcy. O 50 tysiącach mówią szacunki policyjne uwzględniające
sporą grupę nielegalnych. Na pewno Wietnamczycy są największą grupą
cudzoziemców zainteresowanych pozostaniem w Polsce. Ustępują im
Ormianie, których jest ok. 20 tysięcy. W większości nielegalnie,
dzięki czemu umykają statystykom.
Polska od początku lat 90. stała się atrakcyjna dla obywateli innych
krajów. Tłuste lata 1993
1997, opinia kraju otwartego, dynamicznego,
z "miękką", czyli nierepresyjną administracją, łatwymi do
przekroczenia granicami przyciągnęły zagranicznych gości. Nie tylko
tych ze Wschodu. W roku 2001 o kartę czasowego pobytu wystąpiło ok.
5,3 tysiąca obywateli Ukrainy, 1,6 tysiąca Rosji, 1,5 Białorusi, 1,1
tysiąca Wietnamczyków, 700 Ormian. Do tego 400 osób z Kazachstanu,
Indii, po 300 z Chorwacji, Turcji, Bułgarii. Z Zachodu pragnęło
pobyć u nas 1,2 tysiąca Niemców, 1,1 Francuzów, prawie 1000
Brytyjczyków, 800 Amerykanów, 300 Szwedów i tyluż Holendrów. Aby
uspokoić zapiekłych narodowców, warto dodać, że w tym czasie
zapragnęło się osiedlić tylko 60 Żydów z Izraela.
Większość ludzi Zachodu przyjechała tu do legalnej, czasowej pracy.
Podobnie jak większość Ukraińców, Rosjan czy Bułgarek, przybyłych
też do czasowej pracy, zwykle na czarno. Niezainteresowanych masowo
osiedleniem się u nas, podobnie jak Polacy pracujący w krajach
Beneluksu, w Niemczech czy Włoszech.
Stołeczne Viettown
O ile ludzie Zachodu i byłego ZSRR traktowali Polskę jak przystanek
w podróży życia, o tyle Wietnamczycy stworzyli już w Polsce trwałą
społeczność. Nie tylko dlatego, że Wietnam jest krajem zachęcającym
do emigracji. Polska w czasach PRL-u była znana licznym wietnamskim
studentom. Bardziej przyjazna niż chłodne byłe NRD czy rozbudzona
nacjonalistycznie Czechosłowacja. Nasz boom gospodarczy, rozbudowana
szara strefa, wolność gospodarcza sprzyjały osiedlaniu się.
Zakładaniu firm handlowych i gastronomicznych. Obecnie działa w
Polsce ponad 3 tysiące wietnamskich spółek wykazujących stałe
dochody, płacących podatki i składki na ZUS. Dla porównania

chińskich jest niewiele ponad 50.
W ciągu kilkunastu lat pobytu w naszym kraju Wietnamczycy utworzyli
kilka reprezentujących ich stowarzyszeń. Największe to: Towarzystwo
Społeczno-Kulturalne Wietnamczyków (wydaje pismo "Que Viet"),
Solidarność i Przyjaźń, Stowarzyszenie Przedsiębiorców Wietnamskich.
Statut Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego organizatorzy wzorowali na
podobnym towarzystwie
żydowskim.
W stolicy powstało małe Viettown "Za Żelazną Bramą" i w okolicach
placu Grzybowskiego. Na słynnym Stadionie Dziesięciolecia działa
wielki azjatycki bazar. W Polsce stale spotykają się wietnamscy
poeci. W warszawskiej Filharmonii Narodowej organizowane są koncerty
z udziałem takich gwiazd, jak Don Ho czy Justyna Steczkowska. W
kinach pokazy popularnych filmów z wietnamskim tłumaczeniem.
Młodzi osiedleni Wietnamczycy widoczni są na krajowych
uniwersytetach, w szkołach, przedszkolach. Świetnie mówią po polsku.
Ambitni, zdolni, pracowici
ocenia ich Barbara Januszko z
Uniwersytetu Warszawskiego autorka pierwszej pracy doktorskiej
poświęconej uczniom wietnamskim. O dziwo, mimo iż zwykle są
prymusami, to lubią ich polscy rówieśnicy. Pewnie dlatego, że oprócz
nieakceptowanego kujoństwa, na co dzień stosują wpajaną im przez
rodziców azjatycką wartość
sztukę unikania niepotrzebnych
konfliktów.
Warto dodać, że w Polsce żyje duża grupa wietnamskich katolików. W
stolicy mają własnego duszpasterza ks. Edwarda Osieckiego.
Bezpodstawne oskarżenia
Recesja przyniosła irytację i wrogość wobec cudzoziemców. Polaków
zaczęło boleć to, że żółci jeżdżą niezłymi samochodami. Że niedawno
sami ciągnęli wózki z towarami, a teraz mają od tego Polaków.
Oskarża się ich o przeróżne bezeceństwa. Pakowanie psiego mięsa do
podsuwanych Polakom sajgonek. Korumpowanie urzędników, policjantów,
zawieranie fikcyjnych małżeństw. O stworzenie mafii wietnamskiej.
Bezkarnej, bo polska policja państwowa nie zna wietnamskiego, nie ma
kapusiów w tych środowiskach. Zwykle polski policjant nie jest w
stanie rozpoznać, czy zdjęcie właściciela prawa jazdy albo karty
pobytu tożsame jest z posiadaczem tego dokumentu. Złośliwcy
zauważają, że w Polsce Wietnamczycy w ogóle nie umierają.
Przynajmniej urzędowo, bo dokumenty legalizujące pobyt zmarłego są
cenionym spadkiem dla krewniaka.
Recesja przyniosła irytację urzędników wobec zabierających Polakom
pracę Wietnamczyków. Reprezentanci społeczności wietnamskiej skarżą
się na coraz częstszą niechęć do nich w urzędach. Złośliwe
upokarzanie ich za nieznajomość skomplikowanego prawa, za błędy
językowe. W Warszawie, gdzie mieszka ok. 20 tysięcy Wietnamczyków,
trudno spotkać rzeczników ich interesów. Przychylne im instytucje. O
urzędnikach znających wietnamski nie ma co marzyć. Pozostają drogie
kancelarie prawne, podejrzani pośrednicy wciskający podrobione
dokumenty. Podobne problemy mają Ormianie, Rosjanie, Ukraińcy,
Turcy.
Dobrowolnie nie wyjadą
W przyszłym roku Polska wejdzie do Unii Europejskiej, stanie się jej
państwem granicznym. Przedłożony w Sejmie nowy projekt ustawy o
cudzoziemcach zaostrza kryteria pobytu obywateli innych krajów.
Wprowadza obowiązki wizowe dla nieunijnych krajów byłej wspólnoty
socjalistycznej, zaostrza kryteria wjazdu dla Azjatów. Nawet kiedy
zamkniemy granice dla wjeżdżających, pozostaje problem cudzoziemców
już przebywających w naszym kraju. Pragnących pozostać w Polsce
dłużej albo na stałe. Gdyby musieli wypełnić rygory zapisane w
projekcie nowej ustawy, to dla większości z nich pozostaje powrót do
kraju rodzinnego, z którym niewiele ich łączy. Sami dobrowolnie nie
wyjadą, a państwa polskiego nie stać
będzie na masowe kosztowne i upokarzające deportacje. Cóż zatem
zrobią? Zasilą szarą strefę, będą znakomitym środowiskiem dla
cudzoziemskich mafii.
Czy musi się tak stać? Nie.
Przy okazji nowelizacji ustawy o cudzoziemcach można wprowadzić
jednorazowy akt abolicji dla naszych wietnamskich, ormiańskich,
ukraińskich, tureckich braci. Tych, którzy wykażą się związkami z
Polską, czyli legalnymi firmami, zatrudnieniem, nauką, udziałem w
życiu społecznym, kulturalnym
warto przysposobić. Przyznać prawo
pobytu z perspektywą obywatelstwa. Nadzieją na przyszłość. Jak to
bywało w krajach Unii Europejskiej, na przykład Belgii. Polska nie
musi być krajem jednolitym narodowo. Jak pamiętamy z historii,
okresy jej świetności to Rzeczpospolita wielu narodów. Nie grozi nam
przeludnienie ani znaczący wzrost bezrobocia, bo osoby podlegające
ewentualnemu aktowi abolicji już w Polsce mieszkają i jakoś
utrzymują się. To tylko potwierdzenie stanu istniejącego.
Polacy szczycą się, podkreślają swą staropolską gościnność.
Przypominają symboliczny pusty talerz czekający podczas wigilijnej
wieczerzy na samotnego, bezdomnego, cudzoziemca. W praktyce są
ksenofobiczni, zamknięci na nie swoich. Zazdroszczą kolorowości
innym stolicom, a wzdrygają się przed nie naszym sąsiedztwem.
Wietnamczycy, Ormianie, Turcy mieszkający w Polsce kombinują jak
starzy Polacy. Wykorzystują luki prawne, co jest uznane za polską
cechę narodową. Chodzą do katolickich kościołów częściej niekiedy
niż polskokorzenni. Mówią niekiedy lepiej po polsku niż rdzenni.
Czemu skośne oczy, śniada cera ma ich wykluczać z państwowej
wspólnoty?
Polscy patrioci zabiegają w Sejmie o wzmocnienie topniejącej
substancji narodowej repatriantami z Syberii, Kazachstanu. Potomkami
Polaków jeszcze z czasów I Rzeczpospolitej. Mówiących często tylko
po rosyjsku. Traktujących Polskę nierzadko jak dom opieki społecznej
czy pogodnej starości. Czemu to ich polonizujemy, a nie prężnych,
aktywnych zawodowo Ormian, Wietnamczyków, Turków już mieszkających u
nas?

Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kwaśny cukierek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czarnoteka
Czy proboszcz mojej parafii naruszył ustawę o ochronie danych
osobowych odmawiając mi wglądu do mojej kartoteki? Nie!

Chciałbym zajrzeć do mojej kartoteki.

To niemożliwe.

Dlaczego?

Nie prowadzimy takich praktyk.

Ale tam są moje dane... Chciałbym zobaczyć, czy się zgadzają ze
stanem faktycznym i w ogóle, jakie dane na mój temat są wpisywane do
państwa kartoteki.

To niemożliwe. Co by to było, gdyby każdy chciał tak zaglądać? Tam
nie ma żadnych tajemnic. Imię, nazwisko, adres, zawód i wszystko to,
co jest potrzebne. No, proszę już iść.
Jak to?
zawoła ktoś. Przecież w Polsce od maja 1998 roku
obowiązuje ustawa o ochronie danych osobowych. W myśl art. 23 ust. 1
pkt 1 tej ustawy przetwarzanie moich danych, czyli ich zbieranie,
utrwalanie, przechowywanie, opracowywanie itp. wymaga mojej zgody.
Zapisując się do biblioteki czy wypożyczalni wideo musiałem się pod
taką zgodą podpisać. Wysyłając aplikacje do pracodawcy również
musiałem zaznaczyć, że się zgadzam na przetwarzanie danych.
Biblioteka, wypożyczalnia, pracodawca
każdy, kto zbiera dane o
mnie
powinien mnie poinformować o tym, podać, po co je zbiera oraz
co zawiera kartoteka (art. 27). W każdej chwili przysługuje mi
również prawo wglądu do kartoteki, poprawienia danych lub zwrócenie
się z prośbą o ich wykreślenie (art. 32). Od października zeszłego
roku ochroną objęte jest wszystko, każdy pojedynczy element, który
pozwala pośrednio lub bezpośrednio dokonać identyfikacji osoby
(poprawiony art. 6).
Jest jednak kartoteka, w której gromadzone są moje dane osobowe bez
mojej zgody i wiedzy, do których nie mogę zajrzeć ani wnieść do nich
uwag. Prawie każda osoba w Polsce ma taką kartotekę. Moja znajduje
się w biurze parafialnym kościoła pod wezwaniem Stanisława Biskupa w
Gdańsku. Dialog z początku to moja rozmowa z proboszczem ks.
Andrzejem Rurarzem. Odbyła się w biurze parafialnym we wtorek, 16
kwietnia tego roku, o godz. 9.10, czyli w dniu i godzinie
urzędowania biura. Jako mieszkaniec parafii poszedłem zajrzeć do
mojej kartoteki.
Ustawa o ochronie danych osobowych obowiązująca w Polsce nijak się
ma do zbioru danych gromadzonych i przechowywanych przez kościoły i
związki wyznaniowe. Dokładnie rzecz biorąc, Kościół katolicki i
wszystkie inne związki wyznaniowe są na mocy art. 43 tej ustawy z
niej wyłączone. Generalny inspektor ochrony danych osobowych nie
jest upoważniony do kontrolowania kartotek kościelnych. Każdy
kościół może więc gromadzić o mnie dane, jakie chce, w formie,
jakiej chce i robić z tym, co chce, a ja nie mam prawa się do tego
wtrącać. Kościół kat. robi to niemal z każdym obywatelem w naszym
kraju. A chodzący co roku "po kolędzie" księża działają niemal jak
rachmistrze spisu powszechnego. Zapisują w kartotece nawet tych,
którzy kolędy nie przyjmują.
Jedna z mieszkanek Gdańska 31 marca 2002 r. ochrzciła w jednym z
kościołów dziecko. Trzy dni później zjawił się u niej w domu
fotograf ze zdjęciami z chrztu. Zaproponował kupno zdjęć. Pokazywał
też zdjęcia innych dzieci chrzczonych tego samego dnia. Nikt go
jednak wcześniej nie zamawiał. Skąd miał nazwiska i adresy rodziców
chrzczonych dzieci?
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Członek w izbie
Pragniesz sprawować nadzór nad budową sracza na działce letniskowej?
Albo Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie? W obu przypadkach same
uprawnienia ci nie wystarczą. Musisz być członkiem Polskiej Izby
Inżynierów Budownictwa. I opłacić haracz, czyli składkę. Inaczej
wara od roboty.
Burdelu narobiła ustawa o samorządach zawodowych architektów,
inżynierów budownictwa i urbanistów. Na jej podstawie jakieś 100
200
tysięcy osób zmuszonych zostało do członkostwa w izbach architektów,
urbanistów oraz inżynierów budownictwa. Kto do odpowiedniej izby nie
wstąpi, nie może praktycznie wykonywać zawodu. Dla dużych firm
składki związane z przynależnością to pryszcz. Dla małych
poważny
wydatek.
Haracz na stwora
Pan Krzysztof. Technik budowlany i właściciel firmy budowlanej.
Łączy funkcje szefa i jedynego pracownika. Żyje dzięki niewielkim
zleceniom, bo przecież duże łykają wielkie firmy. A właściwie żył,
bo od początku roku zdycha. Rocznie jego przychód wynosił kilka
tysięcy złotych. Teraz i to się usrało. Dlaczego? Bo pan Krzysztof
nie przystąpił do Izby Inżynierów Budownictwa.

Inwestorowi, który zlecił firmie budowlanej nie należącej do izby
np. wykonanie projektu, Wydział Budownictwa nie chce wydawać
pozwolenia na budowę. A bez tego nie mogę pracować. Pytam, co to za
stwór, ta izba inżynierów? I dlaczego mam płacić haracz na tego
stwora? Po to, żeby cwaniaczkom dobrze siedziało się
na stołkach? A jak zapłacę, to co za to dostanę?
Budżet Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa w 2003 r. wynosi 10 mln
080 tys. zł. Ciało to utrzymywane jest wyłącznie z przymusowych
opłat członkowskich. Bez względu na to, czy do izby przystępuje
wielka firma budowlana czy jednoosobowa firemka, bulić trzeba tyle
samo. Łącznie z obowiązkowym ubezpieczeniem, wpisowym i składką

580 zł rocznie.
W przewidywanych wydatkach izby na ten rok godne miejsce zajmuje
koszt wydania biuletynu informacyjnego oraz ogłoszenia w mediach
1
mln 384 tys. Na płace, ryczałty i delegacje dla pracowników krajowej
izby pójdzie 740 tys., zaś 120 tys. pochłonąć ma zjazd
sprawozdawczy.
W skład władz krajowych wchodzi 90 osób. Do tego trzeba doliczyć
obsady 17 izb okręgowych. W każdej z nich pracuje średnio 3
4
ludków. Wszyscy za swą ciężką pracę pobierają wynagrodzenie
fundowane przez przymusowych członków izby.
Kwiaty, odznaki, oklaski
Na co fundatorzy mogą liczyć w zamian? W Wielkopolskiej Izbie
Inżynierów Budownictwa wyjaśniono nam, że na razie trwają intensywne
prace organizacyjne, w przyszłości zaś będzie wydawany kwartalnik
informacyjny, który ma życie budowlańców uczynić lżejszym. Będą też
zjazdy oraz szkolenia.
Rzecz jasna pracownicy izb utrzymują, że ciała te są w sposób
oczywisty niezbędne:
Chodzi między innymi o to, żeby firmy
budowlane nie były w rękach osób, które nie posiadają odpowiednich
kwalifikacji. Idzie także o utrzymanie wysokiej rangi zawodu
inżyniera budownictwa. Poza tym takie są wymogi Unii Europejskiej.
(Nieprawda!). Na przykład we Francji czy w Niemczech izby
funkcjonują już od dawna
tłumaczą.
Ze statutu Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa wynika, że jej
zadaniem jest reprezentowanie i ochrona interesów zawodowych
członków, występowanie z inicjatywą do władz (...) w celu tworzenia
właściwych warunków rozwoju budownictwa oraz roli i miejsca zawodu
inżyniera w tym procesie, oraz wnioskowanie do właściwych organów
państwowych o przyznawanie członkom Izby nagród i odznaczeń
państwowych, przyznawanie członkom Izby nagród i odznak przyjętych
uchwałami Krajowego Zjazdu Izby. Podobnie zachęcająco brzmią statuty
izb architektów i urbanistów.
Godność, honor, ojczyzna
Izbowi inżynierowie nie mogli być gorsi od swych kolegów
architektów, którzy ustanowili Zasady Etyki Zawodu Architekta, czyli
ZEZA ("NIE" nr 7/2003). W Kodeksie Etycznym Postępowania Zawodowego
Członków Izby Inżynierów Budownictwa czytamy, że celem działalności
inżynierskiej jest stałe udoskonalanie warunków życia ludzi.
Inżynier
rozsądnie napisano w kodeksie
nie może narażać
zleceniodawcy na podejmowanie przedsięwzięć z góry skazanych na
niepowodzenie. Ponadto winien on mieć zaufanie do wyników prac
wykonanych przez innych, a w przypadku odmiennego poglądu powinien
go wyrazić w sposób kulturalny, bez używania zwyczajowego języka
środowiskowego. W działalności zawodowej pan inżynier powinien dbać
o godność oraz honor, bo działalność inżynierska jest
jak wiadomo
nawet dzieciom
nośnikiem rozwoju cywilizacyjnego i współtworzy
kulturę, a także zaspakaja bieżące potrzeby społeczne, uwzględniając
przy tym doświadczenia przeszłości, przewidywane kierunki rozwoju i
ich skutki.
Z takim kodeksem etycznym od razu robi się lżej na sercu i tylko
patrzeć, jak mury zaczną się szybciej piąć do góry.
Ogon Europy
Byłaby najwyższa pora, bo zapaść w budownictwie trwa od lat. Liczba
mieszkań oddanych do użytku w 2002 r. była o 6,5 proc. niższa niż w
2001 i wyniosła 99 089
jest to najgorszy wynik od roku 1990.
Polska ze wskaźnikiem około 300 mieszkań na 1000 mieszkańców
znajduje się na jednym z ostatnich miejsc w Europie (średnia
kontynentu: 400 mieszkań/1000 mieszkańców). Szacuje się, że w RP
brakuje ok. 1,5 miliona lokali mieszkalnych. A będzie jeszcze
gorzej, bo do roku 2010, z uwagi na stan techniczny, milion mieszkań
trzeba
będzie wyburzyć.
Tymczasem wyraźnie spada liczba wydawanych pozwoleń na budowę. W
roku 2000 wydano ich o ponad 20 proc. mniej niż w roku poprzednim. W
2001 i 2002 tendencje te jeszcze się pogłębiły.
Ponieważ w wielu dziedzinach jesteśmy w ogonie i w ogóle
cywilizacyjnie odstajemy od bratnich narodów europejskich, od czego
cierpi nasza duma narodowa, postanowiliśmy założyć sobie trochę izb.
Powstała więc Polska Izba Owoców Miękkich, Polska Izba Nasienna, a
nawet Polska Izba Bielizny. Niestety, przynależność do nich nie jest
obowiązkowa i taki wytwórca stringów może swoje znikome gacie szyć
nie bacząc na statut, kodeks etyki i wysokie władze zacnego ciała
nadrzędnego. Apelujemy do stosownych władz i urzędów, aby to
niedopatrzenie w uizbowianiu życia natychmiast naprawić. Są zakusy,
żeby przymusowo wcielać do organizacji wszystkich przedsiębiorców.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Podpadziochy ze Ścinawy
Można beknąć za wszystko: za wygląd, za zachowanie, za negatywną
opinię z przeszłości, często
za tzw. całokształt. Podpadziocha to
ten, który podpadł stróżom prawa. Im mniejsza miejscowość, tym
łatwiej dostać się na listę podpadziochów.
Bracia S. dorastali w Ścinawie
mieścince nad Odrą położoną między
Lubinem i Rawiczem. Mieli tzw. trudne dzieciństwo, na które składały
się głównie alkoholowe balangi w domu, napierdalanki z rówieśnikami
na podwórzu i lufy w szkole. Z czasem doszedł brak roboty. Po paru
wyrokach sądowych, karach grzywien i dwóch odsiadkach bracia S.
postanowili stać się bardziej przykładnymi obywatelami. Zygmunt
ożenił się, został tatusiem i żeby odciąć się od przeszłości,
przyjął nazwisko żony.
Andrzej także ustatkował się i zaczął szukać pracy. Niestety,
parszywy los nie chciał się od nich odczepić.
Ścinawę z zachodu na wschód można spacerkiem przejść w 20 minut, a z
północy na południe
jeszcze szybciej. Na tak ograniczonym obszarze
przebywa około dwudziestu osobników, którzy z rozmaitych powodów
mają z braćmi S. na pieńku. Bliskie spotkanie trzeciego stopnia było
nieuniknione.
* * *
Zdarzyło się, że obywatel Zenon M. przecinał na skos ścinawski rynek
zdążając najkrótszą drogą do własnego mieszkania. Ponieważ wcześniej
w towarzystwie ziomali skonsumował kilka flaszek trunku o nazwie
"Napój Winopodobny Tur Wzmocnione", miał pewne zaburzenia zmysłu
równowagi. One to spowodowały, że zderzył się ze zdążającym z
przeciwnego kierunku Andrzejem S. Wzmocniona "Turem" pamięć Zenona
M. przywołała wspomnienie balangi sprzed kilku lat, po której między
braćmi S. i obywatelem M. doszło do ostrej wymiany poglądów. Nie
doszło do rękoczynów tylko dlatego, że tzw. osoby postronne mocno
trzymały krzyczących za fatałaszki. Tym razem Zenon M. nie zamierzał
poprzestać na konwersacji i ruszył do ataku.
Ostateczny efekt starcia był następujący: bracia S. zostali
oskarżeni przez Prokuraturę Rejonową w Lubinie o napad rabunkowy na
Zenona M., którego skutkiem była zuchwała kradzież etui do okularów
o wartości 3 zł. Prowadzący śledztwo w ogóle nie uwzględnił kilku
szczegółów: uznał, że w napaści brał udział Zygmunt S., choć
świadkowie twierdzili, że był wówczas na drugim końcu miasteczka. Z
jakichś powodów prokurator olał fakt, że po opisanym starciu do
stacji Pogotowia Ratunkowego dotarł Andrzej S. Był w wielu miejscach
pocięty, a w trzech (w tym w szyję i brzuch) dźgnięty ostrym
narzędziem. W stanie ciężkim trafił do szpitala.
Zenon M. nosił przy sobie cztery noże, w tym dwa bagnety wielkości
średniowiecznego miecza. Był to fakt znany większości mieszkańców
Ścinawy. Policja i prokuratura uznały jednak, że to Andrzej S.
zaatakował nożami Zenona M., ten zaś wyrwał agresorowi broń,
skutecznie obronił się i uciekł. Świadkowie widzieli, jak
Zenon M. dawał w długą przez rynek w zakrwawionym ubraniu. Kilka
godzin później zgłosił się do komisariatu policji. Nie miał żadnych
obrażeń, nikt nie sprawdził, czyja krew była na jego ciuchach, nie
zbadano, czy był trzeźwy. Uznano, że wersja o rabunku opakowania na
gogle gównianej wartości jest najbardziej wiarygodna.
* * *
Miesiąc później do ścinawskiego komisariatu zgłosiła się Maria K.
Stwierdziła, że została pobita i obrabowana. Dwóch napastników w
czapkach dopadło ją na podwórzu przed blokiem, w którym mieszkała.
Jeden walnął piąchą w łeb, drugi poprawił. Gdy upadła, atakujący
usiłowali wyrwać jej z ręki torebkę. Ponieważ kobieta stawiała opór,
została skopana, a bandyci uciekli z łupem. Miejscowi policjanci
uznali, że jeśli napaści dokonało dwóch dużych bambrów, to muszą to
być bracia S. Podczas okazania podejrzanych Maria K. wśród
podstawionych osób nie była w stanie rozpoznać napastników. Pomogli
jej stróże prawa, wyraźnie wskazując na braci. Po kilku próbach
ofiara wskazała na Zygmunta S. Drugiego sprawcy nie poznała, mimo że
w kolejnej grupie pozorantów znajdował się jego brat, bardzo podobny
z twarzy i postury do wskazanego.
* * *
Minął kolejny miesiąc i do komisariatu przyszedł następny obywatel
Ścinawy. Józef S. oświadczył, że bracia S. napadli go, pobili i
ukradli wędzonego kurczaka, którego akurat dźwigał do domu. Śledztwo
w tej sprawie (zuchwała kradzież) także rychło zakończyło się aktem
oskarżenia.
* * *
Sąd Rejonowy w Lubinie połączył trzy sprawy w jedną, chociaż w
każdej toczyło się osobne śledztwo. Po kilku posiedzeniach sprawa
napadu na Marię K. została wyłączona do osobnego postępowania.
Zygmunt S. za całość dostał działkę czterech i pół roku pierdla,
jego brat
dwa i pół roku. Niedawno, po apelacji, sąd
drugiej instancji tylko nieznacznie obniżył kary.
* * *
Dla składu orzekającego zupełnie nieistotny był fakt, że Zenon M.
przyznał się do posiadania czterech noży, które stale nosił "dla
samoobrony". Przyjęto jego wersję wydarzeń jako "spójną i
konsekwentną". Sąd nie uwzględnił opinii biegłych psychiatrów,
którzy stwierdzili, że Zenon M. jest niebezpiecznym dla otoczenia
czubem i powinien być leczony w psychiatryku.
* * *
Słudzy Temidy za nic mieli zeznania świadków, którzy stwierdzili, że
Zygmunt S. nie mógł napaść na Marię K., ponieważ w tym samym czasie
nabył telewizor i instalował go w domu w przytomności rodziny i
sąsiadów, gdzie następnie przez dłuższy czas oblewano tę transakcję.
Ponadto
głosi sądowe uzasadnienie wyroku
za wiarygodnością
zeznań pokrzywdzonej przemawia sporządzona opinia lekarska, w której
wyszczególniono rodzaj obrażeń, które to odpowiadają przebiegowi
rozboju i zachowaniu oskarżonego co do zadawania uderzeń. To prawny
precedens w Pomrocznej: dopasowanie oskarżonego do śladów na ciele
ofiary. Sąd nie wziął za to pod uwagę tego, że podczas rozprawy
poszkodowana nie potwierdziła rozpoznania sprawcy dokonanego
wcześniej w komisariacie.
Dochodzi jeszcze jeden drobiażdżek: w aktach sprawy pałętała się
koperta zawierająca opinię biegłego badającego ślady na miejscu
napaści na Marię K. Opinia ta całkowicie eliminuje braci S. jako
sprawców. Nie zgadza się rozmiar i typ obuwia oraz tzw. mikroślady.
Ta koperta w ogóle nie była otwarta podczas procesu.
* * *
Sąd podtrzymał także tezę oskarżyciela o zuchwałym napadzie na
Józefa S. w celu zrabowania wędzonego kurczaka. Bracia S. nie
zaprzeczali, że doszło do przepychanki między nimi a panem Józkiem,
z którym od dawna się nie lubili. Józef S. przyznał, że tego dnia
trochę wypił, a bracia od dawna go wnerwiali. Postronni świadkowie
oświadczyli, iż Józef S. w celu uzyskania większej motoryki ruchu
położył kurczaka na ziemi, a po minucie czy dwóch wędzone ścierwo
zajebał pies sporej wielkości, na oko podobny do owczarka
niemieckiego!
* * *
Finał jest następujący: Zygmunt S. odsiaduje karę czterech lat
pierdla. Zanim poszedł siedzieć, umarła jego żona. Dzieckiem
opiekuje się dalsza rodzina. Andrzej czeka w kolejce do więzienia.
Nieznany osobnik oddał w drzwiach mieszkania Marii K. torebkę, bez
szmalu, za to z dokumentami, po czym dał dyla. Kobieta rozpoznała w
nim sprawcę napaści. Rakarze złapali i utylizowali psa, który
podpierdolił Józefowi S. kurczaka. Bezpowrotnie zniknął więc ważny
świadek w tej sprawie...
Ścinawscy menele od czasu do czasu we własnym gronie trenują
napierdalanki. Niebawem, gdy i Andrzej pójdzie garować, policja
będzie miała problem, na kogo zwalić winę za bijatyki.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mroki hausneryzmu
Wicepremier tnie biednym. OPZZ: Ciąć bogatym! Pewnie skończy się na
tym, że wszyscy będą biedni.
Pamiętacie jeszcze Ewę Spychalską? Była przewodniczącą Związku
Budowlanych, a następnie OPZZ. Po-tem została ambasadorem
Najjaśniejszej na Białorusi. Z Mińska trafiła do pałacu prezydenta
Kwaśniewskiego jako specjalistka. Po Kancelarii dwukrotnie zmieniała
miejsce pracy.
Na przykład Spychalska
5 stycznia tego roku Ewa Spychalska
lat 54, wykształcenie wyższe,
mająca staż w polityce, budownictwie oraz dyplomacji i administracji
państwowej
zarejestrowała się w warszawskim urzędzie pracy jako
bezrobotna. Jak dobrze pójdzie, za kilka tygodni była pani ambasador
dostanie zasiłek przedemerytalny w kwocie około 800 zł brutto.
Bezrobotna Spychalska ubiega się o zasiłek, bo
w ramach
oszczędnościowych posunięć podyktowanych planem Hausnera

"zredukowano" ją w jednym z centralnych urzędów. Dwudziestoparoletni
syn byłej amba-sador ma urzędniczy etat za ok. 1200 zł miesięcznie.
Przypadek Spychalskiej w sam raz nadaje się do skomentowania planu
Hausnera. Socjaldemokratyczny wicepremier chciałby m.in. opóźnić
przechodzenie kobiet na emeryturę, i to w sytuacji, gdy nawet w
Warszawie pracy nie mogą znaleźć młode szprychy po studiach znające
po kilka języków. Chciałby też nieco zaoszczędzić na zasiłkach
przedemerytalnych. Jeszcze w tym roku ma wejść nowa ustawa, której
projekt przewiduje obniżenie zasiłków do kwoty ok. 600 zł
miesięcznie.
Skoro Spychalska
która przecież ma wielu prominentnych znajomych w
świecie biznesu i polityki
nie potrafiła znaleźć roboty, to jakie
szanse może mieć np. pięćdziesięcioparoletnia bezrobotna pani
inżynier, której zlikwidowano biuro projektów, czy też szara
urzędniczka, która wyleciała z roboty z powodu reorganizacji?
Filozofia wydłużania
Dr Janusz Obodowski
były minister pracy i wicepremier z czasów PRL
(do 1985 r.)
w komentarzu do planu Hausnera napisanym na
zamówienie OPZZ stwierdza: Propozycje wydłużenia wieku emerytalnego
dla kobiet oraz wdowców, wdów, a także inwalidów pod szczytnym
hasłem "aktywności zawodowej" wychodzą przede wszystkim na przeciw
interesom powszechnych towarzystw emerytalnych (PTE). Towarzystwa
marzą o podniesieniu granicy wieku emerytalnego. Najchętniej
widziałyby granice wieku emery-talnego w okolicach 67 lat. (...)
Propozycja wydłużenia wieku emerytalnego dla kobiet (i innych osób)
mija się z celami racjonalnej polityki zatrudnienia i naszą sytuacją
na rynku pracy, i jest sprzeczna z obecnym rozwojem sytuacji
demograficznej.
Kto, gdzie i jak będzie zatrudniał osoby po sześćdziesiątce, jeśli w
Polsce bezrobocie wśród ludzi młodych przekracza normy europejskie i
granice przyzwoitości?
Choć kolejne rządy Najjaśniejszej wypędziły około 1,2 mln osób na
przyspieszone emerytury i niejednokrotnie fikcyjne renty, to i tak
przeciętny wiek przechodzenia na emeryturę jest w Polsce zbliżony do
średniej unijnej (mężczyźni 59,4 lat, a kobiety 56,1 lat; w Unii
Europejskiej odpowiednio: 60,7 i 59,6 lat). Co ciekawe, w
Najjaśniejszej od pewnego czasu zmniejsza się liczba emerytów i
rencistów. W latach 1999
2002 spadła o ok. 250 tys., pomimo że
ludzie nadal salwują się ucieczką przed bezrobociem przechodząc na
wcześniejsze emerytury!
Darujmy sobie dalszy marsz przez dżunglę statystycznych liczb i
wskaźników, które zwykłemu zjadaczowi chleba mówią niewiele.
Zwłaszcza że wicepremier Hausner pod ogniem bezpardonowej krytyki
złagodził nieco stanowisko w kwestii wydłużania wieku emerytalnego
kobiet.
Liberalni socjaliści
Godząc się odwlec termin zrównania wieku emerytalnego kobiet i
mężczyzn na czas po roku 2014 Hausner w istocie nie zmienił
filozofii leżącej u podstaw jego koncepcji "racjonalizacji wydatków
państwa". Hausnerowska koncepcja sprowadza się w gruncie rzeczy do
szukania oszczędności w wydatkach socjalnych z jednoczesnym
redukowaniem podatków płaconych przez ludzi najbogatszych.
Oszczędności na emerytach i bezrobotnych miałyby poprawić stan
finansów publicznych, a zmniejszenie podatków płaconych przez
kapitalistów
wpłynąć na wzrost inwestycji i wzrost dochodu
narodowego. A zatem w dłuższej perspektywie mieliby skorzystać na
tym również najbiedniejsi. Tyle tylko że
jak pisał wybitny
ekonomista John Maynard Keynes
w dłuższej perspektywie i tak
wszyscy będziemy martwi. Bezrobotni mający pięćdziesiątkę na karku
muszą za coś przeżyć najbliższe kilkanaście lat i raczej nie
podnieca ich perspektywa dobrobytu za lat kilkadziesiąt.
Przyznać jednak wypada, że sposób myślenia Hausnera jest bardzo
podobny do rozumowania, które legło u podstaw polityki premiera
Blaira w Wielkiej Brytanii i kanclerza Schrdera w Niemczech. Skoro
w zamożnych, dobrze prosperujących państwach rządzący
socjaldemokraci przyjęli filozofię wspierania bogatych kosztem
ubogich, to być może Hausner też ma rację chcąc podążać taką samą
drogą?
Liderzy OPZZ nie chcą tego przyjąć do wiadomości. W ogłoszonym przez
Prezydium OPZZ manifeście pt. "Ocena realizacji Umowy o współpracy
zawartej pomiędzy SLD i OPZZ" napisano: Oceniamy, że kierownic-two
SLD zatraciło swą lewicowość, przyjmując niejasne poglądy innych
przywódców Międzynarodówki Socjalistycznej, jak G. Schrdera i T.
Blaira, porzucając idee socjaldemokratyczne w polityce społecznej i
gospodarczej, a nawet zagranicznej, na rzecz idei liberalnych, a
czasem konserwatywnych.
Członkowie Prezydium OPZZ pytają, dlaczego SLD broni się przed
wizerunkiem partii ideowo i programowo powiązanej z ruchem
związkowym, a stawia na współpracę z liberałami i organizacjami
pracodawców? (...) dlaczego organizacje pracodawców mają większy
wpływ na przebieg prac legislacyjnych?
OPZZ niepokoi się tym, iż pod rządami lewicy wzrosła
do 60 proc.
ogółu społeczeństwa
liczba ludzi żyjących poniżej minimum
socjalnego. Związkowców wkurza to, że zabezpieczenie na starość
wydaje się mniej pewne, niż było przed rokiem 1999, zwłaszcza w
obliczu zmian dokonywanych i planowanych w sferze ustawodawstwa
emerytalnego.
Instynkt robola
Przewodniczący OPZZ Maciej Manicki publicznie nazwał szaleństwem
zamiar pogorszenia zasad waloryzacji świadczeń emerytalnych. Manicki
nie jest
jak Hausner
profesorem ekonomii, nie ma nawet wyższych
studiów, ale ma za to klasowy instynkt robola. Zatem krew go zalewa,
że podczas gdy Miller i Hausner łasili się do krajowych i
zagranicznych kapitalistów, umizgiwali się do Bochniarzowej i
Malinowskiego, to papież na spotkaniu z solidaruchami w listopadzie
zeszłego roku bronił robotników cytując słowa Pisma Świętego: Zabija
bliźniego, kto mu zabiera środki do życia i krew wylewa, kto
pozbawia zapłaty robotnika.
Maciej Manicki i jego koledzy z Prezydium OPZZ nie są ekonomicznymi
troglodytami, choć taką gębę przyprawia im prawicowa prasa.
Związkowcy chcą uzdrowienia finansów państwa, ale
mówiąc w pewnym
uproszczeniu
żądają, aby za reformę zapłacili najbogatsi, a nie
emeryci i bezrobotni. Manicki zdaje się wskazywać: panie Hausner,
zreformuj pan reformę emerytalną, której jest pan współautorem, a
która kosztuje budżet grubo ponad 10 mld zł rocznie. Zlikwiduj pan
powiaty, bo utrzymanie administracji powiatowej kosztuje ok. 1,6 mld
rocznie. A dopiero na końcu sięgaj pan do kieszeni ludzi pracy
najemnej.
Pomruki OPZZ brzmią groźnie. Ośmielam się jednak wyrazić
przypuszczenie, że koniec końców wojna na słowa między OPZZ a SLD
zakończy się na potyczkach słownych.
Manicki i OPZZ-owscy posłowie w Sejmie stulą uszy po sobie i poprą
plan Hausnera. Uzasadnią to tym, iż wybrali mniejsze zło. Popierając
Hausnera opóźnią o kilka miesięcy przejęcie władzy przez prawicę,
która też z pewnością przeprowadziłaby reformy w stylu planu
Hausnera, tylko w jeszcze ostrzejszym wydaniu.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zły
Miejsce akcji: Lichnowy, województwo pomorskie, gospodarstwo 60 ha,
obory pełne bydła, nowy dom. Czas akcji: od 1999 r. do dzisiaj.
Osoby główne: gospodarz G. i jego brat B. Pozostałe osoby:
domownicy, 14 osób, oraz inne osoby; razem 52.
Nikt już nie wie, jak to się zaczęło. A to krowa zdechła, a to
świnka czy kurka
normalnie, jak to na gospodarce. Najgorsze miało
dopiero nadejść. Zdarzenia niezwykłe i dziwne.
Mówi G.:
Było to w listopadzie, trzy lata temu, po południu.
Wchodzę do obory, a tam 50 krów stoi niespokojnie, ino te ślipia im
się świecą i jakby wybałuszone jakoś. Obejrzałem się na boki, nic,
patrzę przed się, nic. Wtedy poczułem okropny smród siarki z palonym
włosiem czy sierścią. Uciekłem. Za chwilę wróciłem z bratem. Smród
po oborze rozszedł się okropny, a wtedy coś rzuciło w moją stronę
pęk sierści. To od niej ten odór bił. Brat poszedł parę kroków do
przodu, chciał zobaczyć, co to, i wtedy zobaczyłem coś, co go
ucapiło w pasie i jak nie rymnie nim o ścianę, że tylko ślady
pazurów zostały mu na brzuchu i głowie. Jak my wrócili do domu, nie
wiem. Było to zwierzę na dwóch łapach, sierść miało jak niedźwiedź,
łeb duży, cały zarośnięty, ogona nie miało. Śmierdziało siarką.
Diabeł. W domu uradzili my, żeby się modlić, najlepiej różaniec
odprawić. Nic nie pomogło, diabeł w oborze siedział i każdego
odpychał, ale tak jakby nie wzrokiem, tylko swą siłą.
Pewnego dnia po tych wydarzeniach zawitał w domu, nie wiadomo z
czyjego nadania, jeden z tych uzdrowicieli, którzy jednym
dotknięciem ręki nawet sraczkę zatrzymać potrafią. Okazało
się, że każdy z domowników jest na coś chory, więc uzdrowiciel
leczył. Nieskutecznie. Złego też odpędzić nie zdołał.

Ale my już nie byli takie same
mówi gospodarz.
Ja otrzymałem
dar leczenia rękami, a po mnie mój brat i najstarszy syn. Zaczęli my
leczyć. Najpierw była Ewa chora na raka, leżała u nas dwa miesiące,
później poszła sobie, wywieźli ją. Za tydzień zmarła. Nie miała
cierpliwości, a już miałem ją wyleczyć, na pewno bym ją wyleczył.
Później był Paweł, też nie wytrzymał, umarł później w szpitalu.
Potem już nikt nie chciał się zaprosić. A diabeł nie ustępował.

Uradzili my wspólnie, by księdza wołać. Księżulo robił, co mógł,
kropił, modlił się z nami, ale czarta nie przegonił. Później tylko z
ambony wytykał, że my do kościoła chodzić nie chcemy, stąd to
wszystko.
Złe nie odchodziło. Przyszła wiosna.

I wtedy otrzymałem pierwszy rozkaz z "góry"
twierdzi G.
"Nie
obsiewać pól, nie orać, nie siać, nie zbierać". Nie potrafiłem tego
wyrozumieć, ale wykonałem. Po świętach wielkanocnych przestaliśmy
wysyłać dzieci do szkół. Bo i po co, tam tylko złych rzeczy ich
uczą. Na nic to się zdało, przyszła władza i dzieci odebrać chciała,
więc zostało po staremu. Dzieci do szkół chodzą, ale zakazałem
rozmawiać z innymi.
A zły pustoszył.

Coś tak jesienią wyjechałem do miasta
mówi mój rozmówca
a tam
ludzie jakoś dziwnie na mnie patrzą, przecież normalny jestem. Idę,
idzie jeden, gwiazdkę czarną ma na czole, patrzę mu do środka, dobry
człowiek. Takich ludzi z gwiazdą mało jest, ale widziałem ich wtedy
tak z dziewięciu. Zapomniałem powiedzieć, że każdego potrafię
prześwietlić i wszystkie choroby rozeznać. Jak przyjechałem do domu,
to zobaczyłem te gwiazdki na czołach 30 osób. Reszta ich nie miała,
więc musieli odejść. Stopniowo.
A zły trwał. Przyszła zima.

Idę do sadu i za obejściem, patrzę
mówi G.
a tam z jednego
drzewa coś jakby krew kapie. Umyślili my wtedy, że i w tych drzewach
diabeł siedzi. Siedział. Jak zaczęli my wyrzynać, a później korzenie
pazurami wyrywać, to krew z nich ciekła czerwona. Spalili my
wszystko. Nie ma sadu ani innych drzew. Nie żal nam tego.
A diabeł nie spał.

Dzisiaj oglądali my telewizję, rzadko to robimy, a tam czart
siedzi. Żeby złe odgonić, postanowili my słupy elektryczne z ziemi
wyrwać i stało się. Przyjechali z energetyki, bo okazało się, że pół
wioski nie ma prądu. Przyjechali, to my z bratem za nimi wapno
sypali, żeby czary odczynić. Pojechali i już nie wrócili.
Ale złe moce trwały.
Pewnie chcecie wiedzieć, co się dzieje. Nic się nie dzieje. Pola
zarosły chwastami, obory są prawie puste, obejście ogrodzone
czerwoną wstążką, przy wjeździe brama, nikt nie ma prawa wstępu. A w
domu 32 osoby. Co robią, nie wie nikt. Kontakty z otoczeniem ustały.
Gospodarz G. twierdzi, że koniec świata jest już bliski, więc
kościół trzeba budować. Kościół przetrwa, nasz kościół.
Zły gospodarstwa nie opuścił. Ale to mówią ludzie, ja tego nie wiem.
Nas to wszystko nie dotyczy, wszak my idziemy do Europy.
PS Już po nadesłaniu artykułu do redakcji sprawą zainteresował się
prokurator. Okazało się, iż mieszkańcy gospodarstwa przez dwa
miesiące przetrzymywali w domu zwłoki jednego ze współtowarzyszy.
Wobec stopnia rozkładu prokurator nie mógł stwierdzić, czy śmierć
nastąpiła z przyczyn nienaturalnych.
Oto wybrane spośród kilkuset prace, które przyszły w odpowiedzi na
naszą "Niemoralną propozycję". Dobra robota. Nie wszystkich autorów
publikowanych prac
w kolejnych numerach opublikujemy ich zresztą
więcej
możemy przyjąć na staż. Wszystkich jednak zapraszamy do
współpracy: zarówno tych, którzy chcieliby związać się z nami
zawodowo, jak i tych, którzy
jak autor "Nieznośnej lekkości
siatki"
piszą dla przyjemności. Jeśli macie coś ważnego do
napisania
sprawdzajcie, piszcie i przysyłajcie. Ostateczna decyzja
w sprawie stypendium zapadnie w połowie kwietnia.
Autor : Roman Szefler




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Do mieszkania przy ul. Sienkiewicza w Łodzi wtargnęli czterej
bandyci. Pobili właściciela i zamknęli go w wersalce. Potem
splądrowali mieszkanie. Po zatrzymaniu przez policję wyznali, że na
pomysł zamknięcia mężczyzny w wersalce wpadli po obejrzeniu
emitowanego przez Polsat odcinka serialu "Świat według Kiepskich", w
którym Kiepscy zamknęli pijanego Paździocha w kanapie. Czekamy na
odpowiedź widzów TVN.
6,5 promila (!) w wydychanym powietrzu miał 50-letni kierowca
zatrzymany na drodze Ciasne-Grabówka. Policjanci podejrzewają, że
przed jazdą mężczyzna musiał pić przez przynajmniej kilka dni. 4,9
promila we krwi miał 47-letni rolnik spod Prabut. Rolnik wyjechał
ciągnikiem w pole, ale nie dojechał, bo nie wyrobił się na zakręcie
na polnej drodze i spadł ze skarpy. Zginął na miejscu. Może by
przeżył, gdyby wypił więcej.
Do Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Krasnymstawie miała
przyjechać kontrola finansowa ze starostwa. Przed przybyciem
kontrolerów główna księgowa wyjęła wszystkie dokumenty z szafy,
oblała je rozpuszczalnikiem i podpaliła. Ciekawskiemu prokuratorowi
wyjaśniła, że chciała sobie ulżyć w pracy.
Za wykroczenie drogowe (zaparkowanie w złym miejscu i dyskusję ze
strażnikiem) odpowiadał przed Sądem Grodzkim w Krakowie biznesmen
Marcin B. Biznesmen jest człowiekiem pogodnym i często śmiał się na
sali sądowej. Sąd skazał go za arogancki i ostentacyjny śmiech na
pięć dni aresztu. Nie od dziś wiadomo, że inkwizytorzy nie mają
poczucia humoru.
1,65 promila alkoholu we krwi miał 3,5-letni chłopiec spod Nowego
Dworu Gdańskiego przywieziony do szpitala w Elblągu. Chłopiec schlał
się winem wykorzystując nieuwagę tatusia. Ten także był pijany
2,6
promila w wydychanym powietrzu. Synek z tatą pili pod nieobecność
mamy, która poszła do kościoła. Trzeźwa.
W Słupsku policjanci weszli do mieszkania, w którym konsumowało
alkohol kilku panów. Na wersalce obok leżały rozkładające się zwłoki
pana, którego uczestnicy przyjęcia zabili kilka dni wcześniej.
Policję wezwali sąsiedzi, którym przeszkadzały nie odgłosy libacji,
tylko zapach rozkładającego się ciała.
Na weselnym przyjęciu przy ul. Wólczańskiej w Łodzi jeden z
biesiadników poprosił pana młodego o jeszcze jedną porcję rosołu z
kluskami. Zjadł ze smakiem, a chwilę później nie żył, bo zakrztusił
się makaronem. Weselnicy rozeszli się do domów, by przygotować się
do pogrzebu.
W Szczytnie 20-letni złodziej ukradł rower sprzed bloku. Nie
spostrzegł, że jest bez hamulców. Ujechał kilkaset metrów, nie
zdołał wyhamować przed skrzyżowaniem i wpadł pod samochód.
W Urzędzie Gminnym w Dąbiu nie pracuje już urzędnik, który
przychodził do pracy w kapciach. Zdaniem wójta nie licowało to z
powagą urzędu. A u Wałęsy to licowało?
W Poznaniu dwie kobiety i mężczyzna napadli na idącą ul.
Czechosłowacką dziewczynę. Zrabowali jej portfel. Łupem napastników
było 22 grosze. I jak to teraz podzielić przez 3?
200 kg kiełbasy krakowskiej, 150 kg kiełbasy zwyczajnej, 8 kg
szynki, 50 kg boczku i 25 kg golonki skradli nocą włamywacze z
masarni w Jarocinie koło Niska. Czasy się zmieniają. Jeszcze
kilkanaście lat temu prasa pisałaby o napadzie stulecia.
Pan Wiesław J. z Goleniowa lubi wypić, a jak wypije, to lubi se
pojeździć samochodem. Był już zatrzymany za jazdę po pijaku 16 razy.
Ma zakaz prowadzenia pojazdów do roku 2010, dozór kuratora i rok w
zawiasach na 3 lata. Nic to. Pan Wiesio znowu siadł za kierownicę z
3 promilami we krwi. Tym razem sąd wpadł na pomysł zabrania
samochodu piratowi-recydywiście.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wykiszkowani
Szanowny Elektoracie! Strasburg wzięty! Głodem.
A było to tak, jak Wam opowiadam, dziewiętnastego listopada, w sam
dzień świętej Elżbiety, a tak pamiętam, jakby to się działo przed
chwilą, posły polskie wyprawiły się do Brukseli Unię Europejską sobą
zachwycić.
Nie przyjmują, nie przyjmują
poszło szemranie, kiedyśmy już
zapomnieli o skromnym czarterowym śniadanku, po godzinach krążenia
po strasburskim niebie. Dwa jelenie wyszły na lotnisko-rykowisko i
wykluczyły naszych europosłów. Europejczyków naszych do wiktorii
strasburskiej od tygodni się gotujących.
Lyon pierwszy przyjmował, ale to miasto jeszcze od czasów rewolucji
francuskiej wsławione topieniem księży, rojalistów i arystokratów,
to strach było nawet na płytę lotniska wyjść. A kiszki raz po raz
marsza grały, bo śniadanko postne było, wszystko na oleju. Ani
pacierz jeden minął i już wszystkie płyny z samolotu osuszone
zostały, bułki suche do ostatnich okruszków wyjedzone, nawet torciki
wedlowskie, już kapitałowo niepolskie, pan Andrzej przewodniczący
Lepper kupił euro, nie żałował i z każdym głodnym się łamał. Ale cóż
to te siedem torcików i czekolad, kiedy pięćdziesięciu chłopa czeka,
a jeszcze baby poselskie, każda za dwa chłopy. Perfumy pić będziemy,
torby skórzane gotować i żuć, taki głód do oczu skoczył, że na pana
Kalisza wszyscy spoglądali, kiedy pan Dziewulak zakrzyknął
"Bazylea".
Lutry tam żyją, poszczą przez rok cały, to od razu z tej Bazylei na
Strasburg ruszyliśmy. Wino gronowe, markowe nawet podali, tam rzecz
pospolita, a do wina kiszkę i mieloniaka, jakich u nas psu nie
wystawisz, i boczku kawał na wieczerzę. Z kapustą zasmażaną, ale
niedokiszoną, bez kminku. Dzicz zwyczajna, nie wiedzą, że nie może
być kapusty bez kminku. Daleko im do kultury, smędziliśmy, ale
czegóż się nie robi dla Ojczyzny ratowania, niegalantnie jest talerz
nieruszony odstawić. O suchym żołądku, na szczęście pysku mokrym,
spać poszlim.
Dnia następnego na mowy nasze czekali, choć czasu było tyle, co
kiszki wczorajszej na talerzu. Pan marszałek Józef galantnie się im
przymierzył, pan Wojciechowski, też marszałek, wczorajsze jelenie
przypomniał, a reszta deputowanych o solidarności gadała, aż czas na
pana Leppera przyszedł i wszyscy już myśleli, że pienić się będzie,
rokosz czynić, bigosować nawet, kiedy ten Wersal uczynił. Ledwo
tylko mrucząc, że jak takie kiszki będziecie nam podawać, to kiszki
nam marsza zagrają i fora ze dwora, fora z Eurounii. I skończył
zaraz, choć gardłowaniem czas przedłużył, ale pan Cox przerwać mu
nie śmiał, a pan Verheugen z sali wyszedł. Milczkiem, ronda
kapelusza nawet nie uchylając, i wszyscy zaszemrali, czy to sromota
jakaś, czy nie, czy pan Andrzej znów zajazd tu uczynił?
I teraz Wam opowiadam, co oczy widziały. Na bufet, na bufet ruszył,
tak jak panów z Europy wielu. Bo obok austriackiego gadania każdy z
krajów zaproszonych swój bufet wystawił. I serce rosło patrząc na
hufce nasze. Kanonadę kiełbasy i smalcu. Artyleryję gotującą
salceson. Żur na zakwasie naturalnym, chleb bez polepszaczy, no i
bigos. Bigos pachnący, pro-
siakiem pieczonym okraszony. Madziarzy kroku nam próbowali
dotrzymać, Słowacy serem wędzonym, a i Turcy baklawami.
Ale nasze było danie główne, nasze oblegali niczym Zbaraż, nasze
wylizywali jak czerń po wzięciu Baru. I ten bufet sprawił, że rychło
żalu nie mieli, nawet do pana Andrzeja, zagończyka znanego, choć do
rany przyłóż.
Dzicz tam w tej Europie żyje, dzicz co kminku do kapusty nie zna,
parówki farbuje jak punki włosy i dlatego wielką misję cywilizacyjną
tam mamy. Żurem ich ochrzcimy, myśliwską przeżegnamy, okowitą
ostudzimy.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Siku świętego Gabriela
Pan poseł Gabriel Janowski nie pobije światowego rekordu we
wstrzymywaniu moczu. A był już tak blisko.
Szansa pojawiła się niespodziewanie, kiedy pan poseł Janowski, znany
z wykonywania skoków, niczym Adam Małysz, zdecydował się na okupację
sejmowej mównicy. Mógł siedzieć tam długo, niczym Szymon Słupnik, bo
entuzjastycznie zakochane w nim posłanki LPR donosiły mu papu i
napoje energetyczne, gdyby nie fizjologia. Poseł, nawet pan
Janowski, jest istotą ludzką, czyli podlegającą regularnemu,
czasowemu opróżnianiu pęcherza z moczu. Kupkę można wstrzymać,
wstrzymując się od jedzenia, moczu niestety nie.
Problem moczu posła Gabriela poufnie dyskutowano w sejmowych
kuluarach. Wariant pampersa został zdecydowanie odrzucony. Ze
względów estetyczno-ideologicznych. Sala plenarna Sejmu RP, zwanego
nierzadko "sanktuarium demokracji" jest stale kamerowana, niczym
bankomat. Zatem proces zakładania pampersa na sali mógłby zostać
podstępnie sfilmowany przez podległe marszałkowi Borowskiemu służby
i odpowiednio użyty. Nie pomógłby nawet szpaler wiernych posłanek
LPR, które mogły wykorzystać znany wariant plażowy, służący do
przebierania się w suche majtki. Pampers został też odrzucony, bo w
LPR symbolizuje on obcy kapitał, który wykupił Polskę, oraz
supermarkety, gdzie ponoć wyposaża się w pampersy długo pracujące
kasjerki.
Poważnie pochylono się nad wariantem buteleczki. Na poufnie zebrany
mocz. Ale czy poseł RP może oddawać mocz na sali plenarnej? Nawet w
czasie akcji protestacyjnej? Okazało się, że nie, bo byłoby to
nieetyczne. Poseł Janowski musiał zatem wstrzymywać dalej mocz, by
olewać marszałka Borowskiego i koalicję rządzącą.
Okupacyjny protest posła Janowskiego, protest prze-ciwko
rozbudowanej władzy marszałka Sejmu RP, jest konsekwencją
wcześniejszych głosowań pana posła Gabriela Janowskiego i jego
prawicowych kolegów. Już na początku Sejmu III kadencji,
zdominowanego wtedy przez koalicję AWS
UW pod przewodem marszałka
Płażyńskiego, rządząca centroprawica dokonała zmian w regulaminie
Sejmu. Polegały one m.in. na zminimalizowaniu możliwości wpływu
opozycji na porządek obrad. Ówczesna koalicja rządząca, a opozycja w
Sejmie II kadencji, wykorzystała swoje pozytywne doświadczenia,
kiedy mocno dokuczała ówczesnej koalicji rządzącej SLD
PSL. Wtedy, w
latach 1993
1997, rządząca centroprawicowa większość jednak nie
odważyła się na przymknięcie gęby opozycji. Dokonali tego prawicowcy
w latach 1997
2001. Zaś obecna koalicja SLD
UP
PSL ten regulamin
odziedziczyła, ciesząc się z tak dużego zakresu marszałkowskiej
władzy.
Radość była krótka. W latach 1997
2001 będący w opozycji SLD miał
wystarczająco dużo głosów i doświadczonych, dobrze przygotowanych
parlamentarzystów, aby dopiekać, kontrolować i blokować obóz
rządzący w ramach regulaminu i dobrego obyczaju parlamentarnego.
Teraz, kiedy SLD rządzi, ze zdumieniem niekiedy odkrywa, że można w
Sejmie iść na opozycyjną całość. Przerywać obrady, blokować mównicę,
kreować naruszanie nietykalności poselskiej. Większość rządząca,
marszałkowie i regulamin nie byli przygotowani na takie numery.
Paradoksalnie marszałek Borowski sam sobie trochę sznureczka ukręcił
zmieniając porządek obrad Sejmu. Przesuwając głosowania na wieczór,
na godziny nietelewizyjne, aby naród mógł jak najwięcej
dyskutującego ukochanego parlamentu oglądać. W lot chwyciła to
opozycja wiedząc, jak ci wszyscy terroryści, że bez kamer
telewizyjnych pyskówki nie mają najmniejszego sensu.
Rządząca większość zgrzeszyła też pychą mechanicznie odsuwając temat
gorącej debaty. Opozycja to wykorzystała
czując wiatr radykalnych
społecznych nastrojów. Poseł Gabriel Janowski mógł olewać nie tylko
regulamin, ale wraz z opozycją, pana marszałka Borowskiego.
Cóż pozostaje, aby odór poselskiego moczu częściej nie zakwaszał
obrad? Trzeba zmienić regulamin Sejmu. Dać opozycji większy wpływ na
ustalanie porządku obrad. I jednocześnie marszałkom możliwość
legalnego, jednoznacznego karania posłów, którzy blokują obrady.
Będzie wtedy trudniej dla rządzącej większości, ale i tak widać, że
lekko już nie będzie.
Pan poseł Andrzej Fedorowicz z LPR właśnie ujawnił, że w czasie
pamiętnej nocy posłowie tego ugrupowania "adorowali" wstrzymującego
siłą woli mocz pana posła Gabriela Janowskiego. Do tej pory posłowie
LPR adorowali jedynie Przenajświętszy Sakrament. Czy następną
wniesioną do Sejmu uchwałą LPR będzie ta o beatyfikacji pana posła
Gabriela?
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Śmieszne słowo prokurator "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Fura, która skacze przez płot
Modne stało się ostatnio robienie z sędziów skorumpowanych padalców
. Prokuratorzy zazdroszczą im sławy.
Andrzej Koszelski z Brzezin pod Łodzią swoim Volkswagenem
Transporterem (kupionym spod igły) cieszył się od 1993 r. do 16
sierpnia 1999 r., kiedy to auto znikło z łódzkiego parkingu.
Koszelski, jak większość obywateli Pomrocznej, średnio wierzących w
skuteczność rodzimych organów ścigania, oprócz zgłoszenia kradzieży
glinom zamieścił ogłoszenia w prasie i TV.
Prokuratura Rejonowa Łódź-Bałuty już po dwóch tygodniach umorzyła
sprawę "z powodu nie wykrycia sprawców przestępstwa".
Tymczasem po kolejnych dwóch tygodniach Koszelski otrzymał anonimową
informację, że jego samochód stoi na posesji... "sąsiadów". Słynnych
w Brzezinach bezrobotnych bogaczy, podejrzewanych przez okoliczną
ludność o zawodowe jumanie kółek. Wychowany na "Ojcu chrzestnym"
Koszelski przekonany był, że Brzeziny
jak Corleone
dla
"sąsiadów" są święte. Nawet kieszonkowe złodziejaszki oddają
portfele sąsiadom omyłkowo przez nich okradzionym.
Mimo to bacznie obserwował "sąsiadów". Wiarę Koszelskiego w
złodziejski dekalog ostatecznie szlag trafił, gdy tydzień później
przyłapał "sąsiadkę", jak wpychała fotel z jego skradzionego
Volkswagena do swojego samochodu (też Volkswagena Transportera), po
czym udała się na przejażdżkę w kierunku Łodzi. Natychmiast
powiadomił policję. Gliniarze oddzwonili do niego po dziesięciu
minutach, że kończą pościg, bo Volkswagen ucieka za szybko.
Koszelski udał się do komisariatu w Brzezinach, z którego
oddelegowano policjanta w celu lustracji pojazdu. Już następnego
dnia "sąsiedzi" napisali na gliniarza skargę, że podczas oględzin z
kopa otwierał drzwi samochodu, ukradł węgiel, kopnął świnię, która
poroniła i zdechła. Policjant stwierdził, że Volkswagen z
sąsiedzkiej posesji prawdopodobnie jest furą podpieprzoną
Koszelskiemu. Z oględzin glina nie sporządził jednak żadnej notatki,
co zaowocowało brakiem reakcji policji, a w zamian wycofaniem skargi
"sąsiadów" na policję.
Obywatel nadgorliwy
Koszelski doznał w końcu iluminacji: RP mu raczej nie pomoże.
Postanowił więc działać sam. Skradzione mu przez "sąsiadów" auto
miało już inne blachy, co by oznaczało, że musieli sprowadzić z
Niemiec złom tej samej marki
główkował. Tymczasem "sąsiedzi"
zdążyli go oskarżyć "o zmuszanie policji do lustracji ich posesji".
Sprawę jednak potem przegrali, apelację również.
Nie czekając na policję Koszelski poinformował w oficjalnym
doniesieniu Prokuraturę Rejonową Łódź-Bałuty o przypuszczalnym
odnalezieniu skradzionego mu auta, prosząc jednocześnie o zezwolenie
na przeprowadzenie oględzin pojazdu w towarzystwie policjantów
specjalistów. Uzyskał zgodę, pan prokurator sam wyznaczył termin.
Gdy jednak pokrzywdzony Koszelski przyjechał na oględziny, został
poinformowany, że oględziny już się odbyły. Volkswagen "sąsiadów"
nie jest Volkswagenem Koszelskiego, "bo ma inny kolor i inne numery
rejestracyjne". Koszelski dryndnął na skargę do prokuratora. Ten
wyznaczył termin następnych oględzin, tym razem w obecności
pokrzywdzonego. Koszelski od razu wskazał w samochodzie rzekomo
należącym do "sąsiadów" elementy świadczące wyraźnie o tym,
że oglądany pojazd jest skradzionym mu Volkswagenem Transporterem,
m.in. pas wspawany do pojazdu z obcym polem numerowym wyraźnie
różniącym się od koloru nadwozia. Zdaniem znajomych policjantów z
Komendy Głównej taki ślad jednoznacznie świadczy o kradzieży auta.
Tymczasem łódzcy policjanci i tym razem nie sporządzili żadnych
notatek ani nie wykonali zdjęć elementów wskazanych przez
Koszelskiego. Nie omieszkali za to poinformować pokrzywdzonego
Koszelskiego, że "jeśli się okaże, że to nie jest
kradzione auto, to pójdzie do pierdla za pomówienie". W ogóle nie
było mowy o zdejmowaniu linii papilarnych czy włókien w celu
ustalenia, kto jeździł pojazdem (bo może jeździł nim Koszelski?), co
według gliniarzy z KG jest rutyną podczas oględzin skradzionego
pojazdu.
Przyjazny prokurator
Po "oględzinach" auta nie zabezpieczono na parkingu strzeżonym pod
nadzorem prokuratury do momentu przeprowadzenia badania
mechanoskopijnego
jak wymaga tego kodeks karny
lecz "pojazd
zabezpieczono na posesji obecnego właściciela", tak poinformował
Koszelskiego prokurator. Wymagane badanie mechanoskopijne
przeprowadzono 17 maja 2001 r.
prawie dwa lata po kradzieży
pojazdu i wskazaniu podejrzanego (!). Do tego momentu "sąsiedzi"
zdążyli usunąć wszystkie ślady wskazane już na pierwszych
oględzinach przez Koszelskiego.
Biegli stwierdzili jednak, że pojazd jest bezwypadkowy
tak jak
Volkswagen Koszelskiego. Tymczasem papiery celne Transportera
"sąsiadów" wskazywały jasno, że fura była złomowana.
Niemal sterroryzowany przez Koszelskiego rejonowy prokurator musiał
ponownie wszcząć dochodzenie, po czym ponownie je umorzył. Koszelski
napisał więc odwołanie do Prokuratury Okręgowej. Na własną rękę
ściągnął kwity celne z Rejonowego Inspektoratu Celnego w Poznaniu.
Dzięki temu wyszło na jaw, że dokumenty samochodu, którymi świecili
w prokuraturze "sąsiedzi", zostały sfałszowane, co zresztą przyznała
Prokuratura Okręgowa. Zdaniem prokuratury, nie miało to jednak
związku z podpieprzonym Koszelskiemu Volkswagenem. Dlatego
sfałszowanie przez "sąsiadów" kwitów celnych... "będzie przedmiotem
odrębnego postępowania". W tym miejscu Koszelskiego chwyciła
kurwica. Początkowo
podejrzewał łódzką prokuraturę o lenistwo i opieszałość, ale w tej
sytuacji przyszedł mu do głowy współudział. W końcu "sąsiedzi" od
dawna jakoś bezproblemowo kroili fury.
Sąd szybki i sprawny
Koszelski nakablował o wszystkim Prokuraturze Krajowej, ta z kolei
przekazała sprawę do Prokuratury Apelacyjnej, zaś Apelacyjna
z
powrotem do Prokuratury Okręgowej w Łodzi. A teraz hardcore: w
miesiąc po kablu do "krajówki" Koszelski dostał z Prokuratury
Okręgowej laurkę: W związku z Pana pismem skierowanym do Prokuratury
Krajowej w Warszawie (...) zawiadamiam, że wszystkie okoliczności
były badane w toku postępowania prowadzonego przez Prokuraturę
Rejonową, która zdecydowała o umorzeniu dochodzenia. (...)
Przedmiotowe rozstrzygnięcie jest prawomocne i ostateczne, albowiem
Sąd Rejonowy dla Łodzi-Śródmieście w dniu 24.04.2002 r. nie
uwzględnił Pana zażalenia i utrzymał w mocy zaskarżone orzeczenie (o
umorzeniu dochodzenia
przyp. I.K.).
Teraz Koszelski już naprawdę ochujał. Nie dość, że nie wiedział nic
o sądowej rozprawie, to pierwszy raz słyszał o takim wyroku.
Popędził więc do sądu. Okazało się, że sąd wcale nie umorzył
dochodzenia, ale ODROCZYŁ POSIEDZENIE! Prokurator pisząc do
Koszelskiego perfidnie kłamał. Co więcej: sąd nie widział na oczy
głównego materiału dowodowego
sfałszowanych papierów celnych
dołączonych przez Koszelskiego
do sprawy jeszcze w prokuraturze. W tej sytuacji stwierdzono
"zaginięcie części akt sprawy".
Ani łódzka prokuratura, ani sąd nie mają pojęcia, jak to się mogło
stać. Nad tym problemem dywaguje też powiadomiona ostatnio o sprawie
Krajowa Rada Sądownictwa.
Trybunał zainteresowany
Dlatego Koszelski
może i burak z Brzezin, ale w końcu Europejczyk

postanowił na pomrocznej paranoi zarobić. Skierował sprawę do
Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który skargę
przyjął i 5 sierpnia 2002 r. w piśmie od Kanclerza poprosił o
przesłanie wszystkich stosownych dokumentów.
Koszelski zaciera ręce, bo z Centrum Informacyjnego Rządu zdążył już
wyciągnąć informacje, że w latach 1996
2002 Trybunał wydał łącznie
132 orzeczenia w sprawach polskich. W 47 przypadkach stwierdził
naruszenie Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych
wolności.
W wypadku naruszenia Konwencji Trybunał zasądza zazwyczaj
zadośćuczynienie za krzywdy moralne. Średnia kwota zadośćuczynień
przyznanych skarżącym wynosiła 20 tys. zł. Dotychczas tylko raz
Trybunał orzekł, że skarżący odniósł szkodę materialną w wyniku
naruszenia przez organy krajowe przepisów i zasądził odszkodowanie
na rzecz skarżącego w wys. 100 tys. EURO.
Gdyby Koszelskiego kopnęło w końcu szczęście, to nasz rząd z naszych
pieniędzy zapłaci za partactwo jego
rządu!
prokuratorów i
policjantów.
I jeszcze baj de łej: łódzcy prokuratorzy mają się dobrze.
"Sąsiedzi" też
ostatnio wybudowali sobie przy domu basen.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sinica beach "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Maraton pieprzenia
Młodzi politycy jak starzy. Senni, rozgadani i bez kontaktu z
rówieśnikami.
Studenci Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego zaprosili nas na
debatę, której temat brzmiał: "Szanse i zagrożenia młodzieży w
Polsce. Debata prawie jak sejmowa: z marszałkami jako prowadzącymi i
partiami politycznymi uszeregowanymi od lewa do prawa. Każda
młodzieżówka partyjna przygotowała stolik z materiałami
propagandowymi. Były to: niebieskie baloniki (śp. Mumia Wolności),
smalec, kiszone ogórki, kiełbasa, żywa chłopka w stroju ludowym
(PSL), laptop, naturalnej wielkości sztuczny Andrzej Olechowski
(PO), pusty stolik i plakaty wyborcze sprzed sześciu lat (SLD),
martwe, ale uśmiechnięte łby Kaczorów uczepione sufitu (PiS).
Młodzież gadała. Panienka z Unii Pracy zwróciła uwagę na edukację i
przestępczość. Chłopczyk z SLD (na oko coś ze 20 lat) wymienił
osiągnięcia rządu: program "Pierwsza praca, wyprawki dla dzieci,
stypendia, pracownie komputerowe, znoszenie barier
architektonicznych. Ostro skrytykował alkohol, narkotyki i poczciwe
papierosy. Młody ludowiec zjebał rząd AWS
UW. 20-letnia
przedstawicielka Ligi Polskich Rodzin wyjaśniła siedzącej na sali
młodzieży, czym jest młodzież i nie zapomniała dodać, że powinna ona
żyć w zgodzie z WC. Nadęty kurdupel z Mumii grzmiał do uszu
zebranym, że należy obniżyć podatki, wprowadzić podatek liniowy, a
przyszłość Polski zależy od klasy średniej. Na koniec zjechał rząd,
że nie dotuje organizacji pozarządowych, czytaj: związanych z Mumią.
Podobnie jak kolega z SLD
ostro potępił narkotyki, alkohol i
fajki.
Młoda PiSuarka domagała się takich zmian w prawie, by można było
wsadzać do pierdla czternastolatków.
Na debacie byli obecni również wybrańcy narodu. Poseł Aumiller z
Unii Pracy wyjaśnił, że nie ma pojęcia o problemach młodzieży.
Kazano mu przyjść w zastępstwie chorej koleżanki. Poseł Maniura z
Platformy też był nieprzygotowany, bo przyszedł w zastępstwie kolegi

posła Bronisława Komorowskiego. Chwilę potem pojawił się sam
Komorowski. Przygotowany, że hej! Mówił o problemach młodzieży w
PRL. Na przykładzie własnym. Poseł Piechociński z PSL wygłosił
referat na temat roli młodych ludzi w systemie politycznym. Atrakcją
intelektualną był Janusz Korwin-Mikke. Mówił, jak to Mikke,
logicznie, może dlatego nikt go nie zrozumiał. Zaraz potem wpadł na
salę zdyszany poseł Marian Piłka z PiSuaru w towarzystwie
atrakcyjnej blondyny, która naprędce objaśniała mu, gdzie się
znajduje i co ma mówić. Chyba nie skumał, o co chodzi, gdyż
stwierdził, że młodzi powinni się radośnie rozmnażać na chwałę
pomrocznego kraju oraz "że hańbą jest, że taka partia jak SLD rządzi
i funkcjonuje w Polsce.
Lider Ligi Polskich Rodzin, poseł Roman Giertych, też nie wiedział,
gdzie przyszedł. Agitował przeciw Unii Europejskiej, pieprzył o
podatkach, biurokracji i układzie okrągłostołowym, który młodzi
muszą rozjebać. Głos zabrał też jakiś młodzieniec. Okazało się, że
to najmłodszy poseł, zaledwie 27-letni Marek Widuch z SLD. On z
kolei agitował za Unią Europejską. Obecność w Sejmie najwidoczniej
źle wpływa na młody mózg, bo Widuch mendził jak stary dziad. Nudnie,
bez sensu, nie na temat.
Debata o szansach i zagrożeniach młodzieży w Polsce trwała równiutko
18 godzin: od 9 rano do 3 w nocy.
Jedyne, czego się dowiedzieliśmy, to to, że wystrojeni w gajerki
młodzi ludzie tonem przemądrzałych belfrów występują przeciw używkom
oraz podlizują się starym zgredom wychwalając programy partyjne i
rządowe. Należało zaprosić kilku uczniów z wałbrzyskich zawodówek.
Tych, co tyrają w biedaszybach za 8 zł dziennie. I zdechną tam
zapewne przysypani w dziurze. Albo kilku rówieśników z Woli ("NIE nr
4/2003). Coś z pewnością mieliby do powiedzenia.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Autosąd "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wzdęcie po Wigilii
Siądź przy wigilijnym stole. Popatrz na te dwanaście potraw, kompot
wliczając, i opłatek bielszy niż śnieg. Zanim przełamiesz się
opłatkiem, niezależnie, czyś ruski postkomuch, czy żydowski
postsolidaruch, zanim zaczniesz życzyć najbliższym wszystkiego
najlepszego, czyli tego, czego nie udało im się jeszcze osiągnąć,
uśmiechnij się! W przyszłym roku będzie zajebiście!
l Naród opowie się za Unią. Unia za narodem. Strudzeni chłopi polscy
dostaną więcej dopłat na każdy "ha", niż się spodziewali. Dzięki
temu od maja 2004 r. będą mogli co drugi dzień kupować sobie
buteleczkę beaujolais w każdym geesie. No i tanią, dotowaną przez
Unię żywność w supermarketach. Dodatkowo na święta każdy świnkę
sobie uchowa. Spracowana polska ziemia wreszcie odpocznie.
l Każdy Niemiec i inne psie juchy uroczyście zadeklarują, że nas nie
wykupią. Nawet w twarz nam nie spluną, bo taka u nich recesja.
l Naród odwróci się od telewizji. I tej abonamentowej, publicznej, i
tych prożydowskich, komercyjnych. Zwróci się ku niebu. Ku
satelitarnej telewizji ojca dyrektora Rydzyka, papieża prawdziwego
Kościoła katolickiego. Telewizji czystej, wolnej od liberalnego
brudu. Nowoczesnej technicznie. Przeszkolonej przez najlepszych
fachowców z "Al Jazziry".
l Miesiąc po wygranym przez euroentuzjastów referendum odbędzie się
kongres SLD. Do partii uroczyście wstąpi postępowa część Episkopatu
polskiego Kościoła kat. Biskup Tadeusz Pieronek zostanie wybrany
przez aklamację na wiceprzewodniczącego partii.
l Kierownictwo Agory posiłkując się ponadpodziałowymi publicystami
"Gazety Wyborczej" wskrzesi Unię Wolności, teraz pod nową nazwą:
Partia Umiarkowanego Centrum w Granicach Prawa. Na jej
demokratycznie wybranego przewodniczącego prezydent Kwaśniewski
oddeleguje któregoś ze swoich ministrów.
l Platforma Obywatelska rozpadnie się zaraz po referendum. W Sejmie
spadnie liczebnie nawet poniżej osłabionej Samoobrony. Donald Tusk
straci legitymizację do pełnienia funkcji wicemarszałka Sejmu RP. Z
nudów weźmie się do roboty.
l Przewodniczący Andrzej Lepper po referendum powróci na stanowisko
wicemarszałka Sejmu RP. Będzie mu się to, jako liderowi trzeciego co
do wielkości klubu parlamentarnego, zwyczajowo i regulaminowo
należało. Pod koniec 2003 r. otrzyma on Nagrodę Kisiela za skuteczne
usuwanie blokujących mównicę sejmową. Donalda Tuska i innych
sfrustrowanych posłów z rozpadłej Platformy Obywatelskiej.
l Wzorem brytyjskim prące do władzy Prawo i Sprawiedliwość ogłosi
swój gabinet cieni. Prezydentem RP wyznaczony będzie Lech Kaczyński.
Premierem RP
Jarosław Kaczyński. Funkcję tę łączyć będzie z posadą
szefa prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego i szefa
Kancelarii Prezydenta RP. W rządzie Jarosława Kaczyńskiego ministrem
sprawiedliwości i prokuratorem generalnym zostanie Lech Kaczyński.
Funkcję łączyć będzie z posadą szefa Kancelarii Premiera oraz
ministra obrony narodowej, a także spraw wewnętrznych i
administracji. To zagwarantuje pełne zaufanie podstawowych ogniw
władzy i wzorową kohabitację prezydenta i premiera.
l Światłe, proeuropejskie kierownictwo PSL przez rok prawie cały
będzie szantażować przenajświętsze kierownictwo SLD wyjściem z
koalicji. W grudniu 2003 r. Jarosław Kalinowski ze świeżą nominacją
na komisarza ds. rolnych rozszerzonej Unii Europejskiej wyjedzie do
Brukseli wraz z najbliższymi współpracownikami w zaplombowanym
wagonie.
l Ligą Polskich Rodzin wstrząsną kolejne rozwody. Powodem zdrad będą
atrakcyjni Kaczyńscy.
l Żony puszczać się będą jeszcze częściej niż w 2002 r. Córki pójdą
na tirówki. Synowie
na tiry. Wszystko zostanie w rodzinie, którą
Polska silna.
Wesołych świąt.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polska z jądrami
Równocześnie z manewrami NATO "Strong Resolve 2002" amerykańscy
wojskowi w tajemnicy przed sojusznikami rozwiązywali własne zadanie

na mapie i w terenie opracowywali warianty przerzucenia taktycznej
broni jądrowej z Niemiec do Polski.
Tak twierdzi wychodząca w prawie dwumilionowym nakładzie rosyjska
gazeta o wciąż radzieckim tytule "Moskowskij Komsomolec". Informację
tę podała też prasa amerykańska, a wygląda ona logicznie. Co więcej

trudno sobie wyobrazić, by Amerykanie już wcześniej nie wykonywali
podobnych symulacji. Skoro nie wycofali taktycznej broni jądrowej z
Niemiec, muszą mieć plany jej użycia.
Na terenie RFN taktyczna broń jądrowa miała rację bytu, gdy istniało
NRD. W razie wojny jądrowe pociski przenoszone na niewielką
odległość powstrzymywałyby atak Układu Warszawskiego. Obecnie
ze
względu na mały zasięg tej broni
Niemcy służą tylko jako magazyn
dla niewielkich ładunków jądrowych. Ich użycie w potencjalnym
konflikcie będzie wymagało przeniesienia w pobliże terytorium wroga.
Łatwo się domyślić, o jakie państwo chodzi. W marcu amerykańskie
media ujawniły, że George Bush polecił armii budowę niewielkich
ładunków jądrowych, które mogłyby być wykorzystane przeciwko siedmiu
państwom. Na liście domniemanych przeciwników, poza "osią zła",
znajdują
się też strategiczni sojusznicy Waszyngtonu w koalicji
antyterrorystycznej: Rosja i Chiny. Przy tym niezależnie od uderzeń
małymi jądrami, oba państwa od dziesięcioleci są celem dużych jąder
USA
broni strategicznej. Zgodnie z przyjętym przez Billa Clintona
w 1997 r. planem w Rosji amerykańskie rakiety mają 2260 celów, w
Chinach
50.
Bush junior kocha jądra. Początkowo, starając się skłonić na swoją
stronę światową opinię publiczną, przekonywał, że wraz z
przystąpieniem do budowy parasola atomowego USA radykalnie
bez
oglądania się na Rosję
zlikwidują wielką część ofensywnej broni
strategicznej. Teraz amerykańskiemu prezydentowi najwyraźniej żal
rozstawać się z głowicami. Te, które zostaną wycofane z dyżuru
bojowego, trafią do baz składowania (taki jest status taktycznej
broni jądrowej w Niemczech). W razie czego będzie je można znowu
zamontować na rakiety. W końcu Stany Zjednoczone, które mają coraz
więcej celów, muszą mieć odpowiednią liczbę ładunków zdolnych do ich
likwidacji.
W tej sytuacji Polska staje się mocarstwem co najmniej półjądrowym.
Amerykańskie pociski składowane w Niemczech
jeśli zajdzie taka
potrzeba
zostaną wystrzelone z naszej ziemi. Nie wiadomo tylko,
jak długo trwałby narodowy zawrót głowy wywołany świadomością
jądrowej potęgi. Rosja nie miałaby oporów, by w rewanżu odpalić
własne jądra na polski poligon.
Autor : Adam J. Sowa




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tranzyt przez mózg "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Plebania i plebs
Myślicie, że przeczytaliście już wszystko o przekrętach gości w
czarnych sukienkach i nic już nie jest w stanie was wkurzyć. A ja
wam mówię: jednak was wkurwię.
Parafianin
przestarz.: człowiek bez ogłady, wykształcenia,
zacofany, ograniczony, prowincjusz; religiozn.: członek parafii,
podstawowej jednostki adm. Kościoła rzymskokatolickiego (według
Słownika
wyrazów obcych PWN).
Użranki, gmina Mrągowo. Dwa sklepy, oba z alkoholową licencją, ale
tylko w jednym można spożywać nabyte procenty.
500 parafian. Na górce Kościół rzymskokatolicki, a obok
plebania.
Dzwoniąc w Warmińsko-Mazurskiem na 913, można usłyszeć od
telefonistki: "Nie mam, proszę pani, zarejestrowanej plebanii z
telefonem w Użrankach!". Racja. Plebanii w Użrankach nie ma od 26
czerwca 2002 r. Wtedy to ksiądz proboszcz podarował (stosownym aktem
notarialnym) swojej "bratanicy" śliczny, wyremontowany w znoju przez

parafian dom z ogrodem, czyli plebanię.
Dziś "bratanica" chętnie odsprzedałaby parafianom ich dawną
własność. Za 110 tys. zł, a jak się pośpieszą ze zbiórką forsy, to
cenę obniży do 95 tysięcy
obwieścił proboszcz Józef Stachoń na
niedzielnej mszy. W odpowiedzi parafianie pokazali mu faka (środkowy
palec). Ja na ich miejscu wcale bym tak nie kozaczyła. Prawo jest w
Pomrocznej prawem, zwłaszcza gdy stroną jest sutannik. Plebanię
trzeba będzie od "bratanicy" odkupić, jeśli parafia w ogóle chce
mieć jakąś plebanię.
Proboszcz Józef Stachoń już nie jest proboszczem. Nie, nie odwołała
go kuria. Poprosił o przeniesienie do Krakowa, jak na salezjanina
przystało. Jego prośba została uwzględniona przez ełcką Kurię
Biskupią. Ze względów bezpieczeństwa, bowiem parafianie dwukrotnie
spuścili proboszczowi wpierdol. Za drugim razem włącznie z
zagrożeniem życia. Parafianin chciał zabić bożego sługę siekierą na
placu kościelnym. Nie pomogło wstawienie nowej bramy na plebanii
bronionej przez dwa złe psy.
Wszystkie te czułości spotkały proboszcza za numer z plebanią i
ubliżanie parafianom na mszy: głupki, pijaki, ćwoki, nieudacznicy,
ladacznice. W słowniku wyrazów bliskoznacznych proboszcza Stachonia
są to synonimy słowa parafianin.
Ja się klesze nie dziwię. Też by mnie szlag trafił, gdybym latami
kręciła fajnego loda za 110 tys. zł i przez jakichś wiejskich ćwoków
miałoby mi się nie udać, bo nie chcieli zapłacić forsy.
Jak w blasku prawa wydymać w Pomrocznej parafian na 110 tys.
złotówek
instrukcja obsługi:
W sierpniu 1990 r. należało wynająć od Państwowego Funduszu Ziemi
budynek z ziemią będący we władaniu gminy. Następnie wystarczyło
namówić parafian do remontu na ich koszt, a na chwałę Bozi. Gdy
wiosną 2000 r. budynek przeszedł pod zarząd Agencji Własności Rolnej
Skarbu Państwa, należało złożyć wniosek o sprzedaż budynku na
nazwisko księdza. Agencja dla plebana i Bozi zrobiłaby w 2000 r.
(za Buzkowców) wszystko. Pleban dostał budynek za... 5 tys. zł.
Następnie wystarczyło zawrzeć akt notarialny, a potem następny,
który stwierdzał przekazanie budynku w formie darowizny bratanicy,
siostrze, wujkowi, babci, dziadkowi albo szwagierce. Potem już tylko
pozostało zakomunikowanie parafianom zbiórki pieniężnej i złożenie
prośby w Kurii Biskupiej o przeniesienie, najlepiej do Krakowa, bo
to cholernie daleko, gdyby parafianom zachciało się proboszcza
odwiedzić. Skuteczność 100-procentowa.
Agencja Własności Rolnej Skarbu Pań-stwa w Warmińsko-Mazurskiem
odnotowała trzy udane przypadki sprzedaży plebanii na nazwiska
proboszczów. Wszyscy trzej katobiznesmeni w sukienkach wyemigrowali
do Krakowa. Wszyscy trzej księża należą do szacownego zakonu
salezjanów.
* * *
W lipcu 2002 r. wyruszyła do Kurii Biskupiej w Ełku delegacja
parafian wyrolowanych przez proboszczów. Kuriewny urzędas w
korytarzu poinformował delegatów, że kuria rozpatruje niewielkie
dofinansowanie dla parafian w celu wspomożenia ich w zamiarze
wykupienia plebanii.
Nowi proboszcze z trzech wydymanych parafii mieszkają na razie na
stancjach. Na koszt parafian, ma się rozumieć. Przekażmy im znak
pokoju. Z kuchnią.

Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ssaki
Robola lądującego na bruku nie broni nikt. Menedżera, który
zrujnował firmę i dlatego traci stołek, chroni kontrakt i Sąd Pracy.

4 listopada zeszłego roku Barbara Lundberg i Waldemar Siwak, byli
prezesi Elektrimu, wystąpili do sądu o odszkodowania z tytułu
przedterminowego odwołania ich z zajmowanych stanowisk. Roszczenia
byłej prezeski Lundbergowej opiewają na 1 420 500 dolarów oraz 428
000 zł. Jej następca Waldemar Siwak domaga się "tylko" 1 312 000 zł
z tytułu odszkodowań za pracę oraz nagrody za rok 2001.
Tu należałoby przypomnieć, że w czasie skróconej kadencji Amerykanki
Barbary Lundberg (od początku 1999 r. do połowy 2001 r.) Elektrim
wypuścił obligacje zamienne na kwotę 440 mln euro. Niewykupienie
tych obligacji wpędziło spółkę w tarapaty, z których dotąd nie może
się wyplątać. Pani Lundberg zdecydowała też o kupnie za
kilkadziesiąt milionów dolarów akcji wielu spółek sektora
nowoczesnych technologii. Większość z nich albo potem zbankrutowała,
albo też Elektrim musiał odsprzedawać udziały w nich z ogromną
stratą.
Siwak także źle przysłużył się Elektrimowi. Komisja Papierów
Wartościowych i Giełd właśnie nałożyła na Elektrim 400 tys. zł kary
za naruszenie przez firmę obowiązków informacyjnych w okresie
maj
grudzień 2001 r. Żądania tandemu Siwak
Lundbergowa można więc
zakwalifikować jako po prostu bezczelne.
Jak się nieoficjalnie dowiedziałem, Sąd Pracy wyznaczył już Barbarze
Lundberg w procesie o odszkodowanie termin pierwszej rozprawy na
początek marca 2003 r. Przewiduję, że niezawisły sąd przyzna
Amerykance wielomilionowe odszkodowania.
* * *
Prognozę finału sprawy Lundberg
Siwak opieram na obserwacji procesu
o odszkodowanie, jaki z końcem zeszłego roku wygrali z Universalem
Tomasz Ł. oraz Barbara S., byli członkowie zarządu tej firmy. Wezmą
po ok. 700 tys. zł. Tymczasem w Polsce człowiek biorący średnią
płacę (brutto ok. 2062 zł miesięcznie), chcąc zgromadzić 700 tys.
zł, musiałby pracować przez 28 lat i nic nie jeść. W przypadku
odszkodowań przyznanych przez Sąd Pracy Tomaszowi Ł. i Barbarze S.
szokujące są zresztą nie same kwoty odszkodowania. Otóż cały łańcuch
dowodów wskazuje, iż Tomasz Ł. i Barbara S. świadomie działali na
szkodę Universalu. Jako członkowie zarządu zostali upoważnieni do
sprzedaży budynku, w którym mieściła się siedziba spółki. Po to, by
mogła ona częściowo zaspokoić roszczenia wierzycieli. Tomasz Ł. i
Barbara S. sprzedali budynek za ok. 60 mln zł. Tymczasem nabywca,
Marek G., prezes firmy CODE, dzień po zakupieniu gmachu Universalu
odsprzedał przejęty budynek za ok. 84 mln zł firmie Metroprojekt

czyli w jeden dzień zarobił 24 mln!
Marek G. kupił budynek Universalu za pieniądze PZU Życie. W
transakcję był zaangażowany Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU
Życie, oczekujący obecnie na proces karny w areszcie. Cała operacja
cuchnęła na kilometr. Marek G. potrafił w ciągu jednego dnia
załatwić sobie wpis do księgi wieczystej. Tymczasem w Warszawie na
załatwienie takiej sprawy w sądzie wieczystoksięgowym czeka się
kilka miesięcy.
Rozpatrujący roszczenia odszkodowawcze Tomasza Ł. i Barbary S. Sąd
Apelacyjny został poinformowany, iż przeciwko powodom, a także
Markowi G. prokuratura prowadzi postępowanie karne. Sąd jednak nie
uznał, aby ta okoliczność miała jakiekolwiek znaczenie w sprawie o
odszkodowanie!
Dochodzenie prokuratorskie w sprawie przeciwko Tomaszowi Ł. i
Barbarze S. zwieńczył akt oskarżenia skierowany do sądu. Śledztwo
wykazało bowiem, że współdziałali z Markiem G. i robili wszystko,
aby mógł on kupić gmach Universalu za jak najniższą kwotę
czyli w
zmowie z klientem działali świadomie na niekorzyść spółki, w której
władzach zasiadali.
Fakt sporządzenia przez prokuraturę aktu oskarżenia nie wstrzymał
wydania przez sąd nakazu natychmiastowej zapłaty przez Universal
kwoty 700 tys. zł przysądzonej Tomaszowi Ł. Dla sędziego, który
wydał to postanowienie o nakazie zapłaty, nie liczył się także fakt,
iż Universal wystąpił do Sądu Najwyższego o kasację wyroku
przyznającego odszkodowania Tomaszowi Ł. i Barbarze S.
* * *
13 stycznia 2003 r. funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego
zatrzymali na Śląsku Henryka M., byłego prezesa Centrozapu S.A.
Henryk M. prawdopodobnie pomagał w przygotowaniu przekrętu
finansowego polegającego na tym, iż spółka AWiS miała kupić
Centrozap za pieniądze pochodzące z kasy Centrozapu. Henryk M. ma
kontrakt gwarantujący mu milion złotych odszkodowania w przypadku
rozwiązania z nim umowy o pracę. Przypuszczam, że i jemu uda się
wyprocesować odszkodowanie.
Nowelizując kodeks pracy rządząca koalicja zadbała, aby zmiany
pozwalały kapitalistom łatwiej i taniej zwalniać ludzi z pracy. Nikt
nawet nie usiłował pochylić się nad problemem kontraktów
menedżerskich.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Andrzejki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Agonia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Na bezpłaciu
Na gołodupca złodzieja majtek jest policja i sąd jakże gorliwy. Na
możnych w tym kraju skarżyć się, chamie, możesz tylko do Boga.
Prokuratura Rejonowa w Skierniewicach.
Kobieta do prokuratora:
Jak teraz wezmę pałkę i rozwalę łeb panu
prezesowi Junopolu, to pójdę siedzieć?
Prokurator:
Tak, bo popełni pani przestępstwo.
Kobieta:
A jak prezes nas okrada, nie płaci przez rok pensji, nie
odprowadza składek do ZUS, to nie jest przestępstwo?
Prokurator:
Nie bardzo wiadomo, jak się do tego zabrać, to nie
takie proste. Trzeba mieć dowody.
Alternatywa jest taka: albo organa będą puszkować prezesów, albo
sfrustrowani pracownicy masowo zaczną wymierzać sprawiedliwość we
własnym zakresie. Wypadki w szczecińskiej Odrze będą wtedy bajeczką
dla grzecznych chłopców.
Junopol to firma w Dębowej Górze koło Skierniewic. Kobieta gawędząca
z prokuratorem to jedna z ofiar Zbi- gniewa Cegielskiego,
właściciela Junopolu, który od kwietnia do końca 2001 r. nie płacił
pracownikom za wykonaną pracę. Wyroki sądu pracy nakazujące
natychmiastową wypłatę pan Cegielski ma gdzieś. Leżą u komornika, a
pracownicy nadal nie zobaczyli nawet złotówki. Chcieli dostać parę
groszy z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Fundusz
wypłaca pieniądze tylko wtedy, jeżeli firma jest postawiona w stan
upadłości. Złożyli więc wniosek w Sądzie Gospodarczym w Poznaniu o
wszczęcie postępowania upadłościowego. Sąd uprzejmie poinformował,
że wniosku nie może rozpatrzyć, bo Junopol nie figuruje w Krajowym
Rejestrze Sądowym. Jak nie figuruje, to nie istnieje. Widać w Polsce
można pracować nawet w nieistniejących firmach. Trudno natomiast
dochodzić swoich praw od właścicieli takich przedsiębiorstw.
* * *
Junopol był przedsiębiorstwem zagranicznym. "Zagranicznym", bo
należał do Szweda. Buty produkowane w Junopolu szły jak woda. Nie
tylko w Polsce, także w krajach byłego ZSRR. W latach 90. rynek
wschodni się załamał. Szwed wycofał się z inte-resu. Prawdziwy krach
nastąpił w 2001 r. Do Państwowej Inspekcji Pracy w Skierniewicach
zaczęły napływać pierwsze skargi od pracowników.
W czerwcu 2001 r. przedsiębiorstwo kupił Zbigniew Cegielski,
dżentelmen z Poznania. Mówił o sobie, że jest wnuczkiem Hipolita
Cegielskiego. Firmę nabył z długami, także wobec pracowników, którym
nie płacił już poprzedni pracodawca. Junopol przestał być
przedsiębiorstwem zagranicznym
został spółką z ograniczoną
odpowiedzialnością. Z siedzibą w Łodzi przy ul. Rokicińskiej 282/284
(mieszkanie prywatne) i zakładem produkcyjnym w Dębowej Górze.
Nowy właściciel nie spłacał zadłużenia wobec załogi. Pracownicy
udali się więc do Sądu Pracy w Skiernie-wicach. Sąd wydał wyroki dla
nich korzystne. Nakazał pracodawcy natychmiastową spłatę zadłużenia
z tytułu wynagrodzenia za pracę od kwietnia do lipca 2001 włącznie.
Wyroki wylądowały u komornika, ale do dziś nie zostały
wyegzekwowane. Ludzie nadal pracowali w Junopolu. A właściciel wciąż
nie płacił.
W październiku rzucił jakieś grosze, ale w zamian zażądał podpisania
ugody. Pracownicy zrzekli się na piśmie roszczeń wobec pracodawcy. W
zamian obiecano, że będą otrzymywać na bieżąco wynagrodzenie za
wykonywaną pracę. Ale nie otrzymywali. W styczniu 2002 r.
stwierdzili, że nie podejmą pracy,
jeśli nie dostaną zaległych wynagrodzeń. Choćby za listopad 2001.
Zamiast pensji dostali wypowiedzenia umów o pracę. Wiele osób
zwolniono dyscyplinarnie.
Ponownie złożyli więc pozwy w Sądzie Pracy w Skierniewicach. Żądali
wypłaty wynagrodzeń od sierpnia do grudnia 2001 oraz przywrócenia
ich do pracy. Sąd przyznał im rację i wydał wyrok z rygorem natych-
miastowej wykonalności. Do pracy ich nie przywrócił, bo stwierdził,
że zakład już nie istnieje. Zasądził za to wypłatę 3 dodatkowych
wynagrodzeń. Wyroki trafiły do komornika i leżą tam do dziś.
W czasie tego leżakowania okazało się, że spółka Junopol zmieniła
siedzibę, nowa ma się mieścić przy ul. Owsianej 17 w Poznaniu. Ale
to fikcja
pod wskazanym adresem nie ma Junopolu. Jest tylko
skrzynka pocztowa.
Podsumujmy: pracodawca jest krewny pracownikom wynagrodzenie za
okrągły rok. Wraz z odsetkami uzbierało się ok. 5
10 tys. zł na
głowę. O pomoc w odzyskaniu swoich pieniędzy, należnych im na
podstawie prawomocnych wyroków sądu RP, pracownicy zwrócili się do
wszystkich. I wszyscy ich olali.
* * *
Junopolem zajmowała się Państwowa Inspekcja Pracy w Skierniewicach.
Starszy inspektor Robert Pietrzak przeprowadził w przedsiębiorstwie
cztery kontrole.
PIP jest bezradna wobec przestępców. Nie mamy
takich kompetencji ani możliwości, żeby ich ścigać. W sprawie
Junopolu zrobiliśmy wszystko, co można było zrobić. Gdy pracownicy
złożyli pozwy w Sądzie Pracy, zwrócili się do mnie o reprezentowanie
ich interesów. Zostałem ich pełnomocnikiem, a w sprawach zapadły
korzystne dla pracowników wyroki. Grożono mi przez telefon, że jak
się nie odczepię od Junopolu, to będzie ze mną źle, bo właściciele
mają znajomości na Ukrainie. W październiku 2001 r. zawiadomiłem
Prokuraturę Rejonową w Skierniewicach o po-pełnieniu przestępstwa
opisanego w art. 218 par. 1 kodeksu karnego (Kto, wykonując
czynności w sprawach z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń
społecznych, złośliwie lub uporczywie narusza prawa pracownika (...)
podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia
wolności do lat 2). Do dziś nie zostałem nawet przesłuchany.
* * *
W styczniu 2002 r. także pracownicy Junopolu zawiadomili prokuraturę
o popełnieniu przestępstwa. Chodziło między innymi o to, żeby
prokuratura zabezpieczyła możliwość zaspokojenia ich roszczeń, czyli
żeby szef Junopolu nie spieprzył wraz z majątkiem.
Widząc opieszałość Prokuratury Rejonowej napisali do Prokuratury
Apelacyjnej w Łodzi: Powiadomiliśmy Prokuraturę Rejonową w
Skierniewicach (...) że dłużnik podejmuje wiele czynności dla
wyzbycia się swego majątku (...) przenosząc majątek na Ukrainę.
Uzyskaliśmy w stosunku do dłużnika orzeczenia Sądu Pracy w
Skierniewicach na kwotę 291 tys. 673 zł i 27 groszy wraz z
odsetkami. Działania dłużnika zagrażają realności odzyskania tej
kwoty. (...) Dłużnik nie wydał nam również
świadectw pracy (...). Mimo pilności sprawy uzyskaliśmy odpowiedź,
że prokuratura ma również inne sprawy.
Odpowiedź z Prokuratury Apelacyjnej: Uprzejmie informuję, że prośba
pracowników spółki z o.o. Junopol o zabezpieczenie roszczeń
przekazana została w celu nadania biegu Prokuraturze Okręgowej w
Łodzi Ośrodkowi Zamiejscowemu w Skierniewicach.
Pracownicy napisali do ministra sprawiedliwości (12.04.2002 r.):
Zwracamy się z uprzejmą prośbą o podjęcie czynności zmierzających do
uzyskania przez nas naszych należności od dłużnika.
Odpowiedź (24.04.2002 r.): W związku z zarzutem (...) przewlekłości
postępowania Sądu Rejonowego w Skierniewicach jak też komornika
sądowego tegoż sądu prowadzącego postępowanie egzekucyjne,
infor-muję, że (...) przedmiotową korespondencję przekazano
Departamentowi Sądów Powszechnych.
(...) Dochodzenie w sprawie upor-czywego naruszania praw pracowników
spółki Junopol (...) istotnie jest w toku. Czyli ministerstwo
informuje uroczyście o obiegu papierków w ministerstwie.
Odpowiedź z Departamentu Są-dów Powszechnych (4.07.2002 r.):
Oceniając sprawność działania postępowania egzekucyjnego Departament
ocenia, że komornikowi nie można zarzucić przewlekłości postępowania
i nie wykonywania obowiązków. (...) Zarzuty Państwa dotyczące
opieszałości działania Prokuratury Rejonowej w Skierniewicach
zostały przekazane do zbadania Prokuraturze Krajowej.
Odpowiedź pracowników Junopolu (9.07.2002 r.): Uprzejmie dziękujemy
za przesłanie nam (...) wyczerpującej odpowiedzi. Odpowiedzi dla nas
nic nie znaczącej, bo tymi stronicami nie zapełnimy żołądków
przymierających głodem naszych dzieci. (...) Faktycznie pani
komornik należy tylko współczuć, że tak bardzo się napracowała i w
efekcie uzyskaliśmy za przepracowany okres (...) od 1 kwietnia 2001
do 8 kwietnia 2002 (...) ZERO złotych. (...) Proszę nam wskazać taką
osobę czy urząd, która konsekwentnie wyegzekwuje nasze wynagrodzenie
(...). Wydaje nam się co najmniej rzeczą dziwną, by w majestacie
prawa naszego państwa polskiego pracodawcy czuli się bezkarnie.
Napisali pracownicy do Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Ten
skierował sprawę do Departamentu Sądów Powszechnych Ministerstwa
Sprawiedliwości.
Napisali do prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Do Ministerstwa Skarbu
Państwa. Urzędu Marszałkowskiego Województwa Wielkopolskiego. Izby
Skarbowej w Łodzi, Urzędu Skarbowego w Poznaniu, komendanta
wojewódzkiego policji w Poznaniu, a także do prezydenta wszystkich
Polaków Aleksandra Kwaśniewskiego. Bez przerwy zwracali się na
piśmie do komornika prowadzącego egzekucję, do Prokuratury Rejonowej
oraz do Sądu Rejonowego w Skierniewicach.

Cegielski twierdził, że nie honoruje wyroków polskich sądów

opowiadają. "Układy mam takie, że
żaden urząd w tym kraju nic mi nie zrobi"
chwalił się. Mówił
prawdę. Chcieliśmy w zamian za wierzytelności przejąć maszyny, jakie
jeszcze zostały w Junopolu. Komornik stwierdził: dobra, ale forsa na
stół.
* * *
Prawa pracownicze nad Wisłą, Wartą i Odrą to fikcja. Pracodawcy
bezlitośnie wykorzystują swoją uprzywilejowaną pozycję, a zmiany w
kodeksie pracy tę pozycję jeszcze wzmocnią. Wydymany lud zacznie się
bronić i rozpaczliwie szukać wsparcia. W państwowych instytucjach go
nie znajdzie. Nie ma innego wyjścia niż na ulicę.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Plotki o odejściu premiera Millera okazały się przedwczesne. Po
twardym lądowaniu lekarze zabronili premierowi chodzić. Chorego
premiera zastępuje wicepremier Marek Pol. Polityk niegroźny dla
osadzonego w szpitalu premiera, bo słynący ze swej nieskuteczności.
Dzień cały prawie spędził w prokuraturze szef klubu parlamentarnego
SLD Jerzy Jaskiernia przesłuchiwany w sprawie podejrzenia o korupcję
przy tworzeniu ustawy o grach losowych, czyli jednorękich bandytach.
Jaskiernia zarzutom zaprzecza. Media usilnie tropiły, który z
parlamentarzystów
Błochowiakówna z SLD czy Chlebowski z PO

zgłosił poprawkę obniżającą państwowy haracz od jednorękich
bandytów. Badały też powiązania Jaskierni z panem Skórką uznawanym
za lobbystę firm hazardowych i grup towarzyskich. Tak czy siak,
kontakty Jaskierni ze Skórką nie były warte wyprawki.
Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU "Życie" z nadania AWS, czyli
dawnej partii obecnych posłów PO i PiS, oskarżony o wielomiliardowe
malwersacje, zaczął zabiegać o przedłużenie procesu. Podejrzewany o
tworzenie potęgi finansowej prawicy eksprezes liczy na zmianę ekipy
rządzącej i łagodny wymiar kary, gdy do władzy wreszcie dojdzie
Prawo i Sprawiedliwość.
Policjantom z poznańskiego Centralnego Biura Śledczego nie udało się
zatrzymać Rafała W.
jednego z grupy podejrzanych o wyłudzenie
kilkudziesięciu milionów złotych z Funduszu Phare przeznaczonych na
modernizacje dworców kolejowych w Wielkopolsce. Pozostałych, prawie
trzydziestkę, osadzono. Wśród zatrzymanych nie ma działaczy SLD.
Rozpoczął się proces Lwa Rywina. Lew zawiódł media, bo nie zaryczał.

Wydymaną przez Nałęcza posłankę Renatę Beger zastąpi w sejmowej
komisji śledczej sam przewodniczący Lepper. Poinformował on "Tydzień
z głowy", że marzy o ponownym przesłuchaniu red. Michnika oraz
innych prominentów z grupy trzymającej władzę w Polsce.
Tak zwani intelektualiści kościelni napisali do Purpurowej Eminencji
Glempa, żeby zamknęła antysemicką księgarnię mieszczącą się w
warszawskim kościele Wszystkich Świętych. Eminencja odpowiedziała,
że bez prawomocnego wyroku sądu nie ma mowy o przestępstwie, czyli
nie zamknie lokalu. Uczcie się działacze SLD siły spokoju od
Eminencji.
Uczeni polscy wyhodowali świnię, której organy można przeszczepić
ludziom. Wydawało się, że ześwinionych ludzi jest już w Polsce
dosyć.
Grażyna Stary Browar Kulczykowa publicznie nagradzała milionowego
klienta Browaru. Czysty przypadek zrządził, że kopertę z premią
otrzymała nie żadna tam emerytka, ale kumpelka Grażyny Kulczyk,
znana bankierka Alicja Kornasiewicz prezeska austriackiego CA IB
Securities. Jako wiceminister skarbu prywatyzowała TP S.A., a
kupował Kulczyk Holding. Kulczykowie nie zmarnują ani złotówki nawet
na uczciwie robioną reklamę.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nałęczowianka to nie szampan
Sejmowa komisja śledcza robi bokami, marnuje początkowy dorobek,
rozmienia się na drobne, a z jej przesłuchań wieje nudą. Zawodzi sam
przewodniczący Tomasz Nałęcz. Nie kieruje pracami komisji, nie
dyscyplinuje procedowania, nie powstrzymuje gadulstwa, nie dba o
standardy prawne. A najważniejsze, że nie stoi na straży
bezstronności przesłuchań, co sprawia, że hipotezy entuzjastycznie
lansowane w komisji raczej nie ostoją się przed sądami. Sam
przewodniczący oddaje się z zapałem dociekaniom śledczym w stylu
domorosłego Sherlocka Holmesa.
Przykład jeden z wielu. Przesłuchiwał Aleksandrę Jakubowską na
okoliczność wniesienia na porządek posiedzenia Rady Ministrów 15
lipca 2002 r. projektu autopoprawki niesatysfakcjonującej prywatnych
nadawców, jak i nowo mianowanego ministra kultury, jej przełożonego.
Zamiast jednak postawić świadkowi jasne pytanie, dlaczego mimo
postawy prywatnych upierała się przy tej wersji autopoprawki, przez
dwadzieścia minut usiłował dociec, czy znała tekst pisma ministra
Wagnera wymagający, aby wnoszone na posiedzenie rządu sprawy miały
akceptację nowo mianowanych ministrów (w tym czasie w rządzie
dokonano kilku zmian). Indagacje te nie miały sensu, gdyż Nałęcz
odpowiedź znał. Sprawdził uprzednio w dokumentach, że Jakubowska
czytała to pismo. Ona zaś odpowiadając, że nie wie, czy widziała
okazany jej dokument, rozsądnie mówiła o potrzebie sprawdzenia tego
na podstawie adnotacji na oryginale. Przesłuchujący po kwadransie
jałowej dyskusji wreszcie okazał sporny dokument z adnotacjami.
Najwyraźniej więc zmierzał nie do ustalenia
drugorzędnego skądinąd
faktu
lecz do speszenia świadka i wywołania wrażenia, że mataczy i
ukrywa prawdę. Ta maniera wykorzystywania przez przesłuchujących
znanych im z dokumentów faktów, by wprowadzić w zakłopotanie
świadków lub insynuować kłamstwo, jest w komisji stosowana
notorycznie. Tego typu podstępne wypytywanie zostałoby z miejsca
uchylone w każdym zachodnioeuropejskim sądzie, wywodzi się bowiem z
tradycji inkwizycyjnej i było praktykowane przez nowoczesnych tej
tradycji naśladowców.
Dziwi potulność świadków. Dotychczas jedynie Adam Michnik zrobił
awanturę z powodu insynuacyjnych pytań i wygrał. Zwłaszcza gdy z
entuzjazmem odniósł się do pomysłu Jana Marii Rokity o nałożenie nań

kary grzywny za uchylanie się od odpowiedzi. Komisja nie ma prawa
nakładania na świadków kar. Może jedynie "zwrócić się o to do Sądu
Okręgowego w Warszawie" (art. 12 ust. 1 ustawy). Sąd zaś orzekłby w
oparciu o kryteria znacznie odbiegające od praktyki komisyjnej.
Komisja nie cieszy się zresztą zbytnim uznaniem sądów. Dał temu
wyraz Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, kiedy parę miesięcy temu
zakazał emerytowanym sędziom SN współpracy z komisją, gdyż jak się
wyraził "nie
da się to pogodzić z powagą urzędu sędziowskiego".
Zatem świadkowie, kiedy czują się przez posłów-śledczych poniżani
lub poddawani insynuacjom, mogliby spokojnie odmawiać odpowiedzi i
oczekiwać na decyzję sądu. W wypadku zaś posłów na Sejm
na
odpowiednią debatę i głosowanie na plenum Izby.
Wbrew bowiem pozorom ustawa nie wyposażyła komisji śledczej w
skuteczne uprawnienia stanowiące. Nawet jej sprawozdanie wymagać
będzie zatwierdzenia przez Sejm.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mr Kiepski już w UE
Polscy euroentuzjaści biją w dzwony. Komisja Europejska uznała, że
Polska jest gotowa, żeby wejść do Unii. "Brawo!"
klaszczą zachodni
politycy. W Europie właściwie już jesteśmy, na razie przez swoich
przedstawicieli w Brukseli. Są ich setki. Mnożą się drogą
bezpłciową. Województwa zakładają tu teraz swoje przedstawicielstwa,
które zajmują się organizowaniem przyjemnego pobytu dla
zjeżdżających licznie lokalnych notabli. Oficjalnie Polska jest
"brawo". A nieoficjalnie...

Pani uważa, to jest tak: Iwo Byczewski był szefem misji
dyplomatycznej przy UE. Po 5 miesiącach
Cimoszewicz go odwołał i na pocieszenie dał mu ambasadę RP przy
Królestwie Belgii. Ambasadę wziął, ale apartamentu ambasadora nie,
bo jego żona aktorka Nehrebecka powiedziała, że nie będzie mieszkać
w takim kurniku. I teraz nowy szef misji mieszka w pokojach
gościnnych, ambasador w rezydencji szefa misji, w apartamencie
ambasadora konsul, a w apartamencie konsula kierowca, bo mu się
rodzina powiększyła. Pół Brukseli się z tego śmieje.
Nie było
żadnych nieporozumień pomiędzy ambasadą a misją w kwestii
rezydencji. To była decyzja Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Prasa
niepotrzebnie się tym interesuje.
Tak mniej więcej wygląda różnica między oficjalnym a nieoficjalnym
obrazem polskiej działalności dyplomatycznej w Brukseli.
Kurnik, który wzbudzić miał taki protest pani ambasadorowej, to
piętro przepięknej secesyjnej kamienicy (na zdjęciu), w której
mieści się ambasada. Należy do polskiego rządu od lat dwudziestych i
zawsze wystarczała. Posiadłości w centrum miasta mają zresztą
wszystkie cztery polskie placówki dyplomatyczne. Mamy "normalną"
ambasadę, misję dyplomatyczną przy UE, przedstawicielstwo przy NATO
i Wydział Ekonomiczno-Handlowy, podporządkowany Ministerstwu
Gospodarki. Armia urzędników.

Oni wszyscy czują się już urzędnikami europejskimi. Wie pani:
kasa, władza, przywileje. Wszyscy wyprowadzają się ze służbowych
mieszkań i wynajmują sobie wille.
Norma dyplomatyczna to 90 mkw. na 2
3 osoby i 20 mkw. na każdą
następną. Czasem państwo płaci za więcej. Kruczki są różne.
Dyplomaci kombinują i w kombinacje te wciągają Belgów. Efekt
propagandowy
wiadomy.
* * *

Ambasada prowadzi różnorodną działalność na rzecz promocji Polski
w Brukseli
mówi mi pani charg dłaffaires. Wyliczanie rozpoczyna
od "balu promocyjno-charytatywnego".
Celem balu była promocja
Polski i pomoc dla domu małego dziecka, zebraliśmy 500 tys. franków.

To 12,5 tys. euro. 50 tys. złotych. Jak na kwiat europejskiej elity

kiepściutko.

Na balu miał być Pan Prezydent Kwaśniewski z małżonką, ale
niestety inne obowiązki mu to uniemożliwiły i prezydencką parę
reprezentował Pan Minister Szymczycha.

Tak, tak, zawsze ma przyjechać Kwaśniewski
mówi z ironicznym
uśmiechem moja przewodniczka po Brukseli dyplomatyczno-towarzyskiej.


Na tych imprezach spotyka się 300 osób, zawsze tych samych i
wszyscy mówią po polsku. To swojskie, takie nostalgiczne, tylko nikt
z ważnych Belgów nie ma ochoty tu przychodzić.

To jest bal dla Polonii?
pytam charg dłaffaires.

Nie jesteśmy kaowcem na wczasach. Przychodzi wiele ważnych osób

oburza się pani ambasador.
To jest poważne wydarzenie.
Tu lista innych atrakcji. Wieczór polski w domu kultury,
ambasadorowa recytuje wiersze Miłosza. Po polsku, bo francuskiego
nie zna. Seminarium "Młodzi a demokracja lokalna", promocja
Wrocławia na święcie regionu walońskiego, rajd młodych rolników do
Brukseli. No i Europalia. Do Europaliów przyznają się wszyscy,
zaprzeczając przysłowiu, że porażka jest sierotą.
* * *

Opierając się na radzie najwybitniejszego znawcy literatury
polskiej wśród Belgów, prof. Van Crughtena
zrobiliśmy wystawę polskiego moder-nizmu pt. "Przedwiośnie"

wspomina attach kulturalny ambasady. Być może chłodne przyjęcie
wyjaśnia refleksja pani attach, iż celem wystawy było pokazanie
Belgom, że ich modernizm był tylko dekoracyjny, a nasz
to co
innego: narodowy symbolizm, patriotyczne zrywy i w ogóle poważna
sprawa. Polskich emocji narodowych z naftaliny nie zauważono. Za to
do dziś opowiadają, jak pewna ważna belgijska dama z brukselskiego
biura Europaliów poszła na pocztę odebrać pilną urzędową paczkę z
Polski. Paczka zaadresowana była "Les filles dłEuropalia"

"Dziewczyny z Europaliów". Na oficjalnej stronie internetowej
imprezy sprzed roku do dziś można przeczytać, iż: W dniu 5 grudnia
wystawę "Przedwiośnie" zwiedził nowy Premier Rzeczypospolitej Polski

p. Jerzy Miller.

W dziedzinie promocji Polski attachat kulturalny ma dwa pomysły:
wysoka kultura albo "hop-dziś-dziś"

mówi moja przewodniczka.
Wysoka kultura trafia do
kilkudziesięciu osób. Wie pani, co mamy naprawdę do pokazania?
Komiksy. W Belgii komiks jest sztuką narodową, zaraz obok opery. Tak
się składa, że Polakami są dwaj spośród najpopularniejszych twórców
komiksów: Kasprzak
"Ketch" i Rosiński
współtwórca "Torgala".
Pokazując tych facetów na żywo można przyciągnąć młodzież, na
Lutosławskiego

muchy.
Z osiem osób, niezależnie od siebie, opowiadało mi wstrząsającą
historię koncertu w Operze Narodowej w Brukseli, pełniącej tu
z
braku fanatyków religijnych
rolę świeckiej świątyni. Podczas
polskiego koncertu artysta Marek Torzewski, rozpropagowany w Polsce
dzięki piosence "Nie oczekuję już od życia nagłych burz",
zaprezentował swój repertuar. Moi rozmówcy nie byli zgodni co do
tego, czy większe wrażenie zrobiła pieśń "O sole mio", czy też
jednak "Góralu, czy ci nie żal", wykonane wraz z córką i żoną,
długowłosą blond diwą, podziwianą przez tutejszych dyplomatów za
bezkompromisową odwagę ubioru.
Kolejny kłopot to folklor. Polacy są zawsze proszeni o występy grup
folklorystycznych, bo widzą nas w takich właśnie kategoriach
ciupagowo-kra-kuskowych. Generalnie możemy się cieszyć, kiedy uda
nam się ustawić w jednym szeregu z Rumunią.
* * *
Z językami obcymi ciągle mamy kłopoty. Złe wrażenie robi milczenie
pani ambasadorowej. Nagminne jest przemawianie wyłącznie po polsku,
celują w tym dostojnicy z PSL
ale źle postrzegana jest także
skwapliwość, z jaką Polacy z polskiego rezygnują. Nie zapisując
dzieci do stworzonych już sekcji polskich w szkołach unijnych. Do
szkoły przy polskiej ambasadzie chodzi 700 dzieci, brak tylko córek
państwa ambasadorostwa. Być może pani ambasadorowa nie chce, żeby
jej dzieci uczyły się z progeniturą sprzątaczek i gastarbeiterów.
Polski ośrodek kultury nie istnieje, jest tylko Dom Polski
prowadzony prywatnie przez pana Łupinę w budynku, przekazanym mu
darmo przez Episkopat Belgijski. Wśród osiągnięć Domu Polskiego
należy odnotować niedawny pokaz filmów ambasadorowej Anny
Nehrebeckiej. W myśl zasady, "co by tu jeszcze spieprzyć, panowie",
udało nam się także zasłynąć w całej Brukseli, jako ci, co dają
żarcie dla świń.
Na polskich rautach króluje bigos i smalec
rzeczy, które
standardowemu Belgowi nie przejdą przez gardło. Karierę robi dziś w
Europie polska książka kucharska. Napisana przez Belgijkę i
uhonorowana tytułem najlepszej książki kucharskiej roku we Francji.
Nikomu nie przyszło do głowy skorzystanie z jej przepisów. Pani
ambasadorowa zabroniła ponoć w ogóle podawać w ambasadzie polskiej
kuchni i nakazała kucharzom gotować po francusku.
W Belgii Polacy opanowali dwa rynki: sprzątania i
niewykwalifikowanych robót budowlanych. Ich pracowitość i rzetelność
jest bardzo wysoko ceniona. Instytucje polskie cieszą się z kolei
opinią tych, od których pieniądze trzeba brać z góry. Na polskie
imprezy nikt nie przychodzi, bo gospodarze zwykli spędzać je w swoim
gronie, rozmawiając w swoim języku.

Wie pani
mówi moje "Głębokie gardło"
tu jest 50 tysięcy
urzędników. Oni są ważni, leniwi i decydują o cholernie wielu
rzeczach. Tu bez osobistych kontaktów gówno się załatwi dla kraju, a
urzędowa Polska bankietuje w swoim gronie plotkując po polsku.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Podpadziochy ze Ścinawy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stosunki Unią przerywane
Jak najskuteczniej zniechęcić Polaków do Unii Europejskiej?
Telewizja Polska (zarówno państwowa, jak i prywatna) znalazła na to
sposób nie do przebicia. Oglądacie oto obojętnie jaki program.
Nagle, na dole ekranu pełznąć zaczyna granatowy wężyk: Czy jesteś za
przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, wciśnij... Jako sondaż
nie ma to najmniejszego sensu, bo fanatyk może nawciskać w kolejne
dni, ile razy mu się podoba, i to, i tamto, przekrój oglądaczy
telewizji nie stanowi reprezentatywnej próbki społecznej etc.
Tymczasem skacze Małysz. Napięcie, zrywamy się wszyscy z miejsc. Czy
jesteś za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej... Napisidło
jest tak precyzyjnie umieszczone, że zasłania wynik, zgrzytamy
zębami, zmieniamy kanał.
Wśród rusztowań i dziwacznych maszyn, w ciemnej, niepokojącej hali
fabrycznej nasz ukochany bohater goni podłego gangstera. Złoczyńca
odwraca się nagle, w jego ręku błyszczy nóż... Czy jesteś za
przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej... Z obłędem w oku
przeskakujemy na kolejny kanał.
Serial. Ta, co wyjechała do Ameryki, a potem wróciła, gdy matka
umarła, ale przedtem rzuciła dobrego chłopaka, który jest synem
naszego ulubionego lekarza, choć ona też jest córką naszego
ulubionego lekarza, spotyka tego chłopaka, który w międzyczasie
zakochał się w Bachledównie i jest szczęśliwy, a ona nieszczęśliwa
(to znaczy nie Bachledówna, ale córka lekarza). Za chwilę wszystko
się wyjaśni albo ostatecznie zgubimy wątek... Czy jesteś za
przystąpieniem do Unii Europejskiej...
W tym momencie rozbijamy ekran, otwieramy okno i krzyczymy z
rozpaczą, by usłyszała nas Polska, Europa i świat:
W dupie mam
Unię Europejską, chcę spokojnie obejrzeć Małysza, Kubę Rozpruwacza i
pielęgniarza Mareczka!




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miłosierni i pazerni "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie pałacuj "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





500 ha lasów pójdzie pod topór. Powstanie lotnisko większe od
Okęcia, stadion większy niż w Sydney, wzrosną setki kasyn, hoteli,
basenów i podobnych koszałków-opałków wartych kilkanaście miliardów
baksów. Żeby to zbudować, niedookreślony bliżej biznesmen z Turcji
dogaduje się z władzami Białej Podlaskiej. Lisowe "Fakty" zamiast 1
kwietnia puszczają takiego newsa na początku sierpnia. Inna sprawa,
że chwilę potem dziennik TVN przekonywał, że lwowski Su-27, zanim
jebnął o glebę, został przeleciany przez UFO. Widać chłopakom od
upału we łbach się Lisuje.
* * *
Poseł Wasserman z Kaczego PiSuaru jako "Gość Jedynki" wył z zachwytu
nad Janikowymi nowelami do ustaw mającymi dać w dupę przestępcom.
Osiągnął niemal orgazm wychwalając Kurczuka za obietnicę wsadzenia
kija w prokuraturę i sędziostwo. Zapowiedział, że PiSie podpisują
się pod wszystkim czterema łapkami. To się, kurwa, Millerowi
koalicjant trafia.
* * *
"Bądź i rządź
magazyn samorządowy". Twórcza inteligencja, która
wymyśliła ten tytuł w Kwiatkowskiej
"Jedynce", nie rozczarowała nas zawartością programu. Czterech gości
truło i oglądało sobie obrazki z życia prowincji. Dzięki temu wiemy,
że jest fajnie, jak są katastrofy, bo poszkodowani mają się do kogo
udać, i jak rewelacyjnie układa się współpraca samorządów z policją.
Tylko w Wyćmierzycach fajnie nie jest, bo po ulicach chodzą
bezpańskie krowy i konie nieustannie srając. A policja za cholerę
nie chce zlikwidować tej katastrofy i zgodnie z wolą wójta zająć się
zaganianiem zwierząt do obór. Ciekawe, kto ma bardziej przesrane.
* * *
Dariusz Janas, policjant, który z okienka pouczał, co i jak, a
któremu potem media zarzuciły dawanie cynku gangsterom, jest teraz
emerytem. Dalej występuje w roli gwiazdy tv, tyle tylko że w Hot
Chacie na TV 4. I nie jako policjant albo więzień, lecz facet
dorabiający sobie do skromnej policyjnej emeryturki u Rutkowskiego.
Jak twierdzi, policja pozbyła się go, bo był zbyt żywiołowy. Po
przygodach Rutkowskiego z Lepperem jest u chlebodawcy w swoim
żywiole.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rzeczpospolita półgłówków
* Jak zatrzymać polską konnicę? Wyłączyć karuzelę.
* Co zrobić, gdy Polak rzuci w ciebie granatem?
Należy granat podnieść, wyciągnąć zeń zawleczkę i odrzucić go z
powrotem.
* Dlaczego Chrystus nie narodził się w Polsce?
Bo w całym kraju nie można było znaleźć trzech mędrców i jednej
dziewicy.
Wbrew naszemu własnemu świetnemu samopoczuciu żarty te, dzięki
którym Ameryka natrząsała się z Polaków, mają za podstawę prawdę o
narodku znad Wisły.
Kiedy głupota Polaków została naukowo dowiedziona, Amerykanie
przestali się z nas wyśmiewać. Czy uznali, że podważanie umysłowej
tężyzny najbliższych sojuszników osłabia wartość bojową NATO? Nie.
Gdy przeprowadzone w kilkudziesięciu krajach badania inteligencji
wykazały, iż wśród krajów "pierwszego świata" Polacy (wraz z
Portugalczykami i Chorwatami) należą do trójki narodów o najniższej
w Europie średniej inteligencji. Amerykanie przestali się z nas
natrząsać, gdyż nie pozwala im na to poprawność polityczna. Oni
niepełnosprawnym budują wygodne podjazdy dla wózków lub przyznają
punkty preferencyjne na uczelniach.
W mijającym roku 2002 duże poruszenie w Europie i w USA wywołała
książka zatytułowana "IQ and the Wealth of Nations"* ("Iloraz
inteligencji i bogactwo narodów"), której autorzy Richard Lynn,
profesor psychologii z Ulsteru, i Tatu Vanhanen, profesor nauk
politycznych z Tampere w Finlandii obalili liberalny przesąd, w myśl
którego narody i grupy etniczne nie różnią się od siebie pod
względem inteligencji. Opierając się na rzetelnych i ogólnie
dostępnych danych wykazali także, że to inteligencja lub jej brak w
największym stopniu decyduje o tym, jak powodzi się jej użytkownikom

czy żyją w biedzie, czy opływają w dostatki. Nie umiarkowany
klimat, jak twierdził Monteskiusz, nie dominująca religia, jak
chciał Max Weber, nie obecność lub nieobecność wolnego rynku, nie
wysokość stopy procentowej, jak nam wmawiają ekonomiści, decydują
zatem o sukcesie gospodarczym, lecz właśnie przeciętna wysoka
inteligencja: rozum, tęgi łeb.
Narody o wysokiej inteligencji mają wydajne gospodarki na wszystkich
poziomach, od górnych szczebli zarządzania po robotników
wykwalifikowanych i niewykwalifikowanych.
Ludzie inteligentni wytwarzają wysokiej jakości towary i usługi,
które nie mogą być produkowane w krajach, gdzie myśli się niechętnie
i z mozołem. Ponadto społeczeństwa odznaczające się wysokim IQ
dysponują całą armią sprawnych i skutecznych urzędników w
dziedzinach, które pośrednio decydują o stanie gospodarki: w
oświacie, medycynie, nauce i sądownictwie.
Inteligentne zarządzanie stwarza warunki do rozwoju gospodarczego,
sprzyja pełnemu zatrudnieniu przy minimalnej inflacji, chroni
konkurencję, zapobiega powstawaniu monopoli, ogranicza przestępczość
i korupcję, zachęca do kształcenia.
Narody inteligentne wybierają sobie równie inteligentnych
przywódców, którzy rozumnie troszczą się o wszechstronny rozwój
kraju. Inteligentne narody mają to wszystko, czego my nie mamy, i
odwrotnie
nie mają tego, co my mamy w nadmiarze.
Wykazana w omawianych przez Lynna i Vanhanena badaniach średnia
inteligencja Polaków wynosi zaledwie 92 punkty. Średnie IQ w
badanych grupach obliczano zaś w porównaniu z przeciętną wśród
Anglików, którą przyjęto za 100. Polskie IQ jest o 18 punktów
mniejsze niż japońskie (110).
W innych krajach Azji Wschodniej uzyskano najwyższe wyniki. Różnica
jest niemal taka, jak między dolną granicą normy a upośledzeniem
umysłowym. Różnice między średnią w Polsce i w rozwiniętych krajach
europejskich są również znaczące i oscylują wokół 10 punktów (Włochy
i Niemcy
po 103; Holandia
100). To cywilizacyjna przepaść!
Polacy okazali się także mniej inteligentni niż na ogół lekceważeni
Rumuni (94) i Rosjanie (96), nie mówiąc już o Czechach i Słowakach
(98).
No i skąd tu wziąć kompetentnych przywódców, lekarzy, sędziów,
naukowców i dziennikarzy? Prawdziwym problemem każdego kraju nie są
bowiem mało inteligentni chłoporobotnicy, lecz matołowata
inteligencja: prawnicy, którzy nie rozumieją treści przedstawianych
im dokumentów albo zapisów konstytucyjnych, naukowcy-przyczynkarze,
bezmyślni dziennikarze przy-milający się do skorumpowanych polityków
i biznesmenów; a w końcu infantylni politycy, np. tacy, którzy z
upodobaniem publicznie manifestują swoją męskość lub odniesione
krzywdy, choć jest to zachowanie właściwe raczej młodzieży męskiej w
wieku przedszkolnym.
Czy infantylizm musi oznaczać niski iloraz inteligencji? Niestety
tak. Wyniki w testach inteligencji, takich np. jak użyte w
omawianych tu badaniach "matryce Ravena", silnie korelują z wynikami
w testach dojrzałości umysłowej. Ludzie inteligentni robią z niej
użytek; z biegiem lat nieuchronnie tracą przedszkolne ambicje.
Umysłowa lichota miłościwie nam panujących to pół biedy. Jest to
grupa nieliczna, a jej wpływ na bieg rzeczy w kraju jest znacznie
mniejszy, niż im i nam się wydaje. Ponadto problem nieinteligentnych
przywódców łatwo można rozwiązać poprzez import kompetentnych osób.
Czyż najpiękniejszych kart historii Polski nie zapisali władcy z
obcych krajów? Sprowadzaliśmy też sobie Chopina, Wita Stwosza,
udomowiliśmy Kopernika. Skąd jednak wziąć tysiące specjalistów,
wynalazców, urzędników państwowych, biznesmenów i lekarzy?
Średnią inteligencję w populacji można w stosunkowo krótkim czasie
poprawić poprzez podniesienie motywacji do myślenia. Tak na przykład
wyjaśnia się wyniki testów, w których wykazano, że Żydzi w diasporze
są bardziej inteligentni niż Żydzi w Izraelu, którzy również wypadli
poniżej oczekiwań (90 punktów), a więc są jeszcze głupsi od Polaków.
Żydzi nieizraelscy muszą walczyć o przeżycie w nieprzyjaznym, obcym
środowisku. W podobnym kierunku zmierzają próby wyjaśnienia
znakomitych karier naukowych młodych Chińczyków na uniwersytetach
amerykańskich. Chińczycy i inni Azjaci to ludzie ambitni, czasem do
samozatracenia.
Czy zbliżony efekt można uzyskać w Polsce? Niestety, nic się w tym
kierunku nie czyni. Kilka lat temu niemal bez echa przeszły
doniesienia o prowadzonych pod patronatem OECD badaniach nad tzw.
analfabetyzmem funkcjonalnym, w których okazało się, że trzy czwarte
Polaków nie rozumie treści tego, co czyta, i że jest to wynik
najgorszy wśród krajów objętych badaniem. Na Zachodzie analfabeci
funkcjonalni stanowią od 10 do 20 proc. społeczeństwa. Zaniepokojony
dziennikarz jednej z gazet zapytał ówczesnego ministra edukacji: "Co
MEN zamierza z tym zrobić?". Minister nie dostrzegł jednak potrzeby
podejmowania żadnych działań, gdyż "dzieci w Polsce są kształcone
znacznie lepiej niż w innych krajach". Dziennikarz pytał dalej, czy
nie powinien powstać program "narodowej alfabetyzacji".

Nikt by nie chciał chodzić gdzieś i się uczyć
usłyszał w
odpowiedzi.

W Polsce ludzie uczą się nie dla wiedzy, ale dla papierka.
Tymczasem w Irlandii, w której wyniki testów, choć słabe, były dwa
razy lepsze niż w Polsce, powstało kilkadziesiąt takich programów:
rządowych i prywatnych. Irlandczycy doznali szoku słusznie
podejrzewając, że ów tajemniczo brzmiący "analfabetyzm funkcjonalny"
niczym się nie różni od pospolitej głupoty, co
jak się zdaje

umknęło uwadze polskich patriotów.
Czy znaleźliśmy się w ślepej uliczce? Czy znajdziemy sposób, żeby
się wzbogacić pomimo niskiej przeciętnej inteligencji? Kiedyś, gdy w
naszej części świata wysadzano w powietrze górskie łańcuchy i
odwracano kierunek biegu rzek, wszystko było możliwe. Na przykład
Komitet Centralny Komunistycznej Partii Chin podjął niegdyś decyzję
o całkowitym wyeliminowaniu z kulinarnej obyczajowości tego kraju
pałeczek do jedzenia i zastąpieniu ich postępowymi sztućcami w stylu
zachodnim. Namawiałem wówczas decydentów z polskich kręgów
przemysłowych, by całą polską gospodarkę przestawić na produkcję
noży, łyżek i widelców dla miliarda Chińczyków, czemu zapewne
sprostalibyśmy technologicznie. Niestety w naszych czasach Chińczycy
nie są już tak postępowi jak dawniej i nie jest pewne, czy nie
wycofaliby się z kontraktu zostawiając nas
głupich!
z miliardami
nikomu niepotrzebnych sztućców.
* Pełny tytuł książki brzmi: "The Bigger Bell Curve: Intelligence,
National Achievement, and The Global Economy IQ and the Wealth of
Nations".

Autor : Andrzej Dominiczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dwa piwa dla Somalijczyka
2 dolary to około 8 zł i 40 gr. Za tyle w knajpie średniej kategorii
w Warszawie nie kupi się nawet jednego piwa. Okazuje się, że za 2
dolary dziennie na świecie żyje około 2,5 miliarda ludzi. Około
miliarda ludzi żyje nawet za dolara dziennie.
Takie statystyki przytaczano komentując obrady Światowego Forum
Ekonomicznego w Nowym Jorku i Światowego Forum Socjalnego w Porto
Alegre.
W dyskusji o światowej biedzie wymieniano w Nowym Jorku i Porto
Alegre różne obszary Azji czy Afryki. Nikt jednak nie zadał sobie
trudu szukania biedy w Polsce. Tymczasem w Najjaśniejszej też można
znaleźć osoby, które żyją za wyciskające łzy z oczu świata
zachodniego 2 dolary dziennie, choć nie ma tego w statystykach. W
roczniku statystycznym próżno szukać informacji, z których by
wynikało np., że trzyosobowych rodzin pracowników o dochodzie
pomiędzy 400-500 zł na osobę jest np. 10 proc., a tych samych rodzin
o dochodzie 500-600 zł - np. 11,7 proc. Polskie rodziny zostały
podzielone na grupy m.in. pracownicze, emeryckie, utrzymujące się ze
źródeł niezarobkowych, a dla każdej kategorii rodziny podano średni
dochód, który sprawę bardziej zaciemnia, niż wyjaśnia. Oznacza
również, że do jednego wora wrzucono rodziny zasobniejsze i takie,
które wykazanego średniego dochodu nie osiągają. Znaleźliśmy jednak
informację, że w rodzinach 5-osobowych utrzymujących się ze źródeł
niezarobkowych średni dochód na 1 osobę w roku 1999 wynosił
miesięcznie 215,03 zł, czyli 1,7 dolara dziennie. W grudniu 1999 r.
za jednego dolara płacono mniej więcej tyle co dziś. 2 dolary to
około 8,4 zł; zatem, by mieć 2 dolary dziennie musiałyby osiągnąć
dochód miesięczny w wysokości 252 zł. Trudno też uwierzyć, aby nie
było rodzin mniej licznych niż 5 lub osób samotnych żyjących w
Polsce za 8,4 zł dziennie.
W Ministerstwie Pracy nie mają danych o nieśrednich zarobkach
polskich rodzin. Instytut Pracy i Spraw Socjalnych podaje informacje
o tym, jakie jest minimum socjalne w Polsce dla różnych grup
społecznych, i ile ludzi żyje poniżej tego minimum. Minimum to
znacznie przekracza kwotę 252 zł miesięcznie.
Dla jednej osoby we wrześniu 2001 r. (ostatnie obliczenia) wynosiło
ono 754,8 zł, a np. dla małżeństwa z jednym małym dzieckiem - 1736,9
zł. Poniżej tych progów w roku 2000 egzystowało 54 proc. gospodarstw
domowych.
Instytut Pracy i Spraw Socjalnych posiada także informacje o minimum
egzystencji w Polsce. W marcu 2001 r. (ostatnie dane) określono je
dla emerytów w wysokości 339,5 zł, pod warunkiem że jest to tzw.
gospodarstwo jednoosobowe. Dla emerytów żyjących w parach łączne
minimum egzystencji określono na kwotę 568 zł. Wychodzi nam, że
samotni emeryci to krezusy, mają 2,69 dolara dziennie; minimum dla
małżeństwa emerytów wynosi 2,25 dolara na osobę.
W nieco lepszej sytuacji niż rodziny emeryckie są rodziny
pracownicze, dla których określono wyższe minimum egzystencji
wynoszące dla rodziny dwuosobowej 579,8 zł (dane z czerwca 2001 r.).
Na podobnym poziomie, w przeliczeniu na jedną osobę, określono
minimum socjalne dla rodziny trzyosobowej (z małym dzieckiem) -
893,8 zł i dla rodziny czteroosobowej (jedno dziecko małe, drugie
duże) - 1223,3 zł. Według danych IPiSS w roku 1999 poniżej minimum
egzystencji żyło ok. 6,9 proc. Polaków. W 2000 r. liczba ta szybko
wzrosła do 8 proc.
Zakładając, że w przybliżeniu w Polsce żyje około 39 mln osób, to
jasno wychodzi, że w roku 2000 więcej niż 3 mln Polaków żyło poniżej
minimum egzystencji - czyli
za 2 dolary dziennie lub mniej.
W XXI wiek spora część naszego narodu wkroczyła więc na tym samym
poziomie życia, co mieszkańcy Afganistanu, Bangladeszu czy Somalii.
Ale prawda jest gorsza. Siła nabywcza 2 dolarów w Polsce jest
znacznie niższa niż 2 dolarów w Afganistanie. Afgańczyk z dwoma
dolarami jest w praktyce bogatszy od Polaka z dwoma dolarami.
Pewnie mieszkańcy Unii Europejskiej już się cieszą, że przyjmą do
siebie tak zdolny i zamożny kraj jak Polska. Będzie to dla nich
wielki krok ku globalizacji. Wraz z Polską w Unii znajdzie się ładny
kawał Afryki i ubogich peryferii Azji.
Autor : Dariusz Ciepiela




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Żeby życie miało smaczek
Pedziom zawsze wiatr w oczy, ale tym razem homofoby trzęsą dupami ze
strachu.
Rada znanej ze swojej tolerancji Warszawy odmówiła dofinansowania 10
tysiącami złotówek programu walki z AIDS wśród męskich prostytutek.
Dlaczego? Bo kurewstwa w stolicy nie ma? Nie. Jest jak najbardziej,
ale program uroiły sobie lesby i pedzie z "Lambdy", homoorganizacji.
O wstrzymanie szmalu dla pedałów wnioskowała radna (niegdyś
posłanka) Joanna Fabisiak, szefowa komisji pomocy społecznej i
przeciwdziałania patologiom RW. Z dbałości o heteroseksualizm w
prostytucji. Oto argumentacja Fabisiak: "Stawiałam wniosek, by te
pieniądze zatrzymać. Rodziło się podejrzenie, że młode męskie i
damskie prostytutki jako osoby o nieukształtowanej osobowości i
żądne nowości mogą poddać się oddziaływaniu gejów i lesbijek.
Argumentacja, że tylko geje i lesbijki mogą dotrzeć do tego
środowiska mnie nie przekonuje. To zadanie może przejąć Polskie
Towarzystwo Psychologiczne. Teraz jest taka moda na homoseksualizm,
że niedługo trzeba się będzie wstydzić swojej orientacji".
Wzruszyła mnie Fabisiak do łez. Nie kumam, jak można wstydzić się
swojej wrodzonej seksualnej orientacji. To tak jak gdyby wstydzić
się bycia praworęcznym albo mańkutem. No chyba że ktoś jest
wątpiący, tj. homoniepewny. Żeby Fabisiak nie musiała się dłużej
wstydzić ani jej mąż, ani inni, przygotowałam HOMOTEST.
We wczesnym dzieciństwie:
1. Grałeś w gumę i marzyłeś o lalce Barbie.
2. Pani od biologii opowiadałeś obleśne dowcipy. Na
wycieczkach klasowych do butelki po oranżadzie wlewałeś
babcine wino.
3. Wolałbyś zapomnieć o dzieciństwie. W szkole regularnie
dostawałeś w palnik.

Twoja matka:
1. W liceum wmawiałeś jej, że twojego kumpla Franka starzy
wyrzucili z domu. Matka naiwnie pozwalała mu u ciebie nocować.
2. Miała fajne cycki, ale tyłek fajniejszy miał wujek Bogdan.
3. Lała cię kablem albo mokrą szmatą za byle gówno, kazała
froterować podłogę na ful połysk.

Twoja żona:
1. Tfu! Nie masz ślubnej w ogóle albo ciągle szokuje cię, że
nie ma penisa.
2. Od 5 lat co wieczór próbujesz namówić ją na trójkącik z
twoim kumplem Włodkiem.
3. Ma maniery konkwistadora, ciepło Tysona i wrażliwość Pol
Pota.
Po domu nosisz najczęściej:
1. Stringi w panterkę albo nic.
2. Bokserki z Kaczorem Donaldem.
3. Kalesony i dziurawe kapcie.

W brydża najchętniej:
1. Grywasz z Józkiem.
2. Z chłopakami z roboty albo sąsiadką z klatki obok.
3. Nie grywasz. Grywa żona, ale ty wtedy akurat robisz pranie.

Do kościoła:
1. Nie chodzisz, ale ten młody ksiądz to owszem, owszem...
2. Wpadasz czasem na lufę do proboszcza.
3. Nie chodzisz, bo nie masz czasu. Wysyłasz na mszę smarkacza
z dyktafonem ze strachu przed starą i teściową.

Prezerwatywy:
1. Używasz tylko tych najbardziej nawazelinowanych.
2. Uwielbiasz te o smaku koniaku albo szkockiej.
3. Co to?

Twoja robota:
1. Nie musisz pracować. Masz hojnych kumpli.
2. Pretekst, żeby zaliczyć z kumplami banię albo przelecieć
nową koleżankę żony.
3. Jest chałupnicza
skręcasz długopisy i prowadzisz
gospodarstwo domowe.

Ważysz:
1. Masz niedowagę, ale to jest w modzie.
2. Niby masz wagę idealną, ale na dupie cellulitis.
3. Za dużo. Przez mielone własnej roboty.

Gianni Versace:
1. Twój ulubiony projektant od szmat.
2. Zazdrosny pedał strzelił mu w łeb. Dlatego zawsze lepiej
mieć zaobrączkowaną starą dla niepoznaki.
3. Znasz gościa. Robi fajne zastawy obiadowe.

WYNIKI:
4 Jeśli najczęściej wybrałeś odpowiedzi z nr 1, to: Bankowo jesteś
homo. Pakuj torbę i spieprzaj z tego kraju, bo wezmą cię za pedofila
i wsadzą do ciupy. Broń Boże nie uświadamiaj rodziny. Ojciec mógłby
cię zabić.
4 No chyba że wybrałeś głównie 2, to wtedy:Jesteś tylko biseksem i
do tego alkoholikiem. Masz więc akceptowane powszechnie alibi. Z tak
poukładanym życiorysem masz jak w grze komputerowej
ze 3 życia.
4 Bo jeśli zakreślałeś głównie nr 3, to:Jesteś przydeptanym przez
swoją starą pantoflem. Masz przesrane bardziej niż niejeden pedał.
Ale nie pękaj
może ją przeżyjesz.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Wieczorek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rozkrok Dworaka
Jak długo prawica będzie lubić nowego prezesa publicznej telewizji?
Na korytarzach kompleksu gmachów przy Woronicza trwa nerwówa. Każdy
nowy prezes to zwolnienia niemiłych mu koterii. Ale jak zwalniają,
to znaczy, że będą przyjmować. Trwają już przygotowania jeszcze
ponoć rządzącej koalicji do monitorowania działań nowego prezesa.
Człowieka prawicy
do chwili wyboru członka Platformy
Obywatelskiej.
Prezes Jan Dworak uruchomi ruchy kadrowe, ale nie one będą
najważniejsze dla przyszłości publicznej telewizji. Przed prezesem
cztery próby, które dowiodą, czy będzie on działał w interesie
nowego miejsca pracy i przy okazji państwa polskiego, czy stanie się
tylko zakładnikiem swej koterii zawodowo-politycznej?
W Sejmie trwa ucieranie ustawy o radiofonii i telewizji. Projekt
rządowy atakuje opozycja, zwłaszcza Platforma Obywatelska, partia
prezesa Dworaka. Za to, że rząd próbuje wzmocnić finansową pozycję
telewizji publicznej. Chociaż nadal nie rozstrzygnięto spraw dla TVP
S.A. podstawowych: skutecznego sposobu ściągania abonamentu
radiowo-telewizyjnego, prawa do uruchomienia kanałów tematycznych,
prawa własności TVP S.A. do telewizyjnych archiwów, to Platformersi
robią wszystko, aby ustawę uwalić. Bo są związani z telewizjami
komercyjnymi: TVN i Polsatem. Dla tych telewizji oddanie TVP S.A.
archiwów popeerelowskiej telewizji to konieczność opłat za każdy
wykorzystany materiał. Abonament i kanały tematyczne to kolejne
wzmocnienie kasy TVP S.A. Czy teraz posłowie PO i PiS zaczną
wspierać ustawę, bo telewizja publiczna nie jest już "Kwiatkowska"
tylko "Dworakowa"? Do tej pory za warunek swego poparcia uważali
odejście prezesa Kwiatkowskiego. Czy prezes Dworak zacznie lobbować
za rządowym, wzmacniającym jego firmę projektem ustawy?
Wojna mediów prywatnych (telewizji, rozgłośni radiowych i gazet) z
telewizją publiczną nie toczyła się o sprawy ideologiczne,
światopoglądowe czy wypełnianie przez TVP S.A. jej "misji
kulturalno-oświatowej". To pic dla opinii publicznej. Nienawiść
konkurencyjnych mediów do Kwiatkowskiego i jego drużyny wywołała
aktywna, wręcz agresywna działalność Biura Reklamy TVP. Trzy kanały
publicznej w 2003 roku opanowały ponad 43 proc. rynku reklamowego w
kraju. TVN miał wtedy 25,1 proc., a Polsat
26,3 proc. Nawet gdyby
dodać 2,4 proc. związanego z TVN kanału TVN 7 czy 3,3 proc.
związanego z Polsatem kanału TV 4, to i tak publiczna telewizja
dominowała. Nie tylko dominowała; dzięki stosowanym rabatom obniżyła
ceny reklam, co dotkliwie uderzyło w telewizje komercyjne
nieposiadające dodatkowych wpływów z abonamentu. Tego zbicia cen
reklam
wszystkich, bo telewizyjne spowodowały obniżkę również cen
radiowych i prasowych
media komercyjne Kwiatkowskiemu darować nie
mogły i postanowiły go ukatrupić. Jeśli prezes Dworak będzie
kontynuował obecną politykę reklamową, to rychło dotychczasowi
chwalcy go znienawidzą. Jeśli ją złagodzi, czyli odda wpływy stacjom
komercyjnym, zacznie działać na szkodę swej firmy.
Prezes Dworak jest znaczącym prywatnym producentem programów
telewizyjnych. Oczywiście zaraz po nominacji ogłosił, że sprzedaje
udziały w kierowanej przez siebie firmie producenckiej, ale każdy
znający rynek medialny w Polsce wie, że ważniejsze od udziałów są
znajomości, koneksje. Jeśli Dworak będzie kontynuował wojnę
reklamowo-cenową z telewizjami prywatnymi, to "jego" firma czy firmy
nie będą miały zleceń z konkurencyjnych telewizji komercyjnych.
Jeśli "jego" firmy dostaną zlecenia z publicznej, to padnie
podejrzenie o prywatę. Zakotłuje się w krajowym grajdole medialnym.
Prezes Jan Dworak był w poprzedniej kadencji Sejmu RP członkiem Rady
Programowej TVP S.A. mianowanym przez Sejm z rekomendacji prawicy.
Był członkiem aktywnym. Krytykował olewającego Radę prezesa
Kwiatkowskiego głosząc, że Rada Programowa jest trzecim po Radzie
Nadzorczej i Zarządzie TVP S.A. organem spółki. Postulował nawet,
żeby na gmachu głównym TVP S.A. zawiesić szyld Rady Programowej.
Teraz w Radzie Programowej rządząca koalicja ma przewagę. Czy prezes
Dworak spełni postulaty członka Rady Dworaka? Nie tylko umieści
szyld, ale i zacznie brać pod uwagę postulaty programowe Rady?
Prezes Dworak jeszcze jako Jan Dworak
producent
podpisał się pod
listem-apelem żądającym lustracji dziennikarzy. Teraz twierdzi, że
nie pamięta o tym. To zrozumiałe, bo prezes TVP S.A. nie może być
radykałem, nie może już na starcie dzielić środowiska
dziennikarskiego.
Prezesa Dworaka komercyjne media centroprawicowe hołubią, bo kończy
on erę skutecznego telewizyjnego menedżera Roberta Kwiatkowskiego.
Ciekawe, kiedy zaczną go obrzydzać, walczyć z konkurentem Dworakiem?
Pewnie dopiero wtedy, gdy wbrew obecnym deklaracjom nowy prezes TVP
S.A. rezygnując z aktywnej polityki finansowej okaże się
likwidatorem publicznej telewizji.
Autor : PIG




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dziś Gdańsk jutro Polska cała
Platforma Obywatelska głosi, że uczyni z Najjaśniejszej raj.
Gdańszczanie już tego doświadczają.
W imieniu Platformy rządy w Gdańsku sprawuje młody, zdolny,
wykształcony, piękny Paweł Adamowicz. Do powszechnych wyborów szedł
z hasłem
"PO stronie Gdańszczan!"
Jego kampanię na wspólnym zdjęciu wspierał Donald Tusk i Maciej
Płażyński.
Adamowicz trzymał w ręku same atuty: doświadczenie samorządowe (w
poprzedniej kadencji był również prezydentem, a w jeszcze
poprzedniej przewodniczącym Rady Miasta), solidne zaplecze
polityczne (na 34 gdańskich radnych 15 jest w klubie Platformy),
idealne kontakty z marszałkiem samorządu wojewódzkiego (też z
Platformy Obywatelskiej), bardzo dobre kontakty z wojewodą (pomimo
że z nadania SLD, wojewoda to człowiek niekonfliktowy), przychylność
miejscowego pasterza abepe Gocłowskiego oraz rzecz może
najważniejszą w tej talii asów
odznaczenie nadane przez papę Jana
Pawła II Pro Ecclesia et Pontifice (Za Kościół i Papieża).
Pomimo tych atutów miasto to obraz nędzy i rozpaczy, o gigantycznym
zadłużeniu bliskim maksymalnemu poziomowi długu określonemu w
ustawie o finansach publicznych.
POprawianie budżetu
Adamowicz został po raz pierwszy prezydentem Gdańska w październiku
1998 r. Wówczas jeszcze z nadania rady miejskiej. Przejął miasto z
zadłużeniem 27,5 proc. w stosunku do dochodów budżetu. W roku 2003
zaplanował zadłużenie miasta na poziomie 58,5 proc. Niebezpiecznie
zbliżył się do dopuszczalnej granicy określonej ustawą (60 proc.).
Aby ją przekroczyć, wystarczy, że dług Gdańska wzrośnie jeszcze o
jakieś 20
25 mln zł. Jak ten chłopak tego dokonał?
oto jest
tajemnica zdolności menedżerskich polityka PO.
Adamowicz planuje nadal zaciągać kredyty. Ogłoszony przez niego
Wielki Plan Inwestycyjny na lata 2004
2008 przewiduje, że aby
zrealizować zawarte tam zamierzenia, potrzeba co najmniej 500 mln zł
kredytu.
Pomysł prezydenta z Platformy Obywatelskiej na gaszenie pożaru w
budżecie miejskim nie jest skomplikowany: sprzedać wszystko, co się
da, aby odsunąć granicę dopuszczonego ustawą zadłużenia i zyskać
możliwość zaciągnięcia kolejnych kredytów i pożyczek. Polityka dosyć
obłędna.
Budżet miejski ma uratować sprzedanie Niemcom Gdańskiego
Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej, które dostarcza większości
gdańszczan ciepłą wodę. To największa sprzedaż miejska. W roku 2002
Adamowicz wprowadził do dochodów budżetu na następny rok wpływy ze
sprzedaży GPEC w wysokości 184 mln zł. Nie wiedząc jeszcze, czy w
ogóle uda mu się tę firmę sprzedać! Radni klepnęli to w 2003 r.
Teraz wszyscy z gdańskiej Platformy modlą się, aby Janik jako
minister spraw wewnętrznych i administracji podpisał się pod tym
dilem. Bo będzie krach budżetu.
Jedno, co pewne, to to, że jeśli Adamowiczowi i gdańskiej Platformie
Obywatelskiej sprawa się sypnie, winni będą czerwoni. Bo Janik za
długo zwlekał z podpisem. To zresztą jeden z ogólniejszych
piarowskich pomysłów Platformy: gdy nie ma pomysłów na skuteczną
politykę
zawsze winny jest czerwony.
Przy okazji sprzedaży GPEC niemieckiej spółce podniósł się krzyk, że
to zdrada. Moim zdaniem lepiej się stało, że coś trafi w ręce
podobnej do GPEC firmy komunalnej z Lipska, niż miałoby dalej
pozostawać w rękach Adamowicza. Jego zarządy tylko zdołowały firmę.
Za jego kadencji jedna z najważniejszych komunalnych spółek notowała
rok w rok straty (skumulowana strata w GPEC po czterech latach
prezydentury Adamowicza wyniosła 83 mln zł). Jeden z jego
politycznych przyjaciół pobierał tam pensyjkę za "konsultacje", a
nawet nie bywał; drugi
wiceprezydent Jerzy G. z Adamowiczowego
zarządu z lat 1999
2002
ma zarzuty prokuratorskie za brak
właścicielskiego nadzoru nad spółką. Na marginesie dodajmy, że
pomimo tych zarzutów nadal jest z nadania Pawła Adamowicza członkiem
Rady Nadzorczej Portu Lotniczego im. Lecha Wałęsy w Gdańsku. Nadzór
nad samolotami pewnie lepiej mu idzie niż nad ciepłą wodą.
Taką wielką spółkę jak GPEC Gdańsk ma tylko jedną. Zaczyna więc
wyprzedawać drobnicę. Właśnie wytypowano do zamknięcia 32 szkoły i
przedszkola, aby móc sprzedać co bardziej atrakcyjne działki i
budynki.
POczątek krachu
W tym samym czasie nakłady inwestycyjne w mieście przyjęły kierunek
odwrotny
spadały. Gdy w 1998 r. na inwestycje zaplanowano 30 proc.
budżetu, to w 2003 r. już tylko 14,5 proc. A to, co rozgrzebano

najważniejsze dwie budowy drogowe (Trasa W-Z, dojazd do obwodnicy
przez ul. Słowackiego)
nadal stoi rozgrzebane.
Ogłoszony przez Adamowicza Wielki Plan Inwestycyjny 2004
2008
(wszystko wielką literą) zakłada budowę wielkiej hali
widowiskowo-sportowej na 10 tys. miejsc za 150 mln zł (z
infrastrukturą będzie to ok. 300 mln zł). Pobliska Gdynia rozpoczęła
właśnie budowę hali na 4 tys. miejsc. W nieodległej Bydgoszczy jest
nowa hala na 6 tys. miejsc. Sport w Gdańsku leży na łopatkach. Nie
ma ani jednej drużyny w I lidze potrzebującej takiej hali.
Adamowicz dostał 600 tys. euro grantu z Unii Europejskiej na poprawę
wiarygodności kredytowej i gospodarczej miasta. W uzasadnieniu
uchwały Rady Miasta Gdańska o przyjęciu Wielkiego Planu
Inwestycyjnego jest napisane, że WPI to najważniejsza część tego
poprawiania. Plan jest gruby, kolorowy, ładnie wydany. Brakuje w nim
tylko przyrównania zamierzeń finansowych tego Wielkiego Inwestowania
do strategii budżetowej miasta.
Spada dynamika rozwoju przedsiębiorczości. W pierwszej kadencji
prezydenta z Platformy Obywatelskiej (1998
2002) odnotowano wzrost
liczby osób bez pracy w Gdańsku o ponad 22 tysiące (rok 1998
4335,
rok 2002
26 579), czyli bezrobocie wzrosło o 513 proc.! W latach
1995
1998 na jedną ofertę pracy przypadało od 16 do 22 bezrobotnych.
W roku 2002
już 150. W 2003 r. w kraju stopa bezrobocia spadła o
0,5 proc.; w Gdańsku tylko o 0,2 proc. Gdy Adamowicz kończył swoją
pierwszą prezydencką kadencję, wydał raport z podsumowaniem
prezydentury. Bezrobociu nie poświęcił w nim ani jednego zdania,
tymczasem tak wielki jego wzrost jest wyjątkowy w kraju.
W roku 1998 zarejestrowano 10 468 osób korzystających w różnej
formie z pomocy społecznej. W 2002
12 991 takich osób. W 1998 r.
zarejestrowano 25 518 przestępstw. W 2002 r.
33 066.
Mieszkańcy Gdańska są coraz biedniejsi. Gdańsk za rządów Adamowicza
przeżywa społeczno-gospodarczy dramat. Jeśli te tendencje utrzymają
się, będzie to oznaczało nie tylko gospodarczy, ale społeczny krach
miasta.
Choć w tej beznadziei był element pozytywny. Gdańskiej Platformie
udała się parada w Warszawie pod kolumną króla Zygmunta w połowie
października 2003 r. Było dużo pary, dużo gwizdków. Warszawa ma
kochać Platformę. A Polska ma Platformęwynieść do władzy. POmyślcie
o Gdańsku.
Cały prezydent
Kto nie ma szczęścia w finansach, ten ma szczęście w miłości.
Prezydent Adamowicz ożenił się w 1999 r. z panną nie tylko
uroczą, ale i rezolutną. Panna Magdalena wniosła prezydentowi
w posagu swój urok oraz przydzielony przez gminę strych i
zezwolenie na jego przebudowę. Panna
mieszkanka Słupska

miała nie tylko tyle rezolutności, aby krótko przed ślubem z
narzeczonym-prezydentem wyszukać pusty strych w jednym z
najbardziej atrakcyjnych miejsc w Gdańsku, na Starym Mieście,
ale aby wyszukać go w budynku, w którym większościowym
udziałowcem wspólnoty mieszkaniowej była gmina. A gmina nie
widziała powodu, aby odmówić pannie narzeczonej zgody na
przydział strychu i zezwolenia na przebudowę. Gdy już oboje
się pobrali i wspólnie zakończyli przebudowę, gminni urzędnicy
wydali zgodę, aby małżeństwo sobie ten wyremontowany strych
kupiło na własność. W ten sposób w krótkim czasie panna ze
Słupska zyskała męża i duże mieszkanie (ok. 80 mkw.) w centrum
Gdańska, a prezydent

rzutką żonę i duże mieszkanie. Szczęście dwojga, choć lokal
tylko jeden. Nie wszyscy z kolejki po przydział mieszkania
komunalnego (czyli jakieś 4 tysiące osób) mają tyle szczęścia,
co pani Adamowiczowa. Dodajmy, że sam prezydent nie podpisywał
niczego w sprawie swojej narzeczonej ani pewnie nawet nie
wiedział, że ona ten strych... To urzędnicy pana prezydenta
okazali się tacy przychylni. Napisał o tej historii związany z
lewicą "Głos Wybrzeża". A jego naczelny Marek Formela
poinformował dodatkowo, że kilka osób lobbowało u niego, aby
zaniechał publikacji. Żadna inna gazeta trójmiejska nawet się
nie zająknęła, choć temat wydawał się interesujący, jak to
sobie ludzie w życiu radzą. Widocznie gazety wolą historie,
które się smutno kończą. Dziwić natomiast może milczenie w tej
sprawie Donalda Tuska, który jest bardzo pryncypialny w
tropieniu podobnych niedociągnięć.
* * *

Jedną z pierwszych decyzji wybranej w 2002 r. Rady Miasta
Gdańska było ustanowienie dla prezydenta dodatku specjalnego
do pensji. Od razu dano mu dodatek w maksymalnej wysokości 3,5
tys. zł. Na zachętę
aby miał siły i chęci. Dodatek dano na
rok. Na początku listopada 2003 r. sprawa dodatku dla
prezydenta wróciła. Choć można już było podsumować jego roczną
kadencję dla miasta niekorzystną, dodatek
znowu w
maksymalnej wysokości
został prezydentowi przyznany. Co to
znaczy mieć większość w radzie. Przewodniczący klubu radnych
Platformy Obywatelskiej Wiesław Kamiński w taki oto w zabawny
sposób dziennikarce "Głosu Wybrzeża" tłumaczył przyznanie
dodatku: W różnych zakładach pracy są dodatki za warunki pracy
szkodliwe dla zdrowia, a prezydent Gdańska pracuje w warunkach
szkodliwych, ma dużo zajęć, rzadko widuje się z rodziną.
"Głos" skomentował to wówczas, że choć prezydent ma z domu do
pracy kilkaset metrów, to jednak te ciągłe bankiety, wizyty,
podpisywanie listów intencyjnych, przecinanie wstęg i męczące
podróże zagraniczne powodują takie rozluźnienie więzi
rodzinnych, że nie tylko dodatek mu się należy, ale i tytuł
Gdańskiego Odyseusza.


Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miliard w rozumie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gangsterzy z psich marzeń
Parę dni temu pogwarzyliśmy sobie niespiesznie z międzynarodowymi
gangsterami, albowiem spotykanie się z bandytami o szerszym niż
polski rodowodzie ożywia ciało i umysł. Nawet zaryzykowalibyśmy
stwierdzenie, że byliśmy ożywieni wyjątkowo, ponieważ przed
spotkaniem nakarmiliśmy się lekturą prasy ogólnopolskiej i lokalnej,
z której niezbicie wynikało, że to stra- szni ludzie i tylko dzięki
wytężonej pracy polskich organów ścigania ich zbrodnicza działalność
została przerwana.
Odtworzyliśmy krok po kroku przestępczą drogę naszych rozmówców i
teraz możemy głosić sławę i chwałę naszych policjantów oraz
prokuratorów.
* * *
Mohamad A. przyjechał do Polski w 1990 r. by pożywić się naszymi
pieniędzmi. W 2000 r. postanowił robić interesy w Mikołajkach.
Wydzierżawił knajpę, nazwał ją "Alladyn" i rozkręcił biznes. Do
prowadzenia knajpy potrzeba: pomieszczenia, stolików, produktów do
robienia żarcia, szkła i tego, co w szkle. To na początek.
Potem
jak każe polskie doświadczenie
należy zatrudnić facetów o
gabarytach szafy trzydrzwiowej, by przekonywali naszych wesołych po
wódzie obywateli, że nieprawdziwe jest przekonanie, iż po flaszce
albo paru piwach nikt w Mikołajkach i okolicach nie jest w stanie im
podskoczyć. Mohamad A. zatrudnił ochroniarzy. Widzieliśmy ich na
własne oczy i zaświadczamy niniejszym, że są to ludzie, którzy nie
mogą korzystać z budek telefonicznych, bo się w nich nie mieszczą.
Razem Mohamad A. zebrał w swojej knajpie 7 osób, w tym kucharza i
barmana. Kobiet nie liczymy.
W grudniu ochrona Mohamada A. złapała w domku "Złoty Widok" (który
to domek wynajmował i remontował) grupę ośmiu młodych osób płci
obojga, które urządziły sobie w nim imprezę.
Impreza była zakrapiana obficie. W ramach rozrywki młódź zdemolowała
chałupę do gołych ścian. Nadmienić warto, że nikt ich do tego domku
nie zapraszał, a mó-wiąc wprost
włamali się. Ochrona poj-
mała uczestników bez trudu, albowiem będąc na kacu nie mieli sił
stawiać oporu. Panowie z ochrony natrzaskali niektórych po pyskach i
obcięli im włosy.
Zawiadomiono właściciela domku, czyli Mohamada A., który po
przybyciu był nieco zdenerwowany, nie zgłosił jednak demolki i
włamania policji, lecz wezwał rodziców i poprzestał na przyjęciu
obietnicy, że balowicze następnego dnia pomogą w uprzątaniu
pobojowiska. I wypuścił. Na miejscu była wprawdzie policja, ale nie
podjęła interwencji, skoro nikt nie zgłaszał ani włamania, ani
pobicia. Łysa i obita młódź opuściła lokal, na odchodne zabierając
ze sobą niedopitą zgrzewkę piwa. Następnego dnia młodzi ludzie
przyszli pomagać w sprzątaniu i na tym incydent wydawał się
zakończony. Nic podobnego!
Było jeszcze jedno zdarzenie, którema niewątpliwe znaczenie dla tego
opowiadania. W "Alladynie" wyproszono na zewnątrz gościa, który
przyniósł własny alkohol. Wyproszony oznajmił na świeżym powietrzu,
iż nie będzie sobie brudził rąk, ale jego brat do niedawna więzień
przy pomocy swoich więziennych znajomości wyrówna rachunki i
uszczerbek na honorze. Nie czekając na realizację obietnic dwóch
ochroniarzy podjechało przed dom oswobodzonego klienta zakładu
karnego i oznajmiło, że nie życzą sobie żadnych awantur. Wystarczyło
na tych dużych dżentelmenów popatrzeć, by zrozumieć że jakby co, to
sobie poradzą.
* * *
Pod koniec stycznia 2001 r. Mohamad A. i Robert Z. zostali
aresztowani przez policję z Mrągowa. Kilka dni później wyprowadzono
ich z aresztu i sfilmowano, jak są wleczeni do suk przez brygadę
antyterrorystyczną w pełnym oporządzeniu, rzucani są na glebę po
czym sprawnie skuwani kajdankami. Sprawiało to wrażenie, że policja
naprawdę ujęła barrrrdzo niebezpiecznych bandytów. Widowisko to
zainscenizowano dla potrzeb telewizji i prasy. Cel został
osiągnięty. Media doniosły o oszałamiającym sukcesie mrągowskiej
policji i Prokuratury Okręgowej w Suwałkach. Na pierwszych stronach
zamieściła stosowne fotografie, żeby wszyscy w okolicach wiedzieli,
jakich mają odważnych stróżów prawa. Następnie służby prasowe
prokuratury i policji do-starczyły mediom dokładnych informacji o
pojmanych bandytach.
Z artykułów prasowych wynika obraz następujący: policja i
prokuratura rozbiły zorganizowany międzynarodowy gang przestępców.
Gang ten terroryzował Mikołajki. U bandytów znaleziono narkotyki.
Bandyci planowali ściąganie haraczy od restauratorów, kradzieże
samochodów i luksusowych jachtów. Werbowali swoich żołnierzy bijąc
młodych ludzi, wywożąc do lasu i strasząc śmiercią, jeśli nie zgodzą
się służyć Arabowi. A w ogóle ten międzynarodowy gang to była odnoga
gangu pruszkowskiego. Uprowadzali do lasu, torturowali i strzygli.
Jednego z bandziorów złapano po kilku miesiącach ukrywania się, choć
był studentem, więc powinien umieć skutecznie chować się przed
policją. Ten student miał światowe znajomości. Ogólnie trzeba
powiedzieć, że policja z Olsztyna i okolic odniosła ogromny sukces,
bo zamknęła bandę terrorystów i łobuzów. Mówiąc szczerze to nie była
tylko zorganizowana banda. Była to także ośmiornica, mikołajkowy
gang, syryjskie Mikołajki, sześciu z "Alladyna". To cytaty z
gazetowych tytułów, żeby była jasność.
* * *
Mohamad A. przesiedział w areszcie 11 miesięcy, bo prokurator uznał,
że tak groźnego międzynarodowego przestępcę należy zamknąć i nie
wypuszczać.
Przed sądem wielki sukces policji i prokuratury karlał.

To prawda, znaleziono narkotyki w wyniku rewizji w domach i
knajpie. Było tego kilka porcji składających się na 1,2 grama
marihuany o wartości 23,8 zł, 5 tabletek ekstazy o wartości 200 zł
oraz parę porcji amfetaminy ważących w sumie 0,82 grama.

W sądzie młodzi ludzie pobici w "Złotym Widoku" potwierdzili fakt
bicia ich i strzyżenia. Nie mieli o to pretensji, a nawet
stwierdzili, że im się należało. Powtórzyli to też tygodnikowi
"NIE", opisując całe wydarzenie.

Rekrutowanie przez międzynarodowy gang arabsko-polski "żołnierzy"
w taki sposób, że potencjalnych zbirów bito i straszono śmiercią,
jest barwną i robiącą wrażenie opowieścią, ale trzeba być idiotą,
żeby w ten sposób dobierać sobie współpracowników do przestępczej
działalności. Lojalność takich ludzi jest żadna.

Studenta
okrutnego bandytę
złapano po miesiącach ukrywania
się... na uczelni, bo normalnie chodził na zajęcia i dopiero
efektowna akcja policji polegająca na wywleczeniu go z zajęć,
rzuceniu na glebę i skuciu położyła kres ucieczce przed organami
ścigania.

Mohamad A. stał bez wątpienia na czele zorganizowanej grupy,
albowiem jego barman, ochroniarze i kucharz podlegali Syryjczykowi i
zwracali się do niego "szefie".

Intrygujący wątek tworzenia przez Mohamada A. delegatury Pruszkowa
na Mazurach nie został potwierdzony w akcie oskarżenia, czyli był
wymysłem.

Informacja o tym, że bandyci mieli zająć się w przyszłości
ściąganiem haraczy, rozprowadzaniem ogromnych ilości narkotyków i
kradzieżami luksusowych jachtów oraz samochodów jest tyle samo
warta, co opowieść, że od jutra mam zamiar zjadać na śniadanie
4-letnie dziewczynki.

Prokuratorowi zostało dwóch świadków: braci P., z czego obaj nie
stawiają się przed obliczem sądu, ponieważ opuścili kraj, być może
dlatego, że jeden z nich jest poszukiwany listem gończym.
Po drugiej rozprawie w grudniu 2001 r. sąd wypuścił oskarżonego
Syryjczyka z aresztu.
* * *
W podsumowaniu chciałbym stwierdzić: jeżeli wymiar sprawiedliwości
uzna, że oskarżeni są winni pobicia czy czego tam, to oczywiście
niech ich skaże zgodnie z paragrafem. Natomiast mamy prośbę do
prokuratury i policji, żeby się nie ośmieszały nadymając do granic
możliwości zwykłą, prowadzoną przez siebie sprawą. Zagonienie w
jedno miejsce dziennikarzy i karmienie ich wymyślonymi historiami o
zorganizowanej przestępczości międzynarodowej dobrze świadczy o
umiejętnej autoreklamie, ale o niczym więcej.
Arab będący rezydentem Pruszkowa, trzymający żelazną ręką całe
miasteczko przy pomocy pięciu ludzi
brzmi to cudnie, ale
nieprawdopodobnie. Fingowanie przy pomocy brygady
antyterrorystycznej zdecydowanej akcji zatrzymania groźnych bandytów
kilka dni po faktycznym aresztowaniu po to tylko, by nagrać to dla
potrzeb telewizji, pozwala przypuszczać, że jeżeli policja i
prokuratura z tamtych rejonów zawsze tak umiejętnie się reklamuje,
to już niedługo usłyszymy, że zatrzymano w Suwałkach kobietę w 8.
miesiącu ciąży, albowiem planuje urodzić szefa afgańskiej
partyzantki.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Radny Zbigniew R. z Pleszewa zgłosił oficjalną interpelację w
sprawie wyglądu urzędniczek pleszewskiego starostwa. Twierdzi, że
urzędniczki wyglądają na zaniedbane. Proponuje, by pokryły swe lica
delikatnym makijażem. Odpowiedzi panu radnemu udzielił sekretarz
powiatu, który przyznał, że nie wie, co odpowiedzieć.
Przed sądem w Kaliszu stanął 32-letni mężczyzna oskarżony o pobicie
metalową rurką prostytutki. Mężczyzna broni się stwierdzeniem, że
prostytutka nie spełniła jego oczekiwań, zażądał więc od niej zwrotu
pieniędzy.
W Szczecinie na ul. Karpackiej dwaj złodzieje podjęli próbę
kradzieży przewodów linii wysokiego napięcia. Policja ujawniła, że z
ustaleniem ich personaliów nie będzie problemu. Jeden z nich
uciekając zgubił szkolny tornister.
Dwaj bracia z Głubczyc pobili i porwali mężczyznę. Potem ciągnęli go
na linie za samochodem. Wszystko po to, by odzyskać 400 zł długu.
Edward C., właściciel gospodarstwa w Modlniczce koło Krakowa, jadł
psy. Skład jego jadłospisu potwierdziły zarządzone przez inspektorów
Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami badania
laboratoryjne. Przypadek Edwarda C. nie jest wyjątkiem. Takich
sytuacji w wioskach wokół Krakowa zdarza się więcej
uspokajają
opinię publiczną inspektorzy.
Na drodze krajowej koło Przemyśla policja zauważyła zaprzęg konny.
Na koźle spał pijany 43-letni mieszkaniec Krasiczyna. Policjanci
pomogli dzielnemu koniowi wydostać się z korka i przy okazji
obudzili woźnicę. Po obudzeniu miał pretensje
przede wszystkim do
konia.
W jednym z komisariatów policji w Białymstoku od ponad pół roku
komendant nie może znaleźć akt głównych sprawy karnej dotyczącej
fałszowania dokumentów. Do poszukiwań komendant zatrudnił nawet
różdżkarza. Bezskutecznie.
W Czarnym przy ul. Leśnej obrabowano siedem altanek na działkach.
Policja szybko odnalazła rabusia
28-letniego Adama K. Spał pijany
na jednej z sąsiednich działek i miał ręce skute kajdankami, które
ukradł w jednej z altanek. Nie miał kluczyka, nie mógł więc ich
zdjąć. Przy zatrzymaniu pomogli mu w tym policjanci. Byli taktowni i
nie pytali, dlaczego sam
nałożył sobie kajdanki.
Pana Piotra P., asystenta i doradcę Konrada R., przewodniczącego
Sejmiku Województwa Lubelskiego zatrzymała w Zamościu policja. Pan
Piotr, doradca ds. kultury i sportu, jest podejrzany o zgwałcenie
pracownicy poczty w Zamościu i o groźby wobec niej. Piotr P. to
osoba znana, ale organom ścigania. Na początku lat 90. miał sprawę w
sądzie o groźby karalne. W 2001 r. zagroził pobiciem warszawskiemu
adwokatowi. Sąd uznał P. za winnego, ale warunkowo umorzył
postępowanie.
Kwitnie życie polityczne w Turku. Wieloletni współpracownik, a
następnie adwersarz pana posła Mirosława Marczewskiego, były
wiceburmistrz Tadeusz Czerwiński założył tam Stowarzyszenie Osób
Nękanych i Represjonowanych przez posła Mirosława Marczewskiego.
Zamieścił ogłoszenia w prasie. Pan poseł odpowiedział zawiadomieniem
o popełnieniu przestępstwa.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przyjaciele z Partii Boga
KORESPONDENCJA Z LIBANU
Liban
który w Polsce jawi się jako kwintesencja islamskiego
terrorystycznego piekła
jest krajem nad podziw stabilnym i
spokojnym. Tutejsze wcielenie zła Hezbollah
w Polsce nieodróżniany
od Hamasu czy Męczenników Al Aksy
jest regularną (i regularnie
zbrojną) partią polityczną posiadającą ok. 10-procentową
reprezentację w libańskim parlamencie.
Posiada także kolosalne wpływy w terenie. Jadąc żyzną doliną Beeka
łacno można natknąć się na uzbrojony w długą broń patrol Hezbollahu,
który potowarzyszy twojemu samochodowi przez kilka kilometrów
ot,
żeby zaznaczyć swoją obecność.
Oficjalnie Hezbollah jest przez rząd libański uznawany za ruch oporu
przeciw izraelskiej okupacji, ale jego wpływy sięgają znacznie dalej
niż ten skrawek południa kraju, gdzie jeszcze są jakieś izraelskie
wojska. Z Izraelem Hezbollah prowadzi takie na przykład pogodne gry
wojenne. Piloci izraelskich myśliwców zabawiają się przekraczaniem
bariery dźwięku w libańskiej przestrzeni powietrznej. W odpowiedzi
Hezbollah wali do nich z dział przeciwlotniczych.
Wiadomo oczywiście, iż nie dysponuje działami, które mogą trafić w
samolot poruszający się z szybkością ponaddźwiękową, ale pociski
spadają, trzeba trafu, na żyzną żydowską ziemię i czasem zdarza się,
że jebną w jakąś osadę. Na izraelskie protesty strona libańska
odpowiada: "Jakbyście nie naruszali naszej przestrzeni powietrznej,
to byśmy nie musieli się ostrzeliwać. A gdzieś te pociski muszą
spadać".
Mimo obecności żołnierzy z kałachami na ulicach
a może właśnie
dzięki niej
kraj jest spokojny i bezpieczny. W ciągu 10 lat od
zakończenia wojny odbudowano jakieś 70 proc. Bejrutu. Dzielnice
chrześcijańskie przed muzułmańskimi naturalnie, ale i tak tempo jest
niezłe. Nic się nie wali na głowę, a w jezdniach nie straszą leje po
bombach.
Saddam, sługus Georgeła
Jest natomiast jeden obszar, w którym Libańczycy wydają się być
najradykalniejszymi ludźmi w regionie. To stosunek do wojny z
Irakiem i Saddama. Panuje tu powszechne przekonanie, iż Saddam jest
i pozostaje agentem CIA i że to, iż Amerykanie "nie mogą" go złapać,
wcale nie stanowi przypadku, podobnie jak to, że tak wielkie i
wprost stworzone do wojny partyzanckiej miasto jak Bagdad broniło
się krócej niż trwa zachód słońca. Duża grupa libańskich bojowników
wyruszyła zresztą do Iraku, aby bronić braci przed kapitalistyczną
agresją i wróciła dość szybko w poczuciu, że wcale nie była dobrze
widziana. Niektórzy opowiadali nawet, iż armia iracka przywitała ich
strzałami. Absurdalna historia? Może. Ale przypomnijcie sobie szybki
i cichy powrót "żywych tarcz", czyli europejskich antyglobalistów,
którzy chcieli własnymi ciałami bronić Irakijczyków przed
amerykańskim najazdem.
Dlaczego sami Irakijczycy tego nie widzą? W Libanie odpowiadają: bo
absurdy amerykańskiej stabilizacji sprawiają, że życie za Saddama
jawi się Irakijczykom jako złoty okres spokoju i dobrobytu. Były
wyłączenia prądu
prawda
ale planowe krótkie i ograniczone. Teraz
przerwy w przerwach są rzadkimi niespodziankami. Poziom życia był
kiepski, ale rząd zapewniał podstawowe towary w cenach bardzo
urzędowych. Litr benzyny kosztował poniżej 5 centów, a samochody
były na talony za śmieszne pieniądze. Teraz towarów nie ma, a ceny
muszą zacząć rosnąć, bo
uczciwie mówiąc
były absurdalne.
Za Saddama kradła partia
poza tym było bezpiecznie. Dziś rządzą
gangi, samochody jeżdżą bez tablic i w każdej chwili na ulicy możesz
być wysadzony z wozu, o który nawet nie będziesz się miał jak
upomnieć, skoro nie masz dowodu rejestracyjnego i w ogóle
rejestracji. Przez słabo i nerwowo strzeżone granice przejeżdża
wszystko jak leci. Tutejsze siły porządkowe złożone z różnego
rodzaju wyrzutków i przestępców nie cieszą się poważaniem jako
kolaboranci okupacyjni. Niewiele też mogą zrobić. Amerykanie już
nawet nie próbują pilnować porządku
otoczyli swoje siedziby
6-metrowym murem i wyjeżdżają na zewnątrz jedynie w razie
konieczności, trzymając palce na spustach karabinów przystawionych
do szyb wozów. Podobnie zresztą postępują ostatnio Polacy.
W polskiej ambasadzie w Iraku poczucie zagrożenia narasta, i to
wcale nie w związku ze śmiercią mjr. Kupczyka
przez wiele tygodni
wszyscy na co dzień chodzili tu w kamizelkach kuloodpornych, a
samochody parkowano przodem do wyjazdu, zawsze z kluczykami w
stacyjkach.
Mimo groteskowych rozkazów, które coraz to wydaje cywilny gubernator
Iraku Paul Brener, nikt nie zdaje broni i wszyscy są gotowi do
walki. Szczególnie beznadziejnie sytuacja wygląda na terenach
kurdyjskich, gdzie nikt nawet nie ośmiela się myśleć o rozbrojeniu
Kurdów, bo to by wywołało natychmiastową wojnę domową. W "irackim"
Iraku jest niewiele lepiej. Histeryczni i przeważnie naćpani
amerykańscy żołnierze coraz to w stylu znanym z "Raportu
Mniejszości" wpadają do domów całkiem niewinnych ludzi aresztując i
waląc w mordę, a na widok czegoś niepokojącego strzelają seriami. Do
kompletu Amerykanie wydali oświadczenie adresowane do wszystkich,
kogo to może obchodzić, że nie są w stanie nikomu zapewnić
bezpieczeństwa w Iraku i zarówno biznesmeni, jak i dyplomaci powinni
sobie radzić sami. Dyplomaci nie bardzo mają wyjście, ale biznes po
prostu stąd spieprza, bo interes interesem, ale ludziom życie jest
miłe. W ten sposób opozycja antyamerykańska osiągnęła w Iraku swój
cel. Żadnej
ani gospodarczej, ani politycznej
stabilizacji pod
rządami USA w Iraku nie będzie.
Noga Leszka
I to jest szansa dla Libanu, który
w porównaniu z innymi krajami
regionu
jest państwem bezpiecznym, spokojnym i demokratycznym.
Rządzą tu wprawdzie czynni i emerytowani
generałowie, ale konstytucyjny podział władzy między chrześcijan,
szyitów i sunnitów zapewnia polityczną stabilizację. A oligarchiczna
dziedziczność władzy opartej na rodzinnych fortunach stwarza dobry
klimat dla interesów. To powinna także być szansa dla Polski.
Cóż, kiedy nikomu nie chce się tej szansy wykorzystać. Obrót z
Libanem mamy na humorystycznym poziomie 10 mln dolków. Chętnie
kupowaliby tu
na przykład
polską wieprzowinę, bo w kraju jest
1/3 chrześcijan, a i muzułmanie mało są tu ortodoksyjni. Tymczasem,
mimo świńskiej górki, nikt nie chcejej sprzedawać. LOT odwołał
bezpośrednie połączenia. Na wieść, iż jadę do Bejrutu, znajomi
czynili znak krzyża i życzyli, żebym wróciła cało. Tymczasem w
regionie składającym się z okupowanego Iraku, krwawego Izraela i
wpisanej przez USA na listę państw-terrorystów Syrii, Liban jest
oazą spokoju. I miejscem, gdzie można wsadzić nogę w drzwi na Bliski
Wschód.
Wątpię, żeby 24-godzinna wizyta premiera na to wystarczyła. Zresztą
nie o taką nogę chodzi.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rósł Pierwszy Śledczy Sejmu RP. Jako poseł Rokita został uznany
przez tygodnik "Polityka" najlepszym parlamentarzystą. Jako Jan
Władysław Rokita został uznany przez kolorowy magazyn dla pań "Gala"
za najpiękniejszego Polaka III RP. Jako Maria Rokita otrzymał
propozycję sesji w "Playboyu".
Zbigniew Wassermann
poseł, a nie odczyn
ogłosił, że polskie
służby specjalne "zaczynają układać scenę polityczną atakując braci
Kaczyńskich i równolegle lansując pozytywny wizerunek Jana Rokity
(PO)". Czarę goryczy dla państwa Kaczyńskich przelał werdykt "Gali"
w którym bracia Jarosław i Lech nie zostali uwzględnieni.
Dużo ciepłych słów o państwu Kaczyńskich zeznał przed stołecznym
sądem Janusz Cliff Pineiro świadkujący w procesie FOZZ. Według
Pineiry przekazywał on pieniądze z byłego Funduszu Jarosławowi
Kaczyńskiemu oraz ówczesnemu bliskiemu współpracownikowi Kaczorów
ministrowi Adamowi Glapińskiemu. Kaczory zaprzeczają. Glapiński
milczy.
Regres promili w Sejmie. Posła Józefa Żywca z Samoobrony, który
zginął kierując samochodem i posiadając 2,6 promila alkoholu we
krwi, zastąpi w ławach poselskich Marian Widz. Do niedawna radny
powiatu janowskiego. Zatrzymany ostatnio przez policję za jazdę po
pijaku. Żyje, bo miał tylko 0,7 promila.
Fluorescencja Andrzej Śliwiński żyje, i to jak, bo powodując
wypadek samochodowy nie przekroczył 1 promila. I byłby bezkarny, bo
prokuriewna prokuratura w Elblągu wystąpiła do sądu o warunkowe
umorzenie sprawy. Po interwencji ministra-prokuratora generalnego
Grzegorza Kurczuka okazało się, że postępowanie było tak prowadzone,
aby sprawie łeb ukręcić, a znany biskup-pijaczek dalej miał prawo
jazdy. Wyznaczono nowego prokuratora.
Bez szans była czwórka posłów Samoobrony: Stanisław Dulias,
Zdzisław Jankowski, Zenon Tyma i Zbigniew Witaszek, choć tego
ostatniego można liczyć prawie za dwóch. Zostali wylepperowani przez
Jego Wysokość Przewodniczącego. Od początku kadencji Klub
Parlamentarny Samoobrony skurczył się z 53 do 32 członków. Lepper
postawił na elitarność.
"Daj im Szansę"
tak zwie się stowarzyszenie charytatywne
założone przez radnego Roberta T. w Żorach. Z szansy skorzystał
radny, który wydoił stowarzyszenie na ok. 170 tys. zł. Ponieważ był
radnym PiS, a nie SLD, to media dały mu szansę poprawy, obchodząc
się z aferzystą delikatnie.
Michał Tober, cudowne dziecko rządu Millera, nie jest już
ministrem
rzecznikiem rządu. Premier rzucił go na kulturę. Tam
jako minister ma pilotować nową wersję odrzuconej przez Millera
ustawy o radiofonii i telewizji (patrz str. 4). Gdy premier Miller
dowiedział się, że w kraju nie buduje się autostrad, postanowił
powołać specjalnego pełnomocnika ds. autostrad. Teraz powołał
ministra ds. ustawy. W programie wyborczym SLD nazywało się to
"tanie państwo".
Pewnie wystarczyły korepetycje dobrych fachowych ludzi i poseł
Andrzej Jagiełło nagle przejrzał na oczy. Przypomniał sobie, że
starachowickich bandytów nie "ostrzegał", tylko "przestrzegał przed
dokonaniem czynów nieetycznych". Prokuratura wystąpiła o uchylenie
immunitetu Jagielle i jego szefowi, baronowi świętokrzyskiemu
posłowi Długoszowi.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kakaowy amant
Polscy aktorzy za boga nie chcą grać gejów w telewizyjnych
serialach. Każdego zagram, zaklina się sitcomowy idol, mafiosa,
pijusa, jebakę, mordercę, posła w ostateczności, ale pedała nigdy w
życiu! Bo ludzie nam wierzą. Bo w Polsce ludziom życie telewizyjne
jawi się jako prawdziwe. Wierzą, że przystojny i obdarzony miłym
głosem telewizyjny prezenter jest niezwykle mądry. Bo nie wiedzą lub
nie chcą wiedzieć, że ładnie to on tylko czyta komentarze napisane
przez niewidoczny sztab ludzi. Znajoma aktorka serialowa została
zbluzgana przez panie w mięsnym za to, że w życiu serialowym nie
potrafiła przyrządzić odpowiednio gołąbków dla swego serialowego
narzeczonego. Masz pani, rzucono jej na ladę pakunek z mielonym, z
tego nawet od pani mu posmakuje.
Ludzie w Polsce wierzą, że aktorzy są tacy sami na jawie jak w
serialach, bo nasze gwiazdy serialowe zawsze grają tak samo. Boguś
zawsze gra jak Boguś, niezależnie czy obsadzono go w roli felczera
czy gangstera. Czarek leci Czarkiem, Radek zawsze jest Radkiem, tak
samo Olaf
nigdy nie zagra jak Michał, a Michał nie poleci Olafem.
Dodatkowo w naszych serialach Niemca mieszkającego w Polsce gra
prawdziwy w Polsce mieszkający Niemiec, podobnie jak Anglika

tutejszy Anglik. Nic zatem dziwnego, że puszczalską z serialu
wszyscy porządni w kraju ludzie mają za kurwę, a twardziel
telewizyjny budzi też respekt poza ekranem.
Zawód aktora przez wieki należał do najbardziej podłych, społecznie
poniżanych. W Chinach lepiej było już sprzedać córkę do burdelu, bo
stamtąd, po żmudnym opanowaniu surowych i precyzyjnych kanonów
towarzyskiego rzemiosła, można było trafić na dwór jako kurtyzana,
czyli nieoficjalna żona. Ale kurtyzaną nie można było zostać bez
opanowania np. sztuki rozwijania wachlarza bez użycia rąk i nóg,
jedynie wirując biodrami i wargami. A aktorką
jak najbardziej. W
Europie aktorów do niedawna nie chowano w poświęconej ziemi. Molier
mógł ocierać się o dwór, bo był też wierszokletą. A ludzie pióra
wszędzie szacunek mają, bo ktoś przynajmniej epitafia nagrobkowe
pisać umieć musi.
W zeszłym stuleciu zawód aktorski, wraz z rozwojem szołbiznesu,
wielce do góry wywindowano. Józefina Baker była sławna i zbierała w
Paryżu publikę tak wielką jak wprzedpaździernikowej Rosji premier
Aleksander Kiereński. Różnica była drobna. Podczas występów panny
Józefiny panowie rzucali na scenę brylantowe kolie i inne klej-noty,
a podczas płomiennych mów
Kiereńskiego swe klejnoty zrzucały z siebie, dosłownie,
rozentuzjazmowane panie.
Potem aktorzy typu James Dean, Marilyn Monroe czy Boguś Linda
zostali idolami i wzorcami osobowymi całych pokoleń. Szybko zatem
scenarzyści zrozumieli, że owych aktorów można używać do kreowania
pożądanych wzorców osobowych. W ZSRR Mikołaj Czerkasow zagrał rolę
cara Iwana Groźnego, czyli pra-Stalina. W USA James Stewart był
harcerzem
senatorem stawiającym czoło bandzie nieuczciwych
polityków w filmie Franka Capry "Mr. Smith jedzie do Waszyngtonu". W
bliskiej nam czasowo zjednoczonej Europie popularne seriale
wykorzystuje się do oswajania publiki z nieakceptowanymi
mniejszościami. W takim serialu sympatyczny aktor grał inwalidę na
wózku albo odrzucanego na początku Turka. Problem ludzi zarażonych
HIV oswajano wprowadzając do seriali sympatycznych chorujących,
znane gwiazdy grały pary homoseksualne. Cóż zatem zrobić, żeby jakoś
to pedalstwo w naszym kraju oswoić? Zwłaszcza że w Senacie leży już
ustawa o związkach partnerskich, która niebawem trafi do Sejmu,
gdzie może przejść, bo ostatnio pan przewodniczący Lepper pozytywnie
odniósł się do uregulowania tego zjawiska.
W serialach europejskich serialowymi pedałami byli popularni
piosenkarze, kreatorzy mody, członkowie parlamentu. W Polsce żaden
aktor nie zagra posła i pedała na dodatek, bo już sama rola
parlamentarzysty jest wystarczająco hańbiąca.
Gdyby jednak scenarzyści powołali do życia w którymś z
najpopularniejszych seriali, np. "Klanie", "M jak miłość" czy innym
"Na dobre i na złe" postać miliardera, czyli obecnego wzoru
osobowego milionów Polaków, i uczynili zeń geja, to takie
słodko-kwaśne połączenie dałoby pozytywny oświatowy efekt. Serialowy
gej: artysta, ksiądz czy nawet policjant wzbudzałby dalej niechęć do
środowiska. Gej jako szef wielkiego koncernu śmiało wchodzącego w
prywatyzację całych sektorów gospodarki wzbudziłby respekt dla tej
jakże miłej mniejszości seksualnej. I gdyby zagrał go jeszcze jakiś
znany aktor przystojniak, np. Michał Milowicz, Zbyszek Zamachowski
albo Paweł Deląg, to rychło pozostali aktorzy nie baliby się nie
tylko grać gejów, ale nawet do swego gejostwa się przyznawać. Nie
byłoby sytuacji, że w polskich serialach rolę geja gra ściągnięty aż
z USA artysta Marek Probosz.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W konsulacie siedzi leń
Przebywam w Hiszpanii już od ponad 10 lat wraz z całą moją rodziną.
Wiem, że nie jestem pierwszą i ostatnią osobą, która pisze do Polski
skarżąc się na pracę Konsulatu w Madrycie.
List w tej sprawie skierowałam do Pana Jacka Bylicy dyrektora
Sekretariatu Wydziału do spraw Polonii Wychodźstwa i Polaków za
Granicą i Pana Andrzeja Kaczorowskiego dyrektora Departamentu
Konsularnego MSZ. Nie wiem dlaczego, ale nie jestem przekonana, że
coś się w ministerstwie w tej sprawie zrobi. Piszę więc do Was.
1. Wydział Konsularny czynny jest dwie godziny dziennie, cztery dni
w tygodniu.
2. Dziennie wydawane jest tylko 20 numerków.
3. Aby wejść do Konsulatu, każdy musi mieć numerek, bez względu czy
chce informacje, druki, czy przyszedł poprosić o jakiś dokument.
4. O godzinie 7.00, czasami wcześniej, trzeba ustawić się w kolejce
na ulicy, aby otrzymać jeden z dwudziestu numerków.
5. Numerki wydaje się przed godziną otwarcia Konsulatu, ale nigdy
nie wiadomo, czy będzie to pół godziny, czy godzinę wcześniej.
6. Osoba oczekująca nie może się oddalić nawet na moment, bo nie
otrzyma numerka.
7. Kolejka oczekująca ustawia się na ulicy przy bramie wjazdowej na
teren Ambasady, gdzie nie ma żadnej osłony przed deszczem, zimnem i
słońcem.
8. Brama wjazdowa otwiera się tak, że oczekujący muszą uciekać, żeby
nie przycisnęła kogoś do muru i ustąpić wjeżdżającym i wyjeżdżającym
pojazdom.
9. W okolicy nie ma miejsca, gdzie można by usiąść, jeżeli ktoś się
źle czuje, ani toalety w razie potrzeby.
10. Ambasada znajduje się w okolicy, gdzie nie ma barów (aby
odpocząć), sklepów (aby kupić napoje lub jedzenie), banków (aby
wyciągnąć pieniądze).
11. Jeżeli wystąpi nagła potrzeba zrobienia fotografii, np. do
paszportu blankietowego, trzeba wrócić do centrum, ponieważ w
promieniu kilku kilometrów nie ma zakładu fotograficznego ani
maszyny do robienia zdjęć.
12. Osoby starsze, dzieci, kobiety w ciąży i niepełnosprawni
oczekują w tej samej kolejce na ulicy.
13. W momencie otwarcia Konsulatu grupa dwudziestu szczęśliwców
posiadających numerki zostaje wpuszczona na teren Ambasady, ale nie
do środka, wszyscy są zmuszeni czekać przed budynkiem.
14. Do środka wpuszczane są tylko dwie osoby, które jeżeli nie
wiedziały, jak przygotować dokumenty, siedzą wewnątrz aż to zrobią.
15. Pierwsze osoby z kolejki nie mają czasu na przygotowanie lub
wypełnienie dokumentów.
16. Osoby mieszkające poza Madrytem, podróżujące czasem całą noc,
nie mają żadnych ulg, jeżeli w jednym dniu nie otrzymają numerka, to
nie mają żadnej gwarancji, że dostaną go następnego dnia.
17. Większość dokumentów należy przynosić osobiście i podpisywać w
obecności pani z okienka.
18. Opłaty za usługi są bardzo wysokie, np.:

paszport książeczkowy
80 euro

paszport blankietowy
17 euro
- dla dziecka
6 euro

zapytanie o karalność
54 euro

legalizacja
27 euro

wpis konsularny
27 euro.
19. Pomimo wysokiej opłaty za wydanie pasz-portu książeczkowego, bez
względu czy ktoś posiada prawo stałego pobytu, czy nie, okres
oczekiwania wynosi ponad trzy miesiące.
20. Na zapytanie o karalność trzeba czekać pół roku i jest ważne
tylko trzy miesiące od daty stempla w Warszawie.
21. Na jedyny bezpośredni telefon do Konsulatu nie ma żadnej
możliwości dodzwonienia się, jest cały czas zajęty.
22. Personel Konsulatu złą obsługę, długi czas oczekiwania na
proszone dokumenty i wprowadzenie 20 numerków dziennie tłumaczy dużą
ilością pracy i małą ilością personelu.
Teresa Karpowicz, Alforja




Z myślą o jutrze
Pracuję w zakładzie, gdzie dyrektorem jest człowiek posadzony na
stołek przez SLD. Praca jak to w budżetówce
mało płatna, ale
bezpieczna. Jakieś dwa dni temu dotarła do mnie lista dla chętnych
do wstąpienia do NSZZ "Solidarność" (do tej pory nie było tu żadnych
związków zawodowych). Co jest... grane? Dlaczego akurat
"Solidarność"? Nie ma innych związków? Po rozmowie z kilkoma osobami
dowiaduję się, że jest to inicjatywa... dyrektora! Tym bardziej coś
mi tu nie gra. Nagle zaczyna mi kiełkować pewna myśl. Oto ona:
Rządzące w mieście SLD naraziło się mieszkańcom tym, że blokując
dopływ obcego kapitału do miasta, zrobiło z niego zadupie. Będzie to
miało wpływ na wyniki tegorocznych wyborów. Rządzić będzie raczej
prawica lub centroprawica.
Stołek robi się niepewny i trzeba się przefarbować?
Czytelnik z Koszalina
(e-mail do wiadomości redakcji)

Chciałam zabić
W mediach usłyszałam o dziewczynie imieniem Beata, która zamordowała
swojego brata. Dziwne, ale zapałałam sympatią do tej dziewczyny,
ponieważ ona zrobiła coś, co ja przez lata tylko planowałam. Ja
miałam młodszą siostrzyczkę, której wycierałam dupę, a ona w zamian
za to kablowała na mnie matce. Ile razy ja przez nią dostałam
"wpierdol" od matki, nie zliczę. Najgorzej, że moja pierdolona
urocza siostrzyczka większość wymyślała. Doszło do tego, że mnie
szantażowała mówiąc: Daj mi coś, bo powiem mamie. A co ty powiesz?

pytam.
Wymyślę
odpowiadała. Nawet, gdy jej coś dałam i tak
opowiadała matce niestworzone rzeczy. Najdziwniejsze było to, że
matka bezgranicznie jej wierzyła, a ze mną nawet nie próbowała
czegokolwiek wyjaśniać. Za kablowanie siostrzyczka była przez matkę
nagradzana, a to cukierek, ciastko czy lizak. Potem dołączył jeszcze
do tej mafii mój młodszy braciszek. Myślę więc, że to rodzice są tu
winni stwarzając niezdrowe układy domowe. Ta biedna dziewczyna była
osaczona i broniła się. Na koniec tylko dodam, że choć dziś jesteśmy
starymi babami, to moja młodsza siostra nadal traktuje mnie jak
gorszą od siebie.
B. J.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)

"Kubuś Rozpruwacz"
Całkowicie zgadzam się z opinią wyrażoną przez Piotrka z Rybnika
dotyczącą gier komputerowych ("NIE" nr 22/2002). Mimo dosyć młodego
wieku (mam 17 lat) również mi dane było grać chyba we wszystkie
brutalne gry na PC. (...) Mimo że wg pań i panów "logów" mój umysł
powinien być totalnie spaczony i nie powinienem mieć żadnych szans
na resocjalizację, nadal jestem zdrowym psychicznie nastolatkiem,
który w grach komputerowych szuka sposobu odreagowania stresów. A
mam ich wystarczająco wiele. Wystarczy, że popatrzę na politykierów
walczących o władzę i dorwanie się do największego koryta, jakim
jest praca w Sejmie. Wtedy nachodzą mnie takie myśli, że nawet
tytułowy Kubuś Rozpruwacz zaczerwieniłby się słysząc o tak
fantazyjnych sposobach pozbawiania życia. (...)
Wszystkie przypadki, którymi podpierają się socjologowie,
psychologowie i inne "autorytety", są po prostu wyolbrzymionymi
sytuacjami, w których brak akceptacji ze strony środowiska lub złe
wychowanie (chodzi o zbyt mało czasu poświęconego dziecku przez
rodziców) były przyczyną tragedii. Ponieważ jednak zawsze musi się
znaleźć kozioł ofiarny, najłatwiej zwalić winę na gry, komputer,
Internet, Żydów i cyklistów...
Grabarz z Ryk
(e-mail do wiadomości redakcji)

Szkolenie owiec cd.
Zamieściliście mój e-mail w numerze z 24.06.2002. Dotyczył on szkoły
nr 75 w Krakowie i oceny z religii wliczanej w średnią ocen. Kilka
dni po wysłaniu do Was listu siostra zakomunikowała, że Rada
Pedagogiczna nie pozwoliła, aby niemiecki nie wliczał się do
średniej! Kwestii religii nie poruszano. Została tak jak była.
Przykro mi. Ale dowiedziałem się za późno.
Michał Kawa, Kraków




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krew, pot i łzy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szlag trafił pioruny
Ostrzegamy zarząd TUiR Warta przed niebezpiecznym duetem. Ewą L.,
dyrektorem oddziału Warty, wcześniej w Skierniewicach, teraz w
Płocku, i Jackiem S., jej zastępcą.
Dyrektorską parę łączy wieloletnia zażyłość. W latach 80. oboje
pracowali w Zakładach Przemysłu Pończoszniczego Syntex w Łowiczu.
Gdy wybuchła "Solidarność", Jacka S. wybrano na szefa Zarządu
Regionu Ziemi Łowickiej. W 1990 r. on został kierownikiem Rejonowego
Urzędu Pracy w Łowiczu, ona jego zastępcą. Karierę obojga przerwało
8 marca 1994 r. aresztowanie Jacka S. pod zarzutem "przyjęcia
korzyści majątkowej podczas pełnienia funkcji związanej ze
szczególną odpowiedzialnością". Po 7 latach procesu, 11 grudnia 2001
r., zapadł wreszcie prawomocny wyrok: rok więzienia w zawieszeniu
plus 3-letni zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych i związanych z
odpowiedzialnością materialną w administracji.
Tymczasem Ewa L. załapała się na dyrektorską posadę w skierniewickim
oddziale Warty i wyciągnęła pomocną dłoń do nękanego przez sądy
przyjaciela. 1 lutego 2000 r. zatrudniła go na specjalnie stworzonym
stanowisku eksperta ds. sprzedaży i ubezpieczeń indywidualnych. Po
trzech miesiącach pracę zatrudnionej osoby oceniam bardzo pozytywnie

zapewniła centralę przemilczając, że pozyskany fachowiec, filozof
praktyczny po KUL, jest oskarżony o łapownictwo.
Jacek S. szybko awansował na zastępcę dyrektora. 1 maja 2002 r.
za
zgodą samego prezesa Gawrzyała
dostał umowę o pracę na czas
nieokreślony. Był już wtedy skazany, lecz Ewa L. zataiła to przed
szefami.
Grom z jasnego nieba
Brat Ewy L., Grzegorz G., był prezesem spółki SYLEX, która nabyła
kopalnię żwiru w Łyszkowicach k. Łowicza. Nowa firma została
ubezpieczona oczywiście w Warcie. Wkrótce po tym spadły na nią
awarie, katastrofy i klęski żywiołowe. A to wysiadł komputer i
elektroniczne urządzenia sterujące, a to huragan uszkodził linię do
sortowania kruszywa, a to piorun strzelił prosto w wagę pomostową...
Z analizy dokumentów wynika, że firmie Grzegorza G. okazywano
ogromne zaufanie i życzliwość. Po huraganie na przykład, zanim ktoś
z Warty przyjechał na oględziny szkody, chłopcy z kopalni sami
załatwili naprawę urządzeń i zażądali 23 476 zł. Gdy SYLEX zgłosił
uszkodzenie wagi, drugi zastępca dyrektora oddziału Warty Zdzisław
B. odmówił wypłaty odszkodowania, gdyż klient nie wykupił "franszyzy
redukcyjnej". Ofiary żywiołu złożyły jednak odwołanie, na którym
sama dyrektor Ewa L. zadekretowała: "Proszę o przygotowanie
wypłaty".
Odmowa Zdzisława B. ma datę 12 maja 2002 r., lecz według firmy SYLEX
szkoda powstała 16 maja. To znaczy, że omawiano kwestię
odszkodowania parę dni przed fatalnym uderzeniem pioruna? Nie koniec
na tym. Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej stwierdza
autorytatywnie, że 16 maja 2002 r. nie było w Łowiczu i okolicy
żadnej, najmniejszej nawet burzy. Chętnie udostępnimy ekspertyzę
IMiGW centrali Warty, gdyby zainteresowała się tym oczywistym
kantem.
Prezenty dla policji
Ustawa o policji zabrania jej przyjmowania darowizn od firm
prywatnych. Robi jednak wyjątek dla "instytucji ubezpieczeniowych".
Komendantem powiatowym łowickiej policji jest Adam Ruta, bohater
artykułu "Komendant gadżet" ("NIE" nr 46/2003), przyłapany na
nielegalnym podsłuchiwaniu podwładnych. Ruta nie ma dobrej prasy.
"Dziennik Łódzki" zarzucił mu wymuszenie za pomocą szantażu zeznań,
które obciążyły osobistego wroga pana komendanta; przypomniał też
proces Ruty o pobicie 15-latka, który sfilmował jego leśną schadzkę
z cudzą żoną. Dyrektor Ewę L. i komendanta Adama Rutę połączyła
przyjaźń i współpraca. On ubezpieczył łowicką policję w Warcie, ona
fundowała Komendzie Powiatowej a to komputer, a to kserokopiarkę.
Mamy też ciekawy kwit, w którym skierniewicki oddział Warty chwali
się: W wyniku dobrej współpracy z Komendą Powiatową Policji w
Łowiczu nawiązany został kontakt z Zakładem Karnym w Łowiczu, gdzie
mamy możliwość ubezpieczenia pracowników... Czyżby policja zajmowała
się akwizycją ubezpieczeń? Za darmo?...
Szkalowanie imienia
Dyrektorski duet miał sekretarkę
Izabelę S. Wszyscy troje
zarabiali kiedyś na chleb w Rejonowym Urzędzie Pracy. Po
aresztowaniu Jacka S. to właśnie Izabela S. zebrała wśród znajomych
15 mln starych zł na kaucję.
Do dziś Jacek S. nie oddał nam tych
pieniędzy
mówi Izabela S.
Z czasem stosunki między dyrektorstwem a sekretarką zaczęły się
psuć. Izabela S. pozwalała sobie na uwagi, że Jacka S. prawie zawsze
nie ma w pracy, kadrowa zaś umożliwia fałszowanie listy obecności. W
grudniu 2000 r. doszło do kłótni pani S. z kadrową Jadwigą C. Poszło
o drobiazg, skończyło się zaś na tym, że Izabela S.
cytujemy za
Jadwigą C.
podniosła w rozmowie ze mną fakt braku w aktach
osobowych aktualnego zapytania o karalność dotyczącego Pana S.,
który rzekomo ma zasądzony wyrok (...) upijania się Pana Dyrektora
S. i Jego jazdę samochodem służbowym w stanie nietrzeźwym.
Zaznaczyła (...) że Pan Dyrektor S. pije alkohol w pracy. Zdaniem
sekretarki, Jacek S. był bezkarny, ponieważ zaprzyjaźniona policja z
Łowicza i Skierniewic nigdy nie zatrzymywała białego Opla Astra z
logo Warty.
Jadwiga C. błyskawicznie napisała donos do dyrektor Ewy L., ta zaś
wezwała obie damy na konfrontację. Pod wpływem emocji Izabela S.
wygarnęła szefowej, że patrzeć już nie może na te machlojki i
prywatę i czas najwyższy, żeby centrala Warty o wszystkim się
dowiedziała.
Sekretarka została natychmiast dyscyplinarnie zwolniona z pracy. Ewa
L. zarzuciła jej ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych, w tym
podważanie autorytetu Zastępcy Dyrektora poprzez szkalowanie Jego
imienia.
Bezprawna groźba
Izabela S. odwołała się do sądu pracy. Proces skończył się ugodą:
Warta zamieniła dyscyplinarkę na zwykłe wypowiedzenie umowy o pracę
i wypłaciła pani S. odszkodowanie w wysokości 2,5-miesięcznego
wynagrodzenia.
Zaraz po wyrzuceniu Izabeli z roboty jej mąż zadzwonił do Ewy L. z
pretensjami. Dyrektorzyca doniosła znajomym glinom z Komendy
Powiatowej w Łowiczu, że powiedział jej: Ze względu na to, że
zwolniłaś moją żonę, od dnia dzisiejszego zgotuję ci piekło na
ziemi. Ewa L. uznała to za groźbę pobicia jej i jej rodziny bądź też
porwania dzieci (!!!). Mąż Izabeli twierdzi, że nic podobnego nie
powiedział. Groźbę pobicia Ewy L. lub porwania jej dzieci uważa za
bredzenie chorego w malignie. Nagrania rozmowy nie ma.
Komu w tej sytuacji wierzą gliny? Oczywiście Ewie L., ich sponsorce.
Na podstawie jej zeznań 28 kwietnia 2003 r. Prokuratura Rejonowa w
Łowiczu skierowała do sądu akt oskarżenia przeciw mężowi sekretarki
zarzucając mu, że groził Ewie L. popełnieniem przestępstwa na szkodę
jej i osób jej najbliższych.
Od roku sprawa nie weszła na wokandę. My jednak sądzimy, że żaden
sąd w Polsce nie skaże człowieka za rozmowę telefoniczną, której
przebieg zna tylko z dwóch sprzecznych relacji.
* * *
Towarzystwo Ubezpieczeń i Reasekuracji Warta S.A. jest prywatną
firmą, która może zatrudniać, kogo chce. Nadużycia w Warcie
interesują jednak parę milionów jej klientów. Zaspokajamy ich
ciekawość. Nie jest obojętne, jacy ludzie ustanawiają obowiązujące w
tej branży standardy.
Jacek S. był bohaterem dwóch publikacji w "NIE". Artykuł
"Proszę siadać" Dariusza Cychola z 31 marca 1994 r. opisywał
przyczyny i okoliczności aresztowania pana S. "Dygnitarz w
pasiaku" Doroty Zielińskiej z 10 września 1998 r. relacjonował
proces Jacka S. w kolejnych instancjach sądowych; wyrażał też
zdumienie, że człowiek oskarżony o łapownictwo został
dyrektorem Wojewódzkiego Ośrodka Organizacji i Ekonomiki
Ochrony Zdrowia, agendy Urzędu Wojewódzkiego. Jacek S.
wytoczył autorce "Dygnitarza w pasiaku" proces o
zniesławienie. Następnie sam został prawomocnie skazany za
wzięcie łapówki.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




...i w słonej świecisz bramie
Gdzie jest sól? W Wieliczce, w szynce i w murach Złotej Bramy,
jednego z najcenniejszych gdańskich zabytków.
Złota Brama w Gdańsku powstała w XVII w. na miejscu gotyckiej,
obronnej. Bogaci mieszczanie chcieli sobie zafundować coś
wyjątkowego i zafundowali
bramę triumfu. Zdobi ją osiem
figur-alegorii: Pokój, Wolność, Bogactwo i Sława z jednej strony
oraz Roztropność, Pobożność, Sprawiedliwość i Zgoda z drugiej.
Współcześni gdańszczanie są mniej bogaci od tamtych sprzed czterech
wieków, ale równie łakomi sukcesów.
W 1995 r. rozpoczął się remont bramy. Trwał do jesieni 1998 r. Część
pieniędzy wyłożył wojewódzki konserwator zabytków, część miasto,
cześć prawny właściciel zabytku
gdańskie Stowarzyszenie
Architektów Rzeczpospolitej Polskiej (SARP). Wspólnie wydali milion
złotych.
Przy konserwacji zabytkowych murów dobrze jest wyciągnąć z nich wodę
i sól. Bo inaczej mury będą "gniły", a świeżo położona polichromia
zacznie odpadać. Można to robić rozmaitymi metodami, np. po
wykonaniu wstępnych prac zostawić mury do wysuszenia. Trwa to jednak
bardzo długo. Krakowski Barbakan schnie już kolejny rok. Mury Złotej
Bramy obłożono specjalnymi kompresami "wyciągającymi" wodę. Efekt
nie był zachwycający. Krótko przed zakończeniem robót konserwatorzy
wypróbowali więc metodę mikrofalową w usuwaniu soli z murów
(specjalne promienie wprawiają cząsteczki wody wewnątrz murów w
drgania i wydobywają je na zewnątrz). Przyniosła znakomite
rezultaty. Metody tej jednak nie zastosowano. Pospiesznie dokończono
remont, aby we wrześniu 1998 r. uroczyście ją odsłonić, otworzyć,
przeciąć wstęgę, zrobić bankiet, sfilmować do telewizji,
obfotografować w gazetach.
Skąd ten pośpiech? We wrześniu 1998 r. były wybory samorządowe.
* * *
W Gdańsku oprócz Złotej jest również Zielona Brama. Długie lata
czekała na remont, ale właśnie ją remontują. Wybory tuż, tuż. Prace
prowadzi ta sama Gdańska Pracownia Konserwatorska.
Autor : W.K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści z kruchty
Ksiądz zabierze nawet grób
Mieszkanka Lubartowa przeżyła szok, kiedy po przyjściu na cmentarz
znalazła na miejscu grobu swej córeczki grób kogoś obcego. Mogiłę
zlikwidowano na polecenie księdza Andrzeja T. z parafii św. Anny,
który nawet nie poinformował matki o zamiarze eksmisji. Sprawa
skończy się w sądzie, albowiem kobieta żąda od księdza oddania
prochów córki oraz 50 tys. zł zadośćuczynienia za naruszenie dóbr
osobistych.
Patronka dla Sieradza
"Dziennik Łódzki" i tygodnik "Nad Wartą" zaprosiły swoich
czytelników do dyskusji o tym, kto ma zostać patronką Sieradza

święta Jadwiga Królowa Polski czy błogosławiona Urszula Ledóchowska?
Dyskusja mieszkańców poprzedzi uchwałę radnych, do których będzie
należeć ostateczna decyzja. Tak to i demokrację mamy, i doniosłe
dyskusje, od których tężeje potencjał umysłowy kraju.
Molestował, ale z zawieszeniem
Sąd Okręgowy w Świdnicy odrzucił apelację obrońców proboszcza z
Pszennej skazanego za molestowanie seksualne dwóch ministrantów.
Wyrok półtora roku więzienia z zawieszeniem na 4 lata jest
prawomocny. Biskup Janiak, przełożony księdza lubiącego chłopaczków,
ubolewa, że postępowanie sądowe negatywnie odbiło się na zdrowiu
księdza Edwarda P. Zapowiada, że dla podratowania zdechlaczka
awansuje go do pracy w kurii. Ani słowa współczucia dla ofiar
zboczeńca, ani słowa o rekompensacie, niechby i moralnej, dla ich
rodzin prześladowanych przez wiejskie środowisko za to, że chcieli
księdza podać do sądu.
Ksiądz się miga przed pierdlem
Rok upłynie niebawem od uprawomocnienia się wyroku na księdza Marka
S., który ma do odsiedzenia 5 wojtków. Księżulo spowodował pod
Włocławkiem wypadek samochodowy, w którym zginęło pięć osób, a dwie
zostały ranne. Teraz robi wszystko, by nie trafić za kratki.
Najpierw wniósł o odroczenie wykonania kary z powodu choroby i
rozliczenia akcji charytatywnej. Gdy termin mijał, ponownie powołał
się na akcję dobroczynną. Na rozprawę, na której miano rozpoznać ten
wniosek, nie przybył adwokat księdza. Na kolejne posiedzenie sądu
nie przybył skazany. Wreszcie w kolejnym terminie, mimo nieobecności
i kapłana, i jego papugi, sąd uznał, że nie ma podstaw do
odroczenia. Ksiądz oczywiście złożył zażalenie. Jego adwokat
argumentuje, że obecnie księżulo przekazuje parafię i szkoli
następcę. Mamy nadzieję, że nie uczy go prowadzenia samochodu.
Dwa lata za milczenie księdza
Dwa lata odsiedział w pierdlu góral z podhalańskiej wioski
niesłusznie oskarżony o morderstwo, o czym wiedział ksiądz
proboszcz, któremu przyznał się prawdziwy morderca. Dopiero
przyciskany przez sąd proboszcz ujawnił nazwisko zabójcy. Morderca
przyznał się księdzu bynajmniej nie w ramach tzw. spowiedzi, ale w
rozmowie, w której uczestniczyli także żona i teść. Pozostawiamy
czytelnikom osąd moralny postępowania księdza oraz bepe Pieronka,
który bredzi przed prasą, że ksiądz miał prawo zachować milczenie w
ramach tzw. tajemnicy powierzonej. Warto przypomnieć Pieronkowi, że
każdy ksiądz (w co rzeczywiście trudno w Pomrocznej uwierzyć) jest
normalnym obywatelem, na którego kodeks karny nakłada obowiązek
informowania właściwych organów o popełnionych zbrodniach.
Jasnogórskie korepetycje
Młodzież wracająca do Kielc z przedmaturalnej pielgrzymki do
Częstochowy tak została napełniona Duchem Świętym, że zaczęła stukać
się po czajnikach. Spór poszedł o to, która szkoła jest najlepsza.
Krewcy młodzieńcy uspokoili się dopiero wtedy, gdy przyjechała
policja. Napełnienie Duchem Świętym w przypadku czterech młodzieńców
policjanci ocenili na zbyt duże i przewieźli ich do izby
wytrzeźwień.
Prawdziwy ksiądz, fałszywe euro
Policja w Proszowicach zatrzymała 34-letniego księdza i jego
35-letnią znajomą. Ksiądz niedawno wrócił z Włoch i ostatnio
odwiedzał małopolskie kantory. W kantorze w Proszowicach euro
księdza wzbudziły podejrzenia. Zaalarmowano policję, która znalazła
przy wielebnym 3 fałszywe banknoty o nominale 50 euro. Przy
czekającej w pobliżu na księdza kobiecie znaleziono kolejne
fałszywki (22 banknoty z powtarzającymi się numerami). Za
wprowadzanie w obieg fałszywych pieniędzy grozi księdzu 10 lat
więzienia. Przez przeoczenie konkordat ani ustawa kościelna nie
chronią kleru przed odpowiedzialnością za puszczanie w obieg
fałszywej forsy tak jak chroni ich przed ściganiem za przestępstwa
podatkowe i oszustwa celne.
Po ślubach ubóstwa
Policja odzyskała XV-wieczne starodruki i inkunabuły. Zaginęły one
ponad dwa lata temu z biblioteki warszawskich franciszkanów, choć
oni sami nic o tym nie wiedzieli. Cenne inkunabuły (223 sztuki

kupa szmalu) podpieprzył z klasztoru były przełożony zakonu,
43-letni Stanisław C. Skradzione rękopisy i druki przechowywał w
domu. Skłonił znajomą, by zaniosła kilka z nich do Biblioteki
Narodowej i poprosiła o wycenę. Ekspert z biblioteki zauważył
zakonne pieczęcie i zadzwonił natychmiast do obecnego prowincjała
franciszkanów. Ten z kolei zadzwonił na policję.
Czas mszy św.
czas kradzieży
Prokuratura Rejonowa w Chojnicach sporządziła akt oskarżenia
przeciwko sześciu młodym mężczyznom, którzy w ciągu trzech miesięcy
aż 6-krotnie włamali się na plebanię w Sworach i ukradli księdzu z
metalowej kasetki 19,8 tys. zł. W czasie gdy kapłan odprawiał mszę,
spostrzegawczy młodzieńcy wyciągali z kieszeni płaszcza księdza
klucz i wchodzili na plebanię. W kasetce księdza zawsze były tak
poszukiwane przez nich pieniążki, a okradziony widocznie nie
zauważał tak drobnego dla się ubytku.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W 80 wódek dookoła świata
(wspomnienia parlamentarzysty)
Rosja. Dobra ruska jest bezwonna. Rosja wódeczna pachnie świeżym
chlebem wąchanym po pierwszym, kiszonym ogórasem ssanym po drugim,
sałem lub rybką wędzoną zakąszanymi po trzecim. Dobra ruska musi być
zimna. Smakuje tylko w stakańczykach, w Polsce literatkami zwanymi.
Za komuny był porządek. Liczyły się "Stolicznaja", "Moskowskaja". I
caryca "Sybirskaja"
60-procentowa. Za cara szykowną była
"Smirnowka". Za Putina marek od chuja, ale każda chemią jedzie.
Pozostaje samogończyk, ale tylko ten w dobrym domu poczęty. Za
Breżniewa butyłoczka była za trzy ruble. Stało się przed sklepem
jeden paluch eksponując. Nie było to "fuck you", lecz deklaracja
wydatkowania rubelka. Za chwilę pojawiał się przechodzień, chętny i
palce rozczepiały się w "V". Trzeci gwarantował rozpicie flaszki, a
przy okazji zawarcie ciekawych nierzadko znajomości. Jeśli w trójce
była kobieta, to flaszka bywała grą wstępną. "Charosza Natasza, tri
rubljia i nasza". Teraz wódkę sprzedają w Rosji w jogurtowych
kubeczkach. Kupujesz ćwiartkę, zrywasz sreberko i walisz samotnie.
Nic dziwnego, że socjologowie i publicyści biją na alarm. Naród
pijący samotnie popada w depresję, alienację i schizofrenię. Tak
Rosja wariuje.
Chiny. Chińska wódka musi capić. Śmierdzieć wykwintnie, po cesarsku,
jak szykowny "Moutai", albo ciut mniej, jak inteligencki, w brązowe
kamionki nalewany "Konfucjusz". Ale one i wszystkie inne bledną przy
najpopularniejszej, dostępnej w każdym pekińskim sklepiku
56-procentowej wódeczce z biało-czerwoną kartką. To ulubiona wódka
rikszarzy i Adama Michnika
jak reklamują ją chińscy dziennikarze.
Dostępna w cenie 5,20 zł za półlitrową flaszkę nosi poetycką nazwę
"Dwa dymiące miechy". Chuch po niej strąca z sufitu 10-centymetrowe
stonogi.
Chińska wódka musi być ciepła, bo wtedy uwalnia się jej szlachetny
aromat i słodkawy smak. Wtedy komponuje się do każdej padliny
roślinno-zwierzęcej w sosie kwaśnosłodkim. Pita w dużej ilości w
Mongolii wewnętrznej sprawia, że bycze oczy smakują niczym ostrygi,
a bycze jaja nie ustępują naszym cynaderkom. Im dalej na południe
Chin, tym wódka słabsza, a ludzie rzadziej piją. W Hongkongu uchlać
się można jedynie z przybyszami z Chin kontynentalnych. Nic
dziwnego, że tam właśnie mógł rozplenić się wirus SARS. Skutecznie
przez wódkę niszczony, co wykrył akademik Worobiow z moskiewskiego
Instytutu Chorób Płucnych. W styczniu 2003 r. w czasie epidemii
przewodziłem polskiej delegacji parlamentarnej wizytując prowincję
Guangdong. Wszyscy stosowali zalecenia akademika Worobiowa,
przynajmniej 70 gramów dziennie, i wszyscy powrócili zdrowi.
Wietnam. Tu wszyscy wiedzą, że wódka to zdrowie. Oczywiście też
ciepła, też wonna, np. "Macy Nghut Nin"
znakomicie komponuje się z
potrawami z psiny, która tu bywa niekiedy za tłusta. Synonimem
zdrowia w Wietnamie jest zdrowy seks. Toteż każda porządna wódka ma
nie tylko pomóc w trawieniu i sponiewierać, ale też doprowadzić
mężczyznę do twardostoju. Kobiety w tamtym regionie zawsze są do
seksu gotowe, nawet bez picia. Zdrowa wietnamska wódka to ziołówka,
a przede wszystkim wszelkie odmiany wężówek, jaszczurówek i żabówek.
Im większy wąż w butelce czy baniaku, tym większa wiarygodność
wódki. Twardostój i jurność gwarantuje drink
wódka plus świeże
serce kobry
zabarwiony krwią wężową. Jednak najsłynniejszym
wódczanym afrodyzjakiem jest ryżowa tzao wyrabiana przez Czarnych
Dai, mniejszość narodową żyjącą w górach północnego Wietnamu. Wódę
pije się przez rurkę z ceramicznego baniaka. I nawet najstarsze
kobiety z plemienia Dai zaczynają się podobać.
Korea Północna. W KRLD wódka ma kolor wczorajszego piwa i
wzbudzającą wycie duszy nazwę "Sul". Smakuje znakomicie, zwłaszcza
gdy zamiast strzeżonych przez reżim kobiet pozostaje kimczi

kiszona, ostra kapusta. Dla optymistów polecana jest delikatesowa
"Żeńszeniówka". Wódka na cudownym korzeniu i z korzeniem w środku.
Najlepsze żeń-szenie można kupić tylko na placu w Kaseongu, mieście
przy granicy z Koreą Południową. Dobry żeńszeń musi być rozczepiony
na trzy nogi. Tak silne, że
jak powiadają Koreańczycy
na dwóch
winien chodzić, a trzecią w drzwi zapukać. "Żeńszeniówka" ma 30
proc., toteż zaczyna pukać przy trzeciej flaszce.
Egipt. Pić trzeba, najlepiej "Wędrowniczka", bo skutecznie zabija
bakterię powodującą u Europejczyków sraczkę zwaną zemstą faraonów.
Setka rano, setka wieczorem. Więcej niż ćwiartkę już nie, bo wtedy
"Wędrowniczek" paruje porami skóry, co grozi wzmożonym
zainteresowaniem miejscowych Anonimowych Alkoholików.
Maroko. Alkohol jest tu przez religię zakazany, ale dostępny. Drogi

nawet popularna anyżówka "Pastis" pita regularnie może człowieka
zrujnować. W Casablance nie pije się w barze Bogarta, których jest
tam przynajmniej trzy, a wszystkie fałszywe, bo film kręcono w
Hollywood. Pije się w domu. W czasie ramadanu, bo w okresie postu
nikt nie ma prawa gospodarzowi przeszkadzać. Popularne marki to
"Wyborowa" i "Żubrówka". Świadectwo naszych stosunków kulturalnych.
Peru. Pije się tu przede wszystkim herbatkę z liści koki. Działa
uspokajająco, pozwala zaaklimatyzować się na dużych wysokościach w
tym górzystym kraju. Znacznie lepsza i szybsza aklimatyzacja
następuje, gdy do kokatea dodać pisco. To samogon, koniakiem tam
zwany, pędzony z pestek białych winogron. Tak sporządzony drink
zadowala alkoholowych ćpunów.
Czechy. Tutaj robią to samo, co w Peru, tyle że w drugą stronę: do
płynu dodają nasiona konopi indyjskich i rozlewają jako "Cannabis
vodka". Dla pijących, lecz niepalących.
Litwa. Skoro ruska musi być biała, bezwonna, to litewska kolorowa i
pachnąca. Ziołami, jak popularna "Trojanka", albo wanilią, jak
miodówka "Krupnikas". Inaczej Litwini, zwłaszcza pod radzieckim
panowaniem, straciliby tożsamość narodową. Ponieważ wszystkie
"Krupnikasy" są niezwykle łagodne w smaku i zapachu, a bywają
60-procentowe, to już po pierwszej flaszce każda tożsamość chwiać
się zaczyna.
Albania. Udało się tu połączyć formę koniaku z cudownym, wódczanym
smakiem. W znanym kiedyś "Skanderbergu", kultowym wśród krakowskich
PRL-owskich literatów, podobno wiele wierszy Szymborskiej powstało
dzięki obcowaniu z płynem nazwanym na cześć wielkiego króla, wodza
Wielkiej Albanii.
Serbia. Potrafią tu zrobić rakiję z każdego ziarna, owocu. Rakija
loza, czyli winogronówa, może być pita na zimno i na ciepło.
Sprawia, że nawet kopiasty półmisek skary, czyli mięsa z grilla, da
się strawić. Nawet podany na zimno. "Fuck the cola, fuck the pizza,
all we need is Shljivovitza"
to hasło serbskich antyglobalistów
wódczano-kulinarnych. Bałkańska 50-procentowa śliwowica zdrowsza
jest od fast foodów. Ale na jesienne depresje najlepsza jest
willamówka, wódka gruszkowa. Biała, bezwonna, pozostawiająca długo
na zębach posmak soczystych grusz. Lekarstwa dla skołatanych dusz.
Na Ukrainie takie dusze leczy piercowka, wódka na małych
papryczkach. Niedawno zaczęli tam dodawać do piercowki miodu, efekt
jak przy litewskim "Krupnikasie". W Szwecji skąpe lutry niczego do
wódki nie dodają, za to wynieśli ją do rangi "Absolutu". W Polsce
wypuszczono "Chopina"
wódkę z ludzką twarzą. Warto pić, bo w
pewnym momencie Chopin zaczyna gadać, a nawet śpiewać.
* * *
Ruska bezwonna, turecka biała, serbska ciepła, szwedzka zimna,
wietnamska wężowata, czeska śmieszna, a chińska słodka. Polska
bohaterska.
I wszystko tylko po to, żeby człowieka sponiewierało.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Osama z Janowa
Jesteś terrorystą? Zapisz się do SLD.
Jan Zuń sterroryzował Urząd Gminy w Batorzu na dzień przed długą
majówką 2002 r. Turystyczny plecak wypełniony kanistrami z benzyną,
butla z gazem, kajdanki i kilka innych zabawek miały Zuniowi pomóc w
wyrażeniu chłopskiej desperacji przeciw bezdusznym urzędnikom. Na
znak protestu zamknął się w jednym z biur z zakładnikiem i zażądał
kontaktu z mediami i wojewodą lubelskim. Twierdził, że tylko w ten
sposób może poinformować o dotykającej go niesprawiedliwości. Do
Batorza ściągnięto policję, straż i dziennikarza z lokalnej prasy,
żeby pogadał z niecodziennym klientem. Bardziej przekonujący stał
się jednak przyjazd brygady antyterrorystycznej z Lublina i
poszukiwanie przez snajperów dogodnej pozycji do strzału. Po kilku
godzinach oblężenia i pertraktacji desperat oddał się w ręce
miejscowej policji. Przed zapuszkowaniem pozwolono mu pogadać z
pismakiem i Zuń stał się sławny.
Jesienią 2002 r. przed Sądem Okręgowym w Zamościu rozpoczął się
proces terrorysty. Nie licząc się z kosztami przesłuchano
potrzebnych i niepotrzebnych świadków oraz ekspertów. Wyroku nie ma,
bo oskarżony broni się jak może i robi to nadzwyczaj skutecznie. Tak
skutecznie, że przekonał nawet sąd i dzień przed wigilią został
wypuszczony z aresztu, w którym siedział od maja. Zapewne uznano, że
choinka pozytywnie wpłynie na obywatelską postawę aresztanta.
Protesty prokuratora nie pomogły.
Na kolejną rozprawę pod koniec marca Jan Zuń przyjedzie bez
policyjnej asysty, a jaki wyrok zapadnie
Temida raczy wiedzieć. We
wsi pojawiły się nawet plotki, że Zuń za kratę już nie wróci,
ponieważ poręczenie za niego złożyła jakaś ważna osoba kościelna.
Nie wiemy, czy to prawda, ale za to widzieliśmy minę prokuratora,
gdy dowiedział się o zwolnieniu oskarżonego.
Nie o meandry zamojskiej sprawiedliwości nam jednak chodzi.
2 marca odbył się powiatowy zjazd SLD w Janowie Lubelskim. To wielce
zasłużona i ceniona w lubelskim Sojuszu struktura. Najważniejszym
gościem zjazdu był minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk.
Wybierano partyjne władze. Gorąca atmosfera dyskusji o pryncypiach
(czytaj: kogo dać na jaką funkcję) spowodowała lekki chaos wśród
delegatów i brak kontroli nad sytuacją ze strony szacownego
prezydium.
Gdyby kierownictwo powiatowego SLD uważniej rozejrzało się po swoich
członkach, z pewnością by zauważyło, iż wśród delegatów jest Jan
Zuń. Delegat Zuń wprawdzie siedział w ostatnim rzędzie, ale jak na
doświadczonego bojownika przystało, nie pozostawał bierny. Co
ciekawe, nikt nie zdziwił się jego obecnością w szeregach
powiatowego kwiatu janowskiej lewicy. Do Kurczuka pretensji nie
mamy, ale najwyraźniej ktoś robi sobie jaja z jego ministerialnego
stołka, narażając na obcowanie z wiejskim terrorystą, nie wiadomo
dlaczego wypuszczonym i oczekującym na wyrok przed zamojskim sądem.
Chyba, że znowu czegoś nie wiemy?
Autor : Zbigniew J. Nita




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Były wiceminister Radek Sikorski dał się namówić na "Pytania
Krzysztofa Skowrońskiego" w Pulsie pod warunkiem promowania jego
wznowionej książki o wojnie w Afganistanie. Sikorski załapał się na
dyrektora wykonawczego Nowej Inicjatywy Atlantyckiej w Waszyngtonie.
Cokolwiek to jest, nazwę ma mocną. Inicjatywa zajmować się ma
dalszym rozszerzaniem NATO, tworzeniem strefy wolnego handlu między
UE a NAFTA oraz integracją Rosji z NATO. Znając rusofilstwo
Sikorskiego lękamy się, że wywoła wojnę. Radek ubolewał, że do
Afganistanu wysłaliśmy tylko 87 żołnierzy, bo powinniśmy posłać tam
15 razy więcej, żeby hartowali się w boju z terroryzmem. Cóż, ciągle
jeszcze zostałoby 200 tys. do obierania kartofli i sprzątania
koszar.
Monika Olejnik w TVN-owskiej "Kropce nad i" wzięła się za eutanazję.
W temacie wypowiedział się Kazimierz Szałata z Uniwersytetu
Kardynała Wyszyńskiego. Szałata, który nie rozumiał, dlaczego
angielski sąd zgodził się na zejście nieuleczalnej kobiety,
stwierdził, że ci, co chcą eutanazji, są nienormalni i nie rozumieją
znaczenia słowa eutanazja. W zrozumieniu naukowca Szałaty
najbardziej pomocne są jego własne słowa, że "życie bez świadomości
jest piękne i ma przed sobą przyszłość". Na uczelniach katolickich
na pewno.
Ledwo Kwiatkowska "Jedynka" odtrąbiła w Planicy sukces Małysza, a
już Włodzimierz Szaranowicz
zaczął szukać dla niego nowych zastosowań. Sportredaktorowi nie
wystarczy już, że Małysz wygrywa. Ma przestać być skromny i
małomówny, bo musi stanąć na wysokości wyznaczonego mu przez media,
prezydenta i premiera zadania
narodowego idola. Szaranowiczowi
pewnie chodzi o to, żeby założył jakąś fundację, partię polityczną
albo wszedł do rządu. Tam jednak nie cierpią skaczących głową na
dół.
W "Studiu Otwartym" familijnego Pulsu odprawiano hokus-pokus nad
edukacją seksualną. Przy okazji Wanda Nowicka, Izabela
Jaruga-Nowacka oraz Joanna Sosnowska zostały poddane egzorcyzmom.
Jeszcze nie polewano ich kwasem solnym, ale musiały stawić czoło
prowadzącemu, zaproszonym katolickim uczonym oraz publiczności
rekrutowanej do programu przez Akcję Katolicką lub Opus Dei. Mimo że
lewicowe feministki nie potrafiły udowodnić żadnej ze swoich tez, i
tak powinny uznać program za swój osobisty sukces. Nie skończyły na
stosie.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papież na gapę "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Orlen w jajo cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kutasem posmyrany "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Premier Miller zapowiedział swoją dymisję! Ale dopiero w przyszłym
roku, po ewentualnym przegranym dla proeuropejczyków referendum.
Pomoc w wygraniu referendum i utrzymanie się Millera przy władzy
zadeklarowali znani z mediów prominenci życia kulturalnego, a i
nierzadko umysłowego, wśród tych pierwszych reżyserzy Wajda i
Zanussi. Łatwo im to przyszło, bo zawsze byli prorządowi.
W społeczeństwie, jeśli wierzyć badaniom OBOP, największym
zaufaniem cieszy się prezydent (78 proc.), a następnie premier (47
proc.). Rząd ma notowania niższe (35 proc.). Wedle Konstytucji, rząd
i premiera jeszcze przed przegranym referendum może obalić Sejm RP.
Ten ma jednak najniższe no-towania ze wszystkich instytucji
politycznych (30 proc.). Sejm może obalić społeczeństwo, jednak
dopiero za trzy lata. W jakim stopniu społeczeństwo ma zaufanie do
społeczeństwa
tego, niestety, OBOP nie sprawdził.
Gdyby jednak dzisiaj Millerowi zbrzy-dło premierostwo, co jest
zrozumiałe, bo jako elektryk, współautor artykułów gazetowych (z
Tony Blairem) i bohater sztuki legnickiego teatru bez problemu
mógłby znaleźć dobrze płatną robotę w reklamie albo innym pijarze,
to naturalnym następcą zostałby pan przewodniczący Andrzej Lepper.
Literat, były wicemarszałek Sejmu RP, przywódca Samoobrony. Ponownie
wybrany na wodza podczas ostatniego kongresu partii. Pozostałe
partie opozycyjne nie zdobyły się jeszcze
na prezentację swoich kandydatów
nawet na ministrów.
Kreujący się na zbawcę narodu i pogromcę obcych wpływów pan
przewodniczący Lepper zaczął być porównywany do Le Pena. Ma jednak
konkurencję w Lidze Polskich Rodzin panów Macierewicza i Giertycha
oraz troszeczkę w proszubienicznym PiSuarze państwa Kaczyńskich. Na
szczęście ten trójczłonowiec skłócony jest i każdy z członów podąża
w swoim kierunku.
Złe wiadomości dla opozycji. Ku wielkiemu zdumieniu Rady Polityki
Pieniężnej inflacja znów zmalała, chociaż Balcerowi-czowscy rajcy
wieszczyli jej wzrost i tym tłumaczyli swą niechęć do obniżek stóp
procentowych, czyli uczynienia kredytów tańszymi. Nieznacznie spadło
bezrobocie, co wynika z prac sezonowych. Minister Szmajdziński
zapowiedział zakup nowych samolotów dla VIP-ów w miejsce gratów typu
Jak-40. Tym samym możliwość upadku gabinetu Millera z którymś z
wysłużonych zawodnych samolotów też upadnie.
Po raz pierwszy w historii aktywiści NSZZ "S" solidarnie
demonstrowali z aktywem OPZZ. Przeciwko bezrobociu, i zmianom w
kodeksie pracy. Choć szli kupą obserwujący protestówkę dziennikarze
byli zawiedzeni. W stolicy nawet ruchu miejskiego nie sparaliżowano,
podobnie jak na prowincji. Protestowano spokojnie, wręcz leniwie.
Jedynie w Katowicach spalono kukłę ministra Hausnera. Ale to
zrozumiałe. bo Hausner jest z nielubianego tam Krakowa.
Gorzej mieli polscy policjanci służący w Serbii, w kosowskiej
Mitrovicy. Starcia z protestującymi przeciwko "okupacji Kosowa"
Serbami zakończyły się policyjnymi ranami. Poranieni policjanci nie
zamierzają jednak wracać do kraju. Tu też jest niebezpiecznie i
dlatego rozpoczęto akcję uzbrajania policji w nowe, sprawne już
pistolety produkowane w radomskim "Łuczniku".
Rząd jeszcze rządzącego Millera zaprezentował założenia
przyszłorocznego budżetu. Zapowiedziano spadek inflacji do 3 proc.,
wzrost PKB o 3 punkty, no i wzrost płac budżetówki i emerytur. Jeśli
dożyjemy, to zobaczymy.



"Nieśmiertelne dzieło Kernówny" cd.
Przepraszamy Wicemarszałka Sejmu I kadencji Andrzeja Kerna za
pomówienie go w zamieszczonych na łamach tygodnika "NIE" z dnia 8
lipca 1993 r. i 19 maja 1994 r. publikacjach Jerzego Urbana
zatytułowanych:
"Kernizm"
zarzucającej Andrzejowi Kernowi przenoszenie władzy
politycznej na życie prywatne, poprzez kierowanie represjami
łódzkich władz przeciwko teściom swojej córki.
"Nieśmiertelne dzieło Kernówny"
zarzucającej Andrzejowi Kernowi
doprowadzenie poprzez nadużycie władzy i wpływów do bezprawnego
uwięzienia dwojga ludzi i terroryzowanie ich syna.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Miller pójdzie do nieba
Jak pokazują wyniki najnowszego sondażu OBOP, 75 proc. Polaków ufa
Kościołowi kat. Nie ufa mu
22 proc.badanych.
41 proc. respondentów sądzi, że udział Kościoła w życiu politycznym
jest taki, jaki powinien być.
Zdaniem 48 proc. jest zbyt duży. Tylko 7 proc. uważa ten udział za
zbyt mały.
Aż 56 proc. badanych jest zdania, że władze państwowe powinny
kierować się zasadami społecznej nauki Kościoła. To rekord ostatnich
kilkunastu lat! 36 proc. wyraża pogląd przeciwny.
Co się zmieniło w sferze świadomości społecznej?
Bez przerwy oglądamy najwyższych dygnitarzy RP padających na kolana

w najlepszym razie stojących na baczność
przed dostojnikami
kościelnymi z papieżem na czele. Wszyscy, od Kwaśniewskiego i
Millera poczynając, walczą o wartości chrześcijańskie zapewniając,
że kryje się w nich cudowna recepta na rozwiązanie wszystkich
problemów tego i tamtego świata.
W życiu publicznym, w obiegu myśli nie ma żadnej wyrazistej
alternatywy. Nikt nie ośmieli się głośno powiedzieć, że tak zwana
nauka społeczna Kościoła sprowadza się do kilku pobożnych życzeń,
równie
naiwnych, co banalnych
że praca powinna mieć prymat przed
kapitałem, kapitalista powinien być dobry i sprawiedliwy, bogaci
dzielić się z biednymi itp.
Po epoce Millera zostaną
być może
nie najgorsze wskaźniki
makroekonomiczne. I olbrzymia luka w sferze idei, wartości,
programów politycznych. Puste pole, na którym czarni uprawiają, co
chcą.
Autor : D.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polska padaczka
250
300 tysięcy ludzi może do końca roku stracić pracę. Oczywiście
ponad to, co jest planowane normalnie.
W warunkach gospodarki rynkowej bankructwa przedsiębiorstw
małych,
dużych i kudłatych
to codzienność. Nam grozi jednak gwałtowny
upadek całych sektorów gospodarki, od stoczniowego poczynając, na
budownictwie i sektorze bankowym kończąc. Takie nieoficjalne
informacje dotarły do mnie z wysokich kręgów rządowych.
Najbardziej znanym przykładem tego, co może się stać, jest przemysł
stoczniowy. Upadek Stoczni Szczecińskiej sprawił, że w poważnych
tarapatach znaleźli się dostawcy i koproducenci. Już zapowiedziano
zwolnienia w Zakładach im. Cegielskiego w Poznaniu. Do podobnych
kroków przymierzają się również toruński Towimor i huty, które
dotychczas dostarczały stoczniom stal. Ostatni, sprzed kilku
tygodni, raport OECD dotyczący Polski zwraca uwagę na kryzys sektora
stalowego. Kłopoty hut bez wątpienia odbiją się na sytuacji zakładów
energetycznych
przemysł hutniczy jest jednym z największych
odbiorców energii elektrycznej w kraju. O ile huty zalegają z
terminowym regulowaniem rachunków za światło, o tyle jutro w ogóle
mogą przestać płacić.
Kłopoty zakładów energetycznych i elektrowni z kolei uderzą w
restrukturyzujące się od lat
kopalnie, ponieważ ograniczą kupowanie węgla
paliwa polskiej
energetyki. To oznacza kolejne zwolnienia i upadłości.
Przedsiębiorstwa będą padały jak kostki domina.
Na końcu są banki, które chcąc nie chcąc będą musiały najpierw
zacząć tworzyć rezerwy obowiązkowe na wypadek tzw. złych kredytów,
co w konsekwencji oznacza zmniejszenie zysków i gwałtowny wzrost
bezrobocia wśród obecnych członków zarządów i rad nadzorczych tych
instytucji
a następnie bankructwa tych świątyń kapitalizmu.
* * *
Na przełomie kwietnia i maja rząd zapoznał się z raportem o sytuacji
w 22 największych spółkach skarbu państwa. Chodziło o Polskie Sieci
Elektroenergetyczne, Polskie Porty Lotnicze, Bumar Waryński, Ciech,
Lubelsko-Małopolską Spółkę Cukrową, Pekaes, KGHM Polska Miedź,
PGNiG, Ruch, Totalizator Sportowy, PZU, PZU Życie, PAIZ, PAI, STOEN,
Kopex, Uzdrowisko Krynica-Żegiestów, Zakłady Azotowe
Tarnów Mościce, Zakłady Chemiczne Police, Zakład Energetyczny
Wrocław, rzeszowski Zelmer i Pocztę Polską. W mediach rozgłoszono
tylko wątek przekrętów, których dokonały w tych firmach etosiarskie
ekipy. Dla mnie najważniejsze były informacje o setkach milionów
złotych strat i zagrożeniu utratą płynności. Autorzy raportu
podkreślali, że wiele z tych firm znalazło się wręcz na granicy
utraty zdolności kredytowej! A mówimy o przedsiębiorstwach
zatrudniających dziesiątki tysięcy ludzi.
Jeśli i te kostki domina zaczną się walić, to nawet Matka Boska
Częstochowska nie pomoże. Rząd wie, że zostały nie miesiące, ale
tygodnie na podjęcie działań, które mogą powstrzymać ten proces.
Myśli się o zawieszeniu
a nawet umorzeniu!
spłat zaległych
zobowiązań wobec ZUS i urzędów skarbowych. Trwają poszukiwania
ludzi, którzy wiedzą i doświadczeniem stwarzaliby choć szansę na
wyciągnięcie padających przedsiębiorstw z bagna.
Okazuje się, że kopany ze wszystkich stron rząd jest dla finansjery
najbardziej wiarygodnym partnerem. W rozmowach przedstawicieli
biznesu z urzędnikami Ministerstwa Gospodarki najczęściej używanym
słowem są gwarancje
kredytowe bądź skarbu państwa. Problem w tym,
że portfel tego stróża gospodarki świeci pustkami. Nowy minister
finansów bardzo ostrożnie
jeśli w ogóle
gotów jest rozważać
udzielanie gwarancji kredytowych.
Dodatkowym elementem utrudniającym podjęcie skutecznych programów
ratun-
kowych jest brak wiedzy o rzeczywistej sytuacji finansowej dużych
firm. Po skandalach finansowych za oceanem i
delikatnie mówiąc

niejasnościach związanych z określeniem rzeczywistych rozmiarów
zobowiązań Stoczni Szczecińskiej mało kto dziś wierzy w oficjalne
bilanse spółek. Zwłaszcza gdy audytorem są "renomowane" firmy takie
jak: Arthur Andersen czy Ernst & Young. Na dźwięk tych nazw bankowcy
zaczynają po prostu używać słów powszechnie uznawanych za obelżywe i
zamiast rozmowy o biznesplanach i kredytach mamy scenkę spod budki z
piwem. A przecież jednym z fundamentów, na których opiera się
kapitalizm, jest wzajemne zaufanie partnerów. Inaczej nie można
robić interesów.
* * *
Być może dotykamy najistotniejszego problemu, przed jakim stanęła
polska transformacja. Po 12 latach budowy "najlepszego z systemów"
mamy największe bezrobocie w Europie
z wyłączeniem Bośni i
Hercegowiny oraz terenów Kosowa. Brak perspektyw i wiary w
przyszłość oraz kompletnie zdemoralizowaną kadrę menedżerską.
Praktycznie codziennie funkcjonariu-sze Centralnego Biura Śledczego
dokonują aresztowań wśród przedstawicieli dużego biznesu.
Wyprowadzanie majątku ze spółek, rżnięcie partnerów, wyłudzenia
kredytów, przekręty na podatku VAT
klasyka.
I nie ma się czemu dziwić. Ci wszyscy bohaterowie głównych wydań
telewizyjnych wiadomości działali w ostatnich latach nad wyraz
racjonalnie. Jeśli wiadomo było, że rozwijając produkcję
zwłaszcza
eksportową
można ponieść tylko straty
to po jaką cholerę męczyć
się i ryzykować? Od czego są "renomowane" kancelarie prawnicze i
firmy audytorskie? Ten prawdziwy smar lodziarni. To one zapewniały
dokumenty pozwalające brać wielomilionowe kredyty, a potem spokojnie
transferować zyski w bezpieczne rejony świata. No bo chyba nikt
poważny nie wierzy, że można bez śladu zabunkrować w Polsce
kilkanaście czy kilkadziesiąt milionów dolarów.
Wraz z upadkiem kolejnego przedsiębiorstwa na naszych oczach walą
się mity lansowane przez bardów transformacji. Zwykli ludzie
zaczynają rozumieć, że zmiana systemu nie przyniosła ani poprawy ich
losu, ani zwiększenia konkurencyjności polskiej gospodarki, ani
nadziei na przyszłość.
Człowiek jest w stanie przystosować się do każdych warunków. Ludzie
żyją na pustyniach i za kręgiem polarnym. Potrafią przetrwać w
okrutnych więzieniach i obozach koncentracyjnych. Większość rodaków
z pewnością nauczy się żyć bez stałego zajęcia za kilka złotych
dziennie. Ci, którzy wepchnęli ich w to gówno, syci i zadowoleni
będą przy grillu i dobrych drinkach wspominać czasy świetności w
salonach swych nowych willi.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W kraju zawrzało. Zbigniew Boniek niespodziewanie porzucił dobrze
płatną posadę narodowego selekcjonera i tresera zawodników piłki
kopanej. Ponoć nie wytrzymał stresów związanych z częstym
wysłuchiwaniem Mazurka Dąbrowskiego. Na opróżnioną, szkodliwą dla
zdrowia, posadę zgłosiło się od razu kilkunastu chętnych dowodząc
bolesności problemu bezrobocia w kraju.
Premier Miller zaprosił pana papieża do Polski. Tym razem papa ma
być elementem prounijnej kampanii przedreferendalnej; swą niezwykłą
żywotnością zachęcać do unipozytywnego głosowania. "Bruksela warta
jest kolejnej mszy" stękają rządowi euroentuzjaści.
Ubyło Lepperowi. Posłanka Bożena Kozłowska rozstała się z klubem
parlamentarnym Samoobrony. Ponieważ wcześniej klub ten opuściło
dziesięciu posłów, obecnie Samoobrona ma mniej niż kaczy PiSuar. I
tak problem obsady wakującego stanowiska wicemarszałka Sejmu przez
Samoobronę sam się rozwiązał.
Zbigniew Wassermann z PiS będzie kandydował na wicemarszałka.
Jeśli zostanie wybrany, może przypaść mu zadanie weryfikacji
obecności posłów na posiedzeniach. "Wassermann wyraża się o mnie
dodatnio"
tego boją się posłanki i posłowie.
Zachmurzyli się państwo Kaczyńscy. Brat Lech wybrany na prezydenta
Warszawy wyraził niezadowolenie z zaproponowanych mu poborów
tylko
12,5 tys. zetów miesięcznie. To za mało, aby utrzymać w stolicy
siebie, żonę, córkę i kota. Niech nie rozpacza tylko odbuduje spółkę
"Telegraf" i inne kontrolowane wcześniej przez państwo Kaczyńskich.
Zawsze można dorobić.
Aż dwa głosy, własny i Węgra-bratanka, zdobyła reprezentacja
Wrocławia ubiegająca się o zorganizowanie światowej wystawy EXPO
2010. Po tej sromotnej międzynarodowej klęsce, obrazili się płatni
reprezentanci tego miasta na monakijskie wybory. Były prezydent
Wrocka, obecny poseł PO Bogdan Zdrojewski, winą za własną klęskę
obarczył rząd Leszka Millera. Wynajęty do recytacji aktor Andrzej
Seweryn opluł zwycięski Szanghaj nazywając Chiny krajem obozów
koncentracyjnych. A przecież wystarczyło pojechać do Szanghaju i
Wrocka, aby przekonać się, kto jest pewnym zwycięzcą.
Antykalinowscy nie odeszli z PSL. Ewentualna fronda zwolenników
Zdzisia Podkańskiego doprowadziłaby jedynie do marginalizacji klubu
parlamentarnego PSL, rozmnożenia kół poselskich i wolnych
elektronów, czyli posłów niezrzeszonych. Już teraz klubików, kół i
singli jest tak wiele, że w gmachu Sejmu brakuje wolnych pokojów na
ich urzędowe siedziby.
Poinformowano, że Platformersi rozpadną się dopiero po
przyszłorocznym marcowym kongresie PO.
Polityczne roszady toczyły się na każdych szczeblach władzy. W
warszawskiej dzielnicy Wawer doszło do spektakularnej wymiany w
świecie polityczno-artystycznym. Piosenkarka Ewa Śnieżanka dostała
kopa w górę i zasiliła Radę Warszawy. Jej miejsce zajęła aktorka Ewa
Szykulska.
Niewątpliwy sukces odniósł premier Miller. W rankingu
najseksowniejszy Polak zorganizowanym przez kondomiarską firmę Durex
premier zajął zaszczytne, dziewiąte miejsce, bijąc na główkę m.in.
Roberta Gawlińskiego, Michała Wiśniowskiego, a nawet wyższego
Andrzeja Olechowskiego. Z innego raportu tejże firmy wynika, że pod
względem bzykania i fantazji erotycznych już wkroczyliśmy do Europy.
Miller jest jedynym politykiem występującym w powszechnych
marzeniach erotycznych obywateli i obywatelek RP.
Rozpoczął się powszechny spis nauczycieli zorganizowany przez MEN.
Następnym etapem może być ich kolczykowanie.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " McHeroes "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dzieci na śmieci
Na prawicy jest naprawdę źle. Rządzące w Rybniku PiSuary i
niedobitki po AWS walczą z katolicką fundacją, którą prawicowa
władza wspierała finansowo przez wiele lat. Nie mogą wybaczyć ojcu
Oskarowi poparcia lewicowego kandydata na prezydenta Rybnika. Kto
przyjaźni się z komuchem, musi ponieść karę, kto nie popiera jedynie
słusznej prawicy, zostanie zniszczony. Zakonnik oskarżany jest o
molestowanie dzieci i gnębiony wraz ze swoją fundacją. Cierpią na
tym dzieci.
Fundacja Signum Magnum to ośrodek szkolno-wychowawczy dla dzieci,
świetlica dzienna i jadłodajnia dla głodnych bachorów. "Signum" jest
także właścicielem trzech gazetek dla dzieci, których łączny nakład
przekracza grubo 100 tys. egzemplarzy. Oficjalnie szefową fundacji
jest Małgorzata Sojka, ale powszechnie wiadomo, że dobrym duchem i
motorem
ojczulek Oskar Puszkiewicz, franciszkanin z Rybnika.
Dzieci z domu dziecka prowadzonego przez fundację są przerażone tym,
co się wokół nich dzieje. Z dnia na dzień musiał wyjechać ich
ulubiony opiekun
ojciec Oskar. Pani Małgosia chodzi smutna,
podkrążone i zaczerwienione oczy świadczą o tym, że płakała. Nie
wiadomo jak, ale wieści o wojnie, jaką wypowiedział fundacji urząd
miejski, dotarły do dzieciaków. Nie mogą one pojąć, czemu komuś
zależy na zlikwidowaniu ich domu, ich świetlicy, ich jedynego
bezpiecznego miejsca, w którym były z dala od codziennego
skurwysyństwa, patologicznych rodzin, biedy, głodu i strachu. Były.
Kontrola na krzywy ryj
Problemy fundacji z Urzędem Miasta zaczęły się w czerwcu zeszłego
roku. Wtedy to w siedzibie "Signum Magnum" pojawił się wiceprezydent
Rybnika Jerzy Frelich i radny miejski Jan Kuśka. Spotkanie
przebiegało w dosyć nerwowej atmosferze.

Prezydent Frelich zażądał od nas rozliczenia finansowego z
dotacji, jakich UM udzielił nam w 2001 roku
relacjonuje prezes
Sojka.
Pod koniec rozmowy stwierdził jasno: fundacja ma się stąd
wynieść. Sojka zgodziła się przedstawić wszystkie dokumenty, jeżeli
przedstawiciele UM pokażą oficjalne pismo, stwierdzające legalność
kontroli. Ponieważ go nie dostała, odmówiła udostępnienia
jakichkolwiek papierów. Wszystkie dokumenty i rozliczenia były w
porządku, co stwierdziły późniejsze kontrole. Dotacje z miasta
stanowią około 30 proc. budżetu fundacji i Sojka nie ma żadnych
wątpliwości, że samorządowcy mają prawo kontrolować, jak środki są
wydawane. Jednak musi się to odbywać oficjalnie i zgodnie z prawem.
Pani prezes nie zareagowała także na hasło "wynoście się stąd". No
bo i dlaczego.
Przecież w 1991 roku fundacja podpisała z Urzędem
Miasta umowę dzierżawy na 50 lat
tłumaczy Sojka.
Na odchodne wzburzony wiceprezydent obcesowo zapowiedział, że
fundację i tak zlikwiduje.
Kto daje i odbiera
Frelich słów na wiatr nie rzuca. W lipcu 2002 r., w kilka tygodni po
pseudokontroli, do Sądu Rejonowego w Rybniku wpłynął wniosek o
unieważnienie umowy dzierżawy. Sąd wniosek oddalił (postanowienie z
30 września 2002 r.), podkreślając w uzasadnieniu jego kompletną
bezzasadność. Kilka tygodni później do drzwi fundacji zapukała
kontrola skarbowa. Potem zjawili się kontrolerzy z Urzędu
Wojewódzkiego w Katowicach. Wynik w obu przypadkach był taki sam:
nieprawidłowości nie stwierdzono.
Gdy wydawało się, że ratuszowi urzędnicy nie mają więcej pomysłów na
wykańczanie fundacji, przypomniano sobie o ustawie, która bardzo
dokładnie określa, co jest, a co nie jest placówką
opiekuńczo-wychowawczą. Kolejna kontrola zaczęła mierzyć
pomieszczenia przeznaczone dla dzieci i stwierdziła, że budynek przy
ul. Dworek 12 nie spełnia wymogów zapisanych w ustawie. To ciekawe,
bowiem to właśnie władze miejskie zdecydowały o takim, a nie innym
przeznaczeniu tej nieruchomości. Od 1991 r. dotowały działalność
domu dziecka w tym właśnie budynku, miały prawo nadzoru nad
wszelkimi remontami i przebudowami. Zadowolenie swoje wyraziły we
wrześniu 2002 r., gdy fundacja otrzymała dokument potwierdzający, że
placówka spełnia ustawowe kryteria i zostaje zarejestrowana jako dom
dziecka. To, co jeszcze niedawno było super, okazało się be. I nie
chodzi wcale o brakujące centymetry...
Zakonnik popiera komucha
W Rybniku prawica rządzi od zawsze, czyli od 1989 r. Ci sami
prawicowi działacze w różnych konfiguracjach odpowiadają za miejskie
interesy. Przez wiele lat "Signum Magnum" było powodem do dumy dla
miasta i prawicowej władzy. Miejska kasa dość szczodrze wspierała
fundację, ojciec Oskar dbał o to, żeby szmal nie poszedł na marne.
Mając podpisaną z miastem umowę na 50 lat dzierżawy, remontował i
rozbudowywał siedzibę. Wszystko z myślą o swoich małych
podopiecznych.
Ojciec Oskar to rzadki typ społecznika ogarniętego misją czynienia
dobra. Taki człowiek spadł miastu wprost z nieba. W rybnickich
dzielnicach biedy i bezrobocia trwa produkcja bachorów, których los
nikogo nie obchodzi. Do takich właśnie "dzieci śmieci" skierowany
jest program fundacji. Najbardziej potrzebujący znajdują w domu
dziecka nową rodzinę. Inni w świetlicy jedzą jedyny ciepły posiłek,
odrabiają lekcję, spędzają czas w atmosferze miłości i
bezpieczeństwa. Co godne podkreślenia, fundacja nie narzuca swoim
wychowankom religijnego światopoglądu. Nie ma obowiązkowych modlitw
ani żadnej indoktrynacji. Tylko obecność zakonnika wskazuje, że nie
jesteś w świeckiej instytucji.
Do pierwszej scysji między fundacją a władzami doszło, gdy prezes
Sojka zwróciła się do samorządu rybnickiego z prośbą o wyjaśnienie
zasad finansowania dzieci skierowanych do jej placówki przez
instytucje miejskie. Zdaniem pani prezes miasto powinno partycypować
w kosztach utrzymania takich pensjonariuszy. Ratusz nie raczył na to
pismo odpowiedzieć, fundacja napisała zatem do wojewody śląskiego z
prośbą, aby pouczył samorząd rybnicki, że na pisma odpowiadać
trzeba. Wojewoda śląski Lechosław Jarzębowski (SLD) pouczył.
Prawicowe władze Rybnika dostały piany. Jak to? Katolicka fundacja
skarży się na nich do komucha? Zgroza!
Kroplą, która przelała czarę goryczy, był tekst reklamowy
zamieszczony w lokalnej gazecie. Na łamach rybnickich "Nowin" ojciec
Oskar poparł ubiegającego się o fotel prezydenta Rybnika, polityka
SLD, Stanisława Kuźnika.

Znam Stanisława, wiem, że jest to uczciwy i prawy człowiek. Wiele
razy pomagał naszym dzieciom i fundacji. Dlaczego miałem go nie
poprzeć?
tłumaczy franciszkanin.
W odwecie prawicowi politycy wespół z klechami z okolicznych parafii
napisali list-donos na ojca Oskara do abepe Zimonia. Co było w
liście? Tego nie wie nawet sam zainteresowany. Ale na efekty nie
trzeba było długo czekać. Decyzją biskupa Oskar został przeniesiony
do zakonu franciszkanów w Wieluniu pod Częstochową. W "Signum
Magnum" powiało grozą.
Na kilka tygodni przed tym, zanim list trafił na biurko abepe
Zimonia, jedną z byłych wychowanek "Signum Magnum" odwiedził pewien
urzędnik miejski. Dziewczyna, z którą się spotkał, zawsze sprawiała
problemy wychowawcze przez upodobanie do narkotyków, alkoholu i
złego towarzystwa.
Centralny chwyt za cyce
Wkrótce w Rybniku pojawiły się plotki, że ojciec Oskar molestuje i
deprawuje małe dziewczynki. Jak się okazało, małe dziewczynki to
pełnoletnie już dziewczyny, a oskarżenia o molestowanie zalatują
reżyserią. Jedyną osobą, która przyznaje, że ojczulek się do niej
dobierał, jest osiemnastolatka, której zeznania najprawdopodobniej
wykorzystano w liście do Zimonia.
Była wychowanka "Signum Magnum" opowiedziała nam, jak zakonnik
dobierał się do niej w domu fundacji w Brennej.

To było zimą 1999 roku. Po powrocie ze spaceru Oskar zaproponował
zabawę w karuzelę. Kiedy przyszła moja kolej, odmówiłam, bo uznałam,
że jestem za duża na takie gierki
wspomina.
Ale Oskar nalegał. W
pewnym momencie centralnie chwycił mnie za cyce i powiedział, że są
bardzo jędrne. W tamtej chwili zrozumiałam, że to, co mówiły
koleżanki, jest prawdą
oświadcza dziewczyna. A koleżanki mówiły
dużo i bardzo kolorowo. Jedna z dziewczyn opowiadała, że pojechała z
Oskarem do Brennej na dzień przed przyjazdem pozostałych dzieci. I
właśnie tamtej nocy Oskar miał spić swoją podopieczną, a kiedy ta
zasnęła, zaczął ją rozbierać i dotykać.
Podobnych opowieści jest więcej, ale źródło tylko jedno. Pozostałe
dziewczyny opuściły fundację, a kontakt z nimi jest niemożliwy. Niby
to wszystko niewiele, ale do Oskarowych pleców przylgnęła już
karteczka z napisem "zboczeniec".
Trzeba tu wyjaśnić, że współżycie z dziewczynami powyżej 15. roku
życia nie jest pedofilią, czyli przestępstwem. Przestępstwem jest
natomiast wykorzystywanie czyjejś zależności do zalotów.
Dzisiaj tu, jutro tam
W październiku 2002 r. z wielką pompą otwarty został podobny do
katolickiego, tyle że świecki, Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla
Dzieci w Rybniku-Niewiadomiu. Władze miasta zaproponowały, że mogą
przejąć dzieci z "Signum Magnum". Ale dzieci nie chcą zostać
przeniesione. W "Signum" mają swoje ciocie i wujków (tak nazywają
wychowawców), z którymi są związane emocjonalnie, a którzy na
zatrudnienie w miejskim ośrodku nie mają co liczyć. Sprawa
likwidacji "Signum Magnum" bulwersuje także kuratorów sądu
rejonowego w Rybniku, którzy przez wiele lat umieszczali w ośrodku
dzieci wymagające natychmiastowej pomocy.

W ciągu pięciu lat umieściłem w "Signum" kilkoro dzieci. Nigdy nie
miałem ze strony fundacji żadnych problemów. Zawsze chętnie brali
dzieci, nie pytali o pieniądze, tylko pomagali. A teraz chcą ich
zamknąć. To skandal
mówi jeden z kuratorów IV Wydziału Rodzinnego
i Nieletnich Sądu Okręgowego w Rybniku.
Bonzom Plaza, dzieciom plaża
W sprawie "Signum Magnum" pojawiła się dodatkowa okoliczność
rzucająca nowe światło na zaangażowanie urzędników w wojnę z domem
dziecka. Na placu graniczącym z siedzibą fundacji ma powstać centrum
rozrywkowo-handlowe Plaza. O wątpliwych interesach związanych z
powstawaniem centrów Plaza pisaliśmy już sporo ("NIE" nr 34 i
47/2002). Niezależnie od tego, czy Plaza w Rybniku powstanie, czy
nie, od momentu ujawnienia planowanej inwestycji siedziba "Signum
Magnum" stała się bardzo łakomym kąskiem. Czy to jeden z motywów
działania miejskich notabli? Możemy przypuszczać, że nie jest to bez
znaczenia. W każdym razie władze Rybnika nie zamierzają odpuścić.
Prezydent Rybnika Adam Fudali w piśmie z 2 grudnia 2002 roku zażądał
po raz kolejny rozwiązania umowy dzierżawy, grożąc ponownym
wystąpieniem na drogę sądową.

Fundacja budzi zawiść
mówi ojciec Oskar
byliśmy ze wszystkim
pierwsi, ze świetlicą, domem dziecka... Mamy znakomite wyniki w
pracy z wychowankami, ale przecież nie jesteśmy dla nikogo
konkurencją. Decyzja biskupa bardzo mnie boli, ale myślę, że nawet z
oddalenia będę nadal rozwijał "Signum Magnum". Wskutek nagonki na
moją osobę zrozumiałem, jak łatwo zniszczyć człowieka, jak niewiele
potrzeba...
Autor : Andrzej Rozenek / Bartek Sapota




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




CAŁUSY DLA PEATZA
Rodzi się nadzieja, że "NIE" przestaje swoimi publikacjami bić głową
o ścianę, co czyni od lat prawie 12. Całujemy za to paluchy
poznańskiego arcybiskupa.
Juliusz Paetz jest człowiekiem niewinnym, ponieważ każdemu wolno być
homoseksualistą i uwodzić. Nie wolno natomiast i to pod sankcją
więzienia doprowadzić do seksu groźbą bezprawną lub podstępem (art.
197 k.k.). Zabroniono też (art. 199) wyzyskiwać w celach seksualnych
czyjąś od siebie zależność. I chociaż to, co opisano, że Paetz
robił, jest bliskie wykorzystywania zależności służbowej, ścigane
być nie może, a tym samym stwierdzone, bo wymaga to wniosku
pokrzywdzonego. Uwodzeni klerycy i księża do policji ze skargą nie
pójdą, bo pan papież tego zabrania. Musieliby więc szukać innego
zawodu, a o pracę gdziekolwiek byłoby im trudno, nawet przy ubijaniu
autostrad.
Skoro tak się rzeczy mają, naruszono prywatność i zdeptano tzw.
cześć obywatela. Prawda, Paetz wykorzystywał swoją funkcję publiczną
do uwodzenia, za co wolno krytykować po nazwisku. Chcę jednak
widzieć redakcję, która o ministrze napisze, że jest pedałem
uzasadniając swoją śmiałość tym, że on swej władzy używa jako
afrodyzjaku.
Złamana więc została równość obywatela Paetza wobec prawa
teoretycznie, czyli konstytucyjnie takiego samego dla arcybiskupa i
bezdomnego, dla pedała i dziwkarza, klechy i komucha. Teraz
odwrócono nierówności codzienne.
Wedle etyki racjonalnej, niemoralne jest tylko to, co krzywdzi
zbiorowość lub innego człowieka. Pozbawione bezprawnych form nacisku
propozycje seksualne wszelkich odmian, jeśli składane są osobom,
które ich sens rozumieją, nie są sprzeczne z moralnością.
Wiadomo, że homoseksualizm jest szczególnie licznie rozpowszechniony
wśród kleru. Ustalone są tego przyczyny: od czysto męskich
zamkniętych internatów w seminariach po celibat i antyfeminizm
katolicyzmu. Zbadano, że polem operacyjnym księży-pedałów jest kler,
ministranci itp. Stanowi tajemnicę poliszynela, że w Episkopacie
Polski Paetz nie jest jedynym ani najwyżej postawionym
homoseksualistą. Kościół jako instytucja, wbrew temu co głosi,
toleruje pedalstwo kleru, w tym biskupów. Nie toleruje natomiast
skandali i im tylko przeciwdziała.
"NIE" dopiero co atakowało dokument papieski powstały na tle szeroko
opisywanych ekscesów homoseksualnych i pedofilskich kardynałów,
arcybiskupów itp. w różnych krajach. Papież obraźliwie traktujący
gejów nakazał dyscyplinować swoich podwładnych, by zapobiec
skandalom, ale taić przed państwowym wymiarem sprawiedliwości nawet
księży-pedofilów. Co też się w Polsce czyni.
Pisanie o podwójnej i obłudnej moralności dominującej wśród kleru
stało się teraz i u nas już pleceniem banałów. Pragnę więc tylko
przypomnieć, że stawianie klechów ponad prawem wynika z papieskiej
inspiracji.
Skandal, który za sprawą "Rzeczpospolitej" wstrząsnął Polską, ma swe
źródło nie w banalnym uwodzeniu kleryków przez metropolitę-pedała,
tylko w wewnątrzkościelnych intrygach personalnych. Źródłem tej
afery były
o czym informuję
starania kurii gnieźnieńskiej o
pognębienie rywala i sąsiada.
"NIE" ogłaszało większe niż sprawa Paetza kościelne ekscesy, bo
krwawe, prowadzące do zbrodni na tle seksualnym. Gdyby troski
moralne rządziły Kościołem, a takież impulsy telewizją i prasą, w
tym "Rzeczpospolitą", były lepsze powody do publicznego skandalu niż
pogodne romanse abepe Paetza. Jednakże tylko walka wewnętrzna
różnych koterii kleru, kościelnych grup interesu i środowisk
przykościelnych zdolna jest wywlec do TV i całej prasy, to co się
dzieje w Kościele. Wbijcie sobie, Czytelnicy, tę regułę w wasze łby.
"NIE" pisało na przykład w latach 1994
96 (numery 36/94, 11/95,
24/96 potem 37/99) o zabiciu księdza dyrektora Caritasu w Krakowie
przez jego sekretarza-kochanka, o pieniężnym i seksualnym podłożu
tej zbrodni. Chociaż w grę wschodziło przeswawolenie wielkich
pieniędzy uzbieranych na biednych i o morderstwo
cisza była
zupełna. Tajemnica śledztwa i procesu zaś całkowita. Jednakże
krakowski prokurator wojewódzki o swych czynnościach śledczych
służbiście i urzędowo raportował patronowi zabitego księdza,
kardynałowi Macharskiemu, tak jakby purpurat był przełożonym
służbowym szefa prokuratury.
Co zresztą odpowiada krakowskiej rzeczywistości.
"NIE" opisywało też, jak 17-letni uczeń, technik z Radia "Maryja",
zamordował księdza jezuitę w jego klasztornej celi, gdzie zwykle
figlowali. Udusił go i spalił polewając zgromadzoną w zakonnej celi
wódką. Ksiądz zginął, ponieważ jego konfratrzy słysząc hałasy w celi
nie chcieli tam zajrzeć, aby nie przeszkadzać koledze. Potem
toruńscy jezuici łamali prawo próbując upozorować śmierć jako
naturalną, zataić zbrodnię, utrudnić śledztwo. Pisaliśmy, jak
kłamali zeznając. ("NIE" nr 2/96, 3/96, 42/96, 5/97).
"NIE" opublikowało zdjęcie nagiego i uchlanego księdza z
Białegostoku całego we krwi, który w trakcie rozbieranej imprezy,
jaką odbywał z pewnym małżeństwem, tak podźgał gościa nożem, że ten
ledwie wyżył w szpitalu. Mieszkanie na plebanii było zdemolowane i
zakrwawione przez uchlanego gospodarza. Każdy nieksiądz by takie
nożownictwo odsiedział, sutanna przed tym ochroniła. Przedmiotem
śledztwa prokuratury było głównie to, od kogo "NIE" dostało
fotografię i informacje o bestialstwach księdza-pijaka.
Kościół zawsze w takich sprawach postępuje wbrew temu, co głosi o
moralności. Nie respektuje autonomii państwa, podległości swoich
aparatczyków wobc prawa na zasadzie równości obywateli. Postępuje
więc na przekór Konkordatowi i Konstytucji.
Wodzowsko zorganizowana struktura kościelna, gdy w grę wchodzi źle
zresztą pojmowany w Polsce jej interes korporacyjny, postępuje
zawsze na przekór temu, czego naucza. Być może wzniecona afera
sprawi, że rządząca SLD zarzuci serwilizm wobec Kościoła uprawiany z
wielką szkodą dla powagi państwa i wiarygodności socjaldemokracji.
To wstyd, że takie zarzuty stawia m.in. rządowi Millera właśnie
publicysta katolicki Roman Graczyk. Pisze w "Wyborczej", że nasze
państwo jest usłużne wobec silnych, a wobec słabych
bezlitosne i
niesprawiedliwe. Konkordat jest wadliwy a też łamany na rzecz
kościelnych samowoli.
Może afera arcybiskupa uzmysłowi nadrzędnemu aparatowi państwa, jaka
jest jego rola, powinność i interes wyborczy zarazem. Wówczas
obywatel abepe Paetz, którego dupę poświęcono
okaże się bardziej
zasłużonym dla Kościoła niż wszyscy inni jego hierarchowie. Zasługi
mimo woli bywają bowiem najbardziej doniosłe w skutkach, a przez to
szczególnie chwalebne.
Wypijmy więc zdrowie abepe Paetza.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ględząc w stołki
Zdradzamy tajemnicę, czym naprawdę zajmują się wybrani przez nas
senatorowie?
Jak ogólnie wiadomo, senatorowie debatują nad uchwalonymi przez
posłów ustawami i albo je przyklepują, albo wprowadzają drobne
poprawki (które Sejm często odrzuca). Sporadycznie decydują się
odrzucić ustawę. Poza tym wygłaszają oświadczenia. Z senatorskimi
oświadczeniami nie ma żartów: adresat, np. minister, musi się do
nich ustosunkować.
Z "Diariusza Senatu RP" z 5 lipca 2003 r. dowiedzieliśmy się, że:
Senator Tadeusz Bartos poparł starania władz samorządowych powiatu
kazimierskiego o utworzenie urzędu skarbowego w Kazimierzy Wielkiej.
Sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, Wiesław Ciesielski,
odpowiedział, że nie pozwalają na to obecne przepisy, uchwalone
zresztą z udziałem Senatu (o czym senator nie wiedział). Ale jak
tylko parlament zechce je zmienić, Kazimierza Wielka ma zielone
światło.
Senator Janusz Bargieł oświadczył, że jego zdaniem Okręgowa
Spółdzielnia Mleczarska w Pilicy powinna znaleźć się na liście 56
zakładów mleczarskich uprawnionych do segregacji mleka po akcesji
Polski do UE. Sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa, Józef
Pilarczyk, wyjaśnił, że Okręgowa Spółdzielnia Mleczarska w Pilicy
nie spełnia wymagań określonych w przepisach UE. Ale jest światełko
w tunelu: pilicka spółdzielnia znajduje się w grupie zakładów
mleczarskich, dla których wynegocjowano okres przejściowy na pełne
dostosowanie.
Senator Adam Graczyński zauważył, że w Czechach są sprzyjające
przedsiębiorczości regulacje prawne, których nie ma w Polsce.
Sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki, Pracy i Polityki
Społecznej, Jacek Piechota, zapewnił, iż jego resort robi, co może,
żeby wykorzystać doświadczenia Republiki Czeskiej tudzież innych
krajów.
Senatora Tadeusza Bartosa (i innych też) zaniepokoiła zbieżność
terminów "Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obron-nego" w Kielcach
oraz Międzynarodowych Targów "Technika i Wyposażenie Służb
Policyjnych, Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego EKPOLTECH" w
Warszawie. Według autorów oświadczenia, konkurencja obu tych imprez
jest szkodliwa. Pozwolę sobie wyrazić pogląd, że to nie urzędnik, a
rynek powinien ostatecznie decydować, która z imprez (być może obie)
znajdzie swoje trwałe miejsce w europejskim kalendarzu
wystawienniczym
odważył się odpowiedzieć wicepremier Jerzy
Hausner.
Senator Zbigniew Kulak pochylił się nad problemem możliwości
podejmowania działalności gospodarczej w zakresie nowych gier, w tym
również gier na automatach o niskich wygranych. Kulak walczy o to,
by każdy mógł otworzyć salon gier z automatami o niskich wygranych.
Jedni ustawią automaty, drudzy będą wygrywać
czy można przegapić
taką szansę na ożywienie gospodarcze? Ale nic z tego. Według
podsekretarza stanu w Ministerstwie Finansów, Roberta Kwaśniaka,
rygorystyczne wymogi stawiane podmiotom zainteresowanym
inwestowaniem w rynek gier są niezbędne.
Senator Józef Sztorc zatroszczył się o środki finansowe na
uruchomienie Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Tarnowie. Minister
zdrowia Leszek Sikorski odpowiedział uprzejmie, że w 2003 r. nie ma
żadnych środków na centra powiadamiania ratunkowego (i na cały
Program Zintegrowanego Ratownictwa Medycznego). Trąbiły o tym
wszystkie media. Mimo to senator Sztorc miał nadzieję, że dla
Tarnowa coś się wyskrobie.
Senator Robert Smoktunowicz pragnie roz-wiązać doniosły problem
wspólnego biletu, który obowiązywałby w pociągach podmiejskich i
środkach komunikacji miejskiej w Warszawie. Odpowiada wiceprezydent
Warszawy Andrzej Urbański: Mimo zaawansowania prac nad wprowadzeniem
biletu ZTM na kolei, napotykają one na bardzo poważne trudności, o
pomoc w usunięciu których prosić chciałbym Wysoką Izbę. To jasne, że
Senat powinien mediować między PKP a ZTM w sprawie wspólnego biletu
dla warszawiaków. A jak się nie uda, zaangażuje się Sejm. W odwodzie
mamy prezydenta, Sąd Najwyższy i Trybunał Stanu.
Senator Witold Gładkowski poruszył palący problem wypalania traw. Z
pewnością nie usatysfakcjonowało go wyjaśnienie ministra spraw
wewnętrznych i administracji, Krzysztofa Janika, że wypalanie
roślinności na łąkach, pastwiskach, nieużytkach, w rowach, a także w
strefie oczeretów i trzcin jest zabronione. Nie wolno też rozniecać
ognia poza miejscami wyznaczonymi przez właściciela lasu lub
nadleśniczego. Mimo to
ubolewa Janik
sprawcy wypaleń i
wywołanych pożarów czują się bezkarni. Bardziej efektywne od
dialogowania z Janikiem byłoby nabycie dżipa dla senatora
Gładkowskiego i wysłanie go na patrol po zagrożonych łąkach i
ugorach.
Senator Zdzisława Janowska uznała, że Senat jest najlepszym forum do
rozpatrywania skargi na działania straży miejskiej oraz ochroniarzy
z firmy "Ko-Br-A" w Teatrze Nowym w Łodzi. Znów do tablicy wywołany
został Janik, któremu nie podlegają ani łódzcy strażnicy miejscy,
ani badająca ten incydent prokuratura.
Senatora Józefa Sztorca oburzył artykuł pt. "Posłał żonę po kasę" w
dzienniku "Super Express" z 22 maja br.
dotyczący współpracy
spółek powiązanych z Posłem Adamem Gradem (chyba Aleksandrem?

przyp. D.Z.) i jego żoną z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji
Rolnictwa. Na życzenie senatora artykuł "Posłał żonę po kasę" musiał
przeczy-
tać prokurator krajowy, Karol Napierski. Przeczytawszy zaś,
wyjaśnił, że artykuł, jakkolwiek negatywnie ocenia działalność posła
Grada, nie zawiera zarzutów naruszenia prawa (czego senator Sztorc
sam nie zauważył). Tropienie afer z udziałem posłów zapewni
senatorom robotę do końca kadencji. Ale co będzie, gdy posłowie
zaczną się rewanżować?
Senator Robert Smoktunowicz zażądał dofinansowania budowy hali
sportowej w Stanisławowie. Niestety, bezskutecznie. Prezes Zarządu
Totalizatora Sportowego, Mirosław Roguski, powiedział, że nie da, bo
nie ma.
Jako niestrudzony lobbysta podwarszawski senator Smoktunowicz
upomniał się też o modernizację dwóch skrzyżowań w Zielonce i
jednego w Wołominie, co niewątpliwie zapewniłoby mu wdzięczność
wyborców
gdyby nie fakt, że Mazowiecki Zarząd Dróg Publicznych nie
może tych jakże ważnych inwestycji rozpocząć.
I tak dalej, i tym podobne.
Nie wiedzieliście, do czego służy w Pomrocznej wyższa izba
parlamentu, organ władzy ustawodawczej? Do zabijania nudy bieżącej
kadencji poprzez podlizywanie się wyborcom mogącym zagwarantować
nudzenie się przez kolejne 4 lata.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prima aprilis
Nie jest prawdą to, o czym napisaliśmy w poprzednim numerze "NIE" w
publikacji "Czy Kwaśniewski to Kwaśniewski"
że najważniejsze osoby
w państwie, w tym Pan Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, Pani
Prezydentowa RP Jolanta Kwaśniewska oraz Pan Premier RP Leszek
Miller, mają swoich sobowtórów wyszkolonych przez Biuro Ochrony
Rządu. To był żart primaaprilisowy. Żartem był również artykuł
"Miller bis" o rzekomym sobowtórze Leszka Millera Karolu Rz., który
stracił posadę wskutek zapowiedzianej dymisji premiera.
Wszystkie pozostałe publikacje
m.in. o tym, jak Miller uciekał
przed Kulczykiem w hotelu w Mikołajkach, jak polski rząd knuł z
Microsoftem oraz jak okupanci zamknęli w Iraku melinę
jak zawsze
były wiarygodne, rzetelne i oparte na faktach.
Udał nam się tegoroczny prima aprilis, skoro dał się nabrać nawet
przenikliwy i wyćwiczony w komisji śledczej umysł posłanki Renaty
Beger z Samoobrony. Oto fragment stenogramu z posiedzenia Sejmu w
czwartek, 1 kwietnia 2004 r.:
Poseł Renata Beger:
Panie Marszałku! Panie Ministrze! W Iraku zamiast prezydenta
Kwaśniewskiego wystąpił pan Jacek K.
sobowtór naszego prezydenta.
Prezydenta wszystkich Polaków.
Informację podał tygodnik "NIE", a potwierdził poseł Jerzy
Dziewulski były antyterrorysta (...).
Proszę pana ministra o wyjaśnienie, komu potrzebny był cyrk z
wyjazdem sobowtóra pana prezydenta Kwaśniewskiego do Iraku? Komu
potrzebne było narażenie polskich żołnierzy stacjonujących w Iraku w
związku z rzekomą wizytą głowy państwa? Oraz dlaczego uwłacza się
godności żołnierzy i oficerów, którzy ryzy-kują życiem i zdrowiem
wysyłając sobowtóra
prezydenta, który siedząc w zaciszu swojego gabinetu ma rzekomo
podnosić ich entuzjazm bojowy?
Jeżeli prezydent zabezpieczył siebie sobowtórem, to jak zabezpieczył
pozostałą część społeczeństwa? Dziękuję. (Oklaski)
Wicemarszałek Janusz Wojciechowski:
Dziękuję pani poseł.
(Poruszenie na sali...)
Niektórzy podejrzewają, że problem przez panią poruszony ma związek
z datą dzisiejszej debaty.
(Poruszenie na sali...) (Oklaski).
Autor : R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czy dałeś już biskupowi "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Za organ i organistówkę
Motto: Księża mają celibat, ale na wszelki wypadek Pan Bóg zostawił
im jaja i penisy. Zenon z Morzewa, kombajnista

To teren prywatny. Każdego możemy wyrzucić na zbitą mordę. Nie
straszny nam ani biskup, ani policja. Jak będzie trzeba, to i
wpierdol spuścimy.
Kaziu już z tydzień siedzi z kolesiami przy
ognisku. W dzień i w nocy plebanii pilnują. Jak się kto obcy zbliży
do furtki, od razu w łeb. W strzeżonym budynku trzymają proboszcza.
Całą dobę pod kluczem. Wypuszczają go tylko na msze. Przed ołtarz
prowadzą jak więźnia. Skończy i z powrotem do paki. Telefon mu
odcięli, gdyż zdarzały się pogróżki, a i ktoś mógłby wrednym szeptem
księdza do ucieczki zachęcić.
Co tu kryć
wielebny sam z siebie chciałby czmychnąć. Ale mu nie
dadzą.
Na bramie przed kościołem transparent: "W sporze pomiędzy władzą a
ludem, lud ma zawsze rację
Jan Paweł II". Lud to Kaziu i jego
kumple. Władza to arcybiskup Muszyński. Przedmiot sporu to aresztant
ksiądz Tadeusz Kobylarz, proboszcz parafii w Morzewie, gmina
Kaczory, powiat Chodzież.
Kisił ogóra
Zanim lud wziął sprawy w swoje ręce, na biurku arcybiskupa wylądował
donos. Jaka była jego treść? Kaziu wie, ale nie powie. Nikt ze
stronników księdza Kobylarza pary z gęby nie puści. Ale w Morzewie
mieszkają też przeciwnicy proboszcza. Ich chałupy wytropiliśmy bez
trudu, bo flag biało-czerwonych nie wywiesili. Ci mówią chętnie:
ksiądz Tadziu cyklicznie wkładał swe męskie mięsko w pewną mężatkę.

Jakby na dmuchaniu się skończyło, nikt złego słowa by nie
powiedział
diagnozuje Ryszard, morzewianin z krwi i kości.
Był
kiedyś w pegeerach taki bystry kombajnista. Zenek mu było. Jak z
ropą nakombinował, to skrzynkę wódki kupował. Chlało się i
dyskutowało przyjemnie. Nad ranem, naładowany jak tir, sentencje
różne wygłaszał. Kiedyś rzekł: "Księża mają celibat, ale na wszelki
wypadek Pan Bóg zostawił im jaja i penisy. Nie można ich winić, że
czasem ogóra zakiszą". Piękne i celne. Ale Kobylarz kisił w mężatce.
Mąż się dowiedział i babę przegnał. A to już sprawa państwowej wagi,
bo klecha ma na sumieniu rozbite małżeństwo. No i organistówka.
Pobudowaliśmy ją za swoje. A on ją sprzedał za naszymi plecami. Nie
spodobało się to ludziom, więc donos do kurii skrobnęli. Nie
anonimowy, tylko podpisany. Któregoś dnia wszystkich w kościele
zamurowało: ksiądz ogłosił, kto podpisał doniesienie. Z imienia i
nazwiska. Jakby mi coś takiego zrobił, podszedłbym do ołtarza,
przyklęknąłbym, jak trza, a potem w mordę bym go zdzielił. Ale
wyczytani nie mieli charakteru. Powiadomili tylko kurię i zagrozili,
że oskarżą księdza przed sądem. Arcybiskup wystraszył się, że będzie
musiał wybulić odszkodowanie, i zaraz wydał dekret o przeniesieniu
księdza Tadzia do innej parafii.
Pleban w areszcie
Proboszcz spakował manatki i chciał rozkaz szefa posłusznie wykonać.
Wtedy zleciały się ludziska. Zamknęli go na plebanii i już. Jak
następca Kobylaka przyjechał z meblami, przepędzili drania na cztery
wiatry.

Tylko w dzwon uderzymy i od razu zleci się cała wieś. Bo wszyscy
są za proboszczem
obwieszcza pani Teresa (na oko po
pięćdziesiątce).
Przez te lata, co tu jest, odnowił kościół,
plebanię, zrobił chodniki... I najważniejsze: zintegrował parafię.
Nie ustąpimy, dopóki nie przyjedzie do nas Muszyński i nie powie nam
w twarz, dlaczego księdza chce nam zabrać. Jak będzie trzeba,
powiadomimy Watykan. Papież na pewno się za nami wstawi.
Jurna szuja

Kobylarz zintegrował parafię?!
wykrzyknikowo dziwi się
parafianka w średnim wieku.
Ci, co nie wywiesili flag, znaczy nie
są za Kobylarzem, muszą chyłkiem przemykać się po wsi. Tylko czekać,
aż dojdzie do mordobicia. Stróże sprzed plebanii nie przebierają w
środkach. Chcą bronić księdza? Proszę bardzo. Ale niech nie pieprzą,
że cała wieś jest za nim. To kłamstwo. Ksiądz jest jurna szuja.
Niech pan popatrzy na gęby tych, co wystają przed plebanią.
Miejscowe szumowiny. Jest tam taki, co ma czwartą żonę. W kościele
chyba z 30 lat nie był. A teraz nagle zrobił się największym obrońcą
proboszcza.
Intymne spotkania

Ja tam jestem neutralny
wyjawia 26-letni Roman.
Prawda, nasz
proboszcz swoje za uszami ma, ale jak chcą go wyrzucić za to, że
miał coś z babą, to żeby było sprawiedliwie i innych powinni w
cholerę wypieprzyć. Kaczory są 3 kilometry od nas, to wiemy, co tam
się dzieje. Tamtejszy ksiądz intymnie spotyka się z pewną pochewką i
nikt nie robi rabanu. A i łyknąć lubi. Mszę odprawia i na nogach się
chwieje. Nieraz nie ma siły, żeby mówić. Razem z wójtem i szefem
wodociągów imprezują, że siwy dym. Mówią na nich Ich Troje. Kiedyś
wracali z jakiejś balanżki samochodem i znaki drogowe ścinali. Ale
ksiądz z Kaczor udaje świętego. Potępił Kobylarza. Zakłamanie takie,
że tylko pawie rzucać.
Czekając na papieża
Na razie czarni nie zdecydowali się na użycie świeckiego ramienia.
Gliny, owszem, czasem dyskretnie pojawiają się w okolicy plebanii,
ale na tym koniec.

Delikatna sprawa
wyjaśnia komendant posterunku policji.
Dotąd
nikt nie powiadomił nas o popełnieniu przestępstwa. My wiemy, że
ksiądz jest zamknięty. Ale czy na własne życzenie czy wbrew swojej
woli? Tego nie wiemy. Gdyby poinformowała nas o przestępstwie kuria
albo sam ksiądz, to jesteśmy gotowi do natychmiastowej interwencji.
Ktoś puścił w obieg wieść, że wrogowie księdza Kobylarza powiadomili
Ochotniczą Straż Pożarną: przed plebanią się pali! Strażacy
ochotnicy ponoć błyskawicznie przybyli na miejsce i ognisko grzejące
księżych strażników ugasili.

Nie interweniowaliśmy pod plebanią ani nikt nie zgłaszał, że tam
się pali
ze smutkiem mówi komendant OSP.

Ale jest tam gorąco
dodaje towarzyszący mu strażak.
Kazik grzebie kijem w nieugaszonym przez strażaków ognisku. Ma
dylemat. No bo co by zrobił, jakby do Morzewa przyjechał papież i
kazał bezzwłocznie księdza Kobylarza uwolnić?

Nie, papież nigdy by tego nie zrobił. Powiedziałby nam: "Bracia i
siostry! Macie świętą rację. Kobylarz zostaje w Morzewie, a
Muszyńskiego zwalniam". Bo średniowiecze już dawno się skończyło.
PS Niektóre występujące w tekście imiona zmieniono.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Od stóp do głów
Gdy Belka pobudza popyt wyższymi podatkami, a Balcerowicz występuje
w roli obrońcy drobnego ciułacza, obywatel może mieć pewność, że
wyjdzie na tym jak Zabłocki na mydle albo jeszcze lepiej.
W powszechnie dostępnych słownikach brak słowa "bambuko", ale prawie
każdy wie, o co chodzi, gdy je usłyszy. Grać w bambuko znaczy mniej
więcej tyle, co robić z kogoś wariata. Taką grę uprawiają ze
społeczeństwem od wielu miesięcy Miller, Belka i Balcerowicz w
sprawie stóp procentowych Narodowego Banku Polskiego i metod
pobudzania koniunktury. Role w tym spektaklu są rozpisane.
Miller i jego sfora poganiają nieustannie: "dalejże stopy w dół,
żeby kredyty taniały, długi rosły, rozwój galopował, następny sukces
wyborczy się gruntował".
Balcerowicz i jego ponuraki odpowiadają: "co się dało spuścić, już
spuszczono, w budżecie deficyt, program gospodarczy tylko na
papierze, więc do dupy, prywatyzacja stoi, inwestycje leżą,
bezrobocie rośnie i tylko inflacja spada, ale to zasługa Rady
Polityki Pieniężnej".
Mniej więcej co drugi miesiąc po tych zaklęciach następuje jednak
mała obniżka stóp. Ostatnio poprzedziły ją telefony z
Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który "zobaczył w Polsce wolną
przestrzeń na obniżki".
Belka stanął w rozkroku godnym protektora. "Stopy nominalnie spadły
bardzo mocno
to echo Balcerowicza. "Ale realnie bardzo mało"
to
Belki pogłos Millerowy.
Społeczeństwo słucha i nadziwić się nie może: każdy mówi co innego,
a podobno wszyscy tacy mądrzy.
Miller żąda dużych obniżek, bo doradcy go przekonują, że wtedy
ludzie i firmy zaczną brać kredyty i wzrost PKB będzie nawet
dwucyfrowy. Niech mu przy okazji wyjaśnią, dlaczego w latach
1998
2000 przyrost kredytów był bardzo duży (średniorocznie 24
proc.), mimo że przeciętna stopa NBP była bardzo wysoka (prawie 22
proc.), zaś w 2001 r., gdy stopa NBP spadła do 14 proc., kredyty
siadły?
Jest też inne pytanie. Dlaczego banki komercyjne nie obniżają na łeb
na szyję cen kredytów, za to w mig tną oprocentowania depozytów? Od
lutego 2001 do kwietnia 2002 r. (15 miesięcy) stopy NBP spadły
prawie o połowę, a oprocentowanie depozytów w bankach komercyjnych
nawet o 2/3, zaś kredytów przeciętnie o kilkanaście procent?
Kto uważał w szkole na rachunkach, temu odpowiedź wydaje się prosta.
Zmiany we wzajemnym układzie trzech wielkości, tj. inflacji, stóp
NBP oraz stóp kredytów w bankach komercyjnych sprawiły, że mimo iż
Balcerowicz od roku oprocentowanie obcina
kredyty choć na papierze
tanieją, to faktycznie drożeją.
W uproszczeniu wygląda to tak: w 1999 r. oprocentowanie kredytu w
banku wynosiło 25 proc., co realnie (przy inflacji wtedy
10-procentowej) dawało koszt pożyczki 13,6 proc. W roku 2000
oprocentowanie spadło do 21 proc., ale inflacja do 5,5 proc., więc
realny koszt pożyczki wyniósł... 15,6 proc. Aż o 2 punkty więcej!
To dziwne zjawisko rozchodzenia się w Polsce teorii i życia
zauważają jednak tylko obywatele; rządy nigdy. Balcerowicz też
ślepy, choć bierze solidną kasę, między innymi właśnie za to, żeby
wymyślić, jak zmusić banki do raźniejszego obniżania cen kredytów.
Jest z czego, bo bankowa śmietana z różnicy między oprocentowaniem
kredytów a oprocentowaniem depozytów jest ogromna, ponad
15-procentowa. A na jakim interesie normalna firma jest w stanie
wycisnąć taką rentowność?
Sprzedawca skarpetek, prezerwatyw, telewizorów czy samochodów jest w
stanie zejść do granicy kosztów, byle tylko sprzedać towar, który ma
na składzie. A polski bank
nie musi. Jemu i bez tego niewidzialna
ręka rynku robi dobrze.
W latach poprzednich, gdy kredyty były bez mała tak tanie jak
kartofle, nasze kochane banki komercyjne
pożyczały jak szalone i narobiły złych kredytów. A za to NBP nakłada
drakońskie kary finansowe. Kto się sparzył, będzie dmuchał. A nasz
rynek finansowy zalany jest rządowymi papierami, które państwo
sprzedaje tanio, a odkupuje drogo, żeby mieć kasę na dziurę
budżetową. Balcerowicz zaś pilnuje, by broń Boże złotówce nie
przywrócić
poprzez dewaluację
realnej wartości. To by mogło
przecież spłoszyć cwaniaków z gotówką (u nas zwanych zagranicznymi
inwestorami), którzy wywożą od nas miliony zarobione na wysokim
oprocentowaniu papierów rządowych.
W stworzonych warunkach banki zachowują się mądrze, ale rząd i NBP
tworząc takie warunki robią głupio. Banki więc kwitną, a gospodarka
więdnie. W 2001 r. banki wykręciły zyski większe niż rok wcześniej,
podczas gdy firmy zanotowały w kasach więcej bryndzy niż konfitur
(suma strat przedsiębiorstw była większa niż suma zysków). Dziś już
nie sam rząd, ale rząd z bankami się wyżywią. Tak nam się poprawiło.

Do łupionego ciułacza oszczędzającego na czarną godzinę wyciągnął
rękę nowy rząd. Rząd był wreszcie nasz, ale łapa jak zwykle

pazerna. Wśród potoków serdecznych słów opodatkowano oszczędności.
Zgodnie z tradycją rząd zostawił w spokoju kokosy kapitałowe
pochodzące z gry na giełdzie i położył łapę na oszczędnościach ludzi
pracy. Uczynił mądrze, bo uniknął wrzasku gazet zaborczych
czuwających nad interesami tzw. klasy średniej.
Żeby w ojczystym wariatkowie było weselej, świętym oburzeniem na
taką politykę rządu zapałał... Balcerowicz. To zniechęci ludzi do
oszczędzania, a polskie społeczeństwo i tak mało oszczędza. Nie
pozwólmy, by rodzimy kapitał rozwojowy zamiast pracować na dobrobyt,
marnował się w skarpetce. We wsiach i osiedlach widziano nawet
płaczące staruszki wzruszone tak szlachetną postawą wieloletniego
bojownika o prawa ciułacza.
Choć jednak Balcerowicz wygrał swój bój w 1990 r., tym razem Belka
okazał się lepszy.
Po pierwsze ogłosił, że olewa strachy. Dopóki stopy będą wysokie,
nikt nie przestanie chodzić do banku. Kto umie liczyć, ten wybierze
odsetki pomniejszone o jego podatek, zamiast pończochę w ogóle bez
odsetek, którą straszy Balcerowicz.
Żeby się wszystko dobrze rozwijało, nie potrzeba nam kapitału na
rozwój, tylko forsy w budżecie i tak niskich stóp procentowych, by
na oszczędzaniu ludzie tracili. Wtedy
uważa Belka
ludzie z
gotówką w kieszeni ruszą do sklepów kupować. W ten sprytny sposób
większe podatki napędzą obywatelską konsumpcję, dzięki czemu
ojczyzna nasza pocznie się rozwijać tak dynamicznie jak nigdy
dotychczas.
Kiedyś napędzano popyt zatrudniając ludzi przy wielkich programach
robót publicznych opłacanych przez
budżet. Dziś osiągniemy ten sam efekt pozbawiając ludzi forsy i
grosza nie wydając z budżetu. Jedna noga w pseudokeynesizmie, druga
w neoliberalizmie. Czy nie za krótkie ma Belka nogi do takiego
rozkroku?

Nogi, jak nogi, ale łeb ten Belka to ma
skomentował znajomy Żyd.

Aż wielka szkoda, że on się nie zajmie tylko własnym interesem.
Autor : Karol Prusik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pożegnanie z Marią
Zaiste trudno jest Polaków czymkolwiek zadowolić. Lech Wałęsa starał
się zjednać zwolenników przy urnach wpinając Marię w klapę. Nie
udało się. Jan Maria Rokita uczył się na błędach, więc na okres
kampanii w Krakowie wyrzucił Marię z wizytówki, stając się pokornie
najzwyklejszym Janem Rokitą, jakich wielu. I też klapa.
Jan Maria nosił słomkowy kapelusz, żeby upodobnić się do Piotra
Skrzyneckiego, ale prezydentura to poważna sprawa, więc Jan schował
kapelusz do lamusa. Też nie pomogło.
Podczas wyborów Jana Marię łączyło z Janem właściwie tylko jedno

obaj głosili pochwałę mieszczańskości i jej cnót. To już, sądzili
Jan Maria i Jan, musi im zapewnić popularność pod Wawelem. Naiwna
pomyłka, najkompletniejszy brak zrozumienia. Owszem, Kraków jest
rzeczywiście mieszczańskim miastem, dulszczyzny pełnym. Ale przecież
nie ma tam i nigdy nie było ani jednego mieszczucha. Tam mieszkają
sami poeci, artyści, cyganeria, profesorowie najstarszego
uniwersytetu, papieże, mecenasi, luminarze i nawet w aptece
obsługuje pani magister. Wymawiać im mieszczaństwo? Pleść coś o
stanie trzecim, kiedy to stan pierwszy, a nawet najpierwszy z
pierwszych? Gruba gafa.
Natomiast stan najpierwszy nie lubi za bardzo, że ktoś, nawet nie
doktor, a poucza. Rozwodnikiem jest i z kobietą o podejrzanej
narodowości żyje. Partie zmienia jak rękawiczki, a nie do końca
życia na jednej posadzie, jak Pan Bóg przykazał. Jeszcze mu mleko
pod nosem nie wyschło, a już do polityki się brał. W telewizji się
za błazna przebierał, taki niby dowcipny.
I taka jest właśnie tragedia Jana Marii i Jana. Mieszczaństwo
chcieli stworzyć, walkę klas na nowo rozpętać, a tymczasem poczucia
klasowego u nich za złamany grosz.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gorzała na wysoki połysk "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Komu życie komu dobre życie
Główny ratownik górników podratowuje swoją kasę.
Ci, którzy pamiętają czasy, w których słowo "górnik" nie było
przekleństwem, mówią, że najwyżej w hierarchii stali zawsze
ratownicy. Górnik wiedział, że nawet jak go przysypie 20 wagonów
ziemi, to kamraci dotąd będą ryć, aż wydobędą choćby to, co z niego
zostało, i rodzinie oddadzą. Ratownicy mieli taki mir jak strażacy w
Nowym Jorku. Ale gdy górnictwo zdycha, to dlaczego nie miałyby
zdychać również jego legendy?
W 1995 r. na czele Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego (CSRG) w
Bytomiu stanął Zygmunt Kajdasz, ratownik z dużym doświadczeniem.
Ludzie, z którymi rozmawialiśmy, mówią o jego przeszłości z uznaniem
i szacunkiem. O tym co robi obecnie
przeciwnie. Nie wiedzą, od
kiedy przeszedł metamorfozę. Kiedy wpadł na pomysł, że można zarobić
nawet na ratowanych górnikach?
Ubogacona córka
Może wtedy, gdy okazało się, że badania lekarskie, którym regularnie
muszą być poddawani ratownicy, będzie prowadził sprywatyzowany
Ośrodek Badań Lekarskich (OBL). Jego właścicielem została firma
Stargo. Do tej pory spółka ta handlowała węglem i była w fatalnej
kondycji finansowej. Gdy jej współwłaścicielem została córka
Kajdasza Katarzyna, nagle Stargo poczuła zew medycyny i dostała
prezent w postaci OBL. Mówimy o prezencie, bo o przetargu nikt nie
słyszał. Ma się rozumieć, usługi dla Stacji Ratownictwa Górniczego
przynosiły regularne i niemałe dochody i córka pana dyrektora mogła
odnotować pokaźne zyski.
Troska o dochody i dobrą sytuację spółki Stargo nie była obca i
samemu dyrektorowi Kajdaszowi. Leży przed nami ręcznie pisana przez
dyrektora Kajdasza notatka (prawdopodobnie do radcy prawnego)
dotycząca umowy między Stargo a CSRG: Prosimy uprzejmie o
opracowanie umowy [między
przyp. M.W.] Stargo a CSRG
uwzględniając: maksymalne utrudnienia w rozwiązaniu umowy, paragraf
10 (...) obligatoryjny zwrot kosztów poniesionych przez Stargo
remontów, modernizacji oraz wyposażenia w sprzęt bez względu na
sposób rozwiązania umowy, paragraf 2. I pod tym odręczny podpis:
Kajdasz. Innymi słowy
dyrektor Kajdasz domaga się, aby zawrzeć
umowę z zapisami niekorzystnymi dla firmy, którą kieruje! W świetle
bowiem proponowanych przez niego poprawek Stargo mogłaby podpalić
Ośrodek Badań Lekarskich i na zgliszczach żądać od CSRG zwrotu
kosztów remontów i modernizacji.
Uratowani prezesi
A może hamulce puściły Kajdaszowi wtedy, gdy przyjął na etaty
pracowników dołowych panów prezesów z Gliwickiej Spółki Węglowej? To
niby nic złego, że panowie prezesi zapragnęli nagle popracować jako
ratownicy, problem tylko w tym, że nikt ich nie widział w tym czasie
na dole. Prawdziwą przyczyną ich zapędów do ratowania ludzi była,
jak się zdaje, chęć zachowania wysokich uprawnień emerytalnych, bo w
tym okresie prezesi spółek węglowych pozbawieni byli uprawnień
pracowników dołowych. Przez 6 miesięcy brali więc kasę z Centralnej
Stacji Ratownictwa Górniczego, choć w tym samym czasie ich firma
była jej dłużnikiem.
Hojny dyrektor
Ale nie mówmy o moralności. Mówmy o zwykłych, banalnych przekrętach.
Bo to może od tego momentu Kajdasz Zygmunt zaczął się zmieniać?
Oto leży przed nami umowa i faktura na wykonanie dla CSRG usługi
polegającej na opracowaniu "Zasad i możliwości zabezpieczania
wyrobisk czynnych kopalń od rejonu zagrożonego wybuchem gazów lub
pyłu węglowego oraz odspajaniem i odpadem brył skalnych poprzez
zastosowanie mediów chemicznych i mineralnych technologicznie
przeznaczonych do prac izolacyjno-uszczelniających i konsolidujących
górotwór wraz z budową tam izolacyjnych i przeciwwybuchowych w
robotach górniczych na dole". Uffff... cytujemy ten tytuł w całości,
choć zgubiliśmy się już po słowie "oraz". Dzięki temu udowodnimy
bowiem kant.
Otóż CSRG podpisała umowy na wykonanie dwóch części przytoczonego
opracowania ze spółką ERAX (umowy z 8.11.1996 r. i 12.12.1996 r.).
Spółka ERAX zamówienie zrealizowała i zainkasowała łącznie 48 tys.
zł. No i szczęść Boże. 30 lipca 1997 r. CSRG podpi-sała umowę ze
spółką Carbomax-bis na opracowanie dokładnie tego samego tematu.
Komuś nie chciało się nawet zachować pozorów i w paragrafie 1 umowy
z Carbomaksem-bis cytowany jest dokładnie, co do słowa, tytuł
zamówionego i wykonanego już opracowania. Carbomax-bis sprawił się
dosko-nale. Robotę wykonał. Układ czcionek, rozmiar i wszystko, co
tylko chcecie, w dokumencie przygotowanym i oddanym przez
Carbomax-bis jest dokładnie takie samo jak w opracowaniu
przygotowanym przez spółkę ERAX. To nawet nie plagiat, to po prostu
kopia istniejącego już opracowania. Zygmunt Kajdasz wypłacił
Carbomaksowi-bis
również 48 tys. zł. Państwowych pieniędzy, przecież nie własnych.
Tak samo było z umową o "Próbnej eksploatacji systemu łączności
radiowej w zakresie montażu i uruchomienia prototypu w wybranych
zakładach górniczych" podpisaną w maju 1998 r. ze spółką Karbotech.
Należność
7 tys. zł. Zrealizowano, wypłacono. W listopadzie tego
samego roku Kajdasz podpisał umowę dotyczącą tego samego zagadnienia
(znów słowo w słowo) ze spółką Ecosystem BP, ale już za 45 tys. zł.
Czym się zasłużyła spółka Ecosystem, że tak szczodry był pan
dyrektor z naszej kieszeni? Powiązaniami rodzinnymi. W rozliczeniu
szczegółowym widzimy wśród odbierających pieniądze dwa interesujące
nazwiska: Kajdasz Katarzyna (córka) i Bacik Andrzej (zięć). To się
nepotyzm nazywa czy jakoś tak...
To są tylko dwa przykłady wywalenia państwowych pieniędzy w błoto,
na które mamy papiery, ale z tymi dokumentami w ręku bez trudu
wierzymy naszym rozmówcom, że podobnych umów może być więcej. Ile
zatem kasy był uprzejmy wywalić jeszcze w powietrze Zygmunt Kajdasz?

Ministerstwo ślepe i głuche
Pojawia się oczywiście pytanie, dlaczego nikt nie reaguje, choć
wiemy, że kilkakrotnie do Ministerstwa Skarbu płynęły sygnały o tym,
o czym piszemy wyżej. I nawet była jakaś kontrola. Pozostał po niej
ślad w postaci pisma do dyrektora Kajdasza. Mamy również ten kwitek.
Tam jakiś facet, co się nieczytelnie podpisuje, oznajmia panu
dyrektorowi, iż w zakresie objętym postępowaniem nie stwierdzono
uchybień formalno-prawnych. Podejmowane przez kierownictwo
przedsiębiorstwa działania, związane z jego zarządzaniem wskazują
jedynie na potrzebę wzmożenia w przyszłości sprawowanego nadzoru z
punktu widzenia ochrony szeroko rozumianego interesu Skarbu Państwa.

Ludzie delikatni powiedzieliby, że w powyższym tekście brak logiki,
my
że ten ktoś pierdoli jak potłuczony. Bo albo interesy skarbu
państwa wymagają ochrony, czyli coś im zagraża, albo kontrolę
przeprowadzał gość ślepy, głuchy i na dodatek obustronnie
sparaliżowany. Albo kontrolował tak, żeby Zygmunt Kajdasz miał się
kwitnąco. I będzie się miał, bo jeżeli pytany przez dziennikarza
"Dziennika Zachodniego" prokurator Marek Świtała uważa, że nie ma
sprawy, bo strata przedsiębiorstwa nie przekroczyła 200-krotności
najniższego wynagrodzenia, a Ministerstwo Skarbu też nie widzi w tej
całej sytuacji niczego nagannego, to Kajdasz może spać spokojnie. Na
dodatek Ministerstwo Skarbu przyznało Kajdaszowi nagrodę w wysokości
3-krotnego miesięcznego uposażenia, czyli ponad 50 tys. zł.
Ratownik niezłomny
Zapytaliśmy Zygmunta Kajdasza o wszystkie te bulwersujące nas
sprawy. Dyrektor oznajmił, że podpisanie podwójnych umów z ERAKSEM i
Carbomaksem-bis nie powinno budzić w nikim wątpliwości, bo
opracowanie Carbomaksu-bis było innym opracowaniem. W wielości
jedność? Widzieliśmy te opracowania
są takie same.
Natomiast co do umów dotyczących łączności radiowej Zygmunt Kajdasz
oznajmił, że niesłusznie się czepiamy, bo on jako stacja realizował
jedynie zlecenia Komitetu Badań Naukowych na opracowania tego
tematu. Zamilkł na chwilę, gdy spytaliśmy o to, że w tej drugiej
spółce jest jego córka i zięć. W końcu powiedział jedynie: "skoro
pracowali, to im się należy". Myślimy inaczej, tym bardziej że w KBN
powiedziano nam, że Komitet nie zlecał Stacji żadnych badań,
przeciwnie, to CSRG występowała o pieniądze na badania o łączności
radiowej.
Nie jesteśmy przesadnie wrażliwi, ale trzeba powiedzieć, że kilka
rzeczy nas mierzi. Wśród nich jest nabijanie sobie kabzy akurat na
ludziach ryzykujących własny łeb, żeby wyciągać spod ziemi
zasypanych kolegów. I tym się różnimy od wspaniałych organów naszego
szlachetnego państwa.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Homo też człowiek"
Zwykle mówi się, że osoby homoseksualne chcą tylko zrównania praw z
osobami heteroseksualnymi
skoro mają jednakowe obowiązki. Heterycy
na to, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, że adopcja nie
wchodzi w rachubę etc. A homosie zaraz poprawiają, że nic podobnego,
że tylko partnerstwo, dziedziczenia, ubezpieczenia itp. G... prawda!
Adopcji też geje oczywiście chcą. Są przecież lepszymi niż heterycy
opiekunami, wychowawcami, nauczycielami. I wcale nie chodzi o
masowość. To tylko heterycy są głupcami utożsamiając pederastię z
pedofilią. A geje są tchórzami. Największymi zresztą ci, co
zasiadają w Sejmie i Senacie. Geje domagają się zrównania praw.
Konstytucja stanowi, że (przecież) wszyscy obywatele są równi wobec
prawa. Szkopuł w tym, że ona, ta konstytucja, jest mizernym tylko
aktem wykonawczym do konkordatu i tylko udaje, że państwem rządzi
jakiś tam parlament, a nie konferencja episkopatu, a głową państwa
jest jakiś tam prezydent, a nie prymas. Załóżmy jednak po
faryzejsku, że wszyscy obywatele są naprawdę równi wobec prawa.
Znaczyłoby to, że sprawa związków partnerskich, dziedziczenia,
ubezpieczeń, a także adopcji to tylko kwestia porządkowa. I wtedy
można powiedzieć: skoro (wy, heterycy) ograniczacie należne nam
prawa, to ograniczcie również ciążące na nas obowiązki. Ot,
zwolnijcie nas, gejów i lesbijki, np. z płacenia podatków.
Parlamentarzyści na tym nie stracą, bo i tak biorą sobie z budżetu,
ile chcą. Minister finansów i tak ogranicza wydatki na edukację,
kulturę, służbę zdrowia, pomoc społeczną, więc "w tym temacie", jak
powiada pewien płotkarz, nikt niczego nie odczuje. Najmniej tego, że
dzieje się właśnie sprawiedliwość. Może tylko dotrze do tzw.
szerokich kręgów społeczeństwa, według niektórych "przypadkowego",
że to akurat geje wiodą prym, jak się to mówi, w postępie
kulturalnym i cywilizacyjnym ludzkości. Bez nich mielibyście g... a
nie literaturę (Sofokles, Shakespeare, Słowacki,
Wilde), g... a nie muzykę (Chopin, Czajkowski, Szymanowski), g... a
nie sztukę (Buonarroti, Caravaggio), g... a nie komputery (Alan
Turing!). I można by ciągnąć tę wyliczankę w nieskończoność, jak
geje ciągną ludzkość w przyszłość. A jak
to "inszą razą".
Jednak bez przesady, bo przecież lokomotywę (nie dziejową) wymyślił
heteryk, żarówkę też heteryk, a rafinację ropy i lampę naftową także
heteryk. (Podobno). Chodzić może co najwyżej tylko o proporcje.
Trwa zbieranie podpisów pod projektem ustawy o legalizacji związków
partnerskich przygotowanym przez senator Marię Szyszkowską. "NIE"
objęło patronat medialny nad tą akcją.
Czy popierać projekt pani senator Marii Szyszkowskiej?
Nie! nie! nie! Stanowczo nie! Dlaczego dreptać drobnymi kroczkami za
tymi, co się tylko wloką za gejami?
Projekt przewiduje ograniczenia, a to jest dyskryminacja, której
zakazuje konstytucja. Ponadto, godząc się teraz na ograniczenia nie
można przeciw nim wystąpić w przyszłości, bo powiedzą: przecież nie
chcieliście. Lepiej, żeby Sejm ewentualnie odrzucił projekt
radykalny, domagający się absolutnego zrównania praw w sensie
porządkowym, bo wtedy droga do ponownego wniesienia żądań stoi
otworem i nikt nie zarzuci chwiejności, niezdecydowania, że niby
sami nie wiemy, czego chcemy. W Polsce nawet cudzoziemcy mają więcej
praw niż geje (art. 90 konstytucji), choćby obywatele Watykanu,
którym wolno bezkarnie nawet popełniać przestępstwa.
W pierwszej swojej kadencji poselskiej Piotr Gadzinowski zarzekał
się, że wywiesi w parlamencie tęczową flagę ("NIE" nr 28/1998). W
drugiej kadencji, umocniwszy swoją poselską pozycję, już ani du-du o
tęczowej
ani go widać, ani słychać. Wszak poselska prebenda suta,
po co się wychylać, pedałom nieba przychylać, niech tam Sosnowska,
Jaruga-Nowacka, "nam można zaufać" Jakubowska
a co tam chłopu do
"koleżanek". Może, owszem, poprze projekt Szyszkowskiej, bo co to
szkodzi, nie takie rzeczy się w Sejmie robiło i g... z tego było.
Parlament ma swoje interesy. Potrzebna tylko mgiełka kamuflażu, że
to reprezentacja. Narodu? Całego narodu? Natężywszy uwagę przekonamy
się, że Nasz Najukochańszy Pan Prezydent Wszystkich Polaków
Wicenuncjusz Aleksander Kwaśniewski i Nasz Kochany Żelazny Kanclerz
Pan Premier Wiceprymas Leszek Cezary Miller nienawidzą gejów i tylko
tzw. poprawność polityczna wstrzymuje ich przed okazaniem
obrzydzenia.
Nikt nie musi korzystać ze wszystkich praw, ale musimy je mieć
wszyscy i równe. Żeby nie wyszło na to, że i konstytucja obywateli,
i obywatele konstytucję mają w du...żym poważaniu. A projekt pani
Szyszkowskiej zadowala tylko w połowie, a może nawet nie.
ROBERT WALDEMAR CIEŚLAK
(adres do wiadomości redakcji)
Pani minister zwiedza
Oto cytat z "Telegrafu Oleskiego":
"W sumie odpustowej ku czci św. Anny w Oleśnie, celebrowanej pod
przewodnictwem ks. bpa Jana Bagińskiego (...) uczestniczyła p.
minister Aleksandra Jakubowska, szefowa gabinetu politycznego
premiera RP. Pani minister towarzyszył mąż, dyrektor jej biura
poselskiego w Opolu oraz burmistrz Olesna wraz z małżonką. Po mszy
świętej p. minister zwiedzała oleskie sanktuarium. Do tej pory w
uroczystościach odpustowych w Oleśnie udziału nie brał jeszcze żaden
minister".
Zastanawiam się: kto upadł nisko
Kościół czy SLD?
H. A., Olesno
(nazwisko do wiadomości redakcji)
"Wściekłość"
A ja nie "pójdę oczywiście znów głosować na SLD". Przez 10 lat
głosowałem i więcej nie będę. Dzięki m.in. moim głosom SLD już po
raz drugi dostał szansę rządzenia państwem i wykazania się.
Wykazali się i to jak, ostatnio nawet każdego dnia się wykazują.
Afera goni aferę.
W tym składzie personalnym (z małymi wyjątkami) kierownictwo SLD i
rząd ostatecznie udowodnili, że nie zasługują na moje poparcie,
kompromitując przy okazji całą lewicę. W tej sytuacji jest mi
zupełnie obojętne, kto będzie rządził tym krajem. To nie jest moje
państwo. Nie idąc na wybory będą miał chociaż tę satysfakcję, że nie
zostanę po raz kolejny oszukany i nikt ze mnie nie zakpi.
Edward N., Gdańsk
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Jak przeprasza Glemp
Podczas sierpniowej homilii na Jasnej Górze purpurowy Glemp
zaatakował Jurka Owsiaka, szefa Wielkiej Orkiestry Świątecznej
Pomocy i organizatora Przystanku Woodstock. Glemp stwierdzał, jakoby
Owsiak miał nie wpuszczać Jezusa na swój festiwal (ciekawe, kogo
Glemp utożsamia z tym antycznym synem cieśli z Nazaretu?), co jest
oczywistym łgarstwem, gdyż część pola namiotowego w Żarach zajęli
Glempowi wysłannicy w liczbie kilkudziesięciu duchownych obojga
płci. Nikt ich nie wyganiał.
Co się więc stało? Otóż Owsiak odebrał im nadzwyczajne przywileje,
którymi obdarzał ich do tej pory
już nikt ich nie traktował jak
święte krowy, musieli się zrównać z szarym tłumem, i to Glempa boli!
Dlaczego Owsiak odsunął czarnych od koryta? Bo czarni robili
wszystko, żeby zniesławić imprezę, cała kościelna maszyna
propagandowa stawała na uszach, by odebrać festiwalowi gości! Słabo
im wyszło, bo w Żarach zjawiło się ok. 400 tys. ludzi. Glemp wzniósł
na Jasnej Górze modły z przeprosinami za Owsiaka. Niech przeprosi za
biskupa elbląskiego, który po pijaku powoduje wypadki. Niech
przeprosi za wszystkich duchownych hochsztaplerów, złodziei i
pedofilów. Niech przeprasza za siebie i tych, za których odpowiada!
Nie sądzę, by Owsiak upoważnił Glempa do takich przeprosin.
Piotrek
(nazwisko i e-mail do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bush pod nóż
Przyszła kreska na jankeska.
Bóstwo, przyjaciel, wzór niedościgły sterników RP nr 3 jest w
tarapatach. Po 10 latach hibernacji przebudziło się fatum Bushów i
rozpoczęło proces politycznej dezintegracji kariery juniora B.
Wykres fluktuacji łaski pańskiej, czyli poparcia wyborców,
uzmysławia uderzające podobieństwa. Różnice takie, że senior zaraz
po swej eskapadzie irackiej wzbił się na wyższe niż progenitura
szczyty (86 proc. popularności w porównaniu z 74 proc. Dablju), za
to równia pochyła, po której zjeżdża pierworodny, jest bardziej
stroma.
Właśnie opublikowano wyniki sondażu renomowanego, niezależnego
badacza opinii publicznej Johna Zogby po raz pierwszy
obwieszczające, że głównodowodzący USA ma 45 proc. poparcia i 54
proc. dezaprobaty rodaków. Bardziej sympatyzujące z nim analizy są
trochę litościwsze, ale niezdolne ukryć strasznej prawdy, że szeregi
zwolenników rzedną, a przeciwników rosną. Nawet Matthew Dowd,
kierujący badaniami sondażowymi Krajowego Komitetu Republikanów,
przed kilku miesiącami alarmował kierownictwo partii, że w
najbliższym czasie szef się zacznie obsuwać.
Złowieszcze dla konserwatystów tendencje malowały się już wcześniej
(powody: pogłębiające się fiasko w Iraku i gospodarcza mizeria), ale
wyraźniejszym przesileniem stał się niedawny spicz Busha, w którym
chciał wyrwać od Kongresu USA dodatkowe 87 mld dolarów na
okiełznanie posthusajnowego chaosu. 66 proc. Amerykanów jest zdania,
że ich kilka miesięcy temu wielbiony i nietykalny wódz powinien być
załatwiony odmownie. Jest to tendencja dynamicznie rosnąca,
obrazująca głębsze przemeblowanie umysłowe: dziś sześciu na
dziesięciu Amerykanów sądzi, że priorytetem prezydenta winna być
gospodarka; walkę z terroryzmem spychają na odległe drugie miejsce.
W styczniu hierarchia ważności była odwrotna.
* * *
Suflerzy juniora, świadomi wiszącej nad nim klątwy taty, zaplanowali
unikanie błędów, które złożyły reelekcję seniora do grobu. Skrajna
prawica republikańska, której zachcianki ongiś zaniedbał, jest dziś
troskliwie hołubiona kosztem przyszłości reszty kraju. Z drugą piętą
achillesową, gospodarką, której recesję papa ignorował, nie idzie
synowi dobrze. Sytuacja na rynku pracy nie była tak zła od wielkiego
kryzysu lat 30., a okazałą nadwyżkę budżetową, spuściznę Clintona,
zastąpił deficyt przekraczający obecnie pół biliona
dolarów i rączo galopujący naprzód. Pieniędzy rozdanych nababom nie
ma w kasie na opędzenie palących potrzeb, zwłaszcza socjalnych.
Większość stanów jest na granicy finansowej zapaści.
Wice-Bush Dick Cheney indagowany 14 września w programie "Meet the
Press", czy nie należałoby zamrozić ulgi podatkowej dla 1 proc.
najbogatszych, co przyniosłoby 87 mld dolarów na zwalczanie
partyzantki irackiej, odpowiedział stanowczo: Myślę, że to byłby
błąd. Jeden z kongresowych liderów republikańskich, senator Rick
Santorum, tak uzasadnia odmowę wyasygnowania 11 mld na opiekę dla
dzieci matek pobierających zasiłki socjalne, co pozwoliłoby im pójść
do pracy: Zmuszenie ludzi, żeby trochę powalczyli, niekoniecznie
jest naj-gorszą rzeczą. Cheney, którego wciąż sponsoruje milionami
dolarów były pracodawca Halliburton, również jest przeświadczony o
ozdrowieńczych walorach biedowania. Teraz musimy zachować dyscyplinę
finansową z resztą budżetu
to jego recepta na ratowanie reszty
budżetu pozostałej po obdarowaniu finansowych ojców chrzestnych
Partii Republikańskiej bilionem dolarów.
* * *
Na rok przed wyborami Amerykanie
naród słynący z wysokiej
podatności na polityczno-patriotyczną demagogię i skłonny do
bezkrytycznego wierzenia politykom umiejętnie podbechtującym jego
megalomanię
z mozołem zaczyna te tendencje dostrzegać, mimo
ciągłego hipnotyzowania ich upiorem terroryzmu. Jednocześnie
demokraci z wolna pozbywają się kompleksu strachu przed
krytykowaniem juniora B. Zaklęcia konserwatystów piętnujących każdy
cień krytyki jako przejaw braku patriotyzmu, antyamerykański sabotaż
i sprzyjanie terrorystom tracą magiczną moc. Straceńczą, zdawało
się, odwagą wykazał się jako pierwszy kandydat na prezydenta z
małego, liberalnego stanu Vermont, Howard Dean, któremu nie wróżono
poważniejszych szans. Gdy jego ostre ataki na politykę Busha
sprawiły, że wyrósł na najpopularniejszą figurę w rankingu
demokratów, lęk jęli przełamywać i inni. Nalepki na autach "Proud to
be American" marszczą się już i odłażą.
Rokosz tli się nawet w kontrolowanym przez republikanów parlamencie.
Demokratycznej kongresmence Sheili Jackson Lee powieka nie drgnęła,
gdy wystosowała do kolegów niebywały list postulujący przywrócenie
eksfrancuskim frytkom ich dawnej nazwy. Na mocy uchwały republikanów
Boba Neya i Waltera Jonesa zostały one w marcu przemianowane na
"frytki wolności". Prezydent Bush wzywa wszystkich, by zapomnieli o
dawnych nieporozumieniach
wnosi Jackson Lee.
Symbolicznym
początkiem tego byłoby przywrócenie tradycyjnych nazw
frytki
francuskie i tosty francuskie
potrawom serwowanym w kafeterii i
jadalniach Izby Reprezentantów. Ney i Jones ostro zaprotestowali.
Francuzi wtedy byli niekooperatywni i aroganccy i tacy są wciąż

sprzeciwia się uchyleniu kary Ney.
To stało się międzynarodową
wojną żywnościową, która dużo znaczy dla wielu ludzi. Jones celnie
uzupełnia: Ten gest wyraża poparcie dla naszych wojsk w Iraku.
* * *
Defensywa na wszystkich frontach. Mózgom administracji Busha
niełatwo przyjdzie te tendencje zahamować i
co więcej
obrócić w
zwycięski marsz ku reelekcji. W żaden sposób nie pomaga im
obwieszczenie Hansa Blixa, szefa ONZ-owskich inspektorów, który 17
września oświadczył, że jego zdaniem Husajn zniszczył większość
posiadanej broni masowego rażenia w roku 1991. Jedyna nadzieja, że z
pomocą przyjdzie znów ben Laden. Efektowny zamach terrorystyczny,
skok społecznych emocji, łzawiący junior w telewizji nawołujący do
zwarcia szeregów, zakończenia politycznych polemik, kto nie ze mną,
ten z terrorystami... Tak, to zapewne przyniosłoby rezultat. Dlatego
poszukiwania lidera al Kaidy będą trwać, ale nie chodzi o to, by
złapać króliczka, ale by gonić go.
Na wypadek, gdyby Osama się polenił, polscy przywódcy powinni
zawczasu przygotowywać się
do gładkiego przetransferowania wyrazów oddania i uwielbienia oraz
do składania hołdów lennych następcy, u którego
jak u wszystkich
demokratów
nazwisko Bush wywołuje alergiczną furię.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Marszałek opiłek
Władza psuje, a jej utrata szkodzi. Przekonał się o tym były
ZChN-owski marszałek województwa podkarpackiego Bogdan Rzońca. Mając
władzę miał służbowe auto z kierowcą. Jako prosty nauczyciel
jasielskiego ekonomika musi prowadzić sam. W nocy z 27 na 28
listopada eksmarszałek jechał swoim Polonezem ulicami Jasła.
Ponieważ lekko zygzakował, ruszył za nim patrol policyjny. Rzońca
wydmuchał na alkomacie 1 promil. Policjanci zatrzymali byłemu
wielkiemu człowiekowi województwa prawo jazdy. Sprawa trafi do sądu.
Normalny człowiek w takim przypadku traci prawko na co najmniej rok.
Zobaczymy, jak ukarze Rzońcę sąd. Należy pamiętać, że kumplem Rzońcy
jest Stanisław Zając, inny tuz ZChN. Obecnie praktykujący adwokat z
licznymi koneksjami i wpływami w Jaśle.
T. Ż.
Sikawka Jakubowskiej
Aleksandra Jakubowska wyszła zwycięsko z konfrontacji w macierzystym
kole partyjnym w Domaszowicach.
Nie pytaliśmy o sprawę Rywina, bo
nie chcieliśmy być nietaktowni
powiedział po spotkaniu z panią
minister szef koła SLD Jerzy Szubert. Pani Jakubowska dużo nam
pomogła, wóz strażacki nam kupiła, dwie sale komputerowe załatwiła.
Takie osoby trzeba szanować, a nie nękać weryfikacją
chwalił
Jakubowską Szubert.
Fakt, że tak znana i lubiana z telewizji pani
minister przyjeżdża do nas na wieś, jest dla nas zaszczytem
mówił
Marek Sterczewski, wiceszef koła. I kto mówi, że do polityki
trafiają ludzie niekulturalni i niewdzięczni?
Zamknąć zoo
Zdaniem posłanki Teresy Jasztal z SLD, w hotelu poselskim należałoby
ograniczyć wycieczki zwiedzających, albowiem pos-łowie powinni mieć
trochę intymności. O sprawie dyskutowała na zamkniętym posiedzeniu
Komisja Regulaminowa i Spraw Poselskich. Posłanka Jasztal wyraźnie
nie chce przyjąć do wiadomości, że obok wycieczki do zoo wizyta w
Sejmie stała się jedną z głównych atrakcji turystycznych Warszawy.
Gwiżdż na prąd
Wielokrotny bohater "NIE" Jerzy Gwiżdż, były prezydent Nowego Sącza,
szef sztabu wyborczego Lecha Wałęsy, jego prawa ręka w Bezpartyjnym
Bloku Wspierania Reform, założyciel i lider partii Solidarni w
Wyborach nareszcie zrobił karierę. Został prezesem Miejskiego
Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Nowym Sączu. Odwołaniu
poprzedniego prezesa sprzeciwiali się przedstawiciele załogi
utrzymując, że poprzedni prezes znał się na energetyce cieplnej, a
Gwiżdż nie. Gdyby każdy robił tylko to, na czym się zna, bezrobocie
w Polsce skoczyłoby do 90 proc.
D. J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Niejadki Steinhoffa
Było cacy, dopóki braciszek był wicepremierem. Teraz znikąd pomocnej
dłoni.
Rośnie nam nowy trybun ludowy. Obrońca uciśnionych. Działacz
"Solidarności". Nazywa się Wojciech Trybuchowski. Od kilku dni
śląskie gazety, lokalne stacje radiowe i telewizyjne wymieniają jego
nazwisko częściej niż irackiego prezydenta Husajna, wodza Północnych
Amerykanów i Polaków Georgeła Dablju Busha, skaczącego idola Adama
Małysza, lobbysty Lwa Rywina czy umiłowanego przez wszystkich
Aleksandra Kwaśniewskiego.
Wojciech Trybuchowski swoje pięć minut zawdzięcza starszemu bratu
Buzkowego wicepremiera Janusza Steinhoffa. Aleksander S., który jest
prezesem Przedsiębiorstwa Budowy Szybów w Bytomiu, od wielu już
miesięcy nie płaci pensji swoim pracownikom. Ma ich 1200. Od czasu
do czasu kapie jakieś pieniądze, jednak za mało, by ludziom
wystarczało na czynsz i jedzenie. Zaległości sięgają już 7
8 tys. zł
na łeb. Górnicy długo byli cierpliwi. Wreszcie nie wytrzymali i
zaczęła się zabawa.
Żeby była jasność. Całym sercem jesteśmy z ludźmi, którym Aleksander
S. jest winien kasę. Nie naśmiewamy się z tego, że 4 marca
rozpoczęli okupację siedziby firmy. Nie naśmiewamy się z tego, że
dzień później przez kilkanaście minut blokowali centrum Bytomia.
Protest głodnych górników zamieniają w farsę działacze
"Solidarności" i szefowie Przedsiębiorstwa Budowy Szybów w Bytomiu.
Włodzimierz Przybyła, wiceprezes PBSz, ogłosił, że pracownicy nie
dostają pensji, gdyż utworzono Kompanię Węglową. Wredna Kompania nie
chce płacić długów spółek węglowych, od których przejęła kopalnie.
Co prawda to nie z nią podpisywano umowy, tylko ze spółkami
węglowymi (one ciągle istnieją), ale kto by się przejmował takimi
szczegółami.
Bezczelna Kompania

Próbowaliśmy porozumieć się z Kompanią Węglową, ale zaproponowano
nam podpisanie porozumienia, zgodnie z którym nigdy nie
zobaczylibyśmy zaległych pieniędzy
podaje wiceprezes Przybyła w
lokalnej prasie.
A co na to sam szef? Aleksander S. co prawda przyznał publicznie, że
Kompania Węglowa chciała zawrzeć umowę z PBSz, ale ono jej nie
podpisało, bo Kompania nie wzięła na siebie zobowiązań, które
powstały, zanim powstała ona sama.

To bezczelne zapisy i nie możemy się na nie zgodzić
rozgłasza
brat byłego wicepremiera. Wtóruje mu Wojciech Trybuchowski, szef
"Solidarności" w Przedsiębiorstwie Budowy Szybów w Bytomiu. On wie,
kto zawinił. O tym zamierzał mówić w czwartek, 6 marca, w
Ministerstwie Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej: Zakład nie ma
pieniędzy. Spółki węglowe, dla których pracowaliśmy, weszły w skład
Kompanii Węglowej i nie zapłaciły nam 5 mln należności.
Nie możemy tych pieniędzy odzyskać, bo nie wiadomo, kto ma je nam
zwrócić. Kompania ręce umywa, spółki również. Według naszych
wyliczeń pracę może stracić 30
45 tys. ludzi zatrudnionych w
przedsiębiorstwach będących zapleczem górnictwa.
Trybuchowski chyba zapomniał, że nie pra-cuje w przedsiębiorstwie
państwowym, tylko w spółce prywatnej, której właścicielem jest
Narodowy Fundusz Inwestycyjny. O tym już raz pisaliśmy w artykule
"Brat swojego brata", nie będziemy się więc nad tym faktem
rozwodzić. Amnezja związkowego lidera jest jednak głębsza.
Trybuchowski nie pamięta chyba, co to jest PBSz.
Rodzynek w ustawie
Skrót PBSz oznacza Przedsiębiorstwo Budowy Szybów. Czyli coś na
kształt warsztatu np. garncarskiego. Umiejętność drążenia szybów
może być w kraju tak samo potrzebna jak lepienie garnków. Tyle że
obecnie ręcznie lepione garnki można opchnąć
szybów nikt w Polsce
nie potrzebuje. I nikt nie planuje ich budowy.
A nawet gdyby, to i tak Przedsiębiorstwa Budowy Szybów w Bytomiu
powinno już nie być. W 1998 r. uchwalono ustawę o dostosowaniu
górnictwa węgla kamiennego do funkcjonowania w warunkach gospodarki
rynkowej oraz szczególnych uprawnieniach i zadaniach gmin
górniczych. Zapisano w niej, że państwo będzie wypłacało wysokie
odprawy górnikom, którzy zechcą opuścić kopalnie czy porzucić...
właśnie PBSz. To jedyna prywatna firma wymieniona w ustawie. To w
ogóle jedyna firma wymieniona z nazwy. Pewnie przypadek, że wówczas
wicepremierem był Janusz Steinhoff.
Gdyby nie ten zapis w ustawie, biznesmeni władający PBSz w Bytomiu
musieliby sami wyłożyć miliony złotych na odprawy dla ludzi
odchodzących z firmy.
Córeczki przyjmowały
Państwowa pomoc w "odprawianiu" pracowników trwała cztery lata. Nie
dość tego, wiele osób wysłano na płatne urlopy górnicze do 2006 r.
Ludzie wyrzucani z innych zakładów prywatnych nawet nie marzą o
takich warunkach.
Firmom korzystającym z tzw. Górniczego Pakietu Socjalnego nie wolno
zatrudniać nowych pracowników w miejsce zwolnionych. Szefowie
Przedsiębiorstwa Budowy Szybów powołują więc spółki-córki, które
nazywają się prawie tak samo, często to samo robią i oczywiście
zatrudniają pracowników. Wszystko jest cacy, bo czy ktoś łamie
prawo?
Łamie, tylko inaczej. PBSz w Bytomiu wisiało kilkanaście milionów
Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych. W tym samym czasie, gdy nie
płaciło ZUS, wygrywało przetargi na prace w różnych kopalniach. To
jest temat dla prokuratora, bowiem nikt, kto zalega z płaceniem
składek ZUS czy podatków, nie może być dopuszczony do przetargu (tak
stanowi prawo).
Te prace nie polegały oczywiście na budowaniu szybów. Poszerzano
chodniki, zatapiano zlikwidowane kopalnie. Przetargi się wygrywało
nie dlatego, że młodszy brat prezesa był wicepremierem w rządzie
AWS?
Zapomnieli o VAT
Są tacy, którzy ośmielają się twierdzić, że obecna fatalna sytuacja
Przedsiębiorstwa Budowy Szybów w Bytomiu wynika z nieudolności
kierownictwa firmy. Ci okropni ludzie wyśmiewają się z tego, że PBSz
popłynęło m.in. na źle skalkulowanej cenie usług za zatapianie
kopalń. Zapomniano mianowicie o uwzględnieniu w ofercie podatku VAT,
który przyjdzie zapłacić. I tym sposobem, zamiast pewnego zarobku,
na zatapianiu kopalń PBSz traciło po 22 proc.
Przedsiębiorstwo Budowy Szybów nie podpisało z Kompanią Węglową
umowy. A mimo to pracownicy PBSz nadal są na terenie kopalń Kompanii
i wykonują tam różne prace. Skoro nie ma umowy
robią to za darmo.
A w dodatku
nielegalnie.
Szef "Solidarności", czyli Wojciech Trybuchowski, takimi pierdołami
głowy sobie nie zawraca. A powinien. Z naszych informacji wynika, że
jest on członkiem Rady Nadzorczej PBSz.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Porwane dusze
Aleksy II nie odzywa się do Jana Pawła II, ale chętnie rozmawia z
katolikami. Patriarcha prawosławny odbył prywatne spotkanie ze 160
czytelnikami tygodnika katolickiego "Famiglia Cristiana"* oraz jego
redaktorem naczelnym ks. Antonio Sciortino. Udzielił również wywiadu
odpowiadając na pytania dotyczące przyczyn niezgody między Moskwą i
Watykanem oskar-żanym o prozelityzm. Zachowuje się jakby Rosja nie
miała 1000-letniej tradycji chrześcijańskiej...
żalił się pop na
papieża.
Gdy w lutym Jan Paweł II zdecydował się przemienić w diecezje cztery
administratury apostolskie: Moskwę, Saratow, Irkuck i Nowosybirsk,
unifikując je w prowincję eklezjastyczną, zarządzaną przez
metropolitę i arcybiskupa Moskwy
Polaka Tadeusza Kondrusewicza

patriarsze kościoła prawosławnego nie pozostało nic innego jak
otwarty konflikt. Kościół prawosławny opublikował liczne dokumenty
krytykujące działania Watykanu; najważniejszy z nich "Prozelityzm
katolicki wśród prawosławnego narodu Rosji" został podpisany przez
metropolitę Kiryła (25 czerwca 2002 r.). Pierwszym aktem jawnej
wrogości było odwołanie wizyty kardynała Waltera Kaspera

przewodniczącego papieskiej Rady Promocji Jedności Chrześcijan

który chciał przyjechać do Moskwy na kolejne rozmowy o odwiedzinach
papy. Potem nastąpiły wydalenia księży katolickich: Stefano Caprio,
Jerzego Mazura (biskupa Irkucka), Stanisława Krainaca, Edwarda
Maszkiewicza i Jarosława Wiśniewskiego (1 Włoch i 4 Polaków).
Watykan nie spodziewał się tego. W odpowiedzi rzecznik Navarro-Valls
wydał komunikat mówiący o "prawdziwych prześladowaniach katolików w
Rosji" dając sprawie wydźwięk polityczny i próbując wmieszać w
kwestie problematycznego dialogu ekumenicznego trzy państwa: Rosję,
Polskę i Włochy.
1. Aleksy II w wywiadzie dla "Familia Cristiana" (z września 2002
r.) wyjaśnił motywy rozpoczęcia działań dopiero po czterech
miesiącach: Patriarchat moskiewski chciał dokonać skrupulatnej i
obiektywnej analizy sytuacji, przedstawiając przykłady konkretnych
inicjatyw prozelityzmu misjonarzy katolickich w stosunku do ludności
rosyjskiej wyznania prawosławnego. Katolicy domagali się dowodów

przedstawiliśmy je.
Dla ruskich ortodoksów ustanowienie prowincji eklezjastycznej jest
jedynie kolejnym z wielu ofensywnych aktów Watykanu wobec Moskwy. (O
zaostrzeniu konfliktu między dwoma Kościołami i o możliwych
powikłaniach politycznych z tym związanych pisaliśmy już w 1998 r. w
artykule "Papieska jazda figurowa").
2. Problemem, który doprowadził do ostrej wymiany słów między
hierarchami ortodoksyjnymi i rzymskokatolickimi, jest utożsamianie
katolików z Polakami, Niemcami i Litwinami, co może prowadzić do
zatargów religijno-etnicznych, które w tych regionach nie byłyby
przecież nowością. Kondrusewicz nazwał to tworzeniem "getta
etnicznego". Pop wytłumaczył się: My wierzymy, że naczelnym zadaniem
każdego Kościoła jest dbać o swoje owieczki. Na Zachodzie Kościół
ruski niesie pokrzepienie duchowe swoim wyznawcom. Dziwi nas więc,
że przywołanie Kościoła rzymskokatolickiego do tego, by zajął się
swoimi, a nie naszymi wy-znawcami, jest utożsamiane z ograniczeniem
wolności wyznania lub z prześladowaniami.
3. Pomimo wysiłków, Watykan nie odniósł w byłym ateistycznym ZSRR
żadnych sukcesów, a liczba katolików w Rosji jest zawyżana.
Prawosławną hierarchię mierzi piracki połów uprawiany przez
duszpasterzy. Krytykę budzi np. działalność humanitarna, zwłaszcza
wśród sierot i bezdomnych, którym
pomaga się w zamian za nawrócenie.
W duchu soboru watykańskiego II Kościół ruski i Kościół
rzymskokatolicki łączą więzy braterskie

przypomniał Aleksy II na łamach włoskiego tygodnika.
Tymczasem
Watykan zachowuje się jakby Rosja była krajem zacofanym pod względem
religijnym, potrzebującym "oświecenia".
4. Watykan prowadzi propagandę polityczną na arenie międzynarodowej,
szykanując cerkiew i Rosję poprzez zrównanie ograniczania wolności
religijnej (czytaj katolickiej) z łamaniem praw człowieka. To
najbardziej oburza popa, zwłaszcza że na Ukrainie akty nietolerancji
wobec ortodoksów wiernych Moskwie są jawne i wizyta papieża wcale
ich nie złagodziła. W prowincjach Ukrainy, gdzie mieszkają głównie
prawosławni, powstały ostatnio nowe diecezje katolickie ustanowione
decyzją unilateralną Watykanu, bez konsultacji z "bratnim"
kościołem. Wszystko wskazuje na to, że proces oderwania Kijowa od
patriarchatu moskiewskiego zakończy się sukcesem.
Hierarchia katolicka chce przemienić całą Ruś w prowincję
eklezjastyczną Watykanu nie zważając na konsekwencje swoich czynów i
na krytykę. Kto więc dąży do ograniczenia wolności religijnej i
łamie w ten sposób prawa człowieka
Watykan, który z ortodoksów
chce za wszelką cenę zrobić katolików? Czy ortodoksi chcący zostać
ortodoksami?
pyta Aleksy II.
W obliczu sekularyzacji współczesnych społeczeństw
zarówno
Zachodu, jak i postkomunistycznego Wschodu
powraca stary leit
motive
spór o rząd dusz. Dla popa pokój między Moskwą i Watykanem
jest możliwy, pod warunkiem że każdy pasterz będzie pilnował własnej
trzody.
* We Włoszech sprzedaje się prawie 1 mln egzemplarzy tego pisma, a
księża-publicyści piszą np., że używanie prezerwatywy nie jest
grzechem, lecz chroni przed AIDS.

Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Obiecujący rząd Millera
Miała być debata o równości i prawach kobiet. Wyszła z tego farsa.
W Sejmie rząd reprezentowała jedynie Izabela Jaruga-Nowacka,
pełnomocnik rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn, a na sali z
okazji pierwszej w III RP debaty o kobietach było ze 20 osób.
Marszałek Donald Tusk przełączał kanały w internetowym telewizorku i
czytał gazetę. Posłowie przez 3 godziny wymieniali opinie, by dojść
do odkrywczej konkluzji, że w Pomrocznej baby mają totalnie
przerypane.
Z wypowiedzi pani pełnomocnik dowiedzieliśmy się, że:
* W wyrównywaniu statusu kobiet i mężczyzn czynimy postępy.
* Rząd realizuje "Krajowy Program na rzecz Kobiet", zaś jednym z
punktów w programie jest urządzanie takich debat.
* Zakaz dyskryminacji ze względu na płeć jest respektowany, ale że
władza sądownicza dopiero przechodzi w tym kierunku przeszkolenia.
(Ilu sędziów je przeszło
nie powiedziano).
Mimo to ciągle są sędziowie, którzy tego prawa nie respektują. I
Minister Sprawiedliwości miał się na wniosek Pani Pełnomocnik temu
przyjrzeć. (Nie wiadomo, czy się przyjrzał).
* Dzięki rządowi Millera mamy zakaz molestowania.
* W sprawie obiecywanej legalizacji aborcji rząd nie ma co prawda
konkretnych planów, ale kobieta jak każdy człowiek ma prawo
decydować o własnym ciele.
* Obiecywana przed wyborami refundacja środków antykoncepcyjnych
jest wątpliwa, bo Jarudze-Nowackiej minister Sikorski mówił, że są
jakieś problemy natury prawnej. Więc jej nie będzie.
* Wprowadzenie wychowania seksualnego do szkół jest potrzebne. Bo na
całym świecie rośnie zachorowalność na AIDS.
* Rząd nie zrobił nic w kwestii refundowania, choćby częściowego,
sztucznych zapłodnień in vitro, za to wiemy już, że niepłodność
stała się w Polsce chorobą społeczną.
* W sprawie wyrzucania na bruk znęcających się nad rodziną facetów
rząd ma do powiedzenia tyle: Ja dostałam niedawno pytanie od jednego
z naszych kolegów z rządu, czy ja chcę zapełnić dworce poprzez
nakazanie opuszczenia mieszkania sprawcy przemocy, czy chcę zapełnić
dworce mężczyznami. Nie chcę zapełniać tych dworców.
* Powinno się także zrównać emerytalny wiek kobiet i mężczyzn. Rynek
pracy jest trudny dla kobiety, m.in. dlatego, że kobieta jest mniej
dyspozycyjnym pracownikiem...
* W 2005 powstanie Urząd ds. Równego Statusu Kobiet, bo to jest
europejska Dyrektywa nr 73. Pani pełnomocnik powołała Zespół ds.
Monitorowania Wdrażania Krajowego Programu na rzecz Kobiet. Pani
Minister cieszy się, że jest taki program, że powołano już
Wojewódzkich Pełnomocników ds. Kobiet.
Wygląda na to, że w Pomrocznej nadal rządzi prawica. SLD robi baby w
wała. Cała ta farsa nazwana debatą sejmową jest tego najlepszym
przykładem. Przy całym szacunku dla pani pełnomocnik ds. równego
statusu
dała zrobić z siebie lalę dmuchaną.
Autor : Iza Kosmala / Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Numer na papieża
Testament papieża, kuracja psa prezydenta oraz tajne handle
polityczne jego żony
taki kształt przybrały tegoroczne jaja
wielkanocne, które podaliśmy do wiadomości z okazji święta robionych
w balona.
W poprzednim numerze "NIE" wydanym z datą 28 marca 2002 r.
uczyniliśmy zadość tradycji primaaprilisowej. Dziś spieszymy
wyprostować łgarstwa:
lNieprawdą jest, że do "NIE" trafiła kopia fragmentu testamentu Jana
Pawła II ("Ostatnia wola pana Karola"). Historyjkę tę zmyśliliśmy
nie z powodu "memento mori", lecz po to, aby zwrócić uwagę, iż
determinacja papy w ewangelizowaniu Wschodu jest tak wielka, że
niebezpieczna nawet po odejściu papieża do Krainy Wiecznych Łowów.
lNic nam nie wiadomo o zbliżającej się śmierci ani o chorobach
trawiących organizm panaprezydenckiej suki Saby ("Suka prezydenta K.
Saba"). Jej kuracja w moskiewskiej klinice
geriatrycznej dla zwierząt jest łgarstwem od początku do końca, choć
nie wiadomo, jak by się zachowali Kwaśniewscy, gdyby zdrowie Saby
naprawdę było zagrożone.
lNie wiemy, czy z kolei ambicje panaprezydenckiej małżonki tak już
wybujały, że myśli ona poważnie o karierze politycznej. Skłamaliśmy,
iż Jolanta Kwaśniewska zawarła tajny układ z Andrzejem Olechowskim,
któremu przehandlowała fotel prezydenta Warszawy w zamian za fotel
prezydenta Polski ("Żona prezydenta K. Jola"). Przypominamy, że w
czasach demokracji nie tak łatwo przydziela się stołki, czyli skórę
na niedźwiedziu.
Pozostałe publikacje poprzedniego, bieżącego oraz wszystkich
przeszłych i przyszłych numerów "NIE" jak zwykle składają się z
samych prawdziwych informacji.
Nie dementujemy zatem tego, co napisaliśmy w artykule "Odlot pani
Balcerowicz"

że politycy prawicy oraz ich rodziny korzystali ze znacznych
zniżek na bilety lotnicze wystawiane przez bankrutujące Polskie
Linie Lotnicze LOT. Przypominamy, że to żałosne gównojadztwo dotyczy
takich osób jak były premier Jerzy Buzek, były marszałek Sejmu
Maciej Płażyński, była wiceminister skarbu
Alicja Kornasiewicz, były wicepremier i obecny prezes NBP Leszek
Balcerowicz, była prezes NBP i kandydatka na prezydenta RP Hanna
Gronkiewicz-Waltz.
Prawdą jest także to, że legnicki biskup Tadeusz Rybak szykuje sobie
rezydencję w remontowanym za państwowe pieniądze pałacu w Krzeszowie
("Gdzie się umartwia biskup").
Prawdziwe są wieści o zmianach kadrowych planowanych w polskich
tajnych służbach i opisanych w artykule "Szpieg bez reform". Nie
odszczekujemy informacji podanych w publikacji "Autostrata" o tym,
że przy budowie szczątkowych autostrad Polska daje się rolować
niemieckiemu koncernowi Ilbau-Kirchner-Strabag. Nie kłamaliśmy
pisząc o tym, że jeden podpis premiera Millera postawił pod ścianą
dołujące polskie budownictwo ("Miller, podaj cegłę"). Prawdziwa jest
także reprodukcja listu posłanki Samoobrony Renaty Beger do
marszałka Marka Borowskiego; w liście tym, napisanym koszmarną
nowomową, posłanka Beger zwierzyła się przełożonemu ze swoich
kłopotów z techniką, czyli urządzeniem do głosowania ("Oda do
Marszałka").
Tym, których nie zdołaliśmy nabrać, gratulujemy, a w imieniu
nabranych gratulujemy sobie.
Autor : Redakcja




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Strajkmistrz
Duch stanu wojennego unosi się nad polską gospodarką: liderzy
"Solidarności" prowadzą działalność gospodarczą w podziemiu.
Prawdziwości tej tezy dowodzą losy Kazimierza Żyrka, ważnego
funkcjonariusza "S". Związkowa działalność Żyrka już przeszła do
historii. Był on organizatorem niedawnego strajku.
Przypomnę, że Kazimierz Żyrek jest wodzem "Solidarności" w Kopalni
Węgla Kamiennego Silesia oraz członkiem władz związku w Kompanii
Węglowej. Na kilkanaście dni przed unijnym referendum rozpuścił
plotkę, że istnieje tajna lista kopalń przeznaczonych do likwidacji
i że Silesia znajduje się na tej liście. Po czym zjechał na czele
około 400 górników do podziemnej części zakładu i rozpoczął
okupację. Jedyne żądanie wysuwane przez okupantów brzmiało na
początku mniej więcej tak: Niech ktoś ważny nam powie, że kopalnia
nie jest na liście do likwidacji. Na próżno prezes Kompanii Węglowej
zapewniał, że nie ma żadnej listy. Okupacja trwała i, co więcej,
grupki okupantów pojawiły się też w innych kopalniach. Potem
zmieniono brzmienie postulatu; żądano gwarancji, że kopalnia Silesia
nie zostanie zamknięta w ciągu najbliższych kilku lat.
Szefowie Kompanii Węglowej opierali się długo. Wreszcie musieli
ustąpić. Rozkaz przyszedł z Warszawy. Do referendum na temat akcesji
pozostało już kilka dni i nie chciano niczego, co mogłoby obniżyć
frekwencję bądź zwiększyć liczbę przeciwników UE.
"Solidarność" wywalczyła dla Silesii gwarancje, które mają tylko
jeden skutek: pracownicy innych kopalń będą teraz żądali podobnych.
Te gwarancje i tak żadnej kopalni nie uratują. W Polsce przyjęto
bowiem założenie, że przetrwają tylko te, które mają najlepsze
wyniki finansowe. A Silesia, która już wcześniej dołowała, przez
akcję Żyrka znacznie zwiększyła straty. Jej przyszłość jawi się w
czarnych barwach.
Układ o majtki
Jest jeszcze jeden powód, dla którego przewidujemy, że Silesia
popadnie w tarapaty. Przewodniczący Żyrek ma doświadczenie we
wpędzaniu firm w kłopoty.
Euro-Pol to nazwa firmy prowadzonej przez Kazimierza Żyrka.
Formalnie jest własnością jego żony Jadwigi, jednak biznesmeni,
którzy prowadzili interesy z Euro-Polem, twierdzą, że faktycznym
szefem jest pełnomocnik Żyrkowej, czyli jej małżonek oraz
przewodniczący "Solidarności" w kopalni Silesia. Nie dalej jak dwa
miesiące temu Żyrek publicznie ogłosił (wypowiedź przytaczamy tak,
jak ją zapamiętali świadkowie): "Wszyscy wiedzą, że moja małżonka
była tylko przykrywką ze względów politycznych, i to ja prowadzę
firmę".
Wkurzeni na Żyrka biznesmeni podrzucili do redakcji "NIE" kwity, na
których są pieczątki Żyrkowej, podpisy zaś Żyrka. Wiedzą, że to on
podpisywał, bo robił to przy nich. Sfałszowanie podpisu to sprawa
śmierdząca. Grozi nawet odsiadką. Ale nie to nęka Żyrka po nocach.
Największym jego problemem jest teraz postępowanie układowe
prowadzone właśnie z tymi niegrzecznymi biznesmenami. Przegrał je,
lecz z niewiadomych powodów w prasie dotąd nie ukazało się
ogłoszenie o werdykcie sądu. A od dnia publikacji prasowej biegnie
dwutygodniowy termin uprawomocnienia się wyroku. Potem wierzyciele
mogą walczyć o wszystko, co należy do Żyrków: majtki, skarpety,
samochody, hotel...
Sympatyk RPA
Ktoś zdziwi się, że przewodniczący związku zawodowego jest
człowiekiem obracającym wielkimi kwotami, budującym hotel, kupującym
luksusowe samochody (o czym za chwilę). Błąd. Taki człowiek przecież
doskonale wie, czego potrzebuje jego zakład pracy czy firmy
pokrewne. Wie, z kim i jak rozmawiać.
Według pogłosek, kopalnią Silesia trzęsie nie dyrektor, lecz właśnie
Kazimierz Żyrek. W każdej plotce jest ziarno prawdy. Kiedy firma
Ekopal z RPA zaczęła starać się o kupno kopalni, za sprawą biegał
właśnie Żyrek. Wszyscy zachodzili w głowę, po co biznes-meni z
zagranicy pchają się do jednego z gorszych zakładów wydobycia węgla
kamiennego. Odpowiedź była prosta: Afrykanerom zależało na wejściu
wraz z Polską i poprzez Polskę na rynek Unii Europejskiej. Otwarcie
mówili, że interesuje ich produkcja antracytu, czyli
uszlachetnionego, oczyszczonego węgla. Czyli nie wydobycie i nie
utrzymywanie miejsc pracy dla górników.
Żyrek związkowiec ani zwykli robotnicy nie mieli żadnego interesu w
tym, by kopalnia Silesia znalazła się w rękach prywaciarzy.
Jaki interes miał w tym Żyrek biznesmen, można się tylko domyślać.
Musiał być złoty, bo Żyrek biznesmen (formalnie Żyrkowa) najlepiej
wychodził na współpracy z przedsiębiorstwami państwowymi. Do nich
zaliczają się kopalnie.
Żyrkowie handlowali węglem wydobytym przez kopalnie byłej
Nadwiślańskiej Spółki Węglowej (Silesia należała właśnie do NSW),
sprzedawali kopalniom różne maszyny i urządzenia. Ciekawe, czy
kopalnie na tym wychodziły lepiej, niż gdyby prowadziły interesy z
kimś o mniejszym wpływie na nastroje górników?
Żyrek nie narzekał. Oprócz handlu węglem z kopalniami robił inne
interesy. Na przykład handlował ich wierzytelnościami.
Związkowiec w hotelu
W 2001 r. Kazimierz Żyrek otworzył hotel Rist przy drodze między
Katowicami a Bielskiem-Białą. Sam hotel jest byle jaki: zaledwie 16
pokoi. Ale Żyrek pęcznieje z dumy. Przechwala się kryształowymi
żyrandolami sprowadzonymi z Austrii, raz mówi, że budowa kosztowała
go 10 mln, innym razem, że 15. W końcu staje na tym, że za
wybudowanie hotelu zapłacił między 6 a 10 mln zł.
A gości ani śladu. W kwietniu 2001 r. Żyrek (czyli Żyrkowa) przestał
więc regulować rachunki wobec kontrahentów. Mijają miesiące, długi
rosną. Sprawą Żyrkowych długów zajmuje się sąd, który nakazuje
ściągnięcie należności, co się komornikowi nie udaje.
Od stycznia 2002 r. Żyrkowie starają się o otwarcie postępowania
układowego z wierzycielami (otwarcie postępowania uniemożliwia
windykację długów). W pismach do sądu i w pismach do wierzycieli
jęczą, że nie mają grosza. Bajeczki. W marcu 2002 r. jedna z firm
otrzymała od Euro-Polu
firmy Żyrków
100 tys. zł jako przedpłatę
na zamówione dla kopalni urządzenia.
Wedle kwitu sporządzonego przez Starostwo Powiatowe w
Bielsku-Białej, na początku 2003 r. na Jadwigę Żyrek zarejestrowane
były jednocześnie: Mondeo ze skórzanym wnętrzem i innymi bajerami za
blisko 100 tys. zł, Ford Explorer, Renault Kangoo i Citron
Berlingo. Jeśli więc Żyrkowie nie mieliby pieniędzy, to teoretycznie
mogli swoim wierzycielom oddać hotel i cztery samochody.
Ale gdzieżby! 4 sierpnia 2002 r. Jadwiga i Kazimierz Żyrkowie
dokonali rozdziału majątku.
Sąd otworzył postępowanie układowe 14 października 2002 r. A
Żyrkowie w tym czasie kupili swojego luksusowego Mondziaka.
W trakcie procesu w sądzie pojawia się coraz więcej wierzycieli.
Uzbierało się ich 56. Rośnie też kwota pieniędzy, które Euro-Pol
(czyli właściciel Jadwiga Żyrek i pełnomocnik Kazimierz Żyrek) jest
winien kontrahentom. Kwota należności zatrzymuje się na 4,5 mln zł.
Żyrek kontra Żyrek
Zgadnijcie, kto twierdził w sądzie, że jest największym wierzycielem
Euro-Polu.
Firma o bliźniaczej nazwie
Euro-Pol Bis. Jej właścicielem jest...
niejaki Kazimierz Żyrek. Wedle twierdzeń dłużniczki Żyrkowej i
wierzyciela Żyrka, wewnątrzmałżeński dług wynosi nieco ponad 1 mln
zł. Rzekomy największy wierzyciel Euro-Polu chce głosować za
redukcją zadłużenia i rozłożeniem spłaty pozostałej części długu na
wiele lat.
Jako posiadacz największego roszczenia wobec Euro-Polu Żyrek ujawnił
się na ostatniej rozprawie postępowania układowego, która odbyła się
w połowie kwietnia tego roku. Wcześniej występował jako pełnomocnik
Euro-Polu do spraw negocjacji z wierzycielami. Nieco zaskoczona pani
sędzia zapytała, jak Żyrek wyobraża sobie głosowanie z
wierzycielami, skoro reprezentuje dłużnika. Ponieważ w odpowiedzi na
to z Żyrkowych trzewi dobył się dziwny odgłos w niczym nie
przypominający polszczyzny, sędzia zakazała mu głosowania
nad układem. A pozostali wierzyciele nie chcieli podarować długów.
Biznesmeni, którzy ciągle nie mogą odzyskać pieniędzy utopionych w
Euro-Polu, szykują doniesienia do prokuratury. W jednym z nich
zawiadamiają o poświadczeniu nieprawdy, którym miało być rzekome
zobowiązanie Euro-Polu wobec Euro-Polu Bis. My zaś piszemy o tym
wszystkim, żeby górnicy wiedzieli, kto jest ich związkowym
przywódcą.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




12 lutego, czarny czwartek, opublikowany w "Rzeczpospolitej" sondaż
dawał PO 28 proc. poparcia, Samoobronie
17 proc., a SLD
już
tylko 13 proc. Tyle samo co PiSuarowi i LPR. 13 proc. to nie jest
jeszcze źle, szeptali niektórzy światli liderzy Sojuszu. Dobrze, że
nie minus 13.
15. Taką liczbę wyciągnęła z kapelusza trójca Platformerska: Tusk,
Rokita i Gilowska proponując SLD taką wysokość powszechnego podatku
liniowego. Gdy eksperci zwrócili im uwagę, że grozi to pogłębieniem
deficytu budżetowego, pojawiła się propozycja. "No to może 16...". A
czemu nie 18 albo 40 i 4? Przecież nie chodzi tu o obniżenie
podatków, tylko o podwyżkę notowań Platformy. (O 15-procentowym
podatku
patrz str. 12).
700 000 zł wynosi poręczenie majątkowe za pomorskiego barona SLD
Jerzego Jędykiewicza oskarżanego przez prokuraturę o malwersacje
finansowe. To fragment wielkiej afery związanej z Wydawnictwem
Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris. Nadzorowana przez
eseldowskiego ministra prokuratura dowiodła tym, że jest wolna od
politycznych nacisków. Ciekawe, kiedy zajmie się wreszcie patronem
Stelli Maris arcybiskupem Gocłowskim? Czy wystarczy jej odwagi i
determinacji?
W kierowanym przez Jerzego Hausnera resorcie gospodarki, pracy i
polityki społecznej ubyła jedna wiceminister. Nie wycięto jej w
ramach akcji oszczędzania. Jolanta Banach zrezygnowała, bo w ustawie
budżetowej przeznaczono mniej pieniędzy na program zatrudniania osób
niepełnosprawnych. Nie dotrzymała obietnic, to odchodzi. Sama. Tak
rzadki to przypadek, że aż pomnikowy.
W Radzie Miasta Warszawy doszło do zerwania sojuszu PO
PiSuar. Żądni
władzy Platformersi zmobilizowali SLD-owców, dwóch PiSuarowców.
Teraz podlizują się grającej w barwach
Samoobrony Śnieżance. Intencją jest nie tylko władza w mieście, ale
i prztyk państwu Kaczyńskim. Do sojuszu PO
SLD doszło już w
Poznaniu.
308 posłów musi podpisać się pod uchwałą o samorozwiązaniu Sejmu RP.
Zdesperowane spadającymi sondażami, niechęcią wobec planu Hausnera
kierownictwo SLD zdecydowało się na zbiórkę podpisów. To może
otrzeźwić sfederowany sejmowy plankton zawzięcie targający się z
mniejszościową koalicją jeszcze rządzącą o cenę poparcia za tą czy
tamtą ustawą.
Brodawki piersiowe, pępek i cipkę mogła pokazać posłanka Renata
Beger podczas proponowanej jej sesji zdjęciowej w "Playboyu".
Wszystkiego tego nie zobaczymy, bo przewodniczący Lepper zabronił
jej pełnej transparencji. Lider Samoobrony wielokrotnie deklarował,
że jego partia nie ma niczego do ukrycia. Znowu obietnice polityka
minęły się z praktyką.
Immunitet może stracić pan poseł Tadeusz Maćkała, były prezydent
Lubina, oskarżony o malwersacje finansowe. Nie ma rozgłosu
medialnego, bo nie jest posłem SLD. Tylko Platformy Obywatelskiej

partii chronionej przez media.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dziady pustyni
Zachciało się okupacji Iraku? To trzeba się było porządniej ubrać i
obuć.
Ile nas kosztuje wyprawa krzyżowa do Iraku? W zeszłym roku ponad 130
mln zł, w tym
wraz z dokupieniem sprzętu
około 450 mln. Skoro
już nasza generalicja wraz z cywilnymi władzami zdecydowała się na
krucjatę, to wypadałoby chociaż zadbać o to, aby wysyłani tam ludzie
wyposażeni zostali w sprzęt najlepszy z dostępnych, bo zawsze to
lepiej mieć mniej ofiar niż więcej. Niestety, nasze informacje nie
pozwalają na optymizm.
Maskarada
Żołnierz, w co trudno może było fachowcom ze sztabu uwierzyć, do
Iraku jechał po to, żeby niekiedy strzelać. Przynajmniej w
samoobronie. Sprawa wydaje się prosta, ale tylko do momentu, gdy
żołnierz założy na twarz maskę p-gaz. Wtedy to z karabinka Beryl nie
wyceluje, bo ta strzelba nie ma takiego celownika, dzięki któremu
można przez okular w tym namordniku zgrać muszkę ze szczerbinką.
Jeżeli nasi mają takie badziewie, to albo w naszym dowództwie
wszyscy wiedzieli, że Saddam nie ma broni chemicznej i masek można
będzie nie używać, albo miał w nosie fakt, że nasi będą musieli
strzelać na oślep. Nikt zresztą nie był nam w stanie powiedzieć,
jakie maski mają polscy żołnierze w Iraku. Prawdopodobnie są to
maski o symbolu 213/2P produkcji firmy Maskpol. Prezes Maskpolu był
bardzo dzielny i w rozmowie z nami nie puścił pary z ust, co nas
rozbawiło bardzo, skoro oferta jego firmy jest dostępna w
Internecie, a wyroby pospólstwo może sobie pomacać choćby na
wystawach sprzętu wojskowego.
Ale niech się iraccy partyzanci nie denerwują. Nawet bez maski
polski żołnierz nie jest specjalnie groźny w dzień, bo jak złapie za
karabin, to go zaraz puści, ponieważ Beryle nagrzewają się w irackim
słońcu do niemożliwości. Dzielni polscy wojacy bandażują sobie
karabinki, bo nikt nie wpadł na pomysł, żeby zaopatrzyć tę broń w
nakładki z tworzywa sztucznego albo
jeśli nas nie stać

przynajmniej z drewna.
Kevlarowe berety
Jasne, że nie jesteśmy agresorami i najwyżej odpowiadamy ogniem na
zaczepkę. Wynika z tego, że i do nas strzelają. Może więc warto
byłoby się ochronić? Służą do tego kamizelki kuloodporne. Te, które
nasi dostali na początek, niech szlag trafi! Nie chronią pleców i
boków, a jak się w nich usiądzie, to łeb trzeba mieć uniesiony
wysoko
jak w kołnierzu ortopedycznym. Teraz kamizelki są
wymieniane. Szkoda, że tak późno. Ciekawe, dlaczego nikt w naszym
MON nie odpowiedział na ofertę złożoną przez łódzki Moratex, która
wpłynęła tuż po ogłoszeniu decyzji o wysłaniu polskiego kontyngentu
wojskowego. Oferta dotyczyła właśnie kamizelek, za które Moratex
otrzymał wiele nagród m.in. w Brukseli, Kielcach i Gdańsku. W tej
samej ofercie zakład proponował MON dostarczenie odłamko- i
kuloodpornego hełmu z kevlaru. Nikt nie odpowiedział. Te dwa gadżety
są chętnie kupowane od Morateksu na całym świecie, a w Wojsku
Polskim zakupione zostały tylko dla jednostki specjalnej Grom.
Produkty Morateksu są przeciętnie o połowę tańsze od porównywalnych
produktów zagranicznych.
Tarpany i glany
Żeby postrzelać, żołnierz musi dojechać na miejsce ewentualnej
strzelaniny. Nasz żołnierz udaje się tam samochodem marki Tarpan
Honker, którego zaletami są: średniej jakości i mocy silnik oraz
ławki skierowane oparciami do burt pojazdu. Co oznacza, że zamiast
patrzeć dookoła z ręką na spuście, chłopaki na pace mogą najwyżej
spojrzeć sobie głęboko w oczy. Nie pomyślano w ogóle o wzmocnieniu
płyty podłogowej, bo w strefie konfliktu, gdzie stabilizowane przez
nas społeczeństwo nie rozumie dobrodziejstwa okupacji i prowadzi
działania partyzanckie, najtańszym sposobem prowadzenia działań jest
stawianie dużej liczby min. A takie wzmocnienie podłogi może
uratować parę nóg i podbrzuszy, gdy samochód wjedzie na minę. Ale na
początku nikomu to nie wpadło do głowy. W poprawionej przez fabrykę
wersji ("Skorpion") wzmocnienie takie już zrobiono. I nawet są
dalekosiężne plany, żeby w dającej się przewidzieć przyszłości
wysłać nowe modele do Iraku.
Nie wątpimy ani przez chwilę, że nasze wojsko w razie potyczki
błyskawicznie osiągnie miażdżącą przewagę nad nieprzyjacielem i
rzuci się za nim w pogoń, gdy ten rozpocznie odwrót. Mogą mieć tylko
mały problem z tą gonitwą
butki mają do kitu, jak donoszą media, a
i my o tym pisaliśmy. Choć to dziwne, bo przecież istnieje w Polsce
fabryka superbutów, w tym militarnych, ulokowana w Gdyni. Ich buty
mają atest NATO-wski AQAP 110, a sama firma
certyfikat ISO 9001.
Czemu zamiast dobrego, sprawdzonego obuwia zakupiono pepegi, które
teraz podlegają wymianie
nie wiemy. A w MON tradycyjnie nie
udzielono nam żadnej odpowiedzi.
Widzę ciemność
Jeżeli nasi dojadą na miejsce, nie dadzą się postrzelić, wysadzić,
po czym uda im się wycelować i wypalić, to w porządku, ale jak to
samo będą musieli zrobić nocą, to kłopoty mogą być duże. Na
wyposażeniu zespołów nie ma bowiem wystarczająco dużo noktowizorów
indywidualnych, tzw. kocich oczu. To takie okularki nakładane
bezpośrednio na głowę. W Iraku dzielne polskie wojsko dysponuje
zaledwie 60 takimi cudeńkami. Na blisko 2500 żołnierzy! Mają za to
do broni zespołowej celowniki noktowizyjne starszej generacji, do
których baterie akumulatorowe są wielkości małej walizki.
O takich pierdołach jak detektory ruchu czy kamery termowizyjne nie
ma co wspominać. A przecież wystarczyło posłuchać fachowców z
Centrum Optyki Przemysłowej i wziąć zabawki, które robią tam od
jakiegoś czasu. Nie gorsze od amerykańskich.
Dlaczego o tym piszemy? Uważamy albowiem, że skoro już się podjęło
niespecjalnie mądrą decyzję, żeby do Iraku wysyłać naszych ludzi na
amerykański gwizdek, to wypadałoby dopilnować, aby używany przez
nich sprzęt dawał im szanse powrotu w jednym kawałku. To, o czym
napisaliśmy wyżej, potwierdza to, o czym mówią wszyscy:
przygotowania wyjazdu do Iraku to wielka improwizacja, a Polski nie
stać umysłowo, finansowo, organizacyjnie i logistycznie na to, żeby
się tam wygłupiać.
Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zdarzenie artystyczne ze stryczkiem
Rozwiązłe nimfetki w wyobraźni pobożnisiów i nauczyciel zaszczuty na
śmierć!
Liceum Plastyczne w Nowym Wiśniczu upodobały sobie złe moce.
Przepowiednie nadciągającego wraz z końcem wieku kataklizmu tu
właśnie zaczęły się ziszczać. Początkiem końca był rok 1999. Wtedy w
liceum zmieniono dyrektora
nieudolnego, tolerującego machlojki
Jana Ś. zastąpił skuteczny reformator Mirosław Marmur. Decyzje
Marmura wzbudzały bunt i jawny sprzeciw wypasionych za poprzedniej
dyrekcji pracowników. Szkolna sanacja nie odpowiadała także
ministerialnym zwierzchnikom dyrektora.
W połowie 2002 r. nowowiśnickim ludem zaczęło trząść. Była to
reakcja na serię artykułów z brukowej prasy opisujących naganne
moralnie i zwyrodniałe seksualnie
zdaniem dziennikarzy i świadków

zachowania nauczyciela liceum wobec uczennic. Pod koniec zeszłego
roku Ministerstwo Kultury zwolniło dyrektora. Nauczyciel się
powiesił. Sprawę zamknięto. Złe moce opuściły Nowy Wiśnicz.
Zboczeniec i Degas
Prasowe sensacje w sprawie zboczonego nauczyciela przejęły władzę w
Wiśniczu w czerwcu 2002 r. Lud burzył się i gorszył. "Skandal i
perwersja w tutejszym liceum plastycznym"
słychać było we
wszystkich spleśniałych zaułkach Nowego Wiśnicza.
Nauczyciel liceum Mariusz S., artysta rzeźbiarz, pedagog z 20-letnim
stażem, odkrywca talentów artystycznych, animator działań
kulturalnych, propagator regionu, przykładny mąż i ojciec trójki
dzieci został bohaterem serii artykułów o molestowaniu uczennic.
Opisywane przez regionalne wydania ogólnopolskich dzienników
wydarzenia z wiśnickiego plastyka jak na newsy były mocno
podstarzałe, bo dotyczyły wydarzeń sprzed ponad roku. Obiektywna
wartość tych informacji również pozostawiała wiele do życzenia.
Wszystkie roztrząsane w prasie szczegóły wychodziły z jednego źródła
i z daleka pachniały prowokacją.
Gazety wyczerpująco pisały o tym, jak nauczyciel sztukatorstwa
Mariusz S. nagabywał kilka drugoklasistek o rozbierane zdjęcia,
które dziewczęta pstrykały sobie nawzajem na stancjach. Zdjęcia
przynosiły na kółko plastyczne
pozalekcyjne zajęcia prowadzone
przez nauczyciela nieodpłatnie dla najzdolniejszych młodych
artystów. Rzeczone fotografie stanowiły dokumentację przedmiotową do
projektu, który postanowiły zrealizować licealistki. Wymarzyły sobie
wyrzeźbienie kopii postaci kusząco i soczyście pięknych tancerek z
płócien Degasa. Uparły się, aby realizować swój pomysł, choć
nauczyciel po dwóch sesjach fotograficznych polecił uczennicom
zmianę obiektu zainteresowań i przerzucenie się na rzeźbienie...
kapliczki. Uznał bowiem, że zadanie przerasta panny, które poza tym
nie przyniosły wymaganej
zgodnie z rozporządzeniem dyrektora
Marmura
zgody rodziców na pozowanie do aktów. Panienki nie chciały
nawet słyszeć o kapliczce. Pomimo protestów uczennic i ich rodziców,
nauczyciel wstrzymał jednak realizację "rozbieranego" ćwiczenia. Tak
było wiosną 2001 r.
Dyrektor i nowe porządki
Atmosfera erotyzmu unosząca się nad nudnym miasteczkiem to dobra
okazja do rozniecenia burzy. Z grubsza chodziło o to, aby pozbyć się
dyrektora Marmura, ten bowiem niewiarygodnie podpadł kilku mniej
ważnym od siebie osobom. Od pierwszych dni dyrektorowania zabrał się
z werwą za robienie porządków, likwidowanie chałtur, nadużyć i
niegospodarności w liceum i na terenie obiektów szkolnych. Marmur
znał od podstaw różne sposoby kombinowania, np. mechanizmy obrotu
"lewizną", czyli materiałami artystycznymi (gips, ceramika, tkaniny,
szlachetne kamienie itp.), bo 20 lat pracował w liceum jako
nauczyciel. Marmur jako dyrektor wprowadził nowe standardy pracy i
podejmował takie decyzje kadrowo-organizaycjne, które przysparzały
mu wrogów. Zwolnił kilku zbędnych pracowników, nauczycieli
zobowiązał do jawnego gospodarowania materiałami i maszynami
opłacanymi z budżetu szkoły oraz rozliczania się z nie
zrealizowanych godzin lekcyjnych.
Grupa nauczycieli była oburzona. Ci, zwolnieni niegdyś przez
stanowczego dyrektora, oraz ich krewni i znajomi (proszę nie
zapominać, że jesteśmy w małym miasteczku) wspomagali opisywanie
przez prasę rewelacji na temat zboczeń seksualnych nauczyciela S.
Wiedzieli, że pomoże im to posunąć tego, który posunął ich.
Zwłaszcza że dyrektor Marmur i nauczyciel posądzony o lubieżne
zamiary i ślinienie się na widok gołych arcydzieł byli dobrymi
znajomymi. Zainteresowani zadbali o to, aby trotuarowa historia
nauczyciela trafiła do władz miejskich w Nowym Wiśniczu, Prokuratury
Rejonowej w Bochni, Departamentu Edukacji Kulturalnej i Centrum
Edukacji Artystycznej w Ministerstwie Kultury. Udział tych
instytucji gwarantował sukces medialny i nagłośnienie sprawy na
dłużej i gruntownie.
Wizytatorka i kłopoty
Cokolwiek by o sprawie powiedzieć, problem powstał na podwórku
Ministerstwa Kultury, bo to ono opiekuje się wszystkimi średnimi
szkołami artystycznymi. W ministerstwie zgodnie z zasadą solidaryzmu
zawodowego i sztamy środowiskowej większość pracowników to
dyplomowani artyści, mogło więc się zdarzyć, że ten czy ów czegoś
przyziemnego nie dopatrzył. Kontrolę nad szkołami sprawuje
Departament Edukacji Kulturalnej i podległe mu Centrum Edukacji
Artystycznej (CEA). To ostatnie nadzoruje każdą szkołę artystyczną w
Polsce. CEA swoje działania wypełnia poprzez 14 wizytatorów
regionalnych. Działają oni w porozumieniu z ponad 400 dyrektorami
szkół. Wspólnie określają kierunki i zadania w zakresie nadzoru
pedagogicznego. A na co dzień każdy wizytator pełni też dyżury w
swoim biurze regionalnym, jest więc do dyspozycji dyrektora, gdyby
ten potrzebował łączności ze swoim ministerstwem. Problem w tym, że
nawet jeśli wizytator by nie spał i nie jadł, to i tak nie uda mu
się wszystkiego obskoczyć, bo na jednego wizytatora przypada
25 szkół, a w regionie małopolskim
ponad 30.
W wiśnickim plastyku dodatkową komplikację oprócz wątłej liczby
kontaktów z "górą" stanowiła ich jakość, czyli trudności w
komunikowaniu się dyrektora Marmura z wizytatorem Lidią Skrzyniarz,
oraz brak reakcji na prośby o pomoc kierowane do wizytatora drogą
urzędową. Dyrektor słał pismo za pismem informując o problemach z
pracownikami liceum, prosząc wizytatora o udział w posiedzeniach
Rady Pedagogicznej i o wsparcie w unormowaniu sytuacji w szkole. Bez
efektu. Wizytator nie chciał czy nie mógł, w każdym razie pomocy nie
udzielił, a nawet nie czuł się zobowiązany odpowiedzieć na urzędowe
pisma dyrektora Marmura.
Zatargi z grupą nauczycieli i pracowników gospodarstwa szkolnego
(skonfliktowana z dyrektorem była około 1/4 zatrudnionych osób)
przybierały coraz ostrzejszą postać, niejednokrotnie kierowane były
do sądu. Dyrektor nie mając poparcia w ministerstwie, które go
powołało i zostawiło w potrzebie, walczył sam. Po swojej stronie
miał większość grona pedagogicznego i Radę Rodziców (która
alarmowała ministra kultury, że na zgniłej atmosferze tracą dzieci,
zwłaszcza że są wciągane przez kilku nauczycieli w ich konflikty).
Centrum Edukacji Artystycznej słało wizytacje, dyrektor podejmował
niezbędne działania w ramach realizowania zaleceń pokontrolnych,
prosił regionalnego wizytatora o pomoc w rozwiązywaniu problemów
szkolnych. Wizytator Skrzyniarz nie odpowiadała, wyręczała się CEA,
Centrum słało kolejną wizytację, dyrektor znów w ramach realizacji
zaleceń pokontrolnych prosił regionalnego... i tak dalej. W końcu
ktoś wpadł na szatański pomysł, jak zmienić bieg spraw. Wykorzystano
goliznę i media.
Szkoła i pętla
Nasza krajowa edukacja artystyczna stoi na wysokim poziomie. W
branży twierdzi się, że szkolnictwo unijne wypada blado w porównaniu
z polskim. Wiśnickie liceum to szkoła z renomą w świecie
plastycznym. W dusznym Nowym Wiśniczu jest jedynym podmuchem
świeżego powietrza. Życie wiśniczan toczy się między jednym
niedzielnym biciem dzwonów a kolejnym. Przeciętna polska nuda,
bezrobocie i brak perspektyw. Na tym tle skandal w eterycznym
świecie artystów obcujących co chwilę z górnymi rejestrami
nieziemskich wzruszeń jest darem bożym. Lud pracujący i
odpoczywający z Wiśnicza i okolic długo czekał na ten dzień. Nastały
też tłuste lata dla miejscowego przemysłu drukarskiego. Nakłady
rosły, w kioskach można było kupić tylko kondomy i proszek do
prania, bo gazety wyprzedawano na pniu. W tych łapczywie zdobywanych
gazetach niezmordowanie donoszono o deprawacji i upadku moralności w
murach liceum. Obok wyuzdanych reklam piwa i tic-taców z całującą
się z języczkiem parą, tuż nad ofertą handlową erotycznej bielizny i
promocyjnych zabiegów aborcyjnych, na stałe zagościły w miejscowej
prasie krytyczne artykuły o nauczycielu artyście, który miał
czelność doradzać sposób rzeźbienia detalu ludzkiej sylwetki,
objaśniać tajniki warsztatu artystycznego i technologię
konstruowania modelu przestrzennego na podstawie szkiców.
We wrześniu 2002 r., gdy wszyscy wypoczęci wrócili do szkoły, sprawy
potoczyły się żwawiej. Dyrektor liceum częściej jeździł do
ministerstwa (23 września informował CEA o samobójczych zamiarach
zaszczutego przez środowisko nauczyciela), ministerstwo słało więcej
wizytacji z Warszawy. Wizytator regionalny ostentacyjnie i coraz
bardziej otwarcie nie kwapił się do udzielenia pomocy na miejscu.
Przyszła też kolejna fala miejscowego boomu prasowego. Nauczyciel S.
założył sobie teczkę z wycinkami artykułów, w których przedstawiono
go jako perwersyjnego, niegodnego fanatyka golizny, erotomana
podszywającego się pod wychowawcę młodzieży. Żyjąc sprawami swojego
miasta (był redaktorem "Wiadomości Wiśnickich") i będąc związany z
życiem Wiśnicza, jak mało kto, czytał wszystkie te artykuły i
skrzętnie je gromadził w sobie tylko wiadomym celu. Nie potrafił lub
nie chciał rzucić tych wszystkich słów na wiatr.
16 listopada 2002 r. ktoś widział Mariusza S. idącego ulicą ze
wzrokiem utkwionym w gazecie. Następnego dnia żona odcięła go ze
sznura na strychu. Szukając jakiegoś śladu pożegnania znalazła na
mężowskim łóżku prasowy artykuł. Mąż rozwiązał problem. Zrobił to,
co mógł zrobić, aby zatriumfowała moralność w sztuce.
Autor : Artur Rotterman




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bawiciel
Przeczytaj uważnie i odpowiedz na dwa pytania:
1. Kto sprawuje realną władzę w miejscowości Swory?
2. Jaka odległość dzieli Swory od Iranu?





Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Urban na kartki cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bush szuler karciany "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Młodość, torba i kij
Pół roku temu w artykule pt. "Chodu!" ("NIE" nr 32/2002) opisaliśmy
działania rządu, które miały zapobiec trudnej sytuacji młodych ludzi
wkraczających w dorosłe życie. Był to początek szumnie wprowadzanego
programu "Pierwsza praca". My krakaliśmy: Jeśli w ciągu roku
gospodarka nie dostanie porządnego powera, wysiłki i pieniądze (330
mln zł w tym roku) pójdą na marne. Wszystkie proponowane mechanizmy,
takie jak staże absolwenckie, roboty publiczne, refundacje składek
na ubezpieczenie rentowe (pomijam kredyty i pożyczki) mające
zaktywizować absolwentów, a jednocześnie zachęcić potencjalnych
pracodawców są tylko czasowe i nie przekraczają 12 miesięcy. (...)
Jest bardzo prawdopodobne, że w przyszłym roku przybędzie, w
wariancie optymistycznym, 100 tysięcy bezrobotnych tegorocznych
absolwentów
stażystów, dla których nagle zabrakło pracy, bo
pracodawcom skończyły się przysługujące ulgi, a wraz z nimi
zainteresowanie młodymi pracownikami. (...) Statystyki odnotują
poprawę na rynku absolwentów, ponieważ zwolnieni stracą status
absolwenta i zabawa zacznie się od nowa.
Rząd przeznaczył na realizację programu w minionym roku nie 330 mln

ale ponad 1 mld zł. I ta duża bańka pękła bezpowrotnie.
Z zakładanej liczby ponad pół miliona absolwentów w pośredniakach
zarejestrowało się tylko 227 tys. Z tego prawie 63 tys. skorzystało
z rządowych propozycji. Szczęśliwcy załapali się m.in. na staże
absolwenckie, prace interwencyjne, roboty publiczne, czyli czasowe,
krótkotrwałe zatrudnienie za przysłowiowy ochłap, niewiele ponad 400
zł na twarz. Tak więc po pięciu miesiącach działania programu
przybędzie około 60 tys. bezrobotnych stażystów
absolwentów.
Zaledwie 174 osoby złożyły wnioski o pożyczkę na uruchomienie
własnego biznesu, z czego przyznano tylko 49.
Co się stało z resztą? Porównując dane GUS na temat migracji z lat
2000
2001 można założyć, że na stałe w minionym roku spieprzyło znad
Wisły ponad 25 tys. obywateli. Jeśli ktokolwiek myśli, że to
rozwiąże problem, nawet gdy będziemy już w Unii, to jest w błędzie.
Na "Pierwszą pracę" składa się kilkanaście innych programów. Między
innymi działający już od kilku lat w niektórych rejonach kraju
"Absolwent" i nowo wprowadzone "Zielone miejsca pracy" oraz "Moja
pierwsza firma". Pojawiła się także propozycja wolontariatu.
Organizuje się Biura Karier, Gminne Centra Informacji, setki
szkoleń, warsztatów i Bóg wie co jeszcze. Wydaje się broszury i
poradniki. I ogromne pieniądze. Przypomnę ponad miliard złotych w
zeszłym roku. Cała para idzie jednak w gwizdek.
Według danych GUS bez pracy w Pomrocznej jest prawie 940 tys. ludzi
do 24. roku życia i ponad 892 tys. w wieku 25
34 lat. Czyli grubo
ponad połowa wszystkich zarejestrowanych bezrobotnych.
Rządowe wysiłki niewiele przyniosą pożytku. Program nie przystaje do
obecnych warunków. Sprawdziłby się, gdyby Pomroczna gospodarka była
w fazie dynamicznego rozwoju, a nie kompletnej zapaści.
Czytanki dla ministra Hausnera
Oprócz programu "Pierwsza praca" ministerstwo przygotowało
również serwis internetowy (www.1praca.gov.pl), który jak,
chwalą się autorzy, składa się z ponad tysiąca linków. Można
odnieść wrażenie, że portal ten służy do rozładowywania złości
młodych bezrobotnych.
nick: Program 1 praca to nic innego jak odkładanie problemu
bezrobotnych absolwentów na kilka miesięcy. Po odbyciu stażu
bądź umowy absolwenckiej znów staną w kolejkach w Urzędach
Pracy.
defetisten banditen: Pięknie, pięknie, że aż... pa mięknie. 3
lata temu skończyłem Uniwersytet Wrocławski, filologię 2
języków germańskich. Nie mam środków do życia (...)
wylądowałem w stolicy jakiś czas temu, brak możliwości
dostania pracy z "klucza" partyjnego czy rodzinnego,
jestem nie ubezpieczony, nie otrzymuje pomocy ani od rodziców
ani od państwa, mam więc pytanie. Czy powinienem zacząć kraść,
żeby mieć za co mieszkać (jak najskromniej), czy może urządzić
jakiś heppening na Dworcu Centralnym, gdzie niedługo pewnie
zamieszkam, i w ten sposób zacząć karierę polityczną, która
przecież umożliwia godne życie.
trochę młodsza: Jakie propozycje ma minister Hausner dla tych
absolwentów, którzy są zarejestrowani dłużej niż 12 m-cy i
zgodnie z ustawą nie są już absolwentami, co oznacza, iż nie
mogą liczyć na żadne formy pomocy w zatrudnieniu, a
jednocześnie nie umożliwiono im nawet odbycia stażu
zawodowego.
po-ranna: Pięknie, ładnie. A co dla absolwentów po 30-stce?
Mamy się przekwalifikować, też się uczymy. Wieczorowo,
odpłatnie, utrzymując rodzinę. Też jesteśmy bezrobotnymi. Ten
program nas nie obejmuje, więc jaki?
mgr-magazynier: o co chodzi z tym absolwentem??? Ja też jak
poszłam się zarejestrować jako absolwent, usłyszałam, że nie
mogę skorzystać z programu, bo jak skończyłam liceum w 1995 r.
to już byłam absolwentem. Ciekawe
miesiąc temu skończyłam
studia i nie jestem absolwentem, to kim jestem w takim razie?
molier: to są bajki dla mojej babci, w które zapewne uwierzy.
Jak to jest, że w programie absolwent zatrudniani są ludzie po
50, 60 lat? Absolwenci zwalniani są po 10 miesiącach wyzysku i
nie mają prawa do zasiłku. Staże i praktyki to kolejne pole do
popisu, dla nadużyć i wyzysku młodych.


Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sekskolektyw "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawo Kaczki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mc Mao
Niech się łaszą Japończycy, Amerykanie, Niemcy, Rosjanie. Do
polskiego konsulatu psom i Chińczykom wstęp wzbroniony.
Rowery znikają z centrum Pekinu.
Na dobiegającej do placu Tiananmen i Zakazanego Miasta arterii
Wschód
Zachód trudno znaleźć popularne jeszcze dwa lata temu riksze.
Konie mechaniczne na zatłoczonej samochodami sześciopasmowej arterii
wypychają napęd łańcuchowy.
Niedługo więcej rowerów będzie w
centrum Amsterdamu niż Pekinu
zauważa Yu Yinan, która w zeszłym
roku zwiedzała Europę.
Hutongi na DVD
Rikszarze zachęcają w wąskich uliczkach starego Pekinu, w hutongach.
Hutong to parterowa zabudowa pokryta spadzistymi dachami. Małe
mieszkanie bez kanalizacji, wspólne podwórka, ogródeczki, kurniki,
stawiki nawet. Wspólny kibelek, do którego każdy, po zapachu, trafi
bezbłędnie. Uliczne warsztaty rzemieślnicze, restauracyjki,
sklepiki. Wieczorne zapalone latarnie. Wspólnota strzegąca się
wzajemnie. Każdy wie o każdym.
Buldożery rozwalają hutongi, jeden po drugim. W ich miejscu
strzelają w górę apartamentowce i biurowce. Mieszkańcy mają
alternatywę: albo mieszkanie w bloku na peryferiach, albo
rekompensata finansowa. Zbyt mała jednak, aby kupić drogie
mieszkanie w centrum. Te zasiedlane są przez nowych Chińczyków
trzydziesto-, czterdziestoletnich. Biurokratów-biznesmenów lub ich
dzieci.
Niektóre urokliwe hutongi zamieniane są teraz w turystyczne
atrakcje. Zapraszamy do rikszy. Oto stary hutongowy sklepik, to
hutongowa staruszka, tak, można robić zdjęcia, a tu pssyt, uwaga
panowie, hutongowy burdel. Jak go poznać? Przecież jest napisane. Po
chińsku, rzecz jasna. Nie, zdjęć jeszcze robić nie wolno. Za to
proponujemy dziesięć najnowszych filmów amerykańskich na DVD w cenie
pięciu.
Stary szyld, nowe państwo
Mao obecny jest jedynie na pekińskiej Bramie Niebiańskiego Spokoju.
Tam 1 października 1949 r. ogłosił utworzenie Chińskiej Republiki
Ludowej. Tam na tysiąclecia pewnie pozostanie, bo tutaj nader
wszystko ceni się ciągłość państwową. Poza tym zobaczymy jego
wizerunki na zapalniczkach, papierosach (lubił palić namiętnie),
nawet breloczkach. Dla zagranicznych turystów. No i w mauzoleum.
Nie zobaczymy też innych symboli komunistycznych, przynajmniej w
wielkich miastach. Czerwieni, sierpów i młotów, gwiazd. Poza flagami
państwowymi. Chiny, w przeciwieństwie do krajów europejskich
socjalistycznego bloku wschodniego, nie przeprowadziły nawet
symbolicznej dekomunizacji. Zdekomunizowały za to system polityczny
likwidując "komuny ludowe", czyli tamtejsze PGR-y. Handel oraz
usługi sprywatyzowano. Rozpoczęto komercjalizację i prywatyzację
zakładów przemysłowych. Od najmniejszych aż po giganty. W efekcie
powstał system "miękkiego autorytaryzmu" wzorowany na Singapurze,
Hongkongu, Korei Południowej. Połączenie gospodarki rynkowej,
autorytarno-menedżerskiego systemu zarządzania z władzą
korporacyjną. Ucierają się interesy starych podmiotów władzy: armii,
związków zawodowych, biurokracji partyjnej i nowej biznesowej
uwłaszczonej nomenklatury. Stworzono też nie istniejący do tej pory
w historii Chin system sądów powszechnych
od powiatowego do sądu
najwyższego. Pod starym szyldem "komunistyczny" rozwija się państwo
autorytarne. Podobne do azjatyckich sąsiadów. Czego wielu naszych
polityków i antykomunistycznych publicystów nie chce zauważyć. A
przecież tylko w Chinach, oprócz Rumunii, osądzono i skazano
najwyższe kierownictwo partii komunistycznej
"Bandę Czworga".
Tygrysi skok smoka
Trzy miliardy dojczmarek warta była w 2001 r. budowa kolei Magnet
"Transrapid" łączącej Szanghaj z odległym o 33 km lotniskiem Pudong.
Zbudowana przez konsorcjum niemieckich koncernów Siemens,
Thyssen-Krupp i firm chińskich. Oddana zostanie do użytku w połowie
przyszłego roku. Przejazd trwać ma kilkanaście minut, bo przez osiem
minut pociąg pruć będzie 430 km/h.
Pudong to symbol dynamicznego rozwoju Chin. Jeszcze 10 lat temu były
tam pola kapusty, błota i nieużytki. Dziś to centrum
bankowo-handlowe większe niż niejeden down town w amerykańskich czy
kanadyjskich metropoliach. Szanghaj gwarem, ubiorem, makijażem swych
mieszkańców bardziej przypomina "china towny" w amerykańskich
miastach niż ospały, azjatycki Pekin.
Według Banku Światowego, w 2000 r. chiński produkt krajowy brutto
stanowił: 12 proc. PKB USA, 57,8 proc. PKB Niemiec, 84 proc. PKB
Francji. Wedle tych danych, dwa lata temu Chiny awansowały na szóstą
potęgę gospodarczą świata, wyprzedzając Włochy. W 2001 r. nadwyżka w
handlu zagranicznym wynosiła 22,5 mld dolarów. Duża, choć mniejsza
niż rekordowa z roku 1998
43,5 mld dolarów. To efekt schładzania
zbyt dynamicznie rozwijającej się gospodarki.
Nadwyżki przeznaczone są przede wszystkim na infrastrukturę i
modernizację gospodarki. W 2002 r. wybudowano w Chinach 22 500 km
dróg, z czego 8000 autostrad. Wszystkie miasta gubernialne połączone
są już trzypasmowymi autostradami. Zbudowano i rozbudowano 37
lotnisk.
Nam Chińczyk nie straszny
Deficyt handlowy Polski z Chinami wyniósł w zeszłym roku prawie 1,5
mld dolarów. Wynika nie tylko z chińskiej ekspansji, upychania szmat
i tandety. Prawie połowę importu z Chin w 2001 r. stanowiły maszyny
i urządzenia mechaniczne
660 mln dolarów. Szmaty i artykuły
konsumpcyjne
ok. 350 mln.
Rynek chiński zawalony jest obecnie towarami. 30-procentowa inflacja
z lat 80. zamieniała się w deflację. Dzisiaj Chińczykom wcisnąć
kredyt jest równie trudno jak towar. Mogą wybrzydzać w ofertach
japońskich, amerykańskich, niemieckich, rosyjskich.
Konsulat Generalny RP w Szanghaju, najszybciej rozwijającym się
mieście Chin, wydaje mniej więcej jedną wizę dziennie do Polski. Ile
jest odmów
nie wiadomo, bo nieprzyjętych wniosków nie wlicza się
do statystyk. Wiz nie dostają biznesmeni, bo traktowani są surowo.
Jako potencjalni eksporterzy, a nie ewentualni importerzy. Nie
dostają ich chińscy turyści, bo w polskiej praktyce wizowej nie ma
pojęcia "wiza turystyczna" dla Chińczyków. Chociaż każdy bywały
ostatnio w Paryżu, Londynie, Rzymie zauważy liczne, bogate wycieczki
z Chin. Młodzi Chińczycy pragnący studiować za własne pieniądze na
polskich uczelniach poddawani są upokarzającej procedurze. Żąda się
np. tłumaczenia na język polski wszystkich świadectw szkolnych, co
powoduje, że wiza studencka do Polski może kosztować nawet 650
dolarów! Wszyscy Chińczycy ubiegający się o wizy w polskim
konsulacie w Szanghaju przyjmowani są na zewnątrz. Nie są wpuszczani
do gmachu konsulatu szacownej RP. Dzieje się to w mieście, gdzie
jeszcze na początku XX wieku w dzielnicach dla białych wisiały
tabliczki "Psom i Chińczykom wstęp wzbroniony".
Chiny postrzegane są jako nowy tygrys gospodarczy i jeszcze jako
komunistyczny smok. Ten drugi obraz dominuje w Polsce.
W materiałach Wydziału Ekonomiczno-Handlowego Ambasady RP w Pekinie
czytamy, że należy ogólnie promować Polskę w Chinach, bo to może
sprzyjać naszemu importowi. Jak jednak cokolwiek poprawiać trzymając
biznesmenów chińskich za progiem konsulatu?
Kraj, który dyskutuje o budowie 100 km autostrady, trzyma za
drzwiami obywateli kraju budującego od niech-cenia 8000 km autostrad
rocznie. Oto miara polskiej arogancji i śmieszności.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak Kaczor beknie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nauka wiązania stryczka
Co jest przeciwieństwem wychowania bezstresowego? Wychowanie
stresowe.
We wsi pod Borzechowem (Pomorskie) powiesił się Piotrek Smyk. Miał
14 lat. Tadeusz Pepliński, radny powiatowy ze Starogardu Gdańskiego,
jest przekonany, że sprawa zostanie zagłaskana.

To nie przypadek, że informacja o samobójstwie nie ukazała się
nawet w kronikach wypadków miejscowych gazet
podkreśla.
Spluwa
Tuż przed tragedią Piotr poszedł do sklepu po chipsy. Zapłacił
banknotem 200-złotowym. Potrzebował drobnych, bo był winien
Sebastianowi 150 zł za pistolet gazowy. Tak opowiadają rówieśnicy.
Sebastian miał ukraść broń swemu ojcu. Ten ojciec dzierżawi jedno z
okolicznych jezior. Jest szwagrem dyrektorki szkoły Ewy Kostki.
Spluwa stanowi najbardziej kontrowersyjny element w tej opowieści,
bo istnieje tylko we wspomnieniach uczniów i ich rodziców.
Spora część rodziny dyrektorki pracuje w szkole w Borzechowie. Do
niedawna zarabiała tam na chleb ciotka dyrektorki Kostki. Obecnie
pracują: siostra, dwie kuzynki, bratowa, przyszła synowa i sąsiadka
z klatki. Ta ostatnia ma etat pedagoga, a dodatkowo uczy biologii.
Postępowanie wyjaśniające w sprawie śmierci Piotra prowadzi
Prokuratura Rejonowa w Starogardzie Gdańskim, w której brat
dyrektorki Kostki, a mąż podległej jej nauczycielki, jest
prokuratorem.
Śledztwo
29 października rano ojciec Sebastiana odwiedził szwagierkę w
szkole. Wieś nie ma wątpliwości:

Przyszedł opowiedzieć o zaginięciu broni.

Nieprawda. Sama go wezwałam, ponieważ Smyk dał mojemu
siostrzeńcowi "na przechowanie" 150 zł. Dowiedziałam się o tym od
wychowawcy. Postanowiłam działać, bo Piotrek nie po raz pierwszy
posługiwał się dużymi pieniędzmi. Za dużymi jak na jego wiek

podkreśla dyrektorka.
Z opowieści Ewy Kostki wynika, że Piotrek znał wartość pieniędzy.
Kupował za nie wypracowania i sympatię klasy. No bo jakże inaczej
nazwać stawianie coli kilkunastu kolegom?!
Kiedy szwagier wyszedł, dyrektorka wezwała do gabinetu Smyka, a
potem innych uczniów z klasy.

Przesłuchiwały dzieci we trzy. Dyrektorka, wychowawczyni, pedagog
szkolny. W atmosferze "huzia na Józia"
opowiadają rodzice. Ich
zdaniem, pytania obracały się wokół pistoletu i pieniędzy, którymi
szastał Piotrek.

Pytałyśmy tylko o pieniądze
utrzymuje dyrektorka. Podkreśla, że
Smyk brał je nie wiadomo skąd. Może podkradał babci.
Smykowie trzymają trzysta
czterysta świń. Sąsiedzi Smyków zgodnie
zaświadczają, że do stałych obowiązków chłopca należało wyrzucanie
gnoju. Gdy zwierzęta szły pod nóż, Piotrek dostawał dużą wypłatę.
Latem zarabiał wożąc turystom kajaki.
Trup
Po rozmowach z uczniami dyrektorka wezwała ojca Piotrka. Rozminął
się z synem. Chłopak wrócił do wsi szkolnym autobusem.

Stał z przodu, niedaleko kierowcy. Powtarzał "no to się wydało,
już po wszystkim"
opowiadają koledzy.
Z autobusu wysiadł razem z synem sąsiadów, 8-letnim Karolem. Była
13.45.

Od razu zdjął tornister z pleców i wrzucił do rowu. Potem go
jeszcze kopnął
relacjonuje dzieciak.
Dom Smyków stoi ze dwieście metrów od asfaltu, sto od najbliższego
sąsiada. Kiedy Piotr wrócił, matka śrutowała zboże dla świń. Oderwał
ją od tego zajęcia kolega syna, który przyjechał motorem w
odwiedziny.

Jakoś po drugiej usłyszałem przeraźliwy krzyk Smykowej
"Nóż,
nóż". Pomyślałem: może napad? Co sił poleciałem przez pole na
ratunek. Krzyk dolatywał z altanki
opowiada mężczyzna z
najbliższych zabudowań. Zdziwił się, gdy zobaczył, że w roboczy
dzień sąsiadka trzyma Piotra na rękach. Zdrętwiał, kiedy rozpoznał
przyczynę pieszczoty. Chłopiec był nieprzytomny, na szyi miał sznur.
Drugi koniec był przywiązany do solidnej belki. Matka nadludzkim
wysiłkiem unosiła ciało w nadziei, że jedynak żyje i żyć będzie,
jeśli pętla nie zaciśnie się mocniej.

Trzymała tak kurczowo, że kiedy nożem przeciąłem sznur, oboje
runęli na beton
opowiada sąsiad.
Lekarz z pogotowia stwierdził zgon.
Na drugi dzień o ósmej rano w szkole zorganizowano apel. Ewa Kostka
przekonywała, żeby uczniowie nie roztrząsali tragedii i zapamiętali
Piotrka takim, jakim był
wesołym kolegą obdarzonym talentem
rzeźbiarskim. Zabroniła rozmawiać o tragedii zwłaszcza z obcymi.
Pomoc

Niech pani idzie do szkoły. Niech pani spróbuje dotrzeć do
pedagoga. Ma własny gabinet. Zwykle zamknięty. A przecież pedagog
jest zatrudniony na cały etat i powinien być, kiedy dziecko zechce
porozmawiać
mówią ludzie.
Pukam do gabinetu pedagoga w Borzechowie. Zamknięty. Za to na
ścianie informacja, że w przypadku łamania praw człowieka można się
poskarżyć w Strasburgu. I szczegółowa instrukcja, jak to zrobić.
Pani dyrektor zapewnia, że nic nie zapowiadało tragedii i wszystkie
dzieci traktuje jak własne. Jest przekonana, że coś w domu
spowodo-wało nerwową reakcję Piotra. Szkoła pomaga rodzicom. Również
rodzicom Smyka. Na przykład ona osobiście poradziła ojcu Piotrka,
żeby zwrócił się do prokuratury z wnioskiem o zaniechanie sekcji
zwłok. Konkretnie do jej brata. Interwencję uwieńczył sukces.
Pogrzeb odbył się niecałe 48 godzin po śmierci chłopca.
Obok gabinetu dyrektorki starannie wykaligrafowane hasła.
"Kto raz skłamał, temu nie wierzy się nawet, gdy mówi prawdę".
"Ucz się, jakbyś miał żyć wiecznie, żyj jak gdybyś miał umrzeć
jutro".
"Głową muru nie przebijesz".
"Co ma wisieć nie utonie"...
PS Nazwiska bohaterów zmieniono.
W 2002 r. targnęło się na życie 453 małolatów (1 w wieku
poniżej 4 lat, 1 w wieku 5
9 lat, 55 w wieku 10
14 lat, 396 w
wieku 15
19 lat). 304 zrobiło to skutecznie. Najczęstsze
przyczyny to problemy szkolne i nieporozumienia rodzinne.


Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sto gram na setkę
Był cud nad Wisłą.
Bywały cuda nad urnami.
Były cudowne wizerunki na brudnych
szybach i na kominach.
Teraz przyszedł czas na cud
nad dystrybutorem paliwowym.
Od lat prasa informuje o wykryciu przez organy ścigania kolejnych
afer paliwowych. W grę wchodzą zawsze sumy idące w dziesiątki, a
nawet setki milionów złotych. Po kilku tygodniach podniecania się
sprawą zapada głucha cisza. Finał sądowy
jeśli w ogóle do niego
dochodzi
nikogo już nie interesuje.
W zeszłym roku "Rzeczpospolita" szokowała rewelacjami o stratach dla
budżetu spowodowanych przez "afery paliwowe" podając liczbę 10 mld
zł. Jestem skłonny przyznać, że kwota jest bliska prawdy.
Aby zrozumieć, o co chodzi, konieczna jest lektura Rocznika
Statystycznego GUS za rok 2002. Uważny czytelnik znajdzie tabele nr
13 i 14 (str. 393), a w nich informacje na temat bilansu benzyn
silnikowych i olejów napędowych, czyli produkcji i zużycia paliw.
Bilans benzyn silnikowych i olejów napędowych
Ilość paliw 1995 r2000 r. 2001 r.
Benzyny silnikowe5 454 tys. ton5 306 tys. ton5 155 tys. ton
Olej napędowy 6 307 tys. ton 6 254 tys. ton5 813 tys. ton

Wygląda na to, że Polska to kraj, w którym od roku 1995 zużycie
benzyny spadło o 299 tys. ton, a oleju napędowego aż o 494 tys. ton!
Aby być bardziej precyzyjna, sprawdziłam informację o tym, co leje
się do baków.
Zużycie benzyn silnikowych
1995 r. 2000 r. 2001 r.
4 777 tys. ton 4 999 tys. ton 4 629 tys. ton

Znów GUS zanotował spadek, tym razem od roku 1995 o 148 tys. ton.
Powie ktoś, że jeździmy coraz lepszymi samochodami wyposażonymi w
silniki o niższym zużyciu paliwa, to dlatego. Na pewno tak jest, ale
oto tablica nr 14 (str. 419):
Pojazdy samochodowe i ciągniki zarejestrowane (ogółem)
1995 r. 2000 r. 2001 r.
11 186 tys. 14 106 tys.14 724 tys.

Od roku 1995 do 2001 liczba zarejestrowanych w Polsce bryk
zwiększyła się o 3 mln 538 tys.! Gdy tymczasem zużycie paliwa
spadło! Oczywiście, wiele samochodów jeździ na gaz. Ale czy aż tyle?
Moim zdaniem, nie da się tego cudu wytłumaczyć jedynie postępem
technologicznym, w efekcie którego samochody wyposażone są w coraz
bardziej ekonomiczne silniki. Nawet gdyby przyjąć, że te 3,5 mln
samochodów to wszystko nówki jeżdżące na kropelce, to prawdopodobnie
zużycie paliwa utrzymałoby się na poziomie zbliżonym do tego z 1995
r. Ale do Polski trafiały do niedawna stare gruchoty z Niemiec,
Holandii, Francji, Szwajcarii... Wszyscy pamiętamy kolejki i
protesty laweciarzy na granicach. Te bryczki nie miały najbardziej
nowoczesnych jednostek napędowych. Zużycie paliw powinno więc
rosnąć. Z pewnością nie tak szybko jak liczba samochodów, ale w
wyraźnej do nich proporcji. To, że nie rośnie, mogę wytłumaczyć
jedynie dynamicznym rozwojem szarej strefy paliwowej, której
rozmiarów rzecz jasna GUS nie bada, bo on jest jedynie od tego, co
jawne, legalne i rejestrowane. Ta szara strefa musi być całkiem
znaczna, jeśli jest w stanie zaspokoić cały przyrost samochodów.
Jakiś czas temu Polska Izba Paliw Płynnych szacowała, że straty
budżetu państwa spowodowane tolerowaniem nielegalnej sprzedaży
paliwa tylko przez kierowców zza wschodniej granicy wynoszą od 1 do
2 mln zł rocznie! Eksperci Izby wskazywali na to, że wyposażone w
potężne mieszczące od 800 do 1000 litrów paliwa tiry, to właściwie
cysterny wwożące nielegalnie paliwo do Polski. Od czasu do czasu
prasa donosiła, że w województwach wschodnich rolnicy masowo
zaopatrują się w paliwo pochodzące od Ruskich. Jeśli nawet dodamy do
tego przekręty na oleju opałowym i afery paliwowe, to spadek zużycia
benzyn i oleju napędowego nadal będzie trudny do wyjaśnienia. Nie
zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że w polskich rafineriach na
lewo produkuje się paliwa po to, aby organizatorzy tej produkcji
kosili naprawdę ciężki szmal. Powie ktoś, że to niemożliwe! Wolne
żarty, w polskich firmach
zwłaszcza tych największych
wszystko
jest możliwe. Potencjalna kasa jest tak wielka, że za jej ułamek
można kupić sobie przychylność polityków, wymiaru sprawiedliwości i
mediów.
Czy rząd o tym wie? Chyba nie. O aferach ministrowie słyszeli, ale
skala procederu jest im nieznana. Na pewno nikt nie badał
opisywanych przeze mnie relacji. A szkoda, bo była szansa, aby to,
co dziś jest szarą strefą, przynajmniej ograniczyć. Chodzi o ustawę
o biopaliwach. Zakładała ona surową kontrolę zawartości zbiorników
na stacjach benzynowych i tego, co dzieje się u producentów. Szara
strefa by nie znikła, ale mogłaby ulec ograniczeniu. Jak wiadomo,
ustawa ta została zawetowana przez prezydenta i jej losy ważą się w
Sejmie.
Ustawie towarzyszył ostry lobbing zorganizowany
jak wskazywała
"Rzeczpospolita"
przez PKN Orlen. Jako zamieszanych w sprawę
dziennikarze wskazali przedstawiciela Orlenu Tomasza Gryżewskiego i
sekretarza Unii Wolności Piotra Niemczyka. Teraz sprawa ucichła, bo
została przykryta przez tzw. aferę Rywina. Odważnych posłów,
chętnych do badania tego przypadku wpływania na proces legislacyjny,
nie było, choć jak śmiem twierdzić, trop ten jest znacznie bardziej
ekscytujący niż Rywingate. Chodzi o większe pieniądze.
Moi rozmówcy ze sfer rządowych, którym pokazywałam Rocznik
Statystyczny, łapali się za głowę. I pewnie na tym łapaniu się
skończy.
Jak na razie SLD jest skłonny poprzeć prezydenckie weto, a potem
wystartować ze zmienionym projektem ustawy. W obecnej sytuacji
odrzucenie weta byłoby rzeczą dziecinnie łatwą, ponieważ
opowiedziałoby się za tym nie tylko koalicyjne PSL, ale i
Samoobrona. To, że SLD nie chce szlifować prezydenta, tłumaczę
koneksjami prezesa Orlenu Wróbla zarówno w Pałacu, jak i w
Kancelarii Premiera. Kłopoty budżetu nie mają znaczenia. A do baków
będziemy lali chrzczoną i niewiadomego pochodzenia benzynę.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Dzisiejszy odcinek poświęcony jest rozrywkom arcybiskupa Juliusza
Paetza. Dostaliśmy od Was mnóstwo SMS-ów na ten temat. Prosimy o
kontakt z redakcją dwóch Darków i Grześka. Chcemy Was nagrodzić, a
nie podaliście namiarów.
Jak nazywa się chór chłopięcy Archidiecezji Poznańskiej? Paetz Shop
Boys.
Ale heca z penisem Paetza.

Gdy jest ci smutno i swędzi cię dupa, jedź do Poznania do
arcybiskupa.
Lepiej walić konia młotkiem niźli z księdzem mieć pieszczotkę.
Kleryka dupa to przysmak biskupa.
Seminarium to fraszka jak się lubi biskupiego ptaszka.
Ogłoszenie w prasie: Ostudź mnie, bo jestem gorący jak piec.
Arcybiskup Paetz.
Najłatwiejsze studia? Seminarium
można je skończyć z Paetzem w
dupie.
Facet rżnie faceta i mówi: ale masz ciasną zajebistą dziurkę! Bo,
ojcze arcybiskupie, jestem dopiero na pierwszym roku.
Wyliczanka w poznańskim seminarium: Stoi szereg czarnych kiec, na
kogo wypadnie, na tego Paetz.
Napis na kurii w Poznaniu: Tu wartości się liczą, nie ma co szat
rozdzierać. Cenimy błonę dziewiczą, a także kapłański zwieracz.
Po prymicji odmiana co się zowie. Już nie dajesz dupy, dupa należy
się tobie.
Nic mnie bardziej nie podnieca jak święta dupa Paetza.
Boli mnie dupa, bo spotkałem arcybiskupa.
Ulubione ciastko Paetza: kler(ki).
Juliusz studia ci obieca, bo go dupa twa podnieca. Lecz gdy ujrzysz
czerwień gaci, twoja dupa cnotę straci. Nie pomogą żadne skargi,
lepiej mocno zagryź wargi.
Pozycja na Paetza
z przodu świeca, z tyłu świeca.
To ci spec ten Paetz.
Uwaga faceci: Gdy przyjmujecie komunię na klęczkach uważajcie co
dostajecie do buzi.
Autor : T.Ż.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ściąć prezydenta
Urząd Prezydenta RP jest piątym kołem u wozu jadącym po
zeszłorocznym śniegu.
Kiedy rok temu namawiałam SLD do podziału, towarzysze obrzucali mnie
mniej lub bardziej wykwintnymi obelgami, a Gadzinowski wzywał na
łamach "NIE": Nie ciągnij, Wołku, Sojuszu na cmentarz. Miło mi, że
mój pomysł sprzed roku znajduje coraz więcej zwolenników, ale
obawiam się, że reakcje te są cokolwiek spóźnione niczym przyjście z
pozwem rozwodowym na pogrzeb żony. To, że Platformersom ucieczka z
tonącego okrętu po płonącym trapie się udała, jeszcze nie znaczy, że
każdy szczur musi powtórzyć ten sukces. Osobiście pozwalam sobie
także mieć pewne wątpliwości co do tego, czy Marek Borowski z
Wiesławem Kaczmarkiem są akurat tym wymarzonym korpusem kadrowym
nowej, prawdziwej, bezkompromisowej lewicy, podobnie jak Krzysztof
Janik z trudem może uchodzić za nowe oblicze Sojuszu. A skoro lewicy

jakakolwiek by była
nie stać na radykalizm w kwestiach
personalnych, to może powinna pomyśleć o jakimś radykalizmie
programowym. Jakimś rewolucyjnym nowym pomyśle, którego jeszcze nikt
dotąd nie prezentował i który może wstrząsnąć sceną polityczną tak,
żeby uczynić choćby pozór "nowego otwarcia". Mam propozycję:
Zlikwidujmy urząd prezydenta.
* * *
Nie istnieją żadne merytoryczne przesłanki do utrzymywania tego
urzędu w tak nabzdyczonej formule. Największy polityczny cyrk
sezonu: wybory prezydenckie
niezwykle kosztowne i angażujące całe
tłumy polityków, dziennikarzy, specjalistów, ochotników
kampanijnych, ludzi, którzy mogliby z pożytkiem dla kraju zajmować
się czymś innym
wprost rażą swoją nieproporcjonalnością wobec
efektu. System kanclerski, który istnieje w Polsce, sprawia, iż
rzeczywistą niepodzielną władzę nad tym, jak funkcjonuje rząd, ma
Prezes Rady Ministrów, bo to on dysponuje mocą powoływania i
wywalania ministrów. Prezydent desygnuje kandydata na premiera
ale
po tym, jak zatwierdzi go Sejm, kandydat ów urywa się ze smyczy i
staje się faktycznym najwyższym organem władzy w państwie.
Każdy szef resortu ma pełną świadomość, iż jego działania muszą być
zgodne z oczekiwaniami premiera, inaczej może pożegnać się z posadą.
Nic tu do gadania nie ma Sejm
Wysoka Izba przegłosowuje jedynie en
bloc pierwszy skład Rady Ministrów, który premier może dowolnie
zmienić na dobrą sprawę już następnego ranka po tym, jak dostanie
sejmowe votum zaufania. Prezydent zaś jest w tym układzie jedynie
notariuszem wręczającym teczki i wieczne pióra. Konstytucja stanowi
jasno: Prezydent Rzeczypospolitej, na wniosek Prezesa Rady
Mi-nistrów, dokonuje zmian w składzie Rady Ministrów. Inaczej mówiąc
ministrowie mogą
i najczęściej korzystają z tego przywileju

bimbać sobie na prezydenta, bo ich obchodzi tylko szef: premier.
Prezydentowi przysługuje inicjatywa ustawodawcza. Podobnie jak
rządowi, posłom i senatorom oraz obywatelom, jeśli tylko uda im się
zebrać 100 tys. podpisów. Zatem pozycja prezydenta, mimo że ma
najsilniejszy społeczny mandat, nie jest tu w żaden sposób
wyróżniona. Jeśli prezydent jest w dobrych układach z rządem, nie ma
żadnych powodów do zgłaszania własnych inicjatyw, bo to rząd
sprawuje rzeczywistą władzę wykonawczą i taka dwoistość inicjatywna
ze strony egzekutywy wprowadza zbędny zamęt w pracach Sejmu. A jeśli
kohabitacja jest nieudana, głowa państwa najczęściej może sobie
zgłaszanie inicjatyw darować, bo większość, którą dysponuje rząd,
jest w stanie uwalić prezydenckie pomysły u zarania.
Dalej
W sprawach szczególnej wagi Prezydent Rzeczypospolitej może
zwołać Radę Gabinetową. Radę Gabinetową tworzy Rada Ministrów
obradująca pod przewodnictwem Prezydenta
Rzeczypospolitej
stanowi konstytucja. Cóż z tego, skoro dalej
głosi, iż Radzie Gabinetowej nie przysługują kompe-tencje Rady
Ministrów, czyli tak naprawdę jest to tylko towarzyskie spotkanie
kilku facetów, którzy wykorzystują okazję, aby skakać sobie do
gardeł. Potem premier i tak robi swoje.
* * *
Własne kompetencje konstytucyjne prezydenta tak naprawdę sprowadzają
się do działań dość formalnych: nadaje obywatelstwo polskie i wyraża
zgodę na zrzeczenie się tegoż obywatelstwa, nadaje ordery i
odznaczenia, może zwracać się z orędziem do Sejmu, Senatu lub
Zgromadzenia Narodowego, a obie Izby mają to w nosie do tego
stopnia, że nawet nie wolno im nad tym orędziem debatować. Prezydent
wysyła i przyjmuje ambasadorów, ale w istocie zawiaduje tym MSZ.
Ratyfikuje i wypowiada umowy międzynarodowe, ale podpisuje i
negocjuje je rząd. Sprawuje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi, ale
za pośrednictwem ministra obrony, który de facto podlega tylko
premierowi. Jak gdyby dla zadośćuczynienia prezydent cieszy się
średniowiecznym przywilejem prawa łaski, który całkiem nie pasuje do
nowoczesnego państwa stosującego zasadę trójpodziału władzy i
szanującego niezawisłość sądów.
Głowa państwa ma pewne przywileje o charakterze personalnym
kilka
miejsc do obsadzenia w Radzie Polityki Pieniężnej, Radzie
Bezpieczeństwa Narodowego, Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji,
ale ludzie prezydenta stanowią mniejszość wobec reprezentantów obu
Izb parlamentu. Prezydent powołuje prezesa Naczelnego Sądu
Administracyjnego, ale spośród dwóch kandydatów przedstawionych
przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów NSA. Pierwszego prezesa Sądu
Najwyższego wybiera spośród kandydatów przedstawionych przez
Zgroma-dzenie Ogólne Sędziów SN. Prezesa i wiceprezesa Trybunału
Konstytucyjnego
spośród kandydatów Zgromadzenia Ogólnego Sędziów
TK.
* * *
Wszystko, co prezydent mógłby robić ważnego
jak na przykład
pójście na wojnę
musi robić na wniosek premiera lub za jego zgodą.
W sumie jedyne sensowne uprawnienie, w jakie głowa państwa jest
konstytucyjnie wyposażona, to prawo weta, dzięki któremu może
utrudniać życie rządowi. Nasze doświadczenia z prezydentami dowodzą
jednak, że i z tej kompetencji nie ma się co cieszyć.
Złe wspomnienia wywołuje neurotyczna nadaktywność Lecha Wałęsy,
która przyczyniła się do rozmaitych większych czy mniejszych
katastrof na polskiej scenie politycznej. Kwaśniewski swe dobre
notowania zawdzięcza
moim zdaniem
głównie temu, że nie robi nic
i udało mu się wmówić ludziom, że nic więcej robić nie może.
Nie dziwota, że
mimo wielkiego poparcia, jakim Aleksander
Kwaśniewski cieszy się wśród Polaków
tylko 18 proc. pragnie
zobaczyć go jeszcze na polskiej scenie politycznej. 2/3
ankietowanych jest za tym, żeby Prezio po zakończeniu kadencji dał
sobie spokój z krajową aktywnością. Ci lepiej wykształceni i bogatsi
uprzejmie sugerują, żeby poszukał sobie zajęcia w świecie, ci ubożsi
i mniej wyrafinowani mówią wprost, że pora na emeryturę.
* * *
A skoro już jesteśmy przy tym, co się wymyśla w Dużym Pałacu
nie
sądzą Państwo, że dowodem na groteskowość urzędu prezydenckiego mogą
być wyniki sondaży wskazujące, iż może nas czekać wybór między Jolą
Kwaśniewską a Tomkiem Lisem? To raczej nie wskazuje na to, żeby
Polacy traktowali stanowisko głowy państwa zbyt poważnie. Podobne
zresztą jest podejście polityków. Każda szanująca się partia ma
kandydata
czasem kilku
na stanowisko premiera, choćby jej szanse
na objęcie tej fuchy były minimalne. Za to przed wyborami
prezydenckimi nieodmiennie odbywa się łapanka, wymyśla się osoby
spoza polityki, jak Hanna Gronkiewicz-Waltz, kandydatów pożycza się
z jednej partii do drugiej, jak wywodzący się z Unii Demokratycznej
prof. Tadeusz Zieliński, który został kandydatem Unii Pracy.
Pojawiają się jakieś dziwadła jak pamiętny Stan Tymiński. W wyborach
prezydenckich nieodmiennie biorą udział rozmaici wesołkowie, jak
niejaki Piotrowski, który kandydował tylko po to, żeby reklamować
cudowne wkładki do butów, albo emerytowany kabareciarz Pietrzak, lub
polityczne zające, które startują po to, by zyskać czas telewizyjny
i przez to sprawić, aby ich partia zaistniała na scenie politycznej.
W sumie cała ta parada straszydeł jest jedynie kosztowną rozrywką
dla mas.
* * *
A jeśli upieramy się, że prezydent jest niezbędny, bo stanowisko to
jest nieodmiennie wpisane w polską tradycję polityczną, niechże
wybiera go parlament, jak dzieje się to w Niemczech czy w Czechach.
To wystarczający mandat do ściskania dłoni różnym ważnym gościom na
całym świecie, a wiele więcej prezydent nie robi.
Oczywiście, zmiana usytuowania prezydenta w systemie politycznym
wymaga zmiany konstytucji. Ale dziś wszyscy, którzy liczą się na
scenie politycznej
z wyjątkiem jej autora, obecnego prezydenta

zgadzają się, że konstytucja jest do dupy i wymaga nowelizacji. PO
chce wprowadzić ordynację większościową, Sejm zmniejszyć o połowę, a
Senat
o 2/3. Samoobrona domaga się wprowadzenia do konstytucji
konkretnych socjalnych zobowiązań państwa, zmiany usytuowania
prezesa NBP oraz likwidacji Senatu, KRRiTV i Rady Polityki
Pieniężnej, a także skreślenia 60-procentowej granicy deficytu
budżetowego. Za zmianami wokół NBP i RPP opowiada się także PSL. PiS
żąda generalnie napisania nowej Konstytucji IV RP. Dlaczego SLD nie
miałby mieć własnego, rewolucyjnego pomysłu w tym względzie?
Rewolucja jest duszą lewicy.
Zwróciliśmy się do pani Teresy Grabczyńskiej, dyrektor Biura
Informacji i Komunikacji Społecznej Kancelarii Prezydenta RP,
z prośbą o podanie następujących danych: liczby osób
zatrudnionych w kancelarii; liczby budynków; liczby
pomieszczeń; powierzchni, którą zajmuje budynek kancelarii;
wysokości funduszu płac; wysokości budżetu kancelarii.

Oto odpowiedź:
Kancelaria Prezydenta RP dysponuje 8 zespołami zabudowanymi,
określonymi w Biuletynie Informacji Publicznej na stronie
www.prezydent.pl. Liczba pomieszczeń w tych budynkach jest
zgodna z potrzebami Kancelarii Prezydenta RP.
Budynek KPRP
siedziba przy ul. Wiejskiej 10 obejmuje
powierzchnię ok. 9 tys. mkw., w tym na Krajowe Biuro Wyborcze
i Krajową Radę Sądownictwa przypada ok. 1200 mkw.
Budżet Kancelarii Prezydenta RP wynosi zgodnie z ustawą
budżetową 161.037 tys. zł i obejmuje wydatki: Kancelarii
Prezydenta RP, Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Krajowej Rady
Sądownictwa, Wspólnej Komisji Orzekającej w sprawach o
naruszenie dyscypliny finansów publicznych, Biura Społecznego
Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa, a ponadto środki na
uposażenie i utrzymanie biur byłych Prezydentów RP i dotację
na Narodowy Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa.
Kancelaria Prezydenta RP zatrudnia obecnie 324 osoby.


Autor : Agnieszka Wołk - Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak bida, to al Kaida
Od kiedy Ameryka ogłosiła wojnę z al Kaidą Osamy ben Ladena, uchodzi
ona za wszechobecną i wszechmocną.
Bycie sprzymierzonym, finansowanym czy jakkolwiek powiązanym z
terrorystami ben Ladena jest dla każdego wysoce kłopotliwe. Nikt
poważny nie stanie przecież w obronie ludzi, których najwyższe
czynniki państwowe lub amerykański wywiad oskarżają o współpracę ze
sprawcami rozpierduchy 11 września. Wielcy tego świata wydają się
rozumieć siłę tego argumentu
powiązania przypisują każdemu, kto
przysparza im problemów.
* * *
Na utrzymaniu al Kaidy był naturalnie wróg publiczny numer 1
współczesnego świata
Saddam Husajn. Zarzut stawiany przez
amerykańską administrację, mimo wątpliwości ekspertów Bliskiego
Wschodu, przyjęto powszechnie za prawdziwy. Społeczeństwu
amerykańskiemu wmówiono, że sprawcą tragedii z 11 września był m.in.
prezydent Iraku. Drobny fakt, że reżim Husajna był świecką dyktaturą
zwalczającą fundamentalistów islamskich i znienawidzoną przez Osamę,
nie zepsuł tej konstrukcji.
Podobne powiązania, na wyraźnie życzenie Izraela, mają też wszystkie
organizacje palestyńskie. Dżihad, Hamas, LFWP czy al Fatah zostały
przez media określone jako bliscy współpracownicy "bazy". Zapomniano
jedynie o tym, że ruch al Fatah czy Ludowy Front Wyzwolenia
Palestyny to organizacje o lewicowej, nawet marksistowskiej
orientacji, którą trudno raczej pogodzić z islamskim
fundamentalizmem.
Z al Kaidą "współpracują" ponadto ugrupowania separatystów
kaszmirskich (według Indii), ugrupowanie Islamska Grupa Zbrojna
(według rządu Algierii) oraz separatyści ujgurscy. Ci ostatni na
listę wpisani zostali przez Amerykę na wyraźną prośbę Chin.
* * *
Ale al Kaida działa nie tylko w Azji czy na Bliskim Wschodzie. Macki
terrorystów sięgają do Ameryki Południowej, a także w głąb
demokratycznych struktur Europy.
Rząd kolumbijski na spółkę z administracją Busha wydał oświadczenie,
że FARC
postrzegany dotąd naiwnie jako radykalna partyzantka
lewicowa
jest od dawna powiązany z Osamą. Wywiad amerykański
ustalił, że bandziory współpracują z al Kaidą i w przyszłości
planują zamachy w Ameryce.
Przy okazji dostało się też obrońcom praw człowieka. Po tym jak 80
organizacji społecznych z Kolumbii opublikowało raport dotyczący
powiązań administracji rządowej ze szwadronami śmierci, prezydent
Kolumbii lvaro Uribe Vlez oskarżył ich o działanie w porozumieniu
z terrorystami. Dodał, że gdy terroryści czują się osłabieni,
wysyłają swoich rzeczników z grup praw człowieka (...) popierając
terrorystów, stają się (obrońcy praw człowieka
przyp. M.S.)
współodpowiedzialni za zamachy z 11 września. Trochę później w
Kolumbii w tajemniczych okolicznościach zaginęło 10 obrońców praw
człowieka.
* * *
Także w Europie al Kaida jest związana ze skrajną lewicą. Według
Amerykanów i rządu hiszpańskiego, organizacja baskijskich
separatystów ETA korzystała z logistyki, taktyki i pieniędzy al
Kaidy. Podobnie jak działający we Włoszech potomkowie Czerwonych
Brygad. Szczyt absurdu nastąpił po tym, jak do deputowanych
europejskiego parlamentu zaczęły docierać osławione wybuchowe listy.
O ten czyn policja włoska oskarżyła anarchistów, czyli skrajnych
lewicowców. Jednocześnie we włoskich mediach, przy podszeptach
rządu, poczęto snuć przypuszczenia, że alterglobaliści, na czele z
anarchistami, nieprzypadkowo chyba sprzeciwiają się konsekwentnie
każdej kolejnej amerykańskiej wojnie.
W zeszłym roku o podobną współpracę oskarżono francuskich
przeciwników energii atomowej.
* * *
Sojusznikami al Kaidy są obrońcy praw człowieka i oczywiście
organizacje propalestyńskie działające w Europie i Ameryce. Gdy
kilkanaście tysięcy osób demonstrowało w Waszyngtonie na rzecz
pokoju i zakończenia konfliktu na Bliskim Wschodzie, policja
najpierw utrudniła demonstrantom życie, aresztowała wielu z nich, by
potem oświadczyć, że wśród nich znajdowali się liczni zwolennicy ben
Ladena. Jako dowód pokazano taśmę wideo, na której widać było
transparenty: "Wolna Palestyna", "Izrael wrogiem pokoju", "Wszyscy
jesteśmy Palestyńczykami" i plansze: "Pokój na świecie",
"Sprawiedliwość zamiast wojny".
W ten sposób religijni fanatycy z al Kaidy stają się wszechmocni,
wszechobecni i przepotężni. Mimo kolejnych wygranych wojen
w
Afganistanie i Iraku
terroryzm wciąż rośnie w siłę. Pytanie tylko,
czy tak jest w rzeczywistości, czy tylko w głowach polityków, którzy
wszystko, czego nie lubią, pchają do jednego worka, aby uzasadniać
represje.
Autor : Maciej Stańczykowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak banki idą do nieba
Bank jest jak człowiek: żyje na kredyt, daje na tacę i długo tak nie
pociągnie.
1 sierpnia br. Rada Nadzorcza Kredyt Banku zaproponowała emisję 63
387 072 akcji w cenie 10,5 zł za jedną. Liczą, że dzięki temu uda im
się zgarnąć 665 564 256 zł. Mogą się przeliczyć.
Pożyczki, pożyczki
Kredyt Bank od ponad roku potężnie dołuje. Moim zdaniem, sumka,
którą zamierza pozyskać wypuszczając akcje, to realna wysokość strat
poniesionych na wyjątkowo ryzykownych operacjach. Część z nich
związana była z finansowaniem kościelnych przedsięwzięć i
biznesowych pomysłów prawicowych polityków.
Oficjalnie dzisiejsze rezerwy Kredyt Banku z tytułu złych kredytów
to ponad 500 mln zł. Sytuacja byłaby, jak sądzę, gorsza, gdyby nie
zagraniczne pożyczki zaciągane w ostatnich 18
20 miesiącach. Między
innymi kredyt w wysokości 150 mln euro (ponad 600 mln zł) będący
wynikiem umowy z listopada 2002 r. między spółką zależną banku
Kredyt International Finance BV z siedzibą w Holandii a KBC Bank NV.
Wcześniej, w październiku, pożyczono w tym samym banku 200 mln CHF
na 4 lata i 180 mln euro na 5 lat. W czerwcu pożyczono 180 mln euro
w dublińskim oddziale KBC Bank NV, w kwietniu w tym samym oddziale

200 mln CHF, a w lutym 2002 r. Kredyt Bank zawarł umowę na prawdziwy
megakredyt
320 mln euro!
Chyba żaden z polskich banków tak bardzo nie zadłużał się za
granicą. A działo się to w sytuacji, gdy zarząd musiał wiedzieć, że
straty w 2002 r. będą znaczne.
W czerwcu 2003 r. Kredyt Bank zaciągnął kolejną pożyczkę
220 360
000 zł, tym razem w Europejskim Banku Inwestycyjnym. Oficjalnie na
finansowanie "MiŚiów", czyli małych i średnich przedsiębiorstw.
Termin spłaty 2011 r. Pojawia się pytanie
po co pożycza?
Duszpasterstwo i bankierzy
Pod koniec ubiegłego roku gruchnęła wiadomość, że wydawnictwo
archidiecezji gdańskiej Stella Maris stało się przedmiotem
zainteresowania prokuratury, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i
sądów. "NIE" dokładnie relacjonowało sprawę (nr 1-5, 11 i 14/2003).
W prasie spekulowano, że zobowiązania pieniężne wielebnych sięgają
60 mln zł. Jednym z poważniejszych wierzycieli Stella Maris był
Kredyt Bank.
Oficjalnie chodzi o 14 mln zł, na które bank ma od listopada
ubiegłego roku klauzulę wykonalności i może do abepe Gocłowskiego
wysłać komornika. Nieoficjalnie plotkuje się o poważ-niejszych
kwotach. Trwają ciche negocjacje z kurią na temat odzyskania
pieniędzy. Czy to się uda? Zobaczymy. Na razie znani z wyjątkowo
agresywnej polityki wobec wierzycieli przedstawiciele Kredyt Banku
wykazują iście anielską cierpliwość.
Moim zdaniem perspektywy nie są zachęcające
zwłaszcza w świetle
wcześniejszych doświadczeń banku w finansowaniu instytucji
kościelnych.
Między styczniem 1999 r. a sierpniem 2001 r. do czterech instytucji
salezjańskich (tzw. afera Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. Świętego
Jana Bosco w Lubinie) trafiło 65 pożyczek lombardowych na kwotę
ponad 500 mln zł. Udzielił ich lubiński oddział Kredyt Banku. Nie
wróciło 132 mln. Główni bohaterowie skandalu: ksiądz Ryszard M.,
Mirosław M. i były dyrektor oddziału Tadeusz H. opuścili już dawno
areszt ("NIE" nr 49/2001; 2, 9, 10, 14, 36, 50/2002). Sprawa została
przez wrocławski sąd utajniona. Zaś windykacja długów to nadal
przedmiot delikatnych zabiegów na styku centrala Kredyt
Bankununcjusz Kowalczyk
Watykan.
W kręgach finansowych wiadomo, że od czasów elbląskiego księdza
Halberdy kredytowanie instytucji kościelnych w Polsce jest
przedsięwzięciem skrajnie ryzykownym. Jeśli Kościół nie chce oddać
"marności"
to nie odda polecając dusze zbłąkanych finansistów
modlitwie i Bogu.
To, że Kredyt Bank angażował się w te interesy, tłumaczone bywa
wieloletnią przyjaźnią, która łączy byłego już prezesa Stanisława
Pacuka z biskupem polowym WP gen. Leszkiem Sławojem Głódziem. Kredyt
Bank miał słabość do wniosków kredytowych posiadających poparcie tej
czy innej kurii. Mnie zaskoczyło to, że nic nie wiadomo o reakcjach
Głównego Inspektoratu Nadzoru Bankowego na owe "kościelne
nieprawidłowości". Audytor też nie reagował
był nim osławiony
Artur Andersen!
Kredyt Bank i liberałowie
Oficjalna wersja jest taka. Za rządów AWS Kredyt Bank nie cieszył
się sympatią ze względu na prezesa Pacuka kojarzonego z lewicą.
Tymczasem bank zaangażował się w jedną z najbardziej spektakularnych
i
jak już dziś wiadomo
nieopłacalnych operacji giełdowych
ostatnich lat
spółkę 4Media. W lipcu 2000 r. Jacek Merkel wspólnie
z lokalnym wydawcą Wojciechem Kreftem przejęli notowaną na giełdzie
garbarnię Chemiskór z Łodzi. Postanowili zmienić profil firmy i
poświęcić się działalności wydawniczej. W prasie spekulowano, czy
nie jest to próba zbudowania Agory Bis, z tym że na Platformie
Obywatelskiej. Merkel był przecież sławnym liberałem ("NIE" nr
5/2001). W kwietniu 2001 r. Kredyt Bank S.A.
Inwestycyjny Dom
Maklerski objął akcje spółki serii F i G na kwotę 25 mln 350 tys.
zł. Czciciele wolnego rynku okazali się bardziej teoretykami niż
praktykami i po licznych skandalach spółka 4Media stała się
przedmiotem zgoła nie biznesowych analiz. Kredyt Bank wcześniej
wycofał się z przedsięwzięcia. Oficjalnie nie poniósł też strat.
Bankowe klimaty
W maju br. administracja podatkowa we Lwowie
bo i tam Kredyt Bank
prowadzi interesy
wszczęła spór z Kredyt Bankiem Ukraina z powodu
domniemanego finansowania opozycji ukraińskiej.
W kraju reputacja banku nadszarpnięta została między innymi
przeciągającym się sporem ze spółką leasingową CLiF. Prasa szeroko
opisywała fakty zajmowania przez bank jej rachunków ("NIE" nr
47/2001; 27, 37, 40, 41/2002). CLiF odpowiedziało zawiadomieniem
prokuratury i kontrroszczeniami wobec Kredyt Banku. Nie jest jasne,
czy w związku z tym bank nie powinien utworzyć rezerw na wypadek,
gdyby sądy przyznały rację CLiF-owi i trzeba by było zwracać
pieniądze z odsetkami. Oficjalne stanowisko bankierów jest, że nie
muszą tego robić. Gdyby jednak okazało się, że są w błędzie, główny
akcjonariusz Kredyt Banku belgijska grupa finansowa KBC musiałby
potężnie go dekapitalizować, co z pewnością byłoby bardzo
kłopotliwe.
Obserwatorzy rynku zastanawiają się, jaki będzie finał planowanej
emisji akcji. Ostatnio duże emisje na warszawskim parkiecie nie mają
szczęścia. W ubiegłym roku niemalże w ostatniej chwili wstrzymano
sprzedaż papierów spółki Mariusza Waltera i Jana Wejcherta ITI. W
tym roku jedna publikacja internetowa doprowadziła do wstrzymania
emisji akcji spółki Hoop. Miejmy nadzieję, że podobna historia nie
przydarzy się Kredyt Bankowi. Owe 665 mln zł bardzo by mu się
przydały.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Belka i korniki
Gość w restauracji do kelnera, który pojawił się przy stoliku:

Co pan poleca?
Nic. Wszystko małe, drogie i nieświeże. Za to w
knajpie naprzeciwko
palce lizać. Niech pan szybko zmieni lokal.

Co zrobi właściciel restauracji, który podsłucha taką rozmowę?
Wyleje kelnera na zbitą mordę?
Zapraszamy do knajpy pod nazwą Ministerstwo Finansów.
1. Pracownicy Ministerstwa Finansów powinni dbać o to, żeby jak
najwięcej szmalu wpływało od obywateli-podatników do kasy
państwowej. Im więcej pieniędzy w tej kasie, tym lepszy minister
finansów i sztab jego ludzi. Powinni oni dwoić się i troić, żeby w
ramach obowiązującego prawa wymyślać kolejne podstępne sposoby
skubania podatnika (więcej na str. 5: "Kuglarze").
Tak jak obowiązkiem państwa jest obdzieranie podatników ze skóry,
tak prawem podatników jest ratowanie skóry, czyli takie postępowanie
wobec fiskusa, aby płacone podatki były jak najmniejsze. Między
poborcą podatkowym a płatnikiem podatków nigdy nie zapanuje miłość,
bo jak kat może kochać skazańca, a skazaniec kata?
2. W kwadracie ulic Puławskiej, Odyńca i Tynieckiej w Warszawie
mieści się biuro firmy Eurofinance. Przedmiotem działalności tej
firmy jest training, consulting & accounting, czyli po naszemu
szkolenie, doradztwo i księgowość. Gdyby zechcieć umieścić firmę
Eurofinance po którejś ze stron frontu podatkowego, to jest jej
bliżej do podatnika niż do fiskusa. Za to, że specjaliści
zatrudnieni w Eurofinance doradzą, jak robić, aby płacić jak
najmniejsze podatki, podatnik musi bulić, i to słono. Bulić może na
kilka sposobów: za bezpośrednią pomoc doradców finansowych, za
materiały szkoleniowe (skrypty, programy komputerowe) lub za
uczestnictwo w szkoleniach. Eurofinance zatrudnia najlepszych
specjalistów, m.in. ludzi, którzy o podatkach wiedzą wszystko, czyli
pracowników i współpracowników Ministerstwa Finansów.
Dochodzi zatem do sytuacji podobnych do tej z restauracji: w
godzinach pracy urzędnicy MF wymyślają sposoby skubania podatników,
a po godzinach za pośrednictwem firmy Eurofinance radzą podatnikom,
jak nie dać się oskubać.
Tu i tu biorą za to pieniądze
raz w formie pensji, drugi raz w
formie honorarium...
Jeśli zapytacie, czy wobec tego nie cierpią na rozdwojenie jaźni,
odpowiem: nie wiem, nie jestem psychiatrą.
3. 15
16 listopada 2001 r. w warszawskim hotelu "Marriott" odbyła
się urządzona przez Eurofinance konferencja zatytułowana "Planowanie
podatkowe
aspekty prawne i finansowe". Jednym z omawianych
zagadnień była "optymalizacja obciążeń fiskalnych przy wykorzystaniu
Międzynarodowych Oaz Podatkowych". Nie trzeba być profesorem
ekonomii, by się połapać, że za słowem "optymalizacja" kryje się
unikanie płacenia podatków w Polsce, a "Międzynarodowe Oazy
Podatkowe" to tzw. raje podatkowe, czyli kraje, w których płaci się
wielokrotnie mniejsze podatki niż w Polsce.
Cena udziału w konferencji to 2880 zł od twarzy. Tyle trzeba
zainwestować, żeby zarobić... ho, ho albo jeszcze więcej. Mniej
trzeba zapłacić za przygotowane przez Eurofinance materiały
szkoleniowe, w tym płytę CD. Raport pt. "Międzynarodowe Planowanie
Podatkowe. Praktyczne Sposoby Optymalizacji Podatkowej" kosztuje
1960 zł brutto. Pojęcia "optymalizacja" tłumaczyć już nie trzeba,
epitetu "praktyczne sposoby"
tym bardziej... Autorami raportu są

jak czytamy w reklamie internetowej
najlepsi specjaliści z zakresu
optymalizacji podatkowej w Polsce. W tym i wielu innych
przedsięwzięciach z firmą Eurofinance aktyw-nie współpracował główny
specjalista z Ministerstwa Finansów Andrzej Kośmider.
4. Oto wicepremier Marek Belka wyłazi ze skóry, żeby sklecić jakoś
budżet państwa, m. in. zwiększając dochody państwa. Oto podwładny
Belki o nazwisku Kośmi-der spokojnie doradza każdemu, kto za to
zapłaci, jak "optymalizować" podatki, czyli unikać ich płacenia,
czyli psuć Belce robotę. Obaj działają w ramach prawa, wykorzystując
wiedzę i talent.
Jeśli Belka chce się dowiedzieć, jak jest robiony w balona, powinien
nabyć drogą kupna raport współtworzony przez Kośmidra. A może
Kośmider pożyczy szefowi ten raport? Będzie taniej i obaj panowie
będą mieli okazję do wymiany doświadczeń...
5. Owocna dla obu stron współpraca pracowników Ministerstwa Finansów
z Eurofinance rozwija się nie od dziś.
Np. w listopadzie 1999 r. zorganizowaną przez Eurofinance
konferencję dotyczącą "optymalizacji obciążeń fiskalnych i
parafiskalnych" prowadzili wysocy urzędnicy MF, którym wówczas
dowodził znany z półdarmowych lotów LOT-em obecny prezes Narodowego
Banku Polskiego Leszek Balcerowicz. O tym m.in.: jak przeprowadzić
optymalizację obciążeń fiskalnych i parafiskalnych przy
wykorzystaniu Specjalnych Stref Ekonomicznych oraz Międzynarodowych
Oaz Podatkowych radziło dwoje znacznych urzędasów MF: Bożena
Ogrodowczyk, dyrektor Departamentu Podatków Bezpośrednich, oraz Adam
Wesołowski, dyrektor Departamentu Podatków Pośrednich.
Parze tej towarzyszyli inni urzędnicy państwowi: Wojciech Gołubowski
ekspert celny z Urzędu Celnego w Warszawie, a także Teresa
Korycińska wicedyrektor Departamentu Regionalnego Ministerstwa
Gospodarki.
6. Mimo kilku prób nie udało mi się dowiedzieć, jakie honoraria
wypłacała i wypłaca firma Eurofinance podwładnym Balcerowicza, Bauca
i Belki
tajemnica handlowa.
Nawet nie podejmowałam prób obliczenia kwoty, jaka nie wpłynęła do
budżetu państwa wskutek cennych rad udzielanych podatnikom przez
wysokich urzędników Ministerstwa Finansów.
7. Kilka lat temu prasa informowała, że wiceminister finansów Witold
Modzelewski po odejściu (!) z państwowej posady zajmował się
doradztwem podatkowym, biorąc za to ciężki grosz. Zadawano pytania,
czy jest etyczne, aby współtwórca przepisów podatkowych radził, jak
te przepisy zgodnie z prawem obchodzić i szukać w nich luk. Sam
Modzelewski bronił się dość trzeźwym argumentem, że przecież musi z
czegoś żyć, zarabia zaś na tym, na czym się zna. Nawet ostrożni
obrońcy Modzelewskiego uważali, że należy znaleźć uregulowania
prawne, które w przyszłości pozwolą uniknąć takich moralnie
dwuznacznych sytuacji.
Ostatnie przykłady Ogrodowczyk, Kośmidra i Wesołowskiego każą mi
przypuszczać, że nikt nie znalazł odpowiednich uregulowań prawnych.
Ba, nikt ich nawet nie próbował szukać.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cool czy k
O kupno na przetargu wielkiego pakietu akcji strategicznej dla
Polski państwowej sieci energetycznej G-8 konkurują firma Jana
Kulczyka i niemiecki gigant E.ON. Ale to mistyfikacja. W
rzeczywistości Kulczyk wchodzi w zmowę z Niemcami, aby lokując w
interes niemiecką forsę i swoją polskość oraz "dojścia" kąsek ten
łyknąć taniej.
"NIE" zawiadamia rząd o istnieniu zmowy. Uważnie obserwować
będziemy, czy Miller, Kołodko, Kaczmarek, Piechota spowodują uczciwy
przetarg wykluczający szachrowanie i podejrzany lobbing.
Jan Kulczyk przez zawistną konkurencję zwany Doktorem Kolczykiem to
numer jeden na liście najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost".
Prawnik, absolwent Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Pierwszy
Polak na liście 500 najbogatszych ludzi świata amerykańskiego
maga-zynu "Forbes". Wartość majątku ro-dziny Kulczyków szacowana
jest na 3,34 mld euro.
Fundamentem interesów dr. Kulczyka jest grupa kapitałowa Kulczyk
Holding S.A., której głównym udziałowcem jest nie Jan, lecz jego
szanowna małżonka Grażyna posiadająca 78 proc. papierów. Pozostałe
22 proc. należy do zarejestrowanej w Wiedniu Kulczyk Privatsiftung

prywatnej fundacji Jana i Grażyny.
Małżonkowie inwestują głównie w telekomunikację, ubezpieczenia,
energetykę i infrastrukturę. Kulczyk Holding jest dziś udziałowcem
bądź akcjonariuszem między innymi Telekomunikacji Polskiej S.A.,
Towarzystwa Ubezpieczeń i Reasekuracji Warta S.A. i Kompanii
Piwowarskiej S.A.
Teraz dr Jan wraz z rodziną zapragnął zainwestować w krajową
energetykę
w tzw. Grupę G-8, czyli największą sieć dystrybutorów
energii elektrycznej w Polsce. Tworzy ją 8 zakładów, mają
16-procentowy udział w krajowej sprzedaży energii, około 2,5 mln
klientów i 3 mld zł rocznych obrotów. W zakładach G-8 pracuje ponad
8 tys. osób.
Historia prywatyzacji Grupy G-8 pełna jest niespodziewanych zwrotów.
W zeszłym roku etosiarze próbowali opchnąć za 2 mld zł 25 proc.
akcji Grupy hiszpańskiemu koncernowi Iberdrola, ale nie wyszło.
Potem na scenie pojawiło się konsorcjum zorganizowane przez
Elektrim, ale wobec znanych kłopotów spółki Elektrim także wypadł z
gry.
Ministerstwo Skarbu szukało dalej. Pod koniec maja resort prowadził
negocjacje z należącą do Kulczyk Holding S. A. spółką El-Dystrybucja
i niemieckim konsorcjum E.ON oraz E. dis Energie Nord.
13 czerwca minister gospodarki Jacek Piechota powiedział
dziennikarzom, że wyłączność na dalsze
negocjacje ma konsorcjum niemieckie E.ON. Informację tę natychmiast
zdementował minister skarbu
Wiesław Kaczmarek
oświadczył, że będzie to jednak Kulczykowa
El-Dystrybucja. Spółka ta w branży niewiele znaczy, w
przeciwieństwie do potężnej grupy niemieckiej E.ON, która ma ponad
70-letnią tradycję, gigantyczną sprzedaż i zatrudnia więcej niż 100
tysięcy osób. Zaskoczenie było tym większe, że Kulczyk zajmował się
wtedy dynamicznym wejściem do PKN Orlen. Pisano, że interesuje go
osobisty udział w radzie nadzorczej płockiej firmy.
Przypomniano przy okazji, że Kulczyk Holding utworzył niegdyś spółkę
Polenergia wspólnie z Polskimi Sieciami Energetycznymi i
PreussenElektra AG, która handluje ruskim prądem na Zachodzie. Ale i
skala nie ta, i problemy inne. Poza tym rozchodziły się plotki, że
Kulczyk może mieć kłopoty z płynnością finansową i akcja z G-8 jest
próbą ucieczki do przodu.
Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością mogę uznać, że
El-Dystrybucja ma w całej sprawie odegrać rolę pośrednika, który za
pożyczone pieniądze kupi akcje Grupy G-8, aby następnie sprzedać je
ze stosownym zyskiem.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że prezesem spółki El-Dystrybucja
był Paweł Rzepka
wcześniej prezes
Telekomunikacji Polskiej S.A., który zastąpił na tym stanowisku
aresztowa-nego w związku ze sprawą Colloseum Zbigniewa K., byłego
wiceprezesa Polskich Sieci Energetycznych. Zarówno Rzepka, jak i
Zbigniew K. w przeszłości byli już partnerami w interesach dr.
Kulczyka. Pierwszy był prezesem TP S.A., gdy Kulczyk wspólnie z
France Telekom kupował jej udziały. Drugi
gdy PSE wchodziło w
spółkę Polenergia razem z Niemcami.
Negocjacje w sprawie zakupu akcji Grupy G-8 toczyły się sennie i nic
z nich nie wynikało. Jakiś czas temu zgłosił się do mnie pewien
człowiek doskonale znający dr. Jana Kulczyka i metody działania jego
holdingu. Miał ze sobą list, który rzuca nowe światło na kulisy
prywatyzacji Grupy G-8.
Jak już wiemy, dwie firmy konkurowały ze sobą o wyłączność w
negocjacjach na zakup kawałka polskiej
energetyki
niemiecka grupa E.ON Energie AG i spółka
El-Dystrybucja. Wygląda na to, że tak naprawdę
oba te podmioty działały w porozumieniu. 22 maja 2002 r. dr Kulczyk
pisał do Hansa-Dietera Hariga,
prezesa zarządu E.ON Energie AG. Przytaczamy po przetłumaczeniu z
niemieckiego:
Szanowny Panie Doktorze,
Dziękuję Panu bardzo za szybką reakcję i myślę, że gdyby zależało to
tylko od nas obu, to już od roku cieszylibyśmy się szczęśliwie
zawartą transakcją. Jestem świadomy, że w tak dużej firmie jak E.ON
niektóre problemy wymagają uwzględnienia odpowiedniego trybu
postępowania. Niezależnie od tego wszystkiego wierzę przez cały
czas, że niebawem sfinalizujemy nasz projekt.
Rozumiem, że jedyną otwartą sprawą między nami jest to, czy El
Dystrybucja Sp. z o.o., w której E.ON i Kulczyk Holding mają po 45 %
udziałów, a BRE-CommerzBank 10 % zawrze z E.ON odpowiednią umowę,
gwarantując sobie przez to operacyjną kontrolę i jednolitość
transakcji zgodnie z wyma-
ganiami określonymi w USGAAB i SEC [?]*.
Tak jak już o tym wielokrotnie mówiliśmy, moi prawnicy oraz prawnicy
Ministerstwa Skarbu uważają, że na obecnym etapie prywatyzacji nie
ma możliwości przyjęcia oferty E.ON przez Kulczyk Holding, albo że
należałoby przedłożyć nową, wspólną ofertę, co unieważniłoby
przetarg.
Z naszego punktu widzenia nie ma powodów, dla których mielibyśmy
sądzić, że nasza oferta dotycząca struktury organizacji jest jedyną
możliwą, jednak ze względów politycznych sądzimy, że polski podmiot
byłby łatwiejszy do zaakceptowania przez polski rząd, zwłaszcza w
świetle dalszych akwizycji i codziennych kontaktów z władzami
lokalnymi.
Przez cały czas trzeba mieć na uwadze, że ten proces prywatyzacji
dotyczy istotnego sektora polskiej gospodarki.
Z informacji, jakie [otrzymałem] od kierownika projektu, pana
Jarosława Pączka, i członka zarządu El Dystrybucja, pana P. Rzepki
[wynika, że] pozostałe problemy zostały już uzgodnione.
Ponadto rozumiem, że jesteśmy zgodni co do tego, że cena, jaką
wspólnie zaproponowaliśmy, jest zbyt wysoka w kontekście innych
transakcji, jakie ostatnio zostały zrealizowane na rynku
europejskim.
Jak to wczoraj poruszyliśmy w naszej rozmowie, w Ministerstwie
Skarbu istnieje pogląd, że E.ON nie [zgłosi] żadnych zastrzeżeń do
zaproponowanej przez siebie ceny, gdyż pan Lehman potwierdził na
ostatnim spotkaniu w ministerstwie wszystkie najważniejsze punkty
Państwa oferty.
Wydaje mi się, że uczciwe i konieczne byłoby poinformowanie Ministra
Skarbu, jak to zrobiliśmy w poniedziałek, że konieczne jest jeszcze
przedyskuto-wanie sprawy ceny. Mam nadzieję, że w tym punkcie
podejmie Pan odpowiednie kroki w ministerstwie tak, jak to
omówiliśmy wczoraj.
Oczekuję, że E.ON i Kulczyk Holding otrzyma [ją] w krótkim czasie
odpowiednie dokumenty, które pozwolą nam kontynuować [tę sprawę].
Wszystkie czynności należy podejmować szybko, gdyż czas jest w tym
wypadku decydującym czynnikiem.
Mam nadzieję, że podobnie jak do tej pory, opierając się na
wzajemnym zaufaniu i wizji przyszłości, będziemy mogli niebawem
sfinalizować ten projekt.
/
/ Pański Jan Kulczyk

PS. Rozumiem, że wobec tego, iż nie [przedstawił Pan] żadnych
zastrzeżeń do przesłanych Panu [?
dokumentów?] zgodnie z Pana
życzeniem projekt o zmianie struktury udziałów w Polenergia S.A.
[zdanie niezrozumiałe], mogę uważać tę sprawę za uregulowaną.
Nie wiem, czy resort skarbu ma świadomość, że dr Jan Kulczyk i dr
Hans-Dieter Harig znają się od lat. 24 marca 2000 r. obaj podpisali
porozumienie powołujące do życia spółkę Polenergia S. A. Harig był
wtedy prezesem PreussenElektra AG. W lipcu 2000 r. przeszedł do E.ON
Energie AG i dziś znów występuje wspólnie z dr. Kulczykiem. Czy
można się dziwić, że obaj panowie postanowili porozumieć się co do
ceny, którą można zaproponować za akcje Grupy G-8?
Takie działanie w biznesie nazywane jest zmową i w krajach o
rozwiniętej gospodarce rynkowej nie jest
tolerowane. Polskę zaś dymają bez mydła różnego rodzaju "inwestorzy
strategiczni".
Guten Morgen, Herr Harig! Całusy, Panie Kulczyk!
* W nawiasach
uwagi tłumacza. Podkreślenia w liście pochodzą od
autorki.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gówniane alibi
Jako obserwator zjawisk politycznych kilka razy pisałem dla
współczesnych i potomnych, iż wiosną 1993 r., w czasie sejmowego
fundamentalnego głosowania nad wotum nieufności dla rządu Hanny
Suchockiej, ów rząd obaliła sraczka. Rzeczona sraczka należeć miała
do posła Zbigniewa Dyki, koalicjanta premier Suchockiej z ZChN,
wiceministra sprawiedliwości w jej rządzie. Okazuje się jednak, że
sraczkowe uwięzienie posła Dyki w sejmowej kabinie toaletowej
podczas głosowania, brak jego głosu, które doprowadziło do rządów
lewicy, jest ponoć tylko poselskim alibi, które ma ukryć marność
polityka przed osądem potomności i karą środowisk prawicowych.
Otrzymałem relację pana posła Andrzeja Z. Baranieckiego, posła I
kadencji z lat 1991
93, który tak to zdarzenie wspomina: W ławach
Izby siedziałem, oczywiście po lewej ręce marszałka (...) Tuż obok
zasiadała w ławach p. Iza Sierakowska. Z zajmowanych miejsc
mieliśmy, poprzez oszklone drzwi, wgląd w kuluary prawicy. W niej
przez cały czas głosowania nad wotum stał p. Dyka. Nic nie
wskazywało, by męczyła go jakakolwiek niedyspozycja żołądkowa.
Widząc go, zwróciłem się do p. Izabeli "patrz facet chce dyknąć
Suchocką za zdjęcie". Głosowanie odbyło się krótko po odwołaniu go
ze stanowiska wiceministra sprawiedliwości. I dalej pan Andrzej Z.
Baraniecki zauważa, że w przeciwieństwie do mistycznej, rzadko
spotykanej sraczki, bardziej częsta zemsta jest mniej śmierdząca,
ale prawdziwa.
Ponieważ owo głosowanie miało fundamentalne znaczenie, obaliło
postsolidarnościową koalicję, poróżniło Wałęsę z prawicą, skutecznie
wzmocniło Kwaśniewskiego i SLD, wzywam pana posła Zbigniewa Dykę do
ostatecznego wyjaśnienia
sraczka to była czy tylko zemsta?
Niebawem będziemy obchodzili dziewiątą rocznicę tego historycznego
głosowania. Warto przypomnieć młodzieży bohaterów tamtych dni. Warto
wiedzieć, czy Dyce należy się pomnik w spiżu ryty, czy tylko z
antysraczkowego węgla?
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rządzić po wódce cd.
Wiecie, czym się różnią Millerowcy od Buzkowców? Tupetem!
Trzy tygodnie temu napisałam o tym, jak z budżetu razem z gorzałą
ciurkiem wyciekają grube miliony ("Rządzić po wódce", nr 18/2003).
Świadomi skali tych przewałów i lekkiej rączki ministra Kołodki do
sięgania w puste kieszenie podatników, przebadaliśmy sprawę wzdłuż i
wszerz, mając do dyspozycji informatorów wraz z kwitami
autentycznymi jak mój tyłek. Po tej publikacji nadeszły kolejne
informacje wraz z dokumentami. W ruch wprawiono kontrole skarbowe.
Żaden z antybohaterów nie pozwał nas do sądu. Tymczasem Ministerstwo
Finansów przysłało nam laurkę:
W związku z publikacją "Rządzić po wódce" autorstwa Pani Izy Kosmali
zamieszczoną w numerze 13/2003 r. (to był nr 18, ale co tam
przyp.
I.K.) tygodnika "NIE", Ministerstwo Finansów uprzejmie informuje, że
przedstawione w treści artykułu informacje nie zawsze znajdują
pokrycie w faktach i oparte są na błędnym założeniu (...).
No to jedziemy, Panie Jaro-sławie Skowroński, p.o. Dyrek-tora Biura
Prasowego Ministerstwa, Rzeczniku Prasowy Ministra Finansów.
Wiele hurtowni zaopatruje się w towar u innych hurtowników. W takich
przypadkach sprzedaż tych samych wyrobów wykazują więc wszyscy
kontrahenci. Autorka, opisując wielkość udziału rynkowego w
dystrybucji krajowych napojów alkoholowych oraz skalę importu tych
napojów realizowaną przez CEDC i MCA w zasadzie sama udziela sobie
odpowiedzi na pytania dotyczące różnic między wielkością krajowej
produkcji wódek a wielkością obrotów hurtowni napojów alkoholowych.
Brawo, Panie Rzeczniku. Handel alkoholem pomiędzy hurtownikami
(dzielącymi się na hurtowników i podhurtowników) jest nielegalny.
Ministerstwo Gospodarki wydaje koncesje handlowe tylko hurtownikom.
Wódczany podhurt wymyśliły sobie Polmosy wraz z wymienionymi
"Grupami Zakupowymi" dla zgarniania lewego szmalu
jak inaczej
wytłumaczyć fakt, że podhurtownik u hurtownika kupuje butelczyny po
niższej cenie niż u producenta?
Warto zwrócić uwagę na fakt, że wystawianie faktur korygujących jest
normalną, prawnie dopuszczoną praktyką obrotu gospodarczego, także w
handlu napojami alkoholowymi. Kontrole w zakresie prawidłowości
wystawiania faktur korygujących przez producentów wyrobów
spirytusowych za lata 1999
2002 r., zlecone przez Ministerstwo
Finansów nie potwierdzają informacji prezentowanych w artykule Pani
Kosmali (...) Odnotowano również przypadki obniżania przez
producentów cen sprzedanych wyrobów (upustów), nie stwierdzając
jednak nieprawidłowości w zakresie wystawianych faktur korygujących,
w świetle postanowień art. 15 ust. 2 ustawy o podatku od towarów i
usług oraz o podatku akcyzowym (...).
Szlag by trafił. Jakie okulary noszą służby kontrolne Ministerstwa
Finansów i skąd się wzięły u mnie te przestępcze faktury? Art. 15
ustawy o podatku od towarów i usług wyraźnie określa, jak powinna
wyglądać prawidłowo sporządzona faktura korygująca, tak by nie
orżnąć państwa na podatkach. Prawidłowa korekta powinna zawierać
szczegółową nazwę towaru oraz obniżkę ceny. W przypadku wódki
powinno to wyglądać np. tak: Wódka Wyborowa 40 proc., 0,7 l, 10 zł
(przed obniżką)
8 zł (po obniżce). Tymczasem w Polmosach
"prawidłowa" faktura wygląda tak jak na reprodukcji.
Nie trzeba być starym księgowym, żeby skumać, że takie nielegalne
uogólnienie służy wyprowadzeniu towaru z magazynu bez opodatkowania,
czyli zakamuflowaniu kantu.
Zresztą zastanawia mnie jeszcze, o jakich kontrolach pisze rzecznik
Skowroński. Z informacji uzyskanych w kolejnych Urzędach Kontroli
Skarbowej wiem, że kontrole skończyły się jedynie u dwóch
producentów, Polmosów z Zielonej Góry i Białegostoku. W Unicom Bols
Group w Poznaniu, największym po Wyborowej S.A. prywatnym wytwórcy
gorzały, kontrola UKS nadal trwa. Ciekawi mnie więc, czy opinie
wyrażone przez rzecznika Ministerstwa Finansów podziela sekretarz
stanu od kontroli skarbowych Wiesław Ciesielski?
No chyba że ministerstwo, podobnie jak białostocki sąd, dostało
fałszywe kwity. Dysponujemy dokumentami spreparowanymi przez Polmos
z Zielonej Góry, które firma przekazała do sądu dokumentując, jak
rozlicza się ze sprzedanego alkoholu. Na kwicie widnieje nazwa
odbiorcy wódy, dostawcą jest Polmos, tylko że fakturę podpisała
osoba, która u odbiorcy (alkoholowej hurtowni) nigdy nie pracowała.
Jeszcze lepiej
hurtownia ta w ogóle nie zna takiego człowieka.
Tymczasem z dokumentu przekazanego sądowi wynika, że jest to
pracownik hurtowni upoważniony do odbioru określonej liczby butelek.
Dobre, co?
W ramach komentarza zapytuję Szanowne Ministerstwo Finansów, które
twierdzi, że moje informacje nie zawsze znajdują pokrycie w faktach,
jakie jeszcze fakty mają pokryć moje informacje, żeby urzędnicy
wzięli się za robotę,zamiast wypisywać dyrdymały?
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




PRZEWALSZCZYZNA cd.
Mieszkańcy Suwałk dręczą nas pytaniami, kto jeszcze z miejscowego
establishementu trafi w ramiona prokuratorów. "NIE" robi za
wyrocznię, od kiedy za sprawki, o których pisaliśmy (m.in. "NIE" nr
44/2001), zapuszkowano naszych bohaterów
biznesmena Tadeusza B.
oraz wiceprezydenta miasta Mieczysława G. Tatuś Suwałk, który zwykł
mawiać "ja w tym mieście decyduję, kto jest trzeźwy, a kto nie", był
w chwili zatrzymania nawalony jak szpadelek, chociaż rzecz się
działa w ratuszu o dziewiątej rano. No, ale skąd facet mógł
wiedzieć, że pofatygują się po niego gliniarze z CBŚ z Białegostoku.

Jeśli istnieje związek między naszą publikacją sprzed pół roku i
poczynaniami organów ścigania, przypominamy, że artykuły były
długie, wielowątkowe i można je przeczytać jeszcze raz.
Pisaliśmy np., że Tadeusz B., już wówczas oskarżany przez
prokuraturę o parę nieprzyjemnych sprawek, finansował kampanię
wyborczą prawicowych polityków. Opowiadał nam o tym sam biznesmen.
Dziś parę nowych szczegółów. Tadeusz B. osobiście zapłacił za
wynajem sali na spotkanie przedwyborcze Jarosława Zielińskiego
startującego do Sejmu z pierwszego miejsca na podlaskiej liście
PiSuaru. Spotkanie odbywało się 7 września 2001 r. w Domu Kultury w
Sejnach. Pech słynącego z przywiązania do wartości Jarosława
Zielińskiego, do niedawna kuratora oświaty województwa podlaskiego,
który upiera się, że nie wiedział o sponsorze, polega na tym, że
dyrektor Domu Kultury wystawił fakturę. Nikt jej do tej pory nie
odebrał! Jak wiadomo, każdy najdrobniejszy wydatek poniesiony na
kampanię wyborczą powinien być skrupulatnie rozliczony przez sztab
wyborczy.
Prawica odwzajemniała ciepłe uczucia Tadeusza B.
Słynący z mijanek z prawem biznesmen jest posiadaczem "erki", czyli
specprzepustki dla członków rządu, wydawanej przez MSWiA. Przepustka
wraz z kogutem do znakowania samochodów uprzywilejowanych trafiła w
ręce Tadeusza B. za rządów AWS. Można się domyślać, w jakich
sytuacjach wykorzystywał ją biznesmen, któremu obecnie zarzuca się
m.in. handel towarem pochodzącym z przemytu.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Opowieści z krypciochy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pedofuria
Idzie bachor ulicą, a za każdym prokurator.
Powodowany miłością do dzieci dyrygent poznańskiego chóru rypał
chłopczyków nazywanych słowikami. "Gazeta Wyborcza" postraszyła
słowiki dyrygenckimi zarazkami AIDS. I wówczas zgroza się rozlała.
Na zdjęciu w "Życiu Warszawy" poseł Katarzyna Piekarska, matka Polka
z SLD, pokazała pedofilom zaciśniętą lewą pięść, tę samą więc, którą
niegdyś lewica unosiła przeciwko kapitalistom. Nowa La Passionaria
nie jest osamotniona. W Sejmie po raz pierwszy powstał front
narodowy
antypedofilski sojusz partii ponad podziałami.
Liberalna rzekomo Platforma proponuje 3 lata pudła za samo
posiadanie pornosów dziecięcych. PiS wnosi o ogłaszanie w prasie
nazwisk dzieciolubów. SLD chce pigułkami likwidować im wszelki popęd
seksualny. Prasa przelicytowuje posłów. "Fakt" żąda, by gwałty oraz
wszelkie czyny lubieżne wobec dzieci karać tak samo jak zabójstwa
popełnione ze szczególnym okrucieństwem
czyli 25 lat albo
dożywocie. Proponuje też łapanki pedofilów i wszczepianie im
nadajników wskazujących, gdzie chodzą.
Emocje i zapał
jak to zwykle bywa
wiodą rozbuchaną wyobraźnię na
peryferie rzeczywistego problemu. Dotykanie go byłoby politycznie
kłopotliwe.
Przypadki molestowania seksualnego dzieciątek w 99 proc. przypadków
dokonują się nie w chórach, sierocińcach czy na plebaniach, ale w
rodzinie. Rżnięcie córeczek przez tatusiów stanowi objaw miłości
rodzicielskiej zadomowiony w znacznym odsetku rodzin. Jeszcze
częściej seksualne podłoże miewa matczyne uczucie do synalków. Tylko
jego objawy są mniej uchwytne, bo niepenetracyjne. Za to przynoszą
gorsze skutki dla osobowości mężczyzn tak przez mamusie
rozpieszczanych za młodu.
Powszechna forma pedofilii jest więc prawie niewykrywalna, a przez
to bezpieczna dla sprawców. Osłania ją Kościół kat. głoszący
autonomię rodziny. Żąda on niewtrącania się do niej państwa. Uważa
życie wewnątrzrodzinne za kościelną domenę. Rad by sam ją regulować.
Pod wpływem kościelnych nauk dziecko jest u nas własnością rodziców,
podobnie jak inny inwentarz żywy: pies, kot czy kura. Kler z
oburzeniem odrzuca metody szwedzkie, w tym zachęcanie dzieci do
zgłaszania skarg na rodziców do organów państwa.
Gdyby niecne postępowanie rodziców z dziećmi wywoływało ingerencje
państwa i prawa, wówczas na równi z pedofilią stanęłyby inne, często
dolegliwe sposoby znęcania się nad dziećmi. Do samego ich bicia
przyznaje się połowa rodzin. Kościelna zasada nieingerencji jest
jednak wygodna dla państwa nie tylko dlatego, że stroni ono od
sporów z klerem. Proszę policzyć, jak liczne służby tropienia
dziecięcych krzywd trzeba by powołać, ile więzień wybudować, a ile
sierocińców. Nieingerowanie w krzywdy dzieci w rodzinie leży więc w
interesie państwa, ale bez tego zwalczanie pedofilii stanowi
pokazową obłudę.
Pedofilia zaś wyróżniana jest spośród innych dziecięcych opresji li
tylko z powodu kościelnej fobii seksualnej. Dlatego właśnie na ten
rodzaj znęcania się kierowane jest społeczne podniecenie.
Granica pomiędzy seksualnym molestowaniem dzieci a normalnym ich
pieszczeniem wywoływanym czysto uczuciowym popędem trudna jest do
zakreślenia. Psychoza antypedofilska rodzi więc straszne skutki. W
"NIE" opisywaliśmy aresztowanie pary przybyszy z zagranicy, którzy
oddali do wywołania zdjęcie z plaży z ich nagim trzyletnim synkiem.
Uznano to za pornografię dziecięcą, co spowodowało aresztowanie.
Pisaliśmy też o nieuzasadnionej nagonce na pracownika przedszkola
okazującego czułość podopiecznym. Podłożem były konflikty wśród
personelu i psychoza, która z błahego powodu ogarnęła rodziców.
Aresztowano młodego pracownika.
Kampania antypedofilska ożywi takie kretyńskie nagonki. Uczyni z
oskarżeń o pedofilię popularny sposób rozgrywania konfliktów
personalnych. Psychoza już sprawia, że wychowawcy boją się w ogóle
dotykać dzieci, przytulać je, głaskać i całować. Łatwo rozlewa się
zakażanie histerią pobudzone przez mechanizm znany ze słynnej ongiś
sztuki Arthura Millera "Czarownice z Salem".
Istnieją też polskie doświadczenia podobne do tropienia czarownic. W
latach 60. grupa wyrostków z Nowego Dworu Mazowieckiego zamordowała
dziewczynę po jej zgwałceniu. Okazało się, że nie ją jedną zgwałcili
ci
dziś powiedzielibyśmy
blokersi. Prasa rozsławiła te wypadki.
W następstwie aresztowań i procesów w Nowym Dworze coraz liczniej
pojawiały się zgwałcone, rosła też liczba gwałcicieli. Oburzenie
objawiła władza najwyższa; Władysław Gomułka nakazał prokuraturze
ostro ścigać gwałcących. Żądano podwyższenia kar za gwałty.
Prokuratura starała się sprostać obstalunkowi, ale wkrótce
spostrzegła, że przekracza granice absurdu. W Nowym Dworze niemal
zabrakło dziewczyn nie zgwałconych, a też kobiety bardziej dorosłe
przypomniały sobie dawne romanse i zawody miłosne i twierdziły, że
je gwałcono. Adwokata z Warszawy oskarżyła o zgwałcenie
podwarszawska prokuratorka, która spędziła z nim w pokojach
gościnnych zespołu adwokackiego noc przedprocesową. Gdy zostali tam
nakryci, nadmierną zażyłość stron procesowych wytłumaczyła gwałtem.
Prokurator z Nowego Targu opowiadał mi wówczas o swoich kłopotach.
Gdy góralka idzie z chłopakiem do łóżka lub na siano, musi wpierw
mówić "nie" i trochę się bronić. Jest to część gry miłosnej, której
wymaga konwenans, inaczej uchodziłaby w oczach chłopaka za łatwą. A
tu każą prokuratorowi wykonywać normę oskarżeń o gwałty...
W propozycjach podwyższania kar dla gwałcicieli zdystansował innych
rygorystów dr Marcinkowski z Krakowa. Proponował on, żeby gwałty
seksualne karać śmiercią, był też zwolennikiem prohibicji. Kiedy go
wyśmiałem w "Polityce", wyleciałem z pracy z wilczym biletem.
Notabene dr Marcinkowski był ojcem aktorki, która zagrała główną i
pierwszą w polskim kinie nagą rolę w filmie Kazimierza Kutza "Nikt
nie woła". Potem zaś wraz z przyjacielem popełniła niefilmowe
samobójstwo w okolicznościach wskazujących na to, że jej ojciec nie
przekonał do prohibicji nawet własnej rodziny.
Kiedy śledztwa w sprawie gwałtów zaczęły prowadzić do wyrazistego
nonsensu, a sprawy waliły się w sądach, władze poniechały tej pasji
i ostrze polityki karnej zwróciło się przeciw złodziejom mięsa
wyżerającym je ludziom pracy. Oraz przeciwko innym sprawcom afer,
np. skórzanych i kawowych (w Krakowie była afera związana z kawą
zbożową w płynie).
Teraźniejsza nagonka na pedofilów też zmierza do szaleństwa, te zaś
w naszym kraju są sezonową rozrywką mas.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zdycha na stacji lokomotywa
Ponad miliard złotych strat przyniesie w tym roku tylko jedna ze
spółek PKP. A spółek jest kilkadziesiąt. Bijemy na alarm.
Po zakończonej pracy do domów rozwozi kolejarzy wielka spalinowa
lokomotywa. Robiąc za taksówkę przejeżdża 70 kilometrów. Całe składy
jeżdżą jako tak zwane pociągi służbowe, przemierzając "na pusto"
setki kilometrów. Coraz więcej połączeń jest likwidowanych.
Nieużywane tory po jakimś czasie znikają wymontowane przez
"zbieraczy złomu". Na liniach, które jeszcze funkcjonują,
konduktorzy po prostu biorą bezczelnie w łapę. W biedniejszych
regionach kraju nie wstydzą się brać złotówki. Brudne, śmierdzące
pociągi, z wybitymi szybami i zdemolowanymi wnętrzami są miejscem
rozbojów i kradzieży. Tak wyglądają przewozy regionalne PKP, chociaż
skarb państwa dopłaca do tego interesu setki milionów złotych
rocznie. Chociaż my jako pasażerowie płacimy coraz więcej za bilety,
szmal znika jednak w kolejowym worku bez dna.
Od października zeszłego roku PKP została podzielona na
kilkadziesiąt spółek. Jedną z nich jest spółka PKP Przewozy
Regionalne. W pierwszym kwartale tego roku przyniosła ona
według
oficjalnych danych
325 mln zł strat*. W wypadku Przewozów
Regionalnych mówi się o 52-procentowym pokryciu kosztów przychodami.
Rada wydaje się prosta: zlikwidować w pizdu cały ten bałagan!
Zastąpić przewozy kolejowe drogowymi. W kasie państwa zostanie
wolnych kilka setek milionów złotych. Zarobią właściciele
mikrobusów, którzy zastąpią transport kolejowy. W wielu miejscach
zresztą już zawojowali sporą część rynku. Na dodatek, w
przeciwieństwie do PKP, skrupulatnie płacą podatki. Ba, gdyby dać im
choćby część dotacji pochłanianej przez PKP, to woziliby nas zapewne
klimatyzowanymi Merolami z barkiem i hostessami. A ludziom jest
wszystko jedno, czy jadą po torach, czy po drodze.
Niestety, takie rozwiązanie okazuje się nierealne. Głównie ze
względu na beznadziejny stan dróg asfaltowych. Gdyby nagle
przerzucić cały lokalny transport na szosy, powstałby gigantyczny
ogólnopolski korek. Co by było dalej, nietrudno sobie wyobrazić. Co
jakiś czas mamy zresztą tego przedsmak. Na przykład w jednym tylko
wypadku mikrobusu na drogach Warmii i Mazur zginęło niedawno 14
osób. Do tego dochodzi ekologia. No i jest jeszcze podkreślany przez
psychologów społecznych czynnik społeczno-socjalny. Okazuje się, że
ludzie lepiej się czują psychicznie, gdy w ich miejscowości są
różnorodne środki transportu. Brak połączenia kolejowego zwiększa
bezrobocie i poczucie izolacji
prowincji. Między innymi dlatego na całym świecie do kolejowych
przewozów regionalnych dopłaca państwo.
Polska też dopłaca. W zależności od długości torów, liczby
mieszkańców i z uwzględnieniem czynnika bezrobocia strukturalnego. W
oparciu o te wskaźniki wylicza się za pomocą specjalnego algorytmu
dotację do przewozów regionalnych.
Dotacją rządzi samorząd wojewódzki. Jest to władza iluzoryczna,
albowiem w praktyce sprowadza się to do przekazania środków do PKP.
A tam można utopić dowolnie duży szmal. Gdyby samorządy mogły
inaczej dysponować niebagatelnymi środkami, które państwo wydaje na
przewozy regionalne, być może dałoby się wyjść z tego zaklętego
kręgu. W jaki sposób? Chociażby przez zakup autobusów szynowych. To
taki większy i szybszy tramwaj, czyli wagon i lokomotywa w jednym.
Pierwszy przetarg na autobusy szynowe rozpisał Olsztyn. Okazało się,
że taki sprzęt mogą dostarczyć trzy firmy. Kolzam Racibórz za 4,5
mln zł, ZNTK Bydgoszcz za 5,5 mln i kanadyjski Bombardier za około 7
mln. Autobus szynowy to mniejsze koszty eksploatacji niż w przypadku
tradycyjnych wagonów ciągniętych przez lokomotywę. Na dodatek
autobusy szynowe są mniej wymagające, jeśli chodzi o trakcję.
Przykład: normalny pociąg pokonuje trasę Pisz
Ełk ze średnią
prędkością 15 km/h. Wlecze się tak ze względu na zrujnowane tory. Po
tej samej nawierzchni, bez żadnego jej uzdatniania, autobus szynowy
pojedzie ze średnią prędkością 50 km/h.
Wystarczy zatem systematycznie wprowadzać należący do samorządu nowy
tabor. Na jego wykorzystanie ogłasza się przetarg. Ta firma, która
najlepiej umie spożytkować szmal z dotacji i od pasażerów, prowadzi
na danej linii przewozy. I wcale nie muszą być to PKP! Zakładając
równość w dostępie do infrastruktury kolejowej można sobie
wyobrazić, jakie efekty przyniosłaby taka konkurencja. Może nawet
jeździlibyśmy nowymi i czystymi wagonami płacąc mniej za bilety? W
Warszawie, Gdańsku i na Śląsku są już podmioty z koncesjami na
przewozy regionalne, gotowe na decydującą bitwę z państwowymi
kolejami.
Ustawodawca miał, zdaje się, właśnie takie rozwiązania na myśli. To
znaczy pobudzenie prywatnej konkurencji. Jednak życie zweryfikowało
te pragnienia negatywnie. Ustawa stanowi, że
samorząd musi co najmniej 10 proc. dotacji, którą dostaje od
państwa, przeznaczyć na inwestycje. W praktyce nie przeznacza
więcej, gdyż PKP Przewozy Regionalne żąda bezwzględnie pozostałych
90 proc. grożąc zamknięciem kolejnych linii.
10 proc., które zostaje w kasie, to w większości województw
zdecydowanie za mało, by dokonać kolejnej rewolucji.
Samorząd warmińsko-mazurski uzbierał na przykład 1,1 mln zł i z
zakupu autobusu zrezygnował. Ustawa o zamówieniach publicznych, pod
której rygorem trzeba by kupić autobus szynowy, nie przewiduje
możliwości płacenia w ratach. Nie można również odłożyć szmalu na
przyszły rok, gdyż środki niewykorzystane wracają do skarbu państwa.
Sytuacja patowa. Wobec tego większość samorządów wojewódzkich z
żalem przekazuje i te 10 proc. do PKP. Na zmarnowanie.
W taki oto sposób PKP Przewozy Regionalne dzięki niedoskonałemu
prawu trzyma za jaja samorządowców. Trzyma również, niczym pies
ogrodnika, rynek przewozów lokalnych, z którym za cholerę sobie nie
radzi. Na koniec roku PKP PR będzie w plecy na zdrowo ponad 1 mld
zł.
Zadaliśmy rzeczniczce prasowej tej instytucji Małgorzacie Bukowskiej
kilka pytań. Kluczowe brzmiały następująco: Kto jest odpowiedzialny
w PKP PR za wyniki finansowe, w jaki sposób i przez kogo jest
rozliczany i kontrolowany? Oraz: Czy istnieje możliwość bankructwa
spółki? Wiele wody w Wiśle upłynęło, a my
mimo interwencji u
głównego rzecznika PKP Romana Hajdrowskiego, odpowiedzi się nie
doczekaliśmy. Zapewne dlatego, że prawdziwe odpowiedzi powinny
brzmieć: na pierwsze pytanie
nikt i wszyscy mają to w dupie; na
drugie
nie, bo i tak skarb państwa, czyli frajerzy podatnicy, za
to zapłacą.
* Dane takie podali przedstawiciele PKP PR na posiedzeniu sejmowej
Komisji Transportu.

Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kluską w gardle
Policja zatrzymała i wypuściła byłego prezesa Optimusa Romana Kluskę
za to, że oszukał państwo. A co byście powiedzieli na wiadomość o
tym, że nowy minister finansów prof. Grzegorz Kołodko niegdyś
umożliwił Klusce większą kombinację kosztem skarbu państwa niż ta, o
którą się go podejrzewa!
Jak wiadomo z prasy, Kluska podejrzewany jest o oszustwa podatkowe,
których miał się dopuścić w latach 1998
2000 jako prezes giełdowego
Optimusa. Skarb państwa miał na tym stracić co najmniej 8 mln zł.
Jeżeli miarą szkodnictwa Kluski jest wysokość strat poniesionych
przez państwo wskutek działalności Optimusa, to mamy
dziesięciokrotnie większą aferę.
Walnięcie skarbu państwa umożliwił Grzegorz Kołodko, lekarz polskiej
gospodarki.
27 maja 1994 r. ówczesny minister finansów Grzegorz Kołodko wydał
rozporządzenie (Dziennik Ustaw Nr 65, poz. 278) w sprawie kas
rejestrujących, popularnie zwanych kasami fiskalnymi. Rozporządzenie
nakładało na niektóre grupy podatników obowiązek ewidencji obrotu i
kwot podatku należnego przy zastosowaniu kas rejestrujących
od 1
stycznia do 31 grudnia 1995 r. Importerzy i producenci kas
fiskalnych zacierali ręce na myśl o sprzedaży setek tysięcy takich
urządzeń o wartości
ok. 5 bilionów ówczesnych złotych
rocznie.
Par. 6, pkt 1 rozporządzenia Kołodki mówił o tym, że podatnicy,
którzy w terminie kupią i zainstalują kasy fiskalne, mogą odliczyć
od podatku część wydatkowanej kwoty. Minister zróżnicował tę część w
zależności od tego, czy kasa była wyprodukowana w Polsce, czy
sprowadzona z zagranicy.
Przy zakupie kasy produkcji krajowej odliczenie wynosiło 65 proc.
ceny zakupu (nie więcej niż 25 mln
starych!
zł), a kasy
importowanej
50 proc. (nie więcej niż 15 mln zł, bez uwzględniania
podatku VAT).
W par. 6, pkt 2 minister finansów określił jaki produkt może
uchodzić za kasę produkcji krajowej. Otóż tylko taki, w którym
wartość pochodzących z zagranicy surowców, zespołów i podzespołów
oraz innych komponentów niezbędnych do wytworzenia kasy nie
przekracza 60 proc. pełnego kosztu wytworzenia kasy. Kasy
importowane obłożone wtedy były 22-procentowym podatkiem VAT, a na
kasy "polskie" (czyli polskie w 40 procentach) obowiązywała zerowa
stawka VAT.
Optimus, który wszedł na giełdę na miesiąc przed wydaniem omawianego
rozporządzenia (dochód z emisji publicznej
ok. 450 mld starych
zł), w kasach fiskalnych zobaczył swoją kolejną wielką szansę. Tak
się jednak złożyło, że kasy, które miał sprzedawać na polskim rynku,
po pierwsze, były droższe niż kasy oferowane przez konkurencję, a po
wtóre, nie spełniały ministerialnego kryterium "polskości".
Kasa Optimusa miała wartość 25 mln starych zł (przyjęliśmy średnie
ceny kas typu CR 280F, PS 2000 i PS 2000 PLUS sprzedawane przez
spółki Optimus i Optimus-IC), z czego komponenty importowane
kosztowały 18 mln zł (72 proc.). Tymczasem konkurencja kierowała na
rynek tańsze kasy sprowadzane z zagranicy w cenie 20 mln zł. Każdy,
kto po-trafił liczyć (a podatnicy, którzy mieli posługiwać się
kasami rejestrującymi
z pewnością potrafili), mógł przewidzieć, że
Optimus przegra tę wolnorynkową wojnę o kasy.
Co więc wymyślono w Optimusie? "Dozbrojono" kasy wyprodukowanymi w
Polsce gadżetami (bo trudno inaczej nazwać podzespoły, które
istotnie nie poprawiały funkcjonowania kasy). W ten sposób
podniesiono wartość urządzenia do 32 mln zł. Czyli stała wartość
komponentów importowanych
18 mln zł
zmniejszała się do 56,25
proc. ceny całej kasy. Czyli z kasy zagranicznej robiła się kasa
polska! Genialne? Genialne!
Na czym polegał interes Optimusa, skoro sprzedawane przez niego kasy
były jeszcze droższe? Policzmy
Wychodzi na to, że podatnikowi bardziej opłacało się kupić droższą
kasę z Optimusa niż tańszą od innego importera.
A jak to się opłacało państwu? W ogóle się nie opłacało!
Przez numer, który wykręcili geniusze z Optimusa, skarb państwa
stracił na podatku VAT oraz na odliczeniach podatkowych. Ostrożnie
przyjmijmy, że państwo straciło na jednej wprowadzonej na rynek
kasie Optimusa 10 mln starych, czyli 1 tys. nowych zł. Jeśli
przyjąć, że w latach 1995
96 Optimus sprzedał ponad 100 tys. kas
fiskalnych, to strata skarbu państwa wyniosła przynajmniej 100 mln
nowych (!) zł.
Oczywiście nie zakładamy, że minister Kołodko działał w porozumieniu
z geniuszami z Optimusa. Wiemy, że tekst rozporządzenia ustalał nie
on, tylko podlegli mu urzędnicy. Ale on podpisał! Najpewniej w
dobrej wierze
przepisy zostały sformułowane w intencji popierania
produkcji krajowej. Ale to okazało się w praktyce pozorem.
Można powiedzieć, że na pomysł "spolszczenia" kas rejestrujących
mogła wpaść każda firma, nie tylko Optimus. Ale nie wpadła.

Kasa OptimusaKasa importowana
wartość początkowa 25 mln zł 20 mln zł
w tym wartość podzespołów importowanych 18 mln zł (72 proc.)
20 mln zł (100 proc.)
wartość po "spolszczeniu" 32 mln zł nie dotyczy
w tym wartość podzespołów importowanych 18 mln zł (56,25
proc.) nie dotyczy
podatek VAT 0 zł (0 proc.) 4,4 mln zł (22 proc.)
odliczenie od podatku 20,8 mln zł (65 proc.) 10 mln zł (50
proc.)
ile więc realnie kosztował podatnika zakup kasy 11,2 mln zł
14,4 mln zł

Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Kazik, jak informuje "Viva!", skończył 40 lat i czuje syf
wszechogarniający. Co z tego, że rzucił palenie i jedzenie mięsa,
skoro i tak traci pamięć. Pisze czasem do "Wyborczej" felietoniki,
ale nie idzie mu najlepiej. Z kulturą nie jest na bieżąco, ostatnio
podobał mu się Stasiuk, a przecież to ramota. W "Trybunie" Kazik
żali się na hołotę w Sejmie. Piją tam alkohol, co Kazika bardzo
boli.
* * *
Krzysztof Daukszewicz ujawnił w "Dzienniku Bałtyckim" nieznany
epizod ze swej burzliwej biografii. Za czasów rządów premiera
Pawlaka otrzymał poważną propozycję objęcia teki wiceministra
kultury. Ofertę odrzucił, a zaraz potem rząd Pawlaka upadł.
* * *
Lech Janerka doniósł w "Super Expressie", iż w niedalekiej
przeszłości kilku garniturowców z kilku dużych partii chodziło za
nim. Obiecali, iż wypromują go na posła. Odmówił, bo nie chciał się
ubierać w garnitury. Dzisiaj może spokojnie spacerować po Wrocławiu,
oddycha z ulgą.
* * *
Stachursky postanowił uzupełnić wykształcenie, informuje "Viva!". A
wszystko to, bo myśli o karierze politycznej. Polityka rządzi się
tymi samymi prawami co branża muzyczna, przekonuje Stachursky.
Bagno, ale przecież chodzi o jedno: trzeba fanów oczarować.
* * *
Zbigniew HoŁdys przypomniał w "Gali" proroctwo wicepremiera
Rakowskiego, z 1984 r., ze spotkania z robotnikami w Stoczni
Gdańskiej. Rakowski przestrzegł klasę pracującą, a nawet artystów,
że każdy prywatny właściciel gazety, radiostacji czy stoczni wymaga,
aby pracownicy mówili i robili to, co pan właściciel sobie życzy.
Rakowski to prorok!
zachwyca się Hołdys, który musiał zrezygnować
z autorskiego programu w MTV. Bo panowie właściciele narzucali mu
treści i współpracowników.
* * *
Maciej Maleczuk pochwalił się "Angorze", że napisał poemat
polityczny "Chamstwo w państwie". Będzie go sprzedawać w formie
multimedialnej: książka + CD z melorecytacją autora. Maleńczuk
boleje nad tym, że w warszawce, a nawet krakówku mają go za pieska
salonowego, który tylko udaje, że się buntuje i szczeka. Ale taki
Arcadius też nie jest ceniony w Parczewie, pociesza się Maleńczuk.
* * *
Maryla Rodowicz również nasiąkła polityką. W "Super Expressie"
przyznała, że ona też ma kurwiki w oczach, no i lubi seks jak koń
owies.
* * *
Zbigniew Zamachowski rozstrzygnął w "Rzeczpospolitej" stały dylemat
artystów Trzeciej RP. Kurwić się w reklamach czy nie? Kurwić się,
zaleca Zamachowski, bo to kurwienie w istocie kurwieniem nie jest.
Otóż artyści w Rzeczypospolitej pracują prawie za darmo. Reklama
jest nagrodą za popularność, rodzajem Oscara. A jeśli stary Łapicki
będzie nadal krytykował młodych za to, że reklamują kotlety, to oni
mu przypomną, że czytał "Kroniki Filmowe" w czasach stalinowskich.
Wspierając krwawy system swym aksamitnym głosem.
* * *
MichaŁ WiŚniewski w "Kulisach" zadeklarował, że jest apolityczny,
wierzy w Boga, a także, że nie pokaże gołej dupy w telewizji. Nie
dlatego, że wierzy, ale nie chce być totalną luksusową prostytutką
wyprzedającą siebie za duże pieniądze. Michałowi szmal nie jest do
życia potrzebny. Lubi skromność, może przeżyć na plackach
ziemniaczanych. Ale ma rodzinę i przyjaciół, którym musi zapewnić
odpowiedni standard. Zwłaszcza małżonce. Ostatnio dobrze mu się z
nią całuje, bo on się zaprisingował kuleczką na brodzie, a ona ją na
języku. Tarcie kulek strasznie ich kręci.
* * *
Justyna Majkowska, była partnerka wokalna Michała Wiśniewskiego,
ujawnia w "Na żywo
Światowe Życie" całą prawdę o idolu. Władczy,
manipulacyjny biznesmen. Dopiero potem muzyk. Potrafi ludzi obrażać,
ją np. przezywał "barmanką z WARS-u". Ostatnio Michał żyje na
granicy wyczerpania nerwowego. Wybucha. Powinien odejść na bezludną
wyspę albo do polityki.
* * *
Edyta Górniak może spać spokojnie, informuje "Super Express". Radni
Ziębic nadali jej tytuł Honorowej Obywatelki. Oprócz dyplomu
Górniakówna ma tam pomnik. Czyli zaklepane miejsce w najlepszej
kwaterze miejscowego cmentarza.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Piersi karmelity
Sąd Rejonowy w Lipnie ma kłopot.
Jeśli pośle za kratki karmelitę z klasztoru w Trutowie, który
molestował seksualnie 13-letnią dziewczynkę, narazi się czarnym,
jeśli go uniewinni
narazi się biegłym i rodzicom ofiary.
Trutów to niewielka wioska we Włocławskiem. Jak w całym regionie,
bieda tu aż piszczy. Bezrobocie sięga 30 proc., więc ludziska żyją z
tego, co skłusują w lesie lub jeziorze. Siać nie bardzo się opłaca,
bo i tak nikt tego nie kupi. Gorzej im niż w powiatowym Lipnie, bo
tam jeszcze jest co kraść. Ale w Trutowie wszyscy biedni. Przez cały
tydzień jedynym zajęciem większości mieszkańców jest wysiadywanie
przed zagrodą. W niedzielę ludzie tłumnie drepczą na mszę w
klasztorze oo. Karmelitów. Ci zaś boso wcale nie chodzą ani nawet na
piechotę. Ludowi też coś skapnie od czasu do czasu, np. jakieś
przechodzone ciuchy z darów.
Od tych darów właśnie się zaczęło. W styczniu zeszłego roku w
Komendzie Powiatowej Policji w Lipnie złożono doniesienie o
przestępstwie popełnionym przez karmelitę z trutowskiego klasztoru.
Na początku, jak to bywa, organa sprawiedliwości nabrały wody w
usta. Media lokalne informowały później półgębkiem i wstydliwie albo
wcale.
A było tak. Brat Janusz z karmelickiej wspólnoty, pewnego dnia
musiał zastąpić księdza katechetę w gimnazjum w pobliskim Kikole. Po
szkole zabrał chłopca i dziewczynkę ze sobą do klasztoru. Obiecał
trzynastolatkom, że dostaną odzież z darów. Odzież przed noszeniem
trzeba przymierzyć. Braciszek więc, aby nie gorszyć chłopca,
poprosił dziewczynkę do jednej z sal i tam kazał się jej rozebrać.
Obmacywał jej piersi i plecy. Widocznie brał miarę. Na tym seksualne
molestowanie się skończyło, bo przerażone dziecko zaczęło wzywać
pomocy. Amant kazał dziewczynce zamknąć dziób. Wsadził dzieci do
samochodu i odwiózł do domów.
Sąd w Lipnie wsadził narowistego duchownego do aresztu. Przełożeni
karmelity uznali, że to bratu Januszowi stała się krzywda.
Rozpoczęli kampanię w obronie kolegi. Pisali listy do: Ministerstwa
Sprawiedliwości, Rzecznika Praw Obywatelskich i Prokuratury
Apelacyjnej w Gdańsku. Co rusz to odprawiano msze w intencji
chutliwego karmelity. Dewoty zbierały podpisy pod listem o
uwolnienie duchownego. W końcu naciski przyniosły efekt. Po trzech
miesiącach brata Janusza zwolniono za poręczeniem majątkowym, co
innym podejrzanym o takie zberezeństwa, raczej się nie zdarza.
Jednak łba sprawie ukręcić się nie udało. Biegli sądowi badający
dziewczynkę stwierdzili, iż jej relacja ponad wszelką wątpliwość
jest wiarygodna. 13-latka z tak skromnym potencjałem intelektualnym,
zdaniem biegłych, nie byłaby w stanie wymyślić takiej historii.
Teraz sąd w Lipnie może tylko posłać karmelitę za kratki. Wcale nie
musi to być dla zakonnika nieprzyjemne.
Autor : Teofil Pałęcki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




NIE warto
"Frida"
Piękny film. Urocze obrazy. Wspaniałe kolory. Zachwyca-jąca kobieta.
A ten dobrotliwy staruszek w kaszkiecie i pantalonach to Trocki.
"Chicago"
Jako zdobywca Oscara w kategorii najlepszy film może konkurować z
takimi wybora-mi Akademii jak "Angielski pacjent" i "Titanic".
Płaska i pozbawiona wdzięku opowiastka całkiem nieprawdziwa o dwóch
niedobrych kobietach i prawniku. Jak na film o czymś, to jest film o
niczym, a jak na musical, zdaje się nieco mało melodyjny.
Słyszeliście, żeby jakaś piosenka z tego filmu została przebojem? Do
osiągnięć artystycznych twórców "Chicago" należy zaliczyć nauczenie
Richarda Gereła stepowania i odchudzenie Rene Zellweger.
Odchudzenie Zellweger spowodowało całkowitą atrofię biustu.
Niestety, nie wiemy, jakie pierwszorzędowe cechy płciowe stracił
Gere podczas nauki stepu.
"Biały oleander"
Film o tragicznych skutkach reprodukcji blondynek i wyzwoleńczym
oddziaływaniu czarnej farby do włosów. Zaczyna się całkiem ponuro;
obraz toksycznej mamusi może być naprawdę przejmujący, ale nie
martwcie się, Drogie Czytelniczki, wszystko się dobrze kończy.
Toksyczna mamusia staje się mamusią czułą i troskliwą, a
doświadczona przez życie córeczka powraca na prostą drogę i
odnajduje szczęście u boku wrażliwego chłopaka o artystycznej duszy.
Szkoda czasu, ale jak macie pod opieką siostrzyczkę pensjonarkę,
możecie ją śmiało zaprowadzić na "Biały oleander" zamiast 346.
odcinka "Na dobre i na złe".




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Aleksander Babiloński
Czy władza polska nad Babilonią (dokładnie nasza strefa kolonialna)
może być uznana za niespodziankę, czy za szczególną łaskę
amerykańską? Otóż nie. Było to od wieków przewidziane i zapisane w
księgach. Ów "wyrok na Babilon" ujrzał już prorok Izajasz, syn
Amosa. Oto jego słowa. Dla ułatwienia lektury starobiblijnego tekstu
w nawiasach podajemy wyjaśnienia. Księga Izajasza 13:
Ja (Kwaśniewski) dałem rozkaz moim poświęconym;
z powodu mego gniewu zwołałem moich wojowników,
radujących się z mojej wspaniałości.
Uwaga! Gwar na górach, jakby tłumu mnogiego (wojska polskie).
Uwaga! Wrzawa królestw,
sprzymierzonych narodów (USA, Wielka Brytania, Polska i Australia).
To Jahwe zastępów (Bush) robi przegląd
wojska...
A co będzie, kiedy Polacy opuszczą swoją strefę okupacyjną?
Wtedy Babilon, perła królestw,
Stanie się jak Sodomą i Gomorą (będą kłopoty z wprowadzeniem
demokracji i parlamentaryzmu) (...)
Nie będzie nigdy więcej zamieszkany
ani zaludniony z pokolenia w pokolenie
Nie rozbije tam Arab namiotu...
Skąd wiadomo, że chodzi o naszych? Napisane jest bowiem, że będą to
wojska, które w złocie się nie kochają a jak pamiętamy: Idź złoto do
złota, my Polacy... do tego najwierniejsze Jahwe (patrz wyżej).
Stanie się zatem, co się stać miało. Zaś do programu lekcji religii
dołączyć należy mowy Aleksandra Kwaśniewskiego, Babilońskim odtąd
zwanego.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




DJ Urban
Portal Onet.pl
ponad 3100 wpisów. Żywo rozwija się dyskusja na
Interii i Wirtualnej Polsce. Grzeją się monitory: Urban kupuje na
licytacji kościół w Dalikowie! Jeszcze nie wie, na co go przeznaczy.
Może na dyskotekę? Oto wybrane głosy internautów:
@Brawo, panie Jerzy. Kup ten kościół i zrób w nim hotel, knajpę oraz
burdel. Chętnie sam przyjadę się zabawić.
@Wstęp na dyskotekę normalny czy ile kto rzuci na tacę?
@Żenujący pajac! Prowokacja na poziomie przedszkolaka. Panie
Michnik, szanuj się Pan! Z kim Pan pija wódkę?!
@O Boże... miejmy nadzieję, że to tylko prowokacja. Nie wydaje mi
się, żeby ktoś się na to w Polsce odważył (nawet Urban),
społeczeństwo by go zlinczowało (i słusznie).
@Urban chciałby pewnie zostać DJ-em? Ciekawe, czy uda mu się gdzieś
kupić słuchawki w takim rozmiarze.
@Super pomysł! Tańczyłem w Anglii w kościele
zrobili fajną
dyskotekę w miejscu starego kościoła i nikomu to nie przeszkadzało.
Świetna sprawa, przynajmniej się coś dzieje w tych murach.
@Jak otworzy lokal z panienkami, to zapi-
suje się w kolejkę.
@Jurek, oni cię kiedyś spalą... czasami troszkę przeginasz. Ale
jakbyś tam zrobił salę gimnastyczną, kawiarenkę internetową...
@Nareszcie spełni się sen księdza: kościół pełen każdego dnia.
@Matka chce wyłudzić kasę!!! Jeżeli wiosce zabiorą kościół, na tę
rodzinę spadną następne klęski. Pieniądze to nie wszystko
krzywda
się zemści. Boga się nie wyrzuca.
@Brawo. Nareszcie będzie jakaś konkurencja dla dyskoteki w remizie.
@A w moim kościele niech zrobią McDonaldłsa.
@Mam wolne 50 tys. zł, dokładam się do kupna i chcę mieć udział w
dyskotece. Najbardziej intratny interes, tak trzymać, Panie Jurku!!!
@Obleśny karzeł polskiego dziennikarstwa, niedługo stanie przed
Piotrowym obliczem,
będzie miał dyskotekę w beczce ze smołą.
@Urban rządzi! Ha ha ha ha. Jakże uboga byłaby Polska bez Urbana! Ha
ha ha.
@Szanowni Proboszczowie, władcy małych RP. Chcieliście, Panowie,
gospodarki rynkowej

to ją macie.
@Polacy! Larum grają! Zróbmy zrzutkę na kościółek! Decyzja sądu to
skandal!!! Jestem skłonny dać składkę (pytanie, gdzie mogę ją
wpłacić), aby kościół nie był licytowany.
@Jak wygląda prawda o sprawie parafii
w Dalikowie: Jest to kolejny przykład działania określonych sił
antypolskich i antykatolickich z poduszczenia polskojęzycznych
członków pewnego "wybranego" narodu, którzy ziejąc
sadystycznym jadem nienawiści przeciw wszystkiemu co polskie i
katolickie zadają ko-
lejny cios ostoi polskości i patriotyzmu
Świętemu Kościołowi
Katolickiemu! Zgrozą napełnia świadomość udziału w tym ohydnym
procederze polskich sądów i prokuratur. Żądamy natychmiastowej
reakcji posłów LPR w postaci
interpelacji do ministra sprawiedliwości, a nawet, jeśli będzie
trzeba
powołania komisji
sejmowej dla zbadania tego bezprzykładnego ataku na Wiarę i Naród
Polski!
@Urban Jerzy idolem młodzieży!!!
@Jestem katolikiem. Jestem praktykujący. I jestem załamany. Postawą
proboszcza, który tak długo zwlekał z odszkodowaniem. Urbanem, który
znowu bije pianę, choć wiadomo, że i tak nic mu z tego nie wyjdzie.
I wreszcie tymi, którzy Kościołem rządzą. Nie ma pieniędzy dla
młodej dziewczyny??? Naprawdę w całym Kościele nie ma kasy na to, na
co powinna się znaleźć na drugi dzień?
@Panie Urban tak trzymać. Gdyby mnie się to przytrafiło, to komornik
zdarłby ze mnie ostatnią koszulę. Ale kler w Polsce jest ponad
prawem.
@Kochamy Jerzego Urbana
bądź naszym idolem. Bo u nas w Dalikowie
nic nie ma, ale to będzie fajnie, jak będzie się gdzie zabawić i mój
Bronek będzie stał na bramce. Jerzy, jestem dumna z ciebie. Kochamy
cię, wszystkie dziewuchy z Dalikowa. Rób to disco i to szybko!
@Jerzy Urban jest moim Bogiem i każdy atak na Niego uznam za atak na
moją wolność religijną. A jak mi odbije palma jeszcze bardziej, to
będę składał w prokuraturze wnioski o ściganie delikwentów za obrazę
moich uczuć religijnych.
@Urban to istny diabeł z rogami i... uszami. Aż dziw, że tyle głosów
poparcia dla niego na
forum.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ani rzucić się pod pociąg "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pasierb "Solidarności"
Legendarny przywódca strajków na Wybrzeżu bawi się nieczysto i
niegodziwie. Zabierzcie mu brzytwę, zanim skrzywdzi kolejnych ludzi.

Za reformę służby zdrowia w województwie pomorskim odpowiada
wicemarszałek sejmiku Bogdan Borusewicz. Historyk sztuki po KUL.
Podziwiam polot radnych sejmiku w poszukiwaniu fachowców. To, co
robi Borusewicz, przypomina igraszki przedszkolaka z brzytwą: tnie
wszystko, co zobaczy, przy czym nikt nie wie, na co za chwilę
spojrzy. Pod koniec lutego spojrzał spode łba na Wojewódzkie Centrum
Leczenia Uzależnień (WCLU) we wsi Zapowiednik koło Pelplina. Bez
skrupułów przyciął dyrektorkę Centrum
Barbarę Karaczyńską. W
uzasadnieniu uchwały o jej odwołaniu Zarząd Województwa Pomorskiego
napisał, że po prostu ma do tego prawo. I już.
Basia i jej drużyna
Basia
tak do pani dyrektor zwracają się wszyscy w ośrodku
jest
damą o niespotykanej charyzmie. Całe jej życie wyraża się pasją
pomagania ludziom. Brzmi to patetycznie, ale nie bardzo potrafię od
tego patosu uciec. Basia przywraca ludzi do życia. Przychodzą do
niej wraki ludzkie, a po dwóch latach wychodzą ludzie nie tylko
wyleczeni z nałogu, ale kochający życie i naładowani taką energią,
że sami zaczynają leczyć świat. Są lepsi od tych, którzy ich do
ośrodka przywieźli. I dotyczy to wszystkich pacjentów, bez względu
na wiek (od 17. do 40. roku życia) i wykształcenie (uczniowie szkół
średnich, studenci, lekarze, plastycy, matematyk, informatyk,
inżynier).
Ośrodek w Zapowiedniku jest ośrodkiem tylko z nazwy. Tak naprawdę
jest domem, w którym wszyscy wychowują się od nowa. Dom ten
stworzyła przed ponad 20 laty pani Basia i do tej pory przewinęło
się przez niego 800 osób. W leczeniu uzależnień jest coś takiego jak
współczynnik sukcesu: stosunek liczby osób rozpo-czynających kurację
do liczby osób ją kończących. W tej statystyce Zapowiednik bije
rekordy
80 proc. Uznawany jest za jedną z najlepszych tego typu
placówek w Polsce.
Sukcesy pani Basi i jej kadry znane są nie tylko w Polsce, ale i na
świecie. Jest laureatką wielu międzynarodowych wyróżnień i stosu
opracowań naukowych. Jest niekwestionowanym autorytetem. Sukces tkwi
w metodzie leczenia. W większości tego typu placówek terapia
prowadzona jest grupowo przez tzw. społeczność, czyli wszystkich
pacjentów. To oni wspólnie ustalają zasady współżycia, decydują,
kogo i jak wyróżnić, a kogo, jak i za co ukarać. Rola kadry
sprowadza się do nadzoru nad tym, organizacji życia i rozmów w
grupach terapeutycznych. Tym, co w praktyce odróżnia metodę pani
Basi od innych terapii, jest czas jej trwania oraz cały zespół na
pozór błahych pomysłów na walkę z nudą i monotonią. Mimo że wciąż
coś się dzieje, każdy ma czas dla siebie. Licealiści podczas dwóch
lat pobytu w ośrodku potrafią nadrobić zaległości i zdać maturę.
W ośrodku istnieje zasada niepowracania do przeszłości. Nie wolno o
niej mówić, rozpamiętywać świństw, które się kiedyś robiło itp.
Tematami zakazanymi są m.in. alkohol, narkotyki, przemoc. Nietaktem
jest pytanie, skąd kto pochodzi. Liczy się wyłącznie przyszłość. Po
nagłym odcięciu od dotychczasowego środowiska pacjent ma nowe, w
którym musi żyć. To społeczność (czyli wszystkich 40 pacjentów)
decyduje o tym, kiedy nowemu wolno wykonać pierwszy telefon, kiedy
zezwolić na przyjazd rodziny bądź przyjaciół, kiedy zgodzić się na
pierwszą przepustkę.
Wyliczyłem, że gdyby pani Basia chciała nagle zamknąć ośrodek,
rozgonić wszystkich pacjentów i przez cały rok przyjmować tylko
zgłoszenia pacjentów chcących się u niej leczyć, tworząc z nich
listę oczekujących, to ostatnia grupa zakończyłaby terapię nie
wcześniej niż za 40 lat.
Goofy i inni
Dwa dni snułem się po Zapowiedniku. Jadłem ze społecznością, dłużej
lub krócej rozmawiałem z większością pacjentów. Zajrzałem w każdy
kąt ośrodka, zaliczyłem z wybraną grupą "sprawność zdobycia bagna".
Sam zaczepiałem ludzi, ludzie zaczepiali mnie. Snułem się z kadrą i
sam, aby każdy chętny mógł bez skrępowania do mnie podejść.
Z 21-letnim Goofym siedzieliśmy przy kolejnych herbatach w tawernie,
jak nazwano miejscową kawiarenkę, do świtu. Co chwilę ktoś się
dosiadał, coś opowiadał. Wszyscy się śmiali z samych siebie
opowiadając o pierwszych dniach i tygodniach w ośrodku. Ocipiałem,
gdy do Goofyłego podszedł jakiś blondas, podał mu rękę, a ten czule
ją trzymał przez dobre 10 minut. Potem do innego kolesia podeszła
Ania i bezceremonialnie położyła mu swoją nogę na kolanach. Ściskał
ją przez 15 minut. Przy trzecim takim podejściu ktoś przy stole
załapał, że patrzę na nich jak na zboków. Towarzystwo ryknęło
śmiechem, a Goofy życzliwie wytłumaczył mi, że w ośrodku praktycznie
nie używa się leków. Ból uśmierza się wykorzystując metodę reiki

leczenia przez dotyk.
Zdobywają tę umiejętność ucząc się od Basi.
Goofy z żenadą opowiada o swoim niepowodzeniu w ośrodku. W zeszłym
roku startował w maratonie, ale wymiękł na 35. kilometrze.

Naprawdę nie poddałem się. Chciałem biec, ale po prostu nie miałem
już sił
opowiada ze łzami w oczach.
Chciałby być taki jak
37-letni Doktor. On przebiegł w zeszłym roku 75 kilometrów, ale mówi
o tym niechętnie. Ktoś wyjaśnia, że planował przebiec 100
kilometrów, za kilka miesięcy ponowi próbę. Żeby to zrozumieć,
trzeba wiedzieć, że dla większości w ośrodku przebiegnięcie kiedyś
100 metrów było niemożliwe.
W nagrodę za postępy w leczeniu wybrani mogą uczestniczyć w próbach
sprawdzenia się w sportach ekstremalnych. Robi się więc rzeczy
zwariowane: prowadzi kilkudniowe marsze forsowne, skacze na linie
asekuracyjnej z wysokości 17 metrów, bądź
tak jak ja
zdobywa
bagno.
Pojechaliśmy w 20 osób na najprawdziwsze bagna. Takie, które
wchłonęłyby Pałac Kultury. Korzystając wyłącznie z liny
asekuracyjnej mie-liśmy pokonać maź o konsystencji i zapachu szamba.
Była to nie tylko próba siły fizycznej
bo, jak się przekonałem,
gdy głowa niknie ci w błocie, zawsze znajdziesz siły, by z
przyzwyczajenia walczyć o życie
ale próba charakteru:
przezwyciężenie strachu.
Anka i Krzysiek
Ośrodek w Zapowiedniku jest położony w bajecznym miejscu w środku
lasu. Budynek główny mieści się w pięknym dworku z początku XX
wieku. Przed 20 laty był kompletną ruiną. Dziś o jego stan dbają
wszyscy. Każde drzwi, okno, framugi, cokolwiek
były przez
pacjentów "szkiełkowane", czyli oczyszczane ze starej farby i
malowane na nowo. A jest o co dbać
1600 mkw. powierzchni
użytkowej. Do tego "biurowiec", czyli adaptowany budynek
gospodarczy, w którym znajdują się biuro, siłownia, gabinet
zabiegowy i mieszkanko pani Basi. I jeszcze chlewik
były chlew
przerobiony rękami pacjentów na domek z pokojami gościnnymi dla
odwiedzających. Stodoła przerobiona na kuchnię, stołówkę i
stolarnię.
Bardzo ważnym elementem terapii jest praca. Uprawiają więc warzywa
na polu i w samodzielnie zrobionych cieplarniach. Jest sad. Dzięki
własnym owocom i warzywom udaje się mniej wydawać na jedzenie.
Zaoszczędzone pieniądze idą na zakup innych potrzebnych rzeczy,
dzięki czemu ośrodek jest nieźle wyposażony.
Od zakładów z Opoczna dostali kilka ton potłuczonych płytek
ceramicznych i ułożyli na ścianach mozaiki. Łazienki są w dużych
pomieszczeniach. Było miejsce, wstawili akwaria z żółwiami. Fortunę
wydawali na węgiel. Podpisano umowę z Powiatowym Zarządem Dróg na
wycinkę krzaków i krzewów przy okolicznych drogach. W zamian mogą
zabrać to, co wytną
jest chrust do palenia.
Całą życiową pasję pani Basia przelała na córkę Anię
psychologa i
terapeutę w ośrodku. Ania wyszła za mąż za innego wychowawcę

Krzysztofa. Odczuwali niedosyt, że mogą pomóc zaledwie tak małej
grupie osób. Przed rokiem wpadli na zwariowany pomysł: założą nowy
ośrodek. Przez kilka miesięcy szukali odpowiedniego miejsca i w
końcu znaleźli w Opaleniu koło Gniewu, 50 km od Zapowied-nika.
Podpisali umowę dzierżawy na 15 lat. Sprzedali mieszkanie Krzysztofa
w Trójmieście, zapożyczyli się w banku i u rodziny. Zaczęli ładować
pieniądze w coś, co nie jest nawet ich własnością. Od miesiąca w
stale remontowanym nowym ośrodku mieszka, pracuje i leczy się 10
pierwszych pacjentów.
Przed kilkoma miesiącami ośrodek pani Basi w Zapowiedniku opuściła
pewna dziewczyna.
Do przerwania leczenia namówili ją rodzice. Dziewczyna wróciła do
nałogu. Dzianym starym wydawało się, że pieniądze załatwią wszystko,
zaproponowali więc pani Basi, by leczyła ich córkę indywidualnie, za
kasę. Odmówiła. Nie-długo po tym otrzymała anonim: Nie miałaś dla
nas czasu, to cię kurwo wykończymy. W Zapowiedniku zaczęły się dziać
rzeczy dziwne.
Bogdan i reszta
Wojewódzkie Centrum Leczenia Uzależnień w Zapowiedniku finansowane
jest przez Ministerstwo Zdrowia. Pieniądze przekazywane są przez
kasę chorych (obecnie Narodowy Fundusz Zdrowia). Ośrodek musi
rozliczać się co miesiąc z każdej złotówki. Zarząd nad ośrodkiem
sprawuje właściciel
marszałek województwa pomorskiego. Nie daje
złamanej złotówki, ale ma prawo do decydowania o losach placówki.
W lutym ośrodek skontrolowała kasa chorych. Inspekcja wypadła
pozytywnie. Chwilę po niej wicemarszałek sejmiku Bogdan Borusewicz,
legenda "Solidarności", przysłał własną kontrolę. Powodem jej
nasłania był jakiś anonimowy list nadesłany przez rodziców i byłych
pacjentów. Z listem tym jest jakoś dziwnie: niby anonim, ale na
konferencji prasowej Borusewicz stwierdził, że jego kolega zna
autorów.
Kontrola Urzędu Marszałkowskiego przebie-gała według punktów z
anonimu, a ten zarzucał pani Basi dosłownie wszystko, przede
wszystkim sekciarstwo, złodziejstwo, korupcję i brak kompetencji.
Sekciarstwo próbowano udowadnić za pomocą opinii Dominikańskiego
Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych, które
bioenergoterapię uznaje za naukę charakterystyczną dla sekt (karate
zresztą też). O sekciarstwie ma też świadczyć struktura ośrodka: na
czele stoi guru sekty, czyli Basia, po niej starszyzna, czyli kadra
itd. Korupcja i prywata polega na zatrudnianiu w Zapowiedniku
rodziny (córka i zięć). I nie jest ważne, że córka Basi dorastała w
ośrodku od 5. roku życia... Nie utrzymał się też zarzut braku
kwalifikacji samej Basi i jej kadry.
Najwięcej emocji wzbudził zarzut złodziejstwa, który został pani
Basi przez kontrolerów od Borusewicza udowodniony: pacjenci i kadra
z ośrodka w Zapowiedniku pomagali Ance i Krzysztofowi w remoncie ich
nowego ośrodka w Opaleniu; do ewidencji stanu posiadania ośrodka nie
wciągnięto dwóch stogów chrustu. W ewidencji nie było materiałów
budowlanych
daru jednego ze sponsorów. To znaczy materiały w
ewidencji były i fizycznie są na miejscu, ale nie ma kwitu
podpisanego przez kierownika magazynu materiałów budowlanych. Mało
ważne, że w ośrodku nie ma magazynu materiałów budowlanych. Na nic
zdały się tłumaczenia, że nie było potrzeby organizacji takiego
magazynu, bo nigdy materiałów budowlanych nie składowano. Wytknięto
pani Basi, że za swoje mieszkanie, otwarte dla pacjentów przez całą
dobę, płaci tylko 80 zł miesięcznie. Wytknięto jej w końcu
uchybienia w księgowości (nieczytelne, bo 20-letnie pieczątki,
niechronologiczne rejestrowanie rachunków). Całą politykę
administracyjną i gospodarczą uznano więc za "nieprzejrzystą" i dano
dyrektorce 30 dni na naprawę błędów. Nie zdążyła: 9 dni po
zakończeniu kontroli odwołano ją z funkcji.
Obowiązki dyrektora pełni obecnie jej zastępca
Marek Burakowski.
To on najgłośniej krzyczy, że całe to zamieszanie jest totalnym
nieporozumieniem.

To Basia stworzyła ten ośrodek, to Basia dobrała kadrę, to Basia
opracowała metodę, którą posługujemy się w pracy. Bez Basi ośrodek
zginie
wyjaśnia Marek zwany Małym.
Nikt w sejmiku nie chciał go słuchać. Na znak protestu wymówienia
umów o pracę złożyła cała kadra ośrodka. Na marszałku Borusewiczu
nie zrobiło to wrażenia. Nie zrobiła wrażenia wyśmienita opinia
wstawiona ośrodkowi przez wojewódzkiego konsultanta w dziedzinie
psychiatrii
prof. dr. hab. Adama Bilikiewicza. Nie zrobiła też
wrażenia opinia kontrolerów z Ministerstwa Zdrowia, którzy nie
dopatrzyli się w działalności ośrodka nieprawidłowości w
dysponowaniu pieniędzmi ministerstwa. O takich duperelach, jak
interpelacje poselskie, interpelacje radnych, listy od byłych
pacjentów, listy od rodziców obecnych pacjentów wspominać nie warto.
Nic do Borusewicza nie dociera. Z końcem lipca (koniec okresu
wymówienia przez kadrę umów o pracę) ośrodek w Zapowiedniku powinien
przestać istnieć. Razem z nim zapewne szlag trafi pacjentów, którzy
wrócą tam, skąd przyszli, czyli do nałogu.
O co w tym wszystkim chodzi? Z anonimu, który dostałem, wynika, że
pan wicemarszałek ma plany wobec Zapowiednika. Chciałby nowym
dyrektorem uczynić niejakiego Sebastiana Pieńkowskiego,
niespełnionego specjalistę ds. narkomanii. Miałby on zakończyć
rozpoczętą terapię, a w międzyczasie przeprowadzić prywatyzację
placówki, by z czasem zająć się działalnością bardziej lukratywną

prowadzeniem hospicjum dla klientów z Europy Zachodniej. Pieńkowski
to pasierb Borusewicza.
Gdyby ikonie "Solidarności" przyszło do głowy głośne zaprzeczanie
tej teorii, to namawiam go do powstrzymania się: kwit jest kwit i
ten anonim jest równie wiarygodny jak ten o złodziejstwie pani Basi.
Borusewicz
Bogdan Borusewicz działał, ukrywał się, działał, obejmował
urzędy, odchodził z urzędów. Zawsze na inne.
Od 1976 r. był członkiem KOR, zakładał w Gdańsku Wolne Związki
Zawodowe. W 1980 r. był głównym organizatorem strajków w
Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Po powstaniu NSZZ "S" był w jego
strukturach. W stanie wojennym działał w podziemiu. Po 1989 r.
był m.in. wiceprzewodniczącym Komisji Krajowej, a także
przewodniczącym Zarządu Regionu Gdańskiego "S". Gdy odszedł z
"S", zasilił szeregi Unii Wolności. W rządzie Jerzego Buzka
był przez 3 lata wiceministrem spraw wewnętrznych. Potem bez
zajęcia
przez czas krótki.
Jesienią 2002 r. miał być czarnym koniem wyborów prezydenckich
w Gdańsku. Nie wszedł nawet do drugiej tury. Załapał się
zaledwie na radnego z własnego komitetu. No, ale być tylko
radnym miejskim? Dzięki poparciu Kaczyńskiego i akceptacji
Platformy Obywatelskiej został wicemarszałkiem w zarządzie
sejmiku wojewódzkiego. Zrezygnował wówczas z mandatu radnego.
W sejmiku odpowiedzialny jest za sprawy służby zdrowia.
W styczniu 2003 r. ściągnął do urzędu marszałkowskiego na
dyrektora Departamentu Zdrowia Tadeusza Podczarskiego.
Podczarski wcześniej był jednym z dyrektorów w tonącej w
długach Pomorskiej Kasie Chorych. Aby zrobić miejsce
Podczarskiemu, z funkcji dyrektora departamentu zdegradowany
został do poziomu szeregowego urzędnika Jerzy Karpiński.
Wydawało się nieprawdopodobne, że jeden z urzędników
kojarzonych z arcybiskupem Gocłowskim doznał takiego afrontu.
Ale nie trwało to długo. W połowie kwietnia 2003 r. Borusewicz
zwolnił z funkcji Dorotę Dygaszewicz, dyrektora Wojewódzkiej
Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdańsku. Była zbyt niepokorna i
zbyt niezależna. To się nie mogło podobać wicemarszał-kowi.
Nic to, że pogotowie wzbogaciło się o kilka nowoczesnych
karetek, system powiadamiania ratunkowego i motocykl, który
docierał do chorych tam, gdzie nie mógł wjechać samochód.
Harley został zakupiony przez sponsorów z Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy. Stał się pretekstem do zwolnienia
dyrektorki, bo nie ma go w wykazie pojazdów ratowniczych.
Na miejscu zwolnionej pani dyrektor wylądował Jerzy Karpiński.
Warto powiedzieć, że Karpiński był w poprzedniej kadencji
samorządu wojewódzkiego jednym z dwóch wnioskodawców o to, aby
zlikwidować należący do marszałka Szpital Kolejowy, a jego
budynek przekazać spółce z o.o. Szpitale Gdańskie. Tej samej,
której prezes Tomasz W. jest zamieszany w aferę kościelnej
drukarni Stella Maris, o której nie raz pisaliśmy. Wątkiem
Szpitala Kolejowego zajmuje się w tej chwili prokuratura.
Sytuacja w pomorskiej służbie zdrowia jest dramatyczna.
Zadłużenie samych szpitali podległych urzędowi
marszałkowskiemu wynosiło w maju 256 mln zł. Według
Borusewicza, co zapodał na swojej konferencji prasowej w maju,
dług pomorskiej służby zdrowia rośnie kwartalnie o 12 mln zł,
czyli wynikałoby z tego, że o 4 mln zł miesięcznie, 1 mln zł
tygodniowo. Cztery największe szpitale w województwie nie
zgodziły się podpisać kontraktów z Narodowym Funduszem
Zdrowia. Dyrektorzy dostali faks z urzędu, że muszą podpisać.
Usłyszeli zapowiedź, że mogą zostać zwolnieni.
W. K.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ahoj przygodo!
Legenda dziennikarstwa peerelowskiego Stefan Bratkowski na łamach
Królowego "Wprost" domaga się Nobla dla Balcerowicza.
Balcerowicz powinien
zdaniem Bratkowskiego
dostać Nobla za
największą przygodę intelektualną współczesnej ekonomii i jedną z
największych przygód społeczno-gospodarczych, na jaką zdobył się
którykolwiek naród współczesny. Naród ów 45 lat szkolony w bzdurze

zdaniem Bratkowskiego
zaakceptował ową przygodę, która była
nie
zgadniecie
tegoż narodu przeprowadzeniem przez "morze czerwone" do
normalności.
"Intelektualna przygoda" Balcerowicza i jego duchowych kolegów
pozbawiła podstaw egzystencji miliony ludzi w Polsce. Sytuacja
gospodarcza i społeczna, sytuacja budżetu państwa i państwa jako
takiego, państwa pozbawionego majątku, kapitału, wpływu na procesy
gospodarcze, jest tak chujowa, że gorzej już być nie może
za
sprawą Balcerowicza i jego "intelektualnej przygody"
tej z 1989 i
tej z 1997 r. Społeczeń-stwo
z wyjątkiem kilkuprocentowej grupy
beneficjentów kapitalizmu
nazywa Balcerowicza "Mengelem polskiej
gospodarki" i używa jego wizerunków jako tarcz strzelniczych.
Nie wiem, dlaczego, ale jakoś mnie ten Bratkowski wkurwił. A Was?
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z siekierą wśród zwierząt
Zamiast skakać sobie do gardeł ludzie powinni zacząć walczyć z
prawdziwymi wrogami.
W Polsce chronione jest wszystko, począwszy od pijawki lekarskiej.
Serio. To obłe obrzydlistwo, co wam się czepia nogi albo dupy, jest
bardzo cennym okazem naszej narodowej fauny znajdującym się pod
ochroną prawną. Nie wolno mu łba ukręcić, jak coś z was wysysa.
Minister środowiska jest zakładnikiem oszalałych ekologów, którzy
szlochają nad losem gadziogłówki żółtogłowej albo zalotki
spłaszczonej, ale staruszkę by stratowali w wejściu do autobusu,
gdyby jej się nóżka powinęła. Ilekroć jakaś organizacja obrońców
zwierząt żąda od ministra ochrony śrkolejnego en-nożnego paskudztwa

ten pokornie wpisuje je na listę gatunków prawnie chronionych. I
już. Od dużego do małego
wszystko nietykalne.
Miś zginie dziś
Idźmy od góry. Niedźwiedź brunatny. Wielkie bydlę. Żarłoczne jak
cholera. Niedźwiedzi jest w Polsce ponad setka. Zasuwają po naszych
pięknych górach i depczą je swoimi wielkimi łapami. W rezultacie
faktu, iż po górach zasuwają także obywatele naszej ojczyzny,
niedźwiedzie ulegają demoralizacji zwanej synatropizacją. Inaczej
mówiąc, oswajają się i zaczynają się zachowywać jak zbójcy na
drodze. W Tatrach wyszła nawet instrukcja, jak należy postępować w
razie spotkania z niedźwiedzicą Magdą: poczęstować kanapkami, bez
protestu oddać plecak. Wyrywanie żarcia ludziom od pyska stało się
niedźwiedzim hobby. Ludności, która coraz częściej trudni się
zbieractwem i z tego żyje
nie wolno zbierać jagód i innych płodów
na terenach niedźwiedzich, bo niedźwiedzie muszą się odżywić przed
zimą, a teren, jakiego wymaga jeden misiek dla prawidłowego
funkcjonowania, to półtora do trzech tysięcy hektarów. I jeszcze do
tego musi wędrować... Wędrowanie jest bowiem naturalnym trybem życia
niedźwiedzi, w związku z tym nie powinno się budować autostrad i
sieci szybkiego ruchu, bo mogłyby przeciąć trasy niedźwiedzich
wędrówek. A jak na takiej trasie znajdzie się jakaś ludzka siedziba,
to ten wielki skurwiel włazi i wyżera ci naleśniki z talerza. A do
tego wszystkiego
bezwzględnie chronione w Polsce niedźwiedzie są
zwierzyną łowną na Słowacji i na Ukrainie, w wyniku czego te bydlaki
lęgną się i pasą u nas, a potem przełażą za granicę, gdzie są
odstrzeliwane za grube dolary.
Poniesiemy i wilka
Jeszcze lepiej jest wilkom. Wilki, naturalnie, trudnią się zawodowo
wpierdalaniem rozmaitych zwierząt, które wcześniej w pocie czoła
wyhodowali ludzie. "Szkody wyrządzane przez wilki od wielu lat są
wyolbrzymiane, krzykliwie i nieodpowiedzialnie rozgłaszane"

oburzają się ekologiczni propagandyści. Wedle oficjalnych danych,
wilków jest w Polsce ponad tysiąc, ale ekologowie wiedzą lepiej:
jest ich o połowę mniej, biedaczków, a ponadto są kompletnie
niegroźne i całkiem nieszkodliwe. W ciągu ostatnich trzech lat
zeżarły wprawdzie niespełna tysiąc owiec i krów, ale to wina ludzi,
bo "zwierzęta są wypasane bez dozoru, a hodowcom owiec nie chce się
nawet utrzymywać psów pasterskich". Oczywiście, pomysł strzelania do
wilków uważany jest powszechnie za barbarzyński. Ministerstwo
konsekwentnie odmawia, gdy jakiś wojewoda występuje o przywilej
chociażby częściowego rozwiązania kwestii wilczej
jak uczynił to
wojewoda podkarpacki, który na swoim terenie niedługo będzie miał
więcej wilków niż ludzi.
Wojewoda miał tytuł do takiego wystąpienia, jako że
zgodnie z
prawem
za straty wyrządzane przez wilki odpowiada państwo, czyli
wojewoda. W praktyce gówno z tego wynika. Na przykład w siedmiu
najbardziej "zawilczonych" powiatach tegoż Podkarpacia w ciągu
całego roku wypłacono tylko 30 tys. zł odszkodowań. I to za rozróby
wilcze, niedźwiedzie, żubrze i bobrze do kupy.
Rzecznik praw obywatelskich na zorganizowanej przez MOŚ konferencji
"Prawa człowieka w ochronie środowiska" mówił o notorycznym
naruszaniu przez państwo praw obywateli poprzez "częsty brak
możliwości uzyskania przez poszkodowanych godnego odszkodowania za
szkody wyrządzone przez zwierzynę w uprawach, płodach rolnych oraz
lasach prywatnych. Dodać należy, iż zdarzają się również sytuacje, w
których uzyskanie odszkodowania, mimo gwarancji konstytucyjnych,
jest iluzoryczne lub wręcz niemożliwe". Przy tym
nawet przy
założeniu, że państwo płaci co do grosza, na termin i bez targowania
się
rodzi się pytanie, dlaczego państwo ma bulić za owcę, którą
zeżrą wilki, a nie dotyczy go fakt, że ludzie kradną w
supermarketach. Jedni i drudzy robią to z głodu.
Żubrówka zamiast żubra
Obok wilków i niedźwiedzi państwo płaci także za wybryki żubrów

największych roślinożernych szkodników. W lasach żubry, podobnie jak
łosie, pozostające na liście zwierząt łownych, ale objęte
całorocznym okresem ochronnym
to jest logika, nie?
jelenie i
inna rogacizna, dokonują aktów wandalizmu, którego same nazwy brzmią
odrażająco: zgryzanie, pałowanie, osmykiwanie albo inaczej
czemchanie. Aha, jeszcze depczą... Pół biedy z tym, co robią w
lasach
to wewnętrzna sprawa przyrody
ale jak już bydlaki zeżrą
wszystkie pieczołowicie nasadzone przez leśników młode drzewka,
wyłażą na pola i dewastują uprawy.
Za szkody wyrządzone przez zwierzynę łowną odpowiadają koła
łowieckie
stanowi ustawa. A kto wycenia szkody? Koła łowieckie.
Inna sprawa
skąd mają brać kasę, skoro ekolodzy płaczą nad każdym
odstrzelonym jelonkiem, choć jeleni w Polsce jest ponoć sto tysięcy,
czyli dwukrotnie ponad tzw. pojemność lasów. Przy tym lista wyłączeń
jest tak długa, że wielka jest szansa wymigania się od płacenia.
Jutro należy do futra
Skarb państwa płacić powinien także za aktywność bobrów. Bobry są w
Polsce całkowicie nietykalne, a skala ich szkodnictwa jest nie do
porównania z niczym innym. (Pisaliśmy o tym w "NIE" nr 49/2002). W
swojej budowniczo-dewastacyjnej działalności bobry potrafią zalać
całe pola, najchętniej świeżo obsiane albo tuż przed zbiorem.
Odstrzał bobrów jest absolutnie zakazany, w najlepszym razie można
uzyskać zezwolenie ministra na wyłapanie ich i przewiezienie gdzie
indziej. Gdzie znowu się rozmnożą w sposób nieopanowany. Na przykład
na terenie jednego tylko nadleśnictwa w Borach Tucholskich, gdzie
"introdukowano" te urocze zwierzątka dla dobra przyrody i równowagi
naturalnej, w ciągu trzech lat ich liczebność wzrosła trzykrotnie.
W dewastowaniu okolic dzielnie pomagają bobrom piżmaki, które
specjalizują się w ryciu. Jeden facet z gospodarstw rybnych
opowiedział mi kiedyś, że potrafią wyryć w grobli pod poziomem wody
taką dziurę, że chowa się w niej cały traktor. Po prostu
wjeżdża
na groblę, grobla się załamuje i sru
nie ma traktora wraz z
traktorzystą. Zabawa po pachy. Piżmak nie jest zwierzęciem
chronionym, można na niego polować, ale myśliwi się specjalnie nie
rwą, bo co to za frajda polować na duże szczury, a nawet gdyby
chłopi zdecydowali się to robić we własnym zakresie, to akurat
wtedy, kiedy te małe skurwiele się rozmnażają
trzy razy do roku,
do ośmiu małych
mamy okres ochronny.
Dla zdychających gospodarstw rybnych błogosławieństwem są też
chronione przez państwo wydry. Wydra wpieprza pół tony ryb rocznie i
nie pójdzie naturalnie polować do bystrego strumienia, tylko do
stawów hodowlanych, gdzie ryby są tłuste i nie mają dokąd uciekać.
Za wydrze szkody nie płaci nikt.
Liga ochrony ludzi
Podobnie do wydr postępuje zresztą mnóstwo innych skarbów przyrody:
czaple, kormorany etc. Do kompletu nadmienić warto, iż wszystkie te
urocze zwierzątka srają do stawu, co powoduje zanieczyszczenie wody,
za które, w ramach rozmaitych przepisów proekologicznych, odpowiada
i płaci kupę szmalu
a któżby inny?
właściciel gospodarstwa.
Na koniec pozwolimy sobie napomknąć o świstakach. Świstaki w
zasadzie nie robią nic złego, tyle tylko że się pierdolą i są
nerwowe. Jak im człowiek przejdzie w okolicy, to na ten widok nie
mają wzwodu przez dwa lata. W połączeniu ze świrem na stanowisku
dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego daje to efekt w postaci
zamkniętych Tatr, zlikwidowanych wyciągów i Podhala zdychającego z
głodu w wyniku stu-procentowego odpływu turystów. Chwilowo to
niebezpieczeństwo zostało zażegnane, ale kto nas zapewni, że nie
wróci?
Generalnie nie mam nic przeciwko zwierzętom. Uprzejmie wyjaśniam, że
to, co napisałam nie jest efektem lobbingu myśliwskiego. Ludzie,
którzy lubią strzelać, nie budzą mojego zaufania, czy to faceci w
śmiesznych kapelusikach walący z dwururki do kaczek, czy supermani z
GROM-u. Tylko nic mnie tak nie wkurwia jak gromada egzaltowanych
szczeniaków z bogatych domów i ich nawiedzonych starszych kolesiów,
lejąca łzy nad zanikającą świstaczą erekcją, w kraju, w którym
staruszkowie skaczą z okna, bo emerytura nie starcza im na czynsz, a
wnuki mdleją w szkole z głodu.
Ale to pewnie kwestia hierarchii wartości, nie?
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lepiej być rybą niż rybakiem cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wsiąkło w pampersa
Kumple Walendziaka, którzy w Telewizji Familijnej puścili w
powietrze 200 milionów, na pożegnanie zgarnęli po trzy dychy i
komputerku.
Syndyk upadłości nabożnej Telewizji Familijnej SA sądownie ściga
kilku pampersów, którzy doprowadzili ją do ruiny mocząc kupę forsy
państwowych spółek.
Pampers Piotr Ciompa
kumpel posła Wiesława Walendziaka z PiSuaru

niestety nie stawił się na wrześniową rozprawę w warszawskim sądzie.
Od Ciompy
kierującego finansami Telewizji Familijnej
syndyk chce
na drodze sądowej odzyskać samochód osobowy Opel Vectra, a także
komputer-laptop marki Toshiba oraz wieżę Technics, przywłaszczone
przez pampersa. Zdaniem syndyka, te przedmioty Piotr Ciompa
bezprawnie zagarnął żegnając się z posadą w Telewizji Familijnej.
Ponadto syndyk domaga się od Ciompy zwrotu niesłusznie pobranych 33
tys. zł w gotówce.
Od Macieja Pawlickiego
następnego kumpla i protegowanego
Walendziaka
syndyk żąda tylko laptopa i 29 tys. zł.
Bardzo podobne roszczenie (28 tys. i komputer) ma syndyk do księdza
Jacka Suhaka, byłego prezesa Telewizji Familijnej, który przejął
posadę po pampersie Waldemarze Gasperze
we wrześniu 2001 r.
Skąd wzięły się te idące w dziesiątki tysięcy złotych kwoty, których
zwrotu dochodzi teraz syndyk? Otóż prawo upadłościowe stanowi, że
zarząd spółki nie może podejmować żadnych decyzji dotyczących
majątku spółki z chwilą wydania przez sąd postanowienia o jej
upadłości. Pampers Ciompa, ks. Suhak, Pawlicki oraz Piotr Pachulski
nielegalnie wypłacili sobie z kasy spółki pieniądze następnego dnia
po decyzji sądu o upadłości. Połaszczyli się na forsę, o którą
mogliby ewentualnie starać się legalnie u syndyka z tytułu zaległych
wynagrodzeń. Ale nabożni menedżerowie nie chcieli czekać w kolejce
wraz z szeregowymi pracownikami Familijnej. Nie zarzucam im zatem
pospolitego złodziejstwa, lecz obwiniam o skrajny egoizm i bezprawne
postępowanie narażające na uszczerbek innych wierzycieli Familijnej!

Kumple Walendziaka mieli po 40 tys. pensji, samochody służbowe i
fundusz reprezentacyjny. Niedługo przed upadłością sami ze sobą
popodpisywali dodatkowe umowy cywilnoprawne o wynagrodzeniu. Na
dzień przed ogłoszeniem upadłości (tj. 7 kwietnia 2003.) Pachulski i
Pawlicki zawarli umowę sublicencyjną z Marianem Terleckim oddając
jego spółce prawa do emisji bajki pt. "Kasperek", jednego z
nielicznych programów Familijnej mających powodzenie u widzów. Tym
samym świadomie uszczuplili masę upadłościową, z której syndyk ma
obowiązek zaspokoić wierzytelności.
A to wszystko zrobiły chłopaki na deser
po roztrwonieniu 200 mln
zł, głównie ze spółek skarbu państwa. Błogosławił im w tej
działalności szef rady nadzorczej Familijnej biskup Marian
Kruszyłowicz. Telewizja Familijna upadła nie tylko dlatego, iż
oferowała kiepski i nudny program o oglądalności 1 proc.
Walendziakowi pampersi szastali nie swoimi pieniędzmi.
Zakupili sprzęt, na jaki nie mógł sobie pozwolić nawet Polsat.
Bogata telewizja Solorza pożyczyła od Telewizji Familijnej trzy
nadajniki satelitarne FlyAway do obsługi mistrzostw piłkarskich w
Korei, za 130 tys. dolarów sztuka. Familijna miała news-room
wyposażony w 10 stanowisk do montażu wizji i fonii. Bossowie
Familijnej kupili także telefony umożliwiające
uwaga
szyfrowanie
prowadzonych rozmów. Ponoć kupili je nie na własne potrzeby, ale dla
Krzaklewskiego i Walendziaka. Interesujące, o czym to rozmawiali ze
sobą AWS-owscy prominenci, skoro tak panicznie bali się podsłuchów.
Chciałem dowiedzieć się od syndyka, czy prawdą jest, że odziedziczył
jedno z takich antypodsłuchowych urządzeń i ma teraz kłopot, co z
nim zrobić. Nic nie wskórałem. Tadeusz Kohorewicz, naznaczony przez
sąd syndyk upadłości Telewizji Familijnej SA, oświadczył mi, że nie
udziela prasie żadnych informacji. Żałuję, że okazał się tak
małomówny, gdyż chciałem się także dowiedzieć, dlaczego przystąpił
do procesu, który wytoczył Krauzemu ks. Suhar jeszcze przed
ogłoszeniem upadłości. Franciszkanin chciał od Krauzego 26 mln zł
żądając, aby Prokom wykupił w Telewizji Familijnej imiennie
adresowane obligacje. Syndyk te roszczenia podtrzymuje. W czerwcu
2003 r. sąd pierwszej instancji orzekł, że Prokom jednak musi
wykupić obligacje, czyli utopić w Familijnej jeszcze 26 mln zł.
Rozprawa apelacyjna została wyznaczona na październik i wiele
wskazuje na to, iż wyrok zostanie utrzymany w mocy, co zapewne nie
ucieszy Krauzego i akcjonariuszy Prokomu.
Złość mnie ogarnia, gdy oglądam w telewizji posła Zbigniewa Ziobrę
tropiącego grupę trzymającą władzę w SLD. Nikt nie może mieć
stuprocentowej pewności, czy na lewicy rzeczywiście istniała jakaś
zorganizowana grupa hochsztaplerów, czy też tylko werbalnie
wykreował ją Rywin, by zrobić na Michniku wrażenie. Ale fakty
jednoznacznie wskazują, że w poprzedniej kadencji Sejmu faktycznie
istniała grupa dzierżąca władzę, którą tworzyli m.in. Krzaklewski,
Buzek, Walendziak i biskup Gocłowski. I ta grupa powołała do życia
nie tylko Telewizję Familijną, lecz także zalążek koncernu
multimedialnego o nazwie Grupa Multimedialna SA. Prawicową
Anty-Agorę.
Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU Życie, wyasygnował 15,2 mln zł
na akcje Grupy Multi-medialnej, w której udziały miała Telewizja
Familijna. W radzie nad-zorczej koncernu byli m.in. pam-persi:
Waldemar Gasper, Marek Budzisz i Piotr Ciompa, a także Bogusław Heba

powiązany z Kaczorami jeszcze od czasu Fundacji Prasowej "S".
Wiceprezesem zarządu był przez jakiś czas Maciej Pawlicki. W
kwietniu 2001 r. Pawlicki namawiał Wieczerzaka na wykup
niezabezpieczo-nych imiennych obligacji o wartości nominalnej 30 mln
zł. Transakcji ostatecznie nie sfinalizowano.
Grupa Multimedialna zainwestowała forsę uzyskaną m.in. od
Wieczerzaka i od Telewizji Familijnej (borykającej się już wówczas z
niedostatkiem kapitału) w kilka innych spółek, w tym w Polski Dom
Wydawniczy wydający kilka czasopism. Później PZU Życie wykupiło w
tej firmie niezabezpieczone obligacje na kwotę 800 tys. zł. Tak więc
solidarnościowa prawica realnie zbudowała zalążek Anty-Agory.
Być może jacyś politycy SLD-owscy również marzyli o zbudowania
koncernu multimedialnego. Jeśli tak, to były to tylko rojenia. Pod
rządami Krzaklewskiego i Buzka zalążek prawicowej Anty-Agory
faktycznie powstał. I zbankrutował.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sra półgłówek
Króluje PRADZIADEK PRZY SANIACH. Może MĄDRA JOLA przyniesie powiew
świeżej twórczości, najchętniej o zabarwieniu politycznym. Na
szczególne wyróżnienie za aktualność zasługuje MIZERNE PACHNIDŁO.
Poza tym:
PLUJ TO HEBAN
PODCHODY OSŁA
CHĘTKA NA WUJA
INSTYTUCJA W PROSPEKCIE
BARWY PAPIESKIE NA KULU
BIJEM W CZARNE KRATY
KASTOR ZWALIŁ SIĘ W POŚCIELE
KLEJE BACHA
KRATY CZARNE NA BOKSIE
KUCHARSKI
Z ZAWODU MAGLARZ
RYNKOWSKI Z WIELKIM JAJEM
SER UBABRANY KLEKSEM
SŁÓDŹ NA GICZ
U WŁODZIA TYCI GACEK
BUCHANIE RUSZA
MISTYCZNA PLANETA
PLUSK NA TUJE
ALICJA POTAKUJE
DUSZĄCE KOPCENIE
KIĘDY Z MIŁĄ
Nagrodę za całokształt i wytrwałość przyznajemy niezmordowanej
internautce żeNI KOWal: SLD RÓWNO GONI. Serdeczne pozdrowienia dla
pani Alicji z Krakowa.
Autor : Wójek Chłodek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Trupy polskie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sra półgłówek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Polak Węgier dwa brytanki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ropne zapalenie władzy
Wiceprezydent Dick Cheney musiał formalnie zrzec się tytułu prezesa
koncernu Halliburton, by zostać wicedowódcą USA, co firma osłodziła
mu politycznymi alimentami w wysokości 1 mln dolarów rocznie. Nie
tylko rozłąkowe apanaże, lecz głos serca sprawił, że nigdy nie
zdradził interesów swej korporacji, przemysłu naftowego oraz
megabiznesu na rzecz zwanej społeczeństwem USA hałastry niezdolnej
zarobić głupiego miliona.
Na spotkaniu z American Society of Newspaper Editors w Nowym
Orleanie 9 kwietnia patron high society podjął wykonywaną wcześniej
przez kolegów z rządu arię lisa strzegącego kurnika.
Poklepawszy się z uznaniem po plecach (atak na Irak: Jedna z
najbardziej nadzwyczajnych kampanii militarnych kiedykolwiek
przeprowadzonych), anioł stróż miliarderów zapewnił, że Stany w
ogóle nie są zainteresowane ropą ani kontrolą nad Irakiem; pragną
tylko odbudowywać kraj. Dochody z ropy naftowej
oświadczył Cheney

nie zostaną przeznaczone na nic innego jak tylko na pokrycie
bezpośrednich i dalekosiężnych potrzeb narodu Iraku. By od
nieskazitelnego celu nie było odstępstw, USA utworzą ugrupowanie do
nadzoru przemysłu naftowego, złożone w większości z Irakijczyków.
W miesiącach poprzedzających inwazję Ahmed Chalabi, lider
uchodźczego Irackiego Kongresu Narodowego, dostarczony został do
Iraku przez US Air Force po prawie półwiecznej nieobecności. To
najbardziej kontrowersyjny z przywódców opozycji, ścigany za
kradzież i defraudacje bankowe w Jordanii, ale szykowany przez Biały
Dom i Pentagon na przywódcę Iraku mimo poważnych zastrzeżeń CIA i
Departamentu Stanu. Spotykał się on z szefami koncernów naftowych
(Schlumberger, Baker Hughs, Halliburton) oraz gigantami budowlanymi
(Bechtel Group) i obiecywał podzielić między nie 2-miliardowe
kontrakty po eliminacji Husajna. Chalabi ma być zrobiony liderem
Iraku po odwołaniu amerykańskiego gubernatora, emerytowanego gen.
Jaya Garnera
aktywnego oskarżyciela Palestyńczyków i apologety
Izraela na forum Jewish Institute for National Security Affairs.
Ropa jest zbyt ważna, by pozwolić Arabom o niej decydować

stwierdził kiedyś Henry Kissinger. Zwłaszcza ropa iracka: drugie po
Arabii Saudyjskiej udokumentowane złoża (112 mld baryłek) i
prawdopodobne rezerwy (220 mld baryłek) plasujące Irak na pierwszym
miejscu wśród potentatów naftowych świata. Ropa łatwo dostępna i
wysokiej jakości. Potencjał Iraku jest niezwykły... absolutnie
niezwykły. Ryzyko poszukiwań jest zerowe
gdzie się wierci, tam
tryska ropa. Każda firma naftowa świata marzy, by zasiąść przy tym
stole. To opinia Lawrence Goldsteina, analityka z Petroleum Industry
Research Foundation.
Amerykańskie jastrzębie ostrzą sobie zęby na iracką ropę nie od
wczoraj. Przed kilku laty grupa neokonserwatystów z Donaldem
Rumsfeldem na czele wystosowała do ówczesnych liderów
republikańskich w Kongresie, Newta Gingricha i Trenta Lota, list z
ostrzeżeniem, że Clinton prowadzi "kapitulancką" politykę wobec
Iraku: Powinniśmy wprowadzić do tego regionu i utrzymywać tam nasze
siły militarne; być gotowym do użycia siły w celu obrony witalnych
interesów USA w Zatoce Perskiej. Raport James Baker Institute for
Public Policy przygotowany z polecenia Cheneya na długo przed
zamachem terrorystów na WTC, alarmował: USA są zakładnikiem swego
dylematu energetycznego. Irak wciąż ma destabilizujący wpływ na
przepływ ropy z Bliskiego Wschodu na rynki międzynarodowe. Miesiąc
po ataku na Nowy Jork James Baker mówił w wywiadzie: W naszym
interesie jest nie dopuścić, by rezerwy energetyczne Zatoki Perskiej
dostały się pod kontrolę kraju będącego przeciwnikiem USA.
Pracowałem dla czterech administracji i w każdej naszą zasadą była
gotowość rozpoczęcia wojny w ochronie rezerw energetycznych w Zatoce
Perskiej. To zasadniczy i bardzo ważny element naszego
bezpieczeństwa narodowego.
Gdyby Polacy chcieli wziąć za dobrą monetę zaklęcia Amerykanów o
braku zainteresowania ropą i zapewnienia o bezinteresownym
pragnieniu odbudowy i demokratyzacji Iraku, to musieliby przyjąć, że
kraj najbardziej drapieżnego kapitalizmu, którego założenia
pracowicie małpujemy
zachowuje się idiotycznie. Nie o samą ropę
idzie. Przejęcie zysków z niej płynących jest operacją delikatną,
nie może się odbyć na chama, bo świat (arabski zwłaszcza) jest
świadom intencji USA i bardzo na nie uczulony. Rząd amerykański
prowadzi grę pozorów, by w końcu zainstalować nowy, dyspozycyjny
zarząd, który zapewni przychylną im politykę finansową i
zagwarantuje kontrolę nad sobą i zasobami.
Członkiem Rady Nadzorczej Bechtel Group, największego kontraktora
budowlanego w USA, który zaczął już kolekcjonować kontrakty na
odbudowę Iraku, jest George Schultz
sekretarz stanu u Reagana.
Jest on również prezesem Committee for the Liberation of Iraq,
ugrupowania związanego z Białym Domem, które za wszelką cenę parło
do wojny. Wiceprezesem Bechtela jest generał marines Jack Sheehan,
członek Defense Policy Board przy szefie Pentagonu. Spośród 30
członków Rady Polityki Obronnej co najmniej 9 ma powiązania z
kontraktorami zbrojeniowymi, którzy w ubiegłych dwu latach wygrali
rządowe kontrakty wartości 76 mld dolarów. Szef rady, arcyjastrząb,
też z reaganowskiego rozdania, Richard Perle, musiał ustąpić, bo
wywleczono mu poczynania na rzecz giganta telekomunikacyjnego Global
Crossing. Przyszły gubernator Iraku Jay Garner przychodzi z
prezydentury w SYColeman, firmy zbrojeniowej, która m.in. sprzedała
Izraelowi system obrony przeciwrakietowej Arrow. Jednym ze
współpracowników Garnera będzie najprawdopodobniej były dyrektor
CIA, James Woosley, szef firmy kapitałowej Paladin Capital Group,
inwestującej w przedsiębiorstwa zbrojeniowe, będący jednocześnie
członkiem Komitetu Wyzwolenia Iraku. Condoleezza Rice, doradca ds.
bezpieczeństwa narodowego Busha II, spędziła 9 lat w Radzie
Nadzorczej koncernu naftowego Chevron. Ci ludzi mieliby skrzywdzić
wielki biznes? Pozwolić, by kontrakty na rozwój i eksploatację
irackich złóż pozostały w obmierzłych łapach Rosjan i Francuzów?
Kiedy tylko żołnierze amerykańscy (wywodzący się głównie z rodzin
robotniczych) zakończą dzieło, do stołu zasiądą prawdziwi
właściciele Ameryki, by dzielić się tortem wartości 100 mld dolców.
Rekonstrukcja Iraku powinna być sukcesem: jeśli klient jest
wypłacalny, Stany zapewniają naprawdę przyzwoity poziom usług,
zwłaszcza gdy wystawiają rachunki według własnej taryfy i sami
pobierają wynagrodzenie z kasy formalnego zleceniodawcy.
Co z demokratyzacją? Tu mamy sprawę bardziej złożoną. Brent
Scowcroft, doradca ds. bezpieczeństwa Busha taty, ujął zagadnienie
zwięźle i realistycznie: Co będzie, jeśli zorganizujemy pierwsze
wybory w Iraku i okaże się, że radykałowie zwyciężają? Co wtedy
zrobimy? Z pewnością nie pozwolimy im przejąć władzy.
Irak czeka na demokrację kilka tysięcy lat i nic się nie stanie, jak
poczeka jeszcze następnych kilka tysięcy, co przewiduje Scowcroft.
14 kwietnia rozpoczęły się w Bagdadzie demonstracje na rzecz
utworzenia państwa islamskiego. Wielkiemu Wujowi wyzwolicielowi nie
przypadnie to do gustu, bo niweczy jego biznesplan.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Nastukać plebanowi
W Zwierniku koło Pilzna kilkudziesięciu mieszkańców wsi obrzuciło
plebanię petardami. Ludzie wdarli się do budynku po drabinie, wybili
szyby i siłą wyciągnęli emerytowanego proboszcza na zewnątrz. Tak
zmusili go do oddania kluczy od plebanii. Konflikt trwa we wsi od
wielu tygodni. W parafii jest dwóch księży. Mieszkańcy podzielili
się na zwolenników i przeciwników. Jedni wolą starego, inni młodego
proboszcza. W Zwierniku jest zatem wesoło. Niedawno kilku facetów
wpadło do zakrystii kościelnej i spuścili łomot młodemu księdzu.
Zabrali mu klucze od tabernakulum. Byli to zwolennicy starego
klechy. Stary proboszcz, którego biskup pogonił na emeryturę i
wskazał mu mieszkanko u księży emerytów w Tarnowie, trafił na razie
do szpitala. Sprawę badają gliniarze. Jeśli chodzi o wpierdol
jest
jeden do jednego.
Odmówić proboszczowi
52-letni ksiądz Jerzy U., proboszcz jednej z parafii powiatu
sławieńskiego, został aresztowany pod zarzutem molestowania
seksualnego 12-letniego chłopca. Czynów lubieżnych dokonywał na
terenie plebanii. Plebanię przeszukano. Obok brewiarzy, biblii,
żywotów świętych, modlitewników, różańców, krucyfiksów i
dewocjonaliów znaleziono 13 filmów DVD, kasetę wideo i pisma

wszystko pornograficzne. Na trop księdza wpadli dziennikarze,
których zaciekawiły informacje, że chłopcy kategorycznie odmawiają
służenia do mszy.
Nie chcieć księdza
W parafii Szczepki koło Nowinki parafianie wznieśli bunt przeciwko
proboszczowi Kazimierzowi Ż. Twierdzą, że ksiądz jest mściwy,
pazerny, a zamiast kazań wygłasza oskarżenia pod ich adresem.
Niektórzy przestali chodzić do kościoła, inni wolą dojeżdżać do
kościoła do Augustowa. Petycję do biskupa ełckiego z żądaniem
odwołania proboszcza podpisało już 500 osób. Ksiądz Ż. ma także
przechlapane u miejscowej Samoobrony. W czasie jednego z kazań
nazwał bowiem podobno działaczy tego ugrupowania gnojarzami.
Samoobrona zapowiedziała interwencję u biskupa.
Siedmiu wspaniałych
W Szczecinie, specjalnie dla księży, zorganizowano konferencję
"Kościół i Europa. Integracja europejska a sytuacja Polski, Polaków
i Kościoła".
Stawiło się na nią 7 duchownych, w tym biskup Marian Kruszyłowicz.
Organizatorzy
Polskie Stowarzyszenie Promocji i Rozwoju

twierdzą, że zaproszenia wysłali do 300 duchownych. Otrzymali ponoć
kilkadziesiąt potwierdzeń obecności. Trudno chyba o bardziej wymowny
wyraz prawdziwego stosunku kleru do integracji europejskiej.
Nawrócony pedofil
Urzędnik z Suwałk
działacz Akcji Katolickiej skazany w pobliskim
Augustowie na dwa lata więzienia za molestowanie dziewięcioletnich
dziewczynek
nie pójdzie siedzieć. Sąd Okręgowy w Suwałkach uznał
bowiem jego apelację i zawiesił wykonanie kary na 5 lat. Sąd uznał,
że mężczyzna, który zadeklarował, iż rozpoczął leczenie, nie zagraża
już porządkowi publicznemu ani dziewczęcej czci.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gnój pod krzakiem cd.
Po naszej publikacji "Szkaradne pieniądze" ("NIE" nr 12/2002) o
aferze martwych dusz w sztabie Krzaklewskiego, głos dał jej bohater,
niedoszły prezydent Maryjan Krzaklewski. Oto fragment rozmowy
naczelnego związkowca RP z Moniką Olejnik.
Olejnik: Ale jaka ustawa? Ja mówię o czymś innym, ja mówię o
martwych duszach, które wpłacały pieniądze na pana konto.
Krzaklewski: Pani redaktor, na przykład zarzuty prokuratora w
stosunku do pełnomocnika
finansowego mojej kampanii są następujące: że dopuścił do tego, że
pewna ilość przekazów nie była wysyłana przelewami, tylko była po
prostu przekazem i że to przewyższało nieco limit. Ale w tej sprawie
nie było regulacji ustawowej, tylko później była wykładnia
Państwowej Komisji Wyborczej, nawet rewident wysłany przez Państwową
Komisję Wyborczą nie stwierdził tego.
Olejnik: Panie przewodniczący, ale w sprawie martwych dusz wykładnia
może być tylko jedna, prawda?
Krzaklewski: Pani redaktor, jeśli chodzi o te martwe dusze, to warto
zbadać to wszystko, bo wydaje mi się, że tu na pewno jest prowokacja
na dużą skalę.
Olejnik: Ale czyja prowokacja?
Krzaklewski: Wie pani, czy pani wyobraża sobie, żeby przedstawiciele
mojego sztabu wyborczego wysyłali przekazy spisując z nagrobków
nazwiska, imiona nadawców?
Olejnik: Nie wiem, może z książek telefonicznych, nie wiem, skąd.
Jednak skoro są martwe dusze, to skądś się wzięły, panie
przewodniczący. Czyja to jest prowokacja, proszę powiedzieć.
Krzaklewski: Pani redaktor, prawdopodobnie tych, którzy byli
zainteresowani tym, żeby taka prowokacja nastąpiła.
No i zdemaskował Krzaku spisek Urbana, a może i Kwaśniewskiego jako
konkurenta zainteresowanego jego przegraną. Spisek, o którym mówi
piękny Maryjan, mógł wyglądać tak:
Urban na pełnomocnika finansowego krzaczego sztabu wkręcił
Aleksandrę Mietlicką, potem zaś załatwił (za futro) z Barbarą
Piwnik, że ta postawi jej zarzuty. Łakoma futer pani minister
spowodowała też postawienie zarzutów karnych biegłemu rewidentowi
Państwowej Komisji Wyborczej, który sprawdzał sprawozdanie finansowe
sztabu Krzaklewskiego oraz dwóm członkom zarządu KGHM Polska Miedź i
kilkunastu pomniejszym osobom.
To ludzie Urbana podstawili Maryjanowi swojego kumpla Piotra
Tymochowicza, żeby go szkolił i prowokował opłacanie tych trudów z
państwowych pieniędzy. Pieniądze przeszły przez telewizję Familijną
Gaspera, a tę stworzył, jak wiadomo za pieniądze firm państwowych,
minister Wiesław Kaczmarek miłośnik księży franciszkanów.
Pomysłodawcą całej akcji był oczywiście Kwaśniewski. Nad całością
czuwał Ryszard Kalisz, korzystając z pomocy szefa BBN Marka Siwca
uwodzącego w tym czasie Monikę Olejnik, żeby jak przyjdzie pora,
zmusiła Krzaklewskiego do publicznego kręcenia i łgania w radiu. On
też jako szef sztabu wyborczego Kwacha przespał się z niejaką
Małgorzatą B., późniejszą dyrektorką biura posła Szkaradka, i
obiecując małżeństwo skłonił do wypełniania lewych sfałszowanych
przekazów pocztowych.
Oto i kulisy prowokacji, której ofiarą padł wybitny mąż stanu Marian
Krzaklewski, długotrwały wielkorządca Polski, nadal osoba
publicznego zaufania jako przewodniczący związku "Solidarność".
Autor : M.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lew idzie do laski
Zbłaźnił się przewodniczący Tomasz Nałęcz. Od początku nie wiedział,
jak wziąć się za sporządzenie sprawozdania, gdy co członek komisji
śledczej, to inny pogląd na sprawę. Nałęcz wymyślił, że najlepiej
będzie, aby każdy z dziesiątki śledczych napisał własny werdykt. Gdy
okazało się, że są one od Sasa do Lasa, zaproponował specjalny
regulamin pisania sprawozdania: jeden projekt autorski przyjmuje się
za podstawę redakcji i dopiero do niego zgłasza się poprawki.
Regulamin był bezprawny, na co bezskutecznie zwracali uwagę sejmowi
prawnicy. Tryb pracy komisji śledczej reguluje bezpośrednio ustawa.
Jeśli już ustanawiać jakiś bardziej szczegółowy regulamin dodatkowy,
to nie pod koniec prac, lecz na wstępie.
Regulamin okazał się idiotyczny. Przewidywał możliwość zgłoszenia w
charakterze poprawki całego konkurencyjnego projektu sprawozdania.
Rezultat był do przewidzenia: posłanka Błochowiak, która najpierw
przegrała jednym głosem rywalizację o przyjęcie jej projektu jako
projektu bazowego, zgłosiła go następnego dnia w charakterze
poprawki. Tym razem wygrała i jej projekt po kilku minutach stał się
oficjalnym sprawozdaniem komisji. Zrozpaczeni posłowie Rokita i
Ziobro, sam przewodniczący Nałęcz oraz kilku jeszcze członków
komisji zgłosili własne kompletne projekty sprawozdania jako wnioski
mniejszości.
Postawiono Sejm w idiotycznej sytuacji: 460 posłów ma w głosowaniu
rozstrzygnąć,które sprawozdanie jest właściwe. Ustawa czegoś takiego
nie przewiduje. Przesłuchania prowadziło i dokumenty badało 10
posłów, sprawozdanie z ich pracy miałby sporządzić cały Sejm.
Najchętniej powołałby do tego celu nową komisję. I zmarnowałby
dalsze setki tysięcy złotych. W tym czasie trójka sędziów
warszawskich zdąży osądzić Rywina i sprawa "propozycji korupcyjnej"
stanie się bezprzedmiotowa. Jeśli sejmowej komisji śledczej wyrok
sądu się nie spodoba, powstanie konstytucyjny problem konfliktu
władzy ustawodawczej z sądowniczą. Wypadnie poszukać arbitra
może
nadawałby się do tego emerytowany prymas Glemp.
Szczęśliwie nieszczęścia da się uniknąć, gdyż Sejm zakończy swój
żywot i zgodnie z regulaminem wszystkie niedoprowadzone do końca
prace legislacyjne i komisyjne zostaną anulowane. Nowy Sejm
jak
zechce
do sprawy wróci i powoła nową komisję śledczą do zbadania i
naprawienia tego, co sknociła poprzednia. I znów będzie wesoło.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gdańsk padniecd.

Wszystkie medialne doniesienia i publikacje na temat rzekomych
nieprawidłowości związanych z Synergią 99 i Synergią 2000 to
pomieszanie faktów, kłamstwa i pomówienia
stwierdził Janusz
Szlanta, prezes Grupy Stoczni Gdynia S.A. na specjalnie zwołanej
konferencji prasowej
"Dziennik Bałtycki" z 8 lutego.
Przypomnijmy. W artykule "Gdańsk padnie" ("NIE" nr 6 z 6 lutego)
opisaliśmy mechanizmy i sposoby, którymi posługuje się grupa
cwaniaków na czele z Januszem Szlantą i Jamesem D. Halperem w celu
wyprowadzenia ze Stoczni Gdynia, a więc ze skarbu państwa, 500 mln
zł. Naszym zdaniem doprowadzi to do wyrzucenia na bruk 50 tysięcy
ludzi i faktycznego upadku branży stoczniowej w Pomrocznej. To z
kolei wiąże się z upadłościami innych fabryk i firm. Podsunęliśmy
też rządowi i obywatelom RP scenariusz, który się właśnie rozgrywa.
Reakcją była m.in. wypowiedź rządu o udzieleniu stoczni gwarancji w
postaci 700 mln zł, zapewnienia o regularnych wypłatach dla
stoczniowców, poselskie spotkania, medialne gadanie oraz wspomniana
już konferencja prasowa.

Szlanta zaprzeczył doniesieniom prasowym, jakoby Stocznia Gdynia
zastawiła udziały w Synergii 99 na rzecz Synergii 2000 na sumę ponad
111 mln dolarów.
To kwota nieprawdziwa i nierealna
skomentował
prezes Stoczni. Tak napisał "Dziennik Bałtycki".
Szlanta mówił też, że ze współpracy z Synergią Stocznia czerpie same
korzyści i czerpać je będzie.
Panie Szlanta. Czarować to pan może nieletnie blondynki nie nas.
Publikujemy dokument, z którego jasno wynika, że to, co pisaliśmy,
jest prawdą. Wiemy też, kto za tym wszystkim stoi i dlaczego wokół
sprawy nie ma prawdziwej burzy medialnej, choć na szczęście jest
gabinetowa.
Zresztą ów dokument, o którym pan mówi, że nie istnieje,
pokazywaliśmy w Prokuraturze Okręgowej w Gdańsku. I jesteśmy gotowi
pokazać dokumenty i podzielić się wiedzą z tymi instytucjami RP,
które tego sobie zażyczą. To zbyt poważna sprawa, aby ją traktować
tak, jak pan ją traktuje.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Władca płomieni cd.
Dwa tygodnie temu w artykule "Władca płomieni" ("NIE" nr 45/2003)
opisaliśmy, jak Ministerstwo Gospodarki chroni jedną prywatną
spółeczkę składającą zapalniczki, wprowadzając na nie cło
antydumpingowe. Opowieść spuentowaliśmy następująco: "Jest jednak i
dobra wiadomość: w odwecie pomroczni biznesmeni zaczną importować
zapałki". Okazuje się, że nic z tego. W "Monitorze Polskim" z 15
października 2003 r. (trzy tygodnie przed ukazaniem się artykułu)
pojawiło się postanowienie wicepremiera Jerzego Hausnera w sprawie
występowania nadmiernego przywozu zapałek na polski obszar celny!
Minister wprowadził zatem dodatkowe cło na sprowadzane do Pomrocznej
zapałki. Obowiązywać ono będzie do 30 kwietnia 2004 r. Gdyby ktoś
nie wiedział, jak wyglądają zapałki, wicepremier wyjaśnia: "Towar
objęty postępowaniem ochronnym to zapałki składające się z
drewnianego patyczka, zaimpregnowanego środkiem zapobiegającym
całkowitemu spaleniu się drewna i żarzeniu się patyczka,
zaparafinowanego od strony łebka, oraz mieszaniny składników
stanowiących masę zapalającą łebka zapałki". Kiedyś rząd chronił
zapałki przed dziećmi, teraz chroni je przed dorosłymi, których
uważa za dzieci.
A. S.
Autor : A.S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dewoty i zygoty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Gazeta Polska"
7 stycznia
"Osoby pomstujące obecnie przed zamkniętymi drzwiami nieczynnych
przychodni należy przede wszystkim pytać, na kogo głosowały w
wyborach. Jeżeli na koalicję SLD
UP
niech idą do domu i leczą się
same. Lewatywą i pijawkami. (...) Elektoratowi lewicy należy życzyć
wiele zdrowia w nadchodzącym roku, bo na rozum za późno!".
Jan Pietrzak,
"Lewatywa i pijawki (czerwone)"
"Nasz Dziennik"
7 stycznia
"Ustawa o dopłatach bezpośrednich wzmacnia tendencje
latyfundystyczne. (...) Jest to tendencja przenoszona do nas z Unii
Europejskiej. Okazuje się, że tam 80 procent wsparcia dla
gospodarstw trafia do zaledwie 20 procent gospodarstw rolnych. U nas
wszystko wskazuje na to, że będzie
niestety
podobnie. Poza tym
jest to kolejne uderzenie w te re-giony Polski, gdzie dominują
tradycje narodowe. Nie wolno zapominać o tym, że ta ustawa została
wyposażona i w takie narzędzia, którymi niszczy się te regiony
naszego kraju, w których wygrywała prawica".
pos. Gabriel Janowski,
"Uderzenie w polskość"
"Tak jak dziś, po siedemdziesięciu latach, mało kto wie, co to był
sowiecki NEP (Nowaja Ekonomiczeskaja Politika), tak za 60 lat
niewielu już będzie pamiętało, co to była UE. Ważkie pytanie
oczywiście ciągle jest aktualne: jak długo jeszcze ten nienaturalny
twór będzie istniał? Odpowiadam: aż pęknie".
Jan Kowalski,
"Czekając na szewczyka"
10
11 stycznia
"1. wejście Polaków do Unii ma oznaczać utratę suwerenności na
zawsze, jak według poety Dantego w piekle: Porzućcie wszelką
nadzieję!. (...)
3. w Unii nie będzie nic o Polsce bez Niemców, czyli wszystko o
nas bez nas".
ks. prof. Czesław Bartnik,
"Nie budować nowej Europy na starym zakłamaniu"
"Głos"
10 stycznia
"Gołym nieuzbrojonym okiem niefachowca (za takiego siebie mam,
powołując się tylko na zdrowy rozsądek) widać, że na polskim rynku
prasowym istnieją tytuły, które w dziedzinie języka nienawiści
biją wszelkie rekordy. Weźmy choćby piśmidło Jerzego Urbana zwane
dziennikiem cotygodniowym! (o, proszę: dziennik, chociaż nie
prawicowy...): wulgaryzmy wybijane tytułowymi czcionkami, nieraz na
pierwszej stronie, zniewagi
choćby wobec papieża (za co wszczęto
proces przeciwko wydawcy) i wobec Polski jako kraju (podzieli tę
pieprzoną Polskę jak Bolesław Krzywomordy)".
Konrad Turzyński,
"Głos Czytelników"

"9 stycznia Aleksander Kwaśniewski wręczył Szewachowi Weissowi,
ambasadorowi Izraela w Polsce, Krzyż Wielki Orderu Zasługi
Rzeczypospolitej Polskiej. (...) Prezydent Kwaśniewski pohańbił
już wiele orderów i odznaczeń. Teraz zaś wyróżnił kłamstwa żydowskie
o naszej winie za Jedwabne, upadlanie Polaków i przypisywanie nam
współudziału w holokauście, zrównywanie nas ze zbrodniarzami
niemieckimi, kreowanie wizji Polski
kraju silnego
antysemityzmem...".
(EGO), "Szwech Zasłużony"
"Niedziela"
18 stycznia
"Obowiązek przeciwstawiania się homoseksualizmowi mają wszyscy i na
wszystkich płaszczyznach".
ks. Franciszek Graniuk,
"O homoseksualizmie"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kto będzie sądził Leszka Millera
Do wojewódzkiego sądu partyjnego SLD w Łodzi wpłynęło oskarżenie
kilkunastu działaczy tej partii skierowane przeciwko premierowi
Leszkowi Millerowi i wojewodzie łódzkiemu Krzysztofowi Makowskiemu.
O tym wiadomo już od kilku dni. Wiadomo też, że przewodniczącym
łódzkiego sądu SLD jest mecenas Wiktor Celler. Jego nazwisko zrobiło
się głośne, gdy sąd pod jego przewodnictwem wykluczył z partii
posłankę Alicję Murynowicz i radną Ewę Tomaszewską-Grzanek ("NIE" nr
40/2003, "I któż Cię Ala wypierdala"). Obie odzyskały członkostwo
decyzją sądu krajowego.
Kim jest Wiktor Celler
Uważni telewidzowie wiedzą, że Celler jest konsultantem prawnym w
programie Michała Fajbu-siewicza "997
magazyn kryminalny". Mecenas
prowadzi też kancelarię finansowo-prawną przy ul. Piotrkowskiej nr
125 w Łodzi. Numer telefonu podany w książce telefonicznej z 2002 r.
jest nieaktualny. W bazie danych informacji TP SA ani Wiktor Celler,
ani jego kancelaria nie figurują. Numer, który udało mi się w końcu
ustalić, też w bazie danych nie figuruje, chociaż należy do sieci TP
SA i łączy z kancelarią Cellera.
W Okręgowej Radzie Adwokackiej w Łodzi można się dowiedzieć tylko
tyle, że mecenas Celler nie jest jej członkiem. Chociaż od lat
praktykuje w Łodzi, to dawniej należał do rady adwokackiej w
Piotrkowie Trybunalskim, a obecnie aż w Częstochowie. Przyczyna tego
owiana jest mgłą tajemnicy. Wtajemniczeni mówią, że Celler ma
przesrane w łódzkiej palestrze z tego powodu, że jest
przedstawicielem wszystkich gmin żydowskich w Polsce i zajmuje się
rewindykacją około 40 tys. pożydowskich kamienic, a to się niektórym
mecenasom nie podoba.
Plotki głoszą, że istnieje jeszcze inny powód. Przed laty głośna
była pewna sprawa krakowska. Mecenas, nie mogąc wyegzekwować w
legalny sposób prawomocnego wyroku nakazującego zwrot kamienicy,
wynajął firmę ochroniarską, która pod osłoną nocy szturmem wdarła
się do budynku. Następnie ochroniarzy wykurzyła policja wezwana
przez firmy, które miały tam siedziby, tj.: Wojewódzką Poradnię
Zdrowia Psychicznego, Krakowskie Zakłady Artykułów Gospodarstwa
Domowego "Domogos" i Gabinet Zdrowia i Urody "Bella". Obie strony
konfliktu złożyły doniesienia do prokuratury o popełnieniu
przestępstwa.
Pełnomocnik wice-Bryczkowskiego
Mało kto dziś pamięta głośne onegdaj nazwisko Janusza
Bryczkowskiego, założyciela partii Polski Front Narodowy, ściganego
przez olsztyńską prokuraturę za grube przekręty na eksporcie masła
do Rosji i utrzymującego zażyłe kontakty z liderem nacjonalistów
rosyjskich Władimirem Żyrinowskim. Co Bryczkowski ma wspólnego z
Cellerem? Klientem mecenasa w 1994 r. był niejaki Marek Lech

współzałożyciel Samoobrony i pierwszy zastępca Andrzeja Leppera. Gdy
Lepper siedział w areszcie, Bryczkowski próbował założyć nową
Samoobronę i chciał do tego wykorzystać Lecha. Na zjeździe "nowej"
Samoobrony, który odbył się latem 1994 r. w Pałacu Kultury i Nauki w
Warszawie, był obecny incognito Wiktor Celler.
Nieco wcześniej w imieniu Marka Lecha oraz założycieli Samoobrony
Celler wniósł do sądu dwa pozwy. Jeden o zasądzenie 36 mld starych
złotych solidarnie od: Andrzeja Leppera
przewodniczącego
Samoobrony, Waldemara Bohdanowicza
wojewody łódzkiego, Michała
Boniego
byłego ministra pracy, Gabriela Janowskiego
byłego
ministra rolnictwa, oraz Henryka Tomczaka
wójta gminy Zgierz za
zniszczenie firmy Marka Lecha p.n. "Fisch". W pozwie wymieniono
świadków, których sąd miał wezwać na rozprawę. Byli nimi: Lech
Kaczyński
dziś prezydent Warszawy, naonczas prezes NIK, Zdzisław
Najder
były dyrektor Radia Wolna Europa, Adam Bień
w okresie
okupacji delegat rządu londyńskiego na kraj sądzony w "procesie
szesnastu", a także mieszkańcy Cewic, Kołaczkowic, Motyla, Gawronek
i Woli Zbrożkowej.
Drugi pozew był skierowany przeciwko Andrzejowi Lepperowi,
Ministerstwu Rolnictwa i byłemu ministrowi rolnictwa G. Janowskiemu.
Żądano od nich 2 230 000 000 000 zł (dwa biliony dwieście
trzydzieści miliardów starych złotych) za niszczenie ZZR
"Samoobrona", oszustwa finansowe i wyłu-dzanie pieniędzy od
zdesperowanych rolników.
Autorem pozwów był Marek Lech. W kancelarii były tylko przepisywane
i zaopatrywane we wstęp oraz podpis adwokata Cellera. Za te usługi
otrzymywał on ryczałtem 10 mln starych złotych miesięcznie. Lech
twierdzi, że w sumie uzbierało się tego 100 mln starych złotych, co
miało wówczas dużo większą siłę nabywczą, niż obecnie ma ich
nominalna równowartość, tj. 10 tys. złotych.
Pozwy były powielane i dostarczane do różnych urzędów, m.in. do
Kancelarii Prezydenta, Premiera, do ministra sprawiedliwości, Sejmu,
Senatu, NIK, prokuratur
od rejonowej zaczynając, na krajowej
kończąc, itp. Na pytanie dziennikarza łódzkiej gazety, dlaczego
podpisuje takie dziwne pozwy, Celler odpowiedział: Bo uznaję swojego
klienta za człowieka, któremu na sercu leży poprawa życia ludności
wiejskiej.
Obie sprawy toczyły się przez jakiś czas przed sądami w Łodzi i
Koszalinie, a zakończyły się oddaleniem pozwów. Lech oświadczył, że
Celler nie wywiązywał się z obowiązków pełnomocnika, nie stawiał się
na rozprawy i z tego powodu zażądano, aby zwrócił znaczną część
otrzymanych pieniędzy. Odmówił zarówno zwrotu pieniędzy, jak i
dalszego reprezentowania powoda twierdząc, że boi się Stanisława
Muszyńskiego ps. Misza z Dusznik Wlkp., który mu groził w imieniu
Leppera. Czy mu rzeczywiście groził, nie wiadomo, bo już od dawna
Misza jest u Leppera w odstawce.
Zastanawiające jest, czego Celler szukał na zjeździe nielegalnej
Samoobrony zorganizowanym przez Bryczkowskiego w 1994 r. Rok
wcześniejw wyborach do Sejmu był kandydatem lewicy na posła,
wprawdzie jako bezpartyjny, ale z rekomendacji Komunistycznej Partii
Polski "Proletariat". Rekomendację załatwił mu żyjący jeszcze wtedy
ojciec, członek KPP "Proletariat", były działacz i funkcjonariusz KŁ
PZPR. W tym samym czasie siostra Cellera
Barbara, była aktywistką
Unii Wolności i
z rekomendacji UW
wysokiej rangi urzędniczką w
Urzędzie Miasta Łodzi. (Obecnie przebywa na emigracji, podobno w
Australii). Do SLD mecenas wstąpił dopiero w 1998 r. W łódzkiej
organizacji SLD do dziś mają za złe rodzinie Cellerów, że obstawiała
wszystkie konie biorące udział w grze politycznej.
Teraz już wiemy, kto będzie orzekał, czy wyrzucić Leszka Millera z
SLD. Chyba że Miller sam sprawę osądzi, a sędzia Celler zafirmuje
werdykt, tak jak było w przypadku pozwów Marka Lecha. Poczekamy,
zobaczymy.
Autor : Włodzimierz Kusik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Buda czarnego luda
Wykształcenie dewota kosztuje drożej niż byle chama.
Panujący we Włocławku bepe Wiesław Mering, reprezentant młodej
generacji sukienkowych sprawnie posługujących się rozumem, postawił
na szkolnictwo.
* * *
Fluorescencyjna kuźnia kadr istnieje od lat i nazywa się Publiczne
Liceum Ogólnokształcące im. Jana Długosza i Publiczne Gimnazjum im.
Ks. Jana Długosza. Budy prowadzi Włocławska Kuria Diecezjalna.
Wystarczyło nadać im właściwą rangę i po mieście zaczęła chodzić
starannie pielęgnowana fama, że biskupia szkółka jest dla elity
intelektualnej, której zapewnia się warunki nieporównywalne z
warunkami w innych placówkach oświaty. Ponieważ każdy zabiega o jak
najlepszy start dla swoich latorośli, po kilkumiesięcznym praniu
mózgu wyśle tu dzieciaka nawet najbardziej zatwardziały komuch.
Z właściwego surowca nawet byle kto wyprodukuje dobry towar. Bepe
Mering nie ma powodu zatrudniać byle kogo. Nie ma też powodu skąpić
na pomoce naukowe. Policzmy: subwencja od państwa, dotacja z
samorządu, której wysokość reguluje sympatia samorządowców do Bozi,
czesne od zainteresowanych i doraźne wziątki. Jest za co prowadzić
dobrą szkołę. A inwestycja w ludzi zawsze się opłaca.
W ostatnich wyborach prezydentem czerwonego Włocławka został
Władysław Skrzypek, były poseł AWS, człowiek Kościołowi życzliwy.
Korzystając z tego Mering zażądał od Skrzypka należącego do
położonego po sąsiedzku wobec państwowego ogólniaka placyku o pow. 6
tys. mkw., pod budowę kompleksu sportowego. Skrzypek chciał dać,
czemu nie. Tylko Unia Pracy rozkrzyczała się, że kościółkowym nie
chodzi o wyższe cele, lecz o kesz, bo kuria ma glebę tuż obok, ale
woli ją dzierżawić.
* * *
W projekcie budżetu na 2004 r. Skrzypek sowicie wyposażył wszystkie
przykościółkowe i prywatne szkoły. Przewidziano mamonę nawet dla
tych szkół, których nie ma, bo zostały wykreślone z ewidencji albo
nie dokonały naboru do pierwszej klasy!
Szczególnie sowicie zainwestowano w biskupią kuźnię kadr. Publiczne
Liceum Ogólnokształcące im. Jana Długosza skonsumuje w tym roku 902
728 zł. Publiczne Gimnazjum im. Jana Długosza
2 203 608 zł. Nie
byłoby sprawy, gdyby dotacje do jednego ucznia w szkołach tego
samego typu były porównywalne. Ale nie są. Żeby to zatuszować,
prezydenccy urzędnicy podali
w zależności od potrzeby

rzeczywistą bądź tzw. przeliczeniową liczbę uczniów. Przeliczeniowa
uwzględnia takie duperele, jak typ szkoły, miejsce położenia, awans
zawodowy nauczycieli itp.
Wyliczyłam faktyczną wielkość dotacji na jednego szczyla. W
kuriewnym ogólniaku, gdzie rodzice płacą, wynosi ona 6541 zł. W
państwowym, np. w III Liceum Ogólnokształcącym im. M. Konopnickiej

3461 zł. Prawie dwukrotnie mniej! Również dotacja do biskupiego
gimnazjum jest znacznie wyższa niż do gimnazjów państwowych.
Twórcy budżetu miasta nie zapomnieli o przyszłych elitach, które
wywodzą się z prowincji. Na utrzymanie kuriewnego Internatu Szkół
Katolickich im. Jana Długosza pójdzie 234 180 zł. Jest to jedyny
internat w 123-tysięcznym mieście, który zostanie wsparty przez
samorząd.
Aby komuś dać, trzeba komuś zabrać. Władysław Skrzypek szuka więc
oszczędności w państwowych podstawówkach i gimnazjach, które
zamierza ze sobą łączyć. Wysłał już stosowne kwity do bydgoskiego
kuratorium. Proces rozłączania zakończono dopiero dwa lata temu.
Uzasadniany był troską o dobro najmłodszych uczniów, których
przerażają pełne rozwrzeszczanych nastolatków molochy.
Tak to jest we Włocławku. Jeśli identyczny mechanizm ćwiczą w całym
kraju, za 20 lat lewica będzie mieć nad Wisłą takie znaczenie jak
dziś Cyganie. Folklorystyczne.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przymalować mnichowi "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zapaleńcy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matka Boska i zabójcy cd.
Matka Boska Częstochowska nawiedziła województwo podkarpackie. Jest
jeden trup i zagadka: proboszcz zabił czy raczej biskup i dlaczego
sukienkowi dobrodzieje tak uciekali, że pozwolili skonać dziecku,
które przejechali?
Tak zaczynał się tekst, który zamieściliśmy w poprzednim numerze
"NIE".
Opisywaliśmy wypadek, w którym zginęła 11-letnia Ania Betleja
potrącona przez ks. Tadeusza Niziołka. Proboszcz z Nowej Wsi k.
Czudca uciekł z miejsca zdarzenia i zgłosił się na policję 20 godzin
po wypadku twierdząc, że najechał na martwe już dziecko, a uciekł,
bo był w szoku. My ustaliliśmy bez kłopotu, że następnego dnia po
wypadku spowiadał od rana w Babicy. Mamy świadków, którzy
potwierdzili, że dziecko żyło po tym jak rozjechał je ksiądz
Niziołek. Policyjne wiewiórki i nasze śledztwo wskazywały, że
pierwszy dziecko mógł potrącić zielony Polonez Caro, który prowadził
biskup Edward Białogłowski.
Oto co działo się po ukazaniu się naszego artykułu 30 maja.
Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie, gdzie sprawa została przeniesiona
ze Strzyżowa, na polecenie Prokuratury Okręgowej nakazała zatrzymać
do ekspertyzy zielonego Poloneza Caro kurii. Samochód trafił do
Komendy Wojewódzkiej Policji. W Rzeszowie i okolicach mówi się tylko
o tej sprawie. We wtorek o zdarzeniu napisały "Super Nowości"
powołując się na "NIE". W środę, 29 maja, oprócz artykułów na ten
temat w "Super Nowościach" i w "Nowinach" powołujących się na "NIE"
ukazał się "Komunikat Kurii w sprawie oszczerstw przeciw ks. bp.
Edwardowi Białogłowskiemu". Czytamy w nim: Kuria Diecezjalna w
Rzeszowie podaje następujące wyjaśnienie: W dniu 7 maja br. na
terenie Połomi miał miejsce tragiczny wypadek. Przez samochód
ciężarowy TIR została zabita dziewczynka, której ciało przejechał
osobowy samochód, prowadzony przez jednego z naszych kapłanów.
Śledztwo w tej sprawie jest prowadzone. W związku z tą tragiczną
sprawą pojawiły się insynuacje prasowe i pomówienia także wokół
Osoby naszego Księdza Biskupa Edwarda Białogłowskiego. Informacjom
zniesławiającym jego Osobę Kuria Diecezjalna w Rzeszowie stanowczo
zaprzecza.
Podpisano: ks. Józef Stanowski, Kanclerz Kurii Diecezjalnej.
Podawaliśmy, że istnieją świadkowie, szczegółowo omawialiśmy
poszlaki, hipoteza udziału w wypadku ciężarówki nie potwierdziła
się. Na to wszystko kuria daje ogólnikowe zaprzeczenie. Nie twierdzi
więc, że samochód biskupa nie poprzedzał auta ks. Niziołka w
kawalkadzie księżych wozów.
Obok komunikatu kurii w "Super Nowościach" wypowiada się inżynier
Zbigniew Jabłoński, biegły z listy Sądu Okręgowego w Rzeszowie ds.
kryminalistycznych badań wypadków drogowych: Od dnia wypadku minęły
niemal cztery tygodnie. Biegli, którzy zbadają pojazd, stwierdzą
jedynie, czy samochód był naprawiany (chodzi tu oczywiście o
ewentualne naprawy blacharsko-lakiernicze, ewentualnie wymianę
niektórych elementów), czy nie. Nawet jeśli nie był naprawiany, to
na znalezienie śladów i mikrośladów szanse są zerowe. Chyba, że
samochód ten nie był od dnia zdarzenia myty ani eksploatowany. Nie
da się raczej stwierdzić, czy samochód ten brał udział w tym akurat
wypadku.
My ustaliliśmy jeszcze kilka istotnych szczegółów tej sprawy:

Ks. Tadeusz Niziołek był przesłuchiwany w Prokuraturze Rejonowej w
Rzeszowie po raz kolejny 28 maja. Zatrzymano mu prawo jazdy i
paszport. Dopiero dwadzieścia dni po tym jak zgłosił się na policję
i przyznał się do winy!

Polonez Caro, który według nas mógł brać udział w tym wypadku
został wyprodukowany w 1994 roku. Właścicielem auta jest Kuria
Biskupia, współwłaścicielem Edward Białogłowski zameldowany w
Rzeszowie przy placu Farnym 5. Numer rejestracyjny tego samochodu to
RWA 4855. Numer silnika CS 0185381, natomiast nadwozie oznaczone
jest tak: SUPERB 01 CS HRW 6 93 843.

Skoro policja i prokuratura mają takie trudności w ustaleniu
szczegółów, czy na imprezie w Jaworniku 7 maja był alkohol, ile,
jaki i kto co pił, podpowiadamy, że wiele może powiedzieć na ten
temat szefowa baru "U Izy" i "Zagłoba" mieszkająca w Jaworniku oraz
jej pracownice.
Weźcie się do roboty, zamazać sprawy nie pozwolimy.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Górnicy do gazu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Afropolacy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Ostatnimi laty wszystkie telewizje rzuciły się pokazywać prawdę.
Namnożyły się produkcje o nazwie telenowela dokumentalna. Było już o
porodówkach, na których nikt nie wręcza położnym kopert. O
lekarzach, którzy nie uświadczyli łapówki. Pogotowiu ratunkowym, nie
handlującym informacjami o zgonach. "Drogówce", której wręcza się
prawo jazdy bez załącznika. Wojsku bez fali. Nauce jazdy, po której
egzamin się zdaje, a nie kupuje. Ostatnio, "Dwójka" i TVN rzuciły
się na domy dziecka, w których nikt dzieci nie bije i nie ma handlu
adopcjami. Czekamy na reality o niekradnących malwersantach i
prawdomównych adwokatach. Wróciła prawda czasu, prawda ekranu

telewizyjnego.
* * *
Po obejrzeniu na Planete "Zapisków więziennych" chłopcy z PiSuara
powinni jeszcze bardziej zapałać miłością do Chujni Europejskiej.
Unijne, francuskie więzienia to to, o co chodzi Kaczorom. Niejadalne
żarcie, Brudne kible, zimne cele, tłok w celach, prysznic raz na
tydzień, a klawisze zaglądają więźniom w dupę i zabraniają śpiewać.
Francuski dokument o pierdlach powstał z rozmów z bankierami,
przemysłowcami i politykami znad Sekwany, którzy za kratami spędzili
nieco czasu. Proponujemy, żeby ciąg dalszy filmu nakręcić u nas.
Ciekawe, jakie spostrzeżenia za parę lat będą mieli namaszczeni
przez Maryjana byli spółkowicze skarbu państwa?
* * *
"Otwarte studio" w familijnym Pulsie nadal wywołuje w nas
zdziwienie. Ostatnio dyskusja miała być o gołych reklamach. Przeszło
na pornografię, a zakończono na edukacji seksualnej. Przy tej okazji
senator Szyszkowska wyszła na ateistyczną fundamentalistkę, a Robert
Stiller na zwolennika cenzury. W sumie autorzy programu udowodnili
postawioną przez siebie tezę, że za komuny było lepiej, bo od czasów
Mazowieckiego naród oszalał na punkcie gołej cipy.
* * *
Kwiatkowska "Jedynka" dotknęła palącego problemu
dlaczego na
zawody żużlowe przychodzi tak wiele dziewczyn i kobiet. Film
"Żużlówa" na te pytania odpowiedział: to przez afrodyzjaczy zapach
spalanego w paliwie motorów metanolu, pośladki żużlowców, dziwne
wibracje i "chcicę żużlową". Teraz zastanawiamy się, czy Wachowski i
Czarnecki chodzą na żużel z powodu "chcicy", pośladków, czy
nastoletnich fanek tego sportu?
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polska epoki kamiennej
Na V Zjeździe Gnieźnieńskim okazało się, że w Europie są: Duch,
Kwach i Stach.
Stachu stoi przed szkołą-pomnikiem. Patrzy na luksusowe wozy
oficjeli i moknie. Do środka go nie wpuszczą, a wlazłby chętnie, bo
w auli ważne wydarzenia się rozgrywają.
Jakie dokładnie
Stachu nie wie. O Europie Ducha nie słyszał. O
bezrobociu
owszem. Niedawno był u prezydenta Gniezna. Na audiencję
czekał dwa tygodnie. Jak już oblicze miejskiego włodarza ujrzał,
ucieszył się z całego serca.

Panie prezydencie, robotę jaką bym chciał
zagaił.

Musi się pan uzbroić w cierpliwość
doradził pan prezydent.
To Stachu się zjeżył, bo już się tak zbroi 5 lat.
Gdy Stachu moknie i złorzeczy na zewnątrz, w przytulnym wnętrzu
wibruje radiowy tembr Prezydenta Wszystkich Polaków.

Europa czerpała przez wieki z chrześcijaństwa
grzmi Aleksander
Wielki i opowiada o świętych pierwszorzędnych (Patryku, Grzegorzu,
Benedykcie, Cyrylu, Metodym, Wojciechu) i świętych pomniejszych. Jak
na agnostyka, całkiem nieźle.
Marcin Przeciszewski, rzecznik prasowy zjazdu, zapewnia, że obecność
prezydenta Kwaśniewskiego w Gnieźnie była nie tylko wskazana, ale
wręcz nieodzowna, bo:
1) stosunki prezydenta z Kościołem są poprawne;
2) pan prezydent wespół w zespół z Kościołem dąży do odwołania się w
konstytucji europejskiej do wartości chrześcijańskich;
3) pan prezydent jest prezydentem, a w zjazdach gnieźnieńskich od
zawsze uczestniczy miły trójkącik: Kościół
Państwo
Europa. A
państwo to Kwaśniewski.
Koraliki dla dzikusów
Rok temu władze samorządowe pierwszej, acz nie ostatniej stolicy
Polski wpadły na genialny pomysł. Postanowiły przy pomocy
gnieźnieńskich bachorów ułożyć z kamieni kontur Europy. Każdy
gówniarz miał przynieść 7 polnych kamyków. Smarkacze posłusznie
znosili kamienie, ale nie garnęli się do układania mapy ani do
innych działań integracyjnych. Za atrakcyjniejsze uznali ciskanie
kamieniami w kierunku kolegów i koleżanek. Do wykonania dzieła
trzeba więc było zatrudnić Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania
Miasta. Projekt i jego wykonanie kosztowały 15 tys. euro. Można by
za to kupić ze 30 komputerów i przekazać je szkołom. Albo stworzyć
ileś tam miejsc pracy. Ale po co? Europy Ducha z komputerami i
bezrobociem nic przecież nie łączy. W urzędzie miasta cieszą się, że
tylko 20 proc. wydanej kwoty pochodziło z budżetu Gniezna. Resztę
dała Unia Europej-ska
jak zawsze chętna do obdarowywania dzikich
plemion koralikami i perkalem.
Warszawa w żółci
Na internetowej stronie władze Gniezna z dumą odnotowały, że
Towarzystwo Kontroli Rekordów Niecodziennych z siedzibą w
Rabce-Zdroju zakwalifikowało sylwetę Europy, ułożoną z kamieni przy
ulicy Kostrzewskiego w Gnieźnie, na listę "Polskich rekordów i
osobliwości". Sylweta będzie figurować na tej liście jako największa
mapa Europy wykonana z kamieni.
Naczelny kontroler polskich rekordów, niejaka pani Małgorzata
Gęborek, była pod wrażeniem ogromu pracy wykonanej przy budowie
obiektu.
Laikom i racjonalistom, z natury niewrażliwym na wartości duchowe,
kamienna Europa może się wydawać przedsięwzięciem zbędnym, zimnym,
pozbawionym sensu i kosztownym. Błąd
oprócz korzyści duchowych
przyniosła ona pożytki całkiem wymierne.
Kamienna mapa przysłużyła się np. panu Wojciechowi Wilkoszowi,
zawodowemu rolnikowi z Modliszewka. Otóż na jego polu tkwił głaz,
który definitywnie przeszkadzał w orce i innych ważnych pracach
polowych. Na miejsce przybyli specjaliści z Wojskowego Zakładu
Remontowo-Budowlanego z Gniezna i za pomocą dźwigu wydobyli
20-tonowy spadek po lodowcu, poczem ulokowali go w okolicach
kamiennej Europy. Chłop aż wąsa podkręcił z radości.
Pracował przy układaniu mapy z kamieni nie tylko zakład oczyszczania
miasta, lecz także kochający Gniezno prezydent Kwaśniewski.
Pomalowany na żółto kamień oznaczający stolicę kraju, w którym
miłościwie panuje, położył własnoręcznie.
Honor Kwacha
Za tę miłość gorącą i bezinteresowną do Gniezna chciano prezydentowi
nadać tytuł honorowego obywatela miasta. Ale powstał problem natury
fundamentalnej: czy najpierw nadać to zaszczytne miano papieżowi,
czy Kwachowi? Uznano, że papież jest bardziej medialny. Dlatego w
listopadzie zeszłego roku 45-osobowa grupa inicjatywna, w skład
której wchodzili urzędnicy i radni z Gniezna, za pieniądze plebsu
wybrała się do Watykanu. Co tu kryć, Stolica Piotrowa jest dalej
położona niż Warszawa. Koszty pielgrzymki nie były więc małe, ale
opłaciło się, bo Gniezno dołączyło do licznej rodziny zacnych miast,
których honorowym obywatelem jest Jan Paweł II.
Kwach też się dobrze sprzedaje. Wymyślono następującą transakcję: my
mu jako drugiemu po papieżu obywatelstwo, a on w zamian przyjedzie
do Gniezna na bibę z okazji wejścia Polski do Unii Europejskiej.
Okazało się, że Kwachu się wymigał i do Gniezna na witanie Unii nie
przybędzie. W tej sytuacji o honorowym obywatelstwie może raczej
zapomnieć. Ale
jak już się rzekło
na zjazd gnieźnieński go
zaproszono. Nawet w mszy w katedrze uczestniczył.
Duszno w Europie
W zjeździe nawiedzonych Duchem Europy obok Kwaśniewskiego, Glempa i
innych purpuratów uczestniczył też najnowszy polski męczennik

Roman Kluska. Debatował na temat chrześcijanin wobec rynku i
bezrobocia. Pojawił się także luterański syn Buzek Jerzy, który
deliberował o świadomym chrześcijaństwie i obywatelstwie w
towarzystwie podejrzewanego o pochodzenie żydowskie Mazowieckiego.
Hania Gronkiewicz-Waltz, znana miłośniczka Ducha Świętego,
zapewniała, że można być dobrym chrześcijaninem i robić biznesy.
Przełomowego odkrycia dokonał Piotrek Cywiński z Forum Świętego
Wojciecha: gdyby nie Kościół, to bezrobotni i cała biedota nie
mieliby gdzie pójść. Jeśli idzie o dni deszczowe
prawda.
To ekumeniczne towarzystwo na koniec wysmażyło
tak jak w latach
poprzednich
przesłanie do Europejczyków: My chrześcijanie różnych
wyznań, ze Wschodu i Zachodu Europy, zgromadzeni na Piątym Zjeździe
Gnieźnieńskim, odbywającym się w przededniu kolejnego etapu
europejskiej integracji, zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej
woli, których łączy troska o przyszłość naszego kontynentu:
Przywróćmy ducha Europie! Rozszerzenie Unii Europejskiej o kolejne
dziesięć krajów to przełomowy etap historii, który wzywa do
refleksji nad fundamentami jedności Starego Kontynentu. Chcąc odkryć
sens procesu zjednoczeniowego, Europa musi na nowo odnaleźć swoją
duszę.
Przed rokiem, na koniec IV Zjazdu Gnieźnieńskiego, w swym
wiekopomnym przesłaniu uczestnicy napisali: Przedstawiciele Ruchów i
Stowarzyszeń Katolickich ze swoimi pasterzami, przedstawiciele ludzi
nauki i życia publicznego zebrani w Gnieźnie (...) przesyłają swoim
Rodakom w Polsce i Zagranicą oraz mieszkańcom Europy słowa
chrześcijańskiego pozdrowienia i duchowej wspólnoty
Łaska i pokój
niech zawsze będą z wami. (...) Chociaż mamy świadomość, że droga do
budowania prawdziwej jedności jest jeszcze daleka, w duchu naszej
współodpowiedzialności za obecny i przyszły kształt Polski i Europy,
pragniemy (...) kształtować sumienia w duchu Ewangelii, podejmować
dzieła solidarnej miłości społecznej, bez których nie będzie
prawdziwej jedności ducha.
Wygląda na to, że nawet notoryczny idiota jest w stanie przewidzieć
to, co znajdzie się w przesłaniu kończącym wszystkie następne
zjazdy. Szkoda, że bezrobotny Stachu nie jest w stanie pojąć
znaczenia kontynentalnego Ducha i nadal bezrozumnie będzie kwitł na
deszczu.
Rzecznik prasowy zjazdu poinformował nas, że V Zjazd
Gnieźnieński kosztował 200
250 tys. zł (na same noclegi i
koszty podróży prelegentów wydano ok. 50 tys. zł, mniej więcej
drugie
tyle poszło na tłumaczenia tekstów). Część środków pochodziła
z Unii Europejskiej, a także z budżetu państwa (dolę dał Urząd
Integracji Europejskiej) i od władz samorządowych. Kościół też
się ponoć dołożył.
Na koniec stycznia 2004 r. w powiecie gnieźnieńskim stopa
bezrobocia przekroczyła 25 proc. i jest jedną z wyższych w
Wielkopolsce. Środki na aktywne formy zwalczania bezrobocia są
na wyczerpaniu.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wolne pały
Niektóre doniesienia z "wyzwolonego" Iraku wlewają mi miód w serce.
Rozczuliła mnie oto i napełniła niekłamanym entuzjazmem informacja
podana w "Wiadomościach" w telewizyjnej "Jedynce", że policjanci
Saddama w Bagdadzie ochotniczo i ochoczo zgłaszają się, aby wraz z
żołnierzami amerykańskimi patrolować miasto. Mało tego, z góry
rezygnują z jakiegokolwiek wynagrodzenia, gdyż w takich chwilach
byłoby to wręcz niepatriotyczne. Uzbrojony po zęby marines mówi do
kamery, że ten współudział miejscowych gliniarzy jest bardzo cenny,
gdyż ludność widzi dzięki niemu że nie jesteśmy siłami
okupacyjnymi, lecz tylko niesiemy pomoc ludności. Niezastąpiona pani
Pieńkowska dodaje już od siebie, że ludność owa bardzo się cieszy
oglądając swoich mundurowych. Urocze!
Jak wszystkim wiadomo, policjanci, szczególnie w krajach
dyktatorskich, dobierani są spośród opozycjonistów, wolnomyślicieli
i ludzi szczególnie uczulonych na łamanie praw człowieka w ogóle, a
przez swoich pracodawców w szczególności. Stąd też widok stójkowego
jest tam znakiem nadziei na wolność, demokrację i szczęśliwość
wszelką.
Myślę jednak, że propaganda jankeska, a za nią nasza spikerka,
niepotrzebnie zatrzymuje się w pół drogi. Co tam szeregowi
gliniarze! Rozbrojony Saddam Husajn, jeśli żyje, też na pewno
zweryfikował już swój stosunek do armii wolności i chętnie
pospacerowałby z jej przedstawicielami po ulicach irackich miast.
Dopieroż byłaby radość dla mieszkańców! Jesteśmy przekonani, że dla
tak zbożnego celu zrezygnowałby także z wypłaty. Cóż za oszczędność
przy tworzeniu nowej
administracji.
Owszem, sam tyran może trochę by się ośmieszył tak pospieszną zmianą
orientacji, niewiele jednak mniej niż jego pałkarze, a na pewno
mniej niż TVP 1, która, jak widać, pokaże bezkrytycznie każdą bzdurę
i skomentuje ją tak, jak CNN zagra, czyli tak jak to ostatnio leży w
naturze niezależnych mediów. Pogratulować!

Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szantaż Panowie Oficerowie cd.
Gość Radia Zet min. Jerzy Szmajdziński, 27 sierpnia 2003 r.

Ostatnio tygodnik "NIE" opublikował list, który został przysłany
do szefów sztabu jednostek wojskowych (...). Ten list podpisał szef
sztabu drugiego korpusu zmechanizowanego.

Nie wiedziałem, że redakcja "NIE" oczekuje od pani reklamowania
jej tygodnika.

Ale to jest poważna sprawa, nie, możemy pożartować, ale może
przeczytam panu...

Nie żartujemy.

... co tu jest napisane.

Wiem, co tam jest napisane.

Jeżeli lekarze nie pojadą do Iraku, to proponuję wszcząć procedurę
uchylenia zgody na kontynuowanie specjalizacji medycznych oraz na
wykonywanie pracy zarobkowej poza wojskiem.

Więc zapewniam panią, że takich przypadków nie będzie, bo każdy
taki przypadek
zażądałem, żeby był mi znany: z jakich powodów ktoś
będzie miał odmowę specjalizacji. I ten powód nie wchodzi w rachubę.
Zostało popełnione co najmniej nadużycie o charakterze
dyscyplinarnym i sprawa jest wyjaśniana. To jest coś, co nie powinno
się zdarzyć.

Czyli to nadużycie zostało popełnione przez szefa sztabu, tak,
który rozesłał te listy?

To zostało popełnione w dowództwie korpusu.

A czy szefowie dowództwa wiedzą o tym, że szef sztabu wysłał taki
list?

Proszę pani, wszyscy wiedzą, bo niektórzy czytają ten tygodnik.

No tak, ale czy za ich zgodą został wysłany ten list, bo rozumiem,
że pan pułkownik ma swojego dowódcę, generała, prawda?

Sprawa jest wyjaśniana. Moje stanowisko jest takie, stała się
rzecz karygodna, niedopuszczalna i nie będzie takich możliwości,
żeby z powodu odmowy przez jakiegokolwiek żołnierza była cofnięta
specjalizacja czy coś takiego.

Czyli kto zostanie ukarany, panie ministrze?

Ci, którzy popełnili to daleko idące wykroczenie.

Czyli kto zostanie ukarany?

I ci, co się podpisali, i ci, co to zaaprobowali.

Czyli kto konkretnie?

Ze względu na ochronę danych osobistych nie będę podawał nazwisk.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zabijta megabajta
Skończyły się wakacje, co oznacza, że problem, w co się bawić,
powraca ze zwielokrotnioną siłą. Zabawialiśmy się już pigmalionizmem

czyli masturbacją
w którym rolę przedmiotu podniecenia wywołuje
własne lustrzane odbicie, piromanią seksualną, urofilią,
klaustrofilią (polegającą na zaspokajaniu seksualnym w bardzo małych
pomieszczeniach), koprolalią
czyli wymawianiem słów obscenicznych
w niestosownych miejscach i okolicznościach
oraz klismafilią,
czyli osiąganiem satysfakcji seksualnej przez wlewanie alkoholu,
kawy, herbaty lub wywarów ze specjalnych ziół do pochwy lub odbytu.
O takich banałach jak transwestytyzm, zoofetyszyzm i orgiastyczne
biesiady myślimy jak o codziennych pospolitościach. Nawet stosunek
człowieka z żywym karpiem zalatuje nam trochę nudą. Po licznych
poszukiwaniach odkryliśmy na jesień coś zupełnie nowego.
Wrogowie komputerów traktowani są z pogardą. Tymczasem komputerów
nie nienawidzi około 18 proc. dorosłej populacji Europy z przewagą
niewiast.
Powiedzieć, że się nie lubi komputera, to tak, jak gdyby napisać
sobie na czole, że jest się durniem, dziwakiem, półgłówkiem.
Wystarczy to chyba, aby "NIE" za tymi upośledzonymi ludźmi się
wstawiło.
O ile powody wrogości są znane, o tyle metody walki pozostałyby
nieznane nikomu, gdyby nie nasz hedonizm. Poszukując nowych
perwersyjnych rozrywek natrafiliśmy na wyznania kogoś, kto zniszczył
własny komputer.
Okazuje się, że destrukcja komputera to czynność nad wyraz radosna i
dostarczać może spremedytowanemu i ideologicznie uświadomionemu
antykomputerowcowi przyjemności podobnej tej, jaką musieli odczuwać
brytyjscy piloci bombardujący Berlin.
* Prawdopodobnie najbardziej satysfakcjonującym kawałkiem komputera
do połamania jest klawiatura.
Posiada ona wiele ruchomych części zaopatrzonych w skręcone
sprężynki (klawisze). Można porozrywać ją za pomocą wiertarki z
regulowaną prędkością obrotów oraz przystawką udarową, w imaku
której tkwi dysk drucianej szczotki. Im obroty większe, tym
widowisko bardziej spektakularne.
* Aby poprawnie połamać dyskietkę, należy uchwycić ją ręką chronioną
rękawicą skórzaną. Wybiera się tę rękę, którą się pisze, gdyż jej
dłoń jest z reguły silniejsza. Teraz trzeba regularnie ze złością
nienawistną
zaciskać i otwierać dłoń, najpierw bardzo intensywnie, potem mniej
regularnie, aż poczuje się psychiczne odprężenie.
* Destrukcja monitora dostarcza więcej adrenaliny, ekscytacji i
dreszczy, gdyż możliwość zemsty ze strony uśmiercanego monitora jest
realna. Aby zminimalizować niebezpieczeństwo, trzeba zaopatrzyć się
w okulary ochronne, rękawice, półkilowy młotek, diament do cięcia
szkła oraz dwa łomiki zwane też łapkami do gwoździ. Prawdziwi
kowboje i torreadorzy roztrzaskują monitor nie wyciągając wtyczki z
gniazdka. Jeżeli jednak nie rozkoszują cię elektroszoki, odłącz
monitor od prądu.
Pierwszym krokiem jest zarysowanie diamentem przedniej części ekranu
monitora tak, aby po uderzeniu młotkiem rozprysnął się w sposób
bardziej przewidywalny. Proponuje się zwykle nacięcia diagonalne

po przekątnej ekranu krzyżujące się w środku. Następnie nałożyć
trzeba okulary i młotkiem z baletowym zamachnięciem pierdzielnąć
centralnie w ekran. Rozlega się głośne buuuch!
implozji
zapach
jest dziwaczny, a widok roztrzaskanego urządzenia porównywalny z
trójwymiarowym pięknem i grozą Niagary bądź śniegami Kilimandżaro.

* Kolejnym stopniem wtajemniczenia jest atak na twardy dysk. Jest on
twardy nie tylko z nazwy. Ale niszczenie takiego twardziela to
dopiero prawdziwa zabawa, tym bardziej że większość komputerowych
dramatów była zainicjowana przez jego twardą hardą znieczulicę. Za
pomocą śrubokręta o odpowiednim kształcie trzeba otworzyć
lepiej
wyłamać
wierzchnią część twardego dysku, a w sytuacji
ponadnormalnego oporu pomóc sobie młotem. Po wybebeszeniu puszkę
dysku da się po prostu zmiażdżyć nogą. A sam dysk dewastujemy na
przykład piłką do metalu. Geniusze destrukcji, w których wykonaniu
poniewieranie twardego dysku ciągnąć się może godzinami, zeznają, że
czynność ta wymaga tyle nienawiści i złości, że w walce eksploatują
zło do końca i negatywnych popędów nie wystarcza już dla ludzi.
Pozostałe po demontażu twardego dysku płaskie blaszki rzucone ze
stosowną siłą unoszą się w powietrzu niczym UFO
dostarczając
dodatkowych atrakcji.
* Zajadli wrogowie komputeryzacji nie spoczną, dopóki nie zgwałcą
płyty głównej oraz pozostałych elementów zbudowanych z obwodów
drukowanych i mikroprocesorów. Rytuał rozpoczyna się od smagania
wysoką temperaturą. Uzyskuje się ją za pomocą tak zwanej świecy
lutowniczej, to jest specjalnej dyszy montowanej do przewodu gazowej
butli turystycznej. Koszt
kilkanaście złotych. Następnie odkręca
się gaz, zapala zapałkę i płomień kieruje na znienawidzony ohydny
procesor główny. Unikać przy tym trzeba przypalania płyty
drukowanej, bo powoduje to topienie się cyny oraz emisją bardzo
śmierdzących i trujących gazów.
* Następnie kartę gra-ficzną, żeby nie było, że o łajdaczce
zapomnieliśmy, poddaje się torturze niskich
temperatur. Najlepiej eksterminować ją ciekłym helem. Staje się tak
krucha, że młotkiem da się ją niemal w piasek pokruszyć. I po
zawodach. W warunkach domowych ciekły hel zastępuje się powietrzem w
sprayu. Do nabycia w sklepach komputerowych. A potem już działamy
klasycznie
młotkiem przy rytmach kazaczoka.
* Najtrudniej jest rozpierdolić obudowę stacji roboczej. W
ostateczności uciec się trzeba do cięższego sprzętu jak kilofy lub
do narzędzi mechanicznych bardziej wyrafinowanych typu diax.
Generalnie powyższy opis jest nie po to, żebyśmy zachłystywali się
tkwiącym w nich sadyzmem. Jak komputery zniewolą nas i nami
zawładną, prezentowana wyżej pragmatyka może być ostatnią deską
ratunku ludzkości. No i na koniec, o czym było na początku,
zamordować komputer to ogromna frajda i porównać ją można chyba
tylko z chodzeniem na golasa po cmentarzu.
Opis rozrywki powstał między innymi dzięki wspomnieniom Wiktora
Kauczera.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Piratuj się kto może
O pożytkach z kradzieży własności intelektualnej...
Gdyby firma Microsoft, która jest monopolistą na światowym rynku
oprogramowania komputerów, była monopolistą na rynku samochodów, to
twój samochód ulegałby wypadkowi dwa razy dziennie bez żadnego
powodu. Czasami zatrzymywałby się bez przyczyny. Należałoby to uznać
za normalne, zapalić ponownie silnik i kontynuować jazdę. Czasami
wykonywanie jakiegokolwiek manewru powodowałoby wyłączenie silnika,
niemożność ponownego uruchomienia i w konsekwencji konieczność
wymiany silnika. Każde malowanie pasów na jezdni mogłoby oznaczać
konieczność kupienia nowego samochodu. Tylko jedna osoba mogłaby być
uprawniona do korzystania z auta. Wskaźniki temperatury wody,
ciśnienia oleju i lampka kontrolna alternatora zastąpione byłyby
przez pojedynczą żarówkę ostrzegawczą "generalnie coś nawaliło".
Przed zadziałaniem system poduszek powietrznych zapytałby: "Jesteś
pewien?". Niekiedy samochód zamknąłby się i dałby się otworzyć tylko
przez jednoczesne pociągnięcie za klamkę, przekręcenie kluczyka i
przytrzymanie anteny. Regularnie kierowca powinien dokupować
luksusowe mapy drogowe
nawet gdyby ich nie potrzebował. Rezygnacja
z zakupu powodowałaby natychmiastowe zmniejszenie osiągów samochodu
o 50 proc. Za każdym razem, gdy Microsoft zaprezentowałby nowy model
pojazdu, kierowcy musieliby robić ponownie prawa jazdy, gdyż nic nie
działałoby tak jak w starszych modelach samochodów. Aby zgasić
silnik, należałoby nacisnąć przycisk "Start".
* * *
Bill Gates
mało kto poza Kwaśniewskim widział go na żywo
posiada
mózg i do niego dodatki. Umysł, który obecnie eksploatuje, rozwinął
się Billowi w macicy jego matki trochę przypadkowo, a trochę nie, w
każdym razie nieodpłatnie. Ta darmocha uczyniła go najbogatszym
człowiekiem w historii wszechświata. Mimo tych wybitności Gates
reprezentuje najnormalniejszą hipokryzję twierdząc, że gdyby nikt mu
niczego za robotę nie zapłacił, to robiłby to samo. Wyroby swoje
ceni wysoko. Ale obiecuje, że jak będzie umierał, to ino milion ze
swojego potężnego majątku zapisze córce, a resztę przeznaczy na
charytatywność.
Może się zdarzyć, że człowiek pogryzie psa, a inny człowiek ukradnie
rower z supermarketu wkładając go w pudełko po żelazku. O takich
niezwykłościach trąbią dzienniki, choć w istocie nie ma nic
nadzwyczajnego w tym, że jakiś ułamek społeczności stanowią dewianci
zdolni pożreć szklankę. Jednak jeśli okazałoby się, że 61 proc.
ludności czynnej zawodowo nagle okrada supermarket lub gryzie psy,
to stan taki byłby groźny, wymagałby badań, a może nawet wykreślenia
przez parlament "okradania supermarketu" z listy przestępstw
zapisanych w kodeksie karnym.
Bill Gates jest człowiekiem, którego okrada 61 proc. ludności
nowoczesnego świata. Czy to Ameryka czy to Polska, Niemcy czy
Francja
stopień okradania Gatesa waha się od 38 do 93 proc.
(Wietnam), przy czym bardziej okradają go rodacy niż Polacy.
* * *
Jestem absolutnie pewien, że używanie pirackiego oprogramowania jest
złodziejstwem. W przypadku komputerowego złodziejstwa winnych jest
jednak zbyt dużo, aby nie szukać przyczyn gangreny po stronie
dilerów. Świat bowiem uzależniony jest od komputerów, również tych
61 proc. legalnych urządzeń, ale ze złodziejskim oprogramowaniem.
Gdyby piratów nie było, świat nie wyglądałby tak dobrze, jak mimo
wszelkiego zła wygląda. Epidemię nieuczciwości zwykłych użytkowników
komputerów powoduje trudna do uchwycenia nieuczciwość bogatych
potentatów produkujących oprogramowanie. Bogaty ma tę przewagę, że
jedno małe kłamstewko przynosi mu zwykle miliardowe zyski, a
biednemu okropna zbrodnia
najwyżej wikt i opierunek na koszt
społeczeństwa.
Po pierwsze, producenci kłamią tłumacząc pokrętnie i nieprawdziwie,
że z powodu piractwa tracą rokrocznie około 17 mld dolarów na całym
świecie i to od dziesięciu chyba lat
bo nie zarabiają tego, co
mogliby zarobić, gdyby oprogramowanie sprzedali. Jest wszakże
różnica między stracić a nie zarobić.
Kolejnym kłamstwem jest twierdzenie, że piractwo generuje bezrobocie

bo ludzie, którzy są niezatrudnieni, zatrudnienie by znaleźli
sprzedając oprogramowanie legalne. To najprawdopodobniej ci sami
ludzie, co mogliby pracować dla Microsoftu, pracują dla siebie w
strefie pirackiej, a po drugie, gdyby przenieść ich do Microsoftu

czego ten rzekomo chce
to nie mieliby komu sprzedać tego, co
Microsoft produkuje
chyba że też by kradli.
* * *
Zgadzam się, że jeżeli kogoś nie stać, to kupuje portki za 40 zł, a
nie za 200. Z oprogramowaniem tak nie jest. Podstawowy pakiet
oprogramowania kosztuje jakieś 1500 zł (około
bo Microsoft Polska
spółka z o.o. to własność Microsoftu z Ameryki, który w 25 proc.
należy do Billa Gatesa. Nigdzie ta firma nie podaje, ile kosztuje
oprogramowanie, co oznacza, że nie prowadzi w Polsce działalności
handlowej lub że prowadzi ją lekceważąc sobie nasze państwowe
przepisy). Może taki pakiet kosztować na przykład 600 zł
kto to
wie. Mnie się zdaje, że tak
bo programy o podobnym stopniu
złożoności, na przykład gry komputerowe, sprzedawane w znacznie
mniejszych nakładach, kosztują tyle lub mniej. Microsoft bezczelnie
przyznaje, że jego produkty są drogie
czyli wycenione ponad ich
rzeczywistą wartość, ze względu na piractwo. To kłamstwo.
Przedsiębiorstwa informatyczne w tych trudnych czasach były do
niedawna najrentowniejszymi inwestycjami na ziemi i gdyby piractwo
nie istniało, to byłyby jeszcze bogatsze. Chore ceny oprogramowania
powodowane są chciwością i świadomą polityką producentów.
Gdyby nie było piractwa
ile Microsoft musiałby wydać na reklamę,
na którą obecnie nie wydaje niemal nic? Z jednej strony źli piraci:
ogoleni, w skórach i dresach, pętani przez policję, a z drugiej

okradzeni inżynierowie w okularach krótkowidzów, bladzi i wyposażeni
w skoliozę. Ileż takich artykułów już przeczytaliście! A ile trzeba
byłoby wydać miliardów, aby uzyskać równie wzruszający rozgłos
wykupując spoty w telewizji i opłacając strony papieru w
renomowanych czasopismach?
* * *
Sianiem paranoi jest sprzedaż legalnych komputerów z legalnym
oprogramowaniem tak zwanym OEM-owym. Komputer taki kosztuje dajmy na
to 1960 zł. Oprogramowanie w nim zainstalowane mogę kupić legalnie
bez komputera za 1600 zł. A części do komputera bez oprogramowania
za 1550 zł. Człowiek, który myśli prostolinijnie, słusznie
porachuje, że ktoś kogoś robi w rogi. Bo albo oprogramowanie warte
jest w rzeczywistości 360 zł, albo wielkie sieci handlowe przemycają
kradzione części do komputerów, albo Microsoft po prostu nie chce,
aby zwykli ludzie, jak to się zwykle odbywa, kupowali to, co jest im
potrzebne.
Wystarczy, że wejdziesz do jednego z autoryzowanych przez Billa
Gatesa w Polsce sklepów, na przykład Computerplus z Krakowa. Tam się
dowiesz, że podstawowy system operacyjny Windows Pro 2000 Polish
CVUP AE, który absolutnie nie różni się niczym od systemu Windows
Pro 2000 Polish PUP CD, który jest niczym innym niż system Windows
Pro 2000 Polish VUP CD
jest dokładnie systemem Windows Pro 2000
Polish CD. Czujesz się jak idiota dowiadując się dalej, że ceny tych
identycznych systemów są odpowiednio: 623, 1063, 722 i 1523 zł.
Albo piszący taką ofertę są durniami, albo wyzyskują cudzą niewiedzę
w celu bezpodstawnego wzbogacenia się, co w Polsce nadal jest
przestępstwem, albo
mówiąc po męsku
nie lećcie sobie panowie z
nami w chuja!
Jeżeli dochodzi do bójki i dżentelmeni pomawiający się o wzajemne
naruszenie nietykalności osobistej stają przed sądem
sąd w celu
oceny stopnia zawinienia dochodzi, kto komu dał pierwszy w mordę.
Jeżeli chodzi o konflikty między Microsoftem a resztą świata, to
Bill Gates dawał w mordę pierwszy, i to wielokrotnie, i do dziś z
tym nie zerwał. Wymyślając Windows niewątpliwie popchnął świat ku
lepszemu, jednak pazernością spłodził piratów. Tak samo jak nie
cierpię piractwa, równie szczerze powiedziałbym Billowi
"spierdalaj", ale nie mogę pozostając uzależniony od jego programów.
Mówię to jednak każdemu glinie z Gorzowa
który przyjdzie do domu
szukać w złej sprawie.
Frapujące i zabawne jest, że ilekroć w tekście tym napisanym na
programie legalnie kupionym od Billa Gatesa pojawiają się słowa
"Bill Gates" lub "Microsoft", tylekroć program informuje, że nie ma
takich w słowniku lub że brak jest propozycji poprawnej pisowni.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pismaki do paki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nieboszczyk ogrodowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pudło za 5 miliardów cd.
Przed tygodniem ujawniliśmy kulisy przetargu jednego z największych
kontraktów realizowanych przez MON. Jako naród zamożny i waleczny
postanowiliśmy kupić za 4 mld 925 mln zł Kołowy Transporter
Opancerzony (KTO). Produkt, który wybrała komisja przetargowa

fiński wóz "Patria"
ma jednak to do siebie, że w formie nam
zaproponowanej po prostu nie istnieje. Jeżdżą po Europie 2 (dwa)
prototypy tego pojazdu wzbudzając śmiech i współczucie ekspertów. A
to się toto zapali, a to przytopi w basenie...
Równolegle z naszą publikacją ("Pudło za 5 miliardów") ukazał się
artykuł w "Gazecie Wyborczej". Jesteśmy zgodni, że dopuszczając do 2
etapu przetargu pojazd nie spełniający wymogów pierwszego i
zmieniając w trakcie procedury przetargowej jej założenia
złamano
prawo. Zgwałcono ducha ustawy o zamówieniach publicznych.
Po naszych zarzutach skierowanych pod adresem MON dosłownie zaroiło
się od wypowiedzi szefów tego resortu. Podjęli obronę złych decyzji.

W przeciwieństwie do ministra Szmajdzińskiego nie posunę się do
sugestii, że prowadząc przetarg działał "na czyjeś zamówienie" (w
wypowiedzi dla TVP z 11 sierpnia zarzucił mi pisanie na obstalunek).
Nie była i nie jest moją intencją obrona interesów któregokolwiek z
koncernów. W ogóle nie widzę powodów do wydawania pieniędzy na
niepotrzebne
moim zdaniem
zabawki militarne. Nie porównywałem
też "Patrii" do innych startujących w przetargu wozów. Jeśli jednak
decyzje o tym, że Polacy będą szczęśliwsi mając 690 Kołowych
Transporterów Opancerzonych (KTO), już zapadły, to przynajmniej
pieniądze należałoby wydawać zgodnie z prawem.
To nie dziennikarze wymyślili, jakim "łunochodem" ma być "polski
KTO". Dokonała tego szacowna komisja sporządzając konieczny w
procedurze przetargowej dokument pod nazwą SIWZ (Specyfikacja
Istotnych Warunków Zamówienia). W poniższej tabeli podajemy, jak
główne elementy SIWZ mają się do dokonanego wyboru.
Jeśli za rok okaże się, że Finowie nie wywiążą się ze swoich
obietnic, to z punktu widzenia interesów RP nie wydarzy się nic poza
całkowitą kompromitacją rządu. Zostanie rozpisany nowy przetarg,
który zapewne rozstrzygnie już nowy rząd. To w skali makro.
W skali mikro oznaczać to może upadek partnera Finów, czyli zakładów
z Siemianowic Śląskich, które zadłużone "pójdą za złotówkę", a jej
załoga na bruk.
Podstawowe warunki SIWZKTO
"Pandur"KTO
"Pirania"KTO
"Patria"Uwagi do "Patrii"
Masa całkowita wraz z systemem wieżowym
do 19 ton spełnia
spełnia nie spełnia Waży 22,2 t,a po "odchudzeniu"
20 t
Możliwy do transportu powietrznego spełnia spełnia nie spełnia
Ma szerokość 290 cm. Szerokość kadłuba samolotu C-130 Herkules

274 cm
Zapas wyporności dla pojazdu nominalnie obciążonego
min. 25
proc.spełnia spełnia nie spełnia Nie spełnia warunku
bezpieczeństwa załogi
konstrukcja ramowa
Musi pływać spełnia spełnia nie spełnia Nabiera wody. Po
zamontowaniu "śrub" porusza się z prędkością mniejszą niż
średnia prędkość nurtu polskich rzek
Możliwy montaż dodatkowego opancerzeniaspełnia spełnia nie
spełnia Z dodatkowym opancerzeniem pójdzie "na dno"
Uwzględnia najnowsze rozwiązania konstrukcyjne (konstrukcja
samonośna)spełnia spełnia nie spełnia Ma przestarzałą
konstrukcję ramową nie stosowaną już w wozach bojowych
Mieści 10-osobową drużynę z pełnym wyposażeniemspełnia spełnia
spełnia warunkowo Spełnia tylko w wersji 8x8 (czyli
4-osiowej). Nie spełnia w wersji 6x6. Powód: zbyt wielki
silnik, potrzebny do napędu zbyt ciężkiego pojazdu
Posiada "szybkozłącza" w układzie napędowym i jezdnym spełnia
nie spełnia nie spełnia W warunkach bojowych wydłuża to czas
wymiany uszkodzonych części
Możliwy montaż systemu wieżowego
kal. 30 mm spełnia nie
spełnia nie spełnia Dostawca z Włoch nie przedstawił go
jeszcze do badań, bo nie jest gotowy
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wierzę w dupę
"NIE" rozmawia z Tinto Brassem, włoskim reżyserem filmowym

Ostatnio ocenzurowano pańskiego "Kaligulę" w polskiej telewizji.
Co pan na to?

Cenzura jest formą uznania. Gdy mnie kontestują, gdy po 40 latach
robienia filmów ktoś jeszcze protestuje przeciwko mojej twórczości

nie ukrywam
sprawia mi to olbrzymią przyjemność. We Włoszech już
tego nie robią
powinienem więc chyba zająć się dystrybucją moich
filmów w krajach, w których jeszcze mogę liczyć na skandal.

Pana filmy cieszą się olbrzymim powodzeniem we Włoszech i za
granicą. Stworzył pan osobliwy gatunek filmu erotycznego. Na czym
polega sukces Tinto Brassa i co myśli pan o moralności?

Dzięki moim filmom ludzie świntuszą z mniejszym poczuciem winy.
Rozgrzeszam moich widzów. Im więcej ograniczeń nakłada religia
katolicka, tym bardziej ludzie szukają tych, którzy ich rozgrzeszą.
Watykan
mówił Stalin
nie ma armat. Ale ma moralność, a to równie
niebezpieczna broń. Według tej moralności seks jest prokreacją, a
nie rekreacją. Dla mnie seks ma charakter rekreacyjny. Uważam, że
niemoralne jest tylko to, co robimy wbrew sobie
niemoralne jest
powstrzymywanie się od rzeczy naturalnych. I szkodliwe dla zdrowia.
O moją duszę Kościół może być spokojny
znalazłem księdza na wsi,
który dał mi rozgrzeszenie a priori. Niestety, żyjemy i oddychamy
kulturą bigotyzmu, która stosuje cenzurę moralną. Niejednoznaczną.
Nie zakazuje jedzenia jabłka; mówi, że jabłko jest zepsute.

Filmy erotyczne są w dalszym ciągu klasyfikowane jako gatunek
podkultury. Nie dla elity.

Tak zwane elity kulturalne nie zmieniają się nigdy. Już samo słowo
"elita" jest konserwatywne. Dla mnie więc pojęcia "elita" i
"kultura" były zawsze sprzecznością. Zwykle okazuje się, że właśnie
osoby kulturalne mają najwięcej problemów ze sprawami naturalnymi,
czyli z seksem, i potrzebują psychoanalityków. Społeczność
"niekulturalna" jest bardziej wyzwolona niż elity. Poprzez moje
filmy próbuję wyzwolić jednostki, bo wierzę, że gdy zmienią się
jednostki, zmieni się społeczeństwo.

Zarzucają panu obsesję damskiego siedzenia...

Ja po prostu wierzę w dupę! Przyznaję się otwarcie, że ta część
ciała to moja obsesja. Jestem smakoszem i interesuje mnie kształt
dupy. Uważam się za największego konesera dup i od lat prowadzę
klasyfikację damskich siedzeń: dupa w kształcie słonecznika,
serduszka, jabłka, brzoskwini, zwiędłej gruszki, dupa uśmiechnięta,
dupa smutna itp.

Co myśli pan o pornografii?

Spowodowała, że seks zniknął z ekranów kinowych i skończył na
kasetach wideo. Niestety, 90 proc. filmów pornograficznych brakuje
tworzywa językowego
o tym mówił już Pasolini. Erotyzm daje emocje,
pornografia dreszcz, często obrzydzenia. Sukces pornografii polega
na tym, że jest ona zakazana. Gdyby fałszywa cenzura moralności
rozluźniła się, na pewno mielibyśmy na rynku mniej śmieci i więcej
jakości.

Czym jest więc erotyzm?

Erotyzm jest radością; wszystko, co daje nam radość, jest
naturalne. Różni się od pornografii tym, że działa na zmysły, a nie
na instynkt.

Na kim wzorował się pan wymyślając styl Tinto Brassa?

Moim idolem jest Hitchcock. Filmy Hitchcocka są bardzo erotyczne,
zwłaszcza gdy dokonuje się zbrodnia. On filmował morderstwa, jak ja
filmuję erotyzm.

W pana filmach nie grają gwiazdy porno, lecz aktorki zawodowe,
które zrobiły karierę w kinie tradycyjnym. Jak je pan do tego
namawia i co na to pańska żona?

Nie muszę namawiać moich aktorek. Wszystkie aktorki traktują role
w moich filmach bardzo profesjonalnie: przychodzą do mnie do domu i
się rozbierają. Oceniam, czy się nadają i czy ich ciało oraz sex
appeal sprosta wymogom scenariusza. Nie zawsze tak jest. Po filmie
oficjalnie wszystkie żałują, że pracowały ze mną, ale to gra
medialna. Aktorów mężczyzn wybiera moja żona. Zdarza się, że aktorzy
twierdzą, iż jakieś pozycje seksualne opisane w scenariuszu są
niewykonywalne. Informuję ich wtedy, że możemy razem z żoną
udowodnić, iż są wykonywalne, a jeżeli ja mogę je wykonać, może
każdy. Sceny erotyczne, które wymyślam, zawsze ćwiczę z moją żoną.
Gdy montuję film, zamykam się w moim studiu na klucz i nie wpuszczam
nikogo
nawet żony. Jest to dla mnie prawdziwa uczta erotyczna.
Przyznaję się otwarcie do tego, że jak wszyscy mężczyźni jestem
podglądaczem. To jedyna rzecz, która irytuje moją żonę.

Jaki jest pański typ kobiety?

Włochaty i pulchny. Jestem zwolennikiem Wilhelma Reicha; podoba mi
się więc archetyp kobiety tkwiący w podświadomości każdego
mężczyzny. Odwrotność tego, co lansuje moda.

Jak zdefiniowałby pan swoją twórczość?

Moje filmy są odą pochwalną do mięsa. Jestem największym
erotomanem wśród reżyserów i najlepszym reżyserem wśród erotomanów.
Giovanni Tinto Brass (ur. w 1933 r. w Wenecji), reżyser,
producent, scenarzysta, aktor,
autor opowiadań.
Krytycy mają kłopot z jego filmami
jedni uznają je za soft
pornografię, inni za przypowieści,
w których erotyzm jest tylko sposobem pokazania jednostki
uwikłanej w skomplikowane życie
społeczne.
Entuzjastów twórczości Brassa najwidoczniej jest więcej, skoro
jego filmy pokazywane są na festiwalach i rozpowszechniane
w wielkich sieciach kin. Nakręcił głośnego "Kaligulę" (1979)
oraz m.in. "Klucz" (1983),
"Snack bar Budapeszt" (1988), "Podglądacza" (1993
pod
pseudonimem Katarina
Vasilissa zagrała w nim polska modelka Kasia Kozaczyk) i
"Frywolną Lolę" (1998).


Autor : Agnieszka Zakrzewicz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




elewizja szczuropolaków
Wielka jest troska TV Polonia o swych klientów
Polaków w Ameryce.
Koszty tej dobroci poniosą sami emigranci.
Jak wiadomo, jednym z głównych zadań TVP S.A., oprócz
uszczęśliwiania mas programami w stylu "Ziarno" czy "Anioł Pański",
jest realizacja misji publicznej. Jest nią m.in. krzewienie kultury
polskiej za granicą kraju. Misja wychodzi nędznie.
Kwiatkowski
Spanski dwa bratanki
Zamiast sama układać się z amerykańskimi dostawcami sygnału
telewizyjnego, TVP S.A. wolała na siłę szukać pośrednika. Okazał się
nim Bob Spanski i jego Spanski Enterprises Inc. (SEI). W roku 1994
podpisano stosowną umowę, znalazł się w niej taki drobiazg, jak
prawa do wyłącznego rozpowszechniania przez 25 lat (!) sygnału TV
Polonia na terenie obu Ameryk. Powstała więc kolejna firma Boba
Spanskiego
TVP USA, która miała odtąd zajmować się dystrybucją
programu.
Na nic zdały się alarmy NIK, który ostrzegał, iż umowa kompletnie
nie zabezpiecza polskich interesów, a firma Boba Spanskiego nie ma
najmniejszego doświadczenia w branży medialnej (wcześniej zajmowała
się papierami wartościowymi).
Na efekty działalności Spanskiego, a raczej ich brak, nie trzeba
było długo czekać. Na koniec 1997 r. TVP USA przyniosła nieco ponad
153 tys. dolarów wobec zakładanych 35 mln, czyli 0,44 proc.
planowanych przychodów. Liczba odbiorców zaś urosła do 481 abonentów
odbierających TV Polonia w zakodowanym cyfrowym systemie DBS wobec
500 tys. planowanych (tj. 0,09 planowanej). Dziś firma Spanskiego
może pochwalić się aż 24 tysiącami abonentów.
Zrobieni w bambus
Prawdziwą burzę wywołał fakt, iż podczas tak ważnego dla
amerykańskiej Polonii święta, jak Dzień Polonii obchodzony 2 maja,
program TV Polonia najzwyczajniej znikł.
Wkurzeni polonusi dowiedzieli się, że oto TVP USA
dystrybutor TV
Polonia w Ameryce Północnej i Południowej, stanęła przed
koniecznością zmiany operatora satelitarnego, celem zapewnienia
ciągłości nadawania programu TV Polonia na terenie Ameryki. Okazało
się, iż zmiana ta pociągnie za sobą niemałe koszty, które spaść
miały na mieszkających w USA polonusów.
TVP USA ustami swego szefa Boba Spanskiego stwierdziła, iż jest
niewinna, zaś to, co się stało, stało się oczywiście z przyczyn
całkowicie niezależnych od TVP USA, a mianowicie nieuzasadnionego
żądania firmy Dish Network (dotychczasowego satelitarnego dostawcy
sygnału) do całkowitej wyłączności na dystrybucje TV Polonia w
Ameryce. TVP USA nigdy na tak haniebny układ nie przystanie.
Bob najwidoczniej zapomniał, że dzięki umowie z TVP S.A. on sam
korzysta z wyłączności TV Polonia na obie Ameryki, co zapewnia mu
pozycję monopolisty, i to w kolebce kapitalizmu.
Bob kombinator
Dotąd nikt nawet się nie zająknął, dlaczego Dish Network próbowała
zmusić dzielnego Boba do udzielenia jej wyłączności. Zaczęło się od
tego, że Spanski zażądał od Dish Network większych opłat za
transmisje TV Polonii. Usłyszał, że chyba sobie żartuje. Zgoda na
takie żądania oznaczałaby kolejną podwyżkę już i tak wysokiego
abonamentu (nie licząc sprzętu, ok. 20 USD miesięcznie). W Ameryce
liczyć jednak potrafią, dlatego Dish Network zgodził się w końcu
zapłacić, ale pod warunkiem, że będzie miał program na wyłączność.
TVP USA nie zgodziła się i czym prędzej przeniosła się do
konkurencyjnej GlobeCast.
Tymczasem Polonia amerykańska, która wydała ciężkie pieniądze na
sprzęt Dish Network, ani myśli teraz kupować nowy. Wszak nie
wiadomo, czy po kilku miesiącach TVP USA nie "przerzuci się" na
innego operatora, a oni znów zostaną na lodzie, choć z nowym
sprzętem.
Z dużej burzy mały smród
Zachodziła obawa, iż TVP USA straci swych z trudem zdobytych
abonentów, a misyjną działalność polskiej TVP w USA trafi szlag. Do
akcji wkroczyli więc politycy. Choć zapowiadało się na burzę,
skończyło się na delikatnym popierdywaniu.

Przykre, że sygnał Telewizji Polonia przestał docierać do Polonii
w USA 2 maja, w dniu proklamowanym przez Senat Dniem Polaków za
Granicą. Polonia odebrała to jako cios. Jest ogromne oburzenie

stwierdził marszałek Senatu RP Longin Pastusiak. Zawtórował mu
przewodniczący Rady Nadzorczej TVP Witold Knychalski.
Ta sytuacja
nas niepokoi. Niedopuszczalne są takie wahania, że sygnał pojawia
się i znika. To godzi w interes narodowy. Niestety, na to, by
godzącą w interes narodowy umowę zerwać, męstwa już zabrakło.
Zdaniem Knychalskiego przyniosłoby to telewizji jedynie
"niewspółmierne szkody".
Antoni Bartkiewicz, dyrektor TV Polonia, zadeklarował więc, iż
poświęci się i nie zważając na ben Ladena poleci do USA, by tam
spotkać się z przedstawicielami Polonii.
Kosztowne prezenty
29 kwietnia TVP podpisała 10-letnią umowę na rozprowadzanie sygnału
regionalnej TV 3 na terenie obu Ameryk z firmą... Boba Spanskiego.
Nie przeszkadzało jej, że Spanski nie wywiązywał się z warunków
umowy o dystrybucji TV Polonia.
Kompletną farsą wydaje się przy tym tłumaczenie TVP, iż co prawda
subskrypcja TV Polonia w USA nie przynosi jej zysków, ale TVP nie
traktuje TV Polonii komercyjnie. Bob Spanski postanowił, że i jego
firma też nie będzie miała zysków z rozpowszechniania TV Polonia.
Miło nam, że rozpowszechnianiem polskich programów zajmują się
filantropi. Rozumiemy też, że TVP S.A. nie traktuje wszystkiego
komercyjnie i dlatego może pozwolić sobie na dobór niesolidnych
partnerów, dzięki czemu dostaje finansowo w tyłek. Widać stać ją
jednak, by lekką ręką stracić kolejne tysiące abonentów. Ale nawet
bita po tyłku TVP S.A. nie traci dobrego humoru.
TVP zapewnia, że rezygnacja z usług firmy, która dotąd rozprowadzała
sygnał TV Polonia w USA, na pewno nie spowoduje zmniejszenia liczby
widzów tego programu, a nawet może ją zwiększyć. Spójrzmy zatem na
fakty.
Po pierwsze
od 1994 r., czyli po ośmiu latach od podpisania przez
TVP S.A. umowy ze Spanskim, TV Polonia ma "aż" 24 tysiące abonentów.

Po drugie
mimo że NIK nie od dziś twierdzi, iż umowa jest
niekorzystna dla Polski, telewizja robi kolejny prezent Spanskiemu w
postaci TV 3.
Nasza TV wraz z TVP USA Spanskiego pieją z zachwytu, iż rodacy mogą
oglądać TV Polonię w największym systemie kablowym w Nowym Jorku

Time Warner. Time Warner nie obejmuje wszystkich stanów USA, nie
mówiąc już o tym, że są z nią kłopoty nawet w Queens
jednej z
dzielnic Nowego Jorku.
Problemu nie rozwiązuje również GlobeCast, czyli dostęp przez
satelitę. Na drodze do oglądania TV Polonia stoi... rozmiar anteny.
Wielkość dotychczasowej anteny z Dish Network wynosiła
18 cali, nowa ma tych cali aż 36, co kłóci się z amerykańskimi
przepisami. Instalacja anteny GlobeCast jest też bardziej
skomplikowana i wymaga specjalistycznego sprzętu (m.in. analizatora
spektrum), którego niektóre firmy instalatorskie najzwyczajniej nie
mają.
Lekka rączka TVP
Zdaniem kierownictwa koncernu EchoStar
właściciela Dish Network

pośrednictwo TVP USA jest... w ogóle niepotrzebne i koncern mógłby
podpisywać umowy bezpośrednio z telewizją publiczną w Warszawie.
Może byłby to sposób na podreperowanie interesów TVP S.A.? Te zaś
idą ostatnio nie najlepiej
niemal o 200 mln zł spadły przychody
spółki wobec roku 2000, a co szósty pracownik firmy jest zagrożony
zwolnieniem. Kasy więc coraz mniej, zwłaszcza że olbrzymie pieniądze
pochłoną przygotowania do wizyty w Polsce obywatela Wojtyły.
Autor : Adam Zieliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Do golenia stań wesoło "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wylęgarnia klasy średniej
Co jest największą pralnią brudnego szmalu w naszej pięknej
ojczyźnie?
Największą w kraju Kaczyńskiego i Kurczuka pralnią jest tzw. aparat
sprawiedliwości. Mechanizm ten opisuję do znudzenia na wciąż nowych
przykładach: Policja łapie jakiegoś leszcza na duperelnym
przestępstwie. Leszcz pęka jak stara prezerwatywa, zwłaszcza jeśli
przy okazji dobierają mu się do dupy koledzy spod celi. Mówi
wszystko, czego się od niego oczekuje, a nawet więcej. Opisuje grupę
przestępczą, w której funkcjonował, przedstawia jej strukturę,
schemat działania i
przede wszystkim
popełnione przez jej
członków przestępstwa. Policja zgarnia bandę i jej bossa, dbając, by
sprawa jak najgłośniejszym echem odbiła się w mediach. Prokurator
czyni wspomnianego leszcza świadkiem koronnym i tworzy akt
oskarżenia, oparty głównie na jego zeznaniach. Media trąbią o
kolejnym sukcesie w walce z mafią. W sądzie sprawa trwa dłużej niż
era mezozoiczna. Po kilku latach zapada wyrok, śmiesznie niski w
stosunku do wagi zarzutów w akcie oskarżenia. Oskarżeni wychodzą na
wolność, gdyż na poczet kary pierdla zaliczono im areszt tymczasowy,
czasem nawet zapadają wyroki uniewinniające. Kiedy już cieszą się
swobodą, nikt nie czepia się ich majątku, zdobytego ciężką, bandycką
pracą. Kiedy garowali, ich kapitał rósł i procentował. Stają się
biznesmenami.
Gangster skarży państwo
Niebawem będziemy mieli pierwszy w Pomrocznej przykład, jak osoba
powszechnie określana w mediach mianem gangstera, wygrywa sprawę
przeciw państwu w strasburskim trybunale.

Staruszki nie dostaną zasiłku z pomocy społecznej, biedne dzieci
nie zjedzą obiadu, a dlaczego?
pyta retorycznie Jan M., ksywa
Gruby Janek.
Bo państwo będzie musiało bulić gruby szmal bandytom.
Rozmawiamy w pokoju widzeń Aresztu Śledczego przy ulicy Świebodzkiej
we Wrocławiu. Jan M. wyluzowany, spokojnie zerka poprzez kraty.
Siedzi już dwadzieścia sześć miesięcy, a końca sprawy nie widać.

Ja w końcu wyjdę
stwierdza Gruby Janek
i założę fundację,
pomagającą takim jak ja. Moja sprawa została przyjęta w Trybunale w
Strasburgu, wpisano ją na listę, ma już numer.
"Król przemytników" wyceniony na 200 tys. zł
We wrześniu 1998 r. kilka ciężarowych cystern przedarło się przez
nieczynne jeszcze, nowe polsko-niemieckie przejście graniczne w
Sękowicach. Pojazdy zniknęły na terenie Polski. Trzy dni później w
Gubinie policja aresztowała Zbigniewa M., ksywa Carrington. Media
zgodnym chórem wołały: Zatrzymano szefa jednej z największych grup
przestępczych w kraju, króla przemytników, rezydenta mafii
pruszkowskiej. Sukces!
Zbigniew M. trafił do aresztu, a sprawą przemytu ponad dwóch
milionów litrów spirytusu zajęła się Prokuratura Okręgowa w Zielonej
Górze. Facet garował 19 miesięcy. Liczono, że wyda swoich
mocodawców, jeszcze grubsze niż on sam ryby. Ale facet milczał. Do
prasy przeciekały informacje o związkach Carringtona z ruską mafią.
Zbigniew M. zaczął wreszcie mówić. Wydał wspólników, ale z Moskwy
oraz z rodzinnego Zgorzelca i okolic. Policja aresztowała ponad
dwadzieścia osób, w tym brata Carringtona, Ryszarda M., znanego jako
Azja. Carringtona wypuszczono z puszki. Fragment telefonicznej
rozmowy braci M:

Co ci odpierdoliło, przecież mnie tam nie było?

Braciszku kochany wybacz, musiałem zrobić wszystko, żeby
prokurator mi uwierzył.
Zbigniew M. wskazał także byłego wspólnika ze Zgorzelca Marka K,
który wisiał mu spory szmal i nie kwapił się ze zwrotem. Akt
oskarżenia, dotyczący 23 osób trafił do Sądu Rejonowego w Krośnie
Odrzańskim. Carri, jak pieszczotliwie nazywali go kumple, wyszedł za
kaucją w wysokości 200 tys. zł
kaucja to obciążenie hipoteką jego
willi. Nic nie wiadomo, czy ktoś zapytał, co stało się z forsą
uzyskaną ze sprzedaży lewego spirytusu. Majątek Carringtona pozostał
nietknięty.
Kilka tygodni później boss znalazł się w zgorzeleckim szpitalu.
Oficjalna wersja głosiła, że upadł na głowę podczas rowerowej
przejażdżki. Od tego czasu Zbigniew M. nie pojawił się w sądzie i
mają tam raczej mętne wyobrażenie o obecnym miejscu pobytu "króla
przemytników". Jego obrońcy dostarczyli kwity ze szpitala, mające
świadczyć o poważnym stanie zdrowia ich klienta. Do tej pory sąd
dysponuje zaledwie wstępną opinią jednego biegłego o stanie zdrowia
Carriego, która nie może być podstawą do oceny, czy boss mógłby
stawać przed obliczem Temidy.
Kopnęliśmy się do Zgorzelca. Z uzyskanych przez nas informacji
wynika, że Zbigniew M. opuścił szpital w połowie maja tego roku w
stanie dobrym, to znaczy takim, który na pewno umożliwiał kontakt z
otoczeniem. Tymczasem sąd otrzymał kwity, z których wynikało, że
Carri nadal gnije w szpitalnym
wyrze, natomiast jego kumacja przypomina świadomość ameby. Później
Carrington trafił na rehabilitację do jednej z placówek medycznych
we Wrocławiu. Rehabilitacja musiała przynieść efekt, bo pacjent
dwukrotnie spierdalał z oddziału. Gdzie jest obecnie, owiane jest
mgłą tajemnicy. Wiadomo za to, czym zajmował się boss tuż po
opuszczeniu aresztu.

Carrington od razu po przyjeździe zaczął organizować "wykopki"

mówi nasz informator. Wyraźnie sugeruje, że Zbigniew M. zlecił kilku
osobom i osobiście nadzorował nielegalne ekshumacje oraz powtórne
zakopywanie w innych miejscach zwłok osób, które padły ofiarą
słynnej wojny gangów z lat 1997
1998. Ponadto w przestępczym
półświatku przypisywano mu zlecenie egzekucji w Modrzewiach koło
Wlenia (5 czerwca 1998 r.), w której zastrzelono cztery osoby,
zamachy na konkurentów, Jacka B., ksywa Lelek i Sebastiana B., ksywa
Ryży, a także polecenie zlikwidowania Pawła D. i Roberta T., którzy
zniknęli po strzelaninie opodal motelu Denver niedaleko Zgorzelca.
Śledztwa we wszystkich tych sprawach zostały umorzone. Policja
posiadała tzw. wiedzę operacyjną o udziale Carringtona w tych
zbrodniach, ale wiedza ta nie została przekuta na materiał dowodowy.
Wykreo-wany przez policję i prokuraturę sukces w walce z gangiem
Zbigniewa M. po kilku latach sprowadził się sprawy przemytu
spirytusu.
Przemytnicy alkoholu zasłużyli na zawiasy
Spora część wskazanych przez Carringtona uczestników grupy
przemycającej spirytus przyznała się do winy i złożyła wnioski o
dobrowolne poddanie się karze. Wszyscy otrzymali niskie wyroki
odsiadki w zawieszeniu. Podobno szmal, który zarobili nikogo nie
zainteresował. Osoby, które nadal obstają przy tym, że nie brały
udziału w przemycie, siedzą, a sprawa, z powodu nieobecności
Zbigniewa M., przeciąga się. Gruby Janek dobrze wie, że obciążające
go zeznania złożone przez Carriego są wątłe i prokuraturze trudno
będzie udowodnić jego udział w procederze. Liczy na spore
odszkodowanie.
Przemytnik papierosów nie ma na grzywnę
Podobnie wygląda sprawa wielkiego przemytu papierosów w TIRach,
zorganizowanego w latach 1994
1996 na przejściach granicznych
województwa lubuskiego. Wskazany zarówno przez policję jak i
wspólników, jako szef grupy, Zdzisław R. wyszedł z aresztu za kaucją
i natychmiast oficjalnie pozbył się całego majątku. Pogonił nawet
samochody, którymi przemycano szlugi, bo prokuratura w Zielonej
Górze

w swojej łaskawości
oddała mu nawet narzędzie przestępstwa.
Chociaż Zbigniew R. przewalił państwo na wiele milionów, prokurator
zwrócił się do sądu z wnioskiem o karę pierdla w zawiasach i
grzywnę. Boss poprosił sąd o rozłożenie grzywny na raty bo jest
biedny, jak mysz kościelna. Do dziś nie zapłacił pełnej kwoty.
Przemytnicy dragów robią za bankierów
W sprawie tzw. mafii narkotykowej w Zielonej Górze prokuratura
wypuściła z aresztu tych oskarżonych, którzy poszli na współpracę.
Nic nie wiadomo, co stało się ze szmalem, pochodzącym z handlu
dragami, do którego przyznały się te osoby. Na wolność wyszedł nawet
organizator przemytu hurtowych ilości kokainy wprost z Kolumbii, za
kaucją w wysokości 2 tys. zł, bo
jak twierdził
nie ma środków do
życia. Teraz kilku oskarżonych założyło firmę, udzielającą pożyczek
pod zastaw nieruchomości i luksusowych samochodów. Nie interesują
ich badziewiacy, którzy pod zastaw chcą dać tylko biżuterię lub
kilkuletnie BMW. Oskarżeni otwierają salony masażu, siłownie i
dyskoteki. Mają głęboko w zanadrzu abolicję podatkową ministra
Kołodki. Im abolicję zapewnił już sąd.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Święcona niegazowana

No to ja poproszę piwo.


Ja też piwo.


A ja uprzejmie proszę o szkocką z lodem. Albo bez.


Bardzo mi przykro, ale nie sprzedajemy tu alkoholu. To dom
pielgrzyma, obok jest kościół.


Pielgrzymi z Mokotowa chcą lufki!


Nie wyjdę, dopóki nie wypiję piwa.


Zamykamy o dziesiątej i jeśli państwo nie wyjdą, wezwiemy policję.


Dobra. To ja poproszę kawę. A zajarać tu można?


Słucham?


Palić wolno pielgrzymom?


Tak, można. Zaraz przyniosę popielniczkę.
W ten właśnie sposób przez godzinę spokojnie jaraliśmy sobie gandzię
w Domu Pielgrzyma na tyłach kościoła św. Stanisława Kostki, na
warszawskim Żoliborzu. Wnętrza knajpy utrzymane w tonie uzbeckiego
Hiltona. Z głośników sączyła się Arka Noego, wkoło babcie na kawie i
szarlotce nie mogące dojść do siebie po wieczornym różańcu z
księdzem Albertem.

Kurwa, jak tu nudno.

Pij tę kawę i się ewakuujemy.

Coś tu śmierdzi
rzuciła zaniepokojona babcia w chustce ze
stolika obok.

Masz rację
dorzuciła jej koleżanka bez chustki.
Jak zwierzęta: do maryśki nienawykłe.
Fundacja Bonum, Serafino, restauracja, kawiarnia czynna codziennie
od 11.00 do 22.00, Warszawa, ul. Hozjusza 2. Kawa pięć zetów,
kuchnia europejska, spaghetti bolognese 23 zydle. Trochę zdzierają z
tych pielgrzymów...

Nie zdzierają, bo w daniu masz dodatki. Perliczki w sosie
kurkowym, ale sos pewnie na święconej, cena 30 zetów, do każdego
dania dodatki. Kurka nie drożej niż złoty.

Ty, patrz, organizują bankiety, przyjęcia i imprezy
okolicznościowe. Przepraszam, czy te imprezy, które tu
organizujecie, są bezalkoholowe?

O tym decyduje dyrekcja, proszę pana. Organizowaliśmy już kilka
z... Przepraszam, ale nie mogę udzielać takich informacji. Proszę
rozmawiać z panią dyrektor. Ja nie jestem upoważniony. Zawołam
kierownika.

Dobra, stary, nie czkaj już i przynieś ten rachunek.

Nabij jeszcze lufę i pociągnijmy po machu. Z czego oni, do kurwy
nędzy, żyją, przecież tu nikogo nie ma. Na sali czterech kelnerów
jak w "Marriotcie". Pralnia szmalu czy jak?

Słucham państwa.
To już kierownik.

No właśnie, chcielibyśmy zorganizować u was wesele, takie na sto
osób z noclegiem. Jaki byłby to koszt?

Hmmm, jakieś 160 zł od osoby, 3 dania, zakąski, ciasta i napoje
plus nocleg.

A wódka?

We własnym zakresie.

O! Ale w ogóle można pić przy kościele?

Tak, ale tylko na imprezach zamkniętych.

Czyli jak byśmy teraz we własnym zakresie przynieśli tu np. wino,
takie mszalne, to można?

Nie można, tu jest blisko kościół. Nie można.

Ale palić wszystko można? Policja tu chyba nie wpada często?

Tak, palić można. Policji nie ma u nas w ogóle. To bardzo spokojny
lokal.

Nie to, co na mieście, alkoholicy i ćpuny!

Sami państwo widzą. Proszę odwiedzać nas częściej.

Będziemy, będziemy.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Tam, gdzie rosną poziomki
Kujawsko-pomorskie było jedynym województwem w Polsce, w którym
władzę niepodzielenie sprawował SLD. Bydgoszcz, Grudziądz,
Inowrocław i Włocławek uchodziły za bastiony lewicy. Bastiony padły.

MARZEC 2000 r.
Zarzuciłam kujawsko-pomorskiemu SLD powielanie błędów AWS: brak
programu, realnych osiągnięć, nepotyzm ("NIE" nr 11 i 15/2000).
Twierdziłam, że mały Toruń zwiększał swoje szanse w wyborach do
wojewódzkich władz partii dzięki martwym duszom. Liczba delegatów na
zjazdy zależy bowiem od liczby członków SLD. Późniejsze wewnętrzne
kontrole, których wyniki utajniono, potwierdziły, że w najlepszych
toruńskich kołach Sojuszu za niepłacenie składek i nieuczestniczenie
w zebraniach trzeba wyrzucić 50 proc. członków.
Układ władzy w województwie funkcjonował dzięki porozumieniu
rodzinnemu. Martwe dusze i poparcie bydgoszczan zbliżonych do
ówczesnej wice-prezydent Grażyny Ciemniak, prywatnie siostry
marszałka kujawsko-pomorskiego Waldemara Achramowicza, pomogły
posłowi Jerzemu Wenderlichowi zostać wojewódzkim szefem SLD.
Prorokowałam, że przyjdzie czas na rewanż przy konstruowaniu list
kandydatów do parlamentu.
CZERWIEC 2001 r.
Po serii skandali przyjechała szefowa Komisji Etyki SLD, prof. Maria
Szyszkowska. Ponieważ mimo jej krytycznych uwag ci, co sprawują
władzę w tym województwie, oznajmili, iż mają przekonanie, że
postępują prawidłowo, Szyszkowska wydała zalecenie, aby po wyborach
parlamentarnych przeprowadzono wybory w partii zaczynając od kół.
Mniej więcej w tym czasie w bydgoskim ratuszu SLD-owska elita
podgryzała sobie gardła. Grażyna Ciemniak oskarżyła swego ówczesnego
szefa, prezydenta Bydgoszczy Romana Jasiakiewicza, o kompromitowanie
SLD. Prawdziwym powodem awantury była wysokość podwyżki przyznanej
przez prezydenta ustosunkowanej pani wiceprezydent oraz pozbawienie
jej premii. Komisja Etyki SLD przyznała rację Jasiakiewiczowi, ale
listę kandydatów do Sejmu ozdobiło nazwisko Grażyny Ciemniak.
Jasiakiewicz nie pojawił się na liście. Partia postawiła na osoby
mało znane; główną zasadą konstrukcyjną było pozbycie się
konkurencji.
Rezultat zaleconych przez prof. Szyszkowską wyborów: odtworzenie
starego układu władzy.
CZERWIEC 2002 r.
Po rezygnacji Jerzego Wender-licha bój o przewodzenie województwu
stoczyli posłanka SLD Grażyna Ciemniak i marszałek Waldemar
Achramowicz. Bratobójczą walkę wygrał ten trzeci
niespodziewanie
zgłoszony przez salę
poseł SLD Krystian Łuczak z Włocławka. Dostał
więcej głosów niż brat z siostrą razem wzięci.
Były inne zabawne incydenty. Na przykład we Włocławku do wyborów
samorządowych poszły dwie lewice, każda pod wodzą innego posła SLD.
Bydgoszczanie odnosili wrażenie, że Roman Jasiakiewicz, który o włos
nie został prezydentem Bydgoszczy w pierwszej turze wyborów, w
drugiej stracił poparcie SLD dowodzonego przez poseł Ciemniak.
Przerżnął uzyskując 45,38 proc. głosów.
PAŹDZIERNIK 2002 r.
Miller pocieszał, że klęska w województwie kujawsko-pomorskim nie
jest totalna, bo w czarnym Toruniu wygrał kandydat lewicy. Nie
dodał, że zwycięska lewica nie ma nic wspólnego z SLD.
21 lat temu torunianie wymyślili "poziomki"
słynne struktury
poziome kontestujące politykę góry PZPR. Ku konsternacji Biura
Politycznego KC PZPR jedna z "poziomek" zajęła fotelik miejskiego
szefa partii. Historia lubi się powtarzać. Liderem "poziomek" jest
dziś Michał Zaleski.
Zaleski, prezes Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej, od dwóch
kadencji radny, członek klubu SLD, dwukrotny kandydat Sojuszu na
prezydenta miasta, pod koniec 2001 r. postanowił wstąpić do tej
partii. O przyjęciu Zaleskiego decydowało koło Bydgoskie
Przedmieście 1. Jak zwykle, frekwencja była tragiczna. Ci, którzy
przyszli na zebranie, zarzucili koniunkturalizm facetowi, który od
30 lat trzymał z lewicą, a od 7 ją reprezentował. Nie powiedzieli mu
tego w oczy, bo wbrew statutowi SLD na werdykt o przyjęciu do partii
czekał za drzwiami. W Toruniu pokutuje pogląd, że upieprzono
kandydata, ponieważ takie były wytyczne partyjnej góry
postrzegającej w Zaleskim poważnego konkurenta do łask wyborców, na
domiar złego mało dyspozycyjnego wobec rządzących liderów. Zaleski
nie był jedynym, którego SLD nie życzył sobie widzieć w swoich
szeregach ("NIE" nr 1/2002).
Kandydat SLD na prezydenta Torunia przepadł już w pierwszej turze.
Michał Zaleski został prezydentem z poręki Toruńskiego
Międzyosiedlowego Porozumienia Samorządowego grupują-
cego lewicującą inteligencję, odtrąconą przez SLD, i tę zbrzydzoną
stosowanymi w partii
metodami. Jest wśród nich profesor prawa, który pomógł wyrosnąć
"poziomkom" 21 lat temu.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Drgawki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Radio Niefart
Dygnitarze piją na otwarciu publicznego gmachu wyłożonego
niezapłaconymi marmurami. "Teraz wszyscy nie płacą"
słychać często
opinię. Przypomnijmy więc, że niepłacenie za towar czy usługę
niewiele się różni od zwykłej kradzieży.
Było przecięcie wstęgi i odznaczanie zasłużonych. Uroczyście
uruchomiono zegar z kurantem sprzed 30 lat. Markowa wódeczka,
przednie winko i zagrycha palce lizać wyginały stoły. Uświetniać
uroczystość mieli ministrowie, ale nie dojechali. Jednak wysocy
urzędnicy z ministerstw dostojnie reprezentowali swoich
chlebodawców. Elita Grodziska Mazowieckiego z prezydentem na czele
biesiadowała w radosnych nastrojach. Wszystko odbywało się w
otoczeniu pięknych marmurów: dostojnej morawicy, błyszczącego
breccio i monumentalnego serpegiante.
Tak właśnie w grudniu zeszłego roku odbyło się uroczyste otwarcie
świeżo wyremontowanego budynku Cechu Rzemiosł Różnych w Grodzisku
Mazowieckim. Ceremonię mieli uświetnić ministrowie Łapiński,
Kaczmarek i poseł Celiński, gdyż w budynku rzemieślników mieści się
Biuro Poselsko-Samorządowe SLD. Tam właśnie notable spotykają się ze
społeczeństwem, które od tej pory, aby do nich dotrzeć, będzie
musiało pokonać długą drogę pośród pięknie wypolerowanych marmurów.
Marmurów, za które nie zapłacono.
Jak biedny, głodny człowiek zapierdoli bułkę w supermarkecie, to
jest złodziejem, bo za nią nie zapłacił. Jak ktoś sobie rzuci marmur
na schody i ściany, a następnie za niego nie uiści, to w najgorszym
razie jest niesolidnym płatnikiem. Tak się przynajmniej powszechnie
uważa.
Mimo że bułka kosztuje 1,20 zł, a polerowane kamienie
setki
tysięcy złotych.
Robert Mazurek jest właścicielem znanej i cenionej kieleckiej firmy
zajmującej się pracami wykończeniowymi w marmurze. Mazurek ma
ostatnio złą passę. Nie wynika ona bynajmniej z braku roboty, lecz z
niezwykłego farta do klientów, którzy nie lubią płacić.
Pan F. to osobistość znana, szczególnie w Małopolsce,
współwłaściciel radia RMF FM. W krakowskiej posiadłości pana F.
firma Mazurka kładła marmury. W domu modny ostatnio i koszmarnie
drogi trawertyn Rosso Persiano z Iranu. W garażu trochę tańszy, ale
nie mniej topowy kamień z Brazylii. Nie wiemy, czy RMF zaczął cienko
prząść, czy pan F. wpadł w kłopoty, czy też po prostu wyszła z niego
przysłowiowa krakowska oszczędna natura, faktem jest, że Mazurek
poza zaliczką kasy za robotę nie zobaczył.
Przedsiębiorstwo BEP Unibud zleciło Mazurkowi wyrychtowanie w
kamieniu holu w budynku przy ulicy Żurawiej 8. Piękną robotę
kieleckiego majstra docenią nawet dyletanci, gdy zauważą, jak spoiny
kamienia położonego na podłodze w holu idealnie pokrywają się z tymi
w windach. To prawdziwy majstersztyk. Mazurek sądzi się teraz ze
zleceniodawcą o niezapłacone dwa potężne słupy z amerykańskiego
marmuru. Jak się okazało, i w tym przypadku ma to związek z jakimś
radiem. Budynek z niezapłaconymi słupami służy teraz jako siedziba
Radia Zet. Ciekawscy mogą zatem wpaść do rozgłośni i rzucić okiem na
kolumny Mazurka.
Siedziba Cechu Rzemiosł Różnych w Grodzisku Mazowieckim
było nie
było kolegów w branży
wydawała się zleceniem pewnym. Ale Mazurek
nauczony doświadczeniem i tak upewnił się najpierw, że nie mają oni
nic wspólnego z żadnym radiem. Rzemieślnicy grzecznie uiścili
zaliczkę. Równie układnie przyjęli po zakończonej pracy fakturę.
Mazurek zgodnie z ordynacją podatkową zapłacił od faktury VAT i
podatek. Jednak reszty szmalu nie zobaczył na oczy. To już przelało
czarę goryczy. Mazurek zabrał pomocnika, komplet narzędzi i udał się
do Grodziska. Zaniepokojonych włodarzy cechu poinformował, że
zamierza zabrać niezapłacony materiał. Zanim zdążył cokolwiek
zrobić, na miejsce przybyła policja. Funkcjonariusze zabrali
Mazurka do komisariatu. W komendzie zdjęli jego odciski palców i
przedstawili zarzut:

Jest pan oskarżony o kradzież.

Jaką kradzież?
zdumiał się Mazurek.

Kradzież zabytkowego zegara z kurantem
odparli policjanci.
Okazało się, że Cech Rzemiosł Różnych złożył zawiadomienie o
przestępstwie. Prawdopodobnie, żeby uniemożliwić Mazurkowi zerwanie
niezapłaconego marmuru, gdyż zegar wraz z ku-rantem mogli zobaczyć
wszyscy dostojni goście na własne oczy podczas uroczystego otwarcia
siedziby. Uruchomienie zegara było nawet jednym z punktów programu
uroczystości. Śmierdzi to fałszywym zawiadomieniem o przestępstwie,
czyli czynem ściganym z kodeksu karnego. To jednak problem
policji...
Problemem Mazurka jest, jak odzyskać kasę od rzemieślników. Ostatnią
próbę kamieniarz podjął w czasie otwarcia. Usiłował wejść na salę
bankietową i poinformować zgromadzone elity, że stąpają po rąbanym
(dosłownie i w przenośni) kamieniu. Jednak wejścia do siedziby
rzemieślników strzegli porządkowi, którzy stanowczo odmówili
Mazurkowi wstępu. Sprawa
jak i wszystkie poprzednie
trafiła do
sądu.
Żeby ministrowie Kaczmarek, Łapiński i były min. Celiński nie
mówili, że nie wiedzą, oficjalnie informujemy, że za każdym razem,
gdy wstąpią do swojego biura poselskiego w Grodzisku Mazowieckim,
deptać będą po krzywdzie kamieniarza z Kielc. Wstyd jak beret.
Grodziskich rzemieślników ostrzegamy, żeby przypadkiem nie
wstępowali do Cechu Rzemiosł Różnych, który nie płaci kamieniarzowi,
który jest przecież rzemieślnikiem. Bo to jeszcze większy obciach.
Dla Mazurka mamy wyjaśnienie tajemniczego fatum, które nad nim
zawisło: w zaproszeniu na uroczystość otwarcia siedziby Cechu
Rzemiosł Różnych znalazłem informację: Patronat medialny nad imprezą
przejęło Radio Bogoria.
Podobno ostatnio ktoś z Radia Maryja pytał w firmie Mazurka o ceny
marmurów. Tfu! Na psa urok, radio nadało!
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wiedźmy nad ogniskiem
Rodzice, przeczytajcie to, zanim oddacie swoje dzieci zakonnicom na
wychowanie.
Dzieci, nie czytajcie tego, bo strach.
Pod koniec lat 80. Janek wyjechał na kontrakt do Niemiec.
Zostawił w Jaśle żonę, czworo dzieci, mieszkanie i oszczędności. Po
którymś powrocie usłyszał, co o żonie mówi ulica. Wpadł do
mieszkania i trafił na libację. Nie zdzierżył, gdy zobaczył
niespełna dwuletnią córkę osraną od stóp do głów i żonę uczepioną
łydki kochanka.
Zrezygnował z pracy w Niemczech, by być z dziećmi. W 1992 r. sąd
pozbawił jego żonę praw rodzicielskich. Jemu zaś te prawa
ograniczył, ponieważ postanowił oddać dzieci do Katolickiego Ogniska
Wychowawczego "Nasz Dom". Inaczej dzieci nie mogły tam trafić. Janek
uznał, że tak będzie dla jego pociech najlepiej. W liście do siostry
dyrektor Zofii Chrapek prosił o przyjęcie i otoczenie opieką
małoletnich do czasu, aż jego sytuacja materialna się poprawi.
Siostra wyraziła zgodę.
Parobek u zakonnic
Gdy dzieci trafiły do "Naszego Domu", okazało się, że za ich pobyt
trzeba płacić. Janek nie miał kasy. Siostrzyczka dyrektorka
zaproponowała: odpracujesz ich pobyt. Od rana do wieczora robił to,
co kazały zakonnice. Czasem pakował pożyczone auto ciuchami
zebranymi wśród mieszkańców Jasła i wywoził to do wioski za Beskiem.
Tam rodzice jednej z sióstr prowadzili szmateks. Gorsze ubrania
dostawały dzieci.
W "Naszym Domu" bywało wesoło. Na imprezki wpadali księża. Puste
butelki po koniakach i wytwornych trunkach na polecenie sióstr Janek
wyrzucał do koszy w mieście.
Po siostrze Chrapek w "Naszym Domu" nastała siostra mgr Grażyna
Ciepiela i trochę się pozmieniało. Janek widział, jak michalitki
biły dzieci, zamykały je do kantorka, w którym trzymały miotły. Nic
nie mówił, swoje myślał. Zresztą jego dzieci nikt się nie czepiał.
Jakoś w tym samym czasie dostał pismo ze spółdzielni, aby spłacił
zaległy czynsz. Wspomniał siostrom o swoich problemach.
Będziemy
się za ciebie modlić
usłyszał. Widać siostry słabo się modliły, bo
sąd wydał nakaz eksmisji. Był rok 1998.
Janek wyjechał do Austrii. Dostał robotę. Pracował, co jakiś czas
wracał do Jasła. Odwiedzał dzieci, pracował u sióstr i znów jechał
do Austrii. Tak było do czerwca 1999 r. Wówczas, jak twierdzi, w
"Naszym Domu" siostra Bożena Lysko pobiła jednego z wychowanków.
12-letni Dawid wagarował zamiast chodzić do szkoły. Za każdy dzień
nieobecności w budzie dostał raz pasem po dupie. W szkole nie był
przez miesiąc, ale czy dostał też za niedziele
nie wiem.
W "Naszym Domu" była nerwowa siostra Aldona, ksywa Rudi. Wściekła
się na jednego z wychowanków i zamoczyła jego łeb w gorącej wodzie.
Siostry znęcały się głównie nad trzema chłopcami. Córka Janka

Dorota
nie wytrzymała i powiedziała małolatom, aby zgłosili
pobicie szkolnej pedagog w Podstawówce nr 9. Posłuchali. Ta poszła
do sióstr. Zrobiła się chryja i siostry pogoniono.
Magister siostra Nulla
Nową dyrektorką ogniska, które nazywało się już Katolicka Placówka
Wychowawcza "Nasz Dom" została Jolanta Jonczyk, czyli siostra Nulla.
Nowa dyrektorka wiedziała, że to Dorota namówiła chłopaków, by
opowiedzieli w szkole, że byli bici. Nulla starała się odsunąć Janka
od dzieci i ośrodka. Załatwiła też, że pobitych chłopców wywieziono,
m.in. do księży michalitów w Krakowie.
We wrześniu 1999 r. siostra Nulla poinformowała Dorotę: ze względu
na fatalne zachowanie, złe stopnie i ostentacyjne palenie papierosów
trafisz do Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Piasecznie. Do szkoły
Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza.
Pierwszego dnia dziewczynie zrobiono zdjęcie, które trafiło do
specjalnego formularza razem z informacją o wzroście, wadze, a nawet
stanie uzębienia. Fiszkę miały dostać gliny, gdyby panience wpadło
do głowy uciekać.
W Piasecznie było tak: gdy któraś z lasek ufarbowała włosy, goliły
ją na krótko. Dziewczyny mogły wychodzić do miasta raz w tygodniu na
godzinę
grupami w towarzystwie siostry tajniaczki. Gdy któraś z
małolat popatrzyła na chłopaka, siostra pytała słodko: "co suko,
cieczkę masz?". Rodzina nie przysyłała kasy za pobyt
dziewczyny
zmuszano do sprzątania korytarzy. Musiały lśnić. Dorota nieraz
odpracowywała spóźnialstwo siostry Nulli.
Dyrektorka z Jasła co miesiąc miała wysyłać kasę na utrzymanie
Doroty przez siostry skrytki i spóźniała się, choć
jak wskazują
kwity
łykała kasę ze starostwa powiatowego w Jaśle na Dorotę,
kłamiąc, że dziewczyna wciąż przebywa w "Naszym Domu". Janek ma
dokumenty. Podejrzewa, że skoro jego córka była w Piasecznie, to
siostry skrytki mogły brać za nią kasę drugi raz z tamtejszych
urzędów.
W czerwcu 2000 r. Dorota skończyła podstawówkę. Chciała iść do
"cywilnego" ogólniaka. Siostry kazały napisać podanie o przyjęcie do
prowadzonej przez nie zawodówki. Ale były wspaniałomyślne

pozwoliły, by wybrała zawód: fryzjerka lub kucharka.
Dorota nie buntowała się, bo skrytki straszyły, że wywiozą ją do
Krakowa. Tam inne siostry prowadzą zakład resocjalizacyjny i dopiero
u nich można poczuć, co to naprawdę znaczy mieć przejebane.
Alimenty dla zakonnicy
W tym samym czasie Janek dostał pozew do sądu. Chodziło o alimenty.
Podała go siostra Nulla. Przed rozprawą zaproponowała: zgódź się, bo
z nami nie wygrasz. Zgodził się, bo siostry tłumaczyły, że właściwie
chodzi tylko o kwity dla pomocy społecznej. Dziś wie, że chodziło o
prostą sprawę: facet wraca z Austrii, a na granicy mówią
jesteś
poszukiwany, bo nie płacisz alimentów. Pierdel jak w banku i siostry
miały go w garści.
Dorota cały czas alarmowała ojca, że zakonne chcą ją wywieźć do
Krakowa. W październiku Janek dostał telefon z Piaseczna
córka
jest "chamka", bo zjadła bez pozwolenia ser z lodówki. Zabieraj ją.
Wsiadł w pociąg. Kazał córce się zbierać. Zaskoczone zakonnice
orzekły: córka nigdzie nie pojedzie. Zrozumiał, że są gotowe
zadzwonić po gliny. Razem z córką uciekli za bramę. Dorota wybiegła
tak, jak stała. Zabrała tylko buty do reklamówki. Wrócili do Jasła.
Janek odwiedził komendę policji i opowiedział, co zaszło.
Od tego
dnia jestem dla sióstr jak bin Laden dla Amerykanów
mówi.
Teraz Janek bawi się w detektywa. Gromadzi kwity, które świadczą o
przekrętach siostrzyczek. Zakonnice wykazały m.in., że jego starszy
syn
Marcin
był w 2000 r. na koloniach nad Bałtykiem. Ciekawe, bo
w paszporcie Marcina figurują pieczątki świadczące o tym, że w tym
czasie przebywał w Austrii. Jest też pismo podpisane przez siostrę
Nullę, że Dorota przebywała w Jaśle cały czas, choć jej świadectwo
mówi, że była w Piasecznie. Są też interesujące kwity ze starostwa.
Wynika z nich, że do końca 2002 r. Janek nie musi płacić na
utrzymanie Doroty u zakonnic, bo jest biedny. Problem w tym, że
córka została skreślona z listy wychowanków w październiku 2001 r.
Poświadczył to sąd.
Na utrzymanie "Naszego Domu" w tym roku pójdzie blisko 250 tys. zł z
publicznej kasy. Gros szmalu daje wojewoda, a dokłada powiat. Na
jedno dziecko przypada 1100 zł na miesiąc.
Prokurator wącha siostry
O tym, co widział przez lata u siostrzyczek, Janek powiadomił
prokuraturę. Przypomniał pobicie w 1999 r. trzech chłopców. Chłopcy
zeznawali w obecności księdza. Nie przypominali sobie, aby ktoś ich
bił u sióstr. Jedna z zakonnic oświadczyła, że 14-latek nie może
zeznawać, bo jest akurat pod wpływem silnych psychotropów. Poza tym
to pedał, dewiant, zboczeniec. Umarzając dochodzenie prokurator
zaznaczył, że chłopiec określa pobyt w placówce jako szczęśliwy.
Stwierdził też, że zakonnice zapewne stosowały wobec wychowanków
różnego rodzaju kary, w tym cielesne, ale tylko i wyłącznie w celach
wychowawczych i nie wychodziły te kary poza zakres zwykłego
karcenia.
Nie tak dawno siostrzyczki z Jasła wywaliły na ulicę wychowankę.
Miała szczęście, bo pedagog z ekonomika załatwiła jej internat, a
Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie obiecało dawać kasę na dalszą
naukę. Nie miała tego szczęścia inna podopieczna. Wyrzucono ją za
to, że kiedy była chora, śmiała poprosić o termometr. Nie miła dokąd
pójść, więc trafiła na ulicę. Widziano ją na dworcu w Rzeszowie.
Mamy jej dane i zdjęcie. Siostra Nulla powiedziała wychowankom, że
tej dziewczynie u zakonnic brakowało alkoholu, narkotyków i seksu.
Janek cieszy się, że udało mu się wyrwać córkę z czarnych rąk. Ma
notes, w którym figuruje kilkadziesiąt nazwisk dziewczyn, które
trafiły do zakonnych szkół, zakładów resocjalizacyjnych i
internatów. Takich placówek jest wiele. Ileż dziewczyn tam siedzi i
jak mają przesrane za państwowe pieniądze? 17-letnia Dorota u
zakonnic spędziła 10 lat. W Polsce tyle średnio odsiaduje się za
zabójstwo.
Imiona głównych bohaterów dla ich dobra zostały zmienione.

Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Palma Kasi "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Posuń Leppera
Celem gry jest wygranie wyborów do Sejmu tzn. zdobycie 20 żetonów, a
następnie utworzenie rządu i utrzymanie się przy władzy
czytamy w
instrukcji do gry planszowej "Tygiel polityczny".
Miller jako pionek, obrzucanie jajami Kaczyńskiego, wsadzanie na
trampolinę Leppera, eliminowanie z gry Giertycha. Kasa (czeki po 500
i 1000 zł), nieruchomości, głosy wyborcze, media, gra w wojnę i
losowanie niespodzianek. Do tego gra zaleca się starannym wykonaniem
planszy, kostki i pozostałych rekwizytów. Mogłoby się wydawać, że
mariaż klasycznego "Monopolu" z politycznymi dekoracjami da efekt
tyle intrygujący, co komiczny (producent gry miał taki zamiar

"Tygiel polityczny" nazwał satyryczną grą planszową).
Tymczasem kiszka z dżemem. Gra ma wszystko, czego dobra gra mieć nie
powinna. Jest nudna, skomplikowana, a nade wszystko nie wyzwala
nawet mikrolitra adrenaliny. Autorzy gry nie wymyślili innych
niespodziewanych i losowych wydarzeń, jak te, do których
rzeczywiście doszło: jazda samochodem pod prąd, umieszczenie szwagra
w zarządzie spółki skarbu państwa, ogłoszenie kłamstwa
lustracyjnego... Poza tym jak w "Monopolu": Z okazji imienin
dostajesz od wszystkich graczy po 500 zł. Siara! Życie polityczne
jest tak bogate (np. Rywingate), że ograniczanie go w grze do
żałosnych banałów jest zwyczajnym lekceważeniem hazardzistów.
Autor : R.S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bal wyzwoleńców
Od 23 lat każdego roku w Nowym Jorku następuje wielkie, kultowe
wydarzenie nazwane "czarną prywatką". Jest to impreza
muzyczno-taneczno-rozrywkowa organizowana głównie dla
homoseksualistów i transwestytów, ale także dla ekscentryków,
przebierańców kochających inaczej, czujących inaczej i od czasu do
czasu myślących inaczej.
Klub taneczny 239 położony w zachodniej części 52 ulicy o nazwie
Roseland jest ogromny. Może pomieścić bez trudu 8 tysięcy ludzi.
Bruce Mailman, legendarny założyciel Saint, w licznych wywiadach
twierdził, iż ideę tego rodzaju wielkiego przedsięwzięcia zaczerpnął
z prastarych obrzędów i rytuałów starożytnych Celtów.
Mieszkam w Nowym Jorku już ponad 13 lat i zawsze wydawało mi się, że
nic nie może mnie już zaszokować, tymczasem...
Idę na "czarną prywatkę" z moim przyjacielem Bradem, wziętym
fotografem mody, homoseksualistą, który od wielu lat bierze udział w
tej imprezie. Przy wejściu liczni bramkarze każdego dokładnie
kontrolują, także kobiety, nieliczne zresztą. Na salę nie wolno
wnosić kamer filmowych, aparatów fotograficznych, broni i alkoholu.
Ogromne gmaszysko, zapchane mężczyznami, wszyscy w skórach, w
błyszczących skóropodobnych i lateksowych strojach, bardzo
obcisłych, eksponujących męskość. Wielu facetów miało na sobie tzw.
chapsy. Są to skórzane, kowbojskie paski, które normalnie nakłada
się na spodnie. Tu pozakładano je na gołe ciało. Prawie wszyscy
ocierają się lubieżnie o siebie, dotykają w intymne miejsca.
Panuje przyzwolenie na pełne wyzwolenie. Stężenie oparów seksu.
Natrafiliśmy na tłumek niebywale owłosionych typów. Wielu miało na
sobie przylepce z włosami
można je nabyć w sex-shopach. Niektórym
pod wpływem potu i gorąca sztuczne włosy się odkleiły, a innym
całkiem odpadły. W tym szczególnym miejscu nikogo to jednak nie
krępowało.
W pewnym momencie zobaczyłam gołego faceta ze świńskim łbem na
głowie, który zanurzał swój ryj między pośladki drugiego golasa. W
drugim końcu sali inna para nagusów zabawiała publikę w ten
sposób,że jeden klęczał przed drugim i obcałowywał namiętnie jego
tyłek, celując językiem w odbyt. Stojący golas miał na głowie maskę
kota i cały czas wydawał z siebie kocie pomruki, wyrażające
najwyższą przyjemność.
Brad pociągnął mnie:
Pokażę ci coś zabawniejszego. Była to parodia
procesji katolickiej, której uczestnicy-księża ubrani byli w ornaty,
nieśli w lektyce dostojnika kościelnego przybranego jedynie w
liturgiczne nakrycie głowy, to jest w wysoką, dwurożną czapkę. W
wysoko uniesionych rękach biskup dzierżył dużych rozmiarów fallusa.
Na ornatach księżowskich z tyłu i z przodu również znajdowały się
atrybuty męskości. Za orszakiem podążały dwie grupy przebierańców.
Pierwsza to aniołowie w długowłosych blond perukach, ze skrzydełkami
przymocowanymi do ramion. Znakiem szczególnym ich anielskości były
obfite, sztuczne biusty i dużych rozmiarów plastykowe penisy.
Reżyser dawał widzom do zrozumienia, że nikt nie wie, jakiej płci są
anioły, więc na wszelki wypadek dwa w jednym. Na środku anielich
tyłków fosforyzowały promieniste kółka. Druga grupa podrygująca tuż
za aniołami to diabły w jasełkowych maskach z rogami. Mieli
wetknięte w tyłek ogony w kształcie długich, wijących się fallusów.
Grupa szatańska składała się wyłącznie z Afro-Amerykanów, zapewne
chciano zaoszczędzić na farbie... Obie grupy skakały i dygotały jak
w ataku padaczki. Procesja spotkała się z wyjątkowym aplauzem
widzów. Widowisko nawiązywało jednoznacznie do ujawnionych niedawno
skandali obyczajowych w niektórych kręgach duchowieństwa
katolickiego w stanie Nowy Jork i na terenie całej Ameryki.
Bilet wstępu na Black Party kosztuje 90 dolarów. Za takie pieniądze
można już kupić lożę w operze i nie wątpię, że wielu uczestników
"czarnej prywatki" w Roseland odwiedza także nowojorską Metropolitan
Opera.
Mój przyjaciel Brad od czasu do czasu wskazywał mi oczami jakieś
osoby i szeptał do ucha, kogo właśnie widzimy. Wśród przebierańców i
ochoczych uczestników orgiastycznej zabawy znajdowały się osoby
znane powszechnie w świecie show-businessu. Dostrzegliśmy nawet paru
polityków pojawiających się często w TV.
Przeciskaliśmy się niestrudzenie przez tańczący tłum w stronę
miniestradek, na których porno-aktorzy prezentowali swoje specjalne
numery. Facet z Kalifornii pokazywał tzw. fisting, to jest powolne
wkładanie ręki aż do łokcia w odbytnicę swojego scenicznego
partnera.
Wypatrzyłam w tłumie kręcących się tu i ówdzie gołych facetów
przepasanych jedynie białymi, rzeźnickimi fartuchami, a wabiących do
siebie amatorów sado-maso.
Inny porno-artysta prezentował na swojej estradce oryginalny taniec
z boa dusicielem. W takt muzyki "industrial techno" owijał go wokół
różnych części swego ciała, nie wyłączając szyi. Żonglował nim w
powietrzu, w końcu wsadzał sobie ogon węża w tyłek, po czym
nawoływał ochotników skłonnych udostępnić własne tyłki. Nie
brakowało ich. To ulubiony porno-show gejów.
Poszliśmy jeszcze w stronę tzw. pokojów od tyłu. To była tegoroczna
nowość, a właściwie powrót do tradycji sprzed 23 lat. W starej
siedzibie klubu na East Village urządzono takie właśnie separatki.
Stały się rychło miejscem handlu narkotykami. Wykryła to policja i
separatki zlikwidowano. Teraz organizatorzy otrzymali zezwolenie na
ponowne ich otwarcie. Nie mogliśmy się tam jednak przecisnąć.
Zresztą co moglibyśmy tam zobaczyć? Kopulowano wszędzie
jawnie,
bez żadnych hamulców, wszyscy ze wszystkimi. Zauważyłam wiele
omdleń. Duchota była rzeczywiście nie do zniesienia. Pot tysięcy
ludzi gibających się na parkietach, nieprzyjemna woń skór, a nade
wszystko odór wywoływany przez używanie różnych pigułek dawały
piorunującą mieszankę.
Służby medyczne wzywano nie tylko do omdleń. W mojej obecności jakiś
facet w narkotykowym amoku odgryzł drugiemu sutek, inny tak
namiętnie całował szyję swego partnera, że aż trysnęła krew.
Najbardziej uderzyła mnie niezwykła wspólnota tych ludzi. Orgia,
wyuzdanie, bezwstyd
to jakby drugi plan imprezy. Pierwszy
to
entuzjazm, wzajemna sympatia, bliskość wewnętrzna, nie tylko czysto
fizyczna, duchowe braterstwo. I w ten kontekst wpisałabym pewien
znamienny fakt. Na telebimach ukazał się nam główny wodzirej i
poprosił, żeby wszyscy umilkli na chwilę. Po czym powiedział: "A
teraz
minutą ciszy uczcijmy pamięć naszych bohaterskich strażaków i
policjantów, którzy zginęli 11 września, ratując innych". I wszyscy
zamarli. Wielu gejów za swoje ulubione, niemal kultowe stroje uznaje
mundury strażackie i policyjne. W tym roku w Roseland brakowało ich.
11 września także oni pobiegli pod WTC pomagać zawodowej straży i
policji. Zginęli także. Wielu.
Autor : Justyna Mills - Wiszniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rokita populizmu się chwyta "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kiblować za ptaka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Miller może dwa razy
Dał nam przykład duński premier jak zwyciężać mamy.
W miarę zbliżania się terminu referendum unijnego coraz częściej
pojawiają się w polskich mediach informacje o tym, że na wynik
głosowania może wpłynąć niechęć obywateli do obecnego rządu. I
każdym tego rodzaju wiadomościom towarzyszą skwapliwe zapewnienia,
że wyjątkowo złe notowania rządu nie będą miały wpływu na to, czy
Polacy będą głosować za, czy przeciwko przystąpieniu do Unii
Europejskiej.
* * *
Z podobnym zjawiskiem w postaci niemal klinicznej mieliśmy do
czynienia 11 lat temu na Wyspach Duńskich. W 1992 r. poddani JKM
Małgorzaty II nieznaczną większością głosów powiedzieli "nie"
układowi z Maastricht, co wywołało sporo zamieszania we Wspólnocie.
Jednak prawdziwym powodem duńskiego "nie" nie była niechęć do
wspólnej Europy. Społeczeństwo miało po prostu dość nieprzerwanych,
ponad 10-letnich rządów koalicji konserwatywno-liberalnej. O tym, że
ta niechęć może przełożyć się na "nie" dla układu z Maastricht,
ostrzegano na wiele miesięcy przed referendum. Jednak ówczesny
premier Poul Schlter postanowił spróbować szczęścia. I w czerwcu
1992 r., gdy spytał Duńczyków o ich opinię o układzie z Maastricht,
rodacy powiedzieli "nie".
Poul Schlter był (i pozostał) bardzo mądrym politykiem. Podczas
szczytu Wspólnoty w grudniu 1992 r. w Edynburgu walczył jedynie o
to, aby uczyniono dla Danii pewne wyjątki od postanowień układu z
Maastricht. Chodziło nawet nie tyle o jakieś konkretne korzyści, ile
przede wszystkim o to, aby Duńczycy mogli ponownie pójść do
referendum. Rzecz w tym, że duńskie prawo nie pozwala dwukrotnie
poddawać pod referendum tej samej kwestii. Specjalne wyjątki
uczynione w Edynburgu dla Danii umożliwiały przeprowadzenie
kolejnego referendum w tej samej w istocie sprawie: w kwestii
przystąpienia Królestwa Danii do układu z Maastricht.
* * *
Po zmodyfikowaniu układu z Maastricht pozostała jednak jeszcze
sprawa najważniejsza, czyli wspomniana już powszechna niechęć
Duńczyków do koalicji rządowej.
Była to niechęć irracjonalna, zmęczenie ludzi oglądaniem ciągle tych
samych twarzy i słuchaniem ciągle tych samych tekstów. Rzecz
paradoksalna, bo na owo irracjonalne "nie" dla rządu nie miały
wpływu dobre czy nawet bardzo dobre oceny poszczególnych polityków
oraz polityki gospodarczej i zagranicznej rządu. Oceny te były tak
dobre, że premier Schlter lękał się, aby przypadkiem wyborcy
ponownie nie powierzyli władzy konserwatystom i liberałom.
14 stycznia 1993 r. konserwatysta Poul Schlter złożył na ręce
królowej dymisję swojego rządu i jednocześnie
zgodnie z
możliwością przewidzianą w duńskiej konstytucji
zaproponował
powierzenie misji utworzenia nowego rządu socjaldemokratom.
Formalnym uzasadnieniem dymisji była banalna w istocie sprawa
"oszukania" parlamentu przez konserwatywnego ministra
sprawiedliwości w tzw. sprawie tamilskiej. Przez kilka lat z
upodobaniem wykorzystywała ją opozycja do "szczypania" rządu, ale w
rzeczywistości dymisja samego ministra sprawiedliwości byłaby aż w
zupełności wystarczającą karą dla rządu za to "przestępstwo". Jednak
przekonany o korzyściach płynących z członkostwa we Wspólnocie
premier Schlter wraz z całym gabinetem zrezygnował z władzy po to,
aby Dania nie znalazła się poza unijnymi strukturami.
W warunkach duńskiej monarchii konstytucyjnej była to propozycja,
której królowa nie mogła odrzucić. W rezultacie po kilku godzinach
od królowej wychodził już nowy premier, szef socjaldemokratów Poul
Nyrup Rasmussen. A 18 maja 1993 r. Duńczycy "gładko" powiedzieli
"tak" nieco podretuszowanemu układowi z Maastricht.
* * *
Przykład sytej i stabilnej Danii pokazuje, jak wielki wpływ na wynik
referendum może mieć zadowolenie lub niezadowolenie społeczeństwa z
aktualnego rządu albo z siły przewodniej. Przypomnijmy sobie
ostatnie referendum z okresu PRL, gdy ludzie masowo powiedzieli
partii "nie" na pytanie o reformę gospodarczą. I dlatego zamiast
przekonywania samego siebie i wyborców, że to dwie różne sprawy,
rząd powinien natychmiast wypracować formułę, która w sposób
wiarygodny (i zachęcający dla przeciwników rządu) powiązałaby
referendalne "tak" z "nie" dla niechcianego już rządu.
Poul Schlter w 1992 r. mógł sobie pozwolić na ryzyko powiedzenia
przez Danię "nie" układowi z Maastricht. Podobnego ryzyka nie ma
prawa podjąć rząd polski A.D. 2003. Czerwcowe "tak" lub "nie" dla
Unii Europejskiej to nasze być albo nie być. I za tę cenę warto

ba, należy wręcz
obiecać ludziom wszystko. Nawet to, że jeżeli
powiedzą "tak", to następnego dnia rozpisane zostaną wybory
parlamentarne. A nawet jeszcze więcej. Europa warta jest nie tylko
mszy, ale nawet jakiegoś przejściowego premiera oszołoma.
Autor : Włodzimierz Galant




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Dyrektor I programu publicznej Sławomir Zieliński zadeklarował, że
tym razem nie polegniemy na festiwalu Eurowizji. Bo reprezentujący
RP zespół Ich Troje jest lansowany w TVP Polonia i w ślad za tym idą
apele do Polaków w Europie, aby wypełnili patriotyczny obowiązek
głosując na "polski" zespół. Problem w tym, że inna piosenka Ich
Troje startuje w niemieckim konkursie Eurowizji. Co pozostanie
patriotom, jeśli Ich Troje będzie reprezentować dwa państwa?
Kompromisowo głosować na Rosjankę?
* * *
TVP 3 i TVN 24, obrady komisji Nałęcza. Ziobro żąda skopiowania
telewizyjnej relacji z polskiej prapremiery "Pianisty" Polańskiego,
spodziewając się zarejestrowanej zażyłości premiera Millera z Lwem
Rywinem. Nałęcz odmawia, odmowę tłumaczy zbyt wysokimi kosztami
ponoszonymi przez komisję. Ziobro wzdycha i twierdzi, że za
skopiowanie będzie musiał zapłacić ze swojej
cytat
niewielkiej
pensji. Komisja Nałęcza powinna wyjaśnić desygnat "niewielkiej
pensji" Ziobry.
Obliczamy ją, wraz z dodatkami, na jakieś 14 000 zł brutto
miesięcznie. Wystarczy na parę kopii.
* * *
TVP 2, "Linia specjalna" z Józefem prymasem Glempem. Prowadząca red.
Czajkowska zaczepna jak bul-
terier. Pytała o trapiące Kościół afery finansowe (zwolnienia celne)
i obyczajowe (pedofilia, molestowanie seksualne), o antysemityzm i
pobłażliwość dla Rydzyka. Glemp z kamienną twarzą i bez argumentów
bagatelizował zarzuty, a Czajkowska spuszczała z tonu, aż na końcu
programu z ujadającego kundelka przemieniła się w potulnego jamnika.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sędzia blokers
Dwóch młodych ludzi
jeden lat 20, drugi lat 18
dostało po 2 lata
mamra w zawieszeniu na 5 lat. Musieli też zapłacić odszkodowanie
sędziemu Markowi W. po 3 tys. zł od łba.
Sędziowski nos
Dochodzenie przeprowadziła Prokuratura Rejonowa Warszawa Mokotów w
osobie asesora Marcina Ogłozińskiego. Ustalił on, że pewnego
marcowego wieczoru 2000 r. sędzia W. usłyszał na klatce schodowej
hałas i brzęk tłuczonego szkła. Przez okno przyfilował dwóch młodych
mężczyzn, których znał z widzenia. Był pewien, że to sprawcy, choć
nie widział demolki.
Zszedł na dół, zobaczył wytłuczoną małą boczną szybę w drzwiach
wejściowych do klatki. Zatelefonował po gospodarza bloku, a
następnie poleciał na przystanek autobusowy, gdzie powędrowali
podejrzani. Oprócz nich dostrzegł dwóch innych chłopaków. Podszedł.
Powiedział sprawcom, że muszą naprawić szkodę i poprosił ich, aby z
nim podeszli do dozorcy. Jednego z nich Marek W. osobiście
doprowadził do gospodarza domu, który czekał przy klatce. Reszta
młodych dotarła tam bez pomocy sędziego.
Wówczas mężczyzna doprowadzony przez Marka W. stał się agresywny,
rzucił się na niego, zaczął go szarpać i kopać w nogę oraz ubliżał
mu słowami wulgarnymi i groził pobiciem. Odciągnął go dozorca.
Wówczas do pokrzywdzonego (sędziego
przyp. D.G.) podszedł drugi
mężczyzna i zaczął go szarpać, ubliżać i grozić, że go pobije.
Pokrzywdzony złapał go za ręce, aby uniemożliwić mu zadanie ciosu.
Łagodność i opanowanie
sędziego były podręcznikowe: starał się wytłumaczyć mężczyźnie, że
zachowuje się niepoprawnie ubliżając mu bez powodu.
Ale prośby łagodnego jak baranek sędziego nic nie dały. Oskarżony
walnął "wymiar sprawiedliwości" z bani w twarz, dokonał uszkodzenia
ciała Marka W. oraz kierował wobec niego groźby karalne. Według
prokuratury, sędziemu groził również drugi sprawca.
Marek W. doznał otarcia naskórka lewego łuku brwiowego, złamania
kości, nosa, ran ciętych grzbietu nosa oraz zasinień w okolicach
oczu. Obrażenia te spowodowały rozstrój zdrowia i zaburzenia
czynności fizjologicznych ustroju na czas nie przekraczający 7 dni.
Sprawca przyznał się do tego, że uderzył sędziego W. Zeznał jednak,
że sędzia siłą ciągnął jego kolegę z przystanku przed blok, gdzie
czekał dozorca. Potem siły użył również wobec niego. Chcąc się
wyswobodzić z rąk sędziego mężczyzna rzeczywiście uderzył go głową.
Sprawa odbyła się przed Sądem Rejonowym dla Warszawy Mokotowa.
Sędzia W. jest sędzią Sądu Okręgowego, czyli instancji nadrzędnej
wobec tamtego.
Sędziowski kciuk
17 czerwca 2002 r. około godziny 19.00 Jarek, lat 24, szperał pod
maską swojej 8-letniej Vectry zaparkowanej przed blokiem. Stał tyłem
do klatki, z której wyszedł sędzia W. Usłyszał, że otwierają się
drzwi. Obejrzał się.

"Co się gnoju patrzysz?"
powiedział do mnie. Dokładnie to samo
usłyszałem od niego jakiś tydzień wcześniej. Odpowiedziałem ostro,
ale bardzo spokojnie i pod nosem
"odpierdol się" czy jakoś tak.
Wiedziałem, że robi to specjalnie, bo chce mnie sprowokować jak
tamtych
mówi Jarek.
Czterech świadków tego zdarzenia opowiedziało mi dokładnie jego
przebieg. Obserwowali sytuację z różnych stron, choć nie słyszeli
wymiany zdań pomiędzy sędzią i młodym. Ich relacje nie różnią się i
są zbieżne z opowieścią Jarka.
Sędzia podszedł do Jarka i popchnął go swoim okazałym brzuchem.
Powiedział: "i tak będziesz siedział", ale słyszał to tylko
pchnięty. Następnie popchnął młodego także ręką.

Zapytałem, czy skończyły mu się pieniądze, które dostał od
tamtych. Powiedział, że ode mnie wyrwie więcej
relacjonuje Jarek.
Sędzia złapał go obiema rękami za szyję. Z uścisku jednej udało się
młodemu wyswobodzić. Wtedy Marek W. chwycił go również mocno pod
pachą i rzucił nim o stojący metr dalej samochód
białe Cinquecento
należące do jednego z sąsiadów. Świadkowie zgodnie twierdzą, że
Jarek nie dotknął
sędziego. Ich zdaniem widać było, że świadomie trzymał ręce
odchylone do tyłu.
Przed blok podjechał potem radiowóz, a w nim dwóch mundurowych
funkcjonariuszy i pan sędzia.

Starszy stopniem policjant zapytał mnie, co to za "groźby karalne"
kierowałem pod adresem "tego pana". Ja na to, że właśnie się do nich
wybieram. Na pytanie policjanta, wyjaśniłem, że "ten pan" na mnie
napadł. Funkcjonariusz poinstruował mnie, abym poszedł do lekarza na
obdukcję, a potem stawił się w komisariacie. Gdy przyszliśmy z mamą
na policję, był tam również sędzia. Pokazał mamie swój kciuk i
powiedział, że złamałem mu palec.
Dowiedzieliśmy się, że sędzia miał kciuk tylko wykręcony, cokolwiek
to znaczy, ale zaświadczenie lekarskie przedstawione na policji
przez sędziego stwierdza, że owo uszkodzenie skutkuje obrażeniem
wykluczającym normalne funkcjonowanie sędziego na więcej niż 7 dni.
Wiadomo, jak trudno wyrokować z wykręconym kciukiem.
Obdukcja młodego stwierdza otarcia naskórka oraz drobne wybroczyny
krwawe na szyi, a także sinawoczerwone ślady oraz otarcia w
okolicach pachy. Ale te obrażenia nie powodują zakłóceń w
funkcjonowaniu dłuższym niż 7 dni.
Sędzia złożył doniesienie na Jarka. Od młodego doniesienia nie
przyjęto. Powiedziano mu, że może dochodzić swoich praw z oskarżenia
prywatnego. Skarga sędziego złożona na policji w poniedziałek już w
środę trafiła do prokuratury.
Sędzia równiejszy
Marek W. jest postrachem dla mieszkającej w okolicy młodzieży i jej
rodziców. Młodzi twierdzą, że sędzia wybiera sobie któregoś pośród
nich i specjalnie prowokuje agresję, by doprowadzić do sprawy i
dostać pieniężne odszkodowanie. Rodzice przestrzegają i napominają
pociechy, by trzymały się jak
najdalej od sędziego i nawet nie patrzyły w jego stronę.

Ten człowiek, chociaż sędzia, nie nadaje się do mieszkania w bloku
z innymi. Jemu ciągle coś przeszkadza. Mój syn też mu kiedyś
przeszkadzał i sędzia startował do niego z rękami
opowiada jedna z
sąsiadek.
Inna matka, gdy wychodzi z domu i zostawia syna z kolegami, prosi,
by najlepiej w ogóle nie otwierali drzwi, jeśli sędzia przyjdzie z
jakimiś pretensjami.
Rozmawiając z przedstawicielami organów ścigania, którzy mieli już
do czynienia z Markiem W., usłyszałam, że sędzia to pieniacz.
Przestrzegano mnie, bym broń Boże nie wskazała, skąd pochodzą
informacje, bo informatorzy nie unikną spotkania w sądzie.
W Polsce przestępczość, chwalić Boga, nie zanikła, więc sędziowie
nie muszą chodzić po osiedlach, by prowokować przestępcze czyny i
osobiście zapewniać sądom robotę. Samorząd sędziowski powinien więc
przyjrzeć się panu W. Czy człowiek o takich pasjach zapewnia
rozważny i bezsporny
wymiar tej tak zwanej sprawiedliwości.
Autor : Dominika Grass




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Teleszwindel "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niech sczezną aktorki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Do szpitala w Krośnie trafił kompletnie pijany Kamil, lat trzy.
Spoiła go winem jego własna babcia.
Prezydent Dąbrowy Górniczej Jerzy T. zarządził, że każdy wezwany do
jego gabinetu pracownik magistratu musi pojawić się nie później niż
po trzech minutach. Blady strach padł szczególnie na tych, co
pracują na parterze, bo żeby dostać się do prezydenta, muszą
przebiec cztery piętra. Spóźnialscy powinni liczyć się z odebraniem
premii.
W Nowym Targu kastraci nie będą mieli żadnych zniżek podatkowych.
Radni uchwalili, że osobnicy wysterylizowani będą płacić takie same
podatki jak jurni. Chodzi o pieski. Wniosek o względy podatkowe dla
kastratów złożyło współczujące Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.
Z wielką pompą oddano do użytku wiadukt kolejowy w Topoli
Królewskiej koło Łęczycy. Wydano nań 2,5 mln zł. Wiadukt ma służyć
kolejce wąskotorowej. Kolejka nie jeździ już od ponad dwóch lat.
Tory zostały częściowo zdemontowane, a przystanki zamknięte.
70-letni lekarz z Poznania zwabił do mieszkania 25-letnią studentkę.
Podstępnie ją uśpił, a potem rozebrał. Rano kobieta obudziła się
naga, obok pochrapywał lekarz. Stwierdziła, że nie została
zgwałcona. Prokurator oskarży więc niemrawego starszego pana o
dopuszczenie się "innych czynności seksualnych", czyli zabawę w
doktora.
W Józefowie koło Biłgoraja pijany lekarz pracował na dyżurze w
przychodni. Miał 2,22 promila. Szło mu nieźle. Wypisywał recepty,
diagnozował i wystawiał zwolnienia. Do przyjazdu policji przyjął
ośmiu pacjentów. Wszyscy czują się świetnie, co będzie z pewnością
okolicznością łagodzącą w sprawie, którą wytoczy mu prokuratura.
40-letnia Małgorzata D. schowała się pod stołem w jednej z kawiarni
na Piotrkowskiej w Łodzi i poczekała do zamknięcia lokalu. Potem
ruszyła do barku i nie niepokojona przez nikogo wychlała ponad dwa
litry mocnych trunków (brandy, gin, wódka). Rano nieprzytomną damę
znalazła sprzątaczka. Przybyła na miejsce policja ustaliła, że
Małgorzaty D. od kilku dni poszukiwała rodzina.
38-letni sierżant z Rynu rozpoznał w mijanym na ulicy mężczyźnie
poszukiwanego listem gończym bandytę. Sierżant był po służbie, a w
dodatku na gazie (1,5 promila), ale bez wahania postanowił zatrzymać
złoczyńcę. Podczas pościgu strzelał w powietrze. Bandyty nie złapał,
ale udało mu się zatrzymać jego brata, któremu przy zatrzymaniu
nieco wlał. Za wzorową służbę sierżanta mają teraz wylać z policji.
W Bydgoszczy otwarto pub o ciepłej nazwie "Krematorium". Właściciel
postarał się, by i wnętrze lokalu budziło uznanie koneserów. Napis
nad wejściem tworzą litery stylizowane na kości, a na ścianach
umieszczono metalowe drzwiczki.
W Pile podczas Wigilii dwóch panów pokłóciło się o to, kto jest
większym twardzielem. Ciągnęli zapałki. Ten, kto wylosował krótszą,
miał odciąć drugiemu rękę tasakiem. 29-letni Grzegorz L. położył
rękę na stole. Jego konkubina przyniosła tasak kuchenny i dała go
39-letniemu Zbigniewowi N. Ten bez wahania zamachnął się i uderzył.
Lekarze stwierdzili uszkodzenie dłoni. Zbigniew N. tłumaczył
później, iż miał nadzieję, że kolega zabierze rękę. Grzegorz L.
wyjaśniał z kolei, że miał nadzieję, iż kolega nie uderzy.
W Kielcach rodzina znalazła w mieszkaniu 19-letniego, nieprzytomnego
mężczyznę. Prawdopodobnie zmarł z przepracowania. Był didżejem i w
okresie noworocznym pracował bez przerwy przez trzy noce z rzędu.
Gang z Gniezna szantażował przedsiębiorców z Wielkopolski. Metody
zastraszania miał wysublimowane. Na przykład dowiedziawszy się, że
jedna z ofiar ma wstręt do pająków, szantażyści tak długo rzucali w
nią pająkami, aż spełniła żądania finansowe.
Dwóch mężczyzn (w wieku 56 i 65 lat) ze Skawiny ukradło i zabiło
młodego wilczura. W czasie przesłuchania przez policję wyjawili, że
ukradli wilczura, bo chcieli go zjeść.
W Jeleniej Górze dwaj młodzieńcy w wieku 18 i 19 lat poranili nożem
47-letniego narkomana, który żebrał pod kościołem. Przed sądem
młodzi ludzie wytłumaczyli, że chcieli zabić narkomana dla
zachowania czystości rasy polskiej. Rośnie nam pokolenie prawdziwych
patriotów.
Na policję w Myszkowie zgłosiła się 64-letnia Ewa S. i
poinformowała, że jej mąż leży na tapczanie i dziwnie wygląda. Pod
wskazanym adresem policja znalazła zwłoki 80-letniego męża w stanie
głęboko posuniętego rozkładu, zmarł, bowiem przed miesiącem. Policja
podejrzewa, że zabiła go żona, która, biorąc pod uwagę jej
zamiłowanie do alkoholu, może jednak tego nie pamiętać.
D. J.
4 października 2000 r. sędzia lubelskiego Sądu Rejonowego Marek C.
wszedł pijany na salę rozpraw. Po wezwaniu policji sądowej odmówił
poddania się badaniu na obecność alkoholu. Po tym incydencie został
odsunięty od czynności służbowych przez prezesa Sądu Rejonowego i
wszczęto przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne. Przez 3 lata
nie pojawiał się w sądzie, zamiast niego zjawiały się zwolnienia
lekarskie. 4 października 2003 r. sprawa się przedawniła i Sąd
Dyscyplinarny przy Sądzie Najwyższym spokojnie umorzył sprawę, a
sędzia Marek C. prawdopodobnie wróci do pracy. Przez okres
zawieszenia Marek C. pobierał połowę wynagrodzenia. W wyniku
przedawnienia sprawy sędzia otrzyma wyrównanie (ok. 50 tys. zł) i
128 dni zaległego urlopu.
B. P.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Dziedzic narodowy
Arkadiusz Rybicki, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego w
rządzie Buzka, przewodniczący gdańskich Platfusów dał do lokalnej
gazety felieton ("Głos Wybrzeża" z 14 sierpnia), w którym robi
przytyki tym wszystkim, którzy w sondażu OBOP wyrazili się dobrze o
czasach PRL. W sentencji tekstu
Rybicki przytacza anegdotę, z której wynika, że lepiej niż w PRL
było w obozach koncentracyjnych w czasie II wojny światowej:
porządek, zapłata za płacę, sprawiedliwe kary i nagrody oraz zupy z
wkładką. Bito i gazowano leni, którzy nie chcieli pracować. W
czasach PRL Rybicki musiał być wyjątkowo pracowity, skoro nikt go
nie zagazował.
W. K.
Pośle uszy
Poseł Zbigniew Nowak (nie zrzeszony) złożył do sądu wniosek o
ukaranie posła SLD Henryka Długosza za to, że o mały włos nie
rozjechał przed Sejmem posła Samoobrony Mariana Kwiatkowskiego.
Poseł Nowak sugeruje, że poseł Długosz mógł być pijany. Słowa posła
Nowaka potwierdzają panowie posłowie Kwiatkowski i Cepil. Poseł
Długosz twierdzi, że cała sprawa to urojenia posła Nowaka. Za panem
posłem Długoszem stanął murem pan poseł Sosnowski. Sprawie
przypatrują się inni posłowie, m.in. z sejmowej Komisji Etyki,
którzy już wcześniej wezwali panów posłów Długosza i Nowaka, by "dla
dobra oraz powagi Sejmu" zaprzestali sporów. Komisja ukarała już
posła Długosza "zwróceniem uwagi" za to, że rozpowszechniał
publicznie opinię psychiatrów o pośle Nowaku. Redakcja "NIE" zamówi
opinię psychiatrycznego konsylium o Sejmie jako całości.
Zbójnik z koniczyny
W czasie Sabałowej Nocy w Bukowinie Tatrzańskiej wicepremier i
minister rolnictwa Jarosław Kalinowski otrzymał honorowy tytuł
zbójnika tatrzańskiego. Zadowolony z nowej godności pan wicepremier
ofiarowaną mu przez górali-zbójników ciupagę przyjął z radością.
Istnieją podejrzenia, że pomysł nadania premierowi Kalinowskiemu
tytułu zbójnika podsunął góralom Andrzej Lepper.
Lepper niesprzedajny
Komplikuje się sprawa przyznania literackiej Nagrody Nobla
Andrzejowi Lepperowi. Jedną z barier, które napotyka dzieło twórcy
"Listy Leppera", jest brak czytelników. Książkę miały rozprowadzać
biura poselskie posłów Samoobrony. Ci jednak nie potrafią wylansować
szefa. Poseł Stanisław Ł. ze stu odebranych od dystrybutora
egzemplarzy sprzedał tylko 10. Poseł Waldemar B. (200 egzemplarzy)
twierdzi otwarcie, że książka jest za droga (18 zł) i (o zgrozo!)
nikt jej nie chce kupować. Czas przetłumaczyć dzieło na języki obce,
bo Polska to za mały kraj dla wielkich pisarzy.
D. J.
Mońki Pajton
Aby odświeżyć swój organ "Zielony Sztandar", kierownictwo PSL
zatrudniło na posadzie redaktora naczelnego znanego w PRL, a potem w
pierwszej "Solidarności", redaktora Michała Mońko (odmieniaj Mońkę

przyp. red.). W numerze 34 "Zielonego Sztandaru" na stronach 1
10
jest artykuł red. Mońki "Polska, szaniec Europy", a na stronach 1
18
artykuł red. Michała Mońki "Maść na białe plamy". Kończy się on
rekomendacją artykułu "Piękni i tajni" pióra Michała Mońki
zajmującym strony 4
5. Już na stronach 6
7 czytelnicy mogą
delektować się relacją "Stocznia poza legendą" autorstwa Michała
Mońki. Niezaspokojeni mogą szybko przejść na stronę 16 i przeczytać
całostronicowy "Megafon publiczny" podpisany przez Michała Mońkę, a
potem na stronie 17 "Patrzenie wstecz, na patrzenie w tył" podpisane
też przez Mońkę, ale Marcina. Z wszystkich 24 stron "Zielonego
Sztandaru" różnie podpisanych aż bije styl mońkowaty. PSL to partia
rekomendująca gospodarstwa rodzinne.
Z. N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stalin czy Kwaśniewski "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pan Zenek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pedałowanie w Watykanie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stella córka biskupa
Były gdański baron SLD Jerzy Jędykiewicz jest głównym bohaterem
afery Stella Maris. Cicho zaś o ojcu tej wyłudzarni szmalu,
katolickim metropolicie abepe Gocłowskim.

Nie jest to żadna sensacja, lecz konsekwencja trudności życia
gospodarczego
abepe Gocłowski o kłopotach Wydawnictwa
Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris (KAI 31.12.2002 r.).

Jestem zdumiony, iż tyle osób chciało wykorzystać instytucje
kościelne, by robić własne interesy z krzywdą nie tylko dla Kościoła

Gocłowski, po tym jak gdańska Prokuratura Apela-
cyjna postawiła zarzuty pomorskiemu baronowi SLD Jerzemu
Jędykiewiczowi.
O Stelli Maris pisaliśmy wielokrotnie ("NIE" nr 1-5, 11, 14/2003
oraz 5/2004). Za pomocą Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej Stella
Maris
fabryki lipnych faktur
wyłudzano podatek vAt. Biskup
ponosi za to co najmniej odpowiedzialność moralną. Nikt nie postawił
pytania i nie odpowiedział kompetentnie, czy przypadkiem nie
powinien także ponosić odpowiedzialnościv karnej. Jego wypowiedź, w
której czyni z siebie ofiarę, jest bezczelna. Bezczelność biskupa ma
jednak swoje uzasadnienie. Biskup ma poczucie siły; dlaczego miałby
więc mówić inaczej? To, że postawiono zarzuty Jędykiewiczowi, a
arcybiskupa nawet nie przesłuchano, świadczy o tym, że biskup jest
figurą, a Jędykiewicz pionkiem. Niezależnie od tego, jeżeli baron
SLD wyłudził i zagarnął, to życzymy mu wyroku bez zawieszenia.
Stella Maris I Wydawnictwo Archidiecezji Gdańskiej Stella
Maris. Powołane dekretem biskupa gdańskiego Tadeusza
Gocłowskiego w dniu 10.01.1989 r. Podstawą prawną były statuty
123-128 II Synodu Gdańskiego. Wydawnictwo funkcjonowało jako
"działalność gospodarcza Archidiecezji Gdańskiej". Adres:
Gdańsk ul. Cystersów 15. Dyrektor
ks. Zbigniew B.
Zwierzchnik
abepe Gocłowski. Stella Maris II Wydawnictwo
Archidiecezji Gdańskiej Stella Maris, spółka z o.o. Adres:
Sopot ul. Abrahama 41/43. Podstawa prawna
przepisy kodeksu
spółek handlowych od dnia 30.07.2001 r. (Repertorium A nr
2014/2001). 100 proc. udziałów posiada parafia katolicka pod
wezwaniem św. Bernarda w Sopocie. Prezes spółki
ks. Zbigniew
B.


Stelle dwie
Były dwa podmioty gospodarcze o tej samej nazwie, podob-nym profilu
działalności, różnych adresach, działające w różnym czasie, na
różnych podstawach prawnych, ale z tymi samymi
bohaterami.
Z materiałów, którymi dysponujemy, wynika, że kapitał zakładowy
Stelli Maris II to 50 tys. zł. Powinien on być pokryty gotówką. Do
maja 2003 r. kasa nie wpłynęła. Ciekawe, co na to sąd rejestrowy?
Czyż zgodnie z przepisami prawa spółka ta nie powinna przestać
istnieć?
Prokuratura i ABW twierdzą, że kościelna fabryka lewych faktur
działała w latach 1999
2000. Mówią zatem najwyraźniej o firmie,
która nie posiadała własnej osobowości prawnej i była częścią
Archidiecezji Gdańskiej, czyli o Stelli Maris I. Abepe naciskany
przez media przekonuje, że o niczym nie wiedział. Prokurator jest o
tym tak przekonany, że nawet hierarchy nie wzywa i nie zadaje
nietaktownych pytań. Co więcej, publicznie zapewnia, że do purpurata
nic nie ma! A jeśli w ogóle ktoś jest winny, to Jędykiewicz i ponad
dwudziestu biznesmenów.
No i główny podejrzany w sprawie, którym jest ksiądz dyrektor
Zbigniew B. Pewnie zasiądzie on na ławie oskarżonych jako kozioł
ofiarny kurii, jeżeli nie okaże się, że biegli lekarze ustalą
ograniczony zakres jego poczytalności. Wówczas wymiar
sprawiedliwości będzie mógł mu skoczyć na plecy. W Polsce nader
często pomyleńcy wykazują talent do interesów.
Pamiętajmy jednak, że Kościół katolicki to instytucja
zhierarchizowana. Ksiądz B. nie szefowałby wydawnictwu powołanemu
dekretem biskupa, gdyby nie pełne poparcie tegoż. Wydawniczy biznes
musiał przynosić archidiecezji wielkie zyski. Dlaczego więc przez
lata abepe
ten vir pauper (mąż ubogi)
nie zadawał pytań, skąd
się bierze tyle pieniędzy?
W połowie stycznia 2003 r., gdy skandal był już tajemnicą
poliszynela, Stella Maris została zasilona przez Archidiecezję
Gdańską środkami finansowymi w wysokości 1 350 000 zł. Zapewne
chodziło o poprawienie płynności finansowej spółki. Czy nie dowodzi
to nadzwyczaj silnych związków arcybiskupa ze Stellą? Czy biskup
pozwoliłby przelać taki szmal na konto jakiejś obcej spółki?
Szmalociąg
Przy okazji pojawia się bardzo pikantna historia. Sprawa kredytów
zaciąganych przez wydawnictwo, czyli Archidiecezję Gdańską. Głównie
w Kredyt Banku S.A. To ten bank, który został wcześniej orżnięty
przez ojców salezjanów z Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. Świętego
Jana Bosco w Lubinie na ponad 100 mln zł, o czym wielokrotnie
pisaliśmy na łamach "NIE".
Z dokumentów, którymi dysponuję, wynika, że sama tylko należąca do
archidiecezji nieruchomość położona w Gdańsku przy ul. Rzeźnickiej,
w której mieszczą się budynki drukarni i główna siedziba
wydawnictwa, obciążona jest dwoma wpisami hipotecznymi na rzecz
Kredyt Bank PBI O/Gdańsk:

2 600 000 zł + odsetki

1 000 000 zł + odsetki
Z odsetkami może chodzić o 6 mln zł! To tylko jedna nieruchomość.
Szacujemy, że w ten sposób Kredyt Bank S.A. pożyczył abepe
Gocło-wskiemu około 30 mln zł. Zdaje się, że zabezpieczeniem są
między innymi hipoteki ustanowione na nieruchomościach parafialnych.
Oto wykaz zadłużonych parafii, do którego udało nam się dotrzeć:
Wiemy o pięciu innych wnioskach o wpis do hipoteki nieruchomości
należących do Archidiecezji Gdańskiej na zacną sumkę 5 639 223
franków szwajcarskich i ponad 13 mln zł złożonych
jednego dnia
22 sierpnia 2002 r.
Zgadujemy, że ewentualnych wierzycieli wydawnictwa biskup wyśle na
drzewo, czyli do parafii. A parafia powie, że pieniędzy nie ma. Jest
tylko kościół do zlicytowania. Z doświadczenia
w Dalikowie wiemy już, jak sobie komornicy radzą ze sprzedażą
kościołów.
Ciszej nad Stellą
Są tacy, którzy twierdzą, że pierwsze sygnały o "lodziarni u Goca"
pojawiły się w związku z aferą wokół PZU i z osobą Grzegorza
Wieczerzaka. Inni gotowi są uwierzyć w pochodzący z wewnętrznych
kręgów kurii poufny cynk do skarbówki. Sygnały musiały być poważne,
skoro w sprawę wkroczyły niemalże jednocześnie służby skarbowe,
prokuratura i ABW.
Wszystko to przypomina spacer po polu minowym. Abepe Gocłowski to
postać szczególna. Ojciec chrzestny AWS, kościelny oligarcha
poukładany z każdą władzą, dysponujący ogromną wiedzą o ludziach
zarówno niegdysiejszej opozycji, jak i obecnej koalicji. Czy
znajdzie się w Polsce prokurator gotowy przesłuchać go w charakterze
podejrzanego?
Podstawa wpisu Rodzaj zabezpieczeniaWartość zabezpieczenia Nr
Księgi WieczystejRodzaj nieruchomości Właściciel
Akt notarialny Repertorium A-10443/2002/A z dnia 28.08.2002
r.Hipoteka kaucyjna 570.000,00 CHF 1.626.951,00 PLN
55402Gdańsk-Świbno ul. Turystyczna Parafia Katolicka pod
wezwaniem Świętego Wojciecha w Świbnie
Akt notarialny Repertorium A-4104/2002/A z dnia 13.09.2002 r.
Hipoteka kaucyjna 120.899,95 CHF 338.000,00 PLN49318 Rybno
Parafia Rzymsko-Katolicka pod wezwaniem Świętego Judy Tadeusza
w Gdańsku- -Łostowicach.
Repertorium A-11803/2002/A z dnia 10.09.2002 rHipoteka
kaucyjna 49318 Rybno Parafia Rzymsko-Katolicka pod wezwaniem
Matki Bożej Brzemiennej w Gdańsku- -Matemblewie
Akt notarialny Repertorium A-10438/2002/A z dnia 28.08.2002 r.
Hipoteka kaucyjna 49318 Rybno Parafia Rzymsko-Katolicka pod
wezwaniem Błogosławionego Kozala w Pruszczu Gdańskim
Autor : Anna Fisher / Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Epidemia czerwonki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Xiega Cytatów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pomnik kunia trojańskiego
Dwa krzyże, nie jeden, dwa. Poseł Witold Tomczak żarliwie prostuje
pierwsze, niepełne agencyjne relacje. Dwa krzyże
jeden dla
Strasburga, drugi dla Brukseli. Dwa krzyże jak dwa miecze
dodaje.
Drżyj Europo! Polska idzie! Podczas ostatniego posiedzenia
europarlamentu nasza katoprawica i europrzeciwnicy ławą poszli w
bój. Rozpoczęli wielką operację powalenia Unii Europejskiej na
kolana.
Aby Unia przed Polską uklękła, trzeba ją znokautować. Wartościami
chrześcijańskimi. Walkę zaplanowano na trzy rundy.
W pierwszej trzeba Unię zawstydzić. Patrz zła, nieczuła Unio. Oto
stoi przed tobą Polska, latami gwałcona przez Niemców i Rosjan.
Rozdzierana. Grabiona. Walcząca za was o wolność waszą. Teraz
jak
sugerował poseł Michał Kamiński z PiS
możecie swoje długi spłacić.
Jego lider, Lech Kaczyński, już przygotowuje pozew przeciwko Niemcom
i Ruskim o odszkodowanie za zrujnowanie stolicy w czasie powstania
warszawskiego. Wstydź się, Europo, za to, że Polska jest biedna.
Wstydź się i płać. Nam się przecież za naszą walkę teraz coś należy.

Przynajmniej renta kombatancka.
Należy się, bo Unia tylko gada i żre, a ludzie u nas są niedojedzeni

grzmi z korony parlamentu Andrzej Lepper. Zamiast gadać, weźcie
się do roboty, gada Lepper, któremu na brukselskich dietach też się
poprawiło. Lepper lansuje tam "społeczną gospodarkę rynkową". Ma ją
uzgodnioną, jak zapewnia, z panem papieżem i przywódcami innych
kościołów.
W drugiej rundzie Unia zostanie powalona moralnie. Proszę przyjąć od
narodu polskiego darskarb najcenniejszy, jaki mamy
krzyż
Chrystusowy. Niech ten krzyż będzie dla was mocą! Tylko wpatrując
się w krzyż Europa wyrwie się z chaosu i za-gubienia moralnego

wołał w europarlamencie poseł Tomczak. Jego koledzy z prawicy

Szczygło i Libicki z PiS
oddawali Europę w boską opiekę. Nie za
darmo. Pan poseł Libicki zareklamował budowaną w stolicy Świątynię
Opatrzności Bożej cierpiącą na brak funduszy na jej dokończenie.
Może jakaś transza z funduszy pomocowych z UE? Kościół kat. powinien
być beneficjantem UE, należy mu się to za jego pracę moralną.
Kiedy już katole i Samoobrona zostaną finansowo zaspokojeni,
przyjdzie czas na Ligę Polskich Rodzin i pana Macierewicza.
Wchodzimy do Unii, do europarlamentu, aby go rozwalić od środka,
deklaruje lider LPR poseł Marek Kotlinowski. Będziemy tam jak koń
trojański
dodaje obrazową analogię. Wtóruje mu poseł Macierewicz
marzący o roli nowego Wallenroda. Rozwalimy Unię Europejską
dodają
liderzy Unii Polityki Realnej. Europa będzie wdzięczna nam za to.
Wystawi nam pomniki.
Jak będzie wyglądał przyszły pomnik wdzięczności Polsce rozwalającej
Unię Europejską? Pewnie koń wierzgający, walący kopytami w Europę,
czyli babę siedzącą na byku. Artyści pohulają.
Koń ma wielki łeb
jak paru przyszłych liderów polskiej
reprezentacji w europarlamencie. Niestety, lewica dołuje obecnie,
podzieliła się personalnie, co osłabia jej szanse w eurowyborach.
Dodatkowo elektorat lewicowy, wkurwiony na rząd Millera, obiecuje,
że tym razem zagłosuje nie rękami, lecz nogami. Pozostanie w domu.
Nie zdając sobie sprawy, że niebawem za taki wybór dostanie od
prawicy kopa powyżej tych nóg. Bo osłabiona lewica już teraz nie
mogła dorwać się do głosu. A kiedy już mówiła, krajowi dziennikarze
przemilczeli te wypowiedzi.
Oczywiście polska katoprawica i Samoobrona nie rozwalą Unii
Europejskiej. Ich reprezentacja będzie za słaba na ponad-
siedmiusetosobowy europarlament. Będą za to stałymi bohaterami
relacji medialnych jako reprezentacja dużego, zacofanego kraju
pszenno-buraczanego. Osła trojańskiego, bo ich wielki tajny plan
rozwałki UE już został rozszyfrowany.
Nasi publicyści krzywili się, gdy w zachodnich relacjach
telewizyjnych Polskę reprezentował kuń ciągnący bronę. Teraz taki
kuń będzie stale obecny w transmisjach z obrad europarlamentu. Bo
taką reprezentację społeczeństwo sobie wybierze.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Strzeż się psów
Koniec sesji dla studentów. A to oznacza, że jest okazja do tego,
żeby coś wypić. Zbieramy się pod sklepem nocnym na jednej z głównych
ulic starego miasta w Toruniu w celu zakupu trunków. Kilku chłopaków
wchodzi do sklepu, reszta
w tym ja
zostaje przed. W tym momencie
podchodzi do nas pewien bezdomny osobnik. Za sobą ciągnie na wózku
cały swój dobytek: trochę starych i brudnych ubrań oraz kilka
reklamówek puszek. Prosi o 5 groszy. O 5 groszy! Dostaje. Zamienia z
nami dwa zdania i chce odejść. Koleś jednak rzuca takimi grypsami,
że chcemy, żeby został z nami jeszcze trochę. Zaznaczam, iż to my
chcieliśmy, by pozostał. On sam nie był nawet trochę nachlany. W tym
momencie przejeżdża obok policja. Jeden z policjantów wygląda przez
okno i krzyczy do niego: "Zostawisz, kurwa, tych ludzi?!". Na to on
odpowiada: "Ja nikogo nie zaczepiam". Wysiedli. Jeden normalnej
postury, drugi taki kafar, że Rambo wysiada. Ten wielki chwyta
bezdomnego (cherlak, może ze 155 cm wzrostu) za kark, ciągnie za
sobą. Wrzucają go do radiowozu. Wrzucają, bo sam wchodził zbyt
wolno. Jeszcze przed zamknięciem drzwi zostaje przez tego wielkiego
skopany. Do cholery, nie wiemy, co robić! Przecież nie zadzwonimy na
policję! No to pilnujemy "majątku" bezdomnego, który wrócił po 20
minutach cały poobijany. (Policjanci musieli mu gdzieś za rogiem
niezłe manto spuścić!). Wziął co jego i poszedł dalej.
Jako uczestnik tego zdarzenia chciałbym Pomrocznej pogratulować
stróżów prawa. Szkoda tylko, że w momencie gdy jesteśmy okradani z
telefonów, policjanci chowają się w bocznych uliczkach. Po raz
kolejny widać również, że do tak odpowiedzialnych zadań kierowani są
ludzie, którzy mają więcej w bicepsie niż w mózgu. A na bezbronnych
włóczęgach odreagowują problemy. Bo żona mu dupy nie dała. Warte
podkreślenia jest to, iż całe zdarzenie miało miejsce ok. godziny
23.30, a oprócz nas przyglądało się temu jeszcze ze 20 osób. Nasz
kraj po raz kolejny udowodnił, że gdy człowiek traci pracę,
mieszkanie, a potem godność, to na końcu należy mu się jeszcze ostre
lanie za to, że ma w ogóle jeszcze czelność żyć.
Tomasz Witkowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Rząd bez jaj
Rząd powinien wdrożyć natychmiast pakiet ustaw zabezpieczających
eksterminowaną na naszych oczach warstwę ludzi biednych, a w dalszej
kolejności stworzyć ramy instytucjonalne do wprowadzenia nowego
ustroju, na wzór skandynawski
Trzeciej Drogi. Kobietom powinien
dać prawo wyboru w płodności, a reszcie
nowoczesną edukację
seksualną i prawo do wychowania dzieci w świeckiej szkole. Niestety,
rząd tego nie zrobi, gdyż brak mu jaj. Po prostu nie ma odwagi
stanąć na czele swego elektoratu w dziele śmiałych reform. Boi się
hierarchii katolickiej, superbogatych oligarchów i własnego cienia.
Boi się swojej przeszłości zaklętej w marksizmie.
Jeśli nie nastąpi nowe zakorzenienie ideologiczne, wyrwanie się z
zaklętego kręgu niemożności i śmiały ruch do przodu, SLD (i UP
również) czeka zmarginalizowanie na scenie politycznej. Chyba że o
to chodzi
o ten wieczny rotacyjny ruch na okrągłostołowej
karuzeli: raz my u żłobu, raz wy, na przemian, byleby żłób pozostał.
Jeśli tak jest naprawdę, to pakuję manatki i udaję się za morze
do
Szwecji. Tam mądrzy ludzie zrealizowali w praktyce ideały Wiosny
Ludów i wprowadzili Trzecią Drogę w życie.
Olek S.
(e-mail do wiadomości redakcji)

Albo, albo
Oddałem swój głos najpierw na Kwaśniewskiego, a następnie na SLD.
Wybrałem przyszłość, aby wróciła normalność, i co? I zostałem
najprościej w świecie wydymany. (...)
Zabieram się więc za czytanie gazet. Lekarze
kanciarze, policjanci

bandyci, prokuratorzy
idioci, sędziowie
łapówkarze, politycy

kretyni, parlamentarzyści
kosmici, czarni
wszechobecni i
nietykalni.
Basta, wnoszę do wszystkich normalnie myślących ludzi apel, by
powiedzieli
stop. Dość już tego łożenia na nierobów, księży i
idiotów. Albo przywrócimy normalność, albo wnieśmy projekt nowej
konstytucji, która winna brzmieć tak:


Państwo jest dobrem najwyższym wszystkich urzędników państwowych i
czarnych.

Reszta społeczeństwa obowiązana jest płacić zawsze, wszędzie i na
wszystko dla wymienionych osobników. Państwo nasze nazywa się
Rzeczpospolita Złodziejska Polska, a herbem jest czarny sęp na
czerwonym tle (sęp z uwagi na naturalną koloratkę i padlinożerność).

W państwie nie obowiązują żadne prawa, tylko obowiązki, a rację
zawsze mają duchowni i urzędnicy.
Tomasz
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Pastwisko"
Odrzucam wprawdzie plugawy styl, którym napisany został artykuł nt.
służby cywilnej w nr. 29 z 17 lipca, ale podzielam w dużym stopniu
diagnozę sytuacji, w jakiej się ona znajduje. Na potwierdzenie
przesyłam napisany w połowie 2001 r. artykuł na ten sam temat, o
którego publikację bez powodzenia wtedy zabiegałem. Przy zbieżności
w zakresie diagnozy za zdecydowanie błędne uważam natomiast wnioski,
jakie wyciąga redaktor Wiśniowski. Sprowadzają się one do prób
szczucia przeciw szefowi służby cywilnej akurat za to, za co
należałoby go chwalić, gdyby rzeczywiście dążył do zwiększenia
swoich wpływów. Byłbym zadowolony, gdyby zdobył on sobie wraz z
grupą wpływowych urzędników na tyle silną pozycję, aby mieć szansę
zachowania niezależności od polityków. Uważam to za jeden z kilku
warunków prowadzących do efektywnego działania służby cywilnej i
jednocześnie żałuję, że o swoją silną niezależną pozycję szef służby
cywilnej nie zabiega wystarczająco energicznie.
Sposób wnioskowania prezentowany w artykule Macieja Wiśniowskiego
wpisuje się natomiast w logikę dotychczasowego podejścia do służby
cywilnej większości polityków, których winą jest to, że kojarzy się
ona głównie opinii publicznej z politycznymi przetargami na
szczytach władz. Opinia publiczna jest bowiem mobilizowana przez
polityków nie tyle w celu budzenia zainteresowania i poparcia dla
podnoszenia efektywności służby cywilnej, ile raczej dla
dezawuowania rozwiązań proponowanych przez przeciwników
politycznych. W tym samym kierunku zmierzają konkluzje artykułu z 17
lipca i z tego powodu uważam je za błędne i szkodliwe. Wspierają
bowiem dotychczasowy sposób budowania służby cywilnej w Polsce,
który nakazuje oczekiwać, że w dalszym ciągu zmieniające się z
natury rzeczy koalicje rządzące zastępować będą wprowadzone przez
poprzedników rozwiązania własnymi oraz starać się zastępować nie
związanych ze sobą urzędników zaufanymi kierując się bieżącymi
interesami politycznymi, a nie interesem służby cywilnej, którego
tak naprawdę nikt skutecznie nie reprezentuje.
Zbigniew W. Rykowski,
Warszawa
Bogu dzięki
Wszyscy tak zwani reprezentanci Narodu, którzy wypowia-dają się na
temat wprowadzenia zmian w preambule europejskiej, na czele ze
wszystkimi rozpolitykowanymi fioletowymi beretami powinni iść na
klęczkach do Brukseli i dziękować, że nawiązano do dziedzictwa
kulturowego starożytności i oświecenia, a pominięto milczeniem okres
"ciemnego" średniowiecza, kiedy to Europa była znaczona stosami, na
których Kościół palił ludzi nauki. A rozpowszechnianie kultury
chrześcijańskiej odbywało się za pomocą ognia i miecza.
Nic dziwnego, że Europa chce zapomnieć o tym okresie i jej
"bohaterach", którzy tak się domagają teraz zaszczytów za swój
udział w tworzeniu historii Europy.
Witold K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Nauki egipskie
Znalazłem smakowity kąsek w książce Edwarda W. Saida
cytat z
Balfoura (mowa w Izbie Gmin, 1910). Rzecz dotyczy angielskiej
obecności w Egipcie. "Skoro naszym obowiązkiem jest tam rządzić,
nawet jeśli nie budzi to należytej wdzięczności, nawet jeśli nikt
już nie pamięta lub nie chce pamiętać, od jakich nieszczęść
uwolniliśmy tamtejszą ludność, nawet jeśli brakuje tam żywej
świadomości całego dobra, jakie im przynieśliśmy
skoro taki jest
nasz obowiązek, możemy jedynie zastanawiać się, jak go wypełnić.
(...) (Ci bezinteresowni administratorzy wykonują swą pracę) pośród
dziesiątków tysięcy ludzi wyznających inną wiarę, należących do
innej rasy, z innym poczuciem dyscypliny, żyjących w innych
warunkach".
Jeśli "ci bezinteresowni" Amerykanie i Anglicy niczego się nie
nauczyli z własnej historii, ich sprawa. Mnie zastanawia skrajna
nieodpowiedzialność polskiego rządu, jakoby lewicowego, który
wmieszał nas w tę wątpliwą moralnie awanturę, ciesząc się ze (cytat
z "Gazety Wyborczej") "stania się podmiotem polityki
międzynarodowej". Fakt, Europa zwróciła na nas uwagę, ale raczej jak
na kogoś, kto puszcza bąki w salonie i cieszy się, że to
dostrzeżono...
Andrzej J., Gdańsk
(nazwisko do wiadomości redakcji)
"Cyrograf"
Artykuł "Cyrograf" ("NIE" nr 30/2003) powstał na podsta-wie
kserokopii pierwszej wersji konkordatu, zatytułowanej "KONWENCJA
(konkordat) projekt" z października 1991 r., opatrzonej przypisem
"zastrzeżone" i pieczęciami Nuncjatury Apostolskiej, który redakcja
uzyskała wraz z informacją, że jest to dokument "nigdzie dotąd
niepublikowany". Okazuje się, że jest to informacja nieścisła. Tekst
projektu został bowiem opublikowany w dodatku specjalnym do
Biuletynu Stowarzyszenia na Rzecz Państwa Neutralnego
Światopoglądowo "Neutrum", nr 3 (26) z lipca 2002 r., a
przedrukowany w zeszycienr 1 (16) "Pokoleń" ze stycznia-marca 2003
r.
Agnieszka Wołk-Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W "Rozmowach M.F. Rakowskiego" w regionalnej "Trójce"gościł redaktor
w koloratce Adam Boniecki. Doszło do obustronnego maglowania, a cały
wywiad mógł robić za protokół rozbieżności. Jedyną zbieżnością było
to, że obaj dyskutanci wyszli na dysydentów. Jeden w Kościele kat.,
drugi na lewicy. Dysydenci dlatego, że w przeciwieństwie do swoich
formacji uaktywniają funkcję o nazwie myślenie.
* * *
Po podpisaniu kontraktu na wyrzutnie rakiet antyczołgowych Spike
"Fakty" przytoczyły fragment przemówienia Szewacha Weissa, że
rakiety te są bronią obronną, pokojową i antyterrorystyczną. Jak
ogólnie wiadomo, ulubionym środkiem transportu każdego terrorysty
jest czołg. Do tej pory mieliśmy Mosad za firmę bardziej
profesjonalną.
* * *
Wysłannik "Informacji" w Iraku musiał się sporo nagimnastykować, nim
wytłumaczył Dorocie Gawryluk, że pomoc zbierana dla muzułmanów przez
katolicką Caritas w katolickich kościołach nie staje ością w gardle
szyitom. Szczerze powiedziawszy, wali ich to. Nie stwierdzono też do
tej pory przypadku, by ktoś po zjedzeniu katolickiej konserwy
zmienił wyznanie.
* * *
W "Panoramie" Włodzimierz Odojewski ubolewał nad własną martyrologią
w PRL. Złośliwość komunistów sprowadziła się do wydania mu
paszportu, a potem również jego żonie i córce. Nie powiedział, czy
częścią tych szykan było też załatwienie mu przez komunę posady
redaktora literackiego Radia Wolna Europa. Komuna to zły ustrój był.

* * *
W wywiadzie udzielonym publicznej "Jedynce" pan prezydent
Kwaśniewski stwierdził, że Jolka szykuje się do wyborów. Bo jak
inaczej zinterpretować fakt, że skończyła czytać pamiętniki Hillary
Clinton i dała je do czytania mężowi.
* * *
W "Miss America" "Jedynka" pojechała krótką historią wyborów
najpiękniejszej Amerykanki. Teraz wiemy, że w Stanach kobiety są
piękne, szczupłe i nad wyraz inteligentne. Tłuściochy okupujące
studio Jerrego Springera i geniusz Busha juniora to z całą pewnością
margines.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wymiękamy jak kiszone ogórki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Euroafrica i kasa znika "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bóg i zgniła papryka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Na wschód od Niemiec
Po burdelach i mafiosach ani śladu. Zostali tylko młodzi faszyści z
hołdem dla Waffen SS wytatuowanym na piersi.
Kiedyś w Gubinie rezydował Miki, przedstawiciel grupy towarzyskiej z
Pruszkowa. Bywali chłopcy z Wołomina, a Maciej B., pseudo Baryła,
lubił się pobawić granatami w miejscowych burdelach.
To były czasy

wzdycha Stachu, a oczy ma jak dwa czerwone semafory. Skacowane
życie ratuje mu Okocim bardzo strong.
Do dupy jest. Nawet mafia tu
nie zagląda. Bo po co? Młode szkopy ze wschodnich landów wyniosły
się na zachód. Została tylko renta i emerytura. Ci przychodzą do
Gubina, nie żeby zadupczyć, tylko żeby kupić warzywka
konstatuje w
przerwie między zbawczymi łykami.
* * *
Z materiałów propagandowych: Gubin jest niespełna 19-tysięcznym
miastem granicznym położonym na zachodniej granicy Polski i jest
jednym z najbardziej prężnych ośrodków miejskich w województwie
lubuskim. Jego geopolityczna lokalizacja sprawia, iż miasto z dnia
na dzień staje się coraz bardziej atrakcyjne zarówno gospodarczo,
jak i turystycznie.

Wo sind kurwy?
udajemy pijanych Niemców i dlatego "r" z kurew
brzmi gardłowo. Nigdzie tak dobrze nie rozumieją nawalonych szkopów
jak w Gubinie. W mieście wszystko padło. Kiedyś w Lubuskim Zakładzie
Przemysłu Obuwniczego Carina zapieprzało ponad 2 tys. osób. Zostały
tylko pieprzone wspomnienia i rozpieprzone budy. Wojsko też się
wyniosło. A jak się wyniosło, to robotę straciło 350 cywili. Więcej
niż 1/3 mieszkańców Gubina jest bez roboty, a 60 proc. z nich szuka
pracy dłużej niż rok. Gdy runął mur w Berlinie i otworzyła się
granica, gubinianie z nadzieją zacierali ręce.
W Polsce było tanio i rzesze Niemców przechodziły przez granicę,
żeby zrobić zakupy. Burdele rosły jak grzyby po deszczu, bo
zagraniczni sąsiedzi bywali nie tylko po to, żeby kupić kilo śliwek.
Interesy kwitły. Miasto stało się tak ważnym i prężnym ośrodkiem
gospodarczym, że panowie z Pruszkowa postanowili ulokować w nim
swojego człowieka. Miał ksywkę Miki i uchodził za porządnego. Chyba
dlatego pewnego dnia znaleziono go podziurawionego jak sito. Każda
szanująca się organizacja przestępcza miała w Gubinie swój kurwidół.
W mieście bywał lubiący żonglować granatami Baryła. Spał w Moulin
Rouge. Nie było tam z nim ani Picassa, ani Toulouse-Lautreca, ale
byli za to inni całkiem do rzeczy kolesie. Burdel często zamieniał
się we współczesne pole walki, dzięki czemu klientom nie brakowało
emocji daleko wykraczających poza przeżycia związane z rutynowym
chlastaniem spermą. Jakieś pół roku temu ktoś postanowił sfajczyć
Czerwony Młyn. Kurwy zdołały się ewakuować, ale zamtuz do dziś stoi
pusty. I wygląda na to, że nieprędko pojawią się tam młynareczki w
czerwonych podwiązkach.
Kiedyś w Gubinie było najwięcej w Polsce
panienek. W przeliczeniu na głowę mieszkańca. Teraz w branży jest
kicha
mówi pan Bolesław, człowiek, który wie, co mówi.
To
dlatego, że nie ma młodych Niemców. W ostatnim czasie tylko z
sąsiedniego Guben spieprzyło ponad 5 tys. Pojechali do zachodnich
landów, bo nie mieli roboty ani perspektyw. Całe bloki stoją puste.
Zamiast szkopów pojawili się Kazachowie, ale ci groszem nie
śmierdzą. Starsi Niemcy grzecznie kupują na targowisku fasolkę
szparagową i wracają do domciu. I co to za interes?
* * *
Handel na targowisku idzie podle, bo ceny po obu stronach granicy
wyrównały się i nawet na niemieckich seniorów nie ma za bardzo co
liczyć. Obroty spadły o 60 proc., a liczba handlarzy
o ponad
połowę.
Z roku na rok jest coraz bardziej przejebane
ocenia pan
Andrzej. Handluje karpiami (3
4 euro za kilogram), fajkami, ogórkami
i czym się da.
Bitte, bitte! Trinken, essen, bitte!
nawołuje
beznadziejnie, bo Niemcy tylko zaglądają rybom w oczy i kręcą
głowami: nie chcą ani trinken, ani essen.

Strach pomyśleć, co będzie, jak do Unii wejdziemy. Tu nawet
niemiecki pies z kulawą nogą nie zajrzy.
* * *
Po zjednoczeniu szkopy obudziły się z ręką w nocniku. Stosy marek
miały dawne Enerdowo zamienić w krainę mlekiem i miodem płynącą, ale
forsa została przeżarta, a do drzwi wschodnich Johanów zapukała
bida. Bezrobocie w tych rejonach sięga 18 proc. i jest znacznie
większe niż w Niemczech Zachodnich. Ze wschodu na zachód wyniosło
się już ok. 2,5 mln młodych Ostich. Świecące pustkami, niemal
niezamieszkane bloki spotkać można nie tylko w niewielkim Guben, ale
także w dużych miastach. Na przykład w niedalekim Cottbus. O tym
upadłym mieście politycy pamiętają głównie przy okazji kampanii
wyborczych. Przed ostatnimi wyborami pojawili się tam i Schrder i
Stoiber. Coś tam obiecali i pognali w siną dal. Ci, co zostali, są
niebezpieczni, bo jak człowiek wkurwiony i bez szans, to różne
rzeczy przychodzą mu do głowy. Na przykład, żeby zostać nazistą.
* * *
Rafał prowadzi w Gubinie studio tatuażu. Głównymi klientami są
Niemcy. Większość każe sobie dziargać modne od zawsze tribale.
Mniejszość ma dziwne potrzeby. Na przykład taki Ronny przyjeżdża z
Cottbus, żeby się ozdabiać motywami historycznymi.

Przywiózł ze sobą plakat: ranny w głowę żołnierz Waffen SS niesie
nieprzytomnego kolegę. I wielki napis: Nasi dziadkowie byli
bohaterami.
Zażyczył sobie, żeby mu to jota w jotę wytatuować. Na piersi. Z 10
godzin dziargałem. Cierpiał jak podczas skrobanki na żywca. Żgałem
go na 3 raty, bo na raz by nie wytrzymał. Zapłacił 150 euro i był
szczęśliwy, bo u nich zabuliłby pięć razy drożej. Powiedział:
Nie
mogę pojąć, że Niemcami rządzą Żydzi i pedały! Trzeba z tym
skończyć! Teraz chce sobie wytatuować na ręku Adolfa Hitlera. Mówi,
że to był ostatni prawdziwy kanclerz.
* * *
Ronny na pewno nie będzie zadowolony z wyników wyborów do
Bundestagu. Schrderowi daleko do stanowczości Hitlera. Albo choćby
takiego Rudolfa Hessa. Z okazji rocznicy śmierci tego znanego
męczennika za pokój wydano w Niemczech okolicznościową nalepkę,
którą można sobie przylepić na mesia albo Trabanta. Jest na niej
miły wierszyk:
Gdy szaleją kłamstwo, nienawiść i zemsta
możecie wprawdzie zabronić prawdy,
ale ponieważ głęboko wierzymy w Niemcy
najgorszy wróg nie może nas obrabować.
Możecie nas spętać, katować, zabić,
powstaniemy z najgorszej niedoli
tak jak gwiazdy się nie uginają,
nasza wierność nie da się pokonać.

Dla Ronnyłego i jego towarzyszy jasne jest, że władza po wyborach i
tak pozostanie w rękach spedalonych Żydów. A tego nie może
akceptować żaden prawdziwy Niemiec. Szczególnie taki z żołnierzami
Waffen SS na piersi. I z bojowymi strofami w głowie.
* * *
Z materiałów propagandowych: Usytuowanie Gubina przy ujściu rzeki
Lubszy do Nysy Łużyckiej oraz osłonięcie miasta od wschodu Wzgórzami
Gubińskimi sprawia, iż utrzymuje się tutaj specyficzny, łagodny
mikroklimat sprzyjający występowaniu wielu egzotycznych odmian drzew
i krzewów,
takich jak magnolie, miłorzęby japońskie, buk dębnolistny i cisy.

Klimat jest do bani. Nie ma za co się napić porządnie jak
człowiek. Kiedyś piwem się nie leczyłem, bo to szkodliwe na wątrobę
i w ogóle na bebechy
Stachu monologuje i dzierży w roztrzęsionej
prawicy kolejnego kacowego strong Okocimia.
Egzotyczne drzewa może
i są, ale kogo, kurwa, to obchodzi? Jak były egzotyczne osoby, z
mafii na przykład, to coś się działo. Piszczały czarne beemki, laski
w burdelach... Teraz nic
cisza i nuda. Miasto zdycha. A Adolfom
dobrze, że im się po połączeniu życie popierdoliło.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Serce debila "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Brzytwa kosi członków
W najbliższych wyborach samorządowych mieszkańcy Lublińca powinni w
ciemno wybrać na burmistrza niejakiego Brzytwę. Bezpartyjnego
fachowca. Człowiek się sprawdził. To on kupił tanio (1,8 mln zł) od
Urzędu Miasta najatrakcyjniejszą działkę, żeby dwa tygodnie potem
opchnąć ją trzy razy drożej Aralowi pod stację benzynową.
Szanowni Wyborcy, zapytajcie sami siebie, czy którykolwiek z
przedstawicieli władz samorządowych pięknej ziemi lublinieckiej

tej samej, która wydała Ludgardę Buzek
ma taki łeb do interesów
jak ten kandydat? Zarząd Miasta pozwolił mu się wydymać. Teraz
prokuratura sporządza przeciwko Zarządowi akt oskarżenia zarzucając
działalność na szkodę Lublińca. Jeśli wasza elita pójdzie siedzieć,
to nie będziecie mieli wyboru. Zagłosujecie na Brzytwę.
Prokuratura dobrała się do czterech notabli piastujących obecnie
szlachetne członkostwa w Zarządzie. Do tych, którzy zatwierdzili
transakcję z Brzytwą, oraz do dwóch z poprzedniej
ekipy. Statystycznie rzecz ujmując lubliniecka władza jest więc
częściowo czysta. Brzytwa jest czysty stuprocentowo.

Nie znam tego pana. Słyszałem tylko, że zajmuje się transakcjami
na rzecz różnych koncernów

mówi radny Andrzej Wróblewski, szef Rady Powiatowej SLD w
Lublińcu. Odcina się od Brzytwy. Prosi też, żeby koniecznie
podkreślić, iż to właśnie opozycyjne SLD podkablowało Zarząd, bo po
mieście krążą ploty, jakoby prawica sama się zadenuncjowała w ramach
przedwyborczego samooczyszczenia.
Miastem od lat rządzi prawica spod znaku śp. AWS, wsparta lokalnym
ugrupowaniem pn. Samorząd Lubliniecki. Obie te partie mają
zdecydowaną przewagę w Radzie Miasta.

Nas jest pięciu. Udało nam się przekonać jeszcze dwóch radnych z
Samorządu Lublinieckiego do poparcia naszego wniosku o odwołanie
Zarządu Miasta. Ale to i tak będzie za mało
rachuje politycznie
Wróblewski.
Raczej nie przeforsujemy wniosku, z którym radni
zostaną oficjalnie zapoznani na sesji 28 lutego, natomiast do
głosowania może dojść w marcu.
Jeden z członków Zarządu Miasta (w związku z prokuratorskim
śledztwem nie wolno ujawniać jego tożsamości, a zatem nie sposób ani
skutecznie agitować za nim, ani mu z lubością dowalać) utrzymuje, że
na różnych urzędowych dokumentach przy nazwisku niejakiego Brzytwy
pojawiają się dwa różne imiona. Stąd podejrzenie, że Brzytwów mogło
być dwóch. A to byłby już nadmiar szczęścia dla lublinieckiego
elektoratu. Ponadto członek uważa prokuratorskie śledztwo za
polityczną prowokację wykombinowaną z myślą o wyborach
samorządowych. Jednak te mają odbyć się dopiero jesienią. Spisek
miałby więc charakter długofalowy.
Ja bym trzymał się mocno Brzytwy. Takim łebskim facetom zaufały
wielkie koncerny zachodnie, które wiedzą, że z samorządowcami nie
warto gadać o zakupie działek, bo wynajdą tysiące przeszkód, żeby
nie ubić interesu. Koncernowe chojraki z certyfikatami na
zarządzanie, przez lud roboczy zwanymi ISO 007, boją się wdepnąć w
gminne bagienko. Co innego jak do urzędu przyjdzie swojak znający
życie i lokalne układziki. Miejsce na supermarket lub stację paliw
zaraz się znajdzie. Dlatego koncerny walą jak w dym do pośredników.
Jeśli postawicie na Brzytwę jest szansa, że i miastu coś z tego
kapnie.
Jest ich wielu, w każdym większym mieście kupują co lepsze działki.
W Bielsku (od Lublińca to drugi koniec woj. śląskiego) rolę koszącej
samorządowców brzytwy przyjął Aleksander Ćwik, nieformalny doradca
do spraw gospodarczych byłego wojewody Marka Kempskiego,
niegdysiejszy sponsor wyborczych kampanii prawicowych polityków.
W najnowszej informacji NIK o wykorzystaniu majątku gmin poświęcono
jego (z nazwiska nie jest wymieniony) kontaktom z bielskimi
urzędnikami kilka stronic ze szczegółowymi wyliczeniami. Stosowny
rozdział na temat tej postaci rozpoczyna się od ogólnej uwagi, że
ustalenia kontroli NIK w Urzędzie Miasta Bielsko-Biała wskazują, że
zamiana nieruchomości może być, w ocenie NIK, obszarem zagrożenia
korupcją. Potem następują przykłady z lat 1999
2000, ale należy
wiedzieć, że skupowaniem i sprzedawaniem działek zajął się już w
1996 r. W każdym razie inspektorzy NIK sprawdzali tylko ostatnie
transakcje i uznali je za tak bulwersujące, że donieśli na Zarząd
Miasta do Prokuratury Okręgowej. Skończyć się to może
przetrzebieniem miejskiej władzy, bowiem aż pięciu członków ZM
podejrzewa się o niedopełnienie obowiązków służbowych przy zamianie
działek z Aleksandrem Ćwikiem w 1999 r.
Ustalenia Najwyższej Izby Kontroli, oparte na analizie działalności
89 urzędów samorządowych w całej Polsce, wskazują na bardzo liczne
nieprawidłowości polegające głównie na: nierzetelnym prowadzeniu
ewidencji księgowej nieruchomości, niedokonywaniu inwentaryzacji
nieruchomości, niewłaściwym prowadzeniu windykacji należności z
dysponowania nieruchomościami, niezgodnym z prawem udzielaniu ulg w
spłacie należności, braku planów wykorzystania posiadanych
nieruchomości oraz naruszaniu obowiązujących procedur przy odpłatnym
zbywaniu i udostępnianiu nieruchomości. Nieprawidłowości bądź
uchybienia wystąpiły we wszystkich kontrolowanych jednostkach.
Ustalenia kontroli NIK wskazują, że sprzedaż, zamiana i oddawanie
nieruchomości w użytkowanie wieczyste oraz ich dzierżawa i najem są
obszarem działalności samorządowej zagrożonej korupcją.
Wniosek. Do dyspozycji wyborców mogą być całe zastępy kandydatów na
wójtów, burmistrzów i prezydentów rekrutujących się ze sfer obrotu
nieruchomościami. Udowodnili oni swą biznesową wyższość nad
dotychczasowymi, nawet przekupnymi zarządcami komunalnego mienia. Na
tych wszystkich operacjach sami już się obłowili. Oprócz tego, przy
pomocy NIK i prokuratur, oczyszczają gminy z nieudaczników.
To oni są tymi bezpartyjnymi fachowcami, o których od dawna marzy
elektorat. Fachowcy wolą jednak pozostawać w cieniu. Niesłusznie. W
ramach agitacji wyborczej powinno być o nich głośno.
Autor : Tadeusz Ryciarski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Namolny Olo
W czasie ostatniej wizyty w USA prezydent Kwaśniewski dowiedział
się, że Polska jako jedyny kraj na świecie będzie kochać USA za
darmo.
Pragnąc zdementować uporczywe pogłoski i podejrzenia Polaków, że
prezydent też może zostać zawrócony z granicy USA, Kwaśniewski
rzucił się za morze. Tym razem
po raz ostatni
udało się; ponoć
nawet bez odcisku palca i portretu dla FBI.
Będąc już na miejscu nasz lider upewnił się podczas audiencji w
Biurze Jajowatym Białego Domu, że Amerykanie ani myślą zwalniać
Polaków z obowiązku ubiegania się o łaskę wizową, o fotkach i
odciskach nie wspominając. Nie jestem rozczarowany
wyznał. Zaś
Marek Siwiec, główny prezydencki macher od narodowego
bezpieczeństwa, radośnie oznajmił "Gazecie Wyborczej": Jeszcze
tydzień temu spo-dziewaliśmy się dużo skromniejszych rezultatów tej
wizyty.
Największy europejski przyjaciel USA ma wielki powód do radości.
Dablju zdradził, że w jego projekcie budżetu na rok 2005 znajduje
się prośba o 66 mln dolarów na pomoc polskiemu wojsku. Jeśli Kongres
zaakceptuje prośbę i kopertówka dla Rzeczypospolitej zostanie
wyasygnowana, wojsku naszemu zezwoli się ją wydać w Stanach na 6
przelatanych transportowców C-130 Hercules z demobilu US Air Force.
Siwiec zapewnił, że mają być sprawne.
Poważnym cieniem na sukcesie wizyty kładzie się fakt, że Aleksander
Nas Wszystkich
dla ojczyzny ratowania oraz powodzenia naszych
wojaży
nie na żarty wkurzył lidera wolnego świata. Szczegóły
zdradzł 28 stycznia "The Washington Post": Nie ma to, jak pokazać
się reporterom w Oval Office z zagranicznym liderem
pisze
dziennik.
Okazja do uścisków dłoni i uśmiechów oraz
wyartykułowania kilku banałów i frazesów przed kominkiem. Lecz
wczoraj było inaczej.
"WP" przedstawia, jak niepomny zwyczajów "foto-op" Kwaśniewski
nachalnie nagabywał Busha II o zniesienie wiz dla Polaków.
Starając się przejść do porządku dziennego nad brakiem dobrych
manier gościa junior Dablju zbył temat okrągłym komunałem (pracujemy
nad tą bardzo delikatną kwestią) i zwaleniem winy na kontrolowany
przez swą partię parlament. Nie pomogło! Kwaśniewski przechylając
się niebezpiecznie nie ustawał w natarczywości. Będziemy pracować,
oczywiście, ale celem jest zniesienie wymogu wizowego. Taa...

odparł Bush. To jednak nie wstrzymało gościa.
Mówię do pana jako bardzo skromny obywatel Polski. Pan wie, że to
sprawa przyszłości
stwierdził.
Cóż, być może
odpowiedział
Bush.
Według opinii gazety Dablju rozpoczął spotkanie w szczytowej formie,
jednak tupet gościa, który przerywał mu, a nawet go poprawiał co do
liczby Polaków w USA (miliony, miliony, nie tysiące) zbił juniora z
pantałyku i sprawił, że śmiał się coraz słabiej. Kwaśniewski zaś był
w stuprocentowo lobbystycznym nastroju. Usiłując przejść na
bezpieczny grunt komunałów (kilkakrotnie próbował tego bezskutecznie
wcześniej, deklarując: Cenimy naszą przyjaźń z Polską. Polska jest
naszym wielkim przyjacielem) B-II chciał zmienić temat i wymamrotał
coś o zaletach swej inicjatywy pozwalającej nielegalnym imigrantom
tymczasowo pracować. Kwaśniewski napierał bez należnego respektu i
żadnego umiaru: Bardzo dziękujemy, ale to teraźniejszość. Przyszłość
to likwidacja wiz. Hmm...
odparł, według oficjalnego stenogramu,
Bush.
Czekajcie tylko, jak Kwaśniewski spróbuje jeszcze raz przyjechać do
tego kraju
konkluduje Al Kamen na łamach "The Washington Post".
Ostatnia podróż Aleksandra Nas Wszystkich do Stanów dobiegła końca.
Nie było zaproszenia na rancho... taki jest los tych, którzy nie
pojmują, że frazesy suwerena o przyjaźni są wartością samą w sobie.
Nie rozumieją, że dopuszczenie do udziału w okupacji i szansa
umierania za Amerykę jest zaszczytem, nie zaś kartą przetargową w
negocjowaniu korzyści. Nasz przywódca nie chcąc odbierać ludowi
nadziei pociesza, że za 2
3 lata wizy i tak staną się marginalną
kwestią. Wie jednak znakomicie, że gdyby Dablju chciał pokazać
minimum dobrej woli w tej sprawie, to zamiast pieprzyć o możliwości
powołania grupy studyjnej, która upewniałaby się, że nasza polityka
jest racjonalna, zgodziłby się na zwrot zielonej stówy pobranej od
każdego polskiego petenta wiszącego u klamki USA i załatwionego
odmownie.
Kwaśniewski przywiózł więc stare wysłużone samoloty transportowe
dalekiego zasięgu potrzebne tylko do wysyłania polskich wojsk na
wyprawy wojenne u boku USA. I zawód dotyczący offsetu związanego z
samolotami F-16. Zbędnymi do obrony terytorium Polski maszynami,
których kupno miało spowodować wyposażenie polskiej gospodarki w
nowoczesne technologie amerykańskie.
Ale były to tylko nasze marzenia i złudzenia.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nędznicy
"NIE" rozmawia z minister JolantĄ Banach
politykiem wrażliwym.

Czy Pani lubi gołębie?

Lubię.

Media doniosły ostatnio, że najbiedniejsi mieszkańcy Łodzi
odławiają je. Mięso tych ptaków uchodzi za delikates. Smakosze.

Takie rzeczy się zdarzają. Zwłaszcza gdy zaczynają działać
mechanizmy wykluczające. Bezrobocie, niewielka pomoc materialna z
urzędów pracy i ośrodków pomocy społecznej, brak wsparcia rodziny. A
gdy zjawiają się pracownicy opieki, organizowane są posiłki i
wypłacamy zasiłki po 15 zł miesięcznie.

16 proc. dzieci w naszym kraju jest niedożywionych.

To prawda. Część z winy rodziców, choć podstawowy powód to
oczywiście brak pieniędzy, bo ojciec z matką nie mają stałego
zatrudnienia.

Ale ogólnie bilans 14 lat transformacji ustrojowej jest pozytywny.
Dowiodła tego ostatnia konferencja zorganizowana przez prezydenta
Aleksandra Kwaśniewskiego.

Bez wątpienia notujemy wzrost gospodarczy, choć zwracam uwagę na
pogłębiające się z roku na rok rozwarstwienie społeczeństwa. Bogaci
stają się jeszcze bogatsi, a biedniejsi mają coraz mniej.

Na razie liderzy lewicy ogłosili, że wzrost w sposób oczywisty
spowoduje dobrobyt wszystkich gospodarstw domowych.

To niebezpieczny stereotyp. Ubocznym efektem naszego wzrostu
gospodarczego jest utrwalenie biedy. Przyczyniły się do tego
dokonane w połowie lat 90. reformy w systemie zabezpieczeń
społecznych. Wprowadziliśmy progi dochodowe przy zasiłkach dla
bezrobotnych i zasiłkach rodzinnych. Zrezygnowano z waloryzacji
płacowej rent i emerytur na rzecz waloryzacji cenowej. Dziś
rozwierają się różnice pomiędzy tymi, którzy mają dochody z pracy, a
tymi, którzy mają dochody ze świadczeń. Jeśli w tej dziedzinie
polityki społecznej nie będziemy nic robić, to stworzymy enklawy
biedy, potem pojawią się obszary katastrofy cywilizacyjnej, a w
końcu różnice klasowe znane tylko z historii.

Czy nie obawia się Pani, że procesy te mogą w przyszłości zagrozić
równowadze ekonomicznej państwa?

Oczywiście! Produktu Krajowego Brutto nie może przecież wytwarzać
garstka obywateli, gdy reszta będzie zasilana jałmużną. Wyklucza to
utrzymanie ładu demokratycznego. Ta reszta to wyborcy. Zagrożona
zostanie stabilność finansowania systemów emerytalnych, która zależy
od tego, ilu ludzi ma stałą pracę i w miarę wysokie dochody. Jeśli
dzieci będą dziedziczyły po rodzicach biedę, będą źle wykształcone,
pozbawione dobrej pracy, to składki odprowadzane do systemu nie
wystarczą na utrzymanie emerytów. Szacuje się, że w 2050 r. w Polsce
2/3 osób będzie w wieku poprodukcyjnym, a tylko 1/3 będzie
pracowała. Żaden budżet tego nie wytrzyma.

To nasze wnuki odpalą kolejną "fundamentalną" reformę. Czyżby OFE
zawiodły?

Reforma systemu emerytalnego była potrzebna. Tylko że jej koszt
jest dziś trudny do udźwignięcia, bo kraj ma problemy z deficytem i
transformacją. Moment jej wprowadzenia zbiegł się w czasie ze złymi
okolicznościami natury zewnętrznej. Od przyszłego roku będziemy
odprowadzali składkę unijną, modernizujemy siły zbrojne, chcemy
budować autostrady. To wszystko są gigantyczne wydatki. Rząd
premiera Buzka prowadził bardzo kosztowną restrukturyzację górnictwa
i przemysłu ciężkiego. My to kontynuujemy, tylko że redukcja miejsc
pracy jest nadal szybsza niż proces tworzenia nowych. Do tego proszę
doliczyć koszty dwóch pozostałych reform
administracyjnej i służby
zdrowia. W tych warunkach, moim zdaniem, nie można serio mówić o
konsolidacji finansów publicznych.

Ale wydatki ciąć trzeba. I lewicowy rząd śmiało sięga ręką
wicepremiera Hausnera do kieszeni najbiedniejszych. Tymczasem 60
proc. obywateli żyje poniżej granicy minimum
socjalnego.

Gdy mamy równoważyć dochody budżetu państwa i wydatki, to
konieczna jest uczciwa diagnoza. Uważam, że jeśli dziś chcemy
osiągnąć rzeczywiście szybki efekt fiskalny, to musimy ograniczyć
wydatki na rzecz Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego oraz
koszty reform
emerytalnej i administracyjnej. Cięcia poza tymi
obszarami nic nie dadzą, tym bardziej że jeśli np. obetniemy zasiłki
dla bezrobotnych czy ograniczymy dotacje dla osób niepełnosprawnych,
to wzrosną nieuchronne wydatki na pomoc społeczną. Tylko zmiany
systemowe mogą przynieść trwałe wieloletnie oszczędności.

Tygodnik "NIE" od lata 2001 r. domaga się likwidacji niezwykle
kosztownej reformy emerytalnej. O absurdach reformy administracyjnej
pisaliśmy już w 1999 r. Pod koniec października Wiesław Kaczmarek
zaproponował zawieszenie przekazywania składek do OFE i został za to
solidnie skarcony.

Bo naruszył tabu. Ale coś z tym trzeba zrobić! 50 mld zł jest już
w OFE. 11 mld wynosi dotacja z tytułu składek przekazywanych do
funduszy, a mamy 9,5 mld zadłużenia z lat 1999
2001. To są zamrożone
pieniądze, a jeszcze OFE podwyższa koszty obsługi deficytu
budżetowego. Ze wszelkich analiz wynika, że do 2020 r. z tego powodu
nie mamy możliwości obniżenia składki. Mimo wysokiego deficytu i
wysokiej stopy bezrobocia będziemy finansowali ten system w podwójny
sposób. Finansujemy bieżącą wypłatę rent i emerytur z zapewnieniem
tzw. praw nabytych, a z drugiej strony wydajemy środki na coś, co ma
zadziałać po 2010 r., a dopiero w połowie obecnego stulecia rozwinąć
się w pełni. Powinniśmy zastanowić się nad skorygowaniem kosztów tej
reformy. Nie dosyć, że przyczynia się do zwiększenia deficytu
budżetowego, to jeszcze nieproporcjonalnie obciąża młode pokolenie,
które dziś płaci obecnym emerytom, odkłada na swoją starość, a
pośrednio przyczynia się też do tego, że kolejne roczniki wyżu
demograficznego nie mogą znaleźć zajęcia, bo z powodu wysokich
składek na ZUS utrzymują się relatywnie wysokie koszty pracy. To
błędne koło. Aby zakończyć ten wątek, dodam, że wielu ekspertów
ostrzega, że wszystko to może w przyszłości przyczynić się do
zubożenia emerytów, ponieważ wypłaty ze środków gromadzonych dziś w
Otwartych Funduszach Emerytalnych będą relatywnie niskie. Powinniśmy
o tym głośno mówić.

Czy Pani partyjni koledzy, premier Miller, wicepremier Hausner,
minister Raczko to rozumieją?

Mam nadzieję, że dyskusja na ten temat wyjdzie poza rząd. Tylko że
z tym jest bardzo trudno. Wśród polityków SLD istnieje wielka obawa
przed naruszeniem poprawności politycznej, której ton nadają pewne
duże koncerny medialne. Rząd działa pod ich silną presją, a wpływ na
decyzje ma też kilka innych ośrodków władzy. Wicepremier Hausner
zapowiedział na szczęście, że nie uchyla się od dyskusji nad żadnym
problemem dotyczącym wydatków budżetowych.

Jestem pewna, że lobbyści reprezentujący OFE i sektor finansowy
zadbają, aby nie była to zbyt ożywiona dyskusja.

Nadal wierzę, że w polityce liczą się ideały i jest ona służbą w
interesie publicznym. Bieda się nie organizuje, a bezrobotni nie
zatrudniają lobbystów.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Księżna de Browar
Władze Poznania klękają przed Kulczykiem, ale prości poznaniacy
mówią mu "ty nyrolu".
Od 5 listopada gród nad Wartą będzie nazywany grodem Jana i Grażyny

prorokował miejscowy redaktor, pseudonim Wazelina. Tymczasem lud
Poznania kolejny raz dowiódł, że nie da się nabierać na byle bajer.
I nie bacząc na to, że Kulczykowie zwołali gawiedź na imprezę w dniu
urodzin dobrodziejki Grażyny, wygwizdał niewczesnych Bohatyrowiczów.
Mało, że gwizdał! Wznoszono też okrzyki, z których "Kulczyk,ty
nyrolu!" (w gwarze miejscowej
sknero) był jedynym cenzuralnym.
* * *
A cóż tak wkurwiło lud Poznania? Ano
kiepskie igrzyska, czyli
otwarcie Starego Browaru. Bo lud
jak wiadomo
żądny jest chleba i
igrzysk. Chleba, czyli nowych miejsc pracy, nikt w Poznaniu i
okolicy już się po Prowizjonerze nie spodziewa. Nawet ostatni kiep
już wie, że prywatyzuje się nie po to, żeby zatrudniać, ino wręcz
przeciwnie. Tym bardziej więc liczono na igrzyska, o których
Kulczykowie głosili na billboardach, że: olśnią, zachwycą, oczarują.
Tu wyjaśnienie dla Czytelników spoza Poznania. W Starym Browarze nie
warzy się piwa. Owszem, Kulczyk nabył browar, ale całkiem nowy,
zbudowany za państwowe pieniądze w czasach gierkowskich. Za ten
supernowoczesny obiekt zapłacił
jak mówią wtajemniczeni
wekslami
własnymi, które wykupił za przychody z produkowanego w tymże
browarze piwa. Czyli metodą typową dla utalentowanych i cieszących
się zaufaniem władzy biznesmenów, kiedy tylko stopień zaufania
przesądza o tym, jak dużą część gospodarki można otrzymać za friko.
Apetyt na Stary Browar naszedł Kulczyka później. Nie dla tego, iżby
zamierzał go uruchomić, lecz dlatego, że to kura, która może złote
jajka znosić. Stary Browar położny jest w najściślejszym centrum
miasta, gdzie cena ziemi sięga niebios. Podobnie jak metr
powierzchni użytkowej w odrestaurowanych obiektach.
Rzecz jasna, Kulczykowie niebotycznych kwot za Stary Browar nie
zamierzali zapłacić. W związku z czym kupili go za bezcen głosząc,
że urządzą tu centrum kultury i sztuki. Czytając wypowiedzi pani
Grażyny można było odnieść wrażenie, że Kulczykowie będą wręcz
sponsorowali ów przybytek, w którym powstaną galerie, księgarnie,
może także pracownie dla artystów.
Otwarciu przybytku muz wszelakich
jako zjawiska poza komercją

towarzyszyć miało wydarzenie kulturalne na skalę krajową
plenerowe
przedstawienie "Barona Cygańskiego" w wykonaniu zespołu Teatru
Wielkiego finansowanego przez Fundację Rodziny Kulczyków.
* * *
Ale wkrótce zaczął się smród. Dosłownie i w przenośni. Dosłownie:
firma wykonująca roboty budowlane (należąca do Grażyny Kulczyk)
sparaliżowała bowiem ciągi komunikacyjne w tej części centrum, a
kurz, pył i hałas towarzyszyły lokatorom sąsiadu-jących kamienic
niekiedy całą dobę. Zaś miejskie służby porządkowe starały się nie
przeszkadzać budowniczym tego zbożnego dzieła.
Smród
w przenośni
wziął się zaś stąd, że nie każda poznańska
gazeta ma swego dyżurnego red. Wazelinę. No i zaczęto informować lud
o tym, że jedyne w nowym Starym Browarze sztuki piękne, to będą
panienki w mini, które zatrudnione zostaną w marketach, pawilonach
usługowych, kioskach itp., a więc handlowych zgoła placówkach, z
których dobrodziejka Kulczykowa będzie wyrywała miesiąc w miesiąc
potężną kasę.
Gdy lud prosty, a nawet niektórzy miejscy rajcy zaczęli dawać wyraz
oburzeniu, że znów Kulczykowie robią wszystkich w bambuko,
najbogatsza rodzina Rzeczypospolitej doszła do wniosku, że skoro
sprawa się rypła, to szkoda forsy na granie komedii. Odwołano
"Barona Cygańskiego", a powołano Kulczyk-Lubomirską. Księżną.
* * *
Jako rzeczniczka prasowa mamy Grażyny uskarżającej się: czujemy się
w Poznaniu niechciani, źle pisze o nas lokalna prasa, księżna miała

za pośrednictwem prasy
rozwiać smród i wzniecić entuzjazm.
Ale czy to, że księżna za dużo naobiecywała, czy że prasa
przesadziła, czy że billboardy były za wielkie, audycje za głośne,
afisze za jaskrawe, dość że szumnie zapowiadane igrzyska zgromadziły
takie tłumy, jakich Kulczykowie nie spodziewali się gościć. I
których nie mieli, czym podjąć. Wszystko bowiem, co przygotowano, to
pokaz fajerwerków. Taki sobie.
Fajerwerki i księżna Lubomirska zamiast byle "Barona Cygańskiego" to

wydawałoby się
dobra transakcja. Ale nie dla ludu, który
zapragnął, by ochłap z pańskiego stołu był duży, smaczny i grzecznie
wręczony.
* * *
Ha! Dr Jan Kulczyk pytany o źródła swej fortuny odpowiada: pierwszy
milion dostałem od ojca. Natomiast ojciec Jana Kulczyka,
przedsiębiorca polonijny, pytany o źródła swej zamożności
odpowiadał: kiedyś ojciec podarował mi złotówkę. Nową. Tak piękną,
że żal mi było ją wydać. Dziadek doktora Kulczyka opowiadał podobno,
że ojciec podarował mu piękny błyszczący grosz. Tu niestety budująca
opowieść o źródłach największej w kraju fortuny się urywa. Z tej
prostej przyczyny, że za czasów pradziadka Kulczyka monet o nominale
niższym niż grosz nie było. A więc dziadek Kulczyk dostał od swego
ojca figę z makiem.
Teraz, gdy lud już wie, że
wbrew twierdzeniu Rockefellera
nie
każdy milion początkujący fortunę pochodzić musi ze śmierdzących
geszeftów, pozostaje tylko bardzo się zasępić.
Okazuje się bowiem, że jesteśmy gołodupcami tylko dlatego, że gdy
nasz ojciec dostał od swojego ojca piękną nową złotówkę, to
natychmiast przepuścił ją na dropsy i oranżadę w proszku.
Autor : Krzysztof Lis




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Od Buzka do pudła
Michał Wiciak za rządów AWS ściskał graby najważniejszych ludzi w
państwie. Był doradcą premiera. Działał przy Lechu Wałęsie. Bywał w
Waszyngtonie. W policzek całował Madeleine Albright, być może z
przyjemnością. Miał być wybitnym prawnikiem. Nie będzie
siedzi w
pudle. Oto obrazki z życia zawodowego, miłosnego i codziennego
przyszłej elity Polski, a więc rzut oka na przyszłość kraju.
Michał Wiciak pochodzi z rodziny o tradycjach prawicowych. Jego
kariera polityczna zaczęła się już w liceum. Od 1995 r. był
przewodniczącym Ruchu Młodych, nad którym patronat sprawował Lech
Wałęsa. Z tego tytułu w 1996 r. gościł w Ambasadzie Polski w
Waszyngtonie. Nie była to jego ostatnia wizyta w USA. Gdy trafił na
studia prawnicze na Uniwersytet im. Kardynała Wyszyńskiego, w latach
1998 i 1999 odbywał praktyki w Kongresie Stanów Zjednoczonych. W
grudniu 1999 r. Michał był na zjeździe "Solidarności". Później
przeniósł się na Uniwersytet Warszawski. Dotrwał tylko do trzeciego
roku.
Żałowaliśmy jego odejścia
mówi koleżanka z roku.
Ale
kontakt się nam nie urwał.
Dziś koleżanka z roku może oglądać Michała tylko przez pancerną
szybę w Sądzie Okręgowym na warszawskim Bemowie.
Poseł
Wiciak miał w środowisku ksywę Poseł. Jego kolegami byli doradcy
ministrów, on sam doradzał Buzkowi i Krzaklewskiemu. Pracował przy
ich kampaniach wyborczych. Bywał na politycznych salonach.
Dysponował przepustką do Kancelarii Premiera i do Sejmu. Do MSWiA
wchodził jak do siebie.
W czasie studiów Michał wraz z przyszłym i niedoszłym teściem
mecenasem Lechem K. założył kancelarię prawniczą. Układ był
następujący: Wiciak miał kasę i układy, ale nie miał uprawnień.
Mecenas K. miał niezbędne uprawnienia. Dwóch panów dogadało się i
wynajęli pomieszczenie w prestiżowym biurowcu Arka w centrum
Warszawy. Kancelaria na początku działała bardzo prężnie. Zajmowała
się obsługą firm powiązanych z Bogusławem Bagsikiem, np. Variant
Logistic. Firmę tę do kancelarii ściągnął Michał. W liście, który
dostaliśmy od niego, pisze (wprowadziliśmy tylko małe poprawki
stylistyczne), jak do tego doszło: Bogusława Bagsika poznałem na
początku 2000 roku (w styczniu) u mojego znajomego w firmie.(...)
Firma mieściła się w budynku Bumar Łabędy. BB współpracował z nimi w
kwestiach ubezpieczeń kredytów i w kwestii intere-sów dotyczących
zakładów futrzarskich Kurów. BB zaproponował mi oraz Czarkowi Sz. (w
oryginale nazwisko) zrobienie przedsięwzięcia dotyczącego obrotu
obligacjami skarbu państwa (obligacje 5-letnie z datą wykupu
12.02.2005 r.), Bank PKO BP z polecenia prezesa zarządu P.S. (w
oryginale nazwisko) wyraził zgodę na kredyt 50.000.000 zł. Kredyt
miał być wzięty na pewną firmę związaną z Bagsikiem. Prezesem tej
firmy był Ireneusz Sz. (w oryginale nazwisko). Kredyt miał zostać
przelany na rachunek brokerski w postaci około 56.000 obligacji o
nominale 1000 zł zakupionych z dyskontem. Obligacje miały pochodzić
z portfela Centrali Banku PKO BP. Tym samym można było wyliczyć ile
będą warte 12.02.2005 r., czyli w chwili wykupu. Około 83 mln. zł.
uwzględniając reinwestowanie kuponów w ten sam produkt o skróconym
terminie wykupu. Całe przedsięwzięcie nie wypaliło, ponieważ ktoś z
władz AWS nie dostał 400.000 zł.
Hulaka
Od tego czasu przez kancelarię przelewała się duża kasa. Michał
Wiciak kupił Volvo z wyższej półki. Wynajął mieszkanie, do którego
sprowadził się z córką mecenasa Małgosią. Imprezy trwały non stop.
Uczestniczyli w nich znani politycy z młodego pokolenia prawicy i
ludzie z miasta, czyli przedstawiciele grup towarzyskich. Narkotyki,
alkohol, szybkie samochody, łatwa kasa. Z jednej strony Wiciak
zajmował się polityką i kancelarią, z drugiej
imponowały mu układy
ze sfer przestępczych. Dogadywał się na przykład ze znanym z grupy
pruszkowskiej Bysiem co do kupna samochodu marki BMW serii 7. Nic
nam jednak nie wiadomo na temat tego, by Michała poza zwykłą
znajomością cokolwiek łączyło z chłopcami z miasta.
Bezpośrednio z Bogusławem Bagsikiem Michał spotkał się jeszcze w
2000 r., kiedy to wspólnie załatwiali sprzedaż płyt Arki Noego dla
Poczty Polskiej. Michał był osobą, która w imieniu Bagsika i jego
kumpli przekazała łapówkę dyrektorowi Poczty Polskiej Turczyńskiemu.
Musiał być w tych kręgach bardzo zaufaną osobą, skoro powierzono mu
tak delikatną misję.
Na muszce
Nie tylko Wiciak lubił poszaleć. Jego wspólnik mecenas Lech K.
przychodził do pracy pijany w sztok bądź nie przychodził w ogóle.
Przez kancelarię zaczęli przewijać się mocno szemrani osobnicy.
Mecenas zajęty chlaniem i układami z miastem nie miał czasu dla
zwykłych klientów. Klienci przychodzili z pretensjami. Sytuacja
zaczęła coraz bardziej Michała wkurzać. Czarę goryczy przelał pan
F., osobnik znany warszawskiej policji, który pełnił rolę kierowcy i
ochroniarza mecenasa K. Miał w firmie swoje biurko, mimo że do jego
obowiązków nie należała obsługa klientów. Z kancelarii załatwiał
jakieś deale z Ukrainą i Rosjanami. Swym wyglądem szafy pancernej
odstraszał resztki klientów. Mecenas przymykał na to oko. Michał
Wiciak nie, bo musiał za wszystko płacić. Tajemnicą poliszynela w
kancelarii było to, że mecenas wisi panu F. pieniądze i że się go po
prostu boi. Między mecenasem i Michałem dochodziło do sprzeczek.
Sytuację podgrzewał dodatkowo F., który również nie darzył Wiciaka
sympatią. Zwykł o nim mawiać per ten pedał.
Pod koniec stycznia 2002 r. do Michała zadzwonił mecenas prosząc, by
pilnie przyszedł do kancelarii. Michał stawił się na umówioną
godzinę z Małgosią, swoją dziewczyną, córką mecenasa. Gdy tylko
Michał przestąpił próg, rzucił się na niego F. Po krótkiej
szarpaninie wyciągnął Wiciakowi broń (Michał miał na nią
pozwolenie), jednym celnym sierpem powalił go na ziemię i wycelował
prosto w czajnik drąc się, że Michała zajebie. Dziewczyna Michała
zaczęła przeraźliwie krzyczeć i próbowała odciągnąć F. Mecenas
mamrotał coś pod nosem. Po chwili przyjechała powiadomiona przez
kogoś policja. Jak ustaliliśmy, powodem zajścia były papiery
wartościowe, które znikły z kasy pancernej kancelarii.
Michała przesłuchano jako ofiarę napadu. Wyciągnięto z niego
wszystko, co wiedział na temat podejrzanych kontaktów mecenasa i
pana F. Wiciak sypał jak z nut. Policja w zamian zapewniała, że mu
pomoże i włos mu z głowy nie spadnie.
Zemsta?
Relacje Michała z córką mecenasa K. zaczęły się psuć. Umówił się, że
do mieszkania, które wynajmowali, przyjedzie po swoje rzeczy. Na
miejscu obok swej niedawnej narzeczonej zobaczył swego przyjaciela.
Doszło do awantury. Zjawiła się policja. Wiciaka oskarżono o groźby
karalne, kradzież pierścionka i telefonu komórkowego.
Gdy przesłuchiwano byłego już przyjaciela Michała, na jaw wyszła
sprawa łapówki dla Poczty Polskiej. Michał został osadzony w
Areszcie Śledczym na Służewcu. Zarzuty prokuratorskie zaczęły się
mnożyć. Michał ma zarzuty w sprawie kradzieży telefonu, pierścionka
i gróźb karalnych, łapówki dla Poczty Polskiej, przywłaszczenia
pieniędzy i papierów z kancelarii, sprzedaży broni dla grupy
towarzyskiej z Pruszkowa, a nawet udziału w tej grupie. Brzmią mniej
więcej tak: w nieustalonym okresie jesienią 1999 r., nie później niż
w listopadzie 1999 r. w okolicach Pęcic działając w krótkich
odstępach czasu, w wykonaniu z góry powziętego zamiaru zbył
Dariuszowi B. 2 jednostki broni palnej w postaci pistoletów marki CZ
wraz z amunicją i tak:
lw nieustalonym dniu na trasie Ostoja i Pęcice zbył Dariuszowi B.
broń palną w postaci pistoletu marki CZ 75 B kal. 9 mm, bez oznaczeń
fabrycznych wraz z amunicją w ilości nie mniejszej niż 15 szt. kal.
9 mm.
lw nieustalonym dniu na trasie Ostoja Pęcice zbył pistolet marki CZ
kal. 9 mm wraz z amunicją, w ilości nie mniejszej niż 15 szt. kal. 9
mm.
Michał Wiciak przyznaje się do łapówki dla dyrekcji Poczty Polskiej.
Resztę uważa za zemstę swojego niedoszłego przyjaciela i byłej
dziewczyny. Okazuje się, że kumpel ma bardzo mocne rodzinne układy w
Centralnym Biurze Śledczym. A to właśnie CBŚ wskazało Michała jako
uczestnika pruszkowskiej mafii. Były
kumpel Michała W. miał jeszcze dodatkowy powód, żeby go nienawidzić.
Michał w akcie zemsty przesłał jego rodzicom kasetę wideo z
nagranymi ekscesami seksualnymi syna.
Mecenas K. i jego kompan F. są na wolności. Były prezes Poczty
Polskiej i jego zastępcy też. Michał siedzi w Białołęce. Na ławie
oskarżonych występuje w towarzystwie najgroźniejszych bandytów z
Pruszkowa. Odwrócili się od niego wszyscy kumple. Nie mamy zamiaru
go wybielać ani bronić. Wszystko wskazuje na to, że 24-letni Michał
Wiciak po prostu ma siedzieć. Być może jest to kara za megalomanię i
zbyt szybkie życie tego beniaminka prawicy.
Autor : Michał Płowecki / Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Maniek Krzaklewski Padł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przyjedź mamo na przysięgę
O znaczeniu roty dla obronności kraju.

Paweł, do ciebie jakaś jednostka, no złaź z wyra, bo telefon
dzwoni aż z Rzeszowa.

Ta...

Pan Paweł Rota?

Tak jest. O co chodzi?

Oficer dyżurny 21 erwute Rzeszów się kłania.
Facet walił do
słuchawki jak z kałacha.
W imieniu komendanta mam uzyskać od pana
takie informacje: rozmiar buta i rozmiar kurtki. Kompletujemy dla
pana ubranie wojskowe...

Co? Spieprzaj, gówniarzu. Jaja to sobie możesz robić swojemu
wackowi.
Paweł trzasnął słuchawką.
Gnoje. Właściwie się nie dziwił, że bachory wydzwaniają z nudów po
ludziach, bo co mają robić. Nie ma sensu się uczyć, bo magister, jak
ma fart i plecy w zatrudniaku, to w ojczyźnie może rowy kopać. Jego
własny szczyl zaznaczał kiedyś w książce telefonicznej różne
kretyńskie nazwiska
jak można nazywać się Osiurak albo Mineta?
Przez chwilę sam się w to wyszukiwanie wkręcił. Stara załamywała
ręce i wmawiała mu jakąś andropauzę, niby męskie przekwitanie. Nawet
trochę jej uwierzył. W końcu ma już 45 lat. Z tą książką
telefoniczną przeszło mu dopiero, jak dostał robotę w firmie
transportowej. Nie było czasu na żaden relaks.
Jakieś dwa dni po telefonicznym opieprzeniu dowcipnisia mina Rocie
zrzedła, gdy listonosz dał mu do łapy wezwanie do 21 RWT Rzeszów,
ul. Krakowska 11b na godz. 9.00 w celu uzupełnienia ewidencji. Paweł
centralnie zgłupiał. Z wojskiem skończył chyba w 1988 r. Wtedy
odbębnił coś tam na ostatnim roku studiów. Słyszał, że w wojsku jest
nadmiar kamaszy, ale żeby werbować emerytów. Zadzwonił do Rzeszowa.

Uzupełni pan ewidencję i złoży przysięgę.

Ale ja już składałem.

Nowej pan nie składał.

Jak ja mam się ubrać? W garnitur czy co?

Normalnie się pan ubierze. W sweter jakiś.
Pięć minut przed dziewiątą przed dyżurką stało już ośmiu takich
gości jak on
w mocno średnim wieku. Wszyscy do przysięgi. Czekali
na przewodnika. W dyżurce siedziało dwóch gości w moro. Dziwnie
odstawionych jak na wartowników.

Wy jesteście wartownicy?
zapytał Rota, bo zawsze był ciekawski.

Nie, my jesteśmy cywilni.
Koleżka pokazał znaczek Cywilna Służba
Wartownicza na ramieniu.
Z firmy ochroniarskiej jesteśmy, wynajęci
znaczy.
O ja pierniczę, pomyślał sobie Rota, co tu się dzieje w tym wojsku.
Na szczęście długo tak nie myślał, bo zjawił się przewodnik.

Na przysięgę za mną.
Ten nie był cywilny. Kumał kałachowy
akcent. Przeszli przez mały placyk do budynku. Zatrzymali się w
korytarzu.
Czekać na porucznika i swoje nazwiska.
Kałach pokazał
na krzesła pod ścianą.

Rota
dobiegło go z końca korytarza, wstał i podszedł do stolika.

Miasto, ulica, stan cywilny, dzieci... To jest nowa rota.
Przejdzie pan do tej salki po lewej stronie i złoży przysięgę u
majora.
Na ufaflunionej kartce ksero A4 było: Ja, żołnierz RP ślubuję, ble
ble ble, skały srały, tak mi dopomóż Bóg. Ze starej wycięli armię
ZSRR i dodali Boga. Wziął kartkę i wlazł do salki. Jakiś facet
wiercił coś w zamku od drzwi.

Będzie pan za mną powtarzał rotę. Ja żołnierz RP...

Ja żołnierz RP...
Rota rozglądał się wkoło. W zmechaconym
swetrze, syfiastym ślepym pokoiku dwa na dwa metry z wiertarką w tle
i śmierdzącym stęchlizną sztandarze na ścianie, przysięgał wierność
nowej ojczyźnie, którą od ładnych paru lat ma w samym środku
pomarszczonej już lekko dupy. Major czytał i czytał.

Tak mi dopomóż Bóg.
Rota wyszedł z jednostki. Pozostali goście mieli równie głupie miny.

Rozumiesz pan coś z tego?
odezwał się jeden.

Ja?
zaszczekał Rota.
To wszystko jest popieprzone. Pan grasz
na cymbałach, a ja na fujarce. Tamten miał grać na bębnie, ale ktoś
do niego nasrał. Tak to wygląda. Chcesz mi pan zasalutować? Facet
nie zrozumiał żarciku i popukał się w czoło.
Rozśmieszyła mnie historyjka Roty, którego dane zmieniłam na jego
prośbę. Dryndnęłam do MON, żeby spytać o tę przysięgę.
Płk Tadeusz Chrząstek z Departamentu Wychowania i Promocji
Obronności, Oddziału Tradycji i Ceremoniałów:
Wszyscy żyjący
rezerwiści muszą złożyć nową przysięgę. Zmiana roty nastąpiła w 1993
roku drogą ustawy o przysiędze wojskowej, sam nad nią pracowałem.
Całkiem miły facet z tego pułkownika. Tak sobie myślę, że ten sam
fałszywy patos słowny i czynowy, niby-wojskowy, gdy w rzeczywistości
ludzie mają wszystko w nosie albo robią ze strachu w rajstopy, czuć
też na wszystkich ślubach.
I nie opuszczę cię aż do śmierci. Co za debil wymyślił przysięganie?
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
11 lutego
"Były kanclerz RFN Helmut Kohl ostrzegł przed powstaniem w UE
dyrektoriatu dużych państw. Jego zdaniem, Polacy, którzy przez
pięćdziesiąt lat otrzymywali rozkazy z Kremla, nie będą postępować
zgodnie z poleceniami Brukseli. A to ci heca! Czyżby pan kanclerz
sugerował, że Kwaśniewski i Miller, Cimoszewicz i Huebner, Oleksy...
itd., itd.
nie są Polakami?!".
Andrzej Stachowicz,
"Zna Polaków"
"Władza ludu pracującego miast i wsi była sroga wobec niepokornych,
jak oblicze Stalina wiszące na ścianach urzędowych gabinetów.
Dzisiaj niewiele się zmieniło. Szaleństwo wraca. Tym razem już z
innej strony
z zachodu. Jeszcze trochę, a rolnik będzie karany
przez brukselskich sługusów za to, że nie wyszedł na ubijanie much w
oborze i chlewni".
Marek Garbacz,
"Była stonka, będą muchy!"
13 lutego
"Czy to, co robią homoseksualiści we wzajemnej relacji, to jest
miłość? Czy można mieszać razem dwie rzeczy nie do pogodzenia, to
jest stan, w którym człowiek nie może zachować wstrzemięźliwości,
i stan duchowy, w którym człowiek nie chce tej wstrzemięźliwości
zachować? I zarazem łączyć mechanicznie obie sytuacje, stawiając
znak równości między nimi i w końcu wnioskując, że tacy mają jakoby
prawo do użycia prezerwatywy? (...) Prezerwatywa jest w tym
kontekście tylko instrumentem, ale jest to instrument, przy pomocy
którego wyraża się i ujawnia głębsze zło ludzkiego czynu:
sprowadzenie samej osoby do roli instrumentu zaspokajania
zboczonego popędu. (...) Użycie prezerwatywy poza małżeństwem nie
jest antykoncepcją, jest natomiast elementem jakiejś postaci
cudzołóstwa, nierządu, rozwiązłości, profanacji ciała czy jak to
nazwiemy. Głębokim kłamstwem (może niezawinionym) jest jednak
założenie, że użycie prezerwatywy jest metodą regulacji poczęć.
(...) Prezerwatywa (tak jak wszystkie inne formy antykoncepcji)
niczego nie reguluje, tylko niszczy osobową strukturę więzi
małżeńskiej".
ks. prof. Jerzy Bajda,
"Nie ma mniejszego zła"
16 lutego
"Wydaje się, że już nie ma państwa. Stajemy się kolonią. Sprzedano
Polskę, sprzedano Naród, sprzedano Was
polskich rolników.
Pogardzono Wami
wysłano przeciw wam zbrojne oddziały policji

rozkazano do was strzelać. Nadal traktują was jak śmieci, śmieją się
wam w oczy... Jesteście niepotrzebni, jest was za dużo!".
pos. Witold Tomczak
w rocznicę protestu w Cieni II
Radio Maryja
16 lutego
"(...) Unia nie chce byśmy popełniali te same błędy, które oni
popełnili, i wymusza na nas m.in. projektowanie kosztownych
korytarzy dla żab, którymi owe sympatyczne płazy będą mogły
bezpiecznie przechodzić na drugą stronę drogi. W tym czasie ludzie
będą brodzić w błocie albo poruszać się poboczami po drogach
szybkiego ruchu z narażeniem życia. Przyszło nam bowiem żyć w
czasach, gdy zwierzęta są ważniejsze niż ludzie".
red. Mirosław Król,
"Spróbuj pomyśleć"
"Nasza Polska"
17 lutego
"W dalekiej amerykańskiej Tampie zmarł pułkownik Ryszard Kukliński.
Dla Polaków stojących po stronie niepodległości i wolności

bohater. Dla renegatów w mundurach uważających PRL za państwo
suwerenne
zdrajca. Stosunek do osoby płk. Kuklińskiego, o czym
pisałem obszernie w Naszej Polsce z 17 maja 1998 r., biorąc
pułkownika w obronę przed atakami Gazety Wyborczej i Ojczyzny,
to wybór pomiędzy postawą patrioty i postawą gen. Jaruzelskiego

polskiego Quislinga na sowieckim żołdzie".
Piotr Jakucki, "Bohater"
"Niedziela"
22 lutego
"Różnie się mówi o udziale ludzi Kościoła w rozmowach w Magdalence

o tym, że niejako firmowali oni rozegrane propagandowo po
mistrzowsku historyczne porozumienie. Jednak żaden z
fotoreporterów nie dostarczył sensacyjnych zdjęć któregoś z
hierarchów z kieliszkiem w dłoni. Dlatego osobiście nie ufam żadnemu
z byłych ekspertów S, którzy skwapliwie przechodzili na ty ze
swoimi dawnymi przeciwnikami. Ufam ludziom Kościoła, którzy nigdy
nie splamili się towarzyską komitywą przy rosyjskiej wódce z tymi, z
którymi zmuszeni byli zasiadać przy jednym stole jako obserwatorzy i
mediatorzy".
Ewa Polak-Pałkiewicz,
"W rocznicę Okrągłego Stołu"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Poselski szlagwort
Ryszard Ulicki, poseł SLD z Koszalina, bardziej znany jako autor
tekstów piosenek disco polo, popełnił kolejny szlagier. Oto na
niedawnym zebraniu 80-osobowej Rady Regionalnej SLD w Szczecinie
oznajmił, że będzie domagał się w Sejmie powrotu 49 województw,
likwidacji powiatów i utworzenia sześciu okręgów gospodarczych.
Ulickiego nie pytano, czy jego projekt da się zaśpiewać. Pytano za
to, czy aby nie żartuje? Poseł oznajmił, że jego propozycja jest
absolutnie serio. Na wszelki wypadek wybrano go na
wiceprzewodniczącego Rady Regionalnej SLD.
W. J.

Wszyscy czarni są nasi
Kilka dni temu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wycofano ze spisu
lektur w szkołach prywatnych 26 pozycji. Oprócz np. "Folwarku
zwierzęcego" Orwella na indeksie znalazły się m.in. książki o
przygodach Harry'ego Pottera, te same, które tak bardzo nie podobają
się naszym czarnym. W uzasadnieniu arabskiego czyli islamskiego
"zapisu" podano: Książki te godzą w wartości arabskie i w islam,
dlatego że w wielu miejscach pokazuje się i mówi o napojach
alkoholowych, pokazuje się świnie i inne nieprzyzwoite obrazki. Poza
tym pisze się o Izraelu, zamiast o Palestynie. "Czarna
międzynarodówka" czuwa. Uniwersalnie antyustrojowy - bo zarówno
antyislamski, jak i antykatolicki - Harry Potter nie ma szans w tym
starciu. Swoją drogą, mamy szczęście, że katolicyzm nie zabrania
jedzenia świńskiego mięsa. Inaczej jak nic mielibyśmy zapisany w
Konstytucji zakaz konsumpcji schabowego i golonki.
W. G.

Zemke z ogonem
Janusz Zemke, obecny wiceminister obrony narodowej, udał się w
dalekowschodnią delegację służbową w celu opylenia krajowej
produkcji zbrojeniowej na tamtejszych, jeszcze chłonnych
rynkach. W podróż zaprosił prezesów i dyrektorów krajowych firm
broni masowego rażenia, a ci z zaproszenia chętnie skorzystali, bo
tam bez czynnika rządowo-politycznego trudno coś opchnąć. Tuż przed
odlotem pilną robotę dostały sekretarki i asystentki prezesów.
Solidaryzując się z kusym budżetem państwa Zemke kazał zamówić sobie
najtańsze bilety typu "economy class", takie jakie kupują uczniowie,
studenci i żyjący z pensji budżetowych klienci linii lotniczych.
Prezesi i dyrektorzy zabukowali wcześniej bilety w "business class",
a nawet "top business class", bo wtedy w samolocie dają dodatkowe
drinki oraz deser. Czasami za czterokrotnie większą cenę biletu. Gdy
kwiat krajowego, żyjącego z dotacji budżetowej biznesu zorientował
się, że minister leci w ogonie samolotu, zapragnął spontanicznie i
solidarnie dzielić z nim budżetową biedę. Szukaj mi miejsca koło
ministra, nawet przy kiblu, molestowali sekretarki. Bliskość
obcowania z władzą warta jest dziś nawet deseru.
Na ambonie siedzi leń
Abp Józef Życiński, uznawany za najwybitniejszego intelektualistę
wśród czerwonych beretów, gwiazdeczka "Gazety Polskiej" na pytanie
red. Eli Isakiewicz Czy trzeba się spowiadać z tego, że się czyta
"NIE"? odpowiada: Obawiam się, że wśród tych, którzy czytają "NIE"
raczej niewiele osób chodzi do spowiedzi. Ale problem można by
sformułować przez analogię: czy trzeba się spowiadać, że się kąpało
w gnojówce? Akurat spowiedź nie jest tu najważniejsza, tylko fakt,
że ktoś wybiera za swoje środowisko naturalne gnojówkę. (...)
Chrześcijanie mają być solą ziemi i światłem świata, a nie
sympatykami kąpieli w gnojówce. Bezradny wobec ponaddwumilionowej
rzeszy Czytelników "NIE" w naszym kraju abp Życiński pasuje już na
starcie. Zamiast starać się o ich ewangelizację, spuszcza
potencjalnych nawróconych do szamba. Jeszcze trochę, a nie będzie
miał nikogo w konfesjonale.
Wskaźnik wkurwienia
Jest luty. Elbląg. Miasto niedawno jeszcze wojewódzkie, obecnie
dyszące deficytem z każdej miejskiej dziury.
Bezrobocie, bezrobocie, bezrobocie. Jest północ. Bar w pustym,
słynącym kiedyś z elegancji i nocnego życia hotelu. W barze dopija
się kilku smętnych panów. A gdzie panienki? - pytam pana
kulturalno-oświatowego. - Panie redaktorze, tu jest, kurwa, taka
recesja, że dwie ostatnie porządne kurwy uciekły mi za chlebem do
Gdańska. Towarzysze ministrowie! Zróbcie coś, kurwa!
Z. N.
Posłanka z pedałami

"Super Express" dostał ataku dewocji. Napadł na posłankę olsztyńską
Joannę Sosnowską z SLD (Ruch NIE) za to, że pracuje nad ustawą o
prawno-cywilnym uczłowieczaniu obywateli z mniejszości seksualnych.
Powinna zaś zajmować się - sugeruje dziennik - wyłącznie bezrobociem
w swoim okręgu wyborczym, zaś łapana przez telefon przez
dziennikarza pamiętać wszystkie liczby z tym związane. "Super
Express" wyraża więc opinię, że pedały i lesby, a nie Sejm, powinni
płacić Sosnowskiej. Myślenie polityczne "Super Expressu" ma
radiomaryjny sens i poziom, np. Wy tam w tej swojej gazecie piszecie
o Unii Europejskiej zamiast zwalczać zdjęcia rozebranych kobiet na
własnych i cudzych łamach. Nie znających "Super Expressu"
Czytelników "NIE" objaśniamy, że w odróżnieniu od posłanki
Sosnowskiej gazeta ta zajmuje się obficiej stosunkami romansowymi
niż rynkiem pracy. Wybiera ją zaś za swą lekturę 50 razy więcej
osób, niż wynosił elektorat Sosnowskiej (co jej też wypomniano),
znacznie częściej zajętych szukaniem pracy niż romansami gwiazdek
telewizyjnych, modelek i futbolistów, które zapełniają "Super
Express".
U




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papierówki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rewers klient "NIE"
Minister Barbara Piwnik szurnęła ze stanowiska szefa Prokuratury
Apelacyjnej w Gdańsku Marka Rewersa,
którego wcześniej przeczołgało "NIE" (nr 14/2002).
Napisaliśmy o tym, jak osobista ślubna prokuratora Rewersa

notariusz Zofia Rewers
podpisała dwa różniące się, dość istotnym
szczegółem, pełnomocnictwa. Miały one umożliwić zarejestrowanie
luksusowej Toyoty Lexus sprowadzonej do Polski jako mienie
przesiedleńcze.
Sprawa wypłynęła dzięki upartemu wójtowi z Nowej Wsi Wielkiej,
któremu coś zaśmierdziało i nie chciał auta zarejestrować. Policja
udała, że sprawy nie ma, a prokurator z Prokuratury Rejonowej w
Bydgoszczy klepnął wniosek o umorzenie dochodzenia. Wyszły jednak na
jaw powiązania komendanta bydgoskich psów z dealerem Toyoty i
przyjęcie przez niego korzyści majątkowej w postaci fajnej bryki w
zamian za ukręcenie sprawy.
Tematem zainteresował się szef Pro-kuratury Bydgoszcz-Południe
Henryk Kowalski. Nie spodobały mu się pełnomocnictwa sygnowane przez
notariuszkę Rewers i doszukał się nieprawidłowości w umorzonym
postępowaniu. Nie zdążył jednak nawet palcem kiwnąć, natychmiast
spadł ze stanowiska. Pomógł mu w tym szef Wydziału Organizacyjnego
Prokuratury Okręgowej
protegowany prokuratora Rewersa, Mirosław
Brzozowski.
Nie omieszkaliśmy wspomnieć o wzajemnych konsultacjach obu panów.
Po ukazaniu się naszego artykułu minister Piwnik zażądała wyjaśnień
od prokuratora Rewersa na temat nadzoru nad funkcjonowaniem
podległych mu prokuratur oraz wykorzystywania samochodów służbowych
prokuratury w Bydgoszczy. Rewers jednak olał pa-nią minister sikiem
falistym.

Od 8 do 29 kwietnia pani minister Barbara Piwnik czekała na
wyjaśnienia, których nie otrzymała, i to było powodem odwołania pana
prokuratora Marka Rewersa
powiedziała Małgorzata Wilkosz-Śliwa
z Ministerstwa Sprawiedliwości.
Prokuratorzy spekulują, że spuszczenie Rewersa jest efektem walk
kuluarowych w prokuraturze i ministerstwie. A Piwnikowa podniosła
rękę na zasłużoną personę, należącą do nielicznych prokuratorów,
którzy byli internowani w latach 80.
jak upolitycznia sprawę
"Życie" z 30 kwietnia
1 maja 2002.

Autor : D.P.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W Spółdzielczym Domu Kultury w Starogardzie Gdańskim wpadli na
pomysł, by w ramach akcji letniej zabrać dzieci do miejscowej
Fabryki Wódek Gdańskich. Inicjatywa wzbudziła krytykę. Nie widzimy w
tym nic zdrożnego, dzieci powinny poznać każdą fabrykę, fabrykę
wódek przede wszystkim. Czołgu, auta ani pralki w domu nie zrobią,
ale bimber mieści się w cywilizacyjnych aspiracjach każdego Polaka.
Do gorszących scen doszło w czasie pewnego zakrapianego alkoholem
przyjęcia w Rudzie Śląskiej. Pewna pani naśmiewała się ze swego
mężczyzny, że jest impotentem. Ten próbował udowodnić przed gośćmi
swoją męskość. Okazało się jednak, że kobieta mówi prawdę.
Zdenerwowany mężczyzna przyszpilił więc konkubinę rzeźnickim nożem
do stołu, czym dowiódł swej męskości.
Blisko 3 promile w wydychanym powietrzu miał zatrzymany przez
policję kierowca tira z Ropczyc. Z dokumentów posiadanych przez
kierowcę policja dowiedziała się, że jest w trasie już od 24 godzin,
a w kabinie zostało jeszcze kilka butelek piwa. Patrzcie, jaki
oszczędny.
W Łączkowicach koło Gomunic 31-letni mężczyzna strzelał do jadących
drogą rowerzystów z kbks. Był pijany i nie miał pozwolenia na broń.
Policja nie podaje strat w sprzęcie i ludziach. Nie mogły być
znaczne, bo i kaliber był mizerny.
W Skierniewicach policjanci zauważyli śpiącego przed sklepem
mężczyznę. Śpiący trzymał w ręku uzdę, a obok niego stał kucyk.
Pijaka (3,2 promila) przewieziono do izby wytrzeźwień, a kuca
odprowadzono na parking komendy, gdzie popijając wodę poczekał na
wytrzeźwienie swojego pana.
Ze szczególnym okrucieństwem zgwałcił i zabił 72-letnią matkę swego
kompana od kieliszka 50-letni mężczyzna z Rzezawy. Ponieważ ze
względów fizjologicznych nie mógł odbyć z kobietą stosunku, włożył
jej rękę do narządów rodnych. Kobieta doznała nie tylko rozerwania
pochwy, lecz także wyrwania nerki i przerwania tętnicy biodrowej.
Mężczyzna w chwili gwałtu był pijany
2,15 promila alkoholu we
krwi.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze do naśladowania.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Niezłomni obrońcy kałuży
Polska chce chronić wieloryby, których w Bałtyku nie ma.
Niedawno polska prasa ("Rzeczpospolita", "Gazeta Wyborcza")
obwieściła triumfalnie, że Bałtyk otrzymał specjalny status
ochronny, dzięki czemu Ruskie będą mieli większe trudności z
eksportem ropy naftowej przez "morze, nasze morze". Po Bałtyku
przestaną pływać tankowce
stare i zmurszałe od rdzy. Żaden z nich
się nie złamie, jak słynny Prestige, i nie pobrudzi jakąś ruską
naftą złotych plaż południowego Bałtyku.
Przy okazji Moskwa oberwała w polskiej prasie kilka kuksańców za to,
że wyłamała się z ustawionego na baczność szeregu państw bałtyckich,
czyli za swoją niechęć do poprawy bezpieczeństwa ekologicznego.
"Wyborcza" stwierdziła nawet, że my i bracia Litwini powinniśmy czuć
się szczególnie zaniepokojeni, bo nasze wody terytorialne graniczą z
enklawą w Kaliningradzie. "Wyborcza" pewnie już wie, że niedługo w
Kaliningradzie będzie drugi Kuwejt i że wytryśnie tam brudna ropa. Z
kolei "Rzepa" podaje, że na Bałtyku wyrośnie nam wielka rafa
koralowa, którą należy chronić.
W przypadku tego "statusu ochronnego" Morza Bałtyckiego, o którym
rozpisują się nasze gazety, prawda leży niedaleko "prawdy" z kawału
o rowerach na placu Czerwonym (wcale nie rozdają, tylko kradną).
Po pierwsze, Bałtyk od dawna ma nadzwyczajny "status ochronny"

chroni go już kilka konwencji, które Rosja, podobnie jak Polska,
podpisała i przestrzega (przynajmniej formalnie). Po drugie, sprawa
kolejnego, supernadzwyczajnego statusu ma dopiero formę wniosku,
który został właśnie przyjęty do rozpatrzenia, czyli nie wyrzucono
go od razu do kosza.
Ale warto Czytelnikom "NIE" wyjaśnić, co się w okolicach prima
aprilisu stało w Londynie, gdzie mieści się jeden z organów ONZ,
czyli Międzynarodowa Organizacja Morska. Jeśli ten wniosek o
nadzwyczajny "status ochronny" w kogoś uderzy, to w nas właśnie.
Otóż państwa znad Bałtyku, z wyjątkiem Rosji, wystąpiły o nadanie
"morzu, naszemu morzu" statusu szczególnie wrażliwego akwenu
morskiego (wzorem urzędników MOM, którzy uwielbiają skróty, będziemy
nazywać to SzWAM).
Biologiczny cud świata
Nie wiadomo dokładnie, co to jest SzWAM, ale wymyślono go po to,
żeby na przykład statki nie taranowały wielorybów. Wieloryby czasem
kopulują. Żeby im w tym nie przeszkadzać, ustanawia się SzWAM, a na
nim wyznacza miejsca, po których statkom pływać nie wolno. A który
nie posłucha, to mu straż przybrzeżna kulą w dziób albo torpedą w
tyłek.
Sorry, że pytam, ale czy na Bałtyku żyją albo choć od czasu do czasu
walą się wielkie walenie?
SzWAM wymyślono też po to, żeby statki nie psuły koralowcom roboty
kotwicami rzucanymi na ich wapienne chałupki. Bo koralowce budują
swoje pałace przez całe tysiąclecia i jak
statek pierdyknie im na łby kilka ton żelaza, to one mają potem
robotę na stulecia.
Na błotnistym dnie Bałtyku żyją najwyżej bezdomne robale, którym
jest wszystko jedno, pod którym ogniwem łańcucha kotwicznego spędzą
najbliższą noc.
Mówiąc krótko SzWAM-y na świecie są po to, żeby tworzyć morskie, a
nawet oceaniczne rezerwaty przyrody, takie jak na przykład Wielka
Rafa Koralowa w Australii. Uzasadnienie nadania
statusu SzWAM Wielkiej Rafie mówi, że jest to najbardziej złożony i
zróżnicowany system biologiczny znany człowiekowi. Uzasadnienie
wniosku o nadanie tego samego statusu Bałtykowi oparte jest
natomiast na argumencie, że jest to najuboższe biologicznie morze na
świecie i żyją w nim nieliczne zwierzęta, a i to zdegenerowane z
powodu małego zasolenia. Bieda i degeneracja, a nawet brak soli
zasługiwać więc mają na taką samą ochronę jak bogactwo i rozwój...
Przepisy o tworzeniu SzWAM-ów są tak napisane, iż można za ich
pomocą udowodnić, że każdy kawałek morza i brzegu musi podlegać
zwiększonej ochronie. Wszędzie są jakieś ryby, muszelki, piasek albo
skałki, które można podnieść do rangi ósmego cudu świata. Tak
zrobiono z Bałtykiem.
Czy będziemy mieli więc rezerwat jak Wielka Rafa? Skąd! Wniosek nie
zawiera (choć formalnie powinien!) żadnych propozycji wprowadzenia
nowych lub zaostrzenia istniejących wymogów! Nie wyznaczamy akwenów
do walenia się waleni albo objętych zakazem rzucania żelaza na
miasta zbudowane przez jamochłony.
Ruskim wbrew
Może więc robimy na złość Putinowi, żeby mu pokazać, że Bałtyk to
teraz wewnętrzne morze Unii i możemy mu nawet zmienić nazwę z
Bałtijskoje Morje na Morze Nasze Morze? Śmiem twierdzić, że Ruskie
to mają w dupie, czy Bałtyk będzie miał status szczególnie
wrażliwego akwenu morskiego.
We wniosku o SzWAM zapowiadamy tylko, że w nieokreślonej przyszłości
wprowadzimy tu i ówdzie przymusowy pilotaż dla zbiornikowców albo
obowiązek wynajmowania eskorty na koszt właścicieli statków, co
podroży transport ropy i komuś pogorszy pozycję konkurencyjną.
Ruskim, wbrew pozorom, się nie pogorszy, a nawet może się poprawić.
Bo po pierwsze SzWAM nie obejmie ani kawałka ich Bałtyku, ani ich
portów. A po drugie, prawo międzynarodowe zapewnia wolność żeglugi
wszędzie, nawet na wodach terytorialnych. Przymusowy pilotaż i
eskortowanie można narzucić tylko na podstawie umów
międzypaństwowych.
Niedawno złożono też w Międzynarodowej Organizacji Morskiej wniosek,
żeby zaSzWAMować wody wokół całej Europy Zachodniej
aż do 200 mil
morskich od lądu (a więc nie tylko
Bałtyk, ale również Morze Północne i kawałek Oceanu Atlantyckiego).
Zdecydowany gest Kozakiewicza pokazały Holandia (Rotterdam!),
Norwegia (wielka ropa i wielka flota!) oraz

uwaga, uwaga
trzy tenory, co pieją o nadzwyczajnym zagrożeniu
Bałtyku: Niemcy, Dania i Szwecja. Kraje te takiego wniosku nie
podpisały. Sprawa nie dotyczy więc ani ich wód,
ani portów. I tu jest właśnie wieloryb utopiony: dobrze SzWAMować na
cudzym bajorku, jak się ma dostęp do Atlantyku.
Więc niech Pol, Górski i Cimoszewicz przyjadą nad ten nasz Bałtyk,
niech zanurkują na redzie Gdańska i niech im trzystutysięcznik, co
tu teraz po ropę przychodzi, pierdyknie kotwicą w czółka. Może się
zorientują, o co chodzi w polityce Holendrów, Norwegów i Rosjan:
gospodarka, durniu.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Żegnaj skarbie
W środę 19 listopada 2003 r. wiceminister skarbu Barbara Misterska
została wezwana do złożenia rezygnacji. Powiedziano jej, że jeśli
sama nie poda się do dymisji, to i tak zostanie odwołana przez
premiera Millera. Inicjatywa odwołania Misterskiej nie wypłynęła od
jej szefa ministra Piotra Czyżewskiego, choć wiceministrów powołuje
się i odwołuje na wniosek ministra. Jak się nieoficjalnie mówi,
Czyżewski usiłował wyjednać ułaskawienie dla swej zastępczyni.
Bezskutecznie.
Misterska nie uczestniczyła już w posiedzeniu kolegium resortu
skarbu, na którym omawiano m.in. kwestie połączenia Polskiego
Monopolu Loteryjnego z Totalizatorem. Na tym zebraniu wiceminister
Woźniakowski wykonał dziwną woltę wycofując swój własny wniosek
pisemny o połączeniu obu firm mających monopol na państwowy hazard.
W resorcie skarbu panuje opinia, że odwołanie Misterskiej jest
pokłosiem tzw. afery skowronków opisanej w "NIE". Przypominamy, że
na konwentyklu, na którym premier naciskał na sprzedanie grupy
elektrowni G-8 swemu protegowanemu i kumplowi Janowi Kulczykowi,
namiestnik Millera w skarbie wiceminister Józef Woźniakowski
oskarżył byłego ministra Wiesława Kaczmarka o wywieranie
nieformalnego wpływu na decyzje prywatyzacyjne zapadające w
ministerstwie. W resorcie skarbu Misterska była postrzegana jako
osoba blisko związana z byłym ministrem Kaczmarkiem.
Naszym zdaniem, Misterska została odwołana, gdyż była skonfliktowana
z Woźniakowskim, jednak nie miało to wiele wspólnego z Kulczykiem i
G-8. Odwołanie Misterskiej, która cieszyła się dobrą opinią w Sejmie
i była szanowana przez posłów opozycji, ma tajemnicze podłoże.
Chodzą np. słuchy, że ma to coś wspólnego ze śledztwem toczącym się
w sprawie towarzystwa ubezpieczeniowego FSO-Daewoo.
Odwołanie Misterskiej w nagłym trybie wydaje się tym bardziej
niezrozumiałe, że jest ryzykowne. Jej mąż Antoni Dragan przewodniczy
Radzie Nadzorczej TVP i ma duży wpływ na ukształtowanie się
przyszłego zarządu telewizji publicznej. Czyżby Miller odpuścił
telewizję?
dziwią się urzędnicy resortu skarbu.
Autor : P.W.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Orgazm w lodówce "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawdy wiary "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Aleksander Wszystkich Dewotek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak się Henia z "Solidarnością" zapomniała "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Syrena z kaczym dziobem
Józef Oleksy rozpytuje przyjaciół i znajomych, czy powinien
wystartować w wyborach na prezydenta Warszawy. Po zbadaniu opinii
mieszkańców stolicy "NIE" podpowiada: nie ma Pan żadnych szans,
Panie Premierze!
Na nasze zlecenie 21 i 22 czerwca 2002 r. Estymator przeprowadził
sondaż na reprezentatywnej próbie 800 mieszkańców Warszawy w wieku
od 18 do 80 lat. Pytania były proste jak atom wodoru:

Kogo chcesz na prezydenta stolicy?

Na reprezentantów jakiej partii postawisz we wrześniowych wyborach
samorządowych?
Odpowiedzi wprawiły nas w ponury nastrój. Wynika z nich, że SLD we
wrześniowych wyborach dostanie od warszawiaków kopa w dupę. Szkoda
dupy Oleksego. Przecież nie on jest najbardziej winien temu, że
notowania lewicy lecą na ryj, zresztą nie tylko w Warszawie.
Kwakwa-rszawa
Gadzinowski już kilka miesięcy temu krakał w felietonie "Prezydent
Kaczyński" ("NIE" nr 6 z 7 lutego 2002 r.), że jeśli Sojusz nie
stanie na głowie, to prezydentem stolicy zostanie prawy jak Lech i
sprawiedliwy jak Kaczyński. No i zobaczcie, jak Gadzina wykrakał.

Uwzględniono tylko te osoby, które zadeklarowały udział w wyborach.
Tydzień wcześniej podobne badania przeprowadził Ośrodek Badań
Wyborczych, z tym że za reprezentanta SLD uznał Ryszarda Kalisza. I
co wyszło:

Kaczor
29,6 proc. ankietowanych

Olechowski
25,2 proc.

Kalisz
24,7 proc.
Reszta to drobnica pokroju Macierewicza, Wielowieyskiego, Leppera i
Piesiewicza.
Już po Sojuszu

Równie źle, choć trochę lepiej wyglądają w Warszawce
wg Estymatora

wyborcze szanse koalicji SLD
UP.
Uwzględniono tylko te osoby, które zadeklarowały udział w wyborach.

Szczena wam opadła? Nam też. Podobne wyniki (przy założeniu błędu
statystycznego), choć na szczęście inną kolejność zanotował Ośrodek
Badań Wyborczych:

SLD
UP
27 proc. ankietowanych

PiS
24,7 proc.

Platforma
22,3 proc.

LPR
7,8 proc.

UW
6 proc.
No i co?
Z obu ankiet i porównania ich wyników płyną następujące wnioski:
1. Oleksy jest mniej popularny niż Kalisz. Lepi się do ekspremiera
błoto Olina czy co? Diabli wiedzą...
2. Oleksy jest mniej popularny niż SLD.
3. Prezydentem Warszawy zostanie Kaczor, bo warszawiacy najpewniej
idealizują jego obraz z czasów, gdy uchodził za mocnego ministra
sprawiedliwości.
4. SLD w Warszawce jest mniej popularne niż w kraju.
5. PiSuar i Platforma w tej samej Warszawce są trzy razy bardziej
popularne niż w kraju; w stolicy mają razem 56 proc. wskazań,
podczas gdy w Polsce
niewiele ponad 20 proc.
6. Warszawą będzie samodzielnie rządził POPiS, czyli małżeństwo
partii Olechowskiego i Kaczyńskich; SLD będzie mógłim nagwizdać w
roli słabiutkiej opozycji.
7. Z Warszawy trzeba jak najszybciej wypierdalać.
wg portalu www.gazeta.pl
7 czerwca 2002 r.
1. Olechowski
35 proc.
2. Kaczor
28 proc.
3. Jolanta Kwaśniewska
13 proc.

wg "Życia Warszawy"
13 marca 2002 r.
1. Kwaśniewska
15,9 proc.
2. Kaczor
12 proc.
3. Paweł Piskorski (z Platformy, były prezydent stolicy)

11,3 proc.


Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak się elegancko zagryźć
Ordynacka rusza na Europę.
Sukces to czy klęska?
Wydawałoby się
ludzie wykształceni. Wydawałoby się
ludzie
organizacyjnie doświadczeni. Niemłodzi już. Skąd, panie, panowie,
tyle dziecinności w nas?
Nie ma w Polsce tak eksponowanego, eksploatowanego w mediach
stowarzyszenia, jak znana nawet na peryferiach Ordynacka. Tajemnicza
jak masoneria. Elitarna niczym klub miłośników wózków golfowych.
Nafaszerowana nazwiskami. Sekretarzy stanu i podsekretarzy. Posłów i
senatorów. Prezesów zarządów spółek giełdowych i filii zagranicznych
koncernów. Dziennikarzy i wydawców. Profesorów i doktorów wsiech
nauk. Lekarzy i właścicieli klinik chorób wszelkich. Numer
legitymacyjny "jeden" nadal przynależy do pierwszego obywatela RP
prezydenta Kwaśniewskiego. Olka po prostu. Dla ludzi z Ordynackiej.
"Ordynacka idzie!". Donoszą prasowe tytuły. Ordynacka mogłaby nieźle
zamieszać
przewiduje Ireneusz profesor Krzemiński socjolog,
antyeseldowiec. Lista prezydencka w wyborach do Parlamentu
Europejskiego może liczyć na 55-procentowe poparcie
wróżą wstępne
sondaże. Kiedy Ordynacka stanie się partią prezydenta
Kwaśniewskiego? Za rok podczas wyborów europarlamentarnych albo
dopiero w 2005 r. podczas wyborów krajowych
spekulują publicyści.
A Ordynacka milczy. Coś tam bąknie, puści oczko, niczym panienka
pokokietuje.
Wydawałoby się
ludzie wykształceni. Zdawałoby się
organizacyjnie
doświadczeni. Niemłodzi już. A nie wiedzą?
Nie wiedzą, że Parlamentem Europejskim rządzą partyjne frakcje. Że
tam, aby coś znaczyć, trzeba sie upartyjnić. Ale nie taktycznie,
koleżeńsko, jak często tu, w kraju, bywało i bywa. Tam trzeba mieć
poglądy. Swojskiego "pragmatyzmu" tam nie cenią. Po cóż więc
stwarzać obłudną formułę listy "obywatelskiej", skoro zaraz po
wyborach będzie musiała się upartyjnić? Tylko po to, żeby oszukać
niezorientowanych, alergicznie reagujących na słowo "partia"
wyborców? Skorzystać z doświadczeń PiSuarów i Platformiarzy, którzy
kiedyś czujnie pozbyli się AWS-owskiego garbu? I teraz zamiast pod
partyjnym szyldem spróbować "obywatelskiego" szczęścia z
prezydenckim stemplem? Czy ludzie Ordynackiej, potencjalni kandydaci
do europarlamentu nie mają własnych twarzy i muszą protezować się
wizerunkiem Kolegi numer jeden? Zagrać na "Zdjęcie z Olkiem"?
Wydawałoby się
ludzie wykształceni. Organizacyjnie doświadczeni.
Niemłodzi już. Wedle sondaży
członkowie i sympatycy SLD, a także
Platformy Obywatelskiej. Czemu zatem nie wzmocnią swym
intelektualnym potencjałem socjaldemokratów z SLD i umiarkowanych
liberałow z PO? Przecież każdy wykształcony i nieco organizacyjnie
doświadczony człowiek wie, że ewentualna, "obywatelska" czy
"ordynacka" lista przy projektowanej ordynacji wyborczej jedynie
osłabi SLD i PO. Wzmocni poważnie gotujący się do eurowyborów PiS.
Marzący o zwycięstwie. Przygotowujący już w przyszłym
europarlamencie nową, konserwatywną frakcję. Wzmocni też Samoobronę
i PSL, które ucierają przyszły Front Ludowy w eurowyborach. Każda
"obywatelska" inicjatywa w eurowyborach to wzmocnienie państwa
Kaczyńskich i przewodniczącego Leppera. W efekcie zamiast
socjaldemokratów i umiarkowanych liberałów Polska dostarczy UE
kontyngent klerykalnych konserwatystów i nacjonalistycznych
ludowców. Potwierdzi popularne tam opinie o polskim rustykalnym
koniku trojańskim. A wszystko na życzenie elit Ordynackiej.
Wydawałoby się
ludzie wykształceni. Organizacyjnie doświadczeni.
Niemłodzi już. A bawią się w podchody. Mrugają o nowej partii,
kokietują, podbijają swą atrakcyjność. Tymczasem wcale nie jest
pewne, czy stempel Ordynacka + błogosławieństwa prezydenta = mandat
eurodeputowanego. Bo już teraz na hasło Ordynacka społeczeństwo
dopowiada sobie "O, to ta sitwa, ta grupa trzymająca władzę". Co
będzie, jeśli lista albo listy "obywatelskie" osiągną kiepski wynik?
Za mały na przyszłą, nową centrolewicową partię. Wystarczający
jedynie na tuzin eurodeputowanych foteli.
Wydawałoby się
ludzie wykształceni. Organizacyjnie doświadczeni.
Niemłodzi już. Uważający się za elity kraju naszego. A na razie
wykształcenia, doświadczenia i wieku wielkiego stowarzyszenia
wystarcza, aby jedynie "namieszać" na politycznej scenie.
Żadnej poważnej deklaracji programowej ani organizacyjnej. Czyżby
było to potwierdzenie, że tej koleżeńskiej grupie chodzi o jedno,
żeby trzymać władzę? A w praktyce pogryźć się elegancko z paroma
liderami w mediach? No i zmarginalizować na własne życzenie?
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Poślizm
Senator nawalony jak autobus. Poseł pieprzy jak poparzony. Oto elita
podlaskiego SLD.
Jak wiadomo z gazet, drinknięty senator SLD Sergiusz Plewa nie
zauważył w porę czerwonego światła. Jego Mazda wyhamowała na
Toyocie, która posunęła Poloneza, który uderzył inną Toyotę. Tak
było 3 lipca 2003 r. w Wyszomierzu, gdy senator pędził z rodzinnego
Białegostoku do Warszawy. Dziennikarze wywąchali sprawę po czterech
dniach.
Plewa nie jest ulubieńcem podlaskich mediów. Szmal, który bierze za
prezesowanie Spółdzielni Mieszkaniowej "Słoneczny Stok" w
Białymstoku, jest w miejscowych gazetach tematem dyżurnym. Jako
zawodowy parlamentarzysta Plewa nie może brać prezesowskiej pensji;
spółdzielni szefuje społecznie. Trud najpierw rekompensowała
spółdzielcza "dieta" w wysokości 3,5 tys. zł miesięcznie. Po zadymie
prasowej Plewa dostaje spółdzielcze nagrody.
Gdy jazda autem na podwójnym gazie stała się tajemnicą publiczną,
Plewa zadeklarował, że zrzeknie się immunitetu i pragnie ponieść
wszystkie konsekwencje swego zachowania. Z wysłaniem odpowiedniego
pisma do Senatu zwlekał do 9 lipca, co dało pismakom pretekst do
jeżdżenia po SLD. W tych jazdach sekundował dziennikarzom jako
Strażnik Lewicowej Moralności (SLM) poseł Mieczysław Czer-niawski z
Łomży, przewodniczący sejmowej Komisji Finansów, do niedawna
przewodniczący podlaskiego Sojuszu. Zrobiło się naprawdę wesoło.
Dla przypomnienia: SLM Czerniawski to ten sam facet, który wziął
udział w sejmowym głosowaniu dotyczącym wotum zaufania dla Marka
Pola, chociaż nie było go na sali obrad. Ten sam wesoły gość,
któremu w trakcie wyborów samorządowych myliły się miasta i w
Białymstoku serdecznie witał mieszkańców Łomży.
Do SLD przykleiło się za dużo gówna i śmierdzi teraz na odległość.
Nie chcę czuć tego smrodu. (...) W ostatnim czasie do SLD przykleiło
się za dużo karierowiczów i ludzi bez kręgosłupa
postawił diagnozę
Czerniawski ("Śmierdzi od Sojuszu", "Kurier Poranny" z 8 lipca).
Poczuła się wywołana do tablicy Barbara Ciruk z Białegostoku, która
po raz pierwszy reprezentuje Sojusz w Sejmie: Jeśli ktoś tak mówi,
to najpierw powinien obwąchać sobie nogi, a potem spojrzeć w lustro.
(...) Jestem śmiertelnie oburzona. Nie uważam się za żadne gówno
("Kurier Poranny" z 9 lipca).
Na to wszystko musiał zareagować Marek Strzaliński, przewodniczący
podlaskiego SLD. Trochę to trwało, bo facet jest jeden, a fuchy dwie

od marca gość jest jednocześnie tatusiem Sojuszu w województwie
oraz całego województwa. W każdym razie tegoż 9 lipca poseł
Czerniawski wydał oświadczenie, z którego wynika, że padł ofiarą
ohydnej manipulacji prasowej: ...na łamach lokalnego dziennika
ukazał się artykuł, którego tytułu wstydzę się powtórzyć.
Wszystkich, którzy poczuli się obrażeni wulgarnymi słowami użytymi w
tym tekście z całego serca przepraszam i zapewniam, że nawet w
stanie najwyższego wzburzenia emocjonalnego nie mam zwyczaju używać
takich słów i tak bardzo godzących w poczucie przyzwoitości
sformułowań, a moje Koleżanki i moich Kolegów darzę najwyższym
szacunkiem.
Zamiast iść na wódkę, Czerniawski zatelefonował do "Porannego". Może
myślał, że nie mają dyktafonów.
O gównie: Ja się tego nie wypieram. Natomiast napisałem
przeproszenie za nieparlamentarne słowa. I tyle. Nic więcej. (...)
Bo zawsze byłem elegancki. (...) Ale gdybym tego nie użył, to nikt
by nie zauważył.
Ja to mogę powtórzyć i potwierdzić.
O posłance Ciruk: Ona dzięki mnie jest posłanką. (...) Komentarz
pani Barbary Ciruk o tyle mnie martwi, że ona niewiele rozumie z
tego, co się dzieje w SLD, co się dzieje w życiu.
O innych parlamentarzystach SLD, których obraziła jego wypowiedź,
rzekł pan poseł: Gówno się odezwało.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cimoszewicz obnażony "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zajęcze serca
Prezydent podpisał nowelizację ustawy lustracyjnej, uchwaloną według
projektu senatorów SLD. Przeforsować ustawę pomogła trefna
Samoobrona, ale to nie powinno mącić zadowolenia. Ostatecznie sam
Winston Churchill, polityk wybitny, oświadczył kiedyś, że w dobrej
dla Wielkiej Brytanii sprawie nie zawahałby się przyjąć wsparcia sił
piekielnych, a nawet znalazłby dla diabła parę ciepłych słów
występując w Izbie Gmin. PiS oraz PO zapowiadają ponownie skargę do
Trybunału Konstytucyjnego. Tym razem jednak TK musiałby zjeść własny
ogon, gdyby dopatrzył się w noweli sprzeczności z Konstytucją. Senat
wziął sobie do serca poprzednie orzeczenie TK i co do joty wykonał
jego zalecenia.
Gratulując SLD sukcesu, ludzie lewicy i przeciwnicy lustracji
doznają jednak uczuć po części przynajmniej mieszanych. Ta róża ma
kolce. Nowelizacja jest połowiczna i bojaźliwa. Zwłaszcza w świetle
wyroku SN oczyszczającego Mariana Jurczyka. Według poprawionego
prawa lustracyjnego współpraca ze służbami specjalnymi PRL, które
"rozpracowywały" obce państwa, nie była naganna, a sądząc po
karierach niektórych współpracujących może być nawet powodem do
chluby. Zgoda, każdy lojal-ny obywatel PRL przyklaśnie. Ale dlaczego
na współpracy z wewnętrznymi służbami tego państwa nadal ma ciążyć
piętno niesławy? Niezależnie od form, celów i co najważniejsze
skutków? Czy ktoś użyczył lokalu, czy współdziałał w zwalczaniu
zamachów zbrojnych lub przestępstw gospodarczych, czy też kapował
ko-
legów gadających i pisujących opozycyjnie
wszystko po równi. Ta
ustawa w całości jest narzędziem politycznego odwetu i rozróby. Nie
da się ucywilizować, zasługiwała na konsekwentne uchylenie. Nawet
Wałęsa ostatnio za tym się opowiadał.
Ustawa lustracyjna nie jest zresztą jedynym i nawet najgorszym
płodem odwetowego zacietrzewienia solidarnościowych rządów. Ustawa o
IPN o wiele głębiej deformuje państwo prawne poprzez powołanie
odrębnego wymiaru sprawiedliwości dla różnych grup obywateli i
utworzenie na koszt podatnika instytucji indoktrynizacji
historycznej. Dziesiątki tysięcy starych ludzi dyskryminują też
przepisy wyłączające z uprawnień kombatanckich na zasadzie zbiorowej
odpowiedzialności za służbę w "niesłusznych" formacjach.
Te wynaturzenia nie wywołują jakoś w kołach rządzących i
parlamentarnych SLD namiętności i zapału porównywalnych z tymi,
jakie angażowano w spory lustracyjne. Czyżby dlatego, że lustracja
dotykała bezpośrednio korporacji zawodowych polityków i jej
interesów? Taka wybiórczość musi niestety budzić podejrzenia o
interesowną prywatę. Aby posądzeniom takim zaprzeczyć, SLD powinien
pójść szerszym frontem i wykazać większą konsekwencję w oczyszczaniu
ustawodawstwa z instrumentów solidarnościowej "zimnej wojny
domowej".
Oczywiście Sojusz może mieć kłopoty ze znajdowaniem odpowiedniej
większości sejmowej dla realizacji takiego programu. Wnosząc jednak
konsekwentnie odpowiednie projekty ustaw przynajmniej wyraziłby
jasno i dobitnie swoje stanowisko, a w polityce taka wyrazistość
zazwyczaj popłaca i przysparza zwolenników.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Opolak katolik
Opole nie ma szczęścia. Czy lewica, czy prawica, ciągle ten sam
kanał.
Ryszard Zembaczyński wybory na prezydenta wygrał już w pierwszej
turze. Miał fart. Gdyby tuż przed wyborami prasa nie ujawniła
przekrętów eseldowskiej ekipy, na chlebuś zarabiałby w inny sposób.
Hasła o uczciwości, kompetencji i rozliczeniu złodziei przypadły
opolanom do gustu. W historii Pomrocznej Zembaczyński zapisał się
jako najdłużej urzędujący wojewoda. Jak przystało na prawdziwego
prawicowca, karierę zaczynał w PRL. W 1985 r. został wicewojewodą,
należał do SD, aktywnie udzielał się w ZSP. W 1990 r. otrzymał
nominację od Tadeusza Mazowieckiego. Ze stołka posunął
Zembaczyńskiego (choć należał wówczas do AWS) dopiero premier Buzek,
gdy wojewoda przeciwstawił się likwidacji województwa.
Kadry
Naczelnym hasłem Zembaczyńskiego w prezydenckiej kampanii wyborczej
było odchudzenie urzędu i obsadzenie stanowisk kompetentnymi
osobami. Nowy prezydent wypieprzył na początek 30 pracowników
ratusza
w większości należących do SLD i podejrzanych o komusze
ciągotki. Doszło to tego, że były prezydent miasta, a obecny radny i
szef miejskiej lewicy, Piotr Synowiec nie zachodzi do urzędu ani
nawet nie kłania się na ulicy pracownikom, by ci nie byli posądzani
o kolaborację z SLD. W ramach odchudzania urzędu, liczba
zatrudnionych tam pracowników zwiększyła się o pół setki, choć ok. 1
mln zł będą w tym roku kosztowały mieszkańców miasta odprawy dla
zwolnionych urzędników i przegrane sprawy w sądach pracy. Nowy
naczelnik Wydziału Inwestycji z rozbrajającą szczerością wyznał
prasie, że na inwestycjach w ogóle się nie zna, toteż nie dziwota,
że na tym odcinku w pierwszym półroczu wykonano 10 proc. planu. A
wszystkie miejskie przetargi organizowane były z naruszeniem prawa i
wszystkie unieważniał Urząd Zamówień Publicznych. Na przegrane
sprawy miasto wydało już 100 tys. zł.
Niedawno CBŚ zatrzymało, a sąd aresztował, byłego członka rady
nadzorczej Miejskiego Zakładu Komunikacji w Opolu i kandydata PiS w
ostatnich wyborach samorządowych, podejrzanego o to, że gdy był
dyrektorem banku, udzielał bandziorom lewych kredytów. Trzeba trafu,
do rady rekomendował go Zembaczyński. Kolejnym czarnym koniem
prezydenta w radzie nadzorczej MZK jest były prezes Agencji Rozwoju
Opolszczyzny, który również udzielał nietrafionych pożyczek. Żeby
było weselej, przed laty do prokuratury doniósł na niego... były
wojewoda opolski Ryszard Zembaczyński. Teraz dla prezydenta facet
jest świetnym fachowcem.
Doprowadził na przykład do wyremontowania
budynku, w którym mieściła się ARO. Trzeba to uznać za sukces

oznajmił.
Sam Zembaczyński też ma problemy z prawem. Tuż przed ostatnimi
wyborami samorządowymi został zatrzymany przez prokuraturę w
Bielsku-Białej. Sąd nie zgodził się na areszt, ale zabrano mu
paszport z zakazem opuszczania kraju. Będąc dyrektorem lokalnego
oddziału Banku Ochrony Środowiska Zembaczyński udzielił oszustom
kredytu, na czym bank popłynął na 1,5 mln zł. Śledztwo trwa. Także
pani skarbnik miasta jest w kręgu zainteresowania prokuratury. Jako
księgowa pracowała wcześniej w firmie, która orżnęła skarb państwa
na akcyzie. Tyle co do uczciwości, kompetencji i odchudzania.
Władza
Pierwszą inwestycją nowej ekipy był zakup notebooków dla prezydenta,
jego zastępców i asystentów. Używane są do celów rozrywkowych.
Swoich asystentów mają także prawicowi radni. Zabawna sytuacja:
radny, który ma dwadzieścia parę lat, na asystenta bierze sobie
kolegę równolatka, który nosi za nim teczkę i komputer.
Tak naprawdę to nie wiadomo, kto rządzi miastem. Sam prezydent nie
jest zbyt aktywny. Przesiaduje w biurze, ale unika kontaktów. Na
sesjach Rady Miasta siedzi cicho, o każdą pierdołę pytając radnych.
Nie przejawia żadnej inicjatywy. Wygląda na to, że pierwsze skrzypce
gra niedawna nadzieja pomrocznej prawicy, bat na komuchów i kumpel
braci Kaczyńskich, teraz zaufany Julii Pitery, radny Janusz Kowalski
nazywany zbrojnym ramieniem Zembaczyńskiego. Ten 25-latek nie waha
się nawet publicznie opieprzyć swojego nowego pryncypała. W Radzie
Miasta prawica ma większość, ale zaraz po wyborach zdążyła się już
ostro pożreć między sobą. Z jednej wspólnej listy wyborczej
Platfusów i PiSuaru powstało kilka zwalczających się klubów.
Wrogowie
Mimo że stanowiska w ratuszu zostały obsadzone przez swojaków, wróg
nie śpi. Niedawno prezydent zwołał specjalne zebranie z naczelnikami
wydziałów: największą bolączką nowej ekipy jest wyciek informacji na
zewnątrz. Aby temu zapobiec
ustalono
trzeba będzie pozbyć się
resztek ludzi kojarzonych z lewicą.
Drugą obsesją prawicowej władzy jest wykrywanie afer. Jak
błyskotliwie zauważył prezydent, wszyscy pracujący jeszcze urzędnicy
z poprzedniego rozdania to złodzieje, ale nie ma na to
dowodów. Może się coś wkrótce znajdzie, bo ojciec miasta
zapowiedział, że zwiększy liczbę kontroli, które prowadzić będą
naczelnicy wydziałów. Następnie naczelników skontroluje specjalna
ekipa z wydziału kontroli i audytu. Supertropicielem w ratuszu jest
były wiceszef opolskiego UOP. Wyczyny tego nawiedzonego
antykomunisty opisywaliśmy w artykule "Tajemnice wychodka" ("NIE" nr
16/2001).
Walka z komuną przejawia się również na płaszczyźnie gospodarczej i
ideologicznej. Za punkt honoru ratuszowa prawica postawiła sobie
zlikwidowanie knajpy Czerwona Oberża. Pub nawiązujący w wystroju do
czasów Związku Radzieckiego mieści się tuż pod oknem gabinetu
Zembaczyńskiego. Właściciele lokalu są bywalcami prokuratury.
Obecnie są na nich cztery doniesienia, w tym propagowanie ustroju
totalitarnego. Jeśli prezydent dopnie swego i pogoni oberżystów,
kasa miasta uszczuplona zostanie o 300 tys. zł. Takie odszkodowanie
przewiduje stosowna umowa najmu. Ale przynajmniej będzie zwycięstwo
ideologiczne.
Sukcesy
Usypano dwie plaże na dzikich kąpieliskach, ostatnio wybudowano
reklamowany na całą Polskę skate park. Nawet tę inwestycję
spartolono, gdyż skate park postawiono na boisku piłkarskim, gdzie
odbywają się tzw. rozgrywki piłkarskich "szóstek" mające tradycję i
cieszące się dużą popularnością wśród opolan. Kopacze piłki będą
musieli znaleźć sobie nowe miejsce.
Na konto sukcesów nowej ekipy należy też wpisać usunięcie z jednej
ze szkół tablicy informującej, że mieściła się tam kiedyś siedziba
Polskiej Partii Robotniczej. Jak uzasadniono, PPR to organizacja
niesłuszna, bo wywodzi się z PZPR (sic!).
Mimo że natychmiastowego remontu wymagają wiadukt i dwa mosty, radni
prawicy wpadli na pomysł, by wybudować centrum lekkoatletyczne.
Miałyby się tam pomieścić wszystkie dyscypliny łącznie z torem
żużlowym, hokejem i basenem. Koszt przedsięwzięcia
25 mln zł.
Dodajmy, że Opole posiada już m.in. tor żużlowy, dwa kryte baseny i
jedno z ładniejszych sztucznych lodowisk w Polsce.
Opole może nie będzie potęgą w skokach przez płotki, ma natomiast
okazję być jedynym miastem na świecie, w którego środku
zlokalizowano centrum logistyczne hipermarketu. Gmina sprzedała
sieci Tesco grunt pod budowę sklepów. Wybuchła awantura, okoliczni
mieszkańcy słali listy protestacyjne, akcję wsparli prawicowi radni.
Teraz Tesco złożyło w ratuszu wniosek o utworzenie przeładowani. 50
tirów na godzinę będzie popieprzać głównymi ulicami. Prezydent ma
zgryz. Jeśli nie przychyli się do wniosku, Opole będzie musiało
wypłacić odszkodowanie: kilkanaście milionów złotych.
Świetnym pomysłem był zakup kilkunastu hektarów nieużytków na
obrzeżach miasta od pewnej spółeczki. Na ten geszeft gmina wyłożyła
ponad 4 mln zł. Zupełnie bez sensu, gdyż obok posiada już uzbrojone
tereny, na których nikt nie chce inwestować. Przyczyną tej hojności
może być to, że prezydent Zembaczyński pracował wcześniej dla tej
firemki. Jak wyznał, robił to społecznie...
Miliony wyrzucono, więc poskąpiono 50 tys. złociszów na remont dachu
Ośrodka dla Nieprzystosowanych Społecznie Gawra. Rozgoryczeni
mieszkańcy Gawry, mimo że własnymi
siłami wyremontowali i wyposażyli swój nowy dom, muszą go opuścić do
połowy października. "Jak trzeba oszczędzać, to zawsze pada na
najbiedniejszych. My nie mamy żadnych praw. Czy ktoś z tych, którzy
podjęli tę decyzję, był tutaj u nas? Nie, bo do wyborów jest jeszcze
daleko i głosów bezdomnych nie potrzebują"
żalili się w miejscowej
prasie pensjonariusze.
Do wyborów daleko, więc prawica beztrosko sobie rządzi.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Młodość musi się wyszumieć "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Skowyt burej suki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Strzelając donosami
Tylko 38 proc. społeczeństwa darzy zaufaniem prokuratury. Nieufność
dominuje u 44 proc. obywateli.
Prokuratorzy, naciskani przez media, naród i kolejnych ministrów
łakną więc sukcesu. Kiedy im to nie wychodzi, sami montują sobie
sukces.
Uwaga na ośmiornicę
Miesiąc temu ("NIE" nr 17/2002) opisaliśmy głośną sprawę tzw.
łódzkiej ośmiornicy, prowadzonej przez Wydział VI Prokuratury
Okręgowej w Łodzi pod nadzorem Prokuratury Krajowej. Wykazaliśmy, że
rozdmuchany przez media rzekomy sukces aparatu ścigania jest dęty.
Większość zarzutów stawianych oskarżonym opiera się wyłącznie na
zeznaniach świadka koronnego Marka B. ksywa Rudy, który dzięki temu
uwala wielu swoich wrogów. Sam ma przy tym brudne rąsie, ale w
aktach sprawy nie ma zarzutów dotyczących wielu przestępstw, których
dokonał. Konkluzja naszego artykułu brzmiała: naprawdę nie istnieje
żadna łódzka ośmiornica, najwyżej krewetka. W odpowiedzi prowadzący
śledztwo prokurator Kazimierz Olejnik zwołał konferencję prasową, na
której nie tylko podtrzymał tezę o wielkim sukcesie, ale jeszcze
dodał nowe rewelacje.
Nagle, po trzech latach od wszczęcia śledztwa pan prokurator odkrył,
że łódzka ośmiornica miała swoje zbrojne ramię. Komando pod
dowództwem Krzysztofa Jędrzejczaka, ksywa Jędrzej, miało dokonać
wielu zabójstw, w tym Nikodema Skotarczaka, czyli słynnego Nikosia,
szefa mafii gdańskiej i jednego z najbardziej wpływowych gangsterów
w Pomrocznej. Według prokuratora Olejnika ten kolejny sukces
potwierdza tezę o istnieniu groźnej łódzkiej mafii. My podtrzymujemy
twierdzenie o krewetce zamiast ośmiornicy i jeszcze dodajemy, że
głowonóg jest nie tylko wątły, ale też brzydko pachnie.

Jędrzej nie stuknął Nikosia
stwierdza stanowczo nasz rozmówca.
Siedzimy wygodnie w jednym z nocnych klubów Wrocławia. Na stoliku
zimne piwo i wódeczka, w tle dwie panienki męczą się na rurach.
Głośny łomot techniawki pozwala na nieskrępowaną rozmowę.
Zlecenie
na Nikosia wyszło od Carringtona
nasz człowiek dobrze zna realia
gangsterskiego podziemia, gdyż siedział w nim, można rzec, zawodowo.


Bliskim współpracownikiem Carringtona był Jacek B., ksywa Lelek,
który w pewnym momencie zaczął działać na własny rachunek. Związał
się z Nikosiem, zostali wręcz przyjaciółmi. Nikoś zaczął przyjeżdżać
na Dolny Śląsk i obaj z Lelkiem wpierdalali się Carringtonowi w
interesy. Zapadł na nich wyrok. Lelek trzy razy cudem uniknął
śmierci, na przykład w postrzelanym jak sito samochodzie na
peryferiach Lubania. Wreszcie wymiękł i uciekł za granicę. Carri
miał mocną ekipę chłopaków do wszystkiego, w tym do mokrej roboty.
Większość z nich pochodziła z Głogowa i przyszła razem z Lelkiem.
Teraz musieli pokazać, że są lojalni. Ekipę wzmocnił wynajmując
dwóch killerów z Łodzi
Marka W. i Ruskiego, którego nazywano
Pasza. Najpierw rozwalili w Kowarach Romana J., kumpla Nikosia,
który przewoził prochy i załatwiał papiery na drogie samochody.
Później wzięli się za Nikosia.
Rower wolności
Zbigniew M., ksywa Carrington był szefem tzw. grupy zgorzeleckiej,
która opanowała zachodnie pogranicze Pomrocznej, od Sieniawki po
Gubin. Jego grupa zajmowała się wszystkim: kradzieże samochodów,
narkotyki, wymuszenia haraczy. Główną specjalnością Carriego, jak go
pieszczotliwie nazywali bliscy współpracownicy, był przemyt
spirytusu. Miał zwyczaj osobiście patrzeć na ręce swoim ludziom w
czasie akcji i z tego powodu wpadł podczas szmuglowania trzech
cystern z "Royalem". Carrington gnił w areszcie 19 miesięcy, milcząc
jak grób. Nagle zmiękł i sypnął nazwiskami mocodawców przemytu, dla
których naprawdę pracował. Jednym z nich jest biznesmen Marek K.,
ksywa Kawior.
Obrazek z konfrontacji Zbigniewa M. i Marka K.:
Kawior: Człowieku, co ty zrobiłeś, po co ci to?
Carrington: Wybacz, musiałem. Kiedyś mnie zrozumiesz.
Zbigniew M. oskarżony o przemyt i kierowanie grupą przestępczą
wyszedł za kaucją w wysokości 200 tys. zł. Nie wpłacił gotówki,
obciążono hipotekę jego willi. Dzięki zastosowaniu przez prokuraturę
art. 60 kk może liczyć na znaczne złagodzenie kary. Nikt go nie
oskarża o zlecenia zabójstw.
W czerwcu ubiegłego roku pewien prokurator z Poznania przesłuchiwał
we Wrocławiu podejrzanego, przebywającego w tamtejszym areszcie.
Sprawa dotyczyła dużej grupy przestępczej, działającej w stolicy
Wielkopolski. Przesłuchiwany zeznał między innymi.: Zostałem
zaproszony do Poznania.
Do pierwszego spotkania doszło w Novotelu. Na tym spotkaniu poznałem
Przemka, Jamnika, Klaudiusza i Suchego.
Te osoby powiedziały mi, że rządzą całym Poznaniem. Na tym spotkaniu
zostałem potraktowany bardzo poważnie, ponieważ byłem najbardziej
zaufanym człowiekiem Carringtona, jego brata Ryśka, pseudonim Azja i
Janka M. Nasza grupa miała na sumieniu wiele zabójstw, między innymi
Nikosia i z tego względu byłem poważnie traktowany.
Facet wprost przyznaje, że brał udział w zamachu na gdańskiego
bossa, ale nikt z tej informacji nie korzysta. Sprawę zabójstwa
Nikodema Skotarczaka i innych osób w gdyńskiej agencji Las Vegas
prowadzi prokuratura w Gdańsku. Sprawców do tej pory nie wykryto.
Prokurator Olejnik z Łodzi postawił zarzut zlecenia tego zabójstwa
Krzysztofowi Jędrzejczakowi, który niedawno
jak wiadomo
po
prostu wyszedł sobie z budynku sądu.
Oznajmiam więc: jego ucieczka jest na rękę nie tylko świadkowi
koronnemu, który może teraz mówić, co zechce. Jest też na rękę
oskarżającemu prokuratorowi, gdyż podtrzymuje tezę o groźnym szefie
zbrojnego ramienia ośmiornicy.
Według naszego informatora, zleceniodawcą zamachu na Nikosia był
Carrington, a główny wykonawca, Rosjanin Pasza sam później dostał
kulkę i gryzie piasek.
Sprawa Carringtona, dotycząca przemytu spirytusu nie może ruszyć w
sądzie w Zielonej Górze. Zbigniew M. nie może stawiać się na
rozprawy. Boss, który kilkakrotnie uniknął zamachów, zwyczajnie
wypierdolił się na rowerze i walnął makówką o asfalt. Jego rodzina
otrzymała więc zgodę na leczenie w klinice w Niemczech, choć
wcześniej odebrano mu paszport i zakazano wyjazdu z kraju. Nie
wiadomo, kiedy Carri wydobrzeje na tyle, żeby wziąć udział w
rozprawie. Może mieć np. zaniki pamięci i nigdy nie przypomnieć
sobie sprawy Nikosia. Jeśli w ogóle ktoś go o to zapyta.
Czysty przemytnik
Sprawę przemytu, w której występuje Carrington, prowadził Wydział VI
do spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w
Zielonej Górze. Tenże wydział także odnotował sukces: wraz z
miejscowym oddziałem Centralnego Biura Śledczego rozpracował groźną
grupę przestępczą, specjalizującą się w handlu narkotykami ("NIE" nr
15/2002). Sukces został odtrąbiony przez lokalne media. Na nasze
kaprawe oko, ten sukces także został mocno nadmuchany. Większość
zarzutów postawionych podejrzanym opiera się nie na pracy
operacyjnej, zebraniu dowodów materialnych, działaniu tajnych
współpracowników, ale na zeznaniach osób korzystających z
dobrodziejstwa wspomnianego art. 60 kk. Dzięki temu, prowadzący
śledztwo mógł wskazać herszta grupy, który trzymał wszystko za ryj.
Bezwzględny, twardy, uzbrojony w dwie giwery, siał postrach
Robert
C., ksywa Czapa.
Prokuratura wypuściła z aresztu tych podejrzanych, którzy poszli na
współpracę. Po kilku miesiącach wyszedł więc np. Jarosław D., ksywa
Parzydlak. Kaucję 10 tys. zł zmniejszono mu do zaledwie 2 tys.
Jarosław D. pogrążył Czapę zeznając, że ten wymusił na nim
ustąpienie z kierowniczej roli w grupie.
Jarosław D. zeznał, że postanowił "pójść na emeryturę".
Fakty są takie: Parzydlak, największy mięśniak w mieście przez kilka
lat pracował dla ówczesnego bossa grupy wołomińskiej, Ludwika
Adamskiego, ksywa Lutek. Jarosław D. musiał mieć, jak na gangstera,
miękki charakter, skoro w uzasadnieniu aktu oskarżenia prokurator
napisał: znajdując się pod swoistą presją zgodził się pracować dla
Lutka. Kiedy Adamski został zastrzelony, Parzydlak nawiązał
bezpośredni kontakt z niejakim Ronim Diazem, przedstawicielem
kolumbijskiego kartelu narkotykowego, związanego z partyzantką FARC.

Roni chciał zorganizować kanał przemytu kokainy do Polski i dalej na
wschód. Jarosław D. znalazł kurierów, którzy przywozili kokę wprost
z Kolumbii, a sam zajął się dystrybucją narkotyku w Zielonej Górze i
okolicach. Raz oszukał Roniego, więc ten wystawił czworo kurierów
Parzydlaka kolumbijskiej policji i służbie celnej. Wpadka
przemytników zakończyła ten proceder, który trudno nazwać
"przejściem na emeryturę".
Jarosławowi D. postawiono poważne zarzuty, w tym przemyt hurtowych
ilości koki, co w polskim prawie jest zbrodnią. Mimo to hula na
swobodzie, z obietnicą znacznego złagodzenia kary. Jego kurierzy
gniją w pierdlu w Bogocie, dwoje popełniło samobójstwa w
więzieniach.
Gladiator
Tomasz S., ksywa Stok, oskarżony w Polsce o rozprowa-dzenie około 11
kilogramów narkotyków, opuszcza areszt po niespełna dwóch
miesiącach. Już po wyjściu z puszki kupuje 1300 gramów marihuany i
100 gramów amfetaminy. Przyznaje się do tego czynu dopiero rok
później. Wskazuje dwie osoby, od których nabył dragi i zeznaje, że
towar ukrył w lesie. Obaj wskazani trafili do aresztu, skrytka w
lesie jest pusta. Stok twierdzi, że nie wie, co się stało z
prochami. Jeden z zadenuncjowanych domagał się wcześniej od Tomasza
S. zwrotu 15 tys. zł.
Stok także rozkoszuje się swobodą, występuje nawet w reality show
"Gladiatorzy". Prokurator przetrzymał w areszcie tylko tych
podejrzanych, którzy nie przyznali się do wszystkich postawionych im
zarzutów. Niedawno, gdy sprawa trafiła do sądu, sędzia zwolnił z
aresztu całą czwórkę, stwierdzając, że nie istnieją merytoryczne
przesłanki do przedłużenia aresztu. W prokuraturze podniósł się
wielki krzyk, zawiadomiono Prokuraturę Krajową, która poleciła
natychmiast złożyć zażalenie na decyzję sądu. Lokalne media przyszły
w sukurs, informując, że sąd wypuścił czterech najgroźniejszych
członków gangu. Tymczasem zarzuty wobec trójki oskarżonych są
nieporównanie mniejsze niż te postawione Parzydlakowi czy Stokowi.
Czwarty wypuszczony z aresztu
Robert C.
to, według prokuratury,
boss grupy.
Czapa prokuratora
Mówi nasz informator: Czapa nigdy nie był szefem żadnej grupy w
Zielonej Górze. Pożyczał forsę na procent. Wszyscy o tym wiedzieli i
cały półświatek z tego korzystał. W pewnym momencie zaczął pożyczać
szmal na handel dragami. Wtedy się wkopał w brudny interes, w myśl
prawa bowiem brał udział we wprowadzeniu prochów do obrotu. Wielu
ludziom zależy, żeby siedział, bo do tej pory wiszą mu spore
pieniądze.
Prokurator Alfred Staszak z jakichś powodów szukał haka na Czapę.
Oto fragment zeznania Mirosława B., ksywa Baryła, oskarżonego, a
następnie skazanego za zabójstwo policjanta w Sulechowie: Jeśli
chodzi o protokół przesłuchania z 11.08.1999 r., który nie jest
zaopatrzony moim podpisem to prokurator przyszedł do mnie, miał
jakąś swoją wersję, ja tego nie zeznawałem. Sugerował, że to było
zabójstwo na zlecenie, mówił że to ja zabiłem na zlecenie Roberta
C., a później, że to C. (...) Chcę jeszcze powiedzieć, że prokurator
przychodził do mnie w toku śledztwa z zeznaniami, abym ja te
zeznania podpisał, ja ich nie podpisałem, bo to nie były moje
zeznania. Chodziło o to, żeby wydać Roberta C. Ja nie wiem, jakie
porachunki ma prokurator z Robertem C.
Prokurator zarzuca Czapie m. in. nielegalne posiadanie dwóch
pistoletów. Policja nie znalazła przy Robercie C., w jego domu i
mieszkaniach rodziny choćby łuski, a cały zarzut oparty jest na
zeznaniach dwóch osób. Jedna z nich, oskarżony w tej samej sprawie
Artur M. zeznał, że Czapa kiedyś oferował mu do sprzedania pistolet.
Inny świadek, gangster o ksywie Kaseta powiedział, że broń, którą
policja znalazła przy nim, należy do Czapy. Kaseta wpadł z giwerą
pod pachą w sądzie w Warszawie, gdzie pojechał jako ochroniarz
innego bandziora. Artur M. wisi Robertowi C. 60 tys. zł, a Kaseta
wkurwił się, gdy doszły do niego słuchy, że Robert C. wygadał się
przed prokuratorem o przestępstwie, które Kaseta popełnił. Akt
oskarżenia w sprawie tzw. grupy Czapy liczy zaledwie 37 stron wraz z
uzasadnieniem, a dotyczy piętnastu osób. Zawiera nieścisłości; nie
zgadzają się daty, ilości narkotyków i ceny w akcie oskarżenia,
uzasadnieniu i zeznaniach. Mimo to prokuratura utrzymuje, że ta
sprawa to wielki sukces.
Wiele wskazuje na to, że rozmyją się zarzuty stawiane przez
wrocławską prokuraturę Leszkowi Cz., okrzykniętemu bossem
miejscowego podziemia. Większość oparta jest na zeznaniach świadka
koronnego Dariusza S., pseudonim Szczena. Obecnie w sądzie obrońcy
obalają kolejne zarzuty, oskarżeni nie przyznają się do udziału w
zbrojnej grupie, a sam Leszek Cz. niebawem wyjdzie z aresztu ze
względu na chorobę, która nie może być leczona w warunkach
więziennych. Kolejny sukces prokuratury uleci jak para w gwizdek.
Kacze ślady
Wymuszona jeszcze przez ministra Kaczyńskiego presja na wybitne
osiągnięcia prokuratur, zwłaszcza na niwie walki z przestępczością
zorganizowaną odbija się teraz czkawką. Opieranie aktów oskarżenia
głównie na zeznaniach świadków koronnych nie może zastąpić pracy
operacyjnej policji, CBŚ czy UOP, zbierania materialnych dowodów,
działalności policyjnych agentów przenikających do przestępczych
struktur. Na to wszystko trzeba jednak szmalu, którego nie ma.
Prokuratury czekają rok, a nawet dłużej, na opinie biegłych, którym
następny rok wiszą szmal. Tę słabość wykorzystują przestępcy,
oskarżając siebie nawzajem i wychodząc dzięki temu z aresztów.
Kiedyś gangsterzy strzelali do siebie, żeby zlikwidować konkurencję,
teraz na siebie kablują.
Jakże nisko w Pomrocznej upadł ten fach i jego wysoki niegdyś etos.
Degeneruje go państwo polskie.
OBSADA:
Nikodem Skotarczak, ksywa Nikoś od 1995 r. szef grup
przestępczych na Wybrzeżu. W kwietniu 1998 r. zastrzelony z
dwoma wspólnikami w agencji towarzyskiej Las Vegas w Gdyni.
Jarosław D., ksywa Parzydlak podwładny szefa wołomińskiej
mafii
Lutka, współorganizator, w latach 1998
2000, wraz z
Ronim Diazem, przemytu kokainy z Kolumbii na środkowy zachód
Polski. Na wolności.
Robert C., ksywa Czapa. Od 1998 r. pożycza miejscowym dilerom
forsę na zakup narkotyków. Wykreowany przez prokuraturę na
szefa "zielonogórskiej mafii".
Tomasz S., ksywa Stok diler narkotyków w Zielonej Górze. Po
wypuszczeniu z aresztu, jako tzw. mały świadek koronny, wraca
do handlu dragami. Gwiazda reality show "Gladiatorzy".
Maciej B., ksywa Baryła killer z Zielonej Góry, skazany
prawomocnie na dożywocie za podłożenie bomby pod samochód i
zastrzelenie policjanta z Sulechowa.
Marek B., ksywa Rudy "biznesmen" z Łodzi, świadek koronny,
denuncjuje partnerów w interesach.
Zbigniew M., ksywa Carrington główny boss przemytników
południowo-zachdniej Polski. Oskarżony o przemyt spirytusu (4
mln litrów) zadenuncjował swoich mocodawców. Przez byłych
wspólników oskarżany o zlecenie zabójstwa kilkunastu
konkurentów, w tym Nikosia.
Ryszard M. Azja lub Mały Carrington młodszy brat Carringtona,
oskarżony o wymuszenia rozbójnicze w Polsce i Niemczech,
zamachy bombowe i nielegalne posiadanie broni. Zlecił
zabójstwo Lelka. W areszcie tymczasowym.
Jacek B., ksywa Lelek gangster, współpracownik Carringtona.
Zdradził go i zaczął działać na własny rachunek. Po kilku
zamachach na niego uciekł za granicę. Przyjaciel Nikosia.
Obecnie w areszcie we Wrocławiu.
Marek K., ksywa Kawior biznesmen ze Zgorzelca, dorobił się na
międzynarodowych przewozach towarowych. Carrington wskazał go
prokuraturze jako głównego zleceniodawcę przemytu spirytusu.
Leszek Cz., ksywa Bokser były mistrz Polski w boksie,
właściciel kasyna gry we Wrocławiu. W 2001 r. oskarżony przez
prokuraturę o kierowanie zorganizowaną grupą zbrojną na
terenie Wrocławia i okolic. Aresztowany w połowie ub.r.,
niebawem opuści areszt ze względu na stan zdrowia.
Krzysztof Jędrzejczak ksywa Jędrzej kucharz gastronom, od 1997
r.
według CBŚ
jeden z czołowych łódzkich killerów.
Oskarżony przez łódzką prokuraturę o zorganizowanie zbrojnego
ramienia łódzkiej ośmiornicy, zlecenie zabójstwa Nikosia.
Uciekł z gmachu łódzkiego sądu 21.05.2002.


Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pocałujcie mnie w dostęp
W Konstytucji stoi, że obywatel ma prawo do rzetelnej informacji
(art. 61 ust.1). Obowiązuje ustawa o dostępie do informacji
publicznej. Prezydent Chełma leje na prawo i na obywateli.
Chełm bogatą metropolią nie jest. Z początkiem tego roku miasto było
zadłużone na ok. 25 mln zł. Zdarzało się więc, że nawet miejskim
urzędnikom wypłacano pensje nieregularnie.
W mieście z niebotyczną górą problemów ukazuje się lokalne pismo
"Tygodnik Chełmski", któremu szefuje Hanna Maksim
kobieta
przekonań lewicowych, zawzięta i upierdliwa.
Do redakcji tygodnika docierały informacje, iż prezydent Chełma
Henryk Dżaman pomimo trudnej sytuacji finansowej miasta lekką ręką
umarza zobowiązania podatkowe i ponoć robi to "po uważaniu".
Jednym z beneficjentów podejrzanej łaskawości SLD-owskiego
prezydenta miał być radny Krzysztof K. z Unii Wolności. Rzecz
wydawała się banalnie prosta do sprawdzenia. Przecież mamy ustawę o
dostępie do informacji publicznej oraz prawo prasowe. Mało tego,
ustawa o finansach publicznych zobowiązuje wręcz ministra finansów
do podawania do publicznej wiado-mości wykazu osób fizycznych i
prawnych, którym umorzono znaczne kwoty zaległości podatkowych.
16 stycznia 2002 r. red. Hanna Maksim wystąpiła do prezydenta Chełma
z wnioskiem o udostęp-
nienie informacji o ulgach podatkowych udzielonych przez niego w
roku poprzednim. Poprosiła prezydenta, aby imiennie wyszczególnił
osoby, wobec których podjął decyzje podatkowe, oraz podał kwoty
zwolnień i umorzeń bądź zaniechania naliczania podatku od
nieruchomości.
Taki rympał! Żadnych informacji o przyznanych zwolnieniach
podatkowych nie udostępnię
w tym mniej więcej stylu odpisał
redaktorce pan prezydent Dżaman, zasłaniając się ustawą o ochronie
danych osobowych.
Chcąc czarno na białym dowieść, że ochrona danych osobowych
bynajmniej nie wyklucza publikowania informacji o indywidualnych
ulgach podatkowych, dziennikarka zwróciła się o pomoc do rzecznika
praw obywatelskich. Biuro rzecznika, po zasięgnięciu opinii
generalnego inspektora danych osobowych, poinformowało "Tygodnik
Chełmski", że nie stoi w sprzeczności z ustawą o ochronie danych
osobowych ujawnienie wiadomości o tym,komu imiennie, na jakiej
podstawie oraz w jakiej wysokości organ podatkowy umorzył zaległość
podatkową albo też odstąpił od pobrania podatku. Dr Andrzej
Malanowski poinformował Hannę Maksim, że rzecznik praw obywatelskich
nie może zastępować obywateli w dochodzeniu przysługujących im praw.
Poradził więc, aby skorzystała z formalnej drogi prawno-odwoławczej
przysługującej każdemu obywatelowi Najjaśniejszej.
Maksim zastosowała się do tej rady. Zaskarżyła odmowną decyzję
prezydenta Dżamana do Samorządowego Kolegium Odwoławczego i do NSA.
Złożyła też doniesienie do chełmskiej prokuratury, zarzucając
prezydentowi popełnienie przestępstwa tłumienia krytyki prasowej
poprzez odmowę udzielenia informacji dotyczącej finansów publicznych
(art. 44 ustawy prawo prasowe).
Naczelny Sąd Administracyjny w wyroku z 20 czerwca br. stwierdził,
że prezydent powinien udzielić "Tygodnikowi Chełmskiemu" żądanych
informacji, nie koliduje to bowiem z ustawą o ochronie danych
osobowych. Innymi słowy, samorządowe organa podatkowe mają psi
obowiązek udzielania prasie informacji o tym, komu, w jakich kwotach
i z jakich przyczyn umorzyły zobowiązania podatkowe.
Już po wyroku NSA Leszek Górny, prezes Samorządowego Kolegium
Odwoławczego, napisał do prezydenta Dżamana, iż w świetle
prawomocnego wyroku sądu powinien udostępnić "Tygodnikowi
Chełmskiemu" informacje o umorzeniach podatkowych.
Prezydent Henryk Dżaman olał ciepłym moczem i stanowisko rzecznika
praw obywatelskich, i wykładnię generalnego inspektora danych
osobowych, i wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego, i ponaglenie
prezesa Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Wystąpił do ministra
finansów z zapytaniem, czy może udostępnić red. Maksim żądane
informacje.
Prezydent, wspierany przez swego zastępcę Zbigniewa Matuszczaka, w
oczywisty sposób rżnie głupa. Każdy urzędnik
nawet niedouczony

wie, że stanowisko NSA jest wiążące dla organów administracji
państwowej. Dla ministra finansów również. Minister, choćby bardzo
chciał, nie może wydać dyspozycji sprzecznej z wyrokiem NSA. Dżaman
ostentacyjnie gra na zwłokę.
Ośli upór prezydenta prawdopodobnie wziął się nie tylko z chęci
postawienia na swoim i pokazania pismakom, kto tu rządzi.
Niewykluczone, że kończący kadencję Zarząd Miasta faktycznie ma coś
do ukrycia w przyznawaniu ulg podatkowych. Wygląda na to, że
ujawnienie całej prawdy przed październikowymi wyborami być może
mogłoby popsuć szyki ludziom lewicy powiązanym z obecnym prezydentem
Chełma, a mającym ochotę na mandaty w nadchodzących wyborach
samorządowych.
* * *
Konstytucja przyznała obywatelom wiele praw uszczegółowionych w
ustawach zwykłych. Tyle tylko, że większość z nich "na niby". Z
formalnego punktu widzenia obywatelowi nikt nie może odmówić dostępu
do wyczerpującej informacji o działalności organów władzy i osób
pełniących funkcje publiczne. W praktyce zdobycie informacji może
trwać wieki. W Chełmie próba dotarcia do informacji trwa już osiem
miesięcy, chociaż po stronie dziennikarki opowiedziały się wszystkie
możliwe w tej sprawie autorytety.
Może to prawda, że
jak twierdzą politycy
mamy w Najjaśniejszej
prawo nie najgorszej jakości. Ale system jego stosowania i egzekucja
tegoż są pod zdechłym Azorkiem. Należałoby chyba surowo karać za
naigrawanie się z przepisów Konstytucji i ustaw niby to
gwarantujących prawa człowieka. Jest to problem tym bardziej palący,
że burmistrzowie i prezydenci miast, których wybierzemy w
październikowych wyborach, będą praktycznie nieusuwalni. Tylko nic z
tego nie wynika.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




A żołnierz dziewczynie nie skłamie
O politykach myślimy co innego.
Uczeni z uniwersytetu w Bostonie obliczyli, że każdego dnia z ust
przeciętnego mieszkańca Ziemi pada około 200 łgarstw, kłamstw i
kłamstewek. Zadziwiające: najrzadziej kłamią obywatele krajów
Trzeciego Świata
ubodzy, niewykształceni, nieszczęśliwi. Większość
łgarstw to kłamstwa niewinne, nikogo niekrzywdzące, poprawiające
nastrój kłamcy i samopoczucie okłamywanych. Drugą najliczniejszą
grupą kłamstw jest posługiwanie się nieprawdą dla osobistych
korzyści.
Z badań przeprowadzonych w USA i Wielkiej Brytanii wynika, że
istnieje powszechne przyzwolenie społeczne dla łgarstw i łgarzy. Aż
55 proc. Brytyjczyków uznaje, że posługiwanie się nieprawdą dla
osiągnięcia własnych korzyści należy tolerować i wybaczać.
Pobłażliwość dla bezinteresownych kłamstw jest jeszcze większa

sięga 85 proc.
Magazyn "New Yorker" ogłosił plebiscyt na najpopularniejsze kłamstwo
ludzkości. Wygrało zdanie: "Właśnie miałem do ciebie zadzwonić". Na
jedenastym miejscu znalazło się kłamstwo najczęściej powtarzane
przez polityków: "W każdej chwili jestem gotów złożyć mój
immunitet".
Caroline Keating, szefowa zespołu badawczego z Uniwersytetu Colgate
w Nowym Jorku, twierdzi, że kłamcy są najlepszymi przywódcami:
"Ludzie oczekują po liderach niezachwianej pewności siebie.
Większość polityków zgadza się z Platonem i Machiavellim, którzy
uważali kłamstwo za prawowite narzędzie sprawowania władzy".
Polscy politycy nie są wyjątkowi
kłamią jak najęci. Język ich
publicznych wypowiedzi pełen jest wytrychów, których na co dzień nie
zauważamy. Namawiamy Was do eksperymentu: posłuchajcie polityków
starając się wyłapać te wytrychy. Bez trudu stwierdzicie, że
politycy, oprócz tego, że pieprzą jak potłuczeni, posługują się
wykrętami, niedopowiedzeniami, łgarstwami. Większość z nich nie
wygląda na kłamstwa
głównie dlatego, że nie da się ich
zweryfikować.
Postanowiliśmy spisać nieprawdy najczęściej powtarzane przez
polskich polityków. Odwołaliśmy się do opinii publicznej; w
Instytucie Badania Rynku i Opinii Estymator zamówiliśmy badania.
Sondaż przeprowadzono 17 i 18 lutego 2004 r. na 500-osobowej
reprezentatywnej próbie Polaków. Z listy trzynastu kłamstw należało
wybrać trzy najczęściej słyszane. Oto wyniki:
1płacimy za złe rządy poprzedników 52 %
2rząd nad tym pracuje 50 %
3mamy nowy program gospodarczy 40 %
4działamy z myślą o przyszłości 38 %
5celem nie jest władza, tylko dobro państwa 34 %
6chcemy oczyścić nasze szeregi 20 %
7poprawimy tę ustawę w Senacie14 %
8to na pewno było niezamierzone działanie pana ministra 12 %
9ten projekt jest w konsultacjach 11 %
10niepopularność to koszt własny rządzenia 8 %
11poprzemy wszystko, co trafne
czyjkolwiek jest to projekt7
%
12taki projekt leży już u marszałka 7 %
13nie jestem przyspawany do stołka 4 %

PS Wykorzystano informacje opublikowane przez czeski tygodnik
"Ty-den".
Autor : R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wielka radość zapanowała w mediach
Warszawa "stała się stolicą
NATO"! Gdy NATO nieformalnie półszczytowało, mówiono, że nasze
nieliczne samoloty nie są kompatybilne z systemem obrony Wielkiego
Brata, co znaczy, że w razie akcji zostaną potraktowane jak irackie.
W zwartym szyku zjednoczonych sił NATO przypadła nam rola kelnerów,
bufetowych i organizatorów nieformalnych balanżek w trzeciorzędnym
hotelu.
Na bój ostatni ruszył Maryjan przewodniczący "S" Krzaklewski.
Przegrał związkowe wybory sam ze sobą różnicą 52 głosów. Nowym
obersolidaruchem został Janusz Śniadek, ale jego też w związku nie
lubią.
63 proc. ankietowanych przez OBOP uważało, że ponowny wybór
doktora h.c. Lecha Wałęsy na przewodniczącego "S" będzie złem dla
kraju. Po afroncie pan prezydent łapał, co mógł; przyjął posadę
prezentera magazynu wędkarskiego w trzecim programie telewizji
publicznej. Dawno temu, jako
głowa państwa, obiecywał, że da każdemu wędkę. I znów tylko on się
na coś załapał.
Prorok Kołodko wziął chleb i łamiąc go, mówił bierzcie z niego
wszyscy. Aby wykonać przyszłoroczny deficyt budżetowy, Sejm przyjął
Kołodkową ustawę o abolicji podatkowej, podnosząc jednak stawkę
pokutną dla tych, którzy zapomnieli rozliczyć się z fiskusem, do 12
proc.
Aby podlizać się zbiedniałemu społeczeństwu, rząd postanowił
zamrozić wynagrodzenia sobie i innym ważniakom. W ślad za rządem
kluby parlamentarne SLD
PSL
UP zamroziły posłom i radość z tego
zadeklarowały, wzbudzając złość i żałość swych posłów. Aby dodatkowo
podkreślić swe postne męki, rząd odsunął termin zakupu dla siebie
nowych samolotów zadowalając się starymi, jeszcze z czasów
radzieckich. To ucieszyło nieco opozycję, bo zwiększa szansę upadku
rządu. Wraz z samolotem.
Nic dziwnego, że w notowaniach CBOS przybyło zwolenników rządu, z
28 do 35 proc., ubyło zaś jego
krytyków, z 35 do 29 proc.
Rada Polityki Pieniężnej po raz kolejny obniżyła stopy procentowe
o 0,5 proc. Tym razem obyło się bez połajanek, straszenia przez rząd
Rady jej rozwiązaniem czy obniżeniem poborów. Balcerowicz stopniowo
ulega prorokowi Kołodce.
Do zwiększenia "pogody i wesołości" wezwała wiernych Purpurowa
Eminencja Józef Glemp. Na nową teologię wesołości nie są
przygotowane organy ścigania. Po prawie dwóch miesiącach z aresztu
właśnie zwolniono pana S. W sierpniu w krakowskim kościele
franciszkanów państwo S. zaprezentowali postulowaną przez Eminencję
"postawę uśmiechu i wesołości". Pan S. komentował humorystycznie
zachowania kapłana, a pani S. wesoło pokazała cycuszki. Dwa miesiące
paki za taki akt wiary to nic w porównaniu z męczeństwem pierwszych
chrześcijan przerabianych na karmę dla lwów.
Świętym męczennikiem ma szansę zostać Urban. Dwójka kierownicza
Platformersów, nawrócony
liberał Tusk i pan Płażyński, zażądała od ministra sprawiedliwości
Kurczuka doprowadzenia Urbana przed sąd za "postawę uśmiechu i
wesołości", którą zaprezentował w słynnym felietonie o panu papieżu.
Nabożeństwo wesołości Urban chętnie odprawiłby przed sądem.
W redakcji "Gazety Wyborczej" otwarto wystawę ku czci Jerzego
Urbana. Zgromadzono na niej traktujące o Polsce artykuły z lat 80.
zamieszczone w czołowych gazetach amerykańskich. Ekspozycja
obrazuje, jak często Amerykanie cytowali rzecznika rządu PRL,
powoływali się na niego, polemizowali. Do celebrowania otwarcia
wystawy zaproszono Jana Nowaka-Jeziorańskiego.
Wedle ostatnich przedwyborczych sondaży, społeczeństwu najbardziej
podoba się koalicja SLD
UP
35 proc., potem PiSuar
14 proc., LPR

13 proc., PO
10 proc., Samoobrona
10 proc. i PSL
8 proc.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gadu-gady
O Lwie plotą plotki rekiny i płotki.
Kto przyszedł do Rywina? W końcu Rywin nie jest byle kto i jeśli
przyszedł do Michnika z taką ofertą, to ktoś za nim musiał stać.
Musiał to być ktoś ważny i na tyle wiarygodny, że biznesmen
pierwszej klasy uwierzył mu i podjął ryzyko pośrednictwa w
nielegalnych kontaktach.
Dziś na to pytanie warszawka zna dwie odpowiedzi: wizytę Rywinowi
złożył Leszek Miller junior lub Robert Kwiatkowski.
Pierwszym kandydatem na zleceniodawcę Rywina był w powszechnym
mniemaniu były szef gabinetu politycznego Millera, Lech Nikolski.
Ale gdyby tak było, Rywin powołałby się na niego bez zmrużenia oka,
bo dlaczego ma sam iść w dół? Nominacja Nikolskiego ostatecznie
rozwiała wątpliwości. Miller nie jest facetem, który nagradza
gościa, co przysporzył mu kłopotów. Z Leszkiem juniorem to inna
sprawa. Każdy, kto zna rodzinną naturę premiera, wie, że krzywdy
wyrządzonej swemu pierworodnemu Miller by nie wybaczył. Rywin
wykalkulował, że lepiej dać się czołgać na oczach całej Polski, niż
zadrasnąć juniora, bo wtedy senior by go wykończył. W sprawie tego,
czy senior wie, że junior próbował po dziecięcemu rozegrać taką grę

zdania są podzielone.
Druga opcja, w Warszawie popularna jeszcze bardziej, jest taka: do
Rywina naprawdę przyszedł w tej sprawie Robert Kwiatkowski. To jedno
z nazwisk wymienionych w stenogramie sekretnej rozmowy, który
czytała już cała Polska. Kwiatkowski to jest Pałac Namiestnikowski.
Po co Pałac miałby robić coś takiego? Po nic oczywiście
brzmi
odpowiedź. To taka zręczna prowokacja, której celem miało być
odwrócenie uwagi od kłopotów Pałacu. W tej wersji jest wszystko, co
potrzebne do prawdziwego skandalu: gwiazda, seks i jego
konsekwencje. Plotkarze odliczają 9 miesięcy od Korei i wypada im na
luty, kiedy to w Portugalii coś się zdarzy. Piszę o tym tak
tajemniczo, żeby konkretyzując plotki nie nadawać im dynamiki.
Temu, że heca z Rywinem to happening dla maluczkich, wiarygodności
dodaje fakt, że fachowcy z branży stukają się w głowy: przecież nie
da się 17,5 mln dolków wyprowadzić ze spółki giełdowej tak, żeby
nikt nie wiedział. Ergo
cała ta sprawa to prowokacja, bo Rywin od
początku wiedział, że nie ma szansy na taką forsę.
Oto dwie najpopularniejsze w stołecznym grodzie "całe prawdy o
aferze Rywina". Ale to nie koniec. Całych prawd albo kawałków prawd
jest tyle, ile koterii towarzyskich, które aspirują do miana kręgów
naprawdę dobrze poinformowanych. Wspólną cechą łączącą je wszystkie
jest kompletny brak wiary w wersję podaną publicznie przez "Gazetę
Wyborczą". To interesujący sygnał dla Adama Michnika. Owszem, "GW"
postrzegana jest jako istotny element polskiego życia politycznego,
ale raczej jako chytry gracz, a nie jako źródło prawdy.
* * *
Inna, niełóżkowa wersja intrygi: afera Rywina to rozgrywka między
prezydentem a premierem. Celem jest dymisja Millera. Mechanizm był
już sprawdzony w praktyce: na Oleksym mianowicie. Gotowy jest już
podobno artykuł, w którym dziennikarz o znanym nazwisku stwierdzi,
że Polska ma wobec Millera dług wdzięczności za brawurowe negocjacje
w Kopenhadze, ale dla dobra ojczyzny naszej umęczonej, w imię
demokracji, za którą nasi ojcowie itd., itp., premier powinien podać
się do dymisji do czasu pełnego wyjaśnienia sprawy Rywina. Nie może
być przecież sędzią we własnej sprawie. Zarzuty, iż nie zawiadomił
organów ścigania o próbie przekupstwa wysokiego urzędnika
państwowego, pojawiać się będą coraz częściej. W ten scenariusz
wpisuje się poniedziałkowe wieczorne spotkanie Millera z baronami,
podczas którego liderzy wojewódzcy SLD zażądali wprost dymisji
premiera.
Najbardziej absurdalna z plotek: na premiera desygnowana ma być
Henryka Bochniarz. Bochniarzowa jako premier stanowiłaby dla Olka
poligon doświadczalny przed wypchnięciem Jolki na prezydenta. Siła,
z którą "GW" w ubiegłą środę zaprzeczała tym pogłoskom, świadczy, iż
coś jest na rzeczy. Przypuszczalnie źródłem pogłosek jest
zainteresowanie transakcjami Bochniarzowej objawiane przez organy
kontrolne.
Drugi kandydat na premiera to
już od dawna
Marek Borowski.
Powstać by miał rząd fachowców wskazywanych mniej lub bardziej
jawnie przez Pałac Namiestnikowski. Ten rząd musiałby dotrwać do
momentu, gdy ostatecznie wykluje się ukochane dziecko pana
prezydenta, czyli partia centrolewicowa.
Nowa partia, o której pan prezydent jest już łaskaw wspominać,
zebrałaby w swoich szeregach lewe skrzydło zdechłej Unii Wolności (i
o to gra Michnik), miękkich liberałów z Platformy Obywatelskiej i
działaczy SLD. Ale nie wszystkich. Tylko tych, którzy zostaną do
nowej partii zaproszeni. Jakiś debil wymyślił, że partia nazywać się
będzie Nowa Socjaldemokracja Polski (NSDP). Po przeczytaniu skrótu,
z powodów historycznych radzimy porzucić ten pomysł...
Nastanie nowa era pod egidą, niekoniecznie formalną, byłego
prezydenta RP, który ku własnemu żalowi nie może kandydować na
trzecią kadencję
głoszą plotki.
* * *
Co bardziej racjonalni "dobrze poinformowani" zauważają, iż cała
afera Rywina jest dęta jak cholera, przede wszystkim dlatego, że

jak trafnie spostrzegła "Trybuna"
nie było sensu robić całego tego
zamieszania, skoro sprawa była już w gruncie rzeczy załatwiona po
myśli Michnika i udziałowców Agory. Po co więc to wszystko? Między
innymi po to, żeby Agora mogła dostać Polsat za mniej, niż chce
Solorz. Bo proszę zobaczyć
jak tylko zaczęło być głośno o sprawie
Rywina i domniemanej łapówce za załatwienie transakcji, marszałek
Borowski natychmiast wstrzymał prace nad ustawą o radiofonii i
telewizji. A borykający się z kłopotami finansowymi Polsat z dnia na
dzień traci na wartości. Zanim ustawa zostanie przygotowana, jego
wartość spadnie tak, że Agora kupi go za grosze.
Bywalcy salonów twierdzą uporczywie, iż całe to tajne i
profesjonalne nagranie gadki nieostrożnego Lwa Rywina polegało na
tym, że magnetofon cyfrowy stał na stole! A Rywin doskonale
wiedział, co gada i po co. Według innej wersji Rywin został istotnie
nagrany potajemnie, ale została dokonana manipulacja. Nagranie
trwało 32 minuty, a stenogram, który opublikowała "GW", to zapis 12
minut. Z pozostałych 20 minut wcale nie wynika, że to była
propozycja łapówki, lecz dozwolona prawem transakcja kupna-sprzedaży
firmy Rywina
Heritage Films.
* * *
O wszystko najlepiej oczywiście byłoby spytać samego Rywina. Cóż
jeśli według oświadczeń prokuratury przebywa on za granicą. To
prawda. Przebywa za granicą województwa mazowieckiego, co utrudnia z
nim kontakt. Jego komórka milczy. Ale to nie znaczy, że nikt do
Rywina nie dzwoni. Przeciwnie, telefony się urywają. Zwłaszcza te
przywożone przez umyślnych kierowców zajeżdżających pod Lwią
posiadłość. Dzwonią do niego różni prominenci, by wybadać, w czym
rzecz albo zadeklarować pomoc czy choćby po to, by zameldować, że
istnieją i są gotowi poprzeć silniejszego w tym sporze. Albo też
dowiedzieć się, co Rywin nagrał i zdeponował, bo sam już ogłosił, że
objawi całą prawdę.
Oto, jakimi problemami żyją teraz, przepraszamy za wyrażenie, salony
warszawskie. Unia Europejska patrzy na to z radością, bo niebawem
wchłonie państwo, które odgrywać będzie rolę jej nadwornego błazna.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pić konia, chlapnąć damę
Jaki jest najprostszy sposób na wygranie partii szachów? Dama bije
konia i mat. Pestka. W partyjce "ruskich szachów" wygrywa ten, kto
ma mocniejszy łeb.
Bierki prawie nie różnią się od zwykłych. Są tylko nieco większych
rozmiarów i mają wydrążony środek. Przed rozpoczęciem rozgrywki
gracze nalewają do figur i pionków wódkę. Do hetmana (znanego też
jako dama) jako do figury o największej sile ognia zgodnie z
elementarną logiką wchodzi najwięcej: trzy setki. W wieżach mieści
się po 150 gramów, natomiast w każdej figurze lekkiej (skoczki zwane
końmi oraz gońce zwane lauframi) umieszczona zostaje seta. W
nikczemnych pionkach zgodnie z ich naturą
zaledwie po 30 gramów.
Każdy z graczy zobowiązany jest do zakupu takiej ilości alkoholu,
żeby można było zalać wszystkie jego figury.
Balet bez zegara
Nie jest to więc sport tani. Osiem pionów to prawie ćwiartka. Dama z
dwoma wieżami
sześć setek. Do tego cztery setki łącznie do lekkich
figur (do króla nie lejemy; dlaczego?
wyjaśnimy później). Razem:
litr i kwaterka. Nawet stosując tanią wódeczkę
np. "Urban vodkę
NIE"
musimy wydać ok. 40 zł na partię.
Grę należy prowadzić przy użyciu zegara szachowego. Partie
rozgrywane bez czasomierza stanowczo zbyt długo trwają i zazwyczaj
pozostają nierozstrzygnięte. Nie poddani rygorowi czasu zawodnicy
wdają się bowiem w dyskusje, alkohol z bierek spożywają bez
pośpiechu i rozgrywka staje się mało atrakcyjna. Jednym słowem
zamiast gry jest zwykły balet, a tego chcielibyśmy przecież uniknąć.

Wąchać czy przegryźć?
Mamy już zegar, wódka jest w figurach... Możemy grać? Pod żadnym
pozorem
przed wykonaniem pierwszego ruchu należy ustalić zasady
dodatkowe. Czy po wypiciu można zakąsić? Czy tylko powąchać? A co z
popiciem? Czy womit kończy partię? To są kwestie fundamentalne.
Wszystko musi być jasne, bo w przeciwnym wypadku podczas zmagań
niechybnie dojdzie do rękoczynów. Najczęściej gracze godzą się na
przegryzanie i popijanie, choć nie brakuje ekstremistów
zadowalających się wyłącznie wąchaniem przekąsek. Z womitowaniem
bywa rozmaicie: niektórzy uznają, iż nieprzystojne rzucenie pawia
podczas rozgrywki jest równoznaczne z matem i oznacza przegraną. Nie
bez racji. Inni, mimo pojawienia się na
64 polach treści żołądkowych, grają dalej. Uzgodnienia dotyczące
pawiowania są istotne, gdyż zjawisko to występuje nierzadko, a
niektórzy znawcy przedmiotu twierdzą, że jest ono
immanentną cechą tej ekskluzywnej odmiany królewskiej gry.
Wypić konia
Po wynegocjowaniu warunków siadamy przy szachownicy. Czarne
uruchamiają zegar i białe wykonują pierwszy ruch. Figury poruszają
się według tradycyjnych zasad: goniec po skosie, wieża po prostych,
skoczek w kształcie litery "L" itd. Cel także jest tradycyjny

chodzi o zamatowanie króla przeciwnika. Wszystko jak w szkółce
szachowej. Ale jest novum
kto zbije bierkę przeciwnika, musi wypić
jej zawartość. Wszystkie tradycyjne debiuty, systemy obrony i ataku,
teorie gry środkowej i końcówek oraz detaliczne opracowania
strategiczne i taktyczne są w tej sytuacji zupełnie nieprzydatne.
Idzie o to, żeby zmusić przeciwnika do zbicia naszej figury (teraz
jest już jasne, dlaczego króla nie napełniamy wódką
figury tej się
nie bije). Przy wymianach bierek jednakowej wartości wypija tylko
ten, kto jest inicjatorem, choć można się umówić, że łupią obaj
gracze. Zmagania polegają na tym, żeby rywal wypił jak
najpojemniejszą bierkę.
Chlapnąć czy sączyć?
Jeśli stworzymy groźbę matową i przeciwnik nie będzie miał innego
wyjścia, jak tylko zbić naszego hetmana, to gościu jest nasz! Zaraz
po wzięciu damy musi on bowiem wychlać jej zawartość. Zegar tyka, a
on może go wyłączyć dopiero po spożyciu. Ma do walnięcia trzy sety i
dylemat: wypić damę wolno czy też pieprznąć na raz? Pierwsze
rozwiązanie spowoduje znaczącą stratę czasu. Za to zapewni względną
trzeźwość. Drugie wiąże się z ryzykiem. Pospieszne wypicie trzech
stów może zakończyć się poważną nietrzeźwością, a nawet śpiączką
całkowicie nie pozwalającą na kontynuowanie gry. Lecz jeśli po
błyskawicznym łyknięciu uda mu się zachować pewną jasność umysłu,
może liczyć na realizację uzyskanej przez wzięcie damy przewagi.
Wariant ten jest niezwykle emocjonujący i widowiskowy, ale trzeba
mieć prawdziwie ruski łeb, żeby po wypitych duszkiem trzystu gramach
odróżniać szachownicę od popielniczki. Wszelkie zaś nieprawidłowe
ruchy, np. użycie króla w charakterze pionka, zgodnie z kodeksem
szachowym oznaczają game "over". Dlatego mniej wprawionym szachistom
zalecamy umiarkowane spożywanie dam.
Drąż i pij!
W "ruskie szachy" chętnie grywał Emanuel Lasker
wielokrotny
szachowy mistrz świata. Jego partnerem bywał Węgier Maróczy. Wyniki
padały różne. Bywało, że partię kończył zaoczny remis, gdyż obaj
gracze w trakcie tracili przytomność. Nie było lekko, ale to właśnie
oni
wykorzystując swe bogate doświadczenie
stworzyli podwaliny
teorii wódczanych szachów.
Ta piękna i wszechstronnie rozwijająca dyscyplina sportu może stać
się polską specjalnością. Zamiast marnować czas na tak beznamiętne
gry jak golf, piłka nożna czy siatkówka
wydrąż damę, nalej, zbij,
a potem wypij.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wienerschnitzel z Baraniny
Telewizyjna "Jedynka" zapowiadała reportaż dotyczący wiedeńskiego
procesu Jeremiasza B. oskarżanego o zlecenie zabójstwa Jacka
Dębskiego jako sensacyjny materiał, który oglądających zetnie z nóg.
Pokazano (TVP 1, 29 stycznia 2003, godz. 22.30, "Kronika
kryminalna") 20 minut bełkotu zrealizownego amatorskimi metodami,
chwiejącą się w rękach kamerą.
Dziennikarze państwowej TV, którzy pojechali na kilka dni do Austrii
na koszt obywateli płacących abonament, pokazali, jak wygląda
budynek wiedeńskiego sądu, fasady domów Baraniny, gospoda, w której
kiedyś nocowali Dębski z Inką, a także oświetlone neonami ulice
Wiednia. Osiem razy przewinął się obrazek Jeremiasza B., jak z
zasłoniętą folderem twarzą wchodzi do sali rozpraw lub z niej
wychodzi. Ten sam obrazek wcześniej prezentowały wszystkie
telewizyjne dzienniki. Ekipa od Kwiatkowskiego nie dodała nic nowego
do zestawu informacji od ponad tygodnia przewijających się w
mediach.
Niedawno ("NIE" nr 4/2003) przedstawiliśmy informacje dotyczące
kulis śledztwa w sprawie zabójstwa Dębskiego. Ujawniliśmy fakty,
które nie ujrzały dotychczas światła dziennego. Zdajemy sobie
sprawę, że w dziennikarskim haj lajfie powoływanie się na organ
Urbana nie należy do dobrego tonu. Zarzuca się nam m.in. wulgarność
i brak etyki. Niewątpliwie bardzo etycznie postąpiła ekipa TVP 1,
która z braku lepszego materiału udała się do sąsiadów oraz
wspólników w interesach Baraniny pytając, czy wiedzą, że ten
Jeremiasz B. to bandyta i zleceniodawca zabójstwa polskiego
ministra. Tak samo określała Baraninę prowadząca narrację
dziennikarka. Ani razu nie padł termin "domniemany zleceniodawca"
lub "oskarżony o zlecenie". Sędziów i przysięgłych występujących w
procesie określono w reportażu jako głąbów, którzy w ogóle nie
orientują się w sprawie, a Polska to dla nich "dziki wschód, gdzie
wszystko jest możliwe". Na koniec programu, żeby podjarać widzów,
pokazano archiwalne zdjęcia zastrzelonych kilka lat temu
warszawskich gangsterów. Padła sugestia, że za tymi zbrodniami także
stoi Jeremiasz B.
Zadziwiająca jest bierność, z jaką dziennikarze przyjmują za pewnik
tezy oskarżających Halinę G. i Jeremiasza B. prokuratorów.
Dowiedzieliśmy się właśnie, że redakcje największych dzienników w
Pomrocznej, a także jedna (niepaństwowa) telewizja otrzymały kopie
raportu sporządzonego podczas drugiej obdukcji zwłok Tadeusza M.,
(Saszy) określanego jako zabójca Dębskiego. Jak wiadomo, Tadeusza M.
znaleziono wiszącego w celi aresztu. Pokuratura obstaje, że było to
samobójstwo, ale wyniki dwóch sekcji zwłok utajniono. Wspomniany
raport sporządził biegły z zakresu medycyny sądowej z Uniwersytetu w
Wiedniu, prof. Georg Bauer reprezentujący stronę austriacką podczas
ekshumacji i drugiej obdukcji. Stoi tam jak byk, że Sasza miał
połamane żebra, obrażenia pleców i ślad po elektrycznym
paralizatorze na ramieniu. Nie jest to dokument procesowy, więc
żurnaliści mogą śmiało się nim posługiwać. Czy kwiat dziennikarstwa
Pomrocznej odważy się zadać niewygodne pytania warszawskiej
prokuraturze, czy też wspomniany kwit wyrzuci do kosza?
Dociekliwym proponujemy jeszcze kilka innych wątków. Spytajcie, skąd
Dębski wytrzasnął 400 tysięcy baksów, które następnie zostały
przemycone do Austrii. Oskarżający Baraninę prokuratorzy cytują
zapisek z dzienników Dębskiego: "11 marca 2001: Niepokój w sercu,
telefon Leszka (Baraniny) nie odbiera. Moje pieniądze w
niebezpieczeństwie?". Zapytajcie, dlaczego nie cytują wcześniejszego
zapisu: "Wyjazd do Łodzi po pieniądze w obstawie Herod baby z
glockiem w torebce. Wybieram pieniążki. Potem dyplomatycznym kanałem
za granicę. Akcja się udała i kasa z bankowej skrytki zacznie
wreszcie działać", oraz późniejszego: "23 marca 2001
moje
pieniądze bezpieczne na koncie". Tego dnia Dębski był w Austrii,
gdzie przekonał się naocznie, że dolce zamienione na szylingi
znajdują się na jego koncie w banku w Schwechat.
Spytajcie też warszawskich policjantów, którzy namierzali stołeczne
gangi, dlaczego Dębski woził się po Warszawie z niejakim Nastkiem,
drugorzędnym bandytą z grupy żoliborskiej. Czy przypadkiem nie
dlatego, że eksministrowi mocno obito twarz, otrzymywał też
telefoniczne pogróżki. Było to wówczas, gdy jeszcze nie znał
Baraniny.
Oskarżającego Inkę niewiniątko prokuratora spytajcie, dlaczego przed
sądem nie przytoczył framgentu jej zeznania, w którym kobieta
stwierdza, że usłyszawszy huk wystrzału w chwili zamachu na
Dębskiego, uznała, że musiała to być giwera kaliber 9 mm. W
późniejszych zeznaniach twierdziła, że niemal nic nie pamięta z
momentu zabójstwa. Dziwnym trafem Dębski zginął od strzału z broni
kaliber 9 mm typu Luger.
Takich kwiatków w sprawie jest jeszcze sporo. Może być wesoło, gdy
austriacki sąd uniewinni Jeremiasza B. od zarzutu zlecenia zabójstwa
Dębskiego. Wyszłoby wtedy na to, że Inka wystawiła eksministra
przybyszom z innej planety.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dzień kościelnego
Kiedy praca ludzka zostaje pozbawiona Bożej perspektywy nadającej
jej sens i godność, wówczas człowieka traktuje się jak narzędzie
produkcji, a nie jak twórcę (...) w imię praw rynku zapomina się o
prawach człowieka.
Jan Paweł II, Sosnowiec, 14 czerwca 1999 r.
Kościół św. Marcina w Kłobucku, to nie jakaś tam kaplica. Jest
większy niż ten w Dalikowie, co go Urban miał kupić. W obrębie
plebanii jest też wiele zabudowań gospodarczych. I ogromny plac. Do
parafii należy 10 tys. owieczek. Całością włada proboszcz Kazimierz
Troczyński. Jest oczywiste, że takie gospodarstwo ktoś musi obrobić.
Waldemar Wójcik ma 41 lat. Bida wygląda mu z oczu. Ręce ma
spracowane, twarz pooraną bruzdami. 4 lata pracował jako kościelny u
księdza dobrodzieja. Najciężej było w sobotę. Jeszcze gorzej, gdy
była to zima.
Oto plan dnia Wójcika:
4.30
pobudka;
4.50
napalenie w dwóch kotłowniach: na plebanii i w wikariacie i
odgarnianie śniegu;
5.45
otwarcie kościoła, przygotowanie sprzętów liturgicznych do
mszy;
6.30
8.10
msze, zbieranie na tacę;
8.15
sprzątanie kościoła, mycie posadzki i chodnika;
11
13
obsługa pogrzebów; przeciętnie 1 lub 2;
po 13
sprzątnie kaplicy pogrzebowej;
od 15
uroczystości ślubne;
17
msza w kaplicy szpitalnej;
18
19
msza w kościele;
19.15
20
sprzątnie kaplicy kościelnej;
do 23
przyjmowanie ciał do kaplicy pogrzebowej.
Razem około 20 godzin pracy!
Kościelny musiał jeszcze odśnieżać, posypywać solą chodniki, by
wierni nóżek nie połamali. I palić w piecu co 5
6 godzin. Wójcik
kładł się spać czasem i po drugiej nocy. Za całą tę harówkę ksiądz
łaskawie płacił Wójcikowi 300 zł. Oczywiście, po odciągnięciu kasy
za wyżywienie i mieszkanie.
Pewnej zimy Wójcik zachorował na zapalenie płuc, więc wielebny
wywalił go z roboty. Z pogwałceniem prawa. Lada chwila wywali go też
z klitki, którą zajmuje. Wójcik oddał sprawę do sądu. Według jego
wyliczeń, za nadludzkie wykorzystywanie, niepłacenie nadgodzin i
zaniżanie stawek ksiądz jest mu winien 72 tys. zł. Ma nadzieję, że
sprawiedliwości stanie się zadość.
Naiwny.
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kluską w gardle "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Arcybiskup w więzieniu
Jesteście skazani, ale nie potępieni
wołał słowami Jana Pawła 2
skazany na celibat abepe Stanisław Gądecki do więźniów we Wronkach.
Arcyfiolecik złożył tam okolicznościową wizytę, w czasie której

wzorem feldkurata Katza, przełożonego Szwejka
mówił osadzonym o
ciernistej drodze grzechu. Zaszczytu wysłuchania arcybiskupa
dostąpiło 40 z 1800 zapuszkowanych. Po mszy w więziennej kaplicy
arcybiskup przyjął prezenty wykonane przez osadzonych ze wszystkich
16 aresztów i zakładów karnych w okręgu poznańskim.
Niekatolicy atakują
Rozpoczął się sezon kolęd i polowań na kolędujących księży. W
Gorzowie księdza zaatakował zamaskowany mężczyzna. Przestępcę
spłoszyli mieszkańcy, którzy słysząc krzyki wybiegli z domów. Na
podkreślenie zasługuje świetna dyspozycja księdza, który nie dał się
obrabować i wytrzymał nawet cios w głowę metalową rurką. Policja
zatrzymała podejrzanego. To był zapewne osobnik reprezentujący 5
proc. niekatolików w Polsce.
Wymagana zgoda J.P.2
Masowe przyjmowanie przez szkoły, każdego szczebla, imienia Jana
Pawła 2 skłoniło Komisję Edukacji i Kultury Fizycznej Miasta Krakowa
do przygotowania zasad nadawania imion placówkom oświatowym.
Patronem szkoły lub przedszkola powinien zostać Polak albo osoba,
która wiele dla polskiej kultury zrobiła. Jeśli to osoba żyjąca,
będzie wymagana jej zgoda. Jeśli placówka zechce imienia, które nosi
już inna szkoła w Krakowie, powinna to uzasadnić tak, aby przekonać
komisję, która jest przeciwna powtórkom. Będzie wesoło. Papież
wyrażający zgodę na nadanie n-tej szkole swego imienia i komisja,
która będzie odrzucać powtórki.
Akademicki prymus
Po otrzymaniu zgody J.P. 2 Kolegium Rektorów Uczelni Wrocławia i
Opola przyznało papieżowi Złoty Laur Akademicki. Rektorzy
pofatygowali się do Watykanu, by wręczyć wyróżnienie papieżowi. W
czasie uroczystości nazywano J.P. 2 wielkim myślicielem i uczonym
zawsze otwartym na naukę. Naszym zdaniem w tym oceanie hołdów za
mało podkreśla się skromność Karola Wojtyły.
Miasta papieskie
W Pomrocznej miasta dzielą się na lepsze i gorsze. Czyli te, które
odwiedził J.P. 2, i te, w których nie był. W sekretariacie
Konferencji Episkopatu Polski w Warszawie spotkało się z prymasem
Glempem prawie 50 prezydentów i burmistrzów miast papieskich. Bawił
towarzystwo prymas. Na miastach, które odwiedził Ojciec Święty, w
sposób szczególny ciąży obowiązek strzeżenia skarbu słów papieża do
naszego narodu
powiedział. Przedstawiciele miast złożyli meldunki
produkcyjne. Na przykład w Nowym Targu zostanie zorganizowany bieg
narciarski dla Jana Pawła 2 na 25 i 40 km, a w Lubaczowie
Festiwal
Pieśni i Poezji Patriotycznej. Alleluja i do tyłu.
Odważny wójt
Rzadką w Pomrocznej odwagą wykazał się wójt gminy Piszczac w
powiecie bielskim. Wójt chce, by lubelskie kuratorium postawiło
przed Komisją Dyscyplinarną przy wojewodzie dyrektora szkoły
podstawowej w Połoskach. Według wójta pedagog na prośbę byłego
proboszcza 43-letniego Zbigniewa Sz., oskarżonego o molestowanie
uczennic, kontaktował się z rodzicami tych dzieci. Innymi słowy wójt
domaga się ukarania faceta, który pomagał księdzu molestującemu
dziewczynki ukręcić sprawie łeb. Przeciw tymczasowo aresztowanemu
duchownemu toczy się śledztwo. Przedstawiono mu zarzut wielokrotnego
doprowadzenia pięciu nieletnich uczennic klas I
III szkoły
podstawowej do poddania się wielokrotnie czynnościom seksualnym.
Władze kościelne przeprosiły za całą sytuację. Co zrobi sąd?
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej.
Autor : Jan Błaszcz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Papież na gapę
Z pierwszych bilansów wynika, że kanadyjski Kościół katolicki
nieprędko się podniesie po klęsce żywiołowej, jaką były dla niego
Światowe Dni Młodzieży w Toronto. Władze miejskie okazały się tutaj
mniej wspaniałomyślne niż np. rajcy krakowscy szastający z gestem
pieniędzmi niekoniecznie "ufających Panu już dziś" podatników.
Krótko mówiąc, organizator imprezy, czyli kanadyjski Kościół, musiał
bezdusznym burżujom za wszystko zabulić: za wynajem terenu,
sraczyki, punkty sanitarne, sprzątanie po inwazji etc.
Rzecz jasna, wszystko było starannie skalkulowane. Wpływy ze
sprzedaży kart wstępu miały pokryć koszty w około 95 proc. Okazało
się jednak, że co najmniej 65
70 proc. młodych pielgrzymów
zdecydowało się spotkać z papieżem za frajer, czyli na gapę. Nie
tylko wzruszali się gratis, ale również myli i defekowali (a woda
kosztuje) i bez przesadnych skrupułów moralnych korzystali na sępie
dzioby z darmowych (wkalkulowanych w cenę biletów) punktów
wyżywienia i wodopojów.
Niestety
oświadcza teraz zbolałym głosem
rzecznik kanadyjskiego episkopatu
mieliśmy do tych młodych i ich
kierowników duchowych zbyt wiele zaufania. Kontrola biletów była
niewystarczająca, ale któż mógł przypuścić, że całe zorganizowane
grupy pielgrzymów zachowają się tak nieodpowiedzialnie... Słowo
"nieuczciwie" nie przeszło już rzecznikowi przez gardło, a zresztą
ja też bym go nie użył, pamiętając, jak przez dziurę w płocie
wchodziłem na mecze Wisły z papieskiego Krakowa.
Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że Kościół wpadł we własne sidła.
Tak przywykł do codziennego wyciągania wiernym forsy z kieszeni, że
gdy młode owieczki odwróciły zasadę, nagle okazał się bezradny.
Tymczasem młodzież jest "światłem świata", jak głosił oficjalny
slogan zjazdu. Źle to wróży kościelnym kasom.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sedesy imienia Reagana
KORESPONDENCJA Z USA
Reagan jest dla konserwatystów w USA tym, kim Wojtyła dla pobożnych
Polaków. Mit, symbol, chodzący (pardon: leżący) pomnik... To on
doprowadził do upadku Imperium Zła, to on wypracował piękny deficyt
budżetowy, który dopiero teraz udało się przebić synowi jego
zastępcy. 4 listopada zjednoczeni konserwatyści odnieśli wielki
sukces
uniemożliwili zamach na kult Reagana.
Z 4-godzinnym miniserialem "Reaganowie", który miał być emitowany 16
i 18 listopada, sieć CBS wiązała duże nadzieje licząc, że pomoże jej
przeskoczyć w rankingu rywala
NBC. Pomysł filmu (typu "docudrama")
zrodził się przed czterema laty w sieci ABC, która po namyśle
zrezygnowała z realizacji oceniając wstępną wersję jako "bardzo
łagodną i w ogóle niekontrowersyjną". Odrzut przejęła CBS, a
scenariusz uległ gruntownej przeróbce. Oficjalnie się mówiło, że to
będzie love story z życia Ronalda i Nancy, ale producenci nie kryli,
że robią ostry film, który spotka się z emocjonalnym przyjęciem.
Bomba eksplodowała, gdy 24 października 2003 r. "The New York Times"
ujawnił smakowite fragmenty scenariusza z ukończonej właśnie
produkcji. Po lekturze gazety szef CBS Lesile Moonves pofatygował
się wreszcie zobaczyć, co tam jego ludzie wykręcili, i wyszedł z
projekcji apoplektycznie siny. Jął rozstawiać ekipę po kątach;
scenariusz miał zostać gruntownie pocięty. Na to dictum reżyser
Robert Ackerman trzasnął drzwiami. Odtwórcy głównych ról też nie
byli zachwyceni ingerencją i odmówili udziału w przedpremierowych
spotach reklamowych.
Moonves wystraszył się spodziewanej reakcji wyznawców reaganokultu
na scenę, w której prezydent odpowiada połowicy proszącej go, by
zrobił coś z chorymi na AIDS: "Żyli w grzechu i niech umierają w
grzechu". Boss CBS przewidywał też brak zrozumienia konserwatystów
dla ujęć, w których bohater ma kłopoty z pamięcią, co sugeruje
(napomykali o tym ongiś co odważniejsi lekarze), że miał już
Alzheimera, gdy występował w roli lidera wolnego świata. Moonvesa
uwierały nieznośnie sekwencje przedstawiające Nancy jako
owładniętego manią władzy babsztyla, który wrzeszczy na doradców, że
mają o wszystkim mówić najpierw jej, a nie prezydentowi, oraz pisze
własnoręcznie rezygnację Alexandra Haiga ze stanowiska sekretarza
stanu. Szef sieci był też zdania, że film nie musi przypominać, iż
ideę tzw. kosmicznych wojen ("Star Wars") wziął Reagan z kiczowatego
filmu "Murder in the Air", w którym chałturzył w roku 1940.
Po zapoznaniu się z ujawnionymi w "NYT" szczegółami scenariusza
republikańskie walkirie wyły z oburzenia i podjudzały publikę w
niezliczonych prawicowych talk-showach radiowych oraz telewizyjnych.
Na pniu powstała strona internetowa boycottCBS.com. Do reklamodawców
wystosowano listy doradzające, by przemyśleli umieszczanie reklam
podczas emisji "The Reagans". Republikan National Committee w liście
do CBS domagał się, by co chwila w trakcie projekcji puszczać
informację, że film nie zachowuje wierności histo-rycznej. Lider
konserwatywnej Media Research Group, która tropi liberalne tendencje
w mediach, Brent Bozell zaalarmował, że przygotowywany jest
"stronniczy atak na jednego z najukochańszych prezydentów Ameryki",
i zażądał wprowadzenia ostrzeżeń u dołu ekranu: "film jest fikcją".
Wszystkie zarzuty karłowacieją jednak przy najważniejszym,
arcypryncypialnym: Reagana gra James Brolin, a Brolin to nie kto
inny, tylko mąż zatwardziałej liberałki i demokratki Barbry
Streisand!
4 listopada pod ogniem ciągłym CBS pękła. Bez prób obrony podwinęła
ogon i wycofała film. W wydanym oświadczeniu zaprzecza, jakoby
kampania prawicy wymusiła te decyzje, i stwierdza, że film jest
świetny, ale sieć uważa, iż nie daje obiektywnego portretu Reaganów.
Innymi słowy: nakręciliśmy pyszny film i uzmysłowiliśmy sobie, że
jest do dupy. CBS udała się rzadka sztuka: najpierw wkurzyła filmem
prawicę, potem anulowaniem projekcji
lewicę. Lider demokratów
senator Tom Daschle oświadczył: To pachnie zastraszaniem.
Demokratyczny kongresman John Dingell, który był w Kongresie podczas
dwóch kadencji Reagana, w liście do prezesa Moonvesa pisze, że
pamięta z tego okresu wiele spraw, których scenarzyści CBS nie
powinni z filmu wykluczać: Sedesy dla Pentagonu po 640 dolarów,
aferę Iran
Contras, kilkunastoprocentowe bezrobocie, handlowanie
wpływami, astrologów w Białym Domu, wylanie z pracy kontrolerów
lotów i ustanowienie keczupu warzywem.
"The Reagans" ma być w przyszłym roku, po wypatroszeniu z
nieprawicowomyślnych treści, pokazany (być może...) w płatnym
programie kablowym "Showtime" należącym do tego samego co CBS
koncernu Viacom. CBS ma 20 mln widzów, "Showtime"
1 mln. Ale i to
nie ukoiło rozsierdzenia konserwy. Dyrekcja CBS poddała się bez
walki, bo Viacom ma kosztowne interesy w Waszyngtonie i nie może
sobie pozwolić na podpadnięcie zarządzającym stolicą republikanom.
Obiekt całej burzy
sam Reagan
nie ma o tym wszystkim bladego
pojęcia. Budowniczowie kultu Reagana obdarzyli wcześniej jego
imieniem
prócz setek innych rzeczy
waszyngtońskie lotnisko, skąd
aktywistom islamskim najbliżej do ich upragnionych celów. Oraz
ogromną krypę żeglującą po oceanach i gotową przy użyciu dziesiątków
przewożonych w brzuchu samolotów zdemo-lować ćwiartkę świata.

Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wojna sądu z sądem cd.
Tygodnik "NIE" ma wielką moc. W styczniu 2003 r. opisaliśmy, jak
prezes Sądu Okręgowego w Rzeszowie do spółki z komornikiem
przewalili pół miliona publicznych złotówek. Po tej publikacji
komornik doniósł sam na siebie do prokuratury, a przy okazji na
adwokata, któremu postawiono zarzut wyłudzenia 500 tys. zł.
Przypomnijmy. Kilka lat temu w Rzeszowie jeden facet wynajął
drugiemu hotel. Po kilku miesiącach właściciel hotelu Tadeusz Pacyna
pogonił prowadzącego przybytek Piotra Muryasa. Ten poleciał do sądu
i zażądał zwrotu wydatków i odszkodowania
ponad 400 tys. zł.
Sprawa wałkowała się w sądach przez cztery lata. Po jednym z wyroków
komornik Augustyn F. zajął na firmowym koncie Pacyny blisko 500 tys.
zł. Zrobił tak, choć wyrok sądu nie był prawomocny, a on nie
odwiesił postępowania egzekucyjnego, które wcześniej zawiesił, czyli
działał bezprawnie. Komornik Augustyn F. kasę zajętą na koncie
Pacyny wypłacił Piotrowi Muryasowi
ponad 430 tys. zł
30 tys. zł
dostał od komornika adwokat Muryasa
mec. Andrzej Kurowski. Pacyna
się wściekł, bo prosił komornika, aby nie wypłacał kasy Muryasowi i
adwokatowi, ponieważ wyrok nie jest prawomocny. Komornik go olał.
W końcu Sąd Apelacyjny w Rzeszowie uchylił pierwszy wyrok, od
którego zaczął się cały ten cyrk. Uznał, że komornik działał
bezprawnie i nakazał skarbowi państwa i komornikowi zwrot pieniędzy
Pacynie. Sąd uznał, że za błędy komornika też odpowiada skarb
państwa reprezentowany akurat w tym wypadku przez prezesa Sądu
Okręgowego w Rzeszowie. Pacyna zażądał zwrotu kasy. Nie doczekał się
odpowiedzi. Oddał sprawę przeciwko prezesowi Sądu Okręgowego w
Rzeszowie reprezentującemu skarb państwa do Sądu Okręgowego w
Rzeszowie. Prezes napisał do sądu, którego jest prezesem, aby
oddalił powództwo. Przyznał jednak, że komornik bezprawnie wypłacił
kasę Muryasowi. Komornik też chciał, aby powództwo oddalono pisząc
do sądu m.in. postępowanie wierzycieli i ich pełnomocnika było
nachalne i bezpardonowe. Miało wpływ na powstanie szkody. Sąd
odrzucił wnioski swego prezesa i komornika. Stała się rzecz
niesłychana: prezes sądu przegrał we własnym sądzie! Sąd nakazał
komornikowi Augustynowi F. i prezesowi sądu wypłacić Pacynie
solidarnie ponad 460 tys. plus koszty procesu
48 tys. zł. Prezes i
komornik zaskarżyli wyrok. Pod koniec 2002 r. przed Sądem
Apelacyjnym komornik Augustyn F. i prezes Sądu Okręgowego, czyli
skarb państwa, zawarli z Pacyną ugodę. Zobowiązali się solidarnie
wypłacić Pacynie ponad 560 tys. zł.
Biznesmen dostał pieniądze na swoje konto od skarbu państwa, a
prezes Sądu Okręgowego w Rzeszowie i komornik wezwali Piotra Muryasa
do zwrotu kasy z odsetkami. Podobne wezwanie dostał pełnomocnik
Muryasa, mecenas Andrzej Kurowski. Ten odpisał m.in., że nie jest mu
znany bezpośredni stosunek obligujący go do zapłaty żądanej kwoty.
Podobne stanowisko zajął Muryas. Warto dodać, że Muryas po tym, jak
komornik wypłacił mu kasę, przepisał majątek na osoby trzecie. Teraz
też prowadzi hotel. Kupił go od spółdzielni rolniczej w Świlczy
człowiek o nazwisku Tryk. Wiemy, że w umowie przedwstępnej kupującym
budynek był nie Tryk, tylko Piotr Muryas.
Niedługo później w rzeszowskiej prokuraturze doniesienie o
popełnieniu przestępstwa złożył komornik Augustyn F. Donosił sam na
siebie, ale też na adwokata Kurowskiego. Sypał elegancko, że to
adwokat w trybie procesowym wnosił, aby komornik egzekucję wykonał.
On, bidulek, działał w stresie, naciskany przez nachalnych
wierzycieli i adwokata. Prokurator postawił komornikowi zarzut
nieumyślnego przekroczenia uprawnień zawodowych z istotną szkodą dla
interesu publicznego. Komornik w ogóle ma kłopoty, bo prawdopodobnie
straci też swoje mieszkanie, które zajmie mu inny komornik na poczet
zwrotu kasy dla skarbu państwa.
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie postawiła adwokatowi Andrzejowi
Kurowskiemu zarzut wyłudzenia na rzecz klientów ponad pół miliona
złotych. Mecenas trafiłby zapewne do aresztu, ale prokurator
wyznaczył mu kaucję
80 tys. zł. Mecenas wpłacił. W "Super
Nowościach" powiedział, że nie ma żalu do prokuratora o ten zarzut,
bo jego tylko wyznaczono, a za sprawą stoją "długie ręce" Tadeusza
P. sięgające teraz z Łodzi do Rzeszowa, oraz niektórzy ludzie z
tutejszego szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości.
W styczniu obawialiśmy się, że za tę radosną działalność
sądowo-komorniczą zapłaci skarb państwa. Na razie tak jest, bo to
właśnie skarb państwa, a nie Muryas zwrócił Pacynie bezprawnie
zagarnięty przez komornika szmal. Prezes, który wtopił, chce
odzyskać kasę od Muryasa, ale czy mu się to uda? Muryas nie ma
majątku. Łatwo jednak można sprawdzić, gdzie podziała się kasa,
którą komornik bezprawnie wypłacił Muryasowi, i jak tamten rozliczył
się np. z urzędem skarbowym. Pacyna nie kryje, że już po tych
doniesieniach do prokuratury mecenas szukał z nim kontaktu

osobiście i przez osoby trzecie. Pacyna mówi, że szlag go trafia,
gdy państwo robi komuś prezenty w wysokości pół miliona złotych, a
następnie niewiele robi, aby dochodzić swoich praw i szmal odzyskać.

Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Samoobora "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ząbki w piątki
Ząbki graniczą z Warszawą. Jest to jedna z tych gmin położonych
blisko centrum stolicy, które nie chciały wejść w skład aglomeracji.
Nie chcieli tego prawicowi politycy rządzący Ząbkami od zawsze.
Skutkiem antywarszawskiej izolacji są najbardziej dziurawe w okolicy
drogi, brak chodników, główne ulice tonące w błocie, brak rozsądnej
komunikacji miejskiej i bogatych inwestorów. Ząbki
prawicowy
skansen
słyną za to z największej liczby garbów poprzecznych (tak
zwanych łamaczy kół) na jeden kilometr drogi w Polsce.
W Ząbkach obradują radni, w większości z prawicy. Nad czym tak
pilnie radzą? Oto całość jednego z projektów uchwały:
Według kanonu 1250 Kodeksu prawa kanonicznego, wszystkie piątki
całego roku są w Kościele katolickim dniami pokutnymi. Z kolei
według kanonu 1249 tegoż Kodeksu, w "nakazane dni pokuty (...)
wierni powinni się modlić w sposób szczególny, wykonywać uczynki
pobożności i miłości, podejmować akty umartwiania siebie przez
wierniejsze wypełnianie własnych obowiązków".
Piątki są szczególnymi dniami prac Rady Miejskiej w Ząbkach, bowiem
akurat wtedy, z woli radnych, odbywają się obrady plenarne. Sesje
jednak upływają nam na gniewach i sporach, nie mając nic wspólnego
ani z uczynkami miłości, ani z aktami umartwiania siebie przez
wierniejsze wypełnianie obowiązków.
Uważamy zatem, że w tych okolicznościach obrażanie Pana Boga
nadmiernie byłoby z naszej strony, jako Rady Miejskiej, zbytnią
lekkomyślnością. Skoro już bowiem nie chcemy czy nie możemy
zrezygnować z kłócenia się w ogóle
uczyńmy chociaż to, co jest dla
nas łatwe do wykonania
nie róbmy tego przynajmniej w piątki, lecz
w innym dniu tygodnia.
Do przegłosowania uchwały nie doszło, gdyż jeden z przytomniejszych
radnych zauważył, że na razie Rada Miasta pracuje według ustawy o
samorządach terytorialnych, a nie według prawa kanonicznego.
Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W TVN 24 wypowiadał się Falandysz, pełen zachwytu dla wyczynu
Rutkowskiego, który na własną rękę dokonał w Czechach aresztowania
podejrzanego. Falandysz porównywał akcję do działań imć pana
Nowowiejskiego, który na Tuhajbejowicza zasadzał się w południowej
stronie, tudzież do kowbojskiego wyczynu bohaterów Wayna,
przywożącego bandziorów z Meksyku. Generalnie, gdyby go bronił,
stosowałby paragraf o obywatelskim zatrzymaniu po pościgu. Stąd
wniosek, że falandyzacja prawa rozciąga się też na nabijanie na pal.
Kęsim, kęsim.
* * *
W sukurs planom ministra Łapińskiego przyszedł TVN w programie
"Uwaga". Pokazali, że w Szczecinie jak ktoś ma niedokrwioną nogę, to
mu się ją ucina. W Warszawie operują i kulas, nie dość, że jest, to
jeszcze nadaje się do użytku. Szczecińska Chora Kasa jest biedna,
więc stać ją na amputację, protezę i rehabilitację za kilkaset
tysięcy złotych. Bogata kasa mazowiecka opędza sprawę za jedyne 12
tys. zł. Za taką kombinację pomorskim menedżerom od medycyny należy
się najboleśniejszy w służbie zdrowia zabieg. Amputacja koryta.
* * *
"Zmęczenie tym typem narracji" spowodowało, że Wiatr spuścił
Wołoszańskiego do kibla razem z 18 odcinkami "Unii bez tajemnic".
Jak się można domyślać, wszyscy biorący udział w wojażach i
produkcji klipów wyszli na swoje. Teraz kolej na producentów "Pytań
o Unię". Tylko nam dziwnie nasuwają się
"Pytania o kasę".
* * *
Opromieniony "Idolem" red. Kuba Wojewódzki wystarał się o własny tok
szoł w "Polsacie". Ściślej szoł, bo rozmowa z zaproszonymi gośćmi
zredukowana jest tam do ich reakcji na grepsy Wojewódzkiego. Lepsze,
a zwykle gorsze. W tym autorskim programie Wojewódzki ledwo jest
powiatowy.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Lody śmigłem kręcone
Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze wkrótce może się stać
bohaterem licznych procesów sądowych i pikantnych publikacji. Chodzi
o drobne 240
300 mln dolarów.
Budowa drugiego terminalu na Okęciu ma swoją długą historię. Już w
1999 r. ówczesny dyrektor Portów Waldemar Domanowski zapowiadał
ogłoszenie przetargu na budowę obiektu zdolnego przyjąć nawet 10 mln
pasażerów rocznie. Potem minister Syryjczyk wymyślił, że od 1
stycznia 2000 r. PPL przestanie istnieć, a należące do firmy
lotniska przejmie samorząd. Miał powstać Centralny Port Lotniczy
Warszawa Okęcie, a o przetargu chwilowo zapomniano. Sprawa wróciła w
drugiej połowie 2000 r. Szacowano, że inwestycja będzie kosztować od
300 do 600 mln dolarów. Wszyscy wiedzieli, że jest się o co bić. I
to ostro.
Z funkcji naczelnego dyrektora Portów Lotniczych 4 maja 2000 r.
odszedł Waldemar Domanowski. Nieoficjalnie mówiło się, że w związku
ze sprawą spółki G-5 założonej przez kilka osób zajmujących
kierownicze stanowiska w zaprzyjaźnionej z firmą spółce Casinos
Poland. Kierownikom Casinos brakowało pieniędzy na nabycie udziałów
własnej firmy
chodziło o 11 mln zł. Tymczasem 26 października 1999
r. spółka G-5 podpisała korzystną umowę kredytową z Prosper Bankiem.
Gwarantem spłaty było Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze.
Poręczenia w imieniu firmy dokonali naczelny dyrektor Waldemar
Domanowski oraz jego zastępca ds. ekonomiczno-finansowych
ustanawiając nieodwołalną blokadę na rachunku powierniczym w Banku
Handlowym S.A. obligacji skarbowych będących w posiadaniu PP "Porty
Lotnicze" na rzecz Prosper Bank na ewentualną spłatę kredytu w
łącznej wysokości 13.092.000 zł (szczegółowy raport NIK na 74
stronach opowiada o "nieprawidłowościach" w PPL za rządów
awuesiarzy).
Był też jakiś weksel in blanco, który zaginął, podobnie jak
informacja o poręczeniu. Nie można było jej znaleźć ani w
dokumentach księgowych, ani w ewidencji firmy. W skontrolowanym
okresie skutki finansowe działań niegospodarnych oraz podjętych z
naruszeniem prawa (nielegalnych) wyniosły 49,03 mln zł, ponadto
dochody Przedsiębiorstwa zostały uszczuplone o 25,38 mln zł
pisali
inspektorzy NIK. Lodziarnia na Okęciu działała na pełnych obrotach.
Następcą Domanowskiego został Maciej Kalita. W listopadzie 2000 r.
zapowiedziano kolejne podejście do przetargu na budowę terminalu
Okęcie II. 10 stycznia 2001 r.
słowo stało się ciałem... i był to zarazem początek końca naczelnego
dyrektora. Kalita stał się sławny 16 marca 2001 r., gdy minister
transportu i gospodarki morskiej Jerzy Widzyk zawiesił go w
wykonywaniu obowiązków służbowych. Dyrektor rozpoczął wtedy trwającą
kilka dni operetkową okupację swojego gabinetu, co można było
podziwiać w telewizji. Oficjalnie minister "utracił zaufanie" do
swego dyrektora, nieoficjalnie chodziło o przetarg, a raczej fakt,
że ktoś próbował kręcić lody nie w tym, co powinien, kierunku.
Odwołany dyrektor zapewniał, że dysponuje dokumentem, z którego
wynika, iż jeden z wysokich urzędników Ministerstwa Transportu
próbował sprzedawać poufne informacje dotyczące pracy komisji
przetargowej.
Aby qui pro quo było pełne, w tych dniach marcowych dyrektorzy w
Portach zmieniali się równie często jak prezydenci w Argentynie.
Odwołanego Kalitę zastąpił Włodzimierz Machczyński, który po kilku
dniach ustąpił miejsca Mieczysławowi Nowakowi. Padały słowa o
"kłamstwach" i "oszczerstwach", przypominano sprawę tajemniczego
listu adresowanego do Widzyka, którego autor twierdził, że przy
przetargu kasę wzięli biskup i Komisja Krajowa "Solidarności".
W całe to bagno wlazła na polecenie Lecha Kaczyńskiego prokuratura,
która na początku sierpnia 2001 r. umorzyła sprawę, choć wszyscy
wiedzieli, że odwołanie dyrektora Kality zbiegło się z terminem
ogłoszenia zwycięzcy. Mogła przecież wygrać firma nie ta, co
powinna.
Mieczysław Nowak 18 maja unieważnił decyzję komisji przetargowej
dopuszczającej do II etapu Francuzów z Bouygues Batiment SA i
Niemców z Hochtief AG. Powodem był protest Szwedów ze Skanska.
Następnie wymieniono skład komisji i wszystko zaczęło się od nowa.
We wrześniu 2001 r. komisja wyłoniła nową grupę finalistów

niemieckiego Hochtiefa, austriacką firmę Strabag oraz Budimex z jego
spółką matką
hiszpańskim Ferrovialem. Skanska, Bilfinger + Berger
i Bouygues
którzy wcześniej liczyli na sukces
złożyli odwołania.
Zapowiadane tym razem na koniec 2001 r. rozstrzygnięcie przetargu na
budowę terminalu Okęcie II nie nastąpiło. W lodziarni za to
zainstalowała się kolejna ekipa.
Na początku stycznia 2002 r. minister infrastruktury Marek Pol
odwołał Mieczysława Nowaka z dyrektorskiego stołka i powołał na nie
Zbigniewa Lesieckiego, wiceprezesa Zarządu PLL LOT ds.
infrastruktury (tak się składa, że w ostatnich latach wykonawcą
większości prac budowlanych na rzecz PLL LOT był... Budimex).
Komisja przetargowa zdecydowała o przesunięciu ostatecznego terminu
złożenia ofert przez finalistów o dwa miesiące
do 15 marca. Szybko
wyszło na jaw, że Budimex
nie zdążył przygotować oferty na czas. Dla obserwatorów tego, co
działo się wokół Portów Lotniczych, wszystko stało się jasne. Ruchy
te zaniepokoiły sejmową Komisję Infrastruktury. Zaproszono dyr.
Lisieckiego na dywanik. Posłowie otrzymali tylko częściowe
wyjaśnienia.
Poseł PiS Artur Zawisza skierował do ministra infrastruktury
interpelację w sprawie zmian personalnych w PP Porty Lotnicze.
Zawiszę interesował między innymi zakres współodpowiedzialności
dyrektora Lesieckiego za straty LOT-u w 2001 r. oraz powody
powołania na stanowisko zastępcy dyrektora Portu Lotniczego Warszawa
Jerzego Malinowskiego. Odpowiedzi na interpelację udzielił Zawiszy
wiceminister Andrzej Piłat. Nie wiedzieć czemu, ma ona charakter
poufny.
W kuluarach Sejmu mówi się, że PiS ma haki na nowe kierownictwo PPL
i w odpowiednim momencie zechce ich użyć. Nikt nie ma złudzeń: w
walce o kontrakt wart 240
300 mln każdy chwyt będzie dozwolony. Już
dziś w restauracji sejmowej można usłyszeć rewelacje o tym, kto za
tym stoi i ile wziął. Zwycięzca przetargu podpisze kontrakt wart
ponad 1 mld zł. Zwyczajowe 10 proc. wziątki pewnie nie byłoby
problemem.
Ostatnie wieści z Okęcia to odwołanie przez dyrektora Lesieckiego
czterech członków komisji przetargowej w sytuacji, gdy wielkimi
krokami zbliża się ostateczny termin wyłonienia zwycięzcy. Chłopcy
są mocno wkurzeni i chętni do zwierzeń. W sprawie tej zażądał
wyjaśnień przewodniczący sejmowej Komisji Infrastruktury poseł
Janusz Piechociński. Gdyby chciał trochę pogrzebać, to powinien
zapytać, czy przypadkiem ostatnio nie zmieniły się kryteria oceny
ofert albo czy nie obniżono wymagań co do kryteriów technicznych,
jakie powinien spełniać projektowany obiekt, albo o co chodzi w
sprawie warunków dotyczących ochrony środowiska, jacy eksperci
zasiadają w komisji przetargowej i czy inwestor ma dobry biznesplan?

Z moich informacji wynika, że jeśli zwycięzcą przetargu zostanie
Budimex pod kierownictwem prezesa Michałowskiego (a wszystko
wskazuje na to, że tak będzie), zostanie to oprotestowane i
wybuchnie gigantyczny skandal. Prasa będzie miała używanie, a opinia
publiczna uzna, że na
Okęciu ekipa SLD
UP poszła w ślady etosiarzy i teraz sama kręci
lody. Sprawa jest poważna i powinien zająć się nią rząd, Najwyższa
Izba Kontroli i
jak to się mówi
odpowiednie służby.
Wokół tego przetargu nie może być żadnych nieprawidłowości ani
wątpliwości.
Poza tym 240
300 mln dolarów, które ma kosztować Okęcie II, to tylko
część konfitur, które są do wzięcia
należy jeszcze doliczyć pewnie
drugie tyle na stworzenie infrastruktury wokół nowego terminalu. Pod
koniec 2000 r. mówiło się o przebudowie dróg dojazdowych do lotniska
i linii kolejowej łączącej Okęcie z Dworcem Centralnym
pod nowym
terminalem miała się znaleźć dwuperonowa stacja. To zrozumiałe,
ponieważ według planów w 2010 r. przez lotnisko ma się przewijać ok.
7 mln osób! Pytanie tylko, czy to jest realne?
Z punktu widzenia wykonawców inwestycja wartości 240
300 mln dolarów
to prawdziwe eldorado, ale co z finansowaniem? Może okazać się, że
Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze na skutek
"niesprzyjających okoliczności zewnętrznych" poprosi o rządowe
gwarancje kredytowe
czyli sięgnie do kieszeni podatników
a wtedy
zapłacimy wszyscy. Jak zwykle. A za co? Piszemy o tym osobno.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




No to cyk
Chrzest Mieszka I
rok 996.
Bitwa pod Grunwaldem
rok 1410.
Odzyskanie niepodległości
rok 1918.
Powstanie "Solidarności"
rok 1980.
Wydanie pierwszego numeru "NIE"
rok 1990.
Obok tych wydarzeń najistotniejszych dla państwowości polskiej i
Narodu Polskiego trzeba postawić kolejny kamień milowy:
Pierwsza w tysiącletnich dziejach urzędowa obniżka cen wódki
rok
2002.
1 października obchodzimy prawdziwe święto Polaka. Doczekaliśmy
chwili, o której marzyły pokolenia w Polsce niepodległej i
rozebranej, w toku powstań i żałoby popowstaniowej i pod okupacją, i
naciskiem socjalistycznym, kapitalistycznym i feudalnym. Po
przywileju propinacyjnym, wyprodukowaniu wódki "Vistula" i
wprowadzeniu kartek na alkohol w stanie wojennym jest to
najważniejsze wydarzenie w spirytusowych dziejach Polski. Nigdy
jeszcze tak niewielu nie zrobiło dla tak wielu niby tak niewiele,
lecz jednak tak wiele...
2 sierpnia roku 2002 za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego z
Małżonką, za premierostwa Leszka Millera, za prymasostwa Józefa
kardynała Glempa, wicepremier i minister Grzegorz Kołodko podpisał
"rozporządzenie zmieniające rozporządzenie w sprawie podatku
akcyzowego. Wprowadza ono obniżenie stawki podatku akcyzowego na
wyroby spirytusowe o 30 procent (podkreślenie oryginalne
przyp.
red.), z 6278 zł na 4400 zł od 100 litrów czystego spirytusu".
I oto nadszedł ten wielki dzień. Niech biją dzwony. Od 1
października 2002 r. polscy zwolennicy substancji psychoaktywnych
płacą ok. jednej piątej mniej za każdą legalnie nabytą butelkę
wódki.
My, Polacy pijący i praktykujący, dziękujemy Leszkowi Millerowi.
Wyrażamy podziw i strzeliste wyrazy uznania Panu Premierowi Kołodce,
który miał odwagę wcielić w życie swój śmiały plan poprawy losu
milionów rodaków. Wiemy, że nie byłoby to możliwe bez światłych
popchnięć do czynu Pana Prezesa Rady Ministrów, Pana Premiera
Jarosława Kalinowskiego, Pana Premiera Marka Pola, dziesiątków
urzędników wyższego, setek niższego szczebla oraz tysięcy ludzi
dobrej woli. Jeszcze Polska nie zginęła, póki my pijemy.
Szkło Damoklesa
Grzegorz Kołodko jednym podpisem zerwał z zachowawczą i nieskuteczną

jak się okazało
polityką swych poprzedników: Balcerowicza,
Kołodki, Bauca i Belki. Tak wychwalane przez poprzednie ekipy
rządzące podnoszenie podatków pośrednich na alkohol (VAT i akcyzy)
przyniosło zgubne skutki krajowym producentom wódki, jej
sprzedawcom, a nade wszystko
pijcom. No bo jak to tak?
Wyprodukowanie "połówki" gorzały
ze szkłem, zakrętką, naklejką, a
nierzadko tekturowym pudełkiem
kosztuje niecałe 2 zł, tymczasem za
tę samą flaszkę trzeba było zapłacić w sklepie 20 zł i więcej. To
musiało się źle skończyć! Dobrze, że rząd otworzył oczy, poszedł po
rozum do głowy i wymyślił: tak dłużej być nie może! Decyzja wisiała
na końskim włosiu i wreszcie zapadła.
Zdecydował rachunek ekonomiczny
ten najprostszy w kapitalizmie
instrument kształtowania rzeczywistości. Skoro podnoszenie akcyzy na
wódkę zmniejszało jej sprzedaż, a więc także
zyski wytwórców i wpływy do budżetu, należało akcyzę zmniejszyć i
okazać narodowi serce, ponieważ wpłynie to korzystnie na wielkość
produkcji i sprzedaży oraz wpływy do budżetu. Jesteśmy pewni, że tak
się stanie. Na razie wskaźniki przestaną spadać, ustabilizują się,
by za dwa, trzy miesiące skoczyć w górę. Większy obrót i mniejszy
zysk jednostkowy daje większy zysk ogólny
przecież to już wiedział
nawet Jankiel oraz inni Żydzi, jedyni ludzie, którzy już wtedy
umieli rachować jak Kołodko.
Wódka galopująca
Fachowcy obliczyli, że w latach 1946
2001 wódka (uwzględniając
wymianę pieniędzy) drożała co najmniej 300 razy. W rekordowym roku
1988
10 razy. Tylko w ciągu ostatnich 9 lat mający największy
wpływ na ceny mocnych trunków podatek akcyzowy wzrósł 15 razy
w
sumie o 151,3 proc.
Podatki nakładane na alkohol służyły do szybkiego i łatwego
jak
się wydawało
łatania budżetu. Poprzednicy Grzegorza Kołodki nie
zauważyli, że ta perfidna gra ze spragnionym społeczeństwem ma
jednak swoje granice i że dbając o interesy państwa wylali dziecko
wraz z wódką
naszą narodową kąpielą.
Bo oto od roku 1999 wpływy budżetowe z VAT i akcyzy na gorzałę
spadają
przeciętnie o 200 mln zł co roku. Są bowiem granice
wytrzymałości nawet naszego odpornego społeczeństwa, które
przetrwało wraże zalewy, powodzie i Wałęsę. Cieszyli się naiwni
statystycy, naiwni przeciwnicy picia
w zmniejszającej się
produkcji wódki i zmianie struktury chlania (na korzyść piwa)
upatrywali szansy na uwiąd pijaństwa i spadek liczby alkoholi-ków w
Polsce. Nic z tego. Spożycie mocnych alkoholi nie zmniejszyło się
lub zmniejszyło nieznacznie, ponieważ w miejsce koszmarnie drogiej
wódki produkowanej i sprzedawanej oficjalnie weszła wódka z
przemytu, samogon i inne nielegalne wynalazki wytwarzane z
jak to
się oficjalnie nazywa
niespożywczych substancji psychoaktywnych.
Przypuszcza się, że nielegalna gorzała stanowi co najmniej 35 proc.
oficjalnego spożycia, co rozwiewa złudzenia działaczy Państwowej
Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych: Polacy piją tyle, co
10 lat temu, tylko wódę lewą, która krzepiąc truje.
Przywrócić normalność
Rozporządzenie Kołodki zmniejszające akcyzę na gorzałę ma na celu
nie tylko przeciwdziałanie patologicznemu przemytowi i nielegalnej
produkcji, notabene najbardziej dochodowej działalności
zorganizowanej przestępczości w Polsce. Decyzja ministra finansów
przywraca nadzieję i wiarę w państwo
rozumne, przychylne obywatelom, respektujące prawa człowieka do
spirytualnej pociechy. Nabiera sensu patriotyczne hasło: pijąc dla
siebie, pijesz dla państwa. Pijąc dla państwa, weselej wkroczysz do
Unii Europejskiej. Zmniejszenie akcyzy o 30 proc. przybliża nas do
europejskich standardów. W krajach Piętnastki obowiązuje bowiem
minimum podatku akcyzowego na alkohol
wynosi 550 euro na hektolitr
czystego spirytusu. Zatem nawet teraz, gdy akcyza w Polsce spadła do
4400 zł, wciąż jest dwa razy większa niż w Unii. Dużo pozostało więc
jeszcze do zrobienia! Jeśli się powiedziało "a", to trzeba umieć
powiedzieć "ą". Po wejściu do Europy powinniśmy akcyzę jeszcze
zmniejszyć
tak by w cywilizowanej Europie Polska jaśniała
najtańszą gorzałą. Przy wydajności naszych wytwórni i marce, jaką ma
polska wódka w świecie, moglibyśmy się stać atrakcyjnym miejscem
turystyki trunkowej, prawdziwą mekką dla amatorów napojów
40-procentowych. Mamy nadmiar cukru, kartofli, zboża, których nie
należy żreć
prymitywnie jak zwierzęta, lecz przetwarzać, uszlachetniać,
rektyfikować.
Na razie cieszmy się z tego, co nam dano. I podczas każdej imprezy
wychylmy przynajmniej jeden kielonek za zdrowie Kołodki. Drugi za
zdrowie Millera, trzeci
za Kalinowskiego, czwarty
za Pola, i tak
aż do rana i do dna
za cały nasz rząd kochany. I jeszcze jeden, i
jeszcze raz, sto lat, sto lat niech żyją nam. Niech żyyyyyją nam!

Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Życie na opał "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
26 lutego
"(...) wytwarza się kompletny sytuacjonizm etyczny i indywidualizm,
tzn. każdy wyznacza, co jest dla niego dobre w danej sytuacji. Może
to doprowadzić do sytuacji, w której po legalizacji związków
homoseksualnych wkrótce komuś przyjdzie do głowy prawne
usankcjonowanie np. pedofilii".
dr Dorota Kornes-Biela (KUL),
"Ochronić podstawy cywilizacji"
"Oto celem pierwszym i ostatecznym w UE staje się wolność jednostki.
Wolność przez małe w. Ukrywa się to pod oszukańczym hasłem
tolerancja. Otóż, aby nie osłabiać praw jednostki, nie ranić uczuć
i poczucia wolności tej jednostki, nie będzie wolno publicznie
okazywać swej przynależności do jakiegokolwiek Kościoła czy
zgromadzenia religijnego poprzez publiczne noszenie symboli wiary.
(...) Dzisiaj mówi się o zakazie demonstracyjnego noszenia symboli
religijnych: krzyżyków, nakryć głowy. Jutro barierą dla wolności
będzie dźwięk dzwonów kościelnych i procesja wiernych na Boże Ciało,
a może ksiądz idący z Chrystusem
do konającego".
Inicjatywa polityczna

Godność i Praca, "Czytelnicy"
1 marca
"Należy uznać za moralnie niedopuszczalne produkowanie i
wykorzystywanie żywych ludzkich embrionów w celu uzyskania komórek
macierzystych. Świętość i godność ludzkiego życia muszą mieć prymat
nad użytecznością. Prawo do życia nie może zależeć od stopnia
aktualizacji człowieczeństwa. Embrion nie ma niższego prawa do
życia. (...) Kościół katolicki konsekwentnie broni prawa do życia od
momentu poczęcia. Dlatego też ocenia negatywnie techniki
zapłodnienia in vitro, które zawsze prowadzą do powstania tzw.
embrionów nadliczbowych".
Stanowisko Rady Stałej i Rady Naukowej Konferencji Episkopatu Polski

"Głos"
28 lutego
"Niestety liberte to wolność do nieodpowiedzialności. Żyjemy w
kulturze liberalistycznej, która jest nieodpowiedzialnością. (...)
Jeśli chodzi o egalite
równość, cały wiek XX dążył do równości, co
skończyło się urawniłowką
równaniem w dół, na mrozie, w obozach
koncentracyjnych, co próbuje się dalej, choć przy wykorzystaniu
innych metod, zachować. Fraternite
braterstwo skończyło się w XX
wieku mafiami (...)".
o. Mieczysław A. Krąpiec,
"Polskie Logos a Ethos"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Autostrata cd.
Zastanawiacie się czasem, co się dzieje z aferam opisywanymi przez
"NIE"?
Ja też. I szlag mnie trafia, gdy odkrywam coś, co wszystkich powinno
wkurzać, a nikogo nieobchodzi.
Wpadłam na trop urzędasów z Generalnej Dyrekcji Dróg Publicznych
mianowanych przez ekipę Millera, dzięki którym przetargi na budowę
kolejnych odcinków autostrady A4 wygrywały
austriacko-niemieckie bankruty. Ukazały się dwa artykuły, z których
jasno wynikało, że polski podatnik prędzej przewiezie się na własnej
dupie niż pojedzie śląską autostradą. Nie spodziewałam się, że
powiedzą o tym w głównym wydaniu "Wiadomości" czy innych "Faktach".
Że napisze o tym "Rzeczpospolita" albo "Wyborcza". Oczekiwałam, że
zainteresuje się tym minister infrastruktury Marek Pol i chociaż
zażąda od swoich podwładnych wyjaśnień. A że mam podle podejrzliwą
naturę, nie wytrzymałam i sama nabazgrałam liścik do pana ministra z
pytaniem, czy zbadał sprawę i ewentualnie wyciągnął konsekwencje
wobec szefa katowickiej GDDP Krzysztofa Raja oraz jego nadzorcy
Tadeusza Suwary z kwatery głównej GDDP w Warszawie.
Pierwsze pismo do ministra Marka Pola poszło 16 kwietnia. Bez echa.
25 maja nabazgrałam następny papier. Jeszcze raz zażądałam
odpowiedzi, co z GDDP, co z autostradą, co z forsą podatników i
banków europejskich, którą rząd pożyczył lekką rączką.
Na tę mniej kurtuazyjną korespondencję też nie doczekałam się
odpowiedzi.
Posłanki minister zignorować nie mógł. Wanda Łyżwińska z Samoobrony
skierowała do ministerstwa (podobnie jak my) swoje zapytanie w
sprawie autostrady A4 i GDDP, powołując się zresztą na nasz artykuł.
Pol odpisał Łyżwińskiej, że nie widzi w zaistniałej sytuacji żadnych
uchybień jego urzędników.
Żagle ze śledztwem zwinął również UOP. Poinformował o tym panią
poseł w krótkiej notce. Oczywiście bez podawania jakiegokolwiek
uzasadnienia.
Tymczasem posłanka Samoobrony nakablowała o lewych przetargach na
autostrady w Pomrocznej również do różnych instytucji UE, m.in. do
Europejskiego Banku Rozwoju, który na budowę autostrad pożycza nam
połowę forsy. Wolfgang Roth, wiceprezydent EBI, odpisał Łyżwińskiej:
W związku z opisaną przez Panią sprawą zwróciliśmy się do polskich
władz z prośbą o wszczęcie postępowania wyjaśniającego, ale
jednocześnie będziemy Pani wdzięczni za informowanie nas o rozwoju
sprawy. To nie wszystko. Prawdziwa bomba przyszła do poseł
Łyżwińskiej z Komisji Europejskiej od Michela Barniera:
Pani list został przedłożony Europejskiemu Biuru Antydefraudacyjnemu
(OLAF) z prośbą o wszczęcie śledztwa w tej sprawie.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wzór psa
Fałszowanie statystyk to nie jest jedyny grzech, który wytknęłam
podlaskim psom. Pisałam też o szykanowaniu niepokornych
funkcjonariuszy oraz inicjatywach natury alkoholowej, dzięki którym
kontrola MSWiA uznała, że król wcale nie jest nagi ("Jak zanika
przestępczość", "NIE" nr 47/2002).
Na początku grudnia prof. Andrzej Zoll, rzecznik praw obywatelskich,
napisał do ministra Janika przykry list. Ustalenia (wysłanych w
podlaskie przedstawicieli Zespołu Praw Żołnierzy i Funkcjonariuszy
Służb Publicznych Rzecznika Praw Obywatelskich
przyp. B.D.)
wskazują na naruszanie praw i wolności funkcjonariuszy Policji

poinformował profesor. Do listu dołączył obszerny raport.
Fałszerze
Zbir wyrwał damie torebkę, waląc ją przy okazji łokciem w wątrobę.
Takie zdarzenie to rozbój
poważne przestępstwo, za które można
latami oglądać słoneczko zza kratek. Ale wystarczy wytłumaczyć
ofierze, że od siniaka się nie umiera, torebki nie wyprodukował
Valentino, a poza tym była stara. W portmonetce było ile? 246 zł?
Gdyby było 251 zł, to co innego. Zabór mienia poniżej 250 zł to
wykroczenie, madame. Czy takim głupstwem warto zawracać głowę
zapracowanemu funkcjonariuszowi, droga obywatelko?
Ludzie Zolla potwierdzili opisany w "NIE" mechanizm rozmieniania
przestępstwa na wykroczenia. Stwierdzili, że jeśli któryś
funkcjonariusz odmawiał udziału w maskaradzie, przygotowane przez
niego dokumenty i tak były fałszowane.
Czystka
Na przykładzie losów dwóch oficerów wysokiej rangi pisałam o
spuszczaniu niepokornych funkcjonariuszy i fabrykowaniu przeciwko
nim kompromitujących dowodów. Kontrolerzy z Biura Rzecznika Praw
Obywatelskich wysłuchali więcej pokrzywdzonych. Oto inne przykłady.
Nadkomisarz Andrzej W. Ukarany za to, że 25 marca 2001 r. nie stawił
się do służby i nie powiadomił przełożonych, że się rozchoruje (tego
dnia Andrzej W. trafił do szpitala, zwolnienie dostarczyła policji
żona). Chociaż wrócił do służby z zaświadczeniem lekarskim, że jest
zdolny do wykonywania obowiązków, nie dopuszczono go do pracy do
czasu przedstawienia wyników badań okresowych. Badania miały się
odbyć... za rok.
Podkomisarz Eugeniusz M. W kwietniu 1999 r. zwrócił się z raportem
do komendanta policji z Hajnówki, że na tablicy ogłoszeń w jednostce
znajduje się dokument z akt zakończonego 9 lat temu postępowania
dyscyplinarnego. Oskarżono go o ujawnianie tajemnicy służbowej.
Sierżant sztabowy Mirosław B. W maju 2000 r. stwierdził, że ktoś
sfałszował jego opinię służbową, wymazując dotychczasowe zapisy i
dopisując krzywdzące stwierdzenia. Wewnętrzne postępowanie
wyjaśniające zdało się psu na budę. W 2002 r. białostocka
Prokuratura Rejonowa wszczęła w tej sprawie dochodzenie. Mirosław B.
jest podejrzanym. Policja wszczęła przeciwko niemu postępowanie
dyscyplinarne oparte na tak ogólnikowych zarzutach, że zdaniem
rzecznika praw obywatelskich nie sposób się bronić. Zawieszono go w
czynnościach służbowych i zabrano 50 proc. uposażenia.
Biały murzyn
Podlascy policjanci służą do odnawiania pomieszczeń i
przygotowywania tablic ogłoszeniowych. Podinspektor Józef Kudela z
II Komisariatu Policji w Białymstoku wymaga od podwładnych, cytuję z
rozkazu: upiększania (komisariatu
przyp. B.D.) w firanki, kwiaty,
inne wystroje, a w szczególności chodzi o czystość pomieszczeń.
Podpadziochy mogą iść na urlop wtedy, kiedy zakończy się wszystkie
dochodzenia, czyli nigdy. Nie są respektowane zwolnienia lekarskie.
"Lewe"
decyduje szef jednostki i zainteresowany może poskarżyć się
jedynie Bozi. Funkcjonariusz nie zdążył opuścić oddziału reanimacji,
kiedy wszczęto przeciwko niemu zwolnienie dyscyplinarne, bo przed
zasłabnięciem, które powinien był przewidzieć, nie rozliczył się z
prowadzonych dochodzeń. Funkcjonariuszka bała się przyznać, że jest
w ciąży. Poroniła.
Nawet do piękniejszej połowy podwładnych przełożeni zwracają się
słowami powszechnie uważanymi za obraźliwe. Sześciu policjantów z
Łap, którzy w listopadzie 2001 r. zatruli się w komisariacie
tlenkiem węgla wydobywającym się z nieszczelnego pieca, do dziś nie
doprosiło się odszkodowań ani informacji, kto zawinił.
Nad drobiazgami typu jednoosobowe pełnienie służb nocnych w Łomży,
bo brakuje funkcjonariuszy, czy takie układanie grafików, że po 12
godzinach służby glina ma 4 godziny wolnego i kolejne 12 godzin
służby
nie warto zatrzymywać się dłużej.
Święta krowa
W Bielsku Podlaskim żył sobie biznesmen M., bardzo czuły na potrzeby
policji. Z dobrego serca ofiarował komendzie dwa radiowozy i obiecał
13 tys. zł dopłaty na kolejny wózek. Ta grzeczność przypadła do
serca kierownictwu komendy, które zakazało swoim psom pod
jakimkolwiek pozorem niepokoić dobroczyńcy. Kiedy lokalne gazety
wywąchały, że panem M. interesuje się Interpol, szefowie Komendy
Powiatowej zostali przeniesieni do Białegostoku. Chociaż naruszyli
obowiązujące normy w zakresie przyjmowania darowizn, nie wszczęto
przeciwko nim postępowania dyscyplinarnego.
Piaskownica
Jan Kulesz, komendant wojewódzki uważa, że w podlaskiej policji jest
OK. Ci, którzy twierdzą inaczej, działają z niskich poudek. Jeden
koleś skarży się na stosunki międzyludzkie, bo zamiast 40 zł
podwyżki, dostał 3 zł. Drugi ma muchy w nosie, bo miał chęć zostać
komendantem wojewódzkim i przegrał. Trzeci boi się, że wyjdą na jaw
jego ciemne sprawki. Czwarty grał w karty z przestępcami.
Kuleszowi antagoniści uważają, że stali się ofiarami, bo są wyznania
prawosławnego, należą do poli-cyjnych związków zawodowych albo
podskoczyli lub też tylko zachowali się nie tak, jak tego oczekiwał
komendant. Na przykład komendant z Sejn znalazł się na cenzurowanym,
bo komendant główny policji przy okazji wyjazdu na Litwę wpadł do
niego z wizytą i za długo z nim rozmawiał, lekceważąc w ten sposób
komendanta wojewódzkiego.
Trupy w szafie
Atmosfera w pracy nie wychodzi na zdrowie obu stronom. 25 listopada
2002 r. zmarł w miejscu pracy na zawał komendant IV Komisariatu
Policji w Białymstoku. Jak raz w jego jednostce rozpoczęła się
kontrola.
Z rozpoznaniem przedzawałowego stanu serca trafił do szpitala
komendant I Komisariatu Policji w Białym-stoku. W szpitalu wylądował
też komendant z Sejn.
Kumple pilnują st. posterunkowego Andrzeja K., który usiłował
popełnić samobójstwo. Powodem jest szykanowanie przez przełożonych
m.in. za to, że rozmawiał z przedstawicielami rzecznika praw
obywatelskich.
No to chlup
Minister Krzysztof Janik przyjął za dobrą monetę podlaski sukces,
czyli spadek przestępczości, którego metody sprawcze opisaliśmy.
Latem 2002 r. wysłał nad Białkę list pochwalny, a całą Polskę
pouczył, żeby równała do Białegostoku. Wzorzec potwierdzili wszak
kontrolerzy z MSWiA w czerwcu 2002 r.
Kontrolerów goszczono w ośrodku "Puszcza" w Supraślu i w barze "U
Wołodzi" w Hajnówce. Sponsorem była białostocka policja
ci, którzy
płacili knajpiane rachunki otrzymali wysokie nagrody
pisałam
jesienią 2002 r., powołując się na ustalenia białostockiej Fundacji
Pro Veritate. Potwierdza je raport rzecznika praw obywatelskich.
Podlaski cud cuchnie jak rybka mocno świętej pamięci. Żeby to
dostrzec, fachowiec nie musi się fatygować nad Białkę. W Komendzie
Wojewódzkiej jest 200 wakatów, radiowozy się rozsypują, na ulicach
nie zamontowano kamer, więc w jaki wiarygodny sposób wyjaśnić
30-procentowy wzrost poziomu wykrywalności poważnych przestępstw?
Minister Janik ma co wyjaśniać. Minister Kurczuk również. Gliny i
ich przełożeni często wykorzystywali w swoich rozgrywkach
prokuratury. Z sytuacji opisanych w raporcie rzecznika praw
obywatelskich wynika, że zamiast z prawem
trzymały one z
silniejszym.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szczaw na maryśce
Chcecie wiedzieć, jak MENiS walczy z narkotykami? Wejdźcie na
ministerialną witrynę w Internecie. Hasło: "Bezpieczna Polska

bezpieczna szkoła".
28 września tego roku 12-letni szczaw przedawkował marihuanę. Został
cudem odratowany w szpitalu. Ponownie hospitalizowano go z powodu
zaburzeń świadomości i stanów lękowych.
Nie chodzi do szkoły. Musiał ćpać od dawna. Rodzice, prości ludzie,
tylko rozkładają ręce. Gdzie się dzieje taka Sodoma? W molochach
Szczecina, Poznania, Warszawy? Nie. W maleńkiej wioseczce Drygały,
nad którą króluje kościół z ogromniastym krzyżem, gdzie wszyscy są
jak jedna wielka rodzina. Gmina Biała Piska, powiat Pisz,
województwo warmińsko-mazurskie.
Drygały, 21 października, trzy tygodnie po zdarzeniu.
Piątoklasiści:
Dilerzy przyjeżdżają pod szkołę białym samochodem.
Ze dwa razy w tygodniu. Na haju inne życie. Jak w telewizorze. Palić
można, nauczyciele nie zwracają uwagi na szlugi.
Przywykli. A przecież nie widzą, palisz zefira czy skręta. Marysia
nieszkodliwa. Nie to co amfa.
Rodzice:
Wszyscy wiedzieli, że Krzyś ćpa. I udawali, że nie
wiedzą. Bo wiedza dzieli się na potrzebną i nie. Dyrektorka nie
chciała wiedzieć, że ksiądz bił dzieci na lekcjach religii. Doigrał
się dopiero, jak trafił do szpitala i obił pielęgniarkę. Krzyś nie
jest jedyny. Więcej dzieci bierze.
Szkoła. Ładny budynek. Na korytarzu hasło: "Dźwigać ku niebu zamek
nadziei". Obok sztandaru wypisane przesłanie szkoły. Chodzi o to,
żeby nielaty były solidnie przygotowane do dalszej nauki i życia, a
rodzice darzyli nas zaufaniem.
Wychowawczyni:
Krzyś to bardzo słaby uczeń, ale spokojny. Dwie
dwóje na koniec roku. Może brał od dawna. Są przecież weekendy,
wakacje. W szkole na pewno nie. Wykluczone. Winni są rodzice. Oni
przegapili. Zresztą, co może nauczyciel? Nie wolno nawet tornistra
przejrzeć, przepisy takie. Dwa lata temu mieliśmy szkolenie
antynarkotykowe, była pani z Giżycka. To było bardzo profesjonalnie
zrobione. Charakterystycznym objawem po zażyciu narkotyków są
rozszerzone źrenice. Ale dzieci nie są głupie. Nic nie poznasz,
jeśli wpuszczą krople do oczu. Jakiekolwiek.
Pedagog szkolny:
Rozmawiałam z Krzysiem w obecności jego ojca. Nie
było warunków na pełną szczerość. Dziecko powiedziało, od kogo
kupowało marihuanę. Ojciec zgłosił na policję. (Z kontekstu wynika,
że diler jest dorosły i pochodzi stąd).
Dyrektor:
Widzi pani, prawie miesiąc minął i nic. Żaden policjant
nie pojawił się w szkole. Tak działają organy ścigania. A przecież
oprócz meldunku ojca musieli mieć doniesienie ze szpitala. W ogóle
nikt nas nie pytał o ten incydent. Pani pierwsza.
Prokurator (Prokuratura Rejonowa w Piszu):
Nie mamy żadnego
doniesienia z Drygał! Ale jeśli w zdarzeniu nie uczestniczyli
dorośli, policja przesyła materiały prosto do wydziału rodzinnego
właściwego sądu. Pełno tych narkotyków wszędzie. Ostatnio sprzedawał
uczeń technikum. Wzorowy dzieciak, sam nie ćpał. Nie beknie mocno,
bo sąd rodzinny nie wymierza kar, tylko stosuje środki. Najchętniej
dozór, a przy recydywie poprawczak. Poczeka pani, zadzwonimy do
Białej Piskiej. Zapytam, co i jak. Muszą coś mieć w komisariacie.
Po 5 minutach:
Sprawdzali, nic z Drygał nie mają. Tylko z Białej
Piskiej. I data się nie zgadza. Późniejsza. Może ojciec Krzysia nie
poszedł na policję. Wstydził się albo jak. A szpital nie ma
obowiązku informować, że dwunastolatek przekręca się przez prochy.
Sama pani mówi, że karetka zabrała go z domu, czyli opiekunowie
prawni wiedzieli.
* * *
Obdzwoniłam Ministerstwo Edukacji od rzecznika prasowego i gabinetu
politycznego ministra poprzez biuro promocji i informacji po wydział
programów, bo wszyscy grzecznie mnie odsyłali.
Ustaliłam, że narkotyki bardzo interesują minister Łybacką, bo
dzieci są małe, a zagrożenie duże.
Dlatego przyjęto program "Bezpieczna Polska
bezpieczna szkoła", z
którym mogę się zapoznać na ministerialnej witrynie w Internecie.
www.menis.gov.pl "Bezpieczna Polska" owszem jest. Chodzi o to, żeby
każdy resort przywracał autorytet państwa jako konstytucyjnego
gwaranta bezpieczeństwa obywateli. Zamiast programu "Bezpieczna
szkoła" krótki anons Przepraszamy, serwis nieczynny do odwołania.
Szanowni Państwo, jeśli uważacie, że "Bezpieczna szkoła" jest
potrzebna, prosimy o wyrazy poparcia do Ministerstwa Edukacji
Narodowej i Sportu. Podpisano
Zespół Wirtualnej Pracowni BHP.

Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Już burmistrz a jeszcze nie złodziej
O dobrym panu i niedobrej lewicy...
147 osób zdecydowało o tym, że Andrzej Szymborski został burmistrzem
20-tysięcznego Pisza. Tyloma głosami pokonał rywala.
Zostanę tu
cztery lata, nie dłużej. Wybuduję fundamenty. Potem wrócę do
biznesu. Mam stolarnię i pensjonat
mówi.
Urząd zdobył z mandatu Piskiego Towarzystwa Gospodarczego. Mazurski
drobny biznes pokusił się o sprawdzenie, czy samorządem można
zarządzać jak własną prywatną firmą. Żaden przedsiębiorca nie będzie
utrzymywać nieudaczników tylko dlatego, że pochodzą z politycznego
nadania i za nic nie zapłaci więcej, niż musi.
Leń łamiący prawo
Piszem rządził SLD wspólnie ze stowarzyszeniem, którego nazwę trudno
zapamiętać. Bezrobocie w mieście wynosi 36 proc., w powiecie
40.
Szymborski nie powinien zwyciężyć. Blisko dwa lata temu zorganizował
referendum, na które przyszło tylko 10 proc. wyborców. Pokłosiem są
ciągnące się do dziś procesy o zniesławienie. Z oskarżenia
prywatnego ściga Szymborskiego były burmistrz (stowarzyszenie) i
wiceburmistrz (SLD).

Burmistrz posadził mnie na ławę oskarżonych, bo nazwałem go
leniem, z premedytacją łamiącym prawo. Wiceburmistrz poczuł się
dotknięty referendalnym hasłem: "Twój głos przeciw korupcji". Jego
zdaniem, w ten sposób powiedziałem narodowi, że jest łapownikiem

opowiada Szymborski.
Po wyborach Szymborski zaproponował SLD geszeft: wspólne sprzątanie
Pisza i poparcie na fotel starosty dla szefa powiatowych struktur
SLD Zbigniewa Zielińskiego, ostatniego pierwszego sekretarza
miejscowej nieboszczki PZPR. Zieliński nie uwierzył w te deklaracje
i wszedł w koalicję z ugrupowaniem poprzedniego burmistrza. To dało
SLD fotel wicestarosty w powiecie i większość w radzie miejskiej

wystarczającą by blokować poczynania nowego burmistrza.

Ustalili, aby podczas pierwszej sesji rady miejskiej nie dopuścić
do uchwalenia statutu rady i ślubowania Szymborskiego. Argumentacja
była prosta: niech Szymborski kilka tygodni postoi pod drzwiami

opowiada Józef Skrodzki, wiceprzewodniczący powiatowego SLD, jeden z
sześciu radnych SLD rady miejskiej.
Na pewno radni SLD posłuchaliby matki partii. Ale tuż przed sesją
Szymborski poprosił całą szóstkę i pokazał dokumenty obrazujące
sposób działania poprzedniej ekipy.

Włosy stanęły nam na głowach
mówią.
Mała ilość gówna
Na pozór w urzędowych papierach panuje wzorowy porządek. Wykonawcy
każdej, niewielkiej nawet roboty byli wyłaniani w przetargach. Tyle
że zwycięzcy często żądali kwot z księżyca, a roboty mogli wykonać
fachowcy, zatrudnieni w Urzędzie Miejskim bądź podległych mu
spółkach. W umowach zawartych tuż przed oddaniem władzy
Szymborskiemu znalazły się zapisy o karach na wypadek, gdyby
samorząd zmienił zdanie i zrezygnował z usługi.

Budujemy ciepłownię miejską. Samorząd ma fachowca, któremu płaci
pensję, a poprzednicy zlecili nadzór nad inwestycją komuś z zewnątrz
za blisko 80 tys. zł. Przetarg na dopilnowanie poprawności montażu
maszyn i urządzeń za blisko 40 tys. zł wygrał pracownik spółki
komunalnej. Wytłumaczyłem mu, że zrobi to w ramach obowiązków
służbowych. Nie podoba mi się kolejna umowa, bo zwyciężyła firma
proponująca czterokrotnie wyższe stawki od obowiązujących na rynku

opowiada Szymborski i pokazuje dokumenty.
Jak się bliżej przyjrzeć rzędom liczb i sensowi największych
gminnych inwestycji, łeb zakręca. Na przykład budowa kolektora za 2
mln zł, odprowadzającego ścieki z letniskowego Wiartla do piskiej
oczyszczalni.
W założeniach finansowych zapisano, że 150 tys. zł dokłada do tej
inwestycji prywatny hotel. Mimo usilnych poszukiwań do tej pory nie
znaleziono w ratuszu śladu po wpłacie. W biznesplanie szczegółowo
wyliczono opłacalność inwestycji. Ilość gówna dziś jest
sześciokrotnie niższa, niż miała być w 1997 r. i żeby kolektor
funkcjonował, trzeba pompować wodę z jeziora. Trudno się dziwić,
skoro podstawową pozycję w kalkulacji stanowiły ścieki z pól
biwakowych wyposażonych w sracze
jak za króla Ćwieczka.
Pracownicy boją się Szymborskiego. Zdegradował kierowniczkę, która
powiedziała interesantowi: "Nie widzi pan, że palę? Proszę przyjść
później". Wywalił ustosunkowanego kierowcę- -konserwatora, kiedy
okazało się, że jest studentem studiów dziennych w Olsztynie, choć
to są piękne studia, teologiczne. Pilnuje przyznawania zasiłków i
kierowania ludzi do prac interwencyjnych. Nawet tam obowiązywała
zasada "królik i znajomy królika".
Sojusznik bez foteli
Czterech z sześciu radnych SLD głosowało za Szymborskim. Złożył
przysięgę, uchwalono statut. Widmo zarządu komisarycznego oddaliło
się od Pisza. Pomagając Szymborskiemu objąć urzędowanie członkowie
SLD postąpili wbrew woli partii. Przewodniczący Zieliński wszczął
już procedurę zmierzającą do usunięcia niepokornych z szeregów.

Nie można stosować kar. Koalicja SLD ze stowarzyszeniem nie
została zawarta w sposób formalny
podkreśla Bogdan Bednarski,
wiceprzewodniczący SLD.
Myślałam, że Zieliński jest wielki, a on jest tylko wysoki

napisała do Urbana Maria Górska, członek zarządu powiatowego SLD.
Czuje się oszukana. Myślała, że skoro w ratuszu współrządził SLD,
był tam porządek. Nie wierzyła w oskarżenia Szymborskiego, póki nie
pokazał papierów.
Szymborski nie chce formalnej koalicji ani z SLD, ani z nikim.
Stawia na sojusz ze zdrowym rozsądkiem. Każdy inny sojusznik zechce
foteli. A fotele muszą być dla najlepszych, nie dla swoich. Marzy o
tym, żeby mieć kogoś, kto mocno kopnie go w dupę, jak przestanie
dostrzegać różnicę między jednymi i drugimi. Wciąż siedzi na ławie
oskarżonych. Trwają procesy o zniesławienie wytoczone przez
poprzednich burmistrzów. Pisz to małe miasto. Elity łowią razem ryby
i piją wódkę. Nie chcą zmian. Jeśli Szymborski zostanie uznany
winnym, straci posadę burmistrza i wszystko będzie po staremu.
Czym szybciej to się stanie, tym gorzej dla miasta, ale lepiej dla
piskiego SLD. Inaczej partię Millera czeka tutaj rozpierducha. Gdyby
posad wystarczyło dla wszystkich nie byłoby jej. Ci jednak, dla
których zabrakło miejsca przy korytach, płacili partyjne składki w
przekonaniu, że chodzi o coś więcej niż wysokie samorządowe
uposażenia dla kilku kolegów. Sądzili, że ludzie delegowani przez
SLD do rządzenia miastem są rozliczani przez partię i rządzą
najlepiej jak można.

Przyszliśmy, żeby razem z ludźmi o takich samych poglądach robić
coś dobrego. Jesteśmy w cynicznej partii władzy kierowanej przez
mało elastycznych graczy
mówi Górska.
W Piszu znaczy wszędzie
Wśród szeregowych członków SLD narasta przekonanie, że przeciwnicy
polityczni nie muszą już walczyć z SLD, bo Sojusz pokona sam siebie.
W wyborach kandydaci na tatusiów miast wycinali się nawzajem.
Zwłaszcza w regionach uważanych za bastiony lewicy, w których
wydawało się, że wystarczy wystartować, żeby wygrać.
W Zielonej Górze, tradycyjnie zwanej Czerwoną Górą, wystartowało
dwóch lewicowych kandydatów na prezydenta. Ten, który na próżno
apelował o prawybory, w drugiej turze wsparł kandydatkę prawicy.
Zwycięską, jak się okazało.
Kandydat na prezydenta Płocka przerżnął w atmosferze skandalu. Jego
podwładny i działacz SLD został w noc wyborczą złapany na tym, jak
podrzucał komisji wyborczej protokół z dopisanymi 300 głosami, które
dawałyby zwycięstwo lewicy. Podpadziocha wyznał, że protokół
sfałszowano w miejscowej siedzibie SLD.
W tymże Płocku SLD mający większość w radzie nie skupił się na
trosce o dobro miasta, ale na obniżeniu pensji prezydenta. SLD-owski
prezydent zarabiał ponad 10 tys. zł, urzędujący zarabia niespełna 7
tys. Zaatakowany postanowił odciąć od koryt dotychczasowych szefów
spółek komunalnych powołanych przez SLD. Po mieście chodzi plotka,
że umowy, gwarantujące im wysokie odprawy, zawarto tuż przed
wyborami samorządowymi. Mieszkańcy miasta są oburzeni.
* * *
SLD obiecał po wyborach samorządowych wybory w partii, które miały
oczyścić ją z przywar, które czynią sojusz podobnym do AWS. Wiosny
nie uczynią. W Toruniu do SLD należy 1400 osób, ale w większości to
papierowi członkowie niechodzący na zebrania i niepłacący składek.
20 stycznia 2003 r. w najprężniejszym kole SLD w Toruniu, do którego
należy m.in. rzecznik prasowy SLD
poseł Jerzy Wenderlich, odbyło się zebranie wyborcze. Ze 180
przyszło niespełna 50 osób, więc nie było kworum. Jak za dawnych
czasów w GS po 15 minutach wyznaczono drugi termin, a w drugim
terminie liczba członków nie ma znaczenia. Nikt nie napomknął o
skreśleniu martwych dusz. Zgłoszono jednego kandydata na
przewodniczącego.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Paciorkowcy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Radni i zabici
Połowa radnych to radni nieważni. Demokracją lokalną zatrzęsie.
Zaraza narodziła się w parlamencie. Wylęgała się trzy miesiące.
Atakuje znienacka, ale skutecznie.
Rady miast i gmin województwa śląskiego trzebi pomór. Jest pewne, że
z równą siłą ogarnie także inne części kraju. Zaraza nazywa się
ustawa o samorządzie gminnym. Sprawiedliwie kosi radnych prawicy,
lewicy i tych, którzy udają, że nie mają poglądów politycznych.
Dzieje się to za przyczyną art. 24f, który zawiera zakaz prowadzenia
działalności gospodarczej przy wykorzystaniu majątku komunalnego:
Radni nie mogą prowadzić działalności gospodarczej na własny
rachunek lub wspólnie z innymi osobami z wykorzystaniem mienia
komunalnego gminy, w której radny uzyskał mandat, a także zarządzać
taką działalnością lub być przedstawicielem czy pełnomocnikiem w
prowadzeniu takiej działalności.
Znaczy to, że straganiarz, który handluje na targowisku miejskim, a
jest równocześnie radnym, musi przenieść się na targowisko prywatne
albo złożyć mandat. Znaczy to również, że szewc, który wynajmuje
suterenę w kamienicy komunalnej, a został radnym, musi się z tej
kamienicy wynieść albo złożyć mandat. Znaczy to wreszcie, że radny,
będący zarazem prezesuniem firmy mającej siedzibę w biurowcu
należącym do gminy, musi znaleźć nową siedzibę albo zrezygnować z
udziału w rządzeniu swoją gminą. I tak dalej.
Wygasłe mandaty
Miłe to prawo obowiązuje od 1 stycznia tego roku. Jego twórcy byli
jednak litościwi i radnym dali trzy mie-siące do namysłu. W tym
czasie zainteresowani mogli sprawdzić, czy łamią nowe przepisy.
Mieli też czas, by zdecydować, co jest im bliższe. Przeprowadzka,
zamknięcie biznesu (i mandat radnego) czy pożegnanie się z udziałem
w sesjach?
Radni ze Śląska, okazuje się, wolą i jedno, i drugie. Minął termin
przewidziany przez prawo i do wojewody urzędującego w Katowicach
zaczęły przychodzić donosy o olewaniu art. 24f. Kapusiami byli
najczęściej sami radni. Zazwyczaj należący do konkurencyjnych
ugrupowań, choć pewnie zdarzały się przypadki zakapowania partyjnego
kolegi.
Olać donosów się nie da, ustawa mówi bowiem, że gdy ktoś łamie art.
24f, to stanowi podstawę do stwierdzenia wygaśnięcia mandatu
radnego. Mandat wygasa, czyli radny może sobie przychodzić na sesje,
głosować, a wszystko to jest już nielegalne. I nieważne. Im dłużej
to się ciągnie, tym większe prawdopodobieństwo, że decyzje podjęte
przy udziale takiego delikwenta są nieważne. Szczególnie gdy o
wyniku głosowania rozstrzygał jeden głos.
Pierwszych nielegalnych radnych wojewoda wykrył już w marcu. Mamy
już październik, a nielegalni radni dalej łażą na sesje, głosują,
biorą diety. Zdaniem wojewody śląskiego, prawo łamane jest w Żywcu,
Skoczowie, Olsztynie, Chorzowie, Łazach, Raciborzu i Rybniku. W
kolejce do wyroku czekają radni z Chorzowa, Wodzisławia Śląskiego,
Częstochowy, Kłobucka, Ciasnej, Janowa i Blachowni. Jak na jedno
województwo
niemało. A w dodatku może być gorzej. Przecież na
niechlubnej liście znalazły się tylko te rady gmin, na które
doniesiono. W innych miejscowościach Śląska kapusie mogą się dopiero
ujawnić.
Na razie prym wiedzie Racibórz. Doniesiono na czworo radnych.
Prawnicy wojewody badają każdy przypadek z osobna. Uznali, że troje
z zakapowanych radnych istotnie złamało prawo. Co do czwartego,
jeszcze nie ma pewności.
Rada staje okoniem
Już kilka miesięcy minęło od powiadomienia raciborskiej Rady Miasta
o tym, że troje radnych sprawuje mandat nielegalnie. By prawu stało
się zadość, Rada Miasta powinna teraz podjąć uchwałę, której
skutkiem byłyby zmiany w składzie Rady. Na miejsce nielegalnych
weszliby ludzie, którzy startowali w wyborach, lecz zajęli dalsze
miejsca.
Radni z Raciborza udają jednak, że problem nie istnieje. Niby
wszystko było dograne. Niby wyznaczono już, na której sesji radni
legalni zajmą się swoimi nielegalnymi kolegami. Przedstawiciele
wojewody kopnęli się z Katowic do Raciborza. Tak na wszelki wypadek

gdyby trzeba było udzielić jakichś wyjaśnień. Rozpoczęła się
sesja. Radni przyjęli porządek obrad... bez punktu dotyczącego
stwierdzenia, że wygasły mandaty radnych łamiących art. 24f. A
urzędnicy wojewody jak niepyszni wrócili do Katowic.
W raciborskiej Radzie Miasta większość mają ludzie związani z
ugrupowaniami prawicowymi. Spośród nich wywodzą się przewodniczący
Tadeusz Wojnar i jego zastępczyni Maria Wiecha. Oni oraz jeszcze
jedna osoba
zdaniem wojewody śląskiego
przestali być radnymi.
Wojnar pełni funkcję prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej Nowoczesna.
Spółdzielnia nie jest właścicielem terenu pod budynkami, którymi
gospodaruje, tylko jego użytkownikiem wieczystym. Czyli dzierżawcą.
A to znaczy, że prowadzi działalność gospodarczą wykorzystując
majątek komunalny. Prawo zostało złamane. Wiecha szefuje w Centrum
Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych Caritas Diecezji Opolskiej.
Centrum to mieści się w Raciborzu i korzysta z majątku gminy. A w
swoim statucie ma ono zapis o prowadzeniu działalności gospodarczej.
W identyczny sposób miał złamać prawo Ryszard Szczuka,
przewodniczący Rady Miasta Częstochowy. Reprezentant SLD. Szczuka
pracuje jako prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Nasza Praca.
Nadciąga wielki cyrk
Prezesi-przewodniczący protestują. Również inni nie chcą stosować
się do zapisów ustawy. Czują się skrzywdzeni. Gdy brali udział w
wyborach, art. 24f jeszcze nie istniał. Spółdzielcy podkreślali w
kampanii wyborczej, czym się zajmują. Nie wiedzieli, że złamią
prawo.

Daleki jestem od tego, by tych ludzi potępiać
mówi Krzysztof
Nowak, dyrektor Wydziału Prawnego i Nadzoru w Śląskim Urzędzie
Wojewódzkim.
Rozumiem ich,
ale prawo jest prawem.
Opór radnych przed podjęciem uchwał potwierdzających wygaśnięcie
czyjegoś mandatu nie ma najmniejszego znaczenia. To tylko formalność

potwierdzenie faktu, który i tak już nastąpił. Jeśli radni będą
się przed tym wzdragać, wojewoda ma obowiązek zrobić to w ich
imieniu
decyzją administracyjną.
W śląskim Urzędzie Wojewódzkim już szykują się na jaja, jakie
wkrótce nastąpią. A cyrk może być taki, jakiego jeszcze w Polsce nie
mieliśmy.
Już teraz niektórzy prawnicy twierdzą, że istnieją wątpliwości, jak
traktować adwokatów, radców prawnych, lekarzy. Oni zwykle mają
prywatne praktyki, kancelarie i gabinety w budynkach będących
własnością gminy. Wiadomo też, że niektórzy radni uznani za
nielegalnych zamierzają odwoływać się do NSA. Zdrowy rozsądek każe
przypuszczać, że któryś z nich wygra sprawę. I zacznie się cyrk. Do
jednego mandatu będzie dwóch radnych
stary i ten, który wskoczył
na jego miejsce. Prawo polskie nie przewiduje takiej sytuacji. Nikt
więc nie będzie wiedział, co zrobić.
Paranoja. Jest jednak pewna maleńka szansa na to, że tej paranoi uda
się uniknąć. Wojewoda śląski na przykład bierze na tapetę tylko tych
radnych, których wskażą "życzliwi". Nie ma donosów
nie ma
kłopotów. Wniosek: wszystkiemu winni kapusie. Bez nich ustawa o
samorządzie gminnym byłaby OK.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dowód na nieistnienie człowieka
Opłakane skutki zabawy wojska w szpiegów.
"Bombowa" historia z wywiadem wojskowym w tle zaczęła się tak: dwóch
Polaków i jeden Niemiec założyło na Wybrzeżu spółkę Doma-Laparo.
Później jeden ze wspólników Kazimierz M. podpadł pozostałym. Pozbyli
się go więc z zarządu spółki.
Jakiś czas później Kazimierz M. objawił się jako właściciel weksla
wystawionego przez spółkę Doma-Laparo. Weksel opiewał na 100 tys.
dolarów i tyle właśnie kasy M. zażądał od swojej dawnej firmy. W
ciągu jednego dnia w gdańskim sądzie gospodarczym uzyskał nakaz
natychmiastowej wykonalności. Sędzia Tamara Działkowska
błyskawicznie przeprowadziła nakazowe postępo-wanie niejawne i od
ręki poleciła wydać pełnomocnikowi Kazimierza M. odpis nakazu
zapłaty roszczenia z weksla. I to mimo że weksel nie miał opłaty
skarbowej i był sporządzony na zwykłej kartce papieru maszynowego
formatu A4, a nie na znormalizowanym blankiecie stosowanym w obrocie
gospodarczym. Nie zaniepokoiło pani sędzi również i to, iż indosent
(tj. nabywca praw z weksla) był jednocześnie osobą współwystawiającą
ów weksel.
Jeden weksel, dwie bomby
Kiedy Kazimierz M. zgłosił się do Doma-Laparo po równowartość 100
tys. dolków, w spółce działał już likwidator. Miał on wątpliwości co
do autentyczności weksla i podjął kroki procesowe celem wzruszenia
postanowienia sądu korzystnego dla Kazimierza M.
Wkrótce po tym, jak udało mu się uzyskać w sądzie okręgowym nowe
postanowienie
tym razem już niekorzystne dla Kazimierza M.
przed
drzwiami prywatnego mieszkania
likwidatora wybuchła bomba.
Do zamachu doszło 16 marca 2000 r. o trzeciej nad ranem. Tydzień po
wybuchu likwidator odebrał anonimowy telefon; nieznany mu mężczyzna
powiedział: "To, co było tydzień temu, to było na ciebie, a teraz ty
jesteś nam winien sto koła papieru".
Dwa miesiące później przed drzwiami mieszkania likwidatora
eksplodował następny ładunek wybuchowy. Dwukrotnie zbombardowany
likwidator dalej konsekwentnie odmawiał zaspokojenia żądań
Kazimierza M. Podejrzewał bowiem, iż weksel jest fałszywy. Ów
tajemniczy weksel wystawić miała spółka Doma-Laparo na rzecz spółki
Albit, jako zabezpieczenie rzekomo otrzymanej pożyczki.
Wystawiającymi weksel byli członkowie zarządu Doma-Laparo: Adam P.
oraz właśnie Kazimierz M. Na wekslu znalazła się adnotacja (fachowo
nazywa się to indos) o treści: "ustępuję na zlecenie Kazimierza M."
oraz podpis: "Bogumił Skorupski prezes zarządu Albit sp. z o.o.".
Innymi słowy, w świetle indosu prezes Albitu w imieniu swej spółki
zrzekł się kasy na rzecz Kazimierza M. i to on miał teraz prawo
żądać od spółki Doma-Laparo kwoty, na jaką opiewał weksel. M.
twierdził bowiem, że weksel
którego sam był współwystawcą

odkupił następnie od Bogumiła Skorupskiego za równowartość 50 tys.
dolców (czyli za połowę kwoty, na jaką ów weksel opiewał).
Facet, którego nie ma
Tymczasem likwidator spółki Doma-Laparo, w drodze żmudnych dociekań
przeprowadzonych w wielu urzędach, ustalił, że Bogumił Skorupski,
syn Andrzeja i Celiny, z domu Rudnik, urodzony 11 marca 1959 r. w
Łodzi
nie istnieje! Nie ma w Najjaśniejszej takiego obywatela i
nigdy nie było. Świadczą o tym niezbicie archiwa łódzkiego urzędu
stanu cywilnego oraz pośrednio zapisy w bazie danych MSWiA i w
dokumentacji urzędów skarbowych w Gdańsku i w Warszawie.
Realnie istnieje jedynie lipny dowód osobisty na nazwisko Bogusława
Skorupskiego nr DB 3408041. Wszystko wskazuje na to, że dokument
został wyrobiony w gdańskim urzędzie przez wojskowe tajne służby. Na
ślad WSI wskazują dokumenty w biurze adresowym oraz w wydziale spraw
obywatelskich urzędu gminy. Wszystkie budynki, w których Skorupski
miał rzekomo mieszkać, należą do wojska, a on sam występował jako
były żołnierz zawodowy. Poza tym wielbicielom "Dnia Szakala"
wyjaśniamy, iż w Polsce gangsterzy nie posuwali się do aż tak
finezyjnych metod. Żeby stworzyć fikcyjną postać, po prostu napadali
na urzędy gminy i kradli blankiety dowodów oraz pieczątki. Takich
oryginalnych blankietów zginęło w Polsce kilkanaście tysięcy.
"Skorupski" zdecydowanie wygląda na robotę służb. Posługując się
dowodem "Skorupskiego" ktoś wykupił udziały w "uśpionej" spółce
Albit. Pierwotny właściciel spółki Albit Zbigniew Ł., który rzekomo
w obecności notariuszki zbył tajemniczemu Skorupskiemu swoje
udziały, obecnie ukrywa się przed wymiarem sprawiedliwości.
Notarialny akt sprzedaży sporządziła pani notariusz Elżbieta
Górecka.
Pani asesor umarza
Do dziś nie wiadomo, czy wojskowe służby specjalne były jako
instytucja zaangażowane w przejmowanie spółki Albit, a następnie w
samą operację fałszowania weksla. Czy też
ratunku!
lipny dowód
wraz z legendą został oficerowi WSI skradziony, względnie oficer ów
przehandlował go złym ludziom, którzy postanowili okraść spółkę
Doma-Laparo. Oficerem tym był najprawdopodobniej kpt. W.
Przez dwa lata śledztwo w sprawie sfałszowania weksla spółki
Doma-Laparo prowadziła Małgorzata Skrzypek, asesor prokuratury
rejonowej na warszawskiej Woli (sygn. akt 2Ds 1131/01/V). 25
kwietnia 2001 r. pani asesor wydała postanowienie o umorzeniu
śledztwa "z uwagi na fakt, że brak jest dostatecznych danych
uzasadniających popełnienie przestępstwa".
Asesor Skrzypek w uzasadnieniu do umorzenia napisała, że
przesłuchiwany w charakterze świadka Kazimierz M. podtrzymał w
śledztwie wersję, iż jako były członek zarządu Doma-Laparo najpierw
wystawił weksel na spółkę Albit, a następnie rzekomo legalnie
odkupił go od prezesa tej spółki Bogumiła Skorupskiego. Natomiast
Adam P.
drugi współwystawca weksla
zaprzeczył, jakoby
kiedykolwiek taki dokument podpisywał! W śledztwie stanowczo
twierdził, iż spółka Doma-Laparo nigdy nie pożyczała od spółki Albit
żadnych pieniędzy.
W sytuacji tak diametralnie sprzecznych zeznań kluczowe znaczenie
miałoby przesłuchanie Bogumiła Skorupskiego. Ale pani asesor zdołała
jedynie ustalić, że spółka Albit nigdy nie dzia-łała pod adresem
figurującym w sądowym rejestrze, to jest przy ul. Złotej w
Warszawie, i że tej spółki nie ma w ewidencji wolskiego urzędu
skarbowego. Zarządzone przez asesorkę poszukiwania Bogumiła
Skorupskiego nie dały rezultatu. Oczywiście nie mogło być inaczej,
skoro facet nie istnieje.
Brak możliwości skontaktowania się z mitycznym prezesem Skorupskim,
który z wojskowego mieszkania w Gdańsku wyprowadził się był donikąd,
pani asesor uznała za wystarczającą podstawę do umorzenia śledztwa.
Toż to absurd prawny
fikcyjna firma, nieistniejący prezes,
fałszowany weksel
śledztwo powinno się od tych ustaleń dopiero
zacząć na całego.
Prokurator Krasny wznawia
Po roku decyzję pani asesor Skrzypek o umorzeniu dochodzenia uchylił
Kazimierz Krasny, prokurator Prokuratury Krajowej (26 marca 2002
r.). Nakazał on gdańskiej prokuraturze włączenie wątku wekslowego do
śledztwa w sprawie zamachów bombowych. Śledztwo w tej sprawie było
już uprzednio trzykrotnie umarzane i dopiero po skutecznych
zaskarżeniach wznawiano je. Prowadzenie śledztwa wznowionego po raz
czwarty powierzono, niestety, znowu prokuratorowi Waldemarowi
Cwynarowi, który uprzednio podejmował kolejne decyzje o umorzeniu
postępowania. Nie rokuje to dobrze dalszemu biegowi śledztwa. Dopóki
zaś nieustaleni sprawcy zamachów bombowych pozostają bezkarni,
likwidator spółki Doma-Laparo i jego rodzina nie mogą czuć się
bezpiecznie.
* * *
Historia wybuchowego weksla nasuwa parę wniosków, które
zdaniem
redakcji "NIE"
powinny zainteresować ministra Grzegorza Kurczuka,
szefa resortu sprawiedliwości.
Warto by było poznać odpowiedź na pytanie, dlaczego gdańska
prokuratura tak uporczywie dążyła do umorzenia śledztwa w sprawie
dwóch terrorystycznych zamachów bombowych i nawet nie próbowała
powiązać tych zamachów ze sfałszowaniem weksla spółki Doma-Laparo.
Ciekawe jest poznanie przesłanek, które skłoniły sędzię Działkowską
do błyskawicznego wydania nakazu zapłaty na rzecz Kazimierza M. Czy
nie zachodzi tu co najmniej podejrzenie braku bezstronności? I
wreszcie rodzi się pytanie o jakość pracy pani notariusz Elżbiety
Góreckiej, która sporządziła akt sprzedaży udziałów w spółce Albit
na rzecz nieistniejącego Bogusława Skorupskiego. Zatem pani
notariusz nie dopełniła wymogu szczególnej staranności przy
sprawdzaniu personaliów osób zawierających w jej obecności umowę
kupna-sprzedaży.
Może też warto by było, żeby prokurator generalny przyjrzał się
bliżej działaniom służb specjalnych, które dla celów operacyjnych
produkują fałszywe dokumenty, a następnie nie potrafią się
zatroszczyć o ich właściwe zabezpieczenie. Opisywaliśmy przecież, że
idące w setki milionów kredyty państwowy bank wypłacał pod zastaw
słoika z jakimś ruskim jadem ludziom powiązanym z WSI, opierając się
na poręczeniach generała-komendanta WAT, który wypiera się swojego
podpisu. W tamtej sprawie nadużyć na skalę setek milionów złotych
redakcja "NIE" od lat wali głową o ścianę.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Brat Big Brothera
Stare układy nie rdzewieją. Kto był protegowanym rządu Buzka, wyżyje
i za Millera. Brat byłego wicepremiera to także jest ktoś.
Minister finansów Grzegorz Kołodko chce ratować wielkie, upadające
przedsiębiorstwa. Jest wielce prawdopodobne, że z pomocy tej
skorzysta Przedsiębiorstwo Budowy Szybów SA w Bytomiu. Firmą tą od
lat kieruje Aleksander Steinhoff, brat byłego wicepremiera, cieszący
się nieziemskimi względami ministrów i urzędników koalicji AWS
UW.
Bytomskie PBSz powstało w 1945 r. jako firma specjalizująca się w
budowie szybów i wyrobisk górniczych. Przez lata cieszyło się
uznaniem nie tylko w kraju. Tak było, dopóki jego sterów nie przejął
na początku lat 90. Steinhoff.
Przedsiębiorstwo państwowe szybko przekształciło się w spółkę
akcyjną, by wkrótce jej właścicielem został XI Narodowy Fundusz
Inwestycyjny "Jupiter". Już wtedy Aleksander S. mógł
korzystać z protekcji brata,
bo Janusz Steinhoff był prezesem Wyższego Urzędu Górniczego

instytucji sprawującej
nadzór nad wieloma sprawami w górnictwie, zwłaszcza dotyczącymi
bezpieczeństwa pracy. Podlegając wyłącznie premierowi był ponad całą
wierchuszką górniczą. Protekcja była jakże wskazana, gdyż firmy
zaplecza górniczego, do których należało PBSz, padały jak muchy.
PBSz miało się za to dobrze.
Prawdziwie tłuste lata nadeszły dopiero w 1998 r.
paradoksalnie,
bo dojście do władzy AWS oznaczało dla kopalń ograniczenie
wydobycia, więc dla firm zaplecza górniczego mniejszą liczbę zleceń
na wykonywanie wyrobisk górniczych.
Steinhoff pod czujnym okiem Big Brothera mógł mieć w dupie, co
dzieje się wokół. PBSz jako jedyna prywatna firma skorzystała z
dobrodziejstw ustawy o restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego.
Mało tego, jako jedyna została w niej wymieniona z nazwy. Dzięki
temu Steinhoff mógł na koszt państwa odprawić setki górników,
których nie potrzebował z powodu wspomnianych ograniczeń wydobycia
węgla.
Z uwagi na bezpieczeństwo czynnych kopalń należało na bieżąco
odwadniać sąsiadujące
z nimi nieczynne zakłady. PBSz, trzeba trafu,
wygrało wszystkie przetargi
w likwidowanych kopalniach. O tym, czy przetargi były ustawione czy
nie, wie pewnie tylko Jerzy Wodecki, wiceprezes Spółki
Restrukturyzacji Kopalń, który wówczas je organizował. Poza tym
nadzorujący górnictwo w owym czasie wiceminister gospodarki Jan
Szlązak osobiście wydał polecenie prezesom spółek węglowych, by w
pierwszej kolejności regulowali zobowiązania wobec PBSz z
pominięciem innych wierzycieli.
Ministerstwo Gospodarki, którym kierował Wielki Brat, zatwierdziło
PBSz plan restrukturyzacji przedsiębiorstwa (zgodnie z wymogami
wspomnianej ustawy), na podstawie którego prezes ZUS podjął decyzję
o rozłożeniu na raty zaległych 15 mln zł składek.
Kurewstwo jest tym większe, że PBSz do dziś jest właścicielem kilku
bardzo cennych nieruchomości w Katowicach, Rudzie Śląskiej i
Bytomiu. Tylko działka położona w Katowicach Dąbrówce wyceniana jest
na ok. 30 mln zł. Poza tym firma posiada ośrodki wczasowe w
Woszczycach, Tyliczu, Gdańsku Sobieszewie. Na marginesie, Aleksander
Steinhoff prywatnie jest właścicielem kilkunastohektarowego
gospodarstwa łowieckiego. Myślistwo to jego ogromna pasja, posiada
cholernie drogą kolekcję broni myśliwskiej.
Drugą jego pasją jest muzyka. Ma bzika na punkcie fortepianów i
pianin, w swojej kolekcji ma ich siedem, chyba że nie wiemy o nowych
nabytkach. Nie wygląda więc na nędzarza, nie mogącego spłacić długu.
Aleksander Steinhoff łasy jest na różnego rodzaju honory. Jest
wiceprezydentem Konfederacji Pracodawców Polskich (z jej ramienia
zasiada w Komisji Trójstronnej), zaś za rządów brata wszedł do
zarządu Związku Pracodawców Górnictwa Węgla Kamiennego. W gruncie
rzeczy, Aleksander Steinhoff zawdzięcza wszystko bratu. Kiedy AWS
utopił wybory i braciszek musiał pożegnać się z rządem, Aleksander
S. pojął, że należy
asekurować się z różnych stron.
Nie przypadkiem zatem w zarządzie PBSz znaleźli się Jan Siewierski,
brat obecnego wiceprezesa KGHM Stanisława Siewierskiego, a kopalnie
miedzi to bogaty zleceniodawca prac. W zarządzie PBSz zasiada
również były pracownik wydziału węglowego KW PZPR w Katowicach
Włodzimierz Przybyła, który jest zarazem członkiem Stowarzyszenia
Ordynacka zrzeszającego byłych działaczy Zrzeszenia Studentów
Polskich (wielu z nich to bardzo wpływowe osoby w SLD). Do
Stowarzyszenia tego należy m.in. Marek Kossowski, wiceminister
gospodarki odpowiedzialny w resorcie za górnictwo.
PBSz, od kiedy zarządza nim Steinhoff, buduje sieć zależnych spółek.
Pomysł jest prosty jak konstrukcja kilofa. PBSz SA jako spółka-matka
dysponuje majątkiem, który dzierżawią od niej spółki-córki, podzleca
też swoim córom roboty. Głównie chodzi jednak o to, by do spółek
zależnych trafiały zobowiązania PBSz SA. Przy tym Steinhoff i jego
świta korzystają z tego układu zasiadając w zarządach i radach
nadzorczych podległych spółek, co rozmnaża ich pobory.
W ten sposób interes ten kręci się do dziś i tylko dzięki temu PBSz
SA samo nie zostało postawione do upadłości, bo gdy w rządzie
zabrakło Big Brothera, nagle, niczym muchy, zaczęły padać spółki
zależne
transport, budownictwo, handel. Ostatnio upadł Zakład
Górniczy PBSz sp. z o.o., a w jego miejsce powstał Zakład Usług
Górniczych PBSz sp. z o.o. (oczywiście 100-procentowym właścicielem
jest PBSz SA).
Dzięki takim machinacjom Steinhoff może
omijać przepisy ustawy górniczej.
PBSz SA na jej mocy zostało objęte ustawowym zakazem zatrudniania
ludzi spoza górnictwa, bowiem firma korzystając z państwowych
dotacji na Górniczy Pakiet Socjalny podpisała stosowne zobowiązanie.
Zakaz ten dotyczy oczywiście PBSz SA, ale już nie ZUG PBSz sp. z
o.o. Steinhoff zatem
w zależności od sytuacji
zwalnia ludzi, by
po chwili zatrudnić ich do konkretnej roboty. Nie ma to jednak nic
wspólnego z tworzeniem nowych miejsc pracy. Ci, którzy znaleźli u
niego robotę, od pół roku dostają pensje z opóźnieniem i na raty. W
połowie lipca dostali kasę za maj. Część wynagrodzenia dostają w
bonach, których sklepy nie chcą realizować, bo PBSz nie zwraca im za
nie pieniędzy.
PBSz kierowane przez Steinhoffa znajduje się na krawędzi upadku.
Przestało być już wiarygodnym kredytobiorcą dla banków. W jednym z
nich wciąż zalega z kredytem, którego spłatę gwarantowała w 2001 r.
Państwowa Agencja Restrukturyzacji Górnictwa. Po niedotrzymaniu
terminu PARG przedłużyła PBSz gwarancję za nic nie warte weksle.
Powód jest jednak oczywisty
do tej pory instytucją tą kierują
ludzie z rozdania brata Janusza.
Również dzięki układom firma Steinhoffa startuje w przetargach na
wykonanie robót górniczych w kopalniach, mimo że nie stosuje ona
Układu Zbiorowego Pracy dla Przedsiębiorstw Zaplecza Górniczego, nie
wspominając o tym, że jest zadłużona w ZUS, urzędach skarbowych,
PFRON itd., a są to warunki umożliwiające dopuszczenie firmy do
przetargu.
PBSz jest właścicielem nowosądeckich zakładów górniczych Nowomag,
gdzie od niedawna pełnomocnikiem prezesa ds. handlu i zbytu
odpowiedzialnym za marketing jest
cóż za przypadek
dawny
sekretarz Klubu Parlamentarnego AWS Andrzej Szkaradek. Niedawno
kilku członkom zarządu tej firmy
prokuratura postawiła zarzuty
o nadużycia finansowe. Sprzedając maszyny górnicze Bytomskiej Spółce
Węglowej Nowomag korzystał z pośrednictwa krakowskiej firmy Modus,
która nie wykonywała żadnych usług, lecz odbierała pieniądze za
rzekome doradztwo. Przewodniczącym Rady Nadzorczej Nowomagu jest
Aleksander Steinhoff.
Steinhoff wykiwał już, kogo się tylko dało.
Teraz przyszedł czas na premiera Kołodkę.
Steinhoff rozpoczął już przesuwanie swoich pracowników ze
spółek-córek do spółki-matki, bowiem cała grupa kapitałowa zatrudnia
blisko 1200 osób. W ten sposób będzie mógł skorzystać z pomocy
ministra finansów dla dużych firm znajdujących się na skraju
bankructwa.
Autor : Marek Wachowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ameryka na nas sika "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Biskup smalcem robiony
Pił olej, żarł smalec, kręcił się na krześle obrotowym, aż w końcu
został biskupem.
Kiedy się z nim rozmawia, to od razu się czuje, że to dobry człowiek
i prawdziwy pasterz dusz ludzkich
napisała czytelniczka "Słowa
Polskiego" (19
20 lutego 2000 r.) zgłaszając naszego bohatera na
listę wybitnych wrocławian. My z bepe nie gadaliśmy, ale wierzymy,
że jest dobrym człowiekiem, pasterzem dusz, a nawet wybitnym
wrocławianinem. Mamy w rękach komplecik ślicznych dokumentów.
To m.in. korespondencja urzędowa, którą prowadził z Urzędem Celnym
we Wrocławiu dyrektor Caritas Archidiecezji Wrocławskiej ks. dr
Edward Janiak, obecny biskup Archidiecezji Wrocławskiej
prałat
Jego Świątobliwości. Z dokumentów wyłania się prawdziwe oblicze
kościelnego bonzo i instytucji, w której pracuje.
Caritas klik, klik
1 lutego 1993 r. ks. dr Janiak upoważnił pisemnie... Henryka Klika
zam. Trzebnica (...) do
reprezentowania Caritas Arch. Wrocławskiej i podpisywania dokumentów
dotyczących działalności CariKlik będącej przedsięwzięciem
gospodarczym Caritasu. Następnego dnia przyszły fiolet zwrócił się
do władz Trzebnicy o zarejestrowanie Zakładu "CariKlik", który ma
podjąć produkcję krzeseł obrotowych na podzespołach w części
importowanych z Włoch i Niemiec.
Wymienioną działalność gospodarczą Caritas Archidiecezji
Wrocławskiej rozpocznie w oparciu o umowę z Henrykiem Klikiem.
Wspólne przedsięwzięcie gospodarcze Caritas i biznesmena Klika
formalnie zarejestrowano na początku maja 1993 r. Kilkanaście dni
wcześniej Henryk Klik jako przedstawiciel firmy H. Klik and Co. z
Trzebnicy podpisał umowę z Kooperatiw Pierieswist z siedzibą w St.
Petersburgu przy ul. Newski Prospekt 22. Do końca roku Klik miał
rosyjskiej firmie sprzedać 8 tys. foteli obrotowych po
średnio

140 marek niemieckich. Fotele miały trafiać do firmy Edward
Corporation, St. Petersburg, ul. Swiedowa reprezentowanej przez
Edwarda Ptaka.
Gdy umowa była już gotowa, 19 kwietnia 1993 r. ks. dr Edward Janiak
wywalił pismo do dyrektora Urzędu Celnego we Wrocławiu: W związku z
rozpoczęciem działalności gospodarczej przez Caritas Arch. Wrocław w
firmie przez nas prowadzonej "Cariklik"
w Trzebnicy uprzejmie
prosimy o bezcłowe odprawienie części do krzeseł otrzymanych w darze
od zakładów Linager Milano w Italii. Informujemy też, że jest to
forma pomocy kierowana do Caritas Arch. Wrocławskiej wymagająca
wielkiego wysiłku z naszej strony, aby uzyskać środki dla ludzi
najbardziej potrzebujących z terenu Dolnego Śląska. Wyprodukowane
krzesła planujemy przeznaczyć do wyposażenia domów opieki dla ludzi
starych, Seminarium Duchownych i szkół katolickich oraz instytucji
dydaktyczno szkoleniowych, które będą wykazywały zainteresowanie
naszymi wyrobami. Prosimy o nadanie stosownej interpretacji
istniejącego prawa celnego, które daje możliwość zwolnienia z opłat
celnych od otrzymanych darów, przeznaczonych na statutową
działalność instytucji charytatywnej
Caritas Arch. Wrocławskiej.
Liczymy na życzliwe ustosunkowanie się do wnoszonej prośby.
Do lutego 1994 r. było takich dostaw 10. Dyrektor Urzędu Celnego we
Wrocławiu zwolnił je z cła i podatku na podstawie ustawy o stosunku
państwa do Kościoła katolickiego w PRL, czyli na cele kultu. Urząd
Skarbowy Wrocław Śródmieście wspaniałomyślnie zwalniał księdza
dyrektora z podatku obrotowego. Pomroczni urzędnicy uwierzyli, że w
kościołach, seminariach, a szczególnie w domach starców szerokie
zastosowanie znajdują krzesła obrotowe, jako szczególnie w takich
instytucjach przydatne.
Zapora, czyli kontrola
W lutym 1994 r. na polecenie GUC odbywały się kontrole
celno-skarbowe w różnych firmach podejrzanych o przekręty. Jedna z
ekip trafiła
o zgrozo!
do wrocławskiej Caritas. Badano
dokumenty. Kontrola wykryła bezcłowy obrót liturgicznymi krzesłami,
a także dalsze ich losy. Choć dyrektor Janiak nie przedstawił
wszystkich dokumentów dotyczących świętych foteli i twierdził, że
reszta jest w firmie Cariklik, to kontrolerzy wykryli, że Caritas
nie przeznacza krzeseł na cele charytatywne. Wszystkie zwalniane z
cła i podatków transporty elementów foteli trafiały do firmy
Cariklik, gdzie były montowane. Obecny biskup tłumaczył, że ok. 30
ton zmontowanych krzeseł wróciło do Caritas, a ta przekazała je
m.in. do bibliotek, seminarium, kościoła leśnego, ośrodka zakonnego
Salwatorianie w Bagnie i Papieskiego Fakultetu Teologicznego.
Dokumentów jednak księżulo nie okazał. Znaleziono za to dokumenty
dowodzące, iż 100 foteli Caritas wysłała jako dar do St.
Petersburga. W zamian za ten "dar" otrzymała 12,5 tys. marek
niemieckich od firmy Edward Corporation zgodnie z umową sprzedaży
tychże 100 foteli. Resztę foteli Cariklik sprzedał prywatnej firmie
Klika
H. Klik&Co, która zwyczajnie je opychała. Zarobek Cariklik
przekazywał Caritas, a ta przeznaczała go ponoć na cele statutowe.
Tak tłumaczył Janiak. Kontrolerzy napisali odważnie w pewnym
dokumencie, że do archidiecezji nie trafiają wszystkie zmontowane
fotele, a kościelne cwaniaki zwyczajnie nimi handlują.
Warto zaznaczyć, że 8 tys. foteli, o których mowa w umowie sprzedaży
do Rosji, liczone po 140 marek daje w sumie ponad 1,1 mln marek
(dziś to będzie ponad pół miliona euro), więc kasa była z tego
niewąska. Mamy numery SAD, czyli dokumentów odpraw celnych 10 tirów
pełnych "darów"
części do foteli. Każdy tir zabiera bez trudu
25
30 ton. Było to zatem najskromniej licząc 250 ton (ćwierć miliona
kilogramów!) elementów. Gotowy fotel nie waży więcej niż kilka
kilogramów, a przy rachunku trzeba odjąć wagę tapicerki robionej w
Polsce, w Carikliku. Łatwo zatem załapać, jaka była skala tych
pseudocharytatywnych dostaw. I jaka kasa wchodziła w grę.
Kontrolerzy nie zobaczyli jednak dokumentów.
Święty smalec i kultowy olej
Ks. dr Edward Janiak, dziś biskup, nie ograniczał się do foteli. W
połowie grudnia 1993 r. zwrócił się do Romualda Brykmana, dyrektora
Urzędu Celnego we Wrocławiu, o zwolnienie z cła transportu oleju
rzepakowego, sojowego, słonecznikowego oraz smalcu. (...) Artykuły
owe zgodnie z ilością, rodzajem i wartością stanowią dar bratniego
CARITAS Holandia, który nabył go po cenie kosztów producenta... W
tej sprawie dzisiejszy biskup tego samego dnia do tego samego
adresata walnął dwa pisma. W jednym prosił o możliwość bezcłowego
przywiezienia do Pomrocznej łącznie 120 ton oleju oraz 60
80 ton
smalcu od stycznia do końca marca 1994 r. Zaznaczył, że (...) dary
te będą przeznaczone na potrzeby własne instytucji kościelnych,
zwłaszcza zaś dla prowadzonych przez Kościół katolicki domów opieki
społecznej i pomocy dla kościołów wypełniających swą misję
duszpasterską w parafiach i innych skupiskach wiernych, a więc użyte
jako pomoc dla najbiedniejszych i potrzebujących, zgodnie z duchem
posłannictwa Caritas nakazanego przez Kościół. Dyrektor Brykman już
po dwóch dniach wyraził zgodę. W drugim piśmie nie było już mowy o
takim detalu. Ks. dr Janiak prosił o zwolnienie z cła 3600 ton
olejów, które Caritas miała otrzymywać do końca 1994 r., i 600 ton
smalcu, który miał być przywieziony do Pomrocznej od stycznia do
końca marca. (...) wiedząc, iż przeznaczymy go do sprzedaży krajowym
podmiotom handlowym, by uzyskane tą drogą pieniądze przeznaczyć na
pomoc dla potrzebujących, a więc wypełnić nasze posłannictwo.
Dyrektor Brykman może by i to pisemko łyknął, gdyby przyszły biskup
raczył napisać, że te 4,2 mln kilo tłuszczu rozda biednym i
potrzebującym. Janiak napisał jednak, że ma tym zamiar pohandlować,
więc Brykman zgody nie wydał.
Kontrolerzy stwierdzili, że w ciągu miesiąca Caritas zdążyła
odprawić 4 transporty olejów i świętego smalcu. Ks. dr Janiak
oświadczył ustnie, że wszystkie te dary trafiały do rozlewni w
świętym mieście Wadowice. Jeden transport po rozlaniu oleju do
butelek miał trafić do kuchni instytucji kościelnych. Pozostałe mają
być sprzedane przez wadowicką rozlewnię, a kwota ze sprzedaży
pomniejszona o koszty opakowań szklanych (ok. 20 proc.) trafi do
Caritas, ta zaś przeznaczy pieniądze na pomoc dla potrzebujących.
Kontrolerzy wyłapali bez przeszkód, że dyrektor UC we Wrocławiu
zwolnił Caritas z cła i podatku od dóbr wymienionych w pierwszym
piśmie, a ta realizowała swobodnie to, co zapowiadała w piśmie
drugim: zamiast dawać ubogim, spokojnie opychała całe transporty.
Zresztą kontrolerzy nie musieli za bardzo główkować, bo właśnie to
wytłumaczył im osobiście dzisiejszy fiolet, co skrzętnie zanotowali.
Urzędnicy stwierdzili, że w Caritas brakuje dokumentów, z których
jasno by wynikało, jak rozliczane są zarówno fotele, jak i olej.
Ksiądz spławił gości oznajmiając, że rozliczenia, o które się
dopytywali, dostanie dopiero z końcem roku. W dokumencie, który
mamy, urzędnicy napisali, że gdy tych kwitów nie dostaną, UC będzie
musiał uchylić pierwotne decyzje i dowalić cło oraz podatki, bo
Caritas kłamała twierdząc, że daje wszystko na cele charytatywne.
Sam obecny biskup przyznał, że zwalniany z wszelkich opłat towar
opycha z zyskiem.
Pod przykrywką Caritas Janiak musiał sprowadzać do Pomrocznej
ogromne ilości towarów. Nie na wszystko mamy kwity, ale wystarczy
podać, że UC w lipcu 1994 r. upomniał się o dokładne rozliczenie 21
transportów z okresu 14 miesięcy. Janiak zbył ich pisemnie, że
wszystko rozdysponował zgodnie z warunkami, na jakich został
zwolniony z ceł. Mamy też dokument, w którym obecny ekscelencja
kłamie dyrektorowi UC we Wrocławiu, że wszystkie dary potraktował w
całości jako pomoc charytatywną. Mimo że kilka miesięcy wcześniej
kontrola wykazała, że przynajmniej jeden transport foteli sprzedano
do Rosji, a sam ksiądz przyznawał, że handluje darami.
Zyskali wszyscy
Z tej historii rodzą się następujące spostrzeżenia. Dyrektor Romuald
Brykman z UC ma się dobrze i ostatnio został szefem Izby Celnej we
Wrocławiu, Ks. dr od moralności Edward Janiak, herbu "Oportet
Servire", ma się jeszcze lepiej, bo już w 1996 r. został biskupem.
Do roku 2000 zdążył napisać ok. 30 publikacji podejmujących
najczęściej tematy natury moralnej. Kolejne spostrzeżenie jest
takie, że biedacy na łasce instytucji kościelnych odżywiają się
niezwykle niezdrowo, bo pożerają tony smalcu i popijają go
charytatywnymi olejami holenderskimi. Nie szkodzi im to jednak, bo
olej rozlewano w mieście urodzin papieża.
A tak poważnie. Skoro w ciągu 14 miesięcy
co mamy udokumentowane

jeden klecha potrafił sprowadzać tysiące ton smalcu i urządzeń do
krzywienia kręgosłupów, czyli foteli obrotowych, to nie chce nam się
nawet myśleć, co i w jakich ilościach sprowadził cały episkopat dla
biednych, których jakoś od tej ichniej pomocy nie ubyło. Urząd
Kontroli Skarbowej też pytał w Caritas o te dary, ale został olany.
Z tego co wiemy, każdy, kto zbyt gorliwie starał się dociec, ile
towarów naprawdę sprowadziła Caritas wrocławska i co z nimi zrobiła,
jakoś dziwnie szybko żegnał się z robotą.
I jeszcze coś. Przyszli biskupi katoliccy przechodzą szkołę
biznesowych przekrętów na wielką skalę. Kiedy potem gromią
nieuczciwość, jak ostatnio abepe Życiński
przynajmniej wiedzą, o
czym mówią.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " HołdPress "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




* Edyta Górniak zamilkła. Zatruła się mazurkiem. Starym, w którego
nowe wykonanie włożyła całą duszę swoją, za co niebawem stanie przed
sądem. Nic dziwnego, że menedżer gwiazdy ogłosił, iż w ramach pokuty
nie będzie ona śpiewać po polsku przez czas jakiś i pokazywać się
publicznie na terytorium Rzeczypospolitej. Dawno już postulowaliśmy,
żeby zmienić ten zramolały hymn. Szkodliwy
jak się okazało
nawet
dla apolitycznych, niewinnych panienek.
* Andrzej Lepper zniknął. Wsiadł do ta-jemniczej taksówki i nie
wrócił do hotelu poselskiego, gdzie zostawił służbową komórkę.
Dematerializacja wodza postawiła w stan napięcia część ideowego
aktywu Samoobrony podejrzewającego specsłużby o skasowanie
niedawnego wicemarszałka, a przyszłego premiera RP. Aktyw
pragmatyczny uspokajał, że szef na pewno wróci. Poszedł na lewiznę,
jak to się młodzieńcom w jego wieku zdarza, gdy hormony i feromony
zagrają. I żeby się odstresować przed Wielką Blokadą zapowiedzianą
na 25 czerwca.
* Andrzej Olechowski przemówił podczas Konwencji Platformersów,
zadeklarował wolę świadczenia usług prezydenckich warszawiakom,
którzy "płacą europejskie podatki". Stawki, za jaką owe usługi, jako
prezydent stolicy, Olechowski wykonywać będzie
jeszcze nie podał.
Na pewno jednak będzie na "europejskim" poziomie.
* Antoni Macierewicz zgłosił swą kandydaturę na prezydenta stolicy

podobnie jak Olechowski. Warszawiakom obiecał, że wypleni z miasta
"komunistyczną nomenklaturę" i nie pozwoli na sprzedaż Warszawy
cudzoziemcom.
* Leszek Miller pogroził w czasie posiedzenia Rady Krajowej SLD. Tym
lokalnym liderom, którzy podczas wyborów samorządowych wepchną na
listy miłych sobie kandydatów, acz niekoniecznie popularnych wśród
elektoratu. Za kompromitację wyborczą trzeba będzie opróżniać
stołki.
* Andrzej Arendarski wydymał pana posła Jana Klimka z fotela
przewodniczącego Stronnictwa Demokratycznego. SD jest partią biedną
w członki, niewiele ponad dziesięć tysięcy, za to zasobną w
nieruchomości. W każdym większym mieście SD posiada przynajmniej
jeden budynek, który korzystnie wynajmuje. Arendarski, obecny prezes
Kra-jowej Izby Gospodarczej, daje nadzieję na wynegocjowanie
lepszych stawek.
* Andrzej Hatłas i Waldemar Adamczyk objawili się w Szczecinie jako
przywódcy Samoobrony w tym regionie. Hatłas to człowiek posła
Samoobrony Wacława Klukowskiego. Adamczyk
posła Jana Łącznego.
Hatłas został namaszczony w Domu Kolejarza. Adamczyka namaszczono w
salach recepcyjnych "Novotelu". W Samoobronie bowiem wykluwa się
frakcja okcydentalna, gardząca całym tym
powiatowym chamstwem.
* Ryszard Majewski mało znany jeszcze działacz narodowy wykreował
się na przewodniczącego Komitetu Obrony Polskiej Ziemi "Placówka".
Cel komitetowców jest powszechnie znany: zachowanie ziemi ornej
przed czyhającymi na nią Niemcami i innymi Holendrami. Wbrew
ślimakowej tradycji "Placówka" nie zamierza jednak skupować polskiej
ziemi, przechowywać jej, chronić przed obcymi kupcami. Chce za to
wystartować w wyborach samorządowych i mieć władzę.
* Jerzy Jurczyński poinformował, że NSZZ "Solidarność" Regionu
Mazowsze może zostać skasowane na 2 mln zł przez panów kapitalistów
z firmy Tele-Fonika Kable S.A. Za stałe blokowanie kapitalistycznej
własności, czyli zamykanej właśnie fabryki kabli w Ożarowie. Decyzja
należy do sądu. Jeśli
kapitał wygra, to co pozostanie "S"manom z Mazowsza? Marsz na
Warszawę z tradycyjnymi okrzykami "Precz z komuną!".
* Piotr Libera pogroził biskupim paluszkiem politykom, członkom
Konwentu Unii Europejskiej, którzy wybrali reprezentantów Polski do
Konwentu Młodzieży UE. Lewica wybrała tam swoich, centroprawica
swoich, prezydenccy swoich, a dla Kościoła kat. nawet jednego
miejsca nie zostawili. Tłumaczą, że czerwone bereciki nie przesłały
na czas swych kandydatów. Jeśli świeccy nie oddadzą Bogu tego, co
boskie, to polski Kościół kat. może przestać wspierać akces RP do UE

zamruczał groźnie abepe Libera. Wszak wszyscy wiedzą, ilu jest w
Kościele zdolnych kleryków. Z palcem w dupie poradzą sobie w tej
Brukseli.
* Arkadiusz M. wylądował w puszce, zatrzymany przez UOP pod zarzutem
wspierania Zenona M., byłego posła Kongresu
Liberalno-Demokratycznego przy wypompowywaniu szmalu z Państwowego
Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Romuald Szeremietiew,
były wiceminister obrony narodowej, dostał jedynie zarzut
prokuratorski płatnej protekcji i przekroczenia uprawnień
urzędniczych. Broni się twierdząc, iż jest to zemsta buzkowców z AWS
za jego poparcie dla byłego wicepremiera Janusza Tomaszewskiego, też
z AWS. Za Jacka Turczyńskiego, niegdyś nadziei ZChN, aresztowanego
byłego dyrektora Poczty Polskiej, poręczyli Monika Olejnik i Jacek
Żakowski. Turczyński siedzi, bo prokuratura boi się, że będzie
tuszował afery, co jego współpracownicy próbowali już robić.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dla ślubnego spokoju "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ślub grób "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Grek siorba
O portfele hazardzistów kłócą się w Najjaśniejszej dwie państwowe
firmy, a zarobi na tym Grek.
W Najjaśniejszej hazardzistów doją dwie państwowe firmy: Totalizator
Sportowy i Państwowy Monopol Loteryjny (PML). Totalizator wabi
graczy zarówno loteriami pieniężnymi, jak i grami liczbowymi. PML
sprzedaje tylko losy loterii pieniężnych. W 2001 r. Polski Monopol
Loteryjny uzyskał ze sprzedaży losów loterii pieniężnych zaledwie
400 tys. zł. Od 1999 r. PML jedzie na stratach.
Gra o konfitury
Totalizatorem rządzi Mirosław Roguski usadowiony tam jeszcze przez
Marka Belkę. Polskiemu Monopolowi Loteryjnemu prezesuje Ryszard
Naleszkiewicz zawdzięczający posadę Millerowi, któremu w przeszłości
doradzał w resorcie pracy, a potem w MSWiA. Roguski był niegdyś
działaczem ZSP. Jest niepalący i jeździ służbowym Volvo.
Naleszkiewicz, były aktywista ZMS, namiętnie pali fajkę, farbuje
włosy i jeździ służbowym Oplem Omegą. Obydwaj panowie mają swoje
biura na warszawskiej Pradze i obydwaj preferują whisky.
Do niedawna dwaj baronowie państwowego hazardu lojalnie
współdziałali. Razem pilnowali w Sejmie przebiegu prac nad
nowelizacją ustawy o grach losowych. Dzięki wspólnym zabiegom
Naleszkiewiczowi i Roguskiemu udało się zneutralizować lobbystów
prywatnego hazardu oraz unicestwić pomysły PSL-owskich
parlamentarzystów, którzy chcieli
mówiąc w uproszczeniu

wprowadzić hazard pod strzechy.
Jednak zanim jeszcze prezydent zdążył podpisać ustawę, między
Roguskim i Naleszkiewiczem zaiskrzyło. Nowe przepisy co prawda
znacznie rozszerzają pole działania Totalizatora, lecz jednocześnie
pozwalają Polskiemu Monopolowi Loteryjnemu na urządzanie i
prowadzenie gier liczbowych. Dotychczas mógł tym zajmować się
wyłącznie Totalizator. Na grach liczbowych typu Multilotek można
zarobić znacznie więcej aniżeli na sprzedaży losów tradycyjnych
loterii pieniężnych. Przykładowo w 2001 r. Totalizator Sportowy
zdarł z graczy ok. 2,4 mld zł, w tym klasyczne loterie pieniężne
dały zaledwie 132 mln zł. Rentowność loterii pieniężnych wynosi ok.
4 proc., a gier liczbowych
14 proc. Zestawienie tych wielkości
wyjaśnia, na której półce stoją konfitury.
Grek częściowo nieświeży
Naleszkiewicz kierujący spółką, która ledwo zipie, nie byłby w
stanie o własnych siłach zbudować ogólnokrajowej sieci kolektur
umożliwiających zawieranie zakładów w systemie on line. Dogadał się
więc z grecką firmą Intralot wchodzącą w skład potężnej grupy
Intracom S.A., której prezesuje Socrates Kokkalis, absolwent
moskiewskiego Uniwersytetu im. Łomonosowa i berlińskiego
Uniwersytetu im. Humboldta. Pan Kokkalis jest właścicielem drużyn
piłki nożnej i koszykówki Olympiakos, najpopularniejszych klubów w
Grecji od wielu lat. Niektórzy zawistni konkurenci z branży
hazardowej pomawiają Kokkalisa o dawne powiązania ze specsłużbami,
ale nikt nie przedstawił żadnych dowodów rzekomej współpracy Greka z
wywiadami NRD i ZSRR.
Co innego jednak nakazywałoby ostrożność w robieniu interesów z
grecką spółką. Otóż za czasów rządów AWS gorącym rzecznikiem
współpracy z greckim Intralotem był podobno osławiony Jan
Prochowski. "Rzepa" poświęciła kilkanaście demaskatorskich tekstów
temu lobbyście z kryminalną przeszłością zakumplowanemu z dworem
Krzaklewskiego, a zwłaszcza z Alotem, Żakiem i Jamrożym.
Na temat bliskich czy tylko incydentalnych kontaktów Prochowskiego i
polityków AWS z greckim Intralotem można wiele usłyszeć od
związkowców działających w warszawskiej centrali Totalizatora
Sportowego. Opowieści o tym, jak to aferzysta Prochowski rzekomo
wypromował firmę, z którą teraz robi interesy komuch Naleszkiewicz,
mają do cna obrzydzić pomysł wejścia PML w obszar gier liczbowych.
Szmal popłynie do Aten
Prezes PML Ryszard Naleszkiewicz w zeszłym roku podpisał z firmą
Intralot umowę na organizację loterii pieniężnych. Grecy zobowiązali
się sfinansować emisję kolejnych loterii oraz zbudować
kosztem ok.
8 mln euro
sieć kolektur, w których miałyby być sprzedawane losy.
Podpisanie tej umowy przeszło bez większego echa. Porozumienie w
pierwotnym kształcie nie zagrażało bowiem interesom Totalizatora
Sportowego. Dopiero tegoroczny aneks do umowy PML z Grekami wywołał
niepokój w centrali Totalizatora. Uzupełniające porozumienie
przewiduje, że Intralot wyłoży 28 mln euro na stworzenie nowych gier
liczbowych, które miałyby być sprzedawane pod szyldem PML.
Biznesplan zakłada, iż już za rok Grecy zgarną z polskiego rynku 200
mln zł. W 2006 r. Intralot planuje uzyskać aż 600 mln wpływów.
Naleszkiewicz i Grecy twierdzą, iż nie zamierzają odbierać
Totalizato-rowi klientów, lecz że zarażą liczbowym hazardem ludzi,
którzy dotychczas nie grali.
Tere-fere
mówią pracownicy Totalizatora i żądają, aby minister
skarbu nie zezwolił dwóm państwowym firmom na konkurowanie w
obszarze gier liczbowych, mimo że ustawa to dopuszcza. Na argument,
że Naleszkiewicz działa dla dobra firmy, której kierowanie mu
powierzono, związkowcy z Totalizatora odpowiadają: Szef PML
postępuje jak pijany baca, który podpalił bacówkę, żeby sobie ogrzać
ręce i upiec parę kartofli. Z punktu widzenia interesów skarbu
państwa lepiej byłoby, aby w obszarze gier liczbowych działała tylko
jedna monopolistyczna firma.
Czy Miller odda kurę
Prezes Roguski nie lubi awantur, ale czując na karku gorący oddech
swoich rozeźlonych związkowców sygnalizuje Ministerstwu Skarbu
zagrożenie. Przypomina, iż Totalizator jako dotychczasowy
monopolista na rynku gier liczbowych był kurą znosząca złote jaja. W
zeszłym roku Roguski odprowadził do budżetu ponad miliard złotych z
tytułu podatków, opłat specjalnych i dywidendy.
Prezes Naleszkiewicz nie przejmuje się skargami związkowców z
Totalizatora i korespondencją Roguskiego z ministrami.
W pierwszych dniach maja br. Ministerstwo Skarbu poinformowało, że
nie wyrazi zgody na uruchomienie przez Polski Monopol Loteryjny gier
liczbowych we współpracy z firmą Intralot. Prezes Naleszkiewicz nie
przejął się tym komunikatem. Spokojnie pyka z fajeczki będąc
przekonanym, że interes z Grekami i tak mu wyjdzie. Liczy, że
zaprocentuje mu długoletnia współpraca z Millerem oraz Józefem
Woźniakowskim, który de facto ma decydujący głos w resorcie skarbu.
Związkowcy w Totalizatorze boją się, że Naleszkiewicz istotnie może
przewalczyć zmianę poglądu resortu skarbu.
W Najjaśniejszej o kierunku rozwiązań w ekonomice najczęściej
przesądzają koteryjne powiązania i układy, a nie rachunek
ekonomiczny.
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rapy dla papy
Jak reżyser Zanussi z pomocą fikających chłopców wprowadził w błąd
samego Jana Pawła II.
Zachwytom w mediach nie było końca: trzech młodych polskich
breakdancowców trafiło za Spiżową Bramę. Przyjął ich na prywatnej
audiencji pan na Watykanie. Przez całe dwie minuty chłopcy kręcili
wywijasy, skakali i stali na głowach w rytm hip-hopowej muzyki
wydobywającej się z przenośnego bumboksa. Na koniec z wdziękiem
zrobili przyklęk, który jest raczej rzadko wykonywaną figurą w
breakdance. Papa cieszył się i klaskał. Potem przemówił oznajmiając,
że artysta musi kierować się dobrem, a nie złem. Biały Ojciec nie
zdążył zdefiniować dobra ani zła, bo audiencja się skończyła.
Wykonawcom towarzyszyli abepe Pieronek, aktorzy Gajos i Zamachowski,
minister do spraw europejskich Pomrocznej Danuta Hbner, a także
reżyser Zanussi, który to wszystko wymyślił. Zawracanie głowy
papieżowi hip-hopem uzasadniał tym, że Fundacja Centrum Twórczości
Narodowej, którą Zanussi kieruje, chce robić dobrze młodym. W tym
wypadku robienie dobrze polega na reali-zacji projektu o nazwie
Karuzela Cooltury, w którym zderza się wysoka kultura i tzw. sztuka
ulicy. Wcześniej fundacja zderzała hip-hopowców z poetą Zagajewskim,
dyrygentem Maksymiukiem, mistrzem świata w grze na pile i tancerzami
baletowymi.
* * *
Metafizyczny wymiar zderzenia z papą okryty jest mgłą tajemnicy,
podobnie jak udział w tym przedsięwzięciu członka polskiego rządu,
jeśli określenie "członek" jest dla minister Hbner właściwe.
Niestety, entuzjastycznych ocen naszych mediów nie podzielają
najbardziej zainteresowani, czyli polscy hip-hopowcy. W
bezpośrednich rozmowach, a także w Internecie wieszają psy na
organizatorach tej szopki. Często używają przy tym określeń
uznawanych za nieprzyzwoite lub wręcz wulgarne. Nie przytaczamy, bo
znowu oskarżą nas o obrażanie głowy obcego państwa.
* * *
Hip-hop, kiedy jeszcze określany był terminem rap, powstał w
slumsach wielkich amerykańskich miast, w dzielnicach nędzy i gettach
narodowych mniejszości. Stworzyli go czarnoskórzy wyko-nawcy zionący
nienawiścią do białych, do amerykańskiej popkultury i mitu sukcesu.
Prosty styl rapu oparty na rytmie i deklamacji przejęły inne
społeczności zepchnięte na margines "amerykańskiego snu": emigranci
kubańscy, Portorykańczycy, mniejszość irlandzka, Meksykanie. Rap
opowiadał o biedzie, braku perspektyw, o frustracji i nienawiści.
Używał języka ulicy pełnego określeń slangowych i wulgaryzmów. Zanim
został zauważony przez duże rozgłośnie radiowe i zaadaptowany do
komercyjnych stylów disco i dance, zrodził gangsta rap gloryfikujący
przemoc i zbrodnię.
* * *
W Polsce przyjął się w wielkich blokowiskach i prowincjonalnych
pipidówach oraz wszędzie tam, gdzie młodzi ludzie wegetują bez
perspektyw na lepsze życie. W utworach podziemnego rapu wykrzykiwali
swoje rozczarowanie polską rzeczywistością pokrywając mury
buntowniczymi graffiti, pijąc tanie nalewki, ćpając spidy i
marychę. Stali się łatwym celem policyjnych akcji przeprowadzanych
przez żądnych sukcesu szefów prowincjonalnych komisariatów, stąd
powtarzany na tysiącach ścian, malowany sprayem skrót HWDP (chuj w
dupę policji).
Z czasem nielicznym grupom udało się przebić na powierzchnię,
dotrzeć do komercyjnych stacji radiowych, nagrać płytę. Ceną za
sukces była rezygnacja z drapieżności. Główny, podziemny nurt
hip-hopu traktuje takich wykonawców jak odszczepieńców. W
odróżnieniu od tzw. chrześcijańskiego roka, nie istnieje nabożny,
przesiąknięty WC (wartościami chrześcijańskimi) hip hop.
Wyreżyserowane przez Zanussiego zderzenie papy z hip-hopem było
zaledwie delikatnym muśnięciem. Wydarzenie nabrałoby autentyzmu,
gdyby z głośników bumboksa płynął ostry utwór klasyki polskiego
podziemia, np. Nagłego Ataku Spawacza, w tle wyświetlano by
"Blokersów" Latkowskiego, a breakdancowcy, zamiast przyklękać,
pokazaliby "faka" otaczającym papę tłustym, upierścienionym
fluorescencjom.
* * *
Watykańskie fiku-miku niczego nie zmieni w polskiej kulturze,
zarówno "wysokiej", jak i w sztuce ulicy. Fani rapu nie będą malować
na ścianach uśmiechniętego papy, krucyfiksów i hasła "Jezus żyje", a
policja nie będzie ich za to głaskać po główkach. Żaden szanujący
się hip-hopowiec nie wystąpi na koncercie z orkiestrą Jerzego
Maksymiuka czy Poznańskimi Słowikami. Główny nurt hip-hopu nadal
będzie podziemny, brudny, buntowniczy, wyrażający nędzę egzystencji
w Polsce C. Występ przed papą był tylko darmową promocją Fundacji
Centrum Twórczości Narodowej.
Proponujemy, żeby następnym razem Zanudzi zabrał do Watykanu na
zderzenie z papą kogoś, kto zrobi to z większym hukiem. Ostatnio
reaktywował się zespół Kat, pierwszy polski band wykonujący ostry
metal o satanistycznym zabarwieniu, znany na Zachodzie, w kraju
ścigany przez tropicieli sekt. Sztukę ulicy mogłyby zaś
reprezentować panienki, które zarabiają na chleb tańcząc na rurkach
w nocnych klubach. To także polska rzeczywistość, a tradycję ma
znacznie starszą niż breakdance.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matka Boska i zabójcy cd.
Przed Sądem Rejonowym w Strzyżowie rozpoczął się proces w sprawie
opisywanego przez nas od
ponad roku zabójstwa Ani Betlei w Połomi. Pleban Tadeusz N. z Nowej
Wsi k. Czudca idzie w zaparte.
Przypomnijmy. Do zdarzenia doszło w maju 2002 r. na trasie
Rzeszów
Barwinek. 11-letnia Ania wyszła z domu po koleżankę, z którą
miały iść do kościoła. Zginęła chwilę później kilkanaście metrów od
swojego domu potrącona przez jeden, a następnie drugi samochód. Tą
trasą wracali wówczas jeden po drugim księża z bierzmowania w
Jaworniku. Mimo podwójnego uderzenia, dziecko żyło jeszcze
kilkanaście minut. 20 godzin po wypadku do komendy policji w
Strzyżowie zgłosił się ks. Tade-usz N. Oświadczył, że to on potrącił
dziecko. Zeznał również, że Ania wpadła pod jego auto, ponieważ
wcześniej potrącił ją samochód ciężarowy. Ksiądz kitował, że w
komendzie pojawił się tak późno, ponieważ był w szoku, a poza tym
najechał na martwe już dziecko. Prokurator Jacek Złotek ze Strzyżowa
uwierzył w wersję księdza i rozgłaszał ją w lokalnych mediach.
"NIE" przeprowadziło własne dochodzenie w tej sprawie i wyszło nam:
nie było żadnej ciężarówki, dziecko żyło nawet wówczas, gdy
przejechał po nim swoim Seatem ks. Tadeusz N. (ustaliliśmy świadków,
czego nie potrafiła zrobić policja). Ks. Tadeusz N. w szoku nie był,
bo następnego dnia spowiadał spokojnie od samego rana.
Najważniejszym naszym ustaleniem było to, że dziecko jako pierwszy
potrącił najprawdopodobniej kierowca zielonego Poloneza Caro
ks.
biskup Edward Białogłowski (wracał z bierzmowania, ale wstąpił
jeszcze na imieniny do kumpla księdza w Niebylcu).
W dniu publikacji pierwszego artykułu na temat wypadku prokuratura
zatrzymała do badań Poloneza biskupa. Eksperci nie znaleźli na aucie
śladów świadczących o udziale samochodu biskupa w tym zdarzeniu.
Problem w tym, że badanie Poloneza przeprowadzono kilkanaście dni po
wypadku, więc mikrośladów nie mogło na nim być. Informowaliśmy
również, że auto biskupa nie było tak zupełnie czyste. Poza tym z
materiału dowodowego i ocen ekspertów wynikało jedno: pierwsze auto
trąciło dziecko prawym bokiem, wprawiając je w ruch obrotowy. Nie
musiało to spowodować dużych uszkodzeń w samochodzie. Eksperci z
Krakowa nie wykluczali udziału Poloneza w tym wypadku. Nasze
ustalenia potwierdziła Prokuratura Krajowa.
Kuria rozgłaszała w prasie informacje o zabójcy z nieustalonego tira
i niewinności księdza biskupa oraz ks. Tadeusza N. Policja również
popełniła wiele zastanawiających błędów, które regularnie
wytykaliśmy. Ostatecznie prokuratura w Rzeszowie, gdzie sprawa
trafiła po tym, jak odebrano ją prokuratorowi Złotkowi ze Strzyżowa,
uznała naszą wersję wydarzeń
Anię potrącił najpierw jeden samochód
osobowy, a następnie na żywe jeszcze dziecko najechał ks. Tadeusz N.
Sprawcy pierwszego uderzenia dotychczas nie ustalono, uznając chyba,
że była to robota Ducha Świętego. Prokuratura postawiła natomiast
poważne zarzuty ks. Tadeuszowi N.
spowodowanie wypadku,
przekroczenie dozwolonej prędkości, ucieczkę z miejsca zdarzenia i
nieudzielenie pomocy ofierze. Grozi mu 12 lat więzienia.
Już na początku procesu 50-letni ksiądz proboszcz przebywający na
wolności odmówił składania wyjaśnień. Sędzia Piotr Filipek
przeczytał jego zeznania ze śledztwa. Ksiądz mówił m.in., że spod
tira wypadła szmata albo tektura, a on nie widział, że było to
dziecko, choć zatrzymał się i czekał na pogotowie. Przed sądem
zeznawała również rodzina zamordowanej Ani. Przypomnieli, jak
miesiąc po wypadku w ich domu zjawił się ks. Tadeusz N. udając
świadka zdarzenia. Mówił wówczas, że u rodziny Bet-lejów byli już
księża i "sprawę załatwili". Adwokat rodziny, który reprezentuje ich
z urzędu, tuż przed
końcem rozprawy złożył wniosek o wyłączenie go ze sprawy. Sąd
przychylił się i wskazał innego
adwokata z urzędu. Ten również twierdzi, że nie ma czasu. Kolejna
rozprawa odbędzie się za miesiąc.
My w "NIE", które przy okazji tej sprawy biskup rzeszowski wyzwał
publicznie w płatnych ogłoszeniach prasowych od komunistów i
morderców, mamy tę satysfakcję, że udało się postawić przed sądem
plebana, a ten łatwo się z zarzutów nie wykręci. Wprawdzie na ławie
oskarżonych brakuje jeszcze jednego kierowcy
ks. biskupa Edwarda
Białogłowskiego, ale co się odwlecze...
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Ola lala
W Muzeum Lalek w Pilznie koło Dębicy pojawiła się nowa lala

Aleksandra Jakubowska. Pani minister w balowej sukni dumnie
wymachuje plikiem czasopism. Odświeżono też zapomnianą już nieco
postać Marka Belki. Były minister finansów nie jest już odziany w
płaszcz rodem z Gogola, ale w wystawny strój kalifa z Bagdadu. W
muzeum ma się pojawić nowa lalka posła Rokity.
Niemowa sejmowa
Mało kto słyszał o pośle Henryku Lewczuku z Chełma. Poseł nie
zabiega bowiem o rozgłos i ani razu od początku kadencji nie pojawił
się na sejmowej mównicy. Nie można mu jednak zarzucać, by lekceważył
prace Sejmu. Opuścił dotychczas tylko trzy dni obrad. Siedzi w
ławach i milczy regularnie na każdy temat.
Odwyk od Millera
Żałosnymi popiskiwaniami, które nie robią na nim żadnego wrażenia,
nazwał premier, co spadł z nieba, żądania swych oponentów, by
ustąpił ze stanowiska. Leszek Miller przyznał, że do wszystkiego
można się przyzwyczaić i już nie martwi się tym, co o nim mówią.
Wyjawił, że przyzwyczajenie się do krytyki zabrało mu kilka
miesięcy. Sądzimy, że dla odzwyczajenia się od Millera wystarczy
kilka godzin.
Furka burka
Gmina Gryfino wydała 150 tys. zł na zakup Peugeota 607 dla
burmistrza Henryka P. Wychodzę z założenia, że biedny musi
inwestować w coś, co będzie służyło przez długie lata
wytłumaczył
się z kosztownego zakupu pan burmistrz. Odrzucił też sugestie, że
mógł zadowolić się tańszym samochodem.
Jak jadę do Warszawy i
jeszcze tego samego dnia wracam, to muszę jechać w jakichś
przyzwoitych warunkach
stwierdził. Po co szef tak małej gminy
ciągnie do stolicy, nikt nie zapytał.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Hołd press "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




500 km zbędnej wilgoci
Na 28 listopada wpisano do porządku obrad Sejmu debatę o polityce
morskiej państwa. Czy mógłbym prosić szanownych Czytelników, aby
końcówkę poprzedniego zdania przeczytali na głos? Głośno i wyraźnie:
"debata o polityce morskiej państwa!". No, jak to brzmi? Prawda, że
dostojnie? Zwłaszcza że ostatni raz w Sejmie o polityce morskiej
państwa debatowano jakoś tak w roku 1984, czyli prawie 20 lat temu.
Proszę się jednak nie denerwować. Debata się nie odbyła, bo ją
wykreślono z porządku obrad.
Postuluję, aby w ogóle na ten temat nie robić żadnej debaty i już
nigdy więcej jej nie zapowiadać.
Sami z siebie się śmiejecie
Po pierwsze: nie ma określonego adresata, do którego ta debata
miałaby być skierowana, po co więc urządzać ględzenie dla samego
ględzenia.
Cały sektor gospodarki morskiej podlega pod kilka rozmaitych
resortów, tak naprawdę więc nie ma nikogo, kto miałby wiedzę o
całości i kto by to wszystko jakoś koordynował. Zarządzanie portami
i przystaniami morskimi, przepisy o bezpieczeństwie żeglugi i sama
żegluga podlegają Ministerstwu Infrastruktury. Łowienie ryb, tych na
oceanach i tych przy bałtyckim brzegu
ministrowi rolnictwa.
Przemysł okrętowy, czyli stocznie
ministrowi gospodarki. Nadzór
właścicielski nad spółkami kapitałowymi sprawuje minister skarbu.
Szkoły morskie podlegają ministrowi edukacji i sportu. Izby Morskie

ministrowi sprawiedliwości.
Przedsiębiorstwo połowów dalekomorskich Dalmor w Gdyni (jedyne,
jakie nam zostało, "NIE" nr 45 i 50/2003) podlega z jednej strony
Ministerstwu Rolnictwa (bo ryby), z drugiej
Ministerstwu Skarbu
Państwa (bo spółka należy do skarbu państwa). Porty tak samo. Z
jednej strony skarb państwa, z drugiej
Ministerstwo
Infrastruktury. Zarządzający "morskimi przedsiębiorstwami" muszą się
nieźle bujać od ministra do ministra i musi nimi nieźle telepać

niemal jak na pokładzie łajby w duży sztorm.
Państwo, które ma jeden statek pod banderą i zaledwie 500 km
wybrzeża, ma aż trzy urzędy morskie, dwie cywilne wyższe morskie
szkoły i jedną cywilno-wojskową akademię morską.
Jeśli więc debata ma służyć wyłącznie uzasadnieniu, że cała ta
machina biurokracji powinna się na czymś żywić, to naprawdę nie ma
powodu zajmować tym parlamentu. Z drugiej strony w samym Sejmie nie
traktują siebie poważnie. W sejmowej Podkomisji ds. Morskich są
m.in.: poseł Jerzy Młynarczyk z Gdyni (SLD)
profesor prawa
morskiego; poseł Andrzej Różański z Gdyni (SLD)
absolwent Wyższej
Szkoły Morskiej zawodowo wiele lat związany z rozmaitymi
przedsiębiorstwami morskimi; posłanka Dorota Arciszewska z Gdyni
(PO)
absolwentka Wyższej Szkoły Morskiej, córka kapitana Żeglugi
Wielkiej; posłanka Elżbieta Piela-Mielczarek ze Szczecina (SLD)

prawnik. Który z tych posłów jest przewodniczącym komisji? Odpowiedź
brzmi: żaden. Przewodniczącym jest poseł Leszek Sułek z Samoobrony,
rolnik z okolic Torunia, gdzie jest staw w okolicy. Podobno miły i
sympatyczny facet.
Dlaczego tak jest? Bo tak się partie dogadały, bo tak wynika z
parlamentarnego parytetu, że jakiegoś przewodniczącego Samoobrona
musi mieć. Bo pozostali uznali, że podkomisja jest gówniana i można
ją oddać nowicjuszom z Samoobrony.
Pływał raz minister jeden
Po drugie: punktem wyjścia do debaty, kiedykolwiek ona nastąpi, ma
być ministerialny raport o gospodarce morskiej, który jest
dokumentem wielce zabawnym, ale nic poza tym.
Minister od spraw morskich, czyli wicek u Pola Witold Górski,
jeszcze przed wakacjami przedstawił komisjom sejmowym dokument o
dumnej nazwie "Raport o stanie gospodarki morskiej". Następnie w
wywiadach prasowych (np. "Głos Wybrzeża" z 27 czerwca 2003 r.)
chwalił się, że raport został przyjęty pozytywnie. Dziwi mnie to
bardzo.
Wystarczy przeczytać kilkanaście linijek wstępu do tego raportu,
żeby dowiedzieć się, że Ministerstwo Infrastruktury i jego
poprzednie wcielenia odpowiedzialne za gospodarkę morską błądziły i
błądzą jak pijany we mgle. Proszę czytać: Nie ma dziś wypracowanych
instrumentów analitycznych umożliwiających obiektywną ocenę
ekonomicznej roli gospodarki morskiej w gospodarce narodowej i jej
udziału w tworzeniu Produktu Krajowego Brutto. Nietrudno więc o
wiekopomne odkrycie: Istnieje potrzeba systematycznego prowadzenia
analizy przepływów międzygałęziowych oraz innych analiz (...)
Wymagać to będzie przygotowania odpowiednich metodologii.
Przekładając to na język ludzki, nie wiadomo, w których miejscach
wycieka za granicę dochód narodowy, i kto, ewentualnie, do
gospodarki morskiej dokłada. I że nieprędko się tego dowiemy.
Dwa pytania. Pierwsze
co ludzie z ministerstwa robili przez 12 lat
kapitalizmu, że dzisiaj jeszcze nie wiedzą, czy morze nas bogaci,
czy zubaża? Drugie
co zawiera dokument, który ma być miarodajną
bazą informacyjną i analityczną dla kształtowania polityki?
Potrafię odpowiedzieć tylko na pytanie drugie: raport zawiera
rozwodnioną garść banałów, przemilczeń i nieprawdziwych informacji
podanych dziwacznym, napuszonym językiem.
Przykład: Udział żeglugi bliskiego zasięgu w całości przewozów
Polski do krajów UE kształtuje się na poziomie 42 proc. Procent, ale
czego? Masy towaru czy jego wartości? Z liczby 42 wynika, że chyba
chodzi o masę, ale liczba ta jest nieprawdziwa. Udział drogi
morskiej w wywozie do Unii wynosi 32 proc. masy i tylko 9 proc.
wartości. W przywozie do Polski z Unii odpowiednie liczby wynoszą 13
i 7 proc. Autor cytowanego zdania używa terminu żegluga bliskiego
zasięgu, bo mu się chyba wydaje, że w Europie można uprawiać jeszcze
żeglugę oceaniczną.
Czepiamy się i faktów, i formy, bo z raportu dowiadujemy się też, że
trzon polskiej nauki morskiej tworzy siedem wyższych uczelni, dwa
instytuty Polskiej Akademii Nauk, dwa instytuty branżowe oraz dwa
centra techniki. Ogólna liczba placówek naukowych (...) związanych z
gospodarką morską wynosi ok. 30. Jedna z nich, Instytut Morski, od
wielu lat stara się pełnić funkcje doradcy dla administracji
rządowej. Stara się chyba bezskutecznie, bo do pomocy przy
opracowaniu raportu poproszono tylko Krajową Izbę Gospodarki
Morskiej (to takie towarzystwo wzajemnej adoracji) i szczeciński
oddział GUS.
Twierdząc, że raport został w komisjach przyjęty pozytywnie minister
Górski lekko mija się z prawdą. Poseł SLD prof. Jerzy Młynarczyk
powiedział mi, że w sejmowej Podkomisji ds. Morskich raport co
prawda nie został odrzucony, ale jako dokument wielce niedoskonały
odesłany do ministerstwa do poprawki. W sejmowej Komisji
Infrastruktury też posłowie nie byli chyba raportem zachwyceni,
skoro skierowali w tej sprawie dezyderaty do Millera. W lipcu tego
roku.
Czytajcie, to nie zbłądzicie
Po trzecie: taniej i z większym sensem byłoby zaprenumerować dla
wszystkich posłów tygodnik "NIE" i wrzucać im do skrzynek. Myśmy
stan gospodarki morskiej i politykę morską państwa opisali w kilku
publikacjach dosyć precyzyjnie. Pisaliśmy też, czego chcą posłowie
od rządu w sprawach polityki morskiej.
1. Pozyskanie łowisk dalekomorskich dla jedynego polskiego armatora
Dalmoru ("NIE" nr 45/2003). Jedyny dalmorowski statek połowowy nie
dostał koncesji na połowy u brzegów Angoli, bo Murzyni sami chcą
łowić, i teraz stoi na redzie u wybrzeży Afryki i czeka. Chyba na
cud. Po naszym artykule zwołano radę nadzorczą przedsiębiorstwa.
Odbyły się trzy posiedzenia. Niewiele wysiedziano. Jedno tylko

członek zarządu Dalmoru odpowiedzialny za połowy przestał być
członkiem zarządu i został prostym dyrektorem w przedsiębiorstwie.
Po kilku dniach sam się zwolnił z roboty. Przewiduję, że za kilka
miesięcy żadna pomoc Dalmorowi może już nie być potrzebna.
2. Sprawne funkcjonowanie polskiego ratownictwa okrętowego oraz
Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa SAR ("NIE" nr 12/2003).
Od stycznia 2002 r., gdy weszła w życie ustawa o bezpieczeństwie
morskim, nasze ratownictwo jest zorganizowane w najgłupszy na
świecie sposób. Podzielono je na Polskie Ratownictwo Okrętowe (PRO)
i Morską Służbę Poszukiwania i Ratownictwa SAR. PRO ma się zajmować
działalnością komercyjną, a SAR
ratowaniem wyłącznie ludzi. Jedni
drugim nie mogą wchodzić w paradę. Do każdej katastrofy i wypadku
powinny więc płynąć dwie ekipy: po marynarzy i wrak. Sprawdzi się
nasz czarny scenariusz, gdy tylko dojdzie do jakiejkolwiek większej
katastrofy u naszych wybrzeży.
3. Reorganizacja funkcjonowania administracji morskiej ("NIE" nr
47/2003). Minister Górski, jak tylko nastał, zaczął zapowiadać
reformę w administracji i utworzenie jednego Urzędu Morskiego
zamiast trzech. Nic się w tej materii nie wydarzyło, a minister
wycofał się z własnych zapowiedzi.
4. Działania ratunkowe i pomocowe dla polskich stoczni. O stoczniach
pisaliśmy w "NIE" tyle, że samo wymienienie numerów tygodnika, w
których ukazały się artykuły, zajęłoby wiele miejsca. Z newsów to
ten, że 10 listopada na spotkaniu akcjonariuszy miało się odbyć
podniesienie kapitału Stoczni Gdynia, co oznacza dla niej być albo
nie być. Na wniosek przedstawicieli skarbu państwa sprawę
przełożono. Oby nie było za późno.
5. Zapewnienie funkcjonowania zaplecza badawczo-rozwojowego
gospodarki morskiej ("NIE" nr 15/2002). Gdy o dyrektorze Instytutu
Morskiego w Gdańsku, placówki badawczo-rozwojowej w dziedzinie
morskiej podległej Ministerstwu Infrastruktury, pisaliśmy po raz
pierwszy jako o człowieku, który się nie nadaje do tej funkcji,
wicepremier Marek Pol przysłał list w jego obronie. Potrzeba było
ponad roku, by Pol się przekonał, że "NIE" pisze prawdę. To mały
problem, bo tego zaplecza nikt nie potrzebuje, nawet samo
Ministerstwo Infrastruktury. Co widać na przykładzie raportu, o
którym wyżej.
6. Zapewnienie preferencji funkcjonowania na terytorium RP
narodowemu towarzystwu klasyfikacyjnemu. Śmiech pusty. Jakieś 3 lata
temu Polski Rejestr Statków został wypierdzielony z Międzynarodowego
Stowarzyszenia Klasyfikacyjnego. Za co? Za to, że dość
niefrasobliwie wystawił papiery jednemu ze statków, który potem
zupełnie niefrasobliwie zaczął tonąć. To, że PRS jest skreślony z
międzynarodowej listy, oznacza, że jest uważany za rejestr gorszej
kategorii i że armator chcący dokonać w nim klasyfikacji statku musi
się liczyć z o wiele, wiele większą kwotą ubezpieczenia, jaką musi
zapłacić. Ponieważ liczba statków w Polsce maleje do zera, nie jest
więc nam potrzebne towarzystwo kwalifikacyjne.
7. Określenie priorytetów w pozyskiwaniu przez porty o podstawowym
znaczeniu inwestycji strukturalnych ("NIE" nr 15/2003). Pisaliśmy,
że za Buzka wymyślili, że należy sprzedać polskie porty, a za
Millera sprzedają. Pomysł zły, realizacja jeszcze gorsza. Bałtycki
Terminal Kontenerowy w porcie w Gdyni sprzedano filipińskiej spółce
International Container Terminal Services Inc. Naszym zdaniem

niepotrzebnie i za tanio.
Jeden z wiceprezesów filipińskiej firmy Tom Falknor już po zawarciu
transakcji powiedział specjalistycznemu brytyjskiemu pismu
("Containerisation International" z sierpnia 2003), że nie dopuści,
aby podobna inwestycja w terminal kontenerowy zdarzyła się w porcie
w Gdańsku. I tyle. Polska strona już nie decyduje.
8. Zapewnienie ochrony dla marynarzy zatrudnionych na statkach
obcych bander ("NIE" nr 39/2003). Pisaliśmy, jak to jest z
przestrzeganiem konwencji o wyszkoleniu marynarzy. Polska
administracja morska zdecydowała jej nie przestrzegać.
Pisaliśmy
nie będziemy się więc powtarzać. Konsekwencją
dalekosiężną może być utrata pracy przez polskich marynarzy pod
obcymi banderami. Marynarz, który schodzi z kontraktu i czeka na
lądzie na kolejny kontrakt, jest nieubezpieczony. Jego status prawny
jest dość zawiły. Z jednej strony nie pracuje, ale z drugiej strony
sam sobie składki ZUS opłacić nie może, bo jest na legalnym, czasem
wielomiesięcznym, urlopie. Konsekwencją będzie to, że wyhodujemy
sobie pokaźną grupę ludzi, którzy za jakiś czas nie będą mieli prawa
do emerytury. Będzie to kolejny problem społeczny do rozwiązania.
Cierpi kraj na niedostatek morskich opowieści? No to nie debatujcie,
tylko do roboty!
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Autokastracja "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Matrix
Rewolucje"
To są rewolucje? Ten film? W roku 1917 to była rewolucja! A w 1789

to dopiero była rewolucja! Nawet w 1905 r. też była rewolucja. A to
tutaj? Gonitwy opancerzonego żelazka z gromadą rozszalałych
tranzystorów? Atak korkociągu na korek i gromadę ludzików w
blaszanych garniturkach to rewolucja? Nie, proszę szanownych twórców
filmu, zachowajmy właściwe proporcje: to żałosne pierdnięcie, a nie
żadna rewolucja.
"Tożsamość"
Chwyt ograny już miliony razy
wszystkich morderstw pokazanych na
filmie dokonał świr, któremu roiło się w główce, że był kimś innym.
I to tamten zły człowiek zabijał. Phi! Ja, Maciej Wiśniowski, mam
tak prawie codziennie: ktoś inny we mnie zabija niedobrych ludzi.
Urban nie żyje od 1994 r. już kilkaset razy, sekretarz redakcji

trup 3 razy w tygodniu, dwoje zastępców rozrywam na strzępy raz na
tydzień. Ale nie robię o takich banalnych sprawach filmu, bo staram
się zachowywać przyzwoicie.
"Podwodny zabójca" Clive Cussler
Woda jest zimna. Jak się jest długo pod wodą, to się umiera.
Ponadnarodowe korporacje to skurwysyny. Eksperymenty genetyczne to
kurewstwo i śmiertelne zagrożenie dla życia
ludzi. Niektóre plemiona eskimoskie to bandyci. Baskowie są fajni,
jeśli odżegnują się od terroryzmu. Dobro zwycięży na lądzie, w
wodzie i powietrzu. Amen.
"W ułamku sekundy" Alex Kava
Powieść o egzaltowanych niedorżniętych babach, napi-sana przez
egzaltowaną niedorżniętą babę dla egzaltowanych niedorżniętych bab.
Tłumaczka zdaje się pasować do
towarzystwa.
"Kiedy jednak zamknęła oczy, ta noc zaczęła powracać do niej w
czystych krystalicznych obrazach, dźwiękach i wrażeniach. Czuła na
swoim ciele jego ciało, jego język i ręce grające na jej zmysłach
jak na delikatnym instrumencie. Pewne swoich ruchów, pewne gdzie i
jak jej dotknąć i jak zabrać ją w miejsca, w których nie była bardzo
długo. To było takie piękne". W razie jakby ktoś miał wątpliwości,
jest to powieść o seryjnym mordercy.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szkoła bydląt cd.
W numerze 7/2002 opublikowałem artykuł pt. "Szkoła bydląt".
Napisałem, że szkoła polska i w większości dumna kadra nauczycielska
są do niczego, a system edukacji wypuszcza co roku setki ludzi
pozbawionych umiejętności samodzielnego myślenia. Nadeszły
wypowiedzi nauczycieli i uczniów.
Ciekawym
do jakiej to szkoły chodził red. Wiśniowski. Artykuł jest
dla olbrzymiej rzeszy nauczycieli bardzo krzywdzący i wręcz
obraźliwy. Żadnego w nim szacunku dla jakże trudnej i niewdzięcznej
pracy. To nieprawda, że współczesny nauczyciel nie ma autorytetu, a
jeśli ma, zdobywa go krzykiem, wyzwiskami, nierzadko "łapą". Chyba
zdecydowana większość nauczycieli to "nasza kochana Pani lub Pan".
Ile czasem wdzięczności w młodych sercach to Pan, Panie Redaktorze,
nie ma zielonego pojęcia. Oczywiście w sercach normalnych i mądrych
uczniów, a nie chuliganów i potencjalnych bandytów, których nie
brakuje. Na szczęście to margines.
Ma Pan rację, że samorządy uczniowskie źle działają lub wręcz ich
nie ma. Nie jest to jednak wynik złej działalności nauczycieli, ale
taka jest po prostu wola uczniów. Sami rezygnują z działalności
samorządowej uważając ją za zbędną. (...)
Zdzisław Wojtachnio, Wielka Wieś
Po przeczytaniu "Szkoły bydląt"
artykułu przypominającego Wołkowe
wypociny
próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie: na czyje
zamówienie Pan "to" napisał i czemu to miało służyć. (...) Trudno
ustosunkować się do steku bzdur, jakie Pan tu zamieścił. (...)
Nauczyciele to grupa zapaleńców, która nie zważa na reformatorską,
radosną twórczość kolejnych ministrów i stara się wykonywać swoje
obowiązki
nauczanie i wychowanie młodzieży. (...)
Uważa Pan, że brak jest prawdziwie partnerskich stosunków między
nauczycielami a uczniami. Wielu uczniów w gimnazjach pali papierosy
i pije alkohol.
Nie są też odosobnione przypadki, gdy wyrośnięty uczeń gimnazjalny
próbuje podczas lekcji przejść z nauczycielem na "ty" albo nuci mu
od niechcenia słówko "spierdalaj". Czy takie stosunki ma Pan na
uwadze? Czy w ramach poprawy tych stosunków nauczyciel ma przed
dyskoteką pójść z uczniem na wino i zapalić z nim papierosa? (...)
Czy wie Pan, na jakie akty wandalizmu ze strony "bezbronnych
uczniów" narażona jest szkoła? Wyrywanie klamek, elementów
instalacji wodnej, kanalizacyjnej, elektrycznej itd. jest na
porządku dziennym. (...)
Chciałbym zakończyć optymistycznie. Mamy wspaniałą młodzież i
normalnych, pełnych poświęcenia nauczycieli. Mam nadzieję, że
odosobnione przypadki patologicznego zachowania się jednej i drugiej
strony nie popsują pozytywnego obrazu szkoły. Wyrażam też nadzieję,
że Pan Wiśniowski wybierze losowo jedną ze szkół, pojedzie tam i
napisze obiektywny artykuł.
Nauczyciel gimnazjum
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
Zawsze ceniłem twórców "NIE" za profesjonalizm, odwagę oraz
inteligencję. Tym większy przeżyłem szok po przeczytaniu artykułu
Macieja Wiśniowskiego. Jest on po prostu idiotyczny, krzywdzący i
głęboko niesprawiedliwy. (...)
Mam kilka pytań:

do autora: posługuje się Pan dość prymitywną polszczyzną, chętnie
korzysta Pan z wyświechtanych sloganów. Tym niemniej jest to język
zrozumiały dla większości ludzi. A zatem, czy możliwe byłoby
posługiwanie się nim, gdyby nie nauczono tego Pana w szkole (również
poprzez wkuwanie regułek)? Skąd biorą się cenieni, nie tylko w
naszym kraju, naukowcy, lekarze, nauczyciele, skoro z naszych szkół
wychodzą "kolejne pokolenia potulnego bydła"?

do redaktora Urbana: czy utożsamia się Pan z zawartymi w artykule
tezami, czy Pan również sądzi, że szkoła powinna być miejscem, w
którym dzieci będą wychowywały nauczycieli? (...)
Roman, Wrocław
(e-mail do wiadomości redakcji)
Czuję się bardzo obrażony i upokorzony (...) Pan Wiśniowski
kompletnie nie ma pojęcia, o czym pisze. (...)
Pan Wiśniowski twierdzi, że uczniów zdolniejszych czy mających
odmienne poglądy się "gasi". A co pan powie na to, że co roku w
olimpiadach przedmiotowych i konkursach (także międzynarodowych)
bierze z powodzeniem udział olbrzymia rzesza uczniów? Czy uważa pan,
że byłoby to możliwe bez rozwijania indywidualnych zdolności tych
uczniów, kształtowania i pielęgnowania ich odmiennego spojrzenia na
pewne sprawy i ciężkiej, dodatkowej pracy z nimi?
Pan Wiśniowski pisze, że uczeń ma niewiele praw. Pragnę go
uświadomić, że obecnie uczeń ma więcej praw niż nauczyciel. Może
odwołać się np. od negatywnej oceny i od niezdanej matury,
co kiedyś było nie do pomyślenia.
Do tej pory uważnie czytałem Wasz tygodnik i popierałem drukowanie
artykułów obnażających afery, przestępstwa i przekręty, ale po tak
głupawym i niesprawiedliwym artykule nie będę więcej finansował
ludzi, którzy bez powodu znieważają i obrażają mnie i moje
środowisko. (...)
Artur Majewski,
nauczyciel matematyki
(e-mail do wiadomości redakcji)
W pełni podzielam Pańskie obrzydzenie do polskiego systemu edukacji.
Na patologie tego systemu składają się zarówno idiotyczny program,
jak i denny poziom nauczycieli. Szkoła jest miejscem, gdzie w sposób
represyjny wmusza się gówniarzom do głów bezużyteczne z reguły
informacje. (...) Jednak dopiero kiedy człowiek idzie do pracy, w
pełni widzi, jak zmarnował sobie dzieciństwo i młodość. (...)
Nauczyciel jest to produkt odpadowy w procesie produkcji
inteligentów. Nie trzeba być geniuszem, żeby się nauczyć powtarzania
w kółko tego samego. Zresztą na początku nie trzeba umieć nawet
tego. Po kilku latach uczenia i tak materiał opanowuje się na
pamięć. Przecież to tylko jeden przedmiot, uczniowie mają ich wiele.
Na dodatek nauczyciel jest z reguły osobnikiem sfrustrowanym,
nienawidzącym uczniów. Inny się nie utrzyma w tym środowisku,
zostanie odrzucony. Patologie wzmacnia brak możliwości jakiejkolwiek
kontroli szkoły ze strony rodziców. Na pyskatych jest prosty sposób

zostawia się dzieciaka w tej samej klasie i już. (...)
Jacek Szaniawski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Chciałbym pochwalić moją ulubioną gazetę (Was) za artykuł o
nauczycielach i uczniach. Jest dokładnie tak, jak piszecie.
Młodzi
nauczyciele są do dupy (moja wychowawczyni ma zwyczaj mówienia nam
na każdej lekcji, że gówno sobą reprezentujemy), a starzy są za
starzy i już im nie zależy. Do tego dochodzi jeszcze sytuacja, w
której w klasie maturalnej (mojej) obcina się matematykę (mamy 3
godziny) na rzecz religii (2 godziny). Rozumiem, że idiotami łatwej
się rządzi, ale czy naprawdę te czarne kutasy muszą to robić.
tzw. uczeń
(e-mail do wiadomości redakcji)
Jestem uczniem "elitarnego" LO w pewnej miejscowości na Dolnym
Śląsku. Pani dyrektor, z wykształcenia polonistka. Przed 1989 r.
zatwardziała komunistka, obecnie zatwardziała katoliczka. Osoba
nienawidząca młodzieży. Jej motto życiowe "Jeśli zdacie maturę, to
dzięki mnie, zaś jeśli jej nie zdacie, to z własnej winy". Pan
historyk, z zamiłowania sadysta. Statut szkoły zakłada, iż uczeń ma
być przygotowany z trzech ostatnich lekcji. Nie dotyczy to
oczywiście historii. Pan od historii lubuje się poza tym w
udowadnianiu, iż "Bóg śmiał się przez tydzień, gdy stworzył
kobietę". Dziewczęta skazane są na każdej lekcji na kąśliwe uwagi o
kobiecej inteligencji. Pan ma zawsze rację, nawet kiedy jej nie ma.
Kolejnym pedagogiem była profesorka fizyki lubiąca wypić przed
lekcją (...).
Informatykiem jest osoba nie potrafiąca wymówić poprawnie ani
jednego terminu informatycznego. (...) Dalej niech będzie
matematyczka, która nie rozwiąże zadania na tablicy bez zeszytu, w
którym ma te zadania rozwiązane. Anglistki. Są trzy. Jedna jest w
LPR, a to mówi samo za siebie, druga jest Ukrainką i do niedawna
słowa po polsku nie potrafiła powiedzieć. Trzecia jest naprawdę
sympatyczna
i nowoczesna i niestety przez to musi się codziennie bronić przed
nienawidzącą ją dyrekcją i większością kadry. Geografica: na lekcji
daje zadanie, a następnie albo piłuje paznokcie, albo bawi się
komórką.
Oprócz nich są w mojej szkole nauczyciele w porządku. To ludzie
młodzi. Dwoje było naprawdę przyjaznych, do momentu wezwania na
pogawędkę z dyrekcją. Wkrótce zmienili pracę. Tych przyjaznych,
którzy pozostali, da się wyliczyć na palcach jednej ręki. O dziwo,
jednym z nich jest katecheta, który już dawno przestał nam wciskać
nauki Jezusa i obecnie spokojnie prowadzi z uczniami konwersacje na
przeróżne tematy. W mojej szkole tylko religia jest na jakimś
poziomie.
Dzięki sponsorom wybudowano nam nowoczesną bibliotekę multimedialną
z kilkoma stanowiskami komputerowymi (każdy z DVD bądź nagrywarką),
z dostępem do Internetu oraz z bardzo drogą drukarką i skanerem. Co
z tego, skoro do niedawna mogli z niej korzystać tylko nauczyciele,
zaś obecnie regulamin pracowni zabrania praktycznie wszystkiego.
(...)
Licealista
(e-mail do wiadomości redakcji)
Jestem uczeniem drugiej klasy liceum, ostatniej, która uczy się
według starego systemu. Do niedawna sądziłem, że opuszczę ogólniak
jako nieprzystosowany do realiów dzisiejszego świata niby inteligent
z dużym, ale nieprzydatnym zasobem encyklopedycznej wiedzy (...).
Jakim byłem idiotą teraz dopiero widzę. Z oficjalnego,
ministerialnego dokumentu, na którym objawiony został wykaz godzin
lekcyjnych dla nowego liceum, wynika, że "przyszłość narodu" przez
trzy klasy, dwa razy w tygodniu będzie słuchać bredni czarnego
hipokryty. Dla porównania fizyki ponadgimnazjalna młodzież będzie
się uczyć przez trzy klasy raz w tygodniu (teraz jest trzy razy).
Dwie lekcje religii tygodniowo to patologia. Po takim praniu mózgu
normalne będą tylko najtwardsze jednostki. Reszta zasili szeregi
armii przygłupów ustawicznie spowalniającej proces rozwoju
cywilizacyjnego Najjaśniejszej. (...)
Jakub K., Grodków
(adres do wiadomości redakcji)
Do grona wielu zdolnych i utalentowanych redaktorów Pańskiego pisma
niepostrzeżenie wszedł kompletny idiota firmujący się nazwiskiem
"Maciej Wiśniowski". (...) Płacenie temu nieudacznikowi to tak jak
karmienie świni łososiem.
Przelewanie swoich zasranych kompleksów na szkołę i nauczycieli jest
tandetnym usprawiedliwianiem braku wystarczającej ilości fałdów w
mózgu lub jego kompletnego braku. W szkole bydląt, którą "oprosiła"
plugawa wyobraźnia okolczykowanego symbolami M.W. skrobaka, ten jego
artykuł stanowić może temat
jego pracy habilitacyjnej. Do roboty.
Hieronim Lalek, Rymanów
(e-mail do wiadomości redakcji)
To prawda, jestem świnią, ale nie lubię ryb. Prawdą jest też to, iż
umiejętność pisania i czytania nabyłem w domu w wieku przedszkolnym,
a szkoła jedynie te umiejętności szlifowała, sądząc po zarzutach,
nieudolnie.
Zwracam uwagę na ścisły i trwały, jak się wydaje, podział autorów
listów na dwie grupy: pierwsza to nauczyciele podający w wątpliwość
moją inteligencję i obrzucający mnie różnymi wyrazami, co
zrozumiałe, albowiem trąciłem ich miłość własną, czyli jedno z
niewielu dóbr, jakie mają na stałe. Druga to uczniowie, ogólnie
mający nauczycieli za wałów. Nic nie wskazuje na to, by obie grupy w
dającej się przewidzieć przyszłości potrafiły się porozumieć.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sędzia Rywina
Nie wiemy, kto posłał Rywina do Michnika. Wiemy za to, kto to
wytropi.
Piotr Smolana, poseł z Bielska-Białej, jest chyba najuboższym
deputowanym w kraju. Jego jedyny stan posiadania, poza rodziną, to
wieloletnia, rozpadająca się Skoda 105L o wartości 500 zł. 45-letni
ojciec trójki dzieci na posadach, z których zazwyczaj wylatywał,
wiele nie zarobił.
Przez całe życie był prześladowany. Uwzięli się na niego esbecy,
komuniści, solidarnościowcy, awuesowcy, pepeesowcy, a nawet
Europejska Komisja Praw Człowieka, która nie przyjęła jego skargi.
Jeszcze za czasów komuny za jego sprawą, jak twierdzi, ze
spółdzielni mieszkaniowej w Bielsku-Białej, gdzie wówczas pracował,
wyleciało czterech prezesów. Smolana też, ale była to zemsta za
ujawnione szwindle i machloje. W kolejnej firmie, gdzie był mistrzem
budowlanym i szefem "Solidarności", oskarżył dyrektora. By napisać
ów donos, zabrał na weekend do domu maszynę do pisania. Pożyczył i
oddał, a oskarżyli go o kradzież. Wobec tego odszedł.
Społecznie pracował w Centralnej Komisji Interwencji i
Praworządności PPS, w której oczywiście wykrył nadużycia. Później za
równowartość zasiłku dla bezrobotnych prowadził biuro poselskie KPN.
Rzucił tę pracę, bo zauważył obłudę i prywatę posła. Jak przystało
na zagorzałego katolika, Smolana prowadzi dialog z biskupami i
papieżem. W 1999 r. odesłał Janowi Pawłowi II legitymację członka
Akcji Katolickiej i kserokopie świadectw z nauki religii.
Poinformował o tym w liście do ordynariusza diecezji
bielsko-żywieckiej. Odpis tego listu przesłał wszystkim swoim
katechetom, w tym kobiecie, która uczyła go religii w latach
przedszkolnych (1963
1965).
W 1984 r., jak pisze na swojej stronie internetowej, odwiedził
papieża, na dowód czego zamieszcza stosowną fotografię. Widać na
niej obecnego posła na obrzeżach grupy pielgrzymkowej. Takich
spotkań z wielkimi tego politycznego świata Smolana miał więcej. Na
przykład Moment mojego przywitania się z Wałęsą filmowała telewizja
zachodnioniemiecka. Potem Wałęsa jadł w kuchni obiad, ja
popatrywałem na niego z holu
wspominał w rozmowie z dziennikarzem
lokalnej gazety.
M. D.
Wierny katolik i technik budowlany, ofiara komuny, obłudnych
towarzyszy solidaruchów, władz RP nr 3 i własnej małżonki. Piotr
Smolana, poseł Samoobrony z Bielska-Białej, dziś zasiada w sejmowej
komisji śledczej mającej wyjaśnić aferę Rywina.
Piotr Smolana jest członkiem Komisji Sprawiedliwości i Praw
Człowieka oraz poselskiego Zespołu na rzecz Policji. W swych
oficjalnych pismach poselskich kierowanych do różnych ważnych
instytucji podawał również, że zasiada w Podkomisji ds. Służb
Specjalnych, co już prawdą nie jest. Co więcej, taka podkomisja w
ogóle nie istnieje. Jest komisja.
Pisma poselskie Smolany (kserokopie kilkunastu posiadamy) stanowią
ciekawy materiał do badań. Otóż z jego korespondencji oficjalnej,
którą dysponujemy, wynika, że reprezentantowi całego narodu
szczególnie zalega na sercu przypadek jego przyjaciela szarpiącego
się z policją, lokalną władzą i sądem o pewien znak drogowy.
Nagłówki pism pana posła Smolany, te, w których identyfikuje się
autora określając jego pozycję, ewoluują w tych pismach nader
dynamicznie, w zależności od tego, gdzie pan poseł
wysyła dany papier i jaki dzięki niemu zamierza osiągnąć efekt.
Przyjaciel posła Smolany, mieszkaniec Zatorza, był wielokrotnie
karany przez policję mandatami i grzywnami. Łamał bowiem znaki
zakazu wykorzystując publiczną drogę na dojazd ciężkiego sprzętu
transportowego do swojego zakładu, na co skarżyli się okoliczni
mieszkańcy.
Smolana wielokrotnie interweniował w jego sprawie posługując się
swoim poselskim autorytetem. Pisał do: dyrektora Centralnego Biura
Śledczego przy Komendzie Wojewódzkiej Policji w Katowicach (Będę
wdzięczny za okazanie pomocy); Sądu Okręgowego w Krakowie (Uważam,
że dotychczasowa procedura postępowania zarówno Urzędu Miejskiego w
Zatorze, jak i sądownictwa oświęcimskiego nosi cechy błędów
prawnych, które nie mają żadnego wytłumaczenia (...) uprzejmie
proszę, by sąd zajął się sprawą wnikliwie i z pełnym krytycyzmem);
prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie (miał
przyjrzeć się sprawie i nadać jej odpowiedni bieg urzędowy), a także
komendanta głównego policji.
Prezes Sądu Okręgowego w Krakowie poskarżył się marszałkowi Sejmu na
próby ingerowania Smolany w działania wymiaru sprawiedliwości.
Borowski musiał parlamentarzyście wyjaśnić, że przekracza swoje
kompetencje. Uważam za konieczne przypomnieć niniejszym o
obowiązujących konstytucyjnych zasadach, iż Sądy i Trybunały są
władzą odrębną i nie-zależną od innych władz (art. 173) oraz, że
Sędziowie w sprawowaniu swojego urzędu są niezawiśli i podlegają
tylko Konstytucji oraz ustawom (art. 178 ust. 1).
Niekiedy dla osiągnięcia mocniejszego wrażenia poseł Smolana
dorzucał do nagłówka swoich pism informację, że jest członkiem
Podkomisji ds. Służb Specjalnych. Pod tę nieistniejącą podkomisję
Smolana podszył się interweniując w krakowskim Sądzie Okręgowym,
warszawskim Centralnym Biurze Śledczym i u prezydenta Bielska-Białej
w sprawie wysokości stawki czynszowej za lokal na biuro poselskie,
którą kwestionował.
Czy poseł Smolana sam uwierzył w swoje członkostwo w sejmowym ciele,
którego nie ma? Chyba tak. W grudniu 2001 r. wysłał do własnego
klubu parlamentarnego pismo z kserokopią zwolnienia lekarskiego.
Prosił w nim, by o jego chorobie powiadomić Komisję Sprawiedliwości
i Praw Człowieka oraz Podkomisję ds. Służb Specjalnych (ups!).
Według naszych wiewiórek w ten sposób sprawa się sypnęła i Smolanie
zabroniono się na nią powoływać. Nam jednak szef Komisji ds. Służb
Specjalnych, poseł Samoobrony, Andrzej Grzesik powiedział, że nic o
tym nie wie.
Skąd takie przywiązanie Piotra Smolany do specsłużb, nie wiadomo.
Ale jego bardziej i mniej oficjalne pisma dowodzą, iż ma wszelkie
predyspozycje do działalności śledczo-niejawnej, jest podejrzliwy i
dociekliwy. Działa, śledzi, zaczaja się.
To sprawia, że
jak prawdziwy tajny agent
staje w obliczu
osobistego zagrożenia. Zwracam się z uprzejmą prośbą o wyjaśnienie i
przesłanie do mojej wiadomości informacji, kto nadał mi złośliwego
SMS-a w dniu 1 listopada 2001 r. o następującej treści:
Jestem sobie Talibanek
Mam granatów pełen dzbanek
Atomową walizeczke
I wąglika probóweczkę
(...) Otrzymałem już sporo korespondencji pocztowej w kopertach
poselskich i taka groźba karalna może być dla mnie niebezpieczna

po prostu nie wiem, czy mam się stosować do szczególnych przepisów
otwierania kopert mojej korespondencji poselskiej
napisał w
listopadzie 2001 r. do Barbary Piwnik będącej wówczas ministrem
sprawiedliwości.
Spod ręki Smolany wyszło też sporo mniej oficjalnych pism. On sam
nazywa je "elaboratami" i rozsyła w różne miejsca. Czasem do sądu,
czasem do jakiejś redakcji albo po prostu do wyborców. Pisze o
ludziach, którzy go zawiedli, tych, którzy próbowali mu szkodzić i
których on rozpracował.
Elaborat I
"Moja styczność z mgr W.P. byłą naczelniczką Urzędu Skarbowego w
Bielsku-Białej w czasie pełnienia przeze mnie funkcji asystenta
po-selskiego klubu parlamentarnego Konfederacji Polski Niepodległej"
(13 stron). Rzecz traktuje o kobiecie, która przyszła do Smolany
(wówczas jeszcze asystenta posła KPN Kazimierza Wilka), by pomógł
jej odzyskać pracę. Udawała, że jest szykanowana, ale poseł Smolana
dociekł prawdy: to zła kobieta była. Zamówiła mszę św. za Józefa
Piłsudskiego, a potem powiedziała, że to cyt.: kurwiarz. Drwiła z
niepełnosprawnych
a więc pewnie i z Piotra Smolany, który ma
znaczący ubytek słuchu i z tego tytułu posiada rentę inwalidzką III
grupy. Właściciel burdelu witał ją jak starą znajomą, a ona wylewała
wódkę do doniczki i mówiła, że chciałaby zobaczyć swojego byłego
szefa w trumnie, czym namawiała burdeltatę do morderstwa.
Elaborat II
"Moja styczność z Zarządem Regionu Podbeskidzie NSZZ "Solidarność" w
Bielsku-Białej, związku zawodowego, którego byłem członkiem od
października 1980 r. zaś działaczem konsekwentnym w czasie pełnienia
funkcji przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność"
(...)" (16 stron). Szkic o tym, jak Smolana daremnie wypraszał u
ważnych solidaruchów pomoc dla siebie w znalezieniu roboty
umysłowej, bo nie chciał wywozić śmieci, żeby nie dać satysfakcji
wrogom. Rzekomi związkowcy go spławiali, bo bali się, że wyniucha
ich przekręty.
Elaborat III
"Historia o największym oszuście Podbeskidzia, który w niewyjaśniony
sposób dorobił się willi z basenem w Jaworzu przy ul. [---] Nazywa
się [---]" (12 stron). Dzieło traktuje o człowieku, który powołując
się na znajomość z Lepperem i inne koneksje został szefem biura
poselskiego Smolany. Następnie okradł jego konto poselskie z 30 tys.
zł, przekroczył dozwolone limity zakupując do biura drogie sprzęty,
których poseł wcale nie chciał, i jeszcze namówił go do kupienia
Opla Astry i nowego telewizora.
Elaborat IV
"Rzecz o Romanie [---]" (5 stron). Studium o facecie, którego
Smolana rozpracował stosunkowo szybko. Wydedukował otóż, że ów Roman
X. jest to niepoważny facet, który powinien leczyć się
psychiatrycznie. W lipcu 2001 r. dowiedziawszy się, że założyłem
struktury "Samoobrony" na powiat bielski zaczął się kręcić wokół
mojej osoby. Jest też wątek sensacyjny. Poseł Smolana jest
oczywiście przekonany, że X. brał udział w spisku mającym
pokrzyżować plany wyborcze Samoobrony.
Smolana dostał cynk, że jacyś ludzie próbują przekupić kandydata z
listy Samoobrony, by zrezygnował, dają za to 3,5 tys. zł, a nawet 10
tys. Obmyślił zatem zasadzkę. Samochód zaparkowałem 0,5 km wcześniej
na stacji paliwowej, aby nie spłoszyć ludzi nasłanych przez X i Y
(...) Na 5 minut przed przybyciem tych intruzów, schowałem się za
otwartymi drzwiami pokoju w domu Z. Punktualnie o godzinie 17.00 w
poniedziałkowy dzień ostatniej dekady sierpnia ubr. zajechał pod dom
Z. samochód marki chyba Fiat Siena koloru bordo (jeśli dobrze
pamiętam) o numerach rejestracyjnych (...). Nasłani agenci wchodzą
do pokoju, witają się z Z., nawet przez moment nie podejrzewają, że
za drzwiami jest ktoś schowany, kto będzie podsłuchiwał ich rozmowę.
Z. gra na zwłokę, zgodnie z moją sugestią, chce ich doprowadzić do
pewnej determinacji. (...) i żąda 1 mln. zł. używanych banknotów w
walizce. (...) Gdy negocjacje trwają już dobre 15 minut i czuję, że
dłużej już nie wystoję za drzwiami z powodu drętwiejącej nogi w
niewygodnej pozycji
wychodzę zza drzwi ku pełnemu zaskoczeniu tych
dwóch intruzów. Podkładam im pod nos dowód osobisty i przedstawiam
się, że jestem szefem Samoobrony na tym terenie i żądam ich
wylegitymowania się, bo w przeciwnym wypadku wezwę policję. (...) W
ten sposób uratowałem listę przed spaleniem.
Elaborat V
"Moje przejścia i przeżycia w pożyciu małżeńskim z Anną Smolaną z
domu [---] z którą zawarłem kontrakt cywilny w dniu [---] zaś ślub
kościelny [---]"
(19 stron). Rok 1983. Z uczennicą klasy maturalnej Technikum
Włókienniczego, Anną, Piotr Smolana umówił się na ławce przed
teatrem. Anna nie przyszła. Kwiaty, które dla niej zakupił, Piotr S.
zaniósł Matce Boskiej. Wzięli ślub. On nie mógł znaleźć pracy i
proboszcz pozwolił młodym zamieszkać w starej organistówce. Ale od
1990 r. Anna S. traktowała go źle, nawet gdy chorował
byłem tak
potwornie przeziębiony po zjedzeniu lodów, że dusiłem się przez
kilka nocy pod rząd, bolało mnie potwornie gardło, a oczy ropiały mi
tak mocno, że musiałem zeskrobywać z nich skrzepy i przemywać miękką
zamoczoną szmatką (...).
Zmywał nie tylko oczy, lecz także naczynia oraz podłogę, opiekował
się dziećmi, a ona od 1992 r. zaczęła mi ubliżać słownie ordynarnie
na każdym kroku, nazywała mnie ch.... jem, wyrywało się jej co
chwilę k.... wa, spie.... laj, itp. Biła go w nocy łokciami po
klatce piersiowej. O czym może zaświadczyć była katechetka, która
widziała sińce. Nic się nie zmieniło nawet wówczas, gdy dostali nowe
mieszkanie, wielokrotnie mówiła do mnie: idź i powieś się! Odmawiała
mi wiele razy łoża małżeńskiego, chociaż właściwie nie istnieje ono
już od blisko 10 lat. Kilkakrotnie atakowała go nożem. Kopnęła go za
to, że pomylił szmatę z inną szmatą, zabroniła korzystać z pralki i
jeść, obrażała jego matkę. A on tylko pytał: czy kochasz mnie nadal?
Elaborat VI
"Historia moich wyborów parlamentarnych" (9 stron). Szkic o tym, jak
zdobycie mandatu reprezentanta narodu wpłynęło na stosunki z
żoną-megierą. Wchodzę do domu
żona wisi na słuchawce, bo ciągle
wydzwaniają znajomi i rodzina z gratulacjami... Jakże ona odmieniona
i radosna, bo też nie wierzyła w tę historyczną dla nas chwilę... że
będzie żoną posła
napisał dumny z siebie poseł Piotr Smolana.
Świętej pamięci moja babka Maria Wojtas (zm. w 1997 r.) zawsze
przepowiadała, że nie wiadomo, kim ja jeszcze w życiu będę.
Przypomniał mi się też ten sen sprzed 6 lat, że byłem posłem i oto
ten sen okazał się proroczym.
* * *
W elaboratach Smolany, które przekazali nam życzliwi ludzie, nie ma
nic o tym, czy śniło mu się także, kto należy do grona rządzących
łapówkarzy, którzy posłużyli się Rywinem, lub może przepowiedziała
mu to nieboszczka babcia. Jedno jest pewne. Ustalenia komisji
śledczej będą sensacyjnie odkrywcze.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Najdłuższy nos świata
Sekretarz Stanu USA łgał, a teraz łże, że nie łgał.
W przygotowywaniu świata na inwazję w Iraku głównym widowiskiem był
występ sekretarza stanu Colina Powella w ONZ 2 lutego 2003 r. W
pierwszej chwili nawet Francuzom i Niemcom wytrącił z ręki argumenty
przeciw wojnie. Następnego dnia po spektaklu pojawiły się w mediach
USA wypowiedzi wielu dotychczasowych przeciwników planów wojennych
Busha sumitujących się: No, tak... W tej sytuacji... Nie zdawałem
sobie sprawy... Rzeczywiście... Cóż...
Pół roku po efektownej filipice w Radzie Bezpieczeństwa, po zwaleniu
wszystkich betonowych Husajnów z postumentów i w drugim miesiącu
bezradnego ciskania się w poszukiwaniu oryginału i zwalczania
partyzantki irackiej, przez niektóre media w Stanach przemknął
raport oceniający prawdziwość ówczesnych twierdzeń sekretarza stanu.
Powell oficjalnie wciąż stoi za nimi murem, choć w przeddzień
występu, podczas próby w Hotelu Waldorff-Astoria wyszedł z nerwów i
desperacko wykrzyknął: Ja tego czytać nie będę! To gówno!
Zdjęcia satelitarne prezentowane przez szefa Departamentu Stanu
miały pokazywać Irakijczyków chowających zakazaną broń. Powell
zapomniał dodać, że zarówno sfotografowane obiekty, jak i inne
przeszły 500 kontroli inspektorów ONZ, zaś ich szef Hans Blix dzień
wcześniej oświadczył, że żadnej kontrabandy nie wykryto. Nie wykryto
do dzisiaj.
Opatrzone dramatyczną narracją taśmy z nagraniami spiskujących
irackich dowódców zawierają, jak się teraz okazuje, wyrwane z
kontekstu zdania uniemożliwiające trafny osąd, a ich autentyczność
nigdy nie została udokumentowana. Oficjalni tłumacze stwierdzają, że
tłumaczenie konwersacji było naginane do celów propagandowych.
"Tajne dokumenty" irackich fizyków nuklearnych stanowiły 2 lutego
dramatyczne potwierdzenie ambicji atomowych Husajna. Już nie
stanowią: inspektorzy ONZ ustalili, że dokumenty były stare i nie
miały związku z oskarżeniami.
Irak się przyznał, że przed rokiem 1991 wyprodukował 8500 litrów
wąglika. Gdzie to jest?!
bił w dzwon grozy minister spraw
zagranicznych USA. W ostatnio ujawnionym, tajnym raporcie z września
2002 Defense Intelligence Agency (DIA) sugeruje, że Irak może mieć
broń biologiczną, ale nie wiadomo, jaką, w jakim stanie ani ile.
Trzy tygodnie przed inwazją inspektorzy ONZ raportowali, że analizy
gleby potwierdziły zniszczenie zarazków wąglika w miejscu, które
wskazywały władze irackie. Do dziś nie odkryto ani jednego
zabójczego mikroba.
W gruncie rzeczy broń chemiczną już znaleziono
oganiał się od
szarpiących go za nogawki reporterów George junior podczas
konferencji prasowej w Krakowie; wskazał dwa barakowozy, na które
akurat napatoczyli się na pustyni jego gieroje, a które niechybnie

według CIA
były wytwórniami zabójczych substancji. Ostatnio DIA
wyszeptała, że niestety robiono w nich tylko wodór do balonów
meteorologicznych. Do dziś wytężone poszukiwania broni biologicznej
przyniosły rezultat: 0 miligramów.
Wrażenie w Radzie Bezpieczeństwa zrobiło wideo z Mirage rozpylającym
"symulację wąglika". Irak wytwarza bezpilotowe samoloty do
rozpylania broni biologicznej i chemicznej
oświadczył Powell.
Mirage rozpieprzono w pierwszej wojnie w roku 1991. Bezzałogowe
samoloty okazały się sennymi koszmarami wodzów USA.
4 tony gazu nerwowego VX. Jedna kropla VX zabija w ciągu kilku
minut. 4 tony
oskarżycielski tenor sekretarza stanu niósł się po
sali ONZ, w której zapanowała trupia cisza. Prokuratorowi Powellowi
wyleciało z głowy, że większość z 4 ton zniszczono w latach 90. pod
nadzorem oenzetowskich inspektorów. Twierdzą: Irak dokonał znacznych
wysiłków, by udowodnić, że resztę też zniszczono. Analizy gleby to
potwierdziły. Brytyjscy eksperci dodają, że gdyby nawet trochę VX
udało się zakamuflować, to do dziś miałby toksyczność mleka w
proszku. Ale nie znaleziono kompletnie nic.
Irak ukrywa produkcję zakazanej broni w zakładach cywilnych

oskarżał Powell. Nigdy tego nie potwierdzono
ze wstydem wyznają
wywiadowcy z DIA; nie ma w tej kwestii "wiarygodnych informacji".
500 ton składników broni chemicznej wyprodukowały na zgubę światu
zbiry Husajna. Dowody? Żadne. Kaczkę puściła wcześniej CIA, ale była
to spekulacja. DIA w odtajnionym właśnie raporcie z września 2002
donosi: Brak wiarygodnych informacji, czy Irak produkuje i
magazynuje broń chemiczną. Do dziś nie znaleziono żadnej.
Głowice broni chemicznej odkryte przez inspektorów ONZ są czubkiem
góry lodowej
alarmował Powell. Ot, skleroza. Głowice były puste, o
czym zapomniał dodać. Blix uważa, że to złom z lat 80. Nic nowego
nie odkryto.
Wiemy ze źródeł wywiadowczych, że Husajn ostatnio upoważniał
dowódców do użycia broni chemicznej. Informacja okazała się wytworem
patologicznie rozpalonej imaginacji przełożonych sekretarza Powella
albo pretekstem mającym usprawiedliwić napaść.
Nic nie wskazuje, by Husajn kiedykolwiek zrezygnował z programu
broni nuklearnych. To znów z grubej rury; nad salą zawisł straszliwy
grzyb.
Nie mamy żadnych dowodów wskazujących, że Irak odrodził program
atomowy
konkluzja szefa inspektorów nuklearnych Mohamada
ElBaradei. Nie ma dowodów, brak danych o programie nuklearnym
funkcjonującym przed wojną
konstatacja wojennego sojusznika,
ministra spraw zagranicznych Hiszpanii Ana Palacio.
Irak ukrywa kilkadziesiąt zakazanych rakiet Scud. Buduje nowe, o
zasięgu 600 mil. Inspektorzy szukali Scudów wielokrotnie i pilnie. Z
wynikiem zerowym. Do dziś stale to samo: kamień w wodę albo
urojenia.
Rury aluminiowe miały służyć, zdaniem "większości ekspertów USA", do
montażu centryfugi wzbogacającej uran. Eksperci z Departamentu
Energetyki oraz (sic!) specjaliści z Powellowego Departamentu Stanu
dezawuują konfabulacje spreparowane przez CIA. Rury służyły do
pocisków artyleryjskich. Powell upierał się, że magnesy importowane
przez Irak również służą do centryfug. Są za lekkie, nie nadają się

orzekł ElBaradei; zresztą jego inspektorzy prześledzili drogę od
sprzedawcy do kupującego. Wszystko grało. Żadnego programu
wzbogacania uranu oczywiście do dzisiaj nie wykryto.

Zapewne gdzieś w USA trwają supertajne prace nad projektem pt.
"Znalezienie broni masowego rażenia". Bush musi zamknąć ten
śmierdzący rozdział, zanim kampania wyborcza nabierze rozmachu.
Odfajkowując kolejnego anonimowego trupa w Iraku Bush oświadczył w
ramach propagandy sukcesu, że jego wojsko broni tam bezpieczeństwa
USA. Czyjego bezpieczeństwa broni Polska uczestnicząca w
amerykańskiej ekspedycji? Wszyscy razem bronią tam wyłącznie
bezpieczeństwa sił okupacyjnych.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bezprawie pana ministra
Prawa ręka wicepremiera Marka Pola, wiceminister Marek Bryx, przy
swym urzędzie żywił prywatny folwark. Już po napisaniu tego artykułu
i opisanej w nim wizycie autorki u ministra Bryksa podał się on do
dymisji, a wicepremier Pol rezygnację przyjął.
Fundacja "Budowanie bez granic" ma za cel m.in. Wspieranie i
popieranie polskich przedsiębiorców budowlanych za granicą. Ma też
adres, rachunek bankowy, statut, zarząd, radę fundacji, sponsorów i
najważniejsze
fundatora. Ta zacna osobistość nazywa się Marek Bryx
i jeszcze w czwartek był podsekretarzem stanu. W Ministerstwie
Infrastruktury odpowiadał za budownictwo.
9 lutego 2004 r. Krajowy Rejestr Sądowy odmówił rejestracji Fundacji
"Budowanie bez granic", mimo że Fundacja miała w swojej teczce
powołujący ją akt notarialny z 24 października 2003 r. Dlaczego KRS
olał ministra? W sądzie nie chciano mi udzielić żadnych informacji.
Nie szkodzi. Ja wiem.
Wyżsi urzędnicy państwowi nie mogą w żaden sposób uczestniczyć, a
tym bardziej zasiadać we władzach instytucji prowadzących
działalność gospodarczą, w tym w fundacjach, choćby to była tylko
fundacja ucząca kanarki śpiewania. Zabrania im tego ustawa zwana
niekiedy antykorupcyjną, z 21 sierpnia 1997 r., o ograniczaniu
prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje
publiczne. Art. 4 pkt 4
Osoby pełniące funkcje publiczne nie mogą
być członkami zarządów fundacji prowadzących działalność
gospodarczą. Bryx nie jest członkiem, ale jest fundatorem z
nadzwyczajnymi uprawnieniami. Mianuje zarząd i radę. (Patrz: ramka).
Art. 4 ustawy antykorupcyjnej, pkt 6: osoby publiczne nie mogą
prowadzić działalności gospodarczej na własny rachunek lub wspólnie
z innymi osobami, a także zarządzać taką działalnością... W statucie
Fundacji "Budowanie bez granic" czytamy zaś, że Fundacja prowadzi
działalność gospodarczą bezpośrednią lub za pośrednictwem
wyodrębnionych zakładów.
Wiceminister od budownictwa Marek Bryx łamał więc prawo
antykorupcyjne z pełną premedytacją. Po różnych instytucjach krążą
fundacyjne kwity na papierze ministerialnym z orzełkiem, a w nich
korespondencja fundatora Bryksa: Powołana przeze mnie Fundacja ma na
celu koordynacje naszych wspólnych działań w zakresie budownictwa.
Takie pismo poszło od wiceministra na przykład do Izby
Przemysłowo-Handlowej Budownictwa na wypadek, gdyby Izba zechciała
zasiąść w Radzie Fundacji wnosząc uprzednio odpowiednią opłatę
5
tys. zł jako darowiznę na funkcjonowanie biura.
Sponsorem Fundacji może zostać też zwykły człowiek
wpłacając 10
tys. zetów na jej konto, albo firma
wybulając na ten szczytny cel
całe 50 tys. Wtedy przy odrobinie szczęścia może uzyskać prawo do
tytułu Sponsora Fundacji za dany rok. Tytuł "Sponsora Fundacji" za
dany rok ma charakter osobisty i honorowy. Tak się kończy statut
Fundacji "Budowanie bez granic". Na razie Bryksa zasponsorowało
tylko 7 firm. Darczyńcy wyłożyli szmal na nie zarejestrowaną
fundację widmo. Czyli wiceminister wspierał mocą swego urzędu
działalność prywatną opłacaną przez przedsiębiorstwa bywające
petentami zależnymi od wiceministra. Taki układ pachnie otóż
korupcją!
Urzędników ministerstwa podległych Bryksowi brała kurwica. Mieli
dość latania po targach z ulotkami "Budowania bez granic",
rozstawiania tablic i wieszania fundacyjnych billboardów. Ostatnio
zaiwaniali tak na poznańskich targach wschodnich BUDMA. Ich harówę
na rzecz prywatnej Fundacji Marka Bryksa opłacali podatnicy.
Resort opłacał bardzo kosztowne podróże ministra Bryksa, zwłaszcza
częste od momentu założenia Fundacji, szczególnie do Rosji.
Wszystkie delegacje podpisywał Bryksowi minister Marek Pol.
Przewodniczącym Rady Fundacji "Budowanie bez granic" jest inny
Polowy urzędnik
Zbigniew Sierszuła, p.o. dyrektora Departamentu
Architektury i Budownictwa. Ze sprawozdania Bryksa o eksporcie
polskiego budownictwa do Europy Środkowej i Wschodniej dla Janusza
Piechocińskiego, przewodniczącego sejmowej Komisji Infrastruktury,
wynika, że delegacje Bryksa i Sierszuły do stycznia 2004 r.
kosztowały podatników jakieś 300 tys. zł. To są dane szacunkowe.
Po co Bryx tak kretyńsko ryzykował? W radzie Fundacji, jak wynika z
ulotki z podpisem Bryksa, zasiadają między innymi: Ambasada RP w
Chińskiej Republice Ludowej, banki, stowarzyszenia i jedna firma
budowlana
JW Construction SA. Marek Bryx chwali się na
konferencjach, że jest jednym z założycieli tej firmy. Ryszard
Matkowski, były zastępca Bryksa, jest teraz dyrektorem generalnym JW
Construction.
Tak się przeplata państwowe z prywatnym, a jest o co grać.
Wicepremier Pol oszacował, będąc ostatnio w Moskwie, że polskie
firmy mogą w Rosji zarabiać jakieś 2,5 mld dolarów rocznie z tytułu
rosyjskich zamówień. Po co mają zarabiać firmy w ogóle, skoro na
najlepszych kontraktach może zarobić jedna firma pokumana z byłym
wiceministrem. Zwłaszcza że na stronach rządowych pojawiło się
hasło: powrót na rynki wschodnie. Pasuje to jak ulał. Do tego
jeszcze Bank Gospodarstwa Krajowego ustanowił tani 5-procentowy
kredyt dla wspomagania obrotów ze Wschodem. Dlatego Bryx postanowił
pójść totalnie po bandzie. Trzeba zbadać m.in., ile i jakich
kontraktów w Rosji ma JW Construction.
Wicepremier Pol, zapytany oficjalnie o Fundację Bryksa na jednym z
cyklicznych spotkań w Ministerstwie Infrastruktury poświęconych
budownictwu, odpowiedział:
Słyszałem coś o tej sprawie i wszcząłem
postępowanie wyjaśniające.
Minął się z prawdą, że musi badać. Mam właśnie w łapie pismo, z
którego jasno wynika, że Fundacja jest odpowiedzią na deklarację
zawartą w podpisanym porozumieniu pomiędzy Ministerstwem
Infrastruktury a Państwowym Komitetem ds. Budownictwa i Gospodarki
Mieszkaniowej Federacji Rosyjskiej. Partnerem Fundacji po stronie
rosyjskiej będzie nowo powołane
Federalne Centrum Informacyjno-Budowlane przy GOSSTROJ-u. Kto może
podpisywać tak ważne dokumenty? Oczywiście sam wicepremier minister
infrastruktury Marek Pol. Czyli musi dużo wiedzieć o Fundacji
"Budowanie bez barier", skoro stanowi ona odpowiedź na porozumienie
między polskim i rosyjskim ministerstwem.
Nie zarejestrowana prywatna Fundacja wiceministra jest uczestnikiem
umów międzyrządowych. Marek Pol regularnie zastępował na tych
spotkaniach Bryksa. Niepojęte trochę, żeby szef zastępował swego
zastępcę, ale takie są zwyczaje.
Postanowiłam spotkać się z wiceministrem Bryksem. Zaprosił mnie do
swojego gabinetu
on mi herbatę, ja mu kwity. Dowiedziałam się
niewiele: że w radzie Fundacji firma JW Construction jest przez
pomyłkę, że wysłane fundacyjne zaproszenia z orzełkiem ministerstwa
były tylko uchybieniem, że Bryx wcale nie łamie prawa
antykorupcyjnego i że wiceministra zirytowałam. Pożegnaliśmy się
kurtuazyjnie.

Po co mi to, te wszystkie oskarżenia
powiedział Bryx.

Po co został pan ministrem?
powiedziałam ja.
A on mi na to:
To chyba już niedługo.

W istocie
odparłam.
I nie pomyliłam się.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Równać w kroku epilog
A oto, co moje zdumione oczy przeczytały w nr 41. "NIE", w artykule
p. Doroty Zielińskiej "Równać w kroku" o senackim projekcie ustawy o
równym statusie kobiet i mężczyzn: "Projekt trafił do tzw. laski
marszałkowskiej, gdzie spoczywa do dziś i nie może doczekać się
pierwszego czytania... Szanowny marszałku Borowski! Niech pan
łaskawie wyciągnie projekt ustawy o równym statusie spod sterty
innych papierów i wprowadzi go do porządku obrad...".
Uprzejmie informuję, że projekt został poddany pierwszemu czytaniu
13 czerwca br. i po dyskusji oraz odrzuceniu wniosku o odrzucenie
został skierowany do Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka oraz
Komisji Ustawodawczej.
Łatwo to było sprawdzić na stronie internetowej Sejmu (wydruk
przesyłam). To wyjątkowo przykra wpadka, gdyż na tej błędnej
przesłance oparto cały artykuł. Fakt, że w znanym z drobiazgowego
sprawdzania każdego faktu tygodniku przemknęła się taka niedoróbka

musi martwić.
Do tej pory tygodnik "NIE" kojarzył się z tekstami miłymi albo nie,
akceptowanymi albo nie, estetycznymi albo nie
ale zawsze
prawdziwymi. A co teraz? Jak żyć ze świadomością, że to, co
uważaliśmy za niezachwiane
zachwiało się?
Jest tylko jeden sposób na przywrócenie wiary w zasady, jakie
drzewiej przyświecały dziennikarzom cotygodniowego dziennika:
opublikować ten list (lub sprostowanie i przeprosiny) na pierwszej
lub najdalej drugiej stronie Pańskiej poczytnej gazety. Oznaczać to
będzie, że skrucha jest szczera, a pragnienie poprawy dogłębne.
W nadziei, że tak się właśnie stanie, pozostaję
z poważaniem
Marek Borowski
Marszałek Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej
Od redakcji: Autorka odszczekuje. Urban bardzo przeprasza.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rząd goni do pracy
Krótka historia bohaterskich zmagań z bezrobociem naszych budujących
kapitalizm rządów.
Tadeusz Mazowiecki
(założyciel Unii Demokratycznej, potem Wolności), pierwszy
"niekomunistyczny" premier rządzący od sierpnia ł89 do grudnia ł90 w
expos zapowiedział "przejściowe" bezrobocie spowodowane walką z
inflacją: Rząd zrobi wszystko, by złagodzić dolegliwości związane z
opanowaniem inflacji. Będziemy zwłaszcza kłaść nacisk na rozwój
pośrednictwa pracy... przekwalifikowanie pracowników z upadających
przedsiębiorstw... powstawanie nowych miejsc pracy.
Po 15 miesiącach liczba zarejestrowanych bezrobotnych wzrosła od
zera do 1 126 000.
Jan Krzysztof Bielecki
(Kongres Liberalno-Demokratyczny), premier od stycznia do grudnia
ł91 obejmując rządy pochwalił społeczeństwo, które wykazało ogromną
odwagę i wielkie poświęcenie godząc się z koniecznością częściowego
bezrobocia... Przewidywał, że pracownicy sami będą odchodzić z
nierentownych przedsiębiorstw, w których źle się zarabia... Trzeba
im w tym pomagać...
I pomagał. Gdy kończył urzędowanie, bezrobotnych było już 2 156 000.

Jan Olszewski
(założyciel Ruchu Odbudowy Polski), premier od stycznia do czerwca
ł92 zapowiedział w expos: Na narastające bezrobocie będziemy
reagować czynnie, organizując roboty publiczne na dużą skalę i
przeszkolenia...
Zajął się jednak czymś innym, głównie teczkami i gdy kończył krótkie
urzędowanie, bezrobotnych nieco przybyło
do 2 255 000.
Hanna Suchocka
kobieta-premier z Unii Wolności, rządziła od lipca ł92 do
października ł93, ale nic nowego nie wymyśliła. Powtórzyła za
Olszewskim obietnicę znów bez pokrycia, że dla czynnego
przeciwdziałania bezro-bociu... rząd będzie wprowadzał system robót
publicznych... wszelkie działania na rzecz ułatwiania zmiany zawodu
przez bezrobotnego.
Gdy otrzymała wotum nieufności i Wałęsa rozwiązał Sejm, bezrobotnych
było 2 890 000.
Waldemar Pawlak
(PSL), premierował od listopada ł93 do lutego ł95. Na początku
oznajmił, że do zadań rządu o najwyższym priorytecie będzie walka z
bezrobociem... Kto niszczy miejsca pracy, będzie musiał ponosić
konsekwencje finansowe... Wdrożone zostaną ulgi dla przedsiębiorstw
zatrudniających absolwentów...
Jemu trochę się powiodło. Gdy oddawał urząd, bezrobotnych było 2 838
000.
Józef Oleksy
(SdRP), premier od marca ł95 r. do stycznia ł96. Zapowiedział, że
priorytetem pozostanie aktywne przeciwdziałanie bezrobociu,
zwłaszcza wśród absolwentów szkół. Liczne stosowane instrumenty
zostaną wzbogacone m.in. o możliwość ubezpieczania się od
bezrobocia.
I jemu się wiodło nieco lepiej. Gdy rezygnował, bezrobotnych było 2
629 000.
Włodzimierz Cimoszewicz
(SLD), premier od lutego ł96 do października ł97. Zapowiadał
skromnie: Jest wolą rządu konsekwentne traktowanie działań na rzecz
ograniczenia bezrobocia jako czynnika warunkującego rozwój
gospodarczy.
Jemu powiodło się najlepiej. Liczba bezrobotnych spadła do 1 961
000.
Jerzy Buzek
(AWS), rządził od listopada ł97 do października 2001. W programie
swego rządu oznajmił, że ...w Polsce bezrobocie to największy
problem na wsi i w małych miasteczkach... Wymaga to wsparcia rozwoju
wsi i małych miast.
I wspierał, aż bezrobocie skoczyło do 2 944 000.
Leszek Miller
(SLD), premier od 19 października 2001 do dziś. W expos, wśród
zadań najważniejszych w skali czterech lat, uznał: Po pierwsze,
obniżenie poziomu bezrobocia... Miliony ludzi bez pracy oczekują
pomocy, jej udzielenie jest naszym obowiązkiem. I choć wzrost
gospodarczy jest główną szansą na tworzenie miejsc pracy, nie
będziemy czekać, aż przyniesie on owoce.
Upłynęło 18 miesięcy, na rządzenie przez pełną kadencję już się
nawet nie zanosi. Liczba bezrobotnych pod koniec I kwartału 2003 r.
wyniosła 3 321 000.
Wygląda na to, że kolejne rządy walczą z bezrobociem tymi samymi
sposobami, a niewidzialna "rączka" wolnego rynku zainstalowana przez
Leszka Balcerowicza i tak robi swoje. Niech się święci 1 Maja!
Autor : L




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





O wyższości niewolnictwa nad demokracją III RP
W ramach ustroju niewolniczego każda ze stron miała ściśle określone
prawa i obowiązki. Niewolnik był zobowiązany do ciężkiej pracy na
rzecz pryncypała zgodnie na ogół ze swoimi umiejętnościami i nie
mógł się zwolnić z obowiązków aż do swojej zasranej śmierci, chyba
że wcześniej za wyjątkowe zdolności został wyzwolony (nawet w tamtej
epoce nie każdy chciał być wolny bez zapewnienia środków do życia).
Spartakusowi po prostu odbiło.
Właściciel niewolników mógł w ramach swoich uprawnień zabić takiego,
jeżeli się nie wywiązywał należycie z obowiązków lub miał akurat
taką ochotę, jeżeli urąbał się jak stodoła, w tamtych czasach to
było nagminne. Starożytni nie znali mocnych alkoholi, wystarczyło
cienkie wino w odpowiednich ilościach. Teraz jest zupełnie inaczej.
Mógł zgodnie z tamtym prawem nawet wykorzystać seksualnie, jeśli
miał taką ochotę, jeżeli był akurat na tyle trzeźwy, że mógł. Teraz
jest zupełnie inaczej.
Równocześnie posiadał obowiązki. Niewolnikowi, tak jak obecnie
należy się psu zupa, wtedy należało się jedzenie adekwatne do
rodzaju pracy, odzież, pomieszczenie, opieka eskulapa, jak
zachorował (nikt rozsądny nie traci bezsensownie swojej własności,
mającej w dodatku konkretną wartość materialną), i dożywocie, jak
był stary i nie mógł dalej pracować na poprzednich warunkach. Teraz
jest zupełnie inaczej. Od czasu do czasu w zależności od płci i
predyspozycji seksualnych dostawał też do dyspozycji innego
niewolnika lub niewolnicę. W przypadku zaniedbań w obowiązkach
opieki pryncypał miałby całkowicie przesrane i na pewno zostałby
skreślony ze środowiska innych pryncypałów. Teraz jest zupełnie
inaczej.
W tamtym haniebnym ustroju byli również głównie w miastach ludzie
wolni, plebs obecnie zwany menelem (nie ze swojej winy). Aby
spokojnie sprawować władzę bez rozruchów, państwo zapewniało menelom
całkowicie darmo chleb, zboże i oliwę, od czasu do czasu również
rozrywkę zwaną igrzyskami. (Panem et circenses). Teraz jest zupełnie
inaczej. Po spełnieniu tych warunków elita mogła robić, co jej się
tylko podobało, ale nie było protestów zwanych obecnie społecznymi.
Nawet koń mógł zostać senatorem. Czym obecnie różni się inteligencja
konia od poziomu reprezentowanego przez większość naszych
pseudoelit? Sądzę, że koń jest mądrzejszy, niestety mamy coraz mniej
koni, a coraz więcej polityków i tu jest nieszczęście. To jednak
zdecydowanie świadczy o wyższości tamtego niedemokratycznego ustroju
społecznego. Teraz jest zupełnie inaczej.
Co było do udowodnienia, zostało udowodnione. Dalsze rozwijanie
tematu mija się z sensem.
Andrzej Pospiech, Łódź
Sprostowanie
W artykule "Kaczor ptak klęski" ("NIE" nr 16/2004) napisaliśmy
przewrotnie, że Muzeum Powstania Warszawskiego kosztować będzie
więcej niż samo powstanie. Wniosek taki wywiedliśmy na podstawie
zaakceptowanego przez dyr. biura prezydenta m.st. Warszawy
dokumentu: "Budżet na rok 2003".
Okazuje się jednak, że w artykule znalazły się informacje o
wydatkach preliminowanych, a nie rzeczywiście poniesionych. Te zaś
przedstawiały się następująco: honoraria dla czł. Rady Programowej
wyniosły 11 850 zł, folder dla środowisk polonijnych w ogóle nie
ukazał się, na seminarium dla nauczycieli wydano tylko 6600 zł, a na
wystawę E. Lokajskiego
3263 zł, ekspertyzy "filmowe" kosztowały
1200 zł, na zbieranie wywiadów z powstańcami wydano 46 000 zł, na
publikację "Księża w Powstaniu Warszawskim"
9000 zł, na promocyjne
billboardy
61 000 zł. Podczas akcji nie był wykorzystywany
wizerunek matki prezydenta Kaczyńskiego. Nie powstała publikacja
"Powstańcy na Woli" ani tekst o koordynacji promocji budowy muzeum
powstania.
Ponadto Panu Janowi Ołdakowskiemu, pełnomocnikowi ds. budowy muzeum
niesłusznie przypisaliśmy przynależność do PiS, w rzeczywistości
należy tylko do klubu radnych PiS, z wykształcenia nie jest
historykiem, lecz filologiem polskim.
Przepraszamy.
Maciej Wiśniowski
Jędrzej K. Urban
Chińska recepta
Artykuł pana Gadzinowskiego natchnął mnie do podania chińskiej
recepty. Gdybyśmy doprowadzili do imigracji powiedzmy kilkunastu
milionów Chińczyków na obszar Polski, natomiast Polakom przyznali
dożywotnią rentę socjalną z zakazem pracy na obszarze naszego kraju,
to powinniśmy rozwiązać nasze problemy. Te kilka procent "napalonych
na pracę" rodaków ma całą Unię do dyspozycji, a reszta niech nie
przeszkadza pracowitym Azjatom. Taki program zyska na pewno większą
akceptację niż obietnice Andrzeja Leppera. A jeśli dołączymy do tego
propozycję Jerzego Urbana drastycznego zmniejszenia akcyzy na
alkohol, to akceptacja stanie się uwielbieniem.
Stanisław Siewruk
Jak mam żyć
Patrząc na świat, na to, co się na nim dzieje, na to, co się w
Polsce dzieje, ogarnia mnie strach i przerażenie. Niedawno
obchodziłam 15. urodziny i zastanawiam się, jak to za te 10, 20 lat
będzie ze mną, z tym krajem. Jeśli nadal władzę będą sprawować
ludzie tacy, jak ci co teraz, to na pewno nie pożyję długo. Pełno
chamstwa, zakłamania, zdrady, nienawiści, głupoty itd. To mieli być
kompetentni ludzie. Patrioci chciałoby się rzec... A teraz następni
idioci! Mania lepperowania, rokitowania i giertychowania opanowała
całą Polskę. Hmm... Brak mi do nich szacunku, gdyż oni sami go w
stosunku do siebie nie mają. Zachowują się skandalicznie.
Przepraszam! Nie powinnam się tak wyrażać. Ale szlag mnie trafia,
kiedy widzę, że nie mogę nic zrobić, by ratować swoją przyszłość,
swój kraj. Najlepiej ukraść jeszcze, co się da, i nawiewać do
Mozambiku albo na jeszcze gorsze zadupie. Wiem... za mało lat mam,
aby to wszystko zrozumieć i pojąć. Może poseł Rokita albo Lepper mi
to w przyszłości wytłumaczą?
Martysia
(e-mail do wiadomości redakcji)
Szambo
W artykule "Dar Polski dla USA" urzekło mnie jedno zdanie: "to
bierzcie tę fabrykę na plecy i spierdalajcie". No, bo co to ma do
jasnej cholery być? Amerykanusy nie płacą podatku dochodowego ze
swoich gigantycznych zysków, a kasę zabiera się kulawym babciom i
spróchniałym dziadkom. Dziady dziesięć lat nie buliły mamony i
jeszcze im kurna mało? Najlepiej by polski rząd zrobił, gdyby
wydzielał dla dziadków i babć jakieś kieszonkowe po 10 zetów na
tydzień, żeby nie mieli zbyt luksusowego żywota, a do amerykańskiego
biznesu zaoszczędzone pieniądze można by dokładać. To ironia
oczywiście, ale ja już w tym wszystkim się gubię. Do kogo można mieć
w dzisiejszych czasach zaufanie, skoro każdy "na stołku" tylko
patrzy, żeby nachapać się jak najwięcej, zanim go łaskawie stamtąd
wykopią. Ja w życiu wyznaję jedną zasadę
"fuck the system". Ona na
razie pozwala mi żyć z dala od tego całego politycznego gówna...
Ziemowit O.
(e-mail do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pora na redaktora
Pierwsze przykazanie lokalnego dziennikarza: nie będziesz szczekał
przeciw burmistrzowi swemu.
Marek Sidor mandat radnego ma już drugą kadencję, posadę redaktora
naczelnego lokalnej gazety "Kurier Kwidzyński" od czerwca 2000 r., a
mimo to zamiast kumplować się, z kim trzeba, i mieć jak u Pana Boga
za piecem, perfidnie dokuczał miejskim i powiatowym notablom. A
szczególnie panu burmistrzowi Andrzejowi Krzysztofiakowi.
Sidor pisał sam i zezwalał na pisanie dziennikarzom różnych
przykrych dla pana burmistrza informacji i komentarzy.
Szczególną przykrość zrobił panu burmistrzowi jeszcze w ubiegłej
kadencji, kiedy to w lutym 2002 r. kierowana przez niego gazeta
zwróciła się o przekazanie listy podmiotów gospodarczych, którym pan
burmistrz wraz z zarządem umorzył należności z tytułu podatku od
nieruchomości. Że niby chciałaby poinformować czytelników, jakimi
kryteriami się kierowano jednym podatek umarzając, a innym każąc
płacić. I perfidnie powołał się na świeżutką ustawę o dostępie do
informacji publicznej.
A po co Sidorowi i społeczeństwu ta wiedza? Toć pan burmistrz swój
rozum i rozeznanie w sprawach ma. W końcu jest burmistrzem. A
ujawnianie spraw podatników jest niezgodne z ustawą skarbową.
No ale zacięty całą zaciętością Sidor uparł się i wystąpił do
Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Gdańsku. To decyzję burmistrza
uchyliło i listę podmiotów pokazać nakazało. No i burmistrz pokazać
musiał. I pokazał. Sprytnie tylko listę podmiotów pokazał, ale kwot

komu ile umorzono
już nie.
Nie tylko więc rozeźlony mógł być uporem Sidora i upokorzony
przegraną, ale i ośmieszony mógł się poczuć, bo mu nazwisko po
łamach ogólnopolskiej gazety "Rzeczpospolita" z tej okazji
rozwłóczono. Że niby lokalna prasa prawdy się domaga, a on tej
prawdzie na przeszkodzie staje.
Perfidia Sidora polegała na tym, że z jednej strony mógł pytać
burmistrza jako dziennikarz, a z drugiej strony
jako radny.
Nie mogła się taka polityka podobać właścicielowi "Kuriera
Kwidzyńskiego", którym jest Grupa Wydawnictwo Pomorskie sp. z o.o.
Trudno więc się dziwić, że powołał we wrześniu 2002 r.
na czas
kampanii i samych wyborów
radę programową złożoną ze znanych
kwidzynian, która miała
co tu kryć
czytać teksty i zatwierdzać
je przed drukiem. Kilku nie zatwierdziła. Na pierwszym posiedzeniu
rady ustalono, że sam Sidor z racji swojego kandydowania na radnego
i na burmistrza zarazem nie będzie pisał i zamieszczał tzw.
wstępniaków.
Wybory minęły i wszystko wróciło do starego. Burmistrz Krzysztofiak
ponownie został burmistrzem, Sidor
radnym (w wyborach na
burmistrza zajął trzecie miejsce). Do starego wróciło też Sidorowe
dokuczanie miejscowym władzom. Do czasu jednak.
26 lutego 2003 r. prezes wydawnictwa Czesław Czyżewski przyjechał do
Kwidzyna i "urlopował" Sidora. Tydzień później wystąpił do Rady
Miejskiej Kwidzyna o wyrażenie zgody na zwolnienie Sidora z pracy.
Wydawnictwo wystąpiło o zgodę, pan burmistrz projekt uchwały
przygotował i na sesji rady przedstawił.
Art. 25 ust. 2 ustawy o samorządzie gminnym mówi, że rada odmawia
zgody na rozwiązanie stosunku pracy z radnym, jeżeli podstawą do
zwolnienia są zdarzenia związane z wykonywaniem przez radnego
mandatu. W przypadku Marka Sidora rada nie odmówiła zgody
Wydawnictwu Pomorskiemu sp. z o.o. na jego zwolnienie.
Występujący na sesji Marek Sidor wyraził przekonanie, że zgoda rady
na jego odwołanie jest jak najbardziej sprzeczna z ustawą o
samorządzie gminnym, gdyż przesłanką do jego zwolnienia jest
sprawowana przez niego funkcja radnego i dokuczanie panu
burmistrzowi na łamach. Sidor poinformował też, że pod koniec maja
2002 r. wydawnictwo prosiło go o złagodzenie drukowanych tekstów. I
że stało się to po interwencji burmistrza w wydawnictwie. Tym samym
nie tylko znowu dokuczył panu burmistrzowi, ale i rzucił cień na
wydawnictwo z tradycjami.
Czesław Czyżewski, prezes Grupy Wydawnictwo Pomorskie sp. z o.o.,
kontynuuje rodzinne tradycje wolnej, niezależnej prasy. Jego dziadek
Józef Czyżewski, którego imię noszą należące do grupy zakłady
graficzne, zaczął wydawać polską gazetę pod rozbiorami. Wnuk Czesław
Czyżewski drukował niezależne gazety w stanie wojennym. I z tej
tradycji

wolnościowej i solidarnościowej
wyrosło Wydawnictwo Pomorskie,
właściciel i wydawca kilkunastu tygodników lokalnych w województwach
pomorskim i warmińsko-mazurskim.

I niech pan sam powie
pyta mnie prezes Czyżewski
czy ja mogę
współpracować z takim człowiekiem? Który robi ogólnopolską aferę ze
swojego zwolnienia? A przecież jako wydawca mam prawo współpracować,
z kim zechcę. Zwolnienie pana Sidora nie ma nic wspólnego z
burmistrzem Kwidzyna, tylko z normalnym przeglądem kadr. Insynuacje
tego typu są w ogóle nie do przyjęcia. Przecież pan Urban też robi
zmiany kadrowe.
Na miejsce Sidora Wydawnictwo Pomorskie powołało Aleksandrę
Łyszkiewicz, która wcześniej pracowała na umowę-zlecenie dla Urzędu
Miejskiego w Kwidzynie i zajmowała czasem biureczko w pokoju razem z
panią Grażyną, prywatnie, żoną pana burmistrza Krzysztofiaka, a
służbowo
jego pełnomocnikiem ds. kontaktów z mediami.
Miejmy nadzieję, że w Kwidzynie w końcu porządek medialny zapanuje i
do sprawy nie będziemy musieli wracać.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Popiół i lament
Gierek. Gierek, panie redaktorze, to miał łeb. Wiedział, skąd dla
partii zagrożenie płynie. W 1973 polikwidował te powiaty. A Janik
przywrócił. I jak powstawał SLD, to pozapisywało się do partii pełno
byłych działaczy powiatowych, dzielnicowych PZPR. Takich, co w roku
1990 legitymacje głęboko chowali, w kościółku klęczeli, do SdRP
zapisać się bali. Dopiero w 1999 wyszli z podziemia, bo było
wiadomo, kto
będzie rządził? I tylko porządzić sobie chcieli, ostatni raz w ich
życiu. Gdzie taki Jagiełło był, gdy Wałęsa lewicę gonił? Że co, że
Gierka nie uratowało zdołowanie powiatów? Ale łeb miał, każdy panu
to powie.
Nie trzeba było władzy brać, panie redaktorze, nie trzeba było.
Niech pan zobaczy, co ta władza z ludźmi porobiła. Kwaśniewski
przeciw Millerowi. Miller przeciw Sierakowskiej, Urban przeciwko
Millerowi, Barański przeciwko Urbanowi. Dziesięć lat wytrzymaliśmy
ich. Dziesięć lat jak w oblężeniu. Chcieli nas wszystkich
zdekomunizować. Wywieźć na śmietnik historii albo w gettach
pozamykać. A potem kropidłem i do gazu. Wytrzymaliśmy. Jak pod
Stalingradem. A gdy zwyciężyliśmy, to wszystko się rozsypało. Urban
przeciwko Barańskiemu. Miller przeciwko Urbanowi. Sierakowska
przeciwko Millerowi. Miller przeciwko Kwaśniewskiemu. A pan, panie
redaktorze, teraz przeciwko komu?
Mówili, panie redaktorze, że przez dziesięć lat mamy być odsunięci
od wszystkiego. Za PRL. Za karę. Ale nie odsunęliśmy się. Kiedy
zdobyliśmy władzę, mówili, że to premia za PRL. Reakcja na przekręty
prawicy. Mówili też, że nam mniej wolno. Za karę za PRL. Nasi
odpowiedzieli, że teraz już wszystko wolno, bo naród nas chciał. I
masz pan teraz tego Jagiełłę, jeżdżącego po pijaku senatora Plewę,
radnego Białka też, podejrzenia wobec senatora Gołąbka, posła
Maraszka, no i tego Rywina, bo podobno też nasz... Czy oni nie
wiedzą, że im teraz naprawdę mniej wolno? Że są cały czas w ukrytej
kamerze?
Gówno przykleiło się do okrętu. Tak powiedział, panie redaktorze,
sekretarz Janik, gdy ujawnili pierwszego przekrętacza z SLD. Gówno
przykleiło się do okrętu flagowego, powtarzali lokalni sekretarze,
kiedy ujawniono występki działaczy z ich terenu. Teraz codzienna
lektura gazet daje kolejne porcje gówna. Okrętu pod flagą SLD już
prawie z tego gówna nie widać. Jest go tak dużo, że zaraz pociągnie
flagowiec na dno. To niezgodne z prawami fizyki? Zgodne. Gówno
zawsze utrzymuje się na powierzchni. Ale flagowce nie. Pójdzie
obciążony i utonie na wieki wieków amen. A gówno wypłynie. propos,
czy nie myśli pan o przesiadce na inny okręt?
Błąd, błąd i jeszcze raz błąd. Zaspaliście, towarzyszu redaktorze.
Trzeba było zaraz po zdobyciu władzy zrobić program w telewizji,
zaraz po dzienniku, przed pogodą, o przekrętach prawicy. Pokazać
ludziom, ile prawica przekręciła. Jak oni chapali, jak się
ustawiali. Odsłonić całe złodziejstwo prawicy i walić w ten kaczy
kuper. A teraz już po ptakach. Leją was, a wy tylko kwiczycie z
podkulonymi ogonkami. Panu też rura zmiękła, redaktorze.
Macie wybierać rzecznika dyscypliny waszej partii, tak słyszałem.
Czemu tak późno? Podobno całej afery starachowickiej by nie było,
gdyby kierownictwo waszej partii poważnie potraktowało skargi z
terenu. Co z tego, że skarżyli się przegrani w partyjnych wyborach;
co z tego, że byli to wrogowie miejscowej baronii. Gdyby
kierownictwo posłuchało, to by nie musiało teraz świecić oczami.
Przerywać urlopów, odwracać kota ogonem.
Wybierzecie rzecznika dyscypliny, bo to wcale nie jest trudne. Ale
co wybierze rzecznik? Czy opinie przegranych, odszczepieńców,
rozłamowców, opinie nieraz przesadzone, ale alarmujące i prawdziwe,
czy klajstrowanie władz terenowych i centralnych? Czy po wybraniu
rzecznika dyscypliny władze SLD, jak Piłat, umyją ręce i
odpowiedzialność za całe gówno spuszczą na rzecznika? A potem, gdy
okręt zacznie tonąć, to się wymieni tego rzecznika na następnego?
propos, czy chciałby pan być rzecznikiem dyscypliny, panie
pośle-redaktorze?...
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Herodt przeciw PRL "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Baranim głosem
Wyjaśnienia "NIE"
Ósmego kwietnia w Warszawie na procesie Haliny G., ksywa Inka,
oskarżonej o współudział w zabójstwie byłego ministra sportu Jacka
Dębskiego, prokurator Andrzej Komosa zaprezentował nagrania rozmów
telefonicznych. Wynika z nich, że Jeremiasz B. z celi aresztu w
Wiedniu nakłaniał konkubinę domniemanego killera Tadeusza M., ksywa
Sasza (znaleziono go powieszonego w celi aresztu), do składania
przed sądem fałszywych zeznań. Jeremiasz B. polecił jej także, aby
skontaktowała się z dziennikarzem tygodnika "NIE" i poinformowała o
treści jej zeznań, wybielających Baraninę i Saszę. Wskazał przy tym
mnie jako tego dziennikarza.
Istotnie to ja, Bogusław Gomzar, dziennikarz tygodnika "NIE" w ciągu
kilku miesięcy zamieściłem na łamach tej gazety kilka artykułów,
dotyczących zabójstwa Jacka Dębskiego: "Wyhuśtać leszcza, "NIE" nr
29/2002, "Naćpany, wyhuśtany" nr 35/2002, "Austriacki ślad" nr
49/2002, "Klub killera" nr 2/2003, "A kto umarł, ten nie żyje" nr
4/2003, "Wienerschnitzel z Baraniny" nr 6/2003 i "Wienerschnitzel z
Baraniny" cd. nr 15/2003. W artykułach tych podważałem hipotezę
śledztwa, że zleceniodawcą zabójstwa był Jeremiasz B., a wykonawcą

Tadeusz M. W świetle sensacyjnych nagrań ujawnionych w sądzie
okazało się, że moje opinie, sugestie i stwierdzenia
choć poparte
dowodami
były mylne. Przedstawię, dlaczego do tego doszło
pomimo
że działałem zgodnie z regułami sztuki dziennikarskiej, żmudnie i
rzetelnie gromadząc fakty, pochodzące z wielu źródeł, a także
zbierając obfitą dokumentację.
Wszystkie stwierdzenia zawarte w moich artykułach oraz opisy faktów,
tezy i wątpliwości wynikały z drobiazgowego studiowania akt sprawy
Inki, Baraniny i śledztwa w sprawie tajemniczej śmierci Tadeusza M.
Zdecydowaną większość dokumentacji dotyczącej tych spraw otrzymałem
za pośrednictwem wiedeńskiej kancelarii adwokackiej obrońców
Jeremiasza B. Podkreślam, że były to dokumenty procesowe, w tym
protokoły przesłuchań, sprawozdania z obdukcji, i inne dokumenty, do
których nie dołączono żadnych sugestii ani wywodów obrończych.
Dzięki temu uzyskałem niedostępną innym dziennikarzom w tej sprawie
wiedzę. Odwiedzałem licznych rozmówców w Polsce i Austrii, w tym
osoby osadzone w zakładach
karnych. Uzyskane tą drogą informacje weryfikowałem i sprawdzałem w
innych źródłach.
Wyniki oględzin zwłok Tadeusza M. zostały utajnione przez
prokuraturę. Informację o tym, że Sasza miał połamane żebra i ślady
podobne do działania paralizatora, uzyskałem ze sprawozdania
wiedeńskiego biegłego patologa, profesora tamtejszego uniwersytetu,
który był obecny w Polsce podczas ekshumacji i ponownej obdukcji
zwłok. Upewniłem się, że to sprawozdanie jest oryginalnym
dokumentem. Pytania o te obrażania zadałem na piśmie rzecznikowi
Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Nie otrzymałem odpowiedzi.
Odmówiono mi także wglądu w akta śledztwa w sprawie śmierci Saszy,
nawet po jego umorzeniu. Dotarłem do tych dokumentów inną drogą,
dlatego też mogłem w artykule zadać pytanie, co stało się z
żołądkiem i nerką denata, które zginęły po pierwszej obdukcji. Nie
uzyskałem odpowiedzi na pytanie, dlaczego w nocy, poprzedzającej
śmierć Saszy, na korytarzu aresztu nie działała kamera monitorująca
piętro.
Napisałem, że Inka zmienia zeznania i mija się z prawdą, ponieważ
tak wynikało z protokołów jej przesłuchań. Zapytałem o to pisemnie
prowadzącego śledztwo, za pośrednictwem rzecznika prasowego
Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Nie otrzymałem odpowiedzi.
Mam billingi rozmów Inki i Baraniny. Nie zgadzają się one z
zeznaniami oskarżonej. Zapytałem o to prowadzącego śledztwo. Nie
uzyskałem odpowiedzi. Dotarłem do utajnionej informacji, że w
areszcie odwiedzili ją dwaj austriaccy policjanci. Weryfikując te
informacje pojechałem do Wiednia, gdzie rozmawiałem z
funkcjonariuszami policji, zdobyłem notatkę policyjną,
potwierdzającą wspomnianą wizytę i nagrania wideo przesłuchań Inki i
innych świadków w sprawie zabójstwa Dębskiego. Nie sposób zaprzeczyć
autentyczności tych nagrań, m.in. dlatego
że obecny jest tam prokurator Andrzej Komosa.
Aby zachować szczególną staranność, próbowałem weryfikować
wszystkie zdobyte informacje w Prokuraturach: Okręgowej i
Apelacyjnej w Warszawie. Instytucje te nie udzielały odpowiedzi.
Numer "NIE" (49/2000 "Austriacki ślad") redakcja wysłała do
Prokuratury Okręgowej. Prokuratura w ogóle nie zareagowała ani na
tę, ani na pozostałe publikacje w sprawie śmierci Dębskiego.
Utwierdziło to mnie w przekonaniu, że podważając kierunki śledztwa i
oskarżenia krytykuję celnie, skoro prokuratura nie ma
kontrargumentów. Inaczej mówiąc służby prasowe Baraniny działały
znakomicie, zaś prokuratur i policja
wcale.
W sądzie, w trakcie odtwarzania zaleceń Jeremiasza B. kierowanych
do konkubiny Saszy, Joanny N., ujawniono, że oskarżony znał numer
mojego służbowego telefonu komórkowego. Nic dziwnego. Zostawiłem
moje wizytówki adwokatom Baraniny
polskiemu i austriackiemu. Na
podany im numer zadzwoniła Joanna N. Z dwu przeprowadzonych z nią
rozmów powstały tylko dwa zdania w ostatnim artykule o sprawie
Dębskiego. Napisałem, że kobieta ta była w prokuraturze, a także

co zeznała. Zeznanie, jak się później okazało, było niezgodne z
prawdą. Ja jedynie je przytoczyłem. Jeśli Baranina liczył, że uzyska
jakiś korzystny dla się efekt rozmowy jej ze mną, to się przeliczył.
W cyklu moich artykułów mylna była ogólna teza: podważenie winy
Jeremiasza B. i ustaleń śledztwa w sprawie zabójstwa Dębskiego. Gdy
je pisałem, pewne fakty, jak np. sterowanie świadkami z celi przez
telefon, nie były jeszcze znane. Natomiast wiele wątpliwości, które
podnosiłem w tych artykułach, wątpliwościami pozostaje. Nie sposób
oprzeć się wrażeniu, że prowadzący śledztwa za pośrednictwem mediów
wybiórczo informowali o ich rozwoju.
W konkluzji stwierdzam: nie było żadnych bezpośrednich kontaktów
między Baraniną a redakcją "NIE". Nikt do nas nie telefonował z
sugestiami, jak mam pisać artykuły. Nikt nie ingerował w ich treść.
W ciągu niemal roku ich publikowania żadna instytucja ani osoba nie
domagała się sprostowania zawartych tam informacji. Jakby czynniki
urzędowe chciały, aby "NIE" brnęło w krytykowanie ustaleń śledztwa
opierając się na jednostronnym dopływie dokumentacji i informacji.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kocie łakocie
Miłość, odwieczny temat piosenek. Autorzy natchnionych tekstów i
strzelistej muzyki sądzą, że kobiety nie robią kupy. Jeśli nawet
przydarzy się im wypróżnienie, to wyjdzie z nich srebrzysty księżyc,
a nie cuchnący metabolizmem ekskrement. Nie dostrzegają prawdy
oczywistej
miłość jest kuglarskim chwytem, który ma zhumanizować
kopulację.
My jako trzeźwi obserwatorzy popieramy pozbawioną obłudy twórczość.
No bo kto zdrowy na umyśle uwierzy, że Miłość ci wszystko wybaczy /
Smutek zamieni ci w śmiech / Miłość tak pięknie tłumaczy / Zdradę i
kłamstwo, i grzech?
Pieśń ta stoi w wyraźnej opozycji wobec praktyki sądowej. Wykryte
zdrady nazbyt często skutkują wpakowaniem kosy w trzewia, żeby
miłość bezkrytycznie uznać za przyczynę sprawczą wybaczania.
Krzywe ruchy
Że nie wszystko można puścić w niepamięć, wie zespół Karramba. Oto
fragment utworu "Pocałuj mnie w dupę":
Zapomniałaś o jednym
nie tańczysz z frajerem / więc gówno ci
pomoże udawanie szczerej / chłopaki mi donieśli o twoich krzywych
ruchach / zła kobieta z ciebie, głupia pierdolona suka! / I nie ma
zmiłuj, dlatego bujaj się mała / i tak mi się znudziłaś, a więc:
wypierdalaj! Refren: Pocałuj mnie w dupę i jak gówno poczuj się, bo
ze wszystkich sił ja dzisiaj pierdolę cię. Teraz upijam się i robię
to, co chcę, mam zajebistą kobietę, reszta pierdoli mnie.
Tymczasem Piotr Szczepanik w znanym od lat i popularnym do dziś
numerze łasi się do swojej laski i przejmuje nad wyraz, bo ta na
niego krzywo spojrzała:
Tak mało brakowało / By to, co najpiękniejsze między nami / Nigdy
już nie wróciło... / Dlaczego to zrobiłaś? / Nigdy więcej nie patrz
na mnie takim wzrokiem / Nigdy więcej nie mów do mnie, że nie
kochasz / Nigdy więcej nie zatruwaj słów goryczą / Nigdy więcej mnie
już nie karz martwą ciszą / Nigdy więcej nie patrz na mnie takim
wzrokiem / Nigdy więcej nie miej takich zimnych oczu.
Zamiast stękać, mógłby ją chwycić za kłaki, przykuć do kaloryfera i
zmusić do wyuzdanego współżycia. Jest to wypróbowany sposób na
rozładowanie sytuacji kryzysowych.
Pryzmat kapuchy
Baby zawsze były z lekka pazerne na szmalec. Zauważył to już
Mieczysław Fogg w "Ostatniej niedzieli":
Teraz nie pora szukać wymówek / fakt, że skończyło się, / dziś
przyszedł inny, bogatszy i lepszy ode mnie / i wraz z tobą skradł /
szczęście me.
Pieśniarz uznał, że przegrał batalię o dostęp do cipki z innym

bogatszym i lepszym. Skapitulował, ale żeby jakoś ładnie amory
zakończyć, postanowił z lubą spędzić ostatni dzień. Wybrał
niedzielę. W dalszej części żebrze jak Rumun o peta:
Jedną mam prośbę, może ostatnią / pierwszą od wielu lat, / daj mi tę
jedną, ostatnią niedzielę, / a potem niech wali się świat. / To
ostatnia niedziela / dzisiaj się rozstaniemy, / dzisiaj się
rozejdziemy / na wieczny czas. / To ostatnia niedziela, / więc nie
żałuj jej dla mnie, / spojrzyj czule dziś na mnie / ostatni raz. /
Będziesz jeszcze dość tych niedziel miała, / a co ze mną będzie

któż to wie...
Jednak dopiero kapitalizm uczynił z polskich kobiet monstra pałające
żądzą posiadania luksusowych samochodów i drogich kosmetyków. We
współczesnych songach baby jawią się jako indywidua gotowe dla
szmalu i materialnych zbytków sprzedać wszystko i wszystkich. Peja w
"Materialnej dziwce 2" śpiewa:
Trzecioligowa artystka z wyjebaną reputacją / chwali się tak ciasną
szparką z nią to ekstra jest ruchanko / (...) Chowasz głowę w jego
nogach / a nad głową dynda ci choinka zapachowa / lekcja
francuskiego, bardzo dobra jest wymowa (...) Czy czujesz te ruchy,
te kocie łakocie? / tylko o jedno ci chodzi w istocie / położyć łapę
na koncie i w złocie / szlachetne kamienie, robisz to z czystym
sumieniem / (...) Wkurwia mnie twoja damska kokietera. Wyczyść
wszystko do zera. Taka jest prawda szczera / życie oglądasz przez
pryzmat wielkiej kapuchy. (...) A ty jednej miłości bezwzględnej
szukasz / musisz pamiętać o tym, że każda kobieta to Judasz.
Na czworaka lubię
Obyczaje się zmieniają. Jeszcze niedawno nie do pomyślenia było,
żeby kobieta bez ogródek wyrażała ochotę na spółkowanie. Kiedy Kora
Jackowska chciała zasygnalizować, że ma chcicę, czyniła to między
wierszami:
Kocham cię kochanie moje / Kocham cię, a kochanie moje / To polana w
leśnym gąszczu schowana / Kocham cię kochanie moje / Kocham cię, a
kochanie moje / To sad wiosenny, rozgrzany i senny / Kocham cię
kochanie moje / To rozstania i powroty.
Dopiero w refrenie nieco się odkryła:
I nagle dzwony dzwonią / I ciało mi płonie / Kocham cię.
Teraz laski zaczynają schodzić z pomników przedstawiających
bohaterskie i cnotliwe Matki-Polki. Mieszkanka Pomrocznej to zwykła
szparka ponad wszystko lubiąca przygodne bzykanie. W utworze Liroya
pt. "Jebać mi się chce" wyzwolona samiczka bez żenady opowiada o
swoich seksualnych upodobaniach:
Na czworaka lubię / kiedy mocno trzyma mnie za pupę / kiedy ostro, z
całej siły / bije mnie po dupie / kiedy liże mnie całymi godzinami /
lubię, kiedy bawi się moimi sutkami/ kiedy moja mokra cipka jak
dynamit eksploduje. (...) Kiedy jestem na zakupach
to jebać mi się
chce. Kiedy siedzę u fryzjera
to jebać mi się chce. Kiedy jestem
na imprezie
to jebać mi się chce. Kiedy cię widzę
to jebać mi
się chce!
Nie można się dziwić, że stojący na straży tradycyjnej hipokryzji
Kościół kat. uznał niektóre nurty współczesnej muzyki za
niebezpieczne narzędzia szatana. Żeby uchronić przed zgubą młode
owieczki, powstał hip hop chrześcijański. Jednym z pierwszych
zespołów z tej beczki jest 2HP4J. Jak twierdzą znawcy czasami
słychać mało profesjonalny warsztat w ich muzyce, ale czuć przy tym
ogromne Boże namaszczenie. Tylko patrzeć, a powstanie
chrześcijańskie techno.
Samobóje
Motyw zamachu samobójczego z miłości w piosence polskiej jest silnie
reprezentowany. W cytowanej już "Ostatniej niedzieli" M. Fogg dawał
do zrozumienia, że popełni samobója:
Pytasz co zrobię i dokąd pójdę, / dokąd mam iść, ja wiem... / dziś
dla mnie jedno jest wyjście, / ja nie znam innego, / tym wyjściem
jest, no, mniejsza z tem.
W utworze "A wszystko to..." artysta Michał Wiśniewski chrypi:
Nie ma takich prostych słów / Co oddadzą to co boli mnie /
Przeczucie mam, że jednak spyta ktoś / Czy ta bajka się nie skończy
źle / A wszystko to, bo ciebie kocham / I nie wiem jak bez ciebie
mógłbym żyć / Chodź pokażę ci czym moja miłość jest / Dla ciebie
zabiję się.
Obietnicy złożonej w końcówce, niestety, nie spełnia. Bo
zdecydowanie łatwiej jest pięknie pieprzyć, niż ładnie skonać. Dotąd
tylko Sokratesowi udało się połączyć oba te elementy. A wszystko to,
bo czuł miętę do swej żony, która była wyjątkową sekutnicą, dzięki
czemu zadanie miał ułatwione.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lobbuzy
Szef policji politycznej poinformował posłów o "patologicznym
lobbingu". Odpowiedzieliśmy dwukrotnie min. Barcikowskiemu. A oto
nasz raport na ten temat.
Odsłona pierwsza
hotel
Warszawski "Sheraton", pokój nr 416, nocleg kosztuje tu 700 dolków.
Pod koniec 2000 r. zajmował go Jan Łuczak, doradca ministra
łączności Tomasza Szyszki z AWS. Ekscelencja minister zlecił mu
zorganizowanie specjalnego zespołu doradców i ekspertów ds. UMTS

czyli telefonii komórkowej III generacji. Łuczak prowadził w
"Sheratonie" rozmowy z zainteresowanymi firmami. To idealne miejsce

posłowie z Wiejskiej mają niedaleko.
Odsłona druga
restauracja
Październik 1999 r., Belvedere
restauracja w Łazienkach
Królewskich. Odbyło się tu połączone z obiadem seminarium (?),
posiedzenie (?) sejmowej Podkomisji ds. Telewizji Cyfrowej. Temat
"Rewolucja cyfrowa". Za żarcie i trunki płaci jeden z potentatów:
Canal Plus. Zaproszenia wręczał posłom przewodniczący podkomisji Jan
Maria Jackowski (AWS). Lech Nikolski (SLD), zastępca Jackowskiego,
określił te bileciki jako wyjątkowo wstrzemięźliwe, nienachalne i
szczere.
Zdarzało się, że sejmowe komisje procedowały na promach i w
hotelach.
Odsłona trzecia
persona
Jana Prochowskiego do Sejmu wprowadził poseł AWS Piotr Żak, załatwił
mu przepustkę i kontakty. Szybko wyszło na jaw, że pan ten doradza
prezesowi Alotowi w sprawach związanych z umową na komputeryzację
Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Potem, że Prochowski to bywalec
aresztów i klient wymiaru sprawiedliwości. Ogólnie
lobbysta.
Lobbing instytucjonalny
Oficjalnie lobbingiem w Polsce zajmuje się kilkanaście firm.
Najbardziej znane to:
CEC Government Relations, której dyrektorem jest Marek Matraszek. Z
usług CEC korzystają duże firmy zachodnie, np. Lockheed Martin.
Nazwa firmy pojawiła się też w związku z aferą Wieczerzaka. Miała
świadczyć usługi dla PZU Życie S.A. Podobno Barcikowski wymienił
nazwisko Matraszka jako osoby związanej z wywiadem brytyjskim. To
niezła rekomendacja.
Grupa Doradztwa Strategicznego założona przez byłego doradcę gen.
Jaruzelskiego płk. Stanisława Kwiatkowskiego oraz Marka
Nowakowskiego, byłego pracownika Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Najbardziej znaną postacią wywodzącą się z GDS jest dziś Marcin
Kaszuba, rzecznik prasowy rządu. Firma pracowała między innymi dla:
Bell Helicopter, Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa S.A.,
Airbusa, PZU Życie S.A.
Impress Art, prezes Kaja Szwykowska. O firmie zrobiło się głośno w
czasie wyborów prezydenckich w roku 2000, gdy zajęła się wizerunkiem
Andrzeja Olechowskiego. Znani klienci to Commercial Union,
Telekomunikacja Polska S.A. i Kredyt Bank.
Cross Media PR
prezes zarządu Andrzej Długosz, lobbysta
reprezentujący branżę piwną, przewodniczący Rady Nadzorczej
Polskiego Radia. Do historii Senatu III RP przeszło skandaliczne
zachowanie dowodzonych przez niego "piwoszy" w czasie posiedzenia
senackiej Komisji Zdrowia, Kultury Fizycznej i Sportu 13 marca 2001
r. Rozpatrywano wówczas przyjętą przez Sejm ustawę o wychowaniu w
trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi. Branży piwnej zależało
na uwaleniu niekorzystnych z ich punktu widzenia nowych regulacji
prawnych. Wtedy się nie udało, ale po jesiennych wyborach SLD po
cichu załatwił sprawę.
Lobbingiem para się też Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych z
Henryką Bochniarz na czele i Business Centre Club Marka
Goliszewskiego, który dysponuje nawet własnym Instytutem Lobbingu.
Kręcenie się po Sejmie, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i modnych
restauracjach to główne zajęcie szefów wielu organizacji
pracodawców. Związki zawodowe ze swymi ulicznymi zadymami jako formą
nacisku na polityków to nieporadni amatorzy. Od roku 1989 żaden
strajk ani demonstracja nie obaliła rządu. W tej kadencji pracodawcy
dostają od SLD wszystko, czego sobie zażyczą
obniżkę podatków,
zmiany w kodeksie pracy, dociśnięcie emerytów i rencistów.
Lobbing spółkowy
Po dyskretne formy wpływania na polityków chętnie sięgają zarządy
dużych spółek. Sprawa Rywina wydobyła na światło dzienne metody,
które stosuje Agora. Negocjując i atakując rząd skutecznie
zablokowała prace nad nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji.
Spółka uznała, że projekt w swej pierwotnej wersji zagraża jej
interesom.
Sukcesem może pochwalić się PKN Orlen w odniesieniu do ustawy o
biopaliwach. Ze zwolenników i przeciwników biopaliw dałoby się w
Sejmie zorganizować dwa całkiem liczne kluby.
W poprzedniej kadencji głośno było o Klubie PPS
czyli Partii
Prezesa Solorza. To grupa posłów
głównie z AWS
dyskretnie
pilnujących interesów właściciela Polsatu.
Swoich politycznych patronów ma również ITI Wejcherta i Waltera.
Istnienie tej zadłużonej po uszy firmy zależy od tego, jak duża
część reklamowego tortu przypadnie w udziale TVN. Obaj panowie
zabiegają wspólnie z innymi prywatnymi nadawcami np. o dodatkowe
częstotliwości. Skutkiem ich koneksji będzie moim zdaniem bardzo
późne wprowadzenie w Polsce naziemnej telewizji cyfrowej i ustawowe
ograniczenie reklam w telewizji publicznej. Poniesione dotychczas
koszty muszą się przecież zwrócić, a poza tym, po co dodatkowa
konkurencja? Lepiej "skonsolidować rynek", czyli wprowadzić
quasi-monopol.
Od lat wielką atencją rządzących cieszy się Telekomunikacja Polska
S.A. Dzięki temu mamy np. najdroższe w Europie w stosunku do
zarobków usługi internetowe. Rozmowy też nie są tanie, a bata na
narodowego operatora nie ma. Prezes TP S.A. nie potrzebuje lobbystów

wystarczy, że jest.
Inna strategiczna spółka to PZU S.A. Prezesi Wieczerzak i Jamroży
mieli takie chody wśród posłów AWS, że byli w stanie obalić ministra
skarbu Wąsacza. Roczny budżet na promocję i reklamę PZU sięgał 100
mln zł. Zadziwiające, że skandal związany z tą firmą nie zwrócił
uwagi ani Urzędu Ochrony Państwa, ani Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego na funkcjonowanie firm public relations i lobbingowych
pod kątem pompowania pieniędzy ze spółek skarbu państwa do
prywatnych kieszeni, także na cele partyjne i wyborcze. Sprawa jest
stara jak młoda polska demokracja.
Lobbing rajderski
Najwybitniejszym indywidualnym lobbystą jest najbogatszy z Polaków
dr Jan Kulczyk. Dzięki swym kontaktom z prezydentem Kwaśniewskim
oraz premierami Buzkiem i Millerem nie musi zatrudniać firm
lobbingowych, aby pielęgnować swoje interesy. Tajemnicą sukcesów
Kulczyka jest połączenie pieniędzy z ogromną wiedzą na temat
polityków. To bardzo groźna wiedza.
Mirosław Kasza
doradca ekonomiczny Mariana Krzaklewskiego. Jego
nazwisko pojawia się przy każdej "dużej" prywatyzacji za czasów
Buzka. Poseł nr 461.
Zygmunt Farmus
doradca wiceministra obrony w rządzie Jerzego Buzka
Romualda Szeremietiewa. Sąd w niejawnym procesie próbuje teraz
rozstrzygnąć, czy brał kasę za załatwianie różnych spraw z dziedziny
obronności, czy też nie, oraz wycenić całość.
Karol Działoszyński
jako poseł Unii Wolności w 1997 r. przepchnął
w Sejmie poprawkę do kodeksu drogowego zakazującą używania telefonów
komórkowych przez kierowców
z wyjątkiem urządzeń głośnomówiących.
Firma Działoszyńskiego sprzedawała takie urządzenia. Nie było to
nieetyczne, ponieważ nie było kodeksu etyki poselskiej.
Henryk Goryszewski
poseł AWS. W maju 1999 r. jego kancelaria
zawarła umowę z Powszechnym Towarzystwem Emerytalnym Kredyt Banku na
załatwienie w kierowanym wtedy przez ludzi z ZChN Urzędzie Nadzoru
nad Funduszami Emerytalnymi koncesji na prowadzenie przez bank
funduszu emerytalnego. Umowa miała opiewać na 300 tys. zł. Kredyt
Bank uznał, że to najlepsza oferta. Posłowie uznali, że nieetycznie
jest brać od Kredyt Banku.
Profesjonalny lobbing kosztuje. Stawki mogą iść w miliony złotych za
"kejs", czyli sprawę.
Renomowany lobbysta bierze 10
15 tys. dolków miesięcznie. Firma
lobbingowa
w zależności od sprawy
nawet kilkadziesiąt.
Drobniejsi za-dowalają się 10 tys. zł. Rekordowa w tym roku stawka,
o której głośno w kuluarach Sejmu, to 10 mln zł wydanych na
ukręcenie łba Mariusza Łapińskiego. To był cały zestaw bardzo
efektywnych
jak się okazało
działań.
Najtańszy i najskuteczniejszy wydaje się lobbing w wykonaniu dr.
Kulczyka. To czysta magia, czar i urok osobisty plus opera, belcanto
i wielka sztuka. Żadna tam patologia!
SprawaZainteresowane firmyLobbowali (?) Wyniki działań
Ustawa o radiofonii i telewizjiAgora, Polsat, TVN, Telewizja
Polska S.A., tzw. prywatni nadawcyPolska Konfederacja
Pracodawców Prywatnych
Henryka Bochniarz, Agora S.A.
Wanda
Rapaczyńska, Adam Michnik, Helena Łuczywo. Inni
Andrzej
Zarębski, Robert Kwiatkowski, Lew RywinTzw. afera Rywina.
Pierwotny rządowy projekt ustawy został odrzucony, tak jak
chciały zainteresowane firmy. Rywin stoi przed sądem
Zmiana ustawy o wychowaniu w trzeźwości możliwość emisji
reklam piwa we wcześniejszych godzinachPolsat, tzw. nadawcy
prywatni, browary, firmy reklamowe, kluby sportowePrezes
Polsatu Zygmunt Solorz. Branżę piwną reprezentował w Sejmie
Andrzej Długosz przewodniczący Rady Nadzorczej Polskiego Radia
S.A. właściciel firmy lobbingowej Cross MediaReklama piwa może
pojawiać się w programach telewizyjnych już po godzinie 20

taki był cel lobbystów. Teraz wszyscy liczą kasę
Ustawa o biopaliwach PKN Orlen, producenci
biopaliw"Rzeczpospolita" twierdziła, że za sprawą stał Tomasz
Gryżewski z Orlenu, który kontaktował się z sekretarzem UW
Piotrem Niemczykiem, a ten dotarł do dziennikarza "Gazety
Wyborczej" Andrzeja Kublika, który z kolei... Interesy
producentów biopaliw miał w Sejmie reprezentować Andrzej
Śmietanko, były pracownik Kancelarii Prezydenta RPW "Gazecie
Wyborczej" pojawiła się seria publikacji dowodzących, że
stosowanie biopaliw może mieć negatywny wpływ na sprawność i
niezawodność silników. W podobnym tonie pisały też inne media.
Ustawa w pierwotnym brzemieniu nie została podpisana przez
prezydenta. Uchwalono ją w trzecim podejściu
Zakup samolotu wielozadaniowego F-16Lockheed Martin Marek
Matraszek
firma lobbingowa CEC Government RelationsRząd
podpisał umowę z firmą Lockheed Martin
cisza i spokój
Ustawy podatkowe tzw. plan Hausnera obniżka podatku CIT do 19
proc.; próba wprowadzenia podatku liniowego tylnymi
drzwiamiŚrodowiska pracodawców prywatnych reprezentowane przez
Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych, Business Centre
Club, sektor bankowy i ubezpieczeniowy Henryka Bochniarz,
Marek Goliszewski, tzw. niezależni analitycy i ekonomiści
reprezentujący sektor finansowySejm uchwalił obniżkę podatku
CIT. Szacuje się, że tylko sektor finansowy
banki,
towarzystwa ubezpieczeniowe
zaoszczędzi na tym w roku 2004
od 3 do 5 mld zł
Koncesja na UMTS PTK Centertel, Era, Plus GSM Jan Łuczak

doradca ministra łączności w rządzie Jerzego Buzka Tomasza
Szyszki rekomendowanego przez ZChNNa koncesjach na UMTS budżet
miał zarobić nawet 3,25 mld euro. Przetarg na UMTS
unieważniono. Sprawa działalności Jana Łuczaka wyszła na jaw.
Szyszko został zdymisjonowany, Ministerstwo Łączności
zlikwidowane, nie wiadomo, co z wnioskiem NIK do prokuratury w
sprawie "nieprawidłowości" w tym resorcie
Prywatyzacja PZU S.A.Grupa Eureko, BIG Bank Gdański PZU z
prezesami Władysławem Jamrożym i Grzegorzem
WieczerzakiemPrezesów PZU bronili w Sejmie posłowie Zbigniew
Berdychowski, Adam Miela i Tomasz Wójcik z AWS. W tle Mirosław
Kasza. PZU Życie S.A. korzystało z usług takich firm jak ASAP
Promotions Consultants Marka Budzisza byłego doradcy premiera
Buzka i ministra finansów Jarosława Bauca oraz Agencji
Marketingowej ANONAkcje PZU S.A. sprzedano grupie Eureko-BIG
Bank Gdański (obecnie Millennium). Prezesi Jamroży i
Wieczerzak są aresztowani. Politycy AWS zaangażowani w
konflikt wylądowali na politycznym śmietniku. O firmach
świadczących specusługi cicho
Prywatyzacja TP S.A.France Telekom + Jan KulczykJan Kulczyk.
Mirosław Kasza doradca ekonomiczny Mariana Krzaklewskiego
Narodowego operatora sprzedano konsorcjum France Telekom i
Kulczyk Holding


Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści z kruchty
Grzywna dla chrześcijan
400 zł grzywny ma zapłacić krakowskie Stowarzyszenie Kultury
Chrześcijańskiej za zorganizowanie nielegalnej pikiety przeciwko
sprowadzeniu z Brukseli do Polski wystawy "Irreligia", na której,
zdaniem pikietujących, prezentowane były prace profanujące wizerunki

Matki Boskiej (na wystawie zaprezentowano m.in. ikonę Matki Boskiej
Częstochowskiej z domalowanymi wąsami). Pikietowano przed krakow-ską
galerią "Bunkier sztuki", gdzie odbywała się dyskusja z udziałem
autorów brukselskiej wystawy. Stowarzyszenie reprezentuje wartości
godne pochwały, nie znaczy to jednak, że stoi ono ponad prawem

stwierdził sąd w uzasadnieniu wyroku.
Prymas i prezydent iluminują
Ekscelencja Kwaśniewski wraz z Eminencją Glempem uruchomili
podświetlenie kościoła wizytek w Warszawie. Należało w tym celu
nacisnąć równocześnie dwa bliźniacze, zielone przyciski.
Gdyby
tylko jeden przycisnąć, to by się nie zapaliło
ekscytował się
Kwaśniewski. Po uroczystości Ekscelencja i Eminencja, pierwszy z
małżonką, drugi bez, złożyli kwiaty pod pomnikiem Prymasa
Tysiąclecia. Niech żyje sojusz kościelno-państwowy.
Sutanna z dziurą
Proboszcz częstochowskiej katedry rozesłał do parafian list z prośbą
o datki na rzecz Kościoła. Aby ułatwić wiernym wywiązanie się z
pobożnego obowiązku, odwiedzać ich będą "animatorzy parafialni"
(czytaj poborcy kościelni) i za "pokwitowaniem" odbierać będą
ofiarę. Ksiądz już wielokrotnie wysyłał listy o treści
pobożno-finansowej do parafian. Skarżył się w nich m.in. na zbyt
małą ofiarność i zapowiedział, że każdy, kto nie daje datków na
Kościół, a przyjdzie coś załatwić w kancelarii, zostanie poproszony
o uregulowanie należności za ostatni rok. Swoje działania ksiądz
tłumaczy dziurą budżetową.
Rydzyk rządzi...
Dwie i pół godziny trwało w siedzibie sekretariatu episkopatu
spotkanie Zespołu Episkopatu Troski Duszpasterskiej o Radio Maryja
(czyli zespołu do tego, jak wziąć Rydzyka za mordę) z ojcem
Rydzykiem i szefem polskich redemptorystów ojcem Zdzisławem Klafką.
Wydano, jak zawsze po negocjacjach zwaśnionych stron, bełkotliwe i
niewiele mówiące oświadczenie, w którym skrytykowano głównie media
za wiadomości o "podzielonym Kościele". Biskupi wyrazili zadowolenie
z deklaracji Rydzyka o niepopieraniu jakiejkolwiek partii
politycznej. Kogo popiera Rydzyk, wiadomo, i w tej akurat sprawie
nie potrzeba żadnych wyjaśnień. Jasne jest, że Rydzyk trzyma się
mocno, a prymas próbuje mu naskoczyć.
...wyciągając łapę
Grupka związanych z byłą AWS i Radiem Maryja radnych z Torunia
podjęła kolejną
którą to już?
próbę przekazania Fundacji Nasza
Przyszłość ojca Tadeusza Rydzyka 50 ha atrakcyjnych gruntów.
Rydzykolizusi chcą ofiarować ojcu dyrektorowi kawał ziemi po dawnej
jednostce radzieckiej
bez przetargu i z 99-procentową bonifikatą!
Na szczęście dla Torunia, Rada 22 głosami przeciwko 11 odrzuciła
wniosek o wciągnięcie projektu pod obrady.
Leją na kościół
Trzech kompletnie pijanych młodzieńców weszło na dach katedry we
Wrocławiu i próbowało zerwać miedzianą blachę.
Blacha to nic,
najgorzej, że załatwiają się pod murami świątyni
poskarżyli się
prasie księża.
Święty Czesiu, módl się za nami
W Poznaniu trwają poszukiwania autorów kanonizacji św. Czesława. W
stolicy Wielkopolski istnieje ulica imienia świętego Czesława.
Wszystko jest OK poza tym, że nie ma świętego o tym imieniu. To
jednak chwalebne, że ktoś w Poznaniu dostrzegł wcześniej niż
kongregacja ds. kanonizacyjnych z Rzymu zasługi faceta, którego
modlitwy ocaliły podobno w 1241 r. Wrocław przed najazdem Tatarów.
Muszyński w górę
Arcyfioletowy metropolita z Gniezna Muszyński został mianowany przez
J.P. 2 członkiem Kongregacji Nauki Wiary. Kongregacja, której
szefuje kardynał Ratzinger, jest jednym z najważniejszych ciał w
Watykanie. Decyduje bowiem o tym, co jest be, a co cacy, a kop w
dupę od tej spadkobierczyni
inkwizycji to przekreślenie kariery. Nominacja Muszyńskiego to
afront dla Glempa, który od lat zabiega w Watykanie, by abepe z
Gniezna nie został kardynałem, co podważyłoby Glempią, i tak niezbyt
mocną, pozycję w polskim episkopacie. Awans Muszyńskiego oznacza, że
watykańskie akcje Glempa spadają, a szanse Muszyńskiego na purpurowy
kapelusz rosną.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Kazik, jak informuje "Viva!", skończył 40 lat i czuje syf
wszechogarniający. Co z tego, że rzucił palenie i jedzenie mięsa,
skoro i tak traci pamięć. Pisze czasem do "Wyborczej" felietoniki,
ale nie idzie mu najlepiej. Z kulturą nie jest na bieżąco, ostatnio
podobał mu się Stasiuk, a przecież to ramota. W "Trybunie" Kazik
żali się na hołotę w Sejmie. Piją tam alkohol, co Kazika bardzo
boli.
* * *
Krzysztof Daukszewicz ujawnił w "Dzienniku Bałtyckim" nieznany
epizod ze swej burzliwej biografii. Za czasów rządów premiera
Pawlaka otrzymał poważną propozycję objęcia teki wiceministra
kultury. Ofertę odrzucił, a zaraz potem rząd Pawlaka upadł.
* * *
Lech Janerka doniósł w "Super Expressie", iż w niedalekiej
przeszłości kilku garniturowców z kilku dużych partii chodziło za
nim. Obiecali, iż wypromują go na posła. Odmówił, bo nie chciał się
ubierać w garnitury. Dzisiaj może spokojnie spacerować po Wrocławiu,
oddycha z ulgą.
* * *
Stachursky postanowił uzupełnić wykształcenie, informuje "Viva!". A
wszystko to, bo myśli o karierze politycznej. Polityka rządzi się
tymi samymi prawami co branża muzyczna, przekonuje Stachursky.
Bagno, ale przecież chodzi o jedno: trzeba fanów oczarować.
* * *
Zbigniew HoŁdys przypomniał w "Gali" proroctwo wicepremiera
Rakowskiego, z 1984 r., ze spotkania z robotnikami w Stoczni
Gdańskiej. Rakowski przestrzegł klasę pracującą, a nawet artystów,
że każdy prywatny właściciel gazety, radiostacji czy stoczni wymaga,
aby pracownicy mówili i robili to, co pan właściciel sobie życzy.
Rakowski to prorok!
zachwyca się Hołdys, który musiał zrezygnować
z autorskiego programu w MTV. Bo panowie właściciele narzucali mu
treści i współpracowników.
* * *
Maciej Maleczuk pochwalił się "Angorze", że napisał poemat
polityczny "Chamstwo w państwie". Będzie go sprzedawać w formie
multimedialnej: książka + CD z melorecytacją autora. Maleńczuk
boleje nad tym, że w warszawce, a nawet krakówku mają go za pieska
salonowego, który tylko udaje, że się buntuje i szczeka. Ale taki
Arcadius też nie jest ceniony w Parczewie, pociesza się Maleńczuk.
* * *
Maryla Rodowicz również nasiąkła polityką. W "Super Expressie"
przyznała, że ona też ma kurwiki w oczach, no i lubi seks jak koń
owies.
* * *
Zbigniew Zamachowski rozstrzygnął w "Rzeczpospolitej" stały dylemat
artystów Trzeciej RP. Kurwić się w reklamach czy nie? Kurwić się,
zaleca Zamachowski, bo to kurwienie w istocie kurwieniem nie jest.
Otóż artyści w Rzeczypospolitej pracują prawie za darmo. Reklama
jest nagrodą za popularność, rodzajem Oscara. A jeśli stary Łapicki
będzie nadal krytykował młodych za to, że reklamują kotlety, to oni
mu przypomną, że czytał "Kroniki Filmowe" w czasach stalinowskich.
Wspierając krwawy system swym aksamitnym głosem.
* * *
MichaŁ WiŚniewski w "Kulisach" zadeklarował, że jest apolityczny,
wierzy w Boga, a także, że nie pokaże gołej dupy w telewizji. Nie
dlatego, że wierzy, ale nie chce być totalną luksusową prostytutką
wyprzedającą siebie za duże pieniądze. Michałowi szmal nie jest do
życia potrzebny. Lubi skromność, może przeżyć na plackach
ziemniaczanych. Ale ma rodzinę i przyjaciół, którym musi zapewnić
odpowiedni standard. Zwłaszcza małżonce. Ostatnio dobrze mu się z
nią całuje, bo on się zaprisingował kuleczką na brodzie, a ona ją na
języku. Tarcie kulek strasznie ich kręci.
* * *
Justyna Majkowska, była partnerka wokalna Michała Wiśniewskiego,
ujawnia w "Na żywo
Światowe Życie" całą prawdę o idolu. Władczy,
manipulacyjny biznesmen. Dopiero potem muzyk. Potrafi ludzi obrażać,
ją np. przezywał "barmanką z WARS-u". Ostatnio Michał żyje na
granicy wyczerpania nerwowego. Wybucha. Powinien odejść na bezludną
wyspę albo do polityki.
* * *
Edyta Górniak może spać spokojnie, informuje "Super Express". Radni
Ziębic nadali jej tytuł Honorowej Obywatelki. Oprócz dyplomu
Górniakówna ma tam pomnik. Czyli zaklepane miejsce w najlepszej
kwaterze miejscowego cmentarza.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bułgarski ślad
Polska jest krajem tolerancyjnym. Ale jak Bułgar chce wpłacić
pieniądze na konto, musi to budzić podejrzenia.
W połowie marca do Banku Śląskiego w Nysie przyszedł Bułgar. Z
plecaka wyciągnął 48 tys. dolarów i zamierzał wpłacić na konto. Jego
ciemna morda od razu wzbudziła podejrzenia kasjerki. Zakwestionowała
autentyczność 500 banknotów i zadzwoniła na psy. Chłopaki w try miga
wpadli do banku i wywieźli człowieka na dołek. Sprawą zajęła się też
nyska prokuratura. W chwilę po zatrzymaniu przez policję
przedstawiła sądowi wniosek o aresztowanie obcokrajowca. Sąd wniosek
klepnął.
W międzyczasie banknoty pojechały specjalnym konwojem do NBP w
Warszawie
350 km w jedną stronę. Specjaliści orzekli, że wszystko
z banknotami jest OK.
Zadzwoniliśmy do siedziby Banku Śląskiego w Warszawie. Hubert Kifner
powiedział, że bank
zgodnie z procedurą
zgłosił wątpliwości
policji. A że ona tak dobiera środki, to nie jest już wina banku. Na
pytanie, czy poza kasjerką jest jeszcze ktoś upoważniony do oceny
autentyczności banknotów, Kifner stwierdził, że nie chce się na ten
temat wypowiadać, bo to wewnętrzna procedura banku. To potwierdza
nasze podejrzenia, że zanim zamknięto gościa, nikt z kierownictwa
nie ruszył dupy, by sprawdzić, czy szeregowa pracownica się rąbnęła
czy nie. Ludzie!
Zastanowiły nas też działania prokuratury. Zadzwoniliśmy do
rzecznika okręgówki w Opolu, która jest nadrzędną dla nyskiej
rejonówki. Rzecznik prasowy Roman Wawrzynek stwierdził, że ciężko
jest im kwestionować profesjonalizm kasjerki.
Bank Śląski nie przyznaje się do błędu. Bułgar przesiedział kilka
dni w areszcie. Zapewne będzie się sądził ze skarbem państwa o
odszkodowanie. Kierownictwo banku na łamach lokalnej prasy
stwierdziło, że nie wyklucza nawet nagrody dla kasjerki! Za to, że
nie zna się na banknotach i szczuje klientów policją bez powodu.
Sądy stosują areszt niczego nie sprawdzając tak mechanicznie, jak
dłubie się w nosie. Niedługo już walka z terroryzmem itp. tak się
rozwinie, że bruneci nie będą wychodzić z domu. Normalnie chodzić
będą mogły tylko blondynki i mordercy.
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szacherek Majcherek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W Internecie kica zając
Burmistrz Lubaczowa Jerzy Zając kazał zamknąć oficjalną internetową
stronę miejską, bo pojawiły się na niej dowcipy o klerze. Burmistrz
jest z SLD.
Witryna www.lubaczow.pl istniała dwa i pół roku. Odwiedziło ją ponad
52 tysiące internautów. Zawierała sporo aktualizowanych codziennie
informacji, będąc jednocześnie jedyną formą promocji miasta.
Stronę stworzył Waldemar Zubrzycki, przewodniczący Rady Miejskiej.
Umieścił ją na bezpłatnym serwerze i sam opłacał połączenia z
Internetem. Po półrocznym istnieniu amatorskiej wersji strony udało
się namówić burmistrza na umieszczenie jej na profesjonalnym
serwerze. Zubrzycki niemal cały swój wolny czas poświęcał na
rozbudowywanie strony. Ratusz nie współpracował, urzędnikom nie
chciało się dostarczyć nawet elektronicznych wersji uchwał. Za to
często się nią chwalili, bo strona była nagradzana i opisywana w
prasie jako dobry przykład.
Witryna miała też Forum Dyskusyjne, na którym pojawiały się
krytyczne uwagi dotyczące poczynań władz Lubaczowa. Ganiono mizerię
kulturalną, wycinkę drzew, dewastowanie dróg i urzędasów. Przeważnie
jednak delikatnie, bo teksty wulgarne redakcja wyrzucała.
W lutym 2002 r. na Forum znalazło się kilka złośliwych tekstów
dotyczących Zubrzyckiego. Okazałosię, że były pisane przez kogoś z
Urzędu Miasta i siedziby Komisji Przeciwalkoholowej.

Wydrukowane teksty pokazałem burmistrzowi z prośbą, aby zwrócił
uwagę sekretarzowi miasta Andrzejowi Kani, że takie postępowanie
jest niestosowne. W odpowiedzi usłyszałem, że to moja prywatna wojna
i jeśli chcę, mogę sobie z panem Kanią wojować sam
mówi Zubrzycki.

Były też pogróżki. Sekretarz miasta interesował się możliwościami
zablokowania strony.
W połowie maja, w dziale "Uśmiech tygodnia" pojawiło się zdjęcie
J.P. II i Georgeła Busha, który mówi do Największego Autorytetu:
Drogi Dalaj Lamo. Zamieszczono również dowcipy: Dwóch Żydów zwiedza
Watykan podziwiając przepych i bogactwo. Jeden mówi: Patrz, a
zaczynali od
stajenki... Podobnych żartów było kilka, ale nic szczególnego. W
odpowiedzi ktoś nazwał Zubrzyckiego satanistą.
Przejął się tym burmistrz Zając i nakazał właścicielowi serwera,
firmie Kombud z Bydgoszczy, zamknąć stronę.
21 maja strona zniknęła z wirtualnej przestrzeni.
Jeden z redagujących opisał ten skandal w lokalnej prasie. W
odpowiedzi Zając wyjaśnił m.in.: Strona została zablokowana na moje
polecenie, ponieważ jest własnością miasta, miasto ponosi koszty
utrzymania strony na serwerze i jest oficjalną stroną miasta
Lubaczowa. Jako burmistrz odpowiadam również za treści w niej
umieszczane, zwłaszcza wtedy kiedy naruszają one Konstytucję RP,
dobra chronione prawem (wolności, dobra osobiste, uczucia religijne)
i nie odpowiadają oficjalnemu stanowisku władz miasta: Rady Miasta i
Zarządu Miasta. Nie boję się krytyki. W każdej polemice mogę brać
udział, ale wtedy kiedy po drugiej stronie mam partnera. Nie mogę
uznać za partnerów Joego, Mambe, czy kogoś innego (pod innym
nickiem). Ten styl jest mi obcy. I dlatego ten "skandal" musiał
zostać przerwany. Sposób prowadzenia strony przez webmastera obrażał
mnie osobiście i mieszkańców Lubaczowa za co ich serdecznie
przepraszam.
Internauci nie byli dłużni burmistrzowi. Stronę przeniesiono pod
adres www.lubaczow.info. Powstał Front Obrony Strony. Ludzie
protestują i szlag ich trafia. Złośliwi twierdzą,
że stoi za tym sekretarz miasta, bo burmistrz nie ma pojęcia o
obsłudze komputera.
Autor : T.Ż.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziecięcy wózek służbowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




1 proc. Waltera
Na spotkaniu u ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego widziano
ostatnio efektownie oburzonego Mariusza Waltera, prezesa TVN.
Odwiedził ministerstwo wraz z synem, także prezesem. Prezes ojciec
wystąpił z tezą, że proponowane przez ministra nowe prawo filmowe
jest niemoralne, bo narusza jego interesy jako kapitalistycznego
właściciela prywatnej stacji. W istocie to nie prawo, lecz
komunistyczne bezprawie. Na czym polega rzekoma bolszewia
Dąbrowskiego?...
Otóż w projekcie ustawy o kinematografii przygotowanej przez
ministerstwo znajduje się janosikowy zapis nakazujący nadawcom
telewizyjnym wpłacać 1 proc. przychodów z reklamy do powstającego
kinematograficznego funduszu Instytutu Sztuki Filmowej. Po 1 proc.
mają wnosić także inni udziałowcy rynku medialnego
dystrybutorzy i
operatorzy kin. Z jednego biletu kinowego wartego średnio 15 zł
dawałoby to 30 groszy... Dużo? Nie wydaje się. A może uratować
upadającą kinematografię.
Zdesperowani polscy reżyserzy gotowi są ograniczyć roszczenia
wynikające z prawa autorskiego i nakazujące nadawcom płacenie
tantiem (za wykorzystanie ich utworów).
Godzą się na to, że będą dostawać mniej za powtórki, by niejako
zrekompensować firmom rozpowszechniającym filmy poniesione straty.
Ten kompromis zaproponowany przez Krajową Izbę Producentów
Audiowizualnych (KIPA) popiera większość stowarzyszeń działających w
środowisku kinematograficznym
Filmowców Polskich (SFP), Autorów
Filmowych (SAF), Stowarzyszenie Twórców Obrazu Filmu Fabularnego
(STOFF)...
Mały 1 proc. na kinematografię to niewiele dla komercyjnej telewizji
czy dystrybutora. Ale ten mały 1 proc. może bardzo wiele zrobić dla
kultury, umożliwi bowiem dalszą realizację polskich filmów kinowych,
których obecnie prawie nie robimy (poza taśmową produkcją lektur
szkolnych dokonywaną przez emerytów Wajdę, Kawalerowicza i
Antczaka). I które to filmy bez wsparcia oświeconego państwa nie
powstaną
podobnie jak bez pomocy budżetu nie będzie filharmonii
czy muzeum.
Bolszewicki podatek nie jest wynalazkiem Dąbrowskiego. Występuje
praktycznie w całej cywilizowanej Zachodniej Europie, czyli w Unii,
do której zmierzamy. Również w tych bogatych krajach produkcja
filmowa realizowana w językach rodzimych
francuskim, szwedzkim czy
duńskim
byłaby zagrożona przez zalew taniego filmowego materiału
made in USA. I dlatego prawie wszędzie działa tam skuteczny system
ochrony narodowej kinematografii.
Kilka lat temu nowa ustawa
w nieco innej wersji
była już
rozpatrywana w Sejmie. Ale została skutecznie zablokowana przez
lobbing amerykańskich dystrybutorów, którzy wydelegowali na Wiejską
swych specjalnych wysłanników z prezentami dla posłów
obrońców
"medialnej swobody", wówczas spod znaku AWS. Przeciw "europejskiemu
bezprawiu" protestował też oficjalnie ówczesny ambasador USA Rey
pisząc w tej sprawie karcący list do premiera Buzka. Ciekawe, czy
taki lobbing skierowany przeciw polskiemu filmowi powtórzy się
obecnie i czy parlamentarzyści oprą się podarkom?
Sytuacja jednak trochę się zmieniła po sukcesach frekwencyjnych
naszego kina, takich jak "Killer" czy ostatnio "Dzień świra", oraz
ofercie filmowców, samoograniczających swoje tantiemy autorskie.
Dystrybutorzy filmów uznali, że może jednak nie warto hamować
rozwoju rodzimej twórczości
skoro mają bulić tylko 1 proc., co w
dodatku zostanie zrekompensowane im w inny sposób.
Ostatni szaniec obrony stworzyły zatem telewizje komercyjne, których
sprzeciw wobec ustawy tak zdecydowanie wyraził Mariusz Walter. Jego
głos zaskoczył, a niektórych filmowców nawet ubawił, bo przypomina
wypowiedzi bohaterów Wajdowskiej "Ziemi obiecanej"
drapieżników
wczesnego kapitalizmu, uważających, iż ich własność prywatna to
świętość. W tym stylu Mariusz Walter długo krzyczał na czerwonego
komisarza Dąbrowskiego za to, że pragnie mu odebrać pieniądze i dać
je na jakieś nikomu niepotrzebne kinowe filmy. Prezes TVN zagrał to
prawie tak efektownie jak śp. Andrzej Szalawski besztający swego
filmowego kamerdynera. Współczuję artystom, którzy muszą z powodów
pieniężnych pracować w TVN-nowskiej ziemi obiecanej. Walter, niegdyś
ambitny twórca w państwowej TV, dziś realizuje artystyczne ambicje
produkując "Big Brothera".
Magnat telewizyjny najwyraźniej nie podziela poglądu, że przestrzeń
medialna ma charakter dobra społecznego, a koncesja na komercyjną
telewizję to licencja, którą państwo sprzedaje wraz z obligacjami
wobec kultury. Filmowcy uważają, że nawet jeśli Krajowa Rada
Radiofonii i Telewizji przez niekompetencję popełniła błąd
zapominając kilka lat temu wpisać do warunków koncesyjnych
europejski podatek na kinematografię, to teraz można tę pomyłkę
naprawić przy odnawianiu koncesji.
Słychać już o kompromisie po cichu proponowanym przez stacje
komercyjne, również TVN. Miałby on polegać na tym, że telewizje te
same wyznaczą sobie finansową pokutę, tj. zaczną produkować kinowe
filmy. Jeśli przypomnimy sobie kolejne "Big Brothery" i "Gulczasy"

to możemy nawet przewidzieć, co zobaczymy. W naszym kinie
niepodzielne zapanują Manuela, Frytka i Ken, uprawiający
wyrafinowaną sztukę filmową w wypełnionym szampanem jacuzzi.
Autor : Anna Kawa




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czuj czuj buduj
O harcerskim łbie do interesów.
Dawno, dawno temu, w roku 1968 minister leśnictwa, którego nazwiska
nikt już nie pamięta, obdarzył Związek Harcerstwa Polskiego kawałem
lasu w nadmorskiej Pogorzelicy. Druhny i druhowie dostali w
użytkowanie ponad 5 hektarów lasu, a minister zezwolił im na
wycięcie drzew na powierzchni ponad 7 arów, żeby mogli rozbijać
namioty.
Las dla harcerza jest jak dom. Dbali o niego, jak umieli najlepiej.
W latach 80. powstała w lesie harcerska stanica Malta. Teren piękny
i duży, mogli więc druhowie wyżywać się podczas obozów i biwaków. I
pewnie nadal by się wyżywali, gdyby nie gospodarcza zaradność
komendanta Zachodniopomorskiej Chorągwi ZHP druha harcmistrza
Grzegorza Janowskiego.
Druh Janowski objął chorągiew w 1990 r. po obecnie urzędującym
ministrze Jacku Piechocie, który szeregi ZHP opuścił po wstąpieniu
do SdRP. Nowy komendant wprowadził w chorągwi swoje porządki. W 1998
r. uznał, że stanica Malta musi być rozbudowana. I słusznie, bo
teren piękny i warto, aby więcej dzieciaków w krótkich zielonych
spodenkach mogło odwiedzać leśne ostępy.
Kopnął się zatem druh komendant do wójta gminy Rewal, na której
terenie włości pogorzelickie leżą, i wystąpił o pozwolenie na
rozbudowę leśnej bazy. Dostał takie 30 czerwca 1998 r.
opatrzone
numerem 51/73/98. Pozwolono "uzbroić" las w sieć wodociągową,
kanalizacyjną i elektryczną. Wydano także zgodę na budowę 22 domków
letniskowych
niemałych, liczących 60 metrów w obwodzie. Oczywiście
po to, aby w środku zmieściło się jak najwięcej zuchów i
harcerzyków. Decyzję jako upoważniony przez wójta gminy Rewal
podpisał Aleksander Murzynowski. Problem jednak w tym, że druh
Janowski nie wystąpił o wyłączenie gruntów, na których miała zostać
zrealizowana inwestycja, z gospodarki leśnej. Sprawdziliśmy to w
Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Szczecinie. Jeśli na
papierze jest las, a taki widnieje w Wydziale Geodezji i Gospodarki
Gruntami, to budować niczego nie wolno. Nie wolno też wydać
pozwolenia na budowę. Mimo to ZHP ruszył z pracami.
W roku 2001 druh komendant Janowski wystąpił o zmianę warunków
określonych w pozwoleniu na budowę. Zamiast drewna wymyślił sobie
"bloczki porobetonowe", czyli gazobetonowe klocki, których normalnie
używa się do wznoszenia domów jednorodzinnych. Smak estetyczny druha
komendanta spowodował, że poprosił o to, aby w baraczkach pozwolono
mu umieścić lukarny, czyli okna wystające z połaci dachu przykryte
własnym daszkiem. W związku z budową pod topór poszedł blisko hektar
lasu. Cięto dużo, szybko i bez oficjalnej zgody, ale kto tam z lupą
po lesie będzie latał?
Już po dwóch latach w nowo rozbudowanej stanicy zorganizowano akcję
letnią. Miejsca w domkach zajęli "znajomi królika", czyli Grzegorza
Janowskiego. Ludzie, którzy z krótkich harcerskich spodenek wyrośli
dwadzieścia lat temu. Druh komendant Janowski kazał się im wcześniej
zrzucić na sfinansowanie infrastruktury terenu, a następnie podpisał
z nimi wieloletnie umowy dzierżawy. Za kilka tysięcy złotych rocznie
oni oraz ich rodziny mogą sobie w leśnych domkach na harcerskim
terenie egzystować. Żeby było bezpieczniej, nowi dzierżawcy
ogrodzili teren dodając do płotu znany z przekazów z Iraku element,
czyli drut kolczasty.
Prawdziwi harcerze rozbili dwa namioty w pobliżu rozpadających się
zabudowań po ich starej stanicy, ale na tyle daleko, żeby nowym
lokatorom nie psuć krajobrazu i nie mącić ciszy.
Jeśli ktoś, w tym wypadku ZHP, czerpie korzyści z gospodarki
nieruchomościami, to winien płacić podatki, których część trafiać
powinna do kasy powiatu. Tak się jednak nie dzieje. Powiatowy
Inspektorat Nadzoru Budowlanego nie wydał też pozwolenia na
użytkowanie wybudowanych chatek. Nie wydał, bo Grzegorz Janowski nie
złożył stosownego wniosku. A leśni ludzie mieszkający w Pogorzelicy
sami przecież nie pójdą, bo nie są właścicielami, tylko
dzierżawcami.
Jeden z leśnych ludzi zapytany przez nas o to, jak można sobie taki
domek załatwić, odpowiedział, że właściwie nie można, bo sprawa jest
zamknięta, chyba że pogadamy z druhem komendantem. Owszem
pogadaliśmy, ale Janowski wił się jak piskorz i na żadne pytanie nie
chciał odpowiedzieć. Przede wszystkim na to, kto szczęśliwie w
domkach harcerskich zamieszkuje? W szczególności w tych dwóch
domkach, które Janowski kazał dodatkowo dostawić do całego osiedla
letniskowego (bez wymaganych zezwoleń, a więc łamiąc prawo
budowlane). Kto za dzierżawę kasuje pieniądze i jaką z tych
pogorzelickich domków korzyść mają harcerze? Druh nas olał, tak jak
i faks skierowany do niego za pośrednictwem Kwatery Głównej ZHP.
Autor : Jędrzej K. Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pasierb "Solidarności"
Legendarny przywódca strajków na Wybrzeżu bawi się nieczysto i
niegodziwie. Zabierzcie mu brzytwę, zanim skrzywdzi kolejnych ludzi.

Za reformę służby zdrowia w województwie pomorskim odpowiada
wicemarszałek sejmiku Bogdan Borusewicz. Historyk sztuki po KUL.
Podziwiam polot radnych sejmiku w poszukiwaniu fachowców. To, co
robi Borusewicz, przypomina igraszki przedszkolaka z brzytwą: tnie
wszystko, co zobaczy, przy czym nikt nie wie, na co za chwilę
spojrzy. Pod koniec lutego spojrzał spode łba na Wojewódzkie Centrum
Leczenia Uzależnień (WCLU) we wsi Zapowiednik koło Pelplina. Bez
skrupułów przyciął dyrektorkę Centrum
Barbarę Karaczyńską. W
uzasadnieniu uchwały o jej odwołaniu Zarząd Województwa Pomorskiego
napisał, że po prostu ma do tego prawo. I już.
Basia i jej drużyna
Basia
tak do pani dyrektor zwracają się wszyscy w ośrodku
jest
damą o niespotykanej charyzmie. Całe jej życie wyraża się pasją
pomagania ludziom. Brzmi to patetycznie, ale nie bardzo potrafię od
tego patosu uciec. Basia przywraca ludzi do życia. Przychodzą do
niej wraki ludzkie, a po dwóch latach wychodzą ludzie nie tylko
wyleczeni z nałogu, ale kochający życie i naładowani taką energią,
że sami zaczynają leczyć świat. Są lepsi od tych, którzy ich do
ośrodka przywieźli. I dotyczy to wszystkich pacjentów, bez względu
na wiek (od 17. do 40. roku życia) i wykształcenie (uczniowie szkół
średnich, studenci, lekarze, plastycy, matematyk, informatyk,
inżynier).
Ośrodek w Zapowiedniku jest ośrodkiem tylko z nazwy. Tak naprawdę
jest domem, w którym wszyscy wychowują się od nowa. Dom ten
stworzyła przed ponad 20 laty pani Basia i do tej pory przewinęło
się przez niego 800 osób. W leczeniu uzależnień jest coś takiego jak
współczynnik sukcesu: stosunek liczby osób rozpo-czynających kurację
do liczby osób ją kończących. W tej statystyce Zapowiednik bije
rekordy
80 proc. Uznawany jest za jedną z najlepszych tego typu
placówek w Polsce.
Sukcesy pani Basi i jej kadry znane są nie tylko w Polsce, ale i na
świecie. Jest laureatką wielu międzynarodowych wyróżnień i stosu
opracowań naukowych. Jest niekwestionowanym autorytetem. Sukces tkwi
w metodzie leczenia. W większości tego typu placówek terapia
prowadzona jest grupowo przez tzw. społeczność, czyli wszystkich
pacjentów. To oni wspólnie ustalają zasady współżycia, decydują,
kogo i jak wyróżnić, a kogo, jak i za co ukarać. Rola kadry
sprowadza się do nadzoru nad tym, organizacji życia i rozmów w
grupach terapeutycznych. Tym, co w praktyce odróżnia metodę pani
Basi od innych terapii, jest czas jej trwania oraz cały zespół na
pozór błahych pomysłów na walkę z nudą i monotonią. Mimo że wciąż
coś się dzieje, każdy ma czas dla siebie. Licealiści podczas dwóch
lat pobytu w ośrodku potrafią nadrobić zaległości i zdać maturę.
W ośrodku istnieje zasada niepowracania do przeszłości. Nie wolno o
niej mówić, rozpamiętywać świństw, które się kiedyś robiło itp.
Tematami zakazanymi są m.in. alkohol, narkotyki, przemoc. Nietaktem
jest pytanie, skąd kto pochodzi. Liczy się wyłącznie przyszłość. Po
nagłym odcięciu od dotychczasowego środowiska pacjent ma nowe, w
którym musi żyć. To społeczność (czyli wszystkich 40 pacjentów)
decyduje o tym, kiedy nowemu wolno wykonać pierwszy telefon, kiedy
zezwolić na przyjazd rodziny bądź przyjaciół, kiedy zgodzić się na
pierwszą przepustkę.
Wyliczyłem, że gdyby pani Basia chciała nagle zamknąć ośrodek,
rozgonić wszystkich pacjentów i przez cały rok przyjmować tylko
zgłoszenia pacjentów chcących się u niej leczyć, tworząc z nich
listę oczekujących, to ostatnia grupa zakończyłaby terapię nie
wcześniej niż za 40 lat.
Goofy i inni
Dwa dni snułem się po Zapowiedniku. Jadłem ze społecznością, dłużej
lub krócej rozmawiałem z większością pacjentów. Zajrzałem w każdy
kąt ośrodka, zaliczyłem z wybraną grupą "sprawność zdobycia bagna".
Sam zaczepiałem ludzi, ludzie zaczepiali mnie. Snułem się z kadrą i
sam, aby każdy chętny mógł bez skrępowania do mnie podejść.
Z 21-letnim Goofym siedzieliśmy przy kolejnych herbatach w tawernie,
jak nazwano miejscową kawiarenkę, do świtu. Co chwilę ktoś się
dosiadał, coś opowiadał. Wszyscy się śmiali z samych siebie
opowiadając o pierwszych dniach i tygodniach w ośrodku. Ocipiałem,
gdy do Goofyłego podszedł jakiś blondas, podał mu rękę, a ten czule
ją trzymał przez dobre 10 minut. Potem do innego kolesia podeszła
Ania i bezceremonialnie położyła mu swoją nogę na kolanach. Ściskał
ją przez 15 minut. Przy trzecim takim podejściu ktoś przy stole
załapał, że patrzę na nich jak na zboków. Towarzystwo ryknęło
śmiechem, a Goofy życzliwie wytłumaczył mi, że w ośrodku praktycznie
nie używa się leków. Ból uśmierza się wykorzystując metodę reiki

leczenia przez dotyk.
Zdobywają tę umiejętność ucząc się od Basi.
Goofy z żenadą opowiada o swoim niepowodzeniu w ośrodku. W zeszłym
roku startował w maratonie, ale wymiękł na 35. kilometrze.

Naprawdę nie poddałem się. Chciałem biec, ale po prostu nie miałem
już sił
opowiada ze łzami w oczach.
Chciałby być taki jak
37-letni Doktor. On przebiegł w zeszłym roku 75 kilometrów, ale mówi
o tym niechętnie. Ktoś wyjaśnia, że planował przebiec 100
kilometrów, za kilka miesięcy ponowi próbę. Żeby to zrozumieć,
trzeba wiedzieć, że dla większości w ośrodku przebiegnięcie kiedyś
100 metrów było niemożliwe.
W nagrodę za postępy w leczeniu wybrani mogą uczestniczyć w próbach
sprawdzenia się w sportach ekstremalnych. Robi się więc rzeczy
zwariowane: prowadzi kilkudniowe marsze forsowne, skacze na linie
asekuracyjnej z wysokości 17 metrów, bądź
tak jak ja
zdobywa
bagno.
Pojechaliśmy w 20 osób na najprawdziwsze bagna. Takie, które
wchłonęłyby Pałac Kultury. Korzystając wyłącznie z liny
asekuracyjnej mie-liśmy pokonać maź o konsystencji i zapachu szamba.
Była to nie tylko próba siły fizycznej
bo, jak się przekonałem,
gdy głowa niknie ci w błocie, zawsze znajdziesz siły, by z
przyzwyczajenia walczyć o życie
ale próba charakteru:
przezwyciężenie strachu.
Anka i Krzysiek
Ośrodek w Zapowiedniku jest położony w bajecznym miejscu w środku
lasu. Budynek główny mieści się w pięknym dworku z początku XX
wieku. Przed 20 laty był kompletną ruiną. Dziś o jego stan dbają
wszyscy. Każde drzwi, okno, framugi, cokolwiek
były przez
pacjentów "szkiełkowane", czyli oczyszczane ze starej farby i
malowane na nowo. A jest o co dbać
1600 mkw. powierzchni
użytkowej. Do tego "biurowiec", czyli adaptowany budynek
gospodarczy, w którym znajdują się biuro, siłownia, gabinet
zabiegowy i mieszkanko pani Basi. I jeszcze chlewik
były chlew
przerobiony rękami pacjentów na domek z pokojami gościnnymi dla
odwiedzających. Stodoła przerobiona na kuchnię, stołówkę i
stolarnię.
Bardzo ważnym elementem terapii jest praca. Uprawiają więc warzywa
na polu i w samodzielnie zrobionych cieplarniach. Jest sad. Dzięki
własnym owocom i warzywom udaje się mniej wydawać na jedzenie.
Zaoszczędzone pieniądze idą na zakup innych potrzebnych rzeczy,
dzięki czemu ośrodek jest nieźle wyposażony.
Od zakładów z Opoczna dostali kilka ton potłuczonych płytek
ceramicznych i ułożyli na ścianach mozaiki. Łazienki są w dużych
pomieszczeniach. Było miejsce, wstawili akwaria z żółwiami. Fortunę
wydawali na węgiel. Podpisano umowę z Powiatowym Zarządem Dróg na
wycinkę krzaków i krzewów przy okolicznych drogach. W zamian mogą
zabrać to, co wytną
jest chrust do palenia.
Całą życiową pasję pani Basia przelała na córkę Anię
psychologa i
terapeutę w ośrodku. Ania wyszła za mąż za innego wychowawcę

Krzysztofa. Odczuwali niedosyt, że mogą pomóc zaledwie tak małej
grupie osób. Przed rokiem wpadli na zwariowany pomysł: założą nowy
ośrodek. Przez kilka miesięcy szukali odpowiedniego miejsca i w
końcu znaleźli w Opaleniu koło Gniewu, 50 km od Zapowied-nika.
Podpisali umowę dzierżawy na 15 lat. Sprzedali mieszkanie Krzysztofa
w Trójmieście, zapożyczyli się w banku i u rodziny. Zaczęli ładować
pieniądze w coś, co nie jest nawet ich własnością. Od miesiąca w
stale remontowanym nowym ośrodku mieszka, pracuje i leczy się 10
pierwszych pacjentów.
Przed kilkoma miesiącami ośrodek pani Basi w Zapowiedniku opuściła
pewna dziewczyna.
Do przerwania leczenia namówili ją rodzice. Dziewczyna wróciła do
nałogu. Dzianym starym wydawało się, że pieniądze załatwią wszystko,
zaproponowali więc pani Basi, by leczyła ich córkę indywidualnie, za
kasę. Odmówiła. Nie-długo po tym otrzymała anonim: Nie miałaś dla
nas czasu, to cię kurwo wykończymy. W Zapowiedniku zaczęły się dziać
rzeczy dziwne.
Bogdan i reszta
Wojewódzkie Centrum Leczenia Uzależnień w Zapowiedniku finansowane
jest przez Ministerstwo Zdrowia. Pieniądze przekazywane są przez
kasę chorych (obecnie Narodowy Fundusz Zdrowia). Ośrodek musi
rozliczać się co miesiąc z każdej złotówki. Zarząd nad ośrodkiem
sprawuje właściciel
marszałek województwa pomorskiego. Nie daje
złamanej złotówki, ale ma prawo do decydowania o losach placówki.
W lutym ośrodek skontrolowała kasa chorych. Inspekcja wypadła
pozytywnie. Chwilę po niej wicemarszałek sejmiku Bogdan Borusewicz,
legenda "Solidarności", przysłał własną kontrolę. Powodem jej
nasłania był jakiś anonimowy list nadesłany przez rodziców i byłych
pacjentów. Z listem tym jest jakoś dziwnie: niby anonim, ale na
konferencji prasowej Borusewicz stwierdził, że jego kolega zna
autorów.
Kontrola Urzędu Marszałkowskiego przebie-gała według punktów z
anonimu, a ten zarzucał pani Basi dosłownie wszystko, przede
wszystkim sekciarstwo, złodziejstwo, korupcję i brak kompetencji.
Sekciarstwo próbowano udowadnić za pomocą opinii Dominikańskiego
Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych, które
bioenergoterapię uznaje za naukę charakterystyczną dla sekt (karate
zresztą też). O sekciarstwie ma też świadczyć struktura ośrodka: na
czele stoi guru sekty, czyli Basia, po niej starszyzna, czyli kadra
itd. Korupcja i prywata polega na zatrudnianiu w Zapowiedniku
rodziny (córka i zięć). I nie jest ważne, że córka Basi dorastała w
ośrodku od 5. roku życia... Nie utrzymał się też zarzut braku
kwalifikacji samej Basi i jej kadry.
Najwięcej emocji wzbudził zarzut złodziejstwa, który został pani
Basi przez kontrolerów od Borusewicza udowodniony: pacjenci i kadra
z ośrodka w Zapowiedniku pomagali Ance i Krzysztofowi w remoncie ich
nowego ośrodka w Opaleniu; do ewidencji stanu posiadania ośrodka nie
wciągnięto dwóch stogów chrustu. W ewidencji nie było materiałów
budowlanych
daru jednego ze sponsorów. To znaczy materiały w
ewidencji były i fizycznie są na miejscu, ale nie ma kwitu
podpisanego przez kierownika magazynu materiałów budowlanych. Mało
ważne, że w ośrodku nie ma magazynu materiałów budowlanych. Na nic
zdały się tłumaczenia, że nie było potrzeby organizacji takiego
magazynu, bo nigdy materiałów budowlanych nie składowano. Wytknięto
pani Basi, że za swoje mieszkanie, otwarte dla pacjentów przez całą
dobę, płaci tylko 80 zł miesięcznie. Wytknięto jej w końcu
uchybienia w księgowości (nieczytelne, bo 20-letnie pieczątki,
niechronologiczne rejestrowanie rachunków). Całą politykę
administracyjną i gospodarczą uznano więc za "nieprzejrzystą" i dano
dyrektorce 30 dni na naprawę błędów. Nie zdążyła: 9 dni po
zakończeniu kontroli odwołano ją z funkcji.
Obowiązki dyrektora pełni obecnie jej zastępca
Marek Burakowski.
To on najgłośniej krzyczy, że całe to zamieszanie jest totalnym
nieporozumieniem.

To Basia stworzyła ten ośrodek, to Basia dobrała kadrę, to Basia
opracowała metodę, którą posługujemy się w pracy. Bez Basi ośrodek
zginie
wyjaśnia Marek zwany Małym.
Nikt w sejmiku nie chciał go słuchać. Na znak protestu wymówienia
umów o pracę złożyła cała kadra ośrodka. Na marszałku Borusewiczu
nie zrobiło to wrażenia. Nie zrobiła wrażenia wyśmienita opinia
wstawiona ośrodkowi przez wojewódzkiego konsultanta w dziedzinie
psychiatrii
prof. dr. hab. Adama Bilikiewicza. Nie zrobiła też
wrażenia opinia kontrolerów z Ministerstwa Zdrowia, którzy nie
dopatrzyli się w działalności ośrodka nieprawidłowości w
dysponowaniu pieniędzmi ministerstwa. O takich duperelach, jak
interpelacje poselskie, interpelacje radnych, listy od byłych
pacjentów, listy od rodziców obecnych pacjentów wspominać nie warto.
Nic do Borusewicza nie dociera. Z końcem lipca (koniec okresu
wymówienia przez kadrę umów o pracę) ośrodek w Zapowiedniku powinien
przestać istnieć. Razem z nim zapewne szlag trafi pacjentów, którzy
wrócą tam, skąd przyszli, czyli do nałogu.
O co w tym wszystkim chodzi? Z anonimu, który dostałem, wynika, że
pan wicemarszałek ma plany wobec Zapowiednika. Chciałby nowym
dyrektorem uczynić niejakiego Sebastiana Pieńkowskiego,
niespełnionego specjalistę ds. narkomanii. Miałby on zakończyć
rozpoczętą terapię, a w międzyczasie przeprowadzić prywatyzację
placówki, by z czasem zająć się działalnością bardziej lukratywną

prowadzeniem hospicjum dla klientów z Europy Zachodniej. Pieńkowski
to pasierb Borusewicza.
Gdyby ikonie "Solidarności" przyszło do głowy głośne zaprzeczanie
tej teorii, to namawiam go do powstrzymania się: kwit jest kwit i
ten anonim jest równie wiarygodny jak ten o złodziejstwie pani Basi.
Borusewicz
Bogdan Borusewicz działał, ukrywał się, działał, obejmował
urzędy, odchodził z urzędów. Zawsze na inne.
Od 1976 r. był członkiem KOR, zakładał w Gdańsku Wolne Związki
Zawodowe. W 1980 r. był głównym organizatorem strajków w
Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Po powstaniu NSZZ "S" był w jego
strukturach. W stanie wojennym działał w podziemiu. Po 1989 r.
był m.in. wiceprzewodniczącym Komisji Krajowej, a także
przewodniczącym Zarządu Regionu Gdańskiego "S". Gdy odszedł z
"S", zasilił szeregi Unii Wolności. W rządzie Jerzego Buzka
był przez 3 lata wiceministrem spraw wewnętrznych. Potem bez
zajęcia
przez czas krótki.
Jesienią 2002 r. miał być czarnym koniem wyborów prezydenckich
w Gdańsku. Nie wszedł nawet do drugiej tury. Załapał się
zaledwie na radnego z własnego komitetu. No, ale być tylko
radnym miejskim? Dzięki poparciu Kaczyńskiego i akceptacji
Platformy Obywatelskiej został wicemarszałkiem w zarządzie
sejmiku wojewódzkiego. Zrezygnował wówczas z mandatu radnego.
W sejmiku odpowiedzialny jest za sprawy służby zdrowia.
W styczniu 2003 r. ściągnął do urzędu marszałkowskiego na
dyrektora Departamentu Zdrowia Tadeusza Podczarskiego.
Podczarski wcześniej był jednym z dyrektorów w tonącej w
długach Pomorskiej Kasie Chorych. Aby zrobić miejsce
Podczarskiemu, z funkcji dyrektora departamentu zdegradowany
został do poziomu szeregowego urzędnika Jerzy Karpiński.
Wydawało się nieprawdopodobne, że jeden z urzędników
kojarzonych z arcybiskupem Gocłowskim doznał takiego afrontu.
Ale nie trwało to długo. W połowie kwietnia 2003 r. Borusewicz
zwolnił z funkcji Dorotę Dygaszewicz, dyrektora Wojewódzkiej
Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdańsku. Była zbyt niepokorna i
zbyt niezależna. To się nie mogło podobać wicemarszał-kowi.
Nic to, że pogotowie wzbogaciło się o kilka nowoczesnych
karetek, system powiadamiania ratunkowego i motocykl, który
docierał do chorych tam, gdzie nie mógł wjechać samochód.
Harley został zakupiony przez sponsorów z Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy. Stał się pretekstem do zwolnienia
dyrektorki, bo nie ma go w wykazie pojazdów ratowniczych.
Na miejscu zwolnionej pani dyrektor wylądował Jerzy Karpiński.
Warto powiedzieć, że Karpiński był w poprzedniej kadencji
samorządu wojewódzkiego jednym z dwóch wnioskodawców o to, aby
zlikwidować należący do marszałka Szpital Kolejowy, a jego
budynek przekazać spółce z o.o. Szpitale Gdańskie. Tej samej,
której prezes Tomasz W. jest zamieszany w aferę kościelnej
drukarni Stella Maris, o której nie raz pisaliśmy. Wątkiem
Szpitala Kolejowego zajmuje się w tej chwili prokuratura.
Sytuacja w pomorskiej służbie zdrowia jest dramatyczna.
Zadłużenie samych szpitali podległych urzędowi
marszałkowskiemu wynosiło w maju 256 mln zł. Według
Borusewicza, co zapodał na swojej konferencji prasowej w maju,
dług pomorskiej służby zdrowia rośnie kwartalnie o 12 mln zł,
czyli wynikałoby z tego, że o 4 mln zł miesięcznie, 1 mln zł
tygodniowo. Cztery największe szpitale w województwie nie
zgodziły się podpisać kontraktów z Narodowym Funduszem
Zdrowia. Dyrektorzy dostali faks z urzędu, że muszą podpisać.
Usłyszeli zapowiedź, że mogą zostać zwolnieni.
W. K.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści z kruchty
Hołdy szczególnie olanych
Rośnie gorączka przed sierpniową wizytą Wojtyły w Polsce. Przodują
miasta kolejny raz olane przez Białego Tatkę. Łódź
tylko jedna
wizytacja papieża
szarpnęła się na wystawę w Muzeum Tradycji
Niepodległościowych. Głównymi eksponatami są ornat ze stułą, w
którym J.P. 2 odprawiał mszę, i zdjęcia, m.in. z masowego udzielenia
komunii 1556 dzieciom. Szczecin (też tylko jedna krótka wizyta)
błysnął oryginalnością nadając K. Wojtyle tytuł Honorowego Obywatela
Miasta. Przez cały obecny pontyfikat papież jest rzecznikiem
wielkości, dojrzałości i prężności Szczecina
napisano w uchwale.
Cholera, znowu nam coś umknęło.
Papież reklamuje wodę mineralną
Cystersi ze Szczyrzyca wykorzystają wizytę J.P. 2 do promocji swego
nowego produktu
wody mineralnej. Pobożni ojczulkowie prowadzą
największy w Polsce ośrodek hodowli stada zachowawczego bydła rasy
polskiej czerwonej. Do niedawna produkowali piwo, zostali jednak
wyparci z rynku przez, jak narzekają, "piwne rekiny". Chcą się więc
odkuć na wodzie mineralnej. "Źródła Ojców Cystersów ze Szczyrzyca"
mają być marką znaną w całej Polsce. J.P. 2 obiecał, że publicznie
skosztuje wody cystersów. Woda ma najpierw trafić do ośrodków
kościelnych, a potem do wybranych hurtowni.
Prostytutki kontra zakonnice
W lasku na granicy Brynowa i Ochojca jest kapliczka św. Huberta. Od
kiedy wokół kapliczki zaczęły pracować wyparte z innych miejsc
prostytutki, przestały ją odwiedzać i przyozdabiać okoliczne
zakonnice. Prostytutki dbają o urodę miejsca wieszając prezerwatywy
wokół sanktuarium. Siły kościelne odpowiedziały interwencją w kilku
komisariatach.
Policja obiecała, że ze zdwojoną energią będzie spisywać klientów
prostytutek i wypisywać mandaty za wjazd samochodem do lasu oraz
zanieczyszczanie środowiska, aby przywrócić miejscu poprzednią
pobożność.
Wino mszalne bez koncesji
100 zł na walkę z alkoholizmem ma wpłacić właściciel sklepu z
dewocjonaliami ze Słupska, który sprzedawał bez koncesji wino
mszalne. Trunek kupował u niego, kto chciał, albowiem właściciel
sklepu oceniał na oko, kto jest księdzem, a kto nim nie jest. W
czasie rozprawy właściciel sklepu bronił się twierdząc, że
uzależnianie sprzedaży wina mszalnego od koncesji na alkohol byłoby
wtrącaniem się w sprawy kultu religijnego. Postawiony pod ścianą sąd
stchórzył i wymierzył sprytnemu handlarzowi jedynie mandat,
pouczając go zarazem, by od tej pory sprzedawał alkohol jedynie po
sprawdzeniu święceń konsumentów.
Autor : JAN




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pingwiny i piguły
Protest załogi Szpitala Specjalistycznego imienia L. Rydygiera we
Wrocławiu nie zyskał rozgłosu. Najpierw
był strajk ostrzegawczy, potem trwająca kilka tygodni głodówka
trzydziestu zdesperowanych pracowników, zakończona hospitalizacją
pięciu najbardziej wycieńczonych. Później wrocławscy policjanci
ochoczo rozgonili manifestację pielęgniarek ciągnąc kobiety za włosy
i wykręcając ręce. Dobrze, że nie pałowali. Komendant Komendy
Wojewódzkiej Policji oraz szef MSWiA minister Janik uważają, że nic
złego się nie stało. Zdanie to podziela miejscowa wierchuszka SLD.
Toteż we Wrocławiu notowania partii Millera spadają na łeb na szyję,
także już po wyborach.
Szpital im. Rydygiera należy do największych i najnowocześniejszych
w województwie. Zanim ekipa AWS
UW doszła w Polsce do władzy i
zaczęła rozpierduchę szumnie nazwaną reformą służby zdrowia, w
placówkę wpompowano miliony złotych. Zakupiono nowoczesny sprzęt,
m.in. do dializy i tomografii. Zyskali mieszkańcy województwa
dolnośląskiego, bo skrócił się czas oczekiwania na specjalistyczne
badania i zabiegi. Gdy sejmikiem samorządowym rządziła ekipa
AWSiarzy i uwoli, niejaki wicemarszałek Prędki opracował plan
restrukturyzacji dolnośląskiej służby zdrowia polegający głównie na
likwidacji placówek. Opozycyjny SLD na tym planie wieszał psy. Gdy
następcą Prędkiego został członek wojewódzkich władz SLD Drąg,
zapomniano o krytyce. Reforma Drąga była jeszcze bardziej radykalna
niż plan Prędkiego.
Podczas wizyty prezydenta Kwaśniewskiego we Wrocławiu grupa
pracowników szpitala przedarła się przez kordon ochrony, aby u stóp
Aleksandra Wszystkich Polaków złożyć list protestacyjny. Prezydent
obiecał pomoc, ale na razie jest zbyt zajęty sprawami światowymi.
Pracownicy Rydygiera otrzymali szmal za wrzesień i zaliczki za
listopad, ale kasa za październik ma być wypłacona nie wiadomo
kiedy. Zorganizowali w rynku stypę połączoną z wyżerką. Żarcie dali
wrocławscy
restauratorzy oraz osoby, które swój żywot zawdzięczają
funkcjonowaniu szpitala w czasach, w których jeszcze były pieniądze
na działalność służby zdrowia. Wiadomo
nikt nie chce iść pod nóż
głodnego chirurga, bo jak lekarz głodny, to zły.
Mimo trwającego od ponad dwóch miesięcy protestu szpital im.
Rydygiera nie ma szans na wpisanie na listę placówek objętych
programem oddłużania. Przyczyna tego jest metafizyczna: na kompleks
szpitalnych budynków wielki apetyt mają zakonnice z Kongregacji
Sióstr Miłosierdzia im. św. Karola Boromeusza z niedalekiej
Trzebnicy. Domagały się zwrotu całej nieruchomości, chociaż przed
wojną była to własność pruskiego rządu, a ustawa o stosunkach
Państwo
Kościół kat. daje możliwość zwrotu tylko kościelnych
nieruchomości zajętych po 1945 roku przez tzw. władzę ludową. Jak to
zwykle w bajkach bywa, Komisja Majątkowa przy MSWiA klepnęła im tę
nieruchomość. Zakonnice nie chcą odpuścić ani centymetra
kwadratowego, dlatego Urząd Marszałkowski uznał za nieważny
zorganizowany przez dyrekcję szpitala przetarg na zagospodarowanie
części nieużytkowanej powierzchni placówki. Z wpływów
do szpitalnej kasy byłby szmal na wypłatę zaległych pensji. Siory
chcą w części pustych pomieszczeń zorganizować działalność medyczną,
która będzie dotowana przez zakon, Kościół kat., międzynarodowe
organizacje charytatywne i datki wiernych. Przez to padają świeckie
placówki, a pracownicy szpitala mogą już tylko liczyć na boskie
miłosierdzie.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Papież i Agatka
Tę lekturę polecamy tym wszystkim, którym pozostał choćby jeden zwój
mózgowy.
Agatka i Piotruś są mężem i żoną. Mają syneczka, wrażliwe dziecko.
Lesio mu na imię. Rodzice Agatki czuwają nad nimi, pełni miłości.
Prowadzi ich przez życie niesłychane szczęście
tatuś Agatki
przyjaźnił się z Karolem Wojtyłą, ten zatem po znajomości ochrzcił
jego córeczkę, czyli Agatkę, a potem już jako kardynał dał ślub
Agatce i Piotrusiowi. Gdy urodził się Lesio, Wojtyła gratulował
wnuka rodzicom Agatki. Ale wtedy właśnie
dacie wiarę?
coś się
zaczęło psuć między Agatką a Piotrusiem.
Piotruś przestał sypiać z Agatką. Mało tego, spał w oddzielnym
pokoju. Jak czasem go naszła ochota na powinności katolickiego
małżonka, to ona nie chciała. I wtedy się kłócili. Było jej ciężko.
Aż do 1979 r., kiedy to rozpoczyna się akcja tej książki.
Wtedy przyjechał papież. I od jego wizyty Piotruś się zmienił.
Zaczął znów być blisko z Agatką. Z tej bliskości Agatka osiągnęła
stan błogosławiony. Piotruś się zdenerwował i krzyczał na Agatkę.
Chciał, żeby usunęła owoc błogosławiony. Ich dziecko na to patrzyło.
Źle się z tym czuło. Nie spało po nocach. Powiedziało babci, że mama
chce coś usunąć. Babcia z dziadkiem się przejęli. Napisali do
papieża. On się też przejął. Modlił się za nienarodzone dziecko.
Napisał list do Agatki. Listonoszem był brat Faustyn. On też się
przejął. Wszyscy byli przejęci. Faustyn wpłynął na Piotrusia. Pod
wpływem papieskiego listu i rozmów o Bogu już nie chciał, żeby
Agatka usuwała cokolwiek. I urodziła się Kasia.
I Kasia zachorowała, a to były czasy komuny, więc była skazana na
śmierć. Ale jeden lekarz był katolikiem, więc powiedział, że jest
szansa za granicą, bo tam są dobrzy ludzie, ale nie aż tak dobrzy,
żeby leczyć za darmo. Trzeba kupę kasy. Piotruś wyjechał do Francji.
Tam było cudnie, bo normalnie. A on zarabiał kokosy. Poznał jednego
katolika, który się ukrywał, bo we Francji nie lubią katolików. Ale
dzięki niemu Piotruś wiele zrozumiał. Szczególnie wtedy, gdy był na
filmie erotycznym. Zrozumiał, że jak bzykał Agatkę, to był
człowiekiem z rozbuchanymi instynktami. I że wcale jej nie kochał,
bo kochać to znaczy co innego. W tym czasie Agatka czytała trudną
książkę papieża o małżeństwie i rozmawiała z Faustynem i kościelną
panią ginekolog. Odstawiła pigułki. I postanowiła, że już nigdy
więcej. W Piotrusiu i w Agatce dokonała się przemiana. A jak
komuniści wprowadzili stan wojenny, to Piotruś postanowił, że wróci
do Polski. I wrócił. I zaraz zapragnął bzyknąć żonę, ale już po
nowemu. I ona wtedy powiedziała, że dzisiaj nie mogą, bo na pewno
zajdzie w ciążę. I on właśnie dlatego zawlókł ją do alkowy. Koniec
książki.
* * *
Wkurwia was ten szczebiot idioty? Uważacie, że naigrawam się z
odczuć religijnych? Pudło! To w miarę wierne odtworzenie tonu i
poziomu reklamowanej w "Naszym Dzienniku" książki pt. "Zwycięzcy"
Pawła Zuchniewicza.
To drobiazg, że autor tego dzieła jest grafomanem. Nic to, że
odkurzacz "Zelmer" ma więcej życia i jest bardziej prawdziwy niż
bohaterowie tej pisaniny. Prawdziwą wartością "Zwycięzców" jest
pokazanie, dlaczego tego typu produkcja nigdy nie będzie w stanie
konkurować ze zwykłą i nie najwyższych lotów kulturą masową. Odpada
argument, że przykościółkowa jest trudniejsza.
Akurat jest łatwa, bo skierowana do mało rozwiniętego odbiorcy,
czego zresztą nie ukrywa. Sedno leży gdzie indziej. Otóż w
najgłupszym kryminale, romansidle czy sitcomie bohaterowie żyją w
taki sposób, że coś od nich zależy. Nawet jak pod śmiech puszczany z
taśmy wchodzą w gówno, to przynajmniej wiemy, że zrobili tak, bo są
idiotami, ale za to samodzielnymi w swoim idiotyzmie.
W katolickich produktach takich jak "Zwycięzcy" od bohatera nie
zależy nic. Jest absolutnie bierną, bezwolną kukłą, której
szczęśliwość pojawia się wtedy, gdy pogodzi się z tym, by żyć bez
najmniejszego odruchu własnej aktywności intelektualnej. Za niego
myśli święty papa, Biblia, urzędnik kościelny w sutannie. Jego
udziałem jest uczestniczenie w takich samych od setek lat
zachowaniach i powtarzaniu rytualnych gestów. Ich odmóżdżona
mechaniczność gwarantuje spokój i szczęście. Stan biernego bydlęctwa

tak właśnie w katolickiej książeczce wygląda szczęście. Nawet nie
bunt, ale choćby nadmierne zadawanie sobie pytań jest gwarancją
ludzkiego nieszczęścia i dyskomfortu.
Trudno oczywiście mówić za wszystkich, ale odnoszę silnie
umotywowane wrażenie, że ludzie wolą oglądać, słuchać i czytać nawet
o tym, jak się pierdolą mrówki, niż być przekonywani, że świat
będzie rajem na ziemi dopiero wtedy, gdy staniemy się armią tępych,
pozbawionych własnej woli robotów z krzyżykami na plecach. A do tego
popycha Piotr Zuchniewicz, autor "Zwycięzców", i radomskie
wydawnictwo Polwen. To skrót od słów Polskie Wydawnictwo
Encyklopedyczne.
Jakie wydawnictwo, tacy encyklopedyści.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Szerokie tory" zapolowały na ukraińskie prostytutki. Jako
tropiciela wykorzystały miejscowego popa. Realizatorka łaziła z nim
po wszystkich miejscowych pigalakach i zadawała panienkom
umoralniające pytania. Wyłapywała też klientów i dopytywała się,
dlaczego korzystają z kurew. Odpowiadali: dlatego, że to lubią.
* * *
"Wałęsa na rybach" ubolewał. Raz to, że nie może schudnąć, bo w
czasie jego wojaży zagranicznych nikt nie pyta, jaką dietę stosuje.
Raz to, że jego dzieci były zmuszane przez rówieśników do picia
alkoholu, przez co nieco się stoczyły. Ale mimo wszystko uważa, że
"pieniędzy, dzieci i szklanek nigdy za dużo". Choć już czas używać
kieliszka.
* * *
Profesor Świda-Zięba opowiadała, że w PRL młodzi ludzie popełniali
samobójstwa, bo nie chcieli zapisywać się do ZMP czy ZMS. A ci,
którzy nie należeli do młodzieżówek, nie mieli pracy i przymierali
głodem. Były jednak wyjątki. Pokazano zdjęcia z wczesnych lat 70.:
młody człowiek opowiadał, jak woził w czynie społecznym żwir na
budowę stołówki w Żyrardowie. Młody człowiek był ciemnowłosym
dwudziestolatkiem o nazwisku Miller. Samobójstwa nie popełnił i tak
już mu zostało.
* * *
"Fakty" odniosły się do badań Polaków, którzy określają się
katolikami, ale tylko mała ich część deklaruje posłuszeństwo normom
religijnym. Statystyka potwierdza, że w Polsce na próżno szukać
nieskalanych dziewic i prawiczków przed ślubem. Wypowiadająca się w
tej sprawie w TVN piętnastolatka stwierdziła z uśmieszkiem: "Każda
dyskoteka kończy się w samochodzie". Ba! Trudno wracać z balangi
konfesjonałem.
* * *
Media doniosły, że alterglobaliści zerwali pierwsze spotkanie z
globalistami z powodu braku transmisji telewizyjnej obiecanej przez
organizatorów Forum Europejskiego, a także demonstracji
siły policji i nadgorliwości funkcjonariuszy na przejściu granicznym
w Chyżnem, przez które nie wpuszczono do Polski antyglobalistów z
zagranicy. W chwilę potem w kuluarach hotelu Victoria
alterglobaliści ściskali dłonie globalistom. Zbliżała się pora
lunchu?
* * *
"Teleexpress" pokazał, jak do pilnie strzeżonej strefy zero w
Warszawie wkroczyła bez przepustki kaczka z dziećmi. Dwie małe
kaczuszki wpadły do kanału, skąd wyratował je bohaterski policjant z
uprawnieniami płetwonurka. Innego Kaczora widziano w sali obrad
Forum Europejskiego. Ciągle utrzymuje się na powierzchni.
* * *
Kanał Club udziela rad sfrustrowanym trzydziestoletnim Amerykankom
pokolenia "Cosmopolitan" w programie "Prawdziwy seks w wielkim
mieście". "Przywróćcie poczucie własnej atrakcyjności, namalujcie
swój srom, żeby go uczcić, i powtarzajcie co dzień mantrę: mam
cipkę, jestem wspaniała". Sfrustrowani mężczyźni już to przerabiali

czytali "Malowanego ptaka".
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




"Miłość większa niż grzech"
Walerian Słomka nie jest zwykłym księdzem. Jest profesorem
zwyczajnym, doktorem habilitowanym. Uczonym w teologii. Specjalistą
od duchowości katolickiej i życia wewnętrznego (Informator Nauki
Polskiej 2000, t. 4b P-Ż, s. 833).
Wyszyński i młodzież
Działalność duszpasterską rozpoczął w 1955 r. od nauczania religii w
lubelskich szkołach. Jak twierdzi jego biograf, ks. Marek
Chmielewski, częste zmiany szkół, w których Słomka katechizował,
były wymuszane przez kuratorium z powodu zbyt wpływowego
oddziaływania na młodzież. W 1959 r. bp Kałwa powierzył mu opiekę
duchową nad młodzieżą pozaszkolną, głównie robotniczą oraz opiekę
duszpasterską nad młodzieżą Studium Nauczycielskiego. Dla ubogiej
młodzieży zorganizował wtedy obóz pod namiotami nad jeziorem
Rogóźno. Lecz po kilku dniach pobytu służby specjalne Urzędu
Bezpieczeństwa nakazały przerwanie tego obozu. Słomkę przesłuchano,
na polecenie biskupa zapłacił nałożoną przez kolegium grzywnę,
podczas rewizji zabrano mu osobisty notatnik i pisma dotyczące
duszpasterstwa młodzieży. Urząd Spraw Wewnętrznych przy Prezydium
Wojewódzkiej Rady Narodowej w Lublinie zakazał mu wtedy zajmowania
się duszpasterstwem młodzieży, władze diecezjalne brały pod uwagę
odsunięcie go od jakiejkolwiek działalności duszpasterskiej, koniec
końców biskup zwolnił Słomkę ze stanowiska wikarego przy parafii
Nawrócenia św. Pawła w Lublinie oraz z funkcji duszpasterza
młodzieży.
Od tego czasu przez ponad 40 lat duszpasterzował on studentom.
Na studia do Rzymu wyjechał dzięki stypendium przyznanemu przez
kardynała Wyszyńskiego. Dzięki jego staraniom pojechał też do
Paryża. Gdy stypendium dobiegło końca, kardynał osobiście przedłużył
je na kolejny rok.
W Watykanie młody Słomka spotykał się z najsłynniejszymi teologami.
Na przykład z dominikaninem o. Yves Congarem i ks. prof. Bernardem
Hringiem. Współpracował też z abp. Józefem Gawliną, który zaprosił
go do redagowania czasopisma "Duszpasterz Polski za Granicą" i
zachęcił do publikowania na łamach "LłOsservatore Romano". Na
zaproszenie kard. Jana Króla i dzięki poparciu kard. Wyszyńskiego
wyjechał potem, w celach rekreacyjnych, do USA.
Dorobek naukowy ks. Słomki jest olbrzymi. Tylko do 1998 r.
362
publikacje. W kraju i za granicą. Napisał m.in. "Miłość większa niż
grzech", "Ku szczęściu
bez oszustwa", "Duchowość bezdroży" i
"Duchowość kapłańska", "Celibat a doskonałość życia kapłańskiego",
"Zagubiona tożsamość kobiety i mężczyzny", "Małżeństwo
przymierze
miłości", "Asceza
odczłowieczenie czy uczłowieczenie".
W wydawanej przez kurię częstochowską "Niedzieli" drukowano go
dziesiątki razy. Oto wybrane tytuły: "Zabić Polskę seksem", "Ars
erotica
Propaganda idiotica", "Anioły, diabły czy ludzie",
"Dzieci-zbrodniarze i ich ofiary oskarżają", "Prawda. Tylko prawda.
Ale cała prawda".
Do 1998 r. był promotorem 125 prac magisterskich, 25 licencjackich
oraz 25 rozpraw doktorskich.
Ksiądz Słomka wygłosił setki pozaakademickich wykładów, odczytów,
prelekcji i konferencji. Dla księży, zakonnic, misjonarek,
nauczycieli. Osobno dla inteligencji i młodzieży akademickiej.
Udzielał wywiadów Radiu Watykańskiemu, Radiu Lublin, Radiu Puls,
Telewizji Niezależnej Lublin, Katolickiej Agencji Informacyjnej,
Katolickiemu Radiu Lublin, Radiu Jasna Góra, "Gazecie Wyborczej".
Początkiem współpracy z Radiem Maryja była transmisja jego kazania
wygłoszonego 30 października 1995 r. w lubelskiej katedrze.
Współpracował i odwiedzał liczne uczelnie zagraniczne, głównie w
USA. Przy okazji pobytu na Universitad de Navarra w hiszpańskiej
Pampelunie poznał bezpośrednio działalność i liderów Opus Dei. Z
niewyjaśnionych przyczyn od 1991 r. Słomka nie udawał się za
granicę.
Wojtyła i teologia
Biskupa Karola Wojtyłę poznał w 1963 r. podczas Soboru Watykańskiego
II. Razem z nim i innymi polskimi hierarchami odbył pielgrzymkę do
Ziemi Świętej. Już jako Jan Paweł II mianował go pomocnikiem
sekretarza specjalnego VIII Zwyczajnego Synodu Generalnego Biskupów,
który w 1990 r. obradował w Watykanie. Podczas tego Synodu,
poświęconego formacji kapłanów w okolicznościach naszych czasów,
papież i biskupi wysłuchali wykładu Słomki o duchowości kapłańskiej
zatytułowanego "La spiritualit du clerg". Dziekan Wydziału
Teologicznego KUL ks. Anzelm Weiss nazwie później to wydarzenie
aktywnym włączeniem się ks. Słomki w prace centralnych urzędów
Stolicy Apostolskiej.
VI Kongres Teologów Polskich niemal jednogłośnie wybiera go na
przewodniczącego Sekcji Duchowości Teologów Polskich. Przez 8 lat
przewodniczy Komisji Historycznej do Spraw Beatyfikacji Matki
Kolumby Białeckiej. Wykłada na Prymasowskim Studium Życia
Wewnętrznego w Warszawie, a w ramach tzw. humanizacji studiów
technicznych prowadzi wykłady z zakresu światopoglądu
chrześcijańskiego na Politechnice Szczecińskiej. Jest członkiem
czynnym Towarzystwa Naukowego KUL oraz członkiem Naukowego
Towarzystwa Sandomierskiego.
Stowarzyszenie Polskich Kombatantów "Antyk" w Krakowie nadaje mu
Krzyż Walki o Niepodległość, uznając, że był prześladowany przez UB
i SB nie tylko za zorganizowanie obozu dla chłopców "pod namiotami".
W 1961 r. dwukrotnie proponowano mu kolaborację. Ale ją odrzucił. Za
wygłoszenie w 1971 r. w Batorzu "kazania o treści politycznej,
skierowanej przeciw władzom politycznym i państwowym PRL", wszczęto
przeciw niemu postępowanie administracyjne. I umorzono. W 1981 r.
"wiadomy sprawca" włamał się do mieszkania Słomki. Ale i tę sprawę
umorzono. Był też przesłuchiwany po kazaniu, które wygłosił 5
września 1982 r. na odpuście w Wąwolnicy. I na tym "represje"
zakończono. Potem jeszcze
raz włamano się do jego mieszkania. Milicja zgarnęła "włamywacza",
ale i tę sprawę umorzono, uzasadniając to "nieznajomością intencji
włamywacza". Od lubelskich wiewiór dowiedzieliśmy się, że włamywacz
chciał zabrać trochę swoich rzeczy. Głównie z bielizny. Wyszło nam,
że prześladowany przez UB i SB ks. Słomka nie przesiedział w
PRL-owskim areszcie ani minuty. Co wcale nie znaczy, że nie cierpiał
duchowo...
SB i KUL
Swoi też rzucali Słomce kłody pod nogi. Najpierw bp Kałwa nie chciał
zgodzić się na jego kontakty ze studentami na KUL. Potem w wyniku
zaistniałych pewnych nieporozumień Słomka złożył rezygnację z
funkcji członka Komisji Głównej Synodu Diecezjalnego oraz
przewodniczenia Komisji do Spraw Laikatu. Zastrzeżenia natury
merytorycznej zgłaszano do jego habilitacji. Największy jednak ból,
co biografowie podkreślają, sprawił Słomce brak zrozumienia ze
strony władz KUL dla proponowanych przez niego licznych, wyłącznie
męskich kandydatur na nowych pracowników naukowych. Po kolejnym
takim bolesnym incydencie, tj. odmowie zatrudnienia swego
późniejszego biografa ks. Chmielewskiego, ks. Słomka złożył
rezygnację z kierowania założoną przez siebie Sekcją Teologii
Duchowości z trzema katedrami: Teologii Duchowości Katolickiej,
Historii Duchowości i Psychologii Życia Wewnętrznego. W 1995 r.
wpadł na jajcarski pomysł powołania Katedry Duchowości Akcji
Katolickiej. I Senat Akademicki KUL katedrę taką erygował. Musiało
to nieźle ubawić prymasa Glempa, który w piśmie z 10 sierpnia 1995
r. zwracał uwagę, że sama Akcja Katolicka jest więcej niż w
powijakach, więc powoływanie takiej katedry to co najmniej lekka
przesada.
Na 65. urodziny wydano ku czci ks. Słomki księgę pamiątkową. Pod
tytułem "Najważniejsza jest miłość". Takimi bowiem słowami sam
Słomka podsumował swój kilkudziesięcioletni dorobek. 550 stron, 44
rozprawy autorów z kraju i z zagranicy. Poprzedzone podziękowaniem
rektora KUL ks. Stanisława Wielgusa za moralną prawość, piękną
postawę ludzką i kapłańską, w szczególności za intelektualne i
moralne kształtowanie młodzieży akademickiej.
W homilii inaugurującej na KUL rok akademicki 1978/79 ks. Walerian
Słomka powiedział: Konieczność życia według postawy dziecięctwa,
jako warunek naszej wielkości na miarę Królestwa niebieskiego,
stwarza też konieczność uznania innych w ich dziecięctwie, w ich
niewystarczalności (...). Jezus Chrystus wzywa nas, byśmy drugiego
traktowali w Jego imię jako "małego", jako jeszcze niespełnionego,
niedopiętego, niezakończonego w jego rozwoju, w jego myśleniu,
miłowaniu i działaniach, w jego możliwościach.
Autor : Zofia i Piotr Zaporowscy




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Żegnaj bacillusie!
Przybył do nas wielki, sławny, potężny, groźny i straszliwy. Pędziły
za nim w pogoni karetki pogotowia, szare auta tajnych agentów, wozy
strażackie grające kuranta, policjanci z dyskotekami. Demaskował
zdziczenie, podstępność i pogardę dla życia swoich pracowników.
Uzasadniał tym samym słuszność, szlachetność i dalekowzroczność
przeciwników swoich pracodawców. Prasa otworzyła mu swoje łamy

nie było numeru "Gazety Wyborczej", by o nim zapomniano. Łypał do
nas złowróżbną źrenicą z ekranów telewizorów. I cóż?

Nie zabawił długo.
Odszedł maluteńki, zapomniany, słabiutki, pozbawiony najmniejszego
znaczenia. Samochody służbowe wróciły do garaży. Środki masowego
przekazu ani się o nim zająkną. Okazało się, że nie miał pracodawców
z tego najprostszego powodu, że przypuszczalnie zgoła statystycznie
nie zaistniał. Tym, którzy zbili na nim fortuny, może i zakręciła
się rzewna łza w oku. Ci jednak, którzy naprawdę powołali go do
życia i pasowali na rycerza, nie zdobyli się nawet na słowo
komentarza, najlapidarniejszy choćby nekrolog. Spektakularne było
wywyższenie, smutny, cichy i dyskretny upadek.
Szkoda mi ciebie wągliku, bacillusie anthracisie! Już nie zadrży mi
ręka, kiedy otwierać będę list od żony
czy mnie jeszcze kocha; już
mnie nie nawiedzi zimny dreszcz na widok beznadziejnie znowu
zwyczajnego proszku do prania i będę musiał marnować pieniądze i
czas na filmy grozy. Ale tak już jest, wągliku, na tym okrutnym
świecie: murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Możesz się
oczywiście łudzić, że prezydent Bush mianuje cię raz jeszcze Babą
Jagą z szatańskiego laboratorium. Konkurencja jednak zbyt duża.
Teraz bardziej bomba atomowa w modzie. Żegnaj więc. Posłużono się
tobą. Niech cię nie dławi gorycz niewdzięczności.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matka Tadka
Odkrywamy prawdziwe korzenie duchowości ojca Rydzyka i Radia Rydzyk
Maryja.
Zaliczany dziś do świętych Alfons Maria Liguori (1696
1787), z
zawodu adwokat, po przegraniu jakiejś sprawy sądowej rzucił w
cholerę swoją profesję i oddał się z całym zapałem krzewieniu
religii kat., co dało mu tytuł doktora Kościoła.
Po tym, kiedy nie doszło do skutku jego małżeństwo z pewną
księżniczką, stał się szalonym wielbicielem Maryi. W roku 1732, w
Scala założył zgromadzenie redemptorystów, które 17 lat później
zatwierdził papież Benedykt XIV.
Tak został przygotowany grunt, na którym po kilku wiekach wyrósł
nasz rodzimy Rydzyk.
Firma Alfonsa L. założyła swoją pierwszą filię zagraniczną akurat w
Warszawie, w roku 1787 przy kościele św. Benona. Nie miała ona
najwyższych notowań. W roku 1808 redemptoryści, oskarżeni przez
marszałka Davouta przed Napoleonem o szpiegostwo na rzecz Rosji,
zostali wygnani z Księstwa Warszawskiego.
Ponowną próbę osadzenia ich na ziemiach polskich podjął ojciec Jan
Podgórski, który zorganizował w Piotrkowicach koło Kielc tajną
wspólnotę zakonną. I znów nie wyszło
w roku 1834 wytropiły dawnych
swych przyjaciół władze carskie i przegoniły precz.
Redemptoryści jednak mają to do siebie, że gdy wyrzuca się ich
drzwiami, wracają oknem. W roku 1883 założyli placówkę w Galicji
w
Mościskach koło Przemyśla. Tym razem uczepili się mocno polskiego
gruntu i trwają na nim do dziś.
Po świętym doktorze Liguorim pozostał obfity dorobek piśmienniczy,
zwłaszcza opisy zdumiewających cudów maryjnych, które w naszych
czasach jakoś popadły w zapomnienie. A szkoda, są to bowiem relacje
zdolne powalić na kolana każdego niedowiarka.
Roku Pańskiego 1611, w wigilię Zielonych Świątek, w Montevergine

włoskiej miejscowości znanej z odpustów
zgromadziła się spora
grupa wiernych. Zamiast oddać się modlitwom, urządzili sobie
imprezkę z tańcami, pijatyką i rozpustnymi uciechami. Nagle, nie
wiedzieć czemu, wybuchł pożar w jednym z domów, w których
balangowano. Ponad 400 osób zginęło w płomieniach. Pięciu ocalałych
uczestników imprezy
zeznało pod przysięgą, że na własne oczy widzieli, jak Najświętsza
Maryja Panna osobiście podłożyła ogień
dla pewności dwiema
pochodniami.
Gdy jeden z wielu św. Janów, zwany Janem Bożym, modlił się przed
obrazem Matki Boskiej, odsunęła się skrywająca Jej oblicze zasłona.
Zakrystian, myśląc, że do obrazu dobrał się złodziej, chciał
wymierzyć św. Janowi solidnego kopniaka. W tej samej chwili uschła
mu noga!
W pobożnym dziele pt. "Miesiąc Maryi", opatrzonym oficjalnym
kościelnym imprimatur, możemy poczytać o niejakim Esquilio, który
już od 12. roku życia wręcz nurzał się w grzechu. Trudno się dziwić,
że Bóg zesłał nań ciężką chorobę. W gorączce Esquilio stracił
przytomność i uznano go za nieboszczyka. Wyniesiono go do innej
izby, w której, jak mu się wydawało, płonął ogień. Usiłował stamtąd
uciec przez drzwi majaczące w głębi. Kiedy je otworzył, zobaczył
Królową Niebios, czyli Maryję ze swym orszakiem. Nieszczęśnik padł
na kolana, prosząc o litość, jednakże Matka Boska kazała go wrzucić
do ognia, ponieważ był zbrodniarzem i nie odmawiał "Zdrowaś Maryjo".
Bardziej litościwi okazali się święci z orszaku Najświętszej Panny:
zaczęli ją przekonywać, że grzesznik rokuje nadzieję na poprawę. Po
wielu perswazjach Święta Dziewica odwołała rozkaz spalenia go, ale
pod warunkiem, że natychmiast się poprawi.
Inny nieszczęśnik ukradł pióro, którym zapisywano w księdze nazwiska
wiernych przystępujących do Stowarzyszenia Maryi. Gdy zabrał się do
pisania tymże piórem listu miłosnego, znienacka trzasnęła go w pysk
niewidzialna ręka, po czym rozległ się niewieści głos: "Zbrodniarzu,
masz śmiałość kalać rzecz mnie poświęconą?!".
Innym razem dwóch młodzieńców wypłynęło kajakiem na przejażdżkę po
rzece Pad. Jeden z nich odmawiał modlitwy do Najświętszej Maryi
Panny, drugi nie chciał się modlić, twierdząc bezczelnie, że jest to
dzień przeznaczony na wypoczynek. Wtem, o zgrozo, kajak wywrócił się
do góry dnem. Obaj tonący wezwali na pomoc Matkę Boską. Zjawiła się
na miejscu wypadku, ale pomogła tylko temu, który się modlił.
Jego koledze powiedziała mściwie: "Ponieważ nie poczuwałeś się do
obowiązku uczczenia mnie, więc i ja nie jestem zobowiązana ocalić
cię". I leń utonął...
Kult NMP wymagał ofiar. W Messynie na Sycylii praktykowano ciekawy
zwyczaj. W dniu najważniejszego święta maryjnego, 15 sierpnia,
obwożono po ulicach miasta małe dzieci w roli aniołków. Były one
przywiązane do wirujących obręczy metalowych i kręciły się wraz z
nimi po osiem godzin bez przerwy. Często odwiązywano je już nieżywe
lub w stanie agonalnym. Pobożny lud cieszył się, że Najświętsza
Panna zabrała małego aniołka do raju.
Nie wątpimy, że ojciec Rydzyk nic innego nie robi, tylko studiuje te
i inne historyczne przykłady czerpiąc z nich inspirację do swej
działalności pełnej miłości do ludzi.
Autor : Dorota Zielińska / Bogdan Motyl




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Polska norma
Stary Kraj odwiedziłem po dziesięciu latach niebycia i widzę rzeczy
komiczne z wykonania, a ponure ideowo. Otóż mamy kapitalizm. Jest to
pod pewnymi względami karykatura tego, co dzieje się na tak zwanym
kiedyś zgniłym Zachodzie. Na tapetę chciałbym wziąć banki. Ładne są,
bogate, czyściutko, marmury, urzędnicy odziani schludnie, a panienki
grzeszą urodą.
Wybrałem Citi na ul. Senatorskiej, jako że jestem klientem banku o
tej samej nazwie w drugiej ojczyźnie. Na tym niestety podobieństwo
się kończy. Na całym świecie banki robią wszystko, żeby ich klienci
ulokowali w nich jak najwięcej pieniędzy. W Polsce
odwrotnie.
Wytłumaczę to. Otóż posiadam podwójne obywatelstwo, co jest
całkowicie legalne i akceptowane. Przez prawo tak, ale nie przez
banki. Poinformowano mnie, że mogę udawać obywatela państwa X lub
Polaka, nigdy obu naraz, bo tak życzy sobie prawo bankowe w
Pomrocznej. Jako obywatel obcego państwa mogę otworzyć konto w Citi,
tylko gdy mam pozwolenie na pracę w Polsce. Jak nie mam, to mam
zabrać swoje dolary i jechać z nimi np. na Kajmany, tam przyjmują od
każdego. Jeżeli natomiast wybiorę status rodaka, to owszem mogę
wpłacić każdą sumę w twardej walucie, ale gdybym chciał ją sobie z
powrotem wywieźć, co to, to nie! I co zrobiłem? Nie wpłaciłem moich
pieniędzy. No, tak naprawdę to wpłaciłem, ale znacznie mniej, niż
planowałem. Bank przekonał mnie skutecznie, żebym nie dawał im
swoich moniaków.
Pieniądze wpłacałem w czekach podróżnych. Są one na ogół sklejone na
krawędzi w bloczkach po dziesięć. Urzędnicy bankowi na całym świecie
to wiedzą z wyjątkiem tych w warszawskim Citi. Młodzieniec
wyglądający na wykształconego wetknął moje czeki do maszyny
liczącej, która zaprotestowała ze zgrzytem przeciwko
niekwalifikowanej obsłudze (maszyna taka może liczyć tylko "luźne"
papiery, które nie są w żaden sposób połączone z sobą, na czymś
sklejonym do kupy się zacina i przez zemstę niszczy, cokolwiek
zostało do niej wrzucone).
Odzyskanie moich sponiewieranych papierów wartościowych przypominało
walkę o kość z buldogiem, bankier ciągnął w swoją stronę, a aparat
trzymał i nie puszczał.
Jak w końcu wyrwał, to stwierdził: "To ja może lepiej sam policzę".
I policzył, kilka razy nawet policzył, za każdym razem mu się nie
zgadzało. W końcu młodzieniec zapłodniony ideą "Polak potrafi"
rozkleił moje bloczki i maszyna mu wreszcie policzyła, tym razem
prawidłowo.
Po wpłaceniu pewnej sumy postanowiłem dokonać przelewu jej części na
inne konto w innym banku. Tym razem panienka w okienku nie przyjęła
polecenia przelewu objaśniając lakonicznie, że mam zadzwonić. Gdzie
do cholery ja mam dzwonić? Wyjaśniła ze stoickim spokojem, że do
banku. To gdzie ja, do kurwy nędzy, jestem? W sraczu publicznym? To
mi powiedziała, że u nich tak się robi. Elektronika psiamać, 21 wiek
za pasem. Ale co miałem robić, spróbowałem. Ja nie jestem idiotą, ja
nawet program na komputer potrafię zrobić, ale telefonowi nie dałem
rady. Po godzinie powiedziałem tej panience, co robi za operatorkę,
"Fuck yourself", za co publicznie przepraszam, i wybrałem moje
moniaki gotówką.
Moją połowicę, gdy zameldowała, że chce wymienić twardowalutowe
czeki podróżne, panienka zapytała, cytuję "a po jakim kursie?". Na
takie dictum moja jedyna, która jest sama bankowcem, straciła dar
wymowy. Normalnie banki na całym świecie same dyktują kurs wymiany.
A tu, proszę, klient może sam sobie wybrać. Okazało się jednakowoż,
że to była lipa, bo jak chciała po 5 zł za dolara, to panienka
rezolutnie się nie zgodziła.
W moim nowym kraju to się robi tak. Menedżerka mojego konta zaprasza
mnie do swego gabinetu i żebym nie wiem, jak bredził zawsze podsunie
mi prawidłowe rozwiązanie. A nawet zrobi wszystko, co trzeba, ja
tylko siedzę i podpisuję. Można to nazwać rozpieszczaniem, ale ja u
niej będę trzymał pieniądze
w warszawskim Citi prędzej zjem
diabła. A banki przecież po to są, żeby namówić ludzi do
przynoszenia im swoich oszczędności.
Zapomniałem dodać, że moja lepsza połowa odzyskała głos, gdyż wyżej
wspomniana panienka odeszła od okienka zadzwonić do Nowego Jorku,
aby sprawdzić, czy czeki są aby prawdziwe. Zostawiła na ladzie konto
jakiegoś faceta, z którego wynikało, że nazywa się tak i tak,
mieszka tu i tu, ma tyle a tyle, a jego numer konta jest ten a ten.
Połowica z obłędem w oczach zaczęła bredzić coś o tajemnicy
bankowej, ale nie miałem już siły słuchać. Musiałem strzelić
kielicha.
Z. W. Gamski
Vancouver B.C., Kanada
"Partia skończona"
Chciałbym podzielić się refleksją w odpowiedzi na artykuł J. Urbana
"Partia skończona". (...) Nie wiem, jak Pan Redaktor wyobraża sobie
lewicę "proeuropejską", która broniłaby praw najuboższych (jeżeli
przyjmiemy, że tzw. proeuropejskość tożsama jest z miłowaniem UE).
Musiałaby ona bowiem, godząc się na podstawy ówczesnego podziału
dóbr w skali globalnej, przyjąć postawę, że się tak wyrażę, bardziej
zdecydowaną, czego wyrazem jest polski plan Hausnera, a np. w
Niemczech pogrążające SPD Schrderowskie próby "reform". Lewica
proeuropejska, w odróżnieniu zapewne od proazjatyckiej czy
proaustralijskiej ze swoim pędem do władzy i kawiorowością, a przede
wszystkim przez zgodę na globalizację, urynkowienie wszystkiego, co
się rusza, oraz tego, co w spoczynku, nie spełnia swej zasadniczej
roli, jaką jest dążenie do poprawy sytuacji ludzi, mówiąc ogólnikowo
najbiedniejszych.
O naprawie polskiej lewicy zwykło się mówić, również w "NIE",
nadużywając słów takich jak: "sondaż", "poparcie", "wybory" itp. A
mnie jako zdeklarowanego komucha zastanawia jedno
czy lewica
koniecznie rządzić musi i czy program, którego zasadniczym warunkiem
realizacji jest dążenie do władzy, jest na pewno programem
lewicowym? Lewica ma inne, dużo ważniejsze sprawy na głowie. Jak mi
J. Urban wskaże jeden związek zawodowy w tym kraju, to urośnie w
moich oczach do rangi WC w Zjednoczonej. Solidaruchy współczesne to
tylko kampania wyborcza prawicy. OPZZ zamilkło, bo jest na równi z
"Solidarnością" upolitycznione, a być związkowcem i mieć Millera za
pryncypała to nie najlepszy pomysł na społeczną działalność.
Uważam, że J. Urban bardzo niesprawiedliwie traktuje zalążkową
wprawdzie i momentami
przyznam
karykaturalną, ale istniejącą
lewicę antykapitalistyczną. A może to właśnie istnienie
takiego czegoś jak Ikonowiczowska NL czy KPP pomoże przynajmniej w
swego rodzaju otwartości w mówieniu o pewnych sprawach. Lewica nie
musi rządzić, ale musi mówić, tak jak Urban w Polsce, a PDS w
Niemczech. Niezłe proporcje. Do tego są potrzebne te "lewackie
partyjki".
Michał Radziechowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
Porozumienie kołobrzeskie
Spieszę donieść o cennej inicjatywie pozwalającej uporać się z
długami służby zdrowia. Otóż w szpitalu w Kołobrzegu wpadli na
pomysł, aby przed wjazdem do opieki doraźnej (za komuny to się
nazywało pogotowie ratunkowe) umieścić tabliczkę "Wjazd 2 zł" i
dwóch strażników, którzy owe myto pobieraliby.
Przekonałem się o tym wynalazku podczas nagłej choroby mojego
pięcioletniego dziecka. W nocy, po wywalczeniu skierowania od
lekarza rodzinnego, udałem się do szpitala i przed jedynym wjazdem
na jego teren zastałem tabliczkę i strażnika, który stanowczo
odmówił wpuszczenia mnie bez uiszczenia opłaty. Chociaż od razu
zdecydowałem się zainwestować tę kwotę, sprawa dalej nie była
banalna, ponieważ pan strażnik nie posiadał drobnych, aby wydać mi
resztę. Jak będzie więcej takich sytuacji, to może nawet podniosą
"wjazdowe" i uratują szpital.
Piotr Z.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Niech żyją alimenciarze"
Chciałbym nawiązać do listu p. Danuty Ciesielskiej "Niech żyją
alimenciarze" ("NIE" nr 9/2004). Wielce Szanowna Pani, ja również
jestem alimenciarzem. A było to tak: żona moja ukochana przyprawiła
mi rogi. Aby odzyskać utracony honor, podałem kurwę o rozwód. Sprawy
sądowe (dwie) przebiegły sprawnie
na ostatniej zasiadły na sali
trzy sędziny (kobiety) plus moja żona. Jakie miałem szanse i jak
byłem traktowany, nie muszę chyba tłumaczyć! Sprawa alimentacyjna
przebiegła równie szybko i sprawnie. Pani sędzia (kobieta, a jakże)
wczuła się w "niedolę" mojej "skrzywdzonej" żony
matki dwojga
dzieci pozostawionej w tak "ciężkiej" sytuacji... Dostałem 600 zł
alimentów przy zarobkach rzadko przekraczających 1000 zł. Odebrano
mi dzieci, które kocham ponad wszystko. Odebrano mi możliwość
normalnego życia, rozwijania się... Zniżono do roli woła roboczego,
którego zadaniem jest płacić alimenty. Żyję tylko dzięki fuchom,
które mi wpadają od czasu do czasu.
Wielce Szanowna Pani, nie wszyscy alimenciarze uchylają się od
płacenia na swoje dzieci, które zostały nam odebrane. Nie zawsze to
facet ponosi winę za rozpad małżeństwa, nie zawsze to dzieci lepiej
będą miały przy matce... Ale Temida jest: ślepa, głucha, stronnicza,
skorumpowana, złośliwa...
Wspomniała Pani o naruszeniu i łamaniu prawa czyniąc to jak typowa
kobieta i jak Temida... Zapominając, że wszyscy ludzie wobec prawa
powinni być równi! A to prawa ojców właśnie są nagminnie łamane.
Alimenciarz
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
Może być piękniej
W USA nabiera tempa kampania prezydencka i aż się prosi, aby jakieś
dobre pióro napisało artykuł pt. "To raczej prawda, co głosi Dablju,
że świat jest lepszy bez Saddama. Ale będzie jeszcze lepszy bez
Dablju!".
Robert W., Ottawa

Amerykańska polka
Nie liczmy na przychylność USA, gdzie nie szanuje się nawet swoich
obywateli.
Marta studiowała na Uniwersytecie Gdańskim. Po drugim roku studiów
wyjechała legalnie do USA, aby tam przez okres wakacji popracować.
Poznała chłopaka, Amerykanina z krwi i kości. Jak to w życiu bywa,
zakochali się w sobie. Przylecieli do Polski występując wcześniej w
USA o wizę narzeczeńską dla Marty. Ben (obywatel USA) mógł bez wizy
przebywać w Polsce trzy miesiące. Po upływie tego okresu wystąpił z
wnioskiem do urzędu wojewódzkiego i za niewielką opłatą (około 60
zł) otrzymał wizę na dalsze trzy miesiące. Mijało pół roku

wyjechał na kilka dni z Polski, wrócił i tak zalegalizował sobie
dalszy pobyt w Polsce.
W czerwcu 2003 r. Marta z Benem pobrali się. Młodzi postanowili
wyjechać do USA. Okazało się, że Marta musi mieć sponsora, który
wykaże się odpowiednimi zarobkami za okres ostatnich trzech lat.
Ponieważ Ben był studentem utrzymującym się ze stypendium naukowego,
nie mógł takich dokumentów przedłożyć. Musiał pozyskać dla swojej
żony tzw. pomocniczego sponsora
obywatela amerykańskiego (stopień
pokrewieństwa nie jest ważny), który wykaże się odpowiednimi
zarobkami. Ben poleciał do USA. Wrócił z potwierdzonymi przez
notariusza dokumentami sponsorskimi.
Młodzi, pewni swego, po opłaceniu około 350 dolarów, umówili się z
konsulem USA w Warszawie na rozmowę. Wrócili z płaczem. Konsul po
przejrzeniu dokumentów stwierdził, że sponsorzy są mało wiarygodni
(małżeństwo, każde z trzyletnim stażem pracy w jednej firmie).
Odmówili wydania dla Marty wizy.
Młodzi wyjechali do jednego z krajów anglojęzycznych i próbują sobie
ułożyć życie. Tylko Ben nie może zrozumieć, dlaczego nie może ze
swoją żoną po ponadrocznym pobycie w Polsce wrócić do swojej
ukochanej Ameryki, kraju wolności, demokracji, tolerancji rasowej,
wyznaniowej i narodowościowej; kraju, w którym rodzina jest
fundamentem wszystkiego.
Andrzej S.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziewica z przetargu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kulczykowanie katolików
"Z Wartą warto"
dewotkom i dewotom.
Wyższość katolika nad niekatolikiem nareszcie można w naszym pięknym
kraju przeliczyć na złotówki. Katolik, dobrze postrzegany przez
swojego proboszcza, co ten musi potwierdzić na piśmie, otrzymuje w
Towarzystwie Ubezpieczeń i Reasekuracji WARTA S.A. 20 proc.
dodatkowej zniżki na wszystkie możliwe ubezpieczenia. Program
ubezpieczeniowy nazywa się PARAFIA i obowiązuje do 31 grudnia 2002
r. Niewykluczone, że zostanie przedłużony.
Ponad 57 proc. akcji WARTY ma grupa kapitałowa Kulczyk Holding S.A.
Nie wiemy, jaki interes ma Kulczyk starając się przypodobać klechom.
Ponieważ żaden proboszcz nie wyjmie długopisu bez datku, interes
sług Kościoła kat. jest tu oczywisty.
Dealerzy WARTY przekonywali nas, że intencja programu jest czysta.
Firma zakłada, że proboszczowie nagonią klientelę, zaś "szkodowość"
u osób przez nich rekomendowanych będzie mniejsza niż u ateistów.
Zmniejszenie strat zrekompensuje zniżkę. Wynika to z zało-żenia, że
Polak-katolik jest uczciwszy od Polaka-niekatolika. Katolikowi nie
przyjdzie nawet do głowy np. wyłudzenie odszkodowania. Nawet gdyby
wierzyć, że WARTA wierzy, iż naciągają ją głównie ateiści, nie
uzasadnia to jeszcze zniżki za pobożność.
Z 20-procentowym ekstrarabatem można ubezpieczyć żonę od choroby,
krowę od zdechnięcia, Mercedesa od kradzieży, dom od spalenia. Żeby
wyjść na swoje, WARTA musi wierzyć, że Opatrzność będzie za poręką
proboszczów czuwała szczególnie pilnie nad krowami, żonami i autami
dobrych parafian.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




O piekle kobiet przypomniały sobie znerwicowane kobiety zlewicowane.
Na swym drugim kongresie zwołanym w dwa lata po pierwszym powtórzyły
wszystkie postulaty kongresu pierwszego. Powrót do równego statusu
mężczyzn i kobiet, powszechnej, bezpłatnej antykoncepcji,
liberalizacji ustawy aborcyjnej. Premier zapowiedział, że rząd
ustawy aborcyjnej nie dotknie. Prezydent oznajmił, że chce dalszej
inkwizycji antyskrobankowej. Kobiety zbiorą się za dwa lata tak samo
bezsilne.
Obudziła się Unia Pracy, partia uważana za naprawdę lewicową.
Zaprotestowała przeciwko wprowadzeniu podatku liniowego, poparła
postulaty zlewicowanych kobiet. Szkopuł w tym, że Unia Pracy
zachowuje się w polityce jak baba. Dużo gada, mało robi.
Odezwała się Purpurowa Eminencja Glemp. Opieprzyła szefa Konwentu
Europejskiego Valeryłego Giscarda dłEstainga za usunięcie Pana Boga
z preambuły przyszłej konstytucji Unii Europejskiej, a zlewicowane
kobiety za przypomnienie problemów antykoncepcji. Fluorescencja
Życiński grzmiała spod baldachimu, aby lewica zamiast skrobać,
nakarmiła głodne kobiety i dzieci. Liczymy, że Kościół kat. zaświeci
przykładem.
Giscard dłEstaing zawiódł nie tylko Glempa, ale też przecudnie
opaloną posłankę PO Martę Fogler. Obiecał jej osobiście, że
wprowadzi Pana Boga do projektu unioeuropejskiej konstytucji. Nie
wiemy, czym zrewanżowała się śliczna blond posłanka, ale wiemy, że
dla Pana Boga zdolna jest do najwyższych poświęceń. Wiarołomny
Francuz zachował się jak Napoleon, który pani Walewskiej obiecał
wskrzesić niepodległą Polskę.
W Poznaniu, mieście fluorescencji Paetza znanego z dzielenia się z
klerykami majteczkami z sentencją "Roma" czytaną wspak, afera w
Polskich Słowikach. Aresztowano dyrektora i dyrygenta tego pobożnego
chóru oskarżonego o seksualne molestowanie podopiecznych. Aby
dopełnić nieszczęść spływających na ten pracowity gród, powstała tam
nowa partia centroprawicowa. Dowodzi nią Aldona Kamela-Sowińska,
była minister skarbu w Buzkorządzie, znakomicie prezentująca się na
tle wieńców i wiązanek. Idealna sklepowa w kwiaciarni.
Na dodatek episkopat zaprosił do Polski na przyszły rok pana
papieża. Będzie kropić.
Dwa tygodnie w Izraelu spędził prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki
prezentując tam miniaturkę pomnika ku czci zamordowanych łódzkich
Żydów. I jeszcze sobie pojeździ, bo Holocaust nadal budzi
zainteresowanie. Koszty pomnika nie są jeszcze znane. Na razie za
jego projekt zażyczył sobie 388 tys. zł kolega Kropiwnickiego z AWS,
pan eksposeł Jan Czesław Bielecki. Z martwych Żydów można pożyć.
Na bój do Salonik ruszył premier Miller z drużyną. Walczyć ze
spiskiem francusko-niemieckim proponującym zmianę systemu głosowania
w Radzie Ministrów UE na niekorzystny dla Polski. Obiecał, jak
zwykle, zwycięstwo.
Wedle przedwyborczych sondaży OBOP, w czerwcu SLD mógł liczyć na
22-procentowe poparcie. Deptało mu po piętach PiS
18 proc.
Następnie PO
15 proc., Samoobrona
13 proc., LPR
9 proc., PSL

6 proc. i UP
5 proc.
Trwały ostatnie przygotowania do kongresu SLD, po którym nikt
niczego się nie spodziewa. Z wyjątkiem krytycznego krasomówstwa.
Oleksy chce się odważyć kandydować na jednego z wielu
wiceprzewodniczących.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Skatolikować go "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Siekierka na kijek
Historia polityczna kawałka metalu sprzed 3000 lat.
Orząc pole Franciszek Zwierzchowski odwrócił skibę. W 22 lata
później z tego powodu napisał list do posła na Sejm III
Rzeczypospolitej. Panie Gadzinowski mam taką sprawę, która nie daje
mi spokoju (tu obowiązkowa dostawa komplementów dla posła). (...) Po
50 latach Polacy odzyskują swoje własności, tak i ja myślę, że uda
się z Pana pomocą.
Podczas pamiętnej orki rolnik Zwierzchowski wydobył na powierzchnię
metal gabarytów dwóch jaj kurzych. Przedmiot ten
niczym symbol
Ying Yang
łączył w sobie przeciwieństwa
był obły i ostry
zarazem. Pan Franciszek z synem wymyślili, że mógł to być moździerz
do pieprzu.
W owym czasie Zwierzchowski starał się o talon na ciągnik do swojego
gospodarstwa. (Wtedy, inaczej niż dzisiaj, fabryka ciągników była, a
ciągników nie było). Ale władza robiła wszystko, żeby pan Franciszek
talonu nie dostał. Bezczelnie i nieprawdziwie zaniżano wartość
płodów rolnych uzyskiwanych przez niego z hektara. Z powodu tego
kłamstwa władzy chłop zaciągnął naczelnika Mikołaja Jareckiego przed
prokuratora.
* * *
Przedmiot, którym Bóg i natura obdarzyli Franciszka, walał się w tym
czasie bezużytecznie w warsztacie. Wymyślili z synem, że gdyby tak
piłką do metalu dziabnąć toto na dwoje, to powstaną dwie lutownice.
Mieli już rżnąć, gdy błysk intuicji skierował ich do Warszawy.
Pewnie z powodu owych kantów udali się do muzeum wojska. Zlecieli
się eksperci od narzędzi do mordów przeróżnych i jednogłośnie
orzekli, że przedmiot ten to siekiera służąca do celów całkiem
pokojowych.
Skoro siekiera służyła pokojowi, to trzeba było pana Franciszka
posłać do Państwowego Muzeum Archeologicznego przy Długiej w
Warszawie. Tam przyjął go kawą dyrektor Jerzy Głosik. Obiecał w
nagrodę radio lub zegarek.

A może ciągnik?
spytał Franciszek.

No, ciągnika to tak do końca obiecać wam nie chcemy
wyjaśnił
Głosik.
* * *
W czwartek 17 marca 1983 r. rolnik Franciszek Zwierzchowski udał się
do Ciechanowa na zaaranżowany wcześniej mityng z wojewodą.
Negocjować mieli jego ciągnik i oszustwo płodorolne naczelnika, nad
którym stał ów wojewoda. Gdy już niemal dobili targu, do gabinetu
wpadła sekretarka wymachując "Expressem Wieczornym":
Panie
wojewodo! Panie wojewodo, niech pan tu czyta!
Wojewoda przeczytał na pierwszej stronie, że Franciszek
Zwierzchowski jest sprawcą prawdziwej sensacji archeologicznej.
Niebywałe znalezisko świadczy o tym, że przodkowie w Ciechanowie nie
byli tak prymitywni jak sądzono.

Taaaaak!
zaryczał wojewoda.

Eksponaty to do Warszawy wozicie, a po traktor to do Ciechanowa
przyjeżdżacie? Żegnam obywatela.
* * *
Zwierzchowski był bez siekierki, bez radia i zegarka. I bez
traktora. Na dodatek w ślad za artykułem w gazecie przyjechał do
Ciechanowa jakiś cwaniaczek z Krakowa. Chciał kupić siekierkę.
Zmartwił się, usłyszawszy, że jest w muzeum. Aby Franciszkowi było
jeszcze smutniej, cwaniak wyliczył, że za siekierkę mógłby kupić nie
jeden traktor, ale dwa, i to po
cenach giełdowych. Dwa traktory poszły się jebać
pomyślał rolnik
Franciszek. W kilka miesięcy później nadeszła z muzeum refundacja za
bilety PKS z Ciechanowa do stolicy.
Franciszek napisał jeszcze do archeologów prosząc o interwencję w
sprawie ciągnika, ale bez echa. Ciągnik w końcu kupił na talon po
kilkunastu miesiącach, gdy z województwa przyjechała specjalna
komisja badająca sprawę wysokości jego zbiorów.
* * *
Obecnie ani Franciszek, ani jego syn nie są już rolnikami. 70-letni
staruszek żyje w blokowisku i patrzy w telewizor na 20-letnią
Britney Spears kalkulując, że ta gówniara zarobiła milion razy
więcej wygłupami niż on przez całe życie ciężką pracą. W tym nurcie
przypomniała się mu jego siekierka warta dwa traktory plus odsetki
za 20 lat
razem pewnie z milion złotych podprowadzony podstępnie
przez władzę.
* * *
Poszliśmy do Muzeum Archeologicznego, aby pośród gwizdków z ptasich
kości, niewymienialnych na nic monet oraz dwóch obrzydliwych i
żółtych jak zęby palacza szkieletów odnaleźć siekierkę sprzed 3000
lat z Płońska, bo pan Franciszek o to prosił. Poinformowano nas, że
skoro niczego podobnego nie ma na ekspozycji (dysponowaliśmy tylko
sporządzonym przez rolnika rysunkiem), to nie znaczy, że w ogóle
tego nie ma. Muzeum ma 500 tysięcy eksponatów, a prezentuje tylko 2
tysiące.
Pani główny inwentaryzator Agnieszka Jaskanis przekonała nas, że
zgodnie z ustawą wszystko, co jest w ziemi lub z ziemi zostało
wydobyte, należy do skarbu państwa. Obowiązkiem obywatelskim jest
znaleziska archeologiczne przekazywać muzeum, choć kar za
nieprzekazanie władza jeszcze nie nakłada. Zwyczajowo również nie
przysługuje z tego tytułu wynagrodzenie. Jeżeli więc ktoś coś
obiecał panu Franciszkowi
zegarek czy traktor
to obecna władza
nie ma z tym nic wspólnego. A przeliczanie jakiegokolwiek
archeologicznego przedmiotu na ciągniki czy miliony jest zwyczajnym
brakiem wiedzy. To jakiś pospolity nonsens dotykający zawsze ludzi,
którzy znajdując uchwyt od wiadra sprzed 300 lat mniemają, że wart
jest on fortunę lub dwie.
* * *
Wiedząc zatem to, czego się dowiedzieliśmy, panu Franciszkowi
wyjaśniamy: nic się Panu od władzy nie należy, bo nic Pan nie miał,
a to, co Pan czynił, to tylko zbędne pośrednictwo między Historią a
muzeum. Po drugie, władza niczego Panu nie obiecała
choćby się
Panu tak zdawało. Po trzecie, tamta władza to nie jest ta władza,
którą reprezentuje poseł Gadzinowski. Premier Mazowiecki oddzielił
od pana traktor grubą kreską. Po czwarte, rzekoma ogromna wartość
znaleziska anonsowana 20 lat temu przez "Express Wieczorny" to tylko
socjalistyczna, czyli kłamliwa propaganda.

Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ssanie
Władze małopolskiej "Solidarności" dokonały przekrętu zwijając kasę
przeznaczoną na szkolenia umożliwiające bezrobotnym
przekwalifikowanie zawodowe i zdobycie umiejętności poszukiwania
posady. Solidaruchy wydmuchały Ministerstwo Pracy i Polityki
Społecznej i Wojewódzki Urząd Pracy, przez które szła kasa, oraz
budżet państwa, który przez swą głupotę tę forsę wyłożył. W przewale
brały udział znane postacie Krakowa. Wiedziały o nim osoby zajmujące
najwyższe funkcje w starej stolicy.
Na przełomie stycznia i lutego 2001 r. odbył się przetarg, w wyniku
którego Zarząd Województwa Małopolskiego zlecił organizację szkoleń
Zarządowi Regionu Małopolska NSZZ "Solidarność" (ZRM NSZZ "S").
Wyniki znane były zwycięzcom przed oficjalnym ogłoszeniem, więc ZRM
NSZZ "Solidarność" wcześniej przygotowywał się do organizowania
szkoleń. Drukowano ulotki, kupowano teczki na akta osobowe
uczestników kursów i szykowano się na połknięcie dużego szmalu.
Ogłoszenie przetargu zleciło Ministerstwo Pracy i Polityki
Społecznej.
5 razy "G"
Za organizację przewalanych szkoleń odpowiadzialni byli dwaj panowie
"G"
sekretarz zarządu małopolskich solidaruchów, radny Krakowa
Krzysztof Gurba (RS AWS) oraz Adam Gliksman
koordynator szkoleń.
Ten pierwszy to prawdziwie święty człowiek: dyrektor programowy
podyplomowego studium dziennikarskiego na Papieskiej Akademii
Teologii w Krakowie, członek Krajowej Rady Katolików Świeckich,
członek Rady Episkopatu Polski ds. apostolstwa świeckich, sekretarz
Rady Duszpasterskiej Archidiecezji Krakowskiej, piszący m.in. do
"Gościa Niedzielnego". Drugi to były działacz NZS na Uniwersytecie
Jagiellońskim. Ponoć ma duże poparcie Kazimierza Barczyka
posła
AWS ubiegłej kadencji, postaci robiącej wokół siebie sporo szumu i

jak mówią
wpływowej.
Jak twierdzą nasi informatorzy, świetnie zorientowani w temacie
szwindli byli także: trzecie "G"
przewodniczący małopolskich
solidaruchów Wojciech Grzeszek, czwarte, tym razem żeńskie "G"

kierownik działu szkoleń Krystyna GaŁkowska oraz piąte
najwyższe
"G"
prezydent miasta Krakowa Andrzej GoŁaŚ. Nie jest tajemnicą w
starej stolicy, że sekretarz Gurba i prezydent Gołaś to dobrzy
kumple. Gurba publicznie chwalił się, że to właśnie on wraz z
przewodniczącym małopolskich solidaruchów Wojciechem Grzeszkiem
posadzili Gołasia na prezydenckim stołku.
W listopadzie 2001 r. o oszustwach związanych ze szkoleniami został
też poinformowany wiceprezydent Krakowa BogumiŁ Nowicki. Można więc
powiedzieć, że wszyscy o kantach wiedzieli, ale nie przeciwdziałali
im. A szkolenia od początku zalatywały szwindlem.
Prestidigitatorzy
Wypłynięcie oszustw i uchybień groziło odebraniem Zarządowi Regionu
Małopolska NSZZ "Solidarność" zlecenia, czyli pozbawieniem go
możliwości dokonywania finansowych przewałów i jeszcze nałożeniem
kary.
Dlatego kursy, których nigdy nie było, figurują w dokumentach jako
przeprowadzone i zwieńczone sukcesem. Stworzony został cały system
pozyskiwania i fałszowania niezbędnych do tego papierków.
Nie odbyły się na przykład szkolenia interpersonalne w Tarnowie,
Nowym Sączu, Brzesku, Wieliczce i innych. Miały przygotować
uczestników kursów zawodowych do poszukiwania pracy. Były najlepiej
opłacane i w gruncie rzeczy najważniejsze. Ich nieodbycie się nie
przeszkodziło organizatorom oraz osobom, które miały je prowadzić, w
zainkasowaniu szmalu. Zarząd Regionu Małopolska NSZZ "S" łyknął kasę
jak żaba muchę.
Nie odbyły się też szkolenia KNOW-HOW 2000 dla młodzieży
organizowane pilotażowo w Krynicy przez ZRM NSZZ "S" i NZS we
współpracy z Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej. Miały być
prowadzone w formie cyklicznych zajęć, do kupy 14 dni w okresie od
października do grudnia 2000 r. Zaniepokojenie tym faktem okazał
SŁawomir Wróbel, ówczesny szef NZS na UJ. Napisał nawet pismo do
przewodniczącego małopolskich solidaruchów Wojciecha Grzeszka i
sekretarza Gurby z żądaniem wyjaśnień i doigrał się.

Przewodniczący Grzeszek kazał jakoś tę sprawę załatwić, żeby
Wróbel nie narobił kłopotów. Wtedy do akcji przystąpił Adam
Gliksman. Rozpoczął w NZS skuteczne działania mające pozbawić Wróbla
funkcji
opowiada jeden z naszych rozmówców.
Kontaktowaliśmy się z Wróblem, ale stwierdził, że nie stać nas na
kupienie interesujących nas informacji. Nie proponowaliśmy mu
handlu, bo zbierając materiał do tego artykułu zdążyliśmy się już
zorientować, że w Krakowie bierze się dużo. Skądinąd usłyszeliśmy,
że ze sprawą szkoleń, które nie odbyły się w Krynicy w 2000 r., miał
również związek Witold Ziobro, poprzednik Wróbla na stołku szefa
NZS. Facet znany w Krakowie dzięki swojemu bratu Zbigniewowi Ziobro,
który za rządów Buzka był wiceministrem w resorcie sprawiedliwości.
Nasi informatorzy twierdzą, że to właśnie Witold Ziobro z Gliksmanem
pilotowali krynickie know-how. Gdy szukaliśmy potwierdzenia tej
informacji, osoba z otoczenia brata wiceministra wyraziła szczere
zaniepokojenie, że jeśli sprawa się rozejdzie, to "Witek (Ziobro

przyp. D.P.) będzie miał kłopoty, bo wziął pieniądze".
Niemożliwe przecież, bo braciszek Witolda jest w Sejmie głównym
ścigaczem przestępstw.
In blanco i łapówka
Na potrzeby tych szkoleń Zarząd Regionu małopolskich solidaruchów
otrzymał sporo sprzętu komputerowego.
Według relacji świadka koordynator Gliksman skwitował ten fakt
słowami: "No i chuj, że się nie odbyły (szkolenia
przyp. D.P.),
ale mamy kasę i komputery".
Uczestnicy kursów, które się odbyły, wiele razy składali podpisy na
czystych kartkach. Służyły one jako podkładki do udokumentowania
szkoleń. Listy te spływały od koordynatorów powiatowych do siedziby
ZRM NSZZ "S" na placu Szczepańskim w Krakowie.
Przewały te mąciły spokój Arturowi Kotasiowi, pracownikowi
zatrudnionemu w siedzibie ZR małopolskiej "Solidarności". Ufając
naiwnie, że przekręty odbywają się za plecami przewodniczącego
Grzeszka, w lipcu 2001 r. opowiedział mu, co wie, i na wszelki
wypadek złożył to jeszcze na piśmie. Rozczarował się, bo
przewodniczący Grzeszek nie zareagował. Zrobił to sekretarz Gurba.
Rozmowa odbyła się w kawiarni. Gurba, nie mając pojęcia, że ma za
plecami świadka, który słyszy każde jego słowo, błagał Artura
Kotasia, żeby nie rozmawiał z nikim o przekrętach ze szkoleniami, bo
zaszkodzi Grzeszkowi, który właśnie kandydował do Senatu.
Zaproponował łapówkę, bo
jak stwierdził
trochę z kursów zostało,
ale Kotaś forsy nie przyjął. Niedługo potem, w tej samej kawiarni,
odbyła się rozmowa z udziałem przewodniczącego Grzeszka. Gurba kazał
Kotasiowi przysięgać, że szwindli nie ujawni.
Artur Kotaś odczekał, aż miną wybory. Potem wystosował list otwarty
do "Solidarności", w którym opisał kanty władz regionu i
poinformował, że składa doniesienie do prokuratury. W odwecie
sekretarz Gurba na antenie Radia RMF powiadomił opinię publiczną, że
autor listu jest świrem.
30 stycznia 2002 r. Kotaś powiadomił prokuraturę o popełnieniu
przestępstwa. Kilkanaście dni później wyleciał z roboty za
szkalowanie związku. Zanim to jednak nastąpiło, był świadkiem i
uczestnikiem działań mających na celu pozyskiwanie fałszywych
dokumentów.
Fałszywki
Program miał obejmować ludzi najbardziej dotkniętych i zagrożonych
bezrobociem w województwie małopolskim, czyli mieszkających w
gminach wiejskich, wiejsko-miejskich i miastach do 15 tys.
obywateli. W rzeczywistości uczestnicy kursów w większości
rekrutowani byli z większych miast. Na czas trwania szkoleń
organizowano im więc hurtowo fikcyjne tymczasowe meldunki w
mniejszych miejscowościach. Na przykład podczas drugiej edycji
szkoleń, która trwała od marca do lipca 2001 r., przemeldowano w ten
sposób nieuprawnionych do udziału w kursach mieszkańców Gorlic. Jak
twierdzą świadkowie, wszyscy otrzymali ten sam fikcyjny adres.
Sekretarz Gurba i koordynator Gliksman ponoć włożyli sporo wysiłku w
negocjacje z różnymi wpływowymi osobami, by można było to szybko
przeprowadzić.
Wymagane zaświadczenia lekarskie stwierdzające zdolność uczestników
szkoleń do wykonywania danego zawodu również organizowano hurtowo i
fałszowano. Ludzie w ogóle nie byli badani, a "dopuszczenia"
załatwiano już po odbyciu przez nich kursów. Bywało, że ośrodki
szkoleniowe czekały z wydaniem uczestnikom gotowych już certyfikatów
stwierdzających ukończenie kursu, bo Zarząd Regionu Małopolska NSZZ
"Solidarność" nie wyrabiał się z wykombinowaniem świadectw. Wszystko
przez to, że lekarze medycyny pracy nie chcą wystawiać zaświadczeń
bez zbadania delikwenta. Mogłoby się bowiem zdarzyć, że epileptyk
otrzymałby zezwolenie na remontowanie dachów, a niewidomy na obsługę
spawarki gazowej.
Solidaruchom Gurbie i Gliksmanowi najwyraźniej latało koło butów to,
do ilu wypadków kończących się śmiercią lub kalectwem mogą się
przyczynić. Po pierwsze, szkoda im było szmalu na badania dla
bezrobotnych. Po drugie, mogło się okazać, że zbyt wielu nie nadaje
się do roboty, do której przyuczają kursy. Po trzecie, wszystko
załatwiane było na ostatnią chwilę, więc na badania nie było czasu.
Szantaż
Zarząd małopolskiej "Solidarności" korzystał z lekarzy
zaprzyjaźnionych albo zastraszonych. Znany jest nam przypadek z maja
2001 r., kiedy to na gwałt sekretarz Gurba i koordynator Gliksman
potrzebowali zaświadczeń dla 45 osób, które brały już udział w
kursach na spawaczy i magazynierów. Wysłali swojego podwładnego

wspomnianego Artura Kotasia
by sprawę załatwił.
W Małopolskim Centrum Medycyny Pracy odmówiono wystawienia
fikcyjnych zaświadczeń. Kotaś wytrwale szukał, aż trafił do lekarza,
który tego dnia miał pecha. Doktor na początku stanowczo odmówił
wypisywania czegokolwiek w ciemno. Posłaniec zatelefonował do
pryncypałów i oświadczył, że nie wypełni polecenia, bo kolejny
lekarz posyła go do diabła. Sekretarz Gurba poprosił więc pana
doktora do telefonu. Po krótkiej rozmowie lekarz mocno zbladł, ręce
mu się trzęsły, ale zaświadczenia wypisał i stosownie opieczętował.
Został zaszantażowany. Wyłożono mu, że szefowa MaŁgorzata
Radwan-Ballada wykopie go z roboty na zbity pysk, jeśli nie wystawi
zaświadczeń. Tak się pechowo złożyło, że jest ona także radną miasta
Krakowa i przewodniczącą komisji zdrowia, zapewniono więc lekarza,
że uniemożliwi mu znalezienie pracy.
Tak oto solidaruchy preparowały i pozyskiwały dokumenty, które
dawały im możliwość upychania po prywatnych kieszeniach pieniędzy na
ratowanie bezrobotnych.
Wysłaliśmy oczywiście wiele pytań dotyczących szkoleń do ZR
Małopolskiej "Solidarności". Sekretarz Gurba wyraził się krótko

stosowne instytucje kontrolowały szkolenia i wystawiły zarządowi
pozytywną ocenę. Zapytaliśmy, jakie to instytucje i poprosiliśmy o
raport pokontrolny. Poinformował nas, że pierwszą odpowiedź uważa za
wystarczającą.
Za szkolenia zorganizowane w ramach dwóch umów zawartych przez
Zarząd Województwa Małopolskiego z ZRM NSZZ "S" Wojewódzki Urząd
Pracy zapłacił 1 496 651, 74 zł, choć przedłożone przez
organizatorów kwity opiewały na więcej. WUP, jak nas poinformował,
zakwestionował kwotę 32 965 tys., choć twierdzi jednocześnie, że
solidaruchy zrealizowały zobowiązania zawarte w umowach. Wyłożone
środki pochodziły z dotacji celowych budżetu państwa.
Niecierpliwie czekamy na odpowiedź Ministerstwa Pracy. Dla zabicia
czasu czytamy na internetowej stronie małopolskiej "Solidarności" o
tym, jak fantastyczne wyniki dały szkolenia, które się nie odbyły.
Do tej pory "odbyły się" już 4 edycje szkoleń, dzięki którym Zarząd
Regionu Małopolska NSZZ "Solidarność" wysysał szmal z budżetu
państwa i bezrobotnych. W ostatnich dwóch latach Biuro (Aktywnego
Zwalczania Bezrobocia przy Zarządzie Regionu Małopolska NSZZ "S"

przyp. D.P.) zorganizowało bezpłatne szkolenia, którymi objęto
niemal 3 tys. mieszkańców
czytamy.
Na kwiecień przewidywana jest kolejna, piąta edycja.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żono zjedz mojego trupa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wyborcza gra wstępna "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Urban chrzestny
Wiecie, jak powstała polska mafia? Stworzyli ją Urban z Barańskim

nie tym z "Trybuny", tylko tym z wiedeńskiego stryczka.
Do pomocy wzięli paru esbeków, bo nie chciało im się biegać po
mieście, by werbować kadry. Ze związku Urbana z Baraniną narodził
się gang pruszkowski, który następnie rozpełzł się jak stonka po
kraju, zapuszczając wszędzie macki i tworząc kolejne struktury.
Gdy mafia była już gotowa do działania, Urban zwołał ferajnę na
ochlaj, podczas którego ustalono, kogo, w jakiej kolejności i za co
odstrzelić lub przynajmniej ciężko przestraszyć. Następnie założył
tygodnik "NIE", nieoficjalny organ mafii, żeby ją
swoje dziecię

chronić i osłaniać.
Wszystko hulało jak trzeba do momentu, gdy przyciśnięty do muru
przez Rywinkomisję Urban się wygadał. Jego kumpel Baranina popadł w
depresję i się powiesił. Niewątpliwie dobił go artykuł z "Wprost",
który wyciągnął na wierzch całą prawdę o mafii. Podczas przesłuchań
przed sejmową komisją śledczą w sprawie Rywina Jerzy Urban ujawnił,
że wydał przyjęcie dla bossów gangu pruszkowskiego. Wedle jego słów
na tym przyjęciu mieli być Andrzej Banasiak (potem używający
nazwiska Zieliński), pseudonim Słowik, oraz Jarosław Sokołowski,
pseudonim Masa. Urban podejmował "Pruszków" jesienią 1991 r., gdy
rodziła się polska mafia. To wtedy dzielono strefy wpływów, to wtedy
"Pruszków" znalazł dojścia do polityków, korumpował policję i wymiar
sprawiedliwości
pisze czujna jak specagentka dziennikarka Violetta
Krasnowska. Wali bez ogródek: Podważanie rezultatów śledztwa
dotyczącego roli Barańskiego i Maziuka w zabójstwie Jacka Dębskiego
nie jest jedynym przykładem "innego" spojrzenia "NIE" na polską
mafię. Od wielu miesięcy tygodnik Urbana publikuje artykuły
podważające istnienie tzw. łódzkiej ośmiornicy i oskarża prokuratora
Kazimierza Olejnika, który ją rozpracowywał, o fałszowanie dowodów.
(...) W artykułach publikowanych w "NIE" podważano także zeznania
Jarosława Sokołowskiego, pseudonim Masa, świadka koronnego w sprawie
mafii pruszkowskiej. (...) Jerzy Urban na pytanie, czy publikowania
takich materiałów nie uważa co najmniej za dwuznaczne, odpowiada:
"Dla mnie to w ogóle nie jest dwuznaczne". A dla mafii...? ("Wprost"
nr 16/2003). Te głębokie przemyślenia autorka powtarza w kolejnym
artykule ("Wprost" nr 20/2003) ujawniając, co łączyło Baraninę z
"NIE".
W tym samym czasie były policmajster Antoni Macierewicz podczas
sejmowej debaty nad wnioskiem o odwołanie szefa MSWiA Krzysztofa
Janika walił z trybuny: Jak państwo wiecie, wszyscy szefowie mafii
posiadali stałych informatorów w policji. Jak państwo wiecie,
związki między policją, mafią i ludźmi władzy z kręgów SLD były tak
ścisłe, że wspólnie bywaliście państwo na przyjęciach u Jerzego
Urbana i bywał tam także pan minister Janik. Te ścisłe powiązania
decydują, że mafii nie sposób rozbić, gdyż wywodząc się z dawnego
aparatu komunistycznego uzyskuje wsparcie wśród części obecnego
aparatu ścigania.
Podobne tezy od kilku tygodni lansuje eksminister Marek Biernacki:
komuna oddała władzę, ponieważ zmontowała sobie podziemny świat
złożony z agentów specsłużb, polityków i szemranych biznesmenów, po
cichu rządząc nieświadomym niczego narodem, niczym w "Matrixie". Nic
dziwnego, że Kaczyński podsumowuje temat nazywając SLD "organizacją
przestępczą".
Pełni podziwu dla tej przenikliwości pragniemy uściślić parę
drobiazgów. "Tajne" spotkanie z pruszkowską grupą towarzyską odbyło
się, ale w sierpniu 1996 r. Naczelny "NIE" wielkimi jak wół literami
na pierwszej stronie swojego istniejącego już 6 lat tygodnika
ogłosił zamiar spełnienia toastu z ferajną: Szanowni Panowie
Jarosław S.
ksywa Masa, Zbigniew W.
ksywa Zbynek, uprzejmie
proszę o przyjęcie, wraz z kolegami i P.T. Paniami, mojego
zaproszenia na bankiet na cześć Cimoszewicza. Wypijemy toast za
jelenia, czyli za mnie: żeby Bóg dał mi tyle rozumu, ile odjął
premierowi. Nierozrywkowym celem bankietu będzie zademonstrowanie,
że dziennikarze mogą kontaktować się i pić, z kim chcą i gówno do
tego rządowi ("NIE" nr 31/1996, "Kryminal-bankiet Urbana na cześć
Cimoszewicza").
Specreporterka Krasnowska jest pewnie za młoda, by pamiętać tak
odległe dzieje, więc przypominamy. Poszło o happening w warszawskim
klubie Dekadent, na której wspólnie bankietowali dziennikarze
"Teleexpressu" i chłopcy z pruszkowskiej grupy towarzyskiej. Media
nagłośniły ten fakt, czyniąc zeń aferę. Ówczesny premier Włodzimierz
Cimoszewicz zażądał od UOP informacji o sprawie. Siemiątkowski
polecił wszcząć śledztwo. Oberprokurator Kubicki straszył
uczestników balangi pierdlem, a kilku innych ministrów i posłów
potępiło imprezujących dziennikarzy. Ich wspólne, bo pod jednym
dachem, chlanie z mafią określono jako "nieetyczne", "dwuznaczne
moralnie" i "kryminogenne". W proteście przeciwko ograniczaniu praw
przedstawicieli wolnych rzekomo mediów Urban urządził demonstracyjną
bibę z pruszkowskimi, którzy przyjęli zaproszenie.
Balanga w John Bull Pub była bardzo udana, co zostało opisane w
numerze 38/1996 "NIE" pod tytułem "Naskocz nam Cimoszka". Baraniny
nie było, był za to pieczony prosiak i wódeczka. Na spotkaniu nie
dzielono stref wpływów, bo zostały podzielone już wcześniej i dla
nas nic nie zostało. Nie korumpowano też policjantów ani państwowych
urzędników, bo nie przyszli. Jedynym agentem służb specjalnych był
Masa, który już wówczas donosił policji, ale my jeszcze o tym nie
wiedzieliśmy. Nikogo nie zastrzelono, a jedyny huk pochodził z
rozbitej szklanki, którą wkurwiony Słowik rzucił o ścianę, bo była
brudna.
Odrzucamy, jako małostkową, myśl, że sugerowanie przez dziennikarkę
"Wprost" naszej mafijnej proweniencji jest zemstą tow. Króla za
patronat medialny tygodnika "NIE" nad budową jego willi.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Spisek baronów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





We Włocławku ludzie przez rządy Millera całkiem pogłupieli

przekonywały "Fakty". Chcą postawić pomnik Gierka, bo za jego czasów
mieli pracę w Azotach i postawiono im słynną zaporę. Inicjatywę
popiera prawicowy prezydent, dlatego że za Gierka skończył studia i
znalazł robotę. No proszę, u nas nawet prawica jest
postkomunistyczna.
* * *
Poseł Szteliga obejrzał w polsatowych "Informacjach", że SLD
UP
osiągnęli w sondażu 19 proc. Obejrzał i widać doznał wstrząsu.
Pewnie dlatego w "Graffiti" opowiadał, że Miller jest w porzo, a
Sojusz realizuje swój program wyborczy. Na ziemię nie sprowadziły go
nawet trzeźwe uwagi politologa Kazimierza Kika. Wyborcy postanowili
sprowadzić posła Szteligę na ziemię i poparcie dla SLD ograniczyli w
kolejnym sondażu do 10 proc.
* * *
W "Forum" SLD w osobie Celińskiego było rypane na wióry przez
przedstawicieli wszystkich partii. Szczególnie mocno używał sobie
Władek Frasyniuk. Miał pretensje, że Sojusz zmarnował szansę na
naprawę Polski i takie tam. Władek ma prawo tak mówić. Mumia tak
szczęśliwie władała Pomroczną, że dziś sondaże wykazują występowanie
w przyrodzie takiego jak ona zjawiska jako błąd statystyczny.
* * *
"Wyborcza" i "Super Express" napisały o dyrygencie Polskich
Słowików, że nie dość, że jest pedałem i pedofilem, to jeszcze ma
HIV. Główne "Wiadomości" ostro deliberowały, czy wyciąganie takiej
szmaty aby jest etyczne. W tym czasie za prowadzącym ukazano w całej
okazałości facjatę Wojciecha K. Bez żadnych pasków czy pikseli, ale
pewnie całkiem etycznie. I w ramach misji.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " A mury runą cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kogo Miller nie przeleciał "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stróż nie anioł
Oczywiście na podstawie tych tendencyjnych incydentów odnotowanych
przez "Gazetę Wyborczą", niecnych a karygodnych, nie godzi się
dowodzić, że Solid Security jest organizacją kryminogenną. Ale moja
własna analiza chorych układów i mechanizmów wikłających pracowników
Solida zdaje się potwierdzać takie podejrzenie.
53 tysiące ochroniarzy
Solid Security istnieje jako byt abstrakcyjny, efemeryczny spiryt,
wytworzony w szarych komórkach pana Andrzeja Sz. Nie był on
przyjacielem świętej pamięci Wojciecha Kiełbińskiego, ps. Kiełbasa,
mojego nieodżałowanego sąsiada, którego zbrodnicza kula położyła
trupem w sklepie mięsnym. Andrzej Sz. dowodzi tego przed sądem
każdemu, który go o taką rzekomą znajomość pomawia.
Widzialnym znakiem bytu wyimaginowanego przez Andrzeja Sz. są napisy
na naszywkach w formie czarnej tarczy oraz białych samochodach:
"Solid Security". Z punktu widzenia prawa istnieją dwie firmy: Solid
Security, spółka z o.o., i Solid Security Group. Za to, co się w
nich dokonuje, sprawstwo kierownicze przypada panu prezesowi
Andrzejowi Sz. lub Arkadiuszowi R., od znajomości z którym Andrzej
Sz. się nie odżegnuje.
Jeżeli wynajmujemy agenta z Solid Security, to od godziny 17 do 22
pilnuje on nas jako pracownik Solid, spółka z o.o. Od 22 do 6 jest
już zatrudniony na umowę-zlecenie w Solid Group, aby od 6 znowu stać
się pracownikiem pierwszej spółki. Dzięki takiemu krętactwu
właściciele obu firm mogą pozorować przestrzeganie prawa, co ma dla
nich wymierne efekty złotówkowe. Oszczędzając żmudnych
matematycznych wyliczeń wychodzi, że w ciągu roku na każdych 100
pracownikach z tytułu niewypłaconych nadgodzin oraz omijania składek
ZUS obie firmy oszczędzają około 88 tys. zł. Biorąc pod uwagę dane
pochodzące z Solidu przyznającego się do 7000 pracowników
nieoficjalnie lub
jak chce oficjalnie żona Andrzeja Sz.
5000,
szeroko rozumiane społeczeństwo, znaczy ludność wraz z
ochroniarzami, jest walone przez tę firmę ochroniarską na 6 lub 4,5
mln zł.
Solid Security
cokolwiek to znaczy
istnieje od 1994 r. i w tym
czasie zatrudniało do kupy ponad 53 tys. ludzi. Ta drastyczna
różnica między zatrudnianymi i zatrudnionymi wynika z tego, że
średnio ochroniarz w firmie wytrzymuje 7 miesięcy. Małżonka prezesa
Alicja Sz. twierdzi, że to nieprawda, ale nie podaje, jaka jest
prawda.
Inspektora bój się, bój
Można powiedzieć, że służba jest stresująca, a wartowanie obciąża
pięć zmysłów, aż do zdechnięcia
co wymusza wysoką fluktuację kadr.
Okazuje się jednak, że prawdziwym zagrożeniem dla ochroniarzy nie są
bandyci czyhający na powierzone ich pieczy mienie, ale kierownictwo
firmy. Świeżo zatrudniony na okres próbny pracownik staje się
źródłem dochodu, które w żargonie firmy zowie się SS. Jako
funkcjonariusza SS firma Solid Security kieruje cię na obiekt
stosownie do twojego wyglądu. Jeżeli zgodnie z doborem naturalnym
matka natura przyznała ci posturę prześlicznego geja, jak z magazynu
"Nowy Men", to skierowany jesteś do biura w niklu i marmurze. Jeżeli
jednak zohydzony jesteś pry-szczami i tłuszczącym się owłosieniem,
akomodowany będziesz do "trolowania" wysypiska śmieci lub
oczyszczalni ścieków. Zaprawdę godne to i sprawiedliwe.
Jednakowoż każda uroda z czasem przygasa, a doświadczenie rośnie,
przy czym fortuna musi kołem się toczyć. By sprostać tym sprzecznym
prawom natury, w które uwikłany jest ludzki los, dowództwo Solid
Security opracowało wyrafinowany system obniżania zarobków tym,
którym należałaby się nobilitacja. Pozwala to trzymać robola w
cuglach i przynosić firmie ekstradochody.
Wartujesz sobie w przepięknej willi na stołecznym Mokotowie, gdzie
erkondyszyn błogo szeleści, a w telewizorze jest 200 kanałów.
Wydawać by ci się mogło, że musi być tylko lepiej. Nawet
rozpoczynasz studia zaoczne, aby kwalifikacje podnieść i mieć po
nocach coś do czytania. Bardziej ze zdrowego rozsądku niż z
regulaminu znanego ze słyszenia mniemasz, że w nocy spać ci nie
wolno. Aż tu pewnego wieczoru widzisz, że ktoś przez płot niczym
Wałęsa pomyka i nos na szybie rozkleja. Mógłbyś zastrzelić gałgana
lub dotkliwie spałować, ale jak to tak
skoro to posłaniec twojego
pryncypała żartownisia: inspektor nadzoru. Wtargnął on na obiekt i
ma pretensje, że wtargnął, bo przecież powinieneś go ukatrupić.
Przedmiotem jego zainteresowania są jednak przede wszystkim twoje
marzenia senne.
Inspektor bada twoje sny niczym doktor Freud macając kanapę w holu,
czy nie ciepła, patrząc na policzek, czy czasem nie zaczerwieniony,
i spogląda na buty, czy zasznurowane. A gdyby stwierdził, że koszula
nie zapięta, a rozporek otwarty i morda nie ogolona, to potrąci ci
50 proc. dziennego uposażenia. Oczywiście można to jakoś przełknąć,
jeśliś rzeczywiście zabarłożył. Chodzi jednak o to, że choć byś był
czujny jak ważka, pachnący i jak niemowlęca dupa gładki, to pan
inspektor i tak ci karę przypierdoli, bo takie są zasady.
100 karabinów
Inspektor ma bowiem do nałożenia limit kar, a jak go nie wykorzysta,
to przestanie być ważnym inspektorem. Jakbyś poczuł, iż spotkała cię
niesprawiedliwość, wolno ci zaprotestować niemą "kurwą". "Kurwa"
zwerbalizowana skutkuje stróżowaniem w nie ogrzewanym magazynie
odległym o półtorej godziny jazdy podmiejskim autobusem. Tam cię i
tak inspektorzy dopadną. W związku z tym zdawałoby się chwalebnym
rygoryzmem kontrolnym wspomnieć należy, że w Polsce istnieje
drastycznie niesprawiedliwe dla pracodawców prawo zabraniające
nakładania na pracowników kar pieniężnych. Można je jednak
skutecznie wykpić obiecując pracownikowi 4,50 zł za godzinę, ale
narzucić 3,80 i różnicę między jednym i drugim nazwać premią;
wówczas dopiero okraść robola z tejże premii. Kombinacja niemal nie
do udowodnienia, w dodatku całkiem legalna.
Kolejnym wyrafinowanym draństwem namierzonym na pensje pracownika,
co oznacza cięcie kosztów firmy i wyższy standard życiowy
właścicieli, jest wchodzenie przez inspektora na pilnowany obiekt na
podstawie sfałszowanego przez siebie upoważnienia lub upoważnienia
skradzionego z biura, ale bez stosownych pieczątek. Przychodzi twój
szef, co potwierdzasz naocznie, i przedstawia zaświadczenie, z
którego mogłoby wynikać, że nie jest on twoim szefem. Bingo! Czy go
wpuścisz, czy nie, zawsze jesteś zrobiony w bambuko. Kosztuje cię to
utratę połowy dochodów.
Wysoce familiarne są rozmowy między dowódcą i żołnierzem firmy Solid
Security.
"Strażnikuuuu... przerżnęliście już sprzątaczkę?"
pyta
umiłowany chlebodawca.
"Zwaliliście już sobie konia?"
zapytuje
troskliwie inspektor. Jemu samemu przydaje to znaczenia, a robola
pozbawia resztek godności. Taki stan samoświadomości bardzo sprzyja
sprawowaniu władzy.
Wychodzi zatem na to, że kupując ochroniarza w Solid Security tak
naprawdę powierzasz się człowiekowi okradanemu przez pracodawcę,
zaszczutemu, który za kilka miesięcy prawdopodobnie złoży mundur i
pozostanie bez środków do życia. Zgadnij zatem, Czytelniku, kogo
pierwszego przyjdzie okraść tak zdemoralizowany człowieczyna.
Problem jest też bardziej ogólny. Czy w państwie, w którym z braku
forsy policja chronicznie niedomaga, w publicznym interesie leży
zezwalanie na istnienie paramilitarnych struktur, które nie tylko
dublują zadania policji, ale stają się uzbrojoną władzą samą w sobie
i wyłącznie dla siebie? Odnosi się bowiem wrażenie, że te prywatne
armie powoli wymykają się spod kontroli, a urzędnik chcący
pociągnięciem długopisu pozbawić którejś koncesji musi liczyć się z
setkami karabinów mogących omyłkowo odstrzelić mu głowę. Następnym
krokiem poprawiania bezpieczeństwa państwa powinno być
zalegalizowanie mafii. Gdyby zaczęła płacić podatki, a policja nie
strzelała do niej kulami za 8 złotych sztuka, to stan finansów
publicznych mógłby się radykalnie poprawić.
Około miliona złotych wart był sprzęt, który przez półtora
roku wynosiło siedmiu ochroniarzy Solid Security ze sklepu
Praktikera. Spotkała ich za to surowa kara.
Konwój bankowy, z którego w Rudzie Śląskiej skradziono 300
tys. zł, był należycie
chroniony
uznała policja.
Jeden z agentów Solid Security został ranny w rękę i w nogę.
Gangsterzy porwali walizkę pieniędzy i odjechali czerwoną
Nexią. Wyobraźni brakuje, czym by ten napad się skończył,
gdyby ochrona konwoju
autentycznie spartaczyła robotę.
Mieszkańcy Junikowa zaczęli kojarzyć dziwne zbiegi
okoliczności: włamania i odwiedziny pracowników
firmy Solid Security. Mieczysław J., dyrektor poznańskiego
oddziału firmy, był naprawdę zaskoczony. Jest symptomem bardzo
niebezpiecznego spaczenia psychicznego, gdy szef jest
zaskoczony swoimi własnymi decyzjami.
Wypłaty zaległych pieniędzy, od 1 do 3 tys. zł, żądało 50
członków grup interwencyjnych Agencji Ochrony Solid Security w
Poznaniu. Dyrektor oddziału rozważał wynajęcie konkurencyjnej
firmy ochroniarskiej w obawie przed szturmem rozwścieczonych a
uzbrojonych po zęby własnych pracowników.
Dariusz O. i Arkadiusz R. poznali się podczas pracy w
Agencji Ochrony Solid Security, a następnie obrabowali Bank
Gospodarki Żywnościowej przy ul. Dwudziestolatków w Warszawie.

"Na rogu Grójeckiej i Spiskiej w Warszawie na pasie do
skrętu w prawo stał samochód firmy ochroniarskiej Solid
Security. Ponieważ blokował ruch, zwróciłam uwagę panom
siedzącym w nim,
w odpowiedzi usłyszałam stek wyzwisk, z których
najłagodniejsze to poszła won. Jak obywatele mają czuć się
bezpiecznie, skoro chroniący ich ludzie zachowują się jak
zwykłe zbiry?".
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dyrektor Waciak cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




5 godzin z życia abonenta
Zwiększenie satysfakcji jest głównym celem Zarządu TP S.A.
mówi
oficjalny komunikat spółki. To kpiny.
W pierwszym tygodniu maja prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i
Konsumentów uznał, że Telekomunikacja Polska naruszyła prawo
organizując telefoniczną obsługę klientów w sposób uniemożliwiający
im dochodzenie roszczeń, i nakazał spółce bezzwłoczne wprowadzenie
zmian w funkcjonowaniu Błękitnej Linii.
Wiemy doskonale, że na początku funkcjonowania BL nie działała tak,
jak oczekiwali nasi Klienci. Wyciągnęliśmy z tego wnioski i wiele
działań, na które wskazuje w swej decyzji prezes UOKiK, jest w
trakcie realizacji lub wręcz już zostało zrealizowanych
twierdzi
Barbara Górska rzecznik TP.
Odnotujmy w związku z tym nowy rekord Polski, który został
ustanowiony w Kole. Marek Kunowski oczekiwał na połączenie z
Błękitną Linią 5 godzin i 56 sekund! Cały czas automat informował
go, że konsultanci są zajęci, ale zaraz ktoś go obsłuży. Na
połączenie Marek się nie doczekał
pieprznął w końcu słuchawką. Na
dowód mamy billing z marca tego roku, czyli zaledwie sprzed dwóch
miesięcy.
Postępowanie UOKiK objęło najbardziej krytyczne trzy miesiące
funkcjonowania Błękitnej Linii TP, czyli okres październik
grudzień
ub.r. Obecnie na BL można dodzwonić się bez większych kłopotów

czytamy na oficjalnej stronie internetowej TP S.A.
Powiedzcie to Kunowskiemu.
Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mandaryni
W Sejmie są posłowie równi i równiejsi. Ci noszący krawaty w
biało-czerwone paski są traktowani nadzwyczaj surowo. Członkowie
Prezydium to lepszy sort
sami siebie traktują łagodniej.
Prawo dla Łyżwińskiego
Poseł Stanisław Łyżwiński z Samoobrony został oskarżony przez
Zbigniewa B. z art. 212 par. 1 kodeksu karnego. Czyli o
zniesławienie poniżające w oczach opinii publicznej lub narażające
daną osobę na utratę zaufania potrzebnego do pełnienia danego
stanowiska. Zdaniem Zbigniewa B., Łyżwiński publicznie, w obecności
mediów pomówił go o szantaż, nadużycia w dwóch firmach, o kontakty
ze światem przestępczym, zastraszanie pistoletem i kradzież
dokumentów. W ślad za wnioskiem do sądu adwokat pana B. złożył do
Prezydium Sejmu wniosek o wyrażenie zgody na pociągnięcie
Łyżwińskiego do odpowiedzialności.
Wniosek ten, zdaniem Łyżwińskiego, nie powinien być rozpatrywany,
gdyż nie załączono do niego dowodu opłaty, a więc jest nieskuteczny
z punktu widzenia prawa i zawiera wiele innych uchybień formalnych.
Rozpatrywanie przez Komisję Regulaminową i Spraw Poselskich
nieskutecznego wniosku (...) narusza moje dobra osobiste, a
wnioskodawcę zwalnia z odpowiedzialności za fałszywe oskarżenie

pisał w sierpniu zeszłego roku do marszałka Marka Borowskiego poseł
Samoobrony.
Marszałek Borowski odpowiedział niezwłocznie i stanowczo: Dla Sejmu
jedynym istotnym elementem oprócz obowiązku sporządzenia i
podpisania wniosku przez adwokata jest to, czy prywatny akt
oskarżenia został wniesiony do Sądu, a w przedmiotowej sprawie
dołączone dokumenty o takim wniesieniu z całą pewnością świadczą.
Czyli wystarczy wnieść do sądu sprawę, uzyskać odpowiedni stempel to
potwierdzający i już można pisać wniosek do Sejmu. 26 sierpnia
zeszłego roku Łyżwiński dobrowolnie zrzekł się immunitetu.
Prawo dla Nałęcza i Borowskiego
Od sierpnia zeszłego roku w Prezydium Sejmu leżą wnioski o wyrażenie
zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej marszałka Marka
Borowskiego i wicemarszałka Tomasza Nałęcza. Przedmiotem oskarżenia
jest również zniesławienie z art. 212 k.k. Wnoszącym oskarżenie jest

jak łatwo się domyślić
poseł Łyżwiński. Wnioski są wiernymi
kopiami wniosku Zbigniewa B. tak szybko zaakceptowanego przez
Borowskiego. Widać więc, że nie chodzi o oskarżanie marszałków o
zniesławienie, tylko o sprawdzenie, czy w swojej sprawie postąpią
tak samo, jak to uczynili z Łyżwińskim. Poseł zastawił pułapkę na
marszałków. Przyznaje się do tego otwarcie mecenas Andrzej Dolniak

autor pomysłu. Mniejsza o to, czy Łyżwiński będzie w stanie znie-
sławienie udowodnić
podobnie jak nie wiemy przecież, czy
oskarżający Łyżwińskiego Zbigniew B. ma rację. Rozstrzygnięcie tych
kwestii leży wyłącznie w gestii sądu. Mija jednak już prawie pół
roku, a Prezydium Sejmu nie chce wniosków poddać pod głosowanie, a
dwaj marszałkowie ani myślą o złożeniu immunitetów.
Z adwokatem Łyżwińskiego koresponduje wicemarszałek Sejmu Janusz
Wojciechowski, który zwraca uwagę na poważne uchybienia formalne,
takie jak brak daty i miejsca urodzenia
posła, na to że wniosek nie powinien być adresowany do Prezydium
Sejmu czy też na brak pełnomocnictwa adwokata. Nie przypadkiem
dokładnie te same uchybienia występowały we wniosku Zbigniewa B.,
lecz wówczas nikomu one nie przeszkadzały. Wojciechowski w ostatnim
piśmie podważa nawet podstawy skierowania oskarżenia do sądu,
stawiając się w ten sposób w roli arbitra, czyli sądu, chociaż jest
tylko byłym sędzią. Minął już termin wyznaczony przez sąd
Łyżwińskiemu na złożenie do akt sprawy zgody Sejmu na pociągnięcie
posła do odpowiedzialności.
W przypadku posła Samoobrony Prezydium Sejmu z całą surowością
oddaje go w ręce niezawisłego sądu. I słusznie. W przypadku
marszałka i wicemarszałka
członków Prezydium Sejmu
decyzji nie
ma, sprawę się odwleka, używając wykrętów i kruczków prawnych. Mimo
że sprawy są umyślnie identyczne.
Happening Łyżwińskiego powinien służyć wzmocnieniu dyskusji o
zakresie immunitetu poselskiego.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cyrograf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Katosnajperzy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Nie lękajcie się
Lewica musi zabrać się wreszcie za realizację programu wyborczego,
jeżeli ma ambicję uzyskania przyzwoitego wyniku w następnych
wyborach parlamentarnych i uniknięcie losu AWS. Wołam więc słowami
papieża: "nie lękajcie się" i bierzcie się do pracy. W pierwszej
kolejności należy złagodzić postanowienia ustawy aborcyjnej.
Następnym postulatem oczekującym na załatwienie jest wprowadzenie
równego opodatkowania wszystkich obywateli, a więc opodatkowanie
duchownych, w tym i biskupów na takim samym poziomie co pozostałych
obywateli. Kolejnym przedsięwzięciem wymagającym pilnego rozwiązania
jest wprowadzenie ustawowego zakazu dotowania instytucji kościelnych
i przekazywanie nieodpłatnie lub
za symboliczne kwoty majątku państwowego lub samorządowego.
Dotychczasowe opodatkowanie duchownych jest rażąco niskie w
porównaniu np. do osób korzystających ze świadczeń społecznych. Nie
lękajcie się więc i podejmujcie śmiało decyzję, licząc
nie bez
podstaw
na szerokie wsparcie społeczne. (...) Nie lękajcie się
zaiste kilkudziesięciu hierarchów, którzy stwarzają tylko pozory
panowania nad umysłami rzeszy wiernych. Gdyby rozpisać referendum na
temat aborcji i opodatkowania duchownych, jego wynik bez wątpienia
byłby przesądzający na niekorzyść biskupów. Realizacja przyrzeczeń
wyborczych nie będzie żadną walką z Kościołem, który stanowi wszak
ogół wiernych, a nie tylko biskupi. (...)
Rząd z premierem na czele wydawał się mocarny po wyborach. Były to
jednak tylko pozory. Siła i poparcie szybko topnieje i trzeba nie
bez zwłoki działać, aby nie stracić wszystkiego. Pozostawienie tych
spraw na później może się okazać fatalne. Rozpoznanie w terenie
byłoby bardzo wskazane i nader interesujące.
J. L., Tarnów
(nazwisko do wiadomości redakcji)
LOTem taniej
W Locie pracowałem ponad 20 lat i w zakresie obowiązków miałem
administrację biletów bezpłatnych, a więc co nieco wiem. Sprawa jest
znacznie szersza niż pisaliście. Proceder rozdawania biletów władzy
ma bardzo długą tradycję
ja rejestruję fakty od drugiej połowy
kadencji Gomułki. Czyli za komuny też brali
tyle że skromniej.
Warto też zadać pytanie, czy te niewątpliwe korzyści finansowe np.
parlamentarzyści raportują do raportu korzyści, a inne dupki wpisują
do PIT-ów
W Dani np. bezpłatne bilety są ewidentnie opodatkowane (wartość
biletu jest liczona jako korzyść). I wreszcie jeden sekretny aspekt:
takie bilety były zawsze oferowane przez dyrekcję LOT ważniakom dla
osiągnięcia korzyści. Czasami jest to gównojadztwo, ale czasem
ludzie władzy są kuszeni przez LOT. Jak w przypadku każdej łapówki,
kopnąć należałoby obie (dające i biorące) strony.
M. M.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
"Zalać rybaka"
Oczom własnym nie wierzyłem czytając te idiotyzmy wymyślone przez
Ministerstwo Rolnictwa (!) odnośnie sportowego łowienia dorszy przez
amatorów wędkarstwa na kutrach ("NIE" nr 48/2002). Wiosną tego roku
byłem na takiej morskiej "imprezie". Wypłynęliśmy z Heiligenhafen w
towarzystwie około 15 jednostek, a na każdej wędkarzy od groma,
ramię w ramię. Płacisz za ośmiogodzinny rejs ca 20 euro i twoja
sprawa, czy coś złapiesz czy nie. (...)
A w tym nadwiślańskim kraju jakiś dupek wymyślił wędkarza co 50 m na
kutrze, który ma 20 m długości, oraz 5 kg złowionej ryby. A co
będzie, jak się wyciągnie dorsza o wadze powiedzmy 6 kilo? Za burtę
czy od razu łeb upierdolić, aby był lżejszy?
Podobno w roku 2017 będzie bardzo blisko Ziemi ogromny asteroid i
może traf sprawi, że pierdolnie w środek tego kraju i w te
dyletanckie urzędy.
Krzysztof Maciejewski, Lbeck
Jak śmieć
Jestem inwalidą III grupy z tytułu częściowej niezdolności do pracy
spowodowanej wypadkiem przy pracy. ZUS-owska komisja do spraw
inwalidztwa i zatrudnienia (KIZ) w 1981 r. stwierdziła u mnie 75
proc. trwałego uszczerbku na zdrowiu powstałego na skutek urazów
powypadkowych i zaleciła podjęcie pracy w niepełnym wymiarze czasu,
celem dalszej rehabilitacji. Podjąłem pracę na pół etatu w
instytucji, w której uległem wypadkowi i 21 lat pracowałem
otrzymując cały czas rentę wypadkową w wysokości 450 zł miesięcznie.
Do tej pory nie grożono mi ze strony ZUS-u zawieszeniem renty z
powodu dodatkowych dochodów z pracy zarobkowej. Teraz zgodnie z
ustawą o ubezpieczeniu społecznym, z tytułu wypadków przy pracy z 30
października 2002 r. (Dz.U. Nr 199, poz. 1673) odbiera mi się prawo
do godnego życia osoby chorej, niepełnosprawnej, wymagającej stałej
rehabilitacji poprzez pracę. (...) Renta wypadkowa w kwocie 450 zł
nie wystarczy mi nawet na trumnę, bo o leczeniu u specjalisty i
lekarstwach nie mam co marzyć, a grzebać w śmietniku za spleśniałą
kromką chleba moja duma i godność (która dzisiaj dla rządzących nic
nie znaczy) na to mi nie pozwoli (...) bo śmierć jest godniejsza od
żebractwa.
Karol Lechowicz, Bytom
Bank dorabia
Bardzo poruszyła mnie sprawa poparzonej trzyletniej Oli. Jako że sam
mam córeczkę w podobnym wieku, bez wahania wypełniłem przekaz. Bank
oczywiście pobrał od niego stosowną prowizję. 3 zł to może nie
majątek, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na tych wszystkich
akcjach charytatywnych to właśnie banki najlepiej zarabiają.
Przecież zbiórka pieniędzy dla Oli była rozpropagowana w telewizji
publicznej, wpłaty na konto dokonało bardzo wiele osób. Wszystko
razy 3 zł da ogromną sumę. Ciekawe tylko, czy Bank PKO BP też
wesprze ze swoich środków tę akcję. Wypadałoby.
Miky
(e-mail do wiadomości redakcji)

Teatrzyk wp.pl
Chciałem wypowiedzieć się w Wirtualnej Polsce na temat "Czy Urban
odpowie za obrazę Papieża?" Użyłem słowa "pierdolec" w tym sensie,
że wszyscy w RP mają go na punkcie papy. I co? Pojawił się napis, że
z powodu użycia brzydkich słów moja opinia nie zostanie umieszczona
na portalu. OK. Postanowiłem użyć innego wyrazu, ale... wp. pl
uprzejmie poinformowała mnie, że: "Niestety z powodu niecenzuralnych
wypowiedzi dodawanie opinii zostało zablokowane".
Kurtyna. Oklaski.
Sergiusz Sokołow
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Jajo Wrony"
W związku z artykułem Michała Płoweckiego "Jajo Wrony" ("NIE" nr
1/2003) otrzymaliśmy list od p. Anny Stypułkowskiej-Wolf dyrektora
ekonomicznego MPK w Częstochowie, który zamieszczamy:
Opisane umowy na dostarczanie paliwa oraz aneksy do nich były
podpisywane przez różne osoby lecz za każdym razem wyłącznie przez
upoważnionych zgodnie z przepisami prawa reprezentantów stron umowy.
Umieszczenie w treści takich dokumentów nazwiska radcy prawnego,
który nie należał do grona tych osób byłoby całkowicie
nieuzasadnione i zbędne.
Anna Stypułkowska-Wolf "pojawiła się" w firmie będącej stroną umowy
nie w 1997 r. lecz jest w niej zatrudniona od 1993 r. do chwili
obecnej. Podpis pod treścią dokumentu został przez nią umieszczony
zgodnie z treścią upoważnienia udzielonego jej przez uprawnione
organy spółki.
Istotnie, popełniłem błąd, za który przepraszam.

Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Arcyparcele cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Noce mężów stanu
17 lipca 2002 r.
godzina 2 minut 30
W Domu Poselskim okna już ciemne, większość posłów utrudzona
dziennymi przeżyciami oraz wieczornym spożyciem przewraca się z boku
na bok. Ale nie dla wszystkich dzień pracy się już skończył. W sali
obrad nadal trwa pierwszy dzień 26. posiedzenia Sejmu. Kilku
superwytrwałych posłów, których nie zmorzył sen, zaczyna wygłaszać
oświadczenia poselskie, w których
w ciągu 5 minut
mogą
powiedzieć wszystko, co im tylko ślina na język przyniesie. Jeśli
nie zmieszczą się w regulaminowym czasie, mogą przenieść dalszą
część oświadczenia na następny dzień, a nawet kolejne posiedzenie
Sejmu.
Uczynił tak niepokalany rycerz Ligi Polskich Rodzin Witold Hatka,
który o tej późnej (wczesnej?) godzinie poczuł nieprzezwyciężoną
wolę wygłoszenia trzeciego już oświadczenia (dwa poprzednie 3 i 4
lipca w czasie 25. posiedzenia Sejmu) dotyczącego sytuacji, w której
znalazł się stworzony przez niego Wielkopolski Bank Rolniczy S.A.
dzięki temu, że Narodowy Bank Polski, z naruszeniem prawa,
delegował głupca, który utopił perłę pracy organicznej w studni
obcego kapitału. W tym przypadku w holenderskiej grupie kapitałowej
zaangażowanej w Banku Śląskim. Poseł Hatka domaga się, aby z nim i
delegacją akcjonariuszy spotkał się dawno już śpiący premier Leszek
Miller. Tę samą prośbę kieruje do Ekscelencji Ambasadora Królestwa
Niderlandów w Warszawie strasząc, że: Sprawa jest bardzo poważna i
może ewentualnie skutkować nieprzewidzialnymi konfliktami
społeczno-narodowościowymi. Aby im zapobiec, poseł chce z nim omówić
możliwości zadośćuczynienia wyrządzonej krzywdzie.
Kolejnym mówcą jest StanisŁaw Dulias z Samoobrony, który żałując, że
nie mógł tego uczynić w czasie transmisji z obrad Sejmu w telewizji,
przekazuje słowa uznania pogrążonemu o tej porze w głębokim śnie
społeczeństwu Śląska, które 80 lat temu doprowadziło do przyłączenia
części Górnego Śląska do Polski.
Potem na mównicę wdziera się zawsze gotowy Antoni StanisŁaw
Stryjewski z LPR domagając się po raz kolejny dymisji Leona Kieresa
ze stanowiska IPN. Tym razem za to, że w przedstawionych wynikach
śledztwa w sprawie śmierci Żydów w Jedwabnem dokonano niebywałego w
treści i w formie pomówienia narodu polskiego i mieszkańców
Jedwabnego o to, że Polacy odegrali decydującą rolę w zamordowaniu
Żydów w Jedwabnem... Domagamy się również postawienia przed polskim
sądem Jana Tomasza Grossa za kłamstwa przedstawione w jego książce
"Sąsiedzi" oraz licznych wypowiedziach, które stały się podstawą
szkalowania Polski i Polaków.
Tej nocy rundę oświadczeń kończy kolejny gwardzista Leppera
Józef
Laskowski, którego chłopcy Krzaka z Sekcji Krajowej NSZZ
"Solidarność" Pracowników Poczty wynajęli, aby w swym oświadczeniu
poselskim odczytał dwa ich oświadczenia. Pierwsze: w sprawie zmian
organizacyjnych szykowanych na poczcie, i drugie: w sprawie wzrostu
płac w 2002 r. z wezwaniem, by przystąpiono do: niezwłocznego
uruchomienia we wszystkich jednostkach 4-procentowego wzrostu
funduszu wynagrodzeń...
O godzinie 2 minut 52 nocny marszałek Janusz Wojciechowski może
zarządzić przerwę w posiedzeniu do godziny 8.30.
18 lipca 2002 r.
godzina 1 minut 50
W Domu Poselskim słychać chrapanie utrudzonych wybrańców narodu, a w
sali posiedzeń nocny marszałek Wojciechowski informuje (głównie
obsługę Sejmu), że do wygłoszenia oświadczeń poselskich zgłosili się
dama i dwaj rycerze z Ligi Polskich Rodzin.
Posłanka Ligi Polskich Rodzin Gertruda Szumska, mężatka i matka
dwojga dzieci, atakuje o tej
porze przebywającego na drugiej półkuli prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego, pytając: Czyim jest prezydentem? bo: Pomimo
oczywistych faktów pan prezydent Kwaśniewski w liście do uczestników
konferencji w Krasiczynie, odbytej w dniach 17
18 kwietnia br.,
poświęconej 55. rocznicy akcji "Wisła", żąda jej potępienia.
Potem znany już poseł Witold Hatka kontynuując cykl oświadczeń

zgodnie z wolą akcjonariuszy-założycieli Wielkopolskiego Banku
Rolniczego
przypomina, że zażądał już spotkania z premierem i
ambasadorem Królestwa Niderlandów, teraz informuje, że wysłał
kolejne pismo, tym razem do prezydenta i
nie czekając na odpowiedź
adresata
odczytuje je wzywając (przebywającego w USA prezydenta),
aby wyznaczył termin spotkania: Akcjonariusze-założyciele mają
nadzieję, że przy poparciu Pana Prezydenta znajdzie się sposób, aby
zadośćuczynić wyrządzonej im krzywdzie... Zapowiada też od razu, że
na tym nie poprzestanie: Dalszy ciąg oświadczenia nastąpi.
Wszystkich jednak rzucił na kolana kolejny rycerz Ligi Polskich
Rodzin
poseł StanisŁaw PapieŻ z Krakowa, który poinformował pustą
salę, że w sobotę w przeddzień rocznicy rewolucji francuskiej...
środowiska patriotyczne miasta Krakowa urządziły manifestację
przeciwko rozpowszechnianiu w naszym kraju ludobójczej ideologii
rewolucji francuskiej. Pod konsulatem Republiki Francuskiej w
Krakowie manifestowali przedstawiciele Ligi Polskich Rodzin,
Stronnictwa Porozumienie Polskie, Młodzieży Wszechpolskiej, Klubu
Zachowawczo-Monarchistycznego, Stowarzyszenia Kultury
Chrześcijańskiej im. ks. Piotra Skargi oraz Klubu "Fides et Ratio"
wystosowując na ręce konsula przesłanie do rządu Republiki
Francuskiej. Z uwagi na to, że tekst tego przesłania nie został
należycie w mediach zauważony, pozwolę sobie go z tego miejsca
przedstawić. I przedstawił: ...rewolucja francuska utorowała drogę
komunizmowi i straszliwym następstwom rewolucji bolszewickiej oraz
jej mutacjom rozsianym po całym świecie. Ofiary komunizmu, których
liczbę szacuje się na około 100 milionów istnień ludzkich, swój
tragiczny los zawdzięczają właśnie tym, którzy bezpośrednio
przyczynili się do rewolucji francuskiej, twórcom
antychrześcijańskiej ideologii Oświecenia. Istotą wszystkich
kolejnych rewolucji była bowiem nienawiść do Boga i jedynie
prawdziwej religii... Pomimo, że od krwawych wydarzeń, które
przywodzi na myśl data 14 lipca, minęły już ponad dwa wieki, w
czasie których świat tak okrutnie dotknięty został ich
konsekwencjami, Republika Francuska nadal nie odcięła się od swej
rewolucyjnej tradycji. Nie przeprosiła też Europy za hekatombę
rewolucyjnych wojen i za rozpowszechnianie po całym kontynencie, a
później i na świecie, zarazy rewolucyjnej ideologii. Dzień 14 lipca
nadal jest świętem narodowym Francji, a hymnem państwowym jest
"Marsylianka", pieśń wzywająca do rozlewu krwi. Co więcej, Francja
nadal broni skompromitowanych idei rewolucji. Przykładem tego jest
chociażby publiczna walka rządu francuskiego z chrześcijaństwem na
forum międzynarodowym. To właśnie wysiłki francuskich władz
sprawiły, że w traktatach powołujących Unię Europejską nie znalazło
się ani słowo o chrześcijańskim dziedzictwie Europy... Pragniemy
uświadomić władzom Francji, że walcząc tak zapamiętale z imieniem
boskim, deklamując swoje ateistyczne credo, Francja opowiada się
przeciwko Bogu, a po stronie szatana, przeciwko dobru, a po stronie
zła.
Autor : J.S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





A pan papież wiersze pisze
O wielkim sukcesie poematu papieża "Tryptyk rzymski" donosi
wydawnictwo Libreria Editrice Vaticana, które posiada prawa
autorskie do tego wiekopomnego utworu. Z informacji
podanych przez watykańskie wydawnictwo wynika jednak, że na geniuszu
poetyckim J.P. 2 poznali się wyłącznie jego rodacy. Poemat został
już przetłumaczony na pięć języków: włoski, angielski, francuski,
niemiecki, hiszpański. W Polsce, kraju miłośników poezji, sprzedano
600 tys. egzemplarzy arcydzieła, we Włoszech
zaledwie 30 tys., a w
Niemczech
tylko 12 tys.
Ferie macane
Komenda Powiatowa Policji w Krakowie prowadzi dochodzenie w sprawie
katechety z gimnazjum w Skawinie podejrzanego o seksualne
molestowanie uczennic. Do molestowania doszło w czasie zimowiska,
które koło Poronina zorganizowała skawińska parafia. W nocy dzieci
usłyszały płacz koleżanki. Dziewczynka opowiedziała wychowawcom, że
katecheta tak obmacywał ją w łóżku, że płakać się chce.
Męczennik odarty z immunitetu
Prokurator generalny wnioskuje o cofnięcie immunitetu posłowi
Witoldowi Tomczakowi
obrońcy wiary katolickiej
który w grudniu
2000 r. uszkodził w warszawskiej Zachęcie rzeźbę Maurizio Cattelana
Dziewiąta Godzina, przedstawiającą postać papieża Jana Pawła 2
przygniecionego meteorytem. Rzeźba była ubezpieczona na 400 000
dolarów. Koszt naprawy dokonanej we Francji wyniósł 70 000 franków
francuskich (około 40 tys. zł). Firma ubezpieczeniowa pokryła
wydatki związane z renowacją uszkodzonego dzieła, po czym zażądała
od Tomczaka zwrotu poniesionych wydatków. Poseł katolik odmówił.
Wobec sprzeciwu przedstawiciele firmy złożyli wniosek do prokuratury
o ściganie sprawcy uszkodzeń. W obronie Tomczaka do marszałka
Borowskiego ślą listy mobilizowani przez proboszczów i Rydzyjko
parafianie. Szykuje się parlamentarna debata, czy niszczenie rzeźb w
galeriach jest wykonywaniem mandatu poselskiego. Będzie śmiech na
całą Europę.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Generał lepszego boga
Budowa (ogniem i mieczem) demokratycznego Iraku spełzła w drugiej
połowie października na drugi plan. Jej inicjatorzy zaabsorbowani
byli mierzeniem bogów. Bóg amerykański wyszedł na prowadzenie, lecz
są pewne komplikacje.
Zaczęło się od wykładu generała Williama "Jerryłego" Boykina.
Piastuje on godność zastępcy szefa Pentagonu ds. wywiadu, a medale
wiszą mu na mundurze od obojczyka aż po dolne żebro. W trakcie swej
homilii dla ewangelików (tych mentalnie zbliżonych do radiomaryjców)
Boykin przyodziany w sorty mundurowe i przy orderach nauczał, że USA
to chrześcijański naród, którego duchowy wróg zostanie pokonany, jak
tylko Ameryka wystąpi w imię Jezusa. Wierni poznali także techniczne
detale minionej kampanii prezydenckiej. Z generalskich słów
wychodzi, że Bush II znalazł się na swym stanowisku nie dlatego, że
wybrał go Sąd Najwyższy USA, ale trafił do Białego Domu, bo Bóg go
tam umieścił. Boykin zdradził również strategiczne szczegóły swych
planów w trakcie misji US Forces w Somalii w roku 1993: Wiedziałem,
że mój Bóg jest większy od somalijskiego. Wiedziałem, że mój Bóg
jest prawdziwy, a tamten to bożek. Wysiłki antyterrorystyczne są w
Boykinowym ujęciu walką chrześcijan z szatanem.
Wścibskie media udostępniły wyznanie wiary wicelidera ministerstwa
wojny najbardziej religijnemu narodowi świata i okazało się, iż
zdarzają się tacy, którym ono nie w smak. Że rozdarli się
amerykańscy Arabowie, to nie dziwota, zawsze byli wywrotowo
nastawieni.
Ale protesty rozległy się z Kongresu; ich autorami byli nie tylko
przedstawiciele opozycji z Partii Demokratycznej. Przewodniczący
senackiej Komisji Sił Zbrojnych, republikański senator John Warner i
jego zastępca, demokrata Carl Levin, wystosowali prywatny listdo
zwierzchnika Boykina, szefa Pentagonu Rumsfelda, w którym
zastanawiali się nad stosownością upowszechniania wierzeń generała.
Rumsfeld ich najzwyczajniej olał, a gdy wściekli (Bushowy minister
wojny już dawno podpadł kongresmanom swoją bezczelnością) przekazali
list mediom, stwierdził, że o żadnym liście nic nie wie; Może gdzieś
krąży po budynku
zasugerował. Warner ponoć był bliski rękoczynów.
Opanowawszy się, uderzył ze skargą do Białego Domu.
Obsadzony tam z woli bożej George junior, sam ewangelik
chrześcijański, miał akurat twardszy orzech do zgryzienia. Swoim
aktem strzelistym Boykin trafił nie w porę. Bawiący na pielgrzymce
po Azji prezio USA właśnie ostro złajał malezyjskiego premiera za
krytykę Żydów. Wszyscy zastygli w wyczekiwaniu, czy równie
pryncypialnie rugnie też swego generała za wieszanie psów na
muzułmanach. Ale Bush zdołał tylko łagodnie wyszeptać, że Boykin nie
odzwierciedla jego opinii. Dało to natychmiastowy asumpt do
retorycznych i złośliwych pytań, czemuż poglądy antysemickie są
ostro potępiane, zaś antymuzułmańskie nie.
Podwładni Busha stanęli za Boykinem murem: Rumsfeld wyznał, że nie
ma żadnej opinii poza tą, że jest to oficer o świetnej reputacji.
Odpowiedział odmownie na apele o zdymisjonowanie swego zastępcy albo
choćby tymczasowe przeniesienie Boykina na inne stanowisko. Dowódca
zjednoczonych szefów sztabów gen. Richard Myers wyjaśnił, że Boykin
nie złamał żadnego wojskowego regulaminu. Doszło do tego, że Boykin
sam musiał zarządzić śledztwo w sprawie własnego wystąpienia.
Przeprosił nawet za nie, ale żeby rezygnować? W życiu!
Incydent z przesadnie szczerym bogolubcą na szczycie Pentagonu nie
ułatwi rządzącej ekipie misji obdarowywania demokracją
muzułmańskiego Iraku ani nie rozwieje podejrzeń świata co do
religijnego charakteru walki z muzułmańskim terroryzmem.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rozdzióbią was kruki i kaczory
Przyszłość Polski to albo dalsze rządy oligarchów z demokratyczną
fasadą, albo władza półdyktatorska z Kulczykami w więzieniu.
Janusz Szlanta zaczynał od roznoszenia butelek z mlekiem. Do
niedawna był właścicielem kolebki "Solidarności"
Stoczni
Gdańskiej. Zygmunt Solorz pierwszy szmal zarobił wysyłając paczki z
Niemiec do Polski. Dziś jest panem Polsatu
największej prywatnej
stacji telewizyjnej w kraju. Dr Jan Kulczyk, jak twierdzi, pierwszy
milion dolarów dostał od tatusia. W 1981 r. zaczynał od firmy
Interkulpol produkującej niemal wszystko
od proszków czyszczących
po prefabrykaty budowlane i akumulatory. Dziś ten oligarcha, jak
sugerują media, ma moc odwoływania niewygodnych ministrów i trzęsie
gabinetem Leszka Millera. Powoli kończy się ta epoka. Na scenie
politycznej coraz więcej jest chętnych do rozliczeń i wzięcia
oligarchów za twarz.
Pod batutą kapitału
Transformacja ustrojowa w Polsce była okresem pierwotnej akumulacji
kapitału. Jedni wyłudzali kredyty i prali brudne pieniądze, inni
rżnęli budżet na podatkach, jeszcze inni dzięki politycznym
koneksjom za psi grosz w ramach tzw. prywatyzacji przejmowali
najbogatsze państwowe firmy. Prasa zachwycała się karierami tych
przodowników pracy kapitalistycznej. Zachwyty wzmacniały sowite
kontrakty reklamowe. Lansowano mit o pucybucie, który został
milionerem.
Szybkim wzlotom towarzyszyły równie spektakularne upadki. W czasach
świetności Bogusław Bagsik gościł u prezydenta Wałęsy, a lista
polityków posilających się resztkami z Bagsikowego stołu była
imponująca. Dr Kulczyk mógł czyścić buty prezesowi Art B. Dziś
"Bags" siedzi w pudle, a dr Jan bryluje na salonach.
Ale skoro zafundowaliśmy sobie kapitalizm z wilczą mordą, to musimy
przyjąć, że głos tych, którzy dysponują kapitałem, jest lepiej
słyszalny od innych głosów. I nie jest to polski standard. W Stanach
Zjednoczonych mawiano, że to, co dobre dla General Motors, jest też
dobre dla USA. Zastępca sekretarza stanu w administracji Clintona
Strobe Talbott powiedział kiedyś, że administracja konsultuje
decyzje z Kongresem i Georgełem Sorosem. Dziś prasa waszyngtońska
używa sobie na powiązaniach Białego Domu z koncernem Haliburton,
który robi znakomite interesy na wojnie w Iraku. Za czasów Jelcyna
oligarchowie pokroju Bierezowskiego i Gusińskiego rozkradali Rosję.
Czy nasi bonzowie są gorsi?
Arie oligarchów
Styk świata polityki i biznesu zapewnia korzyści obu stronom.
Politycy potrzebują pieniędzy na kampanie wyborcze, a wielki biznes
wie, że duży szmal dają jedynie interesy z władzą.
W Pomrocznej, na nieszczęście bogaczy, naruszone zostały jednak
proporcje. Niektórzy przedstawiciele dużego biznesu uznali, że mogą
otwarcie dyktować warunki, bo świat polityki mają w kieszeni. Ich
interesy wpływają na decyzje rządowe i parlamentarne. W tym systemie
posłowie stali się najmniej istotnym
choć kosztownym
dodatkiem
do elektronicznej maszyny głosującej. Ważne decyzje na pewno nie
zapadają na Wiejskiej. Demokracja staje się dekoracją. I to trwała
tendencja.
Dodajmy do tego powszechne wśród elit przekonanie, że za wszystkim
stoją służby
jawne, tajne i mieszane. Nie bez powodu najwięksi
biznesmeni zatrudniają w charakterze konsultantów byłych pracowników
UOP, obecnie ABW. Kupują ich wiedzę operacyjną i kontakty. Można
chyba zacząć mówić o prywatyzacji polskich służb specjalnych.
Wzajemnym przenikaniu i interesownym zespalaniu ludzi biznesu,
polityki i wywiadu.
Na tym tle dr Kulczyk wypada szlachetnie. Miłośnik opery i belcanta,
przyjaciel artystów z górnej półki i abepe Paetza posługujący się na
co dzień niezłą polszczyzną stał się symbolem wszechmocnego
oligarchy.
Złowrogie kwakanie
Nie mam złudzeń, że po przegranych przez SLD wyborach nowi władcy
będą chcieli surowo rozliczyć nie tylko premiera, ale i
najbogatszego z Polaków. Dlaczego? Bo to działanie bezinwestycyjne i
piekielnie popularne. Jeśli wzrośnie bezrobocie, a na przykład część
małych i średnich firm w sektorze rolno-spożywczym zostanie
administracyjnie zamknięta, bo nie
spełnia norm Unii, to zafundowanie narodowi igrzysk stanie się
warunkiem rządzenia.
Wystarczy zerknąć na stronę internetową Prawa i Sprawiedliwości, aby
poczuć przedsmak tego, co się kroi. Soczyste tytuły w dziale
aktualności mówią wiele: "Odtajnić akta dotyczące moskiewskiej
pożyczki", "Prezydent Lech Kaczyński uderza w układ drogowy",
"Zmiany w rządzie wynikiem nacisku oligarchów".
Żyjemy w bantustanie dowodzi w rozmowie z Moniką Olejnik Wiesław
Walendziak... A dzikusami z bantustanu najłatwiej rządzić pałą.
Zadanie tym prostsze, że klasa polityczna i instytucje demokratyczne
po czternastu latach są totalnie skompromitowane. Prawo pięści i
sprawiedliwość ludowa zatriumfują. Już wieją sprzyjające wiatry. PiS
zapowiedziało rozmowy o powołaniu przy-szłego rządu pod hasłem
a
jakże!
walki z korupcją, nepotyzmem i oligarchizacją władzy.
Kto się przeciwstawi? Lewica zmasakrowana przez elektorat? Platforma
Obywatelska? Jan Maria Władysław Rokita aż pali się do odegrania
roli czyściciela stajni Augiasza. Liga Polskich Rodzin? Wolne żarty.

Prezydent Rosji Putin pokazał, jak zyskuje się poparcie niszcząc i
wsadzając oligarchów. Bo w końcu lepiej, gdy państwem trzęsie
autorytarna jego władza, niż gdy rządzą reprezentanci prywatnych
interesów.
Augiasz prawicy
Wizja dr. Kulczyka w celi to silny wzrost notowań rządu w sondażach.
Uznanie opinii publicznej będzie zaś potrzebne, bo przyszły
prawicowy gabinet stanie przed koniecznością "lewicowego"
podnoszenia podatków. Jeśli okaże się, że deficyt budżetowy wzrośnie
nadmiernie, to nowa parlamentarna większość zwyczajnie to zrobi nie
oglądając się na protesty Bochniarzowej i Goliszewskiego.
Paradoksalnie to SLD realizuje dziś prawicowe ideały obniżając
stawki podatku i tnąc wydatki w sferze socjalnej. Nasi oligarchowie
nie rozumieją, iż tak chwalony przez nich program Hausera to
superpaliwo wyborcze dla tych, którzy dobiorą się im do skóry.
Ludwik Dorn z PiS już nazwał go planem dla oligarchów, dla partii
Mercedesów i cygar. To gwóźdź do trumny systemu politycznego, w
którym dr Kulczyk i jemu podobni mogli spokojnie realizować zyski.
Zamordyzm plus wolny rynek to system, który bardzo szybko zyska
uznanie.
W latach 60. i 70. zamordyzm plus wolny rynek ze znakomitym skutkiem
wcielano w życie w Korei Południowej. Malezją ponad 20 lat rządził
jeden człowiek
Mahathir bin Mohammad. Przeciwników politycznych
wsadzał do więzień, ale gospodarka tego kraju jest dziś
najnowocześniejsza w regionie.
Taki to właśnie mechanizm sprawia, że oligarcha Kulczyk sterujący
Millerem zagraża sobie samemu i demokracji.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z pieniędzy do nędzy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Okolice odbytu
O owsikach i prawdziwej wierze.
Katolicki dwumiesięcznik "Miłujcie się!" (nr 4/2003) bystro zauważa,
że ukazujące się w Polsce zagraniczne czasopisma przyczyniają się do
zgorszenia młodzieży. Ku swemu zmartwieniu redaktorzy periodyku
odkryli, że na przykład w takim "Bravo" drukowane są listy od
młodych czytelników i epistoły te wcale nie dotyczą techniki
odmawiania różańca. Główną tematyką jest seks w wydaniu
indywidualnym albo grupowym. Podejrzenia co do autentyczności listów
zrodziły się w redaktorskich głowach natychmiast, bo przecież
chłopcy i dziewczęta rodem z Pomrocznej w ogóle nie myślą o
spółkowaniu. Podejrzenia te potwierdziły się w całości po tym, jak w
niemieckim tygodniku "Focus" ukazał się artykuł zatytułowany
"Fałszowane listy od czytelników
seks zamiast uświadamiania".
"Miłujcie się!" podniosło larum za pomocą tekstu pt. "Bravo
deprawuje": Pracownicy "Bravo" potwierdzają, że duża część
drukowanych listów czytelników, tych dotyczących uświadamiania
seksualnego (...) jest fingowana. Niektóre są czystym wymysłem
redakcji. (...) ten sztuczny świat seksu jest ciągle w gazecie
rozbudowywany zgodnie z hasłem: seks się sprzedaje. (...) pod
przykrywką uświadamiania mogą się rozgrywać pornograficzne
machinacje. Odnosi się to także do stałej rubryki (...) gdzie
publikuje się fotografie nagich chłopców i dziewcząt z podpisami
typu: "nie mogę przestać zdradzać", albo innymi, nasyconymi
wulgarnymi treściami. Dowiadujemy się również, że redakcja Bravo
płaci za pozowanie do takich zdjęć (!).
Na koniec bogobojne pismo postraszyło czytelników sfingowanych i
ohydnych listów, że niebawem zostaną ofiarami pornograficznych
machinacji i jako uzależnieni od seksu i środków antykoncepcyjnych
trafią do piekła.
Swędzi dupsko
Faktycznie
trudno uwierzyć, że publikowane na łamach prasy
młodzieżowej listy są prawdziwe. W rubryce "Bez tabu" w czasopiśmie
"Twister" znaleźliśmy takie perełki:
14-letnia Anka pyta: Ostatnio swędzi mnie okolica odbytu. Co gorsza
pojawiają się tam robaki. Czy coś mi jest?
Redakcja odpowiada: Prawdopodobnie cierpisz na owsicę. (...) Jest to
choroba wywoływana przez robaki. (...) Często wydostają się one z
kałem na zewnątrz organizmu żywiciela. Są to niewielkie ruszające
się, obłe, szaro-białe stwory mierzące od 3 do 12 mm.(...) Nie ma
specjalnych powodów do obaw, ale idź do lekarza i pamiętaj, żeby po
wyjściu z toalety myć ręce.
Nawet jednak jeżeli 14-letnia Anka mająca problem ze spacerującym w
okolicach odbytu robactwem nie istnieje, to czytelnicy dowiadują się
o konieczności dokonania ablucji po opuszczeniu wychodka, a także o
rozmiarach i zwyczajach owsików. Po lekturze są więc bogatsi w
wiedzę praktyczną i lepiej przygotowani do życia.
Pulsuje w pochwie
Od dawna zastanawiam się, czy podczas pływania w basenie można zajść
w ciążę
pisze w sprawie fundamentalnej 16-letnia Ewa.
Odpowiedź: Możesz być całkowicie spokojna. Zajście w ciążę podczas
kąpieli nie jest możliwe (...) nawet gdyby pływał w pobliżu ciebie
jakiś chłopak i akurat miał wytrysk.
Wszystkie Ewy od tej pory bez obaw będą się pluskać w publicznych
basenach
z definicji wypełnionych tryumfalnie tryskającymi
młodzieńcami
ale i w swojej prywatnej wannie, co do
której żywią słuszne podejrzenia, że są używane przez braci
gówniarzy niezgodnie z przeznaczeniem. Częste i bezstresowe kąpiele
przyczynią się do znaczącego podniesienia poziomu narodowej higieny
i dzięki temu zmaleje liczba posiadaczy owsików drażniących odbyty.
Niejaką Jolę (17 lat) trapi taki oto problem: Czy użycie dwóch
prezerwatyw naraz lepiej chroni przed ciążą niż zastosowanie jednej?
Bo ja stosuję dwie, ale każda jest na innym członku.
Zastosowanie dwóch prezerwatyw na jednym członku wcale nie stanowi
lepszego zabezpieczenia, a nawet wręcz przeciwnie
brzmi rzeczowa
odpowiedź.
Ta bezcenna rada ma walor ekonomiczny
Jolcia nie będzie wydawać
pieniędzy na nadmierną liczbę kondomów, a oszczędności przeznaczy na
solarium. Jej atrakcyjność wzrośnie i dzięki temu będzie miała
większą liczbę przyjaciół, co jednak z kolei może spowodować dalsze
koszty w postaci konieczności użycia 3 prezerwatyw, każda na innym
członku.
15-letnia Ola nie wie, czy jest normalna: Od jakiegoś czasu bardzo
szybko się podniecam. (...) nawet gdy stoję obok faceta w tramwaju
lub oglądam romantyczny film, coś pulsuje mi w pochwie i czuję, że
wypełnia się ona śluzem (...). Czy ja jestem normalna?
Nie martw się! Wszystko jest w najlepszym porządku! tylko wtedy gdy
pochwa jest naprawdę wilgotna możliwe jest bezbolesne wprowadzenie
do niej członka!
zapewnia redakcja
i młodociany czytelnik już wie, że na sucho lepiej nie próbować.
Nie pal, nie wal, nie pij!
W "Miłujcie się!", tak zaciekle walczącym z obłudą gorszących
wydawnictw, również drukowane są listy od czytelników. Żeby nie było
wątpliwości, nazywa się je świadectwami.
Darek: po raz pierwszy od 18 lat wpuściliśmy kolędę. Wcześniej
księża to byli dla mnie złodzieje, dla których sutanna była tylko
przykrywką do chodzenia na panienki. Darek opowiedział księdzu, że
nie mamy ślubu kościelnego, że dziecko nieochrzczone... że nie mamy
pieniędzy.
Ale o jakie pieniądze ci chodzi? Ja wam dam ślub bez
pieniędzy i chrzest bez pieniędzy!

rzekł ksiądz. Od razu czuć, że to literatura faktu. Jak nietrudno
się domyślić, wkrótce po darmowym chrzcie i ślubie dom bohatera
zaczęły nawiedzać tłumy dobrych ludzi z żarciem i wszechstronnym
wsparciem. Przestał pić, palić i walić obywateli po mordach. Oddał
się modlitwie.
Inne świadectwo nadesłała Agnieszka: W czasie narzeczeństwa oboje z
mężem znaliśmy wartość czystości przedmałżeńskiej. Pewnego dnia
doszło pomiędzy nami (...) do zbliżenia najbardziej intymnego, tego
zarezerwowanego wyłącznie dla małżonków. Szybko podjęliśmy decyzję o
zawarciu małżeństwa. Już wtedy, ale i teraz zastanawiam się, czy
gdyby nie to, do czego doszło między nami, ta decyzja kiedykolwiek
by zapadła. Ten temat ciągle boleśnie powraca. Czy będziemy sobie
wierni? Pozostaje mi powierzyć Bogu to ukryte cierpienie, jak
również jego przyczynę
brudne wspomnienie pierwszego razu. Gdyby
udało się cofnąć czas, za wszelką cenę chciałabym uniknąć współżycia
przedmałżeńskiego.
Nieco dalej Baśka dała świadectwo dietetyczne: po jakimś czasie
dowiedziałam się, że mój chłopiec potrzebował aż dwóch dziewczyn by
być szczęśliwym. Zerwał ze mną. Pomyślałam: zerwał z tobą, bo jesteś
za gruba. Postanowiłam wypróbować wszystkie dostępne diety. (...)
miałam się coraz gorzej. Rano ledwie starczało mi sił, żeby zwlec
się z łóżka. (...) Moją rodzinę zaczęło denerwować, że nieustannie
wyliczam im, że za dużo jedzą, a przy tym liczę kalorie. (...)
ciągle chudłam. Mogłabym tak w kółko gdyby nie mój największy
przyjaciel
Bóg. To za jego sprawą mama zaczęła ze mną rozmawiać.
Już po kilku rozmowach zaczęłam normalnie jeść. (...) Dotarło do
mnie, że nie siebie powinnam winić za zaistniałą sytuację z
chłopakiem, to on po prostu był wobec mnie nie w porządku.
Zaprawdę powiadam Wam, że łatwiej uwierzyć w prawdziwość Anki i
zaprzyjaźnionych z nią owsików niż w autentyzm nawróconego pod
wpływem ślubu pijaka Darka, zdruzgotanej przedślubnym daniem dupy
Agnieszki i szczęśliwie tyjącej ponownie Baśki.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Hugo na długo
Wojażującego po Ameryce Płd. prezydenta Kwaśniewskiego ominęło
najbardziej rajcujące i pouczające wydarzenie
nieudany zamach
stanu w Wenezueli. Po raz pierwszy po 11 września USA dostały
kopniaka. Okazało się, że nawet mocarstwo nie może zapanować nad
tym, co się wyrabia we wszystkich zakątkach i zadupiach świata
naraz.
Hugo Chavez irytuje Waszyngton nie mniej niż Fidel Castro. Za jego
sprawą Wenezuela jest aktywnym członkiem OPEC. Sam Chavez walczy o
tzw. sprawiedliwe, czyli wywindowane ceny ropy. Zdołał przekonać
Władimira Putina do solidarnego ograniczenia eksportu ropy przez
niewchodzącą w skład OPEC Rosję. Zgodnie z zasadą: niższa podaż

wyższa cena.
Ale wysokie ceny są sprzeczne z intere-sami amerykańskiej
gospodarki.
Stany Zjednoczone starają się złamać monopol OPEC. Pertraktują z
Rosją, chciałyby zagospodarować złoża na Sachalinie. Inwestują w
kaspijską ropę. Po 11 września Amerykanie wykorzystali okazję
zainstalowania baz w postradzieckiej Azji Środkowej, co może pomóc w
kontroli nad kaspijskimi złożami i projektowanymi rurociągami.
Jednak minie wiele lat, zanim Morze Kaspijskie stanie się nową
Zatoką Perską, a z Sachalina do USA popłynie ropa.
Tymczasem ogromny zbiornik wenezuelskiej ropy jest pod samym bokiem
teksańskich rafinerii. W tej chwili 15 proc. importowanej przez USA
ropy pochodzi z Wenezueli. Przeciwnicy Chaveza od dawna obiecywali
Waszyngtonowi wyjście z OPEC i podwojenie dostaw.
Analogiczne zapowiedzi padły z ust przywódców junty, która obaliła
na jeden dzień Chaveza. Ceny na ropę po zamachu zaczęły ostro
spadać.
Biały Dom nie potępił puczu, nie upomniał się o prawa wybranego
demokratycznie prezydenta. Po jego powrocie do władzy doradca ds.
bezpieczeństwa narodowego Condoleezza Rice stwierdziła, że Chavez
otrzymał jeszcze jedną szansę poprawienia swej polityki. Nie było
mowy o żadnej radości głównej demokracji świata ze zwycięstwa
demokracji w Wenezueli.
Chaveza uratowało poparcie większości Wenezuelczyków. Stany
Zjednoczone nie zdecydowały się na bezpośrednie wsparcie puczystów,
ponieważ nie mają teraz na to sił. Są uwikłane w łapanie ben Ladena
w Afganistanie i godzenie Szarona z Arafatem. Uspokojenie Żydów i
Palestyńczyków jest niezbędnym warunkiem zaplanowanego już przez USA
nakarmienia Saddama Husajna inteligentnymi rakietami. Inaczej świat
arabski może odpowiedzieć na zaatakowanie Iraku embargiem na eksport
ropy. Bezpośrednia ingerencja w Wenezueli wywołałaby konflikt z OPEC
kibicującemu Chavezowi. USA musiały się więc wycofać z ustanowienia
satysfakcjonującego ich porządku w Wenezueli.
Ceny ropy po powrocie Hugo Chaveza znowu poszły w górę.
Autor : Adam J. Sowa




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Brazylia ululana "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Język wiary
Katechetom przybyło nowe poletko
Unia Europejska. Nie szczędzą
wysiłku, by powierzone im owieczki wiedziały, że to dzieło szatana.
- Pokonajmy Unię różańcem.
- Powiedzcie, czy premier Miller to Polak, czy takie nazwisko może
być polskie?
- Unijna szkoła to szkoła z bogiem od małp
Darwinem.
- Dla Polaka Brukselą powinien być Watykan.
- Słuchajcie, co ksiądz na mszy mówi, a nie co telewizja judaszy.
- Unia
to berlińska parada zboczeńców, Polska
to świetlista
Lednica.
- Boga w Brukseli nie ma
jest w nas i u nas, w Polsce naszej.
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W Ostrołęce ostro ciągną
Członkowie rodzin miejskich notabli oraz posła SLD brali
preferencyjne pożyczki przeznaczone na wspieranie lokalnej
przedsiębiorczości. Łykali szmal za szkolenia dla bezrobotnych.
Prokuratura prowadzi przesłuchania. Parlamentarzysta wymiata
niepokornych ze swojego podwórka.
Ostrołęcki Ruch Wspierania Przedsiębiorczości (ORWP) powstał w 1994
r. jako stowarzyszenie zainicjowane przez garstkę osób, w większości
bezrobotnych. Dwa lata później stworzono Fundusz Rozwoju
Przedsiębiorczości, który na preferencyjnych warunkach udzielał
pożyczek nowo powstającym lokalnym firmom. W sumie na około 5 mln zł
("Tygodnik Ostrołęcki" nr 41/2002). Szmal płynął z Ministerstwa
Pracy, Banku Światowego, Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości
oraz kasy miejskiej.
Superkredycik
Okazało się, że atrakcyjne pożyczki pobierali również miejscowi
notable i członkowie ich najbliższych rodzin. Często wykorzystując
pieniądze niezgodnie z przeznaczeniem lub nie zwracając ich.
Wątpliwości budzi sposób ich przyznawania. W tej elitarnej grupie są
także znaczące osoby związane z lewicą.
Z pożyczek korzystał obecny poseł SLD Stanisław Kurpiewski oraz jego
żona. Wzięła forsę na odkupienie firmy od męża, żeby jako poseł mógł
brać pobory w Sejmie. Zasilili się też dyrektorka oddziału
Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, a kiedyś sekretarz Rady
Wojewódzkiej SLD Elżbieta Ziółkowska i jej małżonek (ona wzięła
kasę, by spłacić pożyczkę męża) oraz radny SLD Roman Balcerzak ze
swoją starą.
Pożyczki brali także: mąż wiceprezydent Marii Sokoll (PO)

przewodniczącej komisji rozdzielającej kredyty w ORWP, żona
prezydenta Arkadiusza Czartoryskiego (PiS), wiceprzewodniczący Rady
Miasta Józef Galanek (PO) oraz syn wiceprezydenta Miasta Wiesława
Piaścińskiego ("Nasza Ostrołęka" utworzona przez członków dawnego
Stronnictwa Demokratycznego). Ten ostatni łyknął kasę na działalność
gospodarczą, której nie prowadził. Jego tata
zapewne przez
przypadek
jest wiceprezesem ORWP.
Prezesem zarządu ORWP jest Kazimierz Krzysztof Bloch, niegdyś
przewodniczący tutejszego ZSMP, którego wojewódzkim szefem był
obecny poseł Kurpiewski. To starzy kumple. Ale poseł Kurpiewski
kategorycznie podkreśla, że nie był traktowany preferencyjnie, gdy
przyznawano mu pożyczki i że nie był posłem, gdy brał szmal. Był
tylko lokalnym liderem swojej partii. Gdy postanowił kandydować do
parlamentu, pożyczkę wzięła jego żona, ale teraz ona już też nie
pożycza z ORWP, bo uczy w podległej mu niepublicznej Mazowieckiej
Szkole Ekonomicznej. Bezrobotnych szkoliła biorąc stówę za godzinę,
ale było tego raptem 70
80 godzin. Zdaniem posła, moralnie naganne
jest dopiero to, że wiceprezydent Sokoll reprezentując miasto, które
dawało szmal na ORWP, była w komisji, która przyznała pożyczkę jej
mężowi.
Sprawą pożyczek przyznanych z funduszu ORWP zajmuje się teraz
Prokuratura Rejonowa w Ostrołęce.

Prezes Bloch straszył na posiedzeniu Rady Miejskiej SLD, że będzie
się mścił na rodzinach i dzieciach tych, którzy pomogli całej tej
historii wypłynąć na wierzch
opowiadają świadkowie.
Deal na bezrobociu
Prokuratura została również poinformowana o tym, że na listach
uczestników szkoleń figurują nazwiska osób, które nie brały udziału
w kursach. Na tę okoliczność prokurator ma przesłuchać około 700
osób.
ORWP wygrywał przetargi na szkolenia dla bezrobotnych organizowane
przez Wojewódzki Urząd Pracy. Na prowadzeniu wykładów zarobiła cała
tutejsza elita: obok żony posła Kurpiewskiego, także wspomniany
wiceprezydent Piaściński i jego ślubna, oraz przewodnicząca Rady
Miejskiej SLD Maria Skibniewska.
Jako szkoleniowców zatrudniano pracowników Urzędu Kontroli Skarbowej
(UKS) i Wojewódzkiego Urzędu Pracy (WUP). Tego samego, który
organizował przetarg, a potem przeprowadzał kontrolę w ORWP na
okoliczność ewentualnych przekrętów dotyczących zlecania szkoleń czy
osób w nich uczestniczących. Trochę głupio, że zarówno zlecającymi
ową kontrolę, jak i ją przeprowadzającymi byli ludzie, których
nazwiska figurują na liście wykładowców. Kontrola żadnych
nieprawidłowości nie wykazała. Teraz papiery obwąchują kontrolerzy z
UKS w Płocku.
Poseł wymiatacz
Stanisław Kurpiewski, niegdyś wojewódzki szef ZSMP, potem szef SdRP,
a następnie przewodniczący Zarządu Powiatowego SLD, czyli lider
Sojuszu na tym terenie, swą mocną pozycję ugruntował w ostatnich
wyborach samorządowych, gdy został radnym wojewódzkim. Mało jest
takich, którzy mają wątpliwości, że to on rozdaje posady w
miejscowych instytucjach. Od 1989 r. uparcie startował w wyścigu na
Wiejską, aż wreszcie go wybrano.

Kurpiewski nie znosi sprzeciwu w swoim folwarku. Powołuje się na
poparcie ministra Janika, a przeciwników określa jako sterowanych
przez UOP i byłych esbeków. Niepokorni wylatują z partii. Na
przykład założyciel tutejszej młodzieżówki i przewodniczący SdRP w
mieście, a do niedawna przewodniczący jednego z kół SLD Artur
Popielarz nie podporządkował się panującym w ostrołęckim SLD
feudalnym stosunkom. Kurpiewski nie mógł tego tolerować, zastosował
starą metodę
twierdzą lokalni członkowie lewicy.
Od jednego z młodych poseł otrzymał oświadczenie, że Popielarz
domagał się od niego łapówki. Brzydka wieść rozeszła się w
lewicowych kręgach, ale prokuratura tego nie potwierdziła. Młody nie
potrafił określić, co miał dać w łapę Popielarzowi, gdzie i kiedy.
Osoby, które były świadkami tego, jak rzekomo Popielarz domagał się
łapówki, popukały się w czoło.
Trzeba było zadziałać skuteczniej. Podległa Kurpiewskiemu Rada
Miejska SLD wystąpiła do sądu partyjnego o wykluczenie Popielarza z
Sojuszu. Jak twierdzi wypieprzony, nie umożliwiono mu nawet
zapoznania się z zarzutami i odniesienia się do nich. Obecna
przewodnicząca Rady Miejskiej SLD Maria Skibniewska, która w
wyborach na szefa jednego z kół SLD przegrała z Popielarzem,
argumentowała, że "sieje on ferment". Zarzucono Popielarzowi, że
jego koło zażądało rozliczenia ludzi Sojuszu zamieszanych w sprawę
pożyczek z ORWP i kursów dla bezrobotnych. Mogło to Skibniewską
zdenerwować, bo ona też prowadziła te szkolenia.
Niedawno po Ostrołęce rozeszła się plotka, że do sądu partyjnego
powędrował kolejny wniosek o wykluczenie jednego z tych, co skarżyli
się do centrali na Kurpiewskiego. Poseł i jego dwór plotki nie
potwierdzają, ale sygnatariusze skarg obstawiają już, który z nich
wyleci następny.
Olewka Millera
Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi kilkudziesięciu członków
Sojuszu wręczyło protest przewodniczącemu Rady Mazowieckiej SLD
Andrzejowi Piłatowi. Poskarżyli się na działania Kurpiewskiego

wówczas kandydata na posła. Piłat kazał wstrzymać się z awanturami
na czas wyborów. Przekazany mu protest trafił w ręce Kurpiewskiego.
Pismo to służy koledze Kurpiewskiemu za podstawę do szykanowania
skarżących się
donieśli jego sygnatariusze Millerowi. Miller ich
olał. Poszli do Dyducha. Sekretarz Generalny SLD zareagował:

Rutynowo zwróciłem się do komisji etyki i struktur wojewódzkich,
aby zbadały sprawę. Jeśli potwierdzą się zarzuty stawiane posłowi,
to zostaną wyciągnięte w stosunku do niego konsekwencje.
Andrzej Piłat komentuje:
Próbowałem namówić obie strony do zgody,
ale nie poskutkowało. Trudno rozstrzygnąć, kto ma rację. Napięcia
się spotęgowały, gdy Stasiu został posłem i jego możliwości
oddziaływania na różne decyzje zapadające na Mazowszu niepomiernie
wzrosły. Nie odpowiada to pewnej grupie. Dobrze więc, że sprawa
trafiła do centrali i rozstrzyga ją Komisja Etyki.
Opinii przewodniczącej Komisji Etyki senator Marii Szyszkowskiej nie
uzyskaliśmy, ponieważ w okresie wakacji jej biuro nie pracowało.
(...) w trakcie kampanii członkowie Zarządu Powiatowego i Miejskiego
SLD próbowali zastraszyć członków SLD głosząc na zebraniach kół, iż
po wyborach ci członkowie, którzy pracują na rzecz innych kandydatów
SLD z naszej isty, aniżeli kandydat powiatowy Kol. Stanisław
Kurpiewski zostaną rozliczeni i usunięci z partii. Zaczęto spełniać
te groźby (...). Mają też miejsce próby pozbawienia pracy tych
spośród nas, którzy jawnie i wprost na forum partii mówią o
nieprawidłowościach wewnątrz organizacji powiatowej SLD. (...)
ostrołęckie SLD nie zdołało zawiązać koalicji powyborczej w 1998 r.
pomimo korzystnego wyniku wyborczego. Sytuacja ta była wynikiem
chorych ambicji oraz przemożnej chęci piastowania stanowisk w
ratuszu. W wyniku tego ugrupowania centrowe, które wcześniej
wyrażały chęć tworzenia koalicji w mieście z SLD, utworzyły koalicję
z AWS-em
pisali ostrołęccy eseldowscy opozycjoniści.
Poseł Kurpiewski uważa, że to z zazdrości tak go obsmarowują, bo on
jest parlamentarzystą, a oni nie.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Numerek zamiast Merca
Chińczycy, zwłaszcza ci z Hongkongu, są bardzo wierzący. Zwłaszcza w
numerologię. Do tego przesądni. Toteż w Hongkongu tablice
rejestracyjne samochodów dzielą się na lepsze i gorsze. Szczęśliwe,
czyli dobrane wedle numerologicznych standardów i niedobrane jak
małżeństwa. Nieszczęśliwe, przynoszące pecha. Ponieważ tam
obowiązują zasady wolnego rynku, przynoszących szczęście tablic nie
można sobie od tak załatwić. Kupuje się je na specjalnych,
publicznych aukcjach. Nierzadko te najlepsze numerologicznie warte
są ponad pół miliona dolarów, i to amerykańskich. Zdarzyć się zatem
może, że tablica rejestracyjna jest więcej warta niż przyczepiony do
niej samochód. Szczęśliwe tablice można bowiem dziedziczyć,
przekazywać, darować. I jeśli za kierownicą samochodu wartego
dwieście tysięcy siedzi młoda kobieta i ma tablicę wartą pół
miliona, to od razu wiadomo, kto ona jest. Albo córką milionera
gardzącą ostentacyjnie konsumpcją, jeżdżącą byle czym, ale
obdarowaną na urodziny przez tatusia posagową tablicą. Albo
kochanką, której po rozstaniu na otarcie łez dostała się tablica.
Tak czy siak odpowiedni, prezentowany publicznie układ cyfr układa
się na tablicy w numer, który dobitnie świadczy o pozycji
właściciela.
Polacy, zwłaszcza ci z warszawki, są bardzo wierzący. Zwłaszcza w
numerologię. Do tego przesądni, zwracający uwagę na przeróżne
amulety, talizmany, wyróżniki szczęścia i pozycji materialnej. Za
pierwszej komuny o szczęściu i pozycji człowieka świadczyła
gramatura wyrobów ze złota lub złotopodobnych noszonych na ciele.
Dziś złoty łańcuch, nawet łańcuszek, na szyi lub ręce to zwykła
wiocha. Złoto noszą jedynie kieszonkowcy, aby po przyłapaniu na
gorącym uczynku zdjąć je i zatkać gębę funkcjonariuszowi policji.
Nie ocenia się dziś ludzi po zegarku, bo zawsze może to być
azjatycka podróba. Podobnie jak biżuteria piórowo-długopisowa. Bryka
też nie świadczy o prestiżu, skoro zwykle jest z wędki. Ludzie z
towarzystwa nie ekscytują się już domami, posiadłościami,
pałacykami. Nieruchomość albo jest na kredyt, albo jest zastawem pod
kredyt, z reguły wielomilionowy i uznawany przez bankowych
analityków za "trudny". Tytuły szlacheckie, książęce, herby
wszelkiej maści można tanio kupić na giełdach staroci. Nazwisko da
się podrasować dodając końcówki "ski" lub "baum" przy zmianie dowodu
osobistego, starego na nowy. Nawet ładne kobiety nie świadczą już o
pozycji właściciela, bo zdewaluowała je wysoka stopa bezrobocia.
Teraz o pozycji świadczy numerologia. Układ cyferek. Bardziej lub
mniej szczęśliwy. Ale nie na wydruku z konta bankowego, bo pieniądze
można, na potrzebę szpanu, przelać, a potem odlać. Przepraszam
oddać. Tak naprawdę dzisiaj o wartości człowieka świadczą jego
billingi.
Pokaż mi swój billing, a powiem ci, kim jesteś. "Wiceminister z
billingów" tak już mówi się o niejednym. Kto do kogo dzwonił i
kiedy? Ile razy? Czy dzwonił do niego Rywin, czy tylko on dzwonił do
Rywina?
"Patrz, kto do mnie dzwonił"
słyszę w szpanerskiej knajpce Szparka
głos krawaciarza wyrywającego lacholaskę. Na pewno nie Rywin, nie ta
półka, ale może Boguś Linda albo chociaż Paweł Deląg.
"Czy masz komórkę do Jakubowskiej"
haczy mnie ktoś z "trzeciej
półki"
chciałbym kolnąć do Oli. Jaka ona dla ciebie Ola,
cieniasie, myślę sobie i zasłaniam się Alzheimerem. Od afery Rywina
komórka Jakubowskiej ceniona jest na numerologicznej giełdzie
billingowej już ciut wyżej niż Rywinowa. A autentyczny, poświadczony
przez operatora albo prokuraturę billing bogaty w połączenia z
ludźmi z topclassy, z pierwszej półki, to dzisiaj rzecz cenniejsza
niż sygnet herbowy, rodowód księcia krwi.
Polityk, który może wylegitymować się billingami poświadczającymi
jego połączenia z Rywinem, Jakubowską, Borowskim, Siwcem czy
Pastusiakiem, ma prawdziwą legitymizację władzy. Dla smakoszy są
billingi Marka Barańskiego, dla estetów
abepe Życińskiego czy
Jerzego Urbana. Kolekcjonerskie są billingi z Millerem. Ale jeśli
usłyszysz, że ten numer to Kwaśniewski, uważaj.
Billingomania wytworzyła nową, komórkową kulturę. Każdy liczący się
człowiek w III RP ma przynajmniej dwie komórki z dwoma numerami.
Jedną dla plebsu, drugą dla wybranych. Są już trójkomórkowcy
posiadający najtajniejszy trzeci numer zarejestrowany tylko dla
rozmów z najbliższymi. Jedynie dla matki, żony, kochanki, asystenta,
Prezydenta RP. Modne jest mieć komórkę zarejestrowaną na osobę o
nieznanym publicznie nazwisku. Wolną od podsłuchów, nierozpoznawalną
przez analityków billingowych. Czasem Genowefa Zielińska, emerytka
ze Skierniewic, może przemawiać głosem Premiera RP. Kolejny Rokita z
kolejnej komisji śledczej już nie zabłyśnie.
Trzeba uważać szczycąc się połączeniami z komórką dla plebsu, bo
wtedy można zrobić sobie zwyczajny obciach. To gorsze w
towarzystwie, niż w pierdlu zcwelować się. Trzeba też uważać, bo
pojawiły się już pierwsze podróby billingów. Człowiek nabiega się,
słono zapłaci, a potem chamstwo z tych billingów, jak kiedyś słoma,
wyjdzie.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Keine Grenzen "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wąsy na posyłki
Chrząknął, lewą ręką zasłonił charakterystyczny wąs. Po chwili
rozejrzał się czujnie dookoła. Ani blisko, ani w oddali nie było
widać wrażych kamer TVN 24 czy czujek wrogiej "Rzeczpospolitej".
Muszę dojść, muszę dojść, powtarzał.
Ciężko jest. Partia stale ugina się pod ostrzałem nienawistnych
mediów prywatnych. Ba, nawet publiczne, niedawno jeszcze przychylne
media pozwalają sobie na złośliwe wycieczki. Do tego konkurujące ze
sobą bulwarówki... Byle początkujący dziennikarski młokos chce
przywalić albo przynajmniej obsikać obecne kierownictwo Rządu i
Partii. Nieustające w wysiłkach dla dobra kraju i Zjednoczonej
Europy. Ciężka będzie droga. Ale on musi dojść.
Musi dojść, bo wie, że z wielką niecierpliwością na niego czekają.
Każde słowo Przewodniczącego jest wyczekiwane. Każda decyzja. Na
początku było Słowo
to przecież kanon każdego eurosocjaldemokraty.
I to Słowo musi dotrzeć do Partii. Bez względu na trudności.
Rozejrzał się w prawo, potem w lewo. Byle do przodu, pomyślał
przedzierając się przez znajome przyjazne ulice. Ludzie prości
rozpoznawali go od razu. Kiwali przyjaźnie rękami, policjanci
salutowali. Jednak nas akceptują
pomyślał optymistycznie
pomimo
niekorzystnych sondaży. Po minutach intensywnego marszu dotarł w
okolice Sejmu.
Był tam już nieraz, wiadomo
wieloletni parlamentarzysta. Nie
ryzykował wejścia wejściem głównym. Przemknął się bocznym, gdzie
była swoja Straż Marszałkowska. Są jeszcze ludzie, którzy nas
popierają, pomyślał optymistycznie.
Teraz najtrudniejszy odcinek
od wejścia do pomieszczeń klubu
parlamentarnego. Oczywiście, że mógłby w normalnych czasach przesłać
zalecenia Przewodniczącego przez komórkę. Ale po Rywinie, po
esemesie byłego lidera Partii Przyjaciół Piwa każdy europolityk w
naszym kraju już wie, że w politycznych sprawach nie należy łączyć
się komórkowo, a już broń Boże wysyłać esemesów. Bo opozycja tylko
czyha na billingi. Trzeba używać Słowa. Bo na początku było Słowo.
Na szczęście jest doświadczonym parlamentarzystą. Znającym każdy
sejmowy zakamarek, każde przejście podziemne, boczne schody, ukryte
windy dla niepełnosprawnych. Chrząknął, lewą ręką zasłonił
charakterystyczny wąs. Czujnie rozejrzał się dookoła. Nie było widać
wrażych kamer ani żądnych dubeltowych wierszówek dziennikarzy z
"Fakcjatung". Zręcznie minął parlamentarne sprzątaczki. "Dzień
dobry, panie Krzysiu!"
usłyszał przyjazne odzywki. Jednak
społeczeństwo nas akceptuje pomimo sondaży, dodał sobie siły na
dalszą drogę. Przedzierał się dalej.
Tajnymi, nie używanymi od czasów pierwszej komuny ukrytymi schodami
dotarł wreszcie do siedziby klubu. Już z oddali dostrzegł łysinę
Wiceprzewodniczącego Józefa. Dyskretnie zaszedł go od tyłu.
Hasło
"Przyśpieszony", powiedział.
Odzew?, zapytał.
"Rozwój",
usłyszał. W porządku, wyluzował się. Z ręki do ręki przekazał
meldunek od rehabilitowanego w klinice Przewodniczącego.

Przekażcie Słowo Przewodniczącego całej Partii, to musi usłyszeć
każdy członek w naszym kraju
zalecił Wiceprzewodniczącemu Józefowi
jako Wiceprzewodniczący i Łącznik Przewodniczącego.

Przekażę
zobowiązał się Wiceprzewodniczący kiwając łysiną.

Ciężko było?
zapytał galantnie, bo słynął z galanterii.

Ciężko, otarł pot z czoła Łącznik Krzysztof.

Trochę się przedźwignąłem niosąc ze szpitala Słowo
Przewodniczącego. Taką ma ono wagę.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Srebrnik "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mister pasożyt
Wagner do Urbana, Urban do Wagnera.
W związku z publikacją w Tygodniku NIE nr 32 (671) z dnia 7 sierpnia
br. artykułu "Mister pasożyt" podpisanego przez p. Henryka Schulza
proszę o zamieszczenie poniższego sprostowania.
Fakty wyglądają następująco. Rzeczywiście Biuro do Spraw Usuwania
Skutków Powodzi zostało utworzone w strukturze Kancelarii po
tragicznej powodzi z lipca 1997 roku, której skutki usuwane były w
ciągu kilku lat przez kolejne rządy. Należy pamiętać, że Biuro ds.
Usuwania Skutków Powodzi nie realizuje programu usuwania skutków
tylko tej klęski, natomiast zajmuje się likwidacją szkód, jakie
przyniosły powodzie w latach 1998, 2000
2001 oraz mniejszych,
lokalnych powodzi w 2002 r. a także powstałych w ich wyniku osuwisk.
Rokrocznie od 1998 r. w ustawie budżetowej zabezpieczane były środki
na usuwanie skutków powodzi, a od bieżącego roku na usuwanie skutków
klęsk żywiołowych. Rezerwy celowe budżetu państwa pozwalają na
realizację wieloletnich programów inwestycyjnych niwelujących skutki
powodzi, ale przede wszystkim na działania prewencyjne,
zabezpieczające przed następnymi kataklizmami (głównie budowa:
osłony przeciwpowodziowej, zbiorników hydrotechnicznych, wałów
przeciwpowodziowych). Od 1997 r. rząd przeznaczył na usuwanie
skutków klęsk żywiołowych kwotę ponad 8,5 mln zł. Nad prawidłowością
realizacji projektów współfinansowanych ze środków kredytowych
sprawuje nadzór Komitet Sterujący działający pod moim
przewodnictwem, w skład którego wchodzą przedstawiciele resortów
środowiska, rolnictwa i finansów w randze wiceministrów.
Jednocześnie informuję, że przeprowadzane kontrole NIK-u nie
stwierdziły nieprawidłowości ani łamania prawa w zakresie
zarządzania tymi środkami.
Biuro pełni rolę koordynatora w zarządzaniu środkami budżetowymi
(łącznie z kredytowymi), jakie rząd RP pozyskał na te cele w
międzynarodowych instytucjach finansowych. Beneficjantami tych
środków były lub nadal są takie resorty jak: środowiska, rolnictwa,
kultury, zdrowia, edukacji. Oprócz resortów beneficjantami są
również jednostki samorządu terytorialnego i inne podmioty
gospodarcze.
Nie jest prawdą, że Biuro ds. Usuwania Skutków Powodzi dubluje
funkcje Ministra Środowiska ani, że rozrasta się kadrowo, wręcz
przeciwnie. W omawianym okresie kadra Biura została zredukowana o 14
osób i obecnie liczy zaledwie 25 osób.
W czerwcu br. rząd RP podpisał umowę z Europejskim Bankiem
Inwestycyjnym na współfinansowanie Projektu "Osłona
Przeciwosuwiskowa" i obecnie trwają prace nad wdrożeniem tego
projektu. Kwestionowanie zasadności podejmowanych przez rząd działań
w tym zakresie jest wysocem niestosowne w świetle strat powstałych w
wyniku osuwisk. Tylko w dwóch województwach oszacowano je na ponad
200 mln zł i dotknęły one ponad 2 tys. rodzin. Projekt ten zakłada
usuwanie skutków osuwisk i zapobieganie ich powstawaniu. Minister
Środowiska realizuje drugą część tego Projektu w ramach
zaplanowanych na ten cel środków, a forma i zasady ich realizacji
wymaga uzgodnienia z Ministrem Finansów i akceptacji Banku. Dyrektor
Biura ds. Usuwania Skutków Powodzi pełni w moim imieniu rolę
koordynatora tego Projektu i nie ma wpływu na tworzenie komórek
organizacyjnych w innych resortach.
W odniesieniu do tezy zawartej w artykule dotyczącej konsultantów
zagranicznych informuję, że określenie konsultant oznacza w
rozumieniu umów międzynarodowych osobę fizyczną lub prawną
wykonującą nie tylko funkcje doradcze ale przede wszystkim funkcje
wykonawcy technicznego. Koszty prac konsultantów zostały określone w
kontrakcie. Firma SOGREAH została wybrana w drodze przetargu
międzynarodowego, a p. J. Rahuel jest pracownikiem tej firmy. Umowę
z SOGREAH zawarł Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, który
odpowiada za realizację tego kontraktu.
Szkoda, że członek pańskiego zespołu red. M. Cieślak, który wyrażał
telefonicznie zainteresowanie problematyką poruszoną w artykule nie
przyjął zaproszenia Dyrektora Jana Wintera na rozmowę, w czasie
której mógłby zasięgnąć informacji u źródła. Pozwoliłoby to Panu
uniknąć drukowania materiału nierzetelnego i wręcz dezinformującego
czytelników. Nadal podtrzymuję zaproszenie do naszego Biura w celu
uzyskania prawdziwych informacji.
Marek Wagner
Sekretarz Stanu
Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
Szanowny Panie Ministrze!
Odpowiadam na Pana list od razu, gdyż nie ma on cech sprostowania z
wyjątkiem skorygowania informacji o liczebności Biura ds. Usuwania
Skutków Powodzi. Istotnie, podaliśmy błędnie, że liczba
zatrudnionych wzrosła. W stosunku do stanu początkowego faktycznie
zmalała, ale przez 5 lat były zarówno przyjęcia, jak i zwolnienia.
Przepraszamy.
Jak wnioskuję z oznaczenia, list Pana Ministra został napisany w
krytykowanym przez nas biurze dyrektora Wintera, a Pan Minister
jedynie autoryzował jego treść swym podpisem.
Odnoszę wrażenie, że pochopnie zaufał Pan podległym urzędnikom nie
kontrolując trafności zarzutów zawartych w artykule pt. "Mister
pasożyt". Działając tak wadliwym trybem pochopnie zarzucił Pan
Minister red. Schulzowi nierzetelność.
Pisze Pan, iż Biuro ds. Usuwania Skutków Powodzi nie ma wpływu na
tworzenie komórek organizacyjnych w innych resortach. To nieprawda

proszę zajrzeć do pisma BSP. 230-2 (47)/2003, w którym zaleca się,
cytuję: ... utworzenie przy Ministrze Środowiska Biura Realizacji
Projektu
jednostki koordynującej prawidłowe wdrażanie Komponentu
B. Jak Pan zapewne wie, wiceminister Szamałek jest przeciwny
powoływaniu tej zbędnej biurokratycznej struktury.
Autoryzował Pan Minister swym podpisem również passus mówiący, że
przeprowadzane kontrole NIK-u nie stwierdziły nieprawidłowości ani
łamania prawa. To znów nieprawda. Proszę łaskawie zajrzeć do
informacji NIK nr 171/2002/DO1511/LWR z grudnia zeszłego roku. Można
w niej przeczytać na przykład, że
zdaniem NIK
wieloszczeblowa
struktura zarządzania kredytem pozyskanym w Banku Światowym
skutkowała wymiernymi stratami. 11 miesięcy trwały same tylko
biurokratyczne uzgodnienia pomiędzy ówczesną Kancelarią Premiera a
ministrami. W tym czasie nie wydano z kredytu ani dolara.
Przywołany raport NIK wskazuje na rozliczne nieprawidłowości
polegające zwłaszcza na korzystaniu z bardzo kosztownych usług
zagranicznych doradców. Napisano w nim np.: Kontrola wykazała
istotne nieprawidłowości i uchybienia. (...) niecelowe i nie w pełni
uzasadnione było zawarcie przez IMGW kontraktu na usługi
konsultingowe z francuską firmą Sogreah.
Czy Pan Minister jest przekonany, że faktycznie należało zapłacić aż
40 tys. euro plus 5,8 tys. dolarów firmie SOGREAH za: Wsparcie IMGW
w działaniach podwyższających poziom wiedzy na temat budowy sytemu
SMOK wśród społeczeństwa oraz zapewniających akceptacje systemu i
związanych z nim korzyści przez obywateli. Na zdrowy rozum nie było
potrzeby przekonywać społeczeństwa, że potrzebny jest system
wczesnego ostrzegania przed anomaliami meteorologicznymi. Ale jeśli
już zdecydowano się to robić, to dziennikarze "NIE" mogliby taki
program opracować za pół litra.
Czy faktycznie francuscy doradcy najlepiej znają mentalność
polskiego społeczeństwa i to właśnie oni najlepiej potrafią
przekonać Polaków, że trzeba monitorować zagrożenia powodziowe? Czy
w ogóle trzeba ludzi przekonywać do celowości budowy systemów
wczesnego ostrzegania przed powodzią? Czy zasadne jest, aby
pracownik firmy SOGREAH pobierał "dodatek rodzinny" w kwocie 14 tys.
złotych?
Umowy z firmą SOGREAH oraz innymi firmami zagranicznymi zostały
podpisane, zanim Pan, Panie Ministrze, przejął nadzór nad Biurem ds.
Usuwania Skutków Powodzi. Czy jednak w związku z nowym kredytem
zaciągniętym na przeciwdziałanie osuwiskom koniecznie chce Pan
powielać błędy z czasów administracji Buzka i zasilać konta firm
konsultingowych setkami tysięcy euro pozyskanymi z kredytu, który
będą spłacali polscy podatnicy?
Podzielam i podtrzymuję punkt widzenia autora artykułu pt. "Mister
pasożyt", że usytuowane w Kancelarii Premiera Biuro ds. Usuwania
Skutków Powodzi jest zbędną strukturą biurokratyczną.
Nie jest to zresztą oryginalny pogląd red. Schulza. Identyczny punkt
widzenia zaprezentował wiceprezes NIK Zbigniew Wesołowski w
korespondencji pokontrolnej z ówczesnym ministrem ochrony środowiska
Stanisławem Żelichowskim. Rok temu minister Żelichowski zgodził się
z poglądem wiceprezesa NIK (pismo min. Żelichowskiego
ZWuw-353/BŚ/210/2002).
Zarządzenie nr 80 Prezesa Rady Ministrów z 28 czerwca 2002 r.
stanowi, że: Kancelaria Prezesa Rady Ministrów jest urzędem
zapewniającym obsługę merytoryczną, prawną, organizacyjną,
techniczną i kancelaryjno-biurową Rady Ministrów, Prezesa Rady
Ministrów, wiceprezesów Rady Ministrów oraz Kolegium do Spraw Służb
Specjalnych.
Co prawda pkt 2 cytowanego par. 1 tego zarządzenia dozwala powoływać
w Kancelarii Premiera jednostki organizacyjne obsługujące także inne
podmioty, ale mimo wszystko powstaje pytanie o celowość utrzymywania
wyodrębnionego Biura ds. Usuwania Skutków Powodzi w strukturze
urzędu, którym Pan Minister kieruje.
Autor artykułu pt. "Mister pasożyt" nie kwestio-nuje zaś zasadności
przeciwdziałania skutkom osuwisk ani tego, że na ten cel został
zaciągnięty kredyt. Wyraził jedynie pogląd, że do zwalczania klęski
osuwisk nie jest potrzebne biuro usytuowane w Kancelarii Premiera i
dodatkowe biuro w resorcie ochrony środowiska. Polsce grożą różne
klęski, ale chyba najgorszą jest ta, która już nas dotknęła
klęska
biurokracji.
Podejmując kierowanie rządem premier Miller deklarował redukcję
administracji, uproszczenie struktur, tańsze państwo. Po pewnych
osiągnięciach w tej dziedzinie praktyka znów idzie w odwrotnym
kierunku, a rząd broni każdej zbędnej struktury.
Idąc tropem Pana rozumowania należałoby w Pańskim urzędzie utworzyć
na przykład nowe Komitety Sterujące, a w ślad za nimi: "biuro ds.
zwalczania klęski suszy", a może "biuro ds. usuwania szkód
górniczych" czy też na przykład "biuro ds. zapobiegania AIDS i BSE".
Są to plagi, które także gnębią polskie społeczeństwo. Po co jednak
ministerstwa, jeśli wszystko chce dublować i trzymać w ręku aparat
premiera.
Szanowny Panie Ministrze!
Skoro nie przekonały Pana racje podnoszone przez NIK i ministra
ochrony środowiska, to i publikacja prasowa nawołująca do likwidacji
Biura ds. Zwalczania Skutków Powodzi nie skłoni Pana do jego
rozwiązania. Toteż my będziemy starali się dalej ogłaszać na łamach
"NIE" sprawdzone informacje mówiące o tym, jak Kancelaria Premiera
dzielnie zwalcza osuwiska gruntu przy pomocy zagranicznych doradców
opłacanych z pożyczki zaciągniętej w Europejskim Banku
Inwestycyjnym.
Będzie o czym pisać, gdyż z Pańskiego pisma adresowanego do
wiceministra Krzysztofa Szamałka (z 9 lipca br.) wynika, że na
doradztwo pójdzie 1,34 mln euro.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cłoczyńcy
Przemytnicy, nie lękajcie się. Burdel to w porównaniu z Izbą Celną
pruskie koszary.
Do Unii Europejskiej wejdziemy bez Głównego Urzędu Ceł (GUC). Już go
nie ma. Został zreformowany przez likwidację. Jego funkcje przejęły
4 departamenty w Ministerstwie Finansów, które nadzorują pracę 17
Izb Celnych (takich mini GUC-ów) rozmieszczonych na terenie całego
kraju. Reforma ta pociągnęła za sobą całą masę zawirowań, w tym
oczywiście zawirowań personalnych. Likwidacja GUC wiązała się ze
zmniejszeniem liczby etatów w nowej centrali (czyli Ministerstwie
Finansów). Urzędnicy ze starej mieli oczywiście lepszy "dostęp" do
decydentów odpowiedzialnych za reformę. Szukali więc dla siebie
miejsc w nowym rozdaniu. Najgorzej wyglądało to w Warszawie. Ci, dla
których zabrakło miejsca w Ministerstwie Finansów, nastawili się na
pracę w jednej z dwóch Izb Celnych w stolicy: Izbie Celnej w
Warszawie
(ul. Modlińska 4) bądź Izbie Celnej Port Lotniczy w Warszawie (ul.
Żwirki i Wigury 1).
Dochody z ceł stanowią ok. 25 proc. wszystkich wpływów do budżetu.
Największą z izb jest Izba Celna w Warszawie, która odprowadza do
skarbu państwa 25 proc. tego, co 16 pozostałych izb. Czyli ta jedna
izba zapewnia skarbowi ok. 6 proc. wpływów
więcej niż gigantyczne
firmy. Zgarnianiem szmalu zajmuje się w tej izbie ok. 1500 osób,
które już teraz narzekają, że jest ich o blisko połowę za mało.
Będzie gorzej. Przewiduje się, że pracę w cle może stracić połowa z
obecnych 14 tys. celników. W Izbie Celnej w Warszawie pracę stracić
ma ok. 400 osób. Nikt nie wie, co się stanie ze zwolnionymi.
Leżą i beczą
Moi rozmówcy z rozbawieniem opowiadają historie o rozpierdusze,
która w cle trwa od zawsze. Z nie mniejszym rozbawieniem mówią o
sytuacji w Warszawie. Obecny stan różni się według nich od
poprzedniego tym, że nie ma nawet co mówić o marazmie. Burdel
zapanował taki, że wszyscy zdają się czekać na moment, w którym to
wszystko walnie. Jeśli dzieje się cokolwiek, to tylko na pokaz, by
zamydlić oczy obserwatorom z Unii. Przykłady sypią jak z rękawa.
Celnicy powinni się zajmować ściąganiem akcyzy od alkoholu i
papierosów, ale brakuje im do tego części aktów prawnych. Jeszcze
gorzej wygląda sprawa kontrolowania przez nich legalności
zatrudnienia przybyszów. W tej materii nie ma nie tylko aktów
prawnych, ale nawet wytycznych. (Szacuje się, że samych
Wietnamczyków mamy w Polsce 80 tys.).

Jeśli już się zdarza, że celnicy dostają do zaopiniowania jakiś akt
prawny, to jest on zazwyczaj spóźniony; często mają na to jeden
dzień. Jeśli zdarzy się jakiś akt w randze ustawy, to i tak na akty
wykonawcze czeka się latami. Dobrym przykładem jest tu lista
zwierząt i roślin chronionych
CITES. Wszyscy przejmują się losem
biednych zwierzątek. Nie ma jednak aktów pozwalających na ściganie
handlu nimi.
Tak samo nie ma centralnego rejestru zwierząt przywiezionych
legalnie, co prowadzi do tego, że jedna
legalna podkładka służy do nielegalnego opylenia np. 10 gadów.
W Warszawie totalnie leży baza danych. Cel-nikom brakuje stałego
dostępu do danych tak podstawowych, jak REGON, NIP, PESEL.
Uniemożliwia to bieżącą weryfikację wielu danych. Sprawą wręcz
kryminalną jest niewywiązywanie się od 1 stycznia 2003 r. z
ustawowego obowiązku wprowadzania danych do rejestru Krajowej
Centralnej Informacji Kryminalnej (KCIK). Jest ustawa, ale nie ma
systemu komputerowego.
Izba Celna w Warszawie praktycznie nie ma własnej infrastruktury
transportowej i magazynowej. Oznacza to, że codziennie ciężki szmal
trafia do pośredników.
Zgodnie z prawem, celnicy mogą używać takiego sprzętu, jak kamizelki
kuloodporne, kajdanki czy pałki. Nikt jednak nie wpadł na to, żeby
nauczyć ich obsługi takich gadżetów. Nie ma z tym jednak,
przynajmniej w Warszawie, tragedii, bo i tak sprzętu po prostu nie
ma.
Po co zresztą celnikowi kajdanki, jak na dobrą sprawę może ich użyć
tylko teoretycznie. Łapiąc przemytnika z towarem ma prawo do aresztu
towaru, ale nie ma prawa zatrzymywać delikwenta. Podczas
przesłuchania klient może najnormalniej w świecie wstać i wyjść.
Na 1500 osób pracujących w Izbie Celnej w Warszawie przypada jedna
waga laboratoryjna i jedna większa
taka do 200 kg
stojąca
zresztą nie w Warszawie, lecz w Siedlcach. Spróbujcie sobie
wyobrazić, ile trwa rozładowanie, zważenie i załadowanie jednego
tira...
Jeśli celnik chciałby sprawdzić, czy importer nie przykombinował np.
z ilością tkanin sprowadzonych do Polski, powinien je zmierzyć.
Służy do tego przewijarka. Na 4 urzędy celne składające się na Izbę
Celną w Warszawie (2 urzędy w stolicy, po jednym w Pruszkowie i
Siedlcach) przewijarka jest jedna
w Pruszkowie. Kosztowała
fortunę, ale i tak jest nieprzystosowana do wszystkich potrzeb;
nadaje się do sprawdzania materiałów gumowych, tkanin "nie chwyta".
Ludzie i ludziki
Przezabawnie wygląda zawyżanie statystyk. Raz na jakiś czas spotyka
się na wódce trzech decydentów: z policji, straży granicznej i cła.
Panowie ustalają, że przeprowadzą wspólną akcję. I przeprowadzają
łapiąc np. tira z telewizorami. Następnego dnia szefowie trzech
resortów wykazują, że zarekwirowali tira. W trzech sprawozdaniach są
już trzy tiry, a nie jeden. Jeszcze śmieszniej wygląda w tych
statystykach wartość przejętego towaru. Najniższa jest zawsze u
celników, bo realna. Najwyższa
u policjantów, bo podają cenę telewizora... ze sklepu. Straż
graniczna jest zawsze pośrodku. Takich wspólnych akcji było w
zeszłym roku w Warszawie nie mniej niż 20.
Na czele Izby Celnej w Warszawie nie stoi zdolny menedżer, lecz za
to inżynier
Sławomir Pichor. Jego zastępcą też nie jest menedżer,
tylko z wykształcenia muzyk
Artur Janiszewski. Obaj panowie
pracowali wcześniej w centrali GUC. Nie mają doświadczenia w
zarządzaniu firmą przynoszącą 6 proc. wpływów do budżetu. Blade też
jest ich wyobrażenie o realiach pracy operacyjnej. Obaj w GUC
zajmowali się kontrolą wewnętrzną. I teraz robią to samo. W efekcie
co szósty celnik z Izby Celnej w Warszawie miał lub ma postępowanie
dyscyplinarne.
Wśród zarzutów w postępowaniach dyscyplinarnych zdarzają się
perełki. Postępowanie ma celnik za pracę bez munduru (wracał po
cywilnemu ze szkolenia i telefonicznie ściągnięto go na miejsce
akcji). Inny odpowiada za kilkuminutowe spóźnienie do pracy. Jeszcze
inny za niewykonanie zdjęcia odprawianego
samochodu, choć od dwóch miesięcy pisał do przełożonych, że ma
zepsuty aparat fotograficzny. Pecha miał też celnik, któremu
zarzucono, że przyjął nieprawdziwe świadectwo odprawy. Okazało się,
że jego pech polegał na tym, że nie znał chińskiego.
Interesów celników powinny bronić ich związki zawodowe. Nie tym
razem: na ich czele stoi niejaki Andrzej Jankowski. Wkrótce po
wyborze na związkowego lidera został naczelnikiem Wydziału Kontroli
Wewnętrznej. Wychodzi więc na to, że powinien bronić celników przed
sobą.
Wino wyparowało
W pierwszych dniach lipca 2003 r. po Izbie Celnej w Warszawie
rozeszła się wiadomość, że z jednego ze składów celnych wyparowało
wino wartości 1,5 mln dolarów. Gdy podczas jednej z kontroli
stwierdzono, że w składzie jest wino, którego być nie powinno,
należało natychmiast zamknąć magazyny i zabezpieczyć towar. Według
moich informatorów nie zrobiono tego, podobno na polecenie dyrekcji.
Wino poszło w Polskę, a w czyjejś prywatnej kieszeni został
przynajmniej 1 mln dolarów. Sprawa powinna od razu trafić do
prokuratury, na razie jednak nie trafiła.
Nie jest to najbardziej szokujący przykład opóźnienia w informowaniu
prokuratury. Z materiałów przekazanych naszej redakcji przez
celników wynika, że w marcu 2002 r. przypadkowa kontrola magazynu
pewnego azjatyckiego importera wykazała, że ma on w swoich
magazynach nieco więcej towaru, niż wykazał w dokumentach. Więcej o

na oko
120 tirów! Przy takiej ilości towaru należało
niezwłocznie wszcząć postępowanie karne skarbowe w kierunku przemytu
(art. 86 Kodeksu karnego skarbowego), zabezpieczyć cały towar i
powiadomić prokuraturę. Ale i ta sprawa wsiąkła w dyrekcji. W razie
zainteresowania, właściwym organom służymy dokumentacją.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ratunku! "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dobrze mi tak
Dziennikarze zagraniczni pytają mnie często, czy lepiej mi się żyło
w socjalizmie, czy lepiej teraz w kapitalizmie. Ci pytacze i te pyty
oczekują odpowiedzi, że kapitalizm jest dla mnie pomyślniejszy,
skoro nachapałem się forsy.
Nikt jednak nie pyta, czy wolałem Polskę międzywojenną, czy
hitleryzm, chociaż tu oświadczyć się mogę bardziej zdecydowanie.
Wolałem okupację. Życie małego dziecka jest nudne, jednostajne i
podporządkowane woli dorosłych. Za Hitlera zrobiło się ciekawie,
zmiennie, emocjonująco, dosłownie wystrzałowo. Mogłem brykać, a
szkołą męczono mnie dorywczo i lżej niż potem.
Istnieją ludzie zawsze mający pecha, a nawet tacy, co i bez niego
ustawicznie są niezadowoleni. Mnie zawsze było dobrze i tak już
zostało. Budowanie socjalizmu u jego zarania dostarczało wielkich
rozkoszy: ideowych napięć, nieprzespanych, pijanych, przegadywanych
nocy, samopoczucia burzyciela starego i budowniczego nowego świata.
Więzi w swoim stadzie. Pamiętam frajdę bycia kontestatorem starych
porządków, mieszczańskich przesądów i obyczajów. Potem nadeszło
zwalczanie stalinizmu: emocje wieców, rozkosze poklasku, zdarzenia
wywołujące napięcia i niepewności, oszałamiająca intensywność życia.
Poznawanie polityki w jej fascynującej złożoności. U schyłku
socjalizmu czekała mnie służba rządowa. Kariera. Ważniactwo. Gra
polityczna. Rozgłos. Dygnitarstwo. Dni przebiegające w obrębie
samych spraw doniosłych, trudnych i zmiennych. Życie myślowe
skoncentrowane na sprawach publicznych.
Kapitalizm przyniósł mi przemianę służebności i zależności w
niezależność i luzactwo. Dostatek ministra PRL przemienił w bogactwo
kapitalisty.
Jakże mam wybierać, kiedy mi było lepiej, a kiedy mniej dobrze?
Rozumne życie polega na respektowaniu zasady "coś za coś". Coś
trzeba stracić, aby coś nowego zyskać. Coś pożegnać, żeby witać nowe
pożytki życiowe. Jałowa jest tęsknota za minionym: czy są to włosy
na głowie czy młodzieńcza wrażliwość i ciekawość świata, żądza
przygód czy jurność.
Mozolnie trzymam się zasady oddzielania ocen politycznych, czyli
poglądów, od własnej, osobistej sytuacji. Gdybym tego nie umiał, w
1956 r. byłbym zgorzkniałym 23-letnim kombatantem stalinizmu, a nie
płomiennym, straceńczym kontestatorem. Mając po roku 1957 zakaz
pracy snułbym się jako cierpiętnik i poszedłbym do opozycji. W
latach 80. stopiłbym się z betonem partyjnym. Po zmianie zaś ustroju
jako nowobogacki gardłowałbym za niskimi podatkami i pisał, że
niezaradni sami są sobie winni. Po nastaniu wieku XXI pozostałbym
wierny sitwie Leszka Millera posłusznie idąc w nogę z wodzami SLD.
Bo z millerowcami było mi ciepło, bezpiecznie i przyjaźnie.
Czego żałuję? Wszystkiego nie skosztowanego. Nie doświadczyłem zaś:
pederastii, pedofilii i zoofilii, więzienia, narkotyków, znajomości
języków, życia w innych niż Polska krajach, udziału w grach
parlamentarnych lub grze biznesowej, alkoholizmu, konspiracji. Nie
żałuję wszakże mojej trwałej nienawiści do sportu, własnego bezruchu
fizycznego, niechęci do religii, a także niedoświadczenia chorób,
samotności i biedy. Grzechów swoich żałuję, że było ich tak mało.
Rozumiem, że egocentryczne jest marnowanie w "NIE" miejsca na
rozważania prywatne o własnym życiu, ale przynajmniej zrobiłem to
krótko i dosyć szczerze. Wynurzenia te są zaś wywołane publikacją w
noworocznej "Polityce". Napisała ona, że w 2003 r. byłem największym
kłopotem SLD wbijając mnie w poczucie własnej ważności. Żartuję...
SLD miał tysiąc większych kłopotów niż Urban. Z natury rzeczy nigdy
dla nikogo nie byłem wielkim kłopotem. Największy kłopot SLD nosi
zupełnie inne nazwisko.
Jeśli ja stanowię jakiś kłopot, to tylko dla poczciwych, zawsze
strapionych ludzi wierzących w prymitywne cnoty, które ich zdaniem
doraźnie powinny być nagradzane. Obrażam poczucie sprawiedliwości
katolików, ekskomunistów, antykomunistów, postkomunistów i
prawicowców. W odpowiedzi pokazać im mogę język i zanucić wspaniałą
zapomnianą pieśń, która głosi: "z własnego prawa bierz nadania i z
własnej woli sam się zabaw".
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prawy do lewego
Gdy kupując auto płacimy za silnik, fotele, karoserię, ani nam w
głowie odmawiać zapłaty za koła. Za asfalt pod kołami nie chcemy już
jednak bulić, chociaż bez niego nie mają one po co się kręcić.
Tymczasem posiadamy coraz więcej samochodów i wkrótce nie będzie po
czym nimi jeździć.
Spór między lewicą i prawicą o winiety samochodowe ma charakter
ideologiczny. Lewica uważa, że za napra-wę i budowę szos płacić
powinna ta połowa rodzin w Polsce, która posiada auta. Prawica zaś
jest zdania, że na drogi powinni łożyć wszyscy, także
niezmotoryzowani. Do tego się bowiem sprowadza opór przeciw winietom
oznaczający, że na drogi trzeba będzie łożyć z budżetu państwa.
To prawica jest zawsze zdania, że najlepiej, jeśli każdy, kto czegoś
pragnie, płaci za siebie. Lewica zaś uważa, że wszyscy łożyć powinni
na wartościowe cele publiczne, nawet gdy tylko niektórzy odnoszą z
tego korzyść. Bezdzietni więc utrzymują szkolnictwo, zdrowi

lecznictwo, a nieokradani
policję. Skąd więc ta zamiana ról?
Najbardziej radykalną lewicową wizją świata był komunizm. Aby komunę
obrzydzić, prawicowi jej recenzenci głosili, że będzie to zupa z
jednego kotła dla wszystkich oraz wspólnota żon. Rzeczywiście, każdy
by się wzdragał na myśl, że codziennie prezydentowa Kwaśniewska
przyrządzać będzie jedną zupę dla ogółu Polaków, a system
przymuszałby do dzielenia z Andrzejem Wajdą jego straszliwej żony,
pani Zachwatowicz. Twórcy i zwolennicy koncepcji komunizmu ustrój
ten rysowali jednak w sposób bardziej umiarkowany: nie istnieje
państwo ani pieniądz, pracuje się wedle możliwości, dostaje zaś

wedle potrzeb.
Wbrew powszechnemu mniemaniu, ustrój ten został częściowo zbudowany,
tyle tylko że poszczególne jego cechy nie obejmują ogółu. Wielu
obywa się bez pieniędzy. Liczni pracują tylko wtedy, gdy trafi się
możliwość. Niektórzy mają wedle potrzeb, a nawet znacznie więcej.
Państwo zaś rzeczywiście obumiera trapione licznymi chorobami. Tylko
że dla przypodobania się Stanom Zjednoczonym rządząca lewica
stosunki te nazywa kapitalizmem, nie zaś komunizmem.
Kamuflaż wymaga także istnienia giełdy, banków, pieniędzy i innych
akcesoriów kapitalizmu. A niekiedy również postępowania zgodnego z
logiką tego ustroju, czego przykładem jest projekt rządu dotyczący
winiet samochodowych. Rzadko, ale czasem logika kapitalizmu sprzyja
sprawiedliwości, zaś system spożycia zbiorowego
nie. Winiety są
sprawiedliwe, bo ciężar budowy i naprawy dróg ponosiliby głównie ich
indywidualni użytkownicy.
Ciekawe, że naszej prawicy logika kapitalizmu akurat wówczas
przestaje się podobać, gdy wynika z niej sprawiedliwość społeczna.
Wszystko, co tworzy lub pogłębia niesprawiedliwość, prawica chętnie
projektuje i popiera.
Autor : J.U.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Awers pani Rewers "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Krwawy biznes
"Super Express" doniósł (23.04.2003), że kilku biznesmenów
zaprzyjaźnionych z politykami SLD nie spłaciło kredytu poręczonego
przez państwo.
"Teraz 34 miliony dolarów będą musieli spłacać podatnicy". Tego
samego dnia minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz
powiedział, że fakt, iż "wymienia się moje nazwisko, jest zwykłym
kłamstwem".
* *
Zachodnim koncernom farmaceutycznym daliśmy w prezencie gigantyczną
forsę
alarmował w "NIE" Robert Kosmaty. Gra toczy się o 24 mln
dolarów, jakie Polska płaci corocznie za pozyskiwanie preparatów
krwiopochodnych, wysyłając 150 tys. litrów krwi do frakcjonowania w
Szwajcarii. Nasz redakcyjny kolega zwrócił uwagę na nagły brak
sandoglobuliny P w śląskich szpitalach. Dramatyczny niedobór cennego
leku powstał na podłożu skandalu polityczno-biznesowego ("Osoczeni",
"NIE" nr 51
52/2002).
Polska jest jedynym dużym europejskim państwem, które nie ma
własnego zakładu przetwarzania krwi. W 1997 r. rząd Włodzimierza
Cimoszewicza postanowił uniezależnić Polskę od Szwajcarów.
Zdecydowano się wesprzeć budowę zakładu w Polsce rządowym
poręczeniem kredytu bankowego. Zdecydowano także o podpisaniu
z
pominięciem procedury zamówienia publicznego
wieloletniej umowy na
zakup od krajowego inwestora preparatów krwiopochodnych. Krew miała
być frakcjonowana w nowo budowanym zakładzie w Mielcu (specjalna
strefa ekonomiczna). Do czasu jego uruchomienia firma LFO miała
frakcjonować krew u swego zagranicznego licencjonodawcy.
Krótko po podjęciu tych decyzji władzę w Najjaśniejszej objęła
koalicja AWS
UW. Nowe kierownictwo resortu zdrowia z powodów
politycznych zaczęło się podejrzliwie przyglądać inwestycji.
Udziałowcem spółki LFO był bowiem Włodzimierz Wapiński, biznesmen o
barwnym życiorysie, blisko zakolegowany z ministrem Markiem Siwcem i
samym prezydentem Kwaśniewskim. O Wapińskim zrobiło się głośno,
kiedy "Super Express" wykrył, iż kosztowne auto Mitsubishi Pajero,
które złodzieje rąbnęli Siwcowi, faktycznie należało do niego. Przy
okazji gazety przypomniały, iż Wapiński przez czas jakiś wynajmował
od państwa Kwaśniewskich mieszkanie w tzw. Zatoce Świń na
warszawskim Wilanowie.
We łbach AWS-owskich polityków zaświtała myśl, że skoro w interesie
tkwi Wapiński, to najprawdopodobniej jest to efekt protekcji
polityków z otocznia prezydenta Kwaśniewskiego i z tego względu
trzeba mu popsuć plany. Solidarnościowych polityków mało rzecz jasna
obchodziło to, iż przy okazji przekreślają inwestycję, która daje
budżetowi możliwość zaoszczędzenia wielu milionów dolarów, a Polakom
pracę. Nie można też wykluczyć, iż solidaruchów podżegali do działań
przeciwko LFO reprezentanci zagranicznych koncernów
farmaceutycznych.
AWS-owski minister Wojciech Maksymowicz niewiele zdążył zaszkodzić.
Po jego dymisji minister Franciszka Cegielska kontynuowała podchody
pod spółkę LFO szukając sposobu na upieprzenie inwestycji.
Korespondowała w tej sprawie między innymi ze Stanisławem Pacukiem
prezesem Kredyt Banku kredytującego tę budowę. Cegielska nie chciała
się zgodzić na renegocjację umowy z 1997 r., a tego żądał
zagraniczny partner spółki LFO, wielki koncern australijski CSL. Po
śmierci Franciszki Cegielskiej resort zdrowia przejął Grzegorz
Opala. Obrał metodę, którą Parkinson swego czasu nazwał "odmową
przez zwłokę".
* * *
Kiedy po kolejnych wyborach parlamentarnych powstał rząd Millera,
Wapiński i jego wspólnicy spodziewali się, że resort zdrowia zapali
wreszcie zielone światło dla ukończenia mieleckiej inwestycji. Taki
rympał! Minister Mariusz Łapiński podszedł do sprawy jak pies do
jeża. Nie chcąc brać na swoje plecy dalszych losów budowy zakładu
frakcjonowania osocza krwi, skierował sprawę do ministra Marka
Wagnera z Kancelarii Premiera. Tu zaś powołano specjalny
międzyresortowy zespół, w którego skład weszli: naznaczony przez
Łapińskiego pełnomocnik, przedstawiciele resortu finansów, UOP i
Centralnego Biura Śledczego oraz reprezentant resortu
sprawiedliwości.
Dotarliśmy do kilku kwitów wyprodukowanych przez członków tego
ciała. Prokurator krajowy Karol Napierski informował zespół, że
prokuratura tarnobrzeska prowadzi śledztwo w sprawie
nieprawidłowości przy realizacji mieleckiej inwestycji. Swoje 3
grosze dorzucili gen. Józef Semik i płk Mieczysław Tarnowski. Z ich
donosów pośrednio można wywnioskować, że współwłaściciele firmy LFO
prowadząc inwestycję za dużo płacili za doradztwo i za projekty
techniczne. Płacili także za nie dostarczone urządzenia. Przelewali
rzekomo pieniądze do nieistniejących firm w Holandii. Wszystko po
to, aby za powstałe długi zapłacił w ostatecznym rachunku skarb
państwa, który poręczył firmie LFO 26 mln dolarów kredytu. Zygmunt
Nizioł
jeden ze współwłaścicieli LFO
przeczy tym informacjom. Ma
dokumenty potwierdzające, że jest inaczej, niż twierdzą służby
specjalne i prokuratura. Tyle tylko, że nikt
oprócz dziennikarzy

nie chce tych papierów oglądać. Nie przesądzając ani legalności, ani
nielegalności tych interesów sprzeciwiamy się niweczeniu zamysłu
przerabiania krwi w kraju. Rok w rok Polska traci 24 mln baksów i w
tym kontekście poręczenie 26 mln kredytu wydaje się trafne.
8 października zeszłego roku wiceminister zdrowia Ewa Kralkowska
wypowiedziała umowę z LFO na frakcjonowanie krwi. To dla spółki
wyrok śmierci, gdyż żaden bank nie da jej w tej sytuacji kredytu na
dokończenie budowy. Kredyt Bank stara się odzyskać pieniądze od
gwaranta kredytowego LFO, czyli skarbu państwa. Nieoficjalnie
dowiedzieliśmy się w resorcie finansów, że skarb państwa będzie się
bronił dowodząc, iż prezes Pacuk i jego bank nie dopełnili obowiązku
szczególnej staranności podczas kredytowania inwestycji. To może się
jednak nie udać, szanse są pół na pół. Poza tym pozostają jeszcze
roszczenia udziałowców firmy LFO do skarbu państwa, z tytułu
zerwania umowy przez wiceminister Kralkowską. Wspólnikami
Wapińskiego i Nizioła w LFO są Amerykanie: Robert Lewis i David
Minotte. Ich pieniądze chroni polsko-amerykańska umowa o wzajemnej
ochronie inwestycji. Podatnicy najpewniej zapłacą milionowe
odszkodowania.
* * *
Zapytaliśmy ówczesnego wiceministra Aleksandra Naumana, co zamierza
resort zdrowia, skoro projekt firmy LFO został utrupiony.
Usłyszeliśmy zapewnienie, że w Polsce nie zabraknie preparatów
krwiopochodnych. Jesienią zostanie otwarty przetarg na przerób
polskiej krwi. Ponadto resort pertraktuje z amerykańską firmą
BAXTER, skłaniając ją, aby w ramach offsetu związanego z kupnem
amerykańskiego samolotu zainwestowała w Polsce i udostępniła swoją
technologię frakcjonowania krwi. Nauman twierdził, iż już się nie
powtórzy sytuacja, jaka miała miejsce w drugiej połowie zeszłego
roku, kiedy nagle zabrakło sandoglobuliny. I tylko biznesmen
Włodzimierz Wapiński podejrzewa, iż stracił kupę forsy, bo jakiś
czas temu kolegował się z prezydentem Kwaśniewskim i ministrem
Markiem Siwcem zamiast z osobami z innego gmachu. Ujawniamy zarazem
przyczynę, dla której biznesmeni są przyjaźni całemu światu.
Niebezpieczne to dla nich, z kimkolwiek się nie przyjaźnić.
Autor : Anna Fisher / Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sojuszyści "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Samotność zakąski
Piję
źle. Nie piję
jeszcze gorzej.
Wiele ukazało się utworów z życia alkoholików, które jest burzliwe i
ciekawe. Zachęca do wgłębiania się w siebie. Zacząłem takie lektury
od Hansa Fallady, Zygmunta Szeligi i Marka Hłaski. Potem brałem
Stachurę. Ostatnio pobierałem Jerzego Pilcha i Wiktora Osiatyńskiego
we fragmentach. Lektura ta doprowadziła mnie do trzech wniosków.
Pierwszy jest taki, że znam lub znałem wszystkich mi współczesnych
piszących alkoholików.
Drugi, że bez alkoholizmu nie byłoby połowy polskiej literatury. W
szkołach kurs polskiego należałoby podzielić na dwie części. W
jednej Broniewski, Osiecka, Andrzejewski itd., itp. W trzeźwym
prądzie Szymborska, Miłosz, Lem i inni o nieprzeniknionych źródłach
natchnienia.
Trzeci wniosek jest taki, że nastąpiła inflacja pisaniny autorów
grzebiących w swoich zmacerowanych wódką bebechach. Można więc teraz
zrobić interes inicjując pisarstwo wyrażające reakcję na prozę
alkoholiczną. Trzeźwość jest tragedią rzadszą i też wielką.
Oto więc rusztowanie do moich przyszłych literackich zwierzeń
pijaka-niealkoholika.
Pierwszy raz upiłem się, gdy miałem 12 lat w Nowy Rok 1946. Matka
wyniosła mnie i wrzuciła do zaspy śnieżnej na trzeźwienie.
Systematycznie pić zacząłem dopiero w wieku 15 lat, jednakże w
dawkach uczniowskich. Osiągnąwszy pełnoletność, zacząłem zarabiać na
wódkę i starałem się spędzać z nią wszystkie noce, przeważnie w
knajpach, zawsze w towarzystwie. Wódka czysta była moim upodobaniem,
jedyną rozrywką. Bez niej zatracałem kontakt z ludźmi, w tym
skłonności i umiejętności romansowe. Pierwszy danego wieczoru
kieliszek stanowił granicę oddzielającą czas pracy od wypoczynku,
czyli zabawy.
Organizm mój narzucił jednak tragiczne ograniczenia. W miarę picia
ochota stopniowo ustawała, zamiast się wzmagać. Nieczęsto więc
przekraczałem dziecięcą dawkę pół litra. Gdy to się stawało,
miewałem nazajutrz straszliwego kaca. Powodował on wstręt do
alkoholu rozciągający się niekiedy na trzy doby. Za opilstwo
płaciłem więc wysoką cenę zmarnowania potem jednego dnia i trzech
wieczorów. Wpierw cierpiałem cieleśnie, a potem towarzysko.
Starość nie przyniosła mi żadnych przykrości i uszczerbków z
wyjątkiem jeszcze gorszych stosunków mojego organizmu z wódką. Gdy
wieczorem jem w towarzystwie, mam wielką ochotę wypić, ale mija ona
po trzech pięćdziesiątkach nieprzynoszących żadnej przyjemności
psychicznej. Jednak gdy na tym poprzestanę, po paru kwadransach
staję się osowiały i śpiący. Rozkoszny niegdyś szum w głowie stał
się szmerem przykrym przypominającym smutek. Jeżeli przezwyciężając
niechęć mnożę kieliszki, już po zażyciu sześciu, następnego dnia
choruję na kaca, a nim on nastąpi, mam przed sobą częściowo bezsenną
noc. Zawsze bowiem około trzeciej w nocy wstaję i wypijam 150
gramów, co jest warunkiem powtórnego uśnięcia. Żeby więc korzystać z
wódki jako środka nasennego, nie mogę przedtem jej używać jako
rozrywki, bo napędzę sobie kaca. Gdy zaś mimo to piję wieczorem
dążąc do przyjemności, rezultatem jest natychmiastowa senność w
towarzystwie wytrenowana nocami jako odruch warunkowy. A w nocy
bezsenność. Takie oto są zmagania starego pijaka-niealkoholika z
alkoholem.
Gdy nie piję, obcowanie z ludźmi staje się męką. Milczę, nie
potrafię znaleźć tematu do rozmowy, nie ma we mnie woli ani
tokowania, ani słuchania. Nudzę się w towarzystwie. Umarła moja
tolerancja dla pijanych
chronicznie trzeźwego jak świnia
oni
teraz mnie męczą i drażnią. W knajpie lub na imprezie ciągnie mnie
więc do łóżka. Z człowieka towarzyskiego przemieniłem się w
smutnego, znudzonego, niechętnego ludziom aroganta. Wzbudzam więc
niechęć, co czuję i unikam biesiad.
Mając takie kłopoty z alkoholem udałem się do specjalisty. Fachowcy
leczą jednak wedle swoich poglądów na zdrowie i chorobę, czyli dobro
i zło. Nie zaś wedle obstalunku pacjenta pragnącego swój organizm
zharmonizować z własnymi upodobaniami. Lekarz uznał mnie za
alkoholika, skoro jestem w swój szczególny sposób uzależniony od
alkoholu. W ich doktrynie niepicie nie powinno w ogóle ujemnie w
życiu ciążyć, chyba że jest się niepijącym alkoholikiem, czyli
dźwiga się niepraktykowaną już zależność od alkoholu. Ja jednak nie
jestem ani niepijącym, czyli abstynentem, ani alkoholikiem. W
sytuacjach pozatowarzyskich lub bezalkoholowych mogę z przyjemnością
w ogóle nie pić. Picie zaś zniechęca mnie do picia. Samoistnego,
niewyrozumowanego pociągu do wódki w ogóle nie czuję. Z niechęcią w
nocy wstaję, żeby się napić. Rad byłbym mogąc zamiast tego czytać,
aż usnę, tyle że nie mam rano czasu na odsypianie nocnej lektury.
Bez nasennego celu nigdy nie wypijam samotnego drinka, chociaż
siaduję przed telewizorem w pokoju, gdzie nad barem kurzy się ze sto
pełnych butelek. Raczej więc nazwałbym siebie człowiekiem męczonym
przez wódkowstręt a marzącym o przebrzmiałej alkoholowej podniecie.
Być może dramaty alkoholików są większej miary. Każdemu jednak
człowiekowi największą tragedią wydaje się jego własna. Swój katar
doskwiera bardziej niż cudzy rak, stąd też prawo do lecznictwa mają
wszyscy, a nie tylko ludzie wyselekcjonowani jako chorzy.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Korytarz do burdelu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rzeczpospolita kartoflana "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Najlepsi won "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ekoruchadła
Jeżeli po długiej i wiernej służbie wyrzucisz zużytego gumowego
członka lub np. wibrator
naruszysz unijną dyrektywę mówiącą o
zasadach obchodzenia się z zużytymi urządzeniami.
Okazuje się, że niezdatny do użytku wibrator lub zupełnie zużyta
nadmuchiwana lalka, zamiast wylądować w zsypie, "powinny być
zwrócone w miejscu zakupu". Liczba rozmaitych unijnych reguł,
regulacji, rozporządzeń, zarządzeń, zaleceń itp. przekracza
wyobraźnię największych nawet fantastów. Wśród wielu norm Unia
Europejska wyprodukowała też i taką, która dotyczy zasad
postępowania z 250 różnymi aparatami i urządzeniami domowego użytku
po ich zużyciu albo w razie ich uszkodzenia lub rezygnacji z
dalszego ich używania. Na tej liście znalazły się takie, jak np.
lodówka czy... samogrająca kartka pocztowa. W celu dbałości o
środowisko wszystkie one po zużyciu mają być zwrócone w miejscu
zakupu w celu ich "regeneracji lub właściwej utylizacji", a nie
wyrzucane bezmyślnie na śmietnik. Z tego szlachetnego powodu
uwzględniono na tej liście takie szkodliwe dla środowiska przybory
jak właśnie sztuczne gumowe penisy, wibratory itp. urządzenia.
Tę najnowszą unijną bzdurę wytropił brukselski dziennik "Sprout". Po
przestudiowaniu odpowiedniej dyrektywy "Sprout" zauważył, że
obejmuje ona m.in. gumowe
excusez le mot
chuje wszelkiego
rodzaju i przeznaczenia oraz konstrukcji, nadmuchiwane lalki itp.
wyroby z tworzyw. Nieodpowiednie potraktowanie takich produktów, z
uwagi na ich odporność na naturalną degradację, stwarzałoby
zagrożenie dla naszego środowiska. Nie mówiąc o tym, jak byłoby
śmiesznie, gdyby po kilku tysiącach lat archeologowie wydobywali z
ziemi w pobliżu zabytkowych ruin (np. klasztorów) nie zutylizowane
odpowiednio i we właściwym czasie wibratory lub wykonane ze
specjalnego kauczuku sztuczne członki doodbytnicze, które także
objęte zostały unijną dyrektywą.
Autor : Włodzimierz Galant




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Krzysztof Janik nie osiedli się w Bieszczadach. Tak zdecydowali
posłowie koalicji odrzucając wniosek opozycji o wotum nieufności dla
ministra. Janik pozostanie w rządzie, choć w gazetowych wywiadach
skarżył się mocno na swą paskudną robotę, w której skapcaniał,
schamiał nawet, a wódki pije mniej, niestety.
W Bieszczadach osiedlić się może Antoni Kowalczyk posunięty przez
Janika komendant główny policji. Nowy, Leszek Szreder, zachował się
jak gajowy Marucha z popularnego kawału. Od razu wypieprzył żrących
się wicekomendantów: Padałę i Rapackiego. Najgłośniej gazety płakały
po Rapackim wskazując tym źródło swych najsmaczniejszych przecieków.
(Czytaj obok).
Wielbiciel mocnych trunków Andrzej biskup Śliwiński, były
ordynariusz elbląskiej diecezji Kościoła kat., skazany za jazdę po
pijaku może wybrać na miejsce osiedlenia Dalikowo, niedaleko miasta
Łodzi. Jest tam kościół z parafią do kupienia. Na licytacji, bo
kurwia łódzka nie chce wykonać prawomocnego wyroku sądu RP i
wypłacić poszkodowanej przez polski Kościół kat. dziewczynie
należnego odszkodowania. Urban zadeklarował, że kupi wystawiony na
licytację kościół i zrobi tam luks disco z nocnym wyszynkiem. Za
barem, w ramach ekumenizmu, może stanąć biskup Śliwiński.
Janusz Dobrosz, czterokrotny poseł PSL, niedawny wiceprezes tej
partii, znany z antyniemieckiego stanowiska, osiedlił się na nowym
terytorium politycznym. W partii Giertycha młodszego, Końskim Łbem
zwanego, czyli w Lidze Polskich Rodzin. Dobrosz to trzeci poseł PSL,
po Grabowskim i Pęku, którzy zmienili w tej kadencji zielone na
czarne.
Henio Długosz były świętokrzyski baron pomimo pozytywnej weryfikacji
wystąpił z SLD. Nie chciał być dla partii kolejnym ciężarem. Nie
chce się pożegnać z SLD senator Zbigniew Antoszewski z ziemi
łódzko-millerowskiej, którego wojewódzki sąd partyjny pod przewodem
Wiktora Cellera ponownie, zaocznie wyrzucił z partii. Celler to ten
sam gość, który wyrzucił z SLD posłankę Murynowicz, a teraz zwleka z
przesłaniem jej dokumentów do sądu krajowego. Bo wie, że ten
posłankę na łono partii przywróci. Krajowy rzecznik dyscypliny SLD
Nieporęt wezwał Cellera do dymisji.
Awansowano na prawicy. Ryszard Tur prezydent Białegostoku z partii
pisanej przez "ch" został prezesem nowego Chrześcijańskiego Ruchu
Samorządowego, który założył prezydent miasta Łodzi Kropiwnicki.
ChRS zamierza startować w wyborach do europarlamentu. Maciej
Płażyński zaczął budować Ruch Obywatelski. Ruch, bo jak Płażu
zadeklarował, ludzie nie lubią partii politycznych. Ruch też chce
wystartować do europarlamentu. W partię, co jest warunkiem
niezbędnym w europarlamencie, przemieni się już po wyborach, bo
wtedy nieważne już będzie, co wyborcy lubią.
Wkurwiony brakiem sukcesów Lech prezydent stolicy Kaczyński ruszył
na bój ostateczny ze stołecznymi burdelami. Kurwy zagroziły, że
jeśli nie skończy się na gadaniu, ujawnią listę radnych PiSuaru nie
tylko w agencjach bzykających, ale i żądających specrabatów. (Czytaj
też str. 8).
Dziadkiem został pan przewodniczący Lepper. Cały klub Samoobrony na
wieść o tym podążał pod gabinet Przewodniczącego. Składano daniny i
ofiary w postaci pluszowych zabawek.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Fioletowy mus
W "Gazecie Wyborczej" (20 marca 2003 r., str. 2) o wojnie w Iraku
wypowiedział się sam biskup Pieronek. Biskup ma zawsze zdanie
zbliżone do "Wyborczej", chętnie więc by popierał wesołych marines.
Niestety, Watykan wyraża się akurat w zgoła przeciwnym duchu i grzmi
całkiem głośno, że piąte przykazanie mówi nie zabijaj.
Biskup Pieronek nie może abstrahować od papieskich racji, znajduje
więc salomonową formułę: "Nie dziwimy się więc, że Ojciec Święty
mówi nie, ale też nie dziwimy się, że ktoś musi powiedzieć tak".
Innymi słowy, Jan Paweł II upiera się przy paragrafach dlatego, że
nie może inaczej, rzecz jest jednak nieżyciowa, doktrynerska, więc
ktoś musi powiedzieć "tak".
Bardzo nas cieszy ten biskupa Pieronka wykład moralny. Toż o aborcji
Watykan nudzi też nieżyciowo, nadużywając zresztą tego samego, co w
przypadku Iraku przykazania. My więc musimy się przeciwstawić. I Bóg
nam świadkiem, że robimy to konsekwentnie, wzywając do obalenia
obowiązującego u nas średniowiecznego prawa. Nie posuwamy się przy
tym tak daleko w zakresie teologii moralnej jak biskup Pieronek.
Wydaje się nam bowiem, że zabijanie ukształtowanych już fizycznie,
odhodowanych i co nieco poduczonych dzieci w Bagdadzie czy Basrze
jest jednak działaniem bardziej drastycznym niż usunięcie zygoty.
Zawsze jednak miło usłyszeć, że przeciwnicy restrykcyjnej ustawy
aborcyjnej mają błogosławieństwo Kościoła rzymskokatolickiego, a
przynajmniej jego części.
I zrozum tu, czemu redaktora Urbana ciągają po sądach. Przecież on
właśnie mówił co innego niż papież, bo
jak się okazuje
musiał.
Mus to mus. Nie ma się czemu dziwić, a już tym bardziej pieniaczyć
po trybunałach.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jaki prąd taki sąd
Co by było, profesorze Kieres, gdyby w zamachu na generała
Jaruzelskiego zginął ambasador Davies.
Mój zięć Adam Grzesiak, ojciec moich wnuków, w latach 80. był
działaczem solidarnościowej konspiry. W stanie wojennym postanowił
był zabić mojego ukochanego szefa i mistrza
generała Wojciecha
Jaruzelskiego. W tym celu zawiązał zmowę z kolegami i rozpoczął
przygotowania. Penetrowali kanały kanalizacyjne i sporządzali
szkice, aby ładunek wybuchowy umieścić pod domem Generała i wysadzić
Go w powietrze wraz z rodziną. Szykowanie zamachu opisane zostało
przez terrorystę Grzesiaka, męża mojej córki, w jego barwnych,
emocjonujących wspomnieniach nagrodzonych przez ministra kultury z
AWS. Ukazały się one w formie okrojonej jedynie w ekskluzywnym
periodyku "Karta". Redaktorzy gazet i czasopism odmówili publikacji
fragmentów. Prawicowe, lewicowe i neutralne wydawnictwa książkowe
nie zdecydowały się na ich wydanie, są bowiem wspomnienia Grzesiaka
politycznie niepoprawne. Ujawniają
kłopotliwe dla konspiry fakty. Miejscami dolegliwie odbrązawiają
etos.
1.Gdyby wtedy, w roku 1982 lub później, Służba Bezpieczeństwa
wykryła przygotowania do zamachu na Jaruzelskiego, odbyłby się
transmitowany w TV proces spiskowców zakończony karami długoletniego
więzienia. Rzecznik rządu zyskałby upragniony dowód terrorystycznych
poczynań nielegalnej "Solidarności", która przedstawiała siebie jako
stroniący od przemocy ruch obrony praw obywatelskich i
pracowniczych. Sama "Solidarność", w tym Wałęsa, Bujak, kto żyw,
odcięłaby się z tych względów od Grzesiaka i jego kolegów, co
podałaby cała prasa "wolnego świata".
W III Rzeczpospolitej ewentualna rehabilitacja skazanych stanowiłaby
więc dla sądów i prof. Kieresa, prezesa IPN, kłopotliwy problem. Z
jednej strony trudno w sensie prawnym podważyć prawomocność poczynań
jakiegokolwiek państwa, które karze ludzi zmierzających do
uśmiercenia jego uznawanego przez mocarstwa przywódcy. Szczególnie
niezręczne byłoby wybielanie terrorystów już po 11 września 2001 r.,
skoro jesteśmy gorliwym członkiem antyterrorystycznego sojuszu. Z
drugiej strony kasowanie wyroku byłoby politycznie konieczne, skoro
dotyczył on zamiarów nadgorliwych, lecz nie prowokatorskich.
Chwalebnych dla IPN pod względem politycznej intencji. Sąd Najwyższy
i Kieres znaleźliby więc prawny wybieg. Podkreślając naganność
czynu, a zarazem szlachetny charakter motywu, sąd przypuszczalnie by
orzekł, że wyrok skazujący zapadły w PRL był prawniczo wadliwy,
ponieważ nie uwzględniał tego, że przygotowania do zamachu były
nieudolne i nie rokowały powodzenia. Sąd rewizyjny miałby otóż
podstawę do przyjęcia takiej tezy. Ale o tym na koniec.
2.Pod naciskiem skrajnej prawicy antykomunistycznej i jej Instytutu
Pamięci Narodowej sądy kasują wyroki w sprawach politycznych z
przeszłości lub usiłują odnieść się do niej procesami w rodzaju
rozprawy przeciw Jaruzelskiemu o grudzień 1970. Nie jest to
korygowaniem wyroków lub uzupełnianiem sprawiedliwości ongiś
poniechanej
jak to się twierdzi. Udające apolityczność sądy
osądzają wedle
dzisiejszych kryteriów i intencji politycznych sprawy osądzone (lub
poniechane) w oparciu o poprzednie,
przebrzmiałe kryteria i intencje.
Sądowy instrument politycznego odwetu tylko pozornie jest stępiony
przez respektowanie w RP zasady, że prawo nie działa wstecz. Czyli
że za przestępstwo nie można uznać czynu, który nim nie był, gdy go
dokonywano. Ani też nie może być przestępcze nic, co nie obrażało
ówczesnego prawa, choćby kłóciło się z obecnym. Cóż z tego, skoro
współczesne intencje polityczne stosowane są do czasów, kiedy
funkcjonowały przeciwstawne im kryteria ocen i motywy sądzenia.
Dowodzi tego sprawa 91-letniego byłego prokuratora Czesława Ł.,
który z oskarżenia IPN będzie miał proces o przyczynienie się do
"morderstwa sądowego" na rtm. Witoldzie Pileckim. Oskarżał go przed
sądem w 1947 r.
56 lat temu.
Opieram się na relacji pt. "Rotmistrz i prokurator" Piotra
Lipińskiego z "Gazety Wyborczej" (10
11 maja 2003 r.).
Podstawą oskarżenia jest współcześnie dokonana rehabilitacja
Pileckiego, na którym w 1948 r. wykonano wyrok śmierci. Zażądał go
Czesław Ł. Proces Pileckiego nie należał do rzędu tych, które były w
dobie stalinizmu w sposób oczywisty fingowane. Po wojnie Pileckiego
wysłał do kraju gen. Anders,
aby zajął się tu konspiracją karalną w świetle praw obowiązujących w
kraju. Pilecki znał ryzyko, które podejmował.
Jego skazanie i stracenie w 1948 r. uznano teraz za sprzeczne z
prawem, gdyż sądził go sąd w nieprawidłowym składzie dwóch sędziów i
jednego ławnika. Pilecki słał do wywiadu Andersa materiały
wywiadowcze, ale sąd wówczas nie miał dowodów, że były to tajemnice
wojskowe, ani że wywiad
Andersa przekazywał je obcemu państwu, tj. Anglikom, którym Anders
pod-legał. To stało się wiadome dopiero po procesie Pileckiego.
Przekazano co prawda na Zachód raport z listą dygnitarzy
Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, których zabicie sugerowała
grupa Pileckiego, ale do wykonania zabójstw nie było możliwości.
Zresztą nie wiadomo, czy to nie był "element prowokacyjnej gry MBP
wobec Pileckiego". Podobno w śledztwie Pilecki był torturowany, ale
są też poszlaki, że nie.
Grupa Pileckiego zgromadziła broń, czego prawo zakazywało, ale były
to stare zapasy z czasów wojny i uzbrojenie nie zostało użyte, czego
sąd w 1947 r. nie wziął pod uwagę. Osobliwe zresztą, że przeoczenie
przez sąd tej okoliczności łagodzącej teraźniejszy sąd zarzuca
dawnemu, który orzekał w czasach, gdy zbrojne podziemie wystrzelało
30 tys. ludzi związanych z nową władzą!
Nikt dziś nie twierdzi, że w 1947 r. skrupulatność w przestrzeganiu
procedur sądowych i wnikliwość w przedstawianiu i ocenianiu dowodów
była taka sama jak 56 lat później. Nikt nie neguje tego, że wymiar
sprawiedliwości w powojennej epoce wojny domowej i później, w
stalinizmie, był czyniony z grubsza i wedle ówczesnych politycznych
schematów. Nie wadzą mi więc polityczne demonstracje
rehabilitacyjne, choć mocno są spóźnione. Sam domagałem się ich
publicznie, ale w 1956 r., kiedy był czas po temu, choć wola kusa.
Oczywiste to, że IPN ocenia emigracyjny Londyn i krajowe podziemie
odmiennie niż polskie sądy w 1947 r. Jeśli jednak sala sądowa jest
komuś teraz potrzebna jako lokal służący do pisania na nowo historii

to proszę bardzo, niech ją sobie wynajmuje.
Oburza wszakże czynienie z politycznej zmiany historycznych ocen
instrumentu do sądzenia ludzi, którzy 50 i więcej lat temu inaczej
niż teraz oceniali fakty. Równie stronniczo jak dzisiaj IPN, choć
przeciwstawnie.
Oburzenie nie ogarnia oczywiście pociągania do odpowiedzialności za
torturowanie, fałszerstwa śledcze, bicie itp. podobne świństwa.
Wracam w obręb moich czasów i do własnych przyjaciół.
3.Gen. Wojciech Jaruzelski zawsze w Warszawie mieszkał i nadal
mieszka w skromnym segmencie, typowym dziś dla urzędników,
sklepikarzy i właścicieli warsztatów. Dom ten sąsiaduje z
najważniejszym budynkiem w stolicy
wytworną i rozłożystą
rezydencją amerykańskiego ambasadora sporządzoną z bordowego
klinkieru. Mój zięć Grzesiak i inni zamachowcy z 1982 r. szykując
iście po polsku swój mord polityczny nie ustalili precyzyjnie, gdzie
mieszka Generał. Zbadali z grubsza lokalizację i przyjęli za
oczywisty pewnik, że "dyktator kraju" zajmuje największy,
najelegantszy i najgęściej pilnowany dom. Gdyby więc zamach na
Wojciecha Jaruzelskiego został doprowadzony do etapu eksplozji w
kanałach ładunku wybuchowego, to w powietrze pierdyknąłby ambasador
Stanów Zjednoczonych wraz z rodziną, służbą i ochroną.
(Gościłem niedawno u siebie ambasadora Daviesa, ale zaniedbałem mu
opowiedzieć, co mogło mu się przydarzyć).
Wyobrażam sobie tę konsternację w Waszyngtonie. Te przemówienia nad
grobem, że ambasador zginął za wolność i demokrację jako mimowolna
ofiara jej umiłowanych przez Amerykę obrońców. I nieludzki wysiłek
samego Jaruzelskiego, żeby nie pękać ze śmiechu serdecznego w
chwili, kiedy to w galowym mundurze i przy orderach składałby z
orszakiem dygnitarzy należne kondolencje w Ambasadzie Stanów
Zjednoczonych. Wszystko to lokuję w przegródce marzycielskich
uciech.
Jedno jest pewne: w Trzeciej Rzeczpospolitej żaden sąd nie
rehabilitowałby nawet mimowolnych zabójców ambasadora USA. Chociaż
przesłanka procesowa wskazująca na nieudolność w wykonaniu zamachu
byłaby taka sama, a nawet dobitniejsza, jak w przypadku procesu o
same przygotowania wstępne do uśmiercenia Jaruzelskiego.
W podzięce za zabicie Jaruzelskiego Grzesiak razem z Kuklińskim
odbierałby dziś honory. Za ambasadora nadal odsiadywałby swoje
dożywocie. Czyż nie tak, profesorze Kieres? A to właśnie było do
udowodnienia.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zanik członka
Popierniczyło się, oj, popierniczyło w toruńskim SLD.
Miało być jak w bajce: źli won, dobrzy zostają. Liczbę złych
członków szacowano na 30 proc. W Toruniu padł rekord: partia Millera
odchudziła się o mniej więcej 70 proc. Na początku stycznia wśród
wzajemnych oskarżeń odbyło się w Kujawsko-Pomorskiem posiedzenie
Rady Wojewódzkiej SLD. Nic, że prasa przywołuje opowieść o Kara
Mustafie, któremu szef przysłał sznur, gdy stopniały szeregi
żołnierzy. SLD będą naprawiać majsterkowicze odpowiedzialni za
dotychczasową sytuację w partii.
O Toruniu pisałam, że:
lPartia troszczy się o program jedynie przed wyborami. Stosowną
broszurkę przygotowuje jeden facet, Krzysztof Makowski, w ostatnich
wyborach kandydat SLD na prezydenta miasta.
lKierownictwo pilnuje prywatnych interesów, kwitnie nepotyzm i
kumoterstwo.
lW partii nadają ton martwe dusze, bo więcej członków to więcej
delegatów na zjazd wojewódzki, czyli więcej władzy.
Przed czterema laty tylko jedna osoba, kierowniczka ze sklepu,
odważyła się publicznie wyartykułować wątpliwości i broniła "NIE".
Przed rokiem wystąpiła z partii. Sojusz polemizował z naszą diagnozą
za pomocą uchwał, z których wynikało, że jest świetnie, będzie
lepiej, a kto sądzi inaczej, ten wróg. Tępił myślących inaczej,
zwłaszcza takich, którzy mogliby wyrosnąć na liderów.
Najhigieniczniej pozbyć się ich, zanim obrosną w partyjne piórka.
Dlatego "z powodu koniunkturalizmu" nie przyjęto do SLD Michała
Zaleskiego, przez wiele lat reprezentującego w radzie miejskiej
Torunia interesy lewicy. W ostatnich wyborach Zaleski jako kandydat
niezależny startował na prezydenta Torunia i wygrał.
Ksiądz z wami
Minęły prawie cztery lata. W mieście Kopernika z tysiąca dwustu
ludzi zostało Sojuszowi około trzystu. Ponad ośmiuset odeszło bądź
nigdy nie istniało. Podobno w ferworze pozyskiwania członków
próbowano zwerbować nawet księdza. Nabór na siłę nie jest jednak
jedyną przyczyną niepopularności partii. W niektórych kołach
związanych ze spółdzielniami mieszkaniowymi zostało 20 proc.
członków.
Wspomniany Krzysztof Makowski, główny ideolog toruńskiej lewicy,
jest związany ze spółdzielczością mieszkaniową, choć mieszka w domu
jednorodzinnym. Wiceprezesuje Radzie Nadzorczej SM "Na Skarpie", bo
jest w niej zarejestrowany jako członek oczekujący na mieszkanie.
Niedawno "Gazeta Pomorska" ujawniła, że w wyborach samorządowych
wspierał go, również finansowo, współwłaściciel firmy notorycznie
wygrywającej przetargi na docieplanie bloków, choć za usługę liczy
drogo. Ale w spółdzielniach cena nie jest najważniejsza. W punktacji
stosowanej podczas przetargów przez "Skarpę" dawała 50 proc. szansy
na sukces, w SM "Rubinkowo" tylko 40 proc. Decydujące mogły okazać
się inne kryteria. Niezadowoleni mówią, że ułożone pod upatrzoną z
góry firmę.
Robaki w słoninie
SLD nie pozbył się swego kandydata na burmistrza Chełmży, choć
ostatnio został on oskarżony o kradzież cygaretek w hipermarkecie.
Oczyścił się za to z kandydata na prezydenta Torunia. Makowski
przeszedł pozytywnie weryfikację w kole, ale wyciął go Zarząd
Powiatowy SLD. Bynajmniej nie z powodu spółdzielnianych niejasności.
W tej sprawie Sojusz schował głowę w piasek, bo gdyby partia
zechciała być aż tak pryncypialna, straciłaby prawie cały aktyw.
Duża część lewicowej elity szefuje toruńskim spółdzielniom
mieszkaniowym, nadzoruje je bądź świadczy usługi na ich rzecz.
Dlatego partia nie jest zainteresowana ana-lizami, czy wypada jedną
ręką pisać manifesty w obronie biednych, a drugą zabierać wdowi
grosz na rocznicowe balangi, wygórowane diety i wysokie premie.
Działacze SLD żyją kosztem biednych jak robaki w słoninie; w partii
jest to temat tabu. Zwolnienie prezesa SM "Rubinkowo" to
równowartość jego 42 miesięcznych wynagrodzeń, czyli 450 tys. zł.
Taka odprawa! Makowskiego posunięto z innej prozaicznej przyczyny.
Jest be, bo podawał w wątpliwość legalność władz partii wybranych
przez martwe dusze, chciał szukać winnych pompowania kół i żądał
rozpoczęcia dyskusji programowej.
Mnie nie chodzi o stołki, ale o to, jakie będzie SLD. Czy partią
ludzi uczciwych, czy partią manipulantów. (...) Decydują ci, którzy
pompowali koła pod partyjne wybory, oni ustalają reguły. Odnowa w
Toruniu zakończyła się na potwierdzeniu deklaracji członkowskich,
nie ma dyskusji programowej, ale nadal mam nadzieję, że nasi liderzy
się obudzą
mówił lokalnej gazecie.
Z liderów najważniejszy jest poseł Jerzy Wenderlich, wieloletni
wojewódzki szef partii, dziś rzecznik SLD i szef sejmowej Komisji
Kultury i Środków Masowego Przekazu. Liderzy mają się dobrze. Jeżeli
biją się w piersi, to cudze.
Kłamstwo stało się u polityka tak naturalne jak ruch bioder u
baletnicy
mówi o kolegach senator Krystyna Sienkiewicz. W sondzie
ogłoszonej przez toruńskie "Nowości" najłagodniejsze określenie,
którego użyto wobec rządzących, brzmiało "szubrawcy".
Publikacje autorki o SLD na Kujawach:
"Pryszcze SLD"
"NIE" nr 11 i 22/2000
"Kuflowisko"
"NIE" nr 15 i 21/2001
"Tam, gdzie rosną poziomki"
"NIE" nr 1 i 47/2002
"Sadło się rozpadło"
"NIE" nr 14/2003
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




NASZ SKARB I JEGO BOGDANKA
Za 1200 zł można kupić sobie coś, co jest warte sto tysięcy razy
więcej. Nie wyciągajcie portmonetek. Poza dwunastoma stówami
potrzebny jest do tego talent.
I
Podlubelska Kopania Węgla Kamiennego "Bogdanka" (od lutego 2001 r.
pod nazwą Lubelski Węgiel "Bogdanka" S.A.) to najlepsza polska
kopalnia. Jako jedna z zaledwie trzech
obok Katowickiego Holdingu
Węglowego i KWK "Budryk"
osiągnęła w 2001 r. dodatni wynik
finansowy, czyli zysk.
Ten rezultat jest w dużej mierze zasługą zarządu kopalni, głównie
prezesa i dyrektora naczelnego StanisŁawa Stachowicza oraz
wiceprezesów: Waldemara Janoszczyka i Zbigniewa Krasowskiego.
Trójka zdolnych prezesów posiadła cechę prawie magiczną. Otóż są
niewrażliwi na zmiany polityczne. Bez problemów dogadują się z każdą
ekipą rządową. I pewnie wszyscy trzej dotrwaliby w "Bogdance" na
dyrektorskich stołkach do emerytury, gdyby nie pomysł prywatyzacji
górnictwa węgla kamiennego. Poprzedzona programami
restrukturyzacyjnymi prywatyzacja może uzdrowić polskie górnictwo,
lecz tylko tam, gdzie przybrało ono chorą postać, głównie na Śląsku.
Ale w Lublinie?
Zdziwienie 1: Kapitał zakładowy "Bogdanki" wynosi ponad 1116 mln zł.
Audytorzy wynajęci przez Ministerstwo Skarbu Państwa wycenili ją
najwyżej na 250 mln. Można zapytać: na cholerę w ogóle prywatyzować
dochodową kopalnię? Czy państwo nie może nadal być jej właścicielem
i co roku czerpać z tego wielomilionowych zysków? Gdyby "Bogdanka"
znajdowała się w Szwecji czy we Francji, pewnie nadal by była
państwowa, ale że znajduje się w Polsce, a Polska wyznaje kult
prywatyzacji
to musi zostać sprzedana, choćby za czwartą część
rzeczywistej wartości.
W styczniu 2001 r. założono spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością
Management Bogdanka (MB). Trzech udziałowców: Stachowicz,
Janoszczyk, Krasowski. Kapitał: 1200 zł. Cel: udział w prywatyzacji
kopalni. Jeśli ktoś wątpi, jak za 1200 zł kupić coś, co jest warte
prawie sto tysięcy razy
więcej, to nie docenia zdolności prezesów.
Zdziwienie 2: W połowie zeszłego roku stało się jasne, że o tłusty
kąsek w postaci 49 proc. akcji kopalni "Bogdanka" (51 proc.
zamierzał zachować skarb państwa, przynajmniej na jakiś czas) raczej
nie ma szans powalczyć ani polski gigant gospodarczy Elektrownia
Kozienice, ani amerykański gigant finansowy
Credit Suisse First Boston. Pierwszeństwo uzyskała "dyrektorska"
spółka Management Bogdanka. Jak to prezesi załatwili z ministrem
skarbu w rządzie Buzka, Aldoną Kamelą-Sowińską, pozostanie ich
najsłodszą tajemnicą.
Wkrótce MB miało 19 wspólników, a docelowo do spółki miała
przystąpić cała załoga "Bogdanki". Tuż przed rozstrzygnięciem
prywatyzacyjnym MB nie była już malutką spółeczką trzech prezesów,
lecz podmiotem gospodarczym gotowym zapłacić 120 mln zł za połowę
akcji kopalni. Skąd
taka kasa? 28 mln gotówką zadeklarował Zbigniew Jakubas
nowy
wspólnik MB, znany warszawski milioner, właściciel grupy Multico
(produkcja wody mineralnej, finanse, media), 12 mln gotówką obiecała
wyłożyć kadra zarządzająca "Bogdanką", reszta kwoty miała pochodzić
z kredytu bankowego.
Zdziwienie 3: Menedżerowie lubelskiej kopalni
jak wszyscy
zatrudnieni w przedsiębiorstwach państwowych
podlegają ustawie
"kominowej". Chociaż ich oficjalne zarobki nie są małe (jakieś 20
tys. zł miesięcznie na osobę), to zebranie 12 mln wydaje się nie
lada sztuką. Jak jej dokonali prezesi, żyjąc
na bardzo wysokim poziomie, inwestując w nieruchomości, ziemię i
kosztowne hobby?
Do zaplanowanej na jesień 2001 r. prywatyzacji nie doszło. Prezesi
sugerowali, że Jakubas nie chciał wyłożyć zadeklarowanych pieniędzy.
Jakubas z kolei dał do zrozumienia, że prezesi
choć udziałowcy
mniejszościowi
nie chcieli podzielić się władzą i żądali za dużych
udziałów w spodziewanych zyskach.
II
Z "Bogdanki", przedsiębiorstwa państwowego, miliony złotych
wyciekają do sieci spółek należących do osób prywatnych, które są
powiązane towarzysko i biznesowo ze świętą trójcą prezesów.
Spółki te (Lubelskie Konsorcjum Inwestycyjne S.A. utworzone w roku
1996; Przedsiębiorstwo Robót Specjalistycznych Wschód spółka z o.o.

1998 r.; Inwestycja S. A.
1999 r.) przy stosunkowo niewielkich
kapitałach założycielskich obracały i obracają gigantycznymi
kwotami, osiągając spore zyski i inwestując w kolejne
przedsięwzięcia. Działalność tych spółek jest ściśle związana z
kopalnią
wykonują prace na jej rzecz, handlują wydobytym w niej
węglem etc. W cuglach wygrywają większość przetargów. W zarządach i
radach nadzorczych spółek pojawiają się te same nazwiska, wśród nich
także nazwiska dwóch prezesów.
Wiceprezes Janoszczyk był przewodniczącym rady nadzorczej Inwestycji
S.A. (zrezygnował w połowie 2001 r.); Marek Stachowicz (syn prezesa
"Bogdanki") jest członkiem rady nadzorczej Inwestycji S.A. oraz LKI
S.A.
Oto inne nazwiska. BogusŁaw Tymecki jest notariuszem związanym z
prywatyzacją "Bogdanki". Jego syn, Zbigniew Tymecki, został
akcjonariuszem i prezesem zarządu Lubelskiego Konsorcjum oraz
akcjonariuszem i prezesem zarządu Inwestycji.
PRS Wschód: wspólnikami są Jerzy Gruszczyski i Grzegorz Stachyra,
zaś w radzie nadzorczej widnieją nazwiska Anny Gruszczyskiej oraz
ElŻbiety Stachyry. WiesŁaw PodkoŚcielny jest wspólnikiem i członkiem
rady nadzorczej PRS Wschód, a ponadto zastępcą przewodniczącego rady
nadzorczej LKI. Amalia Gluck-Wielgosz ma udziały w PRS Wschód i
jednocześnie jest wiceprezesem zarządu LKI. Józef Wielgosz wchodzi w
skład rady nadzorczej LKI. Przewodniczącą rady nadzorczej LKI jest
Maria MikoŚ, a Lidia MikoŚ

jednym z czterech akcjonariuszy.
Nikt z nich nie wypiera się znajomości z prezesami. Nawzajem też się
znają jak łyse konie.
Zdziwienie 4: W bilansach omawianych spółek można przeczytać, że
znaczącą częścią kosztów są tzw. usługi obce. Wartość tych usług
liczona jest w milionach złotych. Do kogo idą te pieniądze?
Spółki między sobą lub z kopalnią "Bogdanka" robią dosyć dziwne
interesy. Oto LKI S.A. jest właścicielem kombajnu węglowego AM-75 o
wartości 1,8 mln zł. Od czterech lat kombajn użytkowany jest przez
inną zaprzyjaźnioną spółkę
PRS Wschód. Miesięczny czynsz
dzierżawny wynosił najpierw 220 tys., a potem 160 tys. zł. Czyli
kombajn jest wart tyle, ile jego 10-miesięczna dzierżawa! Oznacza
to, iż przez cztery lata jedna spółka wypłaciła drugiej
wielokrotność wartości kombajnu wbrew rachunkowi ekonomicznemu.
Jedna spółka zawyża koszty po to, żeby inna mogła zanotować większy
zysk? Jaki w tym sens? Wszystko jedno, u którego kumpla zysk się
pojawi, a on jest i tak kosztem skarbu państwa.
Spółka Inwestycja (w której
przypominamy
przewodniczącym rady
nadzorczej był do niedawna jeden z prezesów
Janoszczyk) handluje
węglem za ponad 30 mln w roku 1999 i prawie 50 mln zł
w 2000. Lwia
część tego węgla sprzedawana jest na Zachodnią Ukrainę. Udało nam
się dowiedzieć
choć
oficjalnie nikt tego nie potwierdza: tajemnica handlowa!
że
prywatna Inwestycja kupuje od państwowej kopalni węgiel o 4-5
dolarów na tonie taniej, niż sprzedaje go na Ukrainę. Przy 400 tys.
ton rocznego eksportu daje to okrągłą sumkę 2 mln dolarów czystego
zysku. To ci dopiero inwestycja! Te 2 miliony zielonych mogłyby być
zyskiem budżetu państwa, a tak zasilają konto prywatnej spółki.
Zdziwienie 5: Dlaczego "Bogdanka" musi korzystać z pośrednika? Czy
nie jest to klasyczne wyprowadzanie kasy z przedsiębiorstwa
państwowego? Dlaczego prezesom nie zależy, by ich pracodawca, czyli
państwo, miał więcej pieniędzy? Oczywiście prywatne spółki płacą
państwu podatek od swoich przychodów, ale stanowi to zaledwie małą
część potencjalnego zysku budżetu państwa
w porównaniu z zyskiem,
jaki miałby budżet państwa bez pośrednictwa prywatnych spółek
związanych z prezesami "Bogdanki". Państwo traci, zyskują prywatni
biznesmeni.
Zdziwienie 6: W spółkach, o których mowa, bez trudu można się
dopatrzyć podobnego mechanizmu
zakładane są za państwowe pieniądze
(pochodzące z "Bogdanki"), a potem
gdy zarobią na wyjątkowo
korzystnych interesach robionych z "Bogdanką", a raczej kosztem
"Bogdanki"
przejmowane zostają przez osoby prywatne.
Zdziwienie 7: Według jeszcze oficjalnie nie ogłoszonego sprawozdania
finansowego, zeszłoroczny zysk brutto kopalni "Bogdanka" wyniósł 102
mln zł. W roku 2000
przy tych samych cenach węgla i wydobyciu
zaledwie o 20 proc. mniejszym
zysk nie przekroczył 30 mln. Jak
wytłumaczyć ten zadziwiający wzrost zysku? Czyżby zeszłoroczny był
zawyżony? A może ten sprzed dwóch lat został niedoszacowany?
Dlaczego? I co się stało z 70-milionową różnicą?!
III
Po zeszłorocznym falstarcie prywatyzacyjnym prezesi wpadli na nowy
pomysł. Postanowili namówić załogę do zawiązania spółki pracowniczej
Korporacja Gwarecka S.A. Każdy pracownik może kupić akcje tej spółki

pieniądze na to dostał w postaci grudniowej premii specjalnej w
wysokości 3,5 tys. zł. W popieranym przez związki zawodowe
przedsięwzięciu bierze lub chce wziąć udział większość pracowników,
sprzeciwia się zaledwie 100 osób. Wietrzą one kolejny podstęp
prezesów.
Mając za sobą spółkę pracowniczą i ogromne własne oszczędności w
kieszeni, prezesi mogliby skorzystać z przychylności ministra skarbu
Wiesława Kaczmarka (dlaczego mieliby nie skorzystać?) i z pomocą
inwestora strategicznego oraz kredytu bankowego sprywatyzować
kopalnię na swoją modłę.
To się nazywa łeb do interesów: trzech facetów na państwowych
posadach zakłada za pieniądze państwowego przedsiębiorstwa prywatne
spółki, pozwalając im działać i zarabiać na państwowej własności.
Spółki zarabiają krocie. To cudnie, choć gdyby tym wszystkim
zajmowały się podmioty gospodarcze z państwowym kapitałem, to cała
kasa płynęłaby do państwowego budżetu.
Poza tym
powtarzamy
dlaczego koniecznie trzeba prywatyzować tak
dochodowy interes jak kopalnia "Bogdanka" i pozbawiać państwo
pokaźnych zysków? Kiedyś prywatyzowano słabe i upadające zakłady, bo

argumentowano
nie poradzą sobie bez pomocy prywatnego kapitału z
zewnątrz.
Teraz prywatyzuje się świetnie prosperujące przedsiębiorstwa
państwowe, bo... no właśnie, bo co? Bo nie dadzą sobie rady? Ależ
radzą sobie świetnie. Bo tak będzie lepiej? Dla kogo? Na pewno nie
dla państwa.
8
Nie dziwimy się, że Polska jest biedna a coraz więcej pojawia
się w niej bogaczy
wyrastających znikąd i z niczego. Wielcy, prywatni przedsiębiorcy,
którzy wzbogacili się
tylko na wolnym rynku nie ssąc tak lub inaczej państwa są rzadszą
niż żubry zwierzyną.
Autor : Przemysław Ćwikliński / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Piękny umysł Stefana
Inżynierowie z Zakładów Radiowych Kasprzaka społem zracjonalizowali
przycisk sieciowy Radiomagnetofonu ZRK. Zaproponowali, by do jego
wykonania zamiast czerwonej masy plastycznej stosować czarną.
Przycisk tym samym był o 2 złote tańszy (radiomagnetofon kosztował
kilka tysięcy). Niestety, trzeba było malować biały napis "POWER",
co kosztowało 30 groszy. Per saldo fabryka oszczędzała na każdym
produkcie jakieś 1 zł 70 gr. Za to każdy inżynier z biura
projek-towego kupił żonie używanego "Malucha". W konsekwencji tylko
takich racjonalizacji kilka lat później przyszli zachodni bankierzyi
Zakłady Radiowe Kasprzaka młotami pneumatycznymi zmietli z
powierzchni ziemi. Dziś już nikt nic nie wie ani o tamtych
magnetofonach, ani o ich przyciskach, a "Maluchy" zżarła rdza.
Pan Stefan Górka pierwszego odkrycia dokonał 25 lat temu w Hucie
imienia Lenina, gdy swój koszerny spryt zmaterializował w "Doginarce
Hydraulicznej Do Wężownic". Naturalną konsekwencją tegoż wynalazku
była "Uniwersalna Giętarka Do Rur i Kształtowników UGR-2". Te dwa
pomysły zwiastowały niechybne stworzenie "Maszyny Do Cięcia i
Gwintowania Rur Do Wężownic". Sami już rozumiecie więc, że musiała
powstać "Maszyna Do Piaskowania Rur Do Wężownic", a następnie
"Maszyna Do Metalizacji Natryskowej Rur Do Wężownic". A w końcu
"Przyrząd Do Zamykania Końcówek Rur Do Wężownic". Wspominamy o tym,
bo pan Stefan nas o to prosił. Po to, aby jego krzyk krzywdą
spowodowany usłyszał cały. Pan Stefan bowiem nigdy nie otrzymał od
PRL należnego mu
z powodu efektu ekonomicznego dla wężownic

wynagrodzenia. Po obecnych złotówkach szacuje je na ponad
100 000 zł.
Kamienicznicy dostają kamienice, fabrykanci
fabryki, przymusowi
robotnicy
renty, a o krzywdach wyrządzonych przez Polskę Ludową
wynalazcom nikt nie wspomina, o rekompensaty nie walczy
piekli się
pan Stefan. Pisał już do prezydenta, premiera, rzecznika praw
obywatelskich, ministra sprawiedliwości, ministra pracy i polityki
społecznej, Sądu Apelacyjnego, Sądu Najwyższego, Trybunału Stanu,
Trybunału Konstytucyjnego, Urzędu Patentowego RP, Najwyższej Izby
Kontroli, Adama Michnika, Prokuratury Generalnej, Krajowej Rady
Sądownictwa, wojewodów trzech, biur poselskich przeróżnych i nawet
Marian Krzaklewski osobiście mu odpisał, że jego sprawę ma za nic.
Pan Stefan najlepsze orgazmy swojego 75-letniego życia ma za sobą. A
mimo to jest chłopcem nieodpowiedzialnym. Wciąż dokonuje bowiem
wynalazków z prędkością wypijanej przy tym herbaty. Patenty jego,
choć nie są wytryskami geniuszu, dokonane w kraju bardziej
pospolitym niż nasz przyniosłyby mu miliony euro.
Na razie jednak zamiast trwonienia czasu na Rivierze, szkoli się
Stefan w sztuce epistolografii. Listów napisał już ze dwieście, ale
wszyscy adresaci mają piękny umysł Stefana najwyraźniej w dupie. Po
jednej półkuli w każdym z pośladków. Nic w tym zresztą dziwnego

twierdzi pan Stefan
bo naród zajęty pasterkami, różańcami,
roratami, gorzkimi żalami, rezurekcjami, litaniami przygotowany jest
wyłącznie na cuda. Zmysły jego wyczulone na transcendencję nie
postrzegają zjawisk zwyklejszych, ale życie czyniących łatwiejszym.
Pan Stefan zgłosił w Biurze Patentów siłą 800 zł ze swej emerytury:
"Klucz Planetarny Do Śrub Dużych", "Kombajn Do Usuwania Nieczystości
np. Ropy Z Powierzchni Wody", "Uniwersalną Łopatę Szpadel" w
czterech wersjach: UŁS-01, UŁS-02, UŁS-03, UŁS-04, "Grabie
Parkowo-Ogrodowe" jednoosobowe, dwuosobowe i do zahaczenia pod
ciągnik, "Lampę Stołową Zespoloną Z Podstawką Na Książki", "Biurko
Szkolne" na dwóch kółkach i na dwóch nogach bez tych kółek oraz
"Ergonomiczne Uniwersalne Biurko Dla Nauczycielek". Spod takiego
biurka nie widać pani nauczycielskich majtek. Nad niewidzialnością*
tych majtek pan Stefan deliberował naprawdę długo. Urząd Patentowy
potwierdził też, że "Deszczownica Do Gaszenia Lasów", "Budka Lęgowa
Dla Ptaków", "Domowa Tablica Szkolna", "Siłownia Wiatrowa Pionowa"
pochodzą absolutnie z wnętrza głowy pana Stefana.
Pan Stefan ima się różnych metod, aby wynalazkami swymi ludność
uszczęśliwić, zwłaszcza tę sponiewieraną bezrobociem. Uniwersalna
łopata szpadel mogłaby się przydać przykładowo każdemu kierowcy,
który stoi w kolejce na przejściu granicznym w Chyżnem. Taki szpadel
jest tak mały, że można go pod połę płaszcza niezauważalnie wcisnąć.
Następnie udać się do lasu i po wydaleniu tego, co się via usta
wchłonęło, higienicznie piaskiem przysypać. Zdaniem pana Stefana,
należałoby wprowadzić ustawowy obowiązek posiadania jego łopatki
UŁS-04 lub UŁS-03 w każdym samochodzie
jak nakazano wożenie
gaśnicy i trójkąta ostrzegawczego. W Polsce jest kilkanaście
milionów pojazdów. Razy jedna łopatka
to jest robota dla całego
miasta bezrobotnych, co nie mają dwóch lewych rąk. Swoją propozycję
zgłosił byłemu przewodniczącemu klubu AWS, ale ten miał ważniejsze
ustawy do przepchnięcia niż nowelizacja kodeksu drogowego.
W swoich próbach autoreklamy pan Stefan sam stawia jednak warunki
mające nieco dziwny charakter.
A) chciałby, aby jego pomysły realizowali Polacy;
B) chciałby je oddać nawet za darmo;
C) gdy dochodzi do pertraktacji, to dziwi się, że zainteresowani
produkcją nie chcą mu dać pieniędzy;
D) wysłał swe projekty do radcy handlowego Ambasady Niemiec z prośbą
o wsparcie;
E) mimo że ma drugą żonę, pan Stefan nadal jest wielkim
antyfeministą i uważa, że w produkcji, marketingu i sprzedaży jego
wynalazków zmaterializowanych w produktach nie mogą uczestniczyć
kobiety jako osoboobywatele o pomijalnie małym stopniu
racjonalności.
Wystąpił też w swych staraniach pan Stefan z żądaniem do Urzędu
Pracy, aby ten natychmiast przysłał mu adresy tych bezrobotnych
inżynierów, których angażując w pracę mógłby z bezrobocia wybawić.
Urząd odparł, że zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych nie
może Stefanowi owych inżynierskich adresów podać.
Dziś bardzo doskwiera panu Stefanowi myśl, że skoro strzeli w
sosnowe ramki, to producenci, do których wysłał rysunki, bezczelnie
i nieodpłatnie zaczną wdrażać jego pomysły do taśmowej produkcji

kolonizując rynki Europy. Z podobnym sceptycyzmem, jak całe życie
omijał kościoły, przechodzi teraz Stefan obok tablicy z hasłem, w
które przez całe życie wierzył, a zawłaszczyła je jedna z sieci
telefonii komórkowych: "Początkiem wszystkiego jest nowa Idea". Nowe
idee praktycznie i w przenośni pana Stefana wykończyły.
* Naszym zdaniem można osiągnąć było to samo zalecając nauczycielkom
przychodzenie do szkoły bez majtek.

Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Schizo i sprawiedliwość "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żegnaj Gienia świat się zmienia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zawód:SOLIDARUCH
Podobno w 2001 r. "Solidarność" przegrała wybory. Podobno władzę
sprawuje koalicja SLD
UP
PSL. Podobno ekskomuchy i wieśniaki
dokonały rzezi w państwowych firmach wycinając fachowców o
rodowodzie solidarnościowym. Podobno.
Prawda wygląda inaczej. Szczególnie na Śląsku, gdzie działacze
"Solidarności" obsiedli kierownicze stołki w kopalniach i spółkach
węglowych.
Związek zawodowy chlubiący się obaleniem komunizmu zorganizował
niedawno ogólnośląski dzień protestu przeciwko gigantycznemu
bezrobociu i coraz większej nędzy ludzi pracy oraz ludzi bez pracy.
Akcji przewodził Piotr Duda, od połowy zeszłego roku przewodniczący
Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ "Solidarność".
* * *
Wcześniej przewodniczącym śląsko-dąbrowskiej "Solidarności" był
Wacław Marszewski, który nastał po Marku Kempskim, gdy ten został
wojewodą. Marszewski w obecnym proteście nie brał udziału. Nie
musiał. Jego bieda i bezrobocie nie dotyczą. Dla byłego
przewodniczącego Marszewskiego przygotowano posadę w kopalni Knurów.
Kiedyś tam pracował, ale 10 lat temu odszedł, by robić karierę
działacza. Aby Marszewskiemu umożliwić powrót do pracy, przygotowano
skomplikowaną operację logistyczną.
Formalnie Wacław Marszewski był pracownikiem kopalni Knurów od 1984
r. do połowy listopada 1993. Potem przeszedł do pracy w Gliwickiej
Spółce Węglowej (GSW). Faktycznie zaś, od maja 1992 r., prawie cały
czas siedział w Zarządzie Regionu "Solidarności" w Katowicach. W tym
czasie dostał także posadę w Regionalnym Przedsiębiorstwie
Związkowym. Krzywda więc mu się nie działa, choć na pracę nie miał
czasu. Najpierw w kopalni, a później w spółce węglowej dostał urlopy
bezpłatne.
Po klęsce Akcji Wyborczej Solidarność i po wyborze nowego
przewodniczącego związku Marszewski wylądował w Biurze Zarządu
Gliwickiej Spółki Węglowej. I siedział tam tak długo, jak było to
możliwe. Czyli do likwidacji GSW. 1 lutego tego roku, na podstawie
porozumienia stron i zakładów, został "przeniesiony" do pracy w
kopalni Knurów. Czeka tam na niego ciepłe gniazdko w dziale
przygotowania produkcji.
Były przewodniczący za późno się zajął ucieczką z okrętu zatopionego
przez wiceministra Marka Kossowskiego, autora najnowszego programu
restrukturyzacji górnictwa (częścią tego programu jest likwidacja
spółek węglowych). Wszystkie intratne posady w kopalniach należących
do GSW były już zajęte.
Przypadek byłego przewodniczącego potwierdza regułę do dziś
obowiązującą w górnictwie
będący niegdyś działaczami
"Solidarności" prezesi to święte krowy. Dlatego Jan Dąbrowa może być
spokojny o swoją dalszą karierę. Dąbrowa stał niegdyś na czele
"Solidarności" w kopalni Brzeszcze. Potem z fotela przewodniczącego
związku przeniósł się na fotel dyrektora do spraw pracy w tej
kopalni. Potem awansował jeszcze wyżej
został dyrektorem w dziale
restrukturyzacji Nadwiślańskiej Spółki Węglowej (NSW). Następnie
wskoczył na dyrektora biura zarządu spółki, którym był do 1 lutego.
A teraz
gdy wiceminister Kossowski chce zlikwidować mu stanowisko
pracy likwidując NSW
Dąbrowa powraca do swojej macierzystej
kopalni. Wedle naszych informatorów, w Brzeszczach zajmie jedno z
kierowniczych stanowisk. Ale ciekawsze jest to, że kopalnia
oddelegowała go do pracy w NSW, póki ta spółka jeszcze funkcjonuje.
Tutaj są wyższe zarobki.
Krzysztof Młodzik to kolejny działacz, któremu grozi zatopienie
stołka. Co więcej, o niczym innym nie marzą jego dawni koledzy
związkowi. Młodzik najpierw przewodniczył Komisji Zakładowej NSZZ
"Solidarność" kopalni Piast. Potem pełnił funkcję przewod-niczącego
Sekretariatu Górnictwa NSZZ "Solidarność". Stamtąd trafił do
Nadwiślańskiej Spółki Węglowej. Został w niej zastępcą dyrektora
Nadwiślańskiej Agencji Ubezpiecze-niowej, a wreszcie wiceprezesem do
spraw pracy. To za jego czasów górnicy okupowali siedzibę NSW, by
protestować przeciwko zamykaniu przez Nadwiślańską kolejnych kopalń.
Ponieważ teraz rząd zamyka Nadwiślańską, Młodzikowi grozi
bezrobocie. Przytuliskiem dla byłego przewodniczącego ma się stać
kopalnia Wesoła. Z naszych informacji wynika, że w kopalni leży już
podanie Młodzika o przyjęcie do pracy. Podanie z gatunku tych,
których nie się nie odrzuca...
O swoją przyszłość raczej nie musi się martwić Eugeniusz Pawełczyk.
Ten działacz "Solidarności" od wielu już lat zajmuje wysoką pozycję
w hierarchii górniczej. Przed stanem wojennym pracował w Centralnym
Ośrodku Informatyki Górnictwa, potem w kopalni Barbara, a następnie
w kopalni Staszic. Tam się zaczęła jego wielka kariera. Przeszedł do
Państwowej Agencji Węgla Kamiennego. Przetrwał przekształcenie jej w
Państwową Agencję Restrukturyzacji Górnictwa (PARG). Jemu
przypisywane jest autorstwo kolejnych programów restrukturyzacji.
Wśród działaczy górniczych związków zawodowych konkurujących z
"Solidarnością" uchodzi on za "ideologa prawicy".
Pawełczyk przetrwał ostatnie trzęsienie stołków. Został wiceprezesem
powołanej przez rząd Kompanii Węglowej. Sztuka przetrwania powiodła
się też Stanisławowi Trybusiowi, który był wiceprezesem PARG, ale
został odwołany już w maju zeszłego roku. I został przyjęty do pracy
w kopalni Piast. Trybuś należał do ścisłego kierownictwa
"Solidarności". Zanim trafił na posadę państwowego wiceprezesa był
członkiem Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność" oraz członkiem Zarządu
Regionu Śląsko-Dąbrowskiego.
Trzęsienie ziemi dotknęło wyłącznie tych funkcjonariuszy
"Solidarności", którzy wspięli się zbyt wysoko. Chociaż nie
wszystkich. Jednym z dyrektorów w Jastrzębskiej Spółce Węglowej
(JSW) jest Jerzy Pisarek. Wcześniej był dyrektorem kopalni Borynia,
a jeszcze wcześniej przewodniczącym Komisji Zakładowej NSZZ
"Solidarność" w tym samym zakładzie. Z "Solidarności" wywodzą się
Józef Mielnikiewicz, prezes Polskiego Koksu (spółki powołanej przez
JSW) czy Krzysztof Ogiegło, były dyrektor kopalni Jastrzębie, a
teraz dyrektor do spraw przygotowania produkcji w JSW. Prawdziwą
kuźnią kadry kierowniczej była zakładowa organizacja "Solidarności"
w kopalni Pniówek. Stąd wywodzą się: Włodzimierz Radoła (były
wicedyrektor kopalni Moszczenica, były dyrektor JSW, obecny
wiceprezes JSW), Marian Ślęzak (wiceprezes JSW), Wacław Bentkowski
(teraz jest wiceprezesem Polskiego Koksu, spółki-córki JSW),
Bogusław Jaskier (były dyrektor kopalni Borynia, dzisiaj jeden z
dyrektorów JSW). Kto ograniczył apetyt do stanowiska dyrektorskiego
w kopalni, ten ma święty spokój. Trzeba tylko pamiętać, żeby za
bardzo nie podskakiwać załodze.
Aleksander Boroń, dawniej przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ
"Solidarność" w kopalni Kazimierz-Juliusz, obecnie wiceprezes
zarządu tej kopalni do spraw zarządzania zasobami ludzkimi.
Jerzy Janczewski poprzednio przewodniczący KZ NSZZ "Solidarność" w
kopalni Jankowice. Teraz dyrektor do spraw pracowniczych w tej samej
kopalni. Personalnik to jak widzimy typowe stanowisko dla
związkowca.
Kolejnym wyjątkiem może być Jacek Parzyjagła, przewodniczący
"Solidarności" w kopalni Rydułtowy, który awansował na dyrektora do
spraw pracowniczych. Przez kilka lat górnicy bez skutku domagali się
jego dymisji, ale wreszcie do niej doszło.
* * *
Większość liderów górniczej "Solidarności" w momencie przeprowadzki
do dyrektorskich gabinetów była słabo wykształcona. Działacze
związkowi kończyli edukację najczęściej na technikum. To, co w innym
wypadku byłoby słabością, tu okazało się atutem. Teraz liczna grupa
byłych związkowców legitymuje się dyplomami Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego. Wśród studiujących na KUL był wspomniany
powyżej Aleksander Boroń. Mamy kopię uchwały Komisji Zakładowej NSZZ
"Solidarność" o dofinansowaniu jego studiów w wysokości 500 zł na
semestr.
Kościół zadbał o to, by solidarnościowi prezesi zdobywali tytuły
licencjackie w miarę tanio i bezboleśnie. Na wydziale nauk
społecznych KUL jest kierunek zarządzanie i marketing. W ramach tego
kierunku powstała specjalizacja menedżersko-związkowa. Jednym z
wykładowców został Marian Krzaklewski. Wówczas dziekanem wydziału
był prof. Adam Biela, poseł AWS, a teraz senator LPR, zarazem
członek władz "Solidarności" Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Prof. Biela to człowiek, którego lewica powinna ozłocić. Niewielu
tak bardzo się przyczyniło do klęski AWS jak on. Ojciec ustawy o
powszechnym uwłaszczeniu mającej rozłożyć spółdzielczość
mieszkaniową, za darmo dać mieszkania tym, którzy nie wykupili ich
na własność, i do reszty rozwalić budżet państwa rozdawnictwem bonów
uwłaszczeniowych.
Prof. Biela był wyrozumiały dla swoich kolegów związkowych, którzy
nie dorównywali mu geniuszem i wiedzą.
Studenci nie musieli się zanadto przemęczać. Podczas rekrutacji
także nie stawiano im jakichś szczególnych wymagań. O wpisaniu na
listę studentów decydował konkurs świadectw, przy czym uczelnia
lojalnie informowała wszystkich chętnych: "Preferencje dla osób ze
stażem związkowym".
Wszystko to i tak był pic na wodę. Jeden z biuletynów informacyjnych
KUL podaje przy specjalizacji menedżersko-związkowej: liczba miejsc
na danym kierunku
60, liczba kandydatów na jedno miejsce
1. Jak
z tego widać, nie było żadnej konkurencji, żadnej walki o miejsca. I
żadnego konkursu świadectw. "Solidarność" skorzystała ze
sprawdzonego w PRL systemu przydziałowego. Wówczas obowiązywały
przydziały na lodówki, samochody osobowe czy telewizory. A w
związku, który w Polsce budował kapitalizm, obowiązywały przydziały
na dyplom KUL.
Na KUL dalej istnieje specjalizacja menedżersko-związkowa.
Kierownikiem jest
nie zgadniecie
prof. Biela. Dalej obowiązują
"preferencje" dla związkowców ze stażem. Zajęcia trwają trzy i pół
roku, po cztery dni w miesiącu. Pełen luz za około 1,3 tys. zł za
jeden semestr. Kandydaci pytani są o to, ile lat minęło od matury.
Jeśli dużo, to przed rozpoczęciem "nauki" mogą wziąć korepetycje z
matematyki.
* * *
Wnioski są dwa. Po pierwsze
menedżerowie made by "Solidarność"
znajdują się pod jakąś szczególną ochroną
jak wilki albo żubry. Po
drugie
łapiemy się za głowę, że kopalnie dołują i mają gigantyczne
długi. Tymczasem powinniśmy uznać za cud, że w ogóle działają.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





No i jak tam?
Papa pojechał, ale tęskni, Miller grozi palcem sępom z lewicy, Pol
bawi się w Winnetou, Glemp goni Rydzyka.
Prawica się jednoczy
dwa tysiące siedemset trzydziesty ósmy raz.
Robicie sobie jaja z nich wszystkich.
Dlaczego Lepper kupił karton viagry? Bo chciał zerżnąć 20 ha
pszenicy.
Co robi kobieta po stosunku? Przeszkadza.
Gdyby kłamstwo miało krótkie nogi, to Glemp i spółka już dawno
deptaliby sobie po jajach.
Już nie będzie Bożego Narodzenia. Józef się przyznał.
Stosunek na rżysku
pożycie po życie.
Chłopi brali Jagnę na języki, bo prawdopodobnie inaczej nie można
było jej dogodzić.
Dał nam mięsko, dał nam serek. Imię jego Edward Gierek.
Dziecko: dziewięciomiesięczne oprocentowanie jednorazowego wkładu z
dobrze stojącego interesu.
Jak nazywa się żona Herkulesa?
Frau Kules.
Trójka
twoje święte radio.
Co to jest czasoprzestrzeń? Gdy kopiesz rów
od tego słupka do
trzeciej po południu.
Jak Królewna Śnieżka budzi krasnoludki?
Seven Up!
Zdrowaś Mario? Zdrowam.
Włączam TV
papież, włączam radio
papież, otwieram "Wyborczą"

papież, otwieram "NIE"
papież. Aż się boję "Catsa" otworzyć.
Minister komunikacji ostrzega: Kierowco! Paląc gumy na szosie
popierasz Samoobronę.
Jak się nazywa tatuś małego pawia? Puff Daddy.
Po co jest biała czekolada? Aby Murzyniątka też się mogły ubrudzić.
Krowa ma przesrane. Świstak został świadkiem koronnym.
Trójca święta: Duch Święty, Ojciec Święty, Święty Spokój.
Propozycja reklamy viagry: zastaw się, a postaw...
Dżin
pierwszy frajer nabity w butelkę.
W księgarni klient pyta: czy są Kroniki Galla... Ano nima

odpowiada sprzedawca.
Do restauracji wjeżdża żaba na wózku inwalidzkim i przy pierwszym z
brzegu stoliku pyta: I co, smakowały udka?
Co Miś Uszatek je na kolację? Pora na dobranoc.
Autor : T.Ż.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Co wolisz: dżumę czy cholerę?
Dwie chluby polskiej żurnalistyki, pp. Kublik i Olejnik
przesłuchujące w "Gazecie Wyborczej" nr 162 z 13
14 lipca 2002 r.
ministra Krzysztofa Janika, domniemanego następcę Leszka Millera, na
zakończenie postawiły przed nim wysoce intelektualny dylemat.
Zapytały mianowicie, kogo woli: Leppera, który lży SLD od złodziei,
czy Moczulskiego, który b. PZPR-owców (Janika też) zwymyślał od
"płatnych zdrajców, pachołków Rosji"?
Rozterki nie było, minister bez namysłu wykrzyknął: Moczulskiego!
Pewne kłopoty miał tylko z uzasadnieniem wyboru. Uważamy, że
minister wybrał trafnie. Moczulski od dawna jest politycznym trupem,
nikomu i niczemu nie zagraża, może mówić, co chce. Natomiast oddech
Leppera SLD coraz mocniej czuje na karku. Ponadto w to, że PZPR jest
na ruskim żołdzie, mało kto wierzył nawet wówczas, gdy sposobiła się
do oddania władzy, a dziś już to w ogóle nikogo nie rajcuje.
Natomiast zbiorowe wołanie: ZŁODZIEJE! rozbrzmiewa coraz częściej i
głośniej pod urzędami i bankami. Że Janik w tej sytuacji woli Moczu
od Leppera, to zrozumiałe, problem w tym, że wyborcy zagustują
inaczej.
Z
Chlupot rocznicowy
Władze Wrocławia zafundowały mieszkańcom radosno-rodzinno-polityczne
święto z okazji... 5. rocznicy powodzi tysiąclecia. Żeby było
jeszcze jajeczniej, topielcze obchody służyć mają
także (tak wynika z plakatu) promowaniu idei przyznania Wrocławowi
światowej wystawy EXPO w 2010 r. Autorzy pomysłu wyszli zapewne z
założenia, że powódź była jedynym doniosłym wydarzeniem, którym może
poszczycić się miasto.
A. K.
To tylko seks
Wszyscy zdziwili się bezpardonowemu atakowi prawicowej "Gazety
Polskiej" na Ligę Polskich Rodzin. Serii demaskatorskich artykułów
zakończonych analizą dziesięciu powodów obrzydzających LPR u ludzi
prawicy. Teraz szydełko wyszło z prawicowego worka. Okazało się, że
przywódca LPR Antoni Macierewicz nie tylko zapowiedział powołanie
patroli pod wezwaniem św. Michała walczących z demoralizacją i
zepsuciem. Przeszedł do czynu. W zeszłym tygodniu chciał, wraz z
kolegami z LPR, wyrzucić z Sejmu RP redaktor Anitę Gargas. Bo jak
przyznaje "Gazeta Polska"
przechadzała się ubrana w odsłaniającą
jedno ramię bluzkę. (...) Proszę nie obnażać się tu w parlamencie

krzyczeli działacze Ligi. Plotki sejmowe głoszą, że nie chodziło
tylko o ramię, ale o wybitny biust prawicowej publicystki, zalotnie
wymykający się spod skąpej bluzeczki. I tak to jedność prawicy pękła
pod wpływem jednego zalotnego cycuszka.
Z. N.
Książę zaprasza robol płaci
W Gdańsku działa fundacja Theatrum Gedanense. Jej celem jest
odbudowa siedemnastowiecznej Szkoły Fechtunku i przywrócenie
działalności teatru elżbietańskiego. Honorowym patronem fun-dacji
został w swojej łaskawości brytyjski następca tronu książę Karol.
Jest to pretekst, żeby na społeczny koszt wozić tyłki prominenckie
do Anglii. Z wycieczki do Londynu wrócił marszałek Sejmiku
Województwa Pomorskiego Jan Zarębski z żoną i prezydent Gdańska
Paweł Adamowicz, także z małżonką. Marszałek Zarębski, pomimo że
jest jednym z najbogatszych ludzi w Polsce (83 miejsce na liście
tygodnika "Wprost", majątek szacowany na 100 mln zł), nie pogardził
biletem kupionym mu z kasy urzędu i dietą w wysokości 140 funtów.
Zabrał też ze sobą urzędową kartę płatniczą, aby za jej pomocą
zapłacić za hotel. Prezydent Adamowicz obciążył budżet miasta swoim
wyjazdem. NIK (raport z czerwca), uznał Urząd Marszałka Pomorskiego
za jeden z najgorszych w kraju, zarzucając mu nieprawidłowości w
realizacji postępowań przetargowych na ogólną sumę 834 tys. zł,
czyli 85 proc. badanych zamówień. Prezydent Adamowicz zaś nie
uzyskał absolutorium i od wielu tygodni Rada Miasta Gdańska szykuje
się do jego odwołania. Trzeba więc na razie użyć życia, najlepiej
dworskiego.
W. K.
Dupy od tyłu
"Nie damy się oszukać!"
grzmi w 29 numerze "Tygodnik Solidarność"
relacjonując niezadowolenie załogi KGHM "Polska Miedź". Bo w
ogołoconej przez poprzedni AWS-owski Zarząd kasie kombinatu zabrakło
szmalu na waloryzację pensji i piętnastą, roczną wypłatę. Załoga
może czuć się wkurwiona, wszak średnia placa w kombinacie to nadal
tylko ponad cztery tysiące złociszów. Bida w porównaniu z krajem
"Jak to dla nich nie ma drobnych"
podkręca nastroje załogi
"Tysol, pytając na stronie 10-tej, gdzie wypływa kasa? Znaleźć ją
można już na 19-tej stronie tego tygodnika, na całostronicowej
reklamowej kolumnie KGHM "Polska Miedź". Zatytułowanej "Kanada rudą
pachnąca", opisującej jak to cacy jest w kombinacie. Wydrukowanej za
pieniądze kombinatu, wypłacone zgodnie z wieloletnią umową dotowania
"Tygodnika Solidarność" zawartą z KGHM za poprzedniego AWS-owskiego
Zarządu. Redakcja "Tysola" zachowuje się jak wredna krowa. Dupy daje
od tyłu, a gębą marudzi.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dać mnichowi szkołę
Czarni, gwałcąc prawo, odbierają nawet dobra z czasów króla Popiela,
a już na pewno Fryderyka Wielkiego. Rząd kłania się i daje.
Franciszkanie przejmują w Lwówku Śląskim budynek, w którym mieści
się Zespół Szkół Zawodowych. Prawie 900 uczniów, 40 nauczycieli i 12
pracowników administracyjnych, dobrzy braciszkowie zamierzają
wypieprzyć won.
Dla placówki nie ma innego miejsca, uczniowie będą musieli dojeżdżać
do innych miejscowości, a belfrzy pójdą na bruk.
Dom zakonny św. Padewskiego i bł. Jakuba przejął już część
pomieszczeń, resztę braciszkowie zamierzają wziąć do końca sierpnia.
Dyrekcja szkoły nie miała nic do gadania i o wszystkim dowiedziała
się, gdy postawny zakonnik z prawicowym aż do bólu zębów burmistrzem
przyszli oglądać wnętrza. Przyciśnięty do muru dyrektor zgodził się
przekazać braciszkom przed wakacjami skrzydło administracyjne, a w
skrzydle głównym pomieszczenia gospodarcze, szatnie chłopców i
szkolne archiwum. Chłopcy od św. Franciszka wkurzyli się. Zażądali
natychmiastowego odania jeszcze dwóch sal wykładowych, pracowni
komputerowej, gabinetu wicedyrektorów, a także ubikacji dla
dziewcząt. Dziewczyny będą z przyjemnością siusiać w kiblu chłopców,
ale po co braciszkom bidety? Dyrektor stanął okoniem i stwierdził,
że nie może oddać ani metra więcej, bo zdezorganizuje to pracę
szkoły. Franciszkanie zagrozili, że i tak dopną swego, po czym
spienieni wyszli.
Swój apetyt na szkołę czarni tłumaczą tym, że mieścił się tu
klasztor franciszkański. Owszem, tyle że budynek zabrały zakonnikom
władze Prus w 1810 r., w ramach kasaty kościelnego mienia. Później
obiekt rozbudowano i przez cały czas mieściły się w nim rozmaite
placówki oświatowe. Zespół Szkół Zawodowych istnieje tu od 23 lat.
Trybunał Konstytucyjny w 1992 r. orzekł, że Kościół kat. może
odzyskać tylko te nieruchomości, które zostały skonfiskowane przez
PRL po 1945 r. Tak więc z roszczeniami swoimi braciszkowie powinni
byli pójść do grobowców królów pruskich.
Mnichowie wszczęli formalne starania w 1994 r., podczas gdy termin
składania wniosków przed Komisją Majątkową upłynął dwa lata
wcześniej.
Prawo to pryszcz, bo czarni mają poparcie lokalnej władzy,
zdominowanej przez AWS, inne prawicowe partyjki i Stowarzyszenie
Rodzin Katolickich. Burmistrz miasta Hilary Modelski formalnie nie
mógł oddać budynku szkoły, gdyż był on własnością skarbu państwa.
Rada Miejska przez kilka lat uszczęśliwiała za to franciszkańską
parafię dużymi
jak na miejscowe warunki
dotacjami na remont
przylegającego do szkoły kościoła. Jednorazowo czarni dostawali po
300
400 tys. zł, co nie przeszkodziło im w ubieganiu się o datki z
innych źródeł, w tym z Ministerstwa Kultury. Kościół odwalono na
błysk.
Później, gdy szkołę przejął Urząd Powiatowy, kolejnym dobroczyńcą
franciszkanów został starosta, awuesiarz Bogusław Szeffs.
Argumentował on, że skoro kościół tak pięknie wyremontowano, to
franciszkanom należy oddać budynek dawnego klasztoru, żeby tam
medytowali sobie. Nic to, że ci braciszkowie mają w Lwówku jeszcze
dwa kościoły oraz dwa duże budynki, w których mieści się klasztor.
Zarząd powiatu złożony całkowicie z oddanych Kościołowi kat.
prawicowców ściemniał radnym, że Zespół Szkół Zawodowych przeniesie
się do budynku liceum. Później okazało się, że w liceum nie ma
miejsca, więc szkołę trzeba rozwiązać, a w najlepszym wypadku
wywalić na wieś.
Zaprotestowali radni lewicy, ale są w mniejszości.
Zarząd (bez uchwały Rady Powiatu) podpisał z franciszkanami umowę o
przekazaniu im kolejnych części szkoły. Umowie nadał stempel
notariusz, po czym trafiła ona do Komisji Majątkowej przy MSWiA,
która ją przyklepała. Sprawa jest więc przesądzona. Jeśli SLD wygra
wrześniowe wybory samorządowe i będzie podważać prawomocność tej
umowy, franciszkanie zapowiadają, że będą się procesować.
Zapytaliśmy wychodzącego z budynku szkoły zakonnika, po co
franciszkanom drugi klasztor, skoro się nie rozmnażają. Braciszek
zawarczał na nas groźnie, machnął pulchną rąsią i poszedł.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dwa piwa dla Somalijczyka
2 dolary to około 8 zł i 40 gr. Za tyle w knajpie średniej kategorii
w Warszawie nie kupi się nawet jednego piwa. Okazuje się, że za 2
dolary dziennie na świecie żyje około 2,5 miliarda ludzi. Około
miliarda ludzi żyje nawet za dolara dziennie.
Takie statystyki przytaczano komentując obrady Światowego Forum
Ekonomicznego w Nowym Jorku i Światowego Forum Socjalnego w Porto
Alegre.
W dyskusji o światowej biedzie wymieniano w Nowym Jorku i Porto
Alegre różne obszary Azji czy Afryki. Nikt jednak nie zadał sobie
trudu szukania biedy w Polsce. Tymczasem w Najjaśniejszej też można
znaleźć osoby, które żyją za wyciskające łzy z oczu świata
zachodniego 2 dolary dziennie, choć nie ma tego w statystykach. W
roczniku statystycznym próżno szukać informacji, z których by
wynikało np., że trzyosobowych rodzin pracowników o dochodzie
pomiędzy 400-500 zł na osobę jest np. 10 proc., a tych samych rodzin
o dochodzie 500-600 zł - np. 11,7 proc. Polskie rodziny zostały
podzielone na grupy m.in. pracownicze, emeryckie, utrzymujące się ze
źródeł niezarobkowych, a dla każdej kategorii rodziny podano średni
dochód, który sprawę bardziej zaciemnia, niż wyjaśnia. Oznacza
również, że do jednego wora wrzucono rodziny zasobniejsze i takie,
które wykazanego średniego dochodu nie osiągają. Znaleźliśmy jednak
informację, że w rodzinach 5-osobowych utrzymujących się ze źródeł
niezarobkowych średni dochód na 1 osobę w roku 1999 wynosił
miesięcznie 215,03 zł, czyli 1,7 dolara dziennie. W grudniu 1999 r.
za jednego dolara płacono mniej więcej tyle co dziś. 2 dolary to
około 8,4 zł; zatem, by mieć 2 dolary dziennie musiałyby osiągnąć
dochód miesięczny w wysokości 252 zł. Trudno też uwierzyć, aby nie
było rodzin mniej licznych niż 5 lub osób samotnych żyjących w
Polsce za 8,4 zł dziennie.
W Ministerstwie Pracy nie mają danych o nieśrednich zarobkach
polskich rodzin. Instytut Pracy i Spraw Socjalnych podaje informacje
o tym, jakie jest minimum socjalne w Polsce dla różnych grup
społecznych, i ile ludzi żyje poniżej tego minimum. Minimum to
znacznie przekracza kwotę 252 zł miesięcznie.
Dla jednej osoby we wrześniu 2001 r. (ostatnie obliczenia) wynosiło
ono 754,8 zł, a np. dla małżeństwa z jednym małym dzieckiem - 1736,9
zł. Poniżej tych progów w roku 2000 egzystowało 54 proc. gospodarstw
domowych.
Instytut Pracy i Spraw Socjalnych posiada także informacje o minimum
egzystencji w Polsce. W marcu 2001 r. (ostatnie dane) określono je
dla emerytów w wysokości 339,5 zł, pod warunkiem że jest to tzw.
gospodarstwo jednoosobowe. Dla emerytów żyjących w parach łączne
minimum egzystencji określono na kwotę 568 zł. Wychodzi nam, że
samotni emeryci to krezusy, mają 2,69 dolara dziennie; minimum dla
małżeństwa emerytów wynosi 2,25 dolara na osobę.
W nieco lepszej sytuacji niż rodziny emeryckie są rodziny
pracownicze, dla których określono wyższe minimum egzystencji
wynoszące dla rodziny dwuosobowej 579,8 zł (dane z czerwca 2001 r.).
Na podobnym poziomie, w przeliczeniu na jedną osobę, określono
minimum socjalne dla rodziny trzyosobowej (z małym dzieckiem) -
893,8 zł i dla rodziny czteroosobowej (jedno dziecko małe, drugie
duże) - 1223,3 zł. Według danych IPiSS w roku 1999 poniżej minimum
egzystencji żyło ok. 6,9 proc. Polaków. W 2000 r. liczba ta szybko
wzrosła do 8 proc.
Zakładając, że w przybliżeniu w Polsce żyje około 39 mln osób, to
jasno wychodzi, że w roku 2000 więcej niż 3 mln Polaków żyło poniżej
minimum egzystencji - czyli
za 2 dolary dziennie lub mniej.
W XXI wiek spora część naszego narodu wkroczyła więc na tym samym
poziomie życia, co mieszkańcy Afganistanu, Bangladeszu czy Somalii.
Ale prawda jest gorsza. Siła nabywcza 2 dolarów w Polsce jest
znacznie niższa niż 2 dolarów w Afganistanie. Afgańczyk z dwoma
dolarami jest w praktyce bogatszy od Polaka z dwoma dolarami.
Pewnie mieszkańcy Unii Europejskiej już się cieszą, że przyjmą do
siebie tak zdolny i zamożny kraj jak Polska. Będzie to dla nich
wielki krok ku globalizacji. Wraz z Polską w Unii znajdzie się ładny
kawał Afryki i ubogich peryferii Azji.
Autor : Dariusz Ciepiela




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Fioletowy mus
W "Gazecie Wyborczej" (20 marca 2003 r., str. 2) o wojnie w Iraku
wypowiedział się sam biskup Pieronek. Biskup ma zawsze zdanie
zbliżone do "Wyborczej", chętnie więc by popierał wesołych marines.
Niestety, Watykan wyraża się akurat w zgoła przeciwnym duchu i grzmi
całkiem głośno, że piąte przykazanie mówi nie zabijaj.
Biskup Pieronek nie może abstrahować od papieskich racji, znajduje
więc salomonową formułę: "Nie dziwimy się więc, że Ojciec Święty
mówi nie, ale też nie dziwimy się, że ktoś musi powiedzieć tak".
Innymi słowy, Jan Paweł II upiera się przy paragrafach dlatego, że
nie może inaczej, rzecz jest jednak nieżyciowa, doktrynerska, więc
ktoś musi powiedzieć "tak".
Bardzo nas cieszy ten biskupa Pieronka wykład moralny. Toż o aborcji
Watykan nudzi też nieżyciowo, nadużywając zresztą tego samego, co w
przypadku Iraku przykazania. My więc musimy się przeciwstawić. I Bóg
nam świadkiem, że robimy to konsekwentnie, wzywając do obalenia
obowiązującego u nas średniowiecznego prawa. Nie posuwamy się przy
tym tak daleko w zakresie teologii moralnej jak biskup Pieronek.
Wydaje się nam bowiem, że zabijanie ukształtowanych już fizycznie,
odhodowanych i co nieco poduczonych dzieci w Bagdadzie czy Basrze
jest jednak działaniem bardziej drastycznym niż usunięcie zygoty.
Zawsze jednak miło usłyszeć, że przeciwnicy restrykcyjnej ustawy
aborcyjnej mają błogosławieństwo Kościoła rzymskokatolickiego, a
przynajmniej jego części.
I zrozum tu, czemu redaktora Urbana ciągają po sądach. Przecież on
właśnie mówił co innego niż papież, bo
jak się okazuje
musiał.
Mus to mus. Nie ma się czemu dziwić, a już tym bardziej pieniaczyć
po trybunałach.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



2+2=4+prowizja
Unię Wolności reklamowano jako partię o czystych rękach. Pokazujemy,
jak Unia Wolności, gdy jeszcze rządziła w kraju i Krakowie, dbała o
prywatne interesy swoich liderów.
Z przykazań dla członków
Członkowie Unii Wolności przy podejmowaniu decyzji dotyczących
obsadzania stanowisk publicznych, przyznawania kontraktów lub
zamówień publicznych kierują się wyłącznie obowiązującym prawem i
względami merytorycznymi*.
Wysoki urzędnik największej w Polsce sieci hipermarketów Rodney Wood
spotkał się w marcu 2000 r. z ówczesnym wicewojewodą małopolskim
Jerzym Meysztowiczem. Ze spotkania Wood sporządził dwie notatki. Te
dokumenty Tesco Polska przytaczamy w całości. Notatki przełożył z
angielskiego tłumacz przysięgły.
Notatka pierwsza.
Wczoraj rano Jerzy Meysztowicz, wicewojewoda małopolski, którego
spotkaliśmy również w rezydencji wojewody przed samym Bożym
Narodzeniem, zaprosił mnie do swojego biura na rozmowę w sprawie
możliwości zachęcania firm lokalnych do współpracy z Tesco.
Wyraził zadowolenie z faktu, że Tesco uruchamia sklep w Krakowie i
utrzymuje biura w Krakowie, co zapewnia miejsca pracy na rynku i
nadaje międzynarodowy klimat miastu, w którym już istnieją
hipermarkety niemieckie i francuskie.
Jego zdaniem, ważne dla regionu jest funkcjonowanie inwestorów z
różnych krajów. Prosił mnie, abyśmy dali mu znać w przypadku
jakichkolwiek trudności w budowie sklepu i obiecał pomoc w poprawie
stosunków z Radą Miasta i ze społecznością lokalną. Zaoferował
również ewentualną pomoc w zakupie terenu należącego do państwa,
gdyż nasz program rozwoju obejmuje mniejsze miasta.
Uznałem, że była to pożyteczna wstępna wymiana zdań, którą możecie
chcieć kontynuować.
Załączam kopię notatki na temat dostawcy usług w zakresie
sprzątania, którego mi polecił.
Notatka druga.
Wczoraj rano Jerzy Meysztowicz, wicewojewoda małopolski, zaprosił
mnie do swojego biura na rozmowę w sprawie możliwości zachęcania
firm lokalnych do współpracy z Tesco.
Było to pożyteczne spotkanie, w czasie którego spotkałem również
Tomasza Schoena, prezydenta Aspen.
Aspen to firma zajmująca się sprzątaniem, w 50 procentach należąca
do niemieckiej firmy-matki. Działa w Polsce od 3 lat i posiada
system działający w Niemczech, Austrii i Szwajcarii. Koncentrują się
na dwóch głównych rynkach: szpitale i hipermarkety. W Krakowie
współpracują z Hitem, Krakchemią i Carrefourem. Ostatnio uruchomili
oddział we Wrocławiu, który obsługuje tam Carrefoura. Twierdzą, że
rośnie konkurencja na tym rynku, pragną inwestować w Polsce i
inwestować w ludzi, aby dobrze obsługiwać swoich klientów.
W interesie rozwoju stosunków z lokalnym biznesem i z lokalną
społecznością korzystne byłoby, gdyby Tesco mogło zaaranżować
spotkanie dla omówienia wspólnych działań z korzyścią dla obu stron.
Będę wdzięczny za informacje na temat postępu prac.
Załączam wizytówkę.
Z przykazań dla członków
Członkowie Unii Wolności, pełniąc urzędy publiczne, przy
podejmowaniu decyzji kierują się wyłącznie dobrem Polski i jej
obywateli.
Na ich decyzje nie może mieć wpływu chęć zdobycia korzyści
materialnych lub osobistych dla siebie, rodziny lub znajomych*.
Wspomniana przez Mr Wooda firma sprzątająca Aspen należy nie tylko
do niemieckiej firmy-matki, którą jest Zehnacker GmBH. Jej
współudziałowcami są panowie: Tomasz Schoen, Krzysztof Goerlich,
Piotr Skrobowski i Jerzy Meysztowicz, wszyscy związani z Unią
Wolności (patrz ramka).
Z pierwszego dokumentu można łatwo zrozumieć, że wicewojewoda
zaaranżował spotkanie z przedstawicielem Tesco, aby oświadczyć mu,
że jest przychylny tej sieci hipermarketów. Następnie zaofiarował
pomoc w załatwieniu tego i owego
zarówno w mieście, jak i w
województwie. Dał też znać, że w grę może wchodzić odkupienie
atrakcyjnych terenów będących w gestii państwa, którego on,
wicewojewoda, jest na terenie Małopolski reprezentantem. W zamian za
swoje dobre chęci polecił usługi firmy sprzątającej, której jest
współudziałowcem. Z drugiej notatki wynika, że na spotkaniu był
obecny Tomasz Schoen, kumpel partyjny wicewojewody, wspólnik w
firmie Aspen i jej prezes. Mr Woodowi sugeruje się, że podpisanie
kontraktu z Aspenem znacznie ułatwi życie hipermarketom Tesco w
Krakowie. To oczywiste, biorąc pod uwagę, że poza wicewojewodą i
wysokim działaczem małopolskiej UW współudziałowcem w Aspenie jest
świetnie ustosunkowany były wiceprezydent miasta Krzysztof Goerlich.
Z przykazań dla członków
Członkowie Unii Wolności, obejmując urzędy publiczne, zawieszają
swoją dotychczasową działalność, jeśli jej dalsze prowadzenie
mogłoby rodzić podejrzenia o konflikt interesu publicznego i
prywatnego*.
Aspen sprząta w Tesco do dziś. Ma też kontrakty z wieloma innymi
hipermarketami i szpitalami. Wiemy, że sprząta w krakowskim Macro,
Carrefourze, Ikei, a także w siedzibie Polskiego Radia Kraków. Jak
się dowiedzieliśmy, Aspen ma również kilka lukratywnych kontraktów
poza Małopolską, między innymi we Wrocławiu. Czy były one zawierane
w podobny sposób jak w Krakowie
tego nie wiemy.
Jerzy Meysztowicz, prominentny działacz Unii Wolności, zawsze
występował w obronie polskich kupców i przedsiębiorców. Publicznie
mówił, że "drobni handlowcy powinni konkurować z hipermarketami".
Zdaje się, że w Krakowie za rządów Unii Wolności przedsiębiorcy
mieli marne szanse na taką konkurencję. Jakiż to kontrakt mógłby
zaproponować firmie Aspen drobny sklepikarz albo właściciel
restauracji?
Jerzy Meysztowicz
absolwent KUL. Członek Unii Demokratycznej
od początku jej powstania. Przez wiele kadencji członek władz
regionalnych i krajowych Unii Wolności. Z rekomendacji UW
wicewojewoda krakowski w 1998 r., a w latach 1999
2001 I
wicewojewoda Małopolski. Członek Zarządu Krajowego Unii
Wolności oraz były przewodniczący Regionu Małopolska.
Tomasz Schoen
absolwent UJ (socjologia), doktorat na KUL
(historia). W latach 1980
1981 działacz NSZZ "Solidarność" w
Krakowie, krakowski pełnomocnik likwidatora RSW
"Prasa-Książka-Ruch".
Członek Forum Prawicy Demokratycznej (1990
1991), Unii
Demokratycznej (1991
1994), Unii Wolności (od 1994),
przewodniczący Regionu Krakowskiego (1995
1999). Od 1996 r.
przewodniczący Komitetu Obrony Podatnika. Radny Rady Miasta
Krakowa (1990
1994), radny województwa małopolskiego
(1998
2002), przewodniczący klubu UW, wiceprzewodniczący
Komisji Głównej UW.
Krzysztof Goerlich
były wiceprezydent Krakowa, działacz UW,
orędownik zorganizowania zimowych igrzysk olimpijskich w
Zakopanem, były dyrektor ds. zarządzania i strategii w Tishman
Speyer Properties. To opisywana przez "NIE" amerykańska firma,
która chciała za bezcen kupić od PKP tereny przy krakowskim
Dworcu Głównym. Wygrała przetarg zorganizowany wspólnie przez
wojewodę, gminę i kolej w lutym 1998 r. Członkiem komisji
przetargowej był ówczesny wiceprezydent Krakowa Krzysztof
Goerlich, który po przegranych przez jego partię (Unię
Wolności) wyborach samorządowych objął stanowisko w Tishmanie.

Tesco jest największym sprzedawcą detalicznym żywności w
Wielkiej Brytanii i Irlandii. Posiada 646 sklepów w Wielkiej
Brytanii i 75 w Irlandii. W ostatnim roku rozrachunkowym firma
zanotowała obroty rzędu 20 mld funtów oraz zysk przed
opodatkowaniem w wysokości 955 mln funtów. W Polsce posiada 46
hipermarketów. Dzięki przejęciu niemieckich hipermarketów HIT,
Tesco jest liderem na polskim rynku, z przychodami grubo ponad
3 mld zł rocznie. Centrala Tesco Polska mieści się w Krakowie.

* "Unijne zasady pełnienia służby publicznej", Centrum. Ogólnopolski
Magazyn Informacyjny Unii Wolności nr 8 z 16.11.2002 r.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Twardy dysk na miękko
O dyskrecji magistrackiej w mieście Łodzi.
Verba volant, scripta manent (słowa ulatują, pismo pozostaje)

mawiali starożytni Polacy. I to się sprawdza. Aleksandra Jakubowska,
gdy ją wylali z telewizji, zabrała torebkę na oczach telewizyjnej
gawiedzi i wyszła. Co było w torebce, wie tylko ona sama. Odchodząc
z Ministerstwa Kultury nie mogła wynieść twardego dysku z komputera,
kazała go więc wyczyścić. Jak się okazuje
nieskutecznie, są bowiem
spece umiejący wyczyszczony dysk odczytać. Dyski, billingi, palmtopy
i taśmy magnetofonowe robią ostatnio w Pomrocznej zawrotną karierę.
Zawarte w nich treści są obiektem pożądania nie tylko Duetu
Egzotycznego Rokita & Ziobro, ale także policji, prokuratorów,
dziennikarzy i spragnionej sensacji publiki.
7 października 2003 r. Artur S.
25-letni informatyk zatrudniony w
Wydziale Ochrony Informacji Niejawnych Urzędu Marszałkowskiego w
Łodzi
podpieprzył swojemu pracodawcy dysk komputerowy i tzw. kości
pamięci. Przedmioty te (warte 1900 zł) wstawił do lombardu. Parę dni
później, w środę 15 października, nieznani sprawcy wyłamali zamki
podklamkowe, tym razem w Departamencie Zdrowia tego urzędu, i
skradli podzespoły komputerowe wartości 3,5 tys. zł. Policja nie
ustaliła jeszcze, czy obie sprawy mają ze sobą związek i czy
złodziejom chodziło o dyski, czy też o ich zawartość. Niezależnie od
wyniku dochodzeń wiadomo już, że tajemnice Urzędu Marszałkowskiego
można za psi pieniądz zamówić u złodzieja albo kupić w lombardzie.
Siedziba urzędu mieści się w 14-piętrowym gmaszysku (nazywano go
onegdaj pierwszym w Łodzi drapaczem chmur). Poza Urzędem
Marszałkowskim są tam siedziby TVP 3 oraz niektórych agend Urzędu
Wojewódzkiego i Urzędu Miasta Łodzi. Telewizja ma osobną portiernię
i tam nawet mysz się nie przeciśnie. Do urzędów można wejść ze
słoniem na smyczy, wyjść z ciężką walizą i nikt o nic nie zapyta.
* * *
Wjeżdżam rozklekotaną windą na XIII piętro. W pokoju 1304 ma
urzędować dyrektor Wydziału Informacji Niejawnych Janusz
Serafinowicz. Patrzę, na jednych drzwiach numer "13" i nic poza tym.
Zaczyna pachnieć tajemnicą. Dalej pusty korytarz, na prawo jakieś
drzwi; otwieram je
w środku parę komputerów i... nikogo. Rozglądam
się; jest tam jednak drobna kobicina w czerni. Zrazu nie było jej
widać zza skrzydła drzwi. Gdybym był drabem łakomym na dyski pełne
tajemnic, ukręciłbym jej szyjkę bez większego wysiłku.

Dyrektora nie ma
mówi kobiecina
wszelkich informacji udziela
dyrektor Jagiełło.

Oho!
myślę. Krzysztof Jagiełło, były prezydent Łodzi, jeśli nie
baron, to co najmniej baronet SLD, przy tym królewskie nazwisko
co
lubi podkreślać
pewnie mnie nie przyjmie.
Przyjął jednak, i to serdecznie. Czyta "NIE" i nawet chwali.
Zapewnia, że wszystkie procedury dotyczące ochrony informacji były
zachowane. Poufne informacje wprowadzają do komputerów tylko
pracownicy zweryfikowani. Dlaczego nie był zweryfikowany (bo nie
był) informatyk, który potrafi je wyprowadzać?

Na dyskach nic tajnego nie było
mówi dyrektor. (Ja na jego
miejscu też bym tak powiedział).
Najwyżej informacje, które są
ogólnie dostępne w Internecie.

Jakie
pytam.
No, powiedzmy oświadczenia majątkowe marszałka i
członków zarządu województwa, ale one też są jawne.

A jakie jeszcze inne mogły być i co by się stało na skutek ich
ujawnienia?
Dyrektor Jagiełło nie wiedział, bo to jest działka nieobecnego
dyrektora Serafinowicza. Magluję więc biuro prasowe urzędu. Najpierw
odsyłają mnie do ustawy o ochronie informacji niejawnych. Gdy ją
przeczytam, to się dowiem, co teoretycznie zalicza się do danych
poufnych i zastrzeżonych. Teoretycznie na dysku Liz Taylor może być
lista jej kochanków, ale praktycznie może jej tam nie być. Teoria
mnie nie interesuje. W końcu dowiaduję się, że gromadzone są dane
dotyczące m.in.: dystrybucji leków (ile kto używa Viagry, to już
wiemy

kombatanci), stanów zagrożenia bezpieczeństwa publicznego,
zabezpieczenia jednostek i... kultury (?!). To ostatnie mocno mnie
zaskoczyło. A może tu chodzi o kultury bakterii wąglika albo jakiej
innej cholery? No bo przecież zwykłej kultury nie chowa się w tajnej
kancelarii! Chyba że jest z nią coś nie tak.
Powiedziano mi też, że "tajne przez poufne" nie jest trzymane w
komputerach, tylko w pancernych szafach, a kobitka w czerni
zazwyczaj siedzi za kratą, żeby jej kto głowy nie ukręcił. Widocznie
nie chciała się czuć jak w areszcie i kraty nie zamknęła. No, tym
razem miała szczęście, bo trafiła na mnie, ale po gmachu różni się
kręcą...
O ostatniej kradzieży poinformował dozorca. Policja otoczyła
kordonem cały budynek i sprawdzała pokój po pokoju
niestety, bez
rezultatu. Ostatnio łódzka policja dostała 150 nowych etatów. W sam
raz wystarczy na łapanie złodziei w Urzędzie Marszałkowskim. A co z
resztą miasta?
* * *
Jaki morał z tej historii? Obywatelu, jeśli masz hifa, syfa albo
zajoba, to lecz się cichcem. Nie kupuj leków refundowanych! Twój
wróg może zakupić w lombardzie dysk z Departamentu Zdrowia Urzędu
Marszałkowskiego i sprawa się rypnie. Dawniej musiałby grzebać w
wysypiskach śmieci, gdzie różne urzędy wywoziły tajne informacje
ciężarówkami. Rozwój techniki ułatwia życie. Podobno w Ameryce mają
już takie taśmy magnetofonowe, z których dałoby się odczytać, czy
przychodząc do Michnika Rywin był nachlany, czy trzeźwy jak biskup
polowy Sławoj Leszek Głódź po herbatce u Tadka.
PS Urząd Marszałkowski postanowił wzmocnić ochronę budynku. Polak
zawsze mądry po szkodzie, nawet jeśli jest marszałkiem województwa.
Autor : Włodzimierz Kusik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lewica wygrała wybory samorządowe
ogłosiło pod koniec tygodnia
kierownictwo SLD
UP. Co prawda, po drugiej turze wyborów, czyli za
dwa tygodnie, okazać się może, że w większości miast, zwłaszcza
dużych, prezydentują kandydaci prawicy, a w większości rad rządzą
koalicje centroprawicowe. Mimo to światłe kierownictwo SLD zapiera
się, że sukces. Między sukcesem a propagandą sukcesu jest taka
różnica, jak między Mercedesem a klaksonem.
Do porażki przyznał się Endrju Olechowski
wielka nadzieja
białych ludzi z PO. Osiągnięty wynik w prezydenckich wyborach w
stolicy obrzydził mu zupełnie motłoch wyborczy, który nie potrafi
odróżnić pereł od Kaczorów. Nie będę już stawał w szranki wyborcze

przyrzekł publicznie. Dał jednak do zrozumienia, że może przyjąć tak
marne posady jak premiera czy nawet ministra. Jeśli go tylko o to
ładnie poproszą.
Ocalał, jak przewidywaliśmy w poprzednim tygodniu, marszałek Marek
Borowski. Bo, jak przewidywaliśmy w poprzednim tygodniu,
Platformersi wycofali się z koalicji anty-Borowskiej. Marszałek
ocalał, ale wyszedł z tego politycznie poobijany, jak żona słone
zupy gotująca.
Aż do wiosny odłożono w Polskim Kościele kat. wybory ośmiu
członków do Rady Stałej Episkopatu. Jedenastoosobowego ciała
doradczo-rządzącego. Oficjalnym powodem była zła, jesienna pora.
Czyżby przestraszyli się słabej frekwencji biskupów na Plenum?
Nie pomógł państwu Kaczyńskim dobry wynik Lecha w stołecznych
wyborach prezydenckich. Jego imiennik i dawny chlebodawca Lech
Wałęsa zapewnił wszystkich, iż nie pęka przed Kaczorami i będzie się
z nimi procesował aż do zwycięstwa, bo go obrazili nazywając
"przestępcą". Rychło Wajda będzie mógł nakręcić "Zemstę Człowieka z
Żelaza". (Więcej o Kaczyńskim na str. 15).
Koncert na placu Defilad. Chrystus wciągany dźwigiem na płytę
grobową. Setki pochwalnych opinii, miliony zbolałych serc. Nowe
święto ponadpartyjnopaństwowe "Dzień Kotana". Liczne datki na
ogrzewanie ośrodków Markotu i Monaru. Raz jeszcze okazało się, że
dopiero śmierć społecznika rozgrzewa serca i otwiera sakiewki. Który
następny?
Zła wiadomość dla nowo wybranych samorządowców. Od nowego roku
radni, wójtowie, burmistrzowie i prezydenci będą musieli składać
publiczne oświadczenia majątkowe jak teraz posłowie. Dobra wiadomość

znajomi posłowie powiedzą wam, jak to się robi, żeby nie drażnić
urzędów skarbowych i elektoratu.
Jerzy Grobel z Lubania Śląskiego zagrał kierownika biura w filmie
Witolda Świętnickiego "Golasy". Film opisuje jeden dzień biurowego
życia, ale aktorzy-naturszczycy grają w nim, jak ich Bozia stworzył.
Pan Jerzy (lat 53) promując film wystąpił też w stroju Adama w
programie Kuby Wojewódzkiego, nadawanym przez Polsat. Następnego
dnia prezes Sądu Rejonowego w Lubaniu wywalił Grobela z funkcji
kuratora sądowego, którą ten pełnił od lat. Stwierdził, że kurator
nie może być ekshibicjonistą. Sąd, jak wiadomo, powinien dążyć do
ustalenia prawdy. Czyżby pan prezes nie wiedział, że prawda jest
naga?
Coraz słabiej biło tętno Telewizji Puls. Słynnego dziecka
spłodzonego przez pampersów z Opus Dei z ojcami franciszkanami. Za
pieniądze spółek skarbu państwa zmuszonych do inwestycji przez
Maryjana Krzaklewskiego. "Puls" miał być wzorcową, prorodzin-ną,
katolicką, prawicową telewizją. Wzorcowo profamilijne chłopaki
wycyckały skarb państwa na ponad 200 milionów złotych, wybudowały
sobie wille. Po katolicku wyrzuconym właśnie z roboty dziennikarzom
prezesi obiecują stokrotne "Bóg zapłać".
Pulsuje jeszcze słabnąca w ostatnich miesiącach "Trybuna". Nowym
naczelnym został nasz niedawny redakcyjny kolega Marek Barański.
Znając go, wierzymy, iż zrobi gazetę z jajami. Nawet na chwilę przed
jej śmiercią.
Uroczyście, zgodnie, ponadpartyjnie obchodzono Święto Zmarłych.
Dzień pojednania.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Żebracza micha mnicha
Ojczulkowie salezjanie mają łeb do interesów: tu wyłudzą 100
milionów, tam wyszarpią ziemię za 4 miliony. I jakoś się wiedzie
zakonny żywot. Tylko czasem klasztorną celę przychodzi zamienić na
więzienną.
Siedzi ksiądz Ryszard M. były prezes salezjańskiej Fundacji Pomocy
dla Młodzieży im. św. Jana Bosko, bohater naszych publikacji ("NIE"
nr 49/2001 i 2/2002). Poszukiwany sam zgłosił się do Prokuratury
Okręgowej we Wrocławiu, został przesłuchany, a prokurator postawił
mu dwa zarzuty: wyłudzenia z banków kredytów na kwotę 133 mln zł
oraz fałszowania dokumentów. "Trybuna" twierdzi, że wyłudził jeszcze
około 400 tys. kredytów branych przez podstawione osoby. Grozi mu do
10 lat.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że ks. M. od pewnego czasu ukrywał
się w jednym z domów zakonnych na terenie kraju. Policja ustaliła to
miejsce, a następnie doszło do cichych rokowań między poszukiwanym a
prokuraturą. Zawarto dżentelmeńską umowę: księżulo sam się zjawi u
prokuratora, a za to nie będzie ścigany listem gończym. Musi tylko
zdeponować paszport. Ksiądz M. przybył dopiero w czwartym z kolei
wyznaczonym przez prokuraturę terminie.
Sąd Okręgowy we Wrocławiu nie uległ naciskom sfer kościelnych i
zastosował wobec podejrzanego księdza M. areszt tymczasowy.
Po naszej publikacji "Bosko Nostra" i skierowaniu przez nas do
prokuratur zajmujących się salezjańskimi przekrętami pytań,
dotyczących ślimaczego tempa śledztw, na początku stycznia coś
drgnęło. Aresztowano dyrektora oddziału Kredyt Banku z Legnicy,
Tadeusza H., świeckiego pracownika salezjańskiej fundacji z Krakowa,
Ryszarda Cz., i jego wspólnika z Lubina, Mirosława M. Teraz spory
problem ma Inspektorat Towarzystwa Salezjańskiego we Wrocławiu,
który na księdza Ryszarda M. złożył donos do prokuratury i wszczął
procedurę wykluczenia go z zakonu. Jak się dowiedziliśmy, linia
obrony księdza M. sprowadza się do tego, że on o żadnych bankowych
przekrętach nie wiedział i podpisywał kwity w dobrej wierze, ufając
świeckim współpracownikom. Jeśli zostanie wybielony, jego zakonni
przełożeni znajdą się w głupiej sytuacji.
Tymczasem Kredyt Bank pozwał do sądu Towarzystwo Salezjańskie,
domagając się zwrotu 133 mln zł z odsetkami. Zabezpieczeniem
roszczeń mają być zakonne nieruchomości, w tym domy parafialne.
Okazało się też, że nie tylko Fundacja Pomocy dla Młodzieży, ale
również inne salezjańskie placówki zaciągały kredyty, w części przez
podstawione osoby.
Nasze wiewióry szepnęły nam jeszcze, że w tej delikatnej sprawie
delegacja wierchuszki Kredyt Banku gościła z audiencją u Glempa,
zabiegając o poparcie.
Prymas westchnął i oświadczył, że boleje razem z nimi.
Eminencja boleściwa.
Salezjanie przysporzyli prokuraturze wiele pracy. Toczą się cztery
postępowania w sprawie: zabójstwa ministra Jacka Dębskiego,
tajemniczego zgonu Bogdana Rz. - świeckiego pracownika Fundacji
Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana Bosko, wyłudzenia przez prezesa
fundacji kredytów z kilku banków i kombinacji finansowych fundacji z
KGHM. Salezjańska fundacja robiła prawdopodobnie za pralnię
pochodzącego z przestępstw szmalu. Co wyjaśnia obecność dwóch
truposzy w sprawie. Ksiądz M. działał nie tylko w imieniu
salezjańskiej fundacji, ale i w imieniu domów zakonnych Towarzystwa
Salezjańskiego.
Salezjanie ciągną forsę nie tylko wyłudzając kredyty z banków czy
uzyskując je od spółek skarbu państwa. Wyrywają, co się da, także od
samorządów terytorialnych.
Podajemy nowiutki tego przykład.
18 lutego tego roku prawicowy samorząd Zabrza, pod przewodnictwem
prezydenta Romana Urbańczyka, obdarował Towarzystwo Salezjańskie
nieruchomością (budynki wraz z gruntem) przy ulicy Kruczkowskiego
31, którą rzeczoznawca majątkowy wycenił na potrzeby miasta
dokładnie na 4 209 000 zł.
Od 1997 r. gmina Zabrze przeznaczyła nieruchomość na działalność
państwowego liceum ogólnokształcącego. W dwa lata później powstał
Salezjański Zespół Szkół Publicznych w Zabrzu. W piśmie do
prezydenta miasta ksiądz Tadeusz Rozmus, inspektor Krakowskiej
Prowincji Salezjanów, sugeruje, że albo Salezjanie dostaną
nieruchomość, albo ... może się to odbić na trudnościach w
zapewnieniu szkole fachowej obsługi i kadr salezjańskich...
Miasto prezydenta Urbańczyka nie mogło dopuścić do takich trudności.
Na ostatnią sesję Rady Miejskiej wpłynął projekt uchwały o zbyciu
owej nieruchomości za... 100 zł. Szczęśliwym beneficjantem tej
superpromocji zostało Towarzystwo Salezjańskie Inspektorii
Krakowskiej pw. św. Jacka z siedzibą w Krakowie. Uzasadnienie dla
takiej decyzji jest proste jak śląskie kominy: Wobec udzielenia
przez Gminę pomocy w rozwijaniu na terenie Zabrza działalności
oświatowej, Rada Miejska uchwaliła przekazać na własność Towarzystwu
przedmiotową nieruchomość za cenę obniżoną, tj. 100,- zł.
Być może decyzja zabrzańskiego samorządu to ukryta forma pomocy dla
mającego poważne kłopoty Towarzystwa Salezjańskiego. A może
prezydent Urbańczyk uważa, że tylko salezjanie mogą odpowiednio
edukować młodzież. Dalekowzroczność prezydenta potwierdzi się, jeśli
za rok lub dwa usłyszymy o kolejnej grupie towarzyskiej, tym razem
nie wołomińskiej i nie pruszkowskiej, tylko zabrzańskiej.
Albo gdy na nieruchomości położą łapę komornicy ściągający
salezjańskie długi.
Autor : Bogusław Gomzar / Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Uda dla policji
Polacy ukradli i zeżarli nogi amerykańskich ptaków przeznaczone dla
Ukraińców.
Dyżurny policji w Lubaczowie odebrał wiadomość, że w przydrożnym
rowie w pobliskiej wsi leży ciężarówka z naczepą. Na miejsce
natychmiast wyruszył patrol. Stwierdzono, że tir istotnie utknął, na
dodatek wylało się z niego paliwo, a od kierowcy wionie wódą.
Podjęto decyzję o odtransportowaniu wozu na powiatowy parking
strzeżony. Gliny kazały kierowcy zapłacić za dolewkę paliwa do baku,
a ponieważ ten nie śmierdział groszem, niebiescy wzięli od niego
kawałeczek ładunku. Ściślej
udka amerykańskich kurczaków, które
tranzytem jechały na Ukrainę. Jak stwierdził później kierowca
ciężarówki, policjanci łyknęli 60 kartonów drobiowych kończyn. Tak
naruszono zapieczętowany przez celników towar, którego nie można
tknąć na terenie innym niż docelowy.
Szofera zabrano na badanie krwi, gablotę odstawiono na parking. Po
niedługim czasie na miejsce zjechał właściciel podkarpackiej firmy
transportowej, która zatrudniała kierowcę.
Lekko pobladł, gdy zobaczył, że pieczęcie przyczepy zostały zerwane,
a w środku hula już tylko echo.
Okazało się, że właściciel parkingu wraz ze swoimi pracownikami
prosto z ciężarówki sprzedawali amerykańskie kurczaki szczęśliwym
jak norki mieszkańcom Lubaczowa. Towar w ilości 20 ton, stanowiący
cudzą własność i przeznaczony na ukraiński rynek, rozdrapano w
okamgnieniu. Szedł jak woda po nadzwyczajnie atrakcyjnej cenie 1 zł
za kilogram. Rozmawialiśmy z jednym ze świadków, którzy widzieli,
jak do stojącego opodal oznakowanego wozu policyjnego dwóch
gliniarzy ładowało odbierane z ciężarówki kartony z kurzymi udkami.
Tak po znacznie zaniżonej cenie rozszedł się ładunek wart
jak
szacuje jego właściciel
180 tys. zł. Powstał popłoch, gdy
poinformował policję, że mięsko nie posiada stosownych badań
wymaganych dla artykułów spożywczych przeznaczonych na polski rynek
i że nie ma pewności, czy amerykańskie udka nie zaszkodzą żołądkom
cudzożernych lubaczowian. W lokalnych stacjach radiowych ogłoszono
alarm, księża z ambon nawoływali wiernych, żeby poskromili apetyty.
Ale sanepid szybko zbadał jakąś próbkę i ogłosił, że wszystko jest
OK i można zdobycz spokojnie łykać.
Lokalna ludność, władze i policja odetchnęły z ulgą. Cały Lubaczów
żre nogi amerykańskich kurczaków ukradzione przez Polaków w ich
drodze na Ukrainę, choć inspektoratowi podkarpackiego komendanta
policji prowadzącemu na miejscu postępowanie wyjaśniające wyszło
naturalnie, że policjanci nie brali udziału w sprzedaży, kupnie i
żarciu łupu.
Autor : D.P.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Schronisko dla pijanych psów cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Marek kapucha Jurek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zakon na bank
Były prezes Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana Bosko, ksiądz
Ryszard M. oprócz wyłudzenia z banków kwoty 133 mln zł wyrwał z
legnickiego oddziału Kredyt Banku kilkaset milionów, nakłaniając
różne osoby do podpisania wniosków o przyznanie tzw. kredytów
konsumpcyjnych. Wspomnieliśmy o tym tydzień temu ("Żebracza micha
mnicha"). Teraz szczegóły.
Szmal z tych kredytów miał być przeznaczony na budowę kościoła,
salezjańskie gimnazjum i inne szczytne cele, a księżulo obiecał, że
wszystkie zobowiązania sam spłaci. W rzeczywistości forsa służyła do
spekulacji na zachodnich giełdach. Do większości wniosków o kredyt
ksiądz M. dołączył fałszywe zaświadczenia o zatrudnieniu i dochodach
kredytobiorców. Ofiarami własnej naiwności padli szacowni obywatele,
a także działacze Stowarzyszenia Rodzin Katolickich. Teraz legnicki
Kredyt Bank domaga się od wszystkich kredytobiorców i ich
poręczycieli zwrotu rzekomo pobranych przez nich kwot wraz z
odsetkami.
Można stwierdzić, dobrze im tak, skoro zaufali księdzu-hulace.
Ludzie ci mieli zresztą świadomość, że podpisując kwity włączają się
w nieuczciwą grę. "NIE" dotarło jednak do osób, które bez ich wiedzy
i zgody zostały przez księdza M. wrobione. Pewien osiemnastolatek z
Lubina, którego także ściga bank, nie podpisywał żadnego wniosku
kredytowego. Udostępnił swój dowód osobisty i paszport jednemu z
lubińskich księży (nie Ryszardowi M.), który obiecał mu załatwienie
pracy we Włoszech. Teraz Kredyt Bank żąda od młodego człowieka
zwrotu ponad 50 tys. euro z odsetkami. Kserokopie dokumentów
posłużyły do wyłudzenia kredytu. Ksiądz M. złożył w banku
zaświadczenie, z którego wynika, że lubinianin pracuje w Fundacji
Pomocy dla Młodzieży jako kierowca i miesięcznie łyka ponad 6 tys.
zł.
Jego podpis został podrobiony.
Znamy kilkanaście podobnych przypadków.
Do tej pory wrocławska Prokuratura Okręgowa, która prowadzi śledztwo
w sprawie salezjańskich przekrętów, nie zajęła się tym wątkiem, choć
zostały tu popełnione przestępstwa fałszowania dokumentów,
poświadczenia nieprawdy i doprowadzenia wielu osób do niekorzystnego
rozporządzania mieniem.
Wszystkie zamieszane w tę aferę instytucje odcinają się od niej.
Inspektorie Towarzystwa Salezjańskiego we Wrocławiu i Warszawie
zrzucają całą winę na księdza M., a przecież powinny kontrolować
finansową działalność fundacji. Posiadamy informacje, że w sprawy
wyłudzeń kredytów włączali się inni księża. Nikt nie protestował,
kiedy ksiądz M. fundował swym kolegom w sukienkach drogie bryki.
Kredyt Bank udaje, że deszcz pada. Rzecznik tej placówki Izabela
Mościcka twierdzi, iż bank padł ofiarą oszusta, który przez długi
czas był osobą zaufania publicznego. Nic dziwnego, że Pomroczna jest
jedynym krajem w Europie, w którym rośnie liczba tzw. powołań, skoro
sam fakt bycia księdzem czyni z obywatela istotę uprzywilejowaną.
Aresztowany przed księdzem M. dyrektor legnickiego oddziału Kredyt
Banku Tadeusz H. dopuścił się jedynie, wg pani rzecznik, uchybień w
pracy. Widzieliśmy kwity, na podstawie których ksiądz M. brał
kredyty. Nawet laik gołym okiem rozpoznałby, że to podróbki.
Tymczasem zastrzeżeń nie zgłosił żaden pracownik banku. Zdziwienie
budzi też fakt, że jeden oddział w mieście średniej wielkości mógł
udzielać pożyczek na kwoty sięgające setek milionów złotych i czynił
to bez wiedzy i akceptacji centrali Kredyt Banku. Natomiast śmiech
budzi sądowe zabezpieczenie, na poczet roszczeń banku, salezjańskich
nieruchomości, w tym trzech kościołów.
Towarzystwo Salezjańskie twierdzi, że nie jest w stanie zwrócić nie
spłaconych 133 mln zł z odsetkami. Stawiamy fistaszki przeciw euro,
że Kredyt Bank i tak nie przejmie ani jednej plebanii, nie mówiąc o
kościołach. Kto w Pomrocznej odważyłby się zlicytować kościół, choć
to idealne miejsce na urządzenie hali targowej albo dyskoteki, co
widywaliśmy za granicą (zachodnią).
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





oWięźniowie osadzeni w Mielęcinie koło Włocławka mogą się uczyć w
tamtejszym liceum. W tym roku osiemnastu przystąpi do matury.
Dyrekcja więzienia urządziła im studniówkę i pozwoliła zaprosić na
nią panie. Panie przywiozły panom garnitury, a zabawę prowadził
zawodowy didżej z Poznania odsiadujący wyrok 25 lat więzienia.
oWielką i nieoczekiwaną szansę na zdobycie wiedzy dostali osadzeni w
areszcie w Opolu. Z nudów wykładów z ekonomii udziela profesor
Stanisław D., aresztowany pod zarzutem przyjmowania łapówek w
czasach, gdy był przewodniczącym Rady Miasta.
oW Sandomierzu na niektórych posesjach pojawiły się tabliczki z
napisem: "Ja cię zastrzelę". Miejscowy prokurator uważa, że jeśli
ktoś udowodni, że się przestraszył, to osoba, która powiesiła
tabliczkę, zostanie oskarżona z artykułu 190 k.k. za groźby karalne.

oW Gdańsku Wrzeszczu 27-letni Włodzimierz K., chłop jak tur, zmusił
do stosunku oralnego 29-letniego Andrzeja K. mniejszej postury.
Następnie rozebrał go i próbował zgwałcić. Andrzej K. powiedział
wówczas, że musi pójść zapalić papierosa i dzięki temu udało mu się
uciec i uniknąć gwałtu. A wmawia się nam, że palenie szkodzi...
oW Olsztynie pijany mężczyzna wyrzucił z jedenastego piętra swojego
psa. Policjantom, którzy zaalarmowani przez sąsiadów przyjechali pod
blok, wytłumaczył, że chciał kundla jedynie nastraszyć.
oBardzo uważnego sąsiada ma pewna pielęgniarka z Białegostoku.
Według jego wiedzy, którą podzielił się w donosie z urzędem
skarbowym, pielęgniarka kupiła ostatnio żaluzje pionowe, dywan,
lodówkę i szafki kuchenne. Niemożliwe, że to wszystko z pensji

uważa dociekliwy obywatel. Ofiarą donosu padła także pani
sprzedająca w sklepiku szkolnym. Właśnie wymieniła dywany, bo stare
jej się znudziły, a przecież miały tylko sześć lat. Kupiła też wieżę
stereo, pralkę i lodówkę. Ponadto lubi dobre winko, kupuje drogie
jedzenie i ubrania. Za co?
pyta anonim urząd skarbowy.
oW Kielcach do jednego z mieszkań wszedł 36-letni mężczyzna,
podszedł do kanapy, na której leżał jego 50-letni znajomy i
wspólnik, wyjął nóż, poderżnął mu gardło i bez słowa wyszedł.
Wcześniej obaj panowie pokłócili się o sprawy finansowe, ale po cóż
gadać po próżnicy.
oAż czternastu chłopaków, czyli większość młodzieży męskiej ze wsi
Niedarczów Górny Kolonia (gmina Kazanów), stanie przed sądem za
napad na dyskotekę w Odechowcu i pobicie ochroniarzy, w tym jednego
ze skutkiem śmiertelnym. Wsi grozi wyludnienie.
oW lesie koło miejscowości Subkowy (Pomorskie) odnaleziono głowę, a
następnie rękę i nogi zaginionego 40-letniego mieszkańca Malborka.
Poszukiwania dalszych części ciała trwają.
oPolicja z Gdyni zatrzymała 20-letniego studenta podejrzanego o co
najmniej 10 napadów rabunkowych na staruszki. Kilka trafiło z
poważnymi obrażeniami do szpitala. Student twierdzi, że musiał
rabować, bo chciał się dalej uczyć, a miał problemy z opłacaniem
uczelni i mieszkania.
oDo drzwi jednego z gospodarstw w Ostrowsku koło Uniejowa zapukał
nocą pijany i mokry Ukrainiec. Przyjechała policja i pogotowie.
Policji Ukrainiec wyznał, że jechał samochodem i wpadł do Warty. Co
gorsza nie pamięta, czy przypadkiem nie wiózł autostopowicza.
Ściągnięto ekipę płetwonurków. Niepotrzebnie, po pewnym czasie
Ukrainiec przypomniał sobie, że jednak jechał sam.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Człowiek z betonu
Gdy kocha się dzieci a szydzi z dorosłych zawieszą na człowieku
Order Uśmiechu.
Stanisław Uziel Order Uśmiechu dostał na wniosek dyrekcji Domu
Dziecka w Skopaniu k. Baranowa Sandomierskiego. Pomagał dzieciom, to
dostał. A to im autobus z lekka tylko uszkodzony z Niemiec
sprowadził, a to jakieś frukty głodującym dzieciom w Bieszczadach
zawiózł. To kasę od biznesmenów na biedne dzieci zebrał. Sprawiło to
wszystko, że jedna z gazet o zasięgu regionalnym zrobiła go
Człowiekiem
Roku. Najpewniej dalsza chęć niesienia pomocy dzieciom kierowała
Stanisławem Uzielem, gdy wstąpił do Towarzystwa Przyjaciół Dzieci,
gdzie piastuje stanowisko wiceprzewodniczącego województwa
podkarpackiego. Zresztą pewnie miał i powody osobiste. Niedawno
został przedstawicielem podkarpackiego w UNICEF. W Tarnobrzegu
otoczony jest z tej okazji mirem, choć są i tacy, co umniejszają
troszkę jego prestiż nazywając go złodziejem i oszustem.
Samoprzylepne płyty drogowe
Zanim radny Uziel został radnym, sprowadzał samochody z Niemiec za
zaliczeniem. Niektórym przywoził, inni ponoć do dziś nie mają ani
kasy, ani samochodów. Ludzkie gadanie nie przeszkodziło Stanisławowi
Uzielowi w zrobieniu kariery samorządowej. I to nie byle jakiej.
Jest języczkiem u wagi w Radzie Miejskiej
Tarnobrzega. Przez to jest ważny i dostał kierowniczy stołek w
jednym z miejskich zakładów.
27 kwietnia 2002 r. mieszkańcy osiedla Zakrzów poinformowali radnego
Jana Korczaka z SLD, że ktoś podpierdolił betonowe płyty drogowe z
terenu dawnej betoniarni. Radny dowiedział się swoimi kanałami, że
płyty ułożono na osiedlu Wielowieś. Leżą w formie drogi do
prywatnego zakładu mechaniki samocho-
dowej. Wywieźli je panowie Kazimierz Kosior, bezrobotny, i Stanisław
Uziel
radny. Panowie wywieźli również sporo złomu z rozbiórki
blaszanego budynku.
Radny Korczak złożył interpelację do prezydenta miasta. Poprosił o
ustalenie, ile warte były płyty, ile straciło miasto i kto jest
właścicielem obiektu.
Prezydent miasta Jan Dziubiński, człowiek prawicy, odpowiedział
radnemu, m.in. że: Komitet Budowy Remizy OSP w Zakrzowie zwrócił się
do urzędu z wnioskiem o bezpłatne przekazanie elementów budynku
socjalnego po byłej bazie TPBP oraz płyt drogowych, w celu
wykorzystania tych materiałów do budowy remizy. Zgodę taką otrzymał.
Pozos-tałe pytania prezydent olał.
Radnego Korczaka wkurwiło to, zapytał więc po raz drugi: czy komitet
budowy jest zarejestrowany, dlaczego płyty drogowe stały się
prywatną drogą, a nie leżą na miejscu budowy remizy i kto jest
właścicielem obiektu.
Prezydent Dziubiński myślał miesiąc, zanim dał głos: właścicielem
terenu i obiektu jest gmina Tarnobrzeg. Powtórzył gadkę z prośbą
Komitetu Budowy Remizy o demontaż i prezydenckiej zgodzie. Po czym w
tym samym piśmie, ten sam prezydent stwierdził, że Komitet Budowy
Remizy OSP w Zakrzowie nie jest zarejestrowany, czyli działa
nielegalnie. Nie trzeba chyba dodawać, że prezesem OSP Tarnobrzeg
osiedle Zakrzów, był Stanisław Uziel, a przewodniczącym budowy
remizy
Kazimierz Kosior.
Remiza widmo
Po tym, jak radny Korczak zaczął robić szum wokół płyt, sprawę
załatwiono tak: 14 maja nieistniejący komitet od remizy zwrócił się
do Wydziału Urbanistyki, Architektury i Budownictwa UM w Tarnobrzegu
z wnioskiem o wydanie decyzji o warunkach zabudowy na remizę.
16 maja prezes Uziel i przewodniczący Kosior poinformowali pisemnie
Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej, że przekazano im do
rozbiórki budynek i płyty. Oni zobowiązują się teren betoniarni
uporządkować na własny koszt. 17 maja powstał protokół z wizji
lokalnej budynku. Pięcioosobowa komisja, w skład której wchodzili
również Uziel i Kosior, stwierdziła, że budynek jest w trakcie
rozbiórki, a materiały z rozbiórki przechowywane są na terenie
Zakrzowa. Czyli płyty też. To znaczy, że dwóch pracowników z UM,
jeden z PGK, radny Uziel i jeden bezrobotny poświadczyli nieprawdę.
Kwit trafił do PGK. Miejska firma przesłała go do prezydenta miasta.
Gdy sprawa kradzieży płyt nieco ucichła, Uziel zrezygnował z funkcji
prezesa OSP Tarnobrzeg, osiedle Zakrzów, a Komitet Budowy Remizy
rozwiązano. Podpierdolone płyty leżą spokojnie na swoim miejscu.
O sprawie kradzieży poinformowano zastępcę komendanta wojewódzkiego
policji w Rzeszowie. I nic.
Redaktor ze śmietnika
Z początkiem sierpnia mieszkańcy powiadomili radnego Korczaka z SLD,
że w resztkach budynku, którego nie zdołał rozebrać komitet od
remizy, walają się jakieś dokumenty. Radny poinformował o nich
dziennikarza z "Super Nowości". Redaktor jadąc na miejsce, wstąpił
do radnego. Tu dostał kopie interpelacji radnego i odpowiedzi
prezydenta w sprawie kradzieży płyt drogowych. Dziennikarz miał
zrobić kserokopie tych dokumentów i zwrócić. Po tym spotkaniu cały
region przeczytał w gazecie, jak to redaktor znalazł w śmieciach
dokumenty radnego Korczaka. O kradzieży płyt przez radnego Uziela i
dziwnych zagraniach ratuszowych w tej sprawie redaktor nawet nie
wspomniał.
Ostatnio radny Uziel założył stowarzyszenie "Nasz Tarnobrzeg" i
kandyduje na nowego radnego.
Coraz bardziej mu do śmiechu.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wirus bierz go "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kapitalizm z ludzką twarzą
Jeden
Dżdżysty listopadowy wieczór. 40-letni mężczyzna z podkrążonymi
oczami, z twarzą o ziemistej cerze przejmuje zmianę od kolegi. Rzecz
dzieje się w jednej z łódzkich manufaktur, w murach byłej wielkiej
fabryki włókienniczej. Kolega pokazuje mu belę surowej przędzy oraz
ciąg przędzarek z wyraźną ulgą, że 12-godzinny dzień pracy dobiega
końca. Po przebraniu się w robocze ciuchy bierze na plecy 50-kilową
belę i przenosi do uchwytu maszyny. Teraz tylko trzeba wyregulować
grzebienie i w ogłuszającym stukocie przejść na koniec ciągu
po
szpule z gotową przędzą. I tak w kółko od siódmej wieczorem do
siódmej rano. Pot zalewa oczy, łamiący sen jest odpędzany łykami
kawy. Czwarty tydzień na nocną zmianę, bo poprzednik nie wytrzymał.
Wczorajsza rozmowa z pryncypałem o rejestracji po czterech
miesiącach skończyła się obietnicą, że może w następnym. Wspomnienie
o dodatku nocnym
doprowadza do wściekłości. "Wie pan, ilu ludzi czeka na pana
miejsce".
Dwa
Na ogłoszenie o pracy na budowie w USA zgłosiło się ponad 100 osób
różnych specjalności budowlanych. Każdy miał przejść miesięczny test
na budowie w Polsce. W ciągu pięciu miesięcy wyrosła w Łodzi przy
rogatkach miasta wspaniała rezydencja z basenem. System był prosty

każdy, kto się zgłosił, podpisywał umowę, że przepracuje próbnie
miesiąc za najniższą stawkę, wpłaci zaliczkę na wizę i po miesiącu
komisja oceni jego praktyczne umiejętności. Delikwentom mówiono, że
jego umiejętności są niewystarczające do pracy w Stanach i zwracano
zaliczkę wizową. Oczywiście nikt nie wyjechał, a ci, co zostali
pozytywnie zweryfikowani, odgrywali na budowie w następnych
miesiącach role nadzorców. Po pewnym czasie willa podobno spłonęła.
Trzy
Jadwiga była dziś szczęśliwa, bo udało jej się kupić za ostatnie
pieniądze schabowe kości
będzie miała na trzy zupy i dzieciaki
znajdą w nich trochę mięsa. Sąsiadka powiedziała jej w sklepie, że
wraca z szwalni z próby, uszyła trzy bluzki i ma nadzieję na
zatrudnienie. Poszła tam z nadzieją. Na korytarzu czekały trzy młode
kobiety. Oczekując w kolejce powtarzała sobie w duchu "musi się
udać", kiedyś szyła bardziej skomplikowane rzeczy. Właściciel
wydawał się nawet sympatyczny. "Jeżeli okaże się, że wszystko jest
prawidłowo, zaproszę panią telefonicznie na podpisanie umowy".
Sprawdziła maszynę, przyjrzała się krojom i do dzieła. Udało się,
nawet ten elegancik ją pochwalił. Minęły trzy dni, a telefon nie
dzwonił. Poszła do zakładu, w poczekalni obrazek sprzed kilku dni.
Po wejściu usłyszała, że nikt jej nie zapraszał. "Proszę mi w takim
razie zapłacić za te uszyte bluzki". "Pani chyba żartuje, mamy
płacić za buble?". Szybko obliczyła (dziesięć kobiet po trzy bluzki
to 30 bluzek dziennie uszytych za darmo). Skoczyła mu z pazurami do
gardła. "Ty skurczybyku, jak mi nie zapłacisz, to ci rozszarpię ten
gardziołek...". Facet zgłupiał, dał jej 20 zł i zaczął grozić
policją.
Cztery
"Przykro mi, gdy pani nie zapłaci czesnego w ciągu tygodnia,
będziemy musieli skreślić panią z listy studentów
czekaliśmy trzy
miesiące". Wszystko zawaliło się nagle. Przed trzema miesiącami moja
podopieczna, u której pracowałam jako opiekunka, przeniosła się
nagle na tamten świat, a ja zostałam bez środków do życia.
Na dodatek przed miesiącem pracę stracił ojciec, który mnie zawsze
wspomagał. Próby znalezienia jakiegokolwiek zatrudnienia kończyły
się na obiecankach. Kredytu nie dostanę, bo nie mam zabezpieczenia

koniec marzeń. W akcie rozpaczy zadzwoniłam do Oli. W odpowiedzi
usłyszałam, że pieniędzy mi nie może pożyczyć, ale może mi pomóc w
inny sposób. Zdecydowałam się
przystałam na sponsora. Facet
wyglądał obleśnie, dał mi 500 zł, w zamian miałam mu dogadzać raz w
tygodniu w motelu pod Łodzią. Zabrał mnie tam samochodem. Była
kolacja z szampanem, a później... Potem dupczył mnie przez godzinę.
Gdy po wszystkim weszłam do łazienki, nie mogłam na siebie spojrzeć
w lustro i pół godziny wymiotowałam. Trudno, przerywam studia
już
nigdy mój tyłek nie będzie środkiem płatniczym. Po tygodniu wpadła
do mnie wściekła Ola. "Ty idiotko, facet dostał szału, tak był na
ciebie napalony. Co by ci ubyło, na jakim ty świecie żyjesz?".
Pięć
Myślami byłem już w domu, gdy przerażający ryk klaksonu uzmysłowił
mi grozę
rozpaczliwy skręt kierownicą i zamknięcie oczu. Straszny
huk mnie ogłuszył, ale... żyję, żyję. Wylądowałem na dachu w rowie.
Jestem tylko cały potłuczony.
Ułamek sekundy
opadnięcie powieki i tylko Opatrzności mogę
dziękować za cud przeżycia. Spojrzałem na licznik godzin jazdy.
Siedem, a w rzeczywistości dwanaście, gdyż go podkręcałem.
Szef ciągle narzekał, że mam mało kursów, że jeżdżę jak panienka po
egzaminie: "Pan chyba nie chce pracować". Chciałem, bardzo
chciałem...
Sześć
30-letni mężczyzna dźwiga dwie torby ulotek reklamowych. Nogi
odmawiają mu posłuszeństwa, chwilę odpoczywa, to już dwudziesta
klatka. "Ile panu płacą za te ulotki?". Trzy grosze od sztuki. Wiem,
że to dobre dla małolatów, lecz nie mam wyjścia, bo straciłem prawo
do zasiłku. Żona od trzech lat nie ma pracy i jak tu wychować
pięcioletnie dziecko? Spójrz pan na te billboardy: "Nadchodzi czas
dla Łodzi" lub "Weź udział w wyborach
spełnij swój demokratyczny
obowiązek". Panie, demokracją nie nakarmisz dzieci? A czas dla Łodzi

owszem, ale chyba taki jak w XIX wieku. Komentarza do tych słów
nie będzie. Napisze go życie.
PS Według najnowszych danych, w Łodzi jest 67 105 bezrobotnych. W
kwietniu było dla nich 138 ofert pracy.
Autor : Wiesław Michalak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W PUPie rżnięty cd.
Pamiętacie, jak pan Stanisław poszukiwał pracy w PUPie ("NIE" nr
19/2003)? Historia ta ma ciąg dalszy, nie mniej śmieszny, ale
prowadzący do nader smutnych wniosków.
Przypomnijmy: naszemu bohaterowi wytłumaczono, iż nie może się
zarejestrować jako bezrobotny, bo mu przybyło więcej niż 400 zł za
opierdalanie się w radzie nadzorczej pewnej spółki. Wolno mu jednak
było pozyskać status poszukującego pracy, który co prawda nie daje
żadnych uprawnień, no ale może jakąś robotę mu znajdą. Przystał na
to. Kazali mu przyjść za dziesięć dni po odbiór decyzji.
Jak kazali, tak Stasio zrobił. Poszedł. Dają mu decyzję, a tam stoi
jak byk: "Orzekam o odmowie uznania Pana/Pani za osobę bezrobotną".

Nie prosiłem o uznanie za bezrobotnego, lecz za poszukującego
pracy.
Urzędniczka daje mu kartę wizyt, na której jest napisane, że jak się
poszukujący pracy nie stawi w wyznaczonym terminie, to utraci status
bezrobotnego. Stasio kręci głową i czyta dalej, że ostatnio
wykonywał zawód: "inżynier mechanizacji rolnictwa
technologia
napraw", ukończył zaś szkołę "uniwersytet-politechnika".

Ja takiego zawodu nigdy nie wykonywałem, ukończyłem studia na
Wydziale Rolniczym SGGW i nie w tym roku, który jest tu wpisany.
Poza tym chciałbym wiedzieć, jak to jest możliwe, że utracę status
bezrobotnego, skoro mi go nie przyznano, i dlaczego mi odmówiono
tego, o co nie prosiłem.
Urzędniczka każe mu iść do Działu Odwołań, tam zaś mówią, że takich
odwołań to oni nie załatwiają
niech idzie do Działu Rejestracji i
Wyrejestrowań. Poszedł. Najpierw mu wmawiano, że to on musiał podać
takie dane. Upierał się, że nie. Poprawiono więc wszystko na cacy i
byłoby OK, gdyby nie szatański pomysł, jaki przyszedł Stasiowi do
głowy. Skoro oni robią sobie jaja ze mnie, to ja z nich też mogę

pomyślał. Wziął się i napisał odwołanie do wojewody: Żądam uchylenia
decyzji o którą nie prosiłem, a także zbadania sprawy, kto i
dlaczego poświadczył nieprawdę w dokumentach. Proszę też spowodować,
aby w przyszłości urząd działał zgodnie z prawem, logiką i stanem
faktycznym a nie urojonym.
Odpowiedź przyszła w tempie błyskawicznym. Zaskarżoną decyzję
utrzymano w mocy, no bo dochód miał, więc bezrobotnym być nie może.
O tym, że nie prosił, i o poświadczeniu nieprawdy ani mru-mru. Poza
tym w uzasadnieniu wykład: kto może, a kto nie może być bezrobotnym
i że organ wyższy nie znalazł podstaw do uchylenia decyzji organu
niższego, bo chociaż Stasio nie prosił, to przecież nie zaszkodzi,
jak mu organ napisze, że mu się nie należy. Podpisano: z up.
Wojewody Łódzkiego Andrzeja Cewińskiego p.o. Zastępcy Dyrektora
Wydziału Polityki Społecznej.
Pan Stanisław tłumaczy mi, że dochody stałe owszem kiedyś posiadał,
ale mu urwali. Przedtem dostawał nawet za friko, a od roku tylko za
udział w posiedzeniu rady i to o 120 zł mniej niż przedtem. W
pierwszym kwartale nie zarobił ani centa, a tu mu organ wmawia, że
bierze co miesiąc. Postanowiłem sprawdzić u źródła, jak sprawa
wygląda.
Paniusie z PUPy, działając w obronie własnej
ich zdaniem również
koniecznej
wygrzebały ze starych papierów kwity na Stasia i tu
wpadły we własne sidła. Kwity poświadczały prawdę, ale sprzed dwóch
lat, a w tym czasie prawda się zmieniła. Organ odwoławczy dat nie
sprawdził, dał z siebie zrobić wała i nawypisywał pierdół w swojej
decyzji. Wytłumaczono mi też, że sprawa była rozpatrywana w trybie
odwoławczym i dlatego nie ustosunkowano się do zarzutów
poświadczenia nieprawdy, bo na to jest przewidziany tryb skargowy.
Pan Stanisław może napisać skargę, a od decyzji odwołać się do NSA.
Przy okazji wyszło na jaw, że pani kierowniczka Zdzisława Łucarz
raczyła skłamać na piśmie, że petent nie okazał dyplomu przy
rejestracji, czemu petent zaprzeczył kategorycznie. Kto kłamie? Bez
Rokity i Ziobry nie razbieriosz. Kwity przemawiają na korzyść
Stasia, bo zawód wyuczony wpisano mu dobrze, a o wykonywanym w
dyplomie przecież nie stoi.
Pan Mirosław Dziewiór
kierownik PUP nr 1 w Łodzi
twierdzi, że
nie powinienem pisać o jego urzędzie, tylko o Sejmie. W PUPie ludzie
pracują jak mrówki i mają tylko dziesięć minut na jednego petenta.
Bezsensowne decyzje wydają zgodnie z ustawą uknoconą przez posłów. W
ogóle to szczęście, że PUPa podchodzi do ludzi z sercem. Gdyby nie
to
sprawa mogłaby się dla pana Stanisława inaczej skończyć.

O!
mówię.
To brzmi jak pogróżka!

To nie pogróżka
mówi kierownik
ale mamy notatkę, że ten pan
źle się zachował podczas rejestracji.
Notatki mi nie okazano. Za to zostałem pouczony, że jak o tym
wszystkim napiszę, to wyrządzę straszną krzywdę pani Wiesławie
Wojdzie
starszej inspektor wojewódzkiej
która jest bardzo
solidną starszą panią i nie zasłużyła na to, żeby ją krzywdzić. A
niby dlaczego ją krzywdzić? Panie urzędniczki!
Wyście namąciły, a kto inny miałby za was beknąć? I skąd wiecie, że
chcę krzywdzić starszą panią? Może ja wolę młodych chłopców?
Spyta się ktoś, o co chodzi w tej całej sprawie. Niby o nic, bo pan
Stanisław sam
bez pomocy PUPy
niezłą fuchę sobie już podłapał,
bezrobotnym jak nie mógł być, tak nie może, więc skarżyć się nie ma
o co. A my piszemy o tym dlatego, iż w historii pana Stasia, jak w
lustereczku, widać jak niechlujnie pracują urzędy, jak są upierdliwe
względem petentów i wyrozumiałe względem własnej indolencji. Jak
niefrasobliwe w ustalaniu faktów, na podstawie których podejmują
decyzje dotyczące ludzkich losów.
Autor : Włodzimierz Kusik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Meningokoki atakują!
Chiny mają SARS i ptasią grypę, amerykańskich gejów zżera AIDS,
Brytyjczyków dziesiątkuje choroba szalonych krów, Murzynów niszczy
wirus Ebola. A co zabija Polaków?
Środa 25 lutego 2004 r., depesza Polskiej Agencji Prasowej, tytuł:
"Sepsa wywołała panikę w zachodniopomorskim". I dalej: W
zachodniopomorskich aptekach zabrakło szczepionek
przeciw posocznicy meningokokowej. Pacjenci wykupili ją po tym, gdy
w ostatnich tygodniach w regionie doszło do kilku zachorowań na ten
typ choroby, uważany za jeden z najcięższych.
Na początku lutego do szpitala w Szczecinie trafia 3-miesięczne
dziecko. W zeszłym tygodniu 16-letni chłopak. Służby sanitarne
badają dziesiątki osób, które miały kontakt z ofiarami sepsy. Media
nagłośniają te przypadki i dodają, że sepsa charakteryzuje się
bardzo wysoką
od 30 do 60 proc.
śmiertelnością. Wybucha panika.
Tylko patrzeć, jak w Szczecinie i okolicach władze zaczną zamykać
przedszkola i szkoły. Profilaktycznie.
Wygląda na to, że mieszkańcom tego pięknego województwa grozi
zagłada. Wystarczy sięgnąć do artykułu Andrzeja Kowalskiego pt.
"Dziwna choroba" opublikowanego w "Rzeczpospolitej" 10 września 2003
r. Autor cytuje opinię prof. Andrzeja Kblera z Kliniki
Anestezjologii i Intensywnej Terapii Akademii Medycznej we
Wrocławiu: Rocznie zapada u nas na nią (na sepsę
przyp. A.F.) ok.
100 000 osób. Szacujemy to na podstawie badań ankietowych,
przeprowadzonych wśród lekarzy z oddziałów intensywnej terapii
20
proc. ich pacjentów to ludzie z sepsą.
O w mordę! Wychodzi na to, że dziennie w Polsce zarażają się tym
świństwem 273 osoby! Z czego mniej więcej połowa umiera. 136 trupów
każdego dnia to grubo więcej niż liczba wszystkich ofiar tegorocznej
ptasiej grypy na świecie! Epidemii, która zgładziła dziesiątki
milionów brojlerów, zachwiała gospodarką Chin, turystyką w Tajlandii
i nie schodziła z pierwszych stron gazet przez ostatnie kilka
tygodni. Tymczasem u nas cichaczem, na boczku, bez kamer i
mikrofonów meningokoki masowo mordują tysiące niemowląt, nastolatków
i osób starszych!
A jak jest naprawdę?
* * *
W listopadzie 2003 r. podczas konferencji dla konsultantów
wojewódzkich pod auspicjami konsultanta krajowego ds. anestezjologii
i intensywnej terapii, prof. E. Mayzner-Zawadzkiej, zostały
zaprezentowane wyniki Rejestru Ciężkiej Sepsy prowadzonego przez
Polską Grupę Roboczą ds. Sepsy.
Otóż od kwietnia do 7 listopada 2003 r. na podstawie ankiet z 88
Oddziałów Intensywnej Terapii doliczono się 847 pacjentów. Czyli
zagrożenie ilościowo niewielkie w 38-milionowym narodzie. A tak
naprawdę w Polsce nie prowadzi się oficjalnej statystyki
śmiertelności spowodowanej tą chorobą, ponieważ sepsa nie figuruje w
wykazie zgonów międzynarodowej klasyfikacji.
* * *
Moją uwagę w cytowanym komunikacie zwróciła inna informacja. Chodzi
o nowy lek o nazwie xigris, którego stosowanie
jak wynika z badań
Polskiej Grupy Roboczej ds. Sepsy
po-
zwala zmniejszyć śmiertelność wśród chorych do 40 proc. W przypadku
niestosowania tego specyfiku umiera do 57 proc. chorych.
O xigrisie po raz pierwszy dowiedziałam się we wrześniu 2002 r. z
publikacji Doroty Romanowskiej pt. "Broń na starą chorobę"
("Newsweek" nr 32/2002). Autorka tak opisała w nim skutki choroby:
Po sepsie zostało już tylko niemiłe wspomnienie.
I ogromna blizna
przebiegająca wzdłuż klatki piersiowej. Całość zakończona
optymistycznym akcentem: Miała szczęście. Ci, którzy zachorują w
przyszłości, będą mieli go jeszcze więcej. Wystarczy, że zażyją
xigris.
Producentem leku, który może ocalić nawet 60 proc. chorych nie tylko
w województwie zachodniopomorskim, jest amerykański koncern Eli
Lilly & Company. Kuracja xigrisem jest niestety bardzo kosztowna.
Jeśli znam praktyki wielkich koncernów farmaceutycznych, to
wprowadzenie takiego specyfiku na rynek wspiera zawsze odpowiednio
przygotowana kampania informacyjna. Jej celem jest nie tylko
zainteresowanie opinii publicznej nowinką, ale przede wszystkim
skłonienie lekarzy i pacjentów, aby wydali nań swoje pieniądze.
Najskuteczniejszą zaś metodą perswazji jest strach. A sepsa jest
straszna.
* * *
Zamieszanie medialne wokół epidemii w województwie
zachodniopomorskim przypomina mi historię z pierwszej połowy lat
90., gdy przez polskie media przewinęła się seria publikacji na
temat chorób roznoszonych przez kleszcze. I oczywiście rewelacyjnej
szczepionki, której użycie mogło ocalić zdrowie i życie setek
tysięcy grzybiarzy. Po latach okazało się, że była to świetnie
zorganizowana kampania, której celem było wypromowanie tej
szczepionki. Udało się, sprzedaż ostro poszła w górę. Leśnicy,
grzybiarze i miłośnicy jagód szczepili się jak szaleni. Ale liczba
zachorowań na choroby roznoszone przez te owady pozostała w
kolejnych latach na tym samym poziomie. Przypuszczam, że kleszcze
nie czytały gazet i nie wiedziały o skuteczności szczepień.
* * *
Spodziewam się, że z zachorowaniami na posocznicę
czyli sepsę

będzie podobnie. A koncernowi Eli Lilly & Company życzę zwiększenia
obrotów. Kolejne publikacje na temat zachorowań, być może w innych
rejonach kraju, powinny zrobić swoje.
Sepsa to zespół określonych objawów chorobowych, spowodowany
gwałtowną reakcją organizmu na infekcję lub uraz, prowadzący
do postępującej niewydolności wielu narządów i śmierci.
Reakcja ta polega na wytworzeniu się stanu zapalnego,
obejmującego cały organizm oraz silnej aktywacji układu
krzepnięcia krwi z wtórną aktywacją fibrynolizy. Stan zapalny
i wykrzepianie powodują zaburzenia przepływu krwi w naczyniach
krwionośnych.
Tak nasilona odpowiedź organizmu prowadzi do niedokrwienia i
niedotlenienia narządów, a następnie bardzo często do zgonu
chorego.

Źródło: www.lilly.pl
polska strona internetowa koncernu Eli
Lilly & Company.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kupa chleba "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Europarchowo
Wiecie, jak enkawudziści nazywali tatusia prezydenta Kwaśniewskiego?
"W przetłumaczeniu na język polski: wredny Żyd Kat-Mengele".
Prezydent Kwaśniewski
o czym już pewnie wiecie
nazywa się
Stolzman i w Jedwabnem razem z rabinami rzucił klątwę na nasz ród i
wzywał pomsty, co było tłumaczone na wszystkie języki, tylko nie na
polski. Za to oszczerstwo musimy wypłacić Żydom 6,5 miliardów
dolarów.
Dlaczego? Ano dlatego, że kalkulacja światowych przywódców
żydowskich wskazuje jasno, że Polska jest bardzo dogodnym krajem do
rządzenia światem przez Żydów. Wiecie zatem, skąd wzięła się idea
przystąpienia Polski do Unii Europejskiej! Poprzez Unię rabbi
Kwaśniewski światem zawładnie.
Unia jest z istoty rzeczy strukturą antychrześcijańską,
masońsko-satanistyczną oraz największym imperium zła, u podnóża
którego leży ludobójstwo, homoseksualizm, aborcja, eutanazja,
pogarda dla człowieka, negacja Boga, żądza władzy i chęć zysku. Wie
to każdy myślący człowiek. A skąd to wie? Ano od Anny Kaplity z Koła
Katolików w Chicago, Stanisława Rusnaka z Koła Katolików w Denver
oraz Henryka Wesołowskiego z Komitetu Obywatelskiego w Chicago.
Jeżeli wydaje się wam, że bzdety o UE, które co tydzień drukujemy w
rubryce "Oto słowo czarne", są powalające
to nie czytaliście
amerykańskiej propagandy antyunijnej.
W Stanach mieszka
wedle ostatniego spisu
9 milionów Polaków. Ile
spośród nich ma obywatelstwo polskie, a zatem prawo głosu
tego nie
wiadomo. Procedura głosowania za granicą jest taka, iż do 3 czerwca
obywatel, którzy chce powiedzieć Unii swoje "nie" albo "tak", winien
zgłosić się do właściwej placówki konsularnej, żeby ta przygotowała
dla niego kartę do głosowania. Od 1990 r. liczba głosujących w
Stanach systematycznie spada
od 29 tys. w wyborach prezydenckich
ł90, poprzez 19,5 tys. w 1995 r., 18,5 tys. w 2000 r. aż do 7200
rodaków, którzy ruszyli dupy do konsulatów w wyborach
parlamentarnych 2001 r. Mniej niż jeden na tysiąc z tych 9 milionów!
Ale nie trzeba się tym specjalnie pocieszać, bo w Polonii
amerykańskiej nic nie budzi takiej dzikości serca jak Unia
Europejska i możliwość przystąpienia Polski do struktury, która
nieubłaganie będzie ją wyrywać spod amerykańskiej dominacji.
Na setkach ulotek, które krążą między naszymi rodakami za wielką
wodą, w większości opatrzonych przypiskiem Zrób 50 odbitek ksero i
rozdaj znajomym
przeczytać można o żydowsko-niemieckim spisku,
jakim jest Unia Europejska (ma na celu doprowadzenie Polski do
całkowitej ruiny, by na jej terenie zachodnim osiedlić Niemców, a na
wschodnim Żydzi tworzą Judoland); żydowsko-terrorystycznym spisku,
jakim jest al-Kaida (bo czymże wytłumaczyć fakt, że cztery tysiące
zatrudnionych Żydów w centrum handlowym tego dnia (11 września) nie
przyszło do pracy, zginął tylko jeden Żyd a trzech jest
zaginionych); czy wreszcie o II wojnie światowej jako spisu
żydowsko-niemieckim (w czasie wojny syjoniści nieoficjalnie pomagali
Niemcom w likwidacji tych Polaków, którzy i tak przewidziani byli do
likwidacji później).
Możemy się z ulotek dowiedzieć, iż po przystąpieniu do UE nawet kury
będą liczone przez żydowskie rodziny, które Unia ma osiedlić w
każdej wsi (sprowadzono 2 mil. Żydów) a cena cukru wzrośnie z ok.
1,20 zł do ok. 4 zł, zaś jak powiedział niemiecki major zach.
Zgorzelca (?!), Niemcy przejmą prace w polskich urzędach i to
poprawi ich tragiczną sytuację bezrobotnych.
Amerykańscy Polacy w walce z żydowskimi Niemcami z Millerem na czele
wykazują się sporą inwencją nie pozbawioną nawet pewnego poczucia
humoru. Mnie spodobał się ciąg dalszy Protokołów Mędrców Syjonu:
"Ściśle tajny" protokół z "Posiedzenia Fundacji Batorego dnia
06-08-98. Zaczyna przewodniczący B. Gieremek słowami godnymi
sprzedawczyka: Proszę o ciszę, zaczynamy. Referować krótko tematy
znane. Tu wpada mu w słowo diaboliczny Michnik: jak zwykle o
Polaczkach... ha! ha! ha! Teraz do głosu przystępuje Balcerowicz: ja
zacznę od tego, że transfer pieniędzy do Izraela idzie pełną parą,
oni się niczego nie domyślają. Wszędzie mamy swoich
popiera go
Kuroń
W Radach Nadzorczych, Funduszach Powierniczych, Dyrekcjach,
Bankach! Zresztą z Izraela i Stanów przyjeżdża 8,5 tys. Żydów, po to
są powiaty, trzeba trzymać Polaczków za mordę!... Zresztą i tak
niedługo wszystko będzie nasze. Za 3 lata obudzą się z łapą w
nocniku.
Suchocka
Jacek, znowu piłeś i jesteś wulgarny
Kuroń
Nie przejmuj się, oni są ogłupieni.
Po przeczytaniu tych wstrząsających stenografów antypolskich
wypowiedzi, które zdobył officer Służb Specjalnych
człowiek
miłujący ojczyznę, gorący patriota
pozostaje nam się tylko zgodzić
z popełnioną przez Koło Katolików w Chicago wespół z Kołem Katolików
w Denver "Odezwą do Polaków i Narodów miłujących pokój". Co
mianowicie miłośnicy pokoju winni widzieć? Ano, że syjoniści to
psychopatyczne i zwyrodniałe bestie, które nie cofną się przed
niczym w realizacji swego zbrodniczego czynu, bowiem pogarda dla
człowieka, wyzysk, nienawiść, zboczenie, sadyzm i zbrodnia leżą u
podstaw tych szaleńców u podłożu psychopatycznym.
Morałów z tej historyjki jest kilka.
Po pierwsze
warto ruszyć dupę na referendum, żeby o naszych losach
nie zadecydowały koła katolików z Denver i Chicago.
Po drugie
Bush ze swym intelektem jest nieodrodnym synem
amerykańskiej ziemi, która wywiera piętno na wielu tych, którzy po
niej stąpają.
I po trzecie wreszcie: pomyślmy, że pani Kaplita z panem Rosnakiem i
zrzeszonymi katolikami mogliby mieszkać w Łowiczu lub Lubiążu i
podziękujmy Naszemu Wielkiemu Przyjacielowi zza Oceanu. Coś jednak
mu zawdzięczamy.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści z kruchty
Ucho Wojtyły
IPN ujawnił, że w krakowskim środowisku kościelnym przez długie lata
pracował wysoko postawiony prałat, który donosił m.in. na Karola
Wojtyłę. Kościół, tak zazwyczaj aktywny w dziedzinie demaskowania
agentów i grzmiący o uczciwość w życiu społecznym, w tym wypadku
zachowuje
zastanawiającą powściągliwość i wcale nie jest zainteresowany
rozdmuchiwaniem sprawy kapusia w sutannie.
Patron z zaświatów
Władze Wyższej Szkoły Biznesu w Radomiu podjęły decyzję o nadaniu
szkole imienia niedawno zmarłego biskupa Jana Chrapka. Decyzję
zatwierdziło już Ministerstwo Edukacji Narodowej. "NIE", które od
lat pracowicie dokumentuje związki Kościoła z biznesem, może jedynie
przyklasnąć tej inicjatywie.
Pustł wsiegda
PRL-owskie grzechy odkupuje Zielona Góra. Organizowany jest tu teraz
kościelny festiwal "Pokój i dobro". Bepe Zawitkowski przez trzy
godziny ganiał pokutniczą procesję po ulicach miasta. Zdaniem
biskupa, pan Jezus został skazany na śmierć właśnie w Zielonej Górze

w miejscu, w którym przez lata
odbywały się festiwale piosenki sowieckiej i które miało zostać
pogańskie.
Episkopat już wybrał
Kompletnie pomieszała w głowach wyborcom rada polityczna Kościoła. W
komunikacie po posiedzeniu Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski
napisano, że wyborcy powinni przyglądać się kandydatom, którzy
połączą profesjonalizm w pracy samorządowej z moralnością
inspirowaną przez naukę społeczną Kościoła. Mając świeżo w pamięci
relacje z wizyty białego papy z Watykanu, można śmiało stwierdzić,
że w tej ostatniej kategorii prym w Pomrocznej wiodą kierownicze
gremia SLD.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Frytki wolności "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie warto "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szpionbiznes
Opisane zdarzenia są tajne specjalnego znaczenia. Po przeczytaniu
obywatel powinien wszystko zapomnieć, a najlepiej spalić się.
Będzie to historia o karabinach, agentach i pieniądzach. Akcja
rozgrywa się nad morzem i w więzieniu. W czasach Nowej Polski.
Kariera na badziewiu
W 1989 r. powstała spółka Cenrex. Skarb państwa miał w niej 80 proc.
udziałów, a 20 proc.
Wojewódzki Związek Kółek i Organizacji
Rolniczych (WZKOR). Nie pytajcie nas, co tam robili rolnicy...
Dyrektorem "Cenreksu" został były oficer II Wydziału Sztabu
Generalnego MON Jerzy Dembowski. Zastępcami jego byli Marek Cisek i
Janusz Grądziel. Spółka miała koncesję na obrót sprzętem specjalnym,
czyli na handel bronią.
Od 1992 r. na prośbę ówczesnego ministra obrony narodowej "Cenrex"
zajął się bezpłatnymi dostawami broni w ramach tzw. pomocy dla nowo
utworzonych państw nadbałtyckich

Łotwy i Estonii. Sprawa była prosta i czysta: przekazywaną tam
broń wycofywano ze stanu polskiej armii ze względu na wiek lub
wymianę na nowsze modele. Potem pojawiły się już w pełni
profesjonalne kontrakty, które dały początek handlowej działalności
"Cenreksu". Szły tam więc pistolety TT, karabiny, pasy, hełmy i
podobne badziewie. "Cenrex" najpierw oddawał całe to żelastwo do
polskich zakładów remontowych, następnie wojskowym transportem
przewożono je do pirsu w Gdyni, stamtąd zaś płynęły do miejsca
przeznaczenia, gdzie odbiorcy zajmowali się resztą. Operacje te były
całkiem legalne: broń odbierano z magazynów wojskowych za
pokwitowaniem i zgodą Departamentu Dostaw MON. Przekazywano na
statki pod kontrolą oficerów wojskowych i cywilnych, którzy przed
załadunkiem weryfikowali dokumenty, z protokołem ostatecznego
użytkownika włącznie, telefonicznie meldowali, że odprawiono
ładunek, i po uzyskaniu zgody na tym dla polskiej strony sprawa się
kończyła.
W tamtym czasie w "Cenreksie" urzędowało dwóch oficerów: Marek Słoń
z ramienia Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI) i Krzysztof
Tonderski z ramienia Urzędu Ochrony Państwa (UOP). Nie było
tajemnicą, że ich zadaniem było nie tylko nadzorowanie przebiegu
transportów, ale również monitorowanie estońskich i łotewskich firm
oraz ludzi zapewne dla swoich, tajnych celów. Z naszych informacji
wynika, że obaj oficerowie utrzymywali ożywione kontakty z naszymi
rezy-denturami wywiadowczymi w krajach odbioru. Wszystko to
oczywiście w ramach akceptowanych przez ich zwierzchników działań
operacyjnych.
Taki scenariusz działania obowiązywał w latach 1993
1998 i przynosił
firmie Cenrex krociowe zyski. Dość powiedzieć, że od 1993 r. zysk
sukcesywnie wzrastał, by w roku 1998 osiągnąć ponad 10 mln dolarów.
Od marca 1993 firmą nie kierował już Jerzy Dembowski, lecz
wcześniejsi jego zastępcy. Jerzy Dembowski odszedł z firmy i zaczął
kręcić interesy na własną rękę. Nie całkiem odszedł, w "Cenreksie"
zostawił bowiem swojego krewniaka
Krzysztofa Dembowskiego.
Kuzyn kret
Jerzy Dembowski zaczepił się w prywatnej firmie Steo należącej do
Edwarda Ochnio, według naszych informacji, cywilnego współpracownika
WSI. "Steo" też postanowiła uszczknąć trochę tej kasy, którą tak
wdzięcznie trzepał "Cenrex". Tylko "Steo" nie zawracała sobie głowy
wymogami prawa.
Z akt sądowych wynika, że Krzysztof Dembowski informował Jerzego
Dembowskiego o tym, z kim handluje "Cenrex", przedstawiciele "Steo"
docierali do partnerów "Cenreksu" i oferowali takie same dostawy po
niższych cenach. Niektórzy odbiorcy chętnie przyjmowali propozycję.
"Steo" nabywała broń nie wiadomo skąd, bo żad-nymi dokumentami nie
potrafiła się wykazać, otrzymywała jednak zezwolenie na wywóz broni
podpisywane przez Andrzeja Spisa i Jana Strausa, ówczes-nych
dyrektorów Departamentu Obrotu Specjalnego Ministerstwa Gospodarki.
Potem okazało się, że tylko część broni "Steo" była uprzejma wysyłać
z zachowaniem pozorów legalności, a część po prostu przemycała. W
1996 r. służby celne Łotwy i Estonii wykryły
całą tę aferę. Posypały się aresztowania na Łotwie i w Estonii. W
Polsce o aferze, w której przewijał się przecież były dyrektor
"Cenreksu" Jerzy Dembowski, ówczesny szef WSI Kazimierz Głowacki
zameldował swojemu zwierzchnikowi, ministrowi obrony narodowej
Stanisławowi Dobrzańskiemu. Po sprawdzeniu uznano wówczas, że
"Cenrex" pojawił się w sprawie o tyle, o ile uczestniczyli w tym
byli pracownicy tej firmy, a kryminalne przekręty robiła "Steo".
Pracowano zatem w "Cenreksie" dalej. Zawierano m.in. bardzo ważne
kontrakty z rządem USA, o których co nieco wiemy, ale nie powiemy
nic oprócz tego, że akceptowali je prezydent RP, prezes NBP i
minister obrony narodowej. Wspominamy o tym dlatego, żeby udowodnić,
że Amerykanie nie robiliby tak ważnych interesów z kimś, kto nie
cieszyłby się ich pełnym zaufaniem i kto nie byłby dokładnie
zweryfikowany przez ich służby specjalne.
Egipski ślad
W 1997 r. "Cenrex" zawarł dwa wyjątkowo intratne kontrakty: z
Kongiem i Egiptem, który zapragnął zmodernizować posiadane systemy
obrony przeciwlotniczej Peczora. Polscy naukowcy z WAT wymyślili,
jak tej modernizacji można dokonać. Niezbędne do tego części udało
się handlowcom z "Cenreksu" wyszarpać od Rosjan. Mówiąc krótko,
zaoferowaliśmy Egiptowi nasze know-how, co zawsze jest najbardziej
opłacalne. To pierwszy tak duży kontrakt od 1989 r. Jego wartość
wynosiła blisko 200 mln dolarów. Pośrednikiem ze strony egipskiej
był jeden człowiek. Legalna prowizja dla niego wynosiła 40 mln
dolarów.
W 1997 r. w Polsce nastąpiła zmiana ekipy rządzącej. Za tym poszły
zmiany w tajnych służbach. UOP-em rządził pułkownik Zbigniew Nowek,
a na czele wojskowych szpiegów z WSI stanął Tadeusz Rusak.
Koordynował ich działania Janusz "Sweter" Pałubicki. Warto przy tym
pamiętać, bo będzie to miało znaczenie dla dalszej opo-wieści, że
Tadeusz Rusak był długoletnim pracownikiem UOP, szefem delegatury w
Krakowie. Jego zastępcą był wówczas Kazimierz Mochol. O mocnych
związkach Rusaka z cywilnymi tajnymi służbami niech świadczy fakt,
że przez pierwszy miesiąc swojego urzędowania wydawał rozkazy
wojskowym tajnym służbom urzędując w gmachu UOP przy Rakowieckiej.
Od początku interesy "Cenreksu" znalazły się na celowniku Rusaka i
Mochola. Na początku wzywano zarząd "Cenreksu" na rozmowy z
pułkownikiem Mocholem, który interesował się szczegółami kontraktu z
Egipcjanami. Kwotą 40 mln papierów był lekko oszołomiony; dawał do
zrozumienia, że nie jest zachwycony proponowaną formą jej
wypłacenia, czyli na pod-
stawie listy imiennej podpisanej przez ministra obrony, faktur i za
zezwoleniem prezesa NBP. Przy okazji nastą-piła w "Cenreksie"
wymiana oficerów łącznikowych oddelegowanych do opieki nad firmą.
Nowymi zostali: Jerzy Marszalik i Artur Bednarski.
Latem 1998 r. na poligonie w Wicku odbyły się pokazy sprzętu dla
Egipcjan. Na oczach egipskich generałów jedna rakieta trafiła w cel,
a dwie poleciały w siną dal koziołkując nad wodą. O tym, że był to
ewidentny sabotaż, świadczą co najmniej dwie notatki przekazane
drogą służbową, w których oficerowie WSI nazwali zdarzenie po
imieniu. Informacje o tym otrzymał wtedy również generał
Dukaczewski, wówczas zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego
w Kancelarii Prezydenta.
Kontrakt miał być ostatecznie finali-zowany w październiku 1998 r. w
Kai-rze. Dziwnym zbiegiem okoliczności 29 września aresztowano
zarząd "Cenreksu". Delegacja pojechała zatem, można rzec, mocno
okrojona. I dopiero w grudniu. Problem tylko w tym, że bez zarządu
"Cenreksu" nikt w Egipcie nie chciał gadać z Polakami i cały
kontrakt poszedł się walić razem z 200 mln dolarów, które mogło
zarobić państwo i państwowy przemysł zbrojeniowy.
Znikający szmal
I wtedy zaczęły się dziać rzeczy nad wyraz dziwne. W "Cenreksie"
zaczęli urzędowanie oficerowie WSI. Do aresztu przybyła żona
aresztowanego Marka Ciska z gotowym dokumentem in blanco, w którym
zarząd "Cenreksu" zgadza się na zawarcie umowy konsorcjalnej z PHZ
Bumar, na czele którego stał Roman Baczyński. Wymowa kwitu była
jasna: podpisujesz i wychodzisz albo siedzisz do oporu. Cisek
spuścił dokument z wodą, bo miał w ręku mocny argument: był
nieodwoływalnym prezesem. Druga strona ugięła się w marcu. Cisek i
Grądziel wyszli, ale przecież wciąż mieli na karku zarzuty. Wrócili
jednak do firmy. Wtedy Krzysztof Tonderski i Roman Baczyński
postawili sprawę jasno: zarząd i pracownicy muszą sprzedać swoje
udziały w pracowniczej spółce Tomwar, która w 1997 r. przejęła
udziały rolniczej organizacji WZKOR i część udziałów skarbu państwa
w "Cenreksie". Miała ona w sumie 49 proc. udziałów. Obydwaj panowie
zażyczyli sobie, by te właśnie udziały sprzedać wskazanemu przez
nich Leszkowi Cichockiemu. W takiej atmosferze zarząd "Cenreksu"
skapitulował i zrezygnował. Cichocki stał się zatem 100-procentowym
właścicielem "Tomwaru" i 49-procentowym współudziałowcem "Cenreksu".
W ten sposób prywatny człowiek rekomendowany przez służby specjalne
dostał do ręki możliwość zarabiania ogromnych pieniędzy. I korzystał
z tego w pełni. A było z czego, bo na kontach leżało 6 mln dolarów.
Cichocki podpisał z "Cenreksem" (dyrektorem był wtedy protegowany
Rusaka, generał Władysław Karcz) umowę na reprezentowanie go na
rynkach Afryki Północnej przez jego własną firmę NAT Export-Import
Leszek Cichocki. NAT wzięła prowizje od "Cenreksu" za jego
kontrakty. Przekazała w dwóch transzach 110 tys. dolarów na konta w
Londynie i w Szwajcarii, wskazane
według naszych informacji

przez Zbigniewa Farmusa, właśnie wprowadzonego do Rady Nadzorczej
"Cenreksu".
W ogóle skład Rady Nadzorczej "Cenreksu" był w tym czasie bardzo
interesujący. Byli w niej: funkcjonariusze państwowi Tadeusz Rusak,
Krzysztof Mochol, Zbigniew Farmus, Janusz Kostecki oraz Andrzej
Murawski, dyrektor gabinetu Marka Siwca. Mówiąc krótko "Cenrex" stał
się firmą, która zasilała kieszenie prywatnego udziałowca, a ten z
kolei dawał żyć tym, którzy mu taką fajną fuchę załatwili. Nic
dziwnego, że "Cenrex" zaczął dołować. Na początku 2003 r. miał już
ponad 10 mln zł strat.
* * *
O tych wszystkich wydarzeniach zaraz po dojściu do władzy SLD byli
informowani na piśmie: minister Lech Nikolski, przewodniczący
sejmowej Komisji Obrony Zbigniew Janas oraz generał Marek
Dukaczewski, szef WSI. Osobne pisma dostał Leszek Miller. Jedyną
reakcją władzy było wyproszenie z prezydenckiego samolotu Leszka
Cichockiego, który do tej pory latał jak swoim. Poza tym nikt nie
zrobił nic, żeby ruszyć ten chory układ.
Obecnie w Prokuraturze Apelacyjnej w Warszawie prowadzone jest tajne
postępowanie wyjaśniające dotyczące nieprawidłowości w
funkcjonowaniu WSI. Sprawa przeciwko firmie Steo do tej pory nie
została zakończona.
Wiadomo nam, że posłowie Wassermann i Wrzodak również otrzymali
informacje dotyczące tej sprawy. Pewnie niedługo będą się wypowiadać
na ten temat, by pokazać, jak SLD szkodził
interesom Polski. Będzie to możliwe tylko dlatego, że paru rządzącym
politykom nie chciało się ruszyć palcem.
Kto jest kim

Roman Baczyński
od połowy 1998 r. prezes PHZ Bumar.

Leszek Cichocki
biznesmen, właściciel spółki Tomwar,
udziałowca "Cenreksu", i przedsiębiorstwa NAT Eksport-Import
Leszek Cichocki posiadającego stosowne koncesje oraz
certyfikaty pozwalające na międzynarodowy handel bronią,
sprzętem specjalnym itp.; przez swoje firmy związany z PHZ
Bumar, Polską Izbą Producentów na rzecz Obronności Kraju; od
początku lat 80. związany ze służbami specjalnymi PRL, a potem
RP.

Marek Cisek, Janusz Grądziel
członkowie zarządu "Cenreksu" w
latach 1993
1999.

Jerzy Dembowski
oficer WSI, do 1993 r. dyrektor "Cenreksu".

Marek Dukaczewski
generał, w latach 1997
2001 zastępca szefa
Biura Bezpieczeństwa Narodowego w Kancelarii Prezydenta,
obecnie szef WSI.

Zbigniew Farmus
asystent wiceministra obrony w rządzie Buzka
Romualda Szeremietiewa, podejrzany o przyjęcie korzyści
majątkowych od dostawców sprzętu dla MON.

Kazimierz Głowacki
szef wojskowych służb specjalnych w
latach 1994
1997.

Władysław Karcz
generał, desygnowany na stanowisko dyrektora
"Cenreksu" przez ministra Emila Wąsacza, wskazany przez
Tadusza Rusaka.

Kazimierz Mochol
w latach 1997
2001 zastępca szefa WSI.
Zasiadał w zarządach i radach nadzorczych takich firm jak
Cenrex, PHZ Bumar.

Andrzej Murawski
dyrektor gabinetu szefa BBN Marka Siwca,
zasiadał w Radzie Nadzorczej "Cenreksu".

Edward Ochnio
cywilny współpracownik WSI, właściciel firmy
Steo przemycającej broń do Estonii do 1996 r.

Janusz Pałubicki
minister koordynator służb specjalnych w
rządzie Jerzego Buzka.

Tadeusz Rusak
w latach 1997
2001 szef WSI; członek rad
nadzorczych "Cenreksu", PHZ Bumar. Obecnie dyrektor Biura
Obrony Cywilnej Urzędu Miasta w Krakowie.

Marek Słoń, Jerzy Marszalik, Artur Bednarski
oficerowie WSI
nadzorujący "Cenrex" w ramach obowiązków służbowych.

Andrzej Spis
według naszych informacji oficer służb
specjalnych, wieloletni wysoki urzędnik Ministerstwa
Gospodarki w Departamencie Kontroli Eksportu nadzorującym
handel bronią, obecnie wiceprezes PHZ Bumar.

Jan Straus
dyrektor Centralnego Zarządu Inżynierii od 1992
r.

Krzysztof Tonderski
do 1993 r. oficer operacyjny wywiadu we
Francji. W latach 1997
2003 członek zarządów i rad nadzorczych
państwowych firm: Bumar Łabędy, Cenrex, Bumar Waryński;
jednocześnie wysoki urzędnik Ministerstwa Gospodarki i
Ministerstwa Skarbu Państwa; w latach 2000
2001 asystent
ministra gospodarki.


Autor : Jędrzej Urban / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Granat co się sam rzuca "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Słonina w skłądzie porcelany "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polaki debeściaki
Dlaczego jesteśmy Narodem Wybranym?
1. Jako pierwsza nacja na świecie opracowaliśmy sposób na picie
denaturatu, płynu borygo, kwasu siarkowego i wody kolońskiej.
2. Pewien grabarz z Krakowa miał we krwi 9,5 promila alkoholu i
przeżył.
3. W 1995 r. jeden z mieszkańców Wrocławia osiągnął absolutny
medyczny rekord świata
14,8 promila. Nasz bohaterski rodak
przekroczył trzykrotnie śmiertelną dawkę. Zmarł w wyniku obrażeń
poniesionych w wypadku samochodowym.
4. W zachodniej Europie można znaleźć alkohole z ostrzegawczym
napisem: "Dawka śmiertelna
3,5 promila. Nie dotyczy Polaków i
Rosjan!".
5. Polska kupuje piasek i żwir w Republice Południowej Afryki.
6. Pewien reprezentant Polski w kulturystyce 500 razy przekroczył
medyczną normę testosteronu w organizmie zdrowego mężczyzny.
7. Władysław Reymont, autor "Chłopów", nie pojechał w 1924 r. do
Sztokholmu po odbiór Nagrody Nobla, gdyż nie mógł wytrzeźwieć.
Pisarz zmarł rok później z powodu alkoholizmu.
8. Polacy chorzy na raka krtani wymyślili sposób palenia papierosów
przez rurkę w tchawicy.
9. W marcu 2000 r. na ulicach Warszawy podczas polowania na tygrysa,
który uciekł z cyrku, zastrzelono weterynarza.
10. Wśród honorowych obywateli Wrocławia wciąż figurują: Adolf
Hitler, Joseph Goebbels i Hermann Gring.
11. Mieszkaniec Nowego Miasta Lubawskiego dwa razy uciekł z
prosektorium. Będąc w stanie kompletnego upojenia alkoholowego
mężczyzna nie dawał żadnych oznak życia. Lekarze, nie mogąc wyczuć
pulsu, stwierdzali zgon.
12. Mieszkanka Piotrkowa Trybunalskiego została skazana na trzy lata
więzienia. Przez 10 lat unikała kary zachodząc w kolejne ciąże.
13. W 1998 r. we Wrocławiu wykryto wytwórnię fałszywych
studolarówek. Amerykańscy specjaliści z Secret Service ocenili, że
są to najlepiej podrobione pieniądze na świecie. Zdaniem Amerykanów,
fałszywe dolary wykonane zostały staranniej niż autentyczne
banknoty.
Autor : Przemek Necki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
o Nielegalną agencję towarzyską zlikwidowano we Wrocławiu. Policja
wpadła na trop sutenera dzięki 5-letniej córce jednej z
przetrzymywanych dziewczyn. Gdy kobieta chciała odejść, właściciel
agencji miał zagrozić jej śmiercią, a na razie zapisał jej córkę do
przedszkola. Mała opowiedziała wychowawczyni, ile bierze jej mama i
za co. Dyrekcja przedszkola powiadomiła policję.
o W hipermarkecie Tesco w Gorzowie pracownicy poddani są
superkontrolom kilkanaście razy w ciągu dnia. Są obmacywani,
obszukiwani, prześwietlani, lustrowani i kontrolowani. Kontrolerzy
imponują niemiecką dokładnością i precyzją. Gdy jedna z pracownic
szła do toalety zmienić podpaskę, pracownica ochrony wzięła ją do
ręki i podkleiła firmowym znaczkiem.
o Były wiceburmistrz papieskich Wadowic został zaatakowany przez
mieszkankę Kleczy Dolnej w jednym z miejscowych banków. Kobieta
nazwała pana wiceburmistrza złodziejem i usiłowała go kopnąć. Pan
były wiceburmistrz poczuł się poniżony i skierował sprawę do sądu.
Oskarżona nie poczuwa się do żadnej winy.
o Ponad 2 promile w wydychanym powietrzu miała aptekarka w Milkach
koło Giżycka. Pijaną magister zakapowali policji klienci. Również
ponad 2 promile alkoholu w wydechu miała lekarka pełniąca dyżur w
jednej z kieleckich przychodni. Pijana pani doktor próbowała ponadto
przekupić (100 zł) policjanta wiozą-cego ją do izby wytrzeźwień. 1,5
promila alkoholu we krwi miał laryngolog w jednej z przychodni w
Toruniu. Do czasu zatrzymania przez policję przebadał 20 osób.
Porządny medyk na trzeźwo nie wytrzymuje cierpień swych pacjentów.
o Przed sądem w Białymstoku stanie 52-letnia Ukrainka oskarżona o
leczenie bez uprawnień i wyłudzanie za to pieniędzy. Jedna z metod
jej terapii polegała na nacieraniu pacjentów jajkami przy
akompaniamencie szeptanych modlitw. Chętnych nie brakowało. Jajek
też nie.
o Ludzką głowę znalazł na ulicy mieszkaniec Kraśnika. Wynika z tego,
że warto patrzeć pod nogi.
o 112 tys. zł zadośćuczynienia za doznaną krzywdę oraz tytułem
wyrównania strat żąda od poznańskiej policji taksówkarz Roman W.
Policjanci wpadli do jego domu nad ranem, skuli go i wyprowadzili do
radiowozu
wszystko na oczach sąsiadów. Potem okazało się, że
taksówkarz padł ofiarą pomyłki. Policja wyraża chęć jedynie
przeproszenia taksówkarza za "zakłócenie ciszy nocnej".
o Krzysztof D. z Aleksandrowa Kujawskiego zadzwonił na policję z
informacją, że na dworcu PKP została podłożona bomba. Ruch pociągów
wstrzymano, ewakuowano dworzec, ściągnięto pirotechników. Bomby nie
znaleziono. Sprawcę fałszywego alarmu
tak. Pan Krzysztof wyjaśnił,
że uczynił to w odwecie za autobus, który uciekł mu sprzed nosa.
o W Sanoku złodziej ukradł samochód przed supermarketem. W
samochodzie był pies. Złodziej był pijany w sztok, toteż policja nie
miała kłopotu z pościgiem. Gorzej było z wyciągnięciem przestępcy z
wozu. Na policjantów groźnie warczał pies, który wcześniej na
złodzieja nie zareagował. Pokochał go od pierwszego wejrzenia.
o Jeden z przegranych kandydatów na prezydenta Głogowa złożył w
prokuraturze wniosek o ściganie żony i ukaranie jej za skuteczne
przeszkadzanie mu w wygraniu wyborów samorządowych. Żona kandydata,
którą porzucił on dla innej, groziła poinformowaniem opinii
publicznej, że kandydat jest łajdakiem.
o Mieszkańcowi Sierockiego w gminie Biały Dunajec złodziej ukradł
świerk. Góral złapał złodzieja, wyprowadził do lasu, przywiązał do
drzewa łańcuchem, a na szyję założył metalową obrożę z kłódką.
Złodziej miał szczęście, góral nie. Po kilku godzinach złodzieja
odnaleźli przypadkowi przechodnie, górala policja zamknęła w
areszcie. Areszt jest ogrzewany, las
nie.
o Sąd w Lublinie rozpatruje sprawę studenta politechniki, który
twierdzi, że napisał pracę magisterską swojej koleżance, w której
był zakochany. Po magisterce dziewczyna zerwała z nim. Wzgardzony
student żąda odebrania niewdzięcznej dziewczynie tytułu magistra
jako nienależnego zysku z wymiany usług.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jaki kraj taki Lepper
Dziś, gdy Francja oswaja się z wynikami wyborów prezydenckich, w
których lewica dała
excusez-moi
dupy, najgłośniejszy z jej
lewicowych polityków idzie do więzienia. Jose Bove, lider
Konfederacji Chłopskiej, ma odsiedzieć trzy miesiące za rozebranie
budynku McDonaldłsa w Millau. Prokurator obiecał poczekać z
uwięzieniem go do końca kampanii wyborczej, by
zamykając jednego z
najpopularniejszych francuskich polityków
nie zakłócać jej toku.
Przed wyborami premier Lionel Jospin nazywał Boveła Asterixem, który
uważa się za nowego Tarzana. Radykalna lewica i zieloni

przyjaciele polityczni Boveła
zebrali w I turze wyborów
prezydenckich prawie jedną czwartą wszystkich głosów, a socliberał
Jospin, który usiłował wstydliwie ukryć swą
lewacką młodość
dostał nieco ponad 16 proc. i przegrał ze skrajnym
nacjonalistą Le Penem. Nie ma to dziś specjalnego znaczenia, skoro
Jospin przeszedł do historii, a kariera Boveła dopiero się zaczyna.
Jose Bove przez polską prasę nazywany jest często "francuskim
Lepperem": radykalny lider chłopski, przywódca związkowy, ścigany
przez prawo organizator wielu spektakularnych akcji protestu. Na tym
wszakże podobieństwa się kończą. Bove jest lewicowym
intelektualistą, którego protest ma podstawy ideowe, a walka z
globalizacją opiera się na zrozumieniu jej mechanizmów. Bove nie
olewa wymiaru sprawiedliwości i nie próbuje ukrywać się w
parlamencie przed odpowiedzialnością karną.
Inna sprawa, iż sądy francuskie mają zgoła odmienne od polskich
podejście do protestów politycznych. Za rozebranie McDonaldłsa do
fundamentów Bove dostał 3 miesiące
polski sędzia gotów był wysłać
Leppera do więzienia na dwa lata za wygłoszenie niepochlebnej opinii
o prezydencie...
Najsłynniejszy francuski antyglobalista jest synem luksemburskiego
naukowca, który otrzymał francuskie obywatelstwo wraz ze
stanowiskiem dyrektora Narodowego Instytutu Badań Rolniczych i
członkostwem francuskiej Akademii Nauk. Gdy Jose miał trzy lata,
jego rodzice podjęli pracę w Berkeley, skąd przywiózł znajomość
angielskiego i niechęć do Ameryki. Z katolickiego liceum wylali go
za "bezbożność", napisał bowiem rozprawę o zaletach miękkich dragów.
Był rok 1968, a Bove miał wtedy 15 lat. Wtedy też pierwszy raz
został aresztowany za udział w manifestacji antywojennej. Brał
udział w dziesiątkach akcji, był członkiem rozlicznych nieformalnych
organizacji, organizował marsze, demonstracje i pokazy antywojennych
filmów, słowem był młodym buntownikiem schyłku lat 60. Aż wreszcie,
osiągnąwszy dojrzały wiek 18 lat, porzucił rodziców i przeniósł się
do Paryża. Demonstrując przeciw wojnie w Wietnamie, militarystom i
kapitalistom, zdał
jednak maturę z wyróżnieniem i nawet zapisał się na studia.
Rozpoczynał jako antymilitarysta i pacyfista. Po podróży do Indii
dołączył do swego credo filozofię "non-violence". Potem
anarchizm
i wolnomyślicielstwo.
W wieku lat 20 Jose Bove był przeciwnym przemocy
anarcho-syndykalistą odwołującym się do idei I Międzynarodówki i
hiszpańskiego Frontu Ludowego. I wtedy właśnie trafił do Larzac.
Larzac to we Francji miejsce symboliczne. Tam, w 1973 r. Bernard
Lambert zorganizował zlot młodzieżowy, na który przybyło 30 tysięcy
kontestatorów i lewaków z całej Francji. Impreza ta dała początek
rolniczej komunie, założonej przez młodych gniewnych
marksistów,
trockistów, lewicowych chrześcijan. Rok później na zlot przybyło 50
tysięcy osób, a Bove był w grupie, która ocaliła odwiedzającego
imprezę Franois Mitterranda z rąk chcących go zlinczować maoistów.
Przyszły prezydent zapamiętał mu tę drobną przysługę.
W Larzac, krainie, gdzie króluje ser roquefort, Jose Bove na przekór
wszystkim zajął się produkcją sabaudzkiego sera tomme. Hodując owce,
handlując mlekiem i żyjąc w zgodzie z naturą z wielkomiejskiego
lewaka przemienił się w ekologicznego rolnika. Pozostał wszakże
radykałem. Gdy władze postanowiły uczynić z tych właśnie terenów
bazę wojskową, Bove był w grupie 22 osób, które dokonały najazdu na
obóz wojskowy i zdobyły akty sprzedaży ziemi, na której miała
powstać
baza. Przesiedział wtedy trzy tygodnie, dostał 4 miechy w zawiasach
i zawieszenie praw publicznych. Nie spokorniał. W rok później
kierował jednym z 90 traktorów, które w pokojowej demonstracji
zaorały wojskową strzelnicę, a na zderzakach wiozły żołnierzy w
kominiarkach z Ligi Rewolucyjnych Komunistów. W 1987 r.
z
połączenia podzielonych stronnictw chłopskich radykałów
powstała
Konfederacja Chłopska. Dziś Jose Bove jest jej rzecznikiem i
rzeczywistym przywódcą.
W latach 90. Bove, rolnik-syndykalista brał udział
jako jedyny
Francuz
w akcji Greenpeace przeciwko francuskim próbom nuklearnym
na Pacyfiku. Przewodził grupie rolników, która zniszczyła
eksperymentalną plantację zmutowanego genetycznie ryżu w Centrum
Novartis w Nrac. Został za to skazany na 8 miesięcy więzienia i pół
miliona franków grzywny. Ale francuska Rada Państwa zablokowała nowe
zezwolenia na wysiew.
W 1999 r., protestując przeciw 100-procentowej stawce celnej, którą
Amerykanie obłożyli francuską żywność pod pretekstem zakażonej
wołowiny
wraz z dwustoma zwolennikami Bove rozebrał do fundamentów
bar McDonaldłsa w Millau. Jego aresztowanie i słynne zdjęcie
z
kajdankami na rękach uniesionych w geście zwycięstwa (dokładnie
takie samo dał sobie zrobić Andrzej Lepper)
sprawiło, że Bove stał
się nową gwiazdą francuskiej polityki nazywaną złośliwie "Robinem
Pól". Aresztowany Bove odmówił wpłacenia kaucji, ale gotowość
wyręczenia go zadeklarowały natychmiast liczne organizacje i
związki, także amerykański związek producentów ekologicznej
żywności, na proces zaś przyjechało 50 tysięcy ludzi. Skłoniło to
sąd do zmiany decyzji i wypuszczenia chłopskiego lidera na wolność.
Afera wprowadziła rozdźwięk wśród francuskiej lewicy. List z
wyrazami poparcia wysłał do Boveła minister rządu Jospina, Dominique
Voynet, a także wdowa po Franois Mitterrandzie.
Dziś Jose Bove jest jednym z najbardziej znanych w świecie polityków
francuskich. W 1999 r. był czołową postacią protestów w Seattle.
Podbił Amerykę nienaganną angielszczyzną i 200 kilogramami
śmierdzącego sera rozdanego na ulicach w ramach protestu przeciw
cłu, którym USA obłożyły francuski roquefort. Rok później dostał
oficjalne zaproszenie na szczyt w Davos, gdzie
wraz z piętnastką
chłopów
został zaatakowany gazem łzawiącym i kulami kauczukowymi
przez szwajcarską policję,
która nie potrafiła znieść afrontu, jaki stanowił widok wąsatego
chłopa wśród monetarystów w butach za tysiąc dolków. Zdjęcia z tego
drobnego nieporozumienia obiegły prasę światową.
Wraz z laureatem Nobla Jose Saramago towarzyszył przywódcy powstania
Indian Chiapas w jego triumfalnym pochodzie przez Meksyk.
Miesiąc temu Jose Bove był wśród tuzina pacyfistów, którzy przez
blokadę izraelską przedarli się do siedziby Jasera Arafata, a
następnie zostali aresztowani przez władze i wydaleni z Izraela.
Raczej trudno się spodziewać, żeby załamało go kilka tygodni
więzienia.
Wschodząca gwiazda Jose Bove i spektakularny upadek Lionela Jospina
mają coś wspólnego. Powinny stać się źródłem poważnej refleksji dla
wszystkich polityków, którzy wygrywają wybory lewicowymi hasłami, a
znajdując się u władzy "niepostrzeżenie" przesuwają się do centrum.
Pewien wybitny polski aktor, gdy młody reżyser wydał mu polecenie,
aby tak niepostrzeżenie przeszedł do prawej kulisy, powiedział:
Niepostrzeżenie to ja mogę panu żonę zerżnąć.

Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




O piekle kobiet przypomniały sobie znerwicowane kobiety zlewicowane.
Na swym drugim kongresie zwołanym w dwa lata po pierwszym powtórzyły
wszystkie postulaty kongresu pierwszego. Powrót do równego statusu
mężczyzn i kobiet, powszechnej, bezpłatnej antykoncepcji,
liberalizacji ustawy aborcyjnej. Premier zapowiedział, że rząd
ustawy aborcyjnej nie dotknie. Prezydent oznajmił, że chce dalszej
inkwizycji antyskrobankowej. Kobiety zbiorą się za dwa lata tak samo
bezsilne.
Obudziła się Unia Pracy, partia uważana za naprawdę lewicową.
Zaprotestowała przeciwko wprowadzeniu podatku liniowego, poparła
postulaty zlewicowanych kobiet. Szkopuł w tym, że Unia Pracy
zachowuje się w polityce jak baba. Dużo gada, mało robi.
Odezwała się Purpurowa Eminencja Glemp. Opieprzyła szefa Konwentu
Europejskiego Valeryłego Giscarda dłEstainga za usunięcie Pana Boga
z preambuły przyszłej konstytucji Unii Europejskiej, a zlewicowane
kobiety za przypomnienie problemów antykoncepcji. Fluorescencja
Życiński grzmiała spod baldachimu, aby lewica zamiast skrobać,
nakarmiła głodne kobiety i dzieci. Liczymy, że Kościół kat. zaświeci
przykładem.
Giscard dłEstaing zawiódł nie tylko Glempa, ale też przecudnie
opaloną posłankę PO Martę Fogler. Obiecał jej osobiście, że
wprowadzi Pana Boga do projektu unioeuropejskiej konstytucji. Nie
wiemy, czym zrewanżowała się śliczna blond posłanka, ale wiemy, że
dla Pana Boga zdolna jest do najwyższych poświęceń. Wiarołomny
Francuz zachował się jak Napoleon, który pani Walewskiej obiecał
wskrzesić niepodległą Polskę.
W Poznaniu, mieście fluorescencji Paetza znanego z dzielenia się z
klerykami majteczkami z sentencją "Roma" czytaną wspak, afera w
Polskich Słowikach. Aresztowano dyrektora i dyrygenta tego pobożnego
chóru oskarżonego o seksualne molestowanie podopiecznych. Aby
dopełnić nieszczęść spływających na ten pracowity gród, powstała tam
nowa partia centroprawicowa. Dowodzi nią Aldona Kamela-Sowińska,
była minister skarbu w Buzkorządzie, znakomicie prezentująca się na
tle wieńców i wiązanek. Idealna sklepowa w kwiaciarni.
Na dodatek episkopat zaprosił do Polski na przyszły rok pana
papieża. Będzie kropić.
Dwa tygodnie w Izraelu spędził prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki
prezentując tam miniaturkę pomnika ku czci zamordowanych łódzkich
Żydów. I jeszcze sobie pojeździ, bo Holocaust nadal budzi
zainteresowanie. Koszty pomnika nie są jeszcze znane. Na razie za
jego projekt zażyczył sobie 388 tys. zł kolega Kropiwnickiego z AWS,
pan eksposeł Jan Czesław Bielecki. Z martwych Żydów można pożyć.
Na bój do Salonik ruszył premier Miller z drużyną. Walczyć ze
spiskiem francusko-niemieckim proponującym zmianę systemu głosowania
w Radzie Ministrów UE na niekorzystny dla Polski. Obiecał, jak
zwykle, zwycięstwo.
Wedle przedwyborczych sondaży OBOP, w czerwcu SLD mógł liczyć na
22-procentowe poparcie. Deptało mu po piętach PiS
18 proc.
Następnie PO
15 proc., Samoobrona
13 proc., LPR
9 proc., PSL

6 proc. i UP
5 proc.
Trwały ostatnie przygotowania do kongresu SLD, po którym nikt
niczego się nie spodziewa. Z wyjątkiem krytycznego krasomówstwa.
Oleksy chce się odważyć kandydować na jednego z wielu
wiceprzewodniczących.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zbaranienie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gdy Boni cię broni
Leżąc odłogiem przed telewizorem z nogami na wygodnym pufie, łatwo
solidaryzować się w cierpieniu z gościem nóg pozbawionym. Podobnie z
bezrobociem

cierpienie z bezrobotnymi też może być przyjemne.
"Creme de creme" wśród fundacji działających w naszym kraju to
Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności powstała po zlikwidowanym
Polsko-Amerykańskim Funduszu Przedsiębiorczości, a jej "fundusz
wieczysty" w ubiegłym roku osiągnął wartość 120 mln dolarów.
Prezesem Fundacji jest Jerzy Koźmiński
były amabasador RP w
Waszyngtonie, niegdyś bliski współpracownik Kwaśniewskiego, a
później Leszka Balcerowicza. W radzie dyrektorów zasiadają między
innymi takie tuzy jak Zbig Brzeziński były doradca prezydenta USA
Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego, Nicholas A. Rey były
ambasador USA w Polsce, Christopher R. Hilly
obecny ambasador
(uczestniczący z urzędu) i Michał Boni, były minister pracy i
polityki socjalnej.
Jednym z programów realizowanych obecnie przez Fundację jest "Walka
z bezrobociem". Przeznaczono na ten cel 485 tys. dolarów, czyli
ponad 1 mln 900 tys. złotych. Idea jest wielce szlachetna:
pobudzenie inicjatyw oddolnych i zachęcenie instytucji lokalnych do
prowadzenia aktywnych działań na rzecz zapobiegania bezrobociu, a w
szczególności wydobycie i upowszechnienie doświadczeń w zakresie
"outplacementu"

metody walki z bezrobociem przy wykorzystaniu doradztwa
zawodowego, szkoleń oraz pośrednictwa pracy, z położeniem nacisku na
aspekty psychologiczne.
Zakładano, że za 485 tys. dolarów ponad 1000 osób w całym kraju
zostanie objętych bezpośrednim oddziaływaniem, a beneficjenci
projektów uzyskają dostęp do specjalistycznego doradztwa i szkoleń,
zostaną także objęci pomocą psychologiczną oraz pośrednictwem pracy.
W wyniku konkursu wyłoniono pięć instytucji, które miały realizować
ów program. Były to: Polska Fundacja Ośrodków Wspomagania Rozwoju
Gospodarczego OIC Poland z Lublina, Śląska Fundacja Wspierania
Przedsiębiorczości z Gliwic, Fundacja Międzynarodowe Centrum
Kształcenia i Rozwoju Gospodarczego Mielec, Towarzystwo Wspierania
Dzieci i Młodzieży "Altum" z Rzeszowa i Stowarzyszenie Wspierania
Przedsiębiorczości z siedzibą w Dobiegniewie. Traf chce, że
realizatorem programu jest również doskonale znana z łamów "NIE" (nr
44/2001) suwalska Fundacja Rozwoju Przedsiębiorczości, na czele
której stoi Andrzej Wasilewski.
O tym, jak wyglądało już bardzo konkretne wydawanie owych 485 tys.
dolarów, można dowiedzieć się z raportów.
Fundacja Międzynarodowe Centrum Kształcenia i Rozwoju Gospodarczego
Mielec zdecydowanie nie popisała się. Skontaktowano się bezpośrednio
z 72 firmami. Chęć uczestniczenia w programie wyraziło 19. Łącznie w
rejonie południowym zarejestrowano 97 osób. Pracę znalazło 14.
Polska Fundacja Ośrodków Wspomagania Rozwoju Gospodarczego OIC
Poland w Lublinie. Tu głównym adresatem programu byli pracownicy
PKP, którzy w ramach restrukturyzacji znaleźli się na bruku.
Fundacja skierowała ankietę do 930 osób, byłych lub pozostających w
okresie wypowiedzenia kolejarzy. Odpowiedziały 193 osoby. W sumie
zarejestrowano 357 osób. W III fazie projektu z indywi-dualnych
porad zawodowych skorzystało 135 osób, a z doradztwa zawodowego pod
kątem radzenia sobie na rynku pracy, pisania listu motywacyjnego,
CV, autoprezentacji itp. oraz z doradztwa biznesowego
15 osób. Ile
osób znalazło pracę
nie wiadomo.
Stowarzyszenie Wspierania Przedsiębiorczości z siedzibą w
Dobiegniewie szczerze przyznało, że: W wyniku podjętych działań
projektu "Wieś aktywna" (bo tak nazywał się tam program) oraz pracy
psychologów, doradców i trenerów zatrudnienie uzyskało 36 osób
uczestników projektu. 32 osoby uzyskały zatrudnienie w nowo
utworzonym supermarkecie "Intermarche" w Strzelcach Krajeńskich, 4
osoby zatrudnienie w innych zakładach na rynku strzeleckim.
Rzeszowskie Towarzystwo Wspierania Dzieci i Młodzieży "Altum"
raportowało: Aktualnie w bazie danych pracodawców jest 96 firm
przewidujących zatrudnienia, dysponujemy 204 ofertami pracy. W
miesiącu marcu różne formy aktywności zawodowej podjęło 29-ciu
uczestników, w tym zatrudnionych na umowę o pracę
2 osób.
Jeśli ktoś sądzi, że 485 tys. dolarów z Fundacji Wolności poszło w
błoto, ten błądzi. Okazuje się, że program miał charakter
"pilotażowy", a chodziło nie o bezrobotnych, ale zwiększenie
sprawności uczestniczących w nim fundacji i stowarzyszeń. Ich
prezesi i pracownicy mieli przez ostatnie miesiące niezłe
zatrudnienie. Obradowano w miłych i sympatycznych miejscach,
organizowano seminaria i szkolenia, w których uczestniczyli różnego
rodzaju "trenerzy" i "eksperci". Wyrażano troskę o sytuację
bezrobotnych i zastanawiano się, jak walczyć z tą plagą. Nad
całością tego przedsięwzięcia czuwał przewodniczący Rady Ekspertów
Michał Boni z Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
18 i 19 marca 2002 r. w Domu Pracy Twórczej w Wigrach odbyło się np.
seminarium, na którym dokonano podsumowania cyklu wizyt
ewaluacyjnych, zaprezentowano obecny stan zaawansowania realizacji
poszczególnych projektów, zastosowaną metodologię, osiągnięte efekty
cząstkowe i zaplanowane efekty finalne.
Nie mam najmniejszych złudzeń, że przedsięwzięcie okaże się
sukcesem, o którym może nawet napiszą w gazetach, bo przecież jak
wiadomo "pobudzanie...", "zachęcanie..." i "wydobycie..." jako
zajęcie mgliste zawsze bywa udane.
Dla porównania Górnicza Agencja Pracy, która otrzymuje rocznie
podobną kwotę, bo 2,5 mln złotych z budżetu państwa, w ciągu
ostatnich dwóch lat znalazła zatrudnienie dla 15 tysięcy byłych
górników i członków ich rodzin. Prowadzi też 35 biur i zatrudnia 70
doradców zawodowych.
Polska ma dziś najwyższy poziom bezrobocia wśród wszystkich krajów
Unii Europejskiej i doń kandydujących. W ogóle mamy najgorsze
wyniki. Tak naprawdę rząd będzie się cieszył jak dziecko, jeśli do
końca roku poziom bezrobocia w kraju nie przekroczy 19 proc., a
policja nie będzie musiała zbyt często używać gumowych kul.
Aby poważnie walczyć z tą plagą społeczną, potrzebna jest dobra
polityka gospodarcza, ale ponieważ jej nie ma, są "programy
pilotażowe", "seminaria" i mędrkowanie w domach wczasowych.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wprawki z trawki
Wirtualna uprawa marihuany to najlepsza nauka dla małolata.

Co się dzieje?!
zastanawiam się głośno, gdy widzę 14-letniego
brata, który o siódmej rano w niedzielę włącza kompa, czym mnie
budzi. Przecież gówniarz w weekendy
nie zwleka się z wyra przed jedenastą...

Muszę rano podlać roślinkę, bo to najlepsza pora
odpowiada
małolat.
Na monitorze widzę trzy doniczki z dorodnymi krzakami konopi
indyjskich.

A paszoł won, bo ojcu powiem, ćpunie jeden
z wdziękim pozbywam
się brata, żeby zasiąść do HighGrow 3 (rośnij wysoko), symulatora
hodowli maryśki w pomieszczeniach (ang. indoor). Szybko
zaprzyjaźniam się z Rasta Robbim, ludzikiem w dredach, który jest
przewodnikiem po grze. Koleś wyjaśnia, co i jak zrobić, aby nasionko
zmieniło się w dorosłą formę konopi.
Na początku jest niepozorne nasionko. Mamy do dyspozycji tylko trzy
doniczki, musimy wybrać, która z 30 odmian nam pasuje. Gatunki
różnią się od siebie mocą, smakiem zapachem, długością wegetacji i
też wysokością. Dla każdego coś miłego. Jedni wybiorą odmianę
odporną na szkodniki, Nadzieję Holandii. Inni słodkie, choć mocne
Złoto Kalifornii czy silny Super Kryształ. Nas urzekł AK-47, czyli
legendarny kałasznikow, silny i niezawodny materiał z delikatną
nutką drzewa sandałowego. Wzięliśmy też kultową Białą Wdowę, która
ma lekki eukaliptusowy smak przy wdychaniu i ostry, lodowaty przy
wydychaniu.
HighGrow uczy cierpliwości i odpowiedzialności, na których brak
wśród młodzieży tak bardzo narzekają pedagodzy. O podciągnięciu się
w biologii i chemii nawet nie wspominając. Nie można nic zrobić na
skróty
gra toczy się w czasie rzeczywistym, na zbiory trzeba więc
czekać kilka miesięcy i broń Boże nie manipulować przy zegarze i
dacie komputera. W tym czasie roślinkę trzeba regularnie podlewać,
naświetlać i nawozić (uwaga: z nawozami ostrożnie, dajemy tylko przy
podlewaniu i niedużo, zwłaszcza nie wolno przesadzać z azotem).
Zanim dojdzie do oczekiwanych zbiorów, roślinkę trzeba przycinać,
dbać o odpowiednią wilgotność i odczyn gleby (pH neutralne lub lekko
zasadowe). Najlepiej słuchać rad Rasta Robbiego
np. ja gadam z
roślinką w czasie podlewania, bo dzięki temu lepiej rośnie. Na
marginesie: porady w HighGrow (pomijając drobiazgi) przydają się w
prawdziwej hodowli.
Skopiujcie program i dajcie go kolegom, bo najlepsze rzeczy są za
darmo
namawia Rasta Robbi, a my go popieramy. Niech dzieciaki
grają w HighGrow, gdy za parę lat w całej Unii Europejskiej
hodowanie konopi indyjskich będzie legalne, polska wieś zacznie
nomen omen kwitnąć, olewając skąpe brukselskie dopłaty.
Autor : Zuzanna Jurczyńska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poldojcze "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Trąceni przez NIE
Niewiarowski
ofiara wymiaru sprawiedliwości
Talenty Wacława Niewiarowskiego "NIE" zauważyło już w 1992 r.
CENZIN, spółka skarbu państwa zajmująca się handlem bronią,
nieoczekiwanie zaczęła wykazywać zainteresowanie warzywami, gaciami
i rajstopami. Wyłożyła nawet kilkanaście miliardów starych złotych
na sklep wielobranżowy w Gorzowie. Śledztwo przeprowadzone przez
redaktora Marka Barańskiego wykazało, że właścicielem sklepu jest
spółka TAAK, a prezesem jej zarządu pan Włodzimierz Niewiarowski.
Początkowo utrzymywał on, że zbieżność nazwisk jest przypadkowa, że
z panem Wacławem Niewiarowskim nic go nie łączy. Podły zięć
wyparł
się swojego teścia
ministra przemysłu i handlu w rządzie
Suchockiej. W końcu przyznał się do łączących go związków rodzinnych
z Wacławem Niewiarowskim. Wacław Niewiarowski, który robił za
ministra przemysłu, jednocześnie z ramienia państwa zasiadał we
władzach CENZINU. Nie odmówił sobie wsparcia spółki własnego zięcia.
Dziś nie ma już TAAK. Teraz sklep nazywa się Inter Marche i z rodem
Niewiarowskich raczej nie ma nic wspólnego.
Swój artykuł Marek Barański zakończył następująco: Domagamy się
dymisji Niewiarowskiego. Czy ją złoży? Pewnie nie. Przez głupie
miliardy dla zięcia nie pozbawi się przecież udziału w rządzie tak
zasłużonej partyjki, jak Porozumienie Ludowe. Nie mylił się. Mimo iż
w rozmowie z Urbanem i na łamach "Życia Warszawy" Niewiarowski
przyznał się do wykorzystania swych wpływów na benefis zięciowego
sklepu, odpowiedzi na pytanie: dlaczego handlowa reprezentacja
przemysłu zbrojeniowego (CENZIN) lokuje miliardy w gorzowski sklep,
nie udzielili nam:
- Pan Okoński, wiceminister współpracy gospodarczej i reprezentant
skarbu państwa w CENZINie.
- Rząd, który
zgodnie z prawem prasowym
powinien zareagować na
zawartą w tekście krytykę.
- Biuro prasowe rządu, do którego zwróciliśmy się powołując się na
odpowiednie przepisy.
- Pani premier, do której uderzyliśmy bezpośrednio.
W końcu odpowiedzieć kazał rządowi Naczelny Sąd Administracyjny.
Tylko że wtedy nie było już rządu Suchockiej. Odpowiadać miał
premier Pawlak. Nie-wiarowski na stołku ministra dotrwał do upadku
rządu i wyborów, a potem został członkiem rad nadzorczych spółek:
Cenrex i Centrozap.
Wacław Niewiarowski
jak przystało na człowieka prawicy
w 1992 r.
podpisał się pod projektem restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej. Ale
nie zawsze był takim ortodoksem. W latach 70. wstąpił do PZPR. Był I
sekretarzem w Gorzowie. W 1980 r. zapisał się do "Solidarności". Rok
później został sekretarzem miejskim PZPR. W takim ideologicznym
rozkroku czekałby na rozwój wypadków, gdyby w stanie wojennym nie
wyrzucono go z partii.
W 1996 r. w obiegu pojawiła się ulotka "Handel 2000". Zachęcała
handlowców do wykupywania udziałów w spółce o tej właśnie nazwie.
Stał za tym przedsięwzięciem pan Wacław Niewiarowski. Spółka miała
nawet wejść na giełdę. Ale nic z tego nie wyszło.
Potem nasz ulubiony bohater postanowił wytwarzać rajstopy. Nie szło.
To przerzucił się na styropian. To samo. Zabrał się za okładzinę
elewacyjną. Został nawet szefem spółki Crane Plastics Poland.
Udziałowcami były dwie spóły: amerykańska Crane Plastics i polska
Ocean. Pewnego dnia prezes "Oceanu" został aresztowany w związku z
podejrzeniem, że wyłudzał od skarbu państwa pieniądze na fikcyjne
zakłady pracy chronionej.
Gdy wybuchła afera z Peweksem, w tle też pojawił się pan Wacław.
Nękany przez prokuraturę szef Peweksu nie przyznawał się do niczego,
tylko uparcie twierdził, że był posłusznym wykonawcą poleceń pana
ministra Niewiarowskiego.
Gdy przyskrzyniono niejakiego Stefana, bohatera afery węglowej
(brano od kopalń węgiel i nie płacono zań), wyszło, że umoczeni w
nią są sami gorzowianie. Nie mogło w tym zacnym gronie zabraknąć
Wacława Niewiarowskiego. Świadkowie zeznali, że właśnie on
rekomendował oszustów zrobionym w bambuko kopalniom podczas swego
ministrowania.
W roku 1997 Niewiarowski otrzymał medal za szczególny wkład pracy w
restrukturyzację mieleckiego przemysłu, a także w przygotowanie i
powołanie pierwszej w Polsce Specjalnej Strefy Ekonomicznej
Euro-Park Mielec. Dodatkowo uhonorowano go tytułem Przyjaciela
Miasta Mielec. Warto napomknąć, że gdy w 1992 r.
jeszcze jako
minister
przyjechał do Mielca,
żeby pogadać ze strajkującymi robotnikami, został wygwizdany.
Wkurwiło go to i wrzasnął:
A gówno wy tu zrobicie! Ze specjalnej
strefy faktycznie gówno wyszło.
Roku 2002 pan Wacław Niewiarowski nie może zaliczyć do udanych. Nic
dziwnego, że się rozchorował. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku
oskarżyła pana Wacława o przyjęcie w 1993 r. łapówki od Krzysztofa
P., biznesmena z Sosnowca. Pan minister w zamian za przychylność
otrzymał gotówkę (20 tys. zł) i Hyundaia. Ponadto pan Krzysztof P.
zapłacił za pobyt Niewiarowskiego i jego małżonki w Zjednoczonych
Emiratach Arabskich. Proces trwa. Krzysztof P. dawał w łapę nawet
byłemu wiceprezesowi Sądu Okręgowego w Katowicach.
Oto również w ubiegłym roku prokuratura dobrała mu się do tyłka w
związku ze sprawą gazociągu jamalskiego. Akt oskarżenia wpłynął do
Sądu Rejonowego w Warszawie. We wrześniu 2003 r. sprawę przekazano
do rozpatrzenia stołecznemu Sądowi Okręgowemu, który dotąd nie
wyznaczył terminu rozprawy (sędzia nie zdążył jeszcze zapoznać się z
aktami). Przypomnijmy
na Wacławie Niewiarowskim ciąży zarzut
niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień. Polskie
Górnictwo Naftowe i Gazownictwo miało stracić na tym interesie 1,6
mln zł.
Chcieliśmy pogadać z Wacławem Niewiarowskim. Niestety, nawet w swoim
ulubionym Gorzowie Wielkopolskim widywany jest rzadko, zazwyczaj
przy okazji spotkań rodzinnych. Do klanu Niewiarowskich należy
między innymi młodszy brat pana Wacława, Irek, który od lat zacięcie
posłuje. W Sejmie obecnej kadencji reprezentuje Stronnictwo
Konserwatywno-Ludowe, ale startował z listy PO; wielbiciel sołtysów
i
jak Wacław
szachów. Dryndnęliśmy do niego, żeby się zapytać,
czy wie może, gdzie szukać jego rodzonego braciaka. Nie zdradził. W
Gorzowie mówią, że pan eksminister, jak tylko zaczął robić karierę
polityczną, od razu wyemigrował do stolicy. I tam został. W tym
wielkim mieście skutecznie się zakonspirował i czeka na lepsze
czasy. Pokazuje się tylko wtedy, gdy czegoś od niego chcą
prokuratury albo sądy. Trzeba przyznać, że wymiar sprawiedliwości
czepia się pana Wacława bez pamięci. Wszystko dlatego, że na
początku wszystkie władze zignorowały sygnał "NIE", że Niewiarowski
to wysoce nieuczciwy minister.
Pisaliśmy m.in.:
"Rządowi sklepikarze"
"NIE" nr 52-53/1992
"Miliardy dla zięcia"
"NIE" nr 3/1993
"Bombą jak pietruszką"
"NIE" nr 4/1993
"Zarząd CENZINU zawieszony"
"NIE" nr 4/1993
"Afera karabinowa wali się"
"NIE" nr 8/1993
"Garb po Suchockiej"
"NIE" nr 44/1993
"Zięć się rypnął"
"NIE" nr 21/1994
"NIE wyciruch sądowy"
"NIE" nr 11/1996
"Zbrojmistrz"
"NIE" nr 22/1996
"Głuchoślepi"
"NIE" nr 40/2000
"Premier blondynka"
"NIE" nr 6/2001
"Koniec widzeń, Bóg się rodzi"
"NIE" nr 51-52/2002
MACIEJ MIKOŁAJCZYK



Ameljańczyk
lampas w oscylatorze
Komendant (rektor) Wojskowej Akademii Technicznej (WAT) gen. Andrzej
Ameljańczyk stał się w Polsce popularny po serii naszych publikacji
w drugiej połowie 2001 r. ("NIE" nr 31, 33 i 36/2001). Opisywaliśmy
wówczas mechanizm jednego z najbardziej bezczelnych przekrętów, jaki
wykonali oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI). Sam stoję
na stanowisku, że ze służb takich nigdy się nie wychodzi, ale
na
kilkakrotną prośbę szefa WSI gen. Marka Dukaczewskiego
wyjaśnię za
generałem: chodzi o byłych oficerów związanych z WSI.
Mówiąc bardzo ogólnie, przekręt ów polegał na stworzeniu swoistego
oscylatora finansowego zaprogramowanego na dojenie polskich banków.
42 spółki udzielały sobie wzajemnie poręczeń kredytowych i wyciągały
z 9 banków coraz to wyższe kwoty. Gwarantem wiarygodności tych
spółek-krzaków była szanowana państwowa uczelnia WAT, którą kierował
gen. Ameljańczyk.
Proceder dojenia banków trwał przynajmniej 3 lata. Straty skarbu
państwa, właściciela banku PKO BP, oscylują dziś gdzieś w granicach
300 mln zł (strata banku + odsetki, zaległości podatkowe + odsetki).
Gdy mechanizm zaczął szwankować, w tle afery pojawiły się 2 trupy,
jedno ciężkie pobicie, dwukrotny (!) postrzał w brzuch "podczas
czyszczenia broni". Na krótko za kraty trafiły osoby, które w całym
tym biznesie były płotkami.
Drobniutkie wątki afery trafiły do sądu, nad wątkiem głównym od
kilku lat pracuje prokuratura. Generał Ameljańczyk utrzymuje, że sam
czuje się ofiarą wyłudzaczy, którzy posługiwali się podrobionymi
dokumentami, i o całej sprawie nie miał zielonego pojęcia. Nie
przekonuje mnie to tłumaczenie: podpisując roczne bilanse swojej
firmy (czyli uczelni, którą kierował) nie mógł nie zauważyć
ogromnych kwot przepływających przez jej konto. Oznaczałoby to, że
nie panuje nad niczym, nie powinien mieć żadnej znaczącej mocy
decyzyjnej i
broń Boże!
wpływu na wydawanie państwowych
pieniędzy.
Po raz ostatni gen. Ameljańczyk gościł na łamach "NIE" w kwietniu
br. (nr 16/2003) przy okazji artykułu "Prawda, z którą mija się
Tober" wydrukowanego po sławetnej konferencji prasowej premiera
Millera, która miała obśmiać zeznania Urbana w Rywingate.
Przepowiadaliśmy wówczas rychłą emeryturę generała. Była to hipoteza
błędna.
Krótko po naszym artykule gen. Ameljańczyk został szefem logistyki
Wojsk Lądowych polskiej armii. Podejmuje więc decyzje mogące mieć
ogromne konsekwencje finansowe. Oznacza to, że kierownictwo MON nie
podziela mojego poglądu o konieczności odsunięcia pana generała od
pieniędzy.
Pewien jestem, że jeszcze o Andrzeju Ameljańczyku usłyszymy. Trzech
aresztowanych w listopadzie br. oficerów MON (zarzut ustawiania
przetargów) to podwładni generała ("NIE" nr 46, 47 i 48/2003).
Główny oskarżony z tej trójki jest nawet jego zastępcą.
D. C.



Śmietanko
zaradny amator Kryśki
Promocję Andrzeja Śmietanki rozpoczęliśmy 10 lat temu. Ma zmysł
kombinacyjny, jest rzutki, przedsiębiorczy. I jak na nasze stosunki
nawet względnie uczciwy
rekomendowaliśmy.
Do 1989 r. Śmietanko był szefem Spółdzielni Kółek Rolniczych w
6-tysięcznym mazurskim Orzyszu. W 1990 r. został gminnym radnym,
delegatem na sejmik, a wkrótce przewodniczącym Wojewódzkiej Rady
Zatrudnienia. W dziesięć dni dostał pożyczkę z Rejonowego Biura
Pracy w Piszu. Zadeklarował, że zatrudni 15 osób przy produkcji
brykietów z trocin i torfu. Sam wojewoda poparł słuszną, bo jakże
cenną ekologicznie inicjatywę.
Pożyczka mogła być udzielona na tworzenie dodatkowych miejsc pracy,
tj. ubiegająca się o nią firma musiała już zatrudniać ludzi. Tak
stanowiło prawo, ale ono zawsze rzuca inwestorom kłody pod nogi.
Śmietanko zarejestrował spółkę w pięć dni po otrzymaniu kredytu.
Zamiast złotych jaj brykieciarnia produkowała jakieś mało
wartościowe gówno. W tej sytuacji Andrzej Śmietanko sprzedał ją
Andrzejowi Śmietanko, prezesowi SKR. Ta SKR nazywała się wtedy
inaczej, ale rzecz nie w nazwie, lecz w kasie.
Wkrótce Śmietanko awansował na wiceprezesa Agencji Rynku Rolnego,
potem ministra rolnictwa i posła. Jako jeden z czterech ministrów
gabinetu Pawlaka zakończył przysięgę słowami "tak mi dopomóż Bóg". W
rodzinne strony wracał na weekendy. Podczas jednego z nich
ministerialna Lancia staranowała płot obywatelki Ireny Mocarskiej z
miejscowości Drygały. Sprawa rozpłynęłaby się we mgle, bo tajemnicze
krasnoludki naprawiły płot i obywatelka była zadowolona z przygody.
Ale odezwał się Jarosław Zatulski z Orzysza, który towarzyszył
Śmietance podczas nocnych peregrynacji. Człek ciekawy, czego dowodem
jest 13 tymczasowych aresztowań, które do tamtej pory zaliczył.
Napisał nie tylko do ministra sprawiedliwości, który nie zrobił nic,
ale też do mnie. Pojechałam do pierdla. "Chcieli mi zamknąć usta"

mówił o przyczynie ostatniego aresztowania.
Ten brak zaufania spowodował, że Zatulski poczuł się zwolniony z
solidarności z kumplem ministrem. Dał namiary na 17-letnią Kryśkę,
która feralnej nocy też podróżowała Lancią. Wyszła z tej przygody
roztrzęsiona, posiniaczona i z podartą bluzką. Bez oporów napisała
oświadczenie o treści: Pan Minister Śmietanko dobierał się do mnie
podczas tej wyprawy. Policja zakazała mi rozmawiać z dziennikarzami.
Publikując relacje Zatulskiego i Kryśki
osób dużo mniej godnych
szacunku niż minister
prosiliśmy go uniżenie, żeby zechciał
przedstawić swoją wersję wydarzeń. Brzydziły nas nasze ustalenia. Bo
co to za kraj, w którym byle 17-letnia panienka ośmiela się odmawiać
dupy ministrowi, a osobisty przyjaciel członka rządu pisze
bezczelnie do ministra sprawiedliwości, że jego kolega drzwiami
limuzyny ściskał rękę dziewczynie, która zaciskała nogi?
Zamiast ministra odezwał się burmistrz Orzysza Adam Koronkiewicz
(PSL)
i to nie do nas bynajmniej. Ni z gruchy, ni z pietruchy
oświadczył lokalnej prasie, że minister pożyczył mu Lancię na
przejażdżkę i to on rozbił płot. Przygody ministra i burmistrza
badała prokuratura, ale nie dopatrzyła się w nich nic zdrożnego.
Niedługo potem Śmietanko zaczął odwiedzać rodzinne strony jako
podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego.
Przeważnie były to wizyty oficjalne. "Otwierał coś albo zamykał"

pamiętają ludzie. Mieszkał już pod Warszawą.
Porzucił Kwacha w 2002 r., bo awansował na szefa Agencji
Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Stracił posadę po kilku
miesiącach, kiedy rozpadła się koalicja SLD
PSL. Poszedł do
Gudzowatego, gdzie zajmował się gorzałą
był prezesem "Vratislavi".
Ale i tam go już nie ma. Podobno pracuje w spółce prywatnej.
Pisaliśmy m.in.:
"Spijanie Śmietanki"
"NIE" nr 51-52/1993
"Śmietanką w płot"
"NIE" nr 38/1994
"O śmietanko towarzyska"
"NIE" nr 42/1994
"Słodkie sekrety tylnego siedzenia"
"NIE" nr 3/1995
B. D.



Żmichrowska
zdolna, wierząca, z dobrym gustem
Kobietka jest żywym dowodem na to, że prawdziwa cnota krytyk się nie
boi. Naukowy talent Jolanty Żmichrowskiej wybuchł jak gejzer. Przed
rektorowaniem zarabiała na życie w rozmaity sposób. Była gospodynią
domową, zajmowała się handlem złotem. Magisterskiego dyplomu
dorobiła się w wieku dojrzałym, bo na swoje 35. urodziny, rok
później doktoryzowała się w Gdańsku.
Z habilitacją w Akademii Teologii Katolickiej odczekała kilka lat.
Od września 1992 r. została prorektorem ds. kadry naukowej w
olsztyńskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej.
Ważne w życiorysie pani profesor jest to, że trzymała z
klechostanem, a on z nią. Z oświadczeń pracowników firmy, która
budowała jej chałupę, wynikało, że byli opłacani przez księdza.
Regulował rachunki monetami dostarczanymi w pudełku po butach. Wyżsi
szarżą koloratkowi ograniczali się do duserów. Ojciec Święty
upraszał dla niej potrzebnych łask, prymas Glemp zaś życzył dużo
pomyślnych lat w rzetelnym formowaniu młodego pokolenia.
Mimo to w końcu dopadła ją ludzka nienawiść. Jeden ze
współpracowników opisał dla "NIE" i prokuratury drogę do sukcesu:
Stwierdziła (pani rektor
przyp. B.D.), że studia przewyższają ich
możliwości (pani rektor i jej asystentki
przyp. B.D). Umawiałem na
egzaminy, pisałem prace kontrolne (...) W dziewiątym semestrze
studiów prosiły, by przerobić gotowe już prace na ich potrzeby.
Przywieziono mi dwadzieścia gotowych prac magisterskich, już
obronionych. Przywiózł je ksiądz. Wybrałem dwie. Dla Jolanty
Żmichrowskiej o Makarence.
Inna rozrabiaka z WSP napisała nam kolejny kwit. Osobiście wręczałam
(...) drobiazg ze złota, a była to bransoletka na rękę. Było to
bezpośrednio przed egzaminami, kończącymi rok. Od innych roczników
wiedzieliśmy, że najodpowiedniejsze jest złoto lub wyroby odzieżowe
ze skóry rozmiar 42
44.
Był 1996 r. Opisałam te wydarzenia i po Olsztynie poszedł dym. WSP
powołała rektorską komisję ds. wyjaśnienia okoliczności, związanych
z publikacjami, szkalującymi Dobre imię Uczelni. Prokuratura
Okręgowa nakazała Prokuraturze Rejonowej wznowić zawieszone na kołek
w 1995 r. śledztwo w sprawie uzależnienia wyników egzaminów
studentów zaocznych od wręczanych pani profesor korzyści
majątkowych. Jednym z pełnomocników, którzy mieli obronić panią
rektor przed prokuratorem, został Józef Lubieniecki, były poseł,
mecenas i syndyk kurii biskupiej.
Prokuratura oskarżyła profesorkę i jej asystentkę o przyjmowanie
łapówek w postaci srebrnych bransolet, złotych łańcuszków i
pierścionków, ekspresu i serwisu do kawy, zegarków, kosmetyków i
ubrań. Większość świadków wycofała się ze złożonych zeznań, więc sąd
okazał się łaskawszy. Obie panie uznał za winne, ale profesorkę
trochę mniej. Ona tylko przyjęła złoty pierścionek, zegarek i obraz,
a asystentka wymusiła te drobiazgi od studentów. Wielu rzeczy sąd
nie uznał za łapówkę, np. cennego kielicha, bo był jedynie
opakowaniem prezentu właściwego, czyli owoców. Winę Jolanty Ż.
wyceniono na 500 zł grzywny. Asystentka dostała karę w zawieszeniu.
Kobieta-naukowiec odwoływała się. Ostateczny wyrok zapadł wiosną
2003 r. Postępowanie zostało umorzone z powodu znikomej szkodliwości
społecznej czynu!
Trzy lata temu pani profesorka opuściła nieprzyjazny jej Olsztyn.
Sprzedała dom. Bezpośredni wpływ na decyzję miał fakt, że po
przepoczwarzeniu się WSP w Uniwersytet Warmińsko-Mazurski nie
widziano jej nawet na fotelu kierownika Zakładu Historii Wychowania.
Jakby tego było mało, szefostwo objął nieżyczliwy jej profesor. Z
grona tych, którzy w sprawie łapówek żądali wyjaśnień od kolejnych
resortowych ministrów. Razem ze Żmichrowską zniknęła z Olsztyna jej
asystentka.
Ludzie z uniwersytetu nie mają kontaktu z byłą koleżanką. Wiedzą
tylko, że nie dostała profesury belwederskiej i jako doktor
habilitowany pracuje w Akademii Pedagogicznej gdzieś w centralnej
Polsce. W Kaliszu albo może w Piotrkowie Trybunalskim? Telefonowałam
do obu miast. Bezskutecznie.
Pisaliśmy m.in.:
"Modlitwą wzmożoną zostaniesz uczoną"
"NIE" nr 12/1996
"Gronostaje z kantem"
"NIE" nr 27/1997 i 53/1998
"Rektor ustrzelona"
"NIE" nr 47/1997
B. D.



Halberda
wyświęcony, wykorzystany, porzucony
Diecezja elbląska zawdzięcza Halberdzie wszystko. Jan Paweł II ją
tylko powołał, Halberda, jako dyrektor ekonomiczny kurii, wybudował.
Pożyczył na ten cel od naiwnych i żądnych łatwego zarobku ok. 120
mln zł. Obiecał oddać kredyty z monstrualnymi odsetkami po
"otrzymaniu dotacji". Niektóre kredyty obciążyły hipotekę kierowanej
przez niego parafii św. Jerzego w Elblągu. Obciążeń dokonano zgodnie
z prawem i dwa parafialne kościoły będą zlicytowane. Uzyskane kwoty
będą się miały nijak do ogromu długów.
Przez kilka lat biskup Andrzej Śliwiński chronił swego dobroczyńcę.
Potem się odciął. Pozbawił prawa do wykonywania zawodu. Adwokaci
kurii przekonywali wierzycieli, że Halberda prawem kaduka posługiwał
się tytułem dyrektor ekonomiczny kurii, a pożyczone pieniądze
przeputał na potrzeby własne. Zakup willi w Elblągu, helikoptera w
Kaliningradzie...
Te oświadczenia nie były prawdziwe ani nawet prawdopodobne. Halberda
nie zgromadził dóbr doczesnych. Nie jest zaś możliwe zmarnotrawienie
takiej góry mamony na zbytki, nawet gdyby klecha codziennie kąpał
się we francuskim szampanie.
W odróżnieniu od swego biskupa Halberda rozmawiał z wierzycielami.
Przepraszał ich. Wskazywał, na co konkretnie wydał pożyczone
pieniądze. Cegła na hospicjum, cement na seminarium...
Przez pośredników prosiłam Halberdę o rozmowę. Odmówił. Jego znajomi
opowiadają, że mieszka sam w malutkim mieszkaniu w elbląskim
blokowisku. Kupił je półtora roku temu. Wcześniej pomieszkiwał u
obcych ludzi. Żeby przeżyć, zbierał puszki i butelki. Równocześnie z
mieszkaniem nabył starą Toyotę. Skąd zastrzyk finansowy? Nie
wiadomo. Chodzi w szarej koszuli z koloratką, bo przecież nie
odebrano mu święceń. "Jest księdzem z powołania. Swoje przecierpiał"

mówią ludzie. Przyjaciel księdza opowiedział mi, że wyrwany
ludziom szmal może jeszcze wrócić na pierwsze strony gazet.
Wystarczy, że w starej Toyocie puszczą hamulce. Albo Halberda
przeniesie się do Bozi w jakiś inny, równie dramatyczny sposób. Bo w
jakimś banku jest sejf, który zawiera dokument
hak.
W sprawie Halberdy jest wiele pytań. Dlaczego budowniczego diecezji
potraktowano gorzej niż gorszącego parafian księdza dziecioroba?
Normalnie Kościół kat. chroni swoich ludzi, nawet jeśli są
alkoholikami, dziwkarzami, mordercami. Nad Halberdą nie rozpiął
parasola. Mógł oszczędzić mu upokorzeń przenosząc do zacisznej
parafii na drugim krańcu Polski. Albo schować w ustronnym włoskim
klasztorze.
Pisaliśmy:
"Szmal ulatuje w niebo"
"NIE" nr 13/1994
"Umrzeć pod młotkiem"
"NIE" nr 25/1994
"Diecezja przed sądem"
"NIE" nr 16/1996
"Kup se kościół"
"NIE" nr 6/1997
"Śmierć za Bóg zapłać"
"NIE" nr 27/2000
"Bóg nie oddaje"
"NIE" nr 27/2003
BOŻENA DUNAT




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ducha nie paście
Pojawił się nowy wątek w wielokrotnie opisywanej przez nas aferze
finansowej dotyczącej działalności Fundacji Pomocy dla Młodzieży im.
św. Jana Bosko założonej w Lubinie przez zakon salezjanów.
Jak wiadomo, dzięki lewym kwitom prezes fundacji ksiądz Ryszard M.
przy pomocy kilku innych zakonników wyprowadził z oddziału Kredyt
Banku w Legnicy setki milionów złotych, które posłużyły później do
spekulacji na rynku nieruchomościami i gry na światowych giełdach.
Po naciskach zarządu Kredyt Banku salezjanie zwrócili część kasy,
ale do tej pory wiszą ponad 133 mln zł długu plus ustawowe i karne
odsetki. Bank pozwał zakon do sądu we Wrocławiu, który nałożył
zabezpieczenie w postaci hipoteki na salezjańskie nieruchomości, w
tym trzy kościoły. Były prezes fundacji ksiądz Ryszard M. garuje w
areszcie, choć poręczyło za niego kilku biskupów i prawicowych
polityków.
Niedawno wyszło na jaw, że częścią forsy wyłudzonej w Kredyt Banku
ksiądz Ryszard M. spłacił kredyt Marka K., prominentnego działacza
AWS, byłego posła i szefa firmy "ItalmarCa", który uciekł za granicę
w ostatnim dniu obowiązywania immunitetu poselskiego i później
został zatrzymany na Słowacji. Chodzi o kwotę 423 tys. euro kredytu
denominowanego, który miał być spłacony w ciągu roku. Prokuratury we
Wrocławiu i Katowicach, które prowadzą śledztwa w sprawie
salezjańskich przekrętów i machlojek Marka K., nie chcą wypowiadać
się w tej sprawie.
Dowiedzieliśmy się, że w pranie lewych salezjańskich kredytów
włączony był krakowski makler giełdowy i zarazem świecki
współpracownik salezjańskiej fundacji
Ryszard C. To ten sam facet,
którego kilkakrotnie na krótko przed śmiercią odwiedzał były
minister sportu Jacek Dębski. Są poszlaki świadczące o tym, że
Ryszard C. pomagał Dębskiemu w nielegalnym transferze pieniędzy za
granicę, m.in. do Austrii. Dziwnym trafem Ryszard C. jest jedyną z
siedmiu aresztowanych w salezjańskiej aferze osób, które zostały
zwolnione z aresztu tymczasowego.
Nieoficjalnie wiemy, że istnieje też inny wątek tej afery, a
mianowicie podejrzenie, że część przekręconego szmalu poszła lewymi
kanałami na kampanię wyborczą kandydata na prezydenta RP Mariana K.
Czekamy, kiedy prokuratorzy wypuszczą wodę z ust. Może przemówią w
Wigilię, gdy odzywają się stworzenia na co dzień niemowne.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cztery kongresy i pogrzeb
Ludzie pytają. A nawet żądają odpowiedzi. Pytają na przykład
ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego Kurczuka, czemu
jego partyjni kolesie nadal siedzą w ławach poselskich, a nie w
pierdlu. Minister kręci tłumacząc obowiązujący w RP stan prawny,
który dopuszcza takie sytuacje. Stan prawny RP niewiele obchodzi
żądny krwi elektorat SLD.
I tak baty za przewinienia partyjnych kolegów zbiera ten, który
przełamał partyjną lojalność i wystawił ich na osąd sądów. Bo chce
mu się spotykać z elektoratem.
Ludzie są bezwzględni. Pytają. Żądają odpowiedzi, czemu SLD rozpadł
się na dwie partie. Skoro tam i tu są ci i ci. Bo przecież w
"borówkach" pana marszałka są posłowie z władz SLD, działacze środka
i partyjnych dołów. A w "prawdziwkach" Janika też są ci z góry i z
dołów. Tyle że w "prawdziwkach" pozostali rządowi z premierem,
baronowie z aparatem. A raczej aparacikiem, bo porównując zaplecze
biurokratyczne SLD z siostrzanymi partiami europejskich socjalistów,
to bieda Sojuszu aż skrzeczy.
Ludzie są bezwzględni. Powtarzając wczorajsze pytania. Czy rozłam w
SLD nie jest jedynie konsekwencją zaniechania zmian personalnych we
władzach centralnych i wojewódzkich SLD podczas ostatniej konwencji?
Bo znając koleżanki i kolegów z "borówek" widać, że ich przejścia
nie odbywały się wyłącznie wedle kryteriów ideowo-programowych. Do
nowej partii przeszli ci, którzy wcześniej nie mieli szans
realizacji w starych strukturach, czuli się tam blokowani, a nawet
gnojeni. Bo w przedrozłamowym SLD częściej liczyły się koalicyjne,
wewnątrzpartyjne ustalenia, targi, nawet sitwiarskie myślenie niż
zdolności, predyspozycje, popularność kandydatów. Na przykład przy
układaniu list wyborczych. A potem okazywało się, że pchany na
pierwsze miejsce "lider" przegrywał ze spychanymi na kolejne
miejsca.
Zobaczymy, jak będzie teraz przy układaniu list do Parlamentu
Europejskiego. Partykularyzm partyjny zwyciężył już na wstępie.
Początkowo "borówki" głosiły, ustami Andrzeja Celińskiego, potrzebę
wspólnej listy. Bo nie ma wroga na lewicy, bo wybieramy kandydatów
do europarlamentu na pięć lat. Bo musi tam być silna reprezentacja
lewicy, a nie tylko antynicejska prawica i antyeuropejska
Samoobrona. Rychło zwyciężył partykularyzm partyjny. SDPL uznała
widać, że eurowybory to szansa na mobilizację i policzenie
prawdziwych wpływów. Do tego doszli jeszcze kandydaci prezydenccy,
którzy po fiasku "listy Dubaniowskiego", niechęci PO do Dużego
Pałacu znajdą się zapewne na listach "borówek". Efekt nietrudno
przewidzieć. Lewica będzie miała na pięć lat w europarlamencie
śladową reprezentację. Oby wyrazistą.
Po eurowyborach obie partie lewicowe zorganizują swoje kongresy.
Odpowiadam, bo ludzie są bezwzględni i pytają. Na obu kongresach
dojdzie do pęknięć. W nowej partii mniejszych, w starej większych.
Na obu do wymiany kierownictwa. Rzecz jasna w starym SLD do wymiany
szerszej. To niczego fundamentalnego nie załatwi. Do wyborów
krajowych obie partie pewnie znów pójdą oddzielnie, aby się
policzyć,i znów doznają upokorzenia marginalizacji. Wygra lewica,
tyle że Lepperowska. To przyspieszy trzeci i czwarty kongres
poeseldowskiej lewicy. Trzeci, większy, zgromadzi centrolewicę.
Oklaskiwaną przez centroprawicęz post-Rokitowskiej Platformy
Obywatelskiej. Sojusznika w antylepperowskim froncie. Czwarty,
kameralny, zgromadzi lewaków czujących wstręt do wodzow-skiej
Samoobrony i centrusiów. Wszystkie kongresy będą wielką ceremonią
pogrzebową forma-cji, która wyszła wraz z Kwaśniewskim i Millerem z
PZPR, stworzyła SdRP, a potem SLD. Formacji skupionej wokół tych
samych biografii środowiskowych liderów, lekceważącej ideologię i
partyjne programy. Lewicowych "pragmatyków".
Formacji, która siedząc w opozycji w ubiegłym wieku broniła się
przed atakami dekomunizatorów. A w 1999 r. stworzyła SLD wedle
dobrych, XX-wiecznych leninowskich partyjnych wzorów. W XXI wieku
już anachronicznych. I tak wraz ze sta-rymi SLD-owskimi liderami
pójdzie do piachu stary model partii lewicowej. Oby nie zaraził
trupim jadem jeszcze młodych.
PS Wszystkim Czytelnikom, którzy napisali mi treść listu byłego
przewodniczącego Millera do byłych członków SLD, dziękuję. Lektura
była wskazówką, czego lewica robić w przyszłości nie powinna.
Kolegów z "borówek" i "prawdziwków" zachęcam w Wielkim Tygodniu do
rozmyślania o drodze krzyżowej. Końcówka jest jednak optymistyczna.
Autor : Piotr Ciszewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wpierdol całodobowo
Serdeczne pozdrowienia ze stolicy zasyła Piotrek z kolegami.
Szare czteropiętrowe bloki, odrapane drzwi i nieczynne domofony. Tak
wygląda większość budynków wzdłuż ulicy Olbrachta na warszawskiej
Woli. Tak wygląda prawie cała stolica, ale nie ta telewizyjna z
Traktem Królewskim i "Marriottem". Tak wygląda Warszawa, w której
się mieszka.

Mnie tu nikt nie ruszy, bo wszystkich znam
mówi Piotrek 20-letni
student.
Ale jak ktoś jest obcy, to niech lepiej po nocy nie łazi.
Okolica rzeczywiście nie jest zbyt przyjazna. Na jednym z bloków
duży napis głosi: Wola wita. Oferujemy wpierdol 24 godziny na dobę.

Niedawno szedłem parę minut po jedenastej koło sklepu
ciągnie
Piotrek
stało tam paru kolesi, jak się później okazało moich
kumpli. Już mieli mnie oklepać, ale poznali w ostatniej chwili. I
oni mi mówią, że skroili przed chwilą paru studenciaków, co to z
jakiejś imprezy wracali. Plecak im zabrali czy coś takiego. Tego
samego wieczoru podlatują do mnie psiarskie z giwerami w łapach, a
razem z nimi było jakichś dwóch kolesi. I jeden z nich mówi "to
ten". Od razu wiedziałem, o co chodzi, i pomyślałem, że mam
przejebane. Na szczęście ten drugi się przyjrzał i powiedział "nie
ten". Puścili mnie, ale kazali spieprzać, bo stwierdzili, że to jest
teraz strefa przestępstwa. Stary, tu są pierdolone slamsy. Osiedle
powstało w połowie lat 60. i od tamtego czasu niewiele się zmieniło.


Jakeśmy się sprowadzali, to tu było jedno wielkie bagno
wspomina
pani Alina, która mieszka tu od samego początku.
Pamiętam, że
ciężarówka z meblami zakopała się przed blokiem. Wkoło nie było nic.
Do sklepu kilometr, do przystanku dwa. Teraz to jest miasto, a wtedy
była wiocha, za blokiem kończyła się Warszawa.
Sprowadzili się tu głównie robotnicy i wojskowi. Zdarzali się i
profesorowie, ale niewielu. Przez jakiś czas przy ulicy Pustola
mieszkał nawet Ryszard Kapuściński, ale nikt już go tu nie
pamięta.
Mimo że nie jest to takie blokowisko jak Ursynów czy Bemowo

budynki są mniejsze, a okolica trochę bardziej zielona
to nawet
dzisiaj można odnieść wrażenie, że Warszawa się tutaj kończy. Za
blokiem pani Aliny wielkie pole. Jeszcze niedawno były na nim
ogródki działkowe, ale kilka lat temu działki zlikwidowano z
zamiarem budowy luksusowego osiedla. Miało tam stanąć kilka domków
jednorodzinnych i parę małych bloków, wszystko grodzić miał płot, a
porządku strzec kamery i ochroniarze. Plan nie wypalił. Zostało
wielkie, zarośnięte chwastami pole, ogrodzone drewnianym płotem,
który rozleci się lada dzień. Kilkadziesiąt metrów dalej to samo, z
tą różnicą, że zza zarośli straszą dwie opuszczone hale. Budynki
miały służyć do suszenia drewna. Postawiono je na początku lat 90. i
od tego czasu stoją puste. Wieczorami w halach spotyka się młodzież
i imprezuje. Ognisko albo grill i chlanie na umór. Czasami pojawi
się policja. Gliny pomarudzą trochę nawalonym dzieciakom i jeśli
wszyscy są grzeczni, czyli ich nie wyklinają, to się odczepiają i
jadą dalej.
Młodzi ludzie, którzy szwendają się między blokami, to drugie
pokolenie, które tu się wychowało. Ich ojcowie stoją przed sklepami
i sączą jabole. Synowie i córki nie chcą skończyć tak samo, ale z
braku zajęcia zaczynają naśladować rodziców. Narasta w nich
frustracja. W telewizji naoglądają się bogatej warszawki, której
jakoś na własne oczy nie mogą zobaczyć. Porównują to wszystko ze
standardem życia swoich starych.

Główne rozrywki to chlanie, ćpanie i napierdalanka
szczerze
przyznaje wygolony, ubrany na osiedlową modłę młodzieniec napotkany
przed spożywczym.
Jak nie masz kasy, to się nudzisz, a jak się
nudzisz, to kombinujesz, jak się nie nudzić, czyli jak zdobyć kasę.

Tu mieszkają dzieci robotników, dla których słowo
"intelektualista" znaczy tyle, co "pedał" czy "frajer"
mówi
Piotrek.
Oczywiście są też studenciaki, jak ja, ale patrzą na to
miejsce z góry. Reszta zostaje tu na zawsze.

Chciałbyś stąd zwiać?
pytam go.

Wiesz, stary, chyba nie. Ja się urodziłem na Kasprzaka i mieszkam
tu od urodzenia, wszystkich znam, z każdym piłem. Tu jest syf, ale
taki dodatni, nie wiem, czy mnie rozumiesz... Tu jest trochę jak na
wsi.
Piotrek zdał maturę i studiuje. Większość jego kolegów po
podstawówce trafiła do zawodówek, których znaczna część nie
pokończyła. Prawie wszystkie dziewczyny z jego klasy mają już
kilkuletnie dzieci, niektóre nawet trójkę, z czego każde z innym
ojcem.

Stary, tutaj średnia wieku, w którym panienka zostaje matką, to 17
lat. W podstawówce chodziłem z taką jedną panną, a teraz, jak ją
spotykam, to mam wrażenie, że to kompletnie inna osoba. Wygląda na
pięć dych, dwójka dzieci, jedno już do szkoły poszło, cztery zęby na
krzyż. Stara baba, a ma dopiero 22 lata.
Na osiedlu nie ma zbyt wielu rozrywek. Ludzie żyją tu sensacjami.
Jakiś czas temu mieszkał przy Sowińskiego niejaki Alik, płatny
zabójca zza wschodniej granicy. Został zastrzelony przed blokiem,
gdy wyprowadzał psa. Sprawców do tej pory nie schwytano. W domu
Alika znaleziono tyle materiałów wybuchowych, że mogłyby znieść z
powierzchni ziemi cały blok. Osiedle było wtedy w centrum
zainteresowania. Zjechali saperzy, ewakuowano cały budynek, a
wszystko filmowały kamery telewizyjne. Ludzie pchali się, aby
udzielić wywiadu dla TVN. Staruszki, sąsiadki gangstera, które
latami nie wychodziły z domu, opowiadały, jaki to z Alika był miły
człowiek, bo "dzień dobry" mówił. Kolesie z osiedla do tej pory
przechwalają się, że pili z nim wódkę.

W zeszłym roku podpieprzyli autobus z pobliskiej zajezdni

informuje Piotrek.
Tylko po to, żeby się przejechać. Nie wyrobili
się na zakręcie i rozpieprzyli kilka samochodów. Uciekli. Przyjechał
WOT i znowu nasze osiedle w telewizorach pokazali. Chłopaki mieli
ubaw. Akcja z autobusem miała i pozytywny wydźwięk. W każdej
warszawskiej zajezdni zmieniono procedury sprawdzania wjeżdżających
i wyjeżdżających pojazdów.
Takie sensacje nie zdarzają się codziennie, więc nie zlikwidują
nudy. Dalej ci, którzy mają jako taką kasę, przesiadują w
osiedlowych knajpach albo na siłowni. Ci, którzy kasy nie mają,
szwendają się bez celu, przesiadują na klatkach i sączą najtańszy
browar. Czasami, bardziej z nudów niż dla szmalu, kogoś skroją z
portfela albo telefonu.
Bezrobocie nie jest tu specjalne wysokie
tylko zarobki niskie. Jak
już ktoś pracuje, to za 5 zł na godzinę w jednym z okolicznych
hipermarketów, gdzie jest poniżany i bezwartościowy. Frustracje
wyładowuje na rodzinie albo przechodniach, popada w alkoholizm, a
coraz częściej w narkomanię. Ostatnio w całej Warszawie staje się
popularne palenie browna.

Spotkałem niedawno jednego kumpla z podstawówki
zwierza się
Piotrek.
Ledwo go poznałem. Łapy mu się trzęsą, oczy zamglone,
cały jakiś taki powyginany. Chciał papierosa, ale brakowało mu słów,
żeby to powiedzieć. Stary, do jednej klasy z nim chodziłem!
Osiedlowa młodzież czuje się coraz bardziej przegrana i stara się
nadrabiać miną. Młodzi faceci przechwalają się, że znają pół mafii
pruszkowskiej i że na jeden ich telefon zjawi się armia zbrojnych.
Agresja im imponuje. Zazdroszczą mafiosom samochodów i bogatego
życia. Pociąga ich etos "chłopaków z miasta". Stają się agresywni,
bo dzięki temu ktoś ich zauważa, ktoś zaczyna się ich bać. Cieszy
ich to, bo daje poczucie, że są ważni. Tak naprawdę czują się
przegrani. Oczywiście nikt tego po sobie nie daje poznać, to
upokorzenie... Mało komu ufają, a już szczególnie politykom, którzy
mówią niezrozumiałym dla nich językiem. Upraszczają więc ten język.

Cała kasa ze STOEN-u poszła dla Kwaśniewskiego
informuje mnie
Kamil, kolega Piotrka.
Osiedla przy Olbrachta nie można nazwać wyjątkowym, jest typowe dla
Warszawy, a pewnie także dla pozostałych polskich miast. Prawie
wszystko jest tu średnie: zarobki, jedzenie, poziom życia. Tylko
wykształcenie jest zasadnicze.

Napisz tak, żeby ludziom w Polsce uświadomić, że Warszawa to nie
jest inny świat, tylko takie samo zadupie jak cały ten kraj
dodaje
na koniec naszej rozmowy Piotrek.
Imiona osób występujących w artykule zostały zmienione.
Autor : Mariusz Kuczewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Członek Millera, członek Leppera "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak czekista z czekistą "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mucha i muszka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Komornik z pasją "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bujajże się prezesie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bóg po wyroku
Czy amerykańskie dzieci wyzwolą się od Boga?
Ślubuję wierność fladze USA i republice, którą ona reprezentuje.
Zjednoczony naród, oddany
Bogu (dosłownie: "pod Bogiem"
przyp. P.Z.) niepodzielny,
zapewniający wszystkim wolność i sprawiedliwość
tak leci
"Ślubowanie Wierności", które amerykańskie dzieci muszą recytować
dzień w dzień, od przedszkola. Orzeczenie dziewiątego federalnego
sądu apelacyjnego (podlega mu 9 zachodnich stanów) o wycięciu z
wierszyka Boga wywołało raban, furię i wściekłe tupanie dostojnych
zazwyczaj władz supermocarstwa. Z potępieniem sędziów sądu
apelacyjnego zgodnie, ramię w ramię, wystąpili
normalnie pokłóceni
od zawsze i na zawsze
republikanie i demokraci, lewica i prawica.
W kilka godzin po ogłoszeniu orzeczenia zebrał się Senat i
jednogłośnie uchwalił rezolucję wyrażającą "dezaprobatę" wobec
stanowiska sądu. Bush II określił wyrok jako "śmiechu wart";
objaśnił, że
Ślubowanie Wierności potwierdza otrzymanie przez Amerykę praw od
Boga. Wśród licznych
notabli objawiających rozsierdzenie znaleźli się liberalny dość i
demokratyczny szef Senatu, senator Daschle (stwierdził, że wyrok
jest popieprzony) oraz liberał i kongresowy weteran, senator Byrd,
który zawyrokował, że sędziowie są głupi, co jakby trochę narusza
monteskiuszowską zasadę podziału władzy.
Wywołał to wszystko Michael Newdow. Lekarz i prawnik z Sacramento w
Kalifornii, facet który w odróżnieniu od większości Amerykanów nie
zalicza się do grona osobistych przyjaciół Pana Boga i ma
doistnienia Wszechmogącego sceptyczne podejście. Newdow wytoczył
proces, o to, że jego wychowywana w duchu ateistycznym
córka-drugoklasistka czuje się w szkole nieswojo, gdy co rano musi
powtarzać albo co najmniej słuchać, że jest członkiem narodu
oddanego Bogu. "Pledge of Allegiance" w takiej wersji stanowi
pogwałcenie konstytucyjnego rozdziału państwa i Kościoła
twierdzi
dr Newdow. Jestem obywatelem USA
mówi
nie podoba mi się, że rząd
narusza moje prawa.
Pozew Newdowa odrzucono w pierwszej instancji, ale w sądzie
apelacyjnym dwóch z trzech
sędziów przyznało mu rację. Recytowanie "Pledge of Allegiance"

pisze w uzasadnieniu sędzia
Goodwyn
jest ślubowaniem wierności wartościom, które flaga
reprezentuje: jedności, niepodzielności, wolności, sprawiedliwości,
a dodatkowo
monoteizmowi. (...) Równe zastrzeżenia budziłoby
oddanie się Zeusowi czy Vishnu czy nieoddanie żadnemu Bogu. Narusza
klauzulę gwarantującą rozdział
kościoła od państwa
konkludowali sędziowie.
"Pledge of Allegiance" w wersji z 1892 r. (bez Boga) czciło 400.
rocznicę odkrycia Ameryki przez Kolumba, a wyszło spod pióra
księdza-socjalisty Francisa Bellamy wylanego przez baptystów za
kazania na temat "Jezusa-socjalisty" i zła kapitalizmu. Podczas
wojny w Korei katolicki zakon Rycerze Kolumba i inni przywódcy
religijni zaapelowali do prezydenta Eisenhovera, by wstawić Boga do
tekstu, aby odróżniał się od podobnych wierszyków recytowanych przez
bezbożnych komunistów. Od tej pory recytowane głośno, z ręką na
lewej stronie klatki piersiowej, ślubowanie jest obligatoryjnym
początkiem dnia w szkołach oraz w Kongresie USA.
Przede wszystkim należałoby spytać, dlaczego kraj, który utrzymuje,
że broni wolności i równości odczuwa potrzebę wymagania ślubowania
wierności
pyta retorycznie prof. prawa państwowego Michael
Gibbons, jeden z nielicznych, którzy odważyli się iść pod prąd
oficjalnemu oburzeniu. Wszyscy prawnicy-konstytucjonaliści, z
którymi rozmawiałem, mówili mi
zwierza się Newdow
iż nie ma
cienia wątpliwości, że jest to (wtręt o Bogu
przyp. P. Z.)
sprzeczne z konstytucją, ale wszyscy nie mieli cienia wątpliwości,
że przegram. Teraz także wszyscy otwarcie i na pewniaka utrzymują,
że orzeczenie zostanie uchylone przez sąd apelacyjny w pełnym
składzie albo przez Sąd Najwyższy.
Pewnie tak się istotnie stanie. Ustawa zasadnicza może być bowiem
teoretycznie czczona
i hołubiona, ale nie może praktycznie zwyciężyć w pojedynku z
oficjalną obłudną dewocją i purytańską bigoterią.
Autor : P.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gotuj z "NIE": ośmiornica
Przepis prokuratorski
21 stycznia 2003 r. był w Łodzi nie tylko Dniem Babci. Ma szansę
przejść do historii jako data jednej z największych operacji służb
specjalnych w tym mieście. Aresztowania zaczęły się już o szóstej
rano. Wyciągano ludzi z domów, kilka osób wygarnięto z samochodów.
Około dziewiątej grupa policyjnych antyterrorystów i goryli z ABWery
zrobiła najazd na prywatną spółkę. Już dwie godziny później zdjęcia
operacyjne pokazały się w TV. Tego dnia zapuszkowano łącznie 25
osób. W ciągu kilku kolejnych
19 następnych.
Popyt na ośmiornice
Mieliśmy już w Łodzi ośmiornicę winiarską (wyłudzenia podatku VAT),
ośmiornicę szpitalną (zgony noworodków), ośmiornicę zbrojną (jakiś
gang), ośmiornicę urzędniczą (korupcja w samorządach), ośmiornicę
główną (winiarska plus zbrojna), ośmiornicę cmentarną (lekarze
pogotowia uśmiercali pacjentów). Zdaje się, że głowonogom niezbyt
służy klimat miasta Millera, bo albo kurczą się, marnieją, albo
zdychają.
Choć aferka, którą dzisiaj przedstawimy, miana ośmiornicy z ust
prokuratora
ksywy Ojejnik i Ośmiernik
Olejnika nie otrzymała, to
właśnie ona w odróżnieniu od poprzednich w pełni na tę nazwę
zasługuje: obejmuje więcej osób niż szpitalna, urzędnicza, zbrojna,
cmentarna i główna razem wzięte. Nazwijmy ją ośmiornicą zbrojeniową,
dotyczy bowiem zbrojeniówki, ściślej zaś mówiąc
łódzkiej spółki
Wifama-Prexer.
Sprawa najmłodszego głowonoga sięga lat 1998
1999. Znana była
skarbówce od połowy 2001 r. Prokuraturze
od sierpnia 2002 r.
Ośmiornicą jednak stała się w styczniu 2003 r. w czasie dość
szczególnym. Wylęgła się akurat w pierwszą rocznicę narodzin raczej
umierającej ośmiornicy cmentarnej, a Kazimierz Olejnik awansował
właśnie na zastępcę prokuratora generalnego i jak ośmiornica wody,
tak on potrzebował nowej ośmiornicy.
Młode ośmiorniczki, takie półroczne (ok. 15 dag), nadają się
praktycznie tylko do koktajli (najlepiej krwistych, z sosem
pomidorowym). Zaskakują smakiem tylko nowicjuszy i po jakimś czasie
wspomnienia kulinarne giną. (Identycznie jak z ośmiornicą w łódzkim
pogotowiu!). Zdecydowanie najlepsze są ośmiornice stare (ok. 10 lat)
i wypasione (2 kg). O takie jednak trudno. Na stoły najczęściej
trafiają więc ośmiornice średnie
5 lat, waga ok. 1 kg.
Najpopularniejszą formą ich przyrządzania jest grill.

Przed wrzuceniem jej na ruszt, trzeba ją najpierw trochę
pogotować, aby zmiękła. Jeśli nie mamy na to czasu lub warunków,
trzeba ją porządnie rozbić. Najlepiej to zrobić rzucając nią 50 razy
o kamień
zdradza tajniki swojej kuchni mistrz Dariusz Adaś.
I
jeszcze jedno: przed jej podaniem należy opowiadać konsumentom o jej
wyjątkowości.
Wątpię, by prokurator Ośmiernik znał mistrza Adasia z Sosnowca, ale
na pewno zna jego przepis. Ośmiornica zbrojeniowa jest średnia
5
lat, a przed podaniem została zdrowo obita (44 zatrzymanych).
Jak rosła ośmiornica
Wifama-Prexer to największa w Polsce prywatna firma działająca w
branży zbrojeniowej. Ma 13 lat i 100 proc. polskiego kapitału.
Powstała z firmy Prexer Projekt. Gdy w 1995 r. syndyk masy
upadłościowej łódzkiej Wifamy (70 lat tradycji, produkcja maszyn
włókienniczych i drobiazgów dla wojska) ogłosił chęć spieniężenia
upadłego zakładu, jego Zakład Mechaniczny kupił właśnie Prexer
Projekt. Stało się to w roku 1997. Rok później odkupiono od Wifamy
odlewnię, a w 1999 r. od łódzkiej Foniki kupiono Wydział
Narzędziowni. Początkowo obecna Wifama-Prexer działała jako dwie
firmy. Połączono je z początkiem 2002 r.
Warto zwrócić uwagę, że gdy firmy państwowej zbrojeniówki ledwo
zipały (Bumar Łabędy, radomski Łucznik, Pronit z Pionek, Pressta
Bolechowo, Mesko ze Skarżyska), Wifama-Prexer generowała zyski,
zwiększała produkcję i zatrudnienie, by dojść obecnie do poziomu 400
pracowników. Czyli jak się chce, to można.
Niewątpliwy sukces spółki tkwił w elastyczności jej zarządu. Gdy
siadały zamówienia dla wojska, z powodzeniem wdrażali produkcję
cywilną. Robią więc dla Boscha, Philipsa, Bombardiera (pociągi),
Same Deutz-Fahr (traktory) i wielu, wielu innych. Dla naszych
szwejów tłuką noże, szable i kordziki, a z rzeczy bardziej
konkretnych: bomby i rakiety ćwiczebne, taśmy do nabojów, pociski
moździerzowe, jakieś granaty coś zakłócające, elementy do
podwieszania bomb w samolotach, czujniki termiczne, pociski
rozświetlające i całą masę czegoś, czego przeznaczenia cywil nie
pojmie. Remontują specjalistyczne samochody wojskowe. To w
największym skrócie.
Żeby działać w branży zbrojeniowej, trzeba mieć odpowiednią licencję
i certyfikat bezpieczeństwa. Krótko mówiąc trzeba być czystym jak
łza. Nie można być karanym, nie można być nawet oskarżonym. Nie
można zalegać z płatnościami w ZUS ani z podatkami. Trzeba za to
wywiązywać się z obowiązku "utrzymania zdolności produkcyjnej na
czas zagrożenia państwa".
Mówiąc po ludzku, wszystkie linie produkcyjne związane z ewentualną
produkcją dla MON muszą być w ciągłej gotowości. Jeśli zaś stoją

trzeba je nieustannie konserwować.
Jako że utrzymywanie w gotowości niepracujących maszyn kosztuje, a w
przypadku takiej produkcji kosztuje dużo, państwo może wspierać
firmy zbrojeniowe specjalnymi dotacjami ze środków zwanych PMG (od
Planu Mobilizacji Gospodarki). Z tego źródła tylko w latach 1998 i
1999 trafiło do Prexera i Wifamy ok. 7 mln zł.
Polowanie na ośmiornicę
W 2001 r. dokumentacją dwóch spółek zainteresował się Urząd Kontroli
Skarbowej (UKS). I dobrze, bo od tego jest. Skrupulatnym kontrolerom
wyszło, że źle rozdysponowano 4 150 000 zł z 7-milionowej państwowej
dotacji na utrzymanie "bojowej gotowości produkcyjnej". Doprowadziło
to, zdaniem kontrolerów, do strat skarbu państwa z tytułu
nieuiszczonego podatku dochodowego w wysokości 3 450 000 zł.
Nieprawidłowości te, wedle naszej wiedzy, polegały na sztucznym
generowaniu kosztów. Mówiąc dokładniej, na wsadzaniu w koszty faktur
za czynności niekoniecznie wykonywane lub znacznym zawyżaniu ich
wartości. Ten oczywiście naganny i wręcz przestępczy proceder jest
stałym elementem biznesu jak Polska długa.
Nikt jednak nie kwestionował i nie kwestionuje najważniejszego:
stałego utrzymywania "bojowej gotowości produkcyjnej" Wifamy-Prexer.
Do czego więc sprowadza się istota zarzutów prokuratury? Do
przykombinowania w księgowości, co walnęło fiskusa na prawie 3,5 mln
zł.
Gdy sprawa wyszła na jaw (połowa 2001 r.), właściciele łódzkiej
spółki zdali sobie sprawę, że nie ma lekko i trzeba wyskoczyć z
gotówki. Rzecz jednak w tym, że wolnej kasy nie mieli. Dogadali się
więc ze skarbówką, że dług spłacać będą w ratach.
Walenie ośmiornicy
Kiedy UKS zrobił swoje, zawiadomił o stwierdzonych
nieprawidłowościach urząd skarbowy. Gdy ten z kolei przebrnął przez
zgromadzoną materię, postanowił zawiadomić prokuraturę. Stało się to
w sierpniu 2002 r., w rok po stwierdzeniu nieprawidłowości i rok od
rozpoczęcia przez Wifamę-Prexer spłaty zadłużenia. Calutka
dokumentacja wykrytej przez kontrolerów UKS aferki trafiła do
prokuratora Olejnika. Ten
jako że materia zbrojeniówki jest
szczególna
zawiadomił ABW. W tym czasie spółka cały czas spłacała
zadłużenie wobec fiskusa.
Ostateczny cios, który wykończył średnią, bo 5-letnią ośmiorniczkę,
nastąpił, jak wspomniałem, w tegorocznym Dniu Babci. Wszyscy
zainteresowani zachwalali wyjątkowość złowionego okazu. Chętnie więc
produkowała się w mediach łódzka prokuratura, równie chętnie

łódzka ABW. Wszyscy podszywający się pod sukces UKS podkreślali, że
zapuszkowali calutki zarząd spółki. W pełnych euforii i
tajemniczości wypowiedziach zabrakło drobnej tylko informacji: 28
stycznia (tydzień po aresztowaniach) przypadał termin spłaty
ostatniej raty dla fiskusa. Mimo kiblującego zarządu, spółka ją
wpłaciła.
Pożeracze ośmiornic
Ośmiorniczkę zbrojeniową ślicznie przygotowano. Z podaniem jej na
stół czekano od połowy 2001 r. do stycznia 2003 r. Mimo posiadania
pełnej dokumentacji zdecydowano się na zgarnięcie przed kamerami 44
osób. W dalszym ciągu w areszcie śledczym siedzi 8 pracowników
spółki. Jeśli wszystkie te działania marketingowe służyć mają
pobudzeniu apetytu przyszłych konsumentów, warto się skupić na ich
oczekiwaniach kulinarnych.
Nagłośniona afera podważyła wiarygodność spółki. Owszem, zmieniono
kiblujący zarząd na nowy, dokonano manewrów w strukturze własności,
ale paw na garniturku pozostał.
Ze współpracy z łódzką spółką zrezygnował niemiecki Rhein Metall,
producent wyposażenia czołgów Leopard II, dla którego miały być
produkowane pociski kalibru 120 mm.
Ze współpracy może się wycofać Komitet Badań Naukowych, z którym
zawarto umowę na stworzenie "inteligentnego pocisku
przeciwpancernego".
No i najważniejsze. W styczniu finalizowane były ustalenia dotyczące
offsetu związanego z kontraktem stulecia, czyli zakupem samolotów
F-16. W tym czasie Wifama-Prexer miała już zawartą umowę intencyjną
z amerykańskim partnerem na produkcję części uzbrojenia do tej
śmiercionośnej maszyny.
Czkawka po ośmiornicy
Zarówno pociski do Leopardów, jak i część uzbrojenia do F-16 ściągać
będziemy z zagranicy. W czerwcu 2003 r. łódzkiej spółce mija okres
ważności licencji na produkcję dla zbrojeniówki. Jeśli glejt ten nie
zostanie przedłużony, szlag trafi nawet tak proste kontrakty jak
modernizację wysłużonych wojskowych Starów. Przy najlepszym układzie
Wifama-Prexer będzie najwyżej mogła sprzedawać armii kordziki. Bez
produkcji wojskowej firmie grozi powolna agonia, a jej pracownikom
bezrobocie. Zgadzamy się, że w mieście tak biednym jak Łódź 400
bezrobotnych więcej to nieistotny szczegół, ale trochę ich szkoda...
Jako pacyfiści dalecy jesteśmy od obrony interesów firmy
produkującej narzędzia do mordowania. Najchętniej widzielibyśmy w
Wifamie-Prexer produkcję wózków inwalidzkich dla ofiar wojen lub np.
rowerków dla dzieci. Skoro jednak nasze marzenia nijak się mają do
rzeczywistości, stajemy w obronie polskiej spółki.
Spłata przez łódzką firmę zadłużenia wobec skarbu państwa udowadnia,
że zarząd przyjął do wiadomości stwierdzone przez UKS
nieprawidłowości. No to po co robić przed kamerami cyrk z
zatrzymaniem 44 osób? Skoro zabez-pieczona jest calutka zgromadzona
przez UKS dokumentacja, to po co trzymać sprawców przekrętu w
pierdlu? Przecież nie uciekną z fabryką!
Skąd w końcu te zbiegi okoliczności: kontrakt na pociski do
Leoparda, ustalenia offsetowe związane z F-16, nagłośnienie
ośmiorniczki w sposób charakterystyczny dla Kazimierza Olejnika i
jego nagły awans raptem tydzień przed pierwszymi aresztowaniami?
Dopuszczamy też inną hipotezę. Możliwe jest, że WSI i ABW wpadły na
trop afery związanej np. z nieprawidłowościami w przetargach
ogłaszanych przez MON. Zapuszkowanie zarządu łódzkiej spółki służyć
ma jedynie jego skruszeniu i skłonieniu do zeznań, kto na czym w MON
zarabia, zaś upadłość Wifamy-Prexer jest swoistą "ofiarą pozycyjną"

jak określiliby to szachiści. Wariant taki oznaczałby jednak, że
łódzka prokuratura robi z obywateli wałów, wykorzystując do tego
media. W świetle znanych nam dotychczas łódzkich ośmiornic wariant
ten jest tak samo prawdopodobny jak każdy inny.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łuck




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przyjedź wale na przysięgę "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Witaj jutrzenko swobody "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kuflowisko - epilog "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Fryzjer Kołodki
Czy ekonomiczny radykalizm Grzegorza Kołodki mieścił się w jego
włosach? Wchodząc do rządu profesor obciął je, jak pamiętamy z
telewizji, aby rozwianymi puklami nie omiatać twarzy Millera. I
zaraz potem jego bezzębny program ogłoszony 16 lipca oklaskany
został przez komentatorów telewizji, radia i prasy. Innych, niż
miłośników Balcerowicza analityków do głosu się zresztą nie
dopuszcza, bo po to jest zoo, aby tam tylko ryczały osły i pawiany.
Otóż wątpię w to, że koncepcje Kołodki mieściły się w nader rzadkich
jego włosach, więc że fryzjer skasował mu program gospodarczy.
Zaprawdę powiadam wam: głupiemu z takich mniemań radość.
(Przepraszam red. Ernesta Skalskiego z "Wyborczej" za szczere
słowo).
W zeszłym roku, powołanie do rządu nieodżałowanego prof. Marka Belki
powitałem w "NIE" artykułem o politycznym kretynizmie ekonomistów.
Jest on dziedziczny, przenoszony drogą bezpłciową. Kołodko ma tak
wiele wad, że w tym tłoku polityczna akurat niemądrość do łba mu się
wcisnąć już nie zdołała. Wie on lub wyczuwa, że z pysznymi
koncepcjami huśtać się można na uniwersyteckich katedrach, ale cała
sztuka wpływania na gospodarkę polega na osiąganiu politycznych i
społecznych przyzwoleń dla poszczególnych posunięć.
Wydaje mi się, że nowy wicepremier tylko rozpoczął partię szachów;
otworzył grę ruszając pionkiem. Z czasem zacznie posuwać figury do
przodu. Im gorsza będzie zaś sytuacja gospodarcza, a więc większy
strach rządzących i rządzonych i wyczekiwanie przez nich ratunku,
tym znaczniejsze on uzyska pole
manewru. Dla pozycji Kołodki im gorzej, tym lepiej
przynajmniej
przez najbliższe pół roku.
Gdyby wicepremier Kołodko przerwał 10 dni milczenia ogłoszeniem
swojego radykalnego programu interwencji zapowiadanego wcześniej w
"Trybunie", zostałby natychmiast sparaliżowany sprzeciwem. Jego
poszczególne zamiary cięte zaś by były po kolei przez rząd i
większość parlamentarną. Sprzysięgliby się przeciw niemu wszyscy:
Kwaśniewski, liberalni ministrowie, Balcerowicz z jego Radą,
politycy Unii Europejskiej, a komentatorzy wystraszyliby
publiczność, inwestorów, Millera, banki, giełdę i tak aż pod budkę z
piwem. Kołodko zastosował więc chytrą taktykę. Milczeć dla wzmożenia
ogólnej ciekawości, co wykona i dla przygniecenia złotego. Potem
uspokoić występując tak, żeby wszystkim się spodobać. Możnym ze
względu na konserwatyzm zamierzeń. Wyborcom przed telewizorami z
powodu dobrego, oszczędnego aktorstwa i daru słowa wypowiadanego
ludzkim jak na ekonomistę głosem. Sądzę, że rozgrywka Kołodki
stopniowo dopiero się zacznie i będzie dwutorowa: ze składnikami gry
gospodarczej i z opinią publiczną.
16 lipca był to zresztą dzień, w którym polski wicepremier nie mógł
postąpić inaczej, jak pogłaskać
Balcerowicza, ukoić, uśpić, kogo się da. Kwaśniewski był już bowiem
w drodze do Waszyngtonu.
Polityka stanowi domenę czarów, rytuałów i przesądów. Ceremonialna
wizyta u Busha jest przedstawieniem, którego żadnemu z polskich
polityków nie wolno zmącić. Skoro Kołodko dał głos 16 lipca kiedy
prezydent odfrunął, z paszczy jego popłynąć mogła tylko oliwa. Moja
prognoza: ten człowiek siarką dopiero buchnie.
Jego ambicje jeszcze się objawią. Swoich koncepcji on nie porzuci,
ponieważ są jego. Miłość własna
Kołodki tak jest rozległa, że je obejmuje. Proces podbijania przezeń
polityków mających najwięcej władzy dopiero się rozpoczął. I on się
skończy tym, że poczują się skazani na Kołodkę, będą tańczyć, jak im
zagra.
Potem albo koncepcje Kołodki odniosą sukces, albo na odwrót

zachwieją obecną grząską równowagą stagnacyjną i zamienią ją w
kryzys. Nie wiem, jak będzie, bo nie znam się na ekonomii i
gospodarce. Ktokolwiek perswaduje mi coś ostatni, to mu wierzę. Wiem
natomiast, że Kołodko to ryzyko, które warto ponieść, bo większość
obywateli coraz mniej ma do stracenia. Do zyskania być może
troszeczkę...
Rząd Millera składa się z samych miłych ludzi, szczególnie po
odejściu Celińskiego, którego zastąpił milusiński. Lubię wszystkich
członków rządu, których znam. Tych, których nie znam, lubię tym
bardziej! Tylko Kołodki bardzo nie lubię, tego zadufanego narcyza i
monologisty. W tej antypatii nie czuję się zresztą osamotniony. Ufam
jednak raczej tym ludziom, których nie lubię. Gdybym miał zwierzać
się z psychologicznych tego przyczyn, odwołałbym się do życiowego
doświadczenia wszystkich kobiet i mężczyzn: miłość rodzi zawody,
nienawiść
nigdy.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " O dobrych kapitalistach i złych robotnikach
"

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Edyta Górniak zdradziła "Pani Domu", że ma imię po Edycie Piaf i że
coraz częściej myśli o macierzyństwie.
* * *
Daniel Olbrychski zwierzał się na jednej zakrapianej imprezce, że
chciał się kiedyś zapisać do klubu Anonimowych Alkoholików.
Zrezygnował. Bo co ze mnie za anonimowy alkoholik

tłumaczył.
* * *
Krzysztof Krawczyk wyznał w "CKM", że raz zagrał koncert w USA
zupełnie na trzeźwo. O dziwo, wyszło mu znakomicie.
* * *
Maryla Rodowicz przypomniała w "Trybunie", iż jedna ze znanych
piosenkarek powiedziała jej, że jest Żydówką. Bo tyle płyt nagrałai
wylansowała. Rzekła to po pijaku. Na trzeźwo
by się nie odważyła, bo boi się lobby prożydowskiego.
* * *
Grzegorz Markowski, który niejedno już wypił, ujawnił w "Gali", iż
najbardziej brakuje mu w życiu wykształcenia. Dopiero teraz odkrył
literaturę piękną: Bułhakowa, Hessego. Teraz, kiedy jest na
wczasach, to wstaje o czwartej rano i czyta "Mistrza i Małgorzatę".
Ale głowa już nie ta i literatura wchodzi mu powoli.
* * *
Robert Gawliski wyjaśnił w "Playboyu", dlaczego skończył tylko
podstawówkę. Koledzy z kapeli, którzy doszli do studiów, szybko
tracili kontakt z muzyką i odpadali. Gawliński prowadzi
ustabilizowany tryb życia. Teraz chciałby napisać książkę w stylu
Nicka Caveła albo Stanisława Grzesiuka.
* * *
ElŻbieta Zapendowska, pani od "Idola", ujawniła w "Kulisach", że w
szkole miała cały czas problemy z belframi, nawet repetowała klasę.
Do szkoły aktorskiej nie zdała, bo nie miała zdolności, miała za to
minus 16 dioptrii i potykała się na scenie. Studiów też nie
skończyła.
* * *
Anna Mucha zamierza skończyć studia, informuje "Super Express".
Obecna partnerka Wojewódzkiego napisze pracę magisterską o polskim
kinie niezależnym, czyli o niczym. Na nauki społeczne stosowane
udała się za ówczesnym narzeczonym, bo była bardzo zakochana. Teraz
wybrałaby coś lżejszego, jakiś piar albo dziennikarstwo.
* * *
Monika Richardson zdradziła w "Na żywo
Światowe Życie", że podczas
pobytu w Anglii połowę dochodów męża i swoich wydawała na żarcie. W
końcu mąż Jame usiadł z Moniką nad rachunkami i pokazał jej, co i
jak. Od tej pory Monika nauczyła się patrzeć na metki. Jame jest z
pochodzenia Szkotem.
* * *
Kasia Figura informuje w "Super Expressie", że właśnie powróciła do
figury po urodzeniu córki Koko. Oprócz dziecka ma udziały w
restauracji "Sense"
szczególnie polecanej kobietom pragnącym
powrotu do figury. Specjalne menu szybko odchudza ciało i portfel.
* * *
Monika Mrozowska, gwiazda "Rodziny zastępczej", informuje urbi et
orbi przez "Galę", że będzie miała dziecko. Bez większego światowego
i krajowego wrażenia, bo Górniakówną jeszcze nie jest.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie sądź drugiemu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wynieś śmieci admirale
O sukcesach naszej Marynarki Wojennej w Iraku.
Jeden admirał odpłynął, drugi przypłynął. Odpłynął z zajmowanej
posady dowódcy Marynarki Wojennej admirał floty Ryszard Łukasik.
Przypłynął z wojny w Iraku okręt Kontradmirał Xawery Czernicki.
Spełniony został postulat "NIE" (42/2002), żeby dowódcy
teraz już
byłemu
Marynarki Wojennej znaleźć posadę w Warszawie. Od
października admirał, przepraszam, admirał floty Ryszard Łukasik
działa w Biurze Bez-pieczeństwa Narodowego, czyli w Kancelarii
Prezydenta RP.
Spełniono również drugi pomysł "NIE" dotyczący tego admirała
żeby
go awansować. Zrobiono to co prawda tylko tytularnie, bez
przyszywania dodatkowego, czwartego paska na rękawie, ale nowa nazwa
starego stopnia w angielskim tłumaczeniu: "Admiral of the Fleet"
naprawdę pięknie brzmi.
Tylko dwie marynarki nazywają swoich "czterogwiazdkowych" admirałów
admirałami floty: amerykańska i brytyjska. Właśnie nazwa, choć
wywołuje konfuzję w układach międzynarodowych z powodu braku jednego
paska (i z powodu rozmiarów floty), jest jak najbardziej zasłużona.
Bo przecież w obu międzykontynentalnych wojnach XXI wieku
w
Afganistanie i Iraku
spotkały się trzy najważniejsze floty drugiej
wojny światowej z XX wieku: brytyjska, amerykańska i polska.
Do odpłynięcia z floty admirała Łukasika za chwilę wrócimy; najpierw
powinniśmy odnotować przypłynięcie innego admirała, czyli okrętu ORP
Kontradmirał Xawery Czernicki (pisaliśmy o nim w "NIE" nr 42/2002
nazywając go pozbawionym rozsądku skrzyżowaniem autobusu, cysterny i
śmieciarki, a w "NIE" nr 14/2003 statkiem do sałatek).
Zasłużony w milionowej części procentu
Pływający admirał we wrześniu wrócił z Zatoki Perskiej, gdzie
uczestniczył
jak obwieściły służby prasowe Marynarki
w dwóch
wojnach. W jaki sposób okręt uzbrojony tylko w dwa działka kalibru
23 mm mógł walczyć z talibami w Afganistanie, pozostanie zapewne na
zawsze jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic wojskowych.
Natomiast druga wojna, z Irakiem, była na tyle nagłośniona, że kilka
jej tajemnic zdradzono, a ponadto przedstawiono łączny bilans obu
operacji.
Głównym zadaniem okrętu było więc wsparcie logistyczne sił
operacyjnych. Wykonując to zadanie okręt przewiózł 90 ton paliwa i
22 tony wody słodkiej. Żeby uzmysłowić sobie skalę "logistycznego"
wysiłku, warto zauważyć, że "Czernicki" był na obu wojnach łącznie
ok. 350 dni. Statystycznie przewoził więc dziennie ćwierć tony
paliwa i 63 litry wody. Do tego wystarczyłby samochód dostawczy z
kilkoma beczkami, jakiego używają złodzieje podłączający się do
rurociągów Rafinerii Gdańskiej
gdyby dodając jeszcze kilka beczek
przerobić go na katamaran... Dodajmy, 90 ton paliwa to dzienna
konsumpcja większego okrętu bojowego w akcji, a takich większych
okrętów było na wojnie z Irakiem prawie 100, "logistyczny" udział
"Czernickiego" w zwycięstwie trzeba więc mierzyć w milionowych
częściach procentu. Sam "Czernicki" zużył w tym czasie 2 tys. ton
paliwa. Nie podano tylko, ile śmieci odebrał nasz ORP z USS-ów, bo
do tego zadania też jest przystosowany.
Abordażem w rybaków
Drugie ujawnione zadanie dotyczyło kontrolowania żeglugi. Tutaj
trudniej rozszyfrować liczby, bo towarzyszą im słowa z książek
przygodowych, wojskowy żargon albo kalki angielskich terminów
wojskowych. Czytamy więc o abordażach (wtargnięcie i walka wręcz na
pokładzie zdobywanego okrętu), misjach bojowych (z angielskiego
"zadanie", ale niekoniecznie związane z walką), czy patrolach
antypirackich. Jeśli wyobrażasz sobie, Czytelniku, że doniesienie
tygodnika "Polska Zbrojna", iż udokumentowano aż 56 akcji
abordażowych naszych morskich komandosów oznacza zbrojne zdobycie 56
statków pod czarną banderą (z trupią czaszką i skrzyżowanymi
piszczelami), to jesteś w błędzie. W rzeczywistości chodzi tu o
skontrolowanie dokumentów i ładowni albo zawartości skrzynek na ryby
na kilkudziesięciu absolutnie pokojowo nastawionych cywilnych
jednostkach pływających. Statystyka mówi, że wypada jedna kontrola
na tydzień.
Księżniczka w tajnej misji
Trzecie zadanie na oficjalnej liście osiągnięć okrętu mówi o
współpracy z jednostkami specjalnymi. Nasze wiewiórki wykluczają,
żeby "Czernicki" mógł wykonywać jakiekolwiek zadania bojowe
wymagające skrytego działania albo związane z ryzykiem ofiar po
stronie aliantów. Przyczyna jest prosta: jest to w rzeczywistości
cywilny statek pomalowany na szaro. Na radarze daje echo jak prom
pasażersko-samochodowy, w podczerwieni wygląda jak piec hutniczy,
nie ma urządzeń do walki elektronicznej ani innych zabawek służących
do zmylenia przeciwnika. Mogłaby go trafić najgłupsza zabłąkana
rakieta. Pod słowem "współpraca" należy więc rozumieć "przewożenie"
w rodzaju pracy stateczków białej floty wożących turystów. W tym
wypadku szare woziło zielonych. Wiemy nawet ilu: 330, co daje
po
zaokrągleniu
jednego wojaka na dzień.
Popisową medialnie stroną pobytu okrętu na Zatoce były akcje
ratownicze. Oto, jak wyglądała najpoważniejsza z nich wg stron
internetowych Marynarki: Z zatopionej jednostki uratowano ośmiu
irańskich marynarzy, których podniósł z wody i przekazał na pokład
"Czernickiego" śmigłowiec pokładowy US Navy, wezwany przez dowódcę
okrętu. Czyli udział w tej akcji polegał na podstawieniu lądowiska
prawdziwym ratownikom. Między bajki należy włożyć też wiadomość, że
nasz okręt płynął w eskorcie pierwszego konwoju (...) do UM Kasr.
Jeśli płynął, to jako okręt eskortowany, a nie eskortujący, bo nawet
sam nie potrafiłby się obronić w razie ataku.
Na tej wojnie "Czernicki" miał, a jakże, swoją ksywę: Księżniczka.
Nie, wcale nie z powodu przecudnej urody, tylko dlatego, że było z
nim więcej kłopotów niż pożytków, jak to zwykle
bywa z księżniczkami odwiedzającymi żołnierzy na linii frontu.
Trzeba się cackać i mieć ciągle na oku, żeby się krzywda nie stała.
Wojenni na salonach
Dlaczego więc wysłano na wojnę okręt, który do niczego się nie
nadawał (co przewidywaliśmy i o czym świadczą liczby) i który
jak
donoszą nam wiewiórki
budził wesołość wśród marynarzy
zaprzyjaźnionych flot?
Wysłano go przede wszystkim dlatego, żeby Ryszard Łukasik mógł
występować na warszawskich salonach nie tylko jako admirał albo
admirał floty, ale jako admirał floty wojującej i dzięki temu stać
wyżej w hierarchii towarzysko-politycznej niż np. dowódca
niewojującego lotnictwa.
Nawiasem mówiąc, dlaczego nie wysłano do Iraku kilku dwupłatowców
An-2? Zabrakło pomysłu czy tupetu?
Niezwykła tajemnica, która otaczała rejs "Czernickiego", miała na
celu ukrycie przed opinią publiczną rzeczywistej mizerii pomysłu i
wykonania. 63 litry wody dziennie
tyle zużywa amerykański marynarz
pod prysznicem. Nie dziwi więc, że "Polska Zbrojna" donosi: coraz
głośniej mówi się o koniecznej modernizacji i przebudowie oraz o
zupełnym przeklasyfikowaniu okrętu, co wynika z doświadczeń
zdobytych na Zatoce Perskiej. Warto by jeszcze wiedzieć, ile
kosztowało zbieranie tych "doświadczeń". Dla porównania "NIE" nr
42/2002, w którym pisaliśmy o "Czernickim", miał cenę 2,40 zł.
Oprócz modernizacji "Czernickiego" trzeba jeszcze zmodernizować
stosunki w marynarce. Mniej tytułów, pasków na rękawach, celebry
(zdanie funkcji przez Łukasika odbyło się z wielką i kosztowną pompą
w Gdyni, podczas której m.in. dwa razy przeholowywano okręt-muzeum
Błyskawica, co trochę kosztuje), pozostałości feudalizmu i
fraternizowania się polityków z wojskowymi, a będzie i bezpieczniej.
I taniej.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jolka, Jolka pamiętaj "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Krakowiaczek z CIA
Pamiętacie Bonda, Matę Hari, słynne historyjki o werbowaniu
szpiegów? Możecie je sobie od dzisiaj wsadzić w bułkę. Nasz Wielki
Brat werbuje szpionów z Pomrocznej poprzez ogłoszenie w dodatku do
"Gazety Wyborczej"
Praca.
Ambasada Amerykańska poszukuje kandydatów na stanowisko political
assistant/interpreter (...), zakres odpowiedzialności: sporządzanie
raportów dotyczących obecnych oraz prognozowanie przyszłych wydarzeń
politycznych i wojskowych w Polsce, prezentowanie wyników raportów,
także dla wysokich urzędników rządu amerykańskiego przybywających z
wizytą do Polski (...) wymagania (...) wysoka odporność na stres...,
formularze aplikacyjne dostępne są w recepcji ambasady, ul. Piękna
14a, uprzejmie informujemy, że skontaktujemy się tylko z wybranymi
osobami.
Polazłam na Piękną po ten formularz. Proste pytanko z formularza
aplikacyjnego lekko mnie oszołomiło: Czy jacyś Pana/Pani krewni są
zatrudnieni przez instytucje polskiego rządu lub lokalne władze?
Jeśli tak, proszę podać nazwisko, stopień pokrewieństwa, instytucję
i adres instytucji.
Moja podstępna natura kazała mi rzucić okiem na internetową stronę
ambasady amerykańskiej licząc, że tam Amerykańcy zamieścili wytyczne
prosto z Waszyngtonu. Miałam rację
amerykańska wersja wymagań dla
politycznego asystenta jest znacznie szersza: praktyczna wiedza o
stosunkach w polskim rządzie, sektorach wojskowych i partiach
politycznych, wymagana jest szeroko zakrojona zdolność analityczna z
naciskiem na politykę i militarno-ekonomiczne sfery, zdolność do
niezależnej pracy. Dlaczego w "Wyborczej" puszczono polską, uładzoną
wersję ogłoszenia i czy takie same ukazałyby się na przykład we
Francji albo w Niemczech? Odpowiedź jest niepewna jak papier
toaletowy w miejskim kiblu, jeśli wziąć pod uwagę stopień ignorancji
i tupetu buszystów z Waszyngtonu.
Zastanawia mnie tylko, po jakiego wałka hamburgerom w ogóle u nas
szpiedzy, skoro to z USA przychodzą do Pomrocznej wszystkie
wytyczne. No, chyba że weźmiemy pod uwagę wariant izraelski

szkolenie kontrwywiadu w Rosji, bo tam taniej.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mój szofer św. Krzyś "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " NIEpokonani "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Olejnik na wierzch wypływa
Czy pozostawiona przy życiu ośmiornica dopadnie nieustraszonego
pogromcę swych sióstr prokuratora Kazimierza Olejnika.
W cyklu ubiegłorocznych publikacji ("NIE" nr 17, 18, 19, 23, 31)
udało się nam nadwątlić jedną z najbardziej medialnie nadętych spraw
w RP
tzw. łódzką ośmiornicę. Zszargaliśmy dobre imię świadka
koronnego podając do wiadomości sądu kilkanaście jego przestępstw
zatajonych przez prokuraturę. Ujawniliśmy zapisy kaset
magnetofonowych, których treść tworzy wrażenie manipu-lowania sprawą
przez łódzką policję i prokuraturę. Niedługo po rozmowie, jaką o
przygotowywanej publikacji odbyłem z wysoko postawionymi oficerami
KG i KW Policji w Łodzi, porwana została żona naszego informatora.
Jedyne, na co zdobyli się łódzcy stróże prawa, to puszczenie do
mediów informacji, że jest to "samoporwanie" i próba redakcji "NIE"
zwiększenia sprzedaży. Kobitę uwolniono, sprawców zamknięto, ale
nastąpiło to dopiero po włączeniu się w akcję MSWiA.
Potem mieliśmy "ośmiornicę cmentarną"
handel zwłokami, "ośmiornicę
szpitalną"
mordowanie noworodków, "zbrojne ramię ośmiornicy"

grupę bandziorów, które to ramię było uzupełnieniem "gospodarczego
ramienia ośmiornicy"
oszustów. Wszystkie "ośmiornice" kojarzone są
z nazwiskiem ich pogromcy
prokuratora Kazimierza Olejnika.
Kolej na "ramię ośmiornicy", o którym prokurator jakoś nie chce
mówić.
Wszystko zaczęło się w kwietniu zeszłego roku, kiedy to do łódzkiego
aresztu trafiła rodzina znanych i bogatych biznesmenów
państwo G.
Byli i są naprawdę dziani: luksusowy dom, ogromna hurtownia
chemiczna, produkcja znanego na rynku kleju. Biznesmeni wiedzieli,
że coś ich dotknie, bo ponoć zapowiedział im to były wspólnik, z
którym procesują się o prawo do nazwy kleju. Ich czujność wzrosła,
gdy dowiedzieli się, że zapuszkowania ich podjął się podinspektor
Karol P. z łódzkiego CBŚ. Czujność ta okazała się jednak zbyt mała,
bo w końcu glina zgarnął wszystkich: głowę rodziny
Krzysztofa,
jego żonę
Wiesławę, siostrę
Marię i syna
Piotra. Zarzuty:
kombinacje podatkowe, w tym wyłudzenia podatku VAT.
Rodzinę stać było na adwokatów, otoczyli się więc całą ich grupą.
Palestra łódzka ma do siebie to, że jest mało robotna i mało
twórcza. Nie wynika to jednak z braku wyobraźni czy lenistwa, lecz z
pragmatyzmu. Wszyscy wiedzą, że miastem tak naprawdę rządzi
prokuratura, radzili więc: dajcie coś Olejnikowi. Chodziło
oczywiście o informacje, nie łapówkę.
Kto jak dawał, można przypuszczać po kolejności, z jaką wychodzili z
aresztu. Po miesiącu wyszła żona
Wiesława, chwilę po niej siostra
bossa
Maria. Syn Piotr przegarował 6 miechów, a głowa rodu, czyli
pan Krzysztof
9 miesięcy.
Tym czymś, co rodzina dała prokuraturze, była głowa naczelnika
łódzkiej skarbówki
Lecha M. Trafił do aresztu w sierpniu 2002 r. i
posiedzi w nim przynajmniej do końca lutego 2003 r. Może nawet
dłużej, bo naprawdę ma o czym mówić. Zarzut: odstępowanie od
czynności w zamian za korzyści materialne, czyli łapownictwo.
Pan naczelnik również posłuchał adwokatów i również postanowił dać
coś prokuraturze. Wskazał otóż swojego pośrednika, czyli osobę
załatwiającą z nim delikatne sprawy klientów.
Pośrednikiem okazał się jeden z najbardziej wziętych łódzkich
adwokatów, były działacz UW, a nawet były wiceprzewodniczący Rady
Miasta
mecenas Grzegorz Ł. Zarzuty stawiane panu mecenasowi są
poważne. Dotyczą nie tylko prostego pośrednictwa między klientami i
skarbówką, ale informowania wszystkich zainteresowanych (oczywiście
nie za darmo) o podjętych i mających nastąpić działaniach łódzkiej
prokuratury i policji.
Pan Grzegorz nie potrzebował adwokata, by doradził mu, co zrobić,
aby szybko wyjść, dlatego wyszedł po 12 godzinach. Wskazał swojego
informatora. A był nim jeden z najbliższych i najbardziej zaufanych
współpracowników prokuratora Olejnika
prokurator Wiktor C. Pana
prokuratora chroni immunitet i przyjaźń z wpływowym szefem. Do
pierdla nie trafił. Został jedynie zawieszony. Sprawa zrobiła się
śliska, bowiem zawieszony prokurator ma na swoim koncie
spektakularne sukcesy: razem z prokuratorem Olejnikiem rozwalał
"ramię winiarskie łódzkiej ośmiornicy". Opis działania tego
"ramienia" nie jest tu najistotniejszy. Dość powiedzieć, że chodziło
o znaczne kombinacje podatkowe.
Sprawa szła ku wyciszeniu, nikomu bowiem nie zależało na ośmieszeniu
pojęcia "ośmiornica". Miał być sukces, to jest! Ale nagle w Łodzi
gruchnęła wieść, że ma się zwolnić stołek komendanta wojewódzkiego
policji. A chrapkę na niego miało aż trzech gliniarzy: Andrzej K.,
Andrzej W. i Leszek M.
Pierwszy z zawodów odpadł Andrzej K. Koledzy precyzyjnie wyliczyli
mu, że kiedyś za 1/3 wartości kupił od firmy, której pomagał, Hondę
Acord, buduje willę nad zalewem Jeziorskim, jego synek student
posuwa nowym Nissanem Micrą, żona nowym Matizem, a on sam Fordem
Mondeo. Andrzej K. wycofał się z zawodów i rozchorował. Po
wyzdrowieniu zamierza zrezygnować z pracy w policji i rozpocząć
nauczanie młodzieży, wykorzystując do tego zrobiony w rekordowym
czasie doktorat.
Na placu boju pozostali: szef łódzkiego CBŚ
Leszek M. i zastępca
komendanta wojewódzkiego Andrzej W. W rezultacie rozgrywek między
tymi zawodnikami zrobiło się w Łodzi tyleż groźnie, co zabawnie.
Ktoś złośliwy zakapował do Warszawy, że Andrzej W. darzył, za
odpłatnością, szczególnymi względami znanego łódzkiego złodzieja
samochodów "Marka". Ponadto ochraniał handlarzy wódą, papierosami i
płytami na rynku bałuckim. Na domiar złego kupił w Chorzelach dom z
"dożywotnikiem" (wartość
300 tys. zł) i tak dopiekł owemu
"dożywotnikowi", że ten musiał uciec do córki. Ustalenia
potwierdziły jedynie transakcje z domem.
Leszek M. nie cieszył się zbyt długo tą przewagą. Ktoś wystawił
najbliższego współpracownika szefa łódzkiego CBŚ
podinspektora
Karola P. Złośliwcy wykazali, że zwierzchnik pana Karola, czyli
Leszek M., krył bogactwo swego podwładnego i biznes, który miał
kręcić. Do bogactwa zaliczyli: mieszkanie, 2 samochody i ponoć
luksusowy jacht. Posunęli się jednak zbyt daleko, bo opisali jego
biznes. Razem ze wspólnikami miał kupować od jednej z łódzkich firm
rozcieńczalnik, destylować go na Mazurach i sprzedawać jako spirytus
tym łódzkim firmom, które robiły w branży winnej. Wskazówki były tak
precyzyjne, że wielokrotnie odznaczany oficer CBŚ tuż przed Bożym
Narodzeniem trafił do pierdla.
Żeby było jeszcze śmieszniej, aresztowany podinspektor Karol P. jest
tym samym, który w kwietniu zapuszkował rodzinę G. Głowa rodu
wychodziła na wolność mniej więcej wtedy, gdy do dołka trafił
gliniarz. Czy pomachali sobie, gdy się mijali, nie wiem.
Ale nie wszystko tu jest tak śmieszne. Karol P. odznaczany był
oczywiście za wybitne sukcesy. Najwięcej z nich odnotował działając
przy okazji "winnego ramienia ośmiornicy", gdzie jego partnerem był
właśnie bliski współpracownik prokuratora Olejnika
zawieszony
prokurator Wiktor C.
Śledztwo zaczęło potwierdzać, że do pierdla niekoniecznie trafiali
wszyscy ci, którzy powinni. A o zatrzymaniach decydował nie kto
inny, tylko prokurator Kazimierz Olejnik. Wystarczy sięgnąć do
wycinków prasowych sprzed 3 lat i już wiemy, że czuwał nad
wszystkim.
Wychodzi jednak na to, że gra z "winną ośmiornicą" szła wg schematu:
dwaj ludzie Olejnika uwalali konkurencję destylacyjnego biznesu
jednego z nich!
Sprawa ciągle się rozwija, nadzór nad nią przejęła Prokuratura
Krajowa. Nie obawiajcie się jednak, że zakończy się pełną
kompromitacją całego łódzkiego aparatu ścigania. Nie sądzę, aby
Prokuraturze Krajowej na tym zależało. Ściągnięto bowiem do Warszawy
na zydel zastępcy prokuratora generalnego wybitnego fachowca od
przestępczości zorganizowanej. W połowie stycznia został nim
pogromca łódzkiej "ośmiornicy"
pan Kazimierz Olejnik.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu
Luty 2003 Tygodnik "NIE":
Jest afera z Centralną Ewidencją Pojazdów i Kierowców (CEPiK).
Alicja Hytrek, rzecznik prasowy MSWiA: Nie ma żadnej afery.
Jumacze kółek: zacierają ręce.

Październik 2003 Tygodnik "NIE": Znów z CEPiK-iem afera jak cholera!
Leszek Ciećwierz, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji:
Wszystko jest w porządku.
Jumacze kółek: zacierają ręce.
"Rząd chce spać"
Artykuł Przemysława Ćwiklińskiego ("NIE" nr 8/2003), główne wątki:
System. Najsprawniej działającym systemem ewidencji pojazdów i
kierowców na świecie jest system szwedzki; wprowadzenie go
spowodowało tam spadek kradzieży samochodów o 90 proc.
Kasa. Na stworzenie CEPiK-u polski rząd w latach 2003
2008 chce
wydać 0,5 mld zł.
Prezent. Za 50 mln koron (kilkakrotnie niżej stoi niż dolar) Szwedzi
gotowi są sfinansować (ze środków własnych i unijnych) projekt
CEPiK-u, oprogramowanie oraz szkolenie naszych urzędników.
Głuchy telefon. Zanim SLD zdobył władzę, szwedzki Vgverket (agenda
rządowa, odpowiednik Ministerstwa Komunikacji) kontaktował się z
politykami lewicy, m.in. Andrzejem Szarawarskim. Gdy już powstał
rząd Leszka Millera, Szwedzi spotkali się z wiceministrem
infrastruktury Andrzejem Piłatem, który powiedział "NIE", że w
spotkaniu uczestniczyli również najbardziej zainteresowani, czyli
przedstawiciele MSWiA. Rzeczniczka MSWiA Alicja Hytrek zaprzeczyła.
Gdy Szwedzi łapią się, że w Polsce nie ma z kim rozmawiać i nikt tu
nie chce od nich prezentu, wycofują się.
Proroctwo. Dosłowny cytat z lutowego artykułu w "NIE": Szwedzi
najwidoczniej przeszkadzają. Bez nich przetarg wygra Prokom (albo
inna firma działająca w Polsce), zgarnie kolosalną forsę za
projektowanie czegoś, co już wymyślili inni. Za wszystko zapłacą
polscy kierowcy. Gdyby przyjęto szwedzki projekt, to firma
komputerowa, która by budowała infrastrukturę informatyczną CEPiK,
musiałaby spełniać wiele bardzo surowych warunków. Nie ma pewności,
że Prokom tym warunkom umiałby sprostać... Czyżby więc rząd polski
był tak głupi, żeby nie chciał wziąć za darmo projektu najlepiej
działającego systemu na świecie? Chcielibyśmy wierzyć, że polski
rząd jest tylko głupi. Mamy jednak podstawy przypuszczać, że boi się
szwedzkiej propozycji także z innych powodów, których nie możemy
nazwać po imieniu.
Daremne żale
W odpowiedzi na publikację rzeczniczka MSWiA napisała list do
redakcji, w nim m.in.: Podsekretarz Stanu w MSWiA Leszek Ciećwierz
zapowiedział, że za pośrednictwem Ambasady Królestwa Szwecji, złoży
propozycję, aby przedstawiciele rządu Szwecji zaprezentowali swoje
rozwiązania.
Starania Ciećwierza najwidoczniej nie były zbyt intensywne, skoro
CEPiK w Polsce nie powstanie w oparciu o szwedzki pomysł.
Teraz, 16 października 2003 r., wiceminister Ciećwierz odpowiedział
"NIE":
Moim zdaniem, najlepszym systemem jest system pracujący w
Szwecji i osobiście bardzo żałuję, iż żadne z konsorcjów
(startujących w przetargu
przyp. red.) nie oparło się na tym
rozwiązaniu.
Czy żal jest najwłaściwszym uczuciem? Czy rząd nie mógł
przystępującym do przetargu firmom narzucić szwedzkiego systemu,
który był dostępny za darmo? Nie! Rząd wybrał inne rozwiązanie:
przetarg na całość. Zwycięzcy dają projekt, budują sieć, dostarczają
sprzęt i oprogramowanie oraz dokonują napraw i konserwacji. Można
się domyślić, że zostało to podyktowane nie tylko wygodnictwem
rządu, ale również ukłonem w kierunku przetargowego zwycięzcy,
którego żadni Szwedzi nie będą pouczać, co i jak ma zrobić.
Podtrzymujemy zdanie o tym, że polski rząd nie chciał szwedzkiej
propozycji z powodów, których nie możemy nazwać po imieniu.
Drobne niedoskonałości
Mieliśmy nosa, pisząc już w lutym, że październikowy przetarg na
budowę CEPiK-u wygra Prokom. Przewidzieć tego nie było trudno,
ponieważ firma Ryszarda Krauzego była związana z trzema z pięciu
konsorcjów startujących w przetargu. Ostatecznie zwyciężyła oferta
należącego do Prokomu Softbanku wespół z południowoafrykańską firmą
Face Technologies. Zdecydowała najniższa cena: wedle różnych
szacunków 190
240 mln zł, podczas gdy inni oferenci nie zeszli
poniżej 320 mln zł.
Przegrani, co oczywiste, zarzucają komisji
w większości złożonej z
urzędników MSWiA
że przetarg nie był uczciwy, czyli był ustawiony.
Podzielamy niektóre z tych wątpliwości:
Szczególny tryb. Ustawa o zamówieniach publicznych zakłada jawność
procedur przetargowych. Po to, żeby urzędnicy nadzorujący i
rozstrzygający każdy przetarg wiedzieli, że nic się nie da ukryć
przed zainteresowanymi
konkurencją i prasą.
Tymczasem w przetargu na budowę CEPiK-u zastosowano szczególny tryb
zwalniający organizatora przetargu (czyli MSWiA) z obowiązku
zachowania jawności postępowania przetargowego. Taki szczególny tryb
może być zastosowany, jeżeli w trakcie przetargu istnieje zagrożenie
złamania ustawy o ochronie informacji niejawnych. W przetargu na
budowę CEPiK-u takiego zagrożenia nie było! Zastosowanie
szczególnego trybu można wytłumaczyć jedynie chęcią ukrycia metod
stosowanych przy ocenie ofert.
Szczególny tryb powoduje jeszcze jedno: zamyka drogę odwoławczą tym,
którzy są niezadowoleni z wyniku przetargu. Nie mogą odwołać się ani
do zespołu arbitrów (jak przy innych przetargach), ani do sądu. Mogą
jedynie wystąpić z protestem, który rozpatruje organizator
przetargu.
Doradca. Podczas przetargu MSWiA korzystało z usług doradczych firmy
Info-Vide. Ta sama firma doradzała przy komputeryzacji ZUS.
Doradzała marnie, bo wskazała na Prokom, który koncertowo spieprzył
tę komputeryzację, zresztą nie tylko tę. Nie można było sięgnąć po
konsulting naprawdę niezależnych ekspertów?
Oblicze (czyli Face). Współpracująca z Softbankiem firma Face
Technologies z RPA (która ma opracować CEPiK pod względem
informatycznym) jest nieznana w Europie. Polski kontrakt będzie jej
pierwszą inwestycją w tym regionie świata. Można to uznać
jak
uznaje prezes Softbanku Aleksander Lesz
za atut. Będzie się
chciała pokazać, by złapać następne kontrakty w Europie Wschodniej i
Unii Europejskiej. Sceptycy zauważają jednak, że doświadczenie Face
ogranicza się do budowania systemów ewidencyjnych ledwie w kilku
krajach afrykańskich. W Zambii, Tanzanii i Malawi, gdzie firma z RPA
tworzyła system ewidencji pojazdów, rocznie rejestruje się 25 tys.
samochodów, podczas gdy w Polsce pół miliona! Eksperci twierdzą, że
w branży informatycznej nie ma tak, że małe wystarczy powiększyć,
żeby było duże. To, co sprawdza się w Afryce, niekoniecznie więc
sprawdzi się w Polsce.
I jeszcze drobiażdżek: Face Technologies jest własnością rządowego
koncernu zbrojeniowego Denel. A tam, gdzie handel bronią, tam
również wywiad. Spytaliśmy Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czy
Face sprawdzono pod tym względem (w końcu będzie dysponowała danymi
osobowymi naszych obywateli), ale nie dostaliśmy odpowiedzi.
Cena. Konkurencja utrzymuje, że cena zaproponowana przez
Afrykańczyków i Softbank jest dumpingowa. Za tak małe pieniądze po
prostu nie da się zbudować poprawnie działającego systemu w tak
dużym kraju jak Polska. Prezes Softbanku odpowiada, że zwycięskie
konsorcjum zastosuje promocyjne ceny sprzętu i know-how oraz
zmniejszy swoją prowizję. Do ogólnej ceny nie wliczy też kosztów
obsługi kredytu. Niska cena początkowa może też oznaczać to, że już
wkrótce dojdzie do podpisywania aneksów do umowy. Lesz temu
zaprzecza, ale Ciećwierz nie. Bo czasem wygrywa ten, co żąda mało, a
potem trzeba dużo mu dopłacać, żeby nie zmarnować forsy już wydanej.

Komisja. Już po ogłoszeniu przetargu nastąpiły zmiany w składzie
komisji przetargowej. Potwierdził to Ciećwierz, ale nie chciał podać
powodów tych zmian. Zatelefonowaliśmy do Marka Benczyńskiego,
członka komisji, którego wymieniono na Gustawa Pietrzyka, ale gość
był tak przestraszony, że zaprzeczył, jakoby w ogóle kiedykolwiek
zasiadał w tej komisji. Skoro nie było istotnych powodów (rażące
naruszenie obowiązków, złamanie prawa albo powiązanie z firmami
uczestniczącymi w przetargu), to po cholerę grzebano w składzie
komisji? Może po to, żeby uniknąć różnicy zdań co do kryteriów oceny
i rezultatu przetargu?
* * *
Chociażby minister Ciećwierz przysięgał, że z przetargiem na CEPiK
wszystko jest OK, to sądzimy
nie tylko zresztą my
że to nie
fiołki wydzielają fetor, który rozchodzi się wokół tej sprawy. I dla
nikogo nie jest pocieszeniem to, że prędzej czy później wyjdą na
wierzch ewentualne przekręty. Przy komputeryzacji ZUS też w końcu
ujawniono nieprawidłowości. Ale czy to oznacza, że od tego wadliwy
system informatyczny działa lepiej? Czy Prokom oddał szmal? Czy
ówczesnemu prezesowi ZUS Stanisławowi Alotowi spadł włos z głowy?
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
28 kwietnia
"Odnalezienie śladów życia na Marsie nie podważa naszej wiary, ale
dowodzi jedynie, że życie może rozwinąć się dzięki możliwościom,
jakie Bóg sam dał naturze
stwierdził o. Sabino Maffeo SJ kierujący
istniejącym od 70 lat Watykańskim Obserwatorium Astronomicznym w
Castel Gandolfo
Specola Vaticana. (...) Zwrócił uwagę na dwie
drogi dotyczące powstawania życia: może ono pojawić się tam, gdzie
tchnął Duch Boży, lub też sam Bóg obdarza naturę przywilejem
tworzenia życia".
AK, KAI, "O życiu na Marsie"
29 kwietnia
"
Holandia chce uczynić sytuację nowych państw członkowskich UE
swym priorytetem, kiedy 1 lipca obejmie przewodnictwo w Unii
Europejskiej
zapewnił we wtorek holenderski premier Jan Peter
Balkenende (...). Obawiam się, iż na szerzenie nowinek rodem z
Holandii pieniądze mogą się niestety znaleźć. Już widzę radość
homoseksualistów, narkomanów czy zwolenników zabijania dzieci
poczętych oraz osób starszych i chorych".
WO, "Holenderski priorytet"
30 kwietnia
3 maja
"Pakiet Każdy inny, wszyscy równi przygotowała Rada Europy we
współpracy z Europejskim Ruchem Młodzieży przeciw Rasizmowi,
Ksenofobii i Nietolerancji. (...) Chodzi o tworzenie nowego,
międzykulturowego antyspołeczeństwa, w którym to, co jest dewiacją,
ma się stać normą. (...) Dokumenty programowe Związku Harcerstwa
Rzeczypospolitej czy Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego
Zawisza Federacja Skautingu Europejskiego jednoznacznie wskazują
na zbieżność misji Kościoła i harcerstwa. Jak czytamy w programie
ZHR, zbieżność ta polega na budowaniu i zmienianiu świata w oparciu
o osobę Boga, Jezusa Chrystusai Jego ewangelicznego przesłania.
(...) Władze ZHP firmujące pakiet Każdy inny, wszyscy równi same
wystawiły sobie ocenę".
Beata Andrzejewska,
"Instrukcja oswajania z patologią"
"W dniu 1 maja 2004 roku państwo polskie przestanie być niepodległe.
Polska nie będzie już do końca nasza. To obcy będą decydować o
naszym prawie, naszej gospodarce, naszej polityce
naszych losach.
(...) Musimy budzić i aktywizować innych. Trzeba obudzić Kościół
polski i obudzić Polskę. Wygramy. To pewne jak słońce na niebie.
Wygramy. Nie dziś, to jutro. Wygramy na pewno. Tak nam dopomóż
Bóg!".
Stanisław Krajski, "Jeszcze Polska nie zginęła"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Vipówka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kura, świnia i wojewoda "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Olejnik obala bełta
Pod okiem obecnego zastępcy prokuratora generalnego dokonywano
podziału podejrzanych na lepszych, bo naszych, i gorszych, bo
obcych.
Nikomu już nie chce się śledzić odsłon kolejnych ramion łódzkiej
ośmiornicy. 12 maja 2003 r. przed sądem w Łodzi zeznawać miało
trzech świadków w tzw. wątku winiarskim głowonoga. Świadków
interesujących: jeden czynny oficer CBŚ, jeden zawieszony prokurator
i jeden aresztowany oficer CBŚ. Gliniarz z pierdla nie dojechał

sąd i prokuratura chciały zaoszczędzić mu upokorzenia i paradowania
po gmachu w kajdankach. Zeznawać będzie 16 czerwca, już z wolnej
stopy, czyli bez łańcuchów. Pozostali zeznawali.
Prowadząca sprawę sędzia nie robiła problemów z wpuszczeniem na salę
prasy, choć początkowo nie była pewna, czy sprawa nie jest
"wyłączona z jawności". Było przyjemnie i familijnie jak u cioci na
imieninach. Żarty i żarciki, targowanie się o termin następnej
rozprawy ("w piątek niechętnie, bo to już weekend"). Prokurator,
zamiast gnębić świadków skłanianiem ich do obwiniania oskarżonych,
robił wszystko, aby ich nie denerwować (w końcu przesłuchiwał
kolegów). Oskarżeni milczeli, adwokaci pytali od niechcenia
tak
aby zaspokoić nieco ambicje swoich klientów nie denerwując przy
okazji sędzi, prokuratora i świadków. Poszło gładko dzięki dającej
się wyczuć duchowej obecności na sali prokuratora Kazimierza
Olejnika, ksywa Ośmiernik.
Już rok żyję z honorariów za teksty o pogromcy wszystkich łódzkich
ośmiornic
Kazimierzu Olejniku. Każdy nowy artykuł zaczynam od
przypomnienia, ile tych ośmiornic było i jak po kolei zdychały.
Głowię się przy tym, jak zrobić to oryginalnie, żeby tekst
zakwalifikowano do druku.
Temat "Olejnik" planowałem zakończyć w sierpniu zeszłego roku.
Ukazał się wówczas wspólny tekst kilku dziennikarzy "NIE" o
instytucji świadka koronnego i zagrożeniach, jakie ona ze sobą
niesie ("NIE" nr 31/2002). Wystarczyło, aby redakcja przez kilka
miesięcy nie wspominała o dokonaniach prokuratora Olejnika, a już w
styczniu 2003 r. awansował on na zastępcę prokuratora generalnego
RP. I jak tu nie pisać?
Jako pogromca Olejnika jestem zasypywany korespondencją o rzekomych
manipulacjach pana prokuratora. Rodziny hochsztaplerów przekonują
mnie, że ich bliscy są uczciwi, a ich poprzednie wyroki to przypadki
lub nieporozumienia. Adwokaci handlarzy narkotyków wykorzystują
znajomości, bym napisał, że są na świecie więksi skurwiele od ich
klientów. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy dostałem propozycje
napisania książki o ośmiornicach Olejnika, redagowania strony
internetowej poświęconej jego osiągnięciom, wydawania miesięcznika
pt. "Ośmiernik", wejścia w skład zarządu powstającego Stowarzyszenia
Ofiar Olejnika (SOO). Żadnej z tych propozycji nie przyjąłem.
* * *
Moja "Olejnikowa" twórczość wywołała ostatnio dwie nieśmiałe
krytyki.
Marek Barański zarzucił mi w "Trybunie", że całkowicie pomijam
osiągnięcia Olejnika, a Violetta Krasnowska z "Wprost", że tak jak
red. Gomzar Baraniny, tak ja bronię innych przestępców (a Urban
chleje z Pruszkowem!). Nikogo nie bronię! Nie zapominam też o
osiągnięciach pana Olejnika. Jak wcześniej wspomniałem, każdy
kolejny artykuł zaczynałem od ich przypomnienia.
* * *
Ośmiornicą, którą uznać należy za niewątpliwy sukces organów
ścigania, jest właśnie ta, od której rozpocząłem artykuł

winiarska. Co prawda, oprócz prokuratora Olejnika przyznaje się do
jej unicestwienia prokurator krajowy, Urząd Kontroli Skarbowej
(UKS), Urząd Skarbowy, ABWera (jako następczyni UOP) i policja, ale
i tak cały splendor spadł na pana Kazimierza Olejnika.
Przed kilkoma tygodniami spotkałem się z ludźmi, którzy stworzyli
ośmiornicę winiarską, czyli najprawdziwszymi przestępcami.
Zaproponowali mi to spotkanie po ukazaniu się artykułu "Olejnik na
wierzch wypływa" ("NIE" nr 8/2003). Publikacja była o tym, jak
aresztowanie jednej rodziny znanych łódzkich biznesmenów, państwa
G., pociągnęło kolejne nieplanowane ofiary. Biznesmeni wystawili
naczelnika łódzkiej skarbówki Lecha M., a ten znanego w mieście
adwokata Grzegorza Ł. Adwokat zakapował najbliższego współpracownika
Olejnika

prokuratora Wiktora C. (obecnie zawieszony, a prowadząca jego
sprawę prokuratura we Wrocławiu zapowiedziała wystąpienie o
pozbawienie go immunitetu). Przy okazji do pierdla trafił wspomniany
na wstępie oficer CBŚ
Karol P., który razem z prokuratorem
Wiktorem C. miał rozwalać "winiarzy". Żeby było jeszcze śmieszniej

to Karol P. zapudłował wcześniej rodzinę biznesmenów G.
Moi rozmówcy nie robili z siebie niewinnych ofiar. Przeciwnie
przy
piwie z rozbrajającą szczerością opowiadali o mechanizmie przekrętu.
Podkreślali, że są winni, i wiedzą, że za to bekną. Wskazywali
jednak na pewną nienormalną w Łodzi sytuację: wszystkie
dotychczasowe ośmiornice były nadmuchiwane do granic wytrzymałości.
Ta dęta nie jest. Przeciwnie: prokuraturze, ABW i kilku wpływowym w
Łodzi obywatelom zależy, by się bydlę nie rozrastało. Chcąc uniknąć
dekonspiracji i zemsty organów ścigania, odmówili powoływania się na
własną sprawę. Wskazali inną (bo oskarżonych w wątku winiarskim jest
ok. 100 osób), akurat tę, której rozprawę zrelacjonowałem na
wstępie. Według moich rozmówców, nawet mało inteligentny prawnik
dostrzeże w niej dziwne uchybienia. Już pobieżna analiza akt pokaże,
że aktem oskarżenia powinno być objętych przynajmniej 8 dodatkowych
winiarskich spółek i przynajmniej
20 związanych z nimi osób. Oznacza to, że organy ścigania dokonały
podziału podejrzanych na dobrych i złych. Bezinteresownie?
* * *
Mechanizm winiarskiego przekrętu był prosty. Firmy produkujące wina
rejestrowane były pierwszego dnia miesiąca na tzw. słupy, czyli
podstawione osoby. Podatek akcyzowy od win należało płacić do 25.
dnia następnego miesiąca. Firma mogła więc bez żadnych obciążeń
funkcjonować 55 dni. Gdy nadchodził termin płatności
zakład
przestawał istnieć. Po prostu rozpływał się w powietrzu. Pozostawał
tylko słup. Zazwyczaj były to osoby bez majątku, które oświadczały,
że zostały oszukane. I tyle. Ile zarabiała taka 55-dniowa winiarnia?
Różnie, ale nawet słabo zorganizowana przynosiła prawdziwym
właścicielom nie mniej niż 300 tys. zł miesięcznie. Netto, po
odliczeniu działki dla słupa (od 15 do 100 tys. zł) i działki dla
kontrolerów ze skarbówki (w zależności od kwitu, jaki mieli
podpisać, okresu i regionu Polski
od 30 do 100 tys. zł, mieszkanie
albo samochód). Warto dodać, że niektórzy z królów taniego wina
mieli takich "słupowych" spółek po kilka. Kiedy jeden słup padał,
pojawiał się następny itd. Straty skarbu państwa liczone są w
dziesiątkach milionów złotych.
Firma działająca przez 55 dni działała na pełnych obrotach. Tłukła
produkcję, jak tylko się dało, a nawet bardziej. To "bardziej" nie
jest przesadą. Dochodziło do sytuacji anormalnych, np. aby wino
nabrało jakiejś tam minimalnej mocy, potrzeba na jego fermentację
minimum 4 dni. W niektórych spółkach wystarczyły zaledwie 24
godziny. Jest to teoretycznie i praktycznie niemożliwe. Było jednak
wykonalne. Jak? Wystarczyło do winnego półproduktu dodać trochę
spirytusu... Spirytus spółki kupowały jako rozcieńczalnik
przemysłowy służący do mycia urządzeń. Rozpracowującego sprawę
lewych winiarni policjanta Karola P. nie zastanawiało, dlaczego
mały, działający przez 55 dni zakład kupował taką ilość
rozcieńczalnika, która wystarczyłaby mu na 5 lat?
Cichym współwłaścicielem firmy dostarczającej rozcieńczalnik miał
być Karol P. z CBŚ.
Wspólnik policjanta, Bartłomiej L., naprawdę kupował od producentów
skażony rozcieńczalnik. Ale odsprzedawał winiarniom czysty spirytus.
Po prostu go destylował. Jeśli zarzuty te okażą się prawdziwe, to
wyjdzie, że oficer CBŚ współkierował grupą, którą miał
rozpracowywać.
Wino produkowane przez "słupowe" spółki bardzo rzadko bezpośrednio
trafiało do sklepów. Było hurtowo odsprzedawane winiarniom
działającym legalnie. Jako że produkt słupów nie był obciążony
podatkami, musiał być tańszy. Dzięki temu wino dostarczane do
sklepów i hurtowni przez firmy działające legalnie było tańsze od
innych. Fenole, czyli smakosze tych bełtów, nie kierują się przy
zakupach smakiem, lecz ceną w myśl zasady "nieważne co, grunt, żeby
sponiewierało". Dlatego taki towar schodził najlepiej, przynosząc
legalnym winiarniom zyski liczone już nie w setkach tysięcy, lecz
milionach złotych.
* * *
Nadkomisarz Karol P. współpracował w prokuraturze z najbliższym
współpracownikiem Olejnika
prokuratorem Wiktorem C. Mogę
zrozumieć, dlaczego Karol P. nie zainteresował się nielegalnymi, a
czasami fikcyjnymi zakupami dokonywanymi przez legalne winiarnie.
Nie potrafię jednak wyjaśnić, dlaczego nie chciał się nimi
zainteresować prokurator Wiktor C.? Nie wiem, dlaczego zbadania tego
wątku nie nakazał mu jego szef, czyli Kazimierz Olejnik? Nie wiem w
końcu, dlaczego tego wątku nie chciał ciągnąć odpowiedzialny w
łódzkim CBŚ za prawne przygotowanie sprawy podinspektor Sławomir J.,
oddelegowany obecnie do centrali CBŚ w Warszawie?
Przynajmniej prokurator Wiktor C. posiadał stosowną wiedzę na temat
nieujawnionych mechanizmów przekrętu. A to dzięki ABW. Zgłosił się
tam bowiem pewien słup
Dariusz G., który dosyć miał już ukrywania
się za granicą. Złożył obszerne zeznania obciążające jednego z
łódzkich biznesmenów, właściciela jednej z legalnych winiarni

Daniela G. Zeznania byłego słupa trafiły z ABW do prokuratora
Wiktora C., a ten sprawę biznesmena Daniela G. umorzył. ABW
dowiedziała się o tym z prasy.
Winiarz Daniel G. jest zamiłowanym kibicem. Sponsoruje między innymi
II-ligowy ŁKS, Stal Głowno i kolarzy ze Strykowa. W Łodzi mówi się,
że do jego zatrzymania może dojść dopiero w czerwcu, bo w maju musi
zdziałać swoimi pieniędzmi coś, żeby piłkarze ŁKS nie spadli do III
ligi. Dba o kon-takty: ostatnio nieprzyjemności z jego powodu miał
komendant policji w Strykowie, a przy okazji prezes klubu
kolarskiego Grzegorz P. Okazało się, że gliniarz jeździ samochodem
pana G. Policjant tłumaczył się, że jeździ nim nie jako policjant,
lecz jako prezes klubu, a Daniela G. nie traktuje jako
kontrowersyjnego biznesmena, lecz jako sponsora sportu.
* * *
Daniela G. i innych jemu podobnych winiarzy zarabiających na
winiarskich słupach nie chce się nikomu ruszać także z innych
powodów. Dodatkowe postępowanie powinno również objąć (chociażby za
brak nadzoru) byłego szefa łódzkiego CBŚ Ryszarda W. Pech chciał, że
awansował i teraz jest zastępcą komendanta wojewódzkiego policji.
Byłoby nieładnie go ścigać.
Trzeba by też schwytać dwóch kontrolerów z UKS, w których obecności
(fizycznej) kwitł proceder handlu nielegalnym półproduktem
Roberta
W. i Piotra B. Nie da się zamknąć jednego, a drugiego zostawić, bo
chłopaki się uzupełniali. Ciężko i głupio, bo ten drugi jest
chrześniakiem obecnego zastępcy dyrektora UKS Zdzisława Z.
Głupio też szukać czegoś na samego Zdzisława Z., bo naruszyłoby to
cały układ w łódzkiej skarbówce. Zatrudnienie znalazł tam syn
obecnego zastępcy komendanta wojewódzkiego policji, wspomnianego już
Ryszarda W.
Marcin. W tym samym czasie ówczesny szef UKS Henryk D.
uzyskał pozwolenie na broń, choć w Łodzi miał tylko czasowe
zameldowanie, a w miejscu stałego zameldowania, w Toruniu,
zezwolenia takiego nie dostał. Pracą operacyjną w łódzkim UKS
zajmuje się Aneta P.-M., prywatnie siostra aresztowanego oficera CBŚ

Karola P. Załatwił jej tę robotę raptem trzy miesiące przed
aresztowaniem.
Dalsze grzebanie w winiarskiej ośmiornicy musiałoby doprowadzić do
Bartosza L., współwłaściciela firmy zaopatrującej "słupowe"
winiarnie w moszcz i cukier. To mogłoby być bardzo źle przyjęte
przez media, bo Bartosz L. jest obecnie gwiazdą TVN. Odpowiada za
ochronę Michała Wiśniewskiego z zespołu Ich Troje i bierze udział w
reality show "Jestem jaki jestem" (mały, gruby z kilogramem złota na
sobie).
* **
Mam nadzieję, że artykułem tym o niewątpliwej ośmiornicy udowodniłem
pozytywne nastawienie do działań łódzkiej prokuratury i osiągnięć
prokuratora Kazimierza Olejnika. Mam też nadzieję, że moje wskazówki
stworzą winiarskiej ośmiornicy możliwości szybkiego i zdrowego
rozwoju. Choć tak naprawdę są nic niewarte: wystarczy, aby
prokuratura wczytała się w akta.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Partia Ci wszystko wybaczy
Już wiemy, że nasza ukochana Partia wybory samorządowe wygrała, choć
straciła władzę w paru ważnych, jakże prestiżowych miejscach. Gdyby
tak dokładnie policzyć nawet na palcach, nie angażując
hajoprogramowanych kompiutrów, przerżnęliśmy w więcej niż w paru
miejscach.
Przed wyborami światłe kierownictwo naszej ukochanej Partii
pogroziło paluszkiem lokalnym liderom, często żrącym się już między
sobą, że wyciągnie konsekwencje z wyborczych wyników. To znaczy, ci
baronowie SLD, którzy wygrali, zostaną wywyższeni, a ci którzy
przerżnęli, spadną w otchłań piekielnej Tartarii.
Wyniki wyborcze wykazały, że chociaż nasza Partia statystycznie
wybory wygrała, to większość baronów, czyli przywódców wojewódzkich
SLD, poniosła prestiżowe porażki. Skoro przegrała większość, to
jakże ma ich rozliczać i ewentualnie karać wygrana mniejszość?
Należymy przecież do demokratycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
Być może znowu kraczę, ale czuję, że w powyborczej refleksji
przegrana większość z naszej ukochanej Partii zdominuje wygraną
mniejszość. I skanalizuje rzetelne, uczciwe powyborcze rozrachunki.
Powyborcze rozrachunki będą trudne, bo obiecywał je nasz przywódca
premier Leszek Miller. Obiecywał ukaranie winnych ewentualnych klęsk
wyborczych. W czasie kampanii robił, co mógł. Zasuwał po całym
kraju, od rana do wieczora wspierał swym autorytetem kandydatów.
Pozował do zdjęć, ściskał, przekonywał. Niestety pozowanie niewiele
pomogło. Nawet faworyzowany kandydat łódzki przegrał. Czy premier i
przewodniczący naszej ukochanej Partii ukarze się za to sam?
Przegrani, wspierani przez premiera Millera i światłe centralne
kierownictwo naszej ukochanej Partii, jęli rozpowszechniać plotkę,
że winę za przegraną ponoszą nie lokalni przywódcy Partii,
samorządowcy, lecz władze centralne, czyli rząd, który zniechęcił
skutecznie nasz elektorat. Znerwił go winietkami, podatkami,
likwidacją dotacji do barów mlecznych, obiecanymi, ale nie
zrealizowanymi podwyżkami pensji nauczycielskich i tak dalej, dalej,
dalej... Zatem niech się premier Miller od nas odwali, słyszę od
lokalnych działaczy, przegranych jak najbardziej, niech wpierw zrobi
porządek u siebie. Czyli w rządzie i mieście Łodzi. Zanim zacznie
karać baronów SLD, niech zrobi rekonstrukcję rządu, słyszę, bo
jestem zlewem SLD-owskich opinii, konfesjonałem dla posłów,
przyjaciół moich.
I tak dochodzimy do dylematu podstawowego. Kto przerżnął wygrane
statystycznie przez nas wybory? Czy rząd pod kierownictwem premiera

przewodniczącego Millera, czy działacze terenowi, którzy narobili
podstawowych błędów jak stąd do Szanghaju? (patrz str. 1). Jeśli
potraktujemy to demokratycznie, to okaże się, że nasza
wygrana-przegrana jest wynikiem jedynie sytuacji obiektywnej. Bo
przegrała większość, wygrała zaś mniejszość. Oczywiście w dużych,
prestiżowych miastach.
Gensek naszej ukochanej Partii Marek Dyduch stwierdził, że SLD
dostał od wyborców żółtą kartkę. I spuścił wzrok na partyjne doły.
Bo doły zawiniły bezsprzecznie. Ale góra też zawiniła.
Zatem jeśli przystąpimy do dyskusji o naszej wygranej-przegranej, to
może najpierw karząca doły góra, czyli rząd, zrobi sobie rachunk
sumienia. Zapyta się, czemu pocałunki góry dla kandydatów na
prezydentów miast okazały się nieskuteczne? A doły partyjne niech
się zapytają, czemu nasze wewnętrzne lanie po mordach zniechęciło
naszych, do niedawna pancernych wyborców?
Boję się, że w naszej ukochanej, oświeconej Partii powstanie Sojusz
przegranej góry z przegranymi lokalnymi baronami. Wtedy nasza
wygrana-przegrana zostanie wytłumaczona i przemilczana jako
obiektywna konieczność.
I znów zaśpiewamy sobie "Partia Ci wszystko wybaczy".
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zmęczony filar rządu, wicepremier i minister finansów w jednym
Marku Belce, podał się do dymisji. Na dymisję zareagowała warszawska
giełda papierów wartościowych
spadki, oraz stołeczna giełda posad
wartościowych
ożywienie. Gdy zamykaliśmy numer, najlepsze
notowania na opuszczoną przez Belkę posadę mieli: minister pracy
Jerzy Hausner oraz były wicepremier i minister finansów Grzegorz
Kołodko.
Zmęczenia nie było widać na twarzy wicepremiera i ministra
rolnictwa Jarosława Kalinowskiego, gdy zachęcony przykładem Belki
zapowiedział swoją dymisję. Było widać ambicję nadszarpniętą przez
Danutę Hbner, która rzekomo weszła Kalinowskiemu w szkodę w jego
negocjacjach z Unią Europejską. Na twarzy premiera Millera widać za
to było zniecierpliwienie tą przepychanką i pragnienie obrócenia jej
w żart.
Zmęczone recesją społeczeństwo pasjonowało się inną rozgrywką
personalną. Kto zastąpi Jerzego Engela na posadzie
trenera-selekcjonera aniołków narodowej reprezentacji w piłce
kopanej? Do ostatniej rozgrywki zasiedli: były kopacz, biznesmen i
działacz Zbigniew Boniek, oraz importowany selekcjoner Werner
Liczka. Boniek ma wiele atutów medialnych i towarzyskich; to on
uczynił z reprezentacji reklamową potęgę. Jego konkurent ma za to
kwalifikacje trenerskie. Ponieważ w PZPN są nadzieje na wielką kasę,
to wybór jest trudniejszy niż przy obsadzie ministra finansów.
Zmęczenie na przemian z radością wyrażała twarz marszałka Sejmu
Marka Borowskiego. Zmęczenie z powodu kłopotliwej sytuacji państwa,
a radość
z okazjji zostania dziadkiem. W prostej linii potomek
marszałka, wnuk Jan Wiktor czuje się dobrze. Może dlatego, że zwisa
mu mokrym pampersem, czy złoty spadnie,
a trenerem zostanie Liczka.
Zmęczony medialnym ujadaniem Andrzej Lepper oświadczył, iż w
wyborach samorządowych nie będzie kandydował na prezydenta
ani w
Warszawie, ani w mieście Łodzi. Zmianę swej decyzji tłumaczy chęcią
pracy dla Polski. Chce skupić się na pracy poselskiej, chce być
lepszym "przewodniczącym drugiej partii w Polsce". Złożył właśnie w
Sejmie wniosek o odwołanie Leszka Balcerowicza z posady prezesa NBP
sugerując, iż prezes banku centralnego jest chory na cyklofrenię.
Zmęczenie nie dotyczy Karola Wojtyły zarabiającego na emigracji w
Watykanie na posadzie rzymskiego papieża. Centrala watykańska
potwierdziła ostatecznie, iż pan papież spędzi w Polsce aż cztery
dni. Będzie to już 9. pielgrzymka do Polski i 98. zagraniczna. Czy
papież zdąży przekroczyć setkę?
zakładają się hazardziści.
Zmęczony wieloletnią działalnością biznesową Roman K., były prezes
spółki Optimus, obecnie rentier, został zaproszony przez
funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego do aresztu. Po krótkim
odpoczynku wyszedł stamtąd po uiszczeniu kaucji. K. oskarżony jest o
przekręty podatkowe na kwotę ok. 8 mln zł. Dwa lata temu sprzedał
swoje udziały w Optimusie i zajął się działalnością charytatywną.
Rozdawał książki i kasety o tematyce religijnej. Sponsorował też
budowę sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach

główny punkt programu pielgrzymki nadal krzepkiego papieża-Polaka.
Zmęczony powszechnie znanym nieróbstwem Platformersów poseł Adam
Bielan, rzecznik prasowy PiSuaru, ustosunkował się do propozycji
Ligi Polskich Rodzin i Komitetów Wyborczych Rodzina-Ojczyzna na
temat wspólnego startu w nadchodzących wyborach samorządowych.
Jeszcze niedawno PiSuar był takiej koalicji przeciw, ale teraz jest
coraz bardziej za.
Zmęczenie powszechnie obserwowane latem w naszym kraju nie
dotyczyło krajowej kinematografii. Znany jeszcze w czasach PRL
reżyser filmowy Zanussi zdobył jedną z głównych nagród na festiwalu
filmowym w Moskwie
za "Suplement" do "Życia jako śmiertelnej
choroby przenoszonej drogą płciową". Nagrodzony film powstał ze
ścinków, które nie weszły do pierwszego filmu, też nagrodzonego w
Moskwie. Reżyser nie zdołał odebrać nagrody, bo w tym czasie
biesiadował na Kremlu z prezydentem Putinem.
Zmęczeniem albo letnim zidioceniem można tłumaczyć atak medialny
na delegację posłów SLD-PSL, którzy dokonali rutynowej wizyty w
Korei Północnej. W ramach współpracy Unii Międzyparlamentarnej
bo
KRLD, co może się w medialnych główkach nie mieścić, jest członkiem
licznych wspólnot międzynarodowych.
Zmęczył redaktor Michnik premiera Millera. Zmordowany premier
zrezygnował z zamiaru ustawowego zakazania firmie Michnika kupienia
udziałów w telewizji prywatnej. Przewidywaliśmy, że Michnik wygra,
bo umie męczyć.
Zmęczenie rządami Leszka Millera zostało odnotowane w sondażach.
Wedle CBOS, w czerwcu SLD mógł liczyć na 31 proc. wyborczego
poparcia. Wzrosło PiSuarowi
do 14 proc. Na tym samym poziomie
plasuje się Samoobrona. Potem Platforma
10 proc., PSL i LPR
po 8
proc.
Zmęczone recesją społeczeństwo nie posiada już wygórowanych
aspiracji finansowych.
Wedle CBOS, zaspokoiłoby się kwotą 765 zł miesięcznie na
statystyczna gębę. Teraz takiej gębie brakuje przeciętnie 100 zetów.
Gdyby zaś społeczeństwo chciało pławić się w luksusie, to
zadowoliłoby się pensjami w wysokości 1800 zł miesięcznie. Bierz
ich, Kołodko.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Półprzezroczyści "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Włażąc w Sókodę
Prezydent Szczecina Marian Jurczyk przesiadł się z Volvo S 70 do
nowej Sókody Superb. Samochód kupiono pod koniec zeszłego roku za
101 tys. zł. Zakup to wyraz oszczędności pana prezydenta, który już
od dawna narzekał na wysokie koszty utrzymania trzyletniego Volvo.
Także na Sókodę padł wybór marszałka mazowieckiego Adama Struzika,
który męczył się jeżdżąc rocznym Nissanem. Na nowe auta dla
samorządowych dostojników Mazowsza (Struzik, jego dwaj zastępcy,
skarbnik i szef sejmiku) pójdzie ok. 415 tys. zł. Nie pozostaje w
tyle władza niższego szczebla. Wójt niebogatej przecież gminy
Terespol zafundował sobie
za 89 tys.
Volkswagena Passata. Auto
ma zmieniarkę płyt CD, komputer pokładowy, podgrzewane lusterka,
elektryczną klimatyzację, kurtynę powietrzną i prawie nie ustępuje
klasą bryce pana wojewody (Peugeot 607).
Kim Dzong Rapacz
Pan burmistrz Rabki Antoni Rapacz był w USA na dwutygodniowym
urlopie. Na lotnisku w Balicach oczekiwał go kilkunastoosobowy
tłumek złożony głównie ze stęsknionych za szefem urzędników. Pana
burmistrza powitano chlebem i solą, grała góralska kapela. Wręczono
kwiaty i rozwinięto transparent: "Witamy Gazdę Rabki Zdrój Antoniego
Rapacza". Pragnienie powitania pana burmistrza wyraziło więcej osób,
ale nie można było zabrać wszystkich chętnych, by nie
zdezorganizować pracy urzędu. Nieprzewidzianym incydentem było
pojawienie się w hali przylotów, przed wyjściem pana burmistrza,
byłego marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego, który skierował się ku
barwnej grupie, ale zorientowawszy się, że to nie na niego czekają,
zgubił się w tłumie.
Chyba jestem dobrze postrzegany, skoro witało
mnie tylu ludzi
oświadczył zadowolony z pracy swoich podwładnych
pan burmistrz.
Powiesić przewodniczącego!
W siedzibie Rady Miasta Gdańska jest galeria zdjęć przewodniczących
rady. Otwierało ją zdjęcie Franciszka J. niedawno skazanego na 3
lata. Obecny przewodniczący nakazał więc zdjąć fotografię. Przed
uprawomocnieniem się wyroku! Oburzyli się niektórzy radni. Utrzymują
oni, że galeria bez Franciszka J. jest fałszowaniem historii. Nie
można udawać, że takiego przewodniczącego nie było
twierdzili.
Zdjęcie powróciło więc na miejsce.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pedałując do Budapesztu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cudowny odpływ raków
Hindusi w odróżnieniuod katolików jakoś nie wierzą w uzdrawianie z
raka poprzez gorącą modlitwę, dotykanie medalikiem i oplatanie
czarną wstążeczką.
Brakuje tylko podpisu Wojtyły, aby Matkę Teresę z Kalkuty wynieść na
ołtarze. Jeżeli jednak Jan Paweł II wyda bullę przed świętami Bożego
Narodzenia, będzie to beatyfikacja oszukana.
W Kalkucie, w domach misyjnych dla umierających, siostry zakonne już
przygotowały obrazki z podobizną św. Matki Teresy oraz kawałki sari,
jakie miała na sobie w chwili śmierci, 5 września 1997 r. Te
podniosłe przygotowania do powitania nowej świętej zburzył
niespodziewanie lokalny rząd, rozpętując polemikę z Watykanem na
temat cudownego uzdrowienia Moniki Besra
30-letniej Hinduski,
która cztery lata temu miała raka jajników i była leczona w
szpitalu, a później w domu misyjnym malutkiej zakonnicy z Albanii.
Jak utrzymuje Monika w dokumentacji wysłanej do Rzymu
5 września
1998 r., dokładnie w pierwszą rocznicę śmierci Matki Teresy, siostry
zakonne położyły na jej brzuchu medalik, który dotknął zwłok
kandydatki na świętą, oplotły ją czarną wstążeczką i odmówiły
ulubioną modlitwę kandydatki na świętą. Następnego dnia chora
poczuła się uzdrowiona
zniknęła narośl z narządów rodnych i
ustąpiły bóle, i wszystkie inne dolegliwości. Widziała Matkę Teresę
w aureoli i oślepiającej poświacie.
Świadectwo cudownego uzdrowienia jest punktem najważniejszym procesu
beatyfikacyjnego. Aby zostać błogosławioną, a później świętą nie
wystarczy dobra opinia, powszechne uznanie, ani nawet
Nagroda Nobla. Potrzebny jest cud
najlepiej właśnie uzdrowienie z
raka, które wśród cudów jest ostatnio najmodniejsze. W przypadku
królowej biednych zebrane dokumenty liczą już 34 tysiące stron.
W kilka godzin po tym, jak 2 października br. Kongregacja Procesów
Świętych przyjęła (z udziałem świeckich medyków!), cudowne
uzdrowienie Moniki Besra, do Rzymu przyszedł protest lekarzy ze
szpitala w Kalkucie, gdzie chora przez miesiące była leczona
lekarstwami. Co to za cud! Kobieta wyzdrowiała dzięki kuracji
farmaceutycznej!
skomentował indyjski minister zdrowia Surya Kanta
Mishra.
Nie chcę obrażać dobrego imienia Matki Teresy, ale
wmawianie ludziom, że nowotwór leczy się za pomocą medalików,
wstążeczek i modlitw jest zabobonem, i szkodzi ich zdrowiu.
Komentarz podała indyjska agencja IANS, podchwyciła go francuska
France Press oraz włoska ANSA, rozdmuchując globalną aferę.
Proces beatyfikacyjny Matki Teresy z Kalkuty rozpoczął się w
sierpniu 2002 r. i biegł po torze uprzywilejowanym. Prawo kanoniczne
mówi wyraźnie, że o beatyfikację można ubiegać się dopiero 5 lat po
śmierci kandydata, ale w tym przypadku zielone światło zapalił sam
papież. Cudów też nie brakowało: arcybiskup Kalkuty zgłosił
przypadek uzdrowienia z raka niejakiej Rai Gang, która spała z
obrazkiem Matki Teresy. Był Filipińczyk, któremu dzięki gorącej
modlitwie do albańskiej zakonnicy rozkruszyły się kamienie nerkowe.
Ojciec Brian Kolodiejchuk wybrał przypadek Moniki Besra, bo był
najbardziej spektakularny.
Po proteście hinduskich lekarzy, których Watykan od razu ochrzcił
komunistami, beatyfikacja Matki Teresy może zostać przyhamowana.
Trzeba szukać nowego raka i nowego cudu.
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Katosnajperzy
Czarni, żeby przyciągnąć do kościółków gówniażerię, sięgają nawet po
spluwy.
W parafii Świętej Trójcy w Poznaniu wielebni zorganizowali grupę
surwiwalowo-militarną o wdzięcznej nazwie Towarzysze Broni. Dla nie
wtajemniczonych
surwiwal pochodzi od angielskiego "survive", co
oznacza przeżycie; na obozach surwiwalowych młodzieńcy z upodobaniem
taplają się w bagnie, śpią w ziemiankach i odżywiają się szarańczą
oraz poziomkami; stare polsko-katolickie puszczaństwo oznaczające
mniej więcej to samo poszło w zapomnienie z powodu zbyt swojskiej
nazwy.
Jakiemuś zidiociałemu laikowi może się wydawać, że organizacja
paramilitarna do Kościoła ma się tak jak bujna Ola Jakubowska do
suchej Wandy Rapaczynsky. Całkiem mylnie, bowiem: W Nowym
Testamencie oraz licznych pismach Ojców Kościoła żywot
chrześcijanina porównywany jest właśnie do służby żołnierskiej.
(...) uczeń Chrystusa to wojownik, który walczy ze złem (...).
Stawia opór temu co przyziemne, małe, pozbawione szlachetności

wyjaśnia na łamach parafialnego tygodnika "Dębiec" niejaki ksiądz
Marek ze Świętej Trójcy.
* * *
Towarzysze Broni szkoły życia uczą się podczas licznych wyjazdów do
lasu. Tam w spokoju napierdalają do siebie z broni pneumatycznej, co
w sposób oczywisty uczy ich uczciwości: Trafiony ma bowiem obowiązek
się do tego przyznać. Wtedy podnosi broń do góry, siada i czeka na
zakończenie akcji. Tak zwani "nieśmiertelni", a więc nieuczciwi nie
zagrzeją miejsca w naszym oddziale
pisze ksiądz Marek.
To nie jedyna korzyść ze strzelania do bliźnich, bo dodatkowo
młodzież jest zobowiązana do ustalenia poprawnej hierarchii
wartości. Na pierwszym miejscu powinni dbać o dobre relacje w
rodzinie, a potem o wyniki w nauce (...).
Znaleźliśmy stronę internetową Towarzyszy Broni. Wstępniak został
skrobnięty literacką polszczyzną, co jest widomym efektem ustalenia
przez autorów poprawnej hierarchii wartości. Zdecydowaliśmy się na
jego prezentację w całości. Z myślą o potomnych postanowiliśmy
zachować oryginalną pisownię:
Nazywamy siebie Towarzyszami broni łączą nas wielorakie więzy.
Przede wrzystkim obecny w nas duch wojownika. Nie traktujemy tego,
co nam sie przydaża w życiu jako błogosławieństwa lub przekleństwa.
Dla nas każde wydarzenie jest wyzwaniem, jest zaproszeniem do walki.
Najważniejszym oprzarem, na którym toczymy bitwe jest nasza własna
dusza. To tam najpierw pokonujemy swoje lenistwo, znudzenie,
bylejakość, głupotę i słabość. Walczymy z tym, co małe i słabe w
sobie samym, by ukrztałtować to, co dobre prawdziwe i piękne. Dla
wojownika życie to nie zadanie do spełnienia czy pytanie na które
trzeba znaleźć odpowieć. Poprzez swoją walke wojownik nadaje sens
każdej minucie swojego istnienia. Zdobywa i pokonuje drogę na wyższy
poziom.
* * *
Dusza duszą i etos etosem, ale ks. Mareczek słusznie zauważa, że
bardzo atrakcyjna jest także zewnętrzna strona działalności
Towa-rzyszy Broni. Chłopcy noszą mundury, kompletują wyposażenie
wojskowe oraz posługują się replikami broni. Przypominają one do
złudzenia broń prawdziwą, lecz wykonane są zazwyczaj z tworzyw
sztucznych. (...) zamiast śrutu strzela się plastikowymi kulkami o
średnicy 6 milimetrów. Posługując się nimi można symulować walkę,
można strzelać do siebie. (...) istotne jest przestrzeganie zasad
bezpieczeństwa, a więc (...) nie strzelanie do osób trzecich, nie
stwarzanie poczucia zagrożenia w otoczeniu.
* * *
Z tym ostatnim w Pomrocznej nie bywa najlepiej. Mimo że zabawa w Air
Soft Gun robi u nas istną furorę, to gość w kominiarce na głowie i
na dodatek wyposażony w giwerę nadal nie kojarzy się obywatelom z
wojownikiem pokonującym drogę na wyższy poziom. Na jego widok
natychmiast małodusznie powiadamiają policję.
W Zabrzu gliniarze mało nie ubili bawiącego się gnatem na dachu
wieżowca młodzieńca wystrojonego w mundur polowy. Myśleli, że to
jakiś wysłannik Husajna albo ben Ladena, a okazało się, że był to
tylko woj pneumatyczny, który organizował sobie właśnie punkt
obserwacyjny.
Obsługa stacji benzynowej pod Łomżą, gdy ujrzała busa wypakowanego
uzbrojonymi w kałachy pasażerami z facjatami ukrytymi pod
kominiarkami, nie miała wątpliwości, że auto zawiera terrorystów.
Gdy jeden z podróżników wysiadł z bronią w ręce i zniknął za
budynkiem stacji, przerażeni benzyniarze zabarykadowali się w środku
i zawiadomili policję. Szkieły z sukcesem zorganizowały zasadzkę. W
przeciwieństwie do ściganych gliniarze byli wyposażeni w broń
wypluwającą kule z metalu, które mogą wyrządzić znaczącą krzywdę. Na
szczęście nie doszło do nierównej w tych okolicznościach
strzelaniny.
Przy harcerzach wracających z manewrów Air Soft Gunowych znaleziono
10 wiernych podróbek karabinów maszynowych, osiem kominiarek oraz
dwa długie noże.
Pneumatyczne giwery są niezwykle podobne do prawdziwych. Z tego też
powodu stały się już one narzędziem przestępstwa. Grupa 15-letnich
miłośników zabawy tymi pukawkami napadła na 13-latka. Sterroryzowali
go i zmusili do wydania słodyczy. Ofiara zaczęła jednak płakać i w
ten sposób skłoniła napastników do oddania słodkiego łupu. Tyle że
to byłow Szwecji. U nas na płacz nikogo się już nie weźmie.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rozporząd
Wicepremier Hausner chce skubać gołodupców, zamiast przyjrzeć się,
co robi dobrze opłacana armia ministerialnych urzędasów.
Ministerstwo Infrastruktury zaprasza do przetargu na OPRACOWANIE
PROJEKTU ROZPORZĄDZENIA W SPRAWIE OGÓLNYCH WARUNKÓW PROWADZENIA
RUCHU KOLEJOWEGO I SYGNALIZACJI
takie ogłoszenie wisiało na
internetowej stronie ministerstwa. Napisałam o tym w "NIE" (nr
3/2004). Tydzień później sejmowa Komisja Transportu wezwała ministra
infrastruktury do złożenia wyjaśnień w sprawie finansowania
przygotowania ustaw i rozporządzeń.
Wojciech Jańczyk był podsekretarzem stanu od zamówień publicznych,
prawą ręką ministra Marka Pola. Problem z Jańczykiem polegał na tym,
że doskonale znał ustawę o zamówieniach publicznych, ale jej
stosowanie miał w dupie. Składał zamówienia "na gębę" bezprzetargowo
wyłaniając wykonawców. Następnie zmuszał podwładnych do stwarzania
dokumentacji przetargowych. W imieniu Ministerstwa Infrastruktury
Jańczyk zamawiał sterty papierów: raporty, opinie, projekty ustaw, a
nawet koncepcje projektów ustaw, cuda na kiju. Wszystko w prywatnych
firmach doradczych i kancelariach prawnych. Wyręczały one
pracowników ministerstwa, mimo że posiada ono Departament Prawny
liczący 32 prawników, w tym ośmiu wybitnych legislatorów, którzy
umierali w robocie z nudów.
Minister Jańczyk szczególnie upodobał sobie firmę
PricewaterhouseCoopers (PWC). Kulminacją tej współpracy okazało się
zamówienie na koncepcję do projektu ustawy winietowej. PWC napisała
koncepcję za jedyne 520 tys. zł. Według niej potem jedna z
najdroższych warszawskich kancelarii prawnych "Wardyński i spółka"
napisała projekt ustawy, którym później Pol wymachiwał przed oczami
posłom i narodowi. Ten projekt nawet po obróbce w Komisji był nadal
beznadziejny
poinformował Janusz Piechociński, szef sejmowej
Komisji Infrastruktury, i dodał, że koncepcji autorstwa PWC nigdy
nie widział, gdyż ministerstwo jej nie okazało. Ja widziałam tę
koncepcję
jest bardziej żenująca niż projekt.
Na zamówienia Jańczyka Ministerstwo Infrastruktury wydało minimum 56
mln zł. Gmach ministerstwa zapełniały setki wysokopłatnych
specjalistów, a pracę za nich wykonywali najemnicy.
W tamtym okresie tygodnik "NIE" natrętnie sugerował korupcję wśród
urzędników wyższego szczebla. Nikt z rządzących nie kumał wtedy, o
jaką dokładnie korupcję Urbanowi szło. Podejrzewano, że może chodzić
o Jańczyka. Tym bardziej że na biurku premiera Millera pojawiła się
zebrana przez jednego z posłów teczka Jańczyka z kwitami
dokumentującymi jego radosną działalność w Ministerstwie
Infrastruktury. Nie było wyjścia
następnego dnia Jańczyk poleciał
z funkcji.
Wydawałoby się
problem z głowy, wszystkie projekty, opinie czy
rozporządzenia będą od tej pory pisać ministerstwu tylko jednostki
budżetowe i tylko do nich powinny docierać informacje o przetargu,
co ukróca też znacznie możliwości korupcyjne. A tu dup
napisałam o
wywieszonym w Internecie przetargu na rozporządzenie dla Pola.
Rozumiecie teraz, dlaczego kierownictwo sejmowej komisji zrobiło się
tak elektryczne?
Obecnie za zamówienia publiczne (po Jańczyku) odpowiada u ministra
Pola podsekretarz stanu Andrzej Piłat. Posłowie nabrali podejrzeń,
że ta funkcja zagroziła uczciwości również ministra Piłata. Piłat
przybiegł więc na obrady komisji osobiście z gotowym, świeżym
kwitem, informującym, że w 2003 r. Ministerstwo Infrastruktury
wydało na pisanie projektów ustaw i rozporządzeń jedynie 322 tys.
zł. Z czego prawie 258 tys. zł kosztował pakiet rozporządzeń
ministra Pola do ustawy Prawo telekomunikacyjne. Piłat przysięgał,
że wszystkie kwity na zlecenie MI pisały jednostki budżetowe,
wyspecjalizowane urzędy i instytuty, żadni prywaciarze. Delikatnie
ominął w swoim sprawozdaniu wydatki MI na ustawy i rozporządzenia za
rok 2002 r. Czyli całe radosne panowanie Wojciecha Jańczyka. Jańczyk
wykorzystał swoje możliwości, bo w MI to podsekretarz stanu decyduje
o zakresie pracy Departamentu Prawnego i to on ostatecznie zleca
zamówienia na zewnątrz. Z kolei NIK twierdzi, że nigdy nie będzie w
stanie zakwestionować decyzji podsekretarza, bo nie jest w stanie
ocenić faktycznej mocy przerobowej prawników z MI. Jańczyk wpadł
przez własną głupotę
totalnie szedł po bandzie, mając w dupie
subtelną grę pozorów z Urzędem Zamówień Publicznych.
Przetarg na ruch kolejowy, o którym pisałam, nie został
rozstrzygnięty. Zgłosił się oferent, który wycenił rozporządzenie na
250 tys. euro. Minister Piłat uznał, że to ciut za dużo. Przetarg
leży więc nadal na biurku ministra Piłata i czeka.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kto będzie sądził Leszka Millera
Do wojewódzkiego sądu partyjnego SLD w Łodzi wpłynęło oskarżenie
kilkunastu działaczy tej partii skierowane przeciwko premierowi
Leszkowi Millerowi i wojewodzie łódzkiemu Krzysztofowi Makowskiemu.
O tym wiadomo już od kilku dni. Wiadomo też, że przewodniczącym
łódzkiego sądu SLD jest mecenas Wiktor Celler. Jego nazwisko zrobiło
się głośne, gdy sąd pod jego przewodnictwem wykluczył z partii
posłankę Alicję Murynowicz i radną Ewę Tomaszewską-Grzanek ("NIE" nr
40/2003, "I któż Cię Ala wypierdala"). Obie odzyskały członkostwo
decyzją sądu krajowego.
Kim jest Wiktor Celler
Uważni telewidzowie wiedzą, że Celler jest konsultantem prawnym w
programie Michała Fajbu-siewicza "997
magazyn kryminalny". Mecenas
prowadzi też kancelarię finansowo-prawną przy ul. Piotrkowskiej nr
125 w Łodzi. Numer telefonu podany w książce telefonicznej z 2002 r.
jest nieaktualny. W bazie danych informacji TP SA ani Wiktor Celler,
ani jego kancelaria nie figurują. Numer, który udało mi się w końcu
ustalić, też w bazie danych nie figuruje, chociaż należy do sieci TP
SA i łączy z kancelarią Cellera.
W Okręgowej Radzie Adwokackiej w Łodzi można się dowiedzieć tylko
tyle, że mecenas Celler nie jest jej członkiem. Chociaż od lat
praktykuje w Łodzi, to dawniej należał do rady adwokackiej w
Piotrkowie Trybunalskim, a obecnie aż w Częstochowie. Przyczyna tego
owiana jest mgłą tajemnicy. Wtajemniczeni mówią, że Celler ma
przesrane w łódzkiej palestrze z tego powodu, że jest
przedstawicielem wszystkich gmin żydowskich w Polsce i zajmuje się
rewindykacją około 40 tys. pożydowskich kamienic, a to się niektórym
mecenasom nie podoba.
Plotki głoszą, że istnieje jeszcze inny powód. Przed laty głośna
była pewna sprawa krakowska. Mecenas, nie mogąc wyegzekwować w
legalny sposób prawomocnego wyroku nakazującego zwrot kamienicy,
wynajął firmę ochroniarską, która pod osłoną nocy szturmem wdarła
się do budynku. Następnie ochroniarzy wykurzyła policja wezwana
przez firmy, które miały tam siedziby, tj.: Wojewódzką Poradnię
Zdrowia Psychicznego, Krakowskie Zakłady Artykułów Gospodarstwa
Domowego "Domogos" i Gabinet Zdrowia i Urody "Bella". Obie strony
konfliktu złożyły doniesienia do prokuratury o popełnieniu
przestępstwa.
Pełnomocnik wice-Bryczkowskiego
Mało kto dziś pamięta głośne onegdaj nazwisko Janusza
Bryczkowskiego, założyciela partii Polski Front Narodowy, ściganego
przez olsztyńską prokuraturę za grube przekręty na eksporcie masła
do Rosji i utrzymującego zażyłe kontakty z liderem nacjonalistów
rosyjskich Władimirem Żyrinowskim. Co Bryczkowski ma wspólnego z
Cellerem? Klientem mecenasa w 1994 r. był niejaki Marek Lech

współzałożyciel Samoobrony i pierwszy zastępca Andrzeja Leppera. Gdy
Lepper siedział w areszcie, Bryczkowski próbował założyć nową
Samoobronę i chciał do tego wykorzystać Lecha. Na zjeździe "nowej"
Samoobrony, który odbył się latem 1994 r. w Pałacu Kultury i Nauki w
Warszawie, był obecny incognito Wiktor Celler.
Nieco wcześniej w imieniu Marka Lecha oraz założycieli Samoobrony
Celler wniósł do sądu dwa pozwy. Jeden o zasądzenie 36 mld starych
złotych solidarnie od: Andrzeja Leppera
przewodniczącego
Samoobrony, Waldemara Bohdanowicza
wojewody łódzkiego, Michała
Boniego
byłego ministra pracy, Gabriela Janowskiego
byłego
ministra rolnictwa, oraz Henryka Tomczaka
wójta gminy Zgierz za
zniszczenie firmy Marka Lecha p.n. "Fisch". W pozwie wymieniono
świadków, których sąd miał wezwać na rozprawę. Byli nimi: Lech
Kaczyński
dziś prezydent Warszawy, naonczas prezes NIK, Zdzisław
Najder
były dyrektor Radia Wolna Europa, Adam Bień
w okresie
okupacji delegat rządu londyńskiego na kraj sądzony w "procesie
szesnastu", a także mieszkańcy Cewic, Kołaczkowic, Motyla, Gawronek
i Woli Zbrożkowej.
Drugi pozew był skierowany przeciwko Andrzejowi Lepperowi,
Ministerstwu Rolnictwa i byłemu ministrowi rolnictwa G. Janowskiemu.
Żądano od nich 2 230 000 000 000 zł (dwa biliony dwieście
trzydzieści miliardów starych złotych) za niszczenie ZZR
"Samoobrona", oszustwa finansowe i wyłu-dzanie pieniędzy od
zdesperowanych rolników.
Autorem pozwów był Marek Lech. W kancelarii były tylko przepisywane
i zaopatrywane we wstęp oraz podpis adwokata Cellera. Za te usługi
otrzymywał on ryczałtem 10 mln starych złotych miesięcznie. Lech
twierdzi, że w sumie uzbierało się tego 100 mln starych złotych, co
miało wówczas dużo większą siłę nabywczą, niż obecnie ma ich
nominalna równowartość, tj. 10 tys. złotych.
Pozwy były powielane i dostarczane do różnych urzędów, m.in. do
Kancelarii Prezydenta, Premiera, do ministra sprawiedliwości, Sejmu,
Senatu, NIK, prokuratur
od rejonowej zaczynając, na krajowej
kończąc, itp. Na pytanie dziennikarza łódzkiej gazety, dlaczego
podpisuje takie dziwne pozwy, Celler odpowiedział: Bo uznaję swojego
klienta za człowieka, któremu na sercu leży poprawa życia ludności
wiejskiej.
Obie sprawy toczyły się przez jakiś czas przed sądami w Łodzi i
Koszalinie, a zakończyły się oddaleniem pozwów. Lech oświadczył, że
Celler nie wywiązywał się z obowiązków pełnomocnika, nie stawiał się
na rozprawy i z tego powodu zażądano, aby zwrócił znaczną część
otrzymanych pieniędzy. Odmówił zarówno zwrotu pieniędzy, jak i
dalszego reprezentowania powoda twierdząc, że boi się Stanisława
Muszyńskiego ps. Misza z Dusznik Wlkp., który mu groził w imieniu
Leppera. Czy mu rzeczywiście groził, nie wiadomo, bo już od dawna
Misza jest u Leppera w odstawce.
Zastanawiające jest, czego Celler szukał na zjeździe nielegalnej
Samoobrony zorganizowanym przez Bryczkowskiego w 1994 r. Rok
wcześniejw wyborach do Sejmu był kandydatem lewicy na posła,
wprawdzie jako bezpartyjny, ale z rekomendacji Komunistycznej Partii
Polski "Proletariat". Rekomendację załatwił mu żyjący jeszcze wtedy
ojciec, członek KPP "Proletariat", były działacz i funkcjonariusz KŁ
PZPR. W tym samym czasie siostra Cellera
Barbara, była aktywistką
Unii Wolności i
z rekomendacji UW
wysokiej rangi urzędniczką w
Urzędzie Miasta Łodzi. (Obecnie przebywa na emigracji, podobno w
Australii). Do SLD mecenas wstąpił dopiero w 1998 r. W łódzkiej
organizacji SLD do dziś mają za złe rodzinie Cellerów, że obstawiała
wszystkie konie biorące udział w grze politycznej.
Teraz już wiemy, kto będzie orzekał, czy wyrzucić Leszka Millera z
SLD. Chyba że Miller sam sprawę osądzi, a sędzia Celler zafirmuje
werdykt, tak jak było w przypadku pozwów Marka Lecha. Poczekamy,
zobaczymy.
Autor : Włodzimierz Kusik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Manewry czerwonych beretów
O dalekowzroczności kardynałów polskich.
Przed pielgrzymką na Słowację Jan Paweł II czuł się tak kiepsko, że
jeszcze we wtorek najbliższe otoczenie namawiało go do pozostania w
Castel Gandolfo.
Podnoszą się głosy, że zmiana leków, które tak cudownie wzmogły siły
witalne papieża, działa jak smagnięcie szpicrutą starego konia: koń
przyspiesza, lecz dwa razy szybciej traci siły.
A to już dwudzieste piąte okrążenie, by pozostać przy metaforyce
hipodromu. Dłużej niż 25 lat panowało w całej historii Kościoła
tylko dwóch papieży. Jeden o rok, drugi (Pius IX)
o siedem. Lecz
Pius zostając papieżem miał lat 46, a nie 58
jak Wojtyła.
W każdym razie zabiegi polskiej hierarchii o zebranie ostatnich, być
może, profitów z posiadania rodaka w Stolicy Piotrowej nabrały w
ostatnich miesiącach niesłychanej dynamiki.
Pomni na krążące wśród niepolskich kurialistów powiedzonko "Polak
papieżem? Czemu nie, ale najwcześniej za 500 lat...", postanowili
przygotować się na te pięć wieków. Nie bez gorących sporów o to, co
któremu ma przypaść, i intryg za Spiżową Bramą.
Ponieważ cała polityka Watykanu prowadzona jest od zawsze za
zamkniętymi drzwiami, trudno już dziś odmalować ze szczegółami
krajobraz po bitwie. Generalnie batalia toczy się o to, by w epokę
powojtyłową wkroczyć z możliwie największą liczbą polskich diecezji,
biskupów i kardynałów. Choć
co się tyczy diecezji
z wyjątkami.
Przynajmniej jednym.
Tradycja watykańska chce, by siedzibami biskupów były "znaczne"
miasta. Ta sama tradycja sprawia jednak, że trudno likwidować
biskupstwa, nawet gdy ich siedziba znajdzie się "in partibus
infidolium". A co dopiero, gdy podupadają "tylko" z powodu
bezrobocia i paru innych czynników, co przytrafiło się przesław-nej
metropolii prymasów Polski
Gnieznu. Biedni i niezbyt liczni wierni
to pustki w kasie. A tu utrzymać trzeba i katedrę, i biskupi pałac,
i seminarium, i archiwum, i kurię, i limuzyny, i kierowców, i kogo
tam jeszcze. Na dodatek wszys-tko to utrzymywać trzeba, mimo iż
prymas Polski w Gnieznie nie rezyduje będąc jedynie honorowym
opiekunem doczesnych szczątków św. Wojciecha.
Tak więc postanowiono zabiegać w Watykanie o rozłożenie ciężarów
pomiędzy Gniezno i bogatszy Poznań, by połączyć obie archidie-cezje.
W myśl powiedzenia: ośmiu było, ośmiu niosło, czterech kajak,
czterech wiosło, wierni uniosą i dwie katedry, i dwa pałace, i dwa
seminaria itp. Tylko arcybiskup będzie jeden. Za to z gromadą
biskupów pomocniczych. I tytułem kardynalskim dla arcybiskupa
(Muszyńskiego?), bo jakżeby inaczej. W tak potężnej, prastarej
gnieźnieńsko-poznańskiej metropolii?
Tu wszakże do rozwiązania pozostaje kwestia, co zrobić z obecnym
arcybiskupem poznańskim, Gądeckim? Zdaje się, że po farcie, jakim
było dla niego nieoczekiwane zajęcie miejsca po odsuniętym Paetzu,
czeka chłopa niefart, czyli kop w górę do Watykanu. A tam, jeśli
Wojtyła nie zdąży mianować go kardynałem, szanse awansu przy
następnym papieżu będzie miał marniutkie. Będzie się plątał w
najodleglejszych zaułkach kilometrowych korytarzy jakiejś
dykasterii.
A może czerwony biret przyjdzie na czas? Polscy hierarchowie mają
taką nadzieję także wobec trzech kardynalskich foteli, które
niebawem się opróżnią. Ich posiadacze skończyli lub kończą 75 lat i
przejdą na emeryturę. Dotyczy to kardynałów Glempa, Gulbinowicza z
Wrocławia i Macharskiego z Krakowa.
Mówi się, że Jan Paweł II już zdecydował, kto obejmie bliski mu
Kraków. Tym kimś ma być papieski sekretarz, biskup Stanisław
Dziwisz. Osobiście byłbym zdziwiony, gdyby papież zrezygnował z
coraz bardziej wyręczającego go sekretarza. Chyba że prawdą jest to,
co mówią o kłopotach zdrowotnych Dziwisza... Wtedy, istotnie, Kraków
po watykańskim "młynie" byłby dlań okazją do złapania drugiego
oddechu.
Kto będzie rezydował w Warszawie? Podobno Dziwisz sugeruje papieżowi
mianowanie metropolitą biskupa Ryłki, teraz urzędującego w
Watykanie. Krajowej hierarchii takie rozwiązanie nie cieszy.
Woleliby awans swojaka, bo wypada, by metropolita warszawski był
zarazem przewodniczącym Episkopatu Polski, a ten Ryłko to "wiecie,
rozumiecie, nie tak całkiem nasz".
O obsadzie Wrocławia mówi się najmniej przebąkując o Głódziu lub
nuncjuszu Kowalczyku. W każdym razie szybka obsada kardynalskich
metropolii zwiększy wagę polskich głosów na najbliższym konklawe,
gdyby odbyło się przed upływem 5 lat.
Wtedy, zgodnie z konstytucją Universi Dominici gregis z 1996 r.,
wzięliby w nim udział wszyscy polscy kardynałowie, którzy w dniu
jego zwołania nie ukończą 80 lat. A więc emeryci, neonominaci i
watykańczycy, łącznie 9
11 osób. Grupa na tyle liczna, że mogłaby
już popertraktować o to czy owo z przyszłymi "papabili", czyli
kandydatami na papieża.
Kolejnym łupem będą dla naszych hierarchów nowo powstałe diecezje.
Wydaje się przesą-dzone, że rozmnożą się na dwa sposoby: jak meduza,
czyli przez pączkowanie, lub jak bakterie, czyli przez podział. Te
pierwsze: w Wałbrzychu (tę to chyba utrzymują ziomkowie z
Waldenburga), Piotrkowie Trybunalskim i Bydgoszczy. Te drugie: po
rozdziale diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.
Pieniądze, władza, prestiż. O tym, że coś się zmienia dla dobra
wiernych, nikt nie próbuje przekonywać. I tym hierarchowie różnią
się od partyjnych baronów.
Autor : Krzysztof Lis




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
o W Marysinie Wawerskim dzieci, nauczyciele i rodzice wybrali na
patrona szkoły Króla Maciusia I. Mały monarcha wygrał rywalizację z
Janem III Sobieskim i Adamem Małyszem. Wybór dzieciaków nie podoba
się radnemu z LPR Bernardowi Wojciechowskiemu, którego zdaniem Król
Maciuś I wraz z Januszem Korczakiem nie należą do polskiego bogactwa
kulturowego. W piśmie, które skierował do burmistrza i szkoły,
Wojciechowski powołuje się na przeczytane dzieła, m.in. "Ojciec
Kolbe i sprawa żydowska" Jędrzeja Giertycha czy "Wychowanie
Narodowe" Lucjana Zarzyckiego. Wiemy przynajmniej, że radny LPR umie
pisać i czytać.
o W sklepie w Świnoujściu 10-letni chłopiec położył na ladzie 100 zł
i odszedł kilka kroków, by pokazać ekspedientce, co chce kupić.
Okazję wykorzystał stojący za nim mężczyzna, który schował banknot
do kieszeni. Scenę, na szczęście dla chłopca, uwieczniła kamera
sklepowa. Mężczyzną, który okradł chłopca, okazał się jeden z
bardziej znanych w Świnoujściu notabli, dyrektor Zakładu Gospodarki
Mieszkaniowej. Stanowisko to uchodzi za wysokodochodowe.
o W jednym ze sklepów zoologicznych w Łodzi jest do nabycia gwarek o
imieniu Olo. Na razie brak zainteresowania ptakiem, który używa
bardzo brzydkich słów i kosztuje aż 1600 zł. Popisowym numerem Ola
jest, obok przekleństw, naśladowanie odgłosów, które wydaje spłuczka
w toalecie.
o W Łodzi ujęto mężczyznę, który ostrzeliwał domy z procy metalowymi
kulkami. Okazało się, że jest to znany policji "Kleksiarz", który
miał już na swym koncie obrzucenie wydmuszkami z rozgrzaną smołą
budynku Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi i ostrzelanie z procy okien
wicewojewody. "Kleksiarz" tłumaczy, że protestuje w ten sposób
przeciwko systemowi, który rządzi ludzką psychiką.
o Wiceprezydent Kutna został zatrzymany przez policję w czasie jazdy
po pijaku. Uczestniczyłem w imieninach Krystyny i Bożeny. Uznałem,
że mój organizm ma na tyle dobry metabolizm, że mogę wsiąść do auta.
Okazało się, że tak nie jest. Jak każdy obywatel, poniosę tego
konsekwencje
wytłumaczył się elektoratowi pan wiceprezydent.
o Prezydent Chełma Krzysztof Grabczuk poręczył za odsiadującego
wyrok 3,5 lat (pobicie, wyłudzenia) Roberta G. Sąd odrzucił
poręczenie. W uzasadnieniu zauważył, że wobec Roberta G.
ośmiokrotnie kierowano wnioski o ukaranie dyscyplinarne za
niewłaściwe zachowanie się w więzieniu. Mężczyzna deklaruje
przynależność do podkultury więziennej. Na dodatek doszedł mu
ostatnio kolejny wyrok
rok w zawieszeniu za podżeganie do
składania fałszywych zeznań. Rodzi się pytanie, skąd prezydent
Chełma tak zna się na ludziach?
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Połykacze bzdetów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Baju baju pierdu pierdu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zapluty karzeł reakcji "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Katolik z certyfikatem
Katolickie media nie tylko informują, ale przede wszystkim budują
poczucie więzi i wspólnoty. Samotna wdowa z Gliwic potrzebuje pralki
"Frani"? Natychmiast radiosłuchacz z Sochaczewa oferuje mało używaną
dwudziestolatkę.
Samopomocą stoi również największa katolicka gazeta "Nasz Dziennik".
W rubryce "Pomagamy sobie" ludziska przedstawiają najbardziej ponure
scenariusze, które napisało im życie. Jestem sparaliżowany od pasa w
dół, moje ciało gnije, wydzielając brzydki zapach, odleżyny są
ropne, cieknące, choruję na cukrzycę, serce, płuca, pogorszył mi się
wzrok, jestem zacewnikowany na stałe, mam sztuczny odbyt

charakteryzuje swój stan jeden z czytelników (nr 33/2003). Nie prosi
o nic konkretnego. Pomóżcie mi, jak tylko możecie. Każda pomoc
będzie dla nas ratunkiem
apeluje.

Czytam "Nasz Dziennik". Klepiemy biedę, syn ma zespół Downa.
Pomyślałem: może grupa wsparcia, jakieś leki, szansa na
rehabilitację?
opowiada Krzysztof N. z Kielc. Stosowne pismo do
redakcji wzbogacił o plik zaświadczeń lekarskich, dotyczących stanu
zdrowia dziecka. "Nasz Dziennik" myślał nad prośbą trzy miesiące.
Wymyślił, że nie może jej spełnić, bo a nuż rodzice cierpiącego
bachora żyją na bakier z przykazaniami boskimi?
Aby publikacja ogłoszenia była możliwa, należy spełnić jeszcze jeden
warunek: proszę o przysłanie do nas opinii z miejscowej parafii

zakomunikowano.
Choć Krzysztof N. skończył wiele szkół, nie skapował sensu
otrzymanego kwitu.

Myślałem, że "Naszemu Dziennikowi" wystarczy zaświadczenie z
parafii, że nasz Pawełek był ochrzczony
mówi.
Nie wystarczyło. Właściwy klecha odmówił wydania państwu N.
świadectwa moralności z tego prozaicznego powodu, że
niesystematycznie uczestniczą we mszy.
Krzysztof N. pogubił się w katolickim pojmowaniu miłosierdzia.
Niepotrzebnie, bo to proste jak gwóźdź. Proboszcz decyduje, kto
dobry, a kto zły, kto chory, a kto nie. I nie ma co
sięprzypierdalać, że to nieetyczne, tylko uważniej pochylić nad
"Naszym Dziennikiem". Ci, których wielebni i gazeta spuszczą na
szczaw, nie są straceni. Pamiętajmy, że każdy z nas może oddać się
Panu Bogu i Matce Najświętszej
oni na pewno nikogo nie zostawią
bez opieki.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Blondynka stanu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wrzało w sejmowym hotelu. Toastowano, szeptano, przepijano,
dymano. Ucierano listy tych do wycinki i tych na świeczniki. Skąd
taki rejwach w ospałym ostatnio kompleksie
parlamentarno-gastronomiczno-hotelowym? To Samoobrona przygotowywała
się do swego pierwszego kongresu. Koledzy z innych partii z uznaniem
kręcili głowami: szybko się chłopy "polytyky" uczą.
Przedkongresowy numerek wykręcili marszałkowi Lepperowi dwaj
secesjoniści z klubu parlamentarnego Samoobrony: Józef Głowa i
Krzysztof Rutkowski. Wraz z Romanem Jagielińskim, właścicielem
wielohektarowego gospodarstwa rolnego i Partii
Ludowo-Demokratycznej, założyli Koło Poselskie tejże partii.
Zapraszającej do siebie odrzuconych przez kongres marszałka Leppera.
Do prokuratur i w przyszłości aresztów zapraszani są kolejni
rządzący krajem z nadania poprzedniej ekipy. Zarzut niegospodarności
przy komputeryzacji ZUS postawiono byłej wiceminister Ewie
Lewickiej. Trwa postępowanie w sprawie niekorzystnej dla skarbu
państwa umowy o komputerowym systemie IACS. "Plutonem egzekucyjnym"
i "rozstrzelaniem" zagroził ministrowi Truszczyńskiemu, naszemu
negocjatorowi z Unią Europejską, pan poseł Gabriel Janowski. Delegat
Ligi Polskich Rodzin do Komisji Europejskiej.
Pienił się Sejm RP. Nad zmianami w kodeksie pracy i w ustawie o
radiofonii i telewizji, m.in. krępującej rodzimych magnatów
medialnych. Protesty wobec zmian w kodeksie zapowiedziały solidarnie
OPZZ i NSZZ "S". Radiofonię oprotestowały koncerny Agora, ZPR i ITI.
Słodzono potencjalnie uległym posłom kandydującym do przyszłej
podkomisji zajmującej się ustawą, przestrzegano niepokornych posłów
przed zwartymi plutonami egzekucyjnymi niezależnych mediów.
Słabł puls Telewizji Familijnej produkującej programy dla
katolicko-państwowej Telewizji Puls. Jeden z jej inwestorów, spółka
prywatna Prokom Inwestment, zawsze przyjazna wobec kolejnych ekip
rządzących, tym razem wstrzymała się z dofinansowaniem kiepskiej,
nierentownej katotelewizji. Teraz tylko cud albo zaangażowane tam
spółki skarbu państwa mogą ocalić dziecko familii Walendziaka.
Były minister skarbu państwa Emil Wąsacz, człowiek z kruchty i
nadania AWS, będzie pociągnięty przed Trybunał Stanu.
Przyjazny dla rosyjskich bandytów i niemieckich zakładniczek
okazał się nasz piękny kraj. Przejechali przez nas szybko,
bezpiecznie i bez pieczątek w paszportach. Uszczelnienie granic
zapowiadają solidarnie Straż Graniczna i NSZZ "S" Rolników
Indywidualnych. Straż w woj. warmińsko-mazurskim zostanie wyposażona
w szybkie rowery, zaś aktywista "S" Marian Zagórny znów zablokuje
dostawy
zagranicznego zboża.
Pomimo wojen na górze, w kraju trwała intensywna, ponadpartyjna
praca pozytywistyczna. W Krakowie zbierano pieniądze na odbudowę
rozmytego przez deszcze kopca Kościuszki. W Zamościu pan Zbigniew
Popielnicki maluje dla potomności poczet papieży na pisankach.
Zmalował już dwadzieścia z dwustu sześćdziesięciu trzech
zaplanowanych konterfektów. Papieże na jajach
to może być nasza
specjalność eksportowa.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Putin, szukaj! "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
11 września
"Czy młodzież, którą faszeruje się ideą praw ucznia, praw
dziecka wyrastającą z ducha Pawki Morozowa, może normalnie
zachowywać się w szkole? Szkoły stają się nieuchronnie środowiskami
kryminogennymi, skoro nauczycielom, w instytucjonalny sposób,
odbiera się należną im z definicji rolę autorytetu, sprowadzając do
rzekomego partnera ucznia. Takimi samymi partnerami mają być
ojciec i matka".
Ewa Polak-Pałkiewicz, "Uczniowie 2003"
"Na religię w szkole w środowiskach ateistycznych i liberalnych
patrzy się w perspektywie obawy przed nietolerancją, ośmiesza się
księży i katechetów, nic więc dziwnego, że nauczanie religii
podkopywane przez zwolenników ateizmu lub sekciarstwa jest mało
skuteczne. A przecież inaczej żyje się w perspektywie Boga,
inaczej w perspektywie nicości (Jan Paweł II Przekroczyć próg
nadziei). To dlatego dla niektórych ludzi świat staje się
przeraźliwie pusty, a zbrodnia okazuje się czymś banalnym".
ks. Waldemar Kulbat, "Uleczyć chorą szkołę"
13
14 września
"(...) podjechało kilka lub nawet kilkanaście samochodów, żaden z
nich nie był na rejestracji katowickiej. Z każdego z samochodów
wyszło po 3
4 młodych ludzi. Zakładali koszulki Solidarności,
Związku Zawodowego Górników Polskich i Sierpnia ł80, mieli również
flagi. To prawdopodobnie ci ludzie, którzy jako pierwsi zaczęli
szarpać barierki i rzucać różnymi przedmiotami w policjantów przed
ministerstwem gospodarki. Jednak w pierwszej kolejności zostało
zniszczone nagłośnienie, przez które mieli przemawiać organizatorzy.
Tutaj upatruję wyraźnej prowokacji ze strony policji, bo to
udaremniło przemówienie organizatorów do tego tłumu.
(...) Ta cała zadyma, jednoznacznie to stwierdzam, to była zwykła
chamska, ubecka prowokacja".
Kazimierz Grajcarek, NSZZ "Solidarność" ,
"To była ubecka prowokacja"

16 września
"(...) w połowie lat 30. odwiedzali Polskę jedni po drugich
dygnitarze, tacy jak Goebbels, Greiser, Frank czy Gring. Ten
ostatni, jak donosiła prasa, wybrał się na polowanie do Białowieży.
(...) przyszły marszałek Rzeszy przyjechał z propozycją oferty
sojuszu przeciw Rosji, a przewidywaną nagrodą dla Polski miała
być... Ukraina. Na szczęście strona polska podziękowała za te
propozycje. (...) ostatnio przebywał w Polsce szef
dyplomacji niemieckiej J. Fisher, a spotkanie z min. Cimoszewiczem
odbyło się, jak podały media, w... Białowieży. Ciekawe, jaką złożył
propozycję?".
Danuta Lewandowicz, "Białowieskie spotkania"

"Ponad tym wszystkim wznosi się duch niezapomnianego I sekretarza,
który był specjalistą od budowania II Polski, tow. Edwarda Gierka.
Dzieje się to za sprawą stowarzyszenia z Sosnowca im. Edwarda Gierka
(...) stowarzyszenie to wystąpiło z propozycją wystawienia w
wyborach prezydenckich właśnie syna byłego I sekretarza, senatora
SLD A. Gierka. No cóż, zamiast dynastii Kwaśniewskich może powstać
dynastia Gierków. Aleksander Kwaśniewski w końcu prezydentował przez
dwie kadencje. Czas wrócić do źródeł. W końcu wchodzimy do Europy
wprowa-dzani przez komuchów
do takiej Europy, która nie śniła się
nawet tow. Leninowi. Przecież tow. Gierek był wcześniej w Europie
niż Kwaśniewski, federował bowiem węgiel w belgijskich kopalniach i
któż inny lepiej zna Europę niż on. Towarzysze, pomożecie?

Pomożemy, by tow. Gierek był
zawsze żywy".
Dariusz Jaroszewicz, "Pomożecie?"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





TVN 24 ostro skrytykowała iracką telewizję za pokazanie
amerykańskich jeńców wojennych, bo to jest niezgodne z Konwencją
Genewską. Słowa krytyki zobrazowano oczywiście krytykowanymi
zdjęciami. Kilka minut później nadano materiał, tym razem bez
komentarza o Irakijczykach, którzy zostali pojmani przez dzielnych
Amerykanów. Nikt o żadnych konwencjach nawet nie wspomniał. Ale
wiadomo: oni są źli, a my dobrzy.
* * *
Szczyt proamerykańskiej elegancji w TVN 24. Relacjonująca krajowe,
antywojenne demonstracje reporterka Małgorzata Telemińska
poinformowała, że podczas demonstracji "dużo było mowy o prezydencie
Bushu". Kwiecistości i jędrności tej "mowy" nie przytaczała. A
prezesi TVN stale zarzucają konkurencyjnej TVP publicznej, że jest
"dworska".
* * *
Na Discovery Channel Angole przedstawiali dwa tysiące lat walki
Kościoła katolickiego z seksem. Oświecili nas, że dawnymi czasy
nawet małżeńskie dupczonko było przez kler źle widziane, a
przykościelni naukowcy wymyślili cornflejksy na zmniejszenie libido.
Widać na Zachodzie sądzą, że seksfobie Kościoła to już przeszłość,
bo dokumentowi nadali tytuł "Nieznana historia miłości i seksu". Aż
za dobrze znamy kraj, gdzie nie jest to ani nieznana, ani historia,
a dobrze widziana miłość powinna być ukierunkowana na staruszka w
białym ubranku.
* * *
Kolejna unioagitka na "Jedynce": "Za pięć dwunasta
Unia". Lud
telefoniczny, internetowy i esemesowy pytał, a gadające eksperty
odpowiadały. Dylematy ludu sprowadzały się do kwestii, czy po
wejściu w osiedlowym sklepie będzie zsiadłe mleko, czy z psem będzie
można podróżować po Europie, czy jak się ktoś edukuje za granicą, to
będzie mógł się dalej uczyć w Polsce lub czy do szkół dzieciarnia
będzie dymać w mundurkach? W momencie gdy ekspert tłumaczył, od
kiedy będzie wiadomo, co mrożony kurczak jadł za życia, zaczęliśmy
być cokolwiek eurosceptyczni.
* * *
Późną nocą "Jedynka" misyjnie nadała film o Miłoszu "Czarodziejska
góra". Wyszło z niego, że noblista generalnie ma przesrane.
Po "Zniewolonym umyśle" myślący Amerykanie go znielubili i został
bożyszczem McCarthystów. W związku z tym zaczął pić bourbona i pisać
wiersze. Potem dostał Nobla po to, by po paru latach Glemp wyzwał go
od "ujadających kundelków". Na starość Miłosz przestał pić, podnieca
się twórczością Wojtyły i zniewala umysł oglądając "Złotopolskich".
Albo na odwrót.
* * *
Może to zabrzmieć dziwnie, ale Janda wyreżyserowała w Teatrze
Telewizji niezłą sztukę. Rzecz była o rodzinie 2 plus 1 żyjącej tu i
teraz, w związku z czym bohaterowie posługiwali się najczystszą
polszczyzną, szerzej znaną z życia, "NIE" i filmów Pasikowskiego. W
rodzinie jak to w rodzinie: zdrady małżeńskie, przekręty, skrobanki,
szybkie pieniądze i wolny rynek. Dla Jandy to było jednak za mało.
Zamiast scenografii w tle puściła sceny pasyjne. Decydenci z
publicznej tak się przestraszyli, że nie dość, że zorganizowali
kolaudację dla czarnych, to jeszcze przed i po spektaklu puścili
rozmowę z klakierem w koloratce. A potem na Woronicza dziwią się, że
Unia dopieprza się do braku wolności mediów.
* * *
Nie pierwszego, lecz drugiego kwietnia o godz. 22.40 TVN 7 nadała
reklamę: smażą się kurczaki z sieci Kentucky, goście jadłodajni KFC
jedzą je ze smakiem i od razu na ekranie napis: przed użyciem
koniecznie skontaktuj się z lekarzem. Ciekawi nas, ile u Waltera
kosztuje tak powalająca reklama, bo chcemy zacząć smażyć kurczęta.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rachujnia
Raz, dwa, trzy, żyjesz ty. Zobacz, w jakim kraju żyjesz.
Jest rzeczą zrozumiałą, że dziennikarz niczego nie czyta, bo jest od
pisania. To inni mają czytać. My nie jesteśmy wyjątkiem. Ni z
gruchy, ni z pietruchy postanowiliśmy jednak poczytać cyferki. I
była to pasjonująca lektura.
Jest nas prawie tyle samo, co na początku lat 90., czyli niewiele
ponad 38 mln. Pod względem ludności zajmujemy 29 miejsce na świecie,
a pod względem powierzchni
69. Przeciętne państewko.
Być
Z tych 38 mln Polaków 9 mln jest w wieku przedprodukcyjnym, czyli to
gnojstwo, a w wieku poprodukcyjnym, starych pierdzieli, mamy na
stanie 5,7 mln. Budujących naszą nową Polskę jest więc teoretycznie
blisko 24 mln. Od pyty ludzi. Gdyby tak się wszyscy wzięli do
roboty, to ho, ho... Ale się nie wezmą
prawie co szósty Polak z
tej liczby pozostaje bez pracy, stopa zarejestrowanego bezrobocia
przekroczyła bowiem 18,5 proc. (wzrastając od 1990 r. o 350 proc.).
Z ponad 3,5-milionowej rzeszy bezrobotnych blisko jedna czwarta
poszukuje bezskutecznie pracy od dwóch lat. Według międzynarodowych
ekspertów stopa rzeczywistego bezrobocia przekroczyła już dawno 20
proc., co plasuje nas w pierwszej dziesiątce, a dokładnie na 7
miejscu wśród państw dotkniętych tym zjawiskiem na świecie. Hurra!!!
Ścisły finał.
Budując nowy ustrój wytężyliśmy wszystkie siły witalne narodu, co
doprowadziło do lawinowego wzrostu liczby rencistów i emerytów,
których jest 6,2 mln, a wraz z rolnikami pobierającymi świadczenia

blisko 8 mln. Nie dziwota zatem, że na wypłatę świadczeń z tytułu
rent i emerytur wydajemy ponad 102 mld zł, z czego ponad 45 mld
pochodzi z dotacji budżetowych (stanowiło to 26 proc. wydatków
budżetu w 2001 r.). W latach 1995
2001 suma wypłacanych świadczeń
emerytalno-rentowych wzrosła o 235 proc.
Takiej dynamiki nie da się zaobserwować nigdzie na świecie. Koszty
utrzymania coraz większe, renciny i emerytury coraz chudsze.
Fachowcy wymyślili więc Otwarte Fundusze Emerytalne. Miały one
miękko wprowadzić emerytów do raju starości. Gówno z tego wyszło.
Wynik finansowy brutto tych cudownych instytucji był w latach
1999
2001 ujemny, a roczna stopa zwrotu sięgała ledwo 4,5 proc.
Gdyby tę kasę trzymać w banku, więcej byśmy zarobili.
Robić
O tych, co jeszcze pracują, jedno możemy powiedzieć: że pracują
uważnie i ostrożnie. W ciągu ostatnich 10 lat zmalała liczba
wypadków przy pracy. Co zaś do efektów społecznego trudu, to
niestety nie mamy dobrych wiadomości
Polska spadła z 27 (w 1990
r.) na 33 (w 2001 r.) miejsce na świecie pod względem osiągniętego
PKB w cenach bieżących. Jasne, produkujemy więcej i idziemy do
przodu, ale inni produkują jeszcze więcej i nie idą, tylko biegną.
Więcej robimy, to i więcej sprzedajemy. Eksport w latach 1990
2001
wzrósł o 232 proc. Cudnie, nie? Nie. Robimy zdaje się nie to, co nam
trzeba, bo importujemy coraz więcej. Wniosek prosty: to, co
wytwarzamy, można psu w dupę włożyć, skoro coraz więcej musimy
kupować za granicą. Import w tym samym czasie wzrósł
ponadpięciokrotnie. Albo nie umiemy handlować, albo nie mamy czym i
w efekcie powoduje to, że deficyt na rachunku bieżącym plasuje nas
na 12 miejscu w świecie. Proste, że jak się więcej kupuje, niż
sprzedaje, to rośnie saldo ujemne. Nawiasem mówiąc sektor publiczny
w odróżnieniu od prywatnego notował przez te lata nadwyżkę eksportu
nad importem. Jeśli ten sektor umiał coś sprzedać w przeciwieństwie
do sektora prywatnego, rodzi się jedno pytanie
na co nam była ta
cała prywatyzacja?
Dług publiczny to jeden z niewielu wskaźników w gospodarce, który
dynamicznie rósł. W latach 1995
2003 skoczył o 250 proc.
do kwoty
blisko 400 mld zł. W 2000 r. wartość długu zagranicznego plasowała
nas na 11 miejscu na świecie i dawała 10 miejsce pod względem
kosztów jego obsługi (w 2001 r. ponad 12 proc. wydatków budżetu
państwa poszło na obsługę zadłużenia).
Nie robić
Bardzo ciekawe, że im biedniej, tym większy korowód urzędników
administracji publicznej. W 2001 r. urzędników publicznych wszelkiej
maści było blisko 350 tys. (wzrost w porównaniu z 1995 r. o blisko
200 proc.). Sztuka demokracji lokalnej też wymaga niezłych pieniędzy

rzeszę ponad 63 tys. radnych obsługuje blisko 200 tys. urzędników
i co się dziwić, że samorządy terytorialne przeznaczają na
wynagrodzenia blisko 95 proc. swoich wpływów, a więc gdyby nie
dotacje z budżetu państwa, to cała ta zabawa dawno by się skończyła.
Jak tak człowiek pomyśli, ile ci urzędnicy zużywają papieru, ile
hektolitrów kawy wypijają i jak wykonują w skali roku miliony
połączeń prywatnych ze służbowych telefonów, to rodzi się taka
zuchwała myśl, że może by tak te tony pieniędzy przeżeranych,
przepijanych i wydalanych przez tych darmozjadów wydać na coś
innego. Na przykład na bezpieczeństwo publiczne. To niegłupi pomysł,
bo choć od 1990 r. wzrosła o 30 proc. liczba pracowników
bezpieczeństwa (wszystkich funkcjonariuszy jest blisko 150 tys., w
tym nieco ponad 100 tys. policjantów), to efekt tego wzrostu jest
mizerny. Wykrywalność ogółem "skoczyła" z 40 do 53,8 proc.
(1990
2001) i wykrywa się tylko co piątego sprawcę kradzieży i
kradzieży z włamaniem i co drugiego sprawcę rozboju. W 2001 r. z
powodu niewykrycia sprawcy umorzono ponad 657 tys. postępowań, czyli
tak jakby połowę z ogólnej liczby 1,3 mln popełnionych i zgłoszonych
przestępstw. W 2001 r. sądy karne skazały ponad 222 tys. osób, z
czego na karę pozbawienia wolności
174 tys. Mają za swoje. No,
może nie wszyscy, bo karę pozbawienia wolności można wykonać tylko
wobec połowy skazanych prawomocnym wyrokiem, a reszta musi czekać w
kolejce (w 2001 r. w zakładach karnych osadzono blisko 80 tys.
ludzi, niewiele mniej niż w dwa razy większych Niemczech
co dawało
nam 14 miejsce na świecie). Poza sądami karnymi w cywilnych leżało
do rozpoznania ponad 10 mln spraw, z czego ponad 80 proc. to sprawy
sprzed roku 2001.
Zabawić się
Chciałby się człowiek odstresować, zapomnieć o tym pierdolniku, ale
nie bardzo ma gdzie. Liczba kin spadła o połowę do ok. 700, liczba
woluminów w bibliotekach publicznych też zmalała (choć dalej
posiadają one blisko 135 mln książek).
No nic, tylko się upić, bo po tym, jak profesor Kołodko obniżył
akcyzę, stać nas na ćwiartkę, a trzeba dodać, że czyn to chwalebny,
bo od każdej flaszki bulimy VAT i akcyzę, czym zwiększamy dochody
naszego kochanego państwa. Lecz picie alkoholu może doprowadzić nas
do nałogu, a łóżek dla celów lecznictwa odwykowego posiadamy tylko
982. Można z tego zwariować, ale lepiej nie, bo liczba łóżek na
oddziałach psychiatrycznych spadła w ciągu 10 lat o jedną trzecią, a
w tłoku i ciężko się leczyć, i można dostać jeszcze większego
zajoba. W ogóle lepiej nie chorować, bo w liczbie łóżek szpitalnych
na tysiąc mieszkańców wyprzedzili nas Rosjanie, Bułgarzy i Ukraińcy.
Cóż zatem zrobić przy niewystarczającej pensji lub emeryturze, lęku
przed wyjściem wieczorem na ulicę, braku możliwości leczenia? Jak
sobie pomóc? Może jakiś cudowny wynalazek na trapiące nas i nasze
kochane państwo kłopoty? Nic z tego! W ciągu 10 lat z placówek
naukowo-badawczych odeszło ponad 11 tys. naukowców, a ci, co zostali
(28 tys.), posiadają sprzęt zużyty w blisko 80 procentach
to co
można zmajstrować?
Nic tylko palnąć sobie w łeb patrząc na ten cudowny obraz, co wielu
zresztą czyni
wzrost zamachów samobójczych zarejestrowanych przez
policję w ciągu ostatnich lat przekroczył 50 proc.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ziemiochłon
Stanisław Zimnicki, dyrektor Terenowego Oddziału Agencji Własności
Rolnej Skarbu Państwa w Szczecinie, bohater kilku publikacji w
"NIE", w minionym roku rozstał się ze stołkiem. Za autora tej
decyzji politycznej uznał posła Stanisława Kopcia, SLD-owskiego
barona zachodniopomorskiego.
Do odwołania Zimnickiego w Szczecinie, określającego się jako
"człowiek Artura Balazsa", lidera politycznej kanapy SKL itd.

mogło dojść dopiero po wypchnięciu z fotela, niemal czołgiem, Adama
Tańskiego
dyrektora centrali AWRSP. Chwilę przed ustąpieniem
Tański zdążył wypowiedzieć się o Zimnickim jako wybitnym fachowcu i
niezwykle kompetentnym urzędniku.
I masz babo placek: prokurator oskarżył ostatnio byłego już
dyrektora Stanisława Zimnickiego o przekroczenie kompetencji i
ukrycie dokumentów. Grozi mu za to trzy lata więzienia, akt
oskarżenia trafił do sądu. Wedle prokuratury, Zimnicki działał na
szkodę spółki Agronica polecając swemu zastępcy w Koszalinie ukrycie
przed zarządem spółki aneksów do umów na dzierżawę gruntów w
Postominie. Właśnie nieznajomość postanowień zawartych w tych
aneksach naraziła spółkę na straty. Na mój gust to jest, za
przeproszeniem, gówniana sprawa. Bezinteresownie przekazuję
prokuraturze inne tropy, które
tak myślę
mogą być interesujące w
ocenie wybitnej fachowości Stanisława Zimnickiego jako dyrektora
szczecińskiego oddziału AWRSP.
* Sprawa Marii i Tadeusza Żugajów wlecze się latami. Żugajowe,
dzierżawiący grunty od AWRSP w rejonie Gryfina, postanowili kupić je
na warunkach preferencyjnych (raty), co gwarantuje takim dzierżawcom
ustawa o obrocie ziemią rolniczą. Planowali na kupionych hektarach
dodatkowo zbudować nowoczesną przechowalnię płodów rolnych i dać
pracę okolicznym ludziom. Sprzedaż popegeerowskiej ziemi
indywidualnym producentom rolnym na raty preferuje sam wicepremier,
minister rolnictwa, prezes PSL Jarosław Kalinowski. Takimi
producentami są, wypisz, wymaluj, Żugajowie. Ale dyrektor Zimnicki
miał widocznie inne wytyczne
nakazał swym podwładnym zerwanie
umowy dzierżawnej z Żugajami. W ten sposób sprawa kupna
dzierżawionej ziemi stała się
jak informuje Żugajów AWRSP

"bezprzedmiotowa". Kto był (lub jeszcze jest) potencjalnym nabywcą
gruntów odebranych Żugajom? Wieść gminna niesie o pewnym rodzimym
przedsiębiorcy rolnym, który otrzymał od dyrektora Zimnickiego zgodę
na poddzierżawienie gruntów obcokrajowcom.
* Jak to się stało, że niejaki Herr Rekitke, obywatel
zaprzyjaźnionych z Pomroczną Niemiec, za zgodą AWRSP poddzierżawia
od obywatela polskiego, pana J., grunty AWRSP w Kunowie, Szwokowie i
Sobiemyślu?
* Za czasów dyrektorowania Zimnickiego AWRSP w Szczecinie przekazała
w Zachodniopomorskiem kilka tysięcy hektarów gruntów Kościołowi kat.

Niby wszystko w majestacie prawa, bo zgodnie z kuriozalną ustawą o
stosunkach Państwo
Kościół z 1989 r., ale... Proboszczowie

faktyczni właściciele przekazanych gruntów
dzierżawią je
obcokrajowcom, np. w rejonie Gryfina i Pyrzyc
spółkom
holenderskim. Mam nadzieję, że Giertychy i s-ka nie przymkną oka na
postępowanie czarnej siły przewodniej w woj. zachodniopomorskim.
* Zgodnie ze wspomnianą ustawą, faworyzującą Kościół kat. w dawaniu
mu ziemi, fundacja biskupa Mariana Gołębiewskiego z Kołobrzegu,
mająca nieść pomoc kształcącej się młodzieży wiejskiej, dostała od
AWRSP za Bóg zapłać pałac w Pleśnej nad Bałtykiem. Zgodnie z aktem
darowizny w pałacu miał być ośrodek rekolekcyjny, a też młodzież ze
wsi pod opieką fundacji miała pogłębiać wiedzę. Tymczasem ks. biskup
ma ogólnie dostępny, całoroczny dom wczasowy "Marian". Jest to
przedsięwzięcie dochodowe, nie ma ono nic wspólnego z celami
charytatywnymi lub innymi ogólnospołecznymi ("NIE" nr 37/2002).
* Myślę, że ciekawe dla prokuratury byłoby przejrzenie dokumentacji
sprzedaży ośrodka wypoczynkowego w Szklarskiej Porębie przy ul.
Wiosennej należącego niegdyś do zlikwidowanego kombinatu Gardno k.
Szczecina. Ośrodek kupił pan S., były doradca prawny AWRSP w
Szczecinie. Jak pan prokurator spojrzy na kwity, to dopiero się
uśmieje.
* Prokuraturę zastanowi zapewne koszt przebudowy części gmachu
Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie i dostosowanie go na potrzeby
AWRSP. Czy wyłożenie kilku milionów złotych
podobno z zysków
agencji za sprzedaną ziemię
było konieczne, skoro agencja z
powodzeniem mieściła się w innej części tego samego budynku? Na
uwagę zasługuje również inna inwestycja AWRSP przeprowadzona w
czasach Zimnickiego, która pochłonęła kolejne miliony
budowa
archiwum w Łobzie, 100 km od Szczecina.
Dokumenty (akta personalne, świadectwa pracy etc. byłych pracowników
zlikwidowanych PGR) przeniesiono z zabytkowego pałacu w innej
miejscowości. Pałac popadł w ruinę, w końcu, decyzją Zimnickiego i
Tańskiego, AWRSP podarowała go Uniwersytetowi Szczecińskiemu.
* * *
Przypomniane tu działania byłego dyrektora AWRSP w Szczecinie były
oceniane przez jego przełożonych jako sukcesy. Wątpliwe, by do
gratulacji przyłączył się pan prokurator. Możliwe, że przełożeni
przyjmą role świadków na ewentualnym procesie.
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Na lewo od jelenia
Naród na prowincji gotów jest zrozumieć, że żyje mu się gorzej, bo
"Solidarność" zrobiła dziurę w budżecie. Ale w pałach mu się nie
mieści, że za 5 miesięcy będzie głodny, bo w Warszawie nie dogadało
się trzech kolesi.
19-tysięczny Złotów leży w byłym województwie pilskim. Miasteczko
ładne, zadbane, biedy nie widać. Wokół oficjalne bezrobocie na
poziomie 32 proc., a tam "zaledwie" 16 proc. Pewnie, że jest gorzej
niż przed 4 laty (bezrobocie wynosiło tam wówczas ok. 7 proc.), ale
żebraków nie widać. Kupa bezrobotnych dorabia w Niemczech, bo do
Berlina bliżej niż do Warszawy i jakoś się to kręci.
Życie w mieście toczy się wokół pomnika jelenia:

Jak do hotelu?

Od jelenia w prawo.

A jak do urzędu?

A, to od jelenia w lewo
życzliwie informują mieszkańcy.
Złotowski jeleń jest nie tylko drogowskazem, ale i symbolem
frajerstwa. Miejscowi wiedzą, że aby nie wylądować jak on na kikucim
placu, trzeba w życiu zachować czujność i nieufność. Przyjezdni
przekonują się o tym po czasie.
Stanisław Rokicki, Polak z pochodzenia, Kanadyjczyk z paszportu,
biznesmen z Ameryki Północnej i Łacińskiej. Wyemigrował z Polski w
latach 60. Tęgo pracując głową dorobił się milionów
dolców w gotówce oraz udziałów w kilkunastu spółkach. Oprócz tego,
że ma smykałkę do robienia pieniędzy jest też naukowcem

właścicielem kilkudziesięciu cennych patentów, przede wszystkim z
dziedziny kompozycji chemicznych.
W połowie 1999 r. polonus umyślił sobie kupić zakłady METALPLAST w
Złotowie produkujące "okucia obwiedne" do okien. Zakład jeszcze
dycha i ma niezły produkt, ale bez doinwestowania skazany jest na
śmierć. Zatrudnienie spadło z blisko 800 do 270 osób. Zadłużenie

ok. 7 mln zł (stan na 16 czerwca 2002 r.). Załoga od kilku miesięcy
dostaje wynagrodzenie zaliczkowe. Właśnie trzeba jej wypłacić
kolejne 2 mln zł. Według Rokickiego, w samą infrastrukturę (remont
hal, przebudowa węzłów energetycznych, wodnych, kanalizacyjnych
itp.) trzeba wsadzić ok. 30 mln zł. Razem więc daje to 37 mln zł,
czyli blisko 9 mln dolarów.
Biznesmen wykombinował, że wdrażając własne patenty unowocześni
linię technologiczną, zacznie też produkować gwoździe, gwoździe do
pistoletów pneumatycznych, profile okienne. Gotów był zainwestować w
to ponad 23 mln dolców. Inwestycja ta zwiększyłaby zatrudnienie o
100 proc., do 530 osób. W drugim etapie, po zainwestowaniu kolejnych
6,5 mln baksów, zatrudnienie podskoczyłoby o kolejne 260 osób.
Łącznie więc Rokicki zaproponował: spłacić długi zakładu,
zainwestować weń grubo ponad 30 mln zielonych, trzykrotnie zwiększyć
zatrudnienie
do 790 osób. Bezrobocie w Złotowie spadłoby tym samym
do ok. 9 proc.
I wiedział, co mówi. Wyroby założonej przez niego firmy Inline
Fiberglass Ltd.
sprzedawane są w USA i Kanadzie za 36 mln dolarów
rocznie. Razem z Rokickim do inwestycji postanowiła przystąpić jedna
z najpotężniejszych światowych firm w dziedzinie produkcji narzędzi

amerykański STANLEY.
Rokicki wyraził chęć nabycia 85 proc. akcji zakładu. W połowie 1999
r. rozpisano przetarg i po kilkunastu miesiącach, w październiku
2000 r. udzielono mu wyłączności na prowadzenie rokowań.
Po kolejnych 10 miesiącach, w sierpniu 2001 r. podpisał pakiet
socjalny z załogą.
W listopadzie zeszłego roku odpowiadająca za prywatyzację Agencja
Prywatyzacji
ostatecznie sprecyzowała swoje warunki i określiła, jakie dokumenty
ma jeszcze
złożyć. Złożył je w styczniu. Pewny posiadania zakładu Rokicki kupił
maszyny do nowej fabryki. Tymczasem w lutym Agencja stwierdziła, że
dostarczone dokumenty są niekompletne i zerwała ciągnące się dwa i
pół roku rokowania.
Po 30 miesiącach wzajemnego obwąchiwania się, Stanisław Rokicki
wydał się Agencji niewiarygodny. Wagony z nową fabryką stoją od
kilku miesięcy na granicy polsko-czeskiej.
31 marca 2002 r. przestała istnieć Agencja Prywatyzacji. Od kwietnia
do dziś Ministerstwo Skarbu zasypywane jest pismami posłów z tamtego
terenu i burmistrza Złotowa. Wszyscy proszą o przyspieszenie
prywatyzacji zakładu.

Po pierwsze, nie możemy dopuścić do upadku dobrego zakładu. Po
drugie, jest chyba różnica między bezrobociem 9- i 19-procentowym.
Byłbym idiotą, gdybym nie walczył o swoje miasto
gorączkuje się
burmistrz Stanisław Wełniak.
Dokumenty ze zlikwidowanej agencji trafiły do Ministerstwa Skarbu na
początku maja. Interwencję podjął natychmiast wiceminister skarbu
Ireneusz Sitarski:

Mamy określone procedury. Poleciłem sprawdzenie stanu spraw i jak
tylko to możliwe ogłoszenie nowego przetargu. Nastąpi to jeszcze w
pierwszej połowie lipca
mówi minister.
METALPLAST wystawiono na sprzedaż przed 6 laty. To, że nie "poszedł"
do tej pory, świadczy o tym, że chętnych nie było. Jedynym poważnym
zainteresowanym był Rokicki. Do nowego przetargu
jeśli wierzyć
jego pełnomocnikowi
nie stanie.

Po co? Przecież rokował przez 30 miesięcy. Ludzie, z którymi
prowadził rozmowy, przeszli teraz do Ministerstwa Skarbu

retorycznie pyta mec. Tomasz Kwiatkowski.
Najbardziej prawdopodobne jest ogłoszenie upadłości zakładu. Mimo że
w sezonie letnim zapotrzebowanie na produkty budowlanki wzrośnie, to
i tak będzie on przynosił straty.

Przepraszam
zagaduję jakiegoś robotnika wychodzącego z
METALPLASTU i idącego po rower.
Wie pan, że na Boże Narodzenie
mogą zakład zamknąć?

A Pan z Warszawy?
pytaniem odpowiada na pytanie.

Tak.

To spierdalaj, złodzieju.
Ze Stanisławem Rokickim nie udało mi się skontaktować. Siedzi gdzieś
na Syberii. Od znajomych polonusa słyszałem plotki o dziwnych
propozycjach, które otrzymywał z Agencji
Prywatyzacji. Najpierw o 1 mln dolarów na "cele organizacyjne".
Potem o 1 mln zł na te same cele, na koniec zaś o radzie, by
zatrudnił kogoś w Warszawie, kto doglądałby jego interesów. Rokicki
uznał, że jeleniem nie jest i propozycji nie zgłębiał.
Przez 6 lat istnienia Agencja Prywatyzacji sprywatyzowała 124
spółki, średnio 2 spółki miesięcznie. Prywatyzacja METALPLASTU
ciągnęła się (tylko same negocjacje) 30 miesięcy. Może więc coś w
tej plotce o łapówie jest?
Jest też dobra wiadomość dla obecnej i przyszłych ekip rządzących:
do sprywatyzowania zostało jeszcze ponad 2 tys. przedsiębiorstw
państwowych.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Napadamy na bank
Bardziej niż na żonę uważaj na facetów, którym powierzyłeś swoje
pieniądze.
Im bardziej zagłębiam się w tajemnice obrotów finansowych bohatera
moich publikacji Jamesa Halpera, liberała Jacka Merkla czy
wielebnego Ryszarda M., byłego dyrektora Fundacji Pomocy dla
Młodzieży im. św. Jana Bosko, tym częściej w dokumentach pojawia się
nazwa Kredyt Bank.
Biznes to wojna
Początków dziwnych przypadków wokół Kredyt Banku należy szukać w
1998 r. Etosiarze czyścili wówczas zarządy dużych spółek giełdowych

Elektrimu, Animeksu, Budimeksu, Impexmetalu i innych. W przypadku
Budimeksu prezes Kredyt Banku Stanisław Pacuk wykorzystał swoją
pozycję w Radzie Nadzorczej i pomógł Grzegorzowi Tuderkowi pożegnać
się z fotelem prezesa. Wielu obserwatorów było zaskoczonych
tym
bardziej, że na początku lat 90. Tuderek wspierał Kredyt Bank
kapitałami potężnego wtedy Budimeksu. Był też wieloletnim członkiem
Rady Nadzorczej banku. W kręgach biznesowo-politycznych Warszawy
zastanawiano się, jakiego haka
politycy AWS mieli na Pacuka, który wystawił im swojego przyjaciela.
W 1998 r. jednym z udziałowców Budimeksu był fundusz inwestycyjny
Templeton Direct Advisors Inc., którego interesy reprezentował
zasiadający w Radzie Nadzorczej James Halper ("Jankes w szmalcu"
"NIE" nr 8/2002). Prawdopodobnie doszło do porozumienia między nim a
Pacukiem.
W rezultacie prezesa odwołano.
Następcą Tuderka został Marek Michałowski. Oficjalnie tłumaczono to
wynikami finansowymi spółki, chociaż były bardzo przyzwoite, i...
prawem akcjonariuszy. Jeden z moich rozmówców znający kulisy tamtych
wydarzeń jest przekonany, że prawdziwym argumentem, który przekonał
Pacuka, były materiały dotyczące związków Kredyt Banku z bohaterem
licznych publikacji prasowych Siergiejem Gawriłowem. Urząd Ochrony
Państwa podejrzewał Gawriłowa o niezgodną z prawem działalność na
rzecz jednego z sąsiednich państw. Kredyt Bank posiadał kiedyś
trochę akcji Banku Powierniczo-Gwarancyjnego kontrolowanego przez
Gawriłowa, a prezes Pacuk był wiceprzewodniczącym rady BPG.
Od czasu do czasu na łamach "Rzeczpospolitej" czy małych prawicowych
tygodników dyskretnie przypominano mu o tym
zgodnie ze starą
zasadą szachowych arcymistrzów, która głosi, że groźba jest
silniejsza niż ruch
twierdzi mój rozmówca.
Ze stocznią w tle
Kredyt Bank nie wychodził źle na współpracy z etosiarzami. Jej
ukoronowaniem był udział banku w przejęciu Stoczni Gdańskiej przez
Stocz-niowy Fundusz Inwestycyjny S.A. 115 mln zł, które zapłacono
syndykowi Wiercińskiemu za kolebkę
pochodziło z kredytu udzielonego przez Kredyt Bank. Nic dziwnego, że
powiązany z bankiem Bankowy Dom Handlowy został szybko udziałowcem
spółki Synergia 99, która przejęła ponad 70 hektarów gruntu
wydzielonych z terenu stoczni w samym środku Gdańska. Potem pojawiły
się fundusze inwestycyjne zarządzane przez znanego prezesowi
Pacukowi z posiedzeń Rady Nadzorczej Budimeksu Jamesa Halpera.
Dziś mówi się, że inwestycje na terenie byłej stoczni mogą sięgnąć
nawet 2 mld dolarów.
Na koloratkę
Sprawę księdza Ryszarda M. i Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. św.
Jana Bosko opisywaliśmy szczegółowo na łamach "NIE". Trudno dać
wiarę zapewnieniom przedstawicieli Kredyt Banku, że dostatecznym
zabezpieczeniem roszczeń (133 mln zł) mogą być kościoły, domy
zakonne, szkoły i parafie salezjańskie. Od czasów księdza Halberdy z
Elbląga wiadomo, że wielebnym nic wyrwać się nie da, a gdyby nawet

kościoły się źle spienięża. Interesujące jest pytanie, jak
funkcjonował wewnętrzny nadzór w Kredyt Banku, który nie zauważył
133 mln zł kredytów? Sąd wrocławski utajnił sprawę, jak gdyby
chodziło o czerwone majtki z napisem "Roma", a nie zwykłe przekręty
finansowe. Jeden z moich znajomych, prezes dużego banku działającego
w Polsce, pytany o to, roześmiał się:
To niemożliwe, aby zarząd, a
zwłaszcza jego prezes, nie byli informowani o tak wysokich
kredytach. Kredyt Bank milczy
na razie.
Kobra trafiony
Gdy w 1999 r. Balcerowicz zdecydował się zrobić porządek z
brużdżącym mu przewodniczącym sejmowej Komisji Finansów Publicznych
Henrykiem Goryszewskim, w "Życiu Warszawy", "Gazecie Polskiej" i
"Rzeczpospolitej" pojawiły się szczegóły na temat umów, które
kancelaria prawna Henryka Goryszewskiego zawarła z różnymi firmami.
30 listopada 1999 r. "Rzepa" podała informację o umowie, którą
Goryszewski zawarł w maju z PTE Kredyt Banku. Wynikało z niej, że
jeśli przewodniczącemu sejmowej komisji uda się załatwić do 30 maja
1999 r. koncesję w Urzędzie Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi na
prowadzenie przez bank funduszu emerytalnego, gratyfikacja wyniesie
300 tys. zł. Nie wyszło. Przez dwa lata za obsługę prawną wypłacono
8900 USD. Małgorzata Szelewicka, ówczesny rzecznik prasowy Kredyt
Banku, przekonywała, że oferta tej kancelarii była najtańsza.
Przedstawiciele dużego biznesu do dziś plotkują, od kogo
dziennikarze dostali kwity na Kobrę?
Garbarze mediów
W lipcu 2000 r. znany gdański liberał Jacek Merkel oraz lokalny
wydawca Wojciech Kreft przejęli bankrutującą garbarnię Chemiskór w
Łodzi. Pomysł polegał na tym, aby zrezygnować z garbowania skór
wołowych, stworzyć koncern medialny i ciągnąć z tego zyski. W
styczniu 2001 r. Chemiskór, który potem zmieni nazwę na 4Media,
przejął Wołkowy dziennik "Życie". Uważano, że Merkel, który
politycznie popierał Platformę Obywatelską, zaczyna tworzyć zaplecze
medialne "trzech tenorów".
Ale Merkel i Kreft potrzebowali pieniędzy. Przejmowanie lokalnych
tytułów w zamian za obietnicę zapłaty akcjami własnej spółki nie
zawsze wystarcza. Normalnie powinni brać kredyty, ale to ryzykowny
zabieg. I tu pojawia się Kredyt Bank S.A.
Inwestycyjny Dom
Maklerski. 30 kwietnia 2001 r. obejmuje akcje spółki serii F i G na
sumę 25 mln 350 tys. zł. 4Media szybko stała się jedną z ulubionych
spółek spekulantów na warszawskim parkiecie. Znacznie gorzej wiodło
się Wołkowemu "Życiu"
od kwietnia tego roku zatrudnieni w gazecie
dziennikarze mają problemy z otrzymaniem
poborów. Dziś już mało kto wierzy, że 4Media wyjdzie z kłopotów.
Na razie bez rozgłosu ze spółki wycofuje się Kredyt Bank. W
ostatnich miesiącach znacząco zredukował pakiet akcji. Nie ma
odpowiedzi na pytanie, po co w ogóle inwestowano w te papiery?
Koniec Pacuka
Nieudane inwestycje, wątpliwe kredyty, konieczność tworzenia coraz
wyższych rezerw obowiązkowych
wszystko to sprawia, że notowania
barona polskiej bankowości idą ostro w dół. Co najmniej od kilku
miesięcy mówi się nieoficjalnie że Pacuk odejdzie. Od kilku tygodni,
gdy już wiadomo, że wyniki finansowe banku za pierwsze półrocze nie
będą rewelacyjne, a notowania akcji idą w dół, zaczyna się o tym
pisać. "Gazeta Bankowa" podała że niemal pewne jest iż osobą
zarządzającą Kredyt Bankiem, która przeprowadziła niedawno
transakcję sprzedaży akcji banku, jest prezes Stanisław Pacuk.
Pozbywając się 532 tysięcy akcji zainkasował on prawie
10 mln złotych.
"Złoty spadochron" na pożegnanie?
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ajne plajte cd.
Mały zakład
duży szwindel. Tak w skrócie można nazwać to, co się
stało w dębickiej firmie Igloocar S.A. A że firma państwowa, za jej
długi zapłacimy wszyscy.
Igloocar wydzielił się z Igloopolu w 1992 r. Firma spłacała długi
zyskując mocną pozycję na rynku. W 1999 r. przekształcono ją w
spółkę skarbu państwa z kapitałem 3,5 mln zł. Robotę miało ok. 450
pracowników. Zamówień było od metra. Wydawało się, że przy
prywatyzacji partnerem strategicznym będzie niemiecki potentat w
branży
Kiesling. Niemiec wiele lat pomagał dębickiej spółce.
Dostarczył nowoczesną technologię, sprzedawał wyroby Igloocaru w
Europie. Interes się kręcił do czasu, gdy dyrektorem ds. produkcji i
jednocześnie członkiem zarządu Igloocaru został Marian Smykla. W
sierpniu 2000 r. w Igloocarze pojawił się przedstawiciel niemieckiej
firmy Orten
konkurenta Igloocaru i Kieslinga. Facet z Ortenu przez
trzy miesiące poznawał wszystkie tajemnice firmy. Kiesling się
dowiedział i zerwał współpracę z dębicką firmą. Wygrał odszkodowanie
w niemieckim sądzie. Polski sąd ogłosił upadłość Igloocaru 17 lipca
2002 r. Firma miała ponad 15 mln zł zobowiązań. Pojawił się syndyk i
wszystko wskazywało na to, że szybko sprzeda pozostały majątek. Nic
takiego się nie stało.
Wszystko to szczegółowo opisaliśmy w artykule "Ajne plajte" w
październiku zeszłego roku ("NIE" nr 41). Wydawało się, że po tej
publikacji ktoś w Ministerstwie Skarbu
właściciel firmy

zainteresuje się Igloocarem. Okazuje się, że jak coś zdycha po
cichu, na dodatek daleko od stolicy, to władza ma to gdzieś. To nie
Ożarów.
Ssanie trupa
Ostatnim prezesem Igloocaru była Krystyna Jaskowska, doktor
ekonomii. Po tym, jak w firmie pojawił się syndyk Krzysztof Sarna,
Jaskowska
podobnie jak cała załoga
dostała wypowiedzenie.
Następnie syndyk zatrudnił panią Krysię na stanowisku prezesa, co
jej zdaniem wynika z prawa upadłościowego. Jeśli wziąć pod uwagę, że
w papierach wystawianych od czasu upadłości firma nie stosowała
pieczątek informujących o jej obecnym statusie
to w połączeniu z
ciągłością prezesury mogło robić wrażenie, iż w Igloocarze wszystko
jest OK. Pani prezes z upadłego zakładu sama przyznała, że od
momentu upadłości do połowy grudnia firma "wypracowała" ponad milion
złotych strat nazywanych elegancko zobowiązaniami publicznoprawnymi.
Wzięło się to m.in. stąd, że firma nie płaciła podatku od
nieruchomości, VAT, ZUS itd. Z naszych wyliczeń i informacji wynika,
że zobowiązań jest znacznie więcej. Na samo ogrzanie hali o
powierzchni blisko 15 tys. mkw. potrzebny jest worek pieniędzy. O
innych mediach nie wspominając.
Do 23 grudnia 2002 r. w spółce Igloocar pracowało ponad 180 osób.
Ponieważ wszyscy mieli wypowiedzenia, za ich zatrudnienie płacił
Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Firma realizowała
jednak zamówienia. Trochę z tym było kombinacji, ale co tam...
Cała ta blisko półroczna działalność Igloocaru od momentu upadłości
jawi się jako wielka granda. Sędzia komisarz otrzymał dwie oferty
zakupu zakładu. Jedną złożył były dyrektor handlowy firmy, człowiek
w branży znany. Chciał kupić część zakładu i postawić go na nogi.
Ludzie z branży poinformowali nas, że facet rzeczywiście miał szanse
uzdrowić zakład, bo ma doświadczenie, kontakty itp. Gwarantowałby
zbyt nadwozi w kraju i za granicą. Zatrudnienie też. Resztę majątku
syndyk mógł spokojnie sprzedać komu innemu.
Interes ze Szwedem
Drugą ofertę kupna firmy złożył Kjell Hedin ze Szwecji. To jest
facet, który chciał kupić Zremb Wrocław i Zasław
firmy
specjalizujące się w produkcji naczep samochodowych. W obydwu
spuszczono go na drzewo. Być może dlatego, że oferty wysyłał na
zwykłym papierze i nawet nie miał wizytówki.
Kilka dni przed świętami w Igloocarze zebrała się Rada Wierzycieli i
podjęła decyzję: firmę należy sprzedać Szwedowi. W prasie lokalnej
głoszono, że szwedzki biznesmen zaoferował najlepsze warunki. Kupi
zakład jako osoba fizyczna, a należność będzie spłacał w ratach.
Poinformowano, że przyszły właściciel zwrócił się już do MSWiA o
zezwolenie na zakup Igloocaru.
Nas MSWiA poinformowało, że Hedin nie występował o zezwolenie ani
jako osoba fizyczna, ani jako właściciel firmy ze Szwecji. Nie
zwracał się o to również Igloocar. Ministerstwo nie sprawdzało więc
wiarygodności tego pana ani jego firmy, której nazwy nawet nie zna.
Do wydojenia
W skład Rady Wierzycieli wchodzą: sędzia komisarz Piotr Pełczyński,
przedstawiciele Urzędu Skarbowego, ZUS, BGŻ, firm MUSI i Star-Track.
Urząd Miasta reprezentował Władysław Bielawa, były prawicowy
burmistrz, który w momencie przegranej w wyborach stracił robotę w
Urzędzie Miasta. Jego następca Edward Brzostowski nie wymienił
przedstawiciela Urzędu Miasta w Radzie przed jej grudniowym
posiedzeniem.
Nasze wiewiórki doskonale oblatane w sprawach firmy twierdzą, że
Rada podjęła taką właśnie decyzję z prostego powodu: zakład będzie
egzystował przez kolejnych kilka miesięcy i przez sieć powiązanych
ze sobą firm nadal będzie realizował zamówienia na nadwozia. Robi
się to tak: zaprzyjaźnione firmy zewnętrzne kupują materiały na
nadwozia i dają to do roboty facetom z Igloocaru. Następnie wyrób
kupują od Igloocaru za bezcen, a później opychają z zyskiem dalej.
Zastanawia nas postawa facetów z Urzędu Skarbowego i ZUS
zasiadających w Radzie Wierzycieli oraz samego syndyka w firmie.
Dlaczego pozwalają na dalsze funkcjonowanie upadłego zakładu, skoro
ten tylko wypracowuje kolejne miliony strat
wszystkie zyski
wyciekają bowiem z firmy bokami. Zastanawiające jest również i to,
że wszystko to dzieje się w czasie, gdy firmą zajmuje się policja i
trwa postępowanie prokuratorskie.
Mamy zresztą w łapach kolejne kwity świadczące, że Igloocar
świadomie i z premedytacją rujnowano
ot choćby w taki sposób, że w
2002 r. uwalano korzystne kontrakty np. z Volvo Ukraina. Powołano
też Igloocar sp. z o.o., przez który wypompowywano szmal.
Może więc w końcu ktoś sprawdzi, dlaczego trup zamiast umrzeć, orze
nadal, przynosząc państwu straty, a korzyści
jedynie zaufanym
ludziom i zaprzyjaźnionym firmom.
PS Sprawą zainteresowaliśmy posła Stanisława Janasa z SLD. Obiecał
się nią zająć.

Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pierdząc w fotel popłakuje "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Potrzebowscy i małodajka
O tym, jak wyklęty lud ziemi powstał i szybko został usadzony.
W związku ze skierowanym do Prokuratury wnioskiem w sprawie
oszczerstw zawartych w Pana podaniu z dnia 05.08.02, wzywa się Pana
do osobistego stawienia się w Mieskim Ośrodku Pomocy społecznej w
Ełku, ul. Piłsudskiego 8, w p. nr 2 w dniu 27.08.2002 r. o godz.
8.30 w celu złożenia wyjaśnień w sprawie zakresu uzyskiwanych przez
Pana w tut. Ośrodku informacji
wezwanie tej treści wystosowała do
bezrobotnych magister Ścierańska Maria, kierownik Sekcji Analiz,
Programowania i Koordynacji Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej
(MOPS) w Ełku.
Magister Ścierańska Maria nie jest prokuratorem i w kwestii
wyjaśnień może bezrobotnym naskoczyć, ale oni niestety o tym nie
wiedzą. Więc się boją. Dla nich Ścierańska to władza. A oni obrazili
władzę. I teraz mają przerypane. Mogą nie zobaczyć nawet złotówki.
Odszczekują więc to, co napisali i proszą o wybaczenie.
A było to tak.
Polska Organizacja Bezrobotnych rozdała bezrobotnym wzory pism do
MOPS. Stało w nich napisane, że Konstytucja gwarantuje im pomoc ze
strony państwa, a ustawa o pomocy społecznej precyzuje, iż ta pomoc
ma dostarczyć im środków do życia na poziomie minimum socjalnego.
Śmieszne te pisma były do łez, było tam coś o tym, że dyrekcja MOPS
natrętnie rozpowszechnia obłudne informacje o ograniczonych
możliwościach pomocy społecznej, jak gdyby ludzie rzeczywiście
wierzyli w to, że mają prawo do tego, co im się należy.
Jedno z takich pism wystosował do ełckiego MOPS Marian Grześ,
Napisał, że ma 168,80 zł na osobę i że nie da się za to wyżyć.
Dlatego w myśl art. 67 Konstytucji należy mu się 447 zł minimum
socjalnego na przetrwanie. Tymczasem Ośrodek Pomocy Społecznej nie
płaci więcej niż 50, 100 zł na miesiąc
po uważaniu. Dalej pismo
wymienia, jakie kary przewiduje kodeks karny dla funkcjonariuszy
publicznych, którzy powodują zagrożenie dla zdrowia i życia, czyli
stopniową śmierć głodową.
Reakcja urzędników była natychmiastowa.

Po otrzymaniu wezwania z MOPS trzy noce nie spaliśmy
skarży się
żona Grzesia. Grześ się boi i jest coraz bardziej wściekły. Jest już
po sześćdziesiątce i robi się siny.

Jeszcze się spotkamy w prokuraturze
powiedziała mu Ścierańska.
Spotkają się zresztą w większym gronie. Ścierańska wskazuje wielki
plik akt osobowych.
Mam tu więcej takich wniosków. Wszystkich
podam do prokuratury
zapowiada.

A podaj sobie do samego Pana Boga...
odpowiada Grześ. Jeszcze
się stawia. Ścierańska zdusi to w zarodku.

Będą poważne konsekwencje, to jest brudna robota. Podrywanie
autorytetu. Pan nie rozumie, co tu jest napisane.

Nie jestem prawnikiem
broni się Grześ. Coraz słabiej. Wreszcie
się załamuje. Podpisuje oświadczenie, że nie wie, co było w tym
wniosku, który mu podsunęli. I że się z tym nie zgadza. Dlaczego?

Ona będzie się mścić
mówią bezrobotni.

Tym, co przynieśli wnioski, może w ogóle nic nie dać. A i tak nikt
nigdy nie wie, ile dostanie.

Raz na święta dostaliśmy z mężem 30 zł na dwoje. A pracownicy w
opiece dostali talony do sklepów. Kasjerka w MOPS, jak wypłacała, to
się śmiała
opowiadają.

Przychodzą pracownicy socjalni i widzą moją 13-letnią sukę. Pani
przychodzi po pieniądze na dzieci, a psa pani chowa? O telefon
pytają, jak gniazdko zobaczą, o pralkę automatyczną. Mówią: sprzedać

dwa tygodnie się przeżyje.
Ełcki Ośrodek Pomocy Społecznej dba o to, żeby bezrobotni mieli
zajęcie. Mają zbierać pieczątki.

Na Ełk trzeba dwudziestu. Ale nie z jednego dnia czy dwóch.
Dziennie można zebrać najwyżej dwie. Jak się jednego dnia zbierze
więcej, to dyskwalifikują. Trzeba jeździć do Wolnej Strefy
Ekonomicznej, a bilety kosztują. Pracodawcy, którzy stemplują nam
odmowę przyjęcia do pracy, to już nas mają dość. Do roboty byście
poszli, a nie za pieczątkami ganiacie. A jest dla mnie robota? No,
nie. W jednym sklepie to tak często przychodzili po pieczątki, bo
blisko, że wywiesili kartkę, że potrzebują ekspedientki. Tak dla
picu, żebyśmy nie przychodzili.
Przyszła do opieki alkoholiczka. Nie pije, jest w AA. Poprosiła na
dzieci, bo wiedziała, że alkoholikom dają. Usłyszała, że jak zacznie
znowu pić, to dostanie talony na zupę dla dzieci.
No i ludziom się żółć ulała. Od tego wszystkiego. I wysłali te
pisma, że im się po Konstytucji należy. No to ich Ścierańska
przeczołgała, żeby wiedzieli, co sobie mogą z tą Konstytucją. To by
było na tyle, jeżeli chodzi o społeczeństwo obywatelskie.
Magister Ścierańska nie chce kłopotów. Narzeka na system.

Zamiast zajmować się opieką społeczną, robimy za kasjerów. A
przecież te pieniądze, które dajemy za nic, strasznie tych ludzi
demoralizują. Trzydzieści złotych na miesiąc? Dajemy przecież i
więcej. To zależy od wywiadu środowiskowego. Zresztą, to nie ma
sensu. Te zapomogi powinny być jakoś odpracowywane.

A co można kupić za 30 złotych?

A co to za różnica, 30 czy 100? Przecież to i tak nie rozwiązuje
problemu. Ci ludzie są bezradni i biedni z powodu swej osobowości.
Są nieprzystosowani. Bezrobocie nie jest tu najważniejsze.
Pytam magister Ścierańską, czy nie jest jej trochę głupio, że
bezrobotnych, nieprzystosowanych, zagubionych ludzi, którym ma
pomagać, straszyła prokuraturą.

Tak. Ale pan nic nie rozumie. Pan się identyfikuje z tymi ludźmi.
A ja jestem po drugiej stronie barykady.
Autor : Piotr Ikonowicz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Krzyżak skarbowy
Blady strach padł na parafian ze św. Rodziny w Częstochowie, gdy
dowiedzieli się, że ludzie proboszcza, zwani przez niego
animatorami, a przez innych windykatorami, co miesiąc odwiedzać będą
ich domy, by zainkasować opłaty zwane darem serca. Przy okazji
rozejrzą się po chałupach i sprawdzą wysokość datków złożonych w
poprzednim okresie. Nie należy ich mylić z ludźmi Grzegorza Kołodki,
którzy jeszcze po domach nie chodzą. Jednak wierni mętlik mają w
głowach i dopytują się, czy akcja proboszcza ma coś wspólnego z
omawianym obecnie ministerialnym pomysłem składania przez obywateli
deklaracji majątkowych.
Otóż są to dwie odrębne inicjatywy o tożsamym celu
chodzi o
rozpoznanie zasobów materialnych ludności. Z tym że Kołodko nie jest
tak jak Duda dokuczliwy: nie mówi o sercu i darach. Zamiast
subtelniej podejść podatnika i projekt nowego aktu prawnego określić
jako "dar otwartych sejfów", "doroczne obnażanie podatniczej
dobroci", "szlachetna przejrzystość majątkowa" lub tak jakoś,
Ministerstwo Finansów z upodobaniem odwołuje się do niesympatycznych
dla ucha nazw typu "deklaracja majątkowa podatnika". Brrr... Niech
więc resortowi posłuchają, jak takie sprawy załatwia się w Kościele.
Puk, puk! To ja, wasz animator
We wrześniu ks. Marian Duda rozesłał do parafian list rozpoczynający
się od słów "Moi Kochani" (gdybyż tak naczelnik skarbówki zwracał
się do ludzi). W pierwszych zdaniach tłumaczy, dlaczego kochani
winni łożyć na parafię, a potem przechodzi do rzeczy). Ale jak
zmyślnie: Aby ułatwić składanie comiesięcznych ofiar na dar serca,
każdego miesiąca odwiedzi nas w domu animator parafialny i przyjmie
za pokwitowaniem złożoną ofiarę. W ten sposób dar serca dla swojej
parafii będą mogły złożyć także osoby praktykujące nieregularnie,
oraz uczęszczające na stałe do innych kościołów.
Po rozprawieniu się z kochanymi cwaniaczkami, którzy kit wciskają,
że owszem, dają, ale na inny kościół, oraz z "katolikami
nieregularnymi", ks. Marian Duda zapowiada wprowadzenie kolejnego
ułatwienia: Parafian, którzy nie składają ofiar na dar serca,
będziemy prosić w czasie załatwiania formalności w kancelarii, by
uregulowali należność dla parafii chociażby za ostatni rok. Dalej
ksiądz zawstydza opornych, którzy nie wyrabiają finansowo lub z
innych przyczyn nie płacą. Czy w razie potrzeby ośmielicie się
prosić o posługę w archikatedrze, której nie chcecie w żaden sposób
wspierać? Czy nie będziecie mieć wyrzutów sumienia, że za pieniądze
innych korzystacie ze świątyni i instytucji parafialnych?
Wytypował wojewodę
Ksiądz Marian Duda to nie byle jaki proboszcz. Jest doktorem
teologii, wykładowcą w seminarium. Na początku lat 90. wróżono mu
błyskawiczną karierę. Kościół powierzył mu kierowanie
przygotowaniami do Światowych Dni Młodzieży, które w 1991 r.
zgromadziły w Częstochowie półtora miliona wiernych z całego świata.
Wywiązał się z zadania. W tym też czasie pojawił się na scenie
politycznej jako pełnomocnik arcybiskupa Stanisława Nowaka do
kontaktów ze środowiskami politycznymi. To z jego ust, podczas
jednej z narad w kurii, padło nazwisko Jerzego Guły, nikomu wówczas
nieznanego pracownika częstochowskiej huty. Wkrótce hutnik został
wojewodą częstochowskim (obecnie jest członkiem zarządu województwa
śląskiego) i wraz z księdzem Dudą współtworzył bardzo wpływowe w
mieście ugrupowanie polityczne
Unię Laikatu Katolickiego. Potem
karta się odwróciła. Ambitnemu księdzu dano prestiżową, ale biedną
parafię św. Rodziny z rozsypującą się archikatedrą i takimi ulicami
jak zaniedbana Krakowska, po
której grasują drobne pijaczki wypatrujące, jak by tu podprowadzić
księdzu rynnę przygotowaną do wymiany w archikatedrze. Ale żyją tu
też spokojni i zacni ludzie. Tym nie w smak comiesięczne
lustracje kościelnych windykatorów.
Święte prawo proboszcza
Ksiądz Marian dobił ich ostatnio jeszcze jednym pomysłem. Wydrukował
mianowicie wzór oświadczenia, które właśnie dostarczane jest
parafianom. Należy w nim podkreślić właściwą odpowiedź
będę
składać miesięczną ofiarę na "dar serca" lub "nie będę składać
ofiary na utrzymanie parafii św. Rodziny, nawet w wysokości
symbolicznej złotówki. W razie podkreślenia drugiej opcji ksiądz
dobrodziej żąda pisemnego wyjawienia motywów odmowy. Chce wiedzieć,
co jego kochani parafianie kombinują. I ma do tego święte
prawo. Ustawa o ochronie danych osobowych zezwala duchownym na
zbieranie i gromadzenie informacji również o stanie majątkowym
wiernych, rodzaju wykonywanej przez nich pracy, wysokości zarobków
itp. Wszakże pod warunkiem, że odbywa się to za zgodą indagowanych
osób oraz że dane te są niezbędne do wykonywania statutowych zadań
Kościoła.
Teoretycznie można powiedzieć dobrodziejowi
a pocałuj ty mnie w
dupę, zaś jego wścibskim animatorom rzucić przez drzwi krótkie

paszoł won! Ale kto się odważy? Parafianie wolą się posłużyć "NIE",
żeby za naszym pośrednictwem ks. Dudzie nawrzucać, co ochoczo
czynimy. A więc nie podoba im się, że dobrodziej jeździ czarnym
Mercem "pięćsetką", że ma do dyspozycji Land Rovera i coś tam
jeszcze, bo ich serca widząc tak szczodre efekty swych darów łatwo
dostają zawału. Nie podoba się też, że ks. Duda buduje wielki Dom
Archikatedralny przy Ogrodowej. Uważają, że przeinwestował. Prosili,
abyśmy napisali też, że doceniają dobudowanie kościelnych wież i
wyremontowanie archikatedry, stworzenie parafialnej przychodni
zdrowia i inne prospołeczne inicjatywy realizowane z ich datków. Tym
razem już się jednak nie wyrabiają
takie czasy
i o zmiłowanie
wielebnego proszą.
Licząc na Wasze zrozumienie oraz ofiarność pozdrawiam Was serdecznie
i obiecuję modlitwę w intencji wszystkich ofiarodawców w każdą
niedzielę podczas Mszy św. o godz. 10.00
odpowiada im w liście
taktowny duszpasterz ze św. Rodziny.
Autor : Tadeusz Ryciarski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Taniec z szabrami "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sojusz Lewicy Parafialnej "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie dla Lwa kiełbasa
Koterski ześwirował. Warszawa wstydzi się za "Warszawę". Szokujący
werdykt.
To tylko niektóre, pozbawione wyzwisk komentarze po ogłoszeniu
werdyktu jury 28. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Pierwszy raz od wielu lat werdykt wzbudził takie emocje. No i falę
zupełnie niesłusznych oskarżeń.
Wspomniany festiwal znakomicie odzwierciedla paranoiczny stan kina
polskiego. Odbywa się w Gdyni i jako główną nagrodę przyznaje Złote
Lwy Gdańskie. Zwie się festiwalem filmów fabularnych, a od lat paru
większość projekcji to filmy telewizyjne, do tego pokazywane w
Teatrze Muzycznym. Wysokie jury ma do dyspozycji 21 nagród
tyle,
ile projekcji w tym roku. Pominięci przez jury zawsze mogą liczyć na
nagrody pozaregulaminowe.
Faworytem licznie zgromadzonych sprawozdawców kinowych była
"Pornografia". Dzieło Jana Jakuba Kolskiego, niedawno jeszcze
nierozpieszczanego przez to środowisko, oraz Witolda Gombrowicza,
literata. Dopieszczonego, bo zmarłego. Nawet przez Sejm RP, który
uchwalił rok ten lub następny Rokiem Gombrowiczowskim.
Faworytem ów film był, bo męczeństwem, pomimo krótkiego żywota,
został naznaczony. Na festiwalu filmów europejskich i światowych,
filmów fabularnych jak najbardziej
w Wenecji. Wszyscy polscy
kinowi sprawozdawcy typowali go do nagrody głównej. Bo reżyser
przedni, współautor scenariusza, którego geniusz został sejmową
uchwałą potwierdzony, do tego aktorzy krakowscy, więc siłą rzeczy
najwybitniejsi. No i kompozytor koniecznie krakowski
Konieczny.
Niestety. Film w Wenecji nagrody nie dostał, bo wziął ją ruski
reżyser. Gdyby to Irańczyk był albo inny Chińczyk, to jakoś byśmy
przeboleli. Ale Ruski? Czemuż, kurwa, Rus, a nie Lech? Rychło
dorobiono interpretację, że w tym roku na europejskich kinowych
salonach jest rok dobroci dla Ruskich. No i dlatego Rus wziął to, co
naszemu Janowi Jakubowi się należało.
Skoro nie Wenecja, to może Gdynia. Też lwy, które sroce spod ogona
nie wypadły.
Niestety, głównym producentem "Pornografii" jest Lew Rywin, bohater
popularnego serialu pt. "Sejmowa komisja śledcza". Podczas pokazu
konkursowego widownia gdyńska zakładała się, czy przed projekcją
konkursową organizatorzy poproszą Lwa na scenę wraz z innymi
twórcami. Nie poprosili! Choć Lew po Teatrze Muzycznym przechadzał
się, puszył grzywę i był na konferencji prasowej.
Kiedy zatem jury ogłosiło, że lwów Lew nie dostanie, na sali
zawrzało. Bo film Darka Gajewskiego "Warszawa" dobry jest, ale nie
on został w Wenecji przez proruski spisek odrzucony.
Bo publiczna telewizornia nie chciała pokazać Lwa z lwami w
najlepszym czasie antenowym. Bo byłoby to
przekonywali żarliwi
sprawozdawcy kinowi w kuluarach toaletowych, czyli szczerze

przyznanie się prezesa Kwiatkowskiego do winy. Do trzymania z grupą
trzymającą władzę. Przez Lwa podstępnie nagranego przez Adama. Jan
Jakub lwów nie otrzymał. Przekonywali tak ci, którzy dostęp do
tajemnic mieli. I tak to Lew Rywin świętym męczennikiem polskiego
kina został. Zobaczycie, że tylko Michnikowa "Wyborcza" będzie
broniła werdyktu jury
prorokowali w kuluarach Rywinowcy. I
wywieszczyli.
A prawda leży zupełnie gdzie indziej. Niezależnie od wyroku
wysokiego jury, które okazało się rzeczywiście niezależne i film
interesujący wielce nagro-dziło. Oto, co znów sprawozdawcy
prześlepili. Nie zauważyli, że w tym roku jury
świadomie lub nie

nagradzało przede wszystkim produkcje TVP SA. Firmy nie tylko
sponsorującej Festiwal Filmów Fabularnych prezentujący filmy
telewizyjne, ale też największego obecnie producenta filmowego.
Skoro telewizja publiczna filmy produkuje i festiwal organizuje, to
czemu nie może się nagradzać? Kiedyś tak czynił Canal+ za Rywina
prezesowania.
W Polsce dożyliśmy bowiem sytuacji, że bez pieniędzy telewizji
publicznej nie ma produkcji filmowej ani festiwalowej. "Pornografia"
też była w koprodukcji z TVP SA
Agencja Filmowa i cztery
drugorzędne nagrody dostała. Ci zaś, którzy werdykt jury wygwizdali,
mogą uczynić jedno. Zrzucić się na konkurencyjny festiwal. I tam
dawać swoje nagrody.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Piekarski po mękach
Leszek Kwiatek były prezes Poczty Polskiej został niesłusznie
szurnięty ze stanowiska. Wagner i Pol, zamiast bronić swojego
urzędnika, bezkrytycznie ulegli "Gazecie Wyborczej".
Wiosną i latem zeszłego roku "Gazeta Wyborcza" ścigała się z
"Rzeczpospolitą" w ujawnianiu afer i skandali kompromitujących rząd
Millera. W tym demaskatorskim maratonie obie gazety szły łeb w łeb.
Jak "Rzepa" oskarżyła dwóch urzędników Kancelarii Premiera o
złamanie ustawy antykorupcyjnej, to "Wyborcza" natychmiast zarzuciła
identyczną "zbrodnię" Leszkowi Kwiatkowi, ówczesnemu dyrektorowi
Poczty Polskiej, a zarazem bliskiemu koledze Millera. Kwiatek
politycznie był atrakcyjną zwierzyną łowną, gdyż prywatnie jest
mężem posłanki SLD Katarzyny Piekarskiej, która przewodniczy
sejmowej Komisji Sprawiedliwości.
Jednak zacietrzewienie i chęć dokopywania za wszelką cenę rządowi
Millera sprawiały, że "Wyborcza" przedobrzyła.
19 marca 2004 r. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, iż wykreowana
przez "Wyborczą" tak zwana afera Kwiatka była dęta od początku do
końca.
Pośrednio sąd dał po nosie dwu Millerowym prominentom
Markowi
Wagnerowi i Markowi Polowi
którzy ulegli dyktatowi "Wyborczej", a
nie posłuchali opinii bezstronnych prawników. W zeszłym roku Andrzej
Kublik ogłosił na łamach "Wyborczej", że Leszek Kwiatek dopuścił się
przestępstwa, dał się bowiem wybrać do Rady Nadzorczej Polskiego
Towarzystwa Reasekuracyjnego SA, chociaż nie miał odpowiedniego
papierka z Ministerstwa Skarbu Państwa. Agnieszka Kublik
przesłuchała na tę okoliczność ministra Marka Wagnera, szefa
Kancelarii Premiera ("Wyborcza" z 7 sierpnia 2003 r.).
Kwiatek cierpliwie wyjaśniał, że nie popełnił ani przestępstwa, ani
nawet wykroczenia, gdyż w radzie PTR był reprezentantem skarbu
państwa. Na walnym zgromadzeniu wspólników PTR SA za jego
kandydaturą głosował skarb państwa. Jeśli zaś przy procedurze
wybrania go do rady nadzorczej miały miejsce jakieś drobne
uchybienia formalne, to w żadnym razie nie jest to równoznaczne ze
złamaniem ustawy antykorupcyjnej.
Dyrektor Kwiatek nie był gołosłowny. Swe twierdzenia opierał na
ekspertyzie prawnej prof. dr. Marka Wierzbanowskiego i dr. Waldemara
Gontarskiego z Centrum Ekspertyz Prawnych przy Europejskiej Wyższej
Szkole Prawa i Administracji. (Gontarski jest także redaktorem
naczelnym "Gazety Sądowej"). Identyczny punkt widzenia prezentował
także jeden z prawników zatrudnionych w biurze Trybunału
Konstytucyjnego.
Gwoli prawdy trzeba przyznać, że red. Kublik
polując na Kwiatka

również miał w garści mocne papiery. Powoływał się mianowicie na
opinie urzędników Ministerstwa Skarbu oraz ekspertyzę Beaty
Hebdzyńskiej z Centrum Legislacyjnego Rządu.
Jednak Agnieszce i Andrzejowi Kublikom można by postawić uzasadniony
zarzut, iż w sytuacji rozbieżnych opinii prawnych nachalnie i
zaciekle żądali od Pola i Wagnera, aby Kwiatek został
natychmiast pozbawiony stanowiska dyrektora Poczty. Tymczasem
Kwiatek całkiem dobrze kierował Pocztą. Sprawniej niż poprzednik

Jacek Turczyński z ZChN. Kapitulacja przed oskarżeniami gazety i
odwołanie Kwiatka było tchórzliwym zachowaniem rządu.
Pochopna i błędna decyzja w sprawie Kwiatka groziła opłakanymi
skutkami, z których dziennikarze "Wyborczej" nawet nie zdawali sobie
sprawy! Dlaczego? Na to pytanie odpowiedział dr Waldemar Gontarski w
wywiadzie dla tygodnika "Angora" (nr 36/2003 r.): Jeżeli okazałoby
się, że dyrektor Kwiatek bezprawnie zasiadał w radzie nadzorczej
PTR, to w podobnej sytuacji może być kilkuset, z rad nadzorczych w
ponad dwustu wielkich firmach, gdzie udziałowcem jest Skarb
Państwa... Wszystkie decyzje, jakie podjęli ci ludzie zasiadając w
radach nadzorczych, są z mocy prawa nieważne... Rada wybiera zarząd.
A więc wszystko, co ten zarząd zrobił, jest też z mocy prawa
nieważne... Każdy, kto przegrał przetarg ogłoszony przez spółkę, w
której władzach zasiadał "bezprawnie" wybrany przedstawiciel Skarbu
Państwa będzie mógł dochodzić swoich roszczeń przed sądem. Taka
sytuacja grozi kompletną anarchią całej gospodarki.
W sierpniu zeszłego roku Leszek Kwiatek pogodził się z wyrokiem,
który
rękami Pola
wydała na niego "Wyborcza". Natomiast zarząd
spółki PTR SA wystąpił do sądu o ustalenie, czy Kwiatek zgodnie z
obowiązującym prawem zasiadał w radzie nadzorczej spółki. Sąd uznał,
że Kwiatek nie naruszył prawa i zasiadał w radzie nadzorczej zgodnie
z przepisami kodeksu spó-
łek handlowych. W uzasadnieniu sąd podkreślił, że do Rady Nadzorczej
PTR SA Kwiatka wybrało walne zgromadzenie, a za jego wyborem
głosowali akcjonariusze reprezentujący skarb państwa. Zatem uznać
należy, że dyrektor Poczty był reprezentantem skarbu państwa w PTR
SA.
Wyrok w sprawie Kwiatka
z chwilą gdy się uprawomocni
pozwoli
spokojnie działać nie tylko zarządowi PTR SA, ale także dziesiątkom
innych firm państwowych, których zarządy wpadły w panikę po
pseudoaferze ulepionej przez "Wyborczą".
Na skandalu wykreowanym przez Kublików najbardziej ucierpiał Leszek
Kwiatek. Ciąg zdarzeń, których padł ofiarą, obnażył kiepską jakość
obowiązującego w Polsce prawa. Raz jeszcze wyszło na jaw, że
przepisy są niespójne i mogą być rozmaicie interpretowane. W takiej
sytuacji uczciwy człowiek może niesłusznie być uznany za kombinatora
i bardzo trudno mu się obronić, gdy stanie się celem ataku wpływowej
gazety.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Państwo hamstwo "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dzyń dzyń "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Spółkowanie z córkami
Oszuści zdarzają się w najlepszych rodzinach i w najlepszych
firmach. Energopol oszukuje bezkarnie.
Generalna Dyrekcja Budownictwa Hydrotechnicznego i Rurociągów
Energetycznych Energopol była kiedyś wielką spółką państwową z
oddziałami rozplenionymi po całym kraju. Specjalizowała się w
budowaniu, zwłaszcza gazociągów i ropociągów na terenie byłego ZSRR.
Sprywatyzowany Energopol S.A. ma 6 spółek-córek, które też mają
swoje córki. Jedna z nich
Energopol Trade
ma ich 33. Spółkowa
wielodzietność bardzo się opłaca.
Mamusia
Energopol Trade buduje wszystko, nawet bloki mieszkalne i wielkie
apartamentowce w Pomrocznej. Także szkoły w Rosji. Budowanie
Energopolu polega głównie na pośredniczeniu w budowaniu. Prawdziwą
robotę odwalają podwykonawcy.
Energopol wydaje się całkiem wiarygodną firmą z tradycjami i
szmalem. Gdyby udało mi się z nim podpisać umowę na podwykonawstwo
czegokolwiek, nawet osiedlowego śmietnika, ale za 787 318,34 zł,
skakałabym pod sufit. Marian Krzemiński, właściciel spółki Wimar,
tak właśnie zrobił. Też uznał, że Energopol to wiarygodny partner.
Dzisiaj w chałupie u Krzemińskiego siedzi komornik. Wcześniej zajął
konta i wszystkie samochody. Interesy Wimaru z szacownym Energopolem
skończyły się długami Krzemińskiego u dystrybutorów na jakieś
800 tys. zetów. Gdyby nie to, firma obchodziłaby dzisiaj 20.
urodziny.
Córcia
Oficjalnie umowę na roboty dla Energopolu S.A. podpisywał Wimar z
wnuczką Energopol S.A.
spółką Energopol Trade-Centrum (ETC). Tak
poradziła spółka-matka
Energopol Trade S.A. Mama ma w Energopol
Trade-Centrum 94 proc. udziałów, a w zarządzie bliskiego kumpla
Mariana Krzemińskiego ze studiów; Krzemiński woli nie podawać jego
nazwiska, bo na sam jego dźwięk dostaje potężnej kurwicy. Krzemiński
ufał swojemu szkolnemu kolesiowi, a ten go zapewniał, że Energopol
szmal płaci w terminie i niech się nie martwi żadnymi zaliczkami,
tylko buduje. I Wimar budował jak głupi.
Pierwszą fakturkę na 200 tys. zapłaciła mu Energopol Trade-Centrum w
terminie. W tej sytuacji Krzemiński podpisał kolejną umowę z ETC na
budowanie za 580 tys. zł. I znowu budował i wystawiał kolejne
faktury, które ETC podpisywała regularnie i bez zastrzeżeń. Świat
wydawał się Krzemińskiemu megapiękny. Do pracy w firmie wciągnął
zatem dzieci tuż po ekonomicznych studiach.
Budowa się skończyła, fakturek zebrało się razem na 580 tys., ale
konto Wimaru ciągle było puste. Mijały miesiące. Krzemiński najpierw
nagabywał swojego szkolnego kolegę przez telefon. Ten go spuszczał,
aż w końcu oko w oko wysypał się, że spółka z o.o. Energopol
Trade-Centrum nie ma szmalu. Ma konto puste jak konto
Krzemiń-skiego. Zero złotych.
Krzemiński najpierw zdębiał, a potem osi-wiał albo odwrotnie. Tego
dnia uchlał się z rozpaczy. Na szczęście mamy sądy, komorników...

pomyślał w pijackim widzie i zasnął, śniąc błogo o głośnej
rozprawie. Następnego dnia polazł do sądu i omal nie oślepł, bowiem
w sekretariacie ładna panienka podsunęła mu... wniosek o upadłość
firmy Energopol Trade-Centrum. Wniosek złożony został jeszcze przed
podpisaniem drugiej umowy z ETC. To znaczy, że ETC wtedy już
praktycznie nie było. Pięknie, kurwa mać, podpisałem umowę z
Energopolem widmem, przygadał sobie w myśli i wyszedł z sądu. Sąd
gospodarczy też wysłał Krzemińskiego na drzewo.
Ponieważ szło o spory szmal i słynny Energopol, prokuratura wszczęła
dochodzenie, przesłuchała kierownictwa różnych Energopoli i umorzyła
dochodzenie w sprawie o doprowadzenie do niekorzystnego
rozporządzenia mieniem w kwocie 582.582,02 zł firmy Wimar przez
Zarząd firmy Energopol Trade Centrum Sp. z o.o. i Energopol Trade,
bo czyn nie zawiera ustawowych znamion czynu zabronionego. W sumie
umarzała dochodzenie w sprawie Energopolu dwa razy, ostatnio w lutym
2004 r.
Prokuratura wspaniałomyślnie ustaliła, że spółka Energopol
Trade-Centrum faktycznie nie ma ani złotówki na koncie. Brak
płatności dla Wimaru wynikł z braku płynności finansowej.
Ani spółka Energopol Trade S.A., ani tym bardziej Energopol S.A. nie
miały żadnych zobowiązań wobec siebie ze spółką Energopol
Trade-Cen-trum Sp. z o.o., toteż nie ma żadnych podstaw prawnych aby
te firmy pokrywały zobowiązania finansowe ET.
Prokuraturę nie zainteresowało to, że nieistniejąca firma ETC
bezprawnie zawierała umowy. Że konto ETC zrobiło się nagle puste, bo
szmal przelano najpierw do innej spółki-wnuczki
Energopol Trade
Market. Wtedy ETC "bezpiecznie" ogłosiła upadłość, a następnie ETM
przejęła ETC. I w ten prosty sposób wszyscy kolorowo wydymali
Krzemińskiego na ponad pół bani zetów.
Ostatecznie Marian K. postawił na CBŚ. Spotkał się z
funkcjonariuszem Biura. Ten w konspiracji przejrzał kwity i orzekł,
że sprawa jest ewidentnym wyłudzeniem, że on się tym zajmie, ale co
zdecydują jego szefowie, to już nie jego broszka, bo w końcu idzie o
poważną firmę. Wziął papiery i poszedł. Miał się odezwać w ciągu
dwóch tygodni, ale kamień w wodę
facet zniknął jak owsik w gównie.
Komórka nie odpowiadała, a gdy Krzemiński trynknął oficjalnie do CBŚ
i zapytał o gościa, poinformowano go, że ten pan już tu nie pracuje.
Babcia
W grudniu 2003 r. na wniosek Prokuratury Rejonowej w Katowicach
aresztowano prezesa Energopolu S.A. Wacława Achlera w związku z
aferą w Hydrobudowie Śląsk. Sąd zwolnił prezesa z aresztu za kaucją
200 tys. zł. Ostatnio prezes żalił się na wysokość tej kaucji i to
był jego jedyny znak życia, w sekretariacie Energopol S.A.
powiedziano mi bowiem, że prezesa nie ma i nie rozmawia z
dziennikarzami. O podejrzanych związkach Energopolu z Hydrobudową
pisałam rok temu.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papa, mydło i powidło "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Janik szorstkowłosy
Pazury bestii i pióro ministra.
Krzysztof Janik, minister spraw wewnętrznych i administracji, jest
poważnie przepracowany. Nim skończył z krwiożerczymi kundlami,
zaatakowały go uzbrojone po zęby bandziory. Postanowiłam dopomóc
ministrowi w tej ciężkiej sytuacji życiowej i zawodowej.
Przygotowałam przepisy wykonawcze do projektu nowego rozporządzenia
MSWiA do ustawy o ochronie zwierząt. Jestem pewna, że takie same
zapisy wyszłyby spod pióra samego ministra, tyle że ze względu na
obecną sytuację
znacznie później. Inne rozwiązania wykonawcze do
psiego rozporządzenia Janika są po prostu niemożliwe. Sami oceńcie.
Rozporządzenie: Do listy psów groźnych ras dołączają m.in. akbash
dog i anatolian karabash.
Przepis wykonawczy: Ponieważ w całej Pomrocznej zarejestrowano w
Związku Kynologicznym jednego akbasha i dwa anatoliany (zapewne ze
względu na ich cenę na psim rynku), policjantom, którzy znajdą
akbasha lub karabasha wśród 30 mln psów, przysługuje nagroda w
wysokości 1/10 średniego wynagrodzenia (130 zł).
Rozporządzenie: Także na posiadanie psa mieszańca groźnych ras
właściciele będą musieli mieć zezwolenie z urzędu miasta lub gminy.
Przepis wykonawczy: W razie wątpliwości, jakiej rasy jest w psim
miksie więcej, np. pudla czy pit bulla, należy niezwłocznie
skontaktować się z kynologiem w celu wydania ostatecznego werdyktu.
Na okres poszukiwania kynologa psa podejrzewanego o bycie groźnym
należy tymczasowo aresztować, razem z właścicielem. Jeśli i kynolog
będzie miał kłopoty z doprecyzowaniem rasy psa lub stopnia jego
skundlenia, należy przeprowadzić na tym psie badania genetyczne w
lecznicach weterynaryjnych, za które płaci, podobnie jak za opinię
kynologiczną, policja. Aby jednak uniknąć sprawdzania stopnia
groźności pekińczyka (pieniądze!), policjanci powinni na pamięć znać
wygląd najpopularniejszych w kraju ras. Przykładowe proste opisy:
Jamnik
długi, zwykle otyły wałek, niegroźny, mimo że wyhodowany do
urządzania lisom krwawej rzezi w ich norach.
Pudel
głupio wystrzyżony pokurcz z kokardkami na przeważnie
czarnych lokach, także niegroźny.
Ratler
chudy karzeł na patyczkowatych nóżkach z wyłupiastymi
gałami, niegroźny, boi się nawet pierdnięcia, szczeka jak głupi.
Pekińczyk
długowłosy kurdupel z mordą jak gdyby spadł z 12 piętra
pyskiem na chodnik; z mimiki przypomina ministra Geremka.
Bokser
płaskoryjny, zwężający się ku tyłowi, mimo wiader śliny
cieknącej mu z pyska
niegroźny.
Owczarek niemiecki (wilczur)
Szarik z "Czterech pancernych", mimo
że często groźny, to jednak niegroźny.
Rozporządzenie: Aby uzyskać pozwolenie na posiadanie psa z listy
groźnych ras, należy pozytywnie przejść testy psychologiczne,
określające poziom rozwoju intelektualnego przyszłego właściciela,
jego dojrzałość społeczną, cechy osobowości. Szczegóły badań ustalą
minister spraw wewnętrznych oraz minister zdrowia.
Przepis wykonawczy: Na podstawie badań przeprowadzonych na obu
ministrach należy sporządzić psychologiczny portret idealnego
właściciela psa groźnej rasy. Aby przeciwdziałać braniu w łapę przez
badających psychologów, należy powołać zespół psychologów ds.
kontroli psychologów kontrolujących przyszłych właścicieli groźnych
psów.
Rozporządzenie: Właściciele psów ras uznanych za groźne (tosa inu,
pies kanaryjski, dog argentyński, buldog amerykański, pies z
Majorki, rottweiler, akbash dog, anatolian karabash, amerykański pit
bull terrier, owczarek kaukaski) mają obowiązek uzyskania zezwolenia
na ich posiadanie i przejście testów psychologicznych. W przypadku
gdyby właściciel odmówił spełnienia tych obowiązków, psa umieszcza
się w schronisku.
Przepis wykonawczy: Ze względu na brak w policji odpowiednich
samochodów transportowych dla psów oraz wysoki koszt takich
pojazdów, psa podejrzewanego o bycie groźnym, którego właściciel nie
przeszedł testów psychologicznych, należy wezwać do stawiennictwa w
schronisku, a w razie niewykonania polecenia
zastrzelić na
miejscu. Psa, a nie właściciela
w celu udowodnienia właścicielowi,
że prawo w Polsce jest egzekwowane.
Rozporządzenie: Miasto lub gmina powinny uchwalić listę miejsc,
gdzie właściciele mogliby wyprowadzać psy (psie toalety).
Przepis wykonawczy: Gdyby w danej gminie lub mieście nie można było
znaleźć wolnego miejsca na psi szalet, należy do tego celu
zaadaptować dziecięce place zabaw.
Rozporządzenie: Za zanieczyszczenie chodników i ulic grozi grzywna
(500 zł), grzywna grozi także za poszczucie kogoś psem (1000 zł).
Przepis wykonawczy: W celu uniemożliwienia właścicielowi wyparcia
się kupy jego pupila, policjanci powinni patrolować chodniki
wyposażeni w cyfrowe aparaty fotograficzne lub kamery VHS i utrwalać
każde oddawanie stolca na chodnik lub ulicę przez psa. Należy
przypomnieć, że ludziom przepisy także tego zabraniają. Karę należy
jednak zmniejszyć w przypadku sików (wsiąkają), niech to będzie 450
zł. Z kolei grzywnę należy dwukrotnie powiększyć, gdyby właściciel
poszczuł psem policjanta lub innego przedstawiciela władzy lokalnej.

Gdyby Minister Janik miał jeszcze inne tego typu pomysły na
rozporządzenia, służę pomocą. Także w sprawie obowiązkowej
rejestracji zabójczych kanarków albo zazdrosnych żon.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sierpniem i młotem
"Zanim powiesz do widzenia", "Szalej z nami, póki serce młode jest",
"W życiu trzeba zawsze wolnym być, choć niełatwy jest każdy nowy
dzień", "Co ja tutaj robię, przecież to nie tak miało być", te i
inne dźwięki sączyły się z głośników, zanim na dobre rozpoczęła się
uroczystość. Wśród elementów pejzażu okalającego pomnik siedząca na
ławce staruszka odmawiająca różaniec.
Dźwięki "Pierwszej Brygady" oznajmiły początek uroczystości. Na
czele pochodu zmierzającego w kierunku pomnika trzej liderzy panny
"S": legendarny, jego następca i czynny, czyli Lechu, Marian i
Janusz. Ten ostatni jest też bohaterem kilku transparentów.
"Szlantę zabrali, kolesie zostali", "Oczyścić stocznię ze złodziei",
"J. Szlanta J. Śniadek grabarze St. Gdańskiej", "Oszukana i
zdradzona Solidarność". Tak czarno na białym
dosłownie i w
przenośni
napisali na nich stoczniowcy. Trzymane wyżej niż
pozostałe walą równo po oczach.

Nie traćcie nadziei, jesteśmy od Ojca Świętego
daje się słyszeć
głos wychudzonej kobieciny.
Przeciskam się do legendarnego przywódcy. Otoczony wianuszkiem
reporterów mówi coś o kolesiach, którzy się nachapali, czym wzbudza
powszechny śmiech przedstawicieli czwartej władzy.

Nie chciałeś Polaku Lecha katolika, wybrałeś Olka bolszewika

rozśpiewany, brodaty dziadunio chyba chce w ten sposób złożyć hołd
Wałęsie. Namawia go też na przyjazd do ostrowskiego Wagonu.
* * *
Sympatycy obchodów powolutku rozchodzą się. Plac Trzech Krzyży
zaczyna pustoszeć.

No i po imprezie. A pan z prasy?
zagaduje mnie jegomość w
podkoszulku, skórzanej kamizelce i z pokaźnym medalionem Matki
Boskiej na klacie.
To pan jesteś od ministra Urbana?
Coś takiego! A to prawda, że on tym, no tym... Rolls-Roycełem
jeździ?
Potwierdzam patrząc mu bezczelnie w oczy i pytam, czy ta Matka Boska
to coś na wzór Wałęsy.

Panie, ja go tylko za jedno cenię, że on tę Matkę Boskę w klapie
nosi. A tak w ogóle to ja go nie lubię, bo to agent Jaruzelskiego
był.

Aleś pan teraz pierdolnął
oburza się wychudzony facio w
sweterku.
Jak pan takie rzeczy możesz mówić o Lechu?
"Czy dla państwa Lech Wałęsa jest, był bohaterem?", "Jakie znaczenie
dla pana (pani) miały wtedy wydarzenia sierpniowe?"
nawet się nie
spostrzegłem, jak wcieliłem się w pompatycznego Janka
Pospieszalskiego z TV Puls.

On jest takim bohaterem jak ja i ten pan
odzywa się najstarszy
głos.

Panie, ja panu powiem, o co w tym wszystkim wtedy chodziło
mówi
fan Matki Boskiej.
Jako młody student politechniki odbywałem w
Stoczni Gdańskiej praktyki. Nikt nie myślał wtedy o pracy. Naród się
igrzysk domagał.

Panie, a pan wiesz, że tu ruskie wtedy mieszkali w tych
przystoczniowych blokach. W osiemdziesiątym mieli wszystkich
stoczniowców zwolnić i tych ruskich zatrudnić.
Każdy ma swoją wersję tamtych wydarzeń. Ale w końcu walczyliśmy
przecież o pluralizm.
Autor : Ryszard Byliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ujeżdżanie Araba
W Iraku pół świata walczy z milionami Arabów. Arabowie giną. W
Krakowie policja walczy z jednym Arabem. Arab jeszcze żyje.
24 marca 2003 r., Kraków, Rynek Główny, okolice pomnika Adama
Mickiewicza. Manifestacja antywojenna. Niewiele ponad 200 osób
protestuje przeciwko amerykańskiej agresji na Irak. Jednym z
manifestujących jest Palestyńczyk z polskim obywatelstwem Omar
Faris, 52-letni przedsiębiorca z Krakowa, prezes Polsko-Arabskiego
Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego.
4 kwietnia 2003 r., to samo miejsce, podobna demonstracja, podobna
liczba uczestników, wśród których jest również Faris.
Obydwa wiece przebiegają pokojowo, przemawia kilku ludzi, między
innymi Stanisław Musiał, publicysta, ksiądz, jezuita, oraz Faris,
Arab, któremu wiele lat temu Izraelczycy zastrzelili ojca.
Petycję od manifestantów przyjmuje prezydent Krakowa Jacek
Majchrowski. Mówi, że ludzie, którzy nie boją się otwarcie
sprzeciwiać wojnie, ratują honor Krakowa.
Trudno policzyć, ilu policjantów jest pośród uczestników
demonstracji. Wielu. Kamery wideo, aparaty fotograficzne. Jednym
słowem bezkrwawe safari.
* * *
Latem 2003 r. okupacja Iraku wciąż trwa, a w Krakowie rozpoczyna się
wojna z Arabem.
Policja składa wniosek do sądu o ukaranie Omara Farisa; jego wina ma
polegać na zorganizowaniu w kwietniu nielegalnej demonstracji.
Proces. Faris tłumaczy, że wniosek o zgodę na manifestację został
złożony, tyle że nie w ustawowym terminie. Policjantka Bober
potwierdza, żeorganizatorem był Palestyńczyk. Skąd to wie?
Inteligentnie odpowiada, że z naszych ustaleń. Farsa. Protestują
pacyfiści i anarchiści, dziennikarze, Komitet Helsiński. Sędzia
Piotr Ferenc uznaje, że Faris jest niewinny.
* * *
Policja nie może pogodzić się z porażką. Przegrała walkę, ale wojna
jeszcze nie skończona. Mózgowcy w niebieskich mundurach mają
przecież w zanadrzu marcową demonstrację
występują więc z
wnioskiem o ukaranie w postępowaniu zwyczajnym Farisa za to, że w
dniu 24 marca 2003 r. w godzinach 17.00-19.45 w Krakowie w Rynku
Głównym zwołał zgromadzenie publiczne bez wymaganego zawiadomienia i
przewodniczył takiemu zgromadzeniu.
Policjantka Bober nie zmienia płyty: wina Farisa wynika z naszych
ustaleń. Apiatł to samo, choć tym razem taktyka jest nieco inna.
Sprawę rozpatruje sąd grodzki; bez powiadamiania Araba uznaje, że
wina obwinionego nie budzi wątpliwości i wydaje wyrok nakazowy: 200
zł grzywny plus koszty postępowania. Sędzia Lisak najwidoczniej ma
ten sam iloraz inteligencji i podobne poczucie sprawiedliwości, co
policjantka Bober, twierdzi bowiem, że dowody zebrane przez policję
wystarczyły do wydania wyroku.
Palestyńczyk się sprzeciwia.
* * *
Rusza kolejny proces. Policjant Artur K., który przed sądem grodzkim
zeznał, że organizatorem marcowej demonstracji był Faris, na sali
sądowej nie potrafi go rozpoznać. Na następnej rozprawie dowodem ma
być nagranie wideo, ale kolejny policjant nie potrafi uruchomić
magnetowidu. Gdy wreszcie mu się to udaje, okazuje się, że na taśmie
zarejestrowano inną manifestację. Proces trwa.
* * *
Panie ministrze Krzysztofie Janiku!
Albo pogoni Pan krakowskich stróżów prawa od dwudziestu siedmiu
boleści i pouczy ich, jak fabrykuje się dowody, żeby prowokacja
wyszła, albo niech Pan im przydzieli mniej odpowiedzialne zadania,
takie jak odkurzanie biurek albo nauka jedzenia nożem i widelcem.
Rozumiem, że majestat rządu, w którym Pan zasiada i razem z którym
prowadzi Pan wojnę w Iraku, nie pozwala na to, żeby byle Arab śmiał
się sprzeciwiać amerykańsko-polskiej okupacji, ale są granice
ośmieszania organów ścigania i rozśmieszania wyborców.
Jako jeden z nich żądam od Pana, aby Pana ludzie z Krakowa
udowodnili Omarowi Farisowi (którego przecież Pan zna), że jest
niebezpiecznym terrorystą czyhającym na cześć polskich dziewic oraz
życie polskich młodzieńców, i ukarali go jak Saddama. A jeśli tego
nie potrafią, bo brak im inteligencji albo fakty im na to nie
pozwalają, niech dadzą Farisowi święty spokój.
Co, Panie ministrze?
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ambasador podaj cegłę
Chcesz postawić dom, to cię oszukają. I wszyscy będą szczęśliwi
i
oszuści, i ty.
Bank Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych (BISE) został urodzony przez
ministra Jacka Kuronia. Miał przyznawać kredyty dla bezrobotnych,
którzy chcieliby stać się kapitalistami. Bezrobotnemu z prawdziwego
zdarzenia bank nie przyznał żadnego kredytu, bo
jak wyznał jego
prezes "Gazecie Wyborczej"
"prawo do kredytu nie należy do praw
człowieka". No jasne!
Wbrew tym słusznym bankowym poglądom, nie lubimy BISE i mamy do tego
powody. Znane nam inwestycje BISE dotyczyły bowiem przedsięwzięć,
których etyczno-prawne aspekty pozostawiały wiele do życzenia.
Wystarczyło więc wypatrywać, jak coś pierdolnie!
* * *
Przez umyślnego podesłał nam papiery pan Antoni Filipowicz, prezes
firmy Warmon
działającej w branży budownictwa kanadyjskiego. Z
uzasadnienia wyroku sądowego wychodziło, że BISE obiecał firmie
Warmon kredyt, a potem go nie dał. Przez to prezes Filipowicz popadł
w tarapaty finansowe. To spowodowało wstrzymanie budowy osiedla
domków kanadyjskich w Natolinie pod Grodziskiem Mazowieckim. Osiedle
ulega dewastacji, a firma Warmon poniosła straty w wysokości ponad 6
mln zł. Sąd przyznał rację Warmonowi
co jest precedensem w
prawodawstwie polskim. Jak mecenas banku usłyszał wyrok i
uzasadnienie, to omal nie spadł z krzesła.
Spotkaliśmy się z prezesem Antonim Filipowiczem. Według jego oglądu,
rzeczy miały się tak: Filipowicz odkupił od swojej rodziny 6
hektarów gruntów rolnych 32 kilometry od Warszawy. Grunty odrolniono
z przeznaczeniem na osiedle domków jednorodzinnych budowanych w
technologii kanadyjskiej. Kosztem 700 000 dolarów w 1995 r.
Filipowicz pobudował drogi i doprowadził media. Podzielił hektary na
98 działek budowlanych, każda z własną hipoteką. Wziął kredyt na
domek modelowy
400 000 dolarów
i wybudował go. Wydał błyszczący
katalog dla wabienia klientów. Na rozpoczęcie budowy osiedla
zjechała się ambasada Kanady z panią ambasador Anne Leahy. Gazety to
oczywiście zauważyły. "Wyborcza" i "Rzepa" w kryptoreklamowych
artykułach chwaliły i zachęcały
podając cenę za metr kwadratowy i
że kredens w modelowej kuchni był ładny. W 1995 r.
gdy deweloperzy
nałogowo znikali z pieniędzmi swoich klientów
poparcie Michnika i
Kanady to były ważkie atuty. Chętni kanadyjskiego życia walili do
Filipowicza i podpisywali umowy. Filipowicz sprzedawał im
notarialnie działki i obiecywał, że Warmon wybuduje za ich pieniądze
wybrane przez nich domy.
Mając zaawansowaną budowę oraz chętnych do inwestowania Filipowicz
rozpoczął poszukiwania banku, który by inwestycję skredytował.
Chętnych było kilku, ale w końcu zjawili się finansiści z BISE i
zaproponowali deal
jak się zdawało
wyśmienity. Obiecali spłacić
ów kredyt na budowę domu modelowego i uruchomić linię kredytową dla
Warmonu oraz jego klientów. Zastrzegli sobie jednak w umowie prawo
do wyłącznego finansowania inwestycji pod rygorem zerwania umowy.
Zastawem kredytu była hipoteka działek osiedlowych o wartości
szacowanej przez prezesa Filipowicza na 4 mln dolarów.
W ciągu roku funkcjonowania umowy bank spłacił owe 400 000 dolków
poprzedniego kredytu, ale na nową budowę nie dał nic. Zwlekał, mamił
i w końcu pod jakimś mało istotnym powodem umowę zerwał. Tym samym
inwestując 400 000 dolków
jak twierdzi prezes Warmonu
stał się
właścicielem majątku 10 razy większego, tego zastawu mianowicie.
Oczywiście zaczęli Filipowicza ścigać klienci i wykonawcy, którym
przestał płacić. Zdaniem prezesa Filipowicza, było to łajdactwo od
początku przez bank ukartowane. Ukrywając się przed dłużnikami,
zmieniając adresy i telefony Antoni Filipowicz zdołał jednak
wysmażyć przeciw BISE pozew. I sprawę wygrał. Sąd dostrzegł
premedytację, złą wolę i zachowania godzące w dobre obyczaje ze
strony banku. BISE, oczywiście, będzie się odwoływał.
Zapytaliśmy rzecznika prasowego BISE Krzysztofa Rykowskiego, zali
prawdą być to może, że chcieli swego partnera oszwabić. Rzecznik
odparł, że w sprawach klientów obowiązuje go tajemnica bankowa.
Prezes Antoni Filipowicz zeznał nam na koniec, że jego stosunki z
byłymi klientami a obecnymi mieszkańcami Natolina są przyjazne, a
zobowiązania uregulowane!
* * *
W 1994 r. w oddalonym od Natolina o trzysta parę kilometrów
Tarnobrzegu rozpoczęła budowę domów w technologii kanadyjskiej firma
Tarmon. Na otwarcie budowlanego osiedla przybyła ambasador Kanady
Anne Leahy wraz z dyplomatyczną świtą. Zobaczyły to miejscowe gazety
i zachwytom nie było końca. Spółka była do tego wielce wiarygodna,
bo udziałowcami jej było miasto Tarnobrzeg oraz kanadyjska
korporacja finansowa Groupe Capital Europe Inc. Prezesem spółki był
sam prezydent Tarnobrzega Stanisław Żwiruk. Prezydent Żwiruk
zasłynął na całą Polskę trzy razy: raz, gdy "językiem nienawiści i
fanatyzmu lżył radnych lewicy nazywając ich mordercami i
zbrodniarzami" ("Rzeczpospolita", 8.10.1996); drugi raz, gdy
zainicjował wśród samorządowców "Antylewicową Ligę Krajową" mającą
dać odpór czerwonemu w wyborach lokalnych; trzeci raz, gdy jako były
prezydent Tarnobrzega i były prezes Tarmonu zasiadł na ławie
oskarżonych pod zarzutem "wielu nieprawidłowości" w kierowaniu firmą
Tarmon i dobrowolnie poddał się karze. Prasa nazwała to "aferą
Tarmonu".
Spółka Tarmon nie wybudowała do końca żadnego kanadyjskiego domu.
Splajtowała pozostawiając na lodzie 104 klientów i kilku wykonawców.
Pieniądze ze spółki wyprowadzano na przykład tak: któryś z
udziałowców pożyczał jej kilka tysięcy dolarów na parę tygodni
na
80 proc. Potem zgodnie z umową odbierał swoje z odsetkami.
Kanadyjscy partnerzy gdzieś się ulotnili, a ich polski
przedstawiciel usiadł też wśród oskarżonych. Kanadyjskie domy stoją
w Tarnobrzegu tylko dlatego, że zdesperowani klienci wykończyli je
własnymi rękoma za dodatkowe pieniądze. Mieszkańcy tarnobrzeskich
kanadyjczyków bynajmniej nie zarzucają Żwirukowi złodziejstwa.
Zauważyli bowiem, że nadal jeździ tylko Polonezem i mieszka w bloku.
Mają do niego pretensję o nieudolność i że dał się podprowadzić
nieuczciwym wspólnikom, którzy zrobili z niego wała.
* * *
Pomiędzy firmą Warmon z Natolina i Tarmon z Tarnobrzega istnieje
większa zbieżność niż tylko podobieństwo nazw. Otóż okazało się, że
swojego czasu firma Tarmon była udziałowcem firmy Warmon. A zatem

jeśli znamy prawo
pan prezes Filipowicz musiał być wspólnikiem
prezesa Żwiruka.
Udaliśmy się zatem do owego Natolina, gdzie prezes Antoni Filipowicz
ma wszak tylu życzliwych przyjaciół.

My od prezesa Filipowicza
zagadnęliśmy trzy siedzące na tarasie
panie.
Od tego oszusta złodzieja? Gdzie on teraz jest

wykrzyczały niemal jednocześnie.
Brał pieniądze nie wiadomo na co!
Nie pokazuje się tu od lat. Prądu nie ma! Kanalizacja przecieka! I
tak od posesji do posesji dowiadywaliśmy się, jak to prezes
Filipowicz wylewał fundamenty, których potem nie dawało się znaleźć,
fotografował domy, których nie było, i wstawiał drzwi, które
ukradziono.
Zwrócono nam uwagę na jeden frapujący fakt. Wprawdzie umowa Warmonu
z BISE mogła prezesa Filipowicza wysadzić z siodła i być może bank
chciał go przekręcić, ale gdy jeszcze hipoteki były czyste,
Filipowicz miał pieniądze za działki i do tego za każdy etap budowy
domu kazał sobie płacić z góry. Co z tą forsą zrobił, to cholera
wie, bo przecież takiej gotówki ani nie przekurwił, ani nie przepił

zachodzą w głowę mieszkańcy.
Otóż, drodzy z Tarnobrzega i Natolina, my wiemy, co się stało z
waszymi pieniędzmi. Były one dobrze inwestowane, ale się nie udało.
Prezes Antoni Filipowicz posiada bowiem syna Marcina Filipowicza,
który od dziecka kocha samochody. Zaczął od kartingu, a w wieku 23
lat, po skończeniu szkoły kierowców Formuły 1 Austriaka Waltera
Lechnera, trafił do Formuły Renault Sport, jako kierowca angielskiej
stajni Haywood Racing. Menedżer Filipowicza juniora Jim Warren
wróżył mu ogromną karierę oraz zwycięstwo w Mistrzostwach Anglii.
Gdyby się to ziściło
Marcin Filipowicz, jako pierwszy polski
kierowca w stajni Williamsa, wystartowałby w wyścigach Formuły 1.
Sponsorem kariery syna zdaje się był tatuś, a zdaniem tych, co się
znają, jeden występ zawodnika w wyścigu kosztuje nawet kilkadziesiąt
tysięcy złotych. I gdyby Marcin Filipowicz wygrał w Anglii, byłby
papieżem i Małyszem. Niestety, przegrał na 23. miejscu.
Wbrew przewidywaniom, najbardziej poszkodowani w tych wyścigach
lokatorzy Natolina i Tarnobrzega
gdy zapominają o emocjach
mówią
raczej o plusach, które z tej przygody wynikły. W Tarnobrzegu kilku
budowniczych nauczyło się stawiania dla siebie kanadyjskich domków
tak dobrze, że teraz robią to dla innych otworzywszy prywatne
przedsiębiorstwa. W Natolinie natomiast też jest radość.
Niezabudowane działki zarosły zielskiem i z pobliskiego lasu
przychodzą pod dom sarny, kuropatwy i zające. Po dziurawych drogach
nie jeżdżą zidiociali motocykliści, a do ogródka można wyjść w
gaciach lub bez gaci, co nikogo nie obchodzi.
Tak to się dziwnie plecie na tym bożym świecie.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kapelburmistrz
Recepta dla Polski: powierzyć rządy kapeli. Najlepiej znanej,
utalentowanej i z koneksjami.
Telefon:
Pani redaktor, w imieniu wszystkich partii politycznych,
od SLD do Ligi Polskich Rodzin, zapraszam do Ciechanowca.

Dlaczego LPR szuka we mnie sojusznika?

Wprawdzie burmistrz należy do PiS, ale tak naprawdę wybory
samorządowe wygrała u nas grupa towarzyska. Mafia, proszę pani

wyjawia informator.
Muzykant
Miasto i gmina Ciechanowiec. W sumie 10 tys. mieszkańców. Od trzech
lat kluczowe stanowiska piastują członkowie lokalnej kapeli.
Burmistrzem jest Stanisław Łapiak, gitara. Solistka Dorota Łapiak,
prywatnie żona burmistrza i gitarzysty, szefuje miejscowemu muzeum.
Zastępcą burmistrza został Krzysztof Pełszyk, też gitarzysta,
dodat-kowo dyrygent. Bas Tadeusz Paduch był dyrektorem Miejskiego
Ośrodka Kultury, a jest szefem Komunalnego Zakładu Budżetowego w
likwidacji. Solistka Joanna Paduch asystuje Łapiakowej w muzeum.
Grający na instrumentach klawiszowych Janusz Szcześniak świadczy
usługi informatyczne...
Stanisław Łapiak ma 42 lata i po ośmiu godzinach urzędowania
wygląda, jak gdyby dopiero co opuścił zakład krawiecki.

Opozycja mówi o mnie "Muzykant". Bo to niby dyskredytuje. Zacząłem
grać w przedszkolu. Grałem mojej żonie, a ona śpiewała. Byliśmy
najlepsi na festiwalach piosenki radzieckiej. Każdy ma jakieś hobby.
Poprzedni burmistrz hodował świnie, inny owce. A muzyka, zabawa
łączy ludzi
opowiada.
Piwo, wóda i balety
Zanim Łapiak został burmistrzem, był instruktorem w domu kultury,
którym kierowała Łapiakowa. Zasłynął z organizowania masowych
imprez, na które złaził się, kto żyw.

Kiedyś sponsorem był browar Okocim, więc Łapiak wrzeszczał do
mikrofonu: "nie ważny ojciec, nie ważna matka, ważne piwo Okocim".
Piwo lało się strumieniami również wtedy, gdy puszczali wianki na
Nurcu. Mimo to proboszcz prosił Boga, żeby pobłogosławił
organizatorów za tak piękną imprezę. Albo fajerwerki. Sam słyszałem,
jak babina mówiła do babiny, że Łapiakowie mają głowy na karku,
skoro sprowadzili takie cuda. Te rozrywki przełożyły się na głosy
podczas wyborów
opowiada radny Ligi Polskich Rodzin, który
deklaruje, że w ogóle nie pije piwa.
Burmistrz uważa, że źródłem "alkoholowych pomówień" jest jego
pomysł, mający na celu wypromowanie Ciechanowca. Otóż jest w
miasteczku muzeum księdza Kluka, który był zielarzem i oprócz
mikstur na przeczyszczenie produkował nalewki. Ma Łącko swoją
śliwowicę, będzie miał Ciechanowiec nalewki. Znakomity gadżet pod
prominentów i turystów.
Asfalt w kawałkach
Piwo i fajerwerki nie były jedyną kiełbasą wyborczą. Ludzie
twierdzą, że rozdawano prawdziwą kiełbasę, po 3 kilo na ryj. I
jeszcze różańce. Tanie, z plastikowych koralików. Oprócz tego przed
wyborami wszędzie budowano drogi. Na przykład według planów w
Przybyszynie miano wylać 1550 m asfaltu.

Zmierzyłem metrówką
opowiada działacz LPR.
Ponad wszelką
wątpliwość: kant. Droga jest o połowę krótsza!
Ale Łapiak asfaltu nie ukradł. Odnalazł się gdzie indziej, między
Radziszewem i Sieńczuchem.
Kawałek drogi wybudowano ku wielkiej uciesze mieszkańców.

Rozpoczęli, to i skończą
kombinowali miejscowi. Inwestycja była
nielegalna
bez badań geodezyjnych, planu, pozwolenia. Ktoś
wyniósł z urzędu dokument będący dowodem w sprawie, ktoś inny
wyleciał za to z roboty.

Burmistrz powiedział: "nie umiała pani grać w tej orkiestrze"

opowiada zwolniona.

Zwalniałem, bo nie potrzebuję tak dużo urzędników. Z 38 osób
zostało w gminie 19. A pomylić się może każdy. Wybudowałem 15 dróg
asfaltowych w połowie finansowanych ze środków pomocowych

ripostuje burmistrz.
Kurwa od roboty
Burmistrz próbował sięgnąć do kadr nie związanych z kapelą. Wiosną
2003 r. szefem Komunalnego Zakładu Budżetowego (KZB) został członek
Rady Powiatowej SLD Jan Grabowski. Rządził dwa miesiące.

Nie kumasz, nie jarzysz, krzyczał na mnie burmistrz. I osobiście
zaczął kierować firmą. Do kobiet zwracał się per "kurwy", do załogi
"wypierdalać, złodzieje"
opowiada Grabowski.
Kazał kupić sobie
fotel, taki żeby móc trzymać nogi na stole, bo wtedy najlepiej się
myśli, dwa laptopy i trzynaście komórek
denerwuje się, choć od
kilku miesięcy pracuje gdzie indziej.
Sytuacji w KZB poświęcone były dwie audycje Radia Białystok.
Burmistrz wyszedł na kompletnego dyletanta. Coś chciał z firmą
zrobić, ale nie wiedział, co.
Myślałem, że pracownicy jedną
trzecią kradną, a dwie trzecie zostaje w firmie. Ale proporcje były
odwrotne. Zrozumiałem, że należy KZB zlikwidować, żeby
zrestrukturyzować
komentuje Łapiak. Uważa, że powodem patologii
były przyzwyczajenia pracowników, a także mający nadmierne apetyty
współmałżonkowie i dzieci roboli.
Obecnie firma jest w likwidacji. Dyrektorem został wymieniony już
Tadeusz Paduch, bas.

Wykształcenie średnie muzyczne
przypominają opozycjoniści.

Również średnie techniczne. A studia w toku
broni się burmistrz.
Ogrodnicy i balangowicze
Opozycja ma dowód kompromitujący kapelę. Jest nim rachunek na
sadzenie kwiatków i pielęgnację miejskiej zieleni. Ponoć przed 3
maja 2003 r. ogrodnikami byli pracownicy gminy, a rachunek
wystawiono na osobę fizyczną. Pech chciał, że przebywającą w Belgii.
Opozycjoniści podnoszą, że elity województwa przyjeżdżają nad Nurzec
balować. Na baletach różne sprawy załatwiane są w sposób niezgodny z
regułami demokracji. Ostatnio byli na wódzie prominenci z Urzędu
Marszałkowskiego. Ramię w ramię
prawicowiec i komunista.
Działacze SLD są wnerwieni, bo na ogniskach, ponad ich głowami
załatwiane są również sprawy partyjne. Częstym gościem w Ciechanowcu
jest Mieczysław Czerniawski, niedawny baron SLD.
Działacze LPR deklarują, że mogą się z prominentami napić, proszę
bardzo, ale musi być
wiadomo, kto płaci! Członkowie kapeli uważają, że nieważne, kto
płaci. Ważne, że się opłaci.
Burmistrz opowiada, jak wyrwał kiedyś dotację od Balazsa. Miał cynk,
więc ustawili się przed
gabinetem dwa dni przed oficjalną informacją, że jest kasa do
wzięcia. Skąd miał cynk? Tajemnica kapeli.
10 września legitymację dla poczynań kapeli dał tatko z Watykanu.
Rajcowie Ciechanowca klepnęli dla papieża honorowe obywatelstwo. Na
pielgrzymkę wybrała się część orkiestry z Łapiakami na czele.

Płacę i jadę
mówi burmistrz.
Po 1250 zł za osobę.
Obywatele naciskali, żeby wybudować panu papieżowi pomnik. Wszak
jako młody człowiek też balował w Ciechanowcu. Skończyło się na
obywatelstwie. Taniej i nie trzeba konserwować.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W jednym z odcinków serialu "Graczykowie" jeden z bohaterów filmu
powiedział, że "w Lubaczowie kradną na postojach". W mieście
zawrzało. Lubaczowianie poczuli się obrażeni i zażądali od władz
miasta, by wyegzekwowały od Polsatu przeprosiny lub skierowały
sprawę do sądu. Polsat wysłał więc czym prędzej list z przeprosinami
do burmistrza. Podobnie postąpił Krzysztof Jaroszyński, producent
tego filmu. Zaproponował nietypowe przeprosiny. Zapewnił, że pisząc
najbliższe scenariusze filmowe postara się obdarzyć nazwę Lubaczów
jak najlepszym kontekstem, co
jak podkreślił zgodnie z zasadami
gatunku
również, niestety, nie będzie miało mocy faktu.
* * *
Na "dwójce" u Domagalikowej w "Granicach" był gen. Czempiński, były
szef byłego UOP (tajna policja polityczna). Opowiadał o kobietach.
Wygląda na to, że chłopina zawsze miał przesrane, bo ile razy
zobaczył fajną kobitkę, to mógł się spodziewać, że ma do czynienia z
obcą agentką. Nawet na ulicy oglądał się nie za dupami, tylko za
ogonem. Zastanawiamy się, czy to jeszcze mania prześladowcza, czy
już mania wielkości. Tak czy inaczej współczujemy.
* * *
"Jedynka" puściła produkcję "A potem nazwali go bandytą". Rzecz o
"Ogniu"
krzyżówce zbója Madeja z Janosikiem, który grasował na
Podhalu. Dziesiątki starych twarzy wyrzucało z siebie setki słów z
prędkością karabinu maszynowego. Według jednych "Ogień" zabił,
według innych
nie zabił. Jedni, że zgwałcił, inni, że nie on,
tylko kto inny, i to wręcz przeciwnie. Jeśli tak samo zeznają ludzie
przed IPN, to żywimy uzasadnione przekonanie, że z oskarżenia
kogokolwiek z dawnych lat będzie kiszka z wodą.
* * *
Przez półtorej godziny w "Dwójce" straszył nudą "Gwiazdor"
Latkowskiego z Michałem Wiśniewskim w roli głównej. Z filmu wynika,
że lider "Ich troje" jest walnięty bardziej niż pies Pluto, ale mimo
to spoko facet. Poza nim w dokumencie występowali Grażyna
Wiśniewska, która robiła za matkę bohatera i Tadeusz Wiśniewski

brat. Brakowało tylko Janka. Bo przecież Janek Wiśniewski padł.
* * *
Jak dziecko dała się wrobić prezesowa "Agory" wydawca "Gazety
Wyborczej", Wanda Rapaczyńska przyjmując zaproszenie do tak zwanego
"Otwartego Studia" zbankrutowanej, katolickiej TV Puls. Miało być o
aferze Rywina. Ale rychło dziennikarska kleroprawicowa sfora
Łęski-Semka-Pośpieszalski wspierana przez marka Jurka i Sellina
dowiodła, że Rywin-Rapaczyńska-Michnik-Kwiatkowski to tylko jeden
układ polityczno-medialny. Skorumpowany świat medialnego kapitalizmu
politycznego. Że w sumie Rapaczyńska Rywina jest warta. O tym, że
wszystko działo się w telewizji powstałej za pieniądze wyciągnięte
ze skarbu państwa przez poprzedni układ polityczny, nikt głośno nie
wspomina.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prałat kopie
Ks. prałat Henryk Jankowski ma szansę za 833 zł dostać około 400
miliardów złotych.
Skarb ten schowany jest w ziemi. To bursztyn.
Przedstawiciel proboszcza kościoła św. Brygidy w Gdańsku geolog
Andrzej Matuszewski rozpoczął w Urzędzie Wojewódzkim w Gdańsku
rozmowy na temat uzyskania koncesji na wydobywanie bursztynu.
Pierwsze, intencyjne spotkanie odbyło się 3 kwietnia. Bursztyn ma
posłużyć do budowy ołtarza
w św. Brygidzie.

O taką koncesję może się starać każdy, także ksiądz Jankowski

mówi wojewódzki geolog, Kajetan Lipiński.
Jeśli tylko spełni
wymagane ustawą o poszukiwaniu kopalin warunki, to nie ma powodu,
aby mu odmawiać. Nie widzę zaś wśród tych warunków żadnego, którego
ksiądz by nie spełniał. Biorąc zaś pod uwagę szczytny cel, możemy
tylko przychylniejszym okiem patrzeć na osobę.
Maryja w samej sukience
Bursztynowy ołtarz, który ma być większy niż legendarna bursztynowa
komnata rosyjskich carów, jest wspólnym pomysłem ks. prałata
Jankowskiego i rzemieślników skupionych w Stowarzyszeniu
Bursztynników Polskich. Bursztynowe cudo ma być głównym ołtarzem
kościoła św. Brygidy w Gdańsku. Twórcą projektu jest gdański
bursztynnik Marek Drapikowski. Udział w budowie ołtarza ma wziąć
około 100 rzemieślników i artystów. Prace już rozpoczęto, mają
potrwać do 2004 r.
Przedsmakiem tego, czym może być bursztynowy ołtarz jest wykonana na
zamówienie ks. Jankowskiego dwa lata temu przez Drapikowskiego
monstrancja z bursztynu i złoconego srebra. Ma ona 176 cm wysokości
i jest zrobiona na kształt drzewa z grupą modlących się postaci u
podstawy.
Projekt przewiduje, że ołtarz wysoki będzie na 12 m i szeroki na 7
m. Konstrukcję ze stali i srebra
pokryć mają bursztynowe płytki. Co do ilości bursztynu potrzebnego
do wykonania dzieła szacunki są
różne. Jeden z nich mówi, że na wykonanie całości twórcy muszą
zgromadzić ok. 8 ton (8 tysięcy kg) surowego bursztynu w bryłkach
nie mniejszych
niż pięść.
Rzemieślnicy z własnego materiału
bardzo rzadkiego mlecznobiałego
bursztynu
wykonali do tej pory sukienkę dla Maryi, która ma
zajmować centralną część ołtarza. I postawili księdza Henryka przed
problemem: skąd wziąć bursztyn na resztę?
Lobbysta jakich mało
Historyczny kapelan "Solidarności" traktowany jest jako postać
kabaretowa, mająca zamiłowanie do przebierania się w rozmaite
mundury i obwieszająca się orderami, lubiąca publicznie błyszczeć.
Po jego antysemickich wystąpieniach kilka lat temu arcybiskup
gdański zakazał mu wychylać nosa z własnej parafii i zamknąć gębę.
Nic z tego. Prałat jest zapraszany na salony i sam tworzy salon.
W połowie marca w swoim ekskluzywnym centrum hotelowym Jankowski
urządził spotkanie z udziałem wojewody, rektorów szkół wyższych,
prezesów firm. Poświęcone było gospodarce morskiej.
Podczas niedawnego ingresu nowego komendanta wojewódzkiego policji
pomorskiej zachowywał się tak, jak gdyby sam tego komendanta
mianował. Miał więc znakomite okazje do lobbowania.
A lobbować jest o co. Branża bursztynnicza w Polsce jest jedną z
najbardziej dynamicznie rozwijających się. O dziwo do tej pory
znajdowała się poza zainteresowaniem władz, działając sobie
spokojnie na pograniczu szarej strefy. Od 1 stycznia 2002 r. prawo
do poszukiwania i wydobywania bursztynu na obszarach lądowych
znalazło się w gestii wojewody.
Z przemytu na eksport
Lata 90. to wielki bursztynowy boom na świecie. Może to wydać się
śmieszne, ale przyczynił się do tego Steven Spielberg, który pokazał
w "Jurassic Park", że kod genetyczny dinozaurów został przechowany
przez wieki właśnie w bursztynie. Trójmiasto od kilku lat dzierży
zaś miano bursztynowej stolicy świata.
Chcąc opisać, jak wielki jest przemysł bursztynniczy w Polsce,
człowiek staje przed nie lada problemem. Oficjalnych danych na ten
temat nie ma. Wszystkie liczby są szacunkowe i pochodzą od
Stowarzyszenia Bursztynników Polskich, które również bazuje na
dobrowolnych informacjach od swoich członków.
Eksport wyrobów z bursztynu wynosi 300 do 350 mln dolarów rocznie.
To jest mniej więcej połowa tego, co eksportują rocznie wszystkie
polskie stocznie
do niedawna tzw. przemysł narodowy. Ten poziom
eksportu bursztynu wypracowuje wprawdzie ok. 2 tys. firm,
najczęściej jednak są to firmy niewielkie, rodzinne, najwyżej
kilkuosobowe. Kupują go od nas Amerykanie, Japończycy i cała Europa
Zachodnia. Według szacunków, zużycie surowca bursztynowego w Polsce
waha się w ostatnich latach od 180 do 220 ton rocznie. Daje nam to
50 proc. rynku światowego. I tu dochodzimy do pewnej niespodzianki.
Bursztynu się w Polsce nie wydobywa, choć mamy na swoim terenie
jedno z największych złóż tego surowca.
Polskie zakłady rzemieślnicze bursztyn mają z Rosji, a dokładnie z
obwodu kaliningradzkiego. Osiągamy ten bursztyn niemal wyłącznie z
przemytu. Na 180 ton surowca zakupionego w 1998 r. (najbardziej
aktualne, choć wciąż szacunkowe dane): 5 ton był to bursztyn
zbierany na plaży, 21 ton
wypłukiwany (z nielegalnych odwiertów,
bo legalnych nie ma), 30 ton pochodziło z importu oficjalnego, a 124
tony z przemytu. Takie proporcje w pozyskiwaniu surowca przez
polskie warsztaty bursztynnicze utrzymywały się przez całe lata 90.
Ołtarzem w komnatę
Rosjanie z zazdrością i niechęcią patrzyli na Gdańsk dzierżący miano
bursztynowej stolicy, choć to w Kaliningradzie jest on wydobywany. W
kwietniu 2001 r. "Niezawisimaja Gazieta" opublikowała reportaż pt.
"Gdzie przepada słoneczne złoto Rosji", bardzo nieprzychylny
praktykom Polaków korzystających z przemycanego bursztynu.
Władze rosyjskie postanowiły odzyskać pozycję na światowych rynkach
ograniczając masowe przywłaszczanie bursztynu i jego przemyt za
granicę. Rząd wydał postanowienie "O zaliczeniu unikalnych form
bursztynu do kamieni szlachetnych", natomiast władze obwodu
kaliningradzkiego wprowadziły całkowity zakaz wywozu
nieprzetworzonego bursztynu. Ruscy zapowiedzieli w dodatku
rekonstrukcję zaginionej bursztynowej komnaty. Zapowiedź budowy
ołtarza w kościele św. Brygidy wygląda więc jak polska odpowiedź na
rosyjski projekt.
Ponieważ źródło nielegalnego bursztynu wysycha, trzeba odwołać się
do zasobów własnych. Jest duży szmal do zarobienia. A kto pierwszy
wystartuje do eksploatacji polskich złóż bursztynu, ten zarobi
więcej. Kopaliny
w tym bursztyn
są własnością państwa. Udziela
ono koncesji na wydobywanie kopalin. Jeśli bursztyn jest kamieniem
szlachetnym opłata koncesyjna i opodatkowanie powinny być bardzo
wysokie.
Bursztyn dla zuchwałych
Zgodnie z "Bilansem zasobów kopalin i wód podziemnych w Polsce" wg
stanu na 31.12.2000 r. w Polsce udokumentowane są dwa złoża
bursztynu: "Możdżanowo" k. Słupska o zasobach wynoszących 10 ton,
oraz "Wiślinka" w powiecie gdańskim o zasobach geologicznych
wynoszących 2,7 tony. Oba złoża nie są eksploatowane. I to wszystko,
co wiadomo oficjalnie o występowaniu bursztynu w Polsce.
Nikt w tej chwili nie posiada w Polsce koncesji na wydobycie
bursztynu. Według szacunków Stowarzyszenia Bursztynników Polskich
mamy w pasie nadmorskim od Chłapowa ku granicy wschodniej złoża
warte 100 miliardów dolarów. Tym majątkiem nikt się nie interesuje.
Ani w strategii rozwoju Gdańska, ani w strategii rozwoju województwa
pomorskiego nie ma słowa o bursztynie. Dlatego też pewnie geolog
prałata w rozmowach w Urzędzie Wojewódzkim nie mógł się do końca
zdecydować, gdzie chcieliby kopać i wspomniał o całym obszarze
nadmorskim od Gdańska, Pruszcza Gdańskiego przez Mierzeję Wiślaną aż
do Krynicy Morskiej.
Koncesja na kopanie bursztynu kosztuje 833 zł. Czy ks. Jankowski za
833 zł uzyska prawa do złóż za 400 miliardów złotych? Czy do 8 ton
na zabytkowy ołtarz?
Tego nie wie żadna władza państwowa. To wie wyłącznie ks. Henryk
Jankowski
duchowny, który ma łeb przy ziemi.
Bursztynowa komnata
Jeden z najbardziej legendarnych i poszukiwanych skarbów na
świecie. Powstała na zlecenie króla pruskiego Fryderyka I na
początku XVIII wieku. Twórcą projektu bursztynowego gabinetu
był wybitny architekt, dyrektor Akademii Sztuk Pięknych w
Berlinie Andrzej Schluster. Kilka lat trwały prace m.in. nad
doborem kamieni odpowiedniej wielkości i koloru. Ostatecznie
powstała sala o wymiarach 10,5 na 11,5 metra, której ściany w
całości były wykonane z bursztynu. Odpowiednio dobrane
bursztyny tworzyły płaskorzeźby, ornamenty przedstawiające
girlandy, herby, scenki rodzajowe. Niektóre z nich były tak
drobne, że widoczne tylko pod szkłem powiększającym. Sufity
zdobiły połyskujące żyrandole, po bokach zaś stały wykonane z
bursztynu świeczniki. W niektórych miejscach bursztyn
umocowano na srebrnej folii w celu spotęgowania efektów
świetlnych. Bursztynowe arcydzieło okrzyknięto ósmym cudem
świata. Gdy w berlińskim pałacu car Rosji Piotr I po raz
pierwszy zobaczył to wspaniałe cacko, był nim tak zachwycony,
że kolejny król Prus Fryderyk Wilhelm postanowił mu je
podarować jako symboliczną rękojmię sojuszu między Prusami a
Rosją. W ten sposób bursztynowa komnata trafiła w 1716 r. do
Petersburga, a kilka lat później do Carskiego Sioła. Tam
została wzbogacona o 24 kryształowe weneckie lustra. Odbijały
one wystrój przeciwległych ścian, powiększając przestrzeń
gabinetu i zwielokrotniając jego bogactwo artystyczne. Przez
200 lat komnata zdobiła wnętrze Pałacu Jekaterynburskiego.
Ominęły ją szczęśliwie dwie rosyjskie rewolucje. Dopiero II
woja światowa rozpoczęła nową, pełną tajemnic jej historię. W
lipcu 1942 r. komnatę przywieziono do Królewca. Gdy w kwietniu
1945 r. Armia Czerwona zdobyła Królewiec, już jej tam nie
było. Od tej pory trwają poszukiwania. Liczne próby jej
odnalezienia kończyły się niepowodzeniem. Wartość materialna
bursztynowej komnaty wyceniana jest na co najmniej 50 mln
dolarów.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prawy do lewego
Gdy kupując auto płacimy za silnik, fotele, karoserię, ani nam w
głowie odmawiać zapłaty za koła. Za asfalt pod kołami nie chcemy już
jednak bulić, chociaż bez niego nie mają one po co się kręcić.
Tymczasem posiadamy coraz więcej samochodów i wkrótce nie będzie po
czym nimi jeździć.
Spór między lewicą i prawicą o winiety samochodowe ma charakter
ideologiczny. Lewica uważa, że za napra-wę i budowę szos płacić
powinna ta połowa rodzin w Polsce, która posiada auta. Prawica zaś
jest zdania, że na drogi powinni łożyć wszyscy, także
niezmotoryzowani. Do tego się bowiem sprowadza opór przeciw winietom
oznaczający, że na drogi trzeba będzie łożyć z budżetu państwa.
To prawica jest zawsze zdania, że najlepiej, jeśli każdy, kto czegoś
pragnie, płaci za siebie. Lewica zaś uważa, że wszyscy łożyć powinni
na wartościowe cele publiczne, nawet gdy tylko niektórzy odnoszą z
tego korzyść. Bezdzietni więc utrzymują szkolnictwo, zdrowi

lecznictwo, a nieokradani
policję. Skąd więc ta zamiana ról?
Najbardziej radykalną lewicową wizją świata był komunizm. Aby komunę
obrzydzić, prawicowi jej recenzenci głosili, że będzie to zupa z
jednego kotła dla wszystkich oraz wspólnota żon. Rzeczywiście, każdy
by się wzdragał na myśl, że codziennie prezydentowa Kwaśniewska
przyrządzać będzie jedną zupę dla ogółu Polaków, a system
przymuszałby do dzielenia z Andrzejem Wajdą jego straszliwej żony,
pani Zachwatowicz. Twórcy i zwolennicy koncepcji komunizmu ustrój
ten rysowali jednak w sposób bardziej umiarkowany: nie istnieje
państwo ani pieniądz, pracuje się wedle możliwości, dostaje zaś

wedle potrzeb.
Wbrew powszechnemu mniemaniu, ustrój ten został częściowo zbudowany,
tyle tylko że poszczególne jego cechy nie obejmują ogółu. Wielu
obywa się bez pieniędzy. Liczni pracują tylko wtedy, gdy trafi się
możliwość. Niektórzy mają wedle potrzeb, a nawet znacznie więcej.
Państwo zaś rzeczywiście obumiera trapione licznymi chorobami. Tylko
że dla przypodobania się Stanom Zjednoczonym rządząca lewica
stosunki te nazywa kapitalizmem, nie zaś komunizmem.
Kamuflaż wymaga także istnienia giełdy, banków, pieniędzy i innych
akcesoriów kapitalizmu. A niekiedy również postępowania zgodnego z
logiką tego ustroju, czego przykładem jest projekt rządu dotyczący
winiet samochodowych. Rzadko, ale czasem logika kapitalizmu sprzyja
sprawiedliwości, zaś system spożycia zbiorowego
nie. Winiety są
sprawiedliwe, bo ciężar budowy i naprawy dróg ponosiliby głównie ich
indywidualni użytkownicy.
Ciekawe, że naszej prawicy logika kapitalizmu akurat wówczas
przestaje się podobać, gdy wynika z niej sprawiedliwość społeczna.
Wszystko, co tworzy lub pogłębia niesprawiedliwość, prawica chętnie
projektuje i popiera.
Autor : J.U.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Erotumany
Dupczę, więc jestem. Jestem, więc myślę. Myślę, więc mówię. Mówię o
dupczeniu.
Mężczyzna, a właściwie jego jaja produkują w czasie statystycznego
życia około 17 wiader nasienia, co w przeliczeniu na plemniki daje
teoretyczną możliwość powołania 410 625 x 106 istnień człowieczych.
Szczęśliwe wydzielanie spermy następuje w trakcie stosunku
płciowego, polucji nocnych lub biblijnego onanizmu zwanego też
niesłusznie samogwałtem. Sperma, a właściwie moment jej wytrysku ma
doniosłe znaczenie religijne, bowiem tenże ułamek chwili w
rozumieniu nauk Kościoła kat. jest niemal zawsze grzeszny. A bez
grzechów żadna religia by się nie ostała.
Poczucie winy towarzyszące grzesznym czynom jest dla Kościoła drugim

po strachu przed śmiercią
psychologicznym narzędziem
podporządkowywania sobie dusz. Między 14. a 21. rokiem życia młody
mężczyzna cokolwiek by robił ze swoim nasieniem, zawsze wobec
Kościoła grzeszy. I słusznie, niech tak myśli i więcej daje na tacę.
Co dzieje się z nasieniem czarnych w latach ich sprawności
seksualnej
to na pewno stanowi czwartą tajemnicę fatimską, którą
jeden papież zna!
Naprzeciw interesom Kościoła
które pogrzebane są między
prześcieradłem a waleniem gruchy
wychodzi świeżo ukonstytuowana w
Internecie organizacja Anonimowych Erotomanów nazywanych obecnie
seksoholikami. Anonimowi Erotomani program i status zerżnęli
dosłownie od Anonimowych Alkoholików
co wynika z błędnego
mniemania, że są to być może podobne uzależnienia, które można
leczyć w identyczny sposób. Aby upewnić się, iż to zdecydowanie
nieprawda, udaliśmy się na mityng Anonimowych Erotomanów, gdzie

jak sądziliśmy
ściągają rzesze ludzi (a zwłaszcza młodych
dorodnych niewiast, na które liczyliśmy przede wszystkim), aby
jak
zapewniali erotomani w sieci
przez kontemplację i medytację
zwalczyć masturbacje, a może nawet cały chorobliwy popęd seksualny.
Okazało się, że na mityng Anonimowych Erotomanów z całej Łodzi
zjechało się ich troje. Wszyscy jednym samochodem. Pozostałych 800
tysięcy łodzian to po prostu erotomani nie anonimowi.
W podziemiach świątyni, gdzie zimno było jak w psiarni, nasi koledzy
trzej erotomani zgasili światło, zapalili świeczkę i złapali się za
ręce nawykłe do onanizmu. Następnie opowiadali sobie, jak to miło
się onanizować, co daje ogromne szczęście, ale prowadzi do poczucia
wstydu, które znów jest przyczyną nieszczęścia. W efekcie ogląda się
pisma z pięknymi nagimi kobietami, co powoduje cierpienie, jednak
wrzucenie tych pism do kosza również nie przynosi ulgi, tylko
cierpienie. Więc na powrót wyjmuje się świerszczyki spod materaca i
cierpi, by się potem wstydzić, od czego się też cierpi.
Pojawiły się jednak
zgodnie z heglowską dialektyką
wypowiedzi
zgoła odmiennie
opisujące zjawisko. Oglądanie prześlicznych pupek i cycuszków
przynosi radość ukończoną strzelistym orgazmem, po którym czuje się
odprężenie i spełnienie aż do następnej ekstatycznej ejakulacji. To
drugie stanowisko wydało się jednak stałym bywalcom sesji
antyseksoholicznych mocno niesmaczne, amoralne i stanowczo bardziej
grzeszne niż pierwsze. Przez półtorej godziny wywnętrzaliśmy się ze
swych masturbacyjnych eksperymentów, przy czym wyżej premiowane były
te opisujące towarzyszące im męczarnie niż błogostany.
Ponieważ z racji, że mi teściowa zabroniła, masturbuję się ostatnio
tak rzadko, że już nie pamiętam, wymyśliłem sobie, iż jestem
seksualnym anorektykiem, co oznacza, iż moja erotyczna pożądliwość
odbierająca mi rozum przerodziła się w strach przed odrzuceniem
przez płeć przeciwną, co z kolei wywołuje straszliwą fobię, którą
mylnie postrzegam jako wstręt przed chorobą weneryczną, zapachem
cioty, nieświeżym oddechem, haluksami, hemoroidami, odciskami,
wypryskami na tyłku
takie to obrzydlistwa w moim rozumieniu mogą
mnie zaskoczyć ze strony każdej kobiety, która bez tekstyliów może
się okazać znacznie bardziej przykra w odbiorze niż normalnie
postrzegana. Ponieważ jestem kiepskim aktorem, snując swe wymysły
miałem jakieś dziwne przeczucie, że nikt mi nie wierzy. Co więcej,
zdawało mi się, że także opowieści pozostałych trzech osobników
zebranych w imię antyseksualizmu brzmią jakoś mało przekony-wająco.
Jeden na przykład przy każdym wypowiadanym czasowniku posiłkowym
"byłem" wzdychał, a wypowiadając słowo o znacznie mocniejszym
znaczeniu "masturbacja" nie wzdychał! Bardzo słabe aktorstwo
wszystkich nas pozwala mi twierdzić, że cały ów mityng był
spektaklem wzajemnego oszukiwania się. Na potwierdzenie tej tezy
znalazłem wypowiedź znanego seksuologa Lwa Starowicza:
Seksoholizm nie jest jednostką chorobową. To wyolbrzymiony problem,
raczej moda obyczajowa, a także moda w medycynie. (...) Dawniej
mawiało się o niemoralnym prowadzeniu się, a teraz niektórzy uważają
to za chorobę. (...) O seksoholizmie mówi się głośno i często, że to
atrakcyjny temat, a poza tym tak ładnie się nazywa: "uzależnienie od
seksu". Nie wierzę w szczerość zapewnień o uzależnieniu od seksu i w
autentyzm takich rozpoznań.
Czyli generalnie nie jest prawdą to, co jest prawdą, tylko to, w co
pewna garstka każe wierzyć większości, że jest prawdą. Pozwolę sobie
zakończyć modlitwą bynajmniej nie z repertuaru rzymskokatolickich,
którą my, rzekomi anonimowi erotomani, zakończyliśmy przesławny
mityng, a nabierającej w kontekście wypowiedzi profesorskiej
szczególnego znaczenia:
Daj mi, Panie, zmienić to, co się da, znieść, czego się zmienić nie
da, i odróżnić jedno od drugiego.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mafia na miarę naszych możliwości
Baza paliw znika * "słup" truje środowisko * oficerowie CBŚ kiblują
* cudownie uwolniony gangster zwija interes * prokurator o gołębim
sercu szuka śladów mafii paliwowej
Apelujemy do ministra Kurczuka o objęcie afery paliwowej szczególnym
nadzorem, dzieją się bowiem w tej sprawie rzeczy zagadkowe.
Na wniosek Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie po kilkanaście
miesięcy przetrzymuje się w areszcie szczecińskich biznesmenów.
Jednocześnie wypuściła ona na wolność mafiosę, którego grupa
trudniła się wprowadzaniem na rynek nielegalnego paliwa i oszustwami
akcyzowymi. Oto raport o moim dziennikarskim śledztwie, które
zrodziło poważne podejrzenia.
Byznesmen i biznesłumen
Piotr K., ksywa Komor, działalność rozpoczynał w połowie lat 90. w
Ryjewie. Prowadził wówczas z żoną firmę transportową. Środki na
rozruch interesu przywiózł z Niemiec. W połowie lat 90. kontrolując
jedną z ciężarówek Komora policja znalazła w specjalnie
przygotowanej skrytce papierosy z przemytu o znacznej wartości.
Ponieważ kontrabandę odkryto nie w siedzibie spółki, zarzuty
postawiono jedynie kierowcy. W sierpniu 1998 r. za wschodnią granicą
znaleziono powieszonego Krzysztofa N., kierowcę pracującego dla
Komora. Okoliczności śmierci 42-letniego mężczyzny pozostają
niewyjaśnione do dziś.
Pod koniec lat 90. główna siedziba biznesu państwa K. została
przeniesiona do Sztumu. Piotr K. i jego żona Maria prowadzili już
wówczas kilka spółek zajmujących się wszystkim
od transportu przez
budowlankę, komis samochodowy aż po handel paliwami.

Panie, tu kilkadziesiąt cystern codziennie wjeżdżało i wyjeżdżało

opowiada jeden z sąsiadów Komora.
Zwariować można było, taki
ruch.
Biznes państwa K. rozrastał się błyskawicznie. W należących do nich
spółkach pracowało blisko 500 osób. Komor sukcesywnie wykupywał
sztumskie nieruchomości. Wkrótce miejscowi mówili o nim "król
Sztumu".
W niezbyt odległej od Sztumu Brodnicy odwiedziliśmy dyrektora
miejscowego przedsiębiorstwa PKS.

Mieliśmy przez kilka lat podpisaną umowę na dostawę paliwa i
obsługę stacji paliw
opowiada szef PKS.
Nie ukrywam, że ten
układ był mi na rękę, gdyż pan K. dał najdogodniejsze warunki
płatności za paliwo. Można powiedzieć, że nas kredytował. Jednak
musieliśmy zerwać umowę, gdyż na paliwie od niego autobusy nie
chciały jechać i strasznie kopciły. Przeprowadziliśmy badania składu
oleju napędowego i okazało się, że nie trzyma on parametrów
określonych w polskich normach.
Ropny "słup"
Posiadłość państwa K., na której terenie mieszczą się siedziby
większości ich spółek, została otoczona wysokim, betonowym murem. W
niektórych miejscach mur liczy pięć do sześciu metrów. Również
przestrzeń wewnątrz została podzielona murem na kilka obszarów.
To dziwne, bo w środku nie ma niby żadnych tajemnic
dwupiętrowy
biurowiec i rozległy betonowy plac oraz lądowisko dla śmigłowców. Bo
Komor na co dzień lata śmigłowcem.
W grudniu 2000 r. przypadkowy przechodzień stwierdził obecność
ropopochodnej cieczy w graniczącym z posesją Komora bagnie. Trucizna
właśnie zaczynała rozlewać się na pobliskie jezioro Parleta. Tylko
sprawna akcja strażaków zapobiegła ekologicznej katastrofie.
Prawdopodobnym źródłem zanieczyszczeń były podziemne dreny
wychodzące z posesji K.
W tym samym czasie na granicy gmin Dzierzgoń i Stary Dzierzgoń,
nieopodal miejscowości Stare Miasto wykryto odpady ropopochodne w
ziemnym wyrobisku po dawnej żwirowni. Mieszkańcy wielokrotnie
widzieli kręcące się nocami cysterny. Wyspecjalizowane jednostki
straży pożarnej wywoziły zawartość wyrobiska przez dwa tygodnie.
Koszt utylizacji odpadów przekroczył 1 mln zł i spadł na powiat
Malbork, którego roczny budżet na ochronę środowiska to niecałe 300
tys. zł. Specjaliści stwierdzili, że ropopochodna trucizna
przeniknęła w głąb ziemi na około 7 metrów i skaziła wody gruntowe,
okoliczne studnie, stawy i rzeczkę.

Takie odpady są charakterystyczne dla procesu wytrącania barwnika
z oleju opałowego
stwierdził zapytany przez nas ekspert, chemik
specjalizujący się w paliwach.
Mogą też pochodzić z innych
manipulacji przy paliwach.
Policja szybko odkryła ukryte w wielkiej stodole w miejscowości
Stanów chemikalia do wytrącania barwnika z oleju opałowego i 14
zbiorników, po 80 tysięcy litrów każdy. Były to ustawione jedna przy
drugiej cysterny kolejowe. Zaaresztowano jegomościa, który
dzierżawił stodołę, lecz okazało się, że nie ma on żadnego majątku i
jest nieznany wymiarowi sprawiedliwości. Nieoficjalnie już wówczas
mówiło się, że był to "słup" Komora. "Słup", czyli podstawiona osoba
firmująca najbardziej niebezpieczne działania.
Zniknięcie bazy paliw
Jednocześnie Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska rozpoczął
kontrolę w firmie państwa K. Inspektorzy ze zdziwieniem odkryli, że
w ziemi są zbiorniki na paliwo, choć zgodnie z planami być ich nie
powinno. O swoim spostrzeżeniu poinformowali Powiatowy Inspektorat
Budowlany. Pracownicy PIB podczas kontroli stwierdzili wystające
spod ziemi urządzenia świadczące o obecności zbiorników. Według
oświadczenia Komora było to 12 zbiorników o pojemności 100 msześc. i
6 o pojemności 50 msześc. Łącznie około 1500 msześc.
W lutym 2001 r. PIB nakazał rozbiórkę nielegalnie wybudowanej bazy
paliw. W czerwcu komisja protokolarnie stwierdziła, że budynek z
pompami i urządzenia nadziemne zostały usunięte. Nie wiadomo, co się
stało ze zbiornikami, gdyż PIB nie ma środków technicznych i
pieniędzy, żeby zbadać, co się znajduje pod ziemią. K. nie okazał
wykopanych zbiorników, nie potrafił też wiarygodnie wytłumaczyć, co
z nimi zrobił. Świadkowie twierdzą, że cysterny kursowały tak jak
dawniej, a może nawet częściej.
Łaskawy prokurator
9 lipca 2002 r. funkcjonariusze CBŚ zatrzymali Piotra K. Jak
oświadczył wówczas "Dziennikowi Bałtyckiemu" rzecznik prasowy
prokuratury w Krakowie Wojciech Miłoszewski: Piotr K. został
tymczasowo aresztowany na trzy miesiące (...) To była typowa,
zorganizowana grupa przestępcza z wyraźnym podziałem ról i sztywną
hierarchią.
Już wówczas prokuratura mówiła o stratach skarbu państwa w wysokości
minimum 38 mln zł, zaznaczając, że mogą być większe. Tymczasem po
dwóch miesiącach, przed upływem sankcji tymczasowego aresztowania,
Piotr K. wyszedł na wolność. Stało się tak na polecenie Marka Wełny,
prokuratora Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie prowadzącego śledztwo
w sprawie mafii paliwowej. Tego samego prokuratora, który z całą
surowością występuje o wielokrotne przedłużanie tymczasowego aresztu
Zdzisława Marszałka i Jana Bobrka
właścicieli spółki BGM ze
Szczecina. Bobrek aresztowany na kilka dni przed wypuszczeniem
Komora siedzi już 11, a Marszałek
5 miesięcy. Prokurator Wełna
nalega na przedłużanie aresztu, gdyż podejrzani mogliby mataczyć.
Rozumiemy, że Piotr K. dał słowo harcerza, że mataczyć nie będzie.
Mafia małolitrażowa
Jeden z naszych rozmówców był przez pewien czas w dobrej komitywie z
Komorem. Opowiada, że w tych czasach w mieszkaniu państwa K. szmal
przechowywało się w pudełkach po butach.

To była istna kopalnia kasy, Komor potrafił wyjąć z szafy 500 tys.
i je komuś wręczyć. Komu? Różni się tam przewijali. Wszystkich tych,
którzy byli na zdjęciach w artykule w "Rzeczpospolitej", nieraz
widziałem.
Opisując domniemaną mafię paliwową ze Szczecina red. Anna Marszałek
zamieściła kilka zdjęć poszukiwanych listami gończymi młodzieńców
zamieszanych zdaniem prokuratury w aferę paliwową. Mieli to być
niebezpieczni przestępcy, ludzie powiązani ze szczecińską spółką
BGM.
W artykule "Mafia małolitrażowa" opisałem historię szczecińskiej
spółki BGM oskarżanej o to, że jest mafią paliwową, a jej
właściciele (Bobrek, Grochulski, Marszałek) są baronami paliwowymi.
Wskazałem na liczne wątpliwości, chociażby takie, że w BGM od chwili
założenia siedziała kontrola skarbowa, która nic nie wykryła, a sama
spółka rzetelnie płaciła państwu podatki. Wykazałem błędy,
naciągnięcia i oszczerstwa w innych publikacjach prasowych.
Najwięcej nieścisłości było właśnie w artykułach Anny Marszałek z
"Rzepy". Hipotetycznie uznałem wówczas, że aresztowanie właścicieli
BGM i rozpętana wokół tego afera prasowa ma na celu odwrócenie uwagi
od prawdziwych afer paliwowych.
Sprawdziliśmy, jakie związki były między spółką BGM ze Szczecina a
spółką Digger należącą do państwa K. Jako jeden z największych
prywatnych importerów paliw BGM miał setki klientów. Jednym z nich
był Digger, który w 2002 r. kupował w BGM tylko jeden gatunek paliwa

olej opałowy (sic!) o łącznej wartości 19,8 mln zł.
Łódzki trop

Komor po wyjściu z aresztu powiedział, że te dwa miliony, które
musiał zapłacić, już mu się zwróciły
twierdzi jeden z naszych
informatorów.
Komu Piotr K. miałby zapłacić? I czy w ogóle jest to możliwe?
Prokuratura Apelacyjna w Łodzi prowadzi dochodzenie w sprawie
żądania i przyjęcia łapówki. Oskarżony przedstawiciel handlowy
jednej z warszawskich firm Robert W. siedzi już dwa miesiące. Inny
oskarżony w tej sprawie Stani-sław R., wysoki funkcjonariusz VI
wydziału CBŚ z Warszawy, został aresztowany i
co dziwne
bardzo
szybko wypuszczony. Prokuratura zarzuca mu, że 20 lipca 2002 r. w
Gdańsku zażądał od Marii K. (żony Komora) 2 mln zł w zamian za
usunięcie zgromadzonych przez CBŚ dowodów, zaprzestanie inwigilacji,
uchylenie aresztu, czyli za uniknięcie przez K. odpowiedzialności
karnej. Stanisław R. 31 sierpnia w Dsseldorfie przyjął jakoby 250
tys. euro, a 10 października w Warszawie miał zażądać reszty.
Podejrzani powoływali się na układ z prokuratorem Markiem Wełną z
Krakowa. Prokuratura Apelacyjna w Łodzi w sobie tylko wiadomy sposób
wykluczyła jakąkolwiek winę krakowskiego prokuratora.
To nie jedyny funkcjonariusz CBŚ zapuszkowany w tej sprawie. W
więzieniu przebywa Sławomir D., funkcjonariusz gdańskiego CBŚ,
oskarżony o przyjmowanie od Komora łapówek w zamian za przekazywane
informacje.
Piotr K. i jego żona Maria po kolei zamykają wszystkie interesy.
Większość ich nieruchomości została wystawiona na sprzedaż. Wygląda
na to, że państwo K. szykują się do zmiany miejsca stałego pobytu.
Zagadki wojenne
29 maja 2003 r. w "Rzeczpospolitej" ukazał się króciutki artykuł
Anny Marszałek zatytułowany "Brudna wojna". Firma consultingowa,
działająca w imieniu szczecińskiej spółki BGM, próbuje
skompromitować krakowskiego prokuratora prowadzącego najpoważniejsze
śledztwo przeciwko mafii paliwowej
napisała autorka, sugerując, że
ktoś chodzi po redakcjach i rozpowiada, że prokurator Wełna wziął w
łapę. Faktycznie są osoby znane redakcji "NIE", które twierdzą, że
Piotr K. chwalił się bliskimi stosunkami z prokuratorem Wełną i
opowiadał o kasie, jaką zapłacił mu za uwolnienie. Jednak śledztwo
dziennikarskie, które przeprowadziłem, nie dało jednoznacznych
dowodów na to, że istotnie tak było. Są jednak pewne tropy, którymi
właściwe organy powinny pójść, aby jednoznacznie wykluczyć
podejrzenia wobec prokuratora prowadzącego najpoważniejsze śledztwo
przeciwko mafii paliwowej.
Najważniejszy z nich wiąże się z pewnym księdzem, który odwiedzał
Komora w areszcie, następnie wykonał dla zatrzymanego jakąś robotę,
za którą otrzymał (oficjalnie kupił) terenowego Mercedesa G-klasse
wartości około ćwierć miliona złotych. Warto też ustalić, kto w
grudniu zeszłego roku z telefonu należącego do firmy państwa K.
groził Marzenie Z., której mąż coś nieopatrznie chlapnął
prokuraturze? Kto następnie strzelał z broni palnej przed jej domem.
Ktoś dociekliwy trafi też zapewne do prokuratury w Brodnicy, która
postawiła Komorowi zarzut składania fałszywych zeznań w związku z
rzekomym ostrzelaniem jego samochodu. Najbardziej dociekliwi trafią
też pewnie do szwajcarskiego banku i sprawdzą przedziwne ruchy
finansowe na koncie, którym dysponuje Piotr K. Zagadek w tej sprawie
jest dużo, dużo więcej. Należy wyjaśnić np. to, dlaczego gangster
chodzi na wolności, a pomówieni przez niego
oficerowie CBŚ są aresztowani? Czy jedynym wyjaśnieniem ma być to,
że Piotr K. poszedł na współpracę z prokuraturą w ramach art. 60 kk?

Piotr K. nie chciał z nami rozmawiać. W jego imieniu spotkał się z
nami Bartłomiej Michowski, "człowiek od kontaktów z prasą".
Wszystkiemu zaprzeczył, oświadczył, że państwo K. nigdy nie
handlowali paliwem, nie mieszali go i w ogóle nie prowadzili żadnej
niezgodnej z prawem działalności. Wyjaśnił też, że Piotr K. jest
szanowanym obywatelem, bo sponsorował klub piłkarski, straż pożarną
i szkoły.
Prokurator Marek Wełna po moim ostatnim artykule "Mafia
małolitrażowa" oświadczył, że ani on, ani nikt z krakowskiej
Prokuratury Apelacyjnej nie udzieli tygodnikowi "NIE" żadnych
informacji. Nie pozostaje nam nic innego, jak zwrócić się tą drogą
do ministra sprawiedliwości Grzegorza Kurczuka. Panie ministrze

czy coś tu nie śmierdzi?
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
Radny Rabki obraził się za nazwanie go "ziajokiem, babrosiem i
sierszczokiem". Nazwał go tak znany góralski twórca ludowy
komentując działania firmy radnego, która zajmuje się odśnieżaniem
uzdrowiska. Sąd, który rozpatrywał skargę, zasięgnął opinii
językoznawców z Uniwersytetu Jagiellońskiego i na tej podstawie
skazał tygodnik, w którym ukazała się opinia twórcy, na zapłacenie
500 zł na cele społeczne i 2,5 tys. kosztów sądowych. A my
sądziliśmy, że posłanki LPR wolno nam nazywać kurwami, bo skoro jest
to dla nich słowo nieznane, nie musi być obelżywe.
W wyborach na prezydenta Mielca startuje pan Popiołek Krzysztof,
radny, wybrany w poprzednich wyborach z listy AWS. Radny Popiołek
jest znany w Mielcu z braku czasu. W latach 2001 i 2002 nie pojawił
się na żadnej z sesji Rady Miasta.
Kandydat Popiołek zapewnia jednak, że oszczędził tyle czasu, iż po
wyborze na prezydenta znajdzie go dla miasta.
W kołobrzeskim szpitalu zmarł nieubezpieczony bezdomny. Szpital
obciąża rachunkiem miejscowy MOPS (opiekę społeczną). Rachunek
opiewa na 21 tys. zł. Pomoc społeczna olewa
rachunek, bo jak zapłaci, to siedemdziesiąt wciąż żyjących rodzin
nie dostanie zasiłku. Te siedemdzie-
siąt rodzin powinno być wdzięczne nieboszczykowi i lekarzom, bo
gdyby żył, mieliby przesrane. A tak ko-łobrzeska opieka społeczna
może za wieszczem powtórzyć "z żywymi trzeba naprzód iść...".
W noclegowni dla bezdomnych w Słupcy 40-letni pijany mężczyzna w
sprzeczce złamał nos 25-letniej kobiecie. Gdy kobieta upadła, zaczął
ją kopać. Był bardzo nieostrożny
złamał sobie nogę.
W Płocku 49-letni kierowca "Malucha" potrącił na przejściu dla
pieszych przechodnia i uciekł. Złapała go policja, przesłuchała,
stwierdziła, że był pijany (1,1 promila), i puściła do domu.
Kilkanaście godzin później ten sam kierowca, już bez prawa jazdy,
został zatrzymany ponownie. Znowu był pijany
2,2 promila. Tym
razem zajęła się nim prokuratura i skierowała wniosek do sądu o
tymczasowe aresztowanie. Sąd wniosek oddalił i kierowca wrócił do
domu. Więcej nie dał się złapać, więc brak nam pointy 3,3.
Coraz ciężej być przed szkolakiem. Rozkrzyczanemu maluchowi w jednym
z przedszkoli w Mielcu pani wychowawczyni zakleiła usta plastrem. W
przedszkolu w Szczecinie pojawiła się policja i wyprowadziła z
budynku pijaną przedszkolankę, która usiłowała prowadzić pijane
zajęcia z dziećmi.
W Katowicach Bogucicach dwaj mężczyźni w kominiarkach napadli na
bank. Sterroryzowali kasjerki, wzięli forsę i uciekli samochodem.
Mimo podjętego pościgu policji nie udało się zatrzymać bandytów. W
tym samym czasie według identycznego scenariusza dokonano napadu na
bank w pobliskich Pyskowicach. Tam jednak udało się ująć sprawców.
Napad w Bogucicach był prawdziwy, w Pyskowicach były to jedy-
nie ćwiczenia policjantów. Szczęście, że policja nie pomyliła
zdarzeń.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kwaśniewskich dwóch
Czego nie udało się dopiąć generałowi brygady Stanisławowi Feliksowi
Kwaśniewskiemu urodzonemu 14 listopada 1886 r. w Krakowie, tego
dokonał Aleksander Kwaśniewski urodzony 15 listopada 1954 r. w
Białogardzie.
Nieznającym szczegółów historycznych przypominamy, że był generał
Stanisław Feliks Kwaśniewski prezesem Ligi Morskiej i Kolonialnej w
II Rzeczypospolitej i prowadził bezskuteczną akcję propagandową na
rzecz uzyskania przez Polskę kolonii; Aleksander Kwaśniewski jest
zaś prezydentem Rzeczypospolitej III i kolonię właśnie dla Polski
uzyskał. Dodajmy jeszcze ku chwale tego drugiego, że Stanisław
Feliks zasadzał się przede wszystkim na niezbyt bogaty Madagaskar,
podczas gdy Aleksander podbił roponośny, budowlany i pasjonujący
archeologów Irak.
Ten pierwszy Kwaśniewski miał tę przewagę, że nie snuł mrzonek o
wprowadzeniu na Madagaskarze demokracji parlamentarnej i
zachodnioeuropejskiego modelu życia, organizował natomiast wśród
dzieci akcję zbierania sreberek od cukierków dla Murzynków, którzy

jak wiadomo
najbardziej lubią błyskotki.
Nie skłócajmy jednak dwóch zasłużonych Kwaśniewskich, w tym jednego
post mortem. Najważniejsze, że mamy kolonię. Pamiętamy zaś wszyscy,
jak Kali ukochał pierwszego polskiego kolonistę
Stasia
Tarkowskiego. Pan wielki nie porwał Kalego ani go kupił, tylko
ocalił mu życie
tak mawiał. A zwracając się do rodaków dodawał:
Bwana kubwa
biały pan (...) nie uczyni wam nic złego, jeśli
naznosicie mu suchej mąki z bananów, jaj kurzych, świeżego mleka i
miodu. I tak też rodacy chętnie i ze śpiewem czynili pomimo
początkowego oporu złych czarowników.
W Iraku wprawdzie Kali nazywać się będzie Ali, ale my nie będziemy
przecież zakłócać dni wielkiej narodowej radości z powodu jednej
głupiej litery.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ile jest warte 0 zł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wazony w togach
Lepiej na sędziowskim stole ustawić pelargonie, niż sadzać za nim
ławników.
Do niedawna w charakterze "wazonów" (tak w swojej gwarze mówią na
ławników sędziowie) występowali stetryczali staruszkowie. Teraz będą
to bezrobotni, którzy z braku innej możliwości pracy będą próbować
innym wymierzać sprawiedliwość. Albo będzie to wyfiokowana gospodyni
domowa, która do tej pory nie rozglądała się za pracą zawodową, ale
przecież mając trochę czasu i nudząc się kolejną telenowelą będzie
skłonna skonfrontować to, co na ekranie, z życiem. Tu i ówdzie może
się zdarzyć panna Wioletta czy Daria spiesząca na rozprawę prosto z
solarium czy klubu fitness. Media z "Gazetą Wyborczą" na czele
ogłosiły bowiem program walki z bezrobociem: Nie masz pracy? Zostań
ławnikiem sądowym! Coś niecoś zarobisz. A i rozerwiesz się przy
okazji. Kończy się bowiem kadencja obecnych ławników i rusza nabór
na następną kadencję. Gnębiony kryzysem, bezrobociem i frustracją
naród apel ten ochoczo podchwycił. Pomimo że ograniczono wiek
kandydatów na ławników do 65 lat, nowo wybrani ławnicy będą w sądach
taką samą atrapą, jaką byli poprzednio ich starsi koledzy. Atrapą na
ogół w swej masie niegroźną, spokojną, uległą, skupioną jedynie na
tym, aby zainkasować 41,69 zł dziennej dniówki.
Przysięgli Ducha Świętego
Idea powoływania ławników, sądów przysięgłych, ław, czyli ludzi z
ulicy, amatorów do sądzenia innych, datuje się od Wielkiej Rewolucji
Francuskiej. To wówczas uznano, że lud w swej zbiorowości jest
mądry, dobry i sprawiedliwy i tylko lud ma prawo sądzić kogoś
spośród siebie. Sędziowie zawodowi byli wszak sługami panów, królów,
tyranów.
Jednak
jak pisał w okresie międzywojennym Boy-Żeleński w
felietonie "Nekrolog Sądów Przysięgłych"
choć idea ta była ze
wszech miar piękna, w praktyce się nie sprawdzała. Złudzeniem jest,
jakoby na dwunastu mężów (Boy pisał swój felieton, gdy ważyły się w
Polsce między-wojennej losy zatwierdzenia sądów przysięgłych
składających się z 12 osób
przyp. W.K.) zgromadzonych razem
zstępował Duch Święty, jak na dwunastu apostołów. Aby sprawę sądzić,
trzeba ją rozumieć; musiałby tedy każdy wylosowany obywatel posiadać
w odpowiednim stopniu zdolność uważnego słuchania, krytycznej oceny,
orientowania się w zawiłym splocie faktów.
I dalej: Niegdyś, w epoce biedermeier, było sporo obywateli
dostatnich, oświeconych, niezawisłych, mających dość czasu i chęci
do sumiennego pełnienia obywatelskich funkcji; dziś ludzie coraz
oporniej podejmują się obowiązków odrywających ich od zajęć
zawodowych. Im inteligentniejsze elementy, tym więcej mają
stosunków, aby się wykręcić od tego sędziowania; cenzus przysięgłych
spada coraz niżej.
Od czasów Boya zmieniło się niewiele. A właściwie zmieniło się na
gorsze.
Staruszkarnia na wokandach
W ubiegłej kadencji (kadencja ławnika trwa 4 lata)
według
statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości
połowa z 44 tysięcy
ławników to renciści i emeryci. Nawet 80-letni. Do księgi sądowego
humoru trafiały opowieści o ławnikach chrapiących podczas
dramatycznych przesłuchań, a nawet takich, którzy we śnie spadali z
krzeseł.
Choroba lub śmierć ławników staruszków powodowały, że ważne i długo
trwające sprawy wracały do punktu wyjścia. Ciągnąca się od początku
1999 r. w warszawskim Sądzie Okręgowym sprawa grupy produkującej
amfetaminę po 34 odbytych posiedzeniach musiała zacząć się od nowa,
bo zachorował ławnik i okazało się, że do sądu już wrócić nie zdoła.
W sprawach karnych, gdy zmieni się ławnik, proces trzeba zaczynać na
nowo. W Białymstoku w 2002 r. podczas ostatniego dnia procesu o
oszustwo jeden ze starszych ławników zasłabł. Gdy miał być ogłoszony
wyrok, ławnik już nie przyszedł, bo trafił do szpitala. Proces
musiał zostać powtórzony.
Znajomy sędzia opowiedział mi jeszcze bardziej ponurą scenkę sądową
z udziałem leciwego ławnika. Wszyscy myśleli, że starszy pan po
prostu zasnął, jak to miał w zwyczaju, próbują go szturchać, budzić,
najpierw delikatnie, potem gwałtowniej, a on nic... Osuwa się z
fotela na podłogę. Trup.
Znowelizowana ustawa Prawo o ustroju sądów powszechnych ustaliła
górną granicę wieku do 65 lat, podnosząc dolną do 30. Niewiele to
jednak zmieni. Większość ławników to "wazony".
Sędziemu nie podskoczą. Choć w świetle ustawy ławnik ma takie samo
prawo głosu w decydowaniu o winie i karze jak sędzia zawodowy.
Sądowe biuro zatrudnienia
Zamiast z ławników zrezygnować i nie stwarzać fikcji, która tylko
komplikuje procedurę i generuje koszty, postanowiono staruszków
zamienić bezrobotnymi! "Gazeta Praca", jeden z bardziej poczytnych
dodatków do "Gazety Wyborczej", przygotowała poradnik dla kandydatów
na ławników. Informator ukazał się 18 lipca 2003 r. Od tego czasu
biura rad miejskich, w których przyjmowane są zgłoszenia chętnych,
przeżywają oblężenie.
W Gorzowie kolejki, aby złożyć podanie. Wszyscy liczą, że mogą
zarobić i 800 zł miesięcznie. Taką kwotę podała "Gazeta Wyborcza"

z zastrzeżeniem, że w sądzie trzeba bywać codziennie.
W Radomiu dzień po ukazaniu się informatora "Gazety Wyborczej"
wydano 100 formularzy zgłoszeniowych, dwa dni później
300.
W Lublinie dwa razy więcej chętnych niż miejsc.
W Kielcach biuro Rady Miasta przeżyło oblężenie. Przez tydzień od
opublikowania zachęty w "Wyborczej" wydano ponad 1000 wniosków.
W Gdańsku bez tłoku, ale i tak panie z biura rady mówią, że tyle
podań nigdy nie było. Na schodach do reprezentacyjnego budynku, w
którym na co dzień urzędują radni, trwauzupełnianie list.
Wolni od wyroków
Ławnik za siedzenie na rozprawach dostaje kasę. Każdy, kto pracuje
na etacie, za dzień spędzony w sądzie dostaje ekwiwalent jak za
dzień urlopu. No ale który pracodawca patrzy przychylnym wzrokiem na
to, że jego pracownik lata do sądu? Trudno się dziwić, że ludzie w
wieku produkcyjnym i mający etaty niekoniecznie się do tego pchają.
Pozostają emeryci, renciści, bezrobotni, matki na wychowawczym. Ci
otrzymują 41,69 zł nieopodatkowanej diety dziennie. Niezależnie od
długości wokandy. Żeby swoje zarobić, muszą być na rozprawy wzywani
jak najczęściej. Ławników do konkretnych wokand przydziela
sekretariat. Sekretarka decyduje o tym, czy jakaś osoba ma wokandę
jedną w miesiącu czy jedną w tygodniu. A jak się ma dobre chody i
układ z panią w sekretariacie, to i częściej. Stąd kwiatki, bieganie
z bombonierkami, uśmiechy. Sędzia
ten sam, który mi opowiadał o
śmierci ławnika podczas swojej rozprawy
dostawał regularnie
"płody" z ogródków działkowych wraz z karteczkami: Na pamiątkę
wspólnie spędzonych chwil.
Sędziemu lepiej się nie wychylać. Nie tylko z nim nie dyskutować,
ale nie zadawać na sali głupich pytań. Potem sędzia może postawić
kropkę długopisem na liście przy nazwisku i już pani w sekretariacie
wie, że ten ławnik nie ma być wołany.
Ławnik to dobra fucha. Jak pisze "Wyborcza", dobra wiadomość

przepisy nie stawiają zbyt wysokich wymagań. Trzeba być wolnym od
wyroków, mieć lat od 30 do 65 i nieskazitelny charakter, co tak
naprawdę nic nie znaczy. Można nie mieć żadnego wykształcenia, a
poprzednio wykonywany zawód jest bez znaczenia. No i warunek
podstawowy, aby złożyć formularz zgłoszenia
rekomendacja zakładu
pracy, stowarzyszenia, związku lub 25 podpisów. Można więc nic nie
umieć i nic nie wiedzieć. Wystarczy oblecieć 25 znajomych albo
sąsiadów i poprosić o podpis.Albo ostatecznie poprosić kogoś w
kolejce przed złożeniem wypełnionego formularza.
Byle się załapać. Bo skoro chętnych więcej niż miejsc, to będą
skreślać.
Ludzie bywają bezrobotni z różnych powodów, trudno jednak twierdzić,
że bez zajęcia są najżywiej myślący, najaktywniejsi życiowo,
szczególnie mądrzy znawcy życia. Nie nasze to zmartwienie, ale biada
ofiarom, o których sprawach decydować będą bezrobotni na zasiłku lub
bez. Taka sprawiedliwość może być za bardzo ludowa jak na
wytrzymałość kapitalizmu. Można z ławników zrezygnować, można ich
losować, można rekrutować jeszcze inaczej. Myśl "Gazety Wyborczej":
nie masz pracy
zarób wsadzając bliźnich, jest jednak nazbyt
ryzykowna i głupia.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szaron Alejhem "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Schronisko dla pijanych psów
Warszawa, 12.02.2004 r.
Wielce Szanowny Pan
Józef Oleksy
Wicepremier
Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji
Szanowny Panie Premierze
9 lutego 2004 r. spotkał się z dziennikarzami Pana podwładny,
zastępca Komendanta Głównego Policji nadinspektor Eugeniusz
Szczerbak. Pan ten nadzoruje prace Centralnej Beczki Śmiechu Policji
zwanej w skrócie CBŚ. Bezpośrednim powodem, dla którego nadinspektor
postanowił pokazać swoją twarz, były doniesienia TVN o rzekomych
nadużyciach finansowych w policji. Według informacji stacji, podanej
też przez prasę, chodzi o sumę od 1 do 4 mln zł, która mogła
wyparować z programu ochrony świadka koronnego.
Zdaniem pana Szczerbaka, wszystko w tej sprawie jest w krystalicznym
porządku, a to, że wobec czterech osób z CBŚ, które miały do
czynienia z tym programem, toczy się postępowanie
wewnętrzne, to przypadek. Zdaje się, że wyjaśnienie to nie
przekonało Pana, bowiem zdecydował się Pan, Panie Premierze, na
powołanie komisji do zbadania tej sprawy. Jak z tego wynika, komisja
ta sprawdzi komisję, która już raz sprawdzała przepływ szmalu w CBŚ.
Drugi wątek z lekka tylko poruszony podczas konferencji dotyczył
"narady kadry kierowniczej CBŚ", która odbyła się w pierwszych
dniach lutego w Centrum Konferencyjnym Magellan w Bronisławowie nad
Zalewem Sulejowskim. Dlaczego narada była tak tajna, że nie mogła
się odbyć w KGP w Warszawie? Bo była najzwyklejszym ochlajem! Na
ochlaju tym gościła cała stara i nowa śmietanka CBŚ, w tym były
nadzorca tej struktury
Adam Rapacki. Wkurza nas, że ze swoich
podatków musimy poić całe to stado. Dysponentem tego ośrodka jest
Makary Krzysztof Stasiak. Na konferencji prasowej nadinspektor
Eugeniusz Szczerbak stwierdził, że pan ten "nie był podejrzany i nie
był objęty żadnym postępowaniem". Z naszych informacji wynika, że
Szczerbak mijał się z prawdą. Nie wiemy, czy zrobił to świadomie,
czy też został wprowadzony w błąd przez szefów łódzkiego CBŚ.
Makary K. Stasiak jest kanclerzem Wyższej Szkoły
Humanistyczno-Ekonomicznej (WSHE) w Łodzi. Jest też właścicielem
Instytutu Postępowania Twórczego (IPT). Szkoła wyższa działa na
zasadach określonych przez MENiS (korzysta z ulg i dotacji).
Instytut działa jako spółka i nie jest ograniczony ustawą o
szkolnictwie wyższym.
Pod koniec 2002 r. finansom WSHE i IPT zaczęli się przyglądać
właśnie policjanci z łódzkiego CBŚ. Uwagę skoncentrowano przede
wszystkim na pieniądzach, które transferowane były z wyższej szkoły
pana kanclerza do instytutu pana kanclerza.
Mimo że instytut ma dużo mniej słuchaczy niż szkoła i nie korzysta z
dofinansowania MENiS oraz ulg, ma on dużo więcej pieniędzy. IPT
został np. inwestorem strategicznym Zakładów Naprawczych Taboru
Kolejowego w Radomiu, nabył jacht i ośrodki wypoczynkowe.
Ministerstwo Edukacji nie pozwoliłoby inwestować środków WSHE w tego
typu przedsięwzięcia. Instytutowi nie można tego zabronić.
Osobnym wątkiem badanym przez CBŚ był zakup budynku po fabryce
azbestu w Łodzi. Budynek ten jest oficjalnie siedzibą Instytutu
Postępowania Twórczego. Kupiony został za pieniądze pożyczone od
WSHE (legalna, zarejestrowana pożyczka). Obecnie szkoła wynajmuje
tam od instytutu pomieszczenia dydaktyczne dla studentów. Czy nie
jest to jaskrawy przykład wyprowadzania szmalu z jednej spółki do
drugiej?
Pisząc o szczegółach zainteresowań CBŚ działalnością Makarego
Stasiaka nie naruszamy żadnych szczególnych tajemnic. Wie o tych
działaniach sam Stasiak, który udostępniał policji dokumentację
finansową swoich spółek. Wzmianki o akcji CBŚ w instytucie i WSHE
pojawiały się też w prasie łódzkiej.
Według naszej wiedzy, prowadzone przez CBŚ postępowanie ślimaczy się
ze względu na szczególne zażyłości między kanclerzem i wodzami
łódzkiej policji. Zaczęli go darzyć takim szacunkiem, że nawet z
wierchuszką warszawską piją u niego.
Szanowny Panie Premierze
Powiewa nam, że jeden z Pana podwładnych zaczyna swoje urzędowanie
od ogłaszania nieprawdy. Ale chcielibyśmy coś Panu przypomnieć.
Na początku stycznia tego roku wybuchła afera. Bynajmniej nie
prominentna pani prokurator bawiła się w hotelu Sobieski w Warszawie
z dżentelmenem o przezwisku Sproket. Dżentelmen ów nigdy nie był
objęty jakimkolwiek aktem oskarżenia (podobnie jak kanclerz
Stasiak). Był jednak w sferze zainteresowań policji (jak kanclerz
Stasiak). Mamy przekonanie graniczące z pewnością, że i pani
prokurator, i pan Sproket padli ofiarą prowokacji. Ale to mało
istotne. Grunt, że wspólne zdjęcie
zakończyło karierę strażniczki prawa.
Czy nie dostrzega Pan, Panie Premierze, żadnych analogii w tych
dwóch przypadkach? Czy uczestników ochlaju nie należy uznać za osoby
wyżej postawione w aparacie ścigania od zdymisjonowanej pani
prokurator? Proszę zauważyć, że wyboru miejsca "narady kierownictwa"
dokonali Pana podwładni z CBŚ.
Mamy wobec tego nadzieję, że ze zrozumieniem podejdzie Pan do
nazwania na początku tego listu "elitarnego" CBŚ Centralną Beczką
Śmiechu.
Z poważaniem
Autor : Dariusz Cychol / Łukasz Grzegorzewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Balast dyplomowany
W Akademii Marynarki Wojennej nie uczą śpiewu, a przecież śpiew jest
bardzo potrzebny.
Nasze państewko morskie z jednym statkiem handlowym pod banderą ma
aż trzy wyższe uczelnie morskie. Dwie cywilne i jedną wojskową.
Wszystkie trzy kształcą cywilów w cywilnych specjalnościach. A teraz
zagadka: która z tych uczelni ma w swojej ofercie dydaktycznej
największy wachlarz cywilnych specjalności?
Zgadliście: uczelnia wojskowa. Czyli Akademia Marynarki Wojennej w
Gdyni im. Bohaterów Westerplatte. Można tam studiować, także
zaocznie i za pieniądze, różne unikatowe specjalności. Na przykład
na kierunku "nawigacja" jest "bezpieczeństwo żeglugi morskiej",
"informatyka w zastosowaniach morskich", "nawigacja i prace
podwodne" oraz "hydrografia i geodezja morska". A wszystko to
zwieńczone dyplomem inżynierskim.
Na tym nie koniec. Kierunek "pedagogika" oferuje licencjaty z
"wychowania obronnego" w czterech łączonych kombinacjach: z
wychowaniem ekologicznym, politechnicznym, edukacją europejską lub
informatyczną. Jedynie na wydziale mechaniczno-elektrycznym AMW
twórcom "oferty pedagogicznej" zabrak-ło chyba inwencji, bo można
tam się uczyć tylko "eksploatacji siłowni okrętowych" i
"eksploatacji urządzeń elektrycznych". To jeszcze nie wszystko. W
instytucie dowódczo-sztabowym można zrobić magisterkę ze stosunków
międzynarodowych, a poza tym cywil może doktoryzować się z nauk
technicznych.
Grupa uprzywilejowana rządzi
Owo "ucywilnienie" Akademii Marynarki dokonało się przy okazji
legislacyjnych sztuczek wokół Akademii Obrony Narodowej i Wojskowej
Akademii Technicznej, które też przekształcono w uczelnie
wojskowo-cywilne. W uzasadnieniu każdej z osobnych ustaw (przyjętych
razem w lutym 2003 r.; w październiku zaczął się więc pierwszy rok
studiów dla cywilów w uczelniach wojskowych) wpisano argumentację
naśladującą urzędniczą stylistykę PRL: akt prawny wpisuje się w
realizowaną w MON reformę szkolenia wojskowego mającą na celu
przystosowanie go do standardów obowiązujących a jakże, w NATO.
Ten typ argumentacji biuro studiów i ekspertyz Kancelarii Sejmu
skwitowało oceną: w tym stanie rzeczy domniemana "reforma
szkolnictwa wojskowego" i domniemany "jednolity system edukacji
narodowej" można jedynie traktować jako hasła, za którymi
niekoniecznie kryje się jakakolwiek treść wykraczająca poza przyjęte
projekty trzech ustaw.
Pomimo negatywnych opinii prawnych i merytorycznych własnych
ekspertów Sejm przyklepał nowy status uczelni wojskowych. Bo Sejm z
urzędu nie bierze pod uwagę ani zarzutów, że ustawy są bublami
prawnymi, ani że nie są należycie uzasadnione, ani że w
uzasadnieniach podaje się niewiarygodne argumenty.
Zapytacie: dlaczego w Polsce jest właśnie tak? Przyczyna jest dość
banalna. O kształcie tej reformy, jak i każdej innej reformy, nie
decydują rzeczywiste potrzeby państwa, tylko potrzeby tej
uprzywilejowanej grupy, która na reformie może stracić lub zyskać. W
tym przypadku jest to kilkusetosobowa grupa wojskowej kadry
oficersko-profesorskiej.
Pastusiak
honorowy akademik morski
Szkolnictwo wojskowe, które rozrosło się jak rakowata narośl,
potrzebuje organizmu, na którym mogłoby żerować. Samo wojsko i jego
budżet już nie wystarczają, macki trzeba więc było wysunąć dalej. Po
reformie szkół wojskowych na trzy wojskowe akademie buli także (po
ok. 12 mln zł na każdą, a docelowo miałoby być 40 mln zł)
Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu. By osiągnąć ten cel, nasi
wojskowi stworzyli coś, co się nikomu nie śniło: "kompleks
wojskowo-polityczny". Symbolem tych więzi było nadanie marszałkowi
Senatu Longinowi Pastusiakowi tytułu dr. h.c. AMW. Zapewne w
podzięce za przeprowadzenie przez Senat i gorące lobbowanie za
"reformą szkolnictwa wojskowego".
Szczególnego mistrzostwa politycznego wymagało "domniemane
zreformowanie" szkoły oficerskiej Marynarki Wojennej, która powinna
być po prostu rozwiązana. Marynarka nie potrzebuje takiej liczby
kadr, która uzasadniałaby istnienie osobnej szkoły, a na cywilnym
rynku pracy nie ma zapotrzebowania na żadnych "specjalistów" w
dziedzinie "bezpieczeństwa żeglugi", wychowania obronnego i
europejskiego, i podobnych. Cywilni absolwenci AMW na polskim,
mikroskopijnym rynku pracy zderzą się więc przede wszystkim z
wyrzuconymi do rezerwy oficerami marynarki. A jeśli jakiś rząd
zdecyduje się na poważne porządki w połukasikowej flocie, to będzie
ich kilkadziesiąt razy więcej niż potencjalnych etatów do podziału.
Zobaczymy ich zapewne za 4 lata w pośredniaku.
Jak rektor rektorowi
We wrześniu gruchnęło w jednej z lokalnych gazet na Wybrzeżu, że
prokuratura wojskowa sprawdza, czy były rektor AMW w Gdyni
kontradmirał Antoni Komorowski (złożył rezygnację z funkcji miesiąc
temu) brał kasę z Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku za
zajęcia, których w rzeczywistości nie odbył. W zamian za to rektor
akademii ze Słupska Jerzy Hauziński miał "dawać" zajęcia w AMW. Obaj
rektorzy zaprzeczyli. Sensacja żyła tylko w jednej gazecie i
zaledwie jeden dzień, choć na obu uczelniach huczy do dzisiaj. Nasze
wiewiórki w Wojskowej Prokuraturze Garnizonowej w Gdyni donoszą, że
sprawdzanie tego utknęło w miejscu. A sprawa wydaje się prosta:
trzeba sprawdzić, czy wypłaty za prowadzone zajęcia były dokonywane,
oraz zapytać jednego i drugiego rektora na jakim roku, w jakich
dniach, godzinach prowadzili zajęcia, czy były to wykłady, czy
ćwiczenia, ilu mieli studentów. I sprawa będzie wyjaśniona.
A wyjaśnienie tej sprawy wydaje się istotne ze względu na całą
"reformę szkolnictwa wojskowego". Nie chcemy bowiem podejrzewać, że
tylko takie cele
wzajemnego zatrudniania
przyświecały
"reformatorom".
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Skrobiąc "Rzepę" cd.
Odpowiedź Rzepistom

Drukując list Pań i Panów Kolegów odpowiem nań ze szczerością
nieprocesową:
1) Wydrukowaliśmy anonim podpisany tak, jak autor go podpisał. Nie
sprawdziliśmy, kto nim jest. To było niemożliwe. Sprawdzaliśmy
prawdziwość opisanych w anonimie faktów. Autorki i autorzy
"sprostowania" nie negują zaś ich, co bardzo znamienne.
2) Strach pracowniczy dyktował "sprostowanie". Ponieważ on panuje,
ujawnić nie możemy, jak i u kogo sprawdzaliśmy, czy anonim, który
drukujemy, odzwier-ciedla to, co rzeczywiście dzieje się w
"Rzeczpospolitej". Świetnie wiem, że konfidencjonalne sprawdzanie
faktów jest działaniem procesowo dla nas bezwartościowym.
3) Zachęcam do wytoczenia nam procesu. Da on okazję do publicznego,
korzystnego dla stosunków w prasie, roztrząsania tego, co się dzieje
w "Rzeczpospolitej" oraz ujawnienia różnych zabiegów zarządców
dziennika. Procesy w Polsce trwają zaś dostatecznie długo, aby
przeminął strach panujący w zespole "Rzeczpospolitej", a także
obecne jej kierownictwo. I co za tym pójdzie, rozwiązały się w
sądzie języki pracowników tej redakcji.
JERZY URBAN
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wojtuś serduszko
W Zakopanem, mieście głównem, karierę robi książka hagiograficzna
zatytułowana "Strażnik Tatr". Jak łatwo zgadnąć strażnikiem jest
Wojciech Gąsienica-Byrcyn. Autorka książki,
Eugenia D. Dabertowa zachwycona swym bohaterem, opiewa go z tym
pensjonarskim entuzjazmem, który uchodzi dziewczętom do 13. roku
życia.
O swym bohaterze pisze konsekwentnie Dyrektor Tatrzańskiego Parku
Narodowego, choć już od kilku miesięcy Gąsienica-Byrcyn dyrektorem
nie jest, z pożytkiem dla Parku, ludności Zakopanego i turystów. Sam
też nie powinien nad tym zbytnio boleć: Byrcyn nie lubi myśleć o
sobie jako o dyrektorze Tatrzańskiego Parku Narodowego. Woli
określenia: gazda Hol, gospodarz Tatr, leśniczy Parku, strażnik
Tatr. A pewnie, z dyrektora mogli go zdjąć, a z gazdy Hol go nie
zdejmą, choćby się wściekli.
Między dyrektorem a gazdą są też inne różnice. Dyrektor na przykład
wymyślił, coby zamknąć Tatry przed turystami i wpuszczać do Parku po
pięć tysięcy ludzi dziennie, a reszta niech se idzie w Pieniny, a
najlepiej zostanie tam, skąd pochodzi. Gazda
wzrusza się wspólnotą
przeżyć z nieznanym człowiekiem, który przyjeżdża z głębi kraju,
wędruje górskimi szlakami i cieszy się górami. Dyrektor Parku, kiedy
wyśledził w Kotle Gąsienicowym kolonię świstaków, zażądał
zatrzymania kolejki i likwidacji trasy zjazdowej na chwilę przed
wielkanocnym szczytem. Gazda nie znosi konfliktów, wyznaje, że może
brak mu stanowczości, ale miekko woda jawne bruzdy robi, a kiedyś to
go wszyscy tak kochali, że go nazywano Wojtuś serduszko.
Na pytanie, z czego będą żyli górale, kiedy wypędzi turystów z Tatr

dyrektor mnie osobiście odpowiedział, że to nie jego sprawa. Gazda

baja o uczuciu miłości, jakie żywi do tych moich ludzi, góroli.
Ale
między nami mówiąc
z tymi ludźmi nie należy przesadzać.
Ludzie mianowicie tylko przeszkadzają przyrodzie w istnieniu. Jadący
szosą samochód może na odcinku kilkudziesięciu kilometrów zniszczyć
tysiące osobników różnych gatunków owadów czy innych zwierząt

ubolewa Wojciech Gąsienica-Byrcyn. Troskę o owady wpoili mu rodzice:
pamiętam gwałtowną reakcję mamy czy taty, gdy jako chłopcy
wyrywaliśmy skrzydełka owadom. Cóż, może gdyby jako chłopiec nie
miał takich zapędów, dziś w przejażdżce z Zakopanego do Myślenic nie
musiałby się dopatrywać owadziego holokaustu.
Szkodliwość ludzka w górach nie zna granic. Oto ludzie zanoszą
robactwo do lasu i zarażają zwierzęta. Z tasiemcem włącznie, który w
przypadku wielkich zwierząt jest morderczy, bo osłabia ich organizm.
Ludzki też osłabia, ale kto by się tym przejmował. Mało, idąc po
Parku taki niby-turysta zawleka nasiona roślin z innych terenów
Polski, a nawet innych kontynentów, oddziałując wyraźnie na
środowisko roślinne. Jasne, widzieliście te baobabywzdłuż ścieżki na
Giewont?
Baobaby, pół biedy, ale jakie straszliwe spustoszenie turysta sieje
w psychice zwierząt: tam, gdzie schodzili turyści, świstaki
trzykrotnie częściej sprawdzały teren. Proszę sobie wyobrazić ten
codzienny stres.
A jaki stres u świstaków muszą wywoływać inne barbarzyńskie
działania ludzi tworzące presję na delikatną tkankę przyrody, takie
jak działania związane z ratownictwem górskim, np. latanie
śmigłowców. A jak taki turysta wrzeszczy lecąc w przepaść! I jak
świstaki mają spokojnie kopulować w takich warunkach?
Troska o świstaki pchnęła gazdę Holnawet do hodowli szynszyli, która
miała służyć celom porównawczym przy pracy doktorskiej. Inna sprawa,
iż celem tej hodowli nie było introdukowanie szynszyli w
tatrzańskich lasach, tylko sprzedaż "żyjątek", które
choć urocze i
bardzo sympatyczne
najczęściej kończą jako błam. Jak ową
świadomość gazda Hol godził z miłością do wszelkiej natury
pani
Dabertowa nie
pyta. Nie pyta też, dlaczego w Zakopanem za jego kadencji czterech
na pięciu zapytanych mówiło, że najtańsze drewno jest w Parku. To
pewnie pomówienie, ale warto by je wyjaśnić. Wymaga tego
hagiograficzna rzetelność.
Zamiast tego pani Dabertowa pyta: Czy musi Pan wciąż sensualnie
potwierdzać istnienie piękna?
A Ty, Drogi Czytelniku, czy musisz? Jeśli tak, to przeczytaj książkę
"Strażnik Tatr". Znajdziesz w niej sensualne piękno nieskażonego
wątpieniem umysłu.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pochwą nie mieczem
W Polsce kobieta ma dwie możliwości: może albo być cichą i pokornego
serca jak Matka Chrystusowa, rodzić dzieci, obierać ziemniaki i
ulegle wykonywać inne czynności, które uwłaczają godności ludzkiej

albo być megierą. Zwolennicy tego poglądu nie odróżniają przy tym,
czy megierowatość polega na tym, że baba trzyma męża pod pantoflem i
doprowadza go do tego ekstremalnego upodlenia, które przejawia się w
organizowaniu "zaskórniaków" i trzymaniu piwa za Wielką encyklopedią
powszechną PWN, czy też

w szerszym kontekście życiowym
walczy o swoje miejsce w życiu,
ma jakieś plany
poza macierzyńskimi
i domaga się, aby szef,
zamiast podawać jej płaszcz, dał jej godziwą pensję.
Jola Gontarczyk jest bez wątpienia megierą. Jest megierą z natury

bowiem podlega męskiemu pędowi do władzy i sukcesu
i jest megierą
niejako dubeltowo, bowiem, stratowana w tym wyścigu przez większych
i silniejszych facetów, awanturuje się głośno i
co gorsza

publicznie, zamiast wzorem osła ze "Shreka" usiąść na ziemi i
pisnąć: "Niech mnie ktoś przytuli". Dlatego po tym, jak władze
krajowe SLD zaakceptowały niezgodne z zasadami partii przesunięcie
Joli na drugie miejsce na liście, zarząd wojewódzki przesunął ją
karnie na trzecie, z sugestią, że jak się będzie dalej wychylać,
może wylecieć w ogóle. To właśnie przydarzyło się Zuzannie Dziży,
która nie ukrywała przed prasą, że kolega z SLD rzucił się
na nią z pięściami, bo nie chciała siedzieć na dupie i pracować. Z
historii Joli i Zuzanny wynika morał:
baba w polityce ma przesrane, bo twardzi faceci megier nienawidzą i
boją się ich panicznie, a karierę w polityce robią wyłącznie twardzi
faceci.
Gdy prasa donosiła, iż Gontarczyk jako agentka bezpieki zajmowała
się jątrzeniem w środowisku Polonii w Niemczech
jeden z
prominentnych polityków SLD powiedział jej z wyrazem niesmaku na
twarzy, iż nie rozumie, jak kobieta może być agentem bezpieki. Facet

nie ma problemu, facetowi to nawet wypada, ale niewiasta nie
powinna imać się takich niedelikatnych zajęć.
Ów pogląd, stanowiący kwintesencję seksizmu, prześladuje mnie od
zarania świadomości. Gdy w czasach studenckich zdarzyło mi się pójść
samotnie na imprezę, nawalić się jak szpagat i wrócić nad ranem z
pieśnią rewolucyjną na ustach, moi rodzice załamując ręce
tłumaczyli, że panience to nie wypada. Nie, że tak generalnie nie
należy chlać do rana, bo chłop to jest chłop i musi czasem... ale
panience to nie uchodzi. Gdy napisałam w "NIE" artykuł, żeby nie
rozmnażać się w sposób nieopanowany, bo bachor żre i sra i radość
żadna, za to ćwierć dużej bańki jak psu pod ogon
dostałam trzy
tysiące maili, w których korespondenci płci obojga nie posiadali się
ze zdumienia, że tekst tak obrzydliwy, a ponadto tak wulgarny

mogła napisać kobieta. Gdy podziwiam Agatę Wróbel albo Serenę
Williams, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że podnoszenie
ciężarów to nie jest sport dla kobiet
a dla kogo jest, do cholery,
męski i żeński kręgosłup dewastuje tak samo
a Serena gra taki
ohydny męski tenis i wygląda jak drwal. Szczytem seksizmu wykazał
się pewien krótkowzroczny facet, który
gdy wepchnęłam się przed
nim na lewy pas
wrzasnął: "Ty chuju!", a następnie, poprawił się:
"O, przepraszam panią. Ty pizdo!".
Heroiczna odwaga Joli Gontarczyk, która zamiast z godnością przyjąć
degradację, poleciała z mordą do gazet, przez co już zawsze koledzy
partyjni
i duże grono koleżanek
będą patrzeć na nią jak na
odmieńca, narusza wszakże jedynie wierzchołek góry lodowej
stereotypu. Wśród zbrodni kobiecych ujawnienie ambicji lokuje się w
połowie pierwszej dziesiątki. Kiepsko jest ujawniać inteligencję, a
już, uchowaj Boże, inteligencję błyskotliwą czy zjadliwe poczucie
humoru. To przejaw frustracji i niespełnienia, próba ukrycia
kompleksów i niepewności. Fatalnie, gdy kobieta jest stanowcza i
szybko podejmuje decyzje. Na pewno bardzo kochała swojego ojca, a on
był dla niej oschły, bo zawsze chciał mieć syna. Jeszcze gorzej jest
nie żywić odwiecznego kobiecego marzenia o pięknym ślubie: wiadomo,
dziwka albo lesba. No ostatecznie, nieszczęśliwa i zraniona istota,
która w ten sposób broni się przed tym, żeby jej ktoś nie
skrzywdził, ale w głębi duszy marzy o rycerzu na białym koniu. A
całkiem niewybaczalny jest brak instynktu macierzyńskiego. Każda
najlepiej nawet wykształcona i najbardziej ambitna baba, niezależnie
od sukcesu, który osiągnęła, uważa za stosowne uwiadomić świat via
prasa, że jej największym wyczynem w życiu było urodzenie dziecka
oraz że najbardziej dumna na świecie jest ze swojej progenitury. A
jak jeszcze nie urodziła, to we łzawych wypróżnieniach bajdurzy o
tym, jak bardzo pragnie mieć dziecko i ile nadziei z nim wiąże.
Pokażcież mi, na Boga Ojca, jedną gwiazdę dowolnie wybranej profesji

od polityki począwszy, na pornografii kończąc
która ośmieli się
powiedzieć publicznie, że nie znosi dzieci, bo hałasują i śmierdzą,
że kobieta w ciąży wygląda jak płetwal chory na rupturę, w dodatku
rzyga od świtu do nocy, a rodzenie jest to przyjemność porównywalna
z leczeniem kanałowym zęba bez znieczulenia. A czy któreś z
powyższych stwierdzeń jest nieprawdziwe?
I zwróćcie, Panie i Panowie, uwagę, że w języku polskim wszystkie
określenia, u mężczyzn opisujące etyczną postawę życiową
w
odniesieniu do kobiet nabierają kontekstu seksualnego. Porządny
facet
to gość, co jest w porządku. Porządna kobieta
to taka, co
się dobrze prowadzi. Uczciwy facet
to taki, co nie kradnie.
Uczciwa kobieta
taka, co nie zdradza męża. Przyzwoity facet

wiadomo, można mu zaufać i świństwa nie zrobi. Przyzwoita kobieta

taka, co nie daje dupy. Moralny człowiek
człowiek, kierujący się w
życiu moralnością, moralna kobieta to niewiasta, która doniosła
wianek do ślubu. Itd.
Dlatego też serdecznie namawiam wszystkich ludzi lewicy do
głosowania na Jolę Gontarczyk i inne baby
megiery. W przeciwnym
razie do końca świata będzie nam królowała Matka Chrystusowa.
PS Nigdzie nie kandyduję.

Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Budzik lewicy
Weszła do polityki, gdy PZPR właśnie schodziła. Towarzysze obudźcie
się!
wykrzyczała w stronę najwyższych władz partyjnych i
państwowych, rządzącej PRL-em formacji. Nawet ci, którzy wtedy
obudzili się, niewiele już mogli zrobić po wieloletnim zaspaniu.
PZPR i PRL toczyły się po równi pochyłej do piachu. Słowo zjazd
nabrało pierwotnego znaczenia.
Kiedy Matka Partia umarła, to narodziła się formacja działaczy
lewicowych. Autentycznych, bo niekoniunkturalnych. I jakże na
początku lat 90. niepoprawnych politycznie. Tamten okrzyk obudził w
krzyczącej drzemiące zwierzę polityczne. Należała do tych naj. Bo
rusycystka. Ta profesja była wtedy gorsza nawet od tej najstarszej.
Ówcześni prawdziwi patrioci
nowi, urzędowi
pragnęli wyplenić
rosyjski język z polskiej ziemi rozpalonym żelazem. Najlepiej w
krzyż ulanym. W parę lat potem te same formacje obłudnie pytały:
dlaczego Rosja i cały Wschód odwrócił się od nas plecami? A raczej
częścią poniżej pleców?
Do tego ateistka. Czerwona płachta na rozjuszonego, tratującego
niepokornych czarnego byka.
Ładna. Żadna tam zasuszona komusza ciotka rewolucji czy
solidarnościowa szara mysz konspiry. Okularnica w rozciągniętym
swetrze dzierganym przy nasłuchu Wolnej Europy. Baba jak się patrzy.
Krew z mlekiem, chociaż czarna. Ostra. Na szpilkach.
Pyskata. Odważna. Impulsywna. Nie kurczyła się przed sojuszniczymi
nalotami bombowców w upokarzanym Belgradzie. Dopiero parę lat
później dowiedzieć się mogła, że wtedy, pod Nowym Sadem, gdy
zaciemnione samochody przemykały ku przeprawie na Dunaju, jedna z
inteligentnych rakiet spadła tuż obok niej.
Media, zwłaszcza zwące się niezależnymi, obsobaczały ją wtedy równo.
Dorabiano jej gębę postkomuszego betonu. Antypapieżycy.
Zsowietyzowanej matrioszki, która nigdy nie pojmie, co to jest
prawdziwa demokracja europejska, bo w środku pozostał jej batiuszka
Stalin. Podczas antywojennego protestu w bombardowanej Jugosławii
cenzurowano informacje o tym, iż spotykała się z tamtejszą
antymiloszewiczowską opozycją, hierarchami Kościołów prawosławnego i
katolickiego. Sugerowano audiencję u dyktatora, której nie było.
Manipulowano jej wypowiedziami. Drukowano wywiady, których
autoryzacji odmówiła.
Paradoksalnie wraz ze wzrostem notowań i wpływów lewicy jej formalna
władza malała. Gdy Sojusz Lewicy Demokratycznej był tylko
niepospolitym ruszeniem wyklinanych SdRP-owców, a potem sojuszem
tejże partii, PPS i kilkunastu związków zawodowych, stowarzyszeń

czerwona Iza wiceprzewodniczyła SdRP i wieceszefowała klubowi
parlamentarnemu. Kiedy zwyciężyła koncepcja Leszka Millera
przekształcenia SLD w jednolitą partię, zwartą, sformalizowaną
niczym wojsko, Iza znalazła się poza jej ścisłym kierownictwem. I w
centrali, i w macierzystym Lubelskiem.
Lewica wtedy przygotowywała się do wzięcia pełnej władzy. Wydawało
się, że czas romantycznych, niepokornych, niepospolitych solistów w
partii kończy się. Nadeszła pora, aby każdy znał swe miejsce w
szyku. Rychło dotychczasowa, niezwyciężona SLD-owska armia zaczęła
przegrywać pokój. Po pierwszych klęskach odtrąbiono nową ofensywę. I
wtedy Iza Sierakowska raz jeszcze zakrzyknęła Towarzysze, obudźcie
się!
Wiedziała, że jej głos rządu Millera nie obali. Wiedziała, że tym
razem tym okrzykiem zamknąć może swoją polityczną karierę.
Wiedziała, że pewnie będzie to jej samotny okrzyk. Bo ci, którzy się
z nią zgadzają, zdecydowali się na kolejne podtrzymanie tego rządu.
Ona wyraziła swój sprzeciw nie przychodząc na głosowanie.
Teraz Izę Sierakowską można zdusić, wyłączyć niczym budzik
przerywający błogi sen. Stłuc termometr wskazujący stan zapalny.
No i odtrąbić sukces kongresu, który okazać się może jedynie
zjazdem.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przepite morze
Gospodarka morska w Polsce już praktycznie nie istnieje, ale "nasze
okno na świat" wciąż jest dla dygnitarzy źródłem górnolotnych
frazesów.
Obchodzone w tym roku już po raz 70. Dni Morza odbywają się w Gdyni,
Szczecinie i... Łodzi. Cóż, nazwa miasta zobowiązuje. Łódź ma

oprócz nazwy
wiele miejsc z morzem związanych: pomnik "Ludziom
morza" oraz pomnik "W hołdzie rybakom morskim i śródlądowym".
Redakcja kwartalnika "Łódka" wydawanego przez Zarząd Okręgu
Łódzkiego Ligi Morskiej i Rzecznej w ostatnim numerze poinformowała
nawet, że morski jest pomnik Matki Polki przed szpitalem Centrum
Zdrowia Matki Polki. Otóż przed laty rzeźbiarzowi pozowała wicemiss
Polski a zarazem członkini Ligi Morskiej i Rzecznej. Tak więc Dni
Morza w Łodzi są jak najbardziej na miejscu. Bo w Gdyni, Szczecinie
i Gdańsku nie bardzo jest dla kogo je organizować.
Zamknięte okno
W Polsce flota handlowa nie istnieje. W tej chwili pod polską
banderą
w Polskiej Żegludze Morskiej i Polskich Liniach
Oceanicznych
pływa jeszcze 11 statków. Ale już niedługo, bo w tym
roku skutecznie się zakończy proces wyrejestrowywania spod naszej i
rejestrowania ich pod obcymi banderami. W latach ubiegłych pod
polską banderą zarejestrowanych było ponad 300 jednostek.
Nie powiodła się konsolidacja dwóch naszych przewoźników promowych
Unity Line (jeden nowoczesny prom) i Polskiej Żeglugi Bałtyckiej
(cztery nienowoczesne, 20-letnie jednostki). Polskie linie promowe
tracą klientelę na rzecz przewoźników szwedzkich, a wkrótce i
duńskich.
Polskie rybołówstwo dalekomorskie znajduje się w fazie likwidacji.
Przedsiębiorstwo "Gryf" jest w stanie bankructwa, "Odra" od maja ma
zarząd komisaryczny, "Dalmor" wysyła w morza i oceany jedynie 6
trawlerów (w najlepszych latach było ich 100). Na likwidację czeka
jedna trzecia kutrów, które łowią na Bałtyku. I nie dlatego, jak
straszą niektórzy, że po wejściudo Unii Europejskiej przypłyną do
nas lepsze i szybsze kutry z Niemiec i Danii, ale po prostu w
Bałtyku nie będzie już niedługo co łowić. Główna bałtycka ryba

dorsz
została skutecznie przetrzebiona. Podczas gdy w latach 80.
łowiliśmy 100 tys. ton dorszy, to teraz łowimy 20 tys. ton.
Do polskich portów zawijają coraz mniejsze jednostki i jest ich
coraz mniej. Według Szczecińskiego Centrum Statystyki Morskiej,
średnia wielkość statków, które zawijają do Polski, w 1999 r.
wynosiła 1492 tony, a w 2001 r.
1226 ton. Świadczy to o
postępującej marginalizacji naszych portów.
Jaka jest sytuacja w polskim przemyśle stoczniowym, widać na
przykładzie Stoczni Szczecińskiej.
Dupą do morza
Z okazji morskiego święta do Gdyni pofatygował się osobiście
wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol. Złożył kwiaty na
Płycie Marynarza Polskiego i zapewnienia. Sprawy odbudowy gospodarki
morskiej Polski są jednym z priorytetów w działalności rządu. Według
Pola, służyć mają temu m.in. projekty ustaw regulujących
funkcjonowanie gospodarki morskiej.
Taki też komunikat rozniosła Polska Agencja Prasowa. He, he, he. Do
tej pory ani rząd w całości, ani Pol indywidualnie, ani Sejm, ani
żaden z poszczególnych posłów gospodarką morską się nie zajmowali.
Przynajmniej nigdzie nie można znaleźć na to pisemnego śladu.
Dotychczas Sejm IV kadencji uchwalił 108 ustaw. Z tego można
wyłuskać zaledwie jedną, która jako tako zahacza o sprawy morskie.
Dotyczy ona zmian w ustawie o Polskim Rejestrze Statków. Zmiany
dotyczą formalnych zapisów umożliwiających zbywanie akcji tego
Rejestru.
Na 95 projektów ustaw, jakie w tej chwili drepczą po ścieżce
legislacyjnej w Sejmie, także tylko jedną od biedy można powiązać z
gospodarką morską. Jest to rządowy projekt ustawy o organizacji
rynku rybnego. Rzecz dotyczy jednak handlu rybami na ziemi, a nie
wyławiania ich z morskich głębin.
Także w wydawanych biuletynach z prac komisji sejmowych nie ma śladu
zapowiadanych przez wicepremiera Pola projektów ustaw dotyczących
gospodarki morskiej.
Z leżącego nad morzem województwa pomorskiego zasiada w Sejmie 26
posłów, a z sąsiedniego zachodniopomorskiego
21. Niektórzy są z
morzem związani zawodowo lub pokończyli morskie szkoły. Na
zgłoszonych do tej pory ponad 1200 poselskich interpelacji zaledwie
trzy dotykają spraw związanych z gospodarką morską.
Doprawdy trudno to określić mianem jednego z priorytetów w
działalności rządu.
Dobrze, że choć wojna będzie
Jedyna flota, jaką skutecznie rozwijamy, to flota wojenna. Mamy 87
okrętów, w tym wielką oceaniczną fregatę "Gen. K. Pułaski". Kilka
tygodni temu odebraliśmy od Norwegów kilka okrętów podwodnych, a
lada moment przypłynie do nas kolejna oceaniczna fregata
"Kościuszko". Dowództwo Marynarki Wojennej planuje też zbudowanie 7
korwet rakietowych (o absurdach i kosztach
budowy takiej floty pisaliśmy w "NIE" nr 14/2002). Dowództwo
Marynarki Wojennej najwidoczniej uważa, że wybuchnie III wojna
światowa, a walki będą się odbywać na morzu, i to Bałtyckim.
Nie dziwota więc, że Sejm ustawą z 21 grudnia 2001 r. wprowadził w
Marynarce Wojennej nowy stopień admiralski: czterogwiazdkowy admirał
floty. Ustawa dotyczy dwóch ludzi: obecnego dowódcy Marynarki
Wojennej Ryszarda Łukasika oraz jego poprzednika, obecnie
emerytowanego
Romualda Wagi. Jednogwiazdkowy admirał przypadać będzie wkrótce na
każdy kajak. Flota natomiast służy głównie do uświetniania pobytów
prezydenta Kwaśniewskiego na wczasach koło Juraty.
* * *
Największym sukcesem naszych legislatorów w sprawach morskich jak do
tej pory jest ustawa z 5 grudnia 2001 r. o... zmianie nazwy Wyższej
Szkoły Morskiej na Akademię Morską w Gdyni. Bardzo to ładne,
zwłaszcza że kształcimy w kilku wyższych szkołach rzesze
marynarskich oficerów, którzy w Polsce mogą sobie popływać najwyżej
żaglówką na Mazurach w czasie wakacji.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poczęstuj mnie mamo "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Duet egzotyczny
Pod hasłem "Lewiźnie NIE" 3 sierpnia na suwalskim bazarze Bożena
Dunat, szefowa Podlaskiego Ruchu NIE, oraz Leon Żero, przewodniczący
Samoobrony RP województwa podlaskiego podpisali porozumienie o
koalicji w wyborach samorządowych. Porozumienie dotyczy wyborów do
samorządów wszystkich szczebli w powiatach augustowskim, sejneńskim
oraz suwalskim
grodzkim i ziemskim.
Do niedawna Dunat deklarowała publicznie, że naturalnym sojusznikiem
RS NIE jest SLD. Przewodniczący powiatowych struktur SLD w Suwałkach
poseł Jan Zaworski zapewniał, że zależy mu na dogadaniu się z Ruchem
NIE, który "zrzesza autorytety z różnych dziedzin".
Ruch NIE powstał w Suwałkach po artykułach w tygodniku "NIE"
krytykujących sposób, w jaki SLD współrządził miastem. Podczas
powiatowej konwencji SLD, która odbyła się w grudniu 2001 r.,
delegaci ocenili swoich radnych i urzędników w sposób bardziej
radykalny, niż zrobił to nasz tygodnik. Tylko jeden radny wszedł do
Rady Powiatowej SLD
pozostali przepadli w wyborach. Wiosną 2002
r., gdy emocje minęły, wszyscy radni poza jednym, który nie chciał
walczyć o mandat, zostali kandydatami na kandydatów na radnych SLD.
W lipcu większość zyskała akceptację Rady Powiatowej SLD. Trudno się
dziwić, że ci ludzie widzą w Ruchu NIE wroga. Członkowie NIE również
sceptycznie przyjmowali mariaż z SLD. Oprócz względów oczywistych
zdecydowały mające charakter wspierania szwagrów ostatnie posunięcia
kadrowe wojewódzkich szefów Sojuszu w tych stronach.
Urban uprzedzony przez red. Dunat o suwalskim sojuszu wyjaśnił: Red.
Bożena Dunat jest wybitną publicystką i reporterką "NIE". SLD, który
redakcja "NIE" wspiera, uchwalił zakaz sojuszy wyborczych z
Samoobroną. Redakcja nie jest jednak partią polityczną, członkowie i
inni pracownicy redakcji "NIE" mają oczywistą swobodę politycznej
przynależności i działania, jak zechcą, gdzie zechcą, z kim i
przeciwko komu zechcą.
Pisaliśmy o Suwałkach:
Bożena Dunat "Sękacz, sauna i Wajda" (4/2001)
Dariusz Cychol "Przewalszczyzna" (44/2001)
Bożena Dunat "Przewalszczyzna cd." (51-52/2001 oraz 14 i 16/2002)
Bożena Dunat "Gdzieżeś ty bywał, czerwony baronie" (29/2002)

Autor : D.C.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Za poślednie Ziobro "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Głowa i kark Aleksandra Łukaszenki
Prezydent Białorusi grał z Ruskimi w pokera, a gdy się odwracali,
grał im na nosie.
Łukaszeno przedstawiany w polskich mediach jako kołchozowy przygłup,
tępe narzędzie Rosji, likwidator suwerennej Białorusi jest od lat
obrońcą niepodległości swego kraju.
Błędne oceny wynikają z kierowania się pozorami i poprawnością
polityczną, która nakazuje obśmianie i dopieprzenie Łukaszence.
Dopiero gdy białoruski prezydent uznał Władimira Putina za gorszego
od Stalina i ciepło wypowiedział się o Wojtyle, opinie na jego temat
uległy zmianie. "Od powrotu z Moskwy, Łukaszenko jak lew broni
białoruskiej niezawisłości"
napisała zaskoczona "Wyborcza".
Łukaszenko jest niepodległościowym lwem od początku prezydentury. To
jego oponenci-demokraci głoszący hasła integracji Białorusi z Unią
Europejską są faktycznie zwolennikami ograniczenia suwerenności, bo
bez tego do Unii wejść się nie da. Białoruscy komuniści najchętniej
wróciliby do czasów Związku Radzieckiego, gdy Białoruś była jedną z
15 podporządkowanych Kremlowi republik. Łukaszenko zaproponował
skuteczną formę obrony niepodległości
opartą na silnej władzy
prezydenta. Im więcej suwerenności Białorusi, tym więcej władzy dla
Łukaszenki. Ten typ suwerenności nie przewiduje przodowania w
reformach, bo rynku i demokracji nie da się pogodzić z ręcznym
sterowaniem przez szefa państwa dyrektorami fabryk, sędziami,
deputowanymi i dziennikarzami.
Suwerenność Łukaszenko umacniał w sposób paradoksalny
przez
głoszenie potrzeby budowy wspólnego państwa z Rosją. Jałowa ziemia
białoruska nie kryje ropy, gazu, złota i diamentów. Możliwości
eksportu białoruskich towarów są ograniczone. Forsę na rozwój można
by czerpać z prywatyzacji, lecz ona by rzuciła Łukaszenkę na kolana
przed rosyjskimi oligarchami. Prezydent Białorusi zdecydował, że
zakonserwowanie starego systemu
tylko on gwarantuje mu panowanie

jest możliwe za pomocą dotacji z zewnątrz. Z wyborem sponsora nie
miał problemu. Na tę rolę nadawała się i godziła tylko Rosja.
Łukaszenko podpisał cyrografy o Stowarzyszeniu, Związku, wreszcie
Państwie Związkowym Biało-rusi i Rosji. Jeśli przyjrzeć się tym
kwitom bliżej, okaże się, że sprowadzają się one głównie do
deklaracji. Łukaszenko ma prawo weta wobec wszystkich decyzji
dotyczących Państwa Związkowego. Putin nie może niczego rozstrzygnąć
bez niego.
Oddziały białoruskiej armii nie walczą w Czeczenii. Rosjanie
w
przeciwieństwie np. do OBWE czy USA
nie mogą wtrącać się do
traktowania białoruskiej opozycji.
Przez ponad 6 lat Łukaszenko miał większy wpływ na wymiar integracji
niż Kreml. Sprowadza się ona do pełnego otwarcia Rosji na
białoruskie towary, otrzymywania od wschodniego sąsiada po
wewnątrzrosyjskich cenach surowców energetycznych oraz pozyskiwania
niskooprocentowanych kredytów. Wyjątkowo pragmatyczne podejście
białoruski prezydent okrasił wyznaniami miłości do sąsiada. To
głównie one
nic nieznaczące gesty i frazesy
były dostrzegane w
Polsce. Szacuje się, że od 1996 r. dotacje Rosji do Białorusi
wyniosły 2,5 mld dolarów. A obejmują one tylko część zysków państwa
Łukaszenki ze współpracy z Rosją.
10-milionowa Białoruś jest trzecim
po Ukrainie i Niemczech

partnerem handlowym Rosji.
Prawie 40-milionowa Polska ma wymianę z Rosją dwukrotnie
skromniejszą, zaś eksport mniejszy pięciokrotnie.
Dzięki otwarciu granicy, unii celnej, umacnianiu związków
kooperacyjnych oraz sprytnym zagraniom Łukaszenki Białoruś nie
przeżyła kataklizmu gospodarczego w latach 90.
jak Rosja czy
Ukraina. Do tej pory w statystykach ONZ pod względem poziomu życia
Białoruś plasuje się wyżej od obydwu sąsiadów. Wystarczy się
przejechać pociągiem, by zobaczyć, że na Białorusi jest mniej brudu
niż w Rosji i na Ukrainie.
Łukaszenko wykorzystuje władzę do promocji eksportu do Rosji.
Sprzedające na wschodni rynek towary
duże przedsiębiorstwa nagradza ulgami celnymi i podatkowymi. To
obniża cenę towaru i podnosi jego konkurencyjność. Dzięki temu w
Rosji sprzedaje się np. więcej białoruskich telewizorów niż
krajowych. Rosjanie od lat bezskutecznie żądają od Łukaszenki
wyrównania stawek celnych i podat-kowych. Za to Łukaszenko stopniowo
uzyskiwał od Moskwy zgodę na zmniejszenie ceny gazu
aż w tym roku
doprowadził ją do poziomu obowiązującego w Rosji.
Moskwa udzieliła Białorusi preferencyjnych kredytów
100 mln
dolarów i 4,5 mld rubli
na stabilizację swojej waluty w ramach
przygotowań do projektowanego na 2005 r. objęcia Białorusi rosyjskim
rublem. Łukaszenko forsę bierze, lecz nie ma zamiaru przystać na
monopol Rosji w emisji pieniądza. To godzi w suwerenność Białorusi,
a tym samym we władzę Łukaszenki. To nie on, lecz Moskwa określałaby
parametry białoruskiego budżetu.
Białoruski prezydent wciąż wymyśla nowe formy wydojenia Rosji.
Zakwestionował kupienie przez "Bałtikę"
największego w Rosji
producenta piwa
browaru w Mińsku. Zażądał, by rosyjska firma do
tego, co wydała na zakład, dodała jeszcze 3 mln dolarów na budowę
krytego lodowiska (Łukaszenko jest zapalonym hokeistą) oraz
udzieliła kredytu ministerstwu rolnictwa
6 mln dolarów.
Prezydent uważa, że zagraniczne firmy powinny finansować jego
programy gospodarcze i społeczne. Od 3 lat wielkie rosyjskie firmy
naftowe przerabiające ropę w białoruskich rafineriach sponsorują
żniwa Łukaszenki. Tego lata 27 kg oleju napędowego uzyskane z każdej
przerobionej tony ropy trafia za darmo na białoruską wieś. Co więcej

rosyjscy nafciarze płacą od tej przymusowej dostawy normalny
podatek. Płacą, bo muszą
Rosja cierpi na deficyt rafinerii. W tym
zabawnym kontekście łatwo zrozumieć, dlaczego "Łukoil" bardziej
interesuje się Rafinerią Gdańską niż Nowopołocką.
Łukaszenko potrafi zdenerwować Rosjan. Latem przystąpił do
odbierania należącego do nich rurociągu transportującego przez
Białoruś rosyjski olej napędowy i mazut. W sierpniu, tuż przed
spotkaniem z Władimirem Putinem na Kremlu, ograniczył transmisję na
Białoruś rosyjskich stacji telewizyjnych i radiowych.
Moskwa od dawna próbowała ukrócić suwerenność Łukaszenki. Borys
Jelcyn obiecywał, że go wychowa. W ramach tego procesu białoruski
prezydent dwa razy grzał ławę na lotnisku w Mińsku, bo Rosjanie nie
dali jego samolotowi korytarza powietrznego. Putin unika wszelkich
nieformalnych gestów. Nie zaprasza białoruskiego prezydenta do
Soczi, Zawidowa (w sierpniu urządził tam urodziny Leonidowi
Kuczmie), nie jeździ z nim na nartach. Po rozmowie na Kremlu
zaproponował Łukaszence wejście Białorusi w skład Rosji, w której on
będzie prezydentem. Była to prowokacja, która zmusiła Łukaszenkę do
otwartej obrony suwerenności swego kraju. Trudno przecież
przypuszczać, by w rozszerzonej Rosji znalazło się miejsce dla
niego.
Występujący w roli Goliata Putin nie musi wygrać z białoruskim
Dawidem, narzucić mu swego wariantu integracji. Łukaszenko jest
waleczny jak Jelcyn z najlepszego okresu, siłą woli zaś nie ustępuje
Putinowi. Do tego dysponuje orężem, którego Rosjanie nie doceniają,
dopóki mogą z niego korzystać. Białoruś płaci grosze za rosyjski
gaz, ale Rosjanie płacą grosze za tranzyt gazu przez Białoruś.
Rosjanom do głowy nie przychodzi, by martwić się o tranzyt kolejowy
i drogowy do Kaliningradu przez Białoruś, choć przez Białoruś i
Litwę przebiegają główne szlaki komunikacyjne do enklawy. Oraz

rzecz jasna
najkrótsza droga w głąb Europy. Obrona przeciwlotnicza
Białorusi broni dostępu do rosyjskiego nieba. Białoruska armia

o czym mało kto pamięta
należy do najsilniejszych w Europie
Środkowowschodniej. Na Białorusi znajduje się główna rosyjska stacja
ostrzegająca o ataku jądrowym z zachodu i północy oraz punkt
łączności ze wszystkimi rosyjskimi okrętami podwodnymi.
W Rosji Łukaszenko ma miliony zwolenników. Podziwiają go za to, że
nie dokonał "złodziejskiej" prywatyzacji, nie poddał się Ameryce, że
średnia wieku życia Białorusinów jest o 4 lata większa niż Rosjan.
Popierają go komuniści, którzy dysponują stabilnym, 30-procentowym
elektoratem. Główna gazeta komunistyczna "Sowietskaja Rossija"
porównała propozycję Putina do anszlusu Austrii. Rosyjscy komuniści
woleliby przyłączyć Rosję do Białorusi, bo porządki panujące w tym
kraju są im bliższe.
W przyszłym roku w Rosji odbędą się wybory parlamentarne, za niecałe
dwa lata
prezydenckie. Putin ma zbyt wiele kłopotów u siebie, by
eksperymentować z Łukaszenką.
Autor : Krzysztof Pilawski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Berlin pod Kaczą łapą "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pingwiny żarłacze
Od 1984 r. w willi przy ul. Szelągowskiej 24 w Poznaniu bydlą się
Siostry Misjonarki Apostolstwa Katolickiego
czyli palotynki. Mają
gdzieś postanowienia sądów, gdyż w zajmowanym bezprawnie budynku
trzymają Najświętszy Sakrament. W Pomrocznej to argument nie do
przebicia. Także dla Sądu Najwyższego.
Historia ta ma swój początek w latach 60. Wtedy to rodzice Tadeusza
Okoniewskiego nabyli grunt przy Szelągowskiej 24 w Poznaniu. W
latach 70. rozpoczęli budowę trzykondygnacyjnego domu. Prace trwały
do 1979 r. Po śmierci rodziców właścicielami domu o powierzchni 210
metrów kwadratowych oraz kawałka gruntu został pan Tadeusz oraz jego
siostra Wacława.
Jaja zaczęły się w sierpniu 1984 r., tuż po śmierci Wacławy. Jeszcze
ciało zmarłej nie ostygło, a przy Szelą-gowskiej 24 pojawiły się
zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Apostolstwa Katolickiego. W ręku
miały testament podpisany rzekomo przez Wacławę na łożu śmierci. Z
papieru wynikało, że stały się właścicielkami 3/4 tej nieruchomości.

* * *
Świadkiem podpisania ostatniej woli zmarłej był E. Balbiński. W
oświad-czeniu napisał on: (...) odwiedzający chorą zakonnik
(palotyn) z ul. Przybyszewskiego zwany księdzem Florianem wezwał
notariusza i spisano w mojej obecności testament na rzecz sióstr
(...). Zaznaczam, że chora była już w takim stanie, iż nie mogła
sama decydować i nie reagowała na otoczenie a gdzie mogła być mowa o
podpisaniu testamentu. Włożono jej pióro do ręki i ksiądz Florian
podpisywał prowadząc rękę chorej. (...) tych sióstr ona nie znała i
one nigdy do niej nie przychodziły. (...) moim zdaniem wyrządzono
wielką krzywdę Panu Okoniewskiemu i nie było to zgodne z wolą i
życzeniem zmarłej matki ani siostry wyżej wymienionego (...).
Wszystko co tutaj zeznałem jest prawdą i zgodne z moim sumieniem i
uczciwością dobrego chrześcijanina. (...)
Aleksandra Kornasz, długoletnia przyjaciółka Wacławy, oświadczyła,
że: nigdy zmarła (...) nie miała kontaktu z siostrami i nigdy
takowych w domu nie widziałam. Również nigdy nie wspominała i nie
prowadziła rozmów na ich temat. Byłam również obecna kiedy chora
była już w bardzo ciężkim stanie i rozmawiała tylko o Tadeuszu
Okoniewskim, ale żadnej wzmianki o zapisie na rzecz sióstr
zakonnych. Było dla mnie dużym zaskoczeniem kiedy dowiedziałam się o
zapisie. (...) ta decyzja nie była wiarygodna, była moim zdaniem
wymuszona, ponieważ chora ostatnie dni już nie kontaktowała i było
to niemożliwe, ażeby mogła podpisać ten akt.
Sąd Rejonowy w Poznaniu nie miał żadnych wątpliwości
18 lutego
1985 r. stwierdził, że spadek po zmarłej Wacławie nabył w całości
jej brat Tadeusz Okoniewski. Na tej podstawie dokonano wpisu do
ksiąg wieczystych, a później naliczano podatek od nieruchomości,
który płacili i do dziś płacą Okoniewscy.
* * *
W kwietniu 1985 r., a więc zaledwie dwa miesiące po wydaniu przez
sąd postanowienia o nabyciu spadku przez Tadeusza Okoniewskiego, w
budynku przy Szelągowskiej zameldowała się pierwsza zakonnica

siostra Franciszka Labuda. Później meldowały się kolejne. W sumie
sześć sztuk. Mieszkają tam do dziś. Twierdzą, że Okoniewski nigdy
nie kwestionował testamentu i że to właśnie on wpuścił je po śmierci
swojej siostry do budynku przy Szelągowskiej 24. To nieprawda.
W 1986 r. Tadeusz Okoniewski poprosił o interwencję papieża, gdyż
uznał, że został wyrolowany przez ludzi Kościoła. Z Watykanu
zdawkowo odpisał mu niejaki Mons. Giovanni: Odpowiadając z
podziękowaniem na list z dnia 29 kwietnia br. radziłbym przedstawić
opisany problem kompetentnej władzy kościelnej w Polsce. Zapewniam o
modlitwie w intencji Pana i łączę wyrazy szacunku.
Pan Tadeusz posłuchał i skrobnął do Glempa: proszę o wybaczenie, że
ośmielam się zwracać z moją sprawą do Eminencji. (...) Na trzy dni
przed śmiercią mojej siostry wysłano mnie do Puław. (...) otrzymuję
telegram że siostra nie żyje. Po pogrzebie (...) dowiaduję się od
księdza Floriana i księdza proboszcza od Matki Boskiej Bolesnej, że
moja siostra po moim wyjeździe kazała zawołać notariusza i
sporządziła testament na rzecz Sióstr (...). Skąd od razu wzięły się
te siostry, nigdy ich w naszym domu nie było i nigdy się o nich nie
mówiło i skąd ten zapis? (...) Siostra była człowiekiem bardzo
prawym i sprawiedliwym i zdaniem moim i wszystkich krewnych i
znajomych nie podjęła takiej decyzji. Nigdy by nie złamała danej
przysięgi umierającej matce, której przysięgała, że otoczy mnie
opieką. (...) Nie wspominam już o pie-niądzach i innych
wartościowych rzeczach, które poginęły, aczkolwiek dowiedziałem się,
że złote obrączki, które były moją własnością (...) znalazły się u
Księdza Proboszcza od Matki Bolesnej, który na moje pytanie
oznajmił, że siostra przekazała je w darze na Kościół. Były również
książki oszczędnościowe (...). Całe moje otoczenie mówiło mi ażebym
sprawę przekazał do ministerstwa sprawiedliwości, ja nie mogłem się
pogodzić z tym faktem, że (...) mam iść do sądu i skarżyć za
fałszerstwo ludzi Kościoła, którym całe życie ufałem.
Do wyjazdu do Puław, tuż przed śmiercią siostry, Okoniewski został
namówiony przez księdza Floriana. Wielebny stwierdził, że na wszelki
wypadek pan Tadeusz powinien przywieźć z Puław papiery
zaświadczające o tym, że rozszedł się z żoną.
* * *
Tadeusz Okoniewski pisał też do samych palotynek. Domagał się od
nich pieniędzy za użytkowanie budynku, a także udostępnienia mu
pomieszczenia, w którym zamierzał zamieszkać. W końcu nawet w
rozumieniu zakonnic on jest właścicielem części budynku. Siostry
odpowiedziały, że myśl, aby ktokolwiek obcy znalazł się w ich domu,
jest niedopuszczalna, bo przebywa u nich Najświętszy Sakrament.
Płacić również nie zamierzały.
W maju 1992 r. Okoniewski wraz z synem chciał wejść do domu. Siostry
nie chciały go wpuścić. Wrzeszczały: "Napad! Ratunku! Policja!". No
to sąsiedzi wezwali policję. Wtedy za sznurki na maksa ciągnęli
czarni. Policjanci przestrzegli Okoniewskich, że, dostali rozkaz,
żeby się z nimi nie patyczkować. Właściciel do środka nie wszedł. Za
to siostra Labuda zawiadomiła prokuraturę, że została pobita.
Wkrótce po wizycie u sióstr Tadeusz Okoniewski zmarł.
* * *
Siostra Franciszka Labuda jak przystało na zakonnicę jest gorliwa. W
lipcu 1994 r. poinformowała prokuraturę o popełnieniu przestępstwa
przez Zofię Okoniewską, byłą żonę Tadeusza, oraz jej córkę, które w
towarzystwie dwojga dzieci weszły na teren ogródka przy
Szelągowskiej 24. Jak zaraz weszły, to zabrały się do obrywania
agrestu, wiśni, czereśni, a także wyrywania cebuli. (...)
Zawezwałyśmy policję ze Starego Miasta. (...) Gdy policja odjechała,
to jeszcze poniszczyły grządki, popchnęły i zerwały wianek siostrze
Leokadii (...)
zeznała. Prokuratura umorzyła postępowanie.
Okoniewscy również powiadomili organa. W 1994 r. Prokuratura
Rejonowa Poznań Stare Miasto zarzuciła siostrze Franciszce Labudzie,
że w okresie od 15 kwietnia 1985 r. do 19 września 1991 r. działając
w warunkach przestępstwa ciągłego wprowadziła w błąd urzędnika
Urzędu Miasta co do własności nieruchomości i wyłudziła
poświadczenie nieprawdy w postaci zameldowania sześciu osób w
posesji przy ul. Szelągowskiej 24. Drugi zarzut dotyczył
uniemożliwienia właścicielom korzystania z nieruchomości. Mimo
przedstawienia palotynce zarzutów prokuratura wkrótce umorzyła
postępowanie. Pokrzywdzeni wnieśli zażalenie. W marcu 1995 r.
prokuratura skierowała akt oskarżenia do Sądu Rejonowego w Poznaniu.
Okoniewscy przez 7 lat, bo do dziś, nie dostali żadnej informacji na
temat tego, co się w tej sprawie dzieje.
* * *
Od początku pełnomocnikiem siostrzyczek był kuriewny mecenas Andrzej
Marcinkowski. To on złożył zażalenie na decyzję sądu poznańskiego z
1985 r., na mocy której spadek w całości nabył Tadeusz Okoniewski.
Minister sprawiedliwości odmówił wydania zezwolenia na przyjęcie
spadku przez zakonnice, podobnie NSA. W 1991 r. Marcinkowski został
podsekretarzem stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. Wydał wówczas
decyzję stwierdzającą wygaśnięcie niekorzystnego dla siostrzyczek
postanowienia ministra sprawiedliwości z marca 1985 r. Decyzja
Marcinkowskiego nigdy nie została dostarczona Tadeuszowi
Okoniewskiemu. Na jej podstawie 27 listopada 1991 r. siostry złożyły
w sądzie pozew o oświadczeniu woli. Mówiąc po ludzku chodziło im o
to, żeby uznano ich prawa do nieruchomości przy Szelągowskiej
poprzez stwierdzenie prawomocności testamentu.
Ta sprawa przewinęła się przez wszelkie możliwe instancje. W ciągu11
lat nie znalazł się w Polsce sąd, który potrafiłby rozstrzygnąć, po
czyjej stronie jest racja. Dopiero 12 grudnia 2002 r. Sąd Najwyższy
ogłosił wyrok. Jest on korzystny dla zakonnic. Spadkobiercy Tadeusza
Okoniewskiego już wcześniej przygotowali wystąpienie do trybunału w
Strasburgu.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pan Styropian
Stowarzyszenie im. Lecha Wałęsy oraz Fundacja Centrum "Solidarności"
w oczekiwaniu na kolejne wybory prezydenckie, w których Lech mógłby
wystartować otrzymując 0,5 proc. poparcia, postanowiły ośmieszyć go
inaczej. W Gdańsku na terenie stoczni, dawniej im. Lenina, stanęło
pięć monumentalnych pomników Wałęsy wyciosanych ze styropianu.
Ponieważ sam Lechu wyraził poparcie dla inicjatywy wystawienia mu od
razu nie jednego, ale wielu styropianowych pomników z zastrzeżeniem,
że ma to być na poważnie, a nie dla jaj, do rzeźbienia zaproszono
studentów krakowskiej i warszawskiej ASP i całkiem poważnie
przepuszczono Wałęsę niemal przez całą historię sztuki. Wałęsa na
wzór monumentalnych głów z Wysp Wielkanocnych, które podobno
wykonali kosmici, Wałęsa o czterech twarzach jako prasłowiański
Światowid, Wałęsa jako biblijny David la Michał Anioł, wreszcie
Wałęsa w stylu rzeźb Dunikowskiego z najlepszych lat socrealizmu.
Proponuję, żeby pójść za ciosem i uwiecznić Lecha również w innych
materiałach, upamiętnić innymi technikami, stworzyć wręcz narodowy
program rzeźbienia Wałęsy. Oto garść pomysłów.
Dla gospodyń domowych: Lech Wałęsa zrobiony w postaci tortu
owocowego. Na wykonanie potrzeba: 10 jaj, połowy kostki margaryny, 3
szklanek mąki, szklanki cukru, soli i proszku do pieczenia, 25 g
spirytusu, masła na krem, wiórków kokosowych, cukru pudru na lukier.
Przygotować ciasto jak na biszkopt, wlać do sporej blachy i piec w
temperaturze 180 stopni. Po upieczeniu ciasto rozkroić, nasączyć
spirytusem, przełożyć kremem i owocami. Wyciąć ostrym nożem postać
Wałęsy. Boki obsypać wiórkami.
Nieodłączną Matkę Boską może symbolizować kolorowy akcent w postaci
fragmentu mandarynki.
Dla młodzieży starszej: Wałęsa odlany z wosku. Przygotować wosk
pszczeli (do nabycia w sklepach zielarskich) oraz balię emaliowaną,
nalać do niej wody. Z folii wyciąć formę Wałęsy, delikatnie umieścić
na wodzie. Wosk lać na wodę. Gdy cała postać jest już wylana

delikatnie wyjąć z wody, osuszyć.
Dla dzieci: Wałęsa
bałwan. Konieczna będzie łopata, patyk, kask
ochronny (do nabycia w sklepach z odzieżą BHP) oraz oczywiście
śnieg. Najpierw utoczyć kilka kul śniegowych i ustawić je w kopczyk,
łopatką uzupełnić ubytki śniegu, a następnie patykiem wyrzeźbić
szczegóły. Na głowę nałożyć kask. Jeśli nie nadejdzie odwilż

Wałęsa postoi do wiosny.
Dla ogrodników: Wałęsa ułożony z płodów ziemi. Wzorem włoskiego
mistrza z XVI wieku Giuseppe Arcimboldiego można ułożyć Wielkiego
Prezydenta: policzki z jabłek, nos z bakłażana, wąsy z kalafiora, a
włosy z owoców leśnych. Dziełu można nadać dodatkowego wyrazu,
gotując następnie z niego zupę jarzynową dla biednych, co podkreśli
zaangażowanie laureata Pokojowej Nagrody Nobla w troskę o sprawy
społeczne.
Dla kominiarzy: Wałęsa jako kurek dachowy. Z blachy wycinamy Wałęsę
oraz ogonek i śmigiełko. Za pomocą lutownicy mocujemy śmigiełko do
głowy prezydenta, a ogonek
wiadomo do czego. Należy potem tylko
wybrać wystarczająco godny obiekt, na którego szczycie będzie się
Lechu kręcił.
Można dalej wymieniać: Wałęsa z piernika
konkurs dla cukierników,
Wałęsa z bryły węgla
dla górników, Wałęsa z chleba
dla więźniów,
Wałęsa z żelastwa
dla Wajdy.
Niewiele jest samorządów w Polsce, które poskąpiłyby funduszy na
takie projekty.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Policja i Głodomeria
Dziś pytanie, dziś odpowiedź. Skoro policja jest w dechę, to
dlaczego złoczyńcy kwitną jak forsycje na wiosnę?
Według ascetycznie skromnego szacunku (jedna kradzież na rodzinę w
ciągu pięciu lat) co roku popełnia się w Polsce około 2 500 000
kradzieży. Według raportu Komendy Głównej Policji w ciągu roku 2001
wydarzyło się ich tylko około 40 tys. Wniosek jest prosty: zgłaszana
jest co najwyżej jedna kradzież na pięćdziesiąt dokonanych. To z
kolei jest sygnał występowania pewnego pozornego paradoksu.
Glina jest super
Sondaże rozmaitych instytutów badania opinii publicznej wskazują na
zadowalające zaufanie społeczeństwa do policji. Nawet w najmniej dla
niej korzystnym spośród znanych mi wyników ankiet 57,3 proc.
badanych uznało, że policja "pracuje dobrze", 31,3 proc.
"pracuje
źle" i 11,4 proc.
"nie wiem, jak pracuje". W innych sondażach, być
może lekko naciąganych, akceptacja przekracza 70 proc. Stosunkowo
częste doniesienia o aresztowaniach nieuczciwych policjantów
stwarzają zatem wrażenie, że ogólnie jest nieźle, skoro mundur nie
chroni przed odpowiedzialnością.
Wbrew tym optymistycznym informacjom ludzie boją się jak cholera.
Partie i osoby, które w centralnym punkcie sloganów wyborczych
umieszczają obietnicę energicznego zwalczania przestępczości,
zdobywają wygodne stołki
chociaż z reguły bredzą albo opowiadają
ogólniki.
Te klocki do siebie nie pasują. No, bo czego mamy się właściwie bać,
jeśli policja pracuje dobrze, wzrost przestępczości przyhamowano, a
wykrywalność przestępstw wzrasta?
Człowiek czuje się zagrożony, gdy ofiarą przestępstwa padł on sam
lub ktoś mu bliski. Stres rośnie, jeśli przestępstwo nie tylko
pozostało bezkarne, ale nikt nawet nie próbował ująć jego sprawców.
Najpoważniejsze, najbardziej spektakularne przestępstwa wcale nie są
w społecznym odczuciu najuciążliwsze. Kowalski nie boi się
zawodowych killerów, tylko lumpów, których okrutnie pali rura po
wczorajszym "bush-party", a na dzisiejsze poszukują kasy.
Kolejny klocek: wiele przestępstw odkrywa prasa, zaś efekty śledztw
redakcyjnych stanowią punkt wyjścia dla organów ustawowo powołanych
do zwalczania przestępczości. W normalnie funkcjonującym państwie to
dziennikarz powinien dowiadywać się od rzecznika prasowego policji o
popełnieniu przestępstwa, a nie na odwrót. Jeśli zauważymy, że
źródłem informacji dla dziennikarzy bywają często policjanci
(przekonani, że tylko nadanie sprawie medialnego rozgłosu może
wymusić ściganie), dochodzimy do wniosku, że do policji nie mają
zaufania nawet jej etatowi funkcjonariusze
co pozostaje w wyraźnej
sprzeczności z optymistycznymi wynikami ankiet.
Otóż, policja jest stosunkowo liczną publiczną służbą, zaś
przeciętny policjant posiada na ogół grono znajomych
i właśnie w
tym gronie często oraz nie bez podstaw narzeka na warunki pracy,
bałagan i powszechny tumiwisizm. Ankietowany na temat pracy policji
obywatel nie wyobraża sobie całej instytucji, tylko tegoż znajomego,
i wyciąga wniosek, że chłopcy robią, co mogą, ale mogą niewiele, bo
brakuje im benzyny.
Świat jest coraz lepszy
Zarazem wśród czynności, które są w stanie sprawnie wykonywać bez
zużycia benzyny, figuruje "poprawianie" statystyk. Przykładowo,
zgłoszone i nie wykryte wykroczenia o podobnym charakterze
przypisuje się działaniu jednego hipotetycznego sprawcy (w aktach
jest nie wyjaśniona tylko jedna sprawa). Albo na odwrót
poważne
przestępstwa "rozdziela się" na drobniejsze (np. rozbój na bójkę
oraz kradzież) i wtedy liczba tych poważnych w sprawozdaniach od
razu spada. Metodą eliminowania kłopotów jest również zniechęcanie
poszkodowanych do składania doniesień.
W efekcie rozbieżność między statystykami a rzeczywistością
przybrała rozmiary wykluczające choćby zgrubne oszacowanie "ciemnej
liczby" dokonanych czynów karalnych.
Otwarcie granic, częściowa likwidacja ewidencji przekraczających
granice, liberalizacja przepisów o zameldowaniu, zanik kwaterowania
pracowników zamiejscowych w hotelach robotniczych, migracja w
poszukiwaniu (niekoniecznie legalnych) zarobków, akceptacja
istnienia bezdomnych itp. sprawiają, że ustalenie miejsca pobytu
znacznej liczby obywateli RP napotyka zasadnicze trudności. Osób
zaginionych jest na pewno więcej niż formalnie zgłoszonych
przypadków zaginięcia. Zwróćmy uwagę, że ludzie, których nikt nie
poszukuje, bo z jednej strony nie weszli formalnie w konflikt z
prawem, a z drugiej
ich zniknięcie było wyraźną ulgą dla
otoczenia, należą do "grupy podwyższonego ryzyka" jako sprawcy lub
ofiary przestępstw. To samo dotyczy osób wyizolowanych z otoczenia
na skutek depresji albo innych zaburzeń psychiki.
Płynna bywa zazwyczaj granica między zabójstwem a pobiciem ze
skutkiem śmiertelnym. Jeśli ktoś kogoś na śmierć skatował, w jego
intencjach mogło leżeć zarówno danie mu nauczki, jak i pozbawienie
go życia. Wbrew pozorom użycie niebezpiecznych narzędzi rzadko
dowodzi wcześniejszego planowania zbrodni, a ich brak
mniej
agresywnych zamiarów. W około 50 proc. stwierdzonych przypadków
pobicia ze skutkiem śmiertelnym sprawcy nie byli uzbrojeni, zaś z
kolei zabranie ze sobą np. noża może świadczyć również o tym, że
początkowo zamierzali jedynie zastraszyć ofiarę. Wobec ogromnej
przewagi liczebnej przypadków śmiertelnego pobicia nad zabójstwami
(z grubsza jak 13:1), utrzymującej się niezależnie od wzrostowej
tendencji obu tych przestępstw, kwalifikacja prawna może znacząco
zafałszować dane statystyczne o zabójstwach.
Między samooceną a autoerotyzmem
Sprawozdawcze meandry służące retuszowi faktów mają jedno źródło:
funkcjonariusze premiowani są za wyniki pracy w decydującej mierze
podlegającej wyłącznie samoocenie. Teoretycznie istnieje możliwość
składania uwag na temat pracy policji
ale wyłącznie na policji lub
w prokuraturze, co niweczy przekonanie o skuteczności skarg. Problem
dotyczy także (jeśli nie przede wszystkim) samych policjantów,
zwłaszcza młodych, którzy widzą wiele patologii w pracy swej
instytucji, ale boją się ich ujawnić. Popadają we frustrację: z
jednej strony policjant zdaje sobie sprawę, iż za przysłowiowe
przymknięcie oka może ponieść nawet odpowiedzialność karną
z
drugiej, że złożenie stosownego raportu naraża go na "śmierć
cywilną", wyobcowanie ze środowiska.
Dopóki nawet minister spraw wewnętrznych i administracji musi
opierać swoje analizy niemal wyłącznie na materiałach dostarczanych
przez Komendę Główną Policji, dopóty o rozmiarach przestępczości
będzie wiedział tyle, co czytelnik "Newsweeka" o wojnie w Iraku.
Zajmujący bardzo wysokie stanowiska w małopolskiej policji panowie
oficerowie: Bogdan K., Andrzej S., Wacław O., Janusz G., Bogusław K.
i Wojciech S. na zaproszenie znajomego biznesmena Bogusława C. udają
się wynajętym przez niego samolotem na mecz piłki nożnej do Włoch.
Za jakiś czas policja ze zdumiewającą determinacją ramię w ramię z
wynajętymi ochroniarzami broni włości tegoż biznesmena przed
robotnikami, którzy mają do niego poważne pretensje. Co jednak ma
zrobić szeregowy policjant, któremu to wszystko się nie podoba?
Wysmażyć stosowny raport? No to dowie się, że wszystko jest OK, bo
jego szefowie zgłębiali we Włoszech problematykę zabezpieczenia
stadionów piłkarskich, a strajk okupacyjny w zakładach pana
Bogusława C. był nielegalny i godził w prawo własności. A co
podpadnie, to podpadnie.
Inna historyjka. Od kilku miesięcy w Krakowie stoi, głównie "pod
chmurką", ponad setka Opli Astra, zakupionych w celu wyposażenia
nowoczesnego Stanowiska Wspomagania Dowodzenia (zobacz: "Jaka
Galicja, taka policja", "NIE" nr 8/2003). Dlaczego kupiono Ople,
skoro dotychczas jeździły głównie Volkswageny i warsztaty są
przygotowane do obsługi tej marki wozów? Czemu nowe auta mają
sparciałe opony z roku 2000? Po co w ogóle kupować samochody
wyposażone w akumulatory za słabe do zasilania systemu GPS,
radiostacji i jeszcze paru innych technicznych urządzeń? Akumulatory
można wymienić (nie za darmo!), ale wtedy wysiądą alternatory.
Upierdliwiec zauważy, że przy zamówieniu ponad stu wozów każdy
producent na pewno zgodziłby się umieścić w nich pulpity pod
laptopy, więc dlaczego nikt o tym wcześniej nie pomyślał i dopiero
teraz policyjni fachmani główkują, gdzie by tu wyciąć dziurę w desce
rozdzielczej, aby nie stracić gwarancji? Wozy stoją, powolutku
niszczeją i kłują w oczy policjantów, ale żaden się nie wychyli ze
swoimi podejrzeniami, bo chociaż sprawa cuchnie, nikt nikogo za rękę
przy odbiorze prowizji nie złapał. Zaprzyjaźniona lokalna prasa
ściemnia, że to szeregowi policjanci nie chcą jeździć Astrami, bo
mniej wygodne, i nie chcą systemu GPS, bo pozwala on przełożonemu
zlokalizować położenie wozu. Po roku czy dwóch latach smrodek z
Oplami się rozwieje, ktoś tam rozliczy koszty w trybie tajne przez
poufne, ktoś inny rozliczenie zaakceptuje, do ministerstwa powędruje
sprawozdanie śliczne i naukowe.
Dawno, dawno temu istniało zjawisko zwane "obłędem cezarów"

facetów, których lud i senatorowie kontrolowali na podobnych
zasadach jak my i nasz parlament kontrolujemy rodzimą policję. Każdy
z nich zaczynał panowanie w sposób rozsądny, kończył jako szaleniec,
przeważnie zarzynany przez wiernych poddanych.
Autor : Maria Bukowska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Armia nasza zwycięska w sile 54 żołnierzy powróciła z wojny w
Afganistanie. Czekały ją fanfary. "Udowodniliście, że jesteście
elitą nie tylko Wojska Polskiego, ale NATO"
dziękował bohaterom
premier Miller. Zaraz potem eliciaki rzucili się na podstawioną im
grochówkę. Był to ich pierwszy posiłek po 15-godzinnym locie, który
też bohatersko przetrwali.
Na męki wystawiony będzie wicepremier i minister finansów Grzegorz
Kołodko. Otrzymał specjalne zaproszenie na 319. Plenum KE
(Konferencji Episkopatu) od czerwonych beretów. Na posiedzeniu
Kołodko poinformować ma fluorescencje o obecnej sytuacji
ekonomicznej państwa, zostanie też poddany molestowaniu fiskalnemu.
Fluorescencje boją się, że będą musiały zwiększyć swój wkład
podatkowy do budżetu państwa. Kołodko będzie też molestowany
gastronomicznie. Abstynent, ortodoksyjny wegetarianin może nie
przeżyć wśród postnych półgąsków i prosiaczków zakrapianych
kieliszeczkami biskupiej pępóweczki.
Aż 29 krówek z Jakubowic, powiat kluczborski, zostanie zarżniętych
i spopielonych. Tylko dlatego, że ich koleżanka nie uważała i
złapała BSE.
Żadnej kary nie poniesie Piotr M., właściciel strzelnicy, który
umieścił tam tarcze z wizerunkiem prezesa Narodowego Banku Polskiego
profesora Leszka Balcerowicza. Tarcze z Balcerowiczem cieszyły się
ogromnym wzięciem, aż ktoś doniósł, że w Łodzi strzela się do
wizerunku konstytucyjnego organu, którym jest Balcerowicz. Sprawa
trafiła do sądu. Ten teraz uznał, że co prawda oskarżony poniżał
organ, ale podstawowym jego celem było wzmożenie obrotów
gospodarczych i chęć zysku. A aktywność i przedsiębiorczość to
przecież to, do czego wielokrotnie nawoływał Balcerowicz, gdy był
ministrem finansów.
Nie próżnował pan Krzysztof Rutkowski, poseł z zamiłowania,
detektyw z zawodu. W czeskim Cieszynie, wraz z kolegami, wyważył
hotelowe drzwi i schwytał podejrzanego o zamordowanie oświęcimskiej
notariuszki. Następnie przekazał go polskiej policji. Niewątpliwie
sprzeczny z prawem międzyna-rodowym czyn detektywa-posła spotkał się
z entuzjastycznymi opiniami internautów i społeczeństwa spragnionego
sukcesów organów ścigania. Nie poznały się na tym jedynie władze
czeskie, które wezwały polskiego ambasadora na dywanik. Zapachniało
wojną, chociaż Rutkowski sięgał wyłącznie po przestępcę, a nie po
Zaolzie.
Immuniciarz Rutkowski to nie jedyne zmartwienie naszego sennego
MSZ. W USA zaczął dymić Moskal, prezes Kongresu Polonii. Zażądał
dymisji ministra Cimoszewicza, zarzucając mu rozbijacką robotę wśród
Polonii Amerykańskiej. W kuluarach sejmowych mówią, że ślinotok
Moskala to robota Romana Giertycha, szefa sejmowej Komisji Łączności
z Polakami za Granicą, wodza LPR, zdecydowanego przeciwnika Unii
Europejskiej. Nie mogąc inaczej dopiec Cimoszewiczowi, Giertych
poszczuł go Moskalem. Ogonek zamerdał psem.
Dzięki mediom społeczeństwo wiedziało, że mamy w kraju kampanię
samorządową. Nadal cała aktywność kandydatów skupiała się na walkach
i przepychankach wewnątrzpartyjnych i nagłych transferach. W Gdańsku
Prawo i Sprawiedliwość porzucił jej pomorski lider Jacek Kurski i
przeszedł do LPR, by kandydować na prezydenta Gdańska. Kurs
Kurskiego nie jest zaskoczeniem. Wcześniej zaliczył on wszystkie
istniejące partie prawicowe.
Samoobrona przytyła. W Łodzi wszedł w jej szeregi Marek Madej,
były szef łódzkiego ośrodka telewizji, uważany za człowieka Millera.
Po utracie stanowiska przestał lubić Millera, zmieniając go na
Leppera. Na Pomorzu Zachodnim zasilili Samoobronę tamtejsi
neopoganie, czyli czciciele przedchrześcijańskich, pogańskich bóstw.
Bohaterką tygodnia była ekspedientka z Włoszczowej. Gdy uzbrojony
w pistolet rabuś napadł na jej sklepik spożywczy, porwała jabłko i
celnym rzutem ugodziła go niczym Dawid Goliata. Ciekawe, czy
trafiłaby ze spluwy w jabłko umieszczone na rabusiowej głowie?




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rozwody. Rozwody zdominowały miniony tydzień polityczny.
"Potencjał polityczny koalicji POPiS nie został w pełni
wykorzystany"
stęknął impotencko rzecznik PiSuaru poseł Bielan. W
sejmowych korytarzach słychać było Kaczyńskie prychania, że całe to
wyborcze porozumienie z Platformersami można o kant kaczej pipki
potłuc. Bo Giertych ma większy łeb polityczny niż Tusk z Płażyńskim.
PiSuary zaczęły kokietować LPRy do koalicji.
Rozwód z Unią Europejską jeszcze przed skonsumowaniem małżeństwa
zapowiedziało państwo Kaczyńscy ustami Jarosława. Albo UE da RP
więcej szmalu, albo przesuwamy termin ślubu
pogroził Kaczyński. A
w mediach roztoczył czarną wizję. Wyborcy w 2005 r. będą postawieni
przed alternatywą: Albo my, państwo Kaczyńscy, albo rząd Leppera z
Łukaszenką.
Nie może się pozbierać po "sukcesie wyborczym" SLD
UP. Rozwód z
przegranymi baronami, czyli wodzami wojewódzkich struktur Sojuszu,
zapowiedział gensek Marek Dyduch, wspierany przez światłego
przewodniczącego Millera. Urażeni krytyką baroni zadeklarowali, że
oczywiście zawsze mogą odejść, chyba że doły partyjne poproszą ich o
pozostanie. Już, jak donoszą nasze wiewiórki, w gabinetach baronów
pisane są pisma dołów partyjnych z wyrazami szacunku i poparcia dla
przegranych baronów.
Pierwszy maja urośnie znów w największe święto. Baronowie UE
zaproponowali, aby kraj nasz został zassany do UE nie pierwszego
stycznia, ale pierwszego maja. Zapienił się na to prezydent
Kwaśniewski i paru innych euroentuzjastów. Majową jutrzenkę
zaakceptował premier Miller. Pierwszy maja to fajna data. Można
połączyć tradycyjnie wolne od roboty Święto Pracy z przyszłym Dniem
Wuniowstąpienia.
Znów Grzegorz Tuderek dostąpi zaszczytu zasiadania w ławach
poselskich z ramienia SLD. W poprzedniej kadencji Tuderek został
wybrany, ale zrezygnował na rzecz prezesury Budimeksu, bo tam pensja
była
lepsza. Rychło Budimex zrezygnował z Tuderka. W ostatniej kampanii
Tuderek nie załapał się na mandat, za to teraz jego kolega Ferenc
załapał się na prezydenta Rzeszowa i opróżnił swój mandat na rzecz
nie wybranego Tuderka.
Nie czekali na wymianę pokoleniową członkowie grup
gang-stersko-towarzyskich z Przemyśla. W czasie włamska wyrwali
biżuterię, kompakty, a nawet serki topione. Mieli po 9
11 lat.
Policję zaskoczył profesjonalizm działania rabusiów.
"Rzepa" podała, że prokuratura w Tarnowie przesłuchała byłego
prezesa upadłej telewizji Familijnej alias Puls
Waldemara Gaspera.
Podejrzany jest o wyprowadzenie z kościelno-prawicowej TV pół
miliona złotych na szkolenie Krzaklewskiego u Tymochowicza. Gasper
tłumaczy się, że wydał 500 tys. na naukę
poruszania swoim własnym ciałem. Telewizja oo. franciszkanów miała
być uduchowiona; oto nawet jej menedżer chciał za biurkiem pracować
ciałem, a nie głową.
Senator RP, z zawodu krajacz ludzkich organów, Zbigniew Religa,
zaproponował, aby karać rodzinę za odmowę zgody na pobranie do
transplantacji narządów od zmarłego, np. nereczek, serduszek. Karać
tak jak za nieudzielenie pomocy w wypadku samochodowym, czyli sadzać
do pierdla nawet na 3 lata. W odwecie radykalna prawica oskarżyła
Religę o ludożerstwo.
Ponad 200 tys. zł może uzyskać jako odszkodowanie od skarbu
państwa nowy prezydent Szczecina, były senator RP Marian Jurczyk.
Został on oczyszczony z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Z powodu
zarzutów musiał zrzec się mandatu senatora, czyli sporej
comiesięcznej kasy. Teraz chce ją odzyskać
"dla zasady". Jeśli Jurczykowi to się uda, następny w kolejce może
być Oleksy, który musiał zrezygnować z posady premiera, bo został
niesłusznie oskarżony o szpiegostwo.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rzeź winiątek
Pod niemiecką okupacją, w latach 1943
44, rozegrała się krwawa wojna
ukraińsko-polska o Wołyń i Galicję Wschodnią. W lipcu przemówią w
tej sprawie prezydenci Kwaśniewski i Kuczma.
Wojnę wydała ukraińska nacjonalistyczna organizacja dyspo-nująca
partyzancką UPA, akcje zaś obronne i odwetowe
na wschód od Bugu i
Sanu słabe, na zachodzie potężniejsze
prowadziła AK. Działania
sprowadzały się głównie do terroru i mordów ludności cywilnej.
Ofiary po stronie polskiej co najmniej czterokrotnie, pięciokrotnie
przewyższyły ukraińskie.
Ukraińscy nacjonaliści zamierzali zbudować na zdepolonizowanych i
etnicznie "czystych" tery-toriach niepodległe państwo ukraińskie
oraz obronić je zarówno przed Niemcami, jak i przed Sowietami.
Polacy, zgodnie ze stanowiskiem rządu emigracyjnego, nieu-stępliwie
bronili polskości Kresów Wschodnich. Tak z grubsza wyglądały fakty.
Obecnie historycy i politycy w dyskusji
głównie na łamach "GW" i
"Rzepy"
poszukują takiego obrazu tych wydarzeń, który nie zadając
gwałtu prawdzie uszanowałby równocześnie wrażliwość, resentymenty i
urazy każdej ze stron. W dyskusji przeważa podejście
moralizatorskie. Penetruje się przede wszystkim sumienia przywódców
i uczestników krwawych rozpraw. Docieka pobudek i motywacji, czyli
prawdy o mordach w imię niepodległości (J.M. Rokita) czy też w imię
patriotyzmu (W. Juszczenko). Waży się, ile w rzeziach wołyńskich i
kontrrzeziach chełmskich było zacności patriotycznej, a ile
zbrodniczego ludobójstwa. Łamigłówka nie do rozwiązania.
Nikt nie zagląda natomiast do rozumów liderów i aktorów tamtych
dramatów i nie weryfikuje poczytalności kalkulacji, którymi się
kierowali. Konflikty plemienno-etniczne pobudzane patriotycznymi
emocjami mają zawsze za fundament polityczną głupotę i brak poczucia
odpowiedzialności za skutki.
Zanim konflikt, o którym mowa, się rozpalił (wiosna 1943 r.), odbyły
się wydarzenia, które przesądziły o losie i wynikach II wojny
światowej w Europie, a także o losie Wołynia i Galicji oraz Polski i
Ukrainy.
2 lutego 1943 r. zakończyła się bitwa stalingradzka. Wcześniej,
8
listopada 1942 r.
wojska Stanów Zjednoczonych lądowały w Maroku i
Algierii. W styczniu 1943 r. na konferencji w Casablance prezydent
Roosevelt proklamował wobec Niemiec i ich sojuszników żądanie
bezwarunkowej kapitulacji i wykluczył zawarcie z jakimkolwiek rządem
niemieckim rozejmu czy pokoju na innych warunkach. Kiedy Kłym Sawur
(D. Kljaczewskyj) wydawał w lipcu 1943 r. rozkaz masowej i
radykalnej depolonizacji wiosek wołyńskich, losy wojny właśnie się
rozstrzygały. 12 lipca załamała się niemiecka operacja Zitadelle i
Wehrmacht przegrał bitwę na łuku kurskim. Dwa dni wcześniej
Amerykanie i Brytyjczycy wylądowali na Sycylii. Stosunki między ZSRR
a zachodnimi aliantami były w fazie najściślejszej współpracy. Nic
już nie mogło zapobiec pochodowi Armii Czerwonej na te tereny.
Perspektywa powtórki 1918 r. (klęska Niemiec na zachodzie i
równoczesny upadek Rosji) stała się kompletną mrzonką. Zostały zatem
zredukowane do zera szanse zarówno na pozostanie Wołynia i Galicji
przy Polsce, jak też na utworzenie tam ukraińskiego Piemontu. Było
również oczywiste, że po powrocie władz radzieckich ludność polska w
zdecydowanej większości będzie migrować na zachód pragnąc wydostać
się z ZSRR.
Wojna ukraińsko-polska o Wołyń i Galicję
wszystko jedno jaka:
humanitarna czy ludobójcza
była w tych warunkach bezprzedmiotowa i
bezsensowna. Rozpętanie jej przez ukraińskich nacjonalistów

podobnie jak upieranie się przez rząd i organizacje polskie przy
"polskości" Kresów, było zwyczajną głupotą, a ofiary przez to
spowodowane
po obu stronach
całkowicie daremne, a zatem
podwójnie zbrodnicze.
W dyskusji o rzeziach wołyńskich na łamach wymienionych gazet
wielokrotnie powtórzono deklarację nic nie może usprawiedliwić
zabijania niewinnych ludzi (G. Motyka) lub żaden cel nie
usprawiedliwia śmierci dzieci, kobiet, cywilów (W. Juszczenko). To
przesłanie moralne jest naiwne, nie do spełnienia, a nadto brzmi
nieszczerze. Na łamach ociekających moralnością w osądzaniu historii
zamieszczono niedawno liczne publikacje popierające amerykańską
inwazję na Irak i usprawiedliwiające ofiary wśród ludności cywilnej,
jakie musiały przy tej okazji paść. Wytaczano argumenty takie jak
obalenie tyrana i przywrócenie wolności więźniom politycznym. Śmierć
i kalectwo ilu cywili wyda się godną ceną za uwolnienie jednego
więźnia politycznego?
Moralne nauki z historii mają wartość kaznodziejską. Bardziej
przydatne jest krzewienie szacunku dla politycznej mądrości i
odpowiedzialności. Poczynania polityczne, zwłaszcza zbrojne, sądzić
trzeba nie według intencji i zgodności z zasadami, lecz na podstawie
skutków, jakie powodują dla angażowanych w te działania zbiorowości.

Przydałoby się to zwłaszcza narodom takim jak Polacy i Ukraińcy,
które kultu martyrologii i bezsensownych, bo z góry skazanych na
klęskę wystąpień zbrojnych mają w nadmiarze. Cierpią natomiast na
chroniczny niedobór rozumu politycznego.
Autor : Mateusz Zgryzota




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Instytut Pamięci Susłowa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
Pan Sylwester H. poznał w pubie w Czarnkowie uroczą blondynkę.
Poderwał ją. W czasie pieszczot wyszło na jaw, że blondynka jest
mężczyzną i ma na imię Arnold. Pan Sylwester zdenerwował się do tego
stopnia, że ciężko pobił blondynkę-Arnolda, zabrał mu torebkę z
pieniędzmi i kurtkę. Amator blondynek odpowie przed sądem za
nierespektowanie równości płci.
W sklepie w Chojnicach zatrzymano na kradzieży zabawek dwóch
dziewięcioletnich chłopców. Do przestępstwa zmusili ich, groźbą
pobicia, trzej starsi koledzy w wieku 11 i 13 lat.
Kapitalistyczna gospodarka błyskawicznie reaguje na potrzeby rynku.
W ręce celników w Cieszynie wpadła wyprodukowana w Turcji specjalna
koszulka dla tzw. mrówek, czyli osób przmycających alkohol przez
granicę. Aby nie było wątpliwości, dla kogo przeznaczone są
koszulki, na metce zamieszczono wizerunek mrówki.
Kara dyscyplinarna grozi kierowcy PKS, samarytaninowi, który w
czasie regularnego kursu zjechał z trasy i podjechał pod sklep
monopolowy w Tarnobrzegu. Uczynił tak na prośbę spragnionego
pasażera.
Łódzka policja rozbiła gang napadający na tiry. Szefem gangu był
właściciel podwarszawskiej firmy pogrzebowej. Łupy zrabowane w
czasie napadów rozwożono po Polsce karawanami. Zmniejszało to
ryzyko kontroli drogowej.
Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga
pisze cytowany często przez
pedagogów pan Mickiewicz. W toaletach Zespołu Szkół Prywatnych w
Pabianicach zainstalowano więc kamery. Dzięki kamerom wiemy, kto
pali
chwali się dyrekcja, zapewniając, że w trosce o ochronę
prywatności oko kamer nie sięga do kabin.
W jednej ze szkół podstawowych w Szczecinie uczniowie otrzymali do
wypełnienia anonimową ankietę. Dzieci pytano o to, czy w domu pije
się często alkohol oraz czy widziały, jak rodzice uprawiają seks.
Pytania ankiety, zdaniem Urzędu Miejskiego, mają na celu opracować
programy pomocy młodzieży, bo a nuż rodzice jej nie zabawiają.
52-letnia mieszkanka Chorzowa zabiła męża. Ciało owinęła w ręczniki
oraz foliowy worek i schowała w szafie. Trzymała je tam przez trzy
miesiące. Ciało odnaleźli policjanci, którzy powiadomieni przez syna
poszukiwali zaginionego. Kobieta odpowie nie tylko za zabójstwo
męża, ale i za nienależne pobieranie renty przez kwartał.
Uczniowie setek szkół w Polsce zostali zebrani jednego dnia o jednej
godzinie i podjęli próbę bicia rekordu Guinnessa w jednoczesnym
śmianiu się. Placówki oświatowe pracują obecnie nad dokumentacją
próby ustanowienia rekordu, który dałby Polsce miano najweselszego
kraju Europy. To, z czego śmieli się uczniowie, powinno być objęte
tajemnicą państwową.
Do Księgi Guinnessa może także trafić pomnik Jana Kiepury w
Sosnowcu. Jeżdżący po świecie w poszukiwaniu osobliwości nadających
się do tej księgi Amerykanie ze Stamford w stanie Connecticut
odkryli, że w cokole, na którym stoi pomnik, jest zainstalowany
wywietrznik z restauracji. Ich zdaniem jest to jedyny przypadek na
świecie, by rzeźba sławnego człowieka wydzielała smrody.
Pewnemu mieszkańcowi Świętoszowa skradziono w ciągu czterech lat aż
12 samochodów. Tylko w jednym roku stracił ich 7. Aż 3
gdy był z
wizytą u teściowej w Nowej Soli. Prokuratura nie uwierzyła w pechową
teściową i facet odpowie przed sądem m.in. za wyłudzenie odszkodowań
z firm ubezpieczeniowych na prawie 200 tys. zł.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




MKS Sraczka
Sportowe autorytety moralne (bo w naszej dziwnej Rzeczypospolitej są
i takie), działacze, zarządcy etc. leją łzy rzewne nad tym, że
polscy sportowcy utracili zupełnie przywiązanie do barw klubowych i
grają byle gdzie, jeśli tylko więcej im płacą.
Bardzo to smutne
myślę
i gotowym się wręcz wzruszać nad sportową
niestałością. Biorę jednak gazetę i czytam, jak się owe niekochane
kluby nazywają. Kilka pierwszych z rzędu: Prokom Trefl Sopot,
Degusta Malfarb Stal Ostrów Wielkopolski, Kolporter Lider Market
Kielce, Blachy Pruszyński Pruszków, Media Odra Warta Orzeł, Beckers
Joker Piła, Len-Motamex Żyrardów. Nie ma co, ładne czasy przyszły,
żeby kurwy od swoich klientów wymagały cnoty. Dlaczego niby zawodnik
ma się bezinteresownie bardziej przywiązywać do Blach Pruszyński niż
Johnniełego Walkera, przepraszam
Beckers Jokera z Piły? Osobliwym
już zboczeniem wydaje mi się zamiłowanie do Degusty. Bo żeby to
jeszcze degusta dziewczynek albo nalewek babuni, ale degusta
Malfarb? I co to takiego ten Malfarb, żeby go zaraz degustować?
Jak trzeba lizać sponsora, to niech noszą sportowcy te Blachy
Pruszyńskiego, co brzmi prawie jak Koń Przewalskiego, na koszulkach,
majteczkach, czapeczkach, getrach, podpaskach higienicznych, na
dupie wreszcie. Ale oszczędźcie klubowe imiona. Już choćby ze
względu na sprawozdawców. Któż bowiem, choćby i obdarzony wyższą
inteligencją, zrozumie, czy w Kielcach bramkę zdobył Kolporter?,
Market?, Lider? czy akurat Jasiek Continent, który jak by trafił, to
zawsze będzie samobój.
Wszystko to jednak oczywiście nieważne wobec naczelnej tej zasady,
że szmal zawsze skosi Agencja Towarzyska Lepkie Łapy Liga Polska. A
dla chętnych
panienki z importu.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kosztowna pobożność Millera
Jak władza ludowa jedna się z Kościołem, zawsze płaci za to Polska
cała.
Kultowy na różne sposoby gdański prałat, Henryk od św. Brygidy, miał
do tej pory w zwyczaju gromić z ambony wszystko, co się rusza, a w
szczególności czerwone pająki, komunistów, sługusów Moskwy niegdyś,
a kapciowych Unii Europejskiej obecnie. W niedzielę 27 października
zaszła w nim jednak przemiana.
Podczas mszy, w dodatku świętej, poinformował Jankowski swoje owce i
swoje baranki, że premier Leszek Miller jest the best, cool i w
ogóle zajebisty. I wyrzekł Jankowski do ludu te dobre słowa o
czerwonym premierze w dodatku w niedzielę wyborczą, kiedy do rad,
sejmików i na fotele burmistrzów przeciwko kochanym Platformersom,
PiSuarom i Ligusom w szranki stawało także mniej kochane przez
prałata SLD.
Czy to Duch Św. na niego zstąpił? Czy może do wina mszalnego obce,
złe siły czegoś mu dosypały? Czy też prawdziwy prałat porwany
został, a na jego miejscu na ambonie sobowtór stanął jakiś?
Nieeeeee... Na szczęście w duchy dalej można nie wierzyć, a obce
wywiady dalej nie mogą się na dobre u nas zadomowić i akcji
przeciwko najwierniejszemu z wiernych porządnie przygotować.
Wszystko jest w najnormalniejszym porządku. Chodzi o szmal, kasę,
forsę. Jak to u czarnych zwykle, a u gdańskiego prałata w
szczególności bywa.
Premier Leszek Miller wraz z małżonką przyjechali do Trójmiasta w
piątek, 25 października. Żona Leszka, Aleksandra, chrzciła bowiem w
Gdyni nowy polski okręt, amerykański dar, dając mu imię Gen. Tadeusz
Kościuszko. Okręt to stary szrot, ale walenie w burtę butelką w
żaden sposób mu jednak nie zaszkodziło.
Potem pojechali do Gdańska, aby premier swoją obecnością w mieście
Płażyńskiego i Tuska mógł przy okazji wspomóc moralnie lokalnych
działaczy SLD na dwa dni przed wyborami. Czym specjalnie im też nie
pomógł, co się okazało już po wyborach. Na zakończenie wizyty razem
z całą świtą zajechali do kościoła i na plebanię św. Brygidy (sic!).
Miller zwiedzał, podziwiał, prawił komplementy, pił szampana.
Jankowski oprowadzał, tłumaczył, prawił komplementy, pił szampana.
Nic nie wiadomo natomiast o tym, aby się Miller spowiadał, Jankowski
go rozgrzeszał albo by obaj się modlili. Rezultatem spotkania i
wzajemnych duserów była jedynie prośba premiera do podległego mu
wojewody pomorskiego Ryszarda Kurylczyka, aby się już nie ociągał i
dał prałatowi koncesję na wydobycie zastygłej przez wiekami żywicy,
aby sobie ksiądz w końcu ten wymarzony bursztynowy ołtarz wybudował
i na nowo świat zadziwił.
I co miał wojewoda powiedzieć? Że nie da koncesji księdzu? W
Urzędzie Wojewódzkim ruszyły przygotowania do tego, ledwo ślad na
niebie po samolocie z Millerem zniknął.
O wystąpieniu ks. Jankowskiego do wojewody po koncesję na wydobycie
bursztynu już pisaliśmy ("NIE"
nr 16/2002). Prałat chce wybudować z bursztynu ołtarz na 12 metrów
wysoki i na 7 metrów szeroki. W jego
kościele stoi metalowa konstrukcja, która czeka, aż na niej
zamontują wykonane z "morskiego złota" rzeźby i ozdoby. Potrzeba na
to 8 ton bursztynu. Więcej niż na słynną Bursztynową Komnatę. Ksiądz
w kwietniu zgłosił wojewodzie pomysł, że bursztyn na to powinno
wydobywać na swój koszt państwo i oddawać jemu. Ponieważ w Urzędzie
Wojewódzkim wyśmiano go wówczas z tym pomysłem, wystąpił o koncesję
na wydobywanie. Do tej pory jej nie dostał.
Ponieważ w Polsce nikt do tej pory legalnie bursztynu nie wydobywa
(dwie otwarte przed wielu laty kopalnie nie działają, a do produkcji
używa się głównie surowca z nielegalnych źródeł, głównie z przemytu
z Kaliningradu), zanosi się na to, że były kapelan "Solidarności"
będzie pierwszym, jeśli nie jedynym, oficjalnym, legalnym górnikiem
w tej branży. Nieoficjalnie oblicza się, że w Polsce mamy złoża
warte 100 miliardów dolarów. Niezły kesz do wzięcia, nawet jeśli
wydobyć drobniutką z tego cząstkę.
Tak więc prawdziwym beneficjentem wizyty premiera w Trójmieście jest
ks. prałat Henryk Jankowski.
Nie jestem pewien tylko, jak na tym wyjdzie sam Miller. Bo choć
arcypasterz pomorski Tadeusz Gocłowski do pałacu swojego premiera
nie zaprosił, to jednak
jako ten pies ogrodnika
na tę wizytę na
plebanii Jankowskiego przychylnym okiem nie popatrzy. Znowu bowiem
Heniutek Tadzia w koncepcjach wyprzedził. Może więc Gocłowski w
łonie epis-kopatu bruździć Millerowi z tej zazdrości.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miller w matriksie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kwit z psiarni "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jaja smażone na ropie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rozmiar sprawiedliwości
Unikajcie francuskich chorób, wściekłych psów i pijanych asesorów.
Grubo myli się ten, kto myśli, że w sprawie, o której opowiem,
chodzi o zabójstwo, handel narkotykami lub inną zbrodnię. Sprawa nie
dotyczy też kradzieży, szantażu, wymuszenia rozbójniczego ani
defraudacji. Rzecz idzie o głębokie poczucie krzywdy połączone ze
specyficznym poczuciem sprawiedliwości pewnego asesora (obecnie
sędziego), który przed laty spędził nockę w izbie wytrzeźwień. W
walkę o przywrócenie utraconej
jego zdaniem
czci włączyły się
trzy prokuratury, prokurator generalny i dwa sądy. Młyny
sprawiedliwości w Pomrocznej od ponad ośmiu lat mielą tę sprawę.
Mimo to daleko jest do jej zakończenia.
Stłuczone lusterko
W mroźną noc 15 stycznia 1996 r. patrol policji poruszał się ulicą
Grabiszyńską we Wrocławiu. W pewnym momencie funkcjonariusze
zauważyli dwóch osobników, którzy
może z zimna, a być może z
nadmiaru animuszu
idąc chwiejnym krokiem wydawali głośne okrzyki,
atakując elewacje budynków, słupki znaków drogowych, wiatę
przystanku i inne elementy miejskiej infrastruktury. Gdy jeden z
obserwowanych ciosem w stylu Bruceła Lee rozbił lusterko w
samochodzie marki Żuk, patrol wezwał zmotoryzowane posiłki i
przystąpił do legitymowania. Osobnicy nie chcieli okazać dokumentów.
Ten, który stłukł lusterko, oznajmił, że jest prokuratorem, a jego
kompan przedstawił się jako asesor sądowy. Po dłuższych negocjacjach
udało się wylegitymować zadymiarzy. Okazało się, że ten od lusterka,
Marek T., nie jest prokuratorem, ale studentem III roku Akademii
Wychowania Fizycznego. Ponieważ jeden z legitymowanych łgał, a drugi
nie potrafił udowodnić, kim jest, patrol po konsultacji z oficerem
dyżurnym Komendy Wojewódzkiej Policji przewiózł delikwentów do izby
wytrzeźwień. Tam stawiali opór, więc zastosowano tzw. środki
przymusu bezpośredniego w postaci chwytów i kajdanek. Lekarz dyżurny
stwierdził, że obaj są pijani (choć nie zbadał ich alkomatem),
kierownik zmiany podpisał zaś decyzję, że przywiezieni pozostaną w
wytrzeźwiałce do rana.
Jedno piwo
Kumpel Marka T. Arkadiusz R. upierał się, że jest asesorem i
wszystkich obecnych "załatwi". W karcie pobytu w izbie wytrzeźwień
(nr 471/96) napisano, że zdał do depozytu dowód osobisty, prawo
jazdy, zegarek, pęk kluczy i portfel. Gdy obaj pensjonariusze byli
układani do snu przez personel, z kieszeni niesionej do kanciapy
kurtki pana Arka wypadła legitymacja asesora Sądu Rejonowego w
Wałbrzychu z siedzibą w Świdnicy. Dokument utracił ważność dwa lata
wcześniej. W tamtym czasie legitki sędziów i asesorów musiały być co
roku stemplowane pieczątką sądu. W związku ze znalezieniem kwitu
jeden z policjantów sporządził "zapisek urzędowy". Trafił on razem z
asesorską legitymacją i notatką z interwencji do dyżurnego
najbliższego komisariatu. Rano delikwenci zostali przewiezieni tam w
celu przesłuchania. Następnie wypuszczono ich. Arkadiusz R. napisał
do Prokuratury Rejonowej Wrocław Śródmieście zawiadomienie o
popełnieniu przestępstwa. Jego zdaniem, został bezprawnie
zatrzymany, ponieważ wypił tylko jedno piwo, szedł spokojnie ulicą,
a w ogóle to został naruszony jego immunitet, który posiadał jako
pełniący obowiązki sędziego. Wskazał winnych jego cierpienia:
jednego z czterech policjantów z patrolu
tego, który znalazł
legitymację, oraz dyżurnego z komisariatu (opisaliśmy to wydarzenie
w "NIE" nr 53/1998).
Karuzela
Prokurator, który wszczął w tej sprawie śledztwo, rychło je umorzył.
W uzasadnieniu napisał, że obaj wymienieni w skardze funkcjonariusze
teoretycznie mogli bardziej wnikliwie sprawdzić, czy Arkadiusz R.
jest asesorem, ale stopień zawinienia mieści się w granicy uchybień
możliwych do popełnienia w warunkach pełnionej służby. Skarżący
odwołał się do Prokuratury Wojewódzkiej, która postanowienie o
umorzeniu podtrzymała. Arkadiusz R. uparł się i sprawa trafiła aż do
prokuratora generalnego, który uchylił umorzenia. Ponownie
przekazano ją do "rejonówki", gdzie znów ją umorzono. Potem ponowne
zażalenie pana Arka i znów karuzela: okręgowa, apelacyjna, krajowa.
Na koniec prokurator generalny, który uchylił postanowienie. Za
trzecim razem ten sam prokurator, który dwukrotnie wcześniej umarzał
sprawę w związku ze znikomą szkodliwością społeczną czynu,
sporządził akt oskarżenia wobec obu policjantów. Według oskarżyciela
rażąco uchybili obowiązkom łamiąc ustawę o policji.
Arkadiusz R. ochoczo podjął się występowania w roli oskarżyciela
posiłkowego. Jego kuzyn był sędzią we wrocławskim Sądzie Okręgowym,
on sam sędziował w podlegającym Wrocławowi Sądzie Rejonowym w
Świdnicy; ponadto człowiek, u którego feralnej nocy wraz z Markiem
T. pili alkohol, to prokurator Robert M. z wrocławskiej Prokuratury
Rejonowej. Oskarżeni policjanci złożyli więc wniosek o przeniesienie
sprawy do innego sądu nie podlegającego okręgowi wrocławskiemu. Sąd
Najwyższy przychylił się do tego wniosku i wskazał Sąd Rejonowy w
Brzegu koło Opola. Karuzela rozpoczęła się od nowa. Sąd pierwszej
instancji sprawę umorzył. Sąd Okręgowy w Opolu wyrok ten uchylił i
skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Tym razem rejonowy
uniewinnił obu oskarżonych policjantów. Ponownie oskarżyciel
posiłkowy i jego pełnomocnik prawny złożyli odwołanie. Okręgowy
jeszcze raz uchylił orzeczenie i nakazał ponowne rozpatrzenie.
Sprawa trwa. Bóg jeden wie, kiedy się skończy.
Solidarność! Solidarność!
Zadziwiająca jest wielokrotna ingerencja w tak duperelnej sprawie
struktur nadrzędnych prokuratury i sądu, z prokuratorem generalnym
włącznie. Można podejrzewać, że mamy doczynienia ze specyficznie
pojętą solidarnością zawodową, co także nie najlepiej świadczy o
podwładnych ministra Kurczuka. Nasze podejrzenia nie są gołosłowne.
Zapytaliśmy prawników, niezależnych fachowców, co sądzą o tej
sprawie. Po pierwsze: to nie policja ma zadawać sobie trud
ustalenia, jaką profesję wykonuje legitymowana osoba. To obywatel ma
obowiązek udowodnić, że jest asesorem sądowym, a nie zdunem,
kominiarzem czy rolnikiem indywidualnym. Po drugie: nawet gdyby
legitymujący jakimś trafem wygrzebał legitymację asesora, to była
ona w świetle prawa od dwóch lat nieważna. Pan Arek nie miał więc
immunitetu sędziowskiego. Po trzecie: pobyt w izbie wytrzeźwień ani
późniejsze przesłuchanie w komisariacie nie były zatrzymaniem.
Zatrzymanie przez policję to zupełnie inna czynność, podczas której
musi być sporządzony protokół zatrzymania.
Tymczasem Sąd Okręgowy w Opolu, który po raz kolejny, w trzyosobowym
składzie, uchylił wyrok sądu pierwszej instancji, w uzasadnieniu
stwierdza, że osadzenie Arkadiusza R. w izbie wytrzeźwień, a
następnie zatrzymanie do dyspozycji organów ścigania było
nieuzasadnione. Okazuje się też, że sąd wie, czy pan Arek osiem lat
wcześniej w feralną noc dawał w palnik:
Pokrzywdzony nie był nietrzeźwy i w żaden sposób nie dał powodów do
zgorszenia w miejscu publicznym. Dla sądu niewiarygodni są więc
funkcjonariusze policji, którzy stwierdzili, że od Arkadiusza R.
waliło alkoholem, darł on japę w środku nocy traktując z kopa
elewacje oraz inne obiekty. Ponadto lekarz z izby wytrzeźwień
orzekł, że przywieziony jest pijany. Sąd uwierzył, że legitymowany
okazał wszystkie swoje dokumenty, podczas gdy nie tylko policjanci,
ale też personel izby zeznali, że legitymacja asesorska wypadła z
ciuchów pensjonariusza dopiero w wytrzeźwiałce. Sąd uznał, że
oskarżony dyżurny komisariatu powinien w środku nocy sprawdzić, czy
Arkadiusz R. rzeczywiście jest asesorem. Sąd chyba nie czytał akt
sprawy, gdzie stoi jak byk (Prokuratura Rejonowa Wrocław Stare
Miasto
Postanowienie o umorzeniu śledztwa Ds 1644/97 z 25 czerwca
1997 roku): Jak bowiem wynika z informacji KRP w Świdnicy, oficer
dyżurny tejże komendy nie dysponował w podanym czasie żadnym wykazem
sędziów, w którym figurował Arkadiusz R. Zupełnie niepoważne jest
zaś stwierdzenie sądu: Oczywistym jest również, że oskarżony jako
oficer dyżurny znał nazwisko prokuratora Roberta M. (to ten gość, z
którym pił Arkadiusz R.
przyp. B.G.) i skontaktowanie się z nim
nie nastręczało żadnych trudności. Wynika z tego, że dyżurny
komisariatu, który notabene twierdzi, że nie znał takiego
prokuratora, miał o godzinie pierwszej w nocy dzwonić do niego na
domowy numer, by ustalić, czy zawiany obywatel to asesor.
Piana
Trwające od ośmiu lat bicie piany nie ma wpływu na rzeczywistość.
Asesor Arkadiusz R. dwa tygodnie po pobycie w wytrzeźwiałce został
sędzią Sądu Rejonowego w Świdnicy. Orzeka w sprawach karnych.
Oskarżony dyżurny komisariatu jest dziś wysoko postawionym oficerem
Komendy Wojewódzkiej we Wrocławiu. Drugi oskarżony, który wówczas
śmigał po krawężnikach, został oficerem CBŚ. Prokurator z
"rejonówki", który najpierw umarzał, a następnie za to samo oskarżał
obu policjantów, awansował i pracuje w Wydziale Śledczym Prokuratury
Okręgowej. Nawet Marek T., którego Kolegium do spraw Wykroczeń
uznało winnym zniszczenia mienia, odwołał się od tego orzeczenia.
Papiery zapodziały się w sądzie i sprawa się przedawniła. Jedynym
poszkodowanym jest właściciel Żuka
Wrocławskie Przedsiębiorstwo
Robót Inżynieryjnych, któremu nikt nie zapłacił za stłuczone
lusterko.
Licznym ofiarom przestępstw w Pomrocznej życzymy, aby resort
sprawiedliwości pochylił się nad ich sprawami z równą gorliwością.
Mamy też nadzieję, że pan sędzia Arkadiusz R. z taką samą pasją i
poczuciem sprawiedliwości angażuje się w sprawy obywateli, których
osądza.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Goście o brudnych palcach
Jak upokarzać obywateli Rzeczypospolitej Polskiej.
W zamian za wierną służbę chcemy być wpuszczani na salony
ogłosiły
z dumą polskie media w odpowiedzi na uroczą zmianę wprowadzaną na
amerykańskich lotniskach, gdzie przybyszy spoza bogatego Zachodu
rejestruje się w albumach Lombroso. Prezydent Kwaśniewski będzie na
ten temat rozmawiał z prezydentem Bushem.
Równie dobrze prezydent Kwaśniewski mógłby rozmawiać o tym z Dalaj
Lamą
efekt byłby porównywalny, a korzyść większa, bo rozmowa z
Dalaj Lamą rozwija, a od obcowania z właścicielem pary najbliżej
osadzonych oczu świata można zgłupieć do szczętu.
* * *
Uczciwie mówiąc, trudno nawet oburzać się na rząd amerykański za to,
że nie chce wpuszczać do swego kraju tłumu Polaków szukających tam
szczęścia w życiu i mitycznego zarobku. Nawet Amerykanie mają prawo
chronić swój rynek pracy, tym bardziej że ich sukcesy w walce z
bezrobociem są raczej pozorne. Niski (4
6-procentowy) rejestrowany
poziom bezrobocia wynika z faktu, iż nielegalnie pracują tylko
nielegalni imigranci; każdy, kto ma prawo pracy, zatrudniany jest
legalnie, nie istnieją bowiem praktycznie żadne warunki
zatrudnienia, które byłyby nielegalne. Nie ma płacy minimalnej, nie
ma obowiązku ubezpieczenia pracownika, nie ma żadnej ochrony przed
zwolnieniami. Inaczej mówiąc pracodawca może robić z pracownikiem,
co chce i państwo się do tego nie miesza. Notabene do tego samego
zmierzają nasi pracodawcy głosząc, że zlikwidują bezrobocie, jeśli
rząd "uelastyczni rynek pracy".
* * *
Ale pomiędzy otwarciem się Ameryki na nieograni-czony napływ żądnych
amerykańskiego snu Polaków a kolonialnym chamstwem, jakie nasz
wielki sojusznik dziś uprawia, jest jeszcze pewne pole manewru.
Można domagać się zniesienia opłat wizowych. Dziś rodacy bulą 100
dolarów za samo prawo ubiegania się o wizę. Ponieważ niektórzy z
uporem godnym zdecydowanie lepszej sprawy ubiegają się o nią
wielokrotnie
wyrzucają w błoto dziesiątki tysięcy złotych. Co roku
o prawo wjazdu do USA żebrze 200 tys. Polaków, co oznacza, że co
roku Ambasada USA zarabia na tym 20 mln dolków. Największe mocarstwo
świata doprawdy mogłoby się bez tego obejść, tym bardziej że w roku
1991
po jednostronnym zniesieniu wiz dla Ameryków (osobista
inicjatywa prezydenta Wałęsy)
taką obietnicę tata Bush nam złożył.

Zamiast tego dwa lata temu Amerykanie wprowadzili w swoich
konsulatach linię 0-700. Żeby ubiegać się o wizę, trzeba umówić się
z konsulem telefonicznie. A do konsula USA dzwoni się jak do
telekurwy
za 4,22 zł za minutę. Połączenie trwa co najmniej 5
minut, najczęściej potem się przerywa i trzeba dzwonić jeszcze raz.
Dodając krzywdę do zniewagi konsul generalny Naszego Wielkiego
Sojusznika tłumaczył w jakiejś gazecie: VAT idzie dla rządu
polskiego, połowa tej sumy trafia do TP S.A., 15 proc. do firmy
obsługującej numer 0-700 i 35 proc. otrzymują osoby obsługujące
system. Zero złotych z tych pieniędzy przejmuje rząd czy ambasada
USA, uważając najwyraźniej, że debile z ojczyzny Chopina kupią każde
gówno, które spływa z ust reprezentanta Ameryki.
Do kompletu
wiza zdobyta po tych wszystkich upokorzeniach i
inwestycjach jest jedynie promesą wizy, a to, co wyrabia z Polakami
Immigration Office, nijak nie odbiega od tego, jak wyzwoliciele
traktowali poddających się żołnierzy armii irackiej. Standardowym
urozmaiceniem dotykającym średnio 10 proc. pasażerów każdego
polskiego samolotu do USA są rewizje osobiste, skuwanie łańcuchami,
którym zazwyczaj zabezpiecza się kryminalistów w celi śmierci,
aresztowania i wielogodzinne przesłuchania. Tym samym samolotem
Amerykanie odsyłają do Polski kilka do kilkunastu osób z każdego
lotu. Nie tak dawno nasi ukochani sojusznicy na jednym z
amerykańskich lotnisk puścili w skarpetkach przybywającego z wizytą
oficjalną polskiego ministra, trzeba trafu Krzysztofa Janika.
Najzabawniejsze jest to, że polskie elity pokornie godzą się na te
praktyki. W telewizyjnej dyskusji amerykanista i marszałek Senatu
Longin Pastusiak oraz wieloletni korespondent w USA i naczelny
"Newsweeka" Tomasz Wróblewski radośnie przyznali, że Immigration
Office to "państwo w państwie", i nic się nie da na to poradzić.
* * *
A może jednak? Może zamiast składać ludowi nierealne obietnice, nasi
ukochani przywódcy zażądaliby od sojusznika, któremu tak wiernie
służymy, choćby przyzwoitego traktowania: zniesienia opłat wizowych
i burdellinii telefonicznej, zwiększenia liczby konsulatów i
pracowników, którzy obsługują kandydatów na wycieczkę do raju,
zlikwidowania upadlających ulicznych kolejek, które zajmują połowę
ul. Pięknej w Warszawie. Doprowadzenia do sytuacji, w której wiza
wydana w Polsce nie będzie mogła być zakwestionowana przez
Immigration Office wedle widzimisię sfrustrowanego urzędnika, który
uzna, iż obecność ciepłych skarpetek w bagażu przybysza wskazuje, iż
ma on zamiar pozostać do zimy, a zatem nielegalnie przedłużyć swój
pobyt. Immigration Office to państwo w państwie, ale my też jesteśmy
państwem
do tego podobno Amerykanom drogim i przyjaznym.
Oczywiście, problem polega na tym, iż prezydent, premier i cała
liżąca ćwierćinteligentowi z Białego Domu buty elita doskonale zdaje
sobie sprawę, że on
w swojej niezmierzonej łaskawości
ma nas po
prostu w dupie. I gówno dla nas zrobi, bo mieścimy się w nic
nieznaczącym punkciku na niezbyt pofałdowanej powierzchni jego
mózgu. A zatem warto domagać się rzeczy nieosiągalnych, bo potem
przynajmniej będzie można powiedzieć: staraliśmy się, ale to było
naprawdę nie do zrobienia. Lepsze to, niż żebrać o przyzwoite
minimum i na oczach całego narodu dostać kopa.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Allach jest czerwony
Nadia Desdemona Lioce i Mario Galesi swoją deklarację przynależności
do nowych Czerwonych Brygad podpisali krwią. Dramat rozegrał się,
jak gdyby to był film z lat 70. Wpadli podczas rutynowej kontroli
policji kolejowej w pociągu Rzym
Florencja 2 marca 2003 r. Podali
sfałszowane dowody osobiste i prawie im się udało. Galesi jednak nie
wytrzymał, wyciągnął pistolet i przystawił do gardła jednego z
policjantów. W strzelaninie, która się wywiązała w pociągu, jeden
policjant zginął, drugi został ranny. Postrzelony Galesi zmarł w
drodze do szpitala. Nadia Lioce trafiła do więzienia, gdzie ustalono
wreszcie prawdziwą tożsamość "brygadzistów" poszukiwanych od lat.
Ślad po Lioce urwał się w 1995 r., kiedy to podczas innej rutynowej
kontroli został aresztowany jej partner przynależący do Komórki
Proletariatu Walczącego. Galesi ujęty po napadzie na bank w 1997 r.
trafił do więzienia. Rok później podczas przepustki przepadł jak
kamień w wodę.
W październiku 2002 r. Lioce i Galesi zostali wpisani do rejestru
podejrzanych (wraz z czterema innymi terrorystami) o zabójstwo
profesora Massimo DłAntona. Doradca lewicowego rządu został
zastrzelony cztery lata temu na jednej z bocznych ulic Rzymu, w
zasadzie bez świadków. Lioce jest teraz oskarżona również o udział w
drugim zabójstwie politycznym doradcy prawicowego rządu profesora
Marco Biagiego, dokonanym rok temu w Bolonii.
Nadia Lioce po aresztowaniu zadeklarowała: "Jestem więźniem
politycznym". W komunikacie wydanym zza krat żegnała towarzysza
poległego w walce i solidaryzowała się z masami arabskimi
ciemiężonymi przez kapitalizm. Mario Galesi został pochowany w
chustce palestyńskiej na głowie.
Czerwone Brygady wracają na scenę we Włoszech dokładnie w 25.
rocznicę porwania i zabójstwa Aldo Moro, które do dziś kryje wiele
sekretów. W momencie wzmożonej działalności terrorystycznej na
świecie. Solidaryzują się z terrorystami palestyńskimi i baskijskimi
chcąc z nimi utworzyć wspólny front. Włoska prawica widziałaby
chętnie na tym froncie ruch rodzimych antyglobalistów, który
ostatnio daje się zbytnio we znaki. Włoscy komuniści i
antyglobaliści-pacyfiści odcinają się od terroryzmu: "Dzisiaj
Czerwone Brygady są naprawdę same". Włosi na ulicy mówią: "Brakowało
nam tylko Czerwonych Brygad Allacha".
Lista nowych Czerwonych Brygad jest długa. Minister spraw
wewnętrznych Giuseppe Pisanu przedstawił na ten temat raport
we włoskim parlamencie. Teraz musi ustalić, czy nowe struktury
mają coś wspólnego ze starymi, z terroryzmem międzynarodowym i
terroryzmem islamskim.
BR-PCC (Czerwone Brygady
Komunistyczna Partia Walcząca).
Uderzyły 20 maja 1999 r. zabijając Massimo DłAntona
docenta
prawa pracy na rzymskim Uniwersytecie La Sapienza i
konsultanta lewicowego ministra pracy Antonio Bassolino.
Zabójstwo polityczne zostało ogłoszone przez komunikat BR-PCC
liczący 25 stron i podłożony w śmietniku. Trzy lata później
został zabity drugi profesor-konsultant Marco Biagi chcący
zreformować prawo pracy, współpracujący tym razem z prawicowym
ministrem Roberto Maronim (19 marca 2002 r.). BR-PCC umieściło
swój komunikat w Internecie. Oprócz marksistowskiego patosu w
stylu starych Czerwonych Brygad, zapowiadającego walkę zbrojną
z państwem, pojawił się nowy element
projekt polityczny
stworzenia frontu walczącego przeciwko imperializmowi.
Komórki Zbrojne dla Komunizmu. Powstały w latach 70. i
obudziły się powtórnie w kwietniu 1999 r., przyznając się do
kilku ostrzegawczych zamachów na siedziby partyjne Lewicy
Demokratycznej. Współpracują z BR-PCC w tworzeniu frontu
antyimperialistycznego.
Komórka Proletariatu Rewolucyjnego. Przyznała się do
nieudanego zamachu na siedzibę związków zawodowych w
Mediolanie w 2000 r. Popierają projekt BR-PCC.
Komórka Rewolucyjnej Inicjatywy Proletariackiej. W 2000 r.
dokonały zamachu na siedzibę komisji gwarancyjnej mającej
czuwać nad wdrożeniem ustawy o strajkach. Są gotowe
współpracować z BR-PCC.
Komórki Terytorialne Antyimperialistyczne. Powstały w 1995 r.
dokonując serii drobnych zamachów takich jak podpalenia,
paczki i listy z bombami. W 2001 r. dokonały zamachu na
siedzibę sądu weneckiego. Chcą być partnerem BR-PCC w
stworzeniu szerokiego frontu zbrojnego.
Komórka Proletariatu Walczącego. Poparła zabójstwa polityczne
nowych Czerwonych Brygad.
Front Rewolucyjny dla Komunizmu. Podpisał się w 2002 r. pod
podpaleniami budynku Fiata w Mediolanie i siedziby związków
zawodowych w Mediolanie. Nie popiera strategii dywersyjnej
BR-PCC.
Komórki Proletariackie dla Komunizmu. Dokonali ostrzegawczych
zamachów na Sardynii w 2002 r. oraz wysłali pociski (jako
ostrzeżenie) niektórym przemysłowcom.
Partyzanckie Grupy Sabotażu. Podpisały się pod dwoma
sabotażami w 1999 r. przeciwko firmom pracującym przy lotnisku
w bazie NATO w Aviano, z której startowały bombowce
bombardujące Bałkany.
Ruch Anarchistyczno-Insurekcyjny. W jego skład wchodzą różne
ugrupowania jak Solidarność Międzynarodowa (odpowiedzialna za
zamachy ostrzegawcze na bazylikę św. Ambrożego w Mediolanie i
katedrę mediolańską) oraz Spółka rzemieślnicza ognia i jemu
podobnych (wysłała listy-bomby do prefekta Genui po
wydarzeniach na szczycie G8).
CCCCC (Komórki przeciwko kapitalizmowi więziennemu). Podpisały
się pod listami-bombami wysłanymi niedawno do hiszpańskich
linii lotniczych Iberia we Włoszech. Popierają terrorystów
baskijskich.
Źródła: ANSA

Autor : Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Honor. Powodowany nim minister spraw zagranicznych Włodzimierz
Cimoszewicz podał się do dymisji po tym, jak "NIE" ujawniło, że
weszło w posiadanie ponad 6 tys. dokumentów, które wyciekły z MSZ
wraz z twardymi dyskami. Premier Miller dymisji nie przyjął, bo
jakiś tam honor nie będzie mu psuł ostatniego miesiąca sprawowania
rządów.
Skuteczność. To cecha posłanki SLD Anity Błochowiak, która z pomocą
członków z tzw. drugiego szeregu komisji śledczej powołanej w
sprawie Rywina przeforsowała swój projekt końcowego raportu komisji.
Członkowie pierwszoplanowi
Nałęcz, Lewandowski, Rokita, Ziobro

okazali się gapami i pierdołami (czytaj komentarz "Lew idzie do
laski" na str. 15).
Nieskuteczność. Nie ma przełomu w misji tworzenia nowego rządu Marka
Belki. Samoobrona jest przeciwko, PSL i SDPL się wahają, za jest
tylko część SLD. Niewiele większe nadzieje na powstanie nowego
gabinetu daje kandydatura Józefa Oleksego, który podejmie wyzwanie,
jeśli ojczyzna znajdzie się w potrzebie.
Niecierpliwość. Lider Samoobrony przebiera nogami żądając rozpisania
przedterminowych wyborów parlamentarnych. Trudno mu się dziwić. Z
badań PBS
na zlecenie "Rzeczpospolitej"
wynika bowiem, że gdyby
wybory odbyły się na początku kwietnia, to Samoobrona zgarnęłaby w
Sejmie 163 mandaty (29 proc. poparcia), Platforma
126 mandatów (22
proc.), PiS
56 (10 proc.), LPR
52 (9 proc.), SDPL
33 (6 proc.)
i PSL
30 (5 proc.). Szykują się andrzejki trwające 4 lata.
Nieomylność. Najsłynniejszy polski jasnowidz Krzysztof Jackowski
ogłosił przepowiednię: będą wcześniejsze wybory, wygra Samoobrona.
Optymizm. Będzie lepiej, ogłosiło Ministerstwo Finansów w
przepowiedni na przyszły rok. PKB wzrośnie do 6 proc., a deficyt
budżetowy zmniejszy się z 45,3 do 38,8 mld zł.
Pesymizm. Będzie gorzej, ogłosił OBOP, który badał opinię publiczną.
64 proc. Polaków obawia się, że w ciągu najbliższych trzech lat ich
sytuacja materialna się pogorszy, 12 proc.
sądzi, że się poprawi, a 20 proc.
że większych zmian nie będzie.
Wiara. W nadziei na powstrzymanie spadku popularności (ostatnio o 4
proc.) liderzy Platformy Obywatelskiej wybierają się z wizytą do
Watykanu. Podczas prywatnej audiencji papież ma ich pocieszyć.
Największym pocieszeniem byłoby powstrzymanie marszu Leppera, ale
tego nawet papież sprawić nie potrafi.
Niejasność. Można się pogubić w tym, co mówi Kaczmarek o Millerze, a
Modrzejewski o Kulczyku. Tak zwana afera Orlenu rozwija się według
sprawdzonego wzoru: maksimum słów, minimum wniosków. Ludzie na to
patrzą, a Lepper rośnie im w oczach.
Odwaga. Polscy żołnierze przebywający w województwie irackim zabili
lokalnego przywódcę szyitów. Szykują się następne akty odwagi,
rdzenni mieszkańcy polskiej strefy okupacyjnej ogłosili bowiem
świętą wojnę o wolność.
Przezorność. Kościół kat. podpisał z PZU tzw. ramowe porozumienie o
ubezpieczeniu majątku kościelnego. Polisy będą obejmować skutki
kataklizmów takich jak pożar i powódź, ale nie ubezpieczą diecezji i
parafii od rezultatów przekrętów finansowych (o aferze kościelnego
wydawnictwa Stella Maris czytaj na str. 12).




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gudzowate szczęscie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Chujart
Wszyscy dostali pierdolca: artystka, jej obrońcy i napastnicy.
Wszystko zaczęło się niespełna rok temu, w połowie grudnia. Dorota
Nieznalska, drobniutka dziewczyna z dyplomem magistra sztuki
Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, wywiesiła w galerii "Wyspa"

mieszczącej się w pomieszczeniach tej akademii
stalowy krzyż z
nalepioną nań fotografią kutasa w zwisie. Krzyż wisiał spokojnie do
20 stycznia i pies z kulawą nogą go nie oglądał. Dzień po jego
demontażu do galerii wparowali posłowie Ligi Polskich Rodzin,
Szumska i Strąk, w obstawie młodzieńców z organizacji pod piękną
nazwą Młodzież Wszechpolska. Trochę się z obecną tam Nieznalską
poszarpali i poszli.
To, że Szumska i Strąk złożyli zawiadomienie do prokuratury o
popełnieniu przestępstwa, że mianowicie fiut na krzyżu, którego
widzieli jedynie "oczyma duszy swojej", dziwne nie jest. To, że w
gdańskiej prokuraturze nażarli się szaleju i postawili artystce
plastycznej Nieznalskiej zarzut obrazy uczuć, musi już nie tylko
dziwić, ale i śmieszyć. Pisaliśmy o tym w "NIE" (nr 15/2002)
wskazując, że prokuratorzy powinni się dobrze stuknąć w czoło. Nasze
pisanie nie odniosło skutku. Prokurator Jolanta Żukowska z
Prokuratury Rejonowej Gdańsk Południe sporządziła akt oskarżenia
formułując zarzut z art. 196 kk: "kto obraża uczucia religijne...",
ecie pecie i tak dalej, i skierowała go do sądu. Nieznalskiej grożą
więc dwa lata przebywania w miejscu, w którym sztuki plastyczne
uprawia się igłą na skórze albo urządza od czasu do czasu happeningi
w postaci połyków. W połowie września odbyła się pierwsza rozprawa
przed Sądem Rejonowym w Gdańsku. Trzeba powiedzieć, że w sprawie tej
wszyscy mają niezłego pierdolca.
Pierdolec polsko-katolicki. To najbardziej oczywiste. Tropienie
wszędzie, gdzie się da, obrazy uczuć religijnych lub naruszenia
symboli narodowych przez działaczy Ligi Polskich Rodzin należy do
kanonu ich zagrywek politycznych. Idąc demolować już zdemontowaną
wystawę bojówka Ligi Polskich Rodzin
Młodzież Wszechpolska

poinformowała najpierw redakcje gazet, rozgłośnie radiowe i
telewizję. Aby posłowie Szumska i Strąk mieli komu udzielać
wywiadów. Demolować nie było już czego, bo cała ekspozycja została
spakowana, ale wiceprezes Młodzieży Wszechpolskiej, student prawa UG
Grzegorz Sielatycki dumnie zapowiedział, że ci miłośnicy sztuki
zdemolują wszystkie podobne wystawy w Trójmieście. Po rozpoczęciu
procesu Nieznalskiej na portalu internetowym Wirtualna Polska
rozgorzała dyskusja na ten temat. Wypowiadał się w niej niejaki
Sielek opowiadając szczegółowo o akcji Młodzieży Wszechpolskiej w
galerii. Na tyle szczegółowo, że musiał przy tym być. Sielek kończy:
Rozpieprzymy każdą podobną wystawę w Trójmieście... a każdego
artystę powiesimy. Czy Sielek z Internetu nawołujący do wieszania to
kolega Sielatycki z Młodzieży Wszechpolskiej? Ważniejsze jest jednak
pytanie, czy posłanka Sejmu RP Szumska też zgadza się na wieszanie,
czy jednak ograniczyłaby się tym razem do wyroku skazującego
Nieznalską na więzienie? A tak na marginesie: czy wypowiedź o
wieszaniu nie podlega pod artykuł kk o groźbach karalnych ściganych
przez prokuraturę z urzędu?
Pierdolec hipokryzji. Kasę na wykonanie stalowego krzyża z
przyklejoną kuśką dały Nieznalskiej... świątobliwe władze miasta
Gdańsk. Gdańscy prezydenci lubią bowiem stawiać krzyże. Na początku
2000 r. kazali postawić ponad 20-metrowy krzyż w kształcie miecza na
wzgórzu w centrum miasta. Teraz, jak tylko Nieznalska przylazła do
nich z pomysłem na kolejny krzyż, od razu sypnęli kasą. Umowę
podpisał wiceprezydent miasta od spraw społecznych Adam Landowski.
Już po rozpoczęciu procesu dyrektor biura prezydenta miasta Ryszard
Bongowski w lokalnej prasie zaczął gorąco zaprzeczać i tłumaczyć, że
owszem, dali jakieś pieniądze, ale do końca nie wiedzieli, na co.
Jak to więc? Władze miasta wydają publiczny grosz i nie wiedzą, na
co? Skandal! Tym się powinna zainteresować co najmniej Regionalna
Izba Obrachunkowa, jak nie prokurator.
Pierdolec tzw. sztuki współczesnej. Sprawa Nieznalskiej, rzecz
jasna, zmobilizowała
bo i dlaczego mieliby oni odpuścić taką
okazję
wyznawców tzw. sztuki współczesnej do podniesienia larum,
że oto na naszych oczach artyście dzieje się krzywda, a prawdziwa
sztuka jest szykanowana. List otwarty w tej sprawie podpisało ponad
200 osób, w tym Anda Rottenbereg, Kinga Dunin, Izabela Filipiak,
prof. Leon Tarasewicz. Tylko czy człon na krzyżu jest sztuką? Według
obowiązującej obecnie tzw. alternatywnej definicji pojęcia (cytuję
za Tadeuszem Kotrabińskim) sztuka jest odtwarzaniem rzeczy bądź
konstruowaniem form, bądź wyrażaniem przeżyć
jeśli wytwór
odtwarzania, konstruowania, wyrażania jest zdolny zachwycać bądź
wzruszać, bądź wstrząsać. Ponieważ krzyż z kapucynem wstrząsnął
posłanką Szumską, to według tej definicji
sztuką jest. Jednakże

jak się domyślam
każde zobrazowanie na plakacie czy zdjęciu w
gazecie Leszka Millera także musi posłami LPR wstrząsać. A dla
odmiany portrety fotograficzne ojca Rydzyka muszą ich zachwycać i
wzruszać zarazem. Czy wobec tego foty Millera i Rydzyka to sztuka?
Najczęściej jest tak, że wystarczy mieć dyplom magistra sztuki
jakiejś akademii, zdobyć przychylność którejś z licznych galerii
specjalizujących się w wystawianiu rozma-itych instalacji, i już.
Wywieszenie czegokolwiek w galerii już sakralizuje, choćby to było
gówno w puszce.
Nieznalskiej nie dzieje się krzywda, bo ona takiej klaki jak teraz
może już nie uświadczyć nigdy. Ona jest wygrana. A przecież pomysł
zamieszczenia kutasa na krzyżu to nie jest żaden pomysł. To banał w
historii działań plastycznych już oklepany. Gdyby ktoś zamieścił na
krzyżu cipę, to byłoby dopiero coś. I bardzo łatwo znaleźć do tego
ideologiczne uzasadnienie. Przecież każda kobieta przez większość
swojego życia naznaczona jest stygmatem świętym w postaci krwawienia
w regularnych odstępach czasu. Nie jestem do końca pewien, czy
czegoś takiego już gdzieś nie było, ale jeśli nie, to proszę
pamiętać, że byłem pierwszy.
Pierdolec bojaźliwości. Jednym z pomysłów na swoją obronę, jaki
przyjęła Dorota Nieznalska, jest stwierdzenie, że jej krzyż nie jest
katolicki, ale uniwersalny
występujący we wszystkich epokach i
wszystkich kulturach. I że jej krzyż może na przykład równie dobrze
być krzyżem greckim. A tytuł instalacji, "Pasja", nie musi odnosić
się przecież do scenicznych przedstawień męki Jezusa Chrystusa, ale
do rzeczownika opisującego emocjonalne podejście do jakiegoś hobby.
No, jeśli artystka wymiękła i przestraszyła się sądu, to z niej wał,
nie artystka. Specjalizujący się w skandalach Salvador Dali zwykł
mawiać przy byle okazji "my artyści nie boimy się rozgłosu". I do
dzisiaj jest najgłośniejszym surrealistą, choć przecież nie
najlepszym. Dodatkowo trudno uwierzyć, aby jakikolwiek sędzia skazał
Nieznalską na jakikolwiek wyrok. Dałby tym bowiem świadectwo swojego
absolutnego skretynienia.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ryby palce liżą
Wyglądały jak olbrzymie czarne balony, bo morze pozbawiło je ubrań.
Wypłynęły na powierzchnię po czterech dniach, tuż koło łódki
rybaka-amatora.
Plażowicze na brzegu pokazywali je sobie palcem i z komórek dzwonili
do znajomych.
Szybko zebrał się tłum ciekawskich. Ktoś wynajął rower wodny, by
zobaczyć, czy ryby wyjadły trupom oczy.
Tragedia emigrantów z Liberii rozegrała się w nocy z 14 na 15
września 2002 r. przy brzegach Sycylii na wysokości Porto Empedocle.
Silny wiatr przechylił dziesięciometrową, zdezelowaną łódź o nazwie
Sfax. Poszła na dno jak łupina. Motorówki policji, karabinierów i
straży przybrzeżnej uratowały 92 Afrykanów. Wyłowiono też zwłoki 15
osób. Najmłodsza ofiara miała 15 lat. Po dwóch dniach, gdy udało się
wyciągnąć pusty wrak na powierzchnię, policja włoska zamknęła
śledztwo, choć ci, którzy przeżyli, zapewniali, że Sfax przewoził
ok. 150 osób, i z rozpaczą szukali bliskich. Kilkunastu emigrantów
dopłynęło do brzegu o własnych siłach, pomimo szalejącej burzy.
Widzieli ich klienci restauracji La Playa, jak wycieńczeni
przemykali pod oknami. Uciekli, by uniknąć obozów przejściowych, w
jakich są zamykani nielegalni, i wydalenia przewidzianego przez nową
ustawę emigracyjną Fini
Bossi. Po czterech dniach od tragedii
amatorzy słońca wylegujący się na jednej z najpiękniejszych
sycylijskich plaż Montallegro mieli tragiczny spektakl: jeszcze 12
spęczniałych ciał wynurzyło się na powierzchnię. W tragedii Sfaksa
oficjalnie zginęło 27 Liberyjczyków.
Pośpiech, z którym zamknięto śledztwo, świadczy o tym, że nowy
prawicowy rząd próbuje tuszować tragedie emigrantów. Umberto Bossi
zapytał: "Nikt im nie powiedział, że Włochy nie są już krajem, do
którego się przyjeżdża?". Nie chciał się zgodzić, aby ofiarom
przemytników żywego towaru dano zezwolenie na okresowy pobyt. Ustawa
emigracyjna jego autorstwa przewiduje natychmiastowe wydalenie
obcokrajowców, którzy nielegalnie przekroczyli granicę. Bez żadnych
wyjątków.
Bezimienne ofiary złożono w trumnach oznaczonych literami alfabetu.
W Agrigento wyprawiono im przy-zwoity pogrzeb, gdyż obywatele miasta
poczuli się zawstydzeni.
Tydzień później, 22 września, kolejna łódź z emigrantami pojawiła
się u sycylijskich brzegów, tym razem na wysokości Syrakuz. Po raz
pierwszy w dzień, o 14.30, emigranci (ponad 50 Tunezyjczyków)
zostali zmuszeni do wyskoczenia w odmęty szalejącego morza, na
oczach plażowiczów. Utopiło się 14 osób. Ci, którym udało się
dopłynąć do brzegu, uciekali na oślep, wyrywając się tym, którzy ich
ratowali. Nielegalni...
* * *
Zatoka Otranto i Morze Śródziemne to cmentarz bezimiennych ofiar
przemytników. Nie da się ich policzyć. W tym roku wydarzyło się już
5 tragedii. W ostatnich latach przynajmniej 15 tragicznych wypadków.
Do największych należała kolizja jednostki libańskiej Friendship ze
statkiem Yohan w Kanale Maltańskim (25 grudnia 1996 r.). Zginęło
200
300 osób nieznanego pochodzenia
miejsce zatonięcia wraku
ustalili dziennikarze. Ciał nie wydobyto. Gdy włoska jednostka
wojskowa Sibilla staranowała łódź z uchodźcami albańskimi (28 marca
1997 r.), wszczęto śledztwo i wydobyto 56 trupów (kobiety i dzieci);
prawdziwej liczby ofiar nie udało się ustalić.
Podobne wypadki wydarzyły się 27 marca 1999 r. i 4 maja 2000 r., gdy
zderzyły się motorówki albańskiej mafii gonione przez włoską policję
i wojsko. Emigranci wpadli do morza
kilkunastu poniosło śmierć.
Blisko brzegów Czarnogóry w sierpniu 1999 r. podobno zatonął stary
kuter przewożący ponad 100 Cyganów

sprawą nikt nigdy się nie zainteresował. Do najczęstszych należą
wypadki nielegalnych motorówek kursujących między albańskimi portami
Valoną i Dureszem a włoskimi Bari i Brindisi. Gumowe pontony
wyposażone w potężne silniki (do Albanii może je sprowadzić każdy
rolnik) prują z szybkością ponad 200 km/h. Zderzają się z pontonami
włoskich przemytników jeżdżących na drugą stronę po papierosy i
haszysz. Zdarzyło się, że przestępcy przedziurawiali dmuchane łodzie
strzelając z karabinów maszynowych do emigrantów wysadzanych za
burtę na pełnym morzu.
* * *
Metody handlarzy żywym towarem zmieniły się od 1997 r., gdy po raz
pierwszy opisywaliśmy fenomen ("O porca madonna", "NIE" nr 17/97),
rozpoczynający się od exodusu 13 tys. Albańczyków. Dziś działa
międzynarodowy racket emigrantów, organizujący "turystykę nadziei"
do Eurolandii. Apulijska Święta Korona Zjednoczona, która wymyśliła
biznes, i albańskie Orły, które go przejęły i udoskonaliły
doszły
do porozumienia z mafiami tureckimi, azjatyckimi i afrykańskimi.
Każda z nich wyspecjalizowała się i żeruje na uchodźcach wojennych,
politycznych lub ekonomicznych ze swoich regionów. Zmieniła się też
trasa przerzutowa. Charoni zabierają swoich klientów z odległych
portów i przewożą ich pod pokładami statków handlowych przez Kanał
Sueski. U północnych wybrzeży Afryki, już na Morzu Śródziemnym,
emigranci przesiadają się na zdezelowane kutry i łodzie rybackie
pochodzące z Tunezji, Egiptu, Maroka, Libii, Syrii i Turcji. Zwykle
jest ich kilka i każda zabiera kilkadziesiąt ludzi. Podpływają
blisko niestrzeżonych brzegów Sycylii i czekają na odpowiedni
moment, by wysadzić nielegalnych na plaży. Z brzegu ktoś daje
im umówiony sygnał... Od początku 2002 r. na Sycylii wylądowało już
12 tys. nielegalnych emigrantów.
Tylko w ubiegłym tygodniu odbyło się 6 desantów, co oznacza, że
statek-matka zakotwiczył w pobliżu najdłuższej morskiej granicy
Eurolandii.
Dzięki nowej metodzie organizatorzy przemytu żywego towaru nie tracą
statków, a pod pokładem wielkich handlowców można upchać setki osób,
jak za dobrych kolonialnych czasów. Tak zwani skafiści,
odpowiedzialni za przerzut na brzeg, to najczęściej biedni rybacy
dostający za proceder marne pieniądze (wśród czarnoskórych rozbitków
Sfaksa znalazł się Egipcjanin i Tunezyjczyk
w kieszeni mieli po
500 dolarów). Zgodnie z nową ustawą Włosi będą wreszcie rekwirować
łodzie i wsadzać skafistów do więzienia. W krótkim czasie powstanie
europejska flota złożona z jednostek kilku krajów, broniąca Włochy i
Stany Zjednoczonej Europy przed "podludami" pchającymi się
nielegalnie do dobrobytu. Dobrze więc, że Polska ma tylu admirałów.
Autor : G.Ż.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Edward S. odsiaduje wyrok za kradzież. Dodatkowe osiem miesięcy
dostał za list, który wysłał do sądu wojewódzkiego. Nazwał w nim
sędziów, którzy go skazali, imbecylami i kretynami. Sprawa trafiła
do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który stwierdził, że
epitety, których użył pan Edward, nie pomniejszyły powagi sądu w
oczach opinii publicznej. Skąd u sędziów Trybunału takie
przekonanie, pozostawiamy domyślności Czytelników.
Kasia Kajdzik ze Śląska, studentka wokalistyki jazzowej, w wolnych
chwilach jest fakirką. Ostatnio pobiła rekord w chodzeniu po szkle
połykając przy tym ogień.
Chodzenie po szkle to dla mnie
odpoczynek. O wiele bardziej trzeba być skoncentrowanym i odpornym
na ból, gdy idzie się po desce z gwoździami. Dodatkowa trudność
podczas przejścia to połykanie ognia, co powoduje, że nie mogę
patrzeć pod nogi
oświadczyła rekordzistka ziejąc ogniem.
25 miesięcy przesiedział niewinnie w areszcie Dariusz S., którego
prokurator oskarżył o napad na bank w Międzyzdrojach. Pan Dariusz
jest szczęściarzem. Nie tylko bowiem wyszedł z aresztu, gdy do
napadu przyznali się prawdziwi bandyci, ale jeszcze dostał od sądu
72,5 tys. zł (10 tys. za straty moralne i 2,5 tys. za każdy miesiąc
odsiadki). Opłaca się nie napadać na bank.
Dyrektorka szkoły podstawowej przy ul. Obrońców Westerplatte w Łodzi
skonfiskowała jednemu z uczniów kajdanki, którymi przykuwał kolegów
do schodów. Chłopiec zabrał kajdanki cioci, która dzień wcześniej
przykuła nimi wujka do ławki w parku.
Krakowski sąd przyznał list żelazny przebywające-mu w USA
Jarosławowi W., którego prokuratura oskarżyła o wyrwanie z ręki
kontrolera MPK mandatów wypisanych za jazdę bez biletu. Jarosław W.
wdał się swego czasu w szarpaninę z kontrolerami. Zapomniał o tym i
wyjechał do USA. Nie stawiał się na rozprawach, więc wydano za nim
list gończy. Teraz chce wrócić do ojczyzny i odpowiedzieć za swą
zbrodnię.
W czasie sesji Rady Miejskiej w Łodzi podjęto uchwałę w sprawie nazw
nowych ulic. Przybędą ulice Aroniowa, Mirabelki, Dyniowa. Najwięcej
kontrowersji wzbudziła ulica Pomidorowa. Radny niezależny profesor
Zbigniew Klajnert, kiedyś minister kultury, twierdził, że Pomidorowa
jest dobra z ryżem lub makaronem, ale nie jako nazwa łódzkiej ulicy.
A i rozumu od niej nie przybywa...
Policjanci z Pawłowa zatrzymali na drodze pijanego rowerzystę.
Zabrali go do radiowozu, który z tyłu nie ma klamek, i skuli
kajdankami. Następnie pojechali na akcję. Gdy wrócili do radiowozu,
zatrzymanego już w nim nie było. Udali się więc do jego domu w
Kałkowie. Żona rowerzysty oddała kajdanki. Mężczyzna przywitał ich
rozżarzonym żelazkiem. Odstąpili od interwencji, by powrócić
następnego dnia. Tym razem mężczyzna rzucił się na nich z widłami.
Znów odjechali z kwitkiem. Trzeciego dnia mężczyzna sam zgłosił się
na policję. Poddał się, gdy zabrakło mu broni.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dyndanie na łańcuszku "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
23 kwietnia
"Nie należy zmieniać gabinetu, gdy swojsko brzmiące nazwiska
niektórych ministrów (Miller, Huebner, Hausner, Kleiber) łagodzą
nastroje obywateli i zwiastują sielskie nastroje w nadchodzącej
przyszłości".
Jan Kowalski, "Obywatel psychiczny"
24 kwietnia
"Krok w krok za uwalnianiem się twórczości artystycznej od
traktowania doświadczenia Nadprzyrodzonego jako centralnego
doświadczenia człowieczeństwa, postępował proces kolejny

uwalniania się przedstawionego przez taką sztukę człowieka od
człowieczeństwa. Bo przecież treścią człowieczeństwa jest obraz Boga
w człowieku i jego osobiste relacje z Bogiem".
Ewa Polak-Pałkiewicz, "Scalanie"
Radio Maryja
23 kwietnia
"Jak można mówić, że Kościół popiera integrację?! Przypomnę: Kościół
wspiera działania jednoczące, które respektują fundamentalne prawa
człowieka, a takiego respektowania fundamentalnych praw w Unii nie
widzimy".
dr Antoni Zięba, "Głos z Krakowa"
"Tygodnik Solidarność"
2 maja
"Komuniści polscy, organizując pierwszomajowe święto po drugiej
wojnie światowej, w niczym nie ustępowali faszystowskim
organizatorom parteitagów lat trzydziestych. Ich hasła do złudzenia
przypominały faszystowskie".
Mateusz Wyrwich, "Święto z importu"
www.mateusz.pl
"Nieskromny dotyk i spojrzenie jest grzechem (...) istnieje duże
niebezpieczeństwo, że Pani kolega, po waszym spotkaniu może
dopuszczać się masturbacji. (...) Życzę skromności stroju, pięknego
uśmiechu i szczerych, wolnych od pożądania oczu. Proponuję spojrzeć
na miłość Maryi i Józefa. To nie bajka, że oni się kochali, a w
czystości i dziewictwie wytrwali".
ks. Mirosław Czapla
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie płać i nie płacz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Komu sra glizda
Dżdżownice kalifornijskie infekują polską faunę i florę pieniactwem,
pychą i głupotą.
Dżdżownica z Kalifornii jest pracowita, zdyscyplinowana i uparta.
Polska zaś
niemrawa, nerwowa, niezadowolona. Niezadowolenie to
infekuje dżdżownicze odchody nawóz zwany biohumusem. Wchłaniają je
rośliny, które stają się znerwicowane i apatyczne. Rośliny wraz z
ukrytym w nich niezadowoleniem zżerane są przez zwierzęta. A jedne i
drugie pożerają Polacy. Gdy Polak umiera lub wydala, wraz z jego
trupem i kałem i niezadowolenie trafia do gleby. A później znów
wędruje w przełykach dżdżownic. To wyjaśnia, skąd u nas kryzys i
nabrzmiewające niezadowolenie.
Władza ludowa chciała przerwać to błędne koło importując do Polski
dżdżownice kalifornijskie. Ojcem i matką tego pomysłu był pan
inżynier Alfred Szczygłów. W 1987 r. za własne dolary sprowadził do
hodowli odmianę Red Hibrid of California. Wystawił się na
"Polagrze". Dziennikarze zawyli! Biohumus zrobił furorę wśród
ogrodników. Niezmordowane czerwone hybrydy mogą także utylizować
miejskie ścieki przerabiając je na biohumus
radował się redaktor z
"Polityki". Pan Szczygłów sprzedawał biohumus, a także dżdżownice
kalifornijskie do dalszej hodowli. Tak rozpoczęło w Polsce karierę
kilkudziesięciu producentów biohumusu. W kapitalizmie okazało się,
że dżdżownice są dobre do robienia pieniędzy.
* * *
W 1989 r. przedsiębiorstwa braci Zubalów z Dębna oraz Jarosława
Prymasa z Wieruszowa zakupiły od Szczygłowa dżdżownice. Prymas
posiada imponujące gospodarstwo, kalifornijską posiadłość z basenem
i Mercedesem.
Zubalowie chwalą się obrotami rzędu kilku milionów złotych. Wojenka
zdawała się nieunikniona.
Jarosław Prymas, rolnik inżynier, umyślił, by w Urzędzie Patentowym
zarejestrować nazwę BIOHUMUS forte. Z prawnego punktu widzenia nic
nie można temu pomysłowi zarzucić. Pozostaje aspekt moralny: czy
godne jest zawłaszczyć sobie efekt kilkuletniego marketingu
peerelowskich środków masowego przekazu i pomysłowości Alfreda
Szczygłowa, udając, że nic się o tym nie wie?
Wniosek Prymas złożył w 1994 r. Urząd Patentowy myślał 4 lata. O
zarejestrowaniu nazwy biohumus dla Prymasa zadecydowały najwyraźniej
dwie opinie profesorów od nawozów z Akademii Rolniczej we Wrocławiu:
1. że nigdy o żadnym biohumusie nie słyszeli, 2. nazwa ta nie
występuje w słownikach i została prawdopodobnie zastosowana po raz
pierwszy przez Jarosława Prymasa.
W 1998 r. Prymas rozesłał do wszystkich producentów biohumusu w
Polsce list z żądaniem zaprzestania oznaczania produktu wydalania
dżdżownic kalifornijskich nazwą biohumus
gdyż jest ona
zarejestrowanym przez niego znakiem towarowym. Powołując się na
ustawę o nieuczciwej konkurencji straszył sądem. Większość
zrejterowała.
Bracia Zubalowie stanęli okoniem. Prymas wymachując przed policją
Targów Poznańskich patentem zażądał usunięcia stoiska Zubalów z
poznańskiej "Polagry"
co się stało. Wystąpił też z pozwem o
zaniechanie naruszania jego praw i odszkodowanie. Sąd w Zielonej
Górze wniosek Prymasa oddalił. Podpierając się opiniami profesorów z
Instytutu Warzyw-nictwa, językoznawców z Uniwersytetu Szczecińskiego
i Wrocławskiego uznał, że biohumus jest nazwą pospolitą, notowaną
przez słownik wyrazów obcych i nie może być przedmiotem patentu.
Zatem używanie przez braci Zubalów nazwy biohumus nie narusza praw
Jarosława Prymasa, który zarejestrował znak towarowy BIOHUMUS forte.
Ktoś, kto zastrzegł sobie prawo do "Mleka Łaciatego", nie może
domagać się od innych, żeby zaprzestali używać nazwy "mleko".
Jarosław Prymas zapowiedział apelację. Jeden z Zubalów przekonany,
że lepiej pracować, niż wojować, udał się do Prymasa z ofertą
pokoju. Wyszedł od Prymasa obrażony, poniżony i dotknięty kłamliwymi
zarzutami. A w tej sytuacji mając korzystny dla siebie wyrok sądu
Zubalowie zwrócili się do Urzędu
Patentowego o unieważnienie patentu Prymasa. Jednocześnie
wnioskowali o rejestrację znaku towarowego BIOHUMUS extra.
Wezwany przed komisję Urzędu Patentowego Jarosław Prymas zarzucił
braciom Zubalom piramidalną hipokryzję: żądają unieważnienia patentu
na biohumus
twierdząc, że jest to nazwa pospolita, a równocześnie
chcą zarejestrowania biohumusu
czyli jakby uważają, że nazwą
pospolitą wyraz ten nie jest. Wniosek o unieważnienie patentu
BIOHUMUS forte upadł. Wniosek o zarejestrowanie nazwy BIOHUMUS extra
jest rozważany.
* * *
Oba przedsiębiorstwa sprzedają biohumus w stanie podobnym do torfu
albo nawozu w płynie. Zubalowie przyuważyli, że Prymas
wytwarzając
nawóz płynny i wzbogacony
robi nawóz nienaturalny. Różnica jest
taka, że nawóz naturalny obciążony jest 3-procentowym podatkiem VAT,
a nawóz naturalno-mineralny ma stawkę "0". Problem w tym, że na
nawóz o zerowym VAT trzeba uzyskać Certyfikat Bezpieczeństwa "B", do
którego konieczne są bardzo kosztowne badania. Zubalowie
przypuszczali, że Prymas takiego certyfikatu nie posiada i że
oszukuje urząd skarbowy i "rolniczą policję", czyli Główny
Inspektorat Skupu i PrzetwórstwaArtykułów Rolnych (GISiPAR).
Uważali, że gdy przychodzi do Prymasa urzędnik skarbówki
żądając
płacenia 3-procentowego VAT od nawozów naturalnych
to on
oświadcza, że jego nawóz jest naturalno-mineralny, na który stawka
jest "0". Kiedy jednak kontroluje go "rolnicza policja" domagając
się Certyfikatu Bezpieczeństwa, Prymas wtedy udowadnia, że jego
nawóz jest naturalny
więc taki certyfikat jest mu zbędny.
Zubalowie nasłali na konkurenta urząd skarbowy, GISiPAR i
prokuraturę. W efekcie wyszło na jaw, że Prymas nie hoduje
dżdżownic, ale prowadzi produkcję, konfekcjonowanie i
uszlachetnianie nawozów, czego jako rolnikowi robić mu nie wolno.
Prymas musiał przekształcić przedsiębiorstwo rolnicze w spółkę. To
oznacza dużo wyższe podatki. Wystąpił też o nadanie Certyfikatu
Bezpieczeństwa.
Prymas zauważył natychmiast, że jego przeciwnicy robią to samo co
on, będąc zryczałtowanymi rolnikami. Ich produkt będzie zatem
tańszy, czym mogą go z rynku wygryźć. Doniósł
zatem na Zubalów do prokuratury,że okradają fiskusa.
Widząc, że nie jest dobrze, Zubalowie wystąpili do burmistrza Dębna
o wpis do ewidencji gospodarczej. Burmistrz im odpisał: że w myśl
ustawy o działalności gospodarczej
działalność wytwórcza dotycząca
hodowli dżdżownic nie podlega wpisowi do ewidencji gospodarczej, bo
jest to dział specjalnej produkcji rolniczej. Takim dupochronem
Zubalowie odparli atak prokuratury.
* * *
Dobra passa kiedyś się kończy. Sąd poznański rozpatrując apelację
uznał, że w niższej instancji nie mieli prawa wchodzić w kompetencje
Urzędu Patentowego. Patent jest patent i jego właściciel ma wyłączne
prawo używania znaku towarowego biohumus na terenie całego kraju.
Dla Zubalów apelacja ta była katastrofą
sąd nakazał im wycofanie
biohumusu z handlu, zakazał stosowania nazwy w przyszłości, obciążył
ich wszelkimi kosztami i zobligował do przeproszenia Prymasa w
gazetach. Prymas powiadomił prokuraturę, aby dopilnowała staranności
wykonania wyroku.
Zanim prokurator wziął się za robotę
co oznaczałoby śmierć
zubalowego przedsiębiorstwa, bracia wystąpili o wstrzymanie
wykonania wyroku i złożyli kasację do Sądu Najwyższego. Ten uchylił
wyrok sądu w Poznaniu przekazując sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Sąd w Poznaniu będzie mieć dodatkowy problem
od stycznia tego roku
funkcjonuje ustawa o nawożeniu, która uznała, że najważniejszym
(pomijam odchody kur, kaczek, świń, królików, koni itp.) nawozem
naturalnym jest biohumus. Nakłada więc na jego producentów obowiązek
otrzymania zezwolenia z Ministerstwa Rolnictwa. Warunkiem jest
opinia siedmiu instytutów naukowych. Pakiet badań kosztuje ok. 15
000 zł. W przypadku braku zezwolenia GISiPAR nakłada grzywnę w
wysokości 100 procent utargu ze sprzedaży nawozu. Mali garażowi
producenci biohumusa wypadną więc z gry.
Zarówno Prymas, jak i bracia Zubalowie przedstawili w ministerstwie
wnioski, wsparte wymaganymi badaniami, o zezwolenie na produkcję
odpowiednio: BIOHUMUS forte oraz BIOHUMUS extra.
Jeżeli sąd stanie po stronie Jarosława Prymasa, to się okaże, że
wniosek Zubalów jest bezprzedmiotowy. Zubalowie handlowali nawozem
bez zezwolenia. "Policja rolnicza" może zabrać im wszystko, co
zarobili, a nawet więcej. Utarg, który jest podstawą do naliczania
grzywny, nie jest przecież równoznaczny z dochodem. Jeżeli jednak
sąd podzieli pogląd Zubalów i zawyrokuje na niekorzyść Prymasa,
Zubalowie już zapowiadają taki sam atak na przeciwnika.
* * *
Wiadomo, jak to się skończy. Zagraniczny potentat nawozowy dajmy na
to amerykański Cargill wyłoży 150 mln na hodowlę kalifornijskich
dżdżownic w Polsce i by pogodzić zwaśnione strony, biohumus
zarejestruje pod nazwą LEXUS ULTRA. Zamówi opakowania u Jeana Franco
Ferrare. Butelkę wymyśli artysta Horowitz. Agencja Reklamowa
MacCanEricson za 50 mln przekona ogrodników, że LEXUS ULTRA jest
najlepszy pod słońcem. Za dwa lata i pan Prymas, i bracia Zubalowie
zajmą się pisaniem traktatów o filozofii przyrody ze szczególnym
zwróceniem uwagi na dżdżownice.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przewalszczyzna cd.
Zawiadamiamy wierzycieli salezjańskiej Fundacji im. św. Jana Bosko
oraz Inspektorię św. Jana Bosko z Wrocławia, wedle statutu fundacji
jej spadkobiercę, że nie ma co liczyć na nadmierny szmal z
wyprzedaży majątku. Ze sztandarowej inwestycji w Starym Folwarku
pracownicy fundacji po cichutku demontują, co się da. Jak twierdzą
sąsiedzi, pakują wszystko do samochodów z lubińską rejestracją.
Zostaną puste ściany, które za grosze kupi ktoś litościwy. Np.
mieszkający po sąsiedzku pełnomocnik fundacji Mieczysław Grnyo.
W 1997 r. gmina Suwałki sprzedała fundacji bez przetargu za
niespełna 12 tys. zł Gminny Ośrodek Kultury w Starym Folwarku.
Wcześniej mieścił się tam m.in. ośrodek zdrowia, więc na wieść o
sprzedaży zgłosiły się piguły i aptekarz, którzy mieli chęć krzewić
w tych stronach opiekę medyczną, ale wójt Jacek Gościński uznał, że
mieszkańcom bardziej przyda się opieka duchowa. Potem fundacja
dokupiła od gminy kolejną działkę. W sumie hektar gruntu położonego
w środku wsi, kilkaset metrów od brzegu jeziora Wigry.
Fundację reprezentował Mieczysław Grnyo, wiceprezydent
współrządzonych przez SLD Suwałk, odpowiedzialny za gospodarkę.
Grnyo to w ogóle ciekawa postać. Miał zwyczaj namawiać dziennikarzy
na kielicha, a kiedy któryś sumitował się, że prowadzi samochód,
tłumaczył, że w tej części Polski on decyduje, kto jest trzeźwy, a
kto nie. Po rozbiciu swojego wózka przez wiele miesięcy jeździł
Volkswagenem Passatem miejscowego biznesmena Tadeusza B., już
wówczas oskarżonego o używanie gróźb karalnych wobec pracowników i
paserkę ("NIE" nr 4, 44/2001).
Prawie pół roku temu tak charakteryzowaliśmy przyjaciela
wiceprezydenta 70-tysięcznego miasta: Tadeusz B., mający trudności z
precyzyjnym formułowaniem myśli w ojczystym języku, cieszy się w
rodzinnym mieście opinią kadrowca, współdecydującego o obsadzie
stanowisk w administracji samorządowej, a także o tym, kto wygrywa
przetargi. (...) Biznesmen, który przyznał się prokuratorowi, że
uzyskuje dochody w wysokości zaledwie 10 tys. zł miesięcznie, jest
właścicielem sześciu najpiękniejszych nieruchomości w tej części
Polski. "Wszyscy pytają, skąd wziąłem pieniądze? Z wykopalisk!"

zwierzył się "NIE".
Wyjaśnienie wydało się nieprawdopodobne nie tylko pismakom z "NIE".
19 marca br. prokurator zarzucił Tadeuszowi B. posługiwanie się
fałszywymi fakturami oraz paserkę artykułów spożywczych, zaś
białostocki sąd zdecydował o 3-miesięcznym aresztowaniu.
Salezjańska fundacja, którą oskarża się obecnie o prawie wszystkie
możliwe przestępstwa ("NIE" nr 49/2001, nr 2, 9, 10/2002), miała do
prezydenta Grnyo pełne zaufanie. Upoważniła go do reprezentowania
swoich interesów oraz podpisywania faktur VAT.
Szybko wybudowano olbrzymi ośrodek rekolekcyjny na sto czternaście
łóżek, wyposażony w niezbędne do krzewienia wartości duchowych
drink-bar i solarium. W 2001 r. fundacja zechciała podłączyć
położoną za płotem podstawówkę do swojej kotłowni olejowej oraz
połknąć boisko szkolne o pow. 7 tys. mkw. W ten sposób szkoła
zostałaby uzależniona od fundacji i otoczona przez należące do niej
grunty. Na boisku miała stanąć kryta pływalnia. Pani dyrektor szkoły
ucieszyła się nad wyraz, bo w ten sposób pozbywała się kłopotu ze
sprzątaniem placu, a Rada Gminy podjęła uchwałę o bezprzetargowej
jego sprzedaży. Metr kwadratowy gleby miał kosztować całe 5 zł.
Fundacja nie zdążyła sfinalizować transakcji, ponieważ jej szefami
zainteresował się prokurator.
Mieczysław Grnyo zachorował wkrótce po naszej publikacji dotyczącej
korupcyjno-mafijnych powiązań w miejscowym samorządzie. Choroba ta
pozwoliła mu na przyjęcie zaproszenia do jury oceniającego w tłusty
czwartek smak pączków. Odpuściła również w ostatnią sobotę
karnawału, kiedy prezydent wziął udział w zakrapianym bankiecie ku
czci małoletnich sportowców, oraz w Dniu Kobiet, kiedy Grnyo, jak na
gentlemana przystało, podejmował pracownice kwiatami i szampanem.
Wójt Jacek Gościński cierpliwie czeka na rozwój wydarzeń. Nie może
podskoczyć Fundacji i np. wnieść o zwrot gleby, bo wprawdzie w akcie
notarialnym zawarowano taką możliwość, ale jedynie wówczas, gdy
grunt będzie wykorzystywany w sposób oczywiście sprzeczny z jego
przeznaczeniem.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Amerykański członek
Minister mówi, co myśli, a jak nie myśli, to też mówi.
Talentem dyplomatycznym Włodzimierz Cimoszewicz błysnął po raz
pierwszy kilka lat temu, gdy łajał zatopionych obywateli w stanie
roszczeniowego pobudzenia. Trzeba się było ubezpieczyć
pouczał
premier ofiary powodzi, czym oburzył wielu mieszkańców wsi,
miasteczek i wielkich miast. Nieodparta potrzeba mówienia prawdy nie
opuszcza szefa polskiej dyplomacji. Posłuchajcie, jak Cimoszka
bredził w Australii.
Minął ledwie tydzień od braterskiej wizyty, którą polski minister
spraw zagranicznych złożył w Australii, u Johna Howarda, premiera,
zwanego tam zastępcą szeryfa Busha. Wkrótce po przylocie Cimoszewicz
wygłosił przemówienie, w którym najpierw
zgodnie z obowiązującą
wśród pomocników szeryfa etykietą
wyszydził "tych tchórzliwych
Francuzów", po czym stwierdził, że "Stany Zjednoczone (United
States) mają okazję udowodnić, że są dość silne i skuteczne,
żeby...".

Pan minister miał oczywiście na myśli Narody Zjednoczone (United
Nations)
pospieszył z wyjaśnieniem anonimowy członek
ministerialnej świty.
Przeprosiwszy za przejęzyczenie, Cimoszewicz uradował gospodarzy
zapewnieniem, że Polska z pewnością wyśle wojsko do Iraku, jeśli
tylko oenzetowscy inspektorzy nadal będą tam natrafiali na
przeszkody w swojej pracy.

Jeśli pod tym względem nie nastąpi poprawa,zrobimy oczywiście to,
co musimy, jako członek Stanów Zjednoczonych (United States!!!) i
amerykański sojusznik
zapewnił coraz bardziej rozentuzjazmowanych
słuchaczy.
Entuzjazm nie trwał jednak długo, gdyż czujny urzędnik po raz drugi
poprawił ministra. Czy postąpił słusznie? Czy minister rzeczywiście
się przejęzyczył, i to raz po raz, czy też rząd szykuje nam
najmilszą ze wszystkich niespodziankę i podczas referendum będziemy
wybierać między UE a USA? Sądzę, że wiem, jaki byłby wynik takiego
głosowania.
Pod koniec lat 80. przeprowadziłem na ulicach Warszawy sondę;
pytałem przypadkowe osoby, czy chciałyby, żeby Polska została 51.
stanem USA. 75 proc. pytanych odpowiedziało twierdząco, a wyniki
sondy zanotował oficer SB, patriota, który podczas rozmowy ubolewał
nad upadkiem ducha narodowego. Stawiam orzechy przeciwko bananom, że
dzisiaj wynik byłby podobny. Pod tym względem mniej przypominamy
Albanię, a bardziej Portoryko.
A wracając do Cimoszewicza
dobroduszni Australijczycy skłonni są
usprawiedliwiać naszego ministra: przemawiał przecież w pozycji do
góry nogami.
Autor : Andrzej Dominiczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Urzędniki jak króliki
"Liczba zatrudnionych w administracji rośnie wedle z góry określonej
stopy wzrostu wynoszącej 5 do 6 procent rocznie, bez względu na
ilość pracy, która jest faktycznie do zrobienia".
Prawo Parkinsona
Polscy podatnicy płacą za utrzymanie 338-tysięcznej rzeszy
urzędników państwowych i samorządowych. Armia biurokratów jest w
Najjaśniejszej znacznie liczniejsza od sił zbrojnych (132 tys.
żołnierzy).
I ty zostaniesz urzędnikiem
W dziesięcioleciu "transformacji", a więc w latach 1989
1999
zatrudnienie w administracji państwowej wzrosło z 43 do 148 tysięcy
osób
to jest o 244,3 proc.! Przy tym w PRL państwo było
właścicielem prawie wszystkiego i wszystkim zarządzało, a w RP
rządzi rzekomo jak nie rynek, to społeczeństwo.
Rozbuchana jest także, zwłaszcza po tzw. powiatyzacji, biurokracja
samorządowa. Liczba tych urzędników wzrosła w tym czasie z 92 do 158
tysięcy, tj. o 71,7 proc.
Trzy lata temu
małpując Cyrila Northeoteła Parkinsona, słynnego
brytyjskiego pogromcę biurokracji
obliczyłem, iż w dziesięcioleciu
kapitalistycznej transformacji średnia roczna stopa wzrostu liczby
urzędników wynosiła 6,8 proc. (por. "Biurwa mać", "NIE" nr 30/2000.)
Najjaśniejsza realizowała wskaźnik Parkinsona z naddatkiem!
Przestrzegałem, że jeśli utrzymałaby się na niezmienionym poziomie
tak wysoka stopa wzrostu w administracji publicznej, to już około
roku 2056 urzędnikami będą wszyscy zawodowo czynni Polacy
zatrudnieni poza rolnictwem. To oczywiście nonsens, choćby dlatego,
że tych biurokratów nie miałby kto utrzymywać. Dokonałem tych
teoretycznych obliczeń, aby rządzących zaalarmować, iż jeśli pilnie
nie zastosują radykalnego lekarstwa, to rak biurokracji zeżre
Najjaśniejszą i opróżni kieszenie polskich podatników.
Millerowe gadanie
Leszek Miller przystępując do formowania rządu w 2001 r.
zapowiedział stworzenie "tańszego państwa" oraz ograniczenie
biurokracji. Pod rządami koalicji SLD
UP zatrudnienie w
administracji państwowej nadal jednak rośnie, chociaż wolniej niż za
czasów Buzka i Balcerowicza. W zeszłym roku liczba urzędników
państwowych znowu wzrosła o 4827 osób, to jest o 3,16 proc. W 2001
r. zatrudnienie w administracji państwowej wynosiło 152 741 osób, a
w 2002 r.
157 568. Liczba samorządowych biuralistów w zeszłym roku
nieco zmalała, ale śmiem wątpić, czy można to osiągnięcie przypisać
rządowi.
W wyobrażeniach społecznych istnieje stereotyp zbijającego bąki,
leniwego urzędnika, któremu czas upływa od zaparzenia herbatki do
przyrządzenia kawusi. Tacy biurokraci istnieją, ale wbrew pozorom są
oni mniej groźni od zarażonych dynamizmem urzędników wyższych
szczebli. Ci drudzy pragnąc poszerzać swój prestiż i zakres władzy
stale dążą do zwiększenia liczebności personelu w podległych im
wydziałach i departamentach. Dynamizm i ekspansja stały się
ze
szkodą społeczną
fałszywymi miernikami oceny urzędników średniego
i najwyższego szczebla. Ów urzędniczy ekspansjonizm uosabia Jan
Pastwa, szef Urzędu Służby Cywilnej, były etatowy funkcjonariusz
aparatu "Solidarności".
Utrzymanie ponad 300 tysięcy urzędników państwowych i samorządowych
kosztowało w zeszłym roku, licząc tylko ich wynagrodzenia, ponad 11
mld zł (średnie płace w administracji państwowej i w samorządowej wg
GUS pomnożone przez liczbę zatrudnionych). Z tego na wynagrodzenia w
administracji państwowej
na której czele stoi premier Leszek
Miller
idzie ok. 5,7 mld zł. Resztą tuczą się biurokraci
samorządowi.
Dla porównania: cały budżet wojska wyniósł ok. 10 mld zł
łącznie
ze wszystkimi wydatkami na kosztowne śmiercionośne zabawki typu
okręty, rakiety, czołgi i samoloty.
Skarby drogie i droższe
Wedle danych pochodzących od wiceministra gospodarki Krzysztofa
Patera, w zeszłym roku średnie wynagrodzenie w administracji
państwowej wynosiło 3028 zł. Dla porównania: sierżant policji z
15-letnim stażem zarabia na prowincji ok. 1600 zł. Profesor będący
rektorem Politechniki w Opolu zarabiał 3700 zł plus 620 zł dodatku
funkcyjnego (według "Rzeczpospolitej" z 27 sierpnia 2003 r., dodatek
pt. "Moja Kariera").
Wynagrodzenia w rządowej biurokracji są mocno zróżnicowane. Premier
brał w zeszłym roku ok. 13 tys. zł miesięcznie (bez dodatku
stażowego i innych). Minister w rządzie Millera przeciętnie dostawał
11 385 zł. Tymczasem średnie wynagrodzenie w Urzędzie Nadzoru nad
Funduszami Emerytalnymi wynosiło aż 9352 zł i było 3,2 razy wyższe
od średniej w Głównym Urzędzie Miar wynoszącej 2916 zł.
Przeciętne wynagrodzenie przekraczające 6 tys. zł miesięcznie mieli
urzędnicy Rządowego Centrum Legislacyjnego. Eurokraci w Urzędzie
Komitetu Integracji Europejskiej brali średnio po 5719 zł. Co
ciekawe, średnia płaca w UKIE była o ponad tysiąc złotych wyższa niż
w resorcie spraw zagranicznych, w którym urzędnicy zarabiali średnio
po 4605 zł miesięcznie.
Wśród 46 ministerstw i urzędów centralnych resort finansów zajmował
8. pozycję pod względem wysokości przeciętnego wynagrodzenia. U
Kołodki urzędnicy zarabiali średnio po 5416 zł miesięcznie, a więc
znacznie więcej niż nauczyciele akademiccy będący samodzielnymi
pracownikami nauki. Stosunkowo kiepskie średnie płace mieli
urzędnicy resortu skarbu państwa (3107 zł) i sprawiedliwości (3061
zł). Lepiej powodziło się urzędnikom resortu rolnictwa, w którym
średnie wynagrodzenie wynosiło w zeszłym roku 3644 zł.
Pielęgniarki i lekarze zazdroszczą wynagrodzeń pobieranych przez
biurokratów tyrających w resorcie zdrowia. Średnie wynagrodzenie w
tym ministerstwie kształtowało się w minionym roku na poziomie 3545
zł miesięcznie.
Millerowi trzeba oddać sprawiedliwość, że w zeszłym roku w zasadzie
nie podwyższył płac w urzędach. W tym względzie słowa dotrzymał.
Średnie wynagrodzenie w 2002 r. wzrosło w administracji państwowej
tylko o 37 zł, czyli o 1,24 proc.
z 2991 do 3028 zł. Premier
Miller okazał się nieco bardziej hojny dla urzędników swojej
kancelarii. Ale też bez przesady! Średnie wynagrodzenie w Kancelarii
Premiera wynosiło w 2001 r. 4613 zł i wzrosło w roku ubiegłym do
4847 zł, czyli o 234 zł (ok. 5 proc).
Korpus żarłaczy
Rząd Millera zamierza wprowadzić nowe przepisy mające rzekomo
usprawnić funkcjonowanie korpusu urzędników służby cywilnej
stanowiącego rdzeń państwowej biurokracji. Urzędnikiem takim można
zostać po skończeniu specjalnej Krajowej Szkoły Administracji
Publicznej lub po zdaniu specjalnego egzaminu u Jana Pastwy.
Urzędnicy służby cywilnej dostają do pensji specjalny dodatek w
kwocie 783 zł, tj. prawie tyle, ile wynosi w Polsce płaca minimalna.
I rokrocznie rośnie.
Projekt zmiany ustawy o służbie cywilnej przygotowany przez prezesa
Urzędu Służby Cywilnej przewiduje znaczny wzrost wynagrodzeń w
urzędach. W uzasadnieniu do nowelizacji przygotowanej przez Pastwę
można przeczytać, iż wprowadzenie jego projektu w życie kosztowałoby
podatników ponad 208 mln zł (w 2005 r.). Proponowany wzrost wydatków
stoi w jaskrawej sprzeczności z zapisami Średniookresowej Strategii
Finansów Publicznych, który to dokument zakłada ograniczenie
wydatków publicznych.
Na konferencji prasowej (8.10.2003) wicepremier Hausner ogłosił
chwalebny zamiar ograniczenia wydatków na administrację państwową.
Zamiar ten został niestety upowszechniony w mętnym sosie liczb
odnoszących się głównie do lat 2005
2007, a nie przyszłego roku.
Rząd chce zaoszczędzić na biurokracji raczej symboliczną kwotę 54,4
mln zł.
Ale z enuncjacji wicepremiera nie można było wywnioskować, o ile
rząd zamierza realnie pomniejszyć zastępy swoich urzędników.
Następnego dnia w wypowiedzi dla radiowej "Trójki" (9.10.2003) Marek
Jaśkiewicz, podsekretarz stanu w Kancelarii Premiera, mówił o
symbolicznych liczbach. Wskazał, że zostaną przystrzyżone składy
osobowe gabinetów politycznych poszczególnych ministrów.
Jest to krok
a właściwie zaledwie kroczek
w dobrym kierunku. Bo
cóż to za tworzenie oszczędnego państwa, jeśli wpierw rozedmie się
monstrualnie biurokrację, a potem ociupinkę gdzieś przytnie.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " ORP Dmuchany "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
W Międzyzdrojach po aktorach rodzina dzików pojawia się na
Promenadzie Gwiazd. Szuka pożywienia w koszach na śmieci. Dziki są
bezwzględne i niczego się nie boją
donosi lokalna prasa. A co w
tym dziwnego? Taka jest natura wszystkich bywalców Promenady Gwiazd.

Koło przejścia granicznego w Chyżnem zatrzymano trzech kierowców
tirów: Łotysza, Słoweńca i Litwina. Uprawiali internacjonalizm.
Wszyscy byli nietrzeźwi. Pili z nudów wschodnioeuropejskich
panujących w kolejce do odprawy.
W Słupsku trwa wojna pomiędzy pijącymi na świeżym powietrzu a
policją. Przez pierwsze pół roku
wychowywania w trzeźwości policjanci jedynie pouczali pijących. Od
początku tego roku zaczęli karać. Na przykład Dorotę I. picie wina
Cherry na placu zabaw dla dzieci kosztowało 50 zł.
Maria B. zapłaciła 100 zł za picie wina Arizona przed sklepem przy
ul. Moniuszki. Przed sklepem na ul. Prusa Andrzej L. pił piwo

zapłacił 150 zł.
Egzekwowanie nowych przepisów najdrożej kosztowało Krzysztofa D.,
który za picie piwa na ul. Zygmunta Augusta dostał mandat
200-złotowy
wyliczył wszystkie sukcesy słupskich gliniarzy ich
rzecznik prasowy. To rzeczywiście ważna wiadomość dla spragnionych:
najdroższym trunkiem jest piwo, a najtańszym Cherry.
W województwie łódzkim rośnie liczba luksusowych samochodów. W
Łodzi, Skierniewicach i Piotrkowie zarejestrowano już 26 samochodów
Porsche, a w całym województwie aż 117 Pontiaków, 25 Cadillaków, 53
Jaguary oraz 43 Toyoty Lexus. W Łodzi jest także jeden Bentley z
1960 r. (wart co najmniej 500 tys. zł). Szczególnie ucieszyli się
łódzcy bezrobotni. Ileż ludzi znajdzie pracę przy przemywaniu szyb.
Przedsmak rozbudowy autostrad. 45 minut czekała karetka pogotowia
ratunkowego na wjazd na autostradę Kraków
Katowice. Obsługa bramki
nie chciała wpuścić karetki za darmo. Gorliwości handlowej
pracowników autostrady nikt nie przypłacił życiem. Karetka jechała
bowiem po osobę, która już wcześniej na szczęście zginęła w wypadku
na autostradzie. (D. J.)
Za szmal zakopiańskich podatników reklamowano "NIE". Rada Miejska
uchwaliła, że Urbanowa gadzinówka jest be, ponieważ nadała ton
kampanii dyskredytującej członków rady, a przede wszystkim byłego
burmistrza Adama Bachledę-Curusia. Z uchwały nazwanej "Protestem"
wynika, że mogło to zaszkodzić nie tylko rajcom i gaździe świata,
ale również Zakopanemu, Podhalu oraz umiłowanemu Ojcu Świętemu. Aby
lud nie przeoczył tych ważkich treści, do rozniesienia "Protestu"
wynajęto Pocztę Polską. Dziękujemy, liczymy na jeszcze. (B. D.)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lublin depcze globus "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lewica w wagonie z miejscami do leżenia
Desperacki strajk i głodówka załogi Fabryki Wagon w Ostrowie
Wielkopolskim zwiastują poważny kryzys społeczny. Nie dlatego, że
bankrutuje średniej wielkości fabryka. W Polsce restaurowanego
kapitalizmu upadło wiele dużo większych fabryk. Nie dlatego też, że
załodze od dłuższego czasu nie wypłaca się tam zarobków i pracowała
na wymuszony kredyt.
Zaleganie z poborami to dzisiaj w Polsce zjawisko notoryczne w ponad
60 proc. przedsiębiorstw. Przypadek ostrowskiego Wagonu bulwersuje
dlatego, że jest to szczególnie dobitny przykład dzikości polskiego
odgórnie budowanego kapitalizmu. Rabunkowego i złodziejskiego.
Zakład dostał się w drodze urzędowej prywatyzacji w ręce
malwersantów i niebieskich ptaków. Nie wnieśli ani grosza, nędzną
cenę za przyzwoity zakład zapłacili z odzyskanych wierzytelności
tegoż zakładu oraz sprzedanej gotowej produkcji. I od razu wzięli
się za okradanie zakładu i załogi. Fabryka upada nie z powodu złej
koniunktury i braku zamówień, lecz wskutek rabunkowej gospodarki
nowych właścicieli, którzy najzwyczajniej wyprowadzali z firmy
pieniądze. I działo się to przy pomocy działaczy "Solidarności" oraz
przy biernym
nie wiadomo, czy bezinteresownym
przyglądaniu się
kierowanego przez SLD Ministerstwa Skarbu. Na dodatek grabiący
zakład i załogę nie byli większościowymi udziałowcami (mieli 35
proc.).
Własność jest podstawą kapitalizmu. Ale w cywilizowanym kapitalizmie
własność nie tylko daje prawa, lecz nakłada obowiązki. Główny to
dotrzymywanie umów i wywiązywanie się ze zobowiązań finansowych
wobec pracowników, partnerów, państwa. Na straży tego stoi prawo.
Malwersanci stają przed sądami, trafiają do kryminału, a ich
osobisty majątek idzie na spłatę należności i wyrównanie szkód.
Pilnują tego odpowiednie urzędy na podstawie skutecznego prawa. W
Polsce
jak widać
własność jest wszechmocna i bezkarna, nawet gdy
nie jest pełna, lecz
jak w przypadku Wagonu
dzielona z państwem.
I dzieje się to pod rządami SLD, który zajmuje się sobą. Posłowie
nie interpelują, nikt nie wnioskuje o naprawę kulawego prawa. Nie
słychać też OPZZ. Zdumiewająca bezczynność. Jeśli do kryzysu
politycznego, w którym pogrąża się od początku afery Rywina, SLD
zafunduje sobie jeszcze kryzys społeczny znaczony narastającymi
buntami zdesperowanych załóg pracowniczych, jego los będzie
przesądzony.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Krew za ropę
W co naprawdę gra Bush, co wiąże Putina z Husajnem i co grozi
Polsce. Czyli nie dajcie się otumanić propagandzie.
Zgładzenie Saddama i zainstalo-wanie w Bagdadzie marionetkowego
reżimu może otworzyć Stanom Zjednoczonym nowe fronty wojny z
terroryzmem i nowe okazje do przypierdolenia. Już w najbliższym
sezonie z urlopu pod piramidami, w Hurghadzie czy tunezyjskim
Hammamecie będziemy mogli więc wrócić
jak teraz z Bali
w postaci
przypalonych odpadków. A gdy nasi dzielni chłopcy w swych stalowych
F-16 będą likwidować, pod amerykańskim okiem, kolejne ogniska
międzynarodowego terroryzmu, z podobnym skutkiem mogą się zakończyć
turnusy w Ciechocinku i nad Zalewem Zegrzyńskim.
Współczujemy Stanom Zjednoczonym, że ich gospodarka nie może się
pozbierać po 11 września. Szczególnie współczujemy Georgełowi W.
Bushowi, bo bryndza na Wall Street może go pozbawić szansy
przeskoczenia tatusia w stażu kwaterowania w Białym Domu. Tym
niemniej wątpimy, by dobrym
sposobem na nakręcenie koniunktury w Ameryce i dla Busha było
przejęcie kontroli nad miliardami ton irackich złóż ropy.
Wiara w zbawienne dla amerykańskiej gospodarki złamanie
za
pośrednictwem wiernego USA reżimu w Bagdadzie
monopolu OPEC na
ceny ropy, ma niewiele wspólnego z trzeźwą prognozą. Żeby Stany
Zjednoczone mogły zarobić na taniej ropie, jej producenci muszą
stracić na eksporcie. Arabscy szejkowie nie pogodzą się z tym, więc
zainwestują w kolejne szkoły koraniczne kształcące
straceńców-fanatyków gotowych wysadzić w powietrze tankowce,
rurociągi, rafinerie, elektrownie, instytucje i obywateli wrogich
państw. Można też sobie wyobrazić przejęcie władzy przez wojujących
islamistów w Pakistanie. Wtedy realne, a nie wyimaginowane
pakistańskie rakiety z głowicami nuklearnymi nie musiałyby być już
wycelowane tylko w Indie. Terroryści, jak killerzy, działają na
zlecenie znacznie potężniejszych i ukrytych w cieniu mocodawców.
Podobny schemat zastosowano w Czeczenii. Początkowo bunt w tej
republice miał charakter żywiołowej walki narodowowyzwoleńczej.
Islam w Czeczenii był zawsze słaby. Tu większe powodzenie niż
szariat miało prawo zemsty rodowej, kaukaskiej wendety. Co innego w
sąsiednim Dagestanie, w którym nawet w okresie Związku Radzieckiego
działały silne ośrodki islamskie. Jednak narody Dagestanu
inaczej
niż Czeczeńcy
nie mają szczególnej ochoty wybić się na
niepodległość.
Na początku lat 90. jedyna rura tłocząca kaspijską ropę z Baku
przebiegała przez Dagestan i Czeczenię do portu nad Morzem Czarnym.
Gdy zachodnie firmy podpisały z Azerbejdżanem tzw. kontrakt stulecia
na eksploatację złóż, państwa arabskie poczuły się zagrożone. Basen
Morza Kaspijskiego
ze względu na szacowaną wielkość złóż
zaczęto
nazywać drugą Zatoką Perską.
Niemal równocześnie do zbuntowanej Czeczenii przybyli Arabowie z
workami dolarów i wahhabickiej bibuły. Uśmiercony w tym roku Chattab
założył sieć szkół koraniczno-dywersyjnych, w których wpajanie
miłości do Allaha łączono z tajnikami robienia i detonowania bomb.
Obecnie pierwsze słowa, które poznają czeczeńscy chłopcy to "Allah
akbar!" i "Dżihad". Przywódcom bojowników już nie wystarczy walka o
niepodległość Czeczenii. Nawołują do budowy na terenie rosyjskich
republik północnokaukaskich państwa islamskiego
od Morza
Kaspijskiego do Czarnego. Rozpierducha w regionie ostudziła zapędy
inwestorów, opóźniła budowę nowych rurociągów.
Wspierana finansowo przez Saudyjczyków
liderów w eksporcie ropy

Al Kaida, szykowała się do eksportu rewolucji islamskiej na
przytulone do przeciwległej strony Morza Kaspijskiego postradzieckie
państwa Azji Środkowej. Saudyjczyk Osama ben Laden za pieniądze
rodaków skutecznie zaś blokował projekty przeciągnięcia rur z ropą i
gazem przez Afganistan do portów w Pakistanie.
Bush zachęca Władimira Putina do poparcia jego wojny z Irakiem
obietnicami wielkich inwestycji w rosyjską
ropę i gaz. Deklaruje, że Ameryka będzie stałym odbiorcą tych dóbr.
Pomimo to Kreml broni Saddama
nie z miłości do niego, lecz w
wyniku trafnego rachunku ekonomiczno-politycznego. Choć Rosja nie
jest członkiem OPEC, kibicuje tej organizacji, bo cały rosyjski
budżet wisi na cenie ropy. Jedną z głównych przyczyn krachu
finansowego w 1998 r. była tania ropa. Jeśli baryłka po
spacyfikowaniu Iraku spadłaby do 10 dolarów (to jedna z prognoz), o
opłacalnym eksporcie do USA Rosja będzie mogła zapomnieć. Jej próg
opłacalności wynosi 21 dolarów. Wydobycie ropy na Syberii jest
bowiem kilka razy droższe niż na pustyni. Nie wystarczyłoby wtedy
forsy na wypłaty dla nauczycieli i wojskowych i spłacenie rat
zadłużenia zagranicznego, które tylko w przyszłym roku opiewają na
19 mld dolarów. Rosja znowu musiałaby prosić o pożyczki
Międzynarodowy Fundusz Walutowy. A stąd już bliska droga do
zależności od łaski Busha. Tania ropa dałaby Waszyngtonowi, jak w
latach 90., silne instrumenty wpływania na Kreml, osłabiłaby
międzynarodową pozycję Rosji. Osiągnięcia przygotowującego się do
reelekcji Putina wzięłyby w łeb.
Gdyby Bush zagroził militarnie wysokim cenom ropy, to podobnie jak
państwa arabskie, Rosja podjęłaby starania dla wzrostu ich cen.
Wysoka stawka kazałaby zapomnieć o czystości stosowanych metod.
Już w latach 90. Moskwa sprzyjała rozpierdzieleniu się Gruzji na
udzielne księstwa, by opóźnić budowę rury z kaspijską ropą z
Azerbejdżanu do Turcji omijającej terytorium Rosji. Kreml do tej
pory nie godzi się z utratą, na rzecz Amerykanów, kontroli nad
kaspijską ropą. Obecny konflikt z Gruzją także ma zapach nafty. Dla
Kremla proamerykański Szewardnadze jest tyle samo wart, co Husajn
dla Busha. Moskwa może zaś łatwo odgrzać konflikty zbrojne na
Kaukazie
w Abchazji, w Południowej Osetii (niekontrolowane przez
Tbilisi prowincje Gruzji) i w Karabachu (część Azerbejdżanu
pozostająca w rękach Ormian). Na jej przychylność mogliby liczyć
wojowniczy tureccy Kurdowie
przez ich terytorium będzie
przechodzić projektowana rura z Azerbejdżanu. Iran miałby mniej
problemów z zakupem w Rosji rakiet i nadających się do budowy bomby
reaktorów atomowych do elektrowni.
Reakcja Putina będzie adekwatna do akcji podjętej przez Busha.
Zagrożeniem nie jest samo uśmiercenie Husajna ani zainstalowanie w
Bagdadzie marionetek USA. Nikt przy zdrowych zmysłach nie
kwestionuje przecież dominującej roli Waszyngtonu w świecie ani
nieprzewidywalności Saddama. Jeśli Bush zaatakuje Irak bez sankcji
Rady Bezpieczeństwa ONZ, nie zostanie potępiony nawet przez
niechętnych operacji stałych członków Rady Bezpieczeństwa. Skończy
się na ograniczonej krytyce. Główna groźba leży w postkolonialnych
ciągotkach, narzuceniu wtedy przez USA krzywdzących dla producentów
cen na ropę, zignorowaniu interesów OPEC i Rosji, które w odwecie
mogą prowadzić przeciwko Stanom Zjednoczonym niewypowiedzianą wojnę
cudzymi rękoma.
Separatystyczne dogadanie się Busha i Putina poza plecami OPEC, też
nie byłoby dobrym rozwiązaniem dla Rosji, która musi pamiętać o
poprawnych stosunkach ze światem muzułmańskim. Wszak prawie 20
milionów jej obywateli wyznaje islam.
Zwycięstwo amerykańskiego egoizmu prowadzić będzie do wzrostu
punktów zapalanych i ataków terrorystycznych w świecie. USA miałyby
do wyboru
albo ustąpić z części zysków, albo przeznaczyć
zaoszczędzone na taniej ropie pieniądze na kolejne operacje. W tym
drugim wariancie w przyszłości wzięłyby w nich udział także polskie
załogi F-16. Im dogodniejsze warunki amerykańskiej oferty
przetargowej, tym większe szanse na wciągnięcie polskich orłów w
konflikty. Zgodnie z rosyjskim przysłowiem, że bezpłatny ser jest
tylko w pułapce na myszy.
Autor : Krzysztof Pilawski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Język wiary
Na lekcjach religii katecheci kościelni i cywilni mówią, a młodzież
słucha. A co wysłucha jakiegoś kawałka bez sensu, to notuje i
przysyła do "NIE". Słuchajcie więc, młodzieży, i przysyłajcie, bo w
ten sposób tworzycie kronikę idiotyzmów katolickich.
- J.P. 2 naszą największą wartością, naszym euro.
- Lepiej krzyże przy drogach pooświetlać, a nie wystawy sklepowe.
- Chrystus dzielił chlebem, a Kwaśniewski
biedą.
- Sprzątnij to z ławki! Nie godzi się mówić, kim był Iwaszkiewicz.
- To nie wanna, nie wychlapujcie wody święconej (do maturzystów na
wycieczce w Częstochowie).
- Zamiast tatuażu różaniec noś.
- Chrystus chodził w sandałach, a od ciebie był znacznie mądrzejszy
(katechetka do dziewczyny w lakierkach).
- Maryja syna w świątyni odnajdywała, a was gdzie szukać?
- Ja nie wiem, czy takie ważne są samochody. Święta rodzina na
osiołku jeździła.
- Jak masz za dużo, to zanieś do Caritasu (podczas rozmowy o
dokarmianiu bezdomnych zwierząt).
- Jesteś tak opętany przez szatana, że nawet sam Bóg ci nie pomoże.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Buraki w Nowym Jorku "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Guzik szczodrze obdarzony
To nieprawda, że jest synonimem niczego. Guzik to coś, żeby nie
powiedzieć ktoś.
Do epokowego wydarzenia doszło jak zwykle w warunkach prozaicznych.
I jak zwykle w Polsce. Była jesień 1977 r. Dwaj 9-letni chłopcy
leżeli na dywanie. Ponieważ się nudzili, dłubali w nosie. Coś im
podpowiedziało: "Zagrajcie w guziki, gówniarze!". Zagrali. Taki był
początek piłki guzikowej. Od tego czasu Polacy regularnie organizują
mistrzostwa świata i w cuglach sięgają po najwyższe laury.
Ani dobrze zorganizowani Niemcy, ani finezyjni Brazylijczycy nie są
w stanie podskoczyć naszym, bo zagranica nie poznała jeszcze przewag
piłki guzikowej nad kopaną. Szczerze: nikt na świecie poza Polakami
nie gra w guzikówkę. Ale rozpowszechnienie tej emocjonującej gry
jest tylko kwestią czasu. Idea sportów guzikowych jest niczym
heraklijski płomień, jest zapalającym się i gasnącym gdzieś w
odmętach ludzkiego jestestwa promykiem. Kiedyś ten promyk będzie
latarnią
wyraził się Krzysztof Nowotny, współtwórca tej dyscypliny
sportu i prezes Towarzystwa Miłośników Gier Guzikowych w jednej
osobie.
Destrukcja we krwi
Zasady są podobne do piłki nożnej. Zamiast na dużym boisku gra toczy
się na planszy o wymiarach 2 x 1 m. Nie ma prawdziwych zawodników.
Są za to guziki. Piłka to mały koralik. Chodzi o to, by za pomocą
pstryknięć w guziki wpakować go do bramki przeciwnika. Wydawać by
się mogło, że aby skompletować drużynę, wystarczy ukręcać guziki
znajomym. Tak postępują amatorzy. Zawodowcy muszą wziąć pod uwagę
cechy psychomotoryczne piłkarzy z uwzględnieniem pozycji, na której
grają. Stoperem nie może być przecież mikry guzik od kalesonów.
Obrońcy to guziki masywne. Największych rozmiarów są bramkarze.
Szczodrze obdarzony przez naturę guzik jest na tej pozycji nie do
zastąpienia. Jeśli do tego ma refleks i potrafi czytać grę
przeciwnika, nie sposób mu strzelić gola. Z kolei napastnicy nie
mogą być ciężcy, ale dobrze, gdy są wysocy, bo słuszny wzrost
przydaje się w walce o górne piłki.
Piekło selekcji
Stworzenie drużyny nie jest więc łatwe. Żeby zbudować team,
niezbędna jest odporność psychiczna. Reakcje otoczenia na widok
dojrzałego mężczyzny, który w pasmanterii ogląda przez lupę guziki,
a potem w nie pstryka, bywają zróżnicowane. Motłoch jak to motłoch

nie jest zorientowany. Nie wie, że to test, który ma wyłonić
mistrzów świata. Dlatego pozwala sobie na drwiące uśmiechy albo
gesty odnoszące się do stanu umysłu selekcjonera.
Ale gdy już przejdzie się przez piekło selekcji, bez dobranych
guzików nie sposób żyć. Miłośnicy piłki guzikowej są ze swymi
zawodnikami po imieniu. W ich zajmującym towarzystwie spędzają
święta. Zabierają na wszystkie ważne uroczystości: bywają ze swoimi
ulubieńcami na ślubach i pogrzebach.
Schrder z guzikiem
Te guziki, które strzelają dużo bramek, są sławne jak Pele. Bardzo
znany jest na przykład Ignatio. Podczas meczu doznał kontuzji.
Strzelał właśnie w krótki róg, gdy odpadł mu kawałek ciała.
Zakończył karierę jak prawdziwy sportowiec. Pomyślicie, że trafił na
wózek inwalidzki i zapomniany przez wszystkich w jakiejś melinie
topi smutek w alkoholu. Nic z tych rzeczy. Zajął godne miejsce w
Muzeum Guzików w Łowiczu. Żeby miłość do guzików ująć w formalne
ramy, powołano do życia Towarzystwo Miłośników Gier Guzikowych. Z
inicjatywy tej instytucji w zeszłym roku podczas tradycyjnie
rozgrywanych w Polsce Mistrzostw Świata w Piłce Guzikowej w pierwszy
samotny lot balonem dookoła świata wysłano guzik o imieniu Zeppelin.
Balon odnaleziono na polu pod Inowrocławiem. Zeppelin był cały i
zdrowy.
W podróż dookoła świata wysłano też Magellana. Guzik ten okrąża glob
za pośrednictwem listów poleconych, do których jest dołączany. 20
czerwca 2002 r. dotarł do Wrocławia. W tym samym dniu
podkreślają
organizatorzy wyprawy
miasto odwiedził inny dostojnik: Gerhard
Schrder, kanclerz Niemiec.
Guzior filozoficzny
Krzysztof Nowotny nie tylko stworzył piłkę guzikową oraz Towarzystwo
Miłośników Gier Guzikowych, któremu prezesuje od lat. Zbudował także
bogaty system filozoficzny. Jego zasadniczym motywem jest guzik.
Zawiera on (system, nie guzik) elementy ontologiczne,
gnoseologiczne, jak też historiozoficzne.
Rola guzików w dziejach jest bowiem nie do przecenienia. Poprzez swą
obecność w sypialniach, a także na polach krwawych bitew te
niepozorne przedmioty wpłynęły na kształt świata. Stały na straży
cnoty lub tożsamości narodowej. Były sprawcami i świadkami historii.
Ratowały życie. Na przykład podczas pojedynków. W czasach II RP
strzelał się Wacław Lednicki z ministrem Matuszewskim. Ten drugi
oberwał i runął na ziemię. Okazało się, że dostał w rozporek. Padł,
bo ból musiał być znaczący, ale nic wielkiego mu się nie stało, gdyż
pocisk walnął w pokaźnych rozmiarów guzik. Gdyby rozporek
Matuszewskiego zapinany był na suwak, z penisa zostałaby miazga.
Albo nasz papież. Gdy był młodszy, wchodził w tłumy wiernych. Zawsze
wracał bez guzików, które pielgrzymi wyrywali mu z sutanny, żeby
mieć coś na szczęście. Co by mu wyrywali, gdyby nie miał guzików?
Tylko osobom podłym i ateistom kolekcjonowanie guzików oraz
oddawanie im czci może się wydać śmieszne i bez sensu.

Generalnie jestem za zmianą postrzegania guzików
wyznaje twórca
filozofii guzika. Dziś ma
35 lat. Podobnie jak Jakub Kruger, z którym rozegrał w pamiętnym
1977 r. pierwszy w historii mecz przy użyciu guzików. Panowie nie
zamierzają kończyć kariery. Kolejne tytuły mistrzów świata mają
zagwarantowane dożywotnio.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kubizm Wojewódzki
Pan red. Piotr Najsztub sporządził dla "Przekroju" (z 27 kwietnia
2003 r.) rozmowę z szołmenem imieniem Kuba. Szołmen zyskał rozgłos
jako żwawy juror konkursu dla piosenkarzy amatorów urządzonego przez
TV Polsat. Te zawody śpiewacze nosiły kryptonim Dolly. Zapewne na
cześć słynnej owcy nieboszczki, której pobekiwanie w TV trzyma się
naszej pamięci. Dolly... a może jakiś podobny? Po konkursie TV
Polsat pan Kuba awansował z Kuby Powiatowego na Kubę Wojewódzkiego.
Teraz nawet tego mu mało.
Śpiewającym amatorom gminnym juror ów zalecał, aby byli sobą.
Mądrość tę p. Powiatowy zaczerpnął z szlagwortu szczekliwej piosenki
"Chcemy być sobą, chcemy być sobą". Od czasów, gdy ta pieśń została
wykrzyczana, wszystkie piosenkarki, aktorki, amanci teatralni i
filmowi, a także gniewni literaci deklarują w wywiadach, że chcą być
sobą. Zdumiewa mnie to ich dążenie, ponieważ ja nie chcę być sobą,
tylko przeciwnie
pragnę być mądrym, pięknym i bogatym. Jakże zaś
skromne dążenia mają inni. Od razu powiem, że sam p. Kuba Wojewódzki
nie chce być sobą, tylko posłem na Sejm.
Porada, żeby być sobą, szczególnie jest idiotyczna wobec amatorów
debiutujących w śpiewaniu. Gdyby Maria Callas od początku była tylko
sobą, nigdy by nie została Marią Callas. Nawet jednak ukształtowanej
wielkości nie należy namawiać, żeby była sobą, w tym więc wypadku
nieznośną histeryczką.
Pan Kuba Wojewódzki powiedział red. Najsztubowi o sobie, że prowadzi
tok-szoł w telewizji, że chce wejść do parlamentu i że nie jest
kliszą rentgenowską z napisem "Dupa". Najłatwiej uwierzyć, że p.
Kuba nie jest dupą, chociaż zaradność ogłaszana
podobnie jak
deklarowana dobroć
są cnotami, które autoreklama wypłasza. Mnie
zainteresował pan Kuba Wojewódzki tylko jako przyszły prawodawca.
Szołmen ów nie zdradza swojej politycznej barwy. Nie wiadomo, czy
śpiewać chce "Międzynarodówkę", "Najświętsza Matko" czy też może
przystanie do liberałów. Ich hymnem jest ludowa przyśpiewka rymująca
rżysko z San Francisko, gdzie stanie bank. Zachwyciła ona pogromcę
Saddama Husajna prezydenta Busha juniora. Prezydent USA nie kumał,
że trzymanie banku na rżysku jest czymś zwyczajnym w polskich
stosunkach rustykalnych, np. w trakcie gry w trzy karty lub dupnika.
Popularność jest wierzchołkiem mojej piramidy, a jej fundamentem

moja relacja z najbliższą osobą...
wyznał p. Wojewódzki, ten nasz
Cheops. Karierę polityczną rad by on zacząć od przeprowadzenia
telewizyjnej rozmowy z premierem Leszkiem Millerem. Zadałby mu
pytanie: Czy gdyby dzisiaj grał z prezydentem w tenisa, to dałby mu
wygrać. Można z tego wywnioskować, że specjalista od szlagierów jest
takim potencjalnym politykiem, który gazety czyta tylko wówczas, gdy
są wzmianki o Wojewódzkim. Inaczej wyczytałby, że gdyby premier
znalazł się przy prezydencie na odległość piłki, przegryzłby
Kwaśniewskiemu gardło. Szołmen sądzi zaś, że uderzył się w głowę o
rzeczywistość: Właśnie uderzyłem się w głowę o rzeczywistość.
Przypuszczam, że uderzenie mogło być za mocne jak na jego głowę, ale
to na pewno nie była rzeczywistość.
W Sejmie pan Wojewódzki reprezentować chce pokolenie 30
40-latków,
które nie ma swojej mentalnej, intelektualnej czy duchowej
identyfikacji politycznej, czyli parlamentarnej. Jako identyfikator
zachowa wiarę, choć nie wiedzieć w co, i idealizm, chociaż nie
wiadomo jaki. Poseł Wojewódzki po prostu przemawiać będzie do tej
średniej generacji chcącej do czegoś dojść uczciwie w myśl pewnych
podstawowych, elementarnych zasad. Cóż, takie ogólniki są typowe dla
debiutujących amatorów, którzy będąc idiotami chcą być sobą. Brzmią
jednak przekonująco tylko wtedy, kiedy się je śpiewa.
Cechą polityków jest dobre samopoczucie, ale pan Wojewódzki mniema,
że na tym kończą się ich kwalifikacje. Sądzi także, że zręczna małpa
nadaje się do każdego cyrku. Może.
Sejm prawodawczy ma niskie oceny w opinii publicznej, co martwi
zwolenników demokracji przedstawicielskiej. Aspiracje parlamentarne
pana Kuby Wojewódzkiego dowodzą tego jednak, że wyobrażenia ludzi o
ustawotwórcach są podlejsze, niż to zobrazować mogą jakiekolwiek
badania przekonań społecznych.
Zamiast poniżać Sejm swoją kandydaturą, pan Wojewódzki mógłby
znaleźć mniej pochyłe drzewo, np. aspirować do fotela wykonawcy praw
w składzie Sądu Najwyższego. W końcu sprawdził się przed
publicznością jako juror sprawiedliwy, przed którym każdy wszystko
wyśpiewa.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kraj tysiąca wioseł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " 500 km zbędnej wilgoci "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Twój brzuch w ręku prezydenta
Jest gotowy projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie. Spóźniony

jak wszystkie sensowne posunięcia SLD.
Projekt uznaje, że kobieta ma prawo do przerwania ciąży w pierwszych
12 tygodniach. Przewiduje też edukację seksualną od pierwszej klasy
podstawówki, refundację środków antykoncepcyjnych i trzech cykli
zapłodnienia in vitro.
Nie w porę
Parlamentarzystki lewicy występują z tą inicjatywą w fatalnym
momencie. SLD się rozpadł, zdycha rząd Millera, coraz bardziej
realne stają się przedterminowe wybory. Ludzie, których kiedyś
Andrzej Celiński nazwał spoconymi mężczyznami w pogoni za władzą, są
pochłonięci grą polityczną, w której odgrzanie tematu aborcji będzie
tylko przeszkadzać.
Autorki projektu mówią na to, że mają gdzieś interesy i kalkulacje
partyjne; że kierują się wyłącznie interesem kobiet. Prof. Joanna
Senyszyn (SLD) objaśnia: Żaden moment dla tej ustawy nie jest dobry.
A to, co się dzieje obecnie w SLD, nie ma żadnego znaczenia,
ponieważ my chcemy realizacji katalogu lewicowych wartości. W
związku z tym wszyscy posłowie lewicy, bez względu na przynależność
partyjną, powinni ten projekt poprzeć ("Trybuna" z 26 marca 2004
r.).
Ekstrema aborcyjna
Odzywają się jednak głosy krytyczne w naszym własnym obozie: że baby
posunęły się za daleko wyskakując z projektem wzorowanym na
rozwiązaniach francuskich czy szwedzkich, który w Pomrocznej musi
wywołać szok. Że po tylu latach kościelnej indoktrynacji hasło
aborcja na życzenie brzmi jak herezja, lepiej by było wrócić do
starej, sprawdzonej wersji: dopuszczalności aborcji ze względów
społecznych (trudnej sytuacji życiowej kobiety). Taka i tylko taka
wersja ustawy ma poparcie większości społeczeństwa.
Czy rzeczywiście autorki projektu przeholowały? Moim zdaniem
nie.
W tym Sejmie nie ma większości dla żadnej zmiany, a nawet gdyby
prezydent zapowiedział weto, zanim projekt był gotowy. Kwaśniewski
oświadczył przy tym dość bezczelnie licząc widocznie na amnezję
wyborców: Moje stanowisko jest niezmienne.
W tej sytuacji nie warto bawić się w taktyczne kombinacje, tylko
manifestując poglądy żądać, by Polki miały tyle wolności osobistej,
co inne Europejki.
Wpisanie do ustawy trudnej sytuacji życiowej czy trudnych warunków
materialnych musi oznaczać, że jakieś urzędowe gremium (komisja,
lekarze, sąd) ocenia, czy ciężarna spełnia ustawowe wymogi. Kobieta
przestaje wtedy być człowiekiem suwerennie decydującym o swoim
losie. Staje się petentką urzędasów, którzy włażą z butami w jej
życie osobiste i stają się właścicielami jej brzucha.
Zwolennicy dyskretnego nadzoru nad jednostką ludzką płci żeńskiej
powołują się chętnie na przykład Niemiec, gdzie pod naciskiem
chadeków wprowadzono obowiązek konsultacji "przedaborcyjnych".
Konsultacja nie oznacza jednak ubezwłasnowolnienia. Kobieta idzie do
poradni, słucha wykładu o medycznych i psychologicznych aspektach
aborcji oraz o pomocy socjalnej dla matek i dzieci
po czym sama
podejmuje ostateczną decyzję. Chętnie zgodzimy się na przyjęcie
identycznej ustawy w Polsce.
Co dalej?
Pozostawienie restrykcyjnego prawa nie powstrzyma przemian.
Integracja europejska, otwarte granice, możliwość legalnego
korzystania z usług medycznych w innych krajach UE, apteki on-line,
upowszechnienie pigułki wczesnoporonnej RU 486 (która dziś w Polsce
kosztuje na czarnym rynku nawet 700 zł) to wszystko coraz bardziej
będzie uniezależniać polskie kobiety od polskich polityków. Może
upodobnimy się do Irlandii: wymuszony przez Kościół zakaz aborcji i
masowe abort-toury, w naszym przypadku nie do Anglii, tylko do Czech
lub na Litwę, krajów tworzących zdrową konkurencję dla krajowego
podziemia.
To nie znaczy, że sprawę ustawy można sobie odpuścić. Po pierwsze,
jest ona symbolem dominacji Kościoła nad państwem. Po drugie,
tolerowanie złego, nieakceptowanego społecznie prawa prowadzi do
deprecjacji prawa w ogóle. Po trzecie zaś, ustawa wciąż wpędza w
rozmaite nieszczęścia kobiety biedne, niewykształcone, niezaradne.
Dlatego trzeba bezustannie przypominać o problemie, przekonywać
opinię publiczną, wpuszczać świeże powietrze do zatęchłego
ciemnogrodu, w którym tkwimy. I to właśnie robią autorki "niezwykle
liberalnego" projektu.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " MONidło "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ceperiada
Na radosny okres narodzin nowego roku władza wyemigrowała na
południe. Premier, wicepremier Kołodko, szef klubu SLD Jerzy
Jaskiernia, Waldemar Dąbrowski i świeżo ubogacony F-16 Jerzy
Szmajdziński opanowali Zakopane.
Wieść gminna niosła, iż Kołodko sylwestra spędził, jak na zapalonego
sportowca przystało, uprawiając jogging wokół Gronika do czwartej
nad ranem. Reszta władzy zabawiała się bardziej konwencjonalnie w
Izbie Regionalnej w Murzasichlu na ludowym balu w strojach
regionalnych. Premier Miller przebrany za górala prezentował się
szczególnie okazale. Zbójnickiego nie odtańczył, choć ciupaską
pomachiwał!
Zamieszkiwała władza
a w każdym razie jej premierowski człon
na
Krupówkach. Tam, gdzie za komuny był Cocktail Bar z kilometrowymi
kolejkami po krem sułtański i galaretkę z rodzynkami, teraz
oto
oznaka postępu
stoi uhonorowany godłem "Teraz Polska"
czterogwiazdkowy hotel Litwor.
W tym świątecznym tygodniu Nasz Przywódca chciał znaleźć czas na
refleksję, a to hotel Litwor zapewnia swym klientom pod dostatkiem.
Na podanie butelki wódki czeka się tu godzinę, i to pod warunkiem,
że może być ciepła. Otwarcie butelki wina kelnerowi zajmuje półtorej
godziny, a pierwsze przystawki przynoszą
z zegarkiem w ręku
po 2
godzinach. Sprawdziłam.
Pobyt w ulubionym przez premiera zakopiańskim pensjonacie, czyli
kurs cierpliwości, kosztuje 1150 zł za dobę za zwykły dwuosobowy
pokój i 1715 za apartament. Najniższa emerytura w państwie rządzonym
przez Leszka Millera wynosi 532,91 zł, zasiłek dla bez-robotnych

498,20 zł. Reprezentanci tych grup ćwiczą więc swą cierpliwość
taniej.
Niewdzięczna ludność miejscowa podobno przywitała premiera gwizdami.
Teraz Polska.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sezon na pułkowników
Jak adept myślistwa sądząc, że jego koledzy to sknery, wpędził ich w
wielkie kłopoty.
Łowiectwo kształtuje najpiękniejsze cechy takie jak solidarność,
koleżeństwo, a przede wszystkim miłość do zwierzątek, niekoniecznie
pieczonych. Miłość uzewnętrznia się w ten sposób, że w określonym
czasie można zabijać określone gatunki. Myśliwy musi odróżnić przed
naciśnięciem spustu nie tylko zająca od sarny, ale również odyńca od
lochy. Nie myli się nigdy, bo jak u dzika nie zauważy jaj, jest
dotkliwie karany. Tego wszystkiego dowiesz się, drogi Czytelniku, w
Polskim Związku Łowieckim, który niedawno obchodził swoje 80-lecie.
Przymioty moralne polskich żołnierzy zawodowych są oczywiste. 5
listopada członkowie Koła Wojskowego "Cyranka" w Orzyszu Adam K.,
Marcin K. i adept myślistwa B. pojechali na polowanie. Siedzieli na
ambonie na skraju lasu. Około 22.15 mignął w trawie duży cień. Potem
zauważyli wielkie, czerwone oczy. Nie mieli wątpliwości, że na łące
jest dzik.
Któryś z myśliwych strzelił i poleciał zobaczyć trofeum. Troszkę się
zdenerwował, bo kilkadziesiąt kilogramów mięcha okazało się
niekonsumpcyjne. Na trawie leżał facet z rozwaloną czaszką. Potem
okazało się, że to emerytowany podpułkownik z tej samej jednostki.
Przy dobrym adwokacie nieumyślne spowodowanie śmierci nie kończy się
więzieniem, ale zawiasami. 30-letni strzelec nie chciał jednak
rujnować swojej kariery myśliwskiej i wojskowej. Miał zaufanie do
kumpla. Wspólnie postanowili pozbyć się niczego nie podejrzewającego
świadka, tego adepta B., i usunąć dowody przestępstwa.
Popełnili błąd, bo zamiast utopić gówniarza, odwieźli go do Orzysza.
Adept przyzwyczajony do odwalania czarnej roboty ze zdumieniem
wysłuchał, że tym razem z oprawieniem dzika poradzą sobie sami.
Panowie K. pożyczyli samochód od znajomych, żeby nikt nie zauważył
bryki któregoś z nich na miejscu zdarzenia. Zakopali trupa tuż za
poligonem w Rudzie. Nie jak pułkownika, ale jak psa. Broń wrzucili
do bagna w innym miejscu. Pozbyli się śladów krwi, paląc swoje
ubrania.
6 listopada rozpoczęto poszukiwania zaginionego. 7 listopada, jak
raz na św. Huberta, patrona myśliwych, przeczesywali lasy
policjanci, żandarmi, wojsko, myśliwi. Ze sto osób.

Upolowany pułkownik imieniem Kostek był po operacji bajpasów.
Rodzina sądziła, że zasłabł
opowiada jeden z poszukujących.
Znaleźli tylko samochód. "Konstanty zapędził się za zwierzyną i
wpadł w bagno"
przypuszczali. Nie było innego logicznego
wytłumaczenia. Podsunął je dopiero adept myślistwa B. Opowiedział o
niesolidnym zachowaniu starszych kolegów, którzy do tej pory nie
podrzucili mu nawet kilograma mięcha. Nie wiedział, że nie dali mu
mięsa, bo dzik różni się w smaku od pułkownika. Podczas przesłuchań
jeden z panów K. pękł i wskazał miejsce pochówku.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lepperowanie lewicy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Janik szorstkowłosy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kasiara w kajdanach
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie stała się odważna. Po kilkunastu
miesiącach śledztwa w sprawie przekrętów w Podkarpackiej Regionalnej
Kasie Chorych oskarżyła były zarząd tej instytucji o nadużycia i
niegospodarność. Byłą dyrektorkę kasy Annę Sz.-L. do prokuratora
doprowadziła policja.
O kantach i ewidentnych szwindlach ludzi spod znaku AWS w
najbogatszej w województwie podkarpackim instytucji pisaliśmy
wielokrotnie ("NIE" nr 12 i 28/2001, 19 i 28/2002). Prawicowcy
traktowali Kasę jak prywatny folwark. Potwierdzały to jednoznaczne
raporty NIK, a następnie Urzędu Nadzoru nad Ubezpieczeniami
Zdrowotnymi oraz Urzędu Kontroli Skarbowej. Prokuratura Okręgowa w
Rzeszowie zainteresowała się sprawą wiosną 2001 r. Jednak śledztwo
oficjalnie przedłużało się głównie dlatego, że była dyrektor nie
chciała pofatygować się osobiście do prokuratury. Niedawno Anna
Sz.-L. trafiła przed oblicze prokuratora.
Akt oskarżenia obejmuje osiem osób z byłego ścisłego kierownictwa
Kasy. Wśród zarzutów są: niegospodarność, przekraczanie uprawnień,
wyłudzenia, niedopełnienie obowiązków służbowych, poświadczanie
nieprawdy w dokumentach. Czyli prawie wszystko, o czym
informowaliśmy. Prokurator zarzuca byłym menedżerom, że wskutek ich
działań kasa straciła ok. miliona złotych. Za rządów Anny Sz.-L.
protegowanej byłej posłanki AWS Barbary Frączek, siostry
Krzaklewskiego, Kasa podpisywała ze swoimi pracownikami dodatkowe
umowy-zlecenia, np. na przytrzymywanie nowych firanek (kupionych za
gruby szmal) podczas ich wieszania. Na takie i podobne zlecenia
podatnicy sypnęli lekko ponad 100 tys. zł. Odchodząc ze stanowisk
dwóch byłych dyrektorów łyknęło ponad 70 tys. zł odpraw, choć im się
nie należały. Prokurator zarzucił Annie Sz.-L. wyłudzenie 51 mln zł
pożyczki z Ministerstwa Finansów. Kwota ta miała iść na leczenie, a
w rzeczywistości 48 mln zł trafiło na lokaty bankowe. Było więc tak,
że konta były pełne, a ludzie nie mogli się leczyć, bo Kasa nie
miała kasy. Akt oskarżenia trafi wkrótce do sądu.
Autor : T.Ż.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Do kogo leci Miller "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prokombinacja "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ekscelencja klasy zero
Ambasadorem USA w Polsce został Buldog.
Dla Victora Ashe, nowego szefa Ambasady USA w Warszawie, Knoxville
to rodzinne gniazdo, z którym związał 37 lat kariery. Przez 16 lat,
aż do 20 grudnia 2003 r., Ashe był burmistrzem tej 165-tysięcznej
miejscowości. Dłużej już nie mógł
przepisy zezwalają na cztery
kadencje. Po starej znajomości kolega z Uniwersytetu Yale, George II
junior, rzucił go więc na naszą stolicę.
Przesłuchania kongresowe przeszedł Ashe w imponującym stylu
pilotowany przez krajanów
senatorów Lamara Alexandra i Billa
Frista. Wszyscy w komisji spraw zagranicznych Senatu byli
jednomyślni: kompetencje Asheła są na Polskę idealne. Wniesie bogate
doświadczenia całego życia, które umożliwią mu sprawowanie
stanowiska w jednym z najbardziej interesujących i najważniejszych
krajów w Europie
zachwalał kandydata senator Alexander. Nie
mógłbym być szczęśliwszy
wyznaje senator Frist, lider
republikańskiej większości w Senacie
po raz kolejny prezydent
wybrał sprawdzonego, niekwestionowanego lidera na ambasadora w
kraju, który jest jednym z naszych najbliższych sojuszników. Victor
Ashe był wybitnym burmistrzem Knoxville, a jego zainteresowania i
oddanie sprawie miast siostrzanych pokazują wrodzone rozumienie wagi
stosunków międzynarodowych.
Wyjaśnienie: Ashe zdobył ostrogi polityka międzynarodowego przez
podpisanie porozumienia o "siostrzanych miastach" między Knoxville a
Chełmem. Dwa razy po tygodniu był z tej okazji w naszym mocarstwie.
* * *
Wspominając lata burmistrzowania Ashe mówi: Porównując to, co
odziedziczyłem rozpoczynając pracę, z tym, co mamy dzisiaj, trzeba
stwierdzić, że dokonaliśmy olbrzymiego skoku. Radość ze skoku nie
jest powszechna. Obszerny szkic pt. "16 lat Victora Ashe jako
burmistrza" pióra Joe Sullivana otwiera zdanie: Kiedy Victor Ashe po
raz pierwszy obejmował urząd burmistrza 16 lat temu, miasto miało
trudności budżetowe i obciążone było licznymi długami. Gdy opuszczał
stanowisko 20 grudnia 2003, miasto miało znów problemy budżetowe, a
zadłużenie wzrosło. W kampanii przedwyborczej obiecywał, że nie
podniesie podatków; jako burmistrz zaproponował podwyższenie podatku
od sprzedaży. Ale co tam. W Warszawie będzie miał na głowie tylko
budżet swej 530-osobowej ambasady, a żadni wyborcy z niczego go nie
będą rozliczać.
Ashe wskakuje na miejsce Chrisa Hilla, zawodowego dyplomaty. Trzeba
wierzyć, że w "doświadczeniach całego życia", które przywozi do
Warszawy, są i zdolności dyplomatyczne. Można jednak oczekiwać
pewnych drobnych niedociągnięć w tym zakresie. Sullivan pisze: Nawet
ci, którzy podziwiają Asheła, przyznają, że ma on kolczastą
osobowość i łatwo angażuje się w walki. Jego arogancki, apodyktyczny
sposób bycia zyskał mu tu i ówdzie złą sławę. "Manipulator,
"zamordysta", "człowiek mściwy"
to epitety wypowiadane pod jego
adresem.
Ambasador łatwo nie puszcza w niepamięć braku poparcia, to prawda.
Przekonali się o tym strażacy z Knoxville, których przed zemstą
Asheła musiał bronić sąd. Oto, co czytamy w uzasadnieniu wyroku
federalnego sądu apelacyjnego z 13 stycznia 1999 r. w sprawie
wniesionej przeciw Ashełowi przez pięciu członków zarządu straży
pożarnej: W wyborach burmistrza w roku 1995 kontrkandydatem
oskarżonego Victora Ashe, urzędującego burmistrza, był Ivan Harmon,
członek rady miejskiej. Żaden z powodów nie popierał Asheła, a kilku
aktywnie popierało Harmona. Ashe wygrał z Harmonem i natychmiast po
ogłoszeniu wyniku wyborów rozpoczął akcje odwetowe wymierzone w
powodów. Mimo przegranej burmistrz Ashe opowiadał w telewizji, że
proces wygrał. Sędzia dołożył mu za to sankcję w postaci kary
pieniężnej i obowiązku zrefundowania wydatków strażaków na koszta
sądowe i adwokackie.
Największe wady Asheła (zwanego w Knoxville Buldogiem) to
zdaniem
Carlene Malone, radnej, która często miała inne niż burmistrz zdanie

nieumiejętność pogodzenia się z odmiennym zdaniem innych i
dyskutowania. Utyskuje też, że burmistrz traktuje ludzi z góry. O
podobnych wrażeniach ze współpracy z Ashem mówią i inni członkowie
rady miejskiej.
To detale, nieznaczne skazy na portrecie człowieka, który
jak
oświadczył przewodniczący komisji spraw międzynarodowych Senatu,
republikański senator Richard Lugar
będzie znaczącym i
kompetentnym emisariuszem naszego kraju w Polsce. Nawet krytyczna
Malone oddała mu sprawiedliwość: Sądzę, że Victor Ashe zasługuje na
wiele uznania za różne sprawy. (...) Zawsze usiłował znaleźć
rozwiązania problemów, czy to chodziło o ruch uliczny, zaśmiecone
parcele, samowole budo-wlaną przy stawianiu obiektów komercyjnych
czy co tam jeszcze. To nie koniec zasług. Burmistrz zwracał baczną
uwagę na wygląd budynków miejskich: Kontrolowałem wszystko do
poziomu zatwierdzania koloru cegły, z których były budowane

podkreśla swe osiągnięcia Ashe.
Czy było źle czy dobrze
konstatuje Sullivan
ale nigdy życie w
Knoxville nie było nudne z Victorem Ashełem jako merem. Pozostaje
otwarte pytanie, zadawane wielokrotnie w latach, gdy sprawował swój
urząd. Jaki będzie jego następny krok?
Przegląd osiągnięć wskazuje, że i w Warszawie nie powinno być nudno.
Ekscytacja udziela się dziennikarzom gazety "KnoxNews". George Korda
swój komentarz propos awansu burmistrza opatruje tytułem: "Szykuj
się, Polsko", a wśród przepowiedni ujmuje i taką: Polska stanie się
siostrzanym miastem Ameryki.
Podczas przesłuchania w komisji senackiej senator Alexander zapytał
świeżo upieczonego dyplomaty, czy będzie w stanie przekonać polskich
oficjeli, by utrzymali 2400-osobowy kontyngent wojskowy w Iraku. To
będzie jeden z moich priorytetów
odparł emisariusz.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wójtoza
To obrazek ze Zblewa na Kociewiu. Pokazujemy go, bo korupcja i
prywata osiągnęły tam taki poziom, że nawet nam to zaimponowało, a o
to przecież niełatwo.
Wójtem Zblewa nie było jakieś zero, które doszło do koryta, żeby się
napchać. Rządził gość, który ma znane nazwisko, czyli mnóstwo do
stracenia. Krzysztof Trawicki był posłem PSL, jest członkiem Rady
Naczelnej PSL i szefem struktur powiatowych tej partii. Obecnie
zarabia na chlebuś jako członek Zarządu Powiatu w Starogardzie
Gdańskim.
Ostatnie wybory na wójta wygrał z Trawickim Andrzej Gajewski. Ten
Gajewski bardziej niż na kindersztubie zna się na arytmetyce.
Ponieważ twarde dyski w komputerach urzędu gminy były wykasowane,
jego ekipa zaczęła ryć w papierach.
Dobry doktor
W 1999 r. wójt Trawicki zlikwidował ośrodki zdrowia w Zblewie i
Semlinie. Czegoś tam zaniechano i jeden ze spuszczanych doktorów
zażądał 3700 zł odprawy. Pozwanemu nie chciało się jeździć do sądu.
W efekcie doktor zarobił z odsetkami 48 tys. zł.

Już za moich czasów komornik zabrał je z konta gminy
opowiada
nowy wójt.
Ponieważ wie, że na koncie ośrodków było sporo szmalu, rozpoczął
poszukiwania kwitów dotyczących likwidacji. Finał był taki, że
prokuratura w Starogardzie, do której w przypływie desperacji
zwrócił się o pomoc, orzekła, że nie ma możliwości zmuszenia
likwidatora, nawiasem mówiąc byłego sekretarza gminy, do okazania
dokumentów!
Potentatem medycznym w Zblewie został kolega Trawickiego, dr
Radosław Szubert, czyli spółka Polmed. Gmina wyremontowała mu
lecznicę za 242 tys. zł. Potem Polmed zechciał kupić działkę przy
lecznicy. Wystartowały dwie firmy. Wygrał Polmed, ale na cholerę
płacić wylicytowaną kwotę? Zrezygnował, po czym kupił ten sam plac
parokrotnie taniej.
Złoty piec
Blisko 226 tys. zł kosztowały trzy piece miałowe i jeden na drewno,
zainstalowane w Urzędzie Gminy i szkole w Pinczynie. Piece są,
rachunki też. Rzecz w tym, że takie piece kosztują odpowiednio 7800
zł plus VAT i 9600 zł plus VAT. A cena montażu wcale nie zwala z
nóg.
Za napis "Do siego roku" ułożony z węża świetlnego ekipa Trawickiego
zapłaciła 5300 zł. Cena węża w sklepie to góra 1 tys. zł. Napis
ułożyli pracownicy urzędu.
Autobus szkolny zabierał z Miradowa pięcioro dzieci PSL-owskich
gminnych dygnitarzy. Należał im się transport do szkoły w oddalonym
o 3 km Zblewie. Tymczasem rodzice woleli edukować pociechy w
Bytonii. Z Miradowa jedzie się do Bytonii przez Zblewo 6 km w jedną
stronę. Dzień w dzień, wte i wewte na koszt podatników.
Polbruk do sracza
Po analizie rachunków za utwardzanie chodników, które w ostatnich
latach zapłaciła gmina, można odnieść wrażenie, że polbrukiem
wykładano ścieżki łączące sławojki z chałupami miejscowych
obywateli. Tyle tego! Jeśli kostka nie jest starannie ukryta na
prywatnych obejściach wybranych w sposób demokratyczny, to gdzie
jest?! Nawet w stolicy gminy większość chodników tonie w błocie.
W ośmiu umowach zawartych przez gminę reprezentowaną przez
Trawickiego z wciąż tym samym wykonawcą nie sprecyzowano miejsca i
zakresu inwestycji. Są wyłącznie kwoty (od kilku do 50 tys.) i nazwy
materiału, którym utwardzano nawierzchnię. Na ogół chodzi o polbruk,
czasem o fikuśny starobruk. Inwestycje miały miejsce tuż przed
wyborami. Ostatnią fakturę gmina zapłaciła na dzień przed objęciem
władzy przez wójta elekta. Roboty szły ekspresowo. W protokole
odbioru z 15 listopada 2002 r. zapisano, że ze zleceniem za
kilkanaście tysięcy złotych uporano się w dwa tygodnie.
Wójt Gajewski kontynuowałby współpracę z tak sprawnym wykonawcą, ale
ten nie stawia się na wezwania gminy, a poszukiwania utwardzonych
nawierzchni wciąż trwają.
* * *
Na spotkanie z Trawickim, członkiem zarządu starostwa w Starogardzie
Gdańskim, wybrałam się z powiatowym radnym Tadeuszem Peplińskim.
Pepliński nie dał się skorumpować, pardon, przyjąć posady w
starostwie. Słynie z zadawania kłopotliwych pytań. Ostatnio podczas
sesji dociekał, jak Trawicki może harować w starostwie, skoro ma
orzeczone 47 proc. trwałego uszczerbku na zdrowiu, i czy nie jest to
dobijanie człowieka?
Trawickiego nie zastaliśmy. Przyjął nas wicestarosta Kazimierz
Chyła. Z PSL. W starostwie Chyła jest szefem Trawickiego, w partii

odwrotnie. Chyła odmówił skomentowania gminnych dokonań kolegi.

Niech pan przynajmniej powie, że nie wierzy pan w takie ohydne
pomówienia
zaproponowałam. Odmówił.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Radujcie się "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ojcierzyństwo "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polonia nawiedzona
Istnieje we Francji kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset różnorakich
instytucji i organizacji polskich, które od biedy nazwać by można
"polonijnymi". Moc ich na górniczej dawniej północy, ale i w Paryżu
znajdzie się z dziesiątka, jak np.: Biblioteka Polska, Księgarnia
Polska na bulwarze Saint-Germain, Centrum Dialogu Ojców Pallotynów,
Kościół Polski przy St. Honor, Klub Kombatanta, Loża masońska
"Kopernik" etc.
Najogólniej rzecz biorąc placówki te, acz niejednokrotnie bardzo
użyteczne, tym się odznaczają, że jak to wśród Polaków, są wzajemnie
skłócone i nikogo formalnie nie reprezentują. Podobnie mają się
sprawy w większości krajów zachodniej Europy, z wyjątkiem może
Wielkiej Brytanii i po części Niemiec. I tam jednak nie ma niczego
podobnego do Polonii Amerykańskiej skupiającej się wokół zamorskiej
emanacji księdza Henryka Jankowskiego zwanego prezesem Moskalem.
Europejscy emigranci dowiadują się więc z niemałym osłupieniem, że
pan marszałek Senatu Longin Pastusiak (męskie wcielenie Alicji
Grześkowiak) obraduje raz po raz z "reprezentantami Polonii". Stało
się to ostatnio w Paryżu. Logicznie przecież biorąc reprezentant
powinien kogoś reprezentować. Ponieważ nic takiego nie ma miejsca,
pozostają dwie możliwości. Albo Pastusiak sam mianuje
przedstawicieli "Polonii", albo też oni wyznaczają się sami. W tym
drugim przypadku mielibyśmy przynajmniej dowód, że obcuje Pastusiak
z prawdziwymi Polakami.
Czyż to bowiem nie nasz rodak obwołał się ongiś królem Madagaskaru,
a inny sprzedał parokrotnie kolumnę Zygmunta?
Tyle mają sensu te Pastusiakowe spotkania, że przynajmniej polata
sobie po świecie lub innym pozwoli polatać do Warszawy. A przede
wszystkim odprawiona zostanie narodowa akademia "łączności macierzy
z diasporą". Może jest głupio, ale za to podniośle.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Raj w pomidorach "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Brzydkie słowo na "p"
Myślicie, że w Polsce jest za dużo partii? Nie. Partia jest tylko
jedna.
Mamy w Polsce SOJUSZ Lewicy Demokratycznej, którego poprzednikiem
była SOCJALDEMOKRACJA RP, w skrócie SdRP. Lewica w przeciwieństwie
do swych niemieckich (SPD Sozialdemokratische Partei Deutschlands

Socjaldemokratyczna Partia Niemiec), szwedzkich (SAP
Socialdemokratiska Arbetarpartiet, czyli Socjaldemokratyczna Partia
Pracy), maltańskich (PtH Partit tal-Haddiema
Partia Pracy),
brytyjskich (La-bour Party) czy węgierskich kolegów (MSzP Magyar
Szocialista Prt
Węgierska Partia Socjalistyczna) odcina się od
partyjnych korzeni w nazwie. Podobnie jak koalicyjna UNIA Pracy.
Miana "partii" na lewicy broni śladowa Polska Partia Socjalistyczna.

Prawica też gardzi "partyjniactwem". "Solidarność" to ZWIĄZEK, z
którego wyłonił się Obywatelski KLUB Parlamentarny popularnie zwany
"okapem". Z niego wyewoluował między innymi ROAD, czyli RUCH
Obywatelski Akcja Demokratyczna. Z ROAD-u wiedzie się UNIA
Demokratyczna, która po fuzji z KONGRESEM Liberalno-Demokratycznym,
który w Sejmie tworzył Polski Program Liberalny, zmieniła nazwę na
UNIA Wolności.
Kilku zbiegów z UW powołało z kolei PLATFORMĘ Obywatelską. Do głowy
im nie przyszło, aby nazwać się np. Partią Liberalną, bo liberałowie
w Polsce to "aferałowie"
równoważnik terminu "złodzieje", a nikt
nie chce być członkiem "Partii Złodziei".
Czy ktoś jeszcze pamięta ZJEDNOCZENIE Chrześcijańsko-Narodowe?
Nazwa POROZUMIENIE Centrum pada już tylko na sali sądowej w związku
ze sprawą FOZZ. Ze sceny zeszła KONFEDERACJA Polski Niepodległej, a
raczej podzieliła się na mikroskopijne OBOZY. Po "Strzelcach
Moczowych" zaginął ślad.
Gorący katolicy wolą LIGĘ Polskich Rodzin, a nie Chrześcijańską
Demokrację. Ludowcy
określenie STRONNICTWO (Polskie Stronnictwo
Ludowe), a nie np. Partia Ludowa (istnieje taka w Islandii).
Trudno wywnioskować, czym jest PiS (Prawo i Sprawiedliwość) poza
tym, że nie jest tym, co sugeruje nazwa.
Ostatnio głośno o Polskim BLOKU Ludowym, czyli Wojciechu
Mojzesowiczu i jego czterech kolegach. W terenie o PBL ani dudu, ale
mają oni w Sejmie koło i stawiają rządowi warunki.
Lepiej miewają się "ruchy". Określenie to cenią twardziele na prawo
od ściany. Mamy RUCH Odbudowy Polski Jana Olszewskiego i RUCH
Katolicko-Narodowy Antoniego Macierewicza.
W polskim Sejmie jest tylko jedna formacja z partią w nazwie! PARTIA
Ludowo-Demokratyczna Jagielińskiego. Dziewięciu posłów w kole.
Przesrają mandaty, jak wystartują solo w wyborach 2005 r.
Socjolodzy twierdzą, że kłopoty z partiami to cecha
charakterystyczna niedorobionych demokracji.
W przeżartych korupcją Włoszech także nie kochają partii. Jest
rządząca Forza Italia
okrzyk bojowy tamtejszych kiboli, Sojusz
Narodowy, Demokraci Lewicy, Liga Północna, a nawet Odrodzenie
Komunistyczne (Rifondazione Comunista).
Podobnie zorganizowali się w Izraelu
jest Likud, Merec i Szas. W
statecznej Holandii populiści powołali do życia Listę Pima Fortuyna.
W Rosji znajdziemy Jabłoko, a w Grecji
Nową Demokrację.
Wszystko to jednak nic wobec osiągnięć Polaków. Jaki będzie następny
etap? Co wymyślą spece od marketingu politycznego, gdy dzisiejsze
nazwy zużyją się do szczętu? Może skorzystają z doświadczeń
tureckich. Fajna jest nazwa
Partia Słusznej Drogi (Dogru Yol
Partisi, w skrócie DYP). A może Partia Wielkiej Rumunii (Partidul
Romnia Mare)? Ewentualnie Umiarkowana Partia Zgromadzenia (Moderata
Samlingspartiet)
jest taka w Szwecji! Partia Umiarkowanego Postępu
w Granicach Prawa też była
założył ją Jaroslav Hasek
ojciec
Szwejka.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Miller - Panu już dziękujemy
Myszy już jedzą Popiela. Teraz chodzi tylko o to, żeby Leszek Miller
upadając szybko lub z wolna nie pociągnął za sobą całego SLD. Partia
lewicy objawia dezorientację, apatię, odrętwienie. Czeka na jakiś
ruch któregoś z przywódców: może Oleksy coś wykona? Może Borowski,
może Kwaśniewski? Ale nikt, kto mógłby przerwać odrętwienie, nie ma
pomysłu, jakie to mogłoby być posunięcie, i czy więcej nim nie
zdruzgoce, niż zbuduje. Jeżeli nadmiernie przedłużą czekanie, no to
się doczekają. Przywództwo Leszka Millera zanika bowiem samoczynnie,
powstaje próżnia równie rozległa, jak była władza premiera.
Najnowsze symptomy choroby
W ostatnich dniach Sojusz Lewicy stracił długotrwałą pozycję partii
mającej największe poparcie
według CBOS zrównał się z Platformą
Obywatelską. (Według badań OBOP jeszcze ma przewagę). Józef Oleksy
wygrał kolejne wybory wewnętrzne w SLD prawie przez aklamację, i to
wśród owacji upokarzających obecnego przy tym Millera. Żaden czyn
Oleksego ani słowo nie mógło pobudzić tego entuzjazmu. Na zjeździe
mazowieckim SLD wyklaskiwano Millera.
Kwaśniewski wysunął pomysł konkurencyjnej wobec SLD listy do
Parlamentu Europejskiego i od razu gotowość jej poparcia wyraziła
ponad połowa wyborców. W tym trzy czwarte elektorów lewicy.
Podobnie jak u krańca rządów AWS, Ministerstwo Finansów alarmuje, że
powstaje dziura budżetowa. Rząd Millera nie ma już siły politycznej,
aby ją zatkać tnąc wydatki, w tym pożytki dla swojej klienteli.
Uciekają z Polski kapitały, zaczyna się obniżać wartość złotego.
Rząd nawet pod groźbą swej śmierci jest niezdolny do uczenia się na
własnych błędach. Nadal zapowiada lud-ności różne przykre rzeczy,
np. opłaty za przejazd mostem i cięcie świadczeń socjalnych.
Wywołuje tym gniew i niechęć, co osiągnąwszy, cofa się z tych
zamiarów. Traci więc u wyborców nie zyskując niczego dla budżetu.
Władza jawi się jako dokuczliwa a niesprawna. Po dwóch latach rząd
ciągle tylko mówi, że szykuje zasadniczą reformę finansów, a też
różne restrukturyzacje przemysłu i że właśnie przemyśliwa o
odważniejszej polityce społecznej, np. prawach kobiet czy
zmniejszaniu kontrastów w szansach życiowych ludzi. Nie ma już tak
naiwnych, którzy uwierzą, że cokolwiek zdziała.
Na przykład Nałęcz
Ekipie Millera, czyli grupie trzymającej władzę (nie mylić ze
statutowym kierownictwem SLD), najsprawniej udaje się rozmnażanie
swoich wrogów. Przykładem bezsensowna i małostkowa intryga minister
Jakubowskiej przeciw prof. Tomaszowi Nałęczowi. Jednym strzałem
otoczenie premiera spowodowało aż trzy swoje własne zranienia. Po
pierwsze, antagonizując Nałęcza odebrało sobie większość w komisji
śledczej tuż przed końcem jej prac i utraciło lojalność jej
przewodniczącego. Po drugie, ugodziło w wiceprzewodniczącego
koalicyjnej Unii Pracy, i to w sytuacji, gdy pozycja wicepremiera
Pola jest silnie zachwiana. Po trzecie, premiera Millera postawiło w
sytuacji bez dobrego wyjścia. Musi teraz albo pozbyć się
Jakubowskiej za jej antynałęczowy przeciek do prasy i dać kolejny
sygnał swoim ludziom, że premier nie odwzajemnia lojalności, więc
nie warto go się trzymać. Albo zachować Jakubowską i mieć szefa
gabinetu politycznego stale ostrzeliwanego przez TVN i prasę.
Żaden już czytelnik nie otwiera rano prasy, by szukać wiadomości, co
lewicy się udało. Każdy patrzy z lękiem lub radością, jakież to nowe
spadły na SLD razy. Paskudnie to przypomina końcówkę rządów AWS. Już
i na stołecznych salonach ich niedawnego króla Millera obskakują
tylko klienci last minute, radzi by coś dla siebie załatwić, zanim
jego podpis straci moc. Rządzących ogarnia nastrój schyłkowy.
Partia prezydencka
Grozą zieje kalendarz. W zarysowanej sytuacji SLD musi mieć ambicję
wygrania trzech kolejnych głosowań powszechnych: europejskiego, do
parlamentu i prezydenckiego. Słabną szanse współrządzenia SLD w
nowej kadencji w takiej lub siakiej centrolewicowej koalicji.
Prawdopodobieństwo rządów koalicji prawicowej rośnie bardzo szybko.
Prezydent Kwaśniewski sygnalizuje, że sprzyja tworzeniu centrowej
liberalnej partii złożonej z młodych liberałów i państwowców
tkwiących w SLD, z resztek Unii Wolności oraz z młodego politycznego
rekruta. Nowe szyldy miewają w Polsce wzięcie. Nazwisko
Kwaśniewskiego zapewnia sukces. Gdyby prezydent potrafił uruchomić
realny mechanizm tworzenia takiej formacji, mogłaby ona od 2005 r.
rządzić w koalicji z SLD, a w razie konieczności także z PSL.
Wykluczyć bowiem należy gremialne przejście SLD do formacji
prezydenckiej
takie jakie odbyło się z SdRP do SLD. Zresztą
odmienna jest intencja ojca noworodka
Aleksandra Kwaśniewskiego.
Utworzenie nowej partii spowoduje marginalizację ilościową i
jakościową SLD, ale zarazem jego radykalizację. Młodzi, zdolni,
liberalni, sprawni w swym zawodzie lub biznesie przejdą do partii
prezydenckiej. W SLD zostaną starsi zorientowani socjalnie i
rewindykacyjnie. Szukający protekcji i posad. Po tego rodzaju
podziale stara partia skazana byłaby z przyczyn społecznych na
uwiąd, a z biologicznych
na wymarcie.
Lewica
Gdyby kadłubowy SLD wyłonił nowe, sprawne przywództwo, ma jednak
szansę na trwanie i sukcesy. Rzesze pracownicze, bezrobotni,
pozbawiona perspektyw młodzież z małych miasteczek nie mają swojej
reprezentacji politycznej, która z upośledzonymi identyfikowałaby
się bardziej wyraziście niż dzisiejsza socjaldemokracja. Jeżeli
młodzi zdominują w SLD posadożerców, pieczeniarzy i emerytów, jeśli
radykalna lewica będzie miała nowoczesne, nie zaś
anachroniczno-egalitarne i rewindykacyjne koncepcje, to zyskać może
znaczną siłę. Musi być jednak wyraźniej społecznie osadzona niż SLD
Millera, bardziej programowo śmiała. Nie szukać rozwiązań dla kraju
i tylko w skali kraju, stać się wreszcie europejską. Jeżeli jednak
upodobni się do demagogicznych lewicowych drobnoustrojów kanapowych

zemrze.
Inicjowana przez Kwaśniewskiego reorganizacja układów politycznych
zrodzić powinna partie silnie oparte na interesach różnych warstw

nie zaś, jak dotąd, na przeszłych powiązaniach ludzi. Partia
Ordynackiej, partia Smolnej i wszelkie rodowody to już dziś nicość.
Budzik dzwoni
Jeżeli dzisiejszy SLD miałby podzielić się na liberalną partię
centrum i na radykalną lewicę, to czas jest po temu ostatni. Obie
partie, aby zyskać niezłe szanse wyborcze, muszą mieć czas na
sformowanie się i okrzepnięcie.
Łatwiej przebudować centrolewicę, niż budować nowe partie później,
już na gruzach SLD, po klęsce wyborczej Sojuszu. Miller więc musi
ustąpić, aby można było powołać nowego premiera i rząd wyzwalający
nowe nadzieje, sprawniejszy, po prostu zdolny do rządzenia. Miller
to już zawada, kanclerz z plasteliny. Odejście leży także w
interesie samego Millera, bo z dwojga złego lepiej dla niego, żeby
został np. komisarzem Unii Europejskiej niż bankrutem politycznym
takim jak Krzaklewski.
Prawica nieszczerze mówi, że Miller musi odejść, bo przecież czym
dłużej jako premier trwa, tym dla opozycji lepiej. Lewica zaś
milczy, ale szybko dorasta do przekonania, że czas Millera się
skończył. W naszym systemie partia rządząca nie ma możliwości
cofnięcia premierowi jego mandatu. Musi on sam złożyć dymisję.
Dopóki wyborcy Millera nie przegonią, może on sam dyktować cenę
usunięcia się. Warto ją zapłacić.
W tym roku Leszek Miller odnowił swój mandat premiera w parlamencie
i przewodniczącego SLD na kongresie partii, poczem wyczerpał
polityczne możliwości sprawowania przywództwa, a także cierpliwość
wyborców. Władca prawowity, ale podmyty przez rwącą rzekę polityki.
Koniec wodzostwa
Józef Oleksy ostatnio wybija się powtórnie na przywódcę SLD. Czas
jego premierowania i jego przewodnictwa na lewicy pięknieje teraz w
przymiarce do epoki millerowskiego schyłku i destrukcji. Może
Millera zastąpić Oleksy, może Borowski albo Hausner lub ktoś inny,
bo lewicy potrzebny jest dobry zespół przywódczy, nie zaś nowy
autokratyczny wódz. Nieudany eksperyment wodzowski lewica ma już za
sobą.
Choć jeszcze w SLD dominuje Miller, jest on cieniem wszechmocnego
przywódcy, czyli samego siebie. Władza jego topnieje jak lód, który
by wziął do ręki. Przywódca, który w 2001 r. powiódł SLD do
zwycięstwa, zamienił się w przeszkodę nadającą swe nazwisko pasmu
porażek. Wszyscy w SLD tak myślą, większość to mówi, ale nikt nie
chce powiedzieć głośno: Leszku, żegnamy Cię tak serdecznie, jak
serdecznie mamy Cię dosyć.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Aleksander wielozadaniowy
Wizyta w USA odsłoniła przyczynę cudownego odchudzenia Aleksandra
Wszystkich Polaków. Tym razem efekt wyrzeczeń Olka może okazać się
trwały. Podejrzewamy, że jest to związane z planami administracji
Busha skorzystania z usług Kwaśniewskiego po zakończeniu
prezydenckiej misji.
Choć do opuszczenia Pałacu Namiestnikowskiego pozostały ponad trzy
lata, warto przewidzieć przyszłe zajęcie Kwaśniewskiego.
Co może robić ustępujący prezydent?
Kapeć. Żyje z godziwej emerytury w otoczonym ogrodem domu. Siedzi
przed telewizorem. W lewej ręce pilot, w prawej szklaneczka whisky.
Ten wariant ćwiczy Jelcyn. Gdyby Olek zdecydował się na podobną
opcję, poznalibyśmy to po totalnym olaniu obowiązków służbowych i
owalu twarzy la Kalisz.
Nobel. Popularny wśród eksprezydentów wariant dorabiania do
emerytury wykładami ćwiczony m. in. przez Wałęsę, Gorbaczowa i
Clintona. Ten ostatni potrafi zainkasować za półgodzinną prelekcję o
biedzie ćwierć miliona dolarów. Choć Olek w światowych kręgach
naukowych nie jest tak znany jak wymieniona trójka, miałby pracy co
niemiara. Setki prywatnych polskich uczelni zabiegałyby o takiego
wykładowcę. Po czym poznamy? Po unikaniu do końca kadencji
zadrażnień z siłami politycznymi i dbałości o środowisko
akademickie.
Hipermarket. Całkowite pogrążenie się w komercji. Eksprezydent
prowadzi "Randkę w ciemno" i
z racji miłości do psów
"Dog show".
Reklamuje proszki na odchudzanie i płyn na porost włosów. Po czym
poznamy? Po osłabieniu zainteresowania walką polityczną i po
dbałości o interesy prywatnych mediów.
First Lady. Olek nie wyprowadzi się z Pałacu, tylko zamieni
miejscami z Jolą, która jest najlepiej w Polsce przygotowaną osobą
do objęcia prezydenckiego urzędu. Zna go od frontu, kuchni, sypialni
i łazienki. Po czym poznamy? Wokół Joli będzie się kręciło jeszcze
więcej dziennikarzy, społeczników i biznesmenów.
Mojżesz. Zanim Olek został Prezydentem Wszystkich Polaków był
Mojżeszem socjaldemokratów, a jego serce biło po lewej stronie. Już
w czasie pierwszej kadencji w Pałacu pojawiła się myśl budowy nowej
siły politycznego środka, która zasypie etosowe (styropianowe i
PZPR-owskie) podziały. Mojżesz Olek poprowadziłby tę siłę do władzy.
Po czym poznasz? Olek będzie się coraz piękniej różnił od Millera, a
coraz mniej od Michnika, Geremka i Olechowskiego.
bONZo. Jeszcze we wczesnym okresie socjaldemokratycznym Olkowi
marzyła się zagraniczna posada
szefa Międzynarodowego Komitetu
Olimpijskiego. Miał spore szanse, bo należał do pupilków ówczesnego
szefa
Samarancha. Od roku krążą ploty, że Kwas szykuje się na
szefa ONZ. Znakomite zajęcie

mieszkanie w Nowym Jorku, darmowe podróże po świecie, kontakty z
przywódcami najważniejszych i najmniej ważnych państw. Maksimum
zadęcia, minimum odpowiedzialności. Przy okazji
Jola
u boku męża
mogłaby wypełnić lukę po Matce Teresie z
Kalkuty karmiąc afrykańskie dzieci, rozdając prezerwatywy i
jednorazowe strzykawki. Po czym poznasz? Kwaśniewski oleje działkę
krajową, skupiając się na objeżdżaniu świata, jak to zrobił w
Ameryce Południowej, i zgłaszaniu kolejnych inicjatyw
międzynarodowych w stylu konferencji antyterrorystycznej czy oferty
pogodzenia w Warszawie Żydów i Palestyńczyków.
Szogun. Bardziej prawdopodobna od ONZ chałtura
sekretarz generalny
NATO. Po czym poznasz? Mniej zabaw z biznesmenami, więcej z
mundurowymi.
Na kapcia Olek jest zbyt młody i ambitny. Ta druga cecha nie pozwoli
mu też wejść do hipermarketu. Dorabiać wykładami może przy okazji
pełnienia innego zaszczytnego urzędu. Mojżeszem centrum nie będzie,
bo musiałby zbudować silną partię. Z kolei bez bazy politycznej Jola
nie zostanie nawet prezydentem Warszawy. Na bONZę Europa ma zbyt
słabe plecy, układy europejskie wykluczają szoguna.
Co więc pozostaje?
Transformator. Olek już teraz jest liderem dawnych demoludów. Zna tu
wszystkich i wszyscy jego znają.
Stanom Zjednoczonym nie podoba się usamodzielnianie Europy
Zachodniej i zbytnie umacnianie Rosji na postsowieckim obszarze.
Potrzebują na Starym Kontynencie pewnego sojusznika, strażnika swych
globalnych interesów. Idealnym rozwiązaniem byłoby wbicie mocnego
klina między zachodem Europy a Rosją. Mogłaby nim być nowa
organizacja byłych satelitów Moskwy i części dawnych radzieckich
republik. Od Czech przez Litwę, Ukrainę do Rumunii i Azerbejdżanu, a
być może nawet Kazachstanu oraz Uzbekistanu. Kwaśniewski jest
kandydatem bezalternatywnym na jej szefa. Tuż po powrocie z USA
Siwiec powiedział w radiowym "Śniadaniu w Trójce" o potrzebie
integracji państw wchodzących w skład grupy wyszehradzkiej i
wileńskiej. To kilkanaście krajów z ludnością większą, niż ma Rosja.
Olek pełniłby tu też rolę Mojżesza. Przeprowadziłby cały region do
NATO i Unii Europejskiej. A im więcej członków w tych organizacjach,
tym lepiej dla USA. Bo transformerzy są entuzjastami Ameryki.
Po czym poznać, że Kwaśniewski przymierza się do prezydenta
transformerów? Pierwszym testem wiarygodności Olka wobec Waszyngtonu
będzie zakup przez polską armię samolotów F-16.
Autor : Krzysztof Pilawski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Grzeb i sądź
Stanisław T. jest bezrobotnym bez prawa do zasiłku. Do Sądu
Rejonowego w Jeleniej Górze, Wydział I Cywilny, wniósł pozew

nieistotne, w jakiej sprawie. Poprosił o zwolnienie z kosztów
sądowych ze względu na brak stałego źródła dochodu. T. najwidoczniej
napomknął o tymczasowym zajęciu, którego się podejmuje, żeby nie
zdechnąć z głodu, bo dostał z sądu takie oto pisemko:
Sekretarzowi sądowemu, sędziemu (zbędne skreślić) radzimy, żeby
sobie poszukał innego sposobu upokarzania powodów. A dochód pana T.
można określić bardzo prosto
wystarczy, żeby sekretarz sądowy,
sędzia (zbędne skreślić) zajrzał do swojego kubła na śmieci.
Autor : R.S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zus się w piekle poniewiera "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wierszokleci do zajezdni
"Hej chłopcy, bagnet na broń"
te słowa i inne, równie
patriotyczno-idiotyczne sentencje, warszawiacy mogą czytać w
tramwajach, autobusach i wagonach metra.
Akcję oblepiania środków komunikacji miejskiej plakatami z
wierszykami zainicjował obecny prezydent stolicy Lech Kaczyński ps.
Kaczor (lat 54) wspomagany przez kombatantów: mamusię swoją Jadwigę
Kaczyńską, ps. Bratek (lat 82), i Zbigniewa Ścibor-Rylskiego, ps.
Motylek (lat 87). Służby miejskie zamierzają oblepić środki
komunikacji miejskiej pięcioma tysiącami plakatów. To znakomicie
wpłynie na poziom komunikacji miejskiej w zarządzanej przez Kaczory
stolicy. Zwłaszcza że w tym samym czasie, w którym pan prezydent
oblepiał tramwaje plakatami, jego służby poinformowały, że w ciągu
najbliższych dwóch lat nowych tramwajów w stolicy nie będzie. Bo
przetarg przygotowano tak, że żadna z produkujących je firm do niego
nie przystąpiła.
W ostatnich latach tramwaje kupowały Kraków, Poznań, a nawet Łódź. W
stolicy prezydent Kaczor unowocześnia je poezją wierszokletów z
czasów powstania warszawskiego.
Autor : Z.N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Za tydzień w kioskach, sklepach i na bazarach
nowe "NIE".
To samo, choć nie takie samo. Lepsze, poręczniejsze, grubsze, o 20
groszy droższe.
* Milczał wicepremier, minister Kołodko. Milczenie jego okazało się
złotym środkiem na obniżenie kursu złotego (czytaj: "Kleik dla
Polski" na str. 2).
* Milczał pan papież na wieść, iż podczas tegorocznej pielgrzymki do
Polski otrzyma od włazidupskich rektorów wszystkich krakowskich
uczelni, zwanych wyższymi, "Indeks honorowego krakowskiego
studenta". Oprawiony w prawdziwą świńską skórę, przysmak
polskokatolicki.
* Milczał pan premier Miller wraz z małżonką panią Millerową do
momentu, aż pan japoński cesarz wraz z małżonką cesarzową odezwą się
do nich, bo tego wymaga protokół. Aby pobudzić dialog Polaków, pani
premierowa Millerowa wdziała sukienkę z różowymi wzorzystymi
napisami: "sexy", "love", "pretty", "romance", "cute". Premier
ogłosił, że jego żona po zdjęciu sukienki przeżywa "trudne godziny".
Sądziliśmy, że sexy i pretty Ola olewa kołtunerię i ceremoniał
zagranicznych kukiełek.
* Milczeć nie będzie Jacek Kisielewski, menedżer naszego lotnego
orła, po potwierdzeniu informacji o ohydnej czeskiej prowokacji. Od
jakiegoś czasu po czeskiej stronie granicy pojawiła się wódka marki
"Malyszova" opatrzona wizerunkiem Adama Małysza. W konflikt mogą
wejść niebawem najwyższe czynniki państwowe, kościelne i partyjne.
Jako rekompensaty zażądamy Zaolzia.
* Milcząco wypłynął na bój śmiertelny jeden z paru okrętów wojennych
"Kontradmirał Ksawery Czernicki".
Jego misja jest równie nieznana jak patron. Bąka się, że okręt
zasili operację "Enduring Freedom". Zaopatrywać będzie marynarzy z
koalicji antyterrorystycznej w niezbędne produkty, zwłaszcza płynne.
* Milczą jeszcze zapuszkowani w areszcie były prezes i członkowie
Zarządu Stoczni Szczecińskiej. Oskarżeni są o spowodowanie strat w
wysokości co najmniej 70 mln zł. Areszt nie zamknął za to gęby
stoczniowcom szczecińskim, którzy nadal chodzą i pyszczą niepytani.
* Milczał i słał zwolnienia lekarskie pan biznesmen Bogusław Bagsik
zaproszony przez więzienie na warszawskim Służewcu do odbębnienia
reszty zasądzonej kary. Żali się na to milczenie Klub Kapitału
Polskiego, który dał 2 mln zł poręczenia za Bagsika i szmalu do tej
pory nie odzyskał.
* Milczeć nawet przez jeden dzień nie chcieli Żydzi z
jerozolimskiego Instytutu Yad Vashem. Zażądali, aby zaraz po
ogłoszeniu wyników śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej uzupełnić
napis na pomniku w Jedwabnem o informację, że zbrodni dokonali
Polacy. Teraz japę rozedrą wszyscy krajowi "patrioci" i znów okaże
się, że jesteśmy antysemitami bez Żydów.
* Milczeniem usiłowała zbyć minister ds. europejskich Danuta Hbner
przedstawicielki organizacji kobiecych apelujące o edukację
antykoncepcyjną i zniesienie zakazu aborcji. Za to pani minister
zaprosiła je do Narodowej Rady Integracji Europejskiej, gdzie będą
mogły sobie popyszczyć.
* Milcząco przyjęły media ostatnie notowania przedwyborcze. Bo
SLD
UP już nie spada, stanęło na 34 proc., a Samoobronie nie rośnie,
stanęło na 17 proc. Reszta ma tak, jak miała: PO
13 proc., PiS

11proc., PSL
9 proc., LPR
9 proc. Skoczyło za to UW na całe 5
proc.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jeszcze Polska nie plajtuje
Gdyby Balcerowicz rządził Unią Europejską, dawno już by jej nie
było.
Od kilku miesięcy jesteśmy straszeni apokalipsą. Rząd i media, SLD i
PO, członkowie RPP i doradcy różnych banków wieszczą nieszczęście.
Emerytom nie będą wypłacane emerytury, urzędnikom, nauczycielom,
lekarzom pensje, samorządy nie dostaną dotacji, kraj zamrze. Na
domiar złego wzrosną podatki. Nastąpi to wówczas, kiedy dług
publiczny przekroczy magiczny próg
60 proc. PKB. Jak zatrzyma się
na 59,99 proc.
nieszczęścia nie będzie, ale przy 60 uderzy grom i
spadnie katastrofa. Tak ponoć stanowi konstytucja.
Nadmierny wzrost długu publicznego jest dla gospodarki szkodliwy i
społecznie niebezpieczny. Może spowodować załamanie waluty, kryzys
finansowy, niewypłacalność państwa. Trzeba temu zapobiegać. To
oczywiste. Ale w niejednym państwie przekraczano 60 proc. długu do
PKB (dzisiaj powyżej tej granicy jest zadłużonych kilka państw UE) i
nie musiało to oznaczać apokalipsy. Przynajmniej od razu.
Co naprawdę zostało zapisane w naszej konstytucji? Art. 216 ust. 5
stanowi: Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i
poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny
przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto. Tylko
tyle. Konstytucja milczy na temat innych skutków przekroczenia
granicy 60 proc.
A jednak Polsce katastrofa grozi. Może ją spowodować nie
konstytucja, lecz ustawa o finansach publicznych z 26 listopada 1998
r. autorstwa ówczesnego wicepremiera i ministra finansów Leszka
Balcerowicza. To w niej zakaz konstytucyjny został obwarowany
sankcjami sięgającymi granicy absurdu. Art. 45 ust. 1 pkt 3d tej
ustawy zobowiązuje rząd do przedstawienia na najbliższy rok po
przekroczeniu 60 proc. bariery długu ustawy budżetowej nie
zawierającej deficytu. Podobnie bezdeficytowe mają stać się z roku
na rok wszystkie budżety samorządowe. Ten przepis zatem nakazuje
natychmiastową i praktycznie niewykonalną redukcję wydatków państwa
o jedną czwartą lub więcej. Leszek Balcerowicz przekonywał Sejm, że
te drakońskie sankcje mają na celu zapobieżenie sytuacji, w której
jakikolwiek rząd i parlament łamałyby konstytucję doprowadzając do
sytuacji, w której dług publiczny przekraczałby 60 proc. produktu
krajowego brutto (wystąpienie 28 maja 1998 r.).
Pięknie. Ale dlaczego za złamanie konstytucji w sprawie długu
publicznego zamiast rządu i parlamentu ma być karane społeczeństwo

emeryci, nauczyciele, lekarze, dzieci szkolne, chorzy i inni Bogu
ducha winni obywatele?
Podnoszony bywa argument, że drastyczne formy zwalczania nadmiernego
zadłużenia państwa i deficytu budżetowego wiążą się z członkostwem w
Unii Europejskiej, że zmusza do tego prawo wspólno-towe. Tyle w tym
prawdy, co w odwoływaniu się do naszej konstytucji. Traktat
powołujący Wspólnotę Europejską (czyli tzw. traktat z Maastricht) w
art. 104 ustanawia dla państw członkowskich limity deficytu
budżetowego w granicach 3 proc. PKB oraz długu publicznego 60 proc.
do PKB. Jednakże sankcje w wypadku przekroczenia tych granic są
ostrożne i rozsądne, zmierzają do naprawy sytuacji bez wywoływania
katastrofy. Komisja Europejska ma zbadać przyczyny przekroczenia
limitów (ust. 2) i zależnie od tego opracować zalecenia dla danego
kraju w sprawie wyjścia z sytuacji oraz wyznaczyć terminy realizacji
tych zaleceń (art. 7). Zachowuje się przy tym poufność, aby nie
wywoływać lub potęgować paniki. Dopiero kiedy państwo członkowskie
uporczywie nie stosuje się do zaleceń, może nastąpić publiczne
wezwanie do zastosowania wyznaczonych działań naprawczych (ust.
8
9). W ostateczności, kiedy i to nie pomoże, traktat przewiduje
różne sankcje łącznie z nałożeniem na dany kraj grzywny w
odpowiedniej wysokości (art. 11). Unia jednak uchyla te restrykcje,
kiedy przekroczenie deficytu (a nie sam deficyt) zostanie
skorygowane (ust. 12).
Może zatem, zanim wejdziemy do UE, warto i w tej sprawie dostosować
nasze ustawodawstwo do unijnego. W każdym razie warto od UE nauczyć
się jednego: panikarskie metody zwalczania szkodliwych zjawisk w
polityce gospodarczej, a zwłaszcza finansowej zawsze pogarszają
sytuację, zamiast poprawić.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przerżnąć Rosję
Moskwa ostrzega, że Polska odmrozi sobie uszy. A w Rosji znają się
na tym.
Zgodnie z doktryną Cimoszewicza polska polityka zagraniczna powinna
się opierać na interesach gospodarczych. Lobbowanie polskiego
biznesu weszło w skład obowiązków dyplomatów. Nie dotyczy to
Wschodu. W stosunkach z Rosją prezydent i premier bardziej troszczą
się o los watykańskiego biskupa niż o wspólne biznesy. Główna
aktywność na odcinku białoruskim sprowadza się do obrony walczących
z Łukaszenką dziennikarzy. Stosunki z Ukrainą zaćmiła cmentarna
wymiana ciosów.
Na Wschodzie wyrasta mur, któremu sprzyja rychłe przesunięcie granic
Unii Europejskiej.
Inauguracji propagandy unijnej w RP towarzyszy spór Moskwy i
Brukseli wokół enklawy kaliningradzkiej. Jego efekt będzie
bezpośrednio dotyczył Polski. Tymczasem Miller na spotkaniu z szefem
rosyjskiego rządu w Kaliningradzie oświadczył, że w tej sprawie nie
ma nic do powiedzenia i Moskwa może układać się tylko z Brukselą.
Z rynkami wschodnimi Miller wiązał nadzieję na przezwyciężenie
recesji i redukcję bezrobocia. Ale bez swobodnego przepływu ludzi,
towarów i kapitałów trudno będzie robić biznesy za Bugiem. Co więcej

ewentualne ograniczenia przyspieszą procesy integracyjne
Kaliningradu z rosyjskim jądrem. Ukraina na prośbę Kuczmy uzyskała
status obserwatora w Euroazjatyckiej Wspólnocie Gospodarczej. Putin
zachęca Kijów do pełnego członkostwa
obliczył, że na połączeniu
rynków Ukraina zyska dodatkowy wzrost 1,5 proc. PKB rocznie.
Rosjanie są głównymi inwestorami na Białorusi i Ukrainie. Obecność
gospodarcza przekłada się na stosunki polityczne. Mimo rekordu
szczytowania Kwaśniewskiego i Kuczmy polskie inwestycje na Ukrainie
są warte wszystkiego 62 mln dolarów. Nie wiadomo, jak wstąpienie do
Unii odbije się na odbudowującym się
po załamaniu finansowym w
Rosji w 1998 r.
handlu ze Wschodem. Jednak nie widać, by
ktokolwiek się tym zajmował. Stosunki z Moskwą, Kijowem i Mińskiem
zdominowały kwestie drugorzędne wobec określonej przez Cimoszewicza
strategii.
"NIE" rozmawia z wiceprzewodniczącym rosyjskiej Dumy Państwowej
WŁadimirem Łukinem

Rosyjscy politycy straszą, że po przyjęciu do Unii Polski i Litwy
będziecie mieli powtórkę blokady Leningradu
w Kaliningradzie.

Nie wiem, jak to będzie wyglądało. Wiem, że brak ustępstw ze
strony Unii niczego dobrego nie wróży. Nie rozumiem stanowiska
Brukseli, która nie chce się zgodzić na swobodny przejazd naszych
obywateli z jednego regionu Rosji do innego. Rozpatruję to jako akt
wrogi. Namawiam prezydenta, by zajął jak najsurowsze stanowisko w
tej sprawie i bez względu na postawę Unii zapewnił swobodny ruch
naszych obywateli z Rosji do Rosji.

Mam nadzieję, że z ominięciem terytorium Polski i Litwy.

To nie ma znaczenia. Znaczenie ma swobodne wejście do
Kaliningradu. Jeśli Litwa i Polska są aż tak bardzo nam
nieprzyjazne, że nie mogą zrozumieć potrzeb Rosji, to w ogóle o
jakich stosunkach z tymi państwami możemy mówić?

Stanowisko Polski i Litwy jest podyktowane wymogami Unii. Wasza
złość powinna się zatem skupić na Unii, z którą łączą was ambitne
programy współpracy.

Dotychczas są jedynie rozmowy o programach, strategicznej
współpracy, wspólnej przestrzeni gospodarczej. Gdy dochodzimy do
konkretów, natykamy się na indolencję lub niechęć. Swobodne
przemieszczanie się z jednej części kraju do innejto kwestia
fundamentalna. Kanadyjczykom do głowy nie przyszłoby ograniczać
Amerykanom ruchu na Alaskę.

To zrozumiałe
USA i Kanadę łączy NAFTA.

No i co z tego? My też dążymy do wspólnej przestrzeni gospodarczej
z Unią. To zresztą pomysł przewodniczącego Komisji UE Romano
Prodiego, który poparli wszyscy członkowie Unii.

Po publikacji w "Spieglu" nad Polską znowu zawisło widmo
korytarza.

Korytarz to absolutnie niepotrzebne pojęcie. Nie chodzi nam o
żaden eksterytorialny korytarz, lecz zapewnienie obywatelom Rosji
swobodnego podróżowania po kraju bez schengeńskiej wizy. Jesteśmy
zadowoleni z obecnej formy tranzytu przez Litwę. Po co więc utrudnić
nam życie? To przeczy wszystkim
zasadom współpracy europejskiej.

Czy zna pan jakikolwiek wyjątek umowy z Schengen?

Mnie to nie interesuje. Mnie interesuje, czy Unia chce żyć w
pokoju z Rosją i współpracować z nią. Jeśli tak, to powinna się z
nią liczyć i znaleźć rozwiązanie.

Dlaczego Unia
pana zdaniem
postępuje inaczej?

Unia obraża się na Rosję tylko w dwóch przypadkach. Kiedy kłócimy
się z Ameryką i kiedy się z nią nie kłócimy. W pierwszym przypadku
słyszymy deklaracje o sojuszniczej solidarności, w drugim
pełną
zazdrości uwagę: "Skoro przyjaźnicie się z Ameryką, to my z wami się
przyjaźnić nie będziemy". To stanowisko kapryśnego dziecka.

Bliscy Kremlowi eksperci twierdzą, że w enklawie wyrosło całe
pokolenie, które nigdy nie było w innych regionach Rosji, za to zna
dobrze Litwę, Polskę i Niemcy. Ich zdaniem to zagraża rosyjskiej
przyszłości enklawy. Pan też tak sądzi?

Przesadzają. Ale ten problem rzeczywiście istnieje. Wydaje mi się,
że ktoś w Unii jest zainteresowany, by tę tendencję umacniać. A to
oznacza dążenie do podziału Rosji.

Pojawiają się pomysły przywrócenia Kaliningradowi nazwy
Koenigsberg i przeprowadzenia referendum o przekształceniu obwodu w
Republikę Bałtycką
podmiot prawa międzynarodowego. Czy podobne
idee mają przyszłość?

Jeśli miałoby dojść do realizacji podobnych zamierzeń, to
należałoby nimi objąć całe Prusy Wschodnie. Chcecie tego?

Coraz więcej czytam w rosyjskich gazetach o separatystach w
enklawie.

Problem nastrojów wśród określonych warstw ludności obwodu
kaliningradzkiego jest problemem wewnątrzrosyjskim. Podobnie jak
podejście do jakichś zagadnień ludności zachodniej i północnej
części Polski jest waszą sprawą. Ale jeśli ktoś z zewnątrz zechce
skłonić ludność tej części Polski, która
kiedyś wchodziła w skład Prus Wschodnich, by źle się odnosiła do
Warszawy, to jak byście zareagowali? Zdecydowanie.
My też będziemy tak robić, bo te nastroje są podsycane z zewnątrz. W
tej chwili liczba separatystów w Kaliningradzie jest niewielka.
Większość mieszkańców chce bez przeszkód jeździć do "wielkiej" Rosji
i odwiedzać sąsiadów w Polsce i Litwie. To w pełni odpowiada
europejskim standardom.

Jaki według Pana będzie scenariusz rozwoju sytuacji wokół enklawy?

Wolę nie układać scenariuszy. Mam nadzieję, że Unia w końcu zgodzi
się na kompromis. Jeśli stanie się inaczej, będziemy musieli
pomyśleć o efektywnych sposobach zapewnienia swobodnego
przemieszczania Rosjan wewnątrz Rosji. Mamy nadzieję, że to nie za
bardzo dotknie Polskę i Litwę.

Władze Polski są już dotknięte tym, że premier Michaił Kasjanow
nie poinformował ich o treści memorandum z propozycjami tranzytu z
enklawy przez Litwę i Polskę.

Przecież staracie się o przyjęcie do Unii. Powinniście dostać
memorandum od Brukseli. Kiedy prowadziliśmy rozmowy prosząc o
pozostawienie dotychczasowego trybu przekraczania granicy,
oświadczyliście, że w tej sprawie decyduje Unia. Skoro nie możecie
podejmować decyzji, to o czym z wami mówić?

W przyszłości Kaliningrad będzie Hongkongiem czy lotniskowcem?

Będzie częścią Rosji swobodnie komunikującą się z resztą kraju.
Osiągniemy to zarówno współpracując z Unią, jak i wbrew niej. My
chcemy strategicznej współpracy z Unią. Opracowaliśmy program,
zgodnie z którym Kaliningrad powinien być projektem pilotażowym
zbliżenia Rosji z Unią. Nadal uważam, że głównym priorytetem Rosji w
polityce zagranicznej jest Europa. Ale wybór priorytetów zależy nie
tylko od nas.
Autor : Krzysztof Pilawski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Leszek Przebiegły
Ten tekst skseruj i zachowaj. Przeczytaj jeszcze raz w czerwcu 2004
r.
Zapowiedzianych przez duet premier-prezydent przedwczesnych wyborów
parlamentarnych 13 czerwca 2004 r. nie będzie. Uwali ten pomysł
opozycja przy rechocie Leszka Millera. Nie wierzycie?
Aby rozwiązać "sanktuarium demokracji" zwane często "cyrkiem z
Wiejskiej", należy wypełnić jeden z dwóch niezbędnych ku temu
warunków. Nie przyjąć ustawy budżetowej zbierając większość głosów w
Sejmie, czyli ok. 230, albo podjąć decyzję o samorozwiązaniu się
par-lamentu. Tu trzeba mieć 300 posłów chętnych do wyrzucenia się z
roboty.
Zapowiadając wybory na czerwiec 2004 r. duet "pre-pre" już zmusił
opozycję do przyjęcia przyszłorocznego budżetu. Bo jakże teraz
opozycja ma odrzucać budżet, skoro pan premier i pan prezydent już
obiecali opozycji te czerwcowe wybory. Odrzucając ustawę budżetową
opozycja wyjdzie jedynie na ostatnich nieodpowiedzialnych

destabilizujących kraj zupełnie niepotrzebnie. Robiących sobie w
gacie, bo przecież opozycja chce wybory w 2004 r. wygrać i rządy w
kraju przejąć. A jak tu mówić o odpowiedzialnym przejmowaniu rządów,
skoro wcześniej psuje się finanse państwowe?
Aby zatem zmajstrować przedwczesne wybory, trzeba zimą roku 2004
podjąć decyzję o samorozwiązaniu Sejmu. Ale wtedy trudno będzie
znaleźć 300 chętnych spośród pań posłanek i panów posłów. Wbrew
gromkim i pospiesznym obecnym zapowiedziom liderów opozycji o
poparciu dla przyspieszonych wyborów za rok, chęć ku temu może im
odejść.
Może się bowiem okazać, że wiosną 2004 r. notowania SLD wzrosną
troszeczkę albo przynajmniej nie będą już spadać. Sprzyjać temu
będą: udane wuniowstąpienie, kongres SLD, który potwierdzi
przywództwo Millera, rozbicie opozycji. Dojdą za to pesymistyczne
prognozy. Że w UE obywatelom RP lepiej nie będzie od razu, a wielu
pewnie gorzej.
Pod koniec zimy w 2004 r. opozycja, czyli PO, PiS i PSL, zacznie
kalkulować. Czy pozwolić SLD na przeprowadzenie wyborów w korzystnym
dla Sojuszu momencie, czyli w czerwcu 2004 r., czy poczekać jeszcze
rok, do wiosny 2005 r., i uderzyć, gdy unioeuforia opadnie? A może
nawet dotrwać do jesieni 2005 r. i zaatakować SLD łącząc wybory
parlamentarne z prezydenckimi.
Maciej Płażyński celnie zaproponował, aby w wyborach do Parlamentu
Europejskiego Po, PiS i PSL wystartowały razem, bo i tak ich
reprezentanci będą tam w jednej, politycznej frakcji EPP
ED
(chadeków, ludowców, demokratów). To byłby dobry trening przed
ewentualną podobną koalicją wyborczą w boju do Sejmu i Senatu RP.
Jednoczesne wybory do parlamentu krajowego i europejskiego taką
koalicję utrudnią. Na prawicy za dużo jest liderów na wspólną listę.
Wcześniejsze wspólne wybory do Parlamentu Europejskiego opozycja
może więc potraktować jako sondażowe prawybory. A wobec tego krajowe
odłożyć. Zakładając, że z miesięcy na miesiące na przełomie roku
2004/2005 rządzącemu mniejszościowo SLD będzie popularność spadać.
Wbrew zapowiedziom partyjnych liderów przedwczesne wybory nie cieszą
się uznaniem wśród posłów-szaraków. Posłowie PiS zaciągnęli kredyty
na koszty kampanii wyborczej. Jeszcze ich nie spłacili. Skąd wezmą
szmal na nową, kosztowną kampanię wyborczą? Zwłaszcza grzmiąc w
czasie kampanii przeciwko korupcji.
Przedwczesne wybory dają gwarancje powrotu na poselskie posady
jedynie liderom. Pierwszym na listach. Dalsi wcale nie muszą
zagłosować za skróceniem sobie miejsca pracy, płacy i wpływów.
Zwłaszcza że po wuniowstąpieniu dojdzie do rozbicia w LPR i
Samoobronie. Bo nie będzie podstawowego wroga. Okrzepli już
działacze tej ostatniej staną przed alternatywą: dalsza ostra, lecz
może nieskuteczna opozycja wobec SLD czy może cichy sojusz? Za
odpowiednią cenę.
Tak czy siak premier Miller wraz z towarzyszącym mu pre-zydentem
Kwaśniewskim ogłaszając przedwcześnie przedwczesne wybory
parlamentarne na 13 czerwca 2004 r. odsunęli do tego czasu
propozycje i dyskusje o zmianie premiera, rządu i wyborach. Nic tak
w naszym kraju nie utrwala parlamentu jak wizja przedwczesnych
wyborów. Nic tak nie utrwala rządu jak zapowiedź jego rychłego
ustąpienia. Obywatele RP kochają rozwiązania prowizoryczne, które
zwykle okazują się nad wyraz stabilne.
Ogłaszając termin przedterminowych wyborów Miller zagwarantował
sobie rządzenie aż po 2005 r. Skutecznie okopał się na upatrzonej
pozycji. Tylko czy okopując swój rząd nie zakopuje SLD?
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Palma Kasi
Kasia ma 39 lat i jest pracownikiem naukowym jednej z łódzkich
uczelni. Jej mąż Andrzej jest od niej o 3 lata starszy i pracuje w
branży sportowej. Pobrali się z wielkiej miłości w 1992 r., a już
rok później na świat przyszła 10-letnia dziś Monika.
Szczęście małżonków trwało nie dłużej niż 5 lat
do czasu gdy w
umyśle Kasi nie zaczęła kiełkować palma. Każdy nowy pęd, który
wypuszczała, można było zauważyć po tym, że matka podnosiła się i
szła dokopać córeczce. Początkowo nawozem palemki był alkohol, tzn.
matka biła Monikę po wódzie; z czasem, gdy drzewo się zakorzeniło,
przestało mieć to znaczenie.
Razem z małżonkami i ich córeczką mieszkała też matka Kasi. Ona też
przekonała się o siłach witalnych drzewa.
W marcu 2001 r. Andrzej uznał, że ich mieszkanie jest cokolwiek za
małe, bo palma Kasi rosła coraz szybciej. Wyprowadził się z domu i
wniósł pozew o rozwód. Fakt: palmy Kasi nie lubił, ale Monikę
kochał, wpadał więc do nich często w odwiedziny. Dzieciak skarżył
się ojcu i w efekcie trafił z ojcem do psychiatry. Medyk uznał, że
dzieciak ma przez matczyną palmę spore zaburzenia emocjonalne i
zalecił "zindywidualizowaną opiekę psychiatryczno-psychologiczną w
warunkach oddziału psychiatrycznego dla dzieci". Ojciec znalazł
odpowiedni ośrodek i w tajemnicy przed matką oddał dzieciaka na
2,5-miesięczne leczenie. Dwa tygodnie przed końcem terapii matka
odnalazła córkę i porwała ją ze szpitala.
Jako że dzieciak był dla Kasinej palmy niczym nawóz, cała trójka
ukrywała się przed Andrzejem w wynajmowanych mieszkaniach. We
wrześniu 2001 r. z małą było tak źle, że sama Kasia zdecydowała się
na odwiedzenie Rejonowego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w
Łodzi. Fachowcy przebadali całą rodzinę i orzekli, że lepszą opiekę
zapewni Monice ojciec. Ale w oczekiwaniu na rozwód i wyrok sądu
dziewczynka trafiła do matki.
Kilka miesięcy później, w grudniu 2001 r., palma Kasi znowu odbiła w
górę. Kobieta najpierw dokopała swojej matce, a potem córce
tak że
małolata trzepnęła głową o muszlę klozetową. Ojciec zabrał Monikę do
siebie, zrobił obdukcję. Zagroził, że jeśli Kasia palmy nie wytnie,
sprawa trafi do prokuratury. Drzewo nie dało się wyciąć. Andrzej
doniósł o przestępstwie w czerwcu 2002 r. Odpowiedź prokuratury
nadeszła miesiąc później: Czyn określony w art. 157 par. 2 kk.
ścigany jest z oskarżenia prywatnego. Jak wynika z treści opinii
pokrzywdzona reprezentowana jest przez swojego ojca. Brak jest zatem
podstaw do przyjęcia, iż interes społeczny nakazywałby objęcie tego
czynu ściganiem z urzędu. Prokuratura odmówiła wszczęcia
dochodzenia. Rok wcześniej zresztą odmówiła podjęcia dochodzenia,
gdy palma Kasi przywaliła konarem babci.
W grudniu 2002 r. Andrzej dostał rozwód. Sąd rodzinny uznał, że
palma Kasi może trochę zagrażać dziecku, z drugiej jednak strony
odnotował, że drzewo bez dziecka by padło. Zaproponował więc
kompromis: dziewczynka przez 4 miesiące przebywać będzie z palmą
mamy, potem zaś, przez następne 4, leczyć się będzie u ojca. I tak
na okrągło.
Wyrok ten nie tylko udowadnia rodzinny charakter sądu rodzinnego,
ale i jego mądrość: i ojciec syty, i palma cała.
PS Imiona bohaterów zostały zmienione. Reszta, niestety, nie.
Oczywistym problemem rozwodów jest przyznanie opieki nad
dziećmi. Sąd ma kilka możliwości: przyznać je matce, ojcu,
obojgu rodzicom, innej osobie, rodzinie zastępczej bądź
placówce wychowawczej. W przypadku kilkorga dzieci może też
przyznać ją oddzielnie matce i ojcu. Tabela ilustruje jedynie
stosunek orzeczeń sądu na korzyść poszczególnych
współmałżonków.
RokLiczba dzieci objętych decyzją sąduOpieka przyznana
matceOpieka przyznana ojcuOrzeczenia na korzyść matki w
%
1996
1997
1998
1999
2000
2001* 27 349
28 996
30 104
27 696
27 776
28 76318 351
19 808
19 823
18 252
18 048
18 620958
977
1 054
978
1 007
1 01094,8
95,1
94,7
94,6
94,4
94,6

* Źródło: Główny Urząd Statystyczny Brak danych za rok 2002.
Wnioski
Przewaga orzeczeń na korzyść matki jest 20-krotnie wyższa niż
orzeczeń korzystnych dla ojców! Przeczy to zasadzie równych
praw, o które walczą głównie kobiety. Orzekanie na korzyść
matek oznaczać może:

bierny jest Rzecznik Praw Dziecka;

należy skasować instytucję Pełnomocnika Rządu ds. Kobiet
(czy jakoś podobnie), skoro w życiu rodzinnym sprowadza się
mężczyzn do roli dawców spermy (jak w "Seksmisji") i
alimentów;

wychodzenie przez sądy rodzinne z założenia, że matka jest
tylko jedna, ojców dziecka może zaś być wielu, co jest
poniekąd słuszne;

ojcowie kochają dzieci 20 razy słabiej od matek.
Brak jest danych o stosunku płci w składach orzekających sądów
rodzinnych, przypuszczać jednak należy, że w 95 procentach
zasiadają w nich kobiety.
D. C. i J. Ł.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Głuchość i niepodległość
Mistyfikacja, fikcyjne kwalifikacje, fałszywe rachunki, olewanie
prawa. Tak Giertychowiec sprawuje władzę.
Liga Polskich Rodzin złożyła wniosek o samorozwiązanie się
parlamentu, wierząc zapewne głęboko, że następne wybory dadzą tej
marginalnej partii jakąś władzę. Roman Giertych zaciera ręce.
Jesteśmy dziwnie pewni, iż zacieranie rąk to w dającej się
przewidzieć przyszłości jedyna udana operacja tego ugrupowania.
Nasze przekonanie opieramy na tym, co widzieliśmy w Białymstoku,
gdzie przewodniczącym Rady Miejskiej jest Edward Łuczycki, zasłużony
działacz Giertychowej grupy. Jak oni mają takie kadry...
Edward Łuczycki jest lekarzem, chirurgiem dziecięcym. Zapragnął
zostać nie tylko politykiem, ale i biznesmenem. W 1998 r. firma
należąca do niego i jego córki Urszuli złożyła ofertę do Podlaskiej
Kasy Chorych na zaopatrzenie w aparaty słuchowe i wkładki uszne.
Ofertę odrzucono, nawet się w nią nie wgłębiając, gdyż pan doktor
był uprzejmy naruszyć zapis ustawy mówiący o tym, iż lekarz nie może
sprzedawać m.in. środków pomocniczych, a do takich zaliczono aparaty
słuchowe. Poza tym córuchna nie posiadała kwalifikacji wymaganych
prawem.
W 2000 r. rodzina Łuczyckich ponownie przystąpiła do przetargu. Była
już lepiej przygotowana. Papa był już tylko pełnomocnikiem, Urszula
jedynie wykonawcą wkładek do uszu, natomiast właścicielem firmy
druga córka, Ewa. Warunek wykwalifikowanego audioprotetyka wypełniał
kwit z informacją, że współpracuje z nimi taki fachowiec z Warszawy.
Kontrakt zawarto. Firmę po kilku miesiącach skontrolowano. Kontrola
wykazała: gabinet w Białymstoku nie istniał, choć kasę za usługi
pobierano regularnie; podane w ofercie dane o posiadanym sprzęcie
były wzięte z sufitu, zaś informacja o współpracy z fachowcem ze
stolicy została wyssana z palca. Kontrakt zerwano. I wtedy okazało
się, kto tu jest mocny
dyrektor Podlaskiej Kasy Chorych, który
skierował kontrolę do Łuczyckich, wyleciał z roboty. Według naszych
rozmówców, jedną z istotnych przyczyn pozbawienia go stanowiska było
kopanie pod nim dołków przez Łuczyckiego.
Nowym dyrektorem PKCh został inny prawicowy działacz Jerzy Florys,
szeroko opisywany w polskiej prasie, kiedy to, nawalony jak stodoła,
tłumaczył się, że to z powodu odświeżacza do ust alkomat oszalał.
Florys nie robił żadnych trudności w przyjęciu oferty Łuczyckich na
2001 r. wbrew wszelkim przepisom i opiniom. Urszula Łuczycka jako
świadectwo swoich kwalifikacji przedłożyła opinię z Ministerstwa
Zdrowia podpisaną przez dyrektorkę jednego z departamentów, że ona
nie widzi podstaw do kwestionowania kwalifi-kacji przez Podlaską
Kasę Chorych, choć poprzednie negatywne opinie wydawane były przez
wysokiej klasy specjalistów i nie straciły ważności. W każdym razie
zarząd kasy z Florysem na czele dzięki temu świstkowi z ministerstwa
uznał, że Łuczycka jest świetna. Umowę podpisano. Już w czerwcu, z
powodu skarg, Urząd Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych kieruje do
Łuczyckich kolejną kontrolę. Ta kontrola wykazuje, że firma
Łuczyckich funkcjonuje bez zarzutu. Fakt, że żona kontrolera w tym
czasie dostała wysokopłatną fuchę w Podlaskiej Kasie Chorych, to
pewnie zbieg okoliczności.
Niestety, protektor Łuczyckiego, czyli Jerzy Florys, idzie precz. Co
robi nowy dyrektor? Zarządza kontrolę gabinetów Łuczyckich. W
Białymstoku i Suwałkach nie udaje się tego zrobić, bo zawsze na
dzień przed kontrolą do kasy trafia zawiadomienie o planowanej
nieobecności Łuczyckiej. Jedynie w Łomży chłopakom się poszczęściło.
W protokole zapisali, że nic się nie zgadza: nie ma w gabinecie
wymaganego sprzętu, brak tzw. kabiny ciszy, brak certyfikatów.
Wyszło też, że ceny za aparaty i usługi zostały podwyższone w
stosunku do przedstawionej oferty, że Łuczyccy dyktują różne ceny w
zależności od stopnia upośledzenia słuchu, co jest niczym innym, jak
tylko wyciąganiem pieniędzy od kasy, że przedstawiane są fałszywe
rachunki. Mówiąc krótko
kant na kancie.
Takie wyniki kontroli powinny spowodować tylko jedną decyzję
o
niezwłocznym zerwaniu umowy, A jaką podjęła Podlaska Kasa Chorych?
Nakazała zwrot wyłudzonych pieniędzy. Jakaś paranoja!
I tak od 1998 r. obecny przewodniczący Rady Miasta w Białymstoku
uprawia grandę w biały dzień. Ma czyste buty od wycierania ich sobie
w różne przepisy prawa. Ma szerokie nozdrza od częstego smarkania na
to, co ludzie o nim myślą. Głowę ma wielką od puchnącego w niej
przekonania, że nikt mu nic nie jest w stanie zrobić, dopóki prawica
rządzić będzie w Białymstoku. Tylko uszy ma małe, stulone, żeby nie
słyszeć, jak wszyscy się śmieją z jego optymizmu.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pocztówka z Norymbergi "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Płotki się prężą, leszcze salutują
Okupant Iraku i działki nad jeziorem.
Sława generała Andrzeja Tyszkiewicza, jaką zdobył w Iraku, lada
moment przyblednie. Były głównodowodzący sił polskich na obczyźnie
stanie się bardziej znany jako bohater afery. Afera jest gminna i
wcale nie wojskowa. Gdyby nie nazwisko Tyszkiewicza, obeszłaby co
najwyżej lokalną gazetkę. A tak do Starych Juch
(warmińsko-mazurskie) zaczynają zjeżdżać żądni sensacji
dziennikarze.

Nie wiem: śmiać się czy płakać
opowiada Danuta Kawecka
wieloletnia wójt gminy.
Wczoraj była u mnie TVN. Przyjechali z
powodu Tyszkiewicza, ale ponieważ mieszka u nas sporo znanych ludzi,
dziennikarce wydało się, że przekręt musi gonić przekręt. Z poważną
miną dociekała, czy to prawda, że załatwiłam działkę Nasierowskiej
za to, że zrobiła mi zdjęcie, na którym pięknie wyszłam, i
zamieściła je w Internecie.
Podejrzenia
Przed kilkoma laty Tyszkiewicz raczył był pobudować się w tych
stronach.
Nie będę ułatwiać zadania irakijskim terrorystom, więc mniejsza o
nazwę miejscowości. Chodzi o jedną z dwudziestu sześciu wsi
wciśniętych nad jedno z dwudziestu sześciu gminnych jezior. Miodzik.
Siedząc na tarasie każdej z chałup można moczyć wędkę w wodzie.
Lokalizacja jest zasługą śp. Niemiaszków, którzy kiedyś
zamieszkiwali te strony. Tak sobie budowali przed II wojną światową
dając solidny pretekst obecnym służbom architektonicznym do robienia
dobrze różnej maści prominentom. Przepisy o zachowaniu stosownych
odległości od jeziora ignoruje się nie dlatego, że durne, ale dla
wyższych celów. Mówi się o "plombach" i potrzebie zachowania
"historycznej linii zabudowy". Dodatkowym atutem tych miejsc jest
bliskość Warszawy.
Dom jednego z najbardziej znanych dziś w świecie Polaków nie wali na
kolana. Ma 115 mkw. powierzchni. Jest jedną z sześciu "plomb".
Tyszkiewicz kupił działkę na przetargu. Prokurator informuje, że z
kawałkiem gminnej drogi, ale to musiało być zwyczajne przeoczenie.
Działka była rekreacyjna. Gdy Tyszkiewicz i inni zaczęli starać się
o zezwolenia na budowę domków letniskowych, wyszło na jaw, że
konstruktorzy planu przestrzennego zagospodarowania gminy prawem
kaduka zakwalifikowali przyjeziorny teren jako rekreacyjny. Była to
cenna rolniczo ziemia IV klasy i Wojewódzki Zespół Urbanistyczny
pouczył gorliwców, że na takich gruntach można budować wyłącznie
domy mieszkalne.
Wszystko wskazuje na to, że plan został odpowiednio sfałszowany. Na
należącej do Tyszkiewicza działce nr 133 ktoś wyskrobał UTL znaczące
teren rekreacyjny i w to miejsce cienkopisem wstawił literki MN
przynależne terenom, na których można zbudować chałupę.
Plan zagospodarowania przestrzennego gminy powinien być do wglądu w
Urzędzie Gminy w Starych Juchach i starostwie w Ełku.

Gdy po raz pierwszy dowiedziałam się o tej sprawie, pojechałam do
Ełku. Plan był poprawiony cienkopisem tak jak w gminie
opowiada
pani wójt. Gdy udała się, żeby zobaczyć go jeszcze raz, zniknął.
Fakty
Donosiciele twierdzą, że oszustwo to dzieło wójta w zmowie z
architektem ze starostwa. Podczas pierwszej rozmowy pani wójt
powiedziała mi, że mógł w tym maczać paluchy działacz SLD, swego
czasu sekretarz Urzędu Gminy. Mógł mieć powód, a na pewno miał
sposobność. Gdy zwolniła go z pracy, trafił do ełckiego starostwa.
15 stycznia ukazał się w "Trybunie" artykuł dowodzący, że generał i
gmina są cacy, a dziennikarze wyssali aferę z brudnych paluchów.
Dziennikarz powołał się na opinię Danuty Kaweckiej. Skontaktowałam
się z nią po raz kolejny. Rzeczywiście, zmieniła zdanie. Obecnie
twierdzi, że w wypowiedzi dla "NIE" obciążyła się, bo zapomniała, że
gmerano przy planie zgodnie z przepisami.
"Trybuna" nie zapytała o zdanie prokuratury. A gdyby wykosztowano
się na telefon do Olsztyna, obrona inwestycji nie byłaby tak
żarliwa.

Przyszły dwa zawiadomienia o przestępstwie. Jedno, w sprawie
poświadczenia nieprawdy w dokumentach urzędowych w gminie Stare
Juchy, skierowała osoba prywatna, ale materiały dostarczyło
olsztyńskie CBŚ. Drugie, o nadużycie uprawnień przez wójta gminy
Stare Juchy w związku z nieprawidłowoś-ciami w planie
zagospodarowania przestrzennego gminy. Wychwycili je kontrolerzy z
ełckiej Delegatury Urzędu Wojewódzkiego i Regionalnej Izby
Obrachunkowej.

Połączyliśmy je w jedno śledztwo, bo dotyczą tego samego:
legalności sześciu budów, w tym domu generała
tłumaczy Marian
Orzechowski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Olsztynie.
Prokuratura bada sprawę od lipca 2003 r. Obecnie na jej zlecenie
analizuje koszty Inspektorat Nadzoru Budowlanego.
Stawiam skorupki przeciwko orzechom, że długie i kosztowne śledztwo
zakończy się najwyżej oskarżeniem jakiegoś trzeciorzędnego
urzędnika, który w sądzie wyłga się od odpowiedzialności
zapewnieniami, że biorąc do ręki gumkę i cienkopis nie wiedział, co
czyni.
Na koniec smaczek. Nie tylko w wojsku sprawdza się przysłowie, że
żołnierz strzela, a Pan Bóg kule nosi. "Aferę Tyszkiewicza" wywołali
działacze miejscowego SLD. Partii, z którą generał trzyma. Oni to od
półtora roku zarzucali wszystkie instytucje kontrolne doniesieniami
o rzekomych nadużyciach, jakie popełniła pani wójt. Przez gminę
przetoczyło się ze sto kontroli, ale prawie wszystkie zarzuty
okazały się całkowicie chybione. Poza dwoma. Jednym z nich jest
legalność generalskiej budowy.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



"Tak dalej być nie może! Cierpią ludzie" - grzmiał cierpiętniczo
Lech Wałęsa i dodał: "Ja rozumiem, że klasa robotnicza też ma prawo
do kariery, ale to jest kryminogenne. Elity przepchały się do koryta
i zapomniały o robolach. Przecież szef Regionu jest w Radzie
Nadzorczej stoczni. Jak on może być obiektywny". Strajki
stoczniowców ożywiły nie tylko martwego politycznie Wielkiego
Elektryka. Próbowali się pod nie podpiąć posłowie Ligi Polskich
Rodzin i lider Samoobrony Lepper. Zostali pogonieni.
Purpurowa Eminencja Glemp wykonał sugestię premiera Millera i
zaprosił pana papieża do odwiedzenia południowej Polski. Zapowiedź
sierpniowej wizyty zbiegła się z publikacjami prasy włoskiej o
wspaniałych sukcesach papieża-Polaka w sztuce egzorcystycznej.
Pielgrzymka połączona z pokazami wypędzania Złego, np. z ciała
posłanki Sosnowskiej, to gwarantowany sukces medialny w sezonie
ogórkowym.
W kraju już wylądował popularny niczym papież skoczek Małysz, a
biznesmen Leszek Czarnecki potwierdził, że wybiera się z Ruskimi w
kosmos. Za obcowanie z niebem Czarnecki wybuli z własnych
oszczędności, za pobyt watykańskiego wysłannika nieba zapłacą
podatnicy. W Polsce pozostanie za to białoruski biznesmen Wacław
Markiewicz. Warszawski Sąd Okręgowy nie zezwolił na jego ekstradycję
za Bug do tęskniącego za opozycjonistą Łukaszenki, który by mu nieba
przychylił.
Z kraju w najbliższym czasie nie wyjedzie aresztowany pan
biznesmen Krzysztof Habich, zwany przez pana Korwina-Mikke
"Wieloletnim bojownikiem walczącym z uciskiem fiskalnym". Nie
wyjedzie też pan Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU "Życie"
sypiący swych przekrętowych wspólników. Zatrzymano prezesa
Konsorcjum Finansowo-Inwestycyjnego Colloseum pana Józefa J.
podejrzanego o wyłudzenie 345 milionów złotych z Będzińskiego
Zakładu Elektroenergetycznego. Szykują się dalsze zatrzymania i
osadzenia. Nic dziwnego, że premier powołał nowego dyrektora
generalnego służby więziennej generała Jana Pyrcaka.
Znany felietonista, arcybiskup - metropolita lubelski Józef
Życiński skrytykował usuwanie przez ministrów Millera krzaklewskich
prezesów i członków rad nadzorczych w spółkach skarbu państwa.
Arcybiskup nazwał ich "ludźmi kompetentnymi i uczciwymi". O tym, jak
ci "uczciwi i kompetentni" kradli państwowe pieniądze i mnożyli
straty oddanych im firm, piszemy co tydzień. Jak opłacali się
Kościołowi kat. za polityczną ochronę, za "kryszę", piszemy na
stronie 7.
Na prawicowych salonach odrzuconych przez wyborców jesienią
zeszłego roku pojawiło się nowe zawołanie. Miejsce osławionego
"TKM", czyli "Teraz Kurwa My!", zajęło gorzkie, melancholijne,
dołujące "TKO". "Teraz Kurwa Oni".
Zbigniew Babalski, były wojewoda warmińsko-mazurski, padający do
nóżek biskupom i Purpurowej Eminencji przy każdej okazji, jest chory
od jesieni zeszłego roku. Podobnie jak jego dyrektor gabinetu
Grzegorz Kierozalski. Nie leżą w łóżku, bo odnawiane im co tydzień
zwolnienia lekarskie mają informację, iż panowie "mogą chodzić".
Zwolnienia mają jeden cel - urzędasom nie można wręczyć wypowiedzeń.
W ten sposób "ludzie kompetentni i uczciwi" wyrywają nadal pieniądze
z budżetu państwa. Chronią ich moralnie biskupi, a formalnie
dyrektor olsztyńskiego ZUS Maria Piór. Godząca się na oszustwa,
udająca swą bezradność.
Aktywna była opozycja. Pan rzecznik Klubu Parlamentarnego Ligi
Polskich Rodzin Antoni Macierewicz ogłosił, iż jego Liga nie chce
tworzyć wspólnego bloku wyborczego z Samoobroną w jesiennych
wyborach samorządowych. Wezwał też wszystkich
katolików do bojkotu pana Andrzeja Leppera i jego Samoobrony.
Oświadczenie pana Macierewicza zostało przyjęte wśród terenowego
aktywu SLD z najwyższym zadowoleniem.
W euforii sukcesu i lepszej wiary w przyszłość obradował kolejny
kongres Mumii Wolności. Delegaci, starzy i młodzi, narkotyzowali się
ostatnim sondażem PBS, który po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy
dał Mumii 5-procentowe poparcie przedwyborcze, czyli szansę na
powrót do ław parlamentarnych. Przywódcy Mumii pragną zagospodarować
elektorat między SLD a "chamami" i "talibami", czyli Samoobroną i
LPR. Na razie cieszą się z łaskawego listu prezydenta Kwaśniewskiego
doręczonego przez Szymczychę.
Katedrę dla Bronisława Geremka, byłego wybitnego lidera Mumii
Wolności, opłaciła Fundacja im. Roberta Boscha. Słynny wujek Bronek
nie znalazł się po ostatnim kongresie Mumii nawet w jej Radzie
Krajowej. Wcześniej premier Miller wydymał go z tworzącego się
brukselskiego Konwentu UE. W nowej katedrze, przy starym natolińskim
Kolegium Europejskim, wujek Bronek będzie wykładał tożsamość
europejską.
Gdyby referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii
Europejskiej odbyło się w lutym, 71 proc. Polaków byłoby za,
zaś zdeklarowanych przeciwników - 20 proc. Tak wynika z sondażu PBS.
Gdyby wybory parlamentarne odbyły się na początku lutego, to
koalicja SLD-UP miałaby 41 proc., PO - 10 proc., PSL - 6 proc., PiS
- 6 proc., Samoobrona i LPR - po 5 proc. głosów. Tak odnotował
Demoskop.
Bezrobocie w kraju wzrosło do 18 proc. - odnotowały media. Jest to
najbardziej niepokojący wskaźnik grożący naszemu akcesowi do UE oraz
notowaniom SLD.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Papuga Pana Boga
Usunięcie arcybiskupa Paetza miało niby oznaczać, że Kościół kat.
jest zdolny pozbywać się ludzi, których moralność pozostawia nieco
do życzenia. To oczywista nieprawda. Gdy ktoś jest Kościołowi
potrzebny, ma się dobrze, nawet jeśli jest na bakier z prawem.
Marek Tomaszewski to w Gnieźnie mocny człowiek. Nie może być
inaczej, skoro był człowiekiem Kurii Gnieźnieńskiej od początku lat
90. Miał nawet w pałacu Kurii pokoik, w którym przyjmował
interesantów. Etykietka "człowiek Kościoła" to w naszym kraju jak
gdyby człowiek był zbudowany z nitrogliceryny
jest nietykalny i
wszyscy dookoła niego chodzą na paluszkach. Toteż z szacunkiem
udawał się do pana mecenasa Damian S., przedsiębiorca i biznesmen.
Chciał porady prawnej, albowiem zamarzył sobie, że stworzy w Polsce
sieć hoteli. Dziś na dźwięk nazwiska Tomaszewski pan S. robi się
blady i najchętniej waliłby łbem w ścianę.
Podkusiło Damiana S., żeby z Tomaszewskim robić wspólne interesy.
Utworzyli spółkę "Metro" i kupowali różne obiekty hotelowe. Na taki
zakup trzeba było wziąć kredyty. Kredyty brał Damian S., a załatwiał
Tomaszewski. Potem załatwiał również wpisy na hipotekę, co polegało
na tym, że Damian S. przynosił do sądu wypełniony wniosek o wpis na
hipotekę, Tomaszewski brał od niego ten kwit, po czym ginął na parę
minut w czeluściach sądowego gmachu, a za jakiś czas pojawiał się
ponownie z podpisanym dokumentem o dokonanym hipotecznym wpisie. Po
roku okazało się, że żadnych wpisów w księgach hipotecznych nie było

pan mecenas był uprzejmy robić swojego wspólnika w balona.
Żeby nie przedłużać opowieści
w styczniu 1993 r. aresztowano
Damiana S. i Marka Tomaszewskiego. Damian S. odsiedział do procesu 8
miesięcy w areszcie, a pan mecenas po dwóch tygodniach w podskokach
wybiegł zza krat. Był ciężko chory, jak mówiły kwity, które okazał
sądowi.
Wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu, w sierpniu 1993 r., Damian
S. został skazany na 3,5 roku, a pan mecenas na 1,5 roku więzienia.
Nie musimy dodawać, że Damian S. odsiedział swoje i jest zrujnowany,
zaś pan Tomaszewski ma się świetnie.
Zwracamy uwagę, że w naszej opowieści do wyroku, zgodnie ze stanem
faktycznym, używamy w stosunku do Marka Tomaszewskiego szlachetnego
tytułu mecenasa, a po wyroku już nie. Tomaszewski został z gwizdem
usunięty z szeregów palestry, co nikogo dziwić nie powinno, bo prawo
zakazuje,
żeby przestępca brudził tak szacowne grono, które wszak powinno
strzec przestrzegania tegoż prawa. Ale to nie przeszkadzało ani jemu
w dalszym ciągu używać tytułu adwokata i kantować nieświadomych
ludzi, ani Kościołowi kat., by się nim wysługiwać. W książce
telefonicznej Poznania i województwa poznańskiego z lat 1996/97,
czyli ładnych parę lat po wyroku, którego zresztą pan mecenas nie
odbył do dzisiaj, widnieje nazwisko Tomaszewskiego z małym,
wdzięcznym i kłamliwym dodatkiem
adwokat. Tomaszewski w dalszym
ciągu siedział i siedzi w swojej kancelarii w Gnieźnie przy ul.
Mieszka 17, naprzeciwko gabinetu swojej małżonki Barbary
adwokata
tak prawdziwego jak prawomocny wyrok ciążący na jej mężu.
Tomaszewski przyjmuje klientów, pozwala się tytułować mecenasem.
Kościołowi katolickiemu nic nie przeszkadzało, że firma, na której
czele stoi Józef Glemp, jest reprezentowana przez skazanego
przestępcę.
O tym, jak ważnym był Tomaszewski facetem dla Kościoła, niech
świadczy opowiadanie świadka wizyty Aleksandra Gawronika u wówczas
jeszcze mecenasa Tomaszewskiego w 1992 r. Gawronik
jak utrzymuje
nasz rozmówca
prosił Tomaszewskiego, by pomógł mu uzyskać osobiste
poparcie Glempa.
Za tę przysługę ofiarował 7 miliardów starych złotych, które po
prostu przyniósł w teczce. Po dwóch tygodniach Tomaszewski miał
powiedzieć Gawronikowi, że to za mało. Ale kasy nie oddał,
przynajmniej wówczas.
W 1992 r. Tomaszewski i kilku księży zarejestrowało Towarzystwo
Czytelni Ludowych występując jednocześnie o zwrot majątku przejętego
przez władze PRL po przedwojennym Towarzystwie Czytelni Ludowych
(TCL). Majątek w Wielkopolsce wart był kilkaset tysięcy złotych.
Tomaszewski z kolegami w sutannach próbowali zająć kamienicę w
Poznaniu i skutecznie zajęli pałacyk w Gnieźnie. Arcybiskup Henryk
Muszyński ustanowił w nim siedzibę nowej parafii, a proboszczem
zrobił księdza Świętochowskiego, członka władz TCL.
W 1999 r. NSA uznał, że powołane przez Tomaszewskiego TCL nie ma
prawa ubiegać się o majątek należący przed wojną do organizacji o
tej samej nazwie. Wokół pałacyku w Gnieźnie trwa obecnie dzika wojna
w sądach, prokuraturach i urzędach. Długa i wyniszczająca. Urzędy
pracują powoli, by nie rzec, opieszale. Co nie dziwi, jeśli cały
czas pamiętamy, że Towarzystwo Czytelni Ludowych i skazanego
Tomaszewskiego popiera Kościół kat. i prymas Glemp.
Oto istotny fragment pisma pana prymasa z 20 maja 1996 r. do
ministra spraw wewnętrznych RP:
W momencie wydania decyzji w dniu 26 listopada 1996 roku przez Pana
Ministra Spraw Wewnętrznych adwokat Marek Tomaszewski działał w
oparciu o moje pełnomocnictwo. Natomiast wszelkie późniejsze
czynności adwokat Marek Tomaszewski podejmował z upoważnienia władz
TCL jako ich członek. Wszystkie jego czynności były podejmowane za
zgodą i wiedzą Księdza Arcybiskupa Metropolity Gnieźnieńskiego
Henryka Muszyńskiego w ramach jego jurysdykcyjnej kompetencji. W
sprawach związanych z TCL pozostawałem w ścisłej łączności z
Księdzem Arcybiskupem Metropolitą Gnieźnieńskim Henrykiem
Muszyńskim.
Radzi jesteśmy, że skazany Marek Tomaszewski przynajmniej do 1996 r.
działał za zgodą i wiedzą Henryka Muszyńskiego, arcybiskupa, bo to
oznacza, że Kościół pomaga w powrocie na łono społeczeństwa ludziom,
którzy są na bakier z prawem. Boimy się jednak, że jak tak dalej
pójdzie, to ekscelencje Glemp i Muszyński znowu będą musieli bronić
tyłka Tomaszewskiego. Dotarł do nas klient Tomaszewskiego Marek K.,
który został, jak twierdzi, przez niego oszukany. Tomaszewski
podawał się za adwokata i podjął się prowadzenia sprawy pana K. Na
skutek zaniechania lub niedbalstwa Tomaszewskiego pan K. poniósł
niemałe dla niego straty. Wreszcie, pan K. gotów jest zeznać, w
towarzystwie innych świadków, że Tomaszewski podpisuje się na
dokumentach za swoją żonę, wykorzystując jej pieczątkę adwokacką.
Odnosimy wrażenie, że Tomaszewski jest święcie przekonany, że nic mu
się nie ma prawa stać, bo hierarchowie katoliccy nie odwrócą się od
niego. Może się pomylić.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Michnik Millerowi Kwachem cd.
W artykule pt.: "Michnik Millerowi Kwachem" (Tygodnik "NIE" z 18
kwietnia 2002 r.), a wcześniej także w artykule "Pozłacanie
brylantów" (Tygodnik "NIE" z 14 lutego 2002 r.) zamieszczone zostały
informacje, jakoby Agora SA (wydawca "Gazety Wyborczej") i jej
akcjonariusze uzyskali w wyniku nowelizacji w 2000 r. ustawy o
podatku dochodowym protekcyjną ulgę podatkową sięgającą 576 milionów
złotych. Informacje te nie są prawdziwe, podobnie jak nie jest
prawdziwym stwierdzenie, że Agora nie przeczyła informacjom o jej
rzekomych zwolnieniach podatkowych.
Jak się wydaje, źródłem błędnych informacji zamieszczonych na łamach
"NIE" była publikacja "Rzeczpospolitej" z dnia 3 lutego 2001 r., w
której sformułowana została teza o rzekomych miliardowych ulgach
podatkowych dla akcjonariuszy kilkunastu spółek, a w tym i Agory SA.
W tej sprawie Zarząd Agory SA wyraził swój zdecydowany protest w
publicznym oświadczeniu datowanym na 6 lutego 2001 r., które
przekazaliśmy posłom na Sejm RP oraz do wiadomości mediów. Nadto, w
dniu 16 lutego 2001 r. na łamach "Rzeczpospolitej" zamieszczone
zostało nasze sprostowanie, w którym zakwestionowane zostały jej
wcześniejsze sugestie i błędne wyliczenia dotyczące naszych
rzekomych zwolnień podatkowych.
Nieprawdziwa jest informacja, że nowelizacja ustawy o podatku
dochodowym z 2000 r. przysporzyła Agorze 576 mln złotych i tyleż
stracił na tym skarb państwa. Agora S.A. nigdy nie skorzystała z
takiej ulgi podatkowej oraz nie korzystała z innych niepowszechnych
upustów podatkowych. Z treści artykułu "Michnik Millerowi Kwachem"
(Tygodnik "NIE" z 18 kwietnia 2002 r.) oraz z nawiązania do artykułu
"Pozłacanie brylantów" (Tygodnik "NIE" z 14 lutego 2002 r.) wnoszę,
że piszecie Państwo o zwolnieniu podatkowym wynikającym z art. 52 p.
1 lit c ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych. Sprawą
oczywistą jest, że Agora S.A. jako osoba prawna nie mogła korzystać
ze zwolnień podatkowych adresowanych do osób fizycznych.
Nieprawdziwa jest również informacja, że to akcjonariusze Agory S.A.

osoby fizyczne będące pracownikami i założycielami spółki

skorzystali z ulgi w kwocie 576 mln zł ze stratą
dla skarbu państwa.
Wspomniany przepis ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych
obowiązywał tylko w 2001 r., a jednym z warunków jego stosowania był
upływ trzech lat od dnia pierwszego notowania akcji spółki do dnia
sprzedaży akcji. Gdyby nawet przyjąć najbardziej korzystną dla
pracowników-założycieli interpretację, że trzy lata należy liczyć od
pierwszego notowania jakichkolwiek akcji Agory na giełdzie, to trzy
lata upłynęłoby w kwietniu 2002 r. (pierwsze notowanie akcji Agory
S.A. miało miejsce w kwietniu 1999 r.; nie były to jednak akcje
będące własnością pracowników), a tym samym żaden z
pracowników-założycieli nie mógł skorzystać z tej ulgi w roku 2001,
kiedy ulga obowiązywała.
Kwota 576 mln zł rzekomej ulgi podatkowej wynika z błędnej
publikacji "Rzeczypospolitej" z dnia 3.02.2001 r. W naszym
sprostowaniu, które "Rzeczypospolita" zamieściła w dniu 16.02.2001
r. informowaliśmy, że według naszej interpretacji ze względu na
istniejące dziesięcioletnie ograniczenie zbywalności akcji dla
pracownikow-założycieli ewentualnemu zwolnieniu podlegałoby nie 19
069 800 akcji, ale 4 724 340 akcji, i to nie wcześniej niż w lipcu
2003 r., kiedy miną trzy lata od pierwszego notowania tych akcji na
giełdzie. Już po wysłaniu sprostowania do "Rzeczypospolitej"
otrzymaliśmy pisemne stanowisko Ministerstwa Finansów w tej sprawie
zawarte w komunikacie MF z dnia 8 lutego 2001 r. Otóż zgodnie z
interpretacją MF opartą o stanowisko KPWiG akcjonariusze założyciele
Agory S.A. nigdy nie byliby uprawnieni do skorzystania z omawianej
ulgi podatkowej, gdyż nabyli akcje po cenach preferencyjnych.
Reasumując:
* Agora S.A. nigdy nie skorzystała z ulgi podatkowej, o której jest
mowa w artykule "Michnik Millerowi Kwachem" (Tygodnik "NIE" z 18
kwietnia 2002 r.)
* pracownicy-założyciele spółki również nigdy nie skorzystali z ulgi
podatkowej, o której jest mowa w artykule "Pozłacanie brylantów"
(Tygodnik "NIE" z 14 lutego 2002 r.)
* zgodnie z interpretacją MF i KPWiG pracownicy-założyciele Agory
nigdy nie mogliby skorzystać z tej ulgi, nawet gdyby nie została
zlikwidowana z dniem 1.01.2002 r.
Przypominamy również, o czym już wielokrotnie informowaliśmy, że to
nie Agora była pomysłodawcą i inicjatorem nowelizacji ustawy
podatkowej.
Piotr Niemczycki
Wiceprezes Zarządu Agory S.A




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Egzekucja "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rząd stawia setkę
Rząd chce dać prezesowi Stoczni Gdynia S.A. Januszowi Szlancie 100
mln zł. Przewidujemy, że Szlanta pieniędzy nie weźmie.
Gazety poinformowały niedawno o rządowym zamiarze ratowania polskich
stoczni. Miałoby to wyglądać tak, że rząd je dokapitalizuje akcjami
skarbu państwa, czyli da upadającym zakładom pieniądze podatników.
Nie bezpośrednio, ale poprzez Agencję Rozwoju Przemysłu (ARP).
Chodzi głównie o ratowanie Stoczni Szczecińskiej Nowej, zakładów
Cegielskiego (produkują silniki do statków; stocznie to ich jedyny
żywiciel) oraz Grupy Stoczni Gdynia.
To oczywiście wielkie uproszczenie
pomysłów na różne rozwiązania
szczegółowe jest kilka. Ostatni to konsolidacja tych trzech
podmiotów pod nadzorem ARP.
Jak twierdzą faceci z Ministerstwa Gospodarki, Pracy i Polityki
Społecznej, kasę na stocznie dać trzeba, bo w razie utraty pracy
przez
jak wyliczają w resorcie
60 tys. ludzi zatrudnionych w
sektorze stoczniowym, przeznaczone dla nich zasiłki i wypłaty z
Funduszu Gwarantowanych Świadczeń byłyby znacznie większe.
* * *
Stocznia Szczecińska Nowa dostała już w ten sposób 60 mln zł. W tym
roku ma dostać następne 100
150 mln zł. Za tę kasę ma zostać
wykupiony od syndyka upadłej Stoczni Szczecińskiej Porta Holding
majątek produkcyjny pozwalający Nowej na budowanie statków i dalsze
płynięcie o własnych siłach.
Zakłady Cegielskiego w Poznaniu mają także zostać dokapitalizowane

kwotą 30 mln zł.
100 mln zł miałaby dostać Grupa Stoczni Gdynia. O ile jednak w
Szczecinie i Poznaniu jest prościej robić pewne zabiegi (w Stoczni
Szczecińskiej udział skarbu państwa to 90 proc., Cegielski w 100
proc. jest państwowy), o tyle w Gdyni nie ma lekko. Własność stoczni
jest rozbita na różnych akcjonariuszy. Skarb państwa jest
właścicielem 24,9 proc. Janusz Szlanta, prezes Stoczni Gdynia i
jednocześnie jeden z jej współwłaścicieli, nie tylko jest
człowiekiem, który zarządza zakładem, ale poprzez stworzenie
odpowiedniego dla siebie układu w radzie nadzorczej firmy całkowicie
kontroluje ją także od strony właścicielskiej. Szlanta nie chce, aby
ARP wchodziła do jego stoczni ze 100 mln zł. Dlaczego? Bo
zwiększenie udziału skarbu państwa pozbawiłoby prezesa Szlantę
władzy nad stocznią.
Wpadł nam w ręce kwit zatytułowany "Koncepcja restrukturyzacji
sektora okrętowego", który powstał w Stoczni Gdynia jakoś tak w
lutym tego roku. Nie jest on podpisany i ma charakter tez do
dyskusji. Jednak z dokumentu tego można sądzić, czego oczekuje
prezes Szlanta od rządu. W szczególności m.in.: dokapitalizowanie z
ARP kwotą 100 mln zł z przeznaczeniem tej kwoty na fundusz
pożyczkowy i poręczeniowy dla przedsiębiorstw sektora, które
zdecydowały się na restrukturyzację zobowiązań Grupy Stocznia Gdynia
i umożliwienie restrukturyzacji zobowiązań podmiotów sektora wobec
ZUS oraz urzędów skarbowych.
Krótko mówiąc: wy mi tu Hausner tymi swoimi 100 milionami nie
ściemniajcie, bo władzy nie oddam; jak jesteście tacy dobrzy, to
zapłaćcie moje zadłużenie w innych spółkach i w ZUS.
* * *
Kilkakrotnie pisaliśmy, że Stocznia Gdynia jest chwilę przed
upadkiem. W końcu jej zadłużenie
jak się
dowiadujemy
to ok. 2200 mln zł. Może upadek stoczni w Gdyni,
podobnie jak stoczni w Szczecinie, byłby jakimś rozwiązaniem?
Powstałby nowy podmiot do produkcji statków, syndyk zacząłby spłacać
długi... Bo teraz kicha! Produkcja stoi, blach nie ma, wprowadzono
trzydniowy dzień pracy. I nie zanosi się, że będzie lepiej.
W razie upadku Szlanta zostałby na lodzie. A nie musi. Stocznia nie
upadnie. Będzie miała długi, nie będzie robiła statków, ale nie
upadnie. Zgodnie bowiem z art. 7 ust. 1 ustawy o pomocy publicznej
dla przedsiębiorstw o szczególnym znaczeniu dla rynku pracy z
października 2002 r., nie może zostać ogłoszona upadłość zakładu,
który rozpoczął restrukturyzację (z tym że musi zatrudniać powyżej
tysiąca osób). A zarząd Stoczni Gdynia złożył taki wniosek o
wszczęcie postępowań restrukturyzacyjnych...
Nadzieja na to, że rząd chce uratować branżę stoczniową, w przypadku
stoczni w Gdyni może się okazać nad wyraz nieuzasadniona. Chęci
rządu to tym razem za mało.
* * *
"Tygodnik Solidarność" w nr. 6/2003 (z 7 lutego 2003 r.) w dziale
zatytułowanym "Afery" opublikował artykuł pt. "Zawłaszczanie
stoczni?", w którym sugeruje, że jacyś działacze SLD zażądali
łapówki za spowodowanie, aby stocznia dostała rządowe gwarancje.
Autor publikacji, Marek Lewandowski, przywołując nazwisko Dariusza
Adamskiego, szefa stoczniowej "S", pisze, że nieoficjalna kwota, o
której się szepcze na politycznych salonach, wynosi 50 mln zł.
Na posiedzeniu Sekcji Krajowej Przemysłu Okrętowego NSZZ
"Solidarność", które odbyło się w Gdańsku 3 marca, ktoś z sali
zapytał zarówno obecnego tam prezesa Szlantę, jak i Dariusza
Adamskiego, który jest przewodniczącym sekcji, co to wszystko
znaczy. Szlanta odparł, że nie wie, o co chodzi. Adamski wyraźnie
się zmieszał i nie umiał precyzyjnie odpowiedzieć. W trakcie
posiedzenia zrezygnował z funkcji przewodniczącego sekcji i wyszedł
wcześniej.
Jeśli faktycznie jacyś baronowie SLD żądali łapówki za ratowanie
Stoczni Gdynia, to należy ich wsadzić do pudła. A jeśli Adamski,
szef stoczniowej "S" i zarazem
od trzech kadencji
członek Rady
Nadzorczej Stoczni Gdynia bredzi, to należy go pociągnąć do
odpowiedzialności za znieważenie. Chyba że związkowy "Tygodnik
Solidarność" stosuje takie idiotyczne zasłony dymne w obronie stanu
posiadania kapitalisty Janusza Szlanty. Jeśli tak, to należy to
obśmiać.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lekarze ostatniego kontaktu
Gdy trafi do Państwa ten numer "NIE", w Warszawie trwać będą imprezy
związane z obchodami Światowego Dnia Pacjenta (11 lutego). Jak
zwykle, najgłośniejszą z nich zorganizuje Stowarzyszenie Pacjenta
"Primum Non Nocere". W tym roku obchody połączone są ze zbiórką
podpisów pod obywatelskim projektem ustawy o ustanowieniu instytucji
Rzecznika Pacjenta.
W USA z powodu błędów lekarskich co roku umiera 100 tys. osób, a 200
tys. zostaje okaleczonych. W 9 milionowej Szwecji co roku
odszkodowania za błędy medyków dostaje nowe 4 tys. osób. W Polsce
wygranie sprawy ze szpitalem w dalszym ciągu uchodzi za sensację.
Właśnie walką o prawa poszkodowanych pacjentów powinien się zająć
rzecznik pacjenta. Na jego powołaniu nikomu jednak nie zależy. Ani
wszechwładnym Izbom Lekarskim (co potwierdziły w lakonicznym liście
do nas), ani Ministerstwu Zdrowia (również odmowa zajęcia
stanowiska). Państwo boi się miliardów, które powinny wpływać do
kieszeni pacjentów
ofiar zabawnych igraszek medycznych. A jest się
czego bać: według badań CBOS, z błędami w sztuce lekarskiej zetknęło
się 31 proc. Polaków.
* * *
W Polsce jest 350 000 odpowiedzialnych za nasze zdrowie lekarzy,
pielęgniarek, felczerów (tych jest 501), aptekarzy, laborantów,
położnych i pielęgniarek. Na każdym z tych stanowisk statystycznie
podejmuje się około 5 proc. błędnych decyzji. Najpoważniejsze
konsekwencje niosą błędy lekarskie. Gdyby rozumieć zło
statystycznie, to wyszłoby, że zadeklarowani zbrodniarze są dla
biologicznego istnienia społeczeństwa mniej szkodliwi niż
deklarujący chęć uzdrawiania medycy. Ze swoją białą jak lelije
świtą.
Sytuacja jest chorobliwie niebezpieczna. Społeczeństwo w swojej
zbiorowej świadomości nie akceptuje pomyłek lekarskich. W jego
chorym odczuciu lekarze powinni być ambasadorami nieomylności,
moralności i bezinteresowności. Sami lekarze za takich idealnych i
nieposzlakowanych chcą uchodzić. Nie można jednak uchodzić za kogoś,
kimś się nie jest, inaczej niż posługując się kłamstwem. Tymczasem
służba zdrowia dzięki temu osiągnęła bezkarność, co ogranicza szansę
na autorefleksję i potęguje hipokryzję.
Pacjenci w odpowiedzi zaczęli postrzegać sługi zdrowia mające władzę
nad ich życiem jako osobniki chciwe, głupie, bezduszne.
Wyjaśnijmy jednak prawdę każdemu znaną, lecz rozumianą przez
niewielu, że ów katastrofalny stan mentalny społeczeństwa na temat
służby zdrowia spowodowany jest asymetrią informacji. Jeżeli
położnikowi uda się odebrać 1000 porodów bezawaryjnie
to dostanie
za każdy czekoladkę, kwiatki z kopertą i żaden dziennikarz o tym nie
pierdnie. Jeżeli raz noworodek zadusi mu się pępowiną... To wtedy
tak! Jakiś "Extra Express" uwieczni go na pierwszej stronie, jako
słynnego mordercę dzieci, któremu prokurator stawia zarzuty. Takie
są bowiem zwyrodniałe zasady funkcjonowania mediów dyktowane
zapotrzebowaniem jak najbardziej normalnych mas. System informacji
zapewnia każdemu lekarzowi prawdopodobieństwo statystyczne zostania
mordercą z pierwszych stron i środowisko to broni się przed takim
ryzykiem.
Chociaż ze starości, słabości i choroby śmiać się nie należy, nie da
się pokonać lekarskiej popeliny inaczej niż śmiechem. Wybraliśmy
najbardziej ekstremalne i dziwne przypadki, jakich dopuścili się
lekarze w ostatnich 2 latach.
l W Szpitalu w Krakowie lekarz pomylił zgagę z zawałem serca na
niekorzyść zawału. Pacjent zmarł. l W Strzegomiu nowotwór złośliwy
prącia pomylił się medykowi ze stanem zapalnym na niekorzyść stanu
zapalnego
dzięki czemu mimo zbędnej chemioterapii pacjent przeżył.
l W Chełmie zamiast leczyć faceta z płucami przebitymi żebrami
obandażowano mu głowę. Wykitował. l W Białymstoku pomylili upojenie
alkoholowe z krwiakiem mózgu spowodowanym pobiciem i zamiast na
operację skierowano pacjenta do izby wytrzeźwień. Nie wytrzeźwiał. l
W Szubinie pomylono raka piersi z włókniakiem, dzięki czemu
niepotrzebnie odjęto pacjentce calutki biust. Po 7 latach dostała za
to 150 000 zł odszkodowania. Po jednej Toyocie za każdy cycek. l
Trzech niezależnych lekarzy z przychodni w Kałkowie, szpitala w
Otmuchowie i pogotowia z Nysy pomyliło rwę kulszową z bakteryjnym
zakażeniem krwi. Pacjentce jest to już obojętne. l Nie pomylił się
lekarz polkowickiego pogotowia ratunkowego. Nie zabrał pacjenta do
szpitala uznając, że i tak wkrótce umrze i taniej jest podać mu
relanium. Diagnoza była prawidłowa
pacjent zmarł. l Do szpitala w
Dąbrowie Górniczej zgłosiła się ciężarna z bólami brzucha. Lekarz
stwierdził ciążę bliźniaczą i nakazał natychmiastowy poród przez
cesarskie cięcie. Dziecko było jednak jedno i wskutek niedowagi
zmarło. l W szpitalu w Staszowie w 1988 r. zoperowano ostre
zapalenie trzustki. Pacjent uskarżał się na bóle brzucha przez
następne 12 lat. Wówczas w szpitalu w Żyrardowie w rezultacie
kolejnej operacji usunięto mu dren gumowy długości 30 centymetrów.
Bóle ustąpiły, co było dla pacjenta ogromnym i nie do końca
przyjemnym szokiem. l Renata Śliwka nosiła w brzuchu 21-centymetrowe
kleszcze chirur-giczne pozostawione po operacji w Górnośląskim
Centrum Medycznym. Biegli uznali, że nie zagrażało to jej zdrowiu.
Prokuratura umorzyła sprawę. l W Gorzowie pacjentowi do żyły dostała
się trzycentymetrowa rura od wenflonu. Natychmiast wprowadzono płyn
kontrastowy do krwiobiegu oraz zrobiono USG. Wenflonu nie
znaleziono. Biegli profesorowie orzekli, że kawałek plastiku nie
zagraża życiu pacjenta
fragment mógł ulec zatrzymaniu i otorbieniu
przez tkankę łączną w jednej z kończyn a w ostateczności musiał się
osadzić w jednym z drobnych naczyń płucnych. Pacjent nie posiada
dowodu błędu
powiedział radca prawny szpitala
dlatego
odszkodowanie się nie należało. l W Warszawie szczęśliwie wyleczyli
pacjentkę z nowotworu. Leczenie trwało 2 lata i wymagało przeszczepu
szpiku kostnego. Jestem bardzo wdzięczna szpitalowi i całej załodze
lekarzy za uratowanie życia
pisze pacjentka.
Byłabym bardziej
szczęśliwą osobą, gdyby nie fakt, że będąc w tym szpitalu zostałam
zarażona dość poważną chorobą jaką jest żółtaczka wirusa "C". Jak na
razie nie ma szczepionki i znów czeka mnie długie leczenie. l W
Poznaniu oświadczenie chorej, że "umiera" spotkało się ze śmiechem
pielęgniarek utrzymujących: "No wie pani! Pani chyba żartuje".
Pacjentka postawiła na swoim
umarła. l Pani doktor z tytułem
doktora pokręcił się gruczolak na wargach sromowych z czerniakiem
złośliwym. Kiedy pacjentka przyszła do niej z pretensjami, doktor
przeglądając dokumenty komentowała: "No fajnie, ale fajnie!" l W
Kartuzach trzynastomiesięcznej dziewczynce zamiast dwuwęglanu sodu
wstrzyknięto magnez. Serduszko jej stanęło. Obecnie dziewczynka leży
bez kontaktu wzrokowego, emocjonalnego i werbalnego. Przedstawiciele
szpitala upierają się, że żyje.
A może nawet jest szczęśliwa? Kto wie?! Kto to wie?! l We Włocławku
zamiast lewego jądra zoperowano trzynastolatkowi prawe, ale potem,
żeby się poprawić, zoperowano lewe. Tym samym chłopczyk ma dwa jądra
zoperowane symetrycznie. Spowoduje to w przyszłości niezdolność do
pewnych przyjemności
czego żałować będzie mu trudno
skoro się
nie wie, jak to jest. l W Koninie wyrwano noworodkowi bark.
Ordynator konińskiej porodówki komentuje to tak: Chcę wierzyć, że w
tym przypadku nie było żadnego zaniedbania ani błędu. Wiara
ordynatora byłaby uzasadniona, gdyby wszyscy ludzie rodzili się z
wyrwanymi barkami. l W rezultacie łyżeczkowania obumarłego płodu
pacjentce z Mławy usunięto niechcący macicę i kawałek jelita. Dodano
jednak na czas rekonwalescencji tak zwany sztuczny odbyt. l W
łomżyńskim szpitalu ginekolog uzależnił odebranie porodu od
800-złotowej łapówki. O tym, że sądy słusznie nie skazują lekarzy na
więzienie, świadczy to, że ordynator tego samego oddziału 5 miesięcy
wcześniej dostał wyrok pierdla bez zawiesze-nia za to samo.
Działanie dydaktyczne nie poskutkowało. l W Pile chłop na oko umarł
podczas operacji.
"NIE" rozmawia z Adamem Sandauerem założycielem i prezesem
"Primum Non Nocere"

Będzie Pan rzecznikiem pacjenta?

Nie należy tworzyć stołków bez umocowań prawnych. Najpierw
Sejm musi przyjąć ustawę o stworzeniu urzędu Rzecznika. A czy
zgodziłbym się nim zostać? Nie mam pojęcia, to zależy od
środków i możliwości działania.

Ale o to teraz Pan walczy?

Po pierwsze nie tylko o to, po drugie nie jestem sam. Naszym
podstawowym celem jest zapewnienie pomocy poszkodowanym.
Doprowadzenie do powstania urzędu Rzecznika jest jednym ze
środków, a nie celem samym w sobie.

Średnio to logiczne. Co się z Panem stanie po powołaniu
rzecznika? Niebyt polityczny?

Od lat nie zajmuję się działalnością polityczną! Na pewno
chętnie pomogę każedmu rzecznikowi rozpocząć działalność. Nie
zamierzam jednak rezygnować z działalności w "Primum Non
Nocere". Marzę o tym, żeby w przyszłości nasza organizacja
przestała być potrzebna, obawiam się jednak, że do tego
jeszcze daleko. Tym bardziej że podobne organizacje istnieją w
krajach znacznie od nas bogatszych i o znacznie dłuższej
tradycji demokratycznej. Także w UE. Rozpoczęliśmy z nimi
rozmowy. Będziemy dążyć do realizowania wspólnych akcji
nacisku zarówno na własne władze krajowe, jak i europejskie.To
jest wielki ruch. W Polsce dysponujemy dokumentacją skarg 3
tys. osób.

To dużo czy mało?

O 3 tys. za dużo. Ale to, niestety, drobna część całości.

Skąd Pan wie?

Z danych krajów znacznie od nas zamożniejszych wynika, że
przy populacji 40 mln rocznie popełnianych jest od 10 do 30
tys. błędów lekarskich. Na świecie wprowadzono wręcz pojęcie
schorzeń "iatrogennych", czyli spowodowanych przez medycynę. W
9-milionowej Szwecji, gdzie funkcjonuje orzeczniczy system
ubezpieczenia od złych następstw medycyny, rocznie wypłaca się
ok. 4 tys. odszkodowań. Gdyby nasza medycyna stała na poziomie
szwedzkiej
co roku blisko 20 tys. osób otrzymałoby
odszkodowanie za błędy lekarskie. które zostają popełnione w
ciągu życia człowieka.

No to może mamy lepszych lekarzy?

Tak twierdzą Izby Lekarskie, które w 2000 r. uznały winę
lekarza zaledwie w 146 sprawach. Tylko kupy się to nie trzyma.

Dowody?

Na 1 tys. pracujących w Szwajcarii jest 44
niepełnosprawnych, w Niemczech 66, na Węgrzech i Łotwie po
100. W Polsce 153. Daje to ok. 1 mln więcej, niż należałoby
się spodziewać. Ktoś te kaleki produkuje, bo ciężko przyjąć,
że milion osób przekupiło orzeczników ZUS. Jest to liczba
zbieżna z szacunkową liczbą błędów lekarskich, które zostają
popełnione w ciągu życia człowieka.

I co się dzieje z tymi ludźmi?

Problemy często rozwiązują się drogą naturalną. Ludzie piszą
pisma do urzędów, rzeczników, posłów... Pisma latami
przesyłane są "zgodnie z kompetencjami". A poszkodowani
umierają.

To dlaczego Wasze protesty gromadzą raptem po kilkaset osób?

A kto ma protestować? Kalecy? Moglibyśmy oczywiście zwozić
ich autokarami, ale nie mamy pieniędzy. Nie korzystamy ani z
dotacji budżetowych, ani zagranicznych. Naszym celem nie jest
organizowanie wielotysięcznych spędów. Chcielibyśmy osiągnąć
swoje cele metodami cywilizowanymi.

Dużo kosztują nas te błędy?

Przyjmując, że mamy przynajmniej 1 mln żyjących ofiar
medycyny i każda z nich otrzymuje minimalną rentę
450 zł, to
rocznie daje to 5 mld zł. Ale nie to jest najważniejsze.
Wiemy, że każdy z nas jest omylny. Ale ukrywanie błędów
kosztem poszkodowanych jest po prostu haniebne.

Dziękujemy Stowarzyszeniu Pacjentów "Primum Non Nocere" za
udostępnienie swoich archiwów.
Autor : Dariusz Cychol / Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
8 sierpnia
"Towarzysz Owsiak jest okazem wypreparowanym jeszcze przez straszący
do dzisiaj społeczny system słusznego demosocliberalizmu. (...)
Myślę, że w imię dekomunizacji powinniśmy się poświęcić jeszcze raz
lub za pieniądze Orkiestry zakupić mu u naszych przyjaciół Moskali z
Bajkonuru one-way ticket w kosmiczną podróż, niech tam szykuje swoją
gwiazdkę z nieba...".
Czytelnik, "Towarzysz Owsiak"

10
11 sierpnia
"Czy to jest normalne, że taki Parlament Europejski zaleca również
Polsce zabijanie najmłodszych Polaków, a rząd polski nie protestuje
i nie zrywa na znak słusznego oburzenia wszelkich pertraktacji z tą
formacją polityczną, która okazuje się po prostu mafią zbrodniarzy i
ludobójców?".
ks. Jerzy Bajda,
"Normalni, bo niemoralni"
"Tygodnik
Solidarność"
9 sierpnia
"Rynsztok jest częścią wolnego świata, a Urban ma prawo działać,
dopóki nie łamie prawa. W ten sposób przyzwoici ludzie często
tłumaczą swój grzech zaniechania wobec jaskrawego zła, jakie
dokonuje się za sprawą NIE. Ale to zwykłe wykręty, płynące z
lenistwa, a może i obawy. (...)
A bezczeszczenie świętości. Szarganie symboli narodowych i
religijnych. Obraza uczuć. Naruszanie dóbr osobistych. Obraza
moralności. Czy to nie są czyny zagrożone sankcją karną? Nie mówiąc
już o zohydzaniu, szczuciu, jątrzeniu, judzeniu, podżeganiu,
szerzeniu nienawistnej wizji świata, które stanowią specjalność
zakładu Jerzego U.? (...) Na co więc czekamy? Dlaczego, mając na
sumieniu wiele ludzkich nieszczęść, krzywd, przekreślonych nadziei,
złamanych biografii, Urban nadal dysponuje pełną swobodą
działania?".
Waldemar Żyszkiewicz,
"Dlaczego Urban śpi spokojnie?"
www.mateusz.pl
"Sytuacja podatku kościelnego w Niemczech jest interesująca również
w Polsce, gdyż wielu Polaków pracujących w Niemczech, znając te
przepisy, składa deklarację formalnego opuszczenia Kościoła
katolickiego. Zwolnieni są wówczas z płacenia podatku kościelnego.
(...) ale czy w Polsce złożenie takiej deklaracji jest traktowane
jako formalny akt opuszczenia Kościoła katolickiego? Zasadniczo,
nie, jeśli taka deklaracja nie pokrywa się z wewnętrznym
przekonaniem. Decyzja o wystąpieniu z Kościoła katolickiego musi
wyrażać prawdziwą wolę opuszczenia go. Nie wystarcza więc tutaj
deklaracja emigranta o wystąpieniu z Kościoła katolickiego, którą
podpisuje, w celu uzyskania pewnego rodzaju przywilejów finansowych
w kraju, do którego emigruje (...)".
Ks. Aleksander Sobczak

Obowiązek wiernych zaradzenia potrzebom Kościoła
Autor : M.T. / M.M.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Już Chrystus nie lubił celników
Dawid Copperfield przekracza granicę. Zaczepia go celnik:

Pokaż pan jakąś sztuczkę.
Iluzjonista wyciąga z kieszeni chusteczkę. Wyfruwają z niej dwa
gołąbki, które za chwilę znikają w turkusowej mgle.
Na to celnik:

To ma być sztuczka? Uważaj pan. Widzisz pan tę cysternę?

Widzę
odpowiada magik.

I co to jest?
pyta urzędnik.

Benzyna.

No to patrz pan
celnik wyciąga z kieszeni pieczątkę, chucha na
nią i z rozmachem przystawia na formularzu.

Teraz to jest zielony groszek.
Poważnie. Na Pomorzu działa sobie World Food sp. z o.o. Jeden z
największych importerów i eksporterów artykułów spożywczych w
Polsce, w całości zresztą należąca do Holendrów.
W Jarosławiu pod Rzeszowem funkcjonuje inna firma, która prowadzi
Skład Celny. Należy do Piotra W. oraz Piotra B. i nazywa się Pluton
sp. z o.o.
Od maja 2002 r. holenderska World Food składowała w magazynach
Plutona swoje towary sprowadzone z zachodu, a przeznaczone na rynek
wschodni, czyli tylko przechodzące przez Polskę tranzytem. Piotr W.
prezes Plutona wskazał kontrahentowi Agencję Celną Merkury s.c.,
która miała reprezentować World Food przed Urzędem Celnym i w jej
imieniu (za pisemną zgodą) sprzedawać towar magazynowany w Plutonie.
Okazało się, że Piotr W. jest jednocześnie właścicielem tej agencji.

Interes się kręcił, aż nagle w lutym 2003 r. właściciele składu i
agencji, panowie Piotr W. i Piotr B., oznajmili przedstawicielowi
firmy World Food, że towar u nich składowany nie należy już do World
Food. Facet wysłuchał ze zdziwieniem, że sprzedał w cholerę na
wschód, m.in. do Mołdawii, ponad 400 ton spożywki za jakiś 1 mln zł.
Panowie Piotrowie uprzedzili swojego rozmówcę ze spółki World Food,
że szmalu na oczy nie zobaczy, i poradzili mu, by nie robił z tego
afery, bo to się może dla niego okazać niezdrowe.
Ten jednak nie posłuchał. Poleciał na policję i złożył doniesienie o
przestępstwie. Sprawą zajęło się CBŚ i jarosławska prokuratura.
Wyszło, że Agencja Celna Merkury fikcyjnie sprzedała w imieniu World
Food ponad 400 ton artykułów spożywczych. W Urzędzie Celnym złożyła
sfałszowane faktury i zapomniała dołączyć niezbędne do
zaakceptowania transakcji pisemne oświadczenia sprzedającego i
kupującego (wymaga tego rozporządzenie ministra finansów w sprawie
gos-podarczych procedur celnych Dz.U. Nr 18, poz. 214 z późn.
zmianami). Urząd Celny miękko łyknął to, co mu dali, i udawał, że
brakujące kwity do niczego nie są mu potrzebne. Mało tego,
zarejestrował deklarację celną (tzw. SAD), zanim otrzymał faktury na
towar, bez których rejestracji dokonać nie można. A jednak! Świadczą
o tym daty na dokumentach.
Z tych 70 ton towaru, które według deklaracji celnych pojechały do
Mołdawii, połowa poszła bokiem na polski rynek. To dzięki temu, iż
Urząd Celny w Jarosławiu obdarował Skład Celny Pluton przywilejem
uproszczonej procedury celnej. Sprowadza się ona do tego, że przy
odprawianiu towaru nie musi być obecny urzędnik celny.
Ten gest ze strony Urzędu Celnego umożliwia przewały dużego kalibru,
na których traci głównie skarb państwa. Towar na papierze przekracza
granicę, chociaż w istocie zostaje sprzedany w kraju, a oszuści nie
płacą cła.
Za sprawą takiej uproszczonej procedury towar składowany w Plutonie
odprawiany jest przez pracowników agencji Merkury. W ten sposób
funkcjonariusze nie muszą reagować, bo nie są bezpośrednimi
świadkami przekrętu. No i wszystkie tajemnice zostają w rodzinie,
wszak właściciel agencji jest jednocześnie współwłaścicielem składu.
Chłopaki więc sami siebie odprawiają. Doszli przy tym do takiej
perfekcji, że
jak wynika z dokumentów
potrafili jednorazowo
załadować po 20 ton towaru do samochodów osobowych typu Łada czy
Audi 100 (sic!).
Nic jednak nie budziło zdziwienia Urzędu Celnego. Nie tylko dał on
właścicielom Plutona i Merkurego narzędzie do robienia dużych
kantów. Nie tylko zatwierdzał lewe i mocno wybrakowane dokumenty, a
więc przyklepywał przekręty. Ale też starał się uniemożliwić ich
wykrycie. Przedstawicielowi firmy konsekwentnie uniemożliwiano
dostęp do dokumentów dotyczących przewłaszczenia jego towaru.
Naciskany wielokrotnie dyrektor UC p. Muzyczka dowcipnie stwierdził
na piśmie, że udostępni kwity, jeśli spółka World Food przyśle po
nie swojego pracownika uzbrojonego w kserokopiarkę, tusz i papier,
żeby mógł sobie skopiować papierki.
Złośliwi twierdzą, że życzliwość służb celnych wobec spółek Pluton i
Merkury ma m.in. związek z wyremontowaniem przez ich właściciela
Piotra W. budynku, w którym mieści się jego agencja i który, zapewne
przypadkowo, jest także siedzibą Urzędu Celnego. Wygląda jednak na
to, że sprawa sięga wyżej niż Urząd Celny.
W marcu Sąd Rejonowy w Jarosławiu wydał postanowienie o aresztowaniu
Piotra W. Jego wspólnik Piotr B. z jakichś powodów pozostaje na
wolności. Beknął też jeden z jarosławskich urzędników celnych Artur
T. Przedstawiono mu zarzut niedopełnienia obowiązku służbowego i
zastosowano wobec niego środek zapobiegawczy w postaci poręczenia
majątkowego (25 tys. zł). Nie wolno mu też wyjeżdżać z kraju.
Urzędnik ten nazywa się tak samo, jak wicedyrektor ds. finansowych w
Izbie Celnej w Przemyślu. To rzadko spotykane nazwisko. Ale w
rozmowie z nami pan dyrektor zaprzeczył uzyskanej przez nas
informacji, jakoby tamten był jego bliskim krewnym.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, wysoki urzędnik tej Izby
Celnej tłumaczył policji, że Izba zezwoliła podległym jej urzędom
celnym na przeno-szenie własności towaru bez wymaganych przez prawo
niektórych dokumentów, bo nikt nie wie, jak one powinny wyglądać
(sic!). Dlatego rzeszowski sąd prawdopodobnie unieważni wszystkie
przeniesienia własności, jakich dokonały urzędy celne w całym
województwie.
Fakt, że w jakiejś spółce będącej składem czy agencją celną okrada
się ludzi i fałszuje dokumenty, nie jest znów takim zaskoczeniem.
Złodziei i fałszerzy nam w kraju nie brakuje i to nie jest nowina.
Niepokojące jest dopiero to, że funkcjonariusze celni powołani do
pilnowania tego, co dzieje się na granicy, są upaprani w przewały i

jak pokazują liczne śledztwa
dają się korumpować, bo przecież za
darmo udziału w kancie nie biorą. To w służbach celnych
i to
wysokiego szczebla
dzieją się cuda.
Towar przekracza granicę, jak stoi w kwitach, a jednak zostaje w
kraju. Sprzedaje się na miejscu dobro sprowadzone z zagranicy, ale
pieniądze z tytułu cła do budżetu nie wpływają. Numery Copperfielda
przy tym to betka.
Nazwa poszkodowanej firmy holenderskiej została zmieniona na prośbę
jej przedstawicieli.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dewoty i zygoty
Parlament Europejski może wyskrobać Polskę z Unii Europejskiej.
Przypadko-wo: za sprawą rezolucji rekomendującej legalizację aborcji
w krajach UE i starających się.
W zeszłym tygodniu posłowie Parlamentu Europejskiego zaapelowali o
wolność aborcji we wszystkich cywilizowanych krajach Unii. I nie
tylko. Najwięcej uwagi poświęcili stworzeniu systemu antykoncepcji w
krajach do Unii wstępujących, zwłaszcza w Polsce i na Cyprze. I tu
zrobili kuku rządowi RP.
Czołgając się do UE miłościwie nam panujący rząd SLD-PSL-UP przyjął
taktykę usuwania przeszkód na tej drodze krzyżowej. Ogłosił, iż
kwestiami światopoglądowymi zajmować się nie będzie. Tym zaskarbił
sobie poparcie medialne hierarchów polskiego Kościoła kat.
Na użytek ludzi cywilizowanych, zwłaszcza z UE, przypomnijmy, że w
Pomrocznej terminem kwestie światopoglądowe określa się spory
seksualne. Czy można się bzykać przed ślubem religijnym, czy wolno
walić w gumie, czy dopuszczalne są piguły anty? Obecnie, no, może
poza sporem o Balcerowicza, główny spór "światopoglądowy" w naszym
kraju dotyczy skutków związ-ków bzykalnych, a nie klasowych.
Wzywając kraje czołgające się do UE parlamentarzyści krajów
cywilizowanych niechcący dziś uzbrajają niecywilizowanych polskich
kościelnych. Ojca chrzestnego Radia "Maryja" i Ligę Polskich Rodzin.
Pragnących zerwać ten egzotyczny, rządowo-kościelny, taktyczny pakt
o nieagresji. Posłowie UE wzmacniają swą rezolucją także antyrządowe
niechęci lewicowego elektoratu SLD wkurzonego ugodową polityką rządu
wobec czerwonych beretów.
Niebawem okaże się, że poparcia polskiego Kościoła kat. w przyszłym
referendum na rzecz Unii Europejskiej nie uda się uzyskać
obietnicami przyszłej "Invocatio dei" w planowanej, lecz jakże
niepewnej konstytucji UE.
Ani deklaracjami dostojników SLD, iż ta rezolucja UE nas nie musi
dotyczyć. Rezolucja za to umocni krytykę koalicyjnego rządu przez
jego niedawny lewicowy elektorat uważający, iż na włażeniu do
znanego organu Episkopatu bez mydła lewica wychodzi jak przysłowiowy
Zabłocki na produkcji i dystrybucji wspomnianego wyżej środka
czystości osobistej.
Co powinien uczynić rząd, aby nie drażnić czerwonych beretów i
osłodzić recesję lewicowemu elektoratowi? Ano jak najszybciej
wypełnić przynajmniej połowę z zaleceń rezolucji Parlamentu UE.
Odkładając kwestię najbardziej drażliwą, czyli aborcji, rząd winien
zająć się sprawami edukacji seksualnej i antykoncepcji. Oraz
płodności. Powinien stworzyć nowoczesny, czyli świecki system
edukacji seksuanej. Powinien zapewnić dopłaty do środków
antykoncepcyjnych. Aby nie było potem konieczności dokonywania
nielegalnych, choć powszechnie dostępnych w naszym kraju, aborcji.
Powinien też stworzyć system dopłat do leczenia bezpłodności.
Przyjmując rezolucję o konieczności stosowania nowoczesnej
antykoncepcji i wolności aborcji Parlament Europejski zamieszał w
szykach kierownictwa SLD. Osłabił szanse euroentuzjastów w
referendum o udziale w UE. Ale przypomniał naszym, ubierającym się w
kostiumy zachodnich socjaldemokratów działaczom, że taktyka
zamiatania śmieci pod dywan, spychania problemów światopoglądowych i
obyczajowych na potem jest krótkowzroczna.
Nie można aspirować do Unii Europejskiej i udawać, iż nie ma się
stanowiska w kwestiach: antykoncepcji, aborcji, związków
homoseksualnych, eutanazji, praw mniejszości narodowych, praw
emigrantów, równoprawności kobiet, człowieczeństwa, czyli wolności
dzieci itp. Tylko dlatego, że takie dyskusje mogą rozdrażnić,
podzielić naród i elektorat.
Nie można być socjaldemokratą i klerykałem. Nie można być
europejskim jajeczkiem, częściowo nieświeżym.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
W Białymstoku zaświeciła wołowina kupiona w jednym z supermarketów.
Blask był tak silny, że odbijał się od ścianek metalowego garnka.
Właścicielka zrezygnowała ze zrobienia zrazów, bo za ujawnienie, co
świeci w mięsie, trzeba było sanepidowi zapłacić. Sanepid jest
zdania, że wołowina nie była napromieniowana, a świecenie mogły
spowodować bakterie o właściwościach luminescencyjnych.
Za półtora roku niesłusznego pobytu za kratami Garegin A., obywatel
Armenii, dostał 6 tys. zł. Garegin siedział w pierdlu, bo był
oskarżony o dokonanie brutalnego ataku na jeden z łomżyńskich
kantorów. Uniewinniony przez sąd domagał się odszkodowania za
poniesione cierpienia moralne i niesłuszne aresztowanie. Jeśli
założyć, że cała kwota rekompensuje krzywdę wymierną, czyli pierdel,
jeden dzień za kratami z piętnem mordercy jest na Podlasiu wart ok.
10 zł.
Mają kłopoty policjanci z Hajnówki i Zambrowa, bo przekazali
przestępcy zajmującemu się wyłudzaniem haraczy informację o
ukradzionych samochodach. Działali w dobrej wierze. Przestępca
przedstawił się jako oficer policji z Komendy Głównej. (B. D.)
Przywrócenia do pracy żąda dozorca Muzeum Zegarów w Jędrzejowie.
Muzeum okradziono w październiku z wielu cennych eksponatów. Podczas
kradzieży zawył alarm, ale dozorca nie interweniował. Wyłączył alarm
i już. Nie zauważył też wyrwanych krat w oknie i przystawionej
drabiny. Został zwolniony dyscyplinarnie. Dozorca uważa, że
zwolnienie z pracy było niesprawiedliwe.
Władysław B. spod Nowego Targu awanturował się po pijaku. Sąsiedzi
wezwali policję, która przeprowadziła z gazdą rozmowę ostrzegawczą.
Po dwóch godzinach jeszcze bardziej pijany gazda podjechał przed
komendę zaprzęgiem konnym. Prosił o zamknięcie w areszcie.
Zatrzymano go w Izbie Wytrzeźwień. Prokurator zarzuca mu prowadzenie
zaprzęgu po pijaku. Gazda broni się mówiąc, że do komendy jechał
polami. Ze skruchą przesadzać nie można.
W Urzędzie Gminnym w Rzepienniku Strzyżewskim potrzebna jest jedna
sprzątaczka. Wpłynęło 20 podań. Władze gminy zastanawiają się, wedle
jakich kryteriów obsadzić stanowisko sprzątaczki. Możliwe, że
zostanie ogłoszony konkurs.
Środkiem drogi we wsi Rudyszwald (gmina Krzyżanowice) przebiega
granica państwowa z Czechami, przez którą codziennie uciekają z
Pomrocznej kury, kaczki i gęsi. Ludziom przekraczanie granicy jest
zabronione, więc gospodynie czekają, aż ptactwo grzecznie wróci do
kurnika. Co niecierpliwsze kobiety łamią prawo, przekraczają
nielegalnie granicę i zaganiają kury. Grozi za to do 3 lat
więzienia. W Rudyszwaldzie czekają więc szczególnie niecierpliwie na
wejście Polski i Czech do Unii.
Urzędnicy z Pomorcznej pełnią swe obowiązki z narażeniem życia. W
Łodzi do Urzędu Pracy przy ul. Milionowej przyszedł 45-letni
mężczyzna z rewolwerem. Żądał załatwienia mu obywatelstwa
niemieckiego. Przed wejściem do gabinetu kierownika urzędu desperat
czekał kilka godzin w kolejce. Obezwładniła go policja. Policja
zatrzymała również 65-letniego Piotra S. Odpowie on przed
częstochowskim sądem za podpalenie Urzędu Gminy w Łazach. Mężczyzna
twierdzi, że pożar był formą protestu przeciw bezduszności
urzędników, którzy nie chcieli mu przyznać mieszkania.
Kłopoty z obradami może mieć 23-osobowa Rada Powiatu w Łukowie. W
Radzie znalazło się dwóch Janów Sobiechów, dwóch Janów
Szczygielskich i dwóch Tadeuszów Kopciów.
Były dyrektor Podlaskiej Regionalnej Kasy Chorych stanie przed sądem
za wydawanie służbowych pieniędzy na prywatne potrzeby. Służbową
kartą pan dyrektor opłacał wizyty w restauracjach, noclegi w
hotelach, a nawet podłączanie erotycznych kanałów do pokoju
hotelowego. Władzy należy patrzeć na oczy.
W białostockim Polmosie jakość wyprodukowanych alkoholi sprawdza
siedem osób. Pięć z nich to kobiety. Zdaniem zwierzchników
kobiety-degustatorki podchodzą do obowiązków służbowych poważniej
niż mężczyźni.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stowarzyszenie Żywych Filmowców
W połowie grudnia zeszłego roku prezes Jacek Bromski przeprowadził
dobrze przygotowaną operację w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. W
Pałacu Kultury i Nauki d. im. Stalina, odbył się Zjazd
Sprawozdawczo--Wyborczy SFP.
Obecni byli zasłużeni szefowie filii ZUS z ulicy Puławskiej 61,
czasem mylnie zwanej studiami filmowymi: Jerzy Kawalerowicz (81
lat), Janusz Morgenstern (81 lat), Tadeusz Chmielewski (75 lat) i
junior Bohdan Poręba (69 lat) oraz ich klienci. Zjazd został
ostentacyjnie zbojkotowany przez nieodpowiedzialną i aspołeczną
młodzieżówkę filmową: Zanussiego, Zaor-skiego, Sass-Zdortową,
Żuławskiego, Marczewskiego, Kolskiego, Glińskiego, Piwowarskiego,
którym brakuje jeszcze kilku lat do siedemdziesiątki.
Zagajenie wygłosił minister kultury Waldemar Dąbrowski, który ze
swadą mówił o uwiądzie naszego kina. Okazuje się, że jeszcze czasem
produkujemy filmy, choć nie tak dużo i nie tak dobrych jak Niemcy
czy Czesi, którzy dzięki talentowi do ekranowej manipulacji sobie
przypisali autorstwo zwycięskiej rewolucji z 1989 roku. Polscy
reżyserzy kręcą mało i źle, ale jest nadzieja, że się poprawią. Bo
nowa ustawa o kinematografii
obiecał minister Dąbrowski
da nam,
filmowcom, więcej pieniędzy na więcej filmów oraz budynek przy
Krakowskim Przedmieściu, a w nim
prawdziwe własne kino. Będziemy
tam sobie mogli sobie pokazywać nasze przez nikogo innego nie
oglądane utwory. A może zaczniemy nawet robić dobre filmy?...
Przeszkodzić w tym może tylko nieżyczliwa filmowcom posłanka PO
Iwona Śledzińska-Katarasińska, "ale jej iloraz inteligencji dorównał
już jej wiekowi"
jak dowcipnie ujął prezes Bromski ku uciesze tych
uczestników Zjazdu, którzy subtelny żart dzięki wysokiemu IQ
zrozumieli.
Na pomoc kinematograficznej ustawie pospieszył natomiast
przewodniczący Andrzej Lepper. Jego niespodziewanie objawiona
podczas sejmowej debaty życzliwość dla polskiego kina pokazała,
gdzie narodowa sztuka filmowa ma prawdziwych przyjaciół i nowego
wyrafinowanego mecenasa. Jaka szkoda, że przewodniczący Lepper był
nieobecny na Zjeździe! Czyżby przez zapomnienie go nie
zaproszono?...
Gościnnie wystąpił natomiast prezes bratniego ZASP Olgierd
Łukaszewicz, reklamując siebie i swoją niezgraną w reklamach twarz
oraz życzliwie ostrzegając filmowców przed angażowaniem byłego
prezesa ZASP Kazimierza K.
Następnie dyskusja nad absolutorium dla prezesa Bromskiego została
pryncypialnie ograniczona do niezbędnego minimum, tj. sprawozdania
Bromskiego. Zrelacjonował w nim swoje sukcesy uzyskane na arenie
międzynarodowej, w szczególności podczas wizyt w Chińskiej Republice
Ludowej, gdzie gościnnie przygotowują dla niego chiński film do
realizacji.
Zebrane w sali konferencyjnej Pałacu Kultury (pamiętającej inne
historyczne zjazdy) grono filmowych weteranów (w liczbie żyjących
jeszcze 250 osób, średnia wieku 75 lat
pogratulować nam,
filmowcom, zdrowia!) uznało, że szczegółowa dyskusja na temat
projektu ustawy o kinematografii nie ma sensu, bo prezes sam
najlepiej wie, co robić. Jej i jego krytycy służą złej sprawie, a co
gorsza
czynią to najprawdopodobniej za pieniądze amerykańskich
imperialistów, jak niegdyś płatni agenci CIA Michnik i Kuroń. Tyle
że tym razem ośrodek decyzyjny jest nie w Waszyngtonie, lecz u
dystrybutorów w Hollywood. Ale że z racji wieku horyzont oczekiwań
większości twórców zrzeszonych w SFP nie wykracza poza najbliższe
kilka lat, gdy i tak działać będzie stare dotąd obowiązujące prawo
filmowe
to po co w ogóle gadać po próżnicy o tej nieszczęsnej
ustawie?
Prezes Bromski (młodzik: niecałe 57 lat!) okazał się też jedynym
kandydatem do fotela prezesa, a dotychczasowy zarząd stowarzyszenia

jedynym właściwym składem egzekutywy SFP. Niestety, nieliczni na
szczęście jątrzący wichrzyciele usiłowali siać niezdrowy zamęt
poprzez zadawanie pytań na temat powodów powstania niezrozumiałych
dla nich zapisów projektu ustawy firmowanej przez prezesa
Bromskiego. Dopytywali się na przykład (w tym niżej podpisany) o
okoliczności wykluczenia dokumentu i animacji z ustawowej definicji
filmu, a co za tym idzie
likwidację finansowania tych form
filmowych przez budżet państwa, czyli w praktyce
ich likwidację w
ogóle. Okazało się, że dokument i animacja mają coś wspólnego z
czasopismami, bo cudownie znikają i pojawiają się...
Ale na szczęście niewcześni krytykanci zostali zakrzyczani gromkim
"Dość tego pieprzenia, k... mać!" Jerzego Hoffmana (zaledwie 71
lat), który jednym mocnym zdaniem niczym Longinusowym Zerwikapturem
uciął rozpoczynającą się dyskusję, odbierając głos m.in. znanemu
obrońcy wolności i demokracji Porębie (przypomnijmy: tylko 69 lat).
Zebrani nagrodzili młodzieńczą spontaniczność twórcy "Starej baśni"
długą owacją i postanowili przekształcić Stowarzyszenie Filmowców w
Koło Seniorów, aby nie zmieniać w nim już nigdy niczego.
PS Podobno nowo wybrany zarząd rozpoczął swą pracę przygotowując
uchwałę potępiającą dyskryminację osób w podeszłym wieku i
utrudnianie im udziału w życiu zawodowym i publicznym. Następna,
także ponoć opracowywana już uchwała, ma proponować wprowadzenie w
polskiej kinematografii
na wzór innych centralnych urzędów III RP

zasady dożywotności, a w dalszej perspektywie
dziedziczności
stanowisk.
Autor : Konrad Szołajski (jeden z uczestników zjazdu)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Terror niewiniątek
Bibliotekarz gimnazjum w Lesznie zapytał 14-letnią uczennicę, czy go
lubi. Panna odpowiedziała, że nie.
Bardzo mnie nie lubisz?

dopytywał się. Dziewczynka nic nie odpowiedziała, tylko się
zarumieniła. Potem poszła do domu i opowiedziała rodzicom o
natrętnym potraktowaniu. Rodzice powiadomili policję, że ich
ukochana córeczka jest gnębiona lubieżnymi pytaniami. Los belfra
jest przesądzony.
O tym strasznym incydencie dyrektor szkoły dowiedział się już
następnego dnia. Przeprowadził rozmowy z nauczycielem, a także z
uczennicą oraz jej koleżankami. Od początku nie miał wątpliwości, że
gówniary fantazjują. Cała afera na tych rozmowach wyjaśniających
pewnie by się skończyła, gdyby nie to, że do akcji przystąpiła
zaalarmowana przez rodziców gliniarnia.
Do pieca dołożyły lokalne media, które domniemane molestowanie
nagłośniły.
Leszczyńskie organa podeszły do sprawy poważnie. Prokuratura
przesłuchała kilkunastu świadków
także kumpele molestowanej.
Gimnazjalistki zgodnie zeznawały, że bibliotekarz jest be i ślini
się na ich widok. Podały przykłady zachowań, które ich zdaniem miały
seksualną intencję.
Prokuratura nie dała panienkom wiary. Spostrzegła, że cytują się
wzajemnie. Jak gdyby powtarzały wyuczone na pamięć kwestie. Biegły
stwierdził, że uczennice koloryzują i wszelkim zdarzeniom z udziałem
bibliotekarza nadają kontekst seksualny. Psycholog uznał, że
prezentowane przez podejrzanego zachowania nie miały z seksem nic
wspólnego.
W tej sytuacji prokuratura zeznania lolitek potraktowała jako zemstę
na nie lubianym nauczycielu. Postępowanie umorzyła.
Od początku było jednak jasne, że bez względu na wynik
prokuratorskiego postępowania bibliotekarz ma przechlapane. Został
wprasowany w coraz modniejszy ostatnio schemat: nieletnia i
bezbronna ofiara kontra lubieżny starzec. Kiedy tylko o oskarżeniach
pod jego adresem zrobiło się głośno na mieście, udał się na urlop.
Do pracy nie zamierza wracać
prawdopodobnie przejdzie na
wcześniejszą emeryturę, bo choć niesłusznie go posądzono, to łatkę
ma przyklejoną. Panienki osiągnęły więc założony cel
pozbyły się
gościa, który nie przypadł im do gustu. Za składanie fałszywych
zeznań grozi im najwyżej klaps od tatusia. Bez stresu mogą wybrać
kolejną ofiarę.
W Pomrocznej jest coraz więcej ofiar oskarżeń o molestowanie
nieletnich. W Elblągu prokuratura oskarżyła 24-letnią nauczycielkę
niemieckiego. Kilku gimnazjalistów opowiedziało, że pani "od niemca"
żądała od nich pieszczenia oraz rżnięcia. Aby wymóc na nich seks,
uciekała się do szantażu: albo mnie przelecicie, albo obniżę wam
oceny. Z piątek na czwórki
zeznawali rezolutni młodzieńcy.
Oczywiście
jak można się domyślić
pod tak straszliwym naciskiem
gimnazjaliści ugięli się i z obrzydzeniem spełniali nieprzyzwoite
życzenia germanistki. Sami z własnej i nieprzymuszonej woli nigdy
nie zniżyliby się do uprawiania seksu na stopień
tym bardziej że
bierzmowanie tuż-tuż. Sąd badał sprawę przez rok. Stwierdził, że to,
co opowiadają nielaty, nie jest warte nawet funta kłaków łonowych i
uniewinnił nauczycielkę. Ale błoto zostało.
Szał molestacyjny to produkt made in USA. Przywędrował do nas razem
z macżarciem i halloween. Żartów nie ma, bo za oceanem nawet
naturalnie pożądliwe spojrzenie na pupę może skończyć się w sądzie.
Z amerykańskiej uczelni muzycznej wyleciał polski stypendysta,
którego koleżanka poprosiła, żeby podał jej ręcznik pod prysznic, i
oburzyło ją, że na nią wtedy spojrzał. Nie to go jednak wykończyło,
lecz inny czyn. Polskim zwyczajem poszedł przepraszać z kwiatami.
Kwiaty uznano za instrument natarczywości.
Nasze feministki zaczynają się niecierpliwić, gdyż z
przeprowadzonych niedawno badań wynika, że zaledwie kilka procent
Polek było seksualnie molestowanych. Czy to możliwe, aby w Polsce
był to problem tak marginalny, podczas gdy w krajach zachodnich od
40 do 70 proc. kobiet przyznaje się do molestowania seksualnego?

pytają.
Czas z tym zacofaniem skończyć. Także w dziedzinie liczby
molestowanych powinniśmy osiągnąć, jeśli nie amerykańskie, to
przynajmniej europejskie standardy. W Polsce bez większych obaw o
oskarżenie można nawet zaprowadzić 5-letnie dziecko w krzaki, żeby
zrobiło siusiu albo kaku. Wstyd to i hańba. Przykłady bibliotekarza
z Leszna oraz nauczycielki z Elbląga pokazują, że idziemy w dobrym
kierunku. Gdy strach się rozprzestrzeni, jedyną formą uwodzenia będą
oświadczyny, zaś seksu
onanizm.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Strategia dłubania w nosie
Głównym zajęciem urzędasów
zwłaszcza gdy trzeba uzasadnić fakt
pobierania pieniędzy i zasiadania w różnego rodzaju radach
nadzorczych
jest tworzenie "programów". Wyższym poziomem są
"strategie", których jest bez liku. Najwyższy poziom stanowią
"Narodowe Strategie" realizowane przez rządowych "strategów".
1. Najważniejsza jest oczywiście "Narodowa Strategia Integracji" (w
skrócie NSI), dzięki której wejdziemy do Unii.
2. Cały nakład "Narodowej Strategii Edukacji Ekologicznej"
wydrukowano na papierze ekologicznym.
3. Pracy coraz mniej, ale jest "Narodowa Strategia Wzrostu
Zatrudnienia i Rozwoju Zasobów Ludzkich w latach 2002
2006".
4. Nie wiem, o co chodzi w "Narodowej Strategii Rozwoju Regionalnego
na lata 2000
2006", ale musi być ważna.
5. Łosie i jelenie ryczą na rykowiskach, bo mamy "Narodową Strategię
Ochrony Środowiska w latach 2000
2006".
6. "Narodowa Strategia dla Sektora Transportu" budzi dreszcze wśród
transportowców.
7. Wieś Polska tańczy i śpiewa, bo ma "Narodową Strategię Rolnictwa
i Rozwoju Terenów Wiejskich".
8. Bez "Narodowej Strategii Rybołówstwa" pewnie nie wiedzielibyśmy,
co odławiamy.
9. Wierzyć się nie chce, ale w Ministerstwie Rolnictwa pracowano nad
"Narodową Strategią Rozwoju
Telekomunikacji na Wsi".
10. Rewelacją jest moim zdaniem "Narodowa Strategia Wydatkowania
Funduszu ISPA".
Nie na darmo Polska jest nazywana "Krajem Mrożka". Proponuję zatem
rozpoczęcie prac nad "Narodową Strategią Realizacji Narodowych
Strategii".
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wójt bez zahamowań
Człowiek jest wart tyle, ile znaczy. Sprzątaczka znaczy mniej od
ekspedientki, a technik mniej od posła.
Nawet jeśli, to tylko były poseł. Tak uważa Teresa D., emerytka z
małej, pomorskiej wioski pod Zblewem.
Kilometr leśnej drogi Zblewo
Kościerzyna. Na środku podwójna ciągła
przypomina o zakazie wyprzedzania. W słoneczny 29 września 2000 r.
wczesnym popołudniem technik wikliniarstwa Regina S. wracała z synem
do domu. Kupili muszlę klozetową i kilka drobiazgów. Jechali wolno
swoim pasem jezdni. Chłopiec nie pamięta, jak doszło do wypadku.
Tylko huk, trzask łamanych blach. Z późniejszych drobiazgowych
roztrząsań każdej sekundy poprzedzającej kraksę wie, że w "Malucha",
którym jechali, uderzył Renault Megane należący do Krzysztofa
Trawickiego, urzędującego wójta Zblewa, byłego posła PSL. Szerzej
znanego z prób wyhodowania dwuletniego buraka cukrowego, które
powiodłyby się nadzwyczajnie, gdyby buraki zimą nie gniły.
PRZYCZYNY
Prokurator ustalił: W obrębie łuku lewostronnego jezdni kierowca
Megane podjął wykonywanie manewru wyprzedzania ciężarówki. Zakręt
uniemożliwił mu skontrolowanie, czy można bezpiecznie wykonać
manewr. W końcowej fazie tego manewru gwałtownie skręcił w prawo,
pragnąc powrócić na swój pas ruchu i uniknąć zderzenia z
nadjeżdżającym z naprzeciwka "Maluchem". Na skutek gwałtownego
skrętu w prawo Renault wpadł w boczny poślizg i sunąc bokiem wpadł
wprost na nadjeżdżającego Fiata 126p. Jego prędkość była tak duża,
że po zmasakrowaniu "Malucha" przefrunął nad jego resztkami i
wylądował w rowie.
SKUTKI
Z Reginy S. została miazga, która zmarła po pięciu dniach pobytu w
szpitalu. Jej syn oraz wójt i towarzyszący mu stażysta Daniel M.
doznali obrażeń ciała. Tylko muszla klozetowa przetrwała nie
draśnięta.
WĄTPLIWOŚCI
Mówi Tadeusz Pepliński, sekretarz Samoobrony RP w województwie
pomorskim:
O 14.35
interweniowałem u Anity Kniga-Węzik, zastę-pcy prokuratora
rejonowego w Starogardzie Gdańskim, żeby pobrano krew wszystkim
uczestnikom wypadku. Nie zrobiono tego.
Pobieranie od osoby pokrzywdzonej Krzysztofa Trawickiego krwi na
zawartość alkoholu byłoby naruszeniem prawa i dóbr osobistych.
Zgodnie bowiem z treścią art. 129 ust. 2 pkt 3 ustawy prawo o ruchu
drogowym można żądać poddania się przez inną osobę badaniu, jedynie
gdy istnieje uzasadnione podejrzenie, że mogła kierować pojazdem. W
niniejszym przypadku takiego podejrzenia nie było
stwierdziła
potem minister sprawiedliwości Barbara Piwnik.
Wypadek był w
godzinach pracy, w każdym protokole powypadkowym musi być informacja
o trzeźwości pracownika
ripostuje Pepliński.
Z relacji osób, które pierwsze dotarły na miejsce tragedii,
wynikało, że prowadził wójt, który był, jak mówią, "pijany jak
worek".
Mówi Teresa D., matka Reginy S.:
Koło piętnastej przybiegł sąsiad
i opowiedział o wypadku. Pojechałam do szpitala. Modliłam się przy
nieprzytomnym dziecku, potem poszłam odwiedzić wójta. Znałam go.
"Bóg tak chciał, on też jest ranny"
myślałam. Zanim mnie zobaczył,
słyszałam jego zadowolony głos. Opowiadał jakiemuś mężczyźnie, że
prowadził właśnie on. Krzyknęłam: "Świnio, zabiłeś córkę i będziesz
siedział". Już w drzwiach usłyszałam: "Możesz i dwie chałupy
sprzedać, nie wygrasz".
OBWINIONY
Wina została przypisana dwudziestoletniemu w chwili tragedii
stażyście. Tak postanowił 29 grudnia 2000 r. prokurator ze
Starogardu Gdańskiego. Podczas przesłuchania Daniel M. przyznał się
do zarzucanego mu czynu, ale tylko częściowo. Nie przyznaję się do
tego, że spowodowałem ten czyn umyślnie i że doprowadziłem do
zderzenia z jadącym z przeciwka samochodem. Do tej drugiej
okoliczności nie przyznaję się, bo jej nie pamiętam. (...) Po
utracie kontroli nad pojazdem to nie ja uderzyłem w ten samochód
Fiat 126p
zeznał podczas przesłuchania.
PROCES
Ponieważ innych obrażeń doznaje kierowca, a innych pasażer, po wielu
bataliach z sędzią asesorem W. Jankowskim rodzinie zmarłej udało się
przeforsować powołanie medyka, który wypowiedziałby się na ten
temat. Biegły patolog myślał ponad siedem miesięcy. Doświadczenie
sądowo-lekarskie wskazuje, że u kierowcy i pasażera powstają
odmienne uszkodzenia ciała
potwierdził oczywistą prawdę w marcu
br.,
tj. półtora roku po wypadku.
U kierowcy dochodzi do złamań żeber,
mostka, urazu kolan i ran głowy. Zapięte pasy chronią przed tego
typu uszkodzeniami. U pasażera z zapiętymi pasami dochodzi do
uszkodzeń kręgosłupa szyjnego.
Z opinii sądowo-lekarskiej sporządzonej trzy tygodnie po zdarzeniu
wiemy, że Krzysztof Trawicki doznał stłuczenia głowy, wstrząśnienia
mózgu, stłuczenia klatki piersiowej, złamania żeber, złamania
obojczyka lewego i stłuczenia kręgosłupa szyjnego, zaś Daniel M.
urazu głowy, kręgosłupa szyjnego i twarzy. Czy znaczy to, że
Trawicki był kierowcą? Niekoniecznie. Cytowany biegły: wypadek
drogowy jest zajściem dynamicznym i dzieje się bardzo prędko.
Czy można było ponad wszelką wątpliwość ustalić, kto był sprawcą
tragedii? Bez wątpienia. Wystarczyło zbadać plamy krwi w samochodzie

ich rozkład i grupę, oraz porównać uszkodzenia wnętrza samochodu
(tablicy rozdzielczej, kolumny kierowniczej, foteli) z ranami
odniesionymi przez podejrzewanych. Nie wykonano żadnej z tych
czynności.
NADZÓR
Nad poprawnością działalności terenowych organów ścigania czuwa
Ministerstwo Sprawiedliwości. Na wniosek poseł Danuty Hojarskiej
ministerstwo zbadało zblewską sprawę w trybie nadzoru
administracyjnego. Ustaliło, że nie wszystkie zarzuty zgodne są ze
stanem faktycznym i wypunktowało, gdzie Hojarska się myli (DSP I
60/196/02). Broniąc swoich ze Starogardu, minęło się z prawdą w
łatwych do weryfikacji duperelach. Np. kategorycznie zapewniło, że
akt oskarżenia wpłynął do sądu w dniu... wypadku (!), zaś
starogardzka prokuratura nie zarejestrowała żadnego doniesienia
bliskich Reginy S. przeciwko Trawickiemu. Doniesienie nie tylko
istnieje, opatrzone pieczątką prokuratury, ale nawet prokurator
nadał mu dalszy bieg. Wysłał kwit
według właściwości rzeczowej (!)

do Państwowej Inspekcji Pracy w Starogardzie Gdańskim, jak gdyby
to do PIP należało rozpoznawanie zawiadomień o przestępstwie.
MORAŁ
Tak samo w interesie emerytek, jak i posłów leży, aby sprawiedliwość
nie kłaniała się okolicznościom. Pomyślmy jednak o tym, jak ogromnie
młody technik będzie się starał awansować na posła, a może nawet
wójta, jeżeli to jego szef zrobił wypadek, a on za przełożonego
musiał beknąć.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bender w kloace "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




O pożytkach z bezrobocia
Jeśli nie padniesz trupem od trucizn w mieszkaniu
przed którymi
ostrzegaliśmy w artykule "O pożytkach z bezdomności" w numerze
świątecznym
niechybnie wykończy cię twoje biuro.
Myślisz, że trują i smrodzą tylko zakłady przemysłowe, a w biurze
można bezpiecznie popijać poranną kawkę? Nic z tego! W
pomieszczeniach biurowych, w których pracownik umysłowy do czasu
przejścia na emeryturę (jeśli jej dożyje) spędza przeciętnie 70
tysięcy godzin, atakują cię podstępnie dziesiątki trucizn. Dzień w
dzień wdychasz wyziewy mebli, tapet, wykładzin podłogowych. Dodajmy
do tego wysoce toksycznych szefów, współpracowników i podwładnych.
Hałas biurowy jest przyczyną ciągłego stresu, kolory ścian usypiają
(na skutek czego stale zawalasz terminy), a jakość stosowanego
zwykle sztucznego oświetlenia zostałaby uznana za niewystarczającą
na przyzwoitej kurzej fermie. Badania przeprowadzone w Berlinie
wykazały, że ponad połowa pracowników biurowych choruje z powodu
warunków w miejscu pracy. Co czwarty biuralista w Niemczech traci
zdolność do pracy w wieku 54,3 lat. W zasadzie jest już wtedy
wrakiem człowieka. Nie łudźmy się
w Pomrocznej może być tylko
gorzej.
Klimatyzacja
Ponieważ większość biur znajduje się w miastach, ich wietrzenie
przez otwarcie okien nie zapewnia dopływu czystego powietrza, a
jedynie umożliwia wnikanie pyłu, spalin samochodowych i hałasu. W
takich przypadkach wskazana jest klimatyzacja, zapewniająca wewnątrz
pomieszczeń sztuczny mikroklimat.
Zanim jednak polecisz do szefa domagać się odpowiedniego
mikroklimatu, dowiedz się, że wskutek negatywnego wpływu urządzeń
klimatyzacyjnych tylko w Niemczech około miliona osób cierpi z
powodu kaszlu, chrypki, stanów zapalnych gardła, pieczenia oczu,
bólów głowy, częstych przeziębień. Na dodatek ukryte w instalacji
klimatyzacyjnej komory nawilżające powietrze działają jak wyrzutnie
bakterii, a filtry wypluwają mikroskopijne włókienka, które kaleczą
przykutym do biurek ofiarom tkanki płucne.
Wniosek: Najlepiej byłoby całkowicie zrezygnować z instalacji
klimatyzacyjnych.
Krótko mówiąc, masz wybór między dżumą a cholerą. Chyba że twoje
biuro mieści się w środku dziewiczej puszczy.
Smog elektromagnetyczny
Wywołują go anteny nadawcze radia, telewizji i telefonii komórkowej
oraz wszystkie urządzenia biurowe zasilane prądem, od faksu po
elektryczny ekspres do kawy. W smogu uczeni widzą przyczynę bólów
głowy, zaburzeń snu, uczuleń, skurczów mięśni, defektów genetycznych
i raka.
Sposoby na tę plagę są zbyt wyrafinowane, żeby mógł je zastosować
zwykły urzędas, np. Obwody elektryczne należy łączyć w gwiazdę, a
nie w pierścienie.
Z naukowego ględzenia o smogu wyłowiliśmy jednak kilka rad
praktycznych: stosuj ręczne liczydła, wyciągnij z piwnicy maszynę do
pisania marki Łucznik i wyrzuć telefon komórkowy!
Meble biurowe
Biurowe krzesło, sprzęt z pozoru niewinny i nieszkodliwy, może cię
przyprawić o zniekształcenie kręgosłupa i zwiotczenie mięśni. Cichym
sojusznikiem krzesła jest stół niewłaściwej wysokości.
Jak się ratować? W celu odciążenia kręgosłupa należy stosować
krzesła kolanowe, podpory pod stopy i pulpity do pracy w pozycji
stojącej.
Gdy pracodawca uzna to za głupie fanaberie, przynoś do roboty własne
krzesło kolanowe i podporę pod stopy. Masz dużą szansę, że cię
wywalą, a wtedy wykorzystasz ten cenny sprzęt w domu lub na działce.

Komputery
Komputer szkodzi wszechstronnie. Pierwsze symptomy to stały ból
głowy i lekkie usztywnienie (nie wiadomo jednak, czego). Szybko
dochodzą do tego dolegliwości oczu, bóle pleców, sztywność karku,
zaburzenia krążenia krwi, uciśnięcie żołądka i
o zgrozo

zakleszczenie ud. Są to objawy zespołu RSI (repetitive strain injury

powtarzających się urazów powysiłkowych), na które cierpi już co
trzecia osoba pracująca przy komputerze. Najpóźniej po 10 latach
takiej roboty ścięgna i mięśnie masz zużyte jak stare postronki.
Perspektywa: Jeszcze parę latek i wyrwiesz się ze szkodliwego biura,
przechodząc na rentę inwalidzką z powodu ciężkich uszkodzeń
kręgosłupa.
Monitory komputerowe
Są częścią komputerów, lecz same w sobie mają fatalny wpływ na twoje
i tak już nadwątlone zdrowie. Emitują promieniowanie
elektromagnetyczne, a nawet rentgenowskie
głównie do tyłu i na
boki monitora. W dodatku powierzchnia ekranu jest naładowana
elektrostatycznie, co u osób wrażliwych wywołuje wypryski i trądzik.

Wnioski: Niech ci do łba nie przyjdzie siedzieć za monitorem albo
obok niego!
Nie dotykaj ekranu! Gdy wyłączasz monitor, jego ekran bombarduje cię
cząstkami pyłu, które powodują choroby oczu i skóry. Pracuj w masce
i okularach ochronnych spawacza!
Drukarki
Nie ma biura bez drukarki, a drukarki
bez ofiar. Nadal używane są
drukarki igłowe, które rujnują nasz system nerwowy jazgotliwym
hałasem wysokiej częstotliwości. Drukarki laserowe nie jazgoczą, ale
za to emitują ozon
nierzadko w niedopuszczalnych stężeniach. Ozon
zaś wpływa szkodliwie na drogi oddechowe, błony śluzowe i oczy, co
prowadzi do permanentnego bólu głowy, pogorszenia wzroku oraz
zwiększonej podatności na przeziębienia.
Najgorsza zaraza to kilka drukarek w jednym pomieszczeniu.
Co masz zrobić? Jedną drukarkę upchnij za szafą, drugą w pakamerze
na końcu korytarza, trzecią wypieprz przez okno. Jeśli ci na to nie
pozwolą, wyskocz sam.
Kserokopiarki
Strzeż się tonera, czyli barwnika używanego do wykonywania kopii, w
skład którego wchodzi sadza, sztuczne żywice i farby z tlenku
żelaza. Jego drobne pyłki dostają się do płuc, co może wywołać raka.

W czasie pracy kserokopiarki, a zwłaszcza wymiany tonera, nie wolno
jeść, pić ani palić papierosów. Po wymianie tonera albo wykonaniu
większej liczby kserokopii
starannie umyj ręce. Są to jednak
półśrodki. Prawdziwe bezpieczeństwo zapewni ci tylko maska
przeciwgazowa i rękawice ochronne używane w oddziałach wojsk
chemicznych.
Mazaki, pisaki
Pospolite w każdym biurze przybory do pisania, podkreślania i
kolorowania zawierają na ogół toksyczne rozpuszczalniki, które można
rozpoznać po ostrym zapachu. Jeszcze bardziej trucicielskie są
lakiery korekcyjne, tak zwane korektory, nafaszerowane chlorowanymi
węglowodorami.
Jak już musisz użyć mazaka czy pisaka, nie liż go i nie wąchaj;
inaczej dostaniesz zawrotów głowy lub popadniesz w stan
oszołomienia. Od wąchania mazaków zaczynał niejeden narkoman!
Kleje
W niejednym biurze pałęta się tubka kleju. Beztrosko bierzesz ją do
ręki nie wiedząc, że kleje uniwersalne i specjalne zawierają do 70
proc. rozpuszczalników organicznych. Kontakt z nimi grozi łzawieniem
oczu i drapaniem w gardle. Co gorsza, rozpuszczalniki organiczne
wywołują zawroty głowy i stan upojenia. Dlatego są ulubioną używką
początkujących ćpunów
"wąchaczy". Zaczynasz od kleju
kończysz na
heroinie.
Papier
Nie ma biura bez papieru, lecz i on może mocno ci zaszkodzić.
Wystrzegaj się papieru samoprzylepnego, który zawiera niebezpieczne
rozpuszczalniki. "Papiery chemiczne" pokryte warstwą umożliwiającą
wykonywanie kopii (przekazy, formularze, rachunki) emitują
straszliwe trucizny: formaldehyd i wielochlorowane dwufenyle. Czy
rzeczywiście musisz ułatwiać sobie życie wystawiając kwity w dwóch
egzemplarzach? Dziadek pisał przez kalkę i dożył 80 lat, czego i
tobie życzymy.
Chociaż
nie oszukujmy się
nie będzie to łatwe. Jak
przypomnieliśmy na wstępie, siedząc w domu jest równie
niebezpiecznie.
Źródło: "Podręczna encyklopedia zdrowia", praca zbiorowa,
tłumaczenie z niemieckiego, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2002.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Psia służba dyplomatyczna cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Tajniak dziewicą
Wiceprezes NIK Szwedowski w liście do "NIE" twierdzi, że nie jest
kopaczem lewicy ani manipulantem.
Krzysztof Szwedowski, były funkcjonariusz UOP, 1 października 2001
r. ulokowany przez AWS-owską ekipę na stołku wiceprezesa NIK,
oznajmił w "sprostowaniu" nadesłanym do "NIE", iż nie koncentruje
się na dokopywaniu lewicy i wybielaniu byłych AWSiarzy. Wiceszef NIK
odnosi się w ten sposób do publikacji pt. "Rokita z grilla" ("NIE"
nr 33/2003).
Szwedowski w liście do "NIE" przeczy, jakoby kiedykolwiek produkował
nierzetelne dokumenty na polityczny obstalunek prawicy.
Były UOPek
z prawicowego zaciągu z 1993 r.
zaprzecza też
kategorycznie, jakoby prokurował zarzuty przeciwko Bartimpeksowi i
Gudzowatemu, oraz że pod jego naciskiem usunięto obszerne fragmenty
z tekstu z protokółu kontroli przeprowadzonej w PGNiG.
W istocie, nie możemy udowodnić, że prezes kopie SLD. W pozostałych
kwestiach musimy zarzucić prezesowi Szwedowskiemu mijanie się z
prawdą.
* * *
Już 7 lutego zeszłego roku "Trybuna" doniosła, iż wnioski z kontroli
NIK w PGNiG wywrócono do góry nogami po pięciu miesiącach od
zakończenia postępowania kontrolnego!
Według moich ustaleń, kontrola trwała od 16 maja do 13 lipca 2001
r.; badano między innymi kwestię zablokowania budowy gazociągu
łączącego polską sieć rurociągów gazowych z siecią europejską. W
pierwszych dniach sierpnia 2001 r. NIK przekazała "Wystąpienie
pokontrolne" Andrzejowi Lipce, ówczesnemu prezesowi PGNiG z nadania
Emila Wąsacza. Lipko złożył zastrzeżenia do protokołu. Zostały
rozpatrzone przez Komisję Odwoławczą NIK, która podtrzymała
wszystkie wnioski pokontrolne. Komisja ponownie wskazała na zalety
planu zbudowania gazociągu Bernau
Szczecin.
W dobrej wierze na dokument w tym pierwotnym brzmieniu powoływał się
w Sejmie (7.01.2002) Wiesław Kaczmarek. Tymczasem wkrótce po tym
Krzysztof Szwedowski
od 3 miesięcy zajmujący stanowisko
wiceprezesa NIK
zwołał tzw. Komisję Rozstrzygającą. Ta komisja
wywróciła do góry nogami pierwotne ustalenia i konkluzje. Z
dokumentu wykreślono obszerne fragmenty tekstu ze stron 7 i 8, m.in.
zdanie stwierdzające, że: decyzja o odrzuceniu uczestnictwa w
projekcie gazociągu Bernau
Szczecin miała charakter pozaekonomiczny
(czyli czysto polityczny
przyp. H.S.).
Manipulacje dostrzegły zarówno "Trybuna" (z 11.03.2002), jak i
"Rzeczpospolita" (z 25.01.2002). Tego rodzaju zabieg był możliwy,
gdyż wcześniej wymieniono cały skład kierownictwa departamentu
gospodarki NIK, który prowadził kontrolę w PGNiG i opracowywał
wnioski pokontrolne. Departament gospodarki został połączony z
departamentem skarbu państwa. W kierownictwie nowego
megadepartamentu nie znalazł się nikt z poprzednich kierownictw
połączonych jednostek.
Manipulację dokonaną
moim zdaniem
przez Szwedowskiego, rękoma
członków Komisji Rozstrzygającej, przeprowadzono, aby uchronić
byłych AWS-owskich prominentów przed ewentualną odpowiedzialnością
polityczną, a nawet karną za realizowanie polityki sprzecznej z
polską racją stanu.
* * *
Ostatnie dzieło wytworzone w NIK pod kierunkiem Szwedowskiego to
tzw. kontrraport, czyli informacja z kontroli w 22 spółkach skarbu
państwa, jaką NIK prowadził przez 9 ostatnich miesięcy. Na
przykładzie tych właśnie spółek gabinet Millera
wiosną 2002 r.

pokazał, jak zarządzali mieniem państwowym AWS-owscy menedżerowie. W
odruchu obronnym to Wiesław Walendziak przeforsował w sejmowej
Komisji Skarbu uchwałę zlecającą NIK sprawdzenie, czy czasem obraz
namalowany przez rząd Millera nie był tendencyjnie przeczerniony.
"NIE" informowało o tym kontrraporcie, w artykule pt. "Polowanie z
sekułami" (nr 28/2003). Sygnalizowaliśmy, że otworzy on w Sejmie
jesienny sezon polowań na polityków SLD. W sporządzeniu kontrraporu
współdziałał ze Szwedowskim były major UOP Jacek Kalas, któremu
prokuratura postawiła zarzut podżegania do przestępstwa zdrady
tajemnicy państwowej.
Szwedowski oddał pierwszy strzał, 13 sierpnia na specjalnie zwołanej
konferencji prasowej alarmował, że w resorcie skarbu zaginęły
supertajne dokumenty wagi państwowej. "Rzeczpospolita" zrobiła ze
sprawy wielkie halo, a prokuratura z doniesienia NIK wszczęła
postępowanie sprawdzające. Wkrótce okazało się, że chodzi o zwykłe
opracowania informacyjne, które zresztą z łatwością odtworzono,
wydobywając kopie od spółek skarbu państwa, które je sporządzały.
Czyli mówiąc krótko
zwykły urzędniczy burdel bez większych skutków
prawnych. Jest jasne, że w prokuraturze sprawa zakończy się
umorzeniem. Tym niemniej Szwedowski będzie jeszcze mieć ważną rolę
do odegrania, z chwilą kiedy jego kontrraport wejdzie pod obrady
sejmowej Komisji Skarbu. Tę rolę wyznaczył mu Wiesław Walendziak ku
uciesze całej opozycji.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Śmierć przez zasiedzenie
SLD pogodził się z porażką wyborczą. Nie lepiej pogodzić się ze
społeczeństwem?
Sytuacja w partii przypomina ciepły kokon. Jest tam całkiem swojsko,
frustracja miesza się z senną wygodą i pogodzeniem z przyszłą
porażką
mówi podkarpacki baron SLD Krzysztof Martens. Posłowie SLD
porażkę racjonalizują wskazując nawet jej pozytywne skutki. Nie ma
lepszej metody weryfikacji niż utrata władzy i pozbycie się tego
barachła
tłumaczy "Wyborczej" posłanka Joanna Sosnowska. Na
niesprawny mechanizm pozbywania się ludzi kompromitujących Sojusz
narzekał w Radiu PIN szef Agencji Wywiadu poseł Zbigniew
Siemiątkowski: Ludzie ci natychmiast odpadną od SLD na drugi dzień
po tym, jak SLD ewentualnie przegra wybory i znajdzie się w
opozycji. A socjolog prof. Jacek Wódz już dostrzega rozejście się
różnych środowisk, które tworzyły SLD.
To głosy SLD-owskiej góry. Na dole, podczas zebrań partyjnych czuje
się podobne nastroje. Góra nas zdradziła
słyszę.
I nadal ma nas
głęboko w dupie. Oni wejdą sobie do następnego Sejmu, nawet jak SLD
będzie miało 15 procent poparcia, bo to góra ustala listy wyborcze i
wpisuje się na pierwsze, zwykle biorące mandaty, miejsca.
Przeczekają sobie 4 lata w ciepłych ławach opozycji! Nie będziemy
pracować na nich w kampanii wyborczej, skoro teraz nie mają dla nas
czasu i nie słuchają naszych postulatów!
SLD rozchodzić się zaczyna
Lewicowcy, antyklerykałowie, egalitaryści mają żal do liberałów w
SLD, tzw. biznesiarzy o to, że zdominowali rząd i SLD, realizują
teraz interesy pracodawców, biznesu. Biznesiarze żalą się na
lewaków, że kompromitują partię postulatami obłożenia podat-kami
najbogatszych, Kościoła kat. oraz chęcią legalizowania pedalskich
związków. Doły żalą się na górę, że ich olewa, góra
na apatyczność
i ospałość dołów w partyjnej robocie. Wszyscy narzekają na
powiatowych SLD-owskich aferzystów. Przestają narzekać jedynie ci, u
których w ich powiatach ujawniono aferkę, konflikt, sprzeczki.
W SLD zaczyna panować nastrój pewności przyszłej porażki. Ludzie na
stanowiskach w administracji samorządowej i rządowej zaczynają
rozglądać się za wygodnym wyjściem ewakuacyjnym. Mam dwa lata na
ustawienie się
słyszę od zasiadającego we władzach miasta
samorządowca
albo zrobię jakiś duży dil, albo czeka mnie
dziadowska posada, emerytura wcześniejsza może. Drugi raz z
SLD-owskim stemplem już mnie nie wybiorą. Wśród szeregowych posłów
SLD wraz ze spadkami popularności partii w sondażach spada poparcie
dla skrócenia kadencji, przeniesienia wyborów z jesieni 2005 r. na
wiosnę. Tu mogą liczyć na poparcie rozłamowców z Samoobrony i
licznych wolnych elektronów. Pięć miesięcy posłowania dłużej to 50
tys. zł do przodu. No i pół roku dodatkowo na jakiś dil.
W SLD zaczyna panować nastrój pewności przyszłej porażki wyborczej,
poczucie rozchodzenia się partii. Ale do rozłamu, rozpierduchy nie
dochodzi. Pewnie dlatego, że poczucie przyszłej klęski scala. Rozłam
groziłby rozerwaniem "ciepłego kokonu", ewentualną utratą posad,
wpływów, możliwości robienia dilów. Trudno, pójdziemy na dno. Ale
dopiero za dwa lata. Hopla, jeszcze żyjemy!
Bo nas przestali lubić
Premier i rząd niczym mantrę powtarzają clintonowską sentencję:
"Gospodarka, durniu!". Gdyby spojrzeć na rząd i SLD poprzez pryzmat
gospodarki, to elektorat powinien premierowi i ministrom dupki
miodem smarować. Przez dwa lata wzrost gospodarczy z 0,5 do 3,5
proc. PKB. Bezrobocie już nie wzrasta. Pierwszy raz od 5 lat
zanotowano nadwyżkę w bilansie płatniczym, czyli w wymianie z
zagranicą. A mimo wszystko wyborcy SLD nie cenią. Odgrażają się, że
nie będą na nas głosować. Za arogancki, wielkopański styl
sprawowania władzy. Za łańcuch afer i aferek. Dzisiaj ktoś w SLD,
kto nie ma nic na sumieniu wygląda na lekkiego oszołoma
zauważa w
"Przeglądzie" prof. Jacek Wódz. A przecież SLD miał wprowadzić
oszczędne państwo, zamienić AWS-owską "republikę kolesiów" na rządy
fachowców.
Trzynastego
W niedzielę 13 czerwca 2004 r., podczas wyborów do europarlamentu,
okaże się, ile SLD jest wart na wyborczym rynku. Gensek Marek Dyduch
oszacował ostrożnie, że SLD weźmie około 20 z 54 mandatów. Poseł
Siemiątkowski uważa, że SLD potrzebny jest radykalny, głęboki
wstrząs. Porażka w wyborach albo zmienia partię w gruzy, albo
rewitalizuje ją
zauważa socjolog prof. Jacek Raciborski. Czy 13
czerwca będzie dniem poprzedzającym rozpad SLD? Na razie
kierownictwo SLD działa tak, jakby chciało ów "wstrząs" wywołać. Nie
prezentuje programu przyszłych posłów SLD w europarlamencie, nie
lansuje nawet swoich kandydatów. A może już pogodziło się z przyszłą
porażką w tych prawyborach do parlamentu krajowego?
Piękna katastrofa
Wstrząsem rewitalizującym SLD mogłaby być dymisja premiera Millera

słyszę z sejmowych kuluarów. Przerżniemy wybory do europarlamentu,
to Miller wreszcie będzie musiał odejść
odpowiada z nadzieją drugi
poseł SLD. Są i inne pomysły. Poprzemy plan Hausnera. Dobry dla
Polski niewątpliwie, ale kosztowny dla SLD, bo partia znowu straci
popularność. Skoro w następnych wyborach SLD musi przegrać, bo
społeczeństwo nas zwyczajnie nie lubi, to poprzyjmy plan Hausnera.
Popierając Hausnera topimy Millera. Zróbmy przynajmniej coś dobrego
dla Polski.
Epilog
Jest rok 2006. Po 4-letnich rządach SLD gospodarka Polski nabrała
rozpędu. Po kolejnych przegranych wyborach do parlamentu krajowego w
2005 r. SLD rozpadł się. W Brukseli grupa posłów wybranych do
euro-parlamentu z listy SLD rozpoczęła tworzenie partii lewicowej.
Najpierw na emigracji.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Uwaga" w TVN ujawniła środek o nazwie peklosól. Umożliwia on
sklepom Albert utrzymywanie świeżości mięska niemal w
nieskończoność. Po prostu, gdy chabanina nieco przywiędnie i zaczyna
śmierdzieć i przemieszczać się liniowo, kąpie ją się przez
kilkanaście minut w roztworze i jest jak nowiutka. Kiedyś TVN nie
podobały się odświeżacze mięsa w postaci płynu Ludwik, nadmanganianu
potasu i saletry. Podejrzewamy, że za tym wszystkim stoi lobby
agresywnych wegetarian lub wręcz zmowa świń i krów.
* * *
"Piłsudski robiąc zamach majowy uratował Polskę przed dyktaturą
faszystowską"
oznajmił Jerzy Marek Nowakowski w "Rewizji
nadzwyczajnej". Pozostali występujący historycy też wyrażali
wdzięczność dla Marszałka za zlikwidowanie demokracji i
rozpieprzenie nieudolnej władzy stanowionej przez głupawych
parlamentarzystów. Najwyższy czas, żeby Lepper zapuścił wąsy.
* * *
W "Tylko u nas" w "Jedynce" pokazali facia, którego CBŚ tak
zaszantażowało, że gość został ich tajnym współpracownikiem. Działał
na tyle skutecznie, że wsypał gang przemycający promem dziesiątki
kilogramów koksu i amfy. Gang zamknięto razem z agentem CBŚ. Kapuś
dostał 3 lata, bo CBŚ do współpracy z nim się nie przyznało.
* * *
Katolickie "Otwarte drzwi" doniosły, że czerwone berety, tak jak i
feministki, opowiedziały się stanowczo przeciwko ustawie o dodatkach
rodzinnych. Wkurwiło ich w niej to, że samotne matki dostaną więcej
kasy niż te, które mają ślubnego chłopa. Poza tym ustawa
spowodowała, że owieczki zaczęły dymać do sądów i się rozwodzić.
* * *
W tok-szole Kuby Wojewódzkiego w Polsacie biuściasta gwiazdka "Baru"

niejaka Doda, zwierzyła się, że nie chodzi do spowiedzi, bo w
konfesjonale zawsze śmierdzi alkoholem. Wieszczymy rychłą
interwencję Rady Etyki Mediów, zdjęcie programu Wojewódzkiego z
anteny, a nawet kłopoty Polsatu przy następnej koncesji.
* * *
Nowa reklama Citrona C3 pokazuje, że bałwany jeżdżą tym samochodem.

* * *
TVN 24, relacja na żywo z Sejmu, debata o policji, która pobłądziła
w Łodzi, Poznaniu, Krakowie i Śmiłowie. Kalisz: Jest źle, bo wszyscy
jesteśmy winni brutalizacji życia. Rokita: Policjanci to
zbrodniarze. Celiński: Bandyci to głównie politycy prawicy.
Macierewicz: Bandytami niezmiennie są komuniści. Lepper: Głupocie
policji winna jest banda złodziei rozkradających majątek narodowy.
Nałęcz: Pęk się myli nazywając ludzi robactwem. Pęk: Nie robactwo,
tylko lewactwo. Łopuszański: Katolicka-narodowa młodzież nie ma
bandyckich intencji. Dziewulski: Policjant to nie Bond ani
Schwarzenegger. Przyszło nam do głowy, żeby na dyskutantów napuścić
policję. A nuż się pomyli...
* * *
Dzięki "Informacjom" wiemy, że wzrasta miłość narodu do munduru.
Poprawia się też zdrowotność. O całe 3 proc. więcej męskiej
młodzieży dostaje teraz kategorię A. Wszyscy chcą iść do woja i
oszukują komisje lekarskie. A to dlatego, że
jak powiedział pan
czołgista
w wojsku uczą jazdy konnej, narciarstwa i takich tam.
Kwestię wiktu i opierunku pominął. Trepy doczkali w końcu czasów,
gdy za polskim mundurem bezrobotni sznurem.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Język wiary
Katechetom przybyło nowe poletko
Unia Europejska. Nie szczędzą
wysiłku, by powierzone im owieczki wiedziały, że to dzieło szatana.
- Pokonajmy Unię różańcem.
- Powiedzcie, czy premier Miller to Polak, czy takie nazwisko może
być polskie?
- Unijna szkoła to szkoła z bogiem od małp
Darwinem.
- Dla Polaka Brukselą powinien być Watykan.
- Słuchajcie, co ksiądz na mszy mówi, a nie co telewizja judaszy.
- Unia
to berlińska parada zboczeńców, Polska
to świetlista
Lednica.
- Boga w Brukseli nie ma
jest w nas i u nas, w Polsce naszej.
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z winy papieża
Z powodu białego tatki rozpadł się egzotyczny sojusz wyborczy
Podlaskiego Ruchu NIE z Samoobroną. "Głównym powodem niechęci
działaczy partii z Suwałk i Augustowa do koalicji stał się
napastliwy artykuł na temat papieża autorstwa Jerzego Urbana
opublikowany w tygodniku 'NIE'"
wyznał wojewódzki przewodniczący
Samoobrony Leon Żero.
Umowę koalicyjną podpisano 2 sierpnia. Negocjacje, w których oprócz
władz wojewódzkich partii uczestniczyli również przewodniczący
powiatowi, trwały dwa miesiące i żaden z działaczy Samoobrony nie
zgłaszał wówczas zastrzeżeń. Niestety, nad Wisłę przyjechał papież,
a Urban napisał, co wszyscy widzieli: że najlepiej umierać w domu i
kamery telewizyjne nie powinny rejestrować rozpadania się starego
człowieka, bo to obrazek nieestetyczny. Felieton wstrząsnął posadami
państwa, Kościoła kat.
i Samoobrony. Zadyma była taka, że nawet do Sławomira Dawidowskiego,
bezrobotnego przewodniczącego Samoobrony w Suwałkach, dotarło, że
istnieje Jerzy Urban i ten Urban jest Żydem, a na domiar złego
wydaje pismo "NIE". Dawidowski okazał się człowiekiem dociekliwym i
nie poprzestał na odkryciu. Zdobył pismo, zajrzał do środka i
oświadczył gazetom, że wcale nie utożsamia się z zawartością.
Co robi w takiej sytuacji człowiek prawy i katolik? Ano mówi prawdę.
Dawidowski oskarżył Leona Żero i podlaską posłankę Samoobrony
Genowefę Wiśniowską o to, że sprzedali partię Żydom i komunistom. W
ferworze protestowania sfałszował podpisy dwóch innych lokalnych
przewodniczących.
Został za to przez zwierzchność zawieszony w pełnieniu funkcji.
Zawieszenie trwało trzy dni, bo po tym czasie zainteresowani
przypomnieli sobie, że jednak to oni podpisali sporny kwit.
Ostateczną decyzję w sprawie być albo nie być sojuszu miał podjąć
ten, który go pobłogosławił, czyli Andrzej Lepper. Tak powiedział
Żero gazetom ("Kurier Poranny" z 31 sierpnia).
Podlaskie NIE postanowiło nie męczyć utrudzonej głowy wodza
wysiłkiem kalkulowania tego związku i 1 września wypowiedziało umowę
koalicyjną. Ale jak to Żydzi i komuniści mają w zwyczaju, wskazało
na inną od faktycznej, czyli pozapapieską, przyczynę rozstania:
Stowarzyszenie nigdy nie zgłaszało chęci zagarnięcia dla siebie
jakichkolwiek foteli. Rozmowy na temat
pozwycięskiego podziału łupów podejmowała wyłącznie Samoobrona.
Zarząd Podlaskiej Niezależnej Inicjatywy Europejskiej uważał, że są
one zdecydowanie przedwczesne. Żądaliśmy jedynie, aby kandydaci na
listy wyborcze byli akceptowani przez władze wojewódzkie Samoobrony
i NIE, co zostało zapisane w umowie koalicyjnej. W ten sposób
chcieliśmy zapobiec sytuacji, w której o mandat radnego zabiegałyby
osoby z przeszłością kryminalną bądź chore psychicznie. Być może ten
warunek wzbudził niechęć działaczy Samoobrony.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " M.A.S.H. babo placek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rydzyk orze w telewizorze
Właśnie zaczęła trwać Rydzykowa telewizja. Ciekawe, jak długo
przetrwa.
Dwa tygodnie entuzjazmowałem się Telewizją Trwam
nowym medialnym
produktem rozumu pana Tadeusza Rydzyka. Do 12 czerwca była to
telewizja inna niż wszystkie, z nowatorską formułą
transmitowanie
obrazu kontrolnego, który jednak nie był tym, czego potrzebują
technicy telewizyjni do korekcji kontrastu, nasycenia i jaskrawości
ekranu. Tadeusz Rydzyk miał iluminację, jak mniemałem, że właściwym
zabiegiem marketingowym jest emitowanie zniewalającego umysły
statycznego zdjęcia przedstawiającego tłum pątników na przedpolach
Jasnej Góry wymachujących bielą i czerwienią. Zdjęcie robiono z
murów Klasztoru Jasnogórskiego w pozycji frontem do alei
Najświętszej Marii Panny. Obraz widzialny był o dowolnej porze doby,
a patrzenie nań ino z pozoru było zajęciem nonsensownym. Inaczej mi
się działo w potylicy po 10 minutach patrzenia, a inaczej po 90. Aby
się przekonać, trzeba było spróbować patrzeć.
Wyobrażałem właśnie sobie, że kontynuując tę literaturę programową
pan Tadeusz Rydzyk będzie emitował na przykład reportaż z Jasnej
Góry podzielony na statyczne klatki
każda pokazywana przez dwie
godziny. Tym tanim sposobem Rydzyk stworzyłby jedyną na świecie
telewizję nadającą dwudziestominutowy reportaż przez pół roku.
Formuła ta doskonale realizowałaby niezrealizowany nigdzie przez
nikogo pomysł mediów bez przemocy, zbrodni, katastrofy, występku,
pornografii, komunistów i zakamuflowanych Żydów.
Niestety to, co uważałem za geniusz Tadeusza Rydzyka, okazało się
jedynie niefartem, wypadkiem, zbiegiem okoliczności. Od godziny
szóstej wieczorem 12 czerwca Telewizja Trwam prze-stała być inna niż
wszystkie: rozpoczęła emisję programu, którym była modlitwa Anioł
Pański.
* * *
Na początek pan Tadeusz Rydzyk uwypuklił cechę wywyższającą jego
produkt ponad telewizję publiczną. Trwam nadawana jest w kolorze i
przez cztery godziny dziennie, a TVP zaczynała od jednej godziny, co
sobotę i do tego w czarno-białej tonacji
chełpił się pan Rydzyk.
Program Telewizji Trwam retransmitowany jest ze studia Radia Maryja.
Tematem były warunki, w których powstawało Radio Maryja. Okazało
się, iż Radio Maryja powstawało w straszliwie ciężkich warunkach.
Jednej pani walił się na głowę tynk ze ścian i gruz sypał na papier,
gdy spisywała scenariusz programu. A jednemu panu, takiemu siwemu,
ktoś z pielgrzymujących do Radia Maryja zamienił buty na nienadające
się do chodzenia. Musiał wrócić do domu w łapciach. To nieszczęście
spowodowało dwutygodniową radość jego żony, która długo potem
opowiadała o kataklizmie obuwniczym męża. Następnie wszystko uległo
poprawie, gdy sufit i ściany wyłożono wykładziną podłogową w celu
wyciszenia i żeby jej butami nie zadeptywać.
Osobnicy o urodzie nieistotnej wpatrywali się w pana Tadeusza. Wiele
wysiłku włożyli opowiadający sobie nawzajem swoją radiomaryjną
niedolę w wypaczanie wartości informacyjnej słów pospolicie
rozumianych:

Czy pamięta ojciec, jak to z ojcem wtedy chodzili po ulicach
starówki i rozmawiali ojcowie ze sobą, że ojciec ma taki pomysł, co
to ojców ojcami ojcem ojcu ojcami ojciec ojcem ojcu?! Ależ
oczywiście, wtedy ojciec, co uczył się u ojca na ojca, wspomniał, że
ojciec, którego ojciec musi znać, a więc tenże ojciec, to on
ojcował, choć było mu trudno jako ojcu brata ojca, ma się rozumieć!
* * *
Około godziny 18.38 na ekranie pojawiła się wokalistka Eleni z
pozdrowieniem "Alleluja Rodzinom Radia Maryja". Potem zaśpiewała:
Alleluja, miłość trwa jak blask słońca i niech biją dzwony. Po
wideoklipie rydzykofile opowiadali, jakie cuda ich spotykają,
dlatego że jako wolontariusze pracują u pana Rydzyka zwanego przez
nich ojcem. Jedna pani rzuciła palenie, a inna nauczyła się
obsługiwać komputer. O siódmej
dla odprężenia
był klip
piosenkarza Andrzeja Rosiewicza, bardzo śmieszny, bo o milicjantach
jadących radiowozem narysowanym kredkami świecowymi, pod tytułem,
jak go zapamiętałem, "Jechał sobie powiem szczerze poborowy na
rowerze".
Po tym rozrywkowym antrakcie rozdzwoniły się spontaniczne,
niemanipulowane, niekłamane, szczere i życzliwe telefony od
telewidzów z całego świata, którzy ekscytowali się bardzo widokiem
pana Tadeusza Rydzyka. Od wzruszenia i ekstazy jednym słowa grzęzły
w gardłach, a inni też zaniemówili. Wyznawcy w Paryżu na przykład
widzieli oczami duszy telewizję, choć jej jeszcze nie widzieli. Pan
Rydzyk był bardzo zadowolony.
O godzinie 19.28 publicystykę przerwał Mały Chór Wielkich Serc w
teleklipie "Chwała Jezusowi, Chwała Barankowi, Chwała, Cześć". Zaraz
potem w analogii do laickiej dobranocki inscenizacja ojców dramatu
Brzechwy "Pan Kotek był chory". Performerzy udowadniali, że kot może
być z pomocą bożą nawet weterynarzem, jednak głównym przesłaniem
spektaklu były zgubne skutki stosowania piątego grzechu głównego
znanego jako nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Kończy się to
nieposłuszeństwo zesłaniem przez niebiosa choroby gastrycznej. To
znaczy, tfu: niebiosa wysyłają diabła, a ten dopiero chorobę, bo Pan
Bóg sam w sobie dobry jest. Zło wyczynia jedynie przez pośredników,
z którymi oficjalnie nie ma nic wspólnego.
* * *
Około ósmej rozpoczął się serwis informacyjny. Prowadził go bardzo
przystojny młodzieniec Robert Knap lub Knapp. Z informacji wynikało,
że najważniejszym wydarzeniem, zdaniem Telewizji Trwam, było
powstanie Telewizji Trwam. O tym, że 12 czerwca jest to
najważniejsze wydarzenie we wszechświecie, zaświadczył także
obiektywnie arcybiskup Antoni Dydycz. Następnie Telewizja Trwam, jak
wszystkie telewizje, relacjonowała standardowo zdarzenia będące
pasmem tryumfu Złego na ziemi: 3 trupy na poligonie pod Warszawą, w
tym kobieta żołnierz. SARS u baby w Kielcach. Amerykanie strzelać
będą w Koreańczyków rakietami. A Żydzi zabili Palestyńczyków, czym
zaprzepaścili ostatnią szansę na pokój. Miller rozpoczął krucjatę
przeciw Kościołowi i za zabijaniem nienarodzonych. 108 męczenników
II wojny światowej, w tym 99 księży, diabeł wcielony w hitlerowców
wymordował z uciechą, aby swoją niezłomnością mogli oni dać
świadectwo wierze i prawdzie. Na koniec pogoda: 18 stopni na
Mazurach i 28 na Podkarpaciu.
Po tym pan Tadeusz Rydzyk dokonał eksperymentu z telewizją
interaktywną, której start sam Bill Gates prorokował dopiero na
drugą połowę obecnego stulecia. Interaktywność była na 75 proc.,
gdyż telewidz modlił się do ekranu, a ten ojciec, co był na ekranie,
nie widział go, choć był widziany. Słyszeli się jednak dobrze i szło
tak:
Pan ojciec w studiu: Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą i
błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławion owoc żywota
Twojego, Jezus.
Pan spoza studia: Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami
grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Pan ojciec w studiu: Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą i
błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławion owoc żywota
Twojego, Jezus.
Pan spoza studia: Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami
grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Pan ojciec w studiu: Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna, Pan z Tobą i
błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławion owoc żywota
Twojego, Jezus.
Pan spoza studia: Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami
grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
I tak ze sto razy aż do teledysku z księdzem Stefanem około godziny
20.46, kiedy to ksiądz Stefan w stroju Demisa Russosa, choć czarnym,
w rytmie Jerzego Połomskiego, z dzwonniczej wieży, rozkładając
bezradnie ręce odśpiewał utwór: "Gwiazdo śliczna". Nie robił ani
pobożnego wrażenia, ani w ogóle nie zachowywał się po księżowsku.
* * *
Nagle pojawił się pan Rydzyk Tadeusz w towarzystwie urodą go
przewyższającego dżentelmena, co musiało być szokiem dla tych
słuchaczy Radia Maryja, którzy zetknęli się z ciałem Rydzyka po raz
pierwszy, a dla których był on dotąd tylko głosem. Ojciec Rydzyk
zrobił rzecz skandaliczną! Niemal pornograficzną! Zdjął swoje złote
okulary!!! Nie wiem, czy widzowie przetrwali. Zwłaszcza że zaraz
potem ojciec wezwał do ofiar i poświęceń, gdyż minuta telewizji
kosztuje pracę ośmiu ludzi przez wiele godzin lub odwrotnie.
Transmisja na żywo z Apelu Jasnogórskiego oraz odczytanie felietonu
księdza profesora Janusza Nagórnego "Myśląc ojczyzna" na tle jego
zdjęcia kończyły program. Felieton ten był niemądry, niesprawiedliwy
i kłamliwy, co rzadko da się stwierdzić równocześnie wobec jednego
tekstu człowieka tak utytułowanego. Emisję Trwam zakończył Mazurek
Dąbrowskiego, aby powrócić do tego, co najlepsze
obrazu
kontrolnego dającego więcej do myślenia i mniej do znudzenia niż to,
co nim nie było.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dno Spodka
Jak dobić publiczny interes? Wsadzić w niego polityków. Katowicki
Spodek znają wszyscy: Deep Purple, Metallica, Pearl Jam, Iron
Maiden, Mayday. Mogłoby się wydawać, że zdychający kawałek Peerelu
utrzymuje miejski budżet. A tu dupa. Podatnicy dokładają do niego
jakieś 2 mln zł.
Spodek teoretycznie zarabia szmal
wiadomo
na koncertach
światowych sław. Dobijają się na nie setki tysięcy fiśniętych fanów,
którzy oprócz tego, że wyją i machają zapalniczkami, sporo płacą za
bilety. Ale prawdziwą kasę i prestiż w klasie biznes Spodek robił
organizując międzynarodowe targi: motoryzacyjne, rowerowe,
górnictwa, energetyki, metalurgii i chemii. Piszę w czasie
przeszłym, bo PWS Spodek sp. z o.o., której stuprocentowym
właścicielem jest Urząd Miasta w Katowicach, zrzekła się
organizowania jakichkolwiek targów na rzecz prywatnej spółki
Międzynarodowe Targi Katowickie (MTK) podpisując stosowną umowę. I
od tego momentu zaczęły się poważne problemy finansowe katowickiego
Spodka.
Golec na życzenie
Do kontrolowanej przez brytyjską firmę Expocentres spółki
Międzynarodowe Targi Katowickie trafiła obszerna baza danych o
potencjalnych wystawcach, ale o organizacji samych targów nie
słychać od dwóch lat. Dla porównania
czysty dochód z targów
motoryzacyjnych "Autotour Market" w 1994 r. wyniósł prawie 200 tys.
zł, a były to targi jednorazowe i dosyć skromne w porównaniu z
organizowanymi niegdyś w Spodku targami górnictwa i energetyki
"Simex". Targi te organizuje teraz ukraiński Donbas. Straty z tytułu
podpisania umowy z MTK są więc kolosalne. Obecnie Spodek obsługuje
kilka firm na oddzielnych umowach. Restaurację i Hotel Olimpijski
przejęła spółka Olimp. Firma Południe z Krakowa w Spodku sprząta,
Konsalnet z Warszawy obsługuje parkingi, Impel z Wrocławia ochrania.
Spodek ma też swój zarząd
prezesa i wice, radę nadzorczą liczącą 5
osób, jednego dyrektora oraz kilku kierowników. Zarządzają samą halą
widowiskową. Resztę obsługują firmy prywatne, nieźle na tym
zarabiając.
Edward Gierek zapewne przewraca się w grobie, bo za jego panowania
Spodek funkcjonował bez strat i rad nadzorczych.
Polityk menedżer
W 1997 r. Spodek
wcześniej jednoosobowa spółka skarbu państwa

został przekazany miastu Katowice. Na Spodkowych stołkach
pozasiadali "znani i lubiani", m.in. Tadeusz Donocik, wiceminister w
rządzie Buzka. Obecny prezes Spodka Marek Blaszkowski wcześniej
zajmował się w Urzędzie Miasta organizowaniem... przetargów.
Za czasów dawnego Spodka, jak mówią dzisiaj jego starzy pracownicy,
zarządzał interesem Paweł Szafraniec, ale poleciał za niepodpisanie
umowy z MTK. Jego następca Zbysław Szlachta też poleciał za...
podpisanie umowy z MTK.
Prezent na urodziny
Na 30. urodziny miasto zafundowało Spodkowi remont kopuły w
prezencie
dudniły lokalne media dyskretnie pomijając problemy ze
szmalem.
Wyremontowany dach hali widowiskowej nadal cieknie (jak kablują mi
spodkowi pracownicy), choć od urodzin minęły zaledwie dwa lata.
Ostatni remont remontu polegał na "zakupie folii w ramach
tymczasowego zabezpieczenia". Dziwna sprawa, bo w kwitach stoi jak
byk, że miasto od 1992 r. wpakowało w remont Spodka całe 16 mln i
kolejne 2,6 na nową wykładzinę. Czy Spodek nie powinien być złoty
jak pałac Saddama?
Robole
Zatrudnienie w Spodku spadło o 75 proc.
do 59 osób. Od kilku lat
nie rosną płace. Żeby robolom zamknąć gęby, kolejni prezydenci
miasta organizują doroczne spotkania z pracownikami PWS Spodek sp. z
o.o. Dotychczas odbyły się takie aż dwa. Na pierwszym zjawił się
poprzedni wiceprezydent Katowic. Cel spotkania
problemy finansowe
obiektu. Pogadano sobie ogólnie. Na czerwcowym spotkaniu w zeszłym
roku pojawił się już sam prezydent Katowic Piotr Uszok związany z
Platformą Obywatelską. Temat spotkania był ten sam, co zwykle

problemy finansowe, z tym że spotkanie trwało krócej, bo prezydent
spieszył się na kolejne spotkanie.
Rezultaty dyskusji były adekwatne do jej przebiegu
prezydent
odpowiadał tylko na pytania z kartki. Jak się dowiedzieli
pracownicy, "chwilowo nie ma planów" na dalsze losy zarówno Spodka,
jak i zrobienie czegoś z jego kolosalnym zadłużeniem. Po tym
spotkaniu prezydent uczynił wiceprezydenta człowiekiem
odpowiedzialnym za Spodek.
Podczas transmitowanego do kilkunastu krajów turnieju siatkarskiej
Ligi Światowej pracownicy Spodka planowali strajk i blokadę zawodów.
Cudem udało się prezesowi ostudzić zapędy wkurwionych już nieco
dezinformacją i piszczącą biedą roboli, ale ci lojalnie mnie
uprzedzają, że sytuacja może się powtórzyć
przy okazji ostrzegam
fanów Iron Maiden (koncert w czerwcu).
Władza mówi
Dryndnęłam do Urzędu Miasta Katowice. Rzecznik miasta odesłał mnie
do wiceprezydenta Józefa Kocurka. Od wiceprezydenta dowiedziałam się
tyle:
Sytuacja finansowa Spodka jest fatalna, to oczywiste. O
szczegóły proszę pytać prezesa Blaszkowskiego.
Dobiłam się i do Marka Blaszkowskiego:

Jakie są zarobki zarządu i rady nadzorczej?

Są ustalone przez zgromadzenie wspólników. Proszę mnie o to
zapytać oficjalnie faksem.

Ile wynosi średnia płaca w Spodku?

1600 zł.

Jaką sumę za dzierżawę części obiektu płaci Spodkowi prezes
Olimpu?

To jest tajemnica handlowa.

Pan ma obowiązek mi odpowiedzieć na to pytanie, bo Spodek jest
własnością miasta, podatników, którzy mają ustawowe prawo wiedzieć,
co się dzieje z ich pieniędzmi.

To też jest tajemnica handlowa.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Uda dla policji "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Marszałek opiłek
Dawniej pomroczność jasna. Teraz opryszczka.
Były włodarz województwa podkarpackiego marszałek Bogdan Rz. z ZChN
miał niefart jechać zygzakiem po mieście Jaśle w nocy z 27 na 28
listopada 2003 r. Nie był już wówczas marszałkiem ani nawet radnym,
tylko zwyczajnym nauczycielem w jednej z jasielskich szkół średnich.
Zygzakującego Bog-dana Rz. zatrzymał patrol policyjny. Facet
wydmuchał na alkomacie ponad promil. No i zaczęły się problemy: jego
i policji.
Pierwszym stresem policjantów było wysłuchanie tyrady byłego
marszałka o tym, że pozwalnia gliniarzy i w cholerę ich załatwi.
Gliniarze zwlekali do rana, co zrobić z tak ważną personą jak Bogdan
Rz. Jednym z zastępców szefa komendy powiatowej jest ważniak
skoligacony rodzinnie z byłym marszałkiem Sejmu Stanisławem Zającem
z ZChN. Zając jest obecnie radnym wojewódzkim, a na chleb zarabia
głównie jako adwokat. Bogdan Rz. to serdeczny przyjaciel Stanisława
Zająca.
Gliny ustaliły wreszcie, że Bogdan Rz. straci prawo jazdy.
Eksdygnitarzowi groziła też sprawa karna. Gdyby dostał wyrok,
wyleciałby ze szkoły, nie mógłby startować w wyborach ani pełnić
żadnej funkcji w administracji.
Koledzy Bogdana Rz. wymyślili taki oto plan ratunkowy: przedstawisz
zaświadczenie lekarskie, że miałeś opryszczkę i przez cały dzień
nosiłeś na ustach wacik nasączony spirytusem. Spirytus mocna rzecz

masz więc prawo mieć skromny promil w powietrzu wydalanym drogą
paszczową. Niestety, widocznie nie ma wśród znajomych Bogdana Rz.
lekarza samobójcy, który zechciałby stosowny kwit załatwić.
Poradzono mu zatem, aby zakwestionował legalność alkomatu. Bogdan
Rz. wystosował do prokuratury kwit. Prokurator wysłał alkomat do
biegłego w Rzeszowie. Biegły odpisał, że alkomat był sprawny i ma
atest. Na złość jeszcze atest ten przedłużył.
Prokuratura zwróciła się jednak do kolejnego biegłego, tym razem w
Krakowie. Po dwóch miesiącach od zdarzenia krakowski ekspert wydał
opinię: w dniu, w którym pan Rz. dmuchał, alkomat był niesprawny.
Mistrzostwo świata w przeginaniu pały! Policja zapragnęła poznać
bliżej wybitną opinię biegłego. Ku jej zdziwieniu prokuratura
odpowiedziała, że nie jest stroną w sprawie. Tak więc chłopy nadal
nie wiedzą, czy mają sprawny alkomat, czy nie.
Zwracamy się zatem do wszystkich kierowców, którzy w nocy z 27 na 28
listopada 2003 r. mieli nieprzyjemność dmuchania w alkomaty
jasielskich policjantów, o kontakt z redakcją "NIE". Jeśli
dmuchaliście i coś wam wykazało, prokurator was oskarżył, a sąd
skazał, to możecie się pobawić z wymiarem sprawiedliwości powołując
się na opinię biegłego z Krakowa o tym, że w tamtym dniu urządzenie
było niesprawne, a potem sprawności nabrało.
Oddadzą wam prawo jazdy, a być może wywalczycie jakieś
odszkodowanie.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Etiuda rewolucyjna na dwie harpie
Co to jest: czarne i białe u eseldowca na szyi? Agnieszka Kublik i
Monika Olejnik robią wywiad z serii "Dwie na jednego".
Duet "Gazety Wyborczej" ma opracowaną metodę: łapie się dowolnie
wybranego polityka SLD i godzinami przesłuchuje go na okoliczność
tego, dlaczego był w PZPR. A dowolnie wybrany polityk SLD tłumaczy
się pokornie i z zasady wychodzi na to, że nawet jak był, to
niechcący albo przez nieuwagę, a w ogóle to nic ważnego tam nie
robił, a jeżeli już, to tylko komunie na pohybel. Za czas reżimu PRL
nigdzy dość przeprosin, a za Najjaśniejszą, rządy AWS
UW i
Balcerowicza

wdzięczności.
Ostatnio harpie dopadły AleksandrĘ JakubowskĄ, która okazała się

trzeba przyznać
znacznie twardsza od wielu klubowych kolegów.
Zdobyła się na deklarację, iż nie wstydzi się swego życiorysu, ale
deklaracja owa pozostaje w lekkiej sprzeczności z innymi
wypowiedziami. 23 pytania
słownie dwadzieścia trzy
harpie
poświęciły kwestii pracy Aleksandry Jakubowskiej w "Dzienniku
Telewizyjnym" i jej związanej z tym dyspozycyjności wobec
komunistycznego reżimu.
Jakubowska przyszła do DTV dopiero w 1987 r., więc trudno było
obarczyć ją odpowiedzialnością za Katyń, proces szesnastu, Radom,
pacyfikację Wybrzeża i kopalnię Wujek, wobec tego harpie postanowiły
udowodnić jej, iż
w odróżnieniu od nich, naturalnie
dupa z niej,
nie dziennikarz, bo robiła za tubę reżimu w reżimowej telewizji.
Ja (Monika Olejnik) pracowałam w tym czasie w radiowej Trójce i
wiele moich materiałów zdejmowano
poucza Jakubowską gwiazda
polskiego dziennikarstwa. Jakubowska pokornie wyjaśnia, iż jej nic w
DTV nie zdejmowano, bo zaczynała od materiałów pt. nielegalne
wyrzucanie śmieci w Powsinku, ergo nie robiła wcale za tubę
komunistycznej propagandy, tylko tak sobie coś dziergała na uboczu.
I zaraz próbuje się zrehabilitować dodając, że w "Rzeczpospolitej"
jej materiały zdejmowano i dlatego poszła do DTV. Co oczywiście jest
żadnym usprawiedliwieniem, bo skoro źle wspomina cenzurę w
"Rzeczpospolitej", to nie mogła się spodziewać, że lepiej będzie w
DTV.
Ale jeżeli sięgnąć do doświadczeń Pani Moniki i moich, to przyznają
Panie, że nawet w reżimowej telewizji i reżimowym radiu były
enklawy, w których można było uprawiać rzetelne dziennikarstwo

pyta przymilnie Jakubowska, ale rozmówczynie natychmiast osadzają ją
na miejscu: Taką enklawą była Trójka, na pewno nie DTV. W "Echach
Dnia" dało się przemycić wiele tematów społecznych
przekonuje,
dość żałośnie, pani minister.
Na przykład robiłam wtedy szalenie
dyskusyjną ustawę antyaborcyjną,
co wywołuje, całkiem już zasłużonego kopa w nerki: Jeżeli
bohaterstwem było przemycenie dyskusji o ustawie antyaborcyjnej, to
gratulujemy!
I tak dalej. Polityk, bądź co bądź, prominentny rządzącego
ugrupowania i była rzeczniczka rządu SLD tłumaczy pokornie dwóm
sfrustrowanym wielbicielkom Unii Wolności, że całe jej życie to
zbieg nieporozumień i niepowodzeń. Podczas obrad Okrągłego Stołu p.
Jakubowska bardzo chciała obsługiwać stronę solidarnościową!, tylko
jej Barański z Zakrzewskim nie pozwolili, a w 1976 r. wyjechała do
Szwecji na truskawki i tylko dlatego nie podpisała się pod protestem
przeciwko wpisaniu przyjaźni z ZSRR i kierowniczej roli państwa do
Konstytucji, a do "Dziennika" przeszła, bo ją zaprosił Bilik, który
wyczuł, że idą zmiany, czyli rok 1989, i roztoczył przed p.
Jakubowską perspektywy tych zmian etc.
Jakubowska jest twardzielem w zestawieniu na przykład z marszałkiem
Senatu profesorem Longinem Pastusiakiem, który załamał się już na
początku przesłuchania. 22 pytania
jest w tym jakaś metoda

gwiazdy "GW" poświęciły kwestii: dlaczego Pastusiak w latach 60.
wstąpił do partii i dlaczego z niej nie wystąpił. Profesor tłumaczy
się żarliwie, beznadziejnie próbując usatysfakcjonować rozmówczynie,
których liberalizm polega na tym, że nie nalegają, aby byli
komuniści trafili na latarnie, wystarczy im, jeżeli wylądują w
rynsztoku.
Dlaczego Pastusiak wstąpił do partii? Z pobudek antykomunistycznych:
Parliśmy ku zmianom i manifestacją poparcia dla tej wiosny
politycznej, choć był to październik, było wstąpienie do PZPR. A co
w partii robił? Nic. Byłem w podstawowej organizacji partyjnej w
Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, nawet w egzekutywie, ale
nie miałem żadnej ważniejszej funkcji. A jak
zareagował na marzec ł68? Stanowczo. Na znak protestu zrezygnowałem
z egzekutywy w POP. A co robił w partii po tym akcie sprzeciwu? Nic,
jak wyżej. Legitymacja sobie leżała. A dlaczego jej nie oddał?
Wiedziałem, że nie jest to tylko partia Moczara. Ja się
identyfikowałem z tą drugą częścią. I wiedziałem, że gdybym odszedł
z partii, to bym osłabił tę część. Nawet fakt, że był zięciem
Ochaba, wykorzystał do swej walki z komunizmem, bo dzięki temu
wiedział, jakie są podziały w partii i mógł stanąć po właściwej
stronie. I nawet gdy w 1989 r. kandydował do Senatu z listy PZPR,
wyrażał w ten sposób swoją krytyczną postawę wobec kierowniczej roli
partii: Namawiano mnie do kandydowania do Sejmu, ale nie chciałem,
bo Sejm miał być kontraktowy.
A co
poza walką z partią poprzez należenie do jej szeregów
robił
profesor Pastusiak w PRL? Nigdy się nie ześwinił, nie zgodził się
poprzeć inwazji na Czechosłowację i zajmował się Ameryką, choć w
latach 70. w KC powiedziano mu Towarzyszu, myśmy dokonali oceny
waszych dzieł i doszliśmy do wniosku, że jesteście głównym
propagatorem imperializmu amerykańskiego. Mówiono mu tak w KC na
ucho.
Harpiom uległ nawet Marek Borowski, posiadacz IQ większego niż jego
rozmówczynie razem wzięte. Wywiad
robiony jeszcze za rządów
poprzedniego, pożal się boże, rządu
damy zaczęły od komunikatu, iż
jako opozycja jest on, Borowski, niecywilizowany i jako taki stanowi
odpowiednik PDS, czyli enerdowskich postkomunistów, bo panie K. i O.
nie znalazły żadnej jego wypowiedzi chwalącej rząd AWS
UW. A Marek
Borowski, zamiast zapytać, z jakiej, kurwa, racji miałby chwalić
rząd, po którym następcy będą sprzątali jeszcze przez trzy
dziesięciolecia, zaklina się, że nawet jeśli SLD nie mówiło nic
dobrego o Buzkorządzie, to na pewno coś myślało i dawało temu wyraz
w głosowaniu.
Panie K. i O. pytają, czy w SLD-owskiej szafie jest trup, czy może
SLD nie ma za co przepraszać
i same odpowiadają: musicie tak długo
przepraszać, jak długo będą się tego domagali pokrzywdzeni. A
marszałek na to
pokornie
że on nie sądzi, żeby pokrzywdzeni
stale domagali się przeprosin. Ani słowa o tym, kto dał harpiom
prawo do występowania w imieniu tzw. pokrzywdzonych. Ani o tym, jaka
jest proporcja pokrzywdzonych przez PRL, który w istocie źle się
obchodził z opozycją
i pokrzywdzonych przez III RP, która źle
obchodzi się z chłopem, robotnikiem i inteligencją pracującą, czyli
zdecydowaną większością. Harpie cytują niczym klasyków
marksizmu-leninizmu swoją redakcyjną koleżankę Ewę Milewicz, która
napisała, że byłym komunistom w demokracji wolno mniej, a pan
marszałek pokornie oświadcza, iż nie podziela tego poglądu
całkowicie, zamiast zapytać, ilu wyborców oddało swe głosy na panią
Milewicz. Składa pan marszałek samokrytykę, iż zgrzeszył brakiem
dociekliwości w poznawaniu ciemnych stron komunizmu, bo choć w 1968
roku na SGPiS-ie organizował wiece i strajki w obronie studentów, to
w 1975 roku wrócił do PZPR, gdyż wytłumaczono mu, że są inne czasy i
nie wykazał dostatecznie analitycznego podejścia do wypadków w
Radomiu i Ursusie. Dziś zaś Marek Borowski najwyżej ceni Kuronia i
Modzelewskiego. Oni i Michnik byli w PRL prawdziwymi
socjaldemokratami
cóż, kiedy Borowski o tym nie wiedział.
Odwagą Lenina wykazuje się pan marszałek, gdy rzuca harpiom prosto w
oczy stwierdzenie, iż Balcerowicz winien był przeprosić za histerię,
którą urządził na okoliczność prezydenckiego weta do ustaw
budżetowych. SLD ma trupa w szafie i nie chce za niego przeprosić, a
pan domaga się od Balcerowicza przeprosin?
odparowują harpie, a
Borowski pokornie ustępuje: No dobrze, zostawmy te przeprosiny i
zapewnia, że nawet nie przyszłoby mu do głowy kpić z Balcerowicza.
Czemuż nie, do kurwy nędzy
chciałoby się zapytać, tym bardziej iż
z grzechu kpienia z Balcerowicza pokornie tłumaczy się harpiom także
Leszek Miller: Na początku lat 90. byłem w trudnej sytuacji. Czułem
się osaczony i dlatego byłem bardzo radykalny. Powiedziałem parę
rzeczy, które nie przynoszą mi
ani zaszczytu, ani chluby.
Nowy ustrój Miller krytykował z pewnej takiej nieśmiałości, a stary
popierał z
cóż
kunktatorstwa: To była jakaś hybryda. Uważałem
jednak, że daje szansę takiemu chłopakowi z bied-nej rodziny jak ja.
No i dał
zauważają sardonicznie harpie, a Miller skwapliwie
dodaje:
Ale nie wszystkim. Nie dodaje już jednak, że obecny ustrój
nie daje szansy nikomu, kogo nie stać na to, żeby ją sobie kupić.
Wobec słynnej tezy klasyka "GW"
że SLD wolno mniej
szef
SLD-owskiego rządu nieśmiało oponuje, że SLD ma taką samą
legitymację jak każda partia, bo przeszłość przeszłością, ale
odpowiada się również za to, co się w tej chwili robi, a ostateczną
instancją oceniającą przeszłość jest naród, wyborcy.
* * *
Jeżeli politycy partii rządzącej mają ochotę dawać się flekować dwóm
ciotom kontrrewolucji, które widzą swą misję dziennikarską w tym,
aby pouczać społeczeństwo, iż jest tępe i roszczeniowe, bo nie
podoba mu się życie za kilkaset zł, to szczęść Boże. Tylko myślę
sobie, że może pora, żeby tzw. postkomuniści zaczęli rozliczać się
nie z tego, że byli komunistami, tylko z tego, że być nimi
przestali. I miast kajać się za przeszłość socjalizmu, zaczęli się
tłumaczyć z teraźniejszości kapitalizmu. Do tego potrzeba jednak
innych dziennikarek w konfesjonale. Młodszych.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cool czy k
Niemożliwe stało się faktem. Publikując kilka tygodni temu intymną
korespondencję dr. Jana Kulczyka z dr. Hansem-Dieterem Harigiem w
sprawie prywatyzacji państwowej sieci energetycznej G-8
skaleczyliśmy najbogatszego Polaka ("NIE" nr 30/2002).
13 sierpnia minister skarbu Wiesław Kaczmarek powiedział agencji
Reutera, że wyłączność na prowadzenie negocjacji dotyczących zakupu
zakładów energetycznych z Grupy G-8 ma teraz niemiecki koncern E.ON.
Wcześniej minister przedłużył do 10 sierpnia wyłączność spółki
El-Dystrybucji (w której udziały ma też ledwo dyszący Elektrim),
kontrolowanej przez konsorcjum Kulczyk Holding. Kulczyk nie
zgromadził kapitału. Ufamy, że nasza publikacja przyczyniła się do
tego. Pośrednik wypadł z gry i może zacząć szacować straty.
12 sierpnia agencja Dow Jones Newswires powołując się na anonimowe
źródło podała, że El-Dystrybucja nie przedstawiła wymaganych przez
resort skarbu gwarancji bankowych, lecz tylko list intencyjny od
banków gotowych finansować transakcję zakupu Grupy G-8.
Nieoficjalnie dowiedziałam się, że chodzi o Dresdner Bank i
Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju.
Możemy tylko domyślać się, jak wyglądała inżynieria finansowa
opracowana przez dr. Kulczyka. Banki zgodziłyby się udzielić
El-Dystrybucji kre-dytu na zakup od skarbu państwa udziałów w Grupie
G-8, pod warunkiem że akcje stałyby się zabezpieczeniem udzielonego
kredytu. To prymitywna metoda. Nawet ja mogłabym wystartować w tym
przetargu, gdybym miała podobne zapewnienia. Wy dajecie mi kredyt
gwarantowany zakupionymi przeze mnie od skarbu państwa papierami.
Aby prowadzić takie pośrednictwo, nie potrzeba żadnych pieniędzy,
lecz jedynie dobre kontakty na styku świata polityki i biznesu,
które bez wątpienia dr Jan Kulczyk posiada. To tajemnica jego
sukcesów i bogactwa.
Przedstawiciele dużego biznesu w Warszawie zastanawiają się, czy
klęska wypróbowanych technik prywatyzacyjnych made by Kulczyk nie
oznacza początku końca tego czempiona polskiej transformacji. Tym
bardziej że po naszych ostatnich publikacjach ludzie stali się
bardziej skłonni do zwierzeń.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Burmistrz nie czuje busa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jogo Magnificencja
Twierdzenia, że polskie państwowe szkoły wyższe są skostniałe i
niereformowalne, to podłe pomówienia.
W Częstochowie od końca lat 40. działa politechnika. Jej rektorem
był do niedawna prof. Janusz Szopa. Rozpiera go energia i żądza
czynu. Swoją kondycję eksrektor zawdzięcza jodze. Jego koledzy po
zajęciach wyprowadzają pieski, on zaś z nóg robi plątaninę 'la kwiat
lotosu i próbuje lewitować nad podłogą.
Profesor Szopa tajniki jogi pragnie przekazać studentom. Joga
znalazła się więc w programie studiów Politechniki Częstochowskiej.
Na Wydziale Zarządzania powołano kierunek wychowanie fizyczne i
jogini będą uzyskiwać tam dyplomy. W końcu gimnastyka to zarządzanie
ciałem, a zarządzanie firmą to mała gimnastyka.
Nowatorskie przedsięwzięcie Politechniki Częstochowskiej przyprawia
wykładowców z innych uczelni technicznych o śmiech. Plotkują, że
prof. Janusz Szopa jako rektor zabiegał o otwarcie wychowania
fizycznego na swojej uczelni, ażeby zapewnić sobie ciepłą posadkę,
gdy zakończy się jego kadencja. Profesor nie jest bowiem inżynierem.
Dziekanem wydziału jest nie kto inny, tylko Janusz Szopa. Żaden inny
wydział Politechniki Częstochowskiej nie ma tylu słuchaczy i tak
odwalonych obiektów. Profesor Szopa ogłosił, że jedną ze
specjalności wychowania fizycznego na Politechnice Częstochowskiej
będzie kinezypsychoprofilaktyka obejmująca hatha-jogę oraz techniki
relaksacyjne.

Od lat dążymy do tego, aby Częstochowa była dużym centrum
rekreacji ruchowej
wyznał prof. Szopa. Sądziliśmy, że tym zajmuje
się Kościół regulujący tu ruch pielgrzymek.
Z wychowaniem fizycznym przegrały elektro-nika, telekomunikacja,
architektura i urbanistyka. Te kierunki mają być tworzone dopiero
teraz, gdy jogin przestał być rektorem politechniki.
Nowatorskie podejście prof. Szopy podziela Państwowa Komisja
Akredytacyjna, od której orzeczeń zależy, czy Ministerstwo Edukacji
Narodowej i Sportu wyda zgodę na otwarcie każdego nowego kierunku.
Zapytaliśmy, jakie szanse ma Akademia Wychowania Fizycznego na
otwarcie informatyki. Urzędnik ministerstwa obśmiał się serdecznie.
Okazało się, że nasze pytanie wcale nie było bez sensu.

Jeżeli AWF wystąpi o zgodę na kształcenie fachowców od informatyki
czy obróbki skrawaniem, to też może dostać zgodę
usłyszałem w
Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Nie dziw więc, że Politechnika
Częstochowska konkuruje z AWF. Nie jest ona zresztą pierwszą
techniczną szkołą wyższą, która może wypuszczać dyplomowanych
nauczycieli wf, trenerów i instruktorów sportowych. Wcześniej
zezwolono na to np. Politechnice Opolskiej.
Magistrowie jogi rodzą się już wtórnie, bez aprobaty Państwowej
Komisji Akredytacyjnej i Ministerstwa Edukacji Narodowej. Zgoda
obejmuje bowiem wyłącznie otwarcie kierunku. Ustalanie, jakie tam
będą specjalności, zależy od Rady Wydziału. W tym przypadku

Wydziału Zarządzania, kierowanego przez jogina.
Co jakiś czas słychać głosy rektorów, którzy skarżą się na odgórne
sterowanie szkolnictwem wyższym i małą autonomię uczelni. Ale jak
gdzieś sobie wymyślą dyplomy z gry na pokrywkach czy z jogi, to
ministerstwo nie może się przyczepić. Dzięki mnożeniu różnych
kierunków studiów i dowolności programów mamy w Polsce miliony
niezapracowanych studentów pozorujących studiowanie. W następnych
pokoleniach każdy Polak będzie magistrem. Naród zyskazłudzenie
wielce wykształconego.
Autor : Robert Kosmaty




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zabójcza broń WP "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Spadną liście to i Miller
Prawo i Sprawiedliwość Kaczyńskich wspierane przez Ligę Giertycha i
Platformę Obywatelską usiłowały obalić rząd Millera, ale chyba
dlatego, że przewidywały, iż im się to nie uda. W interesie opozycji
leży bowiem to, żeby gabinet Millera rządził i słabł aż do końca
kadencji parlamentarnej. Wówczas SLD przegra wybory 2005 r. i stanie
się słabą 15
18-procentową opozycją. Centroprawica zyska zaś czas na
przegrupowania, zblokowanie się, zmontowanie układu mogącego
wyborcom zaproponować przejęcie władzy.
W interesie SLD, na odwrót, leży spokojna zmiana rządu Millera.
Wyłonienie na półmetku kadencji parlamentu innego, lepszego, nie
obciążonego w opinii wyborców gabinetu lewicy lub mającego szerszą
podstawę
centrolewicowego. Dzięki temu można by nie zmarnować
kolejnych dwóch lat 2004
2005, zyskać czas na wykonanie programu SLD
i wygrać wybory 2005 r. Przemiany ekipy rządzącej, jak można wyczuć,
pragnie już teraz znacząca część członków i wyborców SLD. W
środowisku tym dominuje uczucie zawodu.
Byłem i jestem zwolennikiem programu SLD, w oparciu o który lewica
wygrała wybory 2001 r. Rząd Millera częściowo jednak nie chce, a
częściowo nie potrafi go urzeczywistniać. Głównym celem rządzenia
miało być spowodowanie rozwoju gospodarczego, a co za tym idzie

spadku bezrobocia. Zamiast wywoływać ożywienie gospodarcze, rząd
Millera przeznacza jednak środki na bezowocne kupowanie sobie
spokoju społecznego u załóg wielkiego przemysłu i na wsi. Bezrobocie
zaś, także młodzieży, wzrasta, choć miało maleć. Millerowski gabinet
i wspierająca go większość parlamentarna miały sprawnie rządzić
wdrażając opracowane przed wyborami przez 40 aż zespołów
programowych projekty ustaw i poczynań. Skupiwszy w swoim ręku
kolosalną władzę premier Miller zmarnował pierwsze trzy miesiące
rządów, okres kiedy ma się kredyt zaufania, można więc najwięcej
zmienić. Przejąwszy rządy zaczął dopiero przygotowywać się do
rządzenia. Wszystkie projekty, które następnie przedstawiał, były i
są niedopracowane. Ich wdrażanie jest nieskuteczne. Rząd wpierw
irytuje opinię społeczną zapowiadając różne przykre posunięcia,
następnie się cofa pod naciskiem grup interesów, kugluje i dryfuje.
Misją nowoczesnej socjaldemokracji jest łączenie poczynań
ekonomicznie skutecznych ze społeczną wrażliwością. Rząd SLD nie
potrafi ani jednego, ani drugiego. Marnuje środki na podtrzymywanie
państwowego przemysłu pozbawionego przyszłości, zamiast popierać
kreację przedsięwzięć nowoczesnych wywołujących ożywienie
gospodarcze a wchłaniających siłę roboczą. Robienie sprawiedliwości
społecznej poprzez dostępność kształcenia nie udaje się. Budżet jest
obciążony nieracjonalnymi wydatkami dziedziczonymi z roku na rok, a
reforma finansów jest spóźniona i będzie nazbyt cząstkowa.
Absolutnym priorytetem rządu Millera jest wprowadzenie Polski do
Unii Europejskiej. W imię tego celu SLD nie wypełnia swego ideowego,
wolnościowego programu niekarania za aborcję, rozwoju oświaty
seksualnej, propagowania świadomego macierzyństwa, popierania
równoprawności płci itd. Lewica stała się służalcza wobec Kościoła w
mylnym przekonaniu, że episkopat opowiedział się za Unią w podzięce
za zarzucenie przez SLD jego lewicowo-liberalnego programu.
Rząd Millera podobnie jak prezydent stanął po stronie USA w ich
sporze z państwami twórcami Unii Europejskiej o wojnę z Irakiem.
Polska lewica wsparła prawicowego oszołoma Busha stając się
sprzymierzeńcem aroganckiego supermocarstwa mającego ambicję
stosowania siły, aby rządzić całym światem. Rząd SLD sprzyja więc
rozwalaniu Unii, zanim nas do niej przyjęto. Politykuje na przekór
swemu priorytetowi. Opowiada się za praktyką wzniecania przez USA
wojen jako sposobu zabezpieczenia wszechwładzy i dominacji USA w
świecie. To błąd historyczny. Lokuje on Polskę po złej stronie w
przyszłych zmaganiach o stworzenie w świecie równowagi wymagającej
przeciwwagi dla imperialnego jedynowładztwa Ameryki. Rząd wyobcowuje
nas z Europy i wywołuje konflikt z potężnymi sąsiadami: Niemcami i
Rosją.
Skupiona wokół Millera grupa rządząca zamiast przeciwstawić się
stopniowemu oddawaniu władzy nad Polską oligarchii
biznesowo-politycznej sprzyja erozji stosunków demokratycznych. Rząd
Millera nie zniszczył patologicznego podłoża rządów AWS, lecz
pogłębia te złe stosunki, które powodują, że politycy decydują o
tym, którzy biznesmeni się wzbogacą, a biznesmeni przesądzają o
wybieraniu polityków. Przez co obie grupy tworzą wspólny układ
niejawnych interesów, nieformalnych i niekontrolowanych ośrodków
decyzji gospodarczych. Łączy się to z brakiem niesłownych objawów
społecznej wrażliwości rządu Millera.
Z tych głównych i setki szczegółowych powodów uważam, że najpóźniej
jesienią 2003 r. SLD powinien wyłonić nowy, lepszy rząd, który może
wygrać następne wybory. Nie leży to w interesie prawicy, ale właśnie
lewicy, no i w interesie kraju oraz jego ludności.
Następstwa afery Rywina są tylko trzeciorzędnym spośród czynników
wywołujących spadek poparcia dla rządu Millera. Spowodowała ona
jednak przypływ społecznego zainteresowania władzą i mechanizmami,
którymi podszyta jest w Polsce polityka i biznes. Jeżeli lewica nie
przejmie przywództwa nastrojów niezadowolenia, a zmieniając rząd i
styl rządzenia nie poprawi swojej oferty dla społeczeństwa, stanie
się winowajcą własnej klęski. Tym pewniejszej, że pierwsze lata
członkostwa w Unii będą bardzo trudne.
Oceniam, że jesień po referendum unijnym i wakacjach parlamentarnych
to czas ostatniej szansy na skuteczną zmianę ekipy rządzącej. SLD
jest jedyną partią potencjalnie zdolną do sprawowania władzy.
Liberałowie z PO nie osiągną bowiem potrzebnego im do rządzenia
poparcia społecznego. Gdyby więc w 2005 r. lewica odesłana została
do opozycji, Polskę czekałoby czterolecie rządów wciąż zmieniających
się słabych koalicji z udziałem demagogów, frustratów, maniaków,
nacjonalistów i oportunistów. Mam niekiedy takie wrażenie, jakby
Leszek Miller stanął na czele sztabu wyborczego braci Kaczyńskich.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Niepełnosprytni
Komputery miały uzdrowić liczenie chorób i chorych. Wszystko, co
policzyły, to pieniądze wydane na komputeryzację, czyli wyrzucone w
błoto.
Kupiliśmy od Busha 48 lekko przestarzałych myśliwców F-16. Jednym z
projektów, który ma być realizowany w ramach tzw. offsetu, jest
skomputeryzowany Rejestr Usług Medycznych
w skrócie RUM. Bez niego
służba zdrowia zawsze będzie się zadłużała, w szpitalach zabraknie
waty, a Związek Pielęgniarek i Położnych
w skrócie Związek PIP
pogrąży się w nieustannym strajku.
* * *
Mało kto wie, że na Rejestr Usług Medycznych wydano już dziesiątki,
jeśli nie setki milionów złotych! Raczej na próżno. Pierwsze
przymiarki do RUM w Polsce zaczęły się w 1992 r. Powstała wtedy
"koncepcja" i rozpoczęto "prace pilotażowe". Chodziło o stwo-rzenie
jednolitych i powszechnie obowiązujących zasad zbierania,
przekazywania i przetwarzania danych o zdarzeniach w ochronie
zdrowia, rozliczanie kosztów leczenia, usprawnienie funkcjonowania
szpitali, przychodni, aptek itd.
W 1994 r. w ówczesnym województwie pilskim rozdano tubylcom pierwsze
książeczki, bo RUM początkowo miał być "papierowy". W prasie
odtrąbiono sukces.
W 1995 r. w województwie lubelskim testowano "postęp", czyli
RUM-owskie karty plastikowe przypominające te wydawane przez banki.
Znów grzmiały surmy zwycięstwa.
W 1997 r. na tym samym terenie pojawiły się karty elektroniczne

sukces jak cholera!
W połowie 1998 r. rząd Jerzego Buzka, w ramach czterech
fundamentalnych reform wprowadzając kasy chorych, ogłosił przetarg
na system informatyczny w skrócie zwany SIKCH. Do wzięcia było około
30 mln zł. 18 listopada ogłoszono, że wygrała firma Kamsoft z
Katowic. Nie spodobało się to startującej do tego szmalu znanej
spółce giełdowej Computerland, która złożyła protest. Bohater
licznych naszych publikacji były minister zdrowia Wojciech
Maksymowicz
jak mówiono
"w tajemniczych okolicznościach"
uwzględnił zażalenie. Ogłoszono kolejny przetarg, w którym pożeniono
Kamsoft (8 kas chorych do skomputeryzowania za 14,9 mln zł) z
Computerlandem (także 8 kas chorych do obsłużenia za 14,74 mln zł).
Termin realizacji: 13 tygodni od podpisania umowy.
Kamsoft dostarczył 27 dużych serwerów serii AS/400, 430 stacji
roboczych klasy PC, kilkadziesiąt drukarek i przeszkolił ponad 750
użytkowników. Computerland
podobnie. Oba systemy informatyczne,
rzecz jasna, do siebie nie pasowały, co uniemożliwiało wymianę
danych. Problem miał być rozwiązany w drugim etapie, ale wszyscy
byli zadowoleni, bo kasa poszła "do ludzi".
Trochę później inny bohater licznych naszych publikacji, dyrektor
Śląskiej Kasy Chorych Andrzej Sośnierz, za 22 mln zł kupił od
Computerlandu karty chipowe i komputery za 30 mln, co odczytano jako
wejście spółki giełdowej na teren Kamsoftu
bo to spółka katowicka.
Sprawa w 2002 r. stała się powodem złożenia wniosku o odwołanie
Sośnierza przez prezesa Urzędu Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych. Po
długiej walce z udziałem prokuratury Sośnierz dał sobie siana i
nieskutecznie wystartował na fotel prezydenta Katowic. Teraz
wspólnie z Aldoną Kamelą-Sowińską zakłada nową partię.
* * *
W 2001 r. z własnymi koncepcjami wystąpił minister zdrowia, obecnie
baron mazowiecki SLD Mariusz Łapiński. Kasy chorych trzeba
natychmiast zlikwidować! Pozwoli to zaoszczędzić 7 mld zł, oddłużyć
szpitale i poprawić jakość usług. Największe zyski
zdaniem
Łapińskiego około 2,5 mld zł
miała przynieść budowa
skomputeryzowanego Rejestru Usług Medycznych. Ale aby wyjąć, trzeba
najpierw włożyć. 500 mln zł na komputeryzację. Pytany, skąd brać
pieniądze, minister odpowiadał, że może z Banku Światowego.
Mamy w tej dziedzinie doświadczenie. Z Banku Światowego już w
pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych wzięliśmy kredyt na
wdrożenie Projektu Rozwoju Służby Zdrowia na łączną kwotę 130 mln
dolarów. Pikantne szczegóły dotyczące wyrzucania tych pieniędzy w
błoto zawiera "Informacja o wynikach kontroli wykorzystania kredytu
Banku Światowego przeznaczonego na restrukturyzację systemu opieki
zdrowotnej w Polsce oraz funkcjonowania zakładów opieki zdrowotnej w
ramach konsorcjów zdrowia" z lipca 1998 r. przygotowana przez NIK.
* * *
Wynika z niej, że Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej nie było
przygotowane do zapewnienia pełnej i właściwej realizacji umowy o
kredyt. Koszty obsługi zadłużenia były wysokie, a 90 proc.
wykorzystanej części kredytu w latach 1992
1993 przeznaczono na
usługi zagranicznych firm konsultingowych, czyli
jak wtedy mówiono

Brygad Marriotta! To gówno będziemy spłacali do 2009 r.
Każdy, nawet najbardziej tępy informatyk, wie, że twardy dysk z
oprogramowaniem może kosztować 100, może też 1 000 000 dolarów. W
urzędach skarbowych do dziś opowiada się anegdoty związane z
"produkowanym" w Polsce przez kilku cwaniaków oprogramowaniem o
nazwie "Katia dla Windows", które za rzekomo ciężki szmal było
eksportowane na Wschód. Cwaniacy zarabiali na zwrocie podatku VAT.
Przed sądami dowodzili, że program komputerowy można wyceniać
całkowicie dowolnie.
Z wdrożeniem Rejestru Usług Medycznych według amerykańskiego
projektu może być podobnie. Na początek nie obejdzie się bez sowicie
opłacanych konsultantów z Brygad Marriotta, którzy w ramach offsetu
będą badali panujące u nas warunki i funkcjonowanie Narodowego
Funduszu Zdrowia. Potem przyjdzie czas na "wdrażanie". Szacuje się,
że będzie to kosztowało w ciągu najbliższych trzech lat 200 mln
dolarów, czyli 800 mln zł. Prawie tyle, co komputeryzacja ZUS!
To grubo więcej, niż w ubiegłym roku chciał Łapiński. Partnerami
strony polskiej w tym dziele mają być między innymi: Lockheed
Martin, LM Mission Systems, Atmel, Express Scripts, IBM.
Minister Kleiber dowodzi, że wprowadzenie skomputeryzowanego RUM
oznaczać będzie nie tylko przejęcie technologii i oprogramowania,
ale spowoduje powstanie Centrum Badawczo-Rozwojowego RUM, które
pracować ma nadrodzimymi rozwiązaniami i implementacją amerykańskich
doświadczeń.
* * *
Brzmi to nieźle, tylko że, moim zdaniem, skończy się katastrofą.
Dlaczego? Ponieważ informatyka nie nadaje się do obsługi burdelu,
który panuje w polskiej służbie zdrowia. Pamiętajmy, że w ciągu 13
lat transformacji ustrojowej nie udało się w Pomrocznej zrealizować
ani jednego sprawnie działającego systemu komputerowego o zasięgu
krajowym. Opisywane przez nas kłopoty z komputeryzacją urzędów
skarbowych, czyli POLTAKSEM, są tego najlepszym dowodem. Podobnie
rzecz się ma z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych i urzędami celnymi.
Informatyzacja urzędów pracy i jednostek pomocy społecznej, czyli
tzw. projekt ALSO, realizowana z kredytu Banku Światowego kosztowała
42,5 mln dolarów i 24,1 mln zł. Głównym wykonawcą była firma
Computerland. Szczegóły przedsięwzięcia zawiera opublikowany w
listopadzie 2002 r. raport NIK. Są one jak zawsze pikantne. Jeśli
ktoś dziś twierdzi
zwłaszcza gdy jest ministrem nauki
że można w
Polsce zbudować scentralizowany sprawnie działający w obszarze
administracji państwowej system informatyczny, to zwyczajnie nie
wie, o czym mówi.
Wyobrażam sobie nawet, jakie argumenty zostaną za kilka lat użyte,
aby wyjaśnić, dlaczego 200 mln dolków poszło się jebać.
Podstawową przyczyną będą opóźnienia wywołane koniecznością
dostosowania oprogramowania do zmieniającego się prawa. Wiadomo, że
w Sejmie zasiadają stachanowcy, którzy hurtowo produkują różne
ustawy. Rząd także ma ambicje i co rusz składa do laski dziesiątki
projektów. Powołany niedawno Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia nie
cieszy się szczególnym uznaniem opozycji i jeśli
a SLD robi wiele,
aby przyspieszyć ten szczęśliwy dzień
dojdzie ona do władzy, to
zapewne zechce pomajstrować przy NFOZ. Firmy realizujące wtedy
projekt skomputeryzowanego RUM przyjmą to z wdzięcznością, a nawet
same pomogą. Nie można przecież wyobrazić sobie lepszego alibi!
Minister Kleiber powinien o tym wiedzieć.
Skąd ja to wiem? Z raportów NIK, które od 1996 r. opisują kolejne
klęski polskiej informatyki. Zadziwiające, ale wyjaśnienia dotyczące
przyczyn niepowodzeń są zawsze te same. Za to kasa płynie zawsze w
tym samym kierunku
z kieszeni podatników do jak najbardziej
prywatnych kieszeni. Bo o to przecież chodzi!
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mała czarna z dodatkami
Tylu odmieńców w czarnych kieckach naraz nie zobaczycie nigdzie. Na
czele każdej z pielgrzymek idzie co najmniej jeden kapłan. Ich
wygląd zdecydowanie odbiega od stereotypowego umundurowania
katoksiędza. Duchowny luzak, rokendrolowiec, dziecko kwiat, szołmen,
Beduin i ekscentryk
to podoba się młodzieży.


Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ksiądz kwatermistrz
O zwłokach, które uciekły z cmentarza parafialnego w Myszkowie.
Krystyna Krysik w maju 1999 r. kopnęła się na cmentarz mieszczący
się przy parafii pw. św. Stanisława w Myszkowie odwiedzić mogiłę
swego dziadka, babci i kuzynki. Z przerażeniem stwierdziła, że grób
zniknął. Ciała ze środka również.
Cmentarzem opiekuje się ksiądz Stefan Jachimczak. Grób był opłacony
w 1996 r. na najbliższe 20 lat.
Ponieważ klecha nie kwapił się z wyjaśnieniem sprawy, Krystyna
Krysik złożyła w Prokuraturze Rejonowej w Myszkowie zawiadomienie o
profanacji grobu jej bliskich. Prokuratura potwierdziła, że grób
należał do niej, oraz wyłuszczyła: (...) uprzejmie dodatkowo
informuję, że w sprawie tej może się Pani zwrócić do Burmistrza
Miasta Myszkowa, który zgodnie z art. 21 ust. 1 sprawuje nadzór nad
przestrzeganiem ustawy o cmentarzach (...) (i
przyp. M.P.)
chowaniu zmarłych. W związku z powyższym pismo Pani pozostawiam bez
dalszego biegu.
Skontaktowaliśmy się z Andrzejem Hutnikiem, zastępcą burmistrza
Myszkowa. Oświadczył, że chodzi o cmentarz parafialny, a nie
komunalny. Dlaczego zatem ma sprawować nad nim nadzór burmistrz?
Krystyna Krysik nie wie, co ma o tym myśleć. Nie rozumie, dlaczego
prokuratura nie chce wyjaśnić sprawy. Napisała do biskupa. Nie
dostała odpowiedzi. Ostatnio w grobie, którego własność potwierdziła
prokuratura, chciała pochować swoją ciotkę. Ksiądz jednak
powiedział, że jej nie pochowa, bo to nie jest grób Krystyny.
Ludziska, z którymi pogadaliśmy, twierdzą, że ksiądz lubi czasem dać
w beret. Jak każdy normalny facet. Mówią nawet, że być może
przehandlował miejsce pogrzebowe za wódkę. Postanowiliśmy sprawdzić
i ten trop. Zadzwoniliśmy do księdza, chcieliśmy pogadać, ale po
trzecim pytaniu jebnął słuchawką. I zapanowała
rzec można

grobowa cisza.
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie dla Lwa kiełbasa
Koterski ześwirował. Warszawa wstydzi się za "Warszawę". Szokujący
werdykt.
To tylko niektóre, pozbawione wyzwisk komentarze po ogłoszeniu
werdyktu jury 28. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Pierwszy raz od wielu lat werdykt wzbudził takie emocje. No i falę
zupełnie niesłusznych oskarżeń.
Wspomniany festiwal znakomicie odzwierciedla paranoiczny stan kina
polskiego. Odbywa się w Gdyni i jako główną nagrodę przyznaje Złote
Lwy Gdańskie. Zwie się festiwalem filmów fabularnych, a od lat paru
większość projekcji to filmy telewizyjne, do tego pokazywane w
Teatrze Muzycznym. Wysokie jury ma do dyspozycji 21 nagród
tyle,
ile projekcji w tym roku. Pominięci przez jury zawsze mogą liczyć na
nagrody pozaregulaminowe.
Faworytem licznie zgromadzonych sprawozdawców kinowych była
"Pornografia". Dzieło Jana Jakuba Kolskiego, niedawno jeszcze
nierozpieszczanego przez to środowisko, oraz Witolda Gombrowicza,
literata. Dopieszczonego, bo zmarłego. Nawet przez Sejm RP, który
uchwalił rok ten lub następny Rokiem Gombrowiczowskim.
Faworytem ów film był, bo męczeństwem, pomimo krótkiego żywota,
został naznaczony. Na festiwalu filmów europejskich i światowych,
filmów fabularnych jak najbardziej
w Wenecji. Wszyscy polscy
kinowi sprawozdawcy typowali go do nagrody głównej. Bo reżyser
przedni, współautor scenariusza, którego geniusz został sejmową
uchwałą potwierdzony, do tego aktorzy krakowscy, więc siłą rzeczy
najwybitniejsi. No i kompozytor koniecznie krakowski
Konieczny.
Niestety. Film w Wenecji nagrody nie dostał, bo wziął ją ruski
reżyser. Gdyby to Irańczyk był albo inny Chińczyk, to jakoś byśmy
przeboleli. Ale Ruski? Czemuż, kurwa, Rus, a nie Lech? Rychło
dorobiono interpretację, że w tym roku na europejskich kinowych
salonach jest rok dobroci dla Ruskich. No i dlatego Rus wziął to, co
naszemu Janowi Jakubowi się należało.
Skoro nie Wenecja, to może Gdynia. Też lwy, które sroce spod ogona
nie wypadły.
Niestety, głównym producentem "Pornografii" jest Lew Rywin, bohater
popularnego serialu pt. "Sejmowa komisja śledcza". Podczas pokazu
konkursowego widownia gdyńska zakładała się, czy przed projekcją
konkursową organizatorzy poproszą Lwa na scenę wraz z innymi
twórcami. Nie poprosili! Choć Lew po Teatrze Muzycznym przechadzał
się, puszył grzywę i był na konferencji prasowej.
Kiedy zatem jury ogłosiło, że lwów Lew nie dostanie, na sali
zawrzało. Bo film Darka Gajewskiego "Warszawa" dobry jest, ale nie
on został w Wenecji przez proruski spisek odrzucony.
Bo publiczna telewizornia nie chciała pokazać Lwa z lwami w
najlepszym czasie antenowym. Bo byłoby to
przekonywali żarliwi
sprawozdawcy kinowi w kuluarach toaletowych, czyli szczerze

przyznanie się prezesa Kwiatkowskiego do winy. Do trzymania z grupą
trzymającą władzę. Przez Lwa podstępnie nagranego przez Adama. Jan
Jakub lwów nie otrzymał. Przekonywali tak ci, którzy dostęp do
tajemnic mieli. I tak to Lew Rywin świętym męczennikiem polskiego
kina został. Zobaczycie, że tylko Michnikowa "Wyborcza" będzie
broniła werdyktu jury
prorokowali w kuluarach Rywinowcy. I
wywieszczyli.
A prawda leży zupełnie gdzie indziej. Niezależnie od wyroku
wysokiego jury, które okazało się rzeczywiście niezależne i film
interesujący wielce nagro-dziło. Oto, co znów sprawozdawcy
prześlepili. Nie zauważyli, że w tym roku jury
świadomie lub nie

nagradzało przede wszystkim produkcje TVP SA. Firmy nie tylko
sponsorującej Festiwal Filmów Fabularnych prezentujący filmy
telewizyjne, ale też największego obecnie producenta filmowego.
Skoro telewizja publiczna filmy produkuje i festiwal organizuje, to
czemu nie może się nagradzać? Kiedyś tak czynił Canal+ za Rywina
prezesowania.
W Polsce dożyliśmy bowiem sytuacji, że bez pieniędzy telewizji
publicznej nie ma produkcji filmowej ani festiwalowej. "Pornografia"
też była w koprodukcji z TVP SA
Agencja Filmowa i cztery
drugorzędne nagrody dostała. Ci zaś, którzy werdykt jury wygwizdali,
mogą uczynić jedno. Zrzucić się na konkurencyjny festiwal. I tam
dawać swoje nagrody.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Telekombinacja
Było to dwa lata temu. Podpuszczeni przez Komisję Zakładową NSZZ "S"
z Zakładu TP S.A. w Pile jednocześnie z pilską prokuraturą
przyglądaliśmy się inwestycjom prowadzonym przez dyrektora zakładu
Stanisława Zdybała. "Za każdą cegłę i fragment armatury w nowej
chałupie Stanisława Zdybała zapłacili abonenci TP S.A., co nawet jak
na tę firmę trąci ekstrawagancją, bo dom z racji swojej powierzchni
bardzo rzuca się w oczy. (...) Chałupę nazywają w Pile pałacem.
Wszystko z powodu powierzchni, marmurów, użytych do wykończenia,
basenu, kortu, ogrodzenia no i kabla światłowodowego, ciągniętego
przez TP S.A. przez 4,5 km tylko w tym celu, żeby pan dyrektor mógł
oglądać telewizję kablową"
("NIE" nr 26/2000).
Szczegółowo opisaliśmy mechanizm przekrętu: wykonawcy dostawali
zlecenia z TP S.A., pod warunkiem że przy okazji popracują przy
domku dyrektora. Koszty prac wpisywali w rachunki dla TP S.A.
Jak czuwają organa
Doświadczenie zawodowe pozwalało prokuratorom domyślać się, że facet
biorący olbrzymią kasę za troskę o pomyślność ekonomiczną firmy
okrada ją bez żenady. Nie mieściło im się jednak we łbach, że robi
to tak prostacko. Zeznania świadków rozwiały wątpliwości.
Co głupsi wykonawcy przyznali się do fałszowania rachunków na szkodę
TP S.A., czyli do popełnienia przestępstwa. Co cwańsi wykręcili się
sianem. Pani, która założyła dyrektorski ogród przydomowy,
utrzymywała, że sadziła iglaki przekonana, że upiększa otoczenie
obiektu TP S.A., bo wszędzie stały odpowiednio oznakowane maszyny.
W trakcie śledztwa prokurator wystąpił o zapuszkowanie Zdybały.
Dyrektor posiedział trzy miesiące. Sąd Okręgowy w Poznaniu zwrócił
mu wolność. W zamian przyjął poręczenie senatora Henryka Stokłosy
oraz majątkowe. Złośliwi mówią, że szmal wyasygnowała TP S.A. Faktem
jest, że w chwili, gdy Zdybałem zajmowała się już prokuratura,
okradziona przez niego firma odpaliła mu nagrodę w kwocie 20 tys.
zł.
Prokurator udowodnił Zdybałowi, że TP S.A. zainwestowała w jego dom
blisko 600 tys. zł.
Wystąpiliśmy do Wydziału Ksiąg Wieczystych
Sądu Rejonowego w Pile o obciążenie hipoteki nieruchomości na taką
kwotę i spokojnie czekaliśmy na proces
powiedział nam Lech Forecki
zastępca prokuratora rejonowego w Pile prowadzący sprawę Zdybała.
Jak atak serca psuje szyki
Wyrok miał zapaść 8 października 2001 r. Zdybał, odpowiadający z
wolnej stopy, miał złe przeczucia, które spowodowały pogorszenie się
stanu zdrowia i zamiast na rozprawę trafił na Oddział Intensywnej
Opieki Medycznej Szpitala Specjalistycznego w Pile. 8 października
przed trzecią po południu Sąd Rejonowy w Pile uznał go za winnego
zarzucanych czynów.
Wymierzył karę 5 lat bezwzględnego pozbawienia wolności,
35-tysięczną grzywnę oraz nakazał naprawić szkody wyrządzone TP S.A.

Od ogłoszenia wyroku do wysłania funkcjonariuszy w celu
aresztowania Zdybała minęły trzy godziny. Są określone procedury, a
adwokat skazanego grał na czas
opowiada pracownik sądu.
Gdy wreszcie policjanci z karetką, która miała przewieźć Zdybała do
więziennego szpitala, dotarli na Oddział Intensywnej Opieki
Medycznej, zamiast Zdybała zastali puste łóżko ze skotłowaną
pościelą.

Stanisław liczył na wyrok w zawieszeniu. Dlatego nie uciekł
wcześniej. Odsiadkę "w zawiasach" przyjąłby ze zrozumieniem, ale do
pierdla nie chciał iść. W epoce telefonów komórkowych czekanie do
ostatniej chwili nie było żadnym ryzykiem. Samochód czekał "pod
parą". Piła jest oddalona od przejścia granicznego w Kołbaskowie o
dwie godziny. Gdy przyszli po Zdybała, on już był w Niemczech

opowiada znajomy dyrektora.
Policjanci sprawdzili, że skazanego nie ma nie tylko w szpitalu, ale
również w domowych pieleszach, co skrupulatnie odnotowali.
"Wystosowano międzynarodowy list gończy, poszukuje go Interpol"

skomentowała prasa. Tyle że organa ścigania nie wystąpiły o jego
publikację. Ale to pewnie nic nieznaczący szczegół.
Jak wyjść na swoje
Ludzie w Pile gadali, że powszechnie wiadomo, gdzie przebywa Zdybał.
Na granicy francusko-niemieckiej jest miasteczko. Pod miasteczkiem
willa z ogrodem i basenem. Tutaj pan dyrektor ponoć mieszkał i
przyjmował gości. Podobno oprócz bliskich bywało u niego kilku
zaprzyjaźnionych tuzów związanych z Piłą i Wielkopolską.
Wymieniano m.in. nazwisko byłego komendanta wojewódzkiego policji w
śp. województwie pilskim oraz jednego z generałów lotnictwa.
Prawda czy plotki
nieistotne. Faktem jest natomiast, że Zdybał nic
sobie nie robił z międzynarodowego listu gończego, Interpolu i
Straży Granicznej. Latem 2002 r. przyjechał do Piły. 25 sierpnia
widziano go na honorowej trybunie podczas finału Indywidualnych
Mistrzostw Świata na Żużlu.
26 sierpnia zawitał do jednego z poznańskich notariuszy. Stawił się
tam wraz z małżonką, żeby podpisać akt notarialny. Sprzedał chałupę,
w znacznej części wybudowaną przez TP S.A., bo już znudziła go ta
nieruchomość. Pałac kupił Tomasz Stokłosa, syn senatora Stokłosy. W
akcie napisano, że nieruchomość została wydana przed podpisaniem
umowy. W Pile zrobiła się drobna chryja, gdy wyszło na jaw, że wbrew
zapowiedziom hipoteka nieruchomości nie została obciążona na rzecz
TP S.A.
Zamiast natychmiast pryskać do Niemiec, Zdybał postanowił pomieszkać
trochę pod ojczystym niebem. Wśród przyjaciół, rodziny zdania są
podzielone. Jedni twierdzą, że po tych wakacjach planował opuścić
Polskę z fałszywym paszportem w kieszeni. Zgubił go pech, bo wśród
pośredników znalazło się gumowe ucho. Inni mówią, że dyrektor nie
miał ochoty uciekać do końca życia i dlatego po załatwieniu spraw
finansowych pozwolił się zamknąć. Potwierdzałby to fakt, że nie
chował się specjalnie. Kimał w Poznaniu, w mieszkaniu córki.
18 września Zdybał został aresztowany, co media przedstawiły jako
wielki sukces organów ścigania. Ponieważ skazujący go wyrok jest
nieprawomocny, sprawę rozpatrzy sąd drugiej instancji. Nawet jeśli
okaże się równie surowy, dyrektor odsiedzi w pierdlu jakieś dwa i
pół roku. Wyjdzie za dobre sprawowanie po odbyciu połowy kary.
Uzyskana w wyniku przestępstwa fortuna najpewniej pozostanie
nietknięta.
Kto jest winien?
Senator nie jest winien wcale.
Jego latorośl potrzebowała mieszkania, więc miała prawo je kupić.
Gdyby ktoś z dziennikarzy miał problem ze zbyciem chaty, Tomasz
Stokłosa może kupić drugą. Senator do dziś uważa, że Zdybał nie jest
złodziejem ani oszustem. Skazujący wyrok jest sprawą sądu, a nie
senatora. A list gończy istnieje chyba jedynie w czyjejś wyobraźni.
No bo jak można inaczej wytłumaczyć fakt, że Zdybał był w Polsce i
nikt go nie szukał?!
Nie jest winien prokurator. Jak się rzekło, w postępowaniu
przygotowawczym wystąpił o zabezpieczenie
majątkowe. W księdze wieczystej nieruchomości widniał jeden
właściciel: Stanisław Zdybał. Informację o tym, że sprawa jest
skomplikowana i dom jest współwłasnością małżonków Zdybałów,
otrzymał z Sądu Rejonowego w Pile po wyroku, gdy już nie mógł
zareagować.
Nie jest winien pilski sąd. Klauzula wykonalności dotycząca
zabezpieczenia nie obejmowała szanownej małżonki dyrektora. W tej
sytuacji, żeby wejść na hipotekę, Sąd Rejonowy w Pile zwrócił się do
Sądu Okręgowego w Poznaniu o wydanie klauzuli wykonalności wobec
współwłaścicielki.
Nie jest winien Sąd Okręgowy w Poznaniu. Nie zajął w porę
stanowiska, bo jest zawalony robotą.
Czyli wszystko jest w porządku. Wszyscy są czyści, a Polska to kraj
praworządny. Do obrzydzenia.
Autor : Bożena Dunat / Waldemar T. Piąte




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z winy papieża
Z powodu białego tatki rozpadł się egzotyczny sojusz wyborczy
Podlaskiego Ruchu NIE z Samoobroną. "Głównym powodem niechęci
działaczy partii z Suwałk i Augustowa do koalicji stał się
napastliwy artykuł na temat papieża autorstwa Jerzego Urbana
opublikowany w tygodniku 'NIE'"
wyznał wojewódzki przewodniczący
Samoobrony Leon Żero.
Umowę koalicyjną podpisano 2 sierpnia. Negocjacje, w których oprócz
władz wojewódzkich partii uczestniczyli również przewodniczący
powiatowi, trwały dwa miesiące i żaden z działaczy Samoobrony nie
zgłaszał wówczas zastrzeżeń. Niestety, nad Wisłę przyjechał papież,
a Urban napisał, co wszyscy widzieli: że najlepiej umierać w domu i
kamery telewizyjne nie powinny rejestrować rozpadania się starego
człowieka, bo to obrazek nieestetyczny. Felieton wstrząsnął posadami
państwa, Kościoła kat.
i Samoobrony. Zadyma była taka, że nawet do Sławomira Dawidowskiego,
bezrobotnego przewodniczącego Samoobrony w Suwałkach, dotarło, że
istnieje Jerzy Urban i ten Urban jest Żydem, a na domiar złego
wydaje pismo "NIE". Dawidowski okazał się człowiekiem dociekliwym i
nie poprzestał na odkryciu. Zdobył pismo, zajrzał do środka i
oświadczył gazetom, że wcale nie utożsamia się z zawartością.
Co robi w takiej sytuacji człowiek prawy i katolik? Ano mówi prawdę.
Dawidowski oskarżył Leona Żero i podlaską posłankę Samoobrony
Genowefę Wiśniowską o to, że sprzedali partię Żydom i komunistom. W
ferworze protestowania sfałszował podpisy dwóch innych lokalnych
przewodniczących.
Został za to przez zwierzchność zawieszony w pełnieniu funkcji.
Zawieszenie trwało trzy dni, bo po tym czasie zainteresowani
przypomnieli sobie, że jednak to oni podpisali sporny kwit.
Ostateczną decyzję w sprawie być albo nie być sojuszu miał podjąć
ten, który go pobłogosławił, czyli Andrzej Lepper. Tak powiedział
Żero gazetom ("Kurier Poranny" z 31 sierpnia).
Podlaskie NIE postanowiło nie męczyć utrudzonej głowy wodza
wysiłkiem kalkulowania tego związku i 1 września wypowiedziało umowę
koalicyjną. Ale jak to Żydzi i komuniści mają w zwyczaju, wskazało
na inną od faktycznej, czyli pozapapieską, przyczynę rozstania:
Stowarzyszenie nigdy nie zgłaszało chęci zagarnięcia dla siebie
jakichkolwiek foteli. Rozmowy na temat
pozwycięskiego podziału łupów podejmowała wyłącznie Samoobrona.
Zarząd Podlaskiej Niezależnej Inicjatywy Europejskiej uważał, że są
one zdecydowanie przedwczesne. Żądaliśmy jedynie, aby kandydaci na
listy wyborcze byli akceptowani przez władze wojewódzkie Samoobrony
i NIE, co zostało zapisane w umowie koalicyjnej. W ten sposób
chcieliśmy zapobiec sytuacji, w której o mandat radnego zabiegałyby
osoby z przeszłością kryminalną bądź chore psychicznie. Być może ten
warunek wzbudził niechęć działaczy Samoobrony.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bilecik w pięciu smakach
Jak kupić najtańszy bilet i zostać sponsorem kolei.
Jedziemy pociągiem. Z Gdyni do Lublina. Jako że to ferie zimowe,
zabieramy ze sobą dziecko. Będzie to podróż do krainy absurdu.
Okienko numer 1 (kasy dworca Gdynia):
Bilet dla dorosłego jest segmentowy (do Warszawy 66,28 zł i z
Warszawy do Lublina 49,40 zł) razem
115,68 zł. Dla dziecka
dostajemy również bilet segmentowy ze zniżką normalną (37 proc.) na
ekspres i nadzwyczajną (ferie
33 proc.) na Intercity (od Warszawy
do Lublina)
łącznie dziecko płaci 74,86 zł. Podróż opłacona w
okienku numer 1 kosztuje w sumie 190,54 zł.
Okienko numer 2 (dworzec Gdynia):
Bilet dla dorosłego na trasie Gdynia
Lublin na te same pociągi, ale
już nie segmentowy kosz-tuje 72 zł. Dla dziecka dostajemy dwa
bilety, jak w kasie numer 1: ekspres Gdynia
Warszawa (zniżka 37
proc. dla młodzieży szkolnej) za 41,76 zł plus Intercity
Warszawa
Lublin (zniżka okazjonalna dla młodzieży na okres ferii 33
proc.) za 33,10 zł. Razem za dziecko płacimy 74,86 zł. Czyli więcej
niż za dorosłego 100 proc.! Łącznie podróż kosztuje nas 146,86 zł.
Okienko numer 3 (dworzec Gdynia):
Stosujemy fortel: nie korzystamy ze zniżki dla dziecka. Kupujemy dwa
bilety dla dorosłego (100 proc.), na całą trasę po 72 zł sztuka.
Łącznie podróż wykupiona w okienku numer 3 kosztuje 144 zł i mamy w
nosie, czy małolat zabrał ze sobą legitymację szkolną.
Okienko numer 4 (dworzec Gdynia):
Stosujemy inny fortel: kupujemy dla dorosłego bilet na całą trasę
(100 proc.) za 72 zł, a dla dziecka ze zniżką okazjonalną z okazji
ferii (33 proc.) za 48,24 zł. Uwaga! Nie próbujcie wymusić zniżki 37
proc. dla młodzieży szkolnej! Dbający o interesy PKP program
komputerowy nie pozwoli na taką zagrywkę. 4-procentową różnicą ze
zniżki należnej nam w pierwszej części podróży obdarowujemy
dobrowolnie PKP. Łącznie płacimy tylko 120,24 zł i mamy satysfakcję
z podarowania biednej kolei niebagatelnej kwoty 2,65 zł.
Wariant piąty:
Kupujemy bilety u konduktora, na 5 minut przed odjazdem. Dorosły
płaci 72 zł (100 proc.), za dziecko płacimy ze zwykłą zniżką (37
proc.
konduktor nie ma komputera, lecz tabelę) 45,36 zł. Ponosimy
jeszcze koszty opłaty za wypisanie biletów w pociągu
5,50 zł za
obydwie osoby. Łącznie u konduktora podróż kosztuje nas 122,86 zł i
nie staliśmy w kolejce do kasy!
Wariantów jest więcej, cierpliwi czytelnicy na pewno je przeliczą.
Nas jednak bardziej zastanawia pytanie zasadnicze: czy na jedną
trasę, na te same pociągi u jednego przewoźnika może obowiązywać
różna cena, czy zawsze powinna być taka sama? Jeżeli tylko jedna
cena jest właściwa, to znaczy, że ktoś jest winny komuś kasę. Albo
pasażerowie PKP, albo koleje pasażerom. Jeśli wyobrazimy sobie, że
dotyczy to nie tylko tej jednej trasy, ale wszystkich innych, na
których zmienia się w trakcie jazdy status pociągu, to widzimy skalę
problemu. Chodzi o miliony złotych, które ktoś komuś powinien oddać.

Jeśli ceny mogą być różne, to jest jeszcze
wariant szósty:
dwie dychy od łebka dla kierownika pociągu, czyli jedziemy za 40 zł.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Generacja nie
Kurwa! Mam prośbę do światłokreatora. Zrób pan coś z tym, bo mnie po
oczach napierdala.
Cześć, drodzy przyjaciele. To nasz pierwszy w życiu koncert w
Gdańsku.
Dyn, dyryn dyryn (gitara w punkowym, elektrycznym stylu).
Hej! Człowieku w pierwszym rzędzie
Panie decydencie z agencji reklamowej
Hej! Panie menedżerze z emtiwi prezenterze
Słynna dziennnikarko
Mamy butelki z benzyną i kamienie
Wymierzone w ciebie
Dyn dyryndyryn dyn dyrdryn (znowu gitarka) i pizd (z perkusją).
Hej! Panie redaktorze modny aktorze
Na żywo i w kolorze
Hej! Panie dygnitarzu poeto piosenkarzu
I w domu na ołtarzu
Mamy butelki z benzyną i kamienie
Wymierzone w ciebie
Butelki z benzyną i kamienie
Krzychu Ostrowski (wokal):
Nie idziemy w komercję. BMG (wielka
kompania muzyczna wydająca płyty m.in. Krawczyka i Bregovicia

przyp. I.K.) kupiło od nas gotową płytę. Sami ją nagraliśmy w domu i
posłaliśmy gotowe demo do wytwórni. BMG na nic nie miało wpływu.
Nawet okładkę płyty zaprojektowaliśmy sami. Podobnie jak teledyski,
które puszczają w muzycznych stacjach MTV czy VIVA. Nie mamy
złudzeń, że wygarniturowani faceci z wytwórni zabawili się w
Mikołajów i zrobili gwiazdkowy prezent buntującym się młodym
frustratom, dając nam szansę i wydając płytę. Cool Kids of Death.
Oni zrobili dokładne badania rynku. Coraz więcej ludzi jest na NIE,
poza tym ostatnio bunt jest w modzie, co widać na ulicach. Ludzie
noszą obdarte spodnie i wytarte kurtki. BMG chce na nas zarobić i
zarabia, bo pierwsza płyta CKOD świetnie się sprzedała. My robimy
swoje, gramy koncerty, udzielamy wywiadów wszystkim, bo to jest
część planu, prowokujemy, zmuszamy ludzi, żeby w końcu ruszyli
tyłki.
Kuba Wandachowicz ( gitara, bas, programowanie):
Chcemy być
popularni. Nie odpowiada nam klimat zespołu niszowego, co gra do
ścian. Gada do lustra. Chcemy, żeby ludzie, którzy się z nami
zgadzają, słuchali naszych płyt, przychodzili na nasze koncerty, a
ci, którzy nas mają w dupie, żeby wiedzieli, dlaczego. Dlatego
musimy zaistnieć w ich gazetach, w ich telewizji. BMG zapłaciło nam
za płytę jakieś 8 tysięcy. Na cały zespół. Od razu wydaliśmy to na
sprzęt. Dla nas ważne było wydanie płyty i granie koncertów. A
kalendarz mamy zapchany do stycznia. Co tydzień gramy jakiś koncert.
Za jeden zgarniamy kilka stów na głowę. Śmieszna kasa, ale my po
prostu lubimy grać. Lepsze to, niż siedzieć bezczynnie na dupie. W
sumie zagraliśmy już chyba ze trzydzieści koncertów. Przychodzą
tłumy. W Krakowie właściciel jednego z klubów bał się, że ludzie
zarwą mu wyższą kondygnację lokalu. Najlepiej jest grać bez scen.
Wtedy jest git. Śpiewamy i skaczemy razem z ludźmi. Do tych samych
mikrofonów, bo jesteśmy tacy sami. Dokładnie wiemy, co chcemy im
powiedzieć.
Światła nie ma w tobie
Zgasło jak złe sny
Nowoczesny człowiek to na pewno nie ty
Światła nie ma we mnie
Zgasło kiedyś tam
Nowoczesny człowiek to na pewno nie ja
Wiem że razem można wiele
Kto ma więcej ten ma rację
A więc stwórzmy razem szybko całkiem nową generację
Generacja nic generacja nie
Generacja nikt generacja źle
To nie może się udać to się skończy źle
Generacja nic generacja nie
Krzychu:
To, że skończyłem studia, że rodzice zapewnili mi warunki
do nauki, nie znaczy, że nie widzę, co się wokół mnie dzieje.
Ludziom wpajano, że mają się uczyć. Żeby było nam tak dobrze jak na
Zachodzie. Wielu ciężko harowało już na pierwszym roku, bo sami
musieli się utrzymać. I teraz co? Nie mają roboty albo są skazani na
coś, czego nienawidzą, czego nie potrafią robić, czego nigdy robić
nie chcieli. To cholernie boli, zwłaszcza gdy ma się jakieś tam
poczucie własnej wartości. I to jest tak naprawdę kurwienie się. Nie
ta pani, co lubi robić laskę i bierze za to kasę, bo robi to dobrze.
Kurwi się ten, co robi coś wbrew sobie. Ja skończyłem ASP. Zawsze
chciałem rysować komiksy. Robię to dobrze. Wiem o tym, ale zasrany
rynek jest takimi jak ja przesycony i zapchany. Bez wtyków i
znajomości gówno możesz zdziałać. Dopiero w zespole się odnalazłem i
mam nadzieję, że kiedyś ktoś da mi szansę malować te komiksy.
Kuba:
Ten zespół założyliśmy rok temu dla własnej przyjemności.
Trochę z nudów, bo nie było nic innego do roboty. Wiesz, jak to w
Łodzi. Szaro i biednie. Najlepiej wszystko spalić. Każdy ma tam swój
własny świat. Na przykład dla mojego dziadka zacząłem istnieć
dopiero wtedy, jak powiedziałem mu, że "NIE" chce z nami zrobić
wywiad. A przecież dawaliśmy gęby wszędzie: w radiu, telewizji,
prasie ogólnokrajowej typu "Polityka" czy "Wyborcza". Krzych
powiedział o komiksach. Ja z kolei skończyłem filozofię, ale zawsze
chciałem pisać. Wysyłałem teksty, ale wszędzie mnie olewali. Dopiero
po wybuchu CKOD "odkryto" (weź to koniecznie w cudzysłów), że nieźle
piszę, choć przecież pisałem i piszę tak samo. "Wyborcza"
opublikowała mój tekst pt. "Generacja NIC", który z kolei wywołał
wielką dyskusję na temat samopoczucia i przyszłości młodego
pokolenia. I to jest w tym kraju chujowe. Żeby robić to, co chcesz,
musisz najpierw robić coś kompletnie innego. Na nasze szczęście z
tym, co robimy, jest nam super, choć ucząc się nikt z nas nawet nie
pomyślałby o muzyce jako źródle dochodu.
Nie warto być dobrym chłopcem
Lepiej zejść na manowce
Nie warto nie warto
Uśmiechać się rzadko
A śmiać się co chwila
Każdego wyzywać od chuja debila
Należy być wściekłym jak wściekły jest pies
Bo fajnie nie będzie chujowo już jest
Więc mnie nie uciszaj gdy zacznę przeklinać
Niech będzie to słychać
I niech będzie to widać
Nie warto, nie warto
Krzychu:
Nie śpiewamy o polityce. Polityka nas wkurwia. Polityka
jest gdzieś obok z tymi wszystkimi pajacami, co ją kreują. Wszystkie
teksty pisze Kuba. Ale myśli są wspólne. Są bardzo szczere. A
bluzgi? Nie wstydzimy się naszego języka. Takiego używamy na co
dzień. Żadna "kurwa" nie jest przecinkiem. Wulgaryzm to ekspresja.
Podbijanie emocji. Frajer nie jest przecież chujem, a chuj nie jest
frajerem.
Kuba:
Tak jak funkcjonuje w rzeczywistości transgresja osobowości,
tak funkcjonuje też transgresja języka. Nie rozumiem, dlaczego
mielibyśmy jedno oddzielać od drugiego. Człowiek tylko jako całość
jest naprawdę autentyczny.
Krzychu:
W ogóle to jakaś zasrana bzdura. Facet, który w radiowej
"Trójce" mówi tak piękną polszczyzną, że można się rozpłynąć, poza
anteną posługuje się tylko przekleństwami. W życiu nie słyszeliście
takich konstrukcji i zestawień. Słuchanie tego z boku to była czysta
przyjemność. Podobnie facet z TVP 1, z "Wiadomości", zapomniałem jak
się nazywa, bo nie oglądam, bluzga nawet, jak prosi o wodę do
popicia. No i co. Dla durnego plebsu zgromadzonego całą rodziną
przed kolorowym pudłem na pilota ten sam pan od czytania wiadomości
jest słodkim gogusiem, który mdleje, jak się go nazwie skurwielem. W
ogóle nie wiem, po chuj ludziom to rozdwojenie jaźni. Bardziej niż
stereotypowo pojmowana kultura, zwana też osobistą, liczy się
świadomość kultury. Gdyby w tym kraju było więcej świadomości
kultury niż kultury osobistej, pewnie byłoby za co kręcić i oglądać
dobre filmy, wydawać i kupować dobre książki.
Wszystkim dookoła jest źle
Wszyscy się duszą
Wszyscy boją się
Chcemy nowych piosenek
Chcemy nowego życia
Chcemy nowej miłości
Chcemy nowych miejsc
Chcemy nowych narkotyków
Chcemy nowych idei
Chcemy nowej telewizji
Chcemy nowych książek
Chcemy nowej muzyki
Chcemy nowej wojny
Kręcimy się w kółko
Kręcimy się w kółko
Krzychu:
Nie lubię dragów. Nawet marihuany. Moim zdaniem
rozmiękcza ludzi, odbiera chęć do wszystkiego. Po maryśce cieszysz
się tym, co masz. Nie idziesz do przodu, bo tego nie potrzebujesz.
Wolę już postalkoholową agresję. Przynajmniej coś się dzieje. W
zespole są tacy, co regularnie przypalają. Ja nie. To nie "sex,
drugs and alcohol". Narkotyki, wszystkie, trawa też, powinny być
nielegalne. Dla zasady. Popularność? Nie odczuwam. Mam ciągle tych
samych rodziców, tych samych kumpli, tę samą dziewczynę. Po
koncertach nikt mi nie włazi do łóżka, nie świruje z autografami i
takie tam.
To jest kompletnie inny klimat. Że się skończymy... Wiem. Wtedy,
kiedy przestanie nam to sprawiać przyjemność, gdy będą nas zmuszać
do robienia czegoś wbrew sobie. Wtedy będzie finisz. Na razie
nagrywamy kolejną płytę. Znowu na naszą własną modłę. Myślę, że to
też jest strategia BMG. Wiedzą, że to część buntu, ta samowolka, a w
buncie siła. Co się wtedy z nami stanie? Nie wiem. Czy sodówka
uderzy nam do głowy. Nie sądzę. Już powinna uderzyć. Łazimy na
jakieś bankiety. Mamy banię z tych wszystkich nadętych i przygłupich
gwiazd.
Chlejemy i żremy za darmo, siadamy w kącie i gadamy o własnych
sprawach. Nie łazimy z przyklejonym uśmieszkiem i nie całujemy
rączek. Boję się tylko jednego. Zmiany osobowości. Wszystko na
człowieka wpływa, a zwłaszcza nowe sytuacje. Boję się, że tej zmiany
u siebie nie zauważę, za to zauważą ją bliscy mi ludzie. Bo wtedy
nie będę już sobą. I nie będę już mógł być uczciwy wobec siebie i
innych. Mam tylko nadzieję, że prawdziwy bunt nie kończy się nigdy.
Mieliśmy farta, że trafiliśmy na ten właśnie moment, że cała ta
popowa polska papka, ta miałka formuła się nagle wyczerpała, że to
wszystko z hukiem pierdolnęło i nawet Kayah nie sprzedawała już
swoich płyt, i że jakaś tam firma sobie skalkulowała, że skoro
cukierki się nie sprzedają, to może czosnek... Nie mam romantycznych
złudzeń. Wszystko jest kwestią wykorzystywania szans. Ja mam
wrażenie, że to my wyko-rzystaliśmy wielką wytwórnię masówy BMG, a
nie odwrotnie. I niech tam inni sobie pieprzą, że się
skomercjalizowaliśmy jak polski hip-hop. My wiemy swoje.
Chłopcy są niewinni
Chłopcy mają szyk
Chłopcy będą słynni
Będą słynni jak nikt
Chociaż są niegrzeczni
I nie znają nut
Zawsze są nie w porę
Zawsze są nie tu
Dyryn dyryn pizd dyryn dyn pizd pizd (gitara z perkusją na zmianę).
Cool Kids of Death
Cool Kids of Death
Teraz już wiesz
Widzisz jak to jest
Pośród kościołów urzędów cmentarzy i dyskotek
Jesteśmy jak ruchomy cel
Musimy biec a ty nie musisz nas szukać
Porównując do wszystkich innych rzeczy jakie widziałeś w telewizji
I jakie tylko w telewizji można zobaczyć
Bo przecież nie od dziś wiadomo
Że telewizja kłamie
Ale oni nie dla niej istnieją
Cool Kids of Death
Cool Kids of Death
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jurek Cenzurek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Podpadziochy ze Ścinawy
Można beknąć za wszystko: za wygląd, za zachowanie, za negatywną
opinię z przeszłości, często
za tzw. całokształt. Podpadziocha to
ten, który podpadł stróżom prawa. Im mniejsza miejscowość, tym
łatwiej dostać się na listę podpadziochów.
Bracia S. dorastali w Ścinawie
mieścince nad Odrą położoną między
Lubinem i Rawiczem. Mieli tzw. trudne dzieciństwo, na które składały
się głównie alkoholowe balangi w domu, napierdalanki z rówieśnikami
na podwórzu i lufy w szkole. Z czasem doszedł brak roboty. Po paru
wyrokach sądowych, karach grzywien i dwóch odsiadkach bracia S.
postanowili stać się bardziej przykładnymi obywatelami. Zygmunt
ożenił się, został tatusiem i żeby odciąć się od przeszłości,
przyjął nazwisko żony.
Andrzej także ustatkował się i zaczął szukać pracy. Niestety,
parszywy los nie chciał się od nich odczepić.
Ścinawę z zachodu na wschód można spacerkiem przejść w 20 minut, a z
północy na południe
jeszcze szybciej. Na tak ograniczonym obszarze
przebywa około dwudziestu osobników, którzy z rozmaitych powodów
mają z braćmi S. na pieńku. Bliskie spotkanie trzeciego stopnia było
nieuniknione.
* * *
Zdarzyło się, że obywatel Zenon M. przecinał na skos ścinawski rynek
zdążając najkrótszą drogą do własnego mieszkania. Ponieważ wcześniej
w towarzystwie ziomali skonsumował kilka flaszek trunku o nazwie
"Napój Winopodobny Tur Wzmocnione", miał pewne zaburzenia zmysłu
równowagi. One to spowodowały, że zderzył się ze zdążającym z
przeciwnego kierunku Andrzejem S. Wzmocniona "Turem" pamięć Zenona
M. przywołała wspomnienie balangi sprzed kilku lat, po której między
braćmi S. i obywatelem M. doszło do ostrej wymiany poglądów. Nie
doszło do rękoczynów tylko dlatego, że tzw. osoby postronne mocno
trzymały krzyczących za fatałaszki. Tym razem Zenon M. nie zamierzał
poprzestać na konwersacji i ruszył do ataku.
Ostateczny efekt starcia był następujący: bracia S. zostali
oskarżeni przez Prokuraturę Rejonową w Lubinie o napad rabunkowy na
Zenona M., którego skutkiem była zuchwała kradzież etui do okularów
o wartości 3 zł. Prowadzący śledztwo w ogóle nie uwzględnił kilku
szczegółów: uznał, że w napaści brał udział Zygmunt S., choć
świadkowie twierdzili, że był wówczas na drugim końcu miasteczka. Z
jakichś powodów prokurator olał fakt, że po opisanym starciu do
stacji Pogotowia Ratunkowego dotarł Andrzej S. Był w wielu miejscach
pocięty, a w trzech (w tym w szyję i brzuch) dźgnięty ostrym
narzędziem. W stanie ciężkim trafił do szpitala.
Zenon M. nosił przy sobie cztery noże, w tym dwa bagnety wielkości
średniowiecznego miecza. Był to fakt znany większości mieszkańców
Ścinawy. Policja i prokuratura uznały jednak, że to Andrzej S.
zaatakował nożami Zenona M., ten zaś wyrwał agresorowi broń,
skutecznie obronił się i uciekł. Świadkowie widzieli, jak
Zenon M. dawał w długą przez rynek w zakrwawionym ubraniu. Kilka
godzin później zgłosił się do komisariatu policji. Nie miał żadnych
obrażeń, nikt nie sprawdził, czyja krew była na jego ciuchach, nie
zbadano, czy był trzeźwy. Uznano, że wersja o rabunku opakowania na
gogle gównianej wartości jest najbardziej wiarygodna.
* * *
Miesiąc później do ścinawskiego komisariatu zgłosiła się Maria K.
Stwierdziła, że została pobita i obrabowana. Dwóch napastników w
czapkach dopadło ją na podwórzu przed blokiem, w którym mieszkała.
Jeden walnął piąchą w łeb, drugi poprawił. Gdy upadła, atakujący
usiłowali wyrwać jej z ręki torebkę. Ponieważ kobieta stawiała opór,
została skopana, a bandyci uciekli z łupem. Miejscowi policjanci
uznali, że jeśli napaści dokonało dwóch dużych bambrów, to muszą to
być bracia S. Podczas okazania podejrzanych Maria K. wśród
podstawionych osób nie była w stanie rozpoznać napastników. Pomogli
jej stróże prawa, wyraźnie wskazując na braci. Po kilku próbach
ofiara wskazała na Zygmunta S. Drugiego sprawcy nie poznała, mimo że
w kolejnej grupie pozorantów znajdował się jego brat, bardzo podobny
z twarzy i postury do wskazanego.
* * *
Minął kolejny miesiąc i do komisariatu przyszedł następny obywatel
Ścinawy. Józef S. oświadczył, że bracia S. napadli go, pobili i
ukradli wędzonego kurczaka, którego akurat dźwigał do domu. Śledztwo
w tej sprawie (zuchwała kradzież) także rychło zakończyło się aktem
oskarżenia.
* * *
Sąd Rejonowy w Lubinie połączył trzy sprawy w jedną, chociaż w
każdej toczyło się osobne śledztwo. Po kilku posiedzeniach sprawa
napadu na Marię K. została wyłączona do osobnego postępowania.
Zygmunt S. za całość dostał działkę czterech i pół roku pierdla,
jego brat
dwa i pół roku. Niedawno, po apelacji, sąd
drugiej instancji tylko nieznacznie obniżył kary.
* * *
Dla składu orzekającego zupełnie nieistotny był fakt, że Zenon M.
przyznał się do posiadania czterech noży, które stale nosił "dla
samoobrony". Przyjęto jego wersję wydarzeń jako "spójną i
konsekwentną". Sąd nie uwzględnił opinii biegłych psychiatrów,
którzy stwierdzili, że Zenon M. jest niebezpiecznym dla otoczenia
czubem i powinien być leczony w psychiatryku.
* * *
Słudzy Temidy za nic mieli zeznania świadków, którzy stwierdzili, że
Zygmunt S. nie mógł napaść na Marię K., ponieważ w tym samym czasie
nabył telewizor i instalował go w domu w przytomności rodziny i
sąsiadów, gdzie następnie przez dłuższy czas oblewano tę transakcję.
Ponadto
głosi sądowe uzasadnienie wyroku
za wiarygodnością
zeznań pokrzywdzonej przemawia sporządzona opinia lekarska, w której
wyszczególniono rodzaj obrażeń, które to odpowiadają przebiegowi
rozboju i zachowaniu oskarżonego co do zadawania uderzeń. To prawny
precedens w Pomrocznej: dopasowanie oskarżonego do śladów na ciele
ofiary. Sąd nie wziął za to pod uwagę tego, że podczas rozprawy
poszkodowana nie potwierdziła rozpoznania sprawcy dokonanego
wcześniej w komisariacie.
Dochodzi jeszcze jeden drobiażdżek: w aktach sprawy pałętała się
koperta zawierająca opinię biegłego badającego ślady na miejscu
napaści na Marię K. Opinia ta całkowicie eliminuje braci S. jako
sprawców. Nie zgadza się rozmiar i typ obuwia oraz tzw. mikroślady.
Ta koperta w ogóle nie była otwarta podczas procesu.
* * *
Sąd podtrzymał także tezę oskarżyciela o zuchwałym napadzie na
Józefa S. w celu zrabowania wędzonego kurczaka. Bracia S. nie
zaprzeczali, że doszło do przepychanki między nimi a panem Józkiem,
z którym od dawna się nie lubili. Józef S. przyznał, że tego dnia
trochę wypił, a bracia od dawna go wnerwiali. Postronni świadkowie
oświadczyli, iż Józef S. w celu uzyskania większej motoryki ruchu
położył kurczaka na ziemi, a po minucie czy dwóch wędzone ścierwo
zajebał pies sporej wielkości, na oko podobny do owczarka
niemieckiego!
* * *
Finał jest następujący: Zygmunt S. odsiaduje karę czterech lat
pierdla. Zanim poszedł siedzieć, umarła jego żona. Dzieckiem
opiekuje się dalsza rodzina. Andrzej czeka w kolejce do więzienia.
Nieznany osobnik oddał w drzwiach mieszkania Marii K. torebkę, bez
szmalu, za to z dokumentami, po czym dał dyla. Kobieta rozpoznała w
nim sprawcę napaści. Rakarze złapali i utylizowali psa, który
podpierdolił Józefowi S. kurczaka. Bezpowrotnie zniknął więc ważny
świadek w tej sprawie...
Ścinawscy menele od czasu do czasu we własnym gronie trenują
napierdalanki. Niebawem, gdy i Andrzej pójdzie garować, policja
będzie miała problem, na kogo zwalić winę za bijatyki.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Pielgrzymka na krzywy ryj
Wyroki w zawieszeniu orzekł Sąd Rejonowy w Legnicy za niezgodne z
prawem rozlicznie kosztów wycieczki byłego wojewody legnickiego
Wiesława Sagana do Watykanu. Pielgrzymka odbyła się w czerwcu 1998
r. Wojewoda i jego asystent przyłączyli się do wyjazdu
organizowanego dla legnickich samorządowców przez tamtejszy urząd
miasta. Wojewoda pojechał samochodem służbowym razem ze swoją
małżonką, asystentem i jego synem. O nieprawidłowe rozliczenie
wyjazdu oskarżono kierowcę wojewody i urzędniczkę, która zajmowała
się delegacjami. Dostali niewielkie kary w zawieszeniu. Prokuratura
nie znalazła dowodów wskazujących na to, by wojewoda i jego asystent
wiedzieli o procederze, dlatego po oddaniu przez nich pieniędzy za
zawyżone delegacje (o ok. 1300 zł) byli jedynie świadkami w sprawie.
Wyrok nie jest prawomocny, a sprawa nie jest jeszcze zakończona, bo
uparta urzędniczka utrzymuje, że robiła to, co kazali jej
zwierzchnicy.
Zdzierca w sutannie
Mieszkańcy Kakawy Starej w powiecie kaliskim są oburzeni na swego
proboszcza. Pan proboszcz ustalił bowiem obowiązkowe miesięczne
składki w wysokości 20 zł od każdej rodziny.
Chodzę do kościoła w
każdą niedzielę i zastanawiam się, czy kiedyś jedna z mszy zakończy
się bez słowa o pieniądzach?
zastanawia się jeden z parafian. Inne
oskarżenia dotyczą niekulturalnego postępowania księdza wobec
uczniów na religii oraz bezdusznego zachowania na pogrzebach. Wielu
parafian z Kakawy Starej jeździ na msze do oddalonych o 7 kilometrów
Godziesz sądząc, że pusta taca skłoni proboszcza do ustępstw.
Arcybiskup w łóżku
Arcybiskup łódzki Władysław Ziółek złapał zapalenie płuc. Dokąd
wiozą chorego arcybiskupa? Oczywiście do szpitala Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych i Administracji, gdzie znajduje się specjalny oddział
dla VIP-ów. Arcybiskup jest jedynym pacjentem na całym oddziale i
przez całą dobę dyżuruje przy nim pielęgniarka. Arcyfiolecik zabrał
do szpitala swoją piżamę, szlafrok i książki, co może wskazywać, że
spodziewa się dłuższego leczenia. Zauważmy, że ten sam resort
państwowy co w PRL zajmuje się funkcjonariuszami kościelnymi. Pod
każdym względem.
Biała broń księdza pułkownika
Ksiądz pułkownik doktor habilitowany i wikariusz generalny w Kurii
Polowej Wojska Polskiego Jerzy S. powrócił pijany po znojnym dniu
pracy do swego mieszkania przy ul. Anielewicza w Warszawie. Chciał
spać. Może dlatego zdenerwowała go głośna muzyka dobiega-jąca z
mieszkania sąsiadki. Tak bardzo, że złapał nóż i pobiegł uciszyć
awanturnicę. Na szczęście dla kobiety księdza pułkownika odciągnęli
od niej remontujący klatkę schodową robotnicy, a jej samej udało się
uciec. Ksiądz wikary generalny wyładował więc swoją złość na
drzwiach sąsiadki i pokłuł je nożem. A potem przyjechała policja,
która z kolei powiadomiła żandarmerię wojskową. Nie można było już
ukręcić łba sprawie, ukręcono pułkownikowi.
Ładować u biskupa
Z arcyfioletowym Damianem Zimoniem spotkali się w katedrze w
Katowicach śląscy przedsiębiorcy. Andrzej Raj, prezes Górnośląskiego
Towarzystwa Gospodarczego, powiedział, że takie spotkania są dla
przedsiębiorców okazją do naładowania duchowych akumulatorów. Taki
naładowany przedsiębiorca
rozumiemy
ma jeszcze większą ochotę do
tłuczenia szmalu, za który potem może podziękować Panu Bogu. Z kolei
u biskupa sosnowieckiego Adama Śmigielskiego stawili się ławą
prezydenci, burmistrzowie, wójtowie oraz przedstawiciele służb
miejskich. Zamiast dziękować
biadolili: Gdy rodził się Chrystus,
też nie było łatwo, a jakoś dało się żyć
podsumował narzekania pan
biskup.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Psy w rozjebanej furze
Jedziesz na polecenie szefa samochodem w delegację i przytrafia ci
się kraksa, a szef każe ci płacić za naprawę, bo nie ubezpieczył
fury.
Niemożliwe? W policji wszystko jest możliwe.
Na terenie całego kraju policja dysponuje 17 773 samochodami. Około
9000 to te, które używane są w pościgach i blokadach. Prawie 3000
pojazdów służbowych używanych jest przez wyższych rangą oficerów
policji.
Jaka jest różnica między pierwszymi a drugimi?
Samochody używane przez oficerów różnią się od innych tym, że służą
wyłącznie do wożenia dup i poza obowiązkowym OC posiadają
ubezpieczenie AC.
Co będzie, jeżeli samochód biorący udział w pościgu zostanie
rozbity? Jeśli się uda, zostanie wyklepany przez policyjnych
fachowców. Jak nie
może być i tak, że psu, który ów pojazd
prowadził, zabiera się równowartość trzech pensji. To jest wariant
realistyczny. Sceny, które oglądamy w amerykańskich filmach, jak
uciekającemu pojazdowi trzy policyjne bryki zajeżdżają drogę, w
polskich realiach nie istnieją.
Kto będzie ryzykował kasę z własnej kieszeni?
Tych, którzy myślą, że nie jest tak źle, niech przekonają cyferki. Z
2001 r.,bo dane za 2002 r. będą dopiero w roku 2003. W 2001 r.
wydarzyło się 2849 wypadków, w których uszkodzone zostały samochody
służbowe policji. Z tego 981 wypadków nastąpiło z winy policjantów i
pracowników cywilnych policji. (Czterech funkcjonariuszy było na
gazie, czyli w stanie walki z przygnębiającą rzeczywistością).
Łączne szkody policji wyniosły prawie 7,5 mln zł. Za taką sumę można
by objąć ubezpieczeniem AC mniej więcej 3750 radiowozów. Na
szczęście ponad 5 mln udało się policji odzyskać z firm
ubezpieczeniowych.
W policji brakuje forsy nawet na długopisy. Brakuje na benzynę. W
niektórych regionach kraju radiowóz może przejechać dziennie 30 km.
Jeżeli przekroczy limit, funkcjonariusz beka z własnej kieszeni.
Przy takich wydatkach puszczanie fur do akcji bez ich ubezpieczenia
jest, delikatnie mówiąc, nierozsądne.
Niedługo dojdzie do tego, że przy zgłoszeniu na policję napaści głos
w słuchawce oznajmi: Pierdol się, mamy jazdę bezwypadkową, więc
dojedziemy za godzinę.
Autor : Zuzanna Stawicka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Powidz, że mnie kochasz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Herodot przeciw PRL
Jak Kapuściński walczy z komuną
"GW" opublikowała fragment nowej książki Ryszarda Kapuścińskiego
"Podróże z Herodotem". Już we wstępie mistrz reportażu wyśledził, że
Herodot był prześladowany przez komunę w czasach stalinowskich. W
metryczce edytorskiej odnotowano bowiem, że maszynopis jego
"Dziejów" Wydawnictwo Czytelnik oddało do składu 23 listopada 1951
r., a druk książki ukończono w listopadzie 1954 r., czyli po trzech
latach. Niechybnie "ktoś" wstrzymał druk. Kto
nie wiadomo, bo

jak pisze Kapuściński
cała dokumentacja zaginęła. Ale sam nie ma
wątpliwości, że Herodota przytrzymała komuna bo panowała wówczas,
rządziła całym naszym myśleniem, całym sposobem patrzenia i czytania
obsesja aluzji. Każde słowo się z czymś kojarzyło. A Herodot
kojarzył się źle. Nie lubił tyranów. Zatem "Dzieje" musiały
przeczekać żyjącego tyrana aż do "odwilży" po jego śmierci. Gdyby
były politycznie prawomyślne znalazłyby się w księgarniach w parę
miesięcy.
Jednak w odróżnieniu od "Kirgiz schodzi z konia" Kapuścińskiego
"Dzieje"
to dzieło kanoniczne o najwyższym stopniu trudności
edytorskiej, wymagające bardzo kwalifikowanego składania i kilku
benedyktyńskich korekt. W 1954 r. "Czytelnik" pod patronatem Jana
Parandowskiego wydawał to dzieło w nowym przekładzie profesora UJ
Seweryna Hammera. Poprzedni, pierwszy polski przekład Antoniego
Bronikowskiego pochodził z 1862 r. Przez prawie wiek nikt w Polsce
nie podejmował się wydania "Dziejów" ponownie. Tego typu
przedsięwzięcia
przy ówczesnej technice
wymagały lat. Każdy
kolejny tom monumentalnej pracy Henryka Łowmiańskiego "Początki
Polski" też ukazywały się w 2 lub i więcej lat po odesłaniu
maszynopisu do drukarni. Dużo później partyjna "Książka i Wiedza"
wydawała "Grundrisse..." (zarys krytyki ekonomii politycznej) Karola
Marksa, autora zupełnie nieposzlakowanego, stopień trudności i
rozmiary porównywalne z "Dziejami" Herodota, czas prac drukarskich
podobnie. Od grudnia 1983 do maja 1986 r.
trzydzieści miesięcy.
Herodot ofiarą stalinizmu nie był ani w Polsce, ani w ZSRR. Tam
zresztą
jeszcze pod okiem wąsatego Gruzina
cieszył się jako
piewca Scytii należną estymą. Wystarczy zajrzeć do stosownego hasła
w 11 tomie wielkiej stalinowskiej encyklopedii (1952) lub do dzieła
akademika Solomona Jakowlewicza Lurie "Gerodot" (1947).
Po co zatem poczytny pisarz ośmiesza się dociekaniami śledczymi w
stylu posła Ziobro? Bo tak każe moda? A może pokutuje za grzechy
młodości, kiedy to Kirgizowi podawło się strzemię?
Autor : Z




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Lepperiada
Andrzej Lepper jest produktem obecnego układu politycznego i
gospodarczego. Układu, który ogranicza udział przeciętnego obywatela
w życiu politycznym państwa do wrzucenia raz na kilka lat kartki do
urny wyborczej. W sferze gospodarczej sytuacja wygląda w ten sposób,
że elita pławi się w luksusie, a reszta społeczeństwa skazana jest
na nędzę i bezrobocie. (...) Od społeczeństwa elity wymagają
wyrzeczeń, do których same nie są skłonne. Sytuacja ekonomiczna
wielu obywateli, mimo ponoszonych wyrzeczeń, z roku na rok pogarsza
się. Dlatego nie powinien nikogo dziwić wzrost społecznego
radykalizmu. (...)
Jeżeli dalej będą się pogłębiać negatywne zjawiska, zwłaszcza w
dziedzinie gospodarczej, to na scenie politycznej mogą pojawić się
obok lub też na miejscu Andrzeja Leppera politycy jeszcze bardziej
od niego radykalni w słowach i w czynach.
Sposób działania czy też forma prezentowania przez p. Leppera swoich
poglądów ma, moim zdaniem, znaczenie drugorzędne. Chodzi o to, że
Lepper został uznany przez elity za osobę, która zagraża ich
interesom politycznym i gospodarczym. Ale to nie p. Lepper jest ich
wrogiem. Prawdziwym zagrożeniem jest stale powiększający się obszar
nędzy, bezrobocia, poczucia beznadziejności i lekceważenia interesów
dużej części społeczeństwa, która przez nowy ustrój została
zepchnięta do roli obywateli drugiej kategorii.
Jeżeli elity tego nie dostrzegają, to dowodzi, jak dalece oderwały
się one od realiów życia przeciętnego obywatela naszego kraju. (...)
Krzysztof Ujma, Blachownia

W malinach
W liście "Przyżłobowcy w natarciu" ("NIE" nr 22) Panu Aleksandrowi z
Warszawy chyba się coś pokićkało pisząc: "A może Redakcja doradzi
nam na kogo oddać głos w tym burdelu! (...) Jeszcze Redakcji ufamy i
jak dotychczas nie zawiedliśmy się".
Śmiechu warte. To przecież reakcja "NIE" nachalnie promowała Kwacha,
a później SLD
UP, gnojąc po drodze PPS. To Redaktor Urban uspokajał
nas, że jest politycznym zwierzęciem i rozumie wiernopoddańcze
umizgi wierchuszki SLD wobec czarnych. I co? SLD oddaje czarnym
wszystko, czego chcą, zresztą zgodnie z zapowiedzią. Miller:
"Społeczna nauka Kościoła i program liberalnej lewicy są zbieżne".
Janik: "Będę realizował zapisy ustaw tzw. kościelnych. Kościół ma
swoją misję do spełnienia, a państwo swoje obowiązki. Jedno nie
koliduje z drugim". Czy potrzeba bardziej jednoznacznych deklaracji?
(...)
Argumentów wyłuszczonych w liście sygnowanym J. H. słuchałem do
znudzenia w roku 1990 w starciach z zaślepionymi planem
Balcerowicza. "Chciałbyś zaraz efektów po takim bagnie. Poczekaj do
lipca (1990),
to zobaczysz". Niedługo lipiec 2002 i co widzimy? Znowu Balcerowicz.
Przecież rzekomo pełną parą działało, przed wyborami, 40 zespołów
problemowych. I co zdziałały? Ludzie patrzcie na oczy i pamiętajcie
coś.
Wacław Moskal, Godowa

Wstęgi Millera
28 maja 2002 r. "Życie Warszawy" podało, gdzie, kiedy i co odsłonił
lub otworzył Leszek Miller. Najważniejsze, moim zdaniem, było
otworzenie fabryki papieru toaletowego w Kostrzyniu. Podniesie to
Panu Millerowi autorytet, prestiż rządu i jednocześnie wpłynie na
wzrost kultury sanitarnej wśród ciemnego narodu.
Leszek z Warszawy
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Jałmużna
Czy mógłby mi ktoś wyjaśnić rzecz następującą: za rządów
nieudaczników, cwaniaków, kolesiów etc., czyli AWS, otrzymałem w
roku 2001 waloryzację emerytury w wysokości 120,07 zł. Za rządu
złotoustego Millera
5,52 zł. Miało być lepiej, nic kosztem
biednych, emerytów i rencistów. A tu, kurwa, masz. Paski do
glukometrów droższe o ok. 4,5 zł, leki przeciwcukrzycowe
o 2,5 zł
itd., a waloryzacja od 2 zł w górę. (...)
Pozwolę sobie jeszcze przypomnieć, że tegoroczny fundusz kościelny
to prawie 96 mln zł, a kwota przeznaczona na waloryzację rent i
emerytur w 2002 r. to aż 37 mln zł.
S. K., Przemyśl
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Dziękuję
Chciałbym podziękować panu premierowi Leszkowi Millerowi i całej
obecnie rządzącej koalicji za ich wspaniałomyślność. Moja renta
inwalidzka (II grupa) od 1.06.2002 r. wzrosła o całe 2 zł 69 gr.
Cieszę się, że na twarzy pana premiera gości uśmiech i zadowolenie.
Od 1989 r. żadna ekipa rządząca nie upokorzyła tej grupy
społeczeństwa polskiego bardziej niż obecna lewicowa koalicja
rządząca. (...)
Pragnę wyrazić swoje obawy, czy obecna ekipa potrafi dotrwać do
końca kadencji, co się udało tak nieudolnemu rządowi jak rząd
Jerzego Buzka.
Ryszard Pankiewicz, Żarów

Dar serca
Ja, Krempin Albert, zam. Police, ul. [---- red.] zrzekam się
rewaloryzacji mojej emerytury
na rzecz pana premiera Leszka Millera, aby mógł sobie powiększyć
swoje konto osobiste.
Krempin Albert

Terapia szamanów
Zespół ortodoksyjnych znachorów nazywany Radą Polityki Pieniężnej
pod przewodnictwem naczelnego szamana RP uparł się wyleczyć pacjenta
skutecznie z choroby wrzodowej zwanej inflacją. Pacjentowi
przyplątała się ciężka anemia, suchoty i sraczka
a kto wie, czy
nawet nie syfilis
a zespół (sowicie opłacany przez nieszczęsnego
zdechlaka) nadal z determinacją aplikuje mu płukanie żołądka i
lewatywę.
Główny terapeuta oficjalnie doradzał i doradza innym nieszczęśnikom
(Rosja, Gruzja...). Nie tylko zresztą on. Wychodzi na to, że staje
się to doradzanie kolejną naszą specjalnością narodową! Wszyscy
doradzacze wywodzą się z kręgów Unii Wolności. Łaknący dobrych rad
ob-coplemieńcy nie zauważyli chyba, że od 1997 roku przybyło w
Polsce milion (!) bezrobotnych, a deficyt budżetowy jest
czterokrotnie (!) większy od planowanego.
Ja, szary obywatel RP, proponuję stworzenie ustawowego zakazu pracy
naszym ekonomistom poza granicami kraju, szczególnie w zakresie
doradztwa obcym rządom
po to, byśmy nie kompromitowali
Najjaśniejszej w kolejnej dziedzinie.
Co do choroby wrzodowej mam pomysł na terapię. Nasz rząd winien
podjąć starania o wprowadzenie do obiegu euro jeszcze przed wejściem
RP do Unii. Powstanie samoregulujący się rynek finansowy, obiekt
westchnień liberałów. Skończy się ręczne sterowanie walutą i rynkiem
walutowym przez znachorów z RPP.
Jarosław Lesica, Sosnowiec

Złoty złoty
Niespełna dwa lata temu banki ponad trzykrotnie obniżyły
oprocentowanie wkładów lokat dolarowych, a wkładów a vista

piętnastokrotnie. Dolar wyparował z banków i pojawił się na rynku.
Przy wysokich stopach procentowych obligacji i lokat złotówkowych
siłą rzeczy nadpodaż dolara musiała zmniejszyć jego wartość i
sztucznie zawyżyć wartość złotówki. Namawianie rządu przez RPP do
wykupu dolarów z rynku w dobie recesji gospodarczej jest kpiną. A
przecież wystarczyłoby ustalić kurs lokat dolarowych (przez NBP) na
poziomie porównywalnym do lokat złotówkowych i po jakimś czasie
rynek
bez żadnej interwencji określi parytet zło-tówki do dolara.
List ten napisałem po przeczytaniu telegazety z 29.05.2002, kiedy to
ponad sto przedsiębiorstw państwowych i prywatnych zwróciło się do
premiera o spowodowanie obniżenia wartości złotówki.
G. F., Szczecin
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Jak Polonię zastąpiła Maryja
W wyniku typowych polskich ciemnych interesów Ameryka Płn. została
praktycznie odcięta od odbioru TV Polonia. Sygnał TV Polonia oraz 1
i 3 programu Polskiego Radia został odcięty dla subskrybentów
systemu Dish Network. Koleś z Chicago, niejaki Bob Spanski, któremu
z tylko sobie znanych przyczyn cwaniacy z Warszawy oddali wyłączność
na dysponowanie sygnałem TV Polonia na terenie obu Ameryk, podobno
nie dogadał się co do nowej umowy. Dish Network to tanie, łatwe do
instalowania anteny i urządzenia odbiorcze, powszechne w całych
Stanach i Kanadzie. Dzięki TVP USA z Chicago mają być zastąpione
przez system GlobeCast. To tak jakby dzisiaj wasza redakcja
przerzuciła się na komputery Atari 65XE. W zamian za TV Polonię i
Polskie Radio kilka milionów Polaków w USA dostało propozycję
oglądania arcynędznej wersji Polsatu (Polsat 2 International), w
której jedynie raz w tygodniu nowy odcinek "Świata wg Kiepskich"
śmieszy i przeraża zarazem polską rzeczywistością. Reszta propozycji
programowych jest czymś w rodzaju polish joke. Do tego Polak w
Ameryce może obejrzeć TVN 24, gdzie przez 24 godziny na dobę lecią
te same informacje i materiał zdjęciowy, np. na temat pewnej chorej
krowy. Idea Unii Europejskiej jest zaś przekazywana przez Radio
"Maryja", które było nam tu potrzebne jak zadra w dupie (...)
Instalacja sprzętu GlobeCast kosztuje ok. 500 baksów, tj. 2000 zł.
Nas na to stać, ale nie damy zarobić Spanskiemu. To na tym ma
polegać misja telewizji publicznej wśród rodaków na świecie?
Paweł Lepkowski
(e-mail do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dziecko Zyty i Rokity
Pozwólmy Platformie wprowadzić w życie jej pomysły podatkowe.
Poparcie dla PO zaraz spadnie do 5 proc.
Towarzysz Janik żebrzący o poparcie Platformy Obywatelskiej dla
planu Hausnera powinien sięgnąć pamięcią do roku 1980. Wtedy
"Solidarność" licytowała się z rządem, kto da więcej? Ówczesne
podwyżki płac nazwane "wałęsówkami" wywołały inflację i rozwaliły
gospodarkę, a odpowiedzialność spadła na PZPR. Platformersi chcą w
podobny sposób dobić ekipę Millera.
Już zaczął się międzypartyjny wyścig o to, kto zrobi nam lepiej. PO
ma propozycję "3 x 15 proc.". PiS chce zlikwidować podatek dochodowy
od osób prawnych zastępując go 2-procentowym podatkiem od przychodu
i 1-procentowym od aktywów przedsiębiorstw. Strach pomyśleć, co za
chwilę wydali z siebie PSL skumane z Centrum im. Adama Smitha...
3 x 15 proc., czyli hucpa
Rzucony ad hoc przez dwóch tenorów i damski sznapsbaryton pomysł
trzech równych stawek podatkowych PIT, CIT i VAT
to lipa. Nikt na
razie nie widział wyliczeń ekspertów PO świadczących o tym, że
budżet wytrzyma taki eksperyment.
Jak dziś liczymy dochód i podatek? W druku PIT-37 pana Kowalskiego
samotnego, nieprowadzącego działalności gospodarczej, mamy rubrykę
"przychód". Od "przychodu" odejmujemy "koszty uzyskania", co tworzy
"dochód", który pomniejszamy jeszcze o składkę na ubezpieczenie
społeczne i dopiero to stanowi podstawę do naliczania podatku. Po
jego obliczeniu według skali podatkowej z progami 19, 30 i 40 proc.
i odjęciu 518,16 zł odejmujemy jeszcze składkę na ubezpieczenie
zdrowotne. Dodatkowo Kowalski może odliczyć przysługujące mu
nieliczne ulgi, np. remontową. Dopiero to, co zostaje, jest
zobowiązaniem podatkowym w rozumieniu prawa.
O tym, jak i w których grupach podatkowych rozlicza się ponad 23 mln
Polaków, informuje poniższa tabelka.
227 315 bogaczy (0,99 proc. wszystkich podatników) rozliczających
się według stawki 40-procentowej skorzystało z ulg na sumę 526,5 mln
zł i zapłaciło 10,1 mld zł podatku. To 33,02 proc. wszystkich
wpływów z PIT.
Dla porównania, ponad 21 mln biedaków po odliczeniu 3,7 mld zł z
tytułu ulg zasiliło budżet kwotą 15,8 mld zł. To 51,21 proc.
wszystkich wpływów z podatku dochodowego od osób
fizycznych. A także obraz realnej skali różnic społecznych w Polsce.
Hasłu Platformy "3 x 15 proc." bogacze na pewno przyklasną, bo
wszystko odbiją sobie na likwidacji II i III skali podatkowej. Zaś
95 proc. biedaków dostanie po kieszeni. Na ponad 3 mld zł, z tytułu
likwidacji ulg podatkowych. A to przecież nie koniec szachrajstw
Platformersów.
Likwidacji ulec mają: kwota wolna od podatku, koszt uzyskania
przychodu i wszystkie ulgi. Podstawą będzie więc dzisiejszy
"przychód". A to oznacza, że 15-procentowy podatek dochodowy od osób
fizycznych będzie naliczany od wyższej niż obecnie podstawy! Czyli
zapłacimy więcej.
PIT pana Kowalskiego samotnego, nieprowadzącego działalności
gospodarczej ograniczy się do jednej kartki z dwiema rubrykami
"dochód" i "podatek". Więcej, pan Kowalski nie będzie musiał składać
żadnego PIT-u! Tę prostą czynność wykona za niego pracodawca. Jak za
komuny. Ale pan Kowalski straci.
Najwięcej stracą dziennikarze, aktorzy, naukowcy, czyli tzw.
inteligencja twórcza korzystająca nadal z przywileju odliczenia do
50 proc. kosztów uzyskania przychodu i płacąca podatki od połowy
swoich dochodów. Zyta i Rokita zlikwidują tę nierówność.
Gdyby Platforma chciała zrobić to, co zapowiada, czeka nas nie tylko
katastrofa finansów publicznych, ale i katastrofa społeczna. Ze
względu na brak pieniędzy nowym władcom nie pozostanie nic innego,
jak ogłosić, że Kowalski po zapłaceniu fiskusowi 15 proc. od
obecnego "przychodu" ma się sam martwić o siebie, czyli z tego, co
mu zostanie, płacić na emeryturę i służbę zdrowia.
Na szczęście to rozwiązanie zostanie natychmiast zaskarżone do
Trybunału Konstytucyjnego przez pozbawione przymusowego poboru
składek prywatne Otwarte Fundusze Emerytalne.
Służba zdrowia z obciętym zasilaniem budżetowym cofnie się dwieście
lat. Nie wierzę też, aby z programu "3 x 15 proc." dało się
sfinansować nawet ograniczone potrzeby Funduszu Ubezpieczeń
Społecznych. Emeryci i renciści będą mieli szansę poczuć, czym jest
liberalizm w wydaniu afrykańskim.
Najbardziej zdumiewające jest jednak to, że już w 2001 r. efektywne
obciążenie podatkiem łącznie ze składką na powszechne ubezpieczenie
zdrowotne dochodu podatnika pomniejszonego o odliczone składki na
ubezpieczenie społeczne wynosiło 15,61 proc. (Źródło: Informacje MF
jak wyżej). Realnie więc od dawna mamy podatek w takiej wysokości,
jakiej życzy sobie Platforma!
Nowość w pomyśle Zyty i Rokity polega na tym, że najbogatsi mają
płacić mniej, a biedni
więcej. Krajem da się wówczas rządzić
wyłącznie z baz wojskowych i metodami Pinocheta.
Na szczęście Platformersi niczego nie ruszą, bo nie mogą. Choćby ze
względu na tzw. standardy unijne lub strach przed rozjuszonym
społeczeństwem. Przekonamy się o tym, gdy przejmą schedę po
Millerze.
Urok słabej złotówki
Nie chcąc drażnić zajadłych antykomunistów z PiS Jan Rokita
oświadczył, że obrona złotego jest sprawą polskiego patriotyzmu i
tylko dlatego PO z obrzydzeniem siada do stołu z żebrzącym o
poparcie Janikiem.
Dla Platformy jest to też okazja, aby pokazać opinii publicznej, jak
słaby jest Miller. Podczas konferencji prasowej po zakończeniu
rozmów Zyta i Rokita oskarżyli rząd o osłabienie złotego i straszyli
kryzysem finansów publicznych reklamując własne powaby. Tymczasem
wystarczy sięgnąć do konstytucji i ustawy o Narodowym Banku Polskim,
aby dowiedzieć się, że dbanie o wartość pieniądza to nie zadanie
rządu, tylko Rady Polityki Pieniężnej oraz banku centralnego! Rząd
nie ma bezpośrednich instrumentów, którymi mógłby wpływać na kurs
rodzimej waluty. Prawdziwy powód osłabienia złotego to efekt
umocnienia euro wobec dolara na rynkach światowych.
Wzorujmy się na USA
Gdy Janik biesiadował w Sejmie z Platformersami, w Boca Raton na
Florydzie spotkali się szefowie resortów finansów i prezesi banków
centralnych grupy najbogatszych państw świata G 7. Mieli zamiar
wymusić na jankesach rezygnację z prowadzenia polityki słabego
dolara. Stany Zjednoczone, które dzięki dewaluacji dolara
wprowadziły swą gospodarkę na ścieżkę szybkiego wzrostu (słaby dolar
sprzyja amerykańskim eksporterom), olały ciepłym moczem samurajów,
żabojadów oraz niemieckich tchórzy i dostały to, co chciały. Czyli
przyzwolenie na dalsze umacnianie euro.
Deficyt budżetowy USA w tym roku osiągnie astronomiczną kwotę 500
mld dolarów. Waluta amerykańska jest najsłabsza w dziejach wobec
euro, a stopy procentowe w Stanach najniższe od 40 lat i nikt się
tym nie przejmuje. Więcej! Bush jest zadowolony z takiego obrotu
spraw. Wściekli są Japończycy, Francuzi, Niemcy, Belgowie,
Holendrzy. Ich gospodarki na skutek wysokich notowań euro przekopują
się przez recesję, a rządy w sondażach osiągają dno.
W Polsce PKB w zeszłym roku wzrósł o 3,7 proc. Nieoficjalnie mówi
się, że w styczniu 2004 r. może być 5 proc., a tempo nadal rośnie.
Głównie dzięki słabemu złotemu, który sprzyja gospodarce i
eksporterom. Branie się za obronę złotego w tych okolicznościach to
ekonomiczny idiotyzm. Zwłaszcza że przez ostatnie 5 lat nasza waluta
była mocno przewartościowana. Dzięki niskim notowaniom złotówki
poprawiły się nasze wyniki w handlu z krajami Unii. Teraz to oni
mają problem, a nie my. Co prawda płaczą ci, którzy zaciągnęli
kredyty w euro, ale takich, którzy ich nie przewalutowali, nie ma
tak wielu. Droższy jest wypoczynek w Alpach, odżywa za to krajowa
turystyka. Gorzej będą się sprzedawały importowane z Niemiec i
Francji samochody, ale Fiat Auto Poland być może wykaże zyski.
Politycy SLD łatwo więc mogliby wyśmiać opinie Rokity, ale teraz im
nie wypada.
I jeszcze jedno. Najważniejsze. Problemy z długiem publicznym mogą
stać się zmartwieniem premiera Rokity i ministra finansów Zyty
Gilowskiej, ale nie Millera i Hausnera, ponieważ taka okoliczność
wystąpi w najgorszym razie w 2006/2007 r. Nie wierzę zatem, aby rząd
Platformy Obywatelskiej gwałtownie ciął wydatki o 50
60 mld zł.
Musiałby mieć na to zgodę przyszłego Sejmu, w którym Samoobrona i
Liga Polskich Rodzin będą poważnymi siłami.
Zresztą taka redukcja wydatków w kraju, w którym 60 proc. obywateli
żyje poniżej granicy minimum socjalnego, wywołałaby rewolucję
społeczną. Zmiotłaby ona ze sceny całą klasę polityczną. Jak w
Argentynie. Leszek Miller powinien to uświadomić Tuskowi. Ale do
tego, jak powiedziałam, trzeba mieć jaja.
Liczba podatników według wysokości uzyskanego dochodu
Przedział dochodów w zł Liczba podatników ogółem Struktura
podatników w proc.
do 37 024 zł (stawka 19%)21 907 86295,18
37 024
74 048 (stawka 30%)882 0943,83
powyżej 74 048 (stawka 40%)227 3150,99
Ogółem23 017 271100,00
Źródło: Ministerstwo Finansów, Departament Podatków
Bezpośrednich. Informacja dotycząca rozliczenia podatku
dochodowego od osób fizycznych opodatkowanych na ogólnych
zasadach za 2001 rok.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak funduje fundacja
Co może łączyć działacza SLD z aktywistami "Solidarności"? Szmal!
Fundusz Regionu Wałbrzyskiego (FRW) obraca milionami złotych, które
skarb państwa oraz różne organizacje zagraniczne przekazywały na
restrukturyzację tutejszego przemysłu, tworzenie nowych miejsc pracy
i usuwanie skutków wielkiej powodzi. W 1998 r. władze Funduszu
uwłaszczyły się na publicznym majątku. Aż do chwili obecnej jego
szefowie działają nielegalnie, bo łamią przepisy ustawy o
fundacjach. Nie widzą tego (albo nie chcą widzieć) marszałek
województwa dolnośląskiego i wojewoda dolnośląski
którzy mają
swoich przedstawicieli we władzach FRW. W efekcie paru facetów
wywodzących się z "Solidarności" wedle własnego widzimisię utopiło
już wiele milionów złotych pochodzących z publicznej kasy. I dalej
topią kolejne miliony.
W 1992 r. zarejestrowano Fundację Regionu Wałbrzyskiego, która miała
wspierać działania służące przekształceniu tutejszej gospodarki.
Fundatorami było 26 wałbrzyskich gmin, kopalnia Nowa Ruda i PKO BP w
Warszawie. W 1998 r. Fundację przemianowano na Fundusz.
Józef Gruszka: prezes FRW. W 1990 r. zapadła decyzja o powołaniu
przez rząd pełnomocnika ds. restrukturyzacji regionu wałbrzyskiego.
Wtedy były tam jeszcze kopalnie i inne zakłady przemysłowe, a dzieci
robotników miały co jeść. Pełnomocnikiem został przedstawiciel klasy
robotniczej Józef Gruszka, człowiek "Solidarności". Opracował
program ratunkowy, o którym sam mówił, że jest fatalny: chaotyczny,
ogólnikowy, nie precyzuje ani wykonawców restrukturyzacji, ani jej
kosztów. W chwili gdy zarejestro-wano Fundację, Gruszka został jej
prezesem i jest nim do dziś. Ostatnio uprawomocnił się wyrok
skazujący prezesa na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata
za fałszerstwo dokumentów i oszustwo celne. Ale kto by się tym
przejmował?
Krzysztof Prędki: przewodniczący Komitetu Regionalnego FRW, czyli
najważniejszego organu Fundacji. Ratownik Gruszka miał pełne
poparcie społeczności lokalnej, a tę na początku lat 90. uosabiał
Prędki, przewodniczący sejmiku samorządowego województwa
wałbrzyskiego. Też dziecię "Solidarności". Gdy zlikwidowano
województwo wałbrzyskie, Prędki znalazł na 2 miesiące przechowalnię
w gabinecie dyrektora szpitala w Oławie. Skąd wyniósł się na fuchę
wicemarszałka sejmiku dolnośląskiego. Obecnie jest sekretarzem
miasta Wałbrzycha. Przez większość tego czasu siedział w Komitecie
Regionalnym FRW.
Zbigniew Chlebowski: zastępca przewodniczącego Komitetu Regionalnego
FRW. Dziś Chlebowski jest posłem Platformy Obywatelskiej. W
zamierzchłych czasach, gdy w okolicach Wałbrzycha nie znano
biedaszybów, był burmistrzem Żarowa. Zasiadał w sejmiku wałbrzyskim,
a później w sejmiku dolnośląskim. Należy do założycieli FRW, a we
władzach Funduszu urzędował tak często jak Prędki.
Samorządowiec Prędki i parlamentarzysta Chlebowski w swoich
oficjalnych biografiach szczycą się tym, że należą do założycieli
FRW. Wstydliwie jednak przemilczają fakt zasiadania we władzach
Funduszu. Obaj mają obowiązek wypełniać oświadczenia majątkowe. Obaj
nie wspomnieli w nich o FRW, chociaż należało to uczynić, bo Fundusz
prowadzi działalność gospodarczą. Poseł Chlebowski wpisał np. do
deklaracji inną fundację
Gminną Szkołę Menedżersko-Księgową w
Wałbrzychu, którą współrządzi od 1992 r.
W sprawozdaniach wysyłanych przez FRW do Ministerstwa Gospodarki
powtarza się formułka: fundacja nie prowadzi działalności
gospodarczej, chociaż co innego mówił statut FRW. Czy to czasem nie
jest poświadczenie nieprawdy?
Nie byłoby Funduszu Regionu Wałbrzyskiego bez porozumienia ponad
podziałami. W każdym razie ludzie rządzący Funduszem już dawno by
się zmienili, gdyby nie pewien mąż opatrznościowy. Człowiek lewicy,
a zarazem oblubieniec prawicy: Henryk Gołębiewski
marszałek
dolnośląski, wiceprzewodniczący dolnośląskiego SLD. Od 1993 do 1997
r. był wojewodą wałbrzyskim, od 2001 do 2003
senatorem. Zrzekł się
mandatu parlamentarzysty na rzecz funkcji marszałka. Podobno uczynił
tak pro publico bono.
Dlaczego Gruszka, Prędki i Chlebowski winni są Gołębiewskiemu
dozgonną wdzięczność? Jego niełaska mogłaby (i nadal może)
rozgrzmocić cały interes. Ustawa o fundacjach wyraźnie powiada, że
wojewoda (albo minister) może wystąpić do sądu z wnioskiem o
orzeczenie, czy fundacja działa zgodnie z prawem, może wnosić o
uchylanie uchwał zarządu fundacji, a nawet o zawieszenie zarządu
fundacji i wyznaczenie zarządcy przymusowego. Jako wojewoda
Gołębiewski z tego prawa nie skorzystał. Jako marszałek takiego
prawa nie posiada, ale może bić na alarm. Wojewoda i marszałek od
samego początku mają bowiem swoich przedstawicieli w Komitecie
Regionalnym FRW
jeśli Komitet łamie prawo, powinni o tym wiedzieć.
Zresztą Gołębiewskiemu nie są potrzebne żadne wtyki w Komitecie
Regionalnym FRW
sam był jego członkiem w 1997 r.
Kwoty, którymi dysponuje FRW, są znaczne. Sam Fundusz podaje, że od
1992 do 2001 r. połknął ponad 17 mln.
Pierwsze duże pieniądze (4,2 mln zł) FRW dostał w 1992 r. z
Ministerstwa Przemysłu na realizację rządowych planów
restrukturyzacyjnych. Rok później wzbogacił się o 0,5 mln z
Ministerstwa Pracy. W 1994 r. FRW otrzymał 2 melony na
restrukturyzację kopalni barytu, którą to kopalnię dobił. W archiwum
Ministerstwa Gospodarki zachował się rozpaczliwy list pracowników
kopalni błagających prezydenta i rząd o uratowanie przed prezesem
Gruszką, szefem Funduszu. W tym samym roku Henryk Gołębiewski
(wówczas wojewoda wałbrzyski) podarował Funduszowi 305 tysiaków. Rok
1995 był dla FRW wyjątkowo cienki. Ale już w 1996 r. było tłusto. I
to za sprawą Henryka Gołębiewskiego, który zdecydował o tym, że 4
mln zł dotacji z budżetu państwa trafią właśnie do Funduszu Rozwoju
Wałbrzycha. Kolejny niezły rok to 2001. FRW dostał z Państwowej
Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości prawie 1,3 mln zł na dotacje dla
firm dotkniętych wielką powodzią. W 2002 r. do FRW trafiło 0,9 mln
zł z tego samego źródła.
Mniejsze kwoty (choć też nie do pogardzenia) płynęły do FRW z gmin
wałbrzyskich, z kasy sejmiku wojewódzkiego. Tu trafiała "Szwajcarska
Pomoc Finansowa" dla powodzian i (na ten sam cel) pomoc Niemieckiego
Towarzystwa Wspierania Gospodarki. Co roku Fundusz był wspierany
przez Unię Europejską za pośrednictwem programu Phare-Struder. Kto
doradza zagraniczniakom, żeby akurat tu kierowali swą pomoc, możemy
się tylko domyślać.
Kto dzieli kasę, ten rozdaje karty. A w Wałbrzychu kasę dzielą
Gruszka i panowie zasiadający w Komitecie Regionalnym FRW.
Tylko w 2002 r. Fundusz rozdzielił ponad 4,3 mln zł. Wedle uważania.
Pomoc finansową przekazywano na przykład firmom: na zakup garaży, na
wykupienie samochodu z leasingu, na zakup nieruchomości. To jest nie
do pomyślenia w innych instytucjach wspierających przedsiębiorców,
ponieważ ogromna część firm działa w dzierżawionych obiektach, a
leasing stworzono właśnie, by ułatwić prowadzenie biznesu. Co
więcej, zakupienie nieruchomości lub wcześniejsza spłata rat
leasingowych wcale nie musi prowadzić do rozwoju firmy czy
zatrudnienia nowych pracowników. Poza tym wspomniane wyżej przykłady
pomocy finansowej są sprzeczne ze statutem FRW, który przewidywał
najwyżej udzielanie pomocy finansowej nieoprocentowanej na
wspomaganie restrukturyzacji gospodarczej w tworzeniu nowych
podmiotów gospodarczych zgodnie z regionalnym programem
restrukturyzacji, prowadzenie działalności leasingowej dla małych
zakładów produkcyjno-usługowych, finansowanie przedsięwzięć
restrukturyzacyjnych regionu wałbrzyskiego.
Ciekawsze jest to, komu Fundusz przyznawał pożyczki na bardzo
korzystnych zasadach. 200 tys. zł dostała firma Dall. Jej szefem
jest niejaki Chlebosław Adamczyk, który zasiada... w Komitecie
Regionalnym FRW, gdzie reprezentuje wojewodę.
0,5 mln zł dostała firma Indriana. Prowadzi ją kolega Adamczyka.
Zazdrośnicy mówią, że obie firmy mają układ. Jedna produkuje kołdry,
a druga
ręczniki. Razem zaopatrują hotele, sanatoria i pensjonaty
w Sudetach.
950 tys. zł Fundusz pożyczył w zeszłym roku firmie Premet, w której
członkiem rady nadzorczej jest
małżonka posła Zbigniewa Chlebowskiego. Rozpytałem w Wałbrzychu o
Premet ludzi, którzy doskonale
znają lokalne środowisko biznesowe, i dowiedziałem się, że tam się
prawie nic nie dzieje poza pożarami. Zresztą inne przedsiębiorstwa,
które Fundusz miał wyratować, także dołują.
W 1998 r. nastąpiły zmiany w statucie FRW. Nie tylko formalne
jak
ta, by w nazwie nie było już słowa "fundacja", lecz "fundusz".
Pojawił się zapis, że członkowie organów fundacji są powołani na
czas (uwaga!) nieoznaczony. Ich członkostwo ustaje tylko na skutek
śmierci, dobrowolnego ustąpienia, zwariowania bądź posadzenia w
kryminale. Innymi słowy
prezes i komisarze FRW mogą swe funkcje
sprawować dożywotnio (wyjątek stanowią dwaj biedacy, których do
władz FRW desygnują marszałek i wojewoda).
Następna zmiana, dokonana w 1998 r., też jest niesamowita.
Członkowie Komitetu Regionalnego zostają wpisani do statutu z
imienia i nazwiska. W tym gronie znaleźli się oczywiście Krzysztof
Prędki i Zbigniew
Chlebowski. Rok później panowie się opamiętali i już wykreślili
swoje nazwiska. Ale i tak byli nie do ruszenia.
Najlepsze jednak jest dopiero teraz. Obecny statut FRW zawiera
zapis, że zmian tegoż statutu dokonuje... Komitet Regionalny!
Komitet jest też organem programowym i decyzyjnym oraz kontrolnym
dla Zarządu Fundacji. Powołuje i odwołuje prezesa. Ma uprawnienia w
zakresie udzielania i odmowy wsparcia finansowego wnioskodawcom,
którzy proszą o kwoty wyższe niż 200 tys. Ma prawo umarzać
praktycznie wszystkie pożyczki, jakich udziela FRW.
To są kompetencje, które przyznali sobie panowie Prędki, Chlebowski
i zaprzyjaźnieni z nimi kolesie. Fundatorzy wylądowali na trawie.
Porównywałem zapisy statutu FRW z treścią ustawy o fundacjach i
doszedłem do wniosku, że mamy do czynienia z ewidentnym bezprawiem.
Statut fundacji może bowiem ustalać tylko fundator albo osoba
fizyczna bądź prawna przez niego wskazana. Tymczasem w przypadku FRW
zmiana w statucie dokonywana jest w drodze uchwały Komitetu.
Fundatorzy nie mają nic do gadania.
Przeglądając poszczególne wersje statutu FRW, uchwały, pisma z sądu
i inne dokumenty związane z działalnością Funduszu, nie trafiłem na
ślad scedowania uprawnień przez 28 fundatorów na ludzi zasiadających
w Komitecie Regionalnym. To by oznaczało, że statut stanowiący
podstawę funkcjonowania FRW jest nieważny.
A jeśli tak, to:
1. Czy FRW działa nielegalnie przynajmniej od 1998 r.?
2. Czy przynajmniej od 1998 r. pieniądze publiczne bierze się i
wydaje bezprawnie?
Co odpowiednie instytucje powinny jak najszybciej sprawdzić.
Jako się rzekło, przedstawiciele administracji rządowej i
samorządowej od samego początku zasiadają we władzach FRW. I nie drą
szat nad tym, co się tam dzieje. To ciche przyzwolenie na patologię
wydaje się bardzo nteresujące w kontekście publikacji, których
bohaterami są ludzie rządzący Funduszem. Tygodnik "NIE" od lat
opisuje poczynania tych facetów.
W 1996 r. napisaliśmy o tym, jak Henryk Gołębiewski pompował miliony
złotych do FRW, choć wiedział o różnych "aktach świadomej
niegospodarności" w FRW ("40 miliardów do wzięcia", 44/96).
W 1998 r. opowiedzieliśmy, jak Józef Gruszka tak ratował kopalnię
barytu Boguszów, że dziś jej nie ma ("Gruszki na wierzbie", 9/98).
W 2000 r. przypomnieliśmy, że Gruszka był obiektem zainteresowania
Urzędu Ochrony Państwa i prokuratury ("Drugie dno kopalni", 6/2000).
W tym roku wspominaliśmy o tym, że poseł Chlebowski ma kłopoty z
przedstawianiem prawdy obiektywnej w swoich oświadczeniach
majątkowych ("Wirtuoz finansów", 40/2003).
Tyle razy bębniliśmy o faktach, które bohaterów ukazują w mrocznym
oświetleniu, że dziwi zerowa kontrola ich poczynań w Fundacji
rozporządzającej milionami publicznych złotówek.
Panowie nie próbują już nawet mydlić nam oczu, że jest inaczej, niż
piszemy. Marszałek (były wojewoda) Gołębiewski olał nas mimo kilku
telefonów i grzecznego pisma. Prezes Gruszka powiedział, że już tyle
razy został skrzywdzony przez "NIE", iż nie będzie rozmawiał.
Samorządowiec Prędki i poseł Chlebowski nieraczyli odpowiedzieć na
prośby o rozmowę.
PS 4 listopada odbyło się posiedzenie Komitetu Regionalnego FRW.
Jednym z omawianych tematów było uprawomocnienie się wyroku
skazującego prezesa Józefa Gruszkę. Prezes nie został odwołany, gdyż
cieszy się nadal zaufaniem członków Komitetu. W tej sprawie
publicznie zabrał głos poseł Zbigniew Chlebowski na łamach lokalnej
prasy:
Nie chcę oceniać tego wyroku pod względem moralnym. Pana
Gruszkę oceniam według wyników jego pracy i tu nie mam najmniejszych
zastrzeżeń. Zresztą nikt ich nie miał przez ostatnich 11 lat, odkąd
kieruje on pracami Funduszu.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Macice wolności
Najprostsza droga do piekła wiedzie
jak wiadomo
przez zabijanie
nienarodzonych. Ścigają się na niej, pracując nad projektem ustawy
legalizującej aborcję, feministki z Federacji na Rzecz Kobiet i
Planowania Rodziny oraz socjaldemokratki z SLD. Na razie feministki,
którym przewodzi Wanda Nowicka, wyprzedzają posłanki pod chorągwią
Joanny Sosnowskiej. Redakcja "NIE" zdecydowanie kibicuje
feministkom, których projekt
bezkompromisowy, konsekwentnie
nowoczesny
doprowadzi do zawału nie tylko tzw. obrońców życia, ale
i kunktatorów. Główną zaletą projektu poselskiego jest to, że ma
poparcie posłów. Może jednak da się połączyć walory obu projektów

autorki pracują nad sklejeniem ich w jedną całość.
Ustawa o prawach i zdrowiu reprodukcyjnym (federacyjna)

Już w preambule projekt społeczny powołuje się na podstawowe prawa
człowieka
prawo do godności, równego traktowania, zdrowia,
prywatności, decydowania o swoim życiu osobistym i do wolności
sumienia. Nie jest to pusta deklaracja, tylko odwołanie się do
wartości konstytucyjnych, z których logicznie wynikają konkretne
uprawnienia.
Wiedza o bzykaniu
Podobnie jak w dotychczasowej ustawie antyaborcyjnej
oby trafiła
ona jak najszybciej na przemiał
projekt przewiduje, że władze
publiczne są zobowiązane zapewnić obywatelom, w tym młodzieży,
swobodny, także pod względem finansowym, dostęp do metod i środków
zapobiegania ciąży. Do tej pory było to tylko hasło, z którego nic
nie wynikało. Tym razem ma to oznaczać konkretne obowiązki państwa.
Minister zdrowia stworzy sieć placówek świadczących usługi z zakresu
planowania rodziny. W każdym powiecie powinna być przynajmniej jedna
taka placówka. (Zaraz padnie argument: skąd wziąć kasę, gdy służba
zdrowia jest w zapaści finansowej, a Hausner chce ciąć wydatki. Ale
pomyślcie, ile forsy można zaoszczędzić na domach dziecka i innych
wydatkach państwa na dzieci niechciane).
Minister edukacji wprowadzi obowiązkowy przedmiot "wiedza o życiu
seksualnym człowieka". Tego wymaga również obecna ustawa, ale
czarnym udało się zrobić z tego przedmiotu dodatek do katechezy,
nafaszerowany moralizatorstwem i dezinformacją. Dlatego projekt
precyzuje, że w programie mają się znaleźć informacje o zapobieganiu
ciąży, profilaktyka chorób wenerycznych i AIDS, a także
to bardzo
ładne sformułowanie
kształtowanie wolnych od przemocy relacji
między kobietami i mężczyznami opartych na zasadzie równości. Od
razu poszłoby do kosza parę katopodręczników, gdzie wprawdzie nie
propaguje się przemocy, ale równości też nie. I jeszcze jedna
propozycja: Przedmiot ten dostosowany do wieku dzieci będzie
obowiązywać od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Ależ będzie
wrzask, kiedy się to publicznie ogłosi! Pierwszaki mają się
dowiedzieć, czym się różni chłopiec od dziewczynki! (Do tej pory
zdobywały tę wiedzę przyglądając się młodszemu rodzeństwu).
Aborcja na żądanie
Najbardziej rewolucyjne zapisy projektu dotyczą aborcji. Kobieta ma
prawo do przerwania ciąży w pierwszych 12 tygodniach bez podawania
przyczyn. (Jakie to piękne i proste: nie musi tłumaczyć się żadnym
pieprzonym urzędasom, błagać lekarzy o zaświadczenia! Nie jest
petentką organów władzy, tylko wolnym człowiekiem, który sam o sobie
decyduje!). Gdy od początku ciąży upłynęło więcej niż 12 tygodni,
można ją przerwać, jeśli:
1. Kontynuowanie ciąży może pogorszyć stan zdrowia (definiowanego
nie według widzimisię jednego czy drugiego konowała, tylko zgodnie
ze standardami WHO) lub zagrozić życiu kobiety.
2. Występuje prawdopodobieństwo ciężkiego upośledzenia albo
nieuleczalnej choroby płodu.
3. Kontynuowanie ciąży naruszy w odczuciu kobiety jej godność i
poczucie bezpieczeństwa (zwłaszcza gdy ciąża powstała w wyniku czynu
zabronionego lub kobieta czuje się zagrożona
ze strony sprawcy ciąży).
Czegoś takiego jeszcze nie było w polskim prawie nawet w złotych
czasach PRL-owskich swobód ginekologicznych
brać pod uwagę
odczucia kobiety! W dodatku przecież tylko kobieta może stwierdzić,
czy zagrożone jest jej poczucie godności, bezpieczeństwa etc.
W każdym z tych trzech przypadków ostateczna decyzja należy do
kobiety (brawo!). W okolicznościach określonych w pkt. 2 i 3
przerwanie ciąży jest dopuszczalne do chwili
osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza
organizmem kobiety. Pkt 1 natomiast nie przewiduje żadnych
ograniczeń czasowych. Znaczy to tyle, że można przerwać ciążę nawet
w 9. miesiącu, także na dzień przed porodem.
To nawet nam, weteranom walki o prawo do aborcji, wydaje się lekką
przesadą. Chociaż rozumiemy intencje autorek. Z XIX-wiecznych
powieści znamy takie sytuacje, kiedy dama nie mogła urodzić, lekarz
w tużurku pytał ojca rodziny, kogo przede wszystkim ma ratować

dziecko czy matkę. I facet decydował, które z domowych stworzeń jest
dla niego ważniejsze. Zapis w omawianym projekcie definitywnie
rozstrzyga ten dylemat na rzecz kobiety. Ale i w tym przypadku
pozostawia jej ostateczną decyzję. Chce baba ryzykować zdrowie albo
wręcz poświęcić życie dla maleństwa, jak jedna katolicka święta

proszę bardzo, wolny wybór.
Może jednak, biorąc pod uwagę możliwości współczesnej medycyny,
trzeba przyjąć jedno ograniczenie
zdolność płodu do życia poza
organizmem matki. Jeśli w ostatniej fazie ciąży zagrożone będzie
zdrowie kobiety, można przenieść małe paskudztwo do inkubatora i tam
je hodować do czasu, aż będzie mogło funkcjonować i bez macicy
mamusi, i bez tego urządzenia.
Hipokryzja na śmietnik
Skoro kobieta ma mieć prawo do przerwania ciąży w możliwie
najwcześniejszym jej stadium
i zgodnie ze standardami
upowszechnianymi przez Światową Organizację Zdrowia
wynika z tego,
że trzeba zalegalizować zalecaną przez WHO pigułkę wczesnoporonną RU
486.
Są też inne ważne propozycje wyrastające z fatalnych doświadczeń
Polek w Papalandzie. Zagwarantowanie dostępu do badań prenatalnych.
Ustalenie, że lekarz nie może powoływać się na "klauzulę sumienia"
odmawiając pomocy w zapobieganiu ciąży. Jeżeli sumienie nie pozwala
mu przepisywać pigułek antykoncepcyjnych, powinien zmienić zawód!
Jest też bat na obłudnych lekarzy: jeśli nie chcą skrobać, musi to
dotyczyć wszystkich placówek, w których praktykują, również
prywatnych gabinetów. Pacjentki miałyby dostęp do informacji, którzy
lekarze odmawiają przerywania ciąży. Publiczna placówka służby
zdrowia nie może się natomiast uchylać od świadczenia tej usługi,
lecz tylko lekarz jako osoba.
Co tu kryć
to jest ustawa naszych marzeń. Ten projekt uświadamia
nam koszmarny dystans między Pomroczną a cywilizowaną Europą.
Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie embrionu i płodu
ludzkiego, warunkach dopuszczalności przerywania ciąży i
edukacji seksualnej (sejmowa)

Projekt poseł Joanny Sosnowskiej jest ostrożny, obliczony na to,
żeby łatwiej go było przepchnąć w Sejmie. Zbyt ostrożny, wziąwszy
pod uwagę to, że każda zmiana restrykcyjnego prawa podziała na tzw.
obrońców życia i ich najmimordów jak tancerka go-go na Szymona
Słupnika. Nie warto rezygnować z ważnych praw kobiet, skoro druga
strona nie tylko nie doceni wspaniałomyślności, ale weźmie ją za
słabość.
Kto ojciec, kto matka
To, co w projekcie sejmowym godne jest uwagi, to fragment dotyczący
wykorzystywania ludzkiego materiału genetycznego do prokreacji
wspomaganej. Te sprawy projekt federacyjny pomija milczeniem.
Wchodzi tu w grę cała masa problemów: kto ma prawo do dziecka

dawczyni materiału genetycznego czy kobieta, która je urodziła?
Biologiczny ojciec czy mąż "zastępczej matki"? Czy można kupić
embrion? Kto dysponuje pozostałymi po leczeniu "odpadami"
zbędnym
nasieniem, komórkami jajowymi, zarodkami? Prawo nie nadąża za
rozwojem medycyny, nie przewiduje sytuacji, w których kobieta może
urodzić własną siostrę albo wnuczkę, albo postarać się o dziecko
nieżyjącego jużfaceta. W Polsce mamy w tej dziedzinie lukę prawną,
choć np. w Niemczech i Austrii przyjęto odpowiednie ustawy już w
1989 r.
Sosnowska wchodzi w gąszcz problemów bioetycznych trochę po
partyzancku, koncentrując się na trzech sprawach.
Co Bóg da
Niedopuszczalne jest wykorzystywanie technik do selekcji płci płodu,
z wyłączeniem sytuacji, gdy wybór taki pozwala uniknąć poważnej
choroby
proponuje. Ten zakaz budzi wątpliwości. Polska to nie
Indie czy Chiny, gdzie masowo usuwa się płody i porzuca noworodki
płci żeńskiej. Polska rodzina preferuje model 2+2, z dwojgiem
dzieci, chłopcem i dziewczynką (przynajmniej w teorii, bo w praktyce
coraz częściej poprzestaje na jednym dziecku). Co jest złego w tym,
że ludzie, decydując się na zapłodnienie in vitro, "zamówią" sobie
dziewczynkę czy chłopca? Musiałby to być naprawdę masowy proceder,
żeby zakłócić proporcje płci w całej populacji, co nam nie grozi
przez najbliższe 20 lat.
W tego rodzaju propozycjach pobrzmiewa zabobonny lęk przed
wkraczaniem w domniemane kompetencje Pana Boga. Z góry wiadomo, co
powiedzą na ten temat katole: że jeśli można dokonać selekcji
zarodków według płci, jak sekserka oddziela kurki od kogucików, to
następnym krokiem będzie inżynieria genetyczna
"produkowanie"
dzieci o ponadprzeciętnym poziomie inteligencji i określonych
cechach fizycznych, jak wzrost, uroda, kolor oczu. A to jest, według
wszystkich konserwatystów, niewyobrażalny koszmar, Orwellowski nowy
wspaniały świat. Ludzie muszą rozmnażać się po staremu pozwalając,
żeby ślepy przypadek (Bóg?) powoływał do życia niezliczone zastępy
osobników chorych, upośledzonych, garbatych, zezowatych, obłąkanych

gdyż na tym polega prawdziwy humanizm.
Cywilizowanie embrionów
Po tej dygresji wróćmy do projektu Sosnowskiej. Embriony stworzone w
procedurach medycznego wspierania prokreacji mogą być za zgodą
rodziców przekazane innym osobom potrzebującym. Brzmi to rozsądnie.
Natomiast jeśli rodzice nie chcą oddać zarodków "do adopcji", nie
przechowuje się ich w nieskończoność w zamrażarce, lecz niszczy.
Sama wzmianka o niszczeniu podziała na środowiska katolickie jak
płachta na byka, choć oczywiście w polskich ośrodkach leczenia
bezpłodności od dawna to się robi. Ale, jak zwykle w Pomrocznej,
dopóki się głośno o tym nie mówi, wszyscy to tolerują; burzę wywoła
dopiero próba legalizacji takich praktyk.
Zakazuje się tworzenia i wykorzystywania embrionów do innych celów,
niż medyczne wspomaganie prokreacji. Ależ to zakaz klonowania
terapeutycznego! Czy rzeczywiście musimy wprowadzać taki zapis do
ustawy dotyczącej aborcji? Może wystarczy, że urzędnicy Millera,
nikogo nie pytając o zdanie, walczą na forum międzynarodowym o zakaz
klonowania?
Chwała Sosnowskiej za to, że jako pierwsza próbuje zainteresować
tymi problemami Sejm. Rzecz wymaga jednak dyskusji z udziałem
fachowców.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Speckasa
To ty, obywatelu, płacisz biurokratom, ale nie dowiesz się, ile.
Chciałem się dowiedzieć, jak się powodzi dyrektorom generalnym w
Ministerstwie Finansów oraz w Urzędzie Zamówień Publicznych.
Dlaczego akurat tam? Bo wedle zestawień opracowanych przez
wiceministra Krzysztofa Patera z resortu gospodarki i pracy,
urzędnicy w resorcie finansów mają płace jedne z najwyższych, a w
zamówieniach publicznych
jedne z niższych ("NIE" nr 42/2003).
Zapytałem w biurze prasowym resortu finansów, ile zarabia Sławomir
Żałobka
dyrektor generalny w tym ministerstwie. Facet należy do
osławionego korpusu służby cywilnej. Nie ma jeszcze czterdziestki i
kieruje pułkiem biurokratów pilnujących państwowej kasy. Jego hobby
to heraldyka. A zarobki?
Średnie miesięczne wynagrodzenie zasadnicze brutto, wypłacane ze
środków budżetowych na stanowisku Dyrektora Generalnego Ministerstwa
Finansów w okresie od 1998 roku do września 2003 roku kształtowało
się na poziomie brutto 8.070 zł. Ponadto dla urzędnika służby
cywilnej wypła-cany jest dodatek, który w 2003 roku wynosi brutto
738,82 zł. Średnia miesięczna premia ze środków specjalnych, w tym
samym okresie, kształtowała się na poziomie brutto 5.257.
Z przytoczonej odpowiedzi biura prasowego resortu finansów można od
biedy wywnioskować, że dyrektor generalny w tym urzędzie bierze
około 14 066 zł. Ale takie średnie wynagrodzenia miał w ostatnich
pięciu latach! Jakie ma teraz
diabli wiedzą. Można przypuszczać,
że wyższe od średniego z lat 1998
2003. Nawet po zablokowaniu w
zeszłym roku wynagrodzeń przez Millera średnia płaca w administracji
wzrosła bowiem o 1,24 proc.
Resort finansów w porównaniu z Urzędem Zamówień Publicznych i tak
udzielił jasnej odpowiedzi. Ile zarabia pani Elżbieta Gnatowska,
dyrektor generalny w Urzędzie Zamówień Publicznych
zapytałem.
Nadeszła taka oto odpowiedź: Wynagrodzenie dyrektora generalnego
jest ustalane na podstawie mnożnika kwoty bazowej wynoszącej 4,8.
Kwota bazowa jest ustalana corocznie w ustawie budżetowej. Do
wynagrodzenia zasadniczego dochodzi dodatek za wysługę lat.
Z tego cholernie precyzyjnego wyjaśnienia absolutnie nie da się
wydedukować, ile pani dyrektor faktycznie zarabia!
Odszukanie w ustawie budżetowej kwoty bazowej jest wprawdzie
możliwe, ale wcale nie takie proste. Powiedzmy, że pokonaliśmy tę
przeszkodę i wiemy już, że kwota bazowa to w tym roku 1667,70 zł.
Czy jeśli pomnożymy tę kwotę bazową przez mnożnik 4,8, dowiemy się,
jakie wynagrodzenie ma pani dyrektor? Bynajmniej! Bowiem nie
wiadomo, czy i jakie dodatki do pensji bierze. Na przykład, czy ma
dodatek za członkostwo w korpusie służby cywilnej i czy przysługują
jej apanaże wypłacane z tzw. środka specjalnego. Dowiedziałem się
tylko, że pani dyrektor generalna w UZP na pewno zarabia ponad 8
tys. zł. Ile ponad? Nie wiadomo!
Średnie wynagrodzenie w administracji państwowej
3028 zł
nie
jest oszałamiająco wysokie. Rzecz w tym, że w niektórych urzędach i
resortach biurokraci zarabiają naprawdę nieprzyzwoicie dużo w
stosunku do zakresu wykonywanej pracy. Jest tak na skutek tego, iż
mogą sobie wypłacać w zasadzie nielimitowane "nagrody" z tzw. środka
specjalnego. Przytoczona na wstępie informacja o zarobkach dyrektora
generalnego z Ministerstwa Finansów pokazuje, że ze środka
specjalnego bierze on miesiąc w miesiąc niemal drugą pensję.
Co to są środki specjalne tworzone na podstawie ustawy o finansach
publicznych?
Aby zachęcić urzędy do zarabiania forsy, w niektórych jednostkach
budżetowych wyodrębniono specjalne rachunki, na które wpłacane są
pie-niądze zbierane przez agendy tych urzędów. Na przykład
Ministerstwo Finansów ma fundusz odpisów od ściągniętych zaległości
podatkowych. Z wyegzekwowanych kwot co piąty złoty idzie na środek
specjalny, a stamtąd na premie dla urzędników. Resort infrastruktury
ma środki specjalne z opłat za użytkowanie terenów przy pasach
drogowych. Ministerstwo Sprawiedliwości
od opłat z Krajowego
Rejestru Sądowego. Resort skarbu środki specjalne tworzy z odpisu od
wpływów z prywatyzacji i większość środków z tego funduszu wydaje na
restrukturyzację przedsiębiorstw państwowych. Niemal każdy urząd
(łącznie z Kancelarią Premiera) ma własne środki specjalne.
Kierownik jednostki może tymi pieniędzmi dość dowolnie dysponować.
Przychody kierowane do różnych środków specjalnych można oszacować
aż na 5 mld zł rocznie. Ile z tych pieniędzy faktycznie idzie na
zwiększenie wynagrodzeń i czyich? Nie wiadomo
to pilnie strzeżona
tajemnica stanu!
Jak twierdzi "Rzeczpospolita", minister finansów większość środków
specjalnych przeznacza na wynagrodzenia pracowników. Stąd średnia
płaca w jego resorcie
5416 zł miesięcznie
jest aż o 2186 zł
wyższa od średniej w całej administracji. Bez tych dopłat średnia
płaca w resorcie finansów kształtowała się w I kwartale 2003 r. na
poziomie ok. 3230 zł! Innymi słowy w Ministerstwie Finansów aż 40
proc. średniego wynagrodzenia urzędnika pochodzi ze środków
specjalnych, a więc z forsy niekontrolowanej przez parlament!
Minister skarbu nie jest taki wyrywny jak jego kolega z finansów.
Bynajmniej nie dlatego, że jest kutwą! Na pierwszy rzut oka mogłoby
się wydawać, że wynagrodzenia w skarbie są skromne
średnio 3228 zł
miesięcznie (w I kwartale br. łącznie z nagrodami ze środków
specjalnych). Ale w resorcie skarbu niemal każdy urzędnik bierze
dodatkową forsę za członkostwo w jakiejś radzie nadzorczej. Jeśli
zasiada w radzie nadzorczej jednoosobowej spółki skarbu ma tylko od
1500 do 2000 zł miesięcznie. Ale są urzędnicy zasiadający w radach
nadzorczych prywatnych banków, w których skarb państwa ma jedynie
śladowe udziały. Jak mi w Ministerstwie Skarbu powiedziano
po
znajomości i w wielkiej tajemnicy
rekordzista bierze miesiąc w
miesiąc ok. 8 tys. zł za jedno członkostwo (ok. 2 tys. dolarów).
Urzędnicy wykręcają się od ujaw-niania zarobków ze strachu przed
społeczną reakcją. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy tak głośno mówi się o
kryzysie finansów publicznych i konieczności cięć socjalnych.
* * *
Czy w czasach kryzysu finansów publicznych urzędasy w Najjaśniejszej
powinni mieć niższe wynagrodzenia?
4 marca 1933 r. Franklin Delano Roosevelt został zaprzysiężony na
32. prezydenta USA. Ameryka była pogrążona w kryzysie. 9 marca 1933
r. Roosevelt zwołał specjalną sesję Kongresu. Już po 11 dniach
Kon-gres uchwalił ustawy oszczędnościowe. Pensje wszystkich
mianowanych urzędników rządu federalnego i renty weteranów wojennych
zostały obniżone o 15 proc. Zreorganizowano administrację publiczną.
W latach kryzysu jeszcze bardziej radykalny był marszałek Piłsudski,
który wymógł obniżenie wynagrodzeń państwowych urzędników II
Rzeczypospolitej. W 1932 r. obniżono płace urzędnicze o 15 proc. Rok
później urzędników państwowych zmuszono do subskrypcji Pożyczki
Narodowej. Obowiązkowo musieli przeznaczać na ten cel 10
15 proc.
otrzymywanego wynagrodzenia. Po śmierci marszałka od 1 grudnia 1935
r. płace urzędników obłożono progresywnym podatkiem specjalnym.
Czy w obecnej sytuacji posłowie nie powinni zastanowić się nad
sięgnięciem do tych wzorców?
Postawienie tego pytania może być uznane przez prominentów z rządu
Millera za akt wywrotowy. Trzeba jednak spróbować odnaleźć granicę
przyzwoitości określającą wysokość poborów, na jakie zasługują
biurokraci w czasach kryzysu finansów ublicznych. Radykałowie
wskazują, że dla tej samej zasady przyzwoitości parlamentarzyści
powinni również popatrzeć na własne uposażenia.
Kiedy władze państwa próbują oszczędzać na najbiedniejszych
ograniczając środki na pewne rodzaje pomocy społecznej, bardziej
byłyby przekonujące, gdyby wywróciły swoje kieszenie pokazując, ile
naprawdę biorą. I zredukowały własne apanaże.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Cynofobia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Miller z Cimoszewiczem traktat podpisali, Sejm zasady referendum
klepnął, teraz czas na społeczeństwo. Ma pójść na referendum i
udowodnić, że dorosło do Unii Europejskiej. Cała nadzieja w jego
nogach.
Radio Maryja ma prezentować stanowisko Konferencji Episkopatu
Polski w sprawie integracji Polski z Unią Europejską ustalono
podczas negocjacji Zespołu Biskupów ds. Duszpasterskiej Troski o
Radio Maryja z Zarządem Warszawskiej Prowincji Redemptorystów, czyli
szefostwem Ojca Chrzestnego Rydzyka. Stanowisko władz polskiego
Kościoła kat. brzmi "Polska powinna wejść do Unii Europejskiej".
Radio Maryja pokazuje Unii wała. Przewidujemy, że Rydzyk oleje
kabaretowy zespół biskupiej troski ciepłym,
redemptorystowsko-biznesowym moczem.
Wbrew zapowiedziom na Wielkanoc nie ruszyła telewizja "Trwam".
Oficjalny powód
brak wystarczającej ilości umów z sieciami
kablowymi. Prawdziwy
spece Ojca Chrzestnego od skręcania szmalu
piętrzą rzekome trudności rydzykowej telewizji, aby opylić jak
najwięcej oferowanych przez firmę zestawów do jej satelitarnego
odbioru.
Stosunki polsko-amerykańskie uległy gwałtownej poprawie. Co prawda
Amerykanie olali wniosek marszałka Pastusiaka, aby znieść wizy dla
Polaków, ale obiecali mu wiele. Polacy nie będą już traktowani jak
bydło przez amerykańskie służby imigracyjne. Służby te mają też
zainstalować się na warszawskim lotnisku i już tu ustalać, czy
wylatujący do bratnich Stanów Polak dostanie wizę, czy tylko pobyt w
tamtejszej ciemnicy i nakaz powrotu. Wszystko za wcześniej opłaconą
promesę wizy.
Wprowadzanie wiz dla Polaków zapowiedziała Białoruś. Jako odwet za
zapowiedziane polskie unioeuropejskie wizy.
Leszek Balcerowicz zaproponował nowym, demokratycznie wybranym
przez okupacyjne armie sojusznicze władzom Iraku swą wypróbowaną
gospodarczą "terapię wstrząsową". Irakijczycy zagrozili serią
samobójczych zamachów.
Karminowe usteczka, czerwone pazury, falujące balony.
Sadomasohistyczna barwa głosu. To odnowiona, po liftingu, twarz
nowej polskiej prawicy. Aldona Kamela-Sowińska, była minister skarbu
w Buzkorządzie, bohaterka nocnych fantazji erotycznych posłów ZChN,
wraca na prawicową polityczną scenę. Jako solistka, liderka nowej
Inicjatywy dla Polski.
Senat przyjął sprawozdanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji,
czyli odrzucił wniosek o jej rozwiązanie. Zrobił tym kuku
prezydentowi Kwaśniewskiemu, który zapowiedział odrzucenie
sprawozdania Rady jeszcze przed jego przeczytaniem. Dodatkowo Senat
odrzucił kandydatów do Rady popieranych przez prawicę i Mumię
Wolności. Niebawem wysunie SLD-owskiego Tomasza Gobana-Klassa,
profesora od mediów, i wybierze go. Za to w Sejmie SLD wybierze
kandydata popieranego przez PSL.
Nie poda się do dymisji prezes TVP SA Robert Kwiatkowski, nie
odwoła go jeszcze Rada Nadzorcza. Nadal pracuje sejmowa komisja
śledcza skutecznie oddalając się od ustalenia prawdy o aferze
Rywina. Na sobotę członkowie komisji fryzują się, upiększają, bo
będą przesłuchiwać samego premiera Millera. Ten nic istotnego im nie
powie.
Po licznych interwencjach mediów odwołano wreszcie Jana Parysa ze
stołka wiceprezesa Fundacji Polsko-Niemieckiej Pojednanie. Kierowany
przez Parysa Zarząd miał nie tylko nieopodatkowane,
kilkunastotysięczne pensyjki. Fundował sobie
kilkudziesięciotysięczne nagrody, kolacyjki w knajpach i inne
przyjemności. Parys nie czuje się winny. Jest za gorącym patriotą,
żeby dla dobra Polski nie dźwigać grubego portfela.
Spada poparcie dla rządu. Już tylko 16 proc. obywateli RP,
badanych przez CBOS, popiera jeszcze premiera Millera. Kierowany
przez Millera SLD popiera 24 proc., czyli ci najwierniejsi.
Pomimo wszystko wróciły bociany.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " W koszalinie osły kują "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Intercipa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W tegoroczny Dzień Papieski telewizja publiczna pobiła rekordy
wazeliniarstwa. Od rana do późnej nocy czerń i purpura na ekranie.
Roiło się od biskupów i kardynałów, dudniło od aktów strzelistych.
Komplet prezenterów i prezenterek został zatrudniony w moście
telewizyjnym łączącym Warszawę, Kraków, Gdańsk i Częstochowę z
Watykanem. Ubiory uroczyste, żadnych dekoltów u pań, prawie habity.
Na twarzach uniesienie. Wykute na blachę katechizm i dzieje
pontyfikatu. Dyrygował niezastąpiony Piotr Kraśko z maestrią
papieskiego szambelana. Chytry ten Robert Kwiatkowski... W jeden
dzień dowiódł, że jego telewizja jest nie tylko misyjna, lecz
jak
trzeba
także konfesyjna. W tym czasie z nadajników Solorza i
Waltera zwyczajowo płynął seks i przemoc. Papieżowi oddano hołd
tylko w programach informacyjnych, w niedzielę bardzo skromnych.
Połowa starań pań Rapaczyńskiej i Łuczywo oraz posłów Ziobro i
Rokity z sejmowej komisji śledczej w obronie mediów komercyjnych
poszła na marne. Chociaż, gdyby zmierzyć tego dnia tzw. oglądalność,
to kto wie?
* * *
Jak co tydzień zasiedliśmy przed telewizorem, by nacieszyć oczy
"Balladą o lekkim zabarwieniu erotycznym". Mieliśmy pecha.
Pokazywali Schymallę jakąś zgarbioną i w długiej białej nieforemnej
sukni. W desperacji sięgnęliśmy po program i zaczęliśmy liczyć.
Wyszło nam, że w niedzielę papieską "Jedynka" nadawała 5 godzin i 5
minut papapropagandy. Aha, nie liczyliśmy "Wiadomości" niemal w
całości poświęconych Wojtyle. I dlatego Rydzyk i franciszkanie nie
powinni się dziwić, że nikt ich nie ogląda.
* * *
W popapieski poniedziałek "Jedynka" transmitowała dla równowagi
obchody 60. rocznicy bitwy pod Lenino. Z namaszczeniem relacjonowano
wystąpienia Flaszki Głódzia i premiera Millera. Obaj celebranci, a
także redaktorzy prześcigali się w wyjaśnianiu, że kościuszkowcy nie
byli komunistami. Godne odnotowania jest też to, iż mimo że rzecz
działa się na Białorusi, nikogo nie napierdalała goleń.
* * *
Przepis na zapchanie dziury w programie Polsatu pod nazwą
"Graffiti": wziąć Tomasza Sakiewicza z "Gazety Polskiej", wymieszać
go z Jakubem Rzekanowskim z "Trybuny", przyprawić Dorotą Gawryluk i
odstawić na 9 minut. Potem odcedzić wodę, nie obawiając się pary.
Ona i tak nie pójdzie w gwizdek, tylko w eter.
* * *
"Wiadomości" ogłosiły fakt poddania weryfikacji członka SLD w osobie
Leszka Millera. Miłościwie urzędujący premier dostał do wypełnienia
kwit, w którym miał odpowiedzieć, czy chce należeć do SLD. Czy
premier coś wypełnia, czy opróżnia
to jest dla "Wiadomości"
wiadomość.
* * *
Temat członkostwa wałkował i Discovery Channel. Po obejrzeniu
"Wszystkiego co chcielibyście wiedzieć o seksie" wiemy już, że
problemy SLD są niczym przy stresach amerykańskich mężczyzn. Żeby
mieć pokazowe członki, dokonują oni operacji przedłużania kuśki
skalpelem i przywiązywania do niej ciężarków, żeby się dobrze
ułożyła. Szerokość zwiększa się poprzez transplantację do fajfusa
tkanki tłuszczowej. Pooperacyjna weryfikacja należy do partnerki. Co
postulujemy i w SLD.
* * *
Geniusze od reformy emerytalnej opowiadali w "Informacjach" Polsatu
bajki, że zdobycie dla ZUS kwitów z ostatnich kilkudziesięciu lat to
pestka. Gdyby ktoś miał z tym problem, to powinien się zgłosić do
popychającego takie pierdoły Marka Góry. Facia, który ich w ten
kanał wpuścił.
* * *
Zaprezentowano w Kwiatkowskiej "Dwójce" uroczystą galę z okazji
wręczania Totusów 2003, czyli katolickich Oscarów. Było po
hollywoodzku. Kryształowe żyrandole, złocenia, olbrzymi telebim.
Zamiast rzędu producentów filmowych rząd biskupich czerwonych
beretów. Były nominacje. Nominowani. Ogłoszenie wyników. Wzruszenie
nominowanych
wygranych. I koniecznie po-dziękowania nominowanych

wygranych. Były gratulacje, pocałunki od fluorescencji i Purpurowej
Eminencji. Brakowało tylko jednego: młodych sióstr zakonnych z
wydatnymi podhabitowymi biustami
w roli uroczych hostess. Ale to
do naprawienia przy Totusach 2004.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Artur bez wytrysku
Tantra, mantra, Kamasutra... Nasza wysłanniczka w piwnicy na
Ursynowie pieprzy się po hindusku.
W stolicy w Alejach Jerozolimskich jest Galeria "Wróżka". Można tam
kupić mikstury na hemoroidy, wahadła do podejmowania dobrych
decyzji, karty do tarota, pierścionki szczęścia, lampki młodości i
niesłodki cukier. Na zakupy i chińską zieloną herbatę za frajer
przychodzą do "Wróżki" różne stwory, wróżki, jogini, wegetarianie,
weganie, frutarianie, hipochondryczki i trwale lub chwilowo
stuknięci w rozum.
Tam właśnie poznałam Waldemara Matihunę Konarskiego, mistrza
seksualnych obrzędów tantrycznych, hinduskiej jogi miłości. Zanim
guru zdążył mi wmówić, że mam pozamykane wszystkie seksualne czakry
i bzykam się jak naszprycowana wiewiórka, nagadałam mu, że mamy z
moim partnerem wielkie problemy ze wzwodem, że się leczyliśmy u
różnych doktorów i dupa blada...

Tantra polega na powstrzymywaniu wytrysku, ale moja szkoła zna
lekarstwa na wszystkie seksualne dolegliwości. Te lekarstwa, które
drzemią w was samych.

Puknął mnie palcem w czoło.

Proszę się zapisać na mój kurs. Wpisowe kosztuje 200 zł plus 300
zł miesięcznie. Spotkania są dwa razy w tygodniu po półtorej
godziny. Mogę też nauczać indy-widualnie, ale to kosztuje podwójnie.
Żadnych kwitków, bo nie odprowadzam podatku ziemskiemu państwu.
Umówiłam się na tańsze zajęcia, w grupie.

Ursynów, Koński Jar. Ktoś będzie na was czekał przy bloku nr 4.
Proszę wybaczyć, ale wszystko jest trochę w podziemiu. Wie pani,
jakie jest to drobnomieszczańskie społeczeństwo. Zaraz by mnie
przymknęli...
Pozycja na krowę
Z dwiema stówami w kieszeni (jak za wzwód, to i tak mało) byliśmy z
Arturem o 18.20 na ul. Koński Jar 4. Było ciemno jak w dupie u
kominiarza.

Pani Iza. Proszę za mną
usłyszałam jakoś tak bardzo z boku,
chyba z krzaków. To była Baśka. Szliśmy z 10 minut do innego
niższego budynku. Do przedszkola?
Matihuna nauczał seksu ze wzwodem i spowolnionym wytryskiem w dużej,
ciemnej piwnicy, na materacach i czerwono-bordowych szmatach.
Wszyscy siedzieli w samych gaciach. Przekrój wiekowy
mocno średni.

Rozbierzcie się
guru kiwnął nam na przywitanie i wskazał ławkę
pod ścianą. W szkółce Waldiego Matihuny było z 16 osób, 8 par.
Usiedliśmy na naszym materacu z poduszką.

To jest Artur i Iza. Od dzisiaj będą uczyć się z nami uprawiania
miłości. Pani Iza jest...

Tancerką
poinformowałam z głupawym uśmieszkiem.

Ja jestem prawnikiem
dodał Artur.

Jest pan pięknym mężczyzną,
Arturze.
Guru uśmiechnął się do
niego jakoś tak lubieżnie. I właśnie tego się bałam.

Wyciszmy się i oddychajmy głęboko. W tantrze seks jest świętym
obrządkiem prowadzącym do wyzwolenia duchowego. Powtarzajcie to ze
mną. W tantrze...
Kurwa mać, wyglądaliśmy wszyscy w tej piwnicy jak jakaś zboczona
sekta, baby z obwisłymi cyckami, faceci z prostatami. Totalnie
aseksualni, ale poznający tajniki tantrycznej rozkoszy.

A teraz wykonamy kilka prostych ćwiczeń jogi. Zacznijmy od pozycji
krowy...
Nagle wszyscy uczniowie uwalili się na materacach i zaczęli wykręcać
nogi i ręce, zakładać je za uszy, okręcać wokół szyi, wypinając na
siebie nawzajem owłosione tyłki.

Pamiętajcie o oddechu, miarowym i spokojnym.
Guru spod
zamkniętego oka obserwował mojego partnera.
Teraz pozycja
szczęśliwego dziecka. Kładziemy się na plecach i podnosimy stopy do
góry przekładając ręce między kolanami i łapiemy się za krawędzie
stóp. Dociskamy miednicą do podłogi.
Artur zepchnął mnie z materaca kolanem, co mnie wkurzyło.

Uważaj palancie, co...
Guru zrobił gównianą minę w moją stronę:
Izo, nie wolno ci nie
szanować swojego kochanka. To on daje ci rozkosz...

Ja mu też daję
wypaliłam i inne baby popatrzyły na mnie
życzliwie. Pieprzony szowinistyczny, spedalony guru. Zacisnęłam zęby
i wykonałam następną pozycję
szewca.
Szczelina mojego sromu

Poprawiliśmy już cyrkulację naszych energii, a teraz pomedytujemy
krótko. Siadamy po turecku i zamykamy oczy. Jesteśmy bogami i
boginiami.
Zaśmiałam się i znowu wkurwiłam guru.

Jesteś trudną kochanką, Izo.

Spierdalaj, frędzlu jeden
powiedziałam w myślach w ramach
medytacji. Tymczasem guru przeszedł do pierwszej części zajęć

nauki kobiecości.

Kładziemy swoje kobiety na materacu i okrywamy czerwoną tkaniną.
Partner delikatnie masuje stopy kochanki.
Wszyscy wyjęli nie wiadomo skąd olejki zapachowe, podobne, jak te do
odkurzaczy. Guru przysunął się do nas.

Naszym mędrcem jest Kaljanamalla, on napisał Anangarangę, księgę
wyprzedzającą swoją wartością powszechnie znaną Kamasutrę, bo uczy,
że każda kobieta może być wybornym instrumentem, gdy dostanie się w
ręce mistrza. Są cztery typy kobiet: Lotos, Artystka, Muszla i
Słonica. Lotos jest pulchna, miękka i ma aksamitny głos kukułki,
Artystka ma mocne biodra. Nektar jej przyrodzenia pachnie gorącym
miodem. Słonica jest tęga i ociężała. Jej miłosna wydzielina pachnie
jak pot słonia spływający po skroniach na wiosnę. Iza jest Muszlą...
Z natury popędliwa, ma gorącą skórę i małe piersi, szczupłe
kończyny, a szczelinę jej sromu okrywa gruby włos... Głos ma
szorstki. Lubi stroje i ozdoby. Jest namiętna, wbija paznokcie w
spazmach rozkoszy. Jest zuchwała, butna, złośliwa i gwałtowna...
Grupa już nie masowała sobie stóp, tylko regularnie prowadziła grę
wstępną bez żadnych hinduskich wstawek. Gdzieniegdzie przebłyskiwały
tylko zmechacone kawałki gaci.

Nieznajomość praktyk Anangarangi prowadzi do cudzołóstwa, kłótni,
mordów i innych grzechów.
Guru znowu zafristajlował do ogółu.

Dziś mamy drugi dzień okresu od pełni do nowiu, czyli skupiamy się
na lewej stronie ciała. Całujemy i pieścimy lewe oko, delikatnie
podgryzamy górną wargę, drapiemy lewy policzek, delikatnie
ostukujemy zaciśniętą dłonią cały tors.

Niezły kretynizm.
Artur stuka mnie piąchą po klacie. Jakoś,
mówiąc oględnie, nie odczuwam rozkoszy. Artur, mimo że miewa wzwody,
to teraz go nie ma.

Klepiemy i na przemian gładzimy pępek. Panowie powstrzymują
wzwód... Zgniatamy i lekko uklepujemy pośladki. Zdejmujemy majtki i
pocieramy członkiem pochwy.

Ja nie zdejmę gaci przed tym pedziem. Niech spierdala...

wyszeptał mi w miłosnym uniesieniu mój Linga (fallus czczony po
starohindusku).

Artur naciska kolanem łydkę Izy i trąca palcami jej stopę

Arturze
Matihuna chyba usłyszał; znowu się do nas przysunął.

Niech pan się przyłoży. Iza musi syczeć z rozkoszy, niech pan drapie
jej szyję, brzuch, szczypie tak mocno, aż będą ślady...

A kiedy mi w końcu strzeli w łeb bejsbolem w ramach tej całej pana
tantry?
spytałam Matihunę, aż go zatkało. Na krótko.

Artur jest specyficznym typem mężczyzny, Izo. Nie utrzymasz go
przy sobie bez mojej pomocy. Są trzy typy mężczyzn.
Guru zwrócił
się do grupy, a grupa spod tych czerwonych szmat chórem wystrzeliła:
Buhaj, Ogier i Zając.
Artur jest Ogierem. Ma członka długiego na
12 palców.
Grupa patrzyła na gacie Artura.
Ogier jest wysoki i
barczysty, jego ciało jest twarde jak żelazo, pierś szeroka i
muskularna. Ma grube, szczeciniaste włosy. Jest żarłoczny i
nierozważny, swawolny i leniwy. Jego nasienie jest słone i obfite,
podobne z woni do koźlego...
No nieźle, pieprzę się i z koniem, i z kozłem.

Iza z kolei
guru znowu nachylił się do Artura
ma przyrodzenie
gazeli, pochwę głęboką na 6 palców. Ciało delikatne, podobne do
dziewczęcego, miękkie i kruche. Według tajników tantry, kompletnie
nie pasujecie do siebie fizycznie, stąd problemy ze wzwodem.
Potrzebujecie dużo pracy, żeby było wam dobrze...
Mikstura na członka
Głupi ciul.

Młodą kobietę można ujarzmić bardzo łatwo
wystarczą stroje,
perły i ozdoby. Dojrzałą, taką od 30
55 lat
tylko uwagą, troską,
ogładą, dobrocią i miłością...
Wszystkie babska w grupie tantrycznego seksu Matihuny były w tym
przedziale, guru miał jak w banku dalszy dopływ kasy.

Najgorsze do ujarzmienia są kobiety sangwiniczki. Mają ciemne
ciała, chrapliwy śmiech, są swawolne, gadatliwe, rozpustne i mają
żądzę trudną do zaspokojenia. Jak krowi ozór.

Może się guru ode mnie w końcu odpieprzy, bo mojemu partnerowi w
życiu nie stanie nawet włos w nosie przez tę pana gadkę
nie
wytrzymałam.
Guru zagryzł warę i wycedził:
Proszę się tak nie denerwować, Izo,
pani ma za sobą wiele wcieleń, pozbawionej wstydu i poczucia
przyzwoitości rusałki, nierządnej diablicy i zgrzytającej zębami
małpy.

A co z naszą impotencją?
zapytałam guru, bo wyraźnie spieprzał
od tematu.

Wystarczy mikstura, sproszkowana mirra, siarczan arsenu, coś
arabskiego (nie mogę sobie przypomnieć, co to było), anyż wymieszany
z olejem sezamowym. Trzeba natrzeć tym członka przed każdym
tantrycznym aktem miłosnym. Wtedy pojawi się pożądana pobudliwość.

Albo mu spali ptaka
pomyślałam.

Gdyby partner zaczynał się męczyć w trakcie spowalniania
penetracji, kobieta powinna zastosować technikę zaciskania pochwy.
Grupa normalnie ze sobą kopuluje pod firankami, Matihuna cią-gle
pieprzy te swoje dyrdymały, a wzwodu nie ma. Drrrrrrrrrynnnnn
coś
zadryndało tak głośno, że wszyscy natychmiast od siebie odskoczyli.

Koniec zajęć.
Pod ławką leżał stoper. Guru jak tania dziwka ustawia czas w
zegarku.
Tak oto kompletnie nie przyswoiliśmy sobie z Arturem tantrycznych
metod seksowania Matihuny Konarskiego. Trudno, widocznie skazani
jesteśmy na prymitywne europejskie bzykanie się zawsze i wszędzie, z
przywiązywaniem do łóżka, rwaniem bielizny, natychmiastowym wzwodem,
świrowaniami z lodami, czekoladą i miodem, co w związku z tym kończy
się dość szybko ludzkim wytryskiem o smaku ludzkiego wytrysku.
Później śpimy, rano idziemy do roboty, po robocie na kolację i znowu
się po ludzku bzykamy.
Tfu
egzystencja.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Chłepcząc polską krew
Jeśli w szpitalu zabraknie aspiryny, chorzy mogą się kurować sokiem
malinowym. Jeśli zabraknie immunoglobuliny, chorzy przestają być
chorymi i stają się zmarłymi.
Polska
potęga militarna, która właśnie wysłała żołnierzy do Iraku,
by tam przelewali krew
nie dorobiła się fabryki lekarstw
produkowanych z krwi i osocza. (O kłopotach firmy LFO, która chciała
przerabiać osocze, ale została udupiona przez system bankowy i złych
ludzi, pisaliśmy trzy miesiące temu w artykule "Krwawy biznes"). Od
roku 1993 polską krew przerabiało Centralne Laboratorium
Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża w Bernie. Ze 100 000 litrów osocza
produkowało albuminę, tzw. czynnik VIII oraz immunoglobulinę, która
na polskim rynku farmaceutycznym nosiła nazwę Sandoglobulin P.
Jesienią zeszłego roku zabrakło tego taniego i dostępnego leku, o
czym też pisaliśmy w połowie grudnia 2002 r. w publikacji
"Osoczeni".
Sandoglobulinu P brakuje do dziś. Mamy podstawy przypuszczać, że
dzieje się tak za sprawą kolejnych złych ludzi. Jedni to zagraniczni
producenci leków, a drudzy to urzędnicy rządzący polską służbą
zdrowia.
* * *
Zacznijmy od farmakapitalistów. Szwajcarskie laboratorium zostało
wykupione przez australijski koncern CSL i zmieniło nazwę na
ZLB-Bioplasma. Nie oznaczało to rezygnacji z warunków umowy z
Polską, mimo że Szwajcarski Czerwony Krzyż był organizacją non
profit, a nowy właściciel
jak najbardziej "profit".
Australijczycy to konkurenci wielkiego amerykańskiego koncernu
Novartis, który przejął firmę Sandoz
właściciela patentu na
wytwarzanie immunoglobuliny znanej pod nazwą Sandoglobulin P. W imię
niezłomnych zasad kapitalizmu oraz przyjaźni polsko-amerykańskiej
Novartis cofnął zgodę dla ZLB-Bioplasma, co oznaczało wstrzymanie
produkcji leku z polskiego osocza.
Nie było jednak tragedii, ponieważ w szwajcarskich magazynach leżało
sporo naszej pasty immunoglobulinowej, która stanowi podstawowy
półprodukt leku. W latach 2001
2002 podjęto decyzję o następującej
transakcji: w zamian za polską pastę (której
wedle różnych źródeł

było od 10 do 15 ton) Australijczycy w Szwajcarii zobowiązali się
do przerobu dodatkowej ilości polskiego osocza (znów źródła podają
rozbieżne dane: 10, 30 lub 50 tys. litrów) i wyprodukowania z niego
czynnika VIII oraz albuminy. Wedle niektórych moich informatorów, za
decyzją tą stał prof. Lech Konopka, były dyrektor Instytutu
Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie. W pierwszej połowie
zeszłego roku instytut ten oraz Krajowe Centrum Krwiodawstwa i
Krwiolecznictwa dokonali analiz, z których wynikało, że w Polsce
jest dość Sandoglobulinu P.
Gówno prawda! Analizy te przeprowadzali najwidoczniej ludzie nie
znający tabliczki mnożenia. Lub
co bardziej prawdopodobne
ludzie
doskonale potrafiący liczyć, zwłaszcza lubiący słyszeć szelest
liczonych banknotów.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uważa, że minimalne roczne
zużycie immunoglobuliny na milion ludzi powinno wynosić od 40 do 50
kg. W Polsce, wedle oficjalnych szacunków, roczne zapasy sięgały 450
kg. Aby zachować normę wyznaczoną przez WHO, powinno być co najmniej
trzy razy więcej, bo jest nas 38 milionów. Tymczasem rachmistrze z
Krajowego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa obliczyli, że
wystarczy 200 kg, czyli tyle, ile rocznie potrzebuje kraj
5-milionowy!
* * *
Nietrudno się domyślić, co było następstwem tych krzywych rachunków
oraz decyzji o zamianie pasty immunoglobulinowej na inne leki.
Zabrakło Sandoglobulinu P! W październiku 2002 r. szpitalne apteki
zaczęły bić na alarm. Lekarze rozkładali ręce, a pacjenci
złorzeczyli. Jeśli udało im się przeżyć...
Oczywiście, Sandoglobulin P nie był jedyną postacią immunoglobuliny.
Na wolnym rynku można kupić m.in. równie dobre Endoglobulin,
Intraglobulin czy Pentaglobulin. Równie dobre, ale nie równie tanie.
Sandoglobulin kosztował 10 zł, inne
150 zł za 1-gramową dawkę.
Specjaliści twierdzą, że zyski z produkcji i handlu lekami dadzą się
porównać tylko z obrotami bronią i narkotykami...
* * *
Dowiedziałam się, że wobec braku Sandoglobulinu P przyszedł do
Polski dar z ZLB-Bioplasma: 1487 opakowań specyfiku Sandoglobulin
(bez literki P). To dużo, dużo za mało, żeby opędzić najpilniejsze
potrzeby. Według zapewnień byłego wiceministra zdrowia, a następnie
prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia Aleksandra Naumana (mamy od
niego pismo z grudnia 2002 r.) Sandoglobulin w większej niż
symboliczna ilości miał się pojawić w szpitalach w pierwszym
kwartale 2003 r. Nie pojawił się. Według ostatnich informacji z
ministerstwa, termin ten miał przypadać na przełom kwietnia i maja.
Nic z tego. Jak mi powiedziano, w Regionalnych Centrach Krwiodawstwa
i Krwiolecznictwa są już pewne ilości leku, ale nie można go
wprowadzić do obrotu, ponieważ nie ma atestu. Zanim będzie, miną
kolejne miesiące... Tymczasem rzeczniczka prasowa Ministerstwa
Zdrowia Agnieszka Gołąbek powiedziała, że "do Urzędu Rejestracji
Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych
nie wpłynął wniosek o dopuszczenie do obrotu produktu leczniczego o
nazwie Sandoglobulin".
Ktoś tu robi sobie jaja! Chorzy nie mają leku, a jeśli mają, to 15
razy droższy. Muszą płacić za kurację sami, bo szpitale nie mają na
to pieniędzy.
* * *
Być może żadnego spisku międzynarodowego farmakapitału nie ma, a to,
co się dzieje z immunoglobuliną w Polsce, to tylko zbieg
okoliczności. Zastanawiająco ponure to jednak okoliczności i
zastanawiająco ich dużo.
Jeśli ktoś chce wiedzieć, o jakich pieniądzach mówimy, to służę
wyliczeniami. Przy zapotrzebowaniu na immunoglobulinę 1,5 tony
rocznie (wedle wskazań WHO) i cenie 150 zł za gram daje to kwotę 225
mln zł. Przy normie obliczonej w Polsce (200 kg) kasa jest mniejsza

30 mln zł
ale i po te grosze warto się schylić. Nieprawdaż?
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przychodzi działka do lekarza
Parę tygodni temu pisaliśmy w "NIE" o angielskich planach
zalegalizowania lekkich narkotyków, o holenderskim kursie
szkoleniowym dla menedżerów kofiszopów z Wielkiej Brytanii, o
planach legalnego otwarcia tychże ("Jaranie na śniadanie", nr
37/2002). Wszystko to już nieaktualne.
3 października brytyjskie Ministerstwo Sprawiedliwości ogłosiło, iż
skazano na 3 lata pozbawienia wolności Colina Daviesa, człowieka,
który odważył się otworzyć na początku września pierwszy w Albionie
kofiszop.
Anglia. Stockport
Davies zarejestrował przedsiębiorstwo w izbie handlowej (będę
sprzedawał skręty i serwował kawę), odpchlił wykładziny i wstawił
kanapy, wymalował pędzelkiem na szybie niesugestywną wcale nazwę
lokalu, ściągnął trochę trawy.
The Dutch Experience otwarto zaledwie na kilka minut. W chwilę
później policja z brygady antynarkotykowej aresztowała Daviesa za
sprzedaż marihuany i haszyszu.
Wszystko to działo się w dziurze wielkości Wolsztyna, gdzie smród po
pierdnięciu sołtysa zapiera dech stonki na polach proboszcza,
wszyscy wiedzą o wszystkich wszystko, a jak nie wiedzą, to się
domyślają.
Okazuje się, że wzorem hiszpańskim czy polskim Anglicy postanowili
nie legalizować lekkich narkotyków. Jest jednak postęp: posiadanie
ich przestaje być karalne (dlatego też nie przeprowadzono
aresztowania Colina wcześniej, w trakcie przygotowań kofiszopu).
Zabroniona pozostaje dystrybucja albo posiadanie w ilości
sugerującej, że przeznaczone są one do sprzedaży. Jak w pozostałych
krajach Unii tajemnicą prawną pozostaje, jaką drogą posądzony wszedł
w posiadanie narkotyków.
Identyczna dwulicowość prawa istnieje w liberalnej Holandii, z tym
że tu dziury w prawie pisanym są ignorowane przez stróżów prawa.
Holandia. Amsterdam

Nie jesteśmy odpowiedzialni za ściganie narkomanów i handlarzy. To
wasza robota. Naszym zadaniem jest uświadamianie ludzi i
zapobieganie zatruciom!

Ale informując klientów, że pigułki są dobre, podnosicie poczucie
ich bezpieczeństwa zwiększając tym konsumpcję!

Ale obniżamy poziom zatruć, ratując życie ludzkie!

Ratowalibyście lepiej zdrowie rekwirując tabletki, a nie oddając
je ćpunom z rekomendacją, że dobre.

I według pana, ktokolwiek by przylazł do naszego stolika?
Dyskusja zabawna, w amsterdamskim stylu. Dyskutuje policja z
pogotowiem ratunkowym. Pogotowie wpadło na odkrywczy pomysł. Ustawia
stolik w publicznym miejscu i każdy, wątpiący w jakość zakupionego
przez się narkotyku, może zasięgnąć u nich profesjonalnej
ekspertyzy. Głównie badane są tabletki EXT. Technopaliwo dyskotek.

Lepiej zbadać prochy przed zażyciem niż później krew pacjenta w
letargu. Taniej. Widzi pan, odczyn barwi się ciemno, znaczy, że
pigułka zawiera środki z grupy amfetamin. Teraz jej wygląd: jak
aspiryna z wyciśniętym logo CK, Cavin Klein. Logo ukradzione rzecz
jasna, ale dowodzi dbałości producenta o renomę.
To dobry produkt
wysoka czystość. Gdzie pan to kupił? W
Amsterdamie?
pyta pracownik kliniki Jelinek, instytucji
wyspecjalizowanej w zwalczaniu uzależnień.

W Amsterdamie
odpowiadam, a on wklepuje markę tabletki, wynik
ekspertyzy, datę i miejsce zakupu do note-booka.
Dane te zawsze
możemy udostępnić policji, a rzecz jasna natychmiast informujemy ją
o wypadku wykrycia brudnych substancji lub podróbek amfetaminowych
pigułek. Nie prowadzimy natomiast żadnych danych personalnych. Mamy
ludziom pomagać, nie szkodzić
Anonimowy policjant z biura Amstelland:

Projekt pogotowia jest z punktu widzenia policji kontrowersyjny,
ale w żadnym wypadku nie można tu mówić o konflikcie. Policja nie
zmienia swych metod pracy i cele ma ciągle te same. Zlikwidowaliśmy
w ostatnim roku 3 wielkie wytwórnie amfetaminy, przechwyciliśmy parę
hurtowych transportów, wzmożone są kontrole kofiszopów, a te, w
których stwierdzano nadużycia, natychmiast są zamykane. Podobnie z
dyskotekami: kontrole zwiększone, a dyskoteki odpowiedzialne za
sprawdzanie klientów przez swoich ludzi z security. Problem stanowi
zabezpieczenie wielkich imprez na otwartym powietrzu. Pogotowie tam
zwykle prowadzi swoje kontrowersyjne operacje.
* Grupa 6 brytyjskich lekarzy publikuje opinię, że amfetaminy
powinny być przeniesione z grupy narkotyków ciężkich do lekkich.
Opinię tę wspierają statystykami wypadków. Twierdzą, że większość
zatruć jest skutkiem chemicznego braku czystości amfetaminy oraz
braku normalizacji ilości aktywnej substancji w pigułce, przez co
często dochodzi do przedawkowań. Powołują się na przypadek medycznie
kontrolowanego przyjmowania amfetaminy przez amerykańskich żołnierzy
(piloci w II wojnie światowej), podważając tym twierdzenie o
wysokiej szkodliwości.
* Mniej więcej w tym samym czasie zapada wyrok dla producenta
pigułek w Holandii. Trafi na kilka lat do pudła. Wyrok nie jest
maksymalny z racji... dobrej jakości produktu. Bonus za dbałość o
zdrowie konsumenta.
* W 3 tygodnie później Davies, niedoszły sprzedawca skrętów i kawy,
trafia do pudła.
... A może tak Panowie i Panie, producenci praw RP 3, przed
stawianiem kolejnych paragrafów rozejrzelibyście się po świecie, aby
przez przypadek nie wynaleźć znowu koła albo nie wpaść w błędne?
Autor : Jacek D. Pająk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kredyt od ludożercy
Spłacasz kredyt
bank zarabia. Nie spłacasz
zarabia jeszcze
więcej.
Roman Sklepowicz zarobił na obczyźnie milion dolarów. Po roku 1989
postanowił wrócić do ojczyzny. Po pierwsze: uwierzył w siłę spokoju
Mazowieckiego. Po drugie: Danuta Mizgalska, znana wtedy w Polsce i
za granicą piosenkarka, a przy okazji jego osobista żona, zatęskniła
za widokiem brzóz. Dziś pan Roman jest bankrutem, a małżonka nie
śpiewa nawet w remizach strażackich. Żeby się nie powiesić, przed
rokiem założył Stowarzyszenie Pokrzywdzonych Przez System Bankowy.

Jeżdżę tramwajami (demonstruje plik biletów). W tych samych butach
łażę od 11 lat (pokazuje czarne kamasze w dobrych czasach kupione w
Wiedniu). Z mieszkania chcą mnie eksmitować (pokazuje decyzję o
eksmisji). A wszystko dlatego, że zachciało mi się budować pasaż
handlowy z pomocą banku.
Kaplica
Budowę pasażu o powierzchni prawie 6 tys. mkw. przy ul.
Grunwaldzkiej 222 w Poznaniu Sklepowicz rozpoczął w 1997 r. Bank
zgodził się skredytować inwestycję pod warunkiem wydzierżawienia mu
części budynku. Należność za czynsz miała być przekazywana na spłatę
zobowiązań. Łączną wysokość kredytu określono na 5,5 mln marek
niemieckich płatnych w trzech częściach. Pierwsze dwie wpłynęły na
konto pana Romana zgodnie z umową. Gdy budowa była na ukończeniu,
bank wprowadził się do pasażu, ale na wypłacenie trzeciej i
ostatniej transzy stracił ochotę.

Na każdym etapie budowy bank sprawdzał, czy pożyczoną forsę wydaję
zgodnie z przeznaczeniem. Nie było żadnych uwag. Umowę rozwiązano
bez żadnych racjonalnych przyczyn. To była kaplica. Bez trzeciej
transzy nie byłem w stanie opłacić wykonawców. Do tego bank zażądał
natychmiastowej spłaty kredytu i jednocześnie sam przestał płacić za
czynsz. Za to na podstawie cesji wierzytelności kasował należności
od innych najemców pasażu. Do akcji wkroczył komornik...
Błyskawicznie zostałem nędzarzem. Na wybudowanie pasażu wydałem
wszystkie oszczędności. Łączne koszty wyniosły grubo ponad 20 mln
zł.
Historię Sklepowicza pokazała telewizornia. Na Woronicza zaczęli
telefonować i pisać ludzie w podobnej jak on sytuacji. Okazało się,
że zrobionych na cacy przez banki jest w Pomrocznej dostatek. Rok
temu pan Roman zało-żył Stowarzyszenie Pokrzywdzonych Przez System
Bankowy.
Banki ber alles

Banki stoją na uprzywilejowanej pozycji, a ich klienci są
bezbronni. To sprzeczne z konstytucją!
rozpala się do czerwoności
Sklepowicz.

Bankowcy w każdej chwili mogą z kredytobiorcą rozwiązać umowę i
zażądać natychmiastowej spłaty należności. Tytuł egzekucyjny
wydawany jest bez zbadania sprawy. Teoretycznie bank jest
współodpowiedzialny za finansowaną przez siebie inwestycję. Ale to
fikcja. Jeżeli coś się nie uda, natychmiast wypowiada umowę. Potem
następuje licytacja zastawu. Nabywcami nierzadko okazują się dobrzy
znajomi pana dyrektora banku. Kupują za bezcen majątek wart wiele
milionów. Doraźnym celem stowarzyszenia jest pomoc prawna ludziom
wykończonym przez system bankowy. Ale mamy też strategię
długofalową. Idzie nam o to, żeby zmieniono prawo. Bo to, które
teraz obowiązuje, pozwala na funkcjonowanie bankowej przestępczości
zorganizowanej.
Do stowarzyszenia przez rok zwróciło się ponad 800 osób. Sklepowicz
przez całą dobę odbiera telefony. Zawsze żąda dokumentów
twierdzi,
że dzięki temu eliminuje oszustów, którzy wyłudzili w bankach
kredyty.
Witek zawisł
Zgłosił się do niego Wojciech D., przedsiębiorca spod Środy
Wielkopolskiej. Irena K., dyrektorka oddziału dużego banku,
fałszowała podpisy na czekach i wyprowadzała z konta pana Wojciecha
gotówkę. Sąd skazał ją za fałszerstwo, ale bank uznał, że nie
odpowiada za powstałe straty, gdyż dyrektorka działała jako osoba
prywatna. D. jest do tyłu ponad 20 mln zł.
Nie poddał się i między innymi z pomocą stowarzyszenia walczy przed
sądami o swoje. Niedawno odkrył interesującą karteczkę. Znajdują się
na niej dyspozycje wydane przez panią Irkę. Witek koniecznie musi
mieć 1700 mln (starych złotych
przyp. M.M.) (...), bo go powieszą,
a wywalą na pewno jego i dyrektorkę. Więc, proszę aby na Środę był
przelew 20,0. Witek
to prawdopo-dobnie Witold H., pracownik
oddziału PKO BP w Poznaniu. Tak się dziwnie złożyło, że
przewidywania pani dyrektor okazały się trafne. Znaleziono go
powieszonego w ogródku działkowym. Uznano, że to samobójstwo.
Ofiary bankokracji
Andrzej W. wraz z pewnym bankiem prowadził największą palarnię kawy
w Polsce. Nieoczekiwanie władowano go do puchy. Bank nie próżnował i
pod nieobecność pana Andrzeja przejął cały jego majątek. Sąd
apelacyjny po 17 miesiącach wydał wyrok uniewinniający. W. wyszedł
na wolność i wniósł pozew o odszkodowanie, ale nie zwolniono go z
opłaty wpisowego. Na taki wydatek nie stać człowieka, który śpi pod
mostem.
Robert S. wybudował nowoczesną fabrykę. Zbyt nowoczesną. Wkrótce za
próbę wyłudzenia kredytu powędrował do aresztu. Po roku oczyszczono
go z zarzutów. Lecz gdy on oglądał świat przez kraty, bankierzy
pracowali w pocie czoła i wartą wiele milionów fabrykę sprzedali za
kilkaset tysięcy. Nabywca szybko opchnął zakład za kilka milionów
dolarów.
Jeżeli ktokolwiek beknie w tej sprawie, to będzie to skarb państwa,
który być może zabuli za niesłuszne aresztowanie i utracony w jego
wyniku majątek.
Marek Ż. w 1998 r. rozpoczął pod Olsztynem budowę luksusowego
hotelu. 200 pokojów, 17 apartamentów, basen, kręgielnia, 2 bary, 3
restauracje i oranżeria. Bank z Warszawy udzielił mu kredytu w
wysokości 22 mln zł. Roboty prowadzone były pod okiem inspektora
powołanego przez kredytodawcę. Niespodziewanie bankierzy odmówili
wypłacenia ostatniej transzy kredytu i dotychczasowe zobowiązania
pana Marka postawili w stan natychmiastowej wymagalności. Powodem
miał być fakt, że pieniądze z kredytu były inwestowane niezgodnie z
przeznaczeniem. Dlaczego na marnotrawstwo nie reagował nadzorca
inwestycji? Pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Wkrótce wart 65 mln zł
hotel został sprzedany za sześciokrotnie niższą cenę. Ż. stracił
wszystko.
Z bankami wygrywają nieliczni. Łucji B. skradziono książeczkę
czekową. Natychmiast zawiadomiła bank. Ale bank nie powiadomił
poczty. Dlatego złodziej na poczcie bez problemu zamienił czeki na
gotówkę. Przestępca wkrótce trafił do pierdla, ale bank i tak
wypłaconą przez niego forsę potraktował jako debet obciążający konto
pani Łucji. Do dzieła zabrał się komornik. Łucja B. pozwała bank.
Sąd pierwszej instancji nie przyznał jej racji. Wniosła odwołanie.
Sąd okręgowy uznał, że do wypłaty pieniędzy doszło wskutek
zaniedbania bankierów i zasądził na rzecz B. zwrot wyegzekwowanej
przez komornika kwoty wraz z odsetkami.
W Polsce
według danych z końca czerwca 2003
działa 60
banków komercyjnych. 43 jest w rękach inwestorów zagranicznych

udzielają one 70,5 proc. wszystkich kredytów. Większość
banków prowadzi działalność za pośrednictwem oddziałów (2916)
oraz filii, ekspozytur i innych placówek (6570). W porównaniu
z końcem 2002 r. liczby te zmniejszyły się odpowiednio o 123 i
297. W sektorze bankowym zatrudnionych jest ok. 150 tys. osób.
Od czterech lat liczba pracowników spada
w pierwszym
półroczu 2003 r. zmniejszyła się o 3905 osób. Aktywa banków
komercyjnych wynoszą ok. 450 mld zł. Łączne koszty świadczeń
zdrowotnych finansowanych przez kasy chorych w ostatnich
pięciu latach były ponad trzykrotnie niższe.


Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Komando disco "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Izbollah "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Z krzyża zdjęty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Oto są głowy zdrajców
Obrazek z telewizora: premier Miller ściska rękę Kuklińskiego. W
niewielkim mieszkaniu w Ciechanowie ogląda ten uścisk Włodzimierz
M., były sierżant Ludowego Wojska Polskiego skazany za szpiegostwo.
Ofiara.
Dwieście kilometrów na północny wschód dalej, w wygodnym letnim
domku spędza najdłuższe wakacje w życiu Andrzej Z., pułkownik w
stanie spoczynku, emerytowany prokurator wojskowy. Kat.
Dłoń Kuklińskiego w dłoni Millera powoduje, że ofiara sięga po pióro
i pisze list do redakcji "NIE". Akta sprawy Włodzimierza M. są tajne
do dziś. Nie jest tajne nazwisko prokuratora, który skutecznie go
oskarżał 18 lat temu: Andrzej Z. Odszukuję mazurską hacjendę kata,
namawiam go na rozmowę. Okazuje się, że płk. Z. również oglądał
telewizyjny uścisk Millera z Kuklińskim. I że nieźle pamięta sprawę
sierżanta M.
Wydaje się mojej osobie, że my, mali szpiedzy, nigdy nie doczekamy
się naszej rehabilitacji i przyznania się władzy do tego, że
chcieliśmy też czynić dobrze czy też spróbować wejść na drogę, która
przyspieszała zmiany ustrojowe w naszym kraju.

Sprawę Kuklińskiego trzeba było załatwić, tak jak została
załatwiona. I koniec. Rehabilitacja, przywrócenie stopnia
wojskowego, rekompensata za przepadek mienia. Ale manifestacyjne
robienie ze zdrajcy bohatera narodowego? Przyjmowanie go na salonach
władzy, namawianie do powrotu? Miejsce zdrajcy jest na cmentarzu
albo w więzieniu, a jeżeli wskutek fikołków historii zdrajca uniknie
kary, powinien przynajmniej wiedzieć, że zdrajcą pozostanie do końca
życia.
Gdy przejąłem stanowisko szefa magazynu uzbrojenia pułku, magazyn
był w opłakanym stanie. Cały rok zajęło mi doprowadzenie setek sztuk
broni do czystości. Również prowadziłem bardzo dokładnie
dokumentację magazynu, że nikt nie mógł się do niczego doczepić ani
mi zarzucić. Magazyn miałem naprawdę wyszykowany bardzo dobrze.
Potwierdzały to kontrole i wpisy pochwalne do książki
kontroli przez moich przełożonych.

Zdrajcą jest ten, któremu zdrada przyjdzie na myśl. Konsekwencje
tej myśli, czyli czyny, za które zdrajca jest sądzony, są mniej
ważne. Ten M., o którego pan pyta, i Kukliński niczym się nie
różnią. Przez
jednego i drugiego państwo nie poniosło żadnej straty, nie zginął
ani jeden człowiek. Tylko że jeden zdrajca był sierżantem, a drugi
pułkownikiem, o jednym zapom-niano, a drugiemu buduje się pomniki.
To właśnie nazywam fikołkiem historii.
Kiedy rzeczywiście miałem nadmiar czasu
zwróciłem się do
zastępcy dowódcy pułku o przydzielenie mi dodatkowej pracy. Jednak
takowej pracy nie otrzymałem.
Postanowiłem zacząć uczyć się pisania na maszynie, a jednocześnie
kończyłem liceum ogólnokształcące, które zakończyłem maturą. Mając
maszynę do pisania w magazynie zacząłem w ramach nauki przepisywać
jakąś instrukcję tajną
którą wypożyczył mi szef uzbrojenia ze
swojej kancelarii. Przepisałem ją w czterech egzemplarzach, jak
również przepisałem tabelę kryptonimów i adresów węzłów łączności
jednostek w kraju. Był to rok 1981, między lipcem a grudniem.
Maszynopisy, które stworzyłem, położyłem do szuflady w biurku, które
miałem w magazynie. Kiedy nauczyłem się dobrze pisać na maszynie,
zwróciłem się ponownie do swoich przełożonych o danie mi jakiegoś
zajęcia. Otrzymałem propozycję od zastępcy dowódcy jednostki pułku,
ażebym gromadził siano na terenie ogrodzonych magazynów dla
hodowanych przez niego nutrii. Powiedziałem, obywatelu majorze, ale
nie mogę gromadzić siana na terenie magazynu ze względów
bezpieczeństwa i tego nie będę czynił. Taka odpowiedź nie przypadła
do gustu mojemu przełożonemu i od tego momentu zaczęło się prawdziwe
tępienie mojej osoby.

Nieważne są motywacje zdrajcy. Są w historii Polski przykłady
zdrajców, którzy dla wrogów poświęcali majątki, no i co? Jak ktoś
mówi, że Kukliński nie jest zdrajcą, bo nie robił tego dla
pieniędzy, to odpowiadam: po pierwsze, robił dla pieniędzy, bo w
Ameryce się całkiem nieźle urządził, a po drugie, nawet gdyby nie
chciał pieniędzy, to i tak niczego to nie zmienia. Ten magazynier z
Ciechanowa chciał zdradzić dla pieniędzy...
15 stycznia 1984 r. byłem dowódcą warty. 16 stycznia 1984 r., gdy
byłem na wartowni, przyszedł do mnie jeden z dowódców kompanii,
który trzymał swoją broń w tak zwanym depozycie magazynu uzbrojenia.
Ni z tego, ni z owego powiedział mi, że z jego skrzyń zginęło 15
(piętnaście) sztuk bagnetów. Powiedziałem mu, że magazyn wraz z jego
depozytem przekazałem komisyjnie dwa miesiące temu. Nie miałem w
niczym żadnych braków, a to zostało zapisane w protokole przekazania
magazynu. Powiedział, że go to nic nie obchodzi i mam oddać te
bagnety, a jeżeli ich nie mam, to mam mu zapłacić. Jeżeli tego nie
uczynię jak najszybciej, to on pomoże mnie dotrzeć w tymże pułku. W
tym czasie miałem już złożony raport o przeniesienie do innej
jednostki i zacząłem się trochę martwić. Człowiek ten był oficerem i
mógł mi dużo zaszkodzić. Służbę zdałem i poszedłem się przebrać na
kompanię, na której miałem wszystko, co było moje. Również
znajdowały się tam te maszynopisy i w jakiś niewytłumaczalny dzisiaj
sposób wziąłem je po raz pierwszy do domu poza teren jednostki.

To była prosta sprawa. Zawodowy żołnierz chciał przekazać
Amerykanom tajne dokumenty. Jakie drobiazgi?! To były tajne
instrukcje, nie pamiętam jakie. Zresztą, to nieważne. Nawet gdyby
była to instrukcja korzystania z toalety polowej, to żołnierzowi nie
wolno zdradzać jej wrogowi. Rosjanie, jak werbowali agentów w
zachodnich armiach, to najpierw polecali im przekazać jakieś mało
istotne dokumenty, żeby zbadać kanał przerzutu. I jak pan myśli, jak
traktowano tych zdrajców, jeżeli ich złapano? Jak zdrajców! Waga
przekazywanych materiałów nie miała większego wpływu na wyrok.
Znalazłem się w swoim mieszkaniu i biorąc na uspokojenie kilka
tabletek relanium poszedłem spać. Przed zaśnięciem powziąłem
decyzję, że następnego dnia, to jest 17 stycznia 1984 r. pojadę z
tymi maszynopisami tajnych dokumentów do Warszawy i w Ambasadzie
Amerykańskiej je sprzedam za 50 dolarów Attach Wojskowemu. Uzyskane
pieniądze, które będę miał, przekażę temu oficerowi i może w
niedługim czasie opuszczę pułk, który był dla mnie mało przyjazny.

Proszę pana, okoliczności, o których pan mówi, to się bierze pod
uwagę na procesie rozwodowym, kiedy to sąd musi zrobić wszystko,
żeby nie skrzywdzić żadnej ze stron. Proces przed sądem wojskowym
musi być precyzyjny; liczą się tylko fakty oraz przepisy prawa. Nie
ma miejsca na sentymenty.
Maszynopisy, które miałem przy sobie, schowałem do skrytki na
dworcu centralnym w Warszawie, a numer zapamiętałem sam tylko dla
siebie. Wziąłem taksówkę i kazałem zawieźć się pod Ambasadę
Amerykańską, gdyż nawet nie wiedziałem, gdzie ona się znajduje.
Jednak nie wiedziałem, jak to wszystko mam uczynić. Zadzwoniłem na
informację telefoniczną i zapytałem się o telefon tejże Ambasady.
Zadzwoniłem pod ten numer i powiedziałem, że chciałbym spotkać się z
Attach Wojskowym, gdyż mam ciekawe materiały do przekazania.
Odpowiedź była taka, że mam przyjść pod bramę główną i spróbować
wejść do środka Ambasady. Chciałbym nadmienić, że dzwoniłem z budki
telefonicznej oddalonej o około 200 metrów od Ambasady.

Nie widziałem filmu "Kobieta samotna". Jeszcze raz panu powtarzam:
zdrajca jest zdrajcą! I musi być za to ukarany. Tak, o ile pamiętam,
oskarżony był badany przez biegłego psychiatrę. Na wniosek sądu.
Podszedłem pod bramę główną i do jednego z pełniących tam służbę
milicjantów powiedziałem, że chciałem wejść do środka Ambasady. Ów
milicjant zapytał się mnie, po co? Odpowiedziałem, że chciałbym
zwiedzić Ambasadę i zapytać się o możliwość wyjazdu do USA.
Milicjant poprosił mnie o dowód, a następnie zapytał się mnie, gdzie
pracuję. Odpowiedziałem
jestem zawodowym żołnierzem. Trochę
widocznie go to zdziwiło i podprowadził mnie do swojego dowódcy,
który był w stopniu sierżanta i miał możliwość skorzystania z
telefonu. On również zapytał mnie o to samo, a jednocześnie poprosił
o legitymację służbową żołnierza zawodowego. Pokazałem mu, a on po
obejrzeniu jej powiedział, że zaraz umożliwi mi spotkanie z
ambasadorami. Zadzwonił i po około 20 minutach podeszli do mnie po
cywilnemu jacyś goście i powiedzieli, że zapraszają na spotkanie. W
tym spotkaniu coś mi nie pasowało, a mianowicie to, że oddalałem się
samochodem wraz z nimi od tej Ambasady. Znalazłem się w prokuraturze
i od razu przystąpiono ze mną do rozmowy.

Przejąłem tę sprawę od młodszego stopniem i doświadczeniem
prokuratora. Była prowadzona bez zarzutu. Przyznanie się do winy,
pobudki materialne, chodziło o dużą sumę dolarów. Mówi pan,
pięćdziesiąt? Być może. Ale wtedy ludzie tyle zarabiali miesięcznie.

Około godziny 19.00 powiedziałem im
w skrytce na dworcu
centralnym mam schowane maszynopisy, które chciałem sprzedać po
wejściu do Ambasady, a pieniądze przeznaczyć na te bagnety, których
kradzież mi przypisano. Kiedy to powiedziałem podając numer i szyfr
do otwarcia tej skrytki, kamień z serca spadł mnie, a tym ludziom
jeszcze bardziej. Wiedzieli, że nagrody ich nie miną
bo właśnie
"złapali" szpiega. Szybko w moim miejscu zamieszkania przeprowadzono
rewizję, ale w ich oczach był smutek, gdyż nic nie znaleziono, a
nawet w piwnicy przerzucono dwie tony węgla dwukrotnie. Na drugi
dzień przypisano mi artykuł 124 ż 2 i zostałem osadzony na ulicy
Rakowieckiej w Warszawie. Po żmudnym, bo prawie półrocznym śledztwie
sąd w drodze łaski po bzdurnych badaniach psychiatrycznych; po
bzdurnych zeznaniach świadków; po bzdurnych oskarżeniach prokuratora


skazał mnie tylko na 5 lat pozbawienia wolności, karę pieniężną i
konfiskatę automatycznej pralki do prania, a dlatego tylko pralki,
gdyż w mieszkaniu nie miałem nic ciekawszego do zabrania.
Chociaż nigdy nie osiągnąłem żadnych korzyści w drodze przestępstwa

to jednak pralkę mi zabrano. Odsiedziałem 40 miesięcy i bez
żadnych zgrzytów dostałem zwolnienie warunkowe.

Wszystko odbywało się zgodnie z prawem. Na początku badano inne
wątki; rozpatrywaliśmy jakiś rodzaj prowokacji czy też inspiracji
osób trzecich. Ale sprawa okazała się jasna: sprawca działał sam.
Oczywiście, że nieudolnie! A jakie to ma znaczenie?! Niech sam pan
pomyśli, czy to, że zabójca zabił nieumiejętnie, jest okolicznością
łagodzącą?
W trakcie mojego pobytu straciłem wszystko, bo nawet swoją
rodzinę. Żona ze strachu w pozwie, jaki składała do sądu o rozwód ze
mną, napisała: "Ja jako córka narodu Polskiego nie mogę prowadzić
wspólnego życia z człowiekiem, który chciał zdradzić swój kraj". W
chwili obecnej oprócz wysłania tego otwartego artykułu do redakcji
"NIE" wysyłam wszystkie dokumenty, które zdołałem w całej swojej
sprawie zebrać, do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Niby po co miałbym się z nim spotykać? Ze zdrajcą? A niech szuka
sprawiedliwości, gdzie chce. Kuklińskiemu się udało, to może i jemu
się uda. Krzyżyk na drogę.
PS Włodzimierz M. podpisał się pełnym nazwiskiem, mimo to
zdecydowałem się tylko na jego inicjał. Prawdziwe nazwisko
prokuratora Andrzeja Z. na wyraźne jego życzenie ukryłem za
zmyślonym imieniem i inicjałem nazwiska.
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Złotopolscy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wypróźniaki
Arystokratą człowiek się rodzi. Prostactwo oddaje do pozłocenia.
O tym, że Pomroczna jest sto lat za Murzynami, wie każdy. Niektórymi
realiami jak ulał pasujemy do krwiożerczego kapitalizmu z początków
minionego wieku. Choćby nasi milionerzy. Skonfrontowałam polską
"klasę próżniaczą" z dziewiętnastowiecznymi amerykańskimi bogaczami,
których charakterystykę przedstawił ówczesny naukowiec-ekonomista
Thorstein Veblen w "Teorii klasy próżniaczej".
Po to, by cieszyć się wyższością, trzeba ją okazać, stąd głównym
zajęciem bogaczy jest staranne demonstrowanie zbytku. Służy temu
konsumpcja na pokaz, która ma za zadanie olśnić związanymi z nią
kosztami. Pomniki dziewiętnastowiecznego amerykańskiego bogactwa

domy w Newport prowadzone przy pomocy armii służących.
Od dawna marzyliśmy o drugim domu, który byłby odskocznią od naszego
klimatu, nastroju i spraw zawodowych. Villa "Las Sirenas" na
hiszpańskim wybrzeżu Costa del Sol ma powierzchnię 2250 mkw.
Najwspanialsze są sale reprezentacyjne, ozdobiony marmurowymi
kolumnami główny hol oraz ponad 100-metrowy salon z XVIII-wiecznym
kominkiem z białego marmuru. Rezydencję otacza sześć hektarów
bajkowych ogrodów: zimowy, włoski i francuski oraz 14-hektarowy park
z tysiącem pinii, palm, cyprysów, drzew migdałowych, mimoz i
eukaliptusów.
GraŻyna Skrzydlewska i Krzysztof Niezgoda, o swojej hiszpańskiej
rezydencji
"Sukces"
W ostatnim domu Ewy i Ryszarda Oparów w Sydney był największy w tym
mieście salon. Kiedyś poproszono ich o wypożyczenie go do realizacji
filmu reklamowego. W ich salonie pojawił się... słoń, który grał
główną rolę. Do Polski wrócili po 15 latach pobytu w Australii.
Obecny dom jest ich 24. Ma prawie 1500 metrów kwadratowych
powierzchni. Główne wejście zdobi oryginalny secesyjny witraż. Przy
schodach, na marmurowej podłodze, ogromna skóra lwa, którą
gospodarze przywieźli z Afryki. Dom otacza hektarowy park z kortem
tenisowym i ścieżkami zdrowia. Willa ma powodzenie u scenografów
filmowych.
"Rezydencja szczęśliwej rodziny"
"Sukces"
Obserwując zwyczaje barbarzyńskich plemion i XIX-wiecznych bogaczy,
które są podobne, zauważyłem, że ani wódz plemienia ani magnat
biznesu nie zademonstruje wystarczająco swej zamożności, jeśli
ograniczać się będzie do konsumpcji na pokaz. Nie mniej ważne są
przecież rytuały i maniery. Tak wódz plemienia, jak i wielka ryba
biznesu muszą być koneserami potraw o różnych walorach, znawcami
napojów i ozdób, arbitrem w sprawach stosownego stroju, architektury
i broni.
Najbardziej lubię zegarek, który sam noszę. To Jaeger-LeCoulture z
żółtego złota. Model nazywa się Reverso Duoface. Jego cechą są dwie
różne obracane tarcze, każda w innym stylu i kolorystyce. To jest
oczywiście zegarek do garnituru, do pracy. Do stroju mniej
formalnego od lat noszę zegarki firmy Breitling i cenię je
najbardziej. To klasyczne, męskie, sportowe zegarki. W Polsce nie
wszyscy rozumieją, że zegarek to nie tylko przyrząd do mierzenia
czasu, ale także nieodzowny element eleganckiego stroju. W Polsce do
dzisiaj królują marki znane jeszcze z Peweksu. Longines czy Omega.
Wiem też jakich zegarków nie lubię. To Rolexy. Kojarzą mi się ze
złym stylem i nowobogactwem. Dobre zegarki i samochody to kosztowne
hobby. Samochód to szczyt luksusu dla młodego chłopaka. Do dobrego
zegarka trzeba dorosnąć i przychodzi to z wiekiem. Zwłaszcza, że
dobry zegarek kosztuje tyle co przyzwoity samochód.
Robert Smoktunowicz,
o zegarkach nie tylko do mierzenia czasu
"Top Class" Pismo dla miłośników rzeczy pięknych i luksusowych
Mam dwa samochody
mercedesa klasy S i porsche wyścigówkę. Tylko
trzy są takie na świecie, dwa coupe i jeden cabrio
mój. Mam
najmniejszy telefon komórkowy
Nokię wielkości zapalniczki i
150-letnią harfę (...).
Andrzej Wojda,
o swoich "zabawkach"
"Viva!"
Do Paryża nie jedziemy na kawę, ale oglądać gwiazdy, bo tam inaczej
świecą. A tak przy okazji jesteśmy herbaciarzami i akurat w Paryżu,
jako jednym z nielicznych miast, można kupić Hai Bao Hai Log,
herbatę rosnącą w Chinach tylko na jednym wzgórzu (...) Jestem
uzależniony tylko od nieśmiertelnych garniturów Brioni i jakości
Hermesa (...) Chciałbym założyć klub polo. W szwajcarskim klubie
polo w Gstaad, do którego należymy czynnie uprawiają ten sport tylko
trzy osoby. Proszę wyobrazić sobie ośmiu dobrze zbudowanych
jeźdźców, którzy galopują za piłeczką, niewiele wiekszą od piłki
golfowej. Konie stają dęba. To sport przeznaczony tylko dla twardych
i kochających prawdziwą walkę mężczyzn. (...).
Marek Dochnal,
o gwiazdach, herbacie, garniturach i polo
"Viva!"
Ceremonie służące zademonstrowaniu bogactwa, kosztowne rozrywki,
bale mają szczególne znaczenie w rywalizacji o poważanie. Osoba
pragnąca się wyróżnić zapraszała ludzi, których najbardziej chciała
olśnić. Zatem goście nieświadomie pełnią rolę narzędzi, przy pomocy
których gospodarz próbował utwierdzić się w mniemaniu o własnej nad
nimi wyższości.
Prawdziwych przyjaciół mamy niewielu. Nie są to osoby z pierwszych
stron gazet. Liczne jest natomiast nasze grono znajomych. Na 45.
urodzinach męża w sierpniu bawiło się ponad 400 osób (...).
MAŁGORZATA ŻAK,
o przyjaciołach i znajomych "Gala"

Huczne urodzinowe przyjęcie Pani Aleksandry wydane trzy lata temu.
Większość zaproszonych rodzin arystokratycznych była zaskoczona

nie znali was, przyjechali z ciekawości...

Chciałem zrobić Aleksandrze niespodziankę i poszerzyć grono
znajomych. Za granicą wysoko urodzeni są ozdobą przyjęć i wyznaczają
ich rangę. Kiedy kończy się dwadzieścia kilka lat, to naprawdę jest
co celebrować. Przyjaźnie zawiązane podczas imprezy przetrwały próbę
czasu, chociaż poznawaliśmy się podczas oficjalnych życzeń i
wręczania prezentów.
Aleksandra i Marek Dochnalowie,
o zdobieniu się arystokracją
"Viva!"
Drugą po ostentacyjnej konsumpcji przyjemnością bogaczy było
czytanie o sobie i wyobrażanie sobie, że inni też to robią.
Realnie bogaci płacą dużo, żeby o sobie czytać. Są czasopisma, gdzie
to się uzyskuje za pieniądze wpłacane wprost lub w postaci reklam.
Publikacje te czytają ci, o których traktują i którzy za nie
zapłacili. Są też czasopisma poczytne typu "Viva!" i niegdyś
"Sukces". Tam jedni bogaci czytają o drugich,
żeby wiedzieć, w czym trzeba ich prześcignąć.
Zwykli obywatele, wśród których
jak podają statystyki
71 proc.
ma dochody niższe niż średnia krajowa, zaś 40 proc. żyje w rodzinach
za poniżej 325 zł miesięcznie na głowę, odpowiadają w sondażach, że
w Polsce do bogactwa najczęściej dochodzi się poprzez oszustwa,
złodziejstwo, omijanie prawa, układy, znajomości, koneksje,
powiązania polityczne oraz bezwzględność w stosunku do innych ludzi.
72 proc. uważa, żebogacze są zjawiskiem naturalnym, z czego 42 proc.
zdecydowanie bogaczy nie lubi za snobizm i fałszywe egzaltacje.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Akcja z arsenałem
W środę 5 marca 2003 r. szef MSWiA, pan minister Krzysztof Janik, w
telewizyjnej "Dwójce" opowiadał o sukcesach policji. Choć była to
środa popielcowa, pan minister nie posypywał głowy popiołem, tylko
straszył bandytów, że ich wyłapie lub wystrzela rękami swoich
"chłopców". Pan minister ostatnio tak właśnie, ciepło i po ojcowsku,
nazywa podległych mu funkcjonariuszy. W nocy ze środy na czwartek
policja miała odnotować kolejny sukces.
Rano w czwartek okazało się, że "chłopcy" są do bicia. Dwóch
trzeciorzędnych bandytów, wcale nie asów killerów, ale zwykłych
złodziei tirów i reketerów w podwarszawskiej Magdalence zmasakrowało
szturmowy pluton stołecznych antyterrorystów. Jeden policjant zabity
na miejscu, piętnastu rannych, w tym dwóch bardzo ciężko.
W chwili oddawania tego artykułu było już wiadomo, że atakowani
usmażyli się w płonącej willi.
W czwartek 6 lutego o godz. 7.20 pan minister Janik w radiowej
"Jedynce" narzekał, że bandyci grają nieczysto. Posługują się
automatami i granatami, a to jest broń wojskowa. Nie zająknął się
ani słowem o tym, że akcja w Magdalence była fatalnie zorganizowana
i przeprowadzona.
Policyjny szturm trudno uznać za sukces. Połowa uczestniczących w
szturmie odniosła rany. Akcja miała być rewanżem za ubiegłoroczną
strzelaninę w Parolach, gdzie w czasie potyczki z bandytami zginął
oficer policji. Nikt w KGP do tej pory nie wyjaśnił, dlaczego
dowodzący akcją zajęcia posesji w Parolach, gdzie znajdowały się
kradzione tiry ze sprzętem komputerowym, szybko odesłał pluton
antyterrorystów. Pozostało kilku funkcjonariuszy w cywilkach, z
krótką bronią. Stare giwery zacinały się przy strzale. Wiemy z kilku
źródeł, że gdyby przed posesją stał choć jeden oznakowany radiowóz,
nie doszłoby do strzelaniny.
Wielokrotnie pisaliśmy o tym, że według naszych informacji,
przestępcze podziemie w Polsce zbroi się w najnowszy sprzęt.
Korzysta m.in. z kanałów przemytu z państw byłej Jugosławii. Już
wiele razy, wbrew twierdzeniom ministra Janika, bandyci w walkach
wewnętrznych lub starciach z policją używali broni automatycznej i
granatów. Tylko patrzeć, jak zastosują bazooki. Pod okiem szefa
stołecznej policji gangi z kilku dzielnic Warszawy toczą wojnę o
prymat. W ciągu roku było kilkanaście trupów, a chłopcy z ferajny
walą do siebie w zatłoczonych knajpach i na ulicach. Strach myśleć,
jaka byłaby jatka, gdyby w Magdalence, zamiast dwóch jumaczy,
policja zastała terrorystów z al Kaidy. Kiedy pisaliśmy ("NIE" nr
7/2003, "Przewodnik dla terrorysty") o tym, że nie ma szmalu na
zakup nowego sprzętu dla antyterrorystów, że karabinki HK MP-5 są
wysłużone i zacinają się, że nie odbywają się zagraniczne szkolenia
i terroryści, w razie ataku, mogą spowodować masakrę, nie
potraktowano nas poważnie. Niestety, pisaliśmy prawdę.
Niedofinansowanie policji odbija się teraz czkawką. Największe
sukcesy w ciągu ostatnich dwóch lat policja odniosła nie w pracy
operacyjnej, ale dzięki instytucji świadka koronnego
mało
wiarygodnej i dwuznacznej moralnie. Sukcesy weryfikowane przez sądy
uniewinniające oskarżonych tą drogą. Oczywiście, pan minister Janik
nadal może straszyć bandytów z telewizora. Być może kilku umrze ze
śmiechu.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści z kruchty
Parafialnik Jakubowych Szczyrkań

544 tytuły liczy już indeks gazetek parafialnych prowadzony przez
Ogólnopolskie Stowarzyszenie Prasy Parafialnej. Wielu katolickich
wydawców wykazuje niemałą inwencję w doborze tytułu. Najbardziej
ujęły nas: "Tak"
biuletyn katolicki ze Śremu, i "Czerwony Kościół"
z Iławy. Zajrzymy również do "Parafialnika", "Niecodziennika",
"Ojczenaszka", "Jakubowych Szczyrkań", "Jabłuszka" i "Radosnej
twórczości Karmelu".

Arcybiskup z dziewicą

Znany polityk i dziennikarz abepe Józef Życiński dokonał w Lublinie,
jak doniosła cała prasa, uroczystej konsekracji dziewicy. Nazwiska
wybranki abp. Życińskiego prasa nie podała
zapewne, by
zaoszczędzić jej wstydu. Konsekrowana pracownica naukowa KUL
zobowiązała się przez całe życie żyć w dziewictwie. Dziewicami
poświęconymi Bogu mogą stać się kobiety, które nigdy nie miały męża
ani nie
żyły w "stanie nieczystości". Całą ceremonię Życiński nazwał "wielką
lekcją optymizmu".

Módl się i kop

W święto Bożego Ciała telewizja Polsat pokazała w bloku sportowym
swego wieczornego dziennika relację z Korei. Reporter rozmawiał z
katolikiem Świerczewskim. Katolicki futbolista wyraził żal, iż nie
może uczestniczyć w procesji, a w tym nieutulonym żalu podtrzymywała
go jedynie pamięć o opiece duchowej, jaką na zgrupowaniu w
Konstancinie otaczał go ksiądz Mariusz. W rozmowie nie padło słowo
o piłce nożnej. W kraju katolicy pamiętają o swych futbolistach.
Specjalne modły w intencji polskiej reprezentacji wznoszono w
niedzielę, 2 czerwca, w kaplicy na Ursynowie. Sami piłkarze modlili
się o sukcesy w tej samej kaplicy przed odlotem do Korei. Skutki
wiadome.
JAN
Wielebny desant
Ponad 100 kapelanów polowych wzięło udział w ćwiczeniach na
poligonie w Wicku Pomorskim. M.in. zmuszono ich do uczestniczenia w
desancie na plażę w Dziwnowie. Wielebni musieli uczestniczyć też w
wachtach i alarmach bojowych. Rzecznik Marynarki Wojennej wyjaśnił,
że kapelani muszą umieć zachować się w warunkach bojowych, by nikt
nie stracił przez nich życia.
W. J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mafia w marynarce "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pies rasy katolik
Życie policjanta Kozłowskiego inaczej by się potoczyło, gdyby za
komuny były śluby konkordatowe.
Ojciec Romualda Kozłowskiego, Witalis, położył duże zasługi w
utrwalaniu władzy ludowej na ziemiach odzyskanych. Będąc dowódcą
plutonu operacyjnego Ludowego Wojska Polskiego zlikwidował w obronie
własnej zbrodniarza wojennego Maksa Mullera, szefa NSDAP na powiat
wągrowiecki. Służbę ludowi przypłacił zdrowiem. Urodzony w 1947 r.
syn jego Romuald, co było nieubłaganą konsekwencją genetyczną,
wstąpił do Związku Młodzieży Socjalistycznej. Był politrukiem w
Związku Młodzieży Wiejskiej. W wojsku został szefem Koła Młodzieży
Wojskowej i wstąpił do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Z
otwartymi ramionami powitała go więc Milicja Obywatelska.
Dosięgnięty kamieniem
W słuszność mej partii wierzyłem zawsze, czego dowodem jest to, że w
roku 1970 (...) na Wybrzeżu brałem udział w wypadkach grudniowych i
nie opuściłem szeregów MO, niejeden kamień mnie dosięgnął i to mi
będzie przypominać do końca życia tamte pełne dramatu dni. Tak pisał
Romuald na ręce własne I sekretarza KC PZPR towarzysza Edwarda
Gierka. Następnie został sierżantem i skierowano go na służbę w
Komendzie Powiatowej MO w Wągrowcu nieopodal Gniezna.
Przełożeni o jego milicyjnych talentach: Pod względem zawodowym
przygotowany jest należycie. Teren pod względem osobowym i
zagrożenia posiada rozeznany. Właściwie układa sobie współpracę z
czynnikami społecznymi i władzą terenową. Czynności dochodzeniowe
prowadzi dobrze i prokurator nie ma uwag. W pracy cechuje go własna
inicjatywa wyciąganie właściwych wniosków z zaistniałych sytuacji.
Sporządził 7 wniosków do Kolegium do spraw Wykroczeń
ukarał 37
osób na sumę 4100 złotych. Z gotówki rozlicza się na bieżąco.
Właściwie prowadzi dokumentację prawidłowo uczestniczy w prowadzonym
dochodzeniu.
Należy teraz przypomnieć, że Konstytucja Polskiej Rzeczypospolitej
Ludowej gwarantowała swobodę wyznania oraz praktyk religijnych. W
ankiecie personalnej w rubryce "wyznanie" wstępujący do milicji
Romuald Kozłowski wpisał "katolik"
co de facto nie było w pełni
prawdą.
Kobieta wyzuta
Będąc 22-letnim sierżantem Romuald
co nawet milicji się zdarzało

zakochał się i w rezultacie tego irracjonalnego uczucia zawarł
związek ze zdeklarowaną katoliczką panną Barbarą. Młodzi pierwej
ślubowali w urzędzie, a jak weselnicy już byli nachlani, pod wieczór
cichaczem podreptali do kościoła. Ślubowali przed księdzem
dobrodziejem miłość, szacunek, wierność, aż śmierć ich nie rozłączy.
Niebawem była narzeczona stała się matką, co upoważniało ją do
paradoksalnych pretensji. Za długo mąż w pracy przebywał
źle!
Pracował mniej, czyli zarabiał mniej
też źle!
Niechcący się też okazało, że Romuald wstydzić się musi żony
Barbary, a powodów owego wstydu nie znał przed ślubem. Jej rodzina
należała do miejscowej bandy "Żurka", która rabowała i mordowała pod
pozorem walki z takimi utrwalaczami władzy ludowej, jakim był ojciec
Romualda Witalis. W niecałe dwa lata po tym, jak młodzi ślubowali
przed Bogiem, Romuald wniósł o rozwód
bez orzekania o winie
a
kochająca go małżonka w katolickim duchu dania świadectwa prawdzie
doniosła do działu kadr Komendy Wojewódzkiej Milicji w Poznaniu, że
jej sierżant mąż Romuald miał z nią ślub kościelny.
Nie zważając na gwarancje konstytucyjne panowie milicjanci napisali
raport, w którym czytamy: Stwierdza się, że wykonywanie praktyk
religijnych oraz nieporozumienia rodzinne uniemożliwiają sierżantowi
Romualdowi Kozłowskiemu właściwe wywiązywanie się z obowiązków
służbowych funkcjonariusza MO i czynią go nieprzydatnym do dalszej
służby. Oznaczało to wypierdolenie z roboty.
Prawdziwie skrzywdzony takim stanem rzeczy sierżant Kozłowski pisał
do Komendy Wojewódzkiej, ministra spraw wewnętrznych i Komitetu
Centralnego: Biorąc ślub wyznaniowy nie zmieniłem mego światopoglądu
a zrobiłem to wyłącznie dla kobiety pod wpływem zauroczenia tak
zwaną miłością. (...) Kobieta okazała się po niedługim czasie
człowiekiem wyzutym ze wszystkiego. (...) Nie jest prawdą, abym miał
brak właściwej postawy politycznej i abym wykonywał praktyki
religijne
co potwierdza opinia Komitetu Gminnego PZPR. (...) Nie
będzie chyba bezczelnością, jeśli winę za to, że zawarłem ślub
wyznaniowy zrzucę na Mieszka I, który to w spuściźnie zostawił nam
uległość wobec kobiet, gdyż korzyści, jakie Polsce dał jego chrzest
wówczas, my jego potomkowie teraz bardzo boleśnie odczuwamy. (...)
Wracając do ślubu wyznaniowego za popełnione błędy żałuję, a sam
Lenin w jednym ze swych dzieł zaznaczył nie ma człowieka, któryby
nie popełnił w życiu błędu i o ile takowego nie popełnia notorycznie
należy wyciągnąć do niego pomocną rękę.
Rehabilitacja syna marnotrawnego
Matka partia, ojciec minister spraw wewnętrznych oraz pierwszy
sekretarz pozostali jednak ślepi i głusi na błagania syna
marnotrawnego. Sierżant trafił do cywila w roku 1974. Przez 16 lat
imał się różnych zajęć; większość czasu spędził na intratnym
prowadzeniu taksówki. Jego była żona oczywiście o ślubach do
grobowej deski zapomniała i wyszła po raz drugi za mąż popadając tym
samym w cudzołóstwo. Aby mężowi się bardziej uprzykrzyć, fałszywie
świadczyła, że nie płaci jej alimentów, w związku z czym do
pośrednictwa w przekazach forsy Romuald zaangażował komornika.
Przyszło nowe. Matka partia zdechła. Romuald Kozłowski dowiedział
się z radia, że nowi właściciele Rzeczypospolitej zadośćuczynią
wszelkim krzywdom wyrządzonym przez starą władzę. W tym celu
solidarnościowy Sejm wymyślił ustawę, w której stało: Pracownik
uspołecznionego zakładu pracy, z którym stosunek pracy został
rozwiązany w jakikolwiek sposób w związku z przekonaniami
politycznymi, religijnymi, przynależnością do związku zawodowego,
prowadzeniem działalności związkowej w okresie od sierpnia 1980
roku, może domagać się przyjęcia do pracy w tym zakładzie. Skoro
tak, Romuald Kozłowski złożył podanie o przyjęcie do pracy w policji
po 16 latach przerwy, na zasadach i z konsekwencjami wyni-kłymi z
zapisów ustawy. Dostał odpowiedź, że do policji go wezmą, ale na
zasadach ogólnych, bo jego przypadek pozostaje bez związku z
przywołaną ustawą.
1 kwietnia 1991 r. Kozłowski rozpoczął pracę w policji na stanowisku
posterunkowego komendy w Kłecku. Zastrzegł jednak przełożonym, że
dochodzić będzie tego, co władza obiecała w ustawie. Z roszczeniami
odwołał się do Społecznej Komisji Pojednawczej działającej ówcześnie
przy ministrze pracy. Katoliccy członkowie komisji dociekali
zapewne, czy organiczny komunista, który był wprawdzie stroną ślubu
kościelnego, ale nie traktował tego aktu zupełnie serio, ale na
serio z tego powodu wyleciał z roboty
poleciał w istocie za
praktyki religijne czy za udawanie tych praktyk. I czy intencją
ustawodawcy było właśnie rehabilitowanie takich osób? Komisja
wymigała się od wydania wiążącej decyzji.
Sierżant wystąpił zatem do Rzecznika Praw Obywatelskich z prośbą o
interwencję. Pani profesor, ówczesna rzecznik, najpierw tłumaczyła
Kozłowskiemu, że sprawa nie leży w kompetencjach urzędu. Następnie,
gdy Kozłowski ten pogląd skutecznie podważył, zapadło długie
milczenie. Rozeźlony policjant odnalazł więc adres domowy pani
rzecznik, na który wysłał odrobinę złośliwe ponaglenie. W końcu
nadeszło pismo o tym, że Romuald Kozłowski źle sobie wyinterpretował
znaczenie ustawy. Zdaniem uczonych ustawa dotyczy jeno pracowników
zwolnionych z powodów religijnych, światopoglądowych czy
politycznych po roku 1980. A Kozłowski został wypierdolony w 1974!
Nie godząc się z tym, Kozłowski poprosił prawnicze autorytety o
wykładnię. Odpowiedź długą nadesłała też Katedra Prawna Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego: represjonowanie pracowników za przekonania
religijne występowało w całym okresie w powojennej Polsce, dlatego
też ustawa, co do tych przypadków nie zawiera żadnego ograniczenia
czasowego. Bogatszy w ekspertyzy Kozłowski wystąpił do Sądu
Najwyższego z prośbą o wiążącą wykładnię ustawy. Biuro Orzecznictwa
Sądu odpowiedziało w końcu: ustawa (...) ma zastosowanie do
pracowników, z którymi przed sierpniem 1980 roku został rozwiązany
stosunek pracy w związku z przekonaniami religijnymi. (...) Sąd
Najwyższy dokonał wykładni (...) ustawy w sposób korzystny dla Pana.
Sąd nie wiąże
Z takim kwitem oraz ponownym wnioskiem o przywrócenie do służby w
policji na zasadach przywracania osób zwolnionych za przekonania
religijne Romuald Kozłowski stawił się w Ministerstwie Spraw
Wewnętrznych. Po miesiącach milczenia uzyskał odpowiedź najbardziej
kretyńską, jaką kiedykolwiek czytaliśmy wśród wysyłanych przez
ministerialnych urzędników. Dyrektor sekretariatu ministra Jan
Węgrzyn napisał: Uchwała Sądu Najwyższego (...) nie jest wiążąca dla
Ministra, jako naczelnego organu administracji państwowej. Ojej!
Jakkolwiek sprawy działy się dalej, Kozłowski w końcu wygrał i
rozkazem z 5 lipca 1993 r. jako starszy asystent sekcji Wydziału
Operacyjno-Dochodzeniowego został przywrócony na stopień starszego
sierżanta na zasadach właściwych dla osób represjonowanych za
przekonania religijne. Oznaczało to dla niego, że lata poza policją
wliczone zostały mu do wysługi lat. Było to lat niemal 25 i
Kozłowski mógłby już ubiegać się o policyjną emeryturę. Kozłowski
jednak uznał, że skoro został bezprawnie pozbawiony prawa
wykonywania ulubionego zawodu przez urzędnika państwowego, do czego
państwo przywracając go do policji się przyznało, to poniósł straty
moralne. Konstytucja mówi właśnie, że za straty moralne spowodowane
przez funkcjonariusza publicznego należy się obywatelowi
odszkodowanie. Kozłowski oszacował je za 16 lat niewygórowanie
na
siedemdziesiąt parę tysięcy złotych
rzeczowo tę kwotę
uzasadniając. Udał się do sądów. Po 9 latach walki Romuald Kozłowski
ponownie trafił przed Sąd Najwyższy składając kasację. W ciągu lat
sądy kolejno wykazywały, że Kozłowski powinien się liczyć z
możliwością zwolnienia z milicji za ślub kościelny, więc
odszkodowanie się mu nie należy, lub że zapisy konstytucji, na które
obywatel się powołuje, nie działały w momencie zwolnienia i
odszkodowanie się nie należy, lub że Kozłowski zarobkował w trakcie
pozostawania poza służbą, więc nie było straty materialnej i nie
będzie odszkodowania. Ponieważ
jak widać
argumentacja każdego z
kolejnych sądów była odmienna, Kozłowski słusznie mniema, że jak go
wyślizgała PRL, tak samo wyruchała go macocha III Rzeczpospolita.
Obecnie emeryt policyjny Romuald Kozłowski zauważa, że życie
poświęcił, żeby się dowiedzieć, iż politycy
czarni czy czerwoni

prawnicy socjalistyczni i wolnorynkowi, dziennikarze z "Gazety
Wyborczej" lub "Trybuny", do których zwracał się o pomoc
tak
teraz, jak i 30 lat temu zrobią wszystko, aby zignorować fakty nie
pasujące do ich wyobrażenia o świecie.

Kłamliwi zasrańcy
mówi.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niech żyje druga wątroba "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Święte krowy
Obietnice przedwyborcze SLD można psu pod ogon włożyć. Miller przed
fluorescencjami ten ogon podkulił, zapowiedział, że czarnym nie
odbierze żadnych przywilejów (celnych, podatkowych itp.), forsa z
budżetu dalej będzie płynąć szerokim strumieniem do czarnej dziury,
świecka edukacja cenzurowana będzie dalej przez klechów,
telewizornia utrzymywana z naszego abonamentu dalej będzie
zatrudniać czarnych specjalistów od jedynie słusznych wartości.
Miller zapowiedział, że klechom nie odbierze bezprawnie zagrabionych
majątków i że ze strony rządu nic im nie grozi. O liberalizacji
ustawy antyaborcyjnej i legalizacji nieślubnych związków nie
wspomnę.
Nie tego się spodziewałem głosując na SLD. Niech Miller nie tłumaczy
się wejściem do UE, bo za to poparcie trzeba czarnym zapłacić
naszymi pieniędzmi. Niech w końcu wyciągnie ten palec nasmarowany
papieską wazeliną, bo straci jeszcze więcej. Mnie już stracił
bezpowrotnie. W następnych wyborach zagłosuję zgodnie z
"wartościami".
Z. B., Przemyśl
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Purpurowy semafor
Kurwicy dostać można! "Episkopat Polski zgadza się poprzeć wejście
Polski do Unii Europejskiej pod warunkiem, że będzie szczegółowo
informowany o przebiegu negocjacji" (sic!).
Ciekawym, co by się działo i jak czarni darliby gęby, gdyby rząd
Rzeczypospolitej oświadczył, że "nie będzie nastawał na aresztowanie
i wytoczenie sprawy prokuratorskiej niejakiemu Paetzowi pod
warunkiem, że będzie szczegółowo poinformowany o krokach, które
Episkopat i Watykan mają zamiar w jego sprawie podjąć".
A w ogóle to już serdecznie wkurza mnie nasze gigantyczne
państwowo-lewicowe podlizywanie się klerowi. Te wizyty, ten
serwilizm, te uśmiechy, ta całkowita gospodarcza bezkarność
czarnych. Gdzie ja, do cholery, żyję?!
J., Kraków
(nazwisko do wiadomości redakcji)
O czarnych tylko dobrze
Chciałem zabrać głos w dyskusji nt. oszustw kredytowych zakonnika
salezjańskiego ("NIE" pisało o tym), ale moją wypowiedź odrzucono ze
stwierdzeniem, że jest niecenzuralna. Oto ona "Takich wyłudzeń było
w Polsce znacznie więcej, ale gdy w grę wchodzą osoby związane z
Kościołem katolickim, to nasze media wolą się nie narażać. Podobne
wyłudzenia na szkodę osób fizycznych miały miejsce w Elblągu, ale
jak się orientuję biskup miejscowy nic nikomu nie zwrócił. Sądzę, że
i w tym przypadku bank będzie musiał wyłudzoną przez salezjanina
kwotę spisać na straty, bo nasi sędziowie wolą się nie narażać
klerowi, chyba że sprawa oprze się o sąd za granicą".
Co w mojej opinii było niecenzuralnego, że czujny redaktor w portalu
"Wirtualna Polska" odrzucił opinię.
Ryszard R., Katowice
(e-mail do wiadomości redakcji)
Stańmy się Europejczykami
Spienił mnie artykuł "Zarobki Pana Boga" (nr 9/2002), w którym
przedstawiliście źródła finansowej potęgi Kościoła kat. (...) nawet
nie zdajemy sobie sprawy, jak zostaliśmy opleceni (my i państwo) tą
pajęczyną, a także z wielkości tego wysysanego z nas szmalu. W tym
kontekście bardzo pozytywnie oceniam powstanie Parlamentarnego
Zespołu NIE oraz inicjatywę p. senator Krystyny Sienkiewicz
zmierzającą do ograniczenia bezkarności kleru w sprawach
finansowych. Dziwi mnie tylko, że nie nadano jej właściwego rozgłosu
i rangi. Jeżeli chcemy żyć w kraju nowoczesnym, tolerancyjnym a nie
jak obecnie, w półwyznaniowym, to należałoby wzmóc naciski na
rządzących, aby wywiązali się ze swych przedwyborczych obietnic.
Ryszard, Lubsko
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Odlot pani Balcerowicz
Po przeczytaniu artykułu "Odlot pani Balcerowicz" ("NIE" nr 13/2002)
można dostać... kota. Panie Premierze Miller, czy Pan panuje nad
sytuacją? Artykuł "Autostrata" (tamże) to następny "kwiatek". (...)
Policzyłem, że za pieniądze dobroczynnego LOT-u można by kupić
nowoczesne narzędzia hydrauliczne ratownicze dla OSP Golczewo pow.
Kam. Pomorski bo łomami i strażackimi toporami (XXI wiek
sic!)
uwalniają ofiary wypadków drogowych uwięzione w rozbitych
samochodach! Gdybym przeliczył te pieniądze na ubrania, buty i
darmowe jedzenie dla dzieci szkolnych z terenów popegeerowskich, to
chociaż one by zauważyły różnicę w Polsce po ostatnich wyborach
parlamentarnych. (...) Tymczasem nadal trwa zabawa odbezpieczonym
granatem, który przerzucają sobie z rąk do rąk Miller, Kwaśniewski,
Belka, Pol, Kalinowski, Glemp i Rydzyk. Trzy miliony bezrobotnych,
totalna nędza, coraz wyższe ceny, jakieś akcyzy wprowadzane z
godziny na godzinę, z dnia na dzień. I obłuda! Tylko politycy mają
się dobrze i ci przegrani (AWS i UW), i ci rządzący, i obecnie
zasiadający w parlamencie.
Michał Andrzej Ratajczyk, Przybiernów
Wstyd, bezczelność
to określenia za delikatne. Zabiera się
studentom i rencistom żebracze ulgi, a sprawcy naszych nieszczęść,
głoszący o konieczności oszczędzania, mając "kominowe" uposażenia
latają samolotami itp. po zaniżonych cenach, a często bezpłatnie.
Ulgowicze powinni natychmiast zwrócić różnicę, tym bardziej że LOT
ma bardzo poważne straty (639 mln zł za 2001 rok).
Prawdą jest stwierdzenie, że biedny ma godność, ambicje, a bogaty
tylko pieniądze.
Emeryt oficer rez., Wrocław
(nazwisko do wiadomości redakcji)
"Francuz za 200 tysięcy"
Red. Ćwikliński pokazał na przykładzie TP S.A., że można legalnie
zarabiać w Najjaśniejszej
nawet kilka tysięcy złotych dziennie. Po takiej informacji
normalnego człowieka albo trafia szlag, albo opanowuje go żądza
mordu. A minister Hausner myśli, jak dobrać się do emerytów i
rencistów, którzy zabierają miejsca pracy bezrobotnym. Lewicowy (?)
rząd będzie ich chyba musiał zamknąć w jakimś getcie, bo wiadomo, że
to uparte towarzystwo i z tymi swoimi emeryturami nie dość, że
szaleje po świecie, to jeszcze nie chce zrozumieć w jak trudnym
położeniu jest kraj. Podpowiadam panu ministrowi Hausnerowi lepsze
rozwiązanie. Można przecież sprywatyzować i uruchomić chociaż
częściowo pewien obiekt koło Oświęcimia i wtedy nastąpi radykalne
rozwiązanie problemu, a nie jakieś tam zakazy pracy czy inne
utrudnienia, które mogą okazać się nieskuteczne. Nie dalej jak w
zeszłym roku Trybunał Konstytucyjny wypowiadał się na temat
ograniczeń zarobkowania dotyczących pewnych grup emerytów. Przyznał
wówczas rację emerytom; zresztą rozpatrywał tę sprawę głównie z
inicjatywy idącego wówczas do wyborów i zabiegającego o głosy SLD.
Biorąc pod uwagę propozycje ministra pracy zawierające między innymi
całkowity zakaz pracy emerytów, będzie to naprawdę ciekawy widok,
jak rząd PASTWA PRAWA obiecywanego nam przez SLD podciera sobie
d... orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego...
Podejrzewam, że panowie politycy nawet sobie nie uświadamiają
stopnia wk... nia społeczeństwa i to nie tyle warunkami życia, ile
brakiem rozliczenia niszczycieli NASZEGO PASTWA. Działajcie panowie
politycy tak dalej, a doczekamy ciekawych czasów, kiedy ateiści i
wierzący będą się razem modlić o to, aby władzę przejął bardzo
umiarkowany i wyważony pan Andrzej Lepper.
Jan Bieniek, Warszawa
Nie zarobi nikt
Kilka spostrzeżeń w sprawie idiotycznych pomysłów na ograniczenie
dodatkowej pracy rencistów i emerytów. W znacznej części ta
działalność dodatkowa prowadzona jest we własnej firmie. Jeśli się
podniesie jakiekolwiek koszty pracy w tych firmach, to uciekną one
do podziemia, a bezrobotni i państwo będą mieli z tego gówno.
Przypomina to idiotyzm z 2000 r., kiedy to w mojej okolicy na 1
grudnia 1999 r. było około 16 000 podmiotów gospodarczych. A już 1
stycznia 2000 r. pozostało ich około 2000.
Co się stało? Wprowadzono obowiązek dodatkowego płacenia składki
zdrowotnej w kwocie około 90 zł, którą można odliczyć od podatku
dochodowego. Państwo założyło więc, że każdy podmiot w tym kraju
musi zarobić minimum około 5684 zł rocznie, bo z góry płaci podatek
dochodowy około 1080 zł na rok (90 zł x 12). Ale wielkie łby z
Ministerstwa Finansów dokonując debilnych symulacji nie zauważyły
drobnego faktu, iż przeciętny podmiot gospodarczy płaci rocznie
mniej niż 500 zł podatku dochodowego.
W efekcie w moim powiecie w ciągu kilku dni wyrejestrowało się 14
000 podmiotów. Powiat ma około 90 000 mieszkańców, czyli 1 podmiot
utracony przypada na 5,7 obywatela tego rejonu (włącznie z oseskami
i emerytami). Ponieważ nasz naród liczy około 35 mln obywateli,
wynika, że około 6 140 000 podmiotów rozwiązało się w tym okresie w
Polsce.
Licząc, że każdy dawał 500 zł podatku, to ten idiotyzm kosztował
państwo około 3 mld nowych złotych na rok. Cóż się stało z tymi
małymi rozwiązanymi firmami?! Większość z nich działa
dalej i ma nasze państwo i urzędy w dupie. (...)
Podobnie będzie z obecnym pomysłem ograniczenia pracy rencistów i
emerytów. Jeśli jednak belkowcy tak solidaryzują się z bezrobotnymi
i ubolewają nad brakiem dla nich kasy, to proponuję natychmiastowy
zakaz pracy dodatkowej dla wszystkich urzędników i pracowników
państwowych. Niech ich miejsce zajmą bezrobotni. Dlaczego dobry
przykład ogólnonarodowej solidarności z bezrobotnymi nie zacząć od
władzy.
Stanisław Młynarski
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Soska do Brukselki"
Szanowny Panie Urban, miło mi donieść, iż jest Pan wykorzystywany
przez własnych współpracowników, którzy na łamach Pańskiego pisma
uprawiają kryptoreklamę, czego dowodem jest wywiad red. D. Cychola
pt. "Soska do Brukselki", czyli rozmowa z chłopem! A do tego
Europejczykiem!
Dowiadujemy się z tego "odkrywczego" wywiadu, że prawdziwi chłopi to
ci, którzy zgadzają się z wywodami Soski, czyli są za Unią
Europejską. Ci, którzy się z nim nie zgadzają, to półanalfabeci,
mimo że też chcą wejść do Unii. (...)
Miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu zorganizowanym przez hodowcę
koni z Jeżówki, czyli prezesa Centrum Integracji Europejskiej kolegę
Jacka Soskę. Spotkanie było oczywiście poświęcone integracji
europejskiej. Ile tam się miodu i mleka wylało z ust prezesa! Same
ochy i achy. Unia da, Unia załatwi. Każde gospodarstwo dostanie tyle
a tyle euro pod warunkiem, że nie będzie produkować. Siedzącym na
spotkaniu rolnikom gęby rozdziawiały się ze zdziwienia. Unia płacić
będzie za to, że nic się nie będzie
siało! Żyć, nie umierać!
Co będzie, gdy jednak ktoś uprze się, by ziemia rodziła, a po niej
chodziły bydlątka? Nic prostszego! Unia to frajerzy i biurokraci.
Preferują grupy producenckie. Dla nich są specjalne dotacje.
Wystarczy powołać taką grupę, np. 50 lub 100 rolników, określić, co
się chce produkować (np. bydło mleczne) i pieniądze płyną!
Wtedy nastrój rozprasza taki półanalfabeta jak ja, który pyta, w
jaki sposób ta grupa producencka ma otrzymać dofinansowanie z Unii?
Nic prostszego
odpowiada Soska. Trzeba napisać wniosek do Unii
Europejskiej o dofinansowanie, oczywiście po angielsku, może po
francusku albo w innym języku. Tam trzeba określić (tu pada sto
tysięcy warunków) i już macie forsę z Unii.
Cała sala się cieszy, bo w sumie forsa będzie za darmo.
Półinteligent stwierdza: czyli rolnicy będą musieli powołać spółkę.
Do tej spółki będą musieli wnieść swój majątek (ziemię plus środki
produkcji). Co więcej, będą musieli powołać zarządcę. Ten zarządca
będzie decydował o tym, co napisać we wniosku, skąd brać kredyty
(bank zachodni, czy też spółdzielczy, który jeszcze jakoś
egzystuje). Tym samym sami tworzą sobie kołchoz. Nie chcieli tego w
socjalizmie, będą mieli w kapitalizmie!
Jeśli kredyty nie będą spłacone, to co wówczas? Płacz rolników. Bank
z raju podatkowego przejmuje 100 gospodarstw. Zarządca udaje się do
innej pracy, a chłopi? Będą na zasiłku. O tym jednak nikt nie wie.
"Prawdziwi rolnicy" się cieszą. No i Soska.
Szkoda gadać.
Panie Urban, w Pańskim piśmie uprawiana jest kryptoreklama. Nie, nie
Unii Europejskiej, lecz Soski, który chcąc zaistnieć w mediach
powołał sobie jakieś centrum finansowane przez zachodni kapitał. Co
gorsze, Pański dziennikarz dał się na to złapać. Te same artykuły
(tzn. o tej samej treści) pojawiły się co najmniej w 6 gazetach
ogólnopolskich, a także w licznych dziennikach lokalnych.
Mam nadzieję, że już nie da się Pan zrobić w konia przez Soskę.
Cezary Bukowski
(e-mail do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matko Boska Babilońska
Będziesz miał bogów cudzych przede mną.
Choćbyśmy nie wiadomo jak wybrzydzali (patrz: "Precz z polskim
okupantem" Agnieszki Wołk-Łaniewskiej i Mateusza Zgryzoty w
poprzednim numerze "NIE"), nie zmienimy tego, że polscy żołnierze
wchodzą w skład wojsk okupujących Irak. Tydzień temu straszyliśmy
polskich okupantów konsekwencjami prawnomiędzynarodowymi, groziliśmy
wyrokami, które prędzej czy później wyda na naszych żołnierzy
Trybunał w Hadze.
Nie wycofując się z ani jednego słowa, które napisaliśmy przed
tygodniem, sądzimy, że nie ma sensu kopać się z koniem, gdy mleko
już się rozlało. Bawcie się, chłopcy, amerykańskimi mundurkami i
samochodami Hummer, a i tak marnie się to skończy.
Trwa właśnie zaciąg do kilkutysięcznego kontyngentu okupacyjnego
(eufemistycznie zwanego siłami stabilizacyjnymi). Z tego, co nam
wiadomo, zapisują się też kapelani, którzy nad polskimi żołnierzami
sprawować mają opiekę duchową. Dla nich to właśnie
kapelanów
wybierających się do "polskiej strefy" w Iraku
przygotowaliśmy
dziś poradnik religijny. Księża w tropikalnych mundurach, dar od
USArmy, oczywiście wiedzą wszystko o wierze rzymskokatolickiej, a na
przedwyjazdowych odprawach dowiedzą się tego i owego o islamie,
zwłaszcza o jego szyickim odłamie. Jeżeli jednak zaczną nawracać
mahometan na katolicyzm, tubylcy wyrżną polskich umundurowanych
misjonarzy. Radzimy wielebnym księżom zwalczać Allacha propagując na
początek powrót do pradawnych wierzeń tej ziemi.
W Babilonie, panowie kapelani, bogów od dawna było od cholery. W
odróżnieniu od watykańskiego monoteizmu panował tam tzw. poli-teizm
naturystyczny, przy czym przymiotnik ten nie ma nic wspólnego z
nudyzmem, czyli bieganiem na golasa. Babilończycy, przodkowie
okupowanych Irakijczyków, mieli bogów od wszystkiego i do
wszystkiego. Inny bóg opiekował się bydłem, inny panował nad
piaskiem pustyni, a jeszcze inny zsyłał grypę, szarańczę czy
najeźdźców. Mimo mnogości bóstw nie udało nam się wśród nich
odnaleźć tego, który zesłał Busha juniora ani generała
Tyszkiewicza...
Bóg katolicki wyobrażany jest przeważnie jako siedzący na chmurce
siwy facio z brodą; bogowie w Mezopotamii byli najczęściej
trzymetrowymi wojownikami w zbrojach i z wyraźnie odstającymi
potężnymi fiutkami. Warto się przelecieć po tym panteonie i
zobaczyć, jacy ci bogowie byli, od czego, do czego i po co.
Najważniejszy był Anu
mieszkający w niebie król bogów i bóg
królów. Trzeba jasno powiedzieć, że Anu miał wszystko w dupie.
Ludzie niezbyt go interesowali, nie lubił ich, najlepiej czuł się
sam ze sobą. Nie za bardzo też wiadomo, co robił, poza tym, że
czasem znalazł sobie jakiegoś herosa, np. Gilgamesza albo
Hammurabiego, i pomagał mu a to wierszyk sklecić, a to potwora
zabić, a to najeźdźców pokonać. Znakiem Anu była czapka z rogami
(którą potem zmałpowali wikingowie) leżąca na tronie, a liczbą

sześćdziesiątka.
Enlil, pan ziemi, pan powietrza, pan pustyni. Leń i tchórz,
wysługiwał się pomniejszymi bogami-wojownikami. Ludziom robił
psikusy: mamił, tumanił, przestraszał. Aż wreszcie wierni się
wkurwili i na tysiąc lat zapomnieli o Enlilu, zamiast niego czcząc
Marduka, który miał jaja. Święta liczba
50.
Enki
bóg wody. Stworzył pierwszych ludzi. (Acha, nieprawdą jest,
że pierwsi rodzice mieli na imię Saddam i Sewwa). Enki zrobił ich z
gliny, ale nie chcieli żyć, dodał zatem do gliny trochę boskiej krwi
i już. Nauczył ich się bzykać, śpiewać, obrabiać kamień i uprawiać
pole. Tak się do nich przyzwyczaił, że postanowił być opiekunem
gatunku ludzkiego. Postawił na właściwego konia, choć bogiem koni
był zupełnie kto inny. Symbolem Enkiego było zwierzę
pół-koza,
pół-ryba, a liczbą
czterdziestka.
Nergal
co tu dużo mówić, kawał sukinsyna. Jeżeli Enki tchnął w
ludzi życie, to Nergal przypisał im śmierć. Żeby im się nie
wydawało, że mogą być nieśmiertelni jak bogowie! Babilończycy, tak
zresztą jak katolicy, wierzyli, że świat składa się z nieba, ziemi i
piekła, z tym że po śmierci dusze ludzkie szły wyłącznie do piekła.
Bez obłudnej katolickiej nadziei na wieczne życie w niebie. Niebo
było zarezerwowane dla bogów. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy
Mezopotamii prosili bogów o długie życie doczesne, bo po śmierci

niezależnie od ziemskich zasług
szli do piekła, gdzie, krótko
mówiąc, czekała ich kiła i mogiła.
Sin
bóg księżyca. Generalnie swój chłop. Potrafił przegnać
choroby, znał przyszłość i czasem dzielił się tą znajomością z
ludźmi. Sprawiedliwy sędzia. Naznaczał królów i się nimi opiekował.
Święta liczba
30.
Babbar-Szamasz, król słońca. Przenikał ludzkie serca, znał ich myśli
i zamiary, karał złych i wynagradzał dobrych. Miał liczne potomstwo,
m.in. Kettu i Meszaru, czyli "Prawo" i "Sprawiedliwość".
Religioznawcy nie potwierdzają jednak narzucającej się tezy, jakoby
potomkami Babbara-Szamasza byli bracia Kaczyńscy. Symbolem tego boga
była piła albo tarcza słoneczna, a ulubioną liczbą 20.
Isztar
bóg kobita. Jeżeli poprzednie bóstwa można jako tako
porównać z Bogiem katolickim, to Isztar jest jego przeciwieństwem
nie tylko z powodu płci. Bogini poranka i wieczoru, miłości i
płodności. Dawała przykład ludziom, jak się kochać
robiła to nawet
ze zwierzętami. Miała swe ziemskie służki
tzw. kurwy sakralne.
Wyznawcy kultu Isztar musieli co jakiś czas pójść do świątyni i
bzyknąć taką dziwkę i kapłankę w jednym. Panowie oficerowie, i wy,
zwykli żołnierze, niestety islam utrupił wiarę w Isztar i dziś
próżno szukać w Iraku jakichkolwiek prostytutek. Najbliższe to
Rosjanki w Izraelu, ale raczej nie radzimy urządzać tam zbrojnych
rajdów i wycieczek.
Gilgamesz, król miasta Uruk, pół-bóg, pół-człowiek (właściwe
proporcje to 2/3 boskości i 1/3 człowieczeństwa). Niewykluczone, że
Gilgamesz istniał naprawdę. Do mitologii trafił jako wyśmienity
wojownik walczący z okupantami (wicegubernatorowi Belce radzimy
sprawdzić, czy nowo urodzonym chłopcom nie nadaje się w Iraku
imienia Gilgamesz), pogromca potworów. Trochę Odyseusz, trochę
Herkules. Wraz z kumplem Enkidu dokonywał nadludzkich czynów. Gdy
kumpel padł trupem na polu bitwy, Gilgamesz pojął grozę śmierci;
odtąd utwierdzał mieszkańców Babilonu w przekonaniu, że
przeznaczeniem człowieka jest używanie rozkoszy na ziemi.
Powinniście wiedzieć, księża kapelani, że bogowie Babilonu żyli w
zasadzie bez trosk, a ludzi wykorzystywali jak woły robocze. Na
gatunku ludzkim ciążył niepisany obowiązek utrzymywania bogów i
uprzyjemniania im życia. Najważniejszą powinnością ludzi była
ofiara, czyli karmienie bogów. Szczególnie upodobali sobie mięcho,
chleb, owoce, napoje (również wyskokowe) oraz kadzidło. Bogowie
mieli zwyczaj szamać dwa razy rano i dwa wieczorem. W nocy zwykle
spali, tylko Isztar dmuchała się z kozłem albo z wielbłądem.
Po to ludzie otrzymali od bogów dar pisania wierszy i śpiewania
pieśni, żeby dla nich robić szoł. Niektórzy śmiertelnicy zajmowali
się tym zawodowo i wówczas zostawali nie szołmenami, tylko
jak wy
panowie, kapelani
kapłanami. Pospólstwo tańczyło i śpiewało bogom
od święta. W Babilonie świąt było w roku coś z dziesięć razy mniej
niż w katolickiej Polsce, trwały za to po kilka dni
jak nasze
długie weekendy. Jadło się wtedy więcej niż na co dzień, nadużywało
alkoholu (w Mezopotamii wymyślono piwo i wino), intensywniej bzykało
kobiety własne i cudze oraz kapłanki Isztar. Były także dni feralne

po 5 w każdym miesiącu: siódmego, czternastego, dziewiętnastego,
dwudziestego pierwszego i dwudziestego ósmego. Nie należało wówczas
podejmować żadnych ważnych decyzji, bo każdemu przedsięwzięciu
groził marny koniec.
W tym sielskim życiu tkwiło jednak cierń: grzech. Ale był to grzech
zupełnie inny od katolickiego. Otóż grzechem mogło być wszystko i
nic
o tym decydowali bogowie. Zdarzało się, że np. dmuchanie
czyjejś kobiety jeden bóg kwalifikował jako grzech, a inny
wręcz
przeciwnie: jako konieczną ofiarę. Teolodzy katoliccy w tej
dowolności dopatrzą się pewnie słabości etycznej religii
babilońskiej, ale warto chyba przypomnieć, że religia ta przetrwała
trzydzieści kilka stuleci, czyli wyznawano ją deko dłużej niż
rzymski katolicyzm. Dziś Babilon jest symbolem nagłego upadku. Nie
ma pewności, czy kiedyś tym symbolem nie będzie Watykan. Księża
kapelani, nawracając tubylców na ich poczciwe stare bóstwa,
strzeżcie nasze wojsko przed sumeryjskimi, akadyjskimi, babilońskimi
i asyryjskimi wpływami religijnymi, żeby po powrocie do kraju ci,
którzy przeżyją, nie skazili nimi naszego
giertychowo-monoteistycznego narodu.
Amen i spocznij!
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zajęcza łapka na nieszczęście "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mała orkiestra parafialnej pomocy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sąd blond
Coraz częściej sędziowski łańcuch dynda na kobiecej szyi. Sieje to
grozę wśród wszystkich, którzy w slipkach noszą penisy, szczególnie
jeśli kładą na nich ręce swoich konkubin. Lepiej od razu strzelić
sobie w łeb, niż narazić się babom.
Sprawa banalna.
On
odrzucony kochanek, groźny i namolny.
Ona
zastraszona, zlękniona, walcząca o prawo do własnego życia bez
niego.
13 września 2002 r. on, czyli Piotr W., włamuje się do jej
mieszkania w Pruszkowie. Chwyta ją za gardło, po czym po schodach
wlecze na piętro. Rzuca na łóżko, obnaża ją i siebie i próbuje
gwałcić. Przeszkadza mu dzwonek do drzwi. Ona, Beata K., idzie
otworzyć, po czym znika na pół godziny. W tym czasie Piotr W.
grzebie w jej rzeczach, wyciąga z szafki bieliznę, chowa ją w swoje
majtki, zabiera wspólne zdjęcia, które chowa pod koszulę. I czeka.
Policjanci zastają go na miejscu. Skuwają kajdankami. Na wniosek
prokuratury trafia do aresztu tymczasowego, w którym przebywa 5
miesięcy. Po areszcie ląduje w szpitalu psychiatrycznym w Tworkach
na sześciotygodniowej obserwacji. W pierwszej instancji zostaje
skazany na 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat.
Gwałt
Na rzekomy gwałt nie ma żadnych dowodów. Nie ma poszarpanej odzieży,
sińców czy uszkodzeń naskórka, nie ma śladów w pochwie, wydzieliny,
nie ma nawet w mieszkaniu bałaganu świadczącego o tym, że ofiara się
bro-niła. Jest ekskluzywna bielizna, którą Piotr W. wydał z własnej
woli policjantom. Wziął ją
powiada
jako dowód romansu Beaty K. z
proboszczem z pewnej łódzkiej parafii. Ten romans był jednym z
powodów ich kłótni.
Beata K. składa zeznania, które są w wielu miejscach niespójne,
sprzeczne, a nawet kłamliwe. Sąd tego nie dostrzega. Oddala wnioski
dowodowe Piotra W., który chce dowieść swojej niewinności. Piotr W.,
absolwent Zarządzania UW i Inżynierii Środowiska SGGW, z otwartym
przewodem doktorskim na UW, pracownik poważnych firm zagranicznych,
członek kilku rad nadzorczych, działacz Partii
Ludowo-Demokratycznej, za którego poręczenie składa przewodniczący
PLD poseł Roman Jagieliński, zdaje się nie mieć prawa do obrony.
Obcy bliscy
Piotr W. uważa, że został wrobiony. Nie zgwałcił ani nie usiłował
gwałcić. Przyjechał do przyjaciółki, bo ta umówiła się z nim
poprzedniego dnia i nie przyszła. Martwił się o jej zdrowie, bo
miała depresję, brała psychotropy i nadużywała alkoholu. Nie wyważał
żadnych drzwi, Beata go wpuściła. Znają się od 1993 r. Obydwoje po
rozwodzie. Przez 9 lat stanowili parę. Związek ich był burzliwy i
trudny. Rozstawali się i schodzili, kłócili i godzili.
Beata K. zeznała, że nie utrzymywała z domniemanym gwałcicielem
kontaktów od 1999 r., kiedy to Piotr W. wyrzucił ją z domu. Piotr
przyznaje, że tak się stało po tym, jak ubliżała i potłukła komputer
jego synowi. Przestali się widywać na 3 miesiące. Lecz gdy syn
Piotra wrócił do Niemiec, gdzie mieszka na stałe, ich znajomość
odżyła. Jest to istotne z dwóch powodów. Dla sądu ma znaczenie, w
jakich stosunkach byli Piotr i Beata w momencie domniemanego gwałtu.
Powinno też mieć znaczenie to, czy Beata w zeznaniach mówi prawdę,
czy kłamie.
Na dowód swoich racji Piotr W. chciał przedstawić billingi telefonów
komórkowych, z których wynika niezbicie, że od października 2001 r.
do lipca 2002 r. Beata K. dzwoniła do niego 505 razy, czas rozmów
wynosił ponad 32 godziny, co daje średnio trzy rozmowy dziennie,
każda po około 4 minuty. Dosyć dużo tych konwersacji jak na
całkowicie zerwane kontakty. Sąd dowodu nie przyjął. Świadkowie,
których chciał powołać Piotr W., jednoznacznie twierdzą, że Piotr i
Beata byli parą, również po roku 1999. Wspólnie wyjeżdżali na
wczasy, nocowali u siebie nawzajem, razem odwiedzali przyjaciół.
Tego również sąd nie chciał wiedzieć.
Tytan nietknięty
Policjanci na miejscu nie stwierdzili żadnego uszkodzenia zamka ani
śladów po wyłamaniu drzwi. Jeden z nich pamięta, iż poszkodowana
mówiła, że sama otworzyła drzwi, a Piotr W. wepchnął się do środka.
Według Beaty K. jej były konkubent owego feralnego dnia wyłamał
drzwi do mieszkania, które były zamknięte na zamek typu Gerda Tytan
ZX. Udało mu się to, gdyż
jak twierdzi domniemana ofiara gwałtu

zamek był przekręcony tylko na raz. Tymczasem instrukcja obsługi
tego zamka mówi wyraźnie, że od środka da się go zamknąć wyłącznie
na raz. Na dwa
razy można go zamknąć tylko z zewnątrz i wówczas niemożliwe jest
jego otwarcie od środka. Ta sprzeczność jednak nie zastanawia sądu,
który odrzuca dowód obrony w postaci opinii producenta zamków Gerda.
Rewizja na zamówienie
W dzień po aresztowaniu Piotra W. policja wnioskowała do prokuratury
w Pruszkowie o wydanie nakazu przeszukania domu oskarżonego. W
piśmie funkcjonariusze zarzucają Piotrowi W. nie gwałt, nie
wtargnięcie do domu ukochanej, lecz... kradzież przewodów
elektrycznych, a to w związku ze spra-wą przeciwko obywatelowi
Bułgarii Aynurowi Mustafie K. Prokuratura wniosek rozpatrzyła
pozytywnie.
Do rewizji nie doszło. Ponoć dlatego, że policjanci z Tomaszowa
Mazowieckiego, gdzie mieszka oskarżony, zażądali, by przeszukanie
odbyło się w ich obecności.
Piotr W. żadnego Mustafy z Bułgarii nie zna, przewody widział na
słupach przy drodze, a cała akcja okazała się zwykłą pomyłką
komputerową. Tak przynajmniej tłumaczą się pruszkowscy
funkcjonariusze policji i prokuratura. Nieoficjalnie gliniarze z
Tomaszowa mówią, że to nie pomyłka, tylko celowe działanie, które
mogło mieć dla Piotra W. bardzo groźne skutki, gdyby w trakcie
szukania "znaleziono" jakąś giwerę lub prochy.
Psycho tropy
Na wniosek sądu Piotra W. przebadał seksuolog. Nie byle kto
sam
prof. Zbigniew Lew-Starowicz. Jako biegły sądowy stwierdził u
badanego brak dewiacji seksualnych, poziom libido w granicach normy
wiekowej, a nawet umiarkowane zaburzenia erekcji członka wynikające
najprawdopodobniej z zażywania leków na nadciśnienie.
Niestwierdzenie przez seksuologa zaburzeń u Piotra W. nie wzruszyło
sądu, który kazał podejrzanego o gwałt obserwować w szpitalu
psychiatrycznym. Przymusowe wakacje trwały aż sześć tygodni. Już
pierwszego dnia lekarz oświadczył Piotrowi W.:

Ten, co pana tu skierował, sam powinien się leczyć. Opinia
sądowo-psychiatryczna, którą wydali lekarze z Tworek, jest
jednoznaczna: Stwierdzamy, że Piotr W. nie jest chory psychicznie
ani upośledzony umysłowo. Nie znajdujemy również podstaw do
rozpoznania u badanego strukturalnych zaburzeń osobowości.

Nigdy nie brałam środków psychotropowych, nie leczyłam się
neurologicznie
zeznała przed sądem Beata K. Tymczasem Piotr W.
dotarł do dokumentacji medycznej świadczącej o tym, że prawda jest
inna, a lekarstwa, które zażywała, w połączeniu z alkoholem mogą
powodować daleko odbiegające od zwykłych zachowania.
Piotr W. twierdzi, że tego dnia, którego przyjaciółka oskarżyła go o
gwałt, zachowywała się bardzo dziwnie, była rozdygotana, a z jej ust
czuć było alkohol. Widział też opróżnioną butelkę po Johnniem
Walkerze leżącą przy łóżku, której w trakcie oględzin jakoś nie
zauważono. Piotra W. zbadano na alkomacie
wynik 0,00 promila.
Badań Beaty
z tego, co wiemy
nie przeprowadzono.
Podwójna demolka
Po pięciu miesiącach Piotr W. wyszedł z aresztu. 25 sierpnia 2003 r.
z gronem przyjaciół jadł obiad w knajpie Pod Żubrem w Spale. Usiedli
pod parasolem na zewnątrz lokalu. Tuż za ogrodzeniem stał samochód
Opel Omega należący do Piotra W. W pewnym momencie przed lokal
podjechali rodzice Beaty K. Obrzucili Piotra W. stekiem wyzwisk,
zagrozili mu, że się z nim policzą, a następnie
zirytowani brakiem
reakcji
zdemolowali jego auto. Kopali w karoserię, drapali lakier,
obrywali zderzaki, tłukli światła. Łączne straty wyniosły prawie 4
tys. zł.
Widząc, co się dzieje, W. powiadomił policję i spokojnie czekał.
Awanturze przyglądało się wielu świadków, którzy zostali
przesłuchani i potwierdzili taki przebieg zdarzeń.
Mimo tak ewidentnej sprawy Prokuratura Rejonowa w Tomaszowie
Mazowieckim umorzyła postępowanie przeciwko Henrykowi i Jadwidze K.

rodzicom Beaty K. Uzasadnienie: Niewątpliwym jest, iż Państwo K.
popełnili czyny przestępcze jednak oceniając stopień społecznej
szkodliwości przez pryzmat wydarzeń, które dotknęły ich rodzinę ze
strony Piotra W. uznać należy znikomy stopień ich społecznej
szkodliwości.
W październiku 2003 r. po jednej z rozpraw sądowych Beata K. wraz z
matką Jadwigą K. zaatakowały Piotra W. i jego adwokata. Uderzały
czymś twardym owiniętym w gazetę. Mecenas uchylił się i uciekł do
sali sądowej. Piotr W. nie bronił się, bo bał się kolejnego
oskarżenia. Na oczach świadków dostał kilka razy porządnie w łeb
tak, że się przewrócił na ziemię. Leżał w szpitalu dwa dni.
Specjalista neurolog
biegły sądowy
stwierdził subiektywne
dolegliwości po wstrząśnieniu mózgu powodujące naruszenie czynności
narządów na okres przekraczający 7 dni.
Wydawało się, że Piotr W. będzie mógł swoją byłą konkubinę i
niedoszłą teściową oskarżyć przed sądem o napaść. Tymczasem na
wniosek sądu wypowiedział się inny biegły lekarz, który na podstawie
dokumentacji medycznej, bez oglądania pacjenta, uznał, że obrażenia
spowodowały u Piotra W. rozstrój zdrowia poniżej 7 dni. Czyli sprawa
z oskarżenia publicznego odpada.
Kobiecą rączką
W pierwszej instancji zapadł wyrok. Piotr W. został skazany za
wtargnięcie do mieszkania Beaty K., groźby karalne i doprowadzenie
do innej czynności seksualnej. To ostatnie zastąpiło gwałt, którego
w żaden sposób udowodnić się nie dało. Inna czynność polegała,
zdaniem sądu, na tym, że Piotr W. rozebrał się do slipek, a
następnie położył dłoń Beaty K. na tych slipkach, w miejscu, gdzie
pod spodem były genitalia. Tego, jak i wtargnięcia oraz gróźb nikt
poza Beatą K. nie widział, czyli sąd uwierzył jej, mając jego
wyjaśnienia za nic. Wyrok jest nieprawomocny.
Próbowałem porozmawiać z Beatą i jej rodzicami, by poznać ich wersję
wydarzeń. Nie chcieli rozmawiać.
Piotr W. mówi chętnie. Ma własną teorię, dlaczego spotkało go naraz
tyle nieszczęść. Uważa, że ma do czynienia z czymś, co nazywa damską
zmową. Faktycznie, w jego sprawie występuje zadziwiająco dużo
kobiet:
Jolanta i Edyta
policjantki z Pruszkowa prowadzące dochodzenie,
Dorota
prokuratorka, która wnioskowała o tymczasowe aresztowanie i
rewizję w domu Piotra W.,
Marta
asesor sądowy, wydała nakaz aresztowania na 3 miesiące,
Ewa
sędzia prowadząca sprawę,
Dorota 2
prokuratorka oskarżająca w procesie,
Joann a
prokuratorka oskarżająca w procesie,
Katarz yna
prokuratorka oskarżająca w procesie,
Jolant a 2
prokuratorka oskarżająca w procesie, która umorzyła
dochodzenie o pobicie Piotra W.,
Edyta 2
prokuratorka; sporządziła i podpisała akt oskarżenia,
Katarz yna 2
prokuratorka z Tomaszowa Maz.,
Małgorzata
pełnomocnik oskarżycielki posiłkowej, była
prokuratorka w Pruszkowie, obecnie adwokatka,
Beata
oskarżycielka, ofiara gwałtu, który stał się "innym czynem",
bliska znajoma swojej pełnomocniczki Małgorzaty K., która jest
znajomą kilku wymienionych.
W wyniku działań tych wszystkich dam Piotr W. stracił pracę w
niemieckiej firmie, nie zrobił też interesu życia, który właśnie
kończył z włoskimi przedsiębiorcami, przesiedział ponad pięć
miesięcy w pudle i sześć tygodni w zakładzie psychiatrycznym. Za to
ostatnie badanie ma słono zapłacić. Źle wygląda jego kariera
polityczna
wyrokowcy raczej nie są ozdobą list wyborczych.
Piotr W. nie może wnieść apelacji, gdyż od 17 tygodni czeka na
uzasadnienie wyroku, które według prawa miało nadejść w ciągu 7 dni.
Wierzy chłop, że jego sprawę w sądzie
wyższej instancji rozpatrzy wreszcie sąd z jajami.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kasa nostra "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kochankowie naszych dzieci cd.
Mieszkańcy okolic Krosna: pilnujcie bachorów!
Pojawił się u Was pedofil w sutannie; niewykluczone, że znów będzie
katechetą.
O bezgranicznej miłości księdza Jacka Czekańskiego do chłopców
pisaliśmy miesiąc temu ("NIE" nr 44/2002). Przypomnijmy. Gorące
uczucie, zwłaszcza sposób jego okazywania pewnemu małolatowi,
doprowadziły dobrodzieja do tego, że we wrześniu zeszłego roku Sąd
Okręgowy w Gorzowie Wielkopolskim skazał katechetę na półtora roku
pierdla w zawiasach na 3 lata i zakazał wykonywania zawodu katechety
przez lat 5. Za czyny nierządne wobec nieletniego, ucznia szkoły w
P. koło Choszczna. Kuriewni ze Szczecina, jeszcze w trakcie
czynności sądowych, przenieśli Czekańskiego 100 kilometrów dalej

do Kamienia Pomorskiego. Usunięcia księdza domagała się matka
pokrzywdzonego dzieciaka i niektórzy nauczyciele ze szkoły w P.
Gdy do Kamienia Pomorskiego dotarła wieść o wyroku, fioletowi
znaleźli Czekańskiemu przystań w Dobrej k. Nowogardu. Delikwent,
pomimo prawomocnego wyroku sądu i wbrew jego treści, uczył religii;
miał dostęp do dzieci i najpewniej skwapliwie z okazji skorzystał.
Ale i tu wkrótce dowiedziano się o zamiłowaniach pasterza nieletnich
i o wyroku. Po protestach rodziców i nauczycieli Czekańskiego
odsunięto od nauczania religii. Jednak chętnie zastępował on
nauczycieli prowadząc lekcje z innych przedmiotów. Od rodziców
dzieci z Dobrej wiemy, że ks. Jacek najchętniej prowadził wychowanie
fizyczne z chłopcami. Kolejna bomba wybuchła teraz, już po wyjeździe
ks. Jacka. Pewnie wcześniej ludzie bali się o tym mówić. Jeden z
uczniów zwierzył się nauczycielom, że ksiądz Jacek po lekcji religii
"dziwnie się zachowywał i go dotykał".
Chłopak twierdzi, że to był "specjalny dotyk". Nauczyciele w
Gimnazjum w Dobrej znający tego małolata uważają, że raczej nie
konfabuluje. Jeśli tak było, jak mówi, to sprawą niezwłocznie
powinna zająć się prokuratura. Jeżeli zarzut powrotu do przestępstwa
potwierdziłby się
księdza-zboczka czeka odsiadka. Plus wyrok,
który może zainkasować za kolejny pedofilski czyn.
Mieszkańcy Dobrej długo bezskutecznie domagali się od proboszcza i
od szczecińskiej kurii usunięcia księdza. W końcu dopięli swego.
Pożegnanie księdza Jacka w Dobrej odbyło się oficjalnie w drugą
niedzielę listopada. Proboszcz zakomunikował parafianom z ambony, że
wikary Jacek otrzymał od przełożonych z kurii roczny urlop i do
parafii w Dobrej nie wróci. Dokąd się udał
nie zdradził.
Dowiedzieliśmy się, że Czekański wyjechał w rodzinne strony, w
okolice Krosna na Podkarpaciu. Za cichą zgodą fluorescencji z kurii
w Szczecinie, u których ma specjalne względy
będzie starał się o
posadę katechety.
Autor : W.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kto pod miastem dołki kopie
Sekretarza generalnego SLD Dyducha, dotychczas przywódcę
dolnośląskich socjaldemokratów, raczymy przypomnieniem, skąd mu nogi
wyrastają. Czy o tym pamięta, czy też już zdążył zapomnieć?
Wałbrzych. Kopalnie węgla kamiennego: "Wałbrzych" "Victoria" i
"Thorez", kopalnia antracytu i barytu w niedalekim
Boguszowie-Gorcach, trzy koksownie, elektrownia, huta żelaza
"Karol", trzy fabryki porcelany, liczne zakłady naprawcze przemysłu
węglowego oraz metalowego, zakłady lniarskie, cztery duże tartaki,
ważny węzeł kolejowy.
Te dane tkwiące w powszechnej świadomości są dziś już nieaktualne.
Wszystkie kopalnie i zakłady towarzyszące zlikwidowane, na pół
gwizdka działa jedna koksownia i dwie fabryki porcelany. Dziś jest
to obszar nędzy, rozpaczy i brudnych interesów. Trudno uwierzyć, że
w ciągu dziesięciu lat można było upierdolić 160-tysięczne miasto.
Trzy lata temu pisaliśmy o postępującym upadku tego ośrodka,
zapoczątkowanym w 1991 r. decyzją ówczesnego premiera Leszka
Balcerowicza o stopniowej likwidacji Dolnośląskiego Zagłębia
Węglowego ("NIE" nr 15/99). Ponownie kopnęliśmy się do Wałbrzycha,
żeby przekonać się, jakie efekty przyniosła tzw. restrukturyzacja
górnictwa węglowego i zapewnień kolejnych rządów, że po paru latach
sytuacja się poprawi. Oto co zobaczyliśmy.
Kopacze
Nad dzielnicą Nowe Miasto wznosi się kopulasty szczyt, zwieńczony
ruiną dawnego pruskiego mauzoleum, zwaną "zamkiem". Wieczorami
zbierają się tu szczyle i obalają jabole. Poniżej, na stokach góry,
w świerkowym zagajniku gromada ludzi, podzielona na kilkuosobowe
zespoły drąży biedaszyby. Dziura jest głęboka na sześć metrów.
Andrzej razem z bratem i kumplem kopią tu od trzech miesięcy. Obok,
na prawo i na lewo, ciągną się podobne jamy. Kilofami i łopatami
wydobywa się tu urobek i w wiadrach wyciąga na powierzchnię. Tam
oddziela się węgiel od gliniastej ziemi i pakuje do worków.
Andrzej ma dwadzieścia dwa lata i dyplom technika, może sobie nim
podetrzeć dupę. Chodził do Urzędu Pracy. Nie otrzymał ani jednej
propozycji zatrudnienia.

Wracają tu chłopaki po studiach, nie mają żadnej roboty, też
kopią, bo to jedyna szansa na przeżycie. Odkąd padły kopalnie,
biedaszyby stały się jedynymi dostawcami "czarnego złota", jak
kiedyś podniośle nazywano tę kopalinę. Każdy sprzedany wór
rzeczywiście ma teraz wagę złota.
Nieco dalej, w pobliżu dawnego szybu "Krakus" rozciąga się jeszcze
większe zagłębie biedaszybów. W jednej z jam kopie z kumplami
Heniek; dwadzieścia dwa lata pracy w kopalni "Wałbrzych", niemal
dwadzieścia
do górniczej emerytury. W domu żona bez pracy i prawa
do zasiłku, dwójka dzieci oraz chora teściowa.

Zapierdalamy od świtu do zmierzchu, z krótką przerwą na obiad:
pajda chleba ze słoniną, czasem kawałek kiełbasy. Kiedy kopalnia
padła, zaproponowali mi kurs na zmianę zawodu. Kurs zrobiłem, roboty
nie dostałem. Za trzecim kursem dałem sobie spokój.
Stojąca na skraju tablica informuje, że na terenie lasu komunalnego
nie wolno puszczać psa bez smyczy i niszczyć runa. Tuż za tablicą
zioną w ziemi szyby. Niektóre wyglądają jak małe kopalnie

głębokie, obudowane pniami drzew. Nad jedną z dziur siedzą Romek,
Mundek i Stachu.

W nocy jebnął nawis i zawalił pół dołu
mówi Romek.
Dobrze, że
nikogo nie przywaliło, bo byłaby afera. Romek fedrował w "Victorii",
pozostali dwaj
w "Thorezie".

Nie było dla nas żadnej roboty
opowiada Mundek. W strefie
(Wałbrzyska Specjalna Strefa Ekonomiczna
przyp. B. G.) pewna firma
z Kielc budowała fabryczkę dla Francuzów. Przez trzy miesiące
pracowaliśmy
na czarno. Dostawałem pół tego, co obiecali. Potem powiedzieli
"won".
Napisałem skargę do urzędu skarbowego, zero odpowiedzi. Takich było
tam z pięćdziesięciu.

Mnie Urząd Pracy skierował na kurs operatora ładowarki
wspomina
Stachu.
Poszedłem potem do szefa pewnej firmy. Jak dowiedział się,
że jestem po dwutygodniowym tylko kursie, pogonił mnie.

Tak nas te skurwiele zrestrukturyzowały
dodaje Romek.
Wielkie
państwowe pieniądze stracono robiąc pic.
Biedaszyby otaczają wianuszkiem Wałbrzych. Ludzie kopią w Nowym
Mieście, Podgórzu, Sobięcinie i innych dzielnicach. Codziennie do
jam złazi prawie cztery tysiące ludzi! Jest to działalność
nielegalna. Jamy psują krajobraz, co denerwuje władze, bo one lubią
krajobraz.

Policjanci
mówi Muniek
już się nas nie czepiają. Zresztą, co
nam zrobią? Na grzywny nie mamy pieniędzy.
W czasie kampanii wyborczej żaden z kandydatów do Sejmu nie
pofatygował się do kopiących, po wyborach tym bardziej posłowi czy
innemu politykowi biedaszyby nie po drodze. Trzeba pieszo zasuwać
pod górę, buty ujebie się w błocie. Niedawno zjawił się Andrzej
Lepper. Machnął "sercówą", przesiał garść węgla i uprzejmie
poprosił, żeby w wyborach samorządowych głosować na Samoobronę.
Nie wszyscy jednak o biedaszybach zapomnieli. Na początku marca
nawiedzili je pracownicy administracji leśnej, funkcjonariusze
Straży Miejskiej i urzędnicy wałbrzyskiego magistratu. Nie po to
jednak, żeby ulżyć
doli kopiących, ale żeby ich, w majestacie prawa, ścigać. Kopacze
wydobywają węgiel bez koncesji, a za to grozi sąd i grzywna do 5
tys. zł. Zdzierają przy tym poszycie leśne, mchy, porosty i inne
badyle, przez co zubażają szatę roślinną. Oczywiście, za martwe lasy
stojące wokół dawnych wyrobisk i hałd nikt nigdy nie beknął. Ot,
szkody górnicze. Nikogo też nie interesuje, z czego bezrobotni
kopacze zapłacą grzywny, nie mówiąc o szmalu na koncesje, których
uzyskanie trwa i rok.
Zdominowane przez SLD władze Wałbrzycha nie mają nic do zaoferowania
ludziom z biedaszybów.
Dużo było ostatnio propagandowego szumu wokół otwarcia w Specjalnej
Strefie Ekonomicznej nowej fabryki Toyoty. Na razie egzystuje mały
zakład tej firmy, zatrudniający niespełna sto osób. Ponoć w
przyszłym roku zatrudnienie ma wzrosnąć do trzystu, a nawet
pięciuset ludzi.
Tyle że to nic pewnego, bo światowy rynek motoryzacyjny przeżywa
kryzys. Z Dolnego Śląska wycofali się już dwaj inwestorzy z tej
branży. Ponadto, jak się dowiedzieliśmy, japońscy pracodawcy
poszukują fachowców. Nie mają ochoty wydawać forsy na szkolenia
pracowników. Górnicy nie cieszą się wzięciem także ze względu na
wątłe zdrowie. I jeszcze jedno: po wejściu do Unii Europejskiej
trzeba
będzie zlikwidować specjalne strefy ekonomiczne. Pozostanie bieda.
Złomiarze
W zlikwidowanych kopalniach, hutach, fabrykach pozostały tysiące ton
różności ze stali i kupa innego żelastwa. Najlepsze kąski wyrwały
spółki, którymi momentalnie obrosły likwidowane zakłady. W ten
sposób w ciągu dwóch tygodni wycięto m.in. szyb "Barbara", po prostu
zniknął zabytek techniki. Inna ekipa demontowała równie cenny szyb
"Victorii". Niemiecki historyk sztuki, który przyjechał do
Wałbrzycha, chciał sobie palnąć w łeb: tak wartościowych konstrukcji
nie ma nawet w Zagłębiu Ruhry.
Po spółkach sporo zostało dla zwykłych obywateli. W rejonie szybów
"Staszic" i "Bolesław Chrobry" męczy się najwięcej złomiarzy.
Dziadek ciągnie wózek wyładowany metalową drobnicą.
Młody, silny
sąsiad od paru lat wykopuje rury. Pozostałości kopalni "Thorez" są
jeszcze strzeżone.
W dawnej koksowni można kręcić film o zburzonym WTC. Wyrwano
wszystkie metalowe elementy, a od kilku lat ludziska pozyskują
klinkierową cegłę. Nad wszystkim góruje kopalniany szyb. Dawno
skradziono windę, mechanizmy napędowe i rzecz najcenniejszą

stalową linę.
Nieco dalej kilku mężczyzn ładuje na ciężarówkę cegły. Na nasz widok
ciężarówka rusza, a ludzie znikają wśród ruin. Przy bramie Żuk, w
którym dwóch facetów siedzi na czujce.
Busiarze
Przed wałbrzyskimi dworcami, przy głównych przystankach miejskich
autobusów, w zatoczkach na peryferiach miasta stoją minibusy, od
Nysekpo nowe Mercedesy i Volkswageny. Za szybami numery linii
autobusowych, które pojazd dubluje. W środku najczęściej dwuosobowa
obsługa
kierowca i ochroniarz. Między busiarzami trwa nieustanna
wojna. Przebite opony, wybite szyby, spalone wozy. Czasem paru
wynajętych dresiarzy da komuś wpierdol. Wspólną dla busiarzy stroną
konfliktu są władze miasta i PKS. Część busiarzy ma zarejestrowaną
działalność, ale prawie nikt nie posiada uprawnień do obsługi
regularnych linii. Wyrywają więc pasażerów z przystanków. Zdarza
się, że
busiarza złapie policja, a sąd wymierza grzywnę. Nikt nie płaci,
twierdzi, że nie ma szmalu. Bus zarejestrowany jest na brata,
szwagra lub pociotka. Sąd wyższej instancji najczęściej umarza
sprawę.
Józek, były górnik, regularnie stoi przed dworcem Wałbrzych Główny.

Mam rodzinę, żonę bez pracy, więc jeżdżę cały tydzień, bez wolnego
dnia. Czasem ledwie starcza na paliwo, ale co mam robić? Upić się i
powiesić jak kumpel z kopalni?
Reketerzy

Wałbrzych to duże miasto
stwierdza Tomek.
Żyje tu z tysiąc
ludzi.

Chyba ponad sto razy więcej?

Nie, tysiąc żyje, reszta kombinuje.
Tomek ma dwadzieścia lat, łysy łeb i szerokie bary. Siedzimy w
jednym z barów w osiedlu Piaskowa Góra. Najpierw należał do
skinowskiej organizacji "Stronghold", to były osiedlowe
napierdalanki. Później załapał się do grupy, która jeździła po
okolicznych wioskach i wymuszała haracze od właścicieli dyskotek.
Teraz jest w ekipie, która żyje z wyciskania szmalu w Wałbrzychu. Od
tego tysiąca ludzi, z których coś można wycisnąć.

Tu prawie każdy żyje z jakiejś jumy
złomiarze, ci, co kopią
węgiel, busiarze, właściciele małych firm, którzy zatrudniają na
czarno. Jeszcze inni robią włamy. My kroimy wszystkich. Muszą dawać,
bo się boją. Rządzimy tym miastem.
Niedawno zrobiło się luźniej, bo policja rozbiła konkurencyjną grupę
reketerów. Wpadło piętnastu osiłków, a podczas rewizji w domach
znaleziono broń palną ostrą i gazową, drewniane pały, maczety i noże
oraz specjalne rękawice do bicia, które nie pozostawiały na ciele
śladów. Obie grupy podzieliły terytorium. Ci, od których wymuszano
haracze, boją się mówić. Policja też bez forsy. Tu rządzą prawa
buszu, słaby nie ma szans.
Los Wałbrzycha już przesądzony. Siadają stare wyrobiska, niedawno w
dzielnicy Poniatów zapadł się grunt pod dawną kopalnią uranu. W
mieście pękają domy, a wedle opinii ekspertów
nie odpompowywana
woda z zalanych kopalń wypłynie na powierzchnię. Wtedy cały ten
bałagan jebnie pod ziemię. Przetrwa tylko pięćdziesięciometrowy,
największy w Europie krzyż na Chełmcu, który czarni za wielki szmal
postawili jako pomnik chwały i bożego miłosierdzia.
Program restrukturyzacji wałbrzyskiego górnictwa
okazał się papierową fikcją
Sporą część rządowej dotacji pochłonęło utworzenie nowej
kopalni antracytu, która miała funkcjonować przez co najmniej
12
15 lat i dać zatrudnienie kilku tysiącom górników. Spółka,
która tworzyła kopalnię, szmal łyknęła, pobrała kredyty i
ruszyła w aurze propagandowego szumu. Padła po dwóch latach.
Niespełna dwa tysiące zatrudnionych ponownie poszło na bruk.
Ponoć zawiniło złe rozpoznanie geologiczne złoża. Jak to
możliwe? Przecież "Antracyt" tworzyli spece z wierchuszki
likwidowanych kopalń.
W Powiatowym Urzędzie Pracy w Wałbrzychu, stopniowo zaczęło
brakować szmalu nawet na dwutygodniowe kursy "przysposobienia
do zawodu". Pracodawcy woleli zatrudniać na czarno, nie brali
starszych górników z obawy przed koniecznością wypłacania
świadczeń rentowych
wiadomo, pylica węglowa.
Ci, którzy wzięli odprawy i poszli na tzw. urlopy górnicze, w
końcu przejedli forsę, bo mieli na utrzymaniu rodziny, a
roboty nie było. Rząd Buzkowców, jak wiadomo, wstrzymał nawet
dotacje na programy aktywizowania bezrobotnych, zabrał też
dodatki do górniczych rent i emerytur.

Jak narastało bezrobocie w Wałbrzychu
(dane na koniec stycznia każdego roku)
2000 r.
15 692 osoby bez pracy, w tym 8223 kobiety, z prawem
do zasiłku 4609 osób
2001 r.
18 609 osób bez pracy, w tym 9927 kobiet, z prawem
do zasiłku
4332
2002 r.
22 306 osób bez pracy, w tym 11 525 kobiet, z prawem
do zasiłku
4729
Stopa bezrobocia na styczeń 2002 r.
(liczona według ministerialnych wskaźników)
miasto Wałbrzych
26 proc.
powiat Wałbrzych
36,5 proc.

Dla porównania z tego samego okresu
woj. dolnośląskie
20,1 proc.
Polska
17,4 proc.
Jak powiedział nam zastępca kierownika Powiatowego Urzędu
Pracy w Wałbrzychu, co najmniej drugie tyle osób bezrobotnych
to mieszkańcy miasta i powiatu, którzy nie są zarejestrowani
jako bezrobotni i nie mają pracy. Nie przychodzą, bo nie mają
po co. To ludzie, którzy kopią biedaszyby, pracują na czarno,
żyją ze świadczeń społecznych lub zajmują się działalnością
przestępczą. Można stwierdzić, że realne bezrobocie na pewno
przekracza 50 proc.

Fot. ŁUKASZ BANASIK i JACEK KUNIKOWSKI

Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Forma J.P. 2
Z Watykanu donoszą, że papieżowi Janowi Pawłowi 2 przybywa lat, a ma
się coraz lepiej. Co wszyscy widzą. Według papieskich
funkcjonariuszy od dobrego wizerunku, papież zawdzięcza poprawę
kondycji fizycznej odpoczynkowi i właściwej fizjoterapii. Wszyscy w
Watykanie zaprzeczają także, by J.P. 2 faszerował się ofiarowanymi
mu przez francuskiego immunologa Luca Montagniera "pigułkami na
starość". Dowodu szczególnie dobrej formy papiescy hagiografowie,
zwłaszcza obsługujący Watykan polscy dziennikarze, dopatrują się w
tym, że J.P. 2 coraz częściej odchodzi od napisanego tekstu, a coraz
częściej popada w dygresje odwołując się do własnych przeżyć z
młodości i czasów okupacji. Wesołe jest życie papieża.
Żale po pedale
Zmarło się byłemu arcybiskupowi Wiednia Hansowi Groerowi, temu
samemu, którego przed 8 laty J.P. 2 musiał posunąć ze stanowiska w
związku z ujawnionym zamiłowaniem kapłana do chłopięcych tyłeczków,
zwłaszcza tych najświeższych i najmłodszych. Po ujawnieniu skandalu,
który wstrząsnął katolicką Austrią (znaczna część Austriaków
zbojkotowała wizytę papieża), pedofilowi w sutannie papież nakazał
jedynie za mieszkać w klasztorze. Teraz w telegramie kondolencyjnym
papież pisze o Wielkiej Miłości... do Chrystusa, z jaką Groer
kierował swoją archidiecezją.
Ksiądz się przyznał...
Po kilkuletnich próbach zatuszowania pedofilskich ekscesów księdza
Wincentego P. doszło wreszcie do postawienia aktu oskarżenia. Ksiądz
był wikarym w Witonii pod Łęczycą w latach 1998
1999. Prokuratura
umorzyła wówczas śledztwo, a próbujący zatuszować sprawę bepe
Orszulik z Łowicza wysłał księdza pedofila do innej parafii. Prasa
jednak nie dała za wygraną i sprawę wszczęto ponownie w lipcu 2002
r. Po księdzu słuch zaginął. Rozesłano za nim list gończy, a
wreszcie złapano na przejściu granicznym w Dorohusku. Ksiądz
przyznał się do walenia chłopaczków. Odmówił składania wyjaśnień,
ale wyraził skruchę. Sąd Pomrocznej potraktuje go z pewnością ze
zwyczajną w tego typu sprawach pobłażliwością i chrześcijańskim
miłosierdziem.
... i se postrzelał
Wiele miesięcy upłynie, zanim zakończy się proces w Świdnicy, w
którym ksiądz Andrzej Sz. jest oskarżony o strzelanie z wiatrówki z
okien plebanii do kilku młodych ludzi. Obrona księdza postawiła
wniosek o powołanie świadka, który przebywa obecnie w Afryce. Sąd
musi więc zwrócić się o pomoc do Ministerstwa Sprawiedliwości
jednego z krajów afrykańskich, co zapewne nieco potrwa. Sam ksiądz
strzelec został już przeniesiony z ostrzelanej przez siebie parafii
do dziewiczej pod tym względem parafii we Wrocławiu.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Morze chlupie w dupie
Polska to jedyny w Europie kraj dość potężny, aby mieć gdzieś swój
dostęp do morza.
Po 14 latach transformacji zbankrutowała połowa polskiej floty. Z
tej połowy, która jeszcze istnieje
połowa jest w stanie agonalnym.
Oto krótki przegląd polskich armatorów.
PŻM
Szlachetny, odpowiedzialny, niezawodny, rzeczowy i konkretny.
A przy tym skromny i o wielkiej sile przekonywania.
[...]
Dokonał już bardzo wiele, ale dużo więcej jest przed Nim.
Załoga wierzy, że pod dyrekcją pana Brzezickiego
P.Ż.M. ponownie wypłynie na głebie oceanów*.
Zapoznaliście się państwo właśnie z fragmentem poematu pt. "Człowiek
czynu" pochodzącego z tomu "Wiersze z morza". Tom ukazał się
nakładem Polskiej Żeglugi Morskiej Przedsiębiorstwo Państwowe. Na
czele PŻM PP stoi dyrektor generalny Paweł Brzezicki. Publikacja
wiersza o dyrektorze Brzezickim jest jednym z większych osiągnięć
dyrektora Brzezickiego na tym stanowisku, a także jednym z niewielu
sukcesów PŻM w ogóle.
Polska Żegluga Morska od 8 lat nieustannie jest w procesie
komercjalizacji. Do tego, żeby stać się jednoosobową spółką skarbu
państwa, musi wykazać dodatnie kapitały. Na co się nie zanosi.
Wróżymy PŻM rychły wpis do księgi Guinnessa pod hasłem najdłuższa
prywatyzacja świata.
PŻM ma blisko 80 statków, które wożą towar gdzieś na świecie. I pół
promu pasażerskiego (o tym dalej). Biegły rewident z Deloitte &
Touche Audit Services Wacław Nitka napisał o ostatnim znanym
bilansie PŻM (za rok 2001): fundusze własne Przedsiębiorstwa na
koniec 2001 r. wyniosły minus 159.714.600 zł., zobowiązania
krótkoterminowe i fundusze specjalne wyniosły 341.696.700 zł., a
wskaźniki płatności uległy dalszemu pogorszeniu. Fakty te powodują,
że istnieje zagrożenie utraty przez Przedsiębiorstwo płynności
finansowej.
Nie przeszkadza to grupie PŻM zamawiać statki za ćwierć miliarda
złotych. Ten gigantyczny kontrakt zdobyły stocznie chińskie. Polskie
stocznie padają jedna za drugą. Tysiące stoczniowców odchodzą na
bezrobocie powiększając elektorat prawicy i Samoobrony. Tymczasem
należący do państwa armator zamawia statki w Chinach. Bo tam taniej!

W swojej strukturze PŻM ma około 80 (sic!) spółek zagranicznych
nazywanych ostatnio modnie offshorowymi. Żadna instytucja państwowa
nie jest w stanie skontrolować tego, co się dzieje w tych
podmiotach. Związek Marynarzy Polskich pisał we wrześniu zeszłego
roku do ówczesnego ministra gospodarki Jacka Piechoty tak: Aktualnie
przedsiębiorstwo nasze (...) pozbywa się ostatnich jednostek
pływających pod polską banderą, co w praktyce oznacza pozbywanie się
przez państwo, bez żadnej korzyści dla budżetu, majątku skarbu
państwa. Wyprowadzenie bowiem pod tanie, lub jak woli armator
wygodne bandery statków polskich wiąże się z faktem całkowitej
utraty kontroli Państwa nad swoim majątkiem.
Wierszyk o cnotach dyrektora Brzezickiego wisi w wielu kiblach
statków należących do PŻM. Z lubością deklamują go marynarze
czekający nawet po trzy miesiące na należne im wynagrodzenia.
Przedsiębiorstwa państwowe mają taką konstrukcję prawną, że raz
powołanego dyrektora może odwołać jedynie właściwy minister (w tym
przypadku skarbu państwa), ale wyłącznie na wniosek rady
pracowniczej. Rada pracownicza PŻM je z ręki skromnemu i o wielkiej
sile przekonywania dyrektorowi. Ministerstwu pozostaje jeszcze
możliwość wprowadzenia zarządu komisarycznego, co przy obecnym
stanie przedsiębiorstwa jest jak najbardziej uzasadnione.
Ministerstwo Skarbu Państwa podjęło sześć nieskutecznych prób
wprowadzenia takiego zarządu. Za każdym razem przeszkadzały
tajemnicze uwarunkowania. Nic dziwnego, że dyrektor Brzezicki nie
narzuca stachanowskiego tempa komercjalizacji. Warto zadać pytanie:
komu może zależeć na utrzymywaniu kompletnie nieprzejrzystej
struktury blisko 80 spółek zagranicznych zarejestrowanych na różnych
Cyprach, Bahamach i w innych rajach podatkowych?
PŻB
Polska Żegluga Bałtycka zajmuje się żeglugą promową na Bałtyku.
Pływają dla niej 4 promy: Nieborów, Silesia, Pomerania i
Skandynawia. Do tragicznej sytuacji firmy przyczyniły się idiotyczne
inwestycje, jak choćby zakup wielkiego katamaranu pasażerskiego
Bumerang. Tego dziwoląga PŻB kupiła za 40 mln dolków. Okazało się,
że sprawdzający się na morzach południowych katamaran nie nadaje się
do żeglugi po Bałtyku. Po prostu pęka po kontakcie z lodem. Wyszło
też na jaw, że konstrukcja tej jednostki uniemożliwia pływanie przy
dużych falach. Na domiar złego Bumerang jest co prawda dwa razy
szybszy od tradycyjnego promu, ale za to cztery razy droższy w
eksploatacji. Krótko mówiąc
porażka. PŻB sprzedała Bumeranga za 14
mln zielonych, czyli straciła 26 mln dolków plus to, co włożyła w
nieopłacalną eksploatację dziwoląga.
Inna kontrowersyjna inwestycja PŻB to remont promu Pomerania.
Remont, który kosztował 25 mln dolców. Za tyle można by kupić nową
jednostkę.
Oddech PŻB złapała dzięki sprzedaży bazy i terminalu promowego w
Świnoujściu. Za 200 mln zł kupił ją Port Szczeciński. To absurd wart
szczególnego podkreślenia. Skarb państwa wpieprzył blisko 200 mln
(80 proc. dotacji państwowej) w budowę bazy i terminalu promowego w
Świnoujściu należących do państwowej Polskiej Żeglugi Bałtyckiej. Ta
z kolei opierdoliła bazę i port za 200 mln należącemu do skarbu
państwa portowi w Szczecinie. To tak, jak byście po trzykroć
przekładali 200 mln z jednej kieszeni do drugiej i za każdym razem
odkrywali, że kieszeń jest dziurawa, a kasa gdzieś wsiąkła. PŻB żyje
teraz z kasy z tej sprzedaży. Nawet kupiła ostatnio prom. Co będzie,
gdy gotówka się skończy? Nic dobrego, bo poza promami PŻB nie ma już
nic do sprzedania.
Na marginesie warto zauważyć, że opłaty ponoszone przez armatorów w
polskim terminalu promowym są dwa (promy), a nawet sześć (pociągi)
razy wyższe niż w Szwecji! Za to w polskim terminalu, jak nigdzie na
świecie, można posadzić dupę na meblach z prawdziwej skóry i stąpać
po podłodze z prawdziwego marmuru.
ESL
Czyli Euroafrica. To ostatnio najczęściej pojawiający się w mediach
armator. Ma 11 statków, w tym 2,5 promu (o tym dalej). Na dniach
powiększy swoją flotę o nową jednostkę handlową. To pechowy armator.
Wystarczy wspomnieć tragedię Heveliusza albo ostatnią kolizję z
chińską jednostką. Mimo to Euroafrica jest jedynym polskim armatorem
przynoszącym zysk. I jedynym prywatnym.
Euroafrica uciekła przed dłużnikami zbankrutowanych Polskich Linii
Oceanicznych (PLO) wychodząc ze struktur państwowego molocha dzięki
dobrej sytuacji finansowej i kruczkom prawnym. Pozbyła się z grona
właścicieli państwowej PŻM wykupując, a następnie umarzając jej
udziały za niebagatelną kwotę 16 mln zł. Jednak nie przecięła do
końca nici wiążących państwowe z prywatnym. Łączy ją z PŻM umowa o
wspólnym zakupie i użytkowaniu najnowocześniejszego polskiego promu
Polonii. Nie wnikając w szczegóły, między obydwoma armatorami toczy
się wojna na wyniszczenie o przejęcie drogocennego promu. PŻM
założyła sprawy przed sądem w Wielkiej Brytanii i w Polsce, które na
razie kosztowały państwowe przedsiębiorstwo kilka milionów złotych.
Ofiarą wojny o Polonię stał się na razie Andrzej Hass, związany z
SLD biznesmen z Trójmiasta, od niedawna współudziałowiec Euroafriki.
Na jego temat ukazało się kilka mocno naciąganych publikacji
sugerujących nieczyste interesy i zakulisowe wspieranie partii.
* * *
PŻM, PŻB i Euroafrica grupują blisko 90 proc. polskich statków.
Rynek przewozów promowych na Bałtyku (mówimy tylko o polskich
portach) to około 400 mln zł wpływów rocznie. Konkurujące ze sobą
polskie przedsiębiorstwa dostarczają wiele radości armatorom
szwedzkim, duńskim i niemieckim, którzy sukcesywnie, linia po linii,
przejmują połączenia Polski ze Skandynawią. Ministerstwo
Infrastruktury, które powinno koordynować i nadzorować naszą
gospodarkę morską, nie robi nic, by powstrzymać ten proces. 1 maja
2004 r. skończy się eldorado polegające na handlu w bezcłowych
sklepach promowych. Będzie to początek końca polskiej żeglugi
pasażerskiej na Bałtyku. Reszta utonie sama.
* Pisownia oryginału.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dwójka z "Wujka" "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dziennikarzyna łowna
W zeszłym tygodniu Irakijczycy zatrzymali dwóch polskich
dziennikarzy. "Ucieczka Polaków"
krzyczał następnego dnia tytuł na
pierwszej stronie "Gazety Wyborczej". Dopiero na 12 stronie tego
samego numeru "GW" poświeciła nieco uwagi nieprzyjemnemu
incydentowi, polegającemu na tym, iż amerykański czołg wywalił z
armaty do hotelu zamieszkanego wyłącznie przez dziennikarzy,
zabijając dwóch europejskich korespondentów, a raniąc trzech innych
i
tego samego dnia
w celowym ataku rakietowym na siedzibę
telewizji al Dżazira Amerykanie zabili dziennikarza arabskiego.
Podobnie przedstawiały to inne media w Polsce. Te subtelne zabiegi
redaktorskie nie bardzo jednak dają radę ukryć taki oto ogólny
obraz: Irakijczycy zatrzymali w strefie działań wojennych dwóch
cudzoziemców. Kiedy zatrzymani dowiedli, że są dziennikarzami,
wypuszczono ich, oddając im samochód i sprzęt
i to mimo iż byli
dziennikarzami z kraju bio-rącego czynny udział w agresji. Tego
samego dnia Amerykanie z zimną krwią zabili trzech dziennikarzy, a
amerykański generał na konferencji prasowej specjalnie nie krył, że
celem ostrzału było pouczenie żurnalistów, że ich miejsce jest tam,
gdzie wskaże im armia USA, tj. wraz z amerykańskimi oddziałami.
Trochę to niezręczne, jak na "przywódców wolnego świata" niosących
"wolność i demokrację".
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Filajtropne dobrobździejstwo
Siła ci u nas dobrych ludzi, co na bliźniego w potrzebie szczodrze
groszem sypną. Czegoś tu wszakże nie rozumiem: po co niektóre
zdrowie przy tem tracą? Pomyślcie, jak się zszarpać a sfatygować
muszą one męczenniki, które po dobroczynnych balach latają. Dyć to
harówka istna; biblijnego Goliata z nóg zwalić by mogła, wszelako
zawdy znajdą się chętne, co z dobrawoli na nią się pchają.
Dyma w zapusty jeden z drugim filajtrop na bal charytatywny i
trudno, darmo, ale do tańcowania zabierać się musi. Krzepi go ino
myśl rzewna, że pląsami swemi glonek chlebka czy zaliwajki miseckę
głodnym dzieciskom akurat przysparza. A gdy se jeszcze wspomni, że
jutro w massmendiach jego zacny uczynek szeroko rozgłoszą, to już
nawet nie baczy, iż mu od hołubców ruptura wyskoczyć może alibo
himorojda jaka na swobodę się wypsnie.
Gorsze go jednak czekają katusze, kiedy spotniały i ze szczętem
zwyobracany patrzy zakąsić ździebko. Na stołach, ma się wiedzieć,
jadła wszelakiego kupa, ino czy aby toto bez ryzyka w gębę kłaść
można? Leży se otóż na porcyneli zagraniczny podwodny cudok: samo
skorupsko, nóg bez liku i długaśne wąsiska. I jeszcze oczy
wybałuszone.
Toż to się, nie daj Boże, w nocy przyśnić gotowe! A tu ni ma zmiłuj
się, więc choć niejeden rad by pewnie żuru z zimiokami pojeść, a
pirogami z bobem poprawić, spluwa tylko i wcina ono haładrajstwo. Co
najwyży, odejdzie później inteligentnie na stronę pasa czy wiater
popuścić.
Żeby chociaż po takim świństwie gardło dali czym godnym przepłukać,
ale gdzie tam! Leją ci same łyski i kunioki, co ich od politury
odróżnić nie idzie, abo siampana bąblastego, po którym ino bańki
nosem odbekujesz. I pompuj w siebie paskudztwo sztagan za sztaganem,
siroto nieszczęsna.
Czy można się tedy dziwić, że gdy do loteryi dobroczynnej
przychodzi, na sali pustki? Po takim podłym żarle i napitku strute
goście, zamiast fanty targować, w kolejce do wygódki się tłoczą.
Wracają potem balowniki ledwie żywe do dom i z tego poświęcania się
dla drugich ino żałośnie jęczą, siadłym mlikiem a ogórcanym kwasem
się kurują. Nieletko, oj, nieletko być filajtropem.
W dodatku, gdy się już obrachuje, wielaż to dudków z ichniego
dobrobździejstwa głodnym i chorym w końcu się dostanie, często,
gęsto wychodzi, że tyle co kot napłakał. Niechby więc może te
litościwe ofiarodajce tak przeokropnie się nie szkodowały. Zdrowiej
im przecie w domu ostać, wszystek zaś piniondz, jaki na dobroczynne
bale wydać zamiarują, w całości do potrzebujących wysłać. Bez
odjadania, odpijania i bez hałasu.
Dyć człek prawdziwie w intencjach szczery o swej hojności dookoła
nie trąbi. Ani też wspomaganiem bidnych się nie zasłania, kiedy chęć
ma po prostu zabawy użyć czy się we świecie pokazać.
Kuma z Małopolski


Polskie piekło
Nie wnikam nigdy w niczyje opinie, nawet jeśli uważam je za skrajne.
Ceniąc sobie wysoce własną swobodę, innym jej przecież nie mogę
odmawiać. Tym razem jednak ukazał się w "NIE" artykuł, który uważam
za nierzetelny, więc muszę gryźć. Chodzi mi o artykuł Szymona
Nowomiejskiego "Płatna miłość czterech kultur" (nr 1/2003).
Tak już jest, że w Polsce pewnych rzeczy, a już na pewno wielkiej,
międzynarodowej imprezy nie da się przeprowadzić bez pieniędzy.
Gdzie zaś są pieniądze, muszą widać być i insynuacje. I z nich tylko
się składa donos Nowomiejskiego na Festiwal Dialogu Czterech Kultur
w Łodzi.
Pisze on np., że "podobno setki tysięcy złotych płynęły tam wprost z
kasy państwowych firm" do klubu jazzowego Jazzga, którego
właścicielką jest rzeczywiście żona Witolda Knychalskiego

organizatora festiwalu. Otóż obroty rzeczonego klubu nie
przekraczają miesięcznie 20 tys., więc "setki tysięcy" to wyłącznie
niezdrowa wyobraźnia, tym bardziej że żadne kluby nie otrzymywały
pieniędzy za odbywające się w nich imprezy, były jedynie ich
gospodarzami.
Pisze następnie nasz demaskator, iż "plotki (teraz dowiadujemy się
dopiero, że insynuacje są tylko plotkami) są nie do sprawdzenia bez
wglądu w księgowość firm, które imprezy sponsorowały, a te księgi są
niedostępne". Tak? Ale przecież zerknąć by można w księgowość
klubów, wystarczyłby jeden telefon (sprawdziłem!). Tych telefonów
Nowomiejski jednak nie wykonał.
Leszek Miller był honorowym patronem festiwalu. I co w tym, do
cholery, dziwnego albo niestosownego. Jest posłem z Łodzi, premierem
rządu Rzeczypospolitej, więc zwrócenie się do niego właśnie
wydawałoby się rzeczą najoczywistszą pod słońcem. Lecz i w tym
potrafi się Nowomiejski dopatrzeć spisku. "(...) wrażliwemu
premierowi łza się tylko w oku zakręciła, a potem w drugim. Wszak on
dla Łodzi wszystko!". Nie wiem, choć pogardzam takimi "argumentami",
czy Millerowi słone krople kapały po policzkach. Jak się okazało,
zrozumiał on, i chwała mu za to, znaczenie festiwalu dla Łodzi
(autor przyznaje łaskawie, że "sama impreza była dosyć udana"), jak
i dla obrazu Rzeczypospolitej za granicami, co było i jest (Polska
otwarta i choć raz nie nacjonalistyczna) szczególnie istotne w
obliczu wstępowania do Unii Europejskiej. Ale nie, nie mogło być
dobrych intencji! Przerażające polskie piekło!
Nawet Kropiwnickiemu się dostało. Spisek Kropiwnickiego z Millerem i
żoną Knychalskiego. To już doprawdy patologiczna wyobraźnia. Jeszcze
tylko KGB, jezuitów i mafii wołomińskiej brakuje!
Ludwik Stomma

"My Europejczycy"
Ze zdziwieniem przeczytałem list pana M. Georga z Westerwaldu ("NIE"
nr 1/2003) odnoszący się do mojej wypowiedzi podczas panelu na
konferencji "Europa Forum" w Brukseli 3 grudnia ubiegłego roku.
Pomijam formę, w jakiej zostały podane "sensacyjne" informacje p.
Georga. Wydaje się, iż wynika ona z zagubienia się p. Georga w
złożoności "kwestii tureckiej". To trudny temat. I dlatego jego
ujęcie w sposób jednostronny czy schematyczny może wprowadzić wiele
nieścisłości. P. Georg jest w swej enuncjacji wręcz stronniczy.
Przypisał w sposób nierzetelny mojej wypowiedzi ton, którego ona nie
miała. Wspomniałem, że Turcja oparta jest na innych podstawach
kulturowych niż europejska, że Europa opiera się także na innych
wartościach tradycyjnych. Zaprzeczanie, iż w przypadku Europy nie
były to: kultura helleńska, prawo rzymskie i historia
chrześcijaństwa, jest podejściem bezpłodnym i śmiesznym. Zdumiewa
dostrzeganie w mojej opinii ukrytych za "tonem mentorskim" rzekomych
treści klerykalnych. Tym bardziej że pretenduje to do sprawozdania z
ważnej konferencji.
"Kwestia turecka" była niewielkim akcentem całej konferencji.
Stwierdzenie, iż kto dostrzega naturę kultury europejskiej, ten jest
"klerykalnym zaściankiem", wystawia świadectwo autorowi. Jest pewną
dewiacją umysłu wrogość do stanów faktycznych. Nazywa się to
złowrogim fundamentalizmem. Taki właśnie okazuje się być p. M. Georg
z Westerwaldu, którego drażni europejska rzeczywistość. Nie waha się
w swoim chorobliwym fundamentalizmie i rzekomej swojej "otwartości"
formułować na końcu wypowiedzi, wręcz obraźliwych opinii o mnie
przypisując mi własne wydumane wyobrażenia.
Bójmy się ekstremistów z obu stron!
Józef Oleksy
Przewodniczący Sejmowej Komisji Europejskiej

Kultury trochę
Jako "wzorowa" uczennica chciałam poprawić swoje zachowanie na
religii. W "kółko i krzyżyk" grać nie lubię, gadać jest podobno
niekulturalnie, rano więc kupiłam sobie "NIE" i postanowiłam w
sposób ciekawy, pożyteczny, cichy i wygodny dla prowadzącego spędzić
te 45 minut. Po 10 przerwano mi
bestialsko odebrano moją własność
i dlatego apeluję: jeżeli jesteś katechetą, nauczycielem albo czymś
podobnym i to, co czytasz, zostało brutalnie komuś zabrane
oddaj
mu to i przeproś
tego wymaga kultura!
zouza
PS Takie zabranie gazety to chyba czyste złodziejstwo...

Święta kobieta
Zauważyliśmy, że Pani Prezydentowa od jakiegoś czasu nosi średniej
wielkości krzyżyk. Wspólnie ze znajomymi i przyjaciółmi
zastanawialiśmy się, co też Pani Jolanta chce nam powiedzieć lub
przekazać?
Być może jest to oznaka Jej cierpienia z powodu trudnej sytuacji
gospodarczej naszego kraju i w ten sposób łączy się z ludźmi
ubogimi, żyjącymi w nędzy i bezrobotnymi
pozbawionymi środków do
życia.
Albo chce nam, grzesznikom, wskazać drogę cnoty?
A może chce podkreślić swoją duchową łączność z Bogiem i powiedzieć,
że modli się za nasze grzeszne dusze? Ciekawe, czy (...)
wstawiennictwo Pani Jolanty u Pana Boga sprawi, że będziemy żyli w
Ojczyźnie bez bandytów i złodziei, bez tak zwanych elit politycznych
i bez hierarchów kościelnych.
Bronisław R., Grodzisk

Poligon sejmowy
Lud wziął sprawy w swoje ręce i poszedł nie pod, lecz do Sejmu.
Powinno to być ostrzeżeniem dla ludzi władzy, że dalej tak bezkarnie
i arogancko nie można wypełniać powierzonych obowiązków w państwie.
Że dbać trzeba nie tylko o grupy dorobkiewiczów i własne interesy,
ale o całe społeczeństwo.
Marszałek Tusk nic z odwiedzin bezrobotnych w Sejmie nie zrozumiał.
Oświadczył, że było łamane prawo. Prawo jest przez cały czas łamane,
łamana konstytucja, bo wybrańcy narodu nie przestrzegają
podstawowego zapisu, że każdy obywatel w tym kraju ma prawo do
godnego życia. Tusk przywołał straż marszałkowską, aby z gmachu
Sejmu usunęła manifestantów. A nie lepiej było zaprosić ich do ław
poselskich, które i tak zawsze świecą pustkami. Byłyby chociaż raz
pełne, a może powstałaby jakaś sensowna, wreszcie korzystna dla nas
ustawa.
Droga władzo, ostatnio za dużo mamy pałowanych i szarpanych dni w
tygodniu, pamiętaj o krwawej niedzieli. (...)
Na przyszłość dla bezpieczeństwa parlamentarzystów i senatorów,
także ich majątków, radzę wykorzystać grupy antyterrorystyczne i
siły szybkiego reagowania, o których powstaniu zapewniał Busha
prezydent Kwaśniewski. (...) Władza będzie strzeżona, Kołodko
zaoszczędzi pieniądze w budżecie, bo nie trzeba będzie tworzyć
poligonów, a chłopcy będą przygotowani do wojny z Iranem i
wyszkoleni lepiej od boys naszych przyjaciół zza oceanu.
Stanisław O.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Scenariusze dla SLD
Wolne, ale systematyczne obsuwanie się SLD w sondażach opinii można
było przypisywać kosztom rządzenia w trudnej sytuacji. Gwałtowne
załamanie się poparcia dla Sojuszu w ostatnich miesiącach świadczy
już o masowej ucieczce elektoratu. Sojusz stracił 60 proc. poparcia,
wyprzedziła go o dwie długości Platforma Obywatelska, a dość
wyraźnie również Samoobrona Leppera. SLD nie może polegać nawet na
swoim "twardym" elektoracie szacowanym zgodnie przez socjologów na
17
18 proc. Teraz jednak na SLD chce głosować już tylko 10 proc.
wyborców. Ten elektorat poczuł się zawiedziony i ucieka w absencję
lub ku Samoobronie. Tej tendencji nie odwrócą półśrodki.
Rysuje się kilka możliwych scenariuszy:
Scenariusz optymistyczny. Po przeprowadzeniu z pomocą PO (wystarczy
wstrzymanie się od głosu) podstawowych ustaw planu Hausnera oraz
ustabilizowaniu wzrostu gospodarczego na poziomie 5 proc. i w miarę
bezkolizyjnym przebiegu pierwszego roku w Unii Europejskiej
notowania SLD ustalą się na poziomie 17
20 proc. (wraz z UP). Nadal
utrzyma się wysoka pozycja PO i niższa PiS. Notowania Samoobrony
będą oscylować powyżej 15 proc. Taki układ sił uczyni prawdopodobną
koalicję SLD z PO pod kierownictwem tej ostatniej oraz na podstawie
neoliberalnego programu gospodarczego. Koalicji tej będzie trudno
rządzić, napotka silną parlamentarną i pozaparlamentarną opozycję o
zabarwieniu populistycznym
prawicowym i lewicowym. Ale dla obecnej
generacji przywódców SLD jest to scenariusz marzeń i ratunek z
opresji. Niestety, taka perspektywa staje się coraz mniej realna. Na
razie większość liderów PO (Rokita, Gilowska) woli PiS niż SLD;
rodowodowe, posolidarnościowe sympatie dla "swoich" jeszcze nie
wygasły. Co ważniejsze, dalsza utrata elektoratu przez SLD może
pozbawić tę partię koalicyjnej atrakcyjności dla kogokolwiek.
Scenariusz kapitulacji. SLD trwa na dotychczasowych pozycjach. Plan
Hausnera przechodzi w Sejmie dzięki poparciu małych grupek
zainteresowanych dotrwaniem do końca kadencji. Pogodzony z
perspektywą klęski zespół kierowniczy SLD liczy na taki wynik
wyborów, który pozwoli kilkudziesięcioosobowej grupie działaczy
skupionych wokół osoby Millera pozostać w Sejmie i na scenie
politycznej czekając na odmianę losu. Skończy się to dramatycznie: w
najlepszym wypadku 7
8 proc. głosów, 25 mandatów i totalną
marginalizacją. SLD pójdzie śladem UW i AWS. Generacja polityczna
sformowana w bojach o ustrojową transformację odejdzie w całości; na
scenie politycznej pozostanie PO jako partia polskiego kapitalizmu i
Samoobrona jako reprezentacja świata pracy. Europa się z tym
pogodzi. Leppera nie wyróżnia ksenofobia wobec "obcych" i zajadły
nacjonalizm, nie zostanie zatem potraktowany jak Le Pen. Samoobrona
po trosze przypomina ludowy, a więc dominujący nurt dawnej
"Solidarności". Podobne złudzenia populistyczne, nieokiełznana
roszczeniowość, grubiaństwo i skłonność do gwałtów.
Scenariusz optymalny. Część działaczy SLD nareszcie otrząsa się z
marazmu i wznieca bunt przeciw Millerowskiemu kierownictwu i jego
polityce, a także przeciw uzależnieniu polityki partii od dyktatu
posolidarnościowych ośrodków opiniotwórczych. Formuje się
alternatywa programowa. Rozpoczyna się walka polityczna o oblicze
Sojuszu w każdym województwie i w skali kraju. Szanse ma jedynie
opozycja "z lewa", odrzucająca neoliberalizm ekonomiczny, ale w
granicach zdrowego rozsądku, tak mniej więcej, jak doradzają w swych
ostatnich książkach amerykański noblista Joseph Stiglitz oraz dawny
guru liberałów Jeffrey Sachs. Naprawa finansów
tak, ale przy
sprawiedliwym rozkładzie kosztów. Podatek liniowy nie wchodzi w grę.
W sferze politycznego obyczaju i wartości symbolicznych żadnego
kunktatorstwa i połowiczności. W stosunku do przeszłości obrona
godności tych, co budowali Polskę Ludową, i przede wszystkim koniec
z przykrawaniem historii do aktualnej poprawności politycznej.
Taki program w połączeniu z wyrazistą krytyką winowajców obecnego
upadku SLD ma szanse przebić się do elektoratu lewicowego, który
pozostał i nawet wzrósł, lecz odwraca się od SLD. Czeka na swoją
partię i jej szuka. Zwolennicy tego wariantu nie powinni inicjować
rozłamu ani wzywać do likwidacji SLD. Powinni walczyć o zdobycie w
SLD przewagi. Muszą jednak być przygotowani również na rozłam i
budowanie nowej partii, jeśli nie będzie innego wyjścia.
Szanse tego w istocie najbardziej obiecującego wariantu wydobycia
SLD z kryzysu nie były dotychczas wielkie. Nawet mniejsze od innych
rozważanych możliwości. Rezygnacja Leszka Millera z funkcji
przewodniczącego SLD stworzyła nową sytuację. Oddając to stanowisko,
choć dużo mniej istotne od premierostwa, Miller zrobił nieodwracalny
krok ku politycznej emeryturze. Powrót do przewodnictwa partii po
mniejszej czy większej porażce wyborczej nie mieści się w granicach
prawdopodobieństwa.
Pojawia się zatem realna możliwość stoczenia na najbliższej
konwencji SLD, czyli 6 marca 2004 r., walki o przewodnictwo partii i
o polityczne oblicze tego przewodnictwa. Będzie okazja do
przedstawienia i skonfrontowania alternatywnych stanowisk. Jeśli nie
znajdą się w SLD siły zdolne podjąć wyzwanie i zapobiec utopieniu
konwencji w pustosłowiu, sytuacja jeszcze się pogorszy. Zamiast
wpływać na rząd korygująco oraz dystansować się od niego na tyle, na
ile to jest rozsądne i niezbędne, SLD będzie tonąć wraz z nim.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pedofilistrzy
Napływają z Zachodu wieści o różnych nowinkach wartych zastosowania
także u nas. Gorąco popieram wprowadzenie w Polsce, wzorem Francji,
zakazu noszenia w państwowych szkołach chust muzułmańskich oraz

przy okazji i dla równowagi
eksponowania symboli religii innych
niż islam. W tym zalecanych przez katolicyzm staników dla dziewcząt.
Jako pedofil nie wnoszę też sprzeciwu wobec chęci skopiowania
szwajcarskiego pomysłu dożywotniego umieszczania nas w leczniczych
zakładach zamkniętych. Pod warunkiem że wszyscy, którzy
tak jak ja

chromolą dzieci, wysłani zostaną do lecznic szwajcarskich. Żyje
się tam znacznie lepiej niż w Polsce na wolności.
W lutym w Sejmie zaczęły się prace nad ustawą przeciw pedofilom,
która ma zaostrzyć kary. Rozważa się publiczne piętnowanie.
Przewodzi temu poseł Katarzyna Piekarska, która nie lubi pedofilów,
gdyż ostatnio straciła już u nich wzięcie.
Polska prasa potępia pedofilów i judzi przeciwko nam. Nie wzbudzają
jednak jej oburzenia inne niż akty seksualne sposoby dręczenia
dzieci. Rodzina o każdym stopniu zamożności ma zaś wielki wybór
sposobów znęcania się nad nimi: bicie, podawanie marchewki, rower,
płatki owsiane, język angielski, pianino, ciastka od Bliklego,
wynoszenie śmieci i inne sporty, wyprowadzanie psa na kupę, kurczak
z groszkiem, czułości, wyganianie do szkoły, wizyty u babci, spanie
po obiedzie, dobranocka TVP, fotografie rodzinne, kolonie letnie i
zimowiska
nieprzeliczona jest rozmaitość tortur. Jeden jednak
tylko sposób molestowania dzieci srogo jest karany
seks z córeczką
czy bratankiem, czyli to akurat, co dziatwa przeważnie lubi. Na
pedofilów skarżą się psychologowie, piętnują nas prokuratorzy,
ścigają policjanci. Dzieci skarżą się najrzadziej, przynajmniej z
własnej inicjatywy. Niejeden pedofil jest zresztą niewinną ofiarą
dziecka, które go uwodzi.
Kampanie przeciw pedofilom skłaniają do unikania kontaktów z
dziećmi, podobnie jak z rekinami i lądowymi bestiami. Ja już dziecka
po łbie nie pogłaskam, chociażbym musiał głaskać i całować w ramach
służbowych obowiązków jako prezydent albo premier. Ja już wnuczce
zabawki nie kupię. Bachorowi ręki nie podam ani nie pozwolę mu
wskoczyć sobie na kolana, bo to sprowadza nieszczęście. Każde
dziecko zakaża dorosłego odpowiedzialnością karną i łatwo tu o
prowokację. Magazyny kobiece np. zalecają matkom karmienie piersią
niemowląt nie zdając sobie sprawy, co czynią zachęcając młode
kobiety do tego, aby nieletnim podawały do ssania swój sztandarowy
instrument seksualny.
Atmosfera nagonki sprawia, że można pójść siedzieć za coś, co prasa
określa mianem "zły dotyk". Czyni to niedotykalnymi bachory, których
pełno wokół nas niczem insektów.
Jak bowiem udowodnić nieseksualne motywy dotykania kogokolwiek lub
czegokolwiek? Kogo zaś wsadzą, temu biada. Szlachetna społeczność
więzienna złożona z morderców, bandytów, biznesmenów i innych
godnych szacunku dżentelmenów akurat pedofilów ma za podludzi.
Znęca się nad nimi, bije, kaleczy i gwałci w umęczony odbyt. Parę
lat odsiadki to dla pedofila gorsze niż dla innego dożywocie.
Państwo powinno więc chronić obywateli już przed samą pokusą
pedofilską stemplując napisem "Wolno" czoła młodzieży, która
ukończyła 15 lat stając się z dnia na dzień obiektem dozwolonym.
Jak każde zło nagonka na pedofilów, której przewodzą tygodnik
"Wprost" i "Życie Warszawy", ma też swoje dobre strony. Niszczy
rozplenioną czułostkowość wobec dzieci. Jeszcze tylko z repertuaru
telewizji usunąć trzeba filmy i seriale bezustannie nudzące widzów
familianctwem dzieciowatym. Jak nie walka męża z żoną o dziecko, to
ratowanie kalekiego bobasa, jak nie kopnięty bachor, to uciekający z
domu. Istna wyciskalnia łez i pochwała idiotycznych uzależnień ludzi
dorosłych od ich kijanek. Kiedy twórca chce ukazać ludzkie
szczęście, będzie to łąka, mąż, żona i dziatwa pląsająca, czyli
zupełnie nierealistyczny obrazek. Nie ma na nim komarów, gryzących
mrówek i żądlących os, których pełno w przyrodzie. Nie pokazuje się
także pedofilskiego na ogół zabarwienia obowiązującej miłości do
dzieci. Zawsze jest ona bowiem albo seksualna, albo fałszywa.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Aleksander Babiloński "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
5 tys. zł nagrody dostanie Robert Bujak, zastępca dyrektora
Podkarpackiej Regionalnej Kasy Chorych ds. medycznych. Nie jest to
nagroda za trudy i niedogodności jego niedawnej wizyty w RPA na
koszt pewnej niemieckiej firmy. Bujak dostanie nagrodę, za dobrą
pracę w zeszłym roku. Dobrze pracowali również dyrektorka tej
placówki Anna Szubart-Lelek
wyceniona na 16 tys. zł, jej zastępca
Marian Furmanek
na 14 tys. zł oraz kierownik administracji Antoni
Tutak
12 tys. zł. Kasę dostaną nie tylko za dobrą robotę, ale też
za wypracowanie zysków. Po ludzku mówiąc, za przetrzymanie grubo
ponad miliona złotych na tajnych kontach PRKCh. Na łamach miejscowej
prasy Marian Furmanek obwieścił, że kasa należy im się słusznie.
Trudno powiedzieć, jakie zdanie ma na ten temat szefowa pani Lelek,
kolażanka siostry Mariana Krzaklewskiego, Barbary Frączek (była pani
poseł otrzymała intratny kontrakt w PRKCh
na leczenie ludzi). Wiadomo natomiast, że Lelek niechętnie wypowiada
się w prasie, stała się bowiem chorowita.
Zapadła na zdrowiu po świętach wielkanocnych; tak się składa, akurat
wówczas, gdy chciała z nią pogadać o przekrętach w Podkarpackiej
Kasie rzeszowska prokuratura. To jeszcze jeden argument dla ministra
Łapińskiego, że należy sitwy zwane kasami chorych rozgonić
natychmiast i kombinatorów pociągnąć do
odpowiedzialności. (T. Ż.)
Urząd Marszałkowski w Katowicach dokonał zakupu dwóch nowych, bardzo
luksusowych Passatów. Samochody, na które wydano prawie 200 tys. zł
stoją. Marszałkowie, dla których je kupiono, wolą bowiem jeździć
swoimi starymi, wysłużonymi samochodami. Marszałek województwa Jan
Olbrycht
starą Lancią, a wicemarszałek Lucjan Kępka
świeżo
wyremontowanym po wypadku Oplem-Vectrą.
Odmawia poruszania się limuzyną również członek zarządu Waldemar
Jędrusiński, który jeszcze w kwietniu podpisał się pod uchwałą o
zakupie samochodów. Antymotoryzacyjna fobia pojawiła się w urzędzie
po publikacjach lokalnej prasy o jego samochodowych zakupach.
Przejdzie jak ręką odjął po najbliższych wyborach samorządowych.
W ślady Nowego Jorku poszedł Kraków. W czasie akcji "Zero
tolerancji" zatrzymano 25 sprawców przestępstw i wykroczeń. W ręce
sprawiedliwości wpadł m.in. mężczyzna, który szedł nietrzeźwy
środkiem ulicy, przeklinał kierowców i sikał. Ben Laden jeden.
W Wojkowicach otwarto oczyszczalnię ścieków. Oczyszczone ścieki są
wpuszczane do Brynicy. Napił
się ich miejscowy radny.
Chciałem stwierdzić, jakie są te ścieki
już oczyszczone
tłumaczył.
I co, smakowały
zapytała go
dziennikarka.
Nieszczególnie. Nie był to smak moczu czy kału, ale
zapachu nie udało się wytrącić
odpowiedział bohaterski
przedstawiciel lokalnej społeczności.
Osobistą żonę i szwagra pobił na weselu pod Słomnikami Andrzej B.,
były poseł PSL, radny dosejmiku
województwa małopolskiego. Gdy czynu tego dokonał zrezygnował z
funkcji prezesa Zarządu Powiatowego PSL w Krakowie i wiceprezesa PSL
w Słomnikach.
Uważam, że moje życie osobiste nie powinno być
łączone z działalnością polityczną
oświadczył. Z funkcji radnego,
która jest płatna nie zrezygnował. (D. J.)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




To przestaje być śmieszne
Po wiernopoddańczych gestach Prezydenta czynionych przy tzw.
Bazylice Opatrzności (a dla mnie Śmieszności) przyszła kolej na
popieranie zapisu odwołującego się do Boga w nowej eurokonstytucji.
Pan Szymczycha wywiódł, iż taki zapis jest niezbędny dla Polski,
Polaków i w ogóle wszystkich mieszkańców Europy, że stanowić to
będzie wkład Polski w ochronę moralności europejskiej. Brak po
prostu słów. Najpierw było śmiesznie, potem człowiek się denerwował,
a teraz po prostu płakać się chce z bezsilności. Co się z tym
człowiekiem dzieje? (myślę o Prezydencie). Czy on nie wie, że pluje
w twarz tym wszystkim, którzy na niego głosowali?
Nawiasem mówiąc zaczynam wątpić w dotychczas nieomylny zmysł
polityczny Pana Urbana. To przecież on twierdził, że Aleksander
Kwaśniewski jest największym politykiem na lewicy. I co?
A. M.
(e-mail do wiadomości redakcji)

Wiedza czy wiara?
Miejskie Gimnazjum nr 3 w Dębicy. W sobotę 11 maja szkoła odrabia
piątek 31 maja. Uczniowie w tym dniu wyjechali na pielgrzymkę do
oddalonej kilka kilometrów od Dębicy wsi Zawada, w której znajduje
się jakieś sanktuarium. Obowiązkowo!!!
Wprawdzie małolaty, jak ryby, głosu nie mają, ale mimo to nikt
nikogo o zgodę nie zapytał. Dyrekcja zyskała punkty u "najwyższej
władzy", a nauczyciele nie musieli zdzierać gardeł pakując wiedzę do
zakutych łbów.
A co na to Kuratorium i MENiS? Co jest ważniejsze
wiedza czy
wiara? Gdzie realizacja przedwyborczych obietnic SLD?
Krzysztof z Dębicy
(e-mail do wiadomości redakcji)

"Zdycha na stacji lokomotywa"
Po zapoznaniu się z artykułem Andrzeja Rozenka "Zdycha na stacji
lokomotywa" dotyczącym funkcjonowania spółek działających w
strukturach P. K. P. S. A. związek z awodowy rewidentów taboru P. K.
P. "Małopolska" w Trzebini uprzejmie informuje Pana Redaktora, że w
sprawie zlikwidowania spółek zwracaliśmy się do Pana Premiera
Ministra Infrastruktury Marka Pola, jednak bezskutecznie. Nasz apel
w tej sprawie nie uzyskał akceptacji, mimo że wiadomo, iż P. K. P.
działając w formie spółek nie jest w stanie funkcjonować na rynku
transportowym i jest skazane na pełną likwidację i każdy rozumny
kolejarz o tym fakcie wie.
P. K. P. potrzebna była reforma, ale nie w formie powoływania
spółek, gdyż to powoduje ogromny bałagan w funkcjonowaniu struktur
działających razem, powiększa także wydatki związane z działalnością
spółek i ta forma zarządzania doprowadzi do całkowitej likwidacji P.
K. P. S. A.
Aby P. K. P. mogło normalnie funkcjonować na rynku transportowym,
muszą być spełnione dwa podstawowe warunki, pierwszy to przy udziale
państwa natychmiastowe zmodernizowanie linii kolejowych, po drugie
zakup nowoczesnego taboru w tym i autobusów szynowych, tylko jest
pytanie
kto to zrobi?
Przewodniczący Z. Z. Rewidentów
Andrzej Tomaszewski
Dupcenie Belki
Chciałbym nawiązać do trafnego artykułu pana Andrzeja Rozenka pt.
"Autobójcy" ("NIE" nr 16/2002) i dodać do niego swoje trzy grosze.
Słuchając wypowiedzi pana ministra Belki, aż się pofajdałem z
czułości i troski, jaką wykazuje dbając o bezpieczeństwo i
szczęśliwość rodaków. Finał jego troski jest taki, że nie mogę sobie
kupić jakiegoś używanego samochodu w dobrym stanie
mało tego z
powodu koszmarnych opłat granicznych już trzykrotnie musiałem
odmówić rodzinie i przyjaciołom niemieckim, którzy chcieli mi
sprezentować za symboliczną złotówkę 10-letnie Audi 100, później
7-letni Volkswagen-Santana oraz odrestaurowany w idealnym stanie
Volkswagen Garbus. W efekcie jeżdżę ciągle rodzimym produktem o
nazwie Fiat 126p wyprodukowanym w 1975 roku, czyli 27-letnim

obecnie już bez ważnych badań technicznych.
Gdyby ze swoją gadką pan Belka przyjechał na Śląsk, to od niejednego
by usłyszał, że "dupcy jak by się bani najadł".
K. W.
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)

"Przednia Łapa"
W artykule "Przednia Łapa" z 13 kwietnia 2002 roku została
przedstawiona pierwsza polska rekombinowana insulina ludzka

GENSULIN produkcji Bioton.
Autorstwo projektu zostało przypisane Polfie Tarchomin, a są nimi
Instytut Biotechnologii i Antybiotyków oraz firma Bioton (kapitał
polski). Technologia rekombinowanej insuliny ludzkiej GENSULIN
(nazwa handlowa wszystkich preparatów insuliny ludzkiej) została
wdrożona do praktyki przemysłowej w firmie Bioton.
Opracowanie tej technologii należy ocenić jako duże osiągnięcie
polskiej nauki, które spotkało się z wyjątkowym uznaniem środowiska
i zostało już szeroko upowszechnione. Jej wdrożenie przynosi
określone korzyści społeczne i ekonomiczne dla państwa
zwiększony
dostęp do nowoczesnych leków oraz rozwój terapii i ochrony zdrowia,
poprzez przełamanie wysokiej bariery technologii "high tech"

rozwój krajowej biotechnologii, jak również znaczące oszczędności
budżetu w refinansowaniu wydatków na leki.
Polska rekombinowana insulina ludzka Gensulin uzyskała prestiżową
Nagrodę Gospodarczą Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w kategorii
"Najlepszy wynalazek w dziedzinie produktu lub technologii".
Mariusz Borkowski
Menedżer Produktu

"Obrzezane głowy"
Trochę dziwi mnie wasza postawa wobec konfliktu Izrael
Palestyna.
Sięgnijcie do faktów historycznych. Wiecie, że jeden z przywódców
palestyńskich już w latach 30. rozmawiał z Hitlerem w kwestii
"problemu żydowskiego"? Palestyńczycy krzyczą, że teren należy do
nich, bo byli tam od wieków. Żydzi byli na tych terenach znacznie
wcześniej i w końcu należało im się własne państwo.
Bulwersuje wielu, że żołnierze mają "lekkie" cyngle i strzelają do
ciężarnej kobiety. Wiele razy Palestynki wypowiadały się, że ich
dzieci wyrosną na dzielnych ludzi, czyli takich, co obwiążą się
ładunkami wybuchowymi i zabijając się zabiorą ze sobą kilku Żydów.
Była też Palestynka w widocznej ciąży, ale była ta ciąża
kilkukilogramowym ładunkiem, który wybuchł zabijając wielu
Izraelczyków (chyba był to
zamach na posterunek wojskowy). Jeśli więc wspomniana w ostatniej
waszej relacji Palestynka przeżyła postrzał z kilku metrów, to
obstawiam, że żołnierz nie chciał jej zabić, ale bał się, że jej
ciąża jest bardziej odlotowa, a niesienie rannego dziecka jest tylko
dla niepoznaki.
Szaron walczy z mediami, bo to media tworzyły opinie, opinie

presje, a presja międzynarodowa pozwalała na bezkarne mordowanie
izraelskich cywili i polityków. Czy USA byłyby tak bezczynne jak
Izrael po czymś takim? (...) Szaron walczy z cywilami? U
Palestyńczyków nie jest się uznawanym za mężczyznę, jeśli nie walczy
się z Izraelem, a nie ma wojska palestyńskiego.
Czemu nikt nie pyta Libanu, dlaczego szybko i bezceremonialnie
wytłukł Palestyńczyków, którzy chcieli założyć tam autonomię???
Kacper Paździor
(e-mail do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lansowanie Najświętszej Panienki
W Tomaszowie Lubelskim jest wielebny, który potrafi wycisnąć podpis
nawet z niepiśmiennej nieboszczki.
Ksiądz nazywa się niebanalnie
Hermenegild Frąkała. Dzierżąc od lat
stolec dziekana zawiaduje najstarszą tomaszowską parafią
Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Parafia szczyci się
zabytkowym, drewnianym kościołem i 350-letnim cudami słynącym
obrazem Matki Bożej Szkaplerznej. Ostatnio w parafii cudów wydarzyło
się niemało.
Cud meldunkowy
Od 5 maja mieszkańcy prowadzącej do kościoła ulicy, która wcześniej
nazywała się zupełnie inaczej (jak
o tym za chwilę), mieszkają
przy alei Najświętszej Marii Panny. Przeprowadzkę zafundowali im
miejscy radni w większości skupieni w różańcowej Koalicji na rzecz
Miasta i Regionu, w tym akurat przypadku wspierani przez będących w
mniejszości chłopaków z SLD i peeselów. Za uchwałą w sprawie zmiany
nazwy ulicy, przyjętą na marcowej sesji rady miasta, głosowało 13
osób, 3 wstrzymały się od głosu, jedna była przeciwko.
Mieszkańców świeżo przemianowanej ulicy trafił szlag. Nie dość, że
wcześniej nikt nie pytał ich o zdanie w tej sprawie, to jeszcze o
przeprowadzce dowiedzieli się nie z ratusza, tylko z gazet. Ludziska
klęli, bo wyliczyli, że wymiana dowodów, praw jazdy, wpisów w
księgach wieczystych, różnych nipów i regonów (na ulicy jest
kilkanaście firm, od sklepu z dewocjonaliami po odpicowaną agenturę
Warty) będzie kosztowała każdego z nich po kilkaset złotych.
Piorunem wysmażyli do koalicyjnego burmistrza Mariana Łysiaka
stosowny protest, pod którym podpisało się okrągłe pół setki
obywateli. Zmiana nazwy ulicy nie leży w naszym interesie i jest
tylko i wyłącznie prywatną inicjatywą ks. Hermenegilda Frąkały

załkali.
Cud Marianny
Wydelegowano do magistratu kilku co bardziej kumatych mieszkańców
nowej alei. Poza doręczeniem pisma mieli wyszpiegować, w jakich
okolicznościach zaistniał cud przemeldowania. Emisariusze spisali
się nieźle i donieśli sąsiadom, co następuje:
1. Wielebny Frąkała namówił burmistrza Łysiaka na zmianę nazwy
podczas ostatniego spotkania opłatkowego w urzędzie miasta.
Przegryzając śledzika uzyskał obietnicę rychłego, pozytywnego
załatwienia sprawy, co słyszało przynajmniej kilka osób.
2. Uchwałę wykombinowano tak, że niektórzy radni nawet nie
zorientowali się, za czym tak naprawdę głosują. Powołanie alei NMP
upchnięto bowiem między dwie inne ulice, dotąd nie nazwane:
Wschodnią i Południową.
3. Do uchwały dołączono listę 46 podpisów, z której wynika, że
obywatele wręcz proszą burmistrza, by pozwolił im zamieszkać przy
alei.
Dalej obywatelskie śledztwo poszło gładko. Ludzie ustalili, że
wielebny dopuścił się manipulacji. Przedstawił burmistrzowi listę z
podpisami zebranymi jeszcze w 2002 r. przy okazji tzw. chodzenia po
kolędzie (mieszkańcy klną się, że nie wiedzieli wtedy, co podpisują,
inni mówią, że podpisali zbyt pochopnie). Jak gdyby tego było mało,
dokument był z odzysku, bo wpłynął do sekretariatu urzędu miasta w
marcu 2002 r. Związany z nim projekt uchwały w sprawie zmiany
przykościelnej ulicy stara rada ze starym burmistrzem uwalili już na
posiedzeniach komisji, ale nigdy nie trafił on na sesję.
W ferworze walki o aleję wielebny Frąkała popełnił jednak poważny
błąd. Na kwicie poparcia widnieje nazwisko niejakiej Marianny W. Sęk
w tym, że ta poczciwa kobieta, która w przekonaniu radnych bardzo
chce mieszkać przy alei NMP, nie żyje od września 2003 r. Kolejny
szczegół: jej byli sąsiedzi doskonale pamiętają, że nigdy nie
zdołała ona opanować sztuki pisania, w związku z czym podpisywała
się krzyżykami. Skąd w takim razie na liście jej wyraźny podpis

nie wiadomo.
O tym, że ani burmistrz, ani tym bardziej ksiądz Hermenegild nie
chcieli z nami rozmawiać, nie ma po co pisać, podobnie jak o tym, że
protesty mieszkańców na nic się nie zdały, bo uchwała o alei już
weszła w życie. Teraz może ją uwalić jedynie wyrok Wojewódzkiego
Sądu Administracyjnego.
Cud historyczny
A teraz najlepsze. Otóż ulica, o którą wybuchła cała ta chryja,
wcale nie nazywała się poprzednio Bieruta, XXX-lecia czy innego
Kaczora Donalda. Nazywała się po prostu Kościelna.
Jeśli wierzyć Izydorowi Wiśniewskiemu, prezesowi Tomaszowskiego
Towarzystwa Regionalnego, ta nazwa jest równie stara jak samo
miasto, które wybudowano na początku XVII wieku. Prezes od
regionalistów wcale nie dziwi się, że radni obecnej kadencji nie
konsultowali pomysłów księdza i burmistrza z nim ani z innymi
historykami. Dostaliby, tak samo jak rajcy z poprzedniej ekipy,
opinię zdecydowanie negatywną.
Skąd u wielebnego taki pęd do zmieniania historii? Z ambicji. Nieraz
podkreślał, że musi mieć przed kościołem aleję NMP, bo w odległym o
kilkanaście kilometrów Krasnobrodzie, gdzie również jest sanktuarium
maryjne, tamtejszy proboszcz już dawno sobie taką ulicę załatwił.
Hermenegild Frąkała nie chciał być gorszy.
Autor : Damian Miechowicz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak przegrać w karty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wolne miasto Warszawa cd.
Wywołana przez nas akcja obywatelskiego nieposłuszeństwa pod hasłem
"nie płacę WaParkowi" przyniosła szeroki odzew. Nasi Czytelnicy z
Warszawy pokrzepieni przykładem tych, którzy wygrali sprawy przed
sądem, zaprzestali opłacania haraczu prywatnej spółce. Nadal jednak
są nękani przez służby WaParku i Straż Miejską. Wzywamy prezydenta
stolicy Lecha Kaczyńskiego, by wywiązał się z przedwyborczych
obietnic i zrobił z tym porządek.
Straż Miejska?
W zeszłym roku Straż Miejska w Warszawie założyła 40 375 blokad.
Około 10 proc. wszystkich sił Straży Miejskiej stanowi wydzielony
referat liczący niemal 120 strażników, który jest zaangażowany do
obsługi Stref Płatnego Parkowania Niestrzeżonego. Czyli w odwalanie
brudnej roboty dla prywatnej spółki. Dla porównania WaPark od 1999
r. zatrudnił 168 osób.
Straż Miejska ponosi nie tylko koszty egzekwowania opłat na ulicy.
Musi też biegać do sądów. Sądy w stolicy okazały się nieugięte i nie
tolerują bezprawia. Dlatego kierowcy, którzy nie płacą WaParkowi,
wygrywają proces za procesem. WaPark urządził się chytrze. Kasę
pobiera chętnie, ale do sądów chodzić nie ma zamiaru. Dymają za
niego strażnicy miejscy. Według danych Straży Miejskiej, 8
12
strażników codziennie przebywa w sądach w sprawie WaParku. Każdy z
nich jest wyjęty z czynnej służby na około 4 godziny. Są jednak
takie dni, jak
27 marca, gdy do sądów wezwano 42 funkcjonariuszy.
Uzyskaliśmy informację, że strażnik zarabia około 1800 zł. Dziennie
około 80 zł. Obliczyliśmy: straty Straży Miejskiej wynikające
wyłącznie z nieobecności funkcjonariuszy to minimum 150 tys. zł
rocznie. O kosztach obsługi prawnej nie wspominając.
W czyim zatem interesie została stworzona Straż Miejska? Mieszkańców
miasta czy prywatnej spółki?
Prawo?
Przypomnijmy: Działalność WaParku narusza art. 217 Konstytucji RP,
co potwierdził Trybunał Konstytucyjny konstatując, że opłaty za
parkowanie to forma podatku, nie można więc zlecać pobierania
pieniędzy z tego tytułu prywatnej firmie. Niestety, Trybunał
zezwolił na funkcjonowanie bezprawia do 30 listopada, dając czas na
naprawienie prawa.
Na szczęście sędziowie warszawscy orzekający w sprawach WaParku
uznają, że okoliczność ta nie ma znaczenia dla oceny prawnokarnej
czynu zarzucanego obwinionemu. I masowo uniewinniają kierowców
oskarżonych o niezapłacenie WaParkowi haraczu. Kosztami postępowania
sądowego obciążany jest skarb państwa. Jakie są to koszty? Bardzo
trudno obliczyć.
Inną kwestią jest umowa, którą za rządów w Warszawie koalicji SLD
UW
podpisało miasto z WaParkiem. Jej treść jest tajna. Mimo to niektóre
szczegóły przeciekły do opinii publicznej. Na przykład takie, że
zgodnie z umową WaPark miał kupić parkometry i po upływie siedmiu
lat przekazać je miastu. Tymczasem firma wzięła urządzenia w
leasing, a więc nie kupiła.
Zatem od 1999 r. kierowców warszawskich łupi bezprawnymi haraczami
prywatna spółka. Umowa, którą podpisało z nią miasto, jest tajna,
ale to i tak nie ma znaczenia, bo WaPark jej nie przestrzega.
Trybunał Konstytucyjny potwierdza, że to bezprawie, lecz pozwala na
jego dalsze funkcjonowanie. Żyjemy w państwie prawa?
Interes?
2,6 zł za godzinę to najwyższa stawka w Polsce. Codzienne parkowanie
przez 8 godzin pracy to miesięcznie około 450 zł. Wpływy z
parkometrów Systemu SPPN za rok 2001 (netto) przedstawiają się
następująco*:
l Przychód ze Strefy SPPN (netto) 38 115 696,58 zł.
l Wielkość przychodu przekazana do kasy miasta (netto) 12 188 446,61
zł.
To jedyne oficjalne dane. Jak podaje "Życie Warszawy", z dokumentów
finansowych firmy wynika, że wynagrodzenie trzyosobowej Rady
Nadzorczej WaParku za 2001 r. wyniosło 2,1 mln zł (sic!).
Do zeszłego roku WaPark zabierał 70 proc. tego, co zapłacili
kierowcy. Teraz kosi "tylko" 60 proc. Nieoficjalne dane za 2002 r: z
42 mln zł wydanych przez kierowców na parkowanie tylko 14 mln zł
trafiło do kasy miasta. Przychód WaParku wyniósł 28 mln zł.
WaPark ukarał kierowców karami w kwocie około 20 mln zł. Jeśli
kierowca zapłacił, to miał przynajmniej tę satysfakcję, że szmal z
mandatu trafił w 100 proc. do kasy miejskiej.
Szeryf?
Wielu warszawiaków liczyło, że Kaczyński kreujący się na silnego
polityka, szeryfa stolicy, zrobi porządek z WaParkiem. Tym bardziej
że prywatnych poborców podatku parkingowego do stolicy wpuściła
koalicja SLD
UW, a chory układ pielęgnowała koalicja lewicy z PO.
6 lutego tego roku Kaczyński ogłosił, że umowa miasta z WaParkiem
jest nieważna. Wiedzę taką posiadł na podstawie trzech ekspertyz
prawnych, za które słono zapłaciło miasto. Umowy z WaParkiem z
prawnego punktu widzenia praktycznie nie ma! I nie było jej od
samego początku, ponieważ przy jej podpisywaniu popełniono tak
ogromną ilość błędów, że z mocy prawa ta umowa jest nieważna

twierdził Kaczor.
Tymczasem 7 marca tego roku WaPark wydał komunikat prasowy: W dniu
dzisiejszym odbyło się kolejne spotkanie Zarządu Warszawy z Zarządem
WPKPU WaPark Sp. z o.o. Obie strony zgodziły się, że działający w
Warszawie system parkometrów sprawdził się od strony technicznej
jako nowoczesny, szczelny i ekonomiczny system poboru opłat
parkingowych.
Do początku marca tego roku WaPark nie pozwalał miejskim urzędnikom
na jakąkolwiek kontrolę. Dopiero pod groźbą rozwiązania umowy
zgodził się łaskawie wpuścić magistrackich urzędników. Co wykaże
kontrola? Zobaczymy albo i nie.
W warszawskich salonach coraz częściej szepcze się, że Kaczyński
zawarł jakieś tajne porozumienie z SLD. Na poparcie tej tezy mówi
się właśnie o przeciąganiu sprawy WaParku i o zatrudnieniu Jerzego
Lejka (byłego wiceprezydenta z SLD odpowiedzialnego za WaPark) na
stołku wicedyrektora Metra Warszawskiego.
* Dane pochodzą ze strony internetowej WaParku.

Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kochankowie naszych dzieci cd.
Mieszkańcy okolic Krosna: pilnujcie bachorów!
Pojawił się u Was pedofil w sutannie; niewykluczone, że znów będzie
katechetą.
O bezgranicznej miłości księdza Jacka Czekańskiego do chłopców
pisaliśmy miesiąc temu ("NIE" nr 44/2002). Przypomnijmy. Gorące
uczucie, zwłaszcza sposób jego okazywania pewnemu małolatowi,
doprowadziły dobrodzieja do tego, że we wrześniu zeszłego roku Sąd
Okręgowy w Gorzowie Wielkopolskim skazał katechetę na półtora roku
pierdla w zawiasach na 3 lata i zakazał wykonywania zawodu katechety
przez lat 5. Za czyny nierządne wobec nieletniego, ucznia szkoły w
P. koło Choszczna. Kuriewni ze Szczecina, jeszcze w trakcie
czynności sądowych, przenieśli Czekańskiego 100 kilometrów dalej

do Kamienia Pomorskiego. Usunięcia księdza domagała się matka
pokrzywdzonego dzieciaka i niektórzy nauczyciele ze szkoły w P.
Gdy do Kamienia Pomorskiego dotarła wieść o wyroku, fioletowi
znaleźli Czekańskiemu przystań w Dobrej k. Nowogardu. Delikwent,
pomimo prawomocnego wyroku sądu i wbrew jego treści, uczył religii;
miał dostęp do dzieci i najpewniej skwapliwie z okazji skorzystał.
Ale i tu wkrótce dowiedziano się o zamiłowaniach pasterza nieletnich
i o wyroku. Po protestach rodziców i nauczycieli Czekańskiego
odsunięto od nauczania religii. Jednak chętnie zastępował on
nauczycieli prowadząc lekcje z innych przedmiotów. Od rodziców
dzieci z Dobrej wiemy, że ks. Jacek najchętniej prowadził wychowanie
fizyczne z chłopcami. Kolejna bomba wybuchła teraz, już po wyjeździe
ks. Jacka. Pewnie wcześniej ludzie bali się o tym mówić. Jeden z
uczniów zwierzył się nauczycielom, że ksiądz Jacek po lekcji religii
"dziwnie się zachowywał i go dotykał".
Chłopak twierdzi, że to był "specjalny dotyk". Nauczyciele w
Gimnazjum w Dobrej znający tego małolata uważają, że raczej nie
konfabuluje. Jeśli tak było, jak mówi, to sprawą niezwłocznie
powinna zająć się prokuratura. Jeżeli zarzut powrotu do przestępstwa
potwierdziłby się
księdza-zboczka czeka odsiadka. Plus wyrok,
który może zainkasować za kolejny pedofilski czyn.
Mieszkańcy Dobrej długo bezskutecznie domagali się od proboszcza i
od szczecińskiej kurii usunięcia księdza. W końcu dopięli swego.
Pożegnanie księdza Jacka w Dobrej odbyło się oficjalnie w drugą
niedzielę listopada. Proboszcz zakomunikował parafianom z ambony, że
wikary Jacek otrzymał od przełożonych z kurii roczny urlop i do
parafii w Dobrej nie wróci. Dokąd się udał
nie zdradził.
Dowiedzieliśmy się, że Czekański wyjechał w rodzinne strony, w
okolice Krosna na Podkarpaciu. Za cichą zgodą fluorescencji z kurii
w Szczecinie, u których ma specjalne względy
będzie starał się o
posadę katechety.
Autor : W.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bogu duszę księdzu szmal
Kapłani Kościoła kat. wiedzą, że prawo w Pomrocznej jest mroczne. I
potrafią tę wiedzę wykorzystać.
Będzie już cztery lata, jak Halinie K. stuknęła siedemdziesiątka. W
PRL przepracowała 34 lata. Robotę miała dobrze płatną, mąż też
nieźle zarabiał, a że żyli oszczędnie, przez lata uzbierali ponad 90
tys. zł. Pieniędzy nie trzymali w skarpecie, tylko w bankach. I to
był błąd.

Stachu zachorował w połowie lat 90. na raka prostaty
sięga
pamięcią pani Halina, a im bardziej sięga, tym bardziej się irytuje.

Mąż nigdy specjalnie nie palił się do Kościoła. Ale od tego czasu
stał się pobożny. Z całej Polski zaczęły przychodzić pocztą przekazy
in blanco. Wypełniał i słał datki. Na przykład na księży werbistów w
Pieniężnie. Najczęściej po 50 zł, ale bywało i więcej. Zaczął też
utrzymywać bardzo bliskie stosunki ze swoim bratem Bogdanem,
proboszczem parafii św. Krzyża w Szamotułach.
Prawem kaduka
W sylwestra 2001/2002 Stanisław K. zmarł. Potem odbył się pogrzeb, a
po pogrzebie stypa. A jakże. Ks. Bogdan brata opłakał. O spadku,
ostatniej woli zmarłe-go ani w ogóle o kwestiach finansowych mowy
nie było.
Gdy rodzina nieco ochłonęła, zabrała się za sprawy spadkowe. Złożono
stosowny wniosek i 20 lutego 2002 r. sąd postanowił, że majątek po
Stanisławie K. nabyli po 1/3 części żona zmarłego oraz Robert i
Krystyna
jego dzieci.

Wiedzieliśmy, że na rozmaitych lokatach bankowych jest ponad 97
tysięcy
mówi Robert.
Planowaliśmy z siostrą, że w całości
przekażemy je matce. Myśleliśmy, że może sobie kupi nowe mieszkanie
albo wyremontuje stare... Nic z tego. Kiedy poszliśmy do banku,
okazało się, że cały szmal trafił do kieszeni księdza Bogdana,
naszego stryja. Ojciec po prostu upoważnił go do odbioru
oszczędności z banku. Byliśmy zszokowani i zjeżeni. No bo jak się
nie wściec w takiej sytuacji?
Pół dla kokoty
Sprawy spadkowe reguluje kodeks cywilny. Jeżeli nie ma testamentu

tak było w tym przypadku
w pierwszej kolejności dziedziczą dzieci
spadkobiercy oraz jego małżonek; dziedziczą oni w częściach równych,
ale dola przypadająca małżonkowi nie może być mniejsza niż 1/4
spadku. To jest dziedziczenie ustawowe.
Nawet jeśli spadkodawca sporządził testament, na mocy którego
pozostały po nim majątek dziedziczy np. jego kochanka, interesy
najbliższej rodziny chroni zachowek. Z kodeksu cywilnego wynika, że
do zachowku uprawnieni są zstępni (dzieci, wnuki, prawnuki),
małżonek oraz rodzice spadkodawcy. Należy im się
jeśli nie
zachodzą bardziej szczególne warunki
połowa tego, co by otrzymali,
gdyby nie było testamentu. Posłużmy się przykładem. Umarł facet.
Zostawił w smutku pogrążoną rodzinę w osobach córki, syna i żony.
Ponadto został po nim majątek spadkowy warty 900 tys. zł. Przed
śmiercią sporządził testament. Wszystko co jego zapisał kochance.
Ale wszeteczna kokota nie dostanie wszystkiego, a to z powodu
zachowku. Żonie i dzieciom należy się połowa wartości udziału
spadkowego, jaki by im przypadł przy dziedziczeniu ustawowym. Gdyby
nie było testamentu, otrzymaliby po 300 tys. zł. Ponieważ testament
jest, dostaną po 150 tys. Proste? Niekoniecznie
sprawa wikła się,
gdy pieniądze znajdują się na rachunku bankowym.
Banki ber alles?
Wszystko przez artykuł 57 ustawy prawo bankowe. Stoi tam, że
właściciel rachunku bankowego może w umowie z bankiem wskazać
dowolną osobę, której po jego śmierci należy wypłacić pieniądze.
Górny limit takiej wypłaty to 20-krotność przeciętnego miesięcznego
wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw bez nagród z zysku. Zatem
maksymalna obecnie wypłata może wynieść 81 tys. 659 zł oraz 64 gr.
Ta kwota nie wchodzi do spadku. Tak stanowi przepis, który dzisiaj
może być okazją do szachrajstw.
A co zachowkiem? Zdania prawników są podzielone. W Centrum Prawa
Bankowego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie powiedziano nam,
że prawdopodobnie można w tym przypadku zastosować dwie prawidłowo
przeprowadzone wykładnie
jedną korzystną dla najbliższych
zmarłego, drugą nie. Dodano, że raczej przyjmuje się, iż rodzinie
przysługuje w takiej sytuacji prawo do zachowku i powinna ona
wystąpić z powództwem wobec osoby, która odebrała pieniądze z banku.
Ale wynik takiego procesu jest niepewny. Z pracy zbiorowej "Prawo
bankowe, komentarz", pod redakcją dr. hab. Wojciecha Góralczyka jr
także wynika, że kwoty wypłacone z rachunków bankowych należy
uwzględnić przy obliczaniu ewentualnego zachowku dla spadkobierców.
Z kolei w komentarzu do "Prawa bankowego" Fojcik-Mastalskiej
napisano, że nie. Nikt jednoznacznie nie jest więc w stanie
odpowiedzieć na pytanie, co jest z prawami do zachowku, jeśli
pieniądze z banku powędrowały do kieszeni osoby wskazanej przez
posiadacza rachunku bankowego.
Wygodna furtka
Byłoby obrzydliwie, gdyby na skutek zapisu testamentowego wszelkich
praw do schedy można było pozbawić tych, którzy przyczynili się do
zgromadzenia majątku, czyli najbliższą rodzinę, a zamiast niej
dziedziczyliby metresy i księża, gdyż postaci te raczej przyczyniają
się do notorycznego umniejszania majątku, a nie do jego
powiększania. Brzmi logicznie, a nawet moralnie. Sęk w tym, że
twórcy prawa mają gdzieś umoralniające banialuki.
Słychać, że w przygotowywanej noweli prawa bankowego znaleźć ma się
zapis jednoznacznie pozbawiający rodzinę prawa do zachowku. Będzie
to wygodna furtka dla kombinatorów chcących ominąć przepisy kodeksu
cywilnego. Przy odrobinie zachodu można będzie wtedy dowolną sumkę
ulokować w różnych bankach
w każdym nie więcej niż suma graniczna

i w ten sposób wydziedziczyć czyhającą na nasz szmal rodzinę. Już
teraz niektórzy wykorzystują artykuł 57 prawa bankowego. Kiedy
przepisy wyraźnie opowiedzą się za zniesieniem praw do zachowku,
liczba oskubanych rodzin gwałtownie wzrośnie.
Wyjaśni listownie
Wróćmy do oszwabionej przez księdza rodziny K. Gdy familia
dowiedziała się, że forsę grabnął księżulo, bo ojciec przed śmiercią
upoważnił wielebnego do odbioru pieniędzy z konta bankowego,
oniemiała. Po pewnym czasie nie całkiem słusznie pomyślała, że
ksiądz też człowiek i spróbować się dogadać nie zawadzi. Najpierw
proboszcz twierdził, że pierwsze słyszy i ogólnie nic o pieniądzach
nie wie. Jakieś dwa tygodnie później wyznał, że owszem, wie i sprawa
jest jego zdaniem jednoznaczna: zmarły przepisał swoje oszczędności
na Kościół i rodzinie nic do tego. Potem ksiądz proboszcz był zajęty
sprawami duchowymi, gdyż było to w ubiegłym roku, gdy przybył do
ojczyzny papież. Papież dawno wyjechał, ale wielebny do dziś nie
znalazł czasu na rozmowę z rodziną.
Nam po wielu próbach udało się porozmawiać z księdzem Bogdanem.

O czym tu mówić
to sprawa rodzinna.
Wolę zmarłego trzeba
uszanować, wydaje mi się, że postawiono już kropkę nad i. Nie ma co
do tego wracać. Wyrażam nadzieję, że rodzina porozumie się ze mną.
Najlepiej listownie
wtedy wszystko wyjaśnię.

Mam swoje lata. Ale jedyne co przychodzi mi na myśl, gdy pomyślę,
że naszą krwawicę przywłaszczył sobie Bogdan, nie nadaje się do
druku. Przecież to były nasze wspólne oszczędności
męża i moje.
Ciułaliśmy przez całe życie. Ksiądz nigdy nie dołożył do tego
majątku nawet złotówki, a zgarnął wszystko
kwituje pani Halina.
PS Niektóre występujące w artykule imiona zmieniłem.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pan minister leje
Były wiceminister spraw wewnętrznych może nie jest dobrym
menedżerem, ale za to żonę bije koncertowo.
Na półtora roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata Sąd
Rejonowy w Lesznie skazał Leszka B.
byłego wiceministra spraw
wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego Buzka, wcześniej
piastującego stanowisko wojewody leszczyńskiego, a do niedawna
wicedyrektora Szpitala Powiatowego w Górze, bo-hatera naszych
publikacji ("NIE" nr 7/1999 i 18/2001). Prokuratura zarzuciła mu
przestępstwo przeciwko rodzinie. Leszek B. swoje niepowodzenia
zawodowe odreagowywał w domu tłukąc i zastraszając własną żonę.
Złożył województwo
Leszek B. wsławił się niekonwencjonalnymi metodami rządzenia
województwem. Jak wielu, rozpoczął od kadrowej czystki. Z pałacu
Sułkowskich, wieloletniej siedziby Urzędu Wojewódzkiego w Lesznie,
wyrzucono wówczas na zbity pysk wielu niesłusznej prowieniencji
urzędników. Zwolnione miejsca obsadził w sposób niekonwencjonalny:
dyrektorem generalnym Urzędu Wojewódzkiego w Lesznie został
niespełna 30-letni komputerowiec, a asystentką wojewody
odpowiedzialną za kontakty z mediami
pracownica leszczyńskiego
szpitala zajmująca się statystyką, czyli liczeniem chorych i
nieboszczyków. Metody sprawowania władzy w województwie przypadły do
gustu przełożonemu Leszka B., czyli Januszowi Tomaszewskiemu

ministrowi spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Jerzego
Buzka. Po likwidacji województwa Tomaszewski przygarnął B.
powierzając mu tekę wiceministra. Polecił, by swoją energię i
pomysłowość spożytkował przede wszystkim na opracowanie przepisów
umożliwiających wymianę dowodów osobistych. Jakie były tego efekty

wszyscy zapewne pamiętają. Wraz z Tomaszewskim musiał odejść i
Leszek B.
Położył szpital
Jako wierny członek AWS i niezwykłe odkrycie prawicy został
wicedyrektorem Szpitala Powiatowego w Górze, a zatrudnił go tam
dyrektor Stanisław H., odwdzięczając się za intratny kontrakt
menedżerski: kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Kontrakt
zawarł z nim Leszek B. jako wojewoda.
To zaszczyt współpracować z
człowiekiem posiadającym takie doświadczenie w administracji

informował media
dyrektor Stanisław H.
W górowskim szpitalu Leszek B. z werwą i zapałem rozpoczął wdrażanie
nowatorskich projektów. Z dnia na dzień wzrastało zadłużenie, w
końcu przekroczyło 9 mln zł. Pod koniec zeszłego roku nowatorskim
pomysłom zaczęły się przyglądać instytucje kontrolne. Urzędnicy
wykazali wiele nieprawidłowości. Urząd Skarbowy w Głogowie złożył na
szefów górowskiego szpitala doniesienie do prokuratury.
Kontrola
ujawniła, że od sierpnia 2000 r. do maja 2001 r. szpital nie
odprowadzał zaliczek na podatek od wynagrodzeń pracowniczych.
Zaległości tylko z tego tytułu wyniosły wobec fiskusa blisko 370
tys. zł. Było to działanie celowe narażające skarb państwa na szkodę

wyjaśniał dziennikarzom Wojciech Czerwiński, prokurator rejonowy w
Głogowie. Pod koniec lipca 2002 r. akt oskarżenia w tej sprawie
skierowany przeciwko byłym dyrektorom szpitala w Górze trafił do
głogowskiego sądu. Oczywiście oskarżeni menedżerowie zaprzeczają
zarzutom twierdząc, że są nieprawdziwe i mają podłoże polityczne, a
prokurator jest dyspozycyjny wobec obecnej władzy.
Górowska policja ujawniła też, że szpital zarządzany przez
Stanisława H. i Leszka B. podpisał z Dolnośląską Regionalną Kasą
Chorych kontrakt na usługi wykonywane przez karetkę reanimacyjną,
której nigdy nie było w taborze placówki. W ten sposób wyłudzono z
wrocławskiej kasy chorych około 800 tys. zł.
Współtwórcami tych sukcesów byli buzkorządowi prominenci. Na jednej
z ubiegłorocznych sesji Rady Powiatowej w Górze odwołano Stanisława
H. ze stanowiska dyrektora. Nieskutecznie
ówczesny wojewoda
wrocławski unieważnił tę uchwałę. Odwołanie zaakceptował dopiero
obecny wojewoda. Leszka B. mieszkańcy Góry wygonili z sesji Rady za
pomocą tupania, gwizdów i bukietu pokrzyw.
Mniej więcej w tym samym czasie wyszło na jaw, że niepowodzenia
zawodowe dzisiejszego już ekswicedyrektora, ekswiceministra i
ekswojewody miały swoje odbicie w jego stosunkach z najbliższą
rodziną.
Przyłożył żonie
Maltretowana żona Leszka B. nie wytrzymała w końcu specyficznych
pieszczot swojego męża i złożyła
doniesienie do leszczyńskiej prokura-tury. Po dochodzeniu
przeprowadzonym przez policję prokurator sporządził akt oskarżenia,
w którym zarzucił Leszkowi B. fizyczne i psychiczne znęcanie się nad
członkiem najbliższej rodziny. Oskarżony nie stawił się ani na
pierwszą rozprawę, której termin wyznaczony był w lutym 2002 r., ani
na drugą
zaplanowaną w połowie marca. Sąd wydał decyzję o
tymczasowym aresztowaniu Leszka B. Nie doszło do zatrzymania, gdyż
obrońca oskarżonego złożył zażalenie na postanowienie leszczyńskiego
sądu. Podstawą było
nie zgadniecie
zwolnienie lekarskie. Leszek
B. stanął w końcu przed sądem.
Na pierwszej rozprawie nie przeszedł wniosek oskarżonego o
wyłączenie jawności. Powodem miało być
jak usilnie przekonywał
obrońca Leszka B.
dobro jego dzieci i najbliższej rodziny.
Poszkodowana żona, jej adwokat oraz prokurator byli odmiennego
zdania. Na kolejnej rozprawie żona naszego bohatera, ku fascynacji
zebranych, opowiadała, jak aktywista partii mającej za swe credo
"Zawsze Rodzina" bił ją, popychał, szarpał, ciągnął za włosy i
znieważał, wyłączał w domu prąd i gaz, zabierał jej ubranie, żeby
nie mogła wychodzić. Awanturom przyglądały się dzieci.
Wśród dowodów przemawiających przeciwko Leszkowi B. znajdują się
zeznania świadków, obdukcja lekarska oraz notatka z interwencji
policyjnej, podczas której funkcjonariusz sporządził tzw. niebieską
kartę, czyli dokument informujący o przemocy w rodzinie.
Leszek B. od początku kategorycznie zaprzeczał wszystkim zarzutom.
Uważał się za ofiarę politycznego spisku i jako praworządny obywatel
dbający o najbliższą rodzinę i jej dobre imię wytoczył proces
nierzetelnym wydawcom, których fałszywe
jak twierdzi
publikacje
prasowe naruszyły jego dobra osobiste, bo spowodowały utratę pracy
oraz zaufania społecznego niezbędnego do sprawowania funkcji
publicznych.
Autor : Radosław Wojciech Wróblewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gdy komornik zajmie Kołodke "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nasz człowiek w Teheranie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polityk pierwszego kontaktu
Jak władza powinna postępować z prasą
bezpłatna porada dla rządu.
Adam J. ma wykształcenie klasyczne, czyli podstawowe, hodowlę
tuczników i talent do polityki
od 18 lat ludzie wybierają go do
Rady Miasta i Gminy Ostroróg (gospodarna Wielkopolska). Jest
postacią znaną i ogólnie szanowaną, choć
trzeba przyznać
nie
zawsze skromną. Niedawno w przypływie euforii ogarniającej od czasu
do czasu wszystkich ludzi sukcesu ogłosił się królem Szczepankowa

wioski, w której mieszka. Te monarchistyczne słabostki obywatele z
łatwością mu wybaczyli, bo
co tu kryć
gdyby zaczęli szemrać,
niechybnie dostaliby po gębie. Pan Adam wielokrotnie dowiódł, że jak
trza, potrafi sięgnąć po niekonwencjonalne środki wyrazu.
Psy i prasa won!
Na przykład z pewnych istotnych powodów sfałszował podpis pod
protokołem komisji rewizyjnej. Gdy go nakryto, nie wypierał się ani
nie skomlał, tylko zżarł protokół i popił herbatką. Świadkowie tego
wydarzenia małodusznie powiadomili organa ścigania. Na szczęście
prokuratura stanęła na wysokości zadania i uznała łyknięcie papierka
za czyn zupełnie nieszkodliwy.
Nienawiścią szczerą, płynącą prosto z trzewi, darzy pan Adam
dziennikarzy. Pismaków nie cierpi jak psów, bo kłamliwie opisują
jego czyny i psują mu imidż. W zaciszu gabinetu, podczas gdy zwykli
obywatele z zapamiętaniem osuszali flaszki, ten wielki mąż stanu
dniami i nocami myślał nad kluczowym dla gminy problemem: jak
rozbisurmanione i przeszkadzające w sprawowaniu władzy towarzystwo
pismackie definitywnie pognębić? Znalazł rozwiązanie w swej
prostocie genialne: zaproponował, żeby przed wejściem do sali
sesyjnej umieścić tabliczkę z napisem "Psom i prasie wstęp
wzbroniony".
Dwa trzy jeden ka ka
Projekt zakazu wstępu psom i dziennikarzom nie przeszedł, ale stał
się głośny. Ludzie pióra zaczęli się mścić. Na panu Adamie i na
zaprzyjaźnionym z nim burmistrzu Ostroroga
panu magistrze Januszu
Ł. Zamiast laurek na łamach lokalnej prasy poczęły się ukazywać
paskudne paszkwile, z których wynikało, że burmistrz jest seryjnym
przestępcą. Co gorsza, od 2003 r. zdanie dziennikarzy zaczęła
podzielać Prokuratura Rejonowa w Szamotułach. Do sądu wpłynęło kilka
aktów oskarżenia. Z różnych powodów: a to zaginęła gdzieś faktura na
160 tys. zł, a to pan burmistrz wydał zgodę na działanie pewnego
żwirowiska, choć powinien uczynić to starosta, a to bez zgody rady
rozpoczął budowę oczyszczalni ścieków... Itd., itp. W prawie
wszystkich przypadkach pan magister Ł. oskarżony został z artykułu
231 kodeksu karnego, który za przekraczanie uprawnień i działanie na
szkodę interesu publicznego przewiduje możliwość 3-letniego pobytu w
pudle. Wyjątek stanowi pewien godny ubolewania incydent wyborczy.
Dwa cztery osiem
W październiku 2002 r. Janusz Ł. był burmistrzem, ale kadencja
zbliżała się ku końcowi, a pan magister chciał sobie jeszcze
porządzić i znowu zostać burmistrzem. Uzależnienie obsady tak
ważnego stanowiska od woli nie najmądrzejszych wyborców uznał za
grubą przesadę. Z tego powodu do Ostroroga zaprosił swych
wielbicieli na konspiracyjne zebranie. Przybyli pałali nieodpartą
chęcią głosowania na pana Janusza, ale nie figurowali na liście
wyborców, ponieważ nie mieszkali na terenie miasta i gminy Ostroróg.
Zameldowani byli w nikczemnym Lesznie, idiotycznych Wronkach, a
nawet poza województwem wielkopolskim. U siebie, owszem, mogli
głosować bez przeszkód, ale szkopuł w tym, że nie na pana Janusza.
Magister Ł. jednym prostym ruchem umożliwił im oddanie głosu na
siebie: jako urzędujący burmistrz wydał decyzję, na mocy której
wpisano ich na listę wyborców. W ten naturalny sposób poszerzył
elektorat i wybory wygrał w cuglach.
Niestety, przyszła pora na realizację przedwyborczych obietnic.
Uczestnicy tajnego zebrania szczególnie stanowczo domagali się ich
spełnienia, bo za udział w głosowaniu mieli obiecane całkiem
wymierne korzyści (robotę w urzędzie, korzystną decyzję o
przekwalifikowaniu gruntu itp.). Zrobił się szum starannie podsycany
przez prasę, no i masz
wmieszała się w to wszystko prokuratura.
Tym razem oskarżyła Janusza Ł. z artykułu 248, ustęp 1. (Kto w
związku z wyborami do samorządu terytorialnego sporządza listę
głosujących z wpisaniem nieuprawnionych, podlega karze pozbawienia
wolności do lat 3).
Pan burmistrz po tej historii popadł w tarapaty. Nawet SLD, bo z tej
partii magister Ł. się wywodzi, podjął decyzję o zawieszeniu go w
prawach członka.
Wieprzek na początek
Choć prokuratura przygotowuje kolejne akty oskarżenia wobec magistra
Ł., Adam J. pozostał nieustraszonym sojusznikiem burmistrza. Nie bez
kozery był członkiem zarządu w poprzedniej kadencji. Teraz zarządu
nie ma, pan Adam nie może więc w nim zasiadać, ale przewodniczy za
to komisji rewizyjnej, zasiada w komisji gospodarki, rolnictwa,
finansów i budżetu oraz komisji porządku publicznego. (W Ostrorogu
nie mogą się obejść bez Adama J., dlatego istnieje tylko jedna
komisja
oświaty i kultury
do której nie przynależy). Ciągle jest
więc politykiem wpływowym, co w znacznej mierze zawdzięcza
magistrowi Ł. Nie jest jakimś tchórzliwym Hiszpanem, żeby
politycznych sojuszników zostawiać na lodzie. Broni więc burmistrza,
jak i gdzie tylko się da, a za kłopoty Ł. obwinia dziennikarzy.
Oraz, w zmienionej nieco formie, powraca do pomysłu uniemożliwienia
pismakom wstępu na salony władzy. I znajduje coraz większe
zrozumienie u rajców. Gdy odbywało się posiedzenie komisji rolnictwa
poświęcone protestowi przeciwko wysypisku śmieci, uczestnicy zaczęli
narzekać na samowolę dziennikarzy. No bo łazi taki jeden z drugim po
urzędzie, wchodzi na sesję, pyta, nagrywa... Pan Adam mógłby z
czystym sumieniem wrzasnąć: "A nie mówiłem, żeby wywiesić, że psy i
prasa won?!". Mógłby, ale tylko wygłosił złotą myśl: Bezrobotny za
pół litra takiemu skórę wygarbuje, że 3 tygodnie redaktor poleży w
szpitalu i problem z głowy. Na ten cel ofiaruję jednego wieprzka.
Nikt nie fiknie
Na innym z kolei zebraniu Piotr Michalak z "Gazety Poznańskiej" bez
pytania trzasnął Adamowi J. fotkę. Pan Adam zażądał natychmiastowej
przerwy w obradach. Świadkowie zgodnie twierdzą, że gdyby
przewodniczący zgodził się na pauzę, ktoś zarobiłby w papę (pan Adam
zaczął już wyczyniać rękoma młynki przygotowawcze). A tak skończyło
się na krótkiej oracji: Ty, Michalak, pilnuj się, bo dostaniesz po
gębie!
Za to płomienne wystąpienie prokuratura oskarżyła Adama J. o
używanie gróźb karalnych (sprawa w sądzie). A o tym, że bić po gębie
miejsko-gminny rajca potrafi (179 cm wzrostu i 102kg wagi),
przekonał się Krzysztof Sadowski z Radia Merkury. Reporterowi
zachciało się pytać Adama J. o różne sprawy. Ojciec miasta i gminy
lojalnie zasygnalizował zły nastrój: Wypierdalaj, kurwa, i przestań
węszyć! Po czym oddalił się. A radiowiec za nim ze sprzętem i
pytaniami. Kto by zdzierżył? Pan Adam nie ma maślanki zamiast krwi,
nie wytrzymał więc i zaczął hienę prać po gębie. Sąd skazał go za to
na 2 tys. zł grzywny (wyrok nieprawomocny). Adam J. się nie przejął.
Oświadczył, że radnym będzie jeszcze co najmniej 100 kadencji, bo w
całej gminie nikt mu nie fiknie. Można mu wierzyć.
PS Internetowa strona urzędu miasta i gminy w Ostrorogu ma adres
www.nowoczesnagmina.pl.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Kasia Figura skończyła 40 lat, z dumą informuje "Na żywo
Światowe
Życie". Z tej okazji Kasia polubiła swoje zmarszczki, nawet na swoim
słynnym biuście. Lubi je, bo twierdzi, że jest teraz jak wino
im
starsza, tym lepsza. Aby jednak nie skwaśnieć, Kasia stara się nie
przemęczać. Wstaje późno, je wedle zasady feng shui. Codziennie
medytuje. Gdy medytuje, nie myśli o zmarszczkach na cyckach.
* * *
Stanisława Celińska, kobieta zdecydowanie po czterdziestce, wyznała
w "Gali", iż długo wstydziła się pokazać swój biust, chociaż rola
tancerki w sztuce "Oczyszczeni" tego wymagała. Okazało się jednak,
że ma biust Figury przed czterdziestką. Wcześniej grała biustem w
Wajdowskim "Krajobrazie po bitwie". Ale tylko ciut, ciut. Nie mogła
się rozebrać do rosołu, bo jej partner Olbrychski, grający
oświęcimiaka, był zbyt muskularny i oboje musieli bzykać się w
tekstyliach.
* * *
Magda Femme wywołała skandalik podczas premiery teledysku,
odnotowuje "Uroda". Na premierze-bankiecie Magda pojawiła się prawie
naga, z cycuchami na wierzchu. Ale to nie biust wywołał zgorszenie,
lecz tatuaże: diabełek i Bliźnięta. Jej znaki charakteru i zodiaku.
* * *
Anna Hoksa, słynna Barbie z "Big Brothera" potrafi nie tylko wywołać
skandal. "Na żywo
Światowe Życie" ujawnia, że Barbie umie śpiewać,
grać na pianinie, gitarze, nawet na flecie! Pisać listy do
zmyślonych osób. Uzdolnienia artystyczne ma po dziadku, który był
kapelmistrzem orkiestry wojskowej w Wadowicach. Chodziła też do tej
samej podstawówki co bracia Golcowie. Ukończyła 25 lat, ale nie
skończyła ochrony środowiska. Ma za to od pięciu lat dziecko płci
męskiej, pamiątkę po złamanym sercu. A od sześciu lat ma śrubę w
kostce
pamiątkę po złamanej nodze. Bo i tak się poślizgnęła.
* * *
Katarzyna Dowbor, informuje "Na żywo
Światowe Życie", przestała już
walczyć o mężczyznę, ojca swej córki, red. Baczyńskiego z
"Polityki". Cóż, uczucie bywa silniejsze niż rozum, sumituje się
Kasia. Obecnie oddaje się wychowaniu dziecka. Dziewczynki podobnej
do ojca; ładnej, operującej dużym zasobem słów, używającej mimo
niespełna dwóch lat przyimków, zaimków i przymiotników. Znającej
bajki na wyrywki.
* * *
Anna Przybylska przyznała się w "Super Expressie", że nigdy nie
marzyła o facecie-polityku, bo są to dla niej osobniki z innego
świata. W dodatku wszyscy starsi od niej. Nie marzy o posadzie
żony-ministra, bo musi być to cholernie nudne. Przybylska, która
zawsze do tej pory grała role lumpiar albo małolat, po raz pierwszy
zagrała w "Karierze Nikosia Dyzmy" kobietę elegancką. Ale i tak
pozostała sobą. Ponieważ lubi jeść, to po zdjęciach zjadała całą
scenografię, pochłaniając bankietowe półmiski.
* * *
MichaŁ Milowicz, który skończył 30 lat, jeszcze się nie ożenił
informuje "Naj", chociaż miał w życiu wiele kobiet. Ma nadal
szlacheckie pochodzenie, ale nie ma już potwierdzającego je rodowego
sygnetu z wyrytym herbem, bo mu go ktoś zwyczajnie podpierdolił. A
jakaż szlachetna kobieta zdecyduje się oddać swą rękę nieherbowemu?
* * *
MaŁgorzata KoŻuchowska też skończyła 30 lat, donosi "Cosmopolitan".
Postanowiła wyjść z roli ciepłej blondynki i spoważnieć. Ale to
trudne, bo w Polsce, jeśli aktorka nie zagra zakonnicy albo kobiety
na skraju załamania nerwowego, to nie będzie miała opinii aktorki
ambitnej.
* * *
Shazza też spoważniała, odnotowuje "Na żywo
Światowe Życie". Po
rozstaniu z Tomkiem Samborskim i ukończeniu 36 lat przeistacza się z
pierwszej damy disco polo w dojrzałą artystkę estradową i aktorkę.
Stale pracuje nad swym warsztatem: chodzi do wróżki, kosmetyczki,
fryzjera, siłowni.
* * *
PaweŁ Wilczak, donosi "Przyjaciółka", ma już 36 lat i też się nie
ożenił. Co robi z zarobionym w sitc-comach i serialach szmalem?
Wydaje na żarcie w knajpach i uchlewa się winem. Gdyby już się
ożenił, robiłby to samo, tyle że w domu.
* * *
Cezary Pazura też obchodzi okrągłe urodziny informuje "Tele
Rzeczpospolita". Artysta popularnością dorównujący Shazzie miał do
tej pory trzy autorytety: dom, szkołę, Kościół. Dwa mu się ostatnio
zdewaluowały. Pazura uważa, że po okresie "chmurnym i durnym"
przyszedł czas na refleksję i działanie. Teraz głos powinno mieć
jego pokolenie. Czterdziestolatków.
* * *
ElŻbieta Jaworowicz nie chce zdradzić swego wieku "Vivie!", za to
zadeklarowała, iż nie jest modelką ani sylfidą. Swoje słynne czarne
włosy ma nadal czarne nie dlatego, że je ciągle farbuje, lecz tak
jej zostało zapisane w genach.
* * *
Leszek Miller wyznał w "Trójce", że nie będzie miał takich włosów
jak Elżbieta Jaworowicz, czyli kruczoczarnych. Nie ma ich zapisanych
w genach. Małżonka Aleksandra woli siwy łeb swego lubego.
Bezbarwność podnieca, sugeruje Miller.
* * *
BogusŁaw Linda ukończył 50 lat, donosi "Gala", i choć siwy nie jest,
przeraża go starość, nieszczęście, choroba, rachunki. Oddaje długi,
bo wraz z kolegami zapragnął być gastronomikiem. Zaciągnęli
kredyty na lokale "Prohibicja", które okazały się prohibicyjne,
jeśli chodzi o zyski. W wolnych chwilach procesuje się z dawnym
agentem, który go oszukał, oraz z wydawcą, który go okradł.
* * *
PaweŁ Okraska, mężczyzna wzbudzający w kobietach wibracje
porównywalne z Lindą, a może nawet z Millerem, przyznaje w
"Cosmopolitan", że całując się z partnerką na planie filmowym jego
myśli układają się wprost proporcjonalnie do miejsca, gdzie całuje.
* * *
Martyna Wojciechowska, kobieta ukrywająca swój wiek pod makijażową
urodą, zadeklarowała w "Urodzie", iż nigdy i nikogo się nie boi.
Nawet rajdów samochodowych i rajdowców. Przez wiele lat żyła z
kierowcą rajdowym i wie, że rajdowcy są permanentnie niewierni. Ma
też licznych fanów. Ale z żadnym z nich nie poszłaby do łóżka. To
uwłaczałoby jej godności.
* * *
Patrycja Markowska czuje się podczas koncertów jak prostytutka,
odnotowuje "Uroda". Wtedy sprzedaje nie tylko swe ciało, ale i
duszę. Kocha jednak występować, bo śpiewanie to dla niej orgazm.
Swoją płytę zatytułowała "Będę silna". Chce życie przeżyć na maksa.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bida poniżej poziomu nędzy
Przeczytajcie, czy jeszcze żyjecie, czy już zdechliście z głodu.
Pod koniec zeszłego roku GUS opublikował porażające dane dotyczące
sytuacji materialnej ludności w roku 2001. Tak zwane wolne media, na
co dzień zatroskane losem większości rodaków, nawet nie zauważyły
tych informacji. Pewnie dlatego, że postawiło to pod znakiem
zapytania sukces tzw. transformacji ustrojowej.
Z danych GUS wynika, że spuścizna rządów Buzka to ponad 22 miliony
osób (57 proc.) żyjących poniżej przyjętej przez GUS granicy sfery
niedostatku. Jeśli w czteroosobowej rodzinie dochód na jedną osobę
jest niższy niż 401 zł, to znajduje się ona poniżej tej granicy.
Z owych 22 milionów nieudaczników 5,8 miliona ludzi (15 proc.) miało
prawo ubiegać się o pomoc socjalną, czyli żyło poniżej ustawowej
granicy ubóstwa.
Z kolei wśród tych 5,8 miliona jest jeszcze podgrupa szczególna

3,7 miliona osobników (9,5 proc.) żyjących poniżej granicy skrajnego
ubóstwa! Uprawiany przez nich tryb życia prowadzi, zdaniem uczonych,
do biologicznego wyniszczenia!
To piękne, że delikatni intelektualiści wzruszają się losem
głodujących Afgańczyków, że martwi ich stan demokracji w Chinach i
Irakijczycy jęczący pod butem Saddama. Nie chcą jednak dostrzec, że
nad Wisłą mamy całkiem niezły Auschwitz!
Najgorzej w Polsce mają wiochmeni. 71,2 proc. rodzin wiejskich żyło
poniżej granicy minimum socjalnego, z czego 23 proc. poniżej
ustawowej granicy ubóstwa, w tym 12,6 proc. wpierdalało korzonki,
czyli żyło poniżej minimum egzystencji. Aby obejrzeć to ludzkie
bydło, należy odwiedzić tereny województw warmińsko-mazurskiego,
pomorskiego, kujawsko-pomorskiego i lubelskiego. Ostatnie wybory
parlamentarne i samorządowe udowodniły, że te tereny stają się
bastionami Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin.
Nie trzeba być wytrawnym badaczem, aby dostrzec, że w tej nędzy
największa bieda dotyka rodziny wielodzietne. Wśród dzieci do 14 lat
co ósme żyło poniżej przyjętej w Polsce granicy egzystencji.
Choć prezydent Aleksander Kwaśniewski nieustannie wygłasza kazania o
pożytkach wynikających z wykształcenia, a słowo "edukacja"
regularnie pojawia się na plakatach wyborczych SLD
praktyka jest
odwrotna. Wydajemy na ten cel 4 proc. PKB, co w europejskich
rankingach oznacza, że Polska wyprzedza tylko Grecję, Albanię i
Rumunię!
Ale nawet wykształcona gówniażeria ma przewalone, bo nie ma dla niej
pracy. Stanowi największą grupę wiekową wśród
oficjalnie
ponad 3
milionów bezrobotnych. Bezrobocie w Polsce ma już charakter w
większości dziedziczny. Należy zatem liczyć na biologię i wymieranie
ludzkiego bydła żyjącego poniżej granicy skrajnego ubóstwa.
Ten raj na ziemi to efekt polityki gospodarczej prowadzonej w Polsce
w latach 1997
2001 przez ekipę AWS
UW, a właściwie przez obecnego
prezesa NBP wspieranego przez Radę Polityki Pieniężnej. Skutki tej
polityki długo jeszcze będą się nam odbijać czkawką. Nie mam
złudzeń, że w roku 2003 Główny Urząd Statystyczny przedstawi wyniki
badań dotyczących sytuacji materialnej ludności w roku 2002

jeszcze gorsze niż omawiane dziś.
W opublikowanej w 2001 r. pracy "Diag-noza społeczna 2000" pod
redakcją prof. Janusza Czapińskiego można znaleźć informację, że 7,7
proc. Polaków uważało zapoczątkowany w 1989 r. proces transformacji
za korzystny dla siebie. 47,3 proc. było przeciwnego zdania, a 45
proc. miało "transformejszyn" w dupie, czyli zdeklaro-wało
obojętność. Ergo: na przemianach ustrojowych zdecydowanie dobrze
wyszło jedynie 7,7 proc. obywateli naszego kraju. To coraz bardziej
zamknięty krąg ludzi otoczonych przez schlebiające im media, z
własnymi politykami z Platformy Obywatelskiej i wpływami w
strukturach władzy.
Politycy SLD powinni dawno wyciągnąć z tego wnioski i robić
wszystko, aby odwrócić te proporcje. Aby 47,3 proc. Polaków uznało
się za beneficjentów transformacji, a 7,7
za skrzywdzonych.
Ponieważ rządząca koalicja nie doprowadziła w 2002 r. do zmiany tej
polityki, nie liczyłabym dziś na zbawcze skutki ożywienia
gospodarczego. Jeśli na skutek powszechnej biedy popyt został
dramatycznie stłumiony
to gdzie są źródła wzrostu? Jeżeli nic
strasznego na świecie się nie wydarzy, to w najbliższych miesiącach
będziemy bili kolejne rekordy niskiej inflacji, bo ludzie już
zwyczajnie nie mają forsy.
W ostatnich tygodniach minionego roku byliśmy po raz kolejny
świadkami nachalnego promowania przez lobby najbogatszych, z Polską
Radą Biznesu na czele, idei podatku liniowego. Pomijam fakt, że
ogromna większość podatników (dokładnie 95 proc.) na skutek
mizernych dochodów nie może przekroczyć najniższej stawki
podatkowej. Groźne jest to, że ci sami ludzie, których zasług w
gnojeniu polskiej gospodarki nie sposób przecenić, ostro lobbują na
rzecz swoich oderwanych od realiów koncepcji. Efekty są łatwe do
przewidzenia
bogaci staną się jeszcze bogatsi, a biedniejsi
jeszcze bardziej biedni.
Mimo zmasowanej negatywnej kampanii medialnej przeciw Samoobronie i
Lidze Polskich Rodzin, nie udało się zmniejszyć znacząco poparcia
społecznego dla tych ugrupowań. Pogarszanie się warunków życia
większości obywateli to najlepsza kampania wyborcza, jaką mogą sobie
wyobrazić panowie Lepper i Giertych.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Globalna wioska Hiroszima "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Penisy na falach
Co wniesiemy do Europy? Plemniki!
Wchodzimy do Unii. Trudno coś jej zaoferować. Poza dziwkami i ich
eksportem, w którym od dawna zajmujemy czołową pozycję ex aequo z
Rosją i Ukrainą. Bo co niby innego moglibyśmy proponować? Stal z
hut, których już nie ma? Węgiel z biedaszybów? Wieprzowinę z
biedaświnek? Kulturę? Oświatę? A może jakąś kosmiczną technologię?
Nie jest tak źle. Jest szansa na eksport. Okazuje się, że Polacy
głowy nie tracą. Wejdźcie do Internetu na
www.menonwaves.xx.pl :
"Mężczyźni na Falach" to nieformalna organizacja szowinistyczna,
której głównym celem jest propagowanie idei tzw. "ojcostwa
społecznego"
całkowicie popieramy pogląd, że mężczyzna potrzebny
jest kobiecie jedynie jako dawca nasienia. Naszą misją stało się
zaszczepienie tej idei na gruncie europejskim.
Zainicjowana przez nas akcja "Wiatr od morza" jest odpowiedzią na
niedawną wizytę w Polsce holenderskiego statku-kliniki Langenort.
Inicjatywa ma polegać na niesieniu pomocy wszystkim kobietom
zainteresowanym darmową, bezpieczną i świadomą inseminacją.
Organizatorzy akcji na pokładzie kutra "Trygław" zawijać będą do
portów całej zachodniej Europy.
Zainteresowanym paniom, po wypłynięciu łodzi na wody
eks-terytorialne, załoga statku służyć będzie wszelką dostępną
pomocą. Akcja skierowana jest w pierwszej kolejności do środowisk
feministycznych i feminizujących.
Portem docelowym dziewiczego rejsu naszego kutra będzie Rotterdam.
Przeczytałem i zrobiło mi się od razu lepiej. Proszę: kompleksy,
polish jokes, smutek, oszołomstwo, telewizja prostująca fałdy na
mózgu. A tu
mówiąc językiem sportowego sprawozdania
nasi chłopcy
w pięknym stylu podejmują walkę.
I to jaką. Czytajmy dalej:
...MEH-51 "Trygław" to nowoczesna jednostka pływająca, posiadająca
komplet stosownych atestów i uprawniona do żeglugi poza wodami
terytorialnymi RP. Mamy zamiar odkupić łódź od szypra Konkola Jana,
a następnie przystosować ją do nowych zadań poprzez modernizację
zapewniającą podwyższenie standardów użytkowych dla naszych gości.
(...)
Aranżacja wnętrza zaprojektowana zostanie przy współpracy z testową
grupą kobiet-ochotniczek z Polski, które wezmą czynny udział w
przygotowaniach do naszej misji.
Czapki z głów! Piszą o sobie, że szowiniści, a jednak poproszą o
pomoc kobiety. Piękne.
Załoga "Trygława" składać się będzie wyłącznie z mężczyzn, aby jego
symbolika była jasna: MEH-51 "Trygław" to kuter niosący płomień
dobrej nadziei wszystkim potrzebującym kobietom, płomień nadziei na
świadomą, bezpieczną i zdrową inseminację przeprowadzoną na życzenie
klientki i pod całkowitą kontrolą lekarską.
Zarówno załoga statku, jak i przebywający na pokładzie dawcy, to
starannie wyselekcjonowana grupa profesjonalnych i gruntownie
wyszkolonych inseminatorów z kompletem świadectw lekarskich.
A teraz to, co tygryski lubią najbardziej:
Jeżeli idee społecznego ojcostwa i świadomej inseminacji są Ci
bliskie, możesz nas wesprzeć na wiele sposobów: informując o naszej
akcji swoich znajomych, zgłaszając się do załogi "Trygława"
(przewidujemy okresowe wymiany członków pionu inseminacyjnego w
trosce o zapewnienie niezbędnej rotacji materiału genetycznego), lub
pomagając nam finansowo za pośrednictwem systemu PayU (nasze konto:
menonwaves@op.pl).
* * *
No tak. W całej tej spontanicznej, jakże zgodnej z tradycjami
polskich ułanów, proeuropejskiej i prorodzinnej inicjatywie jest
jeden szkopuł. Mężczyźni usiłują zebrać kasę na zakup kutra.
Myślałem przez chwilkę, że to jeszcze jedna internetowa grupka
naciągaczy, ale nie: z ich strony przejść można do jak najbardziej
legalnego systemu płatności PayU. Wprawdzie w tym momencie
znajdujemy się w butiku z T-shirtami, ale te koszulki nawiązują do
idei rejsów, więc pewnie jednak dochód ma być na szczytny cel zakupu
łajby przeznaczony. Z drugiej strony: Ile cholera trzeba sprzedać
koszulek, żeby kupić "Trygława"?
By wspomóc dzielnych ma-trosów-inseminatorów, apeluję zatem:
Panie Pośle Gadzinowski! Proszę, niech Pan wesprze mocą swej funkcji
tę oddolną ideę. Może nasz ukochany Sejm podjąłby stosowną uchwałę,
a budżet sfinansował zakup kutra wspierającego tę jakże wspaniałą
misję.
A skoro już mamy uszczęśliwiać Holenderki, ale także poczynać nowe
życia, to może by tak wybrać na inseminatorów najgodniejszych
dawców. Ot, takich ambasadorów Narodu.
Imię Roman pochodzi od słowa oznaczającego Rzym. Wspomnijmy cezarów
i ich cywilizacyjną misję, popatrzymy na wydatny, umieszczony pod
wybitnym czołem, nos lidera Ligi i wyobraźmy sobie tegoż przywódcę w
pięknym, admiralskim mundurze na mostku kapitańskim. To spojrzenie,
ten głos!
Sfrustrowane życiem w dobrobycie Holenderki na sam taki widok
przeżyją pierwszy orgazm. Nie mam wątpliwości. A ileż mądrości
mógłby ów admirał przekazać? Ileż takiej protestanckiej bezbożnicy
mógłby opowiedzieć o Wartościach? Duma mnie, Polaka, rozpiera, jak o
tym pomyślę.
A nasz twardziel premier? Jak powszechnie wiadomo, dla kobiet władza
sprawowana przez faceta to afrodyzjak. Za piętnaście lat taka matka
z dumą pokaże dziecku galerię zdjęć czy inne wideo z obrad cyrku na
Wiejskiej i powie: Zobacz synku! Ten ze zmarszczonym czołem i
kciukami wepchniętymi pod okulary to twój tatuś. Mogłeś być
potomkiem jakiegoś rozmamłanego jazzowego trębacza albo innego
konserwatora obrazów, ale nie! Mamusia była mądra i świadoma. Jesteś
synkiem premiera Polski. Wprawdzie premiera byłego, ale jednak.
Takiego faceta, co jak chciał komuś publicznie powiedzieć, że jest
zerem, to mu mówił. Chłop z jajami. Superman po prostu. Ach? Pytasz,
co to takiego ta Polska? To, synku, jest taki kraj, którego nazwy
Amerykanie nie rozróżniają od nazwy Holandii. Oni myślą, że to to
samo. Holland
Poland, dwa bratanki, chciałoby się rzec. Zresztą,
synku, teraz w Unii to już naprawdę bez znaczenia. Polska to
wreszcie normalny kraj: pracują, zarabiają i cieszą się życiem. Tak
jak my w Holandii od stuleci.
Ahoj przygodo!
Autor : Julian Kindermann




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Siku świętego Gabriela "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Instytut Pamięci Susłowa
Z pozdrowieniami dla głównego śledczego IPN, nieodrodnego syna
Związku Radzieckiego.
Szef pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej Witold Kulesza
chwali się, że ostatnio zdołał doprowadzić przed sądy dwóch
oskarżonych o "zbrodnie sądowe" popełnione w pierwszych latach po
wojnie. Byłego sędziego wojskowego Tadeusza N., który w 1950 r.
skazał na sześć lat młodego człowieka ze Szczecina, oraz byłego
prokuratora Czesława Ł., który w 1947 r. oskarżał w procesie
rotmistrza Witolda Pileckiego. Uczestnicząc w represjach sądowych
przeciw ówczesnemu podziemiu oskarżeni mogli sprzeniewierzyć się
prawu. Czy tak rzeczywiście było, rozstrzygnie sąd, żadna ze spraw
nie zakończyła się jeszcze prawomocnym wyrokiem.
Niby wszystko w porządku, gdyby nie wiek oskarżonych
obaj zbliżają
się do dziewięćdziesiątki, a od wydarzeń stanowiących powód
oskarżenia minęło ponad pół wieku. Jerzy Urban zauważył w sprawie
prok. Czesława Ł.: Oburza czynienie z politycznej zmiany
historycznych ocen instrumentu do sądzenia ludzi, którzy 50 i więcej
lat temu inaczej niż teraz oceniali fakty. Równie stronniczo jak
dzisiaj IPN, choć przeciwstawnie ("NIE" nr 21/2003).
Najjaśniejsze nieprzedawnienie
Na problem warto spojrzeć również w innym kontekście. IPN żyje
głównie ze ścigania starców stojących nad grobem za czyny z odległej
przeszłości. Pozwala na to bardzo liberalny, żeby nie powiedzieć
bezceremonialny stosunek do fundamentalnej w cywilizowanym prawie
zasady przedawnienia. Została ona po raz pierwszy uchylona w 1968 r.
konwencją ONZ w stosunku do zbrodni wojennych i ludobójstwa.
Ustawodawstwo Najjaśniejszej, zwłaszcza w ustawie o IPN, znacznie
rozszerzyło możliwości uchylania przedawnienia lub wydłużania jego
biegu w porównaniu z upoważnieniem wynikającym z tej konwencji.
Entuzjaści sądowych rozliczeń za historię i "sprawiedliwości
absolutnej" zapewne szczerze wierzą, że rezygnacja ze stosowania
przedawnienia wobec ewentualnych sprawców politycznych represji ma
szlachetny i demokratyczny rodowód, że spełnia szczytny postulat
walki bojowników z totalitaryzmem
hitlerowskim i komunistycznym.
Nic podobnego. Za odstępstwem od zasady przedawnienia w prawie
międzynarodowym stał Związek Radziecki, a ściślej sternicy jego
polityki zagranicznej i propagandowej za rządów Chruszczowa oraz
wczesnego Breżniewa. Prawdopodobnie towarzysz Michaił Susłow.
Niemcom na złość
Po drugiej wojnie światowej, kiedy sądzono głównych zbrodniarzy
hitlerowskich i japońskich, o uchylaniu przedawnienia nawet nie
dyskutowano. Zamierzano szybko i skutecznie osądzić kogo trzeba i
sprawy zamknąć. W dziesięć czy dwadzieścia lat. Później, w ogniu
zimnej wojny, rozliczenia ze zbrodniami wojennymi zostały
podporządkowane regułom i potrzebom tej nowej rywalizacji. Zatem gdy
w ustawodawstwie Republiki Federalnej Niemiec zbliżały się terminy
przedawnienia, a sądy niemieckie w kilku przypadkach przestępstw
wojennych mniejszej wagi przedawnienie już orzekły, Kreml dostrzegł
poręczną okazję do wykorzystania nowego argumentu dla
kompromitowania i izolowania RFN na forum międzynarodowym.
Hasło do boju ogłosił rząd radziecki w oficjalnym oświadczeniu 24
grudnia 1964 r. Główna jednak rola przypadła Polsce Ludowej i
Francuskiej Partii Komunistycznej jako najstosowniejszym
reprezentantom
na Wschodzie i na Zachodzie
ofiar nazizmu.
Początkowo rząd PRL wspierany przez inne państwa socjalistyczne
domagał się jedynie przedłużenia terminu przedawnienia. Gdy okazało
się, że żądania te spotykają się z pozytywnym oddźwiękiem, zwłaszcza
w organizacjach kombatanckich, a rząd RFN ustępuje i zgadza się na
wydłużenie okresów ścigania o lat pięć, blok radziecki
zradykalizował swe stanowisko. Polska zgłosiła w ONZ projekt
konwencji o całkowitym uchyleniu przedawnienia zbrodni wojennych i
przeciw ludzkości. Uzasadnienie odwoływało się oczywiście do zbrodni
nazistowskich.
Wasale i dyktatorzy
Spór o tę konwencję trwał kilka lat. Państwa zachodnie oponowały,
odwołując się do racji prawnych i moralnych. Przypominały, że
instytucja przedawnienia pojawiła się przed wiekami i była remedium
na sprawiedliwość "plemienną", która domagała się bezwzględnego
odwetu na winowajcy i jego krewniakach, a w razie potrzeby na ich
potomkach. Dowodzono, że przedawnienie nie chroni przestępcy, lecz
zapobiega stawianiu przed wymiarem sprawiedliwości zadań
niewykonalnych lub kłócących się ze zdrowym rozsądkiem. Ostrzegano,
że po upływie kilku dziesięcioleci ścigani będą sprawcy przypadkowi,
którym zdarzyło się dożyć sędziwego wieku, a upływ czasu niezmiernie
utrudni, jeśli nie wykluczy w ogóle rzetelnego postępowania
dowodowego i realizacji prawa do obrony.
Dopóki szło o zbrodnie nazistowskie, nie było szans na zebranie dla
projektu konwencji większości w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Dopiero
objęcie zasadą nieprzedawniania również winnych stosowania
apartheidu (Afryka Płd.) oraz "wysiedleń w wyniku wojny lub zbrojnej
okupacji" (Palestyna) zapewniło poparcie większości państw Afryki i
Azji. Dzięki temu 26 listopada 1968 r. konwencję uchwalono 58
głosami. Przeciw głosowało 7 państw, w tym Stany Zjednoczone, Wielka
Brytania i Portugalia. Wstrzymało się od głosu 36 państw, w tym
wszystkie pozostałe państwa NATO, prawie cała Europa Zachodnia i
Ameryka Łacińska.
Tak więc instytucja prawna, na której opiera się dzisiaj działalność
pionu śledczego IPN, ma podejrzaną moralnie metrykę. Jest płodem
przejściowego romansu politycznego ZSRR i jego wasali z grupą
dyktatorskich państw Trzeciego Świata, przy mniej lub bardziej
stanowczym sprzeciwie demokracji zachodnich.
Faktografia dot. konwencji za: Zbigniew Resich, "Ściganie i karanie
zbrodniarzy hitlerowskich", w: "Zbrodnie i sprawcy". Materiały
GKBZH, PWN 1980.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Moc generała
Zaprawdę powiadam wam, w Radomiu wkrótce wybuchnie rewolucja.
W mieście robotniczych protestów w 1976 r. obywatele w ostatnich
wyborach zrobili prezydenta ze Zdzisława Marcinkowskiego, generała
policji spod Piotrkowa, który służbę w Milicji Obywatelskiej
rozpoczął w roku 1977. Poparła go solidarnościowa prawica.

Powinni mu jeszcze odlać pomnik
ironizuje Paweł, pracownik
jednej z gminnych spółek.
I postawić na Kamieniu.
Kamień to blok skalny na rogu ulic Żeromskiego i 25 Czerwca (dawniej
1 Maja). Poświęcony ofiarom wydarzeń czerwcowych 1976 r., kiedy to
tyran klasy robotniczej Edward Gierek podniósł o parę groszy cenę
cukru, wobec czego lud powstał przeciw uciskowi, a następnie padł
ofiarą osławionych ścieżek zdrowia, których istnieniu zaprzecza inny
milicyjny generał
Mozgawa. Gdy zaświtała jutrzenka swobody, w
Radomiu natychmiast postawiono Kamień i przemianowano ulicę. Od
tamtej pory jest to ulubione miejsce patriotycznych happeningów,
koniecznie z księżmi w rolach głównych.
Ironia Pawła podszyta jest strachem. Już w tydzień po głosowaniu po
Urzędzie Miasta i wszystkich gminnych agendach krąży widmo czystki.
Bladzi ludzie z podkrążonymi oczami snują się chwiejnie po
korytarzach; w Radomiu utrata pracy to wyrok. Bezrobocie oficjalne
wynosi 27 proc. i jest spadkiem po 8-letnich rządach prawicy oraz
4-letnich lewicy. Jedyna praca dostępna jest w szarej lub całkiem
czarnej strefie. Przestępczość w przeliczeniu na liczbę ludności
jest tu najwyższa na Mazowszu. Dziennie kradnie się więcej
samochodów niż w Warszawie. Może dlatego ludzie głosowali na
nadinspektora, który lubi, by nazywać go generałem.

Ja policję lubię
deklaruje barmanka z pubu mieszczącego się w
kontenerze z blachy.
A to całe skurwysyństwo bym wydusiła.
Klientela pubu raczej na wybory nie chodzi. Popija najtańsze i
najmocniejsze piwko, a pod stolikiem
wódeczkę od Ruskich.
Pomniki i ronda
Gdy prawica przejęła władzę w mieście w 1989 r., zmieniła nazwy
wielu ulic. Szczególnie się w tym zasłużył Krzysztof Gajewski,
członek komisji kultury Rady Miejskiej i Zarządu Miasta. Dziś jako
wiceprezydent przy Marcinkowskim znowu ma pole do popisu. Gdy świeżo
mianowany radomski biskup Jan Chrapek spowodował wypadek
samochodowy, w wyniku którego umarł, wybuchła histeria uwielbienia.
99 na 100 pytanych przez media radomian twierdziło, że biskup był
człowiekiem świętym, który ogromnie dużo zrobił dla Radomia, choć
nikt nie potrafił wskazać, co zrobił. Na fali tej histerii lokalne
"Echo Dnia" zaproponowało, by ulicę Waryńskiego przemianować na bp.
Chrapka.
Władza umyśliła sobie, że na wszystkich ruchliwych skrzyżowaniach
porobi ronda, tzw. kompaktowe (małe, ciasne i niewygodne jak
cholera). Radom ma więc ronda: ks. Kotlarza, Matki Boskiej
Fatimskiej, NSZ i WiN. Koło rond nagle zaczęły pojawiać się stacje
benzynowe, a później hipermarkety. Jednocześnie padały jak kawki:
RWT, Radoskór, Zakłady Budownictwa Kolejowego, kombinaty budowlane i
w końcu największy gigant, Łucznik, który
wydawało się
będzie
trwał wiecznie.
Jedyną dziedziną budownictwa, która rozwijała się naprawdę
dynamicznie, była budowa pomników. Radom ma na pewno jeden z
największych współczynników "upomnikowienia" w kraju. To tu stoi
słynny pomnik dziecka nienarodzonego.
Pół deptaka i wiadukt
Cezary Waśkiewicz ma 35 lat, dyplom technika mechanika obróbki
skrawaniem, żonę, dwójkę dzieci i zniszczony wygląd. Całe dorosłe
życie pracował w Łuczniku, teraz jako jeden z niewielu szczęściarzy
załapał się do Fabryki Broni
pozostałego po molochu kadłubka,
gdzie głównie montuje się z części pistolety walther, przestrzela,
pakuje w kabury i sprzedaje ministrowi Janikowi jako "produkt
polski". Waśkiewicz ma umowę na czas określony. Nie jest głupi,
czyta gazety. Wie, że zamówienia rządowe kiedyś się skończą.

Jak można było głosować na prawicę w mieście, w którym za jej
rządów padły wszystkie zakłady
pyta.
W Radomiu frekwencja wyborcza oscylowała wokół 30 proc.
grubo
poniżej średniej krajowej. Ci, co głosowali na SLD, byli jeszcze
bardziej nieliczni
w 28-osobowej Radzie Miejskiej lewica ma 10
mandatów (wcześniej rada liczyła 50 wybrańców, 26 było z SLD).
Prezydent Adam Włodarczyk przegrał w drugiej turze z kretesem, mimo
że w pierwszej miał przewagę prawie 10 tys. głosów.

W całej Polsce tendencja była taka, że nie głosowano na partie,
tylko na lokalne komitety (Marcinkowski reprezentuje stowarzyszenie
Radomianie Razem
przyp. P.W.)
uważa Bohdan Karaś, sekretarz Rady
Miejskiej Sojuszu.
Nic strasznego się nie stało, po prostu przez
cztery lata będziemy konstruktywną opozycją.
Czy na pewno konstruktywną? Dziennikarze uważają, że Włodarczyk
przegrał przez debatę, którą odbył z rywalem w piątek przed wyborami
w miejscowej telewizji. Arogancja, jaką okazał
twierdzą
mogła
odstręczyć wyborców. Ale cóż, prezydent zachowywał się przez cztery
lata, jak gdyby zjadł wszystkie rozumy. Przez cztery lata lewica w
mieście wybudowała trochę dróg, wiadukt i pół deptaka, za to
wyprzedała większość zasobów mieszkaniowych i lokali użytkowych, a i
tak musiała zaciągnąć długi. Świetlane wizje roztaczał wiceprezydent
Józef Nita
radomska starówka miała rozkwitnąć przyciągając
inwestorów i radomian, lotnisko wojskowe miało przekształcić się w
cargo, a wielki obiekt z multikinem, kręgielnią, basenem itd. miała
wybudować opisywana już na łamach "NIE" izraelska Plaza Centers. Nic
z tych planów nie wyszło, co nie przeszkadzało, by pan Nita został
radnym i po raz drugi wiceprezydentem
tym razem przy generale.
Alleluja i do przodu
Nieco schowani za węgłem sklepu (wszak nie wolno pić w miejscach
publicznych) stoją w grupce młodzi
bezrobotni. To ich miejsce spotkań na radomskim osiedlu XV-Lecia
PRL, przez policję zaliczanego do najniebezpieczniejszych. Prym pod
zaszczanym i zarzyganym murem przylegającego do sklepu garażu wodzi
jedyny tutaj "robotny"
27-letni Mariusz pracujący jako goniec w
jednej z gminnych instytucji. Autorytet pracującego po maturze
wykorzystywał niedawno do krzewienia idei lewicowych pod sklepem i
wśród szalikowców czwartoligowego
niegdyś w ekstraklasie

Radomiaka. Teraz zmienił zdanie.

Co ta (tu określenie premiera Millera, którego nawet "NIE"
wydrukować nie może) narobiła?! On mówi, że polecą głowy. Niech
zacznie od swojej. Zabrał nam kodeks pracy, sprowadził papieża,
wprowadził akcyzę na prąd, zlikwidował bony pracownicze, zakazał
sprowadzania tanich ciuchów, obciął dodatki mieszkaniowe,
zlikwidował fundusz alimentacyjny, poobcinał zasiłki, zniżki na
bilety, a ostatnio przeszkadzają mu bary mleczne! A jednocześnie
rozdaje milionowe koncesje Jankowskiemu! Niech opodatkuje Kościół,
od razu będzie na dziurę budżetową. Przecież to jest jakiś obłęd! To
ma być lewica? Płakać się chce, w jakim świecie człowiek żyje. Nic
dziwnego, że Włodarczyk wywieszał papieskie flagi na urzędzie, jak
ten (tu też nie ryzykujmy) z Watykanu był o 300 km stąd.
Mariusz nie był na głosowaniu w pierwszej turze, w drugiej się
przemógł, bo przemówiła do niego wizja miasta milicyjnego. Po wyniku
jednak się załamał. Łapie doły. W pracy nie był już od kilku dni,
zostawił też dziewczynę. Woli, jak powiada, pić sam.
Generał Marcinkowski chce, żeby na każdym osiedlu powstały takie
kluby jak Arka i wtedy będzie bezpieczniej. Arka to katolicki klub
młodzieży
działa na osiedlu XV-Lecia. Jakieś 160 mkw. powierzchni
w dobrym punkcie. Lewicowy zarząd miasta przekazał je, po remoncie,
w bezpłatne używanie czarnym na 10 lat.
Oto wybrane spośród kilkuset prace, które przyszły w odpowiedzi na
naszą "Niemoralną propozycję". Dobra robota. Nie wszystkich autorów
publikowanych prac
w kolejnych numerach opublikujemy ich zresztą
więcej
możemy przyjąć na staż. Wszystkich jednak zapraszamy do
współpracy: zarówno tych, którzy chcieliby związać się z nami
zawodowo, jak i tych, którzy
jak autor "Nieznośnej lekkości
siatki"
piszą dla przyjemności. Jeśli macie coś ważnego do
napisania
sprawdzajcie, piszcie i przysyłajcie. Ostateczna decyzja
w sprawie stypendium zapadnie w połowie kwietnia. Autor : Marcin
Zalewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kraina Matek Bosek
Unia: prężny przemysł, PKB jak Mount Everest i krowy czystsze od
naszych dziwek. My: najwięcej w świecie sanktuariów maryjnych,
kuratela Matek Boskich i Duch Niezłomny. Wystarczy, żeby nawrócić
masonów.
Górka Klasztorna, samo serce ziemi krajeńskiej. Dokładnie powiat
Piła, a gmina Łobżenica. Kiedyś były tam puszcza, jeziora, bagna i
trzęsawiska. W tych niesprzyjających warunkach lokalny pasterz
zobaczył drzewo. A na nim Matkę Boską z dzieciątkiem. Był rok 1079.
Na kolana, unioniści! To było pierwsze objawienie na ziemiach
polskich! Teraz w pobliżu Górki Klasztornej też są wyłącznie lasy,
bagna, trzęsawiska i na dodatek bezrobocie (ponad 25 proc. plus nie
zarejestrowani rolnicy). Ale dzięki znakowi danemu 923 lata temu
jest nadzieja. I sanktuarium Maryjne oraz źródełko z wodą cudowną do
popicia.
Przed wrogami dóbr tych strzegą nieustraszeni Misjonarze Świętej
Rodziny.
* * *
Nie licząc sanktuarium i urzędu gminy, największym zakładem w
okolicy jest mleczarnia w Łobżenicy (miasteczko z 3,5 tysiącami
dusz). Tyra tam setka szczęściarzy.

Miller do dupy negocjował w tej Brukseli
ocenia miejscowy.

Jaki to sukces? W radiu mówili, że mają zamknąć 1800 rzeźni i 1000
mleczarni, bo unijnych norm nie spełniają. Tą w Łobżenicy też mają
zlikwidować, chyba że zrobi fuzję. Z taką, co warunki spełnia. Jedna
mleczarnia w te czy we w te Unii zwisa. Dla nas będzie kaput.

Się jakoś żyje
mówi właściciel jedynego w Łobżenicy zakładu
pogrzebowego.
Pięćdziesiąt pochówków rocznie obskakuję i gra. Pod
koniec roku jakoś przestali umierać. Ale to w branży normalne. Raz
roboty więcej, a raz susza. Bilans roczny jest stały. A czy w Górce
są cuda? Trochę wierzę, a trochę nie. Można powiedzieć
podchodzę
ostrożnie. Do Unii też.
* * *
Mieszkańcy tych terenów jedno wiedzą na pewno: z Unią czy bez

umrą. A każdy woli konać pięknie niż paskudnie. Zakonnicy z Górki
Klasztornej wychodząc naprzeciw temu społecznemu zapotrzebowaniu
utworzyli Stowarzyszenie Matki Bożej Patronki Dobrej Śmierci
w
skrócie Apostolstwo Dobrej Śmierci. Ma ono przygotowywać do godnego
umierania. Zapisać może się każdy. Za co łaska. Żeby mieć gwarancję
odlotowego skonu, wystarczy uzyskać wpis do księgi stowarzyszenia i
sprawa załatwiona, gdyż jest to równoznaczne z oddaniem się pod
opiekę Matki Bożej, Patronki Dobrej Śmierci. Poza tym w Polsce
codziennie odprawiana jest msza za żyjących i zmarłych członków
stowarzyszenia. Nie zwlekaj! Kieruj swe myśli ku wieczności i bądź
gotowy do ostatniej drogi.

Co tu robić? Człowiek nie wielbłąd i napić się musi. A czasem
nawet chce
mruga znacząco bezrobotny łobżanin, który z jakichś
przerażających powodów do Stowarzyszenia Dobrej Śmierci nie
przystąpił.
Zakonnicy z Górki Klasztornej zawsze mieli dobrze.
Przez rok kilkadziesiąt tysięcy ludzi tam przyjeżdża. Cudów
wypatrują. A ostatni zdarzył się dziesięć wieków temu. Tylko czy
Matka Boska naprawdę była wtedy na drzewie? A może to wymysł, żeby
kabzę nabić? Kto to może wiedzieć?
* * *
Miejscowi czekają na Unię bez obaw. W przeszłości mieli już do
czynienia z niewiernymi. W 1575 r. wiedziona ślepą nienawiścią
Urszula Krotowska, z wyznania protestantka, podpaliła kościół w
Górce Klasztornej. Niecałe 20 lat później banda oszalałych lutrów
ukamienowała studzienkę. Nie byle jaką
tę z cudowną wodą. I co?
Kult Matki Bożej szerzył się po tych tragicznych wydarzeniach
jeszcze bardziej! Ale też M. B. nie pozostawała bierna.
Notowano zupełnie niezrozumiałe przypadki przejścia z protestantyzmu
na katolicyzm, a nawet przyjęcia chrztu przez Żydów. W 1718 r. rodak
Jezusa nawrócił się tak bardzo, że dwóch jego synów zostało księżmi
kat. W 1710 r. ludność została zdziesiątkowana przez szalejącą
zarazę. W Górce nikt nie zachorował. Wszystko to są oczywiste dowody
bezpośredniej interwencji Matki Bożej Góreckiej.
W 1964 r. obrazek przedstawiający "Panią Górecką" został skradziony.
Ale szybko go odnaleziono. Leżał na torowisku pod stertą liści
buraczanych.
* * *
Sanktuariów jest w Polsce więcej niż ogólnodostępnych gabinetów
dentystycznych. Każde szanujące się miasto, miasteczko, a nawet wieś
ma własną Matkę Boską. Złośliwcy mówią, że to politeizm mariacki.
Traumatyczne doświadczenia miały za sobą niemal wszystkie obrazki
przedstawiające Bożą Rodzicielkę.
Nie ukrywajmy: zbyt często maczali w tym łapy protestanci, żeby ich
udziałowi zaprzeczać.
Na przykład Matka Boska Wspomożycielka Wiernych z Twardogóry
najpierw została wyrzucona przez innowierców na podwórze. Ocaliła ją
pewna niewiasta, w której mieszkaniu przetrwała bombardowanie i
najazd bolszewików, a potem skrzynia zawierająca obrazek Maryi jako
jedyna ocalała z zaginionego transportu maszyn do szycia. Matkę
Boską Skrzatuską w 1575 r. luteranie wrzucili do stawu w Mielęcinie,
a następnie sprzedali pewnemu garncarzowi. Matkę Boską Swarzewską z
obawy przed protestantami przeniesiono do Helu, gdzie luteranie
cisnęli ją do morza, po czym cudownie wypłynęła na plaży w
Swarzewie.
Po takich zdarzeniach kult maryjny zawsze i wszędzie przybierał na
sile. Dlatego nie musimy obawiać się konfrontacji z bezbożną Unią.
* * *
Niektórzy zauważyli możliwości, jakie stwarzają Polsce wyjątkowa jak
na XXI wiek duchowość i intymne związki z Matką Boską. Słusznie
sądzą, że po wejściu do Unii znowu możemy zostać mesjaszem albo
chociaż misjonarzem narodów. Bo wspólny chrześcijański korzeń
Europy, o którym przy okazji negocjacji z Unią bez ustanku
bełkotano, w niektórych krajach starczo opadł. We Francji doszło do
tego, że księża, aby mieć co wrzucić na ruszt, muszą pracować jako
kierowcy ciężarówek. Ktoś ten korzeń musi podnieść, ktoś winien
robotę chrystianizacyjną wykonać, żeby świat znormalniał. Żaden
naród nie nadaje się tak do tego jak nasz.
Postawa księdza Adama Bonieckiego, naczelnego "Tygodnika
Powszechnego", który powiedział "Gazecie Wyborczej", że znając
trochę Zachód z trudnością mogę sobie wyobrazić polskiego katolika,
który chrystianizuje tamtejsze społeczeństwa, po prostu dziwi. A
nawet śmieszy. Przecież te niezmierzone ilości sanktuariów maryjnych
w naszej ojczyźnie i ich dramatyczne historie ze szczęśliwym
zakończeniem to nie pryszcz. Ani przypadek. W 1966 r. biskupi na
Jasnej Górze podpisali dokument pt. "Milenijny Akt Oddania Polski w
Macierzyńską Niewolę Maryi, Matki Kościoła, za Wolność Kościoła
Chrystusowego". My tę niewolę kochamy i za to Mateczka nas kocha.
Matek Boskich na szczęście u nas dostatek. Z ich pomocą Unię rzucimy
na kolana. Jak nie pomoże Gromniczna, zwrócimy się do Roztwornej.
Jak nie da rady Roztworna, będziemy błagać Strumienną. Jak i ta
zbastuje w odwodzie czekają jeszcze Jagodna, Zielna, Licheńska i
wreszcie Czarna Madonna
joker wśród Matek Bożych. Masońskie syny
nawrócą się prędzej, nim dowiedzą się, gdzie leży Warszawa.

Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rzeczpospolita w pigułce
Oto demokracja lokalna w całej rozciągłości.
Gówno pnie się wzwyż
Na początku kapitalizmu pomrocznego w gminie Wiązownica
(podkarpackie) opracowano koncepcję budowy kanalizacji
grawitacyjno-ciśnieniowej, czyli zwyczajnej, takiej jak wszędzie.
Zapłacono. Później z chlewni wyłonił się człowiek
Józef Długoń.
Został wójtem. Zaraz zjawili się goście z firmy ZISICO. Mieli wizję
innej kanalizacji
podciśnieniowej. Ta jest trzy razy droższa w
budowie i utrzymaniu, delikatna i skomplikowana. Stosuje się ją na
świecie rzadko. Firma ZISICO zorganizowała jednak dla gminnych
notabli wyjazd do Niemiec. Po powrocie radni klepnęli budowę
podciśnieniówki. Przetarg na budowę wygrała
niespodzianka!

ZISICO. Za sam projekt wypłacono inżynierowi 160 tys. zł, zaś 30
kilometrów kanalizacji kosztowało gminę ponad 10 mln zł. Warto
dodać, że za tę kasę buduje się normalnie ponad 100 km kanalizacji
grawitacyjnej.
Oczyszczalnia nie lubi brudów
Jakby tego było mało
kanalizacja i oczyszczalnia ścieków nie
współpracują ze sobą i gmina Wiązownica wywala do Sanu tony
nieprzerobionych ścieków. W podciśnieniowym systemie rur zbierają
się gazy, więc związki toksyczne. W zwykłych kanalizacjach
grawitacyjnych nic się nie zbiera, bo tam dostaje się powietrze. Na
potrzeby podciśnieniówki trzeba budować specjalne oczyszczalnie.
Wiązownica takiej nie ma. W tutejszej oczyszczalni ścieków już raz
wybuchł gaz. Dupnęło tak, że w powietrze wzleciał generator i setki
ton gówna. Mało, że miejscowi siedzą obok bomby, płacą też najwyższe
stawki w kraju za odprowadzanie ścieków.
Ciekawostka jest taka, że oczyszczalnia, choć niepasująca do
kanalizacji, była budowana w tym samym czasie. Budowała firma Inżbud
Przeworsk. Prezesem był tam wówczas senator RP Adam Woś, teraz
poseł. Oczyszczalnia kosztowała 1,6 mln zł. Ma dopiero trzy lata, a
już muszą ją modernizować za drobne 600 tys. zł.
Do dziś działa bez zezwoleń. Władza czerpiąca środki na jej budowę z
funduszu PHARE nie zdążyła na czas podłączyć kanalizacji, więc aby
wyrobić się w terminach, napełniła zbiorniki czystą wodą i wylała
tam nieco szamba.
Potem próbki zawieziono do Warszawy. Ekspert stwier-dził, że w całej
Europie nie ma oczyszczalni, która oczyściłaby wodę tak dobrze jak w
Wiązownicy. Kiedy do oczyszczalni napłynęły prawdziwe ścieki,
okazało się, że ta kompletnie sobie nie radzi. Inspektorat nałożył
na gminę karę
160 tys. zł rocznie za wylewanie praktycznie
nieoczyszczonego gówna do Sanu. Dlatego gmina modernizuje
oczyszczalnię. Specjaliści twierdzą, że nawet pięciokrotne
modernizowanie nic nie da. Oblewanie inwestycji trwało natomiast
trzy dni. Bawiono się w Horyńcu u wykonawcy.
Inspektor ma świra a naczelnik żonę
Podciśnieniówka potrzebuje specjalistycznych urządzeń. Te firma
ZISICO sprowadzała z Niemiec. Pod koniec grudnia 2000 r. ZISICO
wystawiła fakturę VAT na 750 tys. zł. Za roboty i dostawę urządzeń.
Gmina zapłaciła. Roboty nie były skończone, a rzekomo dostarczony
sprzęt trafił do gminy kwartał później, o czym świadczą kwity celne.
Szwindel wykryła Regionalna Izba Obrachunkowa (RIO) podczas
kontroli. Wraz z listą innych poważnych zarzutów przestępstwo
trafiło do prokuratury w Jarosławiu. Ta oddała sprawę miejscowemu
Wydziałowi Przestępczości Gospodarczej. Inspektor nadzoru budowy
kanalizacji na wszelki wypadek zwariował i dostał żółte papiery.
Naczelnik PG w Jarosławiu Roman Kisała był, trzeba
trafu, jednocześnie członkiem zarządu gminy Wiązownica i dobrym
kolegą wójta Długonia. Skutek: choć dowody przestępstwa policja
miała w rękach, prokurator umorzył sprawę
takie materiały dostał
od glin. Niedługo potem żona naczelnika Kisały została dyrektorką
szkoły w Ryszkowej Woli. Jej poprzednik spontanicznie zrezygnował z
dyrektorowania. Ponieważ zajmował mieszkanie służbowe w szkole, dziś

jako prosty nauczyciel
dojeżdża do roboty 25 km. Kisałowa zaś z
miejsca dostała od wójta sporą nagrodę za wyniki.
Jak już wspominaliśmy, RIO znalazła w Wiązownicy mnóstwo
nieprawidłowości. Prokurator postawił wójtowi zarzuty, ale tylko w
drobniejszych sprawach. Sąd wójta skazał, ale ten odwołał się od
wyroku i wygrał.
Dzieci sponsorują sponsorów
Ulubionym zajęciem wójta Długonia, trzęsącego gminą trzecią
kadencję, jest zwalnianie z podatków miejscowych biznesmenów i
organizowanie imprez. Odpisy to średnio 250 tys. zł rocznie.
Biznesmen Sanakiewicz sponsorował remont stadionu. Później wygrał 5
czy 6 przetargów na budowy i remonty szkół. Stratny nie był. Drewnem
w gminie rządzi radny Golba. Ma tartak i rżnie, co wójt każe. A
gmina ma dużo swoich lasów. W zamian gmina sponsoruje jego prywatny
klub piłkarski. Drogi remontuje inny kolega wójta, bez przetargów,
zezwoleń i innych kwitów. Transport dzieci obsługuje firma
pracownicy gminy. To wszystko błogosławi proboszcz z Wiązownicy.
Podczas ostatniej kampanii wyborczej ks. proboszcz Adam Rejman z
Wiązownicy zapragnął, by przy salce katechetycznej, tej samej, którą
wynamuje dla szkoły, powstało boisko. Powstało. Z tej okazji wójt
urządził tam jubel pod hasłem "W trosce o przyszłość młodzieży".
Ksiądz zebrał od dzieci po 2 zł na ciasta dla sponsorów, podziękował
im za budowę i grzmiał do ludu: po wyborach ma być tak, jak jest
teraz. Po czym notable oddalili się do salki katechetycznej na
poczęstunek. Wóda lała się strumieniami. Jak tylko biznesmeni
wytrzeź-wieli, zjawili się w gminie z fakturami za roboty
na 50
tys. zł. Zapłacono. Wójt wygrał wybory.
Wójt ma wybory w sraczu
Wójt dysponuje zatem: silnym zapleczem złożonym z biznesmenów
zwalnianych od podatków, pracowników gminy z dodatkowymi dochodami,
uległych dyrektorów szkół, którzy przed wyborami masowo organizowali
wywiadówki zamieniane w wiece wyborcze, poparciem wśród miejscowego
kleru i u posła SLD Wojciecha Domaradzkiego. Toteż Długoń startując
w wyborach niewiele robił sobie z przeciwników. Nie wygrał jednak w
pierwszej turze.
I gwóźdź programu. Otóż okazuje się, że na szczeblu gminnym to
urzędujący wójt decyduje (do 3 tys. euro bez przetargu), gdzie i kto
wydrukuje karty wyborcze. A zatem, jeśli wójt dogada się po cichu z
drukarzem na dodruk kilkuset dodatkowych kart wyborczych, może je
sobie potem wypełnić i dorzucić do urny.
Liczba oddanych głosów w zasadzie nie może być wyższa niż liczba
wydanych i pokwitowanych kart do głosowania. W gminie Wiązownica był
przynajmniej jeden przypadek, że facet podpisał się na liście
wyborców, że pobrał kartę do głosowania, chociaż fizycznie znajdował
się za granicą.
W gminie Wiązownica karty drukowała firma Papirus należąca do Marka
Trojniaka, dobrego znajomego posła Domaradzkiego. Przewodniczącą
Gminnej Komisji Wyborczej była szefowa Gminnego Centrum Kultury
Zofia Magdziak. Jej zastępczynią
pracownica urzędu gminy Teresa
Chmielecka. Kiedy tylko do gminy zaczęto zwozić protokoły z
poszczególnych komisji obwodowych
przewodnicząca porywała je i
leciała do wójta zaczajonego w swoim gabinecie. W jednym z
protokołów z Zapałowa znalazł się wpis: stwierdzono fakt podwójnego
głosowania przez członka komisji Józefa Olejarza. W paru innych
przypadkach zachodzi uzasadniona obawa podobnych działań. Po wizycie
u wójta przewodnicząca gminnej komisji zadecydowała: trzeba ten wpis
"zakorektorować". Komisja się nie zgodziła. Pani Magdziak wzięła
protokoły i służbowym samochodem z kierowcą wyjechała. Wróciła do
komisji po 5
6 godzinach. Później jeden z mężów zaufania wiedziony
fizjologią dokonał doniosłego odkrycia. W kiblu na podłodze znalazł
oryginalne protokoły głosowań z Zapałowa. Jeden z wpisem, drugi bez.
Oba te oryginały mamy w ręku. Ciekawi jesteśmy zatem, co za
protokoły trafiły do komisarza wyborczego?
Podczas wyborów przewodnicząca komisji zauważyła, że jedna z
członkiń komisji ma w torebce czyste karty do głosowania. Na co
dzień ta członkini była w gminnej strukturze przełożoną
przewodniczącej. Babka się nie odezwała, ale i tak wyleciała z pracy
po wyborach, bo za dużo widziała.
Wiemy też, że przynajmniej w jednym z protokołów nie grają liczby.
To wszystko jest do sprawdzenia. Skoro my mamy oryginalne protokoły
wyborcze, druki szczególnego znaczenia, opieczętowywane przed samymi
wyborami przez poszczególne komisje, uważamy, że wybory samorządowe
zostały tu sfałszowane.
Po co? Ano po to, aby kwitła demokracja, bo demokracja w Polsce
wyrasta z gminnej jak kłos z nasienia.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dożywocie za aborcję
Gdyby Karolina mieszkała w normalnym kraju, żyłaby do dziś.
12 września rozpoczął się pierwszy w Warszawie proces aborcyjny.
Przypadek jest drastyczny: na skutek źle przeprowadzonej skrobanki
wykrwawiła się na śmierć 20-letnia dziewczyna. Odpowiadają za to
dwie lekarki z Nowego Dworu
ginekolog, która usuwała ciążę, i
anestezjolog, która przy tym asystowała. Razem z nimi zasiadają na
ławie oskarżonych kierowca, który zawiózł na zabieg pacjentkę i jej
męża, oraz nieszczęsny wdowiec. Normalny, porządny facet, winien
tylko tego, że oboje z żoną korzystając z elementarnej ludzkiej
wolności nie chcieli wtedy mieć dziecka.
Postępowanie przed sądem dopiero się zaczęło. Ale Izba Lekarska już
osądziła obie oskarżone: ginekolog Krystyna K.D. została pozbawiona
prawa wykonywania zawodu dożywotnio, anestezjolog Barbara G.C.
na
dwa lata. To pierwszy tak surowy wyrok w historii samorządu
lekarskiego w Polsce.
Nie będziemy dociekać, dlaczego dość prosty zabieg skończył się
śmiercią pacjentki. Nie wykonywała go szydełkiem wiejska babka, lecz
doświadczony ginekolog w asyście anestezjologa w normalnie
wyposażonym gabinecie, nie w piwnicy
więc chyba spełniono minimum
wymogów medycznych. Jasne, że bezpieczniej byłoby w szpitalu, ale na
to Karolina nie miała szans.
Błąd w sztuce lekarskiej, przypadkowe przebicie macicy, krwotok nie
do opanowania? To się mogło zdarzyć również podczas legalnego
zabiegu w placówce publicznej służby zdrowia. Chociaż legalnych
zabiegów jest tak mało, niewiele ponad 100 rocznie, że i powikłania
rzadko się zdarzają. Nieszczęście polega na tym, iż w Polsce
najczęściej stosuje się przestarzałą i najmniej bezpieczną metodę
przerywania ciąży
łyżeczkowanie znane pod ludową nazwą skrobanka.
A ponieważ skrobie się w podziemiu, w strachu przed policją,
unikając wzywania pomocy
wszelkie komplikacje mogą być śmiertelnie
groźne. To nie Krystyna K.D. i Barbara G.C. stworzyły tę chorą
sytuację.
Za co tak naprawdę zostały ukarane przez Izbę Lekarską? Za to, że
zabieg się nie udał, pacjentka zmarła, czy za to, że wbrew ustawie
podniosły rękę na życie poczęte?
Gdyby prawdziwa była pierwsza hipoteza, w kolejce po zasłużoną karę
powinien się ustawić tłum ich kolegów po fachu.
Kasta lekarska jest w Pomrocznej praktycznie bezkarna. Setki ofiar
skandalicznych błędów i zaniedbań wącha kwiatki od spodu, tysiące
zostało kalekami. Szokującą dokumentację takich przypadków zebrało
stowarzyszenie Primum Non Nocere. Łatwiej jest udowodnić winę
szefowi mafii niż lekarzowi. Procesy, nawet w oczywistych sprawach,
ciągną się latami, biegli nie chcą obciążać kolegów; w ostateczności
odszkodowanie płaci skarb państwa. Samorząd lekarski dyskretnie
broni podejrzanych, oskarżonych, a nawet już skazanych. Zaszyć
człowiekowi skalpel w brzuchu, obciąć przez pomyłkę rękę zamiast
nogi, operować po pijaku, wyrzucić umierającego ze szpitala,
wyłudzać łapówki
za takie czyny nie traci się prawa wykonywania
zawodu.
Dr Bolesław Piecha z Rybnika
odpowiedzialny za to, że bez potrzeby
i bez badań USG wycięto 50-latce narządy rodne rujnując jej zdrowie
("Rzeźnia kobiet", "NIE" nr 4/2001)
jest dziś posłem PiS i z
olbrzymią pewnością siebie wypowiada się o lecznictwie. Nie słychać
też, aby Izba Lekarska zainteresowała się konowałami, którzy
odmówili ciężarnej badań prenatalnych, w konsekwencji czego urodziło
się ciężko upośledzone dziecko (patrz głośny proces w Łomży). A było
to takie samo złamanie prawa jak nielegalna aborcja.
Ostatnio katole od prezesa Radziwiłła (jak środowisko świętych ludzi
mogło go wybrać prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej?!) forsując nowy
kodeks etyki lekarskiej zaproponowali zmianę artykułu 52
pozwalającego lekarzowi ujawniać błędy innego lekarza wyłącznie
przed organami korporacyjnego samorządu. W proponowanej wersji
lekarz, gdy zauważy jakiś błąd, powinien o tym zawiadomić tylko
zainteresowanego kolegę. (Można by jeszcze dodać: szeptem, w kącie,
bez świadków). Nowa etyka lekarska sprowadza się więc do tego, żeby
maksymalnie utrudnić aborcję, badania prenatalne i zapłodnienie in
vitro, a poza tym chronić dupę lekarza i bronić jego interesów
kosztem pacjenta.
Jesteśmy za tym, by lekarze odpowiadali za skutki swoich błędów.
Wszyscy i zawsze. Dlatego
widząc, jak znane z pobłażliwości dla
"swoich" środowisko decyduje się nagle spalić na stosie dwie
czarownice
wietrzymy w tym raczej kościelne wpływy i antyaborcyjną
obsesję niż przejaw chwalebnej troski o etykę zawodową.
Sąd oceni stopień winy obu lekarek, kierowcy-pomocnika i
męża-podżegacza. Wraz z nimi na ławie oskarżonych powinni jednak
wylądować wszyscy twórcy i obrońcy obowiązującego w Pomrocznej
kretyńskiego prawa, które skazało Karolinę na szukanie pomocy w
podziemiu u autorki anonimowego ogłoszenia: "Tanie zabiegi
ginekologiczne pod narkozą".
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Odwet berlińskiego muru
13 stycznia 2003 r. "Życie Warszawy" wykryło, że swoim okrętem
"Aurora" często podpływam do domu Rywina na Mazurach. Prawdę mówiąc,
nie tak często, jak bym chciał, gdyż mój widok płoszył Rywinowi ryby
i grube ryby. Afera Rywina wprowadziła taki chaos do hierarchii
towarzyskiej, że nie wiem, czy Urban jeszcze brudzi Rywina, czy już
Rywin Urbana.
Nastąpiła instrumentalizacja i uprzedmiotowienie Lwa Rywina

dotychczas przecież człowieka, i to wspaniałego, mocarnego,
zasobnego i grubego. Osobę tę zmieniono w broń wymierzoną na
początek w Michnika i Millera, a potem ona żywemu nie przepuści.
Zawiązano przymierza. PSL, LPR i Samoobrona to koalicja narodowa,
która maszeruje na Michnika. Dla PO i PiS Miller jest celem głównym.
"Gazeta Wyborcza" gorączkowo stwarza na swoich łamach wrażenie, że
istnieje pakt obronny M
M. "Trybuna"
organ Millera
zdradza
jednak swym antymichnikowym grzmieniem, że sojusz obronny trzeszczy,
zdrada czai się. Bo taka jest reguła wszelkich wojen, że walczy się
z przeciwnikiem, nienawidzi zaś sojuszników. Churchill Hitlera nie
lubił w swych przemówieniach, a de Gaulla w istocie. Nie inne są
uczucia naszego Churchilla. Bo to przecież nie Rywin, niebożę, ale
Michnik ukradł Millerowi kawałek jego własnej władzy zmuszając go do
wycofania się z ustawy o mediach, która redaktora "Gazety" miała
ładnie przystrzyc.
Właściwie mamy teraz sprawę Michnika, która wstrząsa Polską. Gdzieś
w tle ewentualną spraweczkę Millera, a na samym końcu występek Lwa
Rywina, który temu wszystkiemu, co się kotłuje, daje nazwę. Adam
Michnik w swojej gazecie wydał jęk zdumienia: jest afera korupcyjna.
On ani forsy nie brał, ani nie dawał, lecz tylko ujawnił, jakim to
cudem z myśliwego przemienił się w zwierzynę, i to nie spadając
bynajmniej na cztery łapy? Wyjaśniam: zwierzyną zawsze jest ten, na
czyje mięso najwięcej ludzi ma największy apetyt.
Adam Michnik pochodzi z więzień PRL. W dzisiejszym reżimie Polski
jest to pochodzenie tak dobre jak w Anglii wywodzenie się z
lordowskiego pałacu, a w Stanach z banku na Manhattanie. Przez samo
siedzenie pod celą Michnik komunę w Polsce czynił wątłą. Zamykając
tak wielkiego męża rozsypywała się ona od swego uczynku, rozstrajana
poczuciem własnego obrzydlistwa. Odsiadka przydała Michnikowi mocy i
takiego znaczenia, że trzeba było z nim biesiadować przy Okrągłym
Stole. Michnik do jednej piersi przytulił Jaruzela, do drugiej
Kiszczaka, co ich tak rozrzewniło, że dali mu w prezencie władzę nad
Polską. Ale on prezentu nie wziął, tylko zawołał kolegów i im tę
swoją już Polskę porozdawał. Sam pojechał zaś do Berlina i wytężając
niespecjalnie siłę moralną pchnął mur imienia tego miasta. Mur się
od razu zawalił. W Polsce zaś Michnik sprzedawać zaczął jakieś luźne
kartki papieru z napisem "Gazeta Wyborcza". Kartki te puchły, puchły
aż te weszły na giełdę, która oceniła je na tysiąc milionów dolarów.
Władzę nad Polską, którą Michnik wcześniej rozdawał, dawni koledzy i
dawni wrogowie znosić mu zaczęli z powrotem. Ile kto jej miał, tym
się po chrześcijańsku dzielił z Michnikiem. Pół kilo władzy
przyniósł mu prezydent, 80 dag premier, 20 dag Sejm, po skibce
partie, ministrowie, sędziowie, policja. Michnik władzę sobie
zbierał i odkładał na starość, bo teraz nie ma czasu używać
wszystkiego, co pozbierał. Jeździ bowiem po świecie, gdzie poucza
narody białe, ruskie i skośne.
Kiedy wpadał do kraju i redakcji "Gazety Wyborczej", podwładni
przybiegali do szefa, a każdy niósł najmarniej milion dolarów w
akcjach i dywidendach gazety Michnika. "A wsadźcie je sobie w dupę"
rzekł redaktor naczelny. Upokorzył tym dziesiątki milionów ludzi
łasych pieniędzy na małe piwo. Obraził tym Michnik naród, w tym
biznesmenów z mozołem kradnących swój jeden marny pierwszy milion.
Obraził też Michnik sam pieniądz tę świętość największą. Bardziej
parszywego Żyda niż to dziecko szczęścia nie było więc od czasów
Abrahama. Straszniejszy skurwiel nie stąpał po polskiej ziemi ani w
szeregach gestapo, ani NKWD. Żadna polska matka nigdy nie wydzieliła
w porodzie podobnie potwornej bestii, na której widok żołądek skręca
się w korkociąg.
I ten to Michnik jeszcze się dziwi, kanalia, że kiedy wreszcie noga
mu się powinęła, bo Rywin przyszedł do Michnika, ruszyła na niego
nagonka?
Żaden historyk ani politolog, choćby na jego mózg robili składkę
Marks, Freud, Tocqueville, Weber, Mills, Arendt i nawet Staniszkis,
nigdy nie objaśni, jaka to mechanika dokonała nagłego upadku
Michnika z jego wielkiej wysokości. Oto bowiem strzelając z procy
małymi kamykami karzełki obaliły wieżę Eiffla. Takiej dysproporcji
między powodem nagonki na Michnika i jej skutkiem, pomiędzy siłą
ognia i masywnością celu świat dotąd nie widział. Niechaj to więc
sobie Michnik objaśni jako zwycięstwo jego ideałów. Demokratyczna i
wolna siła mas w nielubieniu kogoś objawia nuklearną siłę. W
nielubieniu czegoś jest natomiast wciąż słabiutka.
Cóż przewiduję. Michnik wyżyje, a przygięty do parteru upodobni się
bardziej do zwykłych magnatów władzy i pieniądza. Komisja sejmowa w
sprawie Rywina przyzwyczai się do swojej historycznej roli i
codziennej obecności własnych pysków w tivi. Obradować więc będzie
do usranej śmierci, żywiąc się wciąż nowymi wątkami afer. W sprawie
afery Rywina komisja niczego nie zdoła wykryć, czego by od razu nie
wiedziano. Przemieni się ona jednak w komisję do walki z korupcją w
ogóle. Stałe relacje z przesłuchań stworzą atmosferę nagonki.
Policja, prokuratura, Sejm, rząd, redakcje dostawać będą coraz
więcej donosów. Od wyrolowanych konkurentów w biznesie i polityce,
od antagonistów różnych prezesów i tajniaków handlujących
przeciekami. Przed komisją sejmową, a więc i publicznością TVP
objawią się coraz nowe tropy afer. Komisja żadnej do końca nie
zbada. Każda jednak rodzić zaś będzie następne donosy. Wpierw zdawać
się będzie, że kraj się oczyszcza. Potem się okaże, iż wszystko
zalało gówno. Jego smród zrodzi postęp. Polegać on będzie na
ukróceniu wreszcie tych polowań na łapówkarzy i na potępieniu
psychozy nagonki, która opanowała Polskę. Komisję rozwiążą. Kraj
odetchnie z ulgą. Oczyszczenie Polski z mroków walki z korupcją
wzniesie przekupstwo na wyższy, szlachetniejszy poziom
dżentelmeńskiego podziału dóbr w klubie posiadaczy władzy i forsy.
Gdziekolwiek Rywin zamieszka, jego imię pozostanie u nas w kraju
jako symbol. Aferze Rywina przyznane zostanie kilka zdań w
podręcznikach historii Polski. Uczniowie szkół średnich i wyższych
poznając nazwisko Rywina przy okazji wkuwać też będą: Adam Michnik,
Adam Michnik, nie Machnik, jełopie jeden, tylko Michnik. Żaden
nauczyciel nie wspomni, że ten Michnik obalił mur w Berlinie, a
tylko, że dał początek aferze Rywina.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prawdziwa prawda o Starachowicach
Cudzoziemiec nie znający prawdy, ale widzący, słyszący i czytający
musowo wydedukuje, że stolicą polski są Starachowice.
Sercem Starachowic jest hotel Senator, dawna siedziba Urzędu
Bezpieczeństwa. Duch UB tu jest. Deski sedesowe są różowe. Hotel
wyekwipowany jest w centralne ogrzewanie i centralny odkurzacz.
Odkurzacz działa, ogrzewanie
nie.
Afera starachowicka rozpoczęła się przed 40 laty, kiedy to Leszek
Skuza i Marek Basiak wstąpili do szkoły podstawowej. Znajomość ta
nieomal przewróciła teraz rząd.
* * *
A było tak. W ciężkich czasach transformacji Leszek Skuza ogrodził
sobie parking. Ludność nie chciała na tym parkingu parkować. Leszek
Skuza poprosił ponoć osiedlowych wyrostków, aby za pomocą gwoździ
pomogli mu ten parking zapełnić. I rzeczywiście
zainteresowanie
strzeżonym parkowaniem na osiedlu wzrosło. Leszek z mecha-nika od
samochodów stał się szefem organizacji opartej na tajemnicy,
zaufaniu oraz szukaniu szybkich pieniędzy. Smarował gładko, aż
zatarł się na pewnym wulkanizatorze. Krnąbrny ów człowiek nie
zapłacił haraczu za nowy, a ukradziony mu wraz z dokumentami
samochód. Wulkanizator zwrócił się prywatnie o pomoc do policjanta,
któremu za karę spłonął potem Żuk oraz knajpa. W tej sytuacji żona
wulkanizatora pojechała do Warszawy, żeby wydarzenia wzięły w ręce
prawdziwe psy, a nie prowincjonalne kundle. Od dwóch lat Leszek
Skuza rozmawiał przez telefony podsłuchiwane przez Centralne Biuro
Śledcze. Siatka podsłuchów rozszerzała się z każdym nowym rozmówcą
Skuzy. Tak oplotła całą starachowicką śmietankę. Skuza znał
wszystkich
od szefa straży i ordynatora po notabli z lewej i
prawej strony. Można śmiało powiedzieć, że gdyby w ubiegłym
październiku wybory wygrała prawica, to afera byłaby podobna
tyle
że nazwiska i legitymacje byłyby inne.
* * *
Starosta powiatu starachowickiego Mieczysław Sławek spędził życie w
administracji terenowej. Poprzednio był wiceszefem PUP (Powiatowego
Urzędu Pracy). Majątek starosty składa się z 62-metrowego mieszkania
w 20-letnim bloku. Żona plus córki dwie. Nie ma żadnego psa. W
jednym pokoiku rośnie jedna córka, w drugim druga, a dygnitarz na 16
metrach trzeciego spał z żoną i oglądał "Wiadomości" na pamiętającym
czasy Peweksów 20-calowym teleodbiorniku, marki JVC. Telewizor stoi
na plastikowym kredensie ponad dywanikiem z tworzywa sztucznego za
jakieś 350 zł. Pan starosta 16 lat temu położył pod dywanem podłogę
z deseczek sosnowych oraz przedpokój wystukał boazerią świerkową.
Niedawno unowocześnił kuchnię. Do starych szafek zamontował nowe
blaty. Starosta urzędnicze zaległości odrabiał przy paździerzowej
ławie na fotelu obitym sztruksem, obok półki z książkami stojącej
vis--vis telewizora! Na półce stoi teraz "Lalka" Prusa, "Alfabet"
Urbana oraz "Pismo Święte". Komputera nie posiada. Motoryzacyjnie
życie układało się tak: po ślubie "Maluch". "Malucha" zamienił na
Peugeota używanego. Potem Escorta z trzeciej ręki zdradził dla
10-letniego Nissana. Tego porzucił dla dużo młodszego Opla Astra,
ale powypadkowego! Astra stała się powodem ogólnokrajowego
nieszczęścia.
W styczniu rodzina Sławków posiadała 30 tys. zł oszczędności na
koncie, którym dysponowała żona. Na pytanie dziennikarza, ile
zarabia, starosta odpowiadał, że nie wie. My wiemy, że w PUP
dostawał na konto poniżej 3 tys. zł, a starostując
netto 5800 zł.
Żona jako nauczycielka zarabiała 1500 zł.
Nie mogłem nie odnieść wrażenia, że to, cholera, niebogaci ludzie.
Jest to oczywiście relatywne.
* * *
Starosta powiatu starachowickiego na rozbiegu urzędowania podjął
decyzję nierozważną wielce. Chcąc uporządkować politykę informacyjną
zabronił pracownikom starostwa kontaktowania się z prasą. "Cenzor i
zamordysta!"
wykrzyczały wszystkie docierające do Starachowic
tytuły drukując na czołówkach oficjalny protest. Z niefortunnej
decyzji starosta niebawem się wycofał, ale co krwi dziennikarskiej
napsuł, to zostało mu zapamiętane.
Później postanowił sprzedać swojego Opla Astrę, bo samochodu tego
nigdy nie lubił. Dał ogłoszenia do prasy. Rozpuścił wici wśród
znajomstwa. Zainteresowani dzwonili. Zadzwonił też Lech Skuza od
dwóch pokoleń robiący w automobilizmie. Skuza obiecał, że się dowie
i rozpowie. Pytał dzwoniąc kilkakrotnie, co za samochód, przebieg,
kolor, rocznik i tak dalej. Podczas jednej z rozmów wynikła sprawa
ubezpieczenia samochodu. Skuza miał był pytać starostę, do kiedy
ważne jest autocasco. Uzyskał odpowiedź. Panowie nie wiedzieli, że
ich konwersacji przysłuchuje się bacznie policja.
Metalizowana na srebrno Astra wyparowała pewnej nocy z parkingu
przed blokiem starosty. Było to niewiele dni przed wygaśnięciem
ważności polisy. Starosta powiadomił policję. Policja samochodu nie
znalazła. Umorzyła dochodzenie. A poszkodowany wystąpił do Warty o
wypłatę odszkodowania w kwocie, na jaką samochód był ubezpieczony

35 tys. zł. Rzeczoznawcy Warty stwierdzili jednakowoż, iż samochód
się zamortyzował i jego rzeczywista wartość na dzień kradzieży
wynosiła 28 tys. zł. Tyle też zaproponowali odszkodo-wania. Starosta
słusznie uznał, że składkę płacił w oparciu o inną kwotę,
odszkodowania więc nie przyjął i rozpoczął spór z ubezpieczycielem
przed sądem.
* * *
Drugą fujarą, która odbija się czkawką ministrom i komendantom, jest
dyrektor basenu z wodą. Wiceszef Rady Powiatu Marek Basiak. 48
metrów mieszkania w bloku. Druga żona. Trzecie dziecko z drugą żoną
niepracującą w ogóle. Po aresztowaniu męża pozostająca bez środków
do życia żona przeprowadziła się do siostry, gdyż nie była w stanie
płacić za gaz, wodę i światło. Basenowy dyrektor pewnego razu wrąbał
się do rowu swoją Toyotą bez pełnego ubezpieczenia. Nie mając też na
blacharza, polecił dwóm pracownikom swego basenu sfingować kolizję w
środku miasta. Przybyła na miejsce drogówka na lipie się nie poznała
i basenowy dostał od Polonii 3,5 tys. zł. Oczywiście, szczegóły
akcji omawiał przez podsłuchiwany telefon. Do tego służą telefony.
26 marca policjanci z Centralnego Biura Śledczego aranżując zakup
kontrolowany aresztowali Leszka Skuzę i 9 członków jego gangu: 2
policjantów, 2 pracowników basenu, lekarza, a także 2 samorządowców.
W mieszkaniu Skuzy policja znalazła broń. W mieszkaniu jednego z
jego żołnierzy
broń białą, długą i złomu wszelakiego multum (bo
obok gangsterki zajmował się kolekcjonowaniem militariów, co było
faktem w mieście powszechnie znanym). Zabezpieczono także extasy

parafarmaceutyk w Polsce uznawany za narkotyk.
Prokuratura bardzo niedokładnie komunikowała, a to że granaty, a to
wyłudzenia, a to narkotyki oraz haracze i wymuszenia. Zatrzymani są
bandyci i samorządowcy. W zestawieniu z ogromną niechęcią
dziennikarzy do starosty, głodem informacji, społecznym
zapotrzebowaniem na sensację dało to obraz Starachowic rządzonych
przez SLD-owską mafię.
* * *
Na dziś prawda wygląda tak:
Postępowanie przeciw grupie przestępczej Leszka Skuzy toczy się i
toczyć się będzie długo. Mogłoby być bardzo śmiesznie, gdyby się
okazało, że extasy, które kupował prowokator policjant w transakcji,
w której Skuza pozostawał pośrednikiem, dostarczał inny prowokator
policjant.
Postępowanie przeciw samorządowcom zostało zakończone i prokuratura
oddała sprawę do sądzenia sądowi. Jedno jest pewne. Prokurator nie
stwierdził, żeby kontakty pana starosty z panem Skuzą miały
charakter przestępczy lub kryminalny. Nie było zależności,
współudziału, współuczestnictwa, pomocnictwa, sprawstwa
kierowniczego między starostą i basenowym a członkami grupy
przestępczej Leszka Skuzy. Nie jest prawdą, że posługiwali się oni
kiedykolwiek podwładnymi pana parkingowego w jakimkolwiek
przestępczym działaniu. Prokurator nie postawił też takich zarzutów

wbrew temu, co wcześniej trąbiła "Gazeta Wyborcza" w Kielcach, a
za nią pozostałe media z telewizjami włącznie.
* * *
W przypadku basenowego sprawa wydaje się oczywista, gdyż przyznał
się, że kazał podwładnym stłuczkę sfingować. Zwrócił wyłudzone
pieniądze. Zarzuca się mu więc próbę wyłudzenia odszkodowania oraz
wręczenia łapówki lekarzowi z Powiatowej Komisji Lekarskiej, który
miał był zwolnić kogoś ze służby wojskowej. Problem jest taki, że
lekarz twierdzi, iż łapówki nie brał, a basenowy nie potrafi sobie
przypomnieć, od kogo brał pieniądze, które przekazał lekarzowi.
Podejrzenie, że gra głupa, byłoby wobec pana z basenu absolutnie
adekwatne.
Wobec starosty sąd ma jednak robotę strasznie trudną. Staroście
zarzuca się próbę wyłudzenia odszkodowania. Po pierwsze, starosta
nie wiedział o pomysłach basenowego. Po drugie, na taśmach nagranych
przez policję nie ma stwierdzenia starosty wobec Skuzy w podobnym
stylu lub znaczeniu:
Słuchaj, Leszek, kończy mi się ubezpieczenie,
a tej cholernej bryki nikt nie chce kupić! Weź mi ją zapierdol z
parkingu przed blokiem dziś w nocy. Kluczyki będą w stacyjce.
Niczego takiego starosta nie mówił. Na taśmach są rozmowy Skuzy ze
starostą, w których panowie relacjonują sobie liczne szczegóły
dotyczące samochodu. Sąd musi ocenić, czy kontekstem tych rozmów,
intonacją głosu, chrząknięciem lub dowcipem starosta w sposób
zawoalowany sugerował Skuzie, by ten ukradł mu auto.
Wezwany na świadka Skuza odmówił wyjaśnień, co i tak jest bez
znaczenia. Gdyby powiedział, że nie ukradł, to by mu nie uwierzyli.
Gdyby powiedział, że ukradł, to nadal nie dowodzi, że starosta
chciał, aby mu Skuza brykę podpierniczył. Skuza mógł ukraść nie
mając takiego zlecenia starosty, lecz w swoim najlepszym wyobrażeniu
myśląc, że wyświadcza znajomemu przysługę. Starosta się nie
przyznaje i twierdzi, że jest niewinny. Cała Polska wie zaś, że
starosta współdziałał z mafią, bo tak podała telewizja. Gdyby więc
na przykład okazało się, że jednak jest niewinny, to powstałoby
wrażenie, że koledzy w ministerstwie niewinność mu załatwili.
Starosta siedzi już osiem miesięcy i może być, że wyjdzie i zażąda
odszkodowania za siedzenie. Tego opinia publiczna nie zniesie nigdy.
Wydaje się wielce wątpliwe, że prawo do sprawiedliwego procesu jest
wobec starosty urzeczywistniane. Może się bowiem okazać, że jedyną
winą starosty było to, iż ukradli mu samochód. A to by była dopiero
afera, o której nie zapomnimy napisać wytykając, co komu trzeba.
Pracownicy basenu
co spowodowali stłuczkę
zostali zwolnieni z
aresztu.
Jeden policjant oskarżony o kupno broni od człowieka Skuzy nie jest
już policjantem i też wyszedł z aresztu. Drugi policjant, co prosił
telefonicznie Skuzę, aby obniżył sklepowemu haracz, czyli zachował
się
było nie było
nieformalnie, ale szlachetnie, pozostaje na
wolności.
A Polska kraj wielkich afer, o których piszemy, żyje czymś, co
zupełnie przypadkowo stało się aferą główną, państwem polskim
trzęsącą.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
16 października
"Nie ulega wątpliwości, że to Papież z Polski mocą Chrystusa
poskromił wiatr i zagroził rozpętanym żywiołom. Niczym Mojżesz
poprowadził nas przez Morze Czerwone, ocalił z ręki ciemięzcy i z
ręki przeciwnika uwolnił. Paralitycy powstali, huragany zostały
uciszone, a sieci pękały od ryb... To nikt inny, tylko Jan Paweł II,
nadając historii sens sakralny, niezwykłym łańcuchem cudów Duchem
Świętym odmienił oblicze ziemi. W osobie tego Papieża
niezaprzeczalny znak przeniknął ziemię, niczym żywy dowód istnienia
Boga, który przecież nie zstępuje na nią bez przyczyny...".
Sebastian Karczewski, "Słowiański papież"
"Nasza Polska"
21 października
"Tomasz Jastrun, Krystyna Kofta, Olga Tokarczuk, Maria Janion,
Mirosława Marody, Jan T. Gross, Jerzy Szacki, Kazimiera Szczuka,
Janusz Tazbir i inne poprawnościowe politycznie autorytety moralne
podpisały się pod listem otwartym do europejskiej opinii
publicznej. (...) My chcemy innej Europy, Europy, która ma wspólne
wartości, takie jak wolność, równość, solidarność, lecz nie musi
nazywać ich źródeł, bo nie chce nikogo odepchnąć ani wykluczyć
(...). Mamy do czynienia z kolejnym antypolskim,
antychrześcijańskim paszkwilem, odrażającym szczególnie w dniach
obchodów dwudziestopięciolecia pontyfikatu Papieża-Polaka. A jak
nazwać ludzi, którzy na forum międzynarodowym kwestionują wartości
bliskie Polakowi, tj. wiarę i tożsamość naro-dową? Tylko i wyłącznie

odszczepieńcami".
MZM,
"Wyrzucić chrześcijaństwo do kosza"
"Pani Ebadi została nagrodzona za walkę z dyskryminacją kobiet i
dzieci w Iranie. A czy Jan Paweł II zrobił cokolwiek w sprawie
dyskryminacjikobiet i dzieci? Z pozoru wydawałoby się, że nawet
sporo, bo np. utwierdza, a nawet rozszerza w Kościele kult Matki
Boskiej, z którego wynika przecież wyraźne przesłanie, by każdy
liczył się ze zdaniem kobiety. Skoro nawet sam Pan Bóg za
pośrednictwem Archanioła Gabriela zapytał Marię, czy chce zostać
matką Syna Bożego i całe Niebo w napięciu oczekiwało odpowiedzi, to
czyż mężczyznom wypada postępować inaczej? (...) Tak samo z dziećmi.
Jan Paweł II, podobnie jak i jego poprzednicy, w osamotnieniu
sprzeciwia się zabijaniu bardzo małych, tj. jeszcze nie urodzonych
dzieci".
Stanisław Michalkiewicz,
"Jan Paweł II zdemaskowany"
"Niedziela"
26 października
"Nawet jeśli nosimy tylko niewinne wisorki czy koszulki z dziwnymi
napisami
już propagujemy pogaństwo".
ks. Ireneusz Skubiś, "Dowód tożsamości"

www.christianitas.pl
"Międzynarodowa organizacja Pro-Life wydała oświadczenie, w którym
wzywa do akcji przeciwko lekarzom wykonującym zabiegi aborcyjne.
Rzecz pierwsza: należy uczynić wszystko, aby lekarze dopuszczający
się zbrodni na nienarodzonych dzieciach byli natychmiastowo
zwalniani z pracy. Nie mogliby też oni już nigdy wykonywać zawodu
lekarza".
"Religia, kultura, społeczeństwo"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ta zaćpana ustawa
Miała uderzyć w producentów, a przede wszystkim w dilerów
narkotyków. Policji miała dać nowe instrumenty do zwalczania
"handlarzy śmiercią". Uzależnionym
szansę na skuteczne, choć
przymusowe wyleczenie. Miała być lekiem na całe narkotykowe zło. Po
dwóch latach okazuje się, że rację mieli przeciwnicy wprowadzenia
jej w życie.
Znowelizowaną, ostrzejszą wersję ustawy o przeciwdziałaniu
narkomanii Sejm klepnął 26 października 2000 r. Miesiąc później
podpisał ją prezydent. Wybrańcy narodu nie chcieli słuchać ludzi,
którzy działali wśród uzależnionych, w tym Marka Kotańskiego, gdzieś
mieli także opinie prawników. Jednym głosem z Kaczorami za ściganiem
i wsadzaniem do pierdla każdego, kto ma choćby gram prochu, wołała
buddystka Labuda i wielu działaczy SLD.
Przypomnijmy: "za" byli wszyscy posłowie AWS i PSL, tylko 9 posłów
SLD i tyluż z UW było przeciw, zaś
2 uwoli wstrzymało się od głosu. Pozostałe kluby w całości poparły
projekt.
* * *
Wiara, że zwiększenie represji uwolni Pomroczną od plagi dragów,
okazała się fikcją.
Poznań, amfiteatr w parku obok Cytadeli. Robert prowadzi mnie do
grupki młodych ludzi niedbale wylegujących się na ławkach. Rozdaje
strzykawki, prezerwatywy, częstuje papierosem.

Siedzieliśmy na bajzlu, kiedy nagle wpadła policja
opowiada
Maciek, wysoki, przygarbiony siedemnastolatek, który leci na
opiatach, czyli wywarze z makowin.
Wywalili z kopa drzwi, rzucili
nas na glebę. Zgarnęli Janka, Malinę, mnie i jeszcze dwie osoby.
Mnie puścili, bo nie miałem przy sobie strzykawki. Dostałem tylko
parę kopów. Janek robił kompot, więc nie miał szans; poszedł do
pierdla. Właściciela bajzlu Grubego Edka nie było wtedy w domu.
Dostał wezwanie, przyszedł do komisariatu i powiedział, że o niczym
nie wie, bo tylko wynajmował mieszkanie. Puścili go, a to przecież
on kręcił całym interesem.
Robert
streetworker, czyli wolontariusz, który działa wśród ćpunów
na ulicy:

Nastąpiła zmiana sytuacji
mówi streetworker
teraz coraz
częściej znaczącym dilerem jest ktoś, kto sam nie grzeje kompotu.
Udostępnia lokal do produkcji polskiej hery, przejmuje biznes i
rozprowadza towar poprzez sieć czynnych narkomanów, którzy są
uzależnieni od jego dostaw. Płaci im w naturze, kompotem. Policja go
nie zna, a w razie wpadki produkujących tłumaczy, że tylko
wynajmował komuś mieszkanie. Przed wejściem w życie nowej ustawy
większość wytwórców kompotu produkowała na własne potrzeby i
sprzedawała tylko nadwyżki. W mieście działała sieć małych melin, o
których wiedzieliśmy wszystko. Teraz policja, żeby podnieść
statystyki wykrywalności, najeżdża na bajzle, więc cała produkcja
kompotu zeszła do głębokiego podziemia. Nie możemy dotrzeć do
opiatowców ze strzykawkami, igłami oraz doraźną pomocą. Ćpają,
zarażają się, a nowi dilerzy gonią streetworkerów, bo psują im
biznes.
Elwisa spotkałem przed poradnią Monaru przy ulicy św. Katarzyny w
Krakowie. Zaczynał od amfy, potem brał brown sugar, skończył na
polskiej herze. Zawalił studia, choć wcześniej był najlepszy na
roku. Spał na dworcu i w bramach, zrobiłby wszystko, żeby zarobić na
kolejnego centusia kompotu. Był na detoksie, potem znowu zaczął
brać.

Zrobiliśmy z chłopakami włam do spożywczaka. Nakryła nas policja.
Szybka sprawa i wyrok. Dostałem półtora roku bez zawiasów, bo
wcześniej złapali mnie ze strzykawką pełną kompotu. Mówili, że
trafię na leczenie, ale to był pic. Siedziałem w sześcioosobowej
celi z kryminałami. Zrobili ze mnie ścierę do podłogi. Nie
wiedziałem, że można tak sponiewierać człowieka. Raz zgłosiłem to
klawiszowi, ale mnie olał. Na szczęście nie dymali mnie, bo bali się
HIV. Wyszedłem po roku i pierwsze co zrobiłem, to wrzuciłem w kanał
trzy centusie kompotu.
Marek, działacz Monaru z Krakowa:

Penalizacja wyrządziła znacznie więcej szkód niż pożytku.
Znowelizowana ustawa określa, że sąd może kierować uzależnionych na
leczenie w ośrodku lub umożliwić takie leczenie w zakładzie karnym.
W praktyce jest tak, że liczba miejsc w ośrodkach Monaru i podobnych
organizacji jest bardzo ograniczona. W zakładach karnych w całej
Polsce jest tylko 360 miejsc w zamkniętych oddziałach
terapeutycznych. Jedyny więzienny program metadonowy został niedawno
uruchomiony w Krakowie na Montelupich. Spora część osadzonych nie
trafia na leczenie w ogóle, bo czas oczekiwania na miejsce jest
dłuższy niż kara pozbawienia wolności. Po wyjściu na wolność od razu
wracają do grzania. Zdarza się też, że ludzie leczeni w ośrodkach są
zabierani stamtąd przez policję, bo sąd przypomniał sobie, że kiedyś
popełnili jakieś drobne przestępstwo i teraz muszą odbyć karę. W
połowie leczenia trafiają więc do więzień, gdzie ich los nikogo nie
obchodzi.
Jelenia Góra, trasa wylotowa z miasta w stronę Zgorzelca. Na poboczu
cztery panienki. Z bliska wyglądają koszmarnie, ale i tak mają
klientów. Najmłodsza, osiemnastoletnia Monika ("mów mi Misia"),
zachowała resztki dziewczęcej gracji. Dwa szlugi i browar w puszce
to dla niej przedsionek raju.

Wiesz, jak to jest
opowiada
jak chcesz mieć kasę na centusia,
musisz zarobić. Żeby zarobić, trzeba mieć pałera, a jak zarzucisz w
kanał, to wymiękasz, chce ci się spać. Zarzucamy więc amfę, dużo nie
trzeba, wystarczy małego spida i już można działać. Tylko chodzi o
to, że amfa też kosztuje. Musisz zarobić dwa razy więcej, a to jest
trudne. Najgorsze jest to, że ci od amfy przypierdalają się do nas i
często kroją nas z kasy. Kiedyś zgłaszaliśmy pobicia na policji, ale
nic się nie zmieniło.
Józef Leśniak, szef jeleniogórskiego ośrodka Monaru:

Zwiększona podaż polskiej hery powoduje, że wśród opiatowców
pojawia się rywalizacja. Kto ma więcej forsy, ten więcej może. Żeby
utrzymać się na rynku, zarzucają spidy. Nie jest to czysta
amfetamina, bo nie byłoby ich stać na syntetyczne narkotyki. Jak
grzyby po deszczu wyrastają wytwórnie substytutów amfy produkowanych
na bazie leków zawierających efedrynę. Są zbyt łatwo dostępne na
rynku, żebym podawał ich nazwy. W połączeniu z równie łatwymi do
nabycia substancjami, w tysiącach przydomowych pracowni w Polsce
produkuje się silnie trujący, ale tani środek, dzięki któremu
opiatowcy dostają podwójnie po głowie i po wątrobie. Policja nie
jest w stanie zlokalizować i skutecznie likwidować działalności tych
wytwórni. Producentów spidów nie jest łatwo namierzyć; często
pochodzą z tzw. dobrych domów, chodzą w lepszych ciuchach, nigdy nie
byli notowani. O ileż łatwiej jest policjantom zatrzymać opiatowca.
Od razu widać, że to ćpun, a jeśli ma przy sobie strzykawkę, to
operacyjny sukces murowany.
* * *
Znowelizowana ustawa jest pełna usterek i niedoróbek, które
powodują, że w praktyce jest martwą literą. Na przykład w ustawie
wprowadzono zapis zobowiązujący każdego obywatela do zawiadamiania
policji, jeśli otrzymał informacje o sprzedaży narkotyków lub
dzieleniu się dragami.
Zatem każdy działacz Monaru lub podobnej organizacji staje się
przestępcą, ponieważ nie ujawnia organom ścigania danych ćpunów,
którymi
w myśl statutu swojej organizacji
ma się opiekować.
Znowelizowana ustawa w ogóle nie przewiduje żadnego kompromisu.
Za zatajenie tych informacji grozi grzywna, ograniczenie wolności
lub więzienie do dwóch lat.
Ministerstwo Zdrowia sporządziło i obecnie wprowadza w życie
Narodowy Program Ochrony Zdrowia. Przewiduje on tworzenie grup tzw.
partyworkerów. Są to przeszkoleni wolontariusze, których zadaniem
jest szeroko rozumiana profilaktyka w modnych obecnie, wielkich
dyskotekach. Partyworker powinien nabyć od dilera syntetyczny
narkotyk, w podręcznym laboratorium sprawdzić jego skład,
natychmiast wydrukować w setach egzemplarzy ulotkę i rozprowadzić ją
między hulającymi
małolatami. Ale partyworker nabywając dragi w świetle nowej ustawy
także jest przestępcą. Tak więc Narodowy Program Ochrony Zdrowia
jest sprzeczny z ustawą o zapobieganiu narkomanii.

To bzdura
mówi didżej, jeden z rezydentów wielkiej dyskoteki
nieopodal Poznania.
Na dyskotekowym rynku działają zorganizowane
grupy, które handlują syntetycznymi dragami. Co kilka miesięcy
pojawiają się nowe substancje. Hit ubiegłego sezonu, UFO, to już
przeżytek. Tu, w tym lokalu, w ciągu ostatniego pół roku dwie osoby
zmarły na parkiecie na skutek przedawkowania dragów.

UFO
mówi Robert, poznański streetworker
to niebezpieczna
mieszanka czystej amfetaminy, pochodnych hery i leków
psychotropowych. Ten narkotyk zawiera tzw. opóźniacze, które na
klientach wymuszają dodatkowe zakupy. Zwykła amfa działa szybko,
środki zawierające opóźniacze powodują, że po godzinie od zażycia
draga w organizmie nie dzieje się nic ekscytującego. Biorca kupuje
więc kilka następnych tabletek. Efekt występuje nawet po ośmiu
godzinach. Człowiek nagle ma migotanie przedsionków serca, udar
mózgu, dostaje gorączki. Po prostu gotuje się i umiera na parkiecie.
Nie widziałem jeszcze, żeby policja skutecznie zwalczyła dyskotekową
szajkę handlarzy takimi dragami.
* * *

Kiedyś namawialiśmy do abstynencji. Mówiliśmy: Nie bierz
narkotyków. Dzisiaj powtarzamy: Nie bierz, a jak chcesz, to bierz
bezpiecznie
powiedział dyrektor Krajowego Biura do spraw
Przeciwdziałania Narkomanii Piotr Jabłoński ("Newsweek" 25.08.2002).
Interpretacja jest jasna
to klęska ustawy i programów, które nie
biorą pod uwagę faktu, że narkobiznes w Polse bezpiecznie się
rozwija.
W większości krajów Unii Europejskiej od kilku lat skutecznie
wprowadza się programy profilaktyczne, które dopuszczają obecność
miękkich narkotyków na oficjalnym rynku, dzięki czemu państwo
zachowuje kontrolę nad ich dystrybucją. W Pomrocznej tzw. autorytety
moralne mówią takim działaniom stanowcze "nie", dzięki czemu
uzależnieni dostają w dupę w pierdlach, a dilerzy swobodnie kroją
szmal.

Potwierdzam to, co powiedziałem jesienią 2000 r.
powiedział nam
trzy tygodnie przed tragiczną śmiercią Marek Kotański
ta ustawa to
zwykła wyborcza kiełbasa i prawny bubel. Zrównuje handlarzy śmiercią
z ludźmi chorymi. Nie rozwiąże się problemu narkomanii w Polsce
wsadzając tysiące obywateli do więzień. Policja, prokuratura zawsze
odetną swoje kupony od prowadzonych spraw. A co z ludźmi, którzy
prowadzą działalność profilaktyczną? W świetle tej ustawy są
wspólnikami przestępców. Gdzie jest miejsce na prawdziwą
resocjalizację?
Badania prowadzone przez agendy Ministerstwa Zdrowia oraz Instytut
Psychiatrii i Neurologii wykazały, że w ciągu ostatnich dwóch lat,
kiedy obowiązuje nowa ustawa, znacząco wzrosła liczba osób biorących
dragi oraz ciężkie narkotyki. Obecnie w mieście liczącym sto tysięcy
mieszkańców co trzeci młody człowiek w wieku od 15 do 23 lat miał
kontakt z narkotykami więcej niż jeden raz. Przyczyniają się do tego
bezrobocie, brak życiowych perspektyw i związane z tym frustracje.
Na przykład liczba osób, które łykają brown sugar (tania, bardzo
zanieczyszczona odmiana heroiny), wzrosła sześciokrotnie.
Zastraszająco rośnie liczba osób uzależnionych od polskiej hery. Za
to tylko w 25 miastach działa stały program wymiany igieł i
strzykawek. Program podawania syntetycznego narkotyku, który nie
niszczy organizmu
metadonu
funkcjonuje zaledwie w 12
miejscowościach.
Dziwi też, że Kościół kat. walcząc z konkurencyjnymi ruchami
religijnymi, określanymi terminem "sekty", tak mało środków
przeznacza na walkę z narkomanią. Funkcjonariusze pana B., z
wyjątkiem księdza Arkadiusza Nowaka, nie zrobili nic, żeby chociaż
zachęcić do profilaktyki.
Oczywiście zero strzykawek, nie mówiąc o prezerwatywach.
Równocześnie słabość policji i tzw. aparatu sprawiedliwości
wykorzystują grube ryby świata przestępczego ubabrane w narkotykowy
biznes. Niejaki Jarosław D., ksywa Parzydlak ("NIE" nr 11/2002)
został wypuszczony z aresztu tymczasowego na wniosek Prokuratury
Okręgowej w Zielonej Górze tylko dlatego, że zakablował wspólników.
Może liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary, chociaż prokuratura
oskarżała go wcześniej o przemyt co najmniej ośmiu kilogramów
czystej kokainy z Kolumbii i zorganizowanie siatki dilerów. W
polskim prawie to zbrodnia. Dobry prokurator obniżył mu kaucję z 10
000 do 2000 zł.
Niejaki Grzegorz C. cieszy się wolnością, chociaż wrocławski Sąd
Okręgowy dał mu karę 4,5 roku pierdla. Interpretując ustawę o
przeciwdziałaniu narkomanii Sąd Najwyższy uznał, że nie można
wykazać, iż obywatel, przemycając prochy z Holandii do Niemiec,
czynił to z zamiarem sprowadzenia substancji halucynogennych do
Polski. Z zarzutu przemytu narkotyków na teren Pomrocznej warszawski
sąd uwolnił Wańkę, jednego z bossów Pruszkowa, gdyż policja i
prokuratura nie podjęły poważnych czynności procesowych, w pełni
ufając zeznaniom skompromitowanych świadków koronnych.
Policjanci w tzw. terenie podwyższają statystyki zatrzymując osoby,
które w przydomowych ogródkach hodują kilka krzaków konopi.
Obowiązujące w Unii Europejskiej normy stanowią, że konopie stają
się rośliną narkotyczną dopiero wtedy, gdy w suszu występuje
substancja halucynogenna o nazwie tetrahydrokannabinol w ilości co
najmniej 0,1 grama. W Pomrocznej tylko dwa policyjne laboratoria
mogą prowadzić badania na zawartość tej substancji. Jeszcze szczegół

w naszym klimacie wyhodowane z indyjskich nasion rośliny nie
osiągają dojrzałości.
* * *
Znowelizowana ustawa zrównała sprzedawców śmierci z ofiarami. Za
cenę poprawy statystyki codziennie gdzieś w Pomrocznej upierdala się
małych handlarzy, ćpunów i szczyli, za których grzywnę zabulą
rodzice. W papierach stoi, że jest sukces. Może by tak, panie
posłanki i panowie posłowie, dowalić przed wyborami kolejną nowelkę?
Za posiadanie grama dragów, podobnie jak w Tajlandii i Malezji,
publiczna egzekucja i po krzyku?
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Buszując w zbożu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czytanka Stefanka
Ile trzeba czekać na wycofanie ze szkół trzech katokretyńskich
podręczników? SLD-owska ekipa w Ministerstwie Edukacji Narodowej i
Sportu od roku i chciałaby, i boi się.
Podręczniki przygotowania do życia w rodzinie: "Wędrując ku
dorosłości" Teresy Król, "Zanim wybierzesz" Grabowskich, Niemyskich
i Wołochowiczów oraz "Wychowanie do życia w rodzinie" Marii Ryś
zawierają rozczulające w swej poczciwości pouczenia, że dzieci
powinny szanować rodziców, chłopcy
uprzejmie traktować
dziewczynki, dziewczynki
nie prowokować chłopców dekoltami i
minispódniczkami, nastolatki płci obojga
tłumić burzę hormonów,
wyładowując się w nauce, sporcie lub wyprowadzaniu psa na spacer.
(Co moralistom psy zawiniły?). Oprócz dobrych rad cioci katechetki
są tam urągające elementarnej wiedzy brednie na temat seksu i
zapobiegania ciąży. A także wychwalanie rodziny patriarchalnej, w
której mężczyzna przynosi łupy, kobieta zaś niańczy dzieci i dmucha
w ognisko domowe. Żadnej wiedzy
sama moralistyka.
Gdy SLD z koalicjantami sformował rząd i rzucił do MENiS Krystynę
Łybacką, typowaną od dawna na szefa tego resortu, trwał już rok
szkolny. Mówiło się więc, że trzeba doczołgać się do czerwca ze
starym, AWS-owskim programem i parodią podręczników.
Z myślą o nowym roku szkolnym ministerstwo skorygowało trochę
podstawy programowe wychowania do życia w rodzinie, na wszelki
wypadek nie tykając jego bogobojnej nazwy. Ale poza tym nic nie
drgnęło. O tym, co naprawdę przekazuje się małolatom, wciąż decydują
wyznaczeni przez Buzkowych konsultanci regionalni w ośrodkach
metodycznych
zaufani biskupów. Nie zmienili się ani wyszkoleni na
kościelnych kursach nauczyciele, ani, o zgrozo, podręczniki.
Po wielu miesiącach chowania głowy w piasek kierownictwo MENiS
zdecydowało się wreszcie działać. Na początek zwróciło się do
rzeczoznawców
prof. Andrzeja Jaczewskiego, prof. Macieja Kurpisza
i dr Barbary Stejgwiłło-Laudańskiej
o zbadanie zgodności trzech
katopodręczników z nowymi podstawami programowymi. Nie będąc
rzeczoznawcami, powiedzielibyśmy od razu, i to za darmo, że pigułka
antykoncepcyjna nie wywołuje raka ani oziębłości płciowej,
prezerwatywa zaś nie ma dziurek, przez które skacze swobodnie wirus
HIV. MENiS potrzebował paru miesięcy, żeby się o tym dowiedzieć od
autory-tetów naukowych w liczbie trzech. Zawsze to jednak pewien
postęp w porównaniu z czasami, gdy za główny autorytet w sprawach
seksu robił ksiądz Józef Augustyn...
28 sierpnia 2002 r. do MENiS wpłynęły zamówione recenzje. Jak się
nieoficjalnie dowiadujemy
bardzo krytyczne (co było do
przewidzenia, jeśli się wynajmie do tej roboty naukowców, a nie
nawiedzonych kaznodziejów). Co dalej? Nic. Głuche milczenie i
przykre objawy paraliżu w alei Szucha.
Obecnie dokonywana jest analiza nadesłanych opinii, która umożliwi
podjęcie ostatecznych decyzji
wyjaśniła Katolickiej Agencji
Informacyjnej rzecznik MENiS Małgorzata Szelewicka. Analizują tak
już trzy miesiące. Czytają w kółko trzy kwity, od przodu do tyłu i
wspak, by ostatecznie się upewnić, że masturbacja i seks
przedmałżeński nie grożą kalectwem. Jeszcze trochę i przeleci pół
roku szkolnego, a potem nie warto już będzie robić rewolucji w
podręcznikach. Zawsze też można bawić się dalej, np. powołać nowych
rzeczoznawców.
Za to kościelni nadzorcy oświaty wykazali podziwu godną czujność

przystąpili do kontrofensywy, zanim przeciwnik zdążył cokolwiek
uczynić. Podejmuje się kolejny program ekspery- mentowania na
najbardziej delikatnej sferze życia ludzkiego i społecznego. Tę
arbitralną decyzję polityczną podejmuje się za plecami rodziców

zagrzmiał biskup Stanisław Stefanek, przewodniczący Rady ds. Rodziny
Episkopatu Polski.
Grzmiał jeszcze długo i głośno, proponując nazwanie zmodyfikowanego
przedmiotu molestowaniem seksualnym i domagając się, by szkoła dbała
o swój honor wychowawcy, a nie demoralizatora. Czy nie są to grzmoty
nieco przedwczesne? Nie
wyjaśnia Biuletyn Prasowy KAI z 10
września 2002 r.
ponieważ do nowego programu wprowadzono rozdział
o antykoncepcji przy całkowitym pominięciu naturalnej metody
planowania rodziny (nieprawda, mówi się tam o metodach naturalnych,
ale bez kitu, że mają one same zalety), a także informacje o
nietypowych zachowaniach seksualnych człowieka. Według czarnych
bowiem istnienie w przyrodzie takich dziwolągów jak gej czy lesbijka
trzeba przed młodzieżą starannie ukrywać.
Po tym przygotowaniu artyleryjskim ruszyły do boju organizacje
przykościelne. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia ogłosiła, że jej
przewodnicząca, Ewa Kowalewska, dostała blisko 40 tys. listów od
rodziców, spontanicznie protestujących przeciw wycofaniu trzech
podręczników, które dobrze się sprawdziły w nauczaniu przedmiotu.
Takimi listami można wręcz zasypać minister Łybacką. A środowiska
liberalno-laickie protestów nie piszą i myślą, że wystarczy raz na
cztery lata iść na wybory, by nasi wybrańcy zaraz zrobili tu
Europę...
Obowiązek wprowadzenia do szkół wiedzy o życiu seksualnym człowieka
zapisano w ustawie antyaborcyjnej (zamiast robić skrobanki, uczcie
się zapobiegać ciąży). Do tej pory szkoła tego nie uczy, choć
represyjna część ustawy jak najbardziej obowiązuje, i to z
naddatkiem. Brak edukacji seksualnej w programie szkół państwowych
wytknął Polsce Komitet Praw Człowieka ONZ w 1999 r. i Parlament
Europejski w 2002 r. Edukacji seksualnej w szkole życzy sobie ponad
90 proc. Polaków. Należy wątpić, czy większość z nich rozumie przez
to pobożne ględzenie o czystości przedmałżeńskiej i miłości
rodzinnej.
Jak sobie z tym radzą ludzie Millera? Ustawy nie ośmielają się
tknąć. Wychowania seksualnego nie wprowadzili. Nie potrafili nawet
wycofać trzech nędznych katopodręczników, bo jedno tupnięcie
czarnych wpędza Łybacką do mysiej dziury.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W dniu, kiedy czarne obchodziło Światowy Dzień Mediów Społecznych,
znalazł się taki, który wziął to sobie do serca. Wziął i wszedł z
gazowcem na Woronicza. Kwiatkowski zamiast mieć najbardziej oglądany
w historii Pomrocznej program, łaził po studiu i machał łapami.
* * *
Dzięki "Monitorowi Wiadomości" dowiedzieliśmy się, że "dyplomatę
Tyszkiewicza" po paru tygodniach dowodzenia polską strefą w Iraku
zastąpi "wojowniczy generał Bieniek". Taka podmianka jest według
sztabowców standardową procedurą. Przypuszczamy, że jeśli procedura
wypieprzania co trzy tygodnie potrwa z pół roku, dowództwo trzeba
będzie powierzyć wojowniczym żółwiom Ninja. Polskich generałów,
szczególnie tych wojowniczych, zabraknie.
* * *
W "Balladzie o lekkim zabarwieniu erotycznym" w "Jedynce"
dowiedzieliśmy się, że Cezarego Marczyka do założenia agencji
artystycznej w biednej Łodzi zmusiła jego pasja społeczna. Bo wiele
lat był ławnikiem. Widać tak kończą faceci, którzy za stołem
sędziowskim wciąż słyszą wyznania: nie mam nic do ukrycia.
* * *
W małych sklepach i punktach usługowych w Grudziądzu nie obsługuje
się miejscowych radnych, którzy głosowali
za wybudowaniem piątego w tym mieście supermarketu
doniosły
"Wiadomości". Trzy tysiące plakatów z facjatami rajców straszy z
większości witryn i kas. Żeby coś kupić, radni muszą się
charakteryzować na nieradnych.
* * *
W "Teatrze Telewizji" leciała sztuka science fiction "Siła
komiczna". Rzecz działa się za kilkadziesiąt lat i w telenowelach
zamiast ludzi grają cyborgi zwane aktoidami. Sztuka rzeczywiście
była o przyszłości, bo występujące tam androidy były o niebo lepsze
od drewnianego towarzystwa z dzisiejszych polskich tasiemców.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kto widział mózg Paczochy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Do kogo leci Miller
W fabrykach Lockheed Martin produkuje się samoloty i udupia ludzi.
W PRL nie do pomyślenia był wybór inny niż Iliuszyny, Tupolewy, Migi
i Suchoje. Dziś imperatywem geopolitycznym jest zakup "bajkowych
samolotów", jak Bush junior zachwala F-16. Konieczność dziejowa? Czy
dziedziczny kompleks lennika?
Ogromna presja Waszyngtonu w sprawie zakupu F-16 mogłaby skłonić
Polaków do konkluzji, że kupiliśmy produkt państwowego koncernu
amerykańskiego, a intensywne zabiegi rządu USA były podyktowane
troską o dobrobyt obywateli tego kraju. Ale producent myśliwców to
firma prywatna
Lockheed Martin. Nikt z takim rozmachem i efektami
finansowymi jak ona nie zbroi Ameryki i świata. W zeszłym roku
Pentagon zamówił u Lockheeda za 17 mld dolarów (w 2001 r. za 14,7
mld). W najbliższych latach Lockheed planuje sprzedać krajom (na
ogół drugiej ważności, zacofanym technologicznie) 300 myśliwców
F-16.
Gigantyczne korporacje amerykańskie potrafią skutecznie zacierać
granicę między tym, co państwowe, a tym co prywatne; co dobre dla
finansowego potentata, a co dla Amerykanów. Lockheed cieszy się
specjalnymi względami władz USA, zwłaszcza obecnych, będących
aniołem stróżem wielkiego biznesu. Za podniebne wrażenia premiera
Millera w kabinie F-16 kilka tysięcy dolarów zapłacił podatnik
amerykański. Lockheed świadczy w zamian miliardowe kontrybucje na
kampanie wyborcze, przede wszystkim dla Partii Republikańskiej.
Politycy rewanżują się, jak to właśnie obserwowaliśmy przy okazji
F-16; gwarantują też potentatowi szczodre ulgi podatkowe oraz inne
dobrodziejstwa. Do tego dochodzą związki personalne (np. były szef
Pentagonu William Perry i były dyrektor CIA John Deutsch pracowali
wcześniej dla Lockheeda, a żona wiceprezydenta, Lynne Cheney, była w
tym koncernie dyrektorem).
* * *
W tym kontekście warto rzucić okiem na postać Bruceła Jacksona,
który w swej nocie biograficznej powołuje się m.in. na publikacje w
"Polityce" i "Gazecie Wyborczej".
Jackson rozpoczynał karierę w wywiadzie wojskowym, potem pracował w
Pentagonie, skąd przeszedł do giełdowej firmy inwestycyjnej Lehman
Brothers. Później zatrudnił się przy kampanii wyborczej Boba Doleła;
jako delegat na ostatnią konwencję republikańską odpowiadał za
program poli-tyki zagranicznej partii. Chełpi się, że wyszedł on
spod jego pióra. Wcześniej, w roku 1996, Jackson był
współzałożycielem US Committee for NATO
organizacji propagującej
rozszerzenie Paktu Północnoatlantyckiego o byłe demoludy. W
listopadzie 2002 r. Jackson uczestniczył w praskim spotkaniu paktu,
by celebrować sukces swojej działalności na rzecz "wolnej,
zjednoczonej Europy". Wzniosłe idee, czysta polityka, ale...
business is business. W sierpniu 2002 r. Jackson zrezygnował z
funkcji wiceprezesa ds. strategii i planowania Lockheeda, które to
stanowisko piastował od roku 1993. Jego firma, podobnie jak
wcześniej Boeing, bardzo entuzjastycznie propagowała przyjęcie do
NATO sierot po Układzie Warszawskim, węsząc sute zyski z tytułu
sprzedaży im uzbrojenia. Jackson kategorycznie protestuje przeciw
szkalowaniu jego kryształowych intencji, ale niektórzy komentatorzy
amerykańscy przedstawiają rezultaty pilotowanych przezeń akcji jako
typowy przykład nierozłączności władzy politycznej i wielkiego
biznesu. Jako propagatorów idei ekspansji NATO chciałoby się widzieć
osoby o innym rodowodzie niż Jackson, którego koncern czerpie tak
obfite zyski finansowe z rozszerzenia paktu. Producenci uzbrojenia
postrzegają Europę Wschodnią jako nowy rynek zbytu oferujący szansę
wyciągnięcia zeń pieniędzy za sprzedaż odrzutowców, ale chcą, by
rachunek za to zapłacił rząd USA
zauważa William Hartung, wybitny
analityk z World Policy Institute.
* * *
Jak dalece bezwzględny i nienasycony w pomnażaniu zysków potrafi być
koncern Lockheed Martin, ilustruje poniższa historia.
15 stycznia przeciw tej korporacji wniesiona została sprawa do sądu
federalnego. Powodami są Rick Dodge, były wyższy urzędnik
administracji powiatu Pinellas na Florydzie, oraz wdowiec po
adwokatce Janet Gifford-Meyers. Lockheed nie widział powodu, by
ograniczać swoje profity do sfery zbrojeń. Dzięki lobbingowi stał
się w latach 90. największym w USA koordynatorem usług dla
bezrobotnych. Kontrakt z powiatem Pinellas na szkolenie bezrobotnych
w ramach kongresowego programu "Z zasiłku do pracy" opiewał na 15
mln dolarów. Dodge, długoletni administrator miasta St. Petersburg,
zaczął podejrzewać, że Lockheed robi szwindle. Po przeprowadzonym
wespół z adwokatką Gifford-Meyers dochodzeniu w roku 2000 doszedł do
wniosku, że ma do czynienia z defraudacją wielomilionowych funduszy
z kieszeni podatnika. Lockheed wystawiał podwójne rachunki, zawyżał
wartość świadczonych usług i kreował "martwe dusze". Znamy te
sztuczki i z Polski...
Lockheed postanowił bronić kasy. Za najskuteczniejszy sposób uznał
zdyskredytowanie i zniszczenie oskarżycieli: Dodgeła i
Gifford-Meyers. W tym celu wynajął murzyńską aktywistkę Therese
Lassiter, zaoferował jej 1500
2000 dolarów miesięcznej gaży za
zorganizowanie i przeprowadzenie kampanii oszczerstw i zastraszania
wspomnianej dwójki. Chodziło o jak najszybsze ukręcenie łba
oskarżeniom, zanim nabiorą rozgłosu, doprowadzą do wykrycia
podobnych nadużyć w programach prowadzonych przez Lockheed w innych
stanach czy nawet zaszkodzą w przygotowywanej sprzedaży oddziału
prowadzącego szkolenia za 825 mln dolarów.
Lassiter ze zlecenia wywiązała się pierwszorzędnie. Pojawiała się na
publicznych spotkaniach Dodgeła i Gifford-Meyers z bezrobotnymi i
drąc się histerycznie oskarżała ich o rasizm; twierdziła też, że
Dodge został wyrzucony z pracy. Zdobyła personalne akta obojga; ich
automatyczne sekretarki zapełniała niekończącym się strumieniem
nagrań. W jednym z nich grozi ciężarnej adwokatce: "Jak się będziesz
czuła, kiedy się jutro obudzisz i już nie będziesz matką?".
Gifford-Meyers chodziła w kamizelce kuloodpornej; na mityngach
towarzyszył jej ochroniarz. Napięcie spowodowało, że odnowiły się
wyleczone 10 lat wcześniej dolegliwości psychiczne. Cierpiała na
bezsenność, stany lękowe, nerwicę. Kilka tygodni po porodzie nie
wytrzymała
popełniła samobójstwo. Również 58-letni Dodge nie
zniósł zmasowanych ataków: podskoczyło mu ciśnienie, nie mógł spać,
ustawicznie bał się o swe bezpieczeństwo, nie był w stanie
koncentrować się na pracy, którą w rezultacie stracił.
Terese Lassiter też jednak nie wyszła dobrze na pracy dla Lockheeda.
Za wykonanie usługi koncern miał jej zapłacić 15 tys. dolarów, ale
odmówił i skierował ją po pieniądze do administracji powiatu.
Oszukali mnie, a teraz jestem wyzywana od terrorystek i jeszcze
gorzej
łka Lassiter.
Czuję się sprostytuowana. Oni mnie po
prostu wykorzystali.
* * *
Polaków ta smutna historia zapewne niewiele obchodzi. Ale gdyby ktoś
chciał się, dajmy na to, zacząć zbytnio interesować, dlaczego F-16
mają problemy z silnikami, które martwią szefa bezpieczeństwa US Air
Force, i czego się o tym problemie dowiedziano przed wyborem
amerykańskiego myśliwca, to może niech się zastanowi, czy gotów jest
na ewentualne konsekwencje. Niewykluczone też, że przytoczona
historia zawiera szerszy morał dla wszystkich negocjujących
kontrakty z firmami amerykańskimi. Po sfinalizowaniu transakcji i
przypieczętowaniu jej uściskiem dłoni na wszelki wypadek warto
prawicę umyć. Nie zaszkodzi też policzyć palce.

Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Protestuj bez szminki
Konspiracja polityczna poprzez stowarzyszenie mające na celu
zakłócenie pełnienia funkcji przez rząd; propaganda wywrotowa mająca
na celu obalenie siłą porządku ekonomicznego w państwie; zamach na
organy konstytucyjne; posiadanie przedmiotów służących jako broń
ofensywna; nawoływanie do nieposłuszeństwa wobec prawa;
rozpowszechnianie "podręcznika samoobrony"; zakłócanie porządku
publicznego; bezprawne zajmowanie budynków; opór wobec sił
porządkowych
te oskarżenia prokuratura włoska wysunęła przeciwko
20 antyglobalistom, których oddziały specjalne karabinierów
aresztowały o świcie 17 listopada 2002 r.
tak jak się to robi z
terrorystami i mafiosami. Do więzienia trafiło m.in. 2 dziennikarzy,
2 pracowników uniwersyteckich, nauczyciel zaangażowany w walkę z
mafią.
Oskarżenia o działalność wywrotową nie były wysuwane we Włoszech od
30 lat, od czasu Czerwonych Brygad.
Włoski dziennik "lłUnita" napisał: Wielki brat przez miesiące
śledził krok po kroku każdą akcję każdej grupy i grupki, mającej
cokolwiek wspólnego z tak zwanymi antyglobalistami.
Dla "La Repubblica" te kajdanki zatrzasnęły się za przekonania
polityczne. Zdaniem całej lewicowej prasy włoskiej jest to zemsta
rządu Berlusconiego za pokojowe Europejskie Forum Społeczne (EFS),
które zakończyło się wielkim sukcesem zaledwie kilka dni temu we
Florencji.
Nakaz aresztowania został wydany już 4 listopada, dwa dni przed EFS
wstrzymano wykonanie, by uniknąć rozruchów w obronie więźniów.
Aresztowanych rozwieziono do zakładów karnych oddalonych od centrów
antyglobalistycznej zarazy. W Neapolu, Rzymie, Bolonii, Mediolanie,
Genui, Florencji, Trieście, Casercie i Trani przez cały tydzień
odbywały się bowiem manifestacje i protesty.
Śledztwo wszczęto wobec 42 osób. Wielu dziennikarzy porównywało
oskarżenie prokuratury przeciwko antyglobalistom do historycznego
oskarżenia z 1979 r., które zrównywało silnie lewicowy ruch
Autonomia Robotnicza z terrorystycznymi Czerwonymi Brygadami, na
podstawie którego do więzień trafiło tysiące osób pod zarzutem
powiązań z terroryzmem. Teraz próbuje się czynić to samo.
Lewica parlamentarna, związki zawodowe i ruchy społeczne domagają
się uwolnienia więźniów politycznych.
Lewica używa zawsze dwóch miar
odpowiedziała prawica wstrząśnięta
wyrokiem 24 lat więzienia dla Andreottiego i procesami swojego
lidera Berlusconiego.
Oskarżenia wysunięte przeciw antyglobalistom
bez wątpienia są niezmiernie ciężkie. Dopiero kiedy ofiary padają po
stronie opozycji, krzyczy się, że Temida ma opaskę na oczach.
Akt oskarżenia przeciwko 20 antyglobalistom liczy 359 stron,
dowodami są podsłuchane rozmowy, filmy, dokumenty, Internet, w
którym zamieszczono słynny "podręcznik samoobrony" Caruso
lidera
"Sieci Południe"
z którego rad korzystali manifestujący
antyglobaliści. Podręcznik ten to rzeczywiście dokładna instrukcja,
jak zachować się podczas starć z policją, w razie zatrzymania i
aresztowania, w wypadku zranienia. Caruso doradza manifestantom
zabierać ze sobą: dobre buty, ubrania ochraniające całe ciało,
ubrania na zmianę, lekarstwa osobiste, zaświadczenia lekarskie o
patologiach, opatrunki, napoje i czystą wodę, dokumenty: paszport
lub dowód, kartę telefoniczną, maskę przeciwgazową, okulary wodne.
Natomiast aby nie mieć przy sobie: innych dokumentów, zapisków,
notesu z nazwiskami znajomych, kluczy, trawy, haszu i alkoholu,
psów, szkieł kontaktowych i makijażu. Tyle wystarczy, by być
terrorystą zagrażającym państwu?
Według nowych, zaostrzonych norm prawnych włoskim
antyglobalistom-terrorystom grozi ciężkie więzienie w izolacji.
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Generał w porzeczkach
Zgodnie z życzeniem całujemy generała w dupę. W obydwa pośladki.
"Taki Urban, ten śmieć to może mnie w dupę pocałować..."

skomentował podczas odprawy ostatnią publikację w "NIE" poświęconą
stosunkom w garnizonie Toruń jego szef gen. Andrzej Piotrowski.
Komendantem garnizonu powinien być dowódca Centrum Szkolenia
Artylerii i Uzbrojenia utworzonego w miejsce Wyższej Szkoły
Oficerskiej. Ale kolesie załatwili posadę Piotrowskiemu. Etat dobry,
obowiązki wyłącznie reprezentacyjne. Całując generała w dupę,
przedstawiamy kolejną historyjkę o jego honorze.
Opisywałam, jak podpułkownik Andrzej Wojtaszek, do niedawna
zarabiający na chlebuś jako szef żywnościowy Wyższej Szkoły
Oficerskiej w Toruniu, sadził kartofle. Wojtaszkowe pola uprawiali
zawodowi żołnierze oraz personel cywilny szkoły, w której
kierownictwie zasiadał. Zamiast na poligonie podwyższać kwalifikacje
bojowe, polska armia sadziła ziemniaczki swojemu ukochanemu
przełożonemu. Na pola woziły żołnierzy wojskowe samochody, zaś
żarełko przygotowywała dla wyrobników, rzecz jasna na koszt
polskiego podatnika, wojskowa kuchnia ("NIE" nr 44/2002). Nie
chodziło o jednorazową pomoc pułkownika Wojtaszka dla rolnika
Wojtaszka. Wojsko sadziło bulwę, siało marchewkę i pikowało kapustę
prawie przez pięć lat
od września 1998 r. do 17 kwietnia 2002 r.
Biznes kręcił się tym lepiej, że nie było kłopotu ze zbytem płodów
rolnych. W końcu żołnierz musi coś jeść. Płody z gospodarstwa
pułkownika okazywały się bardziej konkurencyjne od płodów cywilnych
rolników.
W wypadku Wojtaszka nie zadziałał typowy dla armii mechanizm
rozmywania się odpowiedzialności, bo żandarmeria nakryła szwejów na
gorącym uczynku. Zapewnienia, że pojechali do Nowej Wsi z własnej
woli i grzebali w ziemi w tajemnicy przed jej właścicielem, a swoim
przełożonym Wojtaszkiem, obraziłyby inteligencję prokuratora.
Chociaż Wojtaszek zwrócił armii poniesione koszty, Sąd Wojskowy w
Poznaniu uznał poczynania pułkownika za przestępstwo. Zapadł wyrok:
6 miesięcy ograniczenia wolności z obowiązkiem kontrolowanej pracy
na cele społeczne oraz grzywna w wysokości 2000 zł. Wykonanie kary
zawieszono na rok. Andrzej Wojtaszek uważa się za niewinnie
prześladowaną ofiarę. Wprawdzie zrobił, o co go oskarżano, ale za
takie drobiazgi co drugiego oficera można by skazać
tak powiedział
toruńskim "Nowościom" z 22 listopada 2002 r.
Ostatnio wyszło na jaw, że w identyczny sposób mógł dorabiać do
pensji jego serdeczny kolega i były przełożony Andrzej Piotrowski,
który też ma pole w Nowej Wsi, obok ziemi Wojtaszka. Generał
uprawiał porzeczki. Tak pokochał sadownictwo, że nie wystarczyło mu
własne 2,6 ha. Generalskimi porzeczkami obsadzono również kawał
działki miejscowego rolnika.
Śledztwo w sprawie porzeczek prowadzi Ośrodek Zamiejscowy Wojskowej
Prokuratury Okręgowej w Poznaniu z siedzibą w Bydgoszczy. Zakończy
się fiaskiem. Przecież 17 kwietnia 2002 r. żandarmeria złapała
szwejów na polu, do którego przyznał się Wojtaszek, zaś podczas
śledztwa zarówno Wojtaszek, jak i szweje, którzy uprawiali rolę, nie
zająknęli się nawet, że fragment terenu należał do generała.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polska dla Polaków
Zagranica odrzuca przeszczepy polskich mózgów.
Zaczęło się od brytyjskiego dziennika "The Guardian", który doniósł,
że Leszek Balcerowicz jest na liście kandydatów na prezesa
Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Z posady zrezygnował
dotychczas pełniący tę funkcję Horst Khler, który zamierza
startować w wyborach prezydenckich w Niemczech. Informację powieliło
BBC i wszystkie polskie media. Przez kilka dni eksperci dowodzili,
że "prezes NBP wielkim ekonomistą jest". Tak to po kandydowaniu do
Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii i stanowiska prezesa
Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju Balcerowicz pojechać miał do
Waszyngtonu.
Balcerowicz wydał oświadczenie, że nie zamierza kandydować. W
odróżnieniu od polskiej prasy wiedział, że nie ma szans, wolał więc
przeciąć pogłoski i wyjść z twarzą.
Nie jest on jedynym Polakiem, któremu nie udała się międzynarodowa
kariera.
Do niedawna wielką nadzieją ludzi nad Wisłą był prezydent Aleksander
Kwaśniewski. Kim to Kwach miał zostać po zakończeniu kariery w
Pałacu Namiestnikowskim!
lPrzewodniczącym Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego
po Juanie
Antonio Samaranchu. Hiszpan nazywał go swym "wielkim przyjacielem".
Mógłby mieć misję do spełnienia ze względu na panujące w tej
organizacji klimaty. 24 stycznia 2004 r. policja aresztowała w Seulu
wiceprzewodniczącego MKOl Koreańczyka Kim Un-Jonga pod zarzutem
łapówkarstwa i malwersacji finansowych.
lSekretarzem generalnym NATO
po lordzie Robertsonie. Anglik
powiedział o nim w listopadzie zeszłego roku, że jest "idealnym
kandydatem na sekretarza generalnego NATO" dodając natychmiast, że
"nie jest to kandydat jedyny". Ostatecznie stanowisko objął osobnik
o dziwnym nazwisku
Jaap de Hoop Scheffer.
lSekretarzem generalnym ONZ
bez komentarza.
Ostatecznie prezydent RP został kibicem Małysza.
Dariusz Rosati
były członek Rady Polityki Pieniężnej. W 1997 r.
będąc ministrem spraw zagranicznych RP ubiegał się o stanowisko
dyrektora generalnego Organizacji Rozwoju Przemysłowego ONZ (UNIDO).
Fuchę dostał Argentyńczyk Carlos A. Magarinos. Na otarcie łez Kwach
wysłał Rosatiego do Rady Polityki Pieniężnej. Teraz jego nazwisko
pojawia się w kontekście posłowania do Parlamentu Europejskiego w
Strasburgu.
Henryka Bochniarz
przewodnicząca Polskiej Konfederacji Pracodawców
Prywatnych, lobbystka. W październiku 1999 r. rząd Buzka przedstawił
jej kandydaturę na stanowisko jednego z czterech zastępców dyrektora
generalnego Światowej Organizacji Handlu
WTO. Skończyło się
zgodnie z oczekiwaniami
Bochniarzowa nadal mendzi w telewizji o
tym, jak w Polsce jest źle pracodawcom. Niewykluczone, że gdy
Platforma Obywatelska utworzy rząd, przewodnicząca PKPP będzie
mendziła na stanowisku ministra skarbu.
Hanna Suchocka
parafianka z Pleszewa. W kwietniu 1999 r. była
lansowana na stanowisko sekretarza generalnego Rady Europy. Stosowną
suplikę skierowaną do parlamentarzystek w Strasburgu podpisały
między innymi: Barbara Labuda, minister w Kancelarii Prezydenta,
Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezes NBP, Zofia Kuratowska, Olga
Krzyżanowska, Janina Paradowska, Nina Terentiew i Danuta Zagrodzka.
Dziś Suchocka ambasadoruje w Watykanie. I niech tam zostanie.
Jedynie dwie osoby z polskiego establishmentu przebiły się na
światowym rynku posad. W listopadzie 1993 r. przedstawicielem Polski
w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju został były premier i polityk
Kongresu Liberalno-Demokratycznego Jan Krzysztof Bielecki, który w
EBOiR przepracował dziesięć lat, a obecnie prezesuje w banku PKO
S.A. Na początku 2001 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz, była prezes NBP,
zastąpiła w zarządzie EBOiR Węgra Miklosa Nemetha. Złośliwi
powiadają, że odpowiada w Londynie za "gospodarkę spinaczami".
Rodzime media powinny więc z właściwym dystansem traktować
pojawiające się tu i ówdzie pogłoski o polskich kandydatach.
Podniecić się można raz, drugi. Potem to robi się śmieszne.
Autor : A.F.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kacza dupa
Wielka radość zapanowała w sztabach wyborczych kandydujących na
prezydenta Warszawy panów
Marka Balickiego (SLD
UP) i Andrzeja Olechowskiego (PO). Wiceszefem
sztabu wyborczego odpowiedzialnym za "wizerunek medialny" Lecha
Kaczyńskiego został ANDRZEJ URBASKI.
Aby zrozumieć wielką radość konkurentów, trzeba przypomnieć życie,
dzieła i dokonania fachowca Urbańskiego.
1984
1989. Urbański redaguje w stolicy podziemne pisemko "Wola". Po
zniesieniu cenzury i współkolportażu pisma przez ówczesną Służbę
Bezpieczeństwa, czyli państwowych preferencji dla pism
hobbystycznych, w warunkach wolnego rynku, pismo pada.
1989. Urbański współredaguje "Tygodnik Solidarność". To początek
degradacji tego pisma.
1989. Urbański przechodzi do telewizji publicznej. Redaguje
popularny i ceniony magazyn kulturalny "Pegaz". To był początek
degradacji tego programu.
1991
1992. Urbański zostaje naczelnym świetnie sprzedającej się w
PRL popołudniówki "Express
Wieczorny". Gazeta pod jego kierownictwem pada.
1991. Urbański zostaje posłem na Sejm RP z listy Kaczorowego
Porozumienia Centrum, czyli PiCzki. W 1992 r. kłóci się z Kaczorami
i współtworzy klub Kongresu Liberalno-Demokratycznego.
1993. Świadome społeczeństwo nie wybiera Urbańskiego do parlamentu.
1995. Urbański jest jednym z dwóch dziennikarzy reprezentujących
prezydenta Lecha Wałęsę w telewizyjnej debacie z kontrkandydatem
Aleksandrem Kwaśniewskim. Obserwatorzy zgodnie twierdzą, że fatalny
występ Wałęsy w telewizji kosztował go przegraną.
1995
1996. Urbański prowadzi w publicznej telewizji audycje "Pytania
o Polskę" i "Premierzy". Lekarze polecają je pacjentom cierpiącym na
bezsenność. Działają lepiej niż liczenie baranów.
1996. Urbański zostaje naczelnym redaktorem magazynu "Czas Polski".
Tygodnik ma być polskim odpowiednikiem amerykańskiego "Time". Po
dwóch wydanych numerach pismo bankrutuje.
1997. Urbański zostaje naczelnym gazety "Życie Warszawy". Rezygnuje
po kilku miesiącach. "Życie Warszawy" do dziś czyni heroiczne
starania, aby podnieść się z zapaści spowodowanej przez działania
partyjnych prawicowych naczelnych.
2001. Urbański zostaje wiceministrem w Kancelarii Premiera. Ma
poprawić wizerunek medialny Jerzego Buzka, przedwyborcze notowania
społeczne rządu, no i zapewnić ekipie AWS miejsce w przyszłym
parlamencie.
2002. Urbański, po przegranych przez ekipę Buzka wyborach, zostaje
aktywistą prawicowej partii SKL
RNP. Odpowiada za wizerunek medialny
i jej wyborcze notowania. Najnowsze sondaże notują SKL
RNP na
poziomie 1
3 proc. poparcia, czyli błędu statystycznego.
Państwo Kaczyńscy i inni pomniejsi liderzy PiSuaru, jak pan Ziobro
kandydujący w krakówku, obiecują społeczeństwu, iż po zwycięstwie w
wyborach samorządowych wprowadzą swoje fachowe kadry. Urbańscy
czekają!
Autor : Z.N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Obcy decydujące starcie
Histeria wojenna jest zaraźliwa. Ognisko choroby zlokalizowaliśmy w
Ministerstwie Edukacji Narodowej i Sportu. Rozesłało ono do
wszystkich rektorów pismo:
Szanowni Państwo Rektorzy,
W związku z obecną napiętą sytuacją międzynarodową, zwracam się z
gorącym apelem o analizę stanu bezpieczeństwa uczelni i zapewnienie
studentom i pracownikom bezpiecznych warunków w czasie ich pobytu na
terenie uczelni. Zwrócić należy także szczególną uwagę na osoby
postronne przebywające w uczelni.
Proszę, aby problemy przedstawione w piśmie zechcieli Państwo omówić
z dziekanami i kierownikami innych jednostek organizacyjnych
uczelni.
Sapenti sat.
Rektorzy pisemko rozesłali zgodnie z zalece- niem. Teraz we
wszystkich dziekanatach Pomrocznej głowią się, co z tym fantem
zrobić?
Czyżby ministerstwo posiadało jakieś tajne informacje o
przygotowywanych przez terrorystów zamachach na oazy polskiej nauki?
A może chodzi o to, że na naszych uczelniach studiuje wielu
obcokrajowców, w tym Arabów?
Jeśli tak (mógłby o tym świadczyć dopisek sapenti sat), to wstyd nam
za nasze ministerstwo.
Tak czy inaczej, możemy się założyć, że żaden terrorysta nie
zaatakuje polskich placówek naukowych. Przy tym poziomie
dofinansowania polska nauka zawali się sama, szkoda bomb.
Sapienti sat (w języku łacińskim
mądremu wystarczy) właściwie:
"dictum sapienti sat est"
mądremu wystarczy słowo (z komedii
Terencjusza "Phormio").
Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dwa lata bez łapówki
O Janie C., jeszcze do niedawna dyrektorze Instytutu Morskiego w
Gdańsku, pisaliśmy w dwóch publikacjach ("NIE" nr 15/2002 i "NIE" nr
22/2003). Pisaliśmy źle. Że niekompetentny i że naraża kierowany
przez siebie Instytut na straty finansowe. Pytaliśmy wicepremiera
Pola, co on na to. Pol najpierw odpisał, że C. spełnia wymagania
potrzebne do sprawowania funkcji ("NIE" nr 17/2002), potem, że
wyniki kontroli potwierdziły pewne nieprawidłowości i stawiane
zarzuty ("NIE" nr 29/2003). Koniec końców wicepremier zdjął Jana C.
z zajmowanego stanowiska i zawiadomił o tym "NIE".
Dla porządku zatem tylko dodajmy, że wicepremier Marek Pol zgodnie z
naszą sugestią dymisjonując podległego sobie dyrektora wykazał się
pewnym jasnowidzeniem. Nie karany bowiem do tej pory były dyrektor
Instytutu Morskiego w Gdańsku właśnie otrzymał wyrok w procesie
karnym o żądanie korzyści majątkowej, czyli pospolitej łapówy.
Dostał 2 lata w zawiasach na 4 oraz dwuletni zakaz zajmowania
stanowisk kierowniczych. Wyrok nie jest prawomocny. Dlatego też
piszemy o Janie C. bez podawania pełnego nazwiska.
Jan C. jako dyrektor Instytutu Morskiego zarządzał tzw. Złotą
Kamienicą, jedną z najbardziej atrakcyjnych nieruchomości w Gdańsku,
położoną zaraz przy słynnym pomniku sikającego Neptuna. Przy Długim
Targu. Jednego z lokalnych biznesmenów zainteresowały piwnice
kamienicy, które chciał od Instytutu wynająć, wyremontować i
otworzyć w nich pub. Biznesmen z Janem C. dogadywali się na gębę,
jak to dżentelmeni. Po tym, jak facet włożył w remont ponad milion
złotych i chciał pub otwierać, C. zażądał za podpisanie
długoterminowej umowy 20 tys. dolarów. Niestety, przy rozmowie byli
świadkowie, którym sąd dał wiarę.
Morał z tego dla rządu, że warto słuchać "NIE", czego premier Miller
doświadcza w całej rozciągłości.
Autor : W.K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Porwany przez bałwany
W finansowej aferze kościelnej Fundacji im. św. Jana Bosko padł
jeden trup. Okoliczności tej śmierci nadają się do "Archiwum X".
Na początku roku ("NIE" nr 2/2002) opisaliśmy szczegółowo historię
salezjańskiej Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana Bosko i
błyskotliwą karierę jej prezesa, księdza Ryszarda M., która
zakończyła się jego aresztowaniem. We wrocławskim Sądzie Okręgowym
uznano, że oskarżenie o wyłudzenie z banków kwoty 133 mln zł oraz o
inne przekręty, w tym fałszowanie dokumentów, to wystarczające
podstawy do zapuszkowania przedsiębiorczego klechy na trzy miesiące.
Nie pomogły nawet subtelne naciski ze strony Episkopatu, który
chciał bronić nie tyle salezjanina, ile tzw. dobrego imienia
Kościoła kat.
W opisywanej przez nas historii przewijało się kilka wątków i jeden
trup. Przestępstwami finansowymi zajmuje się kilka prokuratur.
Oprócz księdza Ryszarda M., jak już pisaliśmy, aresztowano też
dyrektora oddziału Kredyt Banku w Legnicy oraz dwóch świeckich
współpracowników fundacji, którzy obracali pozyskanym z banków
szmalem na największych giełdach świata. Trupem, jak ustaliliśmy,
nie zajmuje się żadna prokuratura, choć sprawa pachnie brzydko.
O Bogdanie R. z całą pewnością powiedzieć można tylko to, że urodził
się, w wieku męskim był pracownikiem służb specjalnych, potem
zamienił fach na spokojny żywot pracownika kościelnej księgarni i
świeckiego pracownika fundacji. Wiadomo też, że umarł i został
pogrzebany na cmentarzu komunalnym w Lubinie. Okoliczności śmierci i
pochówku spowija mgła tajemnicy.
Bogdan R. pełnił funkcję kierownika obozu młodzieżowego,
zorganizowanego przez Fundację Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana
Bosko w miejscowości Nocera Terrinese, we Włoszech. Dokładnie 4
czerwca 2001 r. kierownik opuścił ziemski padół. Okoliczności
zejścia są niejasne. Nigdy nie ukazał się żaden komunikat dotyczący
tej śmierci. Znamy opowieść jednej z uczestniczek obozu, która
twierdziła, że Bogdana R. spacerującego brzegiem morza porwał wielki
bałwan, wciągnął w morską toń i zatopił. Nad Adriatykiem nie
występuje jednak zjawisko tsunami ani "ryczące czterdziestki", więc
ta wersja wielu osobom wydała się naciągana.
Nieoficjalnie mówiono, że denat miał sporą dziurę w potylicy. Nowa
wersja była więc bardziej prozaiczna: Bogdan R. po prostu szedł
chodnikiem, przewrócił się do tyłu, uderzył w głowę i wyzionął
ducha. Sceptycy nie dawali jednak za wygraną. Przecież początkowo
uczestnicy obozu stwierdzili, że kierownik utonął. Ostatnia wersja
była więc połączeniem obu wcześniejszych. Człowiek wszedł do wody,
popłynął,
porwała go fala i cisnęła na morską skałę.
W razie śmierci obywatela Polski za granicą kraju obowiązuje ścisła
procedura dotycząca stwierdzenia okoliczności zgonu, sprowadzenia
zwłok do kraju i pogrzebu. Ustaliliśmy, że w przypadku Bogdana R. ta
procedura nie była przestrzegana.
Jeśli zgon nastąpił z przyczyn nienaturalnych, sprawę wyjaśnia
miejscowa prokuratura. Ciało nie może być wydane do czasu
zakończenia postępowania wyjaśniającego. Zgodę na transport zwłok do
Polski musi wydać urząd powiatowy lub urząd gminy właściwy ze
względu na zameldowanie denata, na podstawie zezwolenia wydanego
przez konsula RP z konsulatu znajdującego się najbliżej miejsca
wypadku. Ponadto miejscowy prokurator musi dokonać tzw. zwolnienia
zwłok, a upoważniony lekarz z zakładu medycyny sądowej powinien
stwierdzić, że przyczyna zgonu umożliwia transport ciała poza
granice danego kraju. Jest to konieczne, gdyż w przypadku
stwierdzenia jakiejkolwiek infekcji doczesne szczątki nie mogą być
przewożone przez granicę w ciągu trzech lat od daty zgonu.
W przypadku Bogdana R. już następnego dnia po wypadku sporządzony
został w Urzędzie Miejskim w Nocera Terrinese akt zgonu
bez
podania przyczyny śmierci. Zajrzeliśmy do teczki z dokumentacją
dotyczącą pochówku Bogdana R. znajdującą się w Urzędzie Powiatowym w
Lubinie. Nie ma tam żadnego ze wspomnianych kwitów. Tłumaczenie
włoskiego aktu zgonu trafiło do teczki dopiero na początku tego
roku, a przecież bez aktu zgonu nie można obywatela złożyć w grobie.
Pogrzeb odbył się na podstawie oświadczenia podpisanego przez
uczestników obozu, którzy stwierdzili, że kierownik utonął. Do
urzędnika powiatowego, w którego kompetencji leży wydawanie zezwoleń
na przywóz zwłok z zagranicy, kilka dni po śmierci Bogdana R.
przyszło dwóch salezjanów, którzy domagali się wydania takiego
kwitu.
Ponieważ faceci w sutannach to w Pomrocznej osoby zaufania
publicznego, papier dostali. Tak się dziwnie składa, że kopia i
polskie tłumaczenie aktu zgonu pojawiło się w Urzędzie Powiatowym,
lubińskim USC i biurze cmentarza komunalnego krótko po naszym
artykule "Bosko Nostra", siedem miesięcy po śmierci Bogdana R.!
Sprawa ta interesuje nas także z innego jeszcze powodu. Wiosną
zeszłego roku, na długo przed medialnym szumem wokół Fundacji św.
Jana Bosko, zwrócił się do nas anonimowy rozmówca twierdząc, iż
posiada informacje o wielkich przekrętach finansowych w fundacji.
Człowiek ten obiecał, że przekaże nam kopie dokumentów podczas
bezpośredniej rozmowy. Do spotkania nie doszło, a tajemniczy
informator zasugerował, że boi się konsekwencji ujawnienia afery.
Mamy podstawy przypuszczać, że naszym rozmówcą mógł być Bogdan R.,
który był bliskim współpracownikiem prezesa fundacji, ks. Ryszarda
M.
Obu mężczyzn poróżniły sprawy osobiste. Podobno R. chlapnął w
towarzystwie, że ma co opowiadać mediom. Nie wiemy, co spowodowało
śmierć salezjańskiego współpracownika, jednak, wątpliwości powinny
zostać wyjaśnione. Żadna instytucja, nawet kościelna fundacja, nie
może stać ponad prawem.
Interesujący jest również inny wątek. Wiosną 2001 roku Fundacja
Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana Bosko przelała na konto Urzędu
Powiatowego w Lubinie kwotę 3 tys. zł. Szmal był dotacją celową; na
kwicie napisano, że został przeznaczony na szkolenie policjantów z
Komendy Powiatowej Policji w Lubinie. Szkolenie mieli przeprowadzić
komandosi z "Gromu". W tym samym czasie brakowało forsy na
funkcjonowanie jadłodajni dla ubogich przy parafii św. Jana Bosko.
Padłaby, gdyby nie finansowe wsparcie Miejskiego Ośrodka Pomocy
Społecznej. Kupowanie życzliwości stróżów prawa nie należy do
statutowych działań fundacji.
Zapuszkowany eksprezes, ksiądz Ryszard M., stał się bohaterem dla
wielu funkcjonariuszy Kościoła kat. W Lubinie i okolicach podczas
mszy księża wzywają wiernych do modłów w intencji rychłego
uwolnienia salezjanina. Przedsiębiorczość i pomysłowość księdza M.
budzi podziw jego konfratrów. Dziś Kościół potrzebuje twardzieli.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Daj dupy skarbie
Karani sami się starają, żeby ich ukarano. Niesłusznie karzący są za
to nagradzani. Strażnicy budżetu oszukują go do spółki z płatnikami.
Wszystko mniej więcej zgodnie z prawem.
Białostocki Polmos dzień po terminie zapłacił miejscowemu I Urzędowi
Skarbowemu 5 mln zł. W ocenie sług fiskusa nie było to zwykłe
niedopatrzenie, za które należy się wytyk, ale zbrodnia walenia
Kołodki.
Skłonność do surowego traktowania podatników miała podłoże
finansowe. 20 proc. "zdobytych" kwot w postaci premii uznaniowej
wraca do kieszeni urzędników właściwego urzędu skarbowego, izby
skarbowej i urzędu kontroli skarbowej.
Pensja Edwarda Kosakowskiego, naczelnika I US w Białymstoku, w 2002
r. wynosiła 4260 zł. Troszkę więcej dostawał co miesiąc jako premię
uznaniową. Średnie pobory podwładnych Kosakowskiego to ok. 1900 zł.
Plus miesiąc w miesiąc ok. 1200 zł premii specjalnej.
W ocenie Ministerstwa Finansów szafa gra. Bo przyznawanie premii
regulują żelazne zasady: zależą od skuteczności działań, czyli od
ilości ekstraśrodków, które trafią do budżetu.
Premie są limitowane i nie mogą przekroczyć 90 proc. wynagrodzeń w
danej jednostce.
Obiegowa opinia jest taka, że jak ktoś płaci podatki w wiarygodnej
wysokości, nie będzie nicowany przez fiskusa, który poświęci czas na
łapanie ewidentnych podpadaczy. Choć na terenie działania I US jest
40 płatników podatku akcyzowego, to pod lupę trafił Polmos.
Producent "Żubrówki", daje bowiem I US 55 proc. jego wpływów,
najłatwiej się więc na nim "wypremiować".
Do Polmosu trafiło 9 na 15 przeprowadzonych przez US kontroli. Każdą
uwieńczył sukces. Od 1999 r. do pierwszego półrocza 2001 r. Polomos
skrewił aż 10 razy. Zdaniem urzędników skarbówki oszukał nawet
wówczas, kiedy wpłata podatku akcyzowego nastąpiła w terminie!
Dzięki takiemu liczeniu nazbierało się 36,1 mln zł zaległości
podatkowych. 20 proc. tej kwoty, czyli ponad 7 mln zł, zostało
przeznaczonych na premie uznaniowe dla aparatu skarbowego.
Te śliczności wyłapała miejscowa Delegatura Najwyższej Izby
Skarbowej przy okazji badania prawidłowości naliczania podatku
akcyzowego i opisała je tak: Miesięczne rozliczenia zamieszczane w
deklaracjach Polmosu nigdy nie były kwestionowane, a podatnik
dokonywał wpłat dziennych zaliczek na podatek akcyzowy z jedno,
maksymalnie trzydniowym opóźnieniem. Urząd zaś, aby uzasadnić swoje
prawo do odpisu 20 proc. (...) uchybiając podstawowym zasadom
postępowania podatkowego wydawał decyzje, których wydanie okazałoby
się całko-wicie bezprzedmiotowe, gdyby zastosowano obowiązujące
procedury.
Białostocki "Kurier Poranny" podniósł, że przypuszczalnie Polmos nie
był ofiarą, ale partnerem urzędników fiskusa. Nie protestował
przeciwko decyzjom wydanym z rażącym naruszeniem prawa. Zdarzało
się, że płacił podatek akcyzowy z od razu doliczonymi odsetkami za
zwłokę. To były drobne kwoty, nieistotne dla tak dużej firmy. Dawał
urzędnikom zarobić na premię i w ten sposób kupował sobie ich
życzliwość.
W wyniku współdziałania przedsiębiorstwa i aparatu skarbowego po
rogach dostawał skarb państwa. O 7 mln zł pomniejszono należności
Polmosu, które tak czy siak trafiłyby do budżetu.
Kontrolerzy NIK przypuszczają, że trafili zaledwie na wierzchołek
góry lodowej. Czy tak jest, okaże się jesienią, gdy będą znane
wyniki kontroli prowadzonej obecnie w całym kraju pod nadzorem
białostockiej Delegatury NIK.
Na razie realne efekty kontroli nie są budujące. Premie pobrane
niezgodnie z prawem zostały skonsumowane przez nagrodzonych. Nikomu
nie spadł włos z głowy. 9 decyzji jest już przedawnio-nych. Tylko
jedna decyzja na kwotę 1 mln zł może zostać unieważniona. Ponieważ
odpis na fundusz premiowy zostaje zmniejszony jedynie wówczas, jeśli
zwrot nienależnie pobranych należności budżetowych nastąpi w trakcie
kwartału, nikt nie zażąda od urzędników zwrotu choćby złotówki.
Ministerstwo Finansów obstaje przy swoim: zasady gry są zdrowe.
Zachęta materialna, jaką jest fundusz premiowy, pomniejszyła wydatki
budżetu państwa
ocenił w liście do "NIE" Jarosław Skowroński,
rzecznik prasowy Ministerstwa Finansów.
Zależy, jak liczyć.
lW 2002 r. urzędy skarbowe wydały 2,3 mln decyzji. Do izb
skarbowych odwołało się 57 838 podatników.
Niektórzy szukali zrozumienia w Naczelnym Sądzie
Administracyjnym.
lW 2002 r. NSA rozpatrywał 13 881 skarg podatników. Uznał
roszczenia 3044 osób. Kosztowało to skarb
państwa 247,4 mln zł. Więcej niż połowę tej kwoty stanowiły
karne odsetki, które trzeba było zapłacić za niesłusznie
pobrane pieniądze. Rozstrzygnięcia NSA nie skutkują
wyciągnięciem jakichkolwiek konsekwencji wobec urzędników,
którzy zostali nagrodzeni premiami za podjęcie złych decyzji.
lMinisterstwo Finansów wydaje rocznie 1,5 mln zł na tzw.
środki specjalne. W ocenie NIK premie nie mają związku z
efektywnością urzędników skarbowych.

Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Konsulowa bierze po gębie
Skandal w polskiej dyplomacji. W Erewaniu, Mołdawianka, trzecia żona
ambasadora III RP w Armenii Wiktora Rossa, sprała po twarzy małżonkę
naszego konsula. Działo się to jak najbardziej publicznie, podczas
przyjęcia w innej placówce dyplomatycznej. Próbując wyciszać skandal
jeden z naszych dyplomatów tłumaczył ponoć zgromadzonym tam gościom,
że nic się nie stało, po prostu wdrażamy w polskiej placówce nowe
zasady pracy kierownictwa z podwładnymi: minimum słów
maksimum
perswazji.
D. C.
"Fakt" i fart
7 stycznia PAP poinformowała, że inspektor Józef Suchecki
zrezygnował ze stanowiska komendanta powiatowego policji w
Legionowie. Rezygnacja została przyjęta przez komendanta stołecznej
policji Ryszarda Siewierskiego. Jak podano, to efekt publikacji
dziennika "Fakt". Gazeta opisała próby zatuszowania przez policję
wypadku, który spowodował na fleku syn komendanta Sucheckiego, oraz
tankowanie gazem policyjnych samochodów na stacji, której
właścicielką jest żona Sucheckiego.
Wzrusza ta reakcja policji na krytykę prasową. Tylko dlaczego jest
to reakcja żółwia?
O komendancie Sucheckim kilka razy pisało "NIE" w 2002 r., czyli dwa
lata temu (!), piórem red. Doroty Zielińskiej. Było tam wszystko to,
co w "Fakcie"
oprócz tankowania gazu do samochodów w stacji
małżonki komendanta.
Ryszard Siewierski został powołany na stanowisko komendanta
stołecznego policji w styczniu 2002 r., czyli bardzo niedługo po
ukazaniu się pierwszego artykułu. I nic. Żadnej reakcji.
Nie razi nas, że "Fakt" stroi się w szatę odkrywcy nowej afery, choć
dawno już została ona odkryta. Niespecjalnie rusza nas to, że
koledzy dziennikarze często żywią się naszym pismem udając, że to
oni są demaskatorami zerżniętych spraw. Szlag natomiast nas trafia
na reakcję stołecznego komendanta, który przez ponad dwa lata
udawał, że nic nie wie o tym, co "NIE" starannie opisało. Do kitu z
takim funkcjonariuszem państwowym, który patrzy nie na to, co
zostało opisane, tylko na to, kto to pisze. Albo tchórz, albo cynik.
M. W.
Jeden zadowolony
W wywiadzie dla "Przekroju" nr 1 dr Jan Kulczyk, nr 1 biznesu,
wyraził zadowolenie z siebie, Millera, Kwaśniewskiej i Polski, a
niezadowolenie z tutejszego narodu: Polska jest urodzona pod
szczęśliwą gwiazdą, a my jako naród jesteśmy malkontentami.
Usprawiedliwia nas być może tylko to, że narzekanie mamy w genach.
Dzisiaj gospodarczo na tle Europy wyglądamy bardzo dobrze! Wszystkie
parametry makroekonomiczne są bardzo dobre... Chociaż naród, który
wydał Kulczyka, powinien się już tylko radować, narzekanie ma w
Polsce pomimo to rozległą przyszłość. Lektura wywiadów innych
najbogatszych, którzy bardzo biadolą, wskazuje na to, że gen
malkontenctwa zabija szmal o dawce dopiero powyżej trzech miliardów
dolarów. Z jednym miliardem w kieszeni jeszcze się pochlipuje.
R




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Kurek wodny
6 marca w lubelskim sądzie partyjnym SLD odbędzie się proces
nieszanującego władzy Sebastiana Kurka, lat 21, szefa studenckiej
organizacji Sojuszu. Rok temu Kurek ten dokonał zamachu na powagę
Jacka Czerniaka, sekretarza rady wojewódzkiej SLD, szefa klubu
radnych m. Lublina, dyrektora biura sejmiku wojewódzkiego. Gdy
sekretarz Czerniak wydał zarządzenie nakazujące pracownikom rady
wychodzącym do miasta odmeldowywać się u siebie, student Kurek
sporządził projekt formularza odmeldowań:
Zwracam się z uprzejmą prośbą o wyrażenie zgody na opuszczenie
stanowiska pracy celem udania się do WC w celu:
oddania moczu/oddania stolca/zwymiotowania/umycia rąk*
* niepotrzebne skreślić".
Sąd postanowił sądzić Kurka za znieważenie sekretarza Czerniaka, a
"NIE" proponuje go wydalić i umyć ręce. Obecny kryzys SLD
spowodowany jest bowiem podważaniem przez byle kogo autorytetu
wyższych szczebli.
Isk.
Pijana ośmiorniczka
Pabianicka policja zatrzymała siedmioro pijanych nieletnich
balangujących w klubie Mariańska. Wśród zatrzymanych był syn
zastępcy prokuratora generalnego RP Kazimierza Olejnika (tego od
łódzkiej ośmiornicy). Jak donosi łódzki "Express Ilustrowany",
rodzice zatrzymanych mogą mieć kłopoty. Zdaniem Barbary
Stefanowicz-Soszyńskiej, przewodniczącej Wydziału do spraw
Nieletnich w Sądzie Rejonowym w Pabianicach, grozi im postępowanie
sądowe w trybie ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich. Sąd
może ograniczyć rodzicom władzę rodzicielską (a nawet jej pozbawić)
albo
gdyby stwierdził, że doszło do demoralizacji
przyznać
nieletniemu kuratora lub skierować go do placówki resocjalizacyjnej.
Właścicielowi klubu Mariańska grozi za rozpijanie nieletnich do 2
lat więzienia, wysoka grzywna i cofnięcie koncesji na sprzedaż
alkoholu. Co prawda Zdzisław Janiszewski, właściciel klubu,
twierdzi, że nie sprzedawał alkoholu małolatom, bo oni już przyszli
wstawieni. Jakiś winny jednak być musi.
Restauratorom z Łodzi i okolic radzimy sumiennie sprawdzać, czy
wśród gości nie ma pijanych pociech jakichś notabli.
A. R.

Gnój w sejmiku
Ty gnoju jeden! Nie będzie palant uczył mnie polskości!
krzyknął
pan wicemarszałek województwa śląskiego Sergiusz Karpiński (SLD) do
Rajmunda Pollaka, radnego sejmiku, który chciał, by sejmik zajął się
stratami poniesionymi przez Polaków na Śląsku w czasie II wojny
światowej i w latach 1945
1989. Opozycja natychmiast złożyła wniosek
o wyrzucenie wicemarszałka z pracy, ale nacięła się, bo partyjni
koledzy Karpińskiego oświadczyli, że niczego nie słyszeli. Na koniec
Karpiński przeprosił Pollaka za to, czego nie powiedział, i sejmik
obraduje dalej.

D. J.
Wojewoda ma jaja!
Uprzejmie informujemy, że pan wojewoda śląski Lechosław Jarzębski (z
nadania SLD) ma jaja. I dowodzimy tego:
20 listopada zeszłego roku wezwaliśmy na łamach "NIE" pana wojewodę,
aby nie pękał przed czarnymi i naciskał na prawi-cową radę miejską w
Chorzowie
niech
zachowa się przyzwoicie i przyjmie uchwałę o wygaśnięciu mandatu
prawicowego radnego Zenona Machowskiego oskarżanego przez posła
Cezarego Stryjaka (SLD) o łamanie prawa. Tym samym na opróżniony
przez Machowskiego stołek wskoczyłaby kolejna na prawicowej liście
Wspólny Chorzów Małgorzata Kantorowska, lat 25. Znana z rozkładówki
"Playboya", gdzie prezentowała swe cycuszki 86 cm, talię 53 cm,
pupkę 85 cm, no i cipkę przecudnej urody, rozmiar S. Radna obdarzona
jest dodatkowo ilorazem inteligencji 130, czego na rozkładówce
widać, niestety, nie było.
Wzywaliśmy, wzywaliśmy i oto 19 lutego 2004 r. Małgorzata
Kantorowska została zaprzysiężona jako radna. Ślubując filuternie
dodała: "Tak mi dopomóż Bóg". Chociaż On, jeśli rzeczywiście
istnieje, swoje już zrobił tworząc tak przecudny okaz samorządowca
jak Kantorowska.
Dziękujemy raz jeszcze panie wojewodo! Prawica w wydaniu
Kantorowskiej łatwiejsza jest do zniesienia, a nawet do współżycia.
PIG




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Miller w paszczy bolszewika
Polska sama kopie się w tyłek i wykopuje z rosyjskiego rynku.
"Codziennie bolszewik"
to bodaj najpopularniejszy slogan
reklamowy, którym od ponad miesiąca katują Rosjan kanały
telewizyjne. Żaden widz nie domyśla się, że pokazywane na ekranie
biszkoptowe ciasteczka z galaretką w polewie czekoladowej, to
"Delicje" produkowane w Warszawie w zakładzie kupionym przez Danone.
"Delicje" maskowane są pod wyroby moskiewskiej fabryki "Bolszewik"
także należącej do Francuzów. Bogata firma nie skąpi pieniędzy na
promocję. Dzięki temu udające bolszewika "Delicje" zna ponad sto
milionów Rosjan.
Mniej więcej tyle samo obywateli może posłuchać polskiej mowy i
obejrzeć warszawską szkołę. Jej dzieci w języku Mickiewicza
zachwalają czyszczenie zębów pastą "Blend-a..." i tak dalej.
W latach świetności Edyty Górniak (to ta co sprofanowała hymn)
Rosjanie mieli okazję zobaczyć ją na ekranach telewizorów. Wszakże
nie domyślali się, że zachwalająca mydełko laseczka jest megagwiazdą
znad Wisły.
W minionym roku mieliśmy okazję poznać we właściwej roli gwiazdeczkę
rosyjskiej estrady Alsu. Ale tylko dlatego, że wyłączność na nią ma
zachodnia firma fonograficzna. Córka naftowego barona przybyła do
Polski nie ze Wschodu, lecz z Zachodu, bo promuje ją tamtejsza firma
fonograficzna. Znamy ją pod zangielszczonym imieniem Alsou. We
wrześniu
także dzięki zachodniej firmie fonograficznej
w RP ma
się ukazać płyta udającego lesbijki dziewczęcego duetu z Moskwy
Tatu. Zapewne nazwa grupy zostanie poprawiona na Tatoo. Podobnie,
jak Alsou. Tatoo zaśpiewają dla nas po angielsku. W najbliższych
miesiącach Rosjanie będą mogli pójść do kina na "Pianistę". Znają
dobrze poprzednie filmy Polańskiego. Bo ich dystrybucją zajmują się
poważne zachodnie firmy. Szanse polskich filmów wejścia na ekrany
rosyjskich kin są bliskie zeru. Wajdzie nie pomógł Oscar za
całokształt, Zanussiemu
główna nagroda na moskiewskim festiwalu,
zaś Hoffamnowi dobre kontakty z rosyjskim środowiskiem filmowym. W
polskich kinach można oglądać filmy Michałkowa
tylko dlatego, że
ich rozpowszechnianiem zajmują się zachodni dystrybutorzy.
Nie tak znowu dawno Polska była głównym eksporterem leków na Wschód.
Wchodząc teraz do moskiewskiej apteki trudno w to uwierzyć. W Rosji

inaczej niż u nas
można tworzyć sieci
aptek. Korzysta z tego na przykład amerykański ICN. Teraz ma ponad
sto aptek, w końcu roku ma mieć dwieście, a za pięć lat
pięćset.
Jeśli centrala ICN zdecyduje, to w tych aptekach może pojawią się
leki z kupionej przez tę firmę rzeszowskiej "Polfy". Liczba aptek w
Rosji należących do polskiego kapitału wynosi zero.
* * *
O sile polskiego kapitału najlepiej świadczy mający dwuletnią
historię projekt uruchomienia koło lotniska "Szeremietiewo" centrum
logistyczno-handlowego dla sprowadzanych z Polski towarów. W jednym
miejscu byłaby odprawa celna, wystawa, informacja handlowa i
magazyny. Pomysłem interesuje się ponad 70 firm. Ale do tej pory nie
zdołały zgromadzić miliona dolarów niezbędnego na jego realizację.
To mniejszy koszt niż telewizyjna promocja "Delicji".
Dawniej polskie firmy budowały Związek Radziecki. Polacy nadal
budują w Rosji. Ale głównie jako pracownicy zachodnich firm, które
płacą im mniej niż swoim i nie troszczą się nawet o dopełnienie
obowiązkowego w tym kraju zameldowania. Słyszeliśmy historię
budowlańca z Krakowa, któremu austriaccy pracodawcy zabronili
wychodzić po robocie z hotelu robotniczego, by nie natknął się na
milicjantów polujących na nielegalnych przybyszów.
* * *
Zagrywki ponad głowami RP objęły politykę. Jesienią 2000 r.
funkcjonariusze Unii Europejskiej ogłosili, że wspólnie z Rosjanami
zbudują omijający Ukrainę gazociąg na Słowację. Polski, przez którą
miała przebiegać rura, o zdanie nie zapytano.
Choć jesteśmy członkiem NATO, to wyrażane przez polskich polityków
obawy o skutki powołania tzw. dwudziestki z Rosją nie miały żadnego
wpływu na decyzję Sojuszu.
Putin
we własnym oczywiście interesie
postanowił upodmiotowić
Polskę zabiegając o przychylność Warszawy w sprawie bezwizowego
tranzytu do Kaliningradu. Kwaśniewski i Miller odpowiedzieli mu, że
ryby i Polacy głosu nie mają. Przemówili językiem unijnej
biurokracji. Miller na szczycie premierów Rady Państw
Morza Bałtyckiego w Petersburgu sprowokował Putina do gniewnego
wystąpienia, które nie było przewidziane w protokole (prezydent
przemawiał wcześniej). Potem Gerhard Schroeder w rozmowie w cztery
oczy zapewniał rosyjskiego przywódcę, że znajdzie się wyjście
satysfakcjonujące Rosję. Wie więcej niż Miller, który propozycje
bezwizowego tranzytu przedstawione w kwietniu przez Moskwę Unii
poznał z publikacji "Spiegla".
Premierzy Miller i Kasjanow nie dogadali się w Petersburgu o
dokończeniu pierwszej nitki gazociągu Jamał
Europa. O budowie
drugiej nie ma na razie mowy. Jeśli ta inwestycja zostanie
zrealizowana, to nie na podstawie polsko-rosyjskiego porozumienia,
lecz dogadania się "Gazpromu" z firmami gazowymi z Niemiec, Francji
i Włoch.
Putin ze Schroederem i Leonidem Kuczmą w tym samym czasie i tym
samym miejscu porozumieli się o powołaniu konsorcjum, które będzie
zarządzać ukraińskimi gazociągami. Mają wejść do niego jeszcze
Francuzi i Włosi. Budowa kosztującego setki milionów dolarów
gazociągu omijającego Ukrainę staje się bezsensowna
skomentowały
rosyjskie media.
Od paru lat mówi się o połączeniu ukraińskiej rury z Odessą i polską
rurą, która doprowadzi kaspijską ropę do Gdańska z ominięciem Rosji.
Po tym, gdy Rosjanie podzielili Morze Kaspijskie z Azerbejdżanem i
Kazachstanem (głównymi państwami wydobywającymi ropę w tym regionie)
i montują sojusz naftowy z USA (głównym inwestorem w basenie
kaspijskim), to od Moskwy może zależeć, czy przez polsko-ukraińską
rurę przyjaźni popłynie choćby kropla kaspijskiej ropy.
"Czasami lepiej żuć niż mówić"
głosi rosyjska reklama zachodniej
gumy. Lepiej milczeć, niż powtarzać formułowane poza Polską
stanowiska nie zawsze pierwszej świeżości.
Oraz pogodzić się z przejęciem przez zachodnie firmy i zachodnich
polityków odpowiedzialności za stosunki polsko-rosyjskie.
Niech żyje bolszewik. Codziennie!
Autor : Adam J. Sowa




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kaczmarek mistrz liftingu
Dzięki 57 mld dolarów zainwestowanych przez zagraniczny kapitał,
Najjaśniejsza urośnie w siłę, a ludzie w niej będą żyć dostatnio.
Tak przynajmniej wygląda to w raporcie o udziale zagranicznych
inwestorów
w polskiej prywatyzacji. Cienie znikły w sztucznym świetle.
Na biurko premiera Millera trafił kolejny raport o udziale
inwestorów zagranicznych w polskiej prywatyzacji przygotowany w
resorcie skarbu. Bardzo odbiega on treścią i stylistyką od
poprzedniego, który wyraziście demaskował skandale w spółkach skarbu
państwa za rządów AWS. Tym razem z resortu wyszedł zbiór informacji
częściowo ufryzowanych.

Kto chce się schronić w jaskini lwa, nie powinien na wstępie
informować drapieżnika, że planuje pozbawić go upolowanej kolacji

mówią urzędnicy resortu skarbu wskazując, dlaczego raport napisano
tak, aby nie wkurwić biurokratów z Brukseli. Dokument sugeruje więc,
że Najjaśniejsza będzie rosła w siłę, a ludzie będą żyli dostatnio
dzięki ulokowaniu w Polsce 57 mld dolarów przez zagranicznych
kapitalistów.
Badania opinii publicznej dowodzą, że zwykli ludzie w Polsce
zupełnie inaczej oceniają proces prywatyzacji! Tylko ok. 30 proc.
Polaków uznaje przekształcenia własnościowe dokonane w
Najjaśniejszej za korzystne dla polskiej gospodarki. Większość
ocenia, że prywatyzacja jest korzystna głównie dla zagranicznych
kapitalistów, ale nie dla ogółu obywateli. Tak twierdzi ok. 80 proc.
badanych. Jedynie ok. 15 proc. Polaków popiera sprzedaż polskich
państwowych zakładów zagranicznym kapitalistom. Tych faktów w
raporcie nie pominięto. Jednak dokument nie wyjaśnia, skąd w polskim
społeczeństwie bierze się 87-procentowa niechęć do prywatyzacji z
udziałem obcego kapitału. A przecież ów sceptycyzm nie wziął się z
nacjonalis-tycznych uprzedzeń, tylko z krytycznego oglądu
rzeczywistości.
Zwykli ludzie widzą, jak na prywatyzacji wyszli pracownicy fabryk
samochodowych w Warszawie, w Lublinie i Nysie (Daewoo) oraz
robotnicy wrocławskiego "Polaru" doprowadzonego do ruiny przez
francuski koncern Moulinex-Brandt.
Z raportu nie da się też niestety wyczytać, czy za sprzedane
zagranicznym nabywcom banki i fabryki skarb państwa uzyskał
przyzwoitą cenę. Prof. Kazimierz Poznański, ekonomista z
Uniwersytetu w Seattle, w głośnej książce pt. "Wielki przekręt"
alarmował, że w Polsce majątek państwowy idzie w ręce prywatnych
nabywców
głównie zagranicznych
za ok. 10 proc. jego rzeczywistej
wartości. Polemizował z tym na łamach "Rzeczpospolitej" (z 2.10.2000
r.) m.in. prof. Paweł Glikman z Polskiej Akademii Nauk. Dowodził, iż
uzysk ze sprzedaży majątku państwowego wyniósł nie 10, ale 77 proc.
jego realnej wartości. Z czego wynikałoby, że zagraniczni
kapitaliści uzyskiwali w zawieranych transakcjach średnio co
najmniej
23 proc. "upustu". Czyli, że i tak zrobili na polskiej prywatyzacji
niezły interes kosztem skarbu państwa. Raport ministra Kaczmarka w
ogóle nie odnosi się to tej kwestii.
Prof. Glikman wskazał na: szczególną podatność na korumpowanie ludzi
oraz instytucji krajowych zaangażowanych w transakcje z kapitałem
zagranicznym. Raport Kaczmarka również tę kwestię pomija dyskretnym
milczeniem.
W raporcie padają zawoalowane zarzuty, iż zagraniczni właściciele,
sprzedając swym zlokalizowanym w Polsce fabrykom technologie i
części do produkcji po bardzo zawyżonych cenach, uzyskują dzięki
temu nienależne i nie opodatkowane zyski. Ów proceder nie został
jednak zilustrowany żadnym wyrazistym przykładem.
Dokument nie wspomina nawet, że resort skarbu przyłączył się w końcu
do mniejszościowych prywatnych akcjonariuszy Stomilu Olsztyn, którzy
weszli w spór sądowy z koncernem Michelin. Francuski koncern po
nabyciu większościowego pakietu akcji w olsztyńskiej fabryce opon
obsadził zarząd spółki swoimi ludźmi. Francuskie kierownictwo
zawierało umowy i podejmowało decyzje pomnażające zyski
macierzystego
koncernu Michelin, ze szkodą dla polskich mniejszościowych
udziałowców oraz wbrew interesom skarbu państwa.
W raporcie Kaczmarka napisano: "W większości spółek inwestorzy
zagraniczni, wykonują zobowiązania inwestycyjne i socjalne zawarte w
kontraktach sprzedaży. Występują jednak przykłady spółek, w których
inwestorzy nie wywiązują się z podjętych zobowiązań". Nie ujawniono
jednak, w których spółkach tego rodzaju niesolidność miała miejsce,
jaka jest jej skala i konsekwencje dla rynku pracy w Polsce.
Prawdopodobnie takich przypadków było ok. 200 (szacunek mój
H.
S.). Aż się prosi o poinformowanie premiera i opinii publicznej na
przykład o holenderskiej spółce N. V. Koninklijke Sphinx Gustavsberg
z Maastricht, która nie wywiązała się z zainwestowania we
Wrocławskich Zakładach Wyrobów Sanitarnych prawie 10 mln zł, do
czego się zobowiązała. Od spółki Schwabische Fordrehteil GmbH
minister Kaczmarek stara się wyegzekwować na drodze sądowej ok. 690
tys. zł kary z tytułu niewywiązania się przez nią z umowy
prywatyzacyjnej, a prawie 3 mln zł od spółki Baupol Consultin GmbH z
tytułu niewywiązywania się wobec spółki Elmech-Baupol Polska S. A. z
obietnic inwestycyjnych. Zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego w
raporcie nie ma ani słowa o gorącym i nie zakończonym konflikcie
resortu skarbu z międzynarodowym konsorcjum Eureko, pragnącym za
pomocą nacisków politycznych rządu holenderskiego przejąć pełną
kontrolę nad PZU.
W czasach Wąsacza i Kameli-Sowińskiej resort skarbu starał się

jeśli było to możliwe
skrzętnie skrywać przed opinią publiczną
wszelkie informacje o sporach z zagranicznym kapitałem. Wygląda na
to, iż także ekipa ministra Kaczmarka chceten zły obyczaj
kultywować. Prawdopodobnie ze strachu, że pokazanie całej prawdy
mogłoby jeszcze wzmocnić antyprywatyzacyjne nastroje w
społeczeństwie oraz narazić ekipę Millera na grymasy ze strony
międzynarodowego kapitału.
Polska przecedzana jest przez sito politycznej ostrożności.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rzeźnik na topielcu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawo kociej łapy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Planty i palanty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bankociąg "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Parafia św. PIT'a "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kobyłka cię nawróci
Żeby uniknąć kościelnej biurokracji, nie wystarczy szczodrze sypnąć
na tacę. Trzeba jeszcze nawrócić innowiercę. Najlepiej Żyda.
Dryndnęłam do parafii św. Trójcy w Kobyłce pod Warszawą. Połączyli
mnie z proboszczem:

Chciałabym wziąć ślub w księdza parafii, z obcokrajowcem.

Dlaczego akurat w mojej?

Bo ma ksiądz fajny kościół. Zabytek klasy zero, jak słyszałam.

Acha, to zapraszam do mnie na rozmowę, będę w parafii do piątej.
Dobiłam do Kobyłki. Obejrzałam kościół. Zajebisty budynek.
Pomalowany freskami. Megabajer. Na lewo od kościoła jest dom
parafialny. Zadzwoniłam dzwonkiem z napisem "Proboszcz". Przyjął
mnie sam ksiądz proboszcz Jan Andrzejewski.

Dzień dobry, znaczy niech będzie pochwalony.

Na wieki wieków
proboszcz miał odjechaną czapkę z fioletową
kokardką na czubku.

Ja w sprawie ślubu z cudzoziemcem.

Tak?

Ja jestem praktykującą, głęboko wierzącą katoliczką. Ostatnie
sześć lat mieszkałam w Anglii. Poznałam tam narzeczonego. On jest
innego wyznania, ale zgodził się na ślub kościelny. Chcielibyśmy
wziąć ślub w Kobyłce.

Tak. Potrzebujemy do tego metrykę chrztu pani, metrykę chrztu
narzeczonego, akt urodzenia i zaświadczenie z ambasady, że mąż nigdy
wcześniej nie brał ślubu. Z urzędu stanu cywilnego proszę wyciągnąć
dokumenty konkordatowe i protokół przedślubny, ale najważniejsza
jest licencja do Kobyłki. Od księdza. Gdzie się pani urodziła?

W Bartoszycach. Jaka licencja?

Od księdza z pani parafii, że pani rodzina jest katolicka.

Ale moja rodzina nie jest katolicka. Tylko ja jestem.

Bez tej licencji nie dam ślubu.

Proszę pana, niech nam pan nie utrudnia. Wszyscy nam tu wszystko
utrudniają.

Proszę księdza.

Słucham?

Mówi się proszę księdza. Bez tej licencji nie dam ślubu.

Przepraszam, długo nie było mnie w kraju. Zapominam, jak się mówi.
W Anglii mówi się per ty. Niech ksiądz nam pomoże. Damy dużo na
ofiarę
wypaliłam.
Ksiądz się ożywił:

Jest jeszcze inne wyjście. Gdyby na przykład narzeczony zmienił
wyznanie na katolickie. Wtedy byłoby łatwiej. Zgodę na ślub wydałby
sam biskup.

Ale proszę księdza, mój narzeczony jest Żydem.
Klecha zbladł, ale tylko na chwilę.

To nie przeszkadza. Wtedy ślub byśmy wyznaczyli na... proboszcz
otworzył książkę ślubową. Pełno zapisków i zarezerwowanych terminów.
Parafia w Kobyłce kosi niezły szmal na swoim ślicznym kościółku...
już na sierpień. To pierwszy wolny termin: 28 sierpnia o godzinie
16.30. Pasuje? Proszę porozmawiać z narzeczonym.

I jak on się nawróci, to wtedy te wszystkie moje licencje z
Bartoszyc nie będą już potrzebne?

No nie, wtedy nie.

To do widzenia.

Do widzenia. Ma pani do mnie numer, tu, do Kobyłki. Proszę
zadzwonić jak najszybciej. Wtedy, rozumie pani, wszystko będzie
szybciej, a mi się tu ciągle ludzie z nowymi terminami
pojawiają.
Gadki o brataniu się różnych religii to katościema. Z Żydem można
się hajtnąć, pod warunkiem że zostanie katolikiem.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




"Bielsko-Biała na szaro"
W artykule red. Roberta Kosmatego pt. "Bielsko-Biała na szaro"
("NIE" nr 36/2002) wkradło się wiele nieprawidłowości i błędów. Z
tego względu proszę o sprostowanie największych!
Nieprawdą jest, że Prezydent Bogdan Traczyk: "Chwali się wyjątkowo
niskim bezrobociem, wynoszącym 12% albowiem takiego poziomu
bezrobocia na terenie miasta nigdy nie było i nie ma. W dniu, którym
był publikowany artykuł bezrobocie w Bielsku-Białej wynosiło 10,6%.
Nieprawdą jest: że "w 1997 r. gdy, zaczynał swoje rządy..." (w
domyśle Prezydent). Jak wiadomo, kadencja rozpoczęła się jesienią
1998 r.
Nieprawdą jest, że "Miasto ma w spółce "AQUA" 56% akcji", gdyż Gmina
Bielsko-Biała posiada ich 51%!
Redaktor Kosmaty dokonał dużego uproszczenia informując, iż: "Cena
za miejsce w przedszkolu sięgnęła 180 zł miesięcznie". Taką cenę
płacą tylko ci nieliczni, którzy osiągają dochód netto na jedną
osobę ponad 1000 zł. W wyniku przyjętego systemu prawie 1000 dzieci
z najbiedniejszych rodzin nie płaci w ogóle opłaty podstawowej za
korzystanie z przedszkola.
Rzecznik Prasowy
Jacek Kachel
*
Szkoda, że Jacek Kachel nie odniósł się do tego, co naprawdę istotne
w moim artykule: przykładów bizantyjskiej rozrzutności, toczących
się w prokuraturze postępowań w sprawach o nadużycie władzy,
dewastacji miejskich zabytków, prywatyzacji szkolnych stołówek itd.
Ale jak rozumiem, to są dla pana prezydenta przed wyborami problemy
mniejsze.
W kwestii bezrobocia grzecznie się powołałem na prezydenta Traczyka
zakładając, że jako włodarz miasta wie, ilu jest bezrobotnych.
Pan rzecznik twierdzi, że jego gmina ma w spółce "Aqua" nie 56,
tylko 51 proc. udziałów. W postanowieniu o wszczęciu śledztwa
czytamy: "Gmina Bielsko-Biała posiadała 56,14 proc. akcji...".
Zresztą tak naprawdę chodzi nie o procenty, lecz ciężar zarzutów
wobec tych, którzy przez ostatnie lata rządzą miastem.
Robert Kosmaty
Poplątaliśmy
W rubryce "Wieści gminne i inne" ("NIE" nr 40/2002) napisaliśmy, że
starosta Niska Julian Ozimek spowodował po pijaku wypadek
samochodowy i ma kłopoty z policją.
Wypadek, owszem, miał miejsce, ale uczestniczył w nim nie starosta,
lecz burmistrz Niska Tadeusz Peszek.
Przepraszamy Pana Starostę za ten błąd.
Redakcja
"Czerwony na żółtych"
W związku z opublikowanym artykułem pt. "Czerwony na żółtych" ("NIE"
nr 39/2002) proszę o opublikowanie następującego sprostowania:
1) Do PZPR wstąpiłem jeszcze w Akademii Rolniczej w Poznaniu w 1970
roku, co wynikało z rekomendacji dla studentów osiągających bardzo
dobre wyniki w nauce. Wiązanie mojego awansu zawodowego z
przynależnością partyjną jest paradoksalnym nieporozumieniem.
Upadłość Zakładów Mięsnych w Obornikach nastąpiła nie z mojej winy.
2) Sprzedaż działki w Kowanówku odbyła się w drodze przetargu
nieograniczonego. Działki nie nabyłem ja sam, lecz mój dorosły syn.
3) Oświadczam, że na mojej działce w Stobnicy nigdy nie pracował
sprzęt firmy PEKMEL.
4) Okna w szkole w Rożnowie zostały wymienione przez firmę "Bracia
Nowaccy", która wygrała przetarg obejmujący zamówienia publiczne.
Nigdy przedtem firma "Bracia Nowaccy" nie wymieniała okien w tej
szkole.
Henryk Dykcik
kandydat na burmistrza Obornik
z ramienia SLD i Unii Pracy
*
Po ukazaniu się artykułu Macieja Mikołajczyka "Czerwony na żółtych"
("NIE" nr 39/2002) otrzymaliśmy obszerny list od pana Henryka
Dykcika, wiceburmistrza Obornik. Wedle obowiązującego prawa nie jest
on sprostowaniem. Publikujemy jednak ten jego fragment, w którym pan
Dykcik kwestionuje niektóre fakty przytoczone w publikacji.
Działalność Henryka Dykcika w zakresie opisanym przez nas w tym
artykule
bada Prokuratura Rejonowa w Szamotułach i mamy nadzieję, że ustali
ona stan faktyczny. To też skłania nas do zapowiedzi, że do
publikacji powrócimy.
R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Eurokrętacze
Ludzie dotknięci chorobą schizofrenii często przejawiają skłonność
do przypisywania identycznym zjawiskom (lub osobom) przeciwstawnych
cech jednocześnie. W fachowym żargonie medycznym nazywane jest to
zespołem osobowości mnogiej.
Wygląda na to, iż na łagodną postać schizofrenii cierpią podwładni
pani minister Danuty Hbner opisujący polskie akty prawne co do ich
zgodności z prawem Unii Europejskiej. Podejrzenie to uzasadnia
następujący przebieg zdarzeń:
22 maja 2002 r. sekretarz Komitetu Integracji Europejskiej,
wiceminister Jarosław Pietras, poinformował posła Zbigniewa
Kaniowskiego, przewodniczącego sejmowej komisji nadzwyczajnej, że
zmiana ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji proponowana przez
Sejm jest zgodna z prawem unijnym. Pietras w maju stwierdził w
piśmie (DH/1450/2002DPE/jk), że parlament może np. ustawowo
ograniczyć sieciom hipermarketów prawo sprzedawania w sklepach
produktów pod własną marką.
3 lipca 2002 r. (czyli już po klepnięciu ustawy przez Senat), tenże
wiceminister Pietras napisał (DH/1943/2002/DPE/ksz) do tegoż posła
Kaniowskiego, iż zmiana ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji
ograniczająca właścicielowi marki możliwości sprzedawania swojego
produktu jest niezgodna z prawem Unii Europejskiej.
Czy między 22 maja a 3 lipca prawo unijne uległo zmianie? Nie. A
może w tym czasie Europejski Trybunał Sprawiedliwości wydał jakiś
precedensowy wyrok w kwestii marek produktów? Też nie!
Co więc sprawiło, iż Urząd Integracji Europejskiej uznał za czarne
to, co jeszcze 41 dni wcześniej było jego zdaniem białe. W
opisywanym przypadku wytłumaczenie medyczne nie wystarcza. Dziwną
zmianę stanowiska UKIE w sprawie kontrowersyjnych zapisów ustawy o
zwalczaniu nieuczciwej konkurencji można też próbować wyjaśnić
innymi jeszcze powodami:
l Urzędnicy są przemęczeni i w pośpiechu pracują niedbale;
l Urzędnicy są niedouczeni i nie znają się na prawie europejskim;
l Urzędnicy ulegli lobbingowi właścicieli sieci hipermarketów.
Trzecia ewentualność wydaje się najbardziej prawdopodobna. W trakcie
prac nad zmianą ustawy menedżerowie sieci hipermarketów wychodzili
ze skóry i posługiwali się wszystkimi chwytami, aby tylko zablokować
uchwalenie przepisów mogących ograniczyć ich zyski. Lobbing w Sejmie
i Senacie nie powiódł się. Jak głosi wszak wschodnia mądrość: nie ma
takiej bramy, której by nie przekroczył osioł obładowany złotem.
Niezależnie od powodów, które sprawiły, iż Urząd Komitetu Integracji
Europejskiej zajął w tak krótkim odstępie czasu dwa przeciwstawne
stanowiska, sytuacja ta postawiła w kłopotliwym położeniu minister
Danutę Szymanek-Deresz, szefową Kancelarii Prezydenta.
Prezydent Kwaśniewski ma niebawem podpisać zmiany w ustawie o
zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, a pani minister nie wie, co ma
doradzić szefowi.
Redakcja "NIE" sugeruje telefon do Brukseli.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Porwany przez bałwany
W finansowej aferze kościelnej Fundacji im. św. Jana Bosko padł
jeden trup. Okoliczności tej śmierci nadają się do "Archiwum X".
Na początku roku ("NIE" nr 2/2002) opisaliśmy szczegółowo historię
salezjańskiej Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana Bosko i
błyskotliwą karierę jej prezesa, księdza Ryszarda M., która
zakończyła się jego aresztowaniem. We wrocławskim Sądzie Okręgowym
uznano, że oskarżenie o wyłudzenie z banków kwoty 133 mln zł oraz o
inne przekręty, w tym fałszowanie dokumentów, to wystarczające
podstawy do zapuszkowania przedsiębiorczego klechy na trzy miesiące.
Nie pomogły nawet subtelne naciski ze strony Episkopatu, który
chciał bronić nie tyle salezjanina, ile tzw. dobrego imienia
Kościoła kat.
W opisywanej przez nas historii przewijało się kilka wątków i jeden
trup. Przestępstwami finansowymi zajmuje się kilka prokuratur.
Oprócz księdza Ryszarda M., jak już pisaliśmy, aresztowano też
dyrektora oddziału Kredyt Banku w Legnicy oraz dwóch świeckich
współpracowników fundacji, którzy obracali pozyskanym z banków
szmalem na największych giełdach świata. Trupem, jak ustaliliśmy,
nie zajmuje się żadna prokuratura, choć sprawa pachnie brzydko.
O Bogdanie R. z całą pewnością powiedzieć można tylko to, że urodził
się, w wieku męskim był pracownikiem służb specjalnych, potem
zamienił fach na spokojny żywot pracownika kościelnej księgarni i
świeckiego pracownika fundacji. Wiadomo też, że umarł i został
pogrzebany na cmentarzu komunalnym w Lubinie. Okoliczności śmierci i
pochówku spowija mgła tajemnicy.
Bogdan R. pełnił funkcję kierownika obozu młodzieżowego,
zorganizowanego przez Fundację Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana
Bosko w miejscowości Nocera Terrinese, we Włoszech. Dokładnie 4
czerwca 2001 r. kierownik opuścił ziemski padół. Okoliczności
zejścia są niejasne. Nigdy nie ukazał się żaden komunikat dotyczący
tej śmierci. Znamy opowieść jednej z uczestniczek obozu, która
twierdziła, że Bogdana R. spacerującego brzegiem morza porwał wielki
bałwan, wciągnął w morską toń i zatopił. Nad Adriatykiem nie
występuje jednak zjawisko tsunami ani "ryczące czterdziestki", więc
ta wersja wielu osobom wydała się naciągana.
Nieoficjalnie mówiono, że denat miał sporą dziurę w potylicy. Nowa
wersja była więc bardziej prozaiczna: Bogdan R. po prostu szedł
chodnikiem, przewrócił się do tyłu, uderzył w głowę i wyzionął
ducha. Sceptycy nie dawali jednak za wygraną. Przecież początkowo
uczestnicy obozu stwierdzili, że kierownik utonął. Ostatnia wersja
była więc połączeniem obu wcześniejszych. Człowiek wszedł do wody,
popłynął,
porwała go fala i cisnęła na morską skałę.
W razie śmierci obywatela Polski za granicą kraju obowiązuje ścisła
procedura dotycząca stwierdzenia okoliczności zgonu, sprowadzenia
zwłok do kraju i pogrzebu. Ustaliliśmy, że w przypadku Bogdana R. ta
procedura nie była przestrzegana.
Jeśli zgon nastąpił z przyczyn nienaturalnych, sprawę wyjaśnia
miejscowa prokuratura. Ciało nie może być wydane do czasu
zakończenia postępowania wyjaśniającego. Zgodę na transport zwłok do
Polski musi wydać urząd powiatowy lub urząd gminy właściwy ze
względu na zameldowanie denata, na podstawie zezwolenia wydanego
przez konsula RP z konsulatu znajdującego się najbliżej miejsca
wypadku. Ponadto miejscowy prokurator musi dokonać tzw. zwolnienia
zwłok, a upoważniony lekarz z zakładu medycyny sądowej powinien
stwierdzić, że przyczyna zgonu umożliwia transport ciała poza
granice danego kraju. Jest to konieczne, gdyż w przypadku
stwierdzenia jakiejkolwiek infekcji doczesne szczątki nie mogą być
przewożone przez granicę w ciągu trzech lat od daty zgonu.
W przypadku Bogdana R. już następnego dnia po wypadku sporządzony
został w Urzędzie Miejskim w Nocera Terrinese akt zgonu
bez
podania przyczyny śmierci. Zajrzeliśmy do teczki z dokumentacją
dotyczącą pochówku Bogdana R. znajdującą się w Urzędzie Powiatowym w
Lubinie. Nie ma tam żadnego ze wspomnianych kwitów. Tłumaczenie
włoskiego aktu zgonu trafiło do teczki dopiero na początku tego
roku, a przecież bez aktu zgonu nie można obywatela złożyć w grobie.
Pogrzeb odbył się na podstawie oświadczenia podpisanego przez
uczestników obozu, którzy stwierdzili, że kierownik utonął. Do
urzędnika powiatowego, w którego kompetencji leży wydawanie zezwoleń
na przywóz zwłok z zagranicy, kilka dni po śmierci Bogdana R.
przyszło dwóch salezjanów, którzy domagali się wydania takiego
kwitu.
Ponieważ faceci w sutannach to w Pomrocznej osoby zaufania
publicznego, papier dostali. Tak się dziwnie składa, że kopia i
polskie tłumaczenie aktu zgonu pojawiło się w Urzędzie Powiatowym,
lubińskim USC i biurze cmentarza komunalnego krótko po naszym
artykule "Bosko Nostra", siedem miesięcy po śmierci Bogdana R.!
Sprawa ta interesuje nas także z innego jeszcze powodu. Wiosną
zeszłego roku, na długo przed medialnym szumem wokół Fundacji św.
Jana Bosko, zwrócił się do nas anonimowy rozmówca twierdząc, iż
posiada informacje o wielkich przekrętach finansowych w fundacji.
Człowiek ten obiecał, że przekaże nam kopie dokumentów podczas
bezpośredniej rozmowy. Do spotkania nie doszło, a tajemniczy
informator zasugerował, że boi się konsekwencji ujawnienia afery.
Mamy podstawy przypuszczać, że naszym rozmówcą mógł być Bogdan R.,
który był bliskim współpracownikiem prezesa fundacji, ks. Ryszarda
M.
Obu mężczyzn poróżniły sprawy osobiste. Podobno R. chlapnął w
towarzystwie, że ma co opowiadać mediom. Nie wiemy, co spowodowało
śmierć salezjańskiego współpracownika, jednak, wątpliwości powinny
zostać wyjaśnione. Żadna instytucja, nawet kościelna fundacja, nie
może stać ponad prawem.
Interesujący jest również inny wątek. Wiosną 2001 roku Fundacja
Pomocy dla Młodzieży im. św. Jana Bosko przelała na konto Urzędu
Powiatowego w Lubinie kwotę 3 tys. zł. Szmal był dotacją celową; na
kwicie napisano, że został przeznaczony na szkolenie policjantów z
Komendy Powiatowej Policji w Lubinie. Szkolenie mieli przeprowadzić
komandosi z "Gromu". W tym samym czasie brakowało forsy na
funkcjonowanie jadłodajni dla ubogich przy parafii św. Jana Bosko.
Padłaby, gdyby nie finansowe wsparcie Miejskiego Ośrodka Pomocy
Społecznej. Kupowanie życzliwości stróżów prawa nie należy do
statutowych działań fundacji.
Zapuszkowany eksprezes, ksiądz Ryszard M., stał się bohaterem dla
wielu funkcjonariuszy Kościoła kat. W Lubinie i okolicach podczas
mszy księża wzywają wiernych do modłów w intencji rychłego
uwolnienia salezjanina. Przedsiębiorczość i pomysłowość księdza M.
budzi podziw jego konfratrów. Dziś Kościół potrzebuje twardzieli.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Honor, ojczyzna a Bóg zapłać cd.
Przed trzema tygodniami jako pierwsi w Pomrocznej opisaliśmy, jak od
dwóch lat Ministerstwo Obrony Narodowej systematycznie, świadomie i
z premedytacją oszukuje żołnierzy zawodowych odchodzących do
rezerwy, którzy zachęceni przez MON i Sejm skorzystali z zapisów
ustawy o przebudowie technicznej oraz finansowaniu Sił Zbrojnych
Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2001
2006 ("NIE" nr 32/2003).
Przypomnijmy. We wspomnianej ustawie znalazł się zapis mówiący, iż
żołnierz, który zdecyduje się na wcześniejsze przejście do rezerwy i
skorzysta ze skróconego okresu wypowiedzenia (u wojskowych okres
wypowiedzenia wynosi 9 miesięcy), otrzyma odszkodowanie. Czyli
zamiast siedzieć bezczynnie przez ten czas, od razu żegna się z
mundurem dostając w zamian szmalec. I jest już emerytem...
Teoretycznie. Wojskowe Biura Emerytalne (WBE) przez 8 miesięcy nie
wypłacają emerytom rezerwistom emerytury. Twierdzą, że emeryturą
jest otrzymane odszkodowanie! Nie opłacają też składek ZUS. Wojskowi
składają więc pozwy do sądów domagając się należnych pieniędzy. Może
uzbierać się niezła suma. Według danych MON, na podstawie tego
przepisu odeszło do cywila ponad 4,6 tys. żołnierzy. Będzie ich z
pewnością więcej, gdyż artykuł, na podstawie którego można przejść
na takich warunkach do rezerwy, obowiązuje do końca 2003 r. Nie
wszyscy też wojacy zdają sobie sprawę, że są bezczelnie kiwani.
Po naszej publikacji odebraliśmy wiele telefonów i e-maili. Posypało
się mnóstwo niecenzuralnych słów pod adresem prezydenta
Kwaśniewskiego, lewicy, ministra Szmajdzińskiego i rzecznika MON
płk. Eugeniusza Mleczaka, któremu niedawno udowodniliśmy, że mijał
się z prawdą. Od wiewiórek wiemy, że szefostwo resortu lekko się
wkurwiło. Oficjalnej reakcji jednak nie ma.
Należy uczciwie przypomnieć, że bluzgi należą się także poprzedniej
awuesowskiej ekipie w MON i całemu rządowi Buzka. Od nich wszystko
się zaczęło. Najpierw zmajstrowali stosowną ustawę, a gdy okazało
się, że budżet państwa jest pusty, bo tak pięknie przecież rządzili,
zaczęli wycofywać się rakiem. Fakt ten nie usprawiedliwia oczywiście
obecnej władzy, pokazuje jednak, że już wcześniej doszło do
świadomego złamania ustawy!
Z przykrością musimy stwierdzić, że nie jesteśmy w stanie zająć się
każdym przypadkiem z osobna. Nie udzielamy porad prawnych, np. jak
napisać pozew do sądu. Przekracza to możliwości redakcji. Może
któryś z obrotnych żołnierzy stworzyłby stronę internetową
poświęconą sprawie. Poinformujemy o niej na łamach. Obiecujemy, że
nie zostawimy tematu. Zainteresujemy nim posłów z Sejmowej Komisji
Obrony oraz Najwyższą Izbę Kontroli. O efektach będziemy informować.

Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Hrabia Gniewomir
Hrabia herbu szpan, przykościelny blagier, polityczny kameleon

taka to postać prezydentem Krakowa ma zostać.
Jest kwintesencją posolidarnościowej i kościelnej prawicowości.
Życiorys Gniewomira
Rokosz-Kuczyńskiego wskazuje na to, że w kraju Glempa i Wałęsy
karierę mogła zrobić każda miernota, jeśli umiała się zakręcić.
Osobę Kuczyńskiego nazywanego w Krakówku Gniewoszem Plamistym,
przypominamy ku rozbawieniu publiczności i pokrzepieniu serc
bijących po lewej stronie: dopóki prawica będzie wystawiała w
wyborach takich orłów jak Rokosz, dopóty możemy spać spokojnie, a
dzban będzie wodę nosił...
Jak hrabia Kuczyński dziennikarzem został
W roku 1989 miał 20 lat i był aktywistą Sto-warzyszenia Katolickiej
Młodzieży Akademickiej w Krakowie. Ówczesnemu szefowi Radiokomitetu
Andrzejowi Drawiczowi polecił go kardynał Franciszek Macharski,
miejscowy metropolita i koleś Białego Papy. Dyrektor krakowskiej
telewizji Kazimierz Kutz nie chciał dziennika-rza-gówniarza, ale
musiał skapitulować przed kardynałem i małopolską "Solidarnością". W
ten sposób Gniewosz został autorem żenujących programów
telewizyjnych dla młodzieży katolickiej. Pewnie doszedłby do posady
dyrektora, gdyby nie porzucił telewizji dla uroków
polityki.
Jak hrabia Kuczyński politykę uprawiał
Jako przedstawiciel studentów katolickich Gniewosz Plamisty walczył
w Krakowie z komuszym Zrzeszeniem Studentów Polskich i nie dość
narodowym Niezależnym Zrzeszeniem Studentów. Dużo nie nawojował, ale
wpadł w oko Lechowi Wałęsie, który przygarnął go do prezydenckiej
Rady ds. Młodzieży.
Rekomendacja Macharskiego wystarczyła do tego, żeby hrabia stał się
członkiem (od razu prominentnym) Zjednoczenia
Chrześcijańsko-Narodowego, gdzie był stronnikiem Mariana Piłki. W
Krakowie został radnym prawicowego "Samorządnego Krakowa" i
wiceprzewodniczącym klubu.
Przed wyborami prezydenckimi w 1995 r., gdy Wałek szykował się do
podania nogi Kwaśniewskiemu, Kuczyński założył Społeczny Komitet na
Rzecz Wyboru Lecha Wałęsy na Prezydenta RP. Elektryk przepierdolił
wybory, ale nie zapomniał o Gniewoszu
wkręcił go do
Chrześcijańskiej Demokracji III Rzeczpospolitej jako pełnomocnika
oddziału krakowskiego.
W roku 1998 ChD III RP przegrała wybory samorządowe w Krakówku (ani
jednego miejs-
ca w Radzie Miasta i sejmiku wojewódzkim), co Rokosz uznał za swój
osobisty sukces w budowaniu partii. 3 lata później kandydował na
senatora i znów odniósł sukces, czyli nie został wybrany.
Jak hrabia Kuczyński za Platformą Obywatelską agitował
W połowie 2001 r. w Krakowie odbywały się prawybory Platformy. O
masowy udział krakowian w tej szopce publicznie zaapelował Gniewosz,
a nawet wydrukował stosowne ulotki.
Zrobił to bez upoważnienia Bogusława Klicha, pełnomocnika PO w
Małopolsce, ani Zygmunta Kolendy, przewodniczącego Okręgowego
Komitetu Wyborczego PO w Krakowie. Akcja ulotkowa okazała się
sukcesem Platformy (wg Kuczyńskiego, partia zyskała 1600 nowych
członków) i ostateczną kompromitacją Rokosza.
Jak hrabia Kuczyński z pornografią wojował
Celem ataku był plakat filmowy "Skandalista Larry Flynt"
przedstawiający człowieka z rozłożonymi ramionami na tle cipki.
Plamistemu skojarzyło się to z Chrystusem, a skojarzenie obraziło
jego uczucia religijne, co z kolei wywołało imperatyw złożenia
donosu w prokuraturze. Sprzymierzeńcami Rokosza w
antypornograficznej krucjacie byli jeden kardynał (Macharski), jedna
radna i kilkoro pacjentów oddziału geriatrycznego. Razem osiągnęli
tyle, że teraz wychodzi polska edycja należącego do Flynta porno
miesięcznika "Hustler".
Jak hrabia Kuczyński wierność małżeńską ślubował
30 grudnia 1997 r. Rokosz przebrał się za sarmatę i pomaszerował w
kontuszu przed ołtarz, gdzie już czekał z błogosławieństwem prymas
Józef Glemp. Krzysztof Krawczyk zaśpiewał "Ave Maria", a role drużb
odegrał kwiat prawoskrętnych: Piłka, Wiesław Chrzanowski, Ryszard
Kaczorowski (tzw. prezydent RP w Londynie), Michał Kamiński, Jan
Maria Jackowski i Maciej Jankowski. Przyjaciele i polityczni
protektorzy
Plamistego.
Jak hrabia Kuczyński na chleb zarabiał
Ponieważ z polityki żyć się nie dało, Gniewosz przypomniał sobie, że
zna się na telewizji i został asystentem ultraprawicowych członków
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji
najpierw Jana Szafrańca,
potem Jarosława Sellina. O zasługach Rokosza dla polskiej radiofonii
i telewizji kronikarze milczą. Nieoficjalnie mówią, że wykazał się
inicjatywą tylko wówczas, gdy w KRRiTV szukał posady dla swej nowo
poślubionej małżonki Beaty.
Jak hrabia Kuczyński pieczątkę zwędził
Pod koniec 2000 r. w prasie ukazało się ogłoszenie Państwowego
Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych informujące o tym, że
Rokosz-Gniewosz nie jest pracownikiem Funduszu oraz bezprawnie
posługuje się papierem firmowym i pieczątką o treści: "Dyrektor
Generalny Funduszu mgr Gniewomir Rokosz-Kuczyński".
Dyrektorem w PFRON został hrabia w 1999 r. z poręczenia Piłki,
ówczesnego prezesa ZChN. Po przetasowaniach w partii i kierownictwie
Funduszu Rokosz stracił posadę, ale pieczątki nie oddał. Czy
korzystał z niej dla szpanu czy też naoszukiwał
tego prezes PFRON
Waldemar Fluegel nie ujawnił.
* * *
W wyborach na prezydenta Krakowa nie ma Gniewosz-Rokosz wielu
poważnych kon-kurentów po prawej stronie: jakieś Ziobro z PiSuaru,
jakaś Rokita z Platformy... Jeśli jednak Macharski poleci czarnym,
aby z ambon Plamistego reklamowali, to ci nadęci politycy przegrają
z byle [


ocenzurowane
red.], który to zakręci się przy
Sellinie,
to podliże Glempowi, to stempelek podpierdoli...
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wodujcie sobie taczki
Gdyby doszło do likwidacji Stoczni Szczecińskiej S.A., kilka tysięcy
ludzi wyląduje na bruku. Będą to zawdzięczać solidaruchom, którzy
złym zarządzaniem doprowadzili firmę do upadku, a potem kurczowo
trzymali się stołków.
"NIE" jako jedyne podało (nr 15/2002), że bezwzględnym warunkiem
przyznania stoczni 40 mln dolarów kredytu przez konsorcjum
największych polskich banków była dymisja całego dotychczasowego
zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding S.A. Prezes Krzysztof
Piotrowski kategorycznie temu zaprzeczał.
Negocjacje z bankami w sprawie kredytu na kontynuację budowy statków
niepokojąco się przedłużały, rozmowy kończyły się nieprzejednanym
stanowiskiem stron. W końcu
na wyraźne kolejne żądanie konsorcjum
bankowego, 9 największych polskich banków w tym PKO BP i PEKAO SA

dokonano zmian kadrowych. Rada nadzorcza zdecydowała, że rewolucji
nie będzie. Bankowcy uznali zmiany personalne w zarządzie za
"kosmetyczne" i... kredytu nie udzielili. Z zarządu odeszło trzech
wiceprezesów. Dwóch
Arkadiusz Goj i Marek Tałasiewicz

natychmiast znalazło intratne posady w zarządach spółek holdingu, na
lodzie pozostał Grzegorz Huszcz, były wiceprezes ds. produkcji,
szanowany przez stoczniowców za to, że nie ukrywał tragicznej
sytuacji przedsiębiorstwa.
Nasze poprzednie informacje, wówczas nieoficjalne, potwierdza teraz
oficjalny komunikat konsorcjum banków.
W dokumencie tym zatytułowanym: "Oczekiwania banków wobec
akcjonariuszy i zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding
warunkujące udzielenie kredytu w kwocie 40 mln USD" jest zawarte
żądanie oświadczenia o rezygnacji (ze stanowiska
przyp. W.J.)
złożonego na piśmie wraz z klauzulą, że zostało złożone dobrowolnie.
Dotyczy to całego zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding S.A. i
wszystkich zarządów spółek grupy stoczniowej. Bankowcy domagają się
także ustąpienia rady nadzorczej. To ona po owych "kosmetycznych"
zmianach wydała komunikat wychwalający dotychczasowy zarząd
stąd
ów brak kadrowej rewolucji w komunikatach. Konsorcjum bankowe żąda
oddania bezpłatnie na rzecz kredytujących banków wszystkich akcji
posiadanych przez dotychczasowych udziałowców Stoczni Szczecińskiej
Porta Holding S.A.
Ostrożne stanowisko ministrów skarbu i gospodarki w sprawie
udzielenia gwarancji kredytowych stoczni wydaje się podyktowane
obawą przed precedensem. Stocznia w Szczecinie, jak i cały holding,
to firmy prywatne. Na państwową pomoc wciąż czeka państwowa
"zbrojeniówka", państwowe huty.
Upadek stoczni w Szczecinie pociągnąłby za sobą zwolnienia
pracowników w kilku dużych zakładach w Polsce; kłopoty ma już
"Cegielski" w Poznaniu, główny i tradycyjny kooperant stoczni,
wytwórca silników okrętowych.
Wiadomo jednak, że 40 mln dolców kredytu wystarczy w Szczecinie na
miesiąc. Co dalej? Istnieje
jeszcze oficjalnie nieujawniony

awaryjny program ratowania stoczni: upadłość, oddanie za długi
majątku nowo powstającym prywatnym spółkom, wznowienie budowy
statków. Wedle pomysłodawców tego wariantu pracę straciłoby znacznie
mniej osób.
W sądzie w Szczecinie kilku wierzycieli stoczni złożyło już wnioski
o ogłoszenie jej upadłości wskutek niewypłacalności. Długi
przekroczyły wartość majątku stoczni-dłużnika
wnioskują
wierzyciele. Sąd nakazał wnioskodawcom uzupełnić dokumenty. Jaki
będzie werdykt, gdy uzupełnią? Kilka tysięcy ludzi ma perspektywę
znalezienia się na bruku.
Na początku kwietnia stoczniowcy dostali wypłatę za luty.
* * *
Krzysztof Piotrowski, prezes Stocznia Szczecińska Porta Holding
S.A., udzielił wywiadu lokalnemu, orklowskiemu "Głosowi
Szczecińskiemu" (z 27
28 kwietnia 2002 r.). Istotny fragment:

O pana zarobkach krążą legendy... (to uwaga dziennikarki "GS").

Pytanie jest okropne, ale odpowiem. Nie jest to dwieście, ani sto,
ani nawet siedemdziesiąt tysięcy złotych. Około sześćdziesiąt
tysięcy brutto wraz z ubezpieczeniem.
Taka kwota miesięcznych apanaży szefa, a poza tym współwłaściciela,
żadnemu ze stoczniowców nie wyciśnie łez współczucia dla prezesa,
pod którego przewodnictwem stocznia upadła.
Wszyscy przywódcy związkowi w stoczni, wystraszeni perspektywą
bezrobocia i utratą nie najgorszych posad, wydają się być bliżsi
zarządowi firmy niż masie pracującej. A masa, jak wiadomo z praktyki
czasów słusznie minionych, bez związkowego impulsu po taczki nie
sięgnie.
PS 7 maja Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu rozpoczęła śledztwo w
sprawie Stoczni Szczecińskiej Porta Holding S.A. Wątpliwości
prokuratury wzbudziły transakcje, które spółka ta prowadziła w
latach 1999
2000 z Grupą Przemysłową (GP)
spółką powiązaną z
kierownictwem stoczni. GP ma około 50 proc. udziałów w stoczniowym
holdingu. Prokuratura twierdzi, że GP, korzystając z pożyczki
udzielonej przez stocznię, kupiła akcje pewnej spółki, które potem
niekorzystnie odsprzedała stoczni. Straty stoczni na tej transakcji
są szacowane na około 11 mln zł. Za przestępstwo to grozi do 10 lat
więzienia. Jak poinformował PAP, prokuratura jeszcze nikomu nie
przedstawiła zarzutów.
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Carrefuj
W hipermarketach nie ma półki z samorządnymi niezależnymi związkami
zawodowymi.
Pracownicy super- i hipermarketów to wyzyskiwana tania siła robocza.
Szantażowani utratą pracy, pozostawieni przez państwowe instytucje
ochrony praw pracowniczych na łasce dyrekcji zachodnich molochów
handlowych próbują walczyć o godność. Ale w wolnej Polsce założyć w
supermarkecie związek zawodowy jest dużo trudniej i niebezpieczniej,
niż tworzyć "Solidarność" za komuny.
Tomasz Niemczyk pracował w hipermarkecie francuskiej sieci Carrefour
w Katowicach od lipca 1999 r. Był ochroniarzem, pracownikiem działu
monitoringu obejmującego dozór personelu, systemu przeciwpożarowego,
alarmowego oraz złodziei.
Klient przyłapany na próbie kradzieży był zatrzymywany i prowadzony
do pomieszczenia pracowników ochrony. Tam starannie go oklepywano na
wypadek, gdyby posiadał przy sobie jakieś ostre narzędzie i chciał
nim wydłubać komuś oko. Następnie sporządzano protokół. Jeśli miał
kasę i płacił za towar, który usiłował zwinąć, wypuszczano go; jeśli
nie
przekazywano policji. 15 przyłapanych złodziei lub
przechwycenie towaru o wartości 1 tys. zł nagradzane było premią

280 zł.
Te działania pracowników ochrony były całkowicie sprzeczne z prawem,
gdyż Carrefour w całej Polsce nie posiadał i nie posiada wymaganej
koncesji na ochronę osób i mienia. Może jedynie wynajmować firmę
ochroniarską posiadającą stosowny glejt MSWiA, co zresztą robi,
jednak dopiero od sierpnia 2001 r. Do tego czasu w supermarketach
tej sieci ochrona działała
bezprawnie.
Chcemy być ludźmi
W hipermarketach Carrefour często zmieniają się szefowie ochrony.
Gdy w katowickim oddziale pojawił się Mariusz K., były wojskowy
ściągnięty na to stanowisko z Warszawy, rozeszła się wieść, że
będzie zwalniał ludzi. Tomasz Niemczyk postanowił utworzyć
Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Carrefour Katowice Oddział
VII. Został jego przewodniczącym. Na 26 pracowników ochrony do NSZZ
wstąpiło 11 osób (obecnie liczy ok. 50 członków). Postanowiono nie
przyjmować tych, którzy nie posiadali jeszcze stałych umów o pracę w
obawie, że dyrekcja w odwecie za działalność związkową nie przedłuży
umów. Związkowcy wystąpili o przyznanie im lokalu.
Dyrektor supermarketu Krzysztof S. powiadomił o tym centralę w
Warszawie, która nie wydała zgody na lokal do dziś, łamiąc tym samym
przepisy ustawy o związkach zawodowych. NSZZ nie uzyskał nawet zgody
na powieszenie tablicy ogłoszeń. Rozpoczęto za to wobec związkowców
działania represyjne.
Związek albo bruk
Z urlopu wrócił Sulejman Al Sulejman, szef działu ochrony Carrefour
na Polskę, szara eminencja tej sieci supermarketów, postrach
pracowników. Związkowcy odczuli to od razu. Z ochrony wewnętrznej
zostali na kilka miesięcy przeniesieni na parking i do magazynów.
Starano im się w ten sposób ograniczyć kontakt z innymi
pracownikami, żeby związkowa zaraza się nie rozprzestrzeniała.
Opowiada Niemczyk.

Sulejman zabrał mnie do lokalu na mieściei złożył propozycję:
stanowisko zastępcy szefa ochrony w jednym z oddziałów w zamian za
to, że zapomnę o związkach zawodowych, albo trzymiesięczne
wypowiedzenie plus trzymiesięczna odprawa. Zaznaczył, że jeśli nie
przystanę na żadną z opcji, to on znajdzie coś na mnie i załatwi mi
wyrok.
Nie zgodził się na warunki eminencji Sulejmana. Krótko potem został
zwolniony z pełnienia obowiązków. Zarząd NSZZ został poinformowany,
że Niemczyk brał udział w biciu i straszeniu klientów supermarketu.
Zorganizowano projekcję nagrania z taśmy VHS, które miało być
dowodem przeciwko Niemczykowi.
Osoby, które widziały nagranie, opowiedziały o tym, co
zarejestrowała taśma:

Cztery osoby z ochrony (był wśród nich Tomasz Niemczyk)
wprowadzają do swojego pomieszczenia trzech klientów, którzy
usiło-wali dokonać kradzieży. Ówczesny szef ochrony Robert S. rzuca
w jednego z przyłapanych plastikową częścią maszynki do golenia,
którą tamten próbował wcześniej wyprowadzić ze sklepu, klepie go
dłonią w tył głowy i wychodzi z pokoju. Następnie ochroniarz Rafał
M. wyprowadza jednego z zatrzymanych. Wychodzi również Tomasz
Niemczyk. Po tym nagranie się urywa. Dalej widać już, jak
ochroniarze oklepują zatrzymanych w celu zabezpieczenia ewentualnych
niebezpiecznych przedmiotów.
Zarząd związku nie dopatrzył się dowodów przestępstwa Niemczyka. Nie
wyraził więc zgody na zwolnienie go. Dyrekcja supermarketu w połowie
października 2001 r. złożyła w prokuraturze doniesienie o
przestępstwie i wylała przewodniczącego związku z roboty. Dyrektor
Krzysztof S. wraz z ogólnopolskim koordynatorem ochrony sieci
Carrefour Sulejmanem uzupełnili doniesienie o wspomnianą taśmę,
protokoły zatrzymania rzekomych poszkodowanych i ewidencję czasu
pracy ochroniarzy.
Fakty się dopasuje
Wszystkie te dowody budzą wątpliwości. Nagranie nie pochodzi z 29

jak twierdzili donoszący o przestępstwie
ale z 2 listopada 2000
r., zaś pospiesznie dopasowany do niego protokół dotyczy zupełnie
innego zatrzymania. Ktoś, kto szukał w komputerowej bazie protokołu
odpowiadającego nagraniu, nie zwrócił uwagi na daty. Gdy
niedopatrzenie stwierdzono, połączono zdarzenia i uznano, że
przestępstwo popełniono w obu przypadkach. Z trzech poszkodowanych
zrobiło się sześciu.
Tomasz Niemczyk utrzymuje, że 29 listopada 2000 r., gdy na terenie
hipermarketu popełnione miało być jedno z przestępstw, znajdował się
poza obiektem. Na polecenie dyrektora przeprowadzał wówczas kontrolę
kolportażu gazetek reklamowych, a stosowny protokół złożył u
asystentki dyrektora Żanety G., która potwierdziła to w swoich
zeznaniach. Również obecny przy zdarzeniu w tamtym dniu pracownik
ochrony potwierdził, że Niemczyka nie było wówczas na miejscu.
Niemczyk zażądał opinii biegłego grafologa, gdyż
jak twierdzi

ewidencja jego czasu pracy z tego dnia, która jest dowodem w
sprawie, została wypełniona przez kogoś innego. A dokument ten każdy
pracownik ma obowiązek wypełniać osobiście. Wniósł też o zbadanie
autentyczności nagrania na taśmie VHS, które dziwnie urywa się w
połowie.
Nadzieja w sądzie
Prokurator Prokuratury Rejonowej Przemysław Kuch stwierdził, że nie
ma potrzeby przeprowa-dzania ekspertyz przez biegłych, bo zarówno
nagranie, jak i ewidencja czasu pracy nie mają znaczenia dla
postępowania. 23 września 2002 r. skierował do katowickiego Sądu
Rejonowego akt oskarżenia przeciwko Niemczykowi i dwóm innym
ochroniarzom. Napisał w nim, że swoje ustalenia oparł na zeznaniach
poszkodowanych, szefa ochroniarzy, asystentki dyrektora oraz
uwaga

oględzinach nagrań wideo i dokumentacji związanej z zatrudnieniem
oskarżonych (sic!). Tak Tomasz Niemczyk i dwaj inni ochroniarze
supermarketu Carrefour zostali oskarżeni o grożenie klientom
przyłapanym na próbie kradzieży oraz o pobicie i skopanie jednego z
nich.
Wątpliwości dotyczące autentyczności nagrania i dokumentu ewidencji
czasu pracy, jak również obecności Niemczyka 2 listopada 2000 r. na
terenie hipermarketu pan prokurator Kuch po prostu pominął. W
uzasadnieniu do aktu oskarżenia nie ma też mowy o jakimkolwiek
dowodzie pobicia w postaci choćby obdukcji lekarskiej. Nie zdziwiło
widać prokuratora Kucha, że rzekome ofiary nie czuły się
poszkodowane zaraz po tym, jak dokonano na nich przestępstwa, ale
przypomniały sobie o tym dopiero w rok po zdarzeniu, a niektórzy
nawet później.
Zadaliśmy pisemnie pytania w tej sprawie kierownictwu sieci
Carrefour. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi na żadne.
Data rozprawy nie została jeszcze wyznaczona. Wątłość cechująca
materiał dowodowy, na których prokurator Kuch oparł oskarżenie,
pozwala mieć nadzieję, że wszystkie wątpliwości, od których roi się
w tej sprawie, będzie musiał rozstrzygnąć sąd.
Bardziej skandaliczny jest fakt ewidentnie represyjnego działania
wobec ludzi, którzy zrzeszają się w celu ochrony swych pracowniczych
praw i godności tak często naruszanych właśnie przez właścicieli i
kierownictwa zachodnich super- i hipermarketów. Wspominając choćby
głośny przypadek kasjerek jednej z sieci molochów, którym kazano
wkładać w gacie pampersy, żeby sikały pod siebie, zamiast tracić
czas na latanie do wucetu.
Przeraża, że
jak w opisanej wyżej sprawie
policja i prokuratura
mogą być wykorzystywane jako narzędzia w zwalczaniu tego, co ludziom
pracy gwarantuje polskie prawo. Gdyby francuski pracodawca próbował
w kraju nad Sekwaną takimi metodami zniechęcać ludzi do zrzeszania
się, związkowcy powiesiliby go za jaja na wieży Eiffla.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wypitny profesor
"NIE" proponuje: przyznać Stanisławowi P. tytuł Nauczyciela Roku.
Pan dyrektor Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Strzałkowie po
pijaku wpierdolił policjantom. Dzięki temu stał się belfrem z
charyzmą. Żaden rozwydrzony smarkacz nie wysmaruje mu gęby gąbką ani
nie założy na łeb kosza na śmieci.
* * *
Rankiem 11 maja Roku Pańskiego 2003 Stanisław P.
bo o nim tu mowa

obudził się w stanie agonalnym. Gdy skonstatował, że nie znajduje
się w swym małżeńskim łożu, tylko w wyrze zaopatrzonym w klamry i
pasy, szczerze się zdziwił. Na dodatek nieopodal na takich samych
niezwyczajnych łóżkach zalegali obcy mężczyźni. Pan Stachu
zorientował się, że są oni
jak on
w wybitnie mizernej kondycji.
Po analizie sytuacji, dokonanej ze zrozumiałym w tych przykrych
okolicznościach mozołem, Stanisław doszedł do wniosku, że przebywa w
izbie wytrzeźwień. To jak najbardziej trafne spostrzeżenie wcale go
nie uspokoiło. Przeciwnie: naszego bohatera zaczęły gnębić niemiłe,
bo pozostające bez odpowiedzi pytania.
Owszem, z łatwością przypominał sobie, że poprzedniego dnia pił
wódkę ze swoim podwładnym Janem K.
kierownikiem ds.
administracyjno-gospodarczych. Pamiętał też, że telefonowała do
niego zaniepokojona małżonka. Przysięgał, że będzie za 20 minut.
Lecz co było potem? Dlaczego nie znalazł się w domu, tylko wylądował
w tym obrzydliwym miejscu? Jakich dokonał wyczynów? Przebłyski
pamięci przywoływały mglisty obraz ludzi w jaskrawych kamizelkach,
którzy najwyraźniej coś od niego chcieli. Przebłyski absolutnie nie
wyjaśniały sprawy. Dyrektora dopadł uzasadniony i definitywny
niepokój.
* * *
Organom ścigania udało się jednak precyzyjnie zrekonstruować
przebieg wydarzeń. Ustalono, że 10 maja 2003 r. około czwartej po
południu w Strzałkowie na działce rekreacyjnej należącej do Jana K.
pojawił się Stanisław P. Panowie z zapałem oddali się działaniom
rekreacyjnym. Po wypiciu co najmniej litra wódki doszło między nimi
do fundamentalnego sporu na tle światopoglądowym. Ideowy konflikt
niezawodnie zakończyłby się nabyciem kolejnej flaszki, gdyby około
siódmej wieczorem nie zadzwoniła komóra pana Stanisława. To ślubna
żądała wyjaśnień. Stachu oświadczył uspokajająco, że toczy bardzo
ważne rozmowy, ale niebawem rusza do domu. I faktycznie ruszył.
Dotarł nawet w okolicę ulicy Górnej, co było znaczącym sukcesem
komunikacyjnym. Tam dostrzegł niebieskiego Poloneza z frapującym
białym pasem. Auto jechało z naprzeciwka. Gdy było blisko, pan
Stanisław z radością odkrył, że to radiowóz wiozący dwóch
policjantów. Pojazd wzbudził jego żywe zainteresowanie, które
manifestowało się serią dynamicznych gestów połączonych z
dramatycznym monologiem. Funkcjonariusze sądzili, że znany im z
widzenia dyrektor P. wzywa pomocy. Wobec tego młodszy aspirant
Krzysztof Jakubowski zatrzymał wóz i opuścił szybę. A Stachu
podszedł i z prawej zdzielił go w gębę. Chciał poprawić z lewej,
lecz chybił. "To ty zabiłeś moją matkę!"
wyjaśnił przyczynę
rękoczynu. Sekundę później rzucił: "Przez ciebie, chuju jebany,
powiesiła się moja matka!".
* * *
Gdy policjanci go obrączkowali, zwracał się do nich konfraternie, po
imieniu i nazwisku. Najczęściej jednak operował formami mocno
ekspresyjnymi, np. "Wy chamy i chuje jebane!", "Skurwysyny
faszystowskie!" czy "Ja was załatwię, esesmany jebane!". Epoki
historyczne panu Stanisławowi się plątały, bo w kleconych naprędce
frazach esesmanów i faszystów czasem zastępowali ubecy.
Kajdanki
od tylca
założono mu z niemałym trudem, gdyż wierzgał i
wyrywał się, najwyraźniej uznając, że jest ofiarą bliżej
nieokreślonego spisku. W końcu wylądował na tylnym siedzeniu
Poloneza. Policjanci ruszyli w kierunku Słupcy. Po drodze
jak się
zdawało
pan dyrektor nieco się uspokoił, bo poruszał tematykę
wzniosłą. Mówił na przemian o Unii Europejskiej, II wojnie światowej
oraz religii. W pewnym momencie skulił się i zgasł zupełnie.
Gliniarze podejrzewali nawet, że zamierza wymiotować i bali się, że
zafajda im radiowóz. Ale okazało się, że była to chwila koncentracji
przed atakiem. Mimo że Stanisław P. skuty był od tyłu, jakimś
akrobatycznym sposobem kopnął w głowę kierującego radiowozem
aspiranta Jakubowskiego. Kop był tak silny, że aspirant stracił
przytomność oraz panowanie nad kierownicą. Policyjny Polonez
zatańczył i stanął w poprzek ruchliwej drogi. Przypadek sprawił, że
nie został zmiażdżony przez często kursujące tam ciężarówki. Pan
dyrektor próbował kontynuować ofensywę, lecz sierżant Błaszak zdołał
go obezwładnić po przyjęciu ciosu w twarz z kolanka.
Policjanci dostarczyli Stanisława P. do słupeckiego szpitala. W
izbie przyjęć sierżant Błaszak pomagał mu wstać z kozetki. W nagrodę
dostał kopa w jądra. Żeby poradzić sobie z panem dyrektorem, musiano
ściągnąć posiłki. Ale nawet cały komisariat nie dawał rady. Dopiero
po związaniu sznurowadeł obu butów pan dyrektor nieco się uspokoił.
Co prawda nadal wygłaszał dziwne opinie w rodzaju "to ty wybiłeś
całą moją rodzinę!", ale już nikogo nie walnął. Lekarz dyżurny
uznał, że zachowanie pedagoga może wskazywać na psychozę, dlatego
karetką i pod eskortą policyjną został przewieziony do Szpitala dla
Nerwowo i Psychicznie Chorych w Gnieźnie. Tam uznano, że jest
całkiem zdrów, tylko za dużo wypił, i dyrektora przetransportowano
do izby wytrzeźwień. Oto cała historia dnia, który zniknął z pamięci
Stanisława P.
* * *
Sprawa znajdzie swój epilog w sądzie. Prokuratura oskarżyła pana
Stanisława o to, że w stanie nietrzeźwości (2,1 promila) napadł na
policjantów i używał wobec nich słów obelżywych. Sytuację prawną
dyrektora komplikuje fakt, że aspirant Jakubowski na skutek kopa w
głowę doznał poważnych obrażeń kręgosłupa i może do końca życia
pozostać kaleką oraz osobą niezdolną do pracy w zawodzie policjanta.
Za spowodowanie tak ciężkiego uszczerbku na zdrowiu można trafić do
pudła nawet na 10 lat.
Pan Stanisław przyznaje się do winy, a nawet wykazuje skruchę, ale
twierdzi, że niczego nie pamięta. Władze samorządowe i kuratorium do
dziś pozwalają mu dyrektorować w Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w
Strzałkowie.
I słusznie, bo historia anglisty z Torunia pokazuje, że młodzież
mamy w Pomrocznej trudną. To i belfrzy muszą być krzepcy a zaradni.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Klops z borówkami
Borowski gra Belką tak, żeby przegrać.
Były marszałek Marek Borowski jest arcymistrzem szachowym.
Wystarczył jeden jego ruch na poziomie pionków, żeby powiedzieć
królowi szach i mat. Król, czyli Leszek Miller, miał już
tylko prośbę, żeby jego egzekucję trochę odroczyć: pragnął zjeść
ostatni posiłek i potem sam pociągnąć za sznurek.
Szachowa przenośnia odnosi się oczywiście do wyjścia Borówek z SLD i
stworzenia Socjaldemokracji PL, co wreszcie skłoniło Leszka Millera
do złożenia dymisji rządu. Posiłek zaś to zamierzone, ale
niedokonane prywatyzacje ostatniej szansy Millera. Poczem 1 maja
wszyscy widzieli w TV, jak Miller pomagał wykonawcy wyroku na sobie
ciągnąć sznurek ozdobiony białoczerwoną flagą.
Wszyscy polscy politycy są takimi właśnie szachistami, których stać
na obmyślenie jednego, najbliższego ruchu. Nikt nie potrafi
przewidzieć kilku ruchów przeciwnika i z góry zaprojektować paru
swoich. Z tego też powodu nasi przemądrzy gracze tylko mniemają, że
siedzą nad szachownicą, ale grają w durnia.
* * *
Hałaśliwie poparłem w "NIE" Borówki. Pragnąłem skrócić wreszcie męki
z Millerem i samego Millera. I chciałem, aby dokonał się wstrząs na
lewicy, także w samym SLD. Kiedy u krańca zimy partia ta na swej
konwencji postanowiła, że dopiero w grudniu zastanowi się nad sobą i
swą polityką, stało się widoczne, że gangrena zeżre lewicę, więc
niezbędna jest amputacja. Borówki jednak
zamiast zwrócić się do
rozczarowanych wyborców lewicy, odwrócić plecami do salonów, a
twarzą do społeczeństwa
zgodnie z tradycją SLD
zajęły się
ekskluzywną grą gabinetowo-parlamentarną. Tym wypróbowanym sposobem
SDPL przerwała pęd ku sobie ludzi o lewicowej orientacji i zaczęła
tracić poparcie, zamiast je wzmagać. Jolantę Banach, która miała być
La Passionarią porywającą upośledzonych, gdzieś schowano i słuch o
niej zaginął.
Gra w politycznego salonowca zgotowała Borowskiemu pułapkę, która
była do przewidzenia, gdyby szachista projektował z góry parę
posunięć. Jego partia nie mogła poprzeć Belki na premiera. Gdyby
bowiem Borówki, niemające właściwie innego programu niż SLD, jeszcze
i politykowały w sprawie rządu, tak jak Janik, wszyscy uznaliby
rozłam dokonany przez Borowskiego za pozorny, sztuczny i zbędny. Ale
niepoparcie Belki także odbiera Borówkom wiarygodność. Znalazły się
w klinczu.
* * *
Buntowi Borowskiego zdalnie, ale wyraziście patronował Kwaśniewski.
Uparty antybelkizm Borówek oznaczałby ich rozbrat z prezydentem,
któremu bliższy stał się teraz probelkowy Janik, czyli SLD. Poza tym
niewsparcie Belki byłoby postępowaniem Borówek wbrew ich naturze i
interesom. Belka jako osoba i jego koncepcje są jak skóra zdarta z
Borowskiego i Celińskiego. Belka to kość z kości i krew z krwi
Borówek, ich polityczny brat syjamski.
Nie popierając Belki ani też koncepcji wyłonienia przez Sejm
premiera w osobie Oleksego lub Wojciechowskiego, czyli rządu
koalicji SLD i PSL, Borówki przyłączyły się do dążeń Platformy i
Samoobrony chcących jak najszybszych nowych wyborów. Dopóki Borówki
miały w rankingach, jak to było zrazu, prawie dwa razy liczniejsze
poparcie niż partia Janika i nadzieję, że ono dalej będzie rosnąć, w
przyspieszonych wyborach mogły dostrzegać swój interes. Gdy poparcie
zaczęło spadać i niebezpiecznie zbliżać się do wartości eliminującej
po wyborach SDPL z parlamentu, jak najszybsze wybory przestały się
Borówkom opłacać. Z tą chwilą i z tych powodów wiadomo już, że
partia Borowskiego poprze rząd Belki, co będzie skuteczne zapewne
dopiero w trzecim podejściu
znowu prezydenckim. Może się to
poparcie wyrazić głosowaniem za Belką, ale wygodniej będzie
Borowskiemu osiągnąć ten sam cel nie przychodząc na głosowanie.
Borówki zagrały, zgrały się i kombinują, jak poprzeć Belkę a
zachować twarz. Stąd kombinacje polegające na stawianiu Belce
warunków: tak, ale jesienią Belka musi się poddać głosowaniu
drugiego wotum zaufania. Tak, ale wybory w marcu. Twarz Borówek już
jest jednak tak bardzo mglista i nieokreślona, że nie warto im
martwić się o nią. I tak nie jest ozdobą.
Przewiduję, że rząd Belki uzyska aprobatę niezbędnej większości
sejmowej. Dyskusje o tym, czy kompromis na temat nowych wyborów to
luty, marzec czy kwiecień, nie mają realnego znaczenia. Terminy to
tylko ochrona twarzy. Wszystko jedno, czy potem poślizg, czyli
prolongata wyborów, dokona się z lutego na maj czy z marca na
czerwiec.
Jeśli rząd Belki osiągnie pewien sukces, zmieni to trochę układ sił
przed wyborami na rzecz lewicy jednej lub drugiej. Na razie Janik
gra zręczniej, bo SLD skorzysta na sukcesie gabinetu Belki, a
Borowskiemu, jeśli wyraziście nie poprze jego powstania, społeczne
zadowolenie z Belkowych rządów nie przysporzy głosów.
* * *
Tocząc te swoje gry i zabawy wszyscy politycy z wyjątkiem Leppera
społeczeństwo odkładają sobie na bok. Zdają się mówić wyborcom:
czekajcie kibice, mistrzowie grają teraz w szachy.
Publiczność śledząca tę grę topnieje. Wadą graczy jest zaś skupienie
uwagi tylko na najbliższym ruchu. A politycy myśleć powinni przecież
o tym, co będzie za rok i dalej, i jeszcze potem. Najbliższy ruch
jest bowiem już dla wszystkich do przewidzenia. W tegorocznym
repertuarze politycznego teatru mogą następować tylko zmiany obsady
w rolach drugoplanowych.
Autor : J.U.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Długociągi "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Dziedzic narodowy
Arkadiusz Rybicki, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego w
rządzie Buzka, przewodniczący gdańskich Platfusów dał do lokalnej
gazety felieton ("Głos Wybrzeża" z 14 sierpnia), w którym robi
przytyki tym wszystkim, którzy w sondażu OBOP wyrazili się dobrze o
czasach PRL. W sentencji tekstu
Rybicki przytacza anegdotę, z której wynika, że lepiej niż w PRL
było w obozach koncentracyjnych w czasie II wojny światowej:
porządek, zapłata za płacę, sprawiedliwe kary i nagrody oraz zupy z
wkładką. Bito i gazowano leni, którzy nie chcieli pracować. W
czasach PRL Rybicki musiał być wyjątkowo pracowity, skoro nikt go
nie zagazował.
W. K.
Pośle uszy
Poseł Zbigniew Nowak (nie zrzeszony) złożył do sądu wniosek o
ukaranie posła SLD Henryka Długosza za to, że o mały włos nie
rozjechał przed Sejmem posła Samoobrony Mariana Kwiatkowskiego.
Poseł Nowak sugeruje, że poseł Długosz mógł być pijany. Słowa posła
Nowaka potwierdzają panowie posłowie Kwiatkowski i Cepil. Poseł
Długosz twierdzi, że cała sprawa to urojenia posła Nowaka. Za panem
posłem Długoszem stanął murem pan poseł Sosnowski. Sprawie
przypatrują się inni posłowie, m.in. z sejmowej Komisji Etyki,
którzy już wcześniej wezwali panów posłów Długosza i Nowaka, by "dla
dobra oraz powagi Sejmu" zaprzestali sporów. Komisja ukarała już
posła Długosza "zwróceniem uwagi" za to, że rozpowszechniał
publicznie opinię psychiatrów o pośle Nowaku. Redakcja "NIE" zamówi
opinię psychiatrycznego konsylium o Sejmie jako całości.
Zbójnik z koniczyny
W czasie Sabałowej Nocy w Bukowinie Tatrzańskiej wicepremier i
minister rolnictwa Jarosław Kalinowski otrzymał honorowy tytuł
zbójnika tatrzańskiego. Zadowolony z nowej godności pan wicepremier
ofiarowaną mu przez górali-zbójników ciupagę przyjął z radością.
Istnieją podejrzenia, że pomysł nadania premierowi Kalinowskiemu
tytułu zbójnika podsunął góralom Andrzej Lepper.
Lepper niesprzedajny
Komplikuje się sprawa przyznania literackiej Nagrody Nobla
Andrzejowi Lepperowi. Jedną z barier, które napotyka dzieło twórcy
"Listy Leppera", jest brak czytelników. Książkę miały rozprowadzać
biura poselskie posłów Samoobrony. Ci jednak nie potrafią wylansować
szefa. Poseł Stanisław Ł. ze stu odebranych od dystrybutora
egzemplarzy sprzedał tylko 10. Poseł Waldemar B. (200 egzemplarzy)
twierdzi otwarcie, że książka jest za droga (18 zł) i (o zgrozo!)
nikt jej nie chce kupować. Czas przetłumaczyć dzieło na języki obce,
bo Polska to za mały kraj dla wielkich pisarzy.
D. J.
Mońki Pajton
Aby odświeżyć swój organ "Zielony Sztandar", kierownictwo PSL
zatrudniło na posadzie redaktora naczelnego znanego w PRL, a potem w
pierwszej "Solidarności", redaktora Michała Mońko (odmieniaj Mońkę

przyp. red.). W numerze 34 "Zielonego Sztandaru" na stronach 1
10
jest artykuł red. Mońki "Polska, szaniec Europy", a na stronach 1
18
artykuł red. Michała Mońki "Maść na białe plamy". Kończy się on
rekomendacją artykułu "Piękni i tajni" pióra Michała Mońki
zajmującym strony 4
5. Już na stronach 6
7 czytelnicy mogą
delektować się relacją "Stocznia poza legendą" autorstwa Michała
Mońki. Niezaspokojeni mogą szybko przejść na stronę 16 i przeczytać
całostronicowy "Megafon publiczny" podpisany przez Michała Mońkę, a
potem na stronie 17 "Patrzenie wstecz, na patrzenie w tył" podpisane
też przez Mońkę, ale Marcina. Z wszystkich 24 stron "Zielonego
Sztandaru" różnie podpisanych aż bije styl mońkowaty. PSL to partia
rekomendująca gospodarstwa rodzinne.
Z. N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Łapówki niepokalanie poczęte
Ktoś się wzbogaci. Nie będzie to nasze państwo.
Najbardziej widoczne i słyszalne produkty polskiej zbrojeniówki to
petardy rzucane na ulicach Warszawy przez protestujących pracowników
tej branży. W zbrojeniówce działo się źle i państwo jako właściciel
tego wybuchowego kramiku coś musiało z nim zrobić. No i zrobiło.
Szkoda gadać.
Za Buzka pomysł na wsparcie polskiej zbrojeniówki był następujący:
sprzedajemy część przedsiębiorstw, a uzyskane w ten sposób pieniądze
przekazujemy pozostałym na zmianę profilu produkcji, działalność
badawczo-rozwojową, promocję eksportu. Szczegółowo określono
wymagania, którym muszą sprostać zakłady, aby otrzymać państwową
pomoc, ale poprzeczkę ustawiono tak wysoko, że tylko 6 firm z blisko
40 zdołało ją przeskoczyć. Idea była taka: skoro rząd jest zbyt
biedny, aby pomóc wszystkim
niech wygrają najlepsi, którym warto
dołożyć parę groszy, bo jest szansa, że tego nie zmarnują. Słabo to
wyszło, bo te 6 firm może i jakoś przędło, ale reszta padała na
pysk. W każdym razie rok 2002 zamknął się stratami w tej branży w
wysokości ok. 267 mln zł.
Rząd SLD opracował blisko dwa lata temu dokument o strategii
przekształceń przemysłowego potencjału obronnego w latach 2002
2005.
Teraz miało być inaczej. Oprócz pieniędzy pochodzących ze sprzedaży
niektórych przedsiębiorstw do branży zbrojeniowej miała płynąć
połowa kwoty z offsetu uzyskanego w ramach transakcji
kompensacyjnych za dostawy dla polskiego wojska. Dodatkowy zastrzyk
to zamówienia rządu w związku z dokonywaną modernizacją armii

minimum 600 mln zł rocznie. Miały powstać dwa wielkie holdingi:
jeden pancerno-amunicyjno-rakietowy, z PHZ Bumar jako spółką
wiodącą, drugi lotniczo-elektroniczny, któremu przewodzi Agencja
Rozwoju Przemysłu.
Na podstawie tego programu powstała ustawa o zmianie ustawy o
wspieraniu restrukturyzacji potencjału obronnego i modernizacji
technicznej Sił Zbrojnych RP z dnia 23.11.2002 (Dz.U. z 2002 r. Nr
240, poz. 2053). I wszystko świetnie poza drobiazgiem: ustawa ta
zwiera zapisy, które mogą wywołać korupcję aż gwiżdże.
W tej samej ustawie powiedziano, że minister gospodarki oddzielnym
rozporządzeniem określa firmy, które prowadzą działalność na rzecz
obron-ności. Czyli do postanowień faktycznie urzędników zostawia się
decyzje, jaką firmę wpisać na listę, dzięki której może ona świetnie
prosperować. Wdzięczność takiej firmy dla rządu i danego ministra
może być ogromna. Ustawa mówi, że będą to firmy realizujące zadania
ważne dla obronności kraju. Każde przedsiębiorstwo można podciągnąć
przy odrobinie dobrej woli pod takie miano. Poza tym każdy nowy
minister gospodarki może obowiązujące rozporządzenie zmienić
wpisując na listę wybrane przez siebie firmy.
Dodano jeszcze spółki realizujące obrót z zagranicą towarami,
usługami i technologiami o znaczeniu strategicznym dla
bezpieczeństwa państwa oraz dla utrzymania międzynarodowego pokoju.
Ten zapis wywołał rozporządzenie Rady Ministrów z 15 kwietnia 2003
r., w którym rząd uznał za takie PHZ Bumar, PHZ Cenzin i PHZ Cenrex.
Trzeba trafu, wszystkie one powiązane były lub są z Ministerstwem
Obrony Narodowej.
Przez ponad dwa lata zmieniano ustawy dotyczące offsetu (ogółem pięć
razy) i na końcu pojawił się zapis, że beneficjentem kasy z offsetu
może być nie tylko
jak do tej pory
państwowe przedsiębiorstwo
przemysłowe, ale również spółka z ograniczoną odpowiedzialnością
(bez określenia wielkości udziałów skarbu państwa), jednostka
organizacyjna nieposiadająca osobowości prawnej oraz, uwaga, osoba
fizyczna (Dz.U. z 2002 r., Nr 240, poz. 2053). Co to znaczy?
Drobiazg: ustawa daje szansę gigantycznych zarobków firmom prywatnym
i prywatnym osobom. Rzadki przykład dbałości państwa o interesy
prywatnych ludzi i to w tak delikatnej materii jak handel bronią.
Innymi słowy rzecz ujmując, mocą ustawy rząd daje gwarancje
pompowania kasy również do prywatnych kieszeni.
Autor : U.W.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Posłowie państwa Kiepskich
Są kraje, gdzie w parlamencie stanowi się prawo. Polski Sejm daje
wyraz swoim rozmaitym uczuciom.
Gdy brytyjska Izba Gmin debatuje nad wycofaniem wojsk z Iraku, w
niemieckim Bundestagu toczą się prace nad reformą podatków, we
włoskiej Izbie Deputowanych trwa dyskusja na temat reformy
emerytalnej, pomroczny Sejm, choć ledwie nadąża z przegłosowywaniem
ustaw, zajmuje się uchwalaniem uchwał. Czyli sztuką dla sztuki.
Zakład pogrzebowy
Jeszcze dobrze nie rozpoczęła się kadencja, a już na swym pierwszym
posiedzeniu 23 października 2001 r. Sejm podjął uchwałę W rocznicę
śmierci Ks. Jerzego Popiełuszki. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej IV
kadencji, zebrany na swoim pierwszym posiedzeniu oddaje hołd pamięci
Sługi Bożego Ks. Jerzego Popiełuszki, wielkiego kapłana, obrońcy
nienarodzonych, patrioty i kapelana "Solidarności", zamordowanego
przez Służbę Bezpieczeństwa PRL przed 17 laty. Później już
poleciało...
Uchwały rocznicowe: W sprawie ogłoszenia 13 grudnia dniem pamięci
ofiar stanu wojennego, W sprawie upamiętnienia 500-lecia urodzin
Andrzeja Frycza Modrzewskiego, W sprawie uczczenia 120. rocznicy
urodzin Macieja Rataja, W sprawie uczczenia pamięci Witolda
Lutosławskiego w 10. rocznicę Jego śmierci, W 85. rocznicę wybuchu
Powstania Wielkopolskiego, W 60. rocznicę śmierci Generała
Władysława Sikorskiego, W 130. rocznicę urodzin Wincentego Witosa, W
sprawie uczczenia 60. rocznicy śmierci hm. Floriana Marciniaka
Naczelnika Szarych Szeregów, W sprawie uczczenia 50. rocznicy
śmierci Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego itd., itp. Codziennie
mogłoby przypadać po kilka takich rocznic.
Polski my naród, polski ród
11 kwietnia 2003 r. zapisze się w historii polskiego parlamentaryzmu
szczególnie. Tego dnia Sejm podjął fundamentalną uchwałę W sprawie
suwerenności polskiego prawodawstwa w dziedzinie moralności i
kultury. W kolejce do rozpatrzenia czeka jeszcze bardziej doniosła
uchwała O wezwaniu Rządu RP do budowy Centrum Martyrologii Narodu
Polskiego w XX wieku. Centrum Martyrologii Narodu Polskiego w XX
wieku ma za zadanie przedstawić martyrologię Narodu Polskiego w XX
wieku
wyjaśniają autorzy projektu. Sejm mianował Polaków narodem
cierpiącym. Hitem na miarę odkrycia Ameryki będzie zapewne uchwała W
sprawie ustanowienia Narodowego Dnia Życia (!). Jak piszą autorzy
projektu uchwały, ogłoszenie Narodowego Dnia Życia służyć ma (...)
pobudzeniu refleksji moralnej nad powszechną odpowiedzialnością za
ochronę życia, a także za przypadki jego lekceważenia bądź
niszczenia. (...) Ogłoszenie tego Dnia będzie elementem wypełniania
naszej narodowej odpowiedzialności za wartość, która stanowi część
dobra całej ludzkości. Sejm nie zechciał jednak uchwalić np. Dnia
Dobrego Życia.
Na kolana powala projekt uchwały Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej,
druk nr 1451 W sprawie zaniechania jakiejkolwiek agitacji
politycznej skierowanej do dzieci i młodzieży szkolnej w związku ze
zbliżającym się referendum dotyczącym akcesji Polski do Unii
Europejskiej. O co chodzi? Dziatwa ma być politycznie niewinna,
czyli ślepa.
Jeszcze Polska
Chińczycy mają rok małpy, tygrysa itd. Specjalnością pomrocznego
Sejmu jest naznaczanie poszczególnych lat nazwiskiem bohaterów
narodowych. I tak 1 marca 2002 r. uroczyście uchwalono uchwałę W
sprawie ogłoszenia roku 2002 rokiem Jana Kiepury. Co dziwne, dwa
miesiące wcześniej ten sam Sejm podjął uchwałę W sprawie
ustanowienia roku 2002 rokiem Eugeniusza Kwiatkowskiego. Był to więc
rok Kiepury i Kwiatkowskiego. Ciekawe, czy ktoś poza posłami
zauważył, w jakim roku żyje. Jeszcze lepszy numer wycięli pomroczni
posłowie 9 stycznia 2003 r. Otóż tego dnia Sejm RP uroczyście
przegłosował dwie uchwały: W sprawie ogłoszenia roku 2003 rokiem
Władysława Sikorskiego i W sprawie ogłoszenia roku 2003 rokiem
Aleksandra Kamińskiego. Nikogo więc nie powinno zdziwić, iż 2004 r.
jest rokiem Władysława Grabskiego, generała Stefana Roweckiego oraz
Witolda Gombrowicza. Ale na tym nie koniec! Do rozpatrzenia czeka
kolejna uchwała W sprawie ustanowienia roku 2004 rokiem Jana Ludwika
Popławskiego. Rok 2005 może być już rokiem całej przedwojennej
książki telefonicznej.
Nie będzie Niemiec
Wyjątkowe miejsce wśród uchwał Sejmu zajmują uchwały antyniemieckie.
U laski marszałkowskiej leżą trzy projekty takich uchwał. W sprawie
ochrony polskiej ziemi, W sprawie reparacji Niemiec na rzecz Polski
oraz Wzywającej Radę Ministrów do stanowczej reakcji na wypowiedzi i
działania polityków niemieckich, kwestionujące ład
prawno-własnościowy na polskich Ziemiach Północnych i Zachodnich.
Szczególnie podoba nam się ta ostatnia: Sejm wzywa Rząd RP do
wyraźnych reakcji na występujące w Niemczech przejawy rewizjonizmu
moralnego i prawnego. Wzywamy rząd do obrony naszego honoru
narodowego, z całą świadomością, że bierność w tej dziedzinie może
spowodować bardzo niekorzystne politycznie i społecznie konsekwencje
dla Polski. Czy pomroczna husaria ruszy w razie czego na Berlin

tego autorzy uchwały już nie wyjaśnili.
Husaria Kwaśniewskiego
A gdy już pobijemy Szwabów, nasza niezwyciężona husaria paradować
będzie w pięknych mundurkach. Przewiduje to projekt uchwały
Zobowiązującej Ministerstwo Obrony Narodowej do przywrócenia stopni
wojskowych i umundurowania galowo-wyjściowego Wojska Polskiego wg
stanu i wzorów z 1936 roku. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wyraża
opinię, iż Wojsku Polskiemu potrzebne jest przywrócenie narodowych
tradycji, wywodzących się z 1000-letniej historii oręża polskiego,
których ważnym elementem jest odbudowa rycerskiego etosu i poczucia
honoru munduru, wsławionego dwoma zwycięskimi wojnami w 1920 r. i w
1945 r.
oznajmiają z dumą posłowie. Czyż Sejm niemzechce uchwalić,
że także cywile ubierać się powinni wedle mody sprzed 70 lat?
Hołdy dla Papy
Specyfiką pomrocznego Sejmu są uchwały-hołdy dla Białego Tatki:
Dotycząca pielgrzymki Jego Świątobliwości Jana Pawła II do Ojczyzny
i W 25-lecie Pontyfikatu Jego Świątobliwości Jana Pawła II. Obrońcy
moralności powinni zakapować autorów tych uchwał, tak jak Urbana, do
prokuratury, gdyż najzwyczajniej drwią sobie z Największego Polaka
Wszech Czasów. Piszą bowiem tak: Sejm Rzeczypospolitej Polskiej
wyraża wdzięczność Jego Świątobliwości Janowi Pawłowi II za
przekazanie podczas tegorocznej pielgrzymki do Ojczyzny przesłania
mówiącego o roli miłości i miłosierdzia, także w życiu społecznym i
gospodarczym. Przesłanie to jest wielkim moralnym wskazaniem dla
(...) Sejmu Rzeczypospolitej. Rzeczywiście, miłości i miłosierdzia w
pomrocznym Sejmie mamy wręcz nadmiar.
Lech i Czech
Kpem i nieukiem jest ten, komu się wydaje, że Sejm Najjaśniejszej
Pomrocznej zajęty jest wyłącznie sprawami krajowymi. Często
występuje w imieniu uciskanych narodów. Druk sejmowy nr 2142 to
projekt uchwały W sprawie poparcia Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej
dla Serbołużyczan, w której Sejm Rzeczypospolitej Polskiej

reprezentant Narodu Polskiego, najliczniejszego przedstawiciela
ludów zachodniosłowiańskich, wyraża swoją solidarność z
Serbołużyczanami walczącymi o utrzymanie swojej etnicznej
zachodniosłowiańskiej tożsamości. W tym celu autorzy projektu
wzywają polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych do wywarcia nacisku
na państwo niemieckie by (...) nie redukowało mniejszości
serbołużyckiej dostępności nauczania w jej własnym języku. Jak już
jesteśmy najliczniejszym przedstawicielem ludów
zachodniosłowiańskich, to trzeba stać w obronie wszystkich
uciskanych braci Słowian. Pod nr 1783 kryje się projekt uchwały W
sprawie poparcia Sejmu RP dla Narodu i Państwa Czeskiego. Sejm
Rzeczypospolitej Polskiej reprezentant Narodu Polskiego, wyraża
swoją solidarność z Narodem Czeskim w obliczu skandalicznych
niemieckich nacisków na rewizję powojennego porządku. Państwo
Niemieckie jest winne wywołania II wojny światowej, gdzie pod
hitlerowskim sztandarem dokonano masowego ludobójstwa
szczególnie
na narodach słowiańskich. (...) Sejm Rzeczypospolitej wspiera
Państwo Czeskie i Naród Czeski w ich słusznym sprzeciwie wobec
niemieckich nacisków.
Zajmujemy się także sprawami o wymiarze ogólnoświatowym. Przykładem
niech będzie projekt uchwały W sprawie wezwania Rady Ministrów
Rzeczypospolitej Polskiej do oficjalnego przedłożenia Organizacji
Narodów Zjednoczonych pokojowej inicjatywy Andrzeja Leppera,
dotyczącej wprowadzenia Międzynarodowych Sił Pokojowych ONZ do
Iraku. ONZ to banda kretynów, która wszakże Leppera nie chce
słuchać.
* * *
I tak to się wszystko toczy. Pomroczny Sejm uchwalił 149 uchwał. W
kolejce do rozpatrzenia czeka kolejnych 67. Śmiechu więc nie
zabraknie.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z Urbanem nie tańczę
84 proc. Polaków uważa, że rząd jest do dupy. 9 proc. go popiera.
Naczelny może sobie głosować na SLD. Ja nie będę.
Jerzy Urban w zeszłotygodniowym felietonie pisze o kurewstwie
rządzących gnojków i tchórzy. Pytam siebie, w imię czego, durniu,
pomagałeś im wygrywać
zwierza się Urban, ale puentuje te
zwierzenia stwierdzeniem: Wyładowawszy wściekłość, która mną
trzęsie, pójdę oczywiście znów głosować na SLD. Powlokę się z
obrzydzeniem, ale przeciw Kaczyńskim, Lepperowi, Giertychowi.
Otóż nie, Szefie. Głosując na takie SLD, głosuje Pan przeciw lewicy
w ogóle. Głosuje Pan za tym, aby rządzące gnojki i tchórze nie
musiały nic zmieniać w swym gnojkowym i tchórzliwym postępowaniu. W
dupie mam takie mniejsze zło.
Wściekło Pana kunktatorstwo rządzących, którzy boją się nawet
ułatwić kobietom dostęp do środków antykoncepcyjnych, żeby nie
drażnić Kościoła. Odwaga wyjścia z kościelnej dupy
odebranie
czarnym absurdalnych finansowych przywilejów, zlikwidowanie ich
poczucia bezkarności, a także zniesienie podyktowanych przez Kościół
przepisów łamiących prawa obywatelskie
to jedna z przyczyn, dla
których głosowaliśmy na lewicę. Tymczasem rząd Leszka Millera zdaje
się sprawdzać, czy w penetracji czarnego odbytu uda mu się zajść
dalej niż Buzkowi i Suchockiej.
Ohyda, zgadzam się.
Ale w jakiejże to innej kwestii rząd SLD zrobił to, czego należało
się spodziewać po lewicy?
Próbował może przywrócić zasadę równości szans
przyczynę, dla
której lewica w ogóle powstała? Odtworzyć zasadę awansu społecznego,
umożliwić dzieciom z biednych środowisk rozwój i kształcenie,
wprowadzić system punktowo-stypendialny naruszający obowiązującą
dziś zasadę reprodukcji prostej inteligencji? Skonstruować podatek
spadkowy w taki sposób, aby absurdalna nierówność biednych i
bogatych w dostępie do wszystkiego nie narastała z pokolenia na
pokolenie? Gówno! Liderzy SLD popieranie awansu społecznego
zakończyli na sobie.
Może zatem SLD dokonał jakichś sensownych zmian dla zatrzymania
bezrobocia? Metodą realnych ulg inwestycyjnych skierowanych na
zatrudnianie nowych pracowników skłonił pracodawców do zwiększania,
a nie zmniejszania zatrudnienia? Odszedł od filozofii prywatyzacji
za wszelką cenę na rzecz polityki nastawionej głównie na ochronę
miejsc pracy? Bronił kodeksu pracy, bezwzględnie karał pracodawców
łamiących prawa pracownicze
tak aby kapitaliści wiedzieli, że rząd
jest po stronie ludzi pracy najemnej?
Może więc choć zadbał o pomoc społeczną, zasiłki dla bezrobotnych, o
zagwarantowanie najuboższym, jeśli nie awansu, to choćby szansy na
godne przeżycie? Absurdalne i uwłaczające 30-złotowe zasiłki
zastąpił realną pomocą dla potrzebujących?
A może
jeśli nie wyszła mu w żaden sposób pomoc biednym
urealnił
zasadę równości wobec prawa, aby biedni i bogaci, Kulczyk i Zenek
spod dziesiątego, mieli świadomość, że wolno im tyle samo i tego
samego im nie wolno?
A może choć
skoro sobie nie radził z problemami wewnętrznymi

prowadził mądrą, lewicową, nieagresywną, pokojową politykę
międzynarodową, w której zasada równych praw narodów do
samostanowienia stała ponad
przepraszam za anachronizm

imperialistyczną zachłannością mocarstw?
Nie, nie, nie, nie i nie.
A jeśli nie zrobił niczego lewicowego, to dlaczego, Pana zdaniem,
rząd tzw. lewicy ma być lepszy niż rząd tzw. prawicy? Bo to są
wprawdzie chuje, ale nasze chuje? Nie moje. Osobiście wolałabym,
żeby dupy dawała prawica. Moje lewackie sumienie lepiej by to
znosiło.
A w praktycznym już, a nie ideowym wymiarze, z Pańskim głosem, czy
bez, z głosem mojej ukochanej teściowej, wujka Renka i tysięcy
ludzi, którzy rozumują tak samo jak Pan
że SLD zawiódł na całej
linii, ale to w końcu nasza partia, i trzeba za nimi, żeby przeciw
Kaczyńskim, Lepperowi, Giertychowi
SLD nie będzie rządzić po
następnych wyborach. Przez 14 lat III RP żaden rząd nie uzyskał
potwierdzenia wyborczego i temu się też na pewno nie uda ta sztuka,
bo ma najgorsze notowania w historii tych 14 lat. Wybory władza
przerżnęła nawet, gdy premierem był Cimoszewicz, a kraj się
rozwijał. A zatem, nawet jeśli ktoś uważa, że rząd takiej lewicy
będzie lepszy od rządu jakiejś prawicy, cóż z tego, skoro żadnego
rządu lewicy, nawet takiej, po wyborach nie będzie. No chyba żeby
powstała jakaś nowa prawdziwa partia lewicowa, która przebojem
wedrze się do Sejmu. Bądźmy jednak realistami...
A skoro SLD nie ma szans nie dopuścić do władzy prawicy, to Pana
głos, Szefie, i głos Panu podobnych zadecyduje jedynie, czy ileś tam
spasionych duchowo i fizycznie facetów, którzy nie potrafią już
nawet samodzielnie zaparzyć sobie herbaty nie wspominając o
włączeniu kserokopiarki
nadal będzie miało jakieś tam gabinety,
sekretarki, stanowiska i wpływ na władzę. Inaczej mówiąc, czy
klientelistyczno-elitarny układ zostanie spetryfikowany, czy też
może ci goście, ich żony, krewni, znajomi i towarzysze broni znajdą
się na bruku i nagle będziemy mieli kilkanaście tysięcy ludzi
związanych z układem SLD szukających nerwowo roboty? Może taki
wielki kop otrzeźwi liderów i aktywistów Sojuszu Lewicy
Demokratycznej, skłoni tę partię do zastanowienia się nad sobą.
I dlatego nie będę głosować na SLD. Mam nadzieję, że uczyni tak
wielu dotychczasowych wyborców Sojuszu. Bo dopiero klęska wyborcza

prawdziwa, totalna klęska, w wyniku której wielka grupa utuczonych
gwiazd polityki znajdzie się poza parlamentem, radami nadzorczymi,
wpływem na władzę
może uratować SLD przed samym sobą. Logika
wahadła jest taka, iż ktokolwiek wygra wybory, to porządzi sobie
najwyżej cztery lata. Ktokolwiek to będzie
nie wierzę w zagrożenie
demokracji. Nie w Unii Europejskiej, nie w Europie w XXI wieku. Czy
rządzić będzie Lepper, Giertych czy Kaczyński
wszyscy będą musieli
respektować zasady demokracji i przegrać następne wybory. Wygra je
ktoś z lewej strony. I od nas zależy, kto to będzie; czy partia,
której nadal przewodzić będą karierowicze, łapówkarze i złodzieje
okopani na swoich pozycjach, czy coś, co po 4-letniej kwarantannie
wyłoni się jako prawdziwa, nowoczesna, wrażliwa społecznie partia
lewicy.
Mnie nie jest to obojętne.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wektor głodu
W sobotę 22 lutego w luksusowym hotelu Hyatt odbył się coroczny Bal
Pracodawców zorganizowany przez Konfederację Pracodawców Polskich.
Miano wręczać "Wektory 2003" za szczególne osiągnięcia w rozwoju
przedsiębiorczości. "Super Wektora" miał dostać premier Hausner. Nie
dostał. Wszyscy dostali, a on nie. Nikt nie wie, dlaczego.
Nie to jednak było najważniejsze. Nas onieśmieliła obecność tak
wielu przedstawicieli kapitału. Jezu, jacy oni byli cudni, a jacy
inteligentni i pachnący! Wzrok mieli sokoli, bo patrzą przecież
dalej niż przeciętny śmiertelnik i muszą widzieć cyferki na
banknotach, a nie tylko niejasną perspektywę comiesięcznej wypłaty
na żarcie. My, dziennikarska hołota złożona z ludzi pracy najemnej,
przycisnęliśmy się do ściany i chłonęliśmy to światowe życie. Ale
potem dostąpiliśmy jeszcze większego zaszczytu: wpuścili nas tam,
gdzie wielki kapitał jedzenie spożywać raczył. Boże, Boże, co to za
przeżycie było! Oni przy tych pięknych stołach, z żonami, a obok
eleganccy kelnerzy w pozycji grzybiarza. My pod ścianą staliśmy i
mogliśmy całkiem za darmo oglądać, jak wielki kapitał żre, przeżuwa,
łyka, trawi, pierdzi, poszliśmy więc sobie stamtąd, bo chuj nas
strzelił, że traktuje się nas jak niższą kastę, co to tylko może pod
ścianami stać i czekać, aż nam nogi wrosną w dupę, w którą może nas
pocałować cała ta zbieranina.
Jaki kapitał, takie maniery.
Autor : M.W.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Opowieści z krypciochy
Trudno ukryć, że w ojczyźnie Wokulskiego handel uregulowany został
wielkim zbiorem przepisów. Wśród nich czołowe miejsce zajmuje
dyspozycja "pieczywo macane należy do macanta". Są jednak i inne

choćby ustawa o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, która w art. 16
pkt 4 zakazuje kryptoreklamy. A niech sobie zakazuje.
Bezlitosny Portugalczyk
1 kwietnia 2004 r., TVP 1, "Sprawa dla reportera": Elżbieta
Jaworowicz przedstawia smutne losy przedsiębiorców Gollenta,
Drobysza, Kaukiela i Pariaszewskiej. Mieli oni pecha robić interesy
z siecią sklepów Biedronka. Teraz opowiadają o swojej krzywdzie,
wyrywają z głowy włosy, choć najchętniej skoczyliby do oczu
przedstawicielom sieci. Ci jednak olali Jaworowiczową i nie
przyszli.
Krzywda sprowadza się do tego, że
w opinii tych ludzi
właściciel
Biedronki firma Jeronimo Martins, portugalska i pazerna jak
Osculati, nabiła ich w butelkę obciążając sufitowymi kosztami, nie
płacąc za dostarczony towar i wynajmowane lokale. Nadto
Portugalczycy mieli fałszować dokumenty i kantować na prawo i lewo,
czym jednych doprowadzili do bankructwa
exemplum Gollent, a
drugich jedynie do nędzy
exemplum Pariaszewska.

Do sprawy wrócimy
zapewnia Elżbieta Jaworowicz.
Do Biedronki przyszedł żuk
I rzeczywiście. Sieć już po kilku tygodniach znowu gości na antenie
telewizyjnej "Jedynki".
Telenowela "Klan". Pani Lubiczowa
symbol życiowej zaradności

prowadzi męża i dzieci do Biedronki, wszak można tam szybko i tanio
kupić wszystko, czego potrzebuje szczęśliwa, choć niezamożna
rodzina. Patrzymy sobie na wielkie logo firmy na sklepie, takoż na
torbach reklamowych.
Kolejny odcinek "Klanu". Żona i bachorzątka Michała Chojnickiego
uciekają przed mafią do Torunia, przedtem muszą jednak zrobić spore
zakupy. Gdzie? No jasne, że w Biedronce! Do kasy pchają wózek
wyładowany towarami: wysypują się z niego cytrusy i inne produkty
luksusowe. Ale, ale! Uważajcie! Oto z kieszeni Chojnickiego wynurza
się wąż: młody małżonek ma do wydania tylko 70 zł i niech lepiej
Chojnicka odłoży niektóre produkty na półkę, bo on i tak nie
zamierza płacić za te wszystkie dobra. Żona śmieje się w głos: w
końcu w sklepie nie tylko jest rozkosznie, ale też i tanio (w tym
miejscu panią Gollentową
wiernego widza "Klanu"
cholera ciska po
ścianach). Gdy okazuje się, że urocza kasjerka wyda jeszcze
Chojnickiemu 15 zł reszty, ten ze szczęścia obsypie całą rodzinę
batonikami.
Bohaterowie masowej wyobraźni stoją jeszcze czas jakiś przed
Biedronką, aby kuchty w całej Polsce mogły zorientować się, w którym
to sklepie jest tak miło i niedrogo. Pakują zdobne reklamami
Biedronki torby do bagażnika i dalej śmigać przed mafią. Ciepły
rodzinny obrazek.
Żadnej informacji po, przed, w trakcie telenoweli, że oto mamy do
czynienia z reklamą. Jedynie w napisach końcowych pojawiają się
podziękowania firmie Jeronimo Martins za pomoc w realizacji odcinka.
A rzecznik na to
niemożliwe!
Ustawa o radiofonii i telewizji zawiera definicję kryptoreklamy.
Jest to otóż przedstawianie w audycjach radiowych lub telewizyjnych
nazw towarów czy znaków towarowych identyfikujących przedsiębiorcę,
jeżeli zamiarem nadawcy przekazu telewizyjnego jest osiągnięcie
korzyści a charakter przekazu może wprowadzać konsumentów w błąd.
Pozwoliłem ją sobie przeczytać Andrzejowi Siwkowi z biura prasowego
TVP.

To nie jest żadna kryptoreklama
zaperza się Siwek.

Dlaczego?
pytam.

Bo każda obecność produktu czy obiektu jest ściśle udokumentowana
i kontrolowana
rzuca krótką piłkę Siwek.
Pięć razy proszony o wyjaśnienie Andrzej Siwek złości się, w końcu
nawet staje się ozięble uprzejmy, ale nadal nie jest w stanie
wytłumaczyć związku pomiędzy dokumentowaniem i kontrolą
kryptoreklamy a jej nieistnieniem. Niby racja, jest nawet precedens:
króliki Lejzorka Rojtszwańca, które jeśli były na papierze, to nie
było już ich nigdzie indziej. Ale czy to nie za wielka subtelność
intelektualna jak na potrzeby masowej publiczności?
Według telewizyjnych prawników odpłatne promowanie Biedronki w
"Klanie" to sponsoring użyczeniowy, który należy do najbardziej
przyszłościowych i dynamicznie rozwijających się sposobów
sponsorowania. Do zajmowania się sponsoringiem użyczeniowym
stworzono w TVP specjalny zespół, co ukróciło potencjalne możliwości
(...) kryptoreklamy. Czyli że za łapówę kryptoreklamy w telewizji
już nie załatwią, wręcz przeciwnie
nawet rachunek wystawią na
firmowym blankiecie.
Trochę inaczej uważają w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów.

Przekaz reklamowy powinien być oddzielony od zwykłego programu
telewizyjnego
podkreśla Elżbieta Anders z UOKiK.
Jeżeli program
jest sponsorowany, widz musi być o tym wyraźnie powiadomiony

Ta umowa ma charakter jednorazowy
kończy sprawę rzecznik Siwek.
* * *
Włączam telewizor. Lubiczowa znowu zrobiła zakupy w Biedronce.
Chłopiec z zespołem Downa, adoptowana córeczka i trzecie maleństwo
pomogą jej rozpakować torby z nadrukiem
firmy. Idylla.
Gdzieś w głębokim interiorze Pariaszewską, Gollentę, Drobysza i
Kaukiela siedzących na zgliszczach swoich firm zalewa krew. Czerwona
jak biedronka.
Autor : Antoni Keller




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kuglarze
Obywatelu, ucz się liczyć i myśleć, inaczej rząd zrobi cię w konia.
W ciągu półrocznych rządów lewicowy rząd dał obywatelom liczne
dowody troski: cięcia w świadczeniach społecznych
(grudzień/styczeń), obietnice zwalczania bezrobocia za pomocą ulotek
dla absolwentów (luty), zapowiedzi dobrania się do zarobków emerytów
i rencistów (marzec) i propozycje jednostronnego zawieszania układów
zbiorowych przez pracodawców (kwiecień). Niewdzięcznicy zaczęli
marudzić i sarkać. Następnie najważniejsza część żelaznego
elektoratu lewicy, czyli weterani walki i pracy, poczęła swój rząd
krytykować i złorzeczyć mu. Wreszcie sami swoi, czyli związkowcy
opezetzetowcy, wzięli się do wspólnego demonstrowania z
solidaruchami.
* * *
11 kwietnia minister-pierwsza praca Hausner i minister-deficyt Belka
nakreślili świetlisty szlak, na którego początku będzie rok 2003.
Nie tylko odbijemy się od dna, ale nastąpi wzrost dochodu
narodowegoaż o 3, a może nawet 3,1 proc. Jeszcze lepiej ma być z
inflacją, która ma wynieść nie 4 proc., jak wcześniej myślał rząd,
ale 3 proc., jak obmyślił guru Balcerowicz. W ciągu roku 100 zł
straci więc na wartości nie 4, lecz tylko 3 zł, w zamian za co
obywatel uzyska w banku mniejsze odsetki od oszczędności.
Dzięki odmrożeniu płac w budżetówce wynagrodzenia wzrosną realnie o
cały 1 proc. (w przedsiębiorstwach 0,7 proc.), co w przeliczeniu na
płacę minimalną oznacza 7 zł miesięcznie (w przedsiębiorstwach 5
zł), a na przeciętną
ok. 20 zł.
Minister Belka oświadczył, że takie ambitne założenia oznaczają
powrót do normalności
tym bardziej że deficyt budżetowy chociaż
będzie większy, to spadnie. Żeby w obliczu wyborów samorządowych
wepchnąć naród w objęcia stronnictw lewicowych, minister Hausner
zauważył, że gdyby nie rewelacyjny program rządowy
"Przedsiębiorczość. Rozwój. Praca" bezrobocie w roku 2003 mogłoby
wynieść nawet 19,9 proc. Taka była jego odpowiedź na pytanie, jaka
będzie stopa bezrobocia w 2003 r. Zatem jakakolwiek by była
będzie
mniejsza, niż mogłaby być.
* * *
Gazety, co usłyszały, to opisały, ale nie zadały sobie nawet trudu,
by zapytać, ile warte są prognozy wzrostu na rok 2003, skoro nie są
jeszcze znane wyniki pierwszego kwartału roku 2002. Wstępne szacunki
wskazują zaś, że pierwszy kwartał bie- żącego roku został
przechlapany, bo produkcja siadała, a bezrobocie rosło. Zresztą w
Kancelarii Premiera jedynie odgrzewano stare kartofle, tj.
powtarzano liczby napisane 6 miesięcy temu w uzasadnieniu
tegorocznej ustawy budżetowej.
Już jesienią zeszłego roku, zaraz po wyborach, wdzięczny
elektoratowi lewicowy rząd zamroził progi podatkowe udając po
prostu, że nie ma inflacji. Pod hasłem solidaryzmu społecznego i
ratowania finansów publicznych prywatna kasa każdego podatnika
została stuknięta na kilkaset złotych, bo średnio tyle rząd zarobił
na swoim manewrze. Niestety, nie widać, by dzięki tej solidarności
przybywało miejsc pracy. Może więc idea jest do kitu i zamiast
oceanu solidarności trzeba na przykład odrobiny umiejętności?
Chyba właśnie do takiego wniosku doszedł nasz ukochany lewicowy
rząd. Kuźnią pomysłów okazało się Ministerstwo Finansów, gdzie
kolejny raz pochylono się nad losem polskich podatników.
Na pierwszy ogień poszli najbiedniejsi, tj. ci, których miesięczny
dochód jest mniejszy od obowiązującej płacy minimalnej (obecnie 760
zł). Dotychczas płacili oni podatek według stopy 19-proc. Od
miesięcznego dochodu rzędu 600 zł podatnik wyliczał
uwzględniając
składki ubezpieczeniowe
haracz na ok. 1000 zł, z czego odejmował
kwotę wolną i w sumie odpalał fiskusowi ok. 550 zł rocznie (w tym
ok. 50 zł na leczenie).
Teraz rząd przepojony społeczną wrażliwością zaproponuje: drodzy
biedacy, w 2003 r. będziecie płacić podatek nie w wysokości 19, ale
12 proc. Od 600 zł miesięcznie roczny podatek wyliczycie więc sobie
na ok. 640 zł rocznie
o 360 zł mniej niż obecnie. Tylko gdzie, do
kurwy nędzy, zawieruszyła się dotychczasowa wolna kwota? Otóż ona ma
zniknąć! Jak widać, w wyniku troski naszego lewicowego rządu o
szczęście zbiorowości wyliczony po nowemu podatek od dochodu rzędu
600 zł z groszami będzie większy, choć na oko mniejszy. Jednak
fiskus wspaniałomyślnie obiecuje, że ten podatek tylko po to będzie
zabierał, żeby go potem... zwrócić. Zwrot nastąpi najpóźniej w
lipcu, a najwcześniej w maju następnego roku. Ale nie całej
wpłaconej kwoty, tylko pomniejszonej o składkę zdrowotną (w naszym
przykładzie ok. 50 zł).
Tak więc po roku korzystania z pieniędzy biedaka państwo
wspaniałomyślnie odda mu ok. 590 zł, warte ok. 570 zł (inflacja!).
Gdyby podatnik 590 zł ulokował dobrowolnie w banku, a nie przymusowo
u ministra Belki, to odebrałby po roku ok. 620 zł. Orzynając
najbiedniejszego obywatela na 50 zł państwo zrobi mu więc dobrze, a
samo też zarobi (lekko licząc 400 mln zł). Czy to nie magiczna
sztuka Belki?
* * *
Dochody przekraczające wynagrodzenie minimalne mają być w przyszłym
roku obłożone podatkiem o kilkaset złotych większym niż w tym roku,
kiedy to stóp nie podniesiono, a wpływy zwiększono. Ten udany numer
Belka chce twórczo powtórzyć w nowym wariancie.
W ogóle zlikwidowana będzie waloryzacja progów. Przy 3,5-procentowej
inflacji w czasie jednej parlamentarnej kadencji podatek PIT
wzrośnie więc faktycznie o 15 proc. Tym genialnym posunięciem rząd
Millera robi dobrze każdemu następcy z Lepperem i Macierewiczem włą-
cznie. Do pełni szczęścia społecznego trzeba jeszcze znieść
waloryzację emerytur, rent i wszelkich innych świadczeń.
Jak gdyby i tego było mało, Ministerstwo Finansów ma pomysł, aby od
razu przesunąć progi podatkowe w dół o ok. 12 proc. Dzięki temu przy
dochodach niskich płacone podatki pójdą w górę ostro, a przy
dochodach wysokich
łagodnie. Pracownik zarabiający w okolicach
płacy przeciętnej (2,2 tys. miesięcznie brutto) zostanie w przyszłym
roku stuknięty na 500 zł w ciągu roku. Niby nie tak dużo, ale to
jednak ponad 20 proc. więcej niż obecnie. Pracownik zarabiający 4
tys. miesięcznie zapłaci podatek o ok. 12 proc. większy, a
zarabiający 12 tys.
o ok. 5 proc. większy. I tak dalej. Przy
dochodach miesięcznych 45 tys. podatek wzrośnie o ok. 1 proc., czyli
tyle, co pryszcz. Jak widać, obok wrażliwości społecznej fachowcy
Belki wykazali wiele zdrowego instynktu gospodarczego, podatki dla
najzamożniejszych podnosząc symbolicznie. Dzięki temu zamożni
obywatele będą wreszcie mogli tworzyć miejsca pracy dla obywateli
biednych i bezrobotnych.
Dlaczego wzrost zatrudnienia ma bardziej zależeć od zwyżki dochodów
ludzi bogatych niż od wzrostu popytu tworzonego przez ubogie masy

tego nam nie wyjaśniono.
Autor : Kuglarze




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kto męczy Ptaka
Zdrowa konkurencja zdrowo wali się po pyskach.
Na obrzeżach Łodzi leży Rzgów. Leży ładnie: środek Polski i
niby-Łódź, a już inne miasto. Świetny dojazd z metropolii i reszty
kraju, Rzgów leży bowiem tuż przy trasie łączącej Łódź z Katowicami
i Warszawą. 8-tysięczne miasteczko znane jest z największego
targowiska w Europie (CT PTAK S.A.) i największej w Polsce firmy
ogrodniczej (POLROS).
Gdyby wszystko, co w Rzgowie cenne, należało do jednej osoby, pewnie
nie działoby się tam nic ciekawego i Rzgów słynny byłby w świecie
jedynie ze swego bogactwa
jak jakiś Szanghaj czy Zurych. Tak
jednak nie jest: CT PTAK S.A. należy do Antoniego Ptaka, a POLROS

do rodziny Gałkiewiczów.
Ptak oskarża Gałkiewiczów o świadome łamanie prawa w celu
wzbogacenia się. Gałkiewiczowie utrzymują, że Ptak niszczy
konkurencję wykorzystując do tego swoje wpływy w ABW.
Gigabiznes
W 1993 r. Antoni Ptak wpadł na pomysł wybudowania w Rzgowie centrum
targowego. Mieliby do niego zjeżdżać ludzie z całego kraju i kupować
wszystko, czego zapragną. Co szczególnie
zweryfikować miał rynek.
I zweryfikował: w Rzgowie jest największe w Europie centrum handlu
tekstyliami. Nie docenił Ptak geniuszu swego pomysłu. Jego
targowisko stało się nie tylko atrakcyjnym miejscem zakupów dla
Polaków; zaopatrują się tu sklepy z całej Europy Środkowowschodniej.
Centrum Ptaka zajmuje obszar 20 ha. Mieści się na nim 7 hal
targowych o łącznej powierzchni 45 tys. mkw. Na powierzchni ok. 23
tys. mkw. sprzedaje towar ponad 3 tysiące osób. Każda z nich płaci
co miesiąc za użytkowany 1 mkw. 17 euro. Targowisko daje pracę nie
mniej niż 20 tysiącom osób (sprzedawcy, producenci, transport,
ochrona itd.). Zarobki handlarzy
od 5 tys. zł w górę. Te liczby
dają obraz skali przedsięwzięcia.
Nielegały
Bracia Zbigniew i Andrzej Gałkiewicz co roku znajdują się na liście
najbogatszych Polaków. Są największym eksporterem róż w Europie
(ponad 100 ha upraw). Uprawiają rośliny doniczkowe (90 ha), rośliny
ozdobne (60 ha) i zboże, które trafia do ich własnej gorzelni.
Hodują też ryby (400 ha stawów). Zatrudniają ok. 2 tysiące osób.
Gdy w 1993 r. Antoni Ptak ruszył ze swoją inwestycją, bracia
Gałkiewiczowie od razu dostrzegli pomysł na biznes, tym bardziej że
mieli i kasę, i ziemię. W 1994 r., razem z niejakim Stanisławem
Cholasiem, rozpoczęli budowę własnej hali targowej. Tuż przy halach
Ptaka. Budowa trwała rok. Zgody na budowę nie było, a ówczesne prawo
budowlane nie zezwalało na legalizację samowoli budowlanej. Hala nie
mogła być zatwierdzona do użytku, bo istniała nielegalnie.
Przeskoczyć się tego nie dało. Stała zatem pusta przez dwa lata.
27 października 1997 r. na targowisku Ptaka sfajczyła się jedna
hala. Do tej pory nie ustalono przyczyny pożaru. I Ptak, i jego
dzierżawcy oszczędzali na ubezpieczeniu, byli więc w plecy.
Sprzedawcy nawet bardziej, bo oprócz towaru stracili też miejsca
pracy.
Z pomocą przyszli właściciele nielegalnie wybudowanej hali. Chwilę
później na 8 tys. mkw. mieli już pierwszych sprzedawców
w liczbie
550.
Wszystko, co zaczęło się dziać wokół nielegalnej hali, przypomina
czeski film oglądany przez debila, i to po pijanemu. Hala jest
nielegalna, lecz stoi. Jak już stoi, to kwitnie w niej biznes. Nie
kontroluje go Państwowa Inspekcja Pracy, bo nie ma hali w rejestrze.
Choć stoi toto nielegalnie, to legalnie zakład energetyczny
sprzedaje jej prąd, gaz
zakład gazowniczy, wodę
wodociągi. Hala
działa nielegalnie, ale życzliwy ogrodnikom wójt pobiera opłaty
targowe itd. Po kilku publikacjach w prasie, niechętnie, bo
niechętnie, ale na miejsce przejechała się straż
pożarna. Zobaczyła, co miała zobaczyć, i nakazała zamknięcie
działalności. Ale co tu zamykać, jak na dobrą sprawę całej hali nie
powinno być?
14 września 1998 r. Naczelny Sąd Administracyjny bez-względnie
nakazał rozbiórkę hali jako samowoli budowlanej. Jak widać, nie
przeszkadza to właścicielom w trzepaniu kasy. I to już szósty rok!
Samowolka
Wiosną 2002 r. Antoni Ptak postanowił wybudować 4 nowoczesne hale. O
pomyśle tym szybko dowiedzieli się sąsiedzi zza płotu. I oni
postanowili wybudować nową halę. Nieomal przez ścianę z tą
istniejącą nielegalnie i dosłownie przez płot z halami Ptaka.
No i pobudowali
20 tys. mkw. Tym razem bracia Gałkiewi-czowie
wyciągnęli wnioski z lekcji z samowolką budowlaną. Postanowili
pobudować się legalnie. Wiedzieli, że ich teren widnieje w planie
zagospodarowania przestrzennego jako teren przeznaczony pod
budownictwo rolnicze i mieszkaniowe. Sami są rolnikami, wystąpili
więc do wójta gminy o zgodę na budowę magazynu roślin.
Wójt poszedł im na rękę i zgodę wydał. Byli jej zresztą pewni, bo
budowę rozpoczęli przed wydaniem zgody. Przystępując do budowy
bracia zaczęli zbierać przedpłaty od handlarzy
pragnących pracować tam w przyszłości. O przeznaczeniu budowanego
obiektu na magazyn roślin w ogóle nie myślano.
W końcu magazyn roślin stanął i rozpoczął działalność, czyli handel
tekstyliami.
Wiedza, którą rodzina Gałkiewiczów wyniosła z lekcji z pierwszą
halą, jest ta, że w praktyce egzekucja prawa w Polsce nie istnieje.
Nowa hala nie ma zgody na prowadzenie działalności. Ba! Ma nawet
zakaz wydany przez straż pożarną! Co absolutnie nic nie znaczy.
Wojewódzki Inspektorat Budowlany w Łodzi prowadzi więc
oprócz
sprawy rozbiórki pierwszej hali
sprawę samowoli budowlanej drugiej
hali i jej niezgodne z przeznaczeniem użytkowanie. Wszystko to razem
kompletnie nie przeszkadza braciom ogrodnikom w zarabianiu pieniędzy
na dwóch samowolkach i trzepaniu Ptaka.
Klimaty
Oczywiście w tle całego sporu leży kasa. Antoni Ptak może być
wkurzony, że sąsiad zza płotu małpuje jego pomysły, ale sąsiad
ogrodnik ma prawo do ich małpowania. Małpowanie to nazywa zdrową
konkurencją. Ma prawo. Nie ma jednak prawa do łamania prawa.
Bracia Gałkiewiczowie proponują u siebie niższe ceny dzierżawy
powierzchni handlowej (są tańsi o 2 euro za 1 mkw.). Zdaniem
Kazimierza Ćwikły
prezesa Zarządu CT PTAK S.A.

nie chodzi tu o te 2 euro z metra.

Stworzenie większej liczby stanowisk sprzedaży nie zwiększy liczby
klientów ani nie spowoduje widocznej obniżki cen towarów. Cały ten
proces prowadzi jedynie do "rozmydlenia
rynku". W rezultacie wykończy to wszystkich: i właścicieli hal, i
handlarzy
przekonuje Ćwikła.
Osobną sprawą jest miłość, którą niektórzy urzędnicy z nieznanych
nam powodów darzą rodzinę Gałkiewiczów. Za rozbiórkę starej hali
odpowiada teoretycznie dwóch urzędników ze Starostwa Powiatowego.
Przeciwko tej samej dwójce toczy się postępowanie za poświadczenie
nieprawdy przy odbiorze nowej hali.
Dziwi zachowanie wójta. Zezwala na budowę nowej hali, podczas gdy
nie jest wyjaśniona sprawa rozbiórki pierwszej. Nie pobiera z tej
hali opłat targowych, czym uszczupla budżet gminy na około 1 mln zł
rocznie. Nie reaguje, gdy rusza budowa nowej hali, zanim zezwolił na
podjęcie inwestycji.
Wojna
Jak do tej pory specjalnych tragedii na linii Ptak
bracia Gałkiewicz
nie było. Raz ludzie ogrodników skuli mordę ochroniarzom pracującym
dla Ptaka (ale mieli odrobinę racji). Raz obie firmy stoczyły
prawdziwą wojnę o drogę, tak że interweniowała policja (rację miał
Ptak). Z braku dowodów na podpalenie pożar hali Ptaka uznać należy
za nieszczęśliwy wypadek.
Wiele wskazuje jednak na to, że sytuacja zacznie się zaostrzać. Pod
koniec października 2003 r. Ptak pozbył się swojego targowiska. To
znaczy dalej jest jego właścicielem, ale zrezygnował z zarządzania
nim. Powstała spółka założona przez jego dotychczasowych
dzierżawców, i to oni teraz rządzą, rola CT PTAK S.A. sprowadza się
zaś do comiesięcznego inkasowania szmalu z tytułu dzierżawy.
Na tym etapie walka z konkurencją, jaką są nielegalnie działające
hale braci Gałkiewiczów, spada na samych dzierżawców. W styczniu
2004 r. odbyły się już dwie manifestacje: jedna przed Urzędem
Wojewódzkim, druga w Rzgowie. Dwa razy interweniowała policja.
Podczas obu pikiet protestujący domagali sięod władz tylko jednego

egzekwowania prawa. Bezskutecznie.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że manifestacja w Rzgowie w praktyce
wymierzona była w wójta. Jednym z policjantów wyznaczonych do jej
stłumienia był brat wójta. Spisał się: szefowi protestujących
gliniarze porwali kurtkę.
Częściowe odpuszczenie przez Antoniego Ptaka biznesu w Rzgowie nie
oznacza, że w ogóle odpuszcza sobie biznes. Przeciwnie. Przenosi się
do Szczecina, gdzie na 50 ha chce
budować podobne do rzgowskiego targowisko zorientowane na Europę
Zachodnią. Przygotowując biznes od razu założył, że pociągnie go nie
na 20, lecz 50 ha. Wszystko z obawy, by nie trafić na sąsiada
ogrodnika...
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kasa nowa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ta zaćpana ustawa
Miała uderzyć w producentów, a przede wszystkim w dilerów
narkotyków. Policji miała dać nowe instrumenty do zwalczania
"handlarzy śmiercią". Uzależnionym
szansę na skuteczne, choć
przymusowe wyleczenie. Miała być lekiem na całe narkotykowe zło. Po
dwóch latach okazuje się, że rację mieli przeciwnicy wprowadzenia
jej w życie.
Znowelizowaną, ostrzejszą wersję ustawy o przeciwdziałaniu
narkomanii Sejm klepnął 26 października 2000 r. Miesiąc później
podpisał ją prezydent. Wybrańcy narodu nie chcieli słuchać ludzi,
którzy działali wśród uzależnionych, w tym Marka Kotańskiego, gdzieś
mieli także opinie prawników. Jednym głosem z Kaczorami za ściganiem
i wsadzaniem do pierdla każdego, kto ma choćby gram prochu, wołała
buddystka Labuda i wielu działaczy SLD.
Przypomnijmy: "za" byli wszyscy posłowie AWS i PSL, tylko 9 posłów
SLD i tyluż z UW było przeciw, zaś
2 uwoli wstrzymało się od głosu. Pozostałe kluby w całości poparły
projekt.
* * *
Wiara, że zwiększenie represji uwolni Pomroczną od plagi dragów,
okazała się fikcją.
Poznań, amfiteatr w parku obok Cytadeli. Robert prowadzi mnie do
grupki młodych ludzi niedbale wylegujących się na ławkach. Rozdaje
strzykawki, prezerwatywy, częstuje papierosem.

Siedzieliśmy na bajzlu, kiedy nagle wpadła policja
opowiada
Maciek, wysoki, przygarbiony siedemnastolatek, który leci na
opiatach, czyli wywarze z makowin.
Wywalili z kopa drzwi, rzucili
nas na glebę. Zgarnęli Janka, Malinę, mnie i jeszcze dwie osoby.
Mnie puścili, bo nie miałem przy sobie strzykawki. Dostałem tylko
parę kopów. Janek robił kompot, więc nie miał szans; poszedł do
pierdla. Właściciela bajzlu Grubego Edka nie było wtedy w domu.
Dostał wezwanie, przyszedł do komisariatu i powiedział, że o niczym
nie wie, bo tylko wynajmował mieszkanie. Puścili go, a to przecież
on kręcił całym interesem.
Robert
streetworker, czyli wolontariusz, który działa wśród ćpunów
na ulicy:

Nastąpiła zmiana sytuacji
mówi streetworker
teraz coraz
częściej znaczącym dilerem jest ktoś, kto sam nie grzeje kompotu.
Udostępnia lokal do produkcji polskiej hery, przejmuje biznes i
rozprowadza towar poprzez sieć czynnych narkomanów, którzy są
uzależnieni od jego dostaw. Płaci im w naturze, kompotem. Policja go
nie zna, a w razie wpadki produkujących tłumaczy, że tylko
wynajmował komuś mieszkanie. Przed wejściem w życie nowej ustawy
większość wytwórców kompotu produkowała na własne potrzeby i
sprzedawała tylko nadwyżki. W mieście działała sieć małych melin, o
których wiedzieliśmy wszystko. Teraz policja, żeby podnieść
statystyki wykrywalności, najeżdża na bajzle, więc cała produkcja
kompotu zeszła do głębokiego podziemia. Nie możemy dotrzeć do
opiatowców ze strzykawkami, igłami oraz doraźną pomocą. Ćpają,
zarażają się, a nowi dilerzy gonią streetworkerów, bo psują im
biznes.
Elwisa spotkałem przed poradnią Monaru przy ulicy św. Katarzyny w
Krakowie. Zaczynał od amfy, potem brał brown sugar, skończył na
polskiej herze. Zawalił studia, choć wcześniej był najlepszy na
roku. Spał na dworcu i w bramach, zrobiłby wszystko, żeby zarobić na
kolejnego centusia kompotu. Był na detoksie, potem znowu zaczął
brać.

Zrobiliśmy z chłopakami włam do spożywczaka. Nakryła nas policja.
Szybka sprawa i wyrok. Dostałem półtora roku bez zawiasów, bo
wcześniej złapali mnie ze strzykawką pełną kompotu. Mówili, że
trafię na leczenie, ale to był pic. Siedziałem w sześcioosobowej
celi z kryminałami. Zrobili ze mnie ścierę do podłogi. Nie
wiedziałem, że można tak sponiewierać człowieka. Raz zgłosiłem to
klawiszowi, ale mnie olał. Na szczęście nie dymali mnie, bo bali się
HIV. Wyszedłem po roku i pierwsze co zrobiłem, to wrzuciłem w kanał
trzy centusie kompotu.
Marek, działacz Monaru z Krakowa:

Penalizacja wyrządziła znacznie więcej szkód niż pożytku.
Znowelizowana ustawa określa, że sąd może kierować uzależnionych na
leczenie w ośrodku lub umożliwić takie leczenie w zakładzie karnym.
W praktyce jest tak, że liczba miejsc w ośrodkach Monaru i podobnych
organizacji jest bardzo ograniczona. W zakładach karnych w całej
Polsce jest tylko 360 miejsc w zamkniętych oddziałach
terapeutycznych. Jedyny więzienny program metadonowy został niedawno
uruchomiony w Krakowie na Montelupich. Spora część osadzonych nie
trafia na leczenie w ogóle, bo czas oczekiwania na miejsce jest
dłuższy niż kara pozbawienia wolności. Po wyjściu na wolność od razu
wracają do grzania. Zdarza się też, że ludzie leczeni w ośrodkach są
zabierani stamtąd przez policję, bo sąd przypomniał sobie, że kiedyś
popełnili jakieś drobne przestępstwo i teraz muszą odbyć karę. W
połowie leczenia trafiają więc do więzień, gdzie ich los nikogo nie
obchodzi.
Jelenia Góra, trasa wylotowa z miasta w stronę Zgorzelca. Na poboczu
cztery panienki. Z bliska wyglądają koszmarnie, ale i tak mają
klientów. Najmłodsza, osiemnastoletnia Monika ("mów mi Misia"),
zachowała resztki dziewczęcej gracji. Dwa szlugi i browar w puszce
to dla niej przedsionek raju.

Wiesz, jak to jest
opowiada
jak chcesz mieć kasę na centusia,
musisz zarobić. Żeby zarobić, trzeba mieć pałera, a jak zarzucisz w
kanał, to wymiękasz, chce ci się spać. Zarzucamy więc amfę, dużo nie
trzeba, wystarczy małego spida i już można działać. Tylko chodzi o
to, że amfa też kosztuje. Musisz zarobić dwa razy więcej, a to jest
trudne. Najgorsze jest to, że ci od amfy przypierdalają się do nas i
często kroją nas z kasy. Kiedyś zgłaszaliśmy pobicia na policji, ale
nic się nie zmieniło.
Józef Leśniak, szef jeleniogórskiego ośrodka Monaru:

Zwiększona podaż polskiej hery powoduje, że wśród opiatowców
pojawia się rywalizacja. Kto ma więcej forsy, ten więcej może. Żeby
utrzymać się na rynku, zarzucają spidy. Nie jest to czysta
amfetamina, bo nie byłoby ich stać na syntetyczne narkotyki. Jak
grzyby po deszczu wyrastają wytwórnie substytutów amfy produkowanych
na bazie leków zawierających efedrynę. Są zbyt łatwo dostępne na
rynku, żebym podawał ich nazwy. W połączeniu z równie łatwymi do
nabycia substancjami, w tysiącach przydomowych pracowni w Polsce
produkuje się silnie trujący, ale tani środek, dzięki któremu
opiatowcy dostają podwójnie po głowie i po wątrobie. Policja nie
jest w stanie zlokalizować i skutecznie likwidować działalności tych
wytwórni. Producentów spidów nie jest łatwo namierzyć; często
pochodzą z tzw. dobrych domów, chodzą w lepszych ciuchach, nigdy nie
byli notowani. O ileż łatwiej jest policjantom zatrzymać opiatowca.
Od razu widać, że to ćpun, a jeśli ma przy sobie strzykawkę, to
operacyjny sukces murowany.
* * *
Znowelizowana ustawa jest pełna usterek i niedoróbek, które
powodują, że w praktyce jest martwą literą. Na przykład w ustawie
wprowadzono zapis zobowiązujący każdego obywatela do zawiadamiania
policji, jeśli otrzymał informacje o sprzedaży narkotyków lub
dzieleniu się dragami.
Zatem każdy działacz Monaru lub podobnej organizacji staje się
przestępcą, ponieważ nie ujawnia organom ścigania danych ćpunów,
którymi
w myśl statutu swojej organizacji
ma się opiekować.
Znowelizowana ustawa w ogóle nie przewiduje żadnego kompromisu.
Za zatajenie tych informacji grozi grzywna, ograniczenie wolności
lub więzienie do dwóch lat.
Ministerstwo Zdrowia sporządziło i obecnie wprowadza w życie
Narodowy Program Ochrony Zdrowia. Przewiduje on tworzenie grup tzw.
partyworkerów. Są to przeszkoleni wolontariusze, których zadaniem
jest szeroko rozumiana profilaktyka w modnych obecnie, wielkich
dyskotekach. Partyworker powinien nabyć od dilera syntetyczny
narkotyk, w podręcznym laboratorium sprawdzić jego skład,
natychmiast wydrukować w setach egzemplarzy ulotkę i rozprowadzić ją
między hulającymi
małolatami. Ale partyworker nabywając dragi w świetle nowej ustawy
także jest przestępcą. Tak więc Narodowy Program Ochrony Zdrowia
jest sprzeczny z ustawą o zapobieganiu narkomanii.

To bzdura
mówi didżej, jeden z rezydentów wielkiej dyskoteki
nieopodal Poznania.
Na dyskotekowym rynku działają zorganizowane
grupy, które handlują syntetycznymi dragami. Co kilka miesięcy
pojawiają się nowe substancje. Hit ubiegłego sezonu, UFO, to już
przeżytek. Tu, w tym lokalu, w ciągu ostatniego pół roku dwie osoby
zmarły na parkiecie na skutek przedawkowania dragów.

UFO
mówi Robert, poznański streetworker
to niebezpieczna
mieszanka czystej amfetaminy, pochodnych hery i leków
psychotropowych. Ten narkotyk zawiera tzw. opóźniacze, które na
klientach wymuszają dodatkowe zakupy. Zwykła amfa działa szybko,
środki zawierające opóźniacze powodują, że po godzinie od zażycia
draga w organizmie nie dzieje się nic ekscytującego. Biorca kupuje
więc kilka następnych tabletek. Efekt występuje nawet po ośmiu
godzinach. Człowiek nagle ma migotanie przedsionków serca, udar
mózgu, dostaje gorączki. Po prostu gotuje się i umiera na parkiecie.
Nie widziałem jeszcze, żeby policja skutecznie zwalczyła dyskotekową
szajkę handlarzy takimi dragami.
* * *

Kiedyś namawialiśmy do abstynencji. Mówiliśmy: Nie bierz
narkotyków. Dzisiaj powtarzamy: Nie bierz, a jak chcesz, to bierz
bezpiecznie
powiedział dyrektor Krajowego Biura do spraw
Przeciwdziałania Narkomanii Piotr Jabłoński ("Newsweek" 25.08.2002).
Interpretacja jest jasna
to klęska ustawy i programów, które nie
biorą pod uwagę faktu, że narkobiznes w Polse bezpiecznie się
rozwija.
W większości krajów Unii Europejskiej od kilku lat skutecznie
wprowadza się programy profilaktyczne, które dopuszczają obecność
miękkich narkotyków na oficjalnym rynku, dzięki czemu państwo
zachowuje kontrolę nad ich dystrybucją. W Pomrocznej tzw. autorytety
moralne mówią takim działaniom stanowcze "nie", dzięki czemu
uzależnieni dostają w dupę w pierdlach, a dilerzy swobodnie kroją
szmal.

Potwierdzam to, co powiedziałem jesienią 2000 r.
powiedział nam
trzy tygodnie przed tragiczną śmiercią Marek Kotański
ta ustawa to
zwykła wyborcza kiełbasa i prawny bubel. Zrównuje handlarzy śmiercią
z ludźmi chorymi. Nie rozwiąże się problemu narkomanii w Polsce
wsadzając tysiące obywateli do więzień. Policja, prokuratura zawsze
odetną swoje kupony od prowadzonych spraw. A co z ludźmi, którzy
prowadzą działalność profilaktyczną? W świetle tej ustawy są
wspólnikami przestępców. Gdzie jest miejsce na prawdziwą
resocjalizację?
Badania prowadzone przez agendy Ministerstwa Zdrowia oraz Instytut
Psychiatrii i Neurologii wykazały, że w ciągu ostatnich dwóch lat,
kiedy obowiązuje nowa ustawa, znacząco wzrosła liczba osób biorących
dragi oraz ciężkie narkotyki. Obecnie w mieście liczącym sto tysięcy
mieszkańców co trzeci młody człowiek w wieku od 15 do 23 lat miał
kontakt z narkotykami więcej niż jeden raz. Przyczyniają się do tego
bezrobocie, brak życiowych perspektyw i związane z tym frustracje.
Na przykład liczba osób, które łykają brown sugar (tania, bardzo
zanieczyszczona odmiana heroiny), wzrosła sześciokrotnie.
Zastraszająco rośnie liczba osób uzależnionych od polskiej hery. Za
to tylko w 25 miastach działa stały program wymiany igieł i
strzykawek. Program podawania syntetycznego narkotyku, który nie
niszczy organizmu
metadonu
funkcjonuje zaledwie w 12
miejscowościach.
Dziwi też, że Kościół kat. walcząc z konkurencyjnymi ruchami
religijnymi, określanymi terminem "sekty", tak mało środków
przeznacza na walkę z narkomanią. Funkcjonariusze pana B., z
wyjątkiem księdza Arkadiusza Nowaka, nie zrobili nic, żeby chociaż
zachęcić do profilaktyki.
Oczywiście zero strzykawek, nie mówiąc o prezerwatywach.
Równocześnie słabość policji i tzw. aparatu sprawiedliwości
wykorzystują grube ryby świata przestępczego ubabrane w narkotykowy
biznes. Niejaki Jarosław D., ksywa Parzydlak ("NIE" nr 11/2002)
został wypuszczony z aresztu tymczasowego na wniosek Prokuratury
Okręgowej w Zielonej Górze tylko dlatego, że zakablował wspólników.
Może liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary, chociaż prokuratura
oskarżała go wcześniej o przemyt co najmniej ośmiu kilogramów
czystej kokainy z Kolumbii i zorganizowanie siatki dilerów. W
polskim prawie to zbrodnia. Dobry prokurator obniżył mu kaucję z 10
000 do 2000 zł.
Niejaki Grzegorz C. cieszy się wolnością, chociaż wrocławski Sąd
Okręgowy dał mu karę 4,5 roku pierdla. Interpretując ustawę o
przeciwdziałaniu narkomanii Sąd Najwyższy uznał, że nie można
wykazać, iż obywatel, przemycając prochy z Holandii do Niemiec,
czynił to z zamiarem sprowadzenia substancji halucynogennych do
Polski. Z zarzutu przemytu narkotyków na teren Pomrocznej warszawski
sąd uwolnił Wańkę, jednego z bossów Pruszkowa, gdyż policja i
prokuratura nie podjęły poważnych czynności procesowych, w pełni
ufając zeznaniom skompromitowanych świadków koronnych.
Policjanci w tzw. terenie podwyższają statystyki zatrzymując osoby,
które w przydomowych ogródkach hodują kilka krzaków konopi.
Obowiązujące w Unii Europejskiej normy stanowią, że konopie stają
się rośliną narkotyczną dopiero wtedy, gdy w suszu występuje
substancja halucynogenna o nazwie tetrahydrokannabinol w ilości co
najmniej 0,1 grama. W Pomrocznej tylko dwa policyjne laboratoria
mogą prowadzić badania na zawartość tej substancji. Jeszcze szczegół

w naszym klimacie wyhodowane z indyjskich nasion rośliny nie
osiągają dojrzałości.
* * *
Znowelizowana ustawa zrównała sprzedawców śmierci z ofiarami. Za
cenę poprawy statystyki codziennie gdzieś w Pomrocznej upierdala się
małych handlarzy, ćpunów i szczyli, za których grzywnę zabulą
rodzice. W papierach stoi, że jest sukces. Może by tak, panie
posłanki i panowie posłowie, dowalić przed wyborami kolejną nowelkę?
Za posiadanie grama dragów, podobnie jak w Tajlandii i Malezji,
publiczna egzekucja i po krzyku?
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rządzić po wódce cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Powrót taty
Tego dnia ojciec wrócił z Iraku. Rozłożył się na pufie i zapalił
sziszę. Słodka, jabłkowa woń wypełniła liwingrum i patio. Matka
upiekła baklawę i ugotowała przepyszny pilaw. Długo nie podchodziła
do ojca. Nie dlatego, że wiedziała, iż szisza smakuje tylko w męskim
gronie. Bała się powiedzieć o Raszidzie. Jej kłopotach w szkole.
Utłukę psa, pieklił się stary, kiedy Raszida wreszcie opowiedziała
mu o problemach z katechetą-wuefistą. Wraz z paroma koleżankami
odmówiła zdjęcia sukni na zajęciach WF. Już raz poszły na kompromis
i zdjęły czadory. Wystarczy. Ale z tymi katoortodoksami nie da się
żyć, szlochała roniąc łzy z czarnych oczu. Ksiądz-wuefista
argumentował, że muszą włożyć spodenki i tiszerty, bo grają w
drużynie koszykówki i muszą wyglądać jak drużyna. No to założyły
koszulki i spodenki na suknie. A chust nie zdjęły, bo w czasie gry
wcale nie jest im gorąco. Utłukę psa, pieklił się stary, nie będzie
watykański czarnuch dyrygował moimi dziećmi.
Jestem już mężczyzną, gładziłem elektryzującą lufę kałacha. Kałach
najlepszy na świecie gan. A najlepsze kałachy robią na placu imama
Alego w Karbali. Tata przywiózł mi kałacha, bo jestem już mężczyzną,
jak każdy mężczyzna muszę mieć broń. Będę bronić honoru moich sióstr
przed syjonistycznym Watykanem.
My, prawdziwi Polacy, nie chodzimy już do watykańskich klechów, od
kiedy czarnuch został ich głównym imamem. Było to jeszcze za dziadka
Alka-Alego, który pierwszy służył w irackiej ojczyźnie. Nie będzie
czarnuch podawał nam białego chleba pańskiego, spluwali wtedy ludzie
i przeszli na prawdziwą wiarę. Allah Abkar! Tylko w Krakowie, gdzie
jest grób ich imama Jana Pawła, sekciarstwo jeszcze się trzyma. Co
roku wywołują tam rozróby i zamieszki. A w szkołach walczą z
prawdziwą wiarą powołując się na konstytucyjny zapis o świeckości
szkoły. A co ma świeckość do czadoru, do staropolskiej chusty?!!!
Jebać jankeskie, syjonistyczne psy!
Mam dwóch braci krwi. Maćka Mahometa i Arka Abrahama. Tego
ostatniego głupie katole wyzywają od Żydów nie wiedząc, że archanioł
Gabriel dał Ibrahimowi spadły z nieba Czarny Kamień, nad którym
wzniósł on w Mekce Kaabę. Wcześniej niż ci spedaleni katole ten ich
Watykan. Z katolami porachujemy się później. Dziś wieczorem
podpalimy kurdyjski kebab. Kurdowie to odszczepieńcy i wieczni
separatyści. Chcą oderwać nasz staropolski Śląsk i przyłączyć go do
Wielkiego Kurdystanu. Knują już otwarcie, bo państwo jest słabe. Nie
ma siły, władzy ani autorytetu.
Saddam nie był wcale taki zły, powiedział mi szeptem ojciec, bo
jestem już mężczyzną. To był chłop z jajami. Jak mu zięciowie
podskoczyli, to ich od razu z kałacha. I tak ma być!
Ojca wszyscy mają słuchać. My, prawdziwi Polacy muzułmanie, musimy
trzymać się razem. Pokazaliśmy światu, że potrafimy utrzymać naszą
iracką ojczyznę nawet wtedy, gdy te jankeskie pieski podkuliły
ogonki i helikopterami wiały do Kuwejtu. Do naszego Kuwejtu! Jeszcze
przyłączymy Kuwejt do macierzy! La ilaha illa Llahu, mruczy. O
kurde! Za dużo marychy dosypałem do sziszy.
Arek Abraham przyjechał z Belkogradu, kiedyś Bagdadu. Miasto cztery
razy większe od tej zimnej, parchatej Warszawy. Wolne od jankeskiej
świniny, bezbożnych McDonaldłsów, których nienawidzę jak kurdyjskich
kebabów. No i Żydy omijają Belkograd szerokim łukiem. Przydałyby się
tu u nas porządki. Nie może być, żeby prawdziwy Polak musiał się
przemykać! Sam głos muezina w publicznym radiu nie wystarczy. A
czemu tak mało muwaszszahy?!!! Za dużo tych Żydów w telewizji,
radiu, gazetach. Ostatnio oglądałem tylko al Dżazirę.
Bo nienawidzę jankesów jak dziadek Alek-Ali nienawidził Ruskich. A
Żydów wiadomo... wiadomo, kto tych Żydów lubi.
Dziadek Alek-Ali pojechał cywilizować nasz Irak wyzwolony spod
reżimu Saddama. Saddam jaki był, taki był, ale przynajmniej
autostrady budował.
Na szczęście tam prawdziwi Polacy przej-rzeli. Zobaczyli, że w kraju
porządek musi być. Mężczyzna rządzi. Kobieta do kuchni. Jankesi do
domu. A pedały do Watykanu. Stać cię na cztery baby, to masz, a nie
bzykasz po kątach i łapiesz adidasa. Teraz po ucywilizowaniu Iraku
trzeba dokończyć porządków w mateczniku. Allah Abkar!!!
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z Millerem na jednym wózku
W Nicei wygłupiliśmy się
zgodnie z oczekiwaniami partnerów.
Wśród komentarzy pobrukselskich, zarówno nadętych patriotyczną
pychą, jak też zatroskanych o skutki tej pyszałkowatości, zabrakło
wyjaśnienia najprostszego. Zrobiliśmy to, czego oczekiwano:
zagraliśmy
wyznaczoną rolę.
Premier Miller z wózka inwalidzkiego i minister Cimoszewicz w pełni
sił fizycznych zgodnie ze wskazaniem premiera in spe Jana Marii
Rokity gotowi byli dzielnie polec za Niceę. Żadne z wielkich państw
Unii natomiast nie zamierzało umierać za projekt konstytucyjny
Konwentu. Politycy zachodnioeuropejscy chętnie zawiesili go na
kołku, z takim zamiarem do Brukseli przyjechali. I tak Nicea ma
obowiązywać przez 5 lat, w tym czasie zmienią się wszystkie rządy w
Europie, w Polsce ze dwa razy. Jest wystarczająco dużo czasu, aby
siłą perswazji i pieniądza swoje przeprowadzić. No dobra, tylko
perswazji...
Na razie pilniejsza wydała się potrzeba oszczędności budżetowych
Unii, tak aby nie wystawiać na zbyt trudną próbę cierpliwości
wyborców w krajach największych płatników. Potrzebny był odpowiedni
pretekst. Nieładnie sprawiać zawód nowym członkom zmniejszając kasę
zaraz po uroczystości przyjęcia do rodziny. Co innego, jak któryś
zachowa się nie po rodzinnemu lub zgoła nieobyczajnie. Zatem
sarmacka zajadłość przyszła w samą porę. Zwłaszcza że wojowaliśmy z
bezinteresownej zawiści. Nam projekt Konwentu niczego nie
uszczuplał, jedynie dodawał Niemcom. Nie dobijaliśmy się też o prawo
decydowania, lecz o prawo blokowania decyzji. Łatwo dopatrzyć się
czystego warcholstwa. Rozsądnie więc wydało się w takiej sytuacji
nieco poskąpić grosza, co w dwa dni po konferencji zaproponowała
szóstka najbogatszych. Szydło z worka wylazło
jak zwykle
w
Londynie. Przyjaciel Millera (i Busha) Tony Blair stwarzał wrażenie,
że z naszym uporem przy Nicei sympatyzuje, łudził pomysłem
rendez-vous, w Brukseli tego już nie podtrzymał, ale wniosek o
przymknięcie kasy podpisał. Rząd Millera robił za głupiego Jasia.
List otwarty
Uznając rolę religii w dziedzictwie kulturowym naszego
kontynentu, my niżej podpisani, opowiadamy się przeciwko
wymienianiu jakichkolwiek wyznań w preambule Konstytucji Unii
Europejskiej. Wszyscy mieszkańcy Europy
niezależnie od swej
wiary lub tradycji, w której zostali wychowani
powinni móc
się identyfikować z przesłaniem nowej i zjednoczonej Europy.
Uważamy, że społeczeństwa demokratyczne powinny żyć w
państwach neutralnych światopoglądowo. Religijność jest
prywatną sprawą obywateli. Wolności religijne powinny być
chronione przed ingerencją państwa. Preambuła, za której
treścią się opowiadamy, jest wyrazem szacunku dla
Europejczyków o różnych światopoglądach. Podkreślamy, że prawo
nie powinno być wyrazem poglądów religijnych czy moralnych
jakiejkolwiek grupy światopoglądowej.
Jako przedstawiciele organizacji pozarządowych, partii
politycznych, związków wyznaniowych i grup społecznych w
Polsce, zwracamy się o uchwalenie preambuły Konstytucji Unii
Europejskiej w wersji zaproponowanej przez Konwent Europejski.
List podpisali m.in. senatorowie RP prof. Maria Szyszkowska i
Andrzej Niski, poseł Piotr Gadzinowski oraz przedstawiciele
SLD, UP, Partii Zieloni 2004, APP "Racja", Federacji Młodych
UP, Kościołów, organizacji kobiecych oraz wielu organizacji
pozarządowych.


Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kacze jaja "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nereczki po albańsku "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak sierżant z marychą "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wiktor u Kwaśniewskiej
"Nie, ja nie jestem głupi, aczkolwiek jestem przebiegły"
mawiać
miał podług "Piwnicy pod Baranami" towarzysz Władysław Gomułka.
Przebiegłości w ogóle rodakom naszym nie brakuje. Ostatnim jej
przykładem były werdykty Medialnego Towarzystwa Wzajemnej Adoracji,
czyli kapituły telewizyjnej przyznającej tak zwane Wiktory.
Że dostali je Leszek Miller i Jolanta Kwaśniewska?
Rzecz to
zwyczajna. Każda instytucja państwowa robi wszystko, żeby się
podlizać władzy, a że rozdaje statuetki telewizja państwowa, więc
dlaczego ma być gorsza? Jak dotąd więc wszystko w porządku i wręcz
banałem trąci. Telewizja Polska postanowiła jednak dokonać sztuki
bardziej skomplikowanej. Tak oto rozsmarować wazelinę, żeby nie
pobrudzić sobie rąk, a nawet wręcz odwrotnie. Więc Jolancie
Kwaśniewskiej Wiktora nie dała.
Jak to: nie dała, skoro sam pan napisał, że dała. Otóż właśnie. Dała
i nie dała. W tym geniusz cały. Dała za całokształt, a za osobowość
nie, chociaż była na liście kandydatów. Była i nie dostała. Pani
prezydentowa!
Czyż może być lepszy dowód bezstronności i wręcz
opozycyjnej postawy jurorów? Owszem, oni wiedzieli, że potem
dostanie, i to nawet Super Wiktora, ale wcześniej nie
osobowości
okazało się za mało. Superosobowością może być, ale zwykłą sobie
osobowością
co to, to nie. Liberum veto. Machiavelli w grobie się
z zazdrości przewraca. Macierewicz musi przyklasnąć, bo nie dali, a
prezydent małżonek
bo dali. Szafa gra.
A jak to się kiedyś nazywało? Aha: dialektyka. Ale nie chcemy
obrażać, bo to trochę przypomina dawne czasy. Z tym że Jolanta
Kwaśniewska i Leszek Miller zebrali laury zasłużenie. Zadowolone z
siebie jury w oczekiwaniu uznania musi natomiast poczekać, aż do
sklepu dowiozą nieco cieńsze nici.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Na wschód od Niemiec
Po burdelach i mafiosach ani śladu. Zostali tylko młodzi faszyści z
hołdem dla Waffen SS wytatuowanym na piersi.
Kiedyś w Gubinie rezydował Miki, przedstawiciel grupy towarzyskiej z
Pruszkowa. Bywali chłopcy z Wołomina, a Maciej B., pseudo Baryła,
lubił się pobawić granatami w miejscowych burdelach.
To były czasy

wzdycha Stachu, a oczy ma jak dwa czerwone semafory. Skacowane
życie ratuje mu Okocim bardzo strong.
Do dupy jest. Nawet mafia tu
nie zagląda. Bo po co? Młode szkopy ze wschodnich landów wyniosły
się na zachód. Została tylko renta i emerytura. Ci przychodzą do
Gubina, nie żeby zadupczyć, tylko żeby kupić warzywka
konstatuje w
przerwie między zbawczymi łykami.
* * *
Z materiałów propagandowych: Gubin jest niespełna 19-tysięcznym
miastem granicznym położonym na zachodniej granicy Polski i jest
jednym z najbardziej prężnych ośrodków miejskich w województwie
lubuskim. Jego geopolityczna lokalizacja sprawia, iż miasto z dnia
na dzień staje się coraz bardziej atrakcyjne zarówno gospodarczo,
jak i turystycznie.

Wo sind kurwy?
udajemy pijanych Niemców i dlatego "r" z kurew
brzmi gardłowo. Nigdzie tak dobrze nie rozumieją nawalonych szkopów
jak w Gubinie. W mieście wszystko padło. Kiedyś w Lubuskim Zakładzie
Przemysłu Obuwniczego Carina zapieprzało ponad 2 tys. osób. Zostały
tylko pieprzone wspomnienia i rozpieprzone budy. Wojsko też się
wyniosło. A jak się wyniosło, to robotę straciło 350 cywili. Więcej
niż 1/3 mieszkańców Gubina jest bez roboty, a 60 proc. z nich szuka
pracy dłużej niż rok. Gdy runął mur w Berlinie i otworzyła się
granica, gubinianie z nadzieją zacierali ręce.
W Polsce było tanio i rzesze Niemców przechodziły przez granicę,
żeby zrobić zakupy. Burdele rosły jak grzyby po deszczu, bo
zagraniczni sąsiedzi bywali nie tylko po to, żeby kupić kilo śliwek.
Interesy kwitły. Miasto stało się tak ważnym i prężnym ośrodkiem
gospodarczym, że panowie z Pruszkowa postanowili ulokować w nim
swojego człowieka. Miał ksywkę Miki i uchodził za porządnego. Chyba
dlatego pewnego dnia znaleziono go podziurawionego jak sito. Każda
szanująca się organizacja przestępcza miała w Gubinie swój kurwidół.
W mieście bywał lubiący żonglować granatami Baryła. Spał w Moulin
Rouge. Nie było tam z nim ani Picassa, ani Toulouse-Lautreca, ale
byli za to inni całkiem do rzeczy kolesie. Burdel często zamieniał
się we współczesne pole walki, dzięki czemu klientom nie brakowało
emocji daleko wykraczających poza przeżycia związane z rutynowym
chlastaniem spermą. Jakieś pół roku temu ktoś postanowił sfajczyć
Czerwony Młyn. Kurwy zdołały się ewakuować, ale zamtuz do dziś stoi
pusty. I wygląda na to, że nieprędko pojawią się tam młynareczki w
czerwonych podwiązkach.
Kiedyś w Gubinie było najwięcej w Polsce
panienek. W przeliczeniu na głowę mieszkańca. Teraz w branży jest
kicha
mówi pan Bolesław, człowiek, który wie, co mówi.
To
dlatego, że nie ma młodych Niemców. W ostatnim czasie tylko z
sąsiedniego Guben spieprzyło ponad 5 tys. Pojechali do zachodnich
landów, bo nie mieli roboty ani perspektyw. Całe bloki stoją puste.
Zamiast szkopów pojawili się Kazachowie, ale ci groszem nie
śmierdzą. Starsi Niemcy grzecznie kupują na targowisku fasolkę
szparagową i wracają do domciu. I co to za interes?
* * *
Handel na targowisku idzie podle, bo ceny po obu stronach granicy
wyrównały się i nawet na niemieckich seniorów nie ma za bardzo co
liczyć. Obroty spadły o 60 proc., a liczba handlarzy
o ponad
połowę.
Z roku na rok jest coraz bardziej przejebane
ocenia pan
Andrzej. Handluje karpiami (3
4 euro za kilogram), fajkami, ogórkami
i czym się da.
Bitte, bitte! Trinken, essen, bitte!
nawołuje
beznadziejnie, bo Niemcy tylko zaglądają rybom w oczy i kręcą
głowami: nie chcą ani trinken, ani essen.

Strach pomyśleć, co będzie, jak do Unii wejdziemy. Tu nawet
niemiecki pies z kulawą nogą nie zajrzy.
* * *
Po zjednoczeniu szkopy obudziły się z ręką w nocniku. Stosy marek
miały dawne Enerdowo zamienić w krainę mlekiem i miodem płynącą, ale
forsa została przeżarta, a do drzwi wschodnich Johanów zapukała
bida. Bezrobocie w tych rejonach sięga 18 proc. i jest znacznie
większe niż w Niemczech Zachodnich. Ze wschodu na zachód wyniosło
się już ok. 2,5 mln młodych Ostich. Świecące pustkami, niemal
niezamieszkane bloki spotkać można nie tylko w niewielkim Guben, ale
także w dużych miastach. Na przykład w niedalekim Cottbus. O tym
upadłym mieście politycy pamiętają głównie przy okazji kampanii
wyborczych. Przed ostatnimi wyborami pojawili się tam i Schrder i
Stoiber. Coś tam obiecali i pognali w siną dal. Ci, co zostali, są
niebezpieczni, bo jak człowiek wkurwiony i bez szans, to różne
rzeczy przychodzą mu do głowy. Na przykład, żeby zostać nazistą.
* * *
Rafał prowadzi w Gubinie studio tatuażu. Głównymi klientami są
Niemcy. Większość każe sobie dziargać modne od zawsze tribale.
Mniejszość ma dziwne potrzeby. Na przykład taki Ronny przyjeżdża z
Cottbus, żeby się ozdabiać motywami historycznymi.

Przywiózł ze sobą plakat: ranny w głowę żołnierz Waffen SS niesie
nieprzytomnego kolegę. I wielki napis: Nasi dziadkowie byli
bohaterami.
Zażyczył sobie, żeby mu to jota w jotę wytatuować. Na piersi. Z 10
godzin dziargałem. Cierpiał jak podczas skrobanki na żywca. Żgałem
go na 3 raty, bo na raz by nie wytrzymał. Zapłacił 150 euro i był
szczęśliwy, bo u nich zabuliłby pięć razy drożej. Powiedział:
Nie
mogę pojąć, że Niemcami rządzą Żydzi i pedały! Trzeba z tym
skończyć! Teraz chce sobie wytatuować na ręku Adolfa Hitlera. Mówi,
że to był ostatni prawdziwy kanclerz.
* * *
Ronny na pewno nie będzie zadowolony z wyników wyborów do
Bundestagu. Schrderowi daleko do stanowczości Hitlera. Albo choćby
takiego Rudolfa Hessa. Z okazji rocznicy śmierci tego znanego
męczennika za pokój wydano w Niemczech okolicznościową nalepkę,
którą można sobie przylepić na mesia albo Trabanta. Jest na niej
miły wierszyk:
Gdy szaleją kłamstwo, nienawiść i zemsta
możecie wprawdzie zabronić prawdy,
ale ponieważ głęboko wierzymy w Niemcy
najgorszy wróg nie może nas obrabować.
Możecie nas spętać, katować, zabić,
powstaniemy z najgorszej niedoli
tak jak gwiazdy się nie uginają,
nasza wierność nie da się pokonać.

Dla Ronnyłego i jego towarzyszy jasne jest, że władza po wyborach i
tak pozostanie w rękach spedalonych Żydów. A tego nie może
akceptować żaden prawdziwy Niemiec. Szczególnie taki z żołnierzami
Waffen SS na piersi. I z bojowymi strofami w głowie.
* * *
Z materiałów propagandowych: Usytuowanie Gubina przy ujściu rzeki
Lubszy do Nysy Łużyckiej oraz osłonięcie miasta od wschodu Wzgórzami
Gubińskimi sprawia, iż utrzymuje się tutaj specyficzny, łagodny
mikroklimat sprzyjający występowaniu wielu egzotycznych odmian drzew
i krzewów,
takich jak magnolie, miłorzęby japońskie, buk dębnolistny i cisy.

Klimat jest do bani. Nie ma za co się napić porządnie jak
człowiek. Kiedyś piwem się nie leczyłem, bo to szkodliwe na wątrobę
i w ogóle na bebechy
Stachu monologuje i dzierży w roztrzęsionej
prawicy kolejnego kacowego strong Okocimia.
Egzotyczne drzewa może
i są, ale kogo, kurwa, to obchodzi? Jak były egzotyczne osoby, z
mafii na przykład, to coś się działo. Piszczały czarne beemki, laski
w burdelach... Teraz nic
cisza i nuda. Miasto zdycha. A Adolfom
dobrze, że im się po połączeniu życie popierdoliło.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Baju baju pierdu pierdu
Miały być światowe centra jest wyrąbany las i plejada zbłaźnionych
polityków.
Swego czasu redakcja "NIE" zapragnęła kupić miasto. W tym celu red.
Dariusz Cychol wydrukował wizytówki, z których wynikało, że
reprezentuje szmal zza kałuży, wcisnął się w garnitur, wynajął trzy
wózki, w tym ośmiometrowego Lincolna, ochroniarzy i Amerykanina.
Ponieważ gada gładko, a Amerykaniec wyglądał nobliwie, samorząd
Zawidowa nie robił trudności, żeby sprzedać "amerykańskiemu
milionerowi" całe miasto jak leci z ratuszem, szkołami i paroma
tysiącami mieszkańców. Burmistrz Zawidowa podpisał stosowną umowę.
Nadzieja na błyskawiczne uszczęśliwienie siebie i wyborców nadal
zamienia mózgi w gąbki skuteczniej niż żarcie wołowiny z prionami.
Turecki biznesmen Vahap Toy, który chciał wybudować w Białej
Podlaskiej i Częstochowie światowe centra, nie otrzymał zgody na
stały pobyt w Polsce. Powodem są problemy finansowe, z którymi
borykają się jego firmy i
uwaga!
bezpieczeństwo III RP.
Turek zrobił sobie nad Wisłą nazwisko projektując w Warszawie dwa
biurowce. Pismaki czepiali się, że jeden z budynków przypomina
kibel, ale politycy z uznaniem kiwali głowami. Zwłaszcza kiedy w
2000 r. umyślił wybudować w Białej lotnisko większe niż we
Frankfurcie, stadion olimpijski na 60 tys. widzów z rozsuwanym
dachem, tor Formuły 1, repliki siedmiu cudów świata i wieży Eiffla,
centrum konferencyjno-biznesowe, pięć pływalni, trzy lodowiska, halę
widowiskowo-sportową, filię parku rozrywki Michaela Jacksona. Do
tego kościół, kasyna gry, osiedle mieszkaniowe i elektrownię. Szybką
kolej do Warszawy i Lublina oraz sieć autostrad.
Inwestycja miała pochłonąć od 4,5 do 6 mld dolków. Turek wszedł w
spółkę z zadłużoną Korporacją Rozwoju Wschód
Zachód (KRWZ). Oprócz
marzeń o lotnisku i siedziby w Białej Podlaskiej KRWZ miała szefa w
osobie Ryszarda Grabasa, byłego I sekretarza Ambasady PRL w Moskwie,
a tym samym przetarte szlaki na salonach lewicy. Szefem rady
nadzorczej i udziałowcem Epit & KRWZ został Wiesław Huszcza pierwszy
skarbnik SdRP. Najważniejszym pro-tektorem
Lech Nikolski, prawa
ręka premiera Leszka Millera.
Trudno nie być zaangażowanym. (...) Stamtąd (z Białej
przyp. B.D.)
pochodzę, to mój teren poselski. Ta inwestycja to próba odpowiedzi,
co zrobić z jednym z większych lotnisk w Polsce, gdy nie istnieje
już jego aspekt militarny
wyjaśniał swego czasu Nikolski "Gazecie
Wyborczej" (209/2002). Dawne lotnisko wojskowe miało się bowiem
zamienić w wielki cywilny port lotniczy.
Vahap Toy przyznawał, że szmalu nie ma. Posiada go za to konsorcjum,
które jest przekonane o celowości inwestycji. Wystarczy wyciągnąć
rękę. Państwo polskie uznało, że takie szczęście trzeba złapać za
nogi. Powołano spółkę Port Lotniczy Biała Podlaska. 49 proc.
udziałów posiadał Epit & KRWZ, 51
skarb państwa. Na terenie
przyszłego lotniska szumiał las. Wycinać
nie wycinać? Spory
kilkakrotnie przetaczały się przez media. Lech Nikolski przyznał, że
rozmawiał na ten temat z ministrem środowiska. 6 września 2002 r.
tenże zgodził się, żeby planowano inwestycję na czubkach sosen.
W ocenie prezydenta Białej Podlaskiej Andrzeja Czapskiego (działacz
pierwszej "Solidarności") skrzydła geszeftowi podciął prezydent
Kwaś-niewski, który nieprzychylnie wypowiedział się o Huszczy. Od
tego czasu Turek miał coraz mniejszy posłuch na salonach. W sierpniu
tego roku udziały Epitu zajął komornik.
Tatuś Białej Podlaskiej od początku myślał, że przedsięwzięcie to
humbug. Nie żałuje, bo niczego nie stracił. Jako starosta grodzki
dwa miesiące temu wypowiedział spółce dzierżawę 70 ha lotniska,
których jest właścicielem, bo zalegała z płatnościami. Gdyby
przyszła jakaś oferta, jest gotów znów podjąć ryzyko:

Sprzymierzę się z diabłem, a nawet z Urbanem, jeśli zechce u nas
zainwestować
mówi.
"NIE" Urbana od początku wyśmiewało się z marzeń o miliardach
mających las przerobić na metropolię.
W ubiegłym roku skarb państwa próbował przekazać swoje udziały w
Porcie Lotniczym Biała Podlaska lubelskiemu Urzędowi
Marszałkowskiemu. Samorząd chciał wziątkę, ale bez garbu, jakim jest
zadłużenie spółki.
Zrujnowałoby to budżet województwa
tłumaczą w
biurze rzecznika prasowego. "Nie to nie"
uznało w sierpniu br.
Ministerstwo Skarbu. 8 września lubelski samorząd po raz kolejny
wyłożył, że spółkę chce, ale długów nie. Spółka dalej się zadłuża,
Warszawa milczy.
Na początku 2002 r. Vahap Toy chciał budować gigantyczne centrum
handlu i rozrywki na lotnisku w podczęstochowskich Rudnikach.
Ponieważ wierzył w szybkie zyski z rozwoju turystyki pielgrzymkowej,
pragnął zainwestować co najmniej 6 mld zielonych. List intencyjny
podpisano w Bibliotece Jasnogórskiej. Jak wyznał Turek, miało to dla
niego szczególną wartość duchową, a dopełnienie umowy traktuje jako
swój święty obowiązek wobec Opatrzności. Oprócz Turka (dał przeorowi
Koran) i przeora (dał Turkowi Pismo Święte) pod deklaracją podpisały
się lewicowe władze miasta i senator Grzegorz Lipowski. SLD-owski
jak najbardziej.
Mieszkańcy Częstochowy są zadowoleni, że skończyło się na liście.

Nie wpuściliśmy się w maliny
ocenia starosta Ireneusz Skubis, w
przeszłości poseł lewicy. Ostatnio wydzierżawił rolnikom pod uprawy
70 ha leżących w otulinie lotniska. Choć zależy mu na pomyślności
Częstochowy, lotniska i miejscowego Aeroklubu
jako prowadzący
grunty skarbu państwa uznał, że na dzisiaj to najlepszy interes dla
wszystkich.
Parę lat temu furorę w Polsce robiły spółki z rodziny Plaza.
Oferowały budowę centrów handlu i rozrywki. Planowana wartość
inwestycji wynosiła od 25 mln USD (Rybnik) do 60 mln USD (Lublin).
"NIE" przyjrzało się inwestycji w Rudzie Śląskiej. Ustaliło, że
wprawdzie w Krakowie i Rudzie Plaza wybudowała, co obiecała, ale ma
zwyczaj nie dopłacać 10 do 20 proc. wartości inwestycji.
Apelowaliśmy: uważajcie na przedsiębiorców z Izraela, którzy wpadli
na pomysł, jak małym kosztem zgromadzić wielki majątek, a przy
okazji puścić z torbami kilkaset polskich przedsiębiorców ("NIE" nr
34/2002).
Ujawniliśmy: spółek z grupy Plaza jest w Polsce ok. 40. Większość ma
minimalny kapitał założycielski wynoszący np. w przypadku Ruda
Śląska Plaza zaledwie 4 tys. zł. Prezesem wszystkich Plaz jest ta
sama osoba: Schmuel S. Smucha, urodzony w Bagdadzie, posiadający
amerykański paszport, mieszkający na stałe w Izraelu. Firma Plaza
Centers Europe zarejestrowana jest w Amsterdamie, a jej wszystkie
udziały w kwocie zaledwie 91 tys. euro są zastawione w jednym z
banków w Tel Awiwie.
Ale w tym samym mniej więcej czasie poznański dodatek "Wyborczej"
pisał o Plaza tak: Jest to firma z izraelskim kapitałem, której
główna siedziba znajduje się w Holandii. To jeden z największych
developerów i operatorów centrów handlowych w Europie Centralnej.
Grupa najpierw zainwestowała na Węgrzech. Teraz stawia centra w
Polsce, Czechach, Rumunii i Grecji
działa tam ich już 18, z czego
3 w naszym kraju ("Gazeta Wielkopolska", 96/2002). W identycznym
tonie, a nawet słowach wypowiadał się organ Michnika od początku.
Plaza jest potężnym developerem i operatorem centrów handlowych w
Europie Centralnej
zachwalała swego czasu "Gazeta" w Radomiu.
Obdzwoniłam miasta, które Plaza miała uszczęśliwić. Traktowano mnie
jak sąsiada, który tuż po pogrzebie przyleciał do chałupy
powieszonego pogadać o zaletach sznurków.
Poznań. Za 50 mln dolków zamierzano wybudować cuda. Największą
atrakcją nowego centrum będzie Imax
kino 3 D (...) Filmy w
standardzie Imax zarejestrowane są specjalnymi kamerami na taśmie o
klatkach dziesięć razy większych, niż tradycyjne, które przesuwają
się dwa razy szybciej, niż w zwykłym projektorze. Jeśli ogląda się
takie filmy w specjalnych okularach, odnosi się wrażenie, jakby
przebywało się wewnątrz wyświetlanego świata. Podczas pierwszego
pokazu w warszawskim Imaksie dzieci próbowały łapać w ręce
pokazywane w kinie ryby!
zachwycała się dziennikarka "Wyborczej"
("Gazeta Wielkopolska", 96/2002), Centrum miało otworzyć podwoje
latem 2003 r.

Latem br. wmurowano kamień węgielny. W nadzorze budowlanym do tej
pory nie zgłoszono rozpoczęcia prac
informuje rzeczniczka prasowa
ratusza.
Nic nie dzieje się w Radomiu, choć większa część inwestycji miała
być zakończona w tym roku. W Zielonej Górze, w której zainteresowane
strony dogadały się dzięki pośrednictwu "Wyborczej", co gazeta z
dumą punktowała, o Plaza w ogóle zapomniano.
Nie doszło nawet do
uzgodnienia konkretów
podkreślają urzędnicy. W Lublinie do chwili
wygaśnięcia pozwolenia na rozpoczęcie budowy wykopano z korzeniami i
przesadzono w inne miejsce 94 drzewa.
Pisaliśmy:
o pomysłach Vahapa Toya
"Manhattan za stodołą" Andrzej Rozenek, "NIE" nr 20/2001 r.
"Kawał po turecku" Tadeusz Ryciarski, "NIE" nr 7/2002 r.
o pomysłach Plazy
"Ajne grose geszeft" Przemysław Ćwikliński i Tomasz Żeleźny, "NIE"
nr 34/2002 r.
"Ajne grose geszeft" cd. Tomasz Żeleźny, "NIE" nr 47/2002 r.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wróbel w garści
Prezes Zbigniew Wróbel 15 lipca 2002 r. czatował w "Wyborczej".
Zadałem mu kilka pytań. Nie odpowiedział. Nie szkodzi! O istocie
jego kontaktów z Glempem dowiedziałem się od kogo innego.
Maciej Gierej, szef Nafty Polskiej SA, wkrótce po objęciu
przewodnictwa Rady Nadzorczej PKN Orlen zażądał od Zbigniewa Wróbla,
nowego prezesa Zarządu Orlenu, pełnej informacji o ubiegłorocznych
darowiznach na rzecz Kościoła kat. dokonanych przez płocki koncern
naftowy. Reprodukujemy zestawienie, jakie Gierej dostał od Wróbla 2
lipca tego roku.
Poprzedni, AWS-owski zarząd Orlenu
koncernu, w którym skarb
państwa ma znaczne udziały
przeznaczył dla Kościoła kat. daninę w
kwocie 54 mln zł. Dla porównania, rząd Najjaśniejszej w roku 2002
przyznał taką sumę na dopłaty do produkcji mleka w proszku.
Jednoroczna danina Orlenu mogłaby w przybliżeniu pokryć jedną
czwartą kosztów budowy wielkiego mostu Siekierkowskiego w Warszawie.
Z innej beczki
za 54 mln zł Orlen mógłby kupić i rozdać swoim
pomniejszym akcjonariuszom 1550 aut Renault Clio.
Warto zwrócić uwagę na punkt 3.a we Wróblowym zestawieniu:
500
tys. zł dla Katolickiej Agencji Informacyjnej. Danina dla Glempowej
agencji prasowej nie jest wpłatą jednorazową,
tylko corocznym haraczem
gwarantowanym długoterminową, wieloletnią
umową.
* * *
14 czerwca 2002 r. prezes Wróbel złożył czołobitną wizy-tę prymasowi
Glempowi. Po audiencji, opłacana przez tegoż Wróbla Katolicka
Agencja Informacyjna opublikowała kuriozalny komunikat. Wynikało z
niego, że prezes Wróbel poszedł do prymasa po "imprimatur"
(zezwolenie) dla obranej przez Zarząd Orlenu strategii rozwoju
koncernu na najbliższe lata.
Na łamach "Trybuny" (z 18 czerwca 2002 r.) Marek Barański zrobił
jajecznicę z Wróbla i głupawego komunikatu. Jednak wicenaczelny
"Trybuny" nie napisał, po co Wróbel meldował się u Glempa.
Jak ustaliło "NIE"
prezes Wróbel polazł do Glempa rzeczywiście po
to, aby wytargować od kardynała przyzwolenie, ale na wycofanie się
Orlenu z katolickiej Telewizji Familijnej. Miesiąc po wizycie u
Glempa Wróbel w czacie "Wyborczej" publicznie wyznał, że Orlen

podobnie jak Prokom
zamierza wycofać się niebawem z Familijnej.
Prezes Wróbel zabiegał również o to, aby Kościół łaskawie przystał
na obniżenie
pozostałego haraczu wpłacanego przez Orlen do czarnej kasy.
Pośrednio zaświadcza o tym fragment listu prezesa Wróbla do prezesa
Rady Nadzorczej PKN Orlen Macieja Giereja (kopię posiadamy, cytuję
zachowując pisownię oryginału): Niniejszą informację przekazuję z
intencją pogłębienia obrazu Spółki oraz pełniejszego rozumienia i
motywacji i niektórych działań PR i lobbyingu osłonowego
podejmowanego przez Członków Zarządu, np. wobec hierarchów
kościelnych i innych osób wywierających różnego rodzaju presje na
PKN Orlen S.A.
Z przytoczonego fragmentu listu wynika, że Zarząd Orlenu stara się
"dyplomatycznie" wpłynąć na hierarchów, aby powściągnęli nieco swą
monstrualną pazerność.
W Polsce szef koncernu chcąc się wyplątać z płacenia daniny
Kościołowi musi działać dyplomatycznie i uprawiać lobbing osłonowy.
Tłumaczy się przed instytucją pazernie żerującą, a nie przed
nabywcami drożejącej benzyny, nie przed akcjonariuszami.
* * *
W Najjaśniejszej małe i średnie firmy płacą haracze za "ochronę"
lokalnym mafiom. Zarządy dużych notowanych na giełdzie firm, muszą
zaś za "święty spokój" i za "opiekę" bulić mafii katolickiej.
Policja zwalcza proceder wymuszania haraczy przez kryminalistów z
lokalnych gangów, ale nie ochrania biznesmenów przed pazernością
hierarchów. Miłośnicy prawicy zwalczają zależność przedsiębiorstw od
struktur państwa. Zależność od prymasa czy biskupa nie razi
miłośników wolnego rynku.
Prezes Wróbel wie, że menedżerowie wielkich firm państwowych muszą
się opłacać Kościołowi kat., jeśli chcą się utrzymać na posadach.
Marian Krzemiński, były awuesowski prezes KGHM zapłacił Kościołowi
kat. w zeszłym roku 5846 tys. zł. "Zainwestował" także 26 mln zł w
katolicką Telewizję Familijną oraz dodatkowo jej "pożyczył na
wieczne nieoddanie" drugie 26 mln zł. Od kombinatu miedziowego udało
się więc Kościołowi kat. wycyckać prawie 58 milionów!
Także prywatni właściciele wielkich firm płacą mafii Glempa haracze
"za opiekę" i "błogosławieństwo". Asekurują się, żeby nie zostać
wypartymi z rynku, a przy próbach pozyskania państwowych zamówień
nie natrafić na tajemnicze bariery nie do pokonania. Ryszard Krauze,
prezes i współwłaściciel Prokomu, utopił w katolickiej Telewizji
Familijnej ok. 26 mln zł oraz udostępnił Glempowi ziemię w Wilanowie
pod Świątynię Opatrzności wartą miliony złotych. Zapłacił
gigantyczną daninę bynajmniej nie dlatego, że jest człowiekiem
wyjątkowej pobożności. Miliardowy kontrakt z ZUS wymaga
zapobiegliwości wielokierunkowej.
* * *
Kościół sprzedaje swoją pozycję wchodząc z prywatnym biznesem w
obopólnie korzystne interesy, pozwalające oszukiwać urzędy
podatkowe. Niedawno po wielomiesięcznym śledztwie prokuratura
postawiła zarzuty księdzu Maria-nowi W. z parafii pod wezwaniem
Marii Królowej Polski w Poznaniu i osobom z władz upadłego Banku
Staropolskiego. Działając w porozumieniu zawarli oni lipną umowę
darowizny dla
Kościoła na kwotę 400 tys. zł. Darowizna była zwolniona od podatku.
Ksiądz dobrodziej za przysługę wziął 10 proc., a reszta poszła do
kieszeni właściciela Banku Staropolskiego Piotra B. i jego
wspólników. Takie przestępcze machinacje robi się bardzo często.
Ostatnio pisaliśmy ("NIE" nr 30/2002) o podobnej aferze w Suwałkach
obejmującej kilka parafii.
Rząd lewicy nic nie zrobił, aby ukrócić proceder pobierania przez
Kościół haraczy. Jak dowodzi przykład prezesa Wróbla chadza się do
Glempa prosić o ulgi w daninach.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poziom Glempa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rekonwersja trepa
Jak to na wojence ładnie, kiedy ułan z konia spadnie. A jak spada
bez wojenki?
Wobec dojmującego niedoboru wojen i nadmiaru oficerów Ministerstwo
Obrony powołało Departament Spraw Socjalnych i Rekonwersji

Wojskowe Centrum Aktywizacji Zawodowej. Wojskowi stratedzy radzą
tam, jak z generała, który wydawał rozkazy
niejako dyrektora

zrobić szeregowca, czyli tego, co dyrektora słucha. O ile droga od
szeregowca do generała jest trudna, o tyle z powrotem bywa jeszcze
trudniejsza.
Ów armijny sztab do wojny z bezrobociem istnienie swoje legitymizuje
drukując wachlarz broszurek o doniosłej wymowie "Poszukiwanie pracy
w aspekcie psychologii osiągnięć" lub "Jak zacząć od nowa?".
Ewentualnie "Po wojsku... do pracy!". Publikacje te merytorycznie
różnią się od siebie kolejnością rozdziałów.
* * *
Mojemu wujkowi artylerzyście, który walił z armaty jak po grochówce
wojskowej, a obecnie poci się w kolejce po pracę magazyniera,
podpierdoliłem jedną taką pod pozytywistycznym tytułem "Jak zacząć
od nowa?".
Zdaniem tego Departamentu Rekonwersji
zwać będziemy go takim
skrótem
przyczyną bezrobocia 3 mln ludzi w Polsce, a więc i około
30 000 oficerów, jest nieumiejętność pisania życiorysów, a
życiorysów zawodowych w szczególności. Zwanych Curriculum Vitea.
Proste! Nada nauczyć pisać życiorysy. Wojskowy życiorys ma być
zwięzły i prosty, na papierze A4, pisany na komputerze lub maszynie,
zawierający treść pozytywną i prawdziwą!
Jak już spisałeś sobie życiorys, to jeszcze przed rozmową z
pracodawcą odpowiedz sobie na następujące pytania
doradzają
mundurowi z rekonwersji. Znalazłem w śmietniku serwetkę, na której
wujo mój traktuje pytania, jak następuje:

Co naprawdę lubisz robić? Wujo odpowiada: Strzelać z armaty.

Co robisz dobrze? Wujo: Strzelam z armaty.

Jakie są twoje umiejętności, zdolności, predyspozycje? Wujo:
Umiejętności strzelnicze, zdolności balistyczne, a predyspozycje
wybuchowe.

Jakie zainteresowania? Ponieważ praca dla wuja była wszystkim,
napisał prawdę: Strzelanie z armaty.

Jakie masz kwalifikacje, doświadczenia zawodowe? Strzelanie z
armaty do celu statycznego i ruchomego pociskiem kumulacyjnym i
przeciwpiechotnym
odpowiada wujo.

Czy koniecznie musisz wykonywać pracę podobną do tej, którą
wykonywałeś ostatnio? Wujo odpowiada: mógłbym jeszcze strzelać z
haubicy, działa, moździerza lub procy.
Następnym lekarstwem na bezrobocie jest instrukcja do rany przyłóż:
Im lepiej się zaprezentujesz, tym łatwiej możesz uzyskać pracę. O
żeż w mordę! Klarowanie tego oficerowi staje się bezczelnością.
Prezencja to był jego zawód.
Wywiad wojskowy zbadał, jakie pytania najczęściej padają na interwiu
i aby koledzy żołnierze nie byli zaskoczeni, donosi im o tych
najczęściej stawianych kwestiach: Jak długo szukasz pracy? Jak
często chorujesz? Czy wyobrażasz sobie zrobienie kariery w firmie?
Kiedy chciałbyś rozpocząć pracę? Jakie są twoje słabe i mocne
strony? Co robisz z wolnym czasem? Proszę teraz samemu znaleźć
lepsze lub gorsze odpowiedzi na te pytania. Właściwych wariantów
odpowiedzi w Departamencie Rekonwersji nie opracowano.
Następnie panowie oficerowie udzielają panom eksoficerom porad, jak
prowadzić rozmowę przez telefon. Porady dla byłej kadry dowódczej
naszej armii, kiedy rozmawia, są takie:

Przedstaw się i powiedz, w jakiej sprawie dzwonisz.

Poproś osobę, z którą chcesz rozmawiać.

Przywitaj się, upewnij się, że jest to osoba, z którą chcesz
rozmawiać oraz przedstaw się.

Wyjaśnij, o jaką pracę się starasz, i przygotuj się do odpowiedzi
na pytania rozmówcy.
Zapomniano oficerów poinstruować, że mówi się dzień dobry. Dalej
jest skrócony poradnik, jak zostać sam sobie szefem
prowadząc
własny biznes. Kurwa! Ludzie latami studiują teorię biznesu, a tu
jest to esencjonalnie i przejrzyście na 5 stroniczkach formatu nieco
większego od modlitewnika sapera.
* * *
Po pierwsze, 30 proc. drukowanych przez gazety ofert pracy to nie są
oferty, tylko ogłoszenia o działalności firm, które tylko mają formę
ofert pracy, bo tak jest ładniej. A i tak przyjęty brat szwagra żony
prezesa jest najbardziej na świecie do roboty zdatny. Kolejnych 20
proc. ogłoszeń oferujących pracę też nie warto czytać, to są te
pochodzące od agencji pośrednictwa pracy, czyli magazynujących
ludzi. Takim sposobem owe firemki, których liczebność podwaja się co
pięć lat, kompletują sobie magazyny życiorysów pozostające zwykle
stertą makulatury. Prawdziwi i profesjonalni łowcy głów żyją bowiem
przede wszystkim z podkupywania pracowników, którzy mają z reguły
dobrze płatną pracę, lub z utylizacji pracowników, którzy przestali
być firmie potrzebni. Dostaje klient niby lepszą ofertę, zwalnia się
i idzie do nowszej, krótkotrwałej z reguły roboty, nie mając
pojęcia, że ten paskudny los był ukartowany przez jego poprzedniego
pracodawcę. Kolejna grupa ogłoszeń o pracy to są de facto także
ogłoszenia promujące firmę. Klienci stawiają się w liczbie 800 osób
na stanowisko dyrektora, którego to stanowiska nie ma, gdyż w
istocie chodziło o zwrócenie uwagi ludzi z branży na firmę. Na hasło
kupujcie telefony "x" lub awaryjne zasilacze "y" w ogóle by oni nie
zareagowali. Kolejna grupa ogłoszeń kierowanych do pracowników
szczebli kierowniczych, a wychodzących z tak zwanych agencji
doradztwa personalnego, bywa przykrywką dla działania agentur
wywiadowni gospodarczych żerujących na skłonnościach biznesmenów do
nieuczciwej konkurencji. Odrzuceni menedżerowie szukający zajęcia
okazują się niezwykle wylewni i chlapią ozorami o wszystkich
tajemnicach swych byłych pracodawców. Kolejną ważną grupą rzekomych
pracodawców
dla wojskowości niegroźną
są erotomani, którzy
ogłaszają się, by pogadać z miłymi, ładnymi dwudziestolatkami, a
może nawet przyjąć je na okres próbny. Próba kończy się po kwartale
i można dać kolejne ogłoszenie. Są również oczywiście ogłoszenia
oferujące rzeczywiste zajęcie. Te jednak wyłapuje się po wielu
miesiącach lektury poniedziałkowego dodatku do "Gazety Wyborczej".
Tyle że z życiorysem napisanym według schematu z broszurki takich
przetargów się nie wygrywa.
* * *
Rzeczywistość jest brzydka. Broszurki Departamentu Rekonwersji MON
nie objaśniają jej. Są jak plaster dla umarłego. Pozwalają notablom
z MON mieć lepsze samopoczucie, dają złudzenie rozwiązywania
problemu. W obecnej gospodarce bowiem, jeżeli żołnierz nie był
lekarzem lub inżynierem samochodowym, dla specjalisty stricte
wojskowego szkolonego w standardach Układu Warszawskiego pracy nie
ma.
Minister Szmajdziński rozwodząc się ze starymi żołnierzami powoduje,
że minister Hausner żeni się z nowymi bezrobotnymi. To jest jak
przeciąganie trupa przez tory, które są granicą działania jednej
komendy policji, by zwłokami zajęli się koledzy policjanci zza
miedzy.
Łatwiej Ministerstwu Obrony zamykać wojskowe szkoły, redukować
lecznictwo wojskowe, placówki naukowo-badawcze, rozwiązywać
jednostki wojskowe, niż wymyślać dla wojennych struktur pokojowe
zadania. MON mniema błędnie, że dla państwa zorganizowana armia
żołnierzy jest mniej użyteczna niż niezorganizowana armia cywilów
latających od pracodawcy do pracodawcy z życiorysem w zębach.
Prawda, że bezrobotni są tańsi.
Autostrady są niewybudowane, a wojskowi drogowcy pilnują parkingów.
Rzeki są niepławne, gdy wojskowe pogłębiarki rdzewieją. Wojskowe
przeprawy pontonowe gniją czekając na wojnę, gdy w Polsce jest ponad
300 przepraw promowych zbudowanych niemal z beczek po oleju i
silników od pralek. Zalew Wiślany jest nieżeglowny, bo gminy nie
mają kasy na to, żeby przekopać 150 metrów kanału do Bałtyku. A jak
trzeba rozminować Świnoujście, to się okazuje, że usługi Marynarki
Wojennej, która statutowo jest do saperstwa powołana, są tak drogie,
iż jakiś ciężki bęcwał robi to samo za pomocą młotka i przecinaka,
ale za to za darmo i podśpiewując. Wojsko posiada porównywalną z
cywilną telekomunikacją sieć łączności, która nie służy generałom
nawet do umawiania się na wódkę, bo mają komórki. A gdyby te miliony
kilometrów kabli i napowietrznych stacji przekaźnikowych przerobić
na potrzeby ogólnokrajowej sieci informatycznej? Robiący w
Internecie chałupnicy drobią rynek i są albo zbyt drodzy, albo
nierzetelni. Ale się nie da.
Ministerstwo tymczasem uczy, jak napisać życiorys i że kartka winna
być do tego biała
bezwiednie akceptując nieprawdę, że chaos jest
lepszy od organizacji.
Bezproduktywna i marnotrawiąca środki państwowa armia żołnierzy

czy armia cywilów trudniących się robotą głupiego
to z punktu
widzenia efektów ogólnospołecznych wszystko jedno.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pejsaty bliźniak Polski
Na filmach o Dzikim Zachodzie, a także na kartach książek pp.
Brandów, Baxterów, Zanegreyów i im podobnych literatów, czytanych
przez nas za młodu, przestępcze, odrażające rodziny porywały bydło,
gwałciły przyjezdne amerykańskie dziewice, puszczały z dymem domy
osadników i salwowały się ucieczką przed szeryfem albo pospolitym
ruszeniem obywatelskim skrzykniętym w celu wypatroszenia
rzezimieszków.
Izraelska przestępcza rodzina nr 1 nie może, biedna, wzorować się na
westernach i dać dyla przez rzekę razem z zagrabionym mieniem. Nie
może, bo głowa rodu jest premierem, jego pierworodny syn
członkiem
Knesetu i pretendentem do synekury rządowej po tacie, a drugi
synalek, krętacz, prowadzi rodzinną farmę hodowlaną kupioną za psie
pieniądze na Negewie. Także wysokość łupu zorganizowanego przez
Szaronów nie rzuca na kolana: 3 mln dolarów przysłane przez
żydowskiego milionera Cyryla Kerna za pośrednictwem wiedeńskiego
banku i 1,5 mln dolarów łapówki, wręczonej Szaronowi przez
biznesmena z Jerozolimy Apla, nie dorastają do pięt dochodom
rzeczywistych właścicieli Izraela. Według raportu gazety "Haaretz"
dobrze ustawieni izraelscy Żydzi trzęsący miejscowymi mediami,
przemysłem i bankowością pomnożyli swoje kapitały w mijającym roku
kalendarzowym o 200
250 mln dolarów, co ich zdaniem stanowi zastój
budzący niepokój.
Przestępcze wybryki dynastii Szaronów należą do izraelskiego pejzażu
jak kamień pamiątkowy Rabina złożony na miejscu jego śmierci w Tel
Awiwie i pokryty specjalnymi środkami chemicznymi, żeby nie imała
się go farba oraz mocz i plwociny niewdzięcznych Izraelitów. Relacje
dziennikarskie opisujące kruczki prawne używane przez Szaronów celem
wywinięcia się nagonce sądowo-policyjnej frapują czytelników
hebrajskiej prasy jak tańce węża morskiego. Oto Sąd Najwyższy w
Jerozolimie nakazuje Szaronom zdeponowanie dokumentów bankowych i
umów mających związek z prowadzonym śledztwem. Komu to straszne?
Sprytny adwokat Szaronów "zgodnie z nakazem sądowym" zanosi do
komisariatu kwity z pralni chemicznej i supermarketu, rachunki za
benzynę i za parking. 15 kartonów wypełnionych podobną makulaturą,
żeby policjanci mieli co czytać. Innych dokumentów nie pokaże, bo
mogą obciążyć podejrzanych.
Przedsiębiorca Dawid Apel dawał premierowi szmal pod pretekstem, że
opłaca prace zlecone wykonywane na jego rzecz przez syna premiera

Gilada. Syn zachowuje w śledztwie milczenie, ale wychodzi na jaw, że
w rewanżu za 1,5-milionową
jak się mniema
łapówkę dla taty Gilad
zajrzał do Internetu, przedrukował kilka informacji i posłał Apelowi
do Jerozolimy.
* * *
Izraelscy Żydzi wskazują z dumą na Mojżeszowych praojców, autorów
dewizy podanej w księgach Gemary (komentarza do Miszny,
starohebrajskiego kodeksu karnego): "Kto ocala jedno ludzkie życie,
ocala świat cały". Zgodnie z podstawowymi prawami logiki można to
szlachetne i mądre orzeczenie wywrócić podszewką do góry i
wyprowadzić nową mądrość żydowską: "Kto morduje jedno ludzkie
istnienie, morduje cały świat". Niejaki Ehud Jatom, rozbijając
włas-noręcznie półcegłówką czaszki dwóch jeńców palestyńskich,
skutych kajdankami i skatowanych w śledztwie
dopuścił się zatem
zbrodni przeciwko ludzkości. Nikt jednak nie ściga Jatoma za
ewidentne morderstwo, którym się chlubi w wywiadach prasowych.
Mało tego. W Izraelu, gdzie pojęcie zbrodni jest względne, morderca
Jatom jest członkiem Knesetu i zasiada w parlamentarnej komisji
prawnej ustalającej Żydom normy moralne (!).
Za Icchaka Rabina zbrodniarz Jatom był sekretarzem wojskowym
premiera i mało brakowało, żeby mu powierzono wychowanie izraelskiej
młodzieży. W ostatniej chwili wydany werdykt sądowy pozbawił go
stanowiska dyrektora elitarnej uczelni Hertzlija.
* * *
W Knesecie roi się od posłów kryminalistów. Premier Szaron popisał
się poczuciem humoru mianując Cahiego Hanegbi ministrem
odpowiedzialnym za działalność izraelskiej policji. Na poprzednim
stanowisku ministerialnym tenże Hanegbi powołał do życia fundację
Dereh Ceha (Właściwa Droga), mającą działać przeciw wypadkom
drogowym, podebrał z kasy blisko milion szekli (więcej w kasie nie
było), po czym fundację zamknął.
Posłanka Blumenthal dostała się do Knesetu dzieląc łapówki na prawo
i na lewo, ale nie można jej sądzić z uwagi na nietykalność
poselską. Dwie panny posłanki wstawione do Knesetu przez przestępcze
rodziny, działające w branży nielegalnego hazardu, starają się
przeforsować w żydowskim parlamencie uznanie prawne nielegalnych
kasyn gry.
Niedawno kamery telewizyjne zanotowały, że w czasie głosowania grupa
parlamentarzystów naciska na guziki swoich nieobecnych sąsiadów z
ławy poselskiej. Żeby ich osądzić, należałoby odebrać oszustom
immunitety poselskie, czemu sprzeciwia się przezornie większość
parlamentarnych Żydów. Mało który poseł ma czyste ręce.
* * *
Adrenalina zjechała Żydom w dół, od kiedy Palestyńczycy zaprzestali
samobójczych ataków na restauracje i autobusy. Jak przed intifadą,
hebrajskie dzienniki radiowe otwierają wiadomości z giełdy i
huśtawki dolara, a nie informacje o tym, że ręka, noga i mózg na
ścianie. Z gazet powiało nudą i nagle bum! W centrum Tel Awiwu bomba

jak na zamówienie sezonu ogórkowego. Po chwili już wiadomo: to
kryminalni Żydzi zapolowali na kryminalnego Żyda Zewa Rozensztajna.
Rozensztajn, pan na miejscowym hazardzie, na hotelach i kasynach w
Bukareszcie i Warszawie, wzbogacony na handlu narkotykami i obrotem
kurwami z Ukrainy, Białorusi, a ostatnio Tadżykistanu
wyszedł z
zamachu jedynie lekko uszkodzony. Przypadkowym Żydom powiodło się
gorzej. Trzech przechodniów zginęło, trzydziestu kilku zostało
rannych.
Żydowscy gangsterzy najwyraźniej wzorowali się na siłach
bezpieczeństwa, które likwidując terrorystów palestyńskich rakietami
odpalanymi ze śmigłowców i 1000-kilogramowymi bombami zrzucanymi w
Gazie z samolotów F-16 nie biorą sobie do serca niczyjego życia i
mienia.
Najwięcej jednak straciła policja, która po zamachu na Rozensztajna
musi aresztować i z bólem sadzać za kratami swoich najlepszych
informatorów, sutenerów z telawiwskich burdeli, krupierów z domów
gier, najemnych morderców, pokątnych rabusi bankowych i wymuszaczy
okupu.
Jak zwykle pozostaje nietykalna jedynie żydowska elita przestępcza,
przemieszczająca się
jak Rozen-sztajn
opancerzonymi Mercedesami
lub rządowymi Volvami i Cadillakami.
Autor : Michael Szot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak trąbi PKS
Premier Miller rozczulał onegdaj, że sprzątanie po buzkowcach jest
podlejsze, niż się wydawało. Najgorzej
jest w spółkach skarbu państwa, skąd trzeba wypieprzyć awuesiarskich
przekręciarzy i nieudaczników.
TKM zastąpić trzeba TQM, Total Quality Management. Oto, jak SLD
zarządza jakością zwaną Pekaes SA.
O Pekaesie pisaliśmy jakiś rok temu ("NIE" nr 41/2001). Wtedy firmą
zarządzali zetchaenowcy. Chłopaków interesowały głównie stołki i
rozbudowa rad nadzorczych. Zetchaenowskie zarządzanie skończyło się
stratami ogólnymi w spółce matce Pekaes SA i jej najważniejszych
córkach na łączną kwotę ok. 30 mln zł.
Po jesiennych wyborach 2001 r. Pekaes SA przejęła lewica. 18
stycznia do firmy wparował Jan Dalgiewicz. W spółce chodzą plotki,
że jest nie do ruszenia
ma poparcie samego premiera. Prezes
Dalgiewicz sprzątanie w Pekaesie rozpoczął od dmuchnięcia
zetchaenowskich prezesów i ich rozdętych rad nadzorczych. Szkoda, że
równocześnie nie wpadł na pomysł ich uszczuplenia. Po jaką cholerę
w 12 pekaesowskich spółkach 5-osobowe rady nadzorcze? Nowy kodeks
handlowy zezwala na ucinanie składu rad do trzech osób. Sprzątanie
Dalgiewicza sprowadziło się do zainstalowania eseldowców na
miejscach zetchaenowców. I tak wśród nowych tytanów Pekaesu znaleźli
się m.in. emeryci (w ramach odmładzania kadr, które zapowiadał
gensek Dyduch), były pracownik Zelmeru, były dyrektor banku PBK,
który w "Super Expressie" zasłynął pobiciem swojego klienta,
producent sztućców, sportowiec
wicemistrz olimpijski z 1980 r.,
doradczyni ministra Piłata, żona wojewody mazowieckiego, były
pracownik Energopolu. Ta ekipa w radach nadzorczych jest niezmienna.
Reszta wpada i wypada. Dalgiewicz wciąż zmienia składy rad
nadzorczych, co wylazło przy okazji naszych próśb o przesłanie do
redakcji pełnych ich składów. Jazda na maksa. W Internecie pusto,
dryndnęliśmy do samego Pekaesu. A tam popłoch. Walczyliśmy cztery
dni, wysyłając faksy od Janka do Franka. Bezskutecznie. W Pekaesie
nie było aktualnego składu rad nadzorczych.
Wymienne składy rad dostarczyły nam nasze pekaesowskie wiewióry.
Okazało się, że teraz Dalgiewicz gra w chińczyka żywymi pionkami

swoich wymienia na swoich. Średnia wieku "lewicowych" kadrowiczów w
Pekaesie mocno nadweręża wiarygodność hip-hopowych obietnic Dyducha.
Od zagranicznych partnerów Pekaesu docierają do nas sygnały, że "w
firmie ciągle nie ma, z kim gadać". Wydawało się, że po
zetchaenowcach wszyscy inni będą dobrzy, a tu dupa.
Po pięciu miesiącach eseldowskiego zarządzania jakością Pekaes nadal
nie ma opracowanej strategii działania. Strategia, za którą
zetchaenowcy zapłacili niegdyś drobne 500 tysięcy dojczmarek, nadaje
się na śmietnik. Wartość firmy ciągle spada i niedługo wynosić
będzie tyle, co wartość pokaźnej działki w centrum stolicy, będącej
w posiadaniu Pekaesu. Wtedy z pocałowaniem w tyłek firmę łyknie
amerykański konkurent Euroroad. Jankesi w dupie mają Pekaes. Ostrzą
sobie zęby jedynie na rynek, bo na tym, co robi Pekaes, można
zarobić. Przykładem niech będzie fakt, że w Pomrocznej jest 22 tys.
koncesji transportowych na cały świat, z których tylko 700 należy do
Pekaesu. Ale kto by się w to zagłębiał. Najłatwiej wszystko opchnąć
za grosze i leżeć do góry wentylem. I nieważne, czy mamy rok 1990
czy 2002.
Czesi i Węgrzy robią kasę na rodzimych odpowiednikach Pekaesu, a po
wejściu do Unii robić będą jeszcze większą. Zwłaszcza jak Pomroczna
zdąży w ciągu dwóch najbliższych lat sprzedać rynek transportowy lub
rozpieprzyć go w drobny mak. Nasi sąsiedzi nie będą mieli
konkurencji. PKP też gnije za "lewicowym" przyzwoleniem.
Powodowani tą obawą mieliśmy wielką ochotę spotkać się z prezesem
Pekaes SA Janem Dalgiewiczem. Pogadać o jego koncepcjach.
Zostawiliśmy wiadomości u sekretarek żywych i komórkowych. I nic.
Był to, zdaje się, sygnał, że skaczemy na Dalgiewicza.
* * *
Pierwszy "telefon interwencyjny" odebrała sekretarz redakcji z
Ministerstwa Infrastruktury: "Proszę nie publikować tego tekstu".
Kolejny pochodził rzekomo od prezesa Dalgiewicza (tak przedstawił
się rozmówca, czy był nim prezes?). Zastępca redaktora naczelnego
Przemysław Ćwikliński, który telefon odebrał, nie nagrał rozmowy.
Rozmówca redaktora Ćwiklińskiego powołując się na szlachetną osobę
ministra Marka Siwca prosił o zablokowanie publikacji.
Następny był nasz redakcyjny kolega, którego jeden z wysoko
postawionych lewicowych aparatczyków po przyjacielsku poprosił o
"nierobienie krzywdy naszym ludziom".
W końcu przyszła kolej na Urbana
do Naczelnego dryndnął "z prośbą"
stary znajomy związany z prezesem Dalgiewiczem. Chodziło mu o to,
żebym ja, która odbijana byłam od gabinetu prezesa PKS jak piłka od
rakiety, zgodziła się, jako autorka tekstu, na spotkanie z
Dalgiewiczem.
Prezes Dalgiewicz twierdzi, że z interwencjami nie ma nic wspólnego.
Ktoś robi mu koło dupy. Przyznaje się tylko do interwencji jego
kolegi u Urbana.
* * *
Jest prawdą, że Dalgiewicz po czterech miesiącach działalności
osiągnął w Pekaesie oraz każdej spółce córce ogólną poprawę wyników.
Tylko jedna ATB Truck osiągnęła pogorszenie wyników przy zysku w
roku ubiegłym. Właśnie kupili ją Szwedzi. I to pierwsza transakcja,
jaką podpisał Dalgiewicz. Oszczędził też 139 tys. zł na płacach.
Kwota to przy milionach złotych wykładanych na pekaesowskie pensje
niewielka, ale zawsze coś. Prezes przysięgał, że najdalej do końca
września uszczupli wszystkie rady nadzorcze do niezbędnego minimum.
Zaklinał się też, że prędzej odejdzie, niż pozwoli na sprzedanie
firmy. Koncepcji na jej rozwój jeszcze nie ma, bo sporo mu zajęło
wycieranie brudów po zetchaenie.
Wszystko to nie pozwala na przykładzie Pekaesu stwierdzić, że TKM
nasi wymieniają na TQM. Na razie udało się tylko ustalić, że
millerowska obsada składa się z ludzi o delikatnej skórze i wielkiej
zapobiegliwości w jej obronie.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
20 sierpnia
"Niemieccy ludobójcy, korzystając ze zbrodniczych, rasistowskich
pseudouzasadnień hitlerowskiego ustawodawstwa odmawiającego
człowieczeństwa Żydom, Polakom, Romom, Rosjanom, masowo
wykorzystywali cyklon B produkcji IG Farbenindustrie do realizacji
swych ludobójczych planów. Aktualnie w wielu krajach świata
wykorzystuje się pigułkę RU-486 produkcji firmy Hchst
firmy
powstałej z przekształceń zbrodniczej firmy IG Farbenindustrie
do
masowego zabijania ludzi przed narodzeniem
poczętych dzieci. (...)
nigdy więcej jakichkolwiek rasistowskich zamachów na życie ludzkie,
nigdy więcej w Polsce, ani w jakimkolwiek innym kraju, ludobójczych
produktów firmy IG Farbenindustrie i jej zbrodniczych
kontynuatorów".
"Apel" (pod nim 10 podpisów)
21 sierpnia
"Władze Łodzi miękną, postawiły się poza obiektywną moralnością i
umyły ręce. Zachowały się jak szatan w raju: sami wybierajcie! Wola
większości, a nie obiektywne normy, zadecyduje, czy parada techno ma
się odbyć na ulicach miasta. W dodatku dano głos nieuformowanym
małolatom, których władze powinny swym autorytetem prowadzić,
wspomagając jednocześnie rodziców w tych trudnych czasach moralnego
chaosu i pomieszania pojęć. Odbywa się więc na naszych oczach
kolejna lekcja demoralizacji i relatywizmu
w umysłach młodych
zakwitnie zasada: wszystko można przegłosować".
Danuta Lewandowicz,
"Cała władza w ręce młodych!"
"Nie ma pieniędzy na ratowanie życia pacjentów, na leczenie siebie i
swoich dzieci, bankrutują szpitale. Tymczasem proponuje się
wprowadzenie na listę leków refundowanych środków, które nie są
lekami, bo przypominam, że ciąża nie jest chorobą. To jest chyba
jakieś szaleństwo!".
Komentarz Ewy Kowalewskiej
(Forum Kobiet Polskich)
"Głos"
23 sierpnia
"(...) prawo chroniące życie dobrze służy dziecku, jego matce,
rodzinie i całemu społeczeństwu. O jego zmianie można mówić jedynie
w kontekście jego uszczelnienia, tzn. rozszerzenia prawnej ochrony
życia na wszystkie dzieci poczęte (...). Mam tu na myśli dzieci
dotknięte chorobą i dzieci poczęte w wyniku gwałtu".
dr Paweł Wosicki
(Polska Federacja Ruchów Obrony Życia), "W obronie życia"
"Niedziela"
31 sierpnia
"Wypracowany w Polsce, uświęcony trudem i cierpieniem pieszy ruch
pielgrzymkowy nie ma odpowiednika w innych krajach. Znakomicie
wpisuje się w dzieło międzynarodowej integracji i dziedzictwo
kultury europejskiej. (...) Warszawska Pielgrzymka urosła do rangi
symbolu. Na progu nowego tysiąclecia nadszedł czas, aby symbol ten
znalazł swój wyraz materialny w postaci Pomnika Pielgrzyma, który
będzie przesłaniem dla przyszłych pokoleń".
Maria Ławrynowicz,
"Nadszedł czas na pomnik pielgrzyma"
"Mężczyzna ze swą siłą fizyczną, instynktem walki i zdobywania oraz
większym zainteresowaniem światem zewnętrznym wychodzi do tego
świata, tam działa, tworzy, walczy i zdobyte zasoby dostarcza
rodzinie. Kobieta ze swą uczuciowością, instynktem opiekuńczym,
zmysłem praktycznym i zrozumieniem potrzeb ludzkich ma tymi zasobami
rządzić, organizując życie rodzinne i napełniając je uczuciowym
ciepłem (...). I gdy już wchodzimy do tej Europy, nasz polski
katolicyzm powinien opracować i zanieść tam nowy, prawdziwy
feminizm, który
zgodnie z prawem Bożym
wpatrzony byłby w
kobietę, jej naturę, działanie, powołanie i jej prawdziwe dobro,
które łączyć się będzie z pomyślnym rozwojem rodzin i całych
społeczeństw".
Kinga Wiśniewska-Roszkowska,
"Feminizm i Europa"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Występek religijny
Do występku religijnego doszło w Pakości. Kto go popełnił?
Przewodniczący Rady Miejskiej Ryszard K. Kto go oskarża? Niektórzy
radni, głównie z PSL, którzy zażądali jego odwołania. O co chodzi? O
to, że pan Ryszard K. w zeszłym roku zorganizował sesję rady w
Wielki Czwartek, a ponadto był przeciwny dożynkom i festiwalowi
religijnemu. Pan Ryszard się broni. Twierdzi, że sesja skończyła się
przed rozpoczęciem uroczystości kościelnych, a festiwal odwołali
sami organizatorzy, czyli władze kościelne. Działo się w Pomrocznej
Roku Pańskiego 2004.
Nerwowy katecheta
W jednej z wiejskich szkół pod Mikołajkami ksiądz katecheta
poturbował nieco 9-letniego ucznia. Rodzice nie składali skargi, ale
sprawą zainteresowała się prokuratura z Mrągowa. Tłumaczy to
błyskawiczne kroki kurii diecezjalnej z Ełku, która nakazała
nerwowemu katechecie przeprosić ucznia, a ponadto kupić gry
planszowe dla szkolnej świetlicy. To bardziej nowoczesny sposób
znęcania się nad dziećmi.
Jurny proboszcz
Wkrótce rozpocznie się w Koszalinie proces księdza Jerzego U. z
parafii w Słowinie (powiat Sławno), który przed rokiem został
aresztowany pod zarzutem seksualnego molestowania nieletnich
ministrantów. Ksiądz po miesiącu wyszedł na wolność, za poręczeniem
majątkowym w wysokości 5 tys. zł, mimo protestów prokuratury. W
czasie intensywnego śledztwa prokuraturze udało się poszerzyć listę
zarzutów. Dotarto do kolejnych ofiar 52-letniego księdza z
poprzednich parafii. Księdza zbadali też psychiatrzy i stwierdzili,
że jest całkowicie poczytalny. Grozi mu do 10 lat odsiadki.
Ostrzeżenie z kurii
Kuria biskupia w Radomiu rozesłała do wszystkich proboszczów pismo z
ostrzeżeniem przed oszustami podającymi się za artystów i księży.
Bywa, że osoby te powołują się na znajomości z biskupami i
środowiskami kościelnymi
ostrzega kanclerz kurii ksiądz Sławomir
Fundowicz, który do najbardziej drastycznych przypadków zaliczył
zdarzenie, podczas którego mężczyzna podający się za księdza
próbował odprawić mszę świętą.
Rekolekcje z policją
Z rekolekcji wielkopostnych w kościele p.w. Miłosierdzia Bożego w
Stargardzie ksiądz wyrzucił grupę gimnazjalistów za nieodpowiednie
zachowanie. Dwóch wziął nawet za łby i walnął o siebie. Nazwał też
m.in. debilami
głupimi w dodatku. Nie pomogło. Przed kościołem
wyrzuceni rekolekcjoniści wyli, ryczeli, przeklinali, biegali w
najlepsze
zwyczajnie, jak to na rekolekcjach. Dopiero wezwana
policja przywróciła porządek publiczny i ocaliła świętą wiarę
katolicką przed dalszą obrazą.
Grzywna dla wikarego
Bielski sąd rejonowy ukarał dwutysięczną grzywną księdza Andrzeja
G., wikarego parafii w Komorowicach, za brutalne wymuszanie
informacji o skradzionym aucie. Księdzu ukradziono bowiem samochód.
Poprosił o pomoc swoich podopiecznych z grupy tzw. trudnej
młodzieży, którą się zajmował. Chłopcy namierzyli domniemanych
sprawców i ich pobili. Potem wszyscy wrócili na plebanię, gdzie
czekała już na nich policja poinformowana przez świadków pobicia o
akcji wikarego. Podopieczni księdza dostali po roku w zawiasach.
Ksiądz ocalony
We wsi Wsola pod Radomiem 32-letni ksiądz spod Krakowa wjechał na
przejściu dla pieszych na dwóch prawidłowo przecho-dzących przez
jezdnię chłopców. Obaj w stanie ciężkim zostali
przewiezieni do szpitala. Księdza pirata, o dziwo trzeźwego, policja
obroniła przed samosądem mieszkańców, którzy wybiegli z okolicznych
domów.
Piwko od cystersów
Miła wiadomość dla katolików alkoholików. Browar Belgia i
reprezentująca opactwo cystersów w Szczyrzycu k. Limanowej spółka
Dominium podpisali kontrakt na produkcję piwa. Piwo cysterskie,
którego produkcja oparta zostanie na wielowiekowych doświadczeniach
zakonników, trafi na rynek jeszcze przed Wielkanocą!
Proboszcz antyfeminista
Proboszcz Władysław K. z parafii Sokolan pod Sokółką nie znosi
kobiet. Mówi o tym otwarcie we wsi, w zakrystii i kościele. Nie chce
chrzcić dziewczynek, czasem odmawia udzielania ślubów, a nawet
grzebania zmarłych kobiet. Parafianki twierdzą, że wy-zywa je od
suk. Proboszcz zaprzecza: To prawda, nie znoszę bab, ale tak bym
kobiety nie nazwał. Suka to taka, co gania za chłopami, a te, co się
na mnie skarżą, to tylko baby. Przełożeni księdza olewają skargi
urażonych parafianek. Męskie szowinistyczne kościelne świnie!
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rzeczpospolita kartoflana
Za chamstwo Chiraca (kazał nam stulić mordę) uderzymy Francuzów w
ich najczulsze punkty. Smak i tradycję kulturową. Natychmiast
wstrzymamy im dostawy naszych winniczków i żabich udek. Niech się
skręcają, żrąc jakieś południowoamerykańskie albo azjatyckie
podróby. Zaś z Francuzkami od tej pory tylko "po bożemu". Niech
wreszcie suki poczują naszą wyższość moralną.
Poza tym możemy Francuzom skoczyć. Nie zbojkotujemy francuskich
supermarketów, bo bojkotujących za drogo by to kosztowało. Ani
francuskich serów, bo i tak nie są u nas popularne, nawet te
produkowane w polskich mleczarniach. Nie zbojkotujemy francuskich
filmów, bo w kinach dominują amerykańskie. Ani literatury
francuskiej, bo od lat społeczeństwo bojkotuje każdą literaturę. Nie
usuniemy też francuskiego ze szkół, bo go już prawie nie uczą.
Ofertę Mirageła zbojkotowaliśmy na rzecz F-16 wcześniej. Dlatego
gburowata Francja nie odczuje na odciskach parcia naszego odparcia.
"Polska musi mieć prawo do zajmowania własnego stanowiska"
orzekł
sztandarowy frankofil, emerytowany polityk prof. Geremek. Cudnie
powiedziane i arcysłusznie. Tylko czemu "własne" stanowisko Polski w
ciągu ostatnich lat zwykle zbieżne jest ze stanowiskiem USA? To
prawda, że Francja w przeszłości nie odwzajemniała polskiej miłości.
Napoleon molestował seksualnie Walewską i nawet niepodległością nam
za to nie odpłacił. W 1939 r. Francuzi nie chcieli umierać za
Gdańsk, jak i teraz za Bagdad. Ale czy Amerykanie walcząc w 1944 r.
we Francji wiedzieli, że umierają za Polskę? Albo za Węgry, które
wtedy były w koalicji hitlerowskiej.
W Paryżu roku 1947, mieście pamiętającym jeszcze niemiecką okupację,
odbyła się potężna antyamerykańska demonstracja francuskich gwiazd
filmowych, reżyserów, literatów, publicystów i konsumentów.
Protestowano przeciwko inwazji amerykańskich filmów duszących
miejscową produkcję. W Polsce nie odczuwano tego problemu, bo w
kinach królowała przodująca kinematografia radziecka.
Francja wprowadziła do unijnego prawodawstwa zasadę "wyjątku
kulturalnego". Wyłączenie przemysłu kulturalnego z wolnorynkowej
gry. Dotowanie, protegowanie go przez państwo. Aby uchronić się
przed amerykanizacją kultury, stylu życia. W Polsce nie dostrzega
się tego problemu. Nie ma potrzebnych ku temu regulacji prawnych.
Pewnie dlatego, że nie mamy wyraźnego polskiego stylu życia. Mamy
kolejne mody, trendy, wzorowanie się na zagranicy.
Sens obecnego rozszerzenia Unii Europejskiej to stworzenie Stanów
Zjednoczonych Europy potrafiących konkurować ze Stanami
Zjednoczonymi Ameryki w gospodarce, kulturze i czasem polityce.
Nowa, rozszerzona UE musi być antyamerykańska, aby była skuteczna.
Polska, kraj od lat paru ostentacyjnie proamerykański, już wcześniej
była nazywana we Francji czy Niemczech "amerykańskim koniem
trojańskim". Teraz prezydenta Chiraca poniosło, bo amerykańska
stajnia rozszerzyła się o Węgry i Czechy. Ale czy "starej", wedle
amerykańskiej definicji, antyamerykańskiej Europie potrzebne są
nowe, proamerykańskie państwa? Czy taka Polska potrzebna jest
jednoczącej się Europie? Przecież jako rynek zbytu już nas Unia
Europejska zassała.
Polska wstępując do nowej UE niewiele ma tam do wniesienia, poza
rynkiem zbytu i tanią siłą roboczą. Nasz twórczy, oryginalny wkład
to oscypki, ogóraski kwaszone i "invocatio dei" do przyszłej
konstytucji UE. Kuriozalna antyaborcyjna, antypedalska deklaracja.
Nic dziwnego, że jawimy się "starej" Europie jako kraj
anachroniczny, półdziki. Teraz dodatkowo wstrząsany wielką
korupcyjną aferą. Kraj oligarchii polityczno-finansowej i
narastającej biedy. To pewnie "stara" Europa jeszcze by zniosła. Ale
ten ostentacyjny, wręcz włazidupski proamerykanizm!
I cóż się dziwić, że grzecznego, dobrze wychowanego prezydenta
Chiraca zemdliło i wyrzygał, skrywaną bon tonem, o nas prawdę.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z krzyża zdjęty
O pożytkach z megafigury
Dwukrotnie ("NIE" nr 43/2000 i nr 9/2003) opisywaliśmy postęp prac
przy tworzeniu największego w Europie krucyfiksu, czyli krzyża z
figurą Chrystusa. Wizję taką urzeczywistniał ksiądz Edward Bober z
Bolesławca, pompując w nią wielki szmal pochodzący od pokornych
owieczek. Niedawno krzyż stanął, a kilka dni później na stalowej
konstrukcji umocowano siedmiometrową figurę odlaną z brązu (fot. 1).
Nie tylko Jezus wisi na krzyżu księdza Bobera. Niemal codziennie po
kratownicy tego pomnika pokory i ubóstwa Kościoła kat. śmigają
małolaty rywalizując, kto szybciej wejdzie na szczyt. Zabawa jest
przednia, zwłaszcza po obaleniu jabola. Nikt jeszcze nie zaliczył
gleby, choć było kilka obsuw z dreszczykiem. Wieczorami na krzyżu
huśtają się nieco starsi przedstawiciele młodzieżowych subkultur.
Prym wiodą punki i skejci (ci od deskorolek).
Skacząc z krzyża chciał rozstać się z tym padołem 37-letni obywatel.
Była policja z negocjatorem, strażacy, karetka i ksiądz z ostatnim
namaszczeniem. Obywatelowi nie było dane zasmakować lotu w cieniu
krucyfiksu. Ściągnięto go na ziemię w chwili nieuwagi.
Okoliczni mieszkańcy obawiają się, że sytuacja może się powtórzyć,
bo konstrukcja czyni wspinaczkę łatwą i szybką. Ludzie chcieliby,
aby dostęp do krzyża utrudnić solidnym ogrodzeniem, zanim małolat
lub inny desperat zamieni się w mokrą plamę. Indagowany w tej
sprawie padre ponoć wspomniał, że wykosztował się już na krzyż,
figurę, żelbetowy fundament oraz wiodące na pogórek schody. Znaczy
to, że wśród obywateli Bolesławca szykuje się kolejna ściepa.
Tydzień temu w Bolesławcu otwarto całodobową noclegownię dla
bezdomnych, na około 50 miejsc. Resztki kasy na tę inwestycję
wysupłał Urząd Miasta, wspierając Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej.
Gdyby twórca największego krucyfiksu w Europie, ks. dziekan Bober,
zechciał wesprzeć bezdomnych choćby połową kwoty, która poszła na
jego wydumany monument, w Bolesławcu mogłyby powstać co najmniej
dwie noclegownie na sto osób każda, o standardzie zbliżonym do
"Marriotta". Ludzka nędza nie pozwala padre o sobie zapomnieć.
Miejscowi złomiarze, którzy nie mają sił i środków, aby zezłomować
figurę Jezusa z litego brązu, kroją krucyfiks po kawałku. Nasz
reporter był świadkiem, jak wycinano miedzianą blachę (fot. 2) od
dupy strony. Szczęść Boże.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Seksnastka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Kwiatkowska "Jedynka" pokazała dokument o wielkim nauczycielu, Panu
Świata, ojcu narodu, światłości Korei. Nie był to, broń Boże, film o
Kim Ir Senie, lecz nosił tytuł "Sun Myung Moon
władca świata".
Niestety Moon zaczął się nam kojarzyć z innym urodzonym w 1920 r.
przywódcą religijnym. Obaj nie przepadają za płaceniem przez swoją
instytucję podatków, obaj uwielbiają szwendanie się po świecie i
masowe imprezy na stadionach, obaj kumplują się z republikańskimi
prezydentami USA. Trudno się jednak temu dziwić, w końcu działają w
tej samej branży ekumeniczno-ekonomicznej, zwanej religią.
* * *
13 maja wszystkie półkonfesjonalne i konfesjonalne media w Polsce
przypomniały rodakom katolikom i niekatolikom o 21. rocznicy zamachu
na Jana Pawła II. TVN-owskie "Fakty" poinformowały, że dwa lata temu
zamachowiec Ali Agca został we Włoszech uniewinniony i przewieziony
do Turcji. Pan Lis i jego chłopcy zawsze podkreślają, że są
profesjonalistami i chętnie przyrównują się do CNN. W CNN za podanie
podobnej bzdury zostaliby wyrzuceni na zbitą mordę. W Polsce nawet
tak czujni zazwyczaj
wyborcy Radia "Maryja" nie uwierzyli, bo nie pospieszyli spalić
ambasady Włoch.
* * *
W TVN-owskim "Pod napięciem" pokazano, że w podczęstochowskiej wsi
dyrektor szkoły jest oskarżany
o molestowanie uczniów. Brał ich na kolana i podszczypywał. Tak było
od zawsze. I byłoby dalej, gdyby nie pobliska Częstochowa i
katoliccy księża pedofile w USA, którzy uzmysłowili pospólstwu, że
wytarmosić leszcza za ucho lub wyrżnąć w łeb jest porządku, a
położenie ręki na ramieniu ucznia to znamię zboczenia. Jak dyrektor
wyleci, to dzieciaki dostaną do ręki nową broń na belfrów: gdy
któryś im podskoczy, z pedagoga zrobią pedofila.
* * *
Zarząd Żydowskiej Gminy Reformowanej domaga się natychmiastowego
położenia kresu antysemickiej i antyizraelskiej propagandzie

czytamy w petycji do prezesa TVP SA. Nasi Żydzi Reformowani kablują
na redaktorów Waldemara Milewicza i Jerzego Szygla, bo w swych
korespondencjach Palestyńczyków nazywają bojownikami zamiast
terrorystami, zbrodniarzami i mordercami. Bo mówią o terenach i
miejscowościach okupowanych przez Izrael, zamiast o terytoriach
suwerennego państwa Izrael. Bo mówią Żyd i Palestyńczyk zamiast Żyd
i Arab.
Bo pokazują zabite palestyńskie dzieci i izraelskie czołgi, zamiast
pokazywać zabite izraelskie dzieci i... palestyńskie czołgi? (Jak,
skoro Palestyńczycy czołgów nie mają?) Oczywiście można ukarać
redaktorów Milewicza i Szygla. Zaś w ramach ekspiacji zmusić ich do
zrobienia programu o powstaniu w warszawskim getcie. Z zastosowaniem
zaproponowanej przez Żydów Reformowanych terminologii. Powstańcy
żydowscy nie będą już bojownikami, tylko terrorystami i mordercami
godzącymi w integralność terytorialną suwerennej Trzeciej Rzeszy.
* * *
Publiczna "Jedynka" zajęła się chujowym tematem. Wyemitowała
dokument "Członek bez osłonek". Po filmie mamy stuprocentowe
przekonanie, że Australijczycy i Nowozelandczycy zajmują się
wyłącznie oglądaniem i porównywaniem penisów. Strach wejść do kibla,
bo amatorzy wizualnych porównań już czekają na rozpięcie rozporka.
Synowie oglądają kuśki tatusiów, matki
synów, koledzy
kolegów.
Natomiast miejscowe panienki ślinią się na widok wypukłości w
męskich spodniach w okolicach pachwin. Męska część naszej redakcji
cieszy się, że globalizacja dociera do nas jednak nie z antypodów,
ale z USA. Wolimy coca-colę, Big Maca i walentynki. Chujostwa
dookoła i tak mamy pod dostatkiem.
* * *
Tydzień po zakończeniu ligowej kopaniny zdarzyło się nam obejrzeć w
"Dwójce" magazyn piłkarski "Gol". Program o niczym, czyli o polskiej
lidze piłki kopanej. Przez godzinę z prędkością karabinu maszynowego
Dziekanowski z Tomaszewskim wyrzucali z siebie nazwiska kopaczy,
ksywy trenerów i robili jaja z sędziów. Wszystko to utrzymane w
tonacji patetycznej, jakby rozprawiali o zespołach, z których niemal
połowa aspiruje do finałów europejskich pucharów. Widać zadaniem
telewizji publicznej jest nagonienie widzów płatnemu Canal Plus,
który wykupił prawa do transmisji meczów polskiej pierwszej ligi.
Ligi wyróżniającej się od innych tym, że dziewiąta drużyna ma na
koniec sezonu więcej punktów niż czwarta. Główkowanie chyba nie jest
najmocniejszą stroną działaczy piłkarskich.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Listopad Miesiącem Prostaty
Pana Leopolda poznałem przed sklepem, kiedy wywalił mi się pod nogi.
Gdy go podnosiłem, wymamrotał niewyraźnie:

Przepraszam, noga mi ścierpła, ale Miesiąc Nogi mam dopiero w
październiku.

Słucham???

No
wyświszczał staruszek
przecież mówię, że Miesiąc Nogi
będzie dopiero w październiku.
E, panie, pan to nic nie rozumie, boś pan jeszcze młody. Na razie.
Ale dobrze radzę, skorzystaj z doświadczeń starego człowieka, bo się
panu przydadzą.
Postanowiłem skorzystać.
Pan Leopold jest emerytem przeciętnym bardzo. Pobiera emeryturkę w
wysokości 756 zł miesięcznie. Ma dwupokojowe mieszkanko, w którym
pęta się samotnie, bo żona go odumarła dwa lata temu. Za całe
towarzystwo ma jedynie swoje choroby, charakterystyczne dla wieku
podeszłego. By je oswoić i uczynić przyjaznymi, pan Leopold karmi je
regularnie lekarstwami. Problem polega na tym, że medykamenty
kosztują, co zmusza emeryta do ciągłego wyliczania, na karmienie
jakiej choroby stać go w tym miesiącu.

Weźmy, panie redaktorze, taką wieńcówkę. Och, to moja stara
znajoma, coś od około 20 lat. Na szczęście, to niekosztowna
dolegliwość. "Effox long", dawka na cały miesiąc wynosi mnie 13,48
zł, a do tego "Dilzem"
4 zł miesięcznie. Razem: 17,50 zł. To
niewiele waży w moim budżecie. Gorzej z tą cholerną nogą. Problemy z
krążeniem, chromanie przestankowe, wie pan, co to jest? Mogę przejść
kilkaset metrów i muszę przystanąć, bo boli jak cholera. Mam dobrego
lekarza na szczęście i on
jak już się do niego dostanę
wypisał
mi znakomite leki "Ibustrin" za dwa opakowania na miesiąc płacę
152,90 zł miesięcznie, do tego "Halidor" za 15,16 zł. Razem prawie
170 zł, a to już nie byle co.

Jedźmy dalej
ciągnął pan Leopold dolewając mi słomkowożółtej
cieczy z uporem przez niego nazywanej herbatą.
Pan, oczywiście,
nie wie jeszcze, co to prostata, a ja i owszem. Niech szlag ją
trafi! Całe życie człowiek z niego intensywnie korzystał
tu
spuścił skromnie oczy
po to, żeby na starość, kiedy już można by
go było wyrzucić, dawał o sobie znać w tak mało przyjemny sposób.
Też trzeba się leczyć. Urolog, znając moją sytuację finansową,
zapisał mi na początku polskie leki, dużo tańsze, np. "Dalfaz" za
12,58 zł. Ale nie działał jak trzeba.
Jakiś mam taki wybredny organizm. Musiałem sięgnąć po "Proscar"
28
tabletek kosztuje 57,91 zł, a biorę dwa razy dziennie, prosty więc
rachunek, że miesięcznie powinienem wydać około 118 zł tylko na to
jedno lekarstwo. Do tego alfa bloker "Cardura" po 32,12 zł, też idą
go dwa opakowania miesięcznie, razem prawie 65 zł. Wychodzi na to,
że przyjemność rzadszego sikania oraz zmniejszenie bólu kosztuje
mnie 183 zł miesięcznie. Za to pomagają znakomicie.
Dla pana przełyk to nic nie znacząca część przewodu pokarmowego, ot,
jakaś tam rurka w środku, o której nie musi pan nawet pamiętać. Ja
muszę, a jak zapomnę, to mi daje o sobie znać natychmiast. Bólem,
cofaniem treści pokarmowej i dodatkowymi atrakcjami. To się refluks
nazywa, czyli przepuklina przełykowa. Biorę "Bioprazol" trzy
opakowania na miesiąc za 101 zł. Przedtem brałem polski "Coordinax"
za 27 zł, ale pomagało tylko częściowo.

Pomoże mi pan przestawić czajnik? Dziękuję. Ręce już nie chcą mnie
słuchać jak dawniej. Kiedyś... ho, ho. Jak ścisnąłem marchew, to
samo suche zostawało. Teraz mam zmiany reumatyczne. Na to świetny
jest "Arthrotec"
20 tabletek za 43,90 zł. Próbowałem "Majamil" za
1,92 zł. Podobno niezły, ale jak go przyjmowałem, to moja wątroba
wychodziła na spacer na znak protestu, a w tym wieku jej zdolności
regeneracji są nieco ograniczone. Biorę więc to dziko drogie
paskudztwo, półtora opakowania na miesiąc: 66 zł. Do tego sam kupuję
maści bez recepty, ale płacę jak za zboże
16
22 zł. No, ale za to
funkcjonuję jakoś, dzięki Bogu.
No i jeszcze jedna rzecz, ale za to poważna. Pół roku temu miałem
wylew, no, taki mały wylewik. Szybciutko doszedłem do siebie i
nawet, jak pan widzi, nie mam żadnych problemów z koordynacją ruchów
czy z wymową, co się zdarza po większych wylewach. Neurolog
przepisał mi "Plavix". Panie, to 300 zł na miesiąc! Będę go brał
jeszcze góra dwa miesiące, a potem przerzucę się na aspirynę.
Ciekawe, co na to mój żołądek...
Sam pan widzi, że gdybym leczył się regularnie, to na leki musiałbym
wydać 559,5 zł miesięcznie. Nie
licząc tego "Plavixu". Muszę zatem dokonywać wyboru. Wyznaczam sobie
poszczególne miesiące dobroci dla mojego organizmu. I tak, jeśli w
przyszłym miesiącu wezmę leki na krążenie, to muszę zrezygnować z
leków na prostatę. Czyli październik będzie Miesiącem Nogi, a
Miesiąc Prostaty wyznaczyłem na listopad. Przełyk poczeka do grudnia
albo i stycznia.
Lekarz urolog: Alfa blokery działają bardzo szybko i bardzo
skutecznie, stąd może u pacjentów powstawać złudzenie, że ich stan
zdrowia uległ radykalnej poprawie. To nieprawda. Odstawienie leków
da powrót dolegliwości i nieuchronny postęp choroby. Na początku
niezauważalny, ale każdy powrót do
leczenia jest rozpoczynaniem leczenia gorszego stanu zdrowia niż
poprzednio.

W tym miesiącu skupiłem się na przełyku, bo, muszę panu
powiedzieć, lubię czasem zjeść smaczniejsze rzeczy, przyprawione
choćby trochę. W Miesiącu Nogi przełyk musi sobie radzić sam, bo
przecież nie pójdę żebrać. Ćwiczyłem to już parę razy, więc wiem, że
da się wytrzymać, tylko lepiej przejść na półpłynną postać
pożywienia. Oj tam, trochę mi się poodbija i już... Najważniejsze,
żeby nie bolało. Muszę tylko wyznaczyć sobie jeszcze Miesiąc Ręki.
Odstawienie leków reumatycznych da mi trochę oddechu w finansach,
ale nie mam pojęcia, jak zareagują na to moje górne kończyny.
Lekarz reumatolog: Choroba będzie postępować, coraz trudniej będzie
pacjentowi przywrócić dłonie do stanu jakiej takiej sprawności. To
co naj-mniej nierozsądne. Taka kuracja na raty to kompletny bezsens.


No to już teraz wie pan, jak może emeryt sobie radzić ze swoimi
chorobami. Że skracam sobie życie? Może, ale jak się będę leczył jak
trzeba, to zdechnę z głodu w miesiąc. A tak to jeszcze trochę
pożyję.
Niech pan weźmie sobie jeszcze to ciasteczko. Dla mnie za twarde,
pękł mi mostek
pan Leopold pogmerał sobie palcem w ustach
a
Miesiąc Sztucznej Szczęki nie wystarczy, wychodzi cały kwartał.
Zaplanowałem na wiosnę przyszłego roku.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Blondyn blondynkom "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Hau, hau jej pamięci
Czytając mojemu dziecku czasopismo "Mój Pies", apolityczne i
neutralne światopoglądowo, natknąłem się na wywiad z Panią
Prezydentową Jolantą Kwaśniewską, która udziela wywiadów wszystkim i
o wszystkim. Zelektryzował mnie ten wywiad nawet bardziej niż
informacja, że prostytutka z Wodzisławia Śląskiego zabiła klienta
siekierą (PAP 21 lutego 2004 r. godz. 10.40).
W interwiu Pani Żona Pana Prezydenta przyznaje, że Pan Prezydent śpi
w jednym łóżku z 13-letnią suką chorą na raka. Suka ma chorobę
nowotworową płuc. Ma kłopoty z oddychaniem, więc razem z nią nie
śpimy po nocach. Głaszczemy, żeby mogła spokojnie usnąć. Tłumaczy
tym samym pani Jolanta, że głowa Głowy Państwa jest niewyspana, bo
musiała ręką psa głaskać po nocach przynosząc suce wątpliwą w
cierpieniach ulgę.
Wszystko bowiem, co dzieje się na dworze lub w łóżku Pierwszej Pary,
godne jest opowiedzenia narodowi.
Dalej Pierwsza Dama wyjaśnia, iż dokonała wraz z Pierwszym
Dżentelmenem, że tak powiem, duchowej adopcji ich własnej suki:
Traktujemy ją tak, jakby była naszym dzieckiem. Pani Kwaśniewska
bezpośrednio wskazuje też na winnego choroby usynowionej suki: Mamy
żal do Pana Boga, że źle to wymyślił, pozwalając naszym zwierzakom
odchodzić tak wcześnie.
Na wypadek, gdyby Pan Bóg okazał się panią albo obłokiem dymu
Jolanta Kwaśniewska winę za zły stan zdrowia zwierzęcia zrzuca na
tych, którzy w ogóle odpowiedzialni są za wszystko: Byłam więc
oburzona, gdy jakiś czas temu przeczytałam w kolorowym magazynie o
smutku w Pałacu Prezydenckim z powodu choroby naszej Saby. Wtedy
była jeszcze całkiem zdrowa.
A kto spowodował chorobę?! Ten ktoś, kto wymyślił nieprawdziwą
historię, jakby wykrakał chorobę naszego psa. Po paru miesiącach
Saba naprawdę zachorowała i jest teraz bardzo, bardzo chora.
Z gazety wynika ponadto, że wkrótce Saba będzie miała swój portret
stworzony nie przez byle kogo, ale wybitnego malarza Edwarda
Dwurnika.
Jak podały potem gazety pod wstrząsającym tytułem "Śmierć w Pałacu
Prezydenckim"
pies suka kundel Saba zmarła pozostawiając w
nieutulonym żalu swoich przysposobionych rodziców oraz rządzony
przez nich naród. Niech Saba pozostanie w naszej pamięci na równi z
Szarikiem, Cywilem, Łajką, Huckelberrym, psem Baskervillełów, psem
Pawłowa, psem Pluto, psem ogrodnika, psem z kulawą nogą i psem, co
wlazł do kuchni i porwał mięsa ćwierć, a kucharz, co był głupi,
zarąbał go na śmierć.
PS A oto powód, dla którego zgon Pierwszej Suki stał się sprawą
publiczną: jak podała PAP w sobotę 21 lutego o 23.36, prezydent USA
George W. Bush i jego żona Laura pozostają w głębokim smutku w
związku z odejściem suczki Spot rasy spaniel, która urodziła się w
Białym Domu w czasie prezydentury Busha starszego. Żeby tylko nie
pieprznęła teraz w kalendarz suka Putinów Konia (labradorek), bo
wybuchnie chyba wtedy III wojna światowa.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Półcool "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czar pegeeru
O człowieku, który za dużo chciał zjeść, więc musiał się udławić. O
ludziach, którzy dawniej jedli, a teraz niekoniecznie.
Polecony list przyszedł, że dyrektor, co miał duch i pituch przed
solidarnościową rewolucją, zrobił się w dziesięć lat na szlachcica.
Pałac postawił. Konie kupił. Rządzi na areale dosiadając
wierzchowca, w bryczesy strojny i palcatem wymachując. Gna do roboty
ludzi niemal na bosaka, a sam Hondą dupę wozi. Krzywda się dzieje
chłopu, a feudał delikatesy wsuwa. Nijak jak rewoltą skończyć się to
nie może. Taki romantyczny obrazek z XIX wieku w XXI stuleciu wydał
się nam jeszcze bardziej sielski, ruszyliśmy więc w kierunku na Ruś
Czerwoną, by tę sielankę na poniewierce zbudowaną na własne oczy
zobaczyć.
* * *
W 1993 r. w województwie zamojskim przeprowadzono pierwszą
prywatyzację PGR-ów przez akcjonariat pracowniczy. Miała być ona
modelowa i tak w istocie się stało. Dyrektor Stacji Nasiennej z
radcą prawnym i kadrowcem namówili pracowników PGR-ów Nowosiółki,
Poturzyn, Suszów i Kościaszyn w gminie Telatyn do zawiązania spółki
nazwanej Rol-hand. Spółka miała około 200 udziałowców i ciche
przyrzeczenie z Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, że wygra
przetarg na PGR-y, jeżeli tylko się zawiąże i złoży ofertę. Była to
decyzja polityczna. Należało udowodnić, że państwowe jest do dupy, a
kołchoźnianych niewolników "Solidarność" przetransformuje w
wolnorynkowych przedsiębiorców.
Jak obiecano, spółce pracowniczej wydzierżawiono te 4 gospodarstwa.
Powstało latyfundium o powierzchni niemal 3000 hektarów. Nawet dziś
wartość samej ziemi ocenia się na 40 mln zł. Plus nieruchomości i
maszyny... Były dyrektor, a nowy prezes
Tomasz Pawłowski
pokierował sprawami tak, że po kilku latach uzyskał większość głosów
w walnym zgromadzeniu udziałowców i wraz z żoną Pawłowską stał się
władcą absolutnym spółki i tysięcy hektarów. Pracownicy odchodzili
na własną prośbę, a ci, co się nie obrazili, pensje mieli minimalne.
A że w rolnictwie zawsze było źle, to i tu musiało być źle
o tym
prezes Pawłowski i dziś jest święcie przekonany. Obecnie spółka
zalega z płatnościami za dzierżawę dla AWRSP. Gminie
z podatkami.
Od listopada nie płaci pracownikom. Telefon dla oszczędności
prezesowi odcięli. Woda też okazała mu się zbędna. Chłopi pracują za
prawo kupowania na zeszyt w sklepikach należących do prezesa. Z
braku forsy rozkradli drewniane części obór, stajni i biur, żeby
mieć czym w zimę palić. Co stalowe
sprzedali na złom. Z PGR-ów
pozostały ruiny, których nadzór budowlany nie karze rozbierać

chyba tylko dlatego, że musiałby robić to na własny koszt. I gówno
to by kogo obchodziło, bo tak samo jest w tysiącach polskich wiosek.

* * *
Nas też by to nie obeszło, gdyby nie ów pałac i szpicruta, o których
na zamojskich salonach z upodobaniem się opowiada. Orientowani przez
policję, ludzi zawistnych i plebana przez Tomaszów Lubelski i
Telatyn dotarliśmy do Poturzyna pod wskazany adres. A tu... nie ma
pałacu! Nie ma pałacu i już. Kawał wzgórza ogrodzony cmentarnym
płotem z betonowych elementów. Dwie sadzawki. Na szczycie
jednorodzinne zabudowanie pod blacho-dachówką.
Środek żniw. Popołudnie. Prezes siedzi przy grillu z żoną pośród
stada much i os. Palą papierosy i biadolą:

Panie, chłopi kradną. Od maleńkiego są takie. Dziewczynki do
elewatora przychodzą, aby niby zboże pomagać do osadników wsypywać.
Nabiorą tego ziarna w skarpety, mankiety i kieszenie i noszą do
domu. Potem wracają. Na co im to?

Jak pan rodzicom nie płaci, to może z głodu tak się zabawiają?

pytamy prezesa.

Nie, z wrodzonego złodziejstwa. Jak jest przerwa na śniadanie, to
kombajniści ucztują godzinę, bo płacę im na godziny. A mogliby w
spokoju w kwadrans skończyć. Tu, na polu, gnam do roboty, pojadę na
drugie, a tam to samo. Biorę lornetkę, patrzę na to, co byłem, a tam
znowu postój. Ropę kradną. Akumulatory co roku nowe każą do
kombajnów kupować. Do tego agencja bezlitośnie mnie ciśnie. Milion
złotych każe sobie płacić! Taką furę pieniędzy, a skąd ja mam brać,
jak pszenica tanieje, a skup stoi? A ten pałac! Jaki to pałac?
Chałupa 170 metrów. Niewykończona. Plac za pięć tysięcy kupiłem.
Powiedz pan? Razem
z żoną 50 lat żeśmy przepracowali
czy nie należy się nam coś na
starość i dla naszych dzieci? A że nędza? Wszędzie nędza, to co ja
mam zrobić? Ja do roboty nikogo nie zmuszam, jak jest gdzieś lepsza,
to swobodna droga.

Czy jako posiadający największą ekonomiczną władzę nad tysiącem
zamieszkałych tu ludzi czuje się pan za ich los odpowiedzialny?

Ależ oczywiście! Pieniędzy nie dostają, ale w naturze mięso, jaja,
mleko i co ukradną.

To co będzie dalej?

No dalej, panie, agencja ziemię zabierze, a może sam oddam trzy
zakłady, jeden sobie zostawię i będę gospodarzył.

To po co brał pan z mety cztery gospodarstwa, skoro dałby pan
sobie radę najwyżej z jednym?

No bo ja kocham rolnictwo i chciałem pokazać, że bez zagranicznego
kapitału też można się utrzymać. I dziesięć lat się trzymałem.

A czy trzymanie 20 koni w takich okolicznościach nie jest
obraźliwą ekstrawagancją?

Nie. Konie są potrzebne. Dzieci z miasta przyjadą uczyć się
wierzchem. A to zdrowa rozrywka i nie biorą narkotyków.
Po 10 latach gospodarzenia się spółki Rol-hand na majątku wartym nie
mniej niż 40 mln zł pan prezes doprowadził niemal do ruiny trzy z
czterech PGR-ów oraz około 300 pracowników wraz z rodzinami. Za to
postawił sobie domek za jakieś 200 000 zł licząc po cenach
warszawskich. Wszystko to zgod-
nie z prawem
w każdym razie w papierach wszystko się zgadza.
Tak nam to wszystko objaśnił członek miejscowych władz:

Proszę pana, bywa nieurodzaj, kredyt drogi, dekoniunktura,
kombajny się psują, chłopi popijają. Ale jak się zarządza takim
dobrem, to nie ma cudów, przez rok trzeba być 10 procent na czysto.
Po 10 latach Rol-hand powinien dziś mieć dwa razy taki kapitał jak w
1992 roku
to jest jakieś 60
70 milionów. Tymczasem Pawłowski
zarobił na willę, co ją nazywają pałacem, bo ludzie tu mieszkają w
drewnianych chałupach krytych eternitowymi płytami. W komunie by
takiego durnia sekretarz kopnął w dupę. Dziś można by go spalić lub
zatłuc kijami, ale Kościół, policjant i sąd tego nie popuszczą.
W ten charakterystyczny sposób w setkach PGR-ów rodzi się modelowy,
wspaniały, niezakłamany XXI-wieczny feudalizm.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Hołocie od ust
Ekipa Buzka pozostawiła rządowi Millera słone rachunki do zapłacenia
sobie. Niekiedy idą one w setki tysięcy złotych na pysk.
Miłośniczka Krzaklewskiego i papieża, eksmarszalica Alicja
GrzeŚkowiak, na odchodne wyssała z kasy Senatu ok. 200 tys. zł
brutto.
Na tę kwotę złożyła się odprawa należna senatorom żegnającym się z
mandatem, specjalna odprawa przysługująca osobom sprawującym
kierownicze funkcje w państwie oraz wynoszący ok. 65 tys. zł
ekwiwalent za niewykorzystany urlop. Wielce nabożna solidarnościówka
na koszt podatników zwiedzała służbowo kilkadziesiąt krajów, od
Emiratów Arabskich i Arabii
Saudyjskiej po Chile. Ambasady RP biegały, żeby wyprosić dla niej
zaproszenia. Będąc zajętą podróżownictwem, nie z własnej winy nie
mogła przez cztery lata wziąć urlopu. Zdumiewające - zważywszy, iż
Izba Refleksji miała w minionej kadencji przerwę wakacyjną co roku.
Lewicowe władze - ku niezadowoleniu jednego z obecnych
wicemarszałków Senatu - nie podjęły nawet próby unieważnienia
decyzji o przyznaniu byłej marszalicy horrendalnej odprawy za
rzekomo niewykorzystany urlop.
Informowaliśmy już w "NIE", że Grześkowiakowa oprócz odprawy
załatwiła sobie u Buzka specjalną rentę - 1800 zł miesięcznie. Chcąc
zgromadzić taką kwotę, z jaką marszalica żegnała się z parlamentem,
ktoś, kto zarabia średnią krajową, musiałby tyrać przez 7 lat, nie
wydając ani grosza na utrzymanie.
Były legnicki poseł AWS Jacek SwakoŃ wziął skromnie ok. 25 tys. zł
odprawy z kasy Sejmu. Po przegranych wyborach - korzystając z
jeszcze funkcjonującego układu i poplecznictwa kumpli z "S" -
natychmiast załatwił sobie posadę wiceprezesa spółki Interferia,
należącej do KGHM. Kadencja zarządu tej spółki-córki upływała zaraz
potem w grudniu 2001 r. Niedawny reprezentant narodu doskonale zatem
wiedział, że straci specjalnie dla niego utworzone stanowisko. Ale
dzięki dwumiesięcznemu zatrudnieniu uzyskał prawo do odprawy
wynoszącej ponad 165 tys. zł.
Były solidarnościowy zarząd "Ruchu" popodpisywał ze "swoimi"
kuriozalne umowy powiązane z gigantycznymi odszkodowaniami w
przypadku ich zerwania. Umowy o pracę na ogół były zawierane na
cztery lata, ale w jednym wypadku okres wygaśnięcia umowy przypada
na rok 2008! Ponadto z grupą "S"wojaków zawarto w "Ruchu" umowy o
zakazie pracy dla konkurencji przez 12 miesięcy. A więc chcąc się
ich pozbyć, nowy zarząd spółki skarbu państwa przez rok będzie
musiał im bulić pensje za nic. Umowy na czas określony oraz o
zakazie pracy dla konkurencji zawarto z niektórymi pracownikami
Biura Zarządu "Ruchu" oraz w oddziałach wielkopolskim i kujawskim.
Jeszcze w 2000 r. "Ruch" miał 20 mln zysku netto.
Zeszły rok spółka zakończyła stratą ok. 6 mln zł. Te dwie liczby
wskazują, że wywalenie Mirosławy Nykiel, małopolskiej
solidarnościówki, z posady prezesa "Ruchu" było krokiem słusznym,
ale dalece niewystarczającym. Konieczne są głębsze zmiany kadrowe.
Niestety, mogą się one okazać bardzo kosztowne, z uwagi na
kuriozalne umowy odszkodowawcze.
Jak podała "Trybuna", były wojewoda olsztyński ZBIGNIEW BAbAlski
nadal bierze pensję, gdyż bezustannie choruje. Dziwnym trafem wraz z
gronem dotąd zdrowych najbliższych swych współpracowników.
Przyjaciel i protegowany Kaczorów, były AWS-owski wojewoda
warszawski Antoni Pietkiewicz mianował dyrektorem Wydziału
Przekształceń Własnościowych BarbarĘ Grad z Radomia. Jej dojazdy do
pracy w stolicy kosztowały Urząd Wojewódzki ok. 8 tys. miesięcznie.
Zazwyczaj pani Grad tyrała w urzędzie tylko cztery dni w tygodniu,
gdyż jednocześnie prowadziła wykłady w Radomiu. Okazała się jednak
osobą na tyle dobrze zorganizowaną, iż zawczasu przygotowała sobie
wygodne lądowisko przewidując rządy lewicy.
Sprawując nadzór właścicielski nad warszawskim "Cefarmem" Barbara
Grad 28 września 2001 r. wynajęła do zarządzania tą firmą prywatną
spółkę Inserwis sp. z o.o. Dyrektor Grad - zanim jeszcze została
zwolniona z zajmowanego stanowiska w mazowieckim urzędzie
wojewódzkim - zatrudniła się (17 października 2001 r.) w spółce
Inserwis, obejmując stanowisko zarządcy "Cefarmu", z pensją w
wysokości ok. 24 tys. zł miesięcznie. Umowa Pietkiewicza ze spółką
Inserwis o zarządzaniu "Cefarmem" została tak skonstruowana, iż w
razie zerwania umowy prywatnej spółce, a de facto pani Grad, będzie
się należeć ok. 2 mln zł odszkodowania! (par. 12, pkt 2 umowy z
28.09.2001 r.).
Objąwszy obowiązki zarządcy "Cefarmu", Barbara Grad zadbała o
przyszłość piątki pracowników.
Podpisała z nimi umowy o zakazie działalności konkurencyjnej po
ustaniu zatrudnienia. Charakterystycznym punktem tych umów jest
zobowiązanie się "Cefarmu"
do wypłaty tym pracownikom (w razie ich zwolnienia) jednorazowych
odszkodowań w wysokości 24-miesięcznych wynagrodzeń. Konsekwencją
umów zawartych przez Gradową na koszt państwowego ciągle jeszcze
"Cefarmu" jest powstanie ryzyka konieczności wypłaty odszkodowań w
kwocie ok. 1 mln 400 tys. zł.
W dodatku forsa miałaby trafić do kieszeni osób, które doprowadziły
warszawski "Cefarm" do ruiny.
"Cefarm" to hurtownia leków. Pazerność pensjonariuszy rządu Buzka
emeryci poczują więc chadzając do aptek, gdzie ceny leków muszą
rosnąć.
Obecny wojewoda mazowiecki Leszek Mizieliński jest twardzielem i -
jak mówią - sknerą, gdy idzie o wydawanie publicznego grosza. Nie
godząc się z zastanym draństwem, 31 stycznia wypowiedział
Inserwisowi (a zatem i pani Grad) umowę o zarządzanie "Cefarmem".
Mizieliński ma nadzieję, że uniknie wypłacenia gigantycznego
odszkodowania, bowiem były wojewoda Pietkiewicz oraz jego dyrektorka
Barbara Grad, przygotowując misterną konstrukcję
organizacyjno-prawną, mającą posłużyć wyłudzeniu wielkich pieniędzy,
dopuścili się karygodnych naruszeń prawa.
Zdaniem obecnego SLD-owskiego wojewody - Gradowa naruszyła ustawę o
ograniczeniu działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje
publiczne. Jak już wspomniałem, Barbara Grad obejmując posadę w
prywatnym Inserwisie formalnie była jeszcze dyrektorem wydziału u
wojewody Pietkiewicza. Po wtóre, ustawa o ograniczeniu działalności
gospodarczej przez osoby publiczne zakazuje przez rok podejmowania
pracy lub wykonywania innych czynności w przedsiębiorstwie, wobec
którego wcześniej podejmowały indywidualne decyzje. A tak było w
przypadku dyrektor Grad i "Cefarmu". O tym, czy punkt widzenia
obecnego wojewody jest trafny, będzie zapewne musiał rozstrzygnąć
sąd. Inserwis już zapowiada wytoczenie procesu o odszkodowanie.
Proces potrwa z pewnością długo i zabierze czas urzędnikom wojewody
Mizielińskiego oraz pochłonie sporo forsy z kasy urzędu.
Dziennikarze prawicowych gazet, a także komercyjnych stacji
telewizyjnych rozpaczają i oburzają się z powodu czystek
przeprowadzonych przez administrację Millera. Obrońcy sierot po AWS
nie są jednak w stanie pokazać ani jednego przykładu na to, że
Miller bądź jego ludzie wylali jakiegoś solidarucha z lukratywnej
posady bez podania powodów merytorycznych, którymi z reguły są:
pospolite złodziejstwo, działanie na szkodę spółki, a w najlepszym
razie złe wyniki gospodarcze.
Zacietrzewienie prawicowych mediów jest tak wielkie, że rzuciły się
ministrowi Kaczmarkowi do gardła nawet wówczas, gdy zastąpił jednego
solidarucha innym, jak to się stało w PGNiG, gdzie Andrzeja Lipkę
zastąpił Michał Kwiatkowski - wywodzący się również ze śląskiej
koterii solidarnościowej. (Kwiatkowski zatrudniał na stanowisku
doradcy szefa śląskiej "S" Marczewskiego, dawał zlecenia
Steinhoffowi itd.).
Administracja Millera podchodzi do zmian kadrowych w spółkach skarbu
państwa z przesadną ostrożnością. Politycy lewicy boją się bowiem,
że wkrótce zostaną oskarżeni o szastanie publiczną forsą na
odszkodowania. Nie wszędzie jest szansa na to, aby umowy
odszkodowawcze dało się obalić. Podzielam pogląd premiera Millera,
że mniejszą stratą dla państwa jest zapłacenie "S"prytnym sukinsynom
odszkodowań, aniżeli tolerowanie tego, by dalej kradli bądź przez
nieudolność doprowadzali państwowe firmy do ruiny.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kto poszedł na ulicę
Programy partii politycznych to nic innego jak miraż dla pospólstwa,
słowa mierzone na litry. Aby przekonać się o rzeczywistym
charakterze partii, trzeba zbadać, kto jest zadowolony z jej rządów,
a kto protestuje.
Oto długa i niekompletna lista:
2001
październik

Protest części uczniów i środowisk nauczycielskich w związku z
odłożeniem projektu nowej matury o trzy lata.

Protest pracowników lubelskiego Daewoo Motor Polska walczących o
miejsca pracy.

8 osób głoduje w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie w Bytomiu;
domagają się zasiłków i rent socjalnych, które wypłacane są z
opóźnieniem.
listopad

Protestują organizacje związane z budownictwem; proponowane przez
rząd podniesienie podatku VAT na materiały i usługi budowlane do 22
proc. oraz likwidacja ulgi budowlanej oznacza wzrost cen mieszkań o
blisko 10
15 proc.
grudzień

Demonstracje i protesty studenckie w odpowiedzi na rządową
propozycję obniżenia dopłat do przejazdów komunikacją państwową;
studenci w całym kraju protestują przeciwko zmniejszeniu z 50 do 37
proc. ulgi na przejazdy koleją i autobusami PKS.
2002
styczeń

Protestują stoczniowcy Stoczni Szczecińskiej S.A.; żądają
zaległych wypłat, zmiany w sposobie zarządzania i dymisji niektórych
członków zarządu.
luty

Członkowie nauczycielskiej "Solidarności" i Związku Nauczycielstwa
Polskiego nie zgadzają się na obniżenie nakładów na oświatę; w
budżecie zakłada się zamrożenie podwyżek wynagrodzeń i ograniczenie
urlopów zdrowotnych.

Robotnicy Stoczni Gdynia S.A. rozpoczynają strajk okupacyjny
przeciwko zapowiadanym i już dokonanym cięciom socjalnym.
marzec

Pacjenci protestują przeciw zmianom na listach leków
refundowanych; Ministerstwo Zdrowia naraża chorych z nowotworami i
chorych na raka prostaty na niepotrzebne cierpienia.
kwiecień

Wzbiera fala protestów importerów używanych samochodów; postulują
zmniejszenie ograniczeń w imporcie pojazdów; rzemieślnicy z "Lawety"
uważają, że nowe przepisy będą sprzyjać korupcji i rozwojowi szarej
strefy, doprowadzą do likwidacji tysięcy miejsc pracy w legalnie
działających warsztatach i przenoszenia ich do Czech i Niemiec.

Kilkadziesiąt tysięcy związkowców z "Solidarności" maszeruje
ulicami Warszawy; pro-testują przeciw proponowanym przez rząd
niekorzystnym dla pracowników zmianom w kodeksie pracy; stolica jest
sparaliżowana przez wiele godzin; pikiety w całym kraju urządza
OPZZ.
maj

Głodówka w fabryce Nysa Motor; robotnicy chcą zachować miejsca
pracy.
lipiec

Rybacy organizują protest; krajowa Izba Rybacka uważa, że rząd nie
ma żadnej polityki wobec rybołówstwa.

Pierwszy z wielu protestów taksówkarzy przeciwko obowiązkowym
kasom fiskalnym.
sierpień

Związkowcy z "Solidarności" okupują siedzibę zarządu
Telekomunikacji Polskiej w Warszawie; protestują przeciw planowanej
redukcji zatrudnienia o blisko 11 tys. osób.

Rolnicy blokują w Bartoszycach drogę krajową nr 51 prowadzącą do
polsko-rosyjskiego przejścia granicznego w Bezledach; domagają się
od rządu interwencyjnego skupu zbóż.

Rzeszowscy rolnicy blokują drogę przy granicy ze Słowacją w
Barwinku.

Zaatakowaniem prezesa Odry S.A. w Szczecinie zakończyła się
manifestacja solidarności stoczniowców z żeńską załogą przeżywającej
finansowe kłopoty odzieżowej spółki Odra S.A.

Kierowcy protestują przeciw planom ministra gospodarki Marka Pola
wprowadzenia specjalnych opłat, tzw. winiet, za poruszanie się po
drogach krajowych.

60 bezrobotnych protestuje przed Sejmem i Kancelarią Premiera;
domagają się zmiany ustawy o przeciwdziałaniu bezrobociu, postulują
też wydłużenie okresu wypłacania zasiłku dla bezrobotnych oraz
zapewnienia im bezpłatnej komunikacji miejskiej.
wrzesień

Sadownicy protestują przeciwko niskim cenom skupu, które są
efektem zmowy monopolistycznej zakładów odbiorczych.
październik

Do Warszawy przyjeżdża prawie 8 tys. związkowców z "S"
hutników,
górników i pracowników służby zdrowia; sprzeciwiają się
restrukturyzacji górnictwa, hutnictwa, kolei i służby zdrowia.

Kolejny protest 2,5 tys. stoczniowców w Warszawie.
listopad

Rząd ogłasza program "naprawy" górnictwa: połączenie pięciu spółek
węglowych, redukcję zatrudnienia do końca 2006 r. o przynajmniej 35
tys. osób, likwidację siedmiu kopalń, ograniczenie wydobycia o 12,7
mln ton węgla rocznie; przeciwko takim rozwiązaniom protestuje kilka
tysięcy górników.

Kilkudziesięciu zbieraczy odpadów przez dwie godziny blokuje bramy
wjazdowe największego w Gdańsku wysypiska śmieci.

Rząd poprawia program "naprawy" górnictwa: nie siedem, lecz
czternaście kopalń do likwidacji, nie 35 tys., ale 52 tys. górników
ma odejść z pracy; górnicze protesty nabierają rozpędu.

Przed Sejmem protestują policjanci: "Nie róbcie z nas żebraków",
"Dość niespełnionych obietnic, żądamy konkretów".
grudzień

500 niepełnosprawnych i terapeutów z całego kraju protestuje w
Krakowie przeciw planom Ministerstwa Pracy, które chce pozbawić
niepełnosprawnych terapii zajęciowej finansowanej przez PFRON.

Ogólnopolską akcję protestacyjną rozpoczynają strażacy Państwowej
Straży Pożarnej; w 2002 r. ich płace miały zostać zrównane z
uposażeniem policjantów, ale tak się nie stało.
2003
luty

Rolnicy blokują drogi w całym kraju, domagając się wyższych cen
skupu świń.

Do Warszawy zjeżdża kilka tysięcy rolników, by protestować
przeciwko złej sytuacji na wsi.
czerwiec

Górnicy znowu protestują
tym razem blokują drogę z Katowic do
Bielska.
lipiec

Kolejarze protestują przeciwko planom Ministerstwa Infrastruktury,
które chce zlikwidować ponad 1,1 tys. połączeń regionalnych.
sierpień

Strajkują śląscy kolejarze; stoi kilkadziesiąt pociągów.

Rząd chce, aby szkoły niepubliczne płaciły podatek od dochodów;
szkoły protestują.

Przeciw polityce rządu demonstrują pracownicy "Tonsilu" we
Wrześni.
wrzesień

10-tysięczna manifestacja górników na kilka godzin paraliżuje
centrum Katowic.

Ogólnopolski protest nauczycieli przeciwko propozycji wydłużenia
drogi awansu zawodowego.

1,5 tys. policjantów, strażaków i strażników granicznych
protestuje przed Kancelarią Premiera w Warszawie.
listopad

50 emerytów i rencistów rozpoczyna okupację Ministerstwa
Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej; protestują przeciwko
planowanej przez rząd weryfikacji rent i emerytur.

"Solidarność" i OPZZ prowadzą przez stolicę kilka tysięcy
związkowców protestujących przeciw przekształcaniu szpitali w spółki
kapitałowe; skandują: "Związki razem!".

Protestują celnicy; domagają się m.in. gwarancji zatrudnienia po
wejściu Polski do UE oraz jasnych zasad restrukturyzacji
administracji celnej.
grudzień

W całym kraju kolejarze przeprowadzają strajki ostrzegawcze;
blokują tory i dworce; organizują blokady, bo władze nie zareagowały
na trwający od tygodnia strajk głodowy.
2004
styczeń

W różnych rejonach kraju rolnicy blokują drogi protestując
przeciwko nieopłacalności hodowli świń.

Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy nakazał regionalnym
strukturom związku zorganizowanie referendów strajkowych.
Rząd Millera chwalą członkowie Business Centre Club, pochwala Michał
Boni wraz z przewodniczącą Polskiej Konfederacji Pracodawców
Prywatnych Henryką Bochniarz. Również Leszek Balcerowicz, prezes
NBP, uosobienie skrajnego liberalizmu, poklepuje Millera po ramieniu
i wzywa do szybkiego przyjęcia planu Hausnera. Pani Bochniarzowa, p.
Kulczyk, p. Krauze ani razu nie wyszli na ulicę. Przynajmniej nie po
to, żeby protestować.
Autor : Andrzej Rozenek / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Chujart
Gdańska prokuratura postawiła zarzut popełnienia przestępstwa
Dorocie Nieznalskiej, autorce dzieła plastycznego przedstawiającego
fotografię kutasa w zwisie naklejoną na stalowy krzyż.
Prokuratura w Gdańsku najwyraźniej nie ma co robić albo z
Nieznalskiej zrobić zamierza świętą męczennicę sztuki współczesnej i
rozsławić jej imię na całą Europę.
Tradycja robienia klaki artystom plastycznym przez organa ścigania
nie jest nowa ani na świecie, ani w Gdańsku. Ta sama Prokuratura
Rejonowa Gdańsk-Południe rozpatrywała w marcu 1999 r. sprawę, czy
Katarzyna Kozyra miała prawo wypatroszyć, wypchać i pokazywać
starego konia. Chodziło o wystawianą w centrum sztuki "Łaźnia"
instalację "Piramida zwierząt".
Kozyra na grzbiecie wypchanego konia postawiła wypchanego psa, na
jego z kolei grzbiecie wypchanego kota, a na kocie koguta, też
wypchanego. Wówczas po kilku godzinach debatowania prokuratorzy
doszli do wniosku, że mają pilniejsze sprawy. I jeszcze tego samego
dnia, którego wpłynęło do nich zawiadomienie o przestępstwie,
ogłosili, że koń został zabity w 1993 r., a czyn ten po pięciu
latach przestał mieć skutki prawne. Szef prokuratury Krzysztof
Skierski odgrzebał nawet na tę okoliczność rozporządzenie o ochronie
zwierząt prezydenta Mościckiego z 1928 r.
Prokurator w kontekście
Tym razem prokuratorzy myśleli nieco dłużej
dwa miesiące.
Zawiadomienie działaczy Ligi Polskich Rodzin o popełnieniu
przestępstwa potraktowali z grubej rury. 26 marca postawili
Nieznalskiej zarzut z art. 196 kk. Mówi on: Kto obraża uczucia
religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci
religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania
obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności
albo pozbawienia wolności do lat dwóch. Tylko czy jest znieważaniem
przedmiotu czci umieszczanie na nim czegoś, w co Bóg lub ewolucja
wyposażyła każdego mężczyznę? Chrześcijaństwo uczyniło ze znaku
krzyża znamię męki. Jakże inaczej artystka miałaby wyrazić męki
męskiego członka, które znać może z obcowania z wrażliwym tym
przedmiotem pożądań?
Chciałem zapytać prokuratora Skierskiego, czy nie ma co robić, że
zajął się szukaniem odpowiedzi na pytanie, jakie uczucia wzbudza
konkretne dzieło sztuki? I jakie są prawne granice dozwolonych form
wyrazu? Żydów w Oświęcimiu sam krzyż urażał. Uczucia dewotek
katolickich obraża każdy obraz kutasa, stoi on czy zwisa na
czymkolwiek.
Pan prokurator nie był jednak skłonny do zwierzeń. Nawet na pytanie
o liczbę spraw, jakie obecnie prowadzi prokuratura Gdańsk-Południe,
nie chciał odpowiedzieć "w kontekście Nieznalskiej".
Nieznalska w pianie
Przed sądem, jeśli prokuratorzy zdecydują się wnieść akt oskarżenia,
będzie im trudno udowodnić, że Nieznalska obraziła publicznie
czyjekolwiek uczucia. Do galerii "Wyspa", gdzie wisiał u powały
przez niemal miesiąc chuj na krzyżu, mało kto chodzi. Autorzy
zawiadomienia do prokuratury, posłowie Gertruda Szumska i Rober
Strąk, wystawy nie widzieli, co sami przyznali w wypowiedziach dla
lokalnych gazet. W ogóle każdy z tzw. autorytetów
plastyczno-kościelnych pytany przez lokalne media, co sądzi o
wystawie, odpowiadał, że jej nie widział. Wychodzi na to, że widział
ją tylko Grzegorz Klaman, promotor Nieznalskiej z ASP i organizator
przedsięwzięcia.
Nie widzą, a gorszą się! Potwierdza to prawdę, że zgorszeni na ogół
chorują na ślepotę.
Dorota Nieznalska, młode dziewczę krótko po szkole, poprzez ubijaną
wokół pianę uzyskała zainteresowanie otoczenia. Jeśli sąd jej nie
skaże na więzienny wyrok, to ta piana szybko opadnie. Oskarżyciele
robią jej dobrze.
Religijno-chujowe w niełasce
Wszyscy zapewne pamiętają incydent z listopada 2000 r., kiedy to
aktor Daniel Olbrychski wtargnął z szablą do warszawskiej Zniechęty
i pociął kilka z wywieszonych tam reprodukcji zdjęć aktorów
przebranych za faszystów. Pamięta ktoś, jak się nazywał autor
wystawy? Wystawiający w narodowym przybytku sztuki młody, ale już
podobno uznany w świecie artysta plastyczny? Też nie pamiętałem, ale
sprawdziłem w Internecie wstukując nazwisko Olbrychskiego. Artysta
nazywał się Piotr Uklański. Został zapomniany, bo go nie wsadzono za
to, że rozzłościł p. Olbrychskiego, który uczucia miał urażone.
Z galerii "Łaźnia" w Gdańsku rządcy miasta odwołali już w zeszłym
roku jej dyrektorkę Anetę Szyłak. Natomiast Senat Akademii Sztuk
Pięknych kazał wynosić się ze swoich pomieszczeń galerii "Wyspa"
zaraz po tym, jak Nieznalska tam pokazała.
Religijno-chujowym zostanie jedynie szwendanie się po wielkim
świecie, kariera w galeriach Paryża i Nowego Jorku. A wtedy gdy
nawiedzić raczą Polskę, tutejsze chuje przed nimi padać będą na
kolana. Jak przed krzyżem.
Wszystkim, którzy nie widzieli, prezentujemy na zdjęciu pracę Doroty
Nieznalskiej.
Zabawianie się krzyżem czy też krucyfiksem w sztukach plastycznych
nie jest niczym nowym. Już XIX-wieczny malarz i grafik belgijski
Felicien Rops w swojej pracy "Kuszenie św. Antoniego" umieścił na
krzyżu wypasioną i lubieżnie uśmiechniętą młodą dziewczynę. Z cipą
na wierzchu. Z Ropsa ściągnął potem pomysł Salvador Dali.
Warto wspomnieć o pomyśle amerykańskiego fotografa Andresa Serrano,
który w 1987 r. naszczał do przezroczystego naczynia, do swoich
szczyn włożył mały, plastykowy krucyfiks i całą instalację
sfotografował. Powiększoną do wielkich rozmiarów obwozi ją od lat po
różnych krajach i różnych galeriach razem ze zdjęciem własnej spermy
pod mikroskopem. Przywiózł to także kilka lat temu do nas i
pokazywał na Zamku Ujazdowskim w Warszawie.

Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Niemoralna propozycja cd.

Szanowni potencjalni stypendyści!
Zechciejcie okazać nam jeszcze trochę cierpliwości. Z ponad 200
prac, które dostaliśmy
do ostatecznego etapu dostało się 20. Teraz
musimy z tych 20 wybrać stypendystów. To zależy nie tylko od jakości
tekstów
wszystkie utwory, które zostały w tym ostatnim etapie
selekcji, są dobre
ale także od tego, czy ich autorzy chcą i mogą
zostać w przyszłości dziennikarzami naszego tygodnika.
Szukamy ludzi na tyle dyspozycyjnych życiowo, żeby mogli rozważać

na przykład
przeniesienie się do Warszawy, żeby w okresie
otrzymywania stypendium mogli poświęcić się pracy w redakcji i nie
ryzykowali z tego powodu utraty źródła utrzymania
skoro staż jest
okresem próbnym, a zatem nie ma po nim żadnej gwarancji
zatrudnienia.
Wiele też zależy od Państwa zamiarów
na przykład autor jednego z
najlepszych reportaży okazał się dyrektorem wiejskiej szkoły, który
zupełnie nie planuje zmiany zajęcia.
Z tych wszystkich powodów proces decyzyjny nieco się przedłuża, za
co przepraszamy.
Stypendystów i osoby, którym zaproponujemy współpracę za wierszówkę,
z możliwością otrzymania stypendium, zamierzamy zaprosić do Warszawy
na spotkanie z Jerzym Urbanem i zespołem naszej redakcji.
Zawiadomimy Państwa telefonicznie lub mailem.
Prosimy o kontakt z redakcją autorów tekstów: "Zły", "A miał to być
kapitalizm z ludzką twarzą" i "Twój tatuś jest w niebie, kochanie".
Podajcie Państwo jakieś namiary na siebie, najlepiej numer telefonu.
Autor : Redakcja




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lepper oklapł, bo mu się Samoobrona ochwaciła i nie wyszła na
blokady. W dzień próby naprzeciw chłopcom janikowcom wydreptało
niewiele ponad tysiąc walecznych lepperowców. Pękł mit Leppera

trybuna na gwizdek wywołującego masowe, społeczne protesty,
szantażującego nimi establiszment.
Barwniej i liczniej wypadła demonstracja OPZZ w Warszawie. Ponad
dwa tysiące walecznych domagało się spełnienia popularnego w
narodzie postulatu: "Balcerowicz musi odejść". W tym samym dniu
kilkuset solidaruchów chodziło wokół Kancelarii Premiera lobbingując
za utworzeniem spółki Polski Cukier. Blokady portów zapowiedzieli na
wrzesień rybacy zrzeszeni w ich Krajowej Izbie. Po Szczecinie,
Warszawie i okolicach spacerowali bezrobotni stoczniowcy ze Stoczni
Szczecińskiej, aż wychodzili sobie zaległe pensje. W czerwcu w
Polsce politykę robiło się nogami, nie głową.
Pracował premier spierając się kolejny tydzień z prezydentem o
liczebność i kompetencje Rady Polityki Pieniężnej. Premier atakował,
prezydent bronił. Premier osiwiał, prezydent schudł. Rada znów
obniżyła stopy tylko o pół procentu, czyli zrobiła pół kroku do
przodu.
W Słupskiem policja rozpoczęła intensywne poszukiwania groźnego
oszusta, który posługując się monetą z 1994 r. o nominale 20 tys. zł
wyłudził z punktu LOTTO pieniądze oraz zakłady warte prawie 2 tys.
zł. Nie ustalono jeszcze, jak to się przestępcy udało, ale są
poważne podejrzenia, iż w przeżartym
recesją i doświadczonym twardą monetarną polityką Balcerowicza
regionie ludzie od lat już nie widzieli nominałów wyższych niż 20
zł.
Pan Tadeusz M., ksywka Sasza, miał swoje medialne pięć minut, o
czym tak marzą uczestnicy reality shows. Trafił on na czołówki
mediów zaraz po tym, jak zawisnął na prześcieradle w ściśle
strzeżonym areszcie warszawskim przy ulicy Rakowieckiej. Gdyby Sasza
miał w celi śpiwór zamiast tradycyjnego kompletu pościelowego, może
by przeżył. Chyba że wtedy poślizgnąłby się na mydle albo
zachłysnąłby łyżką wody.
Policja zanotowała również inny sukces. W czasie pościgu w
Tomaszowie Lubelskim bandyta wyciągnął spluwę i oddał serię strzałów
do funkcjonariuszy. Funkcjonariusze odpowiedzieli ogniem i było 1:0
dla glin. Bo tym razem policja trafiła pierwsza. Bandyta nie trafił,
bo miał pistolet gazowy.
Polska gwałtownie wzmocniła też potencjał NATO. Sławomir
Zieliński, dyrektor programu I TVP SA, został mianowany
podporucznikiem rezerwy. Na uroczystościach z tej okazji, które
zgromadziły wysokie czynniki rządowe i generalicję, szemrano z
oburzeniem: TVP SA ma taką siłę rażenia, że dowódca Pierwszej
Armii powinien dostać przynajmniej marszałka.
Słabo medialnie wypadły za to nominacje na szefów agencji
powstałych po rozpirzeniu UOP. Szefem Agencji Wywiadu został
Zbigniew Siemiątkowski, a szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego


Andrzej Barcikowski. Obaj absolwenci Wydziału Dziennikarstwa i
Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, koledzy naszego
Gadziny. Obaj uznawani za inteligentnych, z tym że jeden za
inteligentnego szczególnie.
Jak zwykle jednoczyła się prawica i centroprawica. Liga
Macierewicza jęła spółkować ze strzępami partii pisanej przez "ch",
a także resztką ROP i Komitetem Wyborczym Rodzina-Ojczyzna Kazia
Kapery. Władysław Frasyniuk, silny człowiek słabej Mumii Wol-ności,
spółkuje z pozbawionym znaczka
"Solidarności" Ruchem Społecznym senatora Piesiewicza oraz kanapą
polityczną Artura Balazsa zwącą się teraz SKL-RNP. Z innych
lokalnych ciekawostek: w Odrze niedaleko Szczecina pojawiły się

jak zwykle ostatnio latem
piranie, a w Suchym Lesie koło Ursusa
Stanisława Gać znalazła purchawkę o obwodzie 115 cm. Grzyb jest
twardy i zdrowy.
Trybunał Konstytucyjny znów obalił legislacyjną twórczość Izby
Dumania, czyli Senatu. Tym razem sprawa jest poważna, bo
zakwestionowano metodę liczenia głosów w jesiennych wyborach
samorządowych.
Jeśli Sejm nie zdąży uchwalić na nowo starej metody, to wybory mogą
być przesunięte na zimę lub wiosnę przyszłego roku.
Ukonstytuował się Zarząd Zespołu Parlamentarnego NIE w następującym
składzie:
Przewodnicząca
Krystyna Sienkiewicz
senator
Z-ca przewodniczącego
Piotr Gadzinowski
poseł

(dodatkowo odpowiedzialny za kontakty z prasą)
Sekretarz
Cezary Stryjak
poseł
Członek Zarządu
Alicja Murynowicz
poseł.
Zespół wystąpić ma o akceptację Prezydium Sejmu, a wcześniej o
opinię Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. W
kilkunastoosobowym na razie zespole istnieją opinie przeciwstawne
takiemu sformalizowaniu, bo oznacza ono podporządkowanie różnym
pyszałkom. Korzystniej jest być spontaniczną grupą z pomysłami i
inicjatywą ustawodawczą.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gej pańszczyźniany
O pierwszej w nocy na ulice Hanoi wylegają bezdomni, aby przespać
się tam na rozłożonych foliach i materacach. Przeludnienie świata
bije po oczach w Kairze i Pekinie, poraża beznadzieją w Limie. Na
tym tle Polska, nawet podczas powrotów w tradycyjne długie weekendy,
jawi się krajem pustym.
Nie możemy pozwolić na legalizację związków homoseksualnych. Nawet
jeśli nie będą nazywać się małżeństwami
słyszę od prominentnego
przedstawiciela Kościoła kat. podczas prywatnej, czyli szczerej,
rozmowy. Nie tylko dlatego, że to rozbija nasz system wartości
oparty na rodzinie, która utrzymuje tradycję, w domyśle wiarę i
instytucję Kościoła kat. Nie możemy premiować takimi samymi prawami
ludzi, którzy przyczyniają się do bezdzietności społeczeństwa
polskiego
w domyśle katolickiego. Kościół
w domyśle państwo

powinien premiować takie formy życia społecznego, które prowadzą do
dzietności społeczeństwa. Reszta to suche gałęzie. Oczywiście nikt
nie mówi, żeby je ucinać, nie jesteśmy w nazistowskich Niemczech,
nie wysyłamy homoseksualistów do komór gazowych. Ale też nie możemy
uczynić z naszego kraju liberalnej Holandii, gdzie po małżeństwach
homoseksualnych zalegalizowano eutanazję, teraz pewnie i pedofilię.
Tutaj nie chodzi o legalizację tych małżeństw
mówi w prywatnej, w
domyśle szczerej, rozmowie publicysta katolicki. Nas ten problem
szczególnie nie interesuje, to przecież margines zdrowego
społeczeństwa. Dla nas to kwestia zasad i wartości. Granic
odpowiedzialności i moralności. Nieodpowiedzialności w wolności.
Taka niekontrolowana wolność może rozwalić nasze społeczeństwo,
zniszczyć tradycję, wynarodowić nawet. Liberalizm, swoboda obyczajów
prowadzi do laicyzacji. Tam gdzie pedały mają swoje małżeństwa, tam
Kościół jest najsłabszy. Zresztą oni najszybciej zalegalizowali się
w krajach o silnej tradycji protestanckiej. No i sprawa dzietności.
Oni nie gwarantują wzrostu demograficznego, a nawet swą postawą
zachęcają heteroseksualistów do życia w związkach bezdzietnych lub
tylko z jednym dzieckiem.
Polsce nie grozi wymarcie, gwałtowne zestarzenie się społeczeństwa

przekonuje w prywatnej, w domyśle szczerej, rozmowie demograf o
centrowych poglądach politycznych. Owszem, teraz przyrost naturalny
zmalał, procent ludzi starszych zwiększa się, ale daleko nam do
uważanych za "stare" społeczeństw
włoskiego czy niemieckiego. Z tą
dzietnością to dziwna sprawa. Na świecie są trzy modele rodziny,
czyli spo-łeczeństwa. Socjaldemokratyczny
skandynawski, francuski,
trochę niemiecki. Konserwatywno-katolicki
włoski, polski,
irlandzki. I konserwatywno-liberalny
amerykański. W USA produkcja
dzieci jest zadowalająca, choć nie wiadomo, czy to zasługa
prowincji, białej i tradycyjnej, czy mnożących się Latynosów i
Afroamerykanów. Najbardziej propagandowo-deklaratywny model
konserwatywno-katolicki przegrywa we Włoszech i Polsce. Najmniej
propagandowy, werbalny model socjaldemokratyczny ma sukcesy w
krajach skandynawskich i we Francji. W tej ostatniej przyczyniają
się do tego imigranci, ale u Skandynawów to efekt polityki
socjalnej. Tyle że Kościół kat. nigdy tego modelu nie pochwali, bo
tam dzieci masowo rodzą samotnie żyjące kobiety. Przeczą one tezie,
że tradycyjna rodzina jest najlepszym narzędziem wzrostu
demograficznego.
W Egipcie, Peru, Wietnamie wielodzietni biedacy pracują w fabrykach
odzieży za dwa dolary dziennie. Ich panowie
fabrykanci
obracają
kilkudziesięcioma tysiącami dolarów miesięcznie. Zagraniczni
odbiorcy produkowanych tam towarów mają milionowe zyski na
organizacji produkcji i transferze towarów do bogatych krajów Europy
i obu Ameryk. Nędza staje się bardziej kolorowa, ale nie przestaje
być dotkliwa. Nadmiar produkcji żywności przekłada się na
nadprodukcję ludności. Nagła sytość prowadzi do utrzymania biedy,
gwarancja pełnego brzucha staje się przekleństwem.
W sytej Polsce katolickie małżeństwa nie chcą się mnożyć, bo nie
wystarcza im wizja pełnej lodówki. Kraj dzieli się na dwa obyczajowe
typy społeczeństwa. Jeden to typ miejsko-liberalny: młodsi,
wykształceni, żyjący w wolnych związkach, posiadający jedno dziecko
z któregoś z poprzednich związków. Drugi

konserwatywno-prowincjonalny; jeszcze długo dominujący. Też młodzi,
też często wykształceni, ale antyurbanistycznie, antyliberalnie
nastawieni. Bardziej płodni, chociaż o rodzinach wielodzietnych
polski Kościół kat. powinien już zapomnieć. Chyba że...
Nie tak dawno, w czasie wojen o ustawę antyaborcyjną aktywiści zwani
pieszczotliwie katolami lansowali "adopcję duchową". Młody
bezdzietny działacz albo małodzietna aktywistka mieli duchowo
wspomagać świeżo poczęte zygotki. Wspierać je modlitwą albo ich
przyszłe mamusie czynem. Skoro katolickiej Polsce grozi wyludnienie,
to czemu ci zwolennicy premiowania za płodność nie zaczną postulować
prawdziwej adopcji? W Kairze, Limie, Hanoi tego deficytowego w
Warszawie towaru nie brakuje. Wprost leży na ulicy!
Czemu za demograficzną wstrzemięźliwość heteroseksualnych obywateli
RP mają być karani homoseksualiści? Nie daje im się praw ludzi
żyjących w parach, bo ich pary nie służą rozmnażaniu. Nie daje się
im prawa do adopcji, bo to gorszyłoby społeczeństwo. A gdyby geje
adoptowały cudze dzieci i oddawałyby do heteroseksualnych rodzin
zastępczych, następnie łożyły na ich wychowanie? To byłoby już OK z
katolickiego punktu widzenia?
Trzeba zrobić coś niekonwencjonalnego, skoro nie możemy sobie
pozwolić na socjaldemokratyczny model opieki społecznej. Bo jesteśmy
za biedni i otumanieni przez dyżurnych aktywistów propagandowego
frontu twierdzących, że ten model zbankrutował. Skoro słusznej wiary
katolicy są bezczynni, to może odwalą tę robotę geje? Za to zostaną
zrównani w prawach, jak kiedyś chłopi pańszczyźniani.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Minister głupich kroków
Andrzej Celiński ma pomysł na uratowanie kultury narodowej. Biada
kulturze!
Z inicjatywy ministra kultury Andrzeja Celińskiego w gmachu Muzeum
Narodowego w Warszawie odbyło się uroczyste olewanie bieżących
problemów kultury. Akompaniował na skrzypcach znakomity wirtuoz
Vadim Brodzki. Z 240 zaproszonych uczestników, wśród których było
około 150 polityków i dziennikarzy oraz około 50 dyrektorów placówek
podległych ministerstwu, resztę stanowili starannie dobrani artyści,
choć zabrakło takich osób, jak Wiesław Myśliwski czy Józef Hen. Nie
mówiąc już o Józefie Szajnie, który na swoim niedawnym jubileuszu
zażartował, że chciałby kiedyś zobaczyć ministra kultury. I tym
razem nie zostało mu to dane.
Równie starannie opracowano scenografię spotkania, które odbyło się
pomiędzy "Bitwą pod Grunwaldem" a "Hołdem Pruskim", gdzie "Bitwa pod
Grunwaldem" symbolizowała niewykorzystane zwycięstwo, jakim są dla
kultury wygrane przez lewicę wybory, zaś "Hołd Pruski" przypominał
czasy, w których to zagranica składała hołdy kulturze polskiej, a
nie na odwrót.
Na tle tej dekoracji minister kultury uroczyście pominął podstawowe
fakty kultury. A więc, że podmiotami wszelkiego życia kulturalnego
są z jednej strony twórcy zwani artystami, z drugiej zaś odbiorcy
zwani społeczeństwem. Samo zaś życie kulturalne polega na tym, że
pierwsi starają się przekazać drugim jakieś treści, które raz są
głupie i niedorzeczne, raz znów rozsądne i pouczające, co wpływa na
sposób myślenia, a także na zachowania i postawy społeczne. Na
popieraniu jednych treści, a neutralizowaniu innych polega także
polityka kulturalna, do której prowadzenia powołane jest
Ministerstwo Kultury. Jak wiadomo jednak, w praktyce prowadzi ją w
Polsce jedynie ojciec Rydzyk popierając dobro, a zwalczając zło, na
przykład Unię Europejską.
Minister kultury pominął także taki drobiazg, jak odbiorcy kultury,
dla których liczba książek z literatury pięknej dostępnych corocznie
na rynku polskim spadła ze 109 milionów egzemplarzy w roku 1988 do
21 milionów w roku 1999, a ceny wzrosły odwrotnie. W tym samym
czasie liczba widzów kinowych spadła z około 80 milionów w roku 1988
do 27 milionów w roku 1999 (choć później nieco skoczyła pod wpływem
ekranizacji lektur szkolnych), dwukrotnie obniżyła się liczba
słuchaczy koncertów muzyki poważnej i przedstawień operowych, o
jedną trzecią zmniejszyła się widownia teatralna, o jedną czwartą
stopniała frekwencja w muzeach.
Nie chcąc jednak zasmucać zgromadzonych tymi danymi minister w
rozesłanym dokumencie zapewnił, że nakłady państwa na kulturę w
latach 1999
2001 nie zmalały; zapomniał widocznie, że sam w ramach
ogólnej mizerii oddał 30 proc. budżetu swego ministerstwa. Obecny
system finansowania kultury pozwala w zasadzie na realizację
wszelkich zamierzeń i przedsięwzięć w sferze kultury
czytamy w
dokumencie
pod warunkiem, że zasilony zostanie w wystarczającym
stopniu w środki finansowe. A więc kultura ma dość pieniędzy, gdyby
miała pieniądze.
Dowcip ten wzmocniony został drugim żartem, tym razem dotyczącym
odbiorców. Wydatki na cele kulturalne zmniejszają się systematycznie
w budżetach rodzinnych, co spowodowane jest trudną sytuacją
materialną wielu polskich rodzin
co jest świętą prawdą, ale

uczestnictwo w kulturze, jeśli środki publiczne na nią przeznaczone
będą nadal malały a nie rosły (a przecież nie maleją, o czym
zapewniał minister chwilę wcześniej?) musi więcej kosztować
indywidualnego odbiorcę kultury. A więc jeśli ludzie nie mają
pieniędzy na to, aby chodzić do kina, do muzeum lub do teatru, to
będą musieli więcej płacić, aby tam chodzić. Proste?
Wszystko to jednak jest śmiesznym drobiazgiem wobec zaprezentowanego
przez ministra Celińskiego planu reformy finansów kultury, którego
zgromadzeni na sali artyści wysłuchali z otwartymi ustami, mając
wrażenie, że coś się dzieje, choć nie bardzo wiedząc, o co właściwie
chodzi. Olewani systematycznie przez ostatnich 12 lat poczuli się po
prostu głęboko wzruszeni, że ktoś do nich w ogóle przemówił, i to w
dodatku minister kultury, który dotychczas nie miał dla nich czasu.
Nie ujęło to tylko Krzysztofa Zanussiego, który w wypowiedzi dla
"Trybuny" stwierdził, że spodziewał się, iż rząd lewicowy ma jakiś
pomysł na kulturę, lecz w planach ministra tego nie dostrzegł; z
tego pewnie powodu Zanussi uchodzi za reżysera filmów
intelektualnych.
Silną stroną rewolucji ministra Celińskiego jest to, że postanowił
on zwiększać państwowy budżet kultury co rok o 1 proc. powyżej
inflacji, aby w ten sposób za 30 lat wrócić do tego poziomu
finansowania, z którego zrezygnował w pierwszym roku urzędowania. W
przyszłości minister postanowił też przeznaczać 1 proc. budżetu
państwa na kulturę, jak było za komuny, a nie 0,28 proc., jak jest
dzisiaj. Postanowił też uzyskać dodatkowe pieniądze na kulturę z
Toto-Lotka bez uszczuplania nakładów na sport, co jest proste, jeśli
podniesie się ceny zakładów. Zarządził możliwość odpisywania sobie
od podatków jednego procentu sumy należnej fiskusowi, jeśli
przeznaczy się go na kulturę, co ma obowiązywać od 2004 r.
Słabą jednak stroną tej świetnej strategii jest to, że o tych
projektach nie słyszał ani minister finansów Belka, ani Toto-Lotek,
a obecny na sali premier powiedział, że to ciekawy pomysł autorski,
nad którym rząd być może się kiedyś zastanowi.
W ramach tego autorskiego pomysłu minister postanowił dodatkowo
zrównać instytucje publiczne z prywatnymi w prawie ubiegania się o
dotacje z budżetu Ministerstwa Kultury, na które brak pieniędzy, a
także powołać "trzeci sektor" instytucji kulturalnych, złożony
głównie z fundacji. Z doświadczenia wiadomo, że fundacje, także
kulturalne, tworzono dotychczas głównie po to, aby uciekać od
podatków i utrzymywać ich zarządy, ale minister jest optymistą. Na
koniec wreszcie plan ministra obejmuje dłuższe niż jednoroczne
ustalanie budżetów dla instytucji kultury, a także obowiązek
przekazywania jednego procentu tych budżetów na rachunek bankowy
stanowiący "żelazny kapitał" tych instytucji. Można sobie wyobrazić
miny urzędników z Ministerstwa Finansów niepewnych, czy budżet
wystarczy im choćby do końca roku, a także ich zdumienie, że
pieniądze budżetowe składane mają być w bankach na 4 proc., podczas
gdy sam rząd na swoje obligacje pożycza od banków, i to na 10 proc.
Plan ministra Celińskiego jest owocem wielu lektur pokazujących, jak
takie sprawy można załatwiać w krajach stabilnych i bogatych, z
których zaczerpnięte zostały te pomysły. Warto by go zachować na
pamiątkę i powrócić do niego, powiedzmy, w roku 2050. Tymczasem
jednak prozaiczne zadanie ministra kultury w warunkach katastrofy
gospodarczej sprowadza się do tego, co jeszcze da się uratować z
walącego się gmachu kultury i na wyborze, co warto ratować, a co
nie. A więc na uprawianiu polityki kulturalnej, czego minister
Celiński nie lubi. Woli bujać w obłokach bujając swoich słuchaczy.
Obecny na sali premier Miller zapowiedział, że w tym roku odbędzie
się jednak festiwal "Warszawska jesień", który miał być zamknięty z
braku pieniędzy. Obiecał też, że postara się, aby kolekcja sztuki
średniowiecznej z Muzeum Narodowego w Warszawie nie została
rozdrapana przez klechów skorych poprzenosić średniowieczne rzeźby i
ołtarze do swoich parafii. A więc to przynajmniej mamy załatwione.
Nie wiadomo tylko, czy także za pieniądze z budżetu Ministerstwa
Kultury.
Autor : Krzysztof Teodor Teplitz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wojna niemiecko - ruska pod flagą biało -
czerwoną "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Kulczyk i "Wyborcza"
Porównajmy dwóch polskich oligarchów: Kulczyka i Michnika.
Dr Kulczyk, obecnie bohater nr 1 w "NIE" (jeśli pominiemy Millera),
to kapitalistyczny drapieżca bogacący się na spekulacjachna styku z
politykami. Ma salonowe maniery, zadęcie na kulturę
to się
sprzedaje w stosunkach z prominentami u władzy.
Michnik, Łuczywo, Niemczycki to ludzie przemili, ciekawi, z którymi
chciałbyś pójść na kolację, którzy (jak zauważył mój Piotr) z równym
zapałem tworzą finansowo-polityczno-medialne imperium z koksem w tle
jak kiedyś z zapałem walczyli przeciw Urbanowi o wolną Polskę.
Kulczyka "NIE" obrabia zdrowo jak trzeba, Millera wali po gołej
d..., świętą polską krowę Kościół kat. kłuje szpikulcem, natomiast
ubliżanie "Wyborczej" w "NIE" jest pieszczotliwe. Ach ta niesforna
"Wyborcza"! Znowu palnęli głupotę!
Celem "NIE" jest chyba zwalczanie głupoty, zakłamania i racjonalne
myślenie. "Wyborcza" reprezentuje dogmatyczny, ideologiczny, a więc
kretyński liberalizm, jej samozakłamanie jest porównywalne do tego,
które reprezentuje Kościół, myślenie racjonalne w "Wyborczej"
zaczyna się dopiero na dalszych stronach w tekstach zamieszczanych
tam autorów zewnętrznych. Do tego jest skrajnie stronnicza, mściwa,
zajadła, z upodobaniem lubi utrącać osoby publiczne wskazane przez
siebie jako cele do ataku. Lista padniętych za jej sprawą jest
długa, znana i warta zastanowienia. Mając w swym składzie ludzi
świętych stosuje metody mafijne. Kto się "Wyborczej" narazi
do
eksterminacji. Ta władza podnieca.
Dlaczego przyczepiam się do "Wyborczej". Dlatego, że polska
inteligencja myśli "Wyborczą". Kościół to jeden wielki polski
ideologiczny balon, zastępnik w braku innej ideologii, rytuał;
papież to symboliczny autorytet, z którym realnie Polacy się nie
liczą. Natomiast inteligencja myśli "Wyborczą" niewątpliwie. To jest
guru i święta krowa.
Niedługo, jak wieszczy "NIE", będziemy nie wiedząc o tym wszyscy i
na każdym kroku zależni od Kulczyka. Teraz już Polska swoimi elitami
myśli na kopyto "Wyborczej", a jaka ona jest, to nie każdy widzi.
(...)
Jerzy Urban myśli za Michnikiem, gdy mówi, że komisja śledcza pomoże
zwalczać korupcję i gdy akceptuje rozumowanie Michnika, że Miller
nie przysłał Rywina, lecz ktoś musiał go przysłać i że jest to
logiczne. Zgrabne, ale logiczne nie jest.
Jerzy Kotowski
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Trupy na medal"
W związku z informacją, jaka pojawiła się w artykule "Trupy na
medal" Mateusza Cieślaka ("NIE" z 8 stycznia 2004 r.) dotyczącą
odznaczenia Srebrnym Krzyżem Zasługi pracownika Oddziału ZG "Lubin",
uprzejmie wyjaśniam:
Zanim Zarząd KGHM Polska Miedź S.A. rozpoczął procedurę anulowania
przyznanego wyróżnienia, pracownik sam zrzekł się odznaczenia
państwowego. Srebrny Krzyż Zasługi został już złożony w Spółce i
będzie przekazany do Ministerstwa Skarbu Państwa.
Aby wyeliminować podobne przypadki w przyszłości, Zarząd Spółki
uszczelnił i zaostrzył procedury związane ze sporządzaniem,
opiniowaniem i występowaniem z wnioskami o przyznanie odznaczeń
pracownikom Polskiej Miedzi.
Pragnę wyjaśnić, że przywoływana przez red. Cieślaka osoba trafiła
na listę do przyznania odznaczeń z tytułu pracy w zespole
wdrażającym projekt racjonalizatorski, który przynosi kopalni
"Lubin" 6 mln zł oszczędności rocznie. Odznaczenia otrzymali wszyscy
członkowie tego zespołu. W momen-
cie występowania z wnioskiem o przyznanie odznaczenia państwowego na
pracowniku tym nie ciążył nieprawomocny wyrok.
Uznając, że wniosek o nadanie Srebrnego Krzyża Zasługi w sytuacji
toczącej się sprawy sądowej był decyzją przedwczesną, Zarząd Spółki
deklaruje dokonanie oceny pracy zawodowej pracownika ZG "Lubin" po
ostatecznym rozstrzygnięciu sprawy sądowej. Ocena i decyzje zgodne
będą z uwarunkowaniami prawnymi, społecznymi i moralnymi, które w
takich przypadkach powinny być uwzględnione.
Renata Łuczyńska Rzecznik prasowy
Pacjenci, zastrajkujcie
W szpitalu miejskim w Gliwicach przypadki tak zwane beznadziejne
odsyłane są do domów nawet w wysokiej gorączce. Podobno taka moda

umieranie w domu.
Cytat z wypisu: "nastąpiła poprawa zdrowia" (wujek zmarł po 2
dniach, miał prawo
raczysko...) i dalej cyt. "chorego wypisano na
prośbę rodziny".
Gorączka 38,9... ciotka się nie zgadza na wypisanie ze szpitala,
wujek nie jest nawet zdolny do transportu... następuje lekki, ale
stanowczy nacisk
że go przywiozą i pod drzwiami zostawią... W
międzyczasie odwołują się (pani ordynator) do wartości
chrześcijańskich
obiecała Pani w zdrowiu i chorobie razem... Mąż
musi być w domu z Panią...
Wcześniej, podczas wizyt u chorego trzeba się było domagać leków i
nakarmienia (przecież jest głodny)
sami nic nie zrobią, chyba
szkoda pieniędzy. Nawet nie ukrywają oburzenia, jak im się zwróci
uwagę, że zupa jest zimna... ma prawo być zimna.
Trzeba też być wyrozumiałym... Wszak to biedna firma. Wujek od 50
lat nie chorował, a teraz się wygłupia i blokuje łóżko, które chyba
jest dobrym źródłem kasy
każdy nowy pacjent to kilka groszy, a to
za pokój 4-osobowy, a nie większy, a to za trafną wstępną diagnozę
(trzech lekarzy i trzy różne i bardziej
pokrętne wypowiedzi).
Cioteczka
młoda i sprawna, bo ma tylko 82 lata
musi jeszcze
załatwić karetkę (kazali sobie załatwiać prywatnie!). Wyścig z
czasem przeciąga się niebezpiecznie długo... Wreszcie zwycięstwo:
szpital ma czyste konto (wskaźnik umieralności) i wolne łóżko!!!
Cóż, kolejny szczęśliwy dzień...
PS Czegoś podobnego w ostatnich godzinach życia im też życzę.
Wszystkim z branży medycznej, tym od reform także...
Maciej Zając, Kędzierzyn-Koźle
Tfu...rcy
Zmobilizowały mnie do tej wypowiedzi dwa artykuły: "Artyzm siedzenia
na tapczanie" i "Puść pawia do doniczki" ("NIE" nr 51-52/2003).
Osobiście nie widzę żadnej potrzeby, aby państwo z podatków
podatników utrzymywało tę całą bandę nierobów, jakimi są artyści
wszelkiej maści. Jak jakiś klient ma
może nierówno pod sufitem i odczuwa potrzebę wyrażenia tego malując
bohomazy lub tworząc instalacje itp. bzdety
jego broszka. Dlaczego
jednak mają to finansować podatnicy? Jak chcę się napić piwa, to
płacę za nie 100 procent. Niech te artystyczne pijawki odkleją się
od budżetu państwa i robią taką sztukę, że dzięki jej sprzedaży będą
mogli się utrzymać, oczywiście po zapłaceniu podatku jak wszyscy
normalnie pracujący. Budżet państwa nie ma pieniędzy, żeby je
marnotrawić! Są ważniejsze cele, np. służba zdrowia, nauka. Mam na
myśli nauki techniczne i medyczne, bo one niosą rozwój gospodarczy,a
studiowanie jakichś tam wierszyków to także marnowanie pieniędzy
podatników.
Jacek G. Żory
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Niesprawiedliwość dziejowa
Sąd Najwyższy przyznał rację wysiedlonym zza Buga
mają otrzymać
rekompensatę za pozostawione mienie. (...) Dziwią mnie podstawy
prawne dochodzenia roszczeń od Polski, która nie posiadła tych
majątków ani z nich nie czerpie korzyści, a płacić musi.
Rozumiem, gdyby roszczeniowcy zwrócili się do państw korzystających
z tych majątków obecnie, byłoby to sprawiedliwe załatwienie sprawy.
Na płacenie z moich podatków ja osobiście, gdybym mógł, nie
wyraziłbym zgody, za jaką karę?
Jeszcze jedna sprawa
zwrotu pieniędzy lub całych kamienic
odbudowanych po wojnie przez państwo. W latach 40. potrącano mi z
pensji na odbudowę Warszawy. Ponadto zmuszano nas do pracy
społecznej (po godzinach pracy) przy odgruzowaniu Szczecina i
oczyszczania cegieł. Każdy musiał dziennie oczyścić tysiąc cegieł,
załadować na wagony, które były wysyłane do Warszawy na odbudowę.
Trwało to prawie dwa lata. Teraz byli właściciele żądają od państwa
rekompensaty finansowej za odbudowane pałace i kamienice. Czyli raz
już płaciliśmy jako podatnicy na odbudowę ze zniszczeń wojennych, a
teraz zapłacimy drugi raz odkupując od właścicieli, którzy nie
dołożyli się niczym do odbudowy. (...)
Ja również nie ponoszę winy za skutki wojen, a zmusza się mnie do
ponoszenia obciążeń na rekompensaty. Jeżeli rekompensaty będą
100-procentowe, to poszkodowani będą wszyscy z wyjątkiem
wypędzonych.
E. H. Lubelak
(adres do wiadomości redakcji)
Biobryndza
Od nowego roku mamy tankować do naszych samochodów biopaliwo. Czyli
nie wiadomo co, bo system kontroli jakości paliwa, który miał nas
chronić, nie powstał. Wprowadzając w życie ustawę o biopaliwach w
takiej formie i w ten sposób, pozbawiono konsumentów podstawowego
prawa
prawa do wyboru paliwa. Mało tego
już zapowiedziano
podwyżki cen paliwa już i tak wystarczająco drogiego. Gdyby wiązało
się z poprawą jakości tegoż, mógłbym to zrozumieć. W sytuacji gdy
ilość komponentów w paliwie przekracza wszelkie dopuszczalne normy

nawet normy zdrowego rozsądku, a wypowiedzi ekspertów od silników co
do żywotności tychże nie są tak optymistyczne jak naszych
"specjalistów od ustaw", to zaczynam się zastanawiać
kto znowu
wziął i ile? Dziwi mnie postawa prezydenta, który w pierwszym
podejściu słusznie odrzucił ustawę o biopaliwach. Strusia polityka
prezydenta zaowocuje tym, że po wejściu Polski do Unii trzeba będzie
tę ustawę zmienić. Wszyscy doskonale wiedzą, że jest sprzeczna z
przepisami UE.
Czyżby ustawodawcy o tym nie wiedzieli?
Eugeniusz Sobczak, Warszawa
"Maksimum socjalne"
Jeśli dajecie się złapać na szkolnych błędach, to całość Waszej
pracy zaczyna budzić wątpliwości co do rzetelności reszty. (...)
Przykład
"NIE" nr 51-52, P. Bielawska robi sobie jaja (pardon za
słownictwo, ale widocznie jest to skutek towarzystwa, w jakie
wpadłem
"NIE") w artykule "Maksimum socjalne" podaje szokujące
zestawienia cyfrowe, tylko czy aby prawdziwe, bo według tej Pani
Canon EOS 1Ds (to taki aparat foto) kosztuje 419 000 zł (!), a
naprawdę kosztuje 10 razy mniej.
W. T.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Dałam plamę. Jedyne, co mogę podać na swoje usprawiedliwienie, to
to, że przeglądając te bajkowe oferty podkusiło mnie licho, by
porównywać je z siłą nabywczą swojej pensji. Podświadomie więc
dopisywałam zera. Raz jeszcze sprawdziłam pozostałe dane

prawdziwe. Słowo.
Patrycja Bielawska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sąd Najwyższy i panienka cd.
Sylwia W., uczennica jednego z liceów w Malborku, przerobiła w
legitymacji swój rok urodzenia
właściwie bez sensu, bo nie dawało
jej to żadnych korzyści. Za ten haniebny czyn stanęła przed sądem.
Sędzia Sądu Rejonowego w Lublinie, aby ukryć swoją niekompetencję,
sfałszował wyrok. Prokuratura nie mogła postawić mu zarzutów, gdyż
Sąd Najwyższy nie uznał tego za czyn haniebny i nie zgodził się na
uchylenie panu sędziemu immunitetu. Sędzia nie poniósł żadnej kary i
nadal będzie wydawać wyroki w imieniu Rzeczypospolitej.
Działania organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości w obu sprawach
były oczywiście zgodne z obowiązującym prawem.
Dlatego swój artykuł Waldemar Kuchanny zakończył taką konstatacją:
Porównując wagę spraw: sfałszowania wyroku sądowego i poprawienia
długopisem legitymacji szkolnej, należałoby zapytać, gdzie jest
rozsądek i poczucie odpowiedzialności za podejmowane decyzje ludzi,
którzy je powinni oceniać zgodnie z literą prawa i zwykłą miarą
sprawiedliwości.
Nasz artykuł jako krytykę prasową skierowaliśmy do Prokuratora
Krajowego.
Odpowiadając na krytykę pod adresem prokuratury zawartą w publikacji
p.t. "Sąd Najwyższy i panienka" zamieszczonej w tygodniku "Nie" nr
2/2003 z 9 stycznia 2003 r., uprzejmie informuję, że stosownie do
treści art. 10 ż 1 kodeksu postępowania karnego organ powołany do
ścigania przestępstw obowiązany jest do wszczęcia i przeprowadzenia
postępowania przygotowawczego, a oskarżyciel publiczny (prokurator)
także do wniesienia i popierania oskarżenia o czyn ścigany z urzędu.
Przestępstwa przeciwko wiarygodności dokumentów zawarte w rozdziale
XXXIV kodeksu karnego (takich przestępstw dotyczy publikacja
prasowa) podlegają ściganiu z urzędu, a zatem stosownie do treści
cytowanego przepisu organy ścigania obowiązane były do wszczęcia i
przeprowadzenia postępowania przygotowawczego.
Takie działania zostały podjęte, bowiem w obu opisanych w artykule
sprawach tj. 1 Ds 1212/02 Prokuratury Rejonowej w Wejherowie
dotyczącej uczennicy II Liceum Ogólnokształcącego w Malborku i Ds
354/02/S Prokuratury Rejonowej w Łukowie dotyczącej sędziego Sądu
Rejonowego w Lublinie wszczęto i przeprowadzono postępowanie
przygotowawcze o przestępstwa przewidziane w art. 270 ż 1, art. 271
ż 1 i art. 276 kodeksu karnego.
Materiał dowodowy zgromadzony w toku postępowania przygotowawczego w
obu sprawach został oceniony przez prokuratorów jako wystarczający
do przedstawienia zarzutów sfałszowania dokumentów, a następnie
wniesienia aktów oskarżenia przeciwko sprawcom tych czynów, z tym że
w sprawie Ds 354/02/S Prokuratury Rejonowej w Łukowie wydanie
postanowienia o przedstawieniu sędziemu zarzutu wymagało uprzedniego
uzyskania zezwolenia Sądu Dyscyplinarnego na pociągnięcie sędziego
do odpowiedzialności karnej.
Prokurator Rejonowy w Łukowie
stosownie do treści art. 13 kodeksu
postępowania karnego
złożył taki wniosek do właściwego Sądu
Dyscyplinarnego w dniu 1 marca 2002 r. i uzyskał zgodę na
pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności karnej z art. 276 kk i
art. 271 kk, jednakże w związku z zażaleniem sędziego i jego
obrońcy, rozpoznający sprawę w trybie odwoławczym Sąd Najwyższy
uchylił uchwałę Sądu Apelacyjnego i odmówił zgody na pociągnięcie
sędziego do odpowiedzialności karnej. Wobec braku zezwolenia na
ściganie karne sędziego nie było możliwe przedstawienie mu zarzutu
popełnienia przestępstwa przeciwko dokumentom i w konsekwencji
wniesienie aktu oskarżenia do sądu.
W sprawie 1 Ds 1212/02 Prokuratury Rejonowej w Wejherowie skierowano
przeciwko Marcie P. akt oskarżenia o czyn z art. 270 ż 1 kodeksu
karnego, uznano bowiem, iż wobec nagminności tego rodzaju
przestępstw, a także z powodu nieprzyznania się podejrzanej do
popełnienia zarzucanego jej czynu, i z tego względu niemożności
ustalenia motywów jej działania polegającego na przerobieniu daty
urodzenia w legitymacji szkolnej, zachowanie oskarżonej także pod
kątem społecznej szkodliwości czynu winno podlegać ocenie
niezawisłego sądu.
Sąd Rejonowy w Malborku (do którego sprawa została przekazana
orzeczeniem Sądu Okręgowego w Gdańsku z 2 grudnia 2002 r. sygn. Ko
1254/02) postanowieniem II K 1238/02 z 23 stycznia 2003 r.,
uwzględniając wniosek obrońcy oskarżonej umorzył postępowanie karne
przeciwko Marcie P. wobec znikomej społecznej szkodliwości czynu.
Powyższe postanowienie zostało jednak zaskarżone przez Prokuratora
Rejonowego w Malborku.
Oceniając obie wymienione wyżej sprawy podzielam stanowisko autora
publikacji co do oczywistej niewspółmierności skutków prawnych,
jakie nastąpiły wobec osób, które zdaniem prokuratorów

prowadzących niezależnie od siebie oba postępowania
naruszyły
prawo.
Pragnę jednak podkreślić, że na przeszkodzie wniesieniu aktu
oskarżenia przez Prokuratora Rejonowego w Łukowie stanęły opisane
wyżej przyczyny niezależne od oskarżyciela publicznego.
Wracając do sprawy uczennicy liceum nasuwa się wniosek, że ocena
szkodliwości społecznej czynu, dokonana przez prokuratora
kierującego akt oskarżenia, nie była jedyną z możliwych, niemniej
jednak mieści się ona w granicach swobodnej oceny dowodów
sformułowanej w art. 7 kodeksu postępowania karnego.
W nawiązaniu do uszczypliwych uwag red. Waldemara Kuchannego co do
zapisu w akcie oskarżenia o niestosowaniu środków zapobiegawczych
podkreślam, że zapis ten jest rutynową informacją dla sądu i w żaden
sposób nie dowodzi tego, jakoby prokurator rozważał w ogóle potrzebę
stosowania takich środków.
Po zapoznaniu się z treścią postanowienia Sądu Rejonowego w Malborku
z dnia 23 stycznia 2003 r. o umorzeniu postępowania i z zażaleniem
Prokuratora Rejonowego w Malborku na tę decyzje wyrażam pogląd, że
orzeczenie sądu jest zasadne, a tym samym wniesiony środek
odwoławczy nie jest trafny.
Z tego względu podjąłem w trybie nadzoru służbowego przewidzane
prawem działania
w szczególności z zachowaniem rygorów zawartych w
art. 8 ustawy z dnia 20 czerwca 1985 r. o prokuraturze (Dz. U. z
1994 r. nr 19, poz. 70 z późn. zmianami)
zmierzające do
zaniechania kontynuowania postępowania odwoławczego.
Autor : Karol Napierski - Prokurator Krajowy




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Minister na głodzie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Tobernakulum
Odlatując z posady rzecznika prasowego rządu pan minister Michał
Tober, sekretarz stanu wystosował list okolicznościowy do
redaktorów:
Szanowny Panie Redaktorze
Dobiegła końca moja misja Rzecznika Rządu; misja tak bardzo
wypełniona wydarzeniami, ludźmi, tematami. Dziękuję za gotowość do
współpracy, za czasami wielką cierpliwość, pełny profesjonalizm, a
także za inspirujące uwagi i twórcze pomysły. Dziękuję za ten
wspólnie przepracowany czas. Przede mną nowe, ważne zadania. Będąc
sekretarzem stanu w Ministerstwie Kultury, mam wielką nadzieję na
dalszą, równie dobrą współpracę z Państwem.
Z poważaniem
Michał Tober
Odpowiadam stosownie, czyli w podniosłej tonacji pierdu-pierdu:
Wielce Szanowny Panie Ministrze i Sekretarzu Stanu!
Wstrząśnięty wiadomością, że Pan Minister łaskawie zakończył swą
pracę misyjną, czuję się wysoce zaszczycony tym, że być może zalicza
mnie do ludzi, tematów lub wydarzeń będących kroplami, które misję
tę wypełniły.
Zbudowany jestem przypisaniem mi profesjonalizmu, a nawet
cierpliwości. Nie starczało mi pilności, aby w ogóle pracować, zaś
hucpy, żeby robić to wspólnie z dygnitarzami. Nie stawało mi tupetu,
aby kiedykolwiek zgłaszać Panu Ministrowi lub komukolwiek innemu
uwagi i pomysły. Brakowało zaś rozumu, aby mogły być one twórcze i
inspirujące. Jeżeli nawet Pan Minister raczy mnie mylić z inną
osobą, czyni to w sposób niezwykle dla mnie pochlebny.
Pisze Pan Minister w swym liście skromnie, że przed Panem Ministrem
stoją zadania ważne. W istocie są to zadania najwyższej doniosłości
krajowej i europejskiej mające też światową miarę. Nie potrafiłbym
ich przecenić. W zglobalizowanym życiu ludzkości, w dobie gdy
organizmy państwowe są cząstką szerszych struktur, kultura
wytwarzana w Polsce przez wyspecjalizowane ministerstwo pozostaje
jedynym wyznacznikiem odrębności Polski. Tym samym nową misją Pana
Ministra będzie osobiste ucieleśnienie tysiącletniej tożsamości
Państwa i narodu. Deklaruję pełną gotowość współpracy ułatwiającej
Panu Ministrowi wcielanie Polski w siebie.
Mam honor łączyć wyrazy itd., itp.
Jerzy Urban
I tak to wymieniliśmy bełkoty z fikcyjnym rzecznikiem Millera
obejmującym inną, drugorzędną posadę w całkowicie zbędnym
Ministerstwie Kultury. Pozwoliło nam to grafomaniąc zniszczyć trochę
czasu, którego obaj mamy wielki nadmiar. Tober, gdyż stworzono tak
wielu dygnitarzy państwowych, że nie starcza dla nich zajęć. Ja,
gdyż mając zapewniony byt nie muszę zasuwać jak bezrobotny.
Odczuliśmy obopólne zadowolenie z tego, że wymiana not
dyplomatycznych nastąpiła z najwyższą pompą
circa ośmiopiętrową.
Pożegnalne frazesy Tobera były bodajże jedynym, z czym zwrócił się
kiedykolwiek do "NIE". Posłanie do Tobera powyższych uprzejmości
stanowiło też jedyną sprawę, jaką redaktor "NIE" miał kiedykolwiek
do rzecznika rządu.
Wobec szybkiego starzenia się przywódców SLD a błyskawicznego ich
zużywania się Michał Tober, człowiek niezgrzybiały, a jak wynika to
z jego listu politycznie doświadczony i biegle praktykujący kulturę
i sztukę polityczną, niebawem zostanie premierem. Zdystansuje innych
mężów stanu swojej generacji, np. pana chluśniem i uśniem Firaka, a
nawet Sylwię Pusz. W Toberze witamy więc wodza lewicy XXI wieku. My,
komuchy, cały nasz dom starców, radujemy się donośnie, że Michał
Tober przeniesie w epokę inżynierii genetycznej i astralnej drogie
nam wartości: pozoranctwo, podniosłe zakłamanie, barokowe
pierdolenie trzy po trzy, rzeczowość powiatowego poety i poetykę
krakowskiego radcy dworu. Aparatczycy wszystkich formacji

odtwarzajcie się w swoich Toberach.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Premium non bibre "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kasa z prymasa
W normalnym kraju mroki przeszłości badają historycy. W Pomrocznej

prokuratorzy.
Z projektu budżetu na rok 2004 nikt nie jest zadowolony.
Niesłusznie. Instytut Pamięci Narodowej powinien zamówić mszę w
intencji Millera: rząd klepnął projekt, w którym wydatki na IPN
rosną z 85,1 mln zł w roku 2003 do 94,9 mln w roku przyszłym.
A cóż ostatnio porabia szacowne grono prokuratorów-archiwistów?
Właśnie ogłosiło z triumfem zakończenie śledztwa w sprawie
bezprawnego zatrzymania Stefana Wyszyńskiego nazwanego później
Prymasem Tysiąclecia. Tego zbrodniczego czynu dopuścił się był reżim
komunistyczny we wrześniu 1953 r., już po śmierci Stalina, ale
jeszcze przed odwilżą. Dokładnie pół wieku temu.
Kogo to dziś obchodzi? Oczywiście Kościół kat., który ma deficyt
męczenników; jeden Popiełuszko na 45 lat komuny to doprawdy nie tak
wiele.
Aureola męczeństwa nad Wyszyńskim jest jednak fałszywa. Ani go nie
zamordowano, ani nie poddano torturom, ani nie wywieziono na białe
niedźwiedzie. Posiedział w celi, po czym został zesłany do klasztoru
pod Komańczą, gdzie rozmodlone zakonnice piekły mu ciasteczka,
przyjeżdżali goście, a całe towarzystwo odbywało piękne spacery po
bieszczadzkich połoninach, bez nadzoru bezpieki (chyba że siepacze
chowali się sprytnie w krzakach). Obdarzony nadprzyrodzoną mocą
duchową prymas cały czas mocno wierzył, że pewnego dnia przyjedzie
po niego z Warszawy czarna limuzyna z wysłannikami najwyższych
władz, którzy ukłonią się w pas i poproszą: "Niech eminencja wraca".
I tak też się stało. Jak na standardy stalinizmu
sielanka.
Wyszyński siedział trzy lata
znaczniej krócej i w lepszych
warunkach niż Kuroń czy Michnik. Trzy lata trudzili się prokuratorzy
z IPN, przesłuchiwali 80-letnich świadków, ryli jak krety w
pożółkłych papierach, aby wreszcie ogłosić, że była to praca
daremna, gdyż wszystkie osoby, którym można by postawić zarzuty, od
dawna nie żyją. Wymknęli się sprawiedliwości Bierut, Ochab i rzesza
pomniejszych decydentów tamtych lat. Co w zasadzie było jasne już
przed rozpoczęciem śledztwa.
Pod koniec lat 40. do miasteczka, z którego pochodzi moja rodzina,
wpadli raz chłopcy z lasu, z oddziału "Orlika", aby rozprawić się z
miejscowym ludowym milicjantem. Są dwie wersje tej historii: w
jednej przywiązali go do konia i ciągnęli po bruku tak długo, aż
ducha wyzionął, w drugiej zaś rozebrali do naga, wytarzali w smole
oraz pierzu i batogami pędzili wokół rynku, zagrzewani do czynu
przez rozbawioną ludność. Takich incydentów po obu stronach barykady
było w tamtej epoce setki, jeśli nie tysiące. Kieresowców to nie
interesuje. Oni mają jedno zadanie
napiętnować grzechy PRL.
A co z Berezą Kartuską, konfederacją targowicką, łamaniem praw
chłopów pańszczyźnianych i niesłusznym oskarżeniem królowej Jadwigi
o cudzołóstwo?
Nie ma znaczenia, że nie żyją winni i świadkowie. Nie o to chodzi,
by schwytać króliczka, ale by gonić go. Sztab dobrze opłaconych
prokuratorów ma zapewnioną pracę na najbliższe 200 lat,
spokojniejszą i bezpieczniejszą niż łapanie żywych przestępców.
Chyba że Sejm, przyjmując budżet, wreszcie ukróci tę groteskę.
Autor : D.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niesiadki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z Los Angeles do Mszczonowa
Cudne, nowoczesne, pachnące, śliczne, rewelacyjne, genialnie
zaprojektowane. Nowe lotnisko pod Warszawą. Potrzebne nam jak woda
na Marsie.
Będzie cudnie. Wizja roztoczona 15 stycznia w Ministerstwie
Infrastruktury jest oszałamiająca. Tego dnia na konferencji prasowej
w firmie wicepremiera Marka Pola zapoznano społeczeństwo ze
starannie wybranymi fragmentami "Raportu Międzyresortowego"
sporządzonego przez "Interdyscyplinarny Zespół ds. Wyboru Lotniska
Centralnego dla Polski" (dalej zwać go będziemy Zespołem).
Stwierdzono na tej konferencji, że jest to "największe wyzwanie
inwestycyjne w powojennej Polsce". No, na nadmiar skromności to
podwładni Pola raczej nie wykorkują... Na obszarze blisko 7300 ha
(tj. siedemdziesięciu trzech kilometrów kwadratowych) powstać ma
lotnisko, które będzie, przepraszamy za wyrażenie, "intermodalnym
węzłem transportowym" posiadającym przepustowość 70 000 000
(siedemdziesiąt milionów!) pasażerów rocznie. Do tego przeładunki
cargo oraz stanowiska dla małych samolotów. Lokalizacja jeszcze nie
znana, ale wstępnie wskazuje się na Modlin lub Mszczonów. To świetny
pomysł na wywalenie w powietrze raczej nie zbywających nam miliardów
złotych.
Cud świata i przerażające wizje
Po pierwsze: badania, prowadzone na świecie przez firmy mające w
małym palcu wiedzę o pasażerskim i towarowym ruchu lotniczym
wskazują, że liczba pasażerów korzystających z lotnictwa cywilnego
potraja się w ciągu trzydziestu lat. Skoro zatem na Okęciu wsiadło i
wysiadło w zeszłym roku 5,2 miliona osób, to w roku 2033 z terminali
tego lotniska korzystać
będzie około 16 milionów ludzi. Nie jest dla nas jasne, skąd
szanowny Zespół wytrzasnął te 70 milionów chętnych na fruwanie
akurat z tego śmiesznego kraiku nad Wisłą, czyli Polski. Może będą
ich pod przymusem prowadzać i wpychać do samolotów?
Po drugie: autorzy panapolowego projektu wskazują na konieczność
pilnego zbudowania za potworne pieniądze nowego lotniska 50
kilometrów od stolicy m.in. dlatego, żeby mieszkańcy stolicy nie
męczyli się przez te cholerne samoloty, co nad ich głowami hałasują.
Bardzo zacne intencje, ale
jak wskazują badania
w ciągu
ostatnich 25 lat poprzez "wyciszenie" samolotów, zmodyfikowanie
procedur startów i lądowań jedenastokrotnie zmniejszyła się liczbę
mieszkańców narażonych na hałas powyżej 65 dB. Myślimy sobie, że
postęp techniczny i modyfikacje procedur nie zatrzymały się w
miejscu, może więc da się coś zrobić z tą uciążliwością?
Po trzecie: jednym z porażających argumentów raportu jest ten, że
nowe lotnisko będzie w Europie niesłychanie ważne, bo pełnić będzie
funkcje tranzytowe dla tych wszystkich oszołomów, którzy lecieć
raczą do Rosji przez Warszawę zahaczając o nowe lotnisko. Otóż w
dupę sobie można włożyć ten argument, bo tendencja w ruchu
pasażerskim jest taka, że coraz więcej wykonuje się połączeń
bezpośrednich (direct flight). Większość miast wielkości Warszawy ma
lotniska zlokalizowane w odległości 5
25 km od środka miasta
(wyjątkami są Oslo i Sztokholm). W wypadku lokalizacji nowego
lotniska zgodnie z propozycjami autorów planu może stać się to, co w
Montrealu. Tam przy okazji olimpiady wybudowano lotnisko Mirabel
(odległość od centrum miasta 55 km) i teraz w większości lądują tam
czartery i samoloty cargo. W sumie Mirabel przerzuca 1,2 miliona
ludzi (w ciągu 20 lat spadek o 10 proc.), a na starym lotnisku
Dorval wsiada i wysiada blisko osiem razy więcej, choć miało być
odwrotnie.
Po czwarte: zgodnie z założeniami ministerialnego dokumentu pasażer
ma dojechać z centrum Warszawy do nowego lotniska w 12
15 minut, i
to środkiem masowego transportu! Mhm... jechał kiedy któryś z
autorów raportu samochodem, niechby nawet śmigłym jak strzała, z
Modlina do centrum Warszawy w godzinach szczytu? Myślimy, że oni
nigdy nie odbywali
podróży dalej niż do najbliższego sklepu spożywczego. Bo przeciętnie
zorientowany Polak, który kiedykolwiek jechał tą trasą o tej porze,
wie, że z Modlina nikt nie jest w stanie dojechać tak szybko do
rogatek naszej stolicy, nie mówiąc już o korkach w mieście. Co
oznacza, że musi być zbudowana albo nowa, bezkolizyjna autostrada do
centrum Warszawy,
albo szybka kolejka. Za psi chuj nikt tego nie postawi, tylko za
ciężkie pieniądze.
Zespół
Jest oczywiste, że nie można wieszać psów, co niniejszym czynimy, na
pomyśle tej nikomu niepotrzebnej budowy, opierając się jedynie na
tych kilku żałosnych karteczkach, które
dano dziennikarzom na konferencji prasowej. Poczyniliśmy zatem
starania, by dotrzeć do tekstu raportu w wersji nieokrojonej.
Ustalić mogliśmy tylko tyle, że raport Zespołu nadzorowanego przez
sekretarza stanu Andrzeja Piłata został wręczony przez
przewodniczącego Zespołu Marka Sidora panu wicepremierowi i
ministrowi infrastruktury Markowi Polowi. I były to dwie niebieskie
książki liczące około 500 stron. Poszukiwania tekstu raportu
tak
jak rozporządzenia powołują-cego do życia Zespół
spełzły na
niczym. Uzyskaliśmy jednak informację, że inwestycja jest planowana
jak najbardziej poważnie, i to w najbliższej przyszłości.
"Marsz Turecki" czy polka Pola
Gdyby się przyjrzeć pomysłom pana Toya (zlokalizowanie
międzynarodowego aerodromu w Białej Podlaskiej) i pomysłom
Ministerstwa Infrastruktury, to założenia są podobne, z tym
że nie wiemy, czy Ministerstwo Infrastruktury zamierza wybudować
dodatkowo przy nowym lotnisku gigantyczną świątynię, lunapark,
zespół kasyn i tor wyścigowy, co miał w planach mister Toy. Ale
skala zjawiska podobna. Jeśli tak, to warto się zastanowić, ile to
może kosztować. Pan Turek oceniał koszt swego lądowiska wraz z
inwestycjami towarzyszącymi na blisko 5,7 mld dolków. Jak odejmiemy
to, co pan Pol wykasował z programu tureckiej firmy Epit, to
potrzeba nie mniej niż 2,5-
3 mld dolarów. Delikatnie chcielibyśmy
zwrócić uwagę, że dzieje się to w chwili podjęcia próby uzdrowienia
finansów publicznych, redukcji zadłużenia (ponad 50 proc. PKB) i
deficytu (w tym roku około 42,5 mld zł) na krawędzi katastrofy. I
pomyśleć, że przed reformą administracji centralnej, kiedy jeszcze
funkcjonowało śp. Ministerstwo Transportu i Gospodarki Morskiej,
powstał tamże dokument pod ludzko brzmiącą nazwą "Polityka
transportowa Państwa na lata 2001
2015 dla zrównoważonego rozwoju
kraju". Według tegoż dokumentu plan obecny ma się tak do skali
rzeczywistych potrzeb jak kwiat róży do kożucha ciecia.
28 stycznia w "Gazecie Wyborczej" opublikowano relację z debaty o
lotniskach dla Warszawy. Podczas niej Andrzej Piłat, wiceminister
infrastruktury oznajmił, że kluczową inwestycją w tym zakresie jest
rozbudowa Okęcia. Drugi terminal, łącznie z drogami dojazdowymi i
całą infrastrukturą, gotowy będzie w grudniu 2005 r.! Piłat raczył
jednak zauważyć, że: Według naszych wyliczeń po 2012 r. Okęcie,
nawet z nowym terminelem, będzie pękało w szwach. Zanim powstanie
drugie duże lotnisko, w pierwszej kolejności trzeba przenieść poza
Warszawę loty najbardziej uciążliwe
nocne i cargo, a na Okęciu
zostawić tzw. dzienne, które przeszkadzają najmniej. Nawet jeśli
będziemy budować drugi port, to i tak nie zamierzamy likwidować
Okęcia. Ta wypowiedź potwierdza nasze wszystkie obawy. Minister
Piłat mętnie mówił na temat tego, kto i jak będzie finansował budowę
podwarszawskiego giganta, a na
pytania prof. Suchorzewskiego z Politechniki Warszawskiej, czy były
robione rzetelne analizy ekonomiczne i finansowe, nikt kompe-tentnie
nie odpowiedział. Widać wyraźnie,
że koncepcja rozbudowy Okęcia nie jest do końca przemyślana, bo nie
wiadomo, czy zbudowany będzie trzeci pas startowy czy tylko
ograniczy się inwestycje do budowy nowego terminalu. Jednocześnie
przedstawiciel rządu próbował bagatelizować rolę nowego lotniska,
twierdząc, że na razie będzie ono przeznaczone dla tanich linii,
lotów nocnych i cargo. W ogóle w tej dyskusji Andrzej Piłat
zachowuje się tak, jakby główną inwestycją państwa miało być Okęcie,
a nie nowe lotnisko. To przeczy oczywiście temu, co jest w raporcie.
Na tych sześciu karteluszkach, które otrzymali dziennikarze,
opowiada się gromko o najwyższej randze, jaką ma mieć planowane
lotnisko. No to jak w końcu jest? Sama "Gazeta" pisze w podsumowaniu
dyskusji: Jeszcze długo Okęcie będzie głównym i największym
lotniskiem w kraju
wynika z debaty, która wczoraj odbyła się w
siedzibie "Gazety". Spada ranga drugiego lotniska, które ma powstać
30
40 kilometrów od stolicy. Startować stamtąd mają tylko tanie
linie. Po lekturze odnosimy wrażenie, że rząd sam nie wie, czego
chce. Natomiast robi ludziom wodę z mózgu. I to jedyne, co mu się
udaje doskonale.
Poza wszystkim odnosimy nieodparte wrażenie, że rację mają osoby
wskazujące nam prawdziwy powód budowy nowego lotniska. Wyjdzie, nie
wyjdzie
nie ma to znaczenia, ważne, że będzie można powołać urząd
pełnomocnika rządu ds. budowy nowego lotniska, który to urząd będzie
dobrą synekurą, nie gorszą niż pełnomocnik ds. budowy autostrad.
Autor : Jędrzej Urban / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zapluty karzeł reakcji
J. Kaczyński o Urbanie:
Urbanowi zależy na wzmocnieniu lewicy poprzez jej oczyszczenie. Chce
w ten sposób obronić swoje interesy. W innym układzie politycznym
Urban mógłby bowiem sporo czasu spędzić za kratami za swoje
działania w czasie stanu wojennego. On tymczasem nie tylko nie
został ukarany, ale stworzono mu możliwości, o jakich nigdy nie
mógłby nawet marzyć w Peerelu.
"Fakt" z 26 stycznia 2004 r.
Partia Kaczyńskich jest 13-procentowa niczem bełty
owocowo-denaturatowe, przysmak PRL. PiS chciałoby zwalać z nóg
podobnie jak te bełty. Mieć władzę, żeby niektórych powiesić, a
innych powsadzać. W gazecie "Fakt" prezes PiSuaru Jarosław Kaczyński
zapowiada mi
gdy prawica zacznie rządzić
długotrwałe więzienie
za stan wojenny. Uprzejmie zawiadamiam, że ktokolwiek złapie władzę,
to Kaczyński będzie mógł wsadzać nie mnie, tylko sobie palec w
odbyt, jeśli dosięgnie. A chyba tak, gdyż aparaturę wydalniczą nosi
bardzo blisko głowy.
Za stan wojenny dostałem w stosownym czasie Polonię Restitutę
średniej klasy, lecz od prawicy domagam się za tę zasługę jakiegoś
znaczniejszego dyndadełka. Oto uzasadnienie wniosku o szmelc
orderowy:
Stan wojenny stanowił poskromienie "Solidarności" 1981 niezbędne
także dla niej samej. Bez tego nie byłyby możliwe późniejsze
porozumienia Okrągłego Stołu, a więc także udział w polityce braci
Kaczyńskich i ich kolegów w tym Wałęsy, u którego bliźniacy służyli
potem w roli dworskich mikrobów. Szło bowiem jesienią 1981 ku
przejęciu władzy nad szalejącym i anarchizującym się ruchem przez
przywódców bardziej skrajnych: Morawieckiego, Jurczyka, Gwiazdę z
Macierewiczem jako liberalnym skrzydełkiem. Jesienią ł81
"Solidarność" miała takie polityczne natchnienie i impet
burzycielski, że mogła wywołać drugie powstanie warszawskie. Nawet
już biegały po mieście ciotki kontrrewolucji jako łączniczki z
biało-czerwonymi opaskami na łapach tworząc klimat straceńczej
głupoty. Bez wprowadzonego przez Generała Jaruzelskiego antraktu na
otrzeźwienie, gdybyśmy pozwolili solidaruchom dalej się rozpędzać i
zalać kraj posoką, bliźniak prezesa Jarosława nie byłby dziś
prezydentem najbrzydszej stolicy Europy i zarazem najbardziej
pasożytniczego miasta w Polsce. Ten mały Dzierżyński siedziałby na
kupie gruzów, ekshumował truchła i strugał krzyże na nagrobki.
Stan wojenny jest dumą komucha i zasługą także dla naszych wrogów i
ich miniaturek myślowych
bliźniąt Kaczyńskich. Nietrafnie
natomiast w latach 50. oburzaliśmy się w "Po prostu" na plakat
"zapluty karzeł reakcji". Wyrażał on trafną intuicję odnoszącą się
do przyszłości.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Język wiary "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zbiropolacy
"NIE" zdecydowanie popiera wstąpienie Polski do Unii Europejskiej.
Antyeuropejska opozycja stawia jednak eurorozentuzjazmowanym władzom
Polski zarzut: w ogóle nie myślicie, co zrobić, jeśli naród w
referendum odrzuci wariant zjednoczenia z Europą. Pretensja trafna.
Ogłaszamy nasz pomysł zapasowy dla Polski.
Leszek Miller puści stery Rzeczypospolitej, jeśli obywatele w
przyszłorocznym referendum oleją Unię Europejską. Spełnienie tego
czarnego scenariusza nie musi oznaczać katastrofy osieroconej
ojczyzny. Polska może pozostać niestowarzyszona, zapisać się
jak
chciałaby część prawicy
do Północnoatlantyckiej Strefy Wolnego
Handlu
NAFTA, bądź wykonać zwrot na Wschód dołączając do Państwa
Związkowego Białorusi i Rosji. W Polsce ta organizacja znana jest
pod obowiązującą do 1999 r. nazwą
Związku Białorusi i Rosji.
Gazety
z "Wyborczą" na czele
wolą bowiem rozgrywać w tytułach
poprzedni skrót
ZBiR, który ich zdaniem, jak ulał, oddaje istotę
fuzji. My nie kierujemy się uprzedzeniami
ani ideologicznymi szablonami. W ramach dyskusji europejskiej
przedstawiamy prospekt ewentualnego udziału w PZBiR czy
niech już
zostanie
"zbirze".
* * *
Jednym z kluczowych elementów wzrostu gospodarczego w państwach
przemysłowych jest poziom cen na surowce energetyczne. Stany
Zjednoczone od dziesięcioleci trzymają całą flotę na Morzu
Śródziemnym pilnując okolicznych pól naftowych. USA i Unia
Europejska szukają alternatywy dla rządzącej cenami na ropę OPEC. W
tym celu zwracają się m.in. w stronę Rosji, która w kwietniu
wydobyła więcej ropy niż Arabia Saudyjska. Rosyjskich złóż ropy i
gazu wystarczy jeszcze na dziesięciolecia. Przystępując do "zbira"
Polska czerpałaby z tych obfitości pełną garścią. Przy tym po cenach
zdecydowanie niższych niż światowe. Białoruś płaci za gaz

wyłącznie dzięki członkostwu w "zbirze"
trzy razy mniej niż
Polska. Od maja ma płacić jeszcze mniej
tyle, ile kosztuje gaz
odbiorców w obwodzie smoleńskim, czyli w Rosji. Ceną za tanie
surowce byłby upadek polskiego górnictwa i hutnictwa. Śląskie
kopalnie nie zdołają konkurować z Kuzbasem, zaś Huta Katowice
z
Magnitogorskiem. Jednak obie te branże od półwiecza uchodzą za
symbol zacofania i klęski ekologicznej. Kto dziś pamięta czasy, gdy
rozwój obliczano za pomocą ton wytopionej w ciągu roku stali na
głowę statystycznego obywatela?
Byli górnicy i hutnicy będą mogli znaleźć pracę w nowocześniejszych
branżach przemysłu, bowiem napędzana tanią ropą i gazem gospodarka
znacznie obniży koszty produkcji zwiększając konkurencyjność towarów
na rynku związkowym ("zbirowskim"), jak i poza nim. Produkowane w
Polsce Fiaty, Lanosy, Ople doprowadzą do bankructwa producentów
archaicznych Wołg i Ład. Polska zostałaby głównym dostawcą do Rosji
nowoczesnych towarów przemysłowych. Dziesięciomilionowa Białoruś,
która produkuje gorsze towary, dzięki unii celnej ma z Rosją obroty
dwukrotnie wyższe niż Polska. Import surowców bilansuje eksportem
ciężarówek, traktorów, mebli.
* * *
Andrzej Olechowski, gdy rządził Ministerstwem Spraw Zagranicznych,
wymyślił program rozruszania polsko-rosyjskiego handlu, który nazwał
"Wokulski". Oczywiście nic z niego nie wyszło, bo wyjść nie mogło.
"Wokulski" wypali automatycznie po przystąpieniu Polski do "zbira".
Wówczas
jak za czasów Wokulskiego
nie będzie granicy celnej z
Rosją. Polscy przedsiębiorcy lubiący ryzyko i przygodę będą mieli
szansę podboju rosyjskiego rynku. Fortuny Wokulskich mogą się
rozwinąć w silne grupy rodzimego kapitału.
Po przystąpieniu do "zbira" rynek polskich towarów rozszerzyłby się
do prawie 200 mln osób. Ze względu na największe postępy w
reformowaniu gospodarki Polska stałaby się magnesem dla
zagranicznych inwestycji. Toyota nawet przez moment nie
zastanawiałaby się nad uruchomieniem produkcji w Czechach.
Reasumując, w wyniku zwrotu na Wschód, Polska mogłaby wejść na
przyspieszoną ścieżkę rozwoju odrabiając dystans do państw Unii
Europejskiej bez upokarzających dotacji.
* * *
"Zbir" jest zgodny także z interesami wsi polskiej i ruchu ludowego.
Po przystąpieniu do tej organizacji zniknie obawa przed wykupieniem
polskiej ziemi przez Niemca. Ze względu na zdecydowanie niższą cenę
gruntów rolnych na Wschodzie to Polacy będą mogli kupować ziemię w
Rosji. Polscy rolnicy żyliby jak polscy magnaci-latyfundyści na
Ukrainie. W Rosji miliony hektarów ziemi leżą odłogiem. By ją
uprawiać, byli kołchoźnicy potrzebują fachowych szefów i gospodarzy.
Rolnicy w "zbirze" nie otrzymają dotacji. Ale żaden satelita
szpiegowski nie będzie pilnował, ile owsa obsiali. Produkcji rolnej
nie będą hamować żadne limity, bo jeszcze przez wiele lat Rosja nie
będzie w stanie wyżywić się sama. Polski rolnik i ogrodnik zostanie
uwolniony od wysiłku fizycznego. Nie dzięki mechanizacji i
automatyzacji, lecz wykorzystaniu w pracach polowych, zbiorze jabłek
i innych truskawek taniej siły roboczej ze Wschodu.
* * *


Nie ma obawy o to, że integrując się ze Wschodem, Polska utraci
kontakt z Zachodem. Członkowie "zbira" pozostają suwerennymi
państwami. Polski paszport nadal będzie otwierał drogę do Europy bez
wiz. Ze względu na zasobność portfela będzie ją otwierał częściej i
szerzej. Wypoczynek na Majorce stanie się dostępny, jak to jest w
Niemczech, dla szerokich mas pracujących miast i wsi.
Zniknie problem zacofania wsi i upośledzenia cywilizacyjnego
młodzieży wiejskiej. Po nędznej "ścianie wschodniej" pozostaną tylko
wspomnienia. Jej położenie geograficzne wewnątrz "zbira" pozwoli na
realizację projektów, które dziś wydają się utopijne
jak choćby
idea tureckiego biznesmena przekształcenia Białej Podlaskiej w
centrum biznesowo-logistyczne z lotniskiem, kasynem, torem Formuły 1
etc. Ziści się zacytowany przez Busha juniora cytat o ściernisku i
San Francisco.
* * *
Przeciwnicy "zbira" od lat twierdzą, że doprowadzi on do
pochłonięcia Białorusi przez Rosję. To obawy na wyrost. Polska,
która nie jest jeszcze członkiem Unii, pozbyła się na rzecz
zagranicznych inwestorów wielu ważnych segmentów gospodarki, choćby
w bankowości. W Białorusi główne banki, podobnie jak kluczowe
przedsiębiorstwa, pozostają w rękach państwa.
Choć Polska jest mniejsza od Rosji przeszło 50 razy, prawie cztery
razy mniej liczna, to polski PKB przekracza połowę rosyjskiego. W
ramach "zbira" dogonienie i prześcignięcie Rosji byłoby możliwe.

Opory przeciwników przyłączenia się do "zbirów" mogłoby wywołać
ewentualne zagrożenie militarne ze strony Rosji. Ale przecież Polska
pozostałaby członkiem NATO. Po 11 września pogodzenie członkostwa w
obu organizacjach jest możliwe. Wkrótce Rosja
w ramach zbliżenia z
Sojuszem
znajdzie się w tzw. dwudziestce. Gdyby jednak w polityce
Kremla nastąpił niespodziewany zwrot, NATO spełni rolę kapsuły
ratunkowej dla swego lojalnego członka
RP.
* * *
Bezzasadne są opinie utożsamiające demokrację w "zbirze" z
porządkami wprowadzonymi przez Łukaszenkę. Polityka Łukaszenki
świadczy raczej o dużej swobodzie kształtowania polityki wewnętrznej
przez członków "zbira". Obawy o utratę przez Polskę w "zbirze"
łacińskiej tożsamości narodowej także są bezzasadne. Przeciwnie

wielki skok na drodze do dobrobytu osiągnięty za sprawą "zbira"
doprowadzi do rozkwitu szczodrze finansowanej narodowej
kinematografii, sceny, literatury. Polska kultura będzie porównywana
do opierającej się amerykanizacji kultury francuskiej.
Niewykluczone, że bliższy kontakt ze Wschodem stanie się cenną
inspiracją dla twórców.

"Zbir" jest życiową szansą dla zdecydowanej większości obywateli RP.
Dzięki niemu zyskają tanie ciepło w domu i tanią benzynę w
samochodzie. Zniknie beznadzieja życia bez pracy. Pojawi się szansa
kąpieli w gorących źródłach u stóp wulkanów na Kamczatce, spływu po
Jeniseju, powtórzenia gestu Aleksandra Kwaśniewskiego zmieszania
whisky z krystaliczną wodą z Bajkału.
* * *
Popularyzacją idei przystąpienia Polski do "zbira" już teraz mógłby
się zająć prymas Józef Glemp. Wszakże po rozszerzeniu organizacji
największą liczbą wiernych i świątyń będą dysponować katolicy.
Członkostwo w "zbirze" zagwarantuje swobodę propagandy katolicyzmu
na obszarze od Brześcia do Władywostoku. Zwycięstwo w konkurencji ze
zdziesiątkowaną i osłabioną po 70 latach wojującego ateizmu Rosyjską
Cerkwią Prawosławną wydaje się przesądzone. Rosyjscy funkcjonariusze
straży granicznej nie mieliby prawa anulować wizy i nie wpuścić
biskupa Jerzego Mazura przez granicę. Wiz by nie było, zaś biskup
nie musiałby wyciągać na lotnisku Szeremietiewo paszportu.
Przeszedłby granicę przejściem "Tylko dla zbirów".
ADAM J. SOWA
Autor : Adam J. Sowa




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nędznicy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pałac dał głos "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Eurozygoty
Czy lewica zahamuje wchodzenie do Europy, żeby Kościołowi podlizać
się jeszcze bardziej?
Po tym, jak lewicowy rząd na żądanie Kościoła kat. dołączył do
traktatu akcesyjnego głupawą deklarację o tym, iż rozumie, że
wejście do Unii nie przeszkadza RP w regulowaniu spraw o znaczeniu
moralnym oraz odnoszących się do życia ludzkiego, episkopat
powiedział to, co zawsze mówi: mało!
Dla dużej części elektoratu lewicy ta deklaracja jest po prostu
obrzydliwa. Jest szczególnie odrażającym przejawem kunktatorstwa
rządu Leszka Millera i całego kierownictwa Sojuszu Lewicy
Demokratycznej, który w każdej kolejnej kampanii wyborczej obiecuje
walkę o prawo kobiet do decydowania o swym macierzyństwie, a teraz
handluje nim w sposób uwłaczający godności kobiet, które oddały swój
głos na SLD.
Gdyby za cenę tej deklaracji rząd mógł rzeczywiście kupić
przychylność Kościoła przed referendum
pal licho. Ostatecznie po
wejściu do Unii Polki uzyskają łatwiejszy dostęp do tabletki RU 486,
a także bezpiecznych zabiegów aborcji w Europie. Ale Kościół kat.
każde ustępstwo traktuje jako zaproszenie do zgłaszania dalszych
żądań. Nie trzeba być marksistą, żeby zrozumieć logikę tego procesu
społecznego. W darwinistycznych umysłach kleru związek
przyczynowo-skutkowy jest prosty: ustępują
znaczy są słabi. Są
słabi
znaczy trzeba to wykorzystać. W 14-letniej historii RP nr 3
nie było takiego przypadku, żeby Kościół dostał coś i się tym
zadowolił.
Obradujący w zeszłym tygodniu episkopat wyprodukował pisemko, w
którym oświadcza, iż moralnościową deklarację rządu rozumie jako
wolę ochrony życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci,
ochrony małżeństwa rozumianego jako trwały związek mężczyzny i
kobiety oraz wolę ochrony rodziny, jako podstawowej komórki
społecznej. Zawierzając sprawę integracji Polski z Unią Europejską
Bożej Opatrzności, Konferencja Episkopatu Polski kontynuuje
refleksję nad tym ważnym tematem. W razie gdyby ktoś nie zrozumiał
tak subtelnej groźby
na konferencji prasowej, ustami
najmądrzejszego polskiego hierarchy, uchodzącego za
liberała-intelektualistę abpe Muszyńskiego, Kościół zakomunikował
już znacznie mniej subtelnie: "Dla ludzi wierzących poszanowanie
życia nie jest jedną z wielu wartości, jest wartością podstawową,
fundamentalną", deklaracja jest sformułowana zbyt ogólnikowo, bo
brakuje jednoznacznego zapisu "od poczęcia do naturalnej śmierci" i
"małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny" i jako taka "nie
satysfakcjonuje" księży biskupów.
Abp Życiński, zapytany o stosunek swojej organizacji do integracji,
opowiadał, iż Kościół nie mówi, jak głosować, tylko kształtuje
sumienia, tak aby to one dyktowały katolikom ich katolicki, słuszny
wybór. I że trzeba nam "ożywczego powiewu na szczytach władzy", bo
jak go nie będzie, to w wielu rejonach Polski wynik referendum może
być zagrożony.
A na łamach "Niedzieli" z grubej rury przywalił Maciej Łętowski: Co
dalej? Teoretycznie sprawa nie jest jeszcze zakończona. Póki pod
traktatem nie zostaną złożone podpisy, póty można w nim jeszcze coś
poprawić. (...) Oczywiście, otwarcie na nowo negocjacji byłoby
odebrane przez partnerów jako kompromitacja. Polski rząd miał
przecież pięć lat, by wynegocjować traktat. Ale co ma wyższą cenę:
utrata twarzy przez rząd czy obrona dzieci nienarodzonych? Jeśli
rząd nie podejmie już żadnych kroków w tej sprawie, to przed
polskimi kato-
likami stanie następujący wybór: albo będą głosować przeciwko
traktatowi licząc, że negocjowany od nowa traktat uwzględni ich
oczekiwania, albo też zadowolą się deklaracją, która według Rady
Stałej episkopatu nie zabezpiecza podstawowych dóbr i wartości.
Tercium non datur.
Zanim jednak przywódcy lewicy rzucą się, zgodnie z żądaniami
czarnych, renegocjować traktat w obszarze ciupcianiowo-rozrodczym,
niech zechcą zastanowić się nad tym, co chcą wynegocjować. Szczery
jak dziecko Łętowski wyraża expressis verbis to, co Kościół stara
się ukryć: wprowadzenie tych postanowień do traktatu wiązałoby obie
strony. Unia Europejska nie mogłaby narzucić Polsce, np. większością
głosów, rozwiązań dla niej niekorzystnych bądź niechcianych.
Natomiast Sejm, gdyby mu przyszło do głowy naruszyć obecne
uregulowania prawne, stanąłby pod zarzutem, że nie dotrzymuje
zobowiązań zaciągniętych dobrowolnie wobec europejskich partnerów.
Ja wiem, że na pierwszy rzut oka pomysł, aby UE stała na straży
życia poczętego w RP, brzmi śmiesznie. Ale jest w nim przebiegłość,
której nie sposób nie docenić. Otóż nigdzie, w żadnym polskim prawie
nie ma mowy o ochronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Mimo
histerycznych awantur Kościoła lewicowy jeszcze wtedy konstytuant
Aleksander Kwaśniewski nie wpisał ich do ustawy zasadniczej. Nie ma
ich także w ustawie antyaborcyjnej, kodeksie cywilnym czy karnym.
Teraz Kościół próbuje wprowadzić ten zapis tylnymi drzwiami do
traktatu nadrzędnego wobec prawa polskiego, na okrasę już tylko
dodając zapisy, które zablokują legalizację konkubinatów, związków
gejowskich, a także mogą doprowadzić do likwidacji rozwodów.
Gdyby rząd Sojuszu Lewicy Demokratycznej jako jedyny trwały skutek
swego panowania zafundował nam nieodwracalne zaostrzenie
ustawodawstwa antyaborcyjnego
byłoby śmiesznie doprawdy. A Pan jak
sądzi, Panie Premierze?
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Trupy na medal
Kwaśniewski wiesza krzyże na piersiach za krzyże na mogiłach.
Rok 1998 był czarnym rokiem w dziejach polskiego górnictwa. Pod
ziemią zginęli ludzie. Ale nie to było najstraszniejsze.
Najstraszniejsze wydaje się to, że ich śmierć nie była dziełem
przypadku czy ich własnej bezmyślności. Nie spowodowały jej także
potężne żywioły. Zginęli, bo ich szefowie kazali olewać przepisy
zapewniające im bezpieczeństwo. Teraz prezydent RP przyznał medale
ludziom związanym z tamtymi tragicznymi wydarzeniami. Tym, którzy
przeżyli.
Wyraz hołdu
Order Odrodzenia Polski ustanowiono w roku 1921. Nadaje go prezydent
RP. Kancelaria prezydencka informuje, że odznaczenie to można
otrzymać za wybitne zasługi położone w służbie Państwu i
społeczeństwu.
Krzyż Zasługi wymyślono w roku 1923. I to odznaczenie nadaje
prezydent osobom, które położyły zasługi dla Państwa i obywateli
spełniając czyny przekraczające zakres ich zwykłych obowiązków.
Oba odznaczenia przyznaje się więc m.in. za wybitne czyny służące
społeczeństwu, za działalność publiczną służącą krajowi, za wzorowe,
wyjątkowo sumienne wykonywanie obowiązków zawodowych czy ofiarne
niesienie pomocy. Pasuje to do tego, co robiono, by wyratować
górników, którym w 1998 r. zagroziło śmiertelne niebezpieczeństwo.
Ratujący sami ryzykowali życiem.
Dwie tragedie
24 lutego 1998 r. do nieczynnego wyrobiska w kopalni Niwka-Modrzejów
w Sosnowcu zeszło trzech ratowników górniczych. Mieli obejrzeć
wyrobisko, sprawdzić jego stan. Gdy nie wyszli na zewnątrz, na pomoc
pospieszył im nadsztygar, który czuwał wtedy nad pracą kopalni.
Mijał czas, a nie wracali ani ci pierwsi, ani nadsztygar. Wówczas do
akcji ruszyli kolejni ratownicy. Jeden z nich zginął w nieczynnym
wyrobisku, kolejny zmarł w szpitalu. Zarówno nadsztygar, jak i trzej
górnicy, którzy jako pierwsi weszli do nieczynnej części kopalni,
już nie żyli. Podusili się.
Pod koniec tego samego roku doszło do kolejnego tragicznego wypadku
pod ziemią. W grudniu zginęło czterech pracowników Zakładu
Górniczego Lubin, kopalni wchodzącej w skład KGHM Polska Miedź.
Zawalił się na nich strop kopalnianego chodnika. Na szczęście tym
razem podczas akcji ratowniczej nie było trupów.
Te dwie tragedie łączy kilka elementów. Wydarzyły się w tym samym
roku. W obu zginęli górnicy. Obie tragedie zainteresowały
prokuraturę i trafiły do sądu. Fakt ten był szokujący dla tysięcy
górników, którzy przywykli do tego, że gdy coś im się stanie, to
dlatego, że sami zawinili. Nawet jeśli na siłę kazano im zrobić coś,
czego zrobić nie chcieli. A tym razem nie skończyło się tylko na
resortowym dochodzeniu. Sypnęły się kary i wyroki.
5 lat później prezydent Kwaśniewski odznaczył ludzi związanych z
tamtymi tragicznymi wydarzeniami.
Ordery pocieszenia
Jednym ze skazanych za doprowadzenie do śmierci górników z Lubina
jest Paweł K. Od niedawna posiadacz Srebrnego Krzyża Zasługi. Medal
przypięto mu do piersi jakieś półtora miesiąca po tym, gdy sąd
skazał go na 2 lata więzienia w zawieszeniu. Co prawda wyrok jest
nieprawomocny, ale nikt nie sądzi, by coś się mogło zmienić.
Paweł K. był kierownikiem robót górniczych. Został skazany za
nieumyślne spowodowanie śmierci. Czyli sąd uznał, że Paweł K. ponosi
odpowiedzialność za to, że na górników zawalił się kopalniany
chodnik. Odznaczenie i wyrok dostał więc
można powiedzieć
za to
samo.
Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski od grudnia 2003 r.
szczyci się Włodzimierz Grudzień. W 1998 r. był on dyrektorem
kopalni Niwka-Modrzejów. Do pana Grudnia nie przyczepił się żaden
sąd ani prokurator. Ale urząd górniczy właśnie jego obarczył
odpowiedzialnością za tragedię z 1998 r. Po zbadaniu okoliczności
wypadku dyrektor Okręgowego Urzędu Górniczego nakazał odsunięcie
dyrektora kopalni ze stanowiska. Zakazano mu sprawowania tej funkcji
przez 2 lata. Kara została wymierzona za dopuszczenie do znacznego
obniżenia dyscypliny pracy w kierownictwie kopalni. Order więc to
nagroda pocieszenia.
Igranie z życiem
Tragedia w Niwce-Modrzejów to skutek szczególnie złych praktyk
stosowanych dość powszechnie w polskim górnictwie. Górnicy nadali im
miano "cichych akcji". Chodzi o to, że działania o statusie akcji
ratowniczych więcej kosztują niż prace rutynowe. Gdy trzeba np.
wejść do zamkniętej od dawna podziemnej części kopalni, ze względu
na wielkie ryzyko robią to ratownicy górniczy. Wcześniej o akcji
trzeba poinformować urząd górniczy. W odwodzie powinien być kolejny
zastęp ratowników, w razie gdyby kolegom potrzebna była pomoc.
Ludzie muszą mieć specjalistyczny sprzęt. Stała łączność i aparaty
tlenowe to standard.
Ratownicy, którym kazano wejść do nieczynnego wyrobiska
Niwki-Modrzejów, nie mieli aparatów tlenowych. Byli wyposażeni w
najzwyklejsze tzw. aparaty ucieczkowe, które zabierają wszyscy
zjeżdżający pod ziemię. Z ratownikami nie było łączności. Co więcej,
zanim wpuszczono ich do nieczynnego wyrobiska, należało sprawdzić,
czy człowiek może tam oddychać. Tego także nie zrobiono. Dlaczego?
Bo wszystko kosztuje. Co prawda, mieli byle jakie aparaty pomiarowe.
Na tyle niedokładne, że nie ostrzegły ich o niebezpieczeństwie
uduszenia. Rzecz jasna, w odwodzie nie było drugiego zastępu
ratowników. Zdaniem Wojciecha Bradeckiego, wówczas prezesa Wyższego
Urzędu Górniczego, wypa-
dek w kopalni Niwka-Modrzejów to klasyczny przykład naruszenia
podstawowych przepisów przez osoby dozoru.

Bezmózgowi kreatorzy
Znów dochodzimy do osoby Włodzimierza Grudnia, kawalera Orderu
Odrodzenia Polski. Zgodnie z prawem górniczym, to on powinien podjąć
decyzję o penetracji nieczynnego wyrobiska. Ale na to nie ma żadnego
dowodu. Teoretycznie może być tak, że Grudzień to ofiara losu, którą
wszyscy ciulają. Tylko że order ponoć dostał za swoje zdolności
organizacyjne i sprawność w zarządzaniu ludźmi.
Zanim Grudzień został dyrektorem Niwki-Modrzejów, był wiceprezesem
Katowickiego Holdingu Węglowego. O jego piersi, gotowej do orderu,
powiedział prezydentowi minister Jerzy Hausner (formalnie wniosek
złożył obecny zarząd KHW). Wieść gminna niesie, że Hausnerowi
polecił Grudnia Tadeusz Demel (nieoficjalny, lecz główny doradca
pana ministra od górnictwa, blisko związany z metropolitą katowickim
arcybiskupem Damianem Zimoniem, były prezes KHW, a obecny
przewodniczący rady nadzorczej holdingu).
Ten od Srebrnego Krzyża Zasługi, czyli Paweł K., został polecony
panu prezydentowi przez zarząd KGHM Polska Miedź. Czyli przez
prezesa Stanisława Speczika.
Nekrofilia jest mi obca, nie zamierzam więc sprawdzać, czy
tegoroczne odznaczenia przyznane przez prezydenta RP wydają słodki
za-pach ludziny. Na wszelki wypadek, wszystkich innych, którzy
również je otrzymali, pocieszę. Jeśli dotąd nie mieliście kłopotów
żołądkowych, aż tu nagle zaczęliście mieć torsje, to wcale nie
znaczy, że musicie operować żołądki. Może to wasze ordery przeszły
zapachem nieboszczyków z 1998 r.?
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Świętych faktur obcowanie cd.
Bandzie oszustów patronuje niewinny baranek. To arcybiskup
Gocłowski.
O tym, jak za pomocą kościelnej drukarni i całkiem świeckiej firmy
konsultingowej kilku niezłych cwaniaków zubożyło skarb państwa,
pisaliśmy mniej więcej rok temu ("NIE" nr 1
5, 11 i 14/2003).
Afera z lipnymi fakturami z kościelnej drukarni wyszła na jaw, można
powiedzieć, przez przypadek. Było tak, że właściciel spółki Szpitale
Gdańskie Tomasz W. zapragnął podwyższyć kapitał swojej spółki i
dokonał wpłaty 2 mln zł. Ponieważ tak duże transakcje są
monitorowane, zaczęto sprawdzać, kto zacz ten Tomasz W. i skąd ma
tak dużą kasę, skoro jego roczny deklarowany dochód nie wskazuje, że
mógłby być właścicielem gotowych do zagospodarowania 2 mln zł. No to
wyszło, że Tomasz W. jest związany z drukarnią o wdzięcznej nazwie
Stella Maris. Zaczęto sprawdzać, cóż to za miła drukarenka. Gdy
tylko Urząd Kontroli Skarbowej spojrzał pobieżnie na obroty, to mu
wyszło, że do drukarni powinien wjeżdżać tir za tirem z papierem, a
wyjeżdżać tir za tirem z gotowymi książkami. Po bliższym oglądzie
okazało się, że główny dochód drukarnia czerpie z usług
niematerialnych. Kościelna drukarnia wystawiała faktury za fikcyjne
usługi doradcze różnym firmom w całym kraju, a pośrednikiem w tym
biz-nesie była firma konsultingowa mecenasa Janusza B. No i tak po
nitce do kłębka wszystko pękło.
Zarzuty zostały postawione już 20 osobom z rozmaitych firm,
instytucji i miast. W firmach zakwestionowano faktury na ok. 50 mln
zł. Nikt z podejrzanych nie siedzi obecnie w areszcie. Wielu
zwolniono za kaucją, które po zsumowaniu zasiliły sądowe konto kwotą
około 3 mln zł.
Główni w tej sprawie winowajcy i oskar-żeni to bohaterowie naszych
publikacji sprzed roku: dyrektor Stelli Maris i kapelan arcybiskupa
Gocłowskiego ks. Zbigniew B., były dyrektor Stelli Maris Tomasz W.
oraz adwokaci: Janusz B. i Konrad K., właściciele firmy
konsultingowej, przez którą przechodziły lipne faktury. Wśród
oskarżonych są ludzie związani z lewicą: były wicemi-nister rządu
Millera, była wiceprezydent Szczecina z nadania SLD Elżbieta M.,
znany przedsiębiorca budowlany wspierający lewicę finansowo Andrzej
H. Do grona oskarżonych w sprawie Stelli Maris doszlusuje
według
naszej wiedzy
w czasie dłuższym lub krótszym jeszcze z 10 osób,
ale to już same płotki.
Śmieszne w tej sprawie jest obserwowanie tego, jak rozmaite media
relacjonują postępy w zatrzymaniach. Największe w kraju gazety

"Rzeczpospolita" i "Wyborcza"
nasładzają się tym, że jest to
kolejna afera związana z SLD, bo przecież Elżbieta M., Andrzej H. to
ludzie lewicy. Zwłaszcza "Rzepa" celuje w robieniu z tego sprawy
politycznej. Związana z lewicą "Trybuna"
na odwrót. Podkreśla i
wybija na czoło, że oskarżenie objęło Piotra K., doradcę minister
Franciszki Cegielskiej, związanego jak najbardziej z prawicą. Choć
gwoli prawdy Piotr K. to mniej niż płotka i nawet piszący o tej
sprawie dziennikarze mieliby spory problem w rozszyfrowaniu jego
inicjału.
Robienie z afery Stelli Maris sprawy politycznej jest śmieszne. Jest
to zwyczajna afera kryminalna, którą wymyśliło i zorganizowało
trzech ludzi z zupełnie różnych politycznych bajek. Z jednej strony
ksiądz, biskupi kapelan, z drugiej Tomasz B. wywodzący się z
prawicowego Ruchu Młodej Polski wspieranego duchowo przez Aleksandra
Halla oraz Janusz B., były pracownik KW PZPR. Złączył ich biznes. I
każdy z głównych bohaterów w finansowych machinacjach odwołał się do
bliższego lub dalszego kręgu znajomych, którzy gotowi byli
zaryzykować narażenie się na zarzut karny, aby nieuczciwie zarobić.
Wszyscy jak jeden mąż wychodzili z założenia, że finanse i
księgowość Kościoła kat. w Polsce są poza wszelką kontrolą i
skarbówka tam nie zajrzy. Mylili się. Aczkolwiek fakt, że tylu
ludzi, bardzo różnych
niektórzy całkiem dobrze radzący sobie w
biznesie
wychodziło z takiego założenia, jest znamienny. Powinien
chyba dać do myślenia naszym legislatorom, aby stworzyć takie
mechanizmy, które pozwolą finanse Kościoła kat. uczynić bardziej
przejrzystymi. Jeśli przyjąć, że z każdej wykrytej afery powinien
płynąć jakiś wniosek, to tutaj brzmi on tak: finanse Kościoła
powinny być przejrzyste. Bo gdyby nie kompletna głupota Tomasza W.,
to być może proceder trwałby dalej.
Jak już się mleko wylało, bohaterowie afery liczyli z jednej strony
na to, że autorytet i wpływy arcypasterza Tadeusza Gocłowskiego nie
pozwolą wylewać się mleku za bardzo; z drugiej
że partia obecnie
rządząca również coś w tej sprawie zrobi.
Różnica między Gocłowskim a partią obecnie rządzącą jest taka, że
arcybiskupowi w tej sprawie całkowicie się upiecze. W myśl
obowiązującego prawa Stella Maris to samodzielny podmiot
gospodarczy, którego dyrektorem był ks. Zbigniew B. Jedyny akt
prawny, który łączy drukarnię z kurią biskupią, to prawo kanoniczne,
które nakazuje ekonomowi kurii przyjmować roczne sprawozdania od ks.
B. W prawie kanonicznym jest taki zapis, że biskup metropolita ma
obowiązek czuwać nad całością swojej owczarni, ale jest to tylko
zobowiązanie moralne. Gocłowskiego w sprawie Stelli Maris nawet nie
przesłuchano. Rządząca partia natomiast, aby rządzić dalej lub
współrządzić, poddaje się co jakiś czas procedurom wyborczym. I
nagłaśnianie w mediach, że lipne faktury ze Stelli Maris to robota
partyjnych, ich wizerunkowi zdecydowanie nie pomaga. (Na marginesie:
Pryncypialny w zwalczaniu SLD
gdzie się tylko da
arcypasterz
dopuścił do tego, że pod jego nosem, w jego kościelnej drukarni
Stella Maris w drugiej połowie 2002 r. lewicowy kandydat na
prezydenta Gdańska Marek Formela drukował wielkoformatowy plakat,
który potem wisiał na jednym z wysokich budynków biurowych w centrum
miasta. Czyżby arcybiskup nie miał kontroli? Czy też pecunia non
olet?).
Główni podejrzani, zarówno ci ze strony kościelnej (ks. B.), jak i
ci, których kojarzyć można z lewicą (Janusz B., niektórzy
biznesmeni), wszyscy zaczynają szwankować na zdrowiu psychicznym i
leczyć się. Epidemia jakaś albo co? Zaraza. Idąc na skróty można
zaryzykować tezę, że ten interes założyła grupa wariatów.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak czerwienieje Rokita
Przebojem tego sezonu politycznego stała się Platforma Obywatelska.
Szybująca wysoko w przedwyborczych sondażach, pęczniejąca od świeżo
zapisujących się członków. Przyszła partia zwycięska.
Politycy prawej strony niezwiązani jeszcze z Platformą złośliwie
zauważają, że PO w sondażach rośnie, bo ta formacja nic właściwie
nie robi. LPR cały czas obrzydza eurounię, państwo Kaczyńscy grożą
konkurencji surowymi rządami prawa i sprawiedliwości, PSL łasi się
do LPR, a PO odcina kupony od występów Rokity w komisji śledczej. I
czeka, aż władza sama jej wpadnie.
Nie jest to niestety prawda. PO zyskuje poparcie, bo zaczyna
prezentować się tak jak SLD przed wyborami. Głosić i próbować
realizować część programu wyborczego Sojuszu. Być pozytywnym
odbiciem SLD.
SLD wygrał z taką przewagą wybory w 2001 r., bo potrafił
zaprezentować się jako partia ludzi skutecznych, fachowych
przewidywalnych, no i rzecz jasna uczciwych. Po dwóch latach obraz
medialny Sojuszu jest zupełnie inny. To partia aferzystów,
forsowanych na stanowiska kolesiów, nieudaczników w dodatku. Ludzi
pazernych na władzę, a zwłaszcza konfitury, którymi można się przy
władzy opchnąć.
Im bardziej media siekają Sojusz, ujawniając afery, kłótnie, brak
konsekwencji, tym bardziej jaśnieje Platforma. Aktualna partia ludzi
umiarkowanych, przewidywalnych, no i fachowych, jak śledczy Rokita.
Skromnych, bo cały czas postulujących odchudzanie administracji,
zlikwidowanie przywilejów finansowych władzy. Platforma w swym
populizmie czasem prześciga Samoobronę. Ale dzielnie jej w tym
wtórują wrogie Sojuszowi media.
W 1992 r. brytyjska Labour Party miała za sobą społeczeństwo, a
przeciwko sobie większość, bo 70 proc., wysokonakładowej prasy. Jak
pisze prof. Zbigniew Pełczyński w "Niebezpieczeństwa public
relations w polityce: przypadek Labour Party", do ostatniej chwili
zwycięstwo lewicy było niemal pewne: jednak po zmasowanym ataku
prasy przed wyborami Labour Party przegrała po raz czwarty.
Przegrała, ale wyciągnęła wnioski. Raz jeszcze okazało się, że nie
wystarczy mieć tylko rację, atrakcyjny program. Trzeba go umieć
sprzedać. Liderzy Labour Party sięgnęli wtedy po rady ludzi spoza
aparatu partyjnego, zawodowych dziennikarzy. Została przez nich
wymyślona i nakreślona koncepcja i zwycięski slogan "New Labour". A
potem oni kształtowali medialną politykę zwycięskiej partii,
przeciągając media na stronę centrolewicy.
Liderzy SLD krzywią się na nieprzychylne media i niekorzystne
sondaże. Ich reakcją na ataki medialne jest frustracja i niechęć do
dziennikarzy. Nawet lewicowych. Reakcją na niekorzystne sondaże

zawołanie Polityki nie prowadzi się pod sondaże. Niedalekie już
słynnemu wałęsowskiemu stwierdzeniu Stłucz pan termometr, nie
będziesz pan chory. Zwłaszcza że sytuacja gospodarcza kraju poprawia
się i to rząd SLD
UP może pochwalić się najlepszymi wskaźnikami
wzrostu w ciągu ostatnich pięciu lat. Toteż szerzy się wśród aktywu
kierowniczego SLD wiara w cudowną moc wzrostu gospodarczego. Jeśli
gospodarka będzie dalej tak się rozwijać, to społeczeństwo wreszcie
przejrzy na oczy i wróci do nas. Bo wzrost gospodarczy, powtarzają
liberalną mantrę, jest jak przypływ morza do przystani. Każdą łódkę
podnosi do góry, każdy kiedyś jego dobrodziejstwa odczuje. Wiara ta
zdaje się zwalniać aktyw kierowniczy od myślenia. Zwłaszcza że
zdaniem części aktywu wyniki sondaży nie są takie kiepskie. Co
prawda wzrastają szybko PO, ale stoją PiS-owi. W przyszłym
parlamencie możliwe są dwie rządowe koalicje: PO i SLD albo
Samoobrona i SLD. Bo państwo Kaczyńscy nie pójdą na wasalizację u
Rokity. Tak czy siak SLD, a przynajmniej jej część, władzy po 2005
r. nie straci. Zatem nie ma się co martwić sondażami, przejmować
medialnymi atakami, słyszę. To zwalnia od myślenia.
Jest źle, ale i tak dobrze.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kochankowie naszych dzieci "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Na biwaku w Iraku
Broń potężna jak "Twardy" i poręczna jak kałasznikow: "VADEMECUM
ŻOŁNIERZA
IRAK" wydane właśnie przez Departament Wychowania i
Obronności MON.
Na początek poważna refleksja historyczno-filozoficzna: Na obszarach
dzisiejszego obszaru Iraku powstawały najstarsze cywilizacje świata
(5 tysięcy lat temu). Znaczna część najstarszych zabytków znajduje
się w polskiej strefie. Taka informacja w połączeniu z faktem
używania przez cywilizowany Zachód arabskich cyfr budzi zwątpienie:
Czy przypadkiem Araby nie wyprzedzają nas mentalnie? I czy
usankcjonowany harem nie wychodzi czasem taniej niż utrzymywanie w
tajemnicy kilkunastu kochanek.
Kompletnie zdezorientować może też polskich żołnierzy podrozdział:
Czasy Saddama: Pierwsze dziesięciolecie rządów partii al-Baas
Saddama Husajna było okresem ogromnego rozwoju gospodarczego kraju.
W latach siedemdziesiątych lawinowo rosły wpływy ze sprzedaży ropy
naftowej. W przeciwieństwie jednak do sąsiedniej Arabii Saudyjskiej
władze Iraku nie zagarnęły wszystkich tych pieniędzy dla siebie, ale
zaczęły wprowadzać w życie wielkie programy rozwojowe
w przemyśle,
edukacji, rolnictwie, służbie zdrowia. Budowano drogi, fabryki,
cementownie, szkoły, szpitale. Jakość życia Irakijczyków bardzo się
podniosła: zwiększyły się pensje, bezrobocie było niewielkie,
zlikwidowano analfabetyzm (dawniej bardzo niewielu Irakijczyków
potrafiło czytać i pisać). Za czasów Saddama Husajna Irakijczycy
zwolnieni byli od podatków, z którym to przywilejem zapewne trudno
im się będzie rozstać.
Po takiej lekturze każdy średnio inteligentny wojak zapewne
zastanawia się, dlaczego upadł Husajn, a nie na przykład rodzimy
Miller albo inny Berlusconi.
Ale jak już padł
dwa zdania o przyrodzie w Iraku, żeby nie było,
że okupujemy tylko piach i kurz, a nie
jak buszyści
ropę: Wzdłuż
Eufratu i Tygrysu ciągną się lasy wierzbowo-topolowe i rozległe
bagna porosłe trzciną (...) Bogata jest fauna ptasia, głównie czarna
przepiórka.
Oczywiście, oprócz problemów głębszych polski żołnierz napotka też
całkiem prozaiczne: Nie powinno się spożywać żywności sprzedawanej
na przydrożnych straganach. Sprzedawca może być nosicielem choroby,
a żywność może pochodzić z niewiadomego źródła. W Polsce, jak
wiadomo, i straganiarze, i ich zielsko są sterylne. Woda
Należy
spożywać tylko firmowo kapslowaną lub przegotowaną. Wirusy i
bakterie giną podczas gotowania. Należy często myć ręce. Nie należy
kąpać się w stojących zbiornikach wodnych. Można się w ten sposób
zarazić pasożytami z grupy Schistosoma. Czyli wszystko zupełnie
odwrotnie niż w Pomrocznej.
Pierwszy kontakt z Arabami także zdradza pewne symptomy odmienności:
W czasie rozmowy nie należy zakładać nogi na nogę, a już absolutnie
w towarzystwie osób starszych, ani pokazywać rozmówcy podeszwę buta.
Arabowie często całują się w policzki, ściskają, w czasie rozmowy
łapią za rękę, kolano. Trzeba się z tym pogodzić
jest to przyjęta
forma okazywania sympatii. Również rzeczą naturalną jest, że
przyjaciele (przykład odnosi się do mężczyzn) trzymają się za rękę
na ulicy, nie jest to oznaką ich odmienności seksualnej. Na
szczęście naszym chłopcom-okupantom okazywanie sympatii ze strony
Arabów zupełnie nie zagraża. A jeśli już zagrozi, to wypada się
odwzajemnić: Przy pierwszym kontakcie dobrze jest wręczyć drobny
upominek, którym może być polska "cepelia". W VADEMECUM tego nie
napisali
ale ja osobiście odradzam wszystkie krzyżyki i inne bozie
na podarki Babilończykom. W gościnie nie można chwalić żony
gospodarza ani zbytnio chwalić dziecka, bo to może mu przynieść
nieszczęście
rozpowszechniona jest wiara w złe oko albo urok.
Lepiej skupić się na pięknie domu, ogrodu albo irackiej cywilizacji.
Nie należy jeść lewą ręką
lewa ręka służy tylko do podmywania się
w toalecie
z reguły nie ma papieru toaletowego. Tak jak w wielu
polskich koszarach.
W gorącym irackim klimacie bardzo wskazana jest zimna krew. Gdy
padają strzały, to wcale nie znaczy, że są na 100 proc. wycelowane w
polskiego żołnierza: Wystrzałami bardzo często wyraża się radość w
czasie świąt. Nie ma to absolutnie charakteru agresywnego, w
odczuciu miejscowych ma głębokie zakorzenienie w tradycji i nie
narusza porządku.
Dlatego, zanim polski okupant odstrzeli Arabowi rękę z głową, warto
zapytać, czy facet nie świętuje urodzin albo innych imienin.
Z burdelami też lepiej ostrożnie: Działają też nielegalnie domy
publiczne, lecz w sposób starannie ukryty, szukanie ich i
rozpytywanie o nie miejscowych bardzo poważnie nadszarpnęłoby
reputację żołnierzy. Islam za nielegalne kontakty z muzułmanką
przewiduje zależnie od okoliczności ukamienowanie lub chłostę,
przejście na islam albo poślubienie kobiety. W związku z tym
kontakty z kobietami należy ograniczyć do absolutnie niezbędnych
sytuacji. Czy seks jest sytuacją zbędną? Co lepsze: chłosta, ślub
czy rezygnacja z wiary ojców?
Nie tyko seks wymaga dyskrecji: Islam zakazuje muzułmanom pić
alkoholu, jeść wieprzowiny, nie pozwala także na hazard. Irakijczycy
lubią grać w bardzo popularne tam domino.
Na każdym kroku jakieś niebezpieczeństwo. Niełatwo z tym żyć.
VADEMECUM ŻOŁNIERZA
IRAK radzi: Nie to jest stresem, co się stało,
lecz to jak to odczuwasz. Stres to normalne reakcje człowieka na
nienormalne sytuacje. Stres jest obecny w życiu każdego człowieka,
tym bardziej żołnierza wypełniającego trudne i nietypowe zadania.
Nie neguj stresu, ucz się o nim, mów o nim z kolegami. Co to są
stresory? Czynniki potencjalnie szkodliwe dla człowieka: brak
wyposażenia, wiedzy, umiejętności, szkodliwe bodźce, hałas,
temperatura, zranienia, sytuacje konfliktowe w grupie koleżeńskiej.
Nie neguj istnienia stresu, wyjdź mu naprzeciw: jeśli chcesz lub
musisz szukaj porady i wsparcia u dowódcy, psychologa, kapelana,
znajdź czas na twoją osobistą relaksację, redukcję napięcia, bądź
"ogrodnikiem" stresu dla kolegi, nie unikaj trudnych tematów. Odrzuć
środki uspokajające i używki, wybierz samotność i ciszę,
"Piękniejsza od muzyki jest tylko cisza". Znajdź sobie ustronne
miejsce. Stań wygodnie lub połóż się. Weź głęboki oddech przez nos.
Zrób to spokojnie nie unosząc ramion ani nie nadwerężając płuc,
wstrzymaj na chwilę powietrze, wepchnij tlen do najdalszych zakątków
twojego ciała, myśl o tym, bo widzisz jak tlen dociera tam, gdzie
powinien. Wyobraź sobie każdy mięsień twojego ciała jako wahadełko.
Aby wahadełko poszło w pożądaną stronę, musisz najpierw wychylić je
w drugą stronę. Każdy mięsień rozluźni się najbardziej, gdy najpierw
go napniesz. Jeśli poczujesz bolesną, wielką tęsknotę za bliskimi,
nie walcz z tym. To normalne uczucie każdego człowieka. Możesz temu
jednak chociaż częściowo zaradzić. Mając chwilę wolnego czasu,
znajdź ustronne miejsce, usiądź wygodnie, zamknij oczy i zobacz ją,
zobacz ich, bądź z nimi, słuchaj co do ciebie mówią, ty mów do nich.

I na koniec już mniej przyjemne info: Niebezpieczne zwierzęta Iraku:
węże, pająki, skorpiony. Jak rozpoznać węże po uzębieniu. Po
ukąszeniu węża trzeba najpierw zabić, a następnie odciąć jego głowę
lub odstrzelić.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




A mury runą cd.
Austriacki koncern Wienerberger jest największym producentem
ceramiki budowlanej w Polsce. Jego sztandarowy produkt
pustaki w
systemie POROTHERM
nie spełnia polskich norm, co może grozić
katastrofą budowlaną. Krajowe Zrzeszenie Producentów Materiałów
Budowlanych CERBUD, na którego zlecenie przeprowadzono stosowne
badania pustaków POROTHERM, powiadomiło o tym prokuraturę,
prezydenta, rząd, Sejm i inne ważne instytucje państwowe.
Poseł Jan Tomaka (PO) interpelujący w sprawie pustaków produkowanych
przez Wienerbergera otrzymał odpowiedź z Ministerstwa
Infrastruktury. W imieniu wicepremiera i ministra infrastruktury
Marka Pola odpisał podsekretarz stanu Marek Bryx:
Odnosząc się do Pana wątpliwości związanych z dopuszczeniem do
obrotu i powszechnego stosowania w budownictwie pustaka poryzowanego
pod nazwą POROTHERM 18,8 P+W, którego producentem jest firma
WIENERBERGER
KARBUD S.A. z Zielonki uprzejmie informuję, iż zgodnie
z Pana Posła sugestią zobowiązałem Głównego Inspektora Nadzoru
Budowla-nego do podjęcia stosownych działań oraz poinformowania Pana
o ich wynikach.
Zatem w sprawę rozpadają-cego się pod wpływem mrozu i nie
wytrzymującego normatywnych obciążań materiału budowlanego włączył
się kolejny
po Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów
organ
państwowy.
Czy wyniki tych postępowań zdążą pojawić się, zanim dojdzie do
katastrofy budowlanej.
Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Byle polska wieś spokojna
Zapraszamy na wycieczkę dookoła świata. Weźcie paszporty, pieniądze
i karabiny.
Instytut Sztokholmski Badań nad Pokojem (SIPRI) określa wojnę jako
większy konflikt zbrojny, w którym przez dłuższy czas walczą ze sobą
oddziały wojskowe podległe dwóm lub więcej rządom lub też jednemu
rządowi i co najmniej jednej zorganizowanej i uzbrojonej
organizacji. Jako konflikty zbrojne kla-syfikuje się starcia, w
których w ciągu roku zginęło od 25 do 1000 osób. Konflikt staje się
wojną, jeżeli w jego wyniku zginęło 1000 osób lub więcej. W 2002 r.
na świecie było aż 36 miejsc, w których trwały konflikty zbrojne o
średniej i dużej intensywności oraz wojny: Izrael
Palestyna,
Afganistan, Irak, Kurdystan, Czeczenia, Abchazja, Algieria, Angola,
Ruanda, Burundi, Sudan, Uganda, Demokratyczna Republika Konga,
Somalia, Erytrea
Etiopia, Nigeria, Sierra Leone, Liberia, Senegal,
Kongo, Republika Środkowoafrykańska, Wybrzeże Kości Słoniowej,
Indie
Pakistan (Kaszmir), Birma, Nepal, Sri Lanka, Filipiny,
Papua-Nowa Gwinea, Indonezja, Morze Moluckie, Macedonia, Hiszpania
(Baskowie), Irlandia, Kolumbia, Meksyk (Chiapas).
Przypominamy niektóre z nich. Ot tak, dla odnotowania, gdzie Dablju
może zaprowadzić demokrację i pokój, jak już rozpirzy Irak w drobny
mak.
Algieria. W 1999 r., po 7 latach wojny domowej, która przyniosła
100 tys. zabitych, rozpoczął się proces pokojowy nie zaakceptowany
przez radykalne ugrupowania islamskie. Ofiary z podciętymi gardłami
trudno zliczyć.
Nigeria. W tej byłej kolonii angielskiej bogatej w ropę, konflikty
na tle etnicznym, plemiennym i religijnym nie wygasają nigdy. Wojna
biednych przycicha i eksploduje głośnymi masakrami
jak podczas
ostatnich wyborów Miss Świata lub w lutym 2000 r., gdy w walkach
między muzułmanami i chrześcijanami śmierć poniosło 2 tys. osób.
Rosnący w siłę zwolennicy szariatu sprawiają, że kraj coraz bardziej
przypomina Afganistan talibów.
Senegal. W styczniu 2002 r. rozpoczęły się na nowo starcia między
wojskami rządowymi z Dakaru i rebeliantami chrześcijańskimi
zajmującymi południe kraju. Rebelianci rozpoczęli minowanie
okupowanych terenów. Miny to poważny problem Senegalu, który jest na
liście najbardziej zaminowanych krajów świata.
Sierra Leone. Od 1991 r. trwa wojna o kontrolę nad kopalniami
diamentów. Rebelianci ze Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego wsławili
się ucinaniem przeciwnikom nóg, rąk, uszu i nosów (30 tys.
okaleczonych osób). W 1999 r. zawarto rozejm, ONZ wysłała kontyngent
nigeryjski. W maju 2000 r. działania zbrojne rozpoczęły się na nowo.
Rebelianci porwali 500 żołnierzy ONZ. Szacuje się, że w tej wojnie
zginęło już 100 tys. osób, a 2,5 mln to uchodźcy. Walki trwają
nadal.
Liberia. Od 1989 r., z przerwami, toczy się tu krwawa wojna
cywilna. Pochłonęła już ponad 250 tys. ludzi. Po 1995 r. władzę
przejął lokalny król wojny Charles Taylor chcący zdobyć kopalnie
diamentów w Sierra Leone i wspomagający tamtejszych rebeliantów.
Zasłynął z krwawej rozprawy z opozycją (prześladowania, tortury,
zabójstwa), która jednak w 2000 r. zreorganizowała się i wróciła do
walki.
Demokratyczna Republika Konga. Okrutna wojna cywilna trwa od 1998
r. Ostatnio rebelianci z Ruchu Wyzwolenia Konga związani z Jeanem
Bembą i wspierani przez proamerykańską Ugandę dopuścili się aktów
kanibalizmu na Pigmejach. Mimo iż w grudniu 2002 r. podpisano
zawieszenie broni, ponad 80 tys. ludzi nadal ukrywa się w lasach.
Odkryto również zbiorowe groby.
Angola. Była kolonia portugalska bogata w ropę i diamenty nie
zaznała pokoju od blisko 30 lat. Konflikt między rządem
marksistowskim i partyzantką antykomunistyczną (wspieranymi
odpowiednio przez ZSRR i USA) po zakończeniu zimnej wojny zmienił
się w bratobójcze walki między bandami rywali. Szacuje się, że od
1975 r. w tym kraju zginęło 1,5 mln osób, a 4 mln zostały uchodźcami
(1/3 ludności). Jest to najbardziej zaminowany kraj na świecie.
Inwalidów po amputacji kończyn liczy się w dziesiątkach tysięcy.
Sudan. W tym bogatym w ropę kraju szariat został wprowadzony już w
1983 r. Obowiązuje także chrześcijan z południa, którzy
zorganizowali się w Armię Wyzwolenia Narodu Sudańskiego finansowaną
przez USA i Ugandę (prowadzącą wojnę w interesie Amerykanów). Wojsko
sudańskie dokonało licznych masakr i bombardowań bronią chemiczną. W
ciągu ostatniej dekady zginęło tu 1,5 mln osób. Amerykanie też nie
pozostają bierni. W 1998 r. zbombardowali fabrykę farmaceutyczną w
Chartumie podejrzewaną o produkcję broni chemicznej i biologicznej.
W Sudanie gościł ben Laden, zanim przeniósł się do Afganistanu.
Sudan jest oskarżony o udzielanie wsparcia al Kaidzie.
Erytrea
Etiopia. Konflikt wybuchł na nowo w 1998 r. Także tym
razem doszło do bombardowań zmieniających miasta w dymiące
zgliszcza. Po 30-letniej wojnie wyzwoleńczej Etiopia stała się
"lennem" amerykańskim. Otrzymała aż 48 proc. pomocy finansowej
przypadającej państwom afrykańskim; w zamian wyprzedała cały majątek
państwowy przemysłowym koncernom międzynarodowym. Do tej pory
zginęło 40 tys. ludzi, a 500 tys. stało się uchodźcami.
Somalia. Amerykanie i ONZ interweniowali już w 1995 r., aby
położyć kres wojnie klanowej rozpętanej w 1991 r. Pomimo konferencji
pojednania międzynarodowego z 2000 r., zatargi trwają nadal. Szacuje
się, że w ciągu ostatnich 13 lat w tym kraju na skutek wojny i głodu
życie straciło 500 tys. osób.
Uganda. Od 1989 r. toczy się wojna rządu z trzema ugrupowaniami
rebeliantów finansowanymi przez integrystów z Sudanu. Jednym z nich
jest Wyzwoleńcza Armia Boga
fundamentaliści chrześcijańscy chcący
wprowadzić prawo oparte na dekalogu. Znani są z tego, że zmuszają do
walki porwane dzieci. W szeregach Armii Boga walczy 10 tys. kobiet.
Od początku tego konfliktu zginęło już 10 tys. ludzi, a 400 tys.
stało się uchodźcami. Walki trwały przez cały zeszły rok.
Republika Środkowoafrykańska. W październiku 2002 r. wybuchła
kolejna wojna domowa między rebeliantami Francois Bozizy i wojskiem
prezydenta Patasse. Rebelianci spalili stolicę Bangi, a Patasse
wezwał na pomoc kanibali z Ruchu Wyzwolenia Konga i kontyngent
libijski. Domagał się również interwencji francuskiej. Rebelianci
Bozizy zostali zepchnięci pod granicę sprzyjającego im Czadu. Po
krwawym starciu rzeką spłynęło 125 trupów kongijskich. Kanibale
zemścili się na ludności cywilnej, której mieli bronić, rabując,
zabijając i gwałcąc.
Kongo. Konflikt między wojskami rządowymi i rebeliantami Ninja
dowodzonymi przez ojca Ntoumi wzmógł się w marcu 2002 r. po wyborach
prezydenckich. Milicja Ninja zaczęła napadać na sklepy, komisariaty
i pociągi. Były setki zabitych i rannych. Pod koniec 2002 r. tysiące
osób uciekły z wiosek w regionie Pool.
Kaszmir. Spór o Kaszmir trwa od 1948 r. Okupacyjne wojska
indyjskie, które zajmują obszar zamieszkany w większości przez
ludność pakistańską, dokonują masakry na cywilach. Od 1998 r. wojna
na granicy toczy się nieustannie. Sąsiedzi wrogowie straszą się
wzajem bombą atomową. Fundamentaliści islamscy dokonali w ubiegłym
roku wielu zamachów terrorystycznych na całym terytorium Indii.
Nepal. Według zeszłorocznego raportu Amnesty International, ten
malutki kraj pomiędzy dwoma najbardziej zaludnionymi państwami
świata jest liderem w łamaniu praw człowieka. Konflikt między
feudalnym rządem i partyzantką maoistyczną trwa od 1996 r. Amnesty
International alarmuje, że tylko w 2002 r. na skutek represji
rządowych śmierć poniosło 3 tys. osób.
Birma. Czołowy producent heroiny i opium jest rządzony przez
krwawy reżim wojskowy. W latach 90. rozprawił się z demokratyczną
opozycją, która wygrała wybory. Tajna policja specjalizuje się w
torturach. Birma, która z powodu przemytu narkotyków ma zatargi
graniczne z Tajlandią, nasyca większość światowego rynku heroiny i
stanowi zaplecze międzynarodowej mafii narkotykowej. Od 1996 r.
wzmogły się represje przeciwko mniejszościom Karen i Wa
w efekcie
zginęły tysiące osób, a setki tysięcy stały się uchodźcami.
Filipiny. Ostatnie firmowane przez fundamentalistów islamskich
krwawe zamachy na lotniskach świadczą o tym, że archipelag już na
dobre stał się nowym teatrem wojny. Amerykańscy komandosi od kilku
tygodni znajdują się na terytorium Filipin, aby rozprawić się z
powiązanymi z al Kaidą fundamentalistami z Abu Sayaaf.
Indonezja. Islamiści zamieszkujący Aceh (północną część Sumatry)
walczą o niepodległość od lat 70. W latach 90. doszło do okrutnych
rzezi na ludności cywilnej dokonanych przez wojska reżimu z Dżakarty
finansowane przez kolosy petrochemiczne zainteresowane tutejszą
ropą. Szacuje się, że 50 tys. osób poniosło śmierć, 40 tys.
zaginęło. Znane są tysiące przypadków tortur i gwałtów. Przez cały
rok 2002 trwały krwawe starcia na tle religijnym. W grudniu zeszłego
roku podpisano pokój w Genewie. Od 1999 r. również wyspy na Morzu
Moluckim są pogrążone w wojnie religijnej między muzułmanami i
chrześcijanami. Szacuje się, że konflikt spowodował 5 tys. zabitych
i 500 tys. uchodźców wojennych. Wojna między chrześcijanami i
muzułmanami trwa w Timorze Wschodnim. Indonezja, Papua-Nowa Gwinea i
Filipiny to trójkąt bermudzki integralizmu islamskiego pod samym
nosem Australii.
Abchazja, Czeczenia i inne byłe republiki radzieckie. Tu za ropę i
gaz przelewa się krew od czasu upadku muru berlińskiego. Amnesty
International oskarża wojsko rosyjskie o zbrodnie przeciwko
czeczeńskiej ludności cywilnej i użycie broni chemicznej przez
lotnictwo. Amerykanie dali Rosjanom wolną rękę w tej islamskiej
części Azji mając nadzieję na poparcie konfliktu na Bliskim
Wschodzie.
Kolumbia. W lutym 2002 r. były prezydent Pastrana zerwał
negocjacje pokojowe z Rewolucyjnymi Siłami Zbrojnymi Kolumbii. Na
nowo wybuchła przemoc przejawiająca się w porwaniach i zabójstwach
politycznych. Wojna wewnętrzna trwa od ponad 40 lat.
Niektórzy analitycy są zdania, że zimna wojna została zastąpiona
przez inny porządek
świat wyraźnie podzielił się na "strefę
pokoju" i "strefę wojny". Pierwsza to postmodernistyczna wspólnota
pokojowa, w miarę zintegrowana i wysoko lub średnio rozwinięta,
złożona z państw demokracji kapitalistycznej. Druga to obszar
Trzeciego Świata, gdzie rozegrało się aż 90 proc. konfliktów
ostatnich lat (19 wojen w Afryce i 16 na kontynencie azjatyckim).
Główną przyczyną tych wojen są zasoby naturalne: ropa, gaz i woda.
Niektóre wojny przybrały charakter postkolonialny i łupieżczy (o
diamenty i inne minerały), w innych prawdziwym powodem konfliktów
jest produkcja, handel i przemyt narkotyków, a także animozje
religijne.
Po upadku muru berlińskiego narodził się nowy typ konfliktów o
charakterze etnonacjonalistycznym lub etnoterytorialnym. Takie
konflikty toczą się w bardzo wielu punktach świata, ich podłoże i
przebieg najczęściej są niezrozumiałe dla obserwatora zewnętrznego.
Biorą w nich udział ugrupowania paramilitarne (a nie regularne
wojsko) nie mające dostatecznej siły zbrojnej na to, by wygrać, ale
zdolne przez lata prowadzić wojnę o niskiej intensywności dzięki
wsparciu zewnętrznemu. Pojawili się również najemnicy walczący za
pieniądze.
Cechą charakterystyczną tych konfliktów jest bezkarne gwałcenie praw
człowieka: tortury, porwania, czystki etniczne, rasowe, religijne i
polityczne, wyroki bez sądu. W latach 1990
2002 aż 90 proc. ofiar to
ludność cywilna.
Nieoficjalnie szacuje się, że w ciągu ostatnich 12 lat w wojnach i
konfliktach zginęło blisko 3,5 mln ludzi. Caritas podała w 2001 r.,
że według jej obliczeń w tym okresie ponad 6 mln ludzi
w tym 2 mln
dzieci
zostało zabitych, rannych i okaleczonych na skutek działań
zbrojnych. Aż 35 mln uchodźców błąka się po planecie, nie mogąc
powrócić do własnych krajów.
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gierek jądrowy
Janusz Rolicki, przez kilka lat naczelny "Trybuny", potem autor
"Wyborczej", popróbował ostatnio sił w branży fantastyki
politycznej.
W wydanej
dość luksusowo
opowieści biograficznej "Edward Gierek"
Rolicki pisze:
... całkiem poważnie rozważał wyprodukowanie polskiej bomby
atomowej. Ojcem tej bomby miał zostać generał profesor Sylwester
Kaliski. Był on bardzo interesującym człowiekiem i wybitnym
uczonym... kierował Instytutem Zastosowań Techniki Jądrowej i
Laserowej... Pod jego kierownictwem stworzono ośrodek badań
atomowych w Bieszczadach... Gierkowi bomba ta była potrzebna, jak
mówił, aby Polska na zawsze była wolna od tak zwanej braterskiej
pomocy, czyli od zmory interwencji Moskwy... gdyby PRL miała broń
jądrową, lata 1980
1981 nie przebiegałyby pod znakiem spodziewanej
interwencji Kremla.
Co autor ma na myśli? Zrzucilibyśmy bombkę na Moskwę? A może na
bliższe cele
Lwów albo Wilno, najłatwiej na Legnicę, gdzie też
stacjonowali Ruscy.
Traktując zaś rzecz poważniej, niż zasługuje: wejście w posiadanie
broni nuklearnej wymaga obecnie albo uzyskania materiałów i
technologii od którejś z atomowych potęg, albo ponoszenia
wielomiliardowych wydatków i przede wszystkim zbudowanie reaktorów
zdolnych wyprodukować odpowiednie materiały rozszczepialne. Polska
dysponowała za Gierka i dysponuje dziś jednym małym reaktorem w
Świerku o wydolności laboratoryjnej. Generał Kaliski prowadził
badania podstawowe, angażujące skromny budżet
i niewiele ponad setkę ludzi wraz z personelem technicznym.
Prowadził je nie w tajemnicy, lecz we współpracy ze stroną
radziecką, zwłaszcza z instytutem Nikołaja G. Basowa (współodkrywca
lasera, noblista). Ośrodek badawczy w Bieszczadach to mit.
W odróżnieniu od Indii i Pakistanu, Polska podpisała układ o
nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i zobowiązała się do
niepodejmowania żadnych prac w tej dziedzinie. Podlegała też
odpowiedniej kontroli międzynarodowej. Próba wyłamania się z tego
układu musiałaby się spotkać z przeciwdziałaniem nie tylko ZSRR, jak
sądzi Rolicki, lecz w równej mierze Stanów Zjednoczonych. Układ
został wymyślony przez oba supermocarstwa i oba też zgodnie dbały o
jego respektowanie. Jeśli tylko mogły. W przypadku Polski przyszłoby
im to bez trudu.
Kilkanaście lat temu, kiedy w wyniku rozpadu ZSRR wyłoniły się trzy
nowe państwa "atomowe"
Ukraina, Kazachstan, Białoruś
każde z
potencjałem głowic wielokrotnie większym niż Indie i Pakistan
łącznie, administracja Georgeła Busha-ojca nie zawahała się przed
żadnym naciskiem i żadnym wydatkiem, aby tylko skłonić te nowo
narodzone "potęgi" nuklearne do grzecznego oddania niebezpiecznych
zabawek... Rosji.
Tylko wariat mógłby w latach 70., i dzisiaj zresztą też, myśleć o
zbudowaniu polskiej bombki atomowej. Toteż nikt takich planów nie
snuł, w każdym razie po trzeźwemu i na serio. Nie było do tego
warunków politycznych, technicznych i finansowych.
Gierkowska broń atomowa to nie jedyny absurdalny pomysł Janusza
Rolickiego w książce o Gierku. Z pewnością nie zasługuje na poważne
konstatacje. Niech Rolicki dalej próbuje sił na polu fantastyki.
Autor : Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Trzoda doktora Kulczyka
Trudno mi odnosić się do pytania posła Kalemby, czy sytuacja, jaka
jest w PZU, wpływa na zmiany ministrów, jako że ministrowie są
powoływani i odwoływani przez premiera... I myślę, że nie jest rolą
ministra skarbu, żeby oceniać bądź łączyć te zdarzenia
stwierdziła
wiceminister skarbu Barbara Misterska-Dragan odpowiadając 10
kwietnia 2003 r. na interpelację w sprawie PZU.
Pani minister odpowiedziała wykrętnie. Faktem jest, iż na
przetasowaniach kadrowych w PZU poległo dwóch ministrów rządu Buzka
(Wąsacz i Chronowski) oraz dwóch ministrów i jeden wiceminister z
rządu Millera (Kaczmarek, Cytrycki i Sitarski).
Monti na pochylni
Za rządów AWS o tym, kto ma być prezesem PZU, decydował osobiście
Krzaklewski. Zanim podjął decyzję, radził się Mirosława Kaszy.
Teraz o tym, kto ma być szefem PZU, decyduje osobiście premier
Miller. Przy rozdawaniu kart w największych spółkach skarbu państwa
doradzają Millerowi łodzianie: płk Paweł Kruszyński, wiceszef ABW, i
Józef Woźniakowski, który dopiero parę tygodni temu formalnie został
wiceministrem skarbu.
Sejmowe wystąpienie wiceminister Misterskiej-Dragan w sprawie PZU
musiały więc poprzedzić zakulisowe gorączkowe konsultacje ministra
Piotra Czyżewskiego z głównymi doradcami Millera. W środę, 9
kwietnia, wieczorem z grubsza sfinalizowano uzgodnienia co do
przyszłości zarządu PZU kierowanego przez Zdzisława Montkiewicza.
Następnego dnia, po pomyślnym zwieńczeniu tych pertraktacji, pani
wiceminister mogła powiedzieć w Sejmie, że prezes Montkiewicz
"stracił zaufanie" ministra skarbu. W przekładzie na język potoczny
znaczy to, iż niezatapialny dotąd Monti jednak pożegnasię z posadą.
Charakterystyczne, że wyrok w Sejmie został ogłoszony, zanim jeszcze
Rada Nadzorcza PZU oceniła skalę błędów prezesa Montkiewicza.
Minister Piotr Czyżewski
bliski i oddany współpracownik Wiesława
Kaczmarka wylanego przez Millera w styczniu
jest menedżerem bez
politycznego zaplecza. Paradoksalnie, mimo to
wskutek pomyślnego
zbiegu okoliczności
to właśnie jemu udało się uzyskać do pewnego
stopnia rzeczywisty wpływ na bieg zdarzeń w PZU. Dwaj poprzedni
ministrowie skarbu nie mieli takiego fartu. Teraz Czyżewski
zdecyduje, która z firm doradczych zgarnie 150 mln zł za
wprowadzenie PZU na giełdę.
Sępy w smokingach już przebierają nogami.
Kulczyk na świeczniku
Minister Czyżewski będzie niebawem zmuszony wejść na jeszcze
bardziej niebezpieczne pole minowe. Odziedziczył bowiem po Kaczmarku
i Cytryckim nierozwiązany problem sprzedaży akcji Rafinerii
Gdańskiej konsorcjum Orlenu i Rotch Energy. Konsorcjum to po
mistrzowsku zmontował Jan Kulczyk.
Nie chcąc dopuścić do tego, aby na fuzji Orlenu z Rafinerią Gdańską
de facto najwięcej obłowił się Kulczyk, minister Czyżewski musi
najpierw usunąć z płockiej firmy prezesa Zbigniewa Wróbla. A tej
operacji również nie udało się przeprowadzić ani Kaczmarkowi, ani
Cytryckiemu, choć obaj usilnie próbowali.
O tym, że Wróbel ma zasiąść na stołku szefa zarządu Orlenu,
zdecydowali w zgodnym porozumieniu prezydent i premier. Nieuchronny
konflikt z Kulczykiem i Wróblem może być więc dla Czyżewskiego
bardziej niebezpieczny od zawirowań wokół PZU. Panowie Kulczyk i
Wróbel cieszą się przyjaźnią prezydenta Kwaśniewskiego. A premier
Miller ma ponoć
jak twierdzi warszawka
jakieś daleko idące
tajemnicze zobowiązania wobec Kulczyka. I to bynajmniej nie dlatego,
iż pani Aleksandra Miller, żona premiera, od lat pracuje w Warcie
kontrolowanej przez Kulczyka.
Dla Kulczyka kwestia zrobienia interesu na akcjach Orlenu ma wielkie
znaczenie. Zarówno obroty, jak i zyski jego firmy Kulczyk Holding
systematycznie spadają od dwóch lat.
(Wg "Rzeczpospolitej" z 12
13.04.2003 r. zyski Kulczyka zmalały z
760 mln zł w 1999 r. do 97 mln zł w 2001 r.).
Jak się nieoficjalnie dowiedziało "NIE" ze źródła zasługującego na
zaufanie, decyzja o tym, kto ma być szefem Rady Nadzorczej Orlenu
zapadła w zeszłym roku na spotkaniu w Pałacu Prezydenckim. W nocnym
konwentyklu uczestniczyli: prezydent, Kulczyk i premier. Dyspozycje,
kto ma być szefem Rady Nadzorczej Orlenu i kontrolować prezesa
Wróbla, przekazano ówczesnemu ministrowi Wiesławowi Kaczmarkowi o 2
w nocy, dzwoniąc do jego domu. W rozmowie ze mną Wiesław Kaczmarek
odmówił potwierdzenia tych faktów, ale też im jednoznacznie nie
zaprzeczył.
Wróbel na pasku
W połowie zeszłego roku Wróbel niewąsko wkurzył premiera Millera,
gdyż na własną rękę zabrał się za pertraktacje z episkopatem i
pro-wadził je po prostu głupio ("NIE" nr 14/2003 r.
"Wróbel w
garści"). Miller miał wówczas chęć spuścić Wróbla. Ale wtedy
interweniował Kulczyk. Prezes Orlenu jest wiernym i posłusznym
wykonawcą poleceń Kulczyka. Urzędnicy resortu skarbu mówią o Wróblu:
laufer doktora Johana.
Późną jesienią zeszłego roku Zbigniew Wróbel (jako prezes Orlenu)
zdecydował o kupnie od Orbisu pakietu akcji w spółce AWSA Holland II
kontrolowanej przez Kulczyka. Forsując tę dziwną transakcję Wróbel
zupełnie nie przejął się burzą, jaką wywołała ona w mediach. Ujadała
zresztą nie tylko prasa. Część akcjonariuszy Orlenu, a wśród nich
także Bank of New York, nie kryła niezadowolenia. Tylko z tytułu
pośrednictwa w tej operacji Kulczyk zarobił ok. 2 mln dolców.
Zarządzany przez Wróbla PKN Orlen sponsorował kwotą ok. 200 tys. zł
bal arystokracji zorganizowany na zamku Lubomirskich w Wiśniczu
należącym niegdyś do protoplastów rodu zięcia Jana Kulczyka. Na tym
balu prezydentowa Jolanta Kwaśniewska kwestowała na swoją fundację.
Z końcem minionego roku Wróbel pojechał do Rosji załatwiać w
koncernie Jukos dostawy ropy dla Rafinerii Płockiej. Zgadnijcie, kto
go pilnował podczas tej podróży? Towarzyszył mu Jan Waga, prezes
zarządu Kulczyk Holding i zarazem członek Rady Nadzorczej Orlenu.
Nawiasem mówiąc, Wróbel podpisał z rosyjskim Jukosem dziwny
kontrakt. Dostawcą surowej ropy dla Płocka nie jest Jukos, tylko
spółka-córka tego koncernu. Z niejasnych powodów w operacji
sprzedaży Orlenowi rosyjskiej ropy dodatkowo pośredniczy jeszcze
firma z Luksemburga spełniająca funkcję agenta.
Z początkiem kwietnia 2003 r. niezależne branżowe pismo nafciarzy
"Petroleum Argus" podało, że rosyjski koncern Jukos jest
zainteresowany zakupem akcji PKN Orlen. Pismo to twierdzi, że Jukos
zamierza zostać udziałowcem Orlenu, kupując akcje od Kulczyk
Holding. Nie wiadomo, czy miałoby to nastąpić dopiero po tym, jak
Orlen połknąłby Rafinerię Gdańską z błogosławieństwem premiera
Millera.
Czyżewski na minie
Dziś jest już jasne, że minister Czyżewski nie zasili tegorocznego
budżetu państwa planowaną kwotą 9 mld zł. Takie miały być wpływy
resortu skarbu z prywatyzacji. Będzie dobrze, jeśli Czyżewski
przekaże Kołodce chociaż tylko jedną piątą kwoty zapisanej w ustawie
budżetowej. W tej sytuacji premier Miller ma na podorędziu
"obiektywne" argumenty, aby odwołać Czyżewskiego, kiedy tylko
zechce. Za niewykonanie planu prywatyzacji.
Trzymam kciuki, aby minister Czyżewski nie dał się ubezwłasnowolnić
protektorom Kulczyka i żeby pomimo trudnej sytuacji budżetowej nie
zgodził się na sprzedaż akcji Rafinerii Gdańskiej konsorcjum Orlenu
i Rotch Energy.
Czułbym się lepiej w kraju, w którym władzę sprawuje parlament i
rząd, a nie oligarcha, który w Najjaśniejszej zbił miliardowy
majątek głównie dzięki rabunkowej prywatyzacji prowadzonej przez
kolejnych ministrów w kolejnych rządach.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Prawo Świętojebliwych "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Glemp nie podskoczy
Prezydent Kwaśniewski dba o ulokowanie wezwania do Boga w
ewentualnej konstytucji europejskiej. Premier L&M nie realizuje tych
punktów programu SLD, które irytują biskupów. Życie zaś nie toleruje
próżni.
Antyklerykalną pozycję lewicy sprytnie stara się przejąć Andrzej
Lepper.
"NIE" rozmawia z przewodniczącym Samoobrony ANDRZEJEM LEPPEREM
"NIE":
Na początek cytat. Biskup tarnowski Wiktor Skworc o
przeprowadzonej przez was akcji wysypywania zboża: " (...) trzeba
podnosić kruszynę chleba, podnosić ziarna, także te, które
wyprodukował rolnik w ościennym kraju. (...) Nie godzi się więc
wysypywać z wagonów i deptać ziarna! To jest owoc ziemi i pracy rąk
ludzkich!". Co pan na to?
Andrzej Lepper:
Tak, Kościół potępia wysypywanie niemieckiego
zboża. Nie potępiał za to wybijania szyb, rzucania kamieniami i
śrubami, malowania farbą budynków, rzucania butelkami z benzyną.
Tego nie potępiał, jak robiła to "Solidarność", jako słuszny ruch.

Jasne, ale czasy się zmieniły. Nie walczycie z komunistycznym
reżimem...

Ale walczymy z ubóstwem, nędzą, złodziejstwem, wyzyskiem...
Kościół powinien bronić ludzi biednych. Tymczasem hierarchia
świetnie się odnalazła w nowej rzeczywistości. Ja nie mam nic
przeciwko temu, że stawia się tyle nowych świątyń, ale zobaczmy, jak
żyją zwykli ludzie?

Hierarchia, czyli biskupi?

Tak, biskupi zioną do nas nienawiścią, chociaż powinni działać w
imię miłości bliźniego. Najbardziej nas nienawidzi Józef Życiński i
Tadeusz Pieronek. No i prymas Glemp, który lekce-waży Samoobronę.
Jest jednak bardzo wielu proboszczów w Polsce, którzy nas popierają.
Nieraz zdarza się, że zabieram głos w kościele...

Lekceważy?

Ojciec Święty nie wstydził się przyjąć Leppera, a prymas Polski od
dziewięciu lat ignoruje nasze prośby o spotkanie. Na dodatek obraża
chłopów nazywając ich terrorystami. Są jednak inne przykłady.
Zwierzchnik Cerkwi prawosławnej, metropolita Sawa zaniepokojony
sytuacją w kraju zadeklarował chęć
spotkania i współpracy z Samoobroną.

To Samoobrona nie jest partią katolicką?

Katolicką to za dużo powiedziane. Należą do Samoobrony głównie
katolicy. Jesteśmy jednak partią tolerancyjną, nie wyznaniową.
Jesteśmy za kultywowaniem tradycji, kultury, wiary narodowej, ale na
pewno jesteśmy daleko od skrajności katolickich czy
chrześcijańskich. Jesteśmy partią normalnych ludzi.

Jak Samoobrona ocenia zbliżenie polityków SLD do Episkopatu?

Ich wiąże to, że brali udział w tym wszystkim, co się działo przez
ostatnie 13 lat. W tak zwanej prywatyzacji, spółkach, radach
nadzorczych, agendach... w rozkradaniu kraju.

Chce pan powiedzieć, że kler brał udział w rozkradaniu Polski?

Co najmniej biernie się temu przyglądał. I naturalnie na tym
korzystał, biorąc różnego rodzaju darowizny, ziemię, budynki...
Tylko pamiętajmy, że hierarchowie a Kościół to są dwie zupełnie
różne sprawy. Oni sprawują władzę w imieniu Kościoła i robią to
często niezgodnie z nauką Kościoła. Bo nauka Kościoła to nie
bogactwo, nie wiara w mamonę, tylko wiara w Boga.

Zdaje się, że Andrzej Lepper ma zamiar zreformować nie tylko kraj,
ale i Kościół?

Nie, tego bym się nie ośmielił robić. Ja tylko wyrażam swoje
ubolewanie, że znaczna część hierarchów wybrała sobie za boga
pieniądz i nie zważa na coraz tragiczniejszą sytuację społeczną.

Fot. JAREK SOBIE

Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Lecim na Pcim "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Fetor tropików "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dar Polski dla USA
Tak kochamy Amerykę, że nie tylko żołnierzy jej podsyłamy, ale także
nasze podatki.
Plan Hausnera zakłada cięcie wydatków socjalnych, a więc w praktyce
zabranie po 20, 30, 40 zł rzeszy ludzi, którzy na miesięczne
utrzymanie mają 400, 500, 600 zł. Wszystko to po to, aby ich dzieci
i wnuki miały lepiej. Amerykańskiemu koncernowi International Paper
z Kwidzyna premier Leszek Miller już teraz zrobił lepiej. Darował mu
kwoty kapkę wyższe, bo po kilkadziesiąt milionów zetów rocznie.
Na posiedzeniu Rady Ministrów 16 grudnia 2003 r. rząd pod światłym
przewodnictwem Leszka Millera przyjął informację o funkcjonowaniu w
Polsce Specjalnych Stref Ekonomicznych. Takich stref od roku 1994
utworzono 14. Aby ludzie, którzy mają pieniądze, chcieli do nich
przychodzić, przyjeżdżać albo przylatywać samolotami, otwierać swoje
fabryki i zatrudniać okolicznych bezrobotnych. Zachętą dla bogatych
zagranicznych inwestorów było zwolnienie z podatków. Nie łudźmy się,
że z innego powodu są u nas Opel, Toyota, Gillette. Będą jeszcze
bogatsi, ale niech też dadzą zarobić naszej biedzie, a nie
Koreańczykom, Hindusom albo Murzynom.
Na posiedzeniu 16 grudnia rząd się zatroskał i postanowił granice
istniejących stref rozszerzyć o nowe tereny, aby mogli przyjść nowi
inwestorzy, wybudować nowe fabryki i zatrudnić nowych polskich
bezrobotnych. Rozporządzenie Rady Ministrów w tej sprawie podpisane
przez Leszka Millera ukazało się 9 stycznia 2004 r. w Dzienniku
Ustaw nr 2 pod pozycją 9. Jest tam mowa o poszerzeniu Pomorskiej
Specjalnej Strefy Ekonomicznej w okolicach Tczewa, Malborka, Sztumu
i Kwidzyna. W załączniku do rozporządzenia jest szczegółowy opis
gruntów z numerami działek. Nam numery te powiedziały, że Pomorską
Specjalną Strefę Ekonomiczną rozszerzono nie o jakieś wolne tereny,
gdzie ktoś może coś wybudować, nie o jakieś upadające zakłady, które
czekają na kupca, ale o tereny jednego z najbogatszych
przedsiębiorstw w Polsce
tam, gdzie stoi i pomnaża pieniądze
International Paper Kwidzyn S.A., należąca w całości do Amerykanów
fabryka papieru i tektury. Do strefy weszło 40 ha, na których stoi
fabryka. Tym jednym prostym rozporządzeniem zrobiono amerykańskiemu
koncernowi dobrze, a polskiemu podatnikowi źle.
Amerykanie kupują...
Przedsiębiorstwo pod nazwą Zakłady Celulozowo-Papiernicze w
Kwidzynie powołano w 1972 r. Była to jedna ze sztandarowych budów
epoki Gierka. Kwidzyńska "Celuloza" produkowała papier, dawała
ludziom robotę i wydzielała duży smród ku utrapieniu mieszkańców
Kwidzyna.
Za komuny fabryka nie miała żadnych problemów ze sprzedażą papieru,
transformacja gospodarcza objawiła się tym, że rynek papierniczy się
załamał. Może to brzmi dziwnie, bo za komuny wychodziła "Trybuna
Ludu" i mało co poza tym, a transformacja gospodarcza przyniosła nam
i "Gazetę Wyborczą", i "NIE", i całą masę pism z nagimi paniami. Na
ten papier powinno być więc większe zapotrzebowanie. Ale o załamaniu
piszą na swoich stronach internetowych o historii zakładów sami jego
właściciele.
Na szczęście ministrem przekształceń własnościowych na początku lat
90. był liberał z Gdańska Janusz Lewandowski, który sprzedał Zakłady
Celulozowo-Papiernicze w Kwidzynie światowemu potentatowi w
papierniczym świecie
International Paper Corporation. W 1992 r.
IPC kupiła 80 proc. udziałów w zakładach, 20 proc. poszło do
pracowników. Szybciutko koncern odkupił te udziały i stał się
jedynym właścicielem fabryki. Ludzie wtedy dostali nawet niezłą
kasę, którą w szaleńczym pędzie polecieli wydawać na pralki, lodówki
i telewizory. Sklepy w Kwidzynie opustoszały do gołych półek w jeden
dzień.
... i nie płacą
W historii, którą na stronach internetowych chwali się sama IPC, nie
ma niestety wzmianki o tym, że owszem kupili zakład, ale dobre
polskie liberały zwolniły Amerykańców na 10 lat od płacenia podatku
dochodowego. W 2002 r. miłe się skończyło i za rok 2003 koncern
podatek musiał zapłacić (tzw. CIT, czyli 19 proc. od dochodów). A
było od czego. Według raportu "Rzeczpospolitej" z 15 kwietnia tego
roku International Paper Kwidzyn S.A. uzyskał zysk brutto w
wysokości 353 020 tys. zł, od czego zapłacił podatek w wysokości 98
180 tys. zł. Ale kto by chciał rok w rok taką kasę oddawać!
I tu z pomocą przyszła nasza Rada Ministrów i sam Leszek Miller.
Kolejny polski rząd uznał, że Amerykanów należy dalej zwalniać z
podatków. Jak to zrobić? Włączyć ich teren do Specjalnej Strefy
Ekonomicznej! A to daje im zwolnienie z płacenia CIT. Proste?
Proste. To się nazywa w urzędowym języku "pomoc publiczna
horyzontalna".
Wydawać by się mogło, że włączenie firmy do takiej strefy jest dla
niej ważnym wydarzeniem. Jednak na stronach internetowych IPC nie ma
nawet śladu na ten temat. Z ważnych wydarzeń w grudniu 2003 r.
wymienia się otrzymanie czwartego Certyfikatu Przedsiębiorstwa "Fair
Play", w styczniu 2004 r. sponsorowanie Kampanii Społecznej "Cała
Polska czyta dzieciom", a w lutym artykuł w regionalnym "Dzienniku
Bałtyckim", że IPC wprowadza nowe technologie
bezpieczne i
przyjazne. Nie pochwalili się, że są w Specjalnej Strefie
Ekonomicznej? Że zaoszczędzą prawie 100 mln zł w tym roku i
kolejnych?
Rząd rozdaje
Zasada tworzenia stref była taka, aby je lokować na terenach, na
których jest większa nędza niż gdzie indziej. Aby przyciągać
inwestorów, nie zaś rozszerzać na przedsiębiorstwa, które już
istnieją i które mają się dobrze. A tym bardziej takie, które długo
podatków nie płaciły, zatem powinny już zacząć bulić. Ponieważ
"kontyngent" terenów wyrażany w hektarach, na których strefy mogą
być ustanowione, jest stały, gdzieś musiano zabrać, czyli którąś z
istniejących specjalnych stref zmniejszyć.
Na włączeniu International Paper Corporation do Pomorskiej
Specjalnej Strefy Ekonomicznej ucierpi także sama gmina Kwidzyn. Co
prawda do kasy gminy wpływa miesięcznie jakiś milion złotych podatku
od nieruchomości, ale gdyby Amerykanie płacili dochodowy do państwa,
to w wyniku redystrybucji podatków gmina dostałaby ok. 3 mln zł. Co
przy rocznym budżecie gminy w wysokości 75 mln jest nie do
pogardzenia.
Komisja Europejska uważała, że ustrój naszych Specjalnych Stref
Ekonomicznych narusza unijne reguły konkurencji. Domagała się nawet
likwidacji stref po 1 maja 2004 r. Ale nasz dzielny rząd stanął w
rokowaniach po stronie zagranicznego biznesu, który u nas się
rozwija i nie płaci podatków, i uzyskał zgodę na strefy do 2017 r.
Zostało to zapisane w traktacie akcesyjnym i podpisane w Atenach.
Od razu mówię, że nie wiem, co spowodowało, że amerykański koncern
po tym, jak przez 10 lat nie płacił w Polsce podatków, dostał od
polskiego rządu prezent w postaci dalszych podatkowych zwolnień. Czy
prezes IPC wymodlił to w kościele? Czy może sam prezydent Bush
wyprosił ulgi dla swoich u prezydenta Kwacha? Nie wiem. Najpewniej
było tak, że Amerykanie zagrozili, że jak nie dostaną zwolnień, to
się zwiną. I ci faceci z rządu, zamiast powiedzieć Amerykańcom "to
bierzcie tę fabrykę na plecy i spierdalajcie", godzą się po cichu na
wszystko, a potem gardłują w Sejmie i telewizji do tych emerytów,
matek z kilkorgiem dzieci, pielęgniarek, górników, że potrzeba
wyrzeczeń, że trzeba oszczędzać, jeszcze bardziej zacisnąć pasa, bo
w budżecie brakuje forsy.
Autor : Waldemar Kuchanny / Marek Sidor




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przeminęło z Wiatrem
Kampania przedreferendalna w pełni. Organizowana tak, niestety, że
jeśli rzeczywiście istnieje w Polakach duch przekory, to miałbym
obawy o wynik.
Mało słyszalny wśród wiecowych okrzyków NIK też wtrącił do niej
swoje trzy grosze, wyrażając wątpliwości co do rozdysponowania
pieniędzy na europejską informację (taki jest dzisiaj w użyciu
eufemizm, gdy chodzi o propagandę) przez pana ministra od tych spraw
Sławomira Wiatra. Pan minister raczył odpowiedzieć, że obdarował
pana Wołoszańskiego niemal milionem złotych, bo właściwie nie miał
wyjścia. Ot, w pośpiechu przedyskutował sprawę z paroma małymi
firmami i wybrał najkorzystniejszą ofertę.
Muszę odświeżyć krótką pamięć pana ministra. Otóż na ponad dwa
miesiące przed rozpoczęciem kampanii, a więc na wiosnę zeszłego
roku, złożony został mu przez AX-Film projekt cyklu filmów o
korzyściach, jakie odniosły kraje wstępujące do Unii w tak zwanych
codziennych sprawach (ekologia, ochrona zabytków itp.). Projekt ten
zaopiniowany został bardzo pozytywnie przez ważnych negocjatorów z
Unią, a także przez przewodniczącego sejmowej Komisji Europejskiej.
Był też nieporównywalnie tańszy od
zrealizowanego.
AX-Film nie doczekał się od ministra Wiatra słowa odpowiedzi. Byłem
współautorem scenariusza, osobiście więc zadzwoniłem do ministra
Wiatra. Umówiliśmy się na następny dzień, z tym że rano dowiedzieć
się jeszcze miałem o miejscu spotkania. Rano oczywiście ani Wiatra w
polu. Odnotowuję to nie z powodu dumy urażonej urzędniczą arogancją,
lecz po to tylko, żeby przyczynić się do uściślenia wypowiedzi pana
ministra. Drobiazg to naprawdę, gdyby jednak władza bardziej o takie
detale dbała, mniej byłoby złej krwi i niezdrowych domniemań. Ja zaś
mógłbym tutaj napisać coś weselszego.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pleplaplatforma "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przylewka
Ustawa o dolewce, czyli o konieczności dolewania do paliw innych
paliw pochodzących od roślin naszych, może wejść w życie, a może nie
wejść. Wszystko zależy od prezydenta 80 proc. Polaków Aleksandra
Kwaśniewskiego.
Dolewka ma być 4,5-procentowa. Od kilku lat prowadzone badania
wykazały, że taka właśnie proporcja 95,5:4,5 proc. nikomu nie
zaszkodzi. Dopiero ostatnio badacze stanu naszych (?) silników
doszli do wniosku, że one mogą zachorować po dolewce. Ja rozumiem
pijanego faceta, któremu nawet 50 g gorzały na doprawienie się daje
podstawy do rzucenia tłustego pawia, ale motor taką ilością się nie
zakrztusi. Pojazdy nasze już pracują na bardzo różnym świństwie. I
tak: motocykle wyścigowe są pojone eterem, bez żadnych dolewek i
nawet Tomasz Gollob dojeżdża do mety na takim paliwie. Mamy wielką
liczbę pojazdów z silnikiem przerobionym na paliwo gazowe i nic się
im nie dzieje. Duże ciężarówki są pojone olejem opałowym, bowiem ich
właściciele wyliczyli sobie, że oszczędność na paliwie pozwala im na
wymianę pompy paliwowej co jakiś czas. Żaden z tych argumentów nie
został użyty do tej pory w wielkiej dyskusji o dramacie, jakim jest
wspomniana wyżej dolewka.
Proponowana ilość dolewki pozwala przypuszczać, że 2 miliony
(niektórzy mówią 3) hektarów odłogów na ścianie wschodniej i
północnej mogłyby zostać wykorzystane z korzyścią dla gospodarki.
Paliwa bio są eko, wcale nie muszą być droższe od standardowych,
nasza matka ziemia, której nie rzucim, skąd nasz ród, corocznie może
dawać odpowiednie plony, a w gorzelniach znajdą zatrudnienie
bezrobotni (reaktywuje się te wytwórnie, jest ich w kraju 900 z
okładem).
Pan poseł i były minister Bronisław Komorowski powiedział, że
posłowie, którzy głosowali za ustawą o dolewce, to lobby alkoholowe,
że lobbyści już dawno przewidzieli wynik głosowania w Sejmie i
dlatego zainwestowali i teraz, horrendum, będą czerpać zyski.
Jedyna nadzieja w prezydencie i jego neutralnych, uczciwych
ekspertach. A wszyscy przecież wiedzą, że uczciwi i niezależni
eksperci, w zależności od tego, kto im płaci, mogą udowodnić nawet
to, że Ziemia wróciła do swego centralnego położenia. Nie wiem, czy
ci eksperci wiedzą, że w Krośniewicach działa od kilku lat firma
"Rosiak and Rosiak" produkująca pasze. Przy okazji z wyciśniętego
oleju rzepakowego wytwarza gotowe paliwo, które właściciele wlewają
do baków swych samochodów. Dariusz Rosiak powiada, że dwa jego
samochody dostawcze z silnikami z Andrychowa przejechały po 400 tys.
km, a on swym Oplem Vectrą 170 tys. km i silnik nie krztusi się i
nie pluje.
Moją matkę wychowywały zakonnice, których przeorysza musiała być
tytułowana "najprzewielebniejsza panno ksieni dobrodziejko".
Podobnie chciałbym jakoś stosownie zatytułować Pana Prezydenta
Wszystkich (w tym i chłopskich) Polaków, żeby nie dał się podpuścić.
Bogdan Iwański
(adres do wiadomości redakcji)

Era Michnika
Michnik na prezydenta, świetny pomysł panie Jerzy. Facet wyglądający
w TV na niechluja, kiepełę myje pewnie rzadziej niż Kałużyński, do
tego zaaacinanie się. Michnik dał już dupy, jak razem z Rokitą na
początku odnowy bredził o amnestii, że "społeczeństwo musi odczuć"
tę zmianę ustrojów. Oczywiście posłuchano ich i przy tej okazji
papugi powypuszczały recydywistów, którzy zanim zostali wyłapani
przez policję, doskonalili swe umiejętności na społeczeństwie dobre
dwa lata.
T. Kozik
(e-mail do wiadomości redakcji)

Prawo czy paranoja?
Nie mogę (może jestem za głupi) zrozumieć logiki orzeczenia
Trybunału Konstytucyjnego na temat stref płatnego parkowania.
Trybunał orzeka, iż pobieranie opłat było i jest niezgodne z
konstytucją, a jednocześnie nie zwalnia to zmotoryzowanych do ich
dalszego uiszczania. Nie zezwala też odzyskać niesłusznie pobranych
dotychczas opłat wraz z karami, jakie nakładano w związku z brakiem
opłaty parkingowej na zmotoryzowanych. Innymi słowy, w majestacie
prawa zalegalizował kradzież.
GO
(e-mail do wiadomości redakcji)

Hipoteka na III RP
TVN 24 pochylił się z troską nad biednymi zabużanami, którzy
domagają się od państwa ok. 7 mld zł odszkodowań za mienie zabrane
im przez Stalina, a którzy
mimo korzystnego dla nich orzeczenia
Trybunału Konstytucyjnego
nie mogą zabrać podatnikom tego majątku,
bo nikczemni urzędnicy im to uniemożliwiają. Abstrahując już od
kompletnego absurdu sytuacji, w której żąda się zadośćuczynienia od
Kowalskiego za to, co zabrał Kowaliow, zastanawiają mnie dwie
rzeczy. Otóż zabużanie lubią przedstawiać się (szczególnie byli
AK-owcy) jako ludzie pryncypialni. W pryncypialności swej nie uznają
oni PRL za państwo polskie. Ale domagają się pieniędzy od III RP,
która akurat niczego im nie zabierała.
To jak to w końcu z tym państwem polskim było
ciągłość czy
nieciągłość?
Piotr Wielechowski
(e-mail do wiadomości redakcji)

Ułani, ułani...
Czyżby w Polsce szykowała się jakaś wojenka? Tylko z kim i czy to my
zostaniemy napadnięci, jak w 1939 r., czy szykujemy się do napaści i
na kogo? Do takiego wniosku można dojść słuchając pana wiceministra
obrony Zemke informującego o tym, jakie to samoloty i transportery
kupujemy dla polskiej armii. Armii, która nie ma pieniędzy na
podstawowe utrzymanie. (...)
Wokół Polski sami przyjaciele, o czym świadczą sąsiedzkie wizyty,
uściski i pocałunki. Kto więc zagraża naszej suwerenności? Może
objawił się jakiś nowy Żelichowski, który chce iść na Wilno, może
nowy Piłsudski chce pomaszerować na Kijów, a może Rydz-Śmigły chce
zabrać Czechom Zaolzie?
Nasi władcy bełkoczą o dobrym interesie na zakupie drogich samolotów
i transporterów oraz offsecie. Pan Zemke gotów nam wmówić, że
gdybyśmy kupili od Niemców 1000 czołgów, od Francuzów 1000 armat, od
Czechów 1000 łodzi podwodnych, to z offsetu żylibyśmy długo i
szczęśliwie.
Wracając do samolotów: czy aby nasi piloci nie zasłabną w nich z
głodu? Czy do tych transporterów nie będą wsiadać w dziurawych
mundurach i na bosaka?
Może zamiast okradać społeczeństwo zakupem drogiego uzbrojenia,
warto przekonać sojuszników z NATO, aby zbroiły się bogate kraje, a
my w przypadku udziału w kolejnej amerykańskiej awanturze wojennej
wystawimy dywizję wypasionych kapelanów.
Antoni Strach z Sosnowca

Nie ten pan
Piszę w związku z artykułem "Poseł z o.o." ("NIE" nr 1/2003). Po
jego ukazaniu się mam pewne kłopoty (telefony, pytania życzliwych)
związane ze zbieżnością imienia, nazwiska i miejsca zamieszkania
bohatera publikacji pani Izy Kosmali.
Nigdy nie spotkałem się nawet z opisanymi osobami, a moje życie
zawodowe to głównie szkolnictwo i sport, a nie budownictwo i
polityka. Ponieważ mieszkam w Gliwicach od 1945 roku, zamieszczenie
tego wyjaśnienia zapewni mojej osobie i rodzinie spokój.
Czesław Okoński, Gliwice

"Płatna miłość czterech kultur"
Zawarta w artykule pt. "Płatna miłość czterech kultur" autorstwa
Szymona Nowomiejskiego ("NIE" nr 1/2003) sugestia, że Poczta Polska
została mecenasem Festiwalu Czterech Kultur w Łodzi ze względu na
to, że patronat nad imprezą objął Prezes Rady Ministrów Leszek
Miller jest nieprawdziwa.
Umowa dotycząca wspierania Stowarzyszenia "Towarzystwo na Rzecz
Dialogu Kultur Łódź
Ziemia Przyszłości" i Festiwalu Czterech
Kultur przez Pocztę Polską zawarta została 11 września 2001. Oznacza
to, że podpisana była przez poprzednie kierownictwo
przedsiębiorstwa, w czasie gdy rządem RP kierował Jerzy Buzek.
Jan Jankowski
Dyrektor Biura Promocji i Informacj




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kaczmarek mistrz liftingu
Dzięki 57 mld dolarów zainwestowanych przez zagraniczny kapitał,
Najjaśniejsza urośnie w siłę, a ludzie w niej będą żyć dostatnio.
Tak przynajmniej wygląda to w raporcie o udziale zagranicznych
inwestorów
w polskiej prywatyzacji. Cienie znikły w sztucznym świetle.
Na biurko premiera Millera trafił kolejny raport o udziale
inwestorów zagranicznych w polskiej prywatyzacji przygotowany w
resorcie skarbu. Bardzo odbiega on treścią i stylistyką od
poprzedniego, który wyraziście demaskował skandale w spółkach skarbu
państwa za rządów AWS. Tym razem z resortu wyszedł zbiór informacji
częściowo ufryzowanych.

Kto chce się schronić w jaskini lwa, nie powinien na wstępie
informować drapieżnika, że planuje pozbawić go upolowanej kolacji

mówią urzędnicy resortu skarbu wskazując, dlaczego raport napisano
tak, aby nie wkurwić biurokratów z Brukseli. Dokument sugeruje więc,
że Najjaśniejsza będzie rosła w siłę, a ludzie będą żyli dostatnio
dzięki ulokowaniu w Polsce 57 mld dolarów przez zagranicznych
kapitalistów.
Badania opinii publicznej dowodzą, że zwykli ludzie w Polsce
zupełnie inaczej oceniają proces prywatyzacji! Tylko ok. 30 proc.
Polaków uznaje przekształcenia własnościowe dokonane w
Najjaśniejszej za korzystne dla polskiej gospodarki. Większość
ocenia, że prywatyzacja jest korzystna głównie dla zagranicznych
kapitalistów, ale nie dla ogółu obywateli. Tak twierdzi ok. 80 proc.
badanych. Jedynie ok. 15 proc. Polaków popiera sprzedaż polskich
państwowych zakładów zagranicznym kapitalistom. Tych faktów w
raporcie nie pominięto. Jednak dokument nie wyjaśnia, skąd w polskim
społeczeństwie bierze się 87-procentowa niechęć do prywatyzacji z
udziałem obcego kapitału. A przecież ów sceptycyzm nie wziął się z
nacjonalis-tycznych uprzedzeń, tylko z krytycznego oglądu
rzeczywistości.
Zwykli ludzie widzą, jak na prywatyzacji wyszli pracownicy fabryk
samochodowych w Warszawie, w Lublinie i Nysie (Daewoo) oraz
robotnicy wrocławskiego "Polaru" doprowadzonego do ruiny przez
francuski koncern Moulinex-Brandt.
Z raportu nie da się też niestety wyczytać, czy za sprzedane
zagranicznym nabywcom banki i fabryki skarb państwa uzyskał
przyzwoitą cenę. Prof. Kazimierz Poznański, ekonomista z
Uniwersytetu w Seattle, w głośnej książce pt. "Wielki przekręt"
alarmował, że w Polsce majątek państwowy idzie w ręce prywatnych
nabywców
głównie zagranicznych
za ok. 10 proc. jego rzeczywistej
wartości. Polemizował z tym na łamach "Rzeczpospolitej" (z 2.10.2000
r.) m.in. prof. Paweł Glikman z Polskiej Akademii Nauk. Dowodził, iż
uzysk ze sprzedaży majątku państwowego wyniósł nie 10, ale 77 proc.
jego realnej wartości. Z czego wynikałoby, że zagraniczni
kapitaliści uzyskiwali w zawieranych transakcjach średnio co
najmniej
23 proc. "upustu". Czyli, że i tak zrobili na polskiej prywatyzacji
niezły interes kosztem skarbu państwa. Raport ministra Kaczmarka w
ogóle nie odnosi się to tej kwestii.
Prof. Glikman wskazał na: szczególną podatność na korumpowanie ludzi
oraz instytucji krajowych zaangażowanych w transakcje z kapitałem
zagranicznym. Raport Kaczmarka również tę kwestię pomija dyskretnym
milczeniem.
W raporcie padają zawoalowane zarzuty, iż zagraniczni właściciele,
sprzedając swym zlokalizowanym w Polsce fabrykom technologie i
części do produkcji po bardzo zawyżonych cenach, uzyskują dzięki
temu nienależne i nie opodatkowane zyski. Ów proceder nie został
jednak zilustrowany żadnym wyrazistym przykładem.
Dokument nie wspomina nawet, że resort skarbu przyłączył się w końcu
do mniejszościowych prywatnych akcjonariuszy Stomilu Olsztyn, którzy
weszli w spór sądowy z koncernem Michelin. Francuski koncern po
nabyciu większościowego pakietu akcji w olsztyńskiej fabryce opon
obsadził zarząd spółki swoimi ludźmi. Francuskie kierownictwo
zawierało umowy i podejmowało decyzje pomnażające zyski
macierzystego
koncernu Michelin, ze szkodą dla polskich mniejszościowych
udziałowców oraz wbrew interesom skarbu państwa.
W raporcie Kaczmarka napisano: "W większości spółek inwestorzy
zagraniczni, wykonują zobowiązania inwestycyjne i socjalne zawarte w
kontraktach sprzedaży. Występują jednak przykłady spółek, w których
inwestorzy nie wywiązują się z podjętych zobowiązań". Nie ujawniono
jednak, w których spółkach tego rodzaju niesolidność miała miejsce,
jaka jest jej skala i konsekwencje dla rynku pracy w Polsce.
Prawdopodobnie takich przypadków było ok. 200 (szacunek mój
H.
S.). Aż się prosi o poinformowanie premiera i opinii publicznej na
przykład o holenderskiej spółce N. V. Koninklijke Sphinx Gustavsberg
z Maastricht, która nie wywiązała się z zainwestowania we
Wrocławskich Zakładach Wyrobów Sanitarnych prawie 10 mln zł, do
czego się zobowiązała. Od spółki Schwabische Fordrehteil GmbH
minister Kaczmarek stara się wyegzekwować na drodze sądowej ok. 690
tys. zł kary z tytułu niewywiązania się przez nią z umowy
prywatyzacyjnej, a prawie 3 mln zł od spółki Baupol Consultin GmbH z
tytułu niewywiązywania się wobec spółki Elmech-Baupol Polska S. A. z
obietnic inwestycyjnych. Zupełnie niezrozumiałe jest, dlaczego w
raporcie nie ma ani słowa o gorącym i nie zakończonym konflikcie
resortu skarbu z międzynarodowym konsorcjum Eureko, pragnącym za
pomocą nacisków politycznych rządu holenderskiego przejąć pełną
kontrolę nad PZU.
W czasach Wąsacza i Kameli-Sowińskiej resort skarbu starał się

jeśli było to możliwe
skrzętnie skrywać przed opinią publiczną
wszelkie informacje o sporach z zagranicznym kapitałem. Wygląda na
to, iż także ekipa ministra Kaczmarka chceten zły obyczaj
kultywować. Prawdopodobnie ze strachu, że pokazanie całej prawdy
mogłoby jeszcze wzmocnić antyprywatyzacyjne nastroje w
społeczeństwie oraz narazić ekipę Millera na grymasy ze strony
międzynarodowego kapitału.
Polska przecedzana jest przez sito politycznej ostrożności.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




DOKTOR OJBOLI
Piekarz lepi bułki dla forsy. Lekarze twierdzą, że motywują ich
wznioślejsze powody. Zawarto je w Kodeksie Etyki Lekarskiej, nad
którego przestrzeganiem czuwa samorząd lekarski i sądy lekarskie.
Zostaje się i tyra jako konował z przyczyn mistycznych.
Powołaniem lekarza jest ochrona życia i zdrowia ludzkiego (art. 2
pkt. 1 Kodeksu Etyki Lekarskiej).
Noc z 3/4 września 1992 r., Łomża, blokowisko zamieszkane przez
lekarzy.
Dr Jerzy C.: Między 22.40 a 23.10 pokłóciłem się z żoną, padły
wulgarne słowa. Potem ona poszła do kuchni zrobić porządek.
3-letni Rafał, starszy syn państwa C. (młodszy spał w pokoju obok):
Mama siedziała na fotelu, a tata ja kopnął, aż kółka z fotela
spadły. Ja siedziałem i patrzyłem. Mama krzyczała. Ja poszedłem do
swojego pokoju.
Sąsiadka: O 23.00 usłyszałam straszny krzyk kobiety. Był to głos
pani dr C. Nie potrafię określić tego krzyku, ale to był najbardziej
przejmujący i przeraźliwy krzyk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Z
odgłosów mogę wywnioskować, że pani C. próbowała wybiec na balkon,
ale została przewrócona na podłogę tuż przed drzwiami balkonowymi.
Następnie dochodziły odgłosy z pokoiku. To były krzyki bólu pani C.
i jakby odgłosy bicia kogoś, kto leży na podłodze.
Sąsiad: Był to na tyle długi krzyk, że zdążyłem zakręcić wodę, a on
jeszcze trwał i trwał.
Sąsiedzi-lekarze nie pobiegli na ratunek, bo krzyk nie zawierał
żadnej prośby o pomoc.
Dr Jerzy C.: Żona wróciła do pokoju ok. 23.10, chwiejna.
Powiedziała, że wzięła dużo leków, bo miała inne wyobrażenie o
małżeństwie. Podałem węgiel, zbadałem ciśnienie.
Godz. 1.30 Jerzy C. pobiegł do koleżanki, lekarki, mieszkającej w
sąsiedniej klatce. Prosił, żeby zobaczyła, co się dzieje z Basią.
Nie był specjalnie zaniepokojony.
Godz. 1.40 Koleżanka stwierdziła, że Basia jest głęboko
nieprzytomna. Skóra lepka, zimna, puls ledwie wyczuwalny.
Sugerowała, żeby wezwać "erkę".
Najwyższym nakazem etycznym jest dobro chorego (art. 2 pkt. 2).
Lekarz powinien dołożyć wszelkich starań, żeby zapewnić choremu
(...) godne warunki umierania (art. 30).
Godz. 2.00 Jerzy C. obudził kolegę. Poprosił, żeby przetransportować
żonę do szpitala. Z trudem znieśli ważącą ok. 80 kg kobietę po
schodach. Przelewała im się w rękach, kładli ciało na wszystkich
podestach, czas mijał.
Godz. 2.20 dr Barbara C. znalazła się w Izbie Przyjęć w stanie
śmierci klinicznej. Zgodnie z oświadczeniem dr. Jerzego C. przyjęto,
że otruła się lekami, i podjęto akcję reanimacyjną stosowną do tego
rozpoznania. Trwała 1,5 godziny.

Jerzy obudził nas nad ranem i powiedział, że Basia otruła się z
jego powodu. Nie żądaliśmy sekcji
opowiada Zenon K., brat zmarłej,
oficer policji z dwudziestoletnim stażem.
6 września odbył się pogrzeb.
16 września, po telefonach od sąsiadów państwa C., którzy opowiadali
o krzyku
ekshumacja zwłok. Brzuch trupa był pełen krwi. Patolog
ustalił, że Barbara C. nie zmarła w wyniku przedawkowania leków, ale
ciężkiego pobicia i wstrząsu krwotocznego. Biegły zarzucił
reanimującym ją lekarzom błąd w sztuce. Źle ocenili wynik ekg. To
było ekg serca umierającego z wykrwawienia. "Uwierzyliśmy koledze.
Przywiózł puste opakowania po lekach. Nie sposób w każdym widzieć
mordercy"
tłumaczyli potem. Na przedramieniu zmarłej były ślady
zębów. Bez podbiegnięć krwawych, co świadczyłoby o tym, że
zaciśnięto szczękę, kiedy lekarka była wykrwawiona. "Ugryzł prawie
trupa, żeby usprawiedliwić krzyk"
uważa brat ofiary.
Prawomocnym wyrokiem sądu Jerzy C. został skazany za pobicie żony ze
skutkiem śmiertelnym. Zarobił 7 lat więzienia. Nie sprawiał kłopotu
jako więzień, więc po odbyciu połowy kary wyszedł na wolność. Dostał
posadę lekarza w gminnej wsi na wschodzie Polski.
W tych stronach jego ojciec, starszy dr C., może bardzo dużo.
Lekarze powinni okazywać sobie wzajemny szacunek (art. 52).
Łomżyńska Izba Lekarska nie wystąpiła do okręgowego rzecznika
odpowiedzialności zawodowej Izby Lekarskiej w Białymstoku o ukaranie
Jerzego C.
zrobił to brat zmarłej.
Chociaż wiedziałem, że do tej
pory żadnego lekarza w Polsce nie pozbawiono prawa do wykonywania
zawodu, wnioskowałem o zawieszenie tego prawa Jerzemu C. na trzy
lata
opowiada Zenon K.
Rzecznik odpowiedzialności zawodowej dr med. Anatol Aksiucik, nie
dopatrzył się tego, żeby czyny Jerzego C. uwłaczały godności zawodu.
Odmówił wszczęcia postępowania, ponieważ zajście (!) należy
traktować (...) jako pospolite przestępstwo, a oskarżony w sprawie
karnej miał prawo zacierać ślady, taić i zaciemniać obraz wydarzeń.
Ponieważ Zenon K. jest uparty, sprawa stawała w sądach lekarskich
sześć razy. W lutym 2000 r. Okręgowy Sąd Lekarski w Białymstoku
uznał, że dr Jerzy C. jest winien przewinienia zawodowego w postaci
wymierzenia żonie ciosu w brzuch, powodującego obrażenia wewnętrzne
ze skutkiem śmiertelnym, i wymierzył karę... nagany.
Wyrok ten nie spodobał się strażnikowi etyki lekarskiej.
Fakt, że lekarz zadał umyślnie ciężkie uszkodzenie ciała w
następstwie czego spowodował nieumyślnie śmierć człowieka, stanowi
zdarzenie uzasadniające podejrzenie, że ciężko naruszył zasady
etyki, co musi rzutować na jego ocenę etyczną jako lekarza
napisał
prof. Stefan Leszczyński, naczelny rzecznik odpowiedzialności
zawodowej.
Podobną opinię wyraziła prof. Eleonora Zielińska z Wydziału Prawa i
Administracji Uniwersytetu Warszawskiego: W mojej ocenie zatajenie
przed lekarzami, biorącymi udział w akcji ratowniczej faktu doznania
przez denatkę przed śmiercią urazu w brzuch, powinno być uznane za
przewinienie zawodowe (wyróżnienia jak w oryginale
przyp. B. D.)
jako postępowanie sprzeczne z zasadami deontologii zawodowej. Z
materiału dowodowego zebranego w sprawie jednoznacznie wynika, że p.
Jerzy C. sugerował osobom udzielającym pomocy medycznej, iż stan
chorej był spowodowany wyłącznie nadużyciem leków, chociaż jako
lekarz powinien być szczególnie świadomy tego, że ujawnienie, iż
żona doznała urazu brzucha, stanowiłoby ważną wskazówkę dla dalszej
diagnostyki i być może zwiększyłoby szanse uratowania jej życia.
Fakt ten jako zmierzający do ukrycia śladów popełnionego przezeń
przestępstwa nie musiał mieć wpływu na kwalifikację prawną czynu w
postępowaniu karnym, powinien jednak być wzięty pod uwagę przy
ocenie postępowania lekarza z perspektywy odpowiedzialności
zawodowej.
28 lutego 2002 r. po raz szósty i ostatni badano winę Jerzego C. Tym
razem zrobił to Naczelny Sąd Lekarski w Warszawie. Nie wpuszczono
mnie na salę. Podyktowano do protokołu, że jeśli któraś ze stron
poinformuje dziennikarzy o tym, co się działo na rozprawie, Naczelny
Sąd Lekarski zażąda, żeby gadułę ścigał prokurator.
Drzwi sali rozpraw gmachu przy ul. Konduktorskiej 4 nie są dobrze
wyciszone. Stąd wiem, że Naczelny Sąd Lekarski utrzymał w mocy wyrok
poprzedniej instancji, tj. uznał, że Jerzy C. ma wystarczające
kwalifikacje moralne, żeby leczyć ludzi.
+ Amerykanie podają (Harvard School of Public Health), iż w
efekcie błędów lekarskich w ciągu jednego roku w USA umiera
ok. 100 tys. osób i ok. 200 tys. osób ponosi długotrwałe
konsekwencje lub zostaje okaleczone. Gdyby założyć, że nasza
medycyna jest na amerykańskim poziomie i gdyby wyniki badań
amerykańskich przyrównać do Polski, to okazałoby się, że co
roku na skutek błędów lekarskich umiera 15 tys. Polaków, a ok.
30 tys. ponosi długotrwałe konsekwencje lub zostaje kalekami
(za Arturem Sandauerem, szefem Stowarzyszenia "Primum Non
Nocere").
+ Według danych Izb Lekarskich liczba błędów lekarskich jest
jednak w Polsce 200 razy mniejsza niż w USA!
+ Z danych Naczelnego Sądu Lekarskiego wynika, że w 2000 r.
(NSL nie ma jeszcze danych za 2001 r.) do sądów lekarskich
wpłynęło 251 wniosków o ukaranie lekarzy. 65 lekarzy
uniewinniono, w stosunku do 47 umorzono postępowanie, 104
ukarano upomnieniem, 37 naganą, 10 zawieszeniem prawa do
wykonywania zawodu. Żaden lekarz nie został pozbawiony prawa
do wykonywania zawodu.
+ Zdaniem Artura Sandauera dane NSL są zawyżone, ponieważ
jeśli poszkodowany odwołuje się od decyzji sądu lekarskiego
pierwszej instancji do wyższej instancji, jest to ujmowane w
statystyce Izb Lekarskich jako dwie sprawy.


Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czy poseł robi kupę
Posła Adama Ołdakowskiego z Samoobrony przyłapano na żarciu i piciu
w towarzystwie artystek z warszawskiego klubu Sofia. Ołdakowski
zapłacił za frajdę rachunek, czym wspomógł małą przedsiębiorczość w
trudnych czasach recesji. Dofinansował przy tym piękne, młode
kobiety, które bez depilacji i solarium umierałyby powoli i w
męczarniach. Poseł Ołdakowski jako członek szacownej sejmowej
Komisji Rodziny ma prawo rozrywać się także w wielkiej rodzinie
kurewstwa, a nie w ciasnej, katolickiej, ale własnej.
Poseł Ołdakowski stał się ofiarą ataku "Życia Warszawy". Gazeta ta
płomiennie moralizuje, a zarazem reklamuje rozliczne burdele. Obok
gównianego minireportażu z klubu Sofia w sprawie wypowiedziała się
smarkata posłanka Platformy Marta Fogler. Ołdakowskiego wałkowały w
niusach wszystkie stacje radiowe.
Pomroczna żyje zaściankowymi skandalikami, jakby to miało zaszkodzić
partii Leppera w wyborach. Jednak wyborcy Samoobrony, jak wynika z
badań, nie liżą już klęczników, co oznacza, że Samoobrona ma moralne
prawo się zabawić.
Dziwi mnie bardzo, dlaczego poseł Adam Ołdakowski rżnie głupa,
podpytywany przez dziennikarzy o wieczór w Sofii. Człowieku! Jesteś
normalny. Dłubiesz w nosie, drapiesz się po tyłku, jak cię swędzi,
odbija ci się po piwie, chce rzygać, jak za dużo wypijesz, twoje
przyrodzenie reaguje na bodźce wzrokowe, z czego czasem korzystasz.
A że jesteś posłem... I co z tego? Nawet chrześcijańscy demokraci są
chrześcijańscy tylko do pasa.
Kto nie robi kupy, niech pierwszy rzuci w posła Ołdakowskiego
kamieniem.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Marszałek opiłek
Dawniej pomroczność jasna. Teraz opryszczka.
Były włodarz województwa podkarpackiego marszałek Bogdan Rz. z ZChN
miał niefart jechać zygzakiem po mieście Jaśle w nocy z 27 na 28
listopada 2003 r. Nie był już wówczas marszałkiem ani nawet radnym,
tylko zwyczajnym nauczycielem w jednej z jasielskich szkół średnich.
Zygzakującego Bog-dana Rz. zatrzymał patrol policyjny. Facet
wydmuchał na alkomacie ponad promil. No i zaczęły się problemy: jego
i policji.
Pierwszym stresem policjantów było wysłuchanie tyrady byłego
marszałka o tym, że pozwalnia gliniarzy i w cholerę ich załatwi.
Gliniarze zwlekali do rana, co zrobić z tak ważną personą jak Bogdan
Rz. Jednym z zastępców szefa komendy powiatowej jest ważniak
skoligacony rodzinnie z byłym marszałkiem Sejmu Stanisławem Zającem
z ZChN. Zając jest obecnie radnym wojewódzkim, a na chleb zarabia
głównie jako adwokat. Bogdan Rz. to serdeczny przyjaciel Stanisława
Zająca.
Gliny ustaliły wreszcie, że Bogdan Rz. straci prawo jazdy.
Eksdygnitarzowi groziła też sprawa karna. Gdyby dostał wyrok,
wyleciałby ze szkoły, nie mógłby startować w wyborach ani pełnić
żadnej funkcji w administracji.
Koledzy Bogdana Rz. wymyślili taki oto plan ratunkowy: przedstawisz
zaświadczenie lekarskie, że miałeś opryszczkę i przez cały dzień
nosiłeś na ustach wacik nasączony spirytusem. Spirytus mocna rzecz

masz więc prawo mieć skromny promil w powietrzu wydalanym drogą
paszczową. Niestety, widocznie nie ma wśród znajomych Bogdana Rz.
lekarza samobójcy, który zechciałby stosowny kwit załatwić.
Poradzono mu zatem, aby zakwestionował legalność alkomatu. Bogdan
Rz. wystosował do prokuratury kwit. Prokurator wysłał alkomat do
biegłego w Rzeszowie. Biegły odpisał, że alkomat był sprawny i ma
atest. Na złość jeszcze atest ten przedłużył.
Prokuratura zwróciła się jednak do kolejnego biegłego, tym razem w
Krakowie. Po dwóch miesiącach od zdarzenia krakowski ekspert wydał
opinię: w dniu, w którym pan Rz. dmuchał, alkomat był niesprawny.
Mistrzostwo świata w przeginaniu pały! Policja zapragnęła poznać
bliżej wybitną opinię biegłego. Ku jej zdziwieniu prokuratura
odpowiedziała, że nie jest stroną w sprawie. Tak więc chłopy nadal
nie wiedzą, czy mają sprawny alkomat, czy nie.
Zwracamy się zatem do wszystkich kierowców, którzy w nocy z 27 na 28
listopada 2003 r. mieli nieprzyjemność dmuchania w alkomaty
jasielskich policjantów, o kontakt z redakcją "NIE". Jeśli
dmuchaliście i coś wam wykazało, prokurator was oskarżył, a sąd
skazał, to możecie się pobawić z wymiarem sprawiedliwości powołując
się na opinię biegłego z Krakowa o tym, że w tamtym dniu urządzenie
było niesprawne, a potem sprawności nabrało.
Oddadzą wam prawo jazdy, a być może wywalczycie jakieś
odszkodowanie.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dwa trupy i zakupy
7 grudnia 2001 r. w Szczecinie zawalił się supermarket in spe.
Śmierć pod gruzami spotkała dwie osoby,
kolejnych dziesięć zostało rannych. Inwestorem budowy był Carrefour,
który wykazał się szlachetnością
i publicznie obiecał wszechstronną pomoc rodzinom ofiar i
okaleczonym ludziom.
Przyczyną zawalenia się stropów były błędy projektowe. Projektantem
była firma Inter Commerce. Carrefour jest więc czysty. To, że
Francuzi, czyli inwestorzy, zainteresowali się losem poszkodowanych,
świadczy o ich miękkim sercu oraz zadaje kłam obiegowym i
krzywdzącym opiniom, że właściciele supermarketów to zimnokrwiste
dranie, którzy ludzi traktują jak mierzwę. No więc
nie wierzcie w żadną dobroć supermarketową.
Carrefour jako inwestor zamówił w Inter Commerce projekt budynku
supermarketu i otrzymał go wraz z niezbędnym zezwoleniem właściwych
organów. Następnie Carrefour zatrudnił wykonawcę, a ten zgłosił
zapotrzebowanie do IC, czyli projektanta, na tzw. projekt
wykonawczy, na podstawie którego wykonuje się dopiero prace
budowlane. Miał on być dostarczany wykonawcy sukcesywnie. W
listopadzie prezes IC otrzymał informacje, że na budowie wprowadzane
są istotne odstępstwa od projektu stworzonego w jego firmie.
9 listopada 2000 r. Inter Commerce wysyła pismo do panów Philizota i
Czajkowskiego zawiadamiające, iż na ich budowie dokonuje się zmian
projektu konstrukcyjnego galerii. Zmiany te są na tyle istotne, że
zdaniem IC konieczne jest stworzenie kolejnego projektu, opatrzonego
zezwoleniami odpowiednich organów polskiej administracji. Nie
dostaje na to pismo odpowiedzi.
27 listopada IC wysyła kolejne pismo do szefa Carrefour Polska Guy
Yareta, w którym uprzejmie informuje Francuza, iż prace na budowie
jego firmy naruszają prawo. Budowa nie jest realizowana zgodnie z
wydanym pozwoleniem, które dotyczyło innego projektu. Polska firma
uprzedza elegancko, że takie zmiany oznaczają samowolę budowlaną,
której rezultat z mocy polskiego prawa należy rozebrać. Odpowiedzi
brak.
29 listopada przedstawiciele spółki Inter Commerce próbują wejść na
budowę centrum handlowego w Szczecinie celem dokonania tzw. nadzoru
autorskiego. Mają przy sobie wszelkie pełnomocnictwa. Nadzór
autorski, co warto wiedzieć, nie jest kaprysem autora projektu, lecz
obowiązkiem stawianym mu przez prawo budowlane. Francuzi nie
wpuszczają projektantów na budowę i odmawiają okazania dziennika
budowy. W piśmie, które IC wysyła na ręce Guy Yareta z Carrefoura,
prezes IC Rudolf Skowroński uprzedza o konsekwencjach grożących
inwestorowi stosującemu podobne praktyki. Znów żadnej reakcji.
7 grudnia 2000 r. tuż po lawinie listów alarmowych zawaliła się
konstrukcja wznoszonego supermarketu.
Rodziny poszkodowanych otrzymały po 3 tys. zł, ranni
piżamy od
Carrefoura i po tysiąc złotych. I to było tyle, jeśli chodzi o
zadośćuczynienia ze strony francuskiej firmy.
Kolejne centrum handlowe
Carrefour Polska budował w Warszawie na dworcu Warszawa Wileńska.
15 grudnia 2000 r., czyli w tydzień po katastrofie budowlanej w
Szczecinie, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego wstrzymał
prowadzenie tu robót ze względu na odstępstwa od zatwierdzonego
projektu. Innymi słowy, pan inspektor stwierdził, że ma do czynienia
z samowolą budowlaną. Co ważne, w swoim piśmie inspektor mówił
wyraźnie o odstępstwach od projektu z 1999 r. I o niczym innym.
2 stycznia 2001 r. ten sam powiatowy inspektor nadzoru budowlanego
udzielił pozwolenia na wznowienie robót budowlanych. Uzasadnił swą
decyzję tym, że inwestor złożył wymagane prawem dokumenty i wniosek
o wznowienie prac. To wzrusza bardzo, że inspektor nie bacząc na
Wigilię i Nowy Rok pracował spiesz-nie nad uwzględnieniem wniosku
inwestora, by w końcu zmienić swoją decyzję. Ale i tak się okazało,
że inspektor gonił w piętkę. Jego decyzja o wstrzymaniu prac
budowlanych z 15 grudnia była nic nie warta, albowiem już od dawna
projekt budowa-nego supermarketu był zmieniony zgodnie z
prowadzonymi pracami, więc powoływanie się przez niego na projekt z
1999 r. było bez sensu.
Już 1 grudnia burmistrz gminy Warszawa Centrum podjął decyzję o
zmianach w projekcie uwzględniających, trzeba trafu, akurat te
roboty, które inspektor gapa uznał za niezgodne z projektem z 1999
r. Dla nikogo nie jest jasne, dlaczego przedstawiciele Carrefoura
chcieli przysporzyć sobie problemów nie pokazując inspektorowi
wstrzymującemu im budowę projektu z 1 grudnia 2000 r., który czynił
jego decyzję bezsensowną. Zapomnieli? Pomysł, że pismo burmistrza
było antydatowane w sposób ratujący budowę centrum handlowego,
odrzucamy z niechęcią.
Jednak nawet odrzuciwszy podejrzenia, musimy zauważyć, że cudownie
objawiona decyzja burmistrza i tak była warta tyle, ile papier, na
której ją wydrukowano. Bo żeby decyzja stała się prawomocna, musi
upłynąć 14 dni od daty otrzymania jej przez wszystkie zainteresowane
strony. A tej cudownie zrodzonej burmistrzowskiej decyzji niektórzy
zainteresowani w ogóle nie otrzymali. A inni
przynajmniej jedna ze
stron
dostali ją 27 grudnia 2000 r. (!). Czyli 12 dni po decyzji
inspektora wstrzymującej budowę. Zaś data uprawomocnienia się
decyzji burmistrza upływałaby dopiero 10 stycznia 2001 r.
Z kolei decyzja inspektora nadzoru z 2 stycznia 2001 r. o zgodzie na
wznowienie prac uprawomocniłaby
się po 14 dniach i dopiero 16. Carrefour mógłby znów podjąć legalnie
budowę. Tymczasem już 11 stycznia roboty szły pełną parą, a
fundamenty były gotowe w 90 procentach. Z każdego punktu widzenia
były to poważne nieprawidłowości. Oznacza to, że Carrefour był
uprzejmy przystawać na samowolę budowlaną, którą polskie prawo
nakazuje rozebrać. Bezwarunkowo.
Podsumujmy.
Ogromna i bardzo bogata francuska firma buduje w Szczecinie
supermarket. Na budowie dochodzi do łamania przepisów, o czym
informowany jest inwestor. Ale nie wykazuje zainteresowania całą
sytuacją, aż następuje katastrofa. Prokuratura również nie jest
zainteresowana wglądem w dokumenty świadczące o tym, że inwestor
wiedział o odstępstwach od projektu. Czyż wiedza inwestora o
rażących nieprawidłowościach na jego budowie i milczące ich
akceptowanie nie są powodem do pociągnięcia Carrefoura do
odpowiedzialności? Czy utrudnianie kontroli ze strony projektanta
nie jest okolicznością obciążającą?
Z głównego Urzędu Nadzoru Budowlanego, otrzymaliśmy odpowiedź:
Inicjatorem odstępstw od projektu był inwestor, który podjął decyzję
o likwidacji słupa nośnego i opracowanie dokumentacji zamiennej.
Wykonawca realizował to, co mu inwestor zlecił, a nie odwrotnie. Na
temat odpowiedzialności inwestora decyzje podejmuje prokurator a nie
Główny Urząd Nadzoru Budowlanego.
Ale w prokuraturze najwyraźniej nikt nie chce się nad tym urzędowo
zastanawiać.
Zadaliśmy też pytania dotyczące całej sprawy firmie Carrefour. Jej
rzeczniczka prasowa Agata Paszkowska odpowiedziała nam uprzejmie, że
to,o co pytamy, dotyczy wykonawcy budowy, a nie Carrefoura, ergo nie
udzieli nam odpowiedzi. Dziwne. Nie pytaliśmy przecież, co słychać u
prezesa IC, tylko interesowaliśmy się, czemu Carrefour nie
odpowiadał na monity o nieprawidłowościach na ich budowie, które
przyniosły skutek w postaci dwóch trupów.
Opisane perypetie budowlane pokazują, że niektóre sieci
supermarketów słabo uzależnione są od polskiego prawa
zarówno
budowlanego, jak i przepisów prawa pracy. Boimy się pomyśleć,
dlaczego tak się dzieje.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bezdrożnicy
Żałosnego stanu dróg w Polsce nie da się zakleić żadną winietką.
Jesteśmy skazani na ich postępującą degradację, chyba że ktoś puknie
się porządnie w głowę.
Dlaczego mamy coraz bardziej dziurawe drogi? Ponieważ zostały
wybudowane w innej epoce, gdy obowiązywały inne normy i koncepcje
rozwoju transportu.
Całkowita długość utwardzonych dróg publicznych w Polsce wynosi 245
tysięcy kilometrów. Większość z nich jest przystosowana do
przenoszenia nacisków na oś nie większych niż 80 kN. Na 17 tysiącach
kilometrów dopuszczono poruszanie się pojazdów o naciskach do 100 kN
na oś. Nie dlatego, że nawierzchnia jest na nich lepsza. Po prostu
nie było wyboru
po jakichś drogach ciężarówki jeździć muszą.
Ułamek procentu polskich dróg jest przystosowany do normy Unii
Europejskiej, czyli 115 kN na oś.
Według oficjalnych danych, straty spowodowane przez przeciążone
pojazdy (a po prawdzie przez niedostosowane drogi) sięgają 1,7 mld
zł rocznie. Niedostosowane do ruchu ciężarowego drogi niszczeją w
oczach. Ich fatalna jakość powoduje według statystyk około 80
tysięcy wypadków rocznie, w których ginie 6 do 8 tysięcy osób. W
budżecie brakuje około 6 mld zł na bieżące utrzymanie tej sieci
dróg, którą już mamy. A sieć jest żałosna. Z 245 tysięcy kilometrów

17 tysięcy to tzw. drogi krajowe, z czego około 1400 kilometrów

dwujezdniowe. Utwardzone pobocze, według danych statystycznych, ma
zaledwie 3300 kilometrów dróg! Zgroza!
Dlaczego od lat powstają programy budowy autostrad, a nikt ich nie
buduje? Bo koncesjonariuszom nie zależy na budowaniu.

Chętnych do tego, żeby budować w Polsce autostrady, jest wielu. Są
to poważne, wielkie koncerny zachodnie, które widzą w tym interes

mówi Zdzisław Bojarczuk, przewodniczący Rady Krajowej Porozumienia
Polskich Spółek Autostradowych.
Nie trzeba ani złotówki z
państwowej kasy. Wystarczy wynegocjować rozsądne warunki
publiczno-prywatnego partnerstwa i zapewnić grunty pod drogi.
Zbigniew Bojarczuk organizuje właśnie dziewiątą konferencję
międzynarodową poświęconą budowie autostrad w Polsce. Rosną sterty
opracowań, ekspertyz i analiz. "500 mld dolarów na sali", "Ponad 130
przedstawicieli firm, banków i innych inwestorów"
egzaltowała się
prasa w kwietniu 2000 r., przy okazji którejś z takich konferencji.
W listopadzie nastroje były już gorsze: "Rząd nie dojechał", "Budowa
A1 może się odwlec o kolejne 3
4 lata...".
Od czterech lat koncesję na budowę autostrad mają dwie firmy:
Autostrada Wielkopolska S.A. i Gdańsk Transport Company S.A. Nie
wybudowały jednak ani centymetra nowej autostrady. Dlaczego? Znajdą
się dziesiątki powodów, które usprawiedliwią opieszałość. Nam jednak
zależy na wyjaśnieniu faktycznych powodów. Z niemałym trudem
uzyskaliśmy wypowiedź jednego z najbardziej kompetentnych fachowców
w dziedzinie montaży finansowych. Niestety anonimową, gdyż nasz
rozmówca obawia się o swoje życie:
Celem tych spółek nie była
budowa dróg, lecz jedynie uzyskanie od państwa koncesji, które
traktuje się jak papiery wartościowe. Pod koncesję można wziąć
praktycznie dowolny kredyt w zachodnich bankach. I o to właśnie
chodziło.
Pytanie: czemu koncesji nie dostały znane na całym świecie
przedsiębiorstwa budowy dróg, lecz jakieś stworzone na gorąco spółki
akcyjne?
Dlaczego tkwimy z ręką w nocniku? Bo nikt nie przewidział, że kraj
rozwija się według ściśle określonych prawidłowości.
Wyobraźmy sobie gospodarza, który ma 50 hektarów ziemi i stara się z
niej utrzymać.
Ów gospodarz
nazwijmy go Jaś Niezamądry
sprzedaje za bezcen
traktor. Później równie tanio wyzbywa się kombajnu. Wszystko
przepija. Na koniec rozgłasza w całej wsi, że już od jutra będzie
uprawiał zboże. Chciałby tylko, żeby ktoś mu pole zaorał, zboże
zasiał i zebrał. Kolejne polskie rządy różnią się od Jasia
Niezamądrego wyłącznie skalą głupoty i ignorancji.
Bo jak inaczej nazwać rząd, który najpierw wyprzedaje wszystkie
cementownie, a następnie ogłasza program budowy autostrad? Jak
wiadomo
szybkie drogi można wybudować z asfaltu albo betonu. Beton
wydaje się w polskich warunkach lepszy. Gdyby rzeczywiście ruszył
wreszcie zapowiadany od lat program budowy autostrad,
zapotrzebowanie na beton wzrosłoby kilkunastokrotnie, co na pewno
ucieszy niemieckich, austriackich i francuskich właścicieli niegdyś
polskich cementowni. Ktoś powie
to budujmy z asfaltu. Można, ale
czy uda się rozpocząć budowę, zanim sprzedamy Rafinerię Gdańską i
Płocką? Wątpię. Jaś Niezamądry czuwa.
Dlaczego winiety Pola się nie sprawdzą? Bo
krótko mówiąc
jest to
leczenie syfa pudrem.
Wicepremier Pol twierdzi, że pozyska w ten sposób 9 do 12 mld zł.
Jednak wpływy sięgną najwyżej kwoty 1,2 do 1,5 mld rocznie. Czary?
Nie, po prostu państwo ma zamiar zaciągnąć kolejny kredyt. Nie
zajmujmy się zatem pieniędzmi, których nie ma, tylko przeanalizujmy
ewentualne realne wpływy z etykietowej akcji Pola. Odejmijmy koszty:
etykietek i ich dystrybucji, oznakowania dróg, po których można się
poruszać wyłącznie z winietą, oraz funkcjonowania spółki skarbu
państwa, która będzie zarządzała pieniędzmi z winiet. Wynik

poniżej 1 mld czystej kasy. Jak dobrze pójdzie i nikt nie
podpierdoli szmalu. Za około miliard może sobie Pol zbudować 35
kilometrów autostrady, i to jeśli nie będzie przebiegać przez trudne
tereny wymagające dodatkowych inwestycji. Tymczasem dwa tylko
programy rządowe
dostosowania sieci drogowej do standardów UE do
roku 2015 i Założenia Polityki Transportowej na lata 2000
2015

zakładają wydanie co najmniej 150 mld zł i wybudowanie około 2,5
tysiąca kilometrów autostrad. W tempie zakładanym przez Pola obecny
poziom Unii Europejskiej osiągniemy za jakieś 80 do 100 lat. Ale
gdzie wówczas będzie Unia?
Czy zbudowanie przyzwoitej sieci dróg w Polsce jest możliwe?
Teoretycznie tak. Udaje się Czechom, nieźle budują Węgrzy, wspaniałe
drogi ma Słowenia... Teoretycznie można wyegzekwować od
koncesjonariuszy, którzy nie budują, kary za niewywiązanie się z
umów. Teoretycznie można wrócić do pomysłu prywatno-państwowego
partnerstwa i pozwolić dużym wyspecjalizowanym firmom na robienie
interesu na polskich drogach. Teoretycznie można spowodować, żeby
zawarty w cenie paliwa podatek drogowy był wykorzystywany faktycznie
na budowę dróg. Teoretycznie mógłby nawet taki, dajmy na to, Strabag
wybu-dować autostradę z Łodzi do Warszawy, bez potrzeby angażowania
jednej złotówki z kasy państwowej.
Teoretycznie jest to zatem możliwe. Ale praktycznie jest to możliwe
tylko teoretycznie.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Upiorny poborca
Państwo pozwolą: oto Maciej Bacza z Przemyśla. Niekiedy komornik.
Niekiedy nie. Syn Stanisława Baczy, komornika z całą pewnością.
Maciej terroryzuje miasto i okolicę, a przemyski aparat
sprawiedliwości ponoć nic nie może zrobić żeby to ukrócić.
W 1991 r. Maciej Bacza został oskarżony przez ówczesną Prokuraturę
Wojewódzką w Krośnie o zagarnięcie na szkodę Sądu Rejonowego w
Krośnie ponad 137 tys. zł i za przelanie na konto swojej matki ze
swojego konta urzędowego 32,1 tys. zł.
Trudno było rozpocząć rozprawę, bo oskarżony Maciej Bacza unikał
stawienia się przed wymiarem sprawiedliwości, dwa razy wyjeżdżając
za granicę. W lutym 1992 r. sąd wystawił za nim list gończy. Ale za
jego uczciwość poręczyła nieskazitelna Barbara Labuda. Powiadamiam,
że wyrażam gotowość poręczenia osobistego za Macieja Baczę. Mogę
zapewnić, że Maciej Bacza mimo uchylenia wobec niego środka
zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania, ogłoszonego w
związku z opublikowanym listem gończym, stawi się w prokuraturze i w
żaden sposób nie będzie utrudniał prowadzonego przeciw niemu
postępowania. Poręczenie przyjęto, owszem, skoro taka zacna persona
poręcza, a Bacza w dalszym ciągu grał z sądem w chowanego. W końcu,
jednak Temida go dopadła.
Sąd Wojewódzki w Rzeszowie skazał Macieja Baczę na rok pozbawienia
wolności w zawieszeniu na 2 lata za podarowanie swojej mamusi 32,1
tys. państwowych złotówek, ale z zarzutu zagarnięcia 137 tys. zł
uniewinnił. Uzasadniał to m.in. takimi okolicznościami: Prokurator
nie zauważył, że oskarżony już jako dziecko był w osłabionej
odporności. Często chorował na grypę i anginę z towarzyszącą
gorączką. Te okoliczności mają znaczenie dla oceny zachowania się
oskarżonego w czasie śledztwa. Do powyższego stanu faktycznego dodać
należy, że sprawą zainteresowały się media (...) uznające sprawę
jako historyczną i nie tylko. Naprawdę, taki bełkot cieszył nasze
oczy.
Wszystkie strony procesu apelowały. W Sądzie Apelacyjnym w Rzeszowie
było jeszcze fajniej. Maciej Bacza został uniewinniony z obu
zarzutów! Z uzasadnienia: Przez samowolne przelanie tej kwoty (na
konto matki
przyp. M. W., T. Ż.) dopuścił się przewinienia
dyscyplinarnego a nie zagarnięcia mienia społecznego (!
przyp. M.
W., T. Ż.). Przestępstwo zagarnięcia mienia społecznego zachodzi
wówczas, gdy sprawca ma zamiar przysporzenia sobie lub innym
korzyści majątkowych.
Matka wzbogacona na prywatnym koncie państwowymi pieniędzmi to
oczywiście żadna korzyść. O kasację tego kuriozalnego wyroku
wnioskował nie tylko oskarżyciel publiczny, ale również posiłkowy,
którym jest były prezes Sądu Wojewódzkiego w Krośnie. Ciekawe jaki
wyrok zapadnie z daleka od podkarpackiego wymiaru sprawiedliwości.
Maciej Bacza, mimo problemów z wymiarem sprawiedliwości w dalszym
ciągu bez przeszkód pełnił funkcje komornika. Oto kilka przykładów
jego działalności.
Państwo Dmytryszyn, wygrali w sądzie sprawę przeciwko Bankowi
Staropolskiemu na 176 tys. zł. Kwotę tę miał ściągnąć z konta banku
Maciej Bacza, który przedstawił się Dmytryszynom jako komornik. Dla
siebie
jak twierdzą Dmytryszynowie
zażądał 10 tys. zł. Wymyślił
sobie takie "koszty egzekucyjne". Inni nazwaliby to żądaniem
łapówki, skoro pp. Dmytryszyn byli zwolnieni z opłat sądowych.
Odmówili, więc Bacza doprowadził do tego, że pieniędzy nie
otrzymali. Mało tego, gdy pieniądze były już w depozycie sądowym,
gdzie miały czekać na ostateczne rozstrzygnięcie, decyzją
zwierzchnika Baczy, czyli prezesa Sądu Rejonowego w Przemyślu
Krystyny Rębacz, magister, zostały zwrócone bankowi, czyli
dłużnikowi. Stało się tak mimo próśb pp. Dmytryszyn do prokuratury i
sędziego o nadzór nad czynnościami komornika. Poza tym
Dmytryszynowie zgłosili doniesienie do prokuratury o próbie
wyłudzenia "kosztów egzekucyjnych". Prokuratura postępowanie
umorzyła motywując to tekstem prostym jak walenie: Nie ma
przesłanek, by przyjąć, że motywacja Macieja Baczy przy załatwianiu
sprawy pokrzywdzonej była skierowana na osiągnięcie osobistych
korzyści.
Żądanie nienależnej zapłaty przez faceta podszywającego się pod
urzędnika państwowego to dla prokuratora drobiazg niewart reakcji. A
prezes sądu Krystyna Rębacz stwierdziła, że Maciej Bacza nie jest
komornikiem, więc ona nic nie może w tej sprawie zrobić.
Dodajmy do portretu pana Macieja skargi dłużników na bicie przez
jego ochroniarzy, rewizje osobiste połączone z odbieraniem pieniędzy
przybyłym do jego biura interesantom, rozwalanie drzwi domu siekierą
w asyście policji i inne tego typu zarzuty, z których każdy
wystarczyłby w normalnym państwie do co najmniej zawieszenia takiego
faceta w świadczeniu pracy w biurze komornika. Ale nie w Przemyślu.
Możemy dorzucić jeszcze opowieść, jak to Maciej Bacza
zajął facetowi samochód za to, że ten nie zapłacił mandatu w
wysokości 26,5 złotego za jazdę bez biletu autobusem. Bacza widać
ocenił, że 35 tysięcy procent odsetek będzie karą w sam raz dla
łobuza jeżdżącego bez biletu. Zbiorowe zawiadomienie o popełnianiu
przestępstw przez Macieja Baczę prokuratura potraktowała jak
fanaberie pokrzywdzonych i postępowanie umorzyła.
* * *
Opowiadamy o tych zdarzeniach nie wdając się w szczegóły dlatego, że
inni dziennikarze już je pokazywali. TVP emitowała w 1999 r. trzy
reportaże. Opisywał je "Super Express".
I może państwu wydaje się, że po emisji tych programów, po
artykułach na pierwszych stronach gazet, coś się w Przemyślu
zmieniło? Ktoś zainteresował się metodami pracy komornika, który
komornikiem nie jest? A skąd! Maciej Bacza do dzisiaj działa bez
przeszkód i bez żadnych zmian w sposobach swojego działania.
Mamy w ręku kolejny plik skarg na sposób egzekwowania wierzytelności
przez Macieja Baczę; zabieranie sprzętu bez żadnego pokwitowania,
używanie siły fizycznej wobec dłużników bez przyczyny i tym podobne
czyny. Wreszcie ludzie zorganizowali się w komitet pokrzywdzonych
przez komornika I Sądu Rejonowego w Przemyślu, czyli Macieja Baczę.
Organizatorem tegokomitetu jest Bogusław Nowak. 27 marca 2002 r. do
mieszkania Nowaka wpadli pracownicy komornika Baczy niosąc ze sobą
dwa zawiadomienia o wszczęciu egzekucji z ruchomości za niezapłacony
mandat i niezapłaconą należność z tytułu wyroku kolegium ds.
wykroczeń. Problem polegał tylko na tym, że obie te należności
zostały uregulowane przed wizytą komorniczej ekipy, na co Nowak
przedstawił stosowne kwity. Na ekipie nie zrobiło to żadnego
wrażenia, zażądali bowiem uregulowania przez Nowaka kosztów
czynności komornika. Nowak zatelefonował do zwierzchnika komornika
Baczy, prezesa Sądu Rejonowego w Przemyślu sędziego Piotra
Sierpińskiego, który poradził mu, by zapłacił te koszty, a potem
odzyska pieniądze, bo przecież działalność komornika była
bezzasadna. Nowak wezwał policję, na co pracownicy komornika
zakomunikowali, iż doliczają do kosztów jeszcze 500 złotych za
asystę policji. Jakaś paranoja, żeby doliczać do kosztów asystę
policji wezwanej przez dłużnika. W pewnym momentcie pracownik
komornika wszedł do kuchni Nowaka, gdzie pewnym krokiem skierował
się do sfatygowanej frytkownicy i bez szukania znalazł... narkotyki,
które radośnie przekazał policji. Nowak ma przegwizdane!
* * *
Mamy też dokumenty, świadczące o tym, że komornik Bacza mylił się w
obliczaniu należności ściąganych od dłużników. Oczywiście na swoją
korzyść. Bacza wraz z ludźmi ze swej kancelarii zajechał do kasy
firmy "Granica". Towarzyszący mu ochroniarze trzymali ręce na broni
i nie legitymowali się nikomu. Boska Opatrzność sprawiła, że ochrona
firmy przytomnie nie zareagowała na wejście do kasy kilku facetów z
bronią, bo bez tragedii by się nie obyło. Z kasy wzięto około 14 000
złotych, podczas gdy na pokwitowaniu widnieje suma 11 596,18 złotych
pobranych od dłużnika. Różnica około 3000 złotych. Los tych
pieniędzy jest nieznany. Nieźle jak na jedna egzekucję...
I jeszcze drobiazg
na różnych urzędowych dokumentach kancelarii
komorniczej Stanisława Baczy
ojca, przy jego pieczątce widnieją
dwa różne podpisy. Żadnego tam w. z (w zastępstwie) albo z up. (z
upoważnienia), nic. Dwa różne podpisy. To niestety wygląda na to, że
co najmniej jeden z podpisów nie jest autentyczny. Pachnie to
brzydko. I oczywiście nikogo to nie obchodzi w całym Przemyślu, a
już najmniej ludzi zobowiązanych z urzędu do czuwania nad
przestrzeganiem prawa przez obywateli.
* * *
Podsumujmy. Od 11 lat na Podkarpaciu chodzi Maciej Bacza i ściąga od
ludzi kasę jako komornik. Komornikiem nie jest, co mówiła wyraźnie w
audycji telewizyjnej Krystyna Rębacz, magister, i ówczesny prezes
Sądu Rejonowego, wyraźnie mówi o tym prokuratura w apelacji do Sądu
Okręgowego z 11 grudnia 2000 r., wielokrotnie mówili o tym
prokuratorzy, sędziowie i policjanci. Maciej Bacza bezprawnie zatem
oświadczał ludziom, że jest komornikiem. Tylko kilkakrotnie miał
prawo występować jako komornik, na podstawie zarządzeń prezesa Sądu
Rejonowego. Ale na pewno nie miał prawa występować jako komornik gdy
ściągał wierzytelności na rzecz pp. Dmytryszyn. Podawał się za
komornika, a o takich przypadkach brzydko wyraża się kodeks karny.
Podkreślamy akurat ten przypadek, ponieważ jest on najmocniej
udokumentowany, ale przecież bez liku jest przykładów podobnego
naruszania przepisów. Pełnił zgodnie z prawem funkcje komornika w
1991 r. w Krośnie, czego efektem było oskarżenie go o nadużycia
finansowe. Podczas pracy w Przemyślu naruszał wszelkie możliwe
przepisy regulujące postępowanie komornika. Nie jest możliwe, by ta
jego tak bulwersująca działalność mogła trwać mimo wielokrotnych
interwencji poszkodowanych, opisywania go w mediach, bez milczącej
zgody i akceptacji przemyskiego aparatu sprawiedliwości.
A oto co na ten temat miał do powiedzenia Andrzej Sierpiński, prezes
Sądu Rejonowego w Przemyślu, nadzorujący komorników sądowych:
Kłopot w tym, że to właśnie Maciej, formalnie tylko pracownik
kancelarii od dłuższego czasu wykonuje czynności komornicze. Nie
można go jednak postawić przed sądem, bo nie jest komornikiem! (...)
Skargi na komornika I rewiru trafiają do sądu nie od dziś i
wszystkie dotyczą nie Stanisława B. a Macieja. Na jedną skargę
komornika II rewiru przypada trzydzieści skarg na komornika rewiru
I. I są one zatrważające: dłużnik po wizycie Macieja Baczy jest jak
przejechany walcem. Jego metody to zastraszanie, poniżanie,
naruszanie nietykalności cielesnej, nawet
przykładanie broni do
głowy. (...) Na razie jednak pan Maciej jest bezkarny ("Życie
Podkarpackie" nr 18/2002).
Dawno nie czytaliśmy tak porażającego dowodu na to, że aparat
sprawiedliwości w Polsce jest w stanie gnilnym.
Autor : Maciej Wiśniowski / Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zakonnica pólkownica "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Tir w sutannie
Od dwóch lat księdza Piotra S. z Mogilna nie może dosięgnąć karząca
ręka sprawiedliwości. Współdziałał w podpieprzeniu tira z towarem za
pół miliona złotych, ale nadal naucza wiernych, jak żyć po bożemu.
W maju 2000 r. ze stacji paliw przy ul. Wyszyńskiego w Bydgoszczy w
cudowny sposób wyparowała ciężarówka wypełniona glukozą wartą pół
miliona. Po paru tygodniach policja odnalazła tira w stodole u
rolnika w odległym o 60 km Kołodziejewie. Towaru już jednak nie
było.
Maglowany na wszystkie strony chłop wyznał jak na spowiedzi, że o
przechowanie samochodu poprosił go zaprzyjaźniony ksiądz Piotr S.,
który wówczas był wikarym w największym w Inowrocławiu osiedlu
Rąbin. Bogobojny parafianin nie śmiał duchownemu odmówić, gdy ten
telefonicznie poprosił o przysługę. Ale szczęka mu opadła, gdy przed
chałupę, zamiast spodziewanego "Malucha" czy Poloneza, podjechała
wielka ciężarówa.
Chłopskie wyznanie o księdzu, który tira chciał przechować, było
widać szokiem nawet dla przedstawicieli organów sprawiedliwości,
albowiem policja i prokuratura przez ponad dwa miesiące ukrywały
informację przed mediami, choć w komunikatach prasowych Komendy
Wojewódzkiej, jak zwykle, nie brakowało newsów o złodziejaszkach,
którzy z piwnicy sąsiada rąbnęli worek ziemniaków. Dziennikarze
jednak sprawę wywąchali i zaprzeczać udziałowi księdza w tym numerku
już nie było można.
Gdy o obrotnym duszpasterzu zaczęło być głośno, gnieźnieńska kuria
przeniosła Piotra S.
ponoć wcale nie za karę, lecz w ramach
zwykłej praktyki
z Inowrocławia do odległego o 20 km Mogilna.
Bydgoska prokuratura po paru miesiącach zawiesiła śledztwo w sprawie
kradzieży tira i towaru. Ksiądz S. zeznał bowiem w swojej
łaskawości, że pomógł w ukryciu rąbniętego tira, bo go o to poprosił
znajomy. Znajomy ów to niejaki 31-letni Zbigniew Burzyński, obecnie
poszukiwany listem gończym. Wprawdzie na księdzu S. ciąży zarzut
pomocy w ukryciu kradzionego tira, ale kuku mu nikt nie zrobi do
czasu, aż nie znajdzie się główny winowajca
Burzyński. Do
odrębnego postępowania księżowskiego paserstwa wyłączyć ponoć nie
można.
O matactwie księdza S. postanowił napisać lokalny tygodnik "Pałuki".
Dziennikarz zadzwonił więc do przełożonego wikarego, proboszcza
Andrzeja Panasiuka, zwanego Panasonikiem, i zapytał o sprawę Piotra
S. Proboszcz gazetę olał. Ale następnego dnia w mogileńskim oddziale
"Pałuk" zjawiła się grupa ogolonych na łyso "karków", którzy
zażądali, by o księdzu nie pisać ani słowa. Grozili pobiciem
dziennikarza i spaleniem redakcji. Pomimo to artykuł się ukazał.
Do akcji wkroczył rozeźlony Panasonik. Wydrukował list do parafian o
tym, że ksiądz S. to prawdziwy skarb. Nikt go do Mogilna nie zesłał,
przeciwnie
proboszcz sam o niego prosił. Udział wikarego w sprawie
tira to zaledwie "niewyjaśnione okoliczności kradzieży samochodu",
choć zdaje się, że prokuratura ma na ten temat inne zdanie.
Dziennikarzy, którzy "z premedytacją" i "oszczerczo" pisali o
udziale księdza w aferze, proboszcz zapytał: "Czy ten, który trzyma
kości, na pewno jest tym, który zjadł mięso z tej kości?".
Piotr S. ma się całkiem dobrze. Wypróbowanym parafionom oferuje
możliwość załatwienia wozu za nieprzyzwoicie niską cenę. Ostatnio

jak wieść niesie
proponuje młodym ludziom za pół ceny a to DVD, a
to komputery, a to laptopy. Skąd je ma, nie wiadomo, ale interes się
kręci...
A biedna prokuratura czeka, aż ktoś się zlituje i da cynk, gdzie się
podział ten cały Burzyński. Ale nawet, jak się znajdzie, to pewnie
księdzu krzywda się nie stanie. Co to za przestępca, skoro słoika
dżemu nawet nie ukradł? No, gdyby jednak coś, to w ostateczności
wyśle się go na misję. Niech się Murzyny uczą zaradności.
Autor : Teofil Pałęcki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Uwiąd prawicy
Opozycja nie ma obecnie szans.
Ani w parlamencie, gdzie jest miażdżona koalicyjnymi głosami,
wzmocnionymi kooperującymi z blokiem rządzącym posłami
"niezależnymi". Ci zwani w sejmowym slangu "wolnymi elektronami",
niczym odrobinki papieru na lekcjach fizyki, lepią się do
elektryzującej większości. W ostateczności rządzący mają w odwodzie
zdominowany przez siebie Senat. No i przychylnego prezydenta.
Ani na ulicy. Bo tam wbrew zapowiedziom publicystycznych proroków
podzielone, zatomizowane jak sejmowa opozycja społeczeństwo jeszcze
nie powstaje. Nie buduje barykad. Nie rusza na Kancelarię Premiera,
współczesną Bastylię.
Opozycja nie ma obecnie szans i koalicja rządząca szybko
przyzwyczaja się do rządzenia bez opozycji. Nawet ma pretensje, że
opozycja nie wykorzystuje możliwości współrządzenia, jakie od układu
koalicyjnego otrzymała. Niech nie narzekają, słyszę, przecież
dostali od nas stanowiska przewodniczących i wiceprzewodniczących
sejmowych komisji. I to nie drugorzędnych. Udziały w sejmowych
krajowych i międzynarodowych reprezentacjach, radach programowych. I
często nie potrafią, nie chcą z tego skorzystać. Roman Giertych, ten
który niedawno krzyczał z mównicy, że marszałek Borowski nie ma
prawa ani kompetencji dalej prowadzić obrad, jest najgorszym
przewodniczącym w historii istnienia Komisji Łączności z Polakami za
Granicą. Nie potrafi pracować z prezydium komisji, skupia się
wyłącznie na sprawach, które są w interesie jego ugrupowania, a
często zwyczajnie obija się. Dodatkowo czyni z komisji
antyunioeuropejską propagandową tubę, a wszak nie tym komisja ta ma
się zajmować.
Inny wybitny przedstawiciel opozycji, o wiele bardziej przenikliwy
intelektualnie niż wspomniany wyżej poseł, szef Komisji Skarbu
Państwa, Uwłaszczenia i Prywatyzacji pan poseł Wiesław Walendziak
wykorzystuje swoje stanowisko głównie do gier politycznych i
medialnych. Jako rzecznik usuniętych ze spółek Skarbu Państwa
dygnitarzy związanych z AWS. W efekcie konstruktywny wkład opozycji
w prace Sejmu jest mizerny.
Opozycja nie ma obecnie wielkich szans i obóz rządzący szybko i
lekko pogodził się z tym. Lekko rządzi się, kiedy na czterech
marszałków Sejmu tylko jeden jest z opozycji, umiarkowanej w
dodatku. Bo Samoobrona głupio blokuje przynależny sobie piąty fotel.
Lekko rządzi się z odziedziczonym po marszałku Płażyńskim i AWS
zamordystycznym regulaminem Sejmu. Pozwalającym marszałkowi odsuwać,
zamrażać przykre dla obozu rządzącego projekty uchwał i ustaw.
Opozycja nie ma obecnie szans, bo jest podzielona, bo jest w
mniejszości, bo jej posłowie często mają mniejsze doświadczenie
parlamentarne niż wielokadencyjni weterani z SLD i PSL. Zaprawieni w
bojach opozycyjnych i już w smakowaniu władzy. Toteż opozycja często
przypomina chomika zagonionego w głąb swej norki.
Każdy, kto hodował chomiki, wie czym takie ich chomikowanie grozi. W
pewnej chwili zdesperowany zwierz staje na tylnych łapkach i zaczyna
gryźć. Podobnie jest ze sfrustrowaną, zablokowaną opozycją. Skoro
nie może, nie potrafi działać wedle parlamentarnych reguł, to
przenosi do parlamentu styl pozaparlamentarny. Rodem z demonstracji,
protestówek, "kryteriów ulicznych".
Opozycja nie ma obecnie szans i koalicja marszałka Borowskiego
obroni. Ale co potem?
Kierując się dobrem demokracji SLD powinno zebrać tych swoich
członków, którzy są po cichu i po knajpach zbuntowani przeciw
kierownictwu swego klubu i partii. Utworzyć z nich tajny zespół
wspomagania opozycji. Niech jej podsuwają pomysły, projekty,
programy, dokumenty. Jednym słowem niechaj ożywią opozycję, umądrzą
i pokierują nią. Żeby Europa nie mówiła, że komuna znowu rządzi nie
mając żadnych konkurentów, a tylko dobroczynnych pajaców, którzy
legitymizują Millerowi pluralizm polityczny skacząc po
marszałkowskim stole.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ludzie z plecami
Ja prokurator, ty prokurator, on prokurator. My prokuratorzy. A wam
nic do tego.
StanisŁaw Iwanicki to ważna figura na prawicy. Dzięki protekcji
biskupa na początku lat 90. został szefem Prokuratury Okręgowej w
Radomiu. Za pierwszych rządów prawicy był zastępcą prokuratora
generalnego. Według słów Jarosława Kaczyńskiego Iwanicki przychodził
wtedy do prezydenta Wałęsy po instrukcje polityczne. Dobierał się do
Leszka Millera chcąc uchylić mu immunitet parlamentarny w związku z
tzw. moskiewską pożyczką. W nagrodę Wałęsa zrobił Iwanickiego szefem
swojej kancelarii.
W 1997 r. Iwanicki został posłem AWS. Krótko, bo niecałe 3 miesiące,
był ministrem sprawiedliwości w rządzie Buzka. Zasłynął tym, że
będąc z zawodu notariuszem w ostatnich dniach urzędowania
drastycznie podniósł opłaty za usługi notarialne.
Chory
Na jesieni 2001 r., gdy władzę przejęła lewica, ministrem
sprawiedliwości została Barbara Piwnik. W październiku powołała
Iwanickiego na stanowisko prokuratora pionu śledczego w Instytucie
Pamięci Narodowej. Dając Iwanickiemu po-sadę w IPN Barbara Piwnik
być może zrewanżowała się za to, że gdy był jeszcze ministrem,
powołał ją na dyrektora Departamentu Sądów i Notariatu.
Iwanicki nie przeszedł od razu, czyli w październiku 2001 r., do
IPN, ale dopiero 1 lutego 2002 r. Z taką datą Piwnik podpisała
powołanie. Dzięki temu Iwanicki jako były już minister
sprawiedliwości przez 3 miesiące
od października do stycznia

pobierał pełne wynagrodzenie
skromne 11 tys. zł, o 2 tys. zł
więcej niż w IPN.
W IPN Iwanicki oficjalnie pracował do 1 lutego 2003 r. Jednak ani
razu nie pojawił się w robocie, gdyż... był na zwolnieniu lekarskim.
Przez rok. Zaraz potem przeszedł w stan spoczynku.
Pobiera 75 proc. poborów. Nie zdziwimy się wcale, gdy tuż po
wyborach parlamentarnych Iwanicki ozdrowieje i zostanie np.
ministrem sprawiedliwości albo ważnym prokuratorem w resorcie pod
sztandarami Platformy i PiSuaru.
Protegowany
Z Iwanickim wiąże się kolejna ważna persona prawicy
Krzysztof
Lipiski, który pełni funkcję zastępcy rzecznika interesu
publicznego, czyli jest prokuratorem lustracyjnym. Lipiński
zajmuje się tropieniem ukrytych kapusiów i agentów SB, głównie w
szeregach SLD. Działacz "Solidarności" zaprzyjaźniony z Iwanickim
jako trzydziestolatek w 1990 r. weryfikował w Komendzie Wojewódzkiej
Policji w Radomiu byłych oficerów SB. Na początku lat 90. razem z
Iwanickim pracował w Prokuraturze Okręgowej w Radomiu. Następ-nie za
Iwanickiem poszedł do stolicy. Został szefem Prokuratury
Apelacyjnej.
O Lipińskim zrobiło się głośno, gdy jako szef Prokuratury
Apelacyjnej chciał w 1995 r. uchylić immunitet prezydentowi elektowi
Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Chodziło o tzw. sprawę Polisy, czyli o
to, że Kwaśniewski nie wpisał do swojej deklaracji majątkowej akcji
towarzystwa ubezpieczeniowego należących do Jolanty Kwaśniewskiej.
Lipiński wspólnie z ówczesnymi sze-fami warszawskiej Prokuratury
Wojewódzkiej kojarzonymi z ZChN
Jerzym Łabudą i Jerzym Ziętkiem

wysmarowali stosowny wniosek do ministra sprawiedliwości o uchylenie
Kwachowi immunitetu.
Łabudę i Ziętka wypieprzył w 1995 r. ówczesny minister Jerzy
Jaskiernia. Lipińskiego posunął ze stanowiska dopiero w 1997 r.
minister Leszek Kubicki.
Drugi raz Lipiński próbował dokopać Kwaśniewskiemu już jako zastępca
rzecznika interesu publicznego w procesie lustracyjnym prezydenta.
Ustawiony
W styczniu 1999 r. Lipiński wypłynął ponownie. Ówczesna minister
sprawiedliwości Hanna Suchocka delegowała go na stanowisko zastępcy
rzecznika interesu publicznego. Będzie nim do końca 2004 r. Od 1
stycznia 2005 r. idzie na dożywotnią posadę do Prokuratury Krajowej.
Załatwił mu to Iwanicki mia-nując go w 2001 r. prokuratorem
Prokuratury Krajowej. Stało się to zaraz po przegranych przez AWS
wyborach parlamentarnych.
Mianowanie Lipińskiego prokuratorem Prokuratury Krajowej odbyło się
zgodnie z prawem. Podobne mianowania zdarzają się jednak rzadko i
tylko w wyjątkowych przypadkach, np. gdy dana osoba wyróżnia się
szczególnym doświadczeniem lub wysokimi kwalifikacjami, a do tego
nieposzlakowaną opinią. Nominacja Lipińskiego, który z pracą
prokuratora ma tyle wspólnego, co wół z karetą, jest ewidentnym
przykładem politycznej protekcji.
Trzy w jednym
Witold KuleszA jest dyrektorem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni
przeciwko Narodowi Polskiemu. Na to stanowisko powołany został przez
Buzka w 2000 r. na wniosek ówczesnego ministra sprawiedliwości Lecha
Kaczyńskiego. Kulesza miał być najpierw szefem IPN, ale jego
kandydaturę zgodnie uwalili w Sejmie posłowie SLD i PSL.
Kulesza jako dyrektor Komisji jest z urzędu zastępcą prokuratora
generalnego. W ogóle nie ma pojęcia o robocie prokuratora, gdyż jest
profesorem prawa i całe dotychczasowe życie spędził na uczelni. W
tym wypadku istotne jest to, że miał poparcie AWS, był doradcą
zaciekłego antykomunisty, koordynatora ds. służb specjalnych Janusza
Pałubickiego, ksywa Sweter.
Kulesza jest też jednym z trzech wiceprezesów IPN. Chyba po to, żeby
mieć więcej stanowisk i tytułów zarazem. A jest to niezgodne z
prawem
z artykułem 65a ustawy o prokuraturze, który jasno i
wyraźnie stanowi, iż prokurator mianowany, powołany lub wybrany do
pełnienia funkcji w organach państwowych (...) zobowiązany jest
zrzec się swojego stanowiska, chyba że przechodzi w stan spoczynku.
Czyli Kulesza nie może być jednocześnie zastępcą prokuratora
generalnego i wiceprezesem IPN, organu państwowego jak najbardziej.
Dla przyzwoitości powinien zrezygnować z prezesostwa.
* * *
Tak to prawicowe towarzystwo funkcjonuje wycierając sobie gęby
frazesami o moralności, służbie państwu i uczciwości. Gdyby takie
numery robili ludzie związani z SLD, byłby huk w prasie. Autorytety
grzmiałyby z oburzenia. Rokita z Kaczyńskim żądaliby co najmniej
głowy ministra sprawiedliwości. Życiorys jest wciąż najważniejszy w
robieniu kariery w Pomrocznej.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Protestuj bez szminki
Konspiracja polityczna poprzez stowarzyszenie mające na celu
zakłócenie pełnienia funkcji przez rząd; propaganda wywrotowa mająca
na celu obalenie siłą porządku ekonomicznego w państwie; zamach na
organy konstytucyjne; posiadanie przedmiotów służących jako broń
ofensywna; nawoływanie do nieposłuszeństwa wobec prawa;
rozpowszechnianie "podręcznika samoobrony"; zakłócanie porządku
publicznego; bezprawne zajmowanie budynków; opór wobec sił
porządkowych
te oskarżenia prokuratura włoska wysunęła przeciwko
20 antyglobalistom, których oddziały specjalne karabinierów
aresztowały o świcie 17 listopada 2002 r.
tak jak się to robi z
terrorystami i mafiosami. Do więzienia trafiło m.in. 2 dziennikarzy,
2 pracowników uniwersyteckich, nauczyciel zaangażowany w walkę z
mafią.
Oskarżenia o działalność wywrotową nie były wysuwane we Włoszech od
30 lat, od czasu Czerwonych Brygad.
Włoski dziennik "lłUnita" napisał: Wielki brat przez miesiące
śledził krok po kroku każdą akcję każdej grupy i grupki, mającej
cokolwiek wspólnego z tak zwanymi antyglobalistami.
Dla "La Repubblica" te kajdanki zatrzasnęły się za przekonania
polityczne. Zdaniem całej lewicowej prasy włoskiej jest to zemsta
rządu Berlusconiego za pokojowe Europejskie Forum Społeczne (EFS),
które zakończyło się wielkim sukcesem zaledwie kilka dni temu we
Florencji.
Nakaz aresztowania został wydany już 4 listopada, dwa dni przed EFS
wstrzymano wykonanie, by uniknąć rozruchów w obronie więźniów.
Aresztowanych rozwieziono do zakładów karnych oddalonych od centrów
antyglobalistycznej zarazy. W Neapolu, Rzymie, Bolonii, Mediolanie,
Genui, Florencji, Trieście, Casercie i Trani przez cały tydzień
odbywały się bowiem manifestacje i protesty.
Śledztwo wszczęto wobec 42 osób. Wielu dziennikarzy porównywało
oskarżenie prokuratury przeciwko antyglobalistom do historycznego
oskarżenia z 1979 r., które zrównywało silnie lewicowy ruch
Autonomia Robotnicza z terrorystycznymi Czerwonymi Brygadami, na
podstawie którego do więzień trafiło tysiące osób pod zarzutem
powiązań z terroryzmem. Teraz próbuje się czynić to samo.
Lewica parlamentarna, związki zawodowe i ruchy społeczne domagają
się uwolnienia więźniów politycznych.
Lewica używa zawsze dwóch miar
odpowiedziała prawica wstrząśnięta
wyrokiem 24 lat więzienia dla Andreottiego i procesami swojego
lidera Berlusconiego.
Oskarżenia wysunięte przeciw antyglobalistom
bez wątpienia są niezmiernie ciężkie. Dopiero kiedy ofiary padają po
stronie opozycji, krzyczy się, że Temida ma opaskę na oczach.
Akt oskarżenia przeciwko 20 antyglobalistom liczy 359 stron,
dowodami są podsłuchane rozmowy, filmy, dokumenty, Internet, w
którym zamieszczono słynny "podręcznik samoobrony" Caruso
lidera
"Sieci Południe"
z którego rad korzystali manifestujący
antyglobaliści. Podręcznik ten to rzeczywiście dokładna instrukcja,
jak zachować się podczas starć z policją, w razie zatrzymania i
aresztowania, w wypadku zranienia. Caruso doradza manifestantom
zabierać ze sobą: dobre buty, ubrania ochraniające całe ciało,
ubrania na zmianę, lekarstwa osobiste, zaświadczenia lekarskie o
patologiach, opatrunki, napoje i czystą wodę, dokumenty: paszport
lub dowód, kartę telefoniczną, maskę przeciwgazową, okulary wodne.
Natomiast aby nie mieć przy sobie: innych dokumentów, zapisków,
notesu z nazwiskami znajomych, kluczy, trawy, haszu i alkoholu,
psów, szkieł kontaktowych i makijażu. Tyle wystarczy, by być
terrorystą zagrażającym państwu?
Według nowych, zaostrzonych norm prawnych włoskim
antyglobalistom-terrorystom grozi ciężkie więzienie w izolacji.
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Unią i Pracą ludzie się bogacą
W małżeństwie z SLD Unia Pracy traci niewinność! Przedstawiamy jej
barona pomorskiego.
W ubiegłym roku pisaliśmy o Tomaszu Maszynowskim, szefie pomorskiej
Unii Pracy, który prywatyzował państwową firmę Agroma. Tak ją
skutecznie prywatyzował, że firma koniec
końców padła na pysk, a przy okazji kilku cwaniaków nieźle się
wzbogaciło ("NIE" nr 48/2003). Próbowaliśmy się wówczas spotkać z
Maszynowskim, ale przez telefon odmówił. Na uwagę, że skarb państwa
poniósł duże straty przy prywatyzacji Agromy, rezolutnie
odpowiedział:
Skarb państwa jest na tyle silny, że sobie poradzi.
I proszę! Prorok! Państwo sobie radzi jak może. Tomasz Maszynowski
wraz z kolesiami, z którymi firmę prywatyzował, został zatrzymany
przez państwowe psy z Centralnego Biura Śledczego, państwowy sąd
zdecydował o trzymiesięcznym areszcie dla całej paczki, a państwowa
prokuratura stawia im zarzuty. Kolesiom Maszynowskiego zarzuca
wyłudzenie 8 mln zł, a samemu Maszynowskiemu działanie na szkodę
firmy. Sprawa jest podobno rozwojowa. Grozi mu do 10 lat.
* * *
Prezesem państwowej Agromy był Tomasz Maszynowski od roku 2000. Z
marszu przystąpił do prywatyzacji firmy. Z tej prywatyzacji powstała
Agroma-Goya. Skarb państwa wniósł majątek przedsiębiorstwa i objął
40 proc. udziałów, prywatna firma Gaja z Dolnego Śląska wniosła 8
mln zł w gotówce. Prezesem nowego tworu pozostał Maszynowski. On też
szybciutko podpisał dość kuriozalne umowy ze swoim "prywatyzatorem",
czyli Gają: o udzielenie licencji know-how na stworzenie sieci
franchisingowej na 2550 tys. zł, o udzielenie znaku towarowego
"Gaja" na 950 tys. zł, dwóch pożyczek na 1800 tys. zł i 500 tys. zł
oraz przekazania w depozyt 2200 tys. zł. Razem dokładnie 8 mln zł.
Tyle, ile Gaja wniosła wcześniej do prywatyzowanej Agromy. Ot, z
jednego konta przepłynęło na drugie i potem w drugą stronę. Właśnie
tymi uroczymi transakcjami zajmuje się prokuratura.
Sprywatyzowana Agroma-Goya zaczęła się staczać po równi pochyłej.
Dzisiaj ma ok. 3 mln długów. Toczy się wobec niej prawie 90
postępowań sądowych o spłatę długów.
Następca Maszynowskiego w Agromie zastał kompletny chaos w
dokumentach. Nie było księgowego ani kadrowca. Konta bankowe były
zajęte przez komornika. Odcięte telefony i ogrzewanie. Działalność
całej firmy była sprowadzona do minimum, pracownicy dostawali jakąś
kasę, ale w ratach i z opóźnieniem. To, że spółka nie była
zarejestrowana w KRS, to już przy tym drobiazg.
Maszynowski, jak mu się już zaczęło palić pod siedzeniem, poszedł w
lutym 2003 r. na zwolnienie lekarskie (pobierając rzecz jasna kasę z
Agromy).
Nowy prezes Agromy po kontroli członków rady nadzorczej z ramienia
Ministerstwa Skarbu Państwa i wobec przedłużającego się zwolnienia
lekarskiego Maszynowskiego machnął do niego pismo z prośbą o
wyjaśnienia, co tu się działo. Maszynowski odpisał mu konkludując:
Okazywana przez Pana niemoc, bezradność, ukazywanie faktów w krzywym
zwierciadle (...) bardzo poważnie godzi w piastowane przez Pana
stanowisko.
Na zwolnieniu Maszynowski był do końca maja, co nie przeszkadzało mu
świadczyć pracy w innych miejscach. Równocześnie z prezesowaniem
Agromie pracował jako zarządca komisaryczny w PKS w Gdyni. Jego
ekonomiczne przygody w PKS też są bardzo ciekawe.
* * *
W PKS w Gdyni zatrudnionych jest około 200 osób. Z grubsza licząc
przedsiębiorstwo karmi 500 gąb.
PKS wozi autobusami ludzi. Auto-busy są na benzynę. Aby to się
opłacało, trzeba benzynę kupić jak najtaniej. Tę prostą prawdę
rozumie chyba każdy, nawet jeśli nie skończył ekonomii i ma tylko
wykształcenie podstawowe. W PKS rozumiano to całymi latami

przedsiębiorstwo miało więc własne stacje paliwowe, gdzie tankowały
autobusy.
Maszynowski jako zarządca komisaryczny wynajął jednak w 2000 r.
PKS-owską stację paliw spółce Oktan. I w spółce Oktan PKS kupował
paliwo. Maszynowski nie tylko wydzierżawił
stację spółce, ale "wynegocjował" stawki średnio od 10 do 30 proc.
wyższe za litr paliwa. Wyższe! Głupi, czy co?
zapyta ktoś. Sami
byśmy się dziwili, gdyby nie fakt, że w składzie Rady Nadzorczej
spółki z o.o. Oktan znajdujemy nazwisko Tomasza Maszynowskiego oraz
jego żony Barbary Maszynowskiej.
To, że Maszynowskiemu problemy ekonomiczne są najwyraźniej obce, to
jakoś by się jeszcze dało wytłumaczyć. Legitymuje się co prawda
wykształceniem wyższym niż podstawowe, ale nie w dziedzinie
ekonomii. Jednak to, że podpisanie takiej umowy może nasunąć komuś
głupie skojarzenia, powinien kumać jako absolwent wydziału prawa
uniwersytetu.
W połowie 2003 r. także tę posadkę musiał opuścić. Trzy dni po tym,
jak Maszynowski przestał być zarządcą komisarycznym w PKS w Gdyni,
spółka Oktan przysłała do PKS pismo informujące, że zgodnie z pkt. 2
aneksu do wcześniejszej umowy podnajęła stację paliwową spółce Oktan
Plus, cedując na nią wszystkie prawa i obowiązki. Oktan i Oktan Plus
zawarły umowę na 10 lat. Zgodnie bowiem z pkt. 2 najemcy wolno
oddawać przedmiot najmu bez zgody wynajmującego w podnajem osobom
trzecim. Co ciekawe pkt 2 aneksu znajduje
się w umowie, która przechowywana jest w segregatorach w PKS, nie ma
go natomiast w umowie, która znajduje się w pomorskim Urzędzie
Wojewódzkim sprawującym nadzór właścicielski nad PKS.
Maszynowskiemu powierzono funkcję zarządcy komisarycznego w PKS w
1999 r. W roku 2000
pierwszym roku jego działalności
firma
wykazała jeszcze ok. 150 tys. zysku, w 2001 r.
zanotowano 160 tys. zł strat, w 2002 r. straty wyniosły już 530 tys.
zł, w lipcu 2003 r.
gdy zdejmowano go z funkcji zarządcy
straty
wynosiły ok. 440 tys. zł. Ale bylibyśmy głęboko niesprawiedliwi
twierdząc, że to jedynie umowa z Oktanem spowodowała takie straty.
Przykładów na to, że lider Unii Pracy na Pomorzu robił sobie w
państwowym przedsiębiorstwie, co chciał, można by przytoczyć więcej.
Na przykład zwolnił w PKS dyrektora technicznego z długoletnim
stażem, a przyjął w to miejsce swojego zastępcę z Unii Pracy.
Ponieważ następca Maszynowskiego w PKS skierował sprawę do zbadania
prokuraturze, Maszynowski niewątpliwie będzie miał okazję złożyć i w
tej sprawie wyjaśnienia. Jedyne, czego może się nie obawiać, to
aresztu, bo przecież siedzi już w związku z Agromą.
* * *
Tomasz Maszynowski był na Pomorzu ważnym politykiem. Szefował Unii
Pracy w Pomorskiem od 1999 r. (złożył rezygnację w drugiej połowie
2003 r.). W strukturach partyjnych postrzegany jako lojalny stronnik
Marka Pola. Jedna z pracownic PKS napisała do Pola w sprawie
Maszynowskiego list we wrześniu 2002 r. Z prośbą o interwencję.
Pozostał bez odpowiedzi. Pracownica PKS złożyła we wrześniu 2002 r.
skargę na Maszynowskiego do gdańskiej delegatury NIK. Odpisano jej,
że przyślą kontrolę w stosownym czasie, jak będzie okazja. Za czasów
Maszynowskiego żadna kontrola w PKS się nie zjawiła. Dopiero jego
następca sam sobie zamówił NIK.
Tomasz Maszynowski jest radnym sejmiku wojewódzkiego.
Wiceprzewodniczącym Komisji Budżetu i Finansów (z braku
przewodniczącego pełni główną funkcję). Nadal jest członkiem UP. Po
wyborach samorządowych powiedział jednej z trójmiejskich gazet, że
wstąpił do UP, gdyż jej program najbardziej odpowiadał jego
poglądom. Miejmy nadzieję, że program Tomasza Maszynowskiego nie
jest programem całej Unii Pracy. Miejmy też nadzieję, że nikomu z
politycznych kolegów Maszynowskiego nie przyjdzie do głowy za niego
składać poręczeń.
Dlaczego Maszynowskiemu, lokalnemu liderowi jednej z partii,
powierzano stanowiska prezesa jednej państwowej firmy i zarządcy
komisarycznego drugiej (a jeszcze dołożono radę nadzorczą w gdańskim
porcie)? Dlaczego nikt jego działalności nie kontrolował, choć były
listy, skargi, sygnały? Teraz mleko się wylało.
Prawdziwą patologią w tym kraju nie jest działalność różnych
Maszynowskich. To się zdarza wszędzie. Patologią jest to, że
nieprawości uchodzą Maszynowskim bezkarnie. Do czasu.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




No to klik
Żeby Angol uczył nas, jak korzystać z Internetu? Wstyd, bracia
Polacy!
32-letni Brytyjczyk Mark Payne uruchomił w styczniu 2004 r. stronę
internetową, na której można znaleźć kompanów do wypitki.
Zarejestrowani użytkownicy strony www.drinkingbuddys.co.com
opłata
to jedyne (w przeliczeniu) 30 zł miesięcznie
uzyskują dostęp do
rejestrów, w których można znaleźć chętnego do wspólnego napicia
się. Można wybierać spomiędzy tych, którzy wolą pójść do pubu albo
do restauracji, ale można też nawiązać kontakt z kimś, kto woli
obalić flaszkę lub kilka piw w bardziej kameralnym gronie
w
mieszkaniu lub w parku. Są też tacy, którzy mogą tylko np. w sobotę
lub we wtorek. Z kolei inni czują się dobrze jedynie w towarzystwie
męskim albo przeciwnie
w gronie pijących dam. Dla każdego coś
miłego.
Payne twierdzi, że był zmęczony piciem w samotności i równie
samotnym waleniem w komputerową klawiaturę. I nagle przyszło
olśnienie: trzeba założyć stronę internetową umożliwiającą
nawiązywanie kontaktów przez osoby, którym także znudziło się picie
do lusterka. Wszyscy moi przyjaciele mieszkają daleko ode mnie. A
wcale nie jest łatwo wybrać się samemu do pubu i rozpocząć rozmowę z
kimś, kogo zupełnie się nie zna. Natomiast wybrać się na spotkanie
do pubu lub w inne umówione miejsce z kimś, z kim wcześniej via
Internet uzgodniliśmy czas i miejsce wspólnego spędzenia czasu, to
jakby pójść na pierwszą randkę. Po której może, ale wcale nie musi
być następna
powiedział Payne wyjaśniając motywy.
O tym, że pomysł Marka Payne był strzałem w dziesiątkę, świadczy
fakt, że w pierwszych kilkunastu dniach funkcjonowania nowej usługi
blisko czterysta osób zarejestrowało się jako użytkownicy adresu
pozwalającego bez kłopotów znaleźć najbardziej odpowiedniego kompana
do wypitki. Nie bez znaczenia jest też fakt, że za swoje
pośrednictwo w skontaktowaniu właściwych osób pomysłowy Mark kasuje
zupełnie przyzwoite pieniądze. A przy tym sam może w każdej chwili
wyszukać sobie najbardziej odpowiedniego partnera do kielicha lub
kufla. Zupełnie za darmo...
Autor : Włodzimierz Galant




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mortal kombatant "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wazony w togach
Lepiej na sędziowskim stole ustawić pelargonie, niż sadzać za nim
ławników.
Do niedawna w charakterze "wazonów" (tak w swojej gwarze mówią na
ławników sędziowie) występowali stetryczali staruszkowie. Teraz będą
to bezrobotni, którzy z braku innej możliwości pracy będą próbować
innym wymierzać sprawiedliwość. Albo będzie to wyfiokowana gospodyni
domowa, która do tej pory nie rozglądała się za pracą zawodową, ale
przecież mając trochę czasu i nudząc się kolejną telenowelą będzie
skłonna skonfrontować to, co na ekranie, z życiem. Tu i ówdzie może
się zdarzyć panna Wioletta czy Daria spiesząca na rozprawę prosto z
solarium czy klubu fitness. Media z "Gazetą Wyborczą" na czele
ogłosiły bowiem program walki z bezrobociem: Nie masz pracy? Zostań
ławnikiem sądowym! Coś niecoś zarobisz. A i rozerwiesz się przy
okazji. Kończy się bowiem kadencja obecnych ławników i rusza nabór
na następną kadencję. Gnębiony kryzysem, bezrobociem i frustracją
naród apel ten ochoczo podchwycił. Pomimo że ograniczono wiek
kandydatów na ławników do 65 lat, nowo wybrani ławnicy będą w sądach
taką samą atrapą, jaką byli poprzednio ich starsi koledzy. Atrapą na
ogół w swej masie niegroźną, spokojną, uległą, skupioną jedynie na
tym, aby zainkasować 41,69 zł dziennej dniówki.
Przysięgli Ducha Świętego
Idea powoływania ławników, sądów przysięgłych, ław, czyli ludzi z
ulicy, amatorów do sądzenia innych, datuje się od Wielkiej Rewolucji
Francuskiej. To wówczas uznano, że lud w swej zbiorowości jest
mądry, dobry i sprawiedliwy i tylko lud ma prawo sądzić kogoś
spośród siebie. Sędziowie zawodowi byli wszak sługami panów, królów,
tyranów.
Jednak
jak pisał w okresie międzywojennym Boy-Żeleński w
felietonie "Nekrolog Sądów Przysięgłych"
choć idea ta była ze
wszech miar piękna, w praktyce się nie sprawdzała. Złudzeniem jest,
jakoby na dwunastu mężów (Boy pisał swój felieton, gdy ważyły się w
Polsce między-wojennej losy zatwierdzenia sądów przysięgłych
składających się z 12 osób
przyp. W.K.) zgromadzonych razem
zstępował Duch Święty, jak na dwunastu apostołów. Aby sprawę sądzić,
trzeba ją rozumieć; musiałby tedy każdy wylosowany obywatel posiadać
w odpowiednim stopniu zdolność uważnego słuchania, krytycznej oceny,
orientowania się w zawiłym splocie faktów.
I dalej: Niegdyś, w epoce biedermeier, było sporo obywateli
dostatnich, oświeconych, niezawisłych, mających dość czasu i chęci
do sumiennego pełnienia obywatelskich funkcji; dziś ludzie coraz
oporniej podejmują się obowiązków odrywających ich od zajęć
zawodowych. Im inteligentniejsze elementy, tym więcej mają
stosunków, aby się wykręcić od tego sędziowania; cenzus przysięgłych
spada coraz niżej.
Od czasów Boya zmieniło się niewiele. A właściwie zmieniło się na
gorsze.
Staruszkarnia na wokandach
W ubiegłej kadencji (kadencja ławnika trwa 4 lata)
według
statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości
połowa z 44 tysięcy
ławników to renciści i emeryci. Nawet 80-letni. Do księgi sądowego
humoru trafiały opowieści o ławnikach chrapiących podczas
dramatycznych przesłuchań, a nawet takich, którzy we śnie spadali z
krzeseł.
Choroba lub śmierć ławników staruszków powodowały, że ważne i długo
trwające sprawy wracały do punktu wyjścia. Ciągnąca się od początku
1999 r. w warszawskim Sądzie Okręgowym sprawa grupy produkującej
amfetaminę po 34 odbytych posiedzeniach musiała zacząć się od nowa,
bo zachorował ławnik i okazało się, że do sądu już wrócić nie zdoła.
W sprawach karnych, gdy zmieni się ławnik, proces trzeba zaczynać na
nowo. W Białymstoku w 2002 r. podczas ostatniego dnia procesu o
oszustwo jeden ze starszych ławników zasłabł. Gdy miał być ogłoszony
wyrok, ławnik już nie przyszedł, bo trafił do szpitala. Proces
musiał zostać powtórzony.
Znajomy sędzia opowiedział mi jeszcze bardziej ponurą scenkę sądową
z udziałem leciwego ławnika. Wszyscy myśleli, że starszy pan po
prostu zasnął, jak to miał w zwyczaju, próbują go szturchać, budzić,
najpierw delikatnie, potem gwałtowniej, a on nic... Osuwa się z
fotela na podłogę. Trup.
Znowelizowana ustawa Prawo o ustroju sądów powszechnych ustaliła
górną granicę wieku do 65 lat, podnosząc dolną do 30. Niewiele to
jednak zmieni. Większość ławników to "wazony".
Sędziemu nie podskoczą. Choć w świetle ustawy ławnik ma takie samo
prawo głosu w decydowaniu o winie i karze jak sędzia zawodowy.
Sądowe biuro zatrudnienia
Zamiast z ławników zrezygnować i nie stwarzać fikcji, która tylko
komplikuje procedurę i generuje koszty, postanowiono staruszków
zamienić bezrobotnymi! "Gazeta Praca", jeden z bardziej poczytnych
dodatków do "Gazety Wyborczej", przygotowała poradnik dla kandydatów
na ławników. Informator ukazał się 18 lipca 2003 r. Od tego czasu
biura rad miejskich, w których przyjmowane są zgłoszenia chętnych,
przeżywają oblężenie.
W Gorzowie kolejki, aby złożyć podanie. Wszyscy liczą, że mogą
zarobić i 800 zł miesięcznie. Taką kwotę podała "Gazeta Wyborcza"

z zastrzeżeniem, że w sądzie trzeba bywać codziennie.
W Radomiu dzień po ukazaniu się informatora "Gazety Wyborczej"
wydano 100 formularzy zgłoszeniowych, dwa dni później
300.
W Lublinie dwa razy więcej chętnych niż miejsc.
W Kielcach biuro Rady Miasta przeżyło oblężenie. Przez tydzień od
opublikowania zachęty w "Wyborczej" wydano ponad 1000 wniosków.
W Gdańsku bez tłoku, ale i tak panie z biura rady mówią, że tyle
podań nigdy nie było. Na schodach do reprezentacyjnego budynku, w
którym na co dzień urzędują radni, trwauzupełnianie list.
Wolni od wyroków
Ławnik za siedzenie na rozprawach dostaje kasę. Każdy, kto pracuje
na etacie, za dzień spędzony w sądzie dostaje ekwiwalent jak za
dzień urlopu. No ale który pracodawca patrzy przychylnym wzrokiem na
to, że jego pracownik lata do sądu? Trudno się dziwić, że ludzie w
wieku produkcyjnym i mający etaty niekoniecznie się do tego pchają.
Pozostają emeryci, renciści, bezrobotni, matki na wychowawczym. Ci
otrzymują 41,69 zł nieopodatkowanej diety dziennie. Niezależnie od
długości wokandy. Żeby swoje zarobić, muszą być na rozprawy wzywani
jak najczęściej. Ławników do konkretnych wokand przydziela
sekretariat. Sekretarka decyduje o tym, czy jakaś osoba ma wokandę
jedną w miesiącu czy jedną w tygodniu. A jak się ma dobre chody i
układ z panią w sekretariacie, to i częściej. Stąd kwiatki, bieganie
z bombonierkami, uśmiechy. Sędzia
ten sam, który mi opowiadał o
śmierci ławnika podczas swojej rozprawy
dostawał regularnie
"płody" z ogródków działkowych wraz z karteczkami: Na pamiątkę
wspólnie spędzonych chwil.
Sędziemu lepiej się nie wychylać. Nie tylko z nim nie dyskutować,
ale nie zadawać na sali głupich pytań. Potem sędzia może postawić
kropkę długopisem na liście przy nazwisku i już pani w sekretariacie
wie, że ten ławnik nie ma być wołany.
Ławnik to dobra fucha. Jak pisze "Wyborcza", dobra wiadomość

przepisy nie stawiają zbyt wysokich wymagań. Trzeba być wolnym od
wyroków, mieć lat od 30 do 65 i nieskazitelny charakter, co tak
naprawdę nic nie znaczy. Można nie mieć żadnego wykształcenia, a
poprzednio wykonywany zawód jest bez znaczenia. No i warunek
podstawowy, aby złożyć formularz zgłoszenia
rekomendacja zakładu
pracy, stowarzyszenia, związku lub 25 podpisów. Można więc nic nie
umieć i nic nie wiedzieć. Wystarczy oblecieć 25 znajomych albo
sąsiadów i poprosić o podpis.Albo ostatecznie poprosić kogoś w
kolejce przed złożeniem wypełnionego formularza.
Byle się załapać. Bo skoro chętnych więcej niż miejsc, to będą
skreślać.
Ludzie bywają bezrobotni z różnych powodów, trudno jednak twierdzić,
że bez zajęcia są najżywiej myślący, najaktywniejsi życiowo,
szczególnie mądrzy znawcy życia. Nie nasze to zmartwienie, ale biada
ofiarom, o których sprawach decydować będą bezrobotni na zasiłku lub
bez. Taka sprawiedliwość może być za bardzo ludowa jak na
wytrzymałość kapitalizmu. Można z ławników zrezygnować, można ich
losować, można rekrutować jeszcze inaczej. Myśl "Gazety Wyborczej":
nie masz pracy
zarób wsadzając bliźnich, jest jednak nazbyt
ryzykowna i głupia.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Raj w pomidorach
Pan redaktor Dariusz Cychol jest tak pracowity, że nawet śpiąc nie
próżnuje. Pisuje reportaże z marzeń sennych. Na ukończeniu ma
relację z krainy Stritsbecirk, która redaktorowi przyśniła się w
zeszłym tygodniu. W krainie tej znaki drogowe są kwiatami przez
nikogo nie posianymi. Rosną na poboczach dróg zawsze w miejscach,
gdzie ich obecność jest logiczna i użyteczna. Policja drogowa
przyznaje nagrody za najszybszy przejazd przez teren zabudowany.
Rekordzista otrzymuje bezpłatny bak paliwa. Straż miejska, widząc
brak opłaty parkingowej, ze współczucia dla ubogiego szofera myje mu
dyskretnie brykę, zakłada blokadę, żeby złodzieje nie uprowadzili
być może zapomnianego auta. Gdy gapowicz się odnajdzie, otrzymuje
specjalny bilet z życzeniami i podziękowaniami, gdyż to właśnie tacy
obywatele kierowcy nadają sens życiu strażników miejskich. Wiem o
tym dlatego, że w Stritsbecirku byłem razem z Cycholem.
Redaktor Cychol pracowicie jadł śniadanie. Wzrok utkwił w butelce
ketchupu pikantnego z Pudliszek S.A., za 2,99 zł. Odczytał treść
etykiety:
Zapraszamy do Pudliszek, miejsca gdzie ludzie są pogodni i żyje się
szczęśliwie. Dojrzewają tu warzywa pełne słońca i zapachu lata,
które sprawiają, że rodzinne posiłki są promienne i radosne. W
Pudliszkach mówimy "Dodaj serce do jedzenia" i wiemy, co to znaczy.
Wszyscy by pewnie dawno uciekli do miejsc szczęśliwych. Wtedy tam
przeludnienie, korki, kolejki, tłok i przepychania. Pewnie dlatego
szczęśliwi rzadko powiadamiają o swoim szczęściu. Cychol
domniemywał, że właśnie odnalazł na ketchupie, nieostrożnie
umieszczony drogowskaz do raju.
Niech Rala zasuwa do tych
Pudliszek sprawdzić ceny nieruchomości. A jakby się dało, te
przyczyny szczęścia w walizkach Millerowi do URM przytachać, by nimi
premier nagradzał te wsie i aglomeracje, co w wyborach na SLD
postawią

wyrafinowanie kalkulował Cychol.
Recepta He.He.
No to udałem się do Pudliszek słynących w Rzeczypospolitej z tartych
pomidorów
co zwane są przez roślinoznawców jagodami. Wieś liczy
2700 mieszkańców. Gmina Krobia. Dawne woj. leszczyńskie.
Zakład Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego w Pudliszkach obecnie jest we
władzy amerykańskiej Kompanii Heinza. Henry Heinz
zwany
żartobli-wym skrótem He. He., zafundował sobie w 1869 r. w Pitsburgu
tarcie chrzanu. Wzbogacił się na tym niebotycznie. Już w 1890 r.
uczciwie dzielił się z robotnikami dochodem, bo płacił im aż 50
centów za 10 godzin pracy. Żyjący spadkobiercy He. He. sprzedają
mikstury na bazie pomidorów za 9 miliardów rocznie. He. He. podbił
świat swoim smakiem, który wytwarzano przy mruczeniu mantry: "Zwykłe
rzeczy robić niezwykle dobrze zwykłerzeczyrobićniezwykledobrze
zwykłerzeczyrobićniezwykledobrze". Zaklęcie to jest
skuteczne do dziś. Jak nam zdradził jakiś roztargniony dyrektor
polskiego Heinza, idzie jednak o to przy okazji, żeby właścicielowi
dostarczać jak największy zysk.
Fatamorgana
Zaraz przy wjeździe do wsi majaczy ponura rudera. Blok na
kilkanaście mieszkań wybudowany przez socjalistyczne zakłady w
trosce o pracowników. Nowy właściciel nie ukończył tego chorego
pomysłu. Mieszkańcy z proboszczem na czele chcieli niszczejący
pustostan od nowego chlebodawcy wykupić. Nigdy nie otrzymali
rozsądnej oferty.
Zaraz dalej młódź pudliszkowska napisem na szafie urządzenia
elektrycznego domaga się wyjebania skina. Na orgazm wyczekuje
wytrwale, bo skinów w Pudliszkach brak i nie ma co jebać.
Pogodni robotnicy od Heinza w liczbie około 700 do roboty podróżują
na ro-werach. Uwielbiają to zwłaszcza pluchowatą jesienią i zimą.
Słusznie, bo korzyści z tego są oczywiste: poprawiają kondycję i nie
płacą frycowego ubezpieczalniom samochodów. Dzieci rowerzystów
uczęszczają do przedszkola, którego dumne wrota vis-a-vis okien
dyrektora skapitalizowanej fabryki radują chyba jego serce.
Dyrektor oddelegowany został z Warszawy i jest pełen szczęścia, że
jego dzieci do przedszkola w Pudliszkach chadzać nie potrzebują.
Heinz zainwestował w przyszłość fundując przyszłym pracownikom
nowoczesnego gimbusa w blukolorze. Aby zracjonalizować koszty
poniesione na autobus, w dziale mar-
ketingu i promocji wymyślono, żeby zamalować tylną szybę. Kierowca
nic nie widzi, ale wszyscy z ulicy łatwo się orientują, kto jest
skromnym dobrodziejem pudliszkowskiej dziatwy. Niechybnie się to
zwróci.
Dominuje nad Pudliszkami falliczny symbol
fabryczny komin,
świętokradczo ustawiony obok papieskiego krzyża. Okazuje się jednak,
że to nie komuniści dobudowali fallusa krzyżowi. Krzyż wyrósł potem

pewnie dlatego, że inwestor nie dostrzegł profanacyjnej konotacji
między budowlami.
Radość pudliszczan mógłby budzić inny komin strzelający w górę ze
środka pola kukurydzy. Dowiedziałem się jednak, że nikt tego komina
nie wybudował. Mniemamy, że to fatamorgana ukazująca się złośliwcom
czytającym etykiety na ketchupie.
Nie ustaliłem widzialnych powodów szczęśliwości. W kręgach
zbliżonych do sołtysa wyjawiono mi, iż szczęśliwość pudliszczan
zakopana została w ziemi. Wieś bowiem jest całkowicie
zwodociągowana, skanalizowana, zgazyfikowana, a Heinz postawił
nowiuteńką oczyszczalnię ścieków.
Każdy pudliszczanin mógł ponadto chcieć mieć telefon, gdyby chciał
telefonować do innego w ważnej sprawie. Nie wszyscy jednak chcieli.
Szczęście to ketchup
Dybałem na tubylców z fotoaparatem z intencją uwiecznienia
szczęśliwego życia. Spotkałem się jednak z dużą ich niechęcią, a
momentami agresją
pewnie nie chcieli, aby o ich szczęśliwości
obwieszczać na łamach gazety. Trafiłem na właściwego wreszcie, co
mnie oświecił. Ludność Pudliszek, tak w ogóle, to za szczęśliwa nie
jest. Ale bycie szczęśliwym leży niejako w ich zawodowych
obowiązkach. Zdjęcia mogłyby zdemaskować taki marketingowy fałsz,
dlatego fotografów się tu nie lubi. Wytłumaczono mi, że na
ketchupowej etykiecie stoi zasadniczo prawda, tyle że została ona
przez nas opacznie pojęta. Ludzie są pogodni.
Czyli deszczowi, pochmurni lub wietrzni
jak to z pogodą się
zdarza. A żyje się szczęśliwie
na przykład komarom lęgnącym się w
cuchnącym wylewisku obok jednej z dróg dojazdowych. Bagno występuje
z rowu mimo kanalizacji i podmywa przydrożne pola.
Reprezentant Heinza postawił mnie przed dylematem: Jaki sens ma
czepianie się, sarkazm i robienie szumu przez taką gazetę z powodu
niezbyt trafnej etykiety o szczęśliwych pudliszczanach na doskonałym
skądinąd ketchupie?
Otóż sens jest, a i powód ważny. Im wyżej ludzie stoją w społecznej
hierarchii, tym ich świństewka są lżejszej rangi w jednostkowym
pojęciu. Jednakowoż powielając w setkach tysięcy egzemplarzy
ety-kiet leciutką nieprawdę robi się zwykłym ludziom we łbach zamęt,
a ci i bez tego mają kłopoty w odróżnianiu czerni od bieli. To jest
złem poważnym.
Staram się na przykład uwierzyć, że ketchup z Pudliszek jest bez
konserwantów. Jednakowoż już zaraz chwali się, że zawiera on
zagęstnik
acetylowany adypinian dwuskrobiowy. Mniam, mniam. A może
masa netto sygnalizowana na etykiecie: 480 gramów w rzeczywistości
wynosi 560? A skąd mam pewność, że ketchup pikantny to w ogóle jest
ketchup, a nie jakiś żart, skoro producent zaprasza mnie do
Pudliszek, licząc na to, że z jego zaproszenia nie skorzystam.
Wyjaśniam dalej. Tak jak ci, co kochają ketchup, a nienawidzą
pomidorów, tak i my też jesteśmy za ketchupem Heinza, ale mamy
uzasadnione powody, aby dialektycznie producenta jego nie lubić.
Z kręgów Heinza doniesiono, że chybione etykiety zostaną niebawem
zmienione. Gratulacje!
Naprawdę jednak zapewniamy, że żyje się w Pudliszkach szczęśliwie, a
ludzie tu są jak słońce pogodni w Stritsbecirku. Dajemy na to z
Cycholem słowo!
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie ma wódy na pustyni "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Miedziokraci "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pan minister skarbu Kaczmarek przyjął delegację reprezentującą
dwutysięczną grupę bezrobotnych szczecińskich stoczniowców. Obiecał
im cud
renacjonalizację Stoczni Szczecińskiej. Jeszcze niedawno
stoczniowcy wodzeni przez aktyw NSZZ "Solidarność" żądali chleba i
prywatyzacji.
Pan wicepremier Marek Pol znów został wybrany na szefa Unii Pracy.
Pol ponownie wprowadził swą Unię do parlamentu nie topiąc jej w
SLD-owskim morzu. Kongres UP potwierdził lewicowy charakter tej
partii, zwłaszcza jednoznaczne dążenia do stworzenia państwa
świeckiego, neutralnego światopoglądowo. Ponieważ SLD coraz bardziej
drepcze ku centrum i na lewicy robi się wolne pole, partia Pola ma
szansę na wzrost poparcia.
Z okrzykami i portretami swego wodza, przy użyciu posłów-wytrychów
wdarli się zwolennicy Samoobrony do gmachu Ministerstwa Rolnictwa.
Policja po długich i wyczerpujących dla stron rozmowach wyprowadziła
ich na zewnątrz. Wódz Lepper zażądał od premiera Millera szybkiej
randki. Jeśli premier Lepperowe zaloty odrzuci, to wódz zemści się
na całym kraju blokując drogi.
Opisywana przez nas w zeszłym tygodniu święta krowa NSZZ
Solidarność Rolników Indywidualnych Marian Zagórny znów zablokował
kolejowe przejście graniczne w Muszynie protestując przeciwko
importowi zboża.
Ze Słowacji powrócił i poszedł siedzieć prawicowy kolega
Zagórnego, były poseł AWS Marek Kolasiński. W poprzedniej kadencji
uchodził za faceta organizującego szmal dla kierownictwa AWS.
Prysnął korzystając z ostatnich dni immunitetu. Ukrywał się pod
przebraniem księdza katolickiego. Tam jednak przekręty "na księdza"
robi się trudniej.
Sąd elbląski wystąpił o zgodę na areszt posłanki Samoobrony Danuty
Hojarskiej, wiceprzewodniczącej sejmowej Komisji Sprawiedliwości.
Hojarska oskarżona o fałszerstwa notorycznie odmawiała kontaktów z
sądem. Ponad pięciuset delegatów utworzyło młodzieżówkę Samoobrony.
Sądy w RP będą miały co robić.
Przytulisko dla odrzuconych przez społeczeństwo w ostatnich
wyborach posłów i polityków AWS prezes Mirosław Sekuła uczynił w
Najwyższej Izbie Kontroli. Sprawami międzynarodowymi zajmować się
tam
będzie Maria Smereczyńska, była szefowa Komisji Rodziny,
przeciwniczka integracji z UE, a wizjonerstwem w zakresie polityki
medialnej
jej kolega Marek Markiewicz.
Zatrudniono też faworyta Czarnej Wdowy
marszalicy Grześkowiakowej

pana Bogdana Skwarka.
Wedle ostatnich notowań preferencji wyborczych sporządzonych przez
PBS, a opublikowanych przez "Rzeczpospolitą", spadło poparcie SLD do
35 proc. Wzrosło Samoobronie do 17 proc., PO ma 13 proc., PSL
9,
PiS
8, LPR
9, a UW
4 proc.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Polityczne mole
Gdzie się podziewają uopcy malowani?
Na kanwie niedawnej dyskusji o pieniądzach dla Instytutu Pamięci
Narodowej (IPN) chcielibyśmy wtrącić swoje trzy grosze. W tej tak
potrzebnej placówce siedzą ludzie nad wyraz zasłużeni dla ojczyzny.
Ich nazwiska nie pojawiają się w prasie. A szkoda: swoimi
życiorysami mogliby świadczyć o apolityczności tej
instytucji.
W dawnym UOP istniało coś takiego, jak Biuro Ewidencji i Archiwum
(BEiA). Zajmowało się ono gromadzeniem, zabezpieczaniem i częściowo
analizą zasobów archiwalnych naszej apolitycznej bezpieki. Można by
je najprościej określić, jako pamięć tajnych służb. Ustawa mówiła,
że archiwa mają przejść z UOP do IPN. W rezultacie zostały w tych
samych rękach. Aż 5 byłych pracowników BEiA UOP trafiło właśnie do
IPN.
1. Leszek Postołowicz
były zastępca szefa BEiA Antoniego
Zielińskiego. Obecnie zastępca szefa archiwów IPN. Jako największą
zasługę przypisuje się mu wywołanie skandalu przy okazji lustracji
prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
2. Jolanta Gepner
zarówno w IPN, jak i w BEiA UOP, prawa ręka
Postołowicza (eksnaczelnik wydziału archiwalnego).
3. Dorota Kossowska
prosty pracownik archiwum IPN. W UOP

najbardziej zaufana osoba Gepnerowej.
4. Adam Bernatowicz
były zastępca dyrektora BEiA, były dyrektor w
UOP czasów Nowka, były dyrektor w MSWiA. Obecnie pełnomocnik pionu
ochrony IPN.
5. Paweł Wolski
w BEiA naczelnik wydziału zabezpieczenia biura.
Obecnie pracownik pionu ochrony IPN.
Jeśli w tej wyliczance zabrakło wam samego szefa BEiA UOP

Zielińskiego, to spoko, bo i jego namierzyliśmy w instytucji równie
ambitnej i apolitycznej jak IPN. Poszedł ze swoimi do Rzecznika
Interesu Publicznego (RIP), czyli do Nizieńskiego:
1. Antoni Zieliński
były szef BEiA UOP, były biegły i świadek w
procesie lustracyjnym prezydenta Kwaśniewskiego. Obecnie zastępca
dyrektora w biurze RIP.
2. Ryszard Kudra
były zastępca Zielińskiego w UOP, były naczelnik
we wrocławskiej delegaturze UOP. Obecnie pełnomocnik RIP na Wrocław.
Pan Antoni Zieliński ściągnął sobie jeszcze 3 pomniejszych, ale
pewnych pomagierów z UOP.
3. Grzegorz Karbowiak
były pracownik BEiA, a ściślej sekcji
specjalnej pracującej dla RIP.
4. Jerzy Marcinkowski
były pracownik Zarządu Śledczego UOP.
5. Kazimierz Skalski
były kierownik sekcji i zastępca naczelnika w
BEiA UOP. Do pracy w BEiA rekomendowała go, na piśmie (!), pani
Zielińska, prywatnie żona szefa BEiA
Zielińskiego.
Wszystkim wymienionym w tym spisie
mocno spóźnione, ale bardzo
szczere życzenia walentynkowe.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




BÓG dał znak

W Poznaniu w osiedlu Mikołaja Kopernika drogi wewnętrzne
przeznaczone są dla równych i równiejszych. A nuż jakiś arcybiskup
będzie pędził do swego kochanego proboszcza lub kleryka...

Dla równych i równiejszych są przeznaczone również poznańskie
śmietniki. Chronione przed zaśmiecaniem srożej niż kuria.
Autor : R.S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Matka Boska i zabójcy cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zdycha na stacji lokomotywa
Ponad miliard złotych strat przyniesie w tym roku tylko jedna ze
spółek PKP. A spółek jest kilkadziesiąt. Bijemy na alarm.
Po zakończonej pracy do domów rozwozi kolejarzy wielka spalinowa
lokomotywa. Robiąc za taksówkę przejeżdża 70 kilometrów. Całe składy
jeżdżą jako tak zwane pociągi służbowe, przemierzając "na pusto"
setki kilometrów. Coraz więcej połączeń jest likwidowanych.
Nieużywane tory po jakimś czasie znikają wymontowane przez
"zbieraczy złomu". Na liniach, które jeszcze funkcjonują,
konduktorzy po prostu biorą bezczelnie w łapę. W biedniejszych
regionach kraju nie wstydzą się brać złotówki. Brudne, śmierdzące
pociągi, z wybitymi szybami i zdemolowanymi wnętrzami są miejscem
rozbojów i kradzieży. Tak wyglądają przewozy regionalne PKP, chociaż
skarb państwa dopłaca do tego interesu setki milionów złotych
rocznie. Chociaż my jako pasażerowie płacimy coraz więcej za bilety,
szmal znika jednak w kolejowym worku bez dna.
Od października zeszłego roku PKP została podzielona na
kilkadziesiąt spółek. Jedną z nich jest spółka PKP Przewozy
Regionalne. W pierwszym kwartale tego roku przyniosła ona
według
oficjalnych danych
325 mln zł strat*. W wypadku Przewozów
Regionalnych mówi się o 52-procentowym pokryciu kosztów przychodami.
Rada wydaje się prosta: zlikwidować w pizdu cały ten bałagan!
Zastąpić przewozy kolejowe drogowymi. W kasie państwa zostanie
wolnych kilka setek milionów złotych. Zarobią właściciele
mikrobusów, którzy zastąpią transport kolejowy. W wielu miejscach
zresztą już zawojowali sporą część rynku. Na dodatek, w
przeciwieństwie do PKP, skrupulatnie płacą podatki. Ba, gdyby dać im
choćby część dotacji pochłanianej przez PKP, to woziliby nas zapewne
klimatyzowanymi Merolami z barkiem i hostessami. A ludziom jest
wszystko jedno, czy jadą po torach, czy po drodze.
Niestety, takie rozwiązanie okazuje się nierealne. Głównie ze
względu na beznadziejny stan dróg asfaltowych. Gdyby nagle
przerzucić cały lokalny transport na szosy, powstałby gigantyczny
ogólnopolski korek. Co by było dalej, nietrudno sobie wyobrazić. Co
jakiś czas mamy zresztą tego przedsmak. Na przykład w jednym tylko
wypadku mikrobusu na drogach Warmii i Mazur zginęło niedawno 14
osób. Do tego dochodzi ekologia. No i jest jeszcze podkreślany przez
psychologów społecznych czynnik społeczno-socjalny. Okazuje się, że
ludzie lepiej się czują psychicznie, gdy w ich miejscowości są
różnorodne środki transportu. Brak połączenia kolejowego zwiększa
bezrobocie i poczucie izolacji
prowincji. Między innymi dlatego na całym świecie do kolejowych
przewozów regionalnych dopłaca państwo.
Polska też dopłaca. W zależności od długości torów, liczby
mieszkańców i z uwzględnieniem czynnika bezrobocia strukturalnego. W
oparciu o te wskaźniki wylicza się za pomocą specjalnego algorytmu
dotację do przewozów regionalnych.
Dotacją rządzi samorząd wojewódzki. Jest to władza iluzoryczna,
albowiem w praktyce sprowadza się to do przekazania środków do PKP.
A tam można utopić dowolnie duży szmal. Gdyby samorządy mogły
inaczej dysponować niebagatelnymi środkami, które państwo wydaje na
przewozy regionalne, być może dałoby się wyjść z tego zaklętego
kręgu. W jaki sposób? Chociażby przez zakup autobusów szynowych. To
taki większy i szybszy tramwaj, czyli wagon i lokomotywa w jednym.
Pierwszy przetarg na autobusy szynowe rozpisał Olsztyn. Okazało się,
że taki sprzęt mogą dostarczyć trzy firmy. Kolzam Racibórz za 4,5
mln zł, ZNTK Bydgoszcz za 5,5 mln i kanadyjski Bombardier za około 7
mln. Autobus szynowy to mniejsze koszty eksploatacji niż w przypadku
tradycyjnych wagonów ciągniętych przez lokomotywę. Na dodatek
autobusy szynowe są mniej wymagające, jeśli chodzi o trakcję.
Przykład: normalny pociąg pokonuje trasę Pisz
Ełk ze średnią
prędkością 15 km/h. Wlecze się tak ze względu na zrujnowane tory. Po
tej samej nawierzchni, bez żadnego jej uzdatniania, autobus szynowy
pojedzie ze średnią prędkością 50 km/h.
Wystarczy zatem systematycznie wprowadzać należący do samorządu nowy
tabor. Na jego wykorzystanie ogłasza się przetarg. Ta firma, która
najlepiej umie spożytkować szmal z dotacji i od pasażerów, prowadzi
na danej linii przewozy. I wcale nie muszą być to PKP! Zakładając
równość w dostępie do infrastruktury kolejowej można sobie
wyobrazić, jakie efekty przyniosłaby taka konkurencja. Może nawet
jeździlibyśmy nowymi i czystymi wagonami płacąc mniej za bilety? W
Warszawie, Gdańsku i na Śląsku są już podmioty z koncesjami na
przewozy regionalne, gotowe na decydującą bitwę z państwowymi
kolejami.
Ustawodawca miał, zdaje się, właśnie takie rozwiązania na myśli. To
znaczy pobudzenie prywatnej konkurencji. Jednak życie zweryfikowało
te pragnienia negatywnie. Ustawa stanowi, że
samorząd musi co najmniej 10 proc. dotacji, którą dostaje od
państwa, przeznaczyć na inwestycje. W praktyce nie przeznacza
więcej, gdyż PKP Przewozy Regionalne żąda bezwzględnie pozostałych
90 proc. grożąc zamknięciem kolejnych linii.
10 proc., które zostaje w kasie, to w większości województw
zdecydowanie za mało, by dokonać kolejnej rewolucji.
Samorząd warmińsko-mazurski uzbierał na przykład 1,1 mln zł i z
zakupu autobusu zrezygnował. Ustawa o zamówieniach publicznych, pod
której rygorem trzeba by kupić autobus szynowy, nie przewiduje
możliwości płacenia w ratach. Nie można również odłożyć szmalu na
przyszły rok, gdyż środki niewykorzystane wracają do skarbu państwa.
Sytuacja patowa. Wobec tego większość samorządów wojewódzkich z
żalem przekazuje i te 10 proc. do PKP. Na zmarnowanie.
W taki oto sposób PKP Przewozy Regionalne dzięki niedoskonałemu
prawu trzyma za jaja samorządowców. Trzyma również, niczym pies
ogrodnika, rynek przewozów lokalnych, z którym za cholerę sobie nie
radzi. Na koniec roku PKP PR będzie w plecy na zdrowo ponad 1 mld
zł.
Zadaliśmy rzeczniczce prasowej tej instytucji Małgorzacie Bukowskiej
kilka pytań. Kluczowe brzmiały następująco: Kto jest odpowiedzialny
w PKP PR za wyniki finansowe, w jaki sposób i przez kogo jest
rozliczany i kontrolowany? Oraz: Czy istnieje możliwość bankructwa
spółki? Wiele wody w Wiśle upłynęło, a my
mimo interwencji u
głównego rzecznika PKP Romana Hajdrowskiego, odpowiedzi się nie
doczekaliśmy. Zapewne dlatego, że prawdziwe odpowiedzi powinny
brzmieć: na pierwsze pytanie
nikt i wszyscy mają to w dupie; na
drugie
nie, bo i tak skarb państwa, czyli frajerzy podatnicy, za
to zapłacą.
* Dane takie podali przedstawiciele PKP PR na posiedzeniu sejmowej
Komisji Transportu.

Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tajny pakt Miller - Gates "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Agonia
Impexmetal był potężną spółką giełdową, której majątek przekraczał
600 mln zł. Dziś to symbol ruiny w przemyśle ciężkim.
Spółki Impexmetal, Elektrim, Budimex i Exbud stanowiły przykład
udanej transformacji. To przeszłość. Teraz Impexmetal walczy o
przetrwanie. Próbuje sprzedać co cenniejsze aktywa, aby spłacić
zaciągnięte przez ostatnie zarządy kredyty. Najnowszy pomysł to
sprzedaż Huty Zawiercie.
Uścisk etosu
W 1998 r. AWS przeprowadziła operację usunięcia z zarządów wielkich
firm prezesów kojarzonych z SLD. Wycięto Skowrońskiego z Elektrimu,
Wojtulewicza z Impexmetalu, Tuderka z Budimeksu. Odeszli Zarazka z
Exbudu i Charchala ze Stalexportu. Na gospodarczą arenę wkroczyły
młode wilki biznesu, z których obok Barbary Lundberg, prezeski
Elektrimu, największą sławę zyskał prezes Impexmetalu Jacek Krawiec.
Wystarczyło kilka lat rządów Krawca, aby firma kontrolująca
najnowocześniejsze polskie huty
Zawiercie i Konin
wpadła w
potężne długi. Stało się to przy milczącej aprobacie zagranicznych
akcjonariuszy i przedstawicieli skarbu państwa. 17 lipca 2001 r.
wybuchł np. skandal, gdy na dorocznym walnym zgromadzeniu wspólników
zabrakło przedstawicieli resortu skarbu, co dowodziło olewania
firmy. Ministrem była wtedy Aldona Kamela-Sowińska.
Pod koniec 2002 r. łączne zobowiązania Impexmetalu i rezerwy na nie
sięgnęły w całej grupie kapitałowej kwoty ponad 1,1 mld zł. Połowa z
tego to kredyty. Udzielony głównie przez PKO SA i BRE Bank. Ostatni
kredyt w BRE
ponad 7 mln euro
spółka wzięła 30 maja 2003 r.
Zabezpieczenie to akcje Huty Zawiercie. Okazuje się, że łączna
wartość umów kredytowych zawartych przez Impexmetal z tym bankiem
przekraczała już pod koniec marca 10 proc. kapitałów własnych.
Nie ma się czemu dziwić... W 1998 r. radę nadzorczą spółki opanowali
eksperci od metali kolorowych z grupy wicepremiera Janusza
Tomaszewskiego. Po upadku Tomaszewskiego przyszła kolej na
protegowanych ZChN.
Ale w zeszłym roku, już w "epoce SLD", prezes Krawiec wraz z całym
zarządem bez wysiłku otrzymał absolutorium za swoje osiągnięcia.
Nawet przedstawiciele skarbu państwa głosowali za zarządem.
Tymczasem w 2001 r. po zwycięskich dla SLD wyborach, na zmiany w
Impexmetalu czekali pracownicy hut licząc na to, że będzie można
pozbyć się strachu przed powszechnym na Śląsku bezrobociem.
Specjalista od rad nadzorczych
Następcą Krawca został Jerzy Kamiński. Dla tych, którzy w Polsce
znają się na przemyśle ciężkim, było to zaskoczenie. Nie znano go
jako eksperta od metali kolorowych.
W biznesie zazwyczaj jest tak, że jeśli prezes nie jest fachowcem,
to zastępcy znać się muszą na branży. Pewnie dlatego złośliwi
twierdzą, że Impexmetalem naprawdę kieruje wiceprezes Adamski, aby
prezes Kamiński mógł oddawać się swemu ulubionemu zajęciu

zasiadaniu w radach nadzorczych. Ich lista jest doprawdy imponująca.
l20 czerwca 2002 r. prezes Kamiński został przewodniczącym Rady
Nadzorczej Huty Aluminium Konin
spółki zależnej Impexmetalu, a
wiceprezes Ewa Czarnecka-Bossak
jej członkiem.
lW Hutmenie 49,99 proc. akcji ma Impexmetal. Kto przewodniczył
radzie nadzorczej? Prezes Kamiński.
lPrzewodniczący Rady Nadzorczej Petrobaltiku? Jerzy Kamiński.
lW Radach Nadzorczych Metalexfrace S.A. (Francja) i Sinimpex Metal
Pte. Ltd. (Chiny)
zależnych od Impexmetalu
też znajdziemy
Jerzego Kamińskiego.
Może ta nadmiernie rozległa aktywność prezesa Kamińskiego
spowodowała, że w ciągu ostatniego roku jedynym pomysłem, na który
wpadł zarząd, aby poprawić sytuację spółki, było sprzedanie, czego
tylko się da z posiadanego majątku. A z tym są kłopoty.
Wiceprezes Adamski (przewodniczy Radzie Nadzorczej Huty Zawiercie)
mówił dziennikarzom, że nie udaje się na razie niczego zbyć, bo
inwestorzy nie chcą kupować. Bez wyprzedaży majątku imponujących
długów spłacić się zaś nie da. Pewnie dlatego zimą tego roku prezes
Kamiński wybrał się do Davos na Światowe Forum Ekonomiczne. Szukał
inwestorów!
Wyprzedaż z bonifikatą
Kilka miesięcy wcześniej senator Krystyna Doktorowicz (SLD)
interweniowała w sprawie likwidacji linii cynku w hucie Szopienice.
Pracę straciło ponad 500 osób. Cała dzielnica to dziś getto ludzi
bezrobotnych. Nie lepiej jest w Skawinie. Od czasu do czasu lokalna
prasa trąbi, że w zakładzie wstrzymuje się produkcję, a związkowcy
grożą strajkami, jeśli sytuacja się nie zmieni. Dlaczego? Bo
Impexmetalowi brakuje pieniędzy na finansowanie bieżącej
działalności.
Zarząd próbuje sprzedać a to działkę (5,5 tys. mkw.) i nieruchomości
w centrum Warszawy, a to Hutę Zawiercie, a to Skawinę i może
zabytkowe Szopienice. Z Hutą Zawiercie się udało.
Za 200 mln zł nabył ją amerykański koncern Commercial Metals Company
Dallas. W 2002 r. wykazał on "imponujący" zysk 4 mln dolarów, czyli
ok. 16 mln zł. Dla porównania Huta Zawiercie, którą CMC kupił, w
2002 r. wykazała 20 mln zysku. Sama nowoczesna walcownia prętów
działająca w tej hucie kosztowała 180 mln zł. Cóż z tego jednak, że
załoga huty tworzy dochód, kiedy Impexmetal będący właścicielem ma
długi?
Zawiercie ma uporządkowane sprawy ochrony środowiska i nie obejmują
jej unijne ograniczenia poziomu produkcji. To prawdziwa perła
polskiego przemysłu ciężkiego. Amerykanie początkowo chcieli ją
nabyć za 160 mln zł, co grupa posłów SLD uznała za skandalicznie
mało. Poszli ze sprawą do ministra skarbu Czyżewskiego i samego
premiera Millera. Wiadomo, zjakim skutkiem. Amerykanie kupili hutę
za 200 mln zł. A poza tym
jak dowodził wiceminister Szarawarski

"Skarb Państwa nie jest stroną w przedmiotowej transakcji", ma
przecież tylko nieco ponad 26 proc. udziałów w kapitale zakładowym
Zawiercia.
Nic dziwnego, że pracownicy warszawskiej centrali Impexmetalu mówią,
iż dziś zarządzanie ich spółką to raczej zajęcie dla syndyka masy
upadłościowej.
Pieprzenie zamiast myślenia
Przypadek Impexmetalu pokazuje rzeczywiste intencje rządu wobec
przemysłu ciężkiego w Polsce.
Huty Konin i Zawiercie
na sprzedaż. W Hucie Baildon
supernowoczesna walcownia rur stoi i ciągnie firmę na dno. Skawina,
Katowice, Sendzimir to obraz nędzy i rozpaczy. Huta Częstochowa,
Ostrowiec to przykłady nieudanego eksperymentu z prywatyzacją. Długo
można tak ciągnąć. I to się nie zmieni, ponieważ tak naprawdę
sternicy tego biznesu i całej gospodarki nie wiedzą, co robić.
Pieprzą ogólniki o restrukturyzacji, modernizacji, prywatyzacji i
Unii Europejskiej.
Nie mam złudzeń co do przyszłości polskiego przemysłu ciężkiego. W
najbliższych latach albo zostanie przejęty przez światowe
megakoncerny, albo zniknie.
Ostatnio do 22 sierpnia wyłączność na negocjacje w sprawie zakupu
Polskich Hut Stali (huty
Katowice, Sendzimir, Florian i Cedler)
otrzymał koncern LNM Holdings NV należący do hinduskiej rodziny
Mittal. Jeśli do tego czasu ci holenderscy Hindusi się nie dogadają
z Polakami prawdopodobnie do gry wrócą Amerykanie z US Steel. Jestem
pesymistką. Związkowcy z "Solidarności", którzy dziś gromko domagają
się szybkiej prywatyzacji, powinni porozmawiać ze swymi kolegami z
FSO. Oferta Daewoo też początkowo wyglądała imponująco.
Nie ma też co liczyć na Unię Europejską. Nie jest ona zainteresowana
rozwojem hutnictwa w krajach "nowej" Europy. W październiku 2001 r.
Komisja Europejska odrzuciła plan restrukturyzacji czeskich hut do
roku 2010 przygotowany przez rząd w Pradze.
Gdy chodzi o Polskę, ambitne plany rozkręcenia budownictwa
mieszkaniowego czy budowy autostrad mogą potknąć się o możliwości
produkcyjne
a raczej ich brak
polskich hut. I tak już
importujemy dużo stali. Gdyby jednak jakimś cudem zaczął się boom na
rynku budowlanym, ceny pójdą w górę, co spowoduje wzrost kosztów i
zdusi ożywienie. Droższe też będą autostrady. Tak to kolebie się
polityka gospodarcza rządu. Upadek stoczni poprzez ich prywatyzację
ciągle jest wzorem.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Niesiadki
Finał opisanej w "NIE" sprawy korupcji w Urzędzie Gminy Warszawa
Ursynów: niby jest wyrok, ale tak, jak gdyby go nie było.
Przypomnijmy, co pisaliśmy w "NIE" nr 36/2000: w roku 1999
Franciszek Aromiński, z zawodu przedsiębiorca, zawiadomił
prokuraturę, że trzech ursynowskich urzędników wymuszało od niego
łapówki. Gdy zmieniał ogrodzenie swojej posesji przy ul. Poleczki,
złapał go na gorącym uczynku kierownik Referatu Architektury i
Nadzoru Budowlanego w Urzędzie Gminy Józef Z. Stwierdził, że taka
operacja wymaga pozwolenia na budowę, ale można ją zalegalizować za
drobne 5 tys. zł. Dlaczego tak drogo? "Muszę się podzielić z "górą"

objaśnił kierownik Z. Aromiński zapłacił. Niedługo potem zabiegał
o zgodę na rozbudowę swojego biurowca przy ul. Poleczki. Józef Z.
zażądał 120 tys. zł. Zaskoczony biznesmen zwrócił się do naczelnika
Wydziału Architektury Waldemara Ł. Ten zażądał 25 tys. dolarów.
Wstrząśnięty tą pazernością Aromiński poszedł prosto do
wiceburmistrza Janusza N., któremu podlegał pion architektury.

Odgonię od pana tę sforę, ale wyświadczy mi pan małą przysługę

rzekł pan N. Mała przysługa polegała na nabyciu i zamontowaniu w
willi wiceburmistrza pieca centralnego ogrzewania firmy Bosch. Nie
zadowoliwszy się piecem, Janusz N. nagle odmówił pozwolenia na
budowę. Tu jednak przegiął.
Franciszek Aromiński zawiadomił o wszystkim prokuraturę. Musiał być
naprawdę zdesperowany, gdyż obowiązujące wówczas prawo przewidywało
karanie i łapówkodawcy, i łapówkobiorcy. (Zmieniło się to dopiero w
kwietniu 2003 r.: Sejm zagwarantował bezkarność temu, kto da łapówkę
i sam zawiadomi o tym organy ścigania).
Aromiński na własne życzenie zafundował sobie proces. Miał
szczęście, że ostatecznie został uniewinniony. A drugi oskarżony

Józef Z.? Po trzech latach przepychanek sądowych dostał dwa lata w
zawieszeniu na cztery i 6 tys. zł grzywny (co trudno uznać za surową
karę, zważywszy na wysokość łapówek). Już wcześniej koledzy wykopali
go z pracy i umyli rączki.
A co z ówczesnym naczelnikiem Wydziału Architektury Waldemarem Ł.?
Pan naczelnik wykpił się ze wszystkiego. A wiceburmistrz Janusz N.,
który wyłudził od Aromińskiego piec? Włos mu z głowy nie spadł. A
kumpel Janusza N., burmistrz Stanisław Faliński, który nie poczuwał
się do odpowiedzialności za to, że policja znalazła w podległym mu
urzędzie stertę dokumentów z podrobionym podpisem nieboszczyka?
Pozostał czysty i nieskalany jak ministrant; zmiotły go ze
stanowiska dopiero wybory. A radni z rządzącej wtedy koalicji
AWS
UW, którzy bronili Janusza N. jak niepodległości, twierdząc, że
nie ma żadnej afery korupcyjnej, tylko wredna prowokacja polityczna?
Doczołgali się spokojnie do końca kadencji i wystartowali w nowych
wyborach. Można się pocieszać tylko tym, że przegrali.
Jest w tej historii coś, co obraża ludzki rozum. Jeśli zeznania
dotyczące Z. wystarczyły sądowi do jego skazania, to jakim cudem
wyłgali się Ł. i N.? Czy to nie śmieszne, że wyrok dostał tylko
łapówkarz najniżej postawiony w hierarchii służbowej?
Parę cytatów z wyroku na Józefa Z.: przyjęcie korzyści majątkowej,
dokument z podrobionymi przez siebie podpisami, posługiwał się
fałszywą pieczątką, podrobił dokument, podrobił opinię techniczną,
dopuścił się przestępstw na szkodę inwestorów i uczestników
postępowań, działał w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Wynika z
tego jednoznacznie, iż w Urzędzie Gminy panował burdel, liczne kanty
i przekręty. Czy to możliwe, by sprawcą tego wszystkiego był jeden
jedyny Józef Z.
przestępca prawie doskonały, który z nikim nie
musiał się dzielić, a swoje oszustwa niezwykle skutecznie ukrywał
przed nieświadomymi niczego kolegami i szefami?
Drużyna Kaczora objęła władzę w Warszawie obiecując rozliczenie afer
i wypalenie korupcji rozżarzonym żelazem. Wysłała inspektorów do
urzędów byłych gmin, obecnie dzielnic, by wytropili wszelkie
nieprawidłowości. Co wytropili ludzie Kaczora na Ursynowie?
Dotychczas nic.
Autor : D.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prawo świętojebliwych
Nasz ustawodawca to specjalista od załatwiania spraw nieistotnych.
Mamy więc w kodeksie rodzinnym i opiekuńczym wymolestowane przez
parafiankę-ambasadorkę śluby końkordatowe oraz instytucję separacji
pomysłu Adama Strzembosza. Nie mamy za to wielu instytucji
potrzebnych ludziom prowadzącym mniej święte życie.
Dostaliśmy po komunie kodeks rodzinny i opiekuńczy, najlepszy w
poprzednim obozie. Wystarczy przypomnieć, że nie dość gorliwie
wprowadzaliśmy radziecki wzorzec majątkowej wspólności ustawowej
małżonków, który był wówczas przedstawiany jako dowód
równouprawnienia płci. Polacy, jako jedyni, pozostawili sobie
możliwość podpisywania intercyz, choć obiektywne warunki gospodarcze
raczej nie sprzyjały tworzeniu rodzinnych fortun.
Nie najgorszy ten kodeks funkcjonował bez większych zgrzytów, ludzie
rozwodzili się wedle osobistych upodobań, jak kto chciał. Już jednak
krótko po 1989 r. po cichu zabrano się za swobodę rozwiązywania
małżeństw. Pod hasłem podniesienia poziomu orzecznictwa kopem
przepchnięto rozwody do sądów wojewódzkich, które odtąd miały być I
instancją. Wyuczonym w sprawach rozwodowych sędziom w rejonach
pozostawiono sprawy o alimenty, o pochodzenie dziecka, sprawy
opiekuńcze i inne bzdety. Nikt wtedy jeszcze nie pisnął, że cały ten
zabieg ma służyć wyłącznie upodleniu grzeszników chcących się
rozejść.
Potem poszło już gładko. Nie czyniono nawet umizgów do publiczności,
że kolejne nowele przyniosą jakiekolwiek korzyści śmiertelnikom.
Podpisany w 1993 r. Końkordat nie przewidywał koniecznego
pośrednictwa urzędników z USC w zawieraniu ważnych związków
małżeńskich. Postanowienia tej bezcennej umowy przeleżały się przez
całą kadencję 1993
97, gdy SLD był jeszcze brawurowo odważny w
stosunkach z czarnymi.
Z Sądu Najwyższego odszedł Strzembosz, ale jego idea separacji
zapłodniła przychodzących do władzy w 1997 r. W pomyśle ślubów
końkordatowych i tej instytucji nie byłoby niczego złego, gdyby nie
to, że są one jedynymi widomymi dowodami myślenia polskiej prawicy o
prawie rodzinnym.
Za rządów awuesiaków zaklepano nam śluby przed kościelnymi
urzędnikami i separację.
Ustawodawca zajął się również skomplikowaną kwestią pochodzenia
dziecka wiarołomnej kobiety, która niemal natychmiast po ogłoszeniu
rozwodu wyszła ponownie za mąż.
Do kompletu dorzucono jeszcze obniżenie wieku faceta
nupturienta.
Wcześniej było to 21 lat, a za zgodą sądu
18. Teraz chłop bez
pytania trybunałów może się machnąć już po ukończeniu 18 roku życia.
Nie zadbano jednak o zrównanie praw płci. Panna, która ukończyła lat
16, może dostać sądową zgodę na ślub, kawaler w tym wieku może
sędziego obejrzeć z daleka. Dyskryminację mężczyzn pozostawiono w
kodeksie świadomie, wbrew opiniom profesorskich mądrali z komisji
przy ministrze sprawiedliwości.
Innych zmartwień w zakresie prawa rodzinnego polska prawica nie
poznała, a skoro ich nie zna, to problemu nie ma. Pora by jednak
dostrzec, że od lat 80. zmieniło się kilka spraw, które w rozumnych
państwach prawa mają ogromny wpływ na działania ustawodawcy. PiSuar
chce pod hasłem moralnej i etycznej odrębności (czytaj: wyższości)
polskiego prawa rodzinnego od prawa UE, zachowania radzieckich
pomysłów. Nikt nie zastanawia się nad tym, że zmieniły się stosunki
majątkowe Polaków, że nauka wypracowała wiarogodny dowód pochodzenia
dziecka, że wina jednej ze stron, jako przyczyna rozwodu, w XXI
wieku tylko śmieszy. Winę za rozkład pożycia wymyślono na świecie
tylko po to, by można było wprowadzić rozwody. W XIX stuleciu
przekonanie o nierozerwalności sakramentalnego związku można było
zmiękczyć tylko opisami straszliwych zdrad i okrucieństw. Wkrótce
sytuacje nadzwyczajne strywializowały się do "pijał i bijał".
Nie byłoby może w tym nic złego, gdyby nie fakt, że od tego, kto
ponosi winę za rozkład małżeństwa, polskie prawo uzależnia wiele
skutków o poważnym znaczeniu. Winny nie może np. żądać alimentów.
Sposób ukarania jest niezły, ale w polskich realiach oznacza, że
winny nie dostanie renty po współmałżonku, nie dostanie jej również
niewinny, gdy nie pozwał winnego o alimenty. W praktyce wygląda to
tak, że po czterdziestoletnim małżeństwie żona nie dostanie renty po
swoim ciemiężycielu, jeżeli nie wystąpiła o alimenty. Dostanie ją
natomiast kobieta poślubiona tydzień wcześniej przez tyrana. Nie
trzeba nawet zawierać innego związku, by była żona polizała łapę.
Wystarczy, że przez całe życie prowadziła dom, a po rozwodzie
wszelkie zgromadzone w ZUS i filarach środki powędrują za mężem.
Trzeba winę za rozkład pożycia wypieprzyć z kodeksu na zawsze,
uznając, że do rozwodu wystarczy, aby jedna ze stron naprawdę nie
chciała pozostawać w stadle.
Nie należy pary ludzi zmuszać do poniżającego dowodzenia win
rzeczywistych czy urojonych.
Pochodzenie dzieci jest wielkim problemem. Amerykanie dowodzą, że u
nich ok. 10 proc. ślubnych pociech nie pochodzi od męża matki. U nas
niektórzy hematolodzy dziecięcy mówią nawet o 15 proc., ale
widocznie wyższy u nas odsetek wynika z tego, że zdrada mamusi jest
przykładnie od razu karana
chorobą potomka. Chłop jest głęboko upośledzony w przepisach
kodeksu. Bo może on być ojcem dziecka, ale nie może domagać się
urzędowego potwierdzenia tego faktu. Nie chodzi tylko o sytuacje,
gdy matka dziecka jest ślubną małżonką kogoś zupełnie innego.
Mamusia zadecyduje, czy partnera dopuścić do uznania oseska. Za to
dziecko może pozywać domniemanego ojca zawsze, samodzielnie lub za
pośrednictwem mamusi.
Nauka dała nam dowód stwierdzający, czy dziecko pochodzi od
konkretnego mężczyzny. Są nim badania genetyczne wymagające jedynie
splunięcia do próbówki. Dawniejsze dowody mogły co najwyżej
wykluczyć czyjeś ojcostwo. Nowe testy są już powszechnie dostępne w
europejskich aptekach. Ile byłoby
prościej wprowadzić ten środek dowodowy, niż narażać ławników na
wysłuchiwanie z wypiekami na twarzach pikantnych szczegółów z życia
par, trójkątów i innych wieloboków.
Sejm śpi spokojnie czekając na kataklizm, nie przyjmując do
wiadomości, że czas spycha go na margines śmieszności. Nie ma np.
odpowiedzi na pytanie: co robić z dziećmi poczętymi w laboratoriach
przy świadomym użyciu materiału genetycznego osób trzecich?
Stosunki majątkowe małżonków regulują zasady wymyślone za Stalina.
To, że w Polsce przez cały okres PRL pozostawiono możliwość pisania
intercyz, zostało skrzętnie wykorzystane przez najbardziej
świadomych przedstawicieli społeczeństwa, z aktywistami Wołomina i
Pruszkowa na czele. Wspólność ustawowa przestała się sprawdzać nie
dlatego, że Polacy stali się bogatsi, bo to dotyczy nielicznych.
Przepadła, jako powszechna idea, w następstwie jednej z czterech
wielkich reform
emerytalnej. Byłaby też pora, by ustalić, dlaczego
żony, również macochy
a te mają przykry zwyczaj żyć dłużej
mają
być uprzywilejowane w dziedziczeniu kosztem dzieci. To samo, choć
rzadziej, dotyczy mężów, czasami ojczymów.
Nasz kodeks rodzinny i opiekuńczy pasuje do potrzeb Świętej Rodziny
i dzisiejszych kontynuatorów ich dzieła.
Józef nie zajmował się kwestią pochodzenia dziecka, a jako cieśla
nie miał widoków na wielką fortunę. Maria była podmiotem pierwszego
opisanego eksperymentu genetycznego. Wolno im, bo robili to z
wyboru. Ich dzieje opisała księga, ale nie był to kodeks. Niech
nasze życie również opisuje księga, ustawa, kodeks. Tylko, jeśli
łaska, napisana tu i teraz.
Autor : A.B.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Europany i podludy
Z 6 miliardów ludzi żyjących na naszej planecie
5 żyje w krajach
biednych. Każdego dnia 15 tysięcy osób staje się uchodźcami.
Uciekają przed wojną, czystkami, głodem, ubóstwem, chorobami. Groźba
bombardowania Iraku przez USA spowodowała, że 50 tysięcy
uciekinierów wyruszyło do Europy. Podróżują zdezelowanymi statkami,
stłoczeni pod pokładem w nieludzkich warunkach, są przemycani w
chłodniach i w dusznych kontenerach wielkich TIR-ów. Po świecie
krążą już 22 miliony ludzi nie mogących znaleźć żadnej ojczyzny. 80
proc. z nich to kobiety i dzieci. Większość straciła dokumenty i nie
może nawet udowodnić swojego pochodzenia.
Czerwcowy szczyt w Sewilli zakończył się w tonie umiarkowanym, ale
ksenofobiczna propaganda ugrupowań skrajnie prawicowych przyniosła
owoce
niektóre z państw Unii przemieniają się w twierdze.
W Niemczech w marcu przegłosowano nową ustawę o emigracji
przedstawioną przez socjaldemokratyczną partię Schrdera. Liczba
emigrantów w kraju będzie uzależniona od zapotrzebowań gospodarki na
siłę roboczą. Karta pobytowa ma być przyznawana w systemie
punktowym, zależnym od wieku, wykształcenia, zawodu, stanu cywilnego
i znajomości języka.
W prawicowej Austrii wchodzi w życie nowa ustawa opierająca się na
tych samych zasadach. Przewiduje się 2 tys. emigrantów rocznie do
prac, których nie chcą już wykonywać obywatele kraju i 8 tys. do
prac sezonowych. Kursy językowe będą płacić pół na pół państwo i
emigrant.
W parlamencie duńskim konserwatyści, liberałowie i skrajna prawica
przegłosowali w kraju surowsze normy wobec obcych, czyli obywateli
nieunijnych: podnosi się z 3 do 7 lat okres przejściowy pozwalający
na uzyskanie stałego pobytu i wyklucza automatyczne łączenie rodzin.
W celu zmniejszenia zjawiska fikcyjnych małżeństw zezwolenie na ślub
z obcokrajowcem można uzyskać po ukończeniu 24 lat.
W rządzonej przez laburzystów Wielkiej Brytanii w kwietniu
przedstawiono nowy, restrykcyjny projekt ustawy o emigracji. Będzie
obowiązywać "zaprzysiężenie obywatela", który przyrzeknie wierność
koronie i demokracji. Obcokrajowcy ubiegający się o obywatelstwo
muszą zdać egzamin z języka, kultury i prawa.
W Portugalii nowy prawicowy rząd Barrosa pracuje nad własnym
projektem podobnym do niemieckiego czy austriackiego.
W Hiszpanii prawicowy rząd Aznara ogłosił reformę ustawy o emigracji
pochodzącej zaledwie z ubiegłego roku. Przede wszystkim koniec z
okresowymi regulacjami, które pozwalają "nielegalnym" uzyskiwać
dokumenty pobytu co 3
5 lat. Nowe poprawki przewidują podwyższenie
kary więzienia dla osób sprzyjających importowi nie-legalnych
emigrantów spoza Unii oraz słone kary dla przedsiębiorców
zatrudniających "nielegalnych". Na teren Hiszpanii można będzie
wjechać i zamieszkać jedynie mając w kieszeni kontrakt na pracę.
We Włoszech weszły w życie poprawki do starej lewicowej ustawy
emigracyjnej. Jej autorami są: minister z postfaszystowskiej partii

Fini, oraz minister z ksenofobicznej Padanii
Bossi. Ustawa ta
jako pierwsza przewiduje katalogowanie "nieunijnych" poprzez odciski
palców. W niedalekiej przyszłości każdy obywatel UE będzie miał
elektroniczny paszport z podpisem daktyloskopijnym, gdyż zdjęcia nie
zawsze pozwalają stwierdzić tożsamość posiadacza dokumentu. Na razie
jednak ta forma identyfikacji kojarzy się tylko z przestępstwem.
Odstawianie na granicę w trybie natychmiastowym i pod eskortą,
repatriacja statkami i samolotami do ojczyzny, przy współpracy
rządów (lub sankcje, jeżeli nie współpracują), areszt i pobyt w
obozach przejściowych, więzienie dla tych, którzy ignorują ekspulsję

oto co czeka nielegalnych emigrantów pracujących we Włoszech na
czarno (ok. 50 tys. Polaków).
Nawet obcokrajowcom posiadającym dokumenty pobytowe będzie trudniej
żyć w tym kraju.
Muszą odnawiać je każdego roku lub co dwa lata i są one ściśle
związane z umową o pracę. Tak więc każdego emigranta będzie łączyć z
pracodawcą biurokratyczna pępowina, zwłaszcza że ten ostatni jest
odpowiedzialny za to, żeby pracownik miał gdzie mieszkać i wrócił do
kraju, gdy skończy się kontrakt i prawo pobytu.
Koniec z łączeniem rodzin do trzeciego stopnia pokrewieństwa.
Obcokrajowiec będzie mógł sprowadzić tylko dzieci niepełnoletnie
oraz rodziców po 65. roku życia, jeżeli są poważnie chorzy i nie
mają środków utrzymania w ojczyźnie.
Nie będzie podlegać rewaluacji składka emerytalna, najwyżej po 65.
roku życia będzie przysługiwać skromniutka renta z Włoch, jeżeli
oczywiście obcokrajowiec dożyje, bo migranci z Trzeciego, Czwartego
i Piątego Świata, żyją znacznie krócej.
Zaostrzenie norm biurokratycznych dotyczących azylu
najpierw
wydalenie, a potem dopiero możliwość odwoływania się w konsulacie, w
ciągu 20 dni oznacza pewny powrót tam, skąd się przybyło. Najwięcej
zdziwienia budzi fakt, że konsulaty mogą, ale nie muszą informować o
włoskich przepisach emigracyjnych i nie muszą motywować odmówienia
wizy.
* * *
Tak więc nie człowiek, który ma prawo do fundamentalnych praw
człowieka (prawo do pracy, rodziny, opieki socjalnej, emerytury,
bezpieczeństwa, godnego życia), lecz gastarbeiter siedzący wiecznie
na walizkach, żyjący w zawieszeniu i ciągłej niepewności jutra.
Tania siła robocza, która opuszcza terytorium po skończonej pracy,
wywożąc jak najmniej pieniędzy. Takie oblicze odsłania nowa, coraz
bardziej prawicowa Europa, w której nie ma już miejsca ma
wielorasowość, wieloetniczność i wielokulturowość, jakim hołdowała
przegrana we Włoszech centrolewica, i co było powodem jej porażki. W
to miejsce są lepsi i gorsi
obywatele, najemna siła robocza i
"nielegalni".
Poprzez kodyfikację przynależności i wykluczenie
Wspólnota
Europejska buduje się od wewnątrz jako nowe państwo, dla którego
najważniejsze jest bezpieczeństwo i utrzymanie przywilejów.
380-milionowe Stany Zjednoczonej Europy, których obywatele
utożsamiają zagrożenie z obcym, czyli z 19 milionami emigrantów
nieunijnych, to wizja obrzydliwa.
Rodzi się unia małych nacjonalizmów Jean Marie Le Pena, Jorga
Haidera, Nicka Griffina, Pim Foruyna, Filipa Dewintera, Pia
Kjarsgaarda i Umberta Bossiego. Czemuż ks. Rydzyk się przed nią
wzdryga? Toż to bracia-nacjonaliści, towarzysze broni.
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Obiecujący rząd Millera "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Święte słowa marszałka Gringa
Coś się rusza. Ognia! Może to dziennikarz.
Amerykańscy żołnierze traktowali poniżająco grupę 150 irackich
więźniów, zmuszając ich do załatwiania ich potrzeb na otwartym
terenie, na pustyni; drwili z nich i nie przestawali się śmiać.
Muszę przyznać, że odczuwałem wtedy solidarność z jeńcami. Czyja to
relacja? Irackiej telewizji? Katarskiej al Dżaziry? Nie
to
opowieść wysłannika izraelskiej telewizji.
Scenę o traktowaniu irackich więźniów opowiadał Dan Scemama,
korespondent pierwszego kanału izraelskiej telewizji publicznej,
który wraz z korespondentem dziennika "Jedijot Achronot" i
dwuosobową ekipą telewizji portugalskiej wybrał się własnym
samochodem do Iraku, by towarzyszyć zwycięskim oddziałom
angloamerykańskim. Już pierwszego dnia Amerykanie zatrzymali całą
czwórkę nie zważając na legitymacje. Dziennikarzy uznali za irackich
szpiegów i tak ich traktowali. Mimo naszych wyjaśnień trzymali nas
godzinami pod lufami karabinów, bez jedzenia i nie pozwalając nam
przez 36 godzin wyjść z wojskowego jeepa, w którym nas zamknęli.
Potem przetransportowali nas helikopterem do Kuwejtu. Dotkliwie
pobili
Portugalczyka
mówił potem Scemama. Zapewniał, że przeżył najgorsze
48 godzin w swoim życiu.
Po stronie Ameryki
Już na samym początku wojny Amerykanie przywalili ogniem z czołgu w
oznakowany samochód ekipy brytyjskiej telewizji ITN zabijając na
miejscu jednego dziennikarza. Wojnę prowadzą dwudziestolatkowie z
amerykańskiej prowincji non stop nawaleni szczodrze rozdawaną
amfetaminą. Amfa uwalnia od potrzeby snu i od głodu, zwiększa
natomiast agresję, nerwowość, budzi paranoję.
Dziennikarze "wcieleni" do armii (z oficjalną akredytacją 80 proc. z
nich to Amerykanie) dostali szczegółową listę spraw, o których mówić
i pisać im nie wolno. Mają nad sobą oficerów cenzorów, a każdy, kto
pojechał relacjonować wojnę na własną rękę, i tak musi stosować się
do zakazu. "Nie wcielony" dziennikarz "Christian Science Monitor"
Phil Smucker, który w wypowiedzi dla CNN powiedział, że znajduje się
o 180 kilometrów od Bagdadu na drodze między Tygrysem a Eufratem,
został natychmiast aresztowany, wywieziony do granicy z Kuwejtem i
wydalony za narażenie armii na niebezpieczeństwo. Ekipa al Dżaziry
została ostrzelana przez Brytyjczyków pod Basrą, gdy próbowała
sfilmować rozdawanie wody.
Strzelanie do mediów to normalna reakcja sił demokracji w Iraku na
informacje, które nie odpowiadają dostarczycielom trwałej wolności.
Międzynarodowa organizacja dziennikarska Reporterzy bez Granic
(RbG), której Amerykanie po długich targach pozwolili obserwować
warunki pracy "wcielonych" i wolnych dziennikarzy w Iraku, po dwóch
tygodniach wojny donosi, że do licznych reporterów strzelano, inni
byli aresztowani, przesłuchiwani, maltretowani, bici i upokarzani
przez siły koalicji.
Amerykanie strzelają też do mediów irackich: tamtejsza telewizja
została zbombardowana już dwa razy, choć to zbrodnia wojenna: w
świetle Konwencji Genewskich media są dobrem cywilnym i podlegają
ochronie.
Pentagon daje do zrozumienia, że każdy dziennikarz, który źle wpływa
na amerykańskie lub dobrze na irackie morale, zostanie skasowany,
choćby pozornie był poza zasięgiem. 30 marca korespondent NBC News w
Bagdadzie Peter Arnett udzielił wywiadu irackiej telewizji
satelitarnej opowiadając w paru zdaniach, co piszą w amerykańskich
gazetach: że z Blitzkriegu zeszło powietrze i że wojskowi nie wzięli
pod uwagę tego, iż Irak będzie się bronił. Program obejrzeli w
Kairze korespondenci agencji Associated Press i zaraz nadali depeszę
przypominając, że Arnett już parę razy podpadł Pentagonowi. Najpierw
dyrekcja NBC broniła Arnetta zapewniając, że wykonuje on świetną
robotę, a wywiadu udzielił przez koleżeńską kurtuazję. Ale po paru
telefonach z "góry" Arnett wyleciał z roboty w trybie
natychmiastowym. Dużo wcześniej dostał dziennikarską nagrodę
Pulitzera za obsługę wojny w Wietnamie dla AP, a w 1991 r. był
korespondentem CNN w Bagdadzie, co dało mu światową sławę. Teraz w
Stanach roboty raczej nie znajdzie, zaczął jednak pisać z Bagdadu
dla brytyjskiej bulwarówki "Daily Mirror".
Po stronie Iraku
Irakijczycy nie zabili jak dotąd ani jednego dziennikarza. Czterech
przesiedziało parę dni w areszcie w Bagdadzie. Zostali oskarżeni o
szpiegostwo. Kilku Amerykanów z CNN wydalono za granicę. Czterech
Włochów złapanych pod Basrą przewieziono do hotelu w Bagdadzie

będą bulić za wjazd do Iraku bez wizy. Według RbG dziennikarze
akredytowani w Bagdadzie paradoksalnie mają rzadziej do czynienia z
cenzurą niż po stronie amerykańskiej, mogą nawet o niej mówić.
Przesyłane artykuły prasowe nie są poddawane żadnemu sprawdzaniu, a
po publikacjach dziennikarzom nie wygraża się ani ich nie karze.
Gorzej z telewizją. Jednego z dziennikarzy francuskiej telewizji
prywatnej wydalono za sugestię, że ochotnicy z Zachodu, którzy
siedzą w Bagdadzie jako "żywe tarcze", są manipulowani przez
Saddama.
Tu też reporterzy są "skoszarowani" (w trzech hotelach) i na ogół
trzeba trzymać się organizowanych przez tamtejsze władze wycieczek,
ale dość łatwo można zorganizować skoki w bok. Wojsko nie dopuszcza
do niektórych zbombardowanych obiektów, ale samochody
przystopowanych dziennikarzy nie są rewidowane.
Nie odnotowano żadnego strzelania czy wygrażania bronią. Iracka
propaganda antyamerykańska nie odbiega natomiast merytorycznym
poziomem od amerykańskiej propagandy antyirackiej.
W Polsce
W Polsce na ogół kopiuje się po prostu amerykański punkt widzenia.
TVN podpisała umowę z Fox News, perłą w koronie megakoncernu
Rupperta Murdocha, telewizją bezwarunkowo oddaną administracji
Busha. Zresztą na czele Fox News Channels stoi Roger Ailes
były
doradca do spraw mediów Ronalda Reagana, starego i młodego Busha.
Fox dmie w trąby patriotyzmu bez opamiętania, reporterzy wyrażają
raźną satysfakcję z bombardowań Bagdadu, a kanał puszcza co godzinę
teledyski patriotyczno-wojenne nieodbiegające niczym od
patriotycznych teledysków Saddama. Obrońcy Iraku to "terroryści" i
"fanatycy", którzy "atakują", a Amerykanie to "obrońcy" Ameryki oraz
"wolności i demokracji".
Wojowniczość naszych żurnalistów tylko trochę odbiega od stylu
amerykańskiego. Telewizja publiczna w "Wiadomościach" deklaruje
najwyższe rozczarowanie faktem, że nasi sojusznicy nie rozwalili już
pierwszego dnia irackiej telewizji i że trzeba to natychmiast
zrobić. Durczokowi dzielnie przytakuje korespondent z Iraku, który
pracuje w telewizji od czasów stanu wojennego, kiedy to
demokratyczna opozycja uważała, że TVP uprawia czystą propagandę.
Hermann Gring mówił na procesie norymberskim: Oczywiście, zwykli
ludzie nie chcą wojny, ale w końcu to przywódcy kraju określają
politykę i zawsze łatwo jest pociągnąć za sobą ludzi, niezależnie,
czy jest demokracja, faszystowska dyktatura, parlament czy dyktatura
komunistyczna. Mając głos czy go nie mając, ludzie zawsze mogą być
podporządkowani przywódcom. To łatwe. Jedyne, co trzeba zrobić, to
powtarzać ludziom w kółko, że są atakowani, oraz potępić pacyfistów
za brak patriotyzmu i narażanie kraju na niebezpieczeństwo. To
działa w każdym kraju.
Autor : Jerzy Anderson




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mały cyc
Krew przelewa idol zbuntowanej młodzieży Krzysztof Skiba. Z powodu
popularności Che Guevary. Krew go zalewa, gdy widzi kolejnego
palanta w koszulce Che Guevary. Zwłaszcza w Polsce. Taki gość to dla
Skiby zwyczajny idiota. Który nie wie, że prawdziwy Che miał tyle
wspólnego ze szlachetnością co doktor Mengele. I gdyby teraz Che
żył, pewnie by z dostatku tył. Byłby nudnym siepaczem Fidela albo
lewackim narkotykowym baronem. Che nie chciał siedzieć na posadzie,
korzystać ze zdobytej popularności. Zapragnął dalej wyzwalać lud z
niewolnictwa gospodarki wolnorynkowej. Lud jednak judaszowo
zakapował rewo-lucjonistę rządowym oddziałom i na śmierć go
wystawił. Ku zaskoczeniu prawicy Che zmartwychwstał nie tylko na
obnoszonych na całym świecie tekstyliach.
Walenie w kult Che na łamach prorynkowego "Wprost" nikomu sławy nie
przynosi. Ot, byłby to kolejny przykład poprawności politycznej i
uległości wierszówkobiorcy, gdyby nie postać autora. Skiba, kiedyś
naturalny, potem zawodowy nonkonformista, teraz zazdrości Che nie
tylko wielomilionowych powieleń na bawełnianych T-shirtach i
sztandarach. Przez felieton przejawia się z trudem skrywana inna
Skibowa zawiść. Śmierci.
Patrzcie, patrzcie, sapie z tygodnika Marka Króla krajowy idol. Taki
szkaradek Che słynny jest niczym Jim Morrison, James Dean czy Jimmy
Hendrix. Czemu ja, legenda łódzkiego odprysku Pomarańczowej
Alternatywy, lider buntowniczego Big Cyca, wielokrotny happener, nie
mam jeszcze swoich koszulek? Ano dlatego, że nie umarłem. Jak sam
Skiba zauważa, dobry idol to martwy idol. No, tu sztandarowy
felietonista "Wprost" gubi się. To prawda, że pośmiertni idole w
życiu bywali śmieszni i nieporadni. Kościuszko miał duży nos, a
przed bitwą pod Maciejowicami zachlał się i zgubił mapy. Patrick
Pearse, idol miłej redakcji "Wprost" Irlandii, wywołał wielkanocne
powstanie w 1916 r. tak partacko, że przy nim nawet Polacy byliby
mistrzami rewolucyjnej logistyki. Niczego, poza mitem zrodzonym ze
swej śmierci, nie uzyskał. Frajer, rzekłby wolnorynkowiec, ale ten
Pearsowy mit napędzał potem skutecznie następnych irlandzkich
niepodległościowców.
W Polsce ostatnio szanse na idolstwo miał bliski redakcji "Wprost"
ksiądz Jerzy Popiełuszko. On też miał
jak Che
wszystko, o czym
każdy młody kawaler marzy. Garsonierę, Golfa, atrakcyjną pracę w
stolicy, popularność w mediach, obietnice studiów w Rzymie składane
przez wpływowych przełożonych. Nie zrezygnował z nonkonformizmu.
Życiem za to zapłacił. I czemu teraz młodzież w III RP, katolickiej
przecież, nosi na sercu Che Guevarę, a nie księdza Jerzego? Dlaczego
laicka lewica zdołała ożywić Che, a polska, wierząca w życie po
śmierci, katolicka prawica dodatkowo ukatrupiła zamordowanego
Popiełuszkę? Czy tylko dlatego, że Kościół kat. i związana z nim
prawica nie akceptują nonkonformistów nawet po śmierci,
co jakże łatwo przychodzi miłej mi lewicy?
Żywy, zawodowy nonkonformista Skiba drwi z martwego, tekstylnego
Che, iż służy on kapitalistom niczym lokaj w liberii podający drinka
swemu jaśnie panu. I szydzi: Czy naiwny Che walcząc samotnie na
boliwijskiej wsi, mógł przypuszczać, że po latach będzie pomagał
sprzedawać kamery wielkim koncernom elektronicznym?
Przed laty felietonista Skiba był nonkonformistą, rockandrollowcem.
Walczył z pierwszą komuną, gdy już upadała. Anarchizował. Założył
świetną ka-pelę Big Cyc. Był artystą alternatywnego teatru
Pstrąg-80. Potem wchodził w komercyjne media błyszcząc
nonkonformizmem i nonkonformistycznym kombatanctwem. Niedawno
wypinał dupę na premiera Buzka, gdy rząd Buzkowy końca dobiegał.
Pisał felietony w lewicowej "Trybunie". Doskonale wyczuwał, kiedy
niepoprawność się liczy, a nawet opłaca. Teraz w wolnorynkowym
tygodniku drwi z najsłynniejszego na świecie nonkonformisty.
Czy przed laty naigrywając się z peerelowskich funkcjonariuszy
antykomuch Skiba mógł przypuszczać, że po latach będzie pracownikiem
swego ówczesnego śmiertelnego wroga sekretarza KC PZPR ds.
propagandy Marka Króla, dziś właściciela tygodnika "Wprost"? Będzie
pomagać sprzedawać jego produkt? Jak pogardzany przez niego Che?
Tylko że martwy, pozbawiony praw autorskich Che nie może panować nad
swym wizerunkiem, a jeszcze żywy Skiba mógłby. Tylko czy można tego
wymagać od nonkonformisty, który sam się zutylizował?
Sto lat przed śmiercią Che niezły poeta Mickiewicz napisał:
Ręce za lud walczące sam lud poobcina
Imion miłych ludowi lud pozapomina
Wszystko przejdzie. Po huku. Po szumie. Po trudzie.
Wezmą dziedzictwo cisi, ciemni, mali ludzie.
Już nie wieszcz, ale prorok.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Art de copulation
Jako feminista nie cierpię prawdziwych mężczyzn. Nigdy więc nie
spłodziłem syna, nie zasadziłem drzewa i nie zbudowałem domu.
Właściwości prawdziwego mężczyzny posiada za mnie moja trzecia żona,
toteż nasadziła drzew, nabudowała domów i licznym swym kochankom
objawiła dominację seksualną. Z czasem wielu z nich nosi już z
przodu zewnętrzne objawy ciąży.
Dziesięć lat temu wprowadziłem się do domu, który nam żona
wystawiła. Szczytem nowobogackiej fanaberii był kominek, który klasa
robotnicza z wielkim wysiłkiem uformowała zapewniając nam stałą
zadymę. Na odchodnem filozofujący budowlaniec oparł o kominek deskę,
na której napisał sprayem sentencję dla lokatorów: Ludzie prości
mają prościej. Przypomi-na mi się ona np. gdy czytam powieści Olgi
Tokarczuk. Teraz mą zazdrość wobec prostych ludzi wywołał zaś
Kołodko zmuszając elitę pieniężną do składania dekla-racji
majątkowych. Sporządzam już szkic tego utworu prozą. Może on
osiągnąć rozmiary trylogii.
Zajmująca się szacowaniem wartości mediów renomowana firma Robinsky
& Associates S.A. jedno z moich dóbr wyceniła na 80 mln zł. Wartość
ta nigdzie nie jest zaksięgowana. Nie znajduje się w żadnym banku,
biurze maklerskim czy funduszu powierniczym. Nie ma jej na giełdzie.
Nie tkwi w żadnym komputerze ani w księgach hipotecznych. Nie jest
to bowiem nieruchomość, ale także nie ruchomość, wierzytelność czy
prawo autorskie do książki lub wynalazku.
Można posadzić tysiąc księgowych i choć każdy z nich będzie głównym,
to nie rozwiążą prostej zagadki, jaką mają postać te miliony, bo 80
mln zł to wartość abstraktu. Jednak ten abstrakt można wziąć i
sprzedać za realne 80 mln, odebrać należność w banknotach i się nimi
bawić.
80 mln jest to bowiem wartość rynkowa tytułu tygodnika "NIE" wraz z
jego logo.
Filozofowie, poeci, księża, politycy, demagodzy prawią nam o słowach
najwyższej wartości:
ojczyzna, honor, wolność, Bóg, sprawiedliwość, dobro, bliźni, pokój
itp., itd. Zapytajcie o wartość rynkową tych słów
nikt nie da za
nie złamanego grosza. Kontestatorom całego świata, a też pannom na
wydaniu z satysfakcją zaś ogłaszam, że słowo "nie" miewa wysoką
cenę.
Tytuł "NIE" wyceniono na 80 mln zł, pod warunkiem że ja, Jerzy
Urban, będę zawsze żył, pracował i pismo to prowadził. Przy moich
najlepszych chęciach nie zagwarantuję jego spełnienia. Urban winien
się więc ubezpieczyć od demencji, obłożnych chorób, lenistwa i na
wypadek śmierci na taką kwotę, której
wypłata zrekompensuje spadek wartości tytułu "NIE", gdy pismo to
przejdzie pod inne lepsze kierownictwo.
Gdybym się był ubezpieczył, moje zasoby pieniężne wyszczególnione w
deklaracji dla Kołodki umniejszone byłyby o wielką opłatę
ubezpieczeniową. Za to jednak mógłbym wpisać do deklaracji 80 mln zł
jako wartość tytułu "NIE", za którego zarejestrowanie zapłaciłem coś
ze 100 starych złotych. Ile jednak mam wpisać, skoro się nie
ubezpieczyłem? Nie wiem, ale w deklarację muszę wsadzić siebie
samego. Wyceniając się na 40 czy 60 milionów. Jako wytwór
przedwojennej art de copulation, w skrócie art dco, ustawowo
podlegam zresztą wpisowi niezależnie od swojej wartości wynoszącej
80 000 000 minus X.
Moja wartość jako Urbana
człowieka
tym jest wyższa, im bardziej
spadnie wartość tytułu "NIE", wówczas gdy złapię raka, AIDS, zapiję
się lub zabiję na śmierć w samochodzie. Podlegam bowiem wraz z
czasopismem "NIE" fizycznemu prawu naczyń połączonych.
I ostatnia już uwaga filozoficzna w tym egocentrycznym felietonie.
Papież, jego podwładni, a także politycy, grafomani, humaniści,
prorocy, członkowie Ligi Polskich Rodzin i inni wytwórcy frazesów
głoszą, że człowiek jest wartością bezcenną. Jednakże w obrocie
rynkowym czy giełdowym "wartość bezcenna" równa się gówno wart.
Realnie człowiek nie ma żadnej ceny, chyba że po pokrojeniu na
części zamienne. Ja nie jestem bezcenny. Jako biologiczny organizm
mam rynkową cenę liczoną w dziesiątkach milionów. Moje samopoczucie
jest przez to lepsze niż ludzi bezcennych.
Moja wysoka cena jako żywca daje także poczucie bezpieczeństwa w
małżeństwie. Obywatele-posiadacze, ci, którzy muszą składać Kołodce
deklaracje majątkowe, z niepokojem siadają ze swoimi żonami do
obiadu. Niejedna z nich rada by podać mężowi grzybki czy pierożki
przyspiesza-jące jej dziedziczenie. Ja się żony nie boję, nawet gdy
znajduję ją w łóżku z nożem rzeźnickim, którym dłubie sobie między
zębami. Nie zamarzy przecież ma ukochana żona o wdowim welonie
znamionującym żałobę po dziesiątkach milionów złotych, których
stratę przyniesie moje zdechnięcie. Dlatego zresztą nie
ubezpieczyłem wartości tytułu "NIE" na wypadek mojej śmierci. Chcę,
aby słowa żony o dozgonnej do mnie miłości opatrzone były pieniężną
gwarancją szczerości.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pomnik wybitego oka
Andrzej Lepper buduje sobie relikwiarz, aby w razie najgorszego mieć
się czym zasłonić w nowej Europie.
Partia przewodniczącego Leppera rozwija się. Nie tylko w sondażach,
nie tylko w kongresowej jedności, nie tylko programowo. Partia
Leppera rozwija się także w kulcie własnej martyrologii, można rzec,
w nekrografii, która powinna dopełniać każdą porządną biografię.
Lepper musiał słyszeć wezwanie badaczki romantyzmu, prof. Marii
Janion, że do Europy, owszem, wchodźmy, ale z naszymi umarłymi.
W maju 1999 r. chłopi z Samoobrony zablokowali drogę
Gdańsk
Warszawa, w okolicach Nowego Dworu Gdańskiego. Stanęli
naprzeciwko policji. Jak hufce Jagiełły pod Grunwaldem, jak
szwoleżerowie pod Somosierrą, jak maki na Monte Cassino, jak górnicy
z kopalni Wujek. To była straszna walka. Polski rolnik przeciwko
osiłkom w hełmach i z tarczami, co nie znają litości dla kobiet i
dzieci. Gaz, pałki, gumowe kule. Wtedy Samoobrona dostała od policji
tęgie lanie. Dwa lata później wzięła za nowodworską porażkę rewanż w
wyborach parlamentarnych. Dzisiaj
po czterech latach
jest według
sondaży trzecią siłą polityczną w kraju.
Obelisk upamiętniający tamte wydarzenia stanął już w maju 2001 r.
przy wjeździe do Nowego Dworu, dwa metry od przebiegającej trasy
głównej Gdańsk
Warszawa krzyżującej się z podrzędną drogą na
Malbork. Wykuto na nim inskrypcję: W drugą rocznicę krwawych starć
policji z rolnikami protestującymi w imię obrony polskiego rolnictwa
i godnego życia na wsi. Niżej trochę poezji: Jeno nam trzeba, moi
bracia chłopi, pod jednym stanąć sztandarem jak mur. Choćby był
potop, on nas nie zatopi, bo jedność trwalsza niż granity gór.
* * *
Problem w tym, że do tej pory kamień nie został poświęcony. A nie
wypadało przewodniczącemu składać kwiatów pod kamieniem, z którego
nikt święconą wodą grzechu nie zmył. Zwłaszcza że i żadna urna z
prochami pod ka-mieniem niestety nie leży. Jedyna poważna ofiara
bitwy z maja 1999 r. to człowiek, który stracił oko, trafiony
policyjną gumową kulą. Oka jednak nie zakopano pod głazem.
Okoliczni księża do tej pory nie chcieli poświęcić pomnika.
Zasłaniali się tym, że ksiądz nie jest od machania kropidłem na
każde zawołanie i od robienia akademii. Nawet usilnie namawiany ks.
prałat Jankowski, co to żadnej okazji do pokropku nie przepuszcza,
wymówił się niedyspozycją.
Wreszcie stało się. Sprowadzony spod Łomży ksiądz Jerzy Nowak w
sobotę 31 maja 2003 r. najpierw mszę na miejscu odprawił, potem
święconą wodą pamiątkowy obelisk polał. Może więc bocznymi drzwiami,
trochę od tyłu, przy pomocy tylko jednego swojego sługi niższej
rangi, ale i Kościół Powszechny miejsce martyrologii Samoobronie
zaklepał. Już im tego nikt nie zabierze.
* * *
Elementem dodanym do miejsca bitwy chłopów z policją i świętego już
pomnika stała się w tym roku posłanka Danuta Hojarska, jako
wdowa-Polka, co jest mutacją mitu matki-Polki.
Kobiet drących swoje halki na bandaże dla powstańców, wiernie
czekających i wysyłających paczki na Sybir, stojących nad grobami
Kolumbów, a potem przed bramą stoczni i kopalń. Hojarska poszła
dalej i wyszła z cienia. Ona walczy. Nie tylko z mężczyznami na
blokadzie stanąć potrafi, ale i na sejmowej mównicy o godność pracy
i życia mężczyzn walczy. Wdowa, co męża straciła (nie do końca
wiadomo, w jakich okolicznościach, więc zamachu politycznego
wykluczyć nie można), została symboliczną żoną wszystkich
pozostałych mężów w Samoobronie.
Ma "Solidarność" pomniki poległych stoczniowców? Ma kultowego
kapłana Jankowskiego? Ma Alinę Pieńkowską, dziewczynę, która
uratowała strajk? Ma więc i Samoobrona swój pomnik "krwawych starć",
swojego księdza i swoją dziewczynę.
Autor : W.K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dialog
Pokojowa demonstracja "Solidarności" przed gmachem rządu. Oto
odwieczni miłośnicy dialogu
i przeciwnicy przemocy, którzy przybyli do Warszawy podziękować
rządowi za poręczenie kredytów w kwocie 215 mln zł dla Stoczni
Gdynia S.A., podpisanie umowy z tą stocznią i zawarcie po
negocjacjach porozumienia z "Solidarnością" stoczniowców.








Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Do pierwszomajowego czynu produkcyjnego wezwała obywateli III RP
gazeta "Super Express". Aby wybzykali w dniach 4
11 sierpnia
pierwszych Polaków Unio-Europejczyków, którzy urodzą się w dniu
wuniowstąpienia, czyli 1 maja 2004 r. Na apel odpowiedzieli
bezrobotni honorowo zrzekając się zapowiadanego przydziału viagry.
Mojemu zawsze się chce
zadeklarowała Beata z Klewek.
Poseł Andrzej Jagiełło z SLD wszedł do historii polskiego
parlamentaryzmu. Jest tym pierwszym w III RP, któremu Sejm dał zgodę
na to, aby sąd mógł wybrańca narodu wsadzić do pierdla. Zaraz potem
profesorskie głowy zaczęły ustalać, w ilu procentach zapuszkowany
poseł nadal jest konstytucyjnym organem. Wyjaśniliśmy to dwa
tygodnie temu w felietonie "Parlamęty" ("NIE" nr 30/2003). Ponieważ
w kolejce za Jagiełłą stoją Henryk Długosz, małżeństwo Łyżwińskich,
Andrzej Lepper, Renata Beger, Józef Skowyra, zapewne niebawem w
Sejmie powstanie klub posłów zakratowanych.
Roman Kurnik i Janusz Ocipka złamali ustawę antykorupcyjną. Byli
zatrudnieni u ministra spraw wewnętrznych i administracji Krzysztofa
Janika. Po krytyce mediów z posad wylecieli. Jak wcześniej dyrektor
gabinetu Białoruski. Wyraźnie ocipiały Janik zapowiedział porządki w
ministerstwie odpowiedzialnym przecież za nadzorowanie porządku w
kraju.
Ustawę antykorupcyjną złamał też dyrektor generalny Poczty Polskiej
Leszek Kwiatek, bo podobno nie wiedział, kogo reprezentuje
pobierając uposażenie w Radzie Nadzorczej firmy ubezpieczeniowej
PTR. Wiedza czasem pomaga.
Sejm debatował o problemie korupcji. Przepięknie wypowiadał się o
tym minister Janik. Ciekawe, który ze zwolnionych za łamanie ustawy
antykorupcyjnej doradców przygotował ministrowi mowę?
Nasz Wielki Brat zgodził się dorzucić brakujące 200 mln dolarów na
utrzymanie polskiego wojska potrzebnego do okupacji Iraku.
Amerykanów przekonały rosnące straty ich własnych wojsk. Pomimo
dwóch ostrzałów naszych baz żaden z polskich żołnierzy jeszcze tam
nie zginął. Ogłoszono, że strefę okupacyjną uroczyście przejmujemy
od 1 września. Będzie kolejna rocznica do świętowania.
"Za starzy do pracy, za młodzi na śmierć"
pod takim hasłem
demonstrowali w stolicy związkowcy z "Solidarności". Domagali się
przywrócenia zasiłków i świadczeń przedemerytalnych. Czyli powrotu
socjalizmu.
Do 31 szabel stopniała armia Andrzeja Leppera w Sejmie, bo kolejny
poseł, Józef Tomala, uciekł z partii i z klubu. W Opolu zebrało się
jedenastu uciekinierów od Leppera i zapowiedziało utworzenie
Samoobrony bis. Do utworzenia klubu brakuje im jedynie czterech.
Koniec ze spodniami, minispódniczkami i opiętymi na ciele
bluzeczkami
zapowiedział prezydent Legnicy Tadeusz Krzakowski.
Ludzie przychodzą do urzędu załatwiać sprawy, a nie podziwiać
makijaż
grzmiał. Nakazał garsonki, rajtuzy, pantofle. Panie
zapowiedziały zorganizowany front oporu, chyba że prezydent zapewni
im klimatyzację w urzędach.
Gdyby wybory parlamentarne odbyły się w lipcu, na koalicję SLD
UP
głosowałoby tylko 20 proc. wyborców, na PO
15 proc., PiSuar
14
proc., podobnie jak na Samoobronę, na LPR
13 proc., a na PSL
8
proc. Zapowiada to mniejszościową koalicję SLD
Samoobrona albo
chwiejną koalicję PO
PiS
LPR. 20 proc. poparcia dla SLD
UP to
najniższy wynik w historii tej koalicji.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bujak na kółkach "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ksiądz zapomogowo - pożyczkowy
Sąd nie dał wiary twierdzeniom czarnego.
Na początku kwietnia zeszłego roku ("NIE" nr 15/2003) opisywaliśmy
sprawę księdza Jana Osucha z Częstochowy, który oskarżył Czesławę K.
o to, że nie chce oddać mu 30 tys. zł. Ponad wszelką wątpliwość
udowodniliśmy, że pieniądze się księdzu nie należą. Sąd Okręgowy w
Częstochowie zasądził kasę na rzecz księdza.
18 marca 2004 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchylił wyrok Sądu
Okręgowego z Częstochowy i zasądził na rzecz Czesławy K. od księdza
2165 zł z tytułu kosztów procesu. Dorzucił do tego 2300 zł kosztów
postępowania apelacyjnego.
W uzasadnieniu sąd apelacyjny nie pozostawił na sądzie okręgowym
suchej nitki: Apelacja jest w pełni uzasadniona (...) Sąd Okręgowy
dokonał ustaleń faktycznych w sprawie w sposób sprzeczny z treścią
zebranego w sprawie materiału dowodowego i dokonał oceny dowodów w
sposób dowolny, stanowiący obrazę przepisu art. 233 ż1 k.p.c. oraz
bez wszechstronnego rozważenia. I nieco dalej: Rzeczą powoda (...)
było wykazanie w sposób pewny lub co najmniej graniczący z
pewnością, że udzielił pozwanej pożyczki w kwocie dochodzonej w
pozwie. Taka sytuacja w sprawie nie zaistniała, a to przede
wszystkim z różnych twierdzeń powoda m.in. co do daty pożyczki i jej
wysokości.
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stella córka biskupa cd
Zamiast spłacić dług, arcypasterz Gocłowski chce wyeliminować
komornika.
Do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku trafił wniosek o ściganie
komornika Artura Zielińskiego z Inowrocławia. Tego, który ośmielił
się (z nakazu sądu, bo to sąd w Zielonej Górze go wskazał do
przeprowadzenia egzekucji) wejść do kurii archidiecezjalnej w
Gdańsku i zająć część ruchomości na poczet długów. Rozmowę z
komornikiem zamieściliśmy w "NIE" nr 15/2004.
Egzekwowane długi Kościoła pod zarządem abepe Tadeusza Gocłowskiego
powstały w wyniku działalności kościelnego wydawnictwa Stella Maris
(o aferze związanej ze Stellą piszemy od początku 2003 r.).
Wydawnictwo działało w ramach podmiotu prawnego, jakim jest
archidiecezja. Część kasy pochodzącej z wypracowanych zysków,
pobranych i nie płaconych kredytów oraz zwykłych kryminalnych
przekrętów zasilała zapewne archidiecezję. Prowadząca w sprawie
Stelli Maris śledztwo Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku tego wątku
jakoś jednak podjąć nie chce.
* * *
Licytacja komornicza ma odbyć się 24 kwietnia w siedzibie kurii przy
ul. Cystersów 15 w Gdańsku Oliwie. Kuria najwyraźniej nie chce do
niej dopuścić. 2 kwietnia kuriewni złożyli wniosek do prokuratury o
ściganie przestępstw z art. 266 i 231 kodeksu karnego rzekomo
popełnionych przez nękającego ich komornika.
Art. 266 ż 1 stanowi, że kto, wbrew przepisom ustawy lub przyjętemu
na siebie zobowiązaniu, ujawnia lub wykorzystuje informację, z którą
zapoznał się w związku z pełnioną funkcją, wykonywaną pracą podlega
grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do
lat 2. Zaś art. 231 ż 1 stanowi, że funkcjonariusz publiczny, który,
przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków,
działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze
pozbawienia wolności do lat 3.
W pierwszym przypadku kuria arcybiskupia oburzona jest tym, że
komornik na pytanie dziennikarzy z TVP, TVN i Polsatu, czy zajmował
coś w kurii, odpowiedział zgodnie z prawdą, że zajmował. I to jest
ujawnienie informacji. Arcypasterz Gocłowski zapomina, że sam zwołał
w siedzibie kurii konferencję prasową i pokazywał szerokiej
telewizyjnej publiczności zajęte mebelki. W drugim zarzucie
kuriewnych oburza, że komornik zajął im dzieła sztuki, czego ich
zdaniem robić mu nie było wolno, czyli w ten właśnie sposób
przekroczył swoje uprawnienia. Otóż komornik zająć dzieła sztuki
może jak najbardziej i nie ma mowy o przekraczaniu uprawnień. Ustawa
o wykonywaniu funkcji komornika nakłada na niego jedynie w takim
przypadku obowiązek zgłoszenia wojewódzkiemu konserwatorowi
zabytków, że dzieła sztuki będą licytowane. Konserwator zaś może
wyrazić chęć ich kupienia lub wskazać instytucję, która takiego
zakupu dokona. Jeśli nie, to licytacja obrazów może się odbyć. Z
tego co wiemy, komornik konserwatora zabytków zawiadomił.
* * *
To, czy prokuratura sformułuje zarzuty wobec komornika, licytacji
nie powstrzyma, bo od zarzutów, poprzez skierowanie sprawy do sądu,
do prawomocnego wyroku droga daleka. Kuriewni poszli więc jeszcze
inną droga. Tego samego dnia złożyli skargę do Krajowej Rady
Komorniczej z prośbą o wyłączenie Artura Zielińskiego ze sprawy ze
względu na specyfikę podmiotu (czyli według samych kościelnych
należy im się jakieś specyficzne traktowanie) i jednoczesne
zawieszenie go w czynnościach. Komornika wyłączyć może tylko sąd, a
nie rada komornicza. Rada może jednak sformułować wniosek do komisji
dyscyplinarnej i zawiesić komornika do czasu wyjaśnienia sprawy. A
jak go zawiesi, to sprawa trafi z powrotem do komorników w Gdańsku,
u których już poprzednio miesiącami leżała na półkach. Tak to sobie
Gocłowski wykoncypował.
Czy arcybiskup Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański, stoi ponad
prawem w Polsce?
Autor : W.K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Smrod z Etny cd
Ma wyrok roku pudła. Ma trzyletni zakaz sprawowania funkcji
kierowniczych. Ma prokuratora na karku w kolejnej sprawie. Mimo to
rządzi w Szczecińskiej Spółdzielni Mieszkaniowej dobrem wartym 5 mld
zł.
W Kołobrzegu poszło się pieprzyć ponad 15 mln śp. marek niemieckich
poinformowaliśmy przed czterema miesiącami ("NIE" nr 5/2002).
Przypomnijmy: W styczniu 2000 r. Spółdzielnia Mieszkaniowa Anibo z
siedzibą w Szczecinie poręczyła kredyt bankowy w tej właśnie
wysokości spółce ze Szczecina o nazwie... Anibo, będącej wykonawcą
spółdzielczego apartamentowca o wulkanicznej nazwie Etna. Gdy w
połowie 2001 r. spółka Anibo stała się bankrutem, bo ponad 15 mln
marek szlag gdzieś trafił
banki zaczęły ściągać należne raty od
poręczyciela
SM Anibo. W praktyce za niewypłacalnego wykonawcę
apartamentów zaczęli płacić ich nowi właściciele
spółdzielcy. Są
nimi obywatele USA, Niemiec i Skandynawii, którzy pojąć nie mogą, że
ktoś ograniczył im prawo własności do tego, za co już dawno
zapłacili.
Prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej i spółki o takiej samej nazwie

Anibo, był ten sam men
Grzegorz B. Efektem ujawnienia przez "NIE"
skandalu wokół Etny jest śledztwo podjęte przez Prokuraturę Okręgową
w Koszalinie. Jej rzecznik, prokurator Ryszard Gąsiorowski,
poinformował nas, że z pewnością konkretnym osobom będą
przedstawione zarzuty w oparciu o art. 296 k.k. mówiący o świadomym
narażeniu na szkodę podmiotu gospodarczego przez osoby fizyczne. Na
taki obrót sprawy wyraźnie wskazują zeznania świadków. Trzeba
uzbroić się w cierpliwość
zastrzegł rzecznik.

Dokumenty finansowe badają biegli, mają kłopot, bo dokumentów
brakuje.
Rok nie wyrok
Gerard B., prezes spółki oraz spółdzielni, po bankructwie jednej i
drugiej, zrezygnował z obydwu funkcji. Niemal natychmiast został
wiceprezesem Zarządu Szczecińskiej Spółdzielni Mieszkaniowej.
Wybrała go rada nadzorcza, której przewodniczyła jego żona. Pani B.,
po wyborze męża na wiceprezesa, zrezygnowała z pracy w radzie.
W tym samym czasie, gdy Gerard B. kierował obydwoma Anibo i budował
kołobrzeską Etnę
trwał proces przed Sądem Okręgowym w Szczecinie.
Gerard B., jako jeden z trzech kolejnych prezesów Spółdzielni
Mieszkaniowej Wspólny Dom, był oskarżonym w sprawie o wyprowadzenie
z kasy tej spółdzielni 560 tys. zł. Wyrok zapadł w ostatnich dniach
kwietnia 2002 r.
Pracownicy podlegli prezesowi wystawiali fikcyjne polecenia wypłat,
fałszowali podpisy osób odbierających pieniądze z kasy spółdzielni.
Dokumenty finansowe zatwierdzał prezes Gerard B.
podkreślała
uzasadniając wyrok sędzia SO w Szczecinie Zdzisława Stachów. Wyrok
Sądu Okręgowego wobec Gerarda B.: rok pozbawienia wolności w
zawieszeniu na trzy lata, zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych
przez trzy lata. Wyrok jest nieprawomocny
skazanemu przysługuje
wystąpienie o kasację, jako że sprawa była rozpatrywana przez Sąd
Okręgowy po raz drugi w wyniku uprzedniej apelacji oskarżonego
Gerarda B.
Przez papierek
Od początku kariery Gerarda B. w Szczecińskiej Spółdzielni
Mieszkaniowej kilku członków rady nadzorczej znających jego
przeszłość składało kolejne wnioski o jego odwołanie, ostatni
w
kwietniu 2002 r. przed wyrokiem w procesie SM Wspólny Dom. Rada
nadzorcza spółdzielni przewagą jednego głosu (9 przeciw odwołaniu, 8
za) pozostawiła Gerarda B. na stanowisku. Może więc spać spokojnie,
decydować o wielomiliardowym majątku spółdzielni, a także, co należy
do jego obowiązków
zajmować się przetargami i telewizją kablową.
Gerard B., będąc prezesem spółdzielni Anibo a też spółki o tej samej
nazwie, naraził na gigantyczne kłopoty 81 właścicieli i niedoszłych
właścicieli apartamentów w Kołobrzegu. W Szczecińskiej Spółdzielni
Mieszkaniowej jako wiceprezes zarządu zarządza terenem 72 ha.
Zależnych jest od niego 35 tysięcy członków-lokatorów z rodzinami,
mieszkających w 9 tysiącach mieszkań.
Mieszkańcy jednego z osiedli SSM, Przyjaźń, w tych dniach skierowali
do rady nadzorczej kolejny wniosek o odwołanie Gerarda B. Mogą go
pocałować w dupę przez papierek. Nie wiadomo bowiem, czy sprawa w
ogóle trafi do porządku obrad rady, bo prawnicy wynajęci przez
spółdzielnię dociekają, czy lokatorzy-spółdzielcy są upoważnieni do
składania takich wniosków. Spółdzielnia nie jest przecież dla nich,
lecz oni dla spółdzielni.
Ktoś zwariował?
Ależ nie! Pan prezes Gerard B. pozostaje niewinny jak biała lilia.
Wystarczy, że od wyroku się odwoła i bez obaw, w majestacie prawa
obowiązującego w Pomrocznej, może piastować kolejne stanowiska
kierownicze. Nawet gdyby ostatni wyrok się uprawomocnił
to rada
nadzorcza może mieć inne zdanie niż jakiś tam sąd.
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kelner trzy dyski proszę
Czyż jest coś łatwiejszego niż zdobycie tajemnicy państwowej?
1 lipca zeszłego roku MSZ ogłosiło konkurs na stanowisko
pełnomocnika ds. ochrony informacji niejawnej. Osoba wybrana w tym
konkursie miała jednocześnie zostać dyrektorem Biura Bezpieczeństwa
Dyplomatycznego (BBD)
wewnętrznej komórki MSZ odpowiedzialnej za
bezpieczeństwo resortu. Konkurs powinien był być przeprowadzony
zgodnie z procedurą obowiązującą w służbie cywilnej. Nie był.
Ogłoszenie zawierało wady formalne, a informacje przekazywane
niektórym kandydatom były sprzeczne. Nasze wiewiórki mówią, że z
konkursu wyeliminowano kilku kompetentnych i dobrze przygotowanych
fachowców. Ostatecznie dyrektorem BBD został Krzysztof Rosiński.
Działacz SLD z Ursynowa, założyciel mało znanej agencji ochrony
Alamein (koncesja L-2282/00). To on jest bezpośrednio odpowiedzialny
za wydostanie się pełnych dysków poza mury resortu.
Czy tak jest tylko w MSZ? Nie. W wielu innych państwowych
instytucjach funkcje pełnomocników od tajności pełnią ludzie
niekompe-tentni. Oto historia, która jeży włosy na głowie.
Janusz Szczepański był pełnomocnikiem ds. ochrony informacji
niejawnych w Państwowym Urzędzie Nadzoru Ubezpieczeń (PUNU). To
wysokiej klasy fachowiec, były wykładowca ANS, informatyk, któ-rego
mimo lewicowych poglądów zatrudniono w urzędzie za czasów rządu
Buzka. PUNU władała wówczas Danuta Wałcerz. Jak mówi sam
Szczepański, funkcja pełnomocnika od tajności przypomina chodzenie
po kruchym lodzie. Żeby dobrze spełniać swoją funkcję, trzeba często
przeciwstawić się nawet najwyższemu kierownictwu. Taki był
Szczepański: bezkompromisowy i pedantyczny. Za jego czasów PUNU był
jedną z najlepiej chronionych pod tym względem instytucji w Polsce.
Szczepańskiego wylał z pracy Jan Monkiewicz. Oficjalnie przy okazji
przekształcania PUNU w KNUiFE (Komisję Nadzoru Ubezpieczeń i
Funduszy Emerytalnych). Naprawdę dlatego, że Szczepański odciął
Monkiewicza od tajnej kancelarii, gdyż powołany przez Leszka Millera
prezes komisji nie posiadał wymaganego przez prawo poświadcze-nia
bezpieczeństwa. Monkiewicz zatrudnił w miejsce Szczepańskiego
działacza ZChN, z zawodu kelnera. Ponieważ nowy pełnomocnik do spraw
ochrony informacji niejawnych nie posiadał wymaganego poświadczeniem
bezpieczeństwa dostępu do dokumentów tajnych, Szczepański przed
odejściem w porozumieniu z odpowiednią komórką w MON wszystkie tajne
kwity zniszczył.
Dziś Janusz Szczepański jest emerytem.

Wiedziałem, że to musi się stać. Zastanawiałem się tylko, gdzie
będzie przeciek
mówi.
Ustawa o ochronie informacji niejawnych
jest w Polsce nagminnie łamana. To się musiało tak skończyć.
Wracając do nieszczęsnych dysków MSZ... Co pełnomocnik powinien z
nimi zrobić? Procedura w przypadku dysków komputerowych jest dosyć
prosta. Należy je po prostu fizycznie unicestwić. W tym celu używa
się specjalnych zgniatarek lub robi się to ręcznie. Po rozkręceniu
dysku należy wyjąć nośnik magnetyczny i go pociąć albo spalić. Gdyby
odpowiedzialny w MSZ pracownik dopełnił tego obowiązku, dziś nie
byłoby całego smrodu.
Jeśli kogoś śmieszą takie środki ostrożności, to spieszę donieść, że
prywatne zachodnie koncerny od lat korzystają z wyspecjalizowanych
firm zajmujących się niszczeniem nośników informacji. Od kartek
papieru, po kasety VHS, na płytach CD kończąc.
Kto ponosi odpowiedzialność? Ustawa z 22 stycznia 1999 r. o
ochronie informacji niejawnych (Dz.U. Nr 11, poz. 95): Art. 15
stanowi, że w stosunkach międzynarodowych szef UOP (obecnie
ABW) i WSI pełnią funkcję krajowych władz bezpieczeństwa.
Czyli odpowiednio panowie: Andrzej Barcikowski i gen. Marek
Dukaczewski. Art. 18 ust. 1
za ochronę informacji niejawnych
odpowiada kierownik jednostki organizacyjnej, w której takie
informacje są wytwarzane, przetwarzane, przekazywane lub
przechowywane. Kierownikiem MSZ jest minister Włodzimierz
Cimoszewicz. Art. 18 ust. 2 stanowi, że kierownikowi jednostki
podlega bezpośrednio pełnomocnik do spraw ochrony informacji
niejawnych, który odpowiada za przestrzeganie przepisów o
ochronie informacji niejawnych. Pełnomocnik w MSZ: Krzysztof
Rosiński, założyciel mało znanej agencji ochrony
Przedsiębiorstwo Usług Specjalistycznych Alamein z Warszawy.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stół do umierania
Możesz wybrać internistę, chirurga, neurologa.
Ocenić, czy kompetentny, życzliwy i nie pijak. Tylko jeden doktor
nie podlega regułom demokracji.
To anestezjolog. Ukryci za zamkniętymi drzwiami bloków operacyjnych
usypiacze, są oceniani wyłącznie przez chirurgów. A to oni powinni
reagować, kiedy grozi śmierć albo kalectwo
ludziom krojonym na stołach.
Od niespełna roku Maria Z. jest usypiaczem i kierownikiem bloku
operacyjnego w mazurskim Olecku. Jej mąż Krzysztof Z.
ordynatorem
chirurgii.

Znakomity fachowiec. Takich operacji nikt tu nigdy nie robił

zapewniają lekarze.
Państwo Z. zdobywali zawodowe doświadczenie w Białymstoku. Wpływ na
decyzję o wyjeździe na zadupie, oprócz chęci oddychania świeżym
powietrzem, miała afera z panią doktor w roli głównej. W Dziecięcym
Szpitalu Klinicznym, w którym pracowała dr Maria Z., z tamtejszego
Oddziału Intensywnej Terapii zginęło 270 ampułek delarganu

narkotyku podawanego przede wszystkim chorym na nowotwory, oraz
książka, w której ewidencjonowano rozchód tego typu leków. O
kradzież podejrzewano Marię Z. W grudniu 2001 r. białostocka
prokuratura oskarżyła ją o popełnienie obu przestępstw.
* * *
Po kilku tygodniach wspólnej pracy piguły z bloku operacyjnego w
Olecku, nie mające pojęcia o białostockiej wpadce szefowej, oceniły
zachowanie pani Z. jako dziwne. Po kilku miesiącach jako dziwaczne.
Wtedy poszły do naczelnej pielęgniarki szpitala, potem do dyrektorki
i opowiedziały o swoich spostrzeżeniach. "Zmieni się"
obiecały
obie panie. Zmieniło się tyle, że Maria Z. i jej mąż zaczęli
traktować pielęgniarki w sposób ostentacyjnie wrogi.
Przełom nastąpił w Boże Ciało. Brzęk tłuczonego szkła dochodził z
bloku operacyjnego. Salowa B. z pielęgniarką P. poszły zobaczyć, co
się dzieje. Gdy otworzyły drzwi do sali zabiegowej, zobaczyły dr
Marię Z. z młotkiem w ręce, rozbijającą szyby w szafie na leki.
Ponieważ nie zareagowała, wyszły z bloku.
Znów próbowały rozmów z kierownictwem szpitala. Osiągnęły tyle samo,
co wcześniej. Pielęgniarki nie rezygnowały
poprosiły o pomoc
związkowców. 18 czerwca z pigułami z bloku operacyjnego spotkali się
szefowie Związku Zawodowego Pracowników Ochrony Zdrowia oraz Komisji
Zakładowej NSZZ "S". Plonem spotkania jest dwunastostronicowy
"Protokół" podpisany przez uczestniczących w zebraniu trzynastu
zainteresowanych:
Do godzin popołudniowych nie widać nic złego. Wszystko zaczyna się w
nocy. Wtedy chodzi, przestawia sprzęt, roz-kręca go, przekłada leki.
Ten fakt potwierdziły wszystkie pielęgniarki (dalej plg
przyp.
B.D.). Podały przykłady: Na dyżurze plg S. pani doktor wykręciła od
aparatu do znieczulenia zastawkę, chodziła z nią po oddziałach,
czyściła papierem ściernym twierdząc, że jest zagrzybiona. Rano
oddała ją plg M., żeby zamonto-wała w aparacie. Po godzinie doniosła
uszczelkę. Innym razem rozkręciła ssak, który potem nie nadawał się
do pracy i nikomu tego nie przekazała. Stale coś rozkręca. Na
dyżurze plg. A. odkręciła wtyczki od przewodów elektrycznych
sprzętu, znajdującego się na sali operacyjnej, potem przepchnęła je
przez rurę plastikową i założyła wtyczki na nowo. My się boimy

stwierdziły pielęgniarki
że stanie się coś złego, że kogoś porazi
prąd albo uszkodzi się sprzęt, albo że niekompletny nie zadziała,
jak należy.
Plg S. zapytała "jak udowodnimy, że to nie nasza wina?". Plg B.
(szefowa Związków Zawodowych Pracowników Ochrony Zdrowia
przyp.
B.D.) zapytała, co pie-lęgniarki robią w takich sytuacjach?
Plg U. wyjaśniła, że zawiadamia elektryka, który w ciągu dnia
naprawia sprzęt. Konserwator G. potwierdził, że tak jest.
Dodał, że osobiście rozmawiał z panią dyrektor na temat podziału
kompetencji, mówił, że dobrze byłoby, żeby każdy wykonywał tę pracę,
do której jest przygotowany fachowo (...) G. odpowiada
za gazy medyczne. Najczęściej jednak zmiany butli dokonuje sama dr
Maria Z., bo twierdzi, że pracownikom nie ufa.
Zdaniem piguł, dr Maria Z. wyróżnia się z lekarskiego tłumu nie
tylko zdolnościami majsterkowicza:
Opowiada plg S.: 4 rano, jest cięcie cesarskie. Cięcie trwało,
stałam obok, pacjentka odczuwała ból, więc poprosiłam o lek. Dr
Maria Z. wyciągnęła z kieszeni ampułkę dolarganu
dolarganu nie ma
na stanie bloku operacyjnego. Na uwagę, że to dolargan, włożyła go
do kieszeni i wyciągnęła ampułkę fentanylu. Potem usiadła z kartą
znieczulenia, nieporadnie coś usiłowała pisać i tak usnęła. Coś
mruczała, coś odgarniała rękami. (...) Plg C. pamięta dziecko, które
znieczulano do nastawienia kości, bo to syn pracownicy rtg. Doktor
Maria Z. zabrała pielęgniarce strzykawkę, sama podała leki. Była
dziwna, podsypiająca, pokładająca się. Pielęgniarka nie potrafiła
ocenić, jaką dawkę podała dr Maria Z. Doktor zaczęła mówić, że na
brzuchu dziecka chodzą robaki
"co za robaki tu łażą" i zaczęła je
zmiatać z brzucha dziecka. Tę sytuację potwierdziła plg. P., która
była przy zabiegu. "Byłyśmy przerażone"
mówią "żadnych robaków nie
było". Nastawiono rękę, założono szynę gipsową, przewieziono dziecko
na rtg. Tam pani doktor usnęła na krześle (...) Lekarz Maria Z.
często wychodzi w trakcie zabiegów, szczególnie dłużej trwających.
Wtedy zostawia pielęgniarki same przy pacjentach. Plg M. opowiada,
że pielęgniarki same wybudzają i rozintubowują pacjentów (...)
Zasypia z palącym się papierosem
opowiadają pielęgniarki. Ślady
przypaleń są na bluzach, fartuchach, podłodze. Nawet karty
znieczuleń mają dziury, wypalone papierosem. Plg. U. przytoczyła
również fakt, kiedy przedstawiciel firmy Druger podłączał sprzęt
medyczny i zwrócił uwagę dr Marii Z., że ma odkręcony podtlenek
azotu. Doktor powiedziała, że wie i dalej trzymała rurę przy nosie.
Plg D. zakręciła zawór, a doktor po chwili znów go odkręciła. Wtedy
D. zakręciła główny zawór. Na drugi dzień dr Z. poprosiła o
przypomnienie, co było wczoraj.
Nie mogąc doczekać się żadnej reakcji ze strony kierownictwa
szpitala na swoje sygnały o postępowaniu dr Z., pielęgniarki złożyły
doniesienie do prokuratury. Ta wszczęła już w tej sprawie śledztwo.
* * *
Olecki szpital wchodzi w skład Samodzielnego Publicznego Zakładu
Opieki Zdrowotnej. Organem prowadzącym jest Starostwo Powiatowe.
Dyrektorem zatrudniającego dwustu pracowników SP ZOZ jest położna
Emilia Urbanowicz.
Magister położnictwa
podkreślają w
starostwie. Położna zajmuje się geszeftem na pół etatu. Na cały etat
dyrektoruje Zakładowi Opieki Długoterminowej w pobliskich Jaśkach.
SP ZOZ ma około 4 mln zł długu. Lekarz dostaje za dyżur kilkaset
złotych. Związkowcy nie wiedzą, ile, bo to tajemnica. Za tzw.
poddyżur, czyli czuwanie przy telefonie we własnej chałupie, również
oddalonej od szpitala o 30 km
połowę kwoty. Salowa bierze za
dwunastogodzinną nockę 15 zł. Brutto. Najczęściej dyżuruje 12
lekarzy, 16 pielęgniarek i jedna salowa.
Maluczcy wkurwiają się.
W stanie wyższej konieczności szybciej
dojedzie "erka" z sąsiedniego miasta niż poddyżurant z naszego
szpitala
mówią. I jeszcze, że niehigienicznie jest, kiedy salowa
po posprzątaniu wymiocin w izbie przyjęć, pędzi z wiadrem na salę
operacyjną, gdzie musi szybko ruszać ścierką, bo jest pilnie wzywana
do porodu.
Na niechęć piguł do dr Marii Z. może rzutować wkurwienie dotyczące
problemów dnia codziennego. Niechęć tak wielką, że złożyły w jej
sprawie doniesienie do prokuratury. Taki pogląd prezentuje dyrektor
SP ZOZ Emilia Urbanowicz.

Dla mnie to jest plotkowanie. "Protokół" najbardziej przypomina
wypracowanie szkolne. Brakuje anestezjologów i pozbycie się lekarki
mogłoby oznaczać zamknięcie szpitala. Poza tym dr Maria Z.
znakomicie prowadzi reanimacje. Skoro jednak pojawiły się
wątpliwości, niech je wyjaśni prokuratura. Prokuratura jest od tego,
żeby pracowała, a nie, żeby miała budynek
twierdzi pani dyrektor.
Ona sama spędza obecnie w szpitalu mnóstwo czasu. Dlatego zauważyła,
że jeden z kierowców, który opowiedział się za pigułami, mył
szpitalną wodą prywatny samochód.
Kradł wodę i nie miał
świadomości kradzieży
oburza dyrektorkę mentalność szoferów.
Dr Maria Z. przebywa na zwolnieniu lekarskim.
W dniu mojej rozmowy z dyrektor Urbanowicz, 26 czerwca, podejrzewana
o kierowanie buntem, szefowa piguł z bloku operacyjnego, została
zdegradowana. Jest teraz zwykłą pigułą w poradni chirurgicznej
kierowanej przez męża Marii Z.
W starostwie są wyraźnie zaniepokojeni. Mieli chęć poprosić
prokuratora, żeby wyjaśnił sprawę, ale ubiegły ich pielęgniarki. Z
drugiej strony
ta afera jest całkiem niepotrzebna. Bo gdyby nawet
lekarka była uzależniona i popełniła błąd, to czyż jest bardziej
naturalne miejsce do umierania niż stół operacyjny?
PS Inicjał nazwiska lekarzy zmieniony.

Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Od Saddama do Husajna
Dziś Bush jr wycenia głowę dyktatora Husajna na 25 milionów dolarów,
ale nie powinien go łapać
to skarb dla Ameryki.
Chyba Amerykanie mają tyle rozumu, żeby nie zabijać Saddama Husajna
tak jak wystrzelali jego synków. Logika polityczna podpowiada, że
Husajn-ojciec przeboleje egzekucję na jego dzieciach i z czasem
wybije się na wielkiego zwolennika demokracji, praktykanta wolności,
czułego przyjaciela Stanów Zjednoczonych.
Stany Zjednoczone wspierały ongiś prezydenta Iraku Husajna w jego
wojnie z szyickimi fanatykami religijnymi rządzącymi Iranem.
Bush-ojciec rozczarował się jednak do tego swojego sojusznika,
ponieważ Saddam zajął zbrojnie Kuwejt, a co gorsza
wystąpił w
amerykańskim wulgarnym serialu rysunkowym "South Park". Utwór ten
wyszydzał amerykański patriotyzm: armię USA, sztandar z gwiazdami i
pasami oraz amerykańską rodzinę. Bush-syn ogłosił więc, że Husajn
posiada broń nuklearną, chemiczną i biologiczną, która zagraża
Stanom Zjednoczonym i innym krajom wolnego świata. Obiecał wysłać
amerykańskie wojska przeciwko Irakowi, jeżeli Husajn nie wpuści do
kraju inspektorów ONZ, którzy skontrolują jego arsenały.
Prezydent Husajn, który z amerykańską armią miał już do czynienia w
czasie operacji Pustynna Burza (1991 r.), niezwłocznie zgodził się
wpuścić inspektorów ONZ. Szukali oni broni masowego rażenia, ale
niczego nie znaleźli. Prezydent USA uznał brak broni za oczywisty
dowód, że została schowana lub wywieziona. Takie świadectwo złej
woli irackiego dyktatora musiało zaś wywołać inwazję wojsk
amerykańskich i angielskich na Irak. Zresztą, skoro Irak nie miał
żadnej groźnej broni, nic już Ameryki nie mogło od tego powstrzymać.
Wojska anglosaskie najechały więc Irak i obaliły straszliwego
dyktatora Husajna, żywcem oraz
z pomników. Samego Saddama jednak nie znalazły, podobnie jak
inspektorzy ONZ broni, o którą Amerykanie wydali wojnę, ani też
terrorystów z al Kaidy, których
zdaniem Busha
Husajn będąc złym
człowiekiem musiał był szkolić.
Po zajęciu Iraku światowa prasa nieamerykańska zaczęła powątpiewać w
powody wszczętej wojny. Irak
pisała
nikomu nie zagrażał, gdyż
nie miał groźnej broni, ponieważ jej nie znaleziono, ani nikt jej
nie ukrył. Jeżeli nie użył jej w obronie wówczas, gdy ten kraj
zajmowały obce wojska, tym bardziej nie użyłby jej jako agresor,
nawet gdyby ją miał. Okazało się, że dane wywiadu o posiadaniu przez
Irak broni służącej masowemu uśmiercaniu były fabrykowane przez
amerykański wywiad lub stanowiły fałszywki produkowane we Włoszech.
Fałszerstwa te zdemaskował brytyjski profesor Kelly, poczem popełnił
samobójstwo, żeby powstrzymać się od dalszego mówienia.
Nawet jeżeli Irak został zajęty przez wojska amerykańskie oraz
brytyjskie z nieprawdziwego powodu
objaśnił przywódca wolnego
świata Bush-syn
dobrze się stało, że wkroczyliśmy do Iraku,
ponieważ dzięki temu naród iracki został wyzwolony spod władzy
znienawidzonego dyktatora. Byłoby to słuszne nawet, gdyby z całej
broni Saddam miał tylko kozik.
Pech chciał, że na długo przed tym, nim dzielne wojska Amerykanów
pospieszyły wyzwolić naród iracki spod władzy znienawidzonego
dyktatora Husajna, znienawidzony dyktator rozdał nienawidzącym go
obywatelom 7 milionów sztuk broni.
Irakijczycy zaś z broni tej zaczęli strzelać do swych wyzwolicieli,
polskie wojska okupacyjne zostawiając sobie na deser.
Drugi pech Amerykanów wyraził się w tym,
że nie udało im się dotychczas zabić, złapać ani wygnać z Iraku
samego krwawego dyktatora
Husajna, który kpi sobie z Busha-syna wygłaszając patriotyczne mowy
przez telewizję
ościenną. Przenosi się ów krwawy, znienawidzony dyktator ze wsi do
wsi, z miasta do miasta, z domu do domu każdą noc spędzając u innego
ze swych rodaków. Rząd USA wschodniemu sprytowi krwawego dyktatora
przeciwstawił swoje pieniądze wyznaczając 25 milionów dolarów
nagrody dla tego obywatela Iraku, który wyda Amerykanom Saddama
Husajna. Dotychczas nie znalazł się jednak żaden taki obywatel
Iraku, który by potrzebował pieniędzy.
Objaśnić zaś tu trzeba, że 25 milionów dolarów to przypuszczalnie
niemała suma dla pojedynczego człowieka. Tak mniemam, ponieważ
pamiętam, że kiedy byłem rzecznikiem gen. Jaruzelskiego, który
wprowadził stan wojenny, wówczas Senat USA uroczyście uchwalił pomoc
humanitarną dla blisko 40-milionowego narodu polskiego w kwocie 25
razy mniejszej od nagrody za głowę Husajna. Uchwalenie to
dało okazję 30 senatorom USA do wygłoszenia mów przeciw polskiemu
krwawemu dyktatorowi Jaruzelskiemu.
Krwawego dyktatora Jaruzelskiego z czasem dosięgnęła sprawiedliwa
amerykańska kara. Każdego 4 lipca w święto narodowe USA musi on

jako gość honorowy ambasadora Stanów
wysłuchać jego drętwego
przemówienia, a następnie przyjąć defiladę kilkunastu żołnierzy
amerykańskiej piechoty morskiej. Trudno zaś o większe poniżenie dla
czterogwiazdkowego generała niż taka defilada. W czasach, gdy
generał Jaruzelski był krwawym dyktatorem, nie wychodził on z domu,
jeżeli nie miało przed nim defilować co najmniej kilkadziesiąt
tysięcy żołnierzy. Wróćmy jednak do Saddama.

Za pewnik można przyjąć, że wkrótce krwawy dyktator Husajn wart
będzie dla Stanów Zjednoczonych znacznie większe pieniądze niż
głupie 25 milionów. Nietrudno bowiem przewidzieć dalszy rozwój
wydarzeń. Niesnaski narodowe, plemienne i religijne w Iraku zmuszą
Amerykanów i ich przyjaciół do przedłużania okupacji tego kraju.
Będzie to niezbędne także ze względu na przewlekłość procesu
nakłaniania Irakijczyków do wolności i demokracji oraz dla
zabezpieczenia szybów i rurociągów naftowych, czyli paliwa dla aut
amerykańskich. Tymczasem codzienne transporty z Bagdadu do USA
czarnych worków z folii zawierających zwłoki wyzwolicieli Iraku
skłaniać będą amerykańską opinię publiczną do naciskania na rząd,
żeby z Iraku się wycofał. Amerykanie przywykli podbijać obce kraje
bez strat własnych i tego chcą się trzymać.
Jeżeli postęp wolności i demokracji doprowadzi do wolnych wyborów w
Iraku, rządy tam przejdą w ręce szyitów zapatrzonych w irańskie
wzory. Kobiety ubrane zostaną w czadory, zabroni im się prowadzenia
aut, władzę przejmą mułłowie, skasują oni wszelkie życiowe uciechy.
Telewizja nadawać będzie tylko modły oraz apele o wyrżnięcie
sunnitów, Kurdów, chrześcijan, Amerykanów i innych cudzoziemców.
Irak zacznie się rozpadać na państewka dzielnicowe.
Jakiż to iracki przywódca wykazał przez całe dziesięciolecia swych
rządów, że potrafi zachować spoistość państwa irackiego, uchronić
szyby naftowe przed spaleniem, wziąć za mordę ajatollahów i wierne
im tłumy szyickich fanatyków religijnych? Człowiek ten nazywa się
Saddam Husajn
przypomni sobie rząd USA. Przeszedł on wielkie
przeobrażenia wewnętrzne. Pod wpływem czołgów i samolotów
amerykańskich przekonał się już do demokracji i wolności człowieka,
a ma wypróbowane metody ich praktykowania. Właśnie człowiek o takich
umiejętnościach potrzebny jest znów Ameryce jako niezłomny
przyjaciel Stanów Zjednoczonych.
W XX wieku Stany Zjednoczone popierały wielu przyjaciół Ameryki

przywódców będących podporą wolnego świata takich jak Trujillo, Ngo
Dinh Diem, Pinochet, Li Syngman, Papa Doc, Noriega, Marcos, Batista,
Zia Ul-Haq, Somoza, Stroessner, Suharto, Videlo itd. Kiedy z czasem
przestawali być Ameryce potrzebni, stawali się w jej oczach ohydnymi
krwawymi dyktatorami. My w ślad za Bushem-synem wierzymy, że droga
przywódców nie musi prowadzić zawsze i tylko od dobra do zła. Wolno
nam wierzyć w przemianę Saddama Husajna biegnącą od zła do dobra. I
na tym gruncie oceniać należy głęboką trafność polityki Polski,
która poparła amerykański najazd na Irak i podjęła trud okupowania
tego kraju.
Celem było wewnętrzne przeobrażenie ideowe prezydenta Saddama
Husajna nie stępiające wszakże skuteczności jego wypróbowanych metod
rządzenia Irakiem.
Biura rządowe Polski pełne są zaś starych fachowców od przyjaźnienia
się z ekipą Saddama Husajna w Iraku, tak że pomoc Polski na każdym
etapie amerykańskiej polityki bliskowschodniej będzie dla Busha-syna
doniosła.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ozór wolności
Wolność i demokracja są kosztowne i prowadzą niekiedy do sytuacji
absurdalnych. Należę do osób, które nie trawią Andrzeja Leppera i
jego partii. Mógłbym nawet użyć ostrzejszych słów na określenie
swoich względem niego sentymentów. Czy upoważnia to jednak
prezenterkę w telewizyjnych "Wiadomościach", a więc programie
informacyjnym, a nie publicystycznym, do mówienia o "bezczelności"
Leppera? Nawet w gorączce tegorocznych dosyć wyjątkowych wyborów
prezydenckich we Francji w żadnym z serwisów informacyjnych podobne
słowa na temat Le Pena nie zostały przez spikerów użyte (nie dotyczy
to oczywiście pytanych polityków).
Również Lepperowskie rozróby w Sejmie to rzecz nie tak do końca
jednoznaczna i oczywista, jak się ją przedstawia. Przypomnieć się
godzi klasyczny obraz Franka Capry "Mr. Smith goes to Washington" z
wielką kreacją Jamesa Stewarta. Jest to opowieść o młodym, wierzącym
w sprawiedliwość senatorze, który chcąc uniemożliwić przegłosowanie
parszywej, według swojego mniemania, ustawy wychodzi na mównicę i
przemawia przez kilkadziesiąt godzin aż do ostatecznego wyczerpania
fizycznego. Uroczy James Stewart ma oczywiście rację, toteż film
uznany został za apoteozę amerykańskiej demokracji
nikt mówcy nie
miał prawa przerwać, dopóki nie wystąpiłyby zewnętrzne oznaki
niewydolności zdrowotnej (upadek, zaśnięcie, omdlenie) mogące
rzutować na sprawność umysłową.
Ciekawe, czy jest w regulaminie Sejmu Rzeczypospolitej przepis
ograniczający długość wypowiedzi poselskiej. Jeśli Lepper złamał
regulamin, to tylko z powodu niewiedzy.
Istnieją zawsze sposoby absurdalnych choćby, ale skutecznych
obstrukcji paraliżujących prace ustawodawcze. I mają one długą
parlamentarną tradycję. To są właśnie owe koszty demokracji.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gorzała na wysoki połysk
Z polskiego pejzażu: Smoking, kawior i setka rozpuszczalnika.
Mamy podstawy przypuszczać, że najbardziej popularnym trunkiem
wysokoprocentowym podawanym w polskich knajpach jest RFG-2.
Na ślad nowego napitku trafili kontrolerzy inspekcji handlowej w
Katowicach. Wparowali do jednego z barów. Tam
pod ladą i w kiblu
dla personelu
znaleźli kilka flaszek z rozcieńczalnikiem do farb i
lakierów. Właściciel knajpy tłumaczył, że rozcieńczalnik jest mu
potrzebny, bo trwa remont baru. Ale podejrzliwi kontrolerzy
dokładnie obwąchali zawartość butelek. Poczuli zapach czyściutkiego
spirolu.
Butelki zaaresztowane w barze zostały dokładnie zbadane. Było w nich
to, co opisuje etykieta
rozcieńczalnik do lakierów spirytusowych
RFG-2. Zawiera on spirytus rektyfikowany o mocy 96 proc. oraz tak
zwane środki skażające, w tym przypadku formalinę i metanol.
Butelki były oryginalne. Nikt w nich kontrabandy nie trzymał. Nikt
też nie złapał barmana za
łapę, gdy rozwadniał RFG-2, a potem nalewał do kielonów. A każdemu
wolno trzymać rozcieńczalnik. Niby więc wszystko cacy.
Upierdliwi kontrolerzy drążyli jednak dalej. Na początek dostali
analizę, z której wynikało, że środki skażające to zwykły pic. Ich
ilość nie ma wpływu ani na smak, ani na zapach alkoholu. I nikomu
krzywdy zrobić nie mogą (pisaliśmy o tym w artykule "Pijmy bo się
ściemnia", "NIE" nr 19/2002). Sprawdzili, czy RFG-2 rzeczywiście
mógł trafić do baru za względu na remont. To kolejny bajer. Z atestu
Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie wynika, że RFG-2 stosowany
bywa do wyrobu i renowacji niektórych instrumentów muzycznych,
przede wszystkim jednak używa się go do robienia mebli z politurą.
Ani jednych, ani drugich w wizytowanym barze nie było, zatem RFG-2
mógł służyć w barze tylko do jednego
do chlania.
Ten z pozoru drobny incydent zamienił się w aferę o zasięgu
ogólnopolskim. Uparci kontrolerzy inspekcji handlowej wsiedli do
samochodu i pojechali aż pod czeską granicę, do Raciborza, gdzie
produkowany jest RFG-2. A tam okazało się, że jego produkcja idzie
pełną parą.

Na meble politurowane nie ma w Polsce mody. Dlatego RFG-2 ma u nas
bardzo małe zastosowanie
mówi Adam Zawiszowski ze Śląskiej
Wojewódzkiej Inspekcji Handlowej w Katowicach.
Czyżby? Tylko między październikiem 2001 a majem 2002 wyprodukowano
i sprzedano (!) prawie milion litrów rozcieńczalnika RFG-2.
Dokładnie 922 525,8 kg. Wśród odbiorców nie było meblarzy!
Papiery dotyczące kontroli policja katowicka przekazała do Lublina.
Okazało się bowiem, że tamtejszy oddział Centralnego Biura Śledczego
bada identyczną sprawę. Mniej więcej wtedy, gdy w katowickim barze
znaleziono rozcieńczalnik, w okolicach Łukowa policjanci zatrzymali
samochód przewożący 1575 butelek o pojemności jednego litra z
rozcieńczalnikiem do farb. Flaszki pochodziły spod Radzynia
Podlaskiego, gdzie policja zarekwirowała 70 tysięcy litrów
smakołyku. Skład rozcieńczalnika to oczywiście spirytus
rektyfikowany, lekko skażony formaliną.
Podzwoniliśmy po kilku sklepach i hurtowniach handlujących farbami i
lakierami, by dowiedzieć się czegoś na temat popularności RFG-2 i
podobnych specyfików do wykonywania politury. Okazuje się, że ludzie
z branży w ogóle tym nie handlują. Po prostu nie ma chętnych.

Jest pan pierwszą osobą, która o to pyta. Nie będę ściemniał, że
załatwię
wyznał szczerze sprzedawca w jednej ze śląskich hurtowni.
Zdziwieni pytaniem o rozcieńczalnik do lakierów spirytusowych byli
nawet pracownicy Polskich Odczynników Chemicznych z Gliwic,
największego w kraju producenta chemikaliów dla przemysłu i
odczynników laboratoryjnych. Wśród 800 grup produktów, jakie
wytwarzają, nie ma RFG-2 lub czegoś zbliżonego.

Gdyby na taki produkt było zapotrzebowanie, na pewno byśmy go
wytwarzali
poinformowała nas Agnieszka Sarkowicz, dyrektor
handlowy w POCh.
Wszystko wskazuje więc na to, że kontrolerzy inspekcji handlowej
słusznie podejrzewają, iż RFG-2 służy wyłącznie do produkcji
nielegalnej wódy. Ich zdaniem skarb państwa stracił miliony złotych,
bo za rozcieńczalnik rzecz jasna nie płaci się akcyzy, a jego cena,
od której zależy wysokość podatku VAT, jest dużo niższa niż cena
wódki.
Jeśli w polskich barach rzeczywiście rozlano ten milion litrów
RFG-2, który między październikiem zeszłego roku a majem tego roku
wyjechał z Raciborza, to straty wynoszą 66,6 mln zł. A może to być
dopiero wierzchołek góry lodowej.
Żeby było śmieszniej, prawie wszystko odbywa się całkiem legalnie.
Bowiem dopiero ostatni etap drogi rozcieńczalnika z nieformalnej
gorzelni do żołądka to lewizna. Przestępstwo zaczyna się w momencie
przelewania RFG-2 do jakichś ładniejszych flaszek, rozwadniania,
podawania w kielonach.
Słowik, Dziad i Oczko musieli sporo energii tracić na szmuglowanie
spirolu. Od ubiegłego roku takie manewry są już niepotrzebne.
Bandziory dostały prezent od rządu Buzka w postaci nowych przepisów
dotyczących produktów spirytusowych. Ustawa z 2 marca 2001 r. o
wyrobie spirytusu i rozlewie wyrobów spirytusowych oraz wytwarzaniu
wyrobów tytoniowych (Dz.U. z 2001 r. Nr 31, poz. 353) nakazuje, by
ilości formaliny i metanolu skażające spirytus były nieszkodliwe dla
zdrowia ludzi. Powinny tylko sprawić, aby smak i zapach skażonego
spirytusu były nie do zniesienia. To bardzo piękne założenie, bowiem
producenci mają obowiązek trzymać się rozporządzenia ministra
rolnictwa i rozwoju wsi w sprawie środków dopuszczonych do skażenia
spirytusu. Ilości, które zgodnie z rozporządzeniem trzeba dodawać do
spirytusu, wcale nie mają wpływu na jego smak i zapach. Dlatego w
Raciborzu nie złamano prawa produkując i sprzedając spirytus
nadający się do picia.
Śląski Wojewódzki Inspektorat Inspekcji Handlowej w Katowicach
zaalarmował Ministerstwo Gospodarki i Ministerstwo Finansów, żeby
coś zrobiły, bo gigantyczne pieniądze przechodzą państwu koło nosa.
Ale dopóki przepisy nie zostaną zmienione, dopóty w polskich
knajpach najbezpieczniej zamawiać mleko.
Autor : Robert Kosmaty




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jolka łupie w krzyżu "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Klasztor koncentracyjny "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




CAŁUSY DLA PEATZA
Rodzi się nadzieja, że "NIE" przestaje swoimi publikacjami bić głową
o ścianę, co czyni od lat prawie 12. Całujemy za to paluchy
poznańskiego arcybiskupa.
Juliusz Paetz jest człowiekiem niewinnym, ponieważ każdemu wolno być
homoseksualistą i uwodzić. Nie wolno natomiast i to pod sankcją
więzienia doprowadzić do seksu groźbą bezprawną lub podstępem (art.
197 k.k.). Zabroniono też (art. 199) wyzyskiwać w celach seksualnych
czyjąś od siebie zależność. I chociaż to, co opisano, że Paetz
robił, jest bliskie wykorzystywania zależności służbowej, ścigane
być nie może, a tym samym stwierdzone, bo wymaga to wniosku
pokrzywdzonego. Uwodzeni klerycy i księża do policji ze skargą nie
pójdą, bo pan papież tego zabrania. Musieliby więc szukać innego
zawodu, a o pracę gdziekolwiek byłoby im trudno, nawet przy ubijaniu
autostrad.
Skoro tak się rzeczy mają, naruszono prywatność i zdeptano tzw.
cześć obywatela. Prawda, Paetz wykorzystywał swoją funkcję publiczną
do uwodzenia, za co wolno krytykować po nazwisku. Chcę jednak
widzieć redakcję, która o ministrze napisze, że jest pedałem
uzasadniając swoją śmiałość tym, że on swej władzy używa jako
afrodyzjaku.
Złamana więc została równość obywatela Paetza wobec prawa
teoretycznie, czyli konstytucyjnie takiego samego dla arcybiskupa i
bezdomnego, dla pedała i dziwkarza, klechy i komucha. Teraz
odwrócono nierówności codzienne.
Wedle etyki racjonalnej, niemoralne jest tylko to, co krzywdzi
zbiorowość lub innego człowieka. Pozbawione bezprawnych form nacisku
propozycje seksualne wszelkich odmian, jeśli składane są osobom,
które ich sens rozumieją, nie są sprzeczne z moralnością.
Wiadomo, że homoseksualizm jest szczególnie licznie rozpowszechniony
wśród kleru. Ustalone są tego przyczyny: od czysto męskich
zamkniętych internatów w seminariach po celibat i antyfeminizm
katolicyzmu. Zbadano, że polem operacyjnym księży-pedałów jest kler,
ministranci itp. Stanowi tajemnicę poliszynela, że w Episkopacie
Polski Paetz nie jest jedynym ani najwyżej postawionym
homoseksualistą. Kościół jako instytucja, wbrew temu co głosi,
toleruje pedalstwo kleru, w tym biskupów. Nie toleruje natomiast
skandali i im tylko przeciwdziała.
"NIE" dopiero co atakowało dokument papieski powstały na tle szeroko
opisywanych ekscesów homoseksualnych i pedofilskich kardynałów,
arcybiskupów itp. w różnych krajach. Papież obraźliwie traktujący
gejów nakazał dyscyplinować swoich podwładnych, by zapobiec
skandalom, ale taić przed państwowym wymiarem sprawiedliwości nawet
księży-pedofilów. Co też się w Polsce czyni.
Pisanie o podwójnej i obłudnej moralności dominującej wśród kleru
stało się teraz i u nas już pleceniem banałów. Pragnę więc tylko
przypomnieć, że stawianie klechów ponad prawem wynika z papieskiej
inspiracji.
Skandal, który za sprawą "Rzeczpospolitej" wstrząsnął Polską, ma swe
źródło nie w banalnym uwodzeniu kleryków przez metropolitę-pedała,
tylko w wewnątrzkościelnych intrygach personalnych. Źródłem tej
afery były
o czym informuję
starania kurii gnieźnieńskiej o
pognębienie rywala i sąsiada.
"NIE" ogłaszało większe niż sprawa Paetza kościelne ekscesy, bo
krwawe, prowadzące do zbrodni na tle seksualnym. Gdyby troski
moralne rządziły Kościołem, a takież impulsy telewizją i prasą, w
tym "Rzeczpospolitą", były lepsze powody do publicznego skandalu niż
pogodne romanse abepe Paetza. Jednakże tylko walka wewnętrzna
różnych koterii kleru, kościelnych grup interesu i środowisk
przykościelnych zdolna jest wywlec do TV i całej prasy, to co się
dzieje w Kościele. Wbijcie sobie, Czytelnicy, tę regułę w wasze łby.
"NIE" pisało na przykład w latach 1994
96 (numery 36/94, 11/95,
24/96 potem 37/99) o zabiciu księdza dyrektora Caritasu w Krakowie
przez jego sekretarza-kochanka, o pieniężnym i seksualnym podłożu
tej zbrodni. Chociaż w grę wschodziło przeswawolenie wielkich
pieniędzy uzbieranych na biednych i o morderstwo
cisza była
zupełna. Tajemnica śledztwa i procesu zaś całkowita. Jednakże
krakowski prokurator wojewódzki o swych czynnościach śledczych
służbiście i urzędowo raportował patronowi zabitego księdza,
kardynałowi Macharskiemu, tak jakby purpurat był przełożonym
służbowym szefa prokuratury.
Co zresztą odpowiada krakowskiej rzeczywistości.
"NIE" opisywało też, jak 17-letni uczeń, technik z Radia "Maryja",
zamordował księdza jezuitę w jego klasztornej celi, gdzie zwykle
figlowali. Udusił go i spalił polewając zgromadzoną w zakonnej celi
wódką. Ksiądz zginął, ponieważ jego konfratrzy słysząc hałasy w celi
nie chcieli tam zajrzeć, aby nie przeszkadzać koledze. Potem
toruńscy jezuici łamali prawo próbując upozorować śmierć jako
naturalną, zataić zbrodnię, utrudnić śledztwo. Pisaliśmy, jak
kłamali zeznając. ("NIE" nr 2/96, 3/96, 42/96, 5/97).
"NIE" opublikowało zdjęcie nagiego i uchlanego księdza z
Białegostoku całego we krwi, który w trakcie rozbieranej imprezy,
jaką odbywał z pewnym małżeństwem, tak podźgał gościa nożem, że ten
ledwie wyżył w szpitalu. Mieszkanie na plebanii było zdemolowane i
zakrwawione przez uchlanego gospodarza. Każdy nieksiądz by takie
nożownictwo odsiedział, sutanna przed tym ochroniła. Przedmiotem
śledztwa prokuratury było głównie to, od kogo "NIE" dostało
fotografię i informacje o bestialstwach księdza-pijaka.
Kościół zawsze w takich sprawach postępuje wbrew temu, co głosi o
moralności. Nie respektuje autonomii państwa, podległości swoich
aparatczyków wobc prawa na zasadzie równości obywateli. Postępuje
więc na przekór Konkordatowi i Konstytucji.
Wodzowsko zorganizowana struktura kościelna, gdy w grę wchodzi źle
zresztą pojmowany w Polsce jej interes korporacyjny, postępuje
zawsze na przekór temu, czego naucza. Być może wzniecona afera
sprawi, że rządząca SLD zarzuci serwilizm wobec Kościoła uprawiany z
wielką szkodą dla powagi państwa i wiarygodności socjaldemokracji.
To wstyd, że takie zarzuty stawia m.in. rządowi Millera właśnie
publicysta katolicki Roman Graczyk. Pisze w "Wyborczej", że nasze
państwo jest usłużne wobec silnych, a wobec słabych
bezlitosne i
niesprawiedliwe. Konkordat jest wadliwy a też łamany na rzecz
kościelnych samowoli.
Może afera arcybiskupa uzmysłowi nadrzędnemu aparatowi państwa, jaka
jest jego rola, powinność i interes wyborczy zarazem. Wówczas
obywatel abepe Paetz, którego dupę poświęcono
okaże się bardziej
zasłużonym dla Kościoła niż wszyscy inni jego hierarchowie. Zasługi
mimo woli bywają bowiem najbardziej doniosłe w skutkach, a przez to
szczególnie chwalebne.
Wypijmy więc zdrowie abepe Paetza.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak blue z nosa
Ordynat Michorowski wrócił. Uwiódł naiwną Stefcię
red. Izę
Komendołowicz z luksusowego miesięcznika "Pani". Objawił się w
grudniowym numerze "Pani", w kuriozalnym tekście pt. "Niebieskie
dżinsy błękitna krew", okraszonym zdjęciami rasowych egzemplarzy
ludzkich z profilu i en face.
Bohaterki są cztery:
Katarzyna z Kułakowskich Potocka herbu Kościesza;
Elżbieta Sobańska z domu Caillot, córka Izabelli Czartoryskiej herbu
Pogoń Litewska;
Anna Ronikier z domu Dembińska herbu Nieczuja;
Katarzyna Radziwiłł z domu Kleniewska, żona Karola Radziwiłła,
księcia i ordynata dawidgródeckiego (ta księżycowa godność
traktowana jest tu z wielką powagą i szacunkiem).
Wszystkie cztery reprezentują zbiorowość, którą red. Komendołowicz
darzy tym samym uwielbieniem, jakie budził w Stefci ordynat.
Jestem zwyczajną dziewczyną
zapewnia Kasia Potocka. Należy bowiem
do dobrego tonu przeciętnych ludzi z wyższych sfer udawać zwykłych,
przeciętnych ludzi, lecz równocześnie starannie pielęgnować swą
kastową odrębność.
Małżonkowie Sobańscy lubią konwersować w domu po francusku, nie ze
snobizmu bynajmniej, lecz... dla wygody. Dzieci arystokratów
zwracają się do ojca per papo, w wersji zdrobniałej papuś. Ponieważ
inne dzieci bezlitośnie nabijałyby się z papusia
magnackie rody
hodują potomstwo w izolacji od pospólstwa. Synowie Ronikierów
rozpoczęli edukację w elitarnymprzedszkolu sióstr niepokalanek.
Chodzi tam wiele dzieci z dobrych rodzin
zachwyca się red.
Komendołowicz. Czartoryscy zaś, którzy są jeszcze lepszą rodziną niż
Ronikierowie, organizują co roku w Kaletkach koło Iławy wakacje dla
przychówku polskiej arystokracji. Kryje się w tym dalekosiężny plan
przyuczenia małolatów do klanowej solidarności. To kapitał, z jakim
wchodzą w życie młodzi arystokraci. Wielkie rody działają jak
członkowie Stowarzyszenia Ordynacka albo rodzina mafijna, dorabiając
jednak do tego wzniosłą ideologię.
Bóg, honor i ojczyzna to były najważniejsze zasady w rodzinie
Radziwiłłów. I nadal są
zapewnia Kasia Radziwiłłowa. Niech szeroka
publiczność przestanie wreszcie kojarzyć ten ród ze zdrajcami z
czasów potopu szwedzkiego, Januszem i Bogusławem, albo sławnym
opojem Panie Kochanku. Współcześni Radziwiłłowie są wypchani
zasadami jak prosię kaszą, a politycznie zbliżeni do kruchty.
Przykładem
Anna Radziwiłł, która jako wiceminister oświaty broniła
przed Trybunałem Konstytucyjnym niezgodnego z prawem wprowadzenia
religii do szkół, oraz Konstanty Radziwiłł, ultrakatolicki szef
Naczelnej Rady Lekarskiej.
Związki tych, w żyłach których płynie błękitna krew, ze zwykłymi
śmiertelnikami to rzadkość
czytamy. Polska arystokracja krzyżuje
się i rozmnaża we własnym gronie. Hodowcy zwierząt
nazywają to chowem wsobnym, prowadzącym nieuchronnie do defektów
genetycznych i
ogólnej degeneracji.
Dawniej do tzw. odświeżania krwi pokątnie używano krzepkich lokai i
stangretów. Dziś książę potrafi jawnie wyzbyć się przesądów
klasowych, ale dla pieniężnej panny Kulczyk von Volkswagen.
Arystokratyczne dziewice na ogół jednak poznają przyszłych mężów już
w dzieciństwie. Tomasza Ronikiera herbu Gryf Anna poznała, gdy miała
14 lat
na lekcji walca. Zapewne wytwornie się przedstawił: "Jestem
Tomasz Ronikier herbu Gryf". "Herb Nieczuja"
musiała szepnąć
panienka. Tak zaczął się siedmioletni okres zacieśniania znajomości
obu herbów pod czujnym okiem matek, ciotek i kuzynek. Podobnie jak w
hodowli rasowych koni czy psów, arystokracja niczego w tych sprawach
nie puszcza na żywioł.
Na wielkopański ślub i wesele przybywa kilkaset osób z kraju i
zagranicy. Właściwą scenerię tej uroczystości może zapewnić tylko
pałac
niestety, niekiedy cudzy. Sobańscy pobrali się w rodzinnym
zamku Czartoryskich, w czeskim Vranowie. O zgrozo
w środku nocy
towarzystwo musiało wynieść się z sali balowej, gdyż od rana zamek
zwiedza hołota!... A o prawdziwej reprywatyzacji Pepiki nie chcą
gadać.
Mimo przeciwności losu arystokraci trwają na posterunku

wielodzietni, pobożni, patriotyczni, nieskazitelni, wolni od
nałogów, chorób wenerycznych i pospolitych przywar. Ich małżeństwa
są równie doskonałe, jak ich maniery. Wolne związki, nieślubne
dzieci to wciąż rzadkość wśród szlachetnie urodzonych. O rozwodach
się nawet nie rozmawia. Masz rację, droga Stefciu
rozmowa o
rozwodach byłaby jak puszczenie
bąka w salonie.
Wzrusza nas również twoja wiara, że ludzie biologicznie, bo w
każdych okolicznościach dzielą się na szlachetnie i nieszlachetnie
urodzonych.
Arystokratki utrzymują się dziś z tego, co same zarobią. Naprawdę?
Nie żyją z wyzysku chłopów pańszczyźnianych? To dopiero rewelacja.
Ale wciąż są elitą
podkreśla z naciskiem red. Komendołowicz, żeby
zdławić w zarodku lęgnące się w czytelniku wątpliwości.
Po czym można poznać przedstawicieli elity? Bawią się na balach,
organizują akcje charytatywne. W odróżnieniu od plebsu elita nie
baluje w remizie czy w knajpie, lecz na imprezach w najwyższym
stopniu ekskluzywnych
np. na balu kawalerów maltańskich (spędzie
przebierańców, którzy nadają sobie tytuły Dam i Kawalerów
Maltańskich, podobnie jak dzieci bawią się w rycerzy Jedi lub
wojownicze żółwie Ninja). Można domniemywać, że i akcje charytatywne
arystokratów przewyższają wszystko, co w tej dziedzinie robią tacy
plebejusze jak Owsiak czy Ochojska. Jałmużna nabiera sło-dyczy, gdy
rozdziela ją ręka zdobna w sygnet.
Red. Komendołowicz rozczula się tym, że księżne, hrabiny i baronessy
żyją jak większość rówieśników walczących o pozycję w bezpiecznym
świecie klasy średniej. Arystokratyczne odnóża wbijają w dżinsy,
rodową biżuterią obwieszają się tylko od wielkiego dzwonu. Świat
zewnętrzny powinien jednak wiedzieć, z kim ma do czynienia. Kiedy
ktoś do mnie zwraca się "księżno", staram się przyjąć to zwyczajnie

mówi żona Karola Radziwiłła, księcia i ordynata dawidgródeckiego
(nie możemy przestać się delektować tym pysznym tytułem!).
Arystokratyzm mają w genach. Cóż z tego, że ordynat utracił
ordynację
sto lat temu.
Stefcia rozczula się do łez relacjonując, jak wysoko urodzone damy
wraz z równie wysoko (niekiedy nawet wyżej) urodzonymi mężami
heroicznie walczą o byt. Mąż Kasi, Stefan Potocki herbu Złota
Pilawa, zarabia na kawałek chleba jako prosty dyrektor sieci hoteli.
Sama Kasia zarządzała jak byle chamka firmą produkującą programy
muzyczne dla Polsatu. Ostatnio uczestniczyła w realizacji ważnych
projektów unijnych w Ministerstwie Gospodarki. Elżbieta Sobańska
zajmuje się dekoracją wnętrz, ale jakby od niechcenia. Zawsze może
liczyć na męża Michała, który prowadzi spółkę pod obiecującą nazwą
Reprywatyzacja
odzyskuje skonfiskowane po wojnie dobra
szlacheckie. Zdołał już odzyskać pałac Sobańskich w Guzowie.
Katarzyna Radziwiłł reprezentuje ekskluzywną (jak wszystko w jej
życiu) drukarnię belgijską, należącą do znajomych jej teściowej
Nicole.
To tajemnica wielu sukcesów życiowych arystokratów: sieć krewnych we
wszystkich ważniejszych krajach europejskich. Kiedy Anna Ronikier,
wtedy jeszcze Dembińska, pojechała na studia do Hagi, zakwaterowano
ją w obskurnym akademiku. Błękitna krew się w niej burzyła, tak tam
było ordynarnie. Niewiele myśląc, wzięła książkę telefoniczną i
znalazła miejscowych Czartoryskich. Natychmiast ją stamtąd zabrali.
Rodzina musi przecież trzymać się razem
wyjaśnia dama. Jeżeli ktoś
na przykład straci pracę, to od razu mnóstwo krewnych będzie starało
się mu pomóc.
Jeśli prosty polityk czy urzędnik holuje gromadę pociotków, zarzuca
mu się kumoterstwo i nepotyzm. Co innego arystokrata
on czyni to w
imię rodowego obowiązku.
Anna Ronikier czasem ma wrażenie, że arystokratyczni kuzyni
przesadnie demonstrują swą wyższość nad resztą społeczeństwa.
Niedawno dostała zawiadomienie o narodzinach kuzynki, w kopercie
zaadresowanej hrabiostwo Ronikierowie. Zastanawiam się, co pomyślał
listonosz
zwierza się hrabina.
Nietrudno zgadnąć. Człowiek z gminu pomyślał prostacko: Chyba ich
pogięło.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tylko nie po oczach "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jamnik myśli
Doktor praw Lech Kaczyński, rad wsadzać wszystko, co żyje, doznał
napadu liberalizmu. W rozmowie z Agnieszką Kublik (przyczepka do
Moniki Olejnik) o wprowadzaniu kar za molestowanie wyraził pogląd,
że nie należy karać za mówienie kobietom komplementów, np. że ma
ładną suknię. Takie zachowania świadczą o dobrym wychowaniu, są
eleganckie, miłe, to nie jest molestowanie. (...) molestowanie to
zachowanie niechciane ("GW" 7 sierpnia). Jak z tego wynika, wsadzać
do pierdla należy za opinię, że suknia jest brzydka. Według doktryny
Kaczora, mówienie o sukni nie ma bowiem nic wspólnego z oceną sukni
samej. ...obserwujemy żenująco niski poziom zachowania niektórych
panów wobec koleżanek z pracy. I na takich powinien się znaleźć
przepis karny. Kto więc rozmawiając z kobietą nie wstaje z krzesła

5 lat siedzenia.
Szkopuł w tym, że gdy marnego wzrostu kandydat PiS na prezydenta
Warszawy wstaje, kiedy kobieta wchodzi, jej się zdaje, że on dalej
siedzi. Może więc Kaczyński zaliczyć odsiadkę za molestowanie ku
radości stłoczonych przezeń w więzieniach kryminalistów, także
molestantów.
Autor : U




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rury przechodzą na islam "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Fioletowy mus "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dziewica z przetargu
Pomyśl, zanim dasz się przelecieć.
Brytyjski dziennik "News of the World" poinformował właśnie o
kolejnym pomyśle nieskrępowanego żadną ideologią ludzkiego umysłu.
Umysłu mieszczącego się w niebrzydkim, młodym damskim ciele. Oto
niejaka Rosie Reid, brytyjska 18-latka, na aukcji w popularnej
internetowej witrynie eBay, chyba największej tego typu na świecie,
wystawiła na sprzedaż swoją... błonę dziewiczą. Rosie otwarcie
pisze, że odda się temu, kto zaoferuje najwięcej, a uzyskane tą
drogą pieniądze potrzebne są jej na dalsze finansowanie studiów na
uniwersytecie w Bristolu. Rosie zapewnia, iż pomimo swoich 18 lat
jest dziewicą tylko dlatego, że jest lesbijką. Przytomna dziewczyna:
bez tego wyjaśnienia nikt by w dziewictwo takiej starej baby nie
uwierzył.
Dziennikowi "News of the World" pomysłowa Rosie powiedziała: Miałam
dwie możliwości. Albo zadłużać się coraz bardziej, albo raz a dobrze
sprostytuować się via Internet i mieć pieniądze na dalsze studia. A
ponieważ stwierdziła, że coraz trudniej przychodzi jej dalsze
pożyczanie pieniędzy i nie ma na to ochoty, wybrała więc drugą
możliwość.
Efektem było ogłoszenie w eBay: 18-letnia studentka uniwersytetu
sprzeda swoje dziewictwo. Nigdy go nie straciłam, bo jestem
lesbijką. Krótko i jasno. W ciągu trzech dni Rosie otrzymała ponad
7000 ofert, po czym właściciele aukcji eBay spłoszyli się i zdjęli
ogłoszenie. Jednak to wystarczyło, aby sprawa stała się tak znana,
że zainteresowały się nią media. I dlatego zdjęcie Rosie ukazało się
na okładce "News of the World", który w imieniu zainteresowanej
zapewnił, że aukcja nadal trwa, a ewentualni chętni muszą przebić
najwyższą po pierwszych trzech dniach zaoferowaną kwotę stanowiącą
równowartość 70 tys. zł.
Informuję o tym pomyśle, ponieważ u nas pęd do wiedzy także się
zaznacza, a i Internet już wynaleziono.
Autor : Włodzimierz Galant




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




* Edyta Górniak nie będzie już wykonywała publicznie narodowego
hymnu. Wielodniowa, ogólnonarodowa debata z udziałem autorytetów
moralnych i politycznych ustaliła, iż wykonany przez Górniakową
Mazurek Dąbrowskiego w murzyńskim stylu soul rozbudził tęsknotę dusz
naszych mistrzów piłki kopanej, ale skutecznie zdemobilizował im
mięśnie. W efekcie ponieśliśmy w Korei niezasłużoną klęskę. Aby
ratować honor reprezentacji, trener i sztabowcy zgodzili się w
desperacji na mazurkowanie przez koreańską orkiestrę wojskową
składającą się głównie z bębnistów.
* Wielokrotny mistrz judo, znany z filmu "Quo vadis" artysta Rafał
Kubacki, wyszedł z Unii Wolności i zasilił szeregi Samoobrony.
Podobno entuzjasta walk samoobronnych posprzeczał się z krajowym i
wrocławskim liderem UW Władysławem Frasyniukiem, nadal czynnym
bokserem preferującym zaczepny styl walki. Kubacki będzie teraz
kandydatem Samoobrony do fotela prezydenta Wrocławia. Zadeklarował,
że zamierza wzmocnić intelektualne zaplecze partii Leppera.
* W sejmowych kuluarach został rzucony na glebę i sponiewierany pan
poseł Waldemar Borczyk z Samoobrony. Wiceprezes Ludowego Klubu
Sportowego Warta w Osjakowie. Rzucał nim i poniewierał jego
parlamentarny kolega pan poseł Zbigniew inżynier Komorowski z PSL,
starszy od Borczyka o 16 lat, ale w tym dniu wkurwiony niesłychanie,
bo Borczyk i inni posłowie Samoobrony wysypali na warszawskiej
stacji przeładunkowej sprowadzane przez firmy Komorowskiego z
zagranicy zboże. Borczyk z Samoobrony wyrósł na bohaterskiego
obrońcę polskiego rynku zasypywanego przez niemieckie zboże
sprowadzane podstępnie z zagranicy przez milionera PSL-owca.
* Atakowały też inne formacje polityczne. Liga Polskich Rodzin,
wkurwiona odrzuceniem przez Prezydium Sejmu projektu uchwały w
sprawie "XX-lecia wprowadzenia stanu wojennego" czy zamrożeniem
uchwały wzywającej prezesa Balcerowicza do ustąpienia, postanowiła
wnioskować o odwołanie marszałka Borowskiego.
* Państwo Kaczyńscy, właściciele interesu politycznego Prawo i
Sprawiedliwość zwanego PiSuarem, postanowili dopuścić do spółki
grupę towarzyską pana posła Ujazdowskiego, zwącą się w tym sezonie
politycznym Przymierzem Prawicy. Ślub zawarto w niedzielę. Pozycję
dominującą w związku zachowali, wedle kontraktu, państwo Kaczyńscy,
a panu Ujazdowskiemu przypadła zaszczytna rola wice-Kaczora.
* Trwały intensywne rozmowy zjednoczeniowe Platformersów ze
wzmacniającym się PiSuarem o wspólnych kandydatach w najbliższych
wyborach samorządowych. Po serii deklaracji okazało się, że nie może
być jednak wspólnego kandydata w Warszawie, Krakowie, Trójmieście, a
także Łodzi, Wrocławiu i paru innych miastach. Zapowiadany szumnie
POPiS, czyli sojusz PO + PiS, zakończyć się może wspólnym
popiskiwaniem.
* W Gdańsku znów wykluwa się nowe. Szef pomorskiej UW Krzysztof Pusz
(zbieżność nazwisk z posłanką SLD zupełnie przypadkowa) rozpoczął
zaloty do szefa miejscowych radnych SLD Henryka Wojciechowskiego. To
jeszcze nie mariaż, dopiero ciche bzykanie.
* To był akt terroru
oświadczył burmistrz podtarnowskiego Pilzna
pan Edward Serwatka po otrzymaniu koperty z białym proszkiem.
Przesyłka sparaliżowała pracę tamtejszego magistratu i
zintensyfikowała pracę szpitala, gdzie udali się urzędnicy
dotykający koperty. I znów wąglika w niej nie było. Opozycja
twierdzi, że była to akcja promująca burmistrza, który chciał ponoć
odwrócić uwagę od swej nieudolności. Ostatnio Regionalna Izba
Obrachunkowa wytknęła mu ponad sto przypadków niegospodarności.
* Jeśli wierzyć CBOS, połowie (51 proc.) obywateli RP jest wszystko
jedno, kto wygra w najbliższych wyborach samorządowych.
Zainteresowanie wyraża 47 proc. Wśród tego odsetka dominuje
elektorat PO, SLD i LPR. Najmniejsze zainteresowanie wykazują
sympatycy UP i Samoobrony.
* Intensywnie pracował rząd tocząc długotrwały mecz z Radą Polityki
Pieniężnej i prezesem NBP Balcerowiczem. Dla poskromienia
dogmatycznego prezesa premier wezwał na pomoc prezydenta, by
postraszyć Balcerowicza ponurą wizją Rady Gabinetowej. Wcześniej, w
ramach oszczędności, odebrano Balcerowiczowi ochronę BORowików.
Teraz strach będzie Balcerowiczowi wejść do Sejmu, bo tam już biją.
* Rząd przymierzył się do likwidacji paru funduszy celowych i
agencji rządowych, niektórych znanych z poprzednich lat z
kryminogenności. Tu okoniem postawili się liderzy koalicyjnego PSL.
Ta partia straciła niedawno prawo do wpływów z wynajmowanych
budynków, a także obniżono jej, za złamanie zasad ordynacji
wyborczej, dotacje za wybory. Bieda i Samoobrona może ostatecznie
dobić PSL.
* Bryknęli posłowie SLD, którzy wspólnie z trzynastką posłów PSL
wnieśli do laski Borowskiego projekt ustawy o utworzeniu kolejnego,
siedemnastego, województwa środkowopomorskiego. Wkurwiło to na maksa
kierownictwo SLD, które postanowiło podpisaną pod inicjatywą
dwudziestkę posłów SLD przykładnie ukarać.
* Kwaśniewski powiedział Putinowi, że nie da mu korytarza przez
Polskę z Kaliningradu w głąb Rosji. Ostatnio korytarza nie dawał
przedwojenny minister Beck panu kanclerzowi III Rzeszy.
Hitler wziął więc całe mieszkanie.
* Przed historycznym meczem piłki kopanej Polska
Korea wszyscy
Polacy pytani przez media publicznie deklarowali naszą wygraną,
ewentualnie remis. Za to w zakładach bukmacherskich, już prywatnie,
za prawdziwe pieniądze, 56 proc. obywateli RP obstawiało zwycięstwo
żółtych, a tylko 31 proc. biało-czerwonych.
To dowód, że społeczeństwo nie zgłupiało do reszty.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ekscelencja klasy zero
Ambasadorem USA w Polsce został Buldog.
Dla Victora Ashe, nowego szefa Ambasady USA w Warszawie, Knoxville
to rodzinne gniazdo, z którym związał 37 lat kariery. Przez 16 lat,
aż do 20 grudnia 2003 r., Ashe był burmistrzem tej 165-tysięcznej
miejscowości. Dłużej już nie mógł
przepisy zezwalają na cztery
kadencje. Po starej znajomości kolega z Uniwersytetu Yale, George II
junior, rzucił go więc na naszą stolicę.
Przesłuchania kongresowe przeszedł Ashe w imponującym stylu
pilotowany przez krajanów
senatorów Lamara Alexandra i Billa
Frista. Wszyscy w komisji spraw zagranicznych Senatu byli
jednomyślni: kompetencje Asheła są na Polskę idealne. Wniesie bogate
doświadczenia całego życia, które umożliwią mu sprawowanie
stanowiska w jednym z najbardziej interesujących i najważniejszych
krajów w Europie
zachwalał kandydata senator Alexander. Nie
mógłbym być szczęśliwszy
wyznaje senator Frist, lider
republikańskiej większości w Senacie
po raz kolejny prezydent
wybrał sprawdzonego, niekwestionowanego lidera na ambasadora w
kraju, który jest jednym z naszych najbliższych sojuszników. Victor
Ashe był wybitnym burmistrzem Knoxville, a jego zainteresowania i
oddanie sprawie miast siostrzanych pokazują wrodzone rozumienie wagi
stosunków międzynarodowych.
Wyjaśnienie: Ashe zdobył ostrogi polityka międzynarodowego przez
podpisanie porozumienia o "siostrzanych miastach" między Knoxville a
Chełmem. Dwa razy po tygodniu był z tej okazji w naszym mocarstwie.
* * *
Wspominając lata burmistrzowania Ashe mówi: Porównując to, co
odziedziczyłem rozpoczynając pracę, z tym, co mamy dzisiaj, trzeba
stwierdzić, że dokonaliśmy olbrzymiego skoku. Radość ze skoku nie
jest powszechna. Obszerny szkic pt. "16 lat Victora Ashe jako
burmistrza" pióra Joe Sullivana otwiera zdanie: Kiedy Victor Ashe po
raz pierwszy obejmował urząd burmistrza 16 lat temu, miasto miało
trudności budżetowe i obciążone było licznymi długami. Gdy opuszczał
stanowisko 20 grudnia 2003, miasto miało znów problemy budżetowe, a
zadłużenie wzrosło. W kampanii przedwyborczej obiecywał, że nie
podniesie podatków; jako burmistrz zaproponował podwyższenie podatku
od sprzedaży. Ale co tam. W Warszawie będzie miał na głowie tylko
budżet swej 530-osobowej ambasady, a żadni wyborcy z niczego go nie
będą rozliczać.
Ashe wskakuje na miejsce Chrisa Hilla, zawodowego dyplomaty. Trzeba
wierzyć, że w "doświadczeniach całego życia", które przywozi do
Warszawy, są i zdolności dyplomatyczne. Można jednak oczekiwać
pewnych drobnych niedociągnięć w tym zakresie. Sullivan pisze: Nawet
ci, którzy podziwiają Asheła, przyznają, że ma on kolczastą
osobowość i łatwo angażuje się w walki. Jego arogancki, apodyktyczny
sposób bycia zyskał mu tu i ówdzie złą sławę. "Manipulator,
"zamordysta", "człowiek mściwy"
to epitety wypowiadane pod jego
adresem.
Ambasador łatwo nie puszcza w niepamięć braku poparcia, to prawda.
Przekonali się o tym strażacy z Knoxville, których przed zemstą
Asheła musiał bronić sąd. Oto, co czytamy w uzasadnieniu wyroku
federalnego sądu apelacyjnego z 13 stycznia 1999 r. w sprawie
wniesionej przeciw Ashełowi przez pięciu członków zarządu straży
pożarnej: W wyborach burmistrza w roku 1995 kontrkandydatem
oskarżonego Victora Ashe, urzędującego burmistrza, był Ivan Harmon,
członek rady miejskiej. Żaden z powodów nie popierał Asheła, a kilku
aktywnie popierało Harmona. Ashe wygrał z Harmonem i natychmiast po
ogłoszeniu wyniku wyborów rozpoczął akcje odwetowe wymierzone w
powodów. Mimo przegranej burmistrz Ashe opowiadał w telewizji, że
proces wygrał. Sędzia dołożył mu za to sankcję w postaci kary
pieniężnej i obowiązku zrefundowania wydatków strażaków na koszta
sądowe i adwokackie.
Największe wady Asheła (zwanego w Knoxville Buldogiem) to
zdaniem
Carlene Malone, radnej, która często miała inne niż burmistrz zdanie

nieumiejętność pogodzenia się z odmiennym zdaniem innych i
dyskutowania. Utyskuje też, że burmistrz traktuje ludzi z góry. O
podobnych wrażeniach ze współpracy z Ashem mówią i inni członkowie
rady miejskiej.
To detale, nieznaczne skazy na portrecie człowieka, który
jak
oświadczył przewodniczący komisji spraw międzynarodowych Senatu,
republikański senator Richard Lugar
będzie znaczącym i
kompetentnym emisariuszem naszego kraju w Polsce. Nawet krytyczna
Malone oddała mu sprawiedliwość: Sądzę, że Victor Ashe zasługuje na
wiele uznania za różne sprawy. (...) Zawsze usiłował znaleźć
rozwiązania problemów, czy to chodziło o ruch uliczny, zaśmiecone
parcele, samowole budo-wlaną przy stawianiu obiektów komercyjnych
czy co tam jeszcze. To nie koniec zasług. Burmistrz zwracał baczną
uwagę na wygląd budynków miejskich: Kontrolowałem wszystko do
poziomu zatwierdzania koloru cegły, z których były budowane

podkreśla swe osiągnięcia Ashe.
Czy było źle czy dobrze
konstatuje Sullivan
ale nigdy życie w
Knoxville nie było nudne z Victorem Ashełem jako merem. Pozostaje
otwarte pytanie, zadawane wielokrotnie w latach, gdy sprawował swój
urząd. Jaki będzie jego następny krok?
Przegląd osiągnięć wskazuje, że i w Warszawie nie powinno być nudno.
Ekscytacja udziela się dziennikarzom gazety "KnoxNews". George Korda
swój komentarz propos awansu burmistrza opatruje tytułem: "Szykuj
się, Polsko", a wśród przepowiedni ujmuje i taką: Polska stanie się
siostrzanym miastem Ameryki.
Podczas przesłuchania w komisji senackiej senator Alexander zapytał
świeżo upieczonego dyplomaty, czy będzie w stanie przekonać polskich
oficjeli, by utrzymali 2400-osobowy kontyngent wojskowy w Iraku. To
będzie jeden z moich priorytetów
odparł emisariusz.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




m0
Jeszcze jedna historyjka o developerze i frajerach. Polecamy ją
pilnej uwadze wszystkich, którzy chcą kupić niewybudowane jeszcze
mieszkanie.
Dariusz Maria Radziszewski, niespełna 30-letni biznesmen z Warszawy,
przedstawiał się jako developer obracający 100 mln USD. W jego cv
można wyczytać, że interesy prowadzi od 1990 r. jako investment
cunsellor i president of management board w firmach o brzmiących z
angielska nazwach: Law Office, San Marco Poland, War Invest S.A. i
inne. Skończył prawo, szkołę biznesu i administracji i co tam kto
chce jeszcze. Nic więc dziwnego, że robiło to wrażenie na ludziach.
Na Andrzeju Koblu, burmistrzu gminy Targówek także. Prawdziwości
majątkowych oświadczeń burmistrz nie badał, dyplomów nie oglądał.
Miał interes do zrobienia, to go zrobił.
W 1998 r. Targówek miał do sprzedania kawałek pola przy ul.
Rembielińskiej z przeznaczeniem na kompleks mieszkalno-usługowy.
Niespełna 2 ha. Warte wedle gminnych specjalistów ca 240 zł/mkw.
Cała działka miała kosztować 4,5 mln zł. Przetarg wygrał Dariusz M.
Radziszewski, wtedy właściciel PIB War Invest.
Po transakcji lekką ręką dołożył gminie jeszcze 500 tys. zł. W akcie
notarialnym strony zgodnie zastrzegły na rzecz gminy Warszawa
Targówek prawo odkupu tej nieruchomości za zwrotem wyżej zapłaconej
ceny sprzedaży, kosztów sprzedaży oraz za zwrotem nakładów, w razie
gdyby D. Radziszewski nie zrealizował zaplanowanej inwestycji do 31
grudnia 2001 r.
Ten punkt
przekonywał Radziszewski nabywców mieszkań
świadczyć
miał o całkowitym bezpieczeństwie inwestycji: gdy polegnie on

prywatny inwestor, jego dzieło przejmie i poprowadzi gmina Targówek.
Burmistrz temu nie zaprzeczał, wręcz reklamował biz-nesmena.
40-metrowe mieszkania po niespełna 2 tys. zł za mkw. sprzedawały się
jak ciepłe bułki. W ekspresowym tempie R. zgromadził około
50 mln zł od 500 rodzin.
I równocześnie od Mostostalu Gdańsk SA kupił jeszcze 7 ha przy ul.
Kondratowicza. Zapłacił część kwoty, resztę
12 mln zł

zabezpieczył na inwestycji przy Rembielińskiej. Tym razem działał
jako War Bud. Przy Kondratowicza również miał powstać pasaż z
biurami, wielopoziomowymi garażami i mieszkaniami. Bliższego planu
zabudowy nie przedstawił, nie starał się również o pozwolenia na
budowę. Ludziom kupującym od niego przyszłe mieszkania pokazywał akt
notarialny zakupu gruntu od Mostostalu z wykreślonymi własnoręcznie
zapisami o niezapłaconych 12 mln zł. Nikomu to nie przeszkadzało.
Widzieli, jak w oczach rosło osiedle na Rembielińskiej...
Przyszli mieszkańcy Rembielińskiej wpłacali Radziszewskiemu szmal do
sierpnia 2001 r., choć już przy podpisywaniu aktu notarialnego
przyrzeczenia przeniesienia własności przyszłego mieszkania mogli
dowiedzieć się, że zapisy na hipotece działki przekraczają
trzykrotnie jej wartość. Poza 12 mln zł Mostostalu były tam tzw.
hipoteki gwarancyjne długów, które dopiero mogły powstać, np.
należności firm budowlanych.
Na początku 2001 r. tempo robót przy Rembielińskiej gwałtownie
zaczęło spadać, zniknęli robotnicy i wielkie maszyny. Zaczęło się
mówić, że Radziszewski nie płaci dostawcom i wykonawcom.
W czerwcu 2001 r. Radziszewski zwrócił się do gminy z pytaniem, czy
odkupi budowę. Gmina nie skorzystała z prawa odkupu ze względu na
stan zaawansowania prac i zawiadomiła o tym sąd wieczystoksięgowy.
Radziszewski zniknął i nikt nie wiedział, gdzie jest, aż do jesieni,
kiedy trafił do pierdla, ale nadal
poprzez pełnomocnika mec.
Elżbietę Bartosiak
sprzedawał mieszkania przy Kondratowicza!
Obecny burmistrz Targówka nie może nadziwić się naiwności ludzkiej.
Gmina nie prowadzi działalności komercyjnej, nie będzie kupować od
syndyka budowy i nigdy takiego zamiaru nie miała. Co ludziom mówił
jego poprzednik, nie ma pojęcia. Dziś Andrzej Kobel jest tylko
członkiem Rady Gminy Targówek.
Syndyk War Investu Alina Dłużewska próbuje sprzedać kikuty
niedoszłych budynków. Jak dotąd udało się jej tylko sprzedać
mieszkanie samego Radziszewskiego.
180 tys. zł tytułem zaległego wynagrodzenia domaga się od syndyka
Eleonora Kuśmider, dyrektor marketingu i zarządzania War Investu,
prywatnie matka dziecka Radziszewskiego. Wcześniej pani Kuśmider
pracowała za całe 320 zł w Telekomunikacji szorując tam podłogi.
Radziszewski w areszcie nie nasiedział się. Mimo ca 110 mln zł
zgarniętych od ludzi, 12 mln Mostostalu Gdańsk SA, narżniętych na
kaucje i pracę firm budowlanych, 0,5 mln zł należności Banku
Ogrodniczego i wielu innych długów
wyszedł za kaucją w wysokości
340 tys. zł, którą przyniosła matka Dariusza Marii, była pani
prokurator z prokuratury mokotowskiej. Prowadzący sprawę prokurator
Dopierała, również z Mokotowa, gotów był kończyć śledztwo. Dłużewska
twierdzi, że cudem udało się jej przekonać
Prokuraturę Okręgową, by je przedłużono.
Radziszewski chodzi wolno w asyście ochrony, jeździ Mercedesem i w
kułak się śmieje z frajerów marzących o własnym kawałku podłogi. Oni
zaś płaczą i spłacają kredyty na budowę mieszkań. W akcie rozpaczy
napisali do Urbana, by ten kupił War Invest i inwestycję skończył. W
dowód wdzięczności nazwą osiedle jego imieniem.
Kochani, takie cuda skończyły się równo z zakończeniem budowy Pałacu
Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Ostatnim dobrowolnym darczyńcą
był właśnie Stalin, ale i on nie postawił PeKiN-u za swoje
pieniądze.
Autor : A.B.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gierek jądrowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gdy poślina ci przydzwoni
Coś dla braci Kaczyńskich
obrońców prawa i sprawiedliwości.
W 2001 r. Jarosław Zieliński zamierzał zostać posłem. Przepadł.
Napisaliśmy parę słów o kampanii wyborczej, bo nielegalnie
sponsorował ją suwalski biznesmen, ulubiony klient miejscowej
prokuratury, która oskarżała dobroczyńcę Prawa i Sprawiedliwości o
groźby karalne, paserkę i wyłudzenie podatków ("Podpora Kaczora",
"NIE" nr 1/2003).
Potem Zieliński chciał zostać prezydentem Suwałk. Znów przepadł. Na
otarcie łez Kaczory powierzyły mu fuchę burmistrza Śródmieścia w
Warszawie, którą sprawuje do dzisiaj.
W październiku 2003 r. na Podlasiu odbyły się wybory uzupełniające
do Senatu. Wygrał poseł PiS Krzysztof Jurgiel. Opróżnione przez
niego miejsce w Sejmie zajął Jarosław Zieliński. Nie musiał w tym
celu ruszyć palcem w bucie.
Żona naszego bohatera Lilianna Z. z synem wciąż przebywa w
Suwałkach. Jest dyrektorem oddziału Towarzystwa Przyjaciół Dzieci,
zarabia 3000 zł miesięcznie.
3 listopada w zeszłym roku wypadł w poniedziałek.
Jechałam z synami do domu. Gabryś ma 16, Bogdan 14 lat
opowiada
Celina Leszczyńska z podsuwalskiej Węgielni.
Była 16.45. Nic nie
pamiętam z kraksy. Kiedy ocknęłam się,
leżałam na asfalcie. Obok chłopcy. Nasz Mercedes płonął. Po raz
kolejny odzyskałam przytomność, jak któryś z synów krzyczał: Czy
mama żyje?
Dużo później, w szpitalu, poznała szczegóły tragedii. Zderzyła się
czołowo z nadjeżdżającym z naprzeciwka busem. Prowadził go Marek
Bielski. Jego przytomności umysłu zawdzięcza życie swoje i synów.
Gdyby nie wyciągnął nieprzytomnych na drogę, zostałaby po nich garść
popiołu.
W wypadku brał udział trzeci samochód. Nie zachowując należytej
ostrożności włączał się do ruchu z drogi podporządkowanej i uderzył
w bok Mercedesa zmieniając jego tor jazdy. Jak się okazało, ten
trzeci samochód zgubił tablicę rejestracyjną. Był to Seat Cordoba
należący do posła Jarosława Zielińskiego.
Wkrótce w tłumie gapiów pojawiła się Lilianna Z. Oświadczyła, że ona
siedziała za kierownicą. Odjechała z miejsca zdarzenia, nie
udzielając pomocy ofiarom w trosce o bezpieczeństwo swego synka,
5-letniego Konrada. Seat z dzieciakiem stał na polnej drodze jakieś
200 metrów dalej.
Rzecznik prasowy suwalskiej policji od razu oświadczył, że Lilianna
Z. jedynie oddaliła się z miejsca wypadku. Nie uciekła! I wcale nie
miała obowiązku brudzenia sobie płaszcza wyciąganiem zakrwawionych,
nieprzytomnych pasażerów Mercedesa, choć ten się fajczył.
Gdy sprawa wyszła na jaw, dał głos poseł Zieliński.
O gazetowych informacjach sucho relacjonujących zdarzenie: Trudno to
odczytywać inaczej, jak żerowanie na ludzkim nieszczęściu i atak na
moją osobę.
O wypadku: Na pewno żona nie była sprawcą wypadku. Nasz Seat ma
tylko małą rysę na zderzaku. To bzdura.
O tym, że Lilianna Z. nie próbowała udzielić pomocy ofiarom: Czy
żona miała zostawić auto na środku jezdni, żeby doszło do kolejnego
nieszczęścia?
Dotarła do "NIE" osoba, która widziała przebieg wypadku. Jest
"prawie pewna", że za kierownicą Seata siedział "pan w kapeluszu", a
nie kobieta. W kapeluszach gustuje poseł
Zieliński. Jeśli to on prowadził, a nie zamierzał się tym chwalić,
bo np. był po drinku, logiczne jest, że nie zatrzymał się na miejscu
wypadku, ale zjechał w polną drogę, skąd miał niedaleko
do domu.
Zieliński twierdzi, że w chwili zdarzenia był w Białymstoku. Miał ze
sobą telefon komórkowy, który jest rodzajem smyczy. Operator sieci
komórkowej, z której korzysta poseł, bez trudu
powie, gdzie w feralnym momencie przebywała komórka posła.
Celina Leszczyńska do dziś patrzy na świat z pozycji horyzontalnej.
Komfortu przebywania na wózku inwalidzkim doświadcza godzinę, góra
dwie godziny dziennie. Dłużej nie może sie-
dzieć, bo boli. O chodzeniu na razie nie ma mowy. Synowie mieli
wstrząśnienia mózgu.
Organy ścigania uznały, że uszkodzenia ciał ofiar nie są zbyt
poważne. 31 marca 2004 r. Prokuratura Rejonowa w Suwałkach złożyła
do Wydziału Grodzkiego miejscowego sądu wniosek o warunkowe
umorzenie postępowania karnego. Znaczy to, że kartoteka karalności
Lilianny Z. pozostanie czysta i będzie mogła bez przeszkód pełnić
funkcję dyrektora. Powód prosty:
Zarówno stopień zawinienia, jak i stopień społecznej szkodliwości
czynu nie jest znaczny. Sprawca nie był dotychczas karany sądownie
za przestępstwo umyślne. Jej postawa, właściwości i warunki
osobiste, dotychczasowy sposób życia uzasadniają przypuszczenie, że
pomimo umorzenia postępowania, będzie przestrzegała porządku
prawnego. Prokuratura zadbała o naprawienie przez Liliannę Z.
uczynionych szkód. Żąda, żeby zapłaciła pani Celinie 6800 zł, jej
synom po 1700 zł i Markowi Bielskiemu 3 000 zł.
Wniosek o umorzenie podpisał Jan Wiśniewski, asesor. Jest to trzeci
prokurator, który zajmował się sprawą. Pierwsza była prokurator
Hanna Kuźmińska. Tak się złożyło, że jej siostra, też prawniczka, w
interesującym nas czasie znalazła robotę w biurze posła
Zielińskiego.
Smaczków jest więcej. Złożone przez adwokata wnioski dowodowe w
ogóle nie trafiły do akt! Mecenas nie wysłał ich pocztą ani nie
złożył na policji, gdzie się mogły zawieruszyć, ale osobiście
dostarczył do Biura Podawczego Prokuratury Rejonowej w Suwałkach, co
potwierdzają pieczęcie.

Złożyłem trzy wnioski w różnych terminach. Dwa bardzo ważne. Jeden
o powołanie kolejnego lekarza, który oceniłby stan zdrowia mojej
klientki, drugi o przyznanie pani Celinie funkcji oskarżyciela
posiłkowego, co jej się z mocy prawa należy. Gdy akta trafiły do
sądu, dla pewności procesowej poszedłem je przejrzeć. Wniosków nie
było
opowiada mec. Miłosz Sadowski.
Sprawa trafi na wokandę w czerwcu.
Mąż Celiny Leszczyńskiej jest rolnikiem. Ona uczy w szkole na wsi.
Zielińscy też są nauczycielami. "Nauczycielami i społecznikami"

tak się przedstawiają.
Wypadek przewrócił życie Leszczyńskich do góry nogami. Synowie
mieszkają u dziadków. Gospodarstwo, dom i wożenie pani Celiny po
lekarzach i rehabilitantach spadło na głowę męża. Pieniędzy
choćby
na leki
znikąd. Do tej pory PZU nie wypłacił za samochód, ponieważ
przez jakiś czas Lilianna Z. utrzymywała, że prawdziwą sprawczynią
wypadku jest jego ofiara.

Pani Lilianna dwa razy odwiedziła mnie w szpitalu. Podczas
pierwszej wizyty krzyczała, że to ja jestem winna. Na drugą przyszła
z czekoladkami
opowiada Celina Leszczyńska.
Potem Lilianna Z. napisała do pani Celiny list: ...podtrzymuję
gotowość niesienia Pani wszechstronnej pomocy, łącznie z finansową

deklarowała pani Z.
Potem Zielińscy odwiedzili Leszczyńskich w domu. Proponowali 8600 zł
w zamian za odstąpienie od roszczeń.

Twierdzili, że więcej i tak nie dostanę. Może to prawda, bo tak
mówili też policjanci. Nie wiedziałam, jak się zachować
mówi pani
Celina.

Zawsze na niego głosowaliśmy
dodaje jej mąż.
Autor : Krzysztof Gołąb




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pianiści
Jedno małe kliknięcie. Szybki ruch ręką. W odpowiednim, precyzyjnie
wybranym momencie.
Kto z pań posłanek i panów posłów jest...
Wpierw rozejrzyj się, czy nie jesteś w ukrytej kamerze zwykle
ustawionej na galerii. Czy nie śledzi cię czujne oko fotopstryka.
Jeden ruch, jedno małe kliknięcie. Zarejestrowany obraz zdradza.
Można przed zdradą uciec uciekając się do wybiegów. Rodem z pana
Zagłoby. Można kliknąć, gdy kolega wstanie i swym ofiarnym ciałem
zasłoni klikającego za nieobecnego kolegę. Można maszynkę do
głosowania nieobecnej pani posłanki czy pana posła zasłonić niedbale
rzuconą płachtą gazety. Im większy jest format, tym łatwiej ukryć
oszustwo. W tym sezonie preferowana jest "Rzeczpospolita",
największa formatowo.
Jedno małe kliknięcie. Celne uderzenie koleżeńskiej samopomocy.
Poseł albo pani posłanka nie głosując karany jest finansowo. Cztery
stówki do tyłu. W ciągu jednego plenarnego dnia poseł może opuścić
jedną piątą głosowań. Ale co zrobić, kiedy w jednym dniu są tylko
trzy głosowania! Albo tylko jedno? Wtedy jedno kliknięcie to w plecy
cztery stówki.
Jedno małe, ukryte kliknięcie. I tuszujemy nieobecność koleżanki lub
kolegi. Zwłaszcza w dniu, w którym miała być obowiązkowa obecność.
Klubowy rzecznik dyscypliny czuwa. Ale w plenarnej sali jest jak w
ulu. Ktoś wchodzi, wychodzi, gdy wszyscy klikają zgodnie z
marszałkowskim porządkiem.
Jedno małe kliknięcie. Samopomoc koleżeńska. Aby nieobecną dupę
ocalić. Bo każdemu może się zdarzyć nieobecność. To małe kliknięcie
jest jednak wielkim fałszerstwem. O ten mały klik w drugiej kadencji
zrobił się wielki krzyk. Gdy Grzegorz Miecugow przyłapał posłów na
głosowaniu "na dwie ręce". Na fałszerstwie. Wtedy wydawało się, że
Sejm się uczy.
Jedno małe kliknięcie. Potem komputerowy wydruk z głosowań. Czujne
oczy konkurencji. Tak głupie oszustwo zawsze się wyda. Nie da się
nieucziwości zasłonić płachtą "Rzeczpospolitej".
Jedno małe kliknięcie. I duży klub ma w plecy. Przesrane do końca
kadencji. A nawet dłużej. Przyłapany na oszustwie klikający dostał
zaproszenie do prokuratury. Nieobecny oddający swą kartę do
głosowania też. Oczywiście zawsze może pajacować, deklarować, że
kartę zgubił. Ktoś znalazł, włożył do maszynki głosującej i dokonał
prowokacji. Kto w to uwierzy? Zwłaszcza gdy Sejm RP ma 12
14 proc.
pozytywnych notowań?
Jedno małe fałszerskie kliknięcie i notowania Sejmu spadną poniżej
dziesiątki. Resztki zaufania do demokracji parlamentarnej zostaną
wyczyszczone niczym w grze komputerowej "Game is over". Miałeś,
panie pośle, pięć żyć w tej grze. Jeden klik i już nie żyjesz. W
opinii publicznej.
Jedno małe kliknięcie w obronie klubowego kolegi i morderczy strzał
w macierzysty parlamentarny klub. Trafiony zatopiony
recholi się
konkurencja.
Jedno małe kliknięcie. Problem fałszywego kliknięcia obecny jest nie
tylko w parlamencie RP. Niedawno w Bułgarii debatowano nad tym, jak
zlikwidować plagę głosowań na dwie ręce. I zaproponowano, aby w
poselskich fotelach, na plenarnej sali, umieścić czujniki.
Wykazujące, czy w czasie głosowania dupa poselska siedzi, czy jest
nieobecna.
Może w Sejmie RP wprowadzić takie czujne czujniki, może zacznijmy
rozliczać posłów z ich obecności od dupy strony, skoro ich głowy są
do dupy.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Boży pampers
Waldemar Gasper, niedawny prezes katolickiej Telewizji Puls ujawnił
się w "Życiu Warszawy" jako aktywista Opus Dei. Sypnął garścią
zasad, którymi powinien się kierować człowiek należący do Dzieła
Bożego. Oto one:

Zobowiązałem się, że w sposób bardzo świadomy będę przeżywał swoją
wiarę i pomagał innym w jej przeżywaniu: że nie będę czynił innym
krzywdy ani siał zgorszenia.

Myślę, że jeżeli ktoś prowadzi życie niegodne katolika, jeśli jest
bandytą, złodziejem albo oszustem, sam stawia się poza Dziełem
Bożym*.

O Kościele jako całości także mówi się, że jest pazerny, że miesza
się do polityki, dąży do władzy, chce sprawować kontrolę nad
państwem. Kłamstwo żyje własnym życiem.
W branżowym miesięczniku "Press" (nr 2/2002) w artykule "Arytmia"
Marzeny Słoki-Chlabicz czytamy: Waldemar Gasper, założyciel
Telewizji (...) zorganizował w styczniu przyjęcie dla przyjaciół i
współpracowników. Atmosfera zdecydowanie różniła się od tej
panującej w stacji
Gasper świętował tak, jakby odniósł ogromny
sukces w TV Puls. Wznoszono toasty za jego zdrowie i za to, że udało
mu się uruchomić telewizję w tak krótkim czasie.
Nie wierzyłam własnym oczom, obserwując tę radość w chwili, gdy los
telewizji jest tak niepewny
dziwi się jedna z uczestniczek.
Impreza odbyła się w restauracji "Lolek" w Warszawie. Wśród gości
byli m.in. Marek Budzisz, Jarosław Sellin i Wiesław Walendziak.
Dalej dowiadujemy się, że Gasperowa telewizja przynosiła przez dwa
ostatnie lata straty, a były prezes doprowadził spółkę na skraj
bankructwa. Obecnie wysyła się tam pracowników na urlopy przymusowe
i bezpłatne. Rozwiązuje umowy z dziennikarzami, pracownikami
administracji.
Za prezesury Gaspera żyło się jak w raju. Wynajmowano luksusowe,
wielkie biura w budynku "Ilmetu" w Warszawie. Na Bal Debiutantów
Zakonu Kawalerów Maltańskich telewizja Gaspera kupiła 16 szykownych,
drogich sukien. Wiszą teraz i szeleszczą. Oprócz długów po prezesie
pozostały cztery luksusowe samochody: Volvo, Alfa Romeo i dwie Hondy
Accoord.
Wśród pracowników katolickiej telewizji krąży anegdota:
Jeśli
umówiłeś się z Gasperem na spotkanie, to przyjedzie czarne,
ekskluzywne Volvo. Wysiądzie z niego człowiek w liberii, otworzy
drzwi Gasperowi, a ten wyjdzie w kaszmirowym płaszczu.
Z Telewizji Puls, współfinansowanej nadal przez podatników, bo
dokładają się do jej deficytu spółki skarbu państwa: KGHM, Metale
SA, Polskie Sieci Elektroenergetyczne SA, PKN Orlen, PZU "Życie",
człowiek Dzieła Bożego pan prezes Gasper wyszedł, wraz z grupą
przyjaciół, z wielkimi odprawami pieniężnymi. Bo zapewnił to sobie
wcześniej w kontrakcie menedżerskim.
W "Życiu Warszawy" pytany czy Opus Dei wspomaga swoich członków
finansowo? Czy pomaga im znaleźć pracę, gdy ją tracą? obłudnie
odpowiedział: Nigdy nie byłem wspierany finansowo. Nie słyszałem
również, aby z takiej pomocy korzystali inni. Bo też Dzieło nie do
tego służy. Jest ono po prostu jedną ze wspólnot, w których katolicy
uczą się bardziej świadomie przeżywać swoją wiarę.
Po wypompowaniu milionów z katolickiej telewizji Gasper i jego
kolesie rzeczywiście mają za co wiarę swą przeżywać.
* Wyróżnienia w cytatach pochodzą od redakcji

Autor : Z.N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
Dwa dni po pogrzebie świeżo narodzonej Adrianki małżeństwo z
Lichnowych odebrało telegram ze Szpitala Klinicznego nr 2 w Gdańsku,
w którym dziecko zmarło, żeby odebrać jego ciało. Dopiero drugi trup
okazał się właściwy. Pierwszego ekshumowano. Pobrano z niego próbki,
bo nie wiadomo, skąd się wziął w prosektorium ani czyje to dziecko.
Pod Poznaniem policja zatrzymała BMW wypełnione marihuaną. W trakcie
kontroli jeden z pasażerów połknął dowód rzeczowy
woreczek z
narkotykiem. Akcja zakończyła się sukcesem, bo cały ładunek nie
zmieścił mu się w żołądku.
Nowe argumenty w dialogu społeczeństwa z samorządową władzą: butelka
z benzyną i zapałki. Użyła ich 70-letnia mieszkanka gminy Jeleniewo
wobec swojego wójta. Zniszczyła mu garnitur i część gabinetu. Tatuś
Jeleniewa nie chce komentować zdarzenia, bo uważa, że rozgłaszanie
całopalenia zmniejszy jego szanse w nadchodzących wyborach. Ludność
nie ma zaufania do żywych pochodni. (B. D.)
W Bytowie 9-letnia dziewczynka wpadła pod samochód. Stało się to na
przejściu dla pieszych, na którym nad bezpieczeństwem wracających ze
szkoły dzieci czuwał tzw. anioł. Był nim 39-letni bezrobotny.
Pijany i dlatego zatrzymał samochody nadjeżdżające tylko z jednego
kierunku, a o drugim zapomniał. Pił zapewne z radości, że znalazł
pracę.
Na ulicach Gliwic policjanci zatrzymali do rutynowej kontroli
samochód "Nauka jazdy". Okazało się, że instruktor był pijany (1,3
promila). Najbardziej zaskoczona była 18-letnia kursantka, która
zeznała, że do chwili zatrzymania szło im świetnie i nie zauważyła
niczego niepokojącego w zachowaniu nauczyciela.
Wielki sukces książki i filmu o Harrym Potterze okazał się
błogosławieństwem dla polskich firm wyrabiających miotły. Tylko
jeden odbiorca z Anglii zamówił w firmie z Leżajska 50 tysięcy
mioteł.
Polskie miotły gwarantują bezpieczeństwo lotu, są zwrotne, zgrabne i
łatwe w prowadzeniu.
Przez trzy tygodnie 71-letnia mieszkanka Zabrza mieszkała ze swoim
zmarłym mężem. Wezwana przez sąsiadów policja znalazła zwłoki
mężczyzny na tapczanie. Jego żona nie umiała dokładnie powiedzieć,
kiedy umarł. Nie informowała o śmierci małżonka, albowiem miała
nadzieję, że uda się jej odebrać należną mu rentę ZUS.
Anarchista, który w styczniu spalił flagę Rosji przed konsulatem
rosyjskim w Krakowie, stanął przed sądem pod zarzutem nieostrożnego
obchodzenia się z ogniem. Anarchista twierdzi, że jest niewinny:
flaga była niewielkich rozmiarów, a obok stał kolega wyposażony w
gaśnicę. W kącie sali rozpraw stała, chichocząc, Historia: śmiała
się z opozycjonistów z PRL, których za rozdawanie ulotek karano pod
pretekstem zaśmiecania miasta.
Mieszkańcy jednej z łódzkich kamienic chcą wystąpić o eksmisję
lokatora, który urządził w swoim mieszkaniu hodowlę węży i
skorpionów. Mężczyzna nie zamierza likwidować kolekcji i
demonstracyjnie chodzi po budynku z dwumetrowym wężem na ręku. Sąd
będzie miał twardy orzech do zgryzienia, jeśli mężczyzna udowodni,
że wszystkie terraria są prawidłowo zabezpieczone.
Na cztery miesiące w zawieszeniu na dwa lata krakowski sąd skazał
mężczyznę, który na oczach synów, podczas domowej awantury, urwał
głowę królikowi. Chciał w ten sposób pokazać pozostałym członkom
rodziny, co ich czeka. W sprawę wmieszało się jeszcze Towarzystwo
Opieki nad Zwierzętami, któremu oskarżony musiał zapłacić 700
złotych nawiązki.
Pan Bartosz K. z Białegostoku jest osobą niepełnosprawną. Porusza
się na wózku inwalidzkim. W pociągu, którym jechał do Ciechocinka,
wypisano mu mandat, bo nie miał zaświadczenia ZUS uprawniającego do
zniżki. Na konduktorze nie zrobiła wrażenia ani legitymacja
rencisty, ani skierowanie do sanatorium, ani nawet wózek inwalidzki.

Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dyskretny urok dewocji
Dewocjonalia (od łac. devotio
poświęcenie) to przedmioty służące
do pogłębiania pobożności. W zdewociałej Polsce to najlepsza
maszynka do robienia nieopodatkowanych pieniędzy.
Czy to w częstochowskim zagłębiu, czy na wadowickim targu sezon na
dewocjonalia rozpoczynają pierwsze komunie. Potem jest już tylko
lepiej
bierzmowania, uroczystości poświęcone Matce Boskiej itd.
Mimo to sytuację na rynku dewocjonaliów księża określają jednym
słowem
bryndza. Wszyscy zgodnie wspominają, jakim to fartem okazał
się Wojtyła na papieskim stolcu. Kupno plakietki z jego wizerunkiem,
dzbanka, talerza, makatki czy obrazka urosło do patriotycznego
obowiązku. Turystyka pielgrzymkowa też nieźle nabijała czarnym kasę.
Złote czasy należą jednak do przeszłości, tak samo jak potęga
mocarzy dewocjonalnego światka
firm Inco-Veritas i Ars Christiana.
Teraz i one coraz bardziej czują na plecach oddech wygłodniałej
konkurencji.
Do wyścigu po szmalec stanął także Kościół kat., który nie mógł
przeboleć utraty zysków ze sprzedaży gadżetów. Dlatego dziś
dewocjonaliami handlują aż trzy kongregacje
dominikanów, paulinów
i palotynów, wspomagane przez diecezjalne księgarnie św. Wojciecha.
Nie będzie Rumun...
Fiaskiem okazała się próba wejścia na rynki wschodnie. Tamtejsze
kościoły liczą bowiem na braterską, lecz bezinteresowną pomoc i nie
spieszą się z wykupywaniem polskiego badziewia. Swej wielkiej szansy
kler upatrywał również w rynkach Europy Zachodniej.
Tu największym konkurentem Polski w dewocyjnej branży stają się...
Albania i Rumunia. Kraje te wprawdzie nie mogą się równać z
Pomroczną pod względem liczby katolików na hektar, ale potrafią
produkować koraliki po konkurencyjnych cenach. Zachodni klient jest
przy tym bardziej wybredny od polskiego. Nikt wcześniej nie słyszał
w Pomrocznej np. o różańcach nasyconych olejkiem różanym, dopóki nie
zamówili ich sobie u nas Włosi.
Cud na odpuście
Producenci liczą na nowe pomysły, które pomogą rozruszać odpustowy
rynek polskiej tandety. 9 tysięcy pozycji liczy asortyment
odpustowej szmiry. Zdarzają się jednak rzeczy nowatorskie
ot,
choćby kieszonkowy zestaw dla księży (kropidło oraz naczynia na
święconą wodę i oleje), niezbędny w razie nagłej konieczności
udzielenia namaszczenia umierającemu. Jest też turystyczny zestaw do
odprawiania mszy ze skórzaną lub plastikową walizką. Niestety, brak
w nich krzyżyka, kropidła czy małej stuły, nie mówiąc o pojemnikach
na przedśmiertne maści. Inną nowością dla świeckich, więc masowych,
odbiorców jest obraz ukrzyżowanego Chrystusa, który w zależności od
kąta spoglądania otwiera bądź zamyka umęczone bólem oczy.
Trójwymiarowy Chrystus kosztuje jedyne 99 zł i sprowadzany jest z
Katowic.
Nowoczesnym nowatorem jest Maciej Salomon
autor różańca XXI w.
przypominającego... kartę kredytową. Zamiast paciorków karta (52 x
85 mm) ma zgrubienia, które umożliwiają odmawianie Zdrowaś Maryjo.
Na internetowej stronie producenta czytamy, że dzięki karcie
różańcowej można się modlić dyskretnie. Jednakże Kościół zaleca
ostentację, tj. publiczne wyznanie wiary. Pomysłodawca opatentował
wynalazek, bo wiara wiarą, ale żyć też z czegoś trzeba. Oczywiście,
wierzymy, że za takim postępowaniem kryje się nadmierna ostrożność,
a nie obawa przed tym, że któryś z bogobojnych rodaków mógłby
wynalazcy podpierdolić pomysł.
Katol siłą jest i basta
W 1995 r. ducha wyzionęły łódzkie Targi Sztuki Sakralnej i Rzemiosła
Artystycznego oraz Sprzętu i Artykułów Obrzędowych. Bryndzę można
było obserwować też na zorganizowanych w 1997 r. Pierwszych Targach
Dewocjonaliów "Sacrum Expo ł97" w Piekarach Śląskich, kiedy to na
300 zaproszonych wystawców zjawiło się 43. Niewypałem okazały się
Częstochowskie Targi Dewocjonaliów i Wyrobów Jubilerskich "Precjoza"
w 1994 r.
Sacrobiznes ma też znaczące sukcesy.
Odbywające się już po raz trzeci kieleckie targi dewocjonaliów i
wyposażenia kościołów "Sacroexpo" nie mają w kraju konkurencji. Dla
porównania
w Europie większe od nich w tej branży są tylko targi
"Religio" pod Paryżem. Najazdu czarnych pozazdrościł ostatnio
Kielcom także Kraków, który w zeszłym roku urządził jesienne Targi
Projektowania, Budownictwa i Wyposażenia Obiektów Sakralnych oraz
Dewocjonaliów "Sakralia". Jak się okazało, targi nie ściągnęły osób,
którym zależało na pogłębieniu swej pobożności, lecz urzędników Pana
B., co ma zapewne związek z boomem budowlanym obiektów sakralnych.
Dzięki targom można było dowiedzieć się m.in., iż w celach
duszpasterskich może być wykorzystywany nie tylko ksiądz, lecz i
ciepło. Nie chodzi o ciepłotę księdza, lecz o system grzejników
umieszczanych za świętymi obrazami. Otóż okazuje się, iż emitowane
promienie cieplne mogą stwarzać wrażenie, że ciepło emanuje wprost z
postaci wyobrażonej na obrazie. Owe "ciepłe obrazy" cieszą się ponoć
wielkim powodzeniem, gdyż wiele osób twierdzi, że łatwiej się im
przed nimi modlić.
Badziewie rządzi
Mimo iż do turystycznego przyjazdu świątobliwości jeszcze daleko,
już teraz producenci gadżetów zacierają ręce z radości. Znów będzie
można po raz setny z kolei przeczytać jego biografię, zaznajomić się
z jego dzieciństwem czy powzruszać nad kapłańską posługą. A też
powiesić nad łóżkiem jego zdjęcie o wymiarach naturalnych, posłuchać
płyt z jego głosem i obejrzeć wymyśloną przez niego sztukę. Nic
dziwnego więc, że na wizycie papy starają się zarobić nawet
producenci bombonierek, którzy już podczas ostatniej pielgrzymki
pozwalali wybierać między czekoladkami komunijnymi i
pielgrzymkowymi.
Rzecz jasna, zdarzali i zdarzą się i tacy, którzy zamiast papieża w
formacie hi-fi, VHS, DVD i wielu innych będą chcieli zapewne
obejrzeć go w realu. Tacy jednak już teraz powinni zaopatrzyć się
w... peryskop. Takie właśnie tekturowe biało-żółte peryskopy były na
straganach z dewocjonaliami jednym z większych hitów podczas
ostatniej papieskiej wizyty. Papierowa rura ma ok. 30 cm wysokości.
Na obydwu końcach ustawione pod odpowiednim kątem lusterka.
To
pożyteczny przyrząd, lepszy niż lornetka
zachęcają już teraz
sprzedawcy.
Wystarczy, że stanie przed nami ktoś wyższy, zasłoni
widok na ołtarz i zepsuje całą przyjemność. Ale jeśli będziemy mieli
peryskop, bliźni nie zasłonią nam Pielgrzyma.
Cisza nad kasą
Każdego roku tylko Jasną Górę odwiedza przeszło 4 miliony wiernych.
Dzięki nim w tamtej okolicy powstał przemysł, którego obroty można
policzyć w setkach milionów złotych rocznie. Jakie zyski przynoszą
inne sanktuaria, np. megakombinat w Licheniu?
Polska nie ma swojej specjalności wytwórczej. Dawne dania główne
naszej kuchni są na śmietniku: górnictwo węglowe czy stocznie. Potem
wzięcie miały meble
minęło. Kraj jest katolickim skansenem, czyż
nie można na tym zarobić? Oczywiście robiąc nie plastikowe flaszki w
kształcie papieża, ale np. laserowe światłości wiekuiste albo święte
roboty obrotowe, błogosławiące i przemawiające przez
gigantofony, że moc truchleje. Czyż nie jest to naturalna strategia
przemysłowa dla Polski?
Fot. ŁUKASZ BANASIK
Autor : A.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poszukiwacze zaginionych euro "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Publiczna "Jedynka" znowu puściła policyjną telenowelę dokumentalną.
Tym razem pod tytułem "Taśmy grozy". Tytuł jest jak najbardziej na
miejscu. Zgroza ogarnia, gdy policja rozpracowuje gwałciciela i może
mu nagwizdać, a pokrzywdzona spodziewa się kolejnego zbiorowego
wyruchania. Jeśli ktoś w tym kraju uwierzył Janikowi, że zaczyna być
bezpiecznie, to po filmie już mu przeszło. PiSuary powinny
za ten serial ozłocić Kwiat-kowskiego.
* * *
Anemiczną atrakcyjność publicznej "Jedynki" ożywić ma cudnej, acz
nieco niesłusznej, bo arabskiej urody Tomek (nie Tomasz, broń Boże)
Kamel z programem "Wykrywacz kłamstw". Program, na licencji
kanadyjskiej, a jakże, bo w Polce nikt nic tak genialnego nie jest w
stanie wymyślić, polega na tym, iż aktorzy albo inni szołmeni mówią
dwie prawdy i jedną nieprawdę, a publiczność ma zgadywać co jest
co. "Amoralne? Oburzające? Oceńcie sami"
pompuje atrakcyjność
bzdeta strona internetowa TVP. Ani amoralne, ani oburzające, nudnawe
nieco: ktoś dostał rolę w Hollywood (ha, ha!), komuś pies zeżarł
scenariusz, ktoś wygrał w kasynie. Ale to się może zmienić. Czekamy
na aktorkę, która poda następujące dwie prawdy i jedno kłamstwo: 1.
Żeby dostać moją pierwszą rolę, przespałam się z Wajdą. 2. Żeby
dostać moją drugą rolę, przespałam się z Zanussim.
3. Żeby dostać moją trzecią rolę, przespałam się z Hoffmanem. To
dopiero byłby dla zgadywaczy ciężki orzech do zgryzienia. Dla nas
nie. Numer 2 wykluczamy.
* * *
Puls w swoim "Otwartym studiu" udowadniał ustami katolickich
ginekolożek i członków Stowarzyszenia Małżeństwo Małżeństwu (czyżby
przykościelne "para pozna parę"?), że antykoncepcja jest zła.
Powoduje utratę libido przez kobiety, wyrastanie im włosów, syfy na
buźkach, nowotwory maciczne i piersiowe, otyłość, zagrzybienie cipy,
nudności, wymioty i sraczkę. Nie grozili tylko wyrastaniem włosów na
dłoniach. Pewnie dlatego, że ta przypadłość bierze się z popełniania
grzechu onanii.
* * *
Bp Dydycz, przewodniczący Zespołu Apostolstwa Trzeźwości przy
Konferencji Episkopatu Polski, zaapelował do mediów i świata kultury
o pomoc w znalezieniu języka promowania trzeźwości. Argumenty
medyczne nie są wystarczająco mocne, bo
jak mówi biskup
na
stwierdzenie, że alkohol szkodzi, ludzie odpowiadają, że zaszkodzić
może choćby bigos. Dlatego potrzebne są nowocześniejsze formy
przekazu, np. akcenty promujące trzeźwość w popularnych serialach.
Na początek proponujemy zamknąć knajpę Marty i sklep Karabasza ze
"Złotopolskich" i wytłuc butelki z barków bohaterów "Klanu". A
księdza Leskiego Dionizy Złotopolski niech częstuje kefirem, a nie
nalewką.
* * *
Chłopaki od Wiatra radzą sobie coraz lepiej. Zamiast nudnawego
cokolwiek Bogusława Wołoszańskiego, w programie prounijnym wystąpił
ostatnio prawdziwy rolnik.
Gość o sylwetce kulturysty i kwadratowej szczęce gwiazdora
amerykańskich filmów akcji, siedząc na obrośniętej bluszczem
werandzie, ze stylowym salonem w tle, zwierzył się widzom ze swej
najwięk-szej nadziei: Unia Europejska pomoże mu zmodernizować
kurnik. W opinii autora spotu przekaz zapewne miał być następujący:
integracja z UE poprawi byt przedsiębiorczych rolników. Był
natomiast taki: jak jesteś dzianym supergościem, to nawet z
kurnikiem wejdziesz do Europy. To na pewno zachęci posiadaczy jednej
krowy i dwóch hektarów w Białostockiem.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cmentarna polka
Ta historia jest wesoła jak katafalk, zabawna jak trumna i radosna
jak rządy Platformy Obywatelskiej we Wrocławiu.
W rolach głównych:
Maria Szostak-Stodoła: Budząca grozę swą posturą kobieta z "Hadesu".
"Hades" to kierowany przez nią mały zakład pogrzebowy przy bramie
cmentarza na Osobowicach, największej nekropolii Wrocławia. Dla
przyjaciół Marysieńka i dusza towarzystwa, w świecie miejskich
urzędników nazywa-na częściej "piekielną babą" lub "cmentarną
kurwą".
Leszek B.: Urzędnik, średni facet w średnim wieku. Były dyrektor
wrocławskich cmentarzy. Prokuratura podejrzewa go o przyjęcie
łapówki w wysokości 700 zł. Całkiem niedawno kwota ta była 40 razy
większa. Dla przyjaciół z ratusza anioł i wcielenie uczciwości, dla
ludzi z cmentarza
zwykły łapówkarz.
W tle miasto i rządzący nim politycy z prorynkowej PO, sądy,
policja, cmentarny bar Hekate oraz jedna z większych, lecz
sku-teczniej skręconych miejskich afer korupcyjnych.
Relacje pomiędzy głównymi bohaterami są proste. Leszek B. podejrzewa
panią Marię o podpierdolenie go na policji. Pani Maria wie zaś na
pewno, że B. od lat usiłował wykopać jej firmę z cmentarza.
Działania te skutecznie kontynuują następcy B.
* * *
Za komuny grzebaniem obywateli zajmowało się Miejskie
Przedsiębiorstwo Usług Komu-nalnych. Potem radni uznali, że jest to
działalność nieopłacalna. Na miejsce MPUK powołano Zarząd Cmentarzy
Komunalnych, a lokale użytkowe przy cmentarzach i kaplice wynajęto
prywatnym przedsiębiorcom wywodzącym się głównie z dawnego
kierownictwa nekropolii.
Wszystko to działo się w radosnym chaosie, nikomu nawet się nie
śniło o urządzaniu przetargów czy konkursów. A że pochówki to branża
dochodowa, niektórzy uwłaszczeni cmentarni dyrektorzy dorobili się
kolosalnych fortun i rozległych wpływów. Taki np. pan P., w czasach
MPUK dyrektor techniczny cmentarza, posiada dziś praktycznie monopol
na miejskie kaplice pogrzebowe i chłodnie dla truposzy. Ma też
stacje benzynowe i Bóg jeden wie, co jeszcze.
"Hades", jak większość prywatnych wrocławskich firm związanych z
ostatnią posługą, powstał na początku lat 90. Otwarto go hucznie, z
udziałem licznych miejskich notabli. To nie uchroniło zakładu przed
problemami. Z właścicielką "Hadesu", podobnie jak z innymi
przedsiębiorcami z branży, nowo powstały Zarząd Cmentarzy nie chciał
podpisać wieloletniej umowy najmu lokalu. Nie miało znaczenia to, że
pani Maria posiadała umowę z MPUK, pozwolenie na prowadzenie
działalności gospodarczej pod cmentarnym adresem i że włożyła w
remont
zajmowanego lokalu co najmniej 50 tys. zł, licząc w
dzisiejszychpieniądzach.
Dyrektor cmentarnego zarządu Leszek B. bawił się z żałobnymi
przedsiębiorcami w swoistego berka. Umowy najmu, jeśli w ogóle
przedłużano, to na bardzo krótki okres
do trzech miesięcy. Ich
warunki zmieniały się z dnia na dzień, za podobne lokale najemcy
płacili często bardzo różne czynsze. Sytuacja taka dawała
dyrektorowi B. pełną kontrolę nad cmentarnym biznesem. Ci, którzy
nie chcieli iść na współpracę lub zajmowali zbyt atrakcyjne, zdaniem
dyrektora, lokale, byli usuwani. Do tej ostatniej grupy należał
zapewne "Hades". Zakład położony jest bowiem przy samej bramie
cmentarza, vis--vis cmentarnej dyrekcji. Właścicielce zakładu
sugerowano delikatnie, że lokal potrzebny jest do "innych celów".
Metoda osiągnięcia celu nie była skomplikowana. Z "Hadesem"
podpisywano jedynie kilkumiesięczne umowy, a gdy te wygasały,
kierowano do sądu sprawy o zapłatę podwójnego czynszu. Podwójnego,
gdyż zdaniem urzędników lokal zajmowany był bezprawnie. Procesy te
ciągną się do dzisiaj. Władze miasta pozostawały głuche i ślepe na
skargi małych przedsiębiorców. Pani Maria usiłowała osobiście
porozmawiać z jednym z wiceprezydentów grodu, ale od sekretarki
dowiedziała się jedynie, iż "z tą cmentarną kurwą" pan prezydent
rozmawiać nie będzie.
* * *
Władza dyrektora B. zachwiała się niespodziewanie w początkach 2000
r. W Zarządzie Cmentarzy pojawiła się nagle policja, która zabrała
ze sobą dokumentację finansową ZCK oraz (w kajdankach) jednego z
wiceszefów Zarządu. Po analizie dokumentów i przesłuchaniu świadków
do aresztu powędrował na długie miesiące także sam dyrektor B.
oskarżony o przyjęcie łapówek w wysokości co najmniej 30 tys. zł.
Osadzenie w pierdlu nie zachwiało wszak zaufania władz miasta do
dyrektora. Może się to wydać nieco dziwne, gdyż dowody przeciwko B.
do błahych nie należały. Kilkunastu świadków
cmentarnych
przedsiębiorców
przyznało się do płacenia mu łapówek w zamian za
zwycięstwa w różnych przetargach. Koronnym dowodem był zeszycik
jednej z pań prowadzących biznesik na cmentarzu przy ul.
Grabiszyńskiej. Zapobiegliwa niewiasta zapisywała w nim to, komu, za
co i ile dała w łapę, aby móc spokojnie prowadzić swój interes.
Stanisław Huskowski, wówczas wiceprezydent miasta odpowiedzialny
m.in. za cmentarze, a dziś kandydat PO i PiS w wyborach
uzupełniających do Senatu, miał inny pogląd na tę aferę.

Mam pretensje do policjantów, że zatrzymując Leszka B. w piątek
rano w biurze, skuli go w kajdanki. To przecież schorowany człowiek,
niemłody już. Chodziło im pewnie tylko o to, żeby go upokorzyć.
Nie wierzę, żeby były jakiekolwiek poważne dowody przeciwko niemu.
Cała sprawa, z tego, co wiem, opiera się na zeznaniach dwóch osób

zapewniał Huskowski w lutym 2000 r.
Pana B. bronił nie tylko Huskowski. W przesłanym mediom komunikacie
Biuro Prasowe UM Wrocławia napisało wprost, że policja spowodowała u
dyrektora chorobę serca, a Leszek B. został przewieziony do szpitala
więziennego w sposób naganny
niczym pospolity bandyta.
Kulminacją obrony był jednak list prezydenta miasta (a następnie
posła i senatora PO) Bogdana Zdrojewskiego do ówczesnej minister
sprawiedliwości Hanny Suchockiej. Zdrojewski napisał o manipulowaniu
przez policję prasą, która wydała już wyrok na Leszka B. Mowa była
też o tym, że związani ze sprawą policjanci i prokurator są
nieobiektywni, a wniosek o tymczasowe aresztowanie Leszka B. był
bezzasadny. (Przypomnijmy, że Zdrojewski to ten sam facet, który
niedługo później dostał półtora roku w zawiasach w związku z aferą z
tzw. wrocławskim VAT-em. Mimo to poseł Rokita ręczy za uczciwość
Zdrojewskiego, wskutek czego eksprezydent Wrocławia zajmuje się
obecnie ważną pracą partyjną
układaniem projektu nowej
platformerskiej konstytucji).
Prokuratura i policja usiłowały przedłużyć areszt nałożony na Leszka
B. Daremnie. Eksdyrektor wyszedł na wolność powitany radą
Huskowskiego, by odpoczął sobie po tym przeżyciu. B. najwyraźniej
szybko doszedł do siebie
dziś jest nieźle opłacanym specjalistą w
miejskiej spółce melioracyjnej. Jego małżonka dalej pracuje na
cmentarzu.
* * *
Jeszcze siedząc za kratkami Leszek B. wysłał do wiceprezydenta
Huskowskiego list, w którym po nazwisku wymienił dwie osoby rzekomo
szkalujące go i piszące donosy oraz opisał domniemane powody ich
nienawiści. Jedną z tych osób miała być właścicielka "Hadesu".
Wkrótce potem nastąpiła seria dziwnych zbiegów okoliczności. Z
zeznań przeciwko byłemu dyrektorowi wycofali się niemal wszyscy,
nawet pani prowadząca łapówkarski zeszycik. Ci przedsiębiorcy,
którzy wycofali swe zeznania przeciwko Leszkowi B., otrzymali
wieloletnie umowy najmu.
Śledztwo w sprawie dyrektora B. toczy się nadal, ale obecnie
prokuratura jest mu w stanie udowodnić jedynie nielegalne przyjęcie
700 zł.
Podejrzewanej o inspirowanie "spisku" właścicielce "Hadesu"
oczywiście nie przedłużono umowy najmu, a do procesów o zapłatę
podwójnego czynszu doszła jeszcze sprawa o eksmisję.
13-letnia wojna sądowa pani Marii o prawo do "Hadesu" też wygląda
bardzo kiepsko.
Ostatni wyrok o zapłatę podwójnego czynszu wydała sędzia będąca
prywatnie małżonką wieloletniego dyrektora jednego z wydziałów
magistratu. Wcześniej zaś sprawą zajmowała się pani sędzia
siostra
wspomnianego wcześniej cmentarnego magnata P. Pani Maria z chęcią
pozbyłaby się zresztą i "Hadesu", i wszystkich związanych z nim
kłopotów. Sęk w tym, że cmentarne władze Wrocławia nie chcą oddać
jej pieniędzy włożonych w remont należącego do gminy pomieszczenia.
Miejscy biegli wycenili wartość prac przeszło trzy razy niżej, niż
wynika to z posiadanych przez szefową "Hadesu" faktur. Szans na
przeniesienie rozpraw poza Wrocław nie ma.
Autor : Ada Kowalczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




POŻYTKI Z CURZYTKA
Jeden podpis
tyle dobra!
Wicepremier i minister infrastruktury Marek Pol powołał na
stanowisko dyrektora Instytutu Morskiego w Gdańsku dr. inż. Jana
Curzytka. Tym samym:

a) zadał kłam tezie, że rządząca koalicja SLD
UP usuwa ze stanowisk
członków AWS, nawet jeśli są mało kompetentni;
b) przyczynił się do wzrostu religijności wśród pracowników
Instytutu;
c) udowodnił, że politycy SLD z Wybrzeża niewiele mogą w Warszawie,
niezależnie od tego, kto tam sprawuje władzę.
We wrześniu 2001 r. ministerstwo ogłosiło konkurs na dyrektora
Instytutu Morskiego w Gdańsku. Zgłosiło się zaledwie dwóch
kandydatów: dotychczasowy dyrektor dr inż. Jan Curzytek oraz
kierujący Zakładem Oceanografii Operacyjnej dr Kazimierz Szefler.
Komisja konkursowa w tajnym głosowaniu stwierdziła przydatność obu
kandydujących ze wskazaniem na Szeflera. Koledzy przez kilka tygodni
gratulowali mu stanowiska i cieszyli się, że mają już Curzytka z
głowy. Radość trwała do 27 grudnia 2001 r. Wicepremier Marek Pol
podpisał nominację Curzytkowi.
Pracownicy napisali do Pola błagalny list, aby cofnął decyzję.
Według nich Curzytek nigdy nie nadawał się na dyrektora, żaden z
niego organizator ani naukowiec, a swoje poprzednie awanse
zawdzięczał przypadkowi i umiejętnie budowanemu poparciu w
ministerstwie oraz w lokalnej AWS.
Naukowcy z Instytutu skłonili też do interwencji u wiceministra
Marka Szymońskiego, zajmującego się sprawami morskimi, lokalnych
polityków SLD: szefa pomorskiego Sojuszu Jerzego Jędykiewicza i
senator Ewę Serocką. Nie pomogło.
Efekt: zespół z Zakładu Oceanografii Operacyjnej zdecydował się
prawie w całości odejść z Instytutu Morskiego.
Marek Pol sprawuje zwierzchność nad 40 urzędami, instytutami,
ośrodkami badawczymi. Nie chce się wierzyć, że minister nie ma
wystarczającego aparatu do zbadania kandydatur na stanowiska w
podległych sobie instytucjach. I że ten aparat mógłby ministra np.
wprowadzić w błąd. Tak samo jak nie chce się wierzyć, że Pol na
ślepo podpisuje każde pismo, które mu podsuną.
Mówią fiszki w bibliotece
Rada Naukowa Instytutu uznała jego dorobek za wystarczający dla
powołania na stanowisko profesora nadzwyczajnego. Jest autorem kilku
książek i ok. 200 publikacji, a także był stypendystą Organizacji
Narodów Zjednoczonych
pisze wicepremier Marek Pol w piśmie
uzasadniającym wybór Curzytka.
Marek Pol zapewne nie wie, choć powinien to wiedzieć, że Rada
Naukowa w Instytucie Morskim w Gdańsku nie jest radą naukową podobną
do tych, które funkcjonują w placówkach PAN lub na wyższych
uczelniach. Rada Naukowa w Instytucie jest w rzeczywistości
pochodzącą z wyboru radą naukowo-pracowniczą. Wynika to ze statutu
placówek badawczo-rozwojowych, które nie mają prawa nadawać stopni
naukowych. Radę Naukową Instytutu Morskiego tworzą więc: sam
dyrektor Curzytek, jego zastępca, dwóch emerytowanych profesorów,
trzy osoby z zewnątrz, które tylko współpracują, jedna z księgowych,
bibliotekarka.
W 1993 r. Rada Naukowa Instytutu wystąpiła do Rady Wydziału
Hydrotechniki Politechniki Gdańskiej o nadanie swojemu dyrektorowi
tytułu profesora nadzwyczajnego. Bez habilitacji! Na Politechnice
nie podzielono entuzjazmu dla tego pomysłu (formalnie zresztą
bezprawnego) i wniosek został odrzucony.
Co do dorobku dr. inż. Jana Curzytka, zadałem sobie trud i wybrałem
się do gdańskiej biblioteki PAN na kwerendę. Wszak nic tak o
naukowcu dobrze nie świadczy, jak liczba fiszek w bibliotecznym
katalogu.
Naukowy dorobek indywidualny Jana Curzytka:

"Ważniejsze porty Finlandii", Materiały Instytutu Morskiego, 1968
r.

"Wybór optymalnych parametrów urządzeń przeładunkowych dla obsługi
kontenerów w portach polskich ze szczególnym uwzględnieniem
możliwości produkcji krajowej", Wydawnictwo
Wewnętrzne Instytutu Morskiego, 1969 r.

"Opracowanie wymagań eksploatacyjnych dla maszyn i urządzeń
obsługi kontenerów w portach morskich", Wydawnictwo Wewnętrzne
Instytutu Morskiego, 1970 r.

"Morskie bazy przeładunkowo-składowe kontenerów i ich
wyposażenie", Materiały Instytutu Morskiego, 1972 r.

"Metodyka wyboru optymalnej technologii przeładunku i składowania
kontenerów", Prace Instytutu Morskiego, 1973 r.
Tytuły w dorobku zespołowym:

"Wybrane zagadnienia budowy baz przeładunkowo-składowych apatytów
i fosforytów. Cz. 2", Prace Instytutu Morskiego, 1967 r.

"Wybrane zagadnienia technologiczne i techniczne portowych baz
przeładunkowo-składowych siarki", Prace Instytutu Morskiego 1968 r.

"Technologie obsługi kontenerów w portach morskich", Wydawnictwo
Wewnętrzne Instytutu Morskiego, 1968 r.

"Załadunki tarcicy w portach morskich PRL przewożonej w
jednostkach ładunkowych do
Anglii i portów kontynentu", Prace Instytutu Morskiego, 1968 r.
Opracowania: "Koncepcja mechanizacji przeładunku" oraz "Program
modernizacji i przystosowania portu Gdynia do obsługi przeładunku
drobnicy". Oba ukazały się w 1968 r. także jako materiały Instytutu
Morskiego.
I to wszystko. Są to
jak zresztą sama nazwa wskazuje
wewnętrzne
opracowania Instytutu, często o charakterze raportów, wydane w
formie powielaczowej w kilku egzemplarzach. Żadna przeglądarka w
Internecie nie wymienia ani jednego tytułu książkowej działalności
naukowej dr. inż. Curzytka.
Udałem się też do samego zainteresowanego. Obdarował mnie książką
"Idę do Ciebie. Tomik wierszy wydany w roku pielgrzymki Jana Pawła
II do Ojczyzny", Pelplin 1999 r. To wiersze jego ojca, Franciszka, a
syn dokonał ich wyboru i opatrzył przedmową. Jan Curzytek zdradził
mi w drzwiach swojego gabinetu, że sam wiersze pisze, ale jeszcze
ich nie wydrukował. Na żaden inny temat
dyrektor Instytutu nie chciał rozmawiać.
Dr inż. Jan Curzytek nie mógł być stypendystą ONZ, bo nie zna
żadnego języka obcego

krąży po Instytucie. Dlaczego sądzę, że to plotka? Przecież jednym
z warunków konkursu
na dyrektora IM była znajomość dwóch języków obcych, więc pewnie
przynajmniej dwa zna. A to, że z delegacjami zagranicznymi rozmawia
przez tłumacza, o niczym nie świadczy. Bo może znać np. fiński i
węgierski albo pasztu i dari.
Klient stowarzyszony z prałatem
Jest Sekretarzem Polskiej Sekcji PIANC (Międzynarodowe
Stowarzyszenie Kongresów Żeglugi
przyp. W.K.), twórcą Kapituły
Medalu Eugeniusza Kwiatkowskiego, twórcą Rady Klientów Nauki,
inicjatorem wielu przedsięwzięć służących ratowaniu gospodarki
morskiej
uzasadnia Pol swoją decyzję.
Do PIANC może się zapisać każdy w każdej chwili. Może się zapisać
cały rząd, samo Ministerstwo Infrastruktury, wicepremier Pol
indywidualnie. Różnica jest tylko w wysokości składki rocznej: rząd
musi uiścić roczną składkę w wysokości 594,94 euro, Pol
indywidualnie płaciłby rocznie tylko 59,49 euro. W zgłoszeniu
wystarczy podać imię, nazwisko, adres, kwalifikacje (choć nie podano
jakie) i koniecznie zaznaczyć, w jakim języku chce się otrzymywać
biuletyn.
Za ile można się zapisać do Kapituły Medalu Eugeniusza
Kwiatkowskiego niestety nie udało mi się ustalić. Sądząc jednak z
tego, że jej członkiem jest ks. prałat Henryk Jankowski, jeden z
najlepszych lobbystów w Polsce, coś w wianie trzeba wnieść.
W żaden sposób nie mogłem wyśledzić Rady Klientów Nauki ani żadnych
innych przedsięwzięć dr. inż. Curzytka służących ratowaniu
gospodarki morskiej. Pewnie wiele takich zagadnień jest tajnych, aby
ich wróg nie przechwycił.
20 tys. baksów w jednym kole AWS
W przeciągu ostatnich 10 lat potrafił wydźwignąć Instytut Morski z
placówki, która miała ulec likwidacji
w placówkę, która zdobyła
uznanie na forum krajowym i międzynarodowym
twierdzi wicepremier.
Marek Pol się myli. Instytut Morski nigdy nie miał ulec likwidacji.
A umiejętność "wydźwignięcia" polegać ma chyba na tym, że dyrektor
Curzytek znalazł chętnych na podnajem pomieszczeń Instytutu. W
jednym baraku IM mieści się bowiem hurtownia skarpet i majtek, w
drugim hurtownia materiałów stomatologicznych i protetycznych.
W sztandarowym budynku Instytutu
Złotej Kamienicy
Curzytek
podnajął piwnice swojemu koledze z koła AWS Gdańsk Śródmieście, aby
ten zrobił tam knajpę. Po wywiezieniu 70 ciężarówek gruzu z tych
piwnic
a nie było w nich remontu od czasów wojny, czyli od czasu,
jak kamienica zwaliła się po bombardowaniu
po zainwestowaniu
prawie miliona nowych złotych w remont, meble, zaplecze, powstał
rzeczywiście piękny lokal. Tyle że partyjny kolega, biznesmen Janusz
Szymański, oskarżył Curzytka o chęć
jak to się mówi
otrzymania
korzyści majątkowej w kwocie 20 tys. USD w zamian za podpisanie
długoterminowej umowy na najem lokalu. Krótko mówiąc, oskarżył
Curzytka o czyn z art. 228 par. 4 w związku z artykułem 12 kk. Dosyć
nieprzyjemna historia, zważywszy, że wcześniej relacje między panami
były niemal rodzinne. Curzytek przychodził do pubu Szymańskiego ze
znajomymi, rodziną; dwóch synów Curzytka pracowało w sezonie letnim
w tzw. ogródku piwnym Szymańskiego zarabiając trzy razy więcej niż
pozostali pracownicy. A w wyremontowanej części piwnic
dr inż. Jan Curzytek, już jako dyrektor, a nie kolega z partyjnego
koła, organizował przyjęcia dla gości Instytutu.
Sprawa oskarżeń była na tyle przykra, że nawet Edward Ściubidło i
Jacek Rybicki z AWS próbowali mediować. W końcu Curzytek zatrudnił
żonę Rybickiego u siebie. Ale nic nie pomogli, bo Szymański się
zaparł. Dyrektor Curzytek nawet próbował wyeksmitować go z piwnic,
ale przegrał w sądzie.
Mianując Curzytka ponownie dyrektorem Instytutu, wicepremier Pol
kierował się najpewniej konstytucyjną zasadą domniemania
niewinności. Sprawa jest w sądzie, więc się wyjaśni.
Zwłaszcza że Instytut Morski, a i pewnie sam dr inż. Jan Curzytek
jest chroniony przez figurę
bogini szczęścia i sukcesu Fortunę, której posąg mieści się na
szczycie frontonu Złotej Kamienicy.
Czasem Fortuna przybiera wyraz twarzy wicepremiera Marka Pola, choć
ona z Rzymu, a on z Unii Pracy.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zboże coś Polskę
Chleb drożeje. Przyczynili się do tego skorumpowani politycy oraz
prokuratury i policja, które latami nie reagowały na zbożowe
szwindle.
Na przełomie maja i czerwca chleb podrożał w Olsztynie o ok. 30
proc., w Katowicach
o 10 proc., w Łodzi
o 7 proc. Zgroza!
Zabrakło zboża na przemiał. Pod naciskiem mediów i opinii publicznej
władze zainteresowały się państwowym zbożem znikającym z magazynów.
Policja sprawdziła 73 obiekty, w których przechowywane jest
państwowe zboże kupione z dopłatami przez Agencję Rynku Rolnego.
Okazało się, że z magazynów ukradziono ok. 36,2 tys. ton zboża, co
stanowi ok. 10 proc. zapasów przechowywanych na koszt ARR. Za samo
tylko przechowywanie zboża (którego nie było) Agencja Rynku Rolnego
zabuliła 18 mln zł.
Skruszony
Policyjne dochodzenie, którego rezultaty 27 maja 2003 r. opublikował
wiceminister Sobotka, nie od razu objęło wszystkie magazyny. Dopiero
9 czerwca policjanci włamali się do magazynu w Gryficach
dzierżawionego przez Andrzeja Łukowskiego. Ten wieloletni sponsor
SKL, latyfundysta i magnat zbożowy, były przyjaciel byłego ministra
rolnictwa Artura Balazsa, mieszka w wiel-kim, niegdyś państwowym
pałacu w Pęzinie koło Stargardu. Łukowski dysponuje magazynami, w
których można przechować ok. 220 tys. ton zbóż. Dla porównania:
Agencja Rynku Rolnego może we własnych magazynach w całym kraju
przechowywać ok. 850 tys. ton zbóż.
Policjanci
którzy wbrew woli Łukowskiego wdarli się siłą do jego
magazynu w Gryficach
znaleźli tam bezwartościowe, przerośnięte
żyto, choć z dokumentacji wynikało, że w silosie jest pszenica. 20
tys. ton pszenicy wyparowało. Do przewiezienia takiej ilości zboża
trzeba by użyć przynajmniej 1000 ciężarówek z przyczepami.
Zanim jeszcze złodziejstwo wyszło na jaw, Łukowski udzielił dwóch
demaskatorskich wywiadów "Trybunie". Obwieścił, że w Najjaśniejszej
działa mafia zbożowa, której szefem jest jego wieloletni kumpel don
Arturo Balazs.
Wedle Łukowskiego, to właśnie ów solidarnościowy polityk pociąga za
sznurki na rynku i pośrednio ma swój udział w szwindlach zbożowych.
Oskarżając Balazsa i przywdziewając kostium skruszonego mafiosa
Łukowski prawdopodobnie liczył na to, iż tym sposobem zyska
przychylność władz i wywinie się od odpowiedzialności karnej za
sprzeniewierzenie zboża. Łukowski pozostawał w zażyłych stosunkach
nie tylko z don Arturo; także z posłem Ryszardem Bondą, z którego
magazynów wyparowało ok. 26 tys. ton zbóż. Synowie Bondy i
Łukowskiego prowadzą wspólnie drużynę kolarską.
Don Arturo
Szef Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego, poseł Artur Balazs
twierdzi, że Łukowski
z którym przyjaźnił się od 30 lat
teraz go
pomawia i bezpodstawnie szkaluje. A robi to na zamówienie Marka
Barańskiego z "Trybuny" oraz politycznych przeciwników SKL. Tej
treści oświadczenie poseł Balazs wygłosił w Sejmie 12 czerwca.
Balazs ma powody, by czuć się nieswojo. Faktycznie był bowiem
wieloletnim protektorem Łukowskiego i patronował jego licznym
interesom zbożowym. Na przykład wówczas, gdy Zbigniew Komorowski

były senator, a dziś poseł PSL
zabiegał o kupno od państwa akcji
Warszawskiej Giełdy Towarowej, don Arturo piastujący w rządzie Buzka
stanowisko ministra rolnictwa dał mu do zrozumienia, że do
transakcji może dojść pod warunkiem objęcia części udziałów przez
Łukowskiego. Była to propozycja z gatunku nie do odrzucenia i
Komorowski nie mając wyjścia poszed na ten układ. Dzięki temu
porozumieniu "ponad politycznymi podziałami" Łukowski jest dzisiaj
udziałowcem i członkiem Rady Nadzorczej Warszawskiej Giełdy
Towarowej, na której Agencja Rynku Rolnego sprzedaje zboże.
Łukowski był aktywny na zbożowym rynku, chociaż kontrola prowadzona
u niego już 5 lat temu wykazała, iż do magazynu w Strzelcach
fikcyjnie "wsypano" 15 tys. ton pszenicy, za co państwo dopłaciło
1,3 mln zł. Ujawniony szwindel pozostał bez konsekwencji karnych.
Prokurator umorzył śledztwo, a kontroler, który wykrył przekręt,
wyleciał z roboty. Do dziś nie wiadomo, czy ministrujący wówczas w
rządzie Buzka don Arturo świadomie dopomógł w ukręceniu łba sprawie,
czy też zadziałała tu sama magia jego nazwiska i powszechnie znane
związki ministra z biznesmenem. Sprawę być może wyjaśni teraz
Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu.
Formalnie rzecz biorąc, Artur Balazs nie jest ani nigdy nie był
operatorem na rynku zbożowym. Nie para się skupem ani
przechowywaniem zboża. Jednak Balazs swoimi decyzjami, z czasów
kiedy był ministrem rolnictwa, przyczynił się do obecnego zamętu na
rynku zbożowym. Tak twierdzą posłowie PSL i SLD. Nie rozwijam tego
wątku, gdyż wymagałby osobnego wywodu.
Nie ulega wątpliwości, że do dziś don Arturo dysponuje siatką
oddanych sobie ludzi ulokowanych na ważnych stanowiskach w branży
rolniczej. Na przykład szef gabinetu politycznego ministra Tańskiego
Jarosław Dąbrowski w przeszłości prowadził Balazsowi biuro
poselskie. Adam Tański, którego Balazs wypromował na ministra
rolnictwa, przed objęciem teki pracował u posła Komorowskiego.
Leszek Miller zrobił z Tańskiego ministra, choć uprzednio sam go
odwołał z funkcji prezesa AWRSP.
Zastanawiające, że Artur Balazs od lat niezmiennie ma także chody w
otoczeniu prezydenta Kwaśniewskiego. Pewien poseł SLD z
Zachodniopomorskiego wyznał mi w zaufaniu, że gdy zaczął się
przyglądać podejrzanie wyglądającym działaniom Balazsa, to wówczas
przyprezydencki minister życzliwie mu poradził, żeby nie tracił
energii i zajął się czymś innym.
Buszujący w zbożu
W trakcie sejmowej debaty nad znikającym zbożem prokurator krajowy
Karol Napierski obiecał posłom, że sprawdzi zasadność umorzeń
śledztw z lat 2000
2001 w sprawach kantów na rynku zbożowym.
Zdaniem "NIE", jeśli prokurator Napierski faktycznie chce
stwierdzić, czy prokuratorzy pod naciskiem polityków umarzali
śledztwa w sprawach zbożowych szwindli, to koniecznie powinien
sięgnąć do spraw wcześniejszych, np. z 1998 r. Wyszło wówczas na
jaw, iż z magazynu PZZ Gryfice wyparowało 16,7 tys. ton zbóż
będących własnością giełdowej spółki Universal. Prokuratura
kilkakrotnie umarzała postępowanie w sprawie tego przekrętu uznając,
że poszkodowany Universal powinien dochodzić swych roszczeń na
drodze cywilnej. Całkiem niedawno wierzytelność Universalu wobec PZZ
Gryfice w kwocie ponad 4 mln zł odkupił za pół ceny Andrzej Łukowski
szykujący się do przejęcia na własność gryfickiego magazynu, który
dotąd tylko dzierżawił. Działając w sprawie zboża ukradzionego
Universalowi prokuratura nie zainteresowała się spreparowanymi
dokumentami skupowymi i wirtualnymi spisami remanentowymi. Zbożowa
mafia przekręciła Universal łącznie na ok. 60 mln zł. W procederze
tym udział mieli również byli pracownicy Universalu.
Jak się dowiedziałem, w licznych sprawach, w których pokrzywdzony
był Universal, przewijają się nazwiska osób odgrywających nadal
znaczące role na rynku rolnym. Na przykład nazwisko Stanisława
Janickiego, byłego prezesa firmy Agral, który dziś z rekomendacji
SLD jest wiceprezesem Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa.
Udziałowcem spółki Agral był Roman Kupijaj zaangażowany w kampanię
wyborczą posła Romana Jagielińskiego.
W nocy z 5 na 6 czerwca 2003 r. do pokoju, w którym przechowywana
jest zbożowa dokumentacja Universalu, ktoś się włamał. Dopiero po
tym zdarzeniu sprawą zbożowych przekrętów, których ofiarą padł
Universal, zainteresowała się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Oceniam, iż mało wiarygodne są zapewnienia składane przez ministrów
rządu Leszka Millera, że rychło zostanie zmieciona pajęczyna
przestępczych powiązań, która oplotła rynek zbożowy. Korzenie sitwy
zbożowej zostaną skutecznie podcięte dopiero po 2004 r., kiedy to w
Polsce w pełni zadziała unijny system regulacji rynku rolnego.
Ale chleb od tego nie stanieje.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kutasem posmyrany
Po co ci angielski? Naucz się grypsery.
Polityków i biznesmenów nikt nie zmusi do tego, żeby stali się
skinami albo niedomytymi punkami z agrafkami w klapach ani
blokersami w gaciach spuszczonych do kolan, ani metalami, ani
harleyowcami, ani pobożnymi satanistami, dresiarzami lub
szalikowcami. Jest wszakże jedna subkultura, z którą radzimy
otrzaskać się zawczasu. Pozornie surowa, ale w rzeczywistości
najbardziej demokratyczna i łagodna ze wszystkich subkultur. Mówimy
o tzw. subkulturze grypsujących. (To zewnętrzne, socjologiczne
określenie).
Uczestnicy tej wielkiej, stale rosnącej wspólnoty mówią o niej po
prostu ludzie, git-ludzie albo grono. Nietrudno trafić w jej
szeregi. W naszym dzienniku cotygodniowym stale opisujemy przypadki
zwykłych, spokojnych obywateli, dla których zetknięcie się z sędzią
kończy się dłuższym lub krótszym pobytem po tamtej stronie krat.
Coraz więcej przedstawicieli middle class, a nawet magnatów
finansowych z listy najbogatszych staje się pensjonariuszami
zakładów karnych. Patrząc na listę tymczasowo aresztowanych oraz
skazanych biznesmenów można przyjąć, że pobyt w pierdlu jest dla
nich niezbędnym etapem w karierze. Tylko od aresztanta zależy, czy
etap ten minie w atmosferze dyskomfortu i poczucia poniżenia, czy
też dumy i godności, jaką daje przynależność do grona.
Jeżeli już sędzia surowym głosem orzeknie areszt tymczasowy lub karę
pozbawienia wolności, nie płacz i nie upadaj na duchu. Z chwilą
przekroczenia progu pierdla masz szansę zakosztowania życiowej
przygody.
* * *
Całkiem prawdopodobne, że trafisz pod sztywną celę, a więc do
grypsujących. Między bajki włóż gazetowe opowieści o maltretowaniu
nowych, o rzuconym na ziemię ręczniku, w który powinieneś wytrzeć
nogi i tym podobne bzdury. Zapomnij o amerykańskich filmach, w
których atletyczni Murzyni bzykają nowego, a on później mówi: "To
boli tylko za pierwszym razem". Słynne schylanie się po mydło to
mit, zresztą teraz wszyscy używają mydeł w płynie. Współwięźniowie
powiedzą ci grzecznie "dzień dobry", wskażą pryczę, rzucą pytanie,
czy chcesz przystąpić do grona ludzi, czyli grypsować. Na odpowiedź
masz od kilku tygodni do pół roku. Nikt cię nie będzie przymuszał.
Powinieneś jednak wiedzieć, że grypsowanie (gitówa) to najbardziej
inteligentna forma egzystencji w kiciu. Swoją przygodę możesz
przeżyć jako człowiek, czyli git, lub jako frajer. Ta druga
ewentualność niesie ze sobą wiele ograniczeń.
* * *
Jeśli decydujesz się grypsować, ziomale spod celi przewiną bajerę,
czyli wtajemniczą cię w zasady, które są stałe i niezmienne. Przede
wszystkim ogół grypsujących (czyli ludzi) obowiązuje daleko idąca
solidarność wobec członków wspólnoty. Tak jak w pierwotnej komunie,
muszą dzielić się wszystkim
od czekolady po ostatnią szlugę
z
tymi, którzy mają mniej. Nie istnieje żadne wodzostwo. Wszystkie
decyzje dotyczące grona zapadają kolegialnie. Gitowcy rozkminiają,
czyli rozważają wszystkie okoliczności. Nawet jeden głos sprzeciwu
powoduje, że podjęta decyzja nie nabiera mocy. Jeśli sprawa wymaga
zasięgnięcia opinii ludzi z innego ZK lub nawet kilku pierdli, robi
się rozpiskę. Po pewnym czasie przychodzi odpowiedź na wysłane
grypsy i wszystko jest jasne.
Jeśli garujesz pod sztywną celą, musisz szanować wrażliwość ziomków,
co oznacza, że pucujesz się do wszystkiego (informujesz o
nadchodzących czynnościach fizjologicznych). Kibel zawsze musi mieć
zamknięty dekiel. Gdy chwyta cię sranie, pucujesz: nie jeść, nie pić
(ewentualnie nie szamać)
na ostro! Gdy po prostu chcesz puścić
bąka, rzucasz: nie jeść, nie pić
pula. Jeśli poczujesz potrzebę
masturbacji, czyli zwalenia konia, po prostu zapucuj: nie jeść, nie
pić
na wesoło! Przy każdym opuszczeniu dekla należy rzucić hasło

plomba! Nikt poważny nie je przy otwartym kiblu. Gdy zechcesz
poprosić kumpli o chwilę ciszy, wołasz ciach bajera! Musisz też
pamiętać, że obowiązuje cię podawanie ręki (kopsanie wity) wszystkim
gitom, jak również wspólne spożywanie posiłków w stołówce. Nie
możesz kopsnąć wity niegrypsującym ani uderzać z nimi do blatu,
czyli siadać do stołu.
* * *
Kiedy już zasmakujesz w więziennym życiu i poczujesz odrobinę
luksusu, jaki daje spokojna egzystencja, niezakłócona kłótnią ze
wspólnikiem, małżeńską sprzeczką lub niespodziewanym najazdem
teściowej, może się zdarzyć wpadka. Wystarczy, że wywołasz nawet
małą zadymę, to grono przywoła cię do porządku. Następuje wtedy
wołanie do wora. Decyzja o twoim losie podejmowana jest kolegialnie.
Głos zwykłego leszcza spod budki z piwem ma taką samą wagę jak bossa
wielkiego gangu. Jeśli zakablowałeś współsprawców czynu
przestępczego, za który ponosisz karę (zeznawałeś kulawo), oskarżą
cię, że jesteś konfidentem. Możesz się tłumaczyć
grono spokojnie
cię wysłucha. Gdy ziomale uznają, że potrzebne są dowody, twoja
sprawa idzie na bufet (czeka na wyjaśnienie). Gdy zachodzi
konieczność, czeka się na flepy, czyli na akta sprawy. Zapewniamy,
że papiery wcześniej czy później trafią do właściwych rąk, choćby
były tajne łamane przez poufne. Jeśli, bracie, kłamałeś, to przykro
nam mówić, ale marny twój los. Trafiasz na orkę, czyli konkretny
wpierdol. Może ci się to przydarzyć na spacerniaku, w siłowni, pod
celą, gdy kimasz lub w łaźni. W tym ostatnim wypadku, jeśli mocno
przeskrobałeś, gity mogą cię zapiąć; mówiąc inaczej
wybzykać w
dupę. Akt ten nie ma podtekstu seksualnego, ale
rytualno-prewencyjny.
Gdyby jednak zdarzyło się, że zostałeś pomówiony, wszystkie
restrykcje dotykają tego, który oczernił ciebie. Jest to
sprawiedliwość rychła, bezpośrednia i solidniejsza niż w trybunale w
Strasburgu. Pamiętaj! Niepisane prawo pierdla daje ci szansę
stanięcia na solo, czyli indywidualnego pojedynku z pomawiającym cię
osobnikiem. Ten swoisty sąd boży nie może jednak odbywać się w
obecności niegitów. Bardziej honorowo jest podpaść klawiszom, niż
przyznać się do bójki. Funkcjonariusze służby więziennej mogą cię
nawet wziąć na dźwięki (zamknąć w dźwiękoszczelnej celi i spuścić
łomot), ale ty nie puszczasz pary z gęby, czyli bierzesz sprawę na
klatę. Zyskujesz szacunek i podziw.
* * *
Oczywiście, z jakichś względów możesz nie przystąpić do społeczności
grypsujących. Walisz na klapę (stukasz w drzwi celi), prosisz o
rozmowę z wychowawcą, po której najczęściej wyjeżdżasz spod sztywnej
celi. Możesz trafić do konfidentów (na porodówkę) lub do podobnych
tobie frajerów. Poniżej frajera jest tylko cwel, czyli osobnik
przestrzelony za nader niewłaściwe zachowanie. Przestrzelenie nie
jest równoznaczne z zapięciem, wystarczy, że w łaźni lub w innym
miejscu człowiek dotknie frajera gołym kutasem. Należy więc uważać
podczas zbiorowej kąpieli, żeby przypadkiem kogoś nie urazić. Jeśli
ktoś wywołuje cię do wysoko umieszczonego w celi okna na głośną
rozmowę, nie odmawiaj. Gdy gadasz przez okno mówi się, że wybijasz
się na lipo. Gdybyś odmówił, znaczy to, że masz coś do ukrycia.
Wysyłając gryps, koniecznie dopisz na końcu z P. i S. (z poważaniem
i szacunkiem), bo tak powinni traktować się ludzie. Gdy wreszcie
opuścisz więzienne mury, będziesz już wiedział, że wolność kicioruje
wszystko, co oznacza, że odtąd nie obowiązuje cię surowy kodeks
gitów, ale w dobrym tonie jest pamiętać, iż nie powinno się
sprzedawać i dupy dawać, czyli ujawniać poufnych informacji i
przestawać z konfidentami.
* * *
Wyobraźmy sobie, że wiosną tego roku dochodzi w kraju do rozruchów,
np. z powodu nędzy i bezrobocia. Prezydent ogłasza stan wojenny,
rozwiązuje parlament i rząd. Na czele Rady Ocalenia Narodowego staje
Andrzej Lepper. Jego pierwsza decyzja to umieszczenie w pierdlu osób
publicznych, których nazwiska są wiązane z największymi aferami
ostatniego czasu. Pod celę trafiają więc m.in. Rywin, Miller i
Michnik. Ten pierwszy ma zapewniony szacunek grypsujących, ponieważ
odmówił składania zeznań w prokuraturze, bierze więc wszystko na
klatę. Nie pucuje przy tym Millera, który jest odbijany (tzn. nikt
go wprost nie pomawia), ale Miller kulawi bajerę, ponieważ niejasno
się tłumaczy. W najgorszej sytuacji jest Michnik, legenda podziemia,
garujący w czasach złotego okresu grypsery. Chcieliśmy się
dowiedzieć, czy naczelny "Wyborczej" grypsował w tamtych latach, ale
zarówno w redakcji "Gazety Wyborczej", jak też w Agorze odmówiono
nam odpowiedzi na to proste pytanie. Michnik, który nagrywał Rywina,
a później w wybranym przez siebie czasie ujawnił to i pobiegł z
rewelacjami do prokuratury, pod celą będzie uważany za konfidenta. W
pierdlu nie ma szans na wygodną egzystencję gitowca. Nikt nie
kopsnie mu wity, nie da szlugi, nie mówiąc o czekoladzie. Don Juan
życia politycznego Pomrocznej musi się też liczyć z tym, że w łaźni
jakiś ziomek rytualnie posmyra go kutasem, co w oczach społeczeństwa
znacznie obniży rangę tego drugiego po Wojtyle autorytetu moralnego
III RP. Pozostanie mu jedyna szansa: zostać kiciorem, czyli wziąć
wszystko na siebie. Będzie miał wtedy szlugi, czekoladę i mokre
widzenia.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wszyscy jesteśmy pedałami "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W rozkroku
"NIE" rozmawia z JÓZEFEM OLEKSYM, wicepremierem, szefem MSWiA,
wiceprzewodniczącym SLD.

Czy przyłączył się Pan już do grupy Marka Borowskiego?

Bardzo cenię Marka Borowskiego. Wierzę, że ma dobre intencje.
Pewnie ma rację szukając nowej formuły lewicy. Oni uważają program
Sojuszu za dobry, tyle że nie realizowany lub źle realizowany. Byłem
tym politykiem, mówię to bez żadnego zarozumialstwa, który od
początku powstania SLD wskazywał na groźne zalążki złych tendencji.
Powstały one razem z SLD, gdy Leszek Miller przeforsował formułę
członkostwa bez rygorów, bez żadnych obowiązków, bez sprawdzenia
moralnego. Nie było naturalne połączenie jednej partii politycznej,
SdRP, z 30 stowarzyszeniami, z których większość nie chciała być
partią i nie miała pojęcia, co to znaczy partyjność. Dziś są tego
skutki. Wtedy razem z Danutą Waniek i Izabellą Sierakowską
kontestowaliśmy pomysł szybkiego tworzenia SLD. Potem, gdy
wygraliśmy wybory i powstał rząd, ostrzegałem przed odrywaniem się
dygnitarzy eseldowskich od ich bazy politycznej. Przed zanikiem
demokracji wewnętrznej. Zanikiem rywalizacji, personalnych i
problemowych sporów, a co za tym idzie ideowości na rzecz zbyt
prosto rozumianego pragmatyzmu. Ukształtowała się partia władzy.
Niestety, wtedy byłem osamotniony. Mówiono, że pluję na własne
gniazdo, że to grymasy, wydziwianie, obrażalstwo. Mówił to nie tylko
Leszek Miller, inni koledzy też. Przez cały czas zachowałem
trzeźwość obserwacji. Nie muszę więc dziś demonstrować swojego
krytycyzmu. Ci, którzy stali z boku, wtedy gdy nikt nie podzielał
mojego zdania, teraz uznali, że nadszedł czas na polityczne
spożytkowanie narosłej fali krytycyzmu wobec lewicy i w obrębie
lewicy. Obawiam się, że wokół Marka Borowskiego skrzykną się nie
tylko "ideowcy".

Panie Premierze, postrzegano Pana jak tego, który krytykował
Leszka Millera i liderów SLD. Ale Pan się teraz nie określa jasno, z
kim Pan gra. Dlaczego?

Nie sztuka teraz być głośnym krytykiem i rozczarowanym SLD-owcem,
kiedy ułomności i przegrana SLD są nazwane i powszechnie znane.
Sztuką było, choćby nawet nie dobitnie i nie stanowczo, ale mówić to
wszystko, co mówi się teraz, wtedy gdy wszyscy inni byli odmiennego
zdania, pełni samozadowolenia. Nie uważam tego za swoją słabość. To
moja przewaga nad kolegami, że już dawno przejrzałem na oczy. Co się
zaś tyczy "gry", to właśnie tego nie chcę. Nie odstąpię od wartości,
które wyznaję i rygorów uczciwości, które każdego obowiązują. Chcę
najpierw wiedzieć, do czego kto naprawdę dąży.

Nową jakość SLD ma tworzyć Pański poprzednik, szef MSWiA Krzysztof
Janik. Czy Janik jest w stanie stworzyć nowe oblicze Sojuszu?

Niech pan nie oczekuje ode mnie publicznego recenzowania lidera
mojej partii. Wiem, że stara się zachować SLD bez rozłamu.

Czy nie ma siły na Leszka Millera, na którym ciąży
odpowiedzialność za stan Sojuszu?

Prawdopodobnie Leszek Miller inaczej ocenia sytuację i przyczyny
napięć niż inni politycy i opinia społeczna. Poza tym jest stanowczy
i nieugięty. Nie ulega naciskom ani opiniom. Na dodatek są chroniące
go okoliczności formalne: brak większości w Sejmie, pozycja
konstytucyjna premiera sprawiająca, że trudno go zmienić. On to
wszystko wie. Widzi też, że jego otoczenie jest średnioodważne. Mówi
się o zmianie rządu, tak jakby wszyscy ministrowie jednakowo
przyczynili się do upadku prestiżu rządu. To też świadczy o tym, że
oponenci Leszka Millera nie są pewni swoich możliwości.

Czy czytał Pan wywiad, którego udzielił Miller "Przekrojowi"?
Powiedział wyraźnie, że ma już jedno zdjęcie w podręcznikach
historii, ale chce mieć dwa. Drugie z 1 maja 2004, kiedy Polska
wejdzie do Unii Europejskiej. I zrobi wszystko dla tej fotki.

Trudno pochwalać lokowanie siebie wyłącznie jednoosobowo w
historii. Leszek Miller pełnił wszystkie swe role z jakiegoś
nadania. I ma także moralną powinność myśleć o tych, w imieniu
których działał. Takie jego stwierdzenia oznaczają, że rozumuje
wyłącznie kategoriami własnej osoby i własnej tylko zasługi. W takim
podejściu nie jest zresztą w SLD odosobniony.

Nie uważa Pan, że myślenie premiera tymi kategoriami sprowadziło
Sojusz do 9 procent poparcia?

Przecież już wszystko powiedziałem.

Dla jakiej grupy społecznej SLD zrobił coś konkretnego?

To jest tradycyjne myślenie. Zrobić coś dla inteligentów, uczniów,
studentów, robotników. SLD jest partią propaństwową i na tym właśnie
traci. Nie miała "klasowo" ukierunkowanych zamierzeń programowych. W
związku z tym działała na rzecz pomyślności w państwie, poprawy
państwa, jego modernizacji, rozwoju gospodarczego, dobrej akcesji do
Unii Europejskiej. Partia zakładała, że poprzez to uczyni wiele
dobrego dla całego społeczeństwa. Być może był to chybiony, bo zbyt
ogólny zamysł. Poprzez to utraciliśmy poparcie konkretnych grup
społecznych, których interesy lewica powinna reprezentować. A
głosują konkretni ludzie.

PO już pogrzebała SLD mówiąc, że wyprowadzicie sztandar. Platforma
poszła na wojnę z Samoobroną. Czy na wojnie "złodziei" z
"barbarzyńcami" SLD nie powinien wygrać?

Tak uważam.

A co robicie, aby wygrać?

SLD powinien odzyskać jedność. Może nawet za dużą cenę odzyskać
jedność i uczestniczyć w tej grze "barbarzyńców" ze "złodziejami"
jako partia odpowiedzialna, propaństwowa, choć niepopularna, gdyż
niełatwo było rządzić. Partia proeuropejska, która wie, co to znaczy
rządzenie dużym krajem.

Mówi Pan cały czas: SLD powinien, SLD musi. A jakie Pan może
zaproponować konkretne działanie? Przecież nie można tylko mnożyć
słów.

Cała polityka opiera się na słowach. To jedna wielka paplanina. Za
dużo było słów, zapowiedzi i puszenia się władzy. Musi wrócić
skromność lewicy.

Widocznie politykujecie bardzo nieudolnie, skoro Sojusz jest tam,
gdzie jest.

Na pewno bardzo ważna jest linia obrony uczciwości w życiu
publicznym. Bo ludzie mogą nie mieć spełnionych potrzeb, ale muszą
wierzyć, że ci, którzy ich reprezentują, są przynajmniej uczciwi.
Potrzebne jest odnowienie kursu na sprawy człowieka z jego
potrzebami, stresami, nie zaś ustawiczny kult ludzi sukcesu.
Zagubienie tej wrażliwości było początkiem upadku "Solidarności".
Najpierw trzeba świecić własnym przykładem. Nie widzę ważniejszych
spraw od tej.

Głosowałem na SLD, podobnie jak tysiące ludzi młodego pokolenia, i
czuję się zdradzony. Dlaczego nas oszukaliście? Nie chcę mieć
takiego wyboru przy urnie: "barbarzyńcy" z Samoobrony i "złodzieje"
od Rokity z PO.

Niczego nie wybielam, ale określenia "zdrada" i "oszustwo" są
bardzo na wyrost. To język największych przeciwników lewicy. Proszę
nadal głosować na SLD. Na dotychczasowe albo na to drugie.

A co nam, ludziom o lewicowych poglądach, to da? Znów wyjdziemy na
idiotów.

To, że będzie w rządzeniu Polską więcej odpowiedzialności, niż
gdyby rządzili "barbarzyńcy" lub "złodzieje". Jeżeli SLD zostanie
przy władzy bądź jeśli okaże się chociaż silną partią opozycyjną, to
będzie zaporą dla rysujących się rządów
nacjonalistyczno-radykalnych.Nie będą panem rządzić ludzie zdolni do
wszystkiego,tylko ludzie przewidywalni, choć ułomni. Nie wykonali
oni wszystkiego, co zapowiedzieli, ale się tym przejmują. Jednak
ludzie lewicy są za tolerancją, za prawami mniejszości. Żadna inna
partia tego nie powie. Jesteśmy za świeckością państwa, nawet gdy
liderzy czasem się umizgują do biskupów.

Zbyt często!

Warto panu i młodemu pokoleniu jednak głosować na lewicę, bo to,
co proponują inni, jest albo bardziej skrajne, albo wręcz
złowieszcze.

Znowu stanowicie mniejsze zło? Panie Premierze, nie zajmuje Pan
wyraźnego stanowiska wobec rozłamu. A może się Pan kogoś boi?

Dowiodłem nie raz, że nie jestem strachliwy. Najbardziej to się
siebie boję, czasem żony.

Sojusz, Pana zdaniem, będzie trwał? Czy to oznacza, że wracacie na
ziemię, do swojego programu?

Inaczej nie przetrwamy.

Liderzy już to wiedzą?

Będę im w tym pomagał. Większość wie, co jest przyczyną rozkładu
lewicy. Tylko nie zawsze wiedza ta prowadzi do umiejętności robienia
trafnych posunięć.

Czy zdaje sobie Pan sprawę, że społeczeństwo wręcz nienawidzi SLD?

Nie uważam, że aż nienawidzi. Rozczarowanie nie musi tego
oznaczać. Nienawidzili nas ci, którzy nienawidzili wszystkiego, co
było w Polsce Ludowej. Przeżyliśmy to i doprowadziliśmy lewicę do
Polski demokratycznej. Rozczarowanie można zażegnać. Zło naprawić.
Zaufanie odzyskiwać. Jedyną metodą jest praca wszystkich, uczciwość
i skromność.

Panie Premierze, kiedy Pan bierze władzę?

... Kiedy pan każe.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Masza zawsze dziewica
Przywrócenie dziewictwa to w Moskwie zabieg kosmetyczny równie
popularny jak likwidacja włosów na nogach czy brodawki na buźce.

Przychodzę tu trzeci raz
wyznaje Masza (zdrobnienie od Maria)
oczekująca na przyjęcie przez chirurga w stołecznym salonie
piękności. Masza nie wygląda na 23 lata. Drobna, szczupła blondynka
o ujmującym uśmiechu. Pracuje w dobrze prosperującej agencji
reklamowej. Zarabia wystarczająco dużo, by pozwolić sobie na wydanie
350 dolarów za miejscowe znieczulenie i zszycie błony śluzowej nićmi
chirurgicznymi. Do "defloracji" musi dojść, zanim nici się
rozpuszczą. Krew na prześcieradle gwarantowana.
Masza straciła cnotę na drugim roku studiów. Gdy wyznała chłopakowi,
że jeszcze z nikim nie spała, był wniebowzięty. Świetnie pamięta
jego delikatne dłonie i czułe pocałunki. Przez kilka miesięcy
zajmowali się miłością francuską. Starannie przygotowywał ją do
pierwszego stosunku.

A potem Sierioża uznał, że nie ma co się ze mną ceregielić

wzdycha Masza.
Nie było żadnej gry wstępnej, od razu władował się
we mnie. Przyspieszył w ten sposób koniec naszego związku.
Kolejni faceci chcieli się jak najszybciej pieprzyć.

Wiem od mamy, że wasi mężczyźni są inni. Do dziś wspomina Marka z
Poznania. Studiował w Moskwie. Zapraszał ją na spacery, do
restauracji, do kina. Nigdy nie wchodził pierwszy, zawsze
przepuszczał ją przed sobą. Czekał, aż pierwsza wstanie od stolika.
Po randce obowiązkowo odprowadzał pod sam dom, całował w rękę.
Wstydziłam się zapytać, ale sądzę, że także w łóżku zachowywał się
podobnie. Nasi faceci są niewychowani, grubiańscy, zarozumiali, przy
tym słabi psychicznie. To jeszcze efekt kultu mężczyzny, który
ciągnie się od represji stalinowskich i wojny. Chłopiec dla samotnej
matki był zazwyczaj czymś lepszym niż dziewczynka. Mogę to wszystko
sobie racjonalnie wytłumaczyć, ale nie chcę być ofiarą tego
zjawiska.
Formą samoobrony Maszy jest udawanie dziewicy. To najlepszy sposób
skłonienia partnerów do obchodzenia się z nią delikatnie. Imponuje
im, że mogą być tym pierwszym, więc hamują zaspokojenie popędu.
Zanim trafią do łóżka, tańczą w nocnych klubach, dają się nawet
wyciągnąć do teatru. Masza wie jednak, że nie może przeciągać
struny. Jeśli facet jej odpowiada, decyduje się na zabieg w salonie
piękności.

Za każdym razem, gdy tu przychodzę, mam nadzieję, że więcej nie
wrócę
mówi.
Jednak, jak dotąd, powtarza się scenariusz związku z
Siergiejem. Sasza, w którym byłam naprawdę zakochana, przed
"defloracją" zaproponował mi małżeństwo, ale po zdobyciu mnie zaczął
się wymigiwać. Zresztą nie chcę wychodzić za mąż za wszelką cenę.
Większość moich koleżanek jest po rozwodzie. Może wreszcie spotkam
chłopaka, przed którym nie będę musiała niczego udawać.
Po trzecim zabiegu "deflorować" Maszę miała jej najnowsza miłość

Misza.
Bodaj najliczniejszą grupę pacjentek salonów piękności, klinik
chirurgii plastycznej i szkół rodzenia (w niektórych także można to
zrobić) stanowią muzułmanki. W regionach muzułmańskich nawet za
czasów radzieckich nie było żartów. Rozwścieczony brakiem krwawej
plamy na prześcieradle pan młody mógł wyrzucić niewiastę przez okno.
Ślub unieważniano, rodzice zaś musieli zwrócić odstępne za córkę,
która pogrążała się w hańbie. W nowej Rosji, nawet w Moskwie z jej
przeszło milionową ludnością muzułmańską, jest tak samo ostro.
Śniade dziewczyny przed ślubem pod pretekstem zrobienia zakupów jadą
do stolicy, by przywrócić to, czego pochopnie się pozbyły.

To średniowiecze
twierdzi 35-letnia Baszkirka Dinara,
mieszkająca w Moskwie artystka-plastyk.
Nieważne, co masz w
głowie, a nawet jak wyglądasz. Liczy się dziewictwo. Przy tym ono
wcale nie oznacza niewinności. Moje koleżanki jeszcze w szkole
ciągnęły chłopcom druta, zalewały się spermą. Tylko paniczny, chyba
nawet genetyczny strach przed utratą dziewictwa powstrzymywał je
przed stosunkiem. Ale nie zawsze można zapanować nad silniejszym
podnieconym chłopakiem. No i zdarzały się defloracje bez ich zgody.
A to oznaczało prawdziwą tragedię. Nie tylko dla nich. Taka
dziewczyna hańbi całą rodzinę. Jej młodsze siostry faceci będą
omijać z daleka. Wybrałam swobodę, czyli samotność. Mam jedną
satysfakcję: nie martwiłam się o swoją cnotę. Uważam, że lekarze
przywracający "dziewictwo" są dla muzułmanek aniołami. Dzięki nim
nasze dziewczyny odzyskują wiarę w siebie, choć na Północnym
Kaukazie są coraz częściej jedną z dwóch lub trzech żon. Byłam
przerażona, że media z humorem potraktowały kłopoty ankieterów,
którzy w czasie październikowego spisu powszechnego nie wiedzieli,
którą z żon wpisać do ankiety. Przecież poligamia jest u nas wciąż
nielegalna. Mimo to państwo patrzy na nią przez palce.
W rozpustnej Moskwie kult dziewictwa jest nadal silny nawet wśród
rdzennych Rosjan. 19-letnia Ania przyszła do salonu piękności z
matką, która nakłoniła ją do zaszycia się przed ślubem. Wcześniej
upilnowała, by narzeczony nie dostrzegł "defektu". Ania da dowód
miłości dopiero po ceremonii w urzędzie stanu cywilnego.

Nie chcę, by Oleg zamęczył córkę pytaniami: dlaczego, z kim, w
jaki sposób, co czułaś, czy miałaś orgazm
tłumaczy matka.
Z
powodu takiej głupoty można zatruć cały związek. A skoro pojawiła
się prosta możliwość pozbycia się problemu... Za moich czasów nikt o
takich cudach nie słyszał. Nie żal wydać tych pieniędzy.
W październiku moskiewska milicja zatrzymała nastoletnią prostytutkę
i jej burdelmamę. Dziewczynka zatrzymywała "na łebka" samochody
prosząc o podwiezienie. Zachowywała się kokietująco i niektórzy
uczynni kierowcy proponowali jej nocleg. Następnego dnia mieli do
czynienia z kobietą podającą się za matkę podlotka. Pomstowała,
mówiła o defloracji, groziła zawiadomieniem milicji i więzieniem za
uwiedzenie nieletniej. Po przestraszeniu facetów inkasowała
wyznaczoną cenę za milczenie.
Niektóre agencje towarzyskie mają w ofercie kilkunastoletnie
dziewice, często po zabiegu zaszycia. Żądają za nie do półtora
tysiąca dolarów. Podaż nadąża za popytem, bo w Moskwie koczuje
kilkadziesiąt tysięcy bezdomnych, wałęsających się dzieci.

Czego się nie zrobi dla klienta?
pyta doktor Piotr, bardziej niż
jego pacjentki zażenowany rozmową z dziennikarzem.
Dzięki tym
zabiegom wkrótce będę mógł napisać lepszą sztukę niż grane w naszym
MCHAT "Opowieści waginy". Wiele pacjentek myli mnie chyba z
psychoanalitykiem. Uważają, że to świetna okazja do najbardziej
intymnych zwierzeń.
Olga, efektowna tleniona blondynka, matka dwojga dzieci, w futrze z
norek podkreślającym jej miejsce na drabinie bogactwa, zaszywa się
średnio trzy razy w roku.

Nie chcę stracić męża
tłumaczy.
Staram się odwieść go od
młodych kobiet. Wiadomo, że każda jest łasa na majątek. Muszę dbać o
siebie. Basen, sauna, fitness, solarium. Czytam sporo literatury o
sztuce miłości, by nie nudziło mu się ze mną w łóżku. "Przywrócenie
dziewictwa" doradziła mi przyjaciółka, która ten sposób, ze świetnym
skutkiem, przećwiczyła ze swoim mężem. Na mojego też podziałało. Nie
musi dziewic szukać na mieście.
Zaszycie stało się jednym z prezentów noworocznych, którym Masze,
zawsze dziewice, raczą swoich panów. A w Rosji Nowy Rok wciąż ma
rangę naszego Bożego Narodzenia.
Autor : Adam J. Sowa




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Generałowicz
Wracamy do tradycji dawnych wieków: do korpusu oficerskiego wchodzą
dobrze urodzeni.
Baczność! Panie ministrze obrony narodowej! Tygodnik "NIE" melduje:
pan pułkownik Chwastek miał rację! W armii kwitną nepotyzm,
kolesiostwo i lizidupstwo. Zaczyna się już w szkołach oficerskich.
Podam tylko jeden przykład, żeby na zło wskazać rzeczowo,
konkretnie.
Podchorąży Mikołaj Samarcew trafił do Wyższej Szkoły Oficerskiej
Wojsk Pancernych im. Stefana Czarnieckiego w Poznaniu w roku 2001.
Przywędrował z Wojskowej Akademii Technicznej, gdzie otrzymywał
znaczącą liczbę luf, co w sposób oczywisty wskazywało na jego
predyspozycje do zawodu oficera wojsk pancernych. Dlatego w Poznaniu
przyjęto go od razu na drugi rok. Podobno zaliczył różnice
programowe. Złośliwcy powiadają, że na mocy mniej lub bardziej
oficjalnego rozkazu. Dzięki temu podchorąży Samarcew nie musiał
legitymować się wiedzą np. z zakresu działań taktycznych wojsk,
działań taktycznych pododdziałów czołgów, kierowania ogniem ani
prezentować stosownej sprawności fizycznej. Do indeksu wpisano mu
oceny pozytywne, bo w wojsku nie ma, że boli. Rozkaz musi być
wykonany.
Nasza wiewióra:
Podchorąży Samarcew to porządny chłop, ale do
wojska się nie nadaje. Ciągną go za uszy z uczelni na uczelnię i z
semestru na semestr, bo jego papą jest Marek Samarcew. Szycha.
Generał i dowódca 12. Dywizji Zmechanizowanej w Szczecinie, a
przedtem szef zarządu oświatowo-wychowawczego sztabu generalnego.
Wszyscy trzęsą przed nim gaciami.
Pani Hetmanka
Generał Samarcew dowodzenie nad 12. zmechanizowaną objął po
pułkowniku Chwastku, który publicznie oświadczył, że MON działa w
sposób mafijny, niezgodny z prawem i że karierę w wojsku zapewniają
układy i powiązania, a nie walory żołnierzy zawodowych. Chwastek
zauważył, że taki stan rzeczy stanowi zagrożenie dla przyszłości
armii. Wbrew zakazom MON zwołał konferencję prasową, na której
podtrzymał swe zarzuty i za to postawiono go przed sądem. Następnie
skazano na rok pudła w zawieszeniu na dwa lata.
Jego następca, gdy był zaledwie majorem, dowodził już 42. pułkiem
zmechanizowanym w Żarach. Był początek lat 80. Żeby tak szybko
awansować, trzeba było nie tylko wykazywać się kunsztem dowódczym,
ale także prezentować stosowną postawę polityczną. Marek Samarcew z
całą pewnością deklarował wiarę w nierozerwalność sojuszu z bratnią
armią ZSRR, słuszność linii politycznej kierownictwa partii itp.
Inaczej byłby najwyżej dowódcą marnej kompanii. Po roku 1989 dalej
wierzył, ale już w co innego. 7 sierpnia 1999 r. w sanktuarium
Świętej Rodziny w Miedniewicach zatrzymała się zmierzająca do
Częstochowy pielgrzymka Wojska Polskiego. Podczas mszy proszono o
łaskę rozpoznania narodowej drogi do Boga. (...) Po
błogosławieństwie w imię Trójcy Przenajświętszej, udzielonym przez
Biskupa Polowego WP, pielgrzymi ustawili się w kolumny i wyruszyli w
dalszą drogę do Pani Jasnogórskiej, którą żołnierze nazywają swoją
Hetmanką
czytamy w relacji z tego wiekopomnego wydarzenia. Wśród
uczestników nie zabrakło Marka Samarcewa, wtedy generała brygady.
15 sierpnia 2003 r. prezydent nadał Markowi Samarcewowi stopień
generała dywizji.
Ciepła posadka
Wróćmy do zaczynającego dopiero karierę wojskową podchorążego
Samarcewa.
Z godną przyszłego oficera systematycznością otrzymuje on oceny
niedostateczne z przedmiotów wojskowych. A potem w tajemniczych
okolicznościach poprawia je na pozytywne. Teraz jest już na IV roku
i jeśli nic się nie zmieni, w maju przyszłego roku dostanie stopień
podporucznika. A potem ciepłą posadkę. Może w jakimś pułku
wchodzącym w skład 12. dywizji zmechanizowanej?

To demoralizuje pozostałych podchorążych. Oni już na starcie
wiedzą, że jak nie masz znajomości albo powiązań rodzinnych, to
możesz jebać, ile sił, a i tak chuj z tego. A jak masz ojca generała

jesteś ustawiony
objaśnia nasza wojskowa wiewióra.
Szczury w mundurach
Pisemnie zapytaliśmy kapitana Krzysztofa Płażuka, rzecznika WSOWL we
Wrocławiu, jak to jest z podchorążym Samarcewem. Odpowiedź była
imponująca:
Jest mi niezmiernie przykro, że żyjemy w czasach, kiedy pojęcia
takie,jak honor, etyka, prawdomówność, czy też solidarność zawodowa
są nic nieznaczącymi słowami. Z Pańskiego pisma wnioskuję, że
również w mojej grupie zawodowej można zauważyć pęd ku karierze,
awansom, ale nie tak, jak jeszcze to było kilka lat temu poprzez
wytężoną pracę, rozwój i zaangażowanie, lecz jest to typowy wyścig
szczurów. (...) w chwili obecnej w szeregach armii trwa
restrukturyzacja (etatyzacja), wielu ludzi traci stanowiska, dla
wielu ich brakuje. Ludzie różnie reagują na te zmiany. Jedni pracują
jeszcze ciężej, inni szukają winnych wokół siebie. Podobnie sytuacja
ma się wśród podchorążych, podchorążych ostatnich roczników w
szczególności. Tam, gdzie jest kilku kandydatów na jedno stanowisko
pracy, wszyscy się wzajemnie lubią i popierają, a tak naprawdę to
mamy do czynienia z bezinteresowną polską zawiścią, która to powoli
staje się naszą cechą narodową. Podobnie rzecz ma się z pchor.
Samarcewem.
Czyżby nasza wiewiórka miała się okazać podłym uczestnikiem wyścigu
szczurów, a podchorąży Samarcew ofiarą knowań?
Oficer nie cipa
Gdy przyszło do konkretów, okazało się, że podchorąży Samarcew
jednak orłem nie jest (kapitan Płażuk: Nie zawsze oficer o wielkich
zasobach wiedzy teoretycznej jest dobrym dowódcą.
Historia zna przypadki wielkich dowódców, którzy do nauki
teoretycznej nie przykładali wielkiej wagi). Na przykład na szóstej
kończącej III rok studiów sesji osiągnął najniższą średnią w swoim
plutonie
miał oceny niedostateczne z działań taktycznych
pododdziałów czołgów, zabezpieczenia logistycznego, eksploatacji
wozów bojowych oraz z WF. Jak w takim razie znalazł się na IV roku?
Pragnę Pana poinformować, że wymienione przedmioty pchor. Samarcew
zaliczył w terminie sesji poprawkowej. Wyjątek stanowi przedmiot
kultura fizyczna, z którego to nie uzyskał zaliczenia
spieszy z
wyjaśnieniem kapitan Płażuk.
No właśnie. Taktykę można zaliczyć w zaciszu gabinetu i bez zbędnych
świadków. Jak wytłumaczyć podchorążym, że nie umiejący na ich oczach
wykonać prostego przewrotu Mikołaj Samarcew na konspiracyjnie
przeprowadzonym zaliczeniu spełnił wszystkie wymogi dydaktyczne? Tu
dyskretnie mataczyć jest trudniej.

WF to ważny przedmiot, bo oficer nie może być ciapą
wkurza się
nasz informator.
Samarcew nie potrafi nic. Skończy szkołę, pójdzie
do pułku... Co on pokaże żołnierzom? Jak zda egzamin ze sprawności
fizycznej, do którego musi przystępować każdy żołnierz zawodowy? Ze
szkół wojskowych takich, co nie dają sobie rady z WF, wyrzucają na
pysk, bo na ich miejsce czekają sprawni kandydaci na oficerów.
Podciąganie
Na koniec szóstego semestru odbyło się zaliczenie z WF. Mikołaj
Samarcew otrzymał następujące oceny:
marszobieg na 3000 metrów w umundurowaniu
lufa (21 minut

najgorszy rezultat z grupy; norma na ocenę dostateczną
15 minut 50
sekund);
Ośrodek Sprawności Fizycznej
nie osiągnął żadnego czasu,
ponieważ od początku pobytu w Wydziale Logistyki i Wojsk Pancernych
systematycznie odmawia pokonania toru przeszkód twierdząc, że nie da
rady;
poręcze
ocena niedostateczna (nie potrafi wykonać żadnego
elementu);
skoki
ocena niedostateczna (nie potrafi wykonać żadnego
elementu);
wymyki
ocena niedostateczna (nie potrafi wykonać nie tylko ani
jednego wymyku, ale także ani razu nie podciągnie się na drążku);
bieg na 3000 metrów w stroju sportowym
ocena niedostateczna (16
minut
czyli zmieścił się w normie na ocenę dostateczną, ale dla
żołnierzy zawodowych w wieku od 41 do
45 lat). Tylko z pływania otrzymał ocenę pozytywną, co może
wskazywać, że nadaje się do marynarki.

Te oceny świadczą o tym, że był przepychany z roku na rok
ocenia
nasza wiewiórka.
Tu się nie da oszukać. Jak na IV roku nie potrafi
podciągnąć się na drążku, przejść toru przeszkód i na 3000 biega jak
stary dziadek, to w jaki sposób zaliczył poprzednie semestry?
Chwastki z poligonu
Brzmi logicznie. Ale kapitan Płażuk spieszy z wyjaśnieniami: fatalne
rezultaty osiągnięte przez podchorążego Samarcewa były spowodowane
długotrwałym leczeniem i rekonwalescencją po doznanym urazie. Jaki
to uraz? Przyciśnięty przez nas kapitan Płażuk wyjawił, że załamanie
nogi. Kiedy podchorąży Samarcew złamał sobie kończynę? Kapitan nie
wiedział.
Ustaliliśmy, że w ciągu minionych 10 miesięcy Mikołaj Samarcew nie
złamał sobie nogi ani nie odniósł żadnej innej kontuzji. Wygląda
więc na to, że przechodzi niezwykle długotrwałą rekonwalescencję.
Nieśmiało ruszyła w Polsce wojna z dziedzicznością zawodu adwokata.
Dziedziczny jest zawód lekarza i wyższe w nim szczeble. Garbujemy
skórę młodego generałowicza Samarcewa, bo oto i lampasy staną się
dziedziczne.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zuskowny interes "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szpieg trzeciej klasy
Józef Oleksy może myśleć, że społeczeństwo już wie ponad wszelką
wątpliwość, że nie był szpiegiem.
Tymczasem gimnazjaliści wkuwają, że prawdopodobnie jednak był.
Jego łżeszpiegostwo weszło do kanonu historii Polski.
Nauczyciel historii, podobnie jak innych przedmiotów, ma teraz
swobodę wyboru podręczników, te zaś są różne
względnie obiektywne,
nieco tendencyjne i tendencyjne do obrzydzenia. Najwyższą lokatę w
tej ostatniej kategorii przyznajemy "Historii" Jana Wendta dla klasy
III gimnazjum (Wydawnictwo M. Rożak z Gdańska). Podręcznik dopuścił
do użytku minister Wittbrodt w schyłkowej erze Buzka, w roku 2001.
Podręczników raz dopuszczonych do użytku nikt w Pomrocznej nie
weryfikuje, choćby napisano w nich, że Słońce krąży wokół Ziemi na
polecenie Papieża-Polaka.
Skomplikowaną polską rzeczywistość opisuje Wendt za pomocą prostego
jak cep schematu ideologicznego. O rządach SLD
PSL w latach 1993
97
opowiada podrozdział pod wymownym tytułem: Wstrzymanie reform.
Wybory 1993 r. wygrały partie postkomunistyczne. Zmarnowane
czterolecie Pawlaka
Oleksego
Cimoszewicza wyraziście kontrastuje ze
świetlaną epoką Buzka. Rząd koalicji AWS
UW żwawo wziął się do
ważnych dla kraju, a nawet wielkich reform. Uszczęśliwiony naród
masowo kupował anteny satelitarne, komputery, telefony komórkowe.
Ogarnęła nas prawdziwa mania kupowania samochodów. Trudno tylko
pojąć, dlaczego AWS i UW przerżnęły wybory parlamentarne w roku
2001...
Z epoki pierwszych rządów lewicy 1993
1997 uczniowie zapamiętają
nazwisko Oleksego. W podręczniku czytamy, iż po odejściu Pawlaka:
stanowisko premiera objął Józef Oleksy z SdRP, który oskarżony przez
własnego ministra spraw wewnętrznych, Andrzeja Milczanowskiego, o
kontakty z agentem KGB
podał się do dymisji.
Podręcznik subtelnie przemilcza fakt, że oskarżenie nie dotyczyło
kontaktów, tylko szpiegostwa, i okazało się fałszywe. Oleksy ma
zapisać się w pamięci uczniów jako podejrzany typ, oskarżony o
zdradzieckie knowania przeciw ojczyźnie, w dodatku przez własnego
ministra (nie wyjaśniono bowiem, że był to
minister Wałęsy). Ma przejść do historii ze stempelkiem "kontakty z
KGB" na łysej głowie.
Co by było, gdyby dziecko Oleksego chodziło do III klasy gimnazjum,
a jego nauczyciel wybrał akurat podręcznik Wendta? To nie tak, panie
profesorze, śledztwo zostało umorzone, a Biała Księga... Siadaj.
Pała.
Wynikają stąd niewesołe wnioski dla uczniów. Wasza wiedza
historyczna zależy od tego, jakie poglądy polityczne wyznaje i z
jaką partią sympatyzuje nauczyciel, który wybrał obowiązujący
podręcznik. I możecie się nadziać na minę, jeśli wasi egzaminatorzy
na dalszych etapach edukacji będą mieć inne sympatie.
Dla polityków mamy jednak dobrą wiadomość. Nieważne, czy spieprzycie
kolejne wielkie reformy, wywołacie katastrofę gospodarczą, elektorat
wywiezie was na taczkach. Dla waszego miejsca w historii ważne jest
tylko, kto będzie pisał podręczniki.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





U katonarodowców bez zmian; wciąż ci sami wrogowie
Unia Europejska
i SLD. Na wieki wieków amen.
"Nasz Dziennik"
31 grudnia
1 stycznia
"Czy po to Chrystus zapłacił za człowieka cenę swojej Krwi, byśmy
mieli teraz Jego Kościół wymienić na euro? Jeszcze raz powtarzam: tu
nie ma miejsca na kompromis".
ks. Jerzy Bajda, "Co z tą Europą?"

"Znając proaborcyjne zapędy SLD, potwierdzone chociażby niedawną
wypowiedzią jednego z prominentnych działaczy tej partii, L. Miller
przypomina bardziej Heroda niż jednego z Trzech Królów. Poza tym z
Herodową bezwzględnością morduje żywy organizm państwa i Narodu na
zamówienie Unii Europejskiej, oczywiście z nieodłącznym uśmiechem na
twarzy".
Dariusz Jaroszewicz, "Uśmiech Millera"

2 stycznia
"Mówiąc krótko: patrzmy trzeźwo na otaczającą nas rzeczywistość,
albowiem walka toczy się wciąż o człowieka, o pozyskanie go dla
siebie, o zniewolenie (narkotyki) i zdeprawowanie (seks, pornografia
i inne
mające prawo obywatelstwa w Unii). Czy mówię demagogicznie?
Nie!".
ks. Lucjan Balter, "Unia kosztem Polski"

4
5 stycznia
"Jezus cierpi z powodu obelg przeciwko dziewictwu swej Matki. Za
odrzucenie cnoty czystości i kult seksualnego wyuzdania przepraszamy
Cię, Jezu. Za tolerowanie mody, która sprzyja nieczystości, i za
milczenie, kiedy ludzie ośmieszali cnotę dziewictwa, przepraszamy
Cię, Jezu. (...) Za to, że Matka Boża przestała być wzorem w
wychowaniu dzieci, przepraszamy Cię, Jezu. Za to, że nie
przekazywaliśmy im takich niemodnych wartości, jak pokora, służba,
posłuszeństwo, że przygotowywaliśmy ich do odnoszenia sukcesów na
tym świecie, zamiast do gromadzenia skarbów w niebie, przepraszamy
Cię, Jezu".
Wincenty Kaszewski,
"Dziękujemy i przepraszamy"

Radio Maryja
3 stycznia
"Popatrzmy na jakiegoś miłośnika Totolotka, czy jakiejś innej, tej
samej jednak w swej istocie działalności, który
jeśli nie
marnotrawi zbyt wielkiej sumy na swoją grę
to nie widzi w niej
żadnego moralnego problemu. Nawet widzimy, że dzieci zabawiają się
otrzymanymi pod choinkę grami, w których wszystko zależy od rzutu
kością. Tymczasem problem jest poważny i szkoda, że dzisiaj również
duszpasterstwo zdaje się go omijać. Przypomnę zatem, że branie
udziału w grze, w której wygrana nie zależy od istoty rozumnej i
wolnej, nie odpowiada godności tej istoty i z tego powodu jest
moralnie złe. (...) Wygranej w Totolotka nie można zatem przypisać
sensownie Bogu, ale tylko szatanowi".
dr Marek Czachorowski, "Myśląc Ojczyzna"

6 stycznia
"Polska jest tam, gdzie jest serce polskie. (...) Oddaję głos panu
prezesowi Edwardowi Moskalowi. Mamy przywilej gościć takich ważnych
osoby z Radio Maryi. (...) My śledzimy, co wy robicie tamok, a wy
razem z nami. (...) I my będziemy dalej śledzić wasze sprawy, wyniki
co do Unii, bo to jest bardzo ważne nie to dla wasz w Polsce, ale
dla nasz tu, w Ameryce. To musicie być dobrze poinformowani, co wasz
czeka. Nie tak jak jasno, co błyszczy, ino trzeba mieć informacje
dobrze i to śledzić. (...). To, co nam mówią właśnie w Kongresie
Polonii Amerykańskiej. Są bardzo zatroszczeni o to, że nie ma
właściwej informacji o tym, co nas czeka, jest tylko jedna wielka
propaganda, to taka jak wtedy, kiedy było: niech żyje Związek
Radziecki! A tu trzeba widzieć, co jest, co jak i tego powinniśmy
się domagać, żeby we wszystkich mediach była prawidłowa informacja.
Ile co kosztuje, ile nas kosztowało, co z tego będzie i tak dalej.
(...) Ojczyzny nie sprzedawać, bo nikt nas nie uszanuje jak ktoś
matkę sprzeda".
o. Tadeusz Rydzyk (z Chicago),
msza dla Rodziny Radia "M" w Poznaniu

"Nasza Polska"
7 stycznia
"Zastraszeni są prawie wszyscy: robotnicy, dziennikarze, aktorzy,
pisarze, pracownicy naukowi, urzędnicy państwowi i ekspedientki.
Polski naród, tryskający ze swej natury radością, jest dziś smutny,
zmęczony i przygaszony. Nie jesteśmy do siebie podobni. To nie my.
Nie tak mamy żyć w naszej Ojczyźnie. Jesteśmy przecież wolni. Czy na
pewno?".
Piotr Jaroszyński, "Cicho czy głośno?"

"Komitet Obrony Polskiej Ziemi Placówka poszukuje osób
(kandydatów) do komisji wyborczych w najbliższym referendum. Aby
zapobiec możliwościom oszustw przy urnie, Placówka przygotowała
cykl szkoleń, w których będzie można poznać metody i manipulacje
stosowane w komisjach wyborczych przez osoby do tego zadania
oddelegowane".
"Apel"

www.ojczyzna.pl
"Okazuje się, że według pana Millera, suwerenność Polski zostanie
zachowana, gdyż Unia Europejska
łaskawie pozwoli nam pielęgnować nasze obyczaje, tradycje i religię.
Ale to już było: to samo w końcu zapewniały Stany Zjednoczone
Indianom sprowadzanym do rezerwatów...".
Wojciech Olszak,
"Rozwiązanie czerwonego"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ciąża ze świerszczykiem
Od prasy prorodzinnej można nabawić się lęków, frustracji i
definitywnego wstrętu do rozmnażania. Polecamy.
Laba się kończy. Jak się zdarzyło zaplątanie w tę spiralkę lub
jeżeli miało być w usta, a skończyło się na wargach sromowych
to
chociaż wybrałeś sobie komuchów, obowiązuje cię nagle państwo
wymyślone w ZChN-ie. Zdrada! Zdrada
po dwakroć zdrada! Zostaniesz
tatusiem lub mamusiem! Trzeba ci przewodnika, drogowskazu,
autorytetu w rodzicielskiej radości.
Jako rodzic stajesz przed kioskową witryną, masz wybrać spośród 5
miesięczników. Każdy
jak pisma poważnie erotyczne
sprzedawany
jest w foliowym worku, że do wnętrza nie zajrzysz. Czas poświęcony
na czytanie tego, tamtego, owego, jeszcze jednego i ostatniego byłby
dłuższy niż poświęcany na rzeczywiste rodzicielstwo. Jednak na
redakcję "NIE" możesz liczyć.
Księga Rodzaju
Głęboką penetrację poczęliśmy od "Mamo to Ja". 104 strony za 5,99
zł. "Numer 1 w Polsce"
mami cię wydawca
"najpopularniejszy
magazyn dla rodziców"
oraz dodaje poduszkę dla dziecka. Cieszysz
się, że choć jest 17 sierpnia, gazeta podaje wiadomości z
przyszłości. Datowana jest na wrzesień.
Decyzja więc byłaby oczywista
gdybyś obok nie dostrzegł "Twojego
Dziecka". Periodyk niestety nie wyprzedza swojej epoki i w sierpniu
jest sierpień, dlatego kosztuje 9 groszy mniej. Dostajesz jeszcze
pneumatyczne koło ratunkowe o średnicy 45 centymetrów i zapewnienie,
że jest to jedyny miesięcznik polecany przez Instytut Matki i
Dziecka.
"Twoje Dziecko" konkuruje z miesięcznikiem "Mamo to Ja". Oba jednak
wydawane są przez to samo wydawnictwo Edipresse Polska z tym samym
prezesem na czele
Zbigniewem Napierałą. Urealniło się to, co w PRL
się nie udało. Przedsięwzięcia należące do tego samego właściciela
konkurują ze sobą. Łatwo zatem prezesowi Napierale oszaleć w
nieustannej ambiwalencji. Jednym okiem widzi, że wyniki sprzedaży
"Mamo to Ja" rosną, co wprawia faceta w genialny nastrój.
Jednocześnie jednak ubywa czytelników "Twojego Dziecka" i sprzedaż
tutaj spada, co prezesa musi martwić w sąsiadującej półkuli
mózgowej.
My musimy zakwalifikować lub odrzucić kolejny miesięcznik dla
rodziców pod tytułem "Rodzice". Wart jest ino 5,20 zł, ale są 3
prezenty: sztućce dla dzieci
liche bardzo, jedna pieluszka
jednorazowa oraz bezpłatny dodatek do majowego numeru miesięcznika
"Claudia" pod tytułem "170 najlepszych przepisów z Claudii". Skąd
ten majowy dodatek we wrześniowym wydaniu "Rodziców" sprzedawanym
zresztą w sierpniu? Otóż "Rodzice" wydawani są przez niemiecką firmę
Gruner + Jahr. Makulaturę, co nie sprzedała się w maju, koncern
postanowił w charakterze łapówki dołączyć do innej gazety wydawanej
przez swoje wydawnictwo. Chciwość wydawcy chciwością czytelnika
napędzana!
Harmider w poglądach na temat: który z wydawców kocha cię bardziej,
narasta, kiedy widzisz, że Adam Michnik już w sierpniu podkłada ci
wrześniowy numer magazynu "Dziecko". 5,90 zł to jest raczej dużo,
ale jak pomyślisz, że przywódca Komitetu Obrony Robotników w
więzieniu wyśnił anioła Gabriela niosącego okładkę przyszłego
pierwszego "Dziecka"
rozumiesz boskie zamiłowanie Michnika do
cudzych dzieci. Mimo przydatnej marketingowi Michnikowej
martyrologii "Dziecko" byłoby bez szans. Zatem Centrum Zdrowia
Dziecka poleca rodzicom "Dziecko". Jest też płyta CD z podłej
jakości kopią filmu o "Pszczółce Mai". Płyta taka do niedawna
kosztowała tyle, co jedna trzecia wizyty w agencji towarzyskiej.
Dziś dają ją za nic.
Nasze popierniczenie jest pełne dzięki dobroci niemieckiego
wydawnictwa Bauer, które też ma nam do przekazania swoje poglądy na
temat nieletnich we wrześniowym numerze z sierpnia "Mam dziecko".
Gazeta do niedawna była bardziej feministyczna i nazywała się "Mama
i dziecko"
czyli nie była dla tat (tatów?!) lub była dla matek
samodzielnie chowających dzieci. Gazeta jest za 2,90 zł, czyli
tanio, ale Bauer
znaczy rolnik, więc czy w ogóle warto?
Czy warta jest więcej płyta kompaktowa, a może pielucha, czy koło na
ratunek
ocenić da się tylko subiektywnie. Obywatel pojmuje, jak
trudno podołać ustawie o zamówieniach i przetargach publicznych. Tu
politykowi dają kolację i złotą kartę płatniczą, a w opozycji jest
śniadanie i bezpłatne studia dla córki w Lizbonie. Co dla
społeczeństwa lepsze
głowi się minister podobnie jak ty patrząc na
korumpujących cię błyskotkami cudzoziemskich wydawców.
To ma się rozumieć trywializacja i spłaszczanie, ponieważ chodzi
wszak o wartości, przez duże "W", inspirujące rodziców, aby ci
wychowywali potomstwo ku uciesze dobroczynnych wydawców w
przyszłości.
Apokalipsa
Najbardziej rajcujące publiczność mediów są oczywiście katastrofy.
Bez nich prasa rodzicowa też nie dałaby sobie rady. Żadne
wydawnictwo nie ozdabia okładki dziecięcym korpusem bez głowy.
Dokonaliśmy rankingu innych katastrof i rankingu słodyczy, jakie
atakują umysł rodzica z gazet dla wychowujących dzieci.
Zatem:
Redaktor naczelna Anna Zaleska z córką Tosią produkująca "Mamo to
Ja" proponuje czytelnikom następujące katastrofy: dziecko może się
zadusić wydzieliną z nosa oraz ogłuchnąć od nadmiaru woskowiny w
uszach. Grozi mu nadwaga, utrata świadomości od zanoszenia się
płaczem, utrata odporności na skutek zbyt częstych zmian klimatu.
Narażone jest na nadopiekuńczość, nostalgię, przeprowadzkę oraz
dzienną bezsenność. Posiąść może przedszkolofobię.
To nic w porównaniu z klęskami wczesnego macierzyństwa, o których
czytelniczka koniecznie musi wiedzieć. Redaktor Zaleska zwalcza
hipokryzję i zakłamanie: To bzdura, że można mieć
zbyt tłuste lub chude mleko! Błędne jest twierdzenie, że karmionego
piersią trzeba dokarmiać! Odradzamy na kolkę stosować napar z kopru!
Dawanie skórki od chleba jest niebezpieczne! Za wcześnie dla
roczniaka na siadanie na nocniku? To nieprawda! I nieprawda, że
gęste lepiej dawać z butelki i nie wierz w to, że ciągłe noszenie na
rękach rozpieszcza! Problem: niemowlę śpi na brzuszku redakcyjna
lekarz rozstrzyga tak: spokojnie pozwolić dziecku spać w dowolnej
pozycji. Zespół nagłej śmierci łóżeczkowej jest zjawiskiem nie do
końca poznanym, ale dotyczy w 90 proc. chłopców poniżej 6 miesiąca
życia! Cacy, cacy!
Kataklizmy czyhają też na niewiasty w stanie błogosławionym w
solarium, u kosmetyczki, w czasie drenażu limfatycznego, depilacji
woskiem. Od kosmetyków z algami przybliża się śmierć, a w saunie też
może zabić! Unikać należy farbowania włosów. Nadmiar witamin jest
niemal kancerotwórczy. W charakterze musztardy po obiedzie na
stronie 87 redakcja niestrawnie rekomenduje wachlarz środków
antykoncepcyjnych. Jakby z użyciem się babsko zapoznało wcześnie

to gazety "Mamo to Ja" w ogóle by nie potrzebowało.
Wobec tych niechybnych nieszczęść, których terminy da się
przepowiedzieć za pomocą załączonego horoskopu, wydawca również
słodzi czytelniczki licznymi delicjami w postaci jak najbardziej
ogłupiających konkursów: Od którego miesiąca kaszki Gerbera podawać?

nagroda zestawy produktów Gerbera. Za wypełnienie kuponu ze swoją
godnością 85 upominków od rajstop przez bluzki ciążowe do żelu pod
prysznic. W nagrodę za przysłanie listu do redakcji kremy
przeciwzmarszczkowe, a za wysłanie zdjęcia dziecka z przeznaczeniem
na okładkę
200 szeleszczących biedronek oraz przytulanek z
grzechotką. Za odpowiedź na rozstrzygnięcie problemu: Czy nowy
szampon TIMOTEI daje uczucie orzeźwienia na skórze? prawidłowa
odpowiedź NIE, pożądana TAK
15 zestawów kosmetyków. Za zamówienie
prenumeraty jest "poduszka dla maluszka" oraz mazidło na leczenie
zapalenia skóry. Za zwycięstwo w konkursie na najmilsze dziecko
miesiąca redakcja funduje Prenatal. Wiadomo do czego to służy

tylko po co kobiecie, która ma już dziecko?
"Twoje Dziecko" uwiarygodnia ssak naczelny redaktor Marta Maruszczak
posiadaniem dziesięciorga potomstwa na fotografii. Redaktor też
serwuje różne katastrofy do przetrawienia: opiekunka, przedszkole
lub babcia pociągają za sobą zło, które trzeba zwalczać i
przewidywać. Ból w pachwinie, bieganie boso, kąpiele, owady, grille
i ogniska, piach, pospolite, acz trucicielskie rośliny oraz bliskie
kontakty ze zwierzętami hodowlanymi a nawet z obcym psem mogą się
skończyć źle. Bestialstwem grozi pacholęciu: osa, pszczoła, mrówka,
komar i meszka, bąk, ślepak, pchła oraz kleszcz
jego mać. Z kolei
choroby wieku dziecięcego: niestrawność i biegunka. Przy porodzie
niebezpieczne jest niedożywienie matki, a jak odkryli Amerykańscy
naukowcy "środowisko domowe wcale nie musi być dla dziecka
najbezpieczniejsze". Aha, grasują też pedofile.
W tym kontekście na piramidalną hipokryzję zakrawa "dobra rada"
"Twojego Dziecka": Nie opowiadaj dziecku o wypadkach i
nieszczęściach. Nie przekazuj mu złowrogiej wizji świata, bo
wychowasz je na lękliwego, nieufnego i nieszczęśliwego człowieka.
Ajajaj!
Słodzenie prezentami. Za prenumerowanie kaseta do magnetowidu o
misiu Puchatku, aparat fotograficzny za zdjęcie dziecka dla
redakcji, krem za list do redakcji, zestaw kosmetyków Timotei w
zamian za zgodę na odstąpienie wydawnictwa od ustawy o ochronie
danych osobowych. Obecny jest plaster Hansaplast junior z królikiem
Bagsem. Za rozwiązanie krzyżówki wózek lub fotelik samochodowy.
Czasopismem Michnika "Dziecko" zawiaduje Justyna Dąbrowska, matka
pluszowego misia. Katastrofy oferowane: wcześniactwo, źle założona
pieluszka, pofałdowana koszulka, nierówne prześcieradło, słabe zęby,
trujące herbatniki, ssanie kciuka, azorubina w cukierkach,
telewizor, tartrazyna w napojach, złość, benzoesan sodu w keczupie,
nadsamodzielność, niewspieranie systemu immunologicznego, szpital
oraz inne dzieci. Wszystko to może być zagrożeniem dla twojego
dziecka. Bohaterowie opowiadania dla dzieci zamieszczonego w
"Dziecku" to: kaczka Katastrofa i pies Pypeć (strona 48). Inne
wymienione katastrofy to 246 nocy nieprzespanych przez matkę w
pierwszym roku oraz najnowsza klęska
hamburgoholizm.
No i w końcu to najtańsze "Mam dziecko", które jednak z mety rozdaje
Fiaty Albea w wielkim konkursie, a spojrzenie dziecka z okładki jest
inteligentne niczym wzrok aktora Holoubuka.
Dalej już standardowo 80 stron średnio z dwoma kataklizmami na
stronę, począwszy od artykułu, z którego wynika, że odzież do chrztu
kosztuje 1007 zł, a skończywszy na publicystyce będącej logiczną
konsekwencją poprzedzających ją denuncjacji pt. "Tata od nas
odchodzi".
Amen!
A zatem jeżeli chcesz być pazerny i zastraszony, żyć w atmosferze
ogłupiającej ciebie i potomstwo hipokryzji w oparach nonsensu,
czytaj prasę prorodzinną, a zwłaszcza prenumeruj ją matce swoich
dzieci. W tej sytuacji doradzamy poważnie: czytaj "NIE". Mój tatuś,
gdy byłem w wieku prenatalnym, czytał wyłącznie Urbanowego "Kibica"
i proszę, jaki ja teraz jestem mądry.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przylać Moskwie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Budzik lewicy
Weszła do polityki, gdy PZPR właśnie schodziła. Towarzysze obudźcie
się!
wykrzyczała w stronę najwyższych władz partyjnych i
państwowych, rządzącej PRL-em formacji. Nawet ci, którzy wtedy
obudzili się, niewiele już mogli zrobić po wieloletnim zaspaniu.
PZPR i PRL toczyły się po równi pochyłej do piachu. Słowo zjazd
nabrało pierwotnego znaczenia.
Kiedy Matka Partia umarła, to narodziła się formacja działaczy
lewicowych. Autentycznych, bo niekoniunkturalnych. I jakże na
początku lat 90. niepoprawnych politycznie. Tamten okrzyk obudził w
krzyczącej drzemiące zwierzę polityczne. Należała do tych naj. Bo
rusycystka. Ta profesja była wtedy gorsza nawet od tej najstarszej.
Ówcześni prawdziwi patrioci
nowi, urzędowi
pragnęli wyplenić
rosyjski język z polskiej ziemi rozpalonym żelazem. Najlepiej w
krzyż ulanym. W parę lat potem te same formacje obłudnie pytały:
dlaczego Rosja i cały Wschód odwrócił się od nas plecami? A raczej
częścią poniżej pleców?
Do tego ateistka. Czerwona płachta na rozjuszonego, tratującego
niepokornych czarnego byka.
Ładna. Żadna tam zasuszona komusza ciotka rewolucji czy
solidarnościowa szara mysz konspiry. Okularnica w rozciągniętym
swetrze dzierganym przy nasłuchu Wolnej Europy. Baba jak się patrzy.
Krew z mlekiem, chociaż czarna. Ostra. Na szpilkach.
Pyskata. Odważna. Impulsywna. Nie kurczyła się przed sojuszniczymi
nalotami bombowców w upokarzanym Belgradzie. Dopiero parę lat
później dowiedzieć się mogła, że wtedy, pod Nowym Sadem, gdy
zaciemnione samochody przemykały ku przeprawie na Dunaju, jedna z
inteligentnych rakiet spadła tuż obok niej.
Media, zwłaszcza zwące się niezależnymi, obsobaczały ją wtedy równo.
Dorabiano jej gębę postkomuszego betonu. Antypapieżycy.
Zsowietyzowanej matrioszki, która nigdy nie pojmie, co to jest
prawdziwa demokracja europejska, bo w środku pozostał jej batiuszka
Stalin. Podczas antywojennego protestu w bombardowanej Jugosławii
cenzurowano informacje o tym, iż spotykała się z tamtejszą
antymiloszewiczowską opozycją, hierarchami Kościołów prawosławnego i
katolickiego. Sugerowano audiencję u dyktatora, której nie było.
Manipulowano jej wypowiedziami. Drukowano wywiady, których
autoryzacji odmówiła.
Paradoksalnie wraz ze wzrostem notowań i wpływów lewicy jej formalna
władza malała. Gdy Sojusz Lewicy Demokratycznej był tylko
niepospolitym ruszeniem wyklinanych SdRP-owców, a potem sojuszem
tejże partii, PPS i kilkunastu związków zawodowych, stowarzyszeń

czerwona Iza wiceprzewodniczyła SdRP i wieceszefowała klubowi
parlamentarnemu. Kiedy zwyciężyła koncepcja Leszka Millera
przekształcenia SLD w jednolitą partię, zwartą, sformalizowaną
niczym wojsko, Iza znalazła się poza jej ścisłym kierownictwem. I w
centrali, i w macierzystym Lubelskiem.
Lewica wtedy przygotowywała się do wzięcia pełnej władzy. Wydawało
się, że czas romantycznych, niepokornych, niepospolitych solistów w
partii kończy się. Nadeszła pora, aby każdy znał swe miejsce w
szyku. Rychło dotychczasowa, niezwyciężona SLD-owska armia zaczęła
przegrywać pokój. Po pierwszych klęskach odtrąbiono nową ofensywę. I
wtedy Iza Sierakowska raz jeszcze zakrzyknęła Towarzysze, obudźcie
się!
Wiedziała, że jej głos rządu Millera nie obali. Wiedziała, że tym
razem tym okrzykiem zamknąć może swoją polityczną karierę.
Wiedziała, że pewnie będzie to jej samotny okrzyk. Bo ci, którzy się
z nią zgadzają, zdecydowali się na kolejne podtrzymanie tego rządu.
Ona wyraziła swój sprzeciw nie przychodząc na głosowanie.
Teraz Izę Sierakowską można zdusić, wyłączyć niczym budzik
przerywający błogi sen. Stłuc termometr wskazujący stan zapalny.
No i odtrąbić sukces kongresu, który okazać się może jedynie
zjazdem.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zad wędrowny "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Spór pozór
Od kilkunastu lat bywam zapraszana do udziału w publicznej wymianie
zdań na tak zwane tematy polityczno-światopoglądowe w dyskusjach
panelowych na rozmaitych otwartych spotkaniach, w rozmowach
radiowych albo w wielogłosach publikowanych w prasie. Moje
doświadczenia wyniesione z tych lat sugerują pewną ogólną teorię
ewolucji zasad dyskusji społecznej w Polsce na takie tematy. Teorię
niezbyt odkrywczą, ale raczej intuicyjnie wyczuwaną niż wyraźnie
formułowaną i dokumentowaną. Oto synteza tych doświadczeń.
W pierwszym stadium polskiej "transformacji ideologicznej"
zapraszano mnie jako wyrazicielkę opinii dużej części polskiego
społeczeństwa. W sprawach wówczas dyskutowanych (ustawa
antyaborcyjna, religia w szkołach publicznych, konkordat) poglądy
zbliżone do moich reprezentowały zwykle także inne zaproszone osoby,
niekiedy nawet większość, organizatorzy zaś dbali o poszanowanie
równości praw
jeśli nie stanowisk, to dyskutantów.
W drugim stadium zapraszana byłam już w pojedynkę. Dotyczyło to
także innych osób o podobnych poglądach; nasze głosy w publicznie
dostępnych dyskusjach były więc zawsze odosobnione, a przy tym
brzmiały słabo, bo w rozgłośniach radiowych bardzo oszczędnie
udostępniano nam mikrofony, a w prasie skracano nasze wypowiedzi i
komentowano jako głosy dewiantów. (Na przykład zajmującej całą
kolumnę składance wypowiedzi na temat nieotrzymania przez papieża
Nagrody Nobla "Życie Warszawy" dało podtytuł: "Powszechny zawód i...
radość profesor Barbary Stanosz").
Ale to stadium mamy już za sobą; nadchodzi trzecie, którego
zwiastunem jest przysłane mi ostatnio zaproszenie do udziału, jako
panelisty, w debacie na temat "Wartości judeochrześcijańskie w
preambule Traktatu Konstytucyjnego Unii Europejskiej". Już w samym
tekście zaproszenia wyjaśniono mi, że debata zaplanowana została
jako polemika zdecydowanych zwolenników wspomnianego zapisu i osób,
które są skłonne z niego zrezygnować. Wystarczyłoby to, bym
uświadomiła sobie, że nie ma dla mnie miejsca w tej debacie, nie
jestem bowiem ani zdecydowanym zwolennikiem wspomnianego zapisu, ani
osobą skłonną z niego zrezygnować; wszak aby być skłonnym do
rezygnacji z czegoś, trzeba najpierw tego chcieć, a nie pamiętam,
bym kiedykolwiek aprobowała projekt owego zapisu w konstytucji
euro-pejskiej. Organizatorzy nie byli jednak pewni, czy zrozumiem,
czego oczekują po
moim ewentualnym uczestnictwie. Uzupełnili więc zaproszenie
obszernym komentarzem, w którym napisano m.in.: Jesteśmy przekonani,
że poszerzona Unia nie może rozpoczynać swej działalności w oparciu
o traktat konstytucyjny, który będzie pozbawiony wymiaru
aksjologicznego... Europa musi mieć odwagę powiedzieć prawdę o sobie
samej. To właśnie wartości judeochrześcijańskie od wieków
kształtowały oblicze Europy i stanowią trwały element jej
tożsamości... Nie ma żadnych wątpliwości, że ten, kto nie umie
zadbać o swe korzenie, nie będzie umiał zadbać i o swoją
przyszłość... (Konstytucyjny zapis o wartościach chrześcijańskich)
to sprawa podstawowa dla Unii jako wspólnoty wartości, kultury,
historii, wspólnoty obywateli. Reszta komentarza utrzymana jest
konsekwentnie w tym samym duchu.
Jeśli ktoś sądzi, że organizatorem tej debaty jest jakaś instytucja
kościelna albo zaczadzony kościelną mitologią polski prezydent,
premier lub minister spraw zagranicznych, to się myli: organizatorem
jest Instytut Studiów Strategicznych
organizacja pozarządowa,
której statutowym zadaniem jest "prowadzenie interdyscyplinarnych
badań odpowiadających standardom akademickim", sponsorami zaś są
szacowne fundacje zachodnie: German Marshall Fund of the U.S.,
Fundacja im. Friedricha Naumanna, Fundacja im. Friedricha Eberta
oraz Fundacja im. Konrada Adenauera. Partnerem Instytutu jest
Uniwersytet Jagielloński, a w honorowej radzie, której przewodniczy
Andrzej Ciechowski, zasiadają: Zbigniew Brzeziński, Valry Giscard
dłEstaing, Hans-Dietrich Genscher i Henry Kissinger. Nie można zatem
spodziewać się, by jakaś inna działająca w Polsce instytucja mogła
zorganizować debatę tego rodzaju na bardziej cywilizowanych
zasadach.
Tak więc w zainaugurowanym przez ISS trzecim stadium interesującej
nas ewolucji uczestnicy publicznych dyskusji na tematy
polityczno-światopoglądowe będą, po pierwsze, z góry informowani
przez organizatorów o dopuszczalnej różnicy zdań oraz, po drugie,
usilnie przekonywani przez nich do zajęcia jedynie słusznego
stanowiska. Wobec niezniechęconych i niezreedukowanych zastosuje się
zapewne odpowiednio zaostrzone metody z poprzedniego stadium.
Następne stadium tej ewolucji trudno szczegółowo przewidzieć. Łatwo
natomiast wyobrazić sobie możliwe ostatnie jej stadium:
nieprawomyślni nadal będą mogli publicznie wyrażać swoje poglądy,
ale tylko dwukrotnie
po raz drugi już z ławy oskarżonych, przed
zapadnięciem wyroku z artykułu o "rozpowszechnianiu fałszywych
informacji". Młodzi mogą zapytać starych o pełne brzmienie i rodowód
tego artykułu; oni chyba jeszcze pamiętają.
Barbara Stanosz jest emerytowanym profesorem Uniwersytetu
Warszawskiego, autorką podręczników logiki i prac z dziedziny
logicznej teorii języka; jest też współzałożycielką i
wieloletnim redaktorem naczelnym pisma "Bez Dogmatu".


Autor : Barbara Stanosz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Póki żyje Śląsk
Chcecie być zdrowi, piękni i bogaci? To się, kurwa, wyprowadźcie jak
najdalej stąd.
Najsprawniejsza broń pierwszej wojny światowej? Cyjanowodór, czyli
kwas pruski. Najsławniejsza trucizna? Cyjanek. Najpewniejszy sposób
nie tylko na szczury? Arszenik.
Mieszkańcy Tarnowskich Gór, Gliwic, Zabrza, Piekar Śląskich i
Bytomia powinni zacząć zażywać małe dawki cyjanku, arszeniku i
innych podobnych specjałów, by przystosować organizmy do łykania
wody zawierającej silne toksyny. Po nich
częstochowianie. Wy tam,
w Szczecinie, choć jesteście daleko, też macie pecha, bo wody
gruntowe spływają do Bałtyku. Zacznijcie już od jutra.
To nie kpiny. To wnioski. Ponad pół roku temu pisaliśmy o "polskim
Czarnobylu", czyli milionach ton trujących odpadów zalegających na
terenie zlikwidowanych Zakładów Chemicznych w Tarnowskich Górach.
Trucizny przenikają do podziemnego zbiornika wody pitnej dla
kilkuset tysięcy mieszkańców Śląska.
* * *
Nie tylko hanysy powinny się martwić tym, że piją zanieczyszczoną
herbatkę. Zbiorniki wód podziemnych są ze sobą połączone. Ten
najbardziej zatruty nosi symbol "Główny Zbiornik Wód Podziemnych
Gliwice 330". Obszar skażenia to 10 milionów metrów sześciennych.
Czujniki wykryły trujące substancje daleko od Tarnowskich Gór.
Zanieczyszczone wody podziemne przesuwają się w stronę "Głównego
Zbiornika Wód Podziemnych Lubliniec-Myszków 327". To rezerwuar wody
pitnej dla świętego miasta Częstochowy. Spod Tarnowskich Gór w
stronę Jasnej Góry płyną bor, bar i arsen. Ale bez obaw. Przypłynie
i reszta trucizn, dopadnie pielgrzymujących.
Zakłady Chemiczne w Tarnowskich Górach powstały w 1922 r. pod nazwą
The Hugohuette Chemical Works Limited. Obecnie jest to największy
toksyczny śmietnik w środkowej części Europy. Od kilku lat próbuje
się go posprzątać.
Sprzątanie polega na budowaniu szczelnych "kwater", w których
znajdzie się gruz z wyburzonych budynków fabrycznych (ten gruz też
jest trujący), skażona ziemia z terenu zakładów i to, co znajduje
się na składowiskach odpadów wokół nieczynnego już przedsiębiorstwa.

Usunęliśmy 200 tys. metrów sześciennych odpadów. Do usunięcia
pozostaje jeszcze 1,2 miliona metrów
informuje dr Andrzej
Makowski, likwidator Zakładów Chemicznych w Tarnowskich Górach.
Trujące odpady ważą około 2 mln ton. Około, gdyż świństw tych na
składowisku stale ubywa, bo przedostają się do zbiornika wód
podziemnych. Średnio
ponad tona trujących substancji dziennie.
Rocznie
400 ton.
* * *
W zabytkowym już folderze reklamującym produkty Zakładów Chemicznych
można przeczytać o właściwościach niektórych substancji, dziś
wzbogacających rezerwuar wody pitnej dla około 600 tys. ludzi.
"Siarczek sodowy.
Trucizna. Kilka gramów użytych doustnie powoduje śmierć". "Chlorek
barowy. Trucizna. Dawka powodująca zatrucie wynosi od 0,2 do 0,5
miligrama". "Siarczan miedziowy. Trucizna. Dawka trująca wynosi 40
miligramów na 1 kg wagi ciała. Działa żrąco na skórę". "Kwas borowy.
Substancja szkodliwa. Przy spożyciu dużej dawki (20
30 gramów) może
nastąpić śmierć".
Ileś lat trwało, zanim na hałdach dookoła Zakładów Chemicznych
doliczono się wszystkich tych substancji. Znaleziono tam nawet
związki cyjanku. Prawdę jeszcze niedawno starano się ukrywać przed
opinią publiczną, gdy nagle gruchnęła wieść o wyłączeniu głównego
ujęcia wody pitnej w Tarnowskich Górach. Prawicowe władze miasta
zapewniały, że nie ma to nic wspólnego z Zakładami Chemicznymi.
Kłamały.

Wyłączanie ujęć następuje w coraz większej odległości od zakładów

przyznaje ich likwidator dr Andrzej Makowski.
W rejonie
Tarnowskich Gór spośród 29 studni eksploatujących wodę ze zbiornika
triasowego wyłączono z ruchu 24.
Choć dosyć wcześnie doliczono się wszystkich pierwiastków leżących
na przyzakładowych składowiskach odpadów, długo nie potrafiono
doliczyć się samych składowisk. W zeszłym roku odkryto jedno z nich
pochodzące z 1922 r.
pod wyasfaltowanym terenem boiska sportowego.
Cztery lata wcześniej wykryto inne nieznane składowisko odpadów.
Natrafiono na nim na
bagatela
prawie 400 tys. ton trujących
substancji.
Średnio rozgarnięty człowiek powie, że należy to jak najszybciej
posprzątać.
Tymczasem sprzątanie trujących śmieci ciągnęło się jak spaghetti. W
lutym ubiegłego roku doszło do spotkania wojewody śląskiego,
przedstawicieli kilku ministerstw, Narodowego oraz Wojewódzkiego
Funduszu Ochrony Środowiska. Uzgodniono, że najpóźniej w czerwcu
2002 r. zostanie podpisane porozumienie dotyczące finansowania
budowy "kwater" na odpady (wcześniej wybudowano tylko jedną).
Zdołano je podpisać dopiero pod koniec września. Do zimy wybudowano
mniej niż połowę drugiej "kwatery".

Poczynania finansowe sygnatariuszy porozumienia rozmijają się
nieco z deklaracjami
przyznaje likwidator Makowski. I dodaje, że
teraz, gdy część toksycznych odpadów przeniesiono w bezpieczne
miejsce, pozostałe gwałtowniej przenikają do podziemnego zbiornika
wody pitnej. Aby zabezpieczyć, to co już zrobiono, i zapobiec coraz
szybszemu wymywaniu skażeń, trzeba wydać około 80 mln zł.

Środki te są zagwarantowane, ale podstawą ich uruchomienia jest
podpisanie kolejnego
porozumienia
tłumaczy dr Makowski.
Na razie nie ma więc tych pieniędzy.
* * *
Zakłady Chemiczne same nie są w stanie uporać się z tym problemem,
bo są zadłużone po uszy. Długi pozostały po poprzednim likwidatorze
mianowanym przez wojewodę Marka Kempskiego. Tenże likwidator,
Tadeusz Smolczewski, zerwał umowę z firmą ENPOL, która wygrała
przetarg na projekt i budowę składowiska. Przez kilka lat ENPOL
sądził się z Zakładami Chemicznymi. Wreszcie jesienią zeszłego roku
sąd wydał wyrok: ENPOL ma dostać ponad 19 mln zł odszkodowania. Do
tego dochodzi parę milionów odsetek.
Wyrok nie jest prawomocny i dr Makowski wierzy, że apelacja będzie
korzystna dla Zakładów Chemicznych, dla skarbu państwa i dla nas

podatników. Gdy się czyta uzasadnienie wyroku, włos się jeży na
głowie. Żeby udupić jakąś firmę, nie wahano się ryzykować zdrowiem i
życiem tysięcy ludzi. Sam Kempski
odręczną adnotacją i bez żadnego
uzasadnienia
kazał wstrzymać wydaną (dzień wcześniej) przez siebie
decyzję, na podstawie której można było rozpocząć zabezpieczanie
trujących odpadów.
* * *
Sprawę zerwania kontraktu z ENPOLEM badała również Prokuratura
Okręgowa w Katowicach. Śledztwo zostało umorzone we wrześniu, gdyż
zdaniem prokuratury poprzedni likwidator zakładów nie złamał prawa
zrywając ten kontrakt po to, by potem rozpisać dwa przetargi.
Jeden
na ponowne opracowanie dokumentacji przedsięwzięcia
"Kompleksowe unieszkodliwienie odpadów wraz z rekultywacją terenów
skażonych Zakładów Chemicznych Tarnowskie Góry". Drugi
na budowę
"kwater" dla groźnych odpadów i rekultywację terenu.
Ten drugi przetarg wygrała firma Budus kupiona przez Aleksandra
Ćwika (przejął większość udziałów)
biznesmena powiązanego z
ówczesnym wojewodą Markiem Kempskim.
Inny gigantyczny dług, z którym musi sobie teraz radzić dr Makowski,
powstał, gdyż Smolczewski zlecił Budusowi prowadzenie prac, mimo że
nie miał, czym za nie zapłacić. Zobowiązania Zakładów Chemicznych
sięgnęły 20 mln zł, a właściciel Budusu ubił superinteres.
Ów superinteres to co najmniej 4 mln zł zarobione na czysto w
postaci odsetek. Nawet jeśli Budus padnie, to do właściciela kiedyś
wreszcie wróci cały dług (jak dotąd spłacono 2,5 mln zł) wraz z
odsetkami za zwłokę.
Tylko że Budus raczej nie padnie. Firma ta przewodzi konsorcjum, w
skład którego wchodzi więcej firm. Tak się złożyło, że główny ciężar
robót w czasie, gdy likwidatorem był Smolczewski, poniósł PRInż
Holding S.A. Katowice. Do niego należy 75 proc. nierozliczonych
faktur.
W sprawie zaległości, które ciążą na Zakładach Chemicznych, dr
Makowski złożył doniesienie do prokuratury o popełnieniu
przestępstwa. Śledztwo na razie trwa.
* * *
Wygrywając przetarg ENPOL zobowiązał się do zabezpieczenia odpadów
za ponad 106 mln zł. Wartość dwóch przetargów zorganizowanych za
czasów Kempskiego była ponad trzykrotnie wyższa!
Za opracowanie nowej koncepcji zabezpieczenia odpadów zapłacono
prawie 300 tys. zł, choć zdaniem fachowców ta koncepcja niewiele
różniła się od poprzedniej. Konsorcjum pod wodzą Budusu miało zaś
otrzymać aż 369 mln zł.
Gdy AWS straciła władzę, koszty budowy składowiska zmalały o 104 mln
zł.
Więcej faktów skłania do przypuszczeń, że w sprawie Zakładów
Chemicznych nie tyle chodziło o zlikwidowanie największej w Polsce
bomby ekologicznej, ile o wyciągnięcie jak najwięcej z państwowej
kasy. 70 tys. ton iłu zabezpieczającego grunt i wody podziemne przed
skażeniem odpadami, które mogłyby wyciekać z "kwater", sprowadzono
aż z Bełchatowa. I to koleją, choć transport samochodowy był tańszy.
Tylko z tego powodu wybudowano bocznicę kolejową, która wcześniej
została rozebrana. Obecnie ił sprowadza się z niedaleka. Akurat
ziemi na Śląsku nie brakuje...
Ciekawe też, jak manipulowano prawem, by podnieść koszty
przedsięwzięcia. Rząd AWS wydał rozporządzenie nakazujące używanie
tzw. szczeliwa mineralnego o 1,5-metrowej grubości. Takich
zabezpieczeń nie stosuje się na żadnym kontynencie. Dopiero w 2001
r. rozporządzenie zostało zmienione
płaszcz ochronny powinien mieć
nie mniej niż pół metra grubości.
W tej historii mamy wszystko, co trzeba, by do białości wkurwić
obywateli uczciwie płacących podatki. Gigantyczne pieniądze,
gigantyczny tumiwisizm, gigantyczne marnotrawstwo. I gigantyczną
ilość skażonych odpadów, które sączą się do wód gruntowych.
Kap, kap, kap.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Miarka redaktora Marka
Męczennictwo medialne jest trendy.
Wszystko zaczęło się przed ostatnimi wyborami do parlamentu. W
sierpniu 2001 r. Koalicyjny Komitet Wyborczy SLD
UP w województwie
lubuskim zakończył zbieranie podpisów poparcia dla swych kandydatów
do Sejmu i Senatu. Uzbierał 26 940 podpisów. Żeby zarejestrować
kandydatów na posłów, wystarczyło 5 tysięcy.
20 sierpnia 2001 r. sztab wyborczy rozesłał 3 tysiące podziękowań za
poparcie. Nieco później na łamach lokalnych gazet pojawiły się
wypowiedzi kilku osób, które podziękowania otrzymały, choć wcale
SLD
UP nie popierały.
26 września 2001 r. Państwowa Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki
wyborów. Żaden wyborca ani komitet wyborczy z województwa lubuskiego
nie złożył protestu przeciwko ważności wyborów.
29 kwietnia 2002 r., zgodnie z przepisami, listy z podpisami
poparcia komitetów wyborczych, wobec których nie wniesiono protestu,
zostały zniszczone.
27 października 2002 r.
wybory samorządowe. Sławomir Wieczorek
chce być radnym w gminie Kłodawa. Startuje z listy skrajnie
prawicowego Komitetu Wyborczego Wyborców
Organizacji Narodu Polskiego. Otrzymuje 23 głosy i radnym nie
zostaje.
List
Na przełomie sierpnia i września 2003 r., a więc blisko 1,5 roku po
zniszczeniu list poparcia, Wieczorek wysyła dramatyczny list do
redakcji gazet ukazujących się w Gorzowie. Publikuje go wyłącznie
bezpłatny tygodnik "Tylko Gorzów"
pismo związane z prawicą. Tekst
ukazuje się w rubryce "Ludzie listy piszą".
Czytamy tam między innymi: Po ostatnich wyborach parlamentarnych do
redakcji lokalnych gazet zgłaszały się osoby, które otrzymały
osobiste podziękowania od Jakuba Derecha-Krzyckiego za wyrażenie
swego poparcia na liście kandydatów do Sejmu. Czytelnicy ci
stanowczo twierdzili, że poparcia takiego nowo wybranemu posłowi nie
udzielali, a ich podpisy zostały sfałszowane. Wielu z nich zarzekało
się wręcz, że ich poglądy polityczne dalekie są od tego, by
sympatyzować z SLD. Z mojego medialnego nasłuchu wynika, że
gorzowska prokuratura w ogóle nie podjęła tematu, choć popełnienie
przestępstwa nie budzi przecież żadnych wątpliwości. Pan poseł
zdobył nawet ostatnio tytuł "Najbardziej wpływowego Lubuszanina".
Wpływy, jakie posiada w lokalnej prokuraturze, utwierdzają mnie w
przekonaniu, że głosy oddane w tym konkursie były jak najbardziej
słuszne. (...) Nieszczęsny Radek z Wesołej podrobił jeden dokument
(chodzi o chłopaka spod Krakowa, który sfałszował legitymację
szkolną i potem trafił do aresztu
przyp. M.M.), zaś w przypadku
gorzowskich polityków mamy do czynienia z fałszowaniem całej sterty
papierów! (...) Tymczasem parlamentarzyści SLD
UP, którzy startowali
do wyborów w Lubuskiem nie prowadzą żadnych zażar-tych dysput na
spacerniaku w podgorzowskim Wawrowie, zaś ich małżonki szczęśliwie
nie muszą zabiegać o kolejne widzenie w celi intymnych spotkań.
Wymiar sprawiedliwości dokonał rażącego złamania zagwarantowanej
równości wobec prawa. Sławomir Wieczorek, Różanki.
1 października 2003 r. poseł Derech-Krzycki powiadamia Prokuraturę
Rejonową w Gorzowie o popełnieniu przez autora listu przestępstwa.
Miesiąc później prokuratura postanawia odmówić wszczęcia
dochodzenia: Analizując zebrany materiał należy stwierdzić, że treść
listu czytelnika realizuje znamiona czynu zabronionego w artykule
212 par. 2 kodeksu karnego. (...) jest to jednak przestępstwo
ścigane z oskarżenia prywatnego.
19 listopada 2003 r. poseł Derech-Krzycki wnosi do sądu prywatny akt
oskarżenia. Sprawa ciągnie się do dziś.
Wrzask
Proces nabrał rozgłosu dzięki mediom. "Gazeta Polska" z 18 lutego
2004 r.: Na listach poparcia dla SLD w Lubuskim fałszowano podpisy

udowadniał przed sądem dziennikarz Sławomir Wieczorek.
Samozwańczy dziennikarz Wieczorek podczas procesu zeznał między
innymi, że swój list oparł na białym wywiadzie, czyli nasłuchu
prasowym.
Proces zaczęli wnikliwe śledzić przedstawiciele Transparency
International oraz Centrum Monitoringu Wolności Prasy. Julia Pitera
z Transparency w wypowiedzi dla gorzowskiego wydania "Wyborczej"
stwierdziła, że to niepokojące, iż ściga się ludzi, którzy ujawnili
przestępstwo, a nie tych, którzy dopuścili się ewentualnego
fałszerstwa. Nie powiedziała, że ściga osoba zainteresowana, a nie
państwo.
Odezwały się również znaczniejsze wilczury. Na scenie pojawiała się
np. Zofia Romaszewska, dawna działaczka KOR i żona swego słynnego
męża. Dlaczego? Na łamach prasy wyjaśniała: Ponieważ w kraju mamy
problem z układami. Wydaje się, że taki układ łatwiej obronić w
Gorzowie czy Policach, bo to na peryferiach (...) Moje Biuro
Interwencji z czasów KOR nadal istnieje. Utrzymuję też kontakt z
Centrum Monitoringu Wolności Prasy. (...) Nie rozumiem dlaczego nie
ma tych sfałszowanych wyborczych list poparcia? Jeżeli zostały
zniszczone, to moim zdaniem bezprawnie. (...) nie można próbować
zamknąć dzioba wszystkim, którzy krytykują ludzi u władzy.
Pani Zofia nie rozumie, bo zapewne nie zna rozporządzenia ministra
kultury i dziedzictwa narodowego z 23 sierpnia 2001 r. w sprawie
sposobu przekazywania, przechowywania i udostępniania dokumentów z
wyborów do Sejmu i do Senatu. Tymczasem paragraf 3 tego aktu
prawnego brzmi: Po upływie 30 dni od podjęcia przez Sąd Najwyższy
ostatecznego rozstrzygnięcia w sprawie ważności wyborów do Sejmu i
Senatu dokumenty (...) z wyłączeniem dokumentów stanowiących dowody
w toczących się postępowaniach karnych, podlegają zniszczeniu.
Oszołom
Jak wiadomo, redaktor Andrzej Marek z Polic dzięki mediom został
powszechnie czczonym bohaterem narodowym. Heros ten nie dokonał
niczego nadzwyczajnego. Po prostu walił w urzędnika, który wpadł na
pomysł, by gmina wydawała własny periodyk i tam zamieszczała
urzędowe ogłoszenia. Pan redaktor Marek poczuł się dotknięty, bo
gminne obwieszczenia przestały się ukazywać w należących do niego
"Wieściach Polickich", co pozbawiło go dopływu gotówki.
Sławomir Wieczorek słusznie postanowił pójść ścieżką wydeptaną przez
redaktora Marka. Ponieważ dotych-czasowy szum medialny wokół siebie
uznał za niewystarczający, dryndnął do TVN. Przedstawił się jako
dziennikarz bezlitośnie gnębiony przez wymiar sprawiedliwości i
polityków. Telewizja Waltera mało co łyknęłaby przynętę. W ostatniej
chwili wyszło, że Wieczorek jest od pewnego czasu bezrobotny,
dziennikarzem zaś był dawno temu
w czasach gdy pobierał nauki w
technikum, redagował szkolną gazetkę pod tytułem "Oszołom".
A to chyba nie wystarczy, żeby Monika Olejnik wlazła do klatki.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Krzysztof Janik nie osiedli się w Bieszczadach. Tak zdecydowali
posłowie koalicji odrzucając wniosek opozycji o wotum nieufności dla
ministra. Janik pozostanie w rządzie, choć w gazetowych wywiadach
skarżył się mocno na swą paskudną robotę, w której skapcaniał,
schamiał nawet, a wódki pije mniej, niestety.
W Bieszczadach osiedlić się może Antoni Kowalczyk posunięty przez
Janika komendant główny policji. Nowy, Leszek Szreder, zachował się
jak gajowy Marucha z popularnego kawału. Od razu wypieprzył żrących
się wicekomendantów: Padałę i Rapackiego. Najgłośniej gazety płakały
po Rapackim wskazując tym źródło swych najsmaczniejszych przecieków.
(Czytaj obok).
Wielbiciel mocnych trunków Andrzej biskup Śliwiński, były
ordynariusz elbląskiej diecezji Kościoła kat., skazany za jazdę po
pijaku może wybrać na miejsce osiedlenia Dalikowo, niedaleko miasta
Łodzi. Jest tam kościół z parafią do kupienia. Na licytacji, bo
kurwia łódzka nie chce wykonać prawomocnego wyroku sądu RP i
wypłacić poszkodowanej przez polski Kościół kat. dziewczynie
należnego odszkodowania. Urban zadeklarował, że kupi wystawiony na
licytację kościół i zrobi tam luks disco z nocnym wyszynkiem. Za
barem, w ramach ekumenizmu, może stanąć biskup Śliwiński.
Janusz Dobrosz, czterokrotny poseł PSL, niedawny wiceprezes tej
partii, znany z antyniemieckiego stanowiska, osiedlił się na nowym
terytorium politycznym. W partii Giertycha młodszego, Końskim Łbem
zwanego, czyli w Lidze Polskich Rodzin. Dobrosz to trzeci poseł PSL,
po Grabowskim i Pęku, którzy zmienili w tej kadencji zielone na
czarne.
Henio Długosz były świętokrzyski baron pomimo pozytywnej weryfikacji
wystąpił z SLD. Nie chciał być dla partii kolejnym ciężarem. Nie
chce się pożegnać z SLD senator Zbigniew Antoszewski z ziemi
łódzko-millerowskiej, którego wojewódzki sąd partyjny pod przewodem
Wiktora Cellera ponownie, zaocznie wyrzucił z partii. Celler to ten
sam gość, który wyrzucił z SLD posłankę Murynowicz, a teraz zwleka z
przesłaniem jej dokumentów do sądu krajowego. Bo wie, że ten
posłankę na łono partii przywróci. Krajowy rzecznik dyscypliny SLD
Nieporęt wezwał Cellera do dymisji.
Awansowano na prawicy. Ryszard Tur prezydent Białegostoku z partii
pisanej przez "ch" został prezesem nowego Chrześcijańskiego Ruchu
Samorządowego, który założył prezydent miasta Łodzi Kropiwnicki.
ChRS zamierza startować w wyborach do europarlamentu. Maciej
Płażyński zaczął budować Ruch Obywatelski. Ruch, bo jak Płażu
zadeklarował, ludzie nie lubią partii politycznych. Ruch też chce
wystartować do europarlamentu. W partię, co jest warunkiem
niezbędnym w europarlamencie, przemieni się już po wyborach, bo
wtedy nieważne już będzie, co wyborcy lubią.
Wkurwiony brakiem sukcesów Lech prezydent stolicy Kaczyński ruszył
na bój ostateczny ze stołecznymi burdelami. Kurwy zagroziły, że
jeśli nie skończy się na gadaniu, ujawnią listę radnych PiSuaru nie
tylko w agencjach bzykających, ale i żądających specrabatów. (Czytaj
też str. 8).
Dziadkiem został pan przewodniczący Lepper. Cały klub Samoobrony na
wieść o tym podążał pod gabinet Przewodniczącego. Składano daniny i
ofiary w postaci pluszowych zabawek.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zabawa w chowanego
W połowie sierpnia 2002 r. wszystkie służby medyczne województwa
dolnośląskiego, prokuratura i kilka urzędów centralnych otrzymały
przerażającą informację: właściciel hospicjum we wsi Będkowo
uśmiercał pacjentów, by zarobić na ich pogrzebach. Czyli "łódzkie
skórki" bis.
Skrabka i jego drużyna
Za całym zamieszaniem stoją: Grażyna Szatanik
sołtys wsi Będkowo
(obrzeża Trzebnicy) i Krzysztof Skrabka
jeden z największych
przedsiębiorców pogrzebowych we Wrocławiu.
Skrabka wyjechał po mnie szykownym karawanem zbudowanym na bazie
vana marki KIA.

Elegancki, nie? Nawet klimę tu mam
mówi dumny właściciel.
Bo
każdy człowiek ma prawo do godnej śmierci i godnego pochówku

przywołuje słowa papieża.
Siedzimy sobie z panią Grażyną i panem Krzysztofem w jego przytulnym
zakładzie pogrzebowym. Firma mieści się w kontenerze mieszkalnym,
który stoi na ziemi pani Grażyny, jakieś 30 m od płotu hospicjum.
Zakład prowadzi pani Grażyna z synem. Pan Krzysztof dumny jest z
tego konteneru.

Stawiałem takie powodzianom, bo ja budowlaniec jestem. Zresztą
może już za kilkanaście dni zostanę ministrem do spraw usuwania
skutków powodzi. Raz już miałem nim być, ale się Widzyk zawziął.
Szkoda, że moi koledzy z SD tak to wtedy źle rozegrali...
Stronnictwo Demokratyczne miało układ z Unią Wolności, a ta była w
koalicji z "Solidarnością"!
wyjaśnia przedsiębiorca pogrzebowy. Na
dowód tego, że sroce spod ogona nie wypadł, pokazuje mi swoje
dossier. Są w nim listy dziękczynne od różnych wójtów i organizacji
za jego działalność na rzecz powodzian w roku 1997 oraz pismo do
Leszka Milera (tak stoi w oryginale), w którym wyraża gotowość
zostania minis-trem w jego rządzie.
Do meritum sprawy, czyli hospicjum, przechodzimy po dokładnej
analizie politycznej i gospodarczej sytuacji kraju. Wyczuwa się w
Skrabce umysł państwowca...
Szpital Przemienienia
Moi rozmówcy wyciągają dokumenty (w zdecydowanej większości pisma
własnego autorstwa) i rozpoczynają mrożącą krew opowieść. Informacje
mają dobre, ze środka hospicjum, bo pani sołtys Grażyna Szatanik
była tam do niedawna pielęgniarką. Po kilku godzinach wyłania się
taki oto obraz.
Hospicjum kupił przed rokiem Riad El Zein, lekarz anestezjolog,
obywatel Libanu. Za grosze po wygraniu lipnego przetargu. Oprócz
hospicjum, w szpitalu działa oddział opiekuńczy (dla pacjentów nie
radzących sobie samodzielnie). Od początku stycznia 2001 r., tj. od
czasu, gdy szpital prowadzi dr Zein, przy hospicjum działa filia
zakładu pogrzebowego "Styks" z Kątów Wrocławskich. Na każdym
pogrzebie "Styks" zarabia od 1000 do 1500 zł. Jak twierdzą
pracownicy tego zakładu, działka doktora to 500 zł od "skórki". Za
każdego pacjenta przyjętego do hospicjum Dolnośląska Kasa Chorych
płaci doktorowi 150 zł dziennie. Za pacjenta z oddziału opiekuńczego
dostaje z kasy państwa 30 zł, rodzina zaś płaci 1000 zł miesięcznie.
Lepiej więc wychodzi się na tych hospicyjnych. Dlatego też doktor
czasem fałszuje karty chorób, by móc położyć zdrowszego pacjenta w
hospicjum.
Pod adresem doktora padają też inne zarzuty, ale przy "skórkach" to
mały kaliber:

opłaty za pobyt na oddziale opiekuńczym pobiera z góry, za cały
miesiąc, a w przypadku wcześniejszego zgonu klienta szmalu nie
zwraca;

zmusza personel do fałszowania godzin zgonów pacjentów, by
pobierać za ich pobyt dodatkową kasę;

chorych w śpiączce karmi zmiksowanymi resztkami jedzenia;

pod groźbą usunięcia z hospicjum zmusza rodziny chorych do
czynienia darowizn na rzecz szpitala;

znęca się psychicznie nad personelem swojego szpitala, co
doprowadziło do samobójstwa jednej z pielęgniarek;

pracę prosektorium zorganizował tak, że w zasadzie zakład
pogrzebowy "Styks" ma wyłączność na nieboszczyków.
Ostatni zarzut zasługuje na omówienie. Doktor El Zein jest
anestezjologiem, czyli specjalistą od usypiania. I usypia pacjentów,
o czym świadczy statystyka zgonów: gdy prowadził już samodzielny
biznes, czterokrotnie podskoczyła mu liczba nieboszczyków! Trwało to
równy rok i urwało się w połowie stycznia 2002 r., bo wówczas
zrobiło się głośno w związku z aferą w łódzkim pogotowiu.
Szatańskie wersety
42-letniego doktora Riada El Zeina znalazłem na ławeczce wśród
zieleni.

Zdaje się, że w artykule zmieszam pana z błotem
szczerze
stwierdziłem po prezentacji.

To musieli pana przysłać Skrabka i Szatanikowa
jak jasnowidz
strzelił Arab.
Odkąd panią Grażynę wyrzuciłem z pracy, mam tu po 6
kontroli miesięcznie. Pana też przeżyję.
Po kolei odczytuję lekarzowi zarzuty, eutanazję zachowując na
koniec. Pan Riad odpowiada rzeczowo. Początek odpowiedzi na każdy
kolejny zarzut zaczyna od określenia jego wagi: jedno wielkie
kłamstwo, bzdury, kłamstwa jak skurczybyk.
Przetarg. Trzy budynki szpitalne na działce 0,7 ha kupił tanio, bo
za 285 tys. zł, ale to przecież nie on organizował przetarg i
wyznaczał cenę nieruchomości.
Karty chorób. Niczego nie fałszował, a gdzie który chory leży (część
hospicyjna czy oddział opiekuńczy) nie ma dla niego znaczenia, bo
nie kieruje się chęcią zysku. Dowód: znaczne zwiększenie
zatrudnienia w szpitalu. Gdyby chciał więcej zarabiać, nie wydawałby
pieniędzy na dodatkowe etaty.
Zwrot "nadpłat". Płacenie z góry za pobyt na oddziale opiekuńczym
wcale nie jest regułą.
Jeśli jednak ktoś tak woli, a pacjent umrze wcześniej
resztę
należności zawsze zwraca, co może udowodnić rachunkami.
Godziny zgonu. Godziny zgonu pielęgniarki wpisują same. Jeśli coś
jest nie tak, to winę ponoszą one, a nie on.
Karmienie resztkami. Oczywiście nikogo resztkami karmić nie każe. A
że może się okazać, że porcji kupuje mniej niż ma pacjentów, bo tych
w śpiączce karmi odżywkami.
Wymuszanie darowizn. Na wszystko, co ma w szpitalu, posiada rachunki
zakupu.
Terror psychiczny. Nie jest jego winą, że ktoś w depresji popełnia
samobójstwo.
Kiedy doszliśmy do podejrzeń o eutanazję, lekarza trafił szlag:

Pozwę ich!
obiecał wściekły.
Jakie usypianie! Jakie
zwiększenie liczby zgonów!
Przenieśliśmy się do gabinetu doktora, dyrektora i właściciela w
jednym. Nad jego biurkiem wisi obrazek z wymalowanymi wersami z
Koranu. Tłumaczy mi, że fragment ten mówi, by uważać na ludzi i
szatana. Dla niego szatanem jest pielęgniarka
sołtys, a obecnie
pracownica zakładu pogrzebowego Skrabki.

To zła pielęgniarka, ale ją trzymałem. Wyrzuciłem, jak postawiła
na swoim gruncie ten zakład pogrzebowy, a jej syn rozdawał w
szpitalu ulotki.
Według statystyk, które dotarły do Krzysztofa Skrabki i Grażyny
Szatanik, w ciągu całego ubiegłego roku powinno być w hos-picjum nie
mniej niż 800 zgonów. Czekając na księgi rozmawiamy o współpracy
doktora z zakładem "Styks".

Pan Skrabka się mści, bo zaproponował mi współpracę. Odrzuciłem
ją.

A "Styks"?
nie daję za wygraną.

"Styks" ma tutaj jedynie chłodnię na 6 szuflad w pomieszczeniu,
które im dzierżawię. Nikogo nie zmuszam do korzystania z ich usług.
W dalszej rozmowie przyznaje jednak, że przebywający w szpitalu
pracownik "Styksa" zajmuje się nie tylko chłodnią, ale i transportem
ciał oraz wyrabianiem aktów zgonu. Wie również, że zakład organizuje
większość pogrzebów pacjentów z hospicjum.
Przyszły księgi. Z dokumentów wynika, że w całym 2001 r. do szpitala
w Będkowie trafiło 505 osób. Ciężko więc byłoby uśmiercić 800.
Zgonów było 287.
Stawka większa niż życie
Pani Grażyna Szatanik nie jest zdziwiona odpowiedziami lekarza.
Zaprzecza tylko, że jej syn rozdawał w szpitalu ulotki.
Gdy wracałem do Warszawy zadzwonił przyszły minister Krzysztof
Skrabka. Podsunął mi myśl, że doktor Zein pokazał mi lewą
statystykę.

Liczba zgonów w 2001 r.? Około 600
życzliwie informuje mnie
pracownica Urzędu Stanu Cywilnego w Trzebnicy.
Ale to w całym
powiecie. W hospicjum
287.
Zatem Arab nie morduje. Miksowania żarcia nie widziałem. O terrorze
w szpitalu nikt nie chciał rozmawiać. O samobójstwie pielęgniarki
Teresy W. nie chciała rozmawiać jej rodzina. Znam przypadek, kiedy
pan doktor nie chciał oddać pieniędzy za skrócony pobyt pacjenta w
swoim szpitalu, ale może nie przekazano mu, że rodzina zmarłego
czeka na szmal? Znam przypadki skłaniania rodzin chorych do
darowizn, nikt jednak nie nazwał ich szantażem. Sprawę uczciwości
przetargu bada Prokuratura Rejonowa w Trzebnicy. Rodziny zmarłych
pacjentów potwierdzają, że gdy zostały powiadomione o zgonie swojego
bliskiego, rękę
na ciele trzymał już "Styks".
Tematu nie ma?
Jest. To ok. 300 tys. zł rocznie, które można osiągnąć grzebiąc
pacjentów hospicjum.
Rozumiem gorycz Krzysztofa Skrabki, który nie ma udziału w dzieleniu
tego tortu.
Jeśli opowieść ta wydała się Wam blada w porównaniu z rewelacjami
"Gazety Wyborczej" o "łódzkich skórkach", też nie macie racji. Afera
jest identyczna, tyle tylko że dolnośląska prokuratura
rozsądniejsza.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Właściciel fermy strusiej spod Rzgowa domaga się 12 tys. zł
odszkodowania za dwa strusie, które wystraszyły się przelatującego
balonu uczestniczącego w zawodach o Puchar Wójta Gminy Rzgów. Jeden
z ptaków uciekł, drugi w biegu zabił się uderzając o stodołę.
Pozwani
pilot balonu, Aeroklub Łódzki i firma ubezpieczeniowa

nie poczuwają się do winy, bo oni z powietrza nie bombardowali ani
nie gonili strusia, a tchórzliwość ptaka jest rzeczą znaną.
Strażnicy miejscy w Katowicach ganiali za wietnamską świnką. Świnka
jest znana przedstawicielom władzy miejskiej jako stworzenie
nieznośne. Nauczyła się otwierać furtkę i ucieka swojemu
właścicielowi. Świnka jest bardzo poczciwa, niestety podobna do
dzika, więc straszy ludzi, a strażnicy ją.
Czterem młodym mężczyznom z Wieliczki zabrakło pieniędzy na wódkę.
Zadzwonili więc do rodziców jednego z nich i poinformowali o
porwaniu. Za oddanie synka żądano 10 tys. zł. Przy kolejnym
telefonie słuchawkę oddano samemu "porwanemu". Ten, łkając, prosił o
spełnienie żądań porywaczy, którzy, jak twierdził, chcą mu uciąć
rękę, katują i wykopali grób w lesie. Wszystkich, porywaczy i ofiarę

zdrowych, choć niedopitych
ujęto przy próbie podjęcia okupu.
Dużo mniejsze wymagania finansowe miał 15-letni szantażysta z
Bartoszyc
żądał od właściciela miejscowej kwiaciarni wypłacania co
tydzień 10 zł! W razie odmowy groził podpaleniem kwiaciarni i
zamordowaniem wszystkich jej pracowników.
Pupa pupie nierówna... Na Bulwarze Gdańskim w Szczecinie 39-letnia
kobieta pokazała nagie pośladki. Interweniowała policja i zawiozła
panią, która miała niespełna promil, do izby wytrzeźwień.
Sygnalizujemy nierówność w traktowaniu płci. Nietrzeźwy pan, który
leżał w Krakowie na ulicy Górników ze spuszczonymi spodniami, został
także przewieziony do izby wytrzeźwień, ale za pokazanie swojej pupy
stanie przed sądem.
31-letni Karol M. ze Świno-ujścia skoczył ze statku wolnocłowego do
wody, gdy okazało się, że próbował przekroczyć granicę państwową z
podrobionym dowodem osobistym. Przepłynął kilkadziesiąt metrów i
schronił się pod klapą zacumowanego promu. Pogranicznicy
bezskutecznie nakłaniali go do wyjścia z wody. Wezwano więc
policyjnego negocjatora, a potem antyterrorystów. Dopiero po prawie
2 godzinach negocjacji oraz zapewnieniu, że nie jest poszukiwany i
nie trafi do więzienia, pozwolił się wyłowić.
Pewien 53-latek ze Szczecina poinformował policję, że ukrył w
piwnicy 6 zwłok. Wcześniej zdewastował mieszkanie, przychodnię i
samochód. Pytany, dlaczego to uczynił, odpowiedział, iż chciał
zwrócić na siebie uwagę. Jego życzeniom stało się zadość, mimo że w
piwnicy nie znaleziono obiecywanych trupów.
Dwaj łodzianie postanowili nakręcić film o sobie. W tym celu,
wiedząc, że są nagrywani przez policyjne kamery, o godzinie drugiej
w nocy na skrzyżowaniu Piotrkowskiej i Mickiewicza przewracali kosze
na śmieci i wyrzucali ziemię z kwietników. Jednocześnie machali w
kierunku kamer pozdrawiając operatorów. Aktorzy amatorzy zamiast
gaży dostali mandaty.
W Sądzie Rejonowym w Gnieźnie oskarżony poproszony przez sędziego o
zdjęcie czapki rzucił w niego szydłem. Miał przy sobie jeszcze dwa,
zaostrzone, 23-centymetrowe ostrza. Mężczyzna odsiaduje już 15 lat
za rozboje. Teraz odpowiadał za co innego. Prokuratura sprawdza, w
jaki sposób oskarżony z kategorią "N"
niebezpieczny
mógł wnieść
"białą broń" na salę sądową.
W Szczecinie 22-letni mężczyzna zabił kompana od wódki. Bił go
pięściami, kopał w głowę, dźgał nożem, topił, ręczną wiertarką
przewiercił szyję, podłączył do prądu, a rany posypywał solą. Dostał
dożywocie. Sąd zasądził także przepadek mienia użytego do zbrodni

wiertarki i trzech noży.
Mieszkaniec Gronia założył się z kolegami, że wypije duszkiem z tzw.
gwinta 0,75 litra wódki. Przytknął butelkę do ust i wygrał zakład.
Chwilę później nie żył. Miał 51 lat. Zdrowia nie miał, ot, co

mówią, przygnębieni nieco koledzy zwycięzcy zakładu.
D. J
Sprzed budynku Sądu Okręgowego w Zamościu zwiał 38-letni Ukrainiec
oskarżony o napad w Tomaszowie Lubelskim. Fakt, że podsądny swego
czasu omal nie zatłukł młotkiem właściciela kantoru, nie robił widać
wrażenia na konwojujących go policjantach
wyprowadzając go z sądu,
zapomnieli założyć mu kajdanki. Gdy zbieg błąkał się po wolności, w
miejscowym więzieniu nasi pokazywali 7-osobowej komisji klawiszy z
Ukrainy sukcesy polskiego systemu penitencjarnego.
B. K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Za tydzień w kioskach, sklepach i na bazarach
nowe "NIE".
To samo, choć nie takie samo. Lepsze, poręczniejsze, grubsze, o 20
groszy droższe.
* Milczał wicepremier, minister Kołodko. Milczenie jego okazało się
złotym środkiem na obniżenie kursu złotego (czytaj: "Kleik dla
Polski" na str. 2).
* Milczał pan papież na wieść, iż podczas tegorocznej pielgrzymki do
Polski otrzyma od włazidupskich rektorów wszystkich krakowskich
uczelni, zwanych wyższymi, "Indeks honorowego krakowskiego
studenta". Oprawiony w prawdziwą świńską skórę, przysmak
polskokatolicki.
* Milczał pan premier Miller wraz z małżonką panią Millerową do
momentu, aż pan japoński cesarz wraz z małżonką cesarzową odezwą się
do nich, bo tego wymaga protokół. Aby pobudzić dialog Polaków, pani
premierowa Millerowa wdziała sukienkę z różowymi wzorzystymi
napisami: "sexy", "love", "pretty", "romance", "cute". Premier
ogłosił, że jego żona po zdjęciu sukienki przeżywa "trudne godziny".
Sądziliśmy, że sexy i pretty Ola olewa kołtunerię i ceremoniał
zagranicznych kukiełek.
* Milczeć nie będzie Jacek Kisielewski, menedżer naszego lotnego
orła, po potwierdzeniu informacji o ohydnej czeskiej prowokacji. Od
jakiegoś czasu po czeskiej stronie granicy pojawiła się wódka marki
"Malyszova" opatrzona wizerunkiem Adama Małysza. W konflikt mogą
wejść niebawem najwyższe czynniki państwowe, kościelne i partyjne.
Jako rekompensaty zażądamy Zaolzia.
* Milcząco wypłynął na bój śmiertelny jeden z paru okrętów wojennych
"Kontradmirał Ksawery Czernicki".
Jego misja jest równie nieznana jak patron. Bąka się, że okręt
zasili operację "Enduring Freedom". Zaopatrywać będzie marynarzy z
koalicji antyterrorystycznej w niezbędne produkty, zwłaszcza płynne.
* Milczą jeszcze zapuszkowani w areszcie były prezes i członkowie
Zarządu Stoczni Szczecińskiej. Oskarżeni są o spowodowanie strat w
wysokości co najmniej 70 mln zł. Areszt nie zamknął za to gęby
stoczniowcom szczecińskim, którzy nadal chodzą i pyszczą niepytani.
* Milczał i słał zwolnienia lekarskie pan biznesmen Bogusław Bagsik
zaproszony przez więzienie na warszawskim Służewcu do odbębnienia
reszty zasądzonej kary. Żali się na to milczenie Klub Kapitału
Polskiego, który dał 2 mln zł poręczenia za Bagsika i szmalu do tej
pory nie odzyskał.
* Milczeć nawet przez jeden dzień nie chcieli Żydzi z
jerozolimskiego Instytutu Yad Vashem. Zażądali, aby zaraz po
ogłoszeniu wyników śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej uzupełnić
napis na pomniku w Jedwabnem o informację, że zbrodni dokonali
Polacy. Teraz japę rozedrą wszyscy krajowi "patrioci" i znów okaże
się, że jesteśmy antysemitami bez Żydów.
* Milczeniem usiłowała zbyć minister ds. europejskich Danuta Hbner
przedstawicielki organizacji kobiecych apelujące o edukację
antykoncepcyjną i zniesienie zakazu aborcji. Za to pani minister
zaprosiła je do Narodowej Rady Integracji Europejskiej, gdzie będą
mogły sobie popyszczyć.
* Milcząco przyjęły media ostatnie notowania przedwyborcze. Bo
SLD
UP już nie spada, stanęło na 34 proc., a Samoobronie nie rośnie,
stanęło na 17 proc. Reszta ma tak, jak miała: PO
13 proc., PiS

11proc., PSL
9 proc., LPR
9 proc. Skoczyło za to UW na całe 5
proc.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wojewodo pokaż jaja!
Wojewoda ma w ręku polityczny los pięknego ciała.
Do przodu, od tyłu
Jeśli wierzyć "Super Expressowi", do przodu, czyli do robienia
kariery, popycha obywatelkę Kantorowską jej chłopak Arek. To on ją
zawiózł na wybory Miss Śląska i Zagłębia, które w cuglach wygrała.
To on broni jej wyboru
zgody na rozkładówkę, czyli sesję
rozbieraną w "Playboyu". Gdzie pokazała wszystko. To on namawiał ją
do startowania w wyborach samorządowych dwa lata temu. Małogrzata
znalazła się na liście prawicowej koalicji Wspólny Chorzów. Koalicja
ta wybory wygrała i wzięła 14 mandatów. Kantorowska zajęła 15.
miejsce na tej liście. Przegrała niewiele, o "piździ włos". Teraz ma
szansę!
Jeśli wierzyć plotkom pochodzącym z politycznych kuluarów
chorzowskiej sceny politycznej, do rady popycha Kantorowską,
dyskretnie od tyłu, poseł SLD Cezary Stryjak. On to zakablował
śląskiemu wojewodzie Lechosławowi Jarzębskiemu, że wybrany z listy
Wspólny Chorzów Zenon Machowski łamie prawo. Prowadzi działalność
gospodarczą na terenie chorzowskiego szpitala, a przecież radny nie
może prowadzić działalności używając majątku gminnego. Ponieważ
radny Machowski łamie prawo, wojewoda uznając zasadne zarzuty posła
Stryjaka wezwał Radę Miasta Chorzowa do podjęcia uchwały o
wygaśnięciu mandatu Machowskiego. Ale prawicowa rada zdominowana
przez ugrupowanie Kantorowskiej, czyli Wspólny Chorzów, nie kwapi
się do respektowania prawa. Bezprawnie odrzuciła wniosek wojewody.
Bo jej lider, prezydent miasta Chorzowa Marek Kopel, woli mieć w
radzie starego politycznego wyjadacza, swojego zaufanego
Machowskiego niż młodą zdolną Kantorowską. Która była potrzebna
prawicowym macherom politycznym jako wabik wyborczy. Teraz wojewoda
Lechosław Jarzębski, z nominacji SLD, ma dylemat. Przestrzegać
prawa, czyli wydać zarządzenie o wygaśnięciu man-datu przez
Machowskiego, czy ulec czarowi chorzowskich czarnych i powstrzymać
się od działania.
Małgorzata Kantorowska ma liczne zalety, co wykazaliśmy wyżej. Nie
ma jednak doświadczenia intryganckiego. Nie wiedziała pewnie, że
była potrzebna chorzowskiej prawicy jedynie jako ozdoba listy. Teraz
jest Wspólnemu Chorzowowi nie tylko niepotrzebna, ale i niewygodna.
Niewygodna, bo:
- rozebrała się w bezwstydnym, zdaniem prawicy, bezbożnym
"Playboyu";
- uważa, że seks to ważna i istotna część życia. Bez udanego życia
seksualnego nie ma udanego związku. Akceptuje seks przedmałżeński!
Zakazany przez hierarchów polskiego Kościoła kat.;
- uważa, że nagość nie powinna stanowić tabu. Twierdzi, że nagość
"Niestety niektórych bardziej razi niż patologie i krzywda, która
dzieje się wokół nas. I to jest właśnie zakłamanie". Czyli wyznaje
takie same poglądy jak Larry Flynt albo Jerzy Urban;
- deklaruje, że przed sesją w "Playboyu" odbyła rozmowę ze swym
księdzem i ten powiedział jej, że to nic zdrożnego. Tu księdza
rozumiemy. Chciał zobaczyć swą parafiankę tak, jak ją pan Bóg
stworzył, aby móc podziwiać dzieło boże.
Czas na władzę państwową
Przywódcy Wspólnego Chorzowa to ludzie kuriewni słuchający biskupów
jak pani matki. Kantorowskiej na radną nie chcą, a ich deklaracje
sympatii i poparcia dla niej są obłudne i kłamliwe. Zrobią wszystko,
żeby mądra i ładna nie była radną.
Wojewoda śląski, choć z SLD, też czuje respekt przed kurią. Teraz ma
dylemat. Albo być praworządnym, czyli unieważnić mandat
Machowskiego, ale narazić się kurii, albo ulec naciskom i pozostawić
radnego prawołamacza.
Małgorzata Kantorowska pokazała, że nie ma przed społeczeństwem
niczego do ukrycia.
Wojewodo Jarzębski! Pokaż przynajmniej, że masz jaja!
PS Plotki rozpuszczane przez prawicę chorzowską mówią, że SLD
chętnie wymieniłby się ze Wspólnym Chorzowem na radne. W ofercie
jest starsza z dwóch SLD-ówek zasiadających.
Czytelniku!
Porównaj wizerunek obecnego radnego Machowskiego i jego następczyni
Kantorowskiej. Kogo wybierasz?
Małgorzata Kantorowska ma:
- lat 25
- iloraz inteligencji 130
- wymiary: cycuszki 86 cm, talia 53 cm, pupka 85 cm
- cipkę przecudnej urody, wymiar S
- dwie firmy: jedna sprzedaje młodzieżowe ciuchy, druga
aranżuje wnętrza; zatrudnia pięć osób
- dyplom I wicemiss Polonia roku 2001
- w kałamarzu dyplom z ekonomii uzyskany zaocznie. Obroni go w
lutym 2004
- rozkładówkę w "Playboyu" nr 11/2003
- zameldowanie w mieście Chorzowie
- chłopaka Arka lat 27
Małgorzata Kantorowska ma mieć:
- mandat radnej chorzowskiej Rady Miejskiej
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wyprawcy krzyżowi "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Oszukać przeznaczenie 2"
Wbicie końca drabiny pożarowej w oko: za styl 5.8; 5.8; 5.7; 5.6. Za
technikę 5.9; 5.8; 5.8; 5.7.
Rozwalenie ludzkiego czerepu pniem drzewa spadającym z ciężarówki
(mózg zauważalny): za styl 5.9; 6.0; 5.9; 5.9. Za technikę 6.0; 5.9;
5.9; 6.0.
Przecięcie drutem na pół gościa z widocznymi flakami wywalającymi
się z kadłubka: za styl 5.9; 6.0; 6.0; 5.9. Za technikę 5.9; 6.0;
5.9; 5.9.
Zgniecenie dziecka spadającą konstrukcją przy akompaniamencie
wrzasku mamuni na to patrzącej: za styl 5.8; 5.9; 6.0; 5.8. Za
technikę 5.9; 5.8; 6.0; 5.8.
Za obrażanie inteligencji widza nieudolnym bezładnym zlepianiem
różnych krwawych obrazków: 6.0; 6.0; 6.0; 6.0.
Za ogólną artystyczną chujowość: 6.0; 6.0; 6.0; 6.0.
"Policja"
Policjanci bywają dobrzy i źli. Ale nawet źli chcą dobrze, tylko
błądzą, bo nadmiar zła wokół chwieje ich wewnętrzną równowagą.
Jednoznacznie źli bywają jedynie szefowie policji, i to tylko biali.
Zły stary policjant, który w głębi duszy jest dobry, wraca na dobrą
drogę, gdy ginie dobry młody policjant, który z lekka zaczął się
wykolejać pod jego złym wpływem, a potem ten zły, co jest dobry,
załatwia tego złego, co jest zły, czyli szefa, na benefis tego
dobrego, co jest dobry, bo czarny. W filmie wygląda to trochę mniej
zawile.
"Jak stracić chłopaka w 10 dni"
Film serdecznie odradzamy wszystkim facetom. O pannie, która każe ci
wysmarkać nosek, podczas gdy jej chiński grzywacz bezwłosy szcza na
twój stół bilardowy, a w chwilę po tym nazwie twojego fiuta "księżną
Zofią", co może pozbawić cię erekcji na trzy tygodnie. Film
odradzamy także kobietom, bo uwierzenie, że powyższe metody są
sposobem na trwały związek nie wróży raczej sukcesu w życiu
osobistym. Inny morał wynikający z tej historii jest taki, że
blondynki są głupie, nawet jak im się wydaje, że nie są.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Władcy mikrobów
Rząd ci pokaże, jak zostać bioterrorystą.
Głównym Inspektoratem Sanitarnym kieruje główny inspektor sanitarny
generał brygady Andrzej Trybusz. Generał najwyraźniej uważa

słusznie, co dodaję od siebie
że 10 proc. dochodów budżetu na
obronę narodową to za dużo, a 3 proc. Produktu Krajowego Brutto na
ochronę zdrowia to za mało.
Generał jest wojennym epidemiologiem i wie, że więcej niż wszystkimi
F-16, które kupujemy za miliardy dolarów, możemy osiągnąć starym
rolniczym Antonowem z odpowiednimi środkami opryskowymi na pokładzie
(300 dolarów za 10 ton). Generał doskonale rozumie, że jesteśmy
państwem biednym i potrzebujemy broni dla biednych, ale takiej, co
może dać odpór naszym potężnym wrogom, gdziekolwiek się oni
znajdują.
Jesteśmy wybitnymi partyzantami, spiskowcami i urodzonymi
konspiratorami. Jednak ta generalska wiedza pozostaje jakoś tak
niezauważana, ignorowana nawet. Opór Sztabu Generalnego WP pochodzi
z większego zamiłowania generalicji do trupów padłych od serii z
karabinu maszynowego niż zaduszonych płucną odmianą wąglika.
Kurs
Pan generał inspektor okazał się jednak twardy, racji swoich pewien
i gotów zarażać swoimi ideami. Biorąc do kupy wszystko, co słuszne,
Główny Inspektorat Sanitarny zorganizował internetowe kursy
bioterroryzmu. Aby stać się bioterrorystą, kurs trzeba skończyć
egzaminem, ale najpierw się na kurs zapisać. W tym celu wypełniłem
stosowną ankietę
jak mi zalecono
z prawdziwymi danymi osobowymi,
których autentyczność miano potwierdzić w kilka dni. Sprawność GIS
jest jednak niesłychana. Już po 5 godzinach wiedzieli, że jestem
hermafrodytą i wysłali mailem wiadomość: Pani Robert Jaruga!!!
Został Pan zarejestrowany w internetowych kursach bioterroryzmu.
Otrzymałem też własny login do logowania i pass do tego loginu. Z
nimi pospieszyłem do komputera, aby nie zawieść władzy i stać się
niebawem bioterrorystą doskonałym.
Kurs rozpoczyna się tak, jak tego chciałem: Prawie każdy, kto
opanował najbardziej podstawową wiedzę z mikrobiologii, czerpiąc
potrzebną wiedzę z zasobów internetowych lub bibliotek, może
namnożyć czynniki biologiczne i skażać nimi żywność lub wodę
wywołując kłopoty zdrowotne dziesiątków lub setek osób.
Hurra! Pomyślcie tylko, drogie Panie. Czyż to nie cudownie patrzeć,
jak ta wydra z dyrektorskiego sekretariatu wyrzyguje własny żołądek
drżąc konwulsyjnie z oczyma wybałuszonymi od światłowstrętu z powodu
spożycia służbowej wody mineralnej, na którą rzuciło się urok? Tak
to każdy by chciał! Nieprawdaż?
Niestety, dalej zmagać się szło z setkami stron bioterrorystycznej
nowomowy, która czyni rzeczy proste zawiłymi, adepta bioterrorystę
wpędza w ośle ogłupienie: Proces konwekcji czynnika letalnego
od
poziomu na skosie agrarowym lub probówki z płynną hodowlą
na
niewidzialny obłok cząstek zdolnych do przenikania do pęcherzyków
płucnych nie jest banalnym przedsięwzięciem! No proszę. A ja tak
kocham łatwe sukcesy.
Trudno też ogarnąć metodę produkcji toksyn roślinnych na dużą skalę

co mogłoby być strategicznym rozwiązaniem dla rolnictwa polskiego.
Zielsko opisuje się tak: Dwa łańcuchy glikoproteinowe ziaren
rącznika Ricinis communis mają związek z właściwościami toksycznymi.
Łańcuch B-lecytyna, związany z galaktozydami węglowodorów
powierzchni komórki, gdzie wnika na drodze endocytozy. Łańcuch A
enzymatycznie wstrzymuje syntezę białek.
To dosalane jest liryką: Realizacja koniecznych zadań może się wydać
pełna niebezpieczeństw niczym kręta droga w ciemną noc. Umf!
Toksyny
Jeżeli nie udałoby się w piękną ideę walki bioterrorystycznej wprząc
struktur państwowych
kurs wskazuje na miejsca, gdzie można sobie
kupić wirusowe czynniki zakaźne. Pewnym adresem jest Swierdłowsk w
Rosji, obecnie znowu Jekaterynburg. Pozostałe są mniej dokładne, za
to ustalone przez Główny Inspektorat Sanitarny wspólnie z
Departamentem Obrony USA. Zostało to przedstawione na mapie świata.
Mapka ta pokazuje, że Libia leży obok Egiptu, a Chiny sąsiadują z
Rosją i Mongolią. Szukałem potwierdzenia tego stanu w atlasie
Państwowych Wydawnictw Kartograficznych i... nic się nie zmieniło.
Jeżeli mamy już kupioną od Rosjan tularemię (zwaną gorączką
królików) lub udało się zrobić mordujący jak należy roztwór wodny
oleju rycynowego, instruktaż zaleci proste metody atomizacji
biotoksyn za pomocą plecakowego opryskiwacza do drzew z małym
motorkiem. Podłączyć się trzeba do dachowych ujść przewodów
wentylacyjnych hotelu Marriott lub budynku jakiejś gazety i jazda!
Atrakcyjny i niepublikowany poza witryną GIS jest scenariusz ataku
bioterrorystycznego lub zajebistego kawału: Upływa trzecia część
dużej sportowej imprezy. Tłum nadal dyskutuje o fajerwerkach i
gwiazdach rocka z pierwszej części widowiska. Jakiś człowiek w
uniformie obsługi dociera do okna boksu prasowego i podaje spikerowi
kopertę z napisem "ostrzeżenie", po czym znika w tłumie. Ponieważ
spiker jest zajęty przeprowadzaniem wywiadu z bohaterem sportowym
ostatniej dekady, kładzie kopertę na biurku i zapomina o niej aż do
momentu rozpoczęcia ostatniej części imprezy. Wtedy zaintrygowany
napisem na kopercie otwiera ją i znajduje notatkę: "W połowie pokazu
fajerwerków uwalniamy na stadionie pojemniki z aerozolem. Każdy
zostanie poddany jego działaniu i wszyscy umrzecie, bawcie się
dobrze". Spiker pokazuje notatkę osobie siedzącej obok. Starają się
konty-nuować pracę, podczas gdy ich myśli galopują szaleńczo w
poszukiwaniu rozwiązania sytuacji. Jedno niewłaściwe słowo może
spowodować panikę wśród 35 000 fanów zgromadzonych na stadionie. Czy
to tylko żart? Jak należy postąpić? W ciągu 30 minut tłum opuści
stadion i zmiesza się z resztą społeczeństwa, uda się na towarzyskie
spotkania, wylegnie na autostrady, lotniska...
Terror
Kurs również sugeruje, skąd brać pieniądze. Nikt dotąd nie poprosił
Saddama o parę złotych na zadymienie warszawskiego metra. Okazuje
się, że kraje z listy trójkąta terroru chętnie finansują drużyny
chcące napsocić Amerykanom. Kontakt via radcy handlowi ambasad lub
attach kulturalni tychże. Dobrą metodą finansowania bioterroryzmu
jest podszywanie się pod fundamentalizm religijny lub sektę
apokaliptyczną.
W co walić? W kliniki aborcyjne (bo z tym będzie kłopot), kościoły
innowierców, szpitale, szkoły, urzędy publiczne, miejsca powszechnie
znane, sieci metra, wieżowce oraz morskie statki pasażerskie.
Szkolenie zawiera też obszerne opisy kłód rzucanych bioterrorystom
pod nogi przez niektóre instytucje państwowe. Trudności da się
przezwyciężyć dlatego, że natura i Bóg są za bioterrorem. Pierwszym
bioterrorystą był bowiem Najwyższy. Najwcześniejszy opis ataku
bioterrorystycznego z użyciem zarazków dżumy wykładowca kursu nomen
omen Tomasz Szkoda napotkał już w Biblii: Tymczasem Filistyni
zabrawszy Arkę Bożą zanieśli z Eben-Haczer do Aszkodu (...) Gdy
tylko ją przenieśli, ręka Pana dotknęła miasto wielkim uciskiem.
Zsyłając popłoch na mieszkańców miasta, tak na małych, jak i
wielkich: Wystąpiły na nich guzy. Pierwsza Księga Samuela.
O tym, że natura nas popiera, świadczy spostrzeżenie twórcy
amerykańskiej broni biologicznej Williama Patricka: Badania obronne
są znacznie bardziej skomplikowane. Na opracowanie pewnego czynnika
broni biologicznej trzeba było poświęcić 18 miesięcy, ale aż 10 lat
na opracowanie dobrej szczepionki przeciw temu czynnikowi.
A mnie by się jeszcze bardziej terroryzowanie podobało, gdyby na
przykład w powietrzu zamiast wąglika prezydent Osama rozpylał nad
Warszawą bluźnierczą dla niego whisky, przez 150 dni w roku, a mój
przyjaciel Husajn zawiesinę muzułmańskiej, cudzołożnej johimbiny
albo viagry. Politycznie Bush by stracił, Mahomet by zyskał, a ofiar
przy tym zero.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Achtung Banditen!
W sobotę 5 lipca "Fakty" TVN informowały, że czeczeńskie bojowniczki
eksplodowały ładunki wybuchowe zabijając Rosjan z Moskwy idących na
koncert. W tym samym wydaniu "Fakty" podały też, że zbrojne bandy
Irakijczyków zabiły kolejnych żołnierzy amerykańskich.
Każde dziecko w Polsce znakomicie odróżnia bandytów od bojowników
walczących z Rosjanami. Bojownicy mają nazwiska, np. Kościuszko,
Traugutt, Piłsudski, i stoją jako pomniki. Bandyci zaś nazwisk albo
w ogóle nie mają, albo tylko krótko w trakcie procesu i należy ich
wieszać.
Generał Tyszkiewicz w imieniu Czytelników "NIE" i wszystkich
obywateli Polski już dowodzi wojskiem w Iraku. Będzie tam walczył z
irackimi bandytami z irackich band. Czyli ze złymi ludźmi, którzy
zabijają dobrych ludzi z formacji okupacyjnych. Generałowi
towarzyszy więc nasza troska. Oczywiście każdego z Polaków trapią
trochę odmienne odcienie tej troski. Na przykład moje troski są
troskami starego propagandysty: czy generał ma w swoim sztabie
umiejętnych autorów odezw, które zniechęcałyby bandytów do zabijania
żołnierzy okupacyjnych i uspokajały ludność? Powodowany tym
strapieniem ślę mu kilka sprawdzonych wzorów zwracania się do
ludności okupowanej.
Piśmiennictwo polskie nie instruuje, jak zwracać się do ludności
przez nas okupowanej, ponieważ od czasów napoleońskich ćwiczyliśmy
metody okupacyjne tylko wobec Ukraińców na byłych kresach oraz
krótko po wojnie Niemców na ziemiach tzw. odzyskanych. Natomiast my
sami byliśmy okupowani, nam to i owo więc perswadowano. Wzory
hitlerowskie, które mam na myśli, przydatne są niestety w bardzo
ograniczonym zakresie, gdyż w odpowiedzi na zabójstwa sił
okupujących Polskę dokonywane przez polskich bandytów i ich bandy
okupanci w zakresie perswazji stosowali głównie pogróżki. Mówili
np., że rozstrzela się nie tylko winnych (co byłoby sprawiedliwe i
oczywiste), ale również ich rodziny, a także wziętych w tym celu
przypadkowych zakładników. Głęboko religijny przywódca wolnego
świata prezydent Bush nie zezwala jednak na stosowanie takich
środków, przynajmniej w obecnej fazie zapewniania Irakijczykom
demokracji i wolności. Z niemieckich odezw służących samoobronie
okupantów zaczerpnąć jednak można niektóre wybrane zwroty. Na
przykład, że winowajcy poniosą najsurowsze konsekwencje podobnie jak
ci, którzy ich wspomagają. I że leży to w interesie ludności
spokojnej i lojalnej.
Z proklamacji SS i niemieckich sił policyjnych warto też zaczerpnąć
twierdzenia, że skrytobójcy działają podle i podstępnie sprowadzając
nieszczęścia odwetu na całą ludność. Powodują przy tym niepokoje,
destabilizację i poczucie zagrożenia sprzeczne z pragnieniami
spokojnej ludności. Chce ona bowiem współpracować z władzami we
wspólnym interesie. Cóż, kiedy jest zastraszana przez siły
bandytyzmu politycznego i zwykłego.
Mącąc spokój polityczne bandy utrudniają wysiłki władz okupacyjnych
na rzecz polepszenia doli miejscowej ludności. Utrudniają spokojną
pracę i bytowanie. One to więc są sprawcami dolegliwości, które
trapią ludność miejscową.
Władza okupacyjna zawsze przemawiać bowiem winna do okupowanych
językiem szczerego wobec nich współczucia. Na przykład generalny
gubernator polskich terenów okupowanych, minister Rzeszy dr Hans
Frank 19 czerwca 1943 r. mówił tak: Wielka masa ludności polskiej
jest zupełnie niedostatecznie odziana i odżywiona... Urzędowo dziś
przydzielane racje, przede wszystkim masie ludności miejskiej i w
ogóle części ludności nie trudniącej się rolnictwem, wystarczają
zaledwie do zapewnienia jednostce tylko niezbędnego pożywienia...
Stan zdrowia ludności i tym samym jej siła do pracy widocznie się
pogarsza, wybuchy zarazy wzmagają się, szczególnie gruźlica wzrasta
gwałtownie. Liczne elementy spokojne z natury ulegają w tych
warunkach wcześniej czy później pokusie przyłączenia się do band,
które wielokrotnie obok sabotażu i niszczenia szukają planowo
zdobycia potrzebnych dóbr dla własnego użytku.
Bardzo tu instruktywne jest dyskretne wplecenie materialnego motywu
działalności zbrojnych band politycznych.
Władze okupacyjne przypomnieć też powinny, że przynoszą
dobrodziejstwa wyższej cywilizacji, której same wspaniałe zwycięstwa
są dowodem. Niosą też sprawiedliwe traktowanie (gubernator
warszawski dr Fischer). Przekonania religijne ludności miejscowej
traktują z respektem dopuszczając je w całej rozciągłości. Język,
kulturę i oświatę tutejszą dopuszczają zaś w szerokim zakresie lub w
stosownym zakresie. W Iraku te ostrożne ograniczenia dopuszczalności
można
jak sądzę

pominąć. W każdym razie do czasu, aż rozzuchwalą się islamscy
fundamentaliści narzucający swój terror ideowy i obyczajowy oraz
stosujący agresję wobec przodującej kultury amerykańskiej.
W Polsce setki historyków wciąż żyją z badania okupacji
hitlerowskiej. Można łatwo sformować z nich kompanię specjalistów
niezwykle pomocnych w odświeżaniu metod perswazji służącej
pozyskiwaniu Irakijczyków i przekonywaniu ich do naszej trudnej
misji.
Jak pouczał w swoich dyrektywach Heinrich Himmler mający na głowie
wiele okupowanych społeczeństw, dobre są wszystkie środki służące
oddzieleniu zbrojnego bandytyzmu od ogółu okupowanej ludności i
wyobcowaniu go w jej oczach.
Mam nadzieję graniczącą z pewnością, że jako sojusznik Stanów
Zjednoczonych Polska zyska okazję okupowania wielu jeszcze krajów
świata. Z biegiem tych okupacji nasi specjaliści zyskają własne
doświadczenia w zwracaniu się do okupowanych ludów. Zbędne wtedy się
stanie studiowanie języka i zwrotów naszych okupantów.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sok z Cytryckiego
Premier Leszek Miller obiecał nie zmieniać więcej ministrów. Lepiej,
żeby nie zmieniał bielizny .
Ujawnienie umowy PZU z bankiem HSBC zelektryzowało media. Wyszło na
jaw, iż prezes PZU ZdzisŁaw Montkiewicz chciał za pomocą sprytnego
manewru cichcem zwiększyć udział skarbu państwa w akcjonariacie PZU.

"Wyborcza" i "Rzepa" poświęciły zamieszaniu wokół PZU wyjątkowo dużo
uwagi. Jednak w licznych publikacjach na ten temat roi się od
półprawd i grubych nieścisłości.
Nie jest całą prawdą to, że minister skarbu SŁawomir Cytrycki podał
się do dymisji, bo Miller nie pozwolił mu wylać ze stanowiska
Zdzisława Montkiewicza! Naprawdę było trochę inaczej.
W ostatnich dniach lutego Ireneusz Sitarski, wówczas wiceminister w
resorcie skarbu państwa, dowiedział się od audytorów z firmy
Ernst&Young badających bilans PZU, że prezes PZU w grudniu zeszłego
roku podpisał umowę z brytyjskim bankiem HSBC. Umowa ta
zobowiązywała bank do skupowania akcji PZU będących w posiadaniu
pracowników zakładu. Zlecona w tajemnicy HSBC operacja mogła
znacznie skomplikować sytuację w międzynarodowym postępowaniu
arbitrażowym, które toczy się w Sztokholmie.
Sitarski wezwał Montkiewicza do siebie, by wyjaśnić sprawę.
Montkiewicz pokazał mu wała i nie przyszedł! Zamiast Montkiewicza do
resortu skarbu przyszło pismo podpisane przez Millera odwołujące
Sitarskiego ze stanowiska podsekretarza stanu. Taki przebieg zdarzeń
bardzo zirytował Cytryckiego. W gruncie rzeczy Cytrycki nie miał nic
przeciwko od-wołaniu Sitarskiego, którego odziedziczył po Kaczmarku.
Po prostu się wściekł, że nawet nie pytając go o zdanie w nagłym
trybie Miller wylał mu zastępcę.
Opisane zdarzenie wywołało liczne złośliwe komentarze.
Współpracownicy Cytryckiego przypominali szefowi, jak w podobnej
sytuacji zachował się marszałek Marek Borowski, gdy był ministrem
finansów w rządzie Pawlaka. Otóż w 1994 r., gdy Pawlak odwołał na
własną rękę wiceministra Stefana Kawalca, Borowski w geście protestu
natychmiast sam podał się
do dymisji.
Minister Cytrycki nie miał również zamiaru pozbawić Montkiewicza
funkcji szefa PZU. Wiedział przecież, że Montkiewicz został
posadzony w PZU na osobiste polecenie Millera i że konsekwentnie
realizuje wytyczne premiera zmierzające do utrzymania pełnej
kontroli polskiego rządu nad PZU.
Minister Cytrycki
tak jak Miller i Montkiewicz
sam był głęboko
przekonany, że decyzja MARIANA Krzaklewskiego, Emila WĄsacza i
Aldony Kameli-Sowiskiej o sprzedaniu większościowego pakietu akcji
PZU konsorcjum Eureko była szkodliwa z punktu widzenia polskiej
racji stanu. Licząc się jednak z międzynarodowymi implikacjami
Cytrycki chciał wypchnąć Eureko z PZU w taki sposób, który nie
mógłby być kwestionowany na gruncie prawnym. Natomiast droga na
skróty, którą obrał Montkiewicz, nie wydawała się pomysłem
bezpiecznym.
Cytrycki cierpliwie czekał na wyjaśnienie badanej przez resort
finansów kwestii, czy Eureko w ogóle ma wystarczające środki własne
na kupno akcji PZU. Polska ustawa o działalności ubezpieczeniowej
stanowi bowiem w art. 11 ust. 2, że każdy podmiot ubiegający się o
zakup pakietu akcji firmy ubezpieczeniowej musi dysponować własnymi
wolnymi środkami, które nie mogą pochodzić z pożyczki.
Minister Cytrycki nie przymierzał się do odwoływania Montkiewicza
przed wydaniem przez Radę Nadzorczą PZU miarodajnej opinii o umowie
zawartej z HSBC. Znany ze swej lojalności minister nie brałby się
przecież za odwoływanie Montkiewicza bez uzyskania uprzedniej zgody
premiera Millera.
Na miejsce Sitarskiego Miller "rekomendował" Cytryckiemu Józefa
WoŹniAkowskiego, epizodycznego szefa Agencji Własności Rolnej Skarbu
Państwa. Ponoć była to propozycja personalna z gatunku tych nie do
odrzucenia. Woźniakowski był doradcą Millera, gdy był on ministrem
spraw wewnętrznych w rządzie Cimoszewicza. Następnie pracował w
Łódzkiej Kasie Chorych. Jest człowiekiem Millera wywodzącym się z
silnej łódzkiej grupy i ma
używając określenia Ryszarda
Kapuścińskiego
bezpośrednie dojście do ucha Cesarza.
Jak się nieoficjalnie dowiedziało "NIE", swoje prywatne dojście do
Millera wiceminister Woźniakowski wykorzystał w czasie
krótkotrwałego zamętu, który powstał wokół sprzedaży akcji Śląskiej
Spółki Cukrowej Francuzom z koncernu Saint Louis Sucre. Cytrycki
postanowił, iż
zgodnie z opinią pięciu kancelarii prawnych

resort skarbu nie będzie się odwoływał od wyroku sądowego ze
stycznia 2003 r. nakazującego sprzedać Francuzom śląską spółkę.
Woźniakowski natomiast na boku prowadził w tej sprawie bezsensowne
pertraktacje z "obrońcą polskiego cukru" Gabrielem Janowskim.
Doprowadził nawet do tajnego spotkania Leszka Millera z posłami:
Gabrielem Janowskim i Grzegorzem Górniakiem. Podczas poufnego
konwentyklu, który odbył się w siedzibie SLD na Rozbrat,
Woźniakowski wespół z ultraprawicowymi oszołomami przekonywał
Millera, aby ten kazał Cytryckiemu wycofać się z decyzji opartej na
wyroku sądowym.
Konflikt z Woźniakowskim był dla Cytryckiego kłopotliwy. Tym
bardziej że minister skarbu wojował jednocześnie z wicepremierem
KoŁodkĄ o pieniądze na restrukturyzację firm państwowych. W
dokumencie skierowanym do Kancelarii Premiera Cytrycki domagał się,
aby forsa uzyskiwana ze sprzedaży resztek państwowego majątku szła w
całości na dofinansowywanie restrukturyzacji firm państwowych.
Cytrycki czarno na białym wykazał Millerowi i Kołodce, że w czasie
kapitalistycznej transformacji aż 97 proc. pieniędzy uzyskanych ze
sprzedaży majątku państwowego poszło na konsumpcję, a na rozwój i
ratowanie egzystencji firm państwowych tylko 3 proc.!
To skandal i tak dalej być nie może
twierdził Cytrycki. W
tegorocznym budżecie resort skarbu ma zaledwie 250 mln zł na
wsparcie restrukturyzacji firm państwowych. Państwowe spółki
zgłosiły potrzeby sięgające 6 mld. Na samą tylko sanację spółek z
sektora ciężkiej chemii potrzeba przynajmniej cztery razy tyle, ile
rząd chce wydać na restrukturyzację wszystkich spółek. Francuski
prawicowy rząd, chcąc podratować France Telecom, w którym ma 56
proc. udziałów, przeznaczył aż 9 mld C= na restrukturyzację tego
koncernu telekomunikacyjnego. Natomiast polski lewicowy rząd chce
wyłożyć tylko ćwierć miliarda złotych na restrukturyzację wszystkich
firm, które posiada (nie licząc nakładów na górnictwo i PKP).
Cytrycki miał 100 proc. racji, choć złośliwcy twierdzą, że wszedł w
spór z Kołodką dlatego, że wolał być odwołany z powodu różnicy
poglądów z wicepremierem niźli za kłótnie z totumfackimi Millera, co

jak się okazało
jest szczególnie niebezpieczne.
Cytrycki odszedł. Miller został wraz z całym swoim układem.
Autor : Piotr Wadziński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Architekt ma ZEZA
Etyczne jest jedynie robienie drogich projektów dla bogatych firm.
Broniliśmy architektów, gdy tę kilkudziesięciotysięczną grupę
zawodową zmuszono do zrzeszenia się w Izbie Architektów i
zaakceptowania cenników z sufitu. Od roku z okładem cena projektu ma
stanowić określony procent wartości inwestycji. Nieważne, czy chodzi
o projekt Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie, czy budowany
sposobem gospodarczym domek jednorodzinny w Hajnówce. Nowe stawki są
czterokrotnie wyższe od obowiązujących w biedniejszych regionach
kraju. W Izbie mówią, że chodzi o niedopuszczenie do deprecjacji
rangi zawodu. W Hajnówce
że tak rząd Millera realizuje wyborczą
obietnicę o tańszych i dostępniejszych mieszkaniach ("NIE" nr
8/2002). Szeregowi architekci, że drożyzną wpędza się ich w
bezrobocie, zmusza do emigracji.
Ostatnio Izba zrobiła kolejny krok w kierunku zwiększenia swobód
gospodarczych i stosunków wolnorynkowych. Wyprodukowała ZEZA, czyli
Zasady Etyki Zawodu Architekta. Stoi w nim czarno na białym, że
architekt nie ma prawa uczestniczyć w konkursach i przetargach, w
których jedynym kryterium jest cena! (art. 28 pkt 4).
Tak się składa, że właśnie takie konkursy i przetargi na budowę
szkół, bloków komunalnych, więzień etc. dawały małym jedyną
możliwość łyknięcia poważniejszej roboty. Wiadomo, że cena nie
interesuje tylko największych inwestorów, którzy są klientami
renomowanych firm architektonicznych i nigdy nie zaoferują roboty
geniuszowi z terenu.
Dla ohydnych pracodawców, dla których mniej niż wizja artystyczna
liczy się szmal, architekt może projektować jedynie pod warunkiem,
że będzie zatrudniony w firmie projektowej.
Oczywiście, nie chodzi o wymiksowanie z rynku jednoosobowych firm
architektonicznych, ale o ochronę wrażliwej duszy artystycznej
architektów. Oczywiście, zapisy ZEZA bardzo współbrzmią z polską
Konstytucją, w której jakiś debil napisał, że wszyscy obywatele są
równi. Architekci też.
Jakby mały chciał podskakiwać i olewać cenniki oraz ZEZA, czeka go
cała paleta kar - od upomnienia, przez naganę i zawieszenie w
prawach członka aż po skreślenie z listy członków. Najgorsze jest
zawieszenie, bo pozbawia praw, czyli możliwości projektowania, ale
składki na rzecz Izby płacić trzeba.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kandydat na wisielca
Akcja policji, gangstera i prokuratora przeciw wrogowi mafii.
Dariusz P. został zatrzymany 12 listopada w Sztumie około szóstej po
południu. Gdy wysiadał z kolegą z samochodu, podjechał zielony
nieoznakowany Polonez na krakowskich numerach. Wybiegło z niego
trzech cywili, którzy rzucili się w jego stronę krzycząc, że są z
policji. Darek i jego kolega zostali brutalnie rzuceni na maskę
samochodu. Pojawiły się kajdanki.
Aresztowanie
Nie wiedząc, z kim ma do czynienia, Darek wyrwał się i zaczął
uciekać. Usłyszał strzały, lecz się nie zatrzymał. Przeskoczył płot,
wpadł w krzaki i popędził do najbliższego telefonu, z którego
zadzwonił do brata, który jest policjantem. Ten z kolei poleciał do
Komendy Powiatowej Policji w Sztumie i zaalarmował dyżurnego.
Nikt w komendzie
ani dyżurny, ani komendant
nie był powiadomiony
o obecności obcych policjantów. Dopiero po jakimś czasie w KP
pojawili się trzej
jak się wyjaśniło
funkcjonariusze CBŚ.
Okazali zarządzenie Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie o przymusowym
doprowadzeniu Dariusza na przesłuchanie. Gdy wyjaśniło się, kim są
trzej cywile, przy pomocy brata odszukano Darka, który schronił się
w mieszkaniu bliskiej rodziny. Darek P. już bez oporu dał się skuć i
zawieźć do aresztu w Kwidzynie, skąd następnego dnia został
przewieziony do Krakowa.
Dziwne okoliczności
Wielu świadków mówi o dziwnych, tajemniczych okolicznościach
zatrzymania Darka P. Twierdzą oni, że tego właśnie dnia około piątej
po południu widzieli czarny Mercedes G-klasse (charakterystyczny
numer rejestracyjny: D PT 666) należący do Piotra K., pseudonim
Komor, jadący w towarzystwie zielonego Poloneza na krakowskich
numerach rejestracyjnych.
Widzieli również około wpół do drugiej w nocy ten sam Mercedes przed
hotelem Kaskada w Kwidzynie. W samochodzie siedział Komor z jakąś
młodą kobietą. Z hotelu wyszedł jeden z funkcjonariuszy, który
uczestniczył w zatrzymaniu Darka. Otworzył tylne drzwi, jednak
szybko je zamknął i wsiadł do innego białego Mercedesa na
niemieckich numerach rejestracyjnych. Obydwa Merole były jeszcze tej
nocy widziane w Sztumie.
Król Sztumu
Pora na wyjaśnienia. Jesteśmy zmuszeni wyjawić efekty
dziennikarskiego śledztwa, mimo że nie zostało ono zakończone.
Dariusz P. jest jedną z trzech osób, które odważyły się przerwać
zmowę milczenia wokół barona paliwowego Piotra K., ksywa Komor.
Piotr K. zaczynał przestępczą karierę od drobnych włamań do piwnic i
garaży w końcu lat 80. Wyszedł z więzienia po stwierdzeniu
uszkodzenia wzroku, które prawdopodobnie sam spowodował poprzez
wtarcie zmielonego szkła z żarówki. Wyjechał do Niemiec, gdzie robił
interesy samochodowe. Po kilku latach wrócił i zaczął bardzo
dynamicznie rozwijać przeróżne biznesy. W połowie lat 90. należące
do Komora ciężarówki zostały zatrzymane z olbrzymią ilością
przemycanych papierosów. Sprawę prowadziła prokuratura w Malborku.
Ta sama prokuratura prowadziła też inne postępowanie w sprawie
zajętych u Komora 18 tirów. Stwierdzono, że pojazdy miały
przerabiane dokumenty. Mimo to samochody wróciły do Piotra K., gdyż
postawienie ich na parkingu policyjnym okazało się zbyt kosztowne.
Obydwie sprawy po długim okresie przeciągania i wałkowania
zakończyły się umorzeniem.
Paliwem Komor zajął się dopiero pod koniec lat 90. Pomógł mu w tym
Marek W. ze Śląska, który siedział w tej branży już od kilku lat.
Biznes paliwowy polegał na wytrącaniu barwnika z oleju opałowego i
sprzedawaniu go jako olej napędowy. Geszeft tak się rozwinął, że
Komor dosłownie nie wiedział, co robić z kasą. Kupował ziemię, domy,
a nawet bloki, samolot,helikopter, Mercedesy i Jaguary. Doszło nawet
do tego, że za ogromne pieniądze sprowadził do Sztumu reprezentację
Polski w piłce kopanej, która odbyła mecz towarzyski z drużyną
Digger Sztum (Digger to jedna z firm Komora). O balandze, która się
odbyła po meczu, legendy krążą do dziś. W końcu o Sztumie zaczęto
mówić Komorowo, a samego Piotra K. miejscowa prasa nazwała "królem
Sztumu".
Interesy paliwowe Piotra K. znacznie jednak wykraczały poza okolice
Sztumu. Jego ciężarówki jeździły z paliwem na Śląsk, do Wielkopolski
i na Mazowsze. Jego interesów pilnowali ludzie z tak zwanych grup
towarzyskich, na przykład znany organom ścigania Tomasz Sz., ksywa
Szklak, z Inowrocławia.
Prokurator w akcji
Aresztowanie Piotra K. nikogo nie zdziwiło. Trafił za kratki za
sprawą prokuratora Marka Wełny z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie
(pisaliśmy o nim już trzykrotnie: "Mafia małolitrażowa", "NIE" nr
18/2003, "Mafia na miarę naszych możliwości", "NIE"nr 31/2003, i
"Tylko nie po oczach", "NIE" nr 45/2003), który prowadzi sprawę tak
zwanej mafii paliwowej. Zamknięcie Komora wywołało panikę wśród jego
najbliższych. Wspólnik Komora Marek W. (ten, który mu pomógł
rozkręcić paliwowy biznes) przerażony zwiał na Dominikanę. Jak
wiadomo, jest to egzotyczny, słoneczny kraj mający dodatkową
wspaniałą zaletę
brak umowy ekstradycyjnej z Polską.
Niewykluczone, że Marek W. dostał polecenie wyjazdu za granicę. Ci,
którzy go znają, twierdzą, że jest tak miękkim facetem, że wysypałby
wszystko przy pierwszym przesłuchaniu.
Żona Piotra K. Maria wręczyła 250 tys. euro funkcjonariuszowi
warszawskiego Centralnego Biura Śledczego Stanisławowi R. Drugą ratę
gliniarz miał dostać po wypuszczeniu Komora z pierdla i po zamazaniu
wszelkich dowodów winy państwa K. Kilka dni temu Wydział do Spraw
Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Łodzi
skierował w tej sprawie akt oskarżenia przeciwko Marii K.,
Stanisławowi R. oraz Robertowi W. (przyjaciel rodziny K., który
pośredniczył w transakcji).
Droga wolność
Okazało się, że spontaniczne działania żony Komora były całkowicie
niepotrzebne. Piotr K. wyszedł z pudła zaledwie po dwóch miesiącach.
Wypuścił go ten sam prokurator, który go zamknął
Marek Wełna.
Piotr K. pozostaje obecnie pod dozorem policyjnym, jednak niezbyt
sumiennie wywiązuje się z obowiązku codziennego meldowania się w
komendzie. Podobno jest psychicznie chory. Nie przeszkadza mu to
jednak w codziennym pilotowaniu śmigłowca.
Dariusz P., od którego zaczęliśmy, przez dwa lata przyjaźnił się z
Piotrem K. Nie brał udziału w jego lewych interesach, był kumplem od
imprez, czasem robił za kierowcę, gdyż nie przepada za gorzałą. Siłą
rzeczy Darek wiele widział i słyszał. Przyjaźń między panami
skończyła się, gdy w grę weszły pieniądze. Darek P. zgłosił się do
prokuratury w Białymstoku i w Łodzi, gdzie szczegółowo opowiedział o
przestępczej działalności Piotra K. Nie wiemy, czy Darek P. zrobił
to z obywatelskiego obowiązku, czy w akcie zemsty. Jedno jest pewne

w obydwu zeznaniach znalazła się relacja z wynurzeń Piotra K. na
temat prokuratora Marka Wełny:

Marek Wełna to fajny gość
miał powiedzieć przy świadkach Komor.

A te dwa miliony, co mu dałem, to już dawno się zwróciły.
Następnie zdumionym kumplom Piotr K. prezentował wszystkie telefony
do krakowskiego prokuratora z komórką włącznie, wpisane pod hasłem
Marek. Twierdził również, że prokurator dał mu czas na skończenie
lewych intersów i upłynnienie majątku.
Oczywiście może tak być, że Darek P. konfabuluje, jednak pod
odpowiedzialnością karną złożył takie właśnie zeznania. Może też być
tak, że Piotr K. zmyślał, chcąc zaimponować kompanom. Należałoby to
sprawdzić.
Komu zagraża Darek P.
Darek P. widząc, że jego zeznania nie przyniosły żadnego skutku, a
Komor chodzi na wolności, sprzedaje majątek i dalej prowadzi swoje
lewe interesy, zwrócił się z prośbą o pomoc do dziennikarzy.
Najpierw do Anny Marszałek z "Rzepy", a gdy ta nie wykazała
zainteresowania
do tygodnika "NIE".
Sprawdziliśmy, co się dało z zeznań Darka P. To, co początkowo
brzmiało niewiarygodnie, okazywało się prawdą. Zaczęli się pojawiać
nowi świadkowie, którzy do tej pory bali się puścić pary z ust
wierząc w układy Komora z policją i prokuraturą.
Śledztwo dziennikarskie potwierdziło lewe interesy Komora. Na jaw
wyszły nowe okoliczności, m.in. wielki deal z Jordańczykami
polegający na wysłaniu do tego kraju dziesiątek ciężarówek
niewiadomego pochodzenia. Jak w gangsterskim filmie.
Co się stało, że aresztowano Darka P.? Nie wiemy. Oficjalnie został
oskarżony o nakłanianie do składania fałszywych zeznań. Dziwnym
trafem zbiegło się to ze spektakularną akcją Interpolu w
Dominikanie. Niemieccy funkcjonariusze ujęli tam kilku poszukiwanych
przestępców, w tym Marka W. wspólnika Komora
tego, który nie
potrafi trzymać języka za zębami. Lada dzień Marek W. ma być
przewieziony do Polski. Gdyby udało się go przesłuchać, wyszłyby na
jaw wszystkie brudne interesy Komora. Czy jego zeznania są dla kogoś
groźne? Z całą pewnością. Mamy nadzieję, że Marek W. nie skończy jak
Sasza (domniemany zabójca min. Dębskiego) i nie powiesi się w celi.
Byłaby to wielka strata.
Darka P. kazał zatrzymać prokurator Piotr Krupiński z Prokuratury
Apelacyjnej w Krakowie. Prawa ręka prokuratora Marka Wełny. W sposób
karygodny prokuratorzy z Krakowa usiłowali opóźnić kontakt Darka P.
z jego adwokatem. Sąd wydał postanowienie o zastosowaniu aresztu
tymczasowego 13 listopada o godzinie 20.00. Adwokata nie
powiadomiono, choć wszystkie jego telefony i faksy były już znane
prokuraturze i powinny być dołączone do akt sprawy. Darek P.
wylądował w jednym z najgorszych zakładów karnych w Polsce
w
Tarnowie.
Prokuratura kazała zatem zatrzymać i wniosła o aresztowanie świadka,
który swoimi zeznaniami obciąża groźnego gangstera i jednego z
prokuratorów. Świadka, który dobrowolnie, z własnej inicjatywy,
złożył zeznania przed dwoma prokuratorami. Świadka, który nigdy nie
był karany, nie miał żadnych konfliktów z prawem. W czynnościach
związanych z aresztowaniem
jak wiele na to wskazuje

funkcjonariuszom CBŚ towarzyszył, a może pomagał, przestępca Piotr
K. Wypuszczony na wolność przez tego prokuratora, na którego cień
rzucają zeznania Darka P. Zeznania, które obnażają też przestępczą
działalność Piotra K. Coś tu chyba śmierdzi.
Oczywiście, dopuszczamy możliwość, że to wszystko zbiegi
okoliczności nie mające nic wspólnego z Komorem i jego środkami
perswazji. Ale dużo pieniędzy byśmy na to nie postawili.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zagłębie denatów
Kultura w Pomrocznej to anachronizm. Dom kultury można więc zmienić
w kościół.
Za pierwszej siary, czyli na początku lat 50., w Tarnobrzegu
powstało osiedle Przy Wiśle. Stanęły tam bloki dla ściąganych na
gwałt fachowców do zagłębia przemysłowego i kopalni siarki. Wredna,
bezbożna komuna wybudowała też na tym osiedlu Młodzieżowy Dom
Kultury, obok place zabaw. Urządziła spory park. Dom kultury istniał
do czasów III RP. Galopujący kapitalizm sprawił, że MDK przestał być
potrzebny, a budynek przejął facet na tyle obrotny, że wziął pod
zastaw tej budy spory kredyt bankowy. Wsiąknął razem z kasą za
granicą. Rozwalający się dawny MDK przejął bank. Za długi.
Aby w czasach socjalizmu realnego w mieście siarki była równowaga
ideologiczna istniał w Tarnobrzegu przez wiele lat jeden tylko
kościół
oo. Dominikanów. I to wystarczało. Całe miasto biegało na
msze do dominikanów przez wiele lat, ale pod koniec socrealu w
mieście rosły kolejne kościoły i braciszkowie stracili monopol.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy bank przejął MDK na osiedlu
Przy Wiśle, dominikanie zażyczyli sobie zwrotu kilku hektarów ziemi
w Tarnobrzegu, które im się rzekomo należały. Nikt sobie nie
zawracał dupy takimi drobiazgami jak grzebanie w papierach i
sprawdzanie, czy braciom cokolwiek się należy. Ojczulkowie dobrze
wiedzieli, czego chcą, bo na "ich" terenach były i są ogródki
działkowe. Tych, jak wiadomo, na razie nie da się ruszyć. Gdyby
władza nie chciała oddać terenów, co było nierealne, braciszkowie
wycenili "swój teren" na 650 tys. zł odszkodowania.
Bank Pekao SA, który przejął zrujnowany budynek MDK, bujał się z
nim, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Nikt rozsądny nie chciał kupić
ruiny. I wówczas na pomoc ruszyły prawicowe władze miejskie z
prezydentem Janem Dziubińskim na czele. Prezydent zaproponował
radnym, że miasto powinno wykupić budynek MDK i stworzyć tam dom
kultury. Radni prawicy klepnęli pomysł Dziubińskiego i za drobne 285
tys. złotówek kupili dla miasta tę walącą się budę. Władza nie miała
jednak zamiaru tworzyć w budynku domu kultury.
W czasie kiedy miasto stawało się właścicielem budynku byłego MDK,
dominikanie dogadywali z Kurią Biskupią w Sandomierzu mały
geszefcik. Pobożni ojcowie mieli zrezygnować na rzecz kurii z
roszczeń wobec miasta Tarnobrzega, a w zamian kuria miała oddać im
posiadłość w Sandomierzu, tę samą, którą zajęła im jeszcze przed
wojną. Ludziska zachodzili we łby
jak to możliwe, że czarni żrą
się o kościelne tereny. Kuria zaraz po tym, jak dogadała się z
braciszkami, postawiła zaś władzom Tarnobrzega ultimatum: albo
zapłacicie owe 650 tys. zł, o które starali się dominikanie, albo
dajcie w zamian budynek byłego MDK wraz z terenem. Nie trzeba chyba
dodawać, że odbywało się to przed wyborami samorządowymi.
Wiceprezydent Andrzej Wójtowicz przedstawił radnym tę propozycję
mniej więcej tak: zapłaciliśmy za budynek byłemu MDK niecałe 300
tys. zł, a kuria chce 650 tys. zł albo budynku
więc dajmy jej
budynek i sprawę mamy z bani. Prawica klepnęła projekt i dawny MDK
trafił w łapy czarnych. Obecnie mieszka tam Pan, a miejsce jest
najwyraźniej święte, bo kościół powstał tam w iście ekspresowym
tempie.
Aby było śmiesznie, oo. dominikanie pukają się teraz w banie, bo
osiedle Przy Wiśle to miejsce, gdzie gęsto zamieszkują siarkowi
emeryci, czyli grupa hojnie wykładająca na katabasów swe nędzne
emeryturki. Poza tym jest to zagłębie potencjalnych denatów, czyli
dla kościelnych istny raj. Wcześniej to zasiarczone emeryctwo
biegało do dominikańskiej zabytkowej świątyni, a obecnie chodzi
raczej do nowego kościoła, czyli dawnego MDK. I w tejże parafii
oddaje haracz z okazji kolęd i innych takich, a szczególnie
pogrzebów. Oddając konkurencji w tak banalny i niewyrafinowany
sposób osiedle, gdzie dotychczas nie było kościoła, dominikanie
stracili sporą kasę. I pewnie tego żałują, ale z kurią
wiadomo

nikt nie wygra.
Warto wspomnieć, że Tarnobrzeg, choć w agonii, w tym roku wyda lekką
łapką blisko 2 mln zł tylko na dotacje dla instytucji kościelnych,
Caritasów i innych przybytków. Władza odpaliła też obrotnemu księdzu
z osiedla Serbinów budynek drogowców na hospicjum dla zamożniejszych
kandydatów na nieboszczyków.
Poza tym w Tarnobrzegu władza ma się dobrze, radni lewicy głosujący
za większością durnych pomysłów też. Bo o tych z prawicy szkoda
nawet wspominać.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




ABC kapitalizmu
Bezrobocie
Co piąty Polak jest bezrobotny. A w szkołach i na wyższych
uczelniach kształcą się następni. Żadna jednak szkoła nie uczy, jak
przeżyć bez pracy. Potrzebne są szkoły przetrwania
survival.
Bossa i bessa
Gdy firmy zwalniają pracowników, zyski rosną, bo ludzie są
nierentowni. Inwestorzy wpadają w euforię i kupują dużo akcji
(rośnie indeks optymizmu inwestorów).
Wtedy zwolnieni pracownicy wpadają w depresję i przestają kupować
(spada indeks optymizmu konsumentów). Spada sprzedaż i zyski firm.
To z kolei martwi inwestorów, którzy sprzedają akcje, które tanieją.

Inflacja
Nadmierna ilość środków płatniczych w rękach ludności, która oddaje
się rozpasanej konsumpcji prowadzącej do wzrostu cen dóbr i usług.
Inflację zwalcza się przenosząc pieniądze w ręce ograniczonej liczby
osób, które nie konsumują tak intensywnie, bo by pękły.
Inwestorzy
Zyski tworzą inwestorzy. To ci, którzy mają więcej niż potrzeba na
przeżycie i są skłonni wydać tę nadwyżkę na spekulację. Od ich
nastroju zależy koniunktura. Gdy widzą świat w różowych barwach,
giełda idzie w górę, gospodarka kwitnie. Niestety, to ludzie o
bardzo zmiennych nastrojach. Cyklofrenicy skłonni do depresji.
Kapitalista
Posiadacz kapitału. Kapitał tworzy kapitał, czyli rozmnaża się. Na
ogół drogą bezpłciową, ale czasem płciową: przez udane małżeństwo.
Kapitalista rośnie w proporcji do kapitału, który rozmnoży, lub
udając, że mu on rośnie.
Kapitalizm
System oparty na nieograniczonym współzawodnictwie. Zwycięzcy
zgarniają wszystko. Dla przegranych nie ma nagród pocieszenia.
Kapitał ludzki
Ludzie mają coraz niższą rentowność, więc zastępuje się ich
maszynami albo zwalnia. Niewielu ludzi dostaje rentę od kapitału

ich rentowność jest nieznana.
Konsument
To nie ktoś, kto je, pije, ubiera się, tylko ktoś, kto na to
wszystko wydaje pieniądze. W tym sensie człowiek, który wyjada w
barze mlecznym resztki z talerzy, konsumentem nie jest.
Kryzys nadprodukcji
Aby zostać konsumentem, trzeba mieć źródło dochodu.
Najpopularniejszym źródłem dochodu wciąż jest praca. Konsumenci są
ważni, bo od tego, ilu ich jest i ile kupują, zależy koniunktura.
Pracownicy jednak stali się dla pracodawców zbyt kosztowni, więc
masowo się ich zwalnia. Tak to ubywa konsumentów i powstaje kryzys
nadprodukcji. Maszyny nie robią zakupów.
Liberalna polityka gospodarcza
Przeszkodą w rozwoju gospodarczym są zbyt wysokie podatki i zbyt
wysokie płace. Płace należy obniżyć do poziomu, który pozwoli
pracownikom przeżyć i stawiać się codziennie w pracy. Podatki należy
obniżyć do poziomu, który pozwoli na utrzymanie policji i wojska
potrzebnych do tłumienia buntów niezadowolonych z płac pracowników.
A potem już tylko dynamiczny wzrost i rozwój.
Nędza
Miliard dwieście milionów ludzi na świecie ma do wydania jednego
dolara dziennie. To nie o nich jest mowa, gdy podaje się indeks
optymizmu konsumentów.
Polityka trudnego pieniądza
Trudna do zrozumienia obsesyjna niechęć kredytowania inwestycji.
Powoduje wysokie bezrobocie i sprawia, że państwo zadłuża się na
bardzo wysoki procent. Polega na tym, że odsetki od kredytu są
wyższe niż zysk możliwy do uzyskania z jakiejkolwiek dozwolonej
prawnie działalności, którą dzięki temu kredytowi można by
sfinansować.
Produkt
Wynik procesu produkcji. W sektorze bankowym oznacza pożyczkę na
lichwiarski procent. Banki oferują ich całą gamę.
Prywatyzacja
Przejęcie nierentownych państwowych zakładów przez osoby lub firmy
prywatne osiągające zysk z dotychczasowej nierentowności.
Rozwój i wzrost
Nie polega już na wytwarzaniu pożytecznych przedmiotów i świadczeniu
usług, lecz na tworzeniu zysków. Jest wiele sposobów osiągania
zysków, wśród których praca, produkcja użyteczna dla ludzi, zajmuje
coraz mniej znaczące miejsce. Coraz lepiej zarabia się na
ograniczaniu produkcji, liczby producentów, niszczeniu produktów,
zbrojeniach czy spekulacji nie istniejącymi fizycznie walorami.
Rynek kapitałowy
Niewidzialny mechanizm, który lokuje kapitały najbardziej
efektywnie, czyli w rękach ludzi zamożnych.
Strajk
Ograniczenie podaży pracy w sytuacji zwiększonego popytu na płacę.
Uelastycznienie rynku pracy
Następuje wówczas, gdy każdego pracownika można w każdej chwili
zwolnić, jeżeli się znajdzie taki, który zechce pracować za jeszcze
mniejszą płacę.
Urynkowienie
Monopol państwowy pozwala kontrolować ceny. Ich zawyżenie zmniejsza
popularność władzy, którą czeka kolejna wyborcza weryfikacja. Gdy
monopol państwowy ulega prywatyzacji, właściciel podnosi ceny tak
długo, jak długo jego zyski z tego tytułu rosną. Opinia publiczna
nie ma tu nic do gadania.
Wyzysk
Mechanizm prowadzący do zysku, na którym opiera się gospodarka
rynkowa.
Autor : Piotr Ikonowicz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Najdroższy pociąg świata
Stoi pociąg na pozłacanych kołach, a węgiel, którym jest wyładowany,
zamienia się w diamenty.
W grudniu 2000 r. zdesperowani, pozbawieni pracy i pensji pracownicy
Haleksu podjęli próbę zablokowania krajowej drogi nr 7.

Przecież jest wyrok NSA, wystarczyłby jeden telefon Bujaka, aby
odprawić z granicy węgiel Haleksu, firma go sprzeda, a my będziemy
mieli jakieś święta
tłumaczyli interweniującym policjantom. Bujak
był wtedy szefem ceł.
Na bocznicy lubelskiej DOKP od ponad roku stał wówczas bezpodstawnie
zatrzymany przez służby celne pociąg z ruskim węglem.
Buzkowi prominenci
Janusz Steinhoff, Jan Szlązak i Zbigniew Bujak

doprowadzili do ruiny Halex, spółkę Romana Niemyjskiego handlującą
węglem. Elbląskiej firmie zatrudniającej ponad 500 osób bezprawnie
uniemożliwiono import wysokiej jakości taniego węgla z Rosji, bo
naruszało to interesy śląskiego lobby węglowego.
Poszczególne etapy rujnowania Haleksu opisywaliśmy na łamach "NIE"
przez ponad 2 lata. W tym
czasie prezes Niemyjski uzyskał w Naczelnym Sądzie Administracyjnym
10 korzystnych dla siebie orzeczeń. Nic mu to jednak w praktyce nie
dało. Buzkowi prominenci odpowiadali jak z filmu "Sami swoi": "Sądy
sądami, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie".
Jesienią zeszłego roku tygodnik "NIE" zapytał Zbigniewa Bujaka,
ów-czesnego prezesa Głównego Urzędu Ceł, między innymi o sprawę
Haleksu: Dlaczego nie respektuje Pan wyroków sądu? Firma Halex przez
Pana bezprawną decyzję straciła miliony dolarów, co przyznał
Naczelny Sąd Administracyjny. Mimo to Pan nie chce uznać tego
werdyktu. Lekkomyślność czy arogancja? ("NIE" nr 38/2001).
Bujak zasłaniał się wtedy Lechem Kaczyńskim
swym obecnym
konkurentem do stanowiska prezydenta Warszawy. Będący wówczas
ministrem sprawiedliwości Kaczor
na wniosek Bujaka
wniósł bowiem
do Sądu Najwyższego kasację od wyroku NSA. Trzeba będzie płacić
odszkodowanie, to zapłacimy
beztrosko oznajmił Bujak. I wykrakał!
W świetle postanowienia Sądu Najwyższego z 6 czerwca 2002 r. wygląda
na to, że już niebawem nadejdzie dzień zapłaty za podejmowanie
bezprawnych decyzji. Za bezprawne poczynania Buzka zapłaci Miller.
Ostatecznie sprawę zapłaty rozstrzygnąć musi jeszcze warszawski Sąd
Okręgowy, przed którym toczy się postępowanie z powództwa Haleksu
(sygn. akt I C 1279/01). Firma prezesa Niemyjskiego domaga się od
Głównego Urzędu Ceł ponad 53 mln zł odszkodowania. (Oprócz tego w
innym pozwie żąda od ministra gospodarki jeszcze ponad 400 mln zł

sygn. akt I C 1279/01).
W świetle czerwcowego postanowienia Sądu Najwyższego prezes Haleksu
ma spore szanse na wyprocesowanie grubej forsy.
Zbigniew Bujak biedny nie jest. Jeszcze w zeszłym roku chełpił się,
że ma 100 tys. akcji giełdowej Agory S.A. wydającej "Wyborczą".
Wartość tych "papierów wolności" wyceniłbym na jakieś 5 mln zł.
Jednak ten spory majątek Bujaka nie wystarczy na zaspokojenie nawet
dziesiątej części roszczeń Haleksu.
Były szef celników śpi spokojnie. To nie z własnej kieszeni będzie
płacił ewentualne odszkodowanie! W myśl obowiązującego w Polsce
prawa, jeśli jakiś urzędnik podejmie błędną decyzję skutkującą
koniecznością zapłacenia odszkodowania, konsekwencje finansowe
ponosi nie on, tylko skarb państwa. Koszty urzędniczej arogancji
UWola pokryją więc podatnicy. Bujakowi może grozić najwyżej
niewielka grzywna, a w najgorszym razie proces z prywatnego
oskarżenia Haleksu.
Choć kwota, której w procesie cywilnym żąda od celników prezes
Niemyjski, może zwalić z nóg (np. w przyszłorocznym budżecie państwa
resort zdrowia przewidział 50 mln zł na inwestycje w medycynie
ratunkowej w całym kraju
kupno nowych karetek, zakupy sprzętu
ratunkowego), to zatrzymany jeszcze przez Bujaka pociąg z węglem
nadal spokojnie stoi na bocznicy. Licznik bije i koszty rosną.
Feralny skład wagonów z węglem Haleksu kolejarze nazywają "złotym
pociągiem". Szydzą, że koszty pozłocenia wszystkich kół w stojących
bezczynnie węglarkach byłyby mniejsze od wysokości osiowego, czyli
opłat za prawie 3-letni postój. Zatrzymane wagony dezorganizują
pracę rejonu granicznego. "Złoty pociąg" zagraża środowisku
naturalnemu, na co zwraca uwagę władzom celnym dyrektor lubelskiego
Zakładu Przewozów Towarowych PKP.
W sprawie odszkodowania prezes Niemyjski chce zawrzeć z władzami
Najjaśniejszej pozasądową ugodę. 26 sierpnia 2002 r. wystąpił do
premiera oraz ministrów skarbu i gospodarki. Domaga się m.in.
przyznania kontyngentu importowego umożliwiającego mu sprowadzenie
700 tys. ton węgla. Chce także, aby skarb państwa zapłacił kolei za
postój wagonów z węglem stojących na torach lubelskiej DOKP, a
oprócz tego wyasygnował stosowną kwotę na uregulowanie zaległych
poborów pracownikom Haleksu. Prezes Niemyjski chciałby również

tytułem odszkodowania

przejąć akcje kopalni Bogdanka o wartości ok. 150 mln zł. A na
dokładkę może również przejąć przeznaczoną do likwidacji kopalnię
Janina, wraz z całą infrastrukturą dołową i koncesją na wydobywanie
węgla.
Proponujemy, żeby po przegranych wyborach w Warszawie wysłać Bujaka
do kopalni
niech fedruje węgiel dla prezesa Niemyjskiego.
Przynajmniej wagon dziennie.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Syf, Piła i mogiła "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Brylanty do podcierania "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Do góry pustym brzuchem
Przychodzi bezrobotny do biura prezydenta miasta.

Dzień dobry, czy ma pani może dla mnie jakąś pracę
pyta
asystentkę.

Ależ oczywiście, wakuje u nas stanowisko dyrektora ds. promocji,
pensja 7,5 tys. zł, służbowy samochód, komórka, fundusz
reprezentacyjny w wysokości 5000 zł.

Pani żartuje?

Ale to pan zaczął!
Na pierwszy ogień poszły państwowe gospodarstwa rolne. Potem padły
fabryki włókiennicze. Następnie zamknięto pierwsze kopalnie
w
okolicach Wałbrzycha. Już ponad 10 lat trwa serial bankructw, plajt
i likwidacji kolejnych polskich przedsiębiorstw. To dowód, że Polska
jest bardzo bogatym krajem
w takiej Grecji na przykład już dawno
nie byłoby czego zamykać.
Polska to bogaty kraj, a Polacy to bogaty naród. Według Narodowego
Spisu Powszechnego 31,3 mln Polaków ma powyżej 15. roku życia. Wedle
wiceministra pracy Marka Szczepańskiego pracuje ledwie 13,2 mln.
Pozostali to emeryci, renciści, uczniowie szkół średnich, studenci i
bezrobotni. 44 proc. mężczyzn i kobiet w sile wieku utrzymuje
pozostałe 56. Trzeba wielkiego bogactwa, by tej sztuki dokonać.
Sadzają za pracę
Niekiedy do ciupy można trafić za pracę.
Na przykład przy wysypywaniu węgla z wagonów. Albo przy wykopywaniu
tego węgla spod ziemi. Nielegalne kopanie węgla najbardziej
popularne jest w Wałbrzychu. Podziurawiona ziemia w niektórych
miejscach zaczęła przypominać ser szwajcarski. Gdy kolejnego kopacza
przysypało, władze miasta postanowiły rozprawić się z nielegalnymi
wyrobiskami. Ruszył program finansowany za pieniądze na walkę z
bezrobociem o nazwie "Wałbrzyskie biedaszyby
alternatywne miejsca
pracy". 1,4 tys. bezrobotnych chciało załapać się do udziału w
programie, ale kasy starczyło tylko na zatrudnienie 500 ludzi.
Zapędzono ich do sprzątania parków, remon-
towania budynków i kasowania biletów. 24 bezrobotnych otrzymało
pracę przy zasypywaniu biedaszybów. Ta ostatnia grupa ma
najpewniejszą robotę, gdyż ci, którzy zostali odprawieni z kwitkiem,
dalej muszą kopać dziury w ziemi.
W ostatnich tygodniach wiele się mówiło właśnie o wałbrzyskim
wynalazku na walkę z bezrobociem. Bo to takie medialne
sami
bezrobotni zasypują biedaszyby... A przecież dzieje się znacznie
więcej. Na przykład w Gdańsku mają "STER", czyli Wojewódzki Program
Wspierania Ponownego Zatrudnienia Osób Zwalnianych z
Restrukturyzowanych Przedsiębiorstw Przemysłu Okrętowego. W
Katowicach są aż dwa wojewódzkie programy zwalczania bezrobocia:
"Pierwsza Praca na Śląsku" oraz "Śląski Program Doskonalenia Kadr".
Zaś dla absolwentów szkół leśnych i studiów wyższych z dziedziny
ochrony środowiska rząd przygotował program ogólnopolski "Zielone
miejsca pracy"
dzięki czemu około 2 tys. młodych ludzi trafi na
roczne staże w nadleśnictwach. Ich praca ma polegać na sadzeniu
drzew, oczyszczaniu lasów ze śmieci i odpadków, naprawianiu urządzeń
rekreacyjnych i turystycznych w lasach oraz kopaniu rowów
irygacyjnych.
Czyli walka z bezrobociem prowadzona jest intensywnie i na
wszystkich frontach.
Gruzy po systemie
Najnowsze
oficjalne dane
mówią o tym, że wśród nas są 3 mln 123
tys. bezrobotnych. W 1989 r., czyli w ostatnim roku systemu
obalonego przez załogi wielkich państwowych przedsiębiorstw,
bezrobocie dotyczyło 10 tys. ludzi. Ale tamci bezrobotni nie byli
tacy jak teraz. Mogli przebierać w ofertach. Do dyspozycji mieli aż
254 tys. miejsc pracy. Minął rok, a osób szukających pracy naliczono
już 1,1 mln.
W 1994 r. w Polsce zarejestrowano 2,9 mln bezrobotnych (16,7 proc.
ludności czynnej zawodowo). Rok później liczba pracujących przestała
spadać, a w 1997 i w 1998 r. wzrosła o 1,8 proc. Wówczas nazywano
Polskę "tygrysem Europy". Od 1994 do 1998 r. wzrost gospodarczy
wynosił powyżej 5 proc. W 1998 r.
znowu przyszła recesja, bankructwa, zwolnienia grupowe. A rok
później rozwalono całą państwową strukturę zajmującą się zwalczaniem
bezrobocia.
Czego, darmozjadzie?
Weźmy stu przeciętnych Polaków. W 1989 r. wszyscy mieli robotę. A w
1993 r. 14 było na "kuroniówce". Rok później pracę znalazł jeden z
nich. W następnym roku
kolejny. Potem dwóch i znowu dwóch. Ale od
1999 r. zaczęto ich ponownie zwalniać. I w 2001 r. bez pracy było
tylu, ilu w 1993 r.
W pierwszych latach po obaleniu komuny uważano, że bezrobociu można
zapobiec urzędowo. Jak kogoś wyrzucą z jednego zakładu, to się go
skieruje do innego. Ten optymizm skończył się na przełomie lat 1992
i 1993. Ministrem pracy był wtedy Jacek Kuroń. Pewnie większość
Polaków pamięta jego smętne pogawędki w telewizji. Za rządów Kuronia
uznano, że urzędy pracy muszą się zmienić. Jak? O to już mieli
zadbać zagraniczni eksperci. Nie było pośredniaka, którego by nie
odwiedził jakiś zagraniczny fachowiec. Nasi dowiadywali się, że do
bezrobotnego nie należy się zwracać "czego, darmozjadzie?", tylko
"dzień dobry, słucham".
Do nas przyjeżdżali Niemcy, Francuzi, Szwedzi, Holendrzy, Anglicy.
Wciskali naszym gadkę, że jak bezrobotny nie ma żadnych
kwalifikacji, to trzeba mu dopomóc w ich zdobyciu. Zaczęliśmy więc
dopomagać opłacając 6-tygodniowe kursy zawodowe. Do dziś po 6
tygodniach bezrobotni stają się kuśnierzami, hydraulikami,
piekarzami czy spawaczami. Pełna fikcja, bo kto w tak krótkim czasie
opanuje zupełnie nieznany fach? Ale dla firm organizujących te kursy

eldorado.
Fikcją są także te dłuższe (i wielokrotnie droższe) szkolenia
zawodowe. Na przykład nauka obsługi maszyn budowlanych. Nikt bowiem
nie dopuści do buldożera marki Caterpillar za pół miliona złotych
bezrobotnego, który choć ma uprawnienia, to nie ma praktyki.
Helmut od zasiłków
Do nas przyjeżdżały tłumy ekspertów, ale w tym samym czasie setki
urzędników wysyłano za granicę. Nasi po 6
7 tygodni siedzieli na
Zachodzie w hotelach. Jechało się najczęściej do Niemiec. Mekką dla
naszych urzędników był Federalny Urząd Pracy w Norymberdze, który ze
względu na nawał kursantów z Polski powołał całkiem nowy Departament
Wschodni.
Jedni traktowali wyjazdy zagraniczne jak wycieczki, ale byli i tacy,
którzy sporo się nauczyli. Cóż z tego, skoro zachodnich rozwiązań w
Polsce nie wprowadzono (poza nielicznymi wyjąt-kami), a nasze są
zaprzeczeniem tego, co robią u siebie Niemcy, Francuzi, Hiszpanie,
Włosi, Belgowie, Duńczycy, Szwedzi, Holendrzy, Amerykanie czy
Kanadyjczycy. Tam za walkę z bezrobociem odpowiada państwo. U nas

samorządy. Tam jedną z najważniejszych broni w tej walce jest
wymiana informacji między poszczególnymi urzędami. U nas taka
wymiana praktycznie nie istnieje. Tam bada się, które zawody mają
przyszłość, a które nie. Ten (według specjalistycznego żargonu)
monitoring zawodów deficytowych i nadwyżkowych w miarę dokładnie
prowadzi u nas 10 urzędów, a kolejne 10 udaje, że prowadzi. Czyli 20
urzędów na około 340.
W połowie lat 90. jeszcze nie szliśmy w odwrotnym kierunku niż cała
Europa Zachodnia i Ameryka Północna. Za pieniądze Banku Światowego
założyliśmy Centrum Metodyczne Informacji i Poradnictwa Zawodowego
Krajowego Urzędu Pracy. Nazywało się ładnie, w istocie nauczano tam
pierdół: podstaw psychologii, pedagogiki, socjologii. Bez znaczenia
i bez wpływu na to, co działo się "w terenie". Koronnym przykładem
może być województwo śląskie, gdzie nie ma ani jednej poradni
zawodoznawczej. Ostatnią zlikwidowano dwa lata temu.
Rzepka wyskrobana
System walki z bezrobociem od początku funkcjonował fatalnie. Ale
istniał, można go było więc naprawiać, ratować, zmieniać. W 1999 r.
przestał istnieć. Odpowiedzialność za to ponosi koalicja AWS
UW.
Samorządom terytorialnym przekazała odpowiedzialność za zwalczanie
bezrobocia. Urzędy pracy
dotychczas organy administracji rządowej

przekazano burmistrzom, starostom i prezydentom oraz marszałkom
województw. Teraz każdy sobie rzepkę skrobie. Jeden może zasypywać
biedaszyby, inny je odkopywać. Przygotowane przez rząd programy
ogólnopolskie albo się olewa, albo nie. Zależnie od chęci. Ale nie
to jest najgorsze.
Najgorsze jest to, że nikt teraz nie ponosi odpowiedzialności za
walkę z bezrobociem. Weźmy przykład Bytomia. Tam walczyć ma
prezydent Wójcik. Walczy, jak umie. Między sprawami związanymi z
oświatą, służbą zdrowia czy remontami ulic znajduje czas, by prosić
o to, żeby rząd nie likwidował bytomskich kopalń. W środę dostaje
pismo, że likwidacji nie będzie, a w poniedziałek dowiaduje się, że
dwie bytomskie kopalnie mają zostać zamknięte.
Pewnie i dziś znajdą się tacy, którzy twierdzą, że bezrobotni są
sami sobie winni. Bo za głupi, za słabo wykształceni. Toteż młodzież
kształci się. Wszyscy chcą do ogólniaków, a potem na studia. W 1990
r. mieliśmy 400 tys. studentów. W 2001 r.
już 1,5 mln. A w 2002 r.
wśród bezrobotnych było 150 tys. osób z wyższym wykształceniem. W
ciągu ostatnich trzech lat bezrobocie wśród osób z wyższym
wykształceniem wzrosło o 300 proc.!
Mamy zbyt wielu prawników i ekonomistów, a dalej ich kształcimy.
Kształcimy zbyt wielu psychologów, socjologów i politologów.
Kształcimy nawet włókienników i joginów. Czyli przyszłych
bezrobotnych inteligentów.
Wiklinowa przyszłość
To nie nowina, że tysiące bezrobotnych wywodzą się z PGR-ów, z
wałbrzyskich kopalń, z fabryk włókienniczych i przedsiębiorstw
budowla-nych. Tymczasem najgłębszy ubytek miejsc pracy wystąpił,
wbrew oczekiwaniom, w przemysłach wysokiej techniki; liczba miejsc
pracy zmniejszyła się tutaj o blisko połowę. Wśród branż
likwidujących najwięcej miejsc pracy znalazły się produkcja
elektroniki, sprzętu i urządzeń radiowych, telewizyjnych,
teletechnicznych. Ukazuje to ograniczoną racjonalność
restrukturyzacji i ograniczony wpływ zagranicznych inwestycji
bezpośrednich na tworzenie nowoczesnych miejsc pracy.
Przytoczony fragment diagnozy autorstwa prof. Mieczysława Kabaja
znalazłem w zbiorze artykułów naukowych wydanych przez Rządowe
Centrum Studiów Strategicznych. Z lektury tej dowiedzieć się można
innych interesujących rzeczy. Na przykład że w Polsce nowe miejsca
pracy powstają przy produkcji narzędzi stolarskich, wyrobów z
wikliny, przy przetwórstwie mięsa albo napojów. Z branż kojarzących
się z nowoczesnością nowe miejsca pracy tworzą chyba tylko firmy z
branży motoryzacyjnej.
Szkolenie bezrobotnych w ciągu minionych 12 lat kosztowało nas
znaczną kwotę 810 mln zł. W tym roku rząd planuje wydać na ten cel
140 mln. Ile zakładów produkujących jakieś nieskomplikowane
przedmioty można było za te pieniądze uruchomić? Dużo. Czy były
robotnik rolny może produkować szpagat, były budowlaniec

gwoździe, były górnik
drut, a była szwaczka
guziki? Jasne, że
tak. I to bez specjalnego przeszkolenia.
Dzieje się jednak inaczej. Tylko w 2000 r. Polska sprowadziła
gwoździe, wkręty i śruby za 144,5 mln dolarów; drut
za 52,5 mln;
wazelinę, parafinę i woski
za 28,5 mln; wyroby stolarskie i
ciesielskie
za 66,9 mln; szpagat i liny
za 7,3 mln; worki i
torby do pakowania
za 5,9 mln; kopyta, prawidła do obuwia i
narzędzia drewniane
za 1,3 mln; miotły, szczotki i pędzle
za
28,7 mln; guziki i zatrzaski
za 25,3 mln. O reszcie nie wspomnę ze
względu na brak miejsca.
Produkt musi rosnąć
W Narodowym Planie Rozwoju rząd skromnie założył, że w 2006 r.
bezrobocie spadnie do poziomu 15 proc. To oznacza, że trzeba
stworzyć tysiące całkiem nowych miejsc pracy. Jeśli miejsc pracy ani
nie będzie przybywać, ani ubywać, to bezrobocie wzrośnie do 19 proc.
Armia ludzi bez pracy w 2006 r. wyniesie ponad 3,7 mln.
A oto szacunki naukowców dla Polski w 2006 r.:
Produkt Krajowy Brutto wzrasta o 3 proc. = stopa bezrobocia wynosi
16 proc.
PKB wzrasta o 4 proc. = stopa bezrobocia wynosi 14,2 proc.
PKB wzrasta o 5 proc. = stopa bezrobocia wynosi 12,4 proc.
PKB wzrasta o 6 proc. = stopa bezrobocia wynosi 10,6 proc.
Byłby to wielki sukces.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matka Tadka
Odkrywamy prawdziwe korzenie duchowości ojca Rydzyka i Radia Rydzyk
Maryja.
Zaliczany dziś do świętych Alfons Maria Liguori (1696
1787), z
zawodu adwokat, po przegraniu jakiejś sprawy sądowej rzucił w
cholerę swoją profesję i oddał się z całym zapałem krzewieniu
religii kat., co dało mu tytuł doktora Kościoła.
Po tym, kiedy nie doszło do skutku jego małżeństwo z pewną
księżniczką, stał się szalonym wielbicielem Maryi. W roku 1732, w
Scala założył zgromadzenie redemptorystów, które 17 lat później
zatwierdził papież Benedykt XIV.
Tak został przygotowany grunt, na którym po kilku wiekach wyrósł
nasz rodzimy Rydzyk.
Firma Alfonsa L. założyła swoją pierwszą filię zagraniczną akurat w
Warszawie, w roku 1787 przy kościele św. Benona. Nie miała ona
najwyższych notowań. W roku 1808 redemptoryści, oskarżeni przez
marszałka Davouta przed Napoleonem o szpiegostwo na rzecz Rosji,
zostali wygnani z Księstwa Warszawskiego.
Ponowną próbę osadzenia ich na ziemiach polskich podjął ojciec Jan
Podgórski, który zorganizował w Piotrkowicach koło Kielc tajną
wspólnotę zakonną. I znów nie wyszło
w roku 1834 wytropiły dawnych
swych przyjaciół władze carskie i przegoniły precz.
Redemptoryści jednak mają to do siebie, że gdy wyrzuca się ich
drzwiami, wracają oknem. W roku 1883 założyli placówkę w Galicji
w
Mościskach koło Przemyśla. Tym razem uczepili się mocno polskiego
gruntu i trwają na nim do dziś.
Po świętym doktorze Liguorim pozostał obfity dorobek piśmienniczy,
zwłaszcza opisy zdumiewających cudów maryjnych, które w naszych
czasach jakoś popadły w zapomnienie. A szkoda, są to bowiem relacje
zdolne powalić na kolana każdego niedowiarka.
Roku Pańskiego 1611, w wigilię Zielonych Świątek, w Montevergine

włoskiej miejscowości znanej z odpustów
zgromadziła się spora
grupa wiernych. Zamiast oddać się modlitwom, urządzili sobie
imprezkę z tańcami, pijatyką i rozpustnymi uciechami. Nagle, nie
wiedzieć czemu, wybuchł pożar w jednym z domów, w których
balangowano. Ponad 400 osób zginęło w płomieniach. Pięciu ocalałych
uczestników imprezy
zeznało pod przysięgą, że na własne oczy widzieli, jak Najświętsza
Maryja Panna osobiście podłożyła ogień
dla pewności dwiema
pochodniami.
Gdy jeden z wielu św. Janów, zwany Janem Bożym, modlił się przed
obrazem Matki Boskiej, odsunęła się skrywająca Jej oblicze zasłona.
Zakrystian, myśląc, że do obrazu dobrał się złodziej, chciał
wymierzyć św. Janowi solidnego kopniaka. W tej samej chwili uschła
mu noga!
W pobożnym dziele pt. "Miesiąc Maryi", opatrzonym oficjalnym
kościelnym imprimatur, możemy poczytać o niejakim Esquilio, który
już od 12. roku życia wręcz nurzał się w grzechu. Trudno się dziwić,
że Bóg zesłał nań ciężką chorobę. W gorączce Esquilio stracił
przytomność i uznano go za nieboszczyka. Wyniesiono go do innej
izby, w której, jak mu się wydawało, płonął ogień. Usiłował stamtąd
uciec przez drzwi majaczące w głębi. Kiedy je otworzył, zobaczył
Królową Niebios, czyli Maryję ze swym orszakiem. Nieszczęśnik padł
na kolana, prosząc o litość, jednakże Matka Boska kazała go wrzucić
do ognia, ponieważ był zbrodniarzem i nie odmawiał "Zdrowaś Maryjo".
Bardziej litościwi okazali się święci z orszaku Najświętszej Panny:
zaczęli ją przekonywać, że grzesznik rokuje nadzieję na poprawę. Po
wielu perswazjach Święta Dziewica odwołała rozkaz spalenia go, ale
pod warunkiem, że natychmiast się poprawi.
Inny nieszczęśnik ukradł pióro, którym zapisywano w księdze nazwiska
wiernych przystępujących do Stowarzyszenia Maryi. Gdy zabrał się do
pisania tymże piórem listu miłosnego, znienacka trzasnęła go w pysk
niewidzialna ręka, po czym rozległ się niewieści głos: "Zbrodniarzu,
masz śmiałość kalać rzecz mnie poświęconą?!".
Innym razem dwóch młodzieńców wypłynęło kajakiem na przejażdżkę po
rzece Pad. Jeden z nich odmawiał modlitwy do Najświętszej Maryi
Panny, drugi nie chciał się modlić, twierdząc bezczelnie, że jest to
dzień przeznaczony na wypoczynek. Wtem, o zgrozo, kajak wywrócił się
do góry dnem. Obaj tonący wezwali na pomoc Matkę Boską. Zjawiła się
na miejscu wypadku, ale pomogła tylko temu, który się modlił.
Jego koledze powiedziała mściwie: "Ponieważ nie poczuwałeś się do
obowiązku uczczenia mnie, więc i ja nie jestem zobowiązana ocalić
cię". I leń utonął...
Kult NMP wymagał ofiar. W Messynie na Sycylii praktykowano ciekawy
zwyczaj. W dniu najważniejszego święta maryjnego, 15 sierpnia,
obwożono po ulicach miasta małe dzieci w roli aniołków. Były one
przywiązane do wirujących obręczy metalowych i kręciły się wraz z
nimi po osiem godzin bez przerwy. Często odwiązywano je już nieżywe
lub w stanie agonalnym. Pobożny lud cieszył się, że Najświętsza
Panna zabrała małego aniołka do raju.
Nie wątpimy, że ojciec Rydzyk nic innego nie robi, tylko studiuje te
i inne historyczne przykłady czerpiąc z nich inspirację do swej
działalności pełnej miłości do ludzi.
Autor : Dorota Zielińska / Bogdan Motyl




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pieczeń z Afryki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Głowy do pocłoty
Tak więc jednak chłopy wskórały swoje. Rząd, spętany koalicyjnie,
poczuł się w obowiązku bronić korporacyjnego interesu rolników i
zaczął się stawiać Europie. Wątpię głęboko, czy to polskiej wsi
wyjdzie na dobre, ale niechaj będzie. Wszelako w doborze argumentów
(raczej pogróżek) zachować by można te subtelne granice, które
dzielą od śmieszności. Oświadczyliśmy oto pomachując kosą na sztorc,
że jakby co, to wprowadzimy cła na niektóre zachodnie produkty.
Ślicznie. Ale niby jak to sobie władza nasza wyobraża. Żeby otóż
utrzymać lub podyktować cła na jeden choćby, drobnicowy towar jeden
jedyny, utrzymać trzeba całą graniczną infrastrukturę ze
strażnikami, celnikami, szlabanami i kontrolami. A dlaczego niby
domaga się od nas Unia Europejska uszczelniania wschodnich granic?
Ano niby dlatego (że to nikomu w PSL nie wpadło do głowy), że mają
to być granice zewnętrzne Wspólnoty. Bo w środku innych nie ma. A
jak nie ma granic, to nie ma ceł. A jak są cła, to są granice. Albo
rybka, albo pipka
tertium non datur. To, że pan Wiatr junior mąci
Polakom w głowie na temat Europy, to wszyscy wiemy. Żeby jednak sam
rząd okazał się nieodporny na pomieszania z poplątaniem? Wyjaśnijmy
więc spokojnie: pierwszą i podstawową zasadą stojącą u podstaw Unii
Europejskiej jest wolny przepływ ludzi, towarów i idei. Wolny, to
znaczy bezcłowy i odgórnie nie kontrolowany. Takie jest abecadło. Od
abecadła zaczyna się zaś dopiero nauka pisania i czytania. Jak
widać, słabo z nią u nas. A potem dziwota wielka, że się z nas
podśmiewają. Rząd się oczywiście z tego szaleństwa wycofa, może z
czasem nawet Kalinowski coś pojmie. Ale jak już z ceł zrezygnujemy,
to wystąpimy z preambułą, bo tego zażyczy sobie z kolei lobby
katolickie, a my wszystkim błazeństwom musimy ulegać.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




HołdPress
Do wydarzeń minionego tygodnia niewątpliwie należy publikacja
Jerzego Szmajdzińskiego pt. "W imieniu cywilizowanego świata"
zamieszczona w "Rzeczpospolitej". W wymiarze 3/4 kolumny.
Istnieje takie piękne słowo, jak "zupak". Alternatywnie określany
też mianem "trepa". Zupak vel trep to osobnik, u którego wieloletnie
ćwiczenie się w bezdyskusyjnym wykonywaniu rozkazów wywołało
całkowitą atrofię samodzielnego myślenia. Spójną i założoną przez
system, w którym zupak vel trep funkcjonuje, wizję świata chroni
przed erozją pierwotne zintegrowanie wewnętrzne zupaka vel trepa,
doskonale wolnego od wszelkich wątpliwości, którymi może grozić
analityczna ocena rzeczywistości. Dotychczas sądziliśmy, że proces
formacji zupaka vel trepa związany jest nierozerwalnie z
kształceniem zawodowego wojskowego. Okazuje się, że nie tylko...
Rząd RP, podejmując decyzję o udziale naszych żołnierzy w operacji
"Iracka Wolność", kierował się przede wszystkim interesem
bezpieczeństwa międzynarodowego i narodowego. (...) Polska bierze na
siebie część odpowiedzialności za bezpieczeństwo międzynarodowe,
które zostało zagrożone przez reżim Saddama Husajna
wykłada
minister Szmajdziński dokładnie tymi samymi zwrotami, którymi pół
roku temu uzasadniał przyłączenie się do zbrojnej napaści na Irak,
choć wiadomo już, że Husajn nie mógł stanowić zagrożenia dla nikogo.

Dziś, gdy w całym Iraku wybuchają bomby, odnotowuje się trzynaście
zamachów dziennie na wojska "stabilizacyjne", na widok
amerykańskiego munduru lud wyje z nienawiści na ulicach, setki osób
giną w zamachach, obiektem nieskutecznego na razie, zamachu stali
się pierwsi Polacy, tym razem dziennikarze, i już nawet amerykańscy
politycy zdają sobie sprawę, iż stabilizacja Iraku to perspektywa
dwóch
trzech pokoleń
minister konstatuje: zapewniam, iż zanim
decyzja zapadła, była wnikliwie przemyślana, a dzisiaj mogę
stwierdzić, że była słuszna.
Wiadomo już dokładnie, że dostaliśmy we władanie kawałek piekła bez
ropy, ale za to z czającymi się tuż pod powierzchnią wojnami
religijnymi, a polskie dowództwo marzy o przeniesieniu bazy z
centrum świętego miasta Karbali gdzieś na peryferie, bo inaczej nie
będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwa polskim żołnierzom. Minister
Szmajdziński obwieszcza dumnie nasz narodowy sukces: efektem działań
rządu i zabiegów polskiej dyplomacji jest to, że bezpieczeństwo w
naszej strefie zapewniać będzie dowodzona przez
Polaków międzynarodowa dywizja.
Minister, jak na prawdziwego żołnierza przystało, dostrzega problemy
logistyczne. Musi zatem zauważyć, iż wraz z wkroczeniem
niezwyciężonej armii polskiej u boku swego wielkiego sojusznika Irak
nie stał się krajem mlekiem i miodem płynącym. Złośliwie nadal
cierpi na brak prądu, wody pitnej, żywności i lekarstw. Ale

upomina surowo czytelników
należy pamiętać, że trudna sytuacja w
Iraku nie jest tylko wynikiem działań wojennych, ale przede
wszystkim zaniedbań w czasach panowania Saddama Husajna. Subtelnie
przemilcza 13 lat amerykańskiego embarga, które zrujnowało zamożny
kraj i spowodowało śmierć dwóch milionów ludzi.
Minister
jak każdy żołnierz
dostrzega zagrożenie militarne.
Stanowią je akty terroru, ataki skrytobójcze z zasadzek, strzelanie
do żołnierzy z tłumu na ulicy. Ale
jak żołnierz
z radością wita
niebezpieczeństwo i stawia mu czoło: będziemy ciągle na pierwszej
linii, w stałym kontakcie z ludnością, wśród której są terroryści.
Dopóki społeczeństwo Iraku samo nie wyeliminuje zamachowców ze
swojego grona oraz nie będzie skutecznie przeciwdziałać ich
napływowi z zewnątrz, dopóty muszą robić to żołnierze. To może
trochę potrwać, ekscelencjo, bo społeczeństwo Iraku wcale nie
wykazuje chęci wyeliminowania ich ze swego grona dla ochrony naszych
bohaterskich chłopców, którym należą się słowa uznania i szacunku,
za to, iż odwaga i poczucie obowiązku skłoniły do stawienia czoła
temu wyzwaniu (a ja myślałam, że kasa
cholera, jaka jestem
małoduszna). Minister dzielnie też zaznacza, iż każdy wyjeżdżający
żołnierz miał prawo wyboru, co wymaga szczególnej odwagi cywilnej w
kontekście opublikowanego w "NIE" dokumentu, w którym nakazuje się
dowódcom szantażować lekarzy wojskowych zakazem pracy na zewnątrz i
wstrzymaniem specjalizacji.
Udział Polski w siłach stabilizacyjnych przyczynia się nie tylko do
utrzymania na wysokim poziomie naszego strategicznego partnerstwa ze
Stanami Zjednoczonymi, ale także
często wbrew obiegowym opiniom

dobrych relacji z innymi sojusznikami z NATO. Przychylna odpowiedź
wszystkich państw członkowskich na prośbę o wsparcie techniczne ze
strony NATO dla polskiego kontyngentu niewątpliwie przyczyniła się
do spójności sojuszu. Po okresie polemik i różnic wywołanych akcją
zbrojną w Iraku nasza inicjatywa była krokiem na rzecz normalizacji
stosunków transatlantyckich, i za to jesteśmy wdzięczni naszym
sojusznikom.
Niech żyje nam towarzysz Stalin, co usta słodsze ma od malin...
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Orlen w jajo cd.
Tydzień temu w "NIE" (nr 6/2003) napisałem, że nasz flagowy Koncern
Naftowy Orlen dokonał niesamowitej transakcji. Od Jerzego
Krzystyniaka, prezesa i właściciela spółki akcyjnej Ship-Service,
PKN kupił za 6 mln zł akcje zajęte przez komornika na poczet długu
wobec spółki z o. o. Horn w Gdańsku. Skandal ujawnił prezes Horna
Marek Lis. Na walnym zgromadzeniu wspólników Ship-Service w Płocku
22 stycznia 2003 r. osłupiałym akcjonariuszom przedstawił
postanowienie sądu i dokumenty komornicze. Zebranie przerwano "celem
wyjaśnienia sprawy". Zarząd Orlenu nabrał wody w usta.
Sprawdzamy,
o jakie akcje Ship-Service chodzi
powiedziała mi rzecznika Orlenu.
Zabrał głos Jerzy Krzystyniak z Ship-Service
w piątek 31 stycznia
2003 r. w szczecińskim oddziale swojej firmy zwołał konferencję
prasową, która miała wyjaśnić pojawiające się nieprawdziwe
wiadomości. Dziennikarze dowiedzieli się na tej konferencji od
Krzystyniaka, że to nie Ship-Service jest dłużnikiem Horna, tylko
odwrotnie, ponieważ to gdańska spółka zalega z płatnościami wobec
Ship-Service.
Prezes Krzystyniak ustosunkował się także do zarzutów dwóch aktów
oskarżenia, które czekają na rozpoznanie w szczecińskim sądzie. W
jednym prokuratura zarzuca mu działanie na szkodę Ship-Service i
przez to narażenie jej na straty, w drugim pobranie nienależnej
kwoty 1,1 mln zł z tytułu nadzoru nad spółką (pisałem o tym przed
tygodniem).
Uczestnicy konferencji usłyszeli od Krzystyniaka: zarzuty
prokuratury wobec mnie są warte tyle, co kot napłakał. Ujawnienie
transakcji z Orlenem to próba wyeliminowania Ship-Service (domyślamy
się, że i milczących nafciarzy z Orlenu, bo Ship-Service to spółka
zależna PKN) z międzynarodowego rynku paliw.
Po naszym artykule z redakcją "NIE" skontaktował się Marek Lis,
prezes i właściciel spółki Horn z Gdańska. Oświadczył, że na tydzień
przed walnym zgromadzeniem akcjonariuszy Ship-Service w Płocku
zjawił się w siedzibie jego firmy Jerzy Krzystyniak. Rozmowę z nim,
swym dawnym kontrahentem, Lis nagrał na taśmie magnetofonu (to taka
moda teraz). Krzystyniak "prosił Lisa o litość i nieujawnianie faktu
sprzedaży Orlenowi akcji zajętych przez komornika". W zamian
zaproponował dostarczanie paliw do dystrybucji przez spółkę Horn na
bardzo korzystnych warunkach.

Krzystyniak nie wiedział, że moja firma Horn od dawna nie zajmuje
się handlem paliwami, lecz tylko usługami portowymi w Trójmieście

powiedział mi Lis.
Taśmę z nagraniem rozmowy z Krzystyniakiem Lis przekazał do CBŚ,
które zajmuje się sprawą sprzedaży trefnych akcji Orlenowi. Ma,
zapewnia, czterech świadków wyznań swego byłego kontrahenta,
Krzystyniaka.
Lis w rozmowie z "NIE" określił się jako "kontrowersyjny biznesmen,"
na tyle jednak uczciwy, że swego czasu, na początku lat 90.,
"zawiadomił prokuraturę w Gdańsku o próbie wymuszenia łapówki od
spółki Horn przez spółkę Telegraf i Piczkę państwa Kaczyńskich
10
miliardów starych złotych". (Sprawę umorzono w Gdańsku z braku
dostatecznych dowodów popełnienia przestępstwa). Lis powiedział, że
tym razem nie da się zrobić w jajo, choć wie, że jego dawny
kontrahent, a teraz dłużnik
Krzystyniak powołuje się na układy z
politykami, "ale takie koneksje można o kant dupy roztłuc".
Orlen milczy wyniośle. Chcemy przypomnieć, że 19 lutego 2002 r.
zawarto umowę o sprzedaży akcji Ship-Service. Jako strona
sprzedająca wystąpiła spółka z o. o. Brends, mająca akcje
Ship-Service, a należąca do Krzystyniaka i jego córki Darii. Na
umowie widnieją podpisy: wiceprezesa zarządu i dyrektora
ekonomiczno-finansowego PKN Orlen w jednym Krzysztofa Cetnara oraz
członka zarządu, Wojciecha Weisa.
Podpisanie umowy między Krzystyniakiem a PKN Orlen poprzedziło
porozumienie z 15 lutego 2002 r. w sprawie kupna akcji Ship-Service.
Pod dokumentem widnieje podpis prezesa zarządu PKN Orlen Zbigniewa
Wróbla oraz wyżej wspomnianych panów.
Ciągle nie wiemy, dlaczego nafciarze tak dalece zaufali Ship-Service
i nie zaniepokoiły ich kłopoty prezesa Krzystyniaka z wymiarem
sprawiedliwości. Trudno uwierzyć, aby o nich nie wiedzieli. Albo
Orlen został kiwnięty, albo chciał dać się wykiwać na 6 mln zł.
Wierzymy, że działania CBŚ i prokuratury ostatecznie to wyjaśnią.
Przytaczmy co zabawniejsze fragmenty "Komunikatu Prasowego"
Spółki Ship-Service.

AKCJE ORLENU W SPÓŁCE SHIP-SERVICE NIE SĄ ZAJĘTE PRZEZ
KOMORNIKA
PKN Orlen kupił w 2002 roku 6 tysięcy akcji Ship-Servicełu.
Były to akcje serii B emitowane w roku 1996, wolne od
wszelkich praw lub roszczeń osób trzecich oraz zastawów i
innych obciążeń. Przedstawiciel spółki Horn w doręczonym
piśmie informuje, że zajęcie komornicze dotyczy akcji
emitowanych od 1994 roku a więc w momencie kiedy te akcje
jeszcze nie istniały a więc
co jest oczywiste
nie mogą być
przedmiotem zajęcia komorniczego. (...)
Aby skutecznie móc zająć akcje, trzeba je posiadać fizycznie
tzn. po prostu odebrać dłużnikowi dokument lub mieć zgodę
właściciela akcji, aby objąć je zastawem komorniczym. W naszym
przypadku nie spełniono tych warunków
Komornik nie posiada
tych akcji nie uzyskał także zgody właściciela na ich zajęcie.
(...)
Inną nie dopuszczalną kwestią jest to, że w wielu
pojawiających się informacjach i doniesieniach prasowych
kwestie biznesowych działań Jerzego Krzystyniaka, które
podejmował w przeszłości łączone są z bieżącą działalnością
spółki Ship-Service. W efekcie następuje pogorszenie wizerunku
spółki, co w prosty sposób może przełożyć się na spadek
efektywności działalności rynkowej firmy.


PS Przed tygodniem na łamach "NIE" nie podawaliśmy pełnego brzmienia
nazwiska prezesa Ship-Service. Na konferencji prasowej wystąpił on z
otwartą przyłbicą. Kamuflaż
wówczas użyty z uwagi na postępowania
prokuratorskie wobec niego
przestał być konieczny.
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Tenisówka Dramat w trzech odsłonach
Osoby dramatu:
Ona
Ja
Odsłona I. Turniej Idea Prokom Open
Ona
króciutkie blond włosy, złociście opalona cera, piegi. Goli
włosy na rękach. Aparat na zębach. Siedemnaście lat.

Słuchaj, muszę ci opowiedzieć, jaka beka, haaaa, ale beka!!! Nie
uwierzysz!

No.

Spotykam się z facetem, mówię ci, boski.

Stary?

Eee, około trzydziestki, trzydzieści dwa.

Aha, to ten, o którym mi wtedy opowiadałaś, ten, co cię podwoził
wozem po treningu?

Nie, z tamtym, który w Hossie teraz pracuje, to się już dawno nie
spotykam. Znudził mi się po prostu, wiesz, więc mu powiedziałam:
spadaj stary.

Naprawdę? Ale beka. A jeszcze niedawno byłaś taka zachwycona, że
taki zajebisty i w ogóle.

Co ty. On se teraz znalazł dziewczynę
śmiech
mówię ci jaka
brzydka! Z taką pokraką, to mu dopiero będzie dobrze.

Noo, a ten twój teraz, to co robi?

Pracuje w stoczni. Ciężka robota. Jo, ale wiesz, poznaliśmy się na
Dokerze. Grałam czelendża, no i tak jakoś zagadał i zaczęliśmy się
spotykać. Skumaj, że jak gramy przeciwko sobie mecza w czelendżu, to
on oddaje mi walkowerem.

Łeee, to bez sensu, mógłby trochę powalczyć. No, a jak randeczki,
te sprawy?

Wiesz, najczęściej to jedziemy jego wozem gdzieś na działki, na
Babie Doły albo do lasu i się pieścimy. To znaczy ja kładę się na
tylnym siedzeniu, a on na mnie i tak leżymy.

Tak po prostu leżycie?

No.

Jo, to nieźle.

No, ale spotykacie się gdzieś w kawiarni, chodzicie do kina,
spotykacie się u niego w domu?

Nie, no co ty. Przecież on ma żonę. Ona jest często w domu,
zwłaszcza wieczorami, no co ty.

Żonaty i co, niespełniony w małżeństwie?

No. Nawet dwójkę dzieci ma. Ale mówi, że ten, że mu z nią nudno,
że nie rozumieją się, czy coś.

Ty, a kochałaś się z nim?

Nie, jeszcze nie, ale już rozmawialiśmy o tym. On wszystko
zaplanował. Chce, żebyśmy zrobili to na obozie. Wiesz, on jest też
jednym z trenerów lekkiej. Mówił, że ten pierwszy raz zrobimy na
obozie. I że będziemy kochać się codziennie, kilka razy nawet.
Trochę się boję, ale może być zajebiście. A ty masz to już za sobą?

Jeszcze nie. Tyyy, no to nieźle masz wszystko zaplanowane. A
myślałaś o zabezpieczeniu?

On o wszystko zadba, tak mi powiedział.

A jak rodzice?

Co? Aha, no wiesz... Mówię, że jadę do miasta albo coś. I jadę.
Matka to nie, ale ojciec, jakby się dowiedział, to by rozpirzył to
wszystko w diabły. Patrz tego starego pierdziela. Siedzi tam na
trybunie prasowej. A oglądaj se, oglądaj meczyk pierdzielu jeden

obie w śmiech.

A całujecie się i ten?

No pewnie. Najbardziej to lubię z języczkiem, to dopiero czad.
Pierwszy raz pocałowaliśmy się zaraz na początku. To było tak, że
jakieś dwa lata temu zaparkowaliśmy koło Arki i poszliśmy się
przejść do tego lasku obok, nie?

No.

I jak tak chodziliśmy po tym lasku, to gdzieś jacyś pijacy byli.
Coś tam gadali i się przestraszyłam. I powiedziałam, że się boję. A
on wtedy przytulił mnie pierwszy raz mocno i pocałował. Ty, skumaj
tą lolitkę.

Co?

No, tą małą, co tu siedzi. Skumaj sweterek i kolczyki, wygląda jak
dorosła.

Jo, to raczej, jak już to ty jesteś lolita, się umawiasz przecież
z takim, no... dojrzałym facetem.
Odsłona II. Kasyno wojskowe
Dwa, trzy miesiące później. Ona
kilka bluz na sobie, polar, dresy.
Torba tenisowa. Rzęsy pociągnięte czarną maskarą i krwistoczerwone
paznokcie. Jedzenie wchodzi
między aparat korekcyjny.

Nie skumasz, jaka beka!!!

No. Tylko ciszej, wiesz, ludzie siedzą.

Skumaj
konspiracyjny szept
coś się dzieje, ale ci powiem po
kolei. Wiesz, wtedy w Sopocie wysłałam mu tego SMS-a, którego żeśmy
razem układały, tego erotycznego, kojarzysz?

No i...

I ten jemu się spodobał, nie? Ale nie o tym chciałam... Bo chodzi
mi o to, że wiesz, jak mu wysyłam SMS-y, piszę, kiedy się spotkamy i
w ogóle, a on w ogóle nie odpowiada na nie. I wiesz, i potem, jak
się spotykamy na korcie, nie?, to ja go pytam, dlaczego mi nie
odpisujesz, a on wtedy, że wiesz, że nie miał czasu.

Akurat. Nie ma czasu, żeby zadzwonić albo przesłać SMS-a..., bez
przesady. Na pewno jest sam w domu przez jakiś czas albo wiesz, no,
przecież wraca z pracy kolejką i co, też nie ma czasu?! Po prostu
się miga.

Tak coś też zaczynam podejrzewać, wiesz. Że nie ma czasu, niech mi
nie pierdoli takich głupot. Kiedyś to sam dzwonił, a teraz nie ma
czasu, jo! od razu.

I co zrobisz?

Nie wiem, nie wiem kurde, co się dzieje. Mówi, że nie mógł wysłać
SMS-a, bo wieczorem jego żona siedzi w domu. Ale wiesz, przecież
cały czas ona tam nie siedzi, żeby mi nie mógł wysłać SMS-a, nie? A
w ogóle jak sobie tak pomyślę, że on w nocy śpi z żoną... To mnie
normalnie zazdrość bierze. Myślisz, że oni to robią?

No pewnie, że tak, a ty myślałaś, że co małżeństwo robi w łóżku w
nocy, przecież sama mówiłaś, że dwójkę dzieci mają.

Cicho, weź se nie żartuj. Wolę nie myśleć, że ona z nim...

A co ty sobie wyobrażałaś. Mówię ci, zastanów się. Wiesz, pomyśl
obiektywnie, że facet ma niezłe szczęście, w domciu obraca żonkę, z
tobą się spotyka... Myślisz, że on zostawi żonę i dwójkę dzieci? No,
a zrobiliście to już?

Nie, no przecież mówiłam ci, że dopiero na obozie w grudniu.

Aha, to jeszcze trochę czasu jest. Mówię ci, zastanów ty się
jeszcze.

... A wiesz, co mnie najbardziej wkurzyło? Słuchaj, byłam na
Dokerze, nie? I ten, był czelendż i pytam go, dlaczego nie odpisuje.
On, że nie miał czasu i w ogóle. I się zbiera. Wiesz, ja do niego
mówię, a on se idzie. Skumaj to! Ja mówię poczekaj i że chcę z tobą
porozmawiać, nie?, i że czekam tam na schodach. O mówi, że zaraz
przyjdzie. No to ja czekam. Pięć, piętnaście, trzydzieści minut. Pół
godziny! W końcu się wkurzyłam i idę na korty. I wiesz co? On se
gada z kolegami. Ja do niego, że czekałam i w ogóle. Ty, a on sobie
idzie! Wiesz, ja mówię, dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać i w
ogóle, że jak nie chcesz się ze mną spotykać, to mi to powiedz, a
nie że mnie olewasz i nie odpisujesz na SMS-y. I on wtedy do mnie:
słuchaj dziecko, po prostu nie miałem czasu, teraz też nie mam. I
idzie sobie na kolejkę. Zapierdala przez ulicę, nie?, a ja na niego
wołam, a ten nic. I wiesz, dziecko do mnie powiedział, jakbym,
kurwa, dzieckiem była. I wiesz, i tak się wpierdzieliłam, że nie
wiem, co robić.

Wiesz, wydaje mi się, że ten, że powinnaś z nim poważnie pogadać,
czy mu po prostu zależy na tobie, czy nie. Bo z tego, co mówisz, to
mi się tak wydaje, że on, no wiesz, z tego wynika, że on, nie wiem,
nooo... może nie chce się z tobą spotykać.

No.
Zaczyna się rozklejać. Płacze.

Bo wiesz, ta żona i w ogóle, i wiesz i do mnie dziecko gada,
dziecko, kurwa, jak chce się całować, czy coś, to kochanie, tego
śmego, a jak ten, to dziecko na mnie woła! Pierdolnięty jakiś. I co
ja mam teraz robić?

Słuchaj, co ja ci mogę powiedzieć? Mówiłam, pogadaj z nim. Prosto
z mostu: chcesz się dalej spotykać, czy nie.

Ale właśnie... to nie, to nie jest... takie pro... proste. Bo jak
go ko... kocham, ja go, kurwa, kocham i wiesz... chcę się z nim
spo... tykać i, i nie, nie wyobrażam sobie
pociąga nosem
jakbym
się wiesz, nie spotykała...

Ale posłuchaj. Dobra, okeeej, możesz się z nim spotykać, ale
wiesz, on ma żonę i dzieci, myślisz, żeby rzucił to wszystko?

Myślałam, że... wiesz, że on mnie też... kocha.

Spoko, luz. Spokojnie się zastanowić musisz. Po prostu spytaj się
go, nie? Czy cię kocha, nie? No.
Odsłona III. Bieg jesienny

Hej, też biegniesz?

No... kurwa, ja pierdolę, nie widzę go nigdzie, muszę go, kurwa,
gdzieś znaleźć.

Hej, ty się lepiej skup na biegu, jego to se później znajdziesz,
nie?
Po biegu

I co, które miejsce?

Siódme.

Super, ja pierniczę, kongratulejszons!

Eeee tam, ojciec i tak będzie niezadowolony. Powinnam być
pierwsza!
Autor : Dorota Janiszewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jazda polska
Wicepremier Pol, budowniczy autostrad, dobrze zasłużył się Polsce.
Autostrada A4 ma w przyszłości stanowić ważny ciąg komunikacyjny
Europy
będzie łączyć Niemcy z Ukrainą. Na razie podziwiać
autostradę można na Opolszczyźnie
tam gdzie przebiega jej
najdłuższy kawałek
jakieś 140 km. Ciągnie się od Wrocławia, a
kończy gdzieś w polu pod Gliwicami.
Zadęcie i kanty
W lipcu 2001 r. uroczystego otwarcia autostrady z udziałem
przedstawiciela Unii Europejskiej oraz arcybiskupa dokonał ówczesny
minister transportu Jerzy Widzyk.

Zależało nam na tym, żeby nie trzymać gotowego produktu, kiedy na
zatłoczonych drogach ginie tyle ludzi
mówił wówczas Eugeniusz
Mróz, dyrektor Biura Budowy Autostrady. W nagrodę za dobrze wykonaną
robotę Mróz awansował na dyrektora Generalnej Dyrekcji Dróg
Publicznych w Warszawie.
W dwa miesiące po uroczystości Najwyższa Izba Kontroli zawiadomiła
prokuraturę o popełnieniu przestępstwa podczas budowy autostrady.
Okazało się, że koszt budowy jest wyższy od planowanego aż o 50 mln
euro. Dlatego że np. wykonawcy zawyżali koszt wycinki drzew oraz
innych robót. Oprócz NIK zawiadomienie do prokuratury złożył zarząd
Opolskich Parków Krajobrazowych. Budowniczowie autostrady oprócz
zasyfienia bezcennego parku wyasfaltowali... chronioną prawem leśną
drogę.
Pieniądze i nieudolność
Autostrada powstała m.in. za pieniądze z dwóch kredytów (125 i 100
mln euro) zaciągniętych w Europejskim Banku Inwestycyjnym (EBI). Od
1998 r. z forsy podatników spłacane są odsetki od tego. Bulić je
będziemy aż do 2016 r. Oprócz tego spłacamy raty; np. za kredyt 125
mln
ponad 8 mln euro rocznie. Bulimy, choć autostrada powinna na
siebie zarabiać. Szmalec trzepać miał wyłoniony w drodze przetargu
koncesjonariusz, czyli administrator, który pobierałby m.in. opłaty
za przejazdy
w sumie około 170 mln zł rocznie. Z tych pieniędzy
miały być spłacane kredyty.
Administratora nie ma, choć zaczęto go szukać już w 1997 r. Po dwóch
latach dano sobie spokój. W 2000 r. poszukiwania wznowiono i znów
zaprzestano, bo pewien mądry człowiek w rządzie wpadł na pomysł,
żeby administratora zastąpić winietami. Gówno z tego wyszło,
poszukiwania rozpoczęto więc po raz trzeci. Jak oceniają optymiści,
doczekamy się go być może w 2005 r. Na znalezienie w Pomrocznej
firmy, która zaopiekowałaby się 140-kilometrowym kawałkiem asfaltu,
potrzeba więc 8 lat! Aż strach pomyśleć, co by było, gdybyśmy mieli
tysiące kilometrów autostrad.
Trupy i złodzieje
Ten, kto dopuścił do tego, że od tylu lat nie ma administratora,
który oprócz pobierania opłat za przejazdy zająłby się także
monitoringiem oraz stworzeniem kompleksowej infrastruktury, ma na
sumieniu ludzkie życie. Na autostradzie dochodzi bowiem do
tragicznych i bezsensownych wypadków.
Oprócz znaków drogowych i ekranów dźwiękochłonnych łupem złodziei
padają siatki, bramy i inne metalowe elementy ogrodzenia
oddzielającego jezdnię od pól i lasów. Po jezdni wałęsają się
zwierzęta. Przed trzema laty zginęło dwóch kierowców, którzy wyszli
na drogę usunąć potrąconego dzika. Gdy ściągali zwierzę z jezdni,
walnął w nich rozpędzony samochód.
Okazuje się, że przyczyną śmierci człowieka może być też brak...
stacji benzynowej. Dwa tygodnie temu ciężarówka pieprznęła w pomoc
drogową, która pomagała kierowcy, w którego aucie zabrakło
benzyny... Zginęły trzy osoby. Parodią była akcja ratunkowa. W
wyniku nieporozumienia z innymi służbami pogotowie nie mogło trafić
na miejsce wypadku, nie ma bowiem skoordynowanego systemu
ratownictwa. Policja, straż i pogotowie działają na własną rękę.
Nic nie ma
Co to za autostrada, na której nie mam gdzie przeprowadzić kontroli
nie ryzykując, że skończę jak ci nieszczęśnicy z pomocy drogowej.
Nie tylko nie ma miejsc, gdzie można bezpiecznie
zatrzymać auto do kontroli, ale także nie ma gdzie odstawić
cieknącej cysterny, wymienić bezpiecznie koła, odpocząć, zdrzemnąć
się przez kilka minut w samochodzie. Nic nie ma. Jest tylko dobry
kawał porządnej drogi bez skrzyżowań. Dlatego i policja, i straż
pożarna już w fazie projektu zgłaszały zastrzeżenia, ale nie
znalazły one zrozumienia w oczach budowniczych
alarmował na łamach
prasy młodszy inspektor Jacek Zamorowski, naczelnik Wydziału Ruchu
Drogowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu ("Nowa Trybuna
Opolska" z 9 marca 2004 r.). I dalej: Na autostradzie, jak na każdej
innej drodze, nie działa na razie żaden skoordynowany system
ratownictwa drogowego. Nie widziałem żadnego dokumentu mówiącego o
powołaniu policji autostradowej. Służbę na autostradzie pełnią
doraźnie na zmianę jednostki policji, przez których teren przebiega
trasa A-4. Aby spełnić standardy europejskie, nasza policja
autostradowa powinna mieć 50 etatów, minimum sześć samochodów i tyle
samo motocykli. W Europie na każde 100 km autostrady przypada bowiem
średnio 50 policjantów. Oznacza to, że na zmianie służbę
bezpośrednio pełni około czterech patroli. My mamy jeden patrol,
który pojawia się na autostradzie raz lub dwa w ciągu ośmiu godzin.
Nie może być inaczej, skoro cała sekcja ruchu drogowego liczy w
Opolu zaledwie 50 osób, a w powiatach od 7 do 15. I obsługują cały
powiat, a nie tylko autostradę.
Polski porządek
W styczniu 2003 r. rozgoryczone władze województwa opolskiego
skierowały do ministra infrastruktury Marka Pola pismo: Początkowa
duma i satysfakcja z faktu, że Opolszczyzna jako jedyne w kraju
województwo ma zakończony program budowy autostrad, zmienia się w
coraz większe rozczarowanie. Oto wysiłek kilku tysięcy budowniczych,
a wreszcie obciążenie dla wszystkich podatników, którzy partycypują
w spłacie zaciągniętych kredytów, staje się daremnym trudem. Staje
się też złym przykładem niedokończonej roboty, nazywanej przez
niechętnych nam obcokrajowców polskim porządkiem. (...) Ten smutny
obraz rzeczywistości jest powodem uzasadnionej krytyki użytkowników
autostrady, kpin zagranicznych gości, a zwłaszcza coraz silniejszych
głosów mieszkańców Opolszczyzny obwiniających zarówno Wojewodę, jak
i Zarząd województwa opolskiego o grzechy bezczynności i
zaniechania.
* * *
Szacuje się, że opolski odcinek autostrady przemierza co miesiąc
około 350 tysięcy samochodów. Zakładając, że samochodem podróżują
tylko dwie osoby, wychodzi 700 tysięcy ludzi.
Drodzy obywatele. Nie zarzucajcie ministrowi Polowi, że nie buduje
autostrad. Pomyślcie o tych 140 km asfaltu, spłacanych kredytach i
700 tysiącach ludzi, którzy narażają zdrowie i życie. I cieszcie
się, że nie ma w Polsce więcej autostrad.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stara kobieta i morze "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gnojenie gnoja
W biurze Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta Warszawy działa Zespół
ds. Pomocy Ofiarom Przestępstw z udziałem niezniszczalnego rygorysty
Krzysztofa Orszagha. Zajmuje się nie tym, co do niego należy, np.
tematycznie szkolnictwem, lecz terytorialnie ogólnopolskimi
projektami. Wystąpił do ministra edukacji i Sejmowej Komisji
Edukacji, aby w szkołach w całym kraju wprowadzić mundurki, bo to
ukróci stosowanie przez uczniów przemocy. Pomysł powstał w związku
ze słynnym znęcaniem się uczniów nad nauczycielem angielskiego z
Torunia.
Jeśli wpadnie komuś do łba jakiś idiotyzm, to na pewno któryś z
Kaczorów go przygarnie. Przypadki znęcania się nad belframi wynikają
oczywiście z niechęci uczniów do instytucji szkoły i osób, które ją
reprezentują. Zakazać młodym ich ukochanej swobody i wtłoczyć w
mundury powodowałoby pogłębienie tej nienawiści, sprzeciw i agresję.
Przy tym mundur wcale nie niszczy rozwydrzenia. Tak zwana fala w
wojsku jest przecież dziełem umundurowanych.
Mundurek wymyśla się nie tylko na złość młodzieży, ale i jej
rodziców. Zwiększyłby on znacznie wydatki na dzieci. Aż dziw, że
otoczenie Kaczyńskiego od razu nie proponuje przyjęcia dawnego
modelu szkół brytyjskich: umundurować, skoszarować i batożyć.
Myśliciele od Kaczorów są tak oderwani od rzeczywistości, że jednego
nie zauważyli: młodzież sama się munduruje. Ubiera jednakowo zgodnie
z nakazami bieżącej mody nastolatków, gdzie ideałem jest
naśladowanie strojem innych. W środowisku Kaczyńskich nie po to ma
się oczy, żeby patrzeć, tylko żeby ciskały gromy.
Autor : J.U.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Chodnik z nagrobków
Proboszcz parafii w Sobiesękach (diecezja kaliska) położył chodnik
koło kościoła. Do jego budowy użyto, za wiedzą i zgodą proboszcza,
obmurówki z nagrobków z ewangelickiej części cmentarza. Proboszcz
parafii ewangelicko-augsburskiej w Kaliszu interweniował u biskupa
kaliskiego, a także na policji. Biskup zadzwonił z przeprosinami za
demontaż grobów. Proboszcz nie. Popiera go część parafian. A
wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby pastor parafii
ewangelickiej użył do budowy chodnika nagrobków z katolickiej części
cmentarza...
10 proc. szatana
Pierwszego egzorcystę w diecezji sosnowieckiej powołał fioletowy
Adam Śmigielski. Ksiądz Patyk ma już pierwsze doświadczenia w
wyrzucaniu Złego z opętanego nim człowieka. Zdobył je w Szwecji.
Według tego specjalisty, tylko 10 proc. zgłoszeń do egzorcysty to
rzeczywiste opętanie przez Złego, reszta to choroby psychiczne.
Opętanego przez Złego można rozpoznać po awersji do krzyży,
medalików i wody święconej oraz mówieniu nieznanymi językami.
Przypomnijmy też, że swoich egzorcystów mają już diecezje katowicka,
bielsko-żywiecka, częstochowska, gliwicka, szczecińska. W całej
Pomrocznej Złego wypędza już kilkudziesięciu czarnych. Jedną z
najściślej chronionych w Kościele kat. tajemnic jest cennik ich
usług.
Spóźniona Łódź
Już 30 spośród 43 łódzkich radnych podpisało się pod uchwałą o
nadaniu papieżowi Janowi Pawłowi 2 tytułu Honorowego Obywatela
Łodzi. W Łodzi są już dwa pomniki J.P. 2, plac jego imienia i
szkoła. Czekamy na kolejne oryginalne pomysły. Przy okazji
odnotowujemy, że miasto Jarosław obchodziło
uroczyście!
już
trzecią rocznicę nadania J.P. 2 tytułu Honorowego Obywatela.
Gratuluję poprzedniej Radzie i burmistrzowi tej cennej inicjatywy

powiedział pan obecny burmistrz Jarosławia. Zapomniał nadmienić że
oryginalnej.
Redemptorysta oskarżony
Ojciec Henryk K., rektor klasztoru redemptorystów w Toruniu
zasiądzie na ławie oskarżonych w procesie o śmierć robotnika, który
zginął w 2002 r. w czasie prac remontowych przy klasztorze. Roboty,
jak ustalił prokurator, były prowadzone nielegalnie, a załoga
pracowała na czarno. Prokurator zarzuca zakonnikowi, że nie
powiadomił o rozpoczęciu prac przy klasztorze (i nie czekał na
zgodę) wydziału budownictwa w toruńskim magistracie, co było jego
obowiązkiem jako inwestora. Zakonnik nie przyznaje się do winy.
Na co choruje arcybiskup
Biskup elbląski Śliwiński jest świadkiem w głośnym procesie o długi
przypisane ks. Halberdzie i parafii św. Jerzego. Fioletowy jednak
nie pojawia się na rozprawach
trzykrotnie przysłał sądowi
zaświadczenie, że jest chory. Wysoki sąd odważył się zirytować i
wysłał do biskupa lekarza
biegłego sądowego, który stwierdził, że
i owszem, kiedyś biskup miał infekcję, ale już jest zdrowy i może
zeznawać. Widzieli to zresztą mieszkańcy Elbląga
biskup prowadził
bowiem drogę krzyżową. Najwidoczniej dla biskupa są drogi cięższe i
trudniejsze od krzyżowej.
Kwaśniewski i wartości chrześcijańskie
Prezydent Kwaśniewski podróżuje po Polsce i zachęca do głosowania na
tak w przyszłym referendum w sprawie wejścia Pomrocznej do Unii
Europejskiej. Był w Toruniu, gdzie zapewnił m.in., że po wstąpieniu
do UE Polska nie przestanie być krajem katolickim i nie zatraci
wartości chrześcijańskich. Naszym zdaniem, prezydent narusza
prerogatywy swoich przyjaciół-biskupów i kradnie im zmartwienia.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Co się niesie w SMS-ie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pochyłe drzewo lewicy
Magnat PRL, twórca kombinatu Igloopol, przyjaciel prezesa Polonii
Amerykańskiej Edwarda Moskala, zaufany człowiek SLD, poseł
Najjaśniejszej, burmistrz odradzającej się Dębicy.
Czy prokuratura nie okaże się za krótka, by zmierzyć się z legendą
Edwarda Brzostowskiego i jego biznesowym imperium?
Brzostowski zrzekł się immunitetu poselskiego, żeby zostać
burmistrzem Dębicy. Było to posunięcie samobójcze. 29 stycznia 2003
r. burmistrz Edward Brzostowski został zatrzymany przez
funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego. Prokuratura Okręgowa w
Rzeszowie zarzuca mu, że jako prezes spółki Dexpol wystawiał
fałszywe faktury i współpracował z grupą oszustów. Brzostowski
został zwolniony po wpłaceniu 50 tys. zł kaucji, lecz zabrano mu
paszport. Poręczenia udzielił koledze poseł Grzegorz Tuderek (SLD).
Sprawa Brzostowskiego jest częścią afery paliwowej, zwanej też
cypryjską pralnią pieniędzy, wałkowanej przez liczne media w tym
"NIE". Tym razem ciekawi nas kariera polityczna twórcy sieci firm,
którymi zajmują się prokuratury w Tarnowie, Krakowie, Opolu, Toruniu
i Rzeszowie.
Wódka z ministrami
Niedawno Brzostowski święcił triumf w wyborach do Sejmu. Prominenci
SLD, którzy go popierali, głusi byli na sygnały alarmowe, w tym
artykuł "Na lewicy jest lewizna" ("NIE" nr 39/2001). Legenda magnata
PRL, twórcy kombinatu Igloopol i budowniczego Dębicy działała na
wyborców jak lep na muchy. Uczepieni Wielkiego Eda do zaszczytów i
stanowisk dojść mogli także bezbarwni aparatczycy miejscowego
Sojuszu.
Już po roku Brzostowski miał dosyć parlamentu. Przed kamerami
Polsatu oświadczył wszem i wobec, że w Sejmie to był burdel. Gorzej
nawet, bo w burdelu porządek musi być. Wobec tego on, Brzostowski,
składa mandat poselski i kandyduje na burmistrza w rodzinnej Dębicy.

Wykładowca prawa na Uniwersytecie Rzeszowskim, dr Antoni Bewszko,
zawiadomił prokuraturę, że
nazywając publicznie Sejm burdelem

Brzostowski dopuścił się przestępstwa znieważenia naczelnego organu
władzy państwowej. Oczywiście oburzanie się na dosadne słowa to nie
jest specjalność "NIE".
Dębica od 12 lat upada. Ja przywrócę jej wielkość
obiecał kandydat
na burmistrza. Już ma dwóch inwestorów, gotowych zbudować fabryki
nad Wisłoką. Pomoże mu kumpel, prezes Kongresu Polonii Amerykańskiej
Edward Moskal.
Ma w programie tyle inwestycji, że nie wiadomo, od której zacząć

wobec tego proponuje losowanie (!). Weźmie za twarz miejscowych
biznesmenów, żeby wspierali sport i kulturę. Zabroni zakładom
oponiarskim organizowania festynu "Dębica-Dębicy". Sam zdecyduje, na
co sponsorzy różnych imprez mają wydawać pieniądze. Wiele potrafi
załatwić dla Dębicy, gdyż pije wódkę z ministrami rządu Millera.
I znów się udało: w drugiej turze Wielki Ed pokonał dotychczasowego
burmistrza Władysława Bielawę ze Wspólnoty Samorządowej (dawniej
AWS) różnicą 1418 głosów.
Końskie zdrowie
Urzędowanie rozpoczął Brzostowski od zaskakującego oświadczenia, że
jest zdrowy jak koń. Była to aluzja do listu otwartego Bielawy do
wyborców, który przypisywał konkurentowi prymitywny despotyzm,
niewypłacanie wynagrodzeń pracownikom, nadużywanie alkoholu i zły
stan zdrowia (II grupa inwalidzka). Brzostowski wytoczył za to
Bielawie proces, ale przegrał.
Brzostowski udowodnił jednak, że czuje się świetnie. Energicznie
wziął się do czystek w ratuszu: bez słowa wyjaśnienia wyrzucił 7
osób, po czym
również bez wyjaśnienia
2 z nich przyjął na nowo.
Otoczył się ludźmi z upadłego Igloopolu oraz własnej firmy Dexpol.
Posady w ratuszu dostali m.in. Grażyna Brożyna z Dexpolu, ważny
świadek w sprawie Brzostowskiego, oraz jej syn.
Pierwszym zastępcą Wielki Ed zrobił Zygmunta Żabickiego, faceta bez
uprzedzeń ideologicznych. Za komuny działacz PZPR, w Pomrocznej był
burmistrzem Dębicy z ramienia wałęsowskiego BBWR, potem oferował swe
usługi PSL, AWS i Blokowi dla Polski. Na koniec wrócił na łono
lewicy.
Poprzedni burmistrz zadowalał się jednym zastępcą. Brzostowski
potrzebuje dwóch. Jednym z nich został
Kazimierz Malczak, dyrektor
w Igloopolu.
Kiełbasa dla plebsu
Wielki człowiek, jakim jest Wielki Ed, nie mógł urzędować w skromnym
gabineciku po Bielawie. Na swój nowy gabinet zaanektował
reprezentacyjną salę ślubów tłumacząc, że nie jest potrzebna
mieszkańcom, gdyż większość z nich bierze śluby konkordatowe w
kościele. Zmiany widać też na parkingu przed ratuszem: na rozkaz
Brzostowskiego zarezerwowano miejsca dla jego Mercedesa i bryk
innych prominentów, portierzy zaś i straż miejska non stop pilnują,
żeby jakiś, tfu, interesant bezczelnie tam nie zaparkował.
SLD-owska ekipa pod wodzą Brzostowskiego nie omieszkała podwyższyć
sobie uposażeń. Dla burmistrza
o 700 zł, co daje 9700 zł brutto.
Diety radnych wzrosły o 40 proc.
Wielki Ed pragnie być popularny. W schyłkowej PRL zakodował sobie,
że ludność pożąda przede wszystkim mięcha. Na dzień przed Wigilią
obdarował pracowników Urzędu Miasta i miejskich spółek, ogółem około
1000 osób, paczkami zawierającymi po dwa kilo kiełbasy i kilo
szynki. Obdarowani sarkali jednak, że w zeszłym roku AWS-owska
władza dała im bony do supermarketu po 400 zł. Podejrzewali, iż nowy
burmistrz wszedł w porozumienie z miejscowymi zakładami mięsnymi,
które miały w magazynie towar zagrożony przeterminowaniem. Nazwano
to złośliwie aferą kiełbasianą.
Złote interesy
Największą transakcją burmistrza Brzostowskiego było nabycie za 5
mln zł od Agencji Mienia Wojskowego koszar po zlikwidowanej
jednostce
18 ha gruntu i budynków z czasów Franciszka Józefa.
Poprzedni burmistrz negocjował nieodpłatne przejęcie tego majątku i
był bliski sukcesu.
Brzostowski twierdził, że kupuje koszary, aby je sprzedać
Uniwersytetowi Rzeszowskiemu na miasteczko akademickie. Uniwersytet
jednak, który ma kłopoty ze swym dalszym istnieniem, nie wszedł w
ten interes. Akademia Ekonomiczna z Krakowa też nie dała się
namówić. Co tydzień burmistrz ma nowy pomysł: może przenieść do
koszar Komunalny Zakład Budżetowy? Nic z tego. A może przerzucić tam
Urząd Miasta, a w jego dotychczasowej siedzibie, oszklonym biurowcu
typu "Lipsk", urządzić mieszkania socjalne? To absurd, ponieważ
przeróbka biurowca kosztowałaby więcej niż budowa nowych mieszkań.
Ostatni pomysł to ulokowanie w koszarach muzeum. Niestety, zbiory
Towarzystwa Miłośników Ziemi Dębickiej mogą zająć najwyżej dwa
pokoje...
Dlaczego Wielki Ed uparł się zaciągnąć 5 mln zł kredytu na ten
bezsensowny nabytek? Trop podsuwa "Obserwator Lokalny": Na spłatę
tego zobowiązania mają być przeznaczone pieniądze uzyskane ze
sprzedaży hotelu Igloopol.
Dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że nabyciem miejskiego hotelu
zainteresowany jest biznesmen z Gdańska Janusz Cz. Mamy świadka,
któremu tenże Cz. zwierzył się, iż firmy Brzostowskich są mu winne 1
mln zł. Dlatego dębicka elita szepcze po kątach, że cena hotelu ma
być umyślnie zaniżona, aby w ten sposób spłacić panu Cz. dług
Brzostowskich. Jeśli to nieprawda, burmistrz powinien wystawić hotel
na przetarg i walczyć o uzyskanie maksymalnej ceny. Jakkolwiek się
to skończy, rządy głowy rodziny ściganej przez wierzycieli,
komorników i windykatorów muszą budzić wiele podejrzeń.
Burmistrz częściowo uczciwy
Wkrótce po powrocie z przesłuchania Brzostowski pojawił się na sesji
Rady Miasta, gdzie wygłosił nieco bełkotliwe oświadczenie: Nie
oczekujcie, panowie dziennikarze, że ja zrezygnuję z funkcji
burmistrza, bo do skazania jeszcze jest daleko. Oświadczam, że będę
robił wszystko, by sprawa była umorzona. Mam czyste ręce. I nie
liczcie na to, że Brzostowski załamie się pod względem perfidnej
nagonki, która się gdzieś koło mnie toczy. To nie służy mnie i wam
także, myślę, bo trzeba być w części uczciwym. Mnie nikt nie osłabi.

Ani jeden radny nie ośmielił się zabrać publicznie głosu. Tylko
Wspólnota Samorządowa zdobyła się na apel do burmistrza, by podał
się do dymisji: Dalsze pozostawanie Pana na urzędzie może tylko
zaszkodzić Dębicy.
Dzień przed zatrzymaniem Brzostowski podpisał umowę przedwstępną
sprzedaży jednej ze swych posiadłości, pałacu w Siarach, za okrągłą
sumkę 75 mln zł. Trzeba trafu
firmie paliwowej nie podejrzewanej
dotąd o pranie pieniędzy. Jak wobec tego potraktować poselskie
oświadczenie majątkowe Brzostowskiego, w którym przyznał się do
majątku wartości 8 mln zł, a pałac w Siarach wycenił na 425 tys. zł?
Dziś twierdzi, że wartość rezydencji wzrosła ponad 176 razy,
ponieważ ją wyremontował. Prokurator zabezpieczył nieruchomość na
poczet grożących Brzostowskiemu kar finansowych.
Proszeni o komentarze lokalni politycy mówią jak jeden mąż: nic o
tym nie wiem, jestem zaskoczony. To czysta obłuda, bo wszyscy
słyszeli o kombinacjach w innych firmach klanu Brzostowskich

Polgryf International i Polgryf Pak
które od dwóch lat bada
prokuratura w Tarnowie.
Wiesław Ciesielski, dawniej szef SLD na Podkarpaciu, dziś
wiceminister finansów, twierdził, że dopóki nie ma prokuratorskich
zarzutów, Brzostowski jest czysty. Ostatnio Ciesielski zmienił ton:
Jeśli jest winien, to poniesie odpowiedzialność. Nie będzie taryfy
ulgowej. Szef SLD w Dębicy Stanisław Skawiński nabrał wody w usta.
Piastuje godność wicestarosty.
Maria Mazur i Zbigniew Kozioł wyrzuceni z SLD za brak pokory wobec
burmistrza nie liczą na to, że partia zwróci im honor, wyrzucając w
zamian gromadę przydupasów Brzostowskiego. Ci bowiem wykombinowali
nową linię obrony
ich szef jeszcze nie został skazany; jest więc
nie do ruszenia. A śledztwo i proces mogą potrwać parę lat
akurat
do końca kadencji władz samorządowych.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stopa na rękę
Wbrew pozorom nie ma wygodniejszego i bezpieczniejszego zajęcia w
Rzeczypospolitej niż prowadzenie polityki gospodarczej i finansowej.
Minister Belka bez mała Pana Boga za kolana chwycił i nie dziwić się
jego dobremu samopoczuciu. Jeśli bowiem wskaźniki pójdą w górę,
wykresy osiągną Everesty, a bezrobocie stopnieje niczym masło na
Seszelach, jego to będzie zasługą i chwałą. Jeśli zaś przydarzy się
odwrotnie, będzie można spuścić bezradnie ręce, bo Balcerowicz nie
spuścił stóp, a cóż zrobić, jeśli stopa ręki nie umyje. Przy czym w
błędzie jest ten, kto sądzi, że jeśli Balcerowicz spuści, to spuści.
On już spuszczał parę razy, a nadal nie spuścił. I tak będzie
zawsze.
Tadeusz Różewicz napisał w jednym ze swoich wspaniałych wierszy, że
w dawnych czasach było przynajmniej solidne, mieszczańskie dno
w
ostateczności na nie się właśnie spadało. Niestety, dzisiaj nie ma
już dna i spadać można w nieskończoność. Podobnie jest z
Balcerowiczowym spuszczaniem. Ile by spuścił, to zawsze trzeba
więcej
nawet kiedy osiągnie już zero. Bo wtedy będzie przecież
mógł dać po sto milionów
jak to wyliczył ongiś pewien nasz wybitny
przywódca. Balcerowicz to właśnie wie i dlatego nie spuszcza.
Lud nie wie, co to takiego te stopy, ale rozumie, że żeby chodzić,
stopy muszą być przy ziemi, czyli nisko. Reszta to już mędrkowanie.
Zawsze się znajdzie jakiś judasz, co wszystko na głowie postawi
(wtedy stopy są do góry). Gdyby nie judasz, to szczęście by panowało
na ziemi. Więc spuścić go z wodą za to, że nie spuszcza?
O nie! Na to się tylko dobrodusznie Unia Pracy i PSL nabrały. Belka
jest mądrym politykiem. On wie, że srebrniki, za które Balcerowicz
zdradza naród, są gwarancją jego słuszności.
Jakby Balcerowicza nie było, toby go wymyślił.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pranie w Odrze
Zainspirowało mnie lanie, które dostał od stoczniowców pan Waluś,
prezes firmy odzieżowej Odra S.A.
Polazłem tropami, które teraz bezinteresownie przekazuję tak zwanym
organom ścigania. Chodzi o ten fragment kodeksu karnego, w którym
jest coś o działaniach na szkodę własnej firmy, przekroczeniu
uprawnień itp.
Ta dociekliwość bierze się stąd, że w ciasnym łbie nie może mi się
pomieścić, jak to było: Odra S. A. miała i ma od cholery
kontrahentów. Strajki personelu Odry polegają na wywieszeniu flagi.
Krawcowe i krojczynie kroją oraz szyją aż się kurzy. Do zakładu co
chwila podjeżdżają samochody i wywożą gotowe ciuchy, które sprzedają
się znakomicie w polskich i zagranicznych sklepach. Nie są to bowiem
byle dżinsiaki, tylko znakomity materiał prosto z Niemiec. W
fabrycznym sklepie Odry zawsze jest sporo klientów. A kasy w Odrze
S. A. jak nie było, tak nie ma. Podobno...
* * *
Ustaliłem, że odbiorcy towaru nie zalegają i nie zalegali Odrze z
zapłatą za odebrany towar. A jednak zarząd firmy prawie przez rok
nie miał pieniędzy na płace dla szwaczek.
Straty
14 mln zł
znacznie przekraczają wartość majątku firmy.
Dlaczego więc nowa prezes Wiesława Hoffman, Zarząd i Rada Nadzorcza
spółki nie występują do sądu o ogłoszenie upadłości? Z takim
wnioskiem nie wychyla się też najpoważniejszy wierzyciel
ZUS.
Zaległe składki od Odry to 3 mln zł. ZUS uznał odzyskanie pieniędzy
za niemożliwe? A co mają uczynić krawcowe, skoro nie zapłacono za
nie składek
podstawy do przyszłych świadczeń emerytalnych? I
dlaczego prokuratura w Szczecinie oddaliła dwa kolejne wnioski
"Solidarności 80" (składane na długo przed poturbowaniem Walusia) o
popełnieniu przestępstwa przez Zarząd i Radę Nadzorczą?
Ówczesny księgowy Odry już po roku działalności spółki alarmował o 8
mln zł strat. Proponował podjęcie kroków upadłościowych. Grochem o
ścianę.
Dopiero teraz Delegatura Ministerstwa Skarbu Państwa w Szczecinie
wykazała czujność. W piśmie z 2 września 2002 r. do prezeski Hoffman
grozi zerwaniem umowy leasingowej, która łączy skarb państwa z Odrą.
W kilka tygodni po zlaniu byłego prezesa i w kilkanaście miesięcy po
pierwszych protestach szwaczek.
* * *
Odra, dawny zakład państwowy, w 1999 r. przekształciła się w spółkę
akcyjną w oparciu o kapitał założycielski 600 000 zł (nigdy potem
nie podwyższony) i majątek ZPO Odra przekazany przez Ministerstwo
Skarbu w leasing na 10 lat. Specjalność spółki: szycie spodni,
kurtek, koszul, bluzek.
25 listopada 1999 r. zarejestrowano w sądzie spółkę akcyjną Odra
S.A.: 50 proc. akcji
personel, 50 proc. inwestor strategiczny

Roman Janowski, właściciel firmy Romex z Poznania, również szyjącej
odzież. Poznański inwestor objął stanowisko przewodniczącego
5-osobowej Rady Nadzorczej, w której ma do dziś zagwarantowane
poparcie trzech członków, czyli większości. W związku z tym opozycja
może mu naskoczyć. Prezesem Zarządu spółki został Janusz Waluś. W
trakcie swej kadencji wykupił część akcji od pracowników (ile
nikt
nie wie dokładnie) i dziś sytuacja jest taka: 50 proc. akcji

pracownicy, ale łącznie z byłym prezesem Walusiem, 50 proc.
Roman
Janowski. W Odrze mówią, że póki
Radzie Nadzorczej będzie przewodniczył Janowski, nie ma szans na
ogłoszenie upadłości. Tym samym szwaczki nie mają co liczyć na
uzyskanie odszkodowań z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń
Pracowniczych. Sytuacja gorsza niż w stoczni.
Jako strategiczny inwestor Janowski nie wywiązał się z zobowiązań
wobec reszty akcjonariuszy. Szwaczki, które nie wytrzymały pracy bez
płacy i dobrowolnie same odeszły z firmy
nie dostały odszkodowań,
choć przewidywała je umowa z Janowskim. Nie wywiązał się on także z
postanowień pakietu inwestycyjnego.
Jak miałem podjąć jakiekolwiek
inwestycje
mówił szwaczkom-akcjonariuszkom
skoro w Odrze mamy
same straty.

Nie kupił nawet puszki farby, żeby pomalować brudne ściany
mówi
Krystyna Szypuła, przewodnicząca
zakładowej "Solidarności 80".
Za to...
* * *
Decyzją Romana Janowskiego Odra S.A. przeznaczyła na konkurs Miss
Polonia kwotę 70 tys. zł w tym samym czasie, gdy nie było pieniędzy
na płace dla szwaczek.
Na wniosek przewodniczącego Rady Nadzorczej w Poznaniu powstało
Biuro Handlowe. Kupiono meble za 4 tys. zł, zatrudniono dwie osoby;
czynsz za lokal to kolejne 5 tys. miesięcznie.
W połowie zeszłego roku Rada Nadzorcza zatwierdziła wniosek Zarządu
o przeniesieniu produkcji Odry
z kompleksu budynków w centrum miasta do hali wynajętej od firmy
Otex. Do dziś szycie ciuchów odbywa się w starym miejscu, za nowe

nieużywane
firma musi jednak płacić czynsz: 816 tys. zł rocznie.
Koszt przystosowania wynajętych pomieszczeń to co najmniej pół
miliona złotych.
Dlaczego do dziś szycie odbywa się w starym miejscu? Podobno nie
udało się sprzedać atrakcyjnego terenu, na którym w centrum
Szczecina stoją gmachy Odry.
Kredyt z Banku Przemysłowego w Łodzi
350 tys. zł
zabezpieczono
maszynami, które... nie są własnością Odry S.A., tylko przekazanym w
leasing mieniem skarbu państwa! Wedle związkowców z Odry z tych 350
tys. zł 80 tys. pobrał Janowski i dotychczas z tej kwoty się nie
rozliczył.
Dalej: Bank PKO S.A. II/Oddział Szczecin
kredyt 360 tys. zł w
rachunku bieżącym; ostatnio wypowiedziana przez bank umowa
kredytowa.
Bank BRE
500 tys. zł nie spłaconego kredytu plus odsetki; bank
wypowiedział umowę.
PKO S.A. Poznań
154 tys. zł nie spłaconego kredytu plus odsetki.
Pożyczka od... "przyszłego inwestora strategicznego-nabywcy Odry
S.A., pana Gdańca" (tajemnicza postać)
700 tys. zł. Wpłynęły do
kasy firmy dwie transze po 200 tys.
z nich wypłaca się pracownicom
zaległe pensje. W ratach, częściowo.
* * *
Chciałem, aby to, co wiem o Odrze, zechciał zweryfikować Roman
Janowski, właściciel Romexu z Poznania i główny akcjonariusz Odry
S.A. w Szczecinie. Telefon w Poznaniu milczał. Szwaczki z Odry
twierdzą, że Romex w Poznaniu to telefon, przy którym nigdy nikt nie
siada.
Z moich dociekań nie wynika, aby były prezes Odry, Waluś (życzę
zdrowia!) był tą postacią, którą w pierwszej kolejności powinien
zająć się prokurator. Jestem pewien, że poza byłym prezesem na
prokuratorską orbitę zainteresowań wejdą inni. Tylko dlaczego
dopiero teraz?
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Listopad Miesiącem Prostaty
Pana Leopolda poznałem przed sklepem, kiedy wywalił mi się pod nogi.
Gdy go podnosiłem, wymamrotał niewyraźnie:

Przepraszam, noga mi ścierpła, ale Miesiąc Nogi mam dopiero w
październiku.

Słucham???

No
wyświszczał staruszek
przecież mówię, że Miesiąc Nogi
będzie dopiero w październiku.
E, panie, pan to nic nie rozumie, boś pan jeszcze młody. Na razie.
Ale dobrze radzę, skorzystaj z doświadczeń starego człowieka, bo się
panu przydadzą.
Postanowiłem skorzystać.
Pan Leopold jest emerytem przeciętnym bardzo. Pobiera emeryturkę w
wysokości 756 zł miesięcznie. Ma dwupokojowe mieszkanko, w którym
pęta się samotnie, bo żona go odumarła dwa lata temu. Za całe
towarzystwo ma jedynie swoje choroby, charakterystyczne dla wieku
podeszłego. By je oswoić i uczynić przyjaznymi, pan Leopold karmi je
regularnie lekarstwami. Problem polega na tym, że medykamenty
kosztują, co zmusza emeryta do ciągłego wyliczania, na karmienie
jakiej choroby stać go w tym miesiącu.

Weźmy, panie redaktorze, taką wieńcówkę. Och, to moja stara
znajoma, coś od około 20 lat. Na szczęście, to niekosztowna
dolegliwość. "Effox long", dawka na cały miesiąc wynosi mnie 13,48
zł, a do tego "Dilzem"
4 zł miesięcznie. Razem: 17,50 zł. To
niewiele waży w moim budżecie. Gorzej z tą cholerną nogą. Problemy z
krążeniem, chromanie przestankowe, wie pan, co to jest? Mogę przejść
kilkaset metrów i muszę przystanąć, bo boli jak cholera. Mam dobrego
lekarza na szczęście i on
jak już się do niego dostanę
wypisał
mi znakomite leki "Ibustrin" za dwa opakowania na miesiąc płacę
152,90 zł miesięcznie, do tego "Halidor" za 15,16 zł. Razem prawie
170 zł, a to już nie byle co.

Jedźmy dalej
ciągnął pan Leopold dolewając mi słomkowożółtej
cieczy z uporem przez niego nazywanej herbatą.
Pan, oczywiście,
nie wie jeszcze, co to prostata, a ja i owszem. Niech szlag ją
trafi! Całe życie człowiek z niego intensywnie korzystał
tu
spuścił skromnie oczy
po to, żeby na starość, kiedy już można by
go było wyrzucić, dawał o sobie znać w tak mało przyjemny sposób.
Też trzeba się leczyć. Urolog, znając moją sytuację finansową,
zapisał mi na początku polskie leki, dużo tańsze, np. "Dalfaz" za
12,58 zł. Ale nie działał jak trzeba.
Jakiś mam taki wybredny organizm. Musiałem sięgnąć po "Proscar"
28
tabletek kosztuje 57,91 zł, a biorę dwa razy dziennie, prosty więc
rachunek, że miesięcznie powinienem wydać około 118 zł tylko na to
jedno lekarstwo. Do tego alfa bloker "Cardura" po 32,12 zł, też idą
go dwa opakowania miesięcznie, razem prawie 65 zł. Wychodzi na to,
że przyjemność rzadszego sikania oraz zmniejszenie bólu kosztuje
mnie 183 zł miesięcznie. Za to pomagają znakomicie.
Dla pana przełyk to nic nie znacząca część przewodu pokarmowego, ot,
jakaś tam rurka w środku, o której nie musi pan nawet pamiętać. Ja
muszę, a jak zapomnę, to mi daje o sobie znać natychmiast. Bólem,
cofaniem treści pokarmowej i dodatkowymi atrakcjami. To się refluks
nazywa, czyli przepuklina przełykowa. Biorę "Bioprazol" trzy
opakowania na miesiąc za 101 zł. Przedtem brałem polski "Coordinax"
za 27 zł, ale pomagało tylko częściowo.

Pomoże mi pan przestawić czajnik? Dziękuję. Ręce już nie chcą mnie
słuchać jak dawniej. Kiedyś... ho, ho. Jak ścisnąłem marchew, to
samo suche zostawało. Teraz mam zmiany reumatyczne. Na to świetny
jest "Arthrotec"
20 tabletek za 43,90 zł. Próbowałem "Majamil" za
1,92 zł. Podobno niezły, ale jak go przyjmowałem, to moja wątroba
wychodziła na spacer na znak protestu, a w tym wieku jej zdolności
regeneracji są nieco ograniczone. Biorę więc to dziko drogie
paskudztwo, półtora opakowania na miesiąc: 66 zł. Do tego sam kupuję
maści bez recepty, ale płacę jak za zboże
16
22 zł. No, ale za to
funkcjonuję jakoś, dzięki Bogu.
No i jeszcze jedna rzecz, ale za to poważna. Pół roku temu miałem
wylew, no, taki mały wylewik. Szybciutko doszedłem do siebie i
nawet, jak pan widzi, nie mam żadnych problemów z koordynacją ruchów
czy z wymową, co się zdarza po większych wylewach. Neurolog
przepisał mi "Plavix". Panie, to 300 zł na miesiąc! Będę go brał
jeszcze góra dwa miesiące, a potem przerzucę się na aspirynę.
Ciekawe, co na to mój żołądek...
Sam pan widzi, że gdybym leczył się regularnie, to na leki musiałbym
wydać 559,5 zł miesięcznie. Nie
licząc tego "Plavixu". Muszę zatem dokonywać wyboru. Wyznaczam sobie
poszczególne miesiące dobroci dla mojego organizmu. I tak, jeśli w
przyszłym miesiącu wezmę leki na krążenie, to muszę zrezygnować z
leków na prostatę. Czyli październik będzie Miesiącem Nogi, a
Miesiąc Prostaty wyznaczyłem na listopad. Przełyk poczeka do grudnia
albo i stycznia.
Lekarz urolog: Alfa blokery działają bardzo szybko i bardzo
skutecznie, stąd może u pacjentów powstawać złudzenie, że ich stan
zdrowia uległ radykalnej poprawie. To nieprawda. Odstawienie leków
da powrót dolegliwości i nieuchronny postęp choroby. Na początku
niezauważalny, ale każdy powrót do
leczenia jest rozpoczynaniem leczenia gorszego stanu zdrowia niż
poprzednio.

W tym miesiącu skupiłem się na przełyku, bo, muszę panu
powiedzieć, lubię czasem zjeść smaczniejsze rzeczy, przyprawione
choćby trochę. W Miesiącu Nogi przełyk musi sobie radzić sam, bo
przecież nie pójdę żebrać. Ćwiczyłem to już parę razy, więc wiem, że
da się wytrzymać, tylko lepiej przejść na półpłynną postać
pożywienia. Oj tam, trochę mi się poodbija i już... Najważniejsze,
żeby nie bolało. Muszę tylko wyznaczyć sobie jeszcze Miesiąc Ręki.
Odstawienie leków reumatycznych da mi trochę oddechu w finansach,
ale nie mam pojęcia, jak zareagują na to moje górne kończyny.
Lekarz reumatolog: Choroba będzie postępować, coraz trudniej będzie
pacjentowi przywrócić dłonie do stanu jakiej takiej sprawności. To
co naj-mniej nierozsądne. Taka kuracja na raty to kompletny bezsens.


No to już teraz wie pan, jak może emeryt sobie radzić ze swoimi
chorobami. Że skracam sobie życie? Może, ale jak się będę leczył jak
trzeba, to zdechnę z głodu w miesiąc. A tak to jeszcze trochę
pożyję.
Niech pan weźmie sobie jeszcze to ciasteczko. Dla mnie za twarde,
pękł mi mostek
pan Leopold pogmerał sobie palcem w ustach
a
Miesiąc Sztucznej Szczęki nie wystarczy, wychodzi cały kwartał.
Zaplanowałem na wiosnę przyszłego roku.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pięść jednorękiego bandyty
Afera hazardowa? Skandal? Owszem. Tygodnik "NIE" pisze o tym od 9
lat! Sobie a muzom.
Media zachłystują się od sensacyjnych doniesień. Prominentni
działacze SLD Jerzy Jaskiernia i Anita Błochowiak robili ponoć
dobrze właścicielom automatów do gier losowych. Rzekomo 10 mln
dolców łapówki. Twórca poprawki do ustawy zmniejszającej
czterokrotnie podatek od jednorękich bandytów pozostaje
niezidentyfikowany. Premier Miller zleca kontrolę automatów.
Minister finansów Raczko twierdzi, że w automatach nie da się prać
brudnych pieniędzy. Minister Wagner
szef Kancelarii Premiera

uważa przeciwnie: da się, ale tylko małe kwoty.
Tygodnik "NIE" aferą hazardową zajmuje się od roku 1994. Gdyby
zebrać wszystkie nasze artykuły na temat gier hazardowych,
powstałaby wielowątkowa kryminalna opowieść, w którą uwikłani są
pierwszoligowi politycy oraz stojący w ich cieniu urzędnicy. Za
hazardem stoi zarówno legalny biznes, jak i całkiem nielegalne grupy
towarzyskie z pruszkowską na czele. I ogromne pieniądze. Pieniądze
nie mają poglądów politycznych.
Walimy w benbenek
W 1994 r. "NIE" zajęło się najpierw skandaliczną prywatyzacją
Zjednoczonych Przedsiębiorstw Rozrywkowych ("Król jednorękich
bandytów" nr 17 i 42/94). Przedsiębiorstwo Państwowe ZPR zamieniło
się wówczas w tajemniczych okolicznościach w ZPR Spółkę Akcyjną,
której udziałowcami zostali pracownicy PP ZPR. Samouwłaszczenie w
największym stopniu dotyczyło zarządu przedsiębiorstwa z prezesem
Zbigniewem Benbenkiem na czele. Pieniądze na zakup akcji pochodziły
z kredytu bankowego. Prezes banku, który go udzielał, został
aresztowany i skazany na dwa lata w zawiasach. Po wyjściu z paki
wylądował w Radzie Nadzorczej ZPR S.A. Obecnie ZPR jest spółką w 100
procentach prywatną. Posiada koncesję na prowadzenie kasyn, salonów
bingo i salonów gier automatycznych.
Rozbijamy bank
W tym samym roku Czytelnicy "NIE" mogli poczytać o losach Pawła
Rowińskiego ("Poker stulecia", "NIE" nr 51-52/94), który
rozszyfrował system automatu American Poker 5000 Bonus. Dzięki
zapiskom, które nazwał "książką", potrafił przewidzieć kolejne ruchy
automatu. Za pomocą "książki" nie tylko wygrywał znaczne kwoty, ale
również bezsprzecznie udowodnił, że automaty oszukują. Udawało mu
się wygrywać do chwili, gdy właściciele salonów gier nie wykryli
jego systemu. Od tej pory Rowiński ucieka. Pod różnymi nazwiskami, w
różnych krajach Europy, ukrywa się przed automatową mafią. Zdaje
się, że wie, co robi, gdyż jeden z jego wspólników zginął w
tajemniczych okolicznościach. Austriacki producent auto-
matów wycofał z salonów model rozpracowany przez Rowińskiego. Rząd
austriackiego landu zamknął przejściowo salony gier, gdyż Rowiński
dowiódł, że wygrane i przegrane były programowane nie losowo, ale
zgodnie z interesem właściciela automatu. Władze Polski w ogóle nie
zainteresowały się skandalem.
Demaskujemy oszustwo
W 1998 r. zajęliśmy się jednorękimi bandytami ("Balcerowicz zapchał
dziurkę", "NIE" nr 32/98). Ujawniliśmy wówczas, że właściciele
salonów gier i około 200 tysięcy czynnych w Polsce automatów ruchają
skarb państwa na potężną kasę. Maszyny, które służyły hazardowi,
zgłaszają jako zręcznoś-ciowe. Dzięki temu nie płacą podatku od
gier. Wypłata wygranych odbywa się nielegalnie u personelu salonu,
np. barmanów, szatniarzy. Na potwierdzenie rzekomej legalności tego
przekrętu spółki od automatów pozyskiwały opinię różnorakich
ekspertów. Z Wojskowej Akademii Technicznej, z Politechniki
Warszawskiej, a nawet z Ministerstwa Finansów. Wiceminister Jan
Wojcieszczuk (UW) wydał na przykład spółce Maxi Fun Group Poland
glejt, w którym napisał: Rozstrzyga się, iż gry prowadzone na
automatach (...) nie są grami losowymi
grami na automatach
losowych w rozumieniu ustawy... Dyrektorem Departamentu Gier
Losowych w MF był wówczas (i jest do dziś) Marek Oleszczuk, a jego
zastępcą był niejaki Wacław Turek. Wieloletni pracownik chyba
wszystkich polskich kasyn, którego zadaniem było... nadzorowanie i
kontrolowanie swoich niedawnych pracodawców!
Pisaliśmy też ("Długoręcy bandyci", "NIE" nr 25/99), że podobnym
glejtem dysponuje spółka Allround. Widnieje pod nim podpis Jana
Kubika (PSL), który w momencie składania autografu był sekretarzem
stanu w Ministerstwie Finansów. Dziś Kubik nie pamięta, że podpisał
papier "podsunięty mu". Pamięta za to doskonale, że to nie Anita
Błochowiak zgłosiła poprawkę zmniejszającą opodatkowanie automatów.
Już wówczas sugerowaliśmy
za raportem Najwyższej Izby Kontroli

że działalność urzędników Ministerstwa Finansów może mieć korupcyjne
podłoże.
Ujawniamy bezprawie
Wspomnianego wyżej byłego wiceministra Wojcieszczuka i podległych mu
urzędasów dotyczy kolejny hazardowy skandal ("Kasynierzy", "NIE" nr
4/2000, i "Jednoręki Balcerowicz", "NIE" nr 14/2000). Ustawa o grach
losowych z 1992 r. ze zmianami z 1996 r. ogranicza do jednej
trzeciej liczbę udziałów (akcji), jakie może posiadać jedna osoba
(prawna lub fizyczna) w spółce zajmującej się hazardem. Każde
naruszenie ustawy powinno zgodnie z jej zapisami natychmiast
skończyć się odebraniem koncesji. Tymczasem spółki Casinos Poland i
Służewiec Tory Wyścigów Konnnych w Warszawie przez wiele lat łamały
jej zapisy. 100-procentowym udziałowcem Casinos Poland były PLL LOT,
a "Służewca"
Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa. Spółki
urządzały sobie kpiny z prawa ignorując kolejne terminy wyznaczane
przez ministerstwo na dostosowanie się do ustawy. Cyrk trwał ponad
cztery lata.
Odsłaniamy skandal w ministerstwie
Ostatni raz hazardem zainteresowa-liśmy się niedawno, przy okazji
projektu zmiany ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych
("Rząd przegra w ruletkę", "NIE" nr 40/2003). Jakiś osobnik w
Ministerstwie Finansów wprowadził do projektu 10-procentowy podatek
dochodowy od osób fizycznych, które wygrają w grach losowych ponad
100 zł. Ten niewinnie wyglądający zapis mógł spowodować spadek
dochodów skarbu państwa nawet o 1 mld zł i spowodować wzrost
bezrobocia o parę tysięcy osób. Jego wprowadzenie zniszczyłoby
legalnie funkcjonujące kasyna i zakłady bukmacherskie oraz
ograniczyłoby znacznie popularność totka. Sugerowaliśmy, że za
takimi zmianami może stać albo idiota, albo ktoś, kto zadziałał w
interesie hazardowego podziemia. Powszechnie wiadomo, że obok
legalnego hazardu rozkwitł nielegalny, który po wprowadzeniu zmian
do ustawy zyskałby pokaźną rzeszę nowych klientów.
W ostatniej chwili zapis o podatku wycięła z rządowego projektu
posłanka SLD Anna Filek. Nie zmienia to faktu, że w MF ktoś brzydko
zabawiał się przepisami.
* * *
Szef Pruszkowa Andrzej K. powszechnie znany jako Pershing miał
podobno miesięcznie 50 baksów od każdego jednorękiego bandyty w
Polsce. Pershing został zastrzelony w Zakopanem. Kto przejął po nim
automatową schedę? Kto czerpie zyski z hazardu? Tego legalnego i
tego podziemnego? Czemu nasze wieloletnie publikacje o aferach i
korupcji wokół gier losowych nie spotkały się z odzewem? Czemu wolna
prasa nie reagowała, gdy zarzucaliśmy Balcerowiczowi i jego
urzędnikom sprzyjanie automatowej mafii?
W państwach takich jak Szwecja, Norwegia czy Holandia automaty
stanowią monopol państwowy. Koncesji dla prywatnych spółek po prostu
nie ma. W Norwegii zyski z maszyn czerpie Czerwony Krzyż. Może czas
i w Polsce wprowadzić jakieś cywilizowane rozwiązania?
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zrzutka na krwiopijcę
Za pieniądze roboli prezesi przejęli wielką i nowoczesną fabrykę.
Dostała ją w wianie córka prezesa.
Choć od rozpoczęcia ustrojowej deformacji minęła z górą dekada,
Polska ciągle nawet nie osiągnęła standardów środkowoamerykańskich.
Istnieją jeszcze państwowe fabryki, a nawet spotkać można robotników
zarabiających przyzwoicie. Na szczęście w tych fabrykach zdarzają
się postępowe związki zawodowe, które dbają o to, byśmy jak
najprędzej dorównali Panamie, Salwadorowi czy Kostaryce.
Firma

Kupili sobie niewolę
śmieją się ludzie z robotników w Skoczowie.
Zakłady Kuźnicze w Skoczowie to wielka fabryka podzespołów
motoryzacyjnych. Zatrudnia około tysiąca ludzi. Kontrahenci są nie
byle jacy: Fiat, Opel, Mann, Ford, Renault itp. Większość produkcji
trafia na eksport. Kiedyś Zakłady Kuźnicze wchodziły w skład Fabryki
Samochodów Małolitrażowych. Andrzej Olechowski opchnął FSM Włochom,
ale skoczowska załoga nie chciała dać się sprzedać.
Kilka lat temu fabryka w Skoczowie popadła w tarapaty. W pewnym
momencie przyniosła 10 mln zł strat.

Przypuszczam, że doprowadzono do tego celowo, aby sprzedać zakład
za symboliczną złotówkę
uważa Jan Kowalczyk, likwidator.
Zmieniła się ekipa rządząca fabryką w Skoczowie. I nagle zakłady
zaczęły przynosić dochody. Ubiegły rok to 7 mln zł zysku. Wygląda na
to, że obecny będzie jeszcze lepszy. Po pierwszym kwartale szefostwo
fabryki poinformowało załogę, że zysk wyniósł około 5 mln zł. Ludzie
są wniebowzięci i gotowi nosić prezesa na rękach. Wybaczają mu nawet
i to, że zwolnił około stu pracowników.
Prezio
Prezes nazywa się Ryszard Sofiński. Nominację dostał z klucza
partyjnego
SLD-owskiego. Ale to akurat w Zakładach Kuźniczych w
Skoczowie nie jest niczym nowym. Poprzedni prezes
pochodził z nadania AWS.
Rok temu w prasie ukazały się obwieszczenia o przetargu na zakup
udziałów Zakładów Kuźniczych w Skoczowie. Popłoch ogarnął całą
okolicę.
Na kilka dni przed upływem terminu składania ofert na zakup fabryki
prezes Sofiński wezwał do siebie przedstawicieli związków
zawodowych, m.in. OPZZ i "Solidarność". Zaproszenia nie otrzymali
tylko członkowie Związku Zawodowego Inżynierów i Techników, jako
"niepewni". Sofiński oświadczył, że firma jest w dobrym stanie

szkoda jej dla byle burżuja. Lepiej
samemu ją chapnąć. Dobry prezes i nie mniej dobrzy jego zastępcy
zadbali o interesy załogi...
Przejęcie
Plan był taki. Wiceprezes Jolanta Piotrowska wraz z wiceprezesem
Adamem Wroną zarejestrowali spółkę Kuźnia Polska. Jej prezesem
został... prezes Sofiński. Ta spółeczka wystartuje w przetargu, a
rolą związków zawodowych będzie tak zadymić, by likwidatorzy
wskazali właśnie ją. I by nie namieszał jakiś podstępny urzędas z
Ministerstwa Skarbu Państwa. Związki zawodowe działające w
skoczowskiej fabryce słyną ze skuteczności. Jednak w tym wypadku
hałas i zadymy mogły nie wystarczyć, gdyż na koncie Kuźni Polskiej
było zaledwie 50 tys. zł, a za fabrykę trzeba wybulić 20 mln.
Wymyślono więc, że prezesi załatwią wielomilionowy kredyt,
przyszykują emisję obligacji, a poza tym poszukają chętnych do
wyłożenia przynajmniej 3 mln zł w gotówce. Związki zawodowe zrobią
dym na zewnątrz, wyślą delegację i petycję do Ministerstwa Skarbu i
do likwidatorów. W fabryce zaś zajmą się wychwalaniem pomysłu
prezesa i namawianiem ludzi do wykupywania udziałów spółeczki Kuźnia
Polska, aby uzbierać drugie tyle co inwestorzy z zewnątrz.
I tak się stało. Pracownicy wzięli kredyty, zlikwidowali lokaty
terminowe, byle tylko wykupić udziały. Swoje ciężko zarobione
pieniądze wpłacili na wyznaczone konto. Niektórzy przekazali nawet
po 20, 30, 40 tys. zł. Rekordzista wpłacił 150 tys. Uzbierało się
2,5 mln zł. Tyle ile załoga mogła wysupłać wedle przeprowadzonych
wcześniej kalkulacji. Za mało jednak, by wykonać plan zaproponowany
przez prezesa, a zaakceptowany i wychwalany przez związki zawodowe.
Jeśli bowiem inwestorzy mają wykupić udziały o wartości 3 mln, to
będą mieli przewagę nad załogą. Ale od czego dobry prezes i jego
zastępcy? Sofiński dorzucił pół miliona złotych, wiceprezesi po 175
tys. Bo oni to też załoga. Pracownicy będą więc mieli większość
udziałów Zakładów Kuźniczych, a zewnętrzni inwestorzy
mniejszość.
Rodzinka
Niedawno wyszło na jaw, że wśród inwestorów zewnętrznych znaleźli
się ludzie spowinowaceni z prezesem Sofińskim. Facet, który ożenił
się z córką prezesa, jego dwaj bracia i tatuś. Przez wiele miesięcy
ukrywali się pod nazwą TIM, ale w dokumentach przygotowanych przez
notariusza wystąpili już pod swoimi nazwiskami. Jako wspólnicy
roboli, a zarazem posiadacze największej części udziałów.
Myślicie, że kowalska brać zrobiła z Sofińskiego półfabrykat do
Forda? Nic z tych rzeczy. Skumani z zarządem związkowcy wcisnęli
ludziom kit, że koligacje rodzinne nie mają znaczenia. Kilku
buntowników zostało zaszczutych.
Niewolnicy
Wszystko idzie zgodnie z planem. Pracownicy mają w ciemno wierzyć,
że umowa spółki Kuźnia Polska jest dla nich korzystna. Nie znali
zawartych w niej zapisów, gdy na początku maja składali oświadczenia
notarialne o nabyciu udziałów w spółce. Do tej chwili jeszcze mogli
się wycofać i odzyskać swoje pieniądze. Teraz już są wspólnikami
prezesa i jego familiantów. Tylko że w przeciwieństwie do tamtych
mogą niewiele.

Cały koszt restrukturyzacji poniosła załoga
uważa Jan Kowalczyk.
Przestał być likwidatorem kilka miesięcy temu. Jego zdaniem nie
doszłoby do obecnej sytuacji, gdyby rzetelnie kontrolowano przebieg
prywatyzacji.
Ministerstwo Skarbu zgodziło się na sprzedaż Zakładów Kuźniczych,
pod warunkiem że załoga będzie miała przynajmniej połowę udziałów
Kuźni Polskiej. Tymczasem już na starcie kowale byli ugotowani.
Mieli za mało, by kontrolować sytuację. A gdyby znali umowę spółki,
której są wspólnikami, włosy by im posiwiały z przerażenia. Robole
spróbują podskoczyć familiantom
prezesa, to będą skończeni. Bowiem w razie wycofania się tamtych,
fabryka musi wypłacić im tak wielką górę forsy, że tego chyba nie
przetrzyma.
Jaka na to rada? Tyrać, tyrać, tyrać. Uczyć się
środkowoamerykańskiego dialektu hiszpańskiego i poznawać obyczaje
panujące na plantacjach bananów.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Wieczorek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Papier na członka
Możesz sprzedać własne mieszkanie pod warunkiem, że zarząd
spółdzielni ci go nie zabierze.
Źródła pisane poświadczają, że Zofia Twardo z ul. Kromera 3/6 w
Warszawie ma 84 lata. Mimo to badający ją chirurdzy w kartę pacjenta
wpisują uparcie 10 lat więcej. Pewnie mają rację. Wychowywała się
wszak w żłobku wraz z dziećmi Piłsudskiego.
Takie delikatesowe urodzenie nie zagwarantowało jednak pani Zofii
życia 'la delicja szampańska. Od panieństwa cierpiała na
nieuleczalną histerię, którą obecnie dzięki wysiłkowi psychiatrów
nazywa się nieuleczalną schizofrenią. W rezultacie w bezżeństwie i
bezdzietności dotrwała do dziś. Nie ma więc naturalnych
spadkobierców. Ma jednak własnościowe mieszkanie w spółdzielni
"Nasze Ognisko" warte około 500 tys. zł.
Prezeska nie daje
30 lat temu z powodu niezdolności do kierowania sprawami Zofia
Twardo za aprobatą ojca kuratelę nad sobą powierzyła panu Markowi
Skurze. Prowadzi on jej finanse oraz zamieszkuje w owym stumetrowym
lokum przy Kromera nie mając jednak tu meldunku. Panu Markowi od
zawsze wydawało się oczywistym, że w zamian za układ na dożywocie
kiedyś stanie się właścicielem mieszkania. Uważał on jednak za
wielką niestosowność spisywanie umowy z przyjaciółką rodziny. Jego
idealizm okazał się funta kłaków wart, kiedy w 2002 r. na tron
prezesów spółdzielni weszła nowa ekipa. Pocztą pantoflową doszło do
niego: "Uważaj Pan! Są zakusy na mieszkanie Pani Zofii". W sytuacji
tego realnego lub wydumanego zagrożenia Zofia Twardo zażyczyła
sobie, żeby mieszkanie jeszcze za jej życia przeszło na własność
Marka Skury.
Aby dokonać tej czynności, potrzebny jest jednak kwit od zarządu
spółdzielni, że pani Zofia jest członkiem spółdzielni. Pan Skura
taki dokument wystawiony przez poprzedni zarząd miał. Nie stwierdził
on jednakowoż, jak długo Zofia Twardo była członkiem. Miało to taką
wagę, że jeżeli była lat mniej niż 5, to podatek od sprzedaży byłby,
gdyby członkostwo to trwało lat 78, to by go nie było. Notariusz
przygotowujący umowę poprosił o nowe zaświadczenie, w którym trwanie
członkostwa byłoby wyraźnie określone.
Marek Skura w najlepszej wierze udał się do zarządu "Naszego
Ogniska", gdzie pani wiceprezes Stefania Kalinowska stwierdziła: "A
ja panu takiego zaświadczenia nie wydam! Dlaczego? Bo Nie!".
Propozycja pana Marka, że przyniesie Zofię Twardo na plecach, gdyż
ta obecnie nie wychodzi z domu, okazała się nieskuteczna.
Rzecznik nie może
Skura się wkurzył i napisał skargę do Krajowej Komisji Rewizyjnej
Spółdzielni Mieszkaniowych oraz rzecznika praw obywatelskich. Dzięki
kontaktom z tymi urzędami natrafił na opinię prof. Krzysztofa
Pietrzykowskiego z Sądu Najwyższego, która mówi, że wskutek luk
prawnych w ustawie o spółdzielczości nie ma takiej siły, która
zmusiłaby władze spółdzielni do wystawienia członkowi spółdzielni
certyfikatu, że jest on członkiem.
Pan Marek pełen niewiary w profesorski autorytet doniósł na zarząd
"Naszego Ogniska" do prokuratury, że tenże nie wydając kwitu
stwierdzającego oczywistość faktycznie uniemożliwia wykonywanie
prawa własności, co jest łamaniem konstytucji. Prokuratura badała
sprawę dociekając, czy przestępstwo prezesa mogło być ukryciem
dokumentu (art. 276 kk). Uznała jednak, że nie można ukryć
dokumentu, którego nie ma i umorzyła postępowanie. Słuszność takiego
rozumowania potwierdziła także prokuratura nadrzędna.
Prezesostwo gwałci
Krótko po tym, w domofonie przy Kromera 3/6 odezwał się spółdzielczy
hydraulik, że jest awaria. Skura hydraulika zna, a na hydrodynamice
się nie zna, więc go wpuścił. Razem z hydraulikiem do lokalu
wtargnęło prezesostwo spółdzielni w dwóch osobach. Hydraulik niczego
nie wykrył. Prezesostwo bez ceregieli rozpoczęło lustrację pokoju, w
którym leżały ważne dla pani Twardo dokumenty. Skura wygonił
nieproszonych gości mając pretensje jedynie do hydraulika; znają się
20 lat, a ten podkłada mu świnię. "Zmusili mnie panie Marku!"

uderzył fachowiec w skruchę.
"Grozili, że z roboty wywalą!".
Marek Skura po raz kolejny doniósł do Prokuratury Warszawa Ochota,
że prezesostwo nastaje na niego naruszając mir domowy. Prokuratura
sprawę umorzyła.
Trochę wody w kanalizacji upłynęło, kiedy stała się rzecz zupełnie
niebywała. Pod wycieraczką przed drzwiami znalazło się zaświadczenie
o członkostwie pani Zofii. Skura osłupiał. To, czego nie mógł
wywalczyć rzecznik praw obywatelskich i prokurator, nagle spadło mu
z nieba. Pomyślał, że prezesostwo spółdzielni dało za wygraną. Udał
się natychmiast do notariusza. Ten kwit obejrzał i stwierdził, że
zaświadczenie o członkostwie członka winno być sygnowane przez dwóch
członków zarządu, a jest ino jeden. Jednakowoż dokument ów stworzył
nową jakość prawną. Z zestawienia starego zaświadczenia z nowym
wynikało członkostwo oraz czas jego trwania. W tej sytuacji pan
Marek i pani Zofia zaprosili do domu panią notariusz i w jej
obecności spisano akt sprzedaży mieszkania.
Z aktem notarialnym Marek Skura poszedł do spółdzielni naiwnie
mniemając, że zostanie przyjęty w jej poczet. Figa! Zarząd się
dopatrzył, że są zaległości czynszowe, nie uiszczono 1000 zł
wpisowego i tak dalej. Dla pana Marka oznacza to, iż mimo zakupu
mieszkania nie jest jego właścicielem, gdyż
jak czytamy w akcie
notarialnym, a co ustawa o spółdzielczości stanowi
... skuteczność
zbycia własnościowego prawa do lokalu uzależniona jest od przyjęcia
nabywcy w poczet członków Spółdzielni Budowlano-Mieszkaniowej "Nasze
Ognisko".
Zarząd chroni członka
Widząc jednak odpis aktu notarialnego sprzedaży prawa do lokalu,
które w przypadku śmierci Zofii Twardo przeszłoby na rzecz skarbu
państwa, zarząd spółdzielni wymyślił, że pan Marek musiał oszukać
panią Twardo
wykorzystując jej sytuację zdrowotną doprowadził ją
do złego rozporządzenia mieszkaniem. Prezesi najwyraźniej mniemali,
że będzie lepiej, kiedy substancja mieszkaniowa staruszki zasili
skarb państwa, a nie majętności jej wieloletniego opiekuna.
Czując krzywdę, jaka dzieje się jednemu z jej członków, zarząd
spółdzielni doniósł do prokuratora na Marka Skurę, że jest oszustem
i ograbia bezbronne kobieciny. Prokuratura tym razem nie wykazała
opieszałości. Zdjęła Skurze odciski palców oraz zrobiła barwne
fotografie stawiając go w pozycji podejrzanego.
Skura bezskutecznie dobija się o pomoc do nadrzędnej prokuratury
widząc, że koniec tego postępowania jest odległy, a scheda
mieszkaniowa
bliska.
Dociec się staraliśmy, czemu zarząd "Naszego Ogniska" pana Skury tak
nie lubi i nastaje bezinteresownie na to, do czego ma on moralne
prawo.
Pan Marek klaruje to tak. Wprawdzie przy braku spadkobierców
mieszkanie przechodzi na rzecz skarbu państwa, jednak pozostaje ono
pod zarządem spółdzielni. Oznacza to na przykład, że spółdzielnia
spłaciwszy państwo do wysokości wkładu budowlanego
w tym przypadku
raptem około 80 tys. zł
władać zaczyna lokalem o wartości rynkowej
6 razy większej. Wówczas już zarząd może różnie kombinować, a na
mieszkania z "Naszego Ogniska" mają chrapkę ludzie z oligarchii
finansowej. Zdaniem pana Marka Skury, na podobnym patencie jeden z
wiceprezesów obrócił już czterema mieszkaniami.
Udaliśmy się do zarządu "Naszego Ogniska" ustalając czas i miejsce
spotkania telefonicznie z panią Stefanią Kalinowską. Pani Stefania
była obrażona, że zadzwoniliśmy do niej bez uprzedzenia. Pan prezes
Jerzy Kutyła obejrzał mój dowód osobisty, a pan Olszański

legitymację prasową. Następnie państwo wyrazili myśl, jaką my
prostaki zawieramy w słowach "spierdalać mi stąd". No tośmy sobie
poszli.
* * *
Tu nie chodzi generalnie o to, czy Marek Skura pójdzie siedzieć i
kiedy pani Zofia przejdzie na łono Abrahama. Chodzi o to, że 2
miliony członków spółdzielni może być wycyckanych przez kilkuset
prezesów z powodu bubla prawnego. Panowie posłowie mogliby naprawić
prawo zamiast gwiazdować od pół roku w jakiejś duperelnej komisji, z
której nic poza ewentualną ofertą występów w reklamie pasty do zębów
panom posłom nie przyjdzie. Nie mówiąc o społeczeństwie.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Komórkowcom wydaje się, że opanowali świat, ale to nieprawda.
Grafficiarze jeszcze żyją. Oto dowód.
Rosjanie
Nie, Rosjanki
Tak
WiĘcej seksu i wolnoŚci, ale bez SolidarnoŚci
WolĘ byĆ Łysy niŻ nie mieĆ wŁosów
WprowadziĆ stan koŚcielny i godzinĘ elektrycznĄ
Wszyscy wychodzĄ, reszta zostaje
Ziemia jest okrĄgŁa, a ludzie pierdolĄ siĘ po kĄtach
Życie nie koczy siĘ na szkole, tylko na cmentarzu
KiedyŚ mieszkaŁem naprzeciwko cmentarza. Teraz mieszkam naprzeciwko
swojego domu
Życie jest piĘkne do pewnego stopnia
powiedziaŁ Celsjusz
CiĘŻko jest lekko ŻyĆ
Raz siĘ Żyje, potem siĘ tylko straszy
Ognisko domowe teŻ czasami dopieka do Żywego
JeŻeli juŻ zamieniŁeŚ siekierkĘ na kijek, udawaj, Że to
czarodziejska róŻdŻka
Nie szukaj dowcipów na Ścianie, najwiĘkszy trzymasz w rĘku (w
toalecie męskiej)
Komplet wypoczynkowy: truMNa+dwa Świeczniki
Kochaj i szalej, nie myŚl, co dalej
LubiĘ psy, ale za dŁugo siĘ gotujĄ
Ludzie, nie gryŹcie siĘ
Szkoda zĘbów
Na nic skrzydŁa, kiedy ptasi móŻdŻek
Po odejŚciu od oŁtarza reklamacji nie uznajemy
SiaŁa baba mak i dostaŁa 10 lat
Stalin teŻ mówiŁ o Europie bez granic




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jastrząb pokoju "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie jestem Żydem ale...
"NIE" rozmawia z ANDRZEJEM LEPPEREM.

Widział Pan głośny film Mela Gibsona "Pasja"?

Jeszcze nie widziałem. Czytałem i słyszałem tylko komentarze o tym
filmie.

To pewnie Pan słyszał, że tam jest bardzo kontrowersyjna scena
chłostania Chrystusa. Samoobrona też uciekała się do chłosty. W
lipcu 1994 r. kilku rolników przy Pana udziale ukarało w ten sposób
jed-nego nieszczęśnika. Pamięta Pan Antoniego Chodorowskiego?

Ależ panie redaktorze! Proszę naprawdę nie porównywać
Chodorowskiego do Chrystusa! To jest niewyobrażalne. To był okropny
człowiek. On własną matkę na gnojowniku przed domem kopał. Jak on
poszedł z tej wsi, to ludzie na msze dawali. Zresztą Chodorowski już
nie żyje i niech spoczywa w spokoju.

Ma Pan dzisiaj wyrzuty sumienia z powodu tamtej chłosty?

Ja tej chłosty nie robiłem. Miałem sprawę sądową o to i sąd
rozstrzygnął w ten sposób, że mnie skazał nie mając żadnych dowodów.
Żaden świadek nie zeznał, że widział, jak Lepper chłostał. Czy
ludzie sami Chodorowskiego wychłostali, czy nie
tego nie wiem.

Uciekałby się Pan jednak do chłosty w życiu publicznym? Chrystus
był chłostany i to jest tak pokazane jako poniżająca i okrut-na
kara, że ludzie w kinie wzrok odwracają.

W obronie ludzi i polskich interesów mógłbym chłostać. My w Polsce
powinniśmy w każdej gminie założyć plantację wikliny i byłoby
naprawdę kogo chłostać. Zaczynając od prezydenta, premiera i
wszystkich ministrów. A "Pasja" to film oparty na Biblii. I teraz
niech się nikt nie wypiera, że Chrystus nie urodził się w ich
narodzie i na ich ziemi, i że go ukrzyżowali. I niech się Żydzi nie
wypierają. Tak było.

Leszek Bubel twierdzi, że Pan jest Żydem. Właściwie dlaczego już
nie współpracujecie?

Niech mi pan Bubla nie przypomina. Popełniłem błąd, że się z tym
człowiekiem zadałem kiedykolwiek. Może pan napisać, że tego żałuję.
On zakładał różne partie. Myślałem, że się przyda. To prawda, że
znałem jego antysemickie poglądy, ale uważałem, że go sprowadzę z
tej drogi. Nie udało mi się. No i Bubel teraz ze mnie Żyda robi. A
ja nie wiem, czy nie mam w sobie jakiejś krwi żydowskiej. Bo skąd ja
mam mieć gwarancję, że jakaś moja praprababcia nie zakochała się w
jakimś Żydzie. Nikt tego o sobie nie wie.

A za co Pan lubi księdza Henryka Jankowskiego? Jest Pan częstym
gościem w kościele św. Brygidy i na plebanii u księdza.

Czy lubię? Ja się zgadzam z większością jego poglądów narodowych,
z obroną polskiej racji stanu, z obroną polskiego majątku.

A czy z poglądem, że mniejszości narodowe powinny znać swoje
należne miejsce i że tym miejscem nie powinien być polski rząd,
także się Pan zgadza?

Być może ks. prałat użył kiedyś zbyt ostrych słów. Jeśli to
powiedział, to pod wpływem emocji. Coś tam też w przekazach
medialnych pewnie wypaczono. On nie miał antysemickich intencji na
pewno. Osobiście od ks. Jankowskiego nie słyszałem sformułowań
antysemickich. Ja nie lubię antysemityzmu i tępię antysemityzm w
Samoobronie.

Ksiądz Jankowski udekorował kilka lat temu na Wielkanoc Grób
Pański napisami stawiając znak równości pomiędzy SS a PZPR. Pan
należał do PZPR.

Rozmawiałem z księdzem prałatem na ten temat. Powiedział, że miał
na myśli działaczy PZPR z czasów stalinowskich. Takich jak Berman,
którzy zabijali polskich patriotów. Przecież bliskim znajomym
prałata jest były wojewódzki sekretarz PZPR Tadeusz Fiszbach.

Ksiądz prałat od św. Brygidy jest jednym z nielicznych duchownych,
którzy chcą pokazywać się z Andrzejem Lepperem. Hierarchowie
Koś-cioła katolickiego w Polsce zdają
się być Panu niechętni. Był nawet problem rok temu z poświęceniem
pomnika Samoobrony w Nowym Dworze. Biskup Śliwiński zabronił
podległym proboszczom odprawiania dla was mszy.

Ja nie zabiegam natarczywie o to, aby hierarchowie kościelni brali
udział w naszych uroczystościach. My jesteśmy ludźmi wierzącymi i
praktykującymi, ale bez przesady. Nie będę chodził z różańcem na
szyi czy każdą radę krajową Samoobrony mszą zaczynał. Zaś to, co
biskupi robią i z kim się spotykają, to ich sprawa.

Może biskupi się boją, że jak Pan będzie zabierał majątki, to i
Kościo-łowi Pan zabierze? Kościół posiada 160 tys. ha ziemi, z czego
po roku 1989 zwrócono mu na podstawie ustawy o stosunkach państwa z
Kościołem ok. 55 tys. ha.

Kościół zawsze miał w Polsce ziemię. Nic nie będziemy zabierać.
Ale kto panu naopowiadał, że będziemy zabierać komukolwiek majątki?

W Radiu Zet słyszałem wypowiedź posła Krzysztofa Filipka, że
Samoobrona będzie nacjonalizować majątki. To pytam, czy też te
kościelne.

To była wypowiedź wyrwana z kontekstu. A posłowi Filipkowi
zwróciliśmy uwagę, żeby nie wypowiadał takich słów. Nie będzie
żadnej nacjonalizacji.

Uff. To Kulczyk i Krauze mogą spać spokojnie?

A czemu mają nie spać, jeśli wywiązują się z umów i nic nie
ukradli?

Mówi Pan o rozliczeniach, złodziejach, zawłaszczycielach majątku
narodowego. Wydawałoby się, że najbardziej powinna drżeć oligarchia
finansowa w osobach Kulczyka i Krauzego.

Jeśli ci panowie doszli do majątku uczciwą drogą, to nie muszą
drżeć. A nawet jeśli wykorzystali pewne luki prawne, to oni są w tym
wszystkim najmniej winni. Najbardziej winni są ci, którzy te luki
prawne stworzyli. Panowie Kulczyk i Krauze, z tego co wiem, mieli
już jakiś majątek w PRL i tylko nim potem obracali, inwesto-wali.
Ale taki Piskorski, Olechowski z Platformy nie mieli nic, golasy
całkowite byli, a dzisiaj mają wielkie majątki. Oni się będą musieli
wytłumaczyć.

Z okazji Dnia Kobiet pani poseł Danuta Hojarska dostała kosz
kwiatów od firmy Prokom Ryszarda Krauzego. Czy to jakiś sygnał o
zbliżeniu Samoobrony do wielkiego biznesu, a może ten biznes chce
się wam przypodobać?

Kwiaty w Dniu Kobiet to normalny ludzki gest. Ja bym nie zabraniał
pani Hojarskiej przyjmowania kwiatów od nikogo. Ja osobiście jeszcze
nie dostałem nigdy kwiatów od nikogo z tych uważanych za oligarchów
polskich.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Kościoła. Ma przywileje celne,
podatkowe. Pan by to zostawił, jak jest, czy zmienił?

Po wejściu do Unii Europejskiej to ma się zmienić. Te przywileje
będą mniejsze. Natomiast trudno, abyśmy zabierali Kościołowi te
przywileje, jakie Kościoły mają w państwach unijnych.
Ja uważam, że powinny być poprawne stosunki między państwem a
Kościołem. Władza nie powinna tych stosunków ani liberalizować, ani
zaostrzać. Powinno być tak, jak jest. Jest dobrze.

Słyszał Pan o aferze z Wydawnictwem Archidiecezji Gdańskiej Stella
Maris?

Słyszałem. Pan daje wiarę temu, że arcybiskup osobiście coś tam
podpisywał i brał jakieś łapówki? Ja nie dopuszczam do siebie nawet
takiej myśli.

Nie wiem, czy podpisywał. Wiem, że wydawnictwo należało do
archidiecezji, nad którą arcybiskup sprawuje bezpośredni nadzór.

Arcybiskup założył wydawnictwo w dobrej wierze. Ktoś go oszukał.
Prokuratura powinna jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę. Ustalić, kto
za to wszystko odpowiada.

Arcybiskupa nawet nie przesłuchano.

No, to jest błąd. Powinno się go przesłuchać. W Polsce zgodnie z
konstytucją prawo jest równe dla wszystkich.

Czyli Leppera powinni się obawiać tylko złodzieje. Kto konkretnie?

Ci, którzy zawłaszczyli majątek narodowy niezgodnie z prawem.

Jakieś przykłady?

Przede wszystkim musimy przejrzeć wszystkie umowy prywatyzacyjne.
Trzeba sprawdzić, kto się wywiązał z umowy prywatyzacyjnej, a kto
nie. Które umowy były pod-
pisane zgodnie z prawem, a które niezgodnie. Od tego jest NIK. I on
to będzie sprawdzał. Jeśli znajdzie nieprawidłowości, to majątek
będzie odebrany i jeszcze dużą karę każemy zapłacić. Zwłaszcza tym,
którzy te niekorzystne dla Polski umowy podpisywali. Mogę wymienić
przykłady, proszę bardzo: Domy Towarowe Centrum, Hortex, Igloopol,
teraz huty.

Poseł Platformy Grzegorz Schetyna w trakcie debaty sejmowej na
temat prywatyzacji kilkanaście dni temu wykrzykiwał "złodzieje" pod
Pana adresem i pod adresem Samoobrony. "Ty złodzieju" zaczyna być
powszechnym zawołaniem w polskim parlamencie. Czy Pana to cieszy, że
posłowie zaczęli wreszcie mówić po ludzku?

Ha, ha, ha. No niech mówią po ludzku. Chociaż mamy sygnały od
ludzi, że to już się niesmaczne robi. Ten język, to wyzywanie. Ja
wypowiadam wojnę Platformie na programy,
a nie na wyzwiska.

Pan się stara być zawsze krok do przodu?

A dlaczego nie? Pewnie.

Czy w Polsce mamy walkę klas?

Zdecydowanie jest walka klas. Jest to walka klasy ludzi biednych z
nieliczną klasą ludzi uprzywilejowanych.

To może czuje się Pan marksistą? Marks uważał walkę klas za siłę
napędową historii.

Jeśli ktoś, kto mówi o biedzie drugiego człowieka i chce mu
pomagać, uważany jest za marksistę czy komunistę, to ja mu mówię, że
pierwszym komunistą był Chrystus, bo on kazał wszystko oddać
biednym. Czuję się lewicą.

Lewica, przynajmniej ta programowa, domaga się ograniczenia
udziału Kościoła w życiu państwa. Pan chce zostawić to, tak jak
jest. Lewica domaga się zmiany w ustawie antyaborcyjnej. Pan jest
przeciwny aborcji.

Jestem katolikiem. Aborcja jest złem. A lewicą jestem, ale lewicą
nowoczesną. Szanuję człowieka, własność prywatną, kulturę narodową i
wiarę ojców.

I Pana program się opiera na tym, aby dać biednym po 900 zł
miesięcznego zasiłku. Wałęsa obiecywał po 100 mln dla każdego. Skąd
Pan weźmie w budżecie pieniądze na te zasiłki?

Zacznijmy od tego, że to nie ja proponuję. To zaproponowali
autorzy konstytucji, którzy teraz jej nie przestrzegają. Ja
przedstawiam wyliczenia Instytutu Spraw Społecznych prof.
Mieczysława Kabaja. Te wyliczenia mówią, że minimum socjalne na
jedną osobę to 900 zł miesięcznie, a na czteroosobową rodzinę to 2,5
tys. zł. Ja mówię, że po przejęciu władzy doprowadzimy do tego. Nie
od razu, nie na drugi dzień. W ciągu czterech lat. Nie można ludzi,
którzy nie z własnej winy nie mają pracy, pozostawiać bez środków do
życia.

Ciekawi mnie, jak Samoobrona do tego doprowadzi. Budżet jest
pusty, a z pustego i Salomon...

Są pieniądze w Polsce. Nadwyżka dewiz leży w bankach zachodnich.
To jest 34 mld dolarów. Trzeba te pieniądze wycofać i przenieść
tutaj. Bardzo dobrą inicjatywę podjął pan minister Kaniewski. Fuzja
PKO i PZU. Myślę, że gdyby doprowadził do tego, to super by było. Ja
bym dołączył jeszcze Bank Gospodarstwa Krajowego, BGŻ, sieć banków
spółdzielczych. I tę nadwyżkę dewiz przeniósłbym do takiego
konsorcjum finansowego. I kredyty nawet o zerowej stopie. Rozkręci
się budownictwo: mieszkania, autostrady, melioracja...

Ale wie Pan, że sprowadzenie rezerw walutowych do kraju
oznaczałoby konieczność wymiany ich na złotówki, czyli dodrukowanie
polskich pieniędzy. Zwiększyłaby się inflacja. A do końca nie
wiadomo, jak by się gospodarka zachowała pod wpływem pojawiającej
się inflacji. Poza tym na te operacje musiałby zgodzić się NBP, a on
nie podlega bezpośrednio rządowi.

Spokojnie. Trzeba zmienić ustawę o NBP i konstytucję.

Do zmiany konstytucji Pan potrzebuje dwóch trzecich w Sejmie.
Nawet jak Pan będzie miał największy klub, to dwóch trzecich nie
może Pan uzbierać. I cały program Samoobrony zrobi bęc.

To zadzwonię o wpół do ósmej do telewizji i powiem: "o 19.45
przerywacie wiadomości i ja występuje z orędziem do narodu". I
powiem: "słuchajcie, mam program, ale zobaczcie: tamci nie chcą
pozwolić na zmiany konstytucji, aby to zrealizować".

Naród wysłucha orędzia i co? Wyjdzie na ulice palić komitety, aby
pan mógł konstytucję zmieniać?

A po co palić? Niech tylko codziennie będą pikiety pod domami i
biurami tych posłów, którzy nie chcieli konstytucji, która by
służyła Polakom. Wyobraża pan to sobie?
To jest realne. I wtedy zobaczymy, co zrobią, jak nie będą mogli
wejść do własnego mieszkania ani biura.

Wchodzimy do tej Europy, czy nie? Ksiądz Jankowski na mszy z pana
udziałem ostrzegał przed Unią Europejską.

Wchodzimy, ale na partnerskich zasadach. Jeżeli te zasady są
nierówne, a dzisiaj są nierówne, to trzeba te zasady renegocjować.

Które zasady by Pan renegocjował.

Kwoty produkcyjne. Nie tylko rolnicze, ale kwoty produkcji stali,
chemikaliów, tekstyliów.

I jak Pan to sobie wyobraża?

Twardo postawić stanowisko.

Oni powiedzą "gońcie się na drzewo, żadnych renegocjacji".

To będziemy się gonić. Wyjdziemy z Unii.

To na Ameryce się Pan oprze? Samoobrona chce wyprowadzić wojska z
Iraku. Jesteśmy w Europie, poza Wielką Brytanią, najważniejszym
sojusznikiem USA. Zrobiłby Pan przykrość Bushowi.

No, nie... To problem Busha. On wywołał wojnę i on albo jego
następca musi sobie z tym problemem poradzić. Mnie nic do tego. A
wojska bym wycofał natychmiast. To znaczy może nie drugiego dnia po
objęciu władzy, ale w jak najkrótszym czasie, w jakim się da.

No, nie... Z Unii Pan wyjdzie, Ameryka się obrazi...

Ja w Strasburgu powiedziałem, że Polacy pierwsi w historii stawili
opór Hitlerowi...

Hitler nas w 1939 r. zmiażdżył w dwa tygodnie.

No tak, no tak... ale pierwsi stawiliśmy opór. W końcu pokonaliśmy
faszyzm i potem komunizm.

Wolałby Pan być premierem czy prezydentem?

Prezydentem. Samoobrona opowiada się za systemem prezydenckim. Jak
w Ameryce. Chciałbym rządzić i odpowiadać za to, co robię, a nie
tylko siedzieć w pałacu i nic nie robić
jak Kwaśniewski. Mamy
przygotowane odpowiednie zmiany w projekcie konstytucji.

Pierwsze jednak będą wybory do parlamentu. Czy jeśli Samoobrona
wygra wybory, zostanie pan premierem?

Jeśli wygramy, nie będę się uchylał.

A z kim Pan zawiąże koalicję, gdyby była taka potrzeba?

Z każdym. To będzie koalicja programowa. A wspólne elementy
programu mamy i z PSL, i z PiS, i z LPR, i z SLD, jeśli Sojusz
jeszcze pod tym szyldem będzie funkcjonował na scenie politycznej.

A potem prezydentura...

Życie pokaże.

Życie może też pokazać, że nawet, jeśli Andrzej Lepper będzie miał
największy klub, to nie stworzy koalicji zdolnej do rządzenia, bo
nikt nie będzie chciał. Nie będzie premierem, nie zmieni
konstytucji, która pozwoliłaby mu zostać silnym prezydentem.

Platforma będzie rządzić? Wolne żarty. To ja im gratuluję. Dwa
lata porządzą, a potem będą musieli ustąpić. Jest tak duże napięcie
i frustracja ludzi, że oni sobie tego nawet nie
wyobrażają.

A jeśli ludzie wyjdą na ulice przeciwko Panu?

Dlaczego mają wyjść? My sobie poradzimy.

A mówią, że nie ma Pan poczucia humoru.

W Sejmie nieraz przekonali się, że mam poczucie humoru.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gniew wirtuoza
Szymanów
niedaleka Warszawy dziura w gminie Paprotnia znana dzięki
bliskości kultowego Niepokalanowa. W tutejszym kościele pod
wezwaniem Wniebowstąpienia NMP dwie pary postanowiły ślubować
wierność do grobowej deski.
Jako pierwszy obrączki na paluszki założył duet Anny i Roberta. Po
wyjściu ze świątyni czekali na nich weselnicy, którzy przystąpili do
składania szablonowych życzeń i pocałunków. Wiało nudą.
Nieoczekiwanie uaktywnił się kościelny grajek. Donośnym głosem
doświadczonego śpiewaka złożył trzypunktowe oświadczenie. Po
pierwsze
wyznał
chciałby, aby dzieci zrodzone ze świeżego
związku małżeńskiego nigdy chleba nie zaznały. Po drugie
dodał

pragnąłby, żeby to mające cierpieć głód potomstwo urodziło się
kalekie. Po trzecie
zakończył
byłoby korzystniej, żeby para
młoda zdechła z głodu, nim spłodzi smarkaczy skazanych na chroniczne
niedożywienie i dożywotnie kalectwo.
W tym czasie przed kościółkiem zaczęli już się gromadzić goście
chcący towarzyszyć drugiej parze
Elżbiecie i Danielowi. W orszaku
przebywał nawet ponoć pewien poseł. A to z uwagi na pokrewieństwo z
panem młodym. Pod adresem tego ludzkiego skupiska organista
krzyknął:
A wy, złodzieje, żebyście tak nigdy, przenigdy, nie
mieli co do gęby włożyć!
Furą w gości
Oba orszaki weselne zamurowało. W niejednym menie krew zawrzała.
Normalnie gęba organisty zostałaby siarczyście wyklepana. Ale przed
kościołem i w dniu tak uroczystym mordobicie nie uchodzi.
Towarzystwo zacisnęło więc zęby i ignorowało muzyka. I to był błąd.
Widząc, że jego artystyczny występ wywarł marny skutek, parafialny
artysta wpadł w furię. Dopadł swego Forda Escorta, błyskawicznie
odpalił i wjechał w zgromadzenie weselników. Ucierpiały trzy osoby.
Ale odniesione przez ofiary obrażenia okazały się niegroźne
tylko
niewinne otarcia naskórka. Wtedy niezadowolony z marnego efektu
muzykant zapragnął staranować auto zawierające nowożeńców. Lecz nie
zdołał dostatecznie rozpędzić swego Forda i weselnicy wywlekli go z
samochodu.
Mało prawdopodobne, że chciano mu przekazać znak pokoju
choć
goście weselni zarzekają się, że zamierzali tylko organistę
przytrzymać do czasu przyjazdu policji. Nie dowiemy się, jakie
żywiono wobec niego zamiary, bowiem grajek nadludzkim wysiłkiem woli
i mięśni wyrwał się, ponownie zasiadł za kierownicą wozu i umknął.
Zwiał przed linczem
O przedkościelnym incydencie i ucieczce organisty powiadomiono
organa ścigania. Nie musiano organizować specjalnej grupy
pościgowej, bo jakieś dwie godziny później pobożny muzykant sam
zjawił się w komisariacie policji. Zbadano jego trzeźwość, gdyż
ekspresywny sposób bycia, jaki zademonstrował, wiązał się zwykle ze
stanem wskazującym. Powiało sensacją, bo okazało się, że muzykant
jest trzeźwy jak niemowlę przed karmieniem.
Pan organista przystąpił do składnia zeznań. Oświadczył, iż z
niepojętych dla niego przyczyn rozjuszony tłum weselników wyciągnął
go z samochodu, spoliczkował, a następnie zagroził linczem. Ponieważ
nie chciał paść ofiarą samosądu, uciekł przed krwiożerczą bandą i
kiedy nieco ochłonął, natychmiast przybył na policję, żeby o tym
niemiłym zdarzeniu zameldować.
O nowatorskich życzeniach oraz przejechaniu kilku osób muzykant nie
wspomniał.
Furia artysty
Motorem szaleństwa artystów jest potrzeba. Nadworny muzyk proboszcza
potrzebował pieniędzy, a także sławy. Tymczasem para numer jeden nie
chciała, żeby przygrywał jej podczas ślubowania, gdyż posiada
ciotkę, a ta syntezator i odpowiedni repertuar. Próba zastąpienia
prawdziwego artysty ciotką każdego doprowadziłaby do białej
gorączki. Organista zaparł się więc i w końcu postawił na swoim.
Zagrał. Zapłatę uznał jednak za zbyt skromną i dlatego podczas
ślubnej ceremonii wykonywał zarówno utwory weselne, jak i te
zwyczajowo grane na pogrzebach.
Para numer dwa zabuliła również zbyt mało i dodatkowo zastrzegła, że
honorarium wręcza mu za to, żeby pod żadnym pozorem nie dotykał
organów, a najlepiej w ogóle nie pojawiał się w kościele. Zgodził
się na stawiane mu warunki i swego kunsztu nie ukazał, lecz jego
duma i ambicja doznały kolejnego gwałtu.
W tej sytuacji nie można się dziwić, że popadł w stan skrajnego
wyczerpania nerwowego i udał się przed kościół, by rzucać
przekleństwami oraz przejeżdżać wrogi artystom motłoch. Tłuszcza
niczego nie zrozumiała i wrednie szepcze, że organiście szajba
odbiła na punkcie szmalu.
Bardziej niż czarni jest pazerny

złorzeczą nierozumne prostaki. Męczeński artysta organista z
Szymanowa godnie zawisł na krzyżu obok prącia Nieznalskiej.
PS Imiona nowożeńców zmienione.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matka Boska i zabójcy cd.
Zastępca komendanta wojewódzkiego policji w Rzeszowie Janusz Ziobro
głosi tu i ówdzie, że nas załatwił. Dlatego w "NIE" nie pojawią się
nowe publikacje związane z bulwersującą sprawą śmierci Ani Betlei,
którą opisujemy od roku. Myli się pan, panie komendancie.
Przypomnijmy. Ania zginęła tuż obok swego domu na drodze w Połomi
pod kołami samochodów należących do księdza Tadeusza Niziołka oraz
najprawdopodobniej biskupa Edwarda Białogłowskiego. Prokuratura w
Rzeszowie już ponad rok buja się ze sprawą i
tak jak
przypuszczaliśmy
winnego śmierci dziecka nie znajduje. Mamy garść
nowych informacji dotyczących tej sprawy:
Nasze wiewiórki z kręgów kościelnych doniosły, że tuż po wypadku
biskup Edward Białogłowski spędził tydzień w odosobnieniu. Przebywał
w celi jednego z męskich zakonów. Czyżby przełożeni katabasa uznali,
że to za zabicie dziecka należy się jednak jakaś pokuta?
Biskup Edward Białogłowski gościł na początku roku na spotkaniu
opłatkowym w rzeszowskim Domu Polonii. Ni z gruchy, ni z pietruchy
zaczął modlitwę za zmarłych, po czym szybko się oddalił. Zebrani
wpadli w konsternację.
Ciekawi nas, dlaczego po naszej ostatniej publikacji dotyczącej tej
sprawy zastępca komendanta wojewódzkiego policji Janusz Ziobro udał
się do prokuratury i złożył zeznania. Być może tłumaczył się ze swej
roli w tej sprawie. Zasięgniemy języka.
Pewne jest, że w Rzeszowie mówi się, iż za męczeństwo, czyli
regularne opisywanie w tygodniku "NIE", Ziobro ma dostać posadę
komendanta.
Autor : T.Ż.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Dwójka" puściła gadające głowy pod nazwą "Spotkajmy się". Jedna z
głów należała do Anny Dymnej, a dwie pozostałe do sparaliżowanego
chłopaka i niepełnosprawnej dziewczyny. Chłopak chce popełnić
samobójstwo, a dziewczyna nie opowiada o swoim życiu płciowym.
Gadanie odbywa się w wytwornym wnętrzu ociekającym szmalem i
radością. Dymna robi za psychoterapeutkę i jest równie prawdziwa jak
odwiedziny Millera w szpitalach lub jego ostatnie wypowiedzi.
* * *
"Fakty" poinformowały, że z oczyszczalni ścieków w Zakopanem spływa
do rzeki jakaś gówniana bakteria. Płynie sobie ona rzeką do Nowego
Targu już od paru tygodni. Miejscowi uzdatniacze wody mogą bakterii
nagwizdać. Szefowie wodociągów, jak ciągnęli forsę, tak ciągną. A
górale wodę piją i mają sraczkę. I na cholerę nam wąglik ben Ladena,
skoro bez tego Podhale ma przesrane.
* * *
W "Uwadze" w TVN powiedzieli, że lekarka podała dzieciakowi
antybiotyk, po którym chłopiec zszedł. Okazało się, że był na ten
lek uczulony, co stało jak byk w jego karcie zdrowia. Kartę tę,
zanim ją przerobiła lekarka
szefowa przychodni zresztą

skserowały pielęgniarki. Stan na dziś jest taki, że nad chłopakiem
zaczyna wyrastać trawa, wyjebane z roboty pielęgniarki płaczą i
pomstują, prokurator stawia zarzuty lekarce, lekarka leczy dalej, a
sprawiedliwość wymierza TVN. Pytanie brzmi: czym zajmuje się
miejscowy sąd pracy?
* * *
Był sobie na "Dwójce" program "Chłop Europie nie przepuści,
zastanowim się a juści" z Grabowskim i Lubaszenką. Uczył chłopów,
czym jest Unia. Teraz go nie ma.
Euroedukowanie włościaństwa w telewizji publicznej okazało się
równie ważne jak udział PSL w rządzie. Że Grabowski jest Kiepski

wiedzieliśmy już z Polsatu. Teraz wychodzi, że bardziej kiepski jest
Nikolski.
* * *
W TVN 24
gadające głowy. Tym razem dziennikarze
pod wodzą
redaktor Magdaleny Łaszcz.
Gadające o wydarzeniu tygodnia. Czyli o zeznaniach Urbana przed
sejmową komisją śledczą. Głowy centroprawicowe i skrajnie prawicowe.
Głowy śliniące się Urbanem, odmieniające Urbana przez gramatyczne i
polityczne przypadki. Ble, ble, ble. Czas gaduły upływa i nagle
redaktor prowadząca doznaje iluminacji. Przeprasza słuchaczy, że z
braku czasu nie zrealizowano drugiego, uzgodnionego z dziennikarzami
jakże ważnego punktu programu: dyskusji o tomiku wierszy "Tryptyk
rzymski" znanego poety Jana Pawła z Wadowic. I tak znów Urban
zakasował papieża.
* * *
Gasnąca jak gromnica, katolicka TV Puls. Jedyna żywa audycja

"Otwarte studio" Janka Pośpieszalskiego. Ostatnio o tym, kto
wcześniej wiedział o propozycji Rywina i głośno o tym nie
powiedział. Okazało się, że wszyscy wiedzieli, z wyjątkiem posła
Marka Jurka i członka Jarosława Sellina z Krajowej Rady Radiofonii i
Telewizji. Bo im
jako osobom z drugiego planu
nikt nie
powiedział. Albo nie chcą się teraz, zgodnie z katolicką obłudą, do
tej wiedzy przyznać.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Świętych faktur obcowanie cd.
Ks. Zbigniew B. poszedł na układ z prokuraturą i wyszedł z aresztu,
zaś Tomasz W., który był mniej skłonny do wyznań, siedzi dalej. I to
jest sprawiedliwe. Ale dlaczego Janusz B. i Konrad K., którzy
również odmówili zeznań, już hasają na wolności?
O aferze związanej z handlowaniem "pustymi fakturami" przez
kościelne Wydawnictwo Stella Maris z Gdańska pisaliśmy w "NIE" od
początku roku ("NIE" nr 1
5/2003).
W "NIE" nr 11/2003 napisaliśmy, że
według zdobytych informacji

zapuszkowany wstępnie na trzy miesiące jeden z głównych bohaterów
tej afery, ks. Zbigniew B., przyznał się do winy i zaczął sypać, za
co prokuratura mu obiecała, że wypuści go z pierdla.
Podaliśmy też, że do paki trafili Janusz B. i Konrad K.
wspólnicy
z kilku spółek konsultingowych z Gdyni, którzy brali aktywny udział
w obrocie fikcyjnymi fakturami. Wiemy, że spółki Janusza B. i
Konrada K. były pośrednikami między wystawcą faktur
Wydawnictwem
Stella Maris
a kilkoma firmami z tzw. dużego biznesu. Firmami,
których prezesi nie raz i nie dwa przewijali się przez łamy gazet, a
i w telewizji nieraz twarzyczki pokazywali. Postawiliśmy tezę, że
prezesi tych firm bardzo by nie chcieli, aby i Janusz B. dał się
zmiękczyć w areszcie, i że raczej do tego nie dojdzie, bo B. jest
bardziej psychicznie odporny na siedzenie w kiciu niż ks. kanonik. I
że może być tak, że na zarzutach przeciwko Januszowi B. i Konradowi
K. sprawa utknie.
Nasze informacje i przewidywania sprawdziły się co do joty! Ks.
Zbigniew B. opuścił areszt w piątek 14 marca wieczorem, aby już w
niedzielę odprawić dla swoich parafian mszę. Wynikałoby z tego, że
ks. kanonik powiedział prokuraturze wszystko, co wiedział, albo
wypuścili go, aby nic nie powiedział. Skłaniamy się w tym wypadku do
pierwszej wersji
powiedział.
Janusz B. i Konrad K. nie musieli zbyt długo testować swojej
wytrzymałości w warunkach aresztu tymczasowego, gdyż gdański sąd
uchylił im ten areszt. Zaledwie po dwóch tygodniach. Choć
prokuratura zarzuca im udział w przestępstwie polegającym na
wyłudzeniu od skarbu państwa podatków w wysokości 24 mln zł oraz
prania tzw. brudnych pieniędzy, a więc przestępstwach zagrożonych
karą więzienia do lat 10, Sąd Okręgowy na wniosek obrońców obu
zatrzymanych zamienił im areszt na poręczenie majątkowe w wysokości
300 tys. zł od łebka i dozór policyjny. Sąd stwierdził, że
prokuratura tak świetnie przygotowała materiał dowodowy, że obawa
matactwa ze strony Janusza B. i Konrada K. nie zachodzi. Proszę,
jacy ci prokuratorzy zdolni...
Albo każdy z zatrzymanych i teraz zwolnionych powiedział w
śledztwie, co wiedział, albo obaj zostali wypuszczeni, aby nic nie
powiedzieć. I w tym przypadku jesteśmy skłonni sądzić, że raczej to
drugie. Rzecz jasna, niezawisły sąd kieruje się własnym rozumem i
rozeznaniem, aby nie było, że coś imputujemy. Po prostu głośno
myślimy. Sąd Rejonowy w Gdańsku 5 marca 2003 r. przy-chylił się do
wniosku prokuratury, że istnieje groźba matactwa ze strony Janusza
B. i Konrada K. Sąd Okręgowy 21 marca uznał, że takiej groźby nie
ma.
Z ciekawostek wypada jeszcze odnotować, że duże zainteresowanie
sprawą wykazywał i wykazuje wysokiej rangi funkcjonariusz
Centralnego Biura Śledczego. Ale raczej po tej niedobrej stronie.
Mucha nie siada, co?
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Młodość musi się wyszumieć
Zmalujmy Powstanie Warszawskie.
Powstanie, chociaż skazane na klęskę było jednak nie do uniknięcia.
Nie można było nie podjąć walki o wolność, choć w dużej mierze
decydował czynnik psychologiczny
Grzegorz Mazur w "GW". Młodzieży
nie można było powstrzymać. Czekała na tę chwilę blisko pięć lat

Zbigniew Ścibor-Rylski w "Rz".
Decyzję o powstaniu w Warszawie podjął gen. Tadeusz Bór-Komorowski
za zgodą i z upoważnienia rządu St. Mikołajczyka w Londynie.
Okoliczności podjęcia tej decyzji są znane w szczegółach. Zanotowano
nawet formalny rozkaz gen. Bora do warszawskiego komendanta AK, gen.
Antoniego Chruściela "Montera", wydany 31 lipca 1944: "Jutro o
godzinie 17-tej zacznie Pan Burzę w Warszawie". W dyskusjach
poprzedzających decyzję rozważano wyłącznie racje wojskowe i
polityczne. Liczono na szybkie wkroczenie Armii Czerwonej do
Warszawy, oczekiwano też zbawiennych skutków powstania dla sprawy
polskiej (wstrząs sumień Zachodu, presja na Stalina itp.). O
możliwości spontanicznego ludowego lub młodzieżowego zrywu nikt nie
wspominał. A tym bardziej o możliwości uprzedzenia AK przez
dysponującą kilkudziesięcioma karabinami PPR. Dopiero po latach,
kiedy kalkulacje wojskowe powstańczego dowództwa okazały się
kompromitująco dyletanckie, a polityczne
zbiorem pobożnych życzeń,
dla usprawiedliwienia decyzji, która kosztowała zagładę milionowego
miasta i dwieście tysięcy ofiar, odwołano się do motywacji
psychologicznej: młodzież i tak chwyciłaby za broń.
Zwolennikom tej wersji myli się walka z upadającym PRL z realiami
wielkiej i krwawej wojny. Demonstracje i zadymy uliczne w PRL mogła
wywoływać rozpolitykowana młodzież, mogła nawet pogonić zomowców. W
okupowanej przez hitlerowców Warszawie spontaniczna ruchawka była
nie do pomyślenia.
Przede wszystkim dlatego, że nikt, nawet zorganizowane oddziały
Armii Krajowej, nie miały bezpośredniego dostępu do broni. Jej

bardzo zresztą skromne
zasoby znajdowały się w zakonspirowanych
magazynach-skrytkach i dopiero na rozkaz wyższych przełożonych
dokonało się uzbrojenie przyszłych powstańców. Również koncentracja
kilkunastu tysięcy ludzi w warunkach konspiracji nie mogła
przebiegać spontanicznie. Powstanie bez rozkazu nie wybuchłoby. Nie
da się odpowiedzialnością za ten rozkaz i jego skutki obarczyć
nastrojów młodzieży.
Prof. Grzegorz Mazur trafnie zwraca uwagę, że dla skutecznej pomocy
powstaniu zachodni alianci musieliby zdobyć się na wysiłek wojskowy
(tysiące samolotów o dalekim zasięgu, ogromne zaopatrzenie itp.) nie
do pogodzenia z ich planami wojennymi. Ale podobnie wyglądała sprawa
po stronie radzieckiej. 8 sierpnia 1944 r. marszałkowie Żukow i
Rokossowski na polecenie Stalina przedstawili plan ewentualnej
"operacji warszawskiej", która pozwoliłaby zdobyć miasto pod koniec
sierpnia. Planowali użyć ok. 800 tysięcy żołnierzy i 2000 czołgów.
Ofensywa miała wyjść 22 sierpnia z przyczółka pod Magnuszewem i
rejonu Pułtuska w kierunku Skierniewic w celu otoczenia Warszawy i
zdobycia jej od zachodu. Byli to nieźli fachowcy od wojny,
wiedzieli, o czym mówią i czego do tego potrzeba.
Zgody na tak kosztowną wojskowo, a ponadto dla Stalina zupełnie
nieopłacalną politycznie operację nie otrzymali.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Niemiec odciął Wrzodakowi
Jak monopolista z naciągaczem pogrążyli Ursus w ciemności.
W tym sporze nikomu nie można kibicować.
Wielki krzyk się podniósł, gdy 9 czerwca w części Ursusa wyłączono
prąd. Media łkały nad dramatem mieszkańców bloków zakładowych,
których brak telewizji pchnął do desperackich kroków stawianych na
spacerach z rodziną. Nie mógł normalnie pracować urząd dzielnicy,
centrum handlowe Factory i ponad 130 firm. W Ośrodku Kultury Arsus
nie odbyła się próba teatru "Światło cieni" oraz dwóch zespołów
heavymetalowych. Pod koniec tego strasznego dnia Urząd Regulacji
Energetyki nakazał STOENowi natychmiast wznowić dostawy energii, co
też się stało.
Wrzodakowcy z LPR zaraz zrobili z tego aferę polityczną: oto, do
czego doprowadziło sprzedanie warszawskiego STOENu Niemcom!
Maglowano o to Millera w Sejmie. Publiczność odniosła wrażenie, że
Niemiec w imię swoich przyziemnych interesów bezkarnie gnębi pół
dzielnicy w stolicy Polski wyłączając podgrzewacze do butelek
niemowlętom i komputery przedsiębiorcom.
Od tej demagogii robi nam się niedobrze.
STOEN bleee...
Warszawski STOEN S.A. jest ohydnym monopolistą.
W miejscowościach podległych innym rejonom energetycznym płaci się
podwójne rachunki: za faktyczne zużycie prądu w danym miesiącu i
prognozowane
w następnym. Prognozę sporządza się wedle
wcześniejszego zużycia. Kłóci się to z normalnymi regułami obrotu
gospodarczego przewidującymi, że można wystawić fakturę i wziąć
pieniądze jedynie za usługę już wykonaną, a nie za taką, którą
dopiero mamy zamiar wykonać. Ale dostawcy energii elektrycznej
nie
oni jedni zresztą
umieli te paskudne praktyki zalegalizować.
W Warszawie jest jeszcze gorzej. Tutejszy monopolista, STOEN,
wystawia faktury NA PÓŁ ROKU Z GÓRY. Płatności rozkłada jednak
łaskawie na trzy raty, co znaczy, że inkasent odwiedza nas co dwa
miesiące.
Rachunków wobec STOENu nigdy nie można do końca uregulować. Jeśli
nawet po wizycie inkasenta zapłacimy wszystko co do grosza, wkrótce
przyjdą pocztą trzy nowiutkie faktury z terminami płatności co dwa
miesiące (dla przeciętnego klienta kompletnie niezrozumiałe).
Widnieją na nich kwoty wyliczone na podstawie zużycia energii w
poprzednich sześciu miesiącach, kiedy to mieliśmy niedopłatę albo
nadpłatę.
Żeby rozliczyć się "na czysto", mieć zero zobowiązań
musielibyśmy
zużyć dokładnie tyle prądu, ile przewiduje prognoza STOENu, co jest
nierealne.
Załóżmy, że przed wyjazdem za granicę regulujemy rachunki ze STOENem
i zamykamy mieszkanie na kłódkę, mając pewność, iż nikt nie będzie
zżerał nam prądu. Wracamy po pół roku i cóż się okazuje? Na liczniku
zero, ale i tak jesteśmy winni za następne pół roku. W dodatku,
ponieważ nie płaciliśmy co dwa miesiące, wysłannik firmy odciął nam
prąd i zaplombował licznik. Ponowne włączenie kosztuje 100 zł.
Kolejny miły zwyczaj STOENu polega na tym, iż przysyła on w celu
zaplombowania licznika fachmanów, którzy w ogóle nie kontaktują się
z klientem. Siedzisz w domu z wypchanym portfelem, mógłbyś od ręki
uregulować rachunki
ale fachowiec nie fatyguje się, by zadzwonić
do drzwi. Gdzieś na klatce schodowej po cichu wyłącza prąd i znika
zadowolony, że właśnie naciął cię na 100 zł.
Wydawałoby się, że jeśli przez pół roku zużyłeś zero energii
elektrycznej, to i prognoza na następne półrocze powinna być zerowa.
A chała! W takim przypadku STOEN sięgnie po stare rachunki. Zawsze
wyjdzie na swoje. A jeśli klient umrze i nie zdąży zużyć energii, za
którą zapłacił? O rozliczenie muszą się martwić spadkobiercy.
W ten sposób warszawski monopolista de facto wymusza na klientach,
by go kredytowali. Nie podoba ci się
to zainstaluj sobie baterie
słoneczne albo wiatrak na dachu.
Gdyby ktoś zaskarżył te przepisy do Urzędu Ochrony Konkurencji i
Konsumentów albo do Trybunału Konstytucyjnego, okazałoby się pewnie,
że kolidują one z paroma zasadami prawa. Ale jak dotąd nikt na to
nie wpadł.
Te obrzydliwe praktyki monopolistyczne STOEN stosował i wtedy, gdy
pozostawał czysto polski, i teraz, gdy kontrolują go Niemcy. Robiłby
to nadal, gdyby go kupili Eskimosi z Grenlandii. Bo czemuż miałby
rezygnować z takiego eldorado, skoro nikt go do tego nie zmusza?!
URSUS fuj!
Zakłady Przemysłu Ciągnikowego Ursus, skąd Wrzodak rodem, od lat
bezkarnie robią w trąbę tłum wierzycieli ze skarbem państwa na
czele.
Traktorowy dinozaur już dawno padłby na pysk, gdyby nie sztuczne
przedłużanie jego egzystencji metodą oddłużania, dotacji i
pseudorestrukturyzacji. Wymyślony przez prezesa Stanisława
Bortkiewicza, z zawodu pediatrę, plan ratowania firmy to jeden
wielki kant. ZPC Ursus otoczyły się siecią spółek, do których
przerzucono ogromną większość majątku, ludzi i produkcję (w zaniku).
Długi natomiast, i to gigantyczne, zostały w ZPC Ursus, które nigdy
ich nie spłacą
najwyżej zbankrutują, co nikogo specjalnie nie
zmartwi. Poza wierzycielami.
W ramach tej operacji powołano spółkę Ursus Media, która dostarcza
prąd wszystkim odbiorcom na dawnym terenie fabrycznym, dziś mocno
rozparcelowanym. Zrobiono to bardzo chytrze: wszyscy "wiszą" na
jednym kablu, odcięcie prądu niewypłacalnemu dłużnikowi uderza więc
w niewinnych ludzi i firmy, którzy regularnie płacą rachunki. Płacą
jednak spółce Ursus Media, która nie bierze odpowiedzialności za
stare długi ZPC Ursus. A tak się składa, że STOEN ma umowę z ZPC
Ursus.
Dwa lata temu liski chytruski z Ursusa nader zręcznie wpuściły
energetyków w maliny. Zarząd STOEN S.A. sprzedał mianowicie
wierzytelność wobec ZPC Ursus w kwocie ponad 8 mln zł spółce Habur

jednej z nowych firm, które gospodarują na ursusowskich włościach.
Habur nabył za to od prezesa Bortkiewicza budynki i prawo
użytkowania wieczystego "swojej" działki. STOENowi jednak, wbrew
umowie, nie zapłacił ani grosza, co zaowocowało śledztwem
prokuratorskim i procesem sądowym.
Jesteśmy przekonani, że i tym razem potentat energetyczny nic z
Ursusa nie wyciśnie. A co z 40 milionami długu? Drobiazg. STOEN
odbije to sobie na zwykłych klientach takich jak my. Może każe nam
płacić za rok z góry. I żaden, kurwa, wysoki urząd państwowy się o
nas nie upomni.
Ohydni monopoliści trafili na notorycznych naciągaczy. Urząd
Regulacji Energetyki wziął stronę tych drugich. Brawo! Niech żyje
państwo prawa!
Autor : D.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dobrychłop idzie na wojnę
Opowiastka o tym, jak pewien sołtys wraz z "Super Expressem" o mały
włos nie rozpętali III wojny swiatowej. Minister obrony ocalił
pokój.
Nagle świst kul obok mojej głowy rzucił mnie na ziemię. Kule
uderzały w krzaki, w których się ukryłem. Oddali co najmniej
dziesięć strzałów. (...) Nie mogłem uwierzyć w to, co się wydarzyło.
Wtedy ponownie zaczęli strzelać. Kule obok mnie ścinały krzaki i
gałęzie drzew. Było tyle huku...
Głowa należała do sołtysa ze wsi Posada, leżącej nad graniczną Nysą
Łużycką.
5 lipca 2002 r. "Super Express" na pierwszej stronie krzyczał
wielkimi literami: "Strzelali do Polaków. Strzały na pograniczu.
Niemieccy neofaszyści otworzyli ogień do polskiego wędkarza".
Jeszcze bardziej dramatycznie informował lokalny tygodnik "Gazeta
Wojewódzka": "Neofaszyści strzelali, aby zabić. Polski sołtys cudem
uszedł z życiem". Szybcy jak przeciąg reporterzy błyskawicznie
dotarli na miejsce dramatu. Wysłuchali, spisali opowieść, a
ostrzelany sołtys Edward Dobrychłop, dumny niczym Ślimak z
"Placówki" Prusa, pozował do zdjęć przy biało-czerwonym słupie
granicznym. Tuż opodal miejsca, gdzie cudem ocalał spod gradu
nazistowskich kul.
Wszystko zaczęło się pokojowo.
Dobrychłop umyślił sobie nałapać w granicznej rzece rybek. Wziął
wędkę, zgłosił swój zamiar na posterunku Straży Granicznej, bo
porządek musi być, i stanął na brzegu. Wybrał zakole z piaszczystą
łachą, bo tam ryba najlepiej bierze. Nie zdążył nawet porządnie
zamoczyć kija, gdy nagle po tamtej stronie pojawiło się kilku
młodych łysych. Na pewno skini, bo mieli czarne koszulki z
niemieckim orłem.
Pili piwo, krzyczeli "Heil Hitler" i polskiemu sołtysowi wygrażali
wielkimi germańskimi piąchami, choć przecież był na okupionej krwią
ojcowiźnie.
Dobrychłop nie dał się sprowokować. Wtedy tamci sięgnęli w krzaki po
karabin, wymierzyli i zaczęli strzelać.
Pociski leciały nad graniczną rzeką, gęsto padały na naszą ojczystą
glebę, gdzie żyto dojrzewa, gdzie mogiły przodków naszych. Sołtys
nie zdzierżył, wyrżnął plecami w ojczyznę, aż matka-ziemia jęknęła.
Wstał, lecz naziści wznowili ostrzał, więc znów walnął o glebę. Gdy
tak leżał, od tej ziemi, od ojczystej darni spłynęła na niego siła,
wstał i umknął. Wiem, że celowali we mnie, aby zabić
kończy
relację Dobrychłop.
Nie wyszedł jednak Polak i sołtys z opresji bez szwanku. Uskarża
się, że od zderzenia z ziemią ojczystą bolą go żebra i plecy.
Pewnikiem uszkodził kręgosłup. Po nocach spać nie może, wpadł w
psychiczny dołek, a tu żniwa za pasem. Poszedł na posterunek Straży
Granicznej, zameldował o wszystkim. Posłuchali, spisali protokół i
nic. Pewnie tam, na górze, chcą wyciszyć sprawę. Dlatego zawiadomił
gazety. Niech się świat dowie.
Dziennikarze zwrócili się o wyjaśnienie tego zdarzenia do ministra
obrony narodowej Jerzego Szmajdzińskiego.
Jeszcze nic nie wiem o strzelaniu do polskiego sołtysa. Jeśli tak
było, to jest to konflikt na skalę między-
narodową. Natychmiast zwracam się do komendanta głównego Straży
Granicznej o dokładny raport
przytoczono w lokalnej prasie
odpowiedź ministra. Po ukazaniu się artykułów w Zgorzelcu, Sieniawce
i Bogatyni lokalną władzę ogarnęła konsternacja, a lud
uczucia
patriotyczne.
Kilka dni później niemiecki turysta, który wybrał się na naszą
stronę rowerem, zgłosił na przejściu
granicznym Porajów
Zittau, że paru naszych rodaków spuściło mu
wpierdol, zabrało rower i telefon komórkowy. Teraz lokalna niemiecka
prasa zamieściła informację, że źli Polacy napadają na spokojnych
obywateli Bundesrepubliki.
Ciekawi, kiedy nastąpi powszechna mobilizacja, rozpocznie się marsz
na Berlin, a nasze konie będą niecierpliwie parskać, aby napojono je
w Sprewie, kopnęliśmy się do rzecznika Łużyckiego Oddziału Straży
Granicznej. Uznaliśmy, że w miejscu tych dramatycznych wydarzeń
pogranicznicy będą wiedzieć
najlepiej, co w nadnyskiej trawie piszczy. Istotnie, podpułkownik
Leszek Duczyński wiedział wszystko.
Marszu na Berlin nie będzie. Wszystko wskazuje na to, iż zderzenie
sołtysa Dobrychłopa z gruntem miało fatalne następstwa dla jego
pamięci. Pamiętnego dnia zmotoryzowany patrol niemieckiego
Grentzschutzu namierzył nad Nysą dwóch szczyli, którzy
zawiani
browarem
strzelali z wiatrówki do ptaszków. Broń gładkolufową na
sprężone powietrze można w Niemczech, jak i w Polsce, nabyć bez
zezwolenia. Mimo to patrol zgarnął obu gówniarzy, gdyż zachodziła
obawa, że wystrzeliwany śrut mógł przypadkiem przelecieć na drugą
stronę wąskiej w tym miejscu Nysy i ukłuć obywatela z sojuszniczej
obecnie Rzeczypospolitej. Polscy pogranicznicy, zawiadomieni przez
swoich niemieckich kolegów, wyruszyli we wskazane miejsce. Zastali
tam obywatela Henryka Dobrychłopa, sołtysa wsi Posada, jak łowił
ryby. Zagadnięty sołtys oświadczył, iż nie jest mu wiadome, jakoby
ktoś ostrzelał ze śrutu ojczyznę, a zwłaszcza jakoby to jego osoba
stanowiła cel. Strażnicy odjechali, a wówczas, jak można się
domyślać, nastąpiło nie do końca jasne zderzenie sołtysa z glebą, po
którym to wydarzeniu obywatel Dobrychłop nabrał przekonania, iż z
powodu jego osoby wybuchła III wojna, a co najmniej zbrojny konflikt
graniczny.
Z tej opowieści wysnuć można dwa wnioski.
Pierwszy: dobrze, że mamy spokojnego ministra obrony narodowej, a
nie ministra wojny, nie daj Boże patriotę. Gdyby na tym stołku
zasiadał jakiś katonarodowiec, miłośnik Radia "Maryja" lub inny
łowca meszek, mogłoby się zdarzyć, że w patriotycznym uniesieniu
rzucono by rozkaz odpalenia rakiet "Igła"
tych, których jeszcze
nie podpierdolono z fabryki w Skarżysku-Kamiennej i które nadają się
do lotu. Mielibyśmy konflikt w łonie NATO, wodę na młyn terrorystów
z Al-Khaidy.
Wniosek drugi: skoro jedna gazeta ogólnopolska i dwie lokalne o mały
włos nie rozpętały III wojny światowej, to Michnik, jak już wykupi
większość mediów w Pomrocznej, może swobodnym leszczem wywołać nawet
taki konflikt międzygalaktyczny, jakiego Lucas by nie wymyślił.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Urban, ty heteryku skończony
Postanowiłam zapolemizować z Urbanem. Jeśli pomyśleliście, że mi
odbiło, to kit wam w oko. Robię to w obronie pedziów, biseksów i
innych transów. Poczułam się w temacie i w obowiązku.
W nr. 13/2003 "NIE" komentując ostatni wybuch Kampanii Przeciw
Homofobii naczelny napisał, że "homoseksualizm zakaża wokół obłudą",
że pedziom i lesbom towarzyszy "zakłamana dbałość o zachowanie
pozorów", że zamiast "wywoływać tolerancję dla miłości
jednopłciowej" powinni "otwarcie i dumnie propagować
homoseksualizm", co ośmieli każdego do wypróbowywania swoich
skłonności, sprawdzenia tego, jaki rodzaj miłości przynosi mu
większą satysfakcję. Zachęca do nietłumienia swych popędów.
Propagować równoprawność i urodę każdego rodzaju seksu. Ośmielać do
tego, aby być sobą i nie wstydzić się siebie. Nie taić uczuć podobno
silniejszych przecież i głębszych niż męsko-damskie.
Oto losy tych, którzy zgodnie z Urbanową teorią "byli sobą":
Najpierw szef zwolnił mnie z pracy, a potem pewnego razu uderzył
mnie pod dyskoteką i wyzwał mnie od pedziów. Zwolnił mnie, bo jestem
gejem.
Pod "Paradisem" (warszawski homoklub
przyp. I.K.) trzech
podchmielonych facetów, godzina ok. 3 nad ranem. Jeden chciał
gwałcić ("lesby to jeszcze nie miałem...", etc.). Kiedy splunęłam mu
w twarz
zaczął bić. Ponownie wziął się do zaczepek erotycznych.
Dostał ode mnie raz (wcześniej uderzył mnie siedem razy)
poszły mu
dwa zęby. Odeszłam, krwawiąc obficie, więcej nie zaczepiana.
Zostałem pobity przez ojca, który dowiedział się, że jestem
"pedałem" znajdując w moim pokoju gejowskie magazyny.
Matka nakryła mnie z moją dziewczyną i uderzyła. Przyszedł ojciec
i doprawił. Matka i ojciec oraz nieznajomy na ulicy zdarł ze mnie
ubranie i kazał się onanizować, twierdząc, że nie widział jeszcze

jak lesby to robią.
W moim bloku rozwieszono ulotki o rzekomym prowadzeniu przeze mnie
usług seksualnych.
Mój wujek wie, iż mam skłonności homoseksualne i groził, że powie
rodzicom, chyba że się z nim prześpię.
Na kurtce, którą zostawiłam w szatni na basenie, ktoś napisał
czarnym markerem "lesba". Na drzwiach mieszkania mojej dziewczyny
ktoś napisał farbą "lesby spierdalać". Wyprowadziłam się od niej.
Zawiadomiłem policję, nie zareagowali niczym innym, jak
uśmieszkiem pogardy.
Gdy ojciec dowiedział się, że jestem gejem, pobił mnie dotkliwie.
Gdy zgłosiłem się na policję
"poprawili"
powiedzieli, że
powinienem posłuchać ojca i mam się leczyć, bo jak nie, to oni mi
pomogą.
W punkcie honorowego krwiodawstwa byłem zmuszony do ujawnienia
mojej orientacji seksualnej i zaliczono mnie do grupy podwyższonego
ryzyka, razem z alkoholikami i narkomanami. Odmówiono mi także
specjalistycznego badania krwi na potrzeby laboratoryjne.
Lekarz nie chciał mi powiedzieć, gdzie mogę zrobić anonimowe testy
na HIV. Powiedział, że jak jestem lesbijką, to on mi da skierowanie
do psychologa, a nie na testy.
Byłem pastorem w kościele protestanckim. Przyjaciele z kościoła
okazali się bardzo homofobiczni. Jeden powiedział: "Wolałbym
przynieść kamień na twój grób wiedząc,
że zostaniesz zbawiony, niż teraz z tobą rozmawiać, wiedząc, że nie
spotkamy się w niebie". Dzwonili do mnie przekonując, że mam grzech,
demona i nie będę zbawiony.
Mam dalej cytować "Raport 2001 o dyskryminacji i nietolerancji ze
względu na orientację seksualną w Polsce"? W zestawieniu z
cytowanymi przypadkami śmieszy mnie stek pobożnych życzeń mojego
naczelnego. Tak, szefie, mieszkamy w pieprzonej Pomrocznej, a nie w
wesołym miasteczku. Homoseksualizm oznacza w Pomrocznej niechybny
wpierdol najpierw od ojca, potem od gliniarza, dresa albo innego
zahukanego pedała. Bo w takiej najczęściej kolejności obrywają
bohaterowie raportu.
Wy w ogóle nie kumacie, o co najpierw poszło. Poszło o zdjęcia ze
wspomnianej na wstępie kampanii. A na tych zdjęciach dwie dziewczyny
trzymają się za ręce, obrazek jak z czytanki o przyjaciółkach w
podstawówce, tyle że z podpisami: "Niech nas zobaczą". Zdjęcia z
chłopcami są podobne. Przesłanie proste
i ty możesz być homo, twój
dentysta, hydraulik, pani od matmy, bo to są normalni ludzie. I taki
jest cel całej tej kampanii, zwłaszcza że w Pomrocznej najchętniej
tolerują się same pedały, czyli 5 proc. społeczeństwa, plus ich
kumple, co daje razem 20 proc. Natomiast 80 proc. badanych uważa, że
homoseksualizm jest odstępstwem od normy. Tak podaje raport za CBOS
z kwietnia 2001 r.
Zresztą do dupy z cyferkami! Zdjęcia z kampanii miały w postaci
billboardów zawisnąć w czterech pomrocznych miastach. Najzabawniej
było w Krakowie, gdzie o powieszeniu plakatów na przystankach
decydował eseldowski prezydent Jacek Majchrowski (przed wyborami SLD
wpisał sobie do programu zakaz dyskryminacji ze względu na
orientację seksualną). Majchrowski miał poważne wątpliwości, czy
wydać zgodę na powieszenie homozdjęć ze względu na dobro
przystanków. Bał się, chłopina, że przez "te plakaty ludzie będą
niszczyć przystanki". Majchrowski wprawdzie plakatów jeszcze nie
widział, a już wątpił. Gdy geje chcieli się z nim spotkać, pogadać,
no i pokazać pieprzone plakaty, tolerancyjny prezydent uznał, że
"nie ma takiej potrzeby"
cytuję za sekretarką. Do Majchrowskiego
zadryndała w tej sprawie krakowska "Wyborcza", bo nie wiadomo było:
będą te plakaty czy nie będą. Majchrowski przeszedł samego siebie:

Osobiście czuję wstręt do osób homoseksualnych. "Wyborcza" poprosiła
o komentarz Roberta Biedronia, szefa Kampanii Przeciw Homofobii i
pedzia w jednym. Biedroń jak skomentował
wiadomo. "Wyborcza"
zaprezentowała komentarz Biedronia Majchrowskiemu. Ostatecznie z
wywiadu zniknął tekst o osobistym wstręcie Majchrowskiego do
pedałów.
W propagowaniu tolerancji dla homo billboardami pomóc miała agencja
AMS, ta od plakatów "Bo zupa była za słona" czy "Walcz z terroryzmem

Kiedy wreszcie będzie wojna". Waleczni aemesiarze na dwa tygodnie
przed rozpoczęciem kampanii pokazali pedziom faka. Nie powiesili
billboardów (miało być 500 należących do AMS), bo: "Plakatów nie
powiesimy. Nie chcę mówić o powodach tej decyzji"
skomentowała
rzeczniczka firmy Agnieszka Bakiensztos.
Ciekawe, czy te same zdjęcia AMS powiesiłaby opatrzone innymi
hasłami: "A może z koleżanką miałabyś wreszcie orgazm" albo "Nikt
tak nie zna penisa jak mężczyźni". Zdaniem mojego szefa
tak. Bo to
by była propaganda homoseksualizmu. Problem w tym, że homoseksualizm
to nie jest lubienie z pejczem i obrożą albo bez, mimo że wielu
tolerancyjnych heteryków tak to widzi. Z pozycji bi wiem coś o tym.
Na warszawskim uniwerku mój profesor od czegoś tam przyuważył, jak
całowała mnie moja przyjaciółka. Po zajęciach powiedział: "Pani Izo,
pani jest za przystojna na feministkę, a co dopiero na lesbijkę".
Olałam ten tekst wdzięczna, że nie strzelił mi z bańki albo po
żebrach bejsbolem. Facetowi mógłby "za bycie sobą" łupnąć, bo geje
są mniej tolerowani. Jakoś lepiej wygląda w męskiej wyobraźni obcy
damski palec w waginie niż penis w odbycie.
Aż boję się pomyśleć, co by było, gdyby ktoś spróbował w Pomrocznej
promować swój homoseksualizm. W tym kraju dupa, penis i wagina to
tak jak forsa
byt odrębny, wirtualny. W sumie są, ale tak naprawdę
ich nie ma. Można zapromować fitness, skoki narciarskie albo
kręcenie hula-hoopem, ale nie seks, w dodatku ten seks zlesbiony i
spedalony, który
tak na marginesie
lepiej ćwiczy mięśnie niż
wszystkie sportowe dyscypliny razem wzięte. Dlatego pedalskie
"kucanie ze strachu" czy "trzęsienie dupą" (cytuję za Urbanem) nie
wynika z ich bojaźliwej natury. W Pomrocznej to czysty darwinizm.
Ale co o zabijaniu może wiedzieć Urban
heteryk turbo? To tak jak
gdyby dzieciak klepiąc babki w piaskownicy, dywagował nad drugą
rewolucją w Iranie.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści z kruchty
Adoracja dla biznesmenów
Warszawska parafia św. Andrzeja Apostoła z Chłodnej ma propozycję
duchową dla biznesmenów z pobliskich biurowców: adoracja
Najświętszego Sakramentu w porze lunchu. Zdaniem proboszcza parafii
biznesmeni często stają przed trud-nymi wyborami moralnymi, np.
pokusą nieuczciwych transakcji.
Dlatego zamiast obiadu mogą przyjść do kościoła i podzielić się
swymi dylematami z Panem Bogiem. Ksiądz chyba wie dużo o polskim
biznesie, bo oprócz adoracji Najświętszego Sakramentu gwarantuje
biznesmenom natychmiastowe skorzystanie z sakramentu pokuty.
2 lata za gwałt
Na 2 lata więzienia z zawieszeniem na 5 lat skazał Sąd Rejonowy w
Tomaszowie Lubelskim księdza, który zgwałcił jednego obywatela tego
miasta płci męskiej. Do kary za gwałt w połączeniu z uszkodzeniem
ciała dołożył karę 6 miesięcy pozbawienia wolności za groźby pod
adresem
poszkodowanego. Wielebny próbował pogróżkami nakłonić ofiarę owych
ekscesów do wycofania skargi. Całość kary sąd zawiesił. Uzasadnienie
wyroku utajniono. Prokurator najprawdopodobniej złoży apelację.
Przypomnijmy, że na początku tego roku 60-letni mieszkaniec
Tomaszowa Lubelskiego poskarżył się policji, że został zgwał-cony
przez księdza. Wyrok za gwałt w zawieszeniu to rzadkość, którą można
jedynie wytłumaczyć unoszącym się w sądach boskim miłosierdziem,
jakim w Pomrocznej otaczani są katoliccy księża.
2 patyki za jazdę po pijaku
Podobnym arcychrześcijańskim miłosierdziem wykazał się Wojskowy Sąd
Okręgowy w Poznaniu, który sądził
księdza komandora porucznika Mariana W., kapelana szpitala Marynarki
Wojennej w Gdyni, za
przypomnijmy
spowodowanie wypadku
samochodowego w centrum Sopotu. Ksiądz miał 2,77 promila we krwi.
Dostał 2 lata zakazu prowadzenia pojazdów i 2 tys. zł grzywny. By
nie była ona dotkliwa
zawieszono ją na rok. Proces księdza był
utajniony, nie wiadomo więc, czym kierował się sąd, który tak
łagodnie potraktował księdza.
Katomistrzostwa piłkarzy
W Krakowie odbyły się Mistrzostwa Małopolski Parafialnych Klubów
Piłkarskich. Na boisku rywalizowały
m.in. Święta Rodzina Kraków, Ministrant Nawojowa Góra, Quo Vadis
Kraków, PKS Faustyna, Święty
Józef Kalwaria Zebrzydowska.
Święty Mikołaj lepszy od Jana Pawła II
Bielscy radni podjęli historyczną decyzję o wzniesieniu na placu
przed katedrą pomnika świętego Mikołaja. Ze św. Mikołajem konkurował
J.P. 2. Wieść o przegranym losowaniu w Radzie Miejskiej rzuciła
pianę na usta biskupowi Rakoczemu, który nazwał ją skandalem i
dopatrzył się w niej zwycięstwa ideologii nad wyglądem miasta. Z
kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć, że na placu, który ozdobi
św. Mikołaj, stał przez wiele lat pomnik wdzięczności Armii
Radzieckiej. I wtedy wszyscy byli szczęśliwi.
Proboszcz liczy
Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny Częstochowskiej w
Częstochowie kolportuje wśród mieszkańców broszurę z informacjami,
kto i ile dał na ofiarę przez ostatnie 7 lat. Część parafian jest
oburzona. Niektórzy podejrzewają, że ksiądz złamał ustawę o ochronie
danych osobowych. To prawda. Ale przewidzieli to katoliccy
ustawodawcy. Generalny inspektor ochrony danych osobowych nie ma
uprawnień do kontrolowania zbiorów danych wykorzystywanych przez
Kościół, jak również rozpatrywania skarg związanych z ich
przetwarzaniem. Kościół i związki wyznaniowe są zwolnione z
obowiązku zgłaszania swoich zbiorów do Inspektoratu dla
zarejestrowania. Ale co tam, gdzie prawo nie stawia Kościoła ponad
prawem, tam czyni to praktyka.
Komornik w parafii
Parafia św. Mateusza w Dalikowie pod Poddębicami ma zapłacić
kilkunastoletniej Agnieszce 120 tys. zł zadośćuczynienia i prawie 7
tys. zł odszkodowania za obrażenia, jakich doznała na parafialnym
cmentarzu. Pięć lat temu na dziewczynkę spadł tam konar drzewa.
Dodatkowo parafia ma płacić jej dożywotnio 1450 zł miesięcznej
renty. Wyrok w tej sprawie podtrzymał łódzki Sąd Apelacyjny.
Pełnomocniczka nastolatki zapowiada skierowanie sprawy do komornika,
bo, jak twierdzi, parafia nie chce dobrowolnie zapłacić
odszkodowania. Ma rację: niech Anioł Stróż buli, skoro zaspał.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Skazani na fundusz
Z dużym opóźnieniem zaczęto w Polsce dostrzegać, że reforma systemu
emerytalnego z 1999 r. jest piramidalną bzdurą. Więcej, że jest ona
jedną z istotniejszych przyczyn krachu finansów publicznych i
związanych z tym okropności dozowanych społeczeństwu przez kolejnych
ministrów finansów. Jest ironią dziejów, że obecną "naprawę"
finansów firmuje J. Hausner (profesor ekonomii, jakżeby inaczej),
który ową reformę emerytalną projektował. Pomysł, by zrezygnować z
części bieżących dochodów (składek) na rzecz prywatnych instytucji
(OFE)
a wynikły stąd deficyt finansów publicznych pokrywać
pożyczkami z tychże OFE
jest genialnym w swej prostocie
przekrętem.
W USA profesjonalna dyskusja nad podobną reformą emerytalną była
bardzo krótka. Wypowiedziało się kilku noblistów
i pomysł
wylądował tam, gdzie powinien
na śmietniku. Na Węgrzech górą byli
geniusze podobni swym bratankom Polakom. Jednak na Węgrzech
podejmowane są przynajmniej próby wyjścia z matni. Na przykład w
2002 r. tamtejszy parlament umożliwił części przymusowych "członków"
OFE powrót na łono ichniejszego ZUS-u. Jest to rozwiązanie
połowiczne, gdyż swobodę wyboru dano tylko osobom będącym już
"członkami" systemu.
Rzeczywista naprawa systemu "zreformowanego" wymaga radykalnej
liberalizacji przymusowego "członkostwa" w OFE. Wolny obywatel w
wolnym kraju nie może mieć statusu pańszczyźnianego chłopa, który co
najwyżej może optować za tym lub innym dziedzicem. Powinien on mieć
niezbywalne prawo do powrotu na łono ZUS
oczywiście wraz ze swym
kapitałem, którym obecnie dysponują OFE. Nie oznacza to, że obecne
OFE mają zostać administracyjnie zlikwidowane. Niechaj sobie
istnieją i wykażą się w wolnorynkowej konkurencji z publicznym
systemem emerytalnym.
Leon Podkaminer, Wiedeń
Czarnego Wirtualna strzeże
Jestem wieloletnim agentem ubezpieczeniowym ze wszystkimi
potrzebnymi do wykonywania tego zawodu licencjami. Pracuję dla kilku
największych w Polsce ubezpieczycieli. Po przeczytaniu w portalu WP
o możliwości zakupu przez J. Urbana jakiegoś kościoła od komornika i
przeznaczeniu go na dyskotekę (co zresztą pochwalam) pozwoliłem
sobie napisać swoją opinię. Miała być odpowiedzią na opinie już
wyświetlane w stylu: "Obronimy", "Nie oddamy", "Będą bronić go
tysiące". Podałem, ile może wynosić OC cmentarza np. w Warcie, gdzie
są specjalne zniżki dla kleru, oraz dodałem, iż zamiast wydawać
pieniążki na dziewczynki, chlanie i samochody można za 350
450 zł
mieć spokojne sumienie na cały rok. A w razie nieszczęścia uniknąć
kłopotów.
Wirtualna wyświetliła mi ładny napis: "Z powodu niecenzuralnych
treści Twoich poprzednich wypowiedzi dodawanie Twoich opinii zostało
zablokowane". Jeślibym napisał, że Urban jest pedofilem, to wszystko
byłoby OK. O gangu czarnych nie można nic napisać.
A tak na marginesie, jeśli konserwator zabytków albo gmina nie
ubezpieczy kościoła lub cmentarza administrowanego przez kler, to
jeszcze nie widziałem, żeby katabas to zrobił.
Piotr
(e-mail do wiadomości redakcji)
Przestajemy działać
Zmuszony jestem poinformować Czytelników "NIE", że Wydawnictwo
"Forum Sztuk" i Dom Wydawniczy "Credo" od zaraz zaprzestają
wszelkiej działalności, i to w sposób nieodwołalny.
Po wielu próbach zastraszania i wszelkiego rodzaju szykan, które
szczególnej mocy nabrały po wydaniu i rozpowszechnieniu książki
"Życie seksualne księży", w wyniku tzw. nieznanych przyczyn i przez
nieustalonych sprawców okradziony został, a następnie doszczętnie
spalony dom właściciela wydawnictwa. Z powodu strat materialnych,
ale przede wszystkim w trosce o bezpieczeństwo, zaprzestajemy tym
samym wszelkiej działalności.
Zwracamy się tą drogą do Czytelników "NIE", aby nie przysyłali już
zamówień na książkę "Życie seksualne księży". Pozostające w naszej
dyspozycji ocalałe egzemplarze książki prześlemy wyłącznie stałym i
wieloletnim naszym klientom. Nie będziemy natomiast ani wznawiać,
ani dodrukowywać książki. Z tych samych przyczyn całkowicie
rezygnujemy z publikacji zapowiedzianego w książce jej drugiego
tomu.
Ryszard Gil
b. właściciel wydawnictwa
Ja odmawiam
Gdy usłyszałam, że pani Jolanta Kwaśniewska zamierza kandydować na
prezydenta RP
oniemiałam i pomyślałam sobie, że SLD oszalał albo
uważa nasze społeczeństwo za bandę kretynów. Rozumiem, że Kwachowi
"się nie odmawia", ale przecież SLD to nie jest dwór prezydencki, do
jasnej cholery! To, że Kwaśniewskiemu marzy się zachowanie władzy i
stanowiska, jest zrozumiałe, alejakie predyspozycje ma jego żona?

klęczy i całuje po rękach papieża,

rozdaje uśmiechy na prawo i lewo oraz fotografuje się z chorymi
dziećmi (jej roli w ulżeniu doli polskich kobiet, którym każe się
rodzić w nieskończoność, jakoś nie widać),

jest żoną Prezydenta RP.
Jeśli SLD nie wystawi sensownej kandydatury
np. pana marszałka
Borowskiego
zagłosuję chociażby na Samoobronę. Ja, moja rodzina i
znajomi
nie dlatego, że cenię tę formację, ale na złość SLD!!!
Krystyna z Giżycka
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Kopalnie dolarów"
Nie mogłam i nadal nie mogę uwierzyć w to, co przeczytałam ("NIE" nr
47/2003) o cenie węgla, który jest eksportowany za granicę: 30, 38,
40, 60 dolarów za tonę! Po przeliczeniu na złotówki daje: 120, 152,
160, 240 zł. A ja kupuję II gat. orzech za 445 zł. Kto nas tak
wyzyskuje? I jest bezkarny? Czy to ten tzw. wolny rynek? Można
ustalać ceny, jakie się komu podobają? Przecież węgiel to nasze
narodowe bogactwo, a nie czyjaś własność! Sprzedajcie nam
polskim
obywatelom
nawet po 60 dolarów i niech górnicy kopią, niech mają
miejsca pracy i zarobki, a państwo dochód w postaci podatku od
wynagrodzeń! Obecnie na składach opałowych ludzie kupują nie tonami,
lecz na worki, które wożą rowerami, wózkami. Aż się serce kraje
patrząc na tę nędzę. Żałuję, że zawsze dotychczas głosowałam na
lewicę. Zawiodłam się i utraciłam wszelką nadzieję na poprawę swego
losu. I losu Polski.
Eugenia Kozicka, Leszno
Chudnięcie przez tycie
Słucham propozycji nowego guru polskiej ekonomii
wicepremiera-superministra profesora doktora habilitowanego Jerzego
Hausnera. Kombinuję, o co chodzi w oświadczeniu, że administrację
się odchudzi
państwową o 10 proc., lokalną o 5 proc., a przy
okazji podwyższa się wydatki na administrację państwową o 20 proc.
Czy to ruch związany z przewidywaniem dużej inflacji? Czy też chodzi
o to, żeby administracja była chudsza, ale bardziej sprawna i
wydajna, więc wybitnym fachowcom należy zapłacić porządnie, bo
dotychczasowe gratyfikacje były niewystarczające i rodziły korupcję?
Skąd tych fachowców chce Hausner wytrzasnąć? Jeśli gdzieś są, to
dlaczego dopiero teraz się po nich sięga? Głupota czy sabotaż?
Żebym nie żył w tym kraju od kopy lat przeszło, to chyba miałbym
wrażenie, że nie otrzeźwiałem i jestem na okrągło na rauszu. Ale jak
tu, kurwa, nie pić?
Ryszard K., Tychy




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ochrzcim was Niemce i pedały
Co nastąpi szybciej: europeizacja Pomrocznej czy pomroczność Europy?

Mimo rzekomo euroentuzjastycznego nastawienia społeczeństwa oraz
powiedzenia "tak" w referendum akcesyjnym większość Polaków (63
proc.*) uważa, że w Unii Europejskiej państwa członkowskie powinny
zachować jak najdalej idącą niezależność. Zaledwie 19 proc. popiera
wizję wspólnoty europejskiej jako państwa federalnego w rodzaju
Stanów Zjednoczonych.
Tak, ale nie
Polacy chcą zatem integracji, ale nie chcą się integrować. Wara od
nas i naszych spraw! Nie chcemy, żeby Unia decydowała o naszych
podatkach (66 proc.), prawnej możliwości przerywania ciąży (65
proc.), szkolnictwie (59 proc.), służbie zdrowia (56 proc.),
polityce socjalnej i opiece społecznej (53 proc.), polityce rolnej
(46 proc.), polityce gospodarczej (45 proc.) i zagranicznej (46
proc.). W ogóle to nie ma takiej dziedziny, w której chcielibyśmy,
żeby Unia mogła mieć prawo głosu.
Nawet ci obywatele Najjaśniejszej, którzy chcą, by Unia Europejska
działała na zasadzie państwa federalnego, opowiadają się za
niezależnością Polski. Nie wpieprzać się do naszych podatków

stanowczo stwierdza 56 proc. z nich; tylko my będziemy decydować o
tym, czy wolno przerywać ciążę (52 proc.); jak nauczane będą nasze
dzieciątka (45 proc.) i jak będziemy się leczyć (41 proc.). W
obrębie jednego państwa federacyjnego chcemy nawet prowadzić własną
politykę zagraniczną (40 proc.) Czyżby rozdwojenie jaźni? Przecież
decydując się na wstąpienie do Unii Polska wyraziła zgodę na
przekazanie części swoich kompetencji na rzecz ponadpaństwowej
struktury, jaką jest Unia.
Wśród nieprzyjaciół
Zapewnienia prezydenta Kwaśniewskiego o polskiej miłości do innych
narodów Europy można o kant dupy potłuc. Widzimy wszędzie i we
wszystkich wrogów. Na pytanie: Które państwa Unii Europejskiej są
obecnie najbardziej niechętne Polsce, 57 proc. mieszkańców
Najjaśniejszej odpowiedziało, że Niemcy, 54 proc. zaś wskazuje na
Francję. Mniej podejrzliwie patrzymy na Wielką Brytanię (13 proc.),
Włochy (12 proc.), Austrię (12 proc.), Belgię (7 proc.) i Holandię
(6 proc.). Pomroczna weszła więc do Unii Europejskiej z poczuciem,
że czołowe państwa przewodzące integracji są jej nieprzychylne.
Europa to my
Jesteśmy bufonem wśród narodów. W dupie mamy jedność europejską,
jeśli nie wyraża ona naszych wąskich, zaściankowych interesów i
przyzwyczajeń. Wszystkie partie polityczne od lewa do prawa, łącznie
z prezydentem Kwaśniewskim, mówią jednym głosem.
Do europejskiej rodziny wniesiemy nasz patriotyzm, naszą kulturę,
pracowitość i zaradność, umiłowanie wolności, szacunek do ziemi,
przywiązanie do wartości rodzinnych i moralnych oraz tradycji.
Zachowamy tożsamość
w ten sposób namawiał Aleksander Kwaśniewski
obywateli Pomrocznej, by w referendum akcesyjnym powiedzieli "tak".
SLD, partia jak najbardziej proeuropejska, w uchwale Rady Krajowej z
27 marca 2004 r. stwierdza: Zadaniem polskiego rządu jest przede
wszystkim obrona interesów narodowych oraz realizowanie wspólnych
celów europejskich. Ciekawe, czy dla Europy obrona interesów
narodowych Pomrocznej też jest najważniejszym celem.
Nawet arcyeuropejska Mumia Wolności w wyborczej Deklaracji
Programowej do Parlamentu Europejskiego wali: Potrzeba nam ludzi,
którzy godnie i skutecznie będą bronić polskich spraw. Co nie jest
zadaniem deputowanych do Parlamentu Europejskiego, bo mają wyrażać
interesy całej Europy oraz swojej orientacji politycznej. W jaki
sposób profesor Geremek chce bronić interesów Najjaśniejszej, tego
nie raczy wyjaśnić. W Parlamencie Europejskim nie ma frakcji
narodowych. Są tylko partyjne. Nie ma się co łudzić, że prawica
francuska, niemiecka czy włoska poprze nasze fobie narodowe.
Ugrupowanie, które przymierza się do rządzenia Pomroczną, liberalna
i europejska Platforma Obywatelska, też nie pozostawia złudzeń co do
tego, jakiej chce Europy: Unia Europejska powinna chronić
różnorodność dziedzictwa pamięci, tradycji i obyczaju Europy. I w
żadnym razie nie może stanowić praw, które podważają podstawowe i
sprawdzone przez stulecia w Europie wartości i obyczaje. Opowiadamy
się wyłącznie za narodowym charakterem praw, które dotyczą kwestii
szczególnie wrażliwych światopoglądowo we współczesnym świecie;
zwłaszcza życia ludzkiego, rodziny i wychowania. Będziemy w związku
z tym zabiegać we wszystkich instytucjach Unii, a zwłaszcza w
Parlamencie Europejskim, aby nie stanowiły one norm ani zaleceń
podważających w tych dziedzinach tradycyjne, chrześcijańskie i
europejskie i wartości i obyczaje.
W podobnym tylko bardziej radykalnym tonie wypowiadają się pozostałe
pomroczne partie: PSL, LPR, PiS i Samoobrona.
Kwintesencją tego myślenia były przemówienia pomrocznych posłów w
Parlamencie Europejskim. Pani Przewodnicząca!
grzmiał poseł Antoni
Macierewicz.
Polski Sejm uzależnił uczestnictwo Rzeczypospolitej w
Unii Europejskiej od spełnienia czterech warunków i trzeba to
dzisiaj przypomnieć, bo nie ma nic gorszego w polityce jak złudzenia
i niewiedza. Po pierwsze zatem: wartości chrześcijańskie, które
ukształtowały Polskę (...) zostaną uznane przez Unię i wpisane do
preambuły przygotowywanego traktatu. Po drugie: głosowanie w Radzie
Unii będzie odbywało się według systemu nicejskiego, a nie na
zasadzie podwójnej większości. Po trzecie: Polska nie będzie
uznawała żadnych rozstrzygnięć trybunałów i sądów Unii co do
ewentualnych roszczeń niemieckich. (...) do tego trzeba dodać
warunek zasadniczy: Polska nigdy nie uzna pierwszeństwa prawa Unii
nad naszą konstytucją. Nie wyrzekniemy się suwerenności prawa
narodowego. Gdzie tu sens i logika? Po co czynić wspólnotę z państw
Europy, gdy się tego nie chce?
* * *
Z powyższego płynie taki oto wniosek. Pomroczne społeczeństwo i jego
elity nie rozumieją idei Unii Europejskiej. Jednoczymy się z Europą,
ale najważniejszym naszym zadaniem jest obrona interesu narodowego
rozumianego jako wyciąganie forsy będącej cudzym dorobkiem. Chcemy
bronić praw i tradycji, ale wyłącznie tych zakorzenionych w
Pomrocznej. Swoje zaś nacjonalistyczne fobie chcemy narzucić innym
narodom.
Nasza ciasnota umysłowa jest ponadpartyjna i wiecznotrwała.
* Dane pochodzą z badań CBOS z 2004 r.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Odchrzczony
Gianni C. tylko jako ateista umrze ze spokojnym sumieniem.
Zajęło mu to ponad rok, ale wreszcie się udało. Obywatel włoski
Gianni C., lat 30, parafianin Niepokalanie Poczętej Błogosławionej
Dziewicy Maryi w Treviso, nie jest już członkiem Kościoła kat.
3 kwietnia 2002 r. Gianni C. wysłał do swojego proboszcza list z
prośbą o wykreślenie go z rejestru parafian i dokonanie adnotacji w
rejestrze ochrzczonych, iż zrezygnował on z tego sakramentu.
Proboszcz zwyczajnie go zignorował. Gianni C. zwrócił się więc do
rzecznika praw obywatelskich z prośbą o interwencję. Rzecznik
wystosował list do proboszcza 22 września 2002 r. sugerując w nim,
aby zgodnie z prawem Republiki Włoskiej i konstytucją, gwarantującą
zwierzchność państwa nad Kościołem, prośba Gianniego C. została
spełniona. Proboszcz odpowiedział, iż chrztu jako historycznego
faktu, który zaistniał, nie można już wymazać i pobłogosławił
rzecznika oraz jego rodzinę.
Gianni C. naprawdę się zdenerwował
nie prosił przecież o
"odchrzczenie", lecz jedynie o adnotację w rejestrze parafialnym, że
nie chce być już ewidencjonowaną owieczką bożą. Nie mógł się
pogodzić z faktem, że w XXI wieku, w państwie laickim, co gwarantuje
konstytucja
bezprawnie dominuje władza kurialna jak w
średniowieczu.
29 października 2002 r. rzecznik praw obywatelskich interweniował
znowu w imieniu parafianina ateisty, tym razem wykładając staremu
proboszczowi włoskie prawo
przywołując stosowną ustawę, własne
rozporządzenia w kwestii danych personalnych dotyczących wyznania
oraz wyrok trybunału z Padwy w podobnej sprawie z maja 2000 r.
Również proboszcz się zdenerwował
nie uznał, że konstytucja oraz
prawa obywatelskie stoją ponad kościelnymi, a więc boskimi
i
wytoczył rzecznikowi proces. Wspierało go kilku sławnych katolickich
adwokatów i profesorów uniwersyteckich. 12 lutego 2003 r., kiedy
miało dojść do pierwszej rozprawy, strona katolicka nie stawiła się
przed sądem. Z diecezji w Treviso, która zorientowała się, iż ten
proces przegra i przyniesie on Kościołowi tylko złą reklamę,
przyszło polecenie, aby Gianniego C. wykreślić z rejestru parafian i
napisać, że zrezygnował on z sakramentu chrztu. W czerwcu 2003 r.
włoski ateista dostał to oficjalnie na piśmie.
Gdy Wojtyła nawołuje z okienka, iż Europie grozi ateizm
ma rację.
We Włoszech 99 proc. to katolicy, tak naprawdę jednak mniej niż 30
proc. praktykuje. Włosi są chrzczeni zaraz po urodzeniu, potem jako
małe, nieświadome dzieci idą do pierwszej komunii i najczęściej już
więcej ich noga nie postaje w kościele. Dopiero na łożu śmierci, na
wszelki wypadek, przyjmują ostatnie namaszczenie.
Teraz jednak coraz więcej Włochów nie chce być owcami w stadzie.
Zaczynają być świadomi, iż ta magiczna cyfra 99 proc. katolików daje
Kościołowi władzę i wpływ na politykę. Pod samym nosem papieża
powstała prężnie działająca organizacja Stowarzyszenie Ateistów i
Agnostyków, która skupia takich jak Gianni C.
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przygody komody
Chcecie kolekcjonować antyki? Wymyślcie jakieś bezpieczniejsze
hobby, np. skoki na bungee z krzyża na Giewoncie.
Będąc lekarką w średnim wieku, ginekologiem praktykującym na
wschodnich rubieżach Pomrocznej, Anna Siwińska uległa pokusie, by
zostać kolekcjonerką zabytkowych mebli. Nie wiedziała, że wchodzi na
pole minowe.
Pokusa objawiła się w postaci pacjentki, która, ledwie zlazła z
fotela, wyszeptała, że ma w Rzeszowie ciocię, ciocia zaś pragnie
spieniężyć wielkiej wartości antyczny sekretarzyk.
W lipcu 1996 r. Anna Siwińska dobiła targu. Nabytek pokazała
znajomemu kolekcjonerowi oraz dwom konserwatorom zabytków z Tarnowa.
Wszyscy orzekli, że mebel jest wyjątkowo rzadki i cenny, choć
nadgryziony przez korniki, zwane fachowo drewnojadami. Kwalifikuje
się do renowacji.
Dr Siwińska wybrała się w tej sprawie do Krakowa. Właściciele
galerii Pasaż chcieli kupić na pniu jej sekretarzyk za 40 tys.
marek. W krakowskim Muzeum Narodowym polecono jej najlepszego w
Polsce konserwatora mebli
Stanisława W.
Jego referencje rzucają na kolana. Wyposażył w meble bibliotekę w
Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie, Pałac Sobańskich, Teatr
Narodowy, rezydencje biskupie, zamki, muzea, apartament papieski nad
Wigrami. Jego specjalnością są repliki antyków. Klientom pokazuje
zdjęcia swoje i żony w towarzystwie Kwacha i Jolki. Krótko mówiąc,
jest wielkim człowiekiem, a na dodatek prowadzi Zakład Konserwacji i
Wyrobu Mebli Stylowych w magnackim dworze niedaleko Dębicy, gdzie
mieszka Siwińska.
* * *
Stanisław W. zachwycił się jej sekretarzykiem. Od razu chciał go
nabyć za 40 tys. marek, ale kobieta ginekolog odmówiła. Spisano więc
umowę dotyczącą "konserwacji saskiej praski-biurka lata 80. XVIII
w." za drobne 7 tys. zł. Sekretarzyk z tej epoki można bowiem
nazywać: sekreterą, szrajbkomodą, praską, praską-biurkiem,
biurkiem-komodą względnie komodą buduarową.
Konserwator ma obowiązek sporządzić dokumentację renowacji
unikalnego mebla. Pan W. wraz z żoną Renatą stanowczo jednak
oświadczyli, iż nie mają czasu na takie fanaberie. Po naleganiach
klientki zgodzili się łaskawie zrobić dokumentację za dodatkowe 5
tys. zł, na co z kolei nie zgodziła się Siwińska.
Po paru dniach wpadła jednak do zakładu Stanisława W. uzbrojona w
aparat fotograficzny i ze wzruszeniem odkryła we wnętrznościach
zdemontowanego sekretarzyka deseczkę z datą 1720 r. oraz jakimś
niemieckim nazwiskiem (nazwą warsztatu?). Z niezrozumiałych powodów
Stanisław W. nie pozwolił jej tego odkrycia sfotografować w jej
własnym sekretarzyku.
Podczas kolejnych spotkań państwo W. sondowali, czy Siwińska z mężem
są oblatani w historii sztuki, czy mają kontakty w branży
muzealno-konserwatorskiej i czy zamierzają mebelek opylić.

Zostawimy go dzieciom
deklarowali Siwińscy. Niebawem odkryli, że
bez ich wiedzy i zgody personel Stanisława W. machnął aż 10 kopii
antyku. Pan W. nie widział w tym problemu, żartował nawet wesoło:
"Zgadnijcie, który sekretarzyk jest wasz".
* * *
W maju 1998 r. Renata W. wraz z dwoma pracownikami przywiozła
Siwińskim ich skarb. Sekretarzyk błyszczał nowością, ale najlepszy w
kraju fachowiec wytłumaczył klientce, że tak ma być. Oznajmił nawet:
"O ten mebel będą się ubiegać wszystkie muzea w Polsce". Zaznaczył
jednak, że sekretarzyka nie wolno nikomu sprzedać ani wywieźć za
granicę, gdyż został on wpisany do REJESTRU DZIEDZICTWA KULTURY
NARODOWEJ (o którym Anna Siwińska słyszała pierwszy raz w życiu, ale
cóż może wiedzieć ginekolog o kulturze).
Do mebla dołączono certyfikat: Sekretarzyk damski rok produkcji
około 1720
30, pochodzenie południowe Niemcy. Konserwacja wykonana
przez Stanisława W.
Antyk stanął na honorowym miejscu, by cieszyć oko właścicielki i
budzić podziw znajomych. Lecz pierwszy gość, z wykształcenia
konserwator, wyraził wątpliwość, czy to oryginał. Siwińska nie
chciała słuchać takich bredni; najlepszy w Polsce specjalista,
Stanisław W., był poza wszelkim podejrzeniem. Następny znajomy z
branży kolekcjonerskiej nic już nie mówił, tylko robił dziwne miny.
Dopiero właściciel komisu z antykami z Bochni powiedział otwarcie,
że sekretarzyk jest ordynarną kopią i nie ma w nim ani jednego
starego elementu.
Lekarka zadzwoniła do Muzeum Narodowego w Krakowie: czy mogliby jej
polecić dobrego eksperta? W odpowiedzi usłyszała, że najlepszym,
bezkonkurencyjnym wręcz ekspertem jest Stanisław W.
* * *
Znalazł się wszakże biegły sądowy Włodzimierz Zimowski, który
pracuje w muzeum na Wawelu i ma za sobą 15 lat pracy w Luwrze. Wydał
miażdżącą opinię: mebel jest w całości produktem nowym

falsyfikatem wykonanym przy użyciu współczesnych narzędzi
elektromechanicznych, ze współczesnych materiałów.
Detale świadczą o tym, że ktoś chciał kogoś nabrać niespecjalnie
przykładając się do roboty. Konstrukcja mebla wykonana z drzewa
iglastego, w całości nowa, bejcowana w celu ukrycia
charakterystycznego koloru. Poszycie zewnętrzne (okleina) na froncie
cięta ze sperforowanego przez drewnojady kloca orzechowego w celu
nadania wiarygodności wieku obiektu. Itd. Konkluzja: Obiekt jest w
całości falsyfikatem wykonanym z ignorancją dla sztuki meblarskiej
XVIII w. południowych Niemiec.
Okazało się też, że Siwińska grubo przepłaciła. W pracowni na Wawelu
renowacja sekretarzyka wraz z dokumentacją fotograficzną
kosztowałaby tylko 2 tys. zł.
W tej sytuacji Anna Siwińska zawiadomiła Prokuraturę Rejonową w
Dębicy, że W. dopuścił się wobec niej oszustwa oraz przywłaszczenia
mienia znacznej wartości.
Los chciał, iż postępowanie prowadziła prokurator, która była kiedyś
pacjentką Anny Siwińskiej. Pani prokurator powiedziała pani doktor,
że nie powinna brać udziału w ekspertyzach, gdyż jej obecność
denerwuje Stanisława W., który jest słabego zdrowia.
Poprzednia właścicielka sekretarzyka, Zofia S. z Rzeszowa, oceniła
dzieło pana W.: Gołym okiem widać, że to marna kopia, wykonana na
dodatek niestarannie. Nasz mebel był w niezłym stanie. Kołysała się
tylko jedna noga i trzeba było wymienić kilka listew, a w tym nowym
wymieniono chyba wszystko. Mimo tych zeznań prokuratura uznała, że w
meblu kupionym przez Siwińską większość elementów była zniszczona
(więc Stanisław W. musiał wmontować nowe).
* * *
W lipcu 2000 r. Prokuratura Rejonowa umorzyła śledztwo. Prokuratura
Okręgowa w Tarnowie odrzuciła zażalenie Siwińskiej. Sąd Rejonowy w
Dębicy uznał jednak umorzenie za przedwczesne i wytknął prokuratorom
masę błędów.
Sprawa wróciła do prokuratury dębickiej, która powołała nowego
biegłego, Piotra Łopatkiewicza, specjalistę od szkła i porcelany.
Ten zaś stwierdził, że nie sposób ustalić, czy sekretarzyk jest
oryginalny, a to z powodu braku dokumentacji fotograficznej oraz
utraty substancji pierwotnej mebla nadjedzonego przez korniki i
szczury.
Następnie rupieć wzięła pod lupę trójka utytułowanych biegłych z
Warszawy: Barbara Grątkowska-Ratyńska, Izydor Grzeluk i Artur
Jaworski. Ci dla odmiany uznali, że to mebel stylizowany, w
zewnętrznej formie naśladujący meble barokowe z pierwszej połowy
XVIII w., wykonany w sposób prymitywny, najprawdopodobniej w
dwudziestoleciu międzywojennym. Niestety, poddano go rażąco
nieprawidłowej konserwacji.
Ergo, Anna Siwińska nigdy nie miała barokowego sekretarzyka z XVIII
w. Galeria Pasaż i Stanisław W. oferowali jej po 40 tys. marek za
prymitywną podróbę.
W grudniu 2001 r. Prokuratura Rejonowa ponownie umorzyła śledztwo, a
decyzję tę utrzymały w mocy wyższe szczeble prokuratorskie. Wobec
tego Anna Siwińska skierowała do sądu prywatny akt oskarżenia. Z
powodu permanentnych zwolnień lekarskich Stanisława W. do dziś nie
odbyła się ani jedna rozprawa.
* * *
W prywatnym śledztwie Siwińska wpadła na trop wywiezienia jej
sekretarzyka do Niemiec.
Jeśli rację ma biegły z Krakowa, wybitny konserwator zrobił paskudny
kant i pozostał bezkarny.
Jeśli rację mają biegli z Warszawy, wybitny konserwator wystawił
fałszywy certyfikat. W jakim celu wprowadził w błąd skromną lekarkę

prokuratura nie wyjaśniła.
Być może wcale nie chciał oszukać Anny Siwińskiej. Wyrób z lat 20.
XX w. przez pomyłkę wziął za XVIII-wieczny antyk. Byłbyż z niego
taki fachowiec jak z koziej dupy trąba?
W tej sytuacji najwygodniej jest przyjąć pogląd biegłego
Łopatkiewicza: nic pewnego nie da się ustalić. Prawda zginęła w
żarłocznych pyskach drewnojadów. Właściwie nie wiadomo nawet, czy
Siwińska kupiła antyczny sekretarzyk czy lekko podrasowaną szafkę na
buty.
Zwykłego złodzieja, który obrobił kiosk, bez zbędnych ceregieli
wsadza się do pudła. W wyższych sferach kulturalnych obowiązują
jednak białe, jedwabne rękawiczki. Fałszerze i posługujący się
fałszerstwami złodzieje dzieł sztuki zapewniają sobie jednak
bezkarność dzięki temu, że każdy prezentuje organom ścigania
ekspertyzy "swoich" rzeczoznawców. Śledztwa i procesy wypełniają
więc spory ekspertów, a prokuratorzy i sędziowie nie potrafią
rozstrzygnąć, któremu dać wiarę. Zresztą unikają tego wiedząc, że ku
czemukolwiek się skłonią, zostanie to w dalszym postępowaniu
podważone.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Związek ich bratni "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kaczor w sieci
www.spieprzajdziadu.prv.pl
www.kropaszenko.prv.pl
Nieoceniony wkład Internetu w demokrację lokalną.
Strona internetowa pod hasłem "Spieprzaj dziadu", jak nietrudno się
domyślić, poświęcona jest twórczej działalności Lecha Kaczyńskiego,
prezydenta Warszawy.
Pod adresem www.spieprzajdziadu. prv. pl można znaleźć rubrykę pod
tytułem "Obiecanki Kaczanki". Autorzy przytaczają w niej wypowiedzi
Kaczora albo podległych mu urzędników. Na przykład: W lutym
prezydent Kaczyński obwieścił powstanie internetowej witryny
miejskiej informującej o zamówieniach publicznych. Mają się na niej
znaleźć informacje o ogłaszanych przetargach, o wynikach przetargów
oraz o dalszych losach wygranych ofert, w szczególności o
ewentualnie zawieranych aneksach do umów z firmami, które wygrały
przetarg. Do lipca znalazło się na niej tyle co nic: około 200
ofert. Za dziesięć miesięcy ma być ich kilkadziesiąt tysięcy

obiecywał Kaczor ("Gazeta Stołeczna" z 20 lutego 2003 r.).
Albo: Andrzej Urbański, zastępca prezydenta Kaczyńskiego obiecywał,
że przedsiębiorstwa przekształcone w spółki miejskie nie zostaną
sprywatyzowane ("Życie Warszawy" z 16 grudnia 2002 r.). Kaczyński na
spotkaniu z BCC mówił: W przyszłym roku przewiduję sprzedaż
niektórych spółek, w pierwszej kolejności Miejskiego
Przedsiębiorstwa Taksówkowego ("Gazeta Stołeczna" z 6 czerwca 2003
r.).
Nie brakuje również opinii na temat Kaczych rządów: Prezydent
występuje w roli demiurga i dyktatora, jako ten jedyny, który wie,
jak rozwiązać problemy miasta.
A cała reszta "ruki pa szwam" i wykonać bez dyskusji
Stanisław
Wyganowski, prezydent Warszawy w latach 1990
1994 ("Życie Warszawy"
z 25 lutego 2003 r.).
Centralizacja tak, ale nie faszyzacja!
Krzysztof Brzózka,
burmistrz dzielnicy Włochy ("Gazeta Stołeczna" z 5
6 kwietnia 2003
r.).
Zawiodłem się na rządzącym w mieście ugrupowaniu politycznym, dla
którego populistyczne cele bieżące okazały się być ważniejsze od
racji perspektywicznych
prof. Jan Maciej Chmielewski, współautor
programu wyborczego Lecha Kaczyńskiego w 2002 r. Po zwycięstwie
Kaczyńskiego objął funkcję naczelnego architekta miasta i po 3
miesiącach z niej zrezygnował ("Rzeczpospolita" z 31 marca 2003 r.).
Z zawziętą przyjemnością odnotowywane są też wynikające z
przepracowania wpadki profesora prawa pracy: Prezydent Kaczyński
postanowił uhonorować nekrologiem jednego ze swoich poprzedników,
zmarłego niedawno Mieczysława Bareję, znanego warszawskiego
prawnika. Mieczysław Bareja przez krótki okres piastował funkcję
prezydenta miasta, był także przez wiele lat Wojewódzkim Komisarzem
Wyborczym w Warszawie. Kaczyński może to i wiedział, ale musiał po
swojemu coś pokręcić: w nekrologu, opublikowanym zapewne za
pieniądze podatników, widnieje imię i nazwisko Stanisław Bareja
("Gazeta Stołeczna" z 15
16 lutego 2003 r.). Witamy w "Misiu"!
* * *
Lud internetowy nie darzy też miłością Jerzego Kropiwnickiego,
prezydenta Łodzi. Twórcy strony www.kropaszenko.prv.pl nie mogą panu
prezydentowi zapomnieć, że nie zgodził się na zorganizowanie Parady
Wolności
imprezy dla miłośników muzyki techno
mimo że w
referendum mieszkańcy zdecydowanie techniawkę poparli. Czy
prezydenta Łodzi,stać na przeprosiny za niedopuszczenie do
organizacji Parady Wolności, mimo sprzeciwu mieszkańców Naszego
miasta?!
pytają. Do przeprosin rzecz jasna nie doszło. W odwecie
na stronie poświęconej Kropiwnickiemu pojawiły się wrogie mu utwory
literackie. Na przykład wiersz pt. "Hej sokole
Kropiwnicki":
Kres wolności w Łodzi nastał/Kropa prezydentem miasta/Niszczy
wszystko dookoła/Rozum wstrzymać go nie zdoła/Hej! Hej! Hej! Hej!
Kropiwnicki/Koniec Twoich rządów bliski/Uciekaj czym prędzej z
Łodzi/Przestań temu miastu szkodzić.
* * *
Nie udało nam się odnaleźć strony poświęconej Leszkowi Millerowi,
choć dobrze zorientowani twierdzą, że znajduje się ona pod adresem
www.dupa.com.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Usypiacz żab
We Wrocławiu gościł Zbigniew Brzeziński, były doradca prezydenta USA
Jimmyłego Cartera ds. bezpieczeństwa. Zorganizowano więc konferencję
prasową. W ogrodzie botanicznym. Wiał wietrzyk, kumkały sobie żaby,
prof. Brzeziński opowiadał o polityce międzynarodowej, a ogród
zoologiczny pękał z zazdrości.
Parapetówa u arcyksiężnej
Samorząd Żywca zlecił zainstalowanie wzmocnionych krat w mieszkaniu
księżnej Marii Krystyny Habsburg w miejscowym zamku i monitorowanie
okolicy. Apartament arystokratki zaatakowali bowiem chuligani.
Według relacji księżnej złoczyńcy podeszli nocą pod okna od strony
zamkowego parku. Wyrwali parapety, usiłowali też sforsować drzwi.
Maria Krystyna Habsburg powróciła do Żywca na stałe z Davos w
Szwajcarii, gdzie mieszkała od 1960 r. Zamieszkała w zamkowym
apartamencie, przygotowanym przez starostwo i magistrat. Jej relacja
dowodzi, że zna świetnie polskie realia. Rodzimy, a zwłaszcza
świeżego chowu, arystokrata bez wątpienia oskarżyłby o napad
komunistów.
D. J.
Wolny wybór brukwi
Na okładce numeru "Wprost" z 6 lipca wołami wydrukowano: 10 milionów
Polaków wybiera wakacje w kraju. Reprezentację tych patriotów w
ty-godniku stanowią m.in. gwiazdor filmowy Kondrat, aktor Deląg,
marszałek Sejmu Borowski i jego zastępca Tusk, prezydent stolicy
Kaczyński, poseł J.M. Rokita, prezes narodowego banku Balcerowicz,
prof. Rosati od pieniędzy, Olechowski, Pazura, Młynarska itp. Można
by napisać, że np. 35 milionów Polaków wybiera kartofle zamiast
kawioru, a też wolą oni Fiacika zamiast Mercedesa i blokowisko
zamiast willi, własną żonę zamiast Edyty Górniak i własną li tylko
rękę zamiast agencji towarzyskiej. Wszystko z wolnego wyboru
dokonywanego śladem jakiegoś oryginała z elity.
J. U.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kodeks Cipokratesa
Kościelni próbowali wymusić na lekarzach, aby w pracy zawodowej
posługiwali się katechizmem katolickim.
Kościoła, rzecz jasna, nie obchodzi ogólny stan służby zdrowia,
warunki pracy lekarzy, pacjenci, a jedynie to, co się dzieje z cipą
(przepraszam, drogie Panie, za wyrażenie). Kościół bowiem cipą
interesował się zawsze. I tym, co się w cipie i wokół cipy dzieje.
Ot, takie hobby uprawiane od 2000 lat. Tym razem Kościół posłużył
się do kultywowania swojego hobby prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej
dr. Konstantym Radziwiłłem (z tych Radziwiłłów).
Naturalnie i w szkle
Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), niepłodność to choroba.
O tyle specyficzna, że dotyka dwojga ludzi naraz. W Polsce takich
par jest około miliona, czyli rzecz dotyczy dwóch milionów ludzi.
Niezły elektorat.
Jedną z metod leczenia tej choroby jest metoda zwana in vitro.
Normalnie u zdrowej kobiety cała akcja z zapłodnieniem wygląda mniej
więcej tak. Po stosunku zakończonym bardziej lub mniej efektownym
wytryskiem plemnik wędruje przez pochwę, kanał szyjki i jamę macicy,
jajowody w stronę jamy brzusznej. W jamie brzusznej są jajniki, w
jajniku rosną sobie pęcherzyki, które w czasie owulacji pękają i
uwalnia się z nich komórka jajowa. I ona
ta komórka
idzie w
drugą stronę. Z jamy brzusznej, poprzez jajniki w stronę jamy
macicy. Jak wszystko gra, to w jajniku komórka jajowa łączy się z
plemnikiem i tworzy się zarodek.
Jeśli jednak jajowody u kobiety z jakichś powodów są np. zrośnięte,
to kobieta de facto skazana jest na niepłodność, bo do spotkania jej
komórki jajowej z plemnikiem partnera nigdy nie dojdzie.
W metodzie in vitro przez nakłucie powłok brzusznych kobiety wyciąga
się z płynu pęcherzykowego komórkę i w warunkach laboratoryjnych
łączy z plemnikiem wcześniej pobranym z nasienia faceta. Taki
zarodek w sztucznych warunkach (in vitro) rozwija się przez kilka
dni, a potem wprowadzany jest z powrotem przez kanał szyjki macicy
do jamy macicy. I komu to szkodzi?
W ten oto między innymi sposób nauka przyznaje i szanuje prawo
kobiety do macierzyństwa. W większości krajów leczenie choroby
niepłodności metodą in vitro jest refundowane przez państwo
tak
jak każda inna choroba. W Czechach, na Słowacji, na Węgrzech, we
Francji, w Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Norwegii, Szwecji, we
Włoszech. Nie refunduje się leczenia tej choroby w krajach dawnego
ZSRR, Rumunii i w Polsce (bo koszt zabiegu to kilka tysięcy plus
drogie leki).
Jednak tylko w Polsce próbowano doprowadzić do zakazu stosowania
metody in vitro. Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Konstanty
Radziwiłł forsował bowiem pomysł, by w opracowywanych zmianach do
Kodeksu Etyki Lekarskiej wprowadzić zapisy, które by uniemożliwiły
lekarzom wykonywanie takich zabiegów. Rozpętała się lekka burza w
prasie. Kilkudziesięciu znanych i utytułowanych medyków zaapelowało
do delegatów, by nie uchwalali takich zmian. W poprzedni weekend na
toruńskim zjeździe lekarzy proponowano nowelizację kodeksu;
ostatecznie nie wpisano doń najbardziej "kontrowersyjnych" punktów.
Po zakończeniu zjazdu prezes Radziwiłł wyraził nawet zadowolenie z
uchwalenia dobrego i nowoczesnego kodeksu. Brak zapisów dotyczących
prokreacji i badań prenatalnych jest jedynie brakiem kropki nad i

zadeklarował. Generalnie zaś nie chodziło przecież o zakazanie
zabiegów in vitro. To wymysł prasy. I tematu nie ma.
Otóż temat był. Prezes książę Radziwiłł nie był do końca szczery w
swych pokongresowych enuncjacjach. Wcześniej mówił co innego.
W katolickim kraju katolicka etyka!
Już w czerwcu tego roku Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie
zorganizowała konferencję pod hasłem "Medycyna
etyka
ekonomia".
Miała to być swoista przygrywka do planowanego zjazdu lekarzy.
Występujący na konferencji Radziwiłł stwierdził w dużym skrócie, że
w dzisiejszych czasach, wobec upadku autorytetów moralnych w
poszukiwaniu norm etycznych trzeba się odwoływać do tradycji
a ta
jest chrześcijańska.
Dr Anna Gręziak, prezes Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy
Polskich, wypowiadała się dużo bardziej otwarcie. Powiedziała, że
skoro Kodeks Etyki Lekarskiej jest aktem uchwalanym w kraju
katolickim, to nie powinien być sprzeczny z katolicką etyką, a takie
metody jak zapłodnienie in vitro należy uznać za niedopuszczalne.
Występujących wspierał dzielnie gość konferencji ks. prof. Waldemar
Chrostowski z Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego, który stwierdził
wręcz, że nie można dopuszczać, aby etyką w medycynie rządził
fanatyzm naukowy.
Zainspirowany myślą księdza profesora książę prezes poszedł krok
dalej. W swoim comiesięcznym felietonie na łamach "Gazety
Lekarskiej" (9/2003) przypomniał, że nieraz nauka i technika stawała
się narzędziem w rękach szaleńców i zbrodniarzy. Od tej myśli
naprawdę niewiele brakuje, aby wykonywanie zabiegów in vitro
porównać do wytapiania mydła z ludzkiego tłuszczu w hitlerowskich
obozach.
Wprowadzenie zapisów uniemożliwiających wykonywanie zabiegów metodą
in vitro byłoby dosłownym wprowadzeniem do lekarskiego kodeksu zasad
kanonu 2275 kate-
chizmu Kościoła kat. Wytwarzanie embrionów ludzkich po to, aby były
używane jako "materiał biologiczny", jest niemoralne.
Katechizm: Dziecko nie jest czymś należnym, ale jest darem (2378).
Ewangelia ukazuje, że bezpłodność fizyczna nie jest absolutnym złem.
Małżonkowie, którzy po wyczerpaniu
dozwolonych środków medycznych cierpią na bezpłodność, złączą się z
krzyżem Pana, źródłem wszelkiej duchowej płodności (2379).
Dr Konstanty Radziwiłł: Lekarz nie powinien zastępować Boga (...)
Rozumiem, że dziecko jest wielkim dobrem, ale nie wolno dochodzić do
jego posiadania za wszelką cenę. Zwłaszcza jeśli tą ceną jest życie
innych, skazanych na zagładę, a wyprodukowanych na zapas embrionów.
("Gazeta Wyborcza" z 11 sierpnia 2003 r.).
Rozwijając logicznie ogłoszoną przez dr. Radziwiłła myśl, chorobę
należałoby uznać za dopust boży, a pacjentów za ludzi poddawanych
przez Boga próbom. Konsekwentnie za niezgodne z naturą, a zatem
zakazane, należałoby uznać transplantacje i kardiochirurgię.
Nie udało się na zjeździe? Nie szkodzi. Przegrana bitwa, wojna się
toczy. Kościelni nie popuszczą.
Sprzedawcy sików
Holenderska firma Organon
jeden z potentatów na rynku
farmaceutycznym
jest producentem m.in. leków zawierających
menotropinę, stosowanych przy leczeniu niepłodności u kobiet,
również metodą in vitro. Menotropinę dzisiaj można uzyskać w sposób
syntetyczny, ale jeszcze 20
30 lat temu firma preparowała tę
substancję w sposób naturalny bazując w produkcji leków przeważnie
na "organo-pre-paratach" (stąd nazwa firmy). Menotropina znajduje
się w moczu kobiet po menopauzie. A gdzie można znaleźć zbiorowisko
takich kobiet i do tego zdrowych? Właśnie! Mocz do produkcji leków
uzyskiwano kupując go od zakonów żeńskich we Włoszech.
Okazuje się, że nie zawsze i nie wszędzie Kościół tak bardzo
brzydził się leczeniem niepłodności, aby na tym choć w pośredni
sposób nie zarabiać.
Judym w reklamówce

"Doktor Judym"
tak zatytułował hagiograficzny artykuł o
Konstantym Radziwille tygodnik "Newsweek" (1/2003). Naprawdę
można się wzruszyć.
Jak wynika z publikacji, ranek doktor-arystokrata spędza w
gabinecie pomagając cierpiącym (niestety za pieniądze, bo to
jego prywatny gabinet w jego prywatnej przychodni, ale to mu
wybaczamy, bo przecież z czegoś trzeba żyć), po południu
zajmuje się myśleniem o polskiej służbie zdrowia w sposób
całościowy w Naczelnej Radzie Lekarskiej, której szefuje (z
artykułu wynika, że całkowicie społecznie), wieczorem znowu
udaje się pomagać kolejnym cierpiącym
we własnym gabinecie.
Na noc wraca do domu, gdzie czekają dziatki, i to niemało, bo
cztery córki i czterech synów (i już wiadomo, dlaczego doktor
woli pracę w prywatnym gabinecie, a nie w państwowej
przychodni, a także czemu tak dużo czasu spędza poza domem). I
dzieciom musi swój czas poświęcić, choćby trochę, byle każdemu
z osobna, indywidualnie, bo doktor jest przeciwnikiem
zbiorowego wychowania.
Dopiero po północy może zabrać się za pogłębianie wiedzy
sięgając po fachową literaturę.
Czytelnicy artykułu w "Newsweeku" dowiadują się
z kompletnie
ściśniętym gardłem
że Konstanty, choć syn księcia i księżnej
z domu Czartoryskiej, to bogactwa nie odziedziczył, bo
przepadło w latach wojny i komuny. Do wszystkiego własną pracą
dojść musiał. Mało tego, po ukończeniu studiów w 1983 r.
nigdzie pracy znaleźć nie mógł. Wiadomo, on z książęcego,
patriotycznego domu, a tu wredna komuna. (Jaruzelski tępiący
arystokratów to zupełna nowość!). W czasie, gdy jego koledzy

w domyśle sługusy systemu
robili kariery w renomowanych
klinikach, on pracował skromnie w przychodni na Ursynowie (w
końcu się zaczepił) i dorabiał do skromnej pensyjki na drugim
etacie w pogotowiu ratunkowym.
Cała ta wzruszająca historia doktora Judyma-Radziwiłła (nie
wskazująca na to, żeby miał do czynienia z nowoczesną medycyną
kliniczną) została zamieszczona dla jednej konstatacji: Prezes
Naczelnej Rady Lekarskiej, potomek magnackiego rodu, będzie
głównym recenzentem reformy służby zdrowia przygotowanej przez
rząd Millera.
"Newsweek" nie wspomina jednak, że prezes NRL z reformą służby
zdrowia zetknął się już w kadencji rządu Buzka. Wtedy jej nie
recenzował, tylko ją reklamował. Od 1 stycznia (1999 r.

przyp. W.K.) będą Państwo mogli sami wybrać lekarza. Takiego,
do którego mają Państwo zaufanie. Przestanie obowiązywać
rejonizacja. Za opiekę lekarską zapłacą kasy chorych. Zarobki
pracowników ochrony zdrowia będą zależały od liczby pacjentów

bardziej cenieni będą mogli lepiej zarabiać. Sytuacja nie
zmieni się z dnia na dzień, ale z czasem zauważą Państwo
różnicę. Takie mowy wygłaszał książę w telewizyjnych spotach
reklamowych. Okazało się jednak, że teoria przygotowana przez
ekipę, która wynajęła Radziwiłła do zachwalania swoich
pomysłów, nieco odbiega od praktyki.


Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kochankowie Dablju Busha
Telewizja hiszpańska podała ostatnio, że prezydent Bush jr
stwierdził, że "Jose Mario Aznar jest jego najbliższym przyjacielem
w Europie". Cyniczni komentatorzy iberyjscy pozwolili sobie na
kpinki przypominając, iż takie same serdeczne oświadczyny złożył już
przedtem Bush prezydentom Portugalii i Bułgarii. Z przykrością
stwierdzić
trzeba, że zapomnieli o Aleksandrze Kwaśniewskim. Czy oznacza to, że
uczucia Busha do Kwaśniewskiego i Rzeczypospolitej uległy
przedawnieniu lub stęchnięciu?
Byłbym jak najdalszy od takiej interpretacji. Amerykański przywódca
ma po prostu przyjaciół wielu, a ich bliskość
czy wręcz "najbliższość" zależy od aktualnej odległości ciała
przyjacielskiego od ciała Busha mierzonej w centymetrach.
Kwaśniewski może więc po staremu kochać i czuć się kochanym.
Nie jest to miłość równoprawna, o czym wiedzą najlepiej obywatele
wystający przed amerykańską ambasadą w oczekiwaniu na wizę,
wypełniający upokarzające kwestionariusze i następnie selekcjonowani
przez zblazowanego urzędasa niczym bydło na ubój, podczas gdy ich
zaoceaniczni odpowiednicy (a żebyż to) jadą do Polski, kiedy im
tylko w duszy zaśpiewa. Ale nic to, w miłości nie równość się liczy.
Pomimo wszystko mnożenie się "najbliższych przyjaciół Stanów
Zjednoczonych" uznałbym za zjawisko trochę niepokojące. Ostatnio
pewna pani z Hiszpanii, matka sześciorga drobiazgu, nie policzyła
pociech i zostawiła
jedno na parkingu we Francji, co odkryła z takim opóźnieniem, że
stworzonko wylądowało już na łasce i niełasce Francuzów, w
ichniejszym sierocińcu. Ta Hiszpanka szczerze kochała swoje dzieci.
Prezydent Bush i reprezentowane przez niego mocarstwo ma wiele spraw
na głowie.

Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Po Łapie
Złośliwi mówią, że Leszek Miller, dopóki ma zdrowe serce, kazał
pozbyć się z SLD doktora Łapińskiego. Inaczej, kiedy zacznie
niedomagać, wypadałoby mu oddać się w łapy Łapy. W jakiż inny sposób
można bowiem sobie wytłumaczyć to, że doniedawny faworyt Millera w
ekspresowym tempie wyleciał z partii pod pretekstem bardzo byle
jakim?
Jak wiadomo, były mocny minister Łapiński usunięty został z Sojuszu
za to, że nie reagował. Nie reagował w knajpie. Nie reagował zaś w
knajpie na to, że dwóch mięśniowych aktywistów SLD poturbowało nieco
fotoreportera tygodnika o niezrozumiałej nazwie "Newsweek". Z
życzliwości do przywódcy lewicy mazowieckiej, którym był wówczas
Łapiński, odpędzali oni obiektyw fotograficzny od twarzy dr.
Mariusza biesiadującego z jego byłymi współpracownikami, akurat tymi
oskarżanymi o łapówkarstwo lub tolerowanie go.
Nie pierwszy to zarzut niereagowania, który zgłoszono wobec
Łapińskiego. Gdy był ministrem do spraw chorób i przeprowadzał swoją
słynną reformę reformy lecznictwa, prasa wciąż mu zarzucała, że na
coś nie reaguje. To ludzi wożą ze szpitala do szpitala broniącego
się przed ich przyjęciem aż do ich pomyślnego dla szpitalnictwa
zgonu w drodze. To nie reaguje minister na to, że szpitale nie
przyjmują delikwentów z braku pieniędzy. To znów nie reaguje na brak
takich czy innych lekarstw podtrzymujących życie. (Już nie pamiętam,
o które chodziło i ile trupów padło). Niereakcje tego rodzaju nie
interesowały sądu partyjnego. Nie ożywiła go także wiadomość, że
szefowi gabinetu politycznego ministra zarzucono żądanie od firmy
farmaceutycznej wielkiej łapówki, a minister Łapiński nie reagował
na korupcyjny system rozwijający się tuż obok niego, a związany z
ustaleniem list leków refundowanych. Recydywista niereagowania
Mariusz Łapiński wyleciał dopiero za brak reakcji na incydent
znacznie słabiej zagrażający ludzkiemu zdrowiu i życiu niż
działalność Ministerstwa Zdrowia.
Przy tym prawo nie nakazuje obywatelom, którzy akurat zakąszają,
bronienia mienia i personelu tygodników ilustrowanych. Żąda ono
natomiast od ministrów zdrowia ratowania ludzi nękanych przez
choroby i lekarzy.
Ze sposobu reagowania sądu partyjnego SLD na niereagowanie członków
Sojuszu wypływają dwa wnioski:
Pierwszy jest taki, że zarówno w panującej moralności
ogólnoludzkiej, jak i partyjnej nie ma wyraźnej hierarchii rodzajów
nagannego niereagowania. Gdyby np. koleżka Leszka Millera Jan Paweł
II sądowi partyjnemu SLD powierzył proces beatyfikacyjny papieża
Piusa XII nie jest pewne, czy sędziowie lewicy wykluczyliby go ze
świętych obcowania za niereagowanie na zagładę Żydów w czasie II
wojny światowej. Raczej już w sądzie tym miałby przechlapane jakiś
członek turystycznej świty prezydenta za to, że nie reagował, kiedy
w Paryżu Ligusy Republikańskie obrzuciły jajami Kwaśniewskiego wraz
z małżonką, co zdarzyło się w czasach, kiedy jeszcze miłość do niego
narodu nie ogarniała prawicy w tym stopniu co teraz.
Wniosek drugi wyprowadzam na prywatny użytek. Jestem facetem
szczególnie tchórzliwym, a z drugiej strony w knajpach bywającym.
Więcej niż raz na kwartał dochodzi w mojej przytomności do różnych
mordobić, na które nie reaguję. Co prawda nie należę już do
przyjaciół Millera, a więc nie mam w SLD szczególnie niebezpiecznego
statusu. Tym niemniej od wyrzucenia z partii Łapińskiego nie mogę
już zakładać, że mój staż partyjny nadal będzie się wydłużać.
Autor : J.U.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matko Boska Babilońska
Będziesz miał bogów cudzych przede mną.
Choćbyśmy nie wiadomo jak wybrzydzali (patrz: "Precz z polskim
okupantem" Agnieszki Wołk-Łaniewskiej i Mateusza Zgryzoty w
poprzednim numerze "NIE"), nie zmienimy tego, że polscy żołnierze
wchodzą w skład wojsk okupujących Irak. Tydzień temu straszyliśmy
polskich okupantów konsekwencjami prawnomiędzynarodowymi, groziliśmy
wyrokami, które prędzej czy później wyda na naszych żołnierzy
Trybunał w Hadze.
Nie wycofując się z ani jednego słowa, które napisaliśmy przed
tygodniem, sądzimy, że nie ma sensu kopać się z koniem, gdy mleko
już się rozlało. Bawcie się, chłopcy, amerykańskimi mundurkami i
samochodami Hummer, a i tak marnie się to skończy.
Trwa właśnie zaciąg do kilkutysięcznego kontyngentu okupacyjnego
(eufemistycznie zwanego siłami stabilizacyjnymi). Z tego, co nam
wiadomo, zapisują się też kapelani, którzy nad polskimi żołnierzami
sprawować mają opiekę duchową. Dla nich to właśnie
kapelanów
wybierających się do "polskiej strefy" w Iraku
przygotowaliśmy
dziś poradnik religijny. Księża w tropikalnych mundurach, dar od
USArmy, oczywiście wiedzą wszystko o wierze rzymskokatolickiej, a na
przedwyjazdowych odprawach dowiedzą się tego i owego o islamie,
zwłaszcza o jego szyickim odłamie. Jeżeli jednak zaczną nawracać
mahometan na katolicyzm, tubylcy wyrżną polskich umundurowanych
misjonarzy. Radzimy wielebnym księżom zwalczać Allacha propagując na
początek powrót do pradawnych wierzeń tej ziemi.
W Babilonie, panowie kapelani, bogów od dawna było od cholery. W
odróżnieniu od watykańskiego monoteizmu panował tam tzw. poli-teizm
naturystyczny, przy czym przymiotnik ten nie ma nic wspólnego z
nudyzmem, czyli bieganiem na golasa. Babilończycy, przodkowie
okupowanych Irakijczyków, mieli bogów od wszystkiego i do
wszystkiego. Inny bóg opiekował się bydłem, inny panował nad
piaskiem pustyni, a jeszcze inny zsyłał grypę, szarańczę czy
najeźdźców. Mimo mnogości bóstw nie udało nam się wśród nich
odnaleźć tego, który zesłał Busha juniora ani generała
Tyszkiewicza...
Bóg katolicki wyobrażany jest przeważnie jako siedzący na chmurce
siwy facio z brodą; bogowie w Mezopotamii byli najczęściej
trzymetrowymi wojownikami w zbrojach i z wyraźnie odstającymi
potężnymi fiutkami. Warto się przelecieć po tym panteonie i
zobaczyć, jacy ci bogowie byli, od czego, do czego i po co.
Najważniejszy był Anu
mieszkający w niebie król bogów i bóg
królów. Trzeba jasno powiedzieć, że Anu miał wszystko w dupie.
Ludzie niezbyt go interesowali, nie lubił ich, najlepiej czuł się
sam ze sobą. Nie za bardzo też wiadomo, co robił, poza tym, że
czasem znalazł sobie jakiegoś herosa, np. Gilgamesza albo
Hammurabiego, i pomagał mu a to wierszyk sklecić, a to potwora
zabić, a to najeźdźców pokonać. Znakiem Anu była czapka z rogami
(którą potem zmałpowali wikingowie) leżąca na tronie, a liczbą

sześćdziesiątka.
Enlil, pan ziemi, pan powietrza, pan pustyni. Leń i tchórz,
wysługiwał się pomniejszymi bogami-wojownikami. Ludziom robił
psikusy: mamił, tumanił, przestraszał. Aż wreszcie wierni się
wkurwili i na tysiąc lat zapomnieli o Enlilu, zamiast niego czcząc
Marduka, który miał jaja. Święta liczba
50.
Enki
bóg wody. Stworzył pierwszych ludzi. (Acha, nieprawdą jest,
że pierwsi rodzice mieli na imię Saddam i Sewwa). Enki zrobił ich z
gliny, ale nie chcieli żyć, dodał zatem do gliny trochę boskiej krwi
i już. Nauczył ich się bzykać, śpiewać, obrabiać kamień i uprawiać
pole. Tak się do nich przyzwyczaił, że postanowił być opiekunem
gatunku ludzkiego. Postawił na właściwego konia, choć bogiem koni
był zupełnie kto inny. Symbolem Enkiego było zwierzę
pół-koza,
pół-ryba, a liczbą
czterdziestka.
Nergal
co tu dużo mówić, kawał sukinsyna. Jeżeli Enki tchnął w
ludzi życie, to Nergal przypisał im śmierć. Żeby im się nie
wydawało, że mogą być nieśmiertelni jak bogowie! Babilończycy, tak
zresztą jak katolicy, wierzyli, że świat składa się z nieba, ziemi i
piekła, z tym że po śmierci dusze ludzkie szły wyłącznie do piekła.
Bez obłudnej katolickiej nadziei na wieczne życie w niebie. Niebo
było zarezerwowane dla bogów. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy
Mezopotamii prosili bogów o długie życie doczesne, bo po śmierci

niezależnie od ziemskich zasług
szli do piekła, gdzie, krótko
mówiąc, czekała ich kiła i mogiła.
Sin
bóg księżyca. Generalnie swój chłop. Potrafił przegnać
choroby, znał przyszłość i czasem dzielił się tą znajomością z
ludźmi. Sprawiedliwy sędzia. Naznaczał królów i się nimi opiekował.
Święta liczba
30.
Babbar-Szamasz, król słońca. Przenikał ludzkie serca, znał ich myśli
i zamiary, karał złych i wynagradzał dobrych. Miał liczne potomstwo,
m.in. Kettu i Meszaru, czyli "Prawo" i "Sprawiedliwość".
Religioznawcy nie potwierdzają jednak narzucającej się tezy, jakoby
potomkami Babbara-Szamasza byli bracia Kaczyńscy. Symbolem tego boga
była piła albo tarcza słoneczna, a ulubioną liczbą 20.
Isztar
bóg kobita. Jeżeli poprzednie bóstwa można jako tako
porównać z Bogiem katolickim, to Isztar jest jego przeciwieństwem
nie tylko z powodu płci. Bogini poranka i wieczoru, miłości i
płodności. Dawała przykład ludziom, jak się kochać
robiła to nawet
ze zwierzętami. Miała swe ziemskie służki
tzw. kurwy sakralne.
Wyznawcy kultu Isztar musieli co jakiś czas pójść do świątyni i
bzyknąć taką dziwkę i kapłankę w jednym. Panowie oficerowie, i wy,
zwykli żołnierze, niestety islam utrupił wiarę w Isztar i dziś
próżno szukać w Iraku jakichkolwiek prostytutek. Najbliższe to
Rosjanki w Izraelu, ale raczej nie radzimy urządzać tam zbrojnych
rajdów i wycieczek.
Gilgamesz, król miasta Uruk, pół-bóg, pół-człowiek (właściwe
proporcje to 2/3 boskości i 1/3 człowieczeństwa). Niewykluczone, że
Gilgamesz istniał naprawdę. Do mitologii trafił jako wyśmienity
wojownik walczący z okupantami (wicegubernatorowi Belce radzimy
sprawdzić, czy nowo urodzonym chłopcom nie nadaje się w Iraku
imienia Gilgamesz), pogromca potworów. Trochę Odyseusz, trochę
Herkules. Wraz z kumplem Enkidu dokonywał nadludzkich czynów. Gdy
kumpel padł trupem na polu bitwy, Gilgamesz pojął grozę śmierci;
odtąd utwierdzał mieszkańców Babilonu w przekonaniu, że
przeznaczeniem człowieka jest używanie rozkoszy na ziemi.
Powinniście wiedzieć, księża kapelani, że bogowie Babilonu żyli w
zasadzie bez trosk, a ludzi wykorzystywali jak woły robocze. Na
gatunku ludzkim ciążył niepisany obowiązek utrzymywania bogów i
uprzyjemniania im życia. Najważniejszą powinnością ludzi była
ofiara, czyli karmienie bogów. Szczególnie upodobali sobie mięcho,
chleb, owoce, napoje (również wyskokowe) oraz kadzidło. Bogowie
mieli zwyczaj szamać dwa razy rano i dwa wieczorem. W nocy zwykle
spali, tylko Isztar dmuchała się z kozłem albo z wielbłądem.
Po to ludzie otrzymali od bogów dar pisania wierszy i śpiewania
pieśni, żeby dla nich robić szoł. Niektórzy śmiertelnicy zajmowali
się tym zawodowo i wówczas zostawali nie szołmenami, tylko
jak wy
panowie, kapelani
kapłanami. Pospólstwo tańczyło i śpiewało bogom
od święta. W Babilonie świąt było w roku coś z dziesięć razy mniej
niż w katolickiej Polsce, trwały za to po kilka dni
jak nasze
długie weekendy. Jadło się wtedy więcej niż na co dzień, nadużywało
alkoholu (w Mezopotamii wymyślono piwo i wino), intensywniej bzykało
kobiety własne i cudze oraz kapłanki Isztar. Były także dni feralne

po 5 w każdym miesiącu: siódmego, czternastego, dziewiętnastego,
dwudziestego pierwszego i dwudziestego ósmego. Nie należało wówczas
podejmować żadnych ważnych decyzji, bo każdemu przedsięwzięciu
groził marny koniec.
W tym sielskim życiu tkwiło jednak cierń: grzech. Ale był to grzech
zupełnie inny od katolickiego. Otóż grzechem mogło być wszystko i
nic
o tym decydowali bogowie. Zdarzało się, że np. dmuchanie
czyjejś kobiety jeden bóg kwalifikował jako grzech, a inny
wręcz
przeciwnie: jako konieczną ofiarę. Teolodzy katoliccy w tej
dowolności dopatrzą się pewnie słabości etycznej religii
babilońskiej, ale warto chyba przypomnieć, że religia ta przetrwała
trzydzieści kilka stuleci, czyli wyznawano ją deko dłużej niż
rzymski katolicyzm. Dziś Babilon jest symbolem nagłego upadku. Nie
ma pewności, czy kiedyś tym symbolem nie będzie Watykan. Księża
kapelani, nawracając tubylców na ich poczciwe stare bóstwa,
strzeżcie nasze wojsko przed sumeryjskimi, akadyjskimi, babilońskimi
i asyryjskimi wpływami religijnymi, żeby po powrocie do kraju ci,
którzy przeżyją, nie skazili nimi naszego
giertychowo-monoteistycznego narodu.
Amen i spocznij!
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Waltzowanie banku
Kto w Polsce może jednym skinieniem palca pozbawić cię własności?
Tajna policja? Rząd? Prezydent? Pan Bóg? Prawie on
pan Leszek
Balcerowicz.
Od paru miesięcy piszemy o przygodach Pierwszego Komercyjnego Banku
w Lublinie (PKB) założonego przez Davida Bogatina, potem poddanego
procedurze ekstradycji do USA. Pisaliśmy, że handlowanie długami
służby zdrowia za pomocą PKB, a na szkodę skarbu państwa odbywało
się za wiedzą ludzi z Narodowego Banku Polskiego. NBP pod hasłem
uzdrawiania sytuacji w Pierwszym Komercyjnym Banku przez lata
podejmował decyzje, nad którymi dziś muszą biedzić się sądy i
autorytety prawnicze. Gdyby okazało się, że NBP naruszył prawo, cały
system bankowy w Polsce może dostać rozwolnienia.
O tym, że David Bogatin jest na bakier z prawem w USA, gazety
wywaliły, trzeba trafu, akurat wtedy, gdy Bogatin był w Wiedniu.
Gdyby wtedy nie wrócił do Polski, droga do wzięcia PKB za mordę
stałaby otworem. Ale wrócił. No to aresztowano go i wszczęto
procedurę ekstradycyjną. Załatwiono ją szybciutko, tylko upierdliwy
rzecznik praw obywatelskich coś tam marudził, że za przestępstwa
podatkowe nie wydala się ludzi do USA w trybie ekstradycji. Ale to
drobiazgi.
* * *
Mając 97,5 proc. akcji PKB Bogatin siedział w areszcie na
Rakowieckiej, co nie przeszkadzało mu podejmować dość istotnych
decyzji ekonomicznych w sprawach należącego do niego banku. I tak 8
kwietnia 1992 r. w areszcie sprzedał 45 proc. akcji banku Tadeuszowi
Olczakowi. Fajnie. Gdy już Bogatin oglądał amerykańskie niebo przez
zakratowane okienka, zarząd banku i pełnomocnik Bogatina podjęli
decyzję, że za swoje niespłacone kredyty Bogatin zapłaci swoimi
akcjami, czyli zamieni je na akcje własne banku. Zgodnie z procedurą
te 52,5 proc. akcji przestało mieć prawo głosu, co oznaczało, że
Olczak jest większościowym udziałowcem w PKB i on teraz rozdaje
karty.
A było co rozdawać, bo niezależnie od tego, że kontrole wykazywały
wiele nieprawidłowości z czasów, kiedy bankiem rządził Bogatin, PKB
miał 24 oddziały w całej Polsce, miał prawo do operacji finansowych
z bankami zagranicznymi i był sprawnie działającym i
co nie mniej
istotne
wiele wartym przedsiębiorstwem bankowym. Trzeba też
pamiętać, że ludność szturmowała kasy banku, żeby odebrać swoje
depozyty i sytuacja ogólnie wyglądała niewesoło. Narodowy Bank
Polski, co oczywiste, zainteresował się sprawą PKB. Z inicjatywy NBP
powołano zarząd banku, który miał wdrażać program naprawczy. Na
czele zarządu stał Jan Rejent. Program naprawczy nie udawał się
wcale, choć byli kandydaci na inwestora strategicznego.
6 lutego 1993 r. Hanna Gronkiewicz-Waltz ustanowiła Zarząd
Komisaryczny. Widocznie uznała, że realizacja programu naprawczego
prowadzona przez jej ludzi w zarządzie była do kitu. Nikt nie wie,
dlaczego na czele Zarządu Komisarycznego pani Waltz postawiła tego
samego Jana Rejenta, który nie potrafił uzdrowić PKB przez kilka
miesięcy. I już się pewnie nie dowiemy. Wiemy natomiast, że troską
władz Narodowego Banku Polskiego było to, jak wydymać Olczaka jako
głównego udziałowca. Można to było zrobić dwojako: w sposób
niebudzący żadnych wątpliwości prawnych albo tak, żeby można było
podważać decyzje NBP. Wybrano oczywiście sposób drugi, żeby prawnicy
mogli czymś się zajmować przez długie lata.
Skąd wiadomo, że NBP pragnął przede wszystkim usunąć Olczaka? Z
raportu napisanego na zamówienie NBP przez znaną firmę
audytorsko-doradczą Coopers & Lybrand. W punkcie pierwszym sugeruje
się dokapitalizowanie PKB przez Narodowy Bank Polski do takiej
wysokości, żeby dotychczasowi akcjonariusze nie mieli możliwości
zakupienia nowych akcji, a co za tym idzie, żeby stracili możliwość
skutecznego wykonywania czynności zarządczych. Wiadomo więc, że nie
chodzi jedynie o uzdrowienie sytuacji Pierwszego Komercyjnego Banku,
ale
przede wszystkim
o uwalenie Olczaka jako głównego
akcjonariusza.
* * *
23 października 1993 r. realizując uchwałę zarządu NBP pod
przewodnictwem Hanny Gronkiewicz-Waltz Zarząd Komisaryczny podjął
uchwałę o obniżeniu kapitału akcyjnego, umorzeniu 31 350 akcji
należących niegdyś do Bogatina, a potem do PKB, a wartość 27 450
akcji należących do Olczaka obniżył z miliona złotych do 40 tys. zł
za każdą. Następnie podwyższono kapitał
poprzez wpompowanie w PKB 250 mld starych zł, które objął NBP, zaś
dotychczasowi akcjonariusze zostali pozbawieni prawa do objęcia
nowych akcji. Trochę to skomplikowane, więc wytłumaczymy: NBP czyni
akcje Olczaka mało wartymi śmieciami, zabierając mu 96 proc.
wartości jego akcji, po czym wypuszcza nowe akcje, które sam skupuje
za ciężkie pieniądze i w ten sposób zostaje właścicielem banku.
Jeszcze prościej: wynajmujemy sprzątaczkę, żeby doprowadziła nasze
mieszkanie do porządku, wracamy z pracy, a ona mówi, że właśnie
sprzedała nasz samochód, bo tak będzie lepiej dla nas, meble
wyniosła na śmietnik, a nam zostawiła tylko stare pudełka. A tak w
ogóle to kupiła farbę do pomalowania chałupy, w związku z tym
mieszkanie jest jej i już. Jak mówimy, że oddamy jej za farbę, to
każe pocałować się w dupę, bo nie mamy prawa partycypować w
kosztach.
Olczak miał podobne odczucia i poleciał na skargę do sądu w
Lublinie, który zwrócił się z zapytaniem do Sądu Najwyższego,
albowiem
jak wywodził w swoim piśmie
Zarząd Komisaryczny
sprawował funkcje, które do niego nie należały. Poza tym zabierając
Olczakowi znakomitą część jego własności, być może naruszył zapisy
konstytucji. Od siebie dodajemy za darmo takie drobiazgi jak zmiana
przez Zarząd Komisaryczny statutu banku bez zwracania uwagi na wymóg
uprzedniego zarejestrowania, co czyni uchwały łatwe do podważenia.
Sąd Najwyższy jednak uznał w swojej uchwale, że Zarząd Komisaryczny
może robić, co mu się podoba. Nie zajął co prawda jasnego
stanowiska, czy może kogoś pozbawić jego własności, ale widać uznał,
że jeśli może robić wszystko, to może i komuś coś buchnąć. Jest
kilku znanych prawników, którzy uważają, że Sąd Najwyższy jest
uprzejmy mylić się, a sprawa nie została ostatecznie rozstrzygnięta.

* * *
I takie to były przeprawy między Zarządem Komisarycznym a Olczakiem.
Na koniec (bo Zarząd Komisaryczny nie ma prawa działać dłużej niż
rok) wywalono jeszcze jeden niezły numer. Otóż wprowadzenie Zarządu
Komisarycznego zawiesza działalność organów statutowych banku:
zarządu zwykłego i Rady Banku. Na dzień przed zakończeniem
urzędowania Zarząd Komisaryczny odwołał całą zawieszoną Radę Banku i
powołał nową. Nie jest dla nikogo jasne, na jakiej podstawie tak
uczynił ani dlaczego organ niższy (zarząd) odwołał organ wyższy
(radę).
Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że Zarząd Komisaryczny

powołany i realizujący wytyczne NBP
odszedł niczego nie
załatwiając, bo sytuacja PKB w dalszym ciągu była fatalna.
Oczywiście, nie licząc załatwionego Olczaka. W następnych latach
kolejne władze PKB jedyne co potrafiły, to utrzymywać złą kondycję
Pierwszego Komercyjnego Banku.
W kolejnych latach nadal notowano straty. W tym czasie PKB stał się
swego rodzaju "trupiarnią banków", czyli przejmował te instytucje,
które na skutek działalności swoich władz znalazły się na krawędzi
upadłości (PBH Merkury, Bydgoski Bank Komunalny i Bank Budownictwa w
Szczecinie, banki spółdzielcze). To kosztowało. PKB korzystał nie
tylko z hojnego wsparcia finansowego NBP, ale też ze zwolnienia z
rezerw obowiązkowych, a później pomocy Bankowego Funduszu
Gwarancyjnego. I tak utrzymywano na powierzchni tego trupa po to, by

27 października 1998 r. sprzedać akcje PKB na rzecz Powszechnego
Banku Kredytowego. Warunki, na jakich PBK dostał Pierwszy
Komercyjny, były znakomite.
* * *
Po pierwsze, PBK dostał kredyt w wysokości 200 mln zł na zakup PKB.
Na 1 proc. rocznie! Po drugie, wcale nie musiał od razu wybulić tych
200 baniek, płacąc za akcje. Skądże znowu! Troskliwy NBP, czyli
właściciel Pierwszego Komercyjnego, uznał, że PBK będzie płacił co
dwa lata po 10 proc. należności, a ostatnie 50 proc., czyli 100 mln
zł,
zapłaci za 10 lat. Dziwna łaskawość, skoro całą należność Powszechny
Bank Kredytowy miał
bo dostał kredyt. Czyli tymi 100 mln PBK mógł
obracać przez 10 lat i na nich
zarabiać krocie. Fajnie dostawać takie prezenty z państwowych
pieniędzy, nie?
Na koniec została nam fuzja Pierwszego Komercyjnego Banku,
Powszechnego Banku Kredytowego i Banku Przemysłowo-Handlowego. Otóż
są pewne podstawy, by unieważnić całą tę transakcję, ponieważ jeden
z istotnych dokumentów nosi ślady poprawiania
eufemistycznie rzecz
ujmując. Sąd będzie miał zgryz. Do tego dodajmy nieustające skargi
Olczaka na pozbawienie go jego własności oraz na nieważność
wszelkich ruchów dotyczących PKB. Co będzie, gdy nagle okaże się, że
Narodowy Bank Polski grzeszył lekceważeniem prawa od 10 lat?
Olewamy to, kim jest Olczak. Nas to nie obchodzi. On może żre co
wieczór miłe staruszki z głębokiego tłuszczu, obtoczywszy je
uprzednio w tartej bułeczce. Rzecz bowiem nie w tym, jak się ten
gość nazywa, tylko w tym, czy bank centralny średniego, choć
zabawnego europejskiego kraju może tak całkiem brać pod buty
przepisy prawa, a przy okazji zabierać komuś, co do tego kogoś
należy, bo sobie to po prostu kupił. Odpowiedź na to pytanie może
być istotna dla kogoś, kto chciałby swoje państwo traktować
poważnie.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gruzin w gruzach "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wodogłowie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Spadną liście to i Miller
Prawo i Sprawiedliwość Kaczyńskich wspierane przez Ligę Giertycha i
Platformę Obywatelską usiłowały obalić rząd Millera, ale chyba
dlatego, że przewidywały, iż im się to nie uda. W interesie opozycji
leży bowiem to, żeby gabinet Millera rządził i słabł aż do końca
kadencji parlamentarnej. Wówczas SLD przegra wybory 2005 r. i stanie
się słabą 15
18-procentową opozycją. Centroprawica zyska zaś czas na
przegrupowania, zblokowanie się, zmontowanie układu mogącego
wyborcom zaproponować przejęcie władzy.
W interesie SLD, na odwrót, leży spokojna zmiana rządu Millera.
Wyłonienie na półmetku kadencji parlamentu innego, lepszego, nie
obciążonego w opinii wyborców gabinetu lewicy lub mającego szerszą
podstawę
centrolewicowego. Dzięki temu można by nie zmarnować
kolejnych dwóch lat 2004
2005, zyskać czas na wykonanie programu SLD
i wygrać wybory 2005 r. Przemiany ekipy rządzącej, jak można wyczuć,
pragnie już teraz znacząca część członków i wyborców SLD. W
środowisku tym dominuje uczucie zawodu.
Byłem i jestem zwolennikiem programu SLD, w oparciu o który lewica
wygrała wybory 2001 r. Rząd Millera częściowo jednak nie chce, a
częściowo nie potrafi go urzeczywistniać. Głównym celem rządzenia
miało być spowodowanie rozwoju gospodarczego, a co za tym idzie

spadku bezrobocia. Zamiast wywoływać ożywienie gospodarcze, rząd
Millera przeznacza jednak środki na bezowocne kupowanie sobie
spokoju społecznego u załóg wielkiego przemysłu i na wsi. Bezrobocie
zaś, także młodzieży, wzrasta, choć miało maleć. Millerowski gabinet
i wspierająca go większość parlamentarna miały sprawnie rządzić
wdrażając opracowane przed wyborami przez 40 aż zespołów
programowych projekty ustaw i poczynań. Skupiwszy w swoim ręku
kolosalną władzę premier Miller zmarnował pierwsze trzy miesiące
rządów, okres kiedy ma się kredyt zaufania, można więc najwięcej
zmienić. Przejąwszy rządy zaczął dopiero przygotowywać się do
rządzenia. Wszystkie projekty, które następnie przedstawiał, były i
są niedopracowane. Ich wdrażanie jest nieskuteczne. Rząd wpierw
irytuje opinię społeczną zapowiadając różne przykre posunięcia,
następnie się cofa pod naciskiem grup interesów, kugluje i dryfuje.
Misją nowoczesnej socjaldemokracji jest łączenie poczynań
ekonomicznie skutecznych ze społeczną wrażliwością. Rząd SLD nie
potrafi ani jednego, ani drugiego. Marnuje środki na podtrzymywanie
państwowego przemysłu pozbawionego przyszłości, zamiast popierać
kreację przedsięwzięć nowoczesnych wywołujących ożywienie
gospodarcze a wchłaniających siłę roboczą. Robienie sprawiedliwości
społecznej poprzez dostępność kształcenia nie udaje się. Budżet jest
obciążony nieracjonalnymi wydatkami dziedziczonymi z roku na rok, a
reforma finansów jest spóźniona i będzie nazbyt cząstkowa.
Absolutnym priorytetem rządu Millera jest wprowadzenie Polski do
Unii Europejskiej. W imię tego celu SLD nie wypełnia swego ideowego,
wolnościowego programu niekarania za aborcję, rozwoju oświaty
seksualnej, propagowania świadomego macierzyństwa, popierania
równoprawności płci itd. Lewica stała się służalcza wobec Kościoła w
mylnym przekonaniu, że episkopat opowiedział się za Unią w podzięce
za zarzucenie przez SLD jego lewicowo-liberalnego programu.
Rząd Millera podobnie jak prezydent stanął po stronie USA w ich
sporze z państwami twórcami Unii Europejskiej o wojnę z Irakiem.
Polska lewica wsparła prawicowego oszołoma Busha stając się
sprzymierzeńcem aroganckiego supermocarstwa mającego ambicję
stosowania siły, aby rządzić całym światem. Rząd SLD sprzyja więc
rozwalaniu Unii, zanim nas do niej przyjęto. Politykuje na przekór
swemu priorytetowi. Opowiada się za praktyką wzniecania przez USA
wojen jako sposobu zabezpieczenia wszechwładzy i dominacji USA w
świecie. To błąd historyczny. Lokuje on Polskę po złej stronie w
przyszłych zmaganiach o stworzenie w świecie równowagi wymagającej
przeciwwagi dla imperialnego jedynowładztwa Ameryki. Rząd wyobcowuje
nas z Europy i wywołuje konflikt z potężnymi sąsiadami: Niemcami i
Rosją.
Skupiona wokół Millera grupa rządząca zamiast przeciwstawić się
stopniowemu oddawaniu władzy nad Polską oligarchii
biznesowo-politycznej sprzyja erozji stosunków demokratycznych. Rząd
Millera nie zniszczył patologicznego podłoża rządów AWS, lecz
pogłębia te złe stosunki, które powodują, że politycy decydują o
tym, którzy biznesmeni się wzbogacą, a biznesmeni przesądzają o
wybieraniu polityków. Przez co obie grupy tworzą wspólny układ
niejawnych interesów, nieformalnych i niekontrolowanych ośrodków
decyzji gospodarczych. Łączy się to z brakiem niesłownych objawów
społecznej wrażliwości rządu Millera.
Z tych głównych i setki szczegółowych powodów uważam, że najpóźniej
jesienią 2003 r. SLD powinien wyłonić nowy, lepszy rząd, który może
wygrać następne wybory. Nie leży to w interesie prawicy, ale właśnie
lewicy, no i w interesie kraju oraz jego ludności.
Następstwa afery Rywina są tylko trzeciorzędnym spośród czynników
wywołujących spadek poparcia dla rządu Millera. Spowodowała ona
jednak przypływ społecznego zainteresowania władzą i mechanizmami,
którymi podszyta jest w Polsce polityka i biznes. Jeżeli lewica nie
przejmie przywództwa nastrojów niezadowolenia, a zmieniając rząd i
styl rządzenia nie poprawi swojej oferty dla społeczeństwa, stanie
się winowajcą własnej klęski. Tym pewniejszej, że pierwsze lata
członkostwa w Unii będą bardzo trudne.
Oceniam, że jesień po referendum unijnym i wakacjach parlamentarnych
to czas ostatniej szansy na skuteczną zmianę ekipy rządzącej. SLD
jest jedyną partią potencjalnie zdolną do sprawowania władzy.
Liberałowie z PO nie osiągną bowiem potrzebnego im do rządzenia
poparcia społecznego. Gdyby więc w 2005 r. lewica odesłana została
do opozycji, Polskę czekałoby czterolecie rządów wciąż zmieniających
się słabych koalicji z udziałem demagogów, frustratów, maniaków,
nacjonalistów i oportunistów. Mam niekiedy takie wrażenie, jakby
Leszek Miller stanął na czele sztabu wyborczego braci Kaczyńskich.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak funduje fundacja "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Głódź i puczoroby "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mięśniak na Kapitolu
7 października był wielkim dniem kulturystów świata. Wyszydzani, że
okazałymi bułami rekompensują ptasi móżdżek, pokazali wszystkim
wała: ich kumpel wziął Kalifornię! Seryjny champion muskułów, a
potem bohater fantastycznie popularnych filmideł dla myślących
inaczej, w których grał zawsze tę samą rolę
indywiduum o
kamiennym, bezwzględnym licu
dokopał kilkuset rywalom, w tym
zawodowemu politykowi-gubernatorowi.
"Złoty Stan" (tandeciarskie pseudo Kalifornii) zawsze uwielbiał
igrzyska. Teraz zafundował sobie Mistera Universum na szefa rządu.
Spektakl zaczął się 6 sierpnia, gdy osiłek o nazwisku, którego nie
potrafi poprawnie napisać 90 proc. Amerykanów, zgłosił swą
kandydaturę na gubernatora w programie komediowym Jaya Leno, co
myśląca mniejszość USA uznała błędnie za żart. Niebawem zacznie się
akt drugi: Amerykanie zasiądą w fotelach, by zaopatrzeni w worki
popcornu oglądać niewiarygodne przygody Terminatora na Kapitolu w
Sacramento.
Rozróbę zainicjowano 11 miesięcy temu, gdy na gubernatora wybrany
został Grey Davis z Partii Demokratycznej. Jego fizys i głos kojarzą
się z rolami kolaborantów i małych łajdaków. Ale wygrał, czego
republikanie nie mogli przełknąć. Trzy miesiące po elekcji
rozpoczęli kampanię mającą na celu odwołanie go. Davisa najbardziej
podtopił kryzys energetyczny w Kalifornii: najpierw racjonowano
elektryczność, a potem jej ceny strzeliły w górę. Gubernator
przekonywał, że to efekt machinacji lobby energetycznego z
premedytacją symulującego niedobory prądu, by podnieść jego cenę.
Kalifornijczycy byli wściekli i winą za rumunizację stanu obarczyli
jego szefa. Gdy w końcu udowodniono, że istotnie kryzys wywołały
machloje wielkiego kapitału mającego związki z Białym Domem, było za
późno. Ludzie ugruntowali już swe emocje, więc nie zamierzali
przenosić furii na anonimowy "kompleks energetyczny". Do kopania
grobu Davisa przyczynił się deficyt budżetowy (republikanie oceniają
go na 38 mld dolarów, demokraci pokazując kwity twierdzą, że to
tylko 8 miliardów). Deficyt to żadna specjalna wina Davisa. W
kryzysie budżetowym pogrążają się wszystkie stany USA od chwili, gdy
w Oval Office bryluje teksański orzeł i rozdaje miliardy finansowej
elicie. Kalifornijczyków rozjuszyły też dwie zbrodnie Davisa:
przyznanie nielegalnym imigrantom prawa do prawa jazdy i zwiększenie
opłat rejestracyjnych za samochody, co głównie miało ratować
spłukaną edukację, opiekę zdrowotną i policję.
Wygrana Schwarzeneggera to promyk nadziei dla grzęznącego w coraz
większych opałach juniora Busha (media i demokraci zachowują się jak
Rosjanie pod Stalingradem). Gubernator stanu ma zawsze spore
możliwości udzielenia pomocy członkowi tej samej partii ubiegającemu
się o prezydencką elekcję lub reelekcję. Przede wszystkim jednak
wybór Terminatora dowiódł, jak trafna jest taktyka politycznego
mózgu Busha, Karla Rove. W obliczu mikrych kwalifikacji
intelektualnych syna byłego prezydenta i nikłych osiągnięć, Rove
postanowił budować jego image odwołując się do bezkrytycznej i
słabomyślnej większości podatnej na manipulacje, otwartej na
demagogiczną retorykę, łasej na frazesy podsycające patriotyczny
szowinizm i wielkomocarstwową megalomanię. Uwadze doradców Busha nie
mogło ujść to, że atletyczny transplant z Austrii wygrał bez cienia
udokumentowanych kwalifikacji i doświadczenia politycznego, a dwie
trzecie wyborców przyznało, że Schwarzenegger w trakcie kampanii nie
był w stanie przedstawić żadnego spójnego programu. Płynął na fali
wściekłości wyborców wiosłując frazesami o odbudowie wspaniałej
przyszłości wielkiego stanu. Wykorzystał i obrócił na swą korzyść
emocje zrodzone z oceny bajzlu zawinionego głównie przez członków
jego Partii Republikańskiej!
Skoro kupiła to ludność Kalifornii, warto powtórzyć numer w skali
USA
konkludują niewątpliwie bushoidzi. Oczywiście, należy
spreparować inną przynętę. Muskułami Bush nie może epatować, zaś
rosnącej i wymierzonej w niego irytacji i krytyki społecznej nie
obróci na korzyść swego chlebodawcy nawet tak wytrawny iluzjonista
polityczny, jak Rove. Ale 11 września 2001 r. pokazał, jak
niewiarygodnie skuteczny może być efekt spektakularnego zamachu
terrorystycznego w USA. Amerykanie
przerażeni i zaszokowani
odkrytą nagle prawdą, że takie wydarzenia mogą ich dotknąć
zwarli
szeregi i poczuli irracjo-nalną dumę narodową. Jednocześnie wynieśli
aprobatę swego lidera na niebotyczne wyżyny, a krytycyzm opozycji
został na długie miesiące zakneblowany.
Schwarzenegger, aktor nie tak marny jak Reagan, ale odtwórca
arcykiczowatych ról robotów i macho-menów, mógłby powtórzyć drogę
kariery Reagana. Wymagałoby to zmiany konstytucji, która żąda od
prezydenta USA, żeby był urodzony w Stanach. Pod naporem entuzjastów
aktora, biernych umysłowo konsumentów papki massmedialnej, może się
to zdarzyć.
A wsio taki żał, że w kalifornijskim konkursie zwanym przez
niektórych tutaj "cyrkiem" nie wziął udziału aktor wybitny, np. Jack
Nicholson czy Dustin Hoffman.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pedofilistrzy
Napływają z Zachodu wieści o różnych nowinkach wartych zastosowania
także u nas. Gorąco popieram wprowadzenie w Polsce, wzorem Francji,
zakazu noszenia w państwowych szkołach chust muzułmańskich oraz

przy okazji i dla równowagi
eksponowania symboli religii innych
niż islam. W tym zalecanych przez katolicyzm staników dla dziewcząt.
Jako pedofil nie wnoszę też sprzeciwu wobec chęci skopiowania
szwajcarskiego pomysłu dożywotniego umieszczania nas w leczniczych
zakładach zamkniętych. Pod warunkiem że wszyscy, którzy
tak jak ja

chromolą dzieci, wysłani zostaną do lecznic szwajcarskich. Żyje
się tam znacznie lepiej niż w Polsce na wolności.
W lutym w Sejmie zaczęły się prace nad ustawą przeciw pedofilom,
która ma zaostrzyć kary. Rozważa się publiczne piętnowanie.
Przewodzi temu poseł Katarzyna Piekarska, która nie lubi pedofilów,
gdyż ostatnio straciła już u nich wzięcie.
Polska prasa potępia pedofilów i judzi przeciwko nam. Nie wzbudzają
jednak jej oburzenia inne niż akty seksualne sposoby dręczenia
dzieci. Rodzina o każdym stopniu zamożności ma zaś wielki wybór
sposobów znęcania się nad nimi: bicie, podawanie marchewki, rower,
płatki owsiane, język angielski, pianino, ciastka od Bliklego,
wynoszenie śmieci i inne sporty, wyprowadzanie psa na kupę, kurczak
z groszkiem, czułości, wyganianie do szkoły, wizyty u babci, spanie
po obiedzie, dobranocka TVP, fotografie rodzinne, kolonie letnie i
zimowiska
nieprzeliczona jest rozmaitość tortur. Jeden jednak
tylko sposób molestowania dzieci srogo jest karany
seks z córeczką
czy bratankiem, czyli to akurat, co dziatwa przeważnie lubi. Na
pedofilów skarżą się psychologowie, piętnują nas prokuratorzy,
ścigają policjanci. Dzieci skarżą się najrzadziej, przynajmniej z
własnej inicjatywy. Niejeden pedofil jest zresztą niewinną ofiarą
dziecka, które go uwodzi.
Kampanie przeciw pedofilom skłaniają do unikania kontaktów z
dziećmi, podobnie jak z rekinami i lądowymi bestiami. Ja już dziecka
po łbie nie pogłaskam, chociażbym musiał głaskać i całować w ramach
służbowych obowiązków jako prezydent albo premier. Ja już wnuczce
zabawki nie kupię. Bachorowi ręki nie podam ani nie pozwolę mu
wskoczyć sobie na kolana, bo to sprowadza nieszczęście. Każde
dziecko zakaża dorosłego odpowiedzialnością karną i łatwo tu o
prowokację. Magazyny kobiece np. zalecają matkom karmienie piersią
niemowląt nie zdając sobie sprawy, co czynią zachęcając młode
kobiety do tego, aby nieletnim podawały do ssania swój sztandarowy
instrument seksualny.
Atmosfera nagonki sprawia, że można pójść siedzieć za coś, co prasa
określa mianem "zły dotyk". Czyni to niedotykalnymi bachory, których
pełno wokół nas niczem insektów.
Jak bowiem udowodnić nieseksualne motywy dotykania kogokolwiek lub
czegokolwiek? Kogo zaś wsadzą, temu biada. Szlachetna społeczność
więzienna złożona z morderców, bandytów, biznesmenów i innych
godnych szacunku dżentelmenów akurat pedofilów ma za podludzi.
Znęca się nad nimi, bije, kaleczy i gwałci w umęczony odbyt. Parę
lat odsiadki to dla pedofila gorsze niż dla innego dożywocie.
Państwo powinno więc chronić obywateli już przed samą pokusą
pedofilską stemplując napisem "Wolno" czoła młodzieży, która
ukończyła 15 lat stając się z dnia na dzień obiektem dozwolonym.
Jak każde zło nagonka na pedofilów, której przewodzą tygodnik
"Wprost" i "Życie Warszawy", ma też swoje dobre strony. Niszczy
rozplenioną czułostkowość wobec dzieci. Jeszcze tylko z repertuaru
telewizji usunąć trzeba filmy i seriale bezustannie nudzące widzów
familianctwem dzieciowatym. Jak nie walka męża z żoną o dziecko, to
ratowanie kalekiego bobasa, jak nie kopnięty bachor, to uciekający z
domu. Istna wyciskalnia łez i pochwała idiotycznych uzależnień ludzi
dorosłych od ich kijanek. Kiedy twórca chce ukazać ludzkie
szczęście, będzie to łąka, mąż, żona i dziatwa pląsająca, czyli
zupełnie nierealistyczny obrazek. Nie ma na nim komarów, gryzących
mrówek i żądlących os, których pełno w przyrodzie. Nie pokazuje się
także pedofilskiego na ogół zabarwienia obowiązującej miłości do
dzieci. Zawsze jest ona bowiem albo seksualna, albo fałszywa.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kurewskie Życie
Od kilku miesięcy prawicowe tytuły prasowe larum grają: naszych
biją, ze stołków wypierdalają, ze spółek na bruk spuszczają! Żal za
odwołanymi prezesami i zarządami nie wydaje się jednak
bezinteresowny. Na przykładzie działań poprzedniego zarządu KGHM
Polska Miedź S.A. zobaczymy, że miłość prawicowych gazetek ma
charakter płatny, i to wysoko. W języku polskim płatna miłość zwana
jest też kurewstwem.
Hojnym sponsorem prawicowej prasy jest lub było wiele spółek skarbu
państwa. Opisane tu dupodajstwo tylko obrazujemy na przykładzie
Kombinatu Miedzi i jego prasowych utrzymanek.
Umowa zawarta 2 listopada 2000 r. pomiędzy KGHM Polska Miedź a firmą
Art-Media z siedzibą przy ulicy Kopernika 32/8 w Warszawie
(zarejestrowaną pół roku wcześniej jako zwykła działalność
gospodarcza na nazwisko Arkadiusza Bińczyka).
Zleceniobiorca (czyli Art-Media - przyp. M.W.) oświadcza, że
reprezentuje w niniejszej umowie interesy Domu Wydawniczego Wolne
Słowo S.A. wydawcy dziennika "Życie".
Dla realizacji umowy Zleceniobiorca w imieniu Domu Wydawniczego
Wolne Słowo S.A. wydawcy dziennika "Życie" zobowiązuje się do:
1. Przygotowania i publikacji w dzienniku "Życie" w porozumieniu ze
zleceniodawcą:
- artykułów poświęconych branży przemysłu miedziowego ze szczególnym
uwzględnieniem działalności zleceniodawcy,
- specjalnych dodatków poruszających uzgodnioną tematykę,
- innych publikacji związanych z działalnością zleceniodawcy
mających na celu kreowanie pozytywnego wizerunku zleceniodawcy oraz
spółek grupy kapitałowej KGHM Polska Miedź.
2. Prowadzenia doradztwa w zakresie reklamy i public relations.
3. Przedmiot umowy będzie wykonywany w okresie od 2 listopada do 31
grudnia 2000 r.
Pod umową podpisali się byli już prezesi KGHM: Marian Krzemiński i
Marek Sypek (wypuszczony niedawno za kaucją z aresztu).
Za wykonanie zlecenia Art-Media, czyli gazeta prawicowa "Życie",
otrzymała wynagrodzenie w niebagatelnej kwocie 300 tys. zł. Umowa
jest kuriozalna. Zawarta zaledwie na dwa miesiące. Nie mieści się
też w standardach przyjętych dla firm public relations. Jakiż to PR,
skoro umowa zawarta jest w imieniu gazety. Jest to przykład
sprzedajności prasy. Niezależne - jak się przedstawia - "Życie" za
forsę zobowiązuje się kształtować swe publikacje zgodnie z interesem
płacącego. A może mamy tu do czynienia z prostym przekazaniem
pieniędzy "Życiu" przez nic nie znaczącego pośrednika?
- Nie pamiętam tej umowy - mówi Tomasz Wołek, ówczesny redaktor
naczelny i współudziałowiec "Życia". Eksnaczelny nie mógł także
przypomnieć sobie o firmie Art-Media ani o Arkadiuszu Bińczyku. -
Być może gdzieś go spotkałem, pewnie tak, ale na pierwszy rzut oka
nic mi to nazwisko nie mówi - dodaje.
Wołek podkreśla, że nie zajmował się działalnością marketingową, a
umów tego typu redakcja zawarła wiele (sic!). Odrzuca także
stanowczo podejrzenie, iż krytyka kadrowych poczynań SLD ze strony
prawicowej prasy ma związek z utraconymi kontraktami
reklamowo-promocyjnymi. - Krytykujemy styl, w jakim robi to pan
Miller, i nie jesteśmy w tym odosobnieni.
Przeznaczona na promocję w "Życiu" kwota - której szef gazety nie
pamięta - szokuje także, gdy zestawić ją z efektami tej osobliwej
promocji. W dwóch ostatnich miesiącach 2000 r. w dzienniku Wołka
zamieszczono zaledwie kilka wzmianek o kursach akcji, średnich
rozmiarów artykuł o tym, że pod wpływem działań AWS-owskiego zarządu
KGHM w regionie poprawia się powietrze, i jeden tekst duży "Dom
wszystkich Polska" - dzieło czołowego Wołkowego dziennikarza
śledczego Krzysztofa Jakimczyka. Artykuł atakuje w niebanalny sposób
kancelarię Kwaśniewskiego, która jakoby bardzo pragnęła umówić
prezydenta z pewnym kongijskim aferzystą i gangsterem. W artykule
tym jako bohater negatywny występuje m.in. zarząd KGHM z okresu
pierwszego rządu SLD, a znaczna część tekstu to wypowiedzi
właścicieli tajemniczej firmy King&King zajmującej się interesami
KGHM w Kongo. Umowę z King&King podpisał już solidarnościowy zarząd
kombinatu i, co ciekawe, jest to także w znacznym stopniu umowa na
usługi typu public relations. Przez cały następny rok "Życie" pisało
w sposób raczej pochlebny o poczynaniach zarządu KGHM.
Spółka Art-Media została wyrejestrowana 30 września 2001 r. W
mieszkalnym budynku przy ul. Kopernika pozostała po niej tabliczka.
Nikt jednak nie otwiera drzwi. Również Arkadiusz Bińczyk okazał się
dla nas nieuchwytny.
- Trudno mi komentować umowy poprzedniego zarządu - mówi Dariusz
Wyborski, nowy rzecznik KGHM.
- Ale patrząc z boku, trudno nie stwierdzić, że jest ona dla naszej
firmy niekorzystna.
W 2000 r. KGHM Polska Miedź zamieściła także serię kolumn
sponsorowanych w "Gazecie Polskiej" - tygodniku równie co "Życie"
prawicowo zajadłym. Publikacje na zamówienie kosztowały łącznie
ponad 140 tys. zł. Należy podkreślić, że zamieszczanie kolumn
sponsorowanych nie jest niczym nielegalnym ani niezwykłym, jeśli się
czytelników uprzedza, że to publikacja na zamówienie podobna do
ogłoszenia. Ciekawy jest za to fakt, że KGHM drukował w tym czasie
sponsorowane kolumny jedynie w "Gazecie Polskiej", która cieszyła
się mikroskopijną poczytnością (3 promile udziału w rynku
czytelnictwa tygodników w maju 2000 r. - dane za miesięcznikiem
"Press"). W takim kontekście nie ulega raczej wątpliwości, że
pieniądze te miały charakter czysto politycznej daniny kosztem
skarbu państwa.
Nieco późniejsza (22 czerwca 2001 r.) jest umowa, którą KGHM zawarł
ze spółką Tysol Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie. Tysol jest
wydawcą "Tygodnika
SolidarnośćÓ - organu tego związku. Treść umowy jest niemal
powtórzeniem kontraktu z "Życiem".
Dla realizacji umowy Zleceniobiorca zobowiązuje się do przygotowania
i publikacji kolumn "Gospodarka" w "Tygodniku Solidarność":
1. poświęconych historii i współczesności branży przemysłu
miedziowego ze szczególnym uwzględnieniem działalności
Zleceniodawcy.
2. innych publikacji związanych z działalnością Zleceniodawcy,
mających na celu kreowanie pozytywnego wizerunku Zleceniodawcy oraz
spółek Grupy Kapitałowej KGHM Polska Miedź.
Za 18 kolumn w wydaniach z 2001 i do połowy 2002 r. poświęconych
wspomnianej w umowie tematyce "Tygodnik Solidarność" zainkasować
miał 162 tys. zł. Czytelnictwo tygodnika wynosiło w maju 2001 r. -
0,2 proc. (dane: "Press"). Później wyniki czytelnictwa stały się
niemierzalnie małe i pismo w ogóle zniknęło z rankingu.
Ostatnia rata płatności dla "Tygodnika Solidarność" przypada dopiero
na czerwiec 2002 r.
Mimo zmiany zarządu KGHM "Tysol" dostanie całą umówioną kwotę. Jak
dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, nowe władze kombinatu chciały
zerwać kontrakt, gdyż na opłacanych kolumnach pojawiała się zupełnie
odmienna tematyka niż miedziowa. W wyniku negocjacji tygodnik
zobowiązał się jednak do "nadrobienia" zaległych publikacji i
częstego prezentowania tematyki miedziowej. Dla znajdującego się w
katastrofalnej sytuacji finansowej tygodnika pieniądze z Polskiej
Miedzi mają znaczenie kluczowe.
Nowy, komuszy zarząd KGHM chciał z kolei pokazać, że nie kieruje się
zasadą politycznego odwetu i uratował organ pana Mariana od
całkowitego uwiądu.
Całość pokazuje wyraźnie, jak z państwowych pieniędzy rządząca AWS
za pośrednictwem firm państwowych finansowała prasę chwalącą
prawicę, zwalczającą lewicę.
Autor : Maciej Wełyczko




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ludzie z plecami "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Połykacze bzdetów
Wiceprezes NIK doniósł, że w resorcie skarbu zaginęło 10 ważnych
dokumentów. Jednym z nich było zaproszenie na bankiet. Oto zajęcia
prokuratorów.
Ping-pong
W donoszeniu do prokuratury o zaginięciu mało istotnych papierów
jest pewien niezamierzony jak sądzę humor.
Wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli, Krzysztof Szwedowski, zażądał
bowiem, aby prokuratorzy tropili bałagan w urzędniczych szufladach,
podczas gdy sama prokuratura nie jest w stanie dobrze upilnować
kluczowych dokumentów z prowadzonych śledztw.
Tegoroczna kontrola wykazała, że w całym kraju w prokuraturach
zginęło aż 295 tomów akt.
Warszawska Prokuratura Okręgowa, która bada donos Szwedowskiego

sama jeszcze nie uporała się z wyjaśnieniem okoliczności zaginięcia
akt w warszawskiej prokuraturze śródmiejskiej. Prokurator Kapusta
ujawnił (8 września 2003 r.), że zapodziało się w niej aż 275 akt
(Kapusta nie podał, czy chodzi tu o liczbę spraw, czy liczbę tomów).
Zanim śledztwo wszczęte z donosu NIK na dobre się rozkręciło,
zgubione papiery odnalazły się w resorcie skarbu. Minister
Czyżewski, nie chcąc pozostać dłużnym, odwinął się Szwedowskiemu i
złożył do prokuratury kontrdoniesienie na kontrolerów NIK, że
prowadzili kontrolę niezgodnie z obowiązującymi standardami prawnymi
oraz że
wbrew prawu
ujawnili przed czasem wyniki ustaleń
kontroli. I tak oto urzędnicy Najjaśniejszej z najwyższego szczebla
beztrosko grają w politycznego ping-ponga zmuszając prokuraturę do
zajmowania się idiotyzmami, podczas gdy ona z ledwością radzi sobie
ze ściganiem najgroźniejszych przestępstw kryminalnych i
gospodarczych.
Precz
W wydziale V
czyli śledczym
warszawskiej prokuratury pracuje 31
prokuratorów. Obecnie prowadzą oni 247 śledztw. Czyli na każdego
prokuratora przypada średnio po 8 poważnych śledztw w toku.
Szczerze współczuję. Przecież każdy z nich musi wydawać dziesiątki
postanowień i podejmować mnóstwo czynności procesowych, a także
przesłuchiwać chmary świadków i analizować tysiące stron dokumentów.
W dodatku przytłoczeni sprawami prokuratorzy są zmuszani do
odkładania na bok śledztw naprawdę ważnych, ponieważ poseł Rokita
ujawnił w Sejmie, że Halber wysłał Kwiatkowskiemu SMS o treści
"chuje precz".
Tu wygłupił się sam wiceszef Prokuratury Krajowej Kazimierz Olejnik
każąc wszcząć postępowanie. Po trzech miesiącach kręcenia się w
kółko za własnym ogonem prokuratura wydała postanowienie o umorzeniu
śledztwa, gdyż nie stwierdziła, aby Rokita dopuścił się
przestępstwa.
Z kolei poseł Bogdan Lewandowski
wydawałoby się doświadczony
polityk
żąda, aby prokuratura warszawska ustaliła, który z
członków sejmowej komisji śledczej badającej tzw. aferę Rywina
zdradził Luizie Zalewskiej z "Rzepy" treść tajnych zeznań
prokuratorki Marciniak. To prawda, że poseł Ziobro
podejrzewany
przez Lewandowskiego o ujawnienie tajemnicy śledztwa
jest
stronniczy i dręczy zeznających świadków. Ale poseł Lewandowski chce
wyrugować Ziobrę z komisji rękami prokuratury. Pomysł jest głupi,
gdyż z góry wiadomo, że prokuratura niczego Ziobrze nie udowodni.
Nawet nie znajdzie podstaw do postawienia mu zarzutu.
Kółko graniaste
Nie tylko politycy robią z prokuratury śmietnik spraw
beznadziejnych. W Polsce występuje także chora tendencja do
załatwiania sporów gospodarczych na drodze postępowań karnych.
W Najjaśniejszej Pomrocznej pracuje 5084 prokuratorów wspomaganych
przez 382 asesorów i obsługiwanych przez 3695 osób personelu
pomocniczego. W stosunku do roku 1990 liczbę zatrudnionych
prokuratorów zwiększono o ok. 50 proc. W tym czasie liczba spraw
kierowanych do prokuratur wzrosła z 1,1 mln w roku 1990 do ponad 1,6
mln! (Tylko w zeszłym roku liczba doniesień do prokuratury wzrosła o
ok. 10 proc.).
Ogromnie zwiększyła się liczba spraw dotyczących przestępstw
najpoważniejszych. Pojawiły się też przestępstwa, których w czasach
PRL nie było (np. mafijne, giełdowe, przestępstwa komputerowe,
zamachy terrorystyczne, wielki przemyt, gigantyczne oszustwa
podatkowe).
W prokuraturach ok. 45 proc. spraw kończy się umorzeniem. Część

dlatego, że politycy, biznesmeni, a także NIK oraz zwykli obywatele
wrzucają śmieci prokuratorom na biurka.
Niestety, spory odsetek umorzeń dotyczy ciężkich przestępstw,
których sprawców nie udało się ustalić. Między obydwoma rodzajami
umorzeń istnieje pewien związek. Prokuratorzy, przytłoczeni nawałem
spraw
średnio w kraju na jednego prokuratora przypada ok. 35 spraw

niekiedy nie mają dość czasu i cierpliwości, aby dogłębnie drążyć
poważne. Mając na karku prasę i opozycyjnych polityków żądających
ekspresowego załatwienia donosów "śmieciowych", zajmują się w
pierwszej kolejności tym, co zostało nagłośnione i jest poddane
osądowi opinii publicznej. W 2002 r. odsetek spraw zakończonych
aktem oskarżenia w stosunku do ogółu spraw zakończonych wynosił
tylko ok. 26 proc. W zeszłym roku prokuratorzy wnieśli do sądów
prawie 400 tys. aktów oskarżenia przeciwko 475 tysiącom osób.
Jak mi powiedziano, tylko w sierpniu 2003 r. liczba spraw, które
wpłynęły do warszawskiej Prokuratury Okręgowej z doniesienia
polityków, wzrosła czterokrotnie! Warszawscy prokuratorzy sądzą, że
donosicielska aktywność polityków jeszcze bardziej wzrośnie przed
wyborami.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Min niet
Świnoujście jest znane w Polsce z domów sanatoryjnych, promu, który
pływa stamtąd do szwedzkiego Ystad, oraz Stanisława Możejki.
Najciekawszy jest Możejko, były prezydent tego miasta, a obecnie
jego radny i wydawca tygodnika "Nowy Wyspiarz".
Możejko stał się sławny na całą Polskę, gdy wykrył, że Polskie
Ratownictwo Okrętowe (PRO) wraz z Marynarką Wojenną zawiązali tajny
spisek. Aby wyłudzać fundusze publiczne.
Najsłynniejsza mina III RP
Od 1996 r. na mocy umowy z ówczesnymi władzami miasta PRO z pomocą
Marynarki Wojennej oczyszczało basen portowy Mulnik z wraków i min
jeszcze z czasów II wojny światowej. Płacił za to rząd z funduszy
przeznaczonych na usunięcie zanieczyszczeń po wojskach niemieckich i
żołnierzach radzieckich stacjonujących w Polsce po wojnie.
Prace PRO na Mulniku trwały do marca 1999 r. i były właściwie na
ukończeniu, gdy Możejko wykrył spisek. Według niego marynarze
wynosili z magazynów nowe bomby, zatapiali je w basenie, potem PRO
je wyciągało niby jako wojenne. Marynarze wywozili je i detonowali
na poligonie. PRO i MarWoj pobierali za to gruby szmal.
Proceder trwałby dalej, gdyby nie prezydent Możejko. Przegonił ze
Świnoujścia jednych i drugich wypowiadając w ciągu jednego dnia
umowę PRO. Na dodatek za pomocą młotka i kombinerek rozbroił jedną z
takich bomb własnoręcznie (po godzinach urzędowania) wypłukując z
niej 700 kg trotylu. Potem korpus bomby przewiózł do Urzędu
Miejskiego, gdzie zjeżdżały wycieczki dziennikarzy to oglądać.
Przygodami Możejki z bombą pasjonowała się cała Polska, w tym i nasz
tygodnik ("NIE" nr 13/2000).
Możejko złożył do prokuratury zawiadomie-nie, że jego poprzednik na
prezydenckim stołku i wyznaczeni do nadzoru prac urzędnicy nie
dopełnili swoich obowiązków narażając gminę na wielkie straty.
Zamieścił też w ogólnopolskim "Życiu" jako całostronicowe ogłoszenie
płatne list otwarty do ministra sprawiedliwości
wówczas Hanny
Suchockiej
w którym zarzucił PRO udział w zorganizowanej grupie
przestępczej.
Przeciwko Możejce też wszczęto postępowanie. Prokuratura Rejonowa w
Świnoujściu, a potem Prokuratura Okręgowa w Szczecinie postawiły mu
zarzut, że swoim eksperymentem z rozbrajaniem bomby i wypłukiwaniem
z niej trotylu sprowadził na miasto niebezpieczeństwo. Jednak
urzędujący w 2000 r. minister sprawiedliwości Lech Kaczyński
dopatrzył się w tym podtekstów politycznych i przeniósł sprawę do
Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, a ta zleciła ją okręgówce w
Kielcach. Kielce zaś uznały, że może Możejko naruszył paragrafy, ale
czyn nie był społecznie szkodliwy i sprawa została umorzona.
Kosztowny spisek
Po czterech latach, w grudniu 2003 r., ostatecznie zakończyły się
wszystkie sprawy karne wywołane przez Stanisława Możejkę przeciwko
osobom i instytucjom zaangażowanym w oczysz-czanie basenu Mulnik w
Świnoujściu.
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu już wcześniej umorzyła (27
lutego 2002 r.) postępowanie w sprawie rzekomego podrzucania min do
basenu Mulnik przez Marynarkę Wojenną, a Prokuratura Okręgowa w
Szczecinie (26 września 2002 r.)
w sprawie nieprawidłowości
rzekomo popełnianych przez PRO przy oczyszczaniu Mulnika. Oskarżony
inspektor powołany przez Urząd Miasta Świnoujście do nadzoru
prawidłowości oczyszczania basenu został uniewinniony ostatecznie 19
listopada 2002 r. przez Sąd Okręgowy w Szczecinie.
Byli członkowie Zarządu Miasta Świnoujście, którzy podpisali umowę z
PRO, zostali uniewinnieni przez Sąd Rejonowy w Świnoujściu 23
kwietnia 2001 r., zaś 23 października 2002 r. Sąd Okręgowy w
Szczecinie utrzymał w mocy ten wyrok. Po wniesieniu kasacji Sąd
Najwyższy 3 grudnia 2003 r. odrzucił ją jako bezzasadną. Zdaniem
sądu prezydent miasta Stanisław Możejko wypowiadając w dniu 31 marca
1999 roku umowę wybrał najgorszy i najkosztowniejszy z punktu
widzenia interesów gminy Świnoujście wariant dyscyplinowania
wykonawcy.
Dla Stanisława Możejki taki finał jest jeszcze jednym dowodem na to,
że stoją za tym wszystkim Wojskowe Służby Informacyjne, które
chronią nie tylko pracowników PRO i oficerów Marynarki Wojennej, ale
mają też swoje macki w prokuraturach i sądach. Nie mówiąc o Pałacu
Prezydenckim. W styczniu tego roku prezydent Aleksander Kwaśniewski
podpisał bowiem wnioski o nadanie Złotych Krzyży Zasługi kilku
pracownikom PRO biorącym udział w oczyszczaniu Mulnika.
W Wydziale Gospodarczym Sądu Okręgowego w Szczecinie trwa proces
założony przez PRO o zapłatę za wykonane prace. Ratownictwo domaga
się
już z odsetkami
ponad 4 mln zł. Tyle kosztuje roczne
utrzymanie przedszkoli w Świnoujściu. Według obecnych władz
Świnoujścia będzie to proces przegrany.
Marynarze bez głów
Miny to nie jedyny popis Możejki. Gdy był prezydentem, kazał
podległemu sobie Przedsiębiorstwu Wodociągów i Kanalizacji odciąć od
stojącego na jednym z głównych placów miasta Pomnika Przyjaźni
Marynarza Polskiego i Radzieckiego posągi marynarzy i wywieźć je. W
ich miejsce kazał zamontować orła w koronie. Kosztowało to miejski
budżet 500 tys. zł. Monument był chroniony międzyrządową umową.
Prokuratura przyjęła zawiadomienie o zdewastowaniu Miejsca Pamięci
Narodowej, ale sprawę umorzyła. Figury marynarzy polskiego i
ruskiego odnaleźli na wysypisku śmieci członkowie Stowarzyszenia
Polska-Wschód, skąd wieczorem za pomocą dźwigu i ciężarówki
przetransportowali je na miejski cmentarz. Pomnik stał nieco na
uboczu, aby nie rzucać się Możejce w oczy. W ubiegłym roku Żegluga
Pomorska dała na jego renowację 30 tys. zł. Odsłonięto go na nowo w
październiku 2003 r. podczas przyjazdu do Świnoujścia gubernatora
obwodu kaliningradzkiego. Żegluga Pomorska stara się bowiem o
otworzenie linii promowej do Bałtijska.
Tajna skrzynia
Możejko przystąpił też do realizacji budowy tunelu drogowego pod
Świną (do Niemiec). Ogłosił przetarg międzynarodowy. Firmom, które
miały się zgłaszać do przetargu, zaproponował, że mają wybudować
tunel na własny koszt (Możejko wyliczył budowę na ok. 130 mln
dolarów), w zamian za to dostaną 200 hektarów wokół przyszłej
przeprawy do własnego wykorzystania. Na ogłoszenie
przyszła jedna odpowiedź od skandynawskiego konsorcjum, aby Możejko
stuknął się w głowę. Konsorcjum zaproponowało własne rozwiązanie.
Możejko przetarg unieważnił, a całą korespondencję w tej sprawie
zamknął w blaszanej skrzyni z napisem "tajne". Cała zabawa
kosztowała ponad 800 tys. zł. Blaszaną skrzynią zainteresował się w
zeszłym roku obecny prezydent Świnoujścia i zajrzał, co też tam jest
ciekawego.
Niewzruszony antykomunista

Świnoujście jest poza prawem
mówi mi Stanisław Możejko. Choć
jest antykomunistą i walczy z degrengoladą, a ja jestem od
czerwonego, zdegenerowanego Urbana, dostaję duży kubek kawy, numery
"Nowego Wyspiarza" i półtorej godziny czasu Możejki do dyspozycji.
Stanisław Możejko startował w wyborach samorządowych w 2002 r., aby
zostać prezydentem. Po raz drugi. Tym razem z woli ludu, a nie z
woli koalicyjnej Rady Miasta. Przegrał z Januszem Żmurkiewiczem,
kandydatem SLD w drugiej turze.
Możejko od zawsze walczył z komuną. Za Jaruzelskiego organizował
protesty i pochody, malował hasła na murach, wydawał i kolportował
bibułę. Jaruzelski wprowadził więc stan wojenny, aby móc łatwiej
Możejkę ścigać, internować, aresztować i szykanować na wiele
sposobów.
Z obecnym prezydentem Świnoujścia Januszem Żmurkiewiczem, komuchem,
walczy występując na sesjach rady, w "Nowym Wyspiarzu" demaskując
jego niecne czyny oraz... rozsyłając swoje rewelacje poprzez pocztę
elektroniczną do samorządów w niemal całym kraju. Żmurkiewicz, gdy
się o tym dowiedział, to nie zdzierżył. Nie wprowadził wprawdzie
stanu wojennego w Świnoujściu, ale oddał sprawę do prokuratury o
znieważenie. Możejko oficjalnie nic o tym nie wie, bo podjął
decyzję, aby nie odbierać urzędowej korespondencji z pieczęcią
prokuratury, urzędu kontroli skarbowej i tym podobnych namiastek
policji politycznej. W swoim tygodniku pochwalił się nawet, że na
jednym z wezwań do prokuratury napisał: Wezwań kierowanych do mnie
przez przestępców nie honoruję, nawet jeśli pełnią funkcje
prokuratorów. I odesłał.
Ile Możejko ma założonych spraw, nie liczył i nie liczy. Czeka, aż
tak zwany Sojusz Lewicy Demokratycznej dożyje swoich dni. Czeka, aż
koledzy z "Solidarności" obejmą na nowo władzę w Polsce. Oni na
pewno nie pozwolą go dalej gnębić, szykanować. Skończą się wezwania
do prokuratury, pozwy, procesy.
Niemal co tydzień Możejko przyznaje tzw. plusy i fusy. Żmurkiewicz
tradycyjnie niemal co tydzień otrzymuje najniższą negatywną ocenę.
Żmurkiewicz:
Taki z niego uczciwy radny, a czynszu za mieszkanie
nie płaci.
Możejko:
To prawda, bo nie mam pieniędzy... Ech, niektórzy
posiadają taką łatwość rzucania oszczerstw.
Świnoujście to dziwne miasto. Leży na wyspie, a nie prowadzi na nią
żaden most. Nie można tu przyjść piechotą, nie można przyjechać
samochodem. Do Świnoujścia można jedynieprzypłynąć. Promem. Zanim
więc przybysz postawi nogę w mieście, trochę nim pobuja. Jak ktoś
wyjeżdża po rozpoznaniu, co się w Świnoujściu dzieje, buja nim
jeszcze bardziej.
Autor : K.W.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wierszokleci do zajezdni
"Hej chłopcy, bagnet na broń"
te słowa i inne, równie
patriotyczno-idiotyczne sentencje, warszawiacy mogą czytać w
tramwajach, autobusach i wagonach metra.
Akcję oblepiania środków komunikacji miejskiej plakatami z
wierszykami zainicjował obecny prezydent stolicy Lech Kaczyński ps.
Kaczor (lat 54) wspomagany przez kombatantów: mamusię swoją Jadwigę
Kaczyńską, ps. Bratek (lat 82), i Zbigniewa Ścibor-Rylskiego, ps.
Motylek (lat 87). Służby miejskie zamierzają oblepić środki
komunikacji miejskiej pięcioma tysiącami plakatów. To znakomicie
wpłynie na poziom komunikacji miejskiej w zarządzanej przez Kaczory
stolicy. Zwłaszcza że w tym samym czasie, w którym pan prezydent
oblepiał tramwaje plakatami, jego służby poinformowały, że w ciągu
najbliższych dwóch lat nowych tramwajów w stolicy nie będzie. Bo
przetarg przygotowano tak, że żadna z produkujących je firm do niego
nie przystąpiła.
W ostatnich latach tramwaje kupowały Kraków, Poznań, a nawet Łódź. W
stolicy prezydent Kaczor unowocześnia je poezją wierszokletów z
czasów powstania warszawskiego.
Autor : Z.N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Naród wybrał.
SLD wydał. Prawie 2 mln zł na agitację proeuropejską. Tyle samo
wydała Liga Polskich Rodzin, tyle że na agitację antyeuropejską.
Platforma Obywatelska wydała jakieś 100 tys. zł, a Unia Wolności
jeszcze mniej
obie na agitację za Unią Europejską. Niebawem PO i
UW będą się licytować, która z nich miała prymat w wprowadzaniu tego
zapyziałego kraju na unijne salony.
Spadła głowa Mariusza barona Łapińskiego, pana na Mazowszu. Raptus
on jest, gorączka i piekielnik, no to pod sąd go powlekli.
Pomimo iż zawsze płaszcz za Millerem nosił. Teraz na eseldowskim
Mazowszu bezkrólewie, i to przed kongresem. Na mazowiecką baronię
paru już panów ostrzy sobie zęby. Zainteresowanie wyraził m.in. Jan
burmistrz Wieteska, od lat panujący na stołecznym eseldowie.
O głowę Millera rozpoczynają się rozgrywki w tym tygodniu.
Prezydent Kwaśniewski zapowiedział pielgrzymkowanie po partiach
politycznych w poszukiwaniu utraconej większości parlamentarnej i
proreformatorskiej koalicji. Aby znaleźć frajerów, którzy podpiszą
się pod przyszłorocznym chudym budżetem i "reformą" podatków, czyli
ich zwiększeniem. Na razie zgoda jest co do jednego: Miller musi
odejść. Za budżet i "proreformatorskie" podatki opozycja swoich głów
dać nie chce.
A premier Miller pokonał prezesa NBP Leszka Balcerowicza
w
kategorii "największa nieufność". Wedle CBOS, dotychczasowy lider
tego rankingu, były wódz Mumii Wolności obdarzony nieufnością przez
52 proc. obywateli RP, spadł na drugie miejsce. Obecnie przoduje
Miller cieszący się nieufnością 59 proc. obywateli RP.
Odnaleziono pana posła Ryszarda Bondę wybranego z listy
Samoobrony. Będzie teraz tłumaczył prokuratorowi, co się stało z 13
tysiącami ton państwowego zboża, które pan poseł wziął na
przechowanie za państwowe honorarium i zapewne opylił po cichu i po
korzystnych cenach. Jak paru innych przechowywaczy, co doprowadziło
do wzrostu cen chleba w kraju. Poseł już jest, zboża nadal nie ma.
Nawet gdyby ugotować posła, to naród się nie wyżywi.
Artysta Krzysztof Krawczyk rzucił publiczne zobowiązanie: w trzy
miesiące schudnie o 30 kilo. Wicepremier i minister finansów
Grzegorz Kołodko półgębkiem zaprezentował kolejną wersję odchudzania
deficytu budżetowego i kieszeni podatników.
Zytka Niewyżytka Gilowska zwyciężyła w plebiscycie na
najpopularniejszą twarz Platformersów. Co prawda szefem tej partii
został Donald Tusk, posiadacz najpiękniejszych łydek w Sejmie RP,
ale to do Zytki kilometrowe kolejki podczas kongresu stały po
autografy. Nie dziwię się, że liderzy PO blo-kują ustawę o równości
kobiet i mężczyzn.
Maciej Płażyński uciekł z Platformy. Oskarżył sitwę Tuska i
Rokity, że robią z tej partii Mumię Wolności bis. Trupa
politycznego. A Płażyński nie chce uprawiać nekrofilii.
Sądy mielą powoli, ale czasem sprawiedliwie. "Trybuna" po wielu
bojach wygrała z księdzem Peszkowskim, który chciał pogrążyć gazetę
za to, że w 1997 r. skrytykowała mielizny teologiczne Karola
Wojtyły, papieża Polaka.
Posłanka SLD Anita Błochowiak zadeklarowała, iż nie rozbierze się
dla "Playboya". A dla "NIE"? Czemu nie, Anitko?




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lesbon ton
Pani robi z panią to, co inne panie skłania do robienia zakupów.
To, że lesbo wchodzi w modę, czuło się już od kilku miesięcy, bo
wiele słynnych marek jako chwyt reklamowy zaczęło wykorzystywać
mniej lub bardziej dosadne obrazki lesbijskie. Prekursorem było
Campari lansujące sugestywną reklamę z dwiema pięknościami w stylu
Tamary Lempicki, z których jedna ma na plecach głęboki ślad po
dobrze wyostrzonych pazurkach drugiej. Sisly, Gucci i Calvin Klein
zagrali na biseksualizmie.
Potem przyszła kolej na sny i marzenia erotyczne kobiet
bo w końcu
to one są najlepszymi klientkami.
Pierwszą była Nancy Friday
pisarka amerykańska, która w 1973 r.
wydała książkę "Mój tajemniczy ogród", opisując marzenia erotyczne
zwykłych dziewcząt: lesbijstwo, gwałt, wieczny głód seksualny. Do
tego czasu powszechnie zakładano, że kobiety nie mają żadnych
zachcianek seksualnych i nie śnią podniecających snów. Potem świat
zeskandalizowała Kim Basinger odgrywając kultową rolę w "Dziewięć i
pół tygodnia", oraz Janet Jackson, która podczas publicznej
konferencji prasowej wyjawiła dziennikarzom, że lubi uprawiać seks
związana i z opaską na oczach.
I tak
od skandalu do skandalu
kobiety odkryły swój potencjał
seksualny i to, że mają prawo do sprośnych fantazji, masturbacji i
zadowalającego orgazmu. Co siedzi w ich głowach, nie jest już
tajemnicą: co piąta ma chętkę na młodego przyjaciela swojego syna; 9
proc. pokochałoby się z nieznajomym spotkanym na ulicy; co dziesiąta
chciałaby być zgwałcona, i to zbiorowo; 18 proc. kobiet marzy o
kochanku telefonicznym lub telepatycznym, a połowa zdrowych,
heteroseksualnych bab chętnie poflirtowałaby po lesbijsku. Zabawa w
Safo często to nie tyle fantazja, ile tęsknota do młodzieńczych
praktyk
bo większość kobiet przeżyła przygodę seksualną z
koleżanką i np. w akademiku była "lesbijką do magisterki".
Co damy śnią po nocach? Oczywiście, jak najdłuższe i najbardziej
prężne męskie instrumenty. Czasami śnią nawet, że same je mają i ich
używają... Dużo męskiej nagości może zagwarantować sukces komercyjny
każdemu produktowi. Niektórzy już pomyśleli
na przykład jedna z
angielskich firm produkujących tampaksy. Na wielkiej ulicznej
reklamie kilka lat temu figurował facet w samych gatkach, a pod
spodem wymowny napis: "Wybierz coś specjalnego do włożenia w
majtki!".
W tym sezonie manifestacja lesbijstwa będzie niezawodnym chwytem
reklamowym. Lesbo-biznes rozkręca się na dobre. Podbijają Europę
dwie młodociane piosenkarki rosyjskie
Julia i Lena. (O "Tatu"
pisaliśmy w "NIE" nr 23 i 38/2002). Gdy na Festivalbar lolitki
zakończyły występ soczystym pocałunkiem, rozentuzjazmowana
publiczność
w przewadze damska i nieletnia
krzyczała: "My też
chcemy się z wami całować!". Już niedługo na ekrany światowych kin
wejdzie film "Kissing Jessica Stein", który ma przebić sukces
"Dziennika Bridget Jones". Tym razem nowojorska Żydówka w
barchanowych majtach będzie się uganiać nie za spodniami, lecz za
sukienką. Szczyt powodzenia przeżywają lesbijskie listy mailowe i
internetowe "gadu-gadu", gdzie baby bez żenady opowiadają o swoich
wyczynach seksualnych, chętkach i marzeniach erotycznych. 300
lesbijek internautek wydało nawet wspólną książkę we Włoszech

"M@ilingDesire". Z zapałem czytają ją również mężczyźni, a potem
odpisują na lesbijskie e-maile, oczywiście udając kobiety-lesbijki.
A co na komercyjne lesbijstwo brzydsza płeć? Dwie nagie kobiety to
lepiej niż jedna
cieszą się voyeryści, którzy jeszcze 10 lat temu
nie mogliby doświadczać takiej uczty wzrokowej ze względu na
kaganiec moralności. Psycholodzy jednak ostrzegają
po pierwszym
zachwycie mężczyzna czuje się zagrożony i myśli: są dwie
więc może
mnie już nie potrzebują...
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rzeczpospolita w pigułce
Oto demokracja lokalna w całej rozciągłości.
Gówno pnie się wzwyż
Na początku kapitalizmu pomrocznego w gminie Wiązownica
(podkarpackie) opracowano koncepcję budowy kanalizacji
grawitacyjno-ciśnieniowej, czyli zwyczajnej, takiej jak wszędzie.
Zapłacono. Później z chlewni wyłonił się człowiek
Józef Długoń.
Został wójtem. Zaraz zjawili się goście z firmy ZISICO. Mieli wizję
innej kanalizacji
podciśnieniowej. Ta jest trzy razy droższa w
budowie i utrzymaniu, delikatna i skomplikowana. Stosuje się ją na
świecie rzadko. Firma ZISICO zorganizowała jednak dla gminnych
notabli wyjazd do Niemiec. Po powrocie radni klepnęli budowę
podciśnieniówki. Przetarg na budowę wygrała
niespodzianka!

ZISICO. Za sam projekt wypłacono inżynierowi 160 tys. zł, zaś 30
kilometrów kanalizacji kosztowało gminę ponad 10 mln zł. Warto
dodać, że za tę kasę buduje się normalnie ponad 100 km kanalizacji
grawitacyjnej.
Oczyszczalnia nie lubi brudów
Jakby tego było mało
kanalizacja i oczyszczalnia ścieków nie
współpracują ze sobą i gmina Wiązownica wywala do Sanu tony
nieprzerobionych ścieków. W podciśnieniowym systemie rur zbierają
się gazy, więc związki toksyczne. W zwykłych kanalizacjach
grawitacyjnych nic się nie zbiera, bo tam dostaje się powietrze. Na
potrzeby podciśnieniówki trzeba budować specjalne oczyszczalnie.
Wiązownica takiej nie ma. W tutejszej oczyszczalni ścieków już raz
wybuchł gaz. Dupnęło tak, że w powietrze wzleciał generator i setki
ton gówna. Mało, że miejscowi siedzą obok bomby, płacą też najwyższe
stawki w kraju za odprowadzanie ścieków.
Ciekawostka jest taka, że oczyszczalnia, choć niepasująca do
kanalizacji, była budowana w tym samym czasie. Budowała firma Inżbud
Przeworsk. Prezesem był tam wówczas senator RP Adam Woś, teraz
poseł. Oczyszczalnia kosztowała 1,6 mln zł. Ma dopiero trzy lata, a
już muszą ją modernizować za drobne 600 tys. zł.
Do dziś działa bez zezwoleń. Władza czerpiąca środki na jej budowę z
funduszu PHARE nie zdążyła na czas podłączyć kanalizacji, więc aby
wyrobić się w terminach, napełniła zbiorniki czystą wodą i wylała
tam nieco szamba.
Potem próbki zawieziono do Warszawy. Ekspert stwier-dził, że w całej
Europie nie ma oczyszczalni, która oczyściłaby wodę tak dobrze jak w
Wiązownicy. Kiedy do oczyszczalni napłynęły prawdziwe ścieki,
okazało się, że ta kompletnie sobie nie radzi. Inspektorat nałożył
na gminę karę
160 tys. zł rocznie za wylewanie praktycznie
nieoczyszczonego gówna do Sanu. Dlatego gmina modernizuje
oczyszczalnię. Specjaliści twierdzą, że nawet pięciokrotne
modernizowanie nic nie da. Oblewanie inwestycji trwało natomiast
trzy dni. Bawiono się w Horyńcu u wykonawcy.
Inspektor ma świra a naczelnik żonę
Podciśnieniówka potrzebuje specjalistycznych urządzeń. Te firma
ZISICO sprowadzała z Niemiec. Pod koniec grudnia 2000 r. ZISICO
wystawiła fakturę VAT na 750 tys. zł. Za roboty i dostawę urządzeń.
Gmina zapłaciła. Roboty nie były skończone, a rzekomo dostarczony
sprzęt trafił do gminy kwartał później, o czym świadczą kwity celne.
Szwindel wykryła Regionalna Izba Obrachunkowa (RIO) podczas
kontroli. Wraz z listą innych poważnych zarzutów przestępstwo
trafiło do prokuratury w Jarosławiu. Ta oddała sprawę miejscowemu
Wydziałowi Przestępczości Gospodarczej. Inspektor nadzoru budowy
kanalizacji na wszelki wypadek zwariował i dostał żółte papiery.
Naczelnik PG w Jarosławiu Roman Kisała był, trzeba
trafu, jednocześnie członkiem zarządu gminy Wiązownica i dobrym
kolegą wójta Długonia. Skutek: choć dowody przestępstwa policja
miała w rękach, prokurator umorzył sprawę
takie materiały dostał
od glin. Niedługo potem żona naczelnika Kisały została dyrektorką
szkoły w Ryszkowej Woli. Jej poprzednik spontanicznie zrezygnował z
dyrektorowania. Ponieważ zajmował mieszkanie służbowe w szkole, dziś

jako prosty nauczyciel
dojeżdża do roboty 25 km. Kisałowa zaś z
miejsca dostała od wójta sporą nagrodę za wyniki.
Jak już wspominaliśmy, RIO znalazła w Wiązownicy mnóstwo
nieprawidłowości. Prokurator postawił wójtowi zarzuty, ale tylko w
drobniejszych sprawach. Sąd wójta skazał, ale ten odwołał się od
wyroku i wygrał.
Dzieci sponsorują sponsorów
Ulubionym zajęciem wójta Długonia, trzęsącego gminą trzecią
kadencję, jest zwalnianie z podatków miejscowych biznesmenów i
organizowanie imprez. Odpisy to średnio 250 tys. zł rocznie.
Biznesmen Sanakiewicz sponsorował remont stadionu. Później wygrał 5
czy 6 przetargów na budowy i remonty szkół. Stratny nie był. Drewnem
w gminie rządzi radny Golba. Ma tartak i rżnie, co wójt każe. A
gmina ma dużo swoich lasów. W zamian gmina sponsoruje jego prywatny
klub piłkarski. Drogi remontuje inny kolega wójta, bez przetargów,
zezwoleń i innych kwitów. Transport dzieci obsługuje firma
pracownicy gminy. To wszystko błogosławi proboszcz z Wiązownicy.
Podczas ostatniej kampanii wyborczej ks. proboszcz Adam Rejman z
Wiązownicy zapragnął, by przy salce katechetycznej, tej samej, którą
wynamuje dla szkoły, powstało boisko. Powstało. Z tej okazji wójt
urządził tam jubel pod hasłem "W trosce o przyszłość młodzieży".
Ksiądz zebrał od dzieci po 2 zł na ciasta dla sponsorów, podziękował
im za budowę i grzmiał do ludu: po wyborach ma być tak, jak jest
teraz. Po czym notable oddalili się do salki katechetycznej na
poczęstunek. Wóda lała się strumieniami. Jak tylko biznesmeni
wytrzeź-wieli, zjawili się w gminie z fakturami za roboty
na 50
tys. zł. Zapłacono. Wójt wygrał wybory.
Wójt ma wybory w sraczu
Wójt dysponuje zatem: silnym zapleczem złożonym z biznesmenów
zwalnianych od podatków, pracowników gminy z dodatkowymi dochodami,
uległych dyrektorów szkół, którzy przed wyborami masowo organizowali
wywiadówki zamieniane w wiece wyborcze, poparciem wśród miejscowego
kleru i u posła SLD Wojciecha Domaradzkiego. Toteż Długoń startując
w wyborach niewiele robił sobie z przeciwników. Nie wygrał jednak w
pierwszej turze.
I gwóźdź programu. Otóż okazuje się, że na szczeblu gminnym to
urzędujący wójt decyduje (do 3 tys. euro bez przetargu), gdzie i kto
wydrukuje karty wyborcze. A zatem, jeśli wójt dogada się po cichu z
drukarzem na dodruk kilkuset dodatkowych kart wyborczych, może je
sobie potem wypełnić i dorzucić do urny.
Liczba oddanych głosów w zasadzie nie może być wyższa niż liczba
wydanych i pokwitowanych kart do głosowania. W gminie Wiązownica był
przynajmniej jeden przypadek, że facet podpisał się na liście
wyborców, że pobrał kartę do głosowania, chociaż fizycznie znajdował
się za granicą.
W gminie Wiązownica karty drukowała firma Papirus należąca do Marka
Trojniaka, dobrego znajomego posła Domaradzkiego. Przewodniczącą
Gminnej Komisji Wyborczej była szefowa Gminnego Centrum Kultury
Zofia Magdziak. Jej zastępczynią
pracownica urzędu gminy Teresa
Chmielecka. Kiedy tylko do gminy zaczęto zwozić protokoły z
poszczególnych komisji obwodowych
przewodnicząca porywała je i
leciała do wójta zaczajonego w swoim gabinecie. W jednym z
protokołów z Zapałowa znalazł się wpis: stwierdzono fakt podwójnego
głosowania przez członka komisji Józefa Olejarza. W paru innych
przypadkach zachodzi uzasadniona obawa podobnych działań. Po wizycie
u wójta przewodnicząca gminnej komisji zadecydowała: trzeba ten wpis
"zakorektorować". Komisja się nie zgodziła. Pani Magdziak wzięła
protokoły i służbowym samochodem z kierowcą wyjechała. Wróciła do
komisji po 5
6 godzinach. Później jeden z mężów zaufania wiedziony
fizjologią dokonał doniosłego odkrycia. W kiblu na podłodze znalazł
oryginalne protokoły głosowań z Zapałowa. Jeden z wpisem, drugi bez.
Oba te oryginały mamy w ręku. Ciekawi jesteśmy zatem, co za
protokoły trafiły do komisarza wyborczego?
Podczas wyborów przewodnicząca komisji zauważyła, że jedna z
członkiń komisji ma w torebce czyste karty do głosowania. Na co
dzień ta członkini była w gminnej strukturze przełożoną
przewodniczącej. Babka się nie odezwała, ale i tak wyleciała z pracy
po wyborach, bo za dużo widziała.
Wiemy też, że przynajmniej w jednym z protokołów nie grają liczby.
To wszystko jest do sprawdzenia. Skoro my mamy oryginalne protokoły
wyborcze, druki szczególnego znaczenia, opieczętowywane przed samymi
wyborami przez poszczególne komisje, uważamy, że wybory samorządowe
zostały tu sfałszowane.
Po co? Ano po to, aby kwitła demokracja, bo demokracja w Polsce
wyrasta z gminnej jak kłos z nasienia.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Big Sister "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zabrze piękne jak Chorzów
Zabrze: Wielki plac budowy.
Rozkopana jest najważniejsza arteria handlowa miasta, czyli ulica
Wolności, która zgodnie z marzeniami zabrzańskiego prezydenta Romana
Urbańczyka zamienić się ma w gigantyczny deptak. Rozkopane są też
tereny po zlikwidowanej Hucie Zabrze. Tam z kolei ma powstać
hipermarket Gant. Niedługo rozkopane zostaną także place, na
których stoją najważniejsze zabrzańskie kościoły.
Gdzieniegdzie przebudowa już się zakończyła. Ku chwale i radości
mieszkańców powstały stacje paliw. Swojemu szczęściu dali już wyraz
mieszkańcy ulicy Kalinowej pisząc niemal rok temu list otwarty do
prezydenta i radnych: Kto na Boże Ciało poprowadzi Procesję od
stacji do stacji benzynowej?
* * *
Prezydent Roman Urbańczyk włada Zabrzem już trzecią kadencję. A za
jego pośrednictwem biskup gliwicki Jan Wieczorek. Ekscelencja jest
bowiem szefem Stowarzyszenia Rodzin Katolickich, które ma większość
w zabrzańskiej Radzie Miasta.
Rada ma gówno do gadania. Przed każdą sesją dochodzi do spotkania
przedstawicieli koalicji rządzącej (Stowarzyszenie Rodzin
Katolickich, popłuczyny po Akcji Wyborczej Solidarność, Unia
Wolności) na terenie parafii św. Anny. Tam są omawiane propozycje
uchwał, uzgadnia się sposób ich głosowania. Samo głosowanie jest
później czystą formalnością.
W Zabrzu prawie wszystko podszyte jest sutanną. Ot, choćby
sprowadzenie dwóch polskich rodzin z Kazachstanu. W uzasadnieniu
odpowiedniej uchwały podjętej przez radnych czytamy, że będzie ona
"darem Gminy Zabrze dla Jego Świątobliwości Ojca Świętego Jana Pawła
II".
* * *
Puste gesty to za mało, by zdobyć przychylność Kościoła. Dopóki
Urbańczyk pilnuje porządku w zabrzańskim magistracie, wiele się nie
dowiemy na temat sposobów zdobywania tej przychylności. Jednak nie
wszystko udało się ukryć. Najgłośniejszą sprawą jest sprzedanie
salezjanom za 100 zł nieruchomości o wartości 4 mln 43 tys. 500 zł.
Również za 100 zł parafia św. Jadwigi nabyła trzy działki o
powierzchni prawie 2,5 tys. mkw. wraz ze znajdującym się na nich
budynkiem. Gdyby ktoś inny chciał je kupić, musiałby wybulić co
najmniej 328 tys. 900 zł.
Stówa to modna kwota w rozliczeniach gminy Zabrze z Kościołem, ale
tylko wówczas, gdy płacić ma Kościół. Gdy pieniądze wydaje gmina,
liczby mają po kilka zer.
Na dotacje dla "jednostek pozarządowych" gmina Zabrze w 2001 roku
wyłożyła ponad 1,7 mln zł. Z tego
Kościół katolicki dostał ponad 566 tys. Najwięcej, czyli 450 tys.,
trafiło do Caritasu Diecezji Gliwickiej.
Wśród kościelnych przybudówek jest Stowarzyszenie Rodzin Katolickich

ugrupowanie prezydenta Urbańczyka. Ono również się nieźle
pożywiło. Władze miejskie przetransferowały do Stowarzyszenia 91
tys. 200 zł.
Wkrótce będzie się jeździć do Niemiec inną trasą
supernowoczesną
autostradą. W Zabrzu już wyrąbano drzewa i krzewy, które rosły tam,
gdzie wytyczono autostradę. Wyrąbano z korzyścią dla Kościoła. Za
wycięcie roślin budowniczowie autostrady zapłacili miastu Zabrze 9,9
mln zł. Z tego aż 2 mln zł przeznaczono na przebudowę zieleńca przy
kościele św. Anny, a 1 mln 520 tys. na budowę zieleńca wokół
kościoła na osiedlu Kopernika
dwa maleńkie skwery.
* * *
Zresztą Urbańczyk, bez wiedzy obecnej Rady Miasta, może
przehandlować prawie całą ziemię należącą do gminy. Takie możliwości
stworzyli mu radni wcześniejszej kadencji, którzy scedowali na
Zarząd sprawy dotyczące gospodarowania gruntami.
Ustawa o gospodarce nieruchomościami mówi, że samorząd, który chce
sprzedać jakąś nieruchomość lub oddać ją w użytkowanie wieczyste,
musi zorganizować przetarg. Od tej zasady jest jednak kilka
wyjątków. Jeden z nich dotyczy przypadku, gdy skrawek ziemi jest tak
mały i nieforemny, że do niczego się nie nadaje. Taką sobie
"działeczkę" o powierzchni ponad 2,6 tys. mkw., w dodatku w
atrakcyjnym miejscu, opylił za 52,6 tys. zł. "Na poprawę warunków
zagospodarowania nieruchomości sąsiedniej". Pod decyzją jego podpis
i pieczęć, tak samo jak pod bardzo korzystną sprzedażą działek o
powierzchni 316, 1282 i 1480 mkw. powierzchni. Przeciętny sklep w
Zabrzu zajmuje powierzchnię 50 mkw.
* * *
Urbańczyk promuje też hipermarkety. Pierwszą rundę przegrał. Z
Zabrza wycofała się Plaza, gdy
Zabrzańskie Stowarzyszenie Kupieckie dowiodło, że jej kompleks
handlowy miał powstać w tej części śródmieścia, którą Rada Miasta
zarezerwowała tylko dla drzew, krzewów, trawy i kwiatów. W
magistracie urodziła się przychylna Plazie decyzja o warunkach
zagospodarowania tego terenu, ale unieważniło ją Samorządowe
Kolegium Odwoławcze.
Kupcom nie udało się na razie wykurzyć spółki Casino, która zamierza
wybudować hipermarket Gant przy tym samym skrzyżowaniu, przy którym
stoi budynek Urzędu Miasta. Niezbędny do rozpoczęcia prac
budowlanych dokument o warunkach zabudowy terenu wydał Zarząd
Miasta. Olano interes miejscowych kupców lamentujących, że
hipermarket ich wykończy. Władze Zabrza nie godziły się, by
Zabrzańskie Stowarzyszenie Kupieckie było stroną w postępowaniu
administracyjnym dotyczącym Ganta.
Wydanie pozwolenia na budowę także odbyło się bez udziału kupców.
Dlatego ci złożyli w Naczelnym Sądzie Administracyjnym wniosek o
wstrzymanie wykonalności pozwolenia na budowę. Prokuraturę z Zabrza
poprosili o zbadanie historii inwestycji Ganta w tym mieście.
* * *
Ulica Wolności, gdzie jeszcze niedawno widać było tłumy kupujących,
jest teraz kompletnie rozkopana.
Zamiast asfaltu
błotnisty wąwóz. Z jednej strony na drugą można
przejść tylko po kilku drewnianych mostkach. Nic więc dziwnego, że
bywają dni, kiedy do niektórych sklepów nie wejdzie ani jeden
klient. Coraz więcej witryn jest zaklejanych papierem
handlowcy po
kolei bankrutują.
Ten plac budowy to duma prezydenta Urbańczyka, któremu marzy się tam
wielki deptak. Jakieś pół kilometra ulicy już zostało wyremontowane
i tam rzeczywiście obowiązuje zakaz wjazdu.
Zabrzańskim kupcom cierpnie skóra na myśl o tym, że mimo ich
protestów w śródmieściu może powstać hipermarket. Tam będzie
parking. Do nich klienci mają drałować na piechotę.
Niewdzięczni kupcy wieszają teraz psy na Urbańczyku, zamiast z czcią
i szacunkiem wymawiać jego nazwisko. Nie chcą dostrzec zaszczytu,
jaki ich spotkał ze strony prezydenta. Przykościelne skwery dopiero
czekają na swoją kolejkę, a ulicę Wolności rozgrzebano już teraz.
Autor : Robert Kosmaty




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dożywianie Wajdy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Głodni i nażarci "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gożki Miodek
Może to nie ja jestem dyslektykiem i dysgrafem, ale Pan, profesorze
Miodek? Może wysiłki Pana i Panów profesorów od języka powinny iść w
zupełnie przeciwnym od obecnego kierunku?
W Ustawie o języku polskim zapisano: podstawowym elementem narodowej
tożsamości Polaków jest język polski. Zdaniem węgierskiego
intelektualisty, ulubieńca "Gazety Wyborczej" Istvana Bibo:
Nowoczesna idea narodu to pojęcie par excellence polityczne: punktem
wyjścia jest struktura państwowa.
Z obu stanowisk wynika, że język jest bytem najbardziej
determinującym zachowanie ludzi. Nawet jeżeli Bibo ma rację, to nie
zauważa, że polityka nie może istnieć bez języka. Polityk, czyli
człowiek o większym niż przeciętny instynkcie państwowym, może być
chorym, ślepym, pijanym lub rolnikiem
ale nie może być niemym. I
to jest argument za mądrością polskiego parlamentu.
W 1957 roku Noan Chomsky
32-letni profesor MIT w Bostonie,
okrzyknięty najwybitniejszym lingwistą na świecie
spisał teorię
"gramatyki generatywnej". Chomsky przekonywał, że wszystkie ludzkie
języki są do siebie zadziwiająco podobne. Analizując sposób uczenia
się języka przez zdrowe dzieci, stwierdził, że w ich umysłach
biologicznie są zakodowane zasady gramatyki. Przed Chomskym
psychologowie twierdzili coś innego. Ich zdaniem, uczenie się mowy
przez dzieci było niczym innym, jak wyrabianiem odruchów mięśni
szczękowych i języka.
Teorie Chomskyłego były jednak tylko teoriami, aż do roku 1991.
Wtedy to uczeni z Uniwersytetu Oksfordzkiego zlokalizowali gen
FOXP-2 odpowiedzialny za mówienie i rozumienie języka. Dowiodło to
ostatecznie istnienia gramatyki generatywnej jako cechy biologicznej
całego gatunku ludzkiego, przyrodzonej organizmowi człowieka
jak
np. istnienie wątroby. Okazało się także, że gramatyka generatywna
jest logiczna, systematyczna i gdyby ludzie posługiwali się nią
przez całe życie, świat mógłby wyglądać lepiej.
Ucząc się języka polskie dzieci uparcie twierdzą, że "oni jestą",
liczba mnoga od słowa bęben to "bębeny", a robotnicy na budowie to
"budowczy". I mają rację. "Oni jestą", a nie "oni są"
to poprawna
z punktu widzenia gramatyki generatywnej, a także logiki
matematycznej forma trzeciej osoby liczby mnogiej. Podobnie bardziej
oczywista jest forma "bębeny" niż wynikła z jakichś chorobowych
objawów, aczkolwiek powszechnie uważana za poprawną, forma "bębny".
* * *
Szwendając się po księgarni EMPiK ujrzałem między półkami profesora
Jana Miodka, który jak zwykle ze wszystkiego zadowolony autografował
swój najnowszy "Słownik Ojczyzny Polszczyzny". Udałem, że profesora
Miodka nie widzę, co w rzeczy samej było przejawem mojej ogromnej
kurtuazji, gdyż profesor Miodek, podobnie jak jego kolega, profesor
Pisarek, znany również chyba pod pseudonimem Bralczyk, są dla mnie
uosobieniem zła. Istnienie ich i ich teorii kosztowało mnie wiele
dotkliwych upokorzeń.
Bieda moja polega na tym, że mój dziadek, podobnie jak mój ojciec i
ja, i co prawdopodobne mój syn, jesteśmy dyslektykami i dysgrafami.
Zgodnie z przyjętą psychologiczną definicją oznacza to, że mimo
znajomości reguł oficjalnej gramatyki, składni i ortografii
na
których straży stoją wspomniani profesorowie
nie jesteśmy, nie
byliśmy i nie będziemy w stanie ani mówić, ani pisać zgodnie z
Miodkowymi regułami.
Dyslektycy w Polsce mają gorzej niż homoseksualiści i kobiety.
Najmniejsze odchylenia od przyjętych norm gramatycznych postrzegane
są bowiem w Polsce jako syndrom niechybnej durnoty.
Jednocześnie Polakowi zupełnie nie przeszkadza, że wódka to nie jest
mała woda, choć łódka jest małą łodzią. Nikogo nie dziwi, że "renta
starcza nie starcza". Nikogo nie zastanawia, że "pan w meloniku" to
nie człowiek z małym melonem na głowie. Nikogo nie oburza, że
czarnowidz to nie jest antonim jasnowidza. Nie zastanawiają się
Polacy nad tym, że dwunastnica nie ma nic wspólnego z ośmiornicą. Na
pytanie: "Czy jest...?" Polak odpowiada: "Nie ma?", co jest
kretynizmem jawnym. Właśnie tak! Wszystkie językowe zwyrodnienia są
jak najbardziej poprawne i tylko dyslektycy, jak ja, którzy czasami
prostują absurdy, dostają za to po łbie od różnych nobliwych,
pozornie mało szkodliwych, grzecznych osobistości pokroju Jana
Miodka, który w doniosłym stylu mówi, co jest poprawne, choć w
istocie jest na odwrót.
Zdaniem "Słownika Ojczyzny Polszczyzny" profesora Miodka: Litr
to
jednostka miary wody (strona 376). No pewnie! Wódkę mierzy się na
półlitry, a piwo na sześciopaki. Słowo "standard" w mianowniku
wymawia się jak standart
poucza książka
ale w dopełniaczu mówi
się już, ho-ho-ho, standardu (str. 376). Wyraz sześćdziesiąty
wymawia się oczywiście jak szeździesionty (str. 665). Miękki
to
taki, który nie jest twardy, sztywny (str. 418). Profesor Miodek nie
daje w swym słowniku definicji słowa "twardy", ale nadążając za
profesorem twardy to chyba taki, który nie jest miękki, czyli
wiotki. Na zasadzie podobnych tautologii, panie profesorze, to można
se wytłumaczyć wszystko. Jako pierwszy z fizyków profesor Miodek
zdefiniował "czas" jako nieustający ciąg chwil. Pora teraz na
definicję słowa "chwila"
no dalej, panie profesorze.
* * *
Z podobnie złowrogich przesłanek z dużą radością przyglądam się
komunikatom z prac Rady Języka Polskiego ukonstytuowanej przez
wspomnianą Ustawę o języku polskim. Składającej się z już
wymienionych językoznawców.
Rada na przykład zaleciła Urzędom Stanu Cywilnego, aby odmawiały
rejestracji imion "Poziomka" oraz "Tupak", gdyż groziłoby to
ośmieszeniem właścicieli tych imion. Znalazłem w książce
telefonicznej kilkanaście osób o nazwisku Poziomka i jednego Tupaka.
Ciekawy
jestem, jak się oni czują w obliczu takiego wyroku Rady.
Czy w miarę, jak oddalamy się od źródeł nazwanych przez Chomskyłego
"gramatyką generatywną"
sankcjonując nonsensy językowe w
obowiązujące zasady
nie pogrążamy się w jakiejś kłamliwej
rzeczywistości, która następnie wpływa na nasze działanie? Czy w
polskim społeczeństwie, w którym czyny najpierw muszą być spisane, a
potem dokonywane, mogą dziać się rzeczy zdrowe, jeżeli język polski
z pokolenia na pokolenie czyni umysły znad Wisły coraz bardziej
obłąkanymi?
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zdjęcie z prezydentem "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cuda cuda ogłaszają
Rok 2002 ogłoszony był przez czarnych Rokiem Miłosierdzia Bożego.
Był to rok, w którym "Kościół ustawicznie dbał o poziom moralny,
ponieważ jest on odbiciem naszego stosunku do Boga i do całej sfery
nadprzyrodzonej"
jak pięknie zauważył obywatel Józef Glemp.
Białystok. Ks. Stanisław W., który w pijackim widzie rozebrał się i
poszatkował nożem starsze małżeństwo, trafił do jednego z
przemyskich klasztorów. Prokuratura umorzyła dochodzenie, ponieważ
dwa zespoły biegłych oceniły, że klecha działał w stanie upojenia
patologicznego, które tym się różni od zwykłego najebania się, że
znosi odpowiedzialność karną.
Bytom. Państwo P. jedenasty rok ścigają proboszcza Jana
Bielachowicza, który w 1991 r. wyłudził od nich 23,5 tys. zł. Klecha
zobowiązał się na piśmie sprzedać za tę kwotę działkę z domkiem
położoną we wsi Rudawica pod numerem 5. W dniu podpisania aktu
notarialnego rozpłynął się; stan ten trwa do dzisiaj. Bielachowicz
ponoć proboszczuje gdzieś w Polsce... Poproszony o pomoc bepe Józef
Michalik od dekady "szczerze modli się o zwycięstwo prawdy w
sumieniu".
Czerwonka. Za 88 tys. zł proboszcz sprzedał potajemnie ziemię, na
której stała plebania. Po interwencji parafian, którzy wpierdolili
wielebnemu, interweniował łomżyński bepe Stanisław Stefanek i akt
notarialny unieważniono.
Częstochowa. Dyrektor pogotowia opiekuńczego przyłapał 45-letniego
kapucyna z Krosna uprawiającego seks oralny z 17-letnim
wychowankiem. Prokurator odmówił zajęcia się sprawą, ponieważ obaj
uczestnicy igraszek byli dorośli, zaś miejsce erotycznej zabawy nie
było publiczne.
Elbląg. Po dziewięciu latach gdański oddział PKO S.A. upomniał się w
sądzie o 650 tys. zł pożyczone ks. Halberdzie, proboszczowi jednej z
parafii, swego czasu dyrektorowi ekonomicznemu elbląskiej kurii.
Odpuścił odsetki warte miliony złotych. Poręczycielem kredytu był
kanclerz kurii Zdzisław Bieg. Szmal poszedł na inwestycje we właśnie
tworzonej diecezji.
Biskup Andrzej Śliwiński tradycyjnie oświadczył, że płacić nie
zamierza, bo o pożyczce nie wiedział, zaś o budynkach kuriewnych
sądził, że nie kosztowały nic, bo są efektem cudu.
Gdańsk. Dyrektorem miejscowego oddziału Agencji Własności Rolnej
Skarbu Państwa zajął się prokurator. Urzędnik wbrew prawu przekazał
proboszczowi kościoła w Rotmance glebę wartą 11 mln zł i
przeznaczoną pod budownictwo mieszkaniowe oraz usługi. Działeczkę
wycenioną przez siebie na 500 tys. zł proboszcz "w darze serca"
ofiarował Archidiecezji Gdańskiej. Ta w miesiąc pozbyła się
własności, zarabiając przy okazji parę groszy.
Gdynia. Pijany ksiądz (ok. 2 promile alkoholu we krwi), który
przyjechał z pielgrzymką z Nowosądeckiego, ukradł kluczyki do
autokaru i próbował wybrać się na wycieczkę po mieście. Staranował
bramę i dwa stojące obok samochody.
Gorzów Wielkopolski. Sąd Okręgowy skazał księdza katechetę Jacka
Czekańskiego na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata i 5-letni
zakaz wykonywania zawodu za czyny lubieżne popełnione na uczniu
szkoły, w której nauczał. Kuriewni przenieśli katechetę do Kamienia
Pomorskiego, a po interwencji sądu
do Dobrej. Po protestach
mieszkańców wikary otrzymał roczny urlop i wyjechał w okolice
Krosna, gdzie zamierza starać się o posadę katechety.
Jasło. Prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie presji wywieranej
przez ks. Michała M., proboszcza z gminy Dukla, na świadków z
parafii w związku z toczącym się przeciwko księdzu śledztwem o
molestowanie dzieci.
Kraków. Pod zarzutem korumpowania urzędników państwowych aresztowano
salezjanina ks. Ludwika L. Miał on działać w imieniu posła Marka
Kolasińskiego poszukiwanego listem gończym i oskarżonego o
wyłudzenie dziesiątków milionów złotych.
Prokuratura w Krakowie-Krowodrzy wszczęła dochodzenie w sprawie
wykorzystywania seksualnego nastolatek. Wikary Henryk z miejscowej
parafii rozkochał w sobie kilka dziewcząt. Proponował przyjaźń,
panny lądowały w łóżku. Wikary nie zachowywał się w sposób
wyszukany. "Wskakuj w majtki
mówił po stosunku.
Muszę iść do
roboty odprawić mszę". Dawał prezenty, ale
jak się okazało

wszystkim takie same. "Rozejrzałam się po kościele, a tu trzy
dziewczyny w takiej sukience jak ja. Pewnie kupił w promocji w
supermarkecie"
twierdzi 17-latka, od dwóch lat związana z
duszpasterzem, która dała cynk policji, gdy przekonała się, że nie
jest tą jedyną.
Lipno. Na ławie oskarżonych siedzi karmelita brat Janusz, uczący
religii w Trutowie. Pod pretekstem przekazania odzieży z darów
zaprosił do klasztoru 13-letnią uczennicę, kazał jej się rozebrać i
obmacywał piersi.
Lubin. W 1992 r. powołano tu salezjańską Fundację Pomocy Młodzieży
im. św. Jana Bosko. Prokuratury m.in. we Wrocławiu i Legnicy (z
udziałem CBŚ) podsumowują właśnie jej 10-letnią działalność
charytatywną: wyłudzenie z banków 133 mln zł; 12 mln zł kredytów
wziętych na 110 podstawionych osób, które teraz ścigają komornicy;
fałszowanie dokumentów; kombinacje finansowe z KGHM; handel
nieruchomościami; tajemnicza śmierć we Włoszech Bogdana Rz.

świeckiego pracownika fundacji. Prokuratura postawiła zarzuty 8
salezjanom. Siedzą były prezes Ryszard M. i świecki pracownik
fundacji z Lubina. Aresztowano również łaskawego dla salezjanów
dyrektora legnickiego oddziału Kredyt Banku.
Lublin. 2 lata więzienia za wielokrotną paserkę i fałszerstwo
zarobił ks. Bronisław O. współpracujący z miejscowym gangiem
złodziei samochodów. Wyrok nie jest dokuczliwy, bo klecha jest dziś
proboszczem we Włoszech.
Łęczyca. Prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie nadużyć
seksualnych popełnionych przez ks. P. na 14-letnich chłopcach.
Klecha miał organizować zajęcia komputerowe dla ministrantów
wzbogacone o rozbieranie się, onanizowanie, golenie włosów łonowych
gospodarza i współżycie seksualne.
Mrągowo. Ksiądz na podwójnym gazie zjechał na drugi pas ruchu i jego
Renault Thalia staranował nadjeżdżającego z przeciwka Peugeota.
Cztery osoby ranne.
Nur pod Łomżą. Miejscowy wikary miał romans z 16-letnią Zuzią.
Sprawa się sypnęła, gdy rodzice panienki poprosili dyrektorkę szkoły
o obniżenie składek na komitet rodzicielski.
"Po dziecku biedy nie widać, przyjeżdża do szkoły nową Vectrą"

zaprotestowała dyrektorka. Oprócz wspomnianej Vectry klecha miał
garsonierę w pobliskim miasteczku oraz flamę Kasię, która
wprowadziła Zuzię w arkana miłości.
Ostrołęka. 79-letnia Marianna P. ofiarowała Diecezji Łomżyńskiej 2
hektary ziemi pod budowę kościoła w zamian za dożywotnią opiekę.
Wycofała się, bo miejscowy proboszcz chciał oddać donatorkę do domu
starców, ziemię zaś podzielić na działki budowlane. Po przesłuchaniu
świadków sąd unieważnił darowiznę. Kuria odwołała się od wyroku.
Kanclerz kurii zapewnił, że nie jest to spór o majątek, ale o dobre
imię kurii.
Połomia (woj. podkarpackie.) 11-letnia Ania Betleja zginęła w
wypadku samochodowym na drodze, tuż obok swego domu. Tego dnia w
sąsiednim Jaworniku odbywało się uroczyste bierzmowanie. Po
bierzmowaniu była kolacja z alkoholem. Dziecko przejechał proboszcz
z sąsiedniej wsi i zbiegł z miejsca wypadku. Zdaniem policyjnych
wiewiórek, jako pierwszy uderzył w dziewczynkę zielony Polonez Caro
o odcieniu morskim zwykle prowadzony osobiście przez biskupa Edwarda
Białogłowskiego.
Poznań. Abepe Juliusz Paetz został oskarżony o napastowanie
kleryków. Metropolita lubił chłopców już w latach 80., gdy był
biskupem w Łomży.
Przemyśl. Za pieniądze ze sprzedaży dwóch mieszkań, dwóch garaży,
samochodu i kredytu bankowego rodzina kupiła od proboszcza Michała
Błaszkiewicza plebanię za 190 tys. zł plus 30 tys. zł klesze do
łapy. Murowana willa na fundamentach okazała się
drewniano-gliniano-trzcinową ruiną, a piękna działka w centrum
miasta
bezwartościowym kawałkiem gruntu najeżonym rurami węzła
ciepłowniczego. A wszystko to
własnością kurii przemyskiej. Głowa
rodziny ma dwa zawały, a proboszcz
nową plebanię.
Radzyń Podlaski. Miejscowy sąd skazał na 2,5 roku więzienia w
zawieszeniu na 5 prowadzącego Mercedesa ks. Jana A. oraz kierowcę
autobusu PKS. Jan A. z dużą szybkością wyprzedzał autobus na
skrzyżowaniu. Nie zauważył, że pojazd skręca w lewo i wpieprzył się
w jego bok, w wyniku czego zginęła jedna osoba. Przepisy ruchu
drogowego złamał ksiądz. Kierowca autobusu został skazany za to, że
nie zauważył w porę i nie przepuścił kleszego Mercedesa, który
jechał szybko z ważnej przyczyny
pasażerowie spieszyli się na
pogrzeb matki bepe Wojciecha Ziemby.
Sopot. Kapelan Marynarki Wojennej ks. komandor porucznik Marian W.
nie wyhamował przed pasami i rozwalił stojącą przed nim brykę. Miał
2,77 promila alkoholu we krwi.
Suwałki. Policja przeszukała pięć suwalskich plebanii. Przesłuchano
proboszczów. Wiele wskazuje na to, że ich oświadczenia w sprawie
przyjęcia darowizn od miejscowego biznesmena oskarżonego o oszustwa
podatkowe są nieprawdziwe. Tylko jedna parafia miała otrzymać 1 mln
800 tys. zł w prezencie.
Świdnica. Miejscowy sąd skazał ks. Edwarda P. na 1,5 roku więzienia
w zawieszeniu za seksualne molestowanie nieletnich. Poszło o to, że
ksiądz "przytrzymał dwóch ministrantów na kościelnej wieży i
trzymając ich za przyrodzenie dążył do zaspokojenia swego popędu
płciowego". Kara została zawieszona, bo sąd uznał, że zdarzenie nie
wywarło negatywnego piętna na psychice chłopców.
Miejscowa prokuratura oskarżyła innego proboszcza, ks. Andrzeja Sz.,
o to, że strzelał z wiatrówki do siedzących na ławce młodych ludzi.
Tomaszów Lubelski. 60-letni mieszaniec zaprosił na wódeczkę
44-letniego księdza. Gość zgwałcił gospodarza.
Toruń. Ks. Tadeusz Rydzyk swoim Mercedesem potrącił 80-latka. Nie
udzielił mu pomocy, nawet duchowej, mimo że mężczyzna współpracował
z Radiem Maryja i znał go osobiście. Przy pracach remontowych w
siedzibie Radia Maryja zginął mężczyzna. Pracował na czarno.
Użranki, gmina Mrągowo. Proboszcz Józef Stachoń, salezjanin,
podarował "bratanicy" plebanię, którą za ciężki szmal wyremontowali
parafianie
głupki, pijaki, ćwoki, nieudacznicy i ladacznice
jak
ich czule nazywał w kazaniach. "Bratanica" za 110 tys. zł chce
opchnąć parafianom ich plebanię, a proboszcz zwiał do Krakowa, bo
nie chce po raz trzeci dostać wpierdol od wkurzonych owieczek.
Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa w Warmińsko-Mazurskiem
odnotowała 3 udane przypadki sprzedaży plebanii przez
proboszczów-salezjanów. Wszyscy wyemigrowali do Krakowa.
Warszawa. Emerytowany biskup, niegdyś proboszcz parafii pw.
Najświętszej Maryi Zwycięskiej, oskarżył urzędującego proboszcza o
zniszczenie zabytkowego cmentarza przy ul. Grochowskiej. Poszło o
wycięcie 93 drzew i krzewów. Dyskusja oparła się o NSA i
prokuraturę.
* * *
Przedwojenne ustawodawstwo stanowiło, że księża mogą odbywać kary w
specjalnie wydzielonych pomieszczeniach w klasztorach. Więźniowie w
sutannach korzystali z licznych przywilejów: codziennego odprawiania
mszy, prawa do posiadania własnego ubrania i pościeli. Nawet podczas
transportu nie mogli przebywać z innymi więźniami. Pracowali jedynie
w kancelariach i bibliotekach.
Obecnie prawo nie przewiduje stosowania takich względów, ale
regulaminy pozwalają naczelnikom zakładów karnych na równie łaskawe
traktowanie klechów. Nie ma danych, ilu księży przebywa obecnie w
polskich więzieniach; są tajone.
Kościół kat. ma swoje własne sądownictwo i zróżnicowany system kar:
upomnienie, nagana, zakaz przebywania w określonym miejscu,
pozbawienie tytułu, urzędu, przywileju, przeniesienie na inne
stanowisko, wydalenie ze stanu duchownego. Nie przesadza z ich
stosowaniem.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Guma wolności "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Poseł nie myje cycków
Naprawa kraju poprzez zmianę prawa trwa długo, a czasem posłom się
spieszy. Józef Laskowski, poseł niezależny, właściciel
kilkunastohektarowego gospodarstwa w Wiżajnach udowodnił chłopom na
spotkaniu Podlaskiej Izby Rolniczej, że rozumie ich potrzeby,
potrafi je wyartykułować, wskazać wroga, a nawet sposób rozwiązania
problemu.
Potrzeby:
1. Zniesienie ograniczeń sanitarnych przy produkcji i skupie mleka
takich, jak np. mycie krowich cycków przed dojeniem i chłodzenie
kanek z mlekiem.
2. Zniesienie kar za wywożenie padliny do lasu lub na śmietnik;
zamknięcie firm, specjalizujących się w likwidacji zwierzęcych
trupów, bo "kogo stać, żeby za to płacić?".
Wrogowie:
1. Józef Stalin.
2. Żydzi, którzy "wymyślają takie przepisy, żeby sprzedawać produkty
w naszym kraju".
3. Weterynarze, którzy egzekwując zapisy prawa "doprowadzili do
upadku wielu mleczarni, rzeźni i masarni".
Stalin i Żydzi byli poza zasięgiem chłopskiego gniewu. Powiatowy
lekarz weterynarii z Suwałk, Witold Wałecki, był na sali podczas
spotkania Podlaskiej Izby Rolniczej, a na domiar złego upierał się,
że autorem rozporządzenia w sprawie zasad higieny w mleczarstwie nie
jest Stalin ani Unia Europejska, bo wydano je w Polsce 70 lat temu.
Rozwiązanie:
Weterynarz taka sama swołocz jak komornik. Weterynarze "obdzierają
rolników ze skóry na każdym kroku, jak niegdyś poborcy podatkowi".
"Ci, co nie rozumieją życia, kończą pod lodem (...) Po wojnie był
komornik, który w Wiżajnach gnębił chłopów. Niby w niedzielę leżał
przed ołtarzem, a na co dzień łupił bez litości. Dwa czy trzy razy
dostał pisemne ostrzeżenie. Nie pomogło. Przyszli partyzanci,
zaprowadzili na zamarznięte jezioro. Kazali mu wybić w lodzie
przeręblę. Już nie wypłynął".
Niestety, "poseł Rzeczpospolitej nie topi weterynarzy pod lodem".
Ale chłopi to co innego. Jak znikąd pomocy nie widać, mogą wziąć
sprawy w swoje ręce.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nerkomania cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Duchy na waleta
Do Zdziechowy, liczącej prawie 1000 dusz miejscowości blisko
Gniezna, prawdopodobnie wybierze się egzorcysta, by wypędzić
szatana. Ksiądz proboszcz Maciej Lisiecki trzy razy przychodził do
mieszkania w budynku numer 70. Wszystko posypał solą i spryskał wodą
święconą. Doniczki i inne sprzęty zaczęły wtedy latać jeszcze
intensywniej. Modlitwy za dusze obywateli, którzy wyzionęli ducha w
tym lokalu, dały taki sam rezultat.
Wszystko zaczęło się 6 stycznia. 76-letnia Gabriela Z. chciała na
drzwiach wejściowych do swojego mieszkania wypisać kredą pierwsze
litery imion trzech króli, ale za nic nie mogła.

Czułam, jakby mi ktoś rękę powstrzymywał. Kreda ześlizgiwała się z
drzwi.
Poprosiła o pomoc wnuka Darka. Też poczuł potężny opór, ale
trzymając kredę w obu rękach jakoś sobie poradził.
Potem z kuchenki spadł czajnik. Następnie poszybował garnek. W
powietrze wzniosły się sztućce i suszarki do naczyń. Coś wprawiło w
ruch meble. W ciągu kilku godzin nieznana siła spowodowała
przemieszczenie się kilkudziesięciu przedmiotów.

Pomyślałem sobie, że zmarł ktoś z naszej rodziny i daje nam o tym
znać

opowiada Darek.
Obdzwoniliśmy krewnych, wszyscy żyli.
Odtąd co dzień w mieszkaniu dzieją się rzeczy, o których śniło się
kilku filozofom i producentom telewizyjnego programu "Nie do wiary".
Świadkami są nie tylko domownicy
dziwy nad dziwami widziało już
kilkunastu mieszkańców Zdziechowy. Gospodarze chętnie zapraszają do
siebie wszystkich, którzy chcą to zobaczyć.
Pan Edward jest ojcem Darka. Z zawodu budowlaniec. Włosy spięte w
koński ogon.

Czuje pan mrowienie?
pyta, gdy wdrapujemy się po schodach
prowadzących do nawiedzonego mieszkania. Wchodzimy do przedpokoju.
Pan Edward pokazuje szafę.

To lubi ją przestawiać. Bo w tym miejscu kiedyś był krzyż. Grubo
przed wojną Niemiec nazwiskiem Hertel zbezcześcił go. On w ogóle
nienawidził wszystkiego, co kościelne. Łamał krzyże, tłukł obrazy...

W wejściu do pokoju stoi wersalka.

Wersalkę też przestawiło?

Nie. Wersalkę sam przestawiłem. Żeby drzwiami nie trzaskało. Patrz
pan, co zrobiło. Pan Edzio podaje mi wyrwane z wersalki oparcie.
Pani Zosi niebawem stuknie sześćdziesiątka. Mieszka niedaleko
nawiedzonego domu.

Pewnie, że słyszałam o tym, co się tam wyprawia. Tak jest zawsze,
jak umiera ktoś, komu działa się krzywda. Nic więcej nie w powiem.
Jak pan się pokręcisz po Zdziechowej, to i tak się dowiesz.
Kręcę się i kręcę. Aż trafiam na kobietę z kanką na mleko.

W tym mieszkaniu żył przedtem Z. z konkubiną. Lubił wypić, ale kto
nie lubi? Jej się to nie podobało. Sprowadziła sobie innego, a
pijaka wyrzuciła na zbity pysk. Z. mieszkał w piwnicy, nie miał co
jeść, a pił, co mu w rękę wpadło. Jesienią w zeszłym roku dzieci
bawiły się w budynku, co został po młynie. Patrzą, a tam Z. leży
martwy. To nie wszystko. Wcześniej jeszcze w tym mieszkaniu mieszkał
R. Mówili, że się powiesił. Ale to było inaczej. On zgwałcił
9-letnią dziewczynkę. Śliczne dziecko. I rodzina tego dzieciaka go
powiesiła.

Proboszczem w Zdziechowej od 5 lat jest Maciej Lisiecki. Pierwszy
raz w nawiedzonym mieszkaniu pojawił się 16 stycznia, przyszedł po
kolędzie. Ledwo przekroczył próg, a tu pod nogi spadła mu doniczka.
Potem przefrunął koło nosa koszyk.

Byłem w tym mieszkaniu trzy razy i za każdym zdarzały się rzeczy
niewytłumaczalne. Sprawę traktuję bardzo poważnie. Powiedziałem o
wszystkim arcybiskupowi, ale na razie była to rozmowa nieoficjalna.
Trzeba się modlić o dusze zmarłych z tego domu. W modlitwach powinni
także uczestniczyć obecni lokatorzy. Jeżeli to nie pomoże, wtedy
trzeba będzie pomyśleć o egzorcyzmach.
Egzorcyzmy jest to obrzęd liturgiczny polegający na zaklinaniu
szatana albo wypędzaniu go z człowieka bądź rzeczy
od greckiego
eksorkismos, co znaczy zaklęcie.
Instrukcję egzorcyzmowania według rytu rzymskiego bez trudu można
znaleźć w internecie. Duchownego, który za specjalnym i wyraźnym
zezwoleniem swojego biskupa ma przystąpić do egzorcyzmowania
dręczonych przez złego ducha, musi cechować niezbędna pobożność,
roztropność i prawość. Winien wykonywać tę niezwykle heroiczną pracę
pokornie i mężnie, nie zdając się na własne siły, lecz na potęgę
Boga; i nie może on liczyć na żadne korzyści materialne
czytamy na
stronie "Akademii Magicznej".
W Polsce zapotrzebowanie na egzorcystów wyraźnie rośnie: w 1998 roku
było ich zaledwie kilkunastu, a w roku 2002 jest ich już 50. W
archidiecezji warszawskiej egzorcystów jest już kilku. Wśród nich
ksiądz Andrzej Grefkowicz.

Przestrzegam przed muzyką heavy-metalową z tekstami
satanistycznymi
mówił w wywiadzie dla Katolickiej Agencji
Informacyjnej.
Te piosenki prowokują słuchaczy do włączania się w
śpiew, do powtarzania słów skierowanych przeciwko Bogu i wierze. To
może doprowadzić do zniewolenia, które z kolei może skończyć się
opętaniem. Złe duchy działają planowo. Jeśli już raz wstąpimy na złą
ścieżkę, podsuwają nam kolejne osoby, aranżują spotkania, które
wydają się przypadkowe.

A widzisz pan to?
Pan Edzio pokazuje talerz z solą.
Jak ksiądz
wyszedł od nas z kolędy, coś sprawiło, że obrócił się do góry dnem.
Pokój z wersalką w progu wygląda prawie odświętnie. Na stole miska
wypełniona wodą święconą, obok gromnice i krucyfiks. I butelka w
kształcie Matki Boskiej Licheńskiej, a w niej woda z cudownego
źródełka. Na podłodze pod oknem z dziesięć doniczek. Część
potłuczona.

Tu było ich sześciu
tłumaczy pan Edzio.
Każdy był inny. Jeden
był taki bardziej potulny. Jak rzeczy powyrzucał z szafy, mówię:
"K... mać, weź to z powrotem poukładaj, bo się wkurzę". I rzeczy
wróciły na swoje miejsce. Czterech już przepędziliśmy. Ale dwóch
największych twardzieli zostało.
Jak rozumiem, pan Edzio mówił o diabłach.
Ty, który przeznaczyłeś krnąbrnego i odstępnego tyrana do ognia
piekielnego;
Ty, który wysłałeś jedynego Syna Swego do świata tego, by zmiażdżył
ryczącego lwa: Spójrz śpiesznie i wyrwij potępieniu i temu diabłu
naszych czasów, tego mężczyznę (to kobietę), który(a) został(a)
stworzony(a) na Twój obraz i podobieństwo Twoje. Spuść trwogę Panie
na bestię, która niszczy własność Twą. Daj wiarę sługom Twoim w
obliczu tego najgorszego złego węża, by walczyli mężnie
fragment
egzorcyzmów.
Pan Zdzisław mieszka w Zdziechowie od urodzenia, czyli od 64 lat. Na
własne oczy cudów w nawiedzonym mieszkaniu nie widział, ale ich
świadkiem był jego wnuczek
ministrant, który towarzyszył
proboszczowi po kolędzie.

Przyszedł do domu bardzo wystraszony. Mówił: "widziałem, jak
księdzu pod nogi doniczka upadła". Ja tam wierzę w takie sprawy.
Ludzie różnie mówią o Hertelu, Niemcu, który ten dom pobudował 130
lat temu. Że okultyzm uprawiał, że pokoje masonom wynajmował. Ale
tak naprawdę to we wsi nie ma już nikogo, kto mógłby powiedzieć, że
to prawda.

Jestem pewien, że za tym wszystkim stoi jakaś żywa osoba
pan
Edward zapala świeczkę, bo to coś boi się ognia.
Skąd to wiem?
Przelałem wosk z poświęconej gromnicy przez krzyż z brzozy. Twarz
starej kobiety mi wyszła. Nie wiem, komu może zależeć na
sprowadzeniu tu duchów. Ale wiem, że teraz każdy, kto chce, może
mieć dostęp do książek o czarnej magii.

Nie jest wykluczone, że to, co się dzieje w tym mieszkaniu, to
efekt wywoływania duchów. Takie praktyki są przez Kościół zakazane.
Powinien to wiedzieć każdy, kto zna katechizm
przypomina proboszcz
Lisiecki, wierzący widać w duchy wywoływane.
Nawet w XXI wieku można wejść w pakt z diabłem
tak uważa Kościół
katolicki.
Osoby, które wchodzą w układy z diabłem, uznane są za opętane.
Zdaniem księdza Grefkowicza, przywoływanego już egzorcysty,
przypadki podpisywania cyrografów zdarzają się nie tylko w grupach
satanistycznych. Takie ryzyko niektórzy podejmują indywidualnie. Nie
zawsze zdają sobie sprawę z konsekwencji, często po prostu nie chcą
o tym myśleć, bo silniejsze jest pragnienie władania niezwykłymi
mocami, dzięki którym możliwe jest na przykład poznanie przyszłości
i zarobkowe wróżenie z fusów.

Wezwałem ekipę z Telekomunikacji, bo za nic z mojego telefonu nie
mogłem wykręcić żadnego numeru
opowiada pan Edward.

"To" wykręcało swoje numery. Chcę zadzwonić do kumpla, na
przykład, podnoszę słuchawkę, a tu już ktoś inny, zupełnie mi
nieznany, jest na linii. Przyjechali fachowcy, ale jak zobaczyli, co
się święci, od razu uciekli. Nie ma żartów. Teraz nie mieszkamy już
w tym nawiedzonym mieszkaniu. Przede wejściem do nowego zastawiłem
pułapki na duchy.
No, nie są one może zgodne z tym, co naucza Kościół, ale za to
skuteczne. Mamy tam spokój.
Papież Jan Paweł II ożywił instytucję egzorcyzmów. Rok czy dwa temu
ustanowił nowy ryt wypędzania złych duchów. Zastąpił on stary obrzęd
z XVII wieku.
Wielka to modernizacja. Skoro jednak w przytomności księdza tłucze
się doniczka, oczywisty to dowód, że i diabły nabierają siły.
Redakcja "NIE" nimi rozrządza. Nie tam doniczkę, ale niejednego
potłuczemy.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Łapcie miliony cd.
Po cichu, bez emocji, w Sejmie powstaje ustawa, która z założenia
zakłada zgodę na drenaż kasy skarbu państwa. Jeśli ktoś traci, ktoś
musi zyskać. Gdyby nie szczere zapewnienia notabli SLD w Rywingate o
ich uczciwości, pomyślałbym, że Sejm tworzy ustawę na czyjś
obstalunek. No, ale to przecież niemożliwe.
To normalne, że niektóre zawody giną lub zamierają, a pojawiają się
nowe. Przy obecnym bezrobociu rynek błyskawicznie reaguje na
zapotrzebowanie. Nowym zawodem jest zawód tłuczka.
Tłuczek, jak sama nazwa wskazuje, tłucze. Nie chodzi jednak o
tłuczenie po ryju ani o kradzieże samochodów "na stłuczkę".
Przeciwnie: tłuczek tłucze dla ciebie, na twoje zlecenie i
oczywiście w twoim interesie. Co tłucze? Twój samochód. Za swoją
usługę bierze od 600 do 1000 zł, w zależności od regionu Polski i
rodzaju zamówienia.
Jeśli kiedykolwiek prowadziłeś samochód, pewnie zdarzyła ci się
jakaś drobna nieprzyjemna przygoda. Mogła to być wredna brama,
szczeniak z kapslem od butelki, który przeciągnął nim po boku auta,
lub nawalony przechodzień, przez którego straciłeś reflektor. Jestem
pewien, że łaziło ci wtedy po głowie: mogłaby ta stara rura wjechać
tym skorodowanym "Maluchem" w mój prawy tylny błotnik. Rura,
niestety, okazuje się nie tylko wredna, ale i chytra
omija
wystawiony na walnięcie tył twojego samochodu i płynnie zajeżdża ci
drogę. Właśnie w takich sytuacjach zbawieniem dla twojej kasy i
nerwów jest tłuczek.
Tłuczka nie szuka się na ulicy, lecz u zaprzyjaźnionych blacharzy.
Przyjeżdżasz do pana Wacka z Wołomina i pokazujesz, co twojemu
Hyundaiowi zrobili: szczeniak, przechodzień i brama. Fachowiec
patrzy i wyrokuje: szkoda pieniędzy, trzeba pierdolnąć. Dzwoni po
tłuczka. Obaj fachowcy skrupulatnie oglądają twoją brykę i
stwierdzają, że warto też wymienić lusterko, wyprostować maskę i coś
tam jeszcze. Usługę tłuczka wyceniają na 800 zł, ale nie musisz,
broń Boże, nic płacić! Do ciebie należy tylko zaparkowanie samochodu
ustalonego dnia, o ustalonej godzinie, w ustalonym miejscu.
Zostawiasz go pod umówionym kioskiem i gdy kupujesz papierosy, jakiś
duży Fiat z zegarmistrzowską precyzją kasuje ci wszystko to, co masz
do wymiany.
Huk ściąga gapiów, masz więc ewentualnych świadków. Z Fiata wychodzi
znany ci już wcześniej pan tłuczek i przepraszając za wszystko
bierze winę na siebie. Udowadnia to składając odpowiednie
oświadczenie. Kilka minut później przypadkiem przejeżdża laweta pana
Wacka, która zabiera twoje autko. Jedziesz z Wackiem. W warsztacie
podpisujesz przygotowane już oświadczenie, że powierzasz mu samochód
i upoważniasz do załatwiania twoich spraw u ubezpieczyciela. Ot, po
prostu jak fizycznemu, bo Wacek nie musi mieć żadnej umowy z PZU czy
WartĄ. Po trzech tygodniach masz odpicowaną brykę i przynajmniej
1000 zł w kopercie za to, że wybrałeś pana Wacka.
Kiedy blacharz zgłosi twoją szkodę, do jego zakładu przyjedzie
rzeczoznawca ubezpieczyciela i za swoją kopertę znacznie zawyży
wartość szkody. Po zainkasowaniu pieniędzy zadzwoni do złodzieja i
zamówi części niezbędne do naprawy. Jako że złodziej nie ma
aktualnie części do Hyundaia, komuś w Otwocku zginie za 2 dni
identyczny jak twój samochód.
* * *
Calutki ten, było nie było, złodziejski mechanizm szczegółowo
opisaliśmy przed 2 laty (bez pana tłuczka, który wówczas dopiero
dojrzewał). Proceder jest możliwy od początku 2000 r. Wtedy to
najwięksi polscy ubezpieczyciele
PZU i WARTA
zaczęli zrywać
umowy o bezgotówkowych rozliczeniach szkód za wypadki samochodowe z
autoryzowanymi zakładami naprawczymi. W zamian coś jednak
zaproponowali
rozliczenia bezrachunkowe.
Wartość szkody zaniżają. Oceniając jej (zaniżoną już) wartość, nie
uwzględniają podatku VAT. Wypłaty odszkodowania ubezpieczyciele nie
traktują
i słusznie
jako usługi.
Nie biorą też przy wycenach części wartości VAT, bo części te ich
nie interesują. Idealnie więc w mechanizm ten wpasował się pan Wacek
z 3 pracownikami, złodziejem i tłuczkiem.
Nie tracą firmy ubezpieczeniowe: dzięki zaniżonym wycenom i
nieuwzględnianiu w nich podatku VAT firmy wypłacają mniejsze
odszkodowania. Ich suma jest mniejsza, mimo że liczba wypłacanych
odszkodowań uległa zwiększeniu.
* * *
W przywołanym artykule sprzed 2 lat ("NIE" nr 30/2001) dokonaliśmy
próby oceny strat skarbu państwa. Liczyliśmy bardzo, bardzo
ostrożnie opierając się na analizie porównawczej danych za rok 1999
r. (wtedy nie było jeszcze systemu "bezrachunkowego") z danymi za
rok 2000, kiedy system ten wchodził w życie. Przy takim bardzo
ostrożnym zestawianiu słupków wyszło nam, że skarb państwa stracił z
tego powodu tylko w 2000 r. minimum 1 miliard złotych.
Straty skarbu państwa składają się z następujących niezapłaceń: cło
i akcyza na sprowadzane części zamienne, podatek dochodowy od firm
handlujących częściami, podatek dochodowy od zatrudnionych w nich
osób. Teraz warsztaty. Nie ma podatku dochodowego od działających w
szarej strefie zakładów typu pan Wacek. Nie ma też podatku
dochodowego od pracowników Wacka. Są za to bezrobotni: zwalniani
pracownicy firm sprowadzających części i zwalniani pracownicy
autoryzowanych stacji obsługi. Wszyscy trafiają na "kuroniówkę".
Praktycznie nie do oszacowania są straty społeczne: zaangażowanie
policji w poszukiwania kradzionych samochodów, koszty leczenia, a
często i renty ofiar wypadków w samochodach naprawianych przez
Wacków.
Po pierwszym roku funkcjonowania systemu "bezrachunkowego",
zatrudnienie w branży usług motoryzacyjnych spadło o 10 proc. Po
trzech latach
o ok. 30 proc. Sprzedaż oryginalnych części
zamiennych spadła o ok. 70 proc. Dane te zaczerpnąłem od 2
największych w Polsce sprzedawców samochodów. Pewnie, że na spadek
ten wpływ ma ogólna recesja, ale czy aby wyłącznie?
Po naszej publikacji PZU nie udostępniło nam aktualnych danych
określających stosunek liczby wypłacanych odszkodowań do ich
wielkości. Usłyszeliśmy, że największy ubezpieczyciel ma jedynie
"dane ogólne bez wydzielenia strat z tytułu wypłat odszkodowań za
straty komunikacyjne".
* * *
Do tematu funkcjonowania tego chorego mechanizmu wracaliśmy już za
władzy obecnego gabinetu ("NIE" nr 6/2002). Po publikacji
dowiedziałem się od byłego wiceministra finansów, że jego resort
chciałby coś zrobić, ale nie ma jak wpłynąć na ubezpieczycieli.
Minister powiedział szczerze, że będzie to możliwe dopiero w drodze
nowelizacji całego pakietu ustaw ubezpieczeniowych.
Prace nad nowelizacją tych ustaw trwają. Sytuację można by
wyprostować jednym przepisem: obciążyć podatkiem dochodowym osobę,
która bierze np. z PZU odszkodowanie i nie potrafi udokumentować
rachunkami, że wydała szmal na naprawę auta. Taki zamiar miało
Ministerstwo Finansów, jeszcze w styczniu tego roku. Przed miesiącem
"Puls Biznesu" przyniósł sensacyjną informację: odmieniło się i
Ministerstwu Finansów, i sejmowej większości, czyli SLD. Podczas
głosowania nad nowelizacją pakietu ustaw ubezpieczeniowych opowiedzą
się za utrzymaniem interesującego nas systemu rozliczeń
"bezrachunkowych".
Oficjalnie dowiedziałem się, że klub SLD nie ma jeszcze w tej
sprawie oficjalnego stanowiska. Nieoficjalnie, od posłów pracujących
nad nowelizacją przepisów, usłyszałem, że będzie, jak napisał "Puls
Biznesu". Na pytanie dlaczego usłyszałem, żebym dorósł...
No to, kurwa, dorastam.
* * *
Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze. Widać to czarno
na białym.
Rząd uwala ustawę o biopaliwach poświęcając nawet koalicję.
Zgadzam się, że w formie zaproponowanej przez PSL była niedoskonała,
ale nie usprawiedliwia to nagonki na ideę. Kto straciłby najwięcej,
gdyby ustawa ta weszła w życie? ORLEN, a kto konkretnie? No, doktor
Jan Kulczyk.
Ze stanowiska ministra skarbu leci Wiesław Kaczmarek, bo hamuje
zapędy ORLENU i Kulczyka na Rafinerię Gdańską.
Ze stanowiska leci następca Kaczmarka, Sławomir Cytrycki, bo
przyczepia się do operacji prezesa PZU Montkiewicza, na których to
skorzystać mógłby dr Kulczyk.
Po kilkudziesięciu dniach urzędowania z zydla ministra zdrowia
leci Marek Balicki, bo nie chce się zgodzić, by pieniędzmi NFOZ
zarządzał Aleksander Nauman. Nauman ma budżet 10-krotnie większy od
ministra zdrowia.
Kto zarobi na utrzymaniu obecnego stanu spraw w ubezpieczeniach?
Oczywiście firmy ubezpieczeniowe. Kto personalnie? Między innymi
właściciel pakietu kontrolnego WARTY
dr Jan Kulczyk. Chyba
udowodniłem, że w państwie, którym rządzi pieniądz, ma on wpływ na
personalia. (Mam nadzieję, że koledzy posłowie dostrzegają, jak
szybko dorastam). Ale żeby mieć wpływ na parlament, trzeba mieć
naprawdę mocne przełożenie. Nie sądzę, żeby była nim szefowa
fundacji WARTY, a prywatnie małżonka szefa klubu sejmowego SLD. Ale
czy osobą taką może być np. małżonka Pana Premiera Millera? No, nie
wiem. Co miałoby ją łączyć z WARTĄ? A stanowisko doradcy prezesa tej
firmy.
* * *
Chcąc uniknąć błędu Urbana, boję się powiedzieć więcej, niż wiem.
Szczególnie w świetle prac nad Rywingate, z których wiemy, że
wszyscy są święci, tylko Michnik świnia. Dlatego też pozwalam sobie
zaproponować, by Czytelnicy zechcieli sami sobie dopowiedzieć to,
czego się trafnie domyślają.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Obraz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Orlen w jajo cd.
Tydzień temu w "NIE" (nr 6/2003) napisałem, że nasz flagowy Koncern
Naftowy Orlen dokonał niesamowitej transakcji. Od Jerzego
Krzystyniaka, prezesa i właściciela spółki akcyjnej Ship-Service,
PKN kupił za 6 mln zł akcje zajęte przez komornika na poczet długu
wobec spółki z o. o. Horn w Gdańsku. Skandal ujawnił prezes Horna
Marek Lis. Na walnym zgromadzeniu wspólników Ship-Service w Płocku
22 stycznia 2003 r. osłupiałym akcjonariuszom przedstawił
postanowienie sądu i dokumenty komornicze. Zebranie przerwano "celem
wyjaśnienia sprawy". Zarząd Orlenu nabrał wody w usta.
Sprawdzamy,
o jakie akcje Ship-Service chodzi
powiedziała mi rzecznika Orlenu.
Zabrał głos Jerzy Krzystyniak z Ship-Service
w piątek 31 stycznia
2003 r. w szczecińskim oddziale swojej firmy zwołał konferencję
prasową, która miała wyjaśnić pojawiające się nieprawdziwe
wiadomości. Dziennikarze dowiedzieli się na tej konferencji od
Krzystyniaka, że to nie Ship-Service jest dłużnikiem Horna, tylko
odwrotnie, ponieważ to gdańska spółka zalega z płatnościami wobec
Ship-Service.
Prezes Krzystyniak ustosunkował się także do zarzutów dwóch aktów
oskarżenia, które czekają na rozpoznanie w szczecińskim sądzie. W
jednym prokuratura zarzuca mu działanie na szkodę Ship-Service i
przez to narażenie jej na straty, w drugim pobranie nienależnej
kwoty 1,1 mln zł z tytułu nadzoru nad spółką (pisałem o tym przed
tygodniem).
Uczestnicy konferencji usłyszeli od Krzystyniaka: zarzuty
prokuratury wobec mnie są warte tyle, co kot napłakał. Ujawnienie
transakcji z Orlenem to próba wyeliminowania Ship-Service (domyślamy
się, że i milczących nafciarzy z Orlenu, bo Ship-Service to spółka
zależna PKN) z międzynarodowego rynku paliw.
Po naszym artykule z redakcją "NIE" skontaktował się Marek Lis,
prezes i właściciel spółki Horn z Gdańska. Oświadczył, że na tydzień
przed walnym zgromadzeniem akcjonariuszy Ship-Service w Płocku
zjawił się w siedzibie jego firmy Jerzy Krzystyniak. Rozmowę z nim,
swym dawnym kontrahentem, Lis nagrał na taśmie magnetofonu (to taka
moda teraz). Krzystyniak "prosił Lisa o litość i nieujawnianie faktu
sprzedaży Orlenowi akcji zajętych przez komornika". W zamian
zaproponował dostarczanie paliw do dystrybucji przez spółkę Horn na
bardzo korzystnych warunkach.

Krzystyniak nie wiedział, że moja firma Horn od dawna nie zajmuje
się handlem paliwami, lecz tylko usługami portowymi w Trójmieście

powiedział mi Lis.
Taśmę z nagraniem rozmowy z Krzystyniakiem Lis przekazał do CBŚ,
które zajmuje się sprawą sprzedaży trefnych akcji Orlenowi. Ma,
zapewnia, czterech świadków wyznań swego byłego kontrahenta,
Krzystyniaka.
Lis w rozmowie z "NIE" określił się jako "kontrowersyjny biznesmen,"
na tyle jednak uczciwy, że swego czasu, na początku lat 90.,
"zawiadomił prokuraturę w Gdańsku o próbie wymuszenia łapówki od
spółki Horn przez spółkę Telegraf i Piczkę państwa Kaczyńskich
10
miliardów starych złotych". (Sprawę umorzono w Gdańsku z braku
dostatecznych dowodów popełnienia przestępstwa). Lis powiedział, że
tym razem nie da się zrobić w jajo, choć wie, że jego dawny
kontrahent, a teraz dłużnik
Krzystyniak powołuje się na układy z
politykami, "ale takie koneksje można o kant dupy roztłuc".
Orlen milczy wyniośle. Chcemy przypomnieć, że 19 lutego 2002 r.
zawarto umowę o sprzedaży akcji Ship-Service. Jako strona
sprzedająca wystąpiła spółka z o. o. Brends, mająca akcje
Ship-Service, a należąca do Krzystyniaka i jego córki Darii. Na
umowie widnieją podpisy: wiceprezesa zarządu i dyrektora
ekonomiczno-finansowego PKN Orlen w jednym Krzysztofa Cetnara oraz
członka zarządu, Wojciecha Weisa.
Podpisanie umowy między Krzystyniakiem a PKN Orlen poprzedziło
porozumienie z 15 lutego 2002 r. w sprawie kupna akcji Ship-Service.
Pod dokumentem widnieje podpis prezesa zarządu PKN Orlen Zbigniewa
Wróbla oraz wyżej wspomnianych panów.
Ciągle nie wiemy, dlaczego nafciarze tak dalece zaufali Ship-Service
i nie zaniepokoiły ich kłopoty prezesa Krzystyniaka z wymiarem
sprawiedliwości. Trudno uwierzyć, aby o nich nie wiedzieli. Albo
Orlen został kiwnięty, albo chciał dać się wykiwać na 6 mln zł.
Wierzymy, że działania CBŚ i prokuratury ostatecznie to wyjaśnią.
Przytaczmy co zabawniejsze fragmenty "Komunikatu Prasowego"
Spółki Ship-Service.

AKCJE ORLENU W SPÓŁCE SHIP-SERVICE NIE SĄ ZAJĘTE PRZEZ
KOMORNIKA
PKN Orlen kupił w 2002 roku 6 tysięcy akcji Ship-Servicełu.
Były to akcje serii B emitowane w roku 1996, wolne od
wszelkich praw lub roszczeń osób trzecich oraz zastawów i
innych obciążeń. Przedstawiciel spółki Horn w doręczonym
piśmie informuje, że zajęcie komornicze dotyczy akcji
emitowanych od 1994 roku a więc w momencie kiedy te akcje
jeszcze nie istniały a więc
co jest oczywiste
nie mogą być
przedmiotem zajęcia komorniczego. (...)
Aby skutecznie móc zająć akcje, trzeba je posiadać fizycznie
tzn. po prostu odebrać dłużnikowi dokument lub mieć zgodę
właściciela akcji, aby objąć je zastawem komorniczym. W naszym
przypadku nie spełniono tych warunków
Komornik nie posiada
tych akcji nie uzyskał także zgody właściciela na ich zajęcie.
(...)
Inną nie dopuszczalną kwestią jest to, że w wielu
pojawiających się informacjach i doniesieniach prasowych
kwestie biznesowych działań Jerzego Krzystyniaka, które
podejmował w przeszłości łączone są z bieżącą działalnością
spółki Ship-Service. W efekcie następuje pogorszenie wizerunku
spółki, co w prosty sposób może przełożyć się na spadek
efektywności działalności rynkowej firmy.


PS Przed tygodniem na łamach "NIE" nie podawaliśmy pełnego brzmienia
nazwiska prezesa Ship-Service. Na konferencji prasowej wystąpił on z
otwartą przyłbicą. Kamuflaż
wówczas użyty z uwagi na postępowania
prokuratorskie wobec niego
przestał być konieczny.
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pijany skalpel
Napisaliśmy pod koniec czerwca, że w Wojskowym Szpitalu we Wrocławiu
pijani lekarze operują pacjentów, którzy potem umierają. Wojskowa
Izba Lekarska oraz rzecznik MON płk Mleczak są innego zdania. My
pozostajemy przy swoim.
Ponieważ list płk. Mleczaka po części zawiera nieprawdę, a po części
opinie rzecznika, nie potraktowaliśmy listu jak sprostowania w
rozumieniu prawa prasowego. Z tego powodu odpowiadamy na obydwa
pisma łącznie i od razu, co byłoby z mocy prawa prasowego
niedozwolone, gdyby płk Mleczak nadesłał rzeczywiste sprostowanie
informacji nieprawdziwych.
Wojskowa Izba Lekarska
WIL w nadesłanym dokumencie podpisanym przez przewodniczącego Rady
Lekarskiej prof. dr. hab. med. Mariana Boguckiego przedstawia swoje
ustawowe kompetencje, opowiada o swych działaniach, ich zakresie i
intencjach. Bezpośrednio odnosząc się do artykułu stwierdza zaś:
Nie prowadząc żadnej działalności gospodarczej wszystkie SP ZOZ-y,
(w tym także wojskowe) zmuszone zostały niejako do ustawienia swoich
działań medycznych pod zapotrzebowanie na określone usługi medyczne.
Oczywiste jest zatem, że nastąpiły w tych szpitalach (także
wojskowych) pewne przekształcenia organizacyjno-medyczne powodujące
rozszerzenie tych usług medycznych na które było zapotrzebowanie ze
strony kas chorych (obecnie Narodowego Funduszu Zdrowia) a także
osób, które opłacają same udzielane im usługi medyczne. Dlatego
celowe było rozwijanie we wrocławskim szpitalu wojskowym kardiologii
i kardiochirurgii, a likwidacja oddziału położnictwa, chorób
zakaźnych i rehabilitacji, bo były to oddziały nierentowne.
Odnosząc się do głównego postawionego przez "NIE" zarzutu, że
niektórzy chirurdzy operują po pijanemu, co być może powodowało
śmierć niektórych pacjentów Izba stwierdza: W opisanych sprawach
toczy się postępowanie prokuratorskie jak również przed Sądem
Lekarskim. Są to sprawy podjęte przed omawianą publikacją. (...)
Wojskowa Izba Lekarska z przykrością odnotowuje fakt dr Kuśnierz
podjął krytykę działalności szpitala i swoich przełożonych dopiero
po tym jak został zwolniony z pracy. W jakiej mierze odbiera to
wiarygodność jego intencjom.
Naszym zdaniem redaktorzy Adam Kowalski i Andrzej Sikorski

niefrasobliwie, bo opierając się na domniemaniach przekazanych im
przez nierzetelnych informatorów
bezpodstawnie sugerują, iż
objęcie przez gen. dr med. Janusza Adamczyka stanowiska szefa
wojskowej służby zdrowia nastąpiło na skutek jego rzekomych
prywatnych koneksji z wyższymi rangą wojskowymi przełożonymi oraz
politykami związanymi z Dolnym Śląskiem. Pozwalamy sobie zwrócić
uwagę, iż w polskich siłach zbrojnych obowiązują nowoczesne i
zobiektywizowane procedury awansowania oficerów są one skrupulatnie
przestrzegane. (...)
Wojskowa Izba Lekarska formułuje stanowisko krytyczne wobec
wspomnianej publikacji. Wyrażamy przekonanie, że niszczenie w ten
sposób dobrego imienia wszystkich ofiarnych i uczciwie pracujących
lekarzy wojskowych szpitala jest głęboko niesprawiedliwe i
nieuzasadnione.
Rzecznik prasowy MON
Sprostowanie
Informuję, że cytowany w artykule "Pijany skalpel" (NIE nr 26 z dn.
26.06.2003) dr Zbigniew Kuśnierz
autor listu do ministra obrony
narodowej w sprawie rzekomych nieprawidłowości we wrocławskim
szpitalu wojskowym, zwolniony został dyscyplinarnie za
nieusprawiedliwioną 9-dniową nieobecność w pracy, a nie
jak
sugerują autorzy publikacji
za skargę na przełożonych czy
abstynencję.
Nieprawdą jest, że "po objęciu stanowiska kierownika kliniki przez
doc. Romana J. picie alkoholu w klinice stało się normą...". W
czasie ponad sześcioletniej kadencji gen. bryg. dr. n. med. Janusza
Adamczyka na stanowisku komendanta szpitala nigdy nie stwierdzono
takiego przypadku. Nigdy też dr Z. Kuśnierz, ani żaden inny
pracownik kliniki chirurgicznej nie sygnalizował komendantowi o
występowaniu takich problemów.
Kierownik Kliniki Chirurgicznej płk prof. Roman J. w dniu 24 lutego
2002 r. faktycznie zatrzymany został przez policję prowadząc (po
godzinach służbowych) prywatny samochód w stanie nietrzeźwym, za co
otrzymał karę nałożoną przez sąd grodzki. Nieprawdą jest natomiast,
że był pijany w czasie pracy. Posądzony przez jednego z lekarzy o
spożycie alkoholu, bezpośrednio po złożeniu meldunku w tej sprawie,
udał się z komendantem szpitala na policję, gdzie poddany był
badaniu alkomatem, a wynik jednoznacznie wskazywał 0,00. Opisywane
przypadki powikłań, które doprowadziły do zgonu przynajmniej dwóch
pacjentów, badane były przez prokuraturę, która w postępowaniu
wyjaśniającym nie stwierdziła błędu w sztuce lekarskiej i zarzuty
oddaliła.
W okresie kierowania szpitalem gen. bryg. J. Adamczyk, za zgodą
przełożonych, zamknął oddziały
położniczy, zakaźny i
rehabilitacji, które przynosiły znaczne straty finansowe.
Wyremontował natomiast pomieszczenie dla kilkunastu nowych
oddziałów, m.in. chirurgii urazowej, neurochirurgii, gastrologii,
dermatologii, urologii oraz nerwic. Uruchomił kilka nowych pracowni.
Szpital zakupił nowoczesny sprzęt, stając się przodującą tego typu
placówką na Dolnym Śląsku. Budowa Kliniki Kardiochirurgii jest
naturalną kontynuacją Kliniki Kardiologicznej
jednej z najlepszych
w Polsce
zbudowanej w szpitalu w ciągu ostatnich lat. Nieprawdziwa
zatem jest informacja o "spadającym tynku na bloku operacyjnym".
Projekt budowy oddziału ratunkowego w Szpitalu Wojskowym we
Wrocławiu zarejestrowany został przez ministra zdrowia. Powstanie on
jeszcze w tym roku z funduszy MON.
Nieprawdziwe zarzuty i aluzje autorów zawarte w ostatnich akapitach
artykułu pozostawiam bez komentarza.
płk Eugeniusz Mleczak
Odpowiedź redakcji
Przy całym szacunku należnym rzecznikowi MON oraz Wojskowej Izbie
Lekarskiej oznajmiamy, że ich zarzuty pod adresem naszej publikacji
są niezbyt ścisłe, a w niektórych fragmentach po prostu
nieprawdziwe.
1. Wspomniany w pismach obu instytucji dr Zbigniew Kuśnierz, który
przez lata starał się zapobiegać pijaństwu panującemu w Klinice
Chirurgii Wojskowego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu, nie został
zwolniony dyscyplinarnie z pracy w tym szpitalu. Owszem
"podpadniętemu" doktorowi generał (wówczas jeszcze pułkownik)
Adamczyk wręczył w 1996 r. dyscyplinarne wypowiedzenie za rzekome
niestawienie się do pracy. Tyle tylko, że decyzję tę uchylił w
całości organ nie byle jaki, bo sam Sąd Najwyższy wyrokiem z dnia
24.03.99 (sygnatura akt I PKN 641/98) przywracając dr. Kuśnierza do
pracy i nakazując wypłacenie mu wysokiego odszkodowania. Wyrok jest
ostateczny, niezaskarżalny, prawomocny. W uzasadnieniu SN wyczytać
można, że zwolnienie lekarza odbyło się ze skandalicznymi
naruszeniami prawa. Za jego złamanie odpowiada nie
kto inny, jak ówczesny komendant szpitala płk. Adamczyk.
Pan rzecznik Mleczak i lekarze z WIL powinni zaś wiedzieć, że
decyzje o zwolnieniu uchylone wyrokiem sądu są z mocy prawa niebyłe.
Tym bardziej oburzać musi użycie przez tak poważne organy informacji
o rzekomym zwolnieniu dyscyplinarnym do podważania merytorycznej
przecież skargi dr. Kuśnierza.
2. Pan rzecznik Mleczak w jednym miejscu pisze, że komendant
szpitala nie otrzymał żadnych informacji o panującym w placówce
pijaństwie, by w innych przyznać, że były co najmniej dwa takie
meldunki: od ww. dr. Kuśnierza do szefa MON i niewymienionego w
artykule z nazwiska dr. ppłk. S., chirurga z 25-letnim stażem,
napisane w czasie, gdy komendantem szpitala był już płk Stoiński.
Obaj lekarze zostali zwolnieni z pracy. Ppłk dr S. został dodatkowo
wyrzucony z wojska. Formalnie w ramach restrukturyzacji, ale w
dokumentach związanych z jego zwolnieniem pojawia się zarzut, iż
fałszywie zameldował, że ordynator J. jest pijany w pracy.
Jak rozumiem w regulaminie Wojska Polskiego nie ma jeszcze paragrafu
umożliwiającego zwolnienie z pracy "za kapowanie" pijaków,
zdziwienie pana rzecznika musi więc dziwić. W artykule wyraźnie
zresztą napisaliśmy, że lekarzy zwolniono z formalnie innych
przyczyn. Przy tym Wojskowa Izba Lekarska podaje, że w sprawach
pijaństwa od dawna toczy się postępowanie dyscyplinarne i
prokuratorskie, co także przeczy słowom rzecznika MON.
3. Ordynatora dr. J. policja zatrzymała w zaledwie kilka minut po
zakończeniu pracy. Jak pisaliśmy w artykule, policyjny radiowóz
(wskutek "życzliwego" telefonu) ruszył za autem doktora od bramy
szpitala, by zatrzymać go 500 m dalej. Rozumiem, że zdaniem pana
rzecznika Mleczaka dr J. wstrzyknął sobie alkohol wsiadając do
samochodu, bo tylko tak jego krew mogłaby nabrać odpowiedniej "mocy"
między końcem pracy a momentem zatrzymania. Wersja taka jest
oczywiście mniej prawdopodobna niż ta, że ordynator był nachlany w
robocie, gdy operował, co zaobserwował, jak wspomniano, ktoś
dzwoniący do policji na numer 997.
4. Listów i skarg na sytuację panującą w szpitalu (na które
oczywiście nikt nie zareagował) jest o wiele więcej, ale to będzie
temat kolejnego artykułu w "NIE".
5. Rzecznik pisze, że dwa przypadki zgonów zostały zbadane, a
śledztwa umorzone. To prawda, której przecież nie negowaliśmy. Tyle
tylko, że w rozmowie z "NIE" prowadzący sprawę prokurator wojskowy
powiedział wyraźnie o kilkunastu poza tymi dwoma badanych jeszcze
przypadkach i konieczności przesłuchania gen. Adamczyka jako
świadka.
Zaledwie kilka dni przed podpisaniem pełnego świętego oburzenia
listu do "NIE" ta sama Wojskowa Izba Lekarska uznała błędy lekarskie
eksordynatora J. i dr. K. popełnione w opisanym w naszym artykule
przypadku Edwarda K., który zmarł, i skazała obu panów w drugiej
instancji na karę upomnienia. Rodzina zmarłego domagała się
wprawdzie odebrania lekarzom uprawnień zawodowych, ale sam fakt
stwierdzenia winy ma przecież znaczenie największe.
6. Rzecznik Mleczak pisze, że oddział ratunkowy powstanie w tym roku
i że szef MON zatwierdził jego powstanie. To bardzo ciekawe
bowiem
na papierze ten oddział istnieje od dość dawna. Posiada nawet
personel.
7. Szpitale wojskowe działają obecnie na niemal takich samych
podstawach finansowych jak cywilne. System ten krytykujemy w
artykule, bo uważamy za bezsensowny.
Ma on się nijak do potrzeb medycyny wojennej (wymagającej dużej
liczby rezerwowych, wolnych łóżek, leków itp.) oraz nader
kosztownego szkolenia lekarzy do warunków wojennych. Tłumaczenie,
jakim oświecał nas gen. Adamczyk, że "lekarze ćwiczą na oddziałach",
jest straszne i śmieszne zarazem. Lekarze wojskowi powinni ćwiczyć
na poligonach.
I to często. Tak jak we wszystkich armiach NATO, ale nie u nas.
Obecny system wojskowego lecznictwa nastawiony jest przede wszystkim
na leczenie rzeszy wojskowych emerytów, rodzin oficerów i w coraz
większym stopniu cywilów z ulicy. Uzasadniona więc byłaby likwidacja
wojskowej służby zdrowia i przemienienie jej w cywilną, przy
jednoczesnym utworzeniu oddziałów prawdziwie "wojennych".
Obecnie panujący system powoduje bowiem m.in., że:

Niejasne są zasady przyjęć do szpitala
o przyjęciu pacjenta
spoza wojska decyduje komendant, co stwarza pokusy korupcyjne.

Równie niejasny jest rozkład odpowiedzialności
szpital podlega
MON, a nie samorządowi, a jego szef i znaczna część personelu to
wojskowi. Ludzie podlegli sobie na zupełnie innych zasadach i
korzystający ze specjalnych przywilejów (choćby emerytalnych). W
cywilnej służbie dyrektora szpitala powołuje zarząd województwa, a
więc władza demokratycznie wybrana, w wojskowej
nie.

Ewentualne śledztwa w sprawie błędów lekarskich prowadzi
prokuratura wojskowa. Wszystko to odbywa się w niezwykle wąskim
gronie ludzi powiązanych wzajemnymi zależnościami. Dość powiedzieć,
że prokuratorzy wojskowi prowadzący sprawę jedynego w regionie
szpitala są jednocześnie jako oficerowie jego potencjalnymi lub
rzeczywistymi pacjentami. I to wraz z rodzinami. W lecznictwie
cywilnym nie byłoby takich problemów.

W obecnym systemie niepotrzebnie dubluje się cywilną służbę
zdrowia. Budowa nowego oddziału kardiochirurgii we Wrocławiu jest
znacznie droższa od doposażenia istniejących już i cieszących się
renomą wrocławskich ośrodków kardiochirurgii związanych z Akademią
Medyczną.
8. Izba jest zdania, że skoro dr Kuśnierz dopiero po zwolnieniu go z
pra-cy zaczął zwalczać pijaństwo przełożonych "w jakiejś mierze
odbiera to wiarygodność jego intencjom". Stosując takie kryteria
Izba stwarza błędne koło. Kto czynnie zagraża interesom przełożonych
i kolegów niemal zawsze, pod takim lub innym pretekstem, będzie się
musiał pożegnać z pracą. Ale gdy go wyleją
zdaniem Izby
jego
oskarżenia mają mniejszą wiarygodność. Rozumując w taki sposób Izba
zawsze w praktyce zwalczać będzie musiała tych, którzy piętnują zło,
nie
zaś tych, którzy je popełniają. Deklarując nieufność wobec
oskarżycieli podważa też Izba sens swego własnego istnienia.
9. Wojskowa Izba Lekarska jest zdania, że gen. dr Janusz Adamczyk
nie objął swego stanowiska po znajomości, ponieważ w wojsku
obowiązują i są przestrzegane stosowne reguły awansowania.
Zapewniamy, że istnienie reguł i procedur nie wyklucza kumoterstwa,
więc całe to rozumowanie jest błędne. Przy tym Izba w ogóle nie jest
powołana do orzekania, czy minister obrony trafnie obsadza szefów
służb. Politykę personalną ministra oceniać może Sejm, jego Komisja
Obrony, pod-legła parlamentowi NIK, ale nie Wojskowa Izba Lekarska.
Także z tego powodu, że minister Szmajdziński nie jest lekarzem.
Autor : Redakcja




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Psy kroją fury cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Planty i palanty
Oto krótka historia o kilku biznesmenach z głową na karku, którzy
urodzili się w chorym kraju, gdzie prywatne interesy ludzi
rządzących są na pierwszym miejscu, los jednostki jest gówno warty i
zależny od widzimisię skorumpowanej elity przy żłobie.
Obskurna, brudna kamienica w Krakowie przy ul. Długiej nieopodal
kleparza
miejskiego targowiska, cofnięta względem innych kamienic
o jakieś dwadzieścia metrów, na których znajduje się parking
samochodowy. Smętnie zwisające reklamy oraz przygnębiająca atmosfera
nie zapraszają zbytnio do odwiedzin.
Na parterze domu mieści się szereg stoisk handlowych, które może i
nie lśnią jak hipermarkety, jednak przystępna cena i uprzejmi
sprzedawcy sprawiają, że część klientów tu wraca.
Od ponad dziesięciu lat budynkiem dysponowała firma ARPIS S.A.
wynajmując lokale użytkowe. Najemcy rozkręcili swój biznes uczciwie,
od zera. Zamiast wegetować na garnuszku państwa, wzięli swój los we
własne ręce ufając swojemu szczęściu i nie oglądając się na pomoc,
ponieważ mieli swój honor. Chcieli tylko utrzymać siebie i swoje
rodziny. Nie marzyli o luksusach, ale nie wiedzieli też o
przeszkodach, jakie ich czekają...
Chętni na darmochę
1 lipca 2000 r. Zarząd Budynków Komunalnych w Krakowie przejął
nieruchomość i szybko zorganizował przetarg na halę o powierzchni
600 mkw. Nie było chętnego. Kupcy nie zdążyli się zorganizować
(przetarg obejmował całą halę) oraz nie stać ich było na wysokie
wadium. Również nikt z zewnątrz nie był zainteresowany. 10
października 2000 r. ZBK nakazał wszystkim handlowcom opuścić
zajmowane stanowiska do 31 października 2000 r. Wszystko byłoby w
porządku, gdyby nie jeden fakt: Gmina Miasta Kraków nie wykazała
uprawnień do budynku. W jednym z pism wyjaśniających od prezydenta
miasta dowodem, jakoby gminie służyło prawo zarządu tą
nieruchomością, jest protokół zdawczo-odbiorczy. Kompletna bzdura.
Protokół taki to jedynie potwierdzenie czynności przekazania
obiektu. Skoro ARPIS S.A. nie miała prawa własności ani zarządu, to
jest logiczne, że gmina w oparciu o ten protokół nie mogła takich
praw nabyć. Prawo własności do tej nieruchomości objętej wykazem
hipotecznym posiada Firma Hartwig S.A. Poznań
nieznana z adresu
siedziby. Zresztą pisma te pełne są i innych bzdur, powołują się na
przepisy i uchwały, które nie mają zastosowania (np. uchwała nr
609/97 dotyczy lokali użytkowych, natomiast pozwani zajmują jedynie
powierzchnię handlową. Stosownie do art. 2 ustawy o własności lokali
z 24.06.1994 r.
lokal musi być wyodrębniony trwałymi ścianami.
Uchwała nr 1033/2000 i uchwała 609/97, do której się odwołuje, nie
mają zastosowania, ponieważ gmina nie ma tytułu prawnego do
przedmiotowej nieruchomości itd.). Jedynym celem tych pism jest
zmącenie w głowie i odwrócenie uwagi od ciekawszych rzeczy, które
ktoś mógłby wywęszyć.
ZBK nie zrażony jednak przekazuje zarządzanie nad budynkiem firmie
"Administrator" Sp. z o.o., która od razu zabiera się do dzieła.
Miasto dyma frajera
Zbigniew W.
właściciel jednego z dwudziestu sześciu stoisk,
dotychczas żył spokojnie martwiąc się jedynie spadkiem liczby
kupujących, teraz ma zszarpane nerwy i nie śpi po nocach. Zajmuje
stoisko handlowe o powierzchni prawie 90 mkw. Spółka "Administrator"
przeprowadziła własne pomiary, z których wyszło mu ponad 145 mkw.
Czyż to nie cudowne rozmnożenie? Zbigniewa W. obciążono opłatą za
bezumowne korzystanie wg stawki w wysokości 53,92 zł/mkw, co stanowi
200 proc. dotychczasowej stawki, oraz wszczęto sprawę o eksmisję. Co
ciekawe, od ponad roku obok są wolne powierzchnie handlowe, na które
nie ma chętnych
jednak w uzasadnieniu pozwu o eksmisję
"Administrator" Sp. z o.o. podaje kolejkę potencjalnych klientów
gotowych wynająć ten lokal.
Zbigniew nie poddaje się
wnosi do sądu o przyznanie depozytu, na
który co miesiąc wpłacać będzie pieniądze tytułem należności za
korzystanie z lokalu. Sąd Rejonowy dla Krakowa Śródmieścia
postanawia zezwolić mu na składanie opłat pisząc w uzasadnieniu:
Gmina Miasta Krakowa nie wykazała uprawnień do budynku a właściciel
nie jest znany z adresu. Teraz czeka go jeszcze sprawa o eksmisję.
Zarobione pieniądze zamiast przeznaczyć na inwestycję i rozwój
swojej małej firmy
wydaje na prawników.
Z nami nie wygracie
Roman T. wygrał już sprawę o eksmisję z "Administratorem". Sąd
przyznał mu rację, ponieważ gmina nie ma żadnego prawa do tego
budynku, nie cieszył się jednak zbyt długo ze zwycięstwa. Już
miesiąc później pocztą dostał kolejną "Notę księgową" obciążającą go
za bezumowne użytkowanie lokalu tym razem od PUM "Stare Miasto" Sp.
z o.o.
nowa rozprawa sądowa tuż, tuż, miasto przez cały czas
obciąża go astronomicznymi kwotami, które wraz z odsetkami
przekroczyły już sześciocyfrową liczbę. Roman, aby wygrać, musiał
zatrudnić adwokata. Pierwsza rozprawa kosztowała go ponad 6000 zł.
Teraz czeka go następna.
Miasto wybrało taktykę na zmęczenie. Co z tego, że przegrywa, a
koszty procesu płacone są z kasy miasta, którą można by przeznaczyć
na pilniejsze potrzeby?
Roman trzyma się twardo. Pomału jednak zaczyna wątpić w sens
wiecznej walki z wiatrakami
utrzymuje trzy bezrobotne osoby w
swojej rodzinie, mieszka w bloku spółdzielczym, nie ma samochodu,
przez te wszystkie lata dorobił się jedynie garba. Zastanawia się
nad likwidacją interesu. Jego przelicznik jest prosty:

comiesięczne wpłaty na depozyt plus gaża adwokata, plus znaczny
spadek kupujących równa się minus, a muszę jeszcze z czegoś żyć

mówi beznamiętnie wzdychając co jakiś czas. Wygląda jak zmęczona,
wypalona kukła. Jak bezrobotni w kolejce przed urzędem pracy
bez
szansy na polepszenie swojego bytu, skazani na wegetację.
Tak właśnie wygląda mały biznes w Polsce
zduszony w zarodku w imię
partykularnych, podłych interesów.
Małe wałki
Nie wiadomo, dlaczego gmina z takim uporem działa na własną szkodę,
chcąc pozbyć się dotychczasowych najemców. Wszak chętnych na to
miejsce nie ma, choć
jak chodzą słuchy
puste powierzchnie
handlowe oferowane są po 6 zł/mkw. Dotychczasowi najemcy gotowi byli
płacić po 26 zł/mkw, dlaczego więc ich przepędzają? Zwykła zawiść,
czy też nikt nie posmarował, gdzie potrzeba?
A może chodzi o teren w atrakcyjnym miejscu Krakowa? Czy to zbieg
okoliczności, że tuż obok, dosłownie za ścianą, na wąskiej parceli,
rośnie rozległe centrum handlowo-biurowe, którego budowa ostatnio
stanęła w miejscu?
Gmina zamiast pomagać przedsiębiorcom wyciska ich jak cytrynę, a
następnie wyrzuca do kosza. A przecież to oni utrzymują tłuste
dupska urzędników regularnie i terminowo płacąc przez lata wszystkie
podatki oraz ubezpieczenia, pokornie godząc się na coraz wyższe
stawki, coraz bardziej skomplikowane i głupie przepisy utrudniające
ich pracę. Teraz zostali wciągnięci w tryby ogromnej machiny bez
najmniejszych szans obrony przed ludźmi postawionymi wyżej niż oni

ludźmi, którzy wykorzystują swoje stanowiska do kręcenia własnych
lodów. W oczach kupców widać strach, zdeterminowanie i bezsilną
złość, są gotowi na wszystko. Takich jak oni są tysiące, miliony...
Może naród Polski jest głupi
ale w końcu wyczerpie się jego
cierpliwość.
PS Imiona osób zostały zmienione.
Autor : Piotr Pasternak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mafia w marynarce
Tekst poświęcam pożytkom płynącym z istnienia nad Wisłą
zorganizowanych grup przestępczych mających układy z władzą. Pożytki
odnoszą nie tylko matki, żony i kochanki mafiosów, ale też polscy
podatnicy, ministrowie Kołodko i Szmajdziński, a nawet pani Temida.
Latem tego roku służby prasowe Marynarki Wojennej, dowodzonej przez
trzygwiazdkowego admirała Ryszarda Łukasika, wydaliły informacje, że
w Marynarce kradli. Otóż w porcie Hel dogadało się paru ważnych
oficerów. Panowie doszli do wniosku, że na podbicie Szwecji i łupy
wojenne się nie zanosi, oficerskie pensje chude, a żyć trzeba. Na
pytanie "na czym może zarobić żołnierz z twierdzy Hel w czasie
pokoju?" dość szybko znaleźli odpowiedź.
Bezsenność admirała
Okręt wojenny trudno ukraść, jeszcze trudniej sprzedać. Łatwiej jest
z częściami do okrętu.
Tyle że do odkręcenia i wywiezienia turbiny czy innego drobiazgu o
wymiarach małego słonia trzeba mechaników i ciężarówki. Kradzież na
pewno zostanie zauważona, po porcie zacznie się snuć żandarmeria.
Fuj.
Lepiej kraść w wyobraźni, przekładając papiery, zamiast części.
Okręt melduje właściwej Komendzie Portu Wojennego, że oto zepsuła
się konkretna część. Akceptuje to właściwy oddział zaopatrywania
okrętów, który wydaje asygnatę do Centralnej Składnicy Marynarki
Wojennej. Część przesyła się w dół, tyle że zamiast na okręt, trafia
ona do pośrednika. Operacja jest starannie przykryta dokumentami.
Rzekomo zużytą część komisyjnie spisuje się ze stanu okrętu. Nie ma
mowy, żeby jakakolwiek kontrola odkryła kradzież.
A jednak na Helu sprawa się rypła. Jak się rzekło, zasługi
przypisały sobie służby admirała Łukasika. Gładko łyknęły to media.
Wiewióry doniosły nam, że mimo wszystko admirał sypia źle. Sen
spędza mu z powiek obawa, że "NIE" dogrzebie się drugiego dna
aferki. Ponieważ najgorsza jest niepewność, częściowo spełniamy
admiralskie oczekiwania.
NIK-owiec po podstawówce
Podczas włóczęgi po Helu i okolicach posłuchaliśmy tu i ówdzie.
Najważniejsze, czego dowiedzieliśmy się, to to, że helskiej afery
nie wykrył pan admirał. Pierwsza była mafia. Pieniądze były za duże,
żeby umknęły uwadze tych biznesmenów. Nie zamierzali lecieć do
służb, ale uszczknąć coś z rzeki szmalu, przelewającej się z budżetu
do prywatnych kieszeni kilkudziesięciu oficerów.
Nawet początkujący gangster wie, że opłacalność szantażu jest tym
większa, im więcej szantażowany ma do stracenia. Żeby ocenić, ile ma
do stracenia komandor Henryk W., szef oddziału zaopatrywania
okrętów, trzeba było zebrać troszkę informacji o jego lewych
zarobkach. Ludzie z miasta szybko odkryli, że najbardziej
zorientowany jest w tych sprawach Alfred O., były chorąży Marynarki
Wojennej, wspólas pana komandora. Alfred O. współpracował z dwoma
firmami, które nabywały kradzione części.
Alfred O. zaakceptował nowych partnerów. Tym bardziej że jako ludzie
taktowni nie chcieli ogołocić oficerów ze wszystkiego. Swoje
milczenie wycenili na 400 tys. zł. Takich pieniędzy zażądał od
komandora Henryka W. pewien gentleman, nazwijmy go Pawłem S.
Polecenia wydawał mu Alfred O. oraz "inni ludzie". Paweł S., którego
brat został skazany za przynależność do zorganizowanej grupy
zbrojnej, woli zjeść żywego jeża, niż wymienić ich nazwiska.
W grudniu ub.r. tenże Paweł S. zatelefonował na komórkę komandora i
przedstawił się jako kontroler Najwyższej Izby Kontroli. "Czterysta
tysiączków albo upublicznimy kwity"
zapowiedział. Paweł S.,
którego w trosce o wiarygodność zleceniodawcy wyposażyli w piękną
plakietkę "NIK", ma wykształcenie podstawowe. Od lat wykonuje różne
drobne zlecenia dla przyjaciół. Proszą, aby kogoś nastraszyć albo
wybić mu szyby w samochodzie, albo podpalić chałupę. W zależności od
skomplikowania roboty wynagrodzenie wynosi od kilkuset do 10 tys.
zł.
Zalegalizowana łapówka
Komandor Henryk W. miał na sumieniu nie tylko kradzież okrętowych
części. W imieniu armii współpracował z grubo ponad dwustu firmami i
podobno zdarzało mu się żądać od nich wziątek za pomyślne
załatwienie różnych spraw. Zdarzali się mało eleganccy kontrahenci.
Na przykład firma X, od której w zamian za przyjęcie jej oferty
chciał 60 tys. zł, dała tylko 55 tys. zł. Zamiast w kopercie,
przekazała gotówkę na prywatne konto komandora. Zamiast w całości, w
dwóch ratach. Jakby mało było tej bezczelności, wykazała wydatek w
oficjalnej dokumentacji finansowej i na początku br. przysłała
komandorowi PIT!
Komandor nie gryzł się ofertą mafii w samotności. Wiemy od naszych
informatorów, że razem ze wspólnikami zastanawiał się, co z nią
zrobić. Ponoć co nieco bąknęli przełożonym. Radzili, radzili, aż
uradzili. Postanowili nie ruszać kanapki, a równocześnie ją zjeść,
tj. oględnie powiadomić policję o szantażu i współpracować z
szantażystami.
Kurs na przechytrzenie wszystkich zakończył się na mieliźnie, bo psy
z policji zorientowały się, że panowie oficerowie grają na dwie
strony. Z urażonej ambicji rzetelnie wzięli się do roboty. Dołączyły
Wojskowe Służby Informacyjne. Mimo to Henryk W. zdążył
rzecz jasna
bez porozumienia z policją
przekazać Pawłowi S. 140 tys. zł.
Chłopak dostał swoją działkę, a po reszcie szmalu słuch zaginął.
Paweł S. za żadne skarby nie powie, gdzie. Organa ścigania nie
występują i nie zamierzają występować przeciwko "ludziom z miasta",
ponieważ Henryk W. nie czuje się poszkodowany i zaprzecza, jakoby
kiedykolwiek dawał komukolwiek taką górę pieniędzy.
Sprawę przeciwko komandorowi Henrykowi W. i innym prowadzi bydgoski
oddział Prokuratury Garnizonowej w Poznaniu. Chociaż przedmiotem
analizy są jedynie dwa ostatnie lata działalności jednego portu,
udowodniono przekręty na ponad 3 mln zł. W kierowanym przez Henryka
W. oddziale zaopatrywania okrętów tylko jedna osoba jest czysta. Na
razie przedstawiono zarzuty jedenastu wojskowym, ale śledztwo w
toku. Z naszych informacji wynika, że swoje miejsce w akcie
oskarżenia będzie miało jeszcze
kilkunastu innych.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Star car
Polacy są mądrzy i utalentowani. Dlaczego więc w Polsce nie
wykombinowano lokomotywy, telefonu, patefonu, wibratora i
modulatora?
Przystępnie to wyjaśniamy.
Raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego z 1990 r. zalecał
rządowi polskiemu zaprzestanie badań naukowych w dyscyplinach
podsta-wowych oraz likwidację instytutów naukowych jako jednostek
budżetowych. Gdyby wicepremier Balcerowicz zastosował się wówczas do
tych zaleceń, zaoszczędziłby młodym naukowcom wielu gorzkich
rozczarowań.
Dwa lata temu American Mars Society
prywatna organizacja
rekrutująca się z pracowników Amerykańskiej Agencji Kosmicznej
(NASA) i Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA), działająca legalnie
w 30 krajach świata
ogłosiła konkurs na opracowanie konstrukcji
pojazdu załogowego dla misji na Marsa. Wśród 22 projektów, które
załapały się do finału, był projekt 16-osobowego zespołu pracowników
naukowych Instytutu Konstrukcji i Eksploatacji Maszyn Politechniki
Wrocławskiej. Finał zresztą nie był do końca etyczny. Pierwsze trzy
projekty dostały pieniądze
pozostałe nie. Rzecz w tym, że
członkowie komisji oceniającej byli zarazem członkami zespołów,
które startowały w przetargu i go wygrały.
Polacy dostali jeno laurkę i wolną rękę na budowę marsjańskiego
wehikułu. Mimo wszystko zaszczyt kopnął ich wielki. Choćby jednak
wykombinowali najlepszą brykę na Marsa, to i tak bez amerykańskiej
rakiety tam nie polecą. Kosztem 50 000 zł z żywic
światłoutwardzalnych powstała makieta automobilu, która jest zielona
jak niedojrzała sałata, fotele ma niebieskie, światełka białe, a
szyby przezroczyste. Po prostu paradne obrzydlistwo, ale za to na
Marsie ze wszech miar funkcjonalne i adekwatne do wymogów
marsjańskiego prawa o ruchu drogowym. Do kompletu Polacy z Wrocłwia
wymyślili też białą wstrząsoodporną skrzyneczkę na to cacko, żeby
się samochodzik nie kurzył i nie stłukł w transporcie.
Na początku zwrócili się do Polskich Linii Lotniczych, żeby im
zafundowały przelot do Toronto w celu prezentacji inżynierskiego
mistrzostwa intelektu. Wszak na tych trasach polskie Boeingi latają
z pustymi fotelami
kombinowali naukowcy. Inżynierowie z LOT
wypięli się na Marsjan. Ulgi i darmochy mają dla dygnitarzy, a nie
dla wynalazców. Prototypik poleciał więc na finały pocztą kurierską
bez konstruktorów. Amerykanie pochylili się nad modelikiem i kazali
pracować dalej nad prototypem w wersji analogowej
tak, by się go
na ziemi dało testować.
Na tym etapie pozwoliło to zarobić dziennikarzom, którzy nakręcili,
nagrali lub napisali 60 różnego rodzaju publikacji, natomiast
konstruktorzy wciąż mają z tego figę. Przy okazji niedźwiedzią
przysługę oddał inżynierom Janusz Weiss. Zaprosił ich do
telewizyjnego "Polak potrafi", ale z 120 minut nagrania dziennikarze
wybrali tylko te momenty, w których wspominano o sławojce w
marsjańskim powozie. Tym samym telewizja omal nie zamordowała
projektu wszem go wyszydzając. Konstruktorzy zareagowali ostrym
pismem i Janusz Weiss z błazenady zrezygnował.
Pogorszyło to jednak sytuację generalną projektu, gdyż sponsorzy
deklarujący konkretną forsę nagle się zmyli; tłumaczą się trudną
sytuacją gospodarczą na Ziemi. W sukurs przyszła naukowcom jedynie
Agencja Mienia Wojskowego darując zdemobilizowaną ciężarówkę Star.
Inżynierowie poszli na kompromis z marzeniami. Zrezygnowali z
hermetycznej konstrukcji nadwozia. Napęd elektryczny silnikiem na
każde z kół zastąpili podarowaną istniejącą w ciężarówce jednostką
napędową Diesla. Zrzekli się układów regeneracji wody i powietrza.
Generatory strontowe zastąpili spalinowymi wytwornicami prądu. Nie
będzie też autentycznych manipulatorów, a płytę podłogową wykona się
ze sklejki.
Tym samym pojazd marsjański stał się trochę jak wóz cygański, ale
300 000 zł na jego powstanie
to kwota bardziej zrozumiała dla decydentów i sponsorów.
Dzięki tej transformacji doniosłość prac wrocławskiego instytutu
pojął łaskawie tylko pan prezydent Kwaśniewski, który z całej siły
obiecał objąć konstruktorów honorowym patronatem, na co przesłano im
skromny glejt.
O co w tej pozornej parodii chodzi? Ogłaszając konkurs Amerykanie
mieli pewność, że wybudowanie marsjańskiego wehikułu, którego
wartość porównywana jest z kosztami budowy atomowej łodzi podwodnej,
czyli 3 mld dolarów, jest poza Ameryką niemożliwe. W sytuacji gdy
polski projekt ma poparcie głowy państwa, sądzono, że w końcu jakiś
Niemczycki, jeżeli nie będzie miał migreny, Gudzowaty, jeżeli nie
będzie cierpiał na zęby, lub ktoś z Partii Polsatu Solorza wyskrobie
głupie 3 duże bańki
choćby dla splendoru i prestiżu. Tym samym
Amerykanie ugotują kosztowną zupę na nic nie wartym gwoździu
zyskując oryginalny projekt i kilkanaście sprytnych głów, które
niebawem pewnie dostaną propozycję stypendiów na amerykańskich
uczelniach.
Tak samo USA postępują zresztą od dziesięcioleci. Wyssali
hitlerowskiego geniusza od rakiet Wernera von Brauna, który wymyślił
im rakiety nośne dla programu Apollo. Na podobnych zasadach złowili
polskiego profesora Mieczysława Bekkera, konstruktora, który
następnie wymyślił kultowe pojazdy księżycowe dla misji Apollo 15,
16 i 17. Nam natomiast pozostanie jakiś kawałek dumy i chwały oraz
pożytek dla ludzkości taki, że uczeni w Polsce zamiast handlować
gazetami na dworcu lub myć automatycznie samochody
robią to, co
jest ich prawdziwym powołaniem.
Tak budowana jest prawdziwa wielkość Ameryki. Zrobić z gówna prezent
i żeby od niego wszyscy stali się naprawdę szczęśliwi.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Radiolenie
Na 15 października 2003 r. w Krakowie na trzecią po południu
nieokreślona grupa osób zaplanowała demonstrację przed budynkiem
Małopolskiego Oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Demonstranci
mieli protestować przeciwko kolejkom do lekarza specjalisty i żądać
zwrotu składek na ubezpieczenie zdrowotne.
O ósmej w serwisie informacyjnym radia RMF FM podano informację, że
przed siedzibą NFZ właśnie zbierają się pierwsi demonstranci. Red.
Marek Balawajder "na żywo" relacjonował przebieg wydarzeń, m.in.
rozmawiając z protestującymi. Ponieważ nikt z Zarządu Małopolskiego
NFZ nie wyszedł do demonstrantów, redaktor sforsował drzwi do
gabinetu rzeczniczki NFZ i poprosił ją o wypowiedź.
Sprawa nie byłaby warta wzmianki, gdyby nie to, że w chwili
dramatycznej relacji radiowej przed budynkiem małopolskiego NFZ nic
się nie działo, a Balawajder siedział przy biurku w redakcji, kilka
kilometrów dalej, pełniąc obowiązki wydawcy. Wypowiedzi rzekomych
demonstrantów oraz rzeczniczki zostały nagrane dzień wcześniej.
Na stronie internetowej radia RMF FM ukazała się ta sama informacja
opatrzona efektownym zdjęciem tłumu. Zdjęcie zrobiono w innym czasie
i w innym miejscu.
RMF
Radio, Muzyka, Fikcja?
Autor : A.N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Toga podbita pismakami
Bezpieczniej uderzyć w prezydenta RP niż w szeregowego prokuratora.
Prezydent sędziemu nie kolega.
Wypadek
29 grudnia 1998 r. na skrzyżowaniu w Gizałkach wyjeżdżający z drogi
podporządkowanej Peugeot 106 rąbnął w jadące drogą główną Mitsubishi
Carisma. W wypadku zginął pasażer Peugeota. Kierowca i drugi
pasażer, z zawodu ksiądz, zostali ciężko ranni. Policja z Pleszewa
nie miała wątpliwości: winien jest kierujący Peugeotem Kazimierz Z.,
który zignorował znak STOP i wymusił pierwszeństwo przejazdu. Sprawę
wziął w swoje ręce prokurator rejonowy w Pleszewie Aleksander
Głuchow.
Śledztwo
Po wielu miesiącach skandalicznie prowadzonego śledztwa, którego
opis zająłby nam pół numeru, prokurator Głuchow umorzył postępowanie
przeciw Kazimierzowi Z. Według niego Z. nie naruszył żadnych zasad
ruchu drogowego, a bezpośrednią i jedyną przyczyną wypadku była
ogromna szybkość samochodu Mitsubishi. Jedynym podejrzanym został
kierowca Mitsubishi, Dariusz K.
Widząc, że organ państwowy bredzi od rzeczy, Dariusz K. poprosił o
opinię eksperta z tygodnika "Motor", Zbigniewa Drexlera. Ten zaś
napisał artykuł "Pogratulować bezczelności"
fachową analizę z
konkluzją: Gdyby prokurator A. Głuchow kierował się nawet szczątkową
dozą przyzwoitości (o etyce zawodowej nie można tu wspominać), to
Kazimierza Z. uznałby choć za współsprawcę wypadku. Redaktor
naczelny Paweł Kasprzycki dodał komentarz: Pan prokurator Andrzej
Głuchow winien być z hukiem wywalony z roboty z dożywotnim zakazem
zajmowania się czymkolwiek, co jest związane z prawem. Śmiertelnie
bowiem to prawo obraża i lekceważy.
Mocno powiedziane, ale właśnie dzięki tym publikacjom zabrano sprawę
Głuchowowi. Prokurator apelacyjny w Łodzi Jacek Szafnicki i dr
Kazimierz Krasny z Prokuratury Krajowej poinformowali redakcję, że
wszczęto przeciw niemu postępowanie dyscyplinarne. Dr Krasny był
nawet uprzejmy podziękować redakcji "Motoru" za artykuły.
Przekazane prokuraturze w Ostrowie Wlkp. śledztwo wkroczyło na inne
tory: Dariusz K. został oczyszczony z zarzutów, Kazimierz Z.
doczekał się aktu oskarżenia. 5 listopada 2002 r. Sąd Okręgowy w
Kaliszu prawomocnym wyrokiem orzekł wobec niego dwa lata pozbawienia
wolności w zawieszeniu na trzy i 6 tys. zł grzywny.

Widocznie musiałem się pomylić
wyznał nam beztrosko pan Głuchow
w rozmowie telefonicznej.
Pomówienie nr 1
Jakże zdumiał się Zbigniew Drexler, gdy Aleksander Głuchow wytoczył
mu sprawę karną o pomówienie! Proces toczył się przed Sądem
Rejonowym w Koninie. Ta sprawa nie dotyczy tego, czy moja decyzja
była prawidłowa, czy nie, bo to powinien pan Drexler zostawić moim
przełożonym
oświadczył oskarżyciel prywatny Głuchow. Śmiało można
to nazwać doktryną Głuchowa: funkcjonariusza publicznego mogą
oceniać tylko jego przełożeni, pismakom od tego wara.
Tym tropem poszedł sąd nie próbując ustalić, czy zarzuty Drexlera
były uzasadnione. Najważniejsze okazało się ostatnie zdanie
artykułu: Czuję, że w tej sprawie działają jakieś układy. Istnienia
układów w Pleszewie ekspert z Warszawy nie mógł udowodnić. Ani tego,
co czuje. Głuchow zaś zaprzysiągł, że nie zna osobiście Kazimierza
Z. ani jego rodziny. To wystarczyło, by skazać Zbigniewa Drexlera na
1000 zł grzywny i 5 tys. zł nawiązki dla oskarżyciela prywatnego.
W wyniku apelacji Sąd Okręgowy w Poznaniu warunkowo umorzył
postępowanie karne wobec Drexlera na okres roku, orzeczone zaś
wcześniej kary finansowe zamienił na 700 zł na rzecz schroniska dla
bezdomnych zwierząt w Koninie. Głuchow nie odpuścił: w powództwie
cywilnym zażądał od Drexlera i Kasprzyckiego 30 tys. zł. Naczelny
"Motoru" nie doczekał jednak wyroku
zginął w wypadku samochodowym.
Sic!
Krajan won
W grudniu 1999 r. sprawą zajęła się prasa lokalna. Jakub Banasiak i
Grzegorz Jurek napisali w "Gazecie Poznańskiej": "Pleszewski
prokurator podejrzewany o stronniczość i łamanie prawa. Czy minister
Suchocka odwoła swego krajana?". Wkrótce Suchocka odwołała Głuchowa
z funkcji prokuratora rejonowego, co jednak nie uchroniło Banasiaka
i Jurka przed procesem o pomówienie.
W artykule wykorzystali informacje od pleszewskiej policji,
prokuratora okręgowego w Łodzi Bogdana Stelmacha, prokuratora
apelacyjnego Jacka Szafnickiego, rzecznika Ministerstwa
Sprawiedliwości Barbary Mąkosy-Stempkowskiej, ofiary wypadku
Dariusza K. oraz głównego bohatera Aleksandra Głuchowa. Cytowali
prokuratora Szafnickiego: Unieważniliśmy decyzję Głuchowa. Nie była
ona zgodna z prawem i z zasadami logicznego myślenia. Koniński sąd
wytknął im jednak, że pominęli sprawcę wypadku Kazimierza Z., a w
dodatku gadali przez telefon, zamiast czytać akta. Ośmielili się też
napisać, iż Głuchow jest podejrzewany o stronniczość, choć nie są to
słowa żadnego nadprokuratora, tylko własny wniosek autorów
czyli
przestępcze pomówienie. Kara: po 5 tys. zł grzywny i 5 tys. nawiązki
dla Głuchowa od obu przestępców. Kara musi być surowa, gdyż "wina i
społeczna szkodliwość czynu oskarżonych były znaczne". W
przeciwieństwie do nieszkodliwej pomyłki pana prokuratora.
Perełki z uzasadnienia wyroku: Trudno przyjąć, że krytyka była
konieczna, skoro miesiąc przed opublikowaniem spornego artykułu
Prokuratura Okręgowa w Kaliszu uchyliła postanowienie (Głuchowa

przyp. D.Z.). Albo: Nie można przyjąć domniemania, że wszyscy, do
których dziennikarz się zwraca, informują go w sposób zgodny z
prawdą. Zapamiętamy to pouczenie
zwracając się do prokuratorów
wyższego szczebla czy rzecznika ministra, będziemy ich z góry
podejrzewać o matactwo.
Banasiak i Jurek złożyli apelację, dołączając do niej wykaz zdań z
ich artykułu: prawdziwe, prawdziwe itd.
Ciąg przestępstw
Trzy artykuły ma na sumieniu Mariusz Kurzajczyk z "Ziemi Kaliskiej".
Cytował on biegłych, świadków, publicystów "Motoru" oraz zastępcę
prokuratora okręgowego Zbigniewa Szymoniaka: "Uznaliśmy, że
postępowanie prowadzone w Pleszewie nie daje gwarancji prawidłowego
załatwienia tej sprawy. Dla nas było oczywiste, że nie szło ono we
właściwym kierunku. Oceniliśmy to jako brak obiektywizmu". Karalnym
pomówieniem okazało się zdanie: "Aleksander Głuchow udowodnił, że
potrafi odwracać kota ogonem i wybiórczo korzystać z dowodów i
ekspertyz, nawet jeśli śledztwo dotyczy śmierci człowieka na
drodze". Wyrok: 1000 zł grzywny i 5 tys. zł nawiązki.
Następny był Janusz Jaros z "Gazety Wielkopolskiej", dodatku do
"Wyborczej". Jego tekst pt. "Nielogiczny prokurator" to rzeczowa
relacja naszpikowana cytatami z "Motoru" i wypowiedziami rzeczników
prokuratury. W drugim artykule Jaros wypomniał Głuchowowi wlokące
się latami śledztwo w sprawie pobicia Cyganki przez radnego z
Pleszewa.
Autor pamięta, że sędzia był dość bierny; na sali sądowej królował
oskarżyciel prywatny Głuchow, z zawodu prokurator.

Podszedł do mnie sędzia i powiedział, że w moim interesie będzie,
jeżeli zgodzę się na ugodę, bo w innych podobnych sprawach Głuchow
wygrywa i zasądzane są kary po 5 tys. zł. Powiedział, że dzięki temu
uniknę wpisania do rejestru skazanych. Z naiwności przystałem na
propozycję sędziego. Podpisaliśmy ugodę i opiewa ona na 3600 zł plus
sprostowanie w "Wyborczej" na mój koszt
opowiada Janusz Jaros. Jak
się wydaje, takie pozaprocesowe wpływanie przez sąd na stojącego
przed nim człowieka nie jest przewidziane w prawie.
Karina Pińczewska z "Życia Pleszewa" ma na koncie "ciąg
przestępstw", czyli dwa artykuły. Oba wiernie streszczają wypowiedzi
rzecznika Prokuratury Okręgowej Janusza Walczaka. Od siebie red.
Pińczewska dodała tylko tyle, że zarzucono Głuchowowi stronniczość.
Święta prawda: zarzucili mu to pokrzywdzona Bożena S., ekspert
motoryzacyjny Drexler, a nawet oberprokurator Szymoniak!... Wyrok za
pomówienie: 1000 zł grzywny i 5 tys. nawiązki dla Głuchowa. Jest
apelacja.
Prokurator-windykator
Sąd w Koninie ukarał wszystkich hurtem, jak z automatu, nie widząc
istotnych różnic w dziennikarskich relacjach. O ile np. Kurzajczyk
rzeczywiście wypowiadał się dość swobodnie, o tyle Jurek i Banasiak
ściśle trzymali się faktów. Jeżeli za takie teksty dziennikarz w III
RP ma być karany, to pozostaje tylko szukać azylu u Łukaszenki.
Gdyby nie apelacje, Głuchow skasowałby od wszystkich 28 600 zł.
Jak opowiada Janusz Jaros, oskarżyciel prywatny nadużywa stanowiska
prokuratora, odwiedzając redakcję "7 dni Kalisza", z którą Jaros
teraz współpracuje, i naciskając naczelnego, by potrącał mu z
wierszówki zasądzoną nawiązkę. Aleksander Głuchow tłumaczy, że na
prośbę Kurzajczyka i Jarosa zgodził się na przekazanie mu kasy w
ratach; w tej sprawie odwiedza ich redakcje. W zasadzie robi im
łaskę, bo mógłby zwrócić się do komornika.
Niewinny jak baranek
Gdy przestępcy napisali swe jadowite artykuły, postępowanie
dyscyplinarne przeciw Głuchowowi trwało. Sąd dyscyplinarny w
pierwszej i drugiej instancji uznał go winnym oczywistej i rażącej
obrazy przepisów prawa: wbrew istniejącym dowodom, a w szczególności
opiniom biegłych, Głuchow podjął "oczywiście niezasadne" decyzje.
Dopiero po kasacji w Sądzie Najwyższym, 9 maja 2002 r. Odwoławczy
Sąd Dyscyplinarny uznał, że Głuchow nie popełnił wykroczenia
dyscyplinarnego, tylko zwykłe błędy. Czy to znaczy, że można teraz
ścigać i karać wszystkich, którzy wcześniej zarzucali mu obrażanie
prawa?
Nie od rzeczy będzie dodać, że Głuchow oczyścił się z zarzutów
dopiero po zmianie rządu i zmianach personalnych w prokuraturze.
Stanowisko prokuratora apelacyjnego stracił główny jego krytyk,
prok. Szafnicki.
Nie popełnia przestępstwa, kto publicznie podnosi lub rozgłasza
prawdziwy zarzut służący ochronie społecznie uzasadnionego interesu
(art. 213 kk). Leży w interesie społecznym, by ścigać i karać
piratów drogowych, a nie ich ofiary. I żeby media mogły piętnować
nierzetelnych lub nieudolnych prokuratorów z taką samą swobodą, jak
posłów czy ministrów. Bo inaczej realne standardy wolności słowa w
Polsce wyznaczał będzie prokurator Głuchow. Leży także w interesie
społecznym, aby sądy były bezstronne i nie kierowały się
solidarnością zawodową z prokuratorami czy sędziami. Klan lekarski
nie jest jedynym.
Autor : Dorota Zielińska / Anna Niebieska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wierzę w dupę
"NIE" rozmawia z Tinto Brassem, włoskim reżyserem filmowym

Ostatnio ocenzurowano pańskiego "Kaligulę" w polskiej telewizji.
Co pan na to?

Cenzura jest formą uznania. Gdy mnie kontestują, gdy po 40 latach
robienia filmów ktoś jeszcze protestuje przeciwko mojej twórczości

nie ukrywam
sprawia mi to olbrzymią przyjemność. We Włoszech już
tego nie robią
powinienem więc chyba zająć się dystrybucją moich
filmów w krajach, w których jeszcze mogę liczyć na skandal.

Pana filmy cieszą się olbrzymim powodzeniem we Włoszech i za
granicą. Stworzył pan osobliwy gatunek filmu erotycznego. Na czym
polega sukces Tinto Brassa i co myśli pan o moralności?

Dzięki moim filmom ludzie świntuszą z mniejszym poczuciem winy.
Rozgrzeszam moich widzów. Im więcej ograniczeń nakłada religia
katolicka, tym bardziej ludzie szukają tych, którzy ich rozgrzeszą.
Watykan
mówił Stalin
nie ma armat. Ale ma moralność, a to równie
niebezpieczna broń. Według tej moralności seks jest prokreacją, a
nie rekreacją. Dla mnie seks ma charakter rekreacyjny. Uważam, że
niemoralne jest tylko to, co robimy wbrew sobie
niemoralne jest
powstrzymywanie się od rzeczy naturalnych. I szkodliwe dla zdrowia.
O moją duszę Kościół może być spokojny
znalazłem księdza na wsi,
który dał mi rozgrzeszenie a priori. Niestety, żyjemy i oddychamy
kulturą bigotyzmu, która stosuje cenzurę moralną. Niejednoznaczną.
Nie zakazuje jedzenia jabłka; mówi, że jabłko jest zepsute.

Filmy erotyczne są w dalszym ciągu klasyfikowane jako gatunek
podkultury. Nie dla elity.

Tak zwane elity kulturalne nie zmieniają się nigdy. Już samo słowo
"elita" jest konserwatywne. Dla mnie więc pojęcia "elita" i
"kultura" były zawsze sprzecznością. Zwykle okazuje się, że właśnie
osoby kulturalne mają najwięcej problemów ze sprawami naturalnymi,
czyli z seksem, i potrzebują psychoanalityków. Społeczność
"niekulturalna" jest bardziej wyzwolona niż elity. Poprzez moje
filmy próbuję wyzwolić jednostki, bo wierzę, że gdy zmienią się
jednostki, zmieni się społeczeństwo.

Zarzucają panu obsesję damskiego siedzenia...

Ja po prostu wierzę w dupę! Przyznaję się otwarcie, że ta część
ciała to moja obsesja. Jestem smakoszem i interesuje mnie kształt
dupy. Uważam się za największego konesera dup i od lat prowadzę
klasyfikację damskich siedzeń: dupa w kształcie słonecznika,
serduszka, jabłka, brzoskwini, zwiędłej gruszki, dupa uśmiechnięta,
dupa smutna itp.

Co myśli pan o pornografii?

Spowodowała, że seks zniknął z ekranów kinowych i skończył na
kasetach wideo. Niestety, 90 proc. filmów pornograficznych brakuje
tworzywa językowego
o tym mówił już Pasolini. Erotyzm daje emocje,
pornografia dreszcz, często obrzydzenia. Sukces pornografii polega
na tym, że jest ona zakazana. Gdyby fałszywa cenzura moralności
rozluźniła się, na pewno mielibyśmy na rynku mniej śmieci i więcej
jakości.

Czym jest więc erotyzm?

Erotyzm jest radością; wszystko, co daje nam radość, jest
naturalne. Różni się od pornografii tym, że działa na zmysły, a nie
na instynkt.

Na kim wzorował się pan wymyślając styl Tinto Brassa?

Moim idolem jest Hitchcock. Filmy Hitchcocka są bardzo erotyczne,
zwłaszcza gdy dokonuje się zbrodnia. On filmował morderstwa, jak ja
filmuję erotyzm.

W pana filmach nie grają gwiazdy porno, lecz aktorki zawodowe,
które zrobiły karierę w kinie tradycyjnym. Jak je pan do tego
namawia i co na to pańska żona?

Nie muszę namawiać moich aktorek. Wszystkie aktorki traktują role
w moich filmach bardzo profesjonalnie: przychodzą do mnie do domu i
się rozbierają. Oceniam, czy się nadają i czy ich ciało oraz sex
appeal sprosta wymogom scenariusza. Nie zawsze tak jest. Po filmie
oficjalnie wszystkie żałują, że pracowały ze mną, ale to gra
medialna. Aktorów mężczyzn wybiera moja żona. Zdarza się, że aktorzy
twierdzą, iż jakieś pozycje seksualne opisane w scenariuszu są
niewykonywalne. Informuję ich wtedy, że możemy razem z żoną
udowodnić, iż są wykonywalne, a jeżeli ja mogę je wykonać, może
każdy. Sceny erotyczne, które wymyślam, zawsze ćwiczę z moją żoną.
Gdy montuję film, zamykam się w moim studiu na klucz i nie wpuszczam
nikogo
nawet żony. Jest to dla mnie prawdziwa uczta erotyczna.
Przyznaję się otwarcie do tego, że jak wszyscy mężczyźni jestem
podglądaczem. To jedyna rzecz, która irytuje moją żonę.

Jaki jest pański typ kobiety?

Włochaty i pulchny. Jestem zwolennikiem Wilhelma Reicha; podoba mi
się więc archetyp kobiety tkwiący w podświadomości każdego
mężczyzny. Odwrotność tego, co lansuje moda.

Jak zdefiniowałby pan swoją twórczość?

Moje filmy są odą pochwalną do mięsa. Jestem największym
erotomanem wśród reżyserów i najlepszym reżyserem wśród erotomanów.
Giovanni Tinto Brass (ur. w 1933 r. w Wenecji), reżyser,
producent, scenarzysta, aktor,
autor opowiadań.
Krytycy mają kłopot z jego filmami
jedni uznają je za soft
pornografię, inni za przypowieści,
w których erotyzm jest tylko sposobem pokazania jednostki
uwikłanej w skomplikowane życie
społeczne.
Entuzjastów twórczości Brassa najwidoczniej jest więcej, skoro
jego filmy pokazywane są na festiwalach i rozpowszechniane
w wielkich sieciach kin. Nakręcił głośnego "Kaligulę" (1979)
oraz m.in. "Klucz" (1983),
"Snack bar Budapeszt" (1988), "Podglądacza" (1993
pod
pseudonimem Katarina
Vasilissa zagrała w nim polska modelka Kasia Kozaczyk) i
"Frywolną Lolę" (1998).


Autor : Agnieszka Zakrzewicz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żarówki w mundurach "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Piątek, trzynasty, Miller. Pechowa dla kraju triada.
Wygrane referendum ożywiło zbitego niepowodzeniami, spsiałego
premiera Millera. W zeszły poniedziałek brylował na posiedzeniu Rady
Krajowej SLD obiecując m.in. liberalizację ustawy antyaborcyjnej,
reformę podatków, a przede wszystkim wybory wiosną 2005 r., czym
zaskarbił sobie względy parlamentarzystów wszystkich orientacji.
Potem z dnia na dzień było gorzej. We wtorek rząd miał wreszcie
przedstawić reformę finansów publicznych. Zamiast niej w środę
pokazano zdymisjonowanego Kołodkę. W czwartek wódz SLD żebrał o
poparcie wkurzonych nieudolnością rządu parlamentarzystów SLD,
grożąc w razie jego braku rozwiązaniem Sejmu i destabilizacją kraju.
W piątek zaryzykował. Albo kredyt zaufania na
następne parę miesięcy, albo rezygnacja z szefa rządu i przywódcy
SLD.
Znakomicie powrócił. Czarował. Na chwilę przywrócił nadzieję w
szybki rozwój gospodarczy. Dużo obiecał, niewiele zrobił. Żegnano go
bez żalu. Dla przypomnienia
chodzi o Grzegorza
Kołodkę.
Na dzień przed sejmowym głosowaniem premier Miller, wedle badań
CBOS, cieszył się poparciem 12 proc. obywateli RP. Ciekawe, ile z
tego zostanie po przesłuchaniu go przez Rokitę w imieniu komisji
sejmowej.
Podczas zeszłoczwartkowego posiedzenia klubu SLD marszałek Marek
Borowski zaproponował premierowi, aby odłożył wniosek o kredyt
zaufania na następne posiedzenie Sejmu, kiedy rząd już przyjmie
założenie reformy finansów, czyli podatków. I będzie się miał czym
pochwalić. Miller nie chciał, bo wiedział, że czeka go kolejne
przesłuchanie w sejmowej komisji śledczej. Obserwatorzy intryg
dworskich dostrzegli w propozycji marszałka cień ręki prezydenta.
Wojny dwóch pałaców.
Wynik głosowania zaskoczył opozycję i koalicję. Miller górował nad
przeciwnikami aż 23 głosami. Od razu pojawiły się SMS-y: "Będą
powodzie i trzęsienia, padną królestwa, spłonie ziemia, runą
najtwardsze z twardych skał, a Leszek Miller będzie trwał".
Trójka od niedawna rządząca Platformą Obywatelską (dwa tenory

Tusk i Rokita, oraz jeden alt
Zyta Gilowska) mają Kwaśniewskiemu
za złe, że nie wykonał za nich roboty i nie wziął się za
własnoręczne obalanie Millera. Namawiali go, aby wyszedł poza swe
konstytucyjne uprawnienia i zapuścił wałęsowskie wąsy. Prezydent
rady nie posłuchał i słusznie. Szefowie Platformy mogli z łatwością
skrócić życie rządu Millera deklarując gotowość do nowej
proeuropejskiej koalicji z SLD.
Parlamentarzyści związani z Zespołem NIE (senator Sienkiewicz,
posłanka Sosnowska, posłowie Gadzinowski i Stryjak) zapowiedzieli
powrót do programu wyborczego SLD
UP. Rzetelnego opodatkowania
Kościoła kat., powszechnej, bezpłatnej antykoncepcji, legalizacji
związków homoseksualnych. Czarni już skarżą się władzom
partyjno-państwowym.
Sejm uchwalił rezolucję wzywającą naszego Wielkiego Brata do
zniesienia wiz dla obywateli najżarliwszego amerykańskiego
sojusznika w Europie. Wielki Brat olał wolę emanacji narodu. Nawet
nie obiecał zniżki opłat wizowych.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Upiorny poborca "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mistrz walenia
Wysokopłatna i precyzyjna rozbijacka robota.
Munda poznałem przez znajomego przy okazji rozbijania srebrnego
Mercedesa 300. Po kwadransie rozmowy, podczas której kierowca nie
wypowiedział więcej niż 20 słów, ale za to przejechał 40 kilometrów,
dowiedziałem się, że Mundo zna się na samochodach i kapitalizmie.

Redaktor, co to znaczy destruktor?
spytał zaraz po tym, jak
kazał mi wysiąść i stanąć na górce, skąd miałem mieć lepszy widok.

To coś od niszczenia.

Wejdę w zakręt, postawię go i jebnę bokiem
objaśnił Mundo.
Bilardzista planujący wbicie bili do środkowej łuzy...
Patrzyłem z górki, jak Mercedes rozpędza się do 120 km/h. Nie
zwolnił przed 60-stopniowym zakrętem. Wpadł w poślizg, stanął w
poprzek drogi. Gdy wydawało się, że znieruchomieje, przesunął się i
prawym bokiem wyrżnął w drzewo. Nawet z tej odległości słyszałem
głuchy dźwięk uderzenia.

Kurwa
zaklął znajomy, który dotarł dopiero teraz, zaparkował
Peugeota i wszedł na górkę.
Poprawka.
Mercedes zawrócił, rozpędził się i walnął w drzewo tym samym bokiem,
ale nie centralnie, jak poprzednio, tylko tylną częścią. Odbicie
było gwałtowne, samochód stoczył się z dwumetrowej skarpy i
przewrócił na dach.
Pobiegliśmy tam. Mundo wygramolił się z rozbitego auta, poruszył
barkiem, spojrzał na swoje dzieło.

Wystarczy?
spytał.
Znajomy kiwnął głową. Wsiedliśmy do Peugeota, w pół godziny byliśmy
z powrotem w warszawce. Mundo prowadził z prędkością 150 km/h. Za
zbicie srebrnego Mesia skasował 2 tysiące.
* * *
Ma za sobą 40 lat życia, drobne sukcesy rajdowe i nieudaną karierę
kaskadera.

Nie wszedłem w układ
tłumaczy niepowodzenia.
Zaczynał od bań. Bania polega na tym, że klient w ustronnym miejscu
stawia samochód, skąd zabiera go baniarz. Zapala na krótko i topi na
bagnach albo w jeziorze. Klient zgłasza kradzież i dostaje szmal z
AC.

W Biebrzy topiło się po dwieście aut rocznie
mówi.
Z baniarza Mundo przekwalifikował się na zbijacza.
* * *
Destruktor (łac. destructor) czynnik niszczący. Słownik Wyrazów
Obcych PWN.
P P P

Jest układ: leasing
ubezpieczenie
klepanie. Na aucie za 200 tys.
zł zarabia się na czysto 50.
Biznesmen A bierze w leasing od dealera B, powiedzmy, Mercedesa 300.
Zbijacz Mundo bije auto, A zgłasza wypadek, likwidator C z
towarzystwa ubezpieczeniowego zawyża straty, towarzystwo wypłaca
kasę, rozbity Mesio trafia do warsztatu mechanika D, skąd
wyremontowany idzie do ludzi. Biznesmen A bierze nowego Mercedesa.

To jest właśnie kapitalizm, redaktor. Dealer ma obrót, biznesmen
nowy samochód co pół roku, likwidator dorobi do pensji, mechanik ma
robotę, ludzie dobre auto za pół ceny. Zajawiasz?
* * *
Cztery do pięciu zbić miesięcznie. Plus jedna, dwie banie. Można z
tego żyć. Kasa bez podatku, w gotówce, na kupkę.
Żona odeszła od Munda 5 lat temu. Zabrała dziecko i samochód. W
zamian zostawiła mieszkanie.

Nie mogła znieść twojej niebezpiecznej pracy?
Mundo śmieje się.

A gdzie tu niebezpieczeństwo? Przecież nie zbijam Lanosów, nie?
Same bezpieczne auta: Mesie, Audice, Beemy. Człowiek nabiera wprawy.
Już nie jeździ w kasku, jak dawniej, umie tak pierdolnąć, żeby
zniszczyć szkło i blachę, ale nie naruszyć klatki. Ma być jak w
kinie. Na zdjęciu dzwon jak skurwysyn, nie ma co zbierać. A z
warsztatu po tygodniu jak spod igły, zajawiasz?
* * *

Najlepiej to robić na odludziu, wcześnie rano, żeby nie było
świadków
domyślam się.
Z tego Mundo też się śmieje.

Ludzie, jak widzą wypadek, to depczą pedał. Po co im kłopoty,
zeznania, policja? A może są ranni? Albo trup? Kiedyś wysiadam ze
zbitego Lexusa, a tu wojskowy gazik. Chcą wzywać pogotowie, policję,
a ja, że nie trzeba, wszystko w porządku. Nie zdążyliśmy odjechać,
gdy nadjechał radiowóz. Zawiadomili policję. No i, kurwa, mandat za
stwarzanie niebezpieczeństwa na drodze.
Zajawiam.
* * *
W PZU mówią, że daje się zauważyć prawidłowość "nadwypadkowości"
leasingowanych luksusowych aut, ale nic na to nie mogą poradzić.
Jest polisa, wysokie składki, zatem jeśli jest szkoda, to musi być
odszkodowanie. W Warcie nie badają takich zależności, ale też nie
widzą problemu.
* * *
Mundo nie zna branży, ale w razie czego umie podać numery telefonów
do trzech innych zbijaczy.
Grunt to zaufanie. Munda jeszcze nikt nigdy nie wystawił
ani na
robocie, ani na kasie. Dzwoni znajomy i mówi, że jest auto do
zbicia. Uzgadniają termin, jakby co legendę, miejsce Mundo wybiera
sam. Organizuje podwózkę.
* * *
Jechałem z Mundem z Janek do Kielc w godzinę i pięć minut przy
normalnym ruchu. Żadne tam Ferrari
zwykła, dwulitrowa Laguna...
Nie do zbicia, tylko żeby pokazać, jak się jeździ.
* * *
Szanowny Panie Prokuratorze, nie zakapuję Munda, choć wiem, że można
by go podłączyć pod przestępstwa ubezpieczeniowe, karne i skarbowe.
Lubię Munda, mam szacunek dla jego umiejętności, a zwłaszcza dla
wysiłków prowadzących do rozwoju kapitalizmu.
Zajawia Pan?
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ksiądz do rany przyłóż "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prawo Kaczki
Jak łamali prawo obrońcy prawa i sprawiedliwości.
Fakt, że szef Agencji Wywiadu Zbigniew Siemiątkowski złożył dymisję,
a premier jej nie przyjął, jest kpiną z prawa, ale i z komisji ds.
służb specjalnych
mówił oburzony poseł Zbigniew Wassermann, gdy
Trybunał Konstytucyjny stwierdził nieważność kilku artykułów ustawy
o służbach specjalnych. "Kpina z prawa, zagrożenie dla demokracji"

słychać codziennie w telewizji i radiu. Portal Interia, "Salon
polityczny Trójki", TVN 24 i TVN, Radio Zet, Radio RMF FM i Tok FM

w mediach brylują dwie gwiazdy PiSuaru: Zbigniew Wassermann i Lech
Kaczyński. Jak jeden wali w służby specjalne (tzw. sprawa Orlenu,
orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy o ABW i WSI),
to drugi we wszystko i wszystkich; przy tym obaj dżentelmeni
odmieniają "prawo" przez wszystkie możliwe przypadki.
Wkurza nas, gdy panowie kreują się na wielkich obrońców prawa i
moralności. Aby popsuć im choć na chwilę dobre samopoczucie,
przypominamy brudek, który ciągnie się za nimi, a na dodatek
cuchnie.
* * *
Gdy Kaczor był ministrem sprawie-dliwości i prokuratorem generalnym
w rządzie Jerzego Buzka, zapragnął, aby Wassermann objął stanowisko
prokuratora krajowego, czyli szefa wszystkich prokuratorów. Na
mianowanie Wassermanna premier Buzek nie chciał się jednak zgodzić,
a według ustawy o prokuraturze (art. 12 ust. 1) Prokuratora
Krajowego (...) powołuje (...) i odwołuje (...)
Prezes Rady
Ministrów na wniosek Prokuratora Generalnego. Według naszych
informacji Kaczor trzykrotnie występował do Buzka z wnioskiem o
awans dla swojego przydupasa. Za każdym razem bezskutecznie. Ale co
znaczy prawo dla takiego strażnika prawa? Nic.
Kaczor olał premiera, ustawę o prokuraturze, przekroczył uprawnienia
służbowe (art. 231 k.k. zagrożony karą do 3 lat więzienia) i sam na
podstawie zwykłego zarządzenia 8 czerwca 2001 r. powołał Wassermanna
na to stanowisko! Mianował go p.o. prokuratora krajowego i zastępcy
prokuratora generalnego.
Za taki numer powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.
Aby zachować pozory legalności, Kaczor wymyślił sobie podstawę
prawną. W wydanym zarządzeniu powołał się na art. 10 ust. 2 ustawy o
prokuraturze, który stanowi, że Prokurator Generalny wydaje
zarządzenia, wytyczne i polecenia. Zakpił sobie z ustawy i
urzędującego premiera w żywe oczy.
W tym samym zarządzeniu Kaczyński w punktach określił zakres
obowiązków Wassermanna. I tak z dnia na dzień szeregowy prokurator
Prokuratury Krajowej stał się odpowiedzialny za nadzorowanie m.in.
biura prezydialnego, biura ds. przestępczości zorganizowanej,
nadzorowanie wszystkich prokuratur w Polsce oraz podejmowanie
decyzji w sprawach kadrowych i dyscyplinarnych. Uzyskał dostęp do
akt najważniejszych śledztw w Polsce.
Wassermann na stanowisku prokuratora krajowego utrzymał się niecałe
dwa miesiące. Buzek wypieprzył Kaczora z ministerialnego stołka, a
na jego miejsce przyszedł Stanisław Iwanicki. Ten czym prędzej
uchylił zarządzenie Kaczora i na miejsce Wassermanna powołał
Włodzimierza Blajerskiego. Wassermanna skierował zaś tam, gdzie się
nadawał, czyli do Wydziału Skarg i Wniosków w Ministerstwie
Sprawiedliwości. Na piśmie kazał mu oddać legitymację prokuratora
krajowego.
* * *
Jakie powinny być konsekwencje tego, że Wassermann został niezgodnie
z prawem mianowany prokuratorem krajowym? Kaczor świadomie, aby
zapewnić kumplowi posadę, olał urzędującego premiera, złamał ustawę

powinien odpowiedzieć za to przed Trybunałem Stanu. Dla
Wassermanna, a raczej dla podjętych przez niego decyzji
że są
nieważne. A podejmował ich sporo, m.in. w sprawach kadrowych i
dyscyplinarnych. W Ministerstwie Sprawiedliwości głowią się teraz,
co z tym fantem zrobić.

Ja reprezentuję prawo i sprawiedliwość
powiedział Lech Kaczyński
w wywiadzie dla "Sygnałów dnia" (PR 1, 26 kwietnia 2004 r.). Serio?
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bush dał, Bush wziął
W filmie "Naga broń" czarny charakter bierze jako zakładnika jednego
z policjantów, a drugiemu każe rzucić rewolwer. Okazuje się, że ten
drugi wcale rewolweru nie ma. Cóż więc robi czarny charakter? Podaje
policjantowi broń, aby ten miał co rzucić.
Czyż nie tak działają Amerykanie wobec Iraku? Na przemian uzbrajają
i rozbrajają Irak. Uzbrajają po cichu, rozbrajają głośno. Tak, aby
wrażenie, że USA stoi na straży pokoju światowego, nie zostało
zachwiane.
Stany Zjednoczone
wyjaśnijmy
uzbrajały Saddama Husajna w różne
paskudztwa, gdy był on wrogiem wroga Ameryki
Iranu. A zaczęły go
siłą rozbrajać, gdy najechał na przyjaciela USA
Kuwejt.
Amerykańska komisja senacka do spraw bankowości, mieszkalnictwa i
miast, której zadaniem jest nadzorowanie amerykańskiej polityki
eksportowej, ogłosiła raporty, w których ujawnia, co USA sprzedawały
Irakowi od połowy lat 80. aż do marca 1992 r. Jest tego naprawdę
sporo. Amerykanie sprzedali Saddamowi m.in. osławionego niedawno
wąglika, gaz paraliżujący VX i dużo bakterii, a co najlepsze albo
raczej najgorsze
materiały do produkcji broni nuklearnej, które
teraz Irakowi chcą odebrać.
Raport Senatu zawiera konkretne daty i miejsca, do których
dostarczano materiały do produkcji broni. Na przykład:
l 2 maja 1986 r. dostarczono po dwie porcje wąglika i bakterii
wywołującej zatrucie jadem kiełbasianym do irackiego Ministerstwa
Szkolnictwa Wyższego;
l 31 sierpnia 1987 r. partię salmonelli i bakterii E coli
dostarczono irackiemu Przedsiębiorstwu Przemysłu Chemicznego.
Były także dostawy m.in. do Irackiej Komisji Energii Atomowej (11
lipca 1988 r.), do Instytutu Biologii irackiego uniwersytetu
(listopad 1989 r.), do Instytutu Mikrobiologii (czerwiec 1985 r.),
do kompleksu militarnego w Bagdadzie (marzec i kwiecień 1986 r.).
Jak szacuje Donald Rigle, były przewodniczący komisji wydającej
raport, między styczniem 1985 a sierpniem 1990 r. rząd USA
zaaprobował 771 zezwoleń na sprzedaż Irakowi technologii, które
można wykorzystać do produkcji broni. Ta technologia to, jak podaje
raport: "półfabrykaty chemicznych środków bojowych, plany budowy
zakładów produkcji broni chemicznej, rysunki techniczne, ekwipunek
do napełniania bojowym materiałem chemicznym, materiały związane z
bronią biologiczną, ekwipunek do produkcji rakiet i ich systemów".
USA nie wstrzymały nawet dostaw po tym, jak w marcu 1988 r. Husajn
zagazował miasto Haladżba, gdzie zginęło ponad 5 tysięcy Kurdów, w
tym wiele kobiet i dzieci. Wydarzenie to wstrząsnęło niemal całym
światem. Nie poruszyło tylko Amerykanów, którzy już miesiąc później
wysłali Saddamowi kolejną porcję prezentów.
Jak się okazuje, nie tylko Stany kręcą. Dziennikarze brytyjskiej
gazety "Sunday Herald" dotarli do tajnych dokumentów Departamentu
Obrony USA, z których wynika, że w marcu 1992 r., czyli już po
zakończeniu wojny w Zatoce (sic!), Wielka Brytania wysłała Saddamowi
pralidoksynę. Pralidoksyna to antidotum na gaz atakujący układ
nerwowy.
Ile z tego, co dostarczyli Amerykanie i Brytyjczycy Saddamowi,
pozostało mu do dzisiaj? Czy wszystko zniszczono podczas wojny w
Zatoce, czy też Irak coś sobie zostawił?
Jak twierdzi Scott Ritter, były szef inspektorów ONZ w Iraku, od 90
do 95 proc. broni masowej zagłady, którą ten kraj posiadał, zostało
zniszczone przez ONZ, a reszta przez samych Amerykanów. Ritter
dodaje, że Irak nie może mieć broni chemicznej i biologicznej, gdyż
jej produkcja wywołuje emisję gazów, które byłyby widoczne z
satelity. Broni jądrowej, jak dotąd, satelity nie wykryły. Ritter,
który jest republikaninem i głosował na Busha, dzisiaj publicznie
zarzuca mu kłamstwo, jakoby Irak zagrażał komukolwiek. Podobnie mówi
były koordynator ONZ w Iraku i były podsekretarz generalny Hans von
Sponeck, który zdemaskował m.in. amerykańskie kłamstwo w sprawie
fabryk Al.-Dora i Faludża pod Bagdadem.
Autor : Mariusz Kuczewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




MOCZ MAŁYSZA
Podniebny anioł. Polski orzeł. Lata, a nie skacze. Skoki nie z tej
planety. Adam Małysz najlepszy na świecie. Najefektowniejszy.
Najskromniejszy. Najuczciwszy... Stop! Może się okazać, że człowiek,
który przeskakuje skocznie, będzie musiał oddać wszystkie medale,
tytuły, kryształowe kule i pieniądze.
Małysz skacze dobrze, ale brakuje mu błysku
takie opinie
powtarzano od początku zawodów Pucharu Świata w sezonie 2002/2003.
Rzeczywiście, polski skoczek mieścił się w czołówce (zajmował od 16.
do 2. miejsca), ale nie wygrał żadnego konkursu. Nikt nie wiedział,
dlaczego, skoro w dwóch poprzednich sezonach królował na skoczniach.
Trener Apoloniusz Tajner uspokajał i prosił kibiców o cierpliwość.
Sam Małysz rozbrajająco się uśmiechał, wzruszając ramionami.
Zbliżały się mistrzostwa świata w Predazzo
według szkoleniowców,
najważniejszy cel Małysza w tym sezonie.
1 lutego w konkursie w Bad Mitterndorf Małysz skacze 197,5 oraz 195
metrów. Zajmuje 3. miejsce. Nazajutrz 193 i 185,5 metra; 4. miejsce.
Znów nie ma błysku. Trener Tajner zapowiada, że nasz orzeł nie
pojedzie na zawody do Willingen, choć może to zmniejszyć jego szanse
na zdobycie trzeciego z rzędu Pucharu Świata. Pojawi się dopiero na
mistrzostwach w Predazzo.
I się pojawia. W świetnej formie. Podczas konkursu na dużej skoczni
wygrywa z Finem Mattim Hautamaekim i zdobywa złoty medal. Po
zawodach mówi "Gazecie Wyborczej": Dziękuję trenerom i lekarzom, że
tak przygotowali mnie do tego startu. Sześć dni później Małysz
zdobywa drugi złoty medal, tym razem na średniej skoczni. I znów
deklasuje rywali.

Gdybyśmy wiedzieli to, co wiemy dziś, zwrócilibyśmy uwagę na
wyniki kontroli antydopingowej w Predazzo
mówi dr Horst Waschnick,
niemiecki lekarz fizjolog, specjalista od wykrywania dopingu w
sporcie.

Jako zwycięzca Małysz podlegał kontroli, pewnie więc oddał mocz do
analizy. Dzwoniliśmy do włoskich organizatorów, do członków
Międzynarodowej Federacji Narciarskiej, którzy powinni byli zadbać o
prawidłowy przebieg badania. Zapewniali, że wszystko było w porządku
i Małysz jest czysty, ale nie potrafili opisać szczegółów badania.
Nie umieli nawet podać nazw ani numerów fabrycznych urządzeń, na
których analizowano mocz Małysza. Wie pan, jak to jest z Włochami...
Niemiec, wraz ze swoim umiłowaniem porządku i numerów fabrycznych
wirówek ambulatoryjnych, może dziś Małyszowi skoczyć na narty: nie
ma w ręku żadnych dowodów na to, że polski orzeł był w Predazzo na
koksie.
O skuteczny doping dla skoczków narciarskich spytaliśmy polskich
specjalistów.

Skoki narciarskie polegają na tym, że jednorazowo potrzebny jest
wielki wysiłek organizmu
mówi dr Jan Kuś z podległej Ministerstwu
Edukacji Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie.
Medycyna zna,
oczywiście, takie preparaty, które pozwalają na znaczne wzmożenie
energii wydatkowanej przez zawodnika w krótkim czasie. Większość
najbardziej efek-tywnych stymulantów się do tego nie nadaje z takich
samych względów jak w wypadku innych dyscyplin sportowych: są łatwo
wykrywalne przez kontrole antydopingowe. Najpowszechniejszą metodą
"spędzania" pozostałości stymulantów z organizmu jest stosowanie
diuretyków. Od kilkunastu lat bada się zatem organizm sportowców na
obecność diuretyków. Pozytywny wy-nik takiego badania uznawany jest
za wystarczający dowód stosowania niedozwolonych środków.
Po konkursie skoków 9 marca 2003 r. na skoczni Holmenkolen w Oslo w
próbce moczu oddanej do analizy przez Adama Małysza (który znów
wygrał, skacząc w pierwszej i jedynej serii 124,5 m) znaleziono
ślady zabronionego diuretyku o nazwie chlortalidon. Tak twierdzi dr
Waschnick, powołując się na wyniki badań dokonanych 9 marca między
godziną 22.30 a 23.30 na urządzeniu szwajcarskiej firmy Dre o
numerze fabrycznym D-II 0099385 homologowanym w listopadzie 2002 r.
Na pytanie, dlaczego wyników badań nie podano do publicznej
wiadomości, dr Waschnick stwierdza, że zgodnie z przepisami
Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego kontrola antydopingowa
obejmuje badanie dwóch próbek. Jeśli rezultat pierwszego badania
jest negatywny (czyli nie stwierdza się śladów zabronionych
środków), druga próbka jest wyrzucana. Jeśli pozytywny, bada się
drugą próbkę; tym razem dokładnie i wielokrotnie; tak, by nie było
najmniejszej możliwości pomyłki. Przepisy Międzynarodowej Federacji
Narciarskiej mówią, że wynik drugiego badania powinien być znany nie
później niż po 28 dniach od dnia pobrania próbki.
Sprawdziliśmy w Polskim Związku Narciarskim. Waschnick się nie myli
co do przepisów.

Polska ekipa została oczywiście poinformowana o pozytywnym wyniku
pierwszego badania moczu Małysza
mówi Waschnick.
Wiemy
nieoficjalnie, że dyrektor zawodów Pucharu Świata Walter Hofer
polecił sprawę potraktować tak, jak gdyby nic się nie stało. Może
dopiero wynik drugiego badania otworzy mu oczy. Na szczęście nawet
Hofer nie może tego ukryć.
Niemiecki Związek Narciarski przygotował już protest z żądaniem
unieważnienia wyników ostatnich konkursów tegorocznego Pucharu
Świata i dyskwalifikacji Adama Małysza. Oznacza-łoby to, że
zwycięzcą tegorocznego Pucharu Świata i zdobywcą Wielkiej
Kryształowej Kuli powinien zostać niemiecki zawodnik Sven Hannawald.
Zatelefonowaliśmy do prof. Jerzego Żołądzia, lekarza polskiej ekipy,
jednego z tych ludzi, którym Małysz zawdzięcza świetną formę
uzyskaną pod koniec sezonu.

Bzdura!
oburzył się prof. Żołądź.
Żadnego dopingu nie było!
Protokół z Oslo jest nieoficjalny. Oficjalne wyniki będą znane za
dwa tygodnie. Jestem pewien, że tym razem żadnej pomyłki nie będzie.
Prezes PZN Paweł Włodarczyk ani trener Tajner nie mieli ochoty na
rozmowę z "NIE".
Do dyskwalifikacji skoczków narciarskich dochodzi niezwykle rzadko.
Ostatni znany przypadek wydarzył się kilka lat temu, kiedy to
niedozwolone środki farmakologiczne znaleziono w organizmie jednego
z zawodników rosyjskich. Efekt: dwuletnia dyskwalifikacja.
Specjaliści od dopingu twierdzą, że zasady kontroli antydopingowych
w skokach narciarskich nie są zbyt pilnie przestrzegane. Zdarza się,
że po zawodach w ogóle nie pobiera się żadnych próbek, a członkowie
komisji podpisują standardowy protokół: używania niedozwolonych
środków nie stwierdzono. W ciągu ostatnich trzech lat, a więc od
kiedy Małysz odnosi największe sukcesy, doliczyliśmy się
przynajmniej czterech takich wypadków.
Dr Waschnick jest znany w sportowym światku. I nie cieszy się
najlepszą opinią. Podejrzewa się, że był "twórcą" sukcesów skoczków
z NRD, m.in. Jensa Weissfloga, który
jak wiadomo
jest idolem
Adama Małysza. Na przełomie lat 70. i 80. mówiło się, że z cudownych
preparatów Waschnicka korzystał obecny menedżer Małysza, a wtedy
najlepszy austriacki skoczek Edi Federer. W roku 1992 toczyło się
dochodzenie przeciwko Waschnickowi prowadzone przez Niemiecki
Komitet Olimpijski; lekarz został wprawdzie uwolniony od zarzutów
podawania narciarzom koksu, ale smród został. Może dlatego dziś
Waschnick nie wchodzi w skład oficjalnego zespołu trenerskiego ekipy
niemieckiej...
I jeszcze jedno: dr Waschnick mówi, że świetnie zna prof. Żołądzia;
w latach 80. obydwaj współpracowali w dobieraniu najskuteczniejszych
leków podawanych sportowcom w razie niedyspozycji.
Zadaliśmy sobie trud i sprawdziliśmy akta dochodzenia w sprawie
dopingu z grudnia 1992 r. Waschnicka podejrzewano o podawanie
zawodnikom (również skoczkom narciarskim) stymulantu sporządzonego
na bazie tauryny.

Tauryna to nietypowy aminokwas powstający z metioniny i cysteiny

mówi dr Kuś.
Zmniejszając wytwarzanie serotoniny utrzymuje mózg w
"nieświadomości" ciężaru wysiłku, organizm nie odczuwa zmęczenia,
może intensywnie pracować. W stężeniu powyżej 5 proc. tauryna
znajduje się na liście zakazanych środków dopingujących.
Rzeczywiście, przed 20 laty eksperymentowano z tauryną; nawet
fizjolodzy, którzy sprzeciwiali się dopingowi, twierdzili, że
terapia taurynowa powinna być dozwolona w sporcie, ponieważ nie
czyniła spustoszenia w organizmie zawodnika. Dopiero pod koniec lat
80. w Szwajcarii opublikowano artykuł o szkodliwości tauryny, która
podawana często i w dużym stężeniu powoduje "odroczone" uszkodzenie
nerek, trzustki i wątroby. Nadużywanie tauryny prowadzi najczęściej
do marskości wątroby.
Zabawne
jednym ze sponsorów Małysza jest austriacka firma Red Bull
GmbH z Fuschl am See, producent napoju energetyzującego, który
zawiera... taurynę (w stężeniu 0,4 proc.).
Zapytaliśmy Waschnicka, dlaczego o sensacyjnym wyniku kontroli
antydopingowej Małysza po konkursie w Oslo nie informowała prasa
niemiecka i dlaczego zwrócił się do redakcji "NIE".

Namawiałem Hessa (główny trener narodowej reprezentacji Niemiec w
skokach narciarskich
przyp. red.), ale nie zgodził się.
Powiedział, że krzyk należy podnieść po oficjalnym komunikacie
komisji. Nasza prasa może się obawiać, że rozpętanie afery teraz
będzie postrzegane jako dalszy, pozasportowy ciąg rywalizacji
Małysza z Hannawaldem
mówi niemiecki fizjolog.
Od siebie dodamy, że sama osoba Waschnicka może nie być dla
niemieckich mediów zbyt wiarygodna.

Te same informacje, które przekazuję "NIE", dałem też
"Rzeczpospolitej" i "Gazecie Wyborczej"
mówi Waschnick.
Przyjęto
je tam z aplauzem, wiem, że dziennikarze potwierdzili przebieg
wydarzeń w Oslo, ale żadna publikacja się nie ukazała.
Doceniamy sportowe wyniki Adama Małysza. Liczymy się z jego legendą.
Ale ceniąc ponad wszystko dziennikarski obowiązek dążenia do prawdy
i zwalczania nieuczciwości, postanowiliśmy opublikować wszystko, co
w tej sprawie wiemy.
Autor : Roman Stobnicki / Maciej Wirczyński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Święte słowa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Głowa na miarę państwa
60 proc. Polaków chciałoby, żeby Jolanta Kwaśniewska odgrywała w
przyszłości większą rolę w polskim życiu politycznym
wynika ze
styczniowego sondażu Pentora na zlecenie "Wprost". Żona prezydenta
przoduje w tym rankingu wyprzedzając nawet swego męża z 51 proc.
(Inna sprawa, że trudno sobie wyobrazić, jaką większą rolę mógłby
odgrywać Aleksander Kwaśniewski).
Komentujący te badania Paweł Śpiewak tłucze się piętami po tyłku z
radości, bo obojgu Kwaśniewskim poparcie spadło
Jolancie o 4
proc., Aleksandrowi o 2 proc. Na tej podstawie wywodzi Śpiewak
teorię, iż małżeństwo prezydenckie jest "spadającą kaczką", a
wzlatujący jest Rokita wraz z całą Platformą oraz
żeby było
śmiesznie
prof. Religa, którego Śpiewak nazywa nawet
"anty-Kwaśniewską". Religa mógłby być idealnym kandydatem tak zwanej
drugiej strony na stanowisko prezydenta
entuzjazmuje się Śpiewak,
dodając, iż nie zasłania się, jak Jolanta Kwaśniewska, frazesami na
temat polityki serca i miłości, ale rzeczywiście dba o ludzkie
serca.
Trudno nie zauważyć, iż obie te kandydatury w istocie coś łączy
i
jest to element humorystyczny. Ale najbardziej zabawne jest to, że
już nie tylko gospodynie domowe, ale nawet socjologowie uważają za
naturalną i wręcz przesądzoną kandydaturę na prezydenta osoby,
której jedyną kwalifikacją jest małżeństwo.
Jolantomania
zapoczątkowana letnim rankingiem prezydenckim
"Polityki", w którym Kwaśniewska zebrała 34 proc. głosów, a następny
Andrzej Lepper 8 proc.
ogarnęła szerokie rzesze klasy politycznej
i mediów. Inne pytanie
kto spośród tych, którzy aktywnie włączyli
się w akcję "Po Olku Jolka", wiedział, że to najlepszy sposób, żeby
spalić tę kandydaturę, a kto brał udział w spalaniu jej z naiwności.
Tak czy inaczej, chwała im wszystkim. Osobiście mam też wątpliwości
co do tego, jakie intencje przyświecały Aleksandrowi Kwaśniewskiemu
przy udzielaniu "Polityce" wywiadu w duchu ostrożnego entuzjazmu:
Uszanuję każdą decyzję, jaką żona podejmie, sprawa nie jest
przesądzona.
W tej chwili można odnieść wrażenie, iż autentyczni zwolennicy tej
kandydatury połapali się, że działają w kierunku przeciwnym do
swoich intencji i nieco wyciszają sprawę.
Nie pozwólmy im na to. Żeby nie zmarnować tak znakomicie
zapowiadającej się kariery
garść złotych myśli osoby, którą co
trzeci Polak chciałby widzieć na najwyższym stanowisku w państwie.
Krótki wybór stwierdzeń dowodzących politycznej dojrzałości,
rozeznania w złożonej sytuacji III RP, głębi i oryginalności ocen. W
sam raz dla Głowy Państwa.
Pani prezydentowa:
O Panu prezydencie
Mojemu mężowi dałabym nagrodę super-supersupermana naszych czasów.
(...) Olek to oszlifowany diament.
O prawdzie o sobie
Ja tego nie ukrywam, bo taka jest prawda o mnie, że po prostu jestem
takim chlipkiem.
O podłych zarzutach pod adresem Aleksandra K.
Co jeszcze można zarzucić mojemu mężowi? Już został okrzyknięty
Żydem, komuchem... To boli, że wciąż nie ma szansy na bycie sobą.
O swoich artystycznych sukcesach z młodości
W przerwach między przedstawieniami w teatrze dziecięcym "Miniatura"
śpiewałam przebój "Biedroneczki są w kropeczki".
O kobietach w życiu publicznym
Nie po to natura obdarzyła nas cudem dawania życia, żebyśmy
wywoływały wojny. Rodzimy dzieci i nie chcemy myśleć, że będą
musiały zostać żołnierzami.
O źródle sukcesów swojej fundacji
Po pierwsze potrafię ładnie prosić, a po drugie
ładnie
podziękować.
O porannych zajęciach w Pałacu Prezydenckim
Lubimy też rano potańczyć w łazience. Łazienkę mamy dużą. Tańczymy
na bosaka.
O skomplikowanym problemie związków pozamałżeńskich
Nie wszystkie żony są tolerancyjne i zgadzają się na życie z podłym
wiarołomnym mężem. Jest dla mnie aberracją kreowanie na bohaterkę
kobiety, która z własnej nieprzymuszonej woli przez wiele miesięcy
przychodzi do żonatego mężczyzny, kobiety, którą można określić
jednym prostym słowem...
O racjonalizmie i braku przesądów
Zawsze mam w torebce obrazek Ojca Pio na szczęście.
O nienawiści w polityce i jej przejawach
Słynna jajecznica, która miała wylądować na moim mężu, a wylądowała
na mnie, raniąc mnie w szyję. Ten incydent podciął mi na pewien czas
skrzydła. Nie mogę pojąć, skąd bierze się w ludziach tyle
nienawiści.
O swojej wiedzy o tym, co dzieje się w kraju
Staram się w ogóle nie oglądać telewizyjnych "Wiadomości". Nie chcę
się denerwować.
O swoich obserwacjach na temat sytuacji społecznej
Na razie wiem, że ogrom ubóstwa w Polsce jest tak duży, że nie
wiadomo, jakimi środkami trzeba by dysponować, żeby go zaspokoić.
O swoich samodzielnych decyzjach
Kiedy jechaliśmy do Luksemburga, miałam mieć nakrycie głowy. Przed
lądowaniem przez kilka dobrych minut misternie układałam na głowie
swój kapelusz, żeby włosy wyglądały pod nim dobrze, ale tuż przed
wyjściem z samolotu, przez okno zobaczyliśmy, że wielka księżna nie
ma kapelusza. W związku z tym odbył się proces odwrotny

zdejmowania go. W Kalkucie, na pogrzeb Matki Teresy, zabrałam ze
sobą kapelusz. Ale (...) zobaczyłam, że moja najbliższa sąsiadka,
królowa Zofia, nie ma kapelusza. Tylko kilka pań je miało. Nie
włożyłam kapelusza, chociaż ogólnie protokół dyplomatyczny mówi, że
podczas uroczystości pogrzebowych powinnam go mieć na głowie. Ale
trzeba reagować elastycznie, dostosowując się do konkretnej
sytuacji. Ostateczną decyzję muszę więc podejmować sama.
... i swoim udziale w decyzjach prezydenta
Nie mam dużego wpływu na męża. Mogę z nim dyskutować o obiedzie czy
o wyjściu na spacer. I to jest cały mój udział w doradztwie.
O wymaganiach stawianych prezydentowi i o tym, jak potrafi im
sprostać
Schludny musi być cały strój. Buty muszą być wyczyszczone, skarpetki
dobrane do całego stroju, wszystkie guziki na miejscu. (...) Mąż ma
bardzo dobry gust. Wiem, że jeśli mnie nie ma, doskonale sobie
poradzi w tej dziedzinie.
O hierarchii zadań i problemów
Zawsze miałam swój plan dnia: domowe obowiązki, remonty, szczepienia
psa, choroby naszych rodziców.
O swoich bólach
Czasem mnie dziwi i boli, że kiedy wchodzę na spotkanie, wykład czy
sympozjum, nie wszyscy wstają.
... radościach
Jestem przyzwyczajona, że kiedy siadam lub wstaję, mężczyźni
podsuwają albo odsuwają mi krzesło. To jest szczególnie ważne przy
oficjalnych obiadach, wtedy kiedy mam długą suknię. Ciężki fotel
trudno odsunąć. Cieszę się, że nasi goście
panowie prezydenci,
królowie także odsuwają lub podsuwają mi krzesełko.
... i uniesieniach
Dla mnie możliwość kołysania następcy tronu, który leży na
haftowanej podusi i trzymania go za pulchną łapkę było czymś
fantastycznym.
O motywacjach do angażowania się w polityczne dyskusje z liderami
wolnego świata
Jest oczywistym, że kiedy po raz kolejny spotykam się z prezydentem
Bushem, Kofim Annanem, z kanclerzem Schrderem czy Jacquesłem
Chirakiem i siedzimy wiele godzin przy stole, nie sposób ciągle
rozmawiać o dzieciach, psach i pogodzie.
O swojej pozycji w światowej polityce
Słyszę miłe komplementy ze strony przeuroczego Jacquesła Chiraca,
który mówi: Aleksander, odwróć się, bo teraz będę całował twoją
piękną żonę.
O swoich politycznych przekonaniach i przeciwnikach
Wiem, kto mnie uważa za wroga. Ci, którzy mają inne poglądy
polityczne. A przynajmniej tak im się wydaje. Bo przecież nikt nie
wie tak naprawdę, jakie ja mam poglądy.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Urodziny pana Dodka
Im bliżej daty referendum w sprawie wejścia Pomrocznej do Unii
Europejskiej, tym wyraźniej polaryzują się poglądy przypadkowego
społeczeństwa. Ostatnie badania opinii wykazują, że 23 proc.
obywateli kocha posła Giertycha, tatkę Rydzyka i bojowca Leppera, a
71
wręcz przeciwnie. Około 5 proc. to niezdecydowani (OBOP
24
kwietnia 2003).
Jest jednak grupa społeczna
nieliczna, lecz zwarta
która wymyka
się zaszufladkowaniu. To euroentuzjaści myślący inaczej. Są za, a
nawet przeciw.
Ambitniejsi skinheadzi, którym nie wystarczały napierdalanki na
stadionach, jeszcze kilka lat temu należeli do nurtu
narodowokatolickiego. Uczestniczyli w spędach organizowanych przez
Bola Tejkowskiego, z pochodniami i biało-czerwonymi sztandarami w
dłoniach oraz patriotyczną pieśnią na ustach. Podczas imprez i jubli
chętnie zapełniali kościoły. Później łyse głowy skłoniły się w
stronę neopogaństwa, zamieniając bejsbolowe pały na topory, a krzyż
na Trygława i Świętowita. Pozostał ten sam patriotyczny zapał i
chętka do napierdalania myślących inaczej, czyli "lewaków". Obecnie
chłopcom marzy się unia narodów Europy, jednak nieco inna niż
lansowana w mediach.
W niedzielny poranek pierwszego dnia świąt wielkanocnych obudziło
mnie walenie w drzwi. W progu stali Kielnia i Śruba. Gęby mieli
uśmiechnięte, a świeżo ogolone łyse glace świecące jak psu jaja na
wiosnę.

Wstawaj
powiedzieli rozkazująco.
Idziemy na forty uczcić
rocznicę urodzin.

Czyich urodzin?
spytałem głupio.

Nie wiesz?
spojrzeli zdumieni.
Dodka, palancie.
Kazali stawić się za godzinę i poszli przytupując odświętnie
wypucowanymi glanami. Gorączkowo starałem się sobie przypomnieć, czy
znam jakiegoś Dodka. Nagle załapałem: 20 kwietnia 1889 r. w pięknym
mieście Linz w zachodniej Austrii przyszedł na świat wątły
chłopczyna. Proboszcz wpisał do parafialnej księgi urodzeń
personalia oseska: Adolf Hitler. Dla skinheadów
wódz i twórca
zjednoczonej Europy.
Gdy zwykli obywatele obżerali się święconką lub całymi rodzinami
śmigali do kościółków, aby bachorom pokazać grób niearyjskiego
Jezusa, my zwartą kupą maszerowaliśmy w stronę fortów. Obyło się bez
śpiewów, bo Śruba klął, że w całym mieście udało się zmobilizować
zaledwie piętnastu łysych. Reszta spała, żarła lub gapiła się w
telewizor. Na miejscu Kielnia rozwinął sztandar, pod którym ponad 60
lat temu pan ze śmiesznym wąsikiem jednoczył Europę.

Widzisz
Kielnia nie krył wzruszenia
to oryginał. Znalazłem u
babki na strychu. Naszyłem nowy czerwony materiał, bo ze starego
babka kiedyś uszyła poduszki.
Łysi puszczają z magnetofonu parę pieśni z czasów, w których Adolf
był wodzem tysiącletniej Rzeszy, a następnie jedno z płomiennych
przemówień Dodka. Głośnik chrypi niemiłosiernie. Potem oddają cześć
sztandarowi i pozują do pamiątkowych zdjęć. Ponad połowa obecnych
spieprza przed obiektywem, raczej nie z powodu skromności. Kmiecik,
który do niedawna biegał po lesie w kolczudze i z prasłowiańskim
mieczem w ręku, teraz przytargał oryginalnego schmeissera wykopanego
w jakimś bunkrze.

Kiedyś zrobiliśmy sobie fotki na zjeździe neofaszystów w Holandii
i chuj wie jak, ale kilka zdjęć trafiło do prasy
mówi wymachując
automatem.
Zrobiła się chryja. Teraz chłopaki nie chcą mieć
kłopotów.
Po części oficjalnej luz: ognisko, kiełbaski i browar. Chłopcy
żałują, że nie mogli pojechać na zlot neonazich do Hradec Kralovych,
ale po jakiejś zadymie w Pradze dostali pieczątki do pasz-
portów z zakazem wjazdu do Czech. Pytam przybyłych, skąd u nich ta
zmiana światopoglądu.

Bo widzisz
tłumaczy wysoki, wielki jak szafa Tutek
pogaństwo
to fajna zabawa, ale nie ma przyszłości. Świat nie cofnie się o
tysiąc lat i bieganie po puszczy z włócznią to, kurwa, obciach,
kiedy tu za kilka lat żydomasoneria zwali się do kraju i wykupi
wszystko, co ma wartość.
Delikatnie, żeby nie urazić moich wrażliwych rozmówców, zauważam, że
jednoczenie Europy dokonane przez ich kultowego wodza było nie
całkiem bezbolesne.

Fakt, nie obyło się bez ofiar, ale to konieczne
stwierdza Śruba.

Gdyby sytuacja nie uległa zmianie jeszcze przez kilka lat, to
doszłoby do naturalnego zjednoczenia krajów Europy. Najpierw
okupacja, potem protektorat, a w końcu unia.

Ale nie taka jak ta żydomasońska
dodaje Kielnia.
W tamtej
każdy wiedział, gdzie jego miejsce. Żydzi, Cyganie, pedały i
komuniści nie mieli wpływu na sprawowanie władzy. Porządek musi być.
Kielnia przerwał, bo po ciemnej brodzie, pod haczykowatym, całkiem
niearyjskim kinolem pociekł mu tłuszcz z konsumowanej kiełbasy.
Pewnie nie pomyślał, że z takim konterfektem w jego wymarzonej
Europie mógłby ulecieć w postaci dymu z komina krematorium.
Łysi wstają, żegnają się i kupą wracają do miasta. Ręce podają z
ociąganiem, bo nie spodobał im się mój eurohitlerosceptycyzm.
Umawiają się za tydzień na koncert we Wrocławiu. Wystąpią skinowskie
kapele z Polski, Łotwy, Niemiec i Czech oraz gwiazda wieczoru,
angielski White Fist. Na pniaku, na którym siedział Śruba, pozostał
plik gazet, który podłożył sobie pod dupę dla ochrony przed
wilgocią. Sięgam po nie ciekaw, jaką to lekturą syci się jego łysy
łeb. Są to czasopisma proeuropejskie i anty. Ela Isakiewicz w
"Gazecie Polskiej" pod wymownym tytułem "Lenin w koś-ciele" życzy
wszystkim zastraszonym rodakom odlęknionych świąt Wielkiejnocy. Z
"Naszej Polski" dowiadujemy się, że rządzi dyktatura ciemniaków, a
także stworzona przez komunę mafia przestępców, biznesmenów i
polityków. Tę drugą demaskuje sam Antek ekspolicmajster Macierewicz.
"Głos. Tygodnik Narodowo-Katolicki" odnajduje masońskie korzenie
Unii Europejskiej, przestrzega przed wykupem ziemi przez obych i
demaskuje prawdziwe intencje rządu w sprawie członkostwa w UE.
Jeszcze kilka podobnych publikacji w innych gazetach, do tego
internetowe wydruki ze skinowskiej prasy podziemnej.
Jak to się stało, że tego gatunku grono dziennikarskie przeoczyło
rocznicę urodzin polityka, który wziąłby to całe prounijne barachło
za twarz?
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Interesy Matki Teresy
Którędy prowadzi droga do Nieba? Przez hipermarket E. Leclerc.
Szarzy grzesznicy, obywatele Pomrocznej wyznający wiarę w Kościół
kat. przez całe życie mozolnie kupują sobie miejsce w niebiesiech.
Czarnosukienni urzędnicy firmy Wojtyły prowadzą skrupulatne bilanse
"dobrowolnych" datków: niedzielna taca, chrzciny, ślub, pogrzeb,
komunia, odpust, pielgrzymka, tzw. po kolędzie, na misje itp. Zdarza
się, że za szmal można kupić splendor jeszcze za życia. Tak jest np.
w bazylice w Licheniu, gdzie za co najmniej 1000 zł można wyfasować
sobie marmurową tablicę z nazwiskiem darczyńcy wyrytym złotymi
literami.
W opisanych wyżej sytuacjach rozstrzygająca jest jednak wola
obywatela, który sam decyduje, co zrobi z zarobioną forsą. Czasem
katabasy stosują wobec maluczkich szantaż, strasząc np., że nie
wpuszczą truposza na parafialny cmentarz, chyba że rodzina dorzuci
parę groszy. Bywają jednak sytuacje, w których nie tylko zwykły
obywatel, ale także podmiotgospodarczy stawiany jest przez czarnych
i ich konfratrów w biznesie pod ścianą. Ludziska płacą haracz, bo
nie mają wyjścia. Oto przykład.
* * *
W Lublinie działa Fundacja Matki Teresy z Kalkuty "Dać dzieciom
nadzieję". Nie jest to twór stricte kościelny, ale organizacja
założona przez świeckich obywateli, a właściwie obywatelki
(trzynaście nobliwych pań). Fundacja działa od marca tego roku, ale
już wypracowała patent na pozyskiwanie szmalu. Zawarła porozumienie
z hipermarketem E. Leclerc na przeprowadzenie akcji "Pomocna Dłoń".
Zwykły zjadacz chleba może wesprzeć tę akcję, kupując w markecie
produkty opatrzone znaczkiem fundacji lub wpłacając dowolną kwotę na
jej konto. Biada kontrahentom Leclerka. Na początku lipca wszystkie
podmioty współpracujące z marketem otrzymały faksem pismo
następującej treści: Proszę o podsumowanie obrotów w pierwszym
półroczu br. i obliczeniebonusu zgodnie z umową centralną. Sprawę
proszę traktować jako bardzo pilną. Pod tym niewinnym jak sumienie
niemowlaka apelem podpisała się pracownica firmy, pani Beata
Nadolna. Sprawa byłaby oczywista: hipermarket dokonuje półrocznych
bilansów obrotów, więc potrzebuje kwitów od kontrahentów, gdyby nie
małe "ale". Do kwitu dołączono wzór umowy. Z jednej strony występuje
w niej kontrahent in blanco (wykropkowane rubryczki do wypełnienia),
z drugiej
Fundacja Matki Teresy z Kalkuty z siedzibą w Lublinie.
Paragraf pierwszy umowy brzmi:
Ofiarodawca zobowiązuje się do przekazania kwoty (tu w wykropkowanym
fragmencie wpisano ręcznie "1000 zł") na rachunek fundacji w banku
(tu nazwa banku i numer konta).
Paragraf drugi określa, że szmal pójdzie na cele ochrony zdrowia,
m.in. w szpitalu imienia Jana Bożego oraz na inne cele zgodne ze
statutem fundacji.
Na końcu znajduje się dopisek: Proszę o przesłanie potwierdzenia
wpłaty na numer faksu 0-81 528 05 02. W przeciwnym razie zamówienia
zostaną wstrzymane.
* * *
Zapytaliśmy panią Beatę Nadolną z Leclerka, czy to aby nie jest
szantaż. Pani Beata uprzejmie poinformowała nas, że zostaliśmy
wprowadzeni w błąd, bo dopisek o wstrzymaniu zamówień
dotyczy prośby o podsumowanie obrotów za półrocze, natomiast umowa
darowizny w kwocie 1000 zł została wysłana wyłącznie do firm, które
wcześniej wstępnie wyraziły na to zgodę.
Pogadaliśmy z kilkoma kontrahentami Leclerka. Wszyscy twierdzą, że
nikt ich wcześniej nie pytał o zgodę na wybulenie tysiączka
złociszów. Dopisek, o którym mowa, nie znalazł się pod pierwszą
częścią pisma, choć na tej stronie zostało po byku wolnego miejsca,
ale na końcu faksu, pod wzorem umowy darowizny na rzecz fundacji i
zdaniem proszę o przesłanie potwierdzenia wpłaty. Każdy z rozmówców
potraktował wspomniane pismo jako brzydką próbę wywarcia nacisku na
kontrahentów. Ale żaden nie zaprotestował. Większość miałaby poważne
problemy finansowe, gdyby hipermarket wstrzymał zamówienia ich
produktów.
Prawnicy, których spytaliśmy o zdanie, stwierdzili, że taka forma
nacisku narusza zasady zawierania umów, a więc łamie zapisy kodeksu
cywilnego.
* * *
Biadolenie skąpców. Przy odrobinie dobrej woli można wszak dopatrzyć
się w tej inicjatywie także wiele dobrego. Jest to nacisk
subtelniejszy od perswazji dresiarzy, śmigających po ulicach z
bejsbolami w oczekiwaniu na datki od obywateli, ponieważ nie odnosi
się do przepisów kodeksu karnego.
Ponadto przyciskany darczyńca powinien w zasadzie dziękować
niebiosom za propozycję Leclerka, gdyż darowiznę może sobie odpisać
w zeznaniu podatkowym. Przepisy skarbowe stanowią bowiem, że w
związku z datkami na cele charytatywne można odliczyć do 10 proc.
dochodu. Im większa firma, tym łatwiej o taki odpis, bo w Pomrocznej
zawsze duży może więcej.
Fundacja także powinna być zadowolona, ponieważ część pozyskanych tą
drogą darowizn może przeznaczyć na "cele statutowe", a więc np. na
zakup samochodów, którymi następnie ewentualnie dojedzie się do
potrzebujących, na wyposażenie biura, utrzymanie pracowników itp.
Jeśli ktoś miałby być niezadowolony, to minister finansów, pilnujący
wpływów do budżetu państwa.
Nie spodziewamy się, że którykolwiek z kontrahentów Leclerka wystąpi
na drogę cywilną w związku z naciskiem wywieranym pospołu przez
hipermarket i fundację. W perspektywie są koszty, czas i utrata
współpracy z marketem. Firmy zabulą, bo mają do czynienia z
propozycją nie do odrzucenia.
Fundacja Matki Teresy z Kalkuty cieszy się wsparciem lubelskiego
abepe, złotoustego Józefa Życińskiego. To ten sam ideolog
pomrocznego Kościoła kat., który swego czasu wysmażył w
"Rzeczpospolitej" wielki jak ołtarz mariacki esej o wartościach
chrześcijańskich w biznesie.
Leclerc te wartości realizuje w praktyce. I wilk syty, i owca cała,
i fundacja swoje wciągnie.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Łapówka na trzy palce
Maria Z.-R., orzecznik z białostockiego ZUS, siedzi w ciupie od
kilku miesięcy, choć cierpi na stwardnienie rozsiane, nie porusza
się bez wózka. W chwili aresztowania lekarki mówiło się, że oto
ujawniono wierzchołek góry lodowej. Choć minęło prawie pół roku, nie
wiadomo, jak duża była ta góra.
Było tajemnicą poliszynela, że Maria Z.-R. sprzedaje renty.
Podnosiła trzy palce i chory wiedział, że ma zapłacić 3 tys. zł.
Jeśli nie miał, targował się. Transakcji dobijano bezgłośnie. Klient
podnosił jeden palec, co znaczyło, że może dać tysiąc złotówek. Ona
wysuwała dwa. Przystawał na to, a jeśli nie
cena schodziła np. do
1,5 tys. zł. Czasami, gdy natarczywy pacjent wyrażał głośno swoje
oburzenie zbyt wysoką ceną, padał argument nie do odparcia
w końcu
jej szef też musi otrzymać działkę. Tak relacjonują pacjenci.
Opowiadają, że nie gardziła wziątkami w naturze. Czasem wysyłała
bliskich badanego po zakupy. Dawała listę sprawunków i kluczyki do
samochodu. Kiedyś przyskrzynił darczyńców szeregowy pracownik ZUS.
Sądził, że złapał włamywaczy, którzy mają apetyt na wózek pani
doktor stojący kilkanaście metrów od wejścia do budynku.
Feralnego dla siebie dnia w zamian za korzystną decyzję zażądała
wziątki od kobieciny z rubieży województwa. Ta zaalarmowała organy
ścigania. Podczas kolejnej wizyty wręczyła pieniądze, które zostały
wcześniej zaznaczone przez funkcjonariuszy. W trakcie rewizji w
szufladzie biureczka pani orzecznik znaleziono gotówkę, która mogła
pochodzić od wdzięcznych pacjentów. W kilku kopertach było 5,4 tys.
zł i 200 dolarów. Lekarka próbowała to tłumaczyć planowanym wyjazdem
do kamieniarza
niedawno umarł jej ojciec. Obok pieniążków
znaleziono opakowania słodyczy i kawy...
Wydawać by się mogło, że aresztowanie Marii Z.-R. zmusi organy
ścigania i organy kontrolne ZUS do przyjrzenia się całej machinie.
Bo jak to możliwe, żeby kobieta kantowała w pojedynkę i przez lata
nie wzbudzała najmniejszych podejrzeń u przełożonych? Wręcz
przeciwnie, cieszyła się znakomitą opinią oraz przyjaźnią Bożenny
G., głównego lekarza orzecznika oddziału (GLOO).
Decyzje podjęte przez orzeczników muszą być akceptowane przez
przełożonych. W białostockim ZUS pracuje 10 orzeczników, którzy mają
nad sobą czteroosobowy nadzór. Oprócz Bożenny G. prawidłowość pracy
medyków kontrolują trzy jej zastępczynie. Bez parafki którejś z tych
uroczych pań opinia orzecznika nadaje się do kosza.
Zwykle kwity są podpisywane w tym samym dniu, w którym przeprowadza
się badanie, najczęściej po południu, gdy po pacjencie już nie ma
śladu. Jaki jest werdykt, dowiaduje się mniej więcej po 14 dniach,
kiedy do domu otrzymuje wypis z orzeczenia i wydaną na tej podstawie
formalną decyzję. Wcześniej nie, bo zdarza się, że szefowe odrzucają
diagnozę orzeczni-ków i do tej, którą przyjęli, każą pisać
uzasadnienie.
Kiedyś białostoccy orzecznicy próbowali buntu, na kwitach
niezgodnych z ich przekonaniami stawiali adnotację, że zostały
wydane na polecenie GLOO. Był to rodzaj sygnału dla biegłych
z Sądu Pracy, że za rozstrzygnięcie sprawy nie do końca odpowiadają.
Ten zwyczaj nie podobał się pani G., która wytłumaczyła podwładnym,
że nikt nie ma obowiązku pracować w ZUS, a chętnych lekarzy jest
wielu.
Obecnie w papierach nie ma śladu, że któreś orzeczenie zostało
zmienione przez dyrekcję. Ma to m.in. ten skutek, że żaden z medyków
nie zaryzykuje wyjawienia pacjentowi, co sądzi o stanie jego
zdrowia, oraz czy będzie renta, czy nie. Chory słyszy: "Nie wiem,
decyzja będzie za dwa tygodnie, dostanie pan pismo". Wyjątkiem byli
pacjenci dr Marii Z.-R. Płacili i wiedzieli, że będą załatwieni
pozytywnie. Werdykty łapówkary najczęściej klepała Bożenna G.
Bożenna G. jest lekarzem przemysłowym bez stażu klinicznego. Jej
zastępczynie to dwie lekarki przemysłowe i internistka. Jedna z
zastępczyń ma już uprawnienia emerytalne. Wśród orzeczników są
fachowcy z wąskich specjalizacji: ortopedzi, kardiolodzy, neurolodzy
itp. Mimo to nie ma dyskusji merytorycznych mogących prowadzić do
blamażu dyrekcji, bo nie ma różnicy zdań. Metoda jest prosta:
chorego umysłowo bada ortopeda, a chirurg zastępuje ginekologa.
Szefowe ucinają sarkania personelu stwierdzeniem, że wszyscy mogą
badać wszystkich, bo są tak samo wyszkoleni. Mają na myśli
kilkudziesięciogodzinny dokształt fundowany przez ZUS, zawierający
dużo historii medycyny i etyki oraz materiały instrukta-
żowe o objętości jednego zeszytu przysyłane co pół roku.
Wpadki są. Jedną z głośniejszych było samobójstwo chorego
psychicznie mężczyzny, który nie sprostał decyzji o swoim
wyzdrowieniu. Podjął ją orzecznik ZUS, internista. Pewnie ZUS
zapłaciłby za tę śmierć jak za zboże, ale obarczona gromadką dzieci
żona ofiary mieszka pod Łapami i nie stać jej nawet na bilet PKS, a
co dopiero na proces.
Jedna z nielicznych zasad przestrzeganych w białostockim ZUS jest
taka, że kto pracuje, ten traci rentę. Są wyjątki od reguły. Na
przykład mąż pani G. dorabia do renty w Urzędzie Miejskim w
Białymstoku.
Niektórzy pacjenci od decyzji ZUS odwołują się do sądów. Tu ekipa
pani G. przegrywa połowę procesów. Bywa, że renty nie dostaje
pracownik fizyczny w trzy miesiące po operacji kręgosłupa, co wśród
biegłych sądowych budzi już nie zdumienie, ale śmiech.
Masowo uzdrawia się ludzi na finansowanych przez ZUS turnusach
sanatoryjnych. Niezależnie od schorzenia obowiązuje reguła: "Byłeś w
sanatorium? No to bracie do roboty!". Na ozdrowieńcze turnusy wysyła
się również chorych po amputacji kończyn. Może odrosną?
Po aresztowaniu Marii Z.-R. dyrektor ZUS w Białymstoku Zbigniew
Zaniewski powołał czteroosobową komisję do zweryfikowania
prawidłowości podjętych przez oskarżoną decyzji rentowych. Przez
siedem lat pracy w ZUS lekarka wydała ich ok. 14 tysięcy. Po trzech
dniach (!) poinformowano media, że wszystkie decyzje są prawidłowe.
W komisji zasiadała osoba bezpośrednio zainteresowana ich
utrzymaniem, czyli Bożenna G.
Prowadząca swoją kontrolę warszawska centrala ZUS do chwili obecnej
nie uporała się z orzeczeniami Marii Z.-R. z okresu styczeń
wrzesień
2003 r. Mówi się, że nie uzna
za skandaliczną żadnej z nich, bo przecież nie ubiegali się o renty
ludzie zupełnie zdrowi.

Maria Z.-R. brała pieniądze od tych, których sprawa była pewna. Od
ludzi, którym należało rentę dać
uważa Anna Krysiewicz, która w
białostockim ZUS odpowiada za kontakty z mediami.
19 stycznia 2004 r. prokuratura postawiła Marii Z.-R. kolejne
zarzuty. Dotyczą dwóch nowych przypadków korupcyjnych. Odnaleziono
osoby, od których lekarka bezskutecznie żądała pieniędzy. Więcej
zarzutów raczej nie będzie. Nikt nie ujawni, że zapłacił za rentę,
bo przecież nie jest zainteresowany jej utraceniem. Prokurator
rozważa zasadność dalszego przetrzymywania w areszcie chorej
lekarki. Ustały już przyczyny, dla których ją zamknięto, np.
możliwość mataczenia.

ZUS aż się trzęsie od komentarzy i plotek, ale niezwykle trudno
przełożyć je na materiał procesowy
powiedział mi Sławomir Luks,
prokurator okręgowy w Białymstoku. Osobiście dziwią go niektóre
sytuacje. Na przykład, jak to możliwe, że koleżanki orzeczniczki nie
wysłały na rentę z trudem poruszającej się Marii Z.-R.? Czy jest
prawdopodobne, jak zapewniają dzisiaj, że w ogóle nie zauważyły
choroby? Ale i tę wątpliwość można gładko wyjaśnić.

W aktach Marii Z.-R. było zaświadczenie, że może pracować. W
niektórych schorzeniach praca jest rodzajem terapii
wyjaśnia
rzeczniczka prasowa ZUS.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wiara w życie pozasejmowe
Koledzy posłowie i koleżanki posłanki! Nie lękajmy się. Co z tego,
że wedle przedwyborczych sondaży koalicja SLD
UP schudnie w
przyszłym parlamencie o jakieś sto mandatów, czyli połowę. A nasz
koalicjant Pol nawet o więcej, bo z czterdziestki pozostanie mu
najwyżej piętnastka. Oto zaświtała Jutrzenka nadziei. Ocalenie. Na
łonie Kościoła katolickiego.
Dał przykład Majewski. Pamiętacie posła Jana? Pewnie już nie, bo
posłował za pierwszej kadencji, w latach 1991
93. Pochodził z
tarnobrzeskiego, wszedł z listy PSL. Fajny chłop z niego był,
wspominają koledzy z tamtej kadencji. Nie grabił pod siebie, jak to
teraz wielu czyni, tylko dzielił się tym, co miał. Na akcje
charyta-tywne, na fundy dla bardziej skąpych kolegów.
Chociaż działał w spokojnym PSL, a wcześniej
za pierwszej komuny

w jeszcze spokojniejszym ZSL, to na polityce wiele się nie dorobił.
Oprócz trzech zawałów i śmierci klinicznej. Po utracie mandatu
poselskiego, co wielu z nas za śmierć zupełną uważa, odżył. Bo w
1992 r. spotkał w Sejmie biskupa Stanisława Stefanka. Tej znajomości
zawdzięcza, że dostał się do seminarium duchownego w Łomży i w 1999
r. otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wtedy 57 lat. Ale na księdza

tak jak na posła
nigdy nie jest za późno.
Koledzy posłowie i koleżanki posłanki! Nie lękajcie się gniewu
elektoratu. Widma dnia, w którym gaśnie ważność legitymacji
poselskiej i zasilanie konta sejmowym uposażeniem. Gdy przestają
zapraszać na otwarcia i zamknięcia, wysyłać wszystkiego najlepszego
z okazji i bez. Gdy już wywiozą ostatnie meble z biura poselskiego,
a telefonia komórkowa odetnie połączenia za niepłacone rachunki. W
Kościele nadzieja.
Poseł nie musi się wiele uczyć na księdza. Wysilać przy
przekwalifikowaniu. Ma doświadczenie w ględzeniu, toteż niejedno
kazanko palnie z marszu. Na dyżurach poselskich przyjmuje
interesantów niczym ksiądz na spowiedzi. Lubi jeździć samochodem,
nawet po kielichu. Wie, że jakość fury zależy od miejsca w
hierarchii. Zbiórki, choć nie na tacę, niejeden też przećwiczył.
Niejeden bywa świętszy od papieża, a na pewno bardziej religijny niż
jego proboszcz. Pozostaje tylko zmienić biuro na plebanię, a
asystentkę poselską przekwalifikować na gosposię.
Koledzy posłowie i koleżanki posłanki! Nie lękajcie się gniewu
elektoratu! Dnia, w którym straż marszałkowska nie zechce wpuścić
was do restauracji sejmowej bez ważnej przepustki. W Kościele
nadzieja. Księdza zawsze do Sejmu wpuszczą, byle miał widoczną
koloratkę. Kościół to instytucja potrzebująca stale
wykwalifikowanych kadr. Lepiej, sprawniej działająca. Może dlatego,
że nie ma tam kadencji. Jak już fachowca przyjmą, to trzymają aż do
emerytury. Nie to co w parlamencie
łaska elektoratu na pstrym
koniku jedzie.
Jest niestety jeden feler. W Kościele katolickim nie przyjmują
posłanek, ale w ewangelickim już wyświęcają. Panie, obstawiajcie
pastorów!
Dał przykład Majewski. Zapragnął, a hierarchia poszła mu na rękę.
Nawet ślub małżeński został mu przez szefostwo unieważniony. A
koledzy narzekają, że nie mają czasu albo pieniędzy, żeby rozwieść
się ze starymi żonami. Zaprawdę, powiadam Wam, pakiet socjalny w
Kościele kat. bije na głowę te nasze parlamentarne ochłapy. I
jeszcze nam media co rusz wypominają wysokie uposażenia, trzynastki.
A panu księdzu nikt do kieszonki nie zagląda. Nie musi majątku w
Internecie ujawniać.
Koledzy posłowie i koleżanki posłanki! Nie lękajmy się nowych, nawet
przyspieszonych wyborów. Na ludzi tak wykwalifikowanych jak my bramy
ziemskiego raju już czekają.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





To, że Staniszkisowa zjebała Kaczora J. za włażenie w dupę ligusom
antyunijnym, nas nie dziwi. Jednak to, że w "Panoramie" pochwaliła
wprowadzanie Samoobrony na salony wojewódzkie, powiatowe i gminne,
przyjęliśmy z niejakim zaskoczeniem. A szczególnie tezę o
cywilizowaniu się lepperystów przez udział we władzy.
Pani profesorka popełnia plagiat. Nie raczyła podać, że autorem tej
tezy jest niejaki Miller, któremu taki eksperyment sprzed roku do
dziś odbija się czkawką. Powy-borczą.
* * *
Abepe Gocłowski wniósł trwały wkład w rozwój doktryny Kościoła kat.
Do grona grzechów włączył nostalgię za PRL, twierdząc, że z takich
myśli należy się spowiadać. Zapytany przez "Fakty" szeregowy
nosiciel koloratki poparł swego szefa, ale jako pokutę zadałby tylko
jedną litanię. Ligusy i lepperowcy powinni w try miga dymać do
konfesjonałów. Wychodzi na to, że bezgrzeszni są przede wszystkim
SLD-owcy.
* * *
"Informacje" Polsatu pokazały obrazek ze Starego Miasta koło
Leżajska. Mieszka tam Ukrainka Swietłana, którą miejscowi
postponują, jak mogą, bo kwasi im mleko, ściąga choroby, bezrobocie
i nędzę. Na nic są wylewane na nią wiadra wody święconej i
zamalowywanie szyb. Miejscowy klecha się od pomówień odcina,
prokurator wdraża kolejne postępowania, a miejscowy lud dalej jest
przez wiedźmę zaczarowywany. I pomyśleć, że w warszawce przyczyn
syfu w kraju upatruje się w korupcji, dekoniunkturze czy innym
spisku żydo-komuno-masońskim. Tymczasem prosty naród zna odpowiedź.
To wszystko przez czary. Na psa urok.
* * *
Codziennie przed ósmą wieczorem zdychający Puls emituje napis na
nagrobku swojego dziennika. Z dniem 1 XI byliśmy zmuszeni wstrzymać
produkcję "Serwisu Pulsu". Przyczyną jest nieoddanie telewizji przez
spółkę Prokom długu w wysokości 31 milionów złotych. Fundusze te
pozwoliłyby na 2 lata istnienia TV Puls. Dziękujemy za liczne
telefony i listy z wyrazami poparcia. O dalszych losach TV Puls
poinformujemy wkrótce. Jak gdyby było o czym informować...
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wąglik w gwiazdki z jadem w paski
W latach 80. Amerykanie wprowadzili Husajna do klubu posiadaczy
broni bakteriologicznej.
Prezydent USA objaśnia światu, jak komu głupiemu, śmiertelną groźbę,
jaką jest dlań broń masowego rażenia Husajna. Skąd ten Husajn ją
wziął?
pyta głupi świat. Jak to skąd?! Od Ameryki dostał.
Senatorowi Robertowi Byrdowi, demokratycznemu weteranowi
kongresowemu, zebrało się na grzebanie w starych rządowych
papierzyskach. Coś tam powyciągał, z kurzu otrzepał i właśnie
włączył do archiwum Congressional Record. Zaraz potem, w trakcie
przesłuchania szefa departamentu ataku Rumsfelda przed obliczem
Senate Armed Services Committee, zagadnął go o irackie bronie
bakteriologiczne: Czy przypadkiem nie stoimy w obliczu perspektywy
zebrania żniwa, któreśmy sami zasiali? Po czym odczytał mu kawałek
artykułu z "Newsweeka". Nigdy nie słyszałem o tym, co pan mi tu
czyta
zarzekał się Rumsfeld, gość Husajna w roku 1983.
Nie mam o
tym zielonego pojęcia i wątpię, czy to prawda.
Składnica próbek bakteryjnych American Type Culture Collection w
Manassas w Virginii wysłała co najmniej cztery przesyłki (ostatnia w
roku 1988) z zarazkami wąglika do uniwersytetu bagdadzkiego, który
miał związki z laboratoriami pracującymi nad bronią
bakteriologiczną. Irak przyznał, że wyprodukował dzięki temu 2200
galonów zarodków wąglika, z czego część umieścił w głowicach broni.
Inspektorzy ONZ podejrzewają, że było tego trzy razy więcej, i nie
są pewni, czy wszystko zniszczono.
Ta sama firma (ATCC) w roku 1986 zaopatrzyła uniwersytet w Bagdadzie
w sześć szczepów bakterii clostridium botulinum, a dwa lata później
dorzuciła jeszcze jeden. W 1986 r. w sukurs staraniom ATCC
wyposażenia Husajna w nową, śmiercionośną broń przyszła placówka
rządowa
Center of Disease Control and Prevention; Irak dostał od
niej w prezencie próbki wywołującego paraliż jadu kiełbasianego i
materiały do produkcji szczepionek przeciwko niemu.
Towar wysłano z USA bezpośrednio do kompleksu al-Muthanna, centrum
badań nad bronią chemiczną. Irak nie przeczył, że wyprodukował z
tego 5300 galonów trucizny z zawartością pałeczek jadu
kiełbasia-nego i zainstalował część na głowicach. Pięć głowic z
toksyną botulinową gdzieś bez śladu wcięło.
Własnymi, markowymi laseczkami zgorzeli gazowej (bakteria clostridum
perfringers) wywołującymi wewnątrz ran toksyczne gazy doprowadzające
do gangreny, krwawień wewnętrznych i dewastacji wątroby, po
bratersku podzielił się z Irakiem w roku 1986 ATCC (pierwsza
dostawa) i 1988 (kolejne trzy szczepy, żeby nie zabrakło). Center of
Disease Control and Prevention zawsze był gotów zrealizować każde
zamówienie irackich (wtedy) przyjaciół
wysyłając uniwersytetowi w
Basra w roku 1985 wirusy West Niles czy też przekazując (w latach
1985, 87 i 88) próbki innych bakterii irackiej Komisji Energii
Jądrowej, która była kwaterą główną budowniczych niedoszłej bomby
atomowej. W roku 1988, tym samym, w którym Husajn gazował Kurdów,
CDCP pchnął paczkę szczepów bakteryjnych do Sera and Vaccine
Institute w Amiriyah, ośrodka znanego z badań nad bronią
bakteriologiczną. Paczki kolonii zabójczych mikrobów
wszystkie
miały błogosławieństwo Departamentu Handlu
CDCP wysłał do siedmiu
placówek wskazanych przez inspektorów ONZ jako uczestniczące w
irackim programie pozyskiwania broni bakteriologicznej. Dostarczali
Irakowi próbki, których, jak twierdził, potrzebował do ochrony
zdrowia społeczeństwa. Już wtedy, jak sądzę, było naiwnością w to
wierzyć
sądzi Jonathan Tucker, były inspektor rozbrojeniowy ONZ.
Dotychczas USA bały się swych niegdysiejszych prezentów tylko pod
postacią Stingerów ofiarowanych przed laty bohaterskim mudżahedinom
walczącym z sowieckim najeźdźcą. Teraz dochodzą bakterie... Być może
zarażonym nimi podczas irackiej inwazji żołnierzom amerykańskim
przyjemniej będzie umierać wiedząc, że są one made in USA. A jeśli
zaatakują, to umierać pewnie będą, bo Izbę Reprezentantów
poinformowano 1 października, że personel US Army jest
niedostatecznie wytrenowany i brak mu sprawnego sprzętu ochronnego
na wypadek ataku chemicznego i bakteriologicznego. Spodziewany
efekt: "niepotrzebna" śmierć żołnierzy.
Tak się składa, że ostatnio Ameryka ma zwyczaj najpierw wspomagać
finansowo i dozbrajać przeciwnika, zanim go napadnie. Afgański
Taliban dostał od USA 245 mln dolarów pomocy w latach 2000
2001.
Potem zamiast dolców słano Tomahawki. To prawie tak zabawne jak nowa
doktryna obronna Dablju juniora: atakujemy pierwsi, by komuś później
nie przyszło do głowy nas zaatakować. Ostatnio w tej kwestii
kongresmani przyciskali do muru jego pomocniczkę, Condi Rice. Jeden
z demokratów stwierdził, że stosując takie rozumowanie USA powinny w
1948 r. przypuścić inwazję na ZSRR, by zapobiec zbudowaniu
przezeń bomby atomowej. W świetle 50 lat uciemiężenia Wschodniej
Europy byłoby to prawdopodobnie bardzo rozsądne
rezolutnie
odpaliła dr Rice, prezydencka blondynka ds. bezpieczeństwa.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Komunia przez uszy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sok z Cytryckiego "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Głos Ameryki i Allaha
Stacja nosi nazwę Al Hurra. Jej siedziba znajduje się w Waszyngtonie
i jest w całości finansowana przez rząd Stanów Zjednoczonych. W
telewizji pracuje 200 dziennikarzy z Ameryki i krajów arabskich. Al
Hurra nadaje od 15 lutego 2004 r. Na inaugurację wybrano
przemówienie prezydenta Busha, w którym pochwalił Irakijczyków za
ich dążenie do demokracji i namawiał cały świat arabski do wzięcia z
nich przykładu. Przy okazji uruchomiono także Radio Sawa. Serwis
amerykańskiej International Broadcasting Company sponsorowany przez
amerykańską agencję rządową do spraw radiofonii BBG. Radio Sawa
nadaje w języku arabskim przez 24 godziny na dobę, siedem dni w
tygodniu w paśmie FM na całym Bliskim Wschodzie.
Knebel
Powszechnie wiadomo, że nowa stacja ma osłabić wpływy Al Dżaziry i
Al Arabiji, które za Amerykanami nie przepadają. Sekretarz obrony
Donald Rumsfeld uznał ostatnio obie stacje za otwarcie wrogie
interesom Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie wezwał Iracką Radę
Zarządzającą, by zakazała ich działalności na terytorium Iraku. Jak
na razie decyzje podjęto jedynie wobec stacji Al Arabija. Tymczasowe
władze zlikwidowały jej przedstawicielstwo w Iraku i zapowiedziały
podjęcie kroków prawnych za podburzanie do stosowania przemocy. Jako
pretekst wykorzystano fakt, że Al Arabija nadała nagranie Saddama
Husajna, w którym nawoływał on do zbrojnego oporu przeciw wojskom
amerykańskim i ich sojusznikom.
Decyzja ta ma znaczenie wyłącznie propagandowe, bo Al Arabija wciąż
nadaje z Iraku, tyle że poprzez sieć "tajnych" korespondentów.
Zyskała ponadto sojusznika. Europejskie organizacje dziennikarskie
jednomyślnie potępiły amerykańskie ograniczenia uznając je za
pogwałcenie zasad wolności prasy.
Zamykanie ust arabskim dziennikarzom miało ułatwić propagandową
ofensywę nowej stacji i nieco przytępić konkurencję. Nie będzie to
łatwe, gdyż niezależne arabskie media są na Bliskim Wschodzie
popularne i uznawane za wiarygodne. Katarska telewizja Al Dżazira
zyskała rozgłos przy okazji wojny w Afganistanie. Transmisje na
żywo, ze szczególnym naciskiem na cierpienia ludności cywilnej,
idealnie współgrały z powszechną niezgodą na interwencję.
Bez knebla
Z Al Dżazirą konkurują stacje Abu Dhabi oraz Al Arabija. Obie zbiły
kapitał głównie dzięki bezpośrednim transmisjom z Iraku. Każda
stacja ma swoją specyfikę. Abu Dhabi nadaje głównie reportaże na
żywo, często na zasadzie "no comments". Al Dżazira codziennie donosi
o wydarzeniach z Bagdadu oraz z Mosulu. Jej reporterzy jako
nieliczni potrafią dotrzeć do baz partyzantów, często wraz z nimi
uczestniczą w akcjach przeciw Amerykanom. Loża komentatorów to
często osoby kontrowersyjne, poszukiwane przez rządy Arabii
Saudyjskiej czy Jemenu. Zresztą Al Dżazira znana jest z tego, że
krytykuje wszystkie reżimy na Bliskim Wschodzie. Al Arabija z kolei
stara się zaprezentować jako "umiarkowana alternatywa". Popularność
arabskojęzycznych stacji satelitarnych potęguje fakt, że w
przeciwieństwie do większości stacji irackich nie są one poddane
cenzurze.
Konkurujące ze sobą na co dzień stacje chcą się zjednoczyć w walce z
nowo powstałą telewizją amerykańską. Podkreśla się niekompetencje
amerykańskich dziennikarzy i stronniczość relacji z Iraku. Gdy Al
Hurra pokazuje odbudowaną przez żołnierzy iracką szkołę, stacje
arabskie emitują reportaż o tym, kto tę szkołę zrównał z ziemią.
Znów knebel
Rzecznik Al Dżaziry Jihad Ballout wątpi w sukces amerykańskiej
stacji. Jako dowód przytacza badania przeprowadzone przez brytyjską
BBC, z których wynika, że potrzeba dużo więcej, żeby zmienić
nastawienie Arabów do USA. Z kolei syryjska gazeta "Tishrin" pisze,
że nowy kanał telewizyjny jest częścią amerykańskiej polityki
kolonizacji świata. Podobnie sądzą egipscy eksperci zajmujący się
mediami. Salah Abd al Maksud, wicedyrektor Związku Dziennikarzy
Egipskich i dyrektor Arabskiego Medialnego Centrum Badań i
Publikacji, powiedział, że bez wątpienia media są jednym z rodzajów
broni, którą wykorzystują Amerykanie w wojnie przeciwko temu
regionowi, tak jak są jednym ze środków służących do realizacji
amerykańskich zamierzeń.
Arabów irytuje już sama nazwa nowej telewizji. Al Hurra po arabsku
oznacza wolna, podczas gdy w krajach arabskich Amerykanie cieszą się
raczej opinią krwawych okupantów. Zakaria Husajn, wykładowca nauk
strategicznych na Uniwersytecie Aleksandryjskim, stwierdza, że
zarówno Radio Sawa, jak i Al Hurra nie poradzą sobie ze zmianą
wizerunku Stanów Zjednoczonych. Gdyby USA szczerze pragnęły
przekształcenia tego obrazu, powinny zacząć od weryfikacji swojej
polityki. Większość arabskich gazet przypomina przemówienie
prezydenta Busha z 20 września 2002 r.: Postaramy się tak zmienić
Bliski Wschód, by przystawał do modelu amerykańskiego.
W budowaniu wizerunku nowej stacji nie pomoże zamknięcie szyickiego
tygodnika "Al Hawza". Na jego łamach wielokrotnie publikowano
artykuły krytyczne wobec nowych władz. Na treść publikacji wielki
wpływ miał szyicki przywódca duchowy ajatollah Muchtada al Sadr.
Duchowny na pewno nie należy do umiarkowanych, ale decyzja o
zamknięciu gazety może zaostrzyć sytuację w Iraku. Już w godzinę po
decyzji o zamknięciu "Al Hawzy" kilka tysięcy szyitów protestowało
przed redakcją tygodnika. Natomiast sam al Sadr wezwał swoich
zwolenników do zbrojnej walki z niewiernymi.
Autor : Maciej Stańczykowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Brazylia ululana
W drugiej turze wyborów w Brazylii 27 października wygra Luiz Inacio
"Lula" de Silva
lewicowy kandydat Partii Robotników. Czy Bush
ogłosi go wcieleniem zła i wyceluje rakiety?
Czy międzynarodowy kapitał udusi go po cichu?
Obstawiajcie dramat de Silvy jak chcecie.
Brazylia zwana jest przez socjologów BelIndią, gdyż bogactwo Belgii
łączy się z biedą indyjskich slumsów. Nędzarze: czarni i Indianie
oraz pariasi-chłopi od ponad dwudziestu lat żyją w kraju, gdzie
jakikolwiek awans społeczny jest niemożliwy. Nazwany brazylijskim
Wałęsą da Silva
przywódca zwycięskich strajków, stał się tym, czym
miał być Lechu
głosem, który biegnie z nizin. Jego Partia
Robotników (PT) stworzyła w prowincji Porto Alegre ustrój demokracji
bez mała bezpośredniej. Obywatele decydują tam o prawie wszystkim
sami, a radni i urzędnicy są rzeczywistymi wykonawcami ich woli.
Chcecie postawić supermarket? Proszę bardzo
mówią członkowie
Partii Robotników
ale najpierw niech inwestor wybuduje bloki
socjalne. Niemożliwe? A jednak to działa od lat w Rio Grande do Sul.
Czy po objęciu prezydentury przez Lulę, zacznie działać w całej
Brazylii?
* * *
Zdenerwowany sekretarz stanu USA Collin Powell tuż po ogromnym
sukcesie Luli w pierwszej turze wyborów stwierdził: musimy poczekać
na rezultaty następnego głosowania 27 października. To znaczy, że
wszystko może się zdarzyć. Jest taki stary latynoski dowcip:
Dlaczego w Waszyngtonie nie było nigdy przewrotu wojskowego? Bo nie
ma tam ambasady USA.
Prorynkowy i demokratyczny
to znaczy popierający USA

Międzynarodowy Fundusz Walutowy zapowiedział, że uzna wynik wyborów,
ale ewentualną transzę 30 miliardów baksów na ratunek Brazylii
prześle po wyborach. W domyśle
albo nie, jeżeli zwycięzcą nie
będzie nasz faworyt Serra, kandydat partii rządzącej.
Tymczasem trzy czwarte Brazylijczyków poparło kandydatów
antyrządowych, ponieważ w efekcie dotychczasowej polityki
gospodarczej większość ludzi znalazła się w katastrofalnym
położeniu. Okazało się, że niska inflacja i inwestycje zagraniczne
opłacone zostały powiększeniem się mas ubogich do zawrotnej liczby
40 milionów. Przestępczość jest najwyższa od 15 lat, a państwo nie
kontroluje całych faveli, gdzie narkotykowi bossowie zastępują
biednym wszystko
od kościoła po pomoc społeczną. Brazylia pod
światłym przywództwem obecnego prezydenta nawróconego na
neoliberalizm marksistowskiego socjologa Cardoso, dzielnie
postępując za radami MFW, pozbyła się całych rezerw walutowych,
spłacając przy okazji długi zaciągnięte przeważnie w
północnoamerykańskich instytucjach finansowych. No i kraj znalazł
się na skraju bankructwa.
* * *
Lula wygra drugą turę wyborów w cuglach, pokona bez problemu
kandydata obozu rządowego, pupilka MFW i Waszyngtonu Jose Serre.
Brazylijski Lechu otrzymał poparcie pozostałych kandydatów opozycji

od trockistów do liberałów. (Ostatnie sondaże dają Luli poparcie
ok. 64 proc. wyborców).
Swoje głosy oddał mu także kandydat Socjalistycznej Partii Brazylii
Anthony Garotinho, który, jak na prawdziwego marksistę przystało,
jest... protestanckim kaznodzieją. Ku rozpaczy konserwatywnych
biskupów powołanych przez popidola z Watykanu przekonuje on do
swoich poglądów coraz więcej Brazylijczyków
w większości
katolików. Garotinho na koniec telewizyjnego wywiadu stwierdził:
Trzy razy głosowałem na Lulę i jeśli to konieczne zagłosuję na niego
po raz czwarty, a to w praktyce oznacza, iż przekazał Luli swe 17,8
proc. głosów.
* * *
Lula może postawić się Wielkiemu Bratu. Ryzykuje oczywiście, że
skończy jak Allende albo zostanie zmuszony do przeprosin i dorżnie
swój kraj kolejnymi neoliberalnymi reformami. Poza tym zawsze
pozostają ci, którzy "ustrój rynkowy" w Brazylii wprowadzili:
chłopcy w strojach koloru khaki, z małymi czołgami o dużych lufach
dla postrachu i doświadczeniem nabytym od kombatantów SS. Takie
"reformatorskie" pucze miały miejsce w Argentynie, Chile, Paragwaju,
Boliwii i w samej Brazylii.
Czy wróci nowe? Być może, ale w Brazylii obwieszczono koniec końca
historii. I nic już tego nie zmieni. W Argentynie, Urugwaju,
Ekwadorze i wspomnianej Brazylii eksperyment się udał: pacjent
dogorywał, ale zapomniano o znieczuleniu, dzięki czemu zaczęli
wyskakiwać faceci tacy, jak Chavez
antyamerykański prezydent
Wenezueli, Duhalde
antyliberalny peronista z Argentyny, Marcos

wicekomendant partyzantki indiańskiej w meksykańskim stanie Chipas i
Lula, głosząc, że inny świat jest możliwy, a ten liberalny
do
dupy.
Zwycięstwo Luli stanie się jego przegraną, bo znajdzie się w piekle
współczesnej demokracji, w której można decydować o wszystkim oprócz
własnej gospodarki, waluty, eksportu, importu, spłaty długów,
polityki zagranicznej. Prezydent-związkowiec nie otrzyma pomocy w
swojej donkiszoterii od nikogo, może od idealistycznych Szwedów,
którzy niegdyś pomogli sandinistom. Barbarzyńca wszedł do ogrodu, a
co gorsza wie, czym różni się deflacja od inflacji, a to pachnie już
rewolucją.
Autor : M.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czarny dzień blondynki
Co musi asystentka prezesa
Anka zawsze miała robotę. Nogi do nieba, długie blond kudły i
miseczkę C. Taki zawód
asystentka prezesa
znacie? IQ ma wtedy
takie znaczenie jak sznurówka w butach na gumkę. Rozbiła trzy
małżeństwa, były do dupy, więc wyrzutów sumienia Anka miała zero. Z
dziadków-prezesów wyciągała wszystkie karty z każdego banku, nawet
te bezlimitowe. Anka za swoją oficjalną pensję 2300 zł kupowała
zwykle buty i szminkę, jak starczyło. Była naszym babskim bogiem.
Ostatnio zamknęli jej ostatnią miłość, tego prezesa... na pewno
skojarzycie którego, a ja uniknę sądu. Na szczęście Anka nigdy tak
naprawdę go nie kochała.

Nie mam, kurwa, roboty, czaisz? Ja nie mam roboty!
obwieściła mi
ostatnio.
Wiecie, co sobie pomyślałam? Że to już koniec świata.
Nie, że to już koniec Pomrocznej. Anka zawsze miała robotę. Żadnych
curriculów, listów motywacyjnych czy czegoś tam. Wystarczało
zdjęcie.

Wracam właśnie z jakiejś pieprzonej rozmowy kwalifikacyjnej.
Chyba, cholera, zdechnę z głodu, bo na dziwkę, sama wiesz, ja się w
ogóle nie nadaję. Daj spokój, co się dzieje w tym kraju
mamrotała
w amoku.
Półtora roku, półtora roku i jakaś paranoja napadła tych
wszystkich ludzi. Wysłałam zdjęcie do ogłoszenia, wiesz jak zwykle
do oferty poniedziałkowa "Wyborcza", asystentki prezesa poszukujemy,
oddzwonił jakiś facet personal coś tam i kazał mi dosłać życiorys i
list. Dopiero wtedy wezwali mnie na jakąś rozmowę kwalifikacyjną.
Boże, co ja tam przeżyłam.

Co? Powiedz
naciskałam Ankę.

A wiesz co, sama sobie sprawdź
wyryczała mi Anka.
* * *
No i sprawdziłam. Poszłam po schemacie
poniedziałkowa "Wyborcza",
dodatek Praca, strona 21, 2 czerwca: Poszukujemy kandydatów na
stanowisko: Asystentka, Wymagania: wyższe wykształcenie, bardzo
dobra znajomość MS Office, zdolności organizacyjne, dokładność i
samodzielność, min. 1-roczne doświadczenie na podobnym stanowisku,
znajomość języka angielskiego, wysoka kultura osobista, mile
widziana znajomość języka niemieckiego, zainteresowane osoby prosimy
o przesłanie życiorysu wraz z listem motywacyjnym i aktualnym
zdjęciem do dnia 15 czerwca br. pod adresem: bogdan.zmiot@tpc.pl.
Wysłałam kwity i czekałam na odzew.
Oddzwonili po dwóch tygodniach. Proszę przyjść na rozmowę w
najbliższy wtorek o godz. 9, ulica Sobieskiego 154/53. Do zobaczenia
i dup słuchawką. Nawet mnie babsko nie spytało, czy czasem nie mam w
ten wtorek jakiegoś pogrzebu.
W poniedziałek z ciężkim sercem omijam imprezę u kumpla, żeby udać
się w niezaplutym stanie na moją pierwszą w życiu rozmowę
kwalifikacyjną na... asystentkę jakiegoś prezesa. Ze zdumieniem
odkryłam na ulicy Sobieskiego z wiadomymi numerami, że rozmowę
kwalifikacyjną mam odbywać nie w dużej odpicowanej firmie, ale w
obdartym... M3. Rozumiem wszystko
drastyczne oszczędności w
drastycznej recesji to norma. Włażę na trzecie piętro, drzwi otwiera
mi babka obładowana papierami, wprowadza do małego pokoiku.
* * *
Przy stoliku siedzi facecik w okularkach, blady i chudy, mam
wrażenie, że ze trzy lata nie widział już światła dziennego na żywo.
Siadam naprzeciwko trupka. Moja mdła jak niedosłodzony kisiel
garsonka piłuje mnie we wszystkie cielesne zgięcia. Blady facecik
wyciąga notesik i rzuca pytanie po pytaniu. Staram się być Anką,
myśleć jak Anka. Takich Anek jest tysiące. Anki nie mogą wymrzeć jak
dinozaury, bo wtedy wymrą wszyscy prezesi, ich oblepione złotem żony
z menopauzami, bananowe dzieci i w ogóle polska elita nam zdechnie.
Powtarzam sobie w kółko
jestem Anką. Pani doświadczenie,
dotychczasowa praca
relacjonuję Ankowe życie w największym
skrócie, pani mocne i słabe strony? Tu mnie ma, znam Anki mocne
strony z opowiadań wspólnych kumpli, ale teraz czuję, że chudy i tak
tego nie zrozumie. Ściemniam, jak mogę, dyskrecja, otwartość,
kompromisowość, Słabe strony? Anka nie ma. Znaczy, ja nie mam. Chudy
podnosi wzrok znad notesu. Pani za 5 lat? Teraz mnie zagiął.
Przecież nie powiem diamentowy naszyjnik i książę Walii obok, a w
sumie tak się właśnie widzę najdalej za rok. Anka też. Znowu
ściemniam, że własny small biznes i inne pierdy. Czy palę fajki?
Uuuu, Anka fajczy jak smok. Palę. Pani życie osobiste?
Słucham? Narzeczony, mąż, planowane dzieci? Nie, Anka nic nie
planuje. Znajomość języków obcych? Francuski. Chudy znowu podnosi
wzrok. I angielski
poprawiam się.
Ile chcę zarabiać? W sumie to zależy od hojności prezesa, a gdyby
był nawet przystojny... Dobra 3 tys., bo trzeba wziąć pod uwagę
inflację, wahania dolara. Blademu wypadł notes z łap. Mam nadzieję,
że to nie ma związku z moją ceną.
Dobrze
mówi przezroczysty

zapraszam na test psychologiczny do innego pomieszczenia. Słucham?

bo chyba nie dosłyszałam. Test psychologiczny
powtarza kostuch. W
drzwiach mijam się ze świnką Piggy. Nie ma ze mną szans na bank.
* * *
Tym razem przy biureczku siedzi pani psycholog. Ta się dla odmiany
przedstawia. Julia Jakaśtam. Podaję jej grabę i siadam. Garsonka
mnie już nie piłuje, ona mnie cała łamie.
Lukam na zegarek. Pogadanka z chudym zajęła mi jakieś 40 minut. No,
ale nic to. Jestem moją Anką i zaraz mam przejść test
psychologiczny, który udowodnić ma chudemu i tej tłustej psycholog,
że będę najlepszą asystentką dla prezesa.
Aaaa no właśnie. Jakiego prezesa?
Niestety firma personal
consulting nie może ujawnić firmy zlecającej przed zakończeniem
ostatniego etapu rekrutacji. Łuuuu! Jakby mnie rekrutowali do
haremu. Z zadumy wyrywają mnie pytania psycholog.
Identyczne jak te chudzielca. Pewnie chcą sprawdzić, czy mam w
genach nawyk łgania. Powtarzam wszystko słowo w słowo. Babka notuje
jak nakręcona. Nagle wyciąga zadrukowaną kartkę
proszę przepisać
ten tekst. Cały?
pytam głupio. Słyszę, że cały. Przepisuję, bo
wiem, o co chodzi. Charakter pisma, że niby jestem terrorystką albo
brudasem, ale ja pamiętam, że mam pamiętać o dokręcaniu ogonków do
"j" i "g". Teraz proszę narysować drzewko, cholera, Anka mówiła o
ludziku. Dobra, rysuję drzewko, gałązki z jabłkami i listki, korzeń.
Narysowałam. Spokój i harmonia do wyrzygania. Proszę wymyślić
historyjkę do obrazka. Co? Patrzę na psycholog. Ona nie robi sobie
jaj. Trzyma jakiś kretyński rysunek z elementarza
Ala z kotem na
smyczy. Kim ja mam być? Asystentką czy klawiszem? Wymyślam, Ala
dostała od babci kotka i właśnie idzie do parku, żeby podpalić mu
ogonek. Tego oczywiście nie mówię, bo i tak sporo już przetrzymałam.

Doskonale, a teraz proszę test na logiczne myślenie. To jest
przykład. Psycholog podaje mi kolejny karteluch. Jestem już tym
wszystkim trochę kurewskozmęczona, ale mam słuszne zresztą wrażenie,
że wszystko najlepsze jeszcze przede mną. Pięć zadań.
Ma pani pięć minut: Dwaj ojcowie podarowali swoim synom pieniądze.
Jeden dał swojemu synowi 150 zł. Drugi dał 100 zł. Okazuje się
jednak, że obaj synowie razem powiększyli swoje kapitały tylko o 150
zł. Jak to wyjaśnić. Ja pierdolę. Boli mnie głowa. Dobra, następne,
do ojców wrócę na koniec: Gdy zegar wybija szóstą, ostatnie
uderzenie zaczynamy słyszeć 5 sekund po szóstej. Kiedy usłyszymy
ostatnie uderzenie dwunastej? Chce mi się rzygać. Kiedy? O kurwa, no
kiedy. 4 minuty
oznajmia babsko. Mam
11 sekund po 12! Następne:
5 żab łapie 5 much w 5 minut. Ile żab trzeba, aby złapać 50 much w
ciągu 50 minut? 50, nie, 5 żab. Następne: Ile waży worek ziemniaków

zapytał klient.
50 kg dzielone przez połowę jego wagi

odpowiedział sprzedawca. Ile ważył worek ziemniaków? Nie, no tego
nie policzę. 25 kg?
2 minuty do końca. Następne: Wybudowano nowy
hotel. Było 100 pokoi w tym hotelu. Malarz miał pomalować wszystkie
9. Malarz pomalował 19 pokoi. Dlaczego? Co? Jakie pokoje. Pomalował
19, a miał 9, bo jest zwykłym frajerem albo dostał w łapę
ekstraszmal.
Minuta do końca. Wracam do ojca. Dwóch ojców. Nie
wiem. Ja pieprzę, miałam logikę na pierwszym roku studiów, lubię
liczyć szmal, zwłaszcza mój i gdy mam go sporo, ale jakim cudem
stary przemycił bachorowi 50 zydli bokiem. Nie wiem. Ja pieprzę.
Przecież mam temu prezesowi służyć tylko za materac.

Koniec, proszę odłożyć długopis
wydarła gębę psycholog. Zabrała
mi kartkę z moją logiką. Odwracam się do okna. Boże, jeśli
istniejesz, pobłogosław mojego pracodawcę Urbana, niech żyje milion
lat.
Zmęczona?
rżnie głupa nadęta psycholożka.
Nie! Odpowiadam
jak rasowa twardzielka. To świetnie
odpala babsko, bo jeszcze mamy
test na inteligencję. Ma pani 10 minut.
Na co? Wokół
przytwierdzonego na stałe do podłoża koła obraca się drugie koło o
tej samej średnicy. Ile obrotów wykona ruchome koło, zanim wykona
pełny obieg wokół nieruchomego koła i wróci do punktu wyjścia?,
FAFARAFAFA ma się tak do 2424642424 jak ARFARAFRAFAR do A:
46246426446, B: 464264264246, C: 462464624246, D: 462464264246, E:
462462464224, Jeżeli "dużo" to 5219, a "mało" to 8349, to ile będzie
"małża"?, Jeżeli ósemka kosztuje cztery zygze, jedynka kosztuje też
cztery zygze, sto dwudziestka piątka
dwanaście zygzów, a
czterdziestka dwójka osiem zygzów, to ile kosztuje osiemnastka?

Koniec, proszę odłożyć długopis.
Skontaktujemy się z panią w przyszłym tygodniu. Albo nie.
* * *
Masakra. Anka, co waży 49 kg, ma 173 cm wzrostu, cycki C, babie w
solarium daje zarabiać trzy razy w tygodniu, jednak zdechnie z
głodu. A propos, nikt do mnie jeszcze nie oddzwonił. I szlag mnie
trafia, bo zadanko logiczne z tymi ojcami rozkminiłam którejś nocy

jeden z ojców był synem drugiego, panie prezesie. Malarza też
zakumałam. Facet pomalował wszystkie pokoje o numerach posiadających
w sobie cyfrę 9. Tak w ogóle, to się teraz zastanawiam, czy powinno
się legalizować prostytucję. Wyobrażacie sobie ten test
kompetencyjny?
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




* Naród świętował przewlekle. Po wigilijnobożonarodzeniowej
trzydniówce nadeszły wolna sobota i niedziela. Można było odpocząć
po świętach. Później dla relaksu dwa dni robocze i sylwestrowa
dwudniówka, po której znów wolne trzy dni. Znużony świętowaniem,
obrzydzony obcowaniem z rodziną, 5 stycznia naród radośnie ruszył do
pracy.
* Według badań CBOS, cudowne ocalenie premiera nie pomogło
notowaniom SLD. Platforma pozostała na 26 procentach, SLD zaś
pikował w dół
do 17 proc. Krzepiący dla SLD okazał się sondaż mało
znanej IPSOS. Wedle tej firmy koalicja SLD
UP miała mieć 27 proc.
poparcia, PO
20, a PiS
15 proc. Takie sondaże to szansa dla
nowych, małych firm. Popieranych w programie wyborczym SLD.
* Nie tylko Kwaśniewscy mają szansę na dynastię. Na scenę polityczną
wkroczył Jarosław prezydentowicz Wałęsa. Syn Lecha.
Po ośmiu latach ukończył politologię na Uniwersytecie Świętego
Krzyża w Massachusetts i przystąpił do tworzenia stowarzyszenia
adoracji Lecha Wałęsy. Prezydentowicz ma 27 lat. O ojcu mówi zawsze
pan prezydent. Jest kawalerem, ale
jak podkreśla
nie do wzięcia.
Wykształcenie ma jezuickie.
* Sześć lat Kalinowskiego i dość, zadeklarował wicemarszałek Sejmu
Janusz Wojciechowski zgłaszając swoją kandydaturę na prezesa PSL. Do
decydującego starcia dojdzie w marcu. Wybór Wojciechowskiego to dla
PSL wybór nowych sojuszników: PiS i LPR. Marsz z centrolewicy na
prawo.
* Poseł PiSuaru Andrzej Diakonow, do niedawna czołowy twórca
gospodarczego programu tej partii, może stracić immunitet.
Prokuratura Krajowa obarcza go winą za straty w spółce skarbu
państwa Ciech SA, kiedy zasiadał on w jej zarządzie. Karę trzech lat
więzienia wymierzył Sąd Okręgowy w Gdańsku byłym partyjnym kolegom
Diakonowa. Byłym prezydentom Gdańska Franciszkowi J. i Dariuszowi S.
Byli samorządowcy z nadania Porozumienia Centrum
byłej partii
państwa Kaczyńskich, odpowiadają za łapownictwo. Gdyby nie zostali
przyłapani, mogliby zasilić aktyw Prawa i Sprawiedliwości.
* Nie ma dowodów na to, że szef klubu parlamentarnego SLD Jerzy
Jaskiernia wziął 10 mln dolarów łapówki, stwierdziła prokuratura. Ku
rozpaczy prawicowych mediów, które gorączkowały się doniesieniem
posła Zbigniewa Nowaka. Nowak obecnie "niezależny" wybrany został z
listy Samoobrony. Z wykształcenia spawacz elektromechanik. Z
wiarygodności Gasiński od Klewek. Sejmowa ksywka Świro-waty. Idealny
partner medialny dla "Rzeczpospolitej".
* Ojciec Chrzestny Radia Maryja i Telewizji Trwam nadaje
kryptoreklamy. Zauważyła to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji. Za
takie łamanie prawa Rydzyk powinien stracić specjalny status nadawcy
społecznego, czyli biznesmena, który nie płaci za koncesje radiowe i
telewizyjne, bo nie nadaje reklam. Czy Rada będzie konsekwentna i
wyegzekwuje prawo? Pewnie nie, bo Rydzyk od tego ma w Radzie
Sellina.
* Podobno społeczeństwo jest biedne, bez pieniędzy. A wielkie sieci
handlowe i hipermarkety przyciągnęły w święta miliony obywateli RP.
Złupiły ich jak Janosik. Tym razem odbierając biednym, a przekazując
bogatym.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bank napada "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bush w ręku Osamy
Żaden posiadacz czynnego mózgu nie zaprzeczy, że Bushowi należy się
czarny pas w kategorii mielenia patriotycznych frazesów. Nadął nimi
balon popularności po otrzymaniu 11 września 2001 r. prezentu od
Osamy ben Ladena. Teraz Bush flaczeje.
Gospodarka. Na przekór gromkim surmom Białego Domu miejsc pracy
prawie nie przybywa, a bezrobotnych prawie nie ubywa. Płace zamarły
w miejscu; jedna czwarta pracowników w USA zarabia 8,70 dolara na
godz. lub mniej. Rocznie daje to 18 100 dolarów, taki jest oficjalny
poziom ubóstwa. Minimalna płaca od roku 1997 wciąż stoi na 5,15
dolara na godz. Nawet oddany ideom republikanizmu szef Banku Rezerwy
Federalnej Alan Greenspan, ochrzczony w "The New York Times" mianem
Maestro Hucpy, nie zawahał się wbić Dablju między łopatki nóż
wydając komunikat, że niebawem w kasie zabraknie pieniędzy na
emerytury. Nietrzymający się kupy projekt budżetu został sflekowany
przez wszystkich mających w tym względzie jakąś wiedzę. Media wciąż
nagabują o broń masowego rażenia Husajna, której nie znaleziono. Do
tego doszła właśnie sfuszerowana interwencja na Haiti.
Rośnie liczba republikańskich kongresmenów realistów, którzy ze
strachem patrzą, jak Bush szasta pieniędzmi potęgując deficyt i
coraz dobitniej zdają sobie sprawę, że za bezwarunkowe poparcie
kampanii reelekcji juniora mogą zapłacić własnym stołkiem. Jeśli
Bush wygra, za dwa lata w wyborach uzupełniających ludzie jak amen w
pacierzu odbiorą nam kontrolę nad Kongresem
główkują trafnie. Albo
posłuchajcie tego: Piętrzące się błędy prezydenta podkopują jego
szanse na reelekcję
to pisze jedyny prawdziwy intelektualista
prawicowy, dziennikarz George Will.
Wyjście jest jedno: Osamo, ratuj!
Probushowe zapiewajły lansują właśnie hasło przedwyborcze: "Głos nie
oddany na Busha, to głos oddany na Osamę". Abstrahując od stanu
umysłów, w których wykluł się ten propagandowy mongolizm, należy
stwierdzić, że nie kto inny jak ben Laden może zapewnić przedłużenie
rządów dynastii Bushów.
Efekt trzech lat prezydentury Busha to deficyt budżetowy, bezwstydne
nabijanie kabzy garstce krezusów kosztem reszty ubożejącego
społeczeństwa, ustawy dewastujące środowisko naturalne kosztem
zysków biznesgangu, hańba oszukańczej wyprawy irackiej dla ratowania
świata przed mającym już, już wysadzić go w powietrze Husajnem.
Rozpoczęta właśnie kampania przedwyborczych reklam B. II,
pokazujących zgliszcza dwu nowojorskich wieżowców, mająca w intencji
odtworzyć mit patriotycznej jedności po 11 września, została z
niesmakiem przyjęta przez media i wywołała oburzenie rodzin ofiar,
na których trupach Dablju usiłuje uzyskać polityczny kapitał.
Więc Osama. Schwytanie bożyszcza muzułmańskich terrorystów byłoby
nabojem godnym odpalenia. Huk zagłuszyłby demokratów i oszołomił na
chwilę wyborczą publikę.
Jak poinformowali anonimowi wyżsi dowódcy wojskowi, gazety "The New
York Times" i "Washington Post", na przełomie lutego i marca z Iraku
do Afganistanu przerzucono oddziały specjalne US Forces z osławionym
komando Task Force 121, które wyłuskało z ziemianki prezydenta
Husajna. Do Pakistanu wysłany został dyr. CIA Tenet, by uzyskać
zgodę prezydenta Musharrafa na operacje sił USA na terenie jego
kraju oraz ewentualne wsparcie w akcji osaczania ben Ladena i
spychania go na południe, w ręce Amerykanów. Musharraf obiecał
ofensywę na terenach pogranicza z Afganistanem kontrolowanego przez
lokalnych kacyków. Może za to zapłacić władzą i głową, bo islamska
opozycja jest coraz silniejsza, a ludzie przeciwni są poddawaniu się
naciskom Wielkiego Szatana.
Operacja "Reelekcja Osamy" musi zostać przeprowadzona z nie lada
finezją: nie o to chodzi, by go złapać. Casus Husajna pokazuje, że
zapewnie to tylko chwilowy skok poparcia, który rozpłynął się bez
śladu, gdy ataki terrorystyczne w Iraku miast
zgodnie z
zapewnieniami Waszyngtonu
stopniowo ustawać, przybrały na sile.
Osamę trzeba złapać tydzień przed wyborami, by dało to polityczny
efekt, albo wtedy go pokazać jako właśnie złapanego. Niedawno
dyrektor serwisu irańskiego radia oznajmił, że otrzymał pochodzące z
dwu niezależnych źródeł raporty mówiące, że ben Laden jest już w
rękach amerykańskich. Wizyta sekretarza wojny Rumsfelda w
Afganistanie pod koniec lutego miała ponoć miejsce z powodu ujęcia
ściganego nr 1.
Jeśli nie jest to prawda (Waszyngton zaprzecza, co o niczym nie
świadczy) i jeśli oddziałom USA nie uda się złapanie ben Ladena
przed listopadem, to trzeba się zgodzić z poglądem, że przyszłość
USA znajduje się w rękach islamskiego terrorysty. Zapewne wie on
wyśmienicie, że dając się złapać tuż przed wyborami zapewni Bushowi
kolejną kadencję.
John Kerry podejmuje kroki, by zminimalizować katastrofalne dlań
polityczne konsekwencje takiego potencjalnego zdarzenia, ale
niewiele może uczynić. Pozostaje żywić nadzieję, że ben Laden będzie
miał litość nad szarymi Amerykanami i nie da się przed wyborami
złapać.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




GENitalia
Radzieccy uczeni wykryli u dwóch trzecich obywateli Rosji "gen
azjatycki"
podała to komercyjna moskiewska telewizja NTW. "Gen
azjatycki" nie sprawia, że jego posiadacze mają azjatyckie mordy,
jak to się elegancko w Rosji mówi, lecz zupełnie inną cechę. Dzięki
niemu Rosjanie upijają się dziesięć razy wolniej niż Unijni. Mogą
wypić dwadzieścia razy więcej niż Japończycy! Skutkiem ubocznym
posiadania tego fantastycznego genu jest marskość wątroby, ale nie
ma przecież przyjemności bez ryzyka.
Merdanie w genach stało się modne, podobnie jak klonowanie,
wszczepianie, i inne frankensztajnowanie. Budzi to opory moralistów,
strach przed produkcją Golemów. Merdanie takie skrytykował papież.
Tak twierdzą potrafiący czytać z ust Jego.
Kościół katolicki, zwłaszcza polski, przepędza ze swej wspólnoty
gejów i lesbijki. Niby to produkty boże, ale wadliwe. Jeśli wierzyć
uczonym z całego świata pedalstwo uwarunkowane jest genetycznie.
Gdyby zatem Kościół kat. poparł merdanie w genach i klonowanie, to
tylko w ciągu jednego stulecia ohydne pedalstwo raz na zawsze
zniknęłoby z naszego globu. Wyeliminowałoby się to i szlus!
Pozostałoby ewentualne zagrożenie z Marsa, czy innej cywilizacji
pozaziemskiej, ale na to przecież mamy NATO.
Media komercyjne podały również, że chorzy Amerykanie latają do
Chin, skąd wracają z nadzieją na zdrowie. Kupują tam potrzebne im
organy precyzyjnie wykrojone ze świeżych straconych ciał
przestępców. Każdy, kto jadł w Pekinie kaczkę po pekińsku, przed
konsumpcją obowiązkowo musiał obejrzeć mistrzowski pokaz tamtejszych
kucharzy. Błyskawiczne wykrojenie bieluchnego kaczego kościotrupa z
przeznaczonej na stół tkanki mięsno-skórno-tłuszczowej. Wykrojenie z
jeszcze ciepłego wisielca rogówek, trzustki czy nieskażonej
alkoholem, jak w Rosji, wątroby to dla chińskich transplatorów małe
miki.
Świat mieniący się demokratycznym, pod przewodem USA, świat mieniący
się arcymoralnym wodzony przez papieża-Polaka potępia nadal ohydne
Chiny. Bo są "niedemokratyczne". Bo rządzi tam nadal partia zwąca
się "komunistyczną", choć przewodzi czysto kapitalistycznym zmianom.
Bo karze się tam śmiercią łapówkarzy, niczym w marzeniach nocnych
braci Kaczyńskich, choć najlepsze organy łapówkarzy kupują od ręki
chorzy amerykanie. Gdyby kierownictwo Chin poważnie potraktowało
apele moralistów z USA, a zwłaszcza z Polski, to niebawem Ameryka
Północna zaczęła by się wyludniać. Na takim bezrybiu czeka-jącym na
przeszczepy pozostałaby jedynie wątroba ruskich alkoholików.
Amerykanin z rogówką, trzustką i świeżymi jądrami skorumpowanego
Chińczyka staje się nowym człowiekiem. Żywotnym, witalnym.
Globalnym.
O ile pamiętam, pan Hitler, Himmler i inni na "ha" pragnęli
wyeliminować Żydów z tego najlepszego ze światów, bo nie pasowały im
ich niearyjskie "mordy". Kremowali Żydów nieekonomicznie
marnotrawiąc ich zdrowe organy, chociaż z włosów produkowali
alergiczne materace. A przecież gdyby wybrali amerykańską politykę
kreacji, to zamiast kremacji mogliby dokonywać aryizacji Żydów,
wszczepiać im aryjskie organy pozyskane z jakże licznej nadwyżki
podażowej pochodzącej z kampanii rosyjskiej.
Jeśli wierzyć legendarnym przekazom, dawni Wietnamczycy po
opanowaniu obecnego południa wycięli tu w pień mężczyzn i zapłodnili
pozostawione przy życiu kobiety. Tak to pozbyli się niechcianej
mniejszości narodowej i wzmocnili państwo centralne.
W Polsce sprowadzeni Krzyżacy wycięli Prusów, Jadźwingów. Kobiet nie
zapładniali, bo tego zabraniała im ówczesna religia. Obecna nadal
niestety.
Zassysamy się do Unii Europejskiej, liczni głowacze dyskutują o
przyszłej Eurointegracji. Mantrują czy ma to być Europa Ojczyzny,
czy jeden Uniozlep. Zapominają, że w dziejach, tak zwanej ludzkości,
były dwa modele kreowania jedności. Wycinanie obcych, zgodnie z
hasłem, że tylko Bóg może kreować Człowieka oraz azjatyckie
kreatywne mieszanki ras. Wszczepianki, zapładnianki.
Witaj mój żółty wnuku! Z ruską wątrobą, francuskim żołądkiem,
szwabskimi grabiami, cyckami Pameli Anderson. I chyżością wczesnego
papieża-Polaka.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Prezydent czy Kwaśniewski?
Oczywiście Kwaśniewski. Co prawda stanowisko to piastuje również
dzięki mnie i mojej rodzinie, ale gdyby wybory odbyły się teraz,
głosowałbym na Kubusia Puchatka. Kwaśniewskiemu odpuściłem po
pierwszej kadencji włazidupstwo czarnym, leżenie plackiem wraz z
pierwszą d...ą w Watykanie, nieuctwo, pijaństwo i kłamstwa z bólem
nogi, ale wygłoszenia teorii o "rześkich emerytach", i to jeszcze
przed Olejnikową
nie.
Przesłużyłem w armii jako oficer 25 lat. W czasach niesłusznych i
tych nowych. Mogę więc powiedzieć, że broniłem władzy sprawowanej
przez Gierka, Jaruzelskiego, ale i Millera, Oleksego, a także
Kwaśniewskiego. Obecnie jako emerytowany oficer pracuję tylko
dlatego, że moja emerytura i pensja mojej żony nie wystarcza na
utrzymanie córki na "bezpłatnych" studiach.
Tłumaczę więc swojej córce, że jak tylko nadarzy się okazja, to ma
"uciekać" z tego pięknego kraju jak najdalej. Zbiorowa schizofrenia
naszych wybrańców narodu jest już nieuleczalna. Od ciągłych debat, a
nawet modlitw w Sejmie w intencji narodu, jego pomyślności i
dobrobytu rzygać mi się chce. Skupiona facjata Jaskierni, wesoła
Zyty, zasmucone oczęta Leppera i Giertycha, zatroskana Kalinowskiego
i pewna siebie Kaczyńskiego to najczęściej spotykany obrazek w TV. Z
dyskusji tych nic nie wynika, ale przecież nie o to chodzi. Po
czterech latach przyjdą nowi, powiedzą, że jest gorzej, niż myśleli

i co wtedy.
Wyjście jest proste, na miarę intelektu nawet prezydenta: począwszy
od rocznika (tu należy określić w miarę dokładnie)
uśpić emerytów,
w imię wolnych miejsc dla bezrobotnych.
Tylko, kurwa, Buzki i Millery nie poniosą kosztów, bo przecież
chcieli dobrze, tylko im nie wyszło.
I na koniec smutna refleksja. W czasie tych intelektualnych rozrywek
sejmowych adwersarze zwracają się per pan. I pomyśleć, że po takich
panach mój Dziadek na konia wsiadał
a jednak...
Adam z Bydgoszczy
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Wariat by nie wymyślił
Ja już niczego nie rozumiem. Ludziom brakuje pieniędzy na wszystko.
Z miesiąca na miesiąc maleje popyt wewnętrzny. Wszystko dookoła
pada. Tysiące małych firm w całej Polsce zgłasza do sądu wnioski
upadłościowe. Nie opłaca się niczego eksportować, bo koszty
wyprodukowania czegokolwiek w kraju są wyższe niż sprowadzenie
identycznego towaru nawet z księżyca, a okazuje się, że eksport
rośnie. Powstają dziesiątki wyższych uczelni przy równocześnie
padających jak muchy zakładach pracy. Mówi się o dostępie do
Internetu w każdej szkole, a w wielu brakuje papieru toaletowego,
mydła i środków do utrzymania higieny. Odchodzący rząd zostawia kraj
w ruinie
nie mówi nawet pocałuj się w dupę narodzie, a działania
nowego powodują absurdalne umocnienie się złotówki.
Toż to wszystko jest chore. Paranoja! Tylko idiota może się cieszyć,
że inwestorzy wykupują nasze obligacje. Przecież to z naszych
kieszeni trzeba będzie im płacić najwyższe w Europie odsetki!
Wyobraźmy sobie, że "wielcy inwestorzy" wiedzą, iż w najbliższych
miesiącach "złotówka będzie się umacniać", oprocentowanie na kontach
się nie zmieni, a genialny minister Belka będzie chciał też się
przypodobać unijnym ekonomistom
bo a nuż mu dadzą cukierka i
pochwalą, że grzeczny chłopczyk, co nas czeka? To co dotychczas. Dla
pochwały, dla mglistych, obłudnych obietnic dalej będą "umacniać
złotówkę" rujnując nasz kraj. Bo rujnowanie przemysłu, brak eksportu
to powolna śmierć kraju. Po cholerę mamić ten biedny wyż
demograficzny? W jakich zakładach będą pracować, co będą produkować?
A jeśli już coś wyprodukują, to czy tylko po to, aby to w prezencie
podarować tym, od których importujemy?
Obłęd, nie?! Tego to już nawet wariat by nie wymyślił. A więc
umacniajmy złotówkę, a wkrótce taniej będzie gówno z księżyca
sprowadzać, niż samemu je zrobić!
Anna S.
(e-mail do wiadomości redakcji)

Farbowańcy
Jestem tego typu wyborcą SLD, że albo głosuję na tę partię, albo
wcale nie idę na wybory. Po prostu Sojusz jest w tej chwili jedyną
organizacją, której ideały gwarantują, że mój kraj
Polska, stanie
się państwem nowoczesnym i otwartym. Niestety problem pojawia się,
gdy szczytnymi ideałami wycierają sobie gębę różnej maści politycy.
Staje się tak w SLD, gdzie różnej maści buraki udają lewicowców
pełną gębą. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby nie to, że owe
buraki dowodzą znaczną częścią struktur powiatowych. Nie każdy musi
godzić się z tym, dlatego polecam masową rezygnację z członkostwa w
Sojuszu. Może wtedy "góra" zauważy, że jest jednak istotny problem.
Lepiej zrobić to już teraz, bo
niedługo będzie za późno.
Przemek Saracen, Lubin
Co by tu jeszcze spieprzyć?
Z niesmakiem i obrzydzeniem przyjmuję histeryczne słowa ostrej
krytyki wypowiadane przez nawiedzonych prawicowców pod adresem
obecnej ekipy rządowej. Doprawdy trudno o większych obłudników niż
posłanki i posłowie Platformy Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości
czy rozmodlonej Ligi Polskich Rodzin! Wszak znakomita większość
członków tych klubów poselskich wywodzi się z AWS i UW, a więc
ugrupowań, które zgromadziły pod swoimi sztandarami najwięcej
aferzystów i hochsztaplerów! Z pianą na ustach krytykują program
oszczędnościowy tego rządu, bo nagle zapomnieli, że to ich
"genialne" posunięcia gospodarcze spowodowały ogromny deficyt i
zmusiły ekipę Leszka Millera
do owych niepopularnych decyzji.
Święte oburzenie wywołuje u prawicowców każda wiadomość o zwolnieniu
kogoś ze stanowiska. (...) Po dojściu do władzy solidaruchów,
nastąpiły czystki personalne, jakich jeszcze nie widziano. Zwalniano
wszystkich, którzy nie należeli do jedynie słusznego związku, a na
ich miejsce przyjmowano samych swoich!
Dziwna amnezja dotknęła tych wszystkich, którzy przez ostatnie
cztery lata rządzili od afery do afery. Ich niekompetencja i
ignorancja doprowadziła do tego, że różnej maści oszuści i zwykli
złodzieje "obrobili" państwową kasę na... 90 mld zł. Takiej ilości
idiotycznych decyzji, oprócz kolesi z TKM, nie wydał nikt.
Krytykowali ich nie tylko lewicowcy. Np. Henryk Goryszewski, którego
o lewicowość bardzo trudno byłoby posądzić, podsumowując radosną
twórczość facetów, u których spanie na styropianie ujemnie wpłynęło
na intelekt, zakończył swe wystąpienie cytatem: "Co by tu jeszcze
spieprzyć panowie? Co by tu jeszcze...?
Henryk W., Zamość
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Tu się mówi po polsku
Kilka słów na temat, jak Polacy chcą wchodzić do Europy.
Islandczyk, w którego firmie pracuję, poprosił mnie, abym dowiedział
się, gdzie w Polsce może zakupić ok. 100 ton parafiny. Po kilku
telefonach znalazłem taką firmę w Toruniu, nazywa się DAROCHA.
Przedstawiłem się, powiedziałem, skąd dzwonię i w jakiej sprawie.
Pierwsza pani potraktowała mnie jak wariata dzwoniącego przynajmniej
z księżyca i przekazała słuchawkę następnej. Kiedy w końcu
przekonałem ją (chyba?), że mówię poważnie, kazała mi złożyć
zapotrzebowanie faksem. Na pytanie, czy zapotrzebowanie to może być
po angielsku, odpowiedziała krótko: "My posługujemy się tu językiem
polskim".
Kiedy poinformowałem mojego szefa, jak sprawa wygląda, wzruszył
ramionami, powiedział, że Polacy nie chcą zarobiać pieniędzy zapał
do zakupów w Polsce nagle w nim wygasł.
W. S., Reykjavik
(nazwisko do wiadomości redakcji)

A oddychać można?
To już więcej niż kiepski cyrk. Toż to nawet na Czarnym Kontynencie
są supermarkety regulujące swoje ceny tak nisko, aby tylko nie
zbankrutować i jednocześnie przyciągać klientów z ich własnej woli,
nie wymuszonej żadnymi przepisami odgórnymi.
Ci sami klienci mają podobne prawo wpaść do pobliskiej osiedlowej
kafejki (takie tutejsze sklepiki typu masło z mydłem, śledź z
powidłem), robiąc zakupy po niejednokrotnie znacznie wyższych
cenach. Dzieje się tak często z braku czasu i transportu, żeby wpaść
do odległego supermarketu, dostępności czasowej
różnych jednostek handlowych, wygodnictwa, zapominalstwa itp.
Wszyscy jakoś są zadowoleni, a głównie klient, który ma chyba więcej
do powiedzenia w tej sprawie niż wszyscy inni do kupy wzięci,
łącznie z Sejmem i rządem. To on (klient) w końcu decyduje, gdzie i
za ile coś kupi. Pozostaje jeszcze sprawa Sejmu, który mam nadzieję
nie da się wciągnąć w partyjne przepychanki obecnych specjalistów od
rządzenia, chyba że ci ludzie nie mają już naprawdę nic
pożyteczniejszego do zrobienia. Skoro tak,
to niech się rozwiążą, tak jak cały ten banalny temat rozwiązany być
może, czyli naturalnie.
Po co marnować pieniądze obywateli na naturalnie rozwiązujące się
sprawy.
Andrzej L., Johannesburg, RPA
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Wersal w celi
Okazuje się, że Polska jest bogatszym krajem od USA i innych
bogatych krajów świata. Tam więźniowie pracują nieodpłatnie. U nas
mają lepsze wyżywienie od chorych w szpitalach. Że w Polsce jest
ogromne bezrobocie i ich trzeba w pierwszej kolejności zatrudniać?
Zgoda, myślenie poprawne. Ale zatrudnianie bezrobotnych wiąże się z
finansami, a tymczasem kasa pusta. Więźniowie mają i powinni
pracować nieodpłatnie. Istnieje natychmiastowa potrzeba budowy i
remontów wałów przeciwpowodziowych, czyszczenie i pogłębianie rowów
melioracyjnych, remontów i budowy dróg, prac leśnych po ostatnich
kataklizmach. Wreszcie ze względu na ciasnotę w więzieniach, pilna
potrzeba budowy dla siebie nowych przechowalni. (...) Wśród więźniów
są specjaliści wszystkich niezbędnych dziedzin. Póki nie można
zatrudniać bezrobotnych, bo kasa państwowa wypełniona powietrzem, to
należałoby zbilansować, co się bardziej opłaca. Czekać, by nowe
powodzie znów zalewały wsie i miasta, by samochody łamały się na
dziurawych drogach, by w 2-osobowych celach więziennych przebywało
po 8 osób. Czekać na lepsze czasy, by móc zatrudniać bezrobotnych,
czy pilnie uruchomić zatrudnienie więźniów przy najbardziej
niecierpiących zwłoki robotach.
W USA np. w celach pozostają przykuci tylko najwięksi zbrodniarze,
oczekujący na krzesła elektryczne. Pozostali pracują bądź we
własnych warsztatach, bądź na zewnątrz. Tyle wzorców zaczerpnęliśmy
już od USA, to może należałoby też wysłać odpowiednie ekipy nadzoru
więziennego do USA na przeszkolenie.
P. D., Gdańsk
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)

Pobożne życzenie
do Pana Urbana
Błagam Pana, niech Pan kupi Polsat! Chciałbym wtedy zobaczyć
skonsternowaną Monisię. Pewnie szczytowałaby jak ten chłopina,
któremu teściowa jego nowiutkim samochodem spadła w przepaść?
A pomysł nie jest głupi. Mnóstwo Pańskich czytelników i nie tylko
nie ma swojej telewizji, bo publiczna, jak to publiczna, każdemu
daje dupy, zaś prywaciarze za i dla szmalu włażą bez mydła swoim
chlebodawcom i gonią kapuchę i na lewo, i po trupach, byle dużo i
wielką chochlą. Poziom, który wszyscy prezentują, najlepiej
recenzują słowa Mleczki z jednego z rysunków: "Maryśka, zdejmuj
majtki, będzie jak na Zachodzie".
Myślę, że o ile ma Pan za mało szmalu, to niech Pan zrobi ściepę
wśród swoich czytelników czyniąc ich akcjonariuszami, a będzie
telewizja, jakiej świat nie widział. Nawet gdybym miał się zadłużyć,
to się dorzucę.
Gdyby z Polsatem nie wyszło, to myślę, że łatwiej będzie łyknąć
Telewizję Puls, bo już u jej akcjonariuszy Maryjanowe zarządy
wypieprzyli, a tym nowym taka telewizja nie uchodzi. Pewnie opylą ją
chętnie i niedrogo. Wreszcie byłoby gdzie puścić reklamę
prezerwatyw, a dla zachowania Wartości to mam nawet pomysł: "WTK
Soplica wjeżdża do tunelu foliowego z napisem: KOwDOM"
istne dwa
w jednym, no nie? Ale do tematu, bierz się Pan do roboty i organizuj
akcję zbierania szmalu, wykupu i zrobienia prawdziwej telewizorni!
Jeżeli Pan tego nie zrobi, toś Pan kiep.
TeleKibic ze Szczecina
(nazwisko do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rozkrok Dworaka
Jak długo prawica będzie lubić nowego prezesa publicznej telewizji?
Na korytarzach kompleksu gmachów przy Woronicza trwa nerwówa. Każdy
nowy prezes to zwolnienia niemiłych mu koterii. Ale jak zwalniają,
to znaczy, że będą przyjmować. Trwają już przygotowania jeszcze
ponoć rządzącej koalicji do monitorowania działań nowego prezesa.
Człowieka prawicy
do chwili wyboru członka Platformy
Obywatelskiej.
Prezes Jan Dworak uruchomi ruchy kadrowe, ale nie one będą
najważniejsze dla przyszłości publicznej telewizji. Przed prezesem
cztery próby, które dowiodą, czy będzie on działał w interesie
nowego miejsca pracy i przy okazji państwa polskiego, czy stanie się
tylko zakładnikiem swej koterii zawodowo-politycznej?
W Sejmie trwa ucieranie ustawy o radiofonii i telewizji. Projekt
rządowy atakuje opozycja, zwłaszcza Platforma Obywatelska, partia
prezesa Dworaka. Za to, że rząd próbuje wzmocnić finansową pozycję
telewizji publicznej. Chociaż nadal nie rozstrzygnięto spraw dla TVP
S.A. podstawowych: skutecznego sposobu ściągania abonamentu
radiowo-telewizyjnego, prawa do uruchomienia kanałów tematycznych,
prawa własności TVP S.A. do telewizyjnych archiwów, to Platformersi
robią wszystko, aby ustawę uwalić. Bo są związani z telewizjami
komercyjnymi: TVN i Polsatem. Dla tych telewizji oddanie TVP S.A.
archiwów popeerelowskiej telewizji to konieczność opłat za każdy
wykorzystany materiał. Abonament i kanały tematyczne to kolejne
wzmocnienie kasy TVP S.A. Czy teraz posłowie PO i PiS zaczną
wspierać ustawę, bo telewizja publiczna nie jest już "Kwiatkowska"
tylko "Dworakowa"? Do tej pory za warunek swego poparcia uważali
odejście prezesa Kwiatkowskiego. Czy prezes Dworak zacznie lobbować
za rządowym, wzmacniającym jego firmę projektem ustawy?
Wojna mediów prywatnych (telewizji, rozgłośni radiowych i gazet) z
telewizją publiczną nie toczyła się o sprawy ideologiczne,
światopoglądowe czy wypełnianie przez TVP S.A. jej "misji
kulturalno-oświatowej". To pic dla opinii publicznej. Nienawiść
konkurencyjnych mediów do Kwiatkowskiego i jego drużyny wywołała
aktywna, wręcz agresywna działalność Biura Reklamy TVP. Trzy kanały
publicznej w 2003 roku opanowały ponad 43 proc. rynku reklamowego w
kraju. TVN miał wtedy 25,1 proc., a Polsat
26,3 proc. Nawet gdyby
dodać 2,4 proc. związanego z TVN kanału TVN 7 czy 3,3 proc.
związanego z Polsatem kanału TV 4, to i tak publiczna telewizja
dominowała. Nie tylko dominowała; dzięki stosowanym rabatom obniżyła
ceny reklam, co dotkliwie uderzyło w telewizje komercyjne
nieposiadające dodatkowych wpływów z abonamentu. Tego zbicia cen
reklam
wszystkich, bo telewizyjne spowodowały obniżkę również cen
radiowych i prasowych
media komercyjne Kwiatkowskiemu darować nie
mogły i postanowiły go ukatrupić. Jeśli prezes Dworak będzie
kontynuował obecną politykę reklamową, to rychło dotychczasowi
chwalcy go znienawidzą. Jeśli ją złagodzi, czyli odda wpływy stacjom
komercyjnym, zacznie działać na szkodę swej firmy.
Prezes Dworak jest znaczącym prywatnym producentem programów
telewizyjnych. Oczywiście zaraz po nominacji ogłosił, że sprzedaje
udziały w kierowanej przez siebie firmie producenckiej, ale każdy
znający rynek medialny w Polsce wie, że ważniejsze od udziałów są
znajomości, koneksje. Jeśli Dworak będzie kontynuował wojnę
reklamowo-cenową z telewizjami prywatnymi, to "jego" firma czy firmy
nie będą miały zleceń z konkurencyjnych telewizji komercyjnych.
Jeśli "jego" firmy dostaną zlecenia z publicznej, to padnie
podejrzenie o prywatę. Zakotłuje się w krajowym grajdole medialnym.
Prezes Jan Dworak był w poprzedniej kadencji Sejmu RP członkiem Rady
Programowej TVP S.A. mianowanym przez Sejm z rekomendacji prawicy.
Był członkiem aktywnym. Krytykował olewającego Radę prezesa
Kwiatkowskiego głosząc, że Rada Programowa jest trzecim po Radzie
Nadzorczej i Zarządzie TVP S.A. organem spółki. Postulował nawet,
żeby na gmachu głównym TVP S.A. zawiesić szyld Rady Programowej.
Teraz w Radzie Programowej rządząca koalicja ma przewagę. Czy prezes
Dworak spełni postulaty członka Rady Dworaka? Nie tylko umieści
szyld, ale i zacznie brać pod uwagę postulaty programowe Rady?
Prezes Dworak jeszcze jako Jan Dworak
producent
podpisał się pod
listem-apelem żądającym lustracji dziennikarzy. Teraz twierdzi, że
nie pamięta o tym. To zrozumiałe, bo prezes TVP S.A. nie może być
radykałem, nie może już na starcie dzielić środowiska
dziennikarskiego.
Prezesa Dworaka komercyjne media centroprawicowe hołubią, bo kończy
on erę skutecznego telewizyjnego menedżera Roberta Kwiatkowskiego.
Ciekawe, kiedy zaczną go obrzydzać, walczyć z konkurentem Dworakiem?
Pewnie dopiero wtedy, gdy wbrew obecnym deklaracjom nowy prezes TVP
S.A. rezygnując z aktywnej polityki finansowej okaże się
likwidatorem publicznej telewizji.
Autor : PIG




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Praźródła rywinizmu
Kantujesz skarb państwa i korumpujesz urzędników? Nie pójdziesz
siedzieć, w karierze też ci to nie zaszkodzi ani w biznesowej, ani w
politycznej.
Bracia B. i Sabri B. kojarzą się z wieżowcem Reform Plaza i
ciągotkami do niejasnych interesów. Turcy ci kochają nasz kraj, bo
nad Wisłą można robić geszefty i spać spokojnie. Pewnie dlatego
myślą o uzyskaniu polskiego obywatelstwa. Polskę zapewne kocha też
Gerard P., biznesmen
Polak ze stolicy. Pan P. i panowie Turcy
zostali przed 9 laty oskarżeni o przekręty celne. Proces trwa do
dziś i nikt nie wie, kiedy się skończy.
Feralna data
Wpadli głupio. W Urzędzie Celnym w Warszawie ktoś nazbyt dociekliwy
zwrócił uwagę na dokument poświadczający wywóz towaru przez
przejście graniczne w Świecku. Figurowała na nim data 29 lutego
1993. Rzecz w tym, że takiego dnia w kalendarzu w ogóle nie było, bo
luty tamtego roku liczył 28 dni.
Inspektorzy celni zaczęli węszyć. I wywęszyli 65 fikcyjnych wywozów
do Niemiec. W papierach były podane numery rejestracyjne
nieistniejących samochodów ciężarowych. Widniejące w dokumentach
firmy docelowe również nie istniały. Towar
głównie ciuchy i buty z
Tajlandii i Turcji
trafiał z zagranicy najpierw do Polski. W
składach celnych czekał na odprawę ostateczną. Sfingowane wywózki
pozwalały importerom na uniknięcie cła. Dzięki zmyślonym wywózkom
importerzy nie płacili też podatku. W efekcie skarb państwa krojony
był podwójnie. Łączne straty oszacowano na ponad 37 mld starych
złotówek (przeliczając na nowe: 3,7 mln). Ustalono, że towar
fikcyjnie wywożono z 6 składów. Między innymi ze składów Vipol,
którego właścicielem był Gerard P., i Modus, który należał do
Sabriego B. i braci B.
Urząd Ceł w Rzepinie powiadomił o przestępstwie prokuraturę w
Słubicach. Ostatecznie sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa w
Gorzowie Wielkopolskim.
Początkowo w kręgu podejrzeń znaleźli się wyłącznie pracownicy UC w
Rzepinie. Śledztwo ujawniło, że to wierzchołek góry lodowej.
Niebyła egzekucja
Procederem zajmowała się dobrze zorganizowana grupa towarzyska.
Celnicy byli w niej tylko jednym z ogniw. Gdy trafili do aresztu,
szybko stali się rozmowni.
Zaczęło pojawiać się nazwisko Ryszarda Ch. Pełnił funkcję
pośrednika, który dostarczał dokumenty celne (SAD). Od niego
dostawali też łapówki za podbicie papierów. Na przykład celnik
Wiesław J. przyjął od pana Rysia 33 tys. marek niemieckich za
potwierdzenie wywozu na siedmiu SAD. Obowiązywały prowizyjne zasady
wyna-gradzania
celnicy dostawali 2
5 proc. wartości
zalegalizowanego towaru. Wkrótce Rysia Ch. zapuszkowano. Początkowo
rżnął twardziela. Sugerował, że źli ludzie chcą się wybielić i
dlatego przypisują mu czyny, których nigdy nie popełnił. Ale kiedy
zauważył, że pali mu się grunt pod nogami, zmienił tonację.
Fatalne ucięcie łba
Opowiedział panu prokuratorowi, że do roboty przy podbijaniu lewych
SAD zagonili go bracia R. Osobnicy ci mieli go zmusić do podpisania
oświadczenia, że jest im winny 150 tys. dolarów.
Zmuszenie miało charakter dramatyczny: "Podpisz, bo inaczej łeb ci
upierdolimy". Pan Ryszard Ch.
jak można się domyślać
bał się
egzekucji fikcyjnego długu, dlatego skwapliwie wypełniał polecenia
wydawane przez braci R.
Dzięki zeznaniom Ryszarda Ch. zaczęły wpadać kolejne figury.
Zatrzymano też właścicieli składów celnych. Gerard P. wpłacił kaucję
w wysokości 100 mln starych złotych i do puchy nie trafił. Nie
zapuszkowano także Sabriego B. Aresztowano tymczasowo Aliego B.,
który w należącym do Turków składzie Modus pełnił funkcję dyrektora.

Na widelcu
Organa dobrały się do dupy także pracownikom Urzędu Ceł w Warszawie.
To oni byli odpowiedzialni za potwierdzanie wywozu towaru ze składów
celnych, plombowanie ciężarówek itd. W sytuacji gdy figurujące w
dokumentach przewozowych samochody w ogóle nie istniały, trudno
zakładać, że wypełniali swoje obowiązki przepisowo. Było przeciwnie

za potwierdzenie fikcyjnego wywozu kasowali niemały szmal.
Prokuratura miała wszystkich na widelcu, dlatego 28 czerwca 1994 r.
sporządziła akt oskarżenia przeciwko 18 osobom. Gerarda P. oskarżono
o to, że od stycznia do czerwca 1993 roku w Warszawie (...)
przekazał kwotę nie mniejszą niż 500 mln zł (50 000 tys. nowych)
celem dalszego ich przekazania celnikom w zamian za potwierdzenie w
dokumentach SAD fikcyjnego wywozu towaru do Niemiec przez co uniknął
cła i podatku w łącznej wysokości 7,8 mld zł (780 tys. nowych). Pan
Gerard jeszcze przed powstaniem aktu oskarżenia wpłacił należną
skarbowi państwa kasę. Twierdzi, że należność uregulował, aby nadal
prowadzić skład celny.
Sabri B. i jeden z braci B.
Ali zostali oskarżeni o przekupienie
celników w zamian za poświadczenie fikcyjnego wywozu towaru do
Niemiec ze składu celnego Modus. Fikreta, brata Aliego i
jednocześnie jego zastępcę, oskarżono o pomoc przy sporządzaniu
lewych SAD. Turcy
zdaniem prokuratury
zubożyli skarb państwa o
4,7 mld starych złotówek, czyli 470 tys. nowych.
Dekada cudów
Gdy sprawa znalazła się w sądzie w Gorzowie Wlkp., zaczęły się dziwy
nad dziwami. Wykonanie ekspertyzy nagrania magnetofonowego (Ryszard
Ch. uwiecznił na taśmie rozmowę ze wspólnikami) trwało kilka lat. Co
pewien czas wyłączano poszczególne wątki do osobnego postępowania.
Apelacje, odwołania, choroby oskarżonych... Proces trwa 9 lat. Nikt
z głównych bohaterów nie trafił za kratki.
Sabriego B. uniewinniono, bo uznano, że nie był dysponentem towaru,
który wywieziono z jego składu. Błąd. Sabri B. był współwłaścicielem
tureckiej firmy Moda Reform Kofeksiyon. Stamtąd ciuchy trafiły do
składu celnego Modus, a potem przepadły.
Sprawę Gerarda P. wyłączono do osobnego postępowania z uwagi na
poważną chorobę. Dotąd nie zapadł wyrok i nie wiadomo, kiedy
zapadnie. Prawdopodobnie sprawa zostanie przekazana Sądowi
Okręgowemu w Warszawie. W najbliższym czasie ma zapaść decyzja, czy
z powodu podupadłego zdrowia pan Gerard w ogóle może stawać przed
jakimkolwiek sądem. Uwaga! Istotne schorzenie serca nie przeszkadza
mu w wykonywaniu stresujących obowiązków szefa wielkiej firmy oraz
zdobywaniu nagród i wyróżnień dla najlepszych biznesmenów.
Zapowiada, że jeśli zostanie uniewinniony, zażąda od skarbu państwa
zwrotu pieniędzy, które wpłacił, gdy dopatrzono się, że towar ze
składu Vipol nie opuścił granic kraju.
22 października 2002 r. skazano 8 osób
same płotki. Wszyscy
dostali kary pozbawienia wolności w zawieszeniu i niewysokie
grzywny.
Sąd zapowiadał, że w sprawie pozostałych bohaterów wyrok zapadnie w
lutym 2003 r. Potem, że 25 marca. Kolejny termin ogłoszenia wyroku
wyznaczono na 1 kwietnia. Ale nawet jeśli wyrok zostanie ogłoszony,
nie będzie prawomocny. Oznacza to, że sprawa będzie się ciągnąć.
Może w końcu się przedawni.
Wymiar sprawiedliwości męczy się dekadę i nie jest w stanie wydać
prawomocnego wyroku. To dobra wiadomość dla wszystkich celników,
przemytników, a także innych przestępców. Oto jak w Polsce walczy
się z korupcją.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pająk ben Ladena "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z ręką w basenie
Jak wylać niewygodny teatr i zabrać wyremontowaną z wielkim trudem
scenę? Nic prostszego, zwłaszcza jeżeli teatr znajduje się na...
miejskim basenie. Losy wrocławskiego Teatru Nowego mogą być
pouczające nie tylko dla prezydenta Kropiwnickiego zmagającego się w
Łodzi z teatrem o tej samej nazwie, ale i wszystkich innych
marzących w Pomrocznej o prawdziwie niezależnej i wolnej kulturze.
Scena I Rozkwit
Inicjator i szef wrocławskiego "Nowego" Michał Białecki wymarzył
sobie taki teatr kilka lat temu pracując jako aktor i reżyser w
kilku krajach Europy Zachodniej.
Początki były obiecujące. Pięć lat temu zespół zawodowych aktorów
odniósł wielki triumf organizując pierwszy w dziejach polskiego
Wrocławia letni sezon teatralny. Wkrótce potem miasto udostępniło
teatrowi siedzibę
zrujnowany i nieczynny od 26 lat basen nr 4
Miejskich Zakładów Kąpielowych (MZK) przy ulicy, nomen omen,
Teatralnej.
Uważnym Czytelnikom "NIE" zakład ów nie jest do końca obcy

znajduje się w nim bowiem opisana swego czasu kultowa sauna rzymska
gromadząca starszych gejów Ziem Odzyskanych. Łaźnia pogardzana jest
niestety przez odmieńców młodocianych na zasadzie gerontofobii
właściwej pedalskiej socjecie, o czym lojalnie uprzedzamy.
Ale wróćmy do teatru. W ciągu czterech lat żałosną ruinę basenu nr 4
zamieniono kosztem ogromnego wysiłku grupy zapaleńców w scenę z
prawdziwego zdarzenia. Koszt remontu entuzjaści oceniają na milion
złotych. Wiele materiałów zdobyto "systemem gospodarskim". Znaczną
część robocizny wykonali wolontariusze. Teatr otwarto z rozmachem w
grudniu 2002 r. "Nowy" szybko zgromadził wokół siebie grono
oddanych, głównie młodszych widzów. Więk-szość przedstawień grano
przy nadkompletach publiczności siedzącej w kucki pod sceną.
Scena II Czarne chmury
Teatru nie rozpieszczano od początku. Władzom miasta nie podobał się
repertuar (Mrożek), a zwłaszcza występy kabaretów i koncert techno.
Prawdziwe kłopoty zaczęły się jednak w lutym. Jako teatr
niepubliczny działający w gminnym budynku "Nowy" starał się o
dotację z budżetu miasta. W trakcie wcześniejszych wielokrotnych
rozmów gminni spece od kultury zapewniali, że wszystko będzie cacy.
Zaniedbane łazienno-basenowe gmaszydło przy Teatralnej stało się
nagle epicentrum kombinacji grupy trzymającej we Wrocławiu władzę od
13 lat. W radzie nadzorczej miejskich basenów (przekształconych w
międzyczasie w jednoosobową spółkę gminną) zasiadł nie kto inny,
tylko dyrektor wydziału kultury Jarosław Broda. Co ważniejsze,
wiceprezesem MZK został niejaki Paweł Skrzywanek, z wykształcenia
historyk, we Wrocławiu jedna z bardziej znanych osób z kręgu młodego
platformerskiego pampersiarstwa tworzącego tzw. stowarzyszenie Euro
Art Meeting. Ów Euro Art był pomysłem na wyciągnięcie z kasy miasta
olbrzymiej kasy na niby-kulturalne działania z okazji obchodów
milenijnych. Najbardziej znanym, choć nie najdroższym wcale
elementem uroczystości był osławiony występ Placido Domingo za 900
tys. dolców. Po okresie milenijnej prosperity bractwo z Euro Art
zaczęło jednak prząść znacznie cieniej.
Drugim po grupie działaczy i radnych z Euro Art Meeting ośrodkiem
kulturalnej władzy Wrocławia jest pani Barbara Zdrojewska, prywatnie
małżonka (skazanego niedawno na 14 miesięcy więzienia w zawiasach)
eksprezydenta grodu Bogdana Zdrojewskiego. Prawa ręka Geniusza
Sudetów wybrana z pierwszego miejsca listy PO
PiS zadeklarowała
ponoć pomoc teatrowi. Nie zawiodła oczekiwań.
Scena III Dymanie
Miasto odkryło nagle, że teatr ma niewielki dług wobec basenu. O
wcześniejszych ustaleniach polegających na zamianie długu na
(wykonane już) prace remontowe zapomniano. Podobnie jak o umowie,
która zapewniała, iż za polepszenie stanu technicznego basenu
umożliwiającego działalność sceniczną trzeba będzie z "Nowym"
podpisać umowę na kolejnych dziewięć lat.
Od początku roku aktorzy, wyłącznie zawodowcy, grali za darmo licząc
na lepsze czasy. I doczekali się. Pod koniec czerwca "Nowy" otrzymał
nakaz natychmiastowej eksmisji. Cały efekt wieloletniego remontu
pozostałby w takim układzie w Miejskich Zakładach Kąpielowych, czyli
u Platformersów. Ponieważ w lokalnej prasie w obronie teatru
podniosło się małe larum, władza zmiękła i odroczyła egzekucję o
kilka dni. O wieloletnim wynajmie nie ma już jednak mowy. Mowa jest
za to o przedłużaniu (lub nie) umów co kilka miesięcy, czyli o
klasycznym trzymaniu za ryj. Miasto Wrocław ogłasza się nadal jako
stolica kultury w ogóle, a teatru w szczególności. Plakaty o takiej
treści witają gości na wrocławskim lotnisku.
Autor : Ada Kowalczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bekanie baronów
W średniowieczu mianem barona (lorda, para) określano ogół
bezpośrednich wasali królewskich, z czasem tytuł w hierarchii niższy
od hrabiego.
Encyklopedia PWN

Niech pan jako baron SLD powie mi coś do mikrofonu
szepcą
wycwanione laseczki z lokalnych stacji radiowych do podstarzałych
gości przybierających na dźwięk słowa "baron" wyraz cichej ekstazy.
Znam zresztą kilku baronów lewicy na tyle długo, by wiedzieć, że
publicznie wypowiedziane słowo na "b" jest dla nich zawsze
przedsionkiem orgazmu. Ani razu nie spotkałam się za to z ich strony
z reakcją typu: spierdalaj z tą baronią!
Ale baronat to nie tylko sposób zaspokajania się 16 niemłodych
facetów. Polski baronat początku XXI w. to układ zapewniający
trzymanie za mordę z górą stutysięcznej rzeszy członków SLD, a
szerzej
całego 38-milionowego kraju.
Ogólnie rzecz biorąc baronat współczesny jest do średniowiecznego
nader podobny, tyle tylko że gorszy. Wbrew powszechnym wyobrażeniom
średniowiecze było bowiem piękną epoką, w której każdy znał swoje
miejsce, a żaden smród nie usiłował podskakiwać wojewodzie. Z
pierwotnego, pięknego baronatu pozostały ceremoniały, fasady,
retoryka i czysty, nagi zamordyzm.
* * *
Historycznie rzecz biorąc podstawowym obowiązkiem wobec
króla/księcia jest usługiwanie temu ostatniemu przy stole i
dostarczanie (wraz z własną osobą) drużyny wojennej na każde
żądanie. To samo odnosi się oczywiście także do pomniejszych wasali
barona będących (pośrednio wszakże) wasalami monarchy. Usługi
stołowe traktować możemy dziś dwojako: dosłownie i przenośnie.
Dosłownie rzecz ma się dosłownie. Kto był choć raz na SLD-owskich
bankietach, wie, o co chodzi. Ale żeby być, trzeba wpierw popaść w
zależności lenne i doznać zaproszenia na imieniny/urodziny barona,
jednego z jego burgrabiów, a nawet hrabiego lub kanclerza.
Nakładanie sałateczki, nalewanie wódeczki
bardzo dobry ten
jesiotrek
panie pośle, sru tu tu tu
to dość typowy rytuał
biesiadny wybrańców polskiej lewicy. Skąd wiem? Też rzygałam sałatką
i jesiotrem.
W sensie przenośnym stół kojarzy się z dzieleniem tortu. W czasach
dawniejszych rzecz nazywała się nadawaniem lenna. Lenna są małe i
duże. Może to być zarówno szefostwo wielkiej spółki skarbu państwa,
jak i duperelna rada nadzorcza bankrutującej firemki w rodzaju
lokalnego PKS. Przyjęcie każdej propozycji oznacza zgodę na
zależność feudalną.
W objętym lennie wybraniec obsadza z kolei swych wiernych rycerzy,
szczególnie na kluczowych stanowiskach. Ci z kolei obsadzają swoich
podwasali, a tamci z kolei podpodprzydupasów. W ten sposób drabina
feudalna w większości polskich firm zahaczających o własność
państwową sięga poziomu babci klozetowej. Ten sam system odnosi się,
rzecz jasna, do instytucji samorządowych.
Wbrew pozorom, nie ma folwarków tak biednych, by nie opłacało się
ich objąć. To, niestety, jedna z różnic między baronatem klasycznym
a SLD-owskim. W średniowieczu lennik musiał dbać o sytuację
finansową powierzonych mu dóbr, gdyż zatrzymywał sobie pewien
procent z ich dochodów. Dziś dobra zwane spółkami skarbu państwa nie
muszą przynosić dochodów w ogóle, a rady nadzorcze z głodu nie
umierają.
* * *
Od stanu finansowego przydzielonej włości ważniejszy jest zresztą
rozmiar folwarku
duży pozwala znaleźć miejsca pracy większej
liczbie podwasali i w konsekwencji zgromadzić większą drużynę
rycerską.
Drużyna ta, mierzona z polska liczbą "szabel", pozwala z kolei
rozstrzygnąć na swoją korzyść starcia i partyjne bitwy. Posiadacz
liczniejszego rycerstwa nabiera też większej powagi w oczach
hrabiego.
W odróżnieniu od mroków średniowiecza dziś szabelki mogą nosić także
panie i młokosy. Jeśli chodzi o panie, to obyczaje ich w dalszym
ciągu bywają różne, nierzadko lekkie. Lekkości owej sprzyjają,
paradoksalnie, osobliwe formy wspierania aktywności pań za pomocą
parytetów. Skoro więc trzeba ileś tam kobiet wsadzić na listy, niech
będą to chociaż panie uległe. W efekcie na listy trafiają często
asystentki wicebaronów, które awanse swe zawdzięczają mizdrzeniu
się, parzeniu kawki i przede wszystkim zapewnianiu dobrego
samopoczucia znacznie z reguły starszemu patronowi.
W średniowieczu kurewstwo było jakieś uczciwsze
kurwa była kurwą,
a nie na przykład kandydatką na stanowisko. Oficjalne faworyty
pojawiły się później.
Zmianie nie uległy za to reguły przysposabiania młodzieży. Noszenie
rynsztunku bojowego, udział w potyczkach i układanie pieśni
pochwalnych dla patrona to podstawowe obowiązki każdego giermka.
Gwoli sprawiedliwości dodajmy, iż łączny ciężar teczki i wszystkich
komórek współczesnego barona nie ustępuje masie dawnej zbroi
półpłytowej.
Pozostałe elementy średniowiecznej atmosfery uległy raczej
niewielkim modyfikacjom.
* * *
Dziś nie ma już w Polsce baronów dość potężnych i zuchwałych, by
toczyć feudalne wojny z lokalnym biskupem. Jak i w średniowieczu
ogół baronów zmaga się z monar-chą o zakres władzy i wpływów.
Monarcha, który rozbestwionych baronów w porę za pysk nie chwyci

dożyć może ich buntu i zmiany na tronie.
Autor : Ada Kowalczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Tacę swą widzę ogromną
Do wiernych oraz odwiedzających Parafię Rzymskokatolicką p.w. św.
Doroty w Licheniu
Mamy wiadomość, która zdejmie wam kamień z serca. Gdy pod waszymi
nosami wyląduje taca potrząsana ręką wielebnego albo natkniecie się
na kościelną skarbonkę, która wyczekuje od was hojnego datku, nie
miejcie wyrzutów sumienia, że daliście 50 gr albo że nic nie
daliście, bo krucho u was z forsą. Możecie spać spokojnie i nie
martwić się o zabezpieczenie finansowe tego przybytku. Parafia jest
klientem konińskiego oddziału jednego z banków, w którym ma na
lokacie 1 300 000 zł (repr.). Kasa leży sobie spokojnie i
odpowiednio procentuje. Trzeba trafu albo
jak inni wolą
ręki
opatrzności, że akurat do nas trafiło potwierdzenie transakcji
depozytowej zawartej 17 marca tego roku, które o powyższym czarno na
białym zaświadcza.
Autor : D.P.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czarny kawior u czerwonego barona "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wirtuoz finansów
Duża gęba, mała głowa, pusta kieszeń. Kto to? Poseł Platformy
Obywatelskiej.
Poseł Platformy Obywatelskiej Zbigniew Chlebowski to jeden z
najbardziej złotoustych parlamentarzystów obecnej kadencji. Nader
często z trybuny smaga słowem, grzmi i potępia politykę rządu Leszka
Millera. Najchętniej wypowiada się w kwestiach finansów i
gospodarki.
Pan, panie ministrze ponosi odpowiedzialność za brak kompleksowego
spojrzenia na potrzeby, określające zarówno wydatki budżetu, jak i
środki na realizację, a więc cały system podatkowy. (...) Brak
takich działań
to po prostu grzech zaniechania. Zagraża to
stabilizacji i rozwojowi Polski. (...) Te zarzuty niestety wzmacnia
niespotykana w polskiej polityce arogancja i buta, którą minister
okazał wobec największych autorytetów państwa. Nigdy do tej pory nie
mieliśmy do czynienia z tak ewidentnymi błędami popełnianymi przez
ministra finansów, błędami, za które przyjdzie z pewnością zapłacić
wielu Polakom
walił równo poseł Chlebowski podczas debaty nad
odwołaniem Grzegorza Kołodki z funkcji ministra
finansów.
Potem zabrał się do następcy. Podstawowe założenia przyszłorocznego
budżetu są nazbyt optymistyczne, a często wręcz nierealne.
Przeszacowane dochody budżetowe, sięganie do kieszeni podatników,
często wirtualne dochody to już znana praktyka kolejnego ministra
finansów
Chlebowski nie zostawiał suchej nitki na projekcie
tegorocznego budżetu.
Ostatnie lata pokazują, jak ważne stało się wzmocnienie kontroli nad
gospodarowaniem środkami publicznymi. Mocno zachwiana jest równowaga
budżetowa państwa i jednostek samorządu terytorialnego,
niebezpiecznie rośnie dług publiczny, przyrasta liczba funduszy
celowych i środków specjalnych. Potrzebą czasu jest naprawa finansów
publicznych
rozprawiał się z projektami uchwał regulujących
finanse Pomrocznej.
Jeszcze bardziej kwieciście poseł Zbigniew Chlebowski wypowiadał się
w mediach. Terminy "kpina", "parodia" czy "bzdura" niczym skwarki w
kaszy okraszały komentarze dotyczące niekompetentnej, zdaniem posła,
polityki gospodarczej obecnego rządu.
* * *
Pan poseł Chlebowski w latach 1990
2001 był burmistrzem Żarowa,
miasta i gminy nieopodal Wrocławia zamieszkanych przez 13 tys. dusz.
Młody, rzutki, energiczny piął się po szczeblach lokalnej kariery od
AWS przez SKL do PO. Tak gospodarnie zarządzał finansami i mieniem
powierzonymi mu przez obywateli, że obecnie Żarów zalicza finansową
padaczkę. Gospodarczy pejzaż gminy to wstrzymane inwestycje, znaczne
ograniczenie wydatków na remonty, oświatę, kulturę i sport,
ograniczanie zatrudnienia i wstrzymanie podwyżek wynagrodzeń w
Urzędzie Miejskim oraz nieustanne użeranie się obecnych władz z
licznymi wierzycielami.
Na przykład w 1998 r. gmina Żarów wspólnie z sąsiednią gminą
Jaworzyna Śląska wybudowała Grupową Oczyszczalnię Ścieków. Obie
gminy podzieliły się zadaniem spłaty kredytu zaciągniętego na ten
cel w Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska. Na Żarów przypadło 60
proc. zobowiązań, czyli ponad 12,7 mln zł. W rocznym rozliczeniu
finansów gminy, w dziale "dług publiczny" powinna więc figurować
taka kwota, ale próżno jej szukać. Takie rozliczenia-sprawozdania
Rb-Z wpływają do Regionalnych Izb Obrachunkowych, które na tej
podstawie oceniają sytuację finansową gmin. Gmina Żarów zrobiła RIO
w bambuko. Dzięki temu w 2000 r. łyknęła kolejny kredyt w wysokości
10 mln zł. Szmal miał pójść na budowę gimnazjum, chociaż w tym samym
czasie z powodu niżu demograficznego zlikwidowano trzy podstawówki.
Każda z nich po nieznacznym remoncie mogła pełnić funkcję gimnazjum.
Ten kredyt zachwiał wydolnością finansową gminy. Władza decydowała
jednak o braniu kolejnych krótko- i długoterminowych kredytów, aby
opędzić bieżące wydatki. Mimo to nadal szafowano forsą. Adaptacja
budynku na komisariat policji, zgodnie z projektem budżetu na 2001
r., miała zamknąć się kwotą 500 tys. zł, wybrano jednak firmę
budowlaną, której oferta była droższa.
Remont pochłonął dwa razy więcej szmalu niż zakładano. Doszło do
tego, że Rada Miejska podjęła uchwałę o deficycie budżetowym w
kwocie 1,3 mln zł, który miał zostać pokryty przez zaciągnięcie
kolejnego długoterminowego kredytu w banku. Wrocławska RIO orzekła
nieważność tej uchwały z tego banalnego powodu, że zobowiązania
finansowe gminy na koniec 2002 r. wyniosły 93,80 proc. dochodów.
Jest to poważne naruszenie ustawy o finansach publicznych i
jak by
to określił poseł Chlebowski
jawna kpina z zasad ekonomii. Gmina,
aby ratować się przed krachem, wzięła więc kredyt hipoteczny. Jego
zabezpieczeniem zostały ciepłownie w Żarowie, które ta sama gmina
wcześniej wydzierżawiła Dolnośląskiemu Zakładowi Termoenergetycznemu
w Wałbrzychu.
Jeszcze ciekawsza z punktu widzenia zasad gospodarki finansowej jest
umowa kredytowa między gminą Żarów a Big Bankiem. Zabezpieczeniem
kredytu jest w tym wypadku forsa przeznaczona na funkcjonowanie
Urzędu Miejskiego w Żarowie. Innymi słowy bank może w każdej chwili
siąść na wynagrodzenia tutejszych urzędników. Tak też się stało; w
czerwcu i lipcu tego roku pracownicy Urzędu Miejskiego otrzymali
połowę pensji. Żarów należy do najbardziej zadłużonych gmin w
Pomrocznej. Wyjaśnienia w sprawie stanu finansów gminy na początku
2003 r. zażądał od RIO wiceminister finansów Jacek Uczkiewicz.
Obecne władze Żarowa walczą z wierzycielami, aby nie dopuścić do
krachu i zarządu komisarycznego.
* * *
Podobne zasady racjonalności pan poseł stosuje wobec własnej osoby.
W deklaracji majątkowej złożonej w sekretariacie marszałka Sejmu RP
w październiku 2001 r.w rubryce VIII poseł Chlebowski zadeklarował,
że nie pełni żadnej funkcji w spółce handlowej, ale mimo to osiągnął
dochód w wysokości 24 tys. zł z tytułu... działania w spółce
handlowej. Z kolejnych deklaracji majątkowych wynika też, że pan
poseł Chlebowski w życiu stosuje takie same metody jak w
działalności publicznej: bierze kolejne kredyty, aby spłacać
poprzednie. Jest to oczywiście wyłącznie jego broszka i nic komu do
tego, co poseł robi z wyciągniętym z banku szmalem. Jeśli jednak
taki styl gospodarowania czołowy teoretyk gospodarczy Platformy
Obywatelskiej praktykował na Bogu ducha winnych obywatelach Żarowa,
to należy dać na mszę, aby nadal pozostał teoretykiem i zajmował się
rzucaniem jobów z sejmowej trybuny. Jeśli Platforma ma więcej takich
speców, to może niech najpierw swoje teorie wypróbuje na szczurach.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Co ma MOPS pod ogonem "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Siekierka na kijek
Historia polityczna kawałka metalu sprzed 3000 lat.
Orząc pole Franciszek Zwierzchowski odwrócił skibę. W 22 lata
później z tego powodu napisał list do posła na Sejm III
Rzeczypospolitej. Panie Gadzinowski mam taką sprawę, która nie daje
mi spokoju (tu obowiązkowa dostawa komplementów dla posła). (...) Po
50 latach Polacy odzyskują swoje własności, tak i ja myślę, że uda
się z Pana pomocą.
Podczas pamiętnej orki rolnik Zwierzchowski wydobył na powierzchnię
metal gabarytów dwóch jaj kurzych. Przedmiot ten
niczym symbol
Ying Yang
łączył w sobie przeciwieństwa
był obły i ostry
zarazem. Pan Franciszek z synem wymyślili, że mógł to być moździerz
do pieprzu.
W owym czasie Zwierzchowski starał się o talon na ciągnik do swojego
gospodarstwa. (Wtedy, inaczej niż dzisiaj, fabryka ciągników była, a
ciągników nie było). Ale władza robiła wszystko, żeby pan Franciszek
talonu nie dostał. Bezczelnie i nieprawdziwie zaniżano wartość
płodów rolnych uzyskiwanych przez niego z hektara. Z powodu tego
kłamstwa władzy chłop zaciągnął naczelnika Mikołaja Jareckiego przed
prokuratora.
* * *
Przedmiot, którym Bóg i natura obdarzyli Franciszka, walał się w tym
czasie bezużytecznie w warsztacie. Wymyślili z synem, że gdyby tak
piłką do metalu dziabnąć toto na dwoje, to powstaną dwie lutownice.
Mieli już rżnąć, gdy błysk intuicji skierował ich do Warszawy.
Pewnie z powodu owych kantów udali się do muzeum wojska. Zlecieli
się eksperci od narzędzi do mordów przeróżnych i jednogłośnie
orzekli, że przedmiot ten to siekiera służąca do celów całkiem
pokojowych.
Skoro siekiera służyła pokojowi, to trzeba było pana Franciszka
posłać do Państwowego Muzeum Archeologicznego przy Długiej w
Warszawie. Tam przyjął go kawą dyrektor Jerzy Głosik. Obiecał w
nagrodę radio lub zegarek.

A może ciągnik?
spytał Franciszek.

No, ciągnika to tak do końca obiecać wam nie chcemy
wyjaśnił
Głosik.
* * *
W czwartek 17 marca 1983 r. rolnik Franciszek Zwierzchowski udał się
do Ciechanowa na zaaranżowany wcześniej mityng z wojewodą.
Negocjować mieli jego ciągnik i oszustwo płodorolne naczelnika, nad
którym stał ów wojewoda. Gdy już niemal dobili targu, do gabinetu
wpadła sekretarka wymachując "Expressem Wieczornym":
Panie
wojewodo! Panie wojewodo, niech pan tu czyta!
Wojewoda przeczytał na pierwszej stronie, że Franciszek
Zwierzchowski jest sprawcą prawdziwej sensacji archeologicznej.
Niebywałe znalezisko świadczy o tym, że przodkowie w Ciechanowie nie
byli tak prymitywni jak sądzono.

Taaaaak!
zaryczał wojewoda.

Eksponaty to do Warszawy wozicie, a po traktor to do Ciechanowa
przyjeżdżacie? Żegnam obywatela.
* * *
Zwierzchowski był bez siekierki, bez radia i zegarka. I bez
traktora. Na dodatek w ślad za artykułem w gazecie przyjechał do
Ciechanowa jakiś cwaniaczek z Krakowa. Chciał kupić siekierkę.
Zmartwił się, usłyszawszy, że jest w muzeum. Aby Franciszkowi było
jeszcze smutniej, cwaniak wyliczył, że za siekierkę mógłby kupić nie
jeden traktor, ale dwa, i to po
cenach giełdowych. Dwa traktory poszły się jebać
pomyślał rolnik
Franciszek. W kilka miesięcy później nadeszła z muzeum refundacja za
bilety PKS z Ciechanowa do stolicy.
Franciszek napisał jeszcze do archeologów prosząc o interwencję w
sprawie ciągnika, ale bez echa. Ciągnik w końcu kupił na talon po
kilkunastu miesiącach, gdy z województwa przyjechała specjalna
komisja badająca sprawę wysokości jego zbiorów.
* * *
Obecnie ani Franciszek, ani jego syn nie są już rolnikami. 70-letni
staruszek żyje w blokowisku i patrzy w telewizor na 20-letnią
Britney Spears kalkulując, że ta gówniara zarobiła milion razy
więcej wygłupami niż on przez całe życie ciężką pracą. W tym nurcie
przypomniała się mu jego siekierka warta dwa traktory plus odsetki
za 20 lat
razem pewnie z milion złotych podprowadzony podstępnie
przez władzę.
* * *
Poszliśmy do Muzeum Archeologicznego, aby pośród gwizdków z ptasich
kości, niewymienialnych na nic monet oraz dwóch obrzydliwych i
żółtych jak zęby palacza szkieletów odnaleźć siekierkę sprzed 3000
lat z Płońska, bo pan Franciszek o to prosił. Poinformowano nas, że
skoro niczego podobnego nie ma na ekspozycji (dysponowaliśmy tylko
sporządzonym przez rolnika rysunkiem), to nie znaczy, że w ogóle
tego nie ma. Muzeum ma 500 tysięcy eksponatów, a prezentuje tylko 2
tysiące.
Pani główny inwentaryzator Agnieszka Jaskanis przekonała nas, że
zgodnie z ustawą wszystko, co jest w ziemi lub z ziemi zostało
wydobyte, należy do skarbu państwa. Obowiązkiem obywatelskim jest
znaleziska archeologiczne przekazywać muzeum, choć kar za
nieprzekazanie władza jeszcze nie nakłada. Zwyczajowo również nie
przysługuje z tego tytułu wynagrodzenie. Jeżeli więc ktoś coś
obiecał panu Franciszkowi
zegarek czy traktor
to obecna władza
nie ma z tym nic wspólnego. A przeliczanie jakiegokolwiek
archeologicznego przedmiotu na ciągniki czy miliony jest zwyczajnym
brakiem wiedzy. To jakiś pospolity nonsens dotykający zawsze ludzi,
którzy znajdując uchwyt od wiadra sprzed 300 lat mniemają, że wart
jest on fortunę lub dwie.
* * *
Wiedząc zatem to, czego się dowiedzieliśmy, panu Franciszkowi
wyjaśniamy: nic się Panu od władzy nie należy, bo nic Pan nie miał,
a to, co Pan czynił, to tylko zbędne pośrednictwo między Historią a
muzeum. Po drugie, władza niczego Panu nie obiecała
choćby się
Panu tak zdawało. Po trzecie, tamta władza to nie jest ta władza,
którą reprezentuje poseł Gadzinowski. Premier Mazowiecki oddzielił
od pana traktor grubą kreską. Po czwarte, rzekoma ogromna wartość
znaleziska anonsowana 20 lat temu przez "Express Wieczorny" to tylko
socjalistyczna, czyli kłamliwa propaganda.

Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szpiegołapy
Tajemnice, szantaże, agenci, podsłuchy
świat łamany przez tajne i
poufne. Przedstawiamy kulisy pracy służby tak tajnej, że mało kto
wie o jej istnieniu.
Biuro Spraw Wewnętrznych (BSW) Straży Granicznej ma w założeniu
pełnić rolę zabezpieczenia kontrwywiadowczego tej Straży (SG).
Instytucja ta posiada uprawnienia zarówno do werbunku agentów, jak i
stosowania podsłuchu. Dokładne zadania i uprawnienia BSW są tajne.
Wszystkie podane przykłady poczynań odległych od zajęć
kontrwywiadowczych odnoszą się do wydziału BSW w Kłodzku (w
dokumentach oznaczonego jako Wydział Zamiejscowy nr XI) obejmującego
zasięgiem cały Dolny Śląsk.
Wydział ów w okresie rządów AWS zebrał najwięcej nagród.
Sprawa pierwsza
werbunek
Fragment z oświadczenia jednego z szeregowców Kompanii
Zabezpieczenia SG w Kłodzku:
Kpt Jacek F. (czyli szef Wydziału XI BSW
przyp. A.K.) i kapitan B.
wzięli mnie nie pytając o zgodę do auta marki Polonez (tu numery
rejestracyjne). Grożąc mi cofnięciem przepustki wywieźli do
przydrożnego baru. W barze podczas rozmowy zadawali pytania w stylu:
ile razy w tygodniu chor. W. był pijany? Kto naprawia pralkę i
sprzęt RTV chor. G.? (...) Mówili również, że jeśli nie będę
współpracował, to, cytuję, "opinię człowiekowi jest bardzo łatwo
zepsuć na całe życie". Na kolejne spotkanie umówili się ze mną we
wtorek.
Straszenie szeregowców popsuciem opinii okazało się metodą nader
skuteczną. Wielu młodych ludzi służących w SG chce się z nią związać
zawodowo. Przygraniczne tereny Dolnego Śląska to obszar straszliwej
biedy i bezrobocia.
Fragment oświadczenia jednego z kaprali
dowódcy drużyny: W dniu 31
maja 1999 byłem na rozmowie z por. B. (...) Podczas tej rozmowy por.
B. zadał mi pytanie, gdzie chciałbym pracować. Ja odpowiedziałem, że
w Straży Granicznej, a por. B. powiedział mi, że jeśli będę się
starał o pracę w SG to jej nie dostanę ponieważ załatwi mi tak złą
opinię.
Podobnych oświadczeń posiadamy kilka. Dodajmy, iż por. B. to ta sama
osoba, co kpt. B., tylko przed awansem.
Były też inne metody werbunkowe. W jednej z kompanii żołnierzowi
ukradziono pieniądze i dokumenty. BSW ujęło sprawcę kradzieży, a
rzeczy wróciły do właściciela, o czym kpt. Jacek F. osobiście
poinformował dowódcę okradzionego. W tym samym piśmie stwierdzono
jednak, że przeciwko sprawcy nie skierowano "z braku dowodów
procesowych" sprawy do prokuratury. List kończy się zdaniem:
Nazwisko sprawcy z ważnych względów służbowych nie może zostać panu
podane. Kto zna metody pracy służb specjalnych, wie o co chodzi.
Sprawa druga
barwny żywot komendanta
Były komendant SG w Starachowicach kpt. D. prowadził żywot
niebanalny. Dowodzeni przez niego pogranicznicy wykonali na oczach
kamer TV kilka efektownych nalotów na wrocławskie targowiska łapiąc
nielegalnych cudzoziemców i kierując wnioski o ich deportację.
Wnioski te zresztą w dość tajemniczy sposób uchylano seryjnie we
wrocławskim Urzędzie Wojewódzkim, ale to już całkiem inna historia.
Przez dłuższy czas do organów kontrolnych SG napływały skargi na
temat, mówiąc delikatnie, dziwnych metod pracy kpt. D. Doniesienia
wskazywały na możliwość pobierania przez komendanta haraczy od
nielegalnie handlujących w Polsce cudzoziemców.
Mimo to D. trwał spokojnie na swym stanowisku. Zarówno prywatnie,
jak i służbowo kpt. D. uchodził za człowieka blisko związanego z
BSW.
Sprawa zamknięcia kpt. D. do dziś budzi niejasności. Jego adwokatka
twierdzi, iż chodziło o pomówienie, jakoby D. przyjął łapówkę od
pewnego podejrzanego Bułgara w wysokości 1200 zł płatną w ratach. My
skądinąd znamy inną wersję wydarzeń. D. wpadł przez przypadek

poróżnieni z oficerami z BSW funkcjonariusze z kłodzkich wydziałów
Kontroli Ruchu Granicznego i Ochrony Granicy Państwa wykonali
niespodziewany nalot na jedno z wrocławskich targowisk. Złapano
kilku Bułgarów, którzy zamiast paszportów okazywali pogranicznikom
dziwne kwity wystawione przez kpt. D. Przeprowadzono u kpt. D.
rewizję. W sejfie komendanta znaleziono liczne paszporty
cudzoziemców.
D. trafił za kratki. Przesiedział cztery miesiące. Adwokatka
twierdzi, iż zabierał on cudzoziemcom paszporty, by wzywać ich potem
na przesłuchania.
Sprawa trzecia
najbardziej skandaliczna
Mjr Eugeniusz Z. (nazwiska nie chce ujawniać ze względu na dzieci)
jako oficer starego chowu i prawnik z wykształcenia nie należał do
ulubieńców młodych wilczków z BSW. Szybko też znalazł się na ich
celowniku.
W lutym 2001 BSW zajęło się na początek sprawą "kolizji drogowej" z
udziałem dorosłego syna Z.
Marcina. Była to gówniana stłuczka na
parkingu, ale informacja o niej trafiła do kapitanów F. i B., którzy
podjęli niezwłocznie czynności operacyjne. W kłodzkim wydziale ruchu
drogowego zaczęto przetrząsać dokumenty związane z młodym Z.
(studentem nie mającym nic wspólnego ze Strażą Graniczną). Ale na
sprawdzeniu ważności prawa jazdy nie poprzestano. Zaczęto trzepać
także dokumentację medyczną zupełnie cywilnego studenta.
Co ustalono? Oddajmy głos samemu naczelnikowi Wydziału XI kpt. mgr.
Jackowi F. (fragmenty notatki służbowej z dn. 15. X. 2001
skierowanej do prokuratury):
W wyniku powyższych czynności stwierdzono, że Marcin Z. jest osobą u
której rozpoznano schorzenie w postaci mózgowego porażenia
dziecięcego niedowład prawostronny
choroba układu nerwowego
powodująca duże upośledzenie sprawności ogólnej.
(...) schorzenie na które cierpi Marcin Z. nie dyskwalifikuje go
jako potencjalnego posiadacza prawa jazdy, wymusza natomiast
wykonanie szczegółowych badań neurologicznych (...). Z uwagi na
fakt, że świadectwo lekarskie Marcina Z. zostało wydane
bezterminowo, w placówce zdrowotnej znajdującej się na terenie
zakładu pracy Eugeniusza Z., a także to, iż podpis złożony pod
oświadczeniem osoby badanej jest podobny do podpisu Eugeniusza Z.
istnieje prawdopodobieństwo jego sfałszowania. Ponieważ powyższe
świadectwo jest jednym z dokumentów niezbędnych do uzyskania prawa
jazdy istnieje prawdopodobieństwo iż na jego podstawie dokonano
wyłudzenia poświadczenie nieprawdy w postaci prawa jazdy.
W ten sposób funkcjonariusz tajnej wewnętrznej policji niczym
wytrawny neurolog stwierdza, jakie badania powinien przejść student,
diagnozuje jego stan zdrowia i, oczywiście, kieruje sprawę do
prokuratury... przeciwko jego ojcu.
Młody Z. rzeczywiście cierpiał we wczesnym dzieciństwie na lekką
postać porażenia, ale nie pozostało
po nim śladu. Eugeniusz Z. nie ukrywał też ani przez moment, że
podpisał się za syna pod opinią lekarską, gdyż ten ostatni był w
chwili jej wystawiania niepełnoletni.
Wkrótce po tej aferze BSW dobiera się mjr. Z. do tyłka od drugiej
strony. Zięć remontował dom i wszedł w konflikt z wykonawcą robót.
Sprawą zajęło się BSW i ustaliło niezwłocznie, iż zachodzi
podejrzenie oszustwa przy wykorzystaniu ulgi budowlanej. U
Eugeniusza Z. przeprowadzono efektowną rewizję, którą osobiście
kierował kpt. B. Co o tyle dziwne, że przeszukanie zlecono policji i
żadnych funkcjonariuszy BSW być przy nim nie powinno, co stwierdził
na piśmie jeden z kłodzkich prokuratorów. Kpt. B. złożył także
wizytę w biurze rachunkowym prowadzącym sprawy rodziny Z. i zażądał
wydania rachunków za usługi budowlane. Dokumenty te zatrzymano.
Osobliwe zajęcia kontrwywiadu!
Lekkiego życia nie miała żona Eugeniusza Z.
cywilna pracownica SG.
Komendant Ł. współdziałając z oficerami BSW usiłował ją wywalić z
pracy. Nie udało się to
zabrakło jednego dnia
mianowane przez
rząd Millera nowe władze SG odwołały bowiem kpt. Ł.
Nie zapomniano także o 16-letniej córce Z., którą przy pomocy
jednego z początkujących funkcjonariuszy usiłowano wpuścić w
posiadanie narkotyków. Także i tej sprawy nie wykorzystano z braku
czasu.
Obie zaczęte sprawy Eugeniusza Z. trafiły do prokuratury w
Ząbkowicach Śląskich. Wszelkie prośby o przeniesienie jej do innej
prokuratury na nic się zdały.
Sprawa czwarta
najkrótsza, lecz najbardziej tajemnicza
W ostatnich miesiącach do tej samej prokuratury w Ząbkowicach
wpłynęło z Komendy Głównej SG doniesienie o popełnieniu
przestępstwa. W tej sprawie wszystko jest tajne. Wiemy jedynie, że
rzecz dotyczy funkcjonariuszy BSW w Kłodzku. Najprawdopodobniej
kapitanów D. i B., którzy w ostatnich trzech miesiącach byli
zawieszeni. Od wiewiórek wiemy zaś, że w doniesieniu chodzi m.in. o
fałszowanie dokumentacji operacyjnej, zamienianie kartek w
dziennikach służbowych, prokurowanie różnych "kwitów".
Sprawa kłodzkich oficerów BSW trafiła do Ząbkowic, by toczyła się w
bezpiecznym oddaleniu od miejscowych układów. Kłodzko od Ząbkowic
dzieli 40 km.
Przedstawione historie świadczą o tym, że Straż Graniczna nie jest
nudnym miejscem pracy. Cieszyć
powinni się z tego pogranicznicy. My zaś, tzw. społeczeństwo

niekoniecznie. Do pracy w BSW w ostatnich latach trafiali często
ludzie po KUL, czyli koledzy AWS-owskiego komendanta SG Marka
Bieńkowskiego. Praca w tym wydziale nie należała do niskopłatnych.
Pensje kapitanów i poruczników były na ogół ustalane według etatów
podpułkowników i pułkowników. Płacił za to oczywiście podatnik,
czyli my wszyscy. Błyskawiczny awans, wysokie nagrody, wiedza
operacyjna i praktyczny brak kontroli ze strony przełożonych też nie
były bez znaczenia. W ostatnim okresie rządów AWS z BSW usiłowano
zrobić przechowalnię dla zaufanych ludzi z UOP. Przygotowano nawet
specjalne etaty.
Akcja nie powiodła się jednak z braku czasu. Nowe szefostwo SG i
nowy szef BSW płk Andrzej Piuro zablokowali transfer kadrowy.
PS Z ostatniej chwili: Kapitanowie B. i F. zostali "odwieszeni" i
wrócili do pracy. Śledztwo wciąż trwa. Na razie nikomu nie
przedstawiono zarzutów. Z ich braku Komenda Główna SG mogła zawiesić
obu oficerów tylko na 3 miesiące.
Autor : Ada Kowalczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Port nad kałużą
Zamiast portu śródlądowego w sąsiedztwie Bałtyku, taniego transportu
i turystyki wodnej mamy rezerwat przyrody i wylęgarnię dla ptaków.
Jesteśmy właścicielami 328 kmkw., czyli mniej więcej jednej trzeciej
kałuży zwanej Zalewem Wiślanym. Zalew łączy z Bałtykiem wąska
Cieśnina Pilawska. 5,1 m głębokości radykalnie ogranicza możliwości
żeglugowe Zalewu. Swego czasu, gdy obowiązującym językiem był w tych
stronach niemiecki, po akwenie pływały jachty, barki i statki, a w
planach Zalew był traktowany jako jeden z największych basenów
portowych świata. Dziś większe statki nie wpłyną do polskich portów,
bo ugrzęzną. Komunikacyjne tory wodne, "za Niemca" pogłębiane i
starannie konserwowane, zarosły mułem i gównem.
Przed wojną o rzut kamieniem od Elbląga był port, z którego
transportowano cegłę. Nazywał się Wogenap. Dzisiaj miejscowość nosi
nazwę Jagodna, ale portem jest tylko z nazwy.
Przede wszystkim jest tu za płytko. Z czasów, gdy Elbląg nie miał
oczyszczalni ścieków, pochodzi metrowa warstwa osadu dennego
powstałego ze ścieków komunalnych i przemysłowych. Wprawdzie można
by było udrożnić tor wodny, bo zachowały
się niemieckie dzienniki rozbudowy portu oraz dokładne plany
inwestycji, ale na to trzeba dużej kasy, zmiany przepisów i decyzji
państwa. Do tego wszystkiego już trzynasty rok Polska brzydzi się
Ruskimi i ma w nosie intratne przedsięwzięcia jeśli tylko mają jakiś
związek ze wschodnim sąsiadem.
W 1991 r., zamiast pogłębić tory wodne i jak najtaniej wysyłać
Ruskim cukier i pszenicę, a w rozliczeniu np. odbierać węgiel,
zamieniono tę część Zalewu na rezerwat przyrody. Uznano, że w kraju,
w którym najbardziej palącym problemem jest bezrobocie, interes
narodowy polega na tym, żeby nie zakłócać lęgów ptactwa wodnego.
Pewna pani jest właścicielką 1,5-hektarowej działki w Jagodnej.
Ponieważ jest osobą, która na brak zajęć nie narzeka, szukaniem
pożytków z portowej działki zajął się jej ojciec, mgr inż. Piotr
Dorsz. No i znalazł. Okazało się, że basen portowy jest rezerwatem
przyrody, ale położona przy nim gleba

nie. Co więcej, z gleby był bezpośredni dostęp do akwenu wód
treningowych, po których można pływać bez obawy, że czapla poroni
jajko.
W 1996 r. Dorsz otrzymał od Kapitanatu Portu Elbląg zgodę na
założenie w Jagodnej wypożyczalni sprzętu turystycznego. Wkrótce
otworzył Klub Sportowy "Port". Motorówka, czysta woda, ognisko,
łódka, kajaki
reklamował przedsięwzięcie.
Nie zamierzałem
inwestować w budowę infrastruktury. Oferowałem sprzęt pływający i
działkę z przystrzyżoną trawą. Kwatery agroturystyczne i jedzenie
przygotowali sąsiedzi.
"Port" był naszą wspólną szansą na normalne
życie
opowiada Dorsz. Do "Por-tu" ciągnęli również plażowicze.
Tradycyjnie elblążanie jeżdżą na plażę do Krynicy Morskiej. Lądem
trzeba pokonać ok. 60 km. Z powodu korków trwa to co najmniej
godzinę. Drogą wodną Elbląg dzieli od Krynicy 16 km. Tę odległość
motorówka pokonuje w 22 minuty.
Inż. Dorsz marzył o większych jednostkach pływających i godziwym
życiu z opłat portowych.
Nie brałbym 1,74 euro od osoby, jak
przewidują taksy, ale np. 2 zł
rozmarza się.
Życie przerosło kabaret. Zamiast rozszerzyć, Piotr Dorsz musiał
zamknąć geszeft.
W maju 2001 r. Zbigniew Babalski, AWS-owski wojewoda
warmińsko-mazurski ponad dwukrotnie powiększył powierzchnię
rezerwatu. Wydał zarządzenie nr 233, w którym stoi czarno na białym,
że w 1991 r. minister ochrony środowiska się jebnął i błędnie podał
powierzchnię wód Zalewu Wiślanego wchodzącego w skład rezerwatu
Zatoka Elbląska. Pomyłka jest spora. W ministerialnym rozporządzeniu
mowa o 260 hektarach rezerwatu, podczas gdy zdaniem wojewody ochroną
powinno być objęte 562,65 ha! Podstawą decyzji Babalskiego był "Plan
ochrony rezerwatu przyrody Zatoka Elbląska", w którym zamieszczono
opis granic rezerwatu większego, niż wynikało z ministerialnego
rozporządzenia. Zarządzenie wojewody weszło w życie latem 2001 r.

Skasowano mnie, chociaż Urząd Morski nie cofnął zgody na
prowadzenie wypożyczalni i nikt nie zaproponował złotówki
odszkodowania. Dzisiaj nie mogę nawet rozpalić ogniska
opowiada
Dorsz.
Ruscy pogłębili tory wodne i do portu w Kaliningradzie zawijają
statki oceaniczne oraz okręty wojenne. Do naszych może wpłynąć
barka. Transport drogą wodną jest znacznie tańszy niż lądową.
Różnica wynosi ok. 10 dolarów na tonie ładunku.
Polacy traktują wody Zalewu Wiślanego jako morskie, Ruscy
jako
śródlądowe. Ze względów bezpieczeństwa po wodach morskich mogą
pływać jedynie jednostki o dużym zanurzeniu. Przyjęte przez stronę
polską nieżyciowe przepisy praktycznie uniemożliwają ok. 2 mln
mieszkańców obwodu kaliningradzkiego np. przypłynięcie do Fromborka,
żeby zwiedzić katedrę.
Rafał Capiga, asystent wojewody warmińsko-mazurskiego Stanisława
Szatkowskiego, powiedział nam, że wojewoda jest zainteresowany
zwiększeniem żeglowności Zalewu Wiślanego, ponieważ wiąże się to z
rozwojem gospodarczym regionu. Trzeba jednak w tym celu dokonać
rzeczy niemożliwych: zacząć inaczej myśleć, stworzyć lobbing
miejscowych parlamentarzystów i zmienić prawo.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wielka nadzieja czarnych "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żyd goli gojów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pułkownictwo
Fakt pierwszy: przeciętna emerytura żołnierzy zawodowych wynosi 2121
zł brutto.
Fakt drugi: w ubiegłym roku wypłacono 18 tys. zapomóg emerytowanym
wojskowym i ich rodzinom. Miliony złotych.
Fakt trzeci: MON nie kontroluje tej rzeki pieniędzy.
Wniosek: jest co kraść.
Pan pułkownik w stanie spoczynku Ryszard Cz., dyrektor Wojskowego
Biura Emerytalnego w Zielonej Górze, zrobił bilans swego
wypełnionego służbą dla ojczyzny życia. Wyszło mu, że pod każdym
względem było, jest i prawdopodobnie będzie do dupy. Ogarnął go
niepokój egzystencjalny. Oraz przyplątała się depresja. Ponadto
nabawił się melancholii. Jednym słowem, zdziadział. Lecz oficer WP
to nie miękka ciota bez zarostu, tylko twardziel z włosami na
zębach.

Tak, kurwa, dalej być może
zawy-rokował i nie mogąc zmienić
ohydnej przeszłości postanowił przynajmniej zadbać o przyszłość. W
tym celu regularnie przez 4 lata przyznawał sobie zapomogi z
funduszu socjalnego kierowanego przez siebie biura. Konto pana
pułkownika spęczniało o kilkaset tysięcy złotych! Dzięki temu
poważnemu zastrzykowi finansowemu ambitny oficer mógł wreszcie
godnie żyć. I z potencji tej skwapliwie korzystał, np. wyposażając
się w dwa samochody, gdyż jest elegancko, gdy osobno jedzie
pułkownik i osobno czapka pułkownika.
Chabry
Przyznawanie sobie zasiłków było zajęciem łatwym i przyjemnym. Co
prawda w rozporządzeniu ministra obrony narodowej napisano, że jest
to możliwe dopiero po zasięgnięciu opinii powołanego przy wojskowym
biurze emerytalnym zespołu opiniującego, składającego się z
przedstawicieli organizacji społecznych zrzeszających byłych
żołnierzy zawodowych, ale po co panu pułkownikowi jakiś zespół
opiniujący? Ominął ten całkiem zbędny przepis spłodzony przez
biurokratów niemających pojęcia o musztrze, budowie okopu i taktyce
zbierania chabrów na poligonie.
Jednak nie mógł tak po prostu pójść do kasy i zażądać wydania
gotówki. Biuro emerytalne jest w końcu instytucją wojskową, jakiś
więc dryl musi obowiązywać. Pułkownik Cz. załatwiał sprawy
następująco.
Konspira
Powiedzmy, że z wnioskiem o zapomogę wystąpił sierżant Z. Bezrobotna
i chora na raka żona, troje głodnych dzieci, 800 zł emerytury.
Kaplica... Kwalifikuje się taki osobnik jako obiekt pomocy
finansowej? Jak najbardziej. Ale z drugiej strony, co zrobi
sfrustrowany podoficer, jak dostanie kasę? Pójdzie do baru i
państwowe pieniądze ekspresowo zamieni na gorzałę. A potem na kacu
będzie go dręczyć sumienie. Takiemu marnotrawstwu sił i środków
Ryszard Cz. jako doświadczony taktyk postanowił zapobiec. Tak więc
sierżancinę informował, że współczuje i pozdrawia, natomiast z
powodu notorycznego braku środków o żadnej zapomodze mowy być nie
może. Rzecz jasna, odmowa wypłacenia zapomogi była ściśle tajna.
Wiedzieli o niej wyłącznie pan pułkownik oraz sierżant. Zachowanie
konspiracyjnej dyskrecji było nieodzowne, bo w wyprodukowanych przez
Ryszarda Cz. papierach nasz podoficer figurował jako szczęściarz,
któremu przyznano finansowe wsparcie. Na tej podstawie pułkownik
wyciągał z kasy pieniądze. Zgodnie z procedurą objęty pomocą
sierżant po forsę powinien zgłosić się osobiście. Lecz pan Rysio
bajerował kasjerkę:
Skoczę do sierżanta i sam mu zawiozę szmal.
Kasjerka ulegała czarowi wysokiej szarży i pieniądze wydawała, zaś
pułkownik kwitował odbiór. Czyli kradł.
Pucha
W czasie tych zakrojonych na szeroką skalę działań do WBE w Zielonej
Górze zawitali kontrolerzy z MON, dokładnie z Departamentu Spraw
Socjalnych i Rekonwersji. Stwierdzili jakieś drobne
nieprawidłowości, ale fałszerstwa nie wykryli. Prawdopodobnie MON
nigdy nie zainteresowałby się cichociemnymi działaniami pana
pułkownika, gdyby jakiś wredny anonim nie powiadomił wojskowej
prokuratury. Bo trzeba zauważyć, że działania pana Rysia nie
wszystkim się podobały. Rosła liczba wojskowych emerytów i rencistów
odprawianych z kwitkiem
niezadowolonych i przez to zdolnych do
donoszenia.
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu ostro zabrała się do
roboty. Wkrótce zarzuciła pułkownikowi Cz., że od roku 1999 do
kwietnia 2003 fałszował dokumenty dotyczące przyznawania zapomóg,
przez co z kasy WBE podprowadził kilkaset tysięcy złotych. Kwota ta
może ulec znaczącej zmianie, bo dotąd przesłuchano tylko 80 emerytów
i rencistów, a w kolejce czeka jeszcze 190.
Pan pułkownik od samego początku nie przyznaje się do winy.
Utrzymuje, że wszystko, co robił, było zgodne z prawem. Początkowo
prokuratura nie zamierzała ładować go do puchy.
Ale ponieważ zaczął odbywać wycieczki do świadków i nakłaniać ich do
potwierdzania, że otrzymali szmalec, trafił za kratki.
Prawdopodobnie prosto z aresztu powędruje do więzienia. Grozi mu do
8 lat pudła.
Skurwysyństwo
Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu pułkownik Jarosław
Kieroński zapewnia, że we wszystkich Wojskowych Biurach Emerytalnych
znajdujących się na terenie działania podległej mu jednostki zostaną
przeprowadzone wnikliwe kontrole. Dodaje, że sprawa pułkownika Cz.
jest wyjątkowo bulwersująca.
Jeszcze bardziej od prokuratora zjeżeni są emeryci i renciści:

Przez pieprzone długie lata służyłem w wojsku jako podoficer,
dlatego powiem jak żołnierz
to skurwysyństwo! Emerytury dostaję
750 zł. Z tego musi wyżyć cała rodzina. Do WBE w Zielonej Górze
wystąpiłem o zapomogę. Nie dostałem, bo zamiast mnie pieniądze wziął
pułkownik Cz. A przecież on ma kilka razy wyższą emeryturę od mojej!
Jemu, kurwa, nie brakowało na chleb! Przez pół życia uczyli mnie, że
takich jak on trzeba słuchać nawet, gdyby kazali skoczyć w ogień.
Pokazał, co znaczy honor oficera. Na jego miejscu powiesiłbym się w
kiblu. Ale ktoś z góry też powinien beknąć. Bo gdzie był nadzór, jak
pułkownik kradł?
Norma
W RP działa 16 Wojskowych Biur Emerytalnych. Podlegają one
Departamentowi Spraw Socjalnych i Rekonwersji MON. Biura zajmują się
głównie wypłacaniem emerytur i rent byłym żołnierzom zawodowym.
Dodatkowo trudnią się przyznawaniem zapomóg ekswojakom w trudnej
sytuacji materialnej.
Rocznie każde biuro może na ten cel przeznaczyć 0,5 proc. kasy,
którą wydaje na emerytury i renty. W zeszłym roku wypłacono 18 tys.
takich świadczeń. Przeciętnie po 400 zł jedno. Razem 7,2 mln zł. Aby
ukraść kilkaset tysięcy, pułkownik musiał okraść z tysiąc weteranów.
Niezły wyczyn. Przypadek pułkownika Cz. wskazuje, że kontrola MON
nad prawidłowym wypłacaniem tych pieniędzy to czysty matrix. Brak
realnego nadzoru sprawia, że WBE w Zielonej Górze nie musi być
jedyną wylęgarnią nadużyć. Nie można wykluczyć, że i gdzie indziej
zapomogi przyznają sobie dobrze sytuowani pułkownicy, zaś nędznie
uposażeni sierżanci muszą obejść się smakiem. Przy takim stanie
kontroli przestaje dziwić, że MON wydaje miliardy na łykający wodę
fiński transporter z krzywą włoską wieżą.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Eurozygoty
Czy lewica zahamuje wchodzenie do Europy, żeby Kościołowi podlizać
się jeszcze bardziej?
Po tym, jak lewicowy rząd na żądanie Kościoła kat. dołączył do
traktatu akcesyjnego głupawą deklarację o tym, iż rozumie, że
wejście do Unii nie przeszkadza RP w regulowaniu spraw o znaczeniu
moralnym oraz odnoszących się do życia ludzkiego, episkopat
powiedział to, co zawsze mówi: mało!
Dla dużej części elektoratu lewicy ta deklaracja jest po prostu
obrzydliwa. Jest szczególnie odrażającym przejawem kunktatorstwa
rządu Leszka Millera i całego kierownictwa Sojuszu Lewicy
Demokratycznej, który w każdej kolejnej kampanii wyborczej obiecuje
walkę o prawo kobiet do decydowania o swym macierzyństwie, a teraz
handluje nim w sposób uwłaczający godności kobiet, które oddały swój
głos na SLD.
Gdyby za cenę tej deklaracji rząd mógł rzeczywiście kupić
przychylność Kościoła przed referendum
pal licho. Ostatecznie po
wejściu do Unii Polki uzyskają łatwiejszy dostęp do tabletki RU 486,
a także bezpiecznych zabiegów aborcji w Europie. Ale Kościół kat.
każde ustępstwo traktuje jako zaproszenie do zgłaszania dalszych
żądań. Nie trzeba być marksistą, żeby zrozumieć logikę tego procesu
społecznego. W darwinistycznych umysłach kleru związek
przyczynowo-skutkowy jest prosty: ustępują
znaczy są słabi. Są
słabi
znaczy trzeba to wykorzystać. W 14-letniej historii RP nr 3
nie było takiego przypadku, żeby Kościół dostał coś i się tym
zadowolił.
Obradujący w zeszłym tygodniu episkopat wyprodukował pisemko, w
którym oświadcza, iż moralnościową deklarację rządu rozumie jako
wolę ochrony życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci,
ochrony małżeństwa rozumianego jako trwały związek mężczyzny i
kobiety oraz wolę ochrony rodziny, jako podstawowej komórki
społecznej. Zawierzając sprawę integracji Polski z Unią Europejską
Bożej Opatrzności, Konferencja Episkopatu Polski kontynuuje
refleksję nad tym ważnym tematem. W razie gdyby ktoś nie zrozumiał
tak subtelnej groźby
na konferencji prasowej, ustami
najmądrzejszego polskiego hierarchy, uchodzącego za
liberała-intelektualistę abpe Muszyńskiego, Kościół zakomunikował
już znacznie mniej subtelnie: "Dla ludzi wierzących poszanowanie
życia nie jest jedną z wielu wartości, jest wartością podstawową,
fundamentalną", deklaracja jest sformułowana zbyt ogólnikowo, bo
brakuje jednoznacznego zapisu "od poczęcia do naturalnej śmierci" i
"małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny" i jako taka "nie
satysfakcjonuje" księży biskupów.
Abp Życiński, zapytany o stosunek swojej organizacji do integracji,
opowiadał, iż Kościół nie mówi, jak głosować, tylko kształtuje
sumienia, tak aby to one dyktowały katolikom ich katolicki, słuszny
wybór. I że trzeba nam "ożywczego powiewu na szczytach władzy", bo
jak go nie będzie, to w wielu rejonach Polski wynik referendum może
być zagrożony.
A na łamach "Niedzieli" z grubej rury przywalił Maciej Łętowski: Co
dalej? Teoretycznie sprawa nie jest jeszcze zakończona. Póki pod
traktatem nie zostaną złożone podpisy, póty można w nim jeszcze coś
poprawić. (...) Oczywiście, otwarcie na nowo negocjacji byłoby
odebrane przez partnerów jako kompromitacja. Polski rząd miał
przecież pięć lat, by wynegocjować traktat. Ale co ma wyższą cenę:
utrata twarzy przez rząd czy obrona dzieci nienarodzonych? Jeśli
rząd nie podejmie już żadnych kroków w tej sprawie, to przed
polskimi kato-
likami stanie następujący wybór: albo będą głosować przeciwko
traktatowi licząc, że negocjowany od nowa traktat uwzględni ich
oczekiwania, albo też zadowolą się deklaracją, która według Rady
Stałej episkopatu nie zabezpiecza podstawowych dóbr i wartości.
Tercium non datur.
Zanim jednak przywódcy lewicy rzucą się, zgodnie z żądaniami
czarnych, renegocjować traktat w obszarze ciupcianiowo-rozrodczym,
niech zechcą zastanowić się nad tym, co chcą wynegocjować. Szczery
jak dziecko Łętowski wyraża expressis verbis to, co Kościół stara
się ukryć: wprowadzenie tych postanowień do traktatu wiązałoby obie
strony. Unia Europejska nie mogłaby narzucić Polsce, np. większością
głosów, rozwiązań dla niej niekorzystnych bądź niechcianych.
Natomiast Sejm, gdyby mu przyszło do głowy naruszyć obecne
uregulowania prawne, stanąłby pod zarzutem, że nie dotrzymuje
zobowiązań zaciągniętych dobrowolnie wobec europejskich partnerów.
Ja wiem, że na pierwszy rzut oka pomysł, aby UE stała na straży
życia poczętego w RP, brzmi śmiesznie. Ale jest w nim przebiegłość,
której nie sposób nie docenić. Otóż nigdzie, w żadnym polskim prawie
nie ma mowy o ochronie życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Mimo
histerycznych awantur Kościoła lewicowy jeszcze wtedy konstytuant
Aleksander Kwaśniewski nie wpisał ich do ustawy zasadniczej. Nie ma
ich także w ustawie antyaborcyjnej, kodeksie cywilnym czy karnym.
Teraz Kościół próbuje wprowadzić ten zapis tylnymi drzwiami do
traktatu nadrzędnego wobec prawa polskiego, na okrasę już tylko
dodając zapisy, które zablokują legalizację konkubinatów, związków
gejowskich, a także mogą doprowadzić do likwidacji rozwodów.
Gdyby rząd Sojuszu Lewicy Demokratycznej jako jedyny trwały skutek
swego panowania zafundował nam nieodwracalne zaostrzenie
ustawodawstwa antyaborcyjnego
byłoby śmiesznie doprawdy. A Pan jak
sądzi, Panie Premierze?
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niewinność gadziny "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W kraju zawrzało. Zbigniew Boniek niespodziewanie porzucił dobrze
płatną posadę narodowego selekcjonera i tresera zawodników piłki
kopanej. Ponoć nie wytrzymał stresów związanych z częstym
wysłuchiwaniem Mazurka Dąbrowskiego. Na opróżnioną, szkodliwą dla
zdrowia, posadę zgłosiło się od razu kilkunastu chętnych dowodząc
bolesności problemu bezrobocia w kraju.
Premier Miller zaprosił pana papieża do Polski. Tym razem papa ma
być elementem prounijnej kampanii przedreferendalnej; swą niezwykłą
żywotnością zachęcać do unipozytywnego głosowania. "Bruksela warta
jest kolejnej mszy" stękają rządowi euroentuzjaści.
Ubyło Lepperowi. Posłanka Bożena Kozłowska rozstała się z klubem
parlamentarnym Samoobrony. Ponieważ wcześniej klub ten opuściło
dziesięciu posłów, obecnie Samoobrona ma mniej niż kaczy PiSuar. I
tak problem obsady wakującego stanowiska wicemarszałka Sejmu przez
Samoobronę sam się rozwiązał.
Zbigniew Wassermann z PiS będzie kandydował na wicemarszałka.
Jeśli zostanie wybrany, może przypaść mu zadanie weryfikacji
obecności posłów na posiedzeniach. "Wassermann wyraża się o mnie
dodatnio"
tego boją się posłanki i posłowie.
Zachmurzyli się państwo Kaczyńscy. Brat Lech wybrany na prezydenta
Warszawy wyraził niezadowolenie z zaproponowanych mu poborów
tylko
12,5 tys. zetów miesięcznie. To za mało, aby utrzymać w stolicy
siebie, żonę, córkę i kota. Niech nie rozpacza tylko odbuduje spółkę
"Telegraf" i inne kontrolowane wcześniej przez państwo Kaczyńskich.
Zawsze można dorobić.
Aż dwa głosy, własny i Węgra-bratanka, zdobyła reprezentacja
Wrocławia ubiegająca się o zorganizowanie światowej wystawy EXPO
2010. Po tej sromotnej międzynarodowej klęsce, obrazili się płatni
reprezentanci tego miasta na monakijskie wybory. Były prezydent
Wrocka, obecny poseł PO Bogdan Zdrojewski, winą za własną klęskę
obarczył rząd Leszka Millera. Wynajęty do recytacji aktor Andrzej
Seweryn opluł zwycięski Szanghaj nazywając Chiny krajem obozów
koncentracyjnych. A przecież wystarczyło pojechać do Szanghaju i
Wrocka, aby przekonać się, kto jest pewnym zwycięzcą.
Antykalinowscy nie odeszli z PSL. Ewentualna fronda zwolenników
Zdzisia Podkańskiego doprowadziłaby jedynie do marginalizacji klubu
parlamentarnego PSL, rozmnożenia kół poselskich i wolnych
elektronów, czyli posłów niezrzeszonych. Już teraz klubików, kół i
singli jest tak wiele, że w gmachu Sejmu brakuje wolnych pokojów na
ich urzędowe siedziby.
Poinformowano, że Platformersi rozpadną się dopiero po
przyszłorocznym marcowym kongresie PO.
Polityczne roszady toczyły się na każdych szczeblach władzy. W
warszawskiej dzielnicy Wawer doszło do spektakularnej wymiany w
świecie polityczno-artystycznym. Piosenkarka Ewa Śnieżanka dostała
kopa w górę i zasiliła Radę Warszawy. Jej miejsce zajęła aktorka Ewa
Szykulska.
Niewątpliwy sukces odniósł premier Miller. W rankingu
najseksowniejszy Polak zorganizowanym przez kondomiarską firmę Durex
premier zajął zaszczytne, dziewiąte miejsce, bijąc na główkę m.in.
Roberta Gawlińskiego, Michała Wiśniowskiego, a nawet wyższego
Andrzeja Olechowskiego. Z innego raportu tejże firmy wynika, że pod
względem bzykania i fantazji erotycznych już wkroczyliśmy do Europy.
Miller jest jedynym politykiem występującym w powszechnych
marzeniach erotycznych obywateli i obywatelek RP.
Rozpoczął się powszechny spis nauczycieli zorganizowany przez MEN.
Następnym etapem może być ich kolczykowanie.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak zabić prezydenta "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Łapiński syn Buzka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Karły drą japy
Jak patrzeć, żeby zobaczyć to, czego nie widać.
Chcesz wygrać wyścig szczurów? Żelazne jaja nie wystarczą. Musisz
bez ustanku inwigilować. I wiedzieć, że np. posiadacz dużego tułowia
na cienkich nogach jest alkoholikiem, a ktoś, kto gładzi pończochy
lub majstruje przy guzikach koszuli, to osobnik zainteresowany
seksem.
Niełatwo posiąść tajniki sztuki obserwacji bliźnich.
Najpierw wprowadzasz się "w sądowy stan świadomości". Charakteryzuje
się on bystrością, skupieniem, uwagą i obiektywizmem. Teraz jesteś
jak Standartenfhrer Stirlitz i porucznik Columbo w jednym
nie
ujdzie twojej uwadze najmniejszy detal.
Buntownicza brodawka
Gość pozbawiony sądowego stanu świadomości nie zauważy, że facjata
kumpla z roboty jest blada, a na dodatek zdobi ją brodawka. Ty
dostrzegasz to w mig. I czytasz kolesia jak książkę dla
przedszkolaków. Bo wiadomo, że osoby o bladej cerze nie mają zbyt
wielu zainteresowań, które wymagałyby przebywania poza domem, i nie
pracują na świeżym powietrzu. A brodawka? Od razu w twoim umyśle
rodzi się pytanie: dlaczego gnój nie usunął? Odpowiedzi są dwie:
pochodzi z rodziny patologicznej lub jest buntownikiem. Obie
stawiają go w złym świetle. Lepiej takiemu nie ufać, bo jest
nieobliczalny i gdy usłyszy, że nazwałeś szefa chamem, może donieść.

Nałogowca rozpoznasz od razu. Indywiduum notorycznie walące kliny
charakteryzuje się przykrym zapachem, półprzymkniętymi powiekami,
czerwonym nosem oraz niewyraźną albo bardzo szybką mową. Ma też duży
tułów i cienkie nogi. Lub wydatny brzuch i ramiona jak patyki. Gdy
takiego zobaczysz, włącz alarm: na głodzie sprzeda każdego za
kieliszek wódki.
Kopuluj w windzie
Laska zakłada nogę na nogę, a potem stawia stopy równolegle. Ślini
się, gładzi pończochy i słucha cię z wielką uwagą. Nic nie mówi, ale
ty wiesz wszystko: leci na ciebie. Zabierz ją do hotelu lub do windy
i kopuluj z całych sił. Jak skończysz, zwierzy się ze wszystkiego.
(Uwaga! Jeżeli takie sygnały nadaje mężczyzna, z którym czasem po
partii golfa bierzesz prysznic, udawaj, że nie widzisz upuszczonego
przez niego mydła).
Uczestniczysz w imprezie zakładowej. Wszyscy się bawią. Ty
nie.
Prowadzisz obserwacje i analizujesz. Koleś przyszedł z żoną. Ale
olewa ją, sukinsyn. O, podszczypuje w kącie sekretarkę. Inny siedzi
solo, nic nie mówi i patrzy w podłogę. Kolejny kręci się koło szefa.
Gdy pozostali balangują, ty nie marnujesz czasu i zdobywasz wiedzę o
cechach współpracowników i ich miejscu w hierarchii. Wiesz, kto jest
nieformalnym przywódcą. Rozszyfrowujesz tego, co wchodzi w tyłek
kierownikowi. Wyłapujesz szczęśliwych i niezadowolonych z pensji.
Nikt ci w firmie nie fiknie. Powoli przejmujesz kontrolę.
Wujek ma zeza
Żeby przejrzeć ludzi, dobrze jest wkręcić się do nich na przyjęcie
rodzinne. Przypatruj się uważnie, jak traktowane są bachory. Jeśli
gówniarz odezwie się nie pytany ("ale wujek ma zeza!") i zarobi od
ojca w mordę, wiedz, że masz do czynienia z konserwatystą. Jeżeli
smarkacz przez cały wieczór zmusza towarzycho do słuchania opowieści
o grach komputerowych i nikt mu nie przerywa, trafiłeś na liberałów
albo socjalistów.
Na rautach często się dowcipkuje. Pamiętaj
nie ma żartów
spontanicznych. Mają one zakamuflowany, obrany przez dowcipnisiów
cel.
Stosujesz dietę Kwaśniewskiego
zwraca się gość do ciebie.
Spoglądasz na kutasa twardo, prosto w bezczelne ślepia.
No co ty.
To tylko żart
dodaje palant natychmiast. Bądź w pełnej gotowości.
Za pomocą stwierdzenia "to tylko żart" chce bydlak zakamuflować
swoją opinię o tobie.
Kiwa się jak Żyd
Musisz nauczyć się rozpoznawać kłamców. Jeżeli facet informuje, że
widział, jak po pijanemu sikałeś na klatce schodowej, a przy tym
wzrok jego jest chytry i rozbiegany, kiwa się w tył i przód na
stojąco albo na krześle, drży, przesuwa językiem po zębach
słowem,
zachowuje się jak Żyd
od razu daj w ryj, bo łże. Jeżeli zaś
zauważysz objawy przeciwne
szczere spojrzenie la ojciec Rydzyk
albo Roman Gietrych
masz do czynienia z człowiekiem uczciwym.
Wtedy sprawa nieco się komplikuje. Oczywiście, nie przyznajesz się
do oddawania moczu na schodach, gdyż godziłoby to w twój imidż. Żeby
faceta ogłupić, stosujesz chwyty erystyczne. Na przykład argumentum
ad personam
"pańskie argumenty są tak obrzydliwe jak pański
wygląd". W ostateczności sięgasz po argumentum ad baculum: "jak nie
przestaniesz, to ci przypierdolę".
Ja piję, on chleje
Ważnych informacji możesz zasięgnąć prowadząc nasłuch. Zwróć uwagę
na to, jakich określeń używają podsłuchiwani. Znasz sylogizm Russela
i wobec tego wiesz, że ja spożywam alkohol, ty pijesz, a on chleje
jak świnia. Niemal wszystko można nazwać inaczej. Głupole zdradzają
się przez zły dobór słów. Ateista o babach klepiących różaniec powie
dewotki. Ksiądz proboszcz nazwie je pobożnymi niewiastami. Wsłuchuj
się więc w to, co mówią obserwowani, i czytaj między wierszami.
Miej baczenie na tych, co klną. Jeśli ktoś wali młotem w imadło,
przez pomyłkę trafia we własny kciuk i wymsknie mu się "kurwa"
to
normalka. Lecz gdy "kurwa" pojawia się zamiast "dzień dobry", omijaj
takiego z daleka.
Istotne jest nie tylko to, co mówią, ale także
jak mówią. Donośnym
głosem posługują się nie tylko tyrani, twardziele i księża, lecz
także karły: drąc japę rekompensują sobie brak długości. Smutny,
przyciszony głos jest zdradliwy
budzi zaufanie i dlatego używany
jest przez manipulatorów. Jeżeli ktoś się nim posługuje, a nikt z
jego najbliższych nie zmarł, zdemaskuj go.
Zapamiętaj! Ludzie odsłaniają się dopiero w warunkach ekstremalnych.
Każdy może grać miłego i dowcipnego, gdy wszystko się układa. Ale
jak delikwent zachoruje na raka albo AIDS, maska z gęby spada. Wtedy
takiego uważnie obserwuj. Przynoś do szpitala soczki i owoce,
pocieszaj, ale oka z gada nie spuszczaj aż do zgonu. Wejdziesz w
posiadanie bezcennych informacji na temat jego zachowań w sytuacjach
kryzysowych.
Wykorzystano: Jo-Ellan Dimitrius i Mark Mazzarella, "Sztuka
obserwacji, czyli jak poznać prawdę o drugim człowieku"; Alfred J.
Bierach, "Mowa ciała kluczem do sukcesu"; Artur Schopenhauer

"Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów". Autor : Maciej
Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przedpłata na ostatnie namaszczenie
Słyszałeś kiedyś o katolickim miłosierdziu? A o potworze z Loch
Ness?
Kościół katolicki uroczyście obchodził Światowy Dzień Chorego.
Dobrze odżywieni i nienagannie ubrani
jeżeli oczywiście ktoś
gustuje w przebieraniu się mężczyzn za kobiety
księża z zapałem,
jakby naprawdę w to wierzyli, krzyczeli z ambon, że w Polsce Kościół
katolicki zawsze był, jest i będzie blisko chorych, że chorzy zawsze
mogą liczyć na opiekę i pomoc ze strony Kościoła. Tyle teorii. Teraz
praktyka.
Jest w Krakowie pewna parafia o nazwie dłuższej niż niejeden żal za
grzechy: Parafia Ojców Misjonarzy pod wezwaniem Najświętszej Maryi
Panny z Lourdes. Niedaleko, około 100 metrów od kościoła i
parafialnej kwatery głównej, mieszka pani Krystyna. Samotna,
starsza, schorowana. Pobiera rentę inwalidzką w wysokości 650 zł z
tytułu całkowitej niezdolności do wykonywania jakiejkolwiek pracy. Z
renty tej, po opłaceniu rachunków za mieszkanie (co miesiąc 301 zł),
telefon, prąd i gaz (można by nie używać, ale zimą się, kurwa,
zamarznie), pozostaje jej jeszcze około 150 zł. Teoretycznie
majątek, ale by móc cieszyć się następną rentą, pani Krystyna musi
wykupić lekarstwa. Bez nich nie dożyłaby następnego miesiąca. Na
jedzenie nie zostaje nic. Księża o tym dobrze wiedzą, bo co tydzień
któryś, najczęściej osobiście proboszcz, zadaje sobie ten trud i
poświęcając się dla bliźniego idzie te 100 metrów, czasami nawet w
mrozie, przynosząc komunię pani Krystynie. Ani razu żadna z tych
osób duchownych nie zapytała, czy czegoś jej nie potrzeba.
Przychodzą, odwalą mszę ekspresową, 15 minut, komunia
i zabierają
swe przepełnione współczuciem dupy.
Chociaż nie, czasami zostają chwilę dłużej. Gdy pani Krystyna
zamiast całego wykupi połowę jakiegoś lekarstwa, żeby zamówić
nowennę za zmarłą matkę. Przyjemność taka kosztuje 25
30 zł.
Któregoś pięknego dnia jednemu ze współczujących facetów w czerni
pani Krystyna dała na nowennę 15 zł zamiast 30.
Zaraz poszukam
reszty
wyjaśniła pokornie. Łączący się z osobami chorymi w
cierpieniu ksiądz spojrzał pogardliwie na te drobne pieniądze, które
otrzymał, i wrzasnął, że za darmo to on nie będzie robił. Pani
Krystynie zrobiło się bardzo przykro, ale chyba niesłusznie, bo ten
ksiądz przynajmniej był szczery i nie ściemniał. Współczucie
Kościoła katolickiego trzeba sobie kupić. Jest kapitalizm, nic już
nie ma za darmo.
Obiektywnie trzeba przyznać, że czasami odwiedzający panią Krystynę
pośrednicy pana Boga wychylają się poza przyjęty schemat wizyt.
Zagadują. Przeważnie krytykują chorą i z trudem poruszającą się
kobietę za nieporządek w domu. Żaden nie wyniesie chociażby śmieci,
bo to przecież uwłaczałoby katolickiemu dostojeństwu. Gdy w Krakowie
gościł wielki Polak, żaden z przepełnionych miłością klechów od NMP
z Lourdes nie usłuchał prośby pani Krystyny, aby umożliwić jej jakiś
transport, żeby mogła zobaczyć papieża. Nie mieli zapracowani
chłopcy czasu ani ochoty, bo pewnie przygotowywali już teksty kazań
na Światowy Dzień Chorego.
Naprawdę Kościół katolicki w Polsce solidaryzuje się tylko i
wyłącznie z jednym chorym, o którym i tak mówi, że jest on w
świetnej kondycji i gdyby tylko chciał, to skoczyłby na każdej
skoczni mamuciej dalej niż Sven Hannawald, ale wrodzona skromność mu
na to nie pozwala. Inni chorzy niech sobie liczą na miłosierdzie
boskie.
Autor : Dariusz Wójcik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




O dalszą ministryfikację kraju
Polakom brakuje roboty, szmalu, perspektyw i radości życia, ale za
to nie brakuje ministrów nad nimi.
Czy mówią wam coś takie nazwiska jak: Maciej Nowicki, Marian
Miśkiewicz, Wojciech Włodarczyk czy Tomasz Gruszecki? A może Jan
Piątkowski? Dupy z was, a nie znawcy pomrocznej polityki. Jeśli więc
zobaczycie, jak w telewizji panienka zwraca się do jakiegoś
nieznanego wam typa per panie ministrze, nie oznacza to wcale
pustego komplementu. Minister jest bowiem określeniem tytularnym.
Jeśli raz ktoś był ministrem
nawet przez jeden dzień
będzie tak
już zawsze nazywany. Choćby nawet potem spał na dworcu, pił
denaturat i żywił się odpadkami
policjant, który zechce takiego
delikwenta przegonić, powinien zwrócić się: Proszę stąd spierdalać,
szanowny panie ministrze.
Kto jest ministrem?
Okazuje się, że prawie każdy. Członkowie rządu oraz ich zastępcy:
sekretarze i podsekretarze stanu oraz członkowie Krajowej Rady
Radiofonii i Telewizji (KRRiTV), szefowie Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego (ABW) i Agencji Wywiadu (AW), zastępcy ambasadorów
mający rangę ministra pełnomocnego, szefowie (oraz ich zastępcy)
urzędów centralnych. Swoich licznych ministrów ma też prezydent,
Sejm i Senat. Na przykład ministrem jest szef Kancelarii Sejmu,
kancelarii Senatu itd.
Liczymy ministrów!
Obecny rząd składa się z 14 ministerstw. Największym resortem jest
Ministerstwo Gospodarki, Pracy i Polityki Społecznej (MGPiPS).
Kieruje nim
jak wiadomo
minister Jerzy Hausner, który jest też
wicepremierem. Hausner ma do pomocy 2 sekretarzy stanu i aż 10
podsekretarzy stanu
czyli w jednym tylko resorcie jest 13
ministrów!
W sumie rząd premiera Millera zasila 97 ministrów. Do tego należy
dodać szefów i zastępców szefów urzędów centralnych
a jest ich
dokładnie 70. Na przykład taki kierownik Urzędu do spraw Kombatantów
i Osób Represjonowanych jest w randze sekretarza stanu. Należy
również pamiętać o ministrach prezydenckich, sejmowych i Senatu,
Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz zastępcach ambasadorów w
randze ministra pełnomocnego. Na dzień dobry jest już prawie 300
czynnych dygnitarzy, do których zwracamy się panie ministrze.
Mało?
W ciągu 14 lat demokracji Pomroczna zaliczyła 10 ekip rządowych.
Zadaliśmy sobie trud i policzyliśmy tylko samych szefów
poszczególnych resortów. Ekipa pierwszego niekomunistycznego
premiera Tadeusza Mazowieckiego miała ich 38, Jana Krzysztofa
Bieleckiego
24, Jana Olszewskiego
tylko 21, parafianki
Suchockiej
28, Waldemara Pawlaka
24, Józefa Oleksego
26,
Cimoszki
24 (przed reformą). Rekordem w dziejach Pomrocznej
zapisał się imć Buzek, którego ferajna składała się z 69 ministrów!
Doliczając do
tego sekretarzy i podsekretarzy stanu będzie ze dwie setki!
Dokładając ministrów Millera wychodzi na to, że w Najjaśniejszej
Pomrocznej mamy na czysto 1500 ministrów (po uwzględnieniu, że ta
sama osoba pełniła funkcje kilkakrotnie).
To nie wszystko!
Do tego należy doliczyć byłych szefów urzędów centralnych i byłych
ministrów pełnomocnych. Licząc skromnie będzie tego z 500 sztuk.
Sumując wszystko do kupy wychodzi na to, że po 14 latach demokracji
Pomroczna dorobiła się ponad 2 tys. obywateli, których należy
tytułować ministrami.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wolne prycze u Janika "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Co zwisa Polakowi
"NIE" rozmawia z OMAREM FARISEM, Palestyńczykiem i Polakiem,
prywatnym przedsiębiorcą, prezesem Polsko-Arabskiego Stowarzyszenia
Społeczno-Kulturalnego.

Na zorganizowaną przez pana w Krakowie manifestację solidarności z
narodem palestyńskim przyszło niewielu Polaków. Nic nas, jako
społeczeństwo, nie obchodzi to,
co się dzieje w Izraelu i Autonomii Palestyńskiej?

200 osób to mało? Dużo więcej uczestniczyło w demonstracjach
związków zawodowych przeciwko zmianom w kodeksie pracy? Nie ma teraz
w Polsce atmosfery do publicznego okazywania niezadowolenia. Tu są
na razie ważniejsze problemy niż sprawy międzynarodowe. Poza tym
Polska nie jest krajem arabskim, nie ma wobec Palestyńczyków żadnych
zobowiązań. Jak pan chce zobaczyć na ulicach miliony ludzi
występujących przeciwko Izrae-lowi, niech pan jedzie tam, gdzie
mieszkają Arabowie. Nawet
w takich krajach jak Arabia Saudyjska czy Bahrajn, rządzonych przez
proamerykańskich szejków, widać wyraźnie rosnące potępienie Izraela
i solidarność z Palestyńczykami. W Polsce też coraz więcej zwykłych
ludzi okazuje nam współczucie i zagrzewa do walki, a winą obarcza
Izraelczyków. Zwykli ludzie widzą to,
czego nie widzą polskie władze.

Jesteśmy w NATO, mamy nowego Wielkiego Amerykańskiego Brata. To do
czegoś nasz kraj zobowiązuje.

Do czego?! Żeby mówić językiem Ariela Szarona?! Już nie mogę
słuchać Marka Siwca, który zachowuje się tak, jak gdyby był
przedstawicielem Izraela w Polsce! Inni nie są lepsi, chowają głowy
w piasek. Czytał pan komunikat polskiego MSZ w sprawie sytuacji w
Autonomii? Krótkie i mdłe! Albo minister Włodzimierz Cimoszewicz i
doradca premiera poseł Tadeusz Iwiński nie mają zdania na temat
terroru państwowego stosowanego wobec Palestyńczyków przez Izrael, i
wtedy są złymi politykami, albo ulegają żydowskiemu lobby. To
przecież Polacy nauczyli mnie powiedzenia, że jak nie wiesz, jak się
zachować, na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie. Polski rząd
wobec tragedii narodu palestyńskiego nie zachowuje się przyzwoicie!

Siedzi cicho, żeby nie narażać się Amerykanom, którzy wspierając
Izrael przyczyniają się do walki ze światowym terroryzmem. A wśród
Palestyńczyków są terroryści.

Desperaci. Ludzie bezradni wobec izraelskiej przemocy, łamania
postanowień z Oslo przez mordercę Szarona, agresywnej polityki
osadnictwa żydowskiego na Zachodnim Brzegu, wreszcie teraz wobec
otwartej i brutalnej eksterminacji prowadzonej przez Izrael.
Najwięcej korzyści z zamachów w Ameryce
11 września 2001 r. odniósł Szaron, który pod pretekstem walki z
terroryzmem daje upust swojej nienawiści do Palestyńczyków i procesu
pokojowego na Bliskim Wschodzie. A amerykańskie
władze na to patrzą i się nie odzywają, bo same przecież ogłosiły
krucjatę antyterrorystyczną. Polskie władze też na to patrzą i też
się nie odzywają, bo chcą być bardziej amerykańskie od Ameryki.
We Francji, we Włoszech, w Niemczech, a nawet w Anglii rządzący tak
się nie podlizują Georgełowi Bushowi jak rządzący w Polsce.

Chciałby pan powrotu do czasów komuny, kiedy to Polska, tak jak
wszystkie kraje w sferze wpływów radzieckich, popierała Organizację
Wyzwolenia Palestyny? Czasy się zmieniły...

Nie jestem głupi i
jak to się mówi w Polsce
nie chcę zawracać
kijem Wisły. Chciałbym tylko, żeby mój kraj, Polska, postępował
przyzwoicie, a nie ulegał Żydom.

Należy pan do Ligi Polskich Rodzin?

Pan żartuje... Jestem lewicowcem i z przykrością patrzę, jak SLD
traci swój lewicowy charakter, także w polityce zagranicznej. Mój
stosunek do Żydów jest zupełnie inny niż antysemityzm polskiej
prawicy. Do mojego ojca strzelały oddziały Szarona, a polskim
narodowcom Żydzi ukrzyżowali zaś Chrystusa. Widzę w tym różnicę nie
tylko ze względu na pokrewieństwo i upływ czasu...

Prawica nie szuka kontaktu z Arabami w Polsce, żeby wspólnie
walczyć z żydostwem?

Palestyńczycy w Polsce i nie tylko w Polsce szukają kontaktów ze
wszystkimi, którzy pragną pokoju na Bliskim Wschodzie.

Teraz pragnie go premier Miller, który zaproponował Warszawę na
miejsce rozmów pokojowych. Wyjdzie coś z tego?

Przez 8 lat odbywały się takie spotkania i co? Jeśli w wyniku
kolejnego powstanie niepodległa Palestyna, osadnicy żydowscy
opuszczą Zachodni Brzeg i Gazę oraz rozwiązany zostanie problem
uchodźców palestyńskich, to niech ono się odbywa gdziekolwiek.
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zakleszczone baby
Nie wiadomo, co bardziej szkodzi ludziom: dobrobyt czy demokracja.
Istnieje w Pomrocznej kraina szczęśliwości. Niewielka, taka na 3850
mieszkańców, ale jest. Prawie nie ma tam bezrobocia (260 osób). Bo
co to za bezrobocie 6,7 proc.? Mieszkańcy tej krainy tworzą gminę, i
to wcale nieżydowską. Mają 3 przedszkola, 2 szkoły podstawowe i
gimnazjum, własne systemy telekomunikacyjny, energetyczny i gazowy.
W kasie gminy jest nadwyżka
200 mln zł, za którą władze chcą
wybudować 30-kilometrową obwodnicę, nowe gimnazjum, szkołę średnią,
kompleks rekreacyjno-sportowy z basenem i nową linię energetyczną.
We własnym posterunku dyżuruje 5 policjantów, dla których służba
jest sielanką. Raz na 10 dni złapią pijanego kierowcę (36 rocznie),
raz w tygodniu mają kradzież lub włamanie (33 kradzieże, 20 włamań),
raz w roku dojdzie do pobicia (1 przypadek), raz też do gwałtu (1
przypadek). Nie ma tam napadów, rozbojów z bronią ani zabójstw. Nie
ma też przestępstw narkotykowych, bo ludzie nie muszą uciekać przed
rzeczywistością w prochy (dane policji za 2003 r.).
Dobrobyt
Roczne dochody gminy to około 100 mln zł. Na jednego mieszkańca daje
to jakieś 26 tys. zł. Gdyby władzom gminy nie chciało się nic robić,
nawet ściągać podatków z ludzi, to i tak do kasy wpływałoby ok. 83
mln zł rocznie. Jeśli dodamy do tego, że gmina jest świetnie
usytuowana, bo leży niemal w samym środku Polski, to mamy już pełen
obraz sielanki.
Kraina ta to Kleszczów
najbogatsza gmina w Polsce. Jej dobrobyt
wiąże się z Odkrywkową Kopalnią Węgla Brunatnego Bełchatów. Szacuje
się, że trwać będzie jeszcze przez 10 lat
do czasu, kiedy
"odkrywka" przeniesie się do innej gminy. Ale w Kleszczowie myślą o
tym już teraz kusząc inwestorów czterema Samorządowymi Strefami
Przemysłowymi, a przeciwników przemysłu
rezerwatem Łuszczanowice.
70 proc. dochodów przeznaczają na inwestycje służące dalszemu
rozwojowi gospodarczemu. Nie żałują szmalu na promocję.
Demokracja
Jeśli czytając o tym dobrobycie czujecie się wkurzeni, to
uspokajamy: kleszczowian też coś boli. Otóż oprócz dobrobytu mają
demokrację.
W 2002 r. po raz pierwszy wybieraliśmy wójtów i burmistrzów w
wyborach bezpośrednich. Osobno, choć w tym samym miejscu i w tym
samym czasie, wybieraliśmy radnych. W Kleszczowie na wójta gminy
startowały dwie kobiety: dotychczasowy wójt (od 1993 r.) Kazimiera
Tarkowska
kojarzona z PSL, i Jolanta Borowiecka-Tenos
kojarzona
z SLD. Panią wójt, której bliżej do PSL, wystawiał Komitet Wyborczy
na rzecz Rozwoju Gminy Kleszczów. Pretendentkę na nową wójcinę,
której bliżej do SLD, wystawił Ruch Odbudowy Gminy Kleszczów.
Mieszkańcom gminy odpowiadała dotychczasowa rzeczywistość i na wójta
ponownie wybrano Kazimierę Tarkowską. Ale ludzie liczyli też na SLD,
dlatego większość w Radzie Gminy (9 z 15 mandatów) przypadło Ruchowi
Odbudowy Gminy Kleszczów.
Przewodniczącym Rady Gminy został kojarzony z SLD Adam Książek.
Demokracji stało się zadość.
Rywalki
Wybrana przez społeczeństwo wójcina nie może się dogadać z wybraną
przez społeczeństwo większością w Radzie Gminy
i odwrotnie. I
dziać zaczyna się tam jak wszędzie
źle.
Kojarzona z SLD większość radnych gminy zaczęła od tego, by
wyznaczyć wójcinie pensję
5600 zł brutto, najniższą z możliwych.
Dziwne to jak na najbogatszą gminę, ale taka była wola Rady.
Niedługo później, w styczniu 2003 r., Rada zmieniła władze Fundacji
Rozwoju Gminy Kleszczów. To gminna Fundacja zasilana ciężkimi
gminnymi pieniędzmi, której głównym celem jest wspieranie
przedsięwzięć gospodarczych. Fundacja istnieje od 1994 r. Dzięki
niej ściągnięto do Kleszczowa Portugalczyków, Włochów i Finów, co
zaowocowało powstaniem ok. 500 miejsc pracy. Do nowego zarządu
Fundacji weszły osoby związane z opcją posiadającą większość w
Radzie Gminy
oczywiście legalnie i oczywiście Rada Gminy miała do
takiego posunięcia prawo.
Rada miała też prawo wyznaczyć na prezesa Fundacji Jolantę
Borowiecką-Tenos, czyli pretendentkę na wójtowski zydel. Miała
również prawo wyznaczyć jej pensję
7200 zł, a więc więcej od
pensji wójciny. Miała takie prawo i bez znaczenia był fakt, że
oprócz tego pani Jolanta bierze pieniądze jako wicedyrektor szpitala
w Bełchatowie. Radzie Gminy to nie przeszka-dzało, ale mieszkańcom

owszem. Znaleziono wyjście z sytuacji
wójcinie Tarkowskiej
podwyższono pensję do 7200 zł. Gminę na to stać.
Folwark
Jest śmiesznie. Fundacja otrzymała w 2001 r. od gminy 20 mln zł,
jest więc czym rządzić. Prezes Borowiecka-Tenos kupiła np. za 1,8
mln zł 17 proc. udziałów w Parku Przemysłowo-Technologicznym w
Bełchatowie (coś w rodzaju strefy ekonomicznej). Skąd pomysł, aby
kupować właśnie tam? Z przeświadczenia, że to inwestycja
przyszłości. Gwarantuje to osoba członka zarządu parku Jolanty
Borowieckiej-Tenos, czyli szefowej kleszczowskiej Fundacji. Wójcina
Tarkowska była przeciw. Sprzeciwiła się też innym inwestycjom
proponowanym przez Fundację: budowie kompostowni odpadów komunalnych
i prawdziwej perełce
parkowi rozrywki (palmy, wodospady, safari,
piramidy).
Nie da się ukryć, że urzędująca wójcina jest dość zachowawczo
nastawiona do wydawania gminnej kasy przez Fundację. A Fundacja
mająca wsparcie większości radnych gminy wydawać pieniądze chce.
Radni uchwalili więc, że Fundacja przejmie zadania niektórych
jednostek organizacyjnych gminy, tych m.in. zajmujących się
przyznawaniem zasiłków.
Niechęć wójciny do Fundacji spowodowała m.in. to, że Fundacja nie
chce przedstawiać jej sprawozdań finansowych ze swojej działalności.
Nie chce, choć gmina jest jedynym źródłem finansowania Fundacji.
Wójcina zawiadomiła o tym
jej zdaniem
bezprawiu NIK i Regionalną
Izbę Obrachunkową.
Strony wzajemnie się obwiniają: władze Fundacji o to, że wójcina
torpeduje ich inicjatywy. Wójcina o to, że Fundacja trwoni majątek
gminy.
Obywatele
W ciągu dwóch dni mieszkańcy Kleszczowa zebrali 1500 podpisów pod
wnioskiem o odwołanie Rady Gminy. Wymagane 300 podpisów (10 proc.
uprawnionych do głosowania) zebrał też komitet domagający się
odwołania wójciny.
Petycje z podpisami trafiły do Krajowego Biura Wyborczego w
Piotrkowie Trybunalskim i najprawdopodobniej w maju czekają
kleszczowian dwa referenda.
Opisana sytuacja dowodzi, że podczas gdy bieda może ludzi łączyć,
dobrobyt musi dzielić. W tej sytuacji pozostaje kleszczowianom
życzyć, żeby jak najszybciej szlag trafił kopalnię Bełchatów. Gdy
nie będzie czego wydawać, to i chętnych do rządzenia ubędzie.

W publikacji wykorzystano materiały promocyjne gminy Kleszczów.
Autor : Dariusz Cychol / Jakub Łucki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Murzyn zrobił swoje
Unia Europejska jest narzędziem w ręku Niemców, którzy chcą się
zemścić na USA za niemieckie kobiety gwałcone przez amerykańskich
Murzynów
oznajmił w Krakowie Janusz Korwin-Mikke.
Ponadto polska klasa polityczna jest za połączenim z UE, ponieważ
pragnie tam uzyskać posady dla kolegów, ich żon i kochanek, a
Tadeusz Iwiński ma nadzieję, że będzie miał więcej tłumaczek do
podszczypywania. Erotomańskie fantasma-gorie pana Janusza godne są,
naszym zdaniem, forum europejskiego, bo w Krakowie on się nie
wyróżnia.
Prezydentnie dostrzegł
W swojej transpolskiej peregrynacji proeuropejskiej pan prezydent
Kwaśniewski nawiedził Jędrzejów. Mógł zobaczyć pięknie odmalowany
budynek szpitala. Tyle że odmalowano tylko trzy ściany. Czwartej,
której wysiadający z helikoptera prezydent nie mógł widzieć, nie
pomalowano, aby pielęgnować narodową tradycję i polską kulturę.
Prezydent się wstawił
W szkole w Osięcinach (powiat radziejowski), którą odwiedził pan
prezydent, skradziono w przeddzień wizyty 15 komputerów. Ofiarowała
je przed wizytą Kancelaria Prezydenta, żeby wywołać życzliwość do
gościa. Wyszło cokolwiek niezręcznie. Pan prezydent przyrzekł
zapłakanej dziatwie, że osobiście będzie dowiadywał się o postępy w
śledztwie. Pomogło. Już w kilka dni po włamaniu policja złapała
złodziei. Jeżeli coś wam ukradną, dzwońcie do Kwaśniewskiego.
Premier się nie odciął
Premier Miller odwiedził Opole. Witała go Młodzież Wszechpolska, ale
byli nawet tacy, którzy chcieli uścisnąć dłoń pana premiera. Spore
zamieszanie wywołał pewien obywatel, który chciał ofiarować
premierowi piłę, by oderżnął się od stołka. BOR-owcy nie dopuścili
do przekazania daru panu premierowi, żeby się nie skaleczył.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak z górników robi się dziadów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wąglik w gwiazdki z jadem w paski "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Alimentarzysta
Poseł Stanisław Głębocki (dawniej Samoobrona, a teraz Partia
Ludowo-Demokratyczna) oskarżony o niepłacenie alimentów nie stawił
się na sali sądowej. Następne wezwanie doręczy mu więc policja. Pan
poseł ma, jak widać, zwyczaj olewać wezwania sądowe. Nie pojawił się
bowiem wcześniej w sądzie pracy, przed którym pracownica jego sklepu
upomina się o niewypłacone wynagrodzenia. Ta nieobecność kosztowała
pana posła 700 zł. Po cóż trudzić się tworzeniem prawa, gdy się je
lekceważy.
Kuchnia modli się o pokój
W kaplicy Pałacu Prezydenckiego odbyła się msza w intencji pokoju

doniosły media. W mszy, którą odprawił biskup polowy Wojska
Polskiego Leszek Sławoj-Głódź, uczestniczyła Małżonka Pana
Prezydenta Jolanta Kwaśniewska i pracownicy Kancelarii Prezydenta.
Czy po to prezydent ma kaplicę, żeby własna żona modliła się w niej
przeciwko jego polityce prowojennej? I co tam robił Głódź
generał
armii, która najechała Irak poprzez swoich 200 delegatów?
Nonpapiści
Niewiarygodna wiadomość. Senat większością 40 do 29 (przy 4
wstrzymujących się) odrzucił projekt ustanowienia 16 października
Dniem Jana Pawła 2. Jedna z głównych oponentek, senator Maria
Szyszkowska z SLD
UP, podniosła roztropnie, że nie sposób na mocy
ustaw wzmacniać autorytetu kogokolwiek. Pani senator zauważyła też
przytomnie, że nauczanie J.P. 2, o którym pełno w tekście ustawy,
jest raczej Polakom mało znane i mało się oni nim przejmują. Nie
argumentowano, że papieżowi zbędny jest dzień kultu, skoro stanowi
przedmiot bezustannej adoracji.
D. J.
Sztukmistrz z Lublina
Arcykatolicki prezydent Lublina Andrzej Pruszkowski nie ma wyższego
wykształcenia. Chociaż studiował na KUL socjologię, to nie złożył
egzaminu magisterskiego. Jednak jakimś cudem Pruszkowski jest
absolwentem podyplomowego studium prawa pracy na Uniwersytecie Adama
Mickiewicza w Poznaniu. Sprawę badała poznańska prokuratura i
wszczęła dochodzenie. Umorzyła je niedawno stwierdzając, że sprawa
uległa przedawnieniu. Czy jego niewiarygodność dla mieszkańców
Lublina również się przedawniła?
T. I.
Nosek Barcikowskiego
Andrzej Barcikowski, szef ABWehry wizytował placówkę w Krakowie.
Wizyta przy ulicy Mogilskiej wypadła wspaniale. Szefowie wydziałów
trzaskali obcasami, szef delegatury Nosek kłaniał się w pas.
Barcikowski dał krakowskim tajniakom do zrozumienia, że nie życzy
sobie żadnych afer w prasie. Ma to związek z gęstą atmosferą, jaka
urosła wokół szefa delegatury Noska. Jest on postrzegany jako
człowiek prawicy, bliski przyjaciel Rokity i Kozłowskiego. Nosek
jest absolwentem KUL, znanym z miłości do papieża, prawicy i
wielkiej bogobojności.
Wiele też mówi się o jego bliskich kontaktach z emerytowanym
pułkownikiem Rusakiem, który jest wciąż częstym i chętnie widzianym
w krakowskiej delegaturze gościem. Mimo to o Nosku mówi się, że ma
potężne plecy w Warszawie. Dlaczego Barcikowski trzyma Noska?
Dlaczego ostrzega przed aferami w mediach? To się zapewne wkrótce
wyjaśni.
Wypady szefa ABWehry
Zastępca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Zbigniew
Goszczyński ma w zwyczaju wpadać do Zakopanego. Nocuje tam za darmo
w specjalnym lokalu ABW. Nasze wiewiórki twierdzą, że zdarza mu się
za dużo gadać do dam, które korzystają z jego gościny. Co w pokoju,
gdzie ściany mogą mieć uszy, nie jest zbyt rozsądne. Kto jak kto,
ale były prokurator wojskowy, wiceszef kontrwywiadu, powinien
wiedzieć, że milczenie jest złotem.
A. R.
Na dywanik?
Z otoczenia premiera doniesiono, że 22 marca Miller został wezwany
do ambasadora USA, gdzie spędził cztery godziny od 18.00 do 22.00.
Potem pozwolono mu iść spać. Wspominamy o tym, ponieważ za czasów
poprzedniego Wielkiego Brata to jednak ambasador radziecki zawsze
fatygował się do premiera PRL.
U




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zaklinacz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Śmierć przez zasiedzenie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Święte krowy
Obietnice przedwyborcze SLD można psu pod ogon włożyć. Miller przed
fluorescencjami ten ogon podkulił, zapowiedział, że czarnym nie
odbierze żadnych przywilejów (celnych, podatkowych itp.), forsa z
budżetu dalej będzie płynąć szerokim strumieniem do czarnej dziury,
świecka edukacja cenzurowana będzie dalej przez klechów,
telewizornia utrzymywana z naszego abonamentu dalej będzie
zatrudniać czarnych specjalistów od jedynie słusznych wartości.
Miller zapowiedział, że klechom nie odbierze bezprawnie zagrabionych
majątków i że ze strony rządu nic im nie grozi. O liberalizacji
ustawy antyaborcyjnej i legalizacji nieślubnych związków nie
wspomnę.
Nie tego się spodziewałem głosując na SLD. Niech Miller nie tłumaczy
się wejściem do UE, bo za to poparcie trzeba czarnym zapłacić
naszymi pieniędzmi. Niech w końcu wyciągnie ten palec nasmarowany
papieską wazeliną, bo straci jeszcze więcej. Mnie już stracił
bezpowrotnie. W następnych wyborach zagłosuję zgodnie z
"wartościami".
Z. B., Przemyśl
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Purpurowy semafor
Kurwicy dostać można! "Episkopat Polski zgadza się poprzeć wejście
Polski do Unii Europejskiej pod warunkiem, że będzie szczegółowo
informowany o przebiegu negocjacji" (sic!).
Ciekawym, co by się działo i jak czarni darliby gęby, gdyby rząd
Rzeczypospolitej oświadczył, że "nie będzie nastawał na aresztowanie
i wytoczenie sprawy prokuratorskiej niejakiemu Paetzowi pod
warunkiem, że będzie szczegółowo poinformowany o krokach, które
Episkopat i Watykan mają zamiar w jego sprawie podjąć".
A w ogóle to już serdecznie wkurza mnie nasze gigantyczne
państwowo-lewicowe podlizywanie się klerowi. Te wizyty, ten
serwilizm, te uśmiechy, ta całkowita gospodarcza bezkarność
czarnych. Gdzie ja, do cholery, żyję?!
J., Kraków
(nazwisko do wiadomości redakcji)
O czarnych tylko dobrze
Chciałem zabrać głos w dyskusji nt. oszustw kredytowych zakonnika
salezjańskiego ("NIE" pisało o tym), ale moją wypowiedź odrzucono ze
stwierdzeniem, że jest niecenzuralna. Oto ona "Takich wyłudzeń było
w Polsce znacznie więcej, ale gdy w grę wchodzą osoby związane z
Kościołem katolickim, to nasze media wolą się nie narażać. Podobne
wyłudzenia na szkodę osób fizycznych miały miejsce w Elblągu, ale
jak się orientuję biskup miejscowy nic nikomu nie zwrócił. Sądzę, że
i w tym przypadku bank będzie musiał wyłudzoną przez salezjanina
kwotę spisać na straty, bo nasi sędziowie wolą się nie narażać
klerowi, chyba że sprawa oprze się o sąd za granicą".
Co w mojej opinii było niecenzuralnego, że czujny redaktor w portalu
"Wirtualna Polska" odrzucił opinię.
Ryszard R., Katowice
(e-mail do wiadomości redakcji)
Stańmy się Europejczykami
Spienił mnie artykuł "Zarobki Pana Boga" (nr 9/2002), w którym
przedstawiliście źródła finansowej potęgi Kościoła kat. (...) nawet
nie zdajemy sobie sprawy, jak zostaliśmy opleceni (my i państwo) tą
pajęczyną, a także z wielkości tego wysysanego z nas szmalu. W tym
kontekście bardzo pozytywnie oceniam powstanie Parlamentarnego
Zespołu NIE oraz inicjatywę p. senator Krystyny Sienkiewicz
zmierzającą do ograniczenia bezkarności kleru w sprawach
finansowych. Dziwi mnie tylko, że nie nadano jej właściwego rozgłosu
i rangi. Jeżeli chcemy żyć w kraju nowoczesnym, tolerancyjnym a nie
jak obecnie, w półwyznaniowym, to należałoby wzmóc naciski na
rządzących, aby wywiązali się ze swych przedwyborczych obietnic.
Ryszard, Lubsko
(nazwisko do wiadomości redakcji)

Odlot pani Balcerowicz
Po przeczytaniu artykułu "Odlot pani Balcerowicz" ("NIE" nr 13/2002)
można dostać... kota. Panie Premierze Miller, czy Pan panuje nad
sytuacją? Artykuł "Autostrata" (tamże) to następny "kwiatek". (...)
Policzyłem, że za pieniądze dobroczynnego LOT-u można by kupić
nowoczesne narzędzia hydrauliczne ratownicze dla OSP Golczewo pow.
Kam. Pomorski bo łomami i strażackimi toporami (XXI wiek
sic!)
uwalniają ofiary wypadków drogowych uwięzione w rozbitych
samochodach! Gdybym przeliczył te pieniądze na ubrania, buty i
darmowe jedzenie dla dzieci szkolnych z terenów popegeerowskich, to
chociaż one by zauważyły różnicę w Polsce po ostatnich wyborach
parlamentarnych. (...) Tymczasem nadal trwa zabawa odbezpieczonym
granatem, który przerzucają sobie z rąk do rąk Miller, Kwaśniewski,
Belka, Pol, Kalinowski, Glemp i Rydzyk. Trzy miliony bezrobotnych,
totalna nędza, coraz wyższe ceny, jakieś akcyzy wprowadzane z
godziny na godzinę, z dnia na dzień. I obłuda! Tylko politycy mają
się dobrze i ci przegrani (AWS i UW), i ci rządzący, i obecnie
zasiadający w parlamencie.
Michał Andrzej Ratajczyk, Przybiernów
Wstyd, bezczelność
to określenia za delikatne. Zabiera się
studentom i rencistom żebracze ulgi, a sprawcy naszych nieszczęść,
głoszący o konieczności oszczędzania, mając "kominowe" uposażenia
latają samolotami itp. po zaniżonych cenach, a często bezpłatnie.
Ulgowicze powinni natychmiast zwrócić różnicę, tym bardziej że LOT
ma bardzo poważne straty (639 mln zł za 2001 rok).
Prawdą jest stwierdzenie, że biedny ma godność, ambicje, a bogaty
tylko pieniądze.
Emeryt oficer rez., Wrocław
(nazwisko do wiadomości redakcji)
"Francuz za 200 tysięcy"
Red. Ćwikliński pokazał na przykładzie TP S.A., że można legalnie
zarabiać w Najjaśniejszej
nawet kilka tysięcy złotych dziennie. Po takiej informacji
normalnego człowieka albo trafia szlag, albo opanowuje go żądza
mordu. A minister Hausner myśli, jak dobrać się do emerytów i
rencistów, którzy zabierają miejsca pracy bezrobotnym. Lewicowy (?)
rząd będzie ich chyba musiał zamknąć w jakimś getcie, bo wiadomo, że
to uparte towarzystwo i z tymi swoimi emeryturami nie dość, że
szaleje po świecie, to jeszcze nie chce zrozumieć w jak trudnym
położeniu jest kraj. Podpowiadam panu ministrowi Hausnerowi lepsze
rozwiązanie. Można przecież sprywatyzować i uruchomić chociaż
częściowo pewien obiekt koło Oświęcimia i wtedy nastąpi radykalne
rozwiązanie problemu, a nie jakieś tam zakazy pracy czy inne
utrudnienia, które mogą okazać się nieskuteczne. Nie dalej jak w
zeszłym roku Trybunał Konstytucyjny wypowiadał się na temat
ograniczeń zarobkowania dotyczących pewnych grup emerytów. Przyznał
wówczas rację emerytom; zresztą rozpatrywał tę sprawę głównie z
inicjatywy idącego wówczas do wyborów i zabiegającego o głosy SLD.
Biorąc pod uwagę propozycje ministra pracy zawierające między innymi
całkowity zakaz pracy emerytów, będzie to naprawdę ciekawy widok,
jak rząd PASTWA PRAWA obiecywanego nam przez SLD podciera sobie
d... orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego...
Podejrzewam, że panowie politycy nawet sobie nie uświadamiają
stopnia wk... nia społeczeństwa i to nie tyle warunkami życia, ile
brakiem rozliczenia niszczycieli NASZEGO PASTWA. Działajcie panowie
politycy tak dalej, a doczekamy ciekawych czasów, kiedy ateiści i
wierzący będą się razem modlić o to, aby władzę przejął bardzo
umiarkowany i wyważony pan Andrzej Lepper.
Jan Bieniek, Warszawa
Nie zarobi nikt
Kilka spostrzeżeń w sprawie idiotycznych pomysłów na ograniczenie
dodatkowej pracy rencistów i emerytów. W znacznej części ta
działalność dodatkowa prowadzona jest we własnej firmie. Jeśli się
podniesie jakiekolwiek koszty pracy w tych firmach, to uciekną one
do podziemia, a bezrobotni i państwo będą mieli z tego gówno.
Przypomina to idiotyzm z 2000 r., kiedy to w mojej okolicy na 1
grudnia 1999 r. było około 16 000 podmiotów gospodarczych. A już 1
stycznia 2000 r. pozostało ich około 2000.
Co się stało? Wprowadzono obowiązek dodatkowego płacenia składki
zdrowotnej w kwocie około 90 zł, którą można odliczyć od podatku
dochodowego. Państwo założyło więc, że każdy podmiot w tym kraju
musi zarobić minimum około 5684 zł rocznie, bo z góry płaci podatek
dochodowy około 1080 zł na rok (90 zł x 12). Ale wielkie łby z
Ministerstwa Finansów dokonując debilnych symulacji nie zauważyły
drobnego faktu, iż przeciętny podmiot gospodarczy płaci rocznie
mniej niż 500 zł podatku dochodowego.
W efekcie w moim powiecie w ciągu kilku dni wyrejestrowało się 14
000 podmiotów. Powiat ma około 90 000 mieszkańców, czyli 1 podmiot
utracony przypada na 5,7 obywatela tego rejonu (włącznie z oseskami
i emerytami). Ponieważ nasz naród liczy około 35 mln obywateli,
wynika, że około 6 140 000 podmiotów rozwiązało się w tym okresie w
Polsce.
Licząc, że każdy dawał 500 zł podatku, to ten idiotyzm kosztował
państwo około 3 mld nowych złotych na rok. Cóż się stało z tymi
małymi rozwiązanymi firmami?! Większość z nich działa
dalej i ma nasze państwo i urzędy w dupie. (...)
Podobnie będzie z obecnym pomysłem ograniczenia pracy rencistów i
emerytów. Jeśli jednak belkowcy tak solidaryzują się z bezrobotnymi
i ubolewają nad brakiem dla nich kasy, to proponuję natychmiastowy
zakaz pracy dodatkowej dla wszystkich urzędników i pracowników
państwowych. Niech ich miejsce zajmą bezrobotni. Dlaczego dobry
przykład ogólnonarodowej solidarności z bezrobotnymi nie zacząć od
władzy.
Stanisław Młynarski
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Soska do Brukselki"
Szanowny Panie Urban, miło mi donieść, iż jest Pan wykorzystywany
przez własnych współpracowników, którzy na łamach Pańskiego pisma
uprawiają kryptoreklamę, czego dowodem jest wywiad red. D. Cychola
pt. "Soska do Brukselki", czyli rozmowa z chłopem! A do tego
Europejczykiem!
Dowiadujemy się z tego "odkrywczego" wywiadu, że prawdziwi chłopi to
ci, którzy zgadzają się z wywodami Soski, czyli są za Unią
Europejską. Ci, którzy się z nim nie zgadzają, to półanalfabeci,
mimo że też chcą wejść do Unii. (...)
Miałem okazję uczestniczyć w spotkaniu zorganizowanym przez hodowcę
koni z Jeżówki, czyli prezesa Centrum Integracji Europejskiej kolegę
Jacka Soskę. Spotkanie było oczywiście poświęcone integracji
europejskiej. Ile tam się miodu i mleka wylało z ust prezesa! Same
ochy i achy. Unia da, Unia załatwi. Każde gospodarstwo dostanie tyle
a tyle euro pod warunkiem, że nie będzie produkować. Siedzącym na
spotkaniu rolnikom gęby rozdziawiały się ze zdziwienia. Unia płacić
będzie za to, że nic się nie będzie
siało! Żyć, nie umierać!
Co będzie, gdy jednak ktoś uprze się, by ziemia rodziła, a po niej
chodziły bydlątka? Nic prostszego! Unia to frajerzy i biurokraci.
Preferują grupy producenckie. Dla nich są specjalne dotacje.
Wystarczy powołać taką grupę, np. 50 lub 100 rolników, określić, co
się chce produkować (np. bydło mleczne) i pieniądze płyną!
Wtedy nastrój rozprasza taki półanalfabeta jak ja, który pyta, w
jaki sposób ta grupa producencka ma otrzymać dofinansowanie z Unii?
Nic prostszego
odpowiada Soska. Trzeba napisać wniosek do Unii
Europejskiej o dofinansowanie, oczywiście po angielsku, może po
francusku albo w innym języku. Tam trzeba określić (tu pada sto
tysięcy warunków) i już macie forsę z Unii.
Cała sala się cieszy, bo w sumie forsa będzie za darmo.
Półinteligent stwierdza: czyli rolnicy będą musieli powołać spółkę.
Do tej spółki będą musieli wnieść swój majątek (ziemię plus środki
produkcji). Co więcej, będą musieli powołać zarządcę. Ten zarządca
będzie decydował o tym, co napisać we wniosku, skąd brać kredyty
(bank zachodni, czy też spółdzielczy, który jeszcze jakoś
egzystuje). Tym samym sami tworzą sobie kołchoz. Nie chcieli tego w
socjalizmie, będą mieli w kapitalizmie!
Jeśli kredyty nie będą spłacone, to co wówczas? Płacz rolników. Bank
z raju podatkowego przejmuje 100 gospodarstw. Zarządca udaje się do
innej pracy, a chłopi? Będą na zasiłku. O tym jednak nikt nie wie.
"Prawdziwi rolnicy" się cieszą. No i Soska.
Szkoda gadać.
Panie Urban, w Pańskim piśmie uprawiana jest kryptoreklama. Nie, nie
Unii Europejskiej, lecz Soski, który chcąc zaistnieć w mediach
powołał sobie jakieś centrum finansowane przez zachodni kapitał. Co
gorsze, Pański dziennikarz dał się na to złapać. Te same artykuły
(tzn. o tej samej treści) pojawiły się co najmniej w 6 gazetach
ogólnopolskich, a także w licznych dziennikach lokalnych.
Mam nadzieję, że już nie da się Pan zrobić w konia przez Soskę.
Cezary Bukowski
(e-mail do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
28 stycznia
"Ludzie radzieccy są wśród nas. Nie wierzycie? Pewien mój ekskolega
z czasów studenckich
obecnie profesor tytularny uniwersytetu
nie
zgodził się na wprowadzenie przed drukiem poprawek w swoim tekście,
polegających na zamianie Związku Radzieckiego na Związek
Sowiecki. Byłaby to zmiana zgodna z tradycją języka polskiego, choć
niezgodna z zasadami propagandy komunistycznej, która językowy
potworek Związek Radziecki wprowadziła w Polsce po wojnie, w
drodze urzędowego nakazu dla cenzury. Powie ktoś, że przecież w Roku
Pańskim 2004 nie podlegamy już instrukcjom i zaleceniom
komunistycznej cenzury. Okazuje się jednak, że choć nie ma już ani
Związku Radzieckiego, ani cenzury, są jeszcze w Polsce ludzie
radzieccy".
Szczepan Surdy,
"Ludzie radzieccy"
29 stycznia
"Mam konkretnie na myśli Radio Maryja, telewizję TRWAM i Nasz
Dziennik, chociaż trzeba by
pisać także o innych, mniej atakowanych. Otóż wymienione media są od
początku atakowane zaskakująco jako rzekomo niekatolickie, choć
wyrastają z samego serca Kościoła polskiego. Oto zebrali się razem

chciałoby się powiedzieć biblijnie
komuchy, libertyni, ateiści,
nowinkarze religijni, sprzedawcy Ojczyzny i część Sanhedrynu
polskiego i głoszą triumfalnie, że wymienione media nie są
katolickie, a nawet częściej stosują logiczny kwantyfikator większy,
że mianowicie są niekatolickie. Ani się obejrzeliśmy, jak szerzy
się u nas jakaś epidemia spowodowana wirusem antyetycznym i
antypolskim. (...) nie przyniosą chwały Kościołowi polskiemu ludzie
mieniący się jego dziećmi, jeśli będą niszczyć czy zagłuszać wolne i
szczere media, które powinny być raczej w Imię Boże wspierane
moralnie, intelektualnie i materialnie".
ks. prof. Czesław S. Bartnik,
"Czy mamy ogólnopolskie media katolickie?"

31 stycznia
1 lutego
"Nie ulega wątpliwości, że konsumpcjonizm jest bezpośrednią pochodną
chorego systemu wartości i dotyka nie tylko zmęczonych klientów
hipermarketów. Pozbawia on także godności tych wszystkich
nieszczęśników, którzy tratując się nawzajem, biegną do upragnionego
ciuszka po sezonowej obniżce. (...) Diabelski młyn cywilizacji
śmierci nie może się zatrzymać. Kręcący nim patron nie lubi się
ujawniać
przez szacunek dla tolerancji i świeckości państwa".
Waldemar Moszkowski,
"Pochodna chorego systemu wartości"
"W Harrym Potterze nie stroni się od realistycznie i dosłownie
pojętego spirytyzmu, od rozmów ze zmarłymi (np. z Bezgłowym
Nickiem). To może otwierać na kuszenie i zwodzenie demoniczne".
ks. Aleksander Posacki, "Powrót magii"
2 lutego
"Mason dalej kojarzy się w Polsce ze złem, z szatanem, z
totalitaryzmem i sekciarstwem. Im bardziej masoni się ujawniali, tym
bardziej rosło antymasońskie nastawienie. (...) Czy masoneria
poniosła jeszcze jakieś inne klęski w Polsce? Tak. Największą jej
klęską jest istnienie Radia Maryja, Naszego Dziennika, telewizji
TRWAM".
Stanisław Krajski, "Masoneria polska 2004"
3 lutego
"Jednym z najbardziej rozpowszechnionych kłamstw jest slogan
bezpiecznego seksu dzięki prezerwatywie. Tymczasem naukowo i
wielokrotnie wykazano, że prezerwatywa przed
niczym nie chroni stuprocentowo, a już najmniej przed śmiertelnym
wirusem HIV".
ks. prof. Jerzy Bajda,
"Dziesięciolecie Kair u: maniactwo i fanatyzm"
Radio Maryja
2 lutego
"Nowoczesne wilki mogą przyjść do mnie za pośrednictwem telewizora,
komputera czy przez sieć internetową, przez film, książkę, muzykę.
Mogą przyjść w przebraniu, z zasłoniętą twarzą, w ciemności pod
pozorem dobra, abym nie poznał. I dlatego trzeba nam uciekać się pod
opiekę jasnej Matki Boskiej Gromnicznej, aby rozpędziła te
drapieżne, a zarazem sprytne zwierzęta i nie pozwoliła wejść do
środka, i nie pozwoliła, aby nam się coś złego stało".
ks. Krzysztof Jeziorowski,
spotkanie Rodziny Radia "M" w Niepokalanowie
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Płać kto w Boga wierzy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niebieskoczarni "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W kwietniu psy nie biorą
Kierownictwo Komendy Stołecznej Policji zobowiązuje się do wdrożenia
i ciągłego doskonalenia skuteczności systemu zarządzania jakością,
zgodnego z wymaganiami normy PN EN ISO 9001:2001. Kadra kierownicza
Komendy Stołecznej Policji oraz pozostali funkcjonariusze i
pracownicy cywilni są zobowiązani do przestrzegania Polityki
Jakości. nadinspektor Ryszard SIEWIERSKI Komendant Stołeczny Policji

W kwietniu zgłosiliście stołecznej policji, że waszemu dzieciakowi
ktoś dał w mordę, zabrał komórę i 5 zeta na drugie śniadanie. W
lipcu zgłaszaliście, że dresy obiły wam gębę, zabrały zegarek i
portfel. W styczniu zawiadamialiście, że z piwnicy ćwiknęli wam
rower ukochanego bachora i kompoty starej. A może w marcu
zgłosiliście, że dresiarze wysadzili was z ukochanego autka?
Obstawiamy w ciemno
po pewnym czasie pełni nadziei i z drżącymi
rękoma otworzyliście pismo z KSP, które lakonicznie was informowało,
że nic nie odzyskaliście i sprawa zostaje umorzona. Odpowiedź,
dlaczego tak się stało, jest banalnie prosta! Zgłaszaliście to
wszystko w złym czasie. Zgłaszaliście włamanie w styczniu, a trzeba
było w grudniu. Mordobicie zgłosiliście w kwietniu, a trzeba było w
styczniu. Nie wiedzieliście, że szeryf stolicy, nadinspektor Ryszard
Siewierski, wprowadził i przedstawił
z zaleceniem przestrzegania
dla swoich gliniarzy
miesięczne priorytety i zadania? Wymyślił, że
jeśli to zrobi, Komenda Stołeczna już nigdy, a szczególnie pod jego
rządami, nie zajmie w rankingach bezpieczeństwa ostatniego, 17.
miejsca w Polsce.
Na podstawie zarządzenia generała Siewierskiego, pięknie
wydrukowanego w formie kalendarzyka, przedstawiamy, jakie są
miesięczne priorytety stołecznej policji, a zatem co i kiedy należy
zgłaszać w Komendzie Stołecznej Policji i jednostkach jej
podległych.
Stycze. Nie zgłaszajmy w ogóle nic
policjanci w tym czasie mają
tylko siedzieć i planować. Może dobrze byłoby, żebyś i ty
zaplanował, kiedy zamierzasz zawrócić im głowę. Styczniowa dyrektywa
brzmi: "Planuj".
LUTY. Możemy oczekiwać, że gliniarze kogoś zatrzymają, coś
odzyskają, ponieważ priorytet to: "Działaj najlepiej jak potrafisz".

MARZEC. Z ogromną ostrożnością i tylko w wyjątkowych sytuacjach
zawracajmy im głowę, bo to miesiąc przeznaczony na rozwój. Mamy
nadzieję, że skuteczny. Ty też: "Doskonal się".
KWIECIE. Uwaga kierowcy
pod żadnym pozorem nie proponować kasy
zamiast mandatu! Motto miesiąca: "Korupcji mów zawsze
nie!".
MAJ. Policja nie ma kasy na nic. Brakuje nawet na papier toaletowy.
Nie trać nadziei! Może w przyszłości dostaną rolkę od szefa. Razem z
policjantami: "Myśl perspektywicznie".
CZERWIEC. Najlepszy miesiąc, by zgłaszać wszystkie zdarzenia, w
których ucierpiało nasze ciało lub dusza. W czerwcu hasłem miesiąca
jest: "Bądź wrażliwy na ludzkie cierpienie".
LIPIEC. Miesiąc grozy dla warszawskich bandytów, nie będzie litości
i pobłażania! Hasło brzmi: "Bądź stanowczy wobec sprawcy". Zalecenie
bardzo trafne, bo w wakacje wszyscy liczący się przedstawiciele grup
towarzyskich smażą swe tyłki na słonecznych plażach w Międzyzdrojach
bądź w innej Łebie, toteż surowość w stosunku do sprawców nie grozi
policjantom kulą w łeb ani innymi nieprzyjemnymi wydarzeniami.
SIERPIE. Doskonały czas dla dziennikarzy, agentów obcych wywiadów,
bandytów i wszystkich innych, którzy chcą nawiązać kontakty z
warszawskimi policjantami. Hasło miesiąca: "Współpracuj".
WRZESIE. Szukajcie glin w przedszkolach i szkołach. Tam demonstrują
przedszkolakom, jak przeprowadzić emeryta. A w szkołach pełnych
łysych uczniów opowiadają pierdoły o tym, że bandytyzm nie popłaca.
Wytyczne miesiąca: "Lideruj młodym".
PAŹDZIERNIK. Obowiązująca dyrektywa: "Bądź partnerem". Czyim?
Zapewne takie pytanie postawi sobie niejeden stróż prawa. Patrz:
łapówki.
LISTOPAD. Jak dostaniesz pałą przez plery, masz szansę na to, że
właściciel pałki podejdzie i pomoże ci wstać. W tym miesiącu
obowiązuje hasło: "Podaj rękę słabszemu".
GRUDZIE. Końcówka roku nie może być ponura, więc hasełko brzmi:
"Uśmiechaj się do ludzi". Czyli znów: niech gęba rozkwita ci w
uśmiechu jak na konkursie Miss Polonii. Gdy będziesz odbierał swe
1000 zł
ciesz się. Gdy strzelają do ciebie
nie pękaj. Uśmiechnij
się. Przecież zawsze może być gorzej. Kierownictwo Komendy
Stołecznej Policji może zapragnąć wdrażać jeszcze parę innych norm.
Autor : Zuzanna Stawicka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wiatrak
Mamy w Polsce
to już niemal tradycja
prawdziwych mistrzów od
propagandy. Stan wojenny przyniósł nam na przykład WRON, bo nikomu
jakoś nie przyszło do głowy, że skojarzy się z czarnym ptaszydłem,
potem PRON, czyli prącie. Rewolucja przyniosła ze sobą ROAD, jako że
każdy Polak mówi po angielsku, i zmałpowaną z innego czasu i
przestrzeni "Siłę spokoju", która zaowocowała Tymińskim. Potem były
jeszcze "Najważniejsza jest gospodarka" i inne równie udane
koncepty. Teraz Sławomirowi Wiatrowi przyszło do głowy rozpoczęcie
kampanii proeuropejskiej nie w żaden inny dzień, ale właśnie 9 maja,
czyli w obchodzoną w Polsce od pięćdziesięciu lat rocznicę
zwycięstwa nad Niemcami.
Z unijnego punktu widzenia dosyć to dziwaczne. Rozumiemy jednak, że
Wiatr chciałby od początku podkreślić swoje merytoryczne
przeciwieństwo z przedstawicielami obozu antyeuropejskiego. O ile
więc ci drudzy śpiewając "Rotę"
wykorzystują przede wszystkim jej programowo minimalistyczną strofę
trzecią:
Nie będzie Niemec pluł nam w twarz,
Ni dzieci nam germanił
O tyle Wiatr sięgnął śmiało po wersy zwrotki drugiej:
Do krwi ostatniej kropli z żył
Bronić będziemy ducha,
Aż się rozpadnie w proch i pył
Krzyżacka zawierucha.
Spośród trzech sekretarzy powołanych przez Rakowskiego do ratowania
PZPR, jednemu powierzyła Opatrzność pismo "Wprost" (można nie lubić,
ale trzyma się na rynku), drugiemu Warszawę (było jeszcze nieźle),
trzeciemu zaś
Sławomirowi W.
już całą Europę. Zaczął od pogromu
Germanów.
Boże, zmiłuj się nad Unią Europejską!
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jelenie Dobrego Pasterza
Ksiądz wykorzystuje bezdomnych do pracy ponad siły, a pomoc
społeczna jeszcze mu za to płaci.

To jest tak. Masz trzy pokoje. W każdym z nich po 10 piętrowych
łóżek. Jak w obozie. To znaczy w jednym jest trochę mniej. Razem
daje to około 50 miejsc noclegowych. Ksiądz oferuje tylko dach nad
głową i ciężką harówkę. Jesteś u niego wyrobnikiem
mówi Stanisław
Szalbót, bezdomny (zameldowany oficjalnie "pod mostem"), który z
usług księdza korzystał dwa lata.
To się nazywa Dom Dobrego
Pasterza (śmiech). Mnie skierował tam Miejski Ośrodek Pomocy
Społecznej w Wiśle. W tym roku też mi proponowano, ale napisałem, że
nie będę wyrobnikiem u księdza.
Dom
Dom Dobrego Pasterza mieści się w Ustroniu Polanie niedaleko Wisły.
Zarządza nim wielebny Alojzy Wencepel. Oficjalnie jest to miejsce,
do którego z całego kraju przybywają bezdomni.
Także ci z problemem alkoholowym. Założenie księdza jest piękne:
przywracać margines społeczeństwu. Na stronach internetowych
"Bezrobotnika Beskidzkiego" czytamy: Celem (...) jest przywrócenie
osób bezdomnych społeczeństwu. Nie jest to więc typowa pomoc
socjalna, polegająca na rozdawnictwie ubrań czy zasiłków. Próbujemy
pomóc bezdomnym wrócić do normalności
twierdzi w Internecie ksiądz
Wencepel. Na początku chcemy, żeby na swój chleb przynajmniej
próbowali coś zrobić własnymi rękami, a przez to odzyskali swoją
godność i mogli przeżyć sensownie życie. Nasz dom traktujemy jako
centrum wychodzenia z bezdomności. (...) Bezdomnym staramy się
zorganizować czas, żeby trochę pracowali: stróżowali, troszczyli się
o zwierzęta, pracowali w polu, gdy są żniwa, czy sianokosy. Oprócz
tego załatwiamy dla nich leczenie, szpitale, renty, zapomogi od
różnych instytucji.
I tyle księżowskiej propagandy.
Żywiec
Na terenie Domu Dobrego Pasterza jest świniarnia. W niej około 350
sztuk trzody. Ksiądz, poza świniami, hoduje kilka krów, dwa konie i
osła o dźwięcznym imieniu Pedro, z którego jest bardzo dumny. Jest
sprawą oczywistą, że całe to gospodarstwo ktoś musi obrobić.
U księdza zatrudniani są bezdomni, ale tylko ci właściwego wyznania.


Gdy tylko ksiądz dowiedział się, że jestem ewangelikiem, wywalił
mnie na pysk. Zimą
opowiada Stanisław.
W ośrodku jest około 50 miejsc.

Rzadko się zdarza, żeby wszystkie były zajęte
mówi Szalbót
ale
jeżeli nie ma sezonu i nie potrzeba pracowników, ksiądz mówi, że nie
ma wolnych prycz.
Bezdomni tyrają po 10
12 godzin dziennie w krowich i świńskich
gównach. W trakcie żniw i sianokosów, poza pracą przy świniach,
robią w polu. Wtedy też u wielebnego przebywa ich więcej. Ksiądz
łaskawie płaci: 10, 12 papierosów dziennie. Czyli mniej więcej
jednego na godzinę.

Jeżeli księdzu się coś nie spodoba, potrafi nawet i tę skromną
pensję obciąć
żali się inny podopieczny opieki społecznej, który
chce pozostać anonimowy. Boi się, że jeżeli jego imię wypłynie w tak
małej miejscowości nie znajdzie już nigdzie roboty, nawet sezonowej.
Chcieliśmy pogadać także z osobami, które teraz są w ośrodku, ale
nikt nie chce na zimę stracić dachu nad głową.
W ramach przywracania do normalności bezdomni sami wyszukują sobie
żarcie. Jeżdżą w tym celu po piekarniach i hurtowniach. Jedynym
ułatwieniem ze strony wielebnego jest fakt, że pożycza im starą
ciężarówkę marki Robur. Bezdomni wypracowali sobie sieć kontaktów.
Wiedzą, w której hurtowni kończą się daty ważności na towary
spożywcze. Codziennie podjeżdżają do piekarni, które chętnie dają
nadwyżki chleba.

Czy komuś ksiądz tak naprawdę pomógł
pytam naszych rozmówców.

Czasem faktycznie znajdzie komuś jakąś legalną pracę, ale rzadko.
Najczęściej jest to praca na czarno. Bezdomni dostają tam 2
3 zł za
godzinę. W tym wszystkim pośredniczy Fundacja Dobrego Pasterza
założona przez księdza. Ile on sam ma z tego
nie wiadomo.
Kasa
Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Wiśle dość często podrzuca
księdzu tanią siłę roboczą. Raz na miesiąc, raz na kilka dni. Za
jednego bezrobotnego skierowanego do przechowalni płaci 13,74 zł
dziennie. Miesięcznie daje to 412 zł od głowy. A w Wiśle się nie
przelewa. W tym 14-tysięcznym mieście prawie 12 proc. mieszkańców
korzysta z opieki społecznej. Jeżeli policzyć, że u księdza średnio
mieszka 30 bezdomnych, to miesięcznie dobrodziej jest w stanie wyjść
do przodu blisko 12,5 tys. zł. Z samych tylko bezdomnych. Do tego
dochodzi kasa ze sprzedaży świń i krów na ubój, a także szmal ze
zboża. Koszty produkcji są niskie dzięki darmowej sile roboczej. Z
tego, co mówią nasi rozmówcy, wynika, że bezdomni, którzy nie są
kierowani przez ośrodki miejskie, pokrywają pobyt z własnej
kieszeni. Najczęściej idzie na to renta, którą otrzymują. Nierzadko
w jej załatwieniu pomaga osobiście ksiądz.

Czy wiedziała pani, że bezdomni, których kierujecie do księdza, są
tam wykorzystywani do ciężkiej pracy?
zapytaliśmy Annę Bujok,
szefową MOPS z Wisły.

Nic nie wiedziałam, że tam pracują. Niedawno jeden bezdomny,
którego chciałam skierować do domu opieki u księdza, napisał mi, że
nie będzie wyrobnikiem. Podeszłam do tej uwagi z rezerwą. Ale poza
tym nie dochodziły do nas inne sygnały.
Zadzwoniliśmy do księdza dobrodzieja podając się za bezdomnego.
Ksiądz stwierdził, że można u niego nocować, ale trzeba to załatwiać
przez Miejską Opiekę Społeczną. Na pytanie, czy możemy pokrywać
nocleg z renty, stwierdził, że woli poprzez opiekę społeczną, bo w
przeszłości miał z inną formą płatności złe doświadczenia. Nic nie
wspominał o pracy.
Ludzie w Wiśle i okolicach wiedzą, co się dzieje. Wystarczy z nimi
pogadać. Wiedzą także i o tym, że częstymi gośćmi księdza są
okoliczni burmistrzowie, starostowie i posłowie. Czego zresztą
ksiądz nie ukrywa na stronach "Bezrobotnika Beskidzkiego".
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Urodziwa Eurodziwa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W Łodzi odnotowano postęp obyczajowy. Pani Joanna F. przed jedenastu
laty została skazana na dziesięć lat za zabicie męża. Teraz stanie
przed sądem za zabicie kochanka.
W Dąbiu mieszkanka ulicy Słupskiej znalazła na klatce schodowej
bloku odcięty palec. Policja ustaliła, że należał do jej
zamordowanej sąsiadki. 75-letnia pani zaprosiła do domu na wódkę
nieznanego mężczyznę, który zabił ją uderzeniami tłuczka w głowę. A
palec musiał obciąć, gdyż nie mógł zdjąć pierścionka.
Interesująca lekcja wychowania obywatelskiego odbyła się w jednej ze
szkół podstawowych w Stargardzie Szczecińskim, gdzie pijana
nauczycielka proponowała interweniującym policjantom 100 zł za
odstąpienie od czynności służbowych. Dzieci dowiedziały się, że tak
marnej łapówki policjanci nie biorą.
W Chełmie w czasie transportu z jednego bloku szpitalnego do
drugiego zginął tragicznie 68-letni mężczyzna. Spadł z wózka
transportującym go pielęgniarzom i uderzył głową o podłoże. Pacjent
był pechowcem. Już wcześniej był ranny w wypadku, który miała
wioząca go do szpitala karetka.
Policja zatrzymała 78-letnią staruszkę z Pruszkowa, która okradała
starsze panie metodą "na soczek". Nawiązywała znajomości z innymi
kobietami, zdobywała ich zaufanie, a kiedy te zapraszały ją do
mieszkania, częstowała soczkiem ze środkiem usypiającym. Potem
obrabiała mieszkanie. Policja doliczyła się 18 soków... tfu

skoków.
W szkole w Rejowcu Fabrycznym odkręcono w nocy hydranty
przeciwpożarowe. Szkoła została całkowicie zalana. Straty sięgają
ponad pół miliona złotych. Policja podejrzewa 16-letniego
dżentelmena.
W Łodzi podpalono gimnazjum przy ulicy Tuwima. Butelkę z koktajlem
Mołotowa wrzucił do jednej z pracowni 14-letni uczeń tej szkoły.
Tragedia w Czechowicach. Dwóch niedopitych piwoszów dokonało skoku
na bar. Wynieśli stamtąd dwie beczki piwa. Byli tak pijani, że nie
zorientowali się, że beczki były puste.
Mieszkaniec Golczewa próbował rozbroić pocisk artyleryjski za pomocą
szlifierki elektrycznej. Eksplozja urwała mu głowę.
W Turku student majster-klepka zdetonował we własnym mieszkaniu
skonstruowaną przez siebie bombę. Wskutek wybuchu stracił rękę i
wzrok.
Włodzimierz D. z Poznania już pięciokrotnie został złapany na
jeździe na rowerze w stanie wskazującym. Pan Włodek ma stałą normę

ok. 3 promile alkoholu we krwi. Prokuratura zastanawia się, czy
skutecznym środkiem zapobiegawczym będzie pozbawienie wolności czy
roweru.
Po kilka razy w miesiącu do Zespołu Szkół Ekonomicznych w Zielonej
Górze wzywani są rodzice, by zabrali pijane dzieci. Dyrekcja szkoły
chce kupić alkomat. Pomysł podsunęli ubodzy uczniowie, którzy nie
mają co pić.
W Toruniu rozpoczął się proces trzech niezorientowanych religijnie
mężczyzn, którzy przed czterema laty w środę popielcową napadli z
bronią w ręku na sklep mięsny. W kasie było tylko 60 zł, bo w środę
popielcową mało kto w Polsce odwiedza sklep mięsny
wytłumaczyła
sądowi ekspedientka.
D. J.
Mieszkanka Zyndranowej padła ofiarą oszustów, którzy przekonali ją,
że polskie banknoty lada dzień tracą ważność. Polska wchodzi do Unii
Europejskiej, a to oznacza wprowadzenie nowej waluty. Zaproponowali
kobiecie wymianę złotówek na nową walutę. Kobieta wymieniła 7,5 tys.
zł. Dopiero następnego dnia zorientowała się, że dali jej 260 koron
słowackich (w przeliczeniu na polskie złotówki ok. 27 zł). Oszustów
poszukuje krośnieńska policja.
Półtora promila alkoholu w wydychanym powietrzu miał kapitan statku
Bukowiec, który przybił do nabrzeża w Szczecinie. Pijani byli
również dwaj członkowie załogi. Jeden miał 1,3, a drugi 1,6 promila
alkoholu. "Bukowiec" to pływająca stacja benzynowa. Statek, mimo
nietrzeźwej załogi, zdołał przybić do brzegu.
Ł. C.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nasz człowiek w Teheranie
Studentka orientalistyki przebywająca na praktyce językowej ratowała
honor naszej ambasady w Teheranie.
21 kwietnia przebywała w Iranie delegacja polska. Obchodziliśmy 60.
rocznicę wyprowadzenia z ZSRR do Persji armii gen. Andersa. Dobrze
przygotowana przez Warszawę wizyta (Kancelaria Premiera, Senat, MSZ,
Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, Urząd ds. Kombatantów), była
jednym wielkim happeningiem.
Nikt w naszej ambasadzie nad niczym nie panował, a najwięcej
zdrowego rozsądku wykazywała przebywająca tam na praktyce językowej
studentka orientalistyki z Krakowa. Poszczególne imprezy odbywały
się z kilkugodzinnym opóźnieniem, nie załatwiono w porę zgody na
wjazd na lotnisko autobusów, które miały zabrać kombatantów, nasi
dygnitarze wyproszeni zostali z saloniku dla VIP-ów. Jadący na
spotkanie do irańskiego MSZ minister Tadeusz Iwiński do końca nie
wiedział, gdzie, z kim i o której będzie prowadził rozmowy. Zresztą,
chyba tylko determinacji Iwińskiego zawdzięczać należy fakt, że cała
wizyta nie okazała się wielkim pawiem.
Odpowiedzialność za skandaliczne przygotowanie wizyty ponosi
ambasador RP w Iranie Witold Waszczykowski. Był on cały czas pośród
naszych dygnitarzy, nie zawracał sobie jednak głowy koordynacją
działań. Ambasador byl zajęty lobbowaniem w swojej sprawie. Dwa
miesiące wcześniej dowiedział się, że w maju 2002 r. wraca do kraju
po trzech latach pobytu na placówce. Rok przed terminem. Zawracał
więc głowę każdemu w garniturze, kogo udało mu się zatrzymać, i
żalił się na swój los. Wcześniej żalił się prezydentowi, premierowi
i prasie.
W przerwach między modłami na kolejnych cmentarzach bywało
śmiesznie. Pracownicy placówki dowiedzieli się, że w składzie
delegacji z Warszawy jest ponoć przyszły ambasador, czyli ich nowy
szef. Nie wiedzieli jednak, który to. Typowali błędnie i ich
włazidupstwo dotknęło jednego z dyrektorów MSZ. Chybił także sam
ambasador Waszczykowski, który nawrzucał mu, że chce go wygryźć,
siebie samego zaś przyrównał do murzyna, który swoje zrobił i może
odejść. Podkreślał, że nie zna powodów swego
odwołania i nikt nie chce mu ich podać. Skoro tak bardzo prosi, to
je podam.
Nim Waszczykowski objął ambasadę w Teheranie, był zastępcą
ambasadora RP przy NATO Andrzeja Towpika. Zjechał z placówki na
prośbę Amerykanów, którzy dostrzegli, że koncentruje się na
podgryzaniu swojego szefa. Identyczne spostrzeżenia miała centrala w
Warszawie. Dano mu szansę w Teheranie, gdzie
jak się wydawało

nie ma kogo podgryzać. Błąd! Szybko się skonfliktował ze wszystkimi
podwładnymi. Swemu zastępcy np. odebrał samochód służbowy i służbowy
telewizor. W trzecim roku urzędowania ma już trzeciego kierownika
administracyjnego placówki, podwładni ślą na niego skargi.
Jesienią 2001 r., jeszcze za ministra Bartoszewskiego, był pan
ambasador twórcą niekiepskiego skandalu dyplomatycznego. Wpadł otóż
na pomysł, aby zostać w Teheranie reprezentantem interesów USA,
które są z Iranem w konflikcie. I poszedł z tym radosnym pomysłem do
Irańczyków. Ci
zaskoczeni
podziękowali i skontaktowali się z
Amerykanami. Równie zaskoczeni Amerykanie podziękowali stronie
polskiej, dodając, że są wzruszeni naszą troską, ale będą wdzięczni
za informowanie w przyszłości o takich inicjatywach, bowiem pomocy
naszej sobie nie życzą. Nasz MSZ informację o inicjatywie ambasadora
przyjął z jeszcze większym zaskoczeniem...
Po tym incydencie dostał pan ambasador od ministra Cimoszewicza
jeszcze jedną szansę. Niestety, ostatnia ocena placówki też wypadła
niepomyślnie. I Waszczykowski zjeżdża. I nie pomoże mu w tym nawet
powoływanie się na konieczność utrzymywania dwójki dzieci. W MSZ już
teraz trwają między kilkoma dyrektorami departamentów wojny o
Waszczykowskiego. Ich celem nie jest jednak pozyskanie go, lecz
spławienie.
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Żywość martwej ręki
Może unijne fundusze dla polskiego rolnictwa przelać od razu na
bankowe konto Glempa?
Niedawno ("NIE" nr 51-52/2002, "Bór zapłać") opisywaliśmy, jak
proboszczowie parafii podległych kurii biskupiej w Legnicy za friko
łykali lasy będące własnością skarbu państwa. Na wniosek wielebnych
Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, a także niektóre
nadleśnictwa oddawały grunty leśne, a taki pakt przyklepywała
Komisja Majątkowa przy MSWiA w Warszawie. Jest to czyste bezprawie.
Ustawa o stosunkach państwo
Kościół kat. zezwala na nieodpłatne
przekazanie parafiom do 15 ha jedynie gruntów rolnych, jeśli padre
udowodni, że władza ludowa po 1945 r. zabrała mu jakąś nieruchomość.
Ustawa o lasach zaś zabrania sprzedaży lub darowizny choćby piędzi
leśnego terenu, jeśli jest on państwowy.
Wykazaliśmy też, że dziwnym trafem kawałki lasów przejęte przez
proboszczów w kurii legnickiej między Złotoryją i Lwówkiem Śląskim,
jak puzzle układają się w jeden zwarty kompleks. Sugerowaliśmy, że
powstaje kościelne latyfundium, którego ojcem jest przedsiębiorczy
biskup legnicki Tadeusz Rybak. Po naszym artykule nawet pies z
kulawą nogą nie zaszczekał, chociaż naruszenie prawa jest w tym
wypadku jednoznaczne, a sprawa dotyczy aż trzech ministerstw: MSWiA,
któremu podlega Komisja Majątkowa, Rolnictwa, którego agendą jest
AWRSP, oraz Środowiska, nadzorującego lasy państwowe poprzez
nadleśnictwa.
Przedstawiamy kolejny przykład potwierdzający tezę o tworzeniu
kościelnych latyfundiów. Niedawno burmistrz miasteczka Wojcieszów
(woj. dolnośląskie) dowiedział się ze zdumieniem, że część terenów
leżących w granicach administracyjnych gminy zmieniła właściciela.
Ponad 254 ha gruntów zarządzanych przez AWRSP stało się własnością
Kościoła kat.
kilkunastu parafii z odle-głego o prawie 70 km
Wałbrzycha, Szczawna i Świebodzic. Każda z parafii łyknęła 15 ha,
ale wszystkie kawałki razem stanowią jeden kompleks, do którego
należą zarówno tereny rolne, jak i leśne. Chociaż darowizny dokonano
w 2000 r., dopiero teraz informacja o tym dotarła do burmistrza, a
Wydział Geodezji Urzędu Powiatowego w Złotoryi jeszcze nie
przeprowadził ewidencji tych gruntów. Wszystkie parafie należą do
kurii w Legnicy.
Dowiedzieliśmy się, że część terenów będzie zalesiana. Mamy
informacje, że kilkaset hektarów ziemi ornej, które kiedyś należały
do PGR Zagrodno na północ od Złotoryi, także łyknęła kuria legnicka
przez podstawione parafie. Na cholerę biskupowi latyfundium
wielkości małego księstwa? Przecież czarni nie będą zapieprzać przy
orce, żniwach i bronowaniu, a minęły wszak czasy, w których
pańszczyźniani chłopi pracowali na polu plebana.
Chyba znamy odpowiedź. Pomrocznej, po wejściu do Unii Europejskiej,
przysługiwać będą dotacje do każdego hektara ziemi rolnej. Grunt nie
musi być uprawiany; wystarczy, że w papierach zakwalifikowany jest
jako rolniczy. Media ostatnio informowały, że chłopi, a nawet
mieszczuchy wykupują ziemię od agend AWRSP. Wymieniano największych
posiadaczy ziemskich, w tym kilku posłów, którzy dzierżą po 200
300
ha. Przy biskupie legnickim są małorolnymi pikusiami.
Informowaliśmy też, że na zajętych gruntach leśnych czarni prowadzą
własną gospodarkę, w którą praktycznie nikt nie może ingerować,
święte lasy nie podlegają bowiem nadleśnictwom. Jedni księża
wycinają drzewa, inni urządzają stawy hodowlane psując tzw. stosunki
wodne w okolicy. Klechy ogradzają drzewostany wysokimi siatkami, a
ich własności strzegą ciecie i psy. Jako przykład podaliśmy las
należący do parafii w Pielgrzymce. Proboszcz Franciszek Wróbel nie
tylko ogrodził swój las, ale też w kilku drewnianych chatkach
organizował wypoczynek dla niepełnosprawnych dzieci, choć teren
pozbawiony jest gazu i bieżącej wody. Prokuratura Rejonowa w
Złotoryi niedawno oskarżyła padre o psychiczne i fizyczne znęcanie
się nad małolatami z przedszkola i szkoły w Pielgrzymce, gdzie uczy
on miłości do Bozi. Ksiądz m.in. lał bachory kijem, który nazwał
"pomocniczkiem". Proboszcza zakablowali rodzice pobitych dzieci. Nie
wiadomo, jak księżulo ewangelizował w swoim lesie kalekie dzieci, bo
takich bachorów nikt nie potraktuje serio, a do świętego lasu nie
wejdzie żadna świecka kontrola.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W PUPie rżnięty
Historyjka ucieszna o poszukiwaniu pracy i tejże pracy urzędzie.
Pradziad pana Stanisława był ponoć szlachcicem. Mieszkał na wsi, ale
nie miał dworu ani karety. Od chłopów różnił się tym tylko, że
przyodziewał coś w rodzaju surduta mocno wciętego w talii. Z tego
powodu sąsiedzi mówili o nim, że był w dupie rżnięty. Spłodził
jedenaścioro dzieci, a poza tym nie robił nic
jak na szlachcica
przystało. Często mawiał: "Na to kowol mo klisce, żeby się nie
popazył, a ja na to mam żonkę, żeby na mnie robiła".
Pan Stanisław jest jego potomkiem, ale po kądzieli, więc szlachectwo
mu nie przysługuje. Z żoną się rozszedł, to i robić na siebie musi
sam. Przed paru laty załapał się był na członka rady nadzorczej w
pewnej spółce. Ta synekura miała mu się skończyć niebawem, o robotę
w III Rzplitej, jak wiadomo, niełatwo. Rad nierad, poszedł po radę
do PUPy, czyli Powiatowego Urzędu Pracy, a mówiąc po ludzku do
pośredniaka alias Arbeitzamtu w mieście Łodzi.
Okienko

Chcę się zarejestrować
mówi do okienka.

Gdzie pan jest zameldowany?
okienko na to.

Ano nigdzie, ale mieszkam w Łodzi.

A od kiedy pan w Łodzi mieszka?

A od urodzenia.

No to może się pan zarejestrować właśnie u nas i tylko u nas. Ma
pan tu kartę rejestracyjną, jak ją pan wypełni, to pójdzie pan do
pokoju numer jeden albo numer trzy.
Patrzy Stanisław: karta gruba, solidna, cztery strony A-4. Rubryk w
niej co niemiara
jedne białe, drugie żółte, jak na łące z
anemonami i kaczeńcami. Nie da się tego wypełnić na miejscu

skonstatował i powlókł się do domu. Tam mozolnie wypełniał kratki i
linijki, a miał z tym niemały kłopot, pomimo że wyższe wykształcenie
posiada i nawet PIT-a sam wypełnił, a to niewielu potrafi. Kłopot
brał się z tego, że pan Stanisław imał się w życiu różnych zajęć,
które choć były zarobkowe, to jednak nie wszystkie pasowały do tego,
co PUPa uznaje za okres zatrudnienia. Wiedział wprawdzie, czym się
różni stosunek pracy od stosunku w pracy i od stosunku do pracy, ale
ta wiedza nie wystarczała przy wypełnianiu "KARTY REJESTRACYJNEJ

BEZROBOTNEGO, OSOBY UPRAWNIONEJ DO ZASIŁKU, ŚWIADCZENIA
PRZEDEMERYTALNEGO*) niepotrzebne skreślić". Bo na przykład: był pan
Stanisław przez dziesięć lat małorolnym chłopem na swoim
gospodarstwie. Co tu wpisać w rubryce: Nazwa pracodawcy
podmiotu
gospodarczego? Siebie nie wpisze, że niby był swoim własnym
pracodawcą, gospodarstwa też nie, bo według ustawy Prawo
działalności gospodarczej
działalność rolnicza nie jest
działalnością gospodarczą, a gospodarstwo rolne nie jest podmiotem
gospodarczym. Takich zagwozdek miał jeszcze kilka, po namyśle więc
wpisał wszystko, jak leci, i niech się PUPa martwi, co z tym dalej
zrobić. Grzebanie w papierach i przepisywanie z po-żółkłych
zaświadczeń do karty bezrobotnego zajęło mu dwie godziny, ale zdążył
powrócić do PUPy jeszcze tego samego dnia i dostał się nawet do
środka, bo akurat był Wielki Czwartek i bezrobotni zamiast się
rejestrować, kupowali gorzałę na święta i próbowali, czy dobra.
Panienka
Został przyjęty przez bardzo młodą i ładną
na dodatek uprzejmą

panienkę. Uprzejmość nie jest dzisiaj rzadkością w biurach i
urzędach. Nie wrzeszczą na nas, jak dawniej, tylko szczerzą zęby
niczym prezes NBP
ten, o którym wiadomo, że musi odejść
potem
uprzejmie informują, że nic nam się nie należy albo że od nas coś
się należy lub że możemy za coś beknąć. Na koniec życzą nam miłego
dnia, co jest eufemizmem, bo naprawdę oznacza: Spadaj facet i całuj
nas w dupę. Taka etykieta jest zgodna ze standardami obowiązującymi
w demokratycznym państwie prawnym aspirującym do Unii Europejskiej.
Pan Stanisław
uczciwy obywatel
zeznał panience, że wprawdzie
przez pierwsze trzy miesiące nie miał żadnego dochodu, ale za to w
kwietniu zainkasował całe 1200 zł brutto za udział w posiedzeniu
rady nadzorczej. Na to panienka zaczęła się naradzać z kolegą na
temat: jaki stosunek łączy członka rady ze spółką? Chodziło
oczywiście o stosunek prawny. Członek Stanisław też nie wiedział,
panienka poszła więc zapytać panią kierownik Działu Rejestracji i
Wyrejestrowań.

Pan się nie może zarejestrować, bo pan ma dochód
oznajmiła po
powrocie.

Jak to? Przecież za miesiąc, może dwa kończy mi się kadencja i
zostanę bez pracy i bez pieniędzy.

To wtedy się pan zarejestruje.

A z czego będę żył, zanim znajdę pracę?

A to już pana sprawa. Zasiłku panu nie przyznamy, bo nie potrącano
panu składek na ZUS.

Ale ja chcę już teraz szukać pracy, to może znajdę, zanim mi się
skończą pieniądze.
Panienka przegląda kartę.
O! Pan prowadził gospodarstwo rolne, to
pan ma ziemię! Ile hektarów?

5,06 fizycznych.

A ile przeliczeniowych, bo nie może być więcej niż dwa.

Nie pamiętam, ale niewiele więcej niż pół.
Panienka wychodzi do kierowniczki. Taka scena powtarza się kilka
razy, aż w końcu pani kierowniczka przychodzi do pana Stanisława.
Kierowniczka

O co panu chodzi? Pan nie może być bezrobotnym.

Jak to nie mogę? A kto mi zabroni?

Ustawa o zatrudnieniu i przeciwdziałaniu bezrobociu.

Ale dlaczego?

Bo pan zeznał, że osiągnął dochód w kwietniu.

Ale przez cały kwartał nie osiągałem.

To mógł się pan wtedy zarejestrować. Jeśli nie będzie pan miał
dochodu w maju, to pana zarejestrujemy, a jeśli w czerwcu zarobi pan
powyżej 400 złotych, to się pan wyrejestruje. W lipcu może się pan
zarejestrować ponownie.

A po co to wszystko?

Tak mówi ustawa. O, a co pan tu wpisał radę nadzorczą? Nie umie
pan czytać? Przecież tu pisze: "stosunek pracy, stosunek służbowy,
umowa zlecenie, umowa agencyjna, spółdzielcza umowa o pracę, umowa o
pracę nakładczą". A tu jaki jest stosunek? Żaden z tych.

Przecież napisałem, że nieokreślony, a wpisałem, bo to praca
zarobkowa.

Pan tu wykazał, że miał własną firmę. Musi pan przynieść
postanowienie o jej likwidacji, bo znamy takich, co to tylko
zawiesili działalność i myślą, że jej nie prowadzą, a według ustawy
prowadzą i też nie są bezrobotni, chociaż nie mają dochodu. Oprócz
tego przyniesie pan zaświadczenie z gminy, ile jest tych hektarów
przeliczeniowych.

Ale gmina jest w Koluszkach, to może ja przyniosę nakaz płatniczy,
tam są te hektary.

Jaki nakaz? Ma być zaświadczenie. A, jeszcze na to wszystko, co
pan tu nawypisywał, muszą być oryginały dokumentów i ich kserokopie.

A po co to wszystko, jeśli nie chcecie mnie zarejestrować?

Ja panu mówię, że przyniesie pan to, jak pan nie będzie miał
dochodu, to wtedy pana zarejestrujemy.

To proszę przyjąć wniosek teraz i wydać decyzję odmowną.

Teraz panu nie przyjmę, bo brakuje dokumentów.

Ale ja jutro przyniosę.

To jutro panu przyjmę, jak pan chce, tylko nie wiem, na co panu
decyzja od-mowna?
Zbity z tropu pan Stanisław wraca do domu, szuka brakujących kwitów
i zagląda w kodeks postępowania administracyjnego. Tam stoi jak byk,
że na wniosek strony urząd ma obowiązek wszcząć postępowanie, na
uzupełnienie brakujących papierów przysługuje 7 dni, a na
okoliczność odmowy przyjęcia wniosku powinien być sporządzony
protokół. Sprawdza w nakazie płatniczym od podatku rolnego, że
hektarów przeliczeniowych posiada raptem 0,7765, i to wspólnie z
byłą żoną, a nakaz może stanowić zaświadczenie w rozumieniu
przepisów kpa. Dobra nasza
myśli i pisze podanie w dwóch
egzemplarzach, żeby go znowu nie odesłali bez kwitka.
Świadkowie
Tak uzbrojony staje nazajutrz przed obliczem pani kierownik. Ta
przeczytawszy podanie mówi z przekąsem:

Jak pan chce, to może pan to złożyć na dziennik, ale ja się nie
boję. Ja sporządziłam notatkę, że pan wcale nie poszukuje pracy i
mam na to czterech świadków.

Jak to nie szukam pracy? A czego szukam?

Pan chce mieć tylko zaświadczenie, ja mam czterech świadków.

Co mi tu pani? Ja chyba lepiej wiem od pani świadków, czego chcę!

Bo pan wcale nie słucha, co się do niego mówi, tylko pan wymyśla
niestworzone rzeczy!

Ja wymyślam? To niech mi pani powie jeszcze raz, o co chodzi.

Więc twierdzi pan, że szuka pracy?

Tak.

To niech się pan zarejestruje jako poszukujący pracy.

No przecież nie chce mnie pani zarejestrować!

Bo pan chce się zarejestrować jako bezrobotny.

A to jest jakaś różnica?

No pewno! Powinien pan wypełnić inną kartę. (Wyciąga kartę z
biurka).

Taką wypełniłem, jaką mi dali.

Bo pan takiej żądał.

Ja nie żądałem, nie wiedziałem nic o kartach. Powiedziałem tylko,
że chcę się zarejestrować.

Jako kto?

Nie mówiłem jako kto i nikt mnie też o to nie pytał. No to mogę
się w końcu zarejestrować czy nie?

Może pan, ale jako poszukujący pracy, a nie bezrobotny.
Uradowany Stanisław bierze kartę o połowę mniejszą niż poprzednia,
wypełnia raz dwa na korytarzu i idzie do rejestracji.

Dowód proszę. Gdzie pan jest zameldowany?

Nigdzie.

A w dowodzie ma pan zameldowanie.

Bo mnie wymeldowali bez mojej wiedzy, mam zaświadczenie.
Urzędniczka czyta i zwraca się do koleżanki:
Słuchaj, pan tu ma
zaświadczenie, że nie jest zameldowany, i legitymuje się paszportem,
a dał mi dowód.

Dowód też może być
mówi koleżanka.

Paszport też mam, mogę pokazać
mówi Stanisław.

Nie trzeba. Wypisze pan oświadczenie: jaki dochód pan osiągnął w
tym miesiącu i że nie jest pan zarejestrowany w żadnym urzędzie na
terenie całego kraju. I jeszcze to oświadczenie. (Podsuwa druk).

Przecież tu jest napisane, że złożyłem dokumenty do
zarejestrowania mnie jako osobę bezrobotną, a nie poszukującą pracy.

No to co?

No przecież powiedziano mi, że nie mogę być bezrobotnym.

A, to się tylko tak pisze. Przyjdzie pan dwudziestego piątego po
odbiór decyzji.
Pointa
Pan Stanisław nic już nie mówił. Wyszedł skołowany. Trudno, pomyślał
i zaczął kombinować, jak to jest z tym bezrobociem. No bo, dajmy na
to, jeśli bezrobotny wygra milion w totolotka, to przestaje być
bezrobotnym, osiągnął bowiem dochód, ale jak w następnym miesiącu
nie wygra, to znowu jest bezrobotnym? Jak za ten milion kupi
obligacje profesora Kołodki, bezrobotnym być przestaje, bo ma dochód
z odsetek, ale jak obligacje sprzeda i schowa forsę w bieliźniarce,
to za miesiąc znowu jest bezrobotnym, i tak wkoło Macieju? Na
okrągło musi się rejestrować i wyrejestrowywać. Do tego potrzeba
zatrudnić dużo urzędników, przez co spada wskaźnik bezrobocia. Ale
to sprytnie wymyślili...
A taka kurwa? Mimo że ciężko pracuje, też może być bezrobotna,
jeżeli alfons obedrze ją z forsy. Przecież stosunek z klientem nie
jest stosunkiem pracy. Alfons może nawet zostawiać dziwce 399 zł na
miesiąc, a i tak ją zarejestrują i będzie miała bezpłatne leczenie,
co w kurewskim fachu jest bardzo przydatne. Pan Stanisław poczuł się
nagle gorszy od kurwy. Na pocieszenie zostało mu to tylko, że choć
nie jest w dupie rżnięty jak szlachcic pradziadek, to może śmiało
powiedzieć, że był rżnięty w PUPie. A działo się to wszystko w
mieście Łodzi, w Wielkim Tygodniu, roku dwutysięcznego trzeciego od
narodzenia Pana.
Autor : Włodzimierz Kusik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wiktor u Kwaśniewskiej
"Nie, ja nie jestem głupi, aczkolwiek jestem przebiegły"
mawiać
miał podług "Piwnicy pod Baranami" towarzysz Władysław Gomułka.
Przebiegłości w ogóle rodakom naszym nie brakuje. Ostatnim jej
przykładem były werdykty Medialnego Towarzystwa Wzajemnej Adoracji,
czyli kapituły telewizyjnej przyznającej tak zwane Wiktory.
Że dostali je Leszek Miller i Jolanta Kwaśniewska?
Rzecz to
zwyczajna. Każda instytucja państwowa robi wszystko, żeby się
podlizać władzy, a że rozdaje statuetki telewizja państwowa, więc
dlaczego ma być gorsza? Jak dotąd więc wszystko w porządku i wręcz
banałem trąci. Telewizja Polska postanowiła jednak dokonać sztuki
bardziej skomplikowanej. Tak oto rozsmarować wazelinę, żeby nie
pobrudzić sobie rąk, a nawet wręcz odwrotnie. Więc Jolancie
Kwaśniewskiej Wiktora nie dała.
Jak to: nie dała, skoro sam pan napisał, że dała. Otóż właśnie. Dała
i nie dała. W tym geniusz cały. Dała za całokształt, a za osobowość
nie, chociaż była na liście kandydatów. Była i nie dostała. Pani
prezydentowa!
Czyż może być lepszy dowód bezstronności i wręcz
opozycyjnej postawy jurorów? Owszem, oni wiedzieli, że potem
dostanie, i to nawet Super Wiktora, ale wcześniej nie
osobowości
okazało się za mało. Superosobowością może być, ale zwykłą sobie
osobowością
co to, to nie. Liberum veto. Machiavelli w grobie się
z zazdrości przewraca. Macierewicz musi przyklasnąć, bo nie dali, a
prezydent małżonek
bo dali. Szafa gra.
A jak to się kiedyś nazywało? Aha: dialektyka. Ale nie chcemy
obrażać, bo to trochę przypomina dawne czasy. Z tym że Jolanta
Kwaśniewska i Leszek Miller zebrali laury zasłużenie. Zadowolone z
siebie jury w oczekiwaniu uznania musi natomiast poczekać, aż do
sklepu dowiozą nieco cieńsze nici.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pieczeń rzymskokatolicka
Amerykańscy towarzysze zadbali, by nie narazić naszych na szok. Bush
sprytnie dał nam jedyny kawałek Iraku, gdzie nie ma ropy pod ziemią,
są za to dwie Częstochowy z pielgrzymkami oraz sami antysemiccy
szyici rządzeni przez pasterzy czczących ajatollaha zamieszkałego za
granicą. Chwalą się oni silną, wiecznie żywą tradycją powstańczą. My
też, ale po raz pierwszy od czasów napoleońskich przyjdzie nam jako
okupantom powstanie tłumić.
Iraccy szyici nie walą w szyję jak pobożni Polacy, tylko po głowie i
w plecy stalowymi łańcuchami (do krwi), gdyż męczeństwo stanowi
podstawę ich wiary. To malownicze, pielgrzymkowe ćwiczenie można
było sobie obejrzeć w telewizorni zaraz po tym, jak nasi ramię w
ramię z Bushmenami przynieśli tam wyzwolenie od Saddama, który za
tym widokiem dewocji nie przepadał.
Nasz kawałek tortu
Przed wojną wszyscy myśleli, że Amerykanie rozbiorą Irak po prostu
na trzy części: północną kurdyjską, środkową sunnicką i południową
szyicką. Tymczasem nadprogramowo podzielili szyitów przydzielając
naszym strefę południowośrodkową. Stworzyli ją z pięciu (na
dziewiętnaście) byłych irackich województw. Odkroili tylko dla
Brytyjczyków kawałek prowincji Wasif, pewnie żeby nas nie kłopotać
ochroną złóż ropy. Szyici zostali też podzieleni dlatego, gdyż
stanowią najbardziej niepewny element Iraku; miał z nimi kłopot
Saddam, będą mieli i okupanci. Nasi zostali wyróżnieni tym, że będą
pilnować strefy najsilniej związanej z Iranem, który jest właśnie w
oku cyklonu polityki Busha.
Współczesna historia szyickiego Iranu jest ściśle związana z polską
strefą okupacyjną. To właśnie z irackiego Nadżafu, gdzie znajduje
się największy na świecie uniwersytet teologiczny szyitów, ajatollah
Chomeini, który ukrył się tutaj przed tajną policją szacha, kierował
przygotowaniami do rewolucji islamskiej w swoim kraju. To również w
Nadżafie ajatollah (iracki zresztą) Mohammed Baqer el Sadr
(zgładzony przez Saddama w 1980 r.) napisał obecną konstytucję
Iranu. To w Nadżafie kształciły się bliskowschodnie elity
radykalnych ruchów walczącego szyizmu jak libański Hezbollah czy
iracka Dawa al. Islamiya, największy wróg świeckiego Saddama.
Husajn od początku swej władzy tępił islamistów, ale i tak w
szyickich Częstochowach zdążyło się wykształcić wielu Irańczyków,
którzy potem zostali ministrami w Republice Islamskiej Iranu. W
Bagdadzie zapytany taksówkarz powie, że jego szyiccy rodacy "zrobią
wszystko, czego zażąda Teheran", a profesor ekonomii, że szyickie
bunty mają tło raczej socjalne niż religijne. To zwykłe zrywy
biednych przeciwko bogatym.
W polskiej strefie powstała już jednak Armia Mahometa (nazwa na wzór
Hezbollahu, czyli Partii Boga), która na razie cicho siedzi.
Wypadki przy regulowaniu
No właśnie... od kiedy Bush 1 maja na lotniskowcu przystosowanym do
telewizyjnego show ogłosił koniec wojny w Iraku, w amerykańskiej
strefie sunnickiej ginie średnio nieco więcej niż jeden Amerykanin
dziennie, a dwóch wraca do domu bez ręki czy nogi. W brytyjskiej
południowej strefie szyicko-roponośnej są tylko wielotysięczne, ale
pokojowe demonstracje. W polskiej szyicko-religijnej
choć są
czasem manifestacje
panuje relatywny spokój, jeśli nie liczyć
zwykłego złodziejstwa i szabrowania zabytków archeologicznych.
W strefie sunnickiej zaraz po oficjalnym zakończeniu wojny na
pierwszych manifestacjach antyamerykańskich ludzie nieśli portrety
Saddama, napompowani amfetaminą amerykańscy dwudziestolatkowie
strzelali więc w tłum zabijając kobiety i dzieci. Zbrojny ruch oporu
zrodził się natychmiast i nie tworzą go sami saddamici
jak
sugerują niektóre polskie media, nie potrafiące wyjść poza proste
naśladowanie amerykańskiej propagandy wojskowej. Teraz Bushmeni
każdego tygodnia wymyślają coraz bardziej egzotyczne nazwy swoich
akcji antyterrorystycznych. Są na straconej pozycji, bo we wsiach i
miastach wykształcił się system wczesnego ostrzegania i
solidarności: przed zbliżającymi się czołgami oddziałów
pacyfikacyjnych ostrzegają śpiewy z minaretów i tzw. sąsiedzka
sygnalizacja, czyli charakterystyczne machanie lampami naftowymi w
oknach domów. Amerykanie zdecydowali się na nieco zmodyfikowaną
izraelizację okupacji, np. karzą zbiorowo całą wioskę, jeśli w
kierunku wojskowego konwoju padnie strzał. Ta kara to albo
bombardowanie z powietrza, albo nocne włamywanie się z hukiem do
wszystkich domów po kolei i prewencyjne aresztowanie mężczyzn, a
potem tortury (według Amnesty International to najczęściej
tradycyjne elektrowstrząsy po jajach robione za pomocą jakichś
nowoczesnych urządzeń czerpiących energię z akumulatorów
samochodowych; według Irakijczyków wachlarz jest bardziej
zróżnicowany). Modyfikacja polega na tym, że na drugi, trzeci dzień
po takiej akcji Bushmeni, za radą swoich agencji public relations,
wysyłają do wiochy ciężarówkę z paczkami żywnościowymi i ulotkami
propagandowymi w celu zyskania sympatii ludności.
Brodate facjaty gorsze od Saddama
Gdy Amerykanie po dwóch tygodniach morderczych walk w końcu zdobyli
Nadżaf i Karbalę, zrezygnowali ze zbliżania się do Złotych Meczetów,
bo kiedy próbowali podjechać czołgami, tysiące (tak!) mężczyzn bez
broni stanęły naprzeciwko czołgów. "Polski" region w momencie
kompletnej zapaści państwa szybko zorganizował równoległą i
kompletnie niezrozumiałą dla Amerykanów namiastkę życia społecznego
rządzonego przez imamów. Mieli łatwiej, bo już za Saddama takie
życie po cichu istniało. Amerykanie nie strzelali i na razie nie
strzelają do szyickich manifestacji antyamerykańskich, gdyż nikt tam
nie nosi portretów Saddama, tylko nieznanych brodatych facetów, to
jest m.in. męczenników szyizmu zabitych przez Saddama i
przebywającego w Iranie przywódcy tzw. Brygady Badr (uczmy się tych
nazw), czyli zbrojnego ramienia Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej
w Iraku. Ma się rozumieć Saddam nienawidził tych bojowników i do tej
pory siedzieli oni w Iranie, ale według CIA zaraz po wojnie około 10
tys. irackich szyitów z tego ugrupowania przeszło przez granicę
pozostawiając za sobą ciężką broń i teraz imitują libański Hezbollah
organizując w Iraku życie społeczne. Na razie zamiast walczyć z
Amerykanami, rozdają paczki z żywnością i urządzają lazarety. Te
paczki jadą z Iranu razem z przemycaną na wielką skalę bronią. Być
może to oni są Armią Mahometa i
jak dawniej
powoli szykują
kolejne powstanie.
Insurekcja szyicka
Iraccy szyici, nasi podopieczni, ze względu na długoletnie
przyzwyczajenia konspiracyjne nie idą walczyć od razu jak sunnici,
tylko
kierowani przez imamów
przygotowują powstania. Ich
ostatnie marzenie o islamskiej republice spaliło na panewce w 1991
r., zaraz po zakończeniu pierwszej wojny w Zatoce. "Głos Ameryki" i
stary Bush namawiał ich gorąco do powstania przeciwko Saddamowi
obiecując pomoc. Spokojni szyici zerwali się więc i powstanie objęło
nawet świętą Karbalę.
Setki funkcjonariuszy Saddama z partii Baas, jak i zwykłych ludzi
było torturowanych, zmasakrowanych, pociętych na kawałki; podpalono
budynki publiczne niczym w Gdańsku w 1970 r., tylko bardziej; setki
ludzi
również szyitów
zostały powieszone w bramie meczetu
Abbassa. Okazało się jednak, że stary Bush tylko żartował, nikt tym
szyitom nie przyszedł z pomocą. Od tej pory wśród irackich szyitów
panuje przekonanie, że Ameryka znowu współpracowała z Saddamem, by
zdziesiątkować szyitów w imię walki z Iranem. Tak jak wcześniej, gdy
Saddamowi pomagała w wojnie z tym krajem dostarczając broni
chemicznej (od 1983 r. sprzedawał Saddamowi wąglika itp. niejaki
Donald Rumsfeld).
Dziś
jeśli śledzić ich gazetki
iraccy szyici dyskutują tylko o
tym, kiedy wszcząć nowe powstanie. Na szczęście dla polskich
okupantów oprócz Najwyższej Rady Rewolucji Islamskiej w Iraku
zaczęło tam funkcjonować kilkanaście ugrupowań, które na razie kłócą
się między sobą o to, jak zareagować na okupację. Wszystkich łączy
jedno: uważają oni Amerykanów za wysłanników Izraelitów bądź nawet
po prostu za Żydów, którzy działają według doktryny Szarona (która

sformułowana przed inwazją na Liban w 1982 r.
przewiduje, że nie
należy dopuścić do tego, by jakikolwiek kraj arabski stał się
państwem przemysłowym). Duchowna wierchuszka szyicka na razie trzyma
ich wszystkich za twarz licząc, że Amerykanie dadzą im rodzaj
autonomii. Jednocześnie pracuje nad przygotowaniem powstańczego
zrywu. Gubernator Iraku z nadania szefa Pentagonu Rumsfelda, Paul
Bremer, zaczął mówić, że demokracja w Iraku jest nierealna w
najbliższych latach, trudno więc powiedzieć, jak długo "polscy"
szyici zechcą czekać na jakąkolwiek oficjalną władzę. W każdym razie
słuchy o przyszłym powstaniu krążą już coraz szybciej.
Co tam, panie, w Iranie?
Ideę szyickiego powstania w Iraku popierają oczywiście Irańczycy, od
momentu gdy Bush zaczął ich straszyć. Gdy Cimoszka pojechał do
Teheranu poprosić o to, by lepiej pilnowali granicy, powiedzieli
"może" i uzyskali zapewnienie, że irańscy pielgrzymi dalej będą
mogli odwiedzać święte miasta szyizmu w Iraku. Tymczasem Centcom
(dowództwo wojsk okupacyjnych) przyznało, że nie jest w stanie
upilnować tej granicy, a 12 czerwca Condoleezza Rice (doradczyni
Busha od wszystkiego) w związku z zapowiedziami powstania ostrzegła
Iran, żeby nie "próbował organizować zamieszek w Iraku". Na razie
nikt nie wie, jaką formę ruchu oporu przyjmą iraccy szyici. Stoją
teraz z bronią u nogi.
Do szyitów nie całkiem dotarło, że Polacy katolicy będą okupować ich
najświętsze miejsca. Kiedy to pojmą, przede wszystkim spróbują
zaatakować Polaków stacjonujących w Libanie, nie zwracając uwagi na
to, że w odróżnieniu od Iraku akurat tam przebywają legalnie,
zgodnie z rezolucją ONZ.
Ewentualna zemsta za okupację Iraku szybciej przyjdzie do nas z
Iranu niż z Iraku. W zeszłym tygodniu Francuzi zlikwidowali niektóre
europejskie struktury irańskich Mudżahedinów Ludowych. Są to perscy
szyici-marksiści, ideologicznie dziwaczna
liberalno-patriotyczno-religijna opozycja wobec władzy irańskiej
teokracji. Saddam pozwalał ich oddziałom stać przez lata z ciężką
bronią na irańskiej granicy, żeby zbrojnie molestowali swój kraj. W
czasie wojny Amerykanie ich rozbroili. Są wściekli. Mają dość
sprawne tajne struktury m.in. w Wielkiej Brytanii, Francji,
Niemczech i Szwecji. Są blisko i są już zorientowani, że
według
ich kryteriów
Polacy, prawicowi "krzyżowcy" i "najemnicy faszystów
z Waszyngtonu", jadą "sępić" w najświętszych miejscach szyizmu.
Specjaliści pocieszają, że jeśli w Iraku nie będziemy stawiać krzyży
na skrzyżowaniach i postaramy się nie rzucać w oczy, to może jakoś
to przetrwamy.
Autor : Jerzy Anderson




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Język Wiary
Zanotowane na lekcjach religii.
Kościół
przylądek nadziei.
A wiecie, że Tuwim to Żyd?
Damian to baran bezbożny (nie chodzi na lekcje religii).
Krzyż powinien być znakiem Europy.
Bóg słyszy jak śpiewa Kora, a wysłucha Arki Noego.
Księża to legiony Chrystusa.
Eutanazjolog
specjalizacja unioeuropejska.
Dziewiczość poświęcamy dla macierzyństwa.
Dzieci, Żydzi ukrzyżowali nam kiedyś Chrystusa, a teraz chcą
ukrzyżować nasze radio (chodzi o Radio Maryja).
A kto wie, ile Owsiak zachachmęci?
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Załatwiacze
Ty się kręcisz, ja się kręcę. Może razem coś wykręcimy?
W mediach określa się ich eleganckim terminem lobbyści, a w
kuluarach Sejmu bardziej swojsko
załatwiaczami. Oprócz wytrawnych
graczy w rodzaju Andrzeja DŁugosza, członka Rady Nadzorczej
Polskiego Radia S.A., reprezentanta branży piwnej, czy Marka
Matraszka z firmy CEC Government Relations, kręci się tam jeszcze
kilku rajderów.
Za czasów koalicji AWS
UW w knajpach przy Wiejskiej szyku zadawał
Jan Prochowski, o którym w prasie pisano, że to człowiek z
kryminalną przeszłością. Przepustkę do Sejmu załatwił mu Piotr Żak,
poseł AWS. Prochowskiego kojarzono z interesami firmy Prokom.
W kręgach SLD ceni się Marka Nowakowskiego (nie mylić z pisarzem,
reżyserem ani z doradcą premiera Buzka), płk. StanisŁawa
Kwiatkowskiego, ojca prezesa TVP S.A., i Leszka Lachowicza oraz
Grupę Doradztwa Strategicznego. Jednym z sukcesów GDS w 2000 r. było
przygotowanie koncepcji i upowszechnienie argumentacji
przemawiającej za przyznaniem
w drodze bezprzetargowej
koncesji
UMTS trzem działającym na polskim rynku operatorom telefonii GSM po
rozsądnej cenie. Znaczy taniej niż pierwotnie zakładano.
* * *
Ostatnio w kręgach konsultantów cieszy się rozgłosem były dowódca
jednostki GROM generał SŁawomir Petelicki. To jedna z ciekawszych
karier. Kilka lat temu Petelicki znalazł robotę w osławionej firmie
doradczej w biznesie Artur Andersen. Firma ta zawsze dbała o to, aby
mieć mocne wpływy w świecie polityki. W 1997 r. po 20 tys. dolarów
otrzymały od niej trzy komitety wyborcze: AWS, Unii Wolności i SLD.
Zatrudnienie Petelickiego było posunięciem w ich stylu. Któż nie
padnie z wrażenia na widok wizytówki przedstawiciela firmy doradczej
zespolonego także z premierem?
Gdy w 2001 r. wybuchł głośny skandal związany z upadkiem
amerykańskiego koncernu Enron i wyszła na jaw rola, jaką pracownicy
Andersena odegrali w zacieraniu śladów przestępczej działalności
kierownictwa koncernu, stało się oczywiste, że Anderseny długo nie
pociągną. W marcu 2002 r. dobił ich amerykański Departament
Sprawiedliwości, który wystąpił przeciw spółce z powództwem karnym.
Ratunkiem okazały się fuzje z innymi firmami.
W Polsce Andersen 4 czerwca 2002 r. połączył się z Ernst & Young.
Bez zbędnego rozgłosu były dział business consulting rozpoczął
samodzielną egzystencję jako Andersen Business Consulting. Można
powiedzieć, że nad Wisłą skompromitowana do szczętu marka zyskała
szansę na drugie życie.
Jednym z asów w talii Andersena był z pewnością Petelicki. Wiadomo
że biznes to wojna, zatem generał w stanie spoczynku, znawca technik
walki wręcz i cichych sposobów zabijania to w charakterze
konsultanta prawdziwy skarb. Jeszcze cenniejszym klejnotem w wianie
była umowa na usługi audytorskie z naszym narodowym ubezpieczycielem
PZU S.A. i taka sama z PKN Orlen S.A.
Andersen przez co najmniej kilka lat robił za biegłego rewidenta
zarówno PZU S.A., jak i PZU Życie S.A. W tym czasie w obu tych
firmach doszło do jednego z największych skandali finansowych w
dziejach III RP oraz zatrzymania i oskarżenia dwóch prezesów

JamroŻego i Wieczerzaka. Mogłoby się wydawać, że trudno o gorszą
rekomendację dla kontrolerów księgowości tych firm. A jednak to, co
wydawało się niemożliwe, stało się realne. Ernst & Young utrzymał
kontrakt z PZU S.A. pod nowym kierownictwem desygowanym przez nowy
rząd lewicy.
* * *
14 czerwca 2002 r.
niecałe dwa tygodnie po fuzji
wiceprezeska
Ernst & Young Audit sp. z o.o. Bente Pedersen-Łuczkow w piśmie
skierowanym do wiadomości członka zarządu PZU S.A. Piotra
Kowalczewskiego (rekomendowanego przez Eureko-Millenium) dziękowała
za zaproszenie do złożenia oferty i zaznaczała, że konsultanci
Andersena będą nadal pracowali dla tych samych klientów. Dotyczy to
także Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń S.A. W praktyce oznaczało to,
że osoby, które do tej pory znajdowały się w zespole obsługującym
PZU ze strony Andersena znajdą się w zespole czyniącym to samo z
ramienia Ernst & Young Audit.
Wieść gminna niesie, że to nie spodobało się ówczesnemu prezesowi
PZU S.A. ZdzisŁawowi Montkiewiczowi, który podobnie jak władze
amerykańskie nie miał zaufania do Andersena i chciał zmiany
audytora. Podobno wtedy do akcji wkroczył Petelicki, który lubi
przedstawiać się jako "Strategic Consultant to Prime Minister".
Sprawdziliśmy, rzeczywiście były dowódca GROM jest doradcą
strategicznym premiera Leszka Millera. Jest też "społecznym doradcą
Agen-cji Bezpieczeństwa Wewnętrznego" w sprawach walki z
terroryzmem. Informację tę potwierdziła rzecznik prasowy ABWery kpt.
Magdalena Kluczyska.
Można tylko imaginować sobie, jakie wrażenie na klientach Ernst &
Young robi taka informacja. Zwłaszcza poparta stosowną wizytówką.
17 lipca 2002 r.
miesiąc po cytowanym wyżej piśmie pani wiceprezes
Ernst & Young Audit Bente Pedersen-Łuczkow
w "Gazecie Wyborczej"
ukazał się artykuł Dominiki Wielowieyskiej "Tajemna moc prezesa"
poświęcony osobie Montiego. Nie była to laurka. Przedstawiono
prawdziwą tezę, że pozycja Montkiewicza wynika z jego szczególnych
układów z Millerem. Montkiewicz jest niezatapialny i ma władzę
odwoływania ministrów skarbu. 28 maja 2003 r. Montkiewicz został
odwołany. Dzień później "Gazeta Wyborcza" piórem tej samej
Wielowieyskiej dowodziła, że dodatkowym argumentem Czyżewskiego
(minister skarbu
przyp. A.F.), by szybko zwolnić Montkiewicza, był
ujawniony tego dnia przez "Gazetę" list firmy Ernst & Young, która
na zlecenie rady nadzorczej miała badać niektóre wydatki PZU, co
blokowały władze PZU. To zupełnie niebywała historia, żeby czynić
zarzut z nieufności do firmy audytorskiej, pod której okiem działali
Jamroży i Wieczerzak.
26 maja 2003 r. Wielowieyska zamieściła w "Gazecie" na podstawie
pikantnego przecieku publikację pt. "PZU
audytor skarży się radzie
nadzorczej". Stało w nim, że Neil Hughes, partner w firmie Ernst &
Young, informuje listownie członków Rady Nadzorczej PZU S.A. o tym,
iż prezes nie podpisał umowy, która umożliwiłaby audytorowi
sprawdzenie, jak przebiega wdrażanie ładu korporacyjnego w spółce.
Kilka tygodni wcześniej Rada zleciła Ernstowi, aby dodatkowo zbadał
tę kwestię. Uznano zapewne, że kto jak kto, ale byli pracownicy
Andersena mają szczególne kwalifikacje, aby badać ład korporacyjny.
Wielowieyska podała też, że Rada Nadzorcza poprosiła E&Y o zbadanie,
czy koszty, które PZU poniosło w związku z wynajęciem innej firmy
doradczej KPMG (17 mln zł), były zasadne. To bardzo dobre pytanie!
Równie dobrze można by było pytać chłopaków z Pepsico, czy im
smakuje coca-cola. Ernst & Young i KPMG to firmy konkurencyjne! Co
gorsza, w KPMG Polska sp. z o.o. pracuje były partner Andersena
Zygmunt Przetakiewicz jr, na którego wniosek komornik w marcu 2002
r. zajął prawie 120 tys. zł na koncie Andersena.
Mister Hughes z Ernst & Young w rzeczonej epistole dowodził, że de
facto szefowie PZU wydali zakaz współpracy z jego firmą. Przypomina,
że 16 kwietnia 2003 r. dwaj członkowie zarządu Zdzisław Montkiewicz
i WŁodzimierz Soiski złożyli w Prokuraturze Rejonowej Warszawa
Śródmieście zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa z art. 78
ustawy z dnia 29 września 1994 r.
o rachunkowości (Dz. U. 2002, Nr
76, poz. 694) w zw. z art. 65 ust. 1, ust. 2 pkt. 4 i ust. 4 pkt. 7
ustawy o rachunkowości oraz przestępstwa z art. 271 kk, na szkodę
PZU Życie S.A., będącej spółką zależną PZU przez Duleepa Aluwihare,
biegłego rewidenta i członka zarządu Ernst & Young Audit. Chodzi
między innymi o poświadczenie nieprawdy w związku z nieinformowaniem
o nadużyciach w grupie PZU S.A. za czasów rządów Jamrożego i
Wieczerzaka. Dziwne to jako zarzut.
* * *
Zarząd każdej firmy mógłby podziękować rewidentom Ernst & Young
Audit sp. z o.o. za współpracę. Po prostu na wszelki wypadek. Tym
bardziej że renomowana bez wątpienia firma Ernst & Young była
audytorem upadłej w 2002 r. Stoczni Szczecińskiej Porta Holding. 28
czerwca 2002 r. "Rzeczpospolita" donosiła zaś, że banki, które
udzieliły kredytów stoczni, postanowiły zbadać możliwość wystąpienia
na drogę sądową przeciwko audytorowi. Siedem banków udzieliło Porcie
kredytów na łączną sumę 1,4 mld zł i
delikatnie mówiąc
umoczyły.
Następcą Montkiewicza w PZU został Cezary StypuŁkowski, były prezes
Citibanku Handlowego kojarzony z obozem prezydenta KwaŚniewskiego. W
sejmowych kuluarach po poniedziałkowym wystąpieniu premiera Millera
i nocnym "sprowadzeniu do parteru" lokatora Pałacu
Namiestnikowskiego plotkuje się, czy przypadkiem premier nie pogoni
"ludzi Aleksandra" z intratnych posad w spółkach skarbu państwa.
Miałoby się to stać po kongresie SLD planowanym na koniec czerwca. W
tym kontekście pada też nazwisko Stypułkowskiego. Byłaby to zła
wiadomość dla Ernst & Young.
ANNA FISHER
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Obwoźne sado-maso cd.
Zajebać Urbana! Niech żyje papież! Zostań z nami! Wypierdalaj!
Katolicki głos w domu i zagrodzie.
Niespełna tysiąc słów liczył felieton Jerzego Urbana zatytułowany
"Obwoźne sado-maso", a opublikowany w 33 numerze "NIE" na przyjazd
papieża do Polski. Wśród tych tysiąca słów kilka było takich, które
określały J.P. 2 słodziuchno
jako "dziadunia" czy "kochanego
staruszka", a kilka mniej czule
np. jako "gasnącego starca".
Felieton przepojony był wartościami ekologicznymi i humanitarnymi
oraz modnym ostatnio miłosierdziem. Urban namawiał przecież papę,
aby przestał się męczyć uciążliwymi podróżami i by odpoczął na
Piotrowym tapczanie po długim życiu pełnym niespodzianek.
Pewnie tekścik przemknąłby nie zauważony przez medialną autostradę,
gdyby nie prawicowi politycy
nasi najwierniejsi Czytelnicy, jak
się okazuje. No i gdyby nie wyznaczone już przez premiera wybory...
Aktywiści Prawa i Sprawiedliwości zażądali od kierownictwa SLD, aby
potępiło publikację Urbana. Natychmiast przesłuchani przez
dziennikarzy aktywiści SLD wprost felietonu nie potępili, ale się od
niego zdystansowali
jedni lekko, drudzy z wdziękiem parowozu.
Jednym i drugim serdecznie dziękujemy. Zachowamy to we wdzięcznej
pamięci naszych twardych dysków.
Teraz znów kolejne PiSuarki i LPRki złożyły zawiadomienie o
przestępstwie, którego miał się niby dopuścić Urban dokonując
papierowego zamachu na papieża. Czekamy na decyzję wymiaru
sprawiedliwości, bo nic by tak dobrze nie zrobiło Urbanowi jak
zostanie więźniem sumienia. Jedna tylko prośba do prokuratorów

miejcie trochę miłosierdzia, o którym prawiło Słońce Świata, i
wsadźcie go, gdy wróci z wakacji.
Felieton o papieżu zauważyli również ci nasi Czytelnicy, których
Durczok z Lisem nie zaprosili do
telewizora, by odcięli się od Urbana. Zachęceni przez polityków tacy
właśnie zwykli ludzie także skomentowali pisaninę Urbana. Uczynili
to na naszej stronie internetowej. Te opinie są dla nas wielokrotnie
bardziej cenne i ważkie od opinii polityków, wyrażone bowiem zostały
bez kalkulacji jakiegoś efektu, szczerze i spontanicznie, niektóre z
typowo katolicką tolerancją. Z kilkuset komentarzy wybraliśmy te,
które wydały nam się z jednej strony typowe, a z drugiej
świeże*.
Wszystkie jakże inne od kunktatorskich opinii polityków.
Marek: Nie wiem co sprawia że pan urban ma takie nastawienie do
świata religii, sprawia mu to przyjemność? Uważam że powinien się
pan zastanowić nad swoim postępowaniem i wsłuchując się w słowa
Papieża wyciągać wnioski ze swojego życia. Jest jeszcze czas żeby
się nawrócić...
Arek T.: Wielka szkoda towarzyszu urban że nie mieliście odwagi
komentować w podobny sposób stanu zdrowia swoich braci partyjnych
kilka lat temu. Myślę że wtedy zrobili by z was większego bohatera.
Czasami myślę gdy spotykam takich jak ty grubych, tłustych
zarozumiałych żydów że Hitler miał rację wysyłając was do nieba mam
nadzieję że być może kiedyś sami siebie wyniszczycie. Przykro mi że
polska kraj z tak ogromną tradycją musi mieć coś takiego jak urban.
Barrt: Przestań się dowalać do choroby JP II bo to nie jego wina że
tak wygląda za to twoje jebane odstające uszy mnie wkurwiają i
widocznie natura tak chciała... jak już pojebany, to i brzydki.
Olek: A kto jak nie Urban napisze o tym, o czym głośno nie wypada
mówić.
Player: Urban, powiedz szczerze uszata kurwo, od jak dawna leczysz
się psychicznie i zażywasz psycho-tropy??? Szkoda, że nie nauczyli
cię w szkole co to znaczy tolerancja, szerokie horyzonty,
poszanowanie innych poglądów itd., jesteś po prostu zakompleksioną,
obrzydliwą, uszatą szmatą, która daj Boże niech umiera w wielkich
cierpieniach, zdychaj długo i boleśnie, a wtedy zrozumiesz co to
znaczy ból, cierpienie i choroba.
Jot: Doskonały felieton zarówno w formie jak i treści, jak zresztą
wszystkie dotychczasowe.
Art.: Od razu poznać że to żydowskie ścierwo napisało ten tekst
zapewne nie bez przyjemności.
marcin I.: Urban ty w morde jebana kurwo życzę ci żebyś szybko
zdechł bo cię zabiję a za świnię nie chcę siedzieć. Wypierdalaj z
Polski ty żydowaty komuchu!!!
Shadow: Czytam te komentarze i nie wierzę własnym oczom. Takiego
języka używa oddany katolik? Smutne jest to tutaj oddane świadectwo
ludzi, którzy każdej niedzieli w kościele memrają "i odpuść nam
nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". To jest
fanatyzm religijny w najpodlejszym wydaniu pod słońcem. Czy to jest
język, którym zostało napisane Pismo Święte?
Arek: urban, ty skurwysynu, obyś jak najszybciej zdechł. Wtedy
przyjdę na twój grób (o ile ziemia przyjmie takie ścierwo) i oddam z
ulgą mocz.
I.N.D.I.: Zauważyliście, że papież nie używał okularów? Szkoda mi
tego człowieka bo jak na osobę na takim stanowisku sprawiał zawsze
pozytywne wrażenie i wydawało się, że stara się robić wiele
dobrego... Ludzie nie słuchali co mówi tylko bili mu brawo, że się
odzywa... Tak jakby zrobił jakąś sztuczkę. To poniżające. Jakby był
gadającą małpą. A przecież to również człowiek i należy mu się tak
czy inaczej szacunek.
Krzysztof Krzyś: Naprawdę dobry artykuł. Już dawno nie widziałem, by
ktoś tak celnie ugodził narodowo-katolickiego hipopotama. Nie
czarujmy się. Pan Wojtyła raczej nie jest w szczytowej formie, a
robienie pokazówki obwoźnej ze zniszczonego, chorego starca jest
niesmaczne.
Igr: Dużo jeździłem po świecie i teraz wiem dla czego wszędzie
zawsze do słowa Polak dodają przydomek "głupi". Szanuję Jerzego
Urbana. Panie Jerzy, ten kraj nie zasługuje na Pana, niech sobie
żyją w gumnie, a Pan zasługuje czegoś dużo lepszego. Jestem
obcekrajowcem i przepraszam za pomyłki.
???: Lubiłem cię Urban, ale przesadziłeś, obraziłeś mnie miliony
Polaków i samego Papieża, jesteś prymitywnym, głupim, zadufanym w
sobie, niosącym odrazę do własnej osoby. Urban miej miłosierdzie nad
sobą i nami i weź spluwę i walnij sobie w ten głupi łeb, ty szmato!
Ilia Muroniec: Nie należy bluzgać na autora. On czeka na takie
wybuchy nienawiści jako na potwierdzenie jakości swojej roboty,
tymczasem artykuł zupełnie na to nie zasługuje. Nie jest żadnym
kijem w mrowisko. Jest kiepski
niczego nie obnaża, nic nie wnosi,
nie ma tu żadnego dowcipu. Powtarza oklepane frazesy w mającej
szokować formie, która tuszuje nijakość i brak pomysłu.
aNDRZEJ: Pierdolony Uszatku lecz się lecz!
tengu: Po przeczytaniu tego artykułu byłem zniesmaczony. Po
spokojnym rozważeniu jednak zgadzam się z zawartymi w nim tezami,
mimo że są one podane z sosem o smaku gówna.
Dolly Buster: Urban ten artykuł to żyła złota. Zrób teraz dmuchaną
lalkę ze swoją gębą i sprzedawaj katolom pod kościołami, przecież
każdy chce cię teraz wyjebać w dupę.
Janusz: Najgorsze co mogłoby się przydarzyć urbanowi to brak reakcji
na ten artykulik. Dlatego dziwię się Kaczyńskiemu... Dziwię się też
sobie samemu że klikałem na tę stronę.
NIE dla NIE: Ja uważam że tą sprawą powinien zająć się prokurator,
ponieważ artykuł obraża nie tylko Karola Wojtyłę czyli J.P. II ale
obraża Głowę Państwa Watykańskiego!!! O obrażaniu uczuć religijnych
już nie wspomnę bo polskie prawo toleruje niestety takich
"gadzinowskich" Urbanów. Polacy pamiętajcie o jednym! To nie Polak
Was obraża a to chyba wszystko wyjaśnia!
Zły Miś: Urban rządzisz! Więcej takich artykułów, więcej Urbanów,
więcej Prawdy! Pamiętaj, że jak taliban z LPR skieruje sprawę do
sądu (dzisiaj SSGiertych groził właśnie czymś takim) to będą cię
bronić nie tylko twoi zwolennicy ale także wszyscy obrończy wolnej
prasy i słowa, bo przecież ataki na twój felieton to nic
innego jak próba ich ograniczenia. NIE cenzurze! Urban trzym się!
prawo: Urban powinien po prostu dostać po ryju tak żeby się
popłakał. Ma szczęście że Człowiek którego obraża, wybaczył mu już
zanim to napisał.
dUPa(3%)z uszami: Po co piszecie te farmazony. Po prostu
rozpierdolcie te kioski gdzie to gówno się
sprzedaje i podpalcie chujowi chatę. Niech go rodzony miller nie
pozna. Stoczniowcom wolno napierdalać
kogo popadnie to nam też.
* zachowano gramatykę i interpunkcję oryginału
Fifty-fifty
Na trzy dni (27
29 sierpnia 2002 r.) postawiliśmy na naszych
stronach internetowych sondę z pytaniem:
Co sądzisz o felietonie Urbana o papieżu?
Nadeszło prawie 10 tysięcy odpowiedzi. Po ich przefiltrowaniu
(jeden adres = jeden głos) wyszło, że głosowało 1985 osób.
Dziękujemy.
Na odpowiedź Wizyta Wojtyły to był faktycznie
sado-masochistyczny cyrk. Urban ma rację
padły 664 głosy,
czyli 33,45 proc. wszystkich.
Na odpowiedź Żyjemy w wolnym kraju i każdy może wypowiadać
swoje sądy
712 głosów (35,78 proc.).
Na odpowiedź Urban to kanalia, powinien trafić za kratki, bo
obraził Ojca Świętego
608 głosów (30,63 proc.).
Gdyby w sondzie wzięła udział reprezentatywna grupa Polaków,
to by wyszło, że w katolickim kraju zwolenników Urbana i
Wojtyły jest mniej więcej pół na pół.
RED.
Autor : R.S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rok Kaczki
Myślicie, że SLD rządzi Polską tak, że gorzej się nie da? To
popatrzcie, jak PiS rządzi Warszawą.
Obchodzimy właśnie pierwszą rocznicę panowania prezydenta
Kaczyńskiego w syrenim grodzie. 27 października 2002 r. lud Warszawy
poszedł do urn, a ustawa warszawska weszła w życie. To już 1/4
prezydentury, a żadna z czterech głównych obietnic wyborczych nie
została zrealizowana. Były to, przypomnijmy: zerwanie umowy z
Waparkiem (firmy inkasującej za parkowanie), poprawa funkcjonowania
urzędów i rozliczenie niekompetentnych, ale za to
Kaczym zdaniem

skorumpowanych urzędników magistratu, a przede wszystkim zwiększenie
poczucia bezpieczeństwa.
Do tego dodać można mniejsze obietnice: poprawę stanu dróg,
czystości ulic, transparentności przetargów.
Ha, ha.
Kadry mają swoje kadry
Swoje urzędowanie w ratuszu Kaczyńscy rozpoczęli od wprowadzenia
zaufanych ludzi. Najbardziej zaufani spośród zaufanych zostali
prezydenckimi zastępcami. Grono imponujące.
Za sprawy gospodarcze odpowiada Sławomir Skrzypek. Ten sam, który z
nadania oskarżonego Wieczerzaka reprezentował PZU Życie w upadającym
Narodowym Funduszu Inwestycyjnym im. Kwiatkowskiego, a potem starał
się nadzorować nieruchomości PKP.
Ster spraw kultury, oświaty itp. spoczął w rękach doświadczonego
propagandzisty Andrzeja Urbańskiego. Znają się z Kaczyńskimi od lat.
Jeszcze z czasów "Telegrafu".
Priorytetową dla PiS działkę bezpieczeństwa powierzono facetowi z
NIK, niejakiemu Stasiakowi. Obdarzony czułym pseudonimem Zombi
Stasiak niczym się nie wyróżnia.
Rodzynkiem w tym gronie jest żona szefa Trybunału Konstytucyjnego
Dorota Safjan. Skoro Trybunał orzekł najpierw zgodność ustawy
warszawskiej (a więc i rządów Kaczyńskich) z konstytucją, a potem
pozwolił na pobieranie opłat z niekonstytucyjnie wprowadzonego
płatnego parkowania, Safjanowa spokojnie może pełnić swą ciężką
misję odpowiadając m.in. za sprawy opłat za parkowanie. W wolnych
chwilach także za szpitale, pomoc społeczną, drogi.
Każdy z zastępców przywlókł za sobą mniejsze lub większe grono
własnych zaufanych. Na przykład w biurze "cudownego dziecka" ratusza
Agnieszki Bolesty, która kieruje Biurem Ochrony Środowiska, można
znaleźć syna radnego PiS Andrzeja Szyszki czy córkę wiceburmistrza
Śródmieścia, przy okazji bratanicę szefowej stołecznego klubu PiS,
Dominikę Nieduszyńską. To dzieci Skrzypka. Podobnie jak szefowa kadr
Barbara Sosińska.
Wśród innych
szczególnie cennych nabytków stołecznego ratusza

warto wymienić szefową kultury Małgorzatę Naimską (osobistą żonę
szefa UOP za Olszewskiego) i byłego posła Piłkę, odpowiadającego za
sport.
Za drogi odpowiada Janusz Fota. Facet z Lublina, nie odróżnia więc
Marszałkowskiej od Królewskiej. Pewnie dlatego jedynym jego sukcesem
jest otrzymanie od Kaczyńskiego specjalnej premii w wysokości ponad
10 tys. zł oraz rozbicie służbowego samochodu. Jeżdżenie po
warszawskich drogach to, przyznajemy, niełatwa sprawa.
Praktycznie o każdym z blisko setki powołanych przez Kaczyńskich na
kierownicze stanowiska w ratuszu i podległych mu jednostkach
"fachowców" można by opowiedzieć coś zabawnego. I bez trudu można by
wskazywać kolejnych działaczy PiS znajdujących zatrudnienie w
strukturach miasta. Od dwóch Ann Kamińskich (obie są żonami dwóch
różnych posłów PiS) począwszy, a na pociotkach szeregowych radnych
dzielnic skończywszy. Całe to towarzystwo
pod bieżącym nadzorem
szefa zespołu doradców Wojciecha Arkuszewskiego
stara się
zrealizować wyborcze obietnice. Efekt jednak dość marny.
Wapark
Przez rok prezydentury nie tylko nie udało się zerwać umowy, ale
nawet nie nastąpiła jej renegocjacja. Choć jeszcze w grudniu
zeszłego roku najbardziej medialny z Kaczyńskich wicków Andrzej
Urbański publicznie zapowiadał, że zmiana umowy jest "kwestią
najbliższych tygodni", to nic się w tej kwestii nie zmieniło. Jeśli
nie liczyć przygotowanego w ratuszu projektu aneksu do umowy, który
zakładał, iż Wapark dostanie de facto więcej kasy za mniej roboty.
Ale nawet tego nie umiano do końca przeprowadzić.
W lutym Kaczyńscy publicznie ogłosili, że "umowa z WAPARKiem jest
nieważna". Ale chwilę później dodali: "ale za postój trzeba płacić".
Nie wiadomo, co się wydarzy w listopadzie, gdy zacznie obowiązywać
postanowienie Trybunału Konstytucyjnego de facto delegalizujące
dotychczasowe zasady pobierania opłat. Sędziowie dali ponadpółroczny
okres przejściowy, by miasta, które wprowadziły płatne parkowanie,
miały czas na przygotowanie nowych rozwiązań. W Warszawie Rada
Miasta do dziś nie dostała nawet szkicu projektu stosownej uchwały.
Wielkie boooom...
Obiecywana przez Kaczyńskich poprawa funkcjonowania urzędów na razie
skutkuje głównie wstrzymaniem dochodów budżetu. Dziwnym zbiegiem
okoliczności nie udają się kolejne przetargi na najem lokali
użytkowych, na wiele miesięcy praktycznie stanęła sprzedaż mieszkań.
Od dnia objęcia urzędów przez PiS miasto nie rozpoczęło ani jednej
zyskownej inwestycji.
Nie udało się nawet uruchomić
tak reklamowanych przez Kaczyńskich
w kampanii
Biur Obsługi Mieszkańca. BOM-y, stanowiące lekarstwo na
niekompetencje i łapówkarstwo
zapowiedział prezydent elekt w
przeddzień zaprzysiężenia
ruszą "natychmiast po objęciu urzędu".
Potem datę ich oficjalnego otwarcia we wszystkich dzialnicach
wyznaczono na 1 września 2003 r., a potem
po cichu
odłożono na
bliżej nie określoną przyszłość. Urzędy pracują więc po staremu,
tyle że w zmniejszonych składach i pod nowymi kierownictwami.
Bywa, że składy zostały tak ograniczone, że choroba pracownika
(jedynego!) powodowała zaprzestanie wykonywania wszelkich czynności.
Kolejki po prawa jazdy, dowody rejestracyjne czy odpisy aktów
urodzenia zwiększyły się kilkakrotnie. Nie dość bowiem, że
urzędników jest mniej, to w dodatku spora część trafiła do urzędów w
ostatnich miesiącach. Z przedszkoli, sklepów warzywnych czy zasiłku
dla bezrobotnych. W kolejce po zasiłek zastąpili ich dotychczasowi
pracownicy magistratu.
Kozak
Choć co pewien czas media obiega relacja z kolejnej konferencji
prasowej, w czasie której PiSuary opowiadają o kolejnym odkrytym
"przekręcie stulecia"
nie słyszeliśmy, by choć jedna z ogłaszanych
rewelacji zakończyła się skierowaniem sprawy do prokuratora.
Opowiadający o korupcyjnej sitwie w stolicy, czyli o "układzie
warszawskim", Kaczyńscy najspokojniej w świecie współpracują z
większością facetów, którzy ich zdaniem są przyczyną korupcji
toczącej Warszawę. Czego oczy nie widzą, tego wyborcom nie żal,
PiSuary potrafią więc tego samego dnia oskarżyć byłego prezydenta
Warszawy Wojciecha Kozaka o milionowe przekręty i wspólnie z nim
planować dla stolicy świetlaną przyszłość.
Drogie drogi
W czasie prezydentury PiSiaków nie rozpoczęto budowy ani metra
ulicy, a remonty są źródłem wielu radości dla mieszkańców. Kolejne
próby zgodnego z prawem przeprowadzenia przetargu, np. na planowany
od zeszłego roku remont alei Jana Pawła II, kończyły się fiaskiem. I
jest już dziś pewne, że remont rozpocznie się najwcześniej w
przyszłym roku. W tym czasie, gdy zamknięta będzie ul. Słowackiego,
a u wylotu Jana Pawła ruszy największe centrum handlowo-rozrywkowe w
Europie. Pandemonium na Woli i Żoliborzu łatwo sobie wyobrazi każdy,
kto nie pochodzi
jak prezydent stolicy
z Sopotu. Podobne losy
spotkały także dokończenie newralgicznej dla wschodniej części
Warszawy przebudowy ul. Górczewskiej. Kilka tygodni opóźnienia (na
razie) ma remont ul. Wołoskiej. Itd., itp.
Większość inwestycji wzięła w łeb, Kaczyńskim fachowcom nie udało
się bowiem odpowiednio przygotować dokumentacji przetargowej.
Wstręt do przetargów
Procedura przetargowa generalnie przekracza możliwości Kaczych
urzędników. Blisko pół roku zajęło niejakiemu doktorowi Kaperze

szefowi biura odpowiedzialnego za spinacze i sprzątaczki
skuteczne
przeprowadzenie przetargu na zakup papieru maszynowego. Przez ten
czas papier kupowano w detalu, bez przetargu, korzystając z sytuacji
wyjątkowej i nie dającej się przewidzieć.
Nie udało się Kaczyńskim przewidzieć także faktu, iż w lipcu i
sierpniu są wakacje, a więc czas remontów szkół. Umowy na wykonanie
robót podpisywano w połowie sierpnia. Wykonawcy weszli do placówek
oświatowych mniej więcej równo z wracającą z wakacji dziatwą.
Czasami przetargów nie robi się w ogóle. Kaczyńscy zapragnęli nowego
gabinetu. W Pałacu Branickich (objętym zresztą roszczeniami
spadkobierców). Mąż lubi, gdy gabinet ma zaplecze. A tu jest tylko
taka mała toaletka
skrytykowała gabinet w ratuszu prezydentowa.
Daremnie jednak szukać śladów przetargu na tę inwestycję. Wykonują
ją podobno pracownicy ratusza, a materiały budowlane "kupowane są w
większej ilości" przy okazji innych inwestycji. Tak w każdym razie
stwierdzili Kaczyńscy, a jeden z nich opatrzył to podpisem.
Mieszkańcy Warszawy z rosnącym przestrachem patrzą w przyszłość. O
ile bowiem jeszcze rok temu mogli mieć nadzieję, że Lech K. porzuci
ratusz dla Pałacu Prezydenckiego, o tyle dziś nikt już nie ma
wątpliwości: prezydentura Warszawy to koniec jego politycznej
kariery. Niestety, dla stolicy koniec bolesny i długi.
Złote myśli prezydenta Lecha Kaczyńskiego
- po stwierdzeniu konieczności unieważnienia kolejnego
przetargu na dokończenie Górczewskiej:
To koterie torpedują ważne przedsięwzięcia. Nawet jeśli każdy
przetarg będzie przez to zatrzymany, nie wycofamy się z
polityki.
("Życie Warszawy", 17 września 2003 r.)
- o kształtowaniu repertuaru muzycznego stolicy:
Nie znam się na muzyce, czego bardzo żałuję (...) ale jesteśmy
otwarci na różne projekty, które zwrócą naszą uwagę wartością
artystyczną.
("Życie Warszawy", 9 września 2003 r.)
- o woli i korupcji:
Korupcja była istotnym zjawiskiem do tej pory w stolicy,
ponieważ nie było dostatecznej woli politycznej, żeby z nią
walczyć. Teraz taka wola jest.
("Życie Warszawy", 20 sierpnia 2003 r.)
- o dawaniu premii dyrektorom:
Dawałem i będę dawał. I wcale nie za to, że ktoś jest dobry,
ale dlatego, że mu się to zwyczajnie należy.
("Gazeta Stołeczna", 19 lipca 2003 r.)
- o powodach nieprzyjmowania ambasadorów:
Spotkania z ambasadorami są o niczym. Mam w tym mieście
ważniejsze sprawy. Na takie spotkania po prostu nie mam czasu.

- o (swoim) dostępie do informacji:
Zapewniano mnie, że wszystko się uda. Długo mnie nie
informowano o istotnych faktach, zapewne ze strachu.
("Gazeta Stołeczna", 17
18 maja 2003 r.)
- o sposobach dochodzenia do wiedzy:
Złożyłem doniesienie do prokuratury po otrzymaniu pisemnego
oświadczenia jednego z mieszkańców, którego wiarygodność,
niestety, nie jest dla mnie wysoka. Ten człowiek podpisał
jednak nazwiskiem oświadczenie, w którym stwierdził, że miał
propozycję korupcyjną. Wcześniej twierdził, że ma dowód
potwierdzający to zdarzenie, ale go nie przedstawił,
twierdząc, że został on przypadkowo zniszczony.
("Życie Warszawy", 5 sierpnia 2003 r.)
- o rozumieniu prawa i sprawiedliwości:
Mieliśmy biernie czekać na wyrok sądu? Jestem pewien, że prawo
jest po naszej stronie.
("Gazeta Stołeczna", 15
16 lutego 2003 r.)
- o znajomości Warszawy:
Dobrym kandydatem na patrona mostu Siekierkowskiego byłby
prezydent II Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski. (...)
Nie znam nawet kilkunastometrowej uliczki jego imienia!
("Życie Warszawy", 16 stycznia 2003 r.)
(Ulica o tej nazwie jest jedną z głównych ulic dzielnicy
Warszawy
Ursusa)
- o powodach katastrofy budowlanej:
Skoro się zawaliło, to na pewno ktoś zawinił.
("Gazeta Stołeczna", 15 stycznia 2003 r.)
- o swojej pensji (ok. 12 tys. zł):
Z niepokojem patrzę na wysokość swojego wynagrodzenia, jako
jedyny żywiciel rodziny.
("Życie Warszawy", 5 grudnia 2002 r.)
- o doborze kadr:
Jak kogoś nie lubię, to mi się z nim fatalnie współpracuje.
("Newsweek", 10 listopada 2002 r.)


Autor : Marcin Narwid




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Język wiary
Oto kolejna część naszego nowego cyklu, w którym prezentujemy
opisywanie świata przez szkolnych katechetów. Zanotowane dosłownie.
Przysyłajcie oryginalne sentencje zasłyszane na lekcjach religii.
> Euro
Judaszowe srebrniki;
> Parada techno
parada wąglika;
> Tatuaż
szatańskie znamię;
> Unia Europejska
polska Golgota.

Na lekcjach religii powiedziano też:
> Spowiedź
powietrze dla serca;
> J.P. 2
arcy-Polak;
> Owsiakowe Żory
grzeszowisko (gromki śmiech katechetki);
> Żydowski policjant gorszy od esesmana (po filmie "Pianista");
> Do Lichenia po rozum i prawdziwą sztukę (planowana wycieczka
szkolna);
> Msza święta zamiast solarium;
> Więcej pacierza to więcej zdrowia i siły;
> Plemniki to takie żyjątka albo zwierzątka;
> Ewolucja
żydowski wymysł;
> CD płyty
wymóżdżacze;
> Aborcja
rozrywanie szczypcami;
> Polański
wykolejeniec;
> Prezerwatywa
obrzydliwy balon;
> Owsiak
jąka się, gdy kłamie;
> Sztuczne zapłodnienie
grzebanie w dziele bożym;
> Radio Maryja
radio prawdy.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wienerschnitzel z Baraniny "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Państwo chamstwo
Redaktor Maciej Łętowski opublikował w "Gazecie Wyborczej" pomysł,
żeby Polska stała się regionalnym mocarstwem i prowadziła politykę
jagiellońską. Regionalnym mocarstwem Polska nominowała się już raz w
XX wieku
przed wrześniem 1939 r. Kiedy więc jako mocarstwo dostała
w dupę od sąsiadów, bardziej to bolało, niż gdyby upadała jako kraj
trzeciorzędny. Ludność i wojsko były klęską zaskoczone, więc niemile
ją przyjmowały.
W Pomrocznej pracuje kilkanaście tysięcy dziennikarzy
od radiowych
zapowiadaczy piosenek po prasowych zapowiadaczy mocarstwowości, a
więc żaden pojedynczy artykuł nie jest wart irytacji. Odnoszę jednak
wrażenie, że mocarstewkowe tęsknoty, jakie wysnuł Maciej Łętowski,
trafiają do mózgów sfer rządzących, a odpowiadając ich osobistemu
samopoczuciu znajdują swoje odbicie w polityce. Po wizycie
Kwaśniewskiego w USA miarodajne czynniki warszawskie poczęły bąkać o
roli Polski, jako strategicznego sojusznika supermocarstwa w Europie
Środkowej i Wschodniej. Już wcześniej mówiło się o Pomrocznej, jako
liderze regionu przewodzącym innym krajom w ich truchcie do
demokracji, NATO i Unii Europejskiej. "Idee jagiellońskie" też
przebijają się niekiedy do praktyki dyplo-matycznej. Na przykład,
gdy polski MSZ wspiera u władz Rosji eksport polskich misjonarzy
katolickich do Białorusi i na Sybir. Albo kiedy polscy politycy
arogancko, bo publicznie, dyskutują czy Miller powinien składać
wizytę na Ukrainie skoro jej prezydent Kuczma ostro żre się z
opo-zycją. Tymczasem większą od nie pojechania szkodę wy-
wołuje poniżanie taką dyskusją strategicznego rzekomo partnera

Ukrainy. I obficie wcześniej obcałowywanego Kuczmy. Nasi wschodni
sąsiedzi nie lubią polskiego chama, ponieważ zawsze rżnie pana. O
ideach jagiellońskich ukraińskie dzieci uczą się zaś w szkołach w
powiązaniu z pacyfikowaniem wsi, z wynarodowianiem i
katolicyzowaniem Ukraińców, co wszy-stko obciąża Rzeczpospolitą
międzywojenną.
Ostatnio ogłoszono za sukces ukraiński stół z kantami w Belwederze.
Stół ten zrazu zachwalono u nas jako okrągły, czyli odpowiednik
mebla z 1989 r. Potem eksponowano jego kwadraturę, a dla zatarcia
wrażenia, że Ukraińcy mają się godzić ze sobą pod polskim
protektoratem, przemieniono imprezę w konferencję międzynarodową.
Stół dowolnego kształtu można by otóż w Warszawie dla Ukraińców z
pożytkiem ustawiać, gdyby obie tamtejsze zwaśnione strony o to się
zwróciły. Inaczej ich przybycie wygląda na zwykłą uprzejmość wobec
Kwaśniewskiego i Millera. Szczególnie, że gadanina w Belwederze
zbiegła się w czasie z rezygnowaniem przez Polskę z projektu
przeciągnięcia rury znad Morza Czarnego nad Bałtyk. Przekonanie o
prymacie słów i gestów nad rurami uważam właśnie za przejaw polityki
jagiellońskiej
we współczesnym wydaniu odpowiednika polityki
głupoty i iluzji. Przez pseudomocarstwowość akcentujemy tylko nasz
głęboki, zapyziały prowincjonalizm.
Aleksander Kwaśniewski mógłby dawać lekcje prezydentury każdemu
prezydentowi na świecie. Wątpię jednak, czy okrągły stół z 1989 r.
był najlepiej dobranym sposobem uczenia Kuczmy. Przy okrągłym stole
Kwaśniewski oddawał władzę, a jak się zdaje, Kuczma wolałby pobierać
lekcję dokładnie przeciwnego przedmiotu. Toteż po przybyciu do
Warszawy wyraził więc ostrą irytację, którą polska prasa zataiła.
Kwaśniewski miał stracony dzień i chyba musiał wzywać agencję
towarzyską, bo Kuczma nie chciał się z nim całować.
Śmieszny jest każdy kraj, który nadyma się na mocarstewko czy lidera
regionu chociaż
tak jak Francja

wyłącznie sam się za coś takiego ogłasza i uważa. Rozdrażniając
przy tym sąsiadów i ożywiając zastarzałą ich niechęć wobec Polski.
Nasze państwo ma w swej przeszłości imperialne i nacjonalistyczne
przestępstwa wobec Litwy, Białorusi i Ukrainy. Polska dzisiejsza
powinna więc uczyć się od potężnych Niemiec tego taktu, który Berlin
objawia w obcowaniu z Polską. Może by Joscha Fischer urządził dla
polskich kolegów niemiecką szkołę dobrego wychowania?
Jeśli rzeczywiście jakiekolwiek myśli o polityce, choćby ułamkowo
jagiellońskiej, świtają w którychkolwiek rządowych czy
parlamentarnych warszawskich głowach trzeba wezwać psychiatrę, a być
może neurochirurga. Swoje członkowstwo w NATO i przyszły udział w
Unii Europejskiej zawdzięczamy, historycznie rzecz biorąc, tow.
Józefowi Stalinowi. Przesuwając Polskę na zachód zdejagiello-
nizował nas dobroczynnie raz na zawsze. Gdybyśmy na dawnych kresach
nadal wyrzynali się z UPA, w Polsce siedziałyby kontyngenty wojsk
ONZ, więc Polacy bynajmniej nie tkwiliby w dowództwie NATO i w
biurowcach Brukseli.
Zanim zaś polscy politycy w mowach swoich napuszonych wypowiedzą
słowa o strategicznym partnerstwie z Ukrainą, niech może z łaski
swojej wyliczą:

Jakie pieniądze i instrumenty polityki gospodarczej, np. bankowe,
skierowane zostały na pobudzenie obrotów handlowych z Ukrainą,
eksport i import kapitału, kooperację wytwórczą?

Ile stypendiów ufundowano dla młodych Ukraińców na polskich
uczelniach oraz dla młodych Polaków w Kijowie, Rostowie i Lwowie?

Ilu polskich turystów spędza urlop na Ukrainie i vice versa? Ilu
ukraińskich dziennikarzy zapraszanych jest do Polski i ilu wyjeżdża
na Ukrainę, żeby o niej pisać? I to nie o krzywdach polskich trupów
na lwowskim cmentarzu, a o żywszych i poważniejszych problemach.

Ilu Polaków, w tym dyplomatów, uczy się języka ukraińskiego
mowy
naszych znacznie liczniejszych od Polaków sąsiadów zamieszkujących
kraj o wiele rozleglejszy niż my?
I ilu rodzimych kretynów zostało aresztowanych za wysyłanie do Lwowa
kapel ludowych i zespołów tańczących kujawiaczki?
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Won pedale!
O tym, że w Pomrocznej pieskie jest życie "kochających inaczej",
pisaliśmy już nieraz. W artykule "Pedał spod buta" ("NIE" nr
41/2001) opisaliśmy perypetie Piotra S. jednego z bardziej aktywnych
działaczy wrocławskiego środowiska gejowskiego. Dwa razy w ciągu
jednego tygodnia został skopany przez skinów na ulicach słynącego
ponoć z tolerancji Wrocławia. Nikt nie przyszedł mu z pomocą.
Okazuje się, że nie tylko skinom nie przypadł do gustu. Piotr S.
pracował w firmie zaopatrującej wrocławskie hipermarkety, m.in.
francuski E. Leclerc w produkty do pielęgnacji włosów. Pod koniec
października pomiędzy gejem-zaopatrzeniowcem a panem Sz.
kierownikiem marketowej drogerii doszło do następującego zajścia
(cytat z pisemnej skargi Piotra S. do pracodawcy):

Gdy oświadczyłem mu (kierownikowi Sz.
przyp. A.K.), że zjeżdżam
na magazyn, wówczas pan Sz. uzewnętrzniając swe skłonności
homofobiczno-faszystowskie wyszarpnął z mych rąk uchwyt paleciaka i
grożąc fizyczną przemocą zabronił wykonywania dalszych czynności.
Zanim wezwał ochronę wyzwał mnie od "pedalskich skurwysynów" i nadal
groził zniekształceniem mojej twarzy.
Dodajmy, iż skłonności Piotra nie były dla pracowników marketu
specjalną tajemnicą
kilkakrotnie występował bowiem w sprawach
gejowskich w telewizji. Sprzeczka zakończyła się w ten sposób, iż
nie dającego się zakrzyczeć Piotra wyprowadziła ze sklepu ochrona i
otrzymał on zakaz służbowego wstępu do marketu. Wolno mu w nim co
najwyżej zrobić zakupy.
Nie minęło wiele dni, a Piotra S. wypierdoliła z roboty także
macierzysta firma dystrybucyjna. Po co komu pracownik z wilczym
biletem i skłonnością do stawiania się odbiorcom? Dokument o
wypieprzeniu z pracy wraz z wyrazami ubolewania za niegodne
zachowanie ekspracownika-pedała przesłano niezwłocznie do dyrekcji
Leclerca. Nasz klient, nasz pan.
Bezrobotny już Piotr S. walczy o swe prawa w sądzie pracy. Nie
bardzo jednak wierzy w krajową sprawiedliwość i skłania się ku
emigracji. Wśród rozważanych krajów jest m.in. ojczyzna Leclerca, w
której związki zawodowe, silne także w hipermarketach (co u nas nie
mieści się w pale), wywalczyły już 20 lat temu zabezpieczenie
kochających inaczej przed dyskryminacją w pracy.
Autor : Ada Kowalczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Flirt katolicki
Drodzy Czytelnicy!
Pamiętacie "Flirt towarzyski"? To taka gra, bardzo popularna w PRL,
przeznaczona dla osób nieśmiałych. Zamiast mówić rzeczy, które z
trudem przechodziły przez gardło, wciskało się wybranej-wybranemu,
niepotrzebne skreślić, karteczkę i rzucało numer. "Dwadzieścia
siedem"
mówił wyzywająco pan, na co pani omdlewającym głosem
odpowiadała
"Szesnaście". Na co on, pytająco: "Dziewięć?". A ona z
oburzeniem: "Trzydzieści dwa!".
Dziś ludność jest już śmielsza, toteż urocza ta rozrywka poszła w
zapomnienie. Niesłusznie. W ramach praktycznych studiów nad
psychologią stosunków międzykulturowych przygotowaliśmy Flirt
Ateistyczno-Katolicki, który pozwoli przełamać lody reprezentantom
różnych opcji światopoglądowych. Możecie nam zaufać
studia
oparliśmy na pracach polskich i międzynarodowych specjalistów od
seksu katolickiego: ks. bpa Andreasa Launa z Austrii, Christophera
Westa, współpracownika abpa Chaputa z Denver, ojca Karola Meissnera
z klasztoru oo. Benedyktynów w Lubiniu koło Kościana, dr Urszuli
Dudziak z Katedry Psychoprofilaktyki Społecznej KUL, prof. Xaviera
Lacroix z Uniwersytetu Katolickiego w Lyonie, ojca Józefa Augustyna,
jezuity, i Jerzego Grzybowskiego, weterana Spotkań Małżeńskich.
Większość z wykorzystanych tu prac może poszczycić się kościelnym
imprimatur, wszystkie zostały zakupione w księgarniach katolickich.
Zasady gry:
W grze może brać udział od 2 do 9 osób. Dobrze, żeby płci mieszanej,
ale nie jesteśmy przesądni. Po rozdaniu (wybraniu, wylosowaniu) kart
przystępujemy do gry. Wybranej osobie wręczamy kartę i podajemy
numer tekstu na tej karcie. W odpowiedzi ona wręcza nam swoją
wraz
z numerem. Odpowiadamy w ten sam sposób. Można łączyć różne
wypowiedzi: podając dwie karty i dwa numery. Gra ciągnie się do
momentu, kiedy można przejść od słów do czynów.
Przykład:
Mężczyzna: A 7
Żona wyjechała do sanatorium.
Kobieta: D 2
Zapytaj siebie: czy to ja rządzę mymi popędami
seksualnymi, czy to one mną rządzą?
M: B 5
Wierzę w wolną miłość.
K: A 2
Czy kochasz Jezusa?
M: A 9
Tak, bardzo. A 5
Chciałabyś obejrzeć moją kolekcję
motyli?
K: D 5
Tylko nie myśl sobie, że jestem łatwa.
M: B 9
W życiu! D 7
Czy mogę ci włożyć rękę pod spódnicę?
K: H 9
Co pan sobie wyobraża!
M: F 7
Żona mnie nie rozumie, wcale ze sobą nie śpimy.
K: D 9
A co mnie to, do cholery, obchodzi?
M: G 9
Wyciągam dwanaście kawałków miesięcznie.
K: C 9
Moje biedactwo!
Po tym wstępie można przejść na wyższy poziom znajomości.
Szczęść Boże i Happy Valentines!
A
1. Mógłbym się w tobie zakochać.
2. Czy kochasz Jezusa?
3. Zawsze mi staje na twój widok.
4. Przez seksualizm cud miłości ustępuje miejsca frywolnemu,
podniecającemu, uwodzicielskiemu czarowi, staje się
trująco słodkim syrenim śpiewem.
5. Chciałabyś obejrzeć moją kolekcję motyli?
6. Zbliżenie oparte jedynie na pożądaniu jest grzechem,
porównywalnym z komunią przyjętą bez nabożeństwa.
7. Żona wyjechała do sanatorium.
8. Koitus bez koegzystencji to rzecz demoniczna.
9. Tak, bardzo!B

1. Jestem impotentem.
2. Każda miłość zagrożona jest grzechem.
3. Masz ochotę na chwileczkę
zapomnienia?
4. Nie pozwolę, aby wykorzystał mnie do zaspokojenia swoich
potrzeb.
5. Wierzę w wolną miłość.
6. Uścisk pozamałżeński jest seksualnym pocałunkiem Judasza.
7. Nie mogę pozwolić, żeby tak piękna
kobieta siedziała sama.
8. W świecie wyzysku seksualnego
czystość jest koniecznością dla tych,
którzy nie chcą zatracić swojej godności.
9. W życiu!C

1. Prześpij się ze mną, co ci zależy?
2. Czystość jest panowaniem ducha
poddającym popędy seksualne
porządkowi miłości.
3. Co robisz dziś wieczorem?
4. Wstyd jest formą miłości bliźniego, bo pomaga mu zachować
wewnętrzny porządek wobec myśli i pokus seksualnych.
5. Chciałbym cię zobaczyć w bikini.
6. Dosadna nagość i ordynarno-
-uwodzicielski wygląd to dla mężczyzn
sygnały pozwalające im traktować
kobietę jako obiekt rozkoszy.
7. Bierzesz do buzi?
8. Stosunek oralny nie tworzy komunii
osobowej między małżonkami.
9. Moje biedactwo!

D

1. Może poczytamy razem Heideggera?
2. Zapytaj siebie: czy to ja rządzę mymi popędami seksualnymi,
czy to one mną rządzą?
3. Zawsze myślę o tobie, kiedy walę konia.
4. Mężczyzna, który nałogowo uprawiał masturbację, przeniesie
po prostu ten egoistyczny impuls na żonę.
5. Tylko nie myśl sobie, że jestem łatwa.
6. Osobom uwikłanym w nałóg masturbacji należy się nasze
współczucie,
nie oddamy im jednak żadnej przysługi przez rozwadnianie
prawdy.
7. Czy mogę ci włożyć rękę pod spódnicę?
8. Gesty mając na celu pobudzenie ciała i przygotowanie go do
stosunku nie są przejawami czułości odpowiednimi dla osób nie
będących małżonkami.
9. A co mnie to, do cholery, obchodzi?E

1. Miłość erotyczna jest gotowa złożyć
ukochanej osobie całkowity, wyłączny i płodny dar z siebie.
2. Zabezpieczasz się jakoś?
3. Płodność to wspaniała, niczym nie
zasłużona możliwość współuczestniczenia w Boskim akcie
stwórczym.
4. Czy twoi starzy są w domu?
5. Odpowiedzialne rodzicielstwo jest to
odczytanie woli bożej i podjęcie zadań bożych w zakresie
przekazywania życia.
6. Jesteś taka inna.
7. Dwoje "kochających się dorosłych",
którzy uprawiają seks, choć nie oddali się sobie wzajemnie
przez małżeństwo, to fałszywi prorocy.
8. O której musisz być w domu?
9. Zawsze!
F

1. Czy mogłabyś mnie pokochać?
2. Ślub jest uroczystym przyrzeczeniem podjęcia określonych
działań.
Miłość jest zadaniem małżonków.
3. Masz fantastyczne cycki.
4. Doznanie płciowe nie jest konieczne dla kobiety, aby mogła
począć człowieka.
5. Czy my się skądś nie znamy?
6. Wzajemny szacunek połączony z pracą nad sobą pozwala
przezwyciężać
życiowe trudności.
7. Żona mnie nie rozumie, wcale ze sobą nie śpimy.
8. Dążenie do przyjemności wysuwa się na plan pierwszy tylko
wtedy, kiedy człowiek w dążeniu do sensu przegrywa.
9. O dziewiątej, ale mogę negocjować.
G

1. Pracuję w telewizji, mógłbym ci pomóc się załapać.
2. Zaprosimy Chrystusa do naszego
związku?
3. Hej, marynarzu, postawisz mi drinka?
4. Przedmałżeńskie doświadczenie
seksualne nie gwarantuje harmonii
seksualnej w małżeństwie.
5. Jakich perfum pani używa?
6. Czy umiesz wić wianek?
7. Podoba mi się twój tyłek.
8. Co powiedziałabyś na zjednoczenie będące owocem przymierza,
czyli bezinteresownego wzajemnego daru dwóch istnień?
9. Wyciągam dwanaście kawałków miesięcznie.H

1. Szukam prawdziwej miłości.
2. Prokreacja jest najbardziej naturalnym pragnieniem
małżonków.
3. Jestem zdrowym, wolnym,
heteroseksualnym mężczyzną.
4. Akceptacja homoseksualizmu
zaprzecza transcendentnej naturze
osoby ludzkiej.
5. Rozpalasz we mnie ogień.
6. Poznawanie swoich temperamentów
ułatwia budowanie więzi małżeńskiej.
7. Mam wolną chatę.
8. Już wewnętrzne upodobanie w tym, co jest złe, jest
początkiem grzechu, zanim się go zewnętrznie popełni.
9. Co pan sobie wyobraża!I

1. Wszyscy faceci są tacy sami.
2. Wartością jest to, co dla człowieka jest cenne z punktu
widzenia zaspokojenia jego potrzeb w świetle przykazania
miłości Boga i bliźniego.
3. Ktoś cię skrzywdził, maleńka?
4. Akceptacja naturalnego cyklu fizjologicznego kobiety to
drogowskaz odkrywania komunii osób w sferze fizycznej.
5. Kiedy kobieta mówi "nie", to znaczy "tak".
6. Okresy wstrzemięźliwości sprawiają,
że rozumiemy, iż możliwa jest miłość, ogromne pragnienie
siebie i bliskość
bez samego zbliżenia cielesnego.
7. Czy mogę ci włożyć język do ucha?
8. Tylko w pustce egzystencjalnej rozrasta się seksualne
libido.
9. Widziałaś moją Corvettę?







Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
11 czerwca
"Z ogólnego, wspólnotowego ukierunkowania powołania
chrześcijańskiego nie wynika w żaden sposób konieczność moralna
zaangażowania się Polaków w budowę Unii Europejskiej, która
zasługuje z pewnością na miano struktury grzechu. (...) Nie można
ignorować faktu, że Unia realizuje dokładnie założenia filozoficzne
przedwojennego ruchu faszystowskiego i hitlerowskiego, jak też
program bezbożnej i socjalistycznej szkoły frankfurckiej. Ci,
którzy jeżdżą do Brukseli, mogliby w chwili szczerości wyznać, że
nie udało im się nawrócić ani jednego nowoczesnego poganina. Tam
można jeździć tylko po to, by tracić czas i honor Polaka. Dlatego
chwała tym, którzy w referendum powiedzieli NIE".
ks. Jerzy Bajda, "Miej sumienie!"

13 czerwca
"Nasze władze, politycy, biznesmeni i hierarchowie zapędzili nas do
Unii w jakimś swoim celu, bez rozeznania całości problemu i bez
mądrego rozumienia, co znaczy wolność Narodu i państwa. Władze już
od dawna przygotowały się na takie a nie inne wyniki. Choć
zwyciężyły rzutem na taśmę, każą wszystkim Polakom radować się i
śpiewać Odę do radości. Żądają i od nas pieśni ci, którzy nas
przed ponad pół wiekiem uprowadzili do nieludzkiej ziemi,
postkomuniści, którzy nas uciskali...".
ks. Czesław Bartnik, "I co teraz?..."

Radio Maryja
16 czerwca
"Szatan się denerwuje. Dlaczego tak denerwuje się na Polskę? Bo
Polska jest Boża i Maryjna jak żaden naród w Europie czy świecie.
Dlatego taki atak na nas. (...) Jest niesamowita manipulacja. Gdy
tak się na to wszystko popatrzy, zagłębi, manipulacja ludźmi
poszczególnymi, narodami całymi, również naszym narodem. Potrzeba
środków masowego komunikowania, bo przez tyle lat komunizmu nie było
tego. (...) Ci, którzy niszczyli Polskę, niszczyli od myślenia,
marksiści
oni dalej istnieją, oni teraz są innymi. Ja nie mówię
przeciwko nim, ale szukajmy tych, którzy rzeczywiście odkryli
prawdę, kochają Polskę, nie sprzedają jej, nie niszczą jej.
Widzicie, co się dzieje z Polską, co z nami robią
ale nie zrobią,
bo z nami jest Bóg, jest Maryja".
o. Tadeusz Rydzyk,
spotkanie Rodziny Radia "M" w Głogowie
"Nasza Polska"
17 czerwca
"Tadeusz Mazowiecki, przy asyście prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego, otrzymał w zeszły czwartek tytuł doktora honoris
causa Uniwersytetu Warszawskiego. Obecność Kwaśniewskiego była
zrozumiała. Obaj panowie co prawda nie posiadają nawet tytułu
magistra, natomiast od lat co najmniej czternastu tworzą zgrany
tandem niszczący Polskę, przypieczętowany wspólnie pitą zimną wódką
w Magdalence".
(EGO), "Pisał paszkwile, dostał honoris causa"

"Sieg Heil! Heil..., no jeszcze nie wiadomo kto, bo konstytucja
Unii Europejskiej dopiero jest w przygotowaniu, ale jakieś nazwisko
bez wątpienia wkrótce się pojawi. (...) przynęta w postaci
Anschlussu może posłużyć do schwytania w polityczną pułapkę
solidarnościowej resztówki, która odtąd będzie mogła albo przystać
do Chamów, których dzisiaj personifikuje pan Miller, albo do
Żydów, na przywódcę których wysuwa się pan Kwaśniewski".
Stanisław Michalkiewicz, "Geradeaus"
Autor : M.T. / M.M.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gminne hipermarketanki
Gdy dziennikarz podskakuje, staje się jeleniem Opatrzności Bożej.
Białystok, grudzień 1996 r. Rzeczoznawca wycenia wartość komunalnej
gleby położonej na Zielonych Wzgórzach. Szwajcarsko-niemiecki
potentat GBS Polska, spółka z o.o., zaczyna wykupywać od prywatnych
posiadaczy działki poło-żone wokół.
Wrzesień 1997 r. Rada Miasta tak zmienia plan zagospodarowania
przestrzennego, żeby na wspomnianej ziemi można było wybudować
hipermarket. Zielone Wzgórza to idealne miejsce na inwestycję. Teren
uzbrojony, dookoła trzy duże osiedla mieszkaniowe, w których mieszka
60 tys. osób. Ratuszowi olewają przepis, który nakazuje, aby po
zmianie planu zagospodarowania przestrzennego powtórnie oszacować
wartość nieruchomości.
6 października 1997 r. Samorząd ogłasza przetarg. W ogłoszeniach roi
się od błędów, dotyczących m.in. liczby działek wystawionych do
sprzedaży i ich powierzchni. Poza tym ratuszowi nie informują byłych
właścicieli jednej z działek o zamiarze sprzedaży, chociaż to im
przysługuje prawo pierwokupu.
Dopiero na trzy dni przed przetargiem ukazują się ogłoszenia
zawierające prawdziwe dane.
23 października 1997 r. Nie ma innych chętnych, więc GBS Polska w
kilka minut kupuje grunt praktycznie po cenie wywoławczej.
Białystok przeżywa w tym okresie szczyt trwającej cztery lata
prosperity. Według wskaźników, jest najszybciej rozwijającym się
miastem w Polsce.
Legalne i nielegalne dochody uzyskiwane dzięki handlowi z Białorusią
lokowane są w nieruchomościach i samochodach.
* * *
Dwa tygodnie po podlaskiej transakcji podobną działkę jak w
Białymstoku sprzedano w Kielcach
za cenę 2,5-krotnie wyższą.
Białostocki dziennikarz Jacek Żalikowski opisuje geszeft w kilku
publikacjach w "Kurierze Porannym". Padają ostre słowa i mocne
zarzuty. Ratuszowi podnoszą wrzask, że dziennikarz jest kłamcą
pozostającym na żołdzie tajemniczych sił wrogich Białemustokowi oraz
kwitnącej tu prawicowej demokracji. Największych krzykaczy
Żalikowski oskarżył o oszczerstwo.
Pięć dni po tym, jak dziennikarz zaniósł do sądu prywatny akt
oskarżenia, polecieli do sądu ratuszowi. Nie walczył z pismakiem
prezydent ani zarząd.
Powódką była gmina Białystok, chociaż nie ma w tej sprawie uchwały
samorządu. Żądała przeprosin i 200 tys. zł na słuszny cel. Za
najsłuszniejszy uznała wsparcie Hospicjum Domu Opatrzności Bożej.
Sprawa z powództwa Żalikowskiego zakończyła się ugodą i
przeprosinami zniesławiacza. Sprawa z powództwa gminy
zwycięstwem
ratuszowych. Jest to pyrrusowa wygrana.
Za ok. 50 tys. zł, które utopiono w procesy, miejscowy Sąd Okręgowy,
a potem Apelacyjny
potwierdził stawiane przez dziennikarza zarzuty. Wszystkie poza
jednym. Uznał za nieudowodniony wniosek wysnuty przez Żalikowskiego
na podstawie analizy faktów ocenionych przez sąd jako prawdziwe.
Zarzut, że "zarząd miasta naraził gminę na wielomiliardowe straty"
jest praktycznie nie do udowodnienia i zawsze usytuuje stronę w
niekorzystnej pozycji w przypadku pozwania w procesie o ochronę dóbr
osobistych
pouczył sąd. No bo nie wiadomo, czy ktoś zapłaciłby
więcej, do-póki tego nie zrobi.
Z autoryzowanej wypowiedzi rzecznika prasowego UOP uzyskanej przez
Żalikowskiego 22 lutego 1998 r. wynika, że nieprawidłowościami
związanymi ze sprzedażą terenów komunalnych na Zielonych Wzgórzach i
ewentualną korupcją urzędników zajmowała się prokuratura. Dziś w
żadnej z prokuratur nie ma śladu po takim śledztwie! Na pytanie, co
się z nim stało, może odpowiedzieć Prokuratura Okręgowa w
Białymstoku. Niedawno Żalikowski zawiadomił ją o licznych
naruszeniach porządku prawnego oraz związanych z tym złamaniach lub
naruszeniach licznych przepisów prawa przez zarząd miasta
Białegostoku kadencji 1994
98. Trwają przesłuchania.
Prokuratura mogła już kilka lat temu, na podstawie publikacji
prasowych, wszcząć śledztwo i rozwiać wątpliwości. Dopóki w Polsce
rządziła AWS, nie było sprzyjającego klimatu politycznego do
tropienia takich afer.
Polska to niedobre miejsce na prowadzenie dziennikarskich śledztw.
Żalikowski nie poprzestał na publikacjach dotyczących przewałek w
białostockim samorządzie, ale przeszkadzał innym prominentnym
mieszkańcom Białegostoku w robieniu interesów życia. Wkrótce stracił
pracę.
Niedawno NIK badała politykę samorządów wobec hipermarketów.
Na 17 gmin tylko w 2 (Gdyni i Kielcach) nie stwierdzono
nieprawidłowości. Najczęstsze grzechy: sprzedaż ziemi
komunalnej przez pośredników, którzy zarabiają na transakcji
krocie, dopasowywanie planu zagospodarowania przestrzennego do
zamierzeń inwestora oraz naruszenia prawa przy wydawaniu
decyzji na budowę (51 proc.).
Jeden z niemieckich menedżerów firmy Metro AG zeznał
prokuratorowi, że ma specjalny fundusz na łapówki. Bez nich
uzyskanie pozwoleń na budowę wlokłoby się latami. GBS jest
spółką powołaną przez Metro AG specjalnie po to, aby kupować
ziemię pod hipermarkety.
Tylko w Łodzi znaleziono dość dowodów, aby oskarżyć byłego
prezydenta i wiceprezydenta miasta o branie łapówek za pomoc
przy budowie hipermarketu. Zdaniem radomskiej prokuratury,
która prowadziła śledztwo, prezydent skasował 450 tys. zł.
Kilka tygodni temu Sejm przyjął uchwałę, w której domaga się
od rządu kontroli sposobu uzyskiwania pozwoleń na budowę
hipermarketów.


Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Stary niemiecki lampart "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Świętych faktur obcowanie cd.
Ks. Zbigniew B., o którym piszemy od tygodni, nie jest nowicjuszem w
prowadzeniu podejrzanych interesów. Działalność w wydawnictwie
Stella Maris nie była jego debiutem. Zbigniew B. brał bowiem na
początku lat 90. udział w klerykalizacji mienia postkomunistycznego.
Z tych lat pochodzą też podejrzanego rodzaju kontakty kapłana. W
jego przypadku historia zatoczyła koło. Aresztowany już ksiądz był
przesłuchiwany w pomieszczeniach, które kiedyś starał się wyrwać
nieboszczce PZPR.
Przypomnijmy. Wydawnictwo Stella Maris powołane dekretem arcybiskupa
Tadeusza Gocłowskiego do prowadzenia działalności gospodarczej w
archidiecezji i będące integralną częścią kurii gdańskiej trudniło
się m.in. wystawianiem "pustych faktur", które innym podmiotom
gospodarczym pozwalały na wyłudzanie podatku VAT. Kwoty szły w
miliony złotych. Oprócz tego z wydawnictwa wyprowadzano pieniądze,
które prawdopodobnie służyły do prowadzenia innego biznesu

przejmowania ośrodków zdrowia, klinik, szpitali w całej Polsce. W
tym też kierunku Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku prowadzi
dochodzenie.
Funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymali ks.
Zbigniewa B. i byłego dyrektora Stelli Maris Tomasza M.
Klerykalizacja postkomuny
Chyląc się ku upadkowi PZPR założyła w Gdańsku w grudniu 1998 r.
spółkę z o.o. Mesa, która prowadziła usługi hotelarskie posiadając w
swym majątku niewielki, ale luksusowy hotelik na zapleczu siedziby
KW PZPR przy ul. Wały Jagiellońskie oraz zabytkowy budynek dokładnie
po drugiej stronie ulicy, w którym urządziła garaże. Gdy w miejsce
PZPR powstała SdRP, hotelik i pozostały majątek spółki Mesa przejęła
powołana w październiku 1990 r. przez SdRP spółka Bona. Za wszystkie
te przekształcenia odpowiadał z ramienia SdRP ówczesny sekretarz
rady wojewódzkiej Wiesław Pawlik.
Jednak w styczniu 1991 r., nie konsultując się z nikim, Pawlik
sprzedał wraz z całym majątkiem spółkę Bona Przedsiębiorstwu Usług
Motoryzacyjnych i Handlu Perco Export-Import z Łęgowa pod Gdańskiem.
Sprzedał za 220 mln starych złotych, choć jej wartość była oceniana
przynajmniej pięciokrotnie wyżej. Pawlik przypłacił to usunięciem z
SdRP, a partia
stratą atrakcyjnego majątku.
Kolejny po Pawliku sekretarz wojewódzki SdRP Mirosław Czernis
zwrócił się do likwidatora majątku po byłej PZPR Marka Biernackiego
(za Buzka był ministrem spraw wewnętrznych), aby z urzędu ścigał
przestępstwo. Zanim jednak Biernacki zdołał nabrać powietrza w płuca
i je wypuścić, przedsiębiorstwo Perco ofiarowało cały przejęty od
SdRP majątek
hotelik oraz garaże
Gdańskiej Fundacji Kultury
Chrześcijańskiej im. św. Brata Alberta. A kto wówczas stał za
fundacją? Kto jest do tej pory prezesem jej zarządu? Ksiądz Zbigniew
B.
Ostatecznie fundacja przegrała w sądzie z lik-widatorem Biernackim,
zanim jednak została na stałe zmuszona do opuszczeniu hoteliku,
wprowadziła tam kilkadziesiąt bezdomnych dzieci. To miał być numer
na zasadzie "sierot nie wyrzucą".
Lenin w oleju
Odnalazłem warsztat samochodowy Sylwestra Perki. Nadal prowadzi go w
Łęgowie. Chciałem go zapytać, jak to się stało, że on, prywatny
przedsiębiorca, człowiek biznesu, co to potrafił korzystnie kupić,
nagle oddaje to wszystko chrześcijańskiej fundacji. Oczekiwałem
nawet, prawdę mówiąc, że na wspomnienie nazwiska ks. B. Perko nie
będzie chciał gadać zupełnie albo zbędzie mnie banałem, że to
wszystko z potrzeby serca. Ale nie.
Według wspomnień Sylwestra Perki, to on sam był pomysłodawcą
założenia fundacji. Doszedł do wniosku, że jak już Biernacki zacznie
się czepiać, to trudniej mu będzie wygrać z instytucją objętą
patronatem arcybiskupa Gocłowskiego. Co i jak dokładnie było, tego
już Perko nie pamięta. Jak spotkał Bryka
też nie.
Najprawdopodobniej poznali się przez Stefana Barczewskiego, który
kiedyś był kierowcą u poprzednika Gocłowskiego, arcybiskupa
Kaczmarka. A potem pracował u Perki.
Stefan Barczewski był także jednym z założycieli fundacji Brata
Alberta. Jest wiceprezesem zarządu.
Może panów połączyła miłość do motoryzacji? Perko pamięta, że ks.
Zbigniew B. w tamtych latach kupił od niego Mercedesa. A i kurii
udało mu się sprzedać jakieś dwa auta.
Czyste do bólu
zaznacza.
Czemu to zastrzeżenie? Ano, bo zdarzyło mu się na początku lat 90.,
że wpadła do niego do warsztatu policja oskarżając o handel autami
"niezbyt czystymi". Zatrzymali mu wtedy siedem fur. Była nawet
sprawa w sądzie, ale nic mu nie udowodnili. Bo on się nigdy w takie
rzeczy nie bawił. Śmieje się teraz, że zatrzymali mu siedem aut, a
zwrócili osiem, taki mieli bajzel. A śmiechu tego słucha trzech
Leninów i jeden Gomułka. Gomułka i jeden Lenin w oleju, dwa Leniny w
metaloplastyce. Wszyscy na ścianach warsztatu. To jeszcze pamiątka z
dawnych lat, z dawnego hoteliku na zapleczu KW, który Perka kupił od
sekretarza, a potem ofiarował kościelnej fundacji.
Teraz od dawna nie utrzymuje kontaktów ani z fundacją, ani z
Barczewskim, ani z ks. B.
Historia ta, sprzed ponad dziesięciu już lat, pokazuje jednak, jak
ks. Zbigniew B. potrafił się wkręcać i rozkręcać rozmaite interesy.
I pokazuje, gdzie należy szukać korzeni jego powiązań
towarzysko-biznesowych.
Aha, jeszcze dwie ciekawostki. Fundacji Brata Alberta przed sądem
przeciwko Biernackiemu bronił mecenas W., ojciec Tomasza W., jednego
z dyrektorów Stelli Maris, o którym pisaliśmy już kilkakrotnie.
Arcybiskup traci siły
Sąd Rejonowy w Gdańsku zdecydował 16 stycznia o tymczasowym
aresztowaniu ks. Zbigniewa B. i Tomasza W. Oskarżani są o
wyłudzenia, oszustwa podatkowe, oszustwa bankowe. Pierwszemu grozi
kara pozbawienia wolności do 10 lat, drugiemu
do 8. Prokuratura
wystąpiła o zastosowanie aresztu ze względu na obawę matactwa i
utrudnianie śledztwa. Zdążyły już o tym napisać wszystkie dzienniki
lokalne i ogólnopolskie.
Co jednak znamienne i ciekawe w tej sprawie, to to, że sąd nie
uwzględnił osobistego poręczenia, które za księdza B. złożył m.in.
arcybiskup Gocłowski. I to zdaje się być wydarzeniem większej rangi
niż zatrzymanie obu podejrzanych. Czyżby autorytet abepe był już nic
niewart? Na ziemi gdańskiej to było do tej pory nie do pomyślenia.
W telewizji TVN24 arcybiskup Gocłowski udzielił krótkiej wypowiedzi.
Rzekł m.in.: ...jestem przekonany, że sam ksiądz Zbyszek... nie
widzę powodu, żeby go posądzać o jakieś defraudacje na rzecz swoją
własną, osobistą. Przecież on nic nie ma. Nie widzę żadnego
bogactwa, które on miał.
Hm. Jako jeden z dowodów rzeczowych w sprawie prokuratura
zabezpieczyła samochód, którym jeździł ksiądz Zbyszek
BMW o
wartości ok. 500 tys. zł.
Najznamienitszy polski i europejski prałat, ks. Henryk Jankowski,
który zdecydowanie woli Mercedesy, miał podobno skomentować całą tę
historię z wydawnictwem i arcybiskupem: "U niektórych są
defraudacje, a u niektórych zyski". Piszę podobno, bo sam tego nie
słyszałem, a cytat pochodzi z drugiej ręki.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jezus dobrze obsadzony "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Komunistyczna zbrodnia prawicy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " W ożarowie mordy kują "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Skrobiąc "RZEPĘ"
Urban dostał list od dziennikarzy "Rzeczpospolitej". Wiarygodność
zamieszczonych w nim informacji sprawdziliśmy. Dlatego publikujemy.
Z wyraźnie zaznaczonymi skrótami.
Uprzejmie Pana prosimy o zainteresowanie się tym, co dzieje się
obecnie w "Rzeczpospolitej".
Nie jest to tylko sprawa wewnętrzna redakcji.
"Umiędzynarodawia" ją prezes Presspubliki Grzegorz Gauden, który

po odzyskaniu paszportu

pojechał do USA, by przed wizytą Aleksandra Kwaśniewskiego
przygotować odpowiedni "klimat", poskarżyć się na ograniczenie
wolności mediów (pisała o tym "Trybuna" 21.06.2002). Planowane
są również spotkania z ambasadorami państw UE akredytowanymi w
Polsce; cel
wywrzeć naciski na polski rząd, by sprzedał swoje
udziały w "Rzeczpospolitej" Norwegom. Spotkania te organizują
panowie: Grzegorz Gauden, Jan Skórzyński i [



], lobbysta
pracujący dla Orkli. Jest stałym gościem Ministerstwa Skarbu
(pracuje między innymi dla Orkli, E. ON-u i kilku firm nie-mieckich.
To on, jak wygadał się Gauden, załatwił z ministrem [



]
umorzenie Norwegom niezapłaconej opłaty skarbowej
ponad 8 mln zł).
W redakcji natomiast wrze. Wyrzucony jest kierownik działu
politycznego; wiadomość o tym wywołała burzę i zaowocowała listem,
który załączamy. Sekwencja wydarzeń była następująca: 15 czerwca
red. Krzysztof Gottesman, kierownik działu politycznego, wyjeżdża na
urlop. Dwa dni później zbiera się ścisłe kierownictwo: red. Maciej
Łukasiewicz, red. Jan Skórzyński, red. Jerzy Paciorkowski, red.
Krzysztof Bień. Ustalają, że trzeba zmienić kierownika działu
politycznego.
Red. Skórzyński proponuje na nowego kierownika red. Igora Janke,
kiedyś z Wołkowego "Życia", obecnie szefa serwisu krajowego PAP.
Red. Igor Janke propozycję oczywiście przyjmuje, ale zapowiada, że
chce przyjść do "Rzepy" z grupą swoich kolegów. Otrzymuje na to
zgodę. Prawdopodobnie rozpoczął stosowne rozmowy, bo do dziennikarzy
działu politycznego zaczynają dzwonić ich koledzy z PAP, by się
dowiedzieć, jak jest w "Rzepie", bo właśnie do niej przychodzą. W
ten sposób dział został poinformowany o planowanych zmianach.
Zastępca kierownika, red. Paweł Reszka, udał się do red. naczelnego
Macieja Łukasiewicza, by zapytać, czy to prawda. Kierownictwo gazety
uznało wówczas, że trzeba zawiadomić red. Gottesmana.
Łukasiewicz zadzwonił do Gottesmana na komórkę. Powiedział, że go
wyp...
Tego samego dnia, w piątek 21 czerwca, ukazała się w PAP, w
serwisie, którym zarządza red. Igor
Janke, informacja, którą również załączamy.
Mamy w związku z tym kilka pytań:
1. Jakie prawo ma prezes Gauden do wszczynania międzynarodowej
awantury pod hasłem obrony
niezależności "Rzeczpospolitej", skoro dziennikarze tejże
"Rzeczpospolitej" zarzucają dyspozycyjnemu wobec Norwegów
kierownictwu gazety, co następuje: "doświadczamy coraz częstszego
cenzurowania
naszych tekstów, zatrzymywania ich, wywierania nacisków na
dziennikarzy. Rodzi to obawę, że
decyzja (o odwołaniu Gottesmana
przyp. red.) ma na celu nie
usprawnienie pracy działu, ale sprawienie, by był on podatny na
naciski polityczne i konkretne zamówienia". Nie są to obawy płonne.
Najlepszą
ilustracją tego jest zatrzymanie wywiadu z minister Barbarą Piwnik.
Przeprowadziła go red. Anna Marszałek. Wywiad był bardzo dobry, z
ostrymi, dociekliwymi pytaniami. Pani minister nie chciała, by
został opublikowany. I rzeczywiście
został zatrzymany po tym, gdy
trójka prezesów otrzymała paszporty.
2. Chcielibyśmy wiedzieć, co na to wszystkie organizacje
międzynarodowe, które wszczęły awanturę w obronie niezależności
"Rzeczpospolitej", gdy trójce prezesów spółki wydającej gazetę,
Presspubliki,
postawiono kryminalne zarzuty o nielegalne wyprowadzanie pieniędzy.
Czy teraz również zainteresują się sprawą niezależności "Rzepy"?
3. Jaką rolę spełnia PAP i jej władze, skoro w swoim serwisie
umieszcza bagatelną dla odbiorcy informację, w której redaktor
naczelny Maciej Łukasiewicz mówi o tym, że zamierza zmienić
kierownika jednego z działów. Nie zamieszcza już natomiast
informacji o proteście dziennikarzy w sprawie dla niezależnego
dziennikarstwa fundamentalnej. Czy przypadkiem panowie Janke i
Bogdański, odpowiedzialni przecież za to, co znajduje się w
PAP-owskich serwisach, nie załatwiają przy pomocy instytucji
publicznej swoich prywatnych interesów?
Nie wiemy, jak rozwinie się sytuacja w "Rzeczpospolitej". Red.
Łukasiewicz zapowiedział, że sygnatariusze listu
wszyscy
pracownicy działu politycznego i kilka osób z innych działów

zostaną ukarani. Jedyną reakcją na list jest pohukiwanie na
dziennikarzy, zastraszanie ich, że jeśli nie będą posłuszni, zostaną
wyrzuceni. Rozważa się likwidację całego działu i powołanie nowego,
dyspozycyjnego wobec posłusznego Norwegom kierownictwa gazety.
Chcielibyśmy jednak wyraźnie powiedzieć, że zagrożenie wolności
słowa nastąpiło nie na skutek odebrania paszportów trójce prezesów,
którym zarzuca się wyprowadzanie pieniędzy, ale w rezultacie
"działalności" obecnego kierownictwa i Presspubliki (owych
prezesów), i "Rzeczpospolitej". Piszemy o tym z wielką troską, bo
obserwujemy, jak degraduje się gazeta, tak kiedyś szanowanai
ceniona, jak staje się ona nieobiektywna, dyspozycyjna wobec jednej
opcji i reprezentującego ją kapitału.

Pracownicy działu politycznego
"Rzeczpospolitej"




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zajęcza łapka na nieszczęście
Gdy burmistrz da dupy za 1,6 mln zł, przewalone mają strażacy
pożarni. W Bieszczadach.
Jacek Zając jest burmistrzem miasta i gminy Zagórz czwartą kadencję.
Był jedną z gwiazd zdychającego obecnie ZChN w województwie
podkarpackim.
To szlachetne tu nazwisko. Takie samo jak byłego wicemarszałka
Sejmu, szefa ZChN Stanisława. Trzy lata temu odbył się w gminie
okrutny jubel
burmistrz otwierał sztandarową inwestycję lokalną:
wysypisko śmieci w Średnim Wielkim. Szczęście burmistrza nie trwało
jednak długo. Wykonawca
firma z Rymanowa Zdroju
upomniał się o
szmal. Gmina ustaliła: firma opóźniła termin prac i w związku z tym
nie dostanie szmalu, mało tego
bulić będzie karne odsetki.
Właściciel kazał burmistrzowi spadać. Miał argumenty: spóźnienie to
wina gminy, która miała postawić transformator w określonym
terminie. Nie zrobiła tego. Poza tym w dokumentacji technicznej nie
było mowy o pokładach skalnych na miejscu robót. W rzeczywistości
skały były. Stąd opóźnienie. Burmistrz swoje, firma swoje. Wzięli
się za łby i sprawa trafiła do sądu. Tam gmina przewaliła. Zając
jednak nie popuścił i odwoływał się wyżej, za każdym razem buląc
wadium. Przegrywał w kolejnych instancjach.
Sprytu burmistrzowi odmówić nie można
sprawa o 1,6 mln zł toczyła
się w sądach blisko 3 lata, a gminni radni nic o tym nie wiedzieli.
Bomba wybuchła wiosną tego roku. Warto dodać, że gmina Zagórz liczy
13 tys. mieszkańców i 1,6 mln zł to dziesiąta część całego jej
budżetu. Same opłaty sądowe rujnują ledwie zipiącą gminę. Ale
burmistrz nie nosi swej głowy tylko pod kapelusz. Podumał i
wymyślił. Wzrok jego padł na piękny budynek miejscowych strażaków
pożarnych.
Remiza powstawała wiele lat w czynie społecznym. Kasę na budowę
rzuciła Komenda Wojewódzka Straży i PZU. Gmina też swego czasu
dołożyła na budowę. W zamian za to strażacy mieli udostępnić gminie
na 5 lat niektóre pomieszczenia. Stało się tak, że urzędnicy
siedzieli tu lat 7, ale w końcu się wynieśli. Remiza strażacka jest
dobrem wspólnym mieszkańców i strażacy siedzieli w niej na podstawie
umowy użyczenia od gminy. W maju Zając umowę tę wypowiedział. OSP
Zagórz, jednostka z tradycjami, a co najważniejsze działająca w
ramach Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, trzyma swe czerwone
bryki w remizie nielegalnie. Burmistrz i przychylni mu radni zaczęli
publicznie głosić: strażacy to banda degeneratów i pijaków. Dlatego
remizę musi przejąć gmina na własność, a następnie opchnąć ją
biznesmenom. Ci urządzą tam knajpę i hotel, bo remiza świetnie się
nadaje do działalności gastronomicznej. Burmistrz głosi również, że
gmina wyłożyła trzy czwarte szmalu na budowę tego obiektu, ma więc
do niego prawo. Burmistrz kłamie
oświadczyli strażacy i
zapowiedzieli, że swej siedziby bronić będą do końca. Wówczas to na
ich łby posypały się gromy z ambon. Strażacy bowiem urządzają orgie
i burdy pijackie oraz deprawują młodzież na inne sposoby w ośrodku
sportowym, a ściślej w barze Koliba Narciarska. Kilometr od centrum
Zagórza. Tak ogłosili czarni w swej wszechwiedzy.
Z tym barem było tak. Na terenie ośrodka sportowego Zakucie (dwie
skocznie narciarskie, wyciąg) stała buda. Kosztem 40 tys. gminnej
kasy, szmalu od sponsorów i ciężkiej pracy strażaków wyremontowano
lokal na błysk. Otrzymał nazwę Narciarska Koliba. Gdy jeszcze
strażacy nie byli głównymi wrogami burmistrza, zgodził się, aby to
właśnie oni wydzierżawili lokal od miejscowego Domu Kultury. Właśnie
w Kolibie Narciarskiej burmistrz Zając organizował konwent wójtów i
burmistrzów, podejmował tu hucznie kontrolerów z Regionalnej Izby
Obrachunkowej.
Gościł w Kolibie prezes Polskiego Związku Narciarskiego Paweł
Włodarczyk. Facet przyjechał i powiedział: są tu dobre warunki, aby
postawić 90-metrową skocznię narciarską dla bóstwa narodowego. Kasa
się znajdzie. Bar kręcił się znakomicie. Do czasu, gdy miejscowe
klechy nie zaczęły krucjaty przeciwko Kolibie Narciarskiej.
Burmistrz, jak na prawego prawicowcaprzystało, skoro usłyszał o
orgiach od księży, potraktował to jak oficjalny donos. Wysłał do
baru komisję od przeciwdziałania alkoholizmowi. Ta zaś nie była
łaskawa uhonorować zezwolenia na wyszynk.
Ściślej nie honorował kwitu przewodniczący komisji, na co dzień
sekretarz gminy Tadeusz Bal. Ten sam, który to zezwolenie osobiście
wcześniej wystawił. Strażacy poszli na wojnę, ale polegli, bo Zając
nie przedłużył im zezwolenia na wyszynk i bar padł. Szlag trafił
szczytne plany: z dochodów Koliby miała iść kasa na remont wyciągu i
na wyposażenie dla strażaków.
W Zagórzu nie jest tajemnicą, że bar razem z całym ośrodkiem kupi za
drobne jeden z miejscowych biznesmenów
właściciel pokoi
gościnnych. On to bowiem od momentu uśmiercenia Koliby przez Zająca
obstawia lokalne juble serwując piwo. Otrzymuje dwudniowe zezwolenia
na wyszynk. Bez zgody tych z komisji od zwalczania alkoholizmu.
Biznesmen jest kolegą rad-nego Pałasiewicza. Ten zaś głosi odważnie

strażacy to banda degeneratów skończonych. Atmosfera wrogości
wobec strażaków została umocniona. Jest więc i powód do sprzedaży
ośrodka sportowego, gdzie budowana jest obecnie kolejna skocznia
narciarska. Buduje ją "społecznie" jeden z ludzi burmistrza. Gmina
płaci mu jedynie za paliwo i ludzi. Tak więc w ziejących nudą o tej
porze roku Bieszczadach duch w zetchaenowcach nie gaśnie. Gorzej,
jak się co od tego płomienia zapali
strażacy zapowiedzieli bowiem
rozwiązanie swej jednostki bojowej i wyprowadzenie sztandaru. Mają
też zamiar gromadnie pozwać Zająca i radnych do sądu, bowiem bandą
to może oni i są, ale nie degeneratów, lecz porządnych chłopaków. Bo
nie będzie Zając mordy se nimi wycierał w lokalnych gazetkach. Tak
mówią.
A Zając? No cóż, opchnie remizę i ośrodek, to może nazbiera na
spłacenie firmie z Rymanowa Zdroju 1,6 mln zł z odsetkami. Tylko
czekać ostatecznego wyroku sądu w tej sprawie. Prywatnie zaś Zając
nabył ostatnio kilka hektarów ziemi tuż nad Sanem, w okolicy, gdzie
mieszka. Myśli o utworzeniu ośrodka hipoterapii. Przydałby mu się
jakiś lokal z noclegami i kuchnią. Remiza byłaby w sam raz

komentują po cichu miejscowi. Bo oni wiedzą, że na piątą kadencję
facet nie ma co liczyć. Musi zatem iść w biznesy.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Trzepiąc konia i Serba
Panowie oficerowie oraz Wy, szeregowi i starsi szeregowi, którzy
piaski pustyni w Iraku sycicie własnym potem, a niektórzy krwią. Nie
lękajcie się! Szyitów, sunnitów, Kurdów ani polskich przełożonych.
Nie lękajcie się amerykańskiego uranu (patrz obok). Nie lękajcie się
ministra Jerzego Szmajdzińskiego, który opowiada w Polsce o Waszym
dobrym prowadzeniu się, zamiłowaniu do coca-coli i wody mineralnej.
Dajcie wyraz prawdzie. Do wszystkich polskich okupantów, którzy
potrafią pisać (wystarczy znajomość alfabetu łacińskiego), kierujemy
apel o nadsyłanie korespondencji własnych z Iraku. Przysyłajcie
listy papierowe, e-maile i iskrówki, opisujcie swój wojenny los tak,
jak on wygląda naprawdę. Dla cywilów w Polsce, dla Waszego
zwierzchnika prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera, dla
ministra Szmajdzińskiego. Najciekawsze listy opublikujemy. Bez
wojskowej ani cywilnej cenzury. Dziś drukujemy fragmenty listu kpt.
Marka Popowskiego sprzed prawie 11 lat. Jako zachętę dla autorów z
Iraku, jako dokument epoki i jako wskazówkę dla ministra
Szmajdzińskiego. Panie Ministrze, w Iraku tylko wielbłądy mogą długo
powstrzymywać się od picia.
Redakcja
W polskim batalionie sił pokojowych ONZ w Chorwacji służę już kilka
miesięcy. Powoli przyzwyczajam się do munduru i częstych wybuchów
oraz do tego, że wokół mnie stale roi się od uzbrojonych po zęby
chłopów. Nadal jednak nijak nie mogę pojąć, co ja właściwie robię na
tej pieprzonej wojnie. (...)
W latającej trumnie
Na wojskowym lotnisku w Krakowie okazało się, że o samolocie do
jakiejś tam Jugosławii nikt nic nie słyszał. Kłopot był to nie lada
jaki, bo ten samolot, co go armia załatwiała, miał zabrać z
Chorwacji do kraju dużą grupę żołnierzy z wielką ilością gorzały.
Odlot opóźniał się już o dobre 5 godzin i wszyscy byli zdenerwowani.
Na zapytania żołnierzy, czy mogą pójść coś przekąsić, zrównoważonym
tonem odpowiadałem, by się jeszcze chwilę wstrzymali. Nie miałem
pojęcia, co tu się dzieje, ale starałem się pocieszać tych młodych i
wystraszonych wyjazdem na wojnę chłopaków. Zapewniałem ich, że w
samolocie, który zaraz po nas przyleci, będą seksowne stewardesy, a
one zawsze serwują coś dobrego do zjedzenia. Po 6 godzinach
oczekiwania zamiast do Tu 154 z ładnymi laseczkami na pokładzie
zapakowano nas do Iła 76, jednego z największych samolotów
transportowych latających obecnie po Europie. Gdyby nie obecność na
jego pokładzie trzech zachodnich obserwatorów wojskowych z ONZ,
którzy kontrolują, czy nie ma przemytu broni, to żadna siła nie
zaciągnęłaby mnie na tę latającą trumnę. (...)
Załoga latającego bydlaka była w całości rosyjska i męska. Olbrzymi
grubas w cywilu (kapitan) zapewniał mnie dowcipnie, że jego
"kamanda" wyjątkowo dzisiaj jest trzeźwa. Jednak moje obawy o własne
życie i 300 niemieckich marek, które kurczowo trzymałem w kieszeni,
ustały dopiero, z chwilą gdy "samaljot" wylądował w Zagrzebiu.
Trzeba przyznać, że chłopcy siedli na płycie lotniska tak lekko jak
sportowa awionetka.
"Maładcy!".
Z chorwackiego lotniska natychmiast skierowaliśmy się prosto na
południe. Jechaliśmy w konwoju złożonym z kilkunastu specjalnie
oznaczonych pojazdów ONZ (UNU). Po godzinie jazdy w małej
miejscowości Turanj minęliśmy strefę walk i nieustannych zawieszeń
ognia. Wokół wszystko było zrujnowane i świeżo ostrzelane z broni
wszelkiego kalibru. Ludzie mieli takiego pietra, że w eleganckim
wojskowym autobusie aż śmierdziało. Pewien plutonowy, łapiąc mnie za
rękę, przerażony pytał, czy jeszcze wrócimy żywi do kraju. Muszę
przyznać, że w czasie tego przejazdu przez linię frontu po raz
pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy jestem zupełnie normalny i
czy aby warto. Teraz jest już dobrze. Bywa tylko zwykły ludzki
niepokój, gdy kilka razy dziennie wjeżdża się w niewyobrażalnie
zniszczony teren pomiędzy tysiące min, liczne detonacje i wystrzały
z kałacha. (...)
Sutki, pipy i języki
Co wieczór, po wykonaniu zadania w terenie, wracam zmęczony do bazy.
Tam miewam trochę luzu. W samym sztabie batalionu czuję się bardzo
dziwnie. Najczęściej odnoszę wrażenie, że jestem zakwaterowany w
burdelu. Wszędzie wokoło zdjęcia obnażonych panien i zawsze ten sam
temat. Gdzie wzrokiem sięgnąć, kobiece sutki, gołe tyłki, jędrne
pośladki, włochate pipy, rude łona, języki, pępki i sterczące
brodawki. Na każdym centymetrze ściany, na szafach, szafkach, a
nawet na suficie. Wiszą w pokojach i w oficerskiej mesie, na
korytarzach i w służbowych gabinetach. Mają je w swych kwaterach
zwykli żołnierze oraz oficerowie. (...)
Niekiedy wieczorami bywa naprawdę wesoło. W miejscach zakwaterowania
i mesie oficerskiej panują filmy wideo. Jedyne, co w nich można
zobaczyć, to roznegliżowane dziewczynki huśtające się na wielkich
kutasach. Panienki, jeśli nie mają penisa w dupie, to na pewno
trzymają go w ustach. Biedny kapelan nie nadąża z przeglądaniem
kaset
rzecz jasna, wyłącznie w celu dokonania cenzury. Być może to
jest powodem, że się niekiedy biedaczek upija. Trzeba jednak
przyznać, iż w przeciwieństwie do wielu zawodowych oficerów ten
sympatyczny ksiądz robi to w sposób wyjątkowo kulturalny i
dyskretny.
Mamy tu w batalionie kilku zboczeńców. Oni przez cały dzień
oglądają... polską TV z satelity. Ja ani przez chwilę nie oglądam
ani TV, ani wideo. Zdjęć porno na ścianach też nie mam. Żeby jednak
nie robić tu za jakiegoś pedała, powiesiłem sobie na ścianie skromne
zdjęcie takiej bladej cipki. Tak, zwykła ogolona żeńska pipka w
ramce. Robi u mnie w pokoju za totem. Najciekawsze, że ci Rambo, gdy
wchodzą na moją kwaterę, to pytają
co to? I bądź tu mądry! Wojsko,
chłopy, stare konie, a zadają pytania, jakby w życiu zwykłej pizdy
nie widzieli. Jak już wspomniałem, fotografie rozebranych kociaków
są tu właściwie wszędzie. Jednak pewnego razu, o dziwo, trafiłem na
kalendarz ścienny, na którym nie było roznegliżowanych panienek.
Cud! Gdy się jednak lepiej przyjrzałem, to wskazywał on miesiące za
pomocą rysunków. I tak: w marcu parzą się koty, w kwietniu pieprzą
zające, w maju dupcą ludzie itd.
Kilka dni temu kolejny raz pojechałem z dowódcą polskiego batalionu
na międzynarodowy meeting do kwatery francuskiego sektora. Trasa
była trudna, a w terenowym Tarpanie niesamowicie trzęsło i okropnie
się kurzyło. Gdy minęliśmy spokojnie najniebezpieczniejsze odcinki
drogi, staremu poprawił się nastrój i było widać, że chce sobie
pogadać. W pewnym momencie zapytał: Panie kapitanie, jaki pan ma
pistolet? Praktycznie bez zastanowienia odpowiedziałem: krótki panie
pułkowniku, ale żona się nie skarży! Spojrzał na mnie dziwnie i nic
nie powiedział. Do dzisiaj nie wiem, o co mu właściwie chodziło?
apropos. Dostałem z przydziału pistolet model P-64, kal. 9 mm oraz
12 nabojów, pastę do butów, cztery baterie R6 i trzy (francuskie!)
prezerwatywy. Wygląda na to, że jeżeli jakiś brodaty Serb nie zechce
mnie tu wyjebać, to gumy przydadzą się dopiero w kraju. Nadal
kombinuję, do czego te baterie, ponieważ większość oficerów bierze,
ile się da. Trudno jest tu nie zauważyć, że sporo naszych panów
oficerów zachowuje się jak Tomuś z "Czterech pancernych". Zbierają i
chomikują wszystko, co im w łapy wpadnie: sznurki, druty, taśmy,
gwoździe, wkłady, a nawet na wpół zapisane zeszyty.
Gra w butelkę
Większość moich rodaków potwornie tutaj chleje. Początkowo sądziłem,
że jedni nie wytrzymują obciążeń psychicznych związanych z wojną, a
inni cierpią na brak rodziny. Najprawdopodobniej jednak dla
większości oficerów przyczyną nadmiernego spożywania alkoholu jest
przyzwyczajenie i to, że nie mogą się oni pogodzić z faktem, iż
gorzała w wojskowej kantynie jest tańsza od coca-coli. Na przykład:
litr "Gorbatchova" kosztuje tylko 2,5 dolara, a butelka coli

2,80. W upalne dni chłopaki kupują wódkę, a do popicia biorą
kolejnego literka, bo w sumie wychodzi taniej o 30 centów. Major, z
którym mieszkam na tej samej kwaterze, co najmniej raz w tygodniu
porządnie się zapruwa. Zawsze wraca z libacji późno po północy i po
chwili zwraca wszystko na podłogę koło łóżka. Ponieważ, jak wielu
oficerów WP, uwielbia czosnek, smród w naszej kwaterze jest
niesamowity. Ale chłop się nie przejmuje. Rano wstaje i przykrywa to
wszystko prześcieradłem, a potem idzie odpocząć na służbę. Sprząta
po sobie dopiero po południu.
Nie jestem zwolennikiem picia czystej wódki, ale w takim
towarzystwie i takich okolicznościach, dla
higieny psychicznej, będę musiał zacząć. Na razie powoli się
przymierzam do cienkich drinków. Chorwaci mają tu dobre piwo, ale
unikam go ze strachu. Nie, nie chodzi o to, że może być zatrute...
Prawie połowa polskiej kadry zawodowej ma czerwone od picia nochale
i wielgachne brzuchy, które nadal rosną. Kilku wysokich rangą
oficerów wygląda jak Wańka-wstańka i ledwo się porusza. Ponieważ
żarcia jest tutaj dużo, zwłaszcza zawodowi wchłaniają w siebie
wszystko to, co się za darmo od armii należy. Potem zalewają to
wszystko litrami ciepłego piwa. Wieczorami w mesie dochodzi tani
koniaczek, a później na pokojach króluje "Żytnia" i "Absolut" w
ilościach wręcz niewyobrażalnych.
Zwyczajna wojna
Ogólnie biorąc ludzie ze ścisłego dowództwa są w porządku. Tylko
kilku oficerów i większość żołnierzy ze służby zasadniczej zamiast
kamizelek kuloodpornych powinni nosić kaftany bezpieczeństwa. Ciekaw
jestem, kto i na jakich zasadach przysłał tu tylu świrów. Nasz
zaimprowizowany areszt i izolatka ciągle są pełne jakichś wariatów.
By i mi nie odbiło, zacząłem poważnie przymierzać się do solidnego
uprawiania kilku sportów. Na razie biegam co dzień regularnie po 5
6
km pod górę za takim małym wysportowanym sierżantem.
Planuję grać w tenisa na takim niewielkim placyku pod oknem dowódcy.
Jak mi piłka poleci za daleko, to albo mnie zdegradują, albo wódz
osobiście każe mnie zastrzelić. W każdym bądź razie bez sapera i
lekarza się nie obejdzie, ponieważ wszystko wokoło jest tu
zaminowane i co jakiś czas nawet samo wybucha.
Najciekawszy jest mój bezpośredni szef
major Sz. Ostatnio, gdy w
naszym rejonie Serbowie naparzali się ostro z Chorwatami, kazał mi
pojechać na linię frontu i zapowiedzieć stronom konfliktu, by
przestały strzelać do siebie. Zapytałem go wtedy, czy nie lepiej by
było od razu kazać im tę wojnę zakończyć, bo po co będę dwa razy
ganiać. Facet strasznie się wkurzył, więc znalazłem szybko jeszcze
jednego durnia i razem wyruszyliśmy w teren. Strachu było co
niemiara, bo nasze posterunki były cały czas pod obstrzałem. Na
szczęście wszystko zakończyło się pomyślnie. Dopiero wieczorem
okazało się, że pan major otrzymał od dowódcy polecenie wyjazdu na
linię frontu. Miał wziąć pojazd opancerzony BRDM i sam załatwić tę
sprawę w asyście tłumacza. Potrafię zrozumieć, że biedak ze strachu
posłał kogo innego, ale dlaczego mizernym Tarpanem z plandeką, a nie
opancerzonym wozem bojowym.
Roboty mam dużo, a najczęściej bardzo dużo. Codziennie poruszam się
po górzystym i zalesionym terenie. Objeżdżam różne strefy walk,
strefy zdemilitaryzowane, linie przerwania ognia, posterunki i
miejsca wymiany ognia lub miejsca, w których zginęli ludzie. Jeśli
chodzi o wojnę, to w budynku sztabu obecnie bezpośredniego
zagrożenia nie ma, choć podrzucono tu dwa razy granat i wielokrotnie
w naszą stronę strzelały pijane Serby, ale jak dotąd bez rezultatu.
Z oddali codziennie słychać huk artylerii, a nocą bliskie wystrzały
z ręcznej broni maszynowej. Są jednak miejsca, gdzie za milion
dolców dłużej bym nie siedział. Kilka naszych punktów kontrolnych
znajduje się między dwoma napierdalającymi się bez sensu stronami.
Bywa, że chłopcy przez pół dnia ze schronów nosa nie wysuwają.
Nieraz przez całą noc siedzą podczas ostrzału w piwnico-ziemiankach,
a gruz i piasek sypie im się na głowę. Nigdy nie wiadomo, skąd
padają wystrzały i gdzie nastąpią wybuchy. Na niektórych pozycjach
mamy takie "umocnienia", że gdyby w pobliżu spadł zabłąkany pocisk,
np. z moździerza, to z namiotów nawet metka by się nie ostała. Ja
miałem tylko jedną taką noc i na dalsze się nie piszę.
Są także miejsca, gdzie tylko szczęście ratuje ludziom życie i
trzeba przyznać, że na razie ono nam dopisuje. Zrobione przez
naszych saperów schrony wytrzymują wprawdzie uderzenie granatu o
średnim kalibrze, ale gdyby tak spadła stodwudziestka, to klapa. Ja,
gdy jeżdżę w te lub inne miejsca (tajemnica wojskowa), to jadę z
samym dowódcą albo z jakimś ważnym oficerem. Oni tu siedzą dość
długo i nie są tacy głupi, żeby bez sensu dać się zabić. Najczęściej
podczas takich wypraw w teren mam ochronę z dwóch lub czterech
żołnierzy. Dali mi tutaj broń, hełm, kamizelkę kulo- (czyt. gówno-)
odporną, a gdy jest duże zagrożenie, to wszyscy poruszamy się w
obecności transporterów opancerzonych, które co i raz się psują.
Sprzęt w dzień jeździ, a nocą jest remontowany.
Wierzchem na Tarpanie
Broni i wyposażenia wojskowego, tu, na Bałkanach, nie brakuje.
Świetnie uzbrojeni są Francuzi i Kanadyjczycy. Mają dobry nowoczesny
sprzęt
aż miło popatrzeć. Ale nasi im nie ustępują. Polski
batalion ma najcięższe na Bałkanach radiostacje marki Tuberoza,
których zaletą jest to, że doskonale sprawdzają się w terenie
równinnym. Jeżeli naszym saperom uda się usunąć pobliskie góry, to z
radiostacji będzie pożytek. Na razie pomagają nam w łączności
amatorskie radia CB zakupione prywatnie przez żołnierzy. Także
polskie Tarpany nie są gorsze od pojazdów używanych przez NATO. Na
potrzeby wojska i bezpieczeństwa na-szych żołnierzy płócienna
plandeka na samochodach została podwójnie
zaimpregnowana i teraz już tak nie przemaka. Za to na pewno
przodujemy w liczbie zdjęć pornograficznych przypadających na
jednego trzepanego kapucyna. Wyprzedzamy w tym nawet żołnierzy z
Nigerii, Nepalu i Pakistanu.
Wszyscy Serbowie mają broń.
Zawsze targają ze sobą załadowane i odbezpieczone spluwy. Pijani czy
trzeźwi strzelają nagminnie, to na wiwat, to do Chorwatów, a to do
Muzułmanów. Naszych posterunków też nie oszczędzają. W tym roku
kropnęli już ponad setkę żołnierzy sił pokojowych. Strach koło nich
przejeżdżać i przechodzić. Do moich obowiązków należy m.in. spotykać
się z nimi w terenie po kilka razy dziennie i wypytywać ich, po co
strzelali.
Warunki zakwaterowania w misji wojskowej, poza TV i żarciem, są
raczej spartańskie. Brakuje wody, w kiblu wieje po tyłku, ciągle nie
ma prądu itp. Powoli przyzwyczajam się, ale za taką forsę trudno
jest wybrzydzać, no i ta adrenalina. Lepiej tu dać się zabić za
tysiąc baksów, niż w kraju od jakiegoś narkomana dostać w łeb za
zegarek.
Słyszałem, że wczoraj w polskiej TV jakaś dziennikarka wypowiadała
się w dzienniku, że nasi żołnierze mają w Chorwacji domy publiczne i
często z nich korzystają. A to kurwa! To ja tu łba nadstawiam,
chłopaki dla utrzymania pokoju w Europie od miesięcy konia walą, a
jakaś głupia koza ludziom wciska, że zamiast służyć
ojczyźnie robimy sobie dobrze, i to za państwowe pieniądze. Niech ja
ją, kurwę, w kraju złapię! Trudno uwierzyć, ale w naszej strefie z
tymi sprawami jest bardzo krucho lub jak kto woli
sucho. Gdybym
się tylko do którejś miejscowej zbliżył, to wpierw Serby by mi
obcięły jaja, a potem dowódca ptaka. Niedawno była u nas kolejna
grupa pismaków z kraju. Wiem, że wtedy saperzy posuwali taką jedną
dziennikarkę z Wybrzeża, bo się szybko "Finlandią" skuła. Pewnie to
ta sama, co teraz głupoty w telewizorze wygaduje.
Autor : Marek Popowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
o Około 200 tys. zł zapłacą podatnicy tytułem odpraw i ekwiwalentów
za nie wykorzystane urlopy byłego prawicowego zarządu województwa
podlaskiego. Przez trzy miesiące będą płacić pensje byłemu
dyrektorowi generalnemu oraz rzecznikowi prasowemu, chociaż obaj są
zwolnieni z obowiązku świadczenia pracy i mają już inne dobre
posady. Dyrektor został starostą, rzecznik rzecznikuje prezydentowi
Białegostoku. Zainteresowani nie widzą możliwości zrezygnowania z
mamony ani powrotu do pracy, bo brzydzą się rządzącą województwem
ekipą (SLD, Samoobrona, PSL).
o Zadłużony na 8 mln zł Szpital Psychiatryczny w Cho-roszczy na 110
hektarach hoduje 400 świń. Co roku dopłaca do tego interesu ponad 20
tys. zł. Przy trzodzie pracują wynajęci pracownicy. Hodowla nie ma
żadnego znaczenia terapeutycznego, poza tym że pacjenci jedzą
szczególnie drogą wieprzowinę. Wykorzystywana pod hodowlę ziemia
rolnicza może być warta bowiem kilkadziesiąt milionów złotych.
Sprzedać i każdemu pacjentowi miskę kawioru.
o Mama mi mówiła: ucz się ty matole, a ja siedzę nad książkami i nic
mnie to nie interesuje, dziękuję
tak zaprezentował się Wojtek
Wątroba na wyborach Mister Szkoły w gimnazjum w Olszance (opolskie).
Wojtek został Misterem Publiczności, a także zdobywcą głównej
nagrody jury. Gdzieś wreszcie nie nagrodzono lizusostwa i obłudy.
o W Szczecinie odbył się Harcerski Festiwal Teatralny. Wystawiono
m.in. przedstawienie "Nie wolno ci nawet o tym myśleć" (wg dramatu
kontrowersyjnej pisarki brytyjskiej Sarah Kane). 11
12-letni
harcerze z zaciekawieniem wysłuchali opisu stosunku seksualnego
między macochą a pasierbem, onanizowania się mężczyzny przez
skarpetkę, seksu oralnego dwóch mężczyzn, zapoznali się z
pro-blemami związanymi z połykaniem spermy i seksem analnym.
Wszystko w słowach powszechnie uważanych za wulgarne i obelżywe.
Wybuchła panika. Wzburzeni opie-kunowie wyprowadzali harcerzyków z
sali, a sprawę bada... prokuratura. Harcerze! Jak znów zechcą
traktować was jak niemowlęta, wzywajcie "NIE" na pomoc.
o Średnio co piąty poborowy z regionu radomskiego nie zna daty
urodzin rodziców, nie pamięta nazwiska panieńskiego matki i nie wie,
jakie choroby przebył w życiu.
Dlatego od pewnego czasu na wezwaniach dla poborowych widnieje
pieczątka z napisem: Zapamiętać rok urodzenia rodziców i rodzeństwa.
Reszty nauczy NATO.
o Kraków potwierdza swoją przynależność do elitarnej grupy miast

strażników dziedzictwa kulturowego świata. W zeszłym roku w
krakowskiej izbie wytrzeźwień wytrzeźwiało aż 70 cudzoziemców z 18
państw świata, w tym z Boliwii, Australii, Islandii i Mongolii.
Cieszy szczególnie obecność aż 39 Ukraińców, co najlepiej świadczy o
trosce, z którą Kraków dba o utrzymywanie więzi
wewnątrzgalicyjskich.
o O godzinie 8.30 rano w niedzielę policjanci zatrzymali na ul.
Podwale w Krośnie trzech młodzieńców. Na jednym z parkingów jeden z
młodzieńców pozował nago do zdjęć, drugi fotografował, a trzeci się
przyglądał. O kwalifikacji prawnej czynu (a co za tym idzie
ewentualnej karze) zdecydują zeznania świadków. Na przykład czy
model narażał moralność przechodnia lub fotograf modela na
przeziębienie.
o W Rzeszowie trzech chłopców (16
17 lat) zabawiało się rzucaniem
śnieżkami w przechodniów. Jeden z nich ostrzegł gówniarzy, że zrobi
im krzywdę, jeśli nie przestaną. Nie przestali, podszedł więc i
pchnął jednego nożem. W Tczewie pan przechadzający się z pieskiem
zwrócił uwagę drugiemu panu, by przywołał swoje dwa duże psy, które
zaatakowały jego ulubieńca. W odpowiedzi właściciel agresywnych psów
pchnął go nożem. W Lublinie trzy panie napadły z nożem na ulicy
pana, z którym piły wcześniej wódkę. Dwa ciosy nożem w szyję były
ostatnimi argumentami w rozpoczętej wcześniej kłótni.
Zarówno nastolatek z Rzeszowa, jak i panowie z Tczewa i Lublina
trafili w stanie ciężkim do szpitali. Czas udostępnić Polakom broń
palną.
o Po kilku dniach poszukiwań ekspedycja Tatrzańskiego Ochotniczego
Pogotowia Ratunkowego wspomagana przez psy lawinowe odnalazła
zaginionego turystę z Warszawy. Nie żył. Zamarzł w nocy w śniegu w
pobliżu willi "Koliba" na zawsze trudnej i niebezpiecznej dla
trunkowych trasie z restauracji "U Wnuka" do domu.
o Jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w Krakowie jest Sąd
Okręgowy. W ciągu pół roku kontroli osób wchodzących do budynku
policjanci wykryli 502 noże, 2093 scyzoryki, 17 sztuk broni palnej,
40 sztuk broni pneumatycznej, 764 miotacze gazu, 577 niebezpiecznych
narzędzi gospodarstwa domowego, jak: tłuczki do mięsa, nożyce do
krojenia drobiu i sztućce, a także 1532 piłki do drewna, śrubokręty
i sekatory. Podczas legitymowania tych, którzy wyglądali
podejrzanie, funkcjonariusze zatrzymali 99 osób poszukiwanych
listami gończymi.
Policja sądowa interweniowała w 898 przypadkach
zarówno podczas
bójek na korytarzach sądowych, jak i na salach rozpraw.
o W supermarkecie w Płocku zatrzymano 41-letniego pana Irka, który
chciał ukraść dwie kiełbasy warte 18 zł. Po przesłuchaniu policja
puściła go wolno. Po niespełna godzinie wezwano policję z innego
supermarketu. Policjanci znaleźli ponownie pana Irka. Po wypiciu
duszkiem pół litra ściągniętego z półki ledwie trzymał się na
nogach. Takie są skutki picia bez zakąski!
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ślepa, głucha i kulawa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Moc generała
Zaprawdę powiadam wam, w Radomiu wkrótce wybuchnie rewolucja.
W mieście robotniczych protestów w 1976 r. obywatele w ostatnich
wyborach zrobili prezydenta ze Zdzisława Marcinkowskiego, generała
policji spod Piotrkowa, który służbę w Milicji Obywatelskiej
rozpoczął w roku 1977. Poparła go solidarnościowa prawica.

Powinni mu jeszcze odlać pomnik
ironizuje Paweł, pracownik
jednej z gminnych spółek.
I postawić na Kamieniu.
Kamień to blok skalny na rogu ulic Żeromskiego i 25 Czerwca (dawniej
1 Maja). Poświęcony ofiarom wydarzeń czerwcowych 1976 r., kiedy to
tyran klasy robotniczej Edward Gierek podniósł o parę groszy cenę
cukru, wobec czego lud powstał przeciw uciskowi, a następnie padł
ofiarą osławionych ścieżek zdrowia, których istnieniu zaprzecza inny
milicyjny generał
Mozgawa. Gdy zaświtała jutrzenka swobody, w
Radomiu natychmiast postawiono Kamień i przemianowano ulicę. Od
tamtej pory jest to ulubione miejsce patriotycznych happeningów,
koniecznie z księżmi w rolach głównych.
Ironia Pawła podszyta jest strachem. Już w tydzień po głosowaniu po
Urzędzie Miasta i wszystkich gminnych agendach krąży widmo czystki.
Bladzi ludzie z podkrążonymi oczami snują się chwiejnie po
korytarzach; w Radomiu utrata pracy to wyrok. Bezrobocie oficjalne
wynosi 27 proc. i jest spadkiem po 8-letnich rządach prawicy oraz
4-letnich lewicy. Jedyna praca dostępna jest w szarej lub całkiem
czarnej strefie. Przestępczość w przeliczeniu na liczbę ludności
jest tu najwyższa na Mazowszu. Dziennie kradnie się więcej
samochodów niż w Warszawie. Może dlatego ludzie głosowali na
nadinspektora, który lubi, by nazywać go generałem.

Ja policję lubię
deklaruje barmanka z pubu mieszczącego się w
kontenerze z blachy.
A to całe skurwysyństwo bym wydusiła.
Klientela pubu raczej na wybory nie chodzi. Popija najtańsze i
najmocniejsze piwko, a pod stolikiem
wódeczkę od Ruskich.
Pomniki i ronda
Gdy prawica przejęła władzę w mieście w 1989 r., zmieniła nazwy
wielu ulic. Szczególnie się w tym zasłużył Krzysztof Gajewski,
członek komisji kultury Rady Miejskiej i Zarządu Miasta. Dziś jako
wiceprezydent przy Marcinkowskim znowu ma pole do popisu. Gdy świeżo
mianowany radomski biskup Jan Chrapek spowodował wypadek
samochodowy, w wyniku którego umarł, wybuchła histeria uwielbienia.
99 na 100 pytanych przez media radomian twierdziło, że biskup był
człowiekiem świętym, który ogromnie dużo zrobił dla Radomia, choć
nikt nie potrafił wskazać, co zrobił. Na fali tej histerii lokalne
"Echo Dnia" zaproponowało, by ulicę Waryńskiego przemianować na bp.
Chrapka.
Władza umyśliła sobie, że na wszystkich ruchliwych skrzyżowaniach
porobi ronda, tzw. kompaktowe (małe, ciasne i niewygodne jak
cholera). Radom ma więc ronda: ks. Kotlarza, Matki Boskiej
Fatimskiej, NSZ i WiN. Koło rond nagle zaczęły pojawiać się stacje
benzynowe, a później hipermarkety. Jednocześnie padały jak kawki:
RWT, Radoskór, Zakłady Budownictwa Kolejowego, kombinaty budowlane i
w końcu największy gigant, Łucznik, który
wydawało się
będzie
trwał wiecznie.
Jedyną dziedziną budownictwa, która rozwijała się naprawdę
dynamicznie, była budowa pomników. Radom ma na pewno jeden z
największych współczynników "upomnikowienia" w kraju. To tu stoi
słynny pomnik dziecka nienarodzonego.
Pół deptaka i wiadukt
Cezary Waśkiewicz ma 35 lat, dyplom technika mechanika obróbki
skrawaniem, żonę, dwójkę dzieci i zniszczony wygląd. Całe dorosłe
życie pracował w Łuczniku, teraz jako jeden z niewielu szczęściarzy
załapał się do Fabryki Broni
pozostałego po molochu kadłubka,
gdzie głównie montuje się z części pistolety walther, przestrzela,
pakuje w kabury i sprzedaje ministrowi Janikowi jako "produkt
polski". Waśkiewicz ma umowę na czas określony. Nie jest głupi,
czyta gazety. Wie, że zamówienia rządowe kiedyś się skończą.

Jak można było głosować na prawicę w mieście, w którym za jej
rządów padły wszystkie zakłady
pyta.
W Radomiu frekwencja wyborcza oscylowała wokół 30 proc.
grubo
poniżej średniej krajowej. Ci, co głosowali na SLD, byli jeszcze
bardziej nieliczni
w 28-osobowej Radzie Miejskiej lewica ma 10
mandatów (wcześniej rada liczyła 50 wybrańców, 26 było z SLD).
Prezydent Adam Włodarczyk przegrał w drugiej turze z kretesem, mimo
że w pierwszej miał przewagę prawie 10 tys. głosów.

W całej Polsce tendencja była taka, że nie głosowano na partie,
tylko na lokalne komitety (Marcinkowski reprezentuje stowarzyszenie
Radomianie Razem
przyp. P.W.)
uważa Bohdan Karaś, sekretarz Rady
Miejskiej Sojuszu.
Nic strasznego się nie stało, po prostu przez
cztery lata będziemy konstruktywną opozycją.
Czy na pewno konstruktywną? Dziennikarze uważają, że Włodarczyk
przegrał przez debatę, którą odbył z rywalem w piątek przed wyborami
w miejscowej telewizji. Arogancja, jaką okazał
twierdzą
mogła
odstręczyć wyborców. Ale cóż, prezydent zachowywał się przez cztery
lata, jak gdyby zjadł wszystkie rozumy. Przez cztery lata lewica w
mieście wybudowała trochę dróg, wiadukt i pół deptaka, za to
wyprzedała większość zasobów mieszkaniowych i lokali użytkowych, a i
tak musiała zaciągnąć długi. Świetlane wizje roztaczał wiceprezydent
Józef Nita
radomska starówka miała rozkwitnąć przyciągając
inwestorów i radomian, lotnisko wojskowe miało przekształcić się w
cargo, a wielki obiekt z multikinem, kręgielnią, basenem itd. miała
wybudować opisywana już na łamach "NIE" izraelska Plaza Centers. Nic
z tych planów nie wyszło, co nie przeszkadzało, by pan Nita został
radnym i po raz drugi wiceprezydentem
tym razem przy generale.
Alleluja i do przodu
Nieco schowani za węgłem sklepu (wszak nie wolno pić w miejscach
publicznych) stoją w grupce młodzi
bezrobotni. To ich miejsce spotkań na radomskim osiedlu XV-Lecia
PRL, przez policję zaliczanego do najniebezpieczniejszych. Prym pod
zaszczanym i zarzyganym murem przylegającego do sklepu garażu wodzi
jedyny tutaj "robotny"
27-letni Mariusz pracujący jako goniec w
jednej z gminnych instytucji. Autorytet pracującego po maturze
wykorzystywał niedawno do krzewienia idei lewicowych pod sklepem i
wśród szalikowców czwartoligowego
niegdyś w ekstraklasie

Radomiaka. Teraz zmienił zdanie.

Co ta (tu określenie premiera Millera, którego nawet "NIE"
wydrukować nie może) narobiła?! On mówi, że polecą głowy. Niech
zacznie od swojej. Zabrał nam kodeks pracy, sprowadził papieża,
wprowadził akcyzę na prąd, zlikwidował bony pracownicze, zakazał
sprowadzania tanich ciuchów, obciął dodatki mieszkaniowe,
zlikwidował fundusz alimentacyjny, poobcinał zasiłki, zniżki na
bilety, a ostatnio przeszkadzają mu bary mleczne! A jednocześnie
rozdaje milionowe koncesje Jankowskiemu! Niech opodatkuje Kościół,
od razu będzie na dziurę budżetową. Przecież to jest jakiś obłęd! To
ma być lewica? Płakać się chce, w jakim świecie człowiek żyje. Nic
dziwnego, że Włodarczyk wywieszał papieskie flagi na urzędzie, jak
ten (tu też nie ryzykujmy) z Watykanu był o 300 km stąd.
Mariusz nie był na głosowaniu w pierwszej turze, w drugiej się
przemógł, bo przemówiła do niego wizja miasta milicyjnego. Po wyniku
jednak się załamał. Łapie doły. W pracy nie był już od kilku dni,
zostawił też dziewczynę. Woli, jak powiada, pić sam.
Generał Marcinkowski chce, żeby na każdym osiedlu powstały takie
kluby jak Arka i wtedy będzie bezpieczniej. Arka to katolicki klub
młodzieży
działa na osiedlu XV-Lecia. Jakieś 160 mkw. powierzchni
w dobrym punkcie. Lewicowy zarząd miasta przekazał je, po remoncie,
w bezpłatne używanie czarnym na 10 lat.
Oto wybrane spośród kilkuset prace, które przyszły w odpowiedzi na
naszą "Niemoralną propozycję". Dobra robota. Nie wszystkich autorów
publikowanych prac
w kolejnych numerach opublikujemy ich zresztą
więcej
możemy przyjąć na staż. Wszystkich jednak zapraszamy do
współpracy: zarówno tych, którzy chcieliby związać się z nami
zawodowo, jak i tych, którzy
jak autor "Nieznośnej lekkości
siatki"
piszą dla przyjemności. Jeśli macie coś ważnego do
napisania
sprawdzajcie, piszcie i przysyłajcie. Ostateczna decyzja
w sprawie stypendium zapadnie w połowie kwietnia. Autor : Marcin
Zalewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sobieradzio
Partia Kaczyńskich głosi uczciwość, a praktykuje wzywanie do niej.
Menago kaczego chowu, działając ręka w rękę z kaczym wicemarszałkiem
województwa mazowieckiego, narżnął państwowy Cefarm na 16 mln zł i
zakosił 8 państwowych do niedawna aptek.
17 kwietnia 2003 r. w "Życiu Warszawy" ukazało się bardzo nietypowe
ogłoszenie. Spółka skarbu państwa CF Cefarm S.A. na łamach gazety
wzywa Andrzeja Radzio, prezesa spółki Medycyna i Farmacja oraz
pozostałych trzech prywatnych udziałowców tej spółki, do odsprzedaży
posiadanych przez nich udziałów.
W ogłoszeniu prasowym (!) Cefarm informuje, że mając obecnie 88
proc. kapitału spółki Medycyna i Farmacja chce w tej spółce wykupić
wszystkie udziały, gdyż tylko w ten sposób będzie w stanie wykonać
zalecenia NIK oraz Urzędu Kontroli Skarbowej. Po kiego grzyba
Cefarmowi 100 proc. udziałów, jeśli mając 88 proc. już teraz ma
przytłaczającą przewagę w głosach na walnych zgromadzeniach
wspólników? Poprosiłem o wyjaśnienie rzecznika prasowego Cefarmu.
Pan Ryszard Łukasiewicz pouczył mnie, iż w Najjaśniejszej logika nie
przydaje się jako narzędzie do rozszyfrowywania biznesowych
szwindli. Cefarm, mający 88 proc. udziałów w Medycynie i Farmacji, w
istocie gówno w tej spółce może
stwierdził rzecznik. W spółce
Medycyna i Farmacja robi, co chce, jej prezes Andrzej Radzio
posiadający 1,32 proc. kapitału i tyleż głosów na walnym
zgromadzeniu.
Jakim cudem? Otóż Andrzej Radzio, były zarządca Cefarmu z nadania
AWS, tak zmajstrował statut spółki Medycyna i Farmacja, że jest nie
do ruszenia, chociaż depcze mu po piętach prokurator.
* * *
Zanim trafił do prywatno-państwowego biznesu, prezes Andrzej Radzio
był dyrektorem administracyjnym w Kancelarii Lecha Wałęsy. Tam też
zakolegował się z Antonim Pietkiewiczem, facetem, którego potem Lech
Kaczyński zrobił swym zastępcą w Najwyższej Izbie Kontroli. Po
rozwodzie Kaczorów z Wałęsą Radzio dostał kopa w górę i objął
stanowisko dyrektora generalnego w biurze Krajowej Rady Radiofonii i
Telewizji. Marek Markiewicz, ówczesny przewodniczący, po roku
współpracy pozbył się Radzia. Załatwił mu robotę w telewizji
kablowej Aster City. Potem Radzio z miernym skutkiem szukał
szczęścia w prywatnym small businessie. Nie zapomniał o nim jednak
Pietkiewicz
posadowiony przez Buzka na stołku wojewody
mazowieckiego, w czerwcu 2000 r. zrobił Radzia zarządcą
warszawskiego Cefarmu.
Za przyzwoleniem Pietkiewicza Radzio zabrał się za restrukturyzację
Cefarmu. Z części majątku państwowej firmy utworzył dwie spółki. Do
jednej z nich
Cefarm Nieruchomości
wniósł aportem należące do
Cefarmu trzy parcele położone przy ul. Popularnej w bezpośrednim
sąsiedztwie warszawskiej Castoramy. Działki były wycenione na ok. 40
mln zł.
Jednocześnie Radzio mianował się jednoosobowym zarządem spółeczki
Cefarm Nieruchomości. Następnie
co wojewoda Pietkiewicz aprobował

sprzedał wszystkie udziały Cefarmu w tej spółce prywatnej firmie
Mercury
za 27 mln zł. Potem
jednego dnia!
udziały w spółce
Cefarm Nieruchomości zmieniły jeszcze dwóch właścicieli, by w końcu
przejść na własność Castoramy, która tym sposobem za 35 mln zł
kupiła parcelę wartą 40 mln. Całą tę łańcuszkową operację
uwierzytelnił jednego dnia ten sam notariusz.
Oddany Radziowi w pacht przez Pietkiewicza Cefarm został więc w
czasie paru godzin ograbiony z co najmniej 8 mln zł. Kontrolerzy NIK
małodusznie uznali, że Cefarm powinien był sprzedać trzy parcele
przy ul. Popularnej bezpośrednio Castoramie. Tego samego zdania był
UKS. Jedynie działająca ślamazarnie wolska prokuratura przez półtora
roku nie zdołała w tej kwestii wyrobić sobie ostatecznego poglądu.
Transakcję cuchnącą na kilometr korupcją opisało "Życie Warszawy" z
26 czerwca 2002 r.
Medycyna i Farmacja
druga spółka utworzona przez Andrzeja Radzio,
również za zgodą Antoniego Pietkiewicza
posłużyła do wyprowadzenia
z Cefarmu ośmiu nieźle prosperujących aptek. Radzio spółkę zawiązał
18 grudnia 2000 r. Jako jednoosobowy zarządca Cefarmu wniósł do niej
aportem 8 aptek wycenionych licho, bo tylko na ok. 2,5 mln zł.
(Uruchomienie jednej apteki w Warszawie kosztuje ponad 600 tys. zł).
Radzio
za zgodą Antoniego Pietkiewicza
pozyskał następnie dla
spółeczki Medycyna i Farmacja nowych udziałowców prywatnych. Sam
także wykupił udziały o wartości 50 tys. zł, co stanowiło 1,32 proc.
kapitału spółki.
Statut spółki Medycyna i Farmacja został umyślnie tak zmajstrowany,
iż wszystkie decyzje walnego zgromadzenia mogą zapadać wyłącznie
jednomyślnie przy stuprocentowej obecności wszystkich udziałowców. A
więc, gdy prezes Andrzej Radzio, posiadacz 1,32 proc. kapitału
spółki, oświadczy w trakcie walnego zgroma-dzenia wspólników, że
musi je opuścić, gdyż ma sraczkę, to żadna uchwała nie może być
powzięta. Nie da się odwołać Radzia ze stanowiska prezesa spółki bez
zgody udziałowca Andrzeja Radzia. Na skutek tej perfidnej pułapki
wmontowanej w statut spółki Cefarm mający 88 proc. udziałów w spółce
Medycyna i Farmacja nie może się do dzisiaj pozbyć Andrzeja Radzia.
Antoni Pietkiewicz, obecny wicemarszałek województwa mazowieckiego,
zanim został pozbawiony przez Millera stołka wojewody, zdążył
jeszcze rzutem na taśmę powierzyć zarządzanie państwowym Cefarmem
prywatnej firmie Inserwis sp. z o.o. W ten sposób Pietkiewicz chciał
wywianować swoją współpracowniczkę Bożenę Grad. Skandalik opisaliśmy
obszernie w "NIE" nr 9/2002 w publikacji "Hołocie od ust".
Następca Pietkiewicza, obecny wojewoda mazowiecki Leszek
Mizieliński, z trudem pozbył się z Cefarmu Inserwisu. Ale Marek
Zarakowski, mianowany przez SLD-owskiego wojewodę nowy zarządca
Cefarmu, dotąd nie może usunąć protegowanego Pietkiewicza ze spółki
Medycyna i Farmacja. Wspierany przez związkowców z Cefarmu
Zarakowski walczy z protegowanym Pietkiewicza za pomocą ogłoszeń
prasowych, pozwów sądowych i obszernej korespondencji z różnymi
państwowymi urzędami.
* * *
W "NIE" nr 41/2000 informowaliśmy, że Antoni Pietkiewicz, nie
czekając, jak potoczą się losy powszechnego uwłaszczenia, 24
sierpnia 2000 r. wykupił na własność lokal przy ul. Sobieskiego.
Jako wojewoda sam sobie przyznał prawo do 70-procentowej bonifikaty
przy zakupie tego mieszkania. Za lokal o rzeczywistej wartości
rynkowej około 360 tys. zł zapłacił 71,3 tys. zł (plus ok. 16 tys.
za prawo do wieczystego użytkowania gruntu). Przejmując państwowy
lokal Pietkiewicz był jednocześnie właścicielem segmentu w
Konstancinie, w którym faktycznie mieszkał.
Lech Kaczyński, gdy został prezydentem Warszawy
zgodnie z regułą
Teraz Kurwa My
początkowo miał zamiar zrobić swego kumpla
Pietkiewicza wiceprezydentem stolicy. Stołeczni dziennikarze Iwona
Szpala i Adam Romer w "Wyborczej" zapytali Lecha Kaczyńskiego, jak
to możliwe, żeby facet, któremu NIK zarzuca poważne naruszenie
prawa, miał być mianowany na wiceprezydenta. Kaczor się nadął i
stwierdził:
Ale o co chodzi z Pietkiewiczem? Ja nie bardzo
rozumiem... Chcę powiedzieć jasno
uważam Antoniego Pietkiewicza za
porządnego człowieka.
Ostatecznie Pietkiewicz został z rekomendacji PiSuaru
wicemarszałkiem województwa mazowieckiego. Tak w praktyce Kaczory
wcielają w życie szczytne zasady prawa i sprawiedliwości.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tchórza woń "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Osoczeni "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Olejnik obala bełta "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




WICEBALCEROWICZ
Wysocy przedstawiciele Narodowego Banku Polskiego z jego
wiceprezesem Jerzym Stopyrą nadzorowali operacje ograbiania państwa
z setek milionów złotych. Rolą ludzi z NBP zająć się powinna
prokuratura.
Wkrótce
po ośmiu latach od popełnienia zarzucanych mu czynów

przed Sądem Okręgowym w Łodzi rozpocznie się proces Ryszarda
Pokrowskiego byłego dyrektora Biura ds. Prywatyzacji i Zamówień
Publicznych w Ministerstwie Zdrowia. Pokrowski to odprysk jednego z
najbardziej finezyjnych skoków na kasę w dziejach III RP. Żaden z
prawdziwych bohaterów tej gigantycznej afery nie poniesie
konsekwencji. Podejrzewamy zaś, że podobne sposoby ograbiania
państwa realizowane były z powodzeniem w górnictwie, hutnictwie i
PKP.
Gruntowanie wykształcony pięćdziesięciolatek. Absolwent
Wydziału Nauk Ekonomicznych UW. Doktor nauk ekonomicznych.
Absolwent Centrum Podyplomowego Kształcenia Pracowników
Administracji Państwowej. Całe życie związany z finansami.
Karierę zawodową rozpoczynał w Zakładzie Bilansów
Syntetycznych Gospodarki Narodowej w Instytucie Finansów przy
Ministerstwie Finansów, gdzie analizował przepływy strumieni
rzeczowo-finansowych między sektorem realnym, sektorem
finansowym, gospodarstwami domowymi i sektorem zagranicznym.
Zasługi na polu przepływów między sektorami i gospodarstwem
domowym doprowadziły go do stanowiska głównego specjalisty, a
potem zastępcy dyrektora Departamentu Analiz i Prognoz
Ekonomicznych w Narodowym Banku Polskim, gdzie
współuczestniczył w opracowywaniu analiz z zakresu
nierównowagi pieniężno-kredytowej, planów kredytowych i
założeń polityki pieniężnej. Postępy w obserwacji nierównowagi
pieniężnej uczyniły zeń dyrektora Departamentu Polityki
Pieniężno-Kredytowej, zajmującego się realizacją polityki NBP
w zakresie stopy procentowej, rezerw obowiązkowych oraz
operacji otwartego rynku. Od operowania na otwartym rynku była
już prosta droga do stanowiska członka Zarządu Narodowego
Banku Polskiego. Jako członek dokonał wielu ważkich rzeczy,
między innymi pełnił rolę członka Komisji Papierów
Wartościowych, członka Rady Nadzorczej Korporacji Ubezpieczeń
Kredytów Eksportowych oraz
od 1993 do 1997 r.

przewodniczącego Rady Nadzorczej Pierwszego Komercyjnego Banku
w Lublinie. Niewątpliwe sukcesy na tym polu zapewniły mu
kolejny awans. W dniu 18 marca 1998 r. został powołany na
stanowisko pierwszego zastępcy prezesa Narodowego Banku
Polskiego.
Wśród innych osiągnięć dyr. Stopyry wymienić można żonę i
troje dzieci.
Źródło: strona internetowa NBP.
Gazety w latach 1995
1997 opisywały, jak dochodziło do powstania
zadłużeń szpitali: w gabinetach dyrektorów szpitali pojawiali się
eleganccy przedstawiciele firm zajmujących się dostawami sprzętu
medycznego. Oferowali bardzo potrzebną aparaturę nie żądając za nią
pieniędzy. Dyrektorzy szpitali zeznawali potem, że "mieli wrażenie,
iż chodzi o darowizny". Nikt darowanemu koniowi w zęby nie zaglądał,
tylko podpisywano coś, co okazywało się potem rachunkiem lub
fakturą. Faktury były potwierdzane, podobnie jak dostawy i wartość
sprzętu. W tym momencie kawałek papieru stawał się zobowiązaniem
szpitala, czyli skarbu państwa!
"Darowizna" miała zasadniczą zaletę, pozwala obejść procedurę
przetargową. W praktyce dostawcy zawyżali wartość sprzętu medycznego
kasując przy okazji ekstramarże. Nie było przy tym mowy ani o
serwisie, ani o dostawach i kosztach części zamiennych, ani o
gwarancjach na sprzęt.
Następnym krokiem było przejęcie wierzytelności zadłużonych tym
sposobem szpitali. Wierzycielami szpitali stawały się dwie spółki

Atlantic Construction Group (ACG) z panamskim adresem i Biuro
Obsługi Finansowej (BOF). Kolekcjonowanie długów państwowych
szpitali miało ten sens, że kto ostatecznie kupił to zadłużenie,
mógł nim regulować swoje z kolei zobowiązania podatkowe wobec
państwa.
Obie firmy ACG i BOF były tylko ogniwami pośrednimi. Kolejnym
krokiem było więc znalezienie kogoś, kto skupiłby te wierzytelności.
Ich pochodzenie było cokolwiek "szemrane", toteż przed zaoferowaniem
ich fiskusowi zamiast podatków należało je uwiarygodnić, nadając im
jakieś przyzwoite pochodzenie. Mechanizm mniej więcej taki, jak przy
praniu pieniędzy. Przyzwoite pochodzenie mógł nadać im bank. Bank
też mógł zapłacić producentom sprzętu żywą gotówkę. Znalazł się taki
w Warszawie. Był to I Oddział Pierwszego Komercyjnego Banku (PKB) w
Lublinie, który w tym czasie należał w 100 proc. do Narodowego Banku
Polskiego.
I tu kończy się powszechnie znany już z gazet system wyłudzania
pieniędzy w oparciu o szpitalne długi a zaczyna afera wykryta przez
redakcję "NIE". Nie chcąc dopuścić do upadku Pierwszego Komercyjnego
Banku w Lublinie, po aferze z jego byłym właścicielem Davidem
Bogatinem, NBP dofinansował go ogromną kwotą prawie 2 mld zł
(nowych). Żeby było jasne
te 2 mld były płacone z naszych
kieszeni. Działalność lubelskiego banku była nadzorowana przez
wysokich rangą przedstawicieli NBP, zasiadających w Radzie
Nadzorczej Pierwszego Komercyjnego. Jej przewodniczącym był Jerzy
Stopyra, obecnie pierwszy wiceprezes Narodowego Banku Polskiego.
Tu dochodzimy do istoty całej sprawy. Otóż firmy, które jako
pośrednicy sprzedawały szpitalom drogi sprzęt, sporządzały tzw.
cesję wierzytelności, czyli dokumenty upoważniające do dysponowania
długiem szpitali. Cesje były wystawiane na dwie wymienione wyżej
firmy
panamską Atlantic Construction Group i Biuro Obsługi
Finansowej sp. z o.o. w Warszawie.
Następnie te dwie firmy podpisywały "Porozumienia" z BKB. Już w
paragrafie 1 tych umów bardzo stanowczo podkreślano, że Niniejsze
porozumienie oraz wszelkie umowy zawarte przez Cedenta i bank mają
charakter poufny w rozumieniu przepisów bankowych. Silne
podkreślenie poufności tego i następnych dokumentów może dowodzić,
że obie strony wiedziały, iż podpisują coś, czym raczej nie należy
się chwalić.
Paragraf 2 nie pozostawia już żadnych wątpliwości
mamy do
czynienia z nadużyciem: Bank zobowiązuje się bezwarunkowo z
zastrzeżeniem postanowień par. 4 do przechowywania wierzytelności
nabytych przez cedenta lub wskazanych przez niego na okres 6
miesięcy od daty nabycia przez bank.
Sens tego jest taki: te podejrzane firemki i instytucja zaufania
publicznego, jaką jest bank, umawiają się, że bank na pół roku, aż
sprawa przyschnie, schowa pod dywan "prane" przez siebie
wierzytelności. Bank na tym nie straci
co miesiąc zadłużenie to
wzrasta o odpowiednią część 54 proc. odsetek ustawowych, czyli o
jakieś horrendalne kwoty. Bank zatem w pełni świadomie doi te kwoty
z państwowej kiesy, czyli od podatników. To granda i gigantyczny
skandal! Tym większy, że czyniony pod nadzorem Narodowego Banku
Polskiego.
Jeżeli Jerzy Stopyra i jego ludzie w Radzie Nadzorczej nie wiedzieli
o tym gigantycznym przekręcie, to dyskwalifikują się jako bankowcy.
Pamiętajmy, że Rada Nadzorcza, zdominowana przez NBP, mianowała
zarząd Banku Komercyjnego, który odpowiadał za swoje oddziały.
Jeżeli zaś wiedzieli, to oznaczałoby, że wysocy przedstawiciele
Narodowego Banku Polskiego działali na szkodę budżetu państwa.
Uważamy, że ujawnione przez nas powiązania między podejrzanymi
biznesmenami z jakichś dziwnych firm a instytucjami odpowiedzialnymi
za finanse państwa wymagają wszczęcia postępowania prokuratorskiego.
Zbyt wysokie kwoty wchodzą tu w rachubę i zbyt znane nazwiska. A
zapewniamy, że nie powiedzieliśmy ostatniego słowa w sprawie
zgnilizny w polskim systemie bankowym.
Autor : Anna Fisher / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pompą dymany
Za rządów Buzkowców PKN ORLEN dawał facetom spod Kolbuszowej spory
szmal i wpływy. W zamian za to oni kręcili lody i prali pieniądze.
ORLEN Petro-Tank Zakład Pracy Chronionej z siedzibą w Widełce k.
Kolbuszowej powstał w ten sposób, że Petrochemia Płock kupiła 60
proc. udziałów w niewiele znaczącej firemce Tank-Pol należącej do
dwóch b. pracowników PGR w Szczucine. Kierowcy i ogrodnika. Odtąd
firma spod kolbuszowskich lasów sprzedawała paliwo wyprodukowane
przez państwowego giganta.
Marcowe marzenia
W początkach Pomrocznej Witold Marzec został biznesmenem. Razem z
kolegami wybudował pierwszą na Górnym Śląsku prywatną stację paliw w
Mysłowicach. Uwierzył, że w RP da się legalnie zarabiać. W 1995 r.
już bez kolegów postawił stację paliw w Sosnowcu. Był to strzał w
dziesiątkę. Po pewnym czasie obok stacji nazwanej Mawi stanęły m.in.
salon samochodowy i hipermarkety.
Zanim do tego doszło, miał biznesmen Marzec trochę kłopotów
finansowych. Spowodowane były m.in. brakiem paliwa na rynku. Marzec
wybrał się do Petrochemii Płock z prośbą o zwiększenie limitów
paliwa dla "Mawi". Krzysztof Suszek, ówczesny zastępca dyrektora ds.
handlowych i rozwoju rynku w Petrochemii, odesłał Marca pod
Kolbuszową do firmy Petro-Tank. Tłumaczył, że ta właśnie firma
sprzedaje paliwo Petrochemii takim jak on detalistom. Warto
wspomnieć, że Suszek (do dziś pracuje w PKN Orlen) był w tym czasie
prezesem Rady Nadzorczej Petro-Tank. Marzec znał dyrektora Suszka
wcześniej, bo jego stacja, jako jedna z pierwszych w kraju, została
objęta patronatem Petrochemii Płock. Tak spodobała się dyrektorowi
Suszkowi.
W listopadzie 1996 r. Marzec podpisał umowę z Petro-Tank. Odtąd miał
kupować paliwo produkcji Petrochemii jedynie w firmie spod
Kolbuszowej. Aby kupować musiał wziąć kredyt kupiecki.
Zarówno kredyt, jak i sama umowa musiały być zabezpieczone:
Petro-Tank udzielił kredytu i gwarancji, w zamian biznesmen Marzec
sprzedał 60 proc. udziałów w "Mawi" biznesmenom spod Kolbuszowej.
Kupili je za 7,5 tys. zł, mimo że majątek "Mawi" wart był już
wówczas ponad 4 mln zł. Kapitał założycielski "Mawi" z 1994 r.
wynosił 12,5 tys. zł. Umowa z Petro-Tankiem miała zabezpieczyć
Marcowi dostawy paliwa i wydłużenie terminów płatności za paliwo do
52 dni.
Zanim Marzec podpisał bumagę dogadał się z tymi spod Kolbuszowej
tak: umowa jest "dżentelmeńska", bo prawa właścicielskie nadal w
pełni miały przysługiwać jemu. Kiedy się odkuje odkupi je.
Jak na dżentelmenów przystało w umowie zawarto tajną klauzulę: gdyby
Petro-Tank nie wywiązywał się z warunków umowy odsprzedałby Marcowi
owe 60 proc. udziałów za cenę zakupu, czyli 7,5 tys. zł. Po
podpisaniu kwitów powstała firma Petro-Mawi. Marzec został prezesem.

Biznes się kręci
Średnio 20 tys. litrów dziennie
tyle paliwa sprzedawał na stacji w
Sosnowcu Marzec.
Na początku 1997 r. zaczęło się sypać. Najpierw Petro-Tank
zmniejszył limit paliwa. Straszył nawet Marca, że zakręcą kurek
całkowicie. Umowa patronacka z Petrochemią zabraniała Marcowi
kupowania paliw u innych. Rosło zadłużenie
Marzec był ugotowany.
Pojechał do Widełki z pytaniem, dlaczego działają na szkodę jego i
firmy, w której mają udziały. Pokazano mu umowę. Inną niż ta, którą
podpisał. Prezes
Petro-Tank stwierdził, że pierwsza umowa miała braki formalne.
Marzec nie miał wyjścia
musiał warunki przyjąć i umowę podpisać. W
przeciwnym razie musiałby zwrócić natychmiast cały kredyt kupiecki

1,6 mln zł.
Niedługo po tym prezes Petro-Tank zażądał od Marca sprzedaży
pozostałych 40 proc. akcji Petro-Mawi. Jak się nie zgodzi to "mu
pomogą"
powiedział.
Jak wyjebać naiwniaka
Zdesperowany biznesmen zaczął sprawdzać uczciwość dostawcy paliw.
Interesowało go czy firma z Widełki przywozi tyle paliwa, na ile
wskazują kwity. Śledztwo Marca przyniosło rewelacje: na jego stację
trafiały lewe i mocno przeterminowane atesty do-starczane razem z
paliwem. Znalazł np. atesty na paliwo kupowane przez pewną cypryjską
spółkę np. w Rotterdamie i przywożone do Sosnowca wprost z terminali
nad Bałtykiem. Tymczasem umowy opiewały na dostarczanie paliw wprost
z Petrochemii Płock. W atestach przyjmowano stałą gęstość paliwa, a
ta, jak wiadomo, zmienia się np. pod wpływem temperatury. Na stację
paliw w Sosnowcu trafiało w ten sposób mniej benzyny, chociaż w
fakturach wszystko grało. Marzec skrupulatnie przeliczył wszystkie
dostawy i wyszło mu, że kombinując z atestami Petro-Tank orżnął go
na ok. 100 tys. zł w ciągu niespełna roku.
Mało tego, Marzec ma oświadczenia kierowców Petro-Tanku, że to, co
przywieźli nijak się ma do rzeczywistości 2 kwitów przewozowych.
Poleciał więc do glin, myśląc: to będzie powód do zerwania umowy i
odzyskania swoich akcji. Dumał też: skoro owe około 100 tys. zł nie
istnieje, więc nie zostało zaksięgowane w Petro-Tanku. Ktoś
świadomie rżnie i jego, i firmę. Marzec zaczął podejrzewać również,
że skoro Petro-Tank ma 14 innych stacji paliw i trzy terminale,
łatwo może robić przekręty na miliony złotych. Podzielił się swymi
podejrzeniami z prokuraturą w Sosnowcu. Udowadniał, że na skutek
manipulacji marżami Petro-Tank tylko na jego stacji zyskał następnye
200 tys. zł. Prokuratura olała te rewelacje.
W 1998 r. Marzec został odwołany z funkcji prezesa Petro-Mawi bez
podania przyczyn.
Pozbawiono go również reszty udziałów i majątku trwałego. W prosty
sposób. Petro-Tank doprowadził Petro-Mawi na skraj bankructwa i
postawił w stan likwidacji.
Marzec
odkąd pojął nieczystą grę Petro-Tanku, bądź co bądź
posiadającego oficjalne błogosławieństwo PKN, na bieżąco informował
prezesów Rady Nadzorczej tak Orlen Petro-Tank, jak i "dużego" Orlenu
o wyczynach facetów spod Kolbuszowej. Prezesi również go olewali.
I tak świetnie zapowiadający się biznesmen Marzec przestał być
właścicielem swojej firmy. Jego upadłą stację kupił Orlen
Petro-Tank. Dzięki swoim kombinacjom Petro-Tankowi udało się nabyć
majątek firmy Marca za grosze, pomimo jego wartości rynkowej
wynoszącej już wówczas ok. 9 mln zł. Co ciekawe, Orlen Petro-Tank
robił całą tę zabawę za kasę Orlenu i za wiedzą jego władz. Wszystko
dzięki kombinacjom z odraczanymi terminami płatności.
Jak wytłumaczyć fakt, że dyrektorzy z centrali Orlenu pobierali kasę
w Radzie Nadzorczej
Orlen Petro-Tank i gówno robili w sprawie doniesień Marca o
kombinacjach, a po upływie kadencji przechodzili do innych
spółek-córek Orlenu na równorzędne stanowiska? Być może to nie
przypadek, że akurat za rządów Maryjana faceci spod Kolbuszowej tak
rozpanoszyli się w branży paliwowej rżnąc naiwniaków i państwo na
grubą kasę.
Kilka dni temu prezesi firmy Petro-Tank trafili do aresztu.
Prokuratura postawiła im zarzut prania brudnych pieniędzy i
nieuczciwe zarabianie na sprzedaży wyposażenia do stacji paliwowych.
W świetle tego, co wiemy o działalności panów prezesów wyłania się
taki oto obraz: paliwowe przekręty na skalę kraju i pranie brudnych
pieniędzy zaczęły się prawdopodobnie właśnie tu. Brali w nich udział

ludzie z władz Petrochemii Płock przemienionej w PKN Orlen.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kasa nowa
Chcecie w Unii Europejskiej być zdrowi, piękni i bogaci?
Podpowiadamy, jak to zrobić.
Polacy mają niepowtarzalną szansę stworzenia w Europie nowej grupy
zawodowej, a może nawet klasy społecznej: "Wykorzystywacz Unii
Europejskiej". Nie brzmi najlepiej, ale coś się wymyśli. Dymacz,
ruchacz, molestant...
Aby móc skutecznie doić Unię Europejską, należy możliwie jak
najdokładniej poznać prawo w niej obowiązujące. Jest co poznawać!
Wedle ostrożnych rachunków, ogólne i szczegółowe prawa Unii to
kilkanaście tysięcy stron maszynopisu. Z czego co roku zmienia się
przynajmniej tysiąc stronic, a następny tysiąc przybywa.
Zacznijmy od odpowiedzi na najprostsze pytanie: po co powstała Unia?
Odpowiedzmy cytatem komentarza do Traktatów Rzymskich (rok 1957),
czyli dokumentu uważanego dziś za fundament przyszłej Wspólnoty:
Kto pragnie zachować i wspierać skarby kultury i sympatyczne cechy
kontynentu europejskiego, ten musi również przyczynić się do
stworzenia odpowiednich struktur i gwałtownie się sprzeciwić
przeciwko niszczeniu sensu demokracji i marnotrawieniu podatków.
To prawda. Nawet niemowlę urodzone w kapitalizmie wie, że UE
powstała po to, by wspierać takie skarby kultury jak portfele
Europejczyków. Unia zrodziła się ze szmalu, poprzez szmal i dla
szmalu! Reszta to górnolotne, lecz gówno znaczące slogany, które
profesjonalny dymacz Unii wiesza na gwoździu w toalecie.
Ojcowie tzw. nowoczesnych struktur europejskich naiwnie sądzili, że
wystarczy, aby kraje europejskie się skrzyknęły i współdziałały w
rywalizacji z pozaeuropejskimi rynkami gospodarczymi, to
Europejczycy, którzy od zawsze cierpią na manię wielkości, wygrają
globalny wyścig do dobrobytu. Udało się średnio
nikt przecież nie
zaprzeczy, że rozwój Europy następuje, ale też nikt rozsądny nie
zaneguje rozwoju, przeważnie szybszego, krajów znajdujących się poza
UE...
Gdy władcy Europy to dostrzegli, było już za późno, by rezygnować z
pomysłu Wspólnoty; trzeba go było rozwijać, poprawiać, reformować. I
tak zostało do dziś. Dlatego właśnie molestant UE musi teraz
poznawać tysiące przepisów, wytycznych, dyrektyw i rozporządzeń. Gdy
je pozna, jego oczom ukaże się biurokratyczna dżungla, w której na
każdym kroku można napotkać jakiś owoc. Sukces ruchacza-zawodowca
polega na odnalezieniu i zerwaniu jak największej liczby tych owoców
w postaci subwencji, dotacji czy tzw. narzędzi strukturalnych, czyli

mówiąc krótko
w postaci szmalu.
Szmalu, proszę szanownych dymaczy, jest w Unii jak lodu. W roku 2000
roczny budżet UE wyniósł blisko 100 mld euro! Wbrew powszechnej
opinii wyrażanej przez tzw. eurosceptyków, zaledwie niewielką część
tej kasy pochłania unijna biurokracja (najwyżej 5 proc.), reszta zaś
idzie do ludzi. Profesjonalny ruchacz UE musi zrobić wszystko, żeby
z tej góry pieniędzy uszczknąć dla siebie jak najwięcej.
Możliwości jest prawie tyle, ile unijnych przepisów. Z subwencji
tradycyjnie korzystają firmy budujące drogi, tunele, wodociągi,
kanalizację, oczyszczalnie ścieków i stacje naturalnej energii
(wiatraki, baterie słoneczne). Dopłaty idą na badania naukowe,
edukację, kulturę, nawet tę, która dopłat nie potrzebuje. Kasę w
formie dotacji mogą dostać hodowcy jedwabników i ananasów, które w
Europie nie rosną (wspieranie rolnictwa), hodowcy i obrońcy zwierząt
(też rolnictwo), sprawcy katastrof morskich (ekologia), niemieccy
producenci greckiego sera (rolnictwo), prywatni wytwórcy drukarek
komputerowych i samochodów osobowych (wyrównywanie szans), a nawet
producenci i eksporterzy szkockiej whisky (rolnictwo, oczywiście).
Oni to właśnie, a raczej reprezentujący ich lobbyści, wymyślili, że
skoro whisky robi się z jęczmienia, jęczmień to zboże, zatem
eksporterom zbóż
zgodnie z którąś tam dyrektywą Unii
należy się
subwencja jak psu kość.
Na "Refundacje eksportu zboża w formie określonych napojów
alkoholowych" tylko w latach 1990
1995 wydano 281,7 miliona euro,
grubo ponad miliard złotych.
Nie genialne?
Polscy kandydaci na zawodowych wykorzystywaczy Unii mogą sądzić, że
przecież w krajach, które od dawna należą do UE, wykorzystywacze
pracują
jak widać na przykładzie whisky
bardzo skutecznie, ergo:
najbardziej soczyste owoce zostały już spostrzeżone i pożarte.
Niekoniecznie. Zachodnioeuropejscy ruchacze popadli w rutynę, patrzą
na unijne przepisy, czytają je, ale nie widzą tyle, ile może
zobaczyć neofita z Europy Wschodniej.
Zanim w księgarniach pojawią się unijne kodeksy, czyli furtki do
sukcesu dla naszych dymaczy, trzeba od czegoś zacząć. Proponuję na
początek świetną książkę, dzięki której przez chwilę mogłem się
wymądrzać
"Banany dla Brukseli
ciemne strony Unii Europejskiej".
Może i ciemne, ale polski ród, który w swych chlubnych dziejach
zrodził Kopernika, Curie-Skłodowską i Romana Giertycha, we wszystkim
potrafi przecież znaleźć jasne strony. Może nie?
Volker Angres, Claus-Peter Hutter, Lutz Ribbe: "Banany dla Brukseli

ciemne strony Unii Europejskiej" w przekładzie Marka Krzywickiego,
Wydawnictwo EON, Wrocław 2002.
Autor : Roman Stobnicki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





24-letni Radosław D. z Wiktorowa zgwałcił 6-letnią dziewczynkę.
Dostał 10 lat. W ostatnim słowie tłumaczył, iż koledzy śmiali się z
niego, że nie miał jeszcze kobiety.
W Sannikach Toyota Camry nagle zjechała na pobocze, ścięła drzewo i
słup trakcji elektrycznej. Za kierownicą siedział 37-letni tato

kompletnie pijany. Z samochodu wyciągnięto jedno po drugim: żonę i
siedmioro dzieci pijanego
w wieku od 3 do 15 lat. Wszyscy, oprócz
nietkniętego kierowcy, z poważnymi urazami trafili do szpitala. Oto
skutki desperacji ojców rodzin wielodzietnych.
Na terenie jednej z wsi w gminie Słubice 35-letni mężczyzna i jego
29-letnia konkubina założyli burdel w baraku. Barakoburdel nie miał
wzięcia. Ruch był nieduży, więc dla zwiększenia obrotów alfons woził
dziewczyny na pobocze autostrady w okolice Świecka. Do kompletu
rozpoczęli hodowlę konopii indyjskich. A wszystko dlatego, że
poprzedni burdel
w porządnym budynku
spalił się i chcieli szybko
nadrobić straty.
Znany we Włocławku ginekolog Tomasz M., podejrzany o seksualne
molestowanie pacjentek, został zwolniony z aresztu za kaucją 100
tys. zł. Zaraz po zwolnieniu zaczął na nowo przyjmować pacjentki w
prywatnym gabinecie. Ma też wrócić do swojej przychodni, gdzie
cieszy się nienaganną opinią. W zeszłym roku ginekolog dostał od
pani prezydentowej Kwaśniewskiej dyplom "za troskę o zdrowie
kobiet". I słusznie.
14-letnia dziewczynka z Koszalina odpowie przed sądem za sprawstwo
kierownicze i współudział w zabójstwie dziadka. Dziadkowi zrabowano
2 tys. zł. Wspólnicy dziewczynki zeznali przed sądem, że dziewczyna
miała jeszcze w planach zabójstwo rodziców, bo cóż to jest 2 tys. na
kilkoro.
o W Ostrowie Wlkp. kioskarka nie chciała sprzedać papierosów
gimnazjalistom. Ci w odwecie opluli szyby, obrzucili iosk
kamieniami, zagrozili podpaleniem i zamknęli kioskarkę od zewnątrz w
kiosku. Kobietę uwolniła policja. Dyrektor gimnazjum zapowiedział,
że obniży niegrzecznym chłopcom oceny ze sprawowania. Rozumni
zwalczacze nikotyny radzą sprzedawać papierosy dzieciom i młodzieży,
które kusi wyłącznie to, co zakazane.
27-letni rolnik spod Włocławka został oskarżony o podłożenie
granatów na podwórku należącym do Marka W., właściciela firmy, która
nie zapłaciła mu za dostarczone zboże. Okazało się, że rolnik został
podwójnie oszukany. Nie tylko nie zapłacono mu za zboże, ale na
dodatek sprzedano niesprawne granaty. Jeden z granatów miał
szkodzony zapalnik, zaś drugi
z dobrym zapalnikiem
był
wypełniony gipsem zamiast trotylem.
Ochroniarze z biblioteki wojewódzkiej przy ulicy Rajskiej w Krakowie
oskarżyli jednego z czytelników
studenta III roku UJ
że
onanizował się w toalecie. Student broni się, że to nieprawda, a
jego długi pobyt w kabinie był powodowany kłopotami gastrycznymi.
Ochroniarze upierają się przy onanizmie i twierdzą, że ustalili to
dzięki własnym metodom operacyjnym. A gdzież obywatel ma się
onanizować
w czytelni?
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Półcool
Współpracownica francuskiego tygodnika komunistycznego "LłHumanite"
poprosiła mnie o telefoniczny wywiad. Ponieważ się nie ukazał,
drukuję nagrane pytania i odpowiedzi.

Wasz premier odszedł, następnemu brakuje głosów, prezydentowi
spada, naród chce wyborów. Co się u was dzieje?

Wszystko normalnie. Posłowie nie chcą sami rozwiązać parlamentu,
bo straciliby półtoraroczne swoje pensje.

Czy nie można ich przekupić, żeby sobie poszli i wszystko się nie
waliło?

Podsunę to doktorowi Kulczykowi.

Kto to jest doktor Kulczyk?

Fachowiec. Nie mogę ani słowa więcej o nim powiedzieć.

Dlaczego?

Miałbym proces o obrazę.

Kto teraz w Polsce rządzi?

Królowa.

Co za królowa?

Królowa Polski. Czarnoskóra Żydówka pochlastana na twarzy żyletką.

Czy w tej sytuacji armia znów, jak w 81, nie przejmie władzy?

Wykluczone. Jedyne chwilami trzeźwe a uzbrojone oddziały urwały
się z NATO, wyjechały do Iraku i teraz tam walczą.

Z kim?

Co za pytanie! Jak sama nazwa wskazuje, w Iraku nasze oddziały
walczą z Irakijczykami.

O co one tam walczą?

O pokój, stabilizację, samostanowienie narodu irackiego. O
demokrację też walczą, czyli o to, żeby rządziła ta szyicka
większość, którą wystrzałowo okupują.

Mieliście w Warszawie Europejski Szczyt Gospodarczy.

Tak. Przyjechała Mongolia, Liechtenstein, Azerbejdżan, Litwa,
Albania, Bułgaria, prawie cała więc Europa.

Czym on się skończył?

Dziwne pytanie. Bankietem.

Polska ma przecież kłopoty gospodarcze.

Wprost przeciwnie.

Jak to?

Gospodarka polska jest w rozkwicie.

Jakie są jego objawy?

Złoty spada, bieda rośnie, bezrobocie nie maleje, inflacja wkrótce
ruszy.

Jakie jeszcze macie problemy społeczne?

Korupcja, pedofilia, narkomania, gruźlica i rozpad służb
medycznych.

Dlaczego towarzysz wymienia te akurat problemy?

Wiążą się one ze sobą. Dzieci potrzebują forsy na narkotyki.
Demoralizują więc dorosłych skłaniając ich do płatnej pedofilii.
Ogołoceni ze środków pedofile masowo biorą łapówki, a jeśli którego
nie warto korumpować, nieprzekupiony pedofil niedojada. Zapada przez
to na gruźlicę i rujnuje służbę zdrowia. Nie ma zaś ona pieniędzy na
leczenie ludzi, gdyż ledwie jej wystarcza na własne utrzymanie.

Podobno do władzy w Polsce idzie jakiś półfaszysta.

To są niecne pomówienia Żydów, masonów i plutokratów. Chodzi o
szczerego patriotę i nawet swoistego demokratę, o człowieka
wrażliwego na ludzką krzywdę.

Czy młodzież uważa, że on jest cool?

Lepper jest półcool.

I właśnie ten Lepper odbiera głosy towarzyszom postkomunistom?

Niewiadome są przyczyny, dla których większość odwróciła się od
nas, komuny. Pomimo że kochamy Busha i Szarona, popieramy
amerykański globalizm, walczymy z antyamerykanizmem zwanym
terroryzmem, no i tradycyjnie jesteśmy za równością. Ale teraz już
tylko w płaceniu podatków przez biednych i bogatych.

Dawni marksiści polscy zrobili się podobno pobożni.

Dużo w tym przesady. Bóg ich nie interesuje, raczej wierzą w
prymasa i papieża. Były premier chętnie wpadał do Watykanu. Mówią,
że po to, by dać Wojtyle na mszę za duszę Kuklińskiego.

Co to za jeden?

Prekursor postkomunizmu. Pierwszy z polskich komunistów
przewerbowany do CIA. Teraz bardzo trendy.

Dlaczego lewica popiera u was bogatych?

Ponieważ ktokolwiek zgłaszał akces do lewicy, zaraz stawał się
bogaty.

Czy to znaczy, że w Polsce biednych reprezentuje prawica?

Prawica też popiera posiadaczy. Tych trochę mniej bogatych niż
lewica.

To kto reprezentuje biednych?

Biedni nawet sami siebie nie reprezentują, w zamian tylko się
reprodukują.

Brakuje wam prezerwatyw?

Prezerwatywa to grzech.

Biedni boją się grzechów?

Biedni są zbyt leniwi, żeby wkładać kondomy. Z tego samego powodu
oni unikają wielu grzechów. Wejdą więc do królestwa niebieskiego. To
modny teraz kolor.

Czy nie boicie się, że młodzi a wykształceni wyjadą z takiego
kraju?

Młodzi i wykształceni mówią, że wyjadą, a skoro mówią, że wyjadą,
to można mieć pewność, że zostaną.

Co będzie z tą waszą Polską?

To co zawsze, a nawet jeszcze lepiej. Wstąpiliśmy do Unii
Europejskiej, więc znowu, tak jak w przeszłości, nie sobie samej,
ale komuś innemu Polska przysparzać będzie największych kłopotów.

Proszę, żeby na koniec towarzysz w jednym zdaniu scharakteryzował
sytuację w Polsce.

Giwałt byczo jest.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przypalanie głupa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
Miejscy urzędnicy z Gdańska wywalili z siedziby ZChN
partię, o
której pamiętają historycy i dinozaury. Powód to zadłużenie za
wynajem lokalu w skromnej kwocie 8 tys. zł za 11 miesięcy
użytkowania. Urzędnicy skierowali też sprawę do sądu o egzekucję
długu. Zapomnieli, że w prezydium gdańskiego ZChN zasiada
wiceprezydent Jan Stoppa. Teraz Stoppa skarcił swoich podwładnych za
nadgorliwość, specjalna kontrola ma zbadać, czy któryś nie nadużył
urzędniczej władzy nad biednym najemcą. Jest to bardzo dobra
wiadomość dla wszystkich gdańszczan z długami
za lokale i z nakazami eksmisyjnymi: najpierw komisje niech zbadają,
czy nie jest stosowany pośpiech w egzekwowaniu. (W. K.)
Odwaleni kandydaci na studentów UMCS w Lublinie złożyli 3,5 tys.
odwołań. Zdarzały się podania pisane na kartkach wyrwanych z
kołonotatników lub na płachtach papieru formatu A-3. Pleniły się
błędy ortograficzne. Na komisji rekrutacyjnej największe wrażenie
uczynił wyraz "bieżonce". Naszym zdaniem komisja grymasi.
Swoją kandydaturę do urzędu prezydenta Rzeszowa zgłosił Tadeusz
Ferenc z SLD. Pan Ferenc jest kandydatem doskonale przygotowanym.
Nie tylko posiada wspaniały program, ale również już przed wyborami
dysponuje gotową listą nazwisk ludzi, którymi obsadzi najważniejsze
urzędy w mieście. Fotele wiceprezydentów chce powierzyć przeciwnikom
politycznym: także kandydującemu w wyborach Wiesławowi Walatowi
popieranemu przez Podkarpackie Forum Samorządowe Prawicy i Barbarze
Kuźniar-Jabłczyńskiej z Platformy Obywatelskiej.
Polskie Stronnictwo Ludowe postanowiło odbić Wierzchosławice

"kolebkę ruchu ludowego"
z rąk sił politycznych niemających wiele
wspólnego z ruchem ludowym. Cudowną bronią polityczną PSL ma być
niejaki pan Roman Witos. PSL liczy, że już samo nazwisko jego
kandydata zniechęci skutecznie innych kandydatów do startu w
wyborach.
Pech prześladuje gdańskich złodziei. Adam C., który ukradł złoty
łańcuszek kobiecie w tramwaju, uciekał przed policjantami tak
nieszczęśliwie, że wpadł pod samochód. Nie jeden, ale dwa.
Wyskakując bowiem z tramwaju wpadł pod jeden pojazd, który z kolei
wepchnął go pod drugi. Stan złodzieja jest ciężki. Jego kolega po
fachu Adam M. włamał się do domku jednorodzinnego w Sopocie.
Aktywność rozpoczął na parterze, a potem sukcesywnie szedł w górę.
Spłoszył go właściciel domku. Złodziej zapomniał, na którym piętrze
się znajduje, i wyskoczył z drugiego piętra.
Za nielegalne puszczenie w szkole pirackiej wersji filmu "Władca
Pierścieni" odpowiedzą przed sądem uczeń, trzej nauczyciele i
absolwent Augustowskiego Centrum Edukacyjnego. Nauczyciele, nie
dość, że zgodzili się na projekcję, to jeszcze pobierali za udział w
niej pieniądze. Film ściągnęli z Internetu uczniowie. Obejrzało go
ok. 300 osób. Za złamanie praw autorskich grozi kara grzywny lub
ograniczenia wolności do dwóch lat. Prokuratura powinna też ustalić,
czy nauczyciele podzielili się kasą z uczniami.
W Wodzisławiu 41-letni mężczyzna i jego 18-letni syn napadli na
policjanta. W okładaniu policjanta pięściami i obsypywaniu groźbami
wielki udział miała także babcia. Mężczyźni trafili do aresztu.
Babcia wywinęła się zaświadczeniem, że choruje na serce. Cała
rodzinka odpowie jednak za napaść na funkcjonariusza publicznego.
Nastolatka siedzącego na parapecie okna na dziesiątym piętrze
jednego z wieżowców w Białymstoku zauważyli mieszkańcy osiedla.
Wezwali policję i straż pożarną. Okazało się, że chłopak po prostu
chciał wysłać SMS. Wyjaśnił, że w mieszkaniu jego telefon nie miał
zasięgu.
Pewien mieszkaniec Zakopanego znęcał się nad żoną. Żona zadzwoniła
po policję. Policja przyjechała i wówczas mąż wyraził wielką skruchę
i zapewnił, że już nigdy nie podniesie nawet głosu na kochaną
małżonkę. Po kilku godzinach zmienił jednak zdanie. Zgłosił się do
komendy i poprosił o zamknięcie w areszcie. Wolę spać tutaj, a nie z
żoną
wyjaśnił policjantom, którzy wykazali zrozumienie i zamknęli
go na przejściówce.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Art macht frei
Bronimy Agaty Siwek i jej oświęcimskich gadżetów.
Oświęcimskie gadżety Agaty Siwek mówią więcej, niż artystka chciała,
a może potrafiła powiedzieć. Nie tylko przypominają o tragedii
sprzed 60 lat, ale także demaskują zachodnie społeczeństwo jako
rzeszę bezmózgich konsumentów, a sam obóz zagłady i tragedię z nim
związaną
jako kolejny produkt.
Breloczki, koszulki, torby na zakupy z napisem "Arbeit macht frei",
magnesy na lodówkę w kształcie budynków krematoryjnych bulwersują
nie dlatego, że naruszają świętość, ale dlatego, że pokazują, czym
dla dzisiejszego człowieka jest Holokaust
towarem. Jak znakomicie
ta zagłada się sprzedaje!
Pasiak nadrukowany na torbie oferowanej przez artystkę wygląda jak
kod paskowy.
Od powstania kapitalizmu wiadomo, że najlepiej sprzedaje się to, co
ma wyrobioną markę. Świetnie idą hamburgery McDonalda, ale i
koszulki z Che Guevarą czy Einsteinem. Równie dobrze sprzedaje się
śmierć. Śmierć księżnej Diany, śmierć Palestyńczyka w Gazie, wielki
karambol na autostradzie. Oświęcim ma markę wyrobioną na całym
świecie. Współczesny człowiek kupuje więc, bo zwraca bardziej uwagę
na markę towaru, nie na jego rzeczywistą użyteczność. Holenderka,
która kupiła od Siwek torbę na zakupy, uznała, że jest bardzo
stylowa. To najlepszy komentarz do tego, czym jest dzisiaj
Holokaust. Jest modny. W dobrym tonie jest rozmowa o tej tragedii.
Obowiązkiem każdego jest znać "Listę Schindlera". Obowiązkiem jest
posiadać co najmniej jedną książkę na temat obozu.
Czy koszulki Agaty Siwek można nazwać sztuką? Granice sztuki wydają
się być dzisiaj jasne jak nigdy dotąd. Z jednej strony granica
wyznaczona jest przez "Biały kwadrat na białym tle" Malewicza, z
drugiej zaś sztukę ogranicza pornografia jako przejaw tandety.
Podobnie plasuje się także śmierć na żywo. Prace Agaty Siwek
niewątpliwie mieszczą się w tych ramach. Są formą demaskatorskiego
pop-artu, który obnaża współczesnego człowieka. Pomniejsza jego
świętości, co zawsze korzystne, bo prowadzi do samodzielnego
myślenia.
Wystawa Agaty Siwek zmusza do dyskusji nie nad granicami sztuki, ale
nad naszymi symbolami i naszym do nich stosunkiem. Zmusza do
zastanowienia nad człowiekiem wyznania konsumpcyjnego. Wydaje się
jednak, że w tym wypadku dzieło przerosło artystkę. Jak mówi, jej
celem było przypomnienie oświęcimskiej tragedii. Nie zdaje chyba
sobie sprawy, że udało jej się pokazać o wiele więcej, udało jej się
pokazać, że dzisiaj wszystko należy do popkultury i że wszystko
można sprzedać, należy to tylko odpowiednio przetworzyć i opakować.
Autor : Mariusz Kuczewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak rozpętamy III wojnę światową
"NIE" rozmawia z deputowanym do Dumy Państwowej Wiktorem AŁksnisem
"NIE":
Aleksander Kwaśniewski tłumaczył w tym miesiącu Władimirowi
Putinowi, że rosyjskie postulaty przeprowadzenia korytarza do
Kaliningradu kojarzą się Polakom z żądaniem
korytarza do Prus Wschodnich przez Hitlera. To była jedna z
bezpośrednich przyczyn wybuchu II wojny światowej. Pan przygotował
projekt uchwały, który zachęca Polskę do odebrania Litwie
Wileńszczyzny. Jak rozumiem, myśli pan już o trzeciej wojnie?
Wiktor Ałksnis:
W żadnym razie, chcę jedynie przywrócić
historyczną sprawiedliwość. Litwa potępia pakt Ribbentrop
Mołotow i
będące jego częścią tajne protokoły. Jednocześ-nie jednak korzysta z
owoców tego dokumentu. 10 października 1939 r. w oparciu o tajne
protokoły podpisano radziecko-litewskie porozumienie o przekazanie
przez ZSRR Litwie Wilna i Wileńszczyzny.
W 1940 r.
po włączeniu Litwy do ZSRR
w skład Litwy przyłączono
kilka powiatów Białorusi. W styczniu 1941 r. Litwa otrzymała powiat
wołkowyski, który ZSRR wykupił od Niemiec za 7,5 mln dolarów w
złocie. W styczniu 1945 r. Litwa otrzymała w zarządzanie
administracyjne Memel (Kłajpedę) i obwód memelski. Przypomnę wam, że
w listopadzie 1938 r. po nocie rządu polskiego, rząd Litwy na
wieczne czasy wyrzekł się Wilna i Wileńszczyzny. W 1938 r. Litwa
zrezygnowała także z roszczeń wobec Kłajpedy. Nie rozumiem postawy
naszych litewskich kolegów. Potępiają pakt Ribbentrop
Mołotow, lecz
w pełni z niego korzystają.
Postawmy kropkę nad "i". Nie chcę rozpętywać trzeciej wojny
światowej. Rosja nie zgłasza żadnych roszczeń terytorialnych wobec
Wileńszczyzny. W 1989 r. parlament ZSRR uznał pakt
Ribbentrop
Mołotow za nielegalny. Wówczas nie było jeszcze
oryginałów tajnych protokołów. Znaleziono je w archiwach KC KPZR w
1992 r. Wobec tego powinniśmy potwierdzić decyzję z 1989 r., która
była entuzjastycznie przyjęta przez społeczność międzynarodową,
także Polaków. Musimy to zrobić, bo przecież na mocy porozumienia
ZSRR i Litwy w 1939 r. z pogwałceniem prawa międzynarodowego
dokonano podziału części terytorium państwa polskiego. Po przyjęciu
napisanej przeze mnie uchwały będziecie mogli podjąć decyzję, jak
się zachować. Nie mam zamiaru się do tego mieszać.

Obecny szef komisji spraw zagranicznych Dumy Dmitrij Rogozin w
wywiadzie dla tygodnika "NIE" w 1994 r. zachęcał do odzyskania przez
Polskę Zachodniej Ukrainy ze Lwowem. To też da się wytłumaczyć
przywróceniem historycznej sprawiedliwości. Jeśli pański projekt
uchwały zostanie przyjęty, to za nim powinny iść dalsze
dotyczące
Grodna i Lwowa.

Rzeczywiście, otwieramy Puszkę Pandory. Teraz dopiero zdejmujemy
jej pierwszą
zewnętrzną warstwę. W następnej kolejności stanie
problem Lwowa, Bukowiny, Besarabii. Naszym celem jest zwrócenie
uwagi opinii międzynarodowej na sytuację w tym regionie. Dziś Rosja
mówi
mamy interesy w tym regionie. Tu znajduje się obwód
kaliningradzki będący częścią Rosji. Wczujcie się w naszą sytuację i
zrozumcie, że nie możemy się pogodzić z blokadą Kaliningradu po
rozszerzeniu Unii Europejskiej. Zachód nam na to odpowiada, że nie
będziemy mieć prawa do normalnego tranzytu. Nie chcą nas słuchać.
Skoro tak, to chcemy im uzmysłowić, że problem stabilności w tym
regionie nie jest rozwiązany raz na zawsze. To rzeczywiście Puszka
Pandory. Na przykład, status prawny Kłajpedy nie został dotąd
określony. Nie ma żadnych dokumentów o przekazaniu Memla z obszaru
dawnych Prus Wschodnich w skład Litewskiej Socjalistycznej Republiki
Radzieckiej. Formalnie przynależność Kłajpedy do Litwy jest
nielegalna. Dlatego lepiej się pogodzić i umożliwić nam normalny
kontakt z obwodem kaliningradzkim.

Normalny kontakt to dla pana propozycje premiera Michaiła
Kasjanowa?

Jeśli się nie zgodzą na bezwizowy tranzyt po istniejących drogach
i linii kolejowej, to niech Unia zbuduje nowe
otoczone systemem
zapór uniemożliwiających zboczenie z wyznaczonego szlaku. To problem
Unii, bo to nie my rozszerzamy się na Zachód, lecz ona rozszerza się
na Wschód i stawia Rosję w trudnej sytuacji. Dziś Zachód uważa, że
Rosja jest słaba i można się z nią nie liczyć. Ale jeśli nie
znajdzie się rozwiązania tranzytu, otrzymamy bombę z opóźnionym
zapłonem. Może wybuchnąć za 5 lub 50 lat.

Jeśli nie dadzą korytarza, przebijecie go sami?

Nie chcę straszyć, ale kto z nas wie, jaka będzie sytuacja w
świecie za 20 lat? Niestety dziś Zachód sądzi, że zapędził
rosyjskiego niedźwiedzia do matni i wyrwie mu wszystkie zęby. Brak
porozumienia w sprawie tranzytu zagraża rosyjskiej przyszłości
obwodu kaliningradzkiego. Sztywne stanowisko UE tłumaczę dążeniem do
zmuszenia nas do opuszczenia Kaliningradu. Mimo naszej obecnej
słabości, nigdy się na to nie zgodzimy.

Dlaczego szantażuje pan Litwę?

O czym pan mówi! Namawiam tylko do normalnego procesu
politycznego, rozmów, kompromisów. Tym bardziej że Wilno powinno
zrozumieć, iż jego stanowisko w sprawie skutków paktu
Ribbentrop
Mołotow ma bardzo kruche podstawy.

Czy uzgadniał pan projekt uchwały z Ministerstwem Spraw
Zagranicznych?

Na razie mogę tylko powiedzieć, że MSZ zna tę sprawę.
Przygotowując projekt opierałem się na dokumentach przekazanych mi
przez ministerstwo
m.in. tekstach porozumień.

Pański projekt uchwały o likwidacji diecezji katolickich w Rosji
przepadł. Czy przygotował się pan na kolejną porażkę?

Ja wygrałem, a nie przegrałem. Zarzucając Kościołowi katolickiemu
kwestionowanie integralności terytorialnej Rosji przyciągnąłem uwagę
opinii międzynarodowej
także i w waszym kraju. Watykan wyczyścił
wszystkie swoje dokumenty usuwając z nich japońską nazwę
Południowego Sachalina
prefektury Karafuto. Biskup Jerzy Mazur,
który posługiwał się tytułem zwierzchnika prefektury Karafuto,
został wydalony z Rosji bez prawa powrotu. Jestem przekonany, że po
tych doświadczeniach Kościół katolicki w Rosji będzie się zachowywał
właściwie. Mimo że Duma nie przyjęła uchwały, osiągnąłem cel.

Co pan osiągnie teraz?

Chcę, żeby między Rosją i wchodzącym w jej skład obwodem
kaliningradzkim była normalna komunikacja, łączność, możliwość
swobodnego poruszania się po terytorium kraju.
Autor : Krzysztof Pilawski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Tajemnica stanu
Komisja Etyki Poselskiej ukarała posła Długosza z SLD "zwróceniem
uwagi" za to, że rozpowszechniał publicznie opinię psychiatrów o
pośle Zbigniewie Nowaku (niezrzeszonym). Sprawa wybuchła po tym, jak
poseł Długosz przyrównał w wypowiedzi radiowej dobry wynik Le Pena
we Francji do wyniku Nowaka w Świętokrzyskiem. Nowak poskarżył się
komisji, a Długosz w odpowiedzi ujawnił opinię biegłych sądowych, z
której wynikało, że Nowak powinien leczyć się psychiatrycznie.
Według komisji poseł nie powinien informować publicznie o stanie
zdrowia innego posła, nawet jeśli cytuje publikacje prasowe. A co
Komisja uczyni z telewizją, która niezdrowie psychiczne posłów
pokazuje w czasie telewizyjnych transmisji z obrad Sejmu. I bywa to
widok drastyczny.
D. J.
PiSiek
W "Gazecie Wyborczej" (z 30 lipca) wydał odgłos paszczą poseł Prawa
i Sprawiedliwości Artur Zawisza. Bredził o stanowisku swojej partii
wobec wejścia Polski do Unii Europejskiej.
Stanowisko to przypomina wyświechtane jak Wałęsa powiedzonko "za, a
nawet przeciw". Zawisza jest przeciw m. in. dlatego, że wyroki
trybunałów unijnych powstrzymują niektóre państwa od wykonania
suwerennych kompetencji. Jakie wyroki?
...takie, które doprowadziły do zawieszenia kar cielesnych wobec
uczniów w szkołach w Wielkiej Brytanii. Poseł Zawisza jest ojcem
dwojga dzieci, którym współczujemy, ale i mamy coś na pocieszenie.
Jeśli Polska wejdzie do Unii, to wyrosną na zdrowych psychicznie
Europejczyków, a nie na napierdalanych w dzieciństwie Polaków
prawdziwych jak ich ojciec.
Zawisza
TIR średniowiecznej myśli politycznej
czepia się posła
Piotra Gadzinowskiego, nazywając go skandalistą i dziczą
intelektualną. Piotrek, nie łam się. Lepiej być dziczą niż dziewicą
intelektualną.
Głuchomówcy
Żakowski z Jaskiernią w Radiu "Zet" długo rozmawiali (31 lipca) o
tym, co miał na myśli Urban, pisząc w "NIE" o aferze, którą SLD
powinna wykryć we własnych szeregach. Żakowski chciał wiedzieć, jaka
to afera, Jaskiernia nie wiedział, o co chodzi. Rozmowa przypominała
dysputę badaczy Pisma św. A nie prościej by było zatelefonować do
Urbana i go zapytać, w czym rzecz? Dwa piwa dla tego, kto odpowie,
dlaczego do dziś ani przewodniczący Jaskiernia, ani redaktor
Żakowski nie zadzwonili...
P. Ć.
Szynka była wczoraj
Zapach bigosów, kurczaków, steków oraz widok stołów uginających się
od szynek, sałatek, lodów i alkoholi w hotelowych ogrodach
"Ustronia", którego właścicielem jest Aleksander Ćwik, biznesmen

"bohater" afery z wojewodą Kempskim w roli głównej, przyciągał wielu
gapiów zerkających zza ogrodzenia. Byli pod płotem miejscowi
i przyjezdni, bo Perła Beskidu Śląskiego przyciąga turystów. Wszyscy
jednego gościa znali z pewnością, choć większość z telewizji
był
to Lech Wałęsa. I teraz pytanie, który z prasowych tytułów tak
podesrał byłego Pana Prezydenta, tatusia NSZZ "Solidarność"? Może
"Trybuna"? A może jakiś wraży białoruski, Łukaszenkowy tytuł? Nie!
To arcyetosowy "Tygodnik Solidarność" (nr 30/2002) propaguje taki
wizerunek swego pierwszego przewodniczącego. Z jakiego powodu? Ano
dlatego, że nażarty i napojony podczas bankieciku Wielki Lech rzucił
hasło "odebrania znaczka" obecnej "Solidarności". Jak kiedyś
Michnikowej "Gazecie".
Wystarczy być
Tygodnik "Głos" redagowany przez Antoniego Macierewicza
poinformował, że w sondażu Narodowego Ośrodka Badania Opinii,
kierowanego przez pana Sendeckiego, przeprowadzonym wśród
zdeklarowanych 570 respondentów bezdyskusyjnie zwyciężył Antoni
Macierewicz lider LPR
jest najlepszym kandydatem na prezydenta
stolicy. Ostatnim zaś został partyjny konkurent pana Macierewicza,
pan poseł Zygmunt Wrzodak. Tak wynika z wydrukowanej w
Macierewiczowskim "Głosie" notatki zdradzającej charakterystyczny,
niezrównany styl pisarski pana posła Macierewicza.
Z. N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Mafia na miarę naszych możliwości "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rozwiedź nas Panie
Rozwód po katolicku? Dlaczego nie? Jest to łatwiejsze niż Wam się
wydaje.
Prawnika katolickiego nie może obowiązywać prawo niezgodne z
dekalogiem. Zapewniam, że prawnicy katoliccy będą realizowali w
swojej pracy zawodowej papieskie nauczanie
oświadczył w "Naszym
Dzienniku" mecenas Tadeusz Szymański, prezes Stowarzyszenia Polskich
Prawników Katolickich.
Natomiast żaden poważny sędzia czy adwokat, z którym rozmawiałam,
oficjalnie nawet nie dopuszcza myśli, iż słynny antyrozwodowy apel
pana papieża mógłby skłonić prawników do nieprawnych zachowań.
Sędziowie orzekają w oparciu o Konstytucję i ustawy
powtarzają jak
mantrę, dodając przy tym, iż podjęta na podstawie innych przesłanek
decyzja byłaby uchylona w wyższej instancji. Sędzia przyłapany na
przedkładaniu prawa "naturalnego" nad stanowione, może być ukarany
przez sąd dyscyplinarny, do wydalenia ze stanu sędziowskiego
włącznie. Więc gdyby się okazało, iż sędzia, u którego ubiegamy się
o rozwód, poucza nas o wartości świętego związku małżeńskiego, to
powinniśmy walić jak w dym do sądu korporacyjnego z donosem,
uprzednio wniósłszy o wyłączenie danego sędziego z naszej sprawy.
Tyle teoria. Praktyka jest taka, iż sędzia
poza prawem i
Konstytucją
kieruje się także sumieniem, doświadczeniem życiowym i
swobodną oceną dowodów. A żaden myślący adwokat nie doniesie na
sędziego, boby życia nie miał, sami zaś
bez pomocy adwokata
nie
mamy nawet co próbować uzyskiwać sprawiedliwości w ramach sądu
korporacyjnego, bo jeszcze się nie narodził taki prawniczy laik,
który by wygrał z sędzią na jego gruncie. I wreszcie
kiedy
wniesiemy o wyłączenie sędziego, prezes sądu może nam odmówić. I
wtedy dopiero mamy przesrane.
Adwokat, tłumaczący mi przez dwie godziny, iż sędziowie są
rozsądnymi ludźmi i należy polegać na ich osądzie, dopiero
odprowadzając mnie do drzwi rzucił od niechcenia, iż w referatach
sądowych wiadomo,
kto lubi jakie sprawy i w Warszawie są takie dwie, co chętnie biorą
rozwody.

Jak sprawa trafi do jednej z tych bab, to rezygnuję z
pełnomocnictwa i klienta też namawiam, żeby
wycofał pozew, bo wiadomo, że będziemy się z tym pieprzyć latami, z
wątpliwym skutkiem
wyznał szczerze mój rozmówca, na moment
zapominając o świętym obowiązku lojalności wobec stanu
sędziowskiego. Bo chociaż pobrać się możemy bez żadnych problemów i
nikt w USC nie pyta, czy
nie upadliśmy na głowę, nawet jeżeli ewidentnie widać, że tak jest;
gdy chcemy się rozwieść, znajdujemy się bez reszty w rękach jakiegoś
sędziego, który może zawiesić sprawę i kazać nam się godzić, grzebać
się latami w najintymniejszych szczegółach naszego życia, a na
koniec odmówić nam ze względu na dobro małoletnich dzieci albo
zasady współżycia społecznego.
Paradoksalnie
wrota do rozwodu kościelnego zdają się otwarte
znacznie szerzej. Podczas rozwodu cywilnego sąd bada bowiem nasz
związek
jego wartość, perspektywy, to, kto jest w porządku, a kto
się zachowuje jak skurwiel, kto kogo kocha, dyma, zdradza albo
oszukuje. Ustala, jaka jest nasza sytuacja finansowa, kto kim
musiałby się opiekować po rozstaniu i
przede wszystkim
czego
wymaga dobro naszych dzieci. Tymczasem kościelny trybunał nasze
uczucia, szczęście naszych dzieci, naszą wspólną przeszłość i naszą
przyszłość, wszystko, co stanowiło istotę naszego związku
ma w
dupie. Proces stwierdzenia nieważności małżeństwa dotyczy
jak sama
nazwa wskazuje

tylko momentu zawarcia małżeństwa.
Od 1983 roku, od kiedy obowiązuje nowy kodeks kanoniczny, powodów,
dla których można uznać małżeństwo za nieważne, jest więcej niż
Mercedesów przed gmachem Episkopatu podczas zjazdu czerwonych
beretów.
Powodem do uznania małżeństwa za nieważne od poczęcia może być brak
zgody na małżeństwo lub zgoda wadliwa czy niepełna. W grę wchodzi
wszystko. Że jak ślubowałam wierność, to se myślałam w duchu "a
takiego wała". Że nie chciałam mieć dzieci. Że kochałam kogoś
innego, ale tamten się nie chciał ze mną ożenić, a ja nie chciałam
zostać starą panną. Że przysięgałam aż po grób, ale myślałam w
duszy, że gdyby nie wyszło, to możemy się rozstać. Wszystkie te wady
zgody
działające trochę jak dziecięce skrzyżowanie palców podczas
składania nieszczerej obietnicy
sąd cywilny uzna za gówno warte,
zwłaszcza w kontekście faktu, że pojawiły się dzieci.
Następna furtka kościelna, to brak wystarczającego używania rozumu.
I brak ów wykazują nie tylko głupole czy schizole, ale także
gówniarze niedoświadczeni, co to nie pomyśleli, że jak się ożenią,
to potem będą mieć żonę i dzieci. Albo tacy z rodzin liberalnych,
którym mamusia i tatuś nie powiedzieli, że małżeństwo jest święte i
do śmierci. Ksiądz Czenczek z sądu metropolitalnego w Przemyślu
wyjaśnia nawet, iż wystarczającym argumentem do uznania ślubu za
nieważny jest to, że wyszłam za faceta, o którym mówili "duże
dziecko" i potem odkryłam, że jest niedojrzały do małżeństwa. A
pokażcież mi, na Boga Ojca, faceta dojrzałego do małżeństwa. Co
więcej
nieważność małżeństwa sąd konsystorski może uznać zaocznie,
robiąc przy okazji z nieobecnego małżonka wariata, osobę niedojrzałą
emocjonalnie, albo w ogóle niedorozwoja, opierając się na opiniach
biegłych, którzy w życiu nie widzieli przedmiotu swych badań. Z
drugiej strony
papież wyraźnie powiedział sędziom trybunałów
konsystorskich, iżby nie czuli się związani osądami specjalistów w
dziedzinie psychologii i psychiatrii, bo nauki te sprzeczne są z
istotnymi elementami chrześcijańskiej nauki o człowieku. Ergo

jeżeli sądowi kościelnemu pasuje, może spuścić opinię biegłego do
kanału.
Żaden z tych numerów nie przeszedłby w sądzie cywilnym.
Powodem do rozwodu kościelnego jest także używanie środków
antykoncepcyjnych, nawet jeżeli okażą się nieskuteczne, a także
bezpłodność partnera. Tymczasem w Polsce Sąd Najwyższy uznał
niedawno, iż bezpłodna żona ma prawo odmówić rozwodu mężowi, który
tak bardzo pragnął dziecka,że zrobił je innej damie, z którą
skądinąd mieszka od lat trzech. I mimo całkowitego rozkładu pożycia,
a także norm społecznych, które by nakazywały, żeby facet ożenił się
z kobietą, z którą ma dziecko
sąd uznał, iż żona może powiedzieć
mężowi i jego pannie "wała", bo prawo wyklucza rozwód, jeżeli żąda
go małżonek wyłącznie winny rozkładu pożycia.
No i jest jeszcze przymus. W prawie cywilnym
wiadomo
groźba
bezprawna, szantaż, przemoc. W kanonicznym wystarczy, że panna
powie, iż wpadła, a rodzice powiedzieli, że nie będą utrzymywać jej
wraz z bękartem, jeżeli nie wyjdzie za mąż. Albo facet powie, że
wpadła, jw., a on się ożenił, chociaż
nie chciał, bo wszyscy nalegali.
Konkurencja między Kościołem i państwem w dziedzinie ślubów i
rozwodów
to już taka kościelna tradycja. W 1971 r., gdy do prawa
włoskiego parlament wprowadził cywilne rozwody, które stały się
konkurencją dla kościelnych unieważnień, Watykan wydał "motu
prioprio", w którym tak ułatwił procedury konsystorskie, żeby nikomu
nie chciało się dochodzić swej wolności przed sądem cywilnym, co
wówczas trwało 5 lat. Ponieważ teoretycznie wobec prawa kanonicznego
wszyscy są równi jak wobec cywilnego
Watykan scedował na biskupów
decyzję o tym, jak trudne
bądź jak łatwe
będą unieważnienia w
ich diecezjach. Naturalnie chodziło o to, aby tam, gdzie łatwo jest
uzyskać cywilny rozwód
także unieważnienie małżeństwa przychodziło
szybko i bezboleśnie. Tam, gdzie rozwód cywilny był trudny lub
niemożliwy
Kościół stał twardo na stanowisku nienaruszalności
świętego węzła małżeńskiego. Wiadomo, zasady wolnej konkurencji.
Konstrukcja kościelnego rozwodu jest szczególnie obrzydliwa
moralnie. W swej hipokryzji
Kościół nie chce przyznać, iż ludzie
mają prawo być ze sobą, a potem się rozstać. Wobec czego uznaje, że
nigdy nie byli ze sobą. Jak błyskotliwie zauważył sędzia sądu
metropolitalnego z Krakowa, ksiądz Piotr Majer
stwierdza się, iż
mimo hucznego weseliska i narodzin dzieci małżeństwo nigdy nie
zaistniało. Co więcej
jak oświadczył ksiądz Czenczek z Przemyśla

sądy kościelne nie zwalniają stron z odpowiedzialności za opiekę i
wychowanie dzieci. Orzekają jedynie, czy to małżeństwo było ważnie
zawarte. Tłumacząc: sądów kościelnych w ogóle nie interesuje
sytuacja dzieci z unieważnionych związków. Logicznie rzecz biorąc

z punktu widzenia Kościoła dzieci takie stają się bękartami. Dla
normalnego człowieka nie ma to żadnego znaczenia, ale dla kogoś
wychowywanego przez ludzi wierzących do tego stopnia, żeby walczyć o
rozwód kościelny
może stanowić pewien problem.
Niemoralna jest też możliwość udzielenia kościelnego rozwodu bez
zgody, a nawet wiedzy jednego z małżonków. Podczas gdy przepisy
kodeksu cywilnego wydają się zbyt surowe
zwłaszcza ten, iż
niedopuszczalny jest rozwód, kiedy żąda go strona wyłącznie winna
rozpadu pożycia, przepisy kanoniczne są nieprzyjemnie liberalne.
Można bowiem dyskutować, czy prawo powinno dawać nam możliwość
zatrzymania kogoś przy sobie na siłę i wbrew jego woli, a to w
praktyce oznacza "niedanie rozwodu". Powstał kiedyś projekt
nowelizacji, która wprowadzała automatyzm rozwodu na wniosek jednej
ze stron, wychodząc z założenia, iż sąd może decydować o
zobowiązaniach finansowych i organizacyjnych miedzy dwojgiem ludzi,
nie może natomiast kazać komuś być czyimś mężem albo żoną. Projekt
umarł w fazie wstępnej, może warto do niego wrócić. Z drugiej strony

człowiek na pewno ma prawo nie zgodzić się na unieważnienie aktu,
który uważał za doniosły i ważny, a następujące po iluś tam latach
małżeństwa
a na tym w sumie polega rozwód kościelny.
Terminu "rozwód kościelny" używam nie tylko ze złośliwości. Mimo iż
księża do znudzenia powtarzają, że w Kościele nie ma rozwodów, bo co
Bóg złączył itd.
konstrukcja procesu o unieważnienie małżeństwa
przed sądem konsystorskim wskazuje na to właśnie, że chodzi o
rozwód.
Na przykład: sąd kościelny (podobnie jak cywilny) zaczyna od próby
pojednania stron. Jak to się ma do stwierdzenia ważności ślubu?
Jeżeli ślub nie był ważny, to znaczy, że strony żyją ze sobą w
grzechu ciężkim i sąd kościelny nie tylko nie powinien ich jednać,
ale natychmiast zakazać im wszelkich kontaktów intymnych.
Papież parę lat temu ostro skrytykował zbytnią łatwość sądów
konsystorskich w orzekaniu nieważności, objawiając światu, iż
dowodem niezdolności do wypełniania małżeńskich obowiązków nie są
normalne trudy, które występują w procesie osiągnięcia przez
małżonków pełnej i wzajemnej harmonii uczuciowej. I znów
jak
stopień trudności w osiąganiu pełnej i wzajemnej harmonii w trakcie
trwania małżeństwa ma się do tego, czy zawarte było ono w sposób
ważny, czy nieważny. Albo przysięgaliśmy poprawnie, dobrowolnie i na
serio
albo nie.
Koszty sądowe są porównywalne
w sądach cywilnych zależą od statusu
materialnego rozwodników i wynoszą od kilkuset do mniej więcej dwóch
tysięcy złotych. W sądzie kościelnym
około tysiąca (opłata jest
stała). Mniej więcej drugie tyle co sąd bierze od cywilnego
rozwodnika adwokat. A od kościelnego?
Warszawska kancelaria prawna specjalizująca się w rozwodach
kościelnych bierze pięć tysięcy złotych za pierwszy rok prowadzenia
sprawy. Kancelaria jest
jak wyjaśniono mi uprzejmie
cywilna, ale
z racji specjalizacji współpracuje blisko z osobami duchownymi, a
konsultantem jest prawnik kanoniczny, osoba duchowna od ponad 20 lat
zajmująca się tymi sprawami. Jaki procent z tych pięciu patoli
trafia do tej osoby duchownej
nie pytałam.
Kodeks Prawa Kanonicznego
Kan. 1057, ż 2.
Zgoda małżeńska jest aktem woli, którym mężczyzna i kobieta w
nieodwołalnym przymierzu wzajemnie się sobie oddają i
przyjmują w celu stworzenia małżeństwa.
Kan. 1096, ż 1.
Do zaistnienia zgody małżeńskiej konieczne jest, aby strony
wiedziały przynajmniej, że małżeństwo jest trwałym związkiem
między mężczyzną i kobietą, skierowanym do zrodzenia potomstwa
przez jakieś seksualne współdziałanie.

Rozwody kościelne
W roku 1999 było
3611
spraw o uznanie nieważności małżeństwa
1175
spraw zakończyło się unieważnieniem małżeństwa
1363
odmową unieważnienia małżeństwa
Pozostałe przeszły na rok następny lub do drugiej instancji.

Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Potwór - nowotwór "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sond wyrokóje
Ile byków można zrobić na siedmiu stronach maszynopisu? Rekord
należy do sądu w Gliwicach.
1 lipca 2003 r. w Sądzie Rejonowym w Gliwicach zapadł wyrok w
imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, w sprawie opatrzonej sygnaturą
III K 1449/02. Składowi sędziowskiemu przewodniczyła Bożena
Przybysz. W szacownym gremium zasiadło jeszcze dwóch ławników i
protokolantka. Werdykt został wydany i sąd zapowiedział, że
szczegółowe uzasadnienie przekaże na piśmie. Tak też się stało.
221 byków
Dokument liczący siedem stron maszynopisu gdzieniegdzie przypomina
wprawki ośmiolatka uczącego się przelewać swoje myśli na papier.
Często nie można się połapać, o co autorowi chodzi. Wiele słów użyto
w nieprawidłowy sposób. Niektóre frazy się powtarzają. Nazwisko
oskarżonego raz jest pisane przez "e", a raz przez "o". Sąd wymienia
dwóch oskarżonych, choć akt oskarżenia wymienia tylko jednego. W
dodatku tym drugim oskarżonym ma być osoba, która gdzie indziej
przedstawiana jest jako oskarżyciel posiłkowy.
Oskarżyciel posiłkowy nie mógł zrozumieć uzasadnienia wyroku.
Skromnie uznał, że jest za głupi i ktoś musi mu przetłumaczyć treść
dokumentu. Trafił do fachowców od prawa i logiki wywodu. Polazł też
do najlepszych na Śląsku fachowców od języka polskiego.
Analizą lingwistyczną uzasadnienia wyroku wydanego w sprawie III K
1449/02 zajął się doktor Zakładu Językoznawstwa Pragmatycznego w
Instytucie Języka Polskiego Uniwersytetu Śląskiego. 23 października
2003 r. przekazał zwięzłą ekspertyzę uzasadnienia wyroku. Dokument
upstrzony został na czerwono. Co zdanie, to katastrofa. Na siedmiu
stronach maszynopisu
naukowiec wykrył 221 "usterek językowych", w tym:
35 błędów ortograficznych,
90 błędów interpunkcyjnych,
33 błędy gramatyczne (5 błędów fleksyjnych i 28 błędów
składniowych),
36 błędów słownikowych (leksykalnych),
13 błędów stylistycznych,
14 błędów literowych.
Wywód na kacu
Sąd nie wie, kiedy należy pisać wyrazy wielką literą, a kiedy małą
(małą pisze np. "Śląsk"). Obce sądowi są prawidła stosowania
przecinków oraz myślników. Źle są stawiane kropki, źle dobierane
końcówki wyrazów. Wyrazy mają nieprawidłowy szyk w zdaniu.
Językoznawcy nie zajmowali się logiką wywodu. A szkoda. Próbka
stylu: [imię i nazwisko] nie miał żadnej pracy, która by zawierała
jego oryginalną twórczość. Programy komputerowe są ogólnie
dostępnymi narzędziami do dokonywania opracowań (tu brak przecinka)
nie stanowią zaś żadnej wartości naukowej (brak przecinka) jest to
wartość użytkowa.
Pal licho przecinki (choć źle użyte mogą zmienić sens wywodu). Ale,
jak łatwo zauważyć, sąd gada od rzeczy. Jeszcze jeden kwiatek:
Instytut ten na zlecenie Wojewody (brak przecinka) tj. na wniosek
Wojewody, a na zlecenie Komitetu Badań Naukowych w Warszawie... Sąd
tak formułuje myśli, jak gdyby cierpiał z powodu straszliwego kaca
lub miał gorączkę.
A przecież dokument III K 1449/02 jest cholernie poważny. Na
pierwszej stronie orzeł w koronie i wielki nagłówek, że przytoczone
wyżej kwiatki oraz ćwierć tysiąca błędów sporządzono w imieniu
Pomrocznej. Czyżby więc do wymierzania sprawiedliwości nie była
potrzebna znajomość języka polskiego i ortografii? Czy bez znaczenia
jest logiczne i czytelne formułowanie myśli? Z tym dylematem
zwróciłem się do prof. Zygmunta Tobora, prodziekana Wydziału Prawa i
Administracji Uniwersytetu Śląskiego.

Jeżeli ktoś ma maturę, to nie powinien robić błędów
ortograficznych
odparł profesor zadziwiony moimi pytaniami.
Drążyłem temat dalej i dowiedziałem się, że studiowanie logiki mocno
doskwiera studentom prawa Uniwersytetu Śląskiego.
Mają dużo zajęć z tego przedmiotu. Konwersatoria z argumentacji
prawniczej przynajmniej w połowie są poświęcone retoryce prawniczej.
Czyli metodom formułowania myśli.

Każda nieścisłość powoduje określone skutki
tłumaczy prof.
Tobor.
Prawnik z Lądynu
"Określone" skutki może powodować również nieznajomość zasad
pisowni. Dlatego też ortografia i interpunkcja sieją postrach wśród
studentów prawa. Wykładowcy zasypywani są zaświadczeniami o
dyslekcji, bo to teraz modny sposób na miganie się przed wkuciem
zasad polskiej pisowni.
Pewien niedoszły sędzia (a może adwokat czy prokurator) popełnił
błąd w słowie Londyn. Napisał Lądyn. Drobna pomyłka, ale gdyby
zdarzyła się w dokumencie prawniczym, wówczas skutki byłyby istotne.
Wyszłoby na to, że chodzi o jakąś polską miejscowość, może wioskę, a
może tylko osadę, która na pewno nie jest stolicą Wielkiej Brytanii.
Pani sędzia Przybysz nie musi się jednak obawiać, że udupią ją na
jakimś egzaminie. Uczelniane stresy dawno już ma za sobą. Tak samo
jak stres wywoływany egzaminem dojrzałości.
W Śląskim Kuratorium Oświaty dowiedziałem się, że jeszcze nigdy nie
spotkano się z pracą maturalną, w której roiłoby się od tylu byków,
co w uzasadnieniu wyroku do sprawy III K 1449/02. W historii
śląskich matur nie było takiego przypadku, by ktoś popełnił na
maturze 90 błędów interpunkcyjnych.
Do niedawna pracę maturalną dyskwalifikowało od 3 do 5 błędów
ortograficznych i interpunkcyjnych. Dziś ortografia i interpunkcja
nie mają decydującego wpływu na oblanie matury.
Ocenia się również fleksję (odmianę), leksykę (słownictwo),
słowotwórstwo.

Za błędy ortograficzne i interpunkcyjne nie można zdyskwalifikować
pracy maturalnej, ale musi to być praca komunikatywna
usłyszałem w
kuratorium.
Zgodnie z kryteriami ustalonymi przez Państwową Komisję
Egzaminacyjną, autor uzasadnienia wyroku do sprawy III K 1449/02
miałby kłopoty na sprawdzianie w VI klasie szkoły podstawowej, na
egzaminie kończącym gimnazjum i na nowej maturze. W VI klasie
podstawówki na sprawdzianie dopuszcza się najwyżej dwa błędy
ortograficzne i trzy interpunkcyjne. W pracy egzaminacyjnej
finalizującej gimnazjum wolno popełnić jeden błąd ortograficzny i
jeden interpunkcyjny. Jeśli jest więcej błędów, to uczeń otrzymuje 0
punktów za ortografię i interpunkcję. To go jeszcze nie
dyskwalifikuje
może zdać, jeśli napisał z sensem. Podczas nowej
matury byki ortograficzne czy interpunkcyjne nie będą traktowane aż
tak poważnie jak do tej pory. Więcej znaczenia przykłada się do
komunikatywności przekazu. A komunikatywność to coś, czego próżno
szukać w uzasadnieniu wyroku do sprawy o sygnaturze III K 1449/02.
Dopiski maszynistki
Sędzia Bożena Przybysz na wieść o tym, że we wspomnianym
uzasadnieniu roi się od błędów, powiedziała:

Pan mnie obraża.
Gdy dowiedziała się, że ten rój byków wyłapany został w Zakładzie
Językoznawstwa Pragmatycznego Uniwersytetu Śląskiego, zamilkła na
chwilę. Po czym sugerowała, że błędy są dziełem maszynistki, która
przepisała treść uzasadnienia.
A teraz coś ekstra! Sędzia Bożena Przybysz nie sprawdziła
maszynopisu, bo nie miała na to czasu ani możliwości. Nie wiadomo,
czy często jej się to zdarza, gdyż na to pytanie nie odpowiedziała.
A jest to ważna kwestia. Jeśli bowiem jakiejś maszynistce przyjdzie
do łba, by w uzasadnieniu wyroku wydanego przez sędzię Przybysz z
własnej inicjatywy dopisać np., że zbrodniarz jest niewinny, zyska
to aprobatę sądu.
Pani sędzio! Niech wyobrazi sobie pani taką sytuację. Zapada wyrok
uniewinniający. A w uzasadnieniu wyroku ktoś pani dopisuje:
"uniewinniam cię, gdyż masz takie magnetyczne spojrzenie i tak
seksownie na mnie patrzyłeś". Afera w domu gotowa.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie płać i nie płacz
Piotr Gadzinowski, poseł, okrutnie obszedł się z Cezarym Głowackim,
emerytem (dwugłos "Płać kto w Boga wierzy"
"Nie płacz kiedy
zapłacisz", "NIE" nr 47/2002). Zrobił z niego oszołoma, który walczy
o wprowadzenie podatku wyznaniowego, chociaż wszyscy rozsądni
ludzie, zwłaszcza politycy, wiedzą, że w Polsce nie da się tego
zrobić, a nawet gdyby się dało, byłoby to bezsensowne. W imieniu
Cezarego G. dziękuję jednak za wielkoduszne przyznanie, że autor
projektu ustawy "O wykonywaniu prawa do wolności religii i
światopoglądu" ma dobre intencje
to znaczy chce uwolnić ogół
obywateli od przymusowego haraczu na rzecz Kościoła kat., który to
zamiar, jak należy domniemywać, poseł-szef Ruchu NIE aprobuje.
Głowacki
oszołom
Intencją mojego artykułu o Cezarym G. nie było jednak reklamowanie
projektu wprowadzenia podatku kościelnego czy wyznaniowego, bo tę
kwestię wałkowaliśmy już w "NIE" dziesiątki razy. Chodziło o coś
innego; o sytuację ludzi o poglądach antyklerykalnych, którzy
wiem
to po sobie
czują się tu i teraz coraz gorzej.
Niewątpliwie za czasów Buzka mieli obiektywnie więcej powodów do
wkurwienia, ale wtedy niczego dobrego się nie spodziewali; trzymała
ich przy życiu nadzieja, że w końcu władzę przejmie lewica i
rozpocznie proces przekształcania Pomrocznej w normalne europejskie
państwo.
Drobna uwaga metodologiczna: w Polsce za wściekły antyklerykalizm
uchodzi to, co w Unii jest normą.
Polski antyklerykał, jeśli już mamy trzymać się tej umownej nazwy,
frustruje się i alienuje. Nie ma żadnej liczącej się organizacji,
która artykułowałaby jego poglądy. Oglądając zbratanie Millera z ks.
Jankowskim, w bezsilnej złości rzuca butem w telewizor, przysięgając
sobie nigdy więcej nie iść na wybory. Osamotniony i pozbawiony prawa
głosu w debacie publicznej, nie wie nawet, że takich jak on są
tysiące.
Cezary Głowacki nie reprezentuje bowiem garstki odmieńców z
rezerwatu. 42 proc. ankietowanych uważa, że Kościół powinien w
mniejszym stopniu niż dotychczas oddziaływać na to, co się dzieje w
kraju. Zwiększenia jego roli w życiu publicznym oczekuje tylko 13
proc. badanych ("Postrzeganie stosunków państwo
Kościół", CBOS,
wrzesień 2002). Badań na temat finansowania Kościoła kat. przez
państwo nie było, ale mogę się założyć, że co najmniej połowa
ankietowanych powiedziałaby, iż wierni sami powinni utrzymywać swoje
kościoły.
Historia Cezarego Głowackiego świadczy o tym, że SLD na własne
życzenie traci ludzi z charakterem, o wyrazistych poglądach,
wykształconych powyżej przeciętnej; jednostki, którym jeszcze się
chce walczyć o coś w sferze publicznej
w imię zasad, a nie
doraźnych korzyści. Wykopywanie takich ludzi na aut sprawia, że na
ich miejsce wchodzi sfora bezbarwnych aparatczyków, ci zaś ze
zdwojoną energią pozbywają się ostatnich "oszołomów". Może to
normalne w partii władzy, ale jakże niesympatyczne.
Gadzinowski
realista
Gadzinowski podkreśla, że państwo w ramach swoich obowiązków łoży na
zaspokojenie potrzeb różnych grup, np. chorych, chociaż zdrowa
większość podatników mogłaby sobie tego nie życzyć. Pomijając już tę
oczywistość, że każdy z nas raz bywa zdrowy, raz chory
analogia z
potrzebami katolików wydaje się mocno naciągana. Prawo do wolności
światopoglądowej to nie to samo, co prawa obrońców zwierząt czy
wędkarzy. To pierwsze należy do powszechnie uznanego katalogu
podstawowych praw człowieka, gwarantowane jest przez umowy
międzynarodowe oraz konstytucje poszczególnych państw, w tym
oczywiście Polski.
Sens artykułu Gadzinowskiego "Nie płacz kiedy zapłacisz" sprowadza
się do tezy, że skoro w Polsce Kościół kat. oplótł państwo wieloma
mackami, prawie się z nim zrastając, to macek tych nie można
przeciąć ani jednym pociągnięciem (tj. wprowadzeniem podatku
kościelnego), ani w ogóle. Ergo, nic się nie da zrobić. Musi być,
jak jest, a kto się z tym nie zgadza, grzeszy brakiem realizmu.
Pisałam w "NIE" (nr 9 i 10/2002) o tym, jak państwo polskie
finansuje Kościół kat. Mowa tam była o zobowiązaniach i
przywilejach: a) których nie można tknąć, ponieważ gwaran-tuje je
konkordat; b) które można ograniczyć lub zlikwidować drogą zmian
ustawowych; c) które są w gestii rządu i ministra finansów; d) które
zależą od samorządów.
Kościół rządzi
W jednej sprawie chętnie zgodzę się z Piotrem Gadzinowskim:
rzeczywiście, jeśli nie zmieni się cały system pompowania środków
publicznych do Czarnej Struktury tworzony z dobrowolnych odpisów od
podatku dochodowego osób fizycznych, podatek wyznaniowy byłby tylko
"dodatkowym źródłem zasilania" dla Kościoła kat.
Wcale to jednak nie znaczy, że cały system po wieczne czasy musi
pozostać bez zmian. Co, poza brakiem woli politycznej, stoi na
przeszkodzie, żeby zlikwidować anachroniczny Fundusz Kościelny albo
opodatkować na normalnych zasadach działalność gospodarczą podmiotów
kościelnych, albo objąć kler powszechnym podatkiem dochodowym?
Nawet jeśli zgodzimy się, że pomysł Głowackiego jest do dupy, to czy
Gadzinowski ma lepszy? Czy też, niestety, zainfekował się swoiście
pojmowanym realizmem liderów SLD?
Zamiast karcić Cezarego Głowackiego za nierealistyczne pomysły,
lepiej zastanowić się nad programem i przyszłością SLD
czy ma to
być socjaldemokracja, czy raczej, jak mawiał Gomułka, ni pies, ni
wydra, coś na kształt świdra.
Gadzinowskiemu zaś dedykuję hasło z paryskich murów roku 1968:
"Bądźcie realistami
żądajcie niemożliwego".
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Hodowca wiewiórek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Miller najechał Zamojszczyznę. Był m.in. w Ośrodku Doradztwa
Rolniczego w Sitnie. Z okazji gospodarskiej wizyty premiera
wymieniono dyrektora placówki, odpalono nieczynną od 15 lat fontannę
i pobielono krawężniki. Żeby premierowi nie zabrakło publiki,
zwieziono członkinie kół gospodyń wiejskich z kilku powiatów. Co
okazało się niegłupie, bo miejscowi imprezę olali. Żeby Miller nie
musiał odpowiadać na głupie pytania o Łapińskiego, zawiadująca
uroczystością senator Irena Kurzępa przygotowała listę osób, które
miały prowokować dyskusję. Pomimo to premier poskarżył się
dziennikarzom, że niektóre z pytań brzmiały tak, jak gdyby pisał je
poseł Zdzisław Podkański z PSL.
W Zamościu niespodzianek już nie było. Jedyne jajko, które odważyli
się cisnąć bojówkarze Ligi Polskich Rodzin w kierunku premiera, nie
osiągnęło celu i rozbiło się przed sceną. Jakie miasto, tacy
terroryści, a i jaja bez potencjału.
Policjanci z Tomaszowa Lubelskiego do listy sukcesów dopisali
schwytanie dwóch przestępców, którzy przez ostatnie tygodnie
spędzali sen z powiek miejscowym kioskarzom i sklepikarzom.
Włamywacze na razie przyznali się do zrobienia jednego kiosku i
jednego spożywczego (brali głównie fajki i słodycze), a także do
tego, że kolejny kiosk, dla zatarcia śladów, puścili z dymem, czym
wyrządzili szkód na 5 tys. zł. Starszy ze złoczyńców ma 11, a
młodszy
8 lat. Przy zatrzymaniu nie stawiali oporu.
B. K.
Przez wiele instancji sądowych przewinęła się sprawa kierowcy z
Lubelszczyzny, który odpowiadał za prowadzenie po pijaku (2 promile)
samochodu ciągniętego na holu. Został uniewinniony, ale prokuratura
wniosła o kasację. Sąd Najwyższy uznał, że jak ciągną na holu, a w
holowanym pojeździe siedzi pijany kierowca, to jest przestępstwo.
Okolicznością ubarwiającą był fakt, że kierowca samochodu ciągnącego
także był akurat na gazie (2,5 promila).
Wygrywa pojedynek z Temidą pan sędzia Sądu Rejonowego w Lublinie,
który prowadził rozprawy w stanie wskazującym. Oskarżeni i
świadkowie wezwali policję, by przebadała pana sędziego, ale ten
odmówił dmuchania w alkomat. Został odsunięty od prowadzenia
procesów, ale sąd dyscyplinarny już od dwóch lat nie może rozpocząć
rozprawy! Sędzia przysyła zwolnienia lekarskie i może liczyć na
przedawnienie po trzech latach od sprawy. Potem wróci do pracy.
Wyroki znów będą weselsze...
W Niepołomicach policja zatrzymała troje pijanych, którzy jechali na
jednym rowerze. Powstał problem ustalenia głównego przestępcy.
28-latek, który prowadził pojazd (1,66 promila), będzie odpowiadał
za jazdę po pijanemu, siedzący na bagażniku i pedałujący 35-latek
(1,55 promila) odpowie za tzw. pomocnictwo w przestępstwie, a
siedząca na ramie 27-letnia dama pojawi się przed sądem w roli
świadka.
Przez dwa lata pewien inżynier elektryk z Łodzi dorabiał sobie jako
lekarz. Zajmował się głównie wydawaniem zaświadczeń o zdolności do
pracy. Był sumienny, opiekuńczy, troskliwy. I niedrogi. Po
zatrzymaniu kategorycznie odrzucił oskarżenia o oszustwo. Twierdzi
bowiem, że na medycynie zna się jak "prawdziwy doktor". Lekarzem
była jego zmarła żona, z którą przeżył lat 50, lekarzem jest także
jego syn. To od nich nauczyłem się fachu
wytłumaczył policji
elektryk.
Pracownicy Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami z Kielc zabrali z
mieszkania pewnego pana dwie suczki. Istnieje przypuszczenie, że
właściciel wykorzystywał je seksualnie. Sprawa trafi do sądu. Na
okoliczność wykorzystywania suczki zostały przebadane przez
weterynarza, który nie znalazł śladów. Właściciel odwiedził suczki w
schronisku. Na jego widok skakały i merdały ogonem
zeznała
pracownica schroniska, która czuwała nad przebiegiem wizyty.
20 tys. zł ma zapłacić wydawnictwu pan artysta, który zaprojektował
okładkę podręcznika do języka polskiego dla klasy VI szkoły
podstawowej. Na okładce umieścił słowa ordynarne i brzydkie napisane
pismem runicznym. Odczytał je pewien zdolny nastolatek z Lublina.
Przez pół roku dwaj licealiści i student prowadzili w Toruniu
agencję, w której zatrudniali uprawiające prostytucję małżeństwa.
Agencje prowadzili po zajęciach w szkole. Zdaniem prokuratury,
usługi ich agencji były wysoce profesjonalne. Chyba więc
niepotrzebnie już trudzą się odrabianiem lekcji.
Pewien legniczanin nie mógł odzyskać długu od znajomego. Wpadł więc
na pomysł nagrania na kasetę wideo intymnego spotkania tego
znajomego z kochanką. Za oddanie kasety i nieinformowanie o
wydarzeniu jego żony żądał 20 tys. zł. Ostatecznie zjechał na 9 tys.
w ratach. Przy podejmowaniu ostatniej zatrzymała go policja.
Autorowi krótkiego filmu o kochaniu grozi od roku do 10 lat
więzienia.
W Liskowie (Wielkopolska) w czasie referendum unijnego 34-letni
mężczyzna agitował przeciwko wstąpieniu Polski do Unii.
Przewodnicząca komisji zwróciła mu uwagę. W odpowiedzi mężczyzna
zdjął spodnie i pokazał pani przewodniczącej gołą pupę. Został
zatrzymany przez policję pod zarzutem naruszenia ciszy wyborczej,
chociaż dźwięku nie wydał.
D. J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bender w kloace
"NIE" wniosło kolejny pozytywny wkład w rozwój demokracji. Tym razem
udało nam się pobudzić do życia zasypiający na pierwszej
powakacyjnej sesji lubelski sejmik wojewódzki. Radny Ligi Polskich
Rodzin, znany historyk i profesor KUL Ryszard Bender, zażądał
stanowczo:

Niech zarząd województwa nie reklamuje tego kloacznego pisma!
Wniosek prof. Bendera był odpowiedzią na zachowanie radnej
Stowarzyszenia Rozwoju Regionalnego Lubelszczyzny, członka zarządu
województwa, Agnieszki Kowal z Bystrzycy (lat 25), która
demonstracyjnie (tj. nie w kiblu) czytała najnowszy numer "NIE".
Do dyskusji włączyli się przewodniczący Rękas i wicemarszałek
regionu Mirosław Złomaniec
jednocześnie baron SLD
któremu nie
spodobało się twierdzenie, że zarząd cokolwiek reklamuje.
Wystąpienie Bendera nazwał kłamliwym i chciał, aby zostało ono
usunięte z protokołu.
Radny Bender podtrzymał w całej rozciągłości swoje wcześniejsze
wypowiedzi.
Radna Kowal
absolwentka historii na KUL, wypomniała radnemu
Benderowi, że naruszył zasadę poszanowania innych poglądów, którą to
ona z pobożnej uczelni wyniosła. Uczelni, której on jest profesorem.

Żeby mieć dojrzałe poglądy polityczne, trzeba czytać nie tylko
"Nasz Dziennik"
zakomunikowała.
W odpowiedzi radny Bender oświadczył, że co innego jest czytać, a co
innego reklamować. To właśnie
jego zdaniem
Kowal uczyniła. W
związku z czym wpuściła się w rynsztok. Tymczasem trzeba umieć
wybierać między dobrem a złem. Radna Kowal zrewanżowała się
supozycją, że skoro radny Bender wie, że "NIE" jest gazetą kloaczną,
to zapewne je czyta. Głos zabierali i inni radni. Najdalej idący
wniosek zgłosił Witosław Szczasny (SLD), który zaproponował
Rękasowi, żeby ten w ogóle zabronił czytania gazet podczas sesji.
I tak to, dzięki naszemu poczytnemu pismu, pełna werwy dyskusja
zastąpiła senną sesję ożywiając demokrację.
Autor : Tymoteusz Iskrzak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Pan Niepokorny. Kulturowa historia penisa".
David M. Friedman. MUZA SA.
Zaczyna się super. Od diabelskości średniowiecznego fallusa. Potem
powrót do korzeni, do miasta Eridu (obecnie nasza strefa okupacyjna
w Iraku), Egiptu, Izraela, Grecji, Rzymu. Ile można jeszcze z penisa
wycisnąć?
myślisz delektując się kolejnymi rozdziałami. Ale chęć
lektury zdecydowanie opada, kiedy autor wkracza na tereny USA.
Historie o mitycznych, długocalowych czarnych "kijach mierniczych"
budzą tylko panieńskie rumieńce. A im bliżej końca, tym więcej jest
chaotycznej siekaniny faktów niż eseju o najważniejszym męskim
organie. Dlatego chęć lektury więdnie. Wręcz nie da się tego wyczynu
dociągnąć do końca.
Zatem nie warto. No, chyba że potraktujesz książkę jako surowiec,
źródło wiedzy. Do ponownego ukształtowania zręcznymi pisarskimi
palcami. Przyjemny przecież temat dla pisarek
feministek
pragnących opisać rzeczywistość dotykalną, a nie tylko mglistości,
świadomości i westchnienia.
"Ballistic"
To idzie tak: jeden facet, zresztą agent, jest na kolacji z żoną i
swoim kumplem, który przyszedł razem z inną kobitką, a po wyjściu
widzi, że wybucha samochód i myśli, że w środku była jego żona, a
jego żona myśli, że w innym samochodzie, który też wybucha, był jej
mąż, ten agent, i z rozpaczy rzuca się w ramiona tego, co wysadził
te samochody i powija mu syna, ale chytrze nie mówi, że to syn
tamtego, co rzekomo zginął, a potem żyje z nim 7 lat po to, żeby ten
od wysadzania samochodów wszczepił dzieciakowi jakiegoś
mechanicznego żuczka w rękę, by go przewieźć bezpiecznie przez pół
świata, ale to i tak się nie udaje, bo dzieciaka porywa jakaś
Azjatka, co napierdala wszystkich rękami i nogami z zemsty, że
straciła swoje dziecko, co daje efekt, że wszystko się dobrze
kończy, czyli mąż wraca do żony, dziecko do rodziców, zły facet wali
w wiadro, a my wychodzimy z kina próbując zrozumieć, co za sukinsyn
nas namówił, żeby pójść na ten film zrozumiały jak całe to zdanie.
"Jądro ziemi"
Ten facet, co zrobił to filmowe dzieło, wziął scenariusz filmu
"Armagedon" z Brucełem Willisem i zrobił wszystko dokładnie jak w
tamtym filmie, tylko że ekipa ratownicza udaje się pod ziemię, a nie
w kosmos. Jedynym własnym wkładem intelektualnym pana reżysera w to
arcydzieło było namówienie aktorów, żeby w najbardziej
niebezpiecznych momentach akcji wypuszczali z siebie bzdety
patriotyczno-ogólnoludzkie. Wolimy podróżować Polskimi Kolejami
Państwowymi w wagonach "Wars" do Małkini, niż przed srebrnym ekranem
zdychać z nudów na tym filmie. Niezłe jądra sobie z nas zrobiono.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




ORP Dmuchany
Owszem, Marynarka Wojenna płaci za ponton 666 tys. zł, ale wypełni
go darmowe powietrze.
Doszła do nas informacja, że w lipcu 2003 r. Marynarka Wojenna RP
nabyła drogą kupna łódź pneumatyczną. Ponton, znaczy się.
12-osobowy, ze sztywnym dnem. Za 666 tys. zł (słownie: sześćset
sześćdziesiąt sześć tysięcy złotych). Za taką cenę to ta dmuchana
łódeczka powinna mieć inkrustowane złotem ławeczki i brylant na
dziobie. Sprawdzaliśmy zatem mozolnie wszelkie informacje.
Wodolejstwo
W pionie prasowym Dowództwa Marynarki Wojennej rozmawiał z nami kpt.
Bartłomiej Zajdel. Zakomunikował, że łódka jest droga, albowiem jest
typu zodiak. Nazwą tą określa się na Zachodzie wszelkie pontony
najwyższej klasy, a bierze się ona od istniejącej we Francji sławnej
wytwórni łodzi pneumatycznych Zodiak.
Aha, pomyśleliśmy, to bardzo ważna deklaracja. Sprawdzaliśmy dalej:
łódź taką nabyła Marynarka Wojenna drogą nie tylko kupna, ale i
przetargu. Przetarg wygrała firma Parker. Druga firma, Yacht
Ostróda, zażyczyła sobie 800 tys. zł. Nieoficjalnie powiedziano nam,
że cenę taką zasugerowano im w Marynarce Wojennej.
Wodotryski
Parker nie produkuje takich łódek, jakie sprzedał naszej marynarce.
Jest tylko pośrednikiem, który musi zarobić. Może prościej by było
udać się bezpośrednio do autoryzowanego przedstawiciela francuskiej
firmy Zodiak? Trzeba trafu, jest taki w Polsce i nazywa się Smart,
ma siedzibę w Gdyni. Do przetargu nikt przedstawicieli Smarta nie
zaprosił. Oświadczyli nam, że taki ponton, który nie to, że pływa,
ale fruwa po wodach, z dwoma silnikami o dzikiej mocy, wyposażony w
GPS, wspomaganie kierownicy, echosondę i inne cudeńka niezbędne do
bezpiecznego żeglowania po wodach przybrzeżnych i z przeznaczeniem
dla wojska, to oni sprzedadzą za góra 350 tys. zł. To zauważalnie
mniej niż owe 666 tys. zł, które wydała Marynarka Wojenna.
Rozwadnianie
Ponownie zatem zwróciliśmy się do naszych wilków morskich. Okazało
się, że dystrybucją informacji zawiaduje tam kmdr Geremek.
Oświadczył, że ponton jest drogi, bo musiał mieć atesty Polskiego
Rejestru Statków (PRS). Pomylił się zasad-niczo. Otóż i Parker, i
Smart, i Yacht Ostróda sprzedają swoje wyroby z gotowymi atestami,
zatem nie ma mowy o ponownym zdobywaniu atestów. I w ogóle PRS nie
jest od wydawania żadnych atestów, tylko od sprawdzania, czy
pływające jednostki atesty posiadają i czy są sprawne technicznie.
Reguluje to ustawa, którą komandor winien znać.
Potem zostaliśmy uraczeni informacją, że dlatego jest drogi, bo ma
specjalne wyposażenie. Jakie
zapytaliśmy widząc przed oczami
ponton z działem albo wyrzutnią rakietową. A, to tajemnica,
odpowiedziano nam przytomnie. Skądinąd wiemy, że tego typu
uzbrojenie nie wchodzi w rachubę na pontonie, bo się wywróci przy
próbie użycia. Poza tym firma Parker
nie ma prawa montowania uzbrojenia na żadnej sprzedawanej przez
siebie łodzi, a te 666 tys. zł to cena, jaką zapłacono Parkerowi za
gotowy wyrób. Próby przekonania naszych rozmówców, że skoro przetarg
był jawny, to i jego szczegóły winny być jawne, spełzły na niczym.
Wodogłowie
W rozpaczy obdzwoniliśmy producentów we Francji i Wielkiej Brytanii.
Nigdzie cena nie przekracza 400 tys. zł.
Nie wiemy, po co się w Marynarce Wojennej kupuje takie łódki. Nie
wiemy, co się z pontonem dalej dzieje: czy używa go "Formoza", czy
żona admirała. Nie wiemy też, kto podjął decyzję o wydaniu takiej
kwoty na zakup dmuchanej łódki i jaka jest jego odpowiedzialność za
sens tego zakupu. Wiemy tylko, że w Marynarce Wojennej lekką ręką
wydaje się państwowe pieniądze przepłacając prawie dwukrotnie, a
potem się kręci i chachmęci.
Autor : Jędrzej Urban / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Świętych faktur obcowanie cd.
O aferze związanej z handlowaniem "pustymi fakturami" przez
kościelne Wydawnictwo Stella Maris z Gdańska pisaliśmy w "NIE" od
początku roku ("NIE" nr 1
5/2003). Postawiliśmy tezę, że zatrzymanie
w areszcie ks. Zbigniewa B. to dopiero początek serii. Już w
pierwszym artykule wskazaliśmy, że istotną dla całej afery postacią
jest prawnik Janusz B. z Gdyni. Sprawdziło się co do joty.
Wiemy, że znużony odprawianiem samotnych modłów w celi ks. kanonik
zaczął sypać. W nadziei, że dobra współpraca z prokuraturą
przyniesie mu rychłe wyjście do ukochanych parafian. Wyznał nawet
prowadzącym przesłuchania prokuratorom, że pobierał po 2 proc.
prowizji od lewych transakcji, które robił przy udziale wydawnictwa.
Prokuratura zdecydowała się pójść na układ: zmiana środka
zapobiegawczego za pełną spowiedź. Wiemy też, że swojego dawnego
kapelana odwiedzał w areszcie abepe Tadeusz Gocłowski. Czy namawiał
go do większej i żarliwszej skruchy przed prokuratorem, czy też
odwrotnie
prosił, aby zanadto nie obciążał kierowanej przez
arcypasterza instytucji
tego nie wiemy.
* * *
Funkcjonariusze gdańskiej delegatury Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego dokonali 5 marca, w środę popielcową, kolejnych
zatrzymań w związku ze sprawą.
Zatrzymani przez ABW i aresztowani na wniosek Prokuratury
Apelacyjnej w Gdańsku zostali Janusz B. i Konrad K. właściciele i
wspólnicy trzech spółek konsultingowych z Gdyni oraz Józef A. były
księgowy Wydawnictwa Stella Maris.
Pisaliśmy już w styczniu, że spółki Janusza B. i Konrada K. były
głównym kontrahentem handlowym Wydawnictwa Archidiecezji Gdańskiej
Stella Maris, a wszystkie te podmioty mają nawet rachunek w tym
samym banku. Teraz rzecznik prasowy gdańskiej ABW podał, że w
śledztwie wyszło, że w latach 1998
2002 Stella Maris wystawiła na
rzecz firm związanych z Januszem B. i Konradem K. sto fikcyjnych
faktur za usługi doradcze na ok. 65 mln zł brutto. Prokuratura
zarzuca Januszowi B. i Konradowi K. przestępstwa skarbowe (wyłudzone
podatki m.in. VAT to 24 mln zł) oraz udział w praniu brudnych
pieniędzy.
Prokuratura chciała aresztować jeszcze jednego podejrzanego, ale
okazało się, że jest w szpitalu, odstąpiono więc od zamknięcia.
Wiewiórki twierdzą, że chodzi o Sylwestra M., prezesa jednej z
dynamicznie rozwijających się firm związanych z rynkiem
komputerowym.
* * *
Ciekawą postacią w tym zestawie jest wspominany przez nas już
kilkakrotnie Janusz B. Z wykształcenia prawnik, który studiował
razem na toruńskim uniwersytecie z Mieczysławem Heblem, obecnie
prawnikiem gdańskiej archidiecezji.
Janusz B. w latach 80. pracował na etacie w Komitecie Wojewódzkim
PZPR w Gdańsku. Uważany był za człowieka Tadeusza Fiszbacha, odszedł
z KW zaraz po nim. Na początku lat 90. Janusz B. na tyle zakolegował
się z kurią biskupią, że pracował przy zakładaniu Stelli Maris.
Kolejnym niewątpliwie interesującym epizodem w życiorysie zawodowym
Janusza B. jest praca przy organizacji turnieju tenisowego Prokom
Open. Koneksje biznesowo-towarzyskie (dawne znajomości z KW, kuria z
Gocłowskim na czele, wreszcie Prokom i Ryszard Krauze) dawały
Januszowi B. wysoką pozycję w wybrzeżowym światku. Choć nie pojawiał
się na łamach gazet, bywał na tzw. salonach i... kortach tenisowych.
Zorientowani w towarzyskich rozgrywkach opowiadają, że Janusz B.
starał się grywać w tenisa z różnymi ważnymi postaciami, m.in. z
Ryszardem Krauze i nawet przeniósł się w tym celu z kortów w Sopocie
na korty w Gdyni, gdzie Krauze grywa. Jednak ponoć B. był za słabym
tenisistą dla Krauzego, dlatego unikał spotkań
jak się okazuje

dość przewidująco.
To właśnie B. mógłby powiedzieć prokuraturze, co się dalej działo z
"pustymi fakturami" pozyskiwanymi od Stelli Maris i jakie jeszcze
firmy brały udział w tym biznesie. Wiewiórki twierdzą, że to prezesi
tych firm przestali dobrze sypiać i zaczęli się zastanawiać, czy
Janusz B. też się da zmiękczyć w areszcie i posypie podobnie jak ks.
kanonik. Wielu ma nadzieję, że Janusz B. okaże się twardszy i na nim
prokuratura zakończy stawianie oskarżeń.
Zobaczymy.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





o Po rozmowie dyscyplinującej, którą przeprowadził sam pan prezydent
miasta, pani wiceprezydent Legnicy w specjalnym oświadczeniu
przeprosiła za to, że podczas posiedzenia komisji rodziny nazwała
kloszardów obszczymurkami. Pani wiceprezydent odpowiada za sprawy
społeczne.
o Na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi pobili się niewidomy z parkingowym.
Poszło o źle zaparkowane auta, które przeszkadzały niewidomemu.
Doszło do pyskówki, a potem do bójki. Panami zajęli się lekarze.
Więcej obrażeń odniósł parkingowy.
o Wójt gminy wiejskiej Zgorzelec ogłosił konkurs "Nasza wieś w Unii
Europejskiej". 3 punkty można zdobyć za pilnowanie podwórkowych
psów, 10
za udział mieszkańców w akcjach "Sprzątanie Świata" czy
"Dni Ziemi" i kolejnych 10
za sprzątanie przystanków autobusowych,
terenów przykościelnych, za organizowanie festynów wiejskich czy
wydawanie wiejskiej gazetki o tematyce unijnej. Zwycięska wieś
otrzyma 2 tys. zł, czyli mniej więcej 500 euro. Coś cieniutka ta
Unia.
o Jedynym dochodowym zakładem budżetowym w Pabianicach jest
przedsiębiorstwo pogrzebowe. Z jego zysków finansowana będzie
oświata. Ponieważ ostatnio zakupiono luksusowy karawan, zabrakło
pieniędzy na podwyżki dla pracowników administracyjnych szkół. W
Pabianicach jeszcze żywi liczą na zwiększenie obrotów zakładu
pogrzebowego.
o Piwo, piwo, piwo... W Legnicy na 60-metrowy komin wszedł młody
desperat. Od popełnienia samobójstwa odwiodła go rozmowa z
psychiatrą i wypite na szczycie komina dwa piwa. W Poznaniu z jednej
restauracji na Starym Rynku skradziono 50-litrową beczkę piwa.
Trzech złodziei wyniosło ją korzystając z nieuwagi obsługi. Nadpitą
beczkę udało się policji odzyskać. W Dolinie Chochołowskiej
złodzieje włamali się do szałasu gastronomicznego. Byli tak
spragnieni, że na miejscu wypili 25 litrów piwa. W Gołdapi
zorganizowano ogólnopolski konkurs picia piwa na czas. Najlepszej z
pań wypicie półlitrowego kufla zajęło 11 sek. Najszybszy z panów na
wypicie trzech półlitrowych kufli potrzebował tylko 28 sek.
o W Przygodziczkach zderzyli się czołowo dwaj mężczyźni na rowerach.
Odnieśli bardzo poważne obrażenia. Lekarze ze szpitala w Kaliszu nie
mogą się nadziwić, że obrażenia są wynikiem zderzenia rowerów, a
policjanci z Ostrzeszowa
że obaj rowerzyści byli trzeźwi. Kto dziś
na trzeźwo jeździ na rowerze.
o W Wąchocku odsłonięto Pomnik Sołtysa. Sołtys na pomniku siedzi na
skrzynce, w ręku trzyma telefon komórkowy. Twarz ma zatroskaną.
Frasuje go prawdopodobnie nieustanny uśmiech na ustach premiera.
o Wójt Piekoszowa zaproponował obniżenie dodatków dla nauczycieli. W
odpowiedzi radni podjęli decyzję o obniżce swoich diet (o 25 proc.)
i zmniejszeniu wynagrodzenia wójta, który zamiast 8600 dostanie 6460
zł brutto.
o W Łodzi na ulicy Zachodniej patrol policji ujrzał niecodzienny
widok. W dziecięcym wózku siedziała 56-letnia kobieta, a obok stała
młoda kobieta z dzieckiem. Okazało się, że rozwalona w wózku dama to
wieziona na wytrzeźwienie pijana babcia, której wcześniej córka
powierzyła opiekę nad trzyletnim wnuczkiem.
o W Tarnowie uliczni bandyci spełniają pogróżkę Wałęsy
puszczają
swoje ofiary w skarpetkach. Taki los spotkał w ostatnich dniach
16-latka, któremu ściągnęli pod-koszulek, spodnie i obuwie,
40-letniego mężczyznę, któremu oprócz portfela z pie-niędzmi zabrali
kurtkę i buty, a także trzech nastolatków, których pozbawiono
odzieży i butów.
D. J.
o Lubelscy radni przyznali prezydentowi miasta Andrzejowi
Pruszkowskiemu 330 zł podwyżki. Będzie teraz dostawał 10 980 zł. O
podwyżkę dla ojca miasta wystąpił zatroskany o jego dochody klub
"Prawo i Rodzina". Osiemnastu prawicowych radnych było za, siedmiu
lewicowych
przeciw. Radni argumentowali, że obowiązki prezydenta
zostały znacznie zwiększone. Jeżeli znacznie, to powinien dostać
większą podwyżkę, bo 330 zł to zaledwie 3 proc. jego dotychczasowych
dochodów. Ciekawe, jak wyliczono 3 proc. jego obowiązków?
M. K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Mecenas pomroczny
Pomroczność jasna okazała się chorobą zakaźną. Zapadł na nią znany
gdański adwokat Włodzimierz W. 69-letni pan mecenas został
zatrzymany przez policję w gdańskiej dzielnicy Przymorze w czasie
prowadzenia samochodu po pijaku. Miał 2,10 promila alkoholu w
wydychanym powietrzu. Włodzimierz W. bronił w 1995 r. syna Lecha
Wałęsy, Przemysława. Powołał się wówczas na nieznaną bliżej do tego
czasu przypadłość pomroczność jasną. Swawolny Przemcio, który
wówczas zdradzał objawy tej choroby
2,12 promila, rozjechał był
samochodem emerytkę. Można obecnie przypuszczać, że w
rekonwalescencji sądowej pana mecenasa pomoże mu jego żona Ewelina,
dyrektor biura Lecha Wałęsy.
Kibol Kwaśniewski
Odebrało rozum głowie naszego państwa. W czasie wizyty w Poznaniu na
74.
Targach Technologii Przemysłowych i Dóbr Inwestycyjnych Aleksander
prezydent Kwaśniewski oświadczył publicznie, że już od dawna jest
kibicem Lecha Poznań.
Dla uwiarygodnienia swych słów Kwaśniewski dodał, że jeździł na
mecze Lecha jeszcze jako młody człowiek aż z Białogardu, w
towarzystwie tatusia. Prezydent założył szalik klubowy podsunięty mu
usłużnie przez prezesa klubu. Sygnalizujemy kibolowi Kwaśniewskiemu,
że jako zdeklarowany szalikowiec Lecha Poznań
ma przerąbane u nienawidzących poznaniaków kibiców Legii Warszawa,
Pogoni Szczecin, Wisły Kraków, Widzewa Łódź, GKS Katowice, Śląska
Wrocław, Zagłębia Sosnowiec, Kotwicy Kołobrzeg, Lechii Gdańsk.
Kwaśniewski pewnie byłby bardziej ostrożny w składaniu deklaracji,
gdyby kandydował na trzecią kadencję.
D. W.
Arbiter od Rydzyka
W "Naszym Dzienniku", w stałej rubryce "Bon Ton" stały wytworniś
Ksawery poucza chamów, którzy się niestosownie ubierają dając
świadectwo braku kultury osobistej. Waląc takie kazanie 27 czerwca
autor twierdzi, że na torach wyścigowych w Ascott w Wielkiej
Brytanii Panów obowiązuje cylinder i smoking. Nawet
najordynarniejszy wieprz z chlewu rolnika Andrzeja Leppera
potrafiłby autora "Bon Tonu" oświecić, że smoking to wyłącznie strój
wieczorowy, nawet dla kelnerów. W południe nosi go tylko ks.
Jankowski. Na otwarcie wyścigów w Ascott nawet menel wkłada zaś
szary żakiet zwany też jaskółką, do tego fular zwany też fontaziem
przypięty szpilką i szary cylinder. Oto "Naszego Dziennika" prawdy
objawione.
J. U.
Gala pod minogą
Snob podpisujący się w "Wyborczej
Stołecznej" jako Adam hrabia
Romer z obrzydzeniem opisywał Letnią Wielką Galę Business Center
Club na warszawskich torach wyścigowych: Kapelusze na głowach pań,
owszem, były, ale jakieś takie... nawet opisywać się nie chce.
Słomkowe, siatkowe, prościutkie w formie i treści. Nigdzie nie można
było oka zawiesić. O panach to już nawet nie wspominam, bo wypadli
zupełnie poniżej krytyki. Niekiedy gdzieś w dali mignęła muszka (w
większości zapinana, a nie wiązana, która, o zgrozo, umiera w Polsce
śmiercią naturalną), czy przemknął kapelusz (słomkowy). Tłum
nijakich gości spacerował więc między stoiskami z jedzeniem,
napojami (też alkoholowymi) i gadżetami, starając się zaspokoić
wszelkie swoje potrzeby do syta. (...) wypatrzyłem w pierwszym
rzędzie rozwalonego na krześle młodziana. Ze zblazowaną miną cały
czas pociągał z tajemniczej butelki, czym systematycznie pogłębiał
buraczkowy odcień swoich policzków. Nikt nawet nie próbował zwrócić
mu uwagi. A nam
się wydaje, że opisana majówka z przedmieścia wiernie odzwierciedla
naturę, potencjał i charakter polskiego biznesu. Styl gali był
bardziej naturalny niż elegancja najbogatszego w sezonie 2002
Polaka, niejakiego Kulczyka, przebranego w dziewiętnastowieczny
czarny tużurek i wpisanego do rodu jakichś podupadłych książąt z tej
arystokracji, co to jej pałki pospadały z korony do świadectw
szkolnych.

Premier w tonacji dur
Premier Miller udał się był na konkurs tenorów do Poznania. Śpiewacy
zmagali się z okazji imienin Jana Kulczyka, najbogatszego Polaka.
Pan premier złożył solenizantowi życzenia, ponieważ
jak zapewnia
rzecznik Tober
jest człowiekiem dobrze wychowanym. Składanie
życzeń najuboższym, którzy bardziej
potrzebują ich spełnienia, nie bywa celem służbowych podróży
zapracowanego szefa rządu i socjaldemokraty.
M. M.
Wczasy pod Borowskim
Prezydium Sejmu ostatnio rozpatrywało kolejne wnioski w sprawie
powołania zespołów poselskich, które wyraźnie wskazują na
zainteresowania naszych panów posłów nudzących się w ławach
poselskich. Dotyczą one powołania Parlamentarnego (a więc także z
udziałem panów senatorów) Zespołu Myśliwych i Sympatyków Łowiectwa
oraz Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Żeglarstwa. Przypominamy, że
istnieje już zainicjowany przez Martę Fogler Zespół Przyjaciół
Narciarstwa i Przyrody, zaś dla zaspokojenia turystycznych
zachcianek spracowanych parlamentarzystów powołano nieźle pomyślane
grupy wycieczkowe (czytaj parlamentarne, kiedyś nazywane
bilateralnymi) takie chociażby jak: Polsko-Afrykańska,
Polsko-Alpejska (ta chyba dla przyjaciół narciarstwa);
Polska-Australia i Oceania; Polsko-Nordycka; Północnoamerykańska;
Ameryki Środkowej i Południowej; Polsko-Śródziemnomorska;
Polsko-Środkowoazjatycka, Polsko-Zachodnioarabska czy
Polsko-Bałkańska. Proponujemy, aby rychło powołać też Zespół
Wielbicieli i Wielbicielek Ojca Rydzyka
chętnych nie zabraknie.
J. S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rzeźpospolita opolska
W Opolu, niegdyś bastionie lewicy, czerwonych już prawie nie ma. Po
wewnątrzpartyjnej weryfikacji ostała się mniej niż połowa członków.
Szeregi SLD przetrzebiła też prokuratura. W areszcie siedzą były
prezydent tego miasta, a później wojewoda opolski Leszek Pogan i
były przewodniczący Rady Miasta Stanisław Dolata. Obaj oskarżeni są
o przyjmowanie
łapówek i działanie na szkodę miasta. Uniknęła pryczy
przyznając
się do brania łapówek
była wiceprezydent Opola odpowiedzialna za
inwestycje, a ostatnio marszałek województwa Ewa Olszewska. Pani
marszałek straciła mandat radnej sejmiku. Jej miejsce powinien zająć
następny kandydat na liście, który zdobył najwięcej głosów. Nie
zajmie, bo Dariusz S., były
dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury, jest w kręgu zainteresowania
prokuratury. Zatrzymano też Remigiusza P., byłego naczelnika
Wydziału Przetargów w Urzędzie Miasta. Niedługo przed aresztowaniem
partyjni koledzy chcieli go zrobić szefem miejskiej lewicy...
Łapówki brał Adam W., prezes "Zieleni Miejskiej", niedawny kandydat
Aleksandry Jakubowskiej i obecnego barona posła Andrzeja Namysły na
stołek wojewody opolskiego. Dzięki wpłaconej kaucji może cieszyć się
wolnością.
Prokuratura postawiła zarzuty całemu lewicowemu Zarządowi Miasta,
skarbnikowi, naczelnikom wydziałów
m.in. wiceprezydentom Halinie
Żyle, Wiesławowi Brudzińskiemu, Piotrowi Kumcowi. Zarzut ma także
następca Pogana na prezydenckim stołku i niedawny szef miejskiej
lewicy Piotr Synowiec. Wszyscy to niedawny kwiat opolskiego SLD.
Oskarżeni są o tzw. przestępstwa urzędnicze, czyli mówiąc po ludzku
o roztrwanianie gminnego majątku. Łapówki idą w steki tysięcy
złotych. Stratyliczy się w milionach. Zarzuty postawiono
już ponad 20 osobom. Jak zapewniają prokuratorzy, w kolejce czekają
następni delikwenci. Całą tę aferę relacjonują media, w tym
oczywiście "Gazeta Wyborcza".
* * *
Oprócz okradania opolan eseldziaki kantowały również kumpli w
interesach. W prokuraturze stawił się rozżalony właściciel jednej z
firm wykonującej prace przy budowie obwodnicy miejskiej.
Opowiedział, jak to koledzy z ratusza zrobili go w bambuko. Obiecali
mu, że wygra kolejny przetarg. A że facet był zapobiegliwy, zakupił
więc masę specjalistycznego materiału, zapożyczył się w banku.
Przetarg wygrał jednak kto inny. Przedsiębiorca wpadł w długi.
Prokuratorzy kazali mu przyjść kiedy indziej.
Częstym gościem prokuratury jest poseł Jerzy Szteliga. Uważni
obserwatorzy twierdzą, że następstwem jego wizyt są kolejne
aresztowania. O tym, co działo się w opolskim ratuszu, poseł sporo
wie.
Od byłych swoich towarzyszy były baron, poseł Jerzy Szteliga
odwrócił się też w inny sposób.
Na początku lat 90. SdRP kupiła od miasta budynek położony w
atrakcyjnej tzw. generalskiej dzielnicy miasta. Zapłaciła za to
ponad 1,1 mld ówczesnych złotówek, czyli przeliczając na obecną kasę

skromne 110 tys. zł. W willi przy ul. Dwernickiego przez lata
siedziby miały m.in. wojewódzka oraz miejska organizacja partyjna,
młodzieżówka, mieściły się tam biura poselskie i senatorskie. W 1999
r. szef opolskiego SLD poseł Jerzy Szteliga podarował budynek
(faktycznie wart co najmniej 600 tys. zł) tworowi o bardzo długiej
nazwie
Opolskie Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Myśli Lewicowej,
Samorządności Lokalnej, Demokratycznego Państwa Prawa Dla
Przyszłości. Stowarzyszenie powstało z inicjatywy Szteligi, a
skupiało prominentnych działaczy opolskiej lewicy. Oficjalnie
kierowały nim sekretarka i asystentka posła
panie Jadzia i Asia.
W zeszłym roku poseł Szteliga został wydymany z baronostwa. Zaczął
się publicznie napieprzać ze swoim następcą posłem Andrzejem
Namysłą, a w zasadzie pogniewał się ze wszystkimi. Jako prezes
Stowarzyszenia pogonił z dawnej siedziby m.in. Radę Wojewódzką i
Radę Miejską SLD, obecnego barona posła Namysłę oraz senator
Apolonię Klepacz. A żeby nikt się nie czepiał, w dawnych pokojach
partyjnych urządził świetlicę dla biednych dzieci. Jedzą tam zupki i
odrabiają lekcje. Najlepsze jest to, że większość członków
Stowarzyszenia w ogóle nie miała pojęcia o tym, że Szteliga jest
prezesem. Stowarzyszenie istniało tylko na papierze, nie odbywały
się żadne zebrania. Pokłócony z dawnymi towarzyszami Szteliga
dokooptował do Stowarzyszenia kilku bardziej zaufanych ludzi.
Oficjalnie w Stowarzyszeniu działa ponad 20 osób, faktycznie jednak
rządzi poseł Szteliga z pięcioma kumplami.
Tak więc dawny majątek partii wart co najmniej pół miliona zetów
jest teraz w dyspozycji paru facetów. Zapytaliśmy skarbnika SLD
Edwarda Kuczerę, co on ma to.

Nie widzę problemu. Jest tyle innych ciekawszych tematów

odpowiedział.
A co na to poseł?

Niech pan napisze, że Szteliga wypierdolił SLD i zrobił świetlicę
dla biednych dzieci.
Resztki lokalnego SLD szykują zemstę na Sztelidze. Mamy przed sobą
pismo przewodniczącej Miejskiej Komisji Rewizyjnej SLD w Opolu
skierowane do wojewódzkiego rzecznika dyscypliny partyjnej. Pan
poseł Szteliga przez dwa lata nie płacił składek partyjnych. Nie
uczestniczył w zebraniach koła. Nie został wybrany delegatem na
Konferencję Miejską SLD, choć brał udział w jej pracach jako
delegat. W zeszłym roku przeniósł się do innego koła. Nie brał też
udziału w żadnym zebraniu koła, nie był wybrany na delegata
ostatniej Konwencji Miejskiej SLD w Opolu
jedynie dopisany do
listy delegatów przywiezionej w teczce. (...) Przy przeglądzie
protokołów zebrań koła stwierdzono, że Poseł J. Szteliga został
dopisany do protokołu zebrania, na którym przebiegała weryfikacja
członków (...) Na tym zebraniu J. Szteliga nie był obecny.
Wkurwieni działacze zaczęli się zastanawiać, czy poseł Szteliga,
członek Zarządu Krajowego i Rady Krajowej SLD, członek Prezydium
Klubu Parlamentarnego SLD, który nie płaci składek na partię, ale
którego ktoś dopisuje do listy delegatów, w ogóle do SLD należy.
* * *
Na dziś sytuacja w Opolu wygląda tak: prokuratura stawia zarzuty
kolejnym działaczom SLD. Ci, którzy pozostali na wolności, żrą się
między sobą. Przyglądający się wszystkiemu opolanie cierpliwie
czekają, aż całe towarzystwo wyląduje w pudle albo pozagryza się
nawzajem. Z niedobitkami sami się rozprawią w następnych wyborach.
PS O opolskim SLD pisaliśmy dwukrotnie: "Lewuchy", "NIE" nr 48/2002,
i "Lewica się czerwieni", "NIE" nr 10/2003.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak się wyludnia Warszawa
Ludu stolicy! Kryj się! Miasto idzie na wojnę.
Nad stolicą Pomrocznej zawisła groźba wojny. W ciągu najbliższych
tygodni w Warszawie rozpęta się kolejna, bezwzględna walka o wpływy
między grupami przestępczymi, których przywódcy, kreśląc palcem po
planie miasta, wyznaczyli dla swoich drużyn nowe rewiry.
Komentując strzelaninę w Magdalence minister Krzysztof Janik
narzekał na "bezwzględność i determinację przestępców", jak gdyby
oczekiwał, że bandyci będą postępować według wskazań kodeksu
honorowego Boziewicza. A jeśli już zrobią zadymę, to z przerwą na
drugie śniadanie i wymianę koszulek. Szef MSWiA powinien wiedzieć,
że stołeczni gangsterzy od dawna z równą determinacją zwalczają
siebie nawzajem. Bezwzględność zaś to bardzo pożądana w tym fachu
cecha.
* * *
Latem zeszłego roku pracowici chłopcy z ferajny przystąpili do
"czyszczenia miasta". Bilans: jedenaście trupów, o których
informowały media, i cztery, nad którymi zapadła głucha cisza.
Jednym z zabitych był Tomasz Suga, ksywa Komandos, który po
opanowaniu Żoliborza i północnych obrzeży Warszawy ruszył na
Śródmieście. Tam jego żołnierze starali się z grupą Andrzeja H.,
ksywa Korek, którego ambicje rządzenia stolicą można porównać
jedynie z aspiracjami Lecha Kaczyńskiego. Ekipa Komandosa została
wyparta z centrum, a on sam zainkasował trzy kulki w plecy.
Suga słynął z tego, że osobiście lubił obrabiać przeciwników. Na
przykład niejakiego Hetmana, podwarszawskiego złodzieja, który
odmówił płacenia haraczu za prawo do działania w mieście, schwytał,
obił, odciął mu dłonie, poderżnął gardło i na koniec przejechał
samochodem. Wyjątkowo, dla ostrzeżenia, trupa pozostawił w lesie,
choć miał zwyczaj zatapiać swych przeciwników w królowej polskich
rzek, zawinąwszy ich uprzednio w obciążoną kamieniami siatkę
ogrodzeniową. Mieszkańcy Śródmieścia przez cały ubiegły rok mogli
delektować się smakiem herbatki z rozcieńczonymi gangsterami...
Jeszcze dwa lata temu policja twierdziła, że wojny między
gangsterami to dobrodziejstwo, bo panowie wyrzynają się nawzajem, a
stróże prawa wpisują to w statystyki. Ten optymizm obecnie jest
nieuzasadniony. Zwycięzcy wzmocnią się, staną się niepokonani. Już
teraz szeregi warszawskich gangów dynamicznie rosną. Zasilają je
młodzi ludzie, dla których
zabrakło perspektyw na normalne życie. Absolwenci szkół średnich bez
szans na pracę, ale z ambicjami na lepsze życie. Według danych
operacyjnych policji, to z podwarszawskich mieścinek i wsi rekrutuje
się obecnie większość najniżej stojących w bandyckiej hierarchii
żołnierzy. Dwieście
trzysta dolarów "żołdu", bryka i komórka z jumy
to dla nich znacząca zmiana statusu społecznego. Według danych
Monaru, ten sam rejon jest zagłębiem ćpunów, hodowli maku i marychy.
* * *
Media przez ostatnie pół roku informowały o kolejnych epizodach w
wojnie warszawskich gangów. Obywatele dzięki temu dowiedzieli się,
że np. Klepak dostał trzy kule przy piwie w knajpie w Mikołajkach, a
Benek zaliczył strzał w głowę na parkingu na Mokotowie. Mało kto wie
jednak, że ostatnie wydarzenia z frontu tej wojny (styczeń
pięć
trupów, luty
dwa) związane są z faktem, że coraz bardziej sypie
się sądowa sprawa dotycząca tzw. starego zarządu pruszkowskiej grupy
towarzyskiej.
Akt oskarżenia oparty jest głównie na zeznaniach skruszonego
gangstera Jarosława S., ksywa Masa. Wyniesienie świadka koronnego do
roli głównego dowodu w sprawach dotyczących zorganizowanych grup
przestępczych jest zasługą rządzącej ekipy AWS, głównie ówczesnego
ministra spraw wewnętrznych i administracji Marka Biernackiego.
Oskarżenie sypie się jednak w trakcie procesu. Sąd z braku
przekonujących dowodów uniewinnia od kolejnych zarzutów gangsterów,
których pogrążył Masa. Na przykład Leszek D., ksywa Wańka, został
oczyszczony z zarzutu importu i rozprowadzania wartej 150 tys,
dolków koki z Kolumbii. Tak zwana praca operacyjna policji w tej
sprawie nie przyniosła żadnych dowodów. Sąd ponadto wykazał, że UOP
i prokuratura nie weryfikowały zeznań innych świadków koronnych.
* * *
Niebawem sytuacja w stolicy zacznie się zmieniać. Stara pruszkowska
ferajna marszczy brew, że pod nosem śmie im wyrastać konkurencja w
postaci jakichś Korków, Nastków czy Klepaków. Bossowie nie po to w
ciągu ostatnich lat inwestowali gruby szmal, a czysty zysk wynosił
ok. 5 mln dolarów miesięcznie, żeby teraz najbardziej rentowny teren
w ojczyźnie oddawać prowincjuszom i drobnym cwaniakom. Chłopaki
dobrze wiedzą, że nawet jeśli uzyskają wyroki skazujące, to będą to
kary po kilka lat pierdla, do których zaliczy się areszt tymczasowy.
Z naszych źródeł zbliżonych do kół naprawdę dobrze poinformowanych
wiemy, że stara ferajna niebawem ruszy do letniej ofensywy.
Przeciwnicy też dobrze o tym wiedzą, więc już teraz się zbroją.
Jeśli na ich drodze pojawi się policyjna ekipa, na pewno będzie
bolało. Niepomiernie wzrosły bowiem ambicje zwykłych lolków z Marek
czy Nadarzyna, którzy jeszcze parę lat temu musieli opłacać się
pruszkowskim. Teraz oprócz ambicji każdy ma giwerę, wolę walki i
amfę dla kurażu. Policja natomiast, w tym stołeczni antyterroryści,
nadal mają
stary sprzęt i lichy budżet.
Ta nędza właśnie powoduje, że przestępcy tak łatwo zdobywają wtyki w
policji. Niedawno przy wódce gaworzyliśmy niezobowiązująco z paroma
ludźmi z ferajny w pewnej knajpie na Pradze. Chłopcy chwalili się,
że wiedzą wszystko o planowanych przeciw nim akcjach stróżów prawa.
Może konfabulowali, ale podali sporo znaczących szczegółów.
Szeregi warszawskich mafijek zasilają obywatele krajów byłego ZSRR,
dla których z powodu wielkiej konkurencji zabrakło miejsca w
ojczyźnie. Są to głównie byli "afgańcy", a także eksczłonkowie
elitarnych formacji typu Alfa. To profesjonaliści dużej klasy. Za
każdego z nich stołeczne gangi płacą znacznie więcej, niż ligowe
kluby łykają za piłkarzy eksportowanych na Zachód. Facet, który
rozwalił trzech gangsterów w warszawskim Centrum Handlowym Klif 31
maja 2002 r., to jeden z nich. W zatłoczonym barze, posługując się
pistoletem z tłumikiem, bezbłędnie odstrzelił trzech ludzi. Ostatni,
uciekający, dostał dwie kule w głowę z odległości 20 metrów.
* * *
Obywatele stolicy! Radzimy po zmroku siedzieć w domach i oglądać
programy informacyjne. Nie wyprowadzać piesków, niech srają na
wykładzinę, jest tyle środków piorących... Kogo stać, niech sobie
kupi kamizelkę kuloodporną (w sklepach z militariami, bez
zezwolenia, od 500 zł). Przynajmniej raz w miesiącu chodzić do
spowiedzi. Szczęść Wam Boże!
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oberek kajdaniarski "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Marynarka XXL
W wojennym porcie w Gdyni od dwóch lat stoi amerykański "dar" ORP
"Pułaski"
stary, wielki i drogi w utrzymaniu okręt. Lada moment
przypłynie do Polski drugi taki podarunek. Jest już dla niego nazwa:
ORP "Kościuszko". Jedynym wytłumaczeniem takiego tworzenia floty
oceanicznej a przestarzałej są wybujałe ambicje admirała Ryszarda
Łukasika.
W każdym normalnym kraju polityk decydujący o wydawaniu pieniędzy na
wojsko może zapytać nielobbystów, czyli specjalistów cywilnych, o
celowość wydatku. W Polsce takiej możliwości nie ma. Uczelnie wyższe
nie zajmują się obroną narodową. Nie ma możliwości zasięgnięcia
opinii na temat wojska poza samym wojskiem. W Polsce wojsko mówi o
sobie to, co chce. Armia może więc wytwarzać fałszywe wyobrażenie
polityków, czego oczekuje od nas NATO, i tym sposobem łatwo
pozyskiwać pieniądze z budżetu na pomysły poszczególnych dowódców.
Przyjaciele marynarki
Na współczesnym polu walki rozstrzygającym rodzajem wojsk jest
lotnictwo. Dlatego też kolejne polskie rządy za najpilniejszą
potrzebę naszej armii uznały zakup nowych samolotów wielozadaniowych
na miejsce starych MIG-ów. Dyskutowano, analizowano i opisywano na
wszelkie sposoby sprawę przetargu na kupno 48 takich samolotów i
kontraktu, który jest wart ponad 3 mld dolarów.
Starają się o niego Amerykanie, Szwedzi, Francuzi. O samolotach
rozmawiał w Ameryce z prezydentem Bushem premier Leszek Miller.
Polska jest krajem lądowym, mającym zaledwie 500 km linii brzegowej
nad małym morskim akwenem, na którym nie ma możliwości prowadzenia
operacji morskich na wielką skalę. Wbrew temu rozpoczęła budowę
potężnej floty oceanicznej i realizację kontraktów o wartościach
porównywalnych z zakupem samolotów.
Nie toczy się wokół tego żadna dyskusja, nie interesują się tym
tematem ani politycy, ani media. Czy dlatego, że dowódca marynarki,
admirał Ryszard Łukasik, zdołał już wręczyć wszystkim, komu się
dało, ozdobne kordziki z napisem "Przyjaciel Marynarki Wojennej"? A
może dlatego, że admirał jest częstym gościem na salonach Pałacu
Prezydenckiego i podejmuje Kwaśniewskiego na corocznych wywczasach w
Juracie?
Przyczółkowe zaczepienie
Pieniędzy brakuje na szpitale, szkoły, policję, brakuje też na
wojsko. Szef Sztabu Generalnego gen. Czesław Piątas zapowiedział, że
armia szykuje się do ostrego oszczędzania. Z najpilniejszych zakupów
zawartych w "Programie przebudowy i modernizacji technicznej sił
zbrojnych RP w latach 2001
2006" kolejne pozycje są wykreślane lub
przekładane na później. Zachowano co prawda zakup samolotu
wielozadaniowego, o którym dyskutuje się od dobrych kilku lat, ale
odłożono ad acta równie pilny
zakup śmigłowca bojowego.
Tymczasem w dowództwie Marynarki Wojennej trwa w najlepsze wydawanie
pieniędzy, których w budżecie nie ma. W myśl dobrej socjalistycznej
zasady ekonomiki: "przyczółkowego zaczepienia się o plan"

zaczniemy realizować inwestycje, a na jej dokończenie pieniądze
muszą się potem znaleźć. Najlepszym na to przykładem jest przyjęcie
od Amerykanów starzejącej się fregaty typu "Oliver Hazard Perry".
Gdy 25 czerwca 2000 r. odbyła się podniosła uroczystość nadania
fregacie imienia "Gen. K. Pułaski", dowództwo Marynarki Wojennej
odmieniało słowo "dar" przez wszystkie przypadki, zapewniając, że
przyjęcie go nie pociągnie za sobą dla Polski żadnych kosztów.
"Dar" został w grudniu 1999 r. wycofany ze służby US Navy po 20
latach intensywnej eksploatacji dla obronności Ameryki. We
wszystkich flotach NATO okręty w tym wieku odstawia się do rezerwy
albo robi im tzw. midlife conversion, czyli modernizację w "środku
życia". Polega ona m.in. na wymianie znacznej części wyposażenia,
np. całej siłowni. Otrzymaliśmy taki właśnie okręt, wysłużony, ale
bez generalnego remontu.
Przyjęliśmy jednostkę bez standardowego wyposażenia, za które sami
musimy zapłacić: 4 rakiety typu Harpoon (każda po ok. milionie
dolarów w zależności od wariantu), 36 rakiet Standard (każda po ok.
100
200 tys. dolarów), nowoczesny sonar (lekko licząc 10 mln
dolarów), dwa miniśmigłowce typu Kaman (każdy do 10 mln dolarów).
Aby okręt "Pułaski" miał wymaganą siłę ognia, musimy włożyć w niego
najmniej 30 mln dolarów. A przecież trzeba doliczyć kwoty na
szkolenie załogi i koszty napraw.
Rzecznik dowództwa Marynarki Wojennej kmdr ppor. Janusz Walczak
poinformował mnie, że: 1) okręt jest wyposażony w pełnym zakresie;
2) szkolenie załogi w USA, jej pobyt, paliwo, amunicja do ćwiczeń,
zakup pełnego uzbrojenia kosztowały nas do tej pory ok. 18 mln zł;
3) okręt nie ma śmigłowców, bo te mamy otrzymać w darze od rządu
USA.
Informacje te są ze sobą sprzeczne, bo: albo okręt jest wyposażony
(czyli ma śmigłowce, bo one są podstawą jego wyposażenia), albo nie
jest wyposażony, bo śmigłowce mają dopiero nadejść. Z prostych zaś
rachunków wynika, że zakup samych rakiet do "Pułaskiego" przekracza
znacznie kwotę 18 mln zł. Znowu: albo wydano więcej, niż rzecznik
mówi, albo nasz sztandarowy okręt wojenny jest bezbronny jak dziecko
w kołysce.
Nowoczesność w zagrodzie
Dowództwo polskiej marynarki podkreśla, że pomimo podeszłego wieku,
jest to i tak najbardziej nowoczesny okręt w naszej flocie.
Wspaniale! Dlaczego ten najbardziej nowoczesny okręt polskiej floty
nie brał w takim razie udziału w najważniejszych dla nas,
prestiżowych i największych manewrach Sojuszu Północnoatlantyckiego
na Atlantyku i Morzu Północnym "Strong Resolve 2002"?
Prawda jest banalna: choć fregata jest już od dwóch lat w naszym
posiadaniu, nie osiągnęła do tej pory gotowości operacyjnej i stoi w
porcie. Rzecznik Walczak podkreśla, że okręt w 2001 r. był 110 dni w
morzu. Praktyka jest taka: wypływa się na zatokę, rzuca kotwice i
stoi kilka dni. Potem w statystykach można spokojnie napisać: 110
dni w morzu. Ale ile na kotwicy?
Przypadkowe zbiory
Okręt jest "zbiorem systemów", m.in. uzbrojenia, elektroniki itp.
Systemy te powinny być w skali armii ujednolicone. Tymczasem
pojedynczy okręt, "dar" od USA, wprowadza do naszej floty
kilkanaście systemów, których w niej do tej pory nie było, np.
amerykańską rakietę woda-woda Harpoon, podczas gdy dla naszych nowo
budowanych okrętów wybraliśmy szwedzką rakietę produkcji Boforsa. Za
chwilę więc naszych dziewięć okrętów rakietowych będzie miało trzy
typy rakiet: cztery okręty będą wyposażone w rakiety radzieckie,
trzy w szwedzkie, a dwa "dary" z Ameryki będą miały rakiety
amerykańskie.
Podobnie ma się sprawa ze śmigłowcami. Są czymś w rodzaju balona
obserwacyjnego, który wznosi się z platformy okrętu i naprowadza na
cel rakiety.
Polskie "Anakondy", które próbowano sadzać na pokładzie
"Pułaskiego", są za duże. Okręt wymaga mniejszych, takich ze
składanymi łopatami skrzydeł, które można schować do hangaru w razie
sztormu. Musimy takie śmigłowce kupić od Amerykanów. Tym samym w
składzie polskiej Marynarki Wojennej będą trzy rodzaje śmigłowców:
polskie, rosyjskie i amerykańskie.
Na okręcie tym jest kilkanaście komputerowych systemów dowodzenia.
Warto zapytać, ile kosztują programy do nich i czy specjaliści z
Marynarki Wojennej mają choć mgliste pojęcie o tym, jak zabrać się
do ich uruchomienia.
Dla pojedynczego okrętu (czy nawet dwóch) nie opłaca się tworzyć
bazy logistycznej. Musimy korzystać z tej z USA, bo bliższej nie ma.
Do każdej usterki trzeba więc będzie dołożyć przynajmniej na bilety
lotnicze.
Wróg się czai tu i tam
Powraca jak bumerang pytanie: po co nam w ogóle taki okręt? Po co
nam kolejne takie okręty?
Fregata, którą dostaliśmy od USA, przeznaczona jest do eskorty
szybkich konwojów na Atlantyku. Jej zadaniem jest zwalczanie okrętów
podwodnych oraz zwalczanie celów powietrznych. Rakiety, którymi
dysponuje okręt, nadają się najlepiej do zwalczania celów na dużych
i średnich dystansach.
ORP "Pułaski" na Bałtyk jest po prostu za duży! Okręt ma 135 m
długości i wyporność 2769 ton, gdy jest pusty, natomiast 3658 ton
przy pełnym uzbrojeniu i wyposażeniu.
Oficjalnie Marynarka Wojenna ogłosiła konieczność posiadania takiego
typu okrętów dlatego, aby nasza flota mogła uczestniczyć w
działaniach NATO na Morzu Północnym i Atlantyku. Wiąże się to z
przyznaniem polskiej Marynarce Wojennej rejonu operacyjnego aż po
Wyspy Owcze.
Dziwić jednak może taka szeroka strefa, zwłaszcza że w planowaniu
wojskowym, podobnie jak w gospodarce, obowiązują zasady ekonomii sił
i środków. Natomiast NATO jest raczej przeciwne działaniom o
charakterze pokazowym czy doraźnym.
Poza tym zagrożenie na północnym Atlantyku jest znikome. O stanie
floty Rosji świadczy głośna katastrofa "Kurska".
Potencjał Sojuszu jest w tym rejonie wręcz za duży i nie ma potrzeby
jego wzmacniania naszą flotą. Jednostki polskie działające poza
Bałtykiem samodzielnie lub w zespołach NATO będą zawsze mniej
efektywne, choćby poprzez braki w kwalifikacjach załogi, oddalenie
od baz itp.
I tutaj dochodzimy do najbardziej istotnego zagadnienia: kto jest
autorem koncepcji wyjścia polskiej marynarki poza Cieśniny Duńskie?
NATO? Polscy politycy? Nasz Sztab Generalny? A może to pomysł
wyłącznie naszych marynarzy? Teraz ich zgoda na naszą lipną
ekspansja poza Bałtyk przedstawiana jest jako decyzja pozapolska,
która wymaga od nas budowy floty oceanicznej.
Dowództwo Marynarki Wojennej objaśnia: trudno rewidować nasze
zobowiązania wobec NATO, jeśli mamy pozostać wiarygodnym
sojusznikiem. I wszyscy to łykają bez zastanowienia.
Muzeum Marynarki
Przyjęcie kolejnego "daru" od Amerykanów zapowiadane jest na ten
rok. Druga fregata ma być podobna do tej, którą mamy. Tyle że
jeszcze starsza. Matką chrzestną "Kościuszki" zostanie zapewne
Jolanta Kwaśniewska. Sens posiadania fregaty jest taki sam jak ORP
"Pułaski", czyli żaden. Będzie to jeszcze jedna fregata stara,
wielka i kosztowana w utrzymaniu. Należy się spodziewać, że także
będzie stała w porcie.
Od lat jest planowane otwarcie w Gdyni nowego Muzeum Marynarki
Wojennej. A przecież wystarczyłoby rozłożyć plandekę nad portem
wojennym Oksywie i zawiesić neon z napisem "MUZEUM". Jako kustosze
mogliby znaleźć zatrudnienie ci dwaj admirałowie, którym NATO
odmówiło certyfikatu bezpieczeństwa (ciekawostka, nieprawdaż?).
Admirał też buduje
W Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni położono już stępkę pod
pierwszą z siedmiu planowanych korwet rakietowych. Każda z nich ma
mieć do 800 ton wyporności i zdolność wychodzenia na Atlantyk. Jak
mówią w marynarce, "są może dla nas za duże, ale tylko ciut".
Rzecznik prasowy Marynarki Wojennej poinformował przy tej okazji
gdańskie media, że koszt budowy okrętu tej klasy waha się od 1,5 do
2 mln dolarów za metr bieżący. Czyli że pierwsza korweta o długości
100 m nie powinna kosztować więcej niż 200 mln dolarów. Jest to
kolejne zaciemnianie obrazu i niedopowiadanie wszystkiego do końca.
Bowiem do kosztu korwety doliczyć trzeba koszt wyposażenia (jeden
sonar kosztuje ok. 10 mln dolarów), uzbrojenia (uzbrojenie okrętu w
rakiety typu Bosfor RBS z całą elektroniką kosztuje ok. 45 mln
dolarów). A gdzie koszt śmigłowca, choćby jednego (nie mniej niż 20
mln dolarów)? Dodać trzeba do tego koszty lądowe
zapasy
uzbrojenia, części, zmianę infrastruktury brzegowej. A to przecież
nie są wszystkie pomysły inwestycyjne, bo w planach mowa jest
jeszcze o pięciu niszczycielach min.
Cokolwiek by o tych przedsięwzięciach mówić, program tej skali,
nawet w takim mocarstwie morskim jak nasze, wymaga raczej zgody
parlamentu. Chyba że nasi posłowie
zamierzają pokiwać naszym marynarzom z daleka i zawołać: "Ahoj z
wami!".
30,5 marynarza na kilometr
Szwedzka marynarka wojenna nadaje się doskonale do porównań z
naszą.
Nasze państwa leżą nad tym samym akwenem morskim, nad malutkim
Bałtykiem. Mamy też tego samego hipotetycznego wroga
Rosję
(a tak!); doktryna obronna w Polsce i w Szwecji zakłada służbę
poborowych.
PolskaSzwecja
Długość linii brzegowej524 km2390 km
Liczba marynarzy16 tys.7,5 tys.*
Liczba etatów admiralskich**22 1
Liczba okrętów***8767

* w tej liczbie zawiera się także piechota morska i artyleria
nabrzeżna, czyli formacje, których Polska w ogóle nie posiada

** w Szwecji, aby zostać starszym oficerem (od komandora
wzwyż), trzeba "czymś" dowodzić; u nas do uzyskania stopnia
wystarczy "wysługa lat", więc komandorem lub admirałem może
zostać równie dobrze lekarz albo rzecznik prasowy marynarki
wojennej

*** jest to liczba okrętów bojowych; nie zawiera jednostek
pomocniczych, warsztatów pływających, motorówek (nie
wspominając o uwzględnianym w oficjalnym wykazie zasadniczych
sił okrętowych MW okręcie-muzeum ORP "Błyskawica")
Dane na podstawie oficjalnych stron internetowych Marynarki
Wojennej RP oraz Swedish Navy.
Z zestawienia wynika, że w Polsce jednego kilometra wybrzeża
broni 30,5 marynarza, podczas gdy w Szwecji współczynnik ten
wynosi 3,1 marynarza na kilometr, czyli ok. 10 razy mniej. W
Polsce statystycznie jeden etatowy admirał przypada na mniej
niż cztery okręty. W Szwecji flota ma jednego admirała.

Kmdr ppor. Janusz Walczak, rzecznik prasowy dowództwa
Marynarki Wojennej,
zdecydował się odpowiedzieć na moje pytania. Oto wybór
najcelniejszych odpowiedzi.
Pytanie: Czy ORP "Pułaski" osiągnął już gotowość operacyjną?
Jeśli nie, proszę o krótką
odpowiedź, dlaczego?
Odpowiedź: Nie bardzo wiem, co rozumieć przez gotowość
operacyjną. Okręt jest gotowy do działania, załoga szkoli się
zgodnie z programem.
Dlaczego "Pułaski" nie brał udziału w ćwiczeniach "Strong
Resolve 2002", skoro okręt ma uczestniczyć w działaniach NATO
na Morzu
Północnym i Atlantyku?
A dlaczego nie brały udziału inne okręty? Mamy ich 140, a w
ćwiczeniach wzięło udział 14, czyli 10 proc. Dlaczego Francja
skierowała do ćwiczenia tylko 3 okręty, gdy posiada ich 300?
Jak długo przez 2 lata
od czasu otrzymania
do teraz
"Pułaski" był w morzu? Ile różnych ćwiczeń na nim
przeprowadzano? Ile powinien przepływać tzw. motogodzin? Ile
przepływał?
Okręt w 2001 roku był w morzu około 110 dni.
Jak wiele paliwa zużywa fregata typu "Pułaski"?
Nie wiem. To detale, których nie pamiętam.
Ile paliwa zużywa cała nasza flota?
Tyle, ile zaplanowano w budżecie.
Jak dużo kosztować będzie budowa w stoczni Marynarki Wojennej
pierwszej z serii siedmiu korwet?
Rozliczenie kosztów budowy okrętu następuje po zakończeniu
serii i okresie próbnej eksploatacji. Tak więc nie wiem.
Budżet MON przewiduje jakieś środki na każdy rok budowy, ale
jakie
będzie
wiadomo po zatwierdzeniu budżetu 2002.

Życie amerykańskiej fregaty pod polską banderą w liczbach
Polska załoga fregaty zaraz po przypłynięciu do kraju
poskarżyła się dziennikarzom na warunki panujące na okręcie:
sześćdziesiąt osób w jednym pomieszczeniu,
trzy sprawne umywalki, dwa prysznice.
To ludzie, którzy mają za sobą kilka lat służby i wiedzieli,
że ich pobyt będzie miał charakter bojowy, nie wypoczynkowy

skwitowało skargi dowództwo Marynarki
Wojennej w Gdyni.
Żona premiera Buzka, Ludgarda, musiała aż pięć razy walić
butelką szampana w burtę amerykańskiej korwety, aby jej nadać
imię "Gen. K. Pułaski". Nikt tego nie odczytał jako zły omen.
Na jeden rok więzienia w zawieszeniu skazał Sąd Garnizonowy w
Gdyni dwóch marynarzy fregaty "Pułaski" za znęcanie się nad
kolegami. Skazani kazali wykonać sześciu "kotom" dwieście
siedemdziesiąt dwa przysiady, bo taki numer taktyczny nosi
okręt przekazany polskiej Marynarce Wojennej przez Amerykanów.
Zaokrętowanych na "Pułaskim" marynarzy uważa się za elitę
marynarki.
Jednym z nielicznych rejsów, jaki odbyła fregata od czasu, gdy
przejęła ją Marynarka Wojenna RP, był rejs na wysokość Helu,
zorganizowany dla dziennikarzy. Dziennikarze byli zachwyceni.
Głównie maszyną do robienia lodu stojącą w mesie oficerskiej i
tym, że na drzwiach jednej z ubikacji jest znaczek "dla
kobiet".


Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pociąg do szmaty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Gościem Małgorzaty Domagalik w "Gorączce" w "Dwójce" był Roman
Giertych. Opowiadał, jakie to partnerstwo łączy go ze ślubną. Dodał
też spicz o swoim zafascynowaniu filmem Almodovara "Porozmawiaj z
nią". Film jest o tym, że pani jest nieprzytomna, a pan w tym czasie
robi jej dziecko. Żona Giertycha też spodziewa się dziecka.
* * *
W jednym ze szpitali w województwie zachodniopomorskim jest tak
dobrze
doniosły "Informacje"
że zostają resztki w kuchni. Te
resztki odbierał rolnik i skarmiał nimi świnie. Nie spodobało się to
zawistnikom, bo szpital jest zakaźny. Napuścili więc na niego władze
sanitarne. Teraz rolnik odbiera resztki od sąsiada, który odbiera je
ze szpitala.
* * *
Tomasz Lis rozpoczął kampanię prezydencką. Tylko jakoś na odwyrtkę.
Zamiast pchać się na wizję, spadł z ekranu. Teraz w innych mediach
opowiada, jak walczy z zaborczym Walterowskim kapitałem o prawo do
startu w wyborach. Lisa popieramy. Każdy sąd pracy uwali TVN, Lis
będzie miał więc i nową robotę, i niezłą kasę z odszkodowania.
Chytrusek...
* * *
"Przystanek praca" jak zwykle pokazywał, jak zdobyć pracę. Otóż
trzeba zostać wolontariuszem. Najlepiej w jakiejś pozarządowej
organizacji np. w Fundacji Schumana. Ta nobliwa instytucja kombinuje
tak, by na jej rzecz ludzie zapieprzali za friko. Sorry
za
obietnicę zatrudnienia w przyszłości... Pracodawcom radzimy
skorzystać z tej oferty. Zmieniamy nazwę firmy na "Stowarzyszenie" i
płacimy wolontariuszom z kamizelki. Tak czy inaczej wprowadzony
przez lewicowy rząd wolontariat służy głównie do robienia przewałów.

* * *
Macherzy od finansów powiedzieli w "Plus minus", że deficyt
budżetowy USA sięgnął jakiejś chorej wartości, przy której nasz to
bardzo niewielki pryszcz. Tyle tylko, że Polakom deficyt grozi ponoć
narodową tragedią. A Amerykanom? Według analityków ekonomicznych
Amerykanie nic nie muszą. Dlaczego? Bo nie. Za komuny ekonomia
dzieliła się na ekonomię socjalizmu i kapitalizmu, teraz dzieli się
na ekonomię Stanów Zjednoczonych i reszty świata.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bezdrożnicy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Discovery Channel porównywał dwie postkomuny w filmie "Czechy i
Polska południowa". W Pradze kradną w tramwajach, u nas psują się
autobusy. Młodzi Czesi podróżują Skodami na wielkie technoparty,
młodzi Polacy zapieprzają po 400 kilometrów na pielgrzymki. Pepiki
mają tanie piwo, a my bankomaty
potrzebne do tego, by wyjęte z nich banknoty położyć na kościelnej
tacy. Oni mają spływ kajakowy po Wełtawie, a my Oświęcim, Tatry,
oscypki i pierogi. Mamy jeszcze jedną przewagę: w każdym ujęciu z
Polski dreptała zakonnica albo ksiądz. Promieniując uczciwością
większą niż tramwajowy doliniarz.
Wyszło na nasze.
* * *
Po politycznie poprawnej drugiej edycji "Big Brothera" w TVN,
trzecia zaczęła się goło i wesoło. Szybki numerek na początek, potem
odstawienie Próchenki do prokuratora i dalej już taka nuda, że
mieszkańcy z braku zajęcia spieprzali przez płot. Realizatorzy nie
mając nic lepszego do pokazania zaczęli dekonspirować właściciela
głosu Wielkiego Brata. Pełna odsłona nastąpiła w finale, który
(podajemy gwoli kronikarskiej dokładności) wygrał Piotr Borucki.
Niestety, pokazując swoją fizis, Big Brother stracił twarz. Teraz
wszyscy już wiedzą, że król jest nagi, a Wielki Brat łysy jak Lenin.

* * *
Publiczna "Dwójka" skutecznie uwolniła nas od poczucia niższości w
stosunku do Ameryki. Oni sprowadzali swoich Murzynów do kopania na
plantacjach, a my do kopania piłki. Dokument "Czarne Orły" wyjaśnił
też, że dobry Murzyn to taki, który za 800 złotych nie pyskuje
trenerowi, na boisku nosi siatki i piłki, a po treningu pozwala się
bić białym Polakom. Biznes na czarnych piłkarzach jest niezły, kluby
płacą za nich ok. 2 tys. zielonych, a sprzedają za 20. Czarni
kopacze nigdy takiej kasy nie widzą i pocieszają się jedynie
stwierdzeniem, że jak biją ich kibice przeciwnika, to znaczy, że
grali bardzo dobrze. Murzyn lubi być sprzedawany, ma to we krwi.
* * *
Kiedy rok temu Piasek w konkursie Eurowizji był "najlepszy inaczej",
byliśmy wdzięczni temu wokaliście, że w tym roku nasze uszy odpoczną
od euromuzyki. Gdzież tam. W ramach swojej misji Kwiatkowska
"Jedynka" i tak skatowała nas kilkoma godzinami eurowizyjnej
kakofonii, przy której disco polo to miód
na uszy. Po transmisji konkursu nasz eurosceptycyzm wzrósł i wynosi
jakieś 0,25 Wrzodaka. Dlatego apelujemy do rządu Millera, by do
negocjacji z Chujnią dopisał rozdział o Konkursie Eurowizji i
poprosił o 25-letni okres dostosowawczy.
* * *
Sztandarowy tokszoł Pulsu "Otwarte studio" był o aborcji. Wcześniej
też był, ale teraz zmienili taktykę: współczują ludziom, którzy
zrobili skrobankę i są dotknięci syndromem poaborcyjnym. Popadają w
schizofrenię, depresję i popełniają samobójstwa. W najlepszym razie
taka wyskrobana kobieta jedynie się rozwodzi z draniem, który ją
zmusił do zabiegu. Innymi skutkami aborcji są: puszczanie się na
lewo i prawo lub niedupczenie się wcale. A poza tym wyabortowane
kobiety biją swoje pozostałe przy życiu dzieci. Dyskutanci truli i
straszyli, straszyli i truli. Żaden nie wspomniał o tym, jak
niechciane dzieci zatruwają życie rodzicom i vice versa.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kandydat na wisielca "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wypasione orlenta
Za państwowy szmal od Petrochemii Płock, obecnie PKN Orlen, powstało
pod Kolbuszową paliwowe imperium.
Jego twórców prokuratura w Rzeszowie podejrzewa o pranie brudnego
szmalu i inne szwindle.
Orlen twierdzi, że nic o przekrętach nie wiedział. Mamy jednak
dowody na to, że mija się z prawdą.
Spółkę paliwową Tankpol założyli w 1990 r. Stanisław K. (38 lat) i
Ro-man M. (41 lat), byli robole z PGR-u. Parę lat później 60 proc.
jej udziałów sprzedali Rafinerii Płockiej za 7 mln zł. Do spółki
wnieśli upadłą bazę asfaltów w Widełce i POM w Szczucinie. W zamian

otrzymali gwarancje spłaty przez rafinerię ich 2 milionowego długu
i prawo do obsadzenia stanowiska prezesa. Został nim Stanisław K. Za
to szefem Rady Nadzorczej
Krzysztof Suszek, jeden z ważnych
dyrektorów Petrochemii Płock. Odtąd byli robole zaczęli się w nowej
spółce zajmować mnożeniem spółek i firm powiązanych ze sobą
kapitałowo, osobowo, rodzinnie i zależnych od siebie jak cholera.
Mnożyli kasę na różne sposoby, najchętniej biorąc ją od
Petrochemii (chociażby na wydłużone terminy płatności za paliwo).
Nie wiemy, dlaczego Petrochemia Płock oddała w ręce dwóm nikomu
nieznanym facetom cały swój rynek paliw południowo-wschodnich
rubieży Pomrocznej, skoro mogła sama powołać spółkę Petrotank i nie
dzielić się zyskami.
W byłej bazie asfaltów powstawać zaczęły od podstaw potężne magazyny
paliw, terminal i co tam jeszcze trzeba. A w zasadzie nie trzeba, bo
na terenie np. dawnego województwa tarnowskiego jest ok. 10
państwowych baz paliwowych. Stoją puste. Niszczeją. Co ciekawe,
jedna z baz paliwowych Petrotanku w Niedźwiedziu praktycznie
pozostawała poza kontrolą, bowiem położona jest na terenie jednostki
wojskowej. Mamy jednak dokumenty dowodzące, że paliwa sprzedawane
przez Petrotank pochodziły z co najmniej dziwnych źródeł. Wydział
Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie i
tamtejszy CBŚ podejrzewają, że pranie brudnych pieniędzy przez panów
K. i M. zaczęło się w 1996 r., a więc od momentu, kiedy niewielki
Tankpol połączył się z gigantem. Polegało m.in. na tym: faceci
kupowali wyposażenie do stacji paliw, ale faktury przechodziły przez
cypryjską spółkę.
Ta narzucała ogromną marżę i sprzedawała ten sam towar spółkom
powiązanym z K. i M. Prokuratura raczej niechętnie mówi o tej
sprawie, choć wiadomo, że panów K. i M. podejrzewa o powołanie
zorganizowanej grupy przestępczej i przewodzenie jej.
My podejrzewamy, że cel powołania spółki był taki: budowa imperium,
najpierw paliwowego, a następnie finansowego. Nie mamy nic przeciwko
imperiom, byle były tworzone za prywatne pieniądze. W Petrotank
ładowano państwową kasę i przymykano oczy na nieprawidłowości i
nadużycia. Granice imperium miały być zakreślone szeroko. Jak wynika
z informacji z Krajowego Rejestru Handlowego to hotele, restauracje,
transport kolejowy, katering, doradztwo finansowe, handel artykułami
spożywczymi, handel energią, poligrafia, agencje transportowe i
detektywistyczne, handel oprogramowaniem komputerowym, a nawet
sprzętem. Lokalizacja terminalu akurat w Widełce nie była
przypadkiem. Łączy się z Ukrainą. Tam kończy się rura z paliwem
dostarczanym z Baku. Szybkie przedłużenie jej do Widełki nie byłoby
problemem.
K. zeznając w sosnowieckiej prokuraturze przy okazji innej sprawy
stwierdził, że bywał na Ukrainie, bo chciał tam powołać do życia
firmę Petro
Ukraina.
"Rzeczpospolita" (19.11.2002, "Cypryjskie interesy paliwowego
holdingu"), napisała: Orlen był zadowolony, że spółka dynamicznie
się rozwija i nie interesował się co dzieje się w jej otoczeniu. W
koncernie twierdzą, że nie wiedzą o przestępczej działalności
Stanisława K.
Mamy w rękach garść kwitów, z których wynika jasno, że władze PKN
Orlen od 1998 r. były informowane o omijaniu prawa, nadużyciach
gospodarczych, oszustwach i niegospodarności Petrotanku. Gigant
informowany był m.in. o oszukiwaniu na wadze dostarczanego paliwa,
lewych atestach. Zresztą ta sprawa trafiła też do prokuratury.
Bezskutecznie. Pisma wysyłał wydymany przez Petrotank biznesmen
Witold Marzec.
Aby dopełnić obrazu firmy, należy dodać, że panowie K. i M.
zajmowali się nie tylko paliwami i olejami.
Mamy w rękach umowę o współpracy, którą podpisała z Petrotankiem
Rzeszowska Gospodarka Komunalna. Firma, w której skład wchodzi m.in.
MPK, kupowała paliwo od Petrotanku. Warto wspomnieć, że prezesem RGK
w Rzeszowie była pewna pani z Rzeszowa. Po tym jak straciła stołek,
poszła do rzeszowskiego oddziału Orlenu. Nasze wiewiórki donoszą, że
zajmowała się tam m.in. kontrolą Orlen Petrotank. Pracę w Petrotanku
znalazł też jej syn. Pani ta jest obecnie dyrektorem w hotelu
Rzeszów. Ten hotel razem z obecnym Hotelem Prezydenckim (d. Budimex)
w Rzeszowie i jednym z pensjonatów w Zakopanem kupiła od Budimeksu
za ok. 10 mln dolarów firma... Tankpol. Leży przed nami umowa
przedwstępna z 25 listopada 1999 r. dotycząca zamiaru kupna tych
obiektów. Prawnicy, którzy oglądali ten kwit, przecierali oczy ze
zdumienia, chociażby dlatego, że nie jest on w formie aktu
notarialnego. W jednym z jej punktów zapisano, że wartość
nieruchomości określa się orientacyjnie na kwotę ponad 41 mln zł.
Zarząd Budimeksu poinformował giełdę, że sprzedał nieruchomości za
ponad 34,8 mln zł. Natomiast z umowy przedwstępnej wynika, że
Tankpol zapłaci za obiekty 42 mln zł. Do kupna hoteli powołano nową
spółkę Semako o kapitale zakładowym 9 tys. zł. W Rzeszowie ta
transakcja owiana jest tajemnicą. Być może sporo wyjaśni ten
cytowany przez nas kwit. Może prokuratura sprawdzi, ile faktycznie
zapłacono za hotele. Skąd Tankpol miał tyle szmalu, aby kupić te
budy? Czyżby pożyczał na Cyprze? Po publikacjach w prasie, w tym na
łamach naszego tygodnika ("NIE" nr 44/2002), dokonano zmian we
władzach Orlen Petrotanku. Pan K. przestał być prezesem, a Tadeusz
Szczerba przewodniczącym RN. Mamy nadzieję, że decyzje personalne
nie zostaną uznane za sposób na uniknięcie wyjaśnienia
najważniejszego
gdzie znikała forsa przepompowywana przez Orlen
Petrotank?
Istotny jest też wątek kościelnego zaangażowania się biznesmenów.
Odpalili w Tarnowie parę hektarów ziemi na budowę gigantycznego
pomnika Chrystusa Króla i Centrum Polonii Świata. Być może właśnie w
tym wątku należy szukać początku powiązań państwowego szmalu z
Petrochemii Płock z "S"itwą Krzaklewskiego. Być może ktoś zada sobie
trud dokładnego sprawdzenia tej firmy i wszystkich jej powiązań.
PS W ostatnich dniach za podejrzanych poręczenia złożyli: senator
Mieczysław Janowski (Blok Senat 2001) oraz posłowie Jan Tomaka (PO)
i Aleksander Grad (PO). Oprócz nich poręczyli też ks. Tadeusz
Rzeźnik, proboszcz parafii Otwinów, Andrzej Sasak, wiceprezydent
Tarnowa oraz samorządowcy z okolic Szczucina

Autor : Maciej Wiśniowski / Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pudel w pięciu smakach
Dwa wydarzenia naprawdę wstrząsnęły polskim społeczeństwem. Oba
związane z Azją.
Pierwsze to prawdziwy powód fałszywie wykonanego hymnu przez
szansonistkę Górniakównę podczas mistrzostw piłki kopanej w
Republice Korei. Jak wszyscy z udzielonego przez Górniakównę wywiadu
prasowego wiedzą, artystka ma żelazną zasadę. Przed każdym ważnym
występem nie uprawia seksu w reżimie dwóch tygodni wstecz. Jakiż to
incydent wydarzył się w Korei, że nasza czołowa gwiazda wykazała się
zupełnie nową ekspresją?
głowił się lud pracujący i bezrobotny, z
braku lepszych zajęć.
Drugie to ujawniony przez "Życie Warszawy" skup psów bezpańskich w
celach konsumpcyjnych. Przez obywateli pochodzenia wietnamskiego od
obywateli rasy czysto polskiej. W ślad za "ŻW" żywiące się padliną
media krajowe aż zawyły. Wywąchały, że być może żółci restauratorzy
pożerane z psim apetytem przez obywateli RP sajgonki masowo
faszerują mięsem z najlepszych przyjaciół człowieka. Ukochanych
Azorków.
Cóż z tego, że od razu widać, iż to geszeft nieopłacalny. Skoro
można w hurcie nabyć sprawioną świninę czy wieprzowinę za niecałe 3
złote, to po co kupować za 30 złociaszków wychudzonego bezpańskiego
Burka? I męczyć się jeszcze z jego oprawianiem? Prawda jest prosta
jak ogonek boksera. Pies polski to taki azjatycki bażant. Danie
wykwintne, ale tylko dla koneserów. Fakt, iż pragnący psiny kupowali
ją pokątnie, świadczy, że nadal mamy luki rynkowe.
Mamy też z czołowymi krajami azjatyckimi coroczny deficyt w wymianie
handlowej. Z Wietnamem ok. 100 mln dolarów do tyłu, z większymi
Chinami ok. miliarda dolków w plecy. Nasi rządowi spece od
wyrównywania deficytu łamią głowy, skomlą o większe środki dla
zintensyfikowania eksportu. Poszukują naszej specjalizacji
eksportowej. Bo sama miedź wypychana przez KGHM, maszyny górnicze,
farmaceutyki nie wystarczą. Ani świnina, której jest tam pod
dostatkiem.
Niedawno w Sejmie RP spieraliśmy się, co robić z bezpańskimi,
licznie wałęsającymi się po polskich drogach psami. Czy pozwolić
myśliwym na odstrzał ich, bo bażanty duszą, czy, jak agitowali
obrońcy psich praw człowieka, osadzać je na dożywotnie wyroki w
schroniskach dla zwierząt. Czyli psich pierdlach, gdzie poddawane są
kastracji, zmuszane do spożywania ohydnej sztucznej karmy, a
nierzadko służą jako przykrywki do finansowych przekrętów propsich
fundacji.
Tymczasem bezrobotny lud mazowiecki wyłapujący bezpańskie psy na
luksusową konsumpcję wyręczył rządowych analityków gospodarczych.
Czemu nie postawić na polski psi urok?
Oczywiście, rozlegnie się ujadanie miłośników psów.
Że nie wypada, aby najlepszego przyjaciela człowieka do gara
wkładać. Że gotowanie psa boli. Że to niehumanitarne. A innych
produktów gastronomicznych to niby nie boli? Posłuchajcie, jak
piszczą wrzucane do wrzątku raki! Co czuje żywa ostryga albo ślimak,
kiedy byle lala wyciąga go języczkiem ze skorupki?! A świnia,
inteligentna jak człowiek, kiedy idzie na ubój? A zjadana żaba może
być zaklętą księżniczką.
Psy nie są objęte kwotami Unii Europejskiej. Skoro na przyszłych
zjednoczonych z Europą nieużytkach chłopi nie mogą hodować rzepaku,
bo zdaniem krajowych analityków gospodarczych wzbudza on mdłości u
samochodowych silników, to czemu nie postawić na tucz psów? Ślimaki
tak, żaby tak, zajączki tak, a psy nie?
W Chinach, w Wietnamie koneserzy jedzą wszystko. Za wyrafinowane
snobistyczne danie potrafią zapłacić krocie. Niedawno podczas
uroczystego lunchu w chińskim parlamencie lekkomyślnie wsunęliśmy
białego grzyba mun podanego w kompocie z czerwonych daktyli. Zanim
ambasador RP uświadomił nam, jak wartościowe danie jemy. Już nie
popełnimy tego błędu. Wyjmiemy, osuszymy, do portfela schowamy, bo
warte było więcej niż niejedna krajowa karta kredytowa.
Mędrcy ze Wschodu od tysiącleci powtarzają, że jeśli czego jest w
kraju za dużo, to należy to wyeksportować. Psów, zwłaszcza
bezpańskich, w kraju pod dostatkiem. Wszyscy gonią za Lwem, a psi
interes przechodzi bokiem.
Dwa wydarzenia wstrząsnęły ostatnio naprawdę polskim społeczeństwem.
Niedyspozycja Górniakównej oraz psi interes. Oba związane z Azją
Południowo-Wschodnią. To potwierdza wygłoszoną niedawno przez pana
prezydenta Kwaśniewskiego sentencję, iż centrum cywilizacyjne świata
posuwa się w tamten region.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kociaki z Powązek
Proboszcz od św. Boromeusza w Warszawie kazał zlikwidować koty na
cmentarzu Powązki. Posłuszny kierownik ukatrupił kilkanaście
zwierząt, inne skazał na męczarnie. Poprzednik dobrodzieja, ks.
Konstanty, strzelał do kotów z fuzji i pobił ich karmicielkę.
Św. Franciszek załamuje ręce.
W książce Jerzego Waldorffa "Za bramą wielkiej ciszy" jest m. in.
zdjęcie kota siedzącego na grobowcu i podpis: Wierni od 200 lat
mieszkańcy Powązek
koty, co ich nie opuszczały ani w dobrych, ani
w najgorszych czasach. Ileż mogłyby dopowiedzieć i do ich nocnej
historii, gdy stare grobowce plądrowały hieny.
Wchodząc na cmentarz bramą św. Honoraty można dostrzec wylegującego
się w słońcu kocura
to Skarpeta. Tak go nazwały panie karmicielki

on miał szczęście, ocalał z pogromu. Na Powązkach było około
siedemnastu kotów. Żyły w starych grobowcach, miejscach odludnych,
gdzie czyjaś życzliwa ręka położyła pudełko, okryła przed deszczem.
Karmicielki mają dyżury. Każda ma swój dzień, w który przynosi
jedzenie. Wiedzą, jakie są koty, ile ich jest, którego kotka trzeba
leczyć, której kotce dać proverę, by nie było małych. Egzystencja
kocia na Powązkach jest całkowicie opanowana. Koty
wydawały się być szczęśliwe, nie bały się ludzi. I to je z pewnością
zgubiło.
Pogromu uniknęło siedem kotów. Są okaleczone, zalęknione, trzeba je
długo namawiać, by podeszły do miseczki z jedzeniem. Karmicielka
pani Irena mówi o kotach i płacze.

Przeżyły tu zimę, rozmawiałam z nimi przed Wielkanocą, że będzie
cieplej, będą się mogły wygrzewać na słoneczku, niech jeszcze trochę
poczekają. W Wielką Sobotę były wszystkie. Gdy przyszłam w tygodniu
poświątecznym, nie było ani jednego. Następnego dnia wyszło do mnie
kilka, były poranione, łapy zwichnięte, boki pozrywane do żywego
mięsa. Czy to możliwe, że proboszcz kazał założyć wnyki?
Starsza kobieta, rozglądając się na boki, powiedziała, że nie wolno
im tolerować kotów. Ponoć ludzie odwiedzający Powązki mieli
pretensje, że na cmentarzu są koty. I proboszcz kazał je zlikwidować

zamiast użyć rozumu i na przykład prosić o pomoc schronisko czy
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.
W sprawie mordującego koty proboszcza od św. Boromeusza panie
karmicielki napisały do Kurii. Na razie nie ma odpowiedzi.
On daje
do Kurii takie pieniądze, iż będą go kryć.
Coraz częściej spotyka się w sutannach pedofili, sadystów, nuworyszy
i
jak się okazuje
morderców zwierząt.
Autor : Małgorzata Leczycka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szakira i Walikonik
W portalach Interii, Wirtualnej Polski i Onecie wzięłam udział w
czatach dla nieletnich: "nastolatki",
"gimnazjum","podstawówka" i "wszyscy do 15 lat". W porze Dobranocki
nareszcie fajnie było.
Będąc doświadczoną przez los dziennikarką postanowiłam na czacie
odmłodzić się nieco. Jako Ada-24
(liczba przy internetowym pseudonimie, czyli nicku, oznacza zwykle
wiek) nie mogłabym już liczyć na wzięcie. Wchodząc (logując się)
jako Kasia, Ania, Mariola, Jolcia, Justysia, Bartek, Kicia, Monia i
Pawełek
wszyscy w wieku 11
16 lat
wtopiłam się w tło. Średnia
wieku większości czatowiczów także oscylowała wokół trzynastki. Nie
odzywałam się do nikogo, czekając jako 13-latka na podryw.
Już po półminucie odezwał się do mnie sympatyczny chłopiec o ksywce
Onanek, zapytując, czy robię sobie paluszkiem, czy inaczej. Nie
dałam się sprowokować. Zwłaszcza że w tym samym czasie pisał już do
mnie pan o nicku On(32)_wyliże_nastce_Wwazadając pytanie "i jak"?
Mając, jako wrocławianka, wyssaną z matczynym mlekiem niechęć do
stolicy, odpisałam, że pierwej zginę niczym Wanda.
Chwilę później pojawił się jednak $$Sponsor_dla_nastki
bardzo miły
36-letni pan proponujący w zamian za drobne przysługi wsparcie
materialne. Na wszelki wypadek wzięłam od niego adres mailowy, bo
dziennikarstwo to zawód niepewny. W ciągu dwugodzinnej obserwacji
nawinęło się chyba z pięciu sponsorów. W zamian za bzykanko,
ciągnięcie drucika lub samo tylko spojrzenie na me nastoletnie
skarby proponowali od 50 do 250 zł. Nie przerażał ich wcale paragraf
kodeksu karnego z ofertą pięciu lat pierdla za obcowanie cielesne z
osobą do lat piętnastu, nikt też nie usuwał ich z czatu.
Spieszymy jednak uspokoić zdenerwowanych rodziców czatujących
pociech. To nieprawda, że na czacie są sami starzy zboczeńcy

nastoletnich amatorów seksu też nie brakuje. O Onanku była już mowa.
Wkrótce po nim z wykreowaną przeze mnie 13-letnią Mariolą kontakt
nawiązał niejaki Walikonik ze Śląska, jak sam twierdzi
szesnastoletni
od trzech lat w nałogu, proponując rozrywkę o
nazwie cyber-seks. Ten rodzaj erotyzmu nie był mi znany, zażądałam
więc wyjaśnień. Rzecz okazała się prosta

gra polega na zadawaniu wzajemnie poleceń i odbieraniu informacji
zwrotnej
np. zdejmij majtki, wsadź sobie palec i napisz, co
czujesz. O nie, to już gówniarzu za wiele, pomyślałam (i napisałam).
Walikonik odpisał mi na to, bym nie psuła nastroju, bo właśnie bawi
się konikiem.
Amatorów cyber-seksu pojawiło się zresztą coraz więcej. Wśród nich
zbieracze zdjęć nastolatek, najlepiej rozebranych. Pewne
urozmaicenia stanowili też cyber-chwalipięty w rodzaju przemiłego On
(18 cm) zachwalającego uroki swego osiemnastoletniego organu.
Czatowicze niewinni, chcący pogadać z kimś w swoim wieku, zdarzali
się także. Nie było ich jednak wielu

często też po miłej rozmowie wstępnej ujawniali prawdziwe oblicze
schodząc na cyber-seks lub dominujący na czatach dla małolatów
naturalny problem walenia gruchy.
Postanowiłam tedy ośmielić się nieco i pozaczepiać uczestników czatu
o barwnych przezwiskach.
On(32)_zapłaci_nastce_koszalin okazał się skromnym i miłym
człowiekiem gotowym wydać 250 zł za jeden cmok w dziewiczą wisienkę.
1000_dla_dziewicy postawił wysoko barierę finansową. W rozmowie
okazał się jednak burakiem.
On_nastce_szybką_kasę był o niebo ciekawszy, choć dawał tylko 200 za
numer. Inny ze sponsorów, oferujący 200 zł za oglądanie, dał się
wciągnąć w dłuższą rozmowę. Jak stwierdził, skusił już co najmniej
siedem małolatek na takie stypendium. Jak znoszą tę nieustającą
molestę inne czatowe dziewczyny? Okazało się, że nie stanowi ona
problemu, przynajmniej dla osób w czatowaniu bywałych.
Ich się
ignoruje, ale można też pogadać dla jaj
wytłumaczyła mi zwięźle
14-letnia Szakira, czyli Monika z Bydgoszczy, dodając, że na czacie
tak być musi.
Gwoli ścisłości dodać trzeba, iż moje chłopięce wcielenia, czyli
Bartek i Pawełek, cieszyły się niezmiernym powodzeniem wśród, jak
się wydaje, prawdziwych dziewcząt. Na czacie liczebnie dominują
bowiem młode damy, zwykle przybierające nicki seksownych gwiazd
estrady
obecnie najczęstsze są właśnie Szakiry.
Badania nasze gorąco poświęcamy szczególnej uwadze pana Jarosa, gdyż
zabawy współczesne polskiej dzieciarni różnią się nieco od tych
ukazanych w książce pt. "Janko Muzykant", o czym pan rzecznik
powinien czuć się poinformowany.
Autor : Ada Kowalczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zły ksiądz
Nie miała baba kłopotu kupiła plebanię.
Trzy lata temu "Życie Podkarpackie" zamieściło ogłoszenie: Sprzedam
dom parterowy z poddaszem użytkowym, z 3 garażami w centrum
Przemyśla.
Cena 220 tys. zł. W tym czasie Annie Kuźmie znudziło się życie w
bloku. Córce też. Rodziny ustaliły: sprzedajemy mieszkania, dwa
garaże, samochód, trochę pożyczymy w banku i kupujemy dom.
Na wskazanej ulicy znaleźli posterunek policji, kolegium ds.
wykroczeń, biura poselskie i plebanię parafii Miłosierdzia Bożego.
Przez myśl im nie przeszło, że do opchnięcia jest plebania.
Proboszcz Michał Błaszkiewicz rozwiał wątpliwości:

Sprzedaję, bo buduję kościół i plebanię na Osiedlu Rycerskim.
Machnął pisemną zgodą właściciela, czyli kurii. Pokazał dwa pokoje i
jedno pomieszczenie w piwnicy. Reszty pokazać nie chciał.
To
sypialnia i nie wpuszczam tam kobiet, w pokojach są księża i się
kąpią
tłumaczył.
Pokazał za to operat szacunkowy. Stoi tam, że plebania to murowana
willa na fundamentach, warta zdecydowanie więcej, niż żąda ksiądz.
Dokument podpisał znany w Przemyślu biegły
Tadeusz Czech. Dogadali
się tak: rodziny sprzedają wszystko, a ksiądz wyprowadzi się we
wrześniu, najdalej październiku. W połowie lipca podpisano umowę
przyrzeczenia sprzedaży. W paragrafie 2 stoi, że za plebanię i
działkę zapłacą 190 tys. zł. Wpisano taką kwotę, ponieważ proboszcz
zażyczył sobie 30 tys. zł do ręki
żeby się nie dowiedział
arcybiskup. Pani Anna zażądała od księdza notarialnego
pełnomocnictwa sprzedaży budynku podpisanego przez abepe Michalika.
W przeciwnym wypadku do transakcji miało nie dojść. Umówili się
pisemnie, że 95 tys. zł wypłacą plebanowi po podpisaniu aktu
notarialnego. Resztę klecha miał dostać po swej wyprowadzce. Od
czasu podpisania umowy ksiądz Błaszkiewicz nie dawał pani Annie
spokoju. Na początek wziął kasę za sprzedanego Forda
ponad 26 tys.
zł. Później dzwonił nocą i żądał np. 10 tys. zł na rano.
31 sierpnia Anna Kuźma sprzedała mieszkanie. Ksiądz pozwolił jej
przywieźć na plebanię dobytek. Pani z mężem i tobołkiem poszła do
znajomych. Zanim sprzedała mieszkanie, zdążyła się zorientować, że
plebania nie jest warta tyle, ile żąda pleban. Rodzina ustaliła
więc, że zapłaci tylko 190 tys. zł, a 30 tys.
co miał dostać
ksiądz do łapy
zatrzymają na poczet remontu. To ich uspokoiło.
* * *
Obie panie i ksiądz poszli do notariusza Stanisława Radyka. To znana
postać, bo czyta Biblię w katedrze.

Proboszcz z notariuszem w naszej obecności naradzali się, jak
załatwić sprzedaż chałupy, tak aby ksiądz łyknął 30 tys. zł do ręki
bez wiedzy arcybiskupa. Notariusz podał sposoby
wspomina Anna
Kuźma. Minął wrzesień.
Wielebny domagał się szmalu, choć nadal nie wyprowadził się z
plebanii. Tłumaczył, że musi zostać do grudnia, bo w nowej nie
skończyli prac. Dostał ultimatum: masz tydzień i podpiszesz akt
notarialny albo zwracasz kasę. Tych 30 tys. zł i tak nie zobaczysz.
Błaszkiewicz umówił się na następne spotkanie. Na plebanii rodzina
zastała dwóch obcych facetów. Ksiądz przedstawił: członkowie
Społecznego Komitetu Budowy Kościoła. Goście postawili sprawę jasno

przybyliśmy w sprawie tych 30 tys. zł, które pani jest księdzu
winna! Rodzinę trafił szlag.
W końcu jakoś doszło do podpisania aktu notarialnego na kwotę 190
tys. zł. Po drodze były jeszcze groźby, telefony z pogróżkami typu:

Ty kurwo ja cię załatwię. Podczas podpisywania aktu obecny był
jeden z członków Społecznego Komitetu Budowy Kościoła. Rodzina
zażądała od notariusza, aby wpisał, że nabywca nie zna dokładnie
stanu technicznego domu. Strony podpisały akt. Po chwili notariusz
wyciągnął drugi. Stoi w nim jak byk: Michał Błaszkiewicz pożycza
państwu 30 tys. zł. Na zwrot kasy mają rok. Baby podpisały, bo nie
dostałyby pierwszego aktu. Ksiądz dostał trzy dni na wyprowadzkę.
* * *
Podczas remontu okazało się, że ściany domu to drewno, glina i
trzcina, a nie solidne mury. Chałupa była w opłakanym stanie. Nie
było ławy fundamentowej i piwnic, a to, co im ksiądz pokazał, było
nową salką katechetyczną. Mąż pani Anny dostał zawału. Zadzwonił
ksiądz i powiedział
odprawiłem mszę za zdrowie męża. W czerwcu
2000 r. Błaszkiewicz zadzwonił po raz kolejny. Zażądał zwrotu 30
tys. zł. Usłyszał, że nie dostanie. Remont plebanii kosztował ponad
80 tys. zł. Proboszcz ponowił żądanie listownie, zagroził
komornikiem. Pani Anna poszła do kurii, ale abepe Michalik był w
Watykanie. Kanclerz kurii ks. Józef Bar groził, że zaraz wyrzuci ją
na pysk.
Wówczas też, całkiem przypadkowo, wyszedł na jaw największy szwindel
księdza i kurii. Okazało się, że na ich działce kończy się węzeł
ciepłowniczy MPC
wybudowany tu kilka lat wcześniej za zgodą i
wiedzą kurii, i proboszcza Błaszkiewicza. Są na to stosowne umowy.
Stoi w nich, że kuria dostanie za to spore odszkodowanie. Ile, tego
ustalić nie sposób. Z kwitów wynika jasno
proboszcz przyjął
działkę
po zakończeniu robót bez zastrzeżeń. Ale o węźle ani kuria, ani
ksiądz Błaszkiewicz nie byli uprzejmi powiadomić wydziału ksiąg
wieczystych. Dlatego w księgach nie ma śladu obecności takich rur,
choć powinien być. Gdyby był, nikt przy zdrowych zmysłach plebanii
by nie kupił, a już na pewno nie za taki szmal.
Rodzina wynajęła eksperta. Orzekł: była plebania to ruina grożąca
katastrofą budowlaną, a działka jest niewiele warta przez ten węzeł.
Polecieli z pyskiem do kurii. Michalik nie miał czasu. Ks. ekonom
nazwał działanie Błaszkiewicza skandalem. Przestał pracować u
Michalika. Kuria przemyska, mimo że formalnie była właścicielem
terenu, odpisała pani Kuźmie, że nie jest stroną w sporze. Olał ich
skargi nuncjusz apostolski oraz Sekretariat Stanu w Watykanie. Po
rozmowie z arcybiskupem ks. Błaszkiewicz "wyjechał" do Sanoka.
Rodzina pani Anny straciła wiarę i szuka sprawiedliwości.
Policja, prokuratura i sądy jakoś nie widzą w tym przekrętu. Zresztą
i ich działania są w tej sprawie dosyć dziwne. Na przykład
prokuratura odrzuciła wniosek o dołączenie do akt umowy księdza z
MPC, w myśl której firma wypłaciła kurii odszkodowanie za rury. Choć
mógłby to być dowód na zatajanie prawdy przy sprzedaży
nieruchomości. Finałem tej awantury był drugi zawał męża pani Anny.
Ksiądz upominał się o zwrot rzekomej pożyczki. "Długiem" zajęła się
kancelaria komornicza pana Baczy z Przemyśla. Wystawiono dom na
licytację. Nie doszło do niej, bo ks. Błaszkiewicz wycofał sprawę.
Komornik wyrwał jednak od rodziny pani Anny ok. 5 tys. zł za
oszacowanie wartości, którego nie zrobił. 30 tys. zł wyrwał też ks.
Błaszkiewicz.
* * *
Nowa plebania Miłosierdzia Bożego jest piękna i luksusowa, stoi w
atrakcyjnym miejscu z widokiem na miasto. Kościoła obok niej
proboszcz Błaszkiewicz nie postawił, choć
jak zeznał policji
te
30 tys. zł miało iść na jego budowę. Sądy przerzucają sprawę od
jednego do drugiego. Anna Kuźma zapowiada, że nie odpuści. No to
dostaje mniej zamówień z sądu, w którym jest biegłym rewidentem.
Cała sprawa stała się zbyt skomplikowana dla przedstawicieli Temidy,
bo dotyczy przewałów księdza i kurii.
Jakoś dziwnie często podkarpacki wymiar sprawiedliwości ślepnie,
głuchnie i milknie, gdy w sprawę umoczony jest czarny lub, nie daj
Boże, fioletowy.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Fałszywe srebrniki księdza
Grzywna i do roku więzienia grożą 39-letniemu księdzu, który w
Proszowicach próbował wprowadzić do obiegu fałszywe euro. Ksiądz
pracował wcześniej we Włoszech i nadziany kasą pojawił się u swej
35-letniej znajomej. Fałszywymi pieniędzmi, jak ustalono, zapłacił
na stacji benzynowej. Próbował również wymienić je w kantorach. Tu
mu się nie udało. W torebce kobiety towarzyszącej księdzu znaleziono
70 banknotów o nominale 50 i 20 euro. Ksiądz idzie w zaparte i
nawija, że nie rozpoznał podróbek, a fałszywe euro dostał we
Włoszech, gdzie sprzedał swój komputer. Wobec księdza zastosowano
poręczenie majątkowe w wysokości 10 tys. zł oraz zabrano mu
paszport. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Pomnik gigantomanii
Pną się do góry mury pomnika katolickiego panowania w Pomrocznej

bazyliki w Licheniu. Konsekracja już za rok, a do wykończenia
zostało wnętrze oraz 142-metrowa wieża. Będzie to jedna z
największych świątyń katolickich na świecie
ponad 20 tys. metrów
powierzchni użytkowej. Takie są potrzeby
tłumaczą zarządzający tym
centrum katolicko-biznesowym księża marianie. Licheń odwiedza co
roku ok. 1,5 mln pielgrzymów. To dla nich budujemy, bo to oni dają
na to pieniądze
twierdzą księża odmawiając podania dokładnych
wielkości nakładów poniesionych do tej pory na wzniesienie
szkaradno-pompatycznej budowli, która nie podobała się nawet
Krzysztofowi Zanussiemu. Jeśli piszemy o murarskich ambicjach
polskiego kleru, to jedynie po to, by zasygnalizować, że na
konsekrację bazyliki w Licheniu może zjechać sam J.P. 2, a przy
okazji wyświęci drugiego giganta bazylikę Opatrzności w Warszawie i
może poza tym jeszcze coś ogromnego w Polsce da się wymurować.
Kremówki pod specjalnym nadzorem
Specjalne kontrole świeżości kremówek sprzedawanych w Wadowicach
zapowiadają pracownicy tamtejszego sanepidu. Od czasu papieskiego
przyznania się do grzechu łakomstwa wadowicka kremówka urosła bowiem
do rangi relikwii, którą należy nabyć odwiedzając gród, który dał
światu Karola Wojtyłę, co potem został papieżem. My, niedowiarki i
ateiści, nawet nie wyobrażamy sobie, jak bardzo obecność salmonelli
w kremówkach mogłaby zaszkodzić obecności Pana Boga w sercach jego
wyznawców.
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ośmiornica na ruszcie
Jednym z głównych medialnych tematów ubiegłego tygodnia było
przesunięcie prokuratora, Kazimierza Olejnika z Prokuratury
Apelacyjnej w Łodzi na szeregowe stanowisko w "okręgówce". Zrobił
się straszny hałas, że minister sprawiedliwości niesprawiedliwie
uwala najlepszego prokuratora w Pomrocznej. Naszego komisarza
Cattaniego. Sprawny, bystry, wygadany, stojący poza układami,
bezkompromisowy,
postrach przestępców, obrońca uciśnionych. Po prostu bicz boży.
Wykrył i prowadził sprawę "łódzkiej ośmiornicy", handlu zwłokami w
tamtejszym pogotowiu i parę innych afer.
Przy okazji i nam dostało się po łapach. Ponieważ Olejnik był
bohaterem kilku naszych publikacji ("NIE" nr 17, 18, 23 i 24/2002),
paru bystrych redaktorów wygłówkowało, że do spóły z minister Piwnik
bierzemy udział w spisku.
Zaklinanie rzeczywistości wzmacniał ostatnio tygodnik "NIE"
publikacjami przekonującymi, że nie ma sprawy ośmiornicy, najwyżej
krewetka, jest za to problem Olejnika
wali "Dziennik Łódzki"
(13.06.2002). Ta sama gazeta stwierdza, że do spółki z nami i
Piwnikową Olejnika upieprzył sam Leszek Miller, bo psuje mu
wizerunek miasta, które ma być cacy, a jest przeżarte korupcją i
zbrodnią.
Jeszcze dalej poszła "Angora", która zamieściła (23.06.20 02), jak
to nazwano, wywiad z wyobraźni z naszym bohaterem. Wiemy z
wiarygodnych źródeł, że sam zainteresowany, choć oficjalnie odmówił
rozmowy, znał treść publikacji. Jak się domyślamy, chodziło o to,
żeby dokopać, nie biorąc przy tym odpowiedzialności za słowa.
Również i tam tygodnik "NIE" wymianiany jest w kontekście teorii
spiskowej.
"Gazeta Wyborcza" w dwóch publikacjach (13 i 14.06.2002) wprost
atakuje minister Piwnik, sugerując, że o odwołaniu "postrachu mafii"
decydowały polityczne koneksje, a zwłaszcza nieformalne powiązania
wysoko postawionych działaczy SLD z przestępcami.
Monika Olejnik przypuściła atak
w tym samym duchu na Józefa Oleksego (Radio "Zet", "Siódmy dzień
tygodnia", 16.06.2002, godz. 9.15). Niewtajemniczonych informujemy,
że zbieżność nazwisk pani redaktor i pana prokuratora jest
najzupełniej przypadkowa.
Choć nasza pisanina przypomnia rzucanie grochem o ścianę, to jeszcze
raz przypominamy. Wykazaliśmy jednoznacznie, że sprawa tzw. łódzkiej
ośmiornicy jest dęta. Prokurator chce wsadzić do pierdla prawie 200
osób na podstawie mało wiarygodnych zeznań jednego świadka
koronnego. W następnych publikacjach przedstawiliśmy kilka podobnych
spraw, w których pracę operacyjną, zbieranie dowodów, infiltrację
grup przestępczych zastąpiono denuncjacjami rzekomo skruszonych
gangsterów, którzy przy okazji upierdalają swoich wrogów.
Jako pierwsi skrytykowaliśmy instytucję świadka koronnego, a rozwój
sytuacji potwierdza nasze tezy. Jak poinformował "Newsweek"
(23.06.2002), rypie się sprawa tzw. mafii pruszkowskiej. Zeznania
czterech świadków koronnych, w tym słynnego Masy, nie potwierdzają
istnienia groźnej, zorganizowanej grupy przestępczej. Lada dzień sąd
może odesłać sprawę ponownie do prokuratury. Masa pomówił minister
Piwnik o przyjęcie łapówki, gdy była sędzią, a także Lecha
Falandysza i Mieczysława Wachowskiego (byłych ministrów Wałęsy) o
wziątkę w sprawie ułaskawienia pruszkowskiego bossa Słowika. Było to
w czasie, gdy ministrem sprawiedliwości był zażarty wróg obu
wymienionych pomocników Wałęsy, Lech Kaczyński.
Niejaki Popelina oskarżył w sądowej sali prokuratora Olejnika o to,
że ten za skromne 50 tys. zł ujawnił gangsterowi nazwiska świadków
incognito. Sąd nie dał wówczas wiary tym opowieściom. Mniej
szczęścia mieli inni pomówieni, w tym osoby tzw. zaufania
publicznego, występujące w innych sprawach. Świadkowie koronni
upierdolili im kawał życia (szerzej o tym za tydzień).
Pomawiający hulają na swobodzie, a państwo ich chroni, zapewnia
żarcie i chatę. Obrzuceni błotem musieli udowadniać swoją
niewinność. Prokurator Olejnik, jak stwierdziła minister Piwnik,
może teraz, na pierwszej linii frontu wykazać, że potrafi
przestępców ustrzelić bardziej rozwiniętymi metodami niż spisywanie
zeznań gangsterów załatwiających porachunki ze swymi kolegami za
pośrednictwem prokuratur.
Na koniec szczegół, drobiażdżek, który pominęły pomstujące na panią
minister media. Prokuratura Krajowa otrzymała kilkadziesiąt skarg na
działanie prokuratora Olejnika, który, według skarżących, stosował
pozaprawne metody śledcze. W "krajówce" uznano te skargi za zasadne

sprawą zajęła się prokuratura w Opolu.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dobrze mi tak "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Fryzjer Kołodki
Czy ekonomiczny radykalizm Grzegorza Kołodki mieścił się w jego
włosach? Wchodząc do rządu profesor obciął je, jak pamiętamy z
telewizji, aby rozwianymi puklami nie omiatać twarzy Millera. I
zaraz potem jego bezzębny program ogłoszony 16 lipca oklaskany
został przez komentatorów telewizji, radia i prasy. Innych, niż
miłośników Balcerowicza analityków do głosu się zresztą nie
dopuszcza, bo po to jest zoo, aby tam tylko ryczały osły i pawiany.
Otóż wątpię w to, że koncepcje Kołodki mieściły się w nader rzadkich
jego włosach, więc że fryzjer skasował mu program gospodarczy.
Zaprawdę powiadam wam: głupiemu z takich mniemań radość.
(Przepraszam red. Ernesta Skalskiego z "Wyborczej" za szczere
słowo).
W zeszłym roku, powołanie do rządu nieodżałowanego prof. Marka Belki
powitałem w "NIE" artykułem o politycznym kretynizmie ekonomistów.
Jest on dziedziczny, przenoszony drogą bezpłciową. Kołodko ma tak
wiele wad, że w tym tłoku polityczna akurat niemądrość do łba mu się
wcisnąć już nie zdołała. Wie on lub wyczuwa, że z pysznymi
koncepcjami huśtać się można na uniwersyteckich katedrach, ale cała
sztuka wpływania na gospodarkę polega na osiąganiu politycznych i
społecznych przyzwoleń dla poszczególnych posunięć.
Wydaje mi się, że nowy wicepremier tylko rozpoczął partię szachów;
otworzył grę ruszając pionkiem. Z czasem zacznie posuwać figury do
przodu. Im gorsza będzie zaś sytuacja gospodarcza, a więc większy
strach rządzących i rządzonych i wyczekiwanie przez nich ratunku,
tym znaczniejsze on uzyska pole
manewru. Dla pozycji Kołodki im gorzej, tym lepiej
przynajmniej
przez najbliższe pół roku.
Gdyby wicepremier Kołodko przerwał 10 dni milczenia ogłoszeniem
swojego radykalnego programu interwencji zapowiadanego wcześniej w
"Trybunie", zostałby natychmiast sparaliżowany sprzeciwem. Jego
poszczególne zamiary cięte zaś by były po kolei przez rząd i
większość parlamentarną. Sprzysięgliby się przeciw niemu wszyscy:
Kwaśniewski, liberalni ministrowie, Balcerowicz z jego Radą,
politycy Unii Europejskiej, a komentatorzy wystraszyliby
publiczność, inwestorów, Millera, banki, giełdę i tak aż pod budkę z
piwem. Kołodko zastosował więc chytrą taktykę. Milczeć dla wzmożenia
ogólnej ciekawości, co wykona i dla przygniecenia złotego. Potem
uspokoić występując tak, żeby wszystkim się spodobać. Możnym ze
względu na konserwatyzm zamierzeń. Wyborcom przed telewizorami z
powodu dobrego, oszczędnego aktorstwa i daru słowa wypowiadanego
ludzkim jak na ekonomistę głosem. Sądzę, że rozgrywka Kołodki
stopniowo dopiero się zacznie i będzie dwutorowa: ze składnikami gry
gospodarczej i z opinią publiczną.
16 lipca był to zresztą dzień, w którym polski wicepremier nie mógł
postąpić inaczej, jak pogłaskać
Balcerowicza, ukoić, uśpić, kogo się da. Kwaśniewski był już bowiem
w drodze do Waszyngtonu.
Polityka stanowi domenę czarów, rytuałów i przesądów. Ceremonialna
wizyta u Busha jest przedstawieniem, którego żadnemu z polskich
polityków nie wolno zmącić. Skoro Kołodko dał głos 16 lipca kiedy
prezydent odfrunął, z paszczy jego popłynąć mogła tylko oliwa. Moja
prognoza: ten człowiek siarką dopiero buchnie.
Jego ambicje jeszcze się objawią. Swoich koncepcji on nie porzuci,
ponieważ są jego. Miłość własna
Kołodki tak jest rozległa, że je obejmuje. Proces podbijania przezeń
polityków mających najwięcej władzy dopiero się rozpoczął. I on się
skończy tym, że poczują się skazani na Kołodkę, będą tańczyć, jak im
zagra.
Potem albo koncepcje Kołodki odniosą sukces, albo na odwrót

zachwieją obecną grząską równowagą stagnacyjną i zamienią ją w
kryzys. Nie wiem, jak będzie, bo nie znam się na ekonomii i
gospodarce. Ktokolwiek perswaduje mi coś ostatni, to mu wierzę. Wiem
natomiast, że Kołodko to ryzyko, które warto ponieść, bo większość
obywateli coraz mniej ma do stracenia. Do zyskania być może
troszeczkę...
Rząd Millera składa się z samych miłych ludzi, szczególnie po
odejściu Celińskiego, którego zastąpił milusiński. Lubię wszystkich
członków rządu, których znam. Tych, których nie znam, lubię tym
bardziej! Tylko Kołodki bardzo nie lubię, tego zadufanego narcyza i
monologisty. W tej antypatii nie czuję się zresztą osamotniony. Ufam
jednak raczej tym ludziom, których nie lubię. Gdybym miał zwierzać
się z psychologicznych tego przyczyn, odwołałbym się do życiowego
doświadczenia wszystkich kobiet i mężczyzn: miłość rodzi zawody,
nienawiść
nigdy.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Papierówki
Po sfeminizowaniu zawodu sędziego ulega temu pokrewne rzemiosło.
Coraz więcej kobiet wyrokuje jako felietonistki. Mężczyźni piszą
felietony polityczne, prawicowe lub lewicowe, felietony muzyczne,
obyczajowe, sądowe albo śmieszne, w tym wędkarskie. Kobiety zaś
piszą jako kobiety felietony kobiece. Żalą się one, że mężczyźni je
zniewalają, a pokazują coś innego: własna płeć niewoli je myślowo.
Jest to jedyny powód, dla którego będąc feministą, dawniej
kobieciarzem, nie czytam damskich felietonów, chyba że są
Szczepkowskiej.
Nie ciekawią mnie bowiem żadne publiczne wystąpienia motywowane
biologicznie: "ja, jako człowiek młody", "ja, jako stary", "ja, jako
kobieta". Żaden wiek ani płeć nie wyróżniają pod tak ważnym
względem, żeby koncentrować cudzą uwagę. Wyjątkiem zainteresowania
osób praktykujących jako pediatra, geriatra, ginekolog albo sutener.
Hannah Arendt uchodząca za osobę, która miała coś do powiedzenia,
nie patrzyła na świat z punktu widzenia kobiety ani go nie
objaśniała przez ten pryzmat. Swą kobiecość intensywnie
eksploatowała na innym niż biurko meblu. Albert Einstein skupiał na
sobie szerokie zainteresowanie nie dlatego, że wpierw głosił, iż
jest młody, a później, że stary, nie z tego też czerpał tytuł do
wykładów i wywiadów, że biologicznie rzecz biorąc był niewątpliwie
ssakiem.
Ciekawi raczej, jak ktoś patrzy na coś jako ktoś. Kobiety
zarobkujące myśleniem o sobie jako kobietach wywołują więc ziewanie.
Kobiecość znamionuje połowę ludzkości. Jest to o wiele za dużo, aby
mieć samopoczucie istoty wyjątkowej!
Kobiety piszące jako kobiety będąc feministkami przeważnie osiągają
skutek odwrotny, niżby chciały. Dają one bowiem do zrozumienia, że
występują jako cud natury: pomimo kobiecości mają zdolność do
tworzenia przewodów myślowych. Przypominają pod tym względem te
kaleki, które na wózkach inwalidzkich grają w futbol na olimpiadach
dla niepełnosprawnych. Mimochcąc eksponują one swoją płeć jako
inwalidztwo. Lektura pism kobiecych potwierdza, że kobiecość bywa
ciężkim kalectwem umysłowym.
Powód do pisania felietonu tak niepolitycznego (w dwojakim tego
słowa znaczeniu) dał wywiad z felietonistą Maciejem Rybińskim
zamieszczony w branżowym czasopiśmie "Press" (nr 12/2003). Imię
wskazuje, że jest to mężczyzna. Także jego fotografia urzeka
widokiem bardzo powszechnej męskiej
urody. Z felietonistkami wiąże natomiast Rybińskiego bardzo kobieca
skarga, którą wypowiedział: mianowicie że ja go starannie unikam.
Mając nieco doświadczeń w obcowaniu z kobietami zauważyłem, że
kobiety, których nie znam albo znam, lecz unikam, przenigdy nie
skarżą się na to, żyją szczęśliwie. Kobiety zaś, z którymi
współżyję, mają czemuś bezustanną pretensję o to, że je ignoruję.
Rybiński otóż jest jedynym na świecie autorem, któ-
rego czytam codziennie.
Pretensja dotyczy w szczególności tego, że nie polemizuję z
felietonistą "Rzepy". Nie jestem taki głupi, żeby bić się z
silniejszym lub ze zdolniejszym kłócić. Gdybym porywał się na
Rybińskiego, przeczyłbym tej inteligencji, którą on mi przypisuje
objawiając chętkę na zwarcia. Lecz po cóż byłby mu podskakujący
idiota?
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Atak historii "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie dla diabła dziewica cd.
W Polsce dziecko
jak garnek
jest własnością rodziców. Dla jego
dobra mogą je maltretować, więzić, okraść, pozbawić dobrego imienia,
a i tak prawo będzie po ich stronie. Nazywa się to wykonywaniem
władzy rodzicielskiej.
O losach pomawianego o satanizm druha Marka Gwoździa i Dominiki
pisaliśmy już kilkakrotnie
("NIE" nr 47/1999, 51-52/1999, 18/2000).
Przypomnijmy. Na początku roku szkolnego, we wrześniu 1999 r.,
rodzice 17-letniej wtedy Dominiki zamknęli ją w domu, zabronili
kontaktów ze światem zewnętrznym, nawet chodzenia do szkoły.
Przyczyną niewoli był nieakceptowany przez rodziców związek
dziewczyny ze starszym o 17 lat drużynowym Markiem Gwoździem. 20
września Dominika
z pomocą Gwoździa
uciekła z domu. Po pięciu
tygodniach rodzice ujęli ją na Dworcu Wschodnim w Warszawie, gdy
jechała do Żor złożyć wniosek o dowód osobisty. Zdradzili ją
znajomi, u których się ukrywała.
Tym razem rodzice zadbali, by córka nie dała nogi. Zabrali jej
gorset ortopedyczny, wkładki do butów, a także aparat słuchowy.
Pilnowana była przez całą dobę. Do czasu. W dniu 18. urodzin
Dominiki, dziesięć minut po północy, gdy uzyskała prawną wolność
człowieka, rodzice wystawili ją na klatkę schodową. Tam czekał
Marek...
Wydawało nam się, że temat wyczerpaliśmy do dna. Otóż nie. Cała
afera skończyła się w urzędzie stanu cywilnego, gdzie nasi
bohaterowie zawarli związek małżeński. Małżonkowie poszli po
sprawiedliwość do śląskiej Temidy. I zawiadomili o tym naszą
redakcję.

Krzywda jest pojęciem subiektywnym, nigdy nie można dostatecznie
precyzyjnie określić, ile jest warta w pieniądzu. I nie o pieniądze
nam idzie
zapewniają oboje.
Gwóźdź i jego młoda żona nie dochodzą w sądzie zadośćuczynienia za
sześciotygodniowy areszt domowy i przymusową rozłąkę. Chcą
przywrócenia dobrego imienia, zwrotu pieniędzy pobranych przez
rodziców Dominiki z jej ubezpieczenia oraz uznania za bezprawną
decyzję, na mocy której relegowano dziewczynę ze szkoły. Mogą sobie
chcieć...
* * *
Gdy rozgrywała się ta dramatyczna historia, rodzice Dominiki
wykorzystali wszystkie instytucje, aby wykazać, że córka i jej
narzeczony to zło wcielone. Sprawa ich romansu przewaliła się przez
policję, prokuraturę, media i żorskich rajców.
Według Dominiki, ojciec znęcał się nad nią, co spowodowało, iż nie
pytając starych o zdanie przeniosła się ze Śląska na warmińskie
odludzie. Stamtąd zawiadamiała sądy i prokuraturę, że nie została
porwana, tylko uciekła przed szykanami rodzonego papy. Nie wiadomo,
czy wiadomość o tych skargach dotarła do rodziców, wiadomo jednak,
że pobiegli oni do sądu rodzinnego, aby ten uznał córę za
zdemoralizowaną. Sąd rodzinny ochoczo uznał dziewczynę za
zdemoralizowaną, bo wiadomo, że każde dziecko, które nie chce
mieszkać ze starymi, musi mieć nawalone pod kopułą. Środków
zapobiegawczych nie zastosowano.
Rodzice Dominiki wspierając się orze-czeniem sądu opiekuńczego
pospieszyli odebrać 8750 zł z polis wypadkowych córki. Dla rodziców
nie miało znaczenia, że nie oni fundowali ubezpieczenia, nie oni
również byli ofiarami wypadku. Gwóźdź i jego młoda żona twierdzą, że
pieniądze skasowane przez rodzicieli poszły na ich samochód. Ci zaś

że na poszukiwania wrednej małolaty.
Gwoździowie i rodzice Dominiki mają szanse dożywotnio stykać się ze
sobą przed sądami. Młodzi rozpoczęli rewanż od zawiadomienia
prokuratury o wszystkich przestępstwach, jakie przeciwko nim
popełniono. Miejscowy oddział prokuratury rejonowej nie mógł być
zachwycony plikiem duperelnych skarg, toteż większość z nich została
oddalona. Nikt nie wierzył Gwoździom. Wedle każdego postanowienia
prokuratury, pokrzywdzonymi są rodzice dziewczyny
niezależnie od
tego, co im się zarzuca.
Z wyliczeń Gwoździa wynika, że w biegu
w sądzie i prokuraturze

jest kilkanaście spraw: o znęcanie się, naruszenie stanu zdrowia,
fałszywe zeznania (przeciwko bratu i ojcu), uniemożliwienie Dominice
kontaktów z adwokatem, zniesławienie, kradzież telefonu komórkowego,
dokumentów i inne.

Będzie ich więcej
zapewnia.
Mimo niekorzystnych dla nas do tej
pory postanowień prokuratury mamy otwartą drogę do sądu jako
prywatni oskarżyciele.
Kluczową sprawą jest dowiedzenie, że rodzice Dominiki trzymając
córkę w zamknięciu czynili to ze szczególnym udręczeniem. Zabrali
jej aparat słuchowy, gorset ortopedyczny i wkładki do butów. To

zdaniem wymiaru sprawiedliwości
nie jest dowodem winy. Każdy
rodzic na ich miejscu postąpiłby podobnie, byle ratować dziecko
przed zgubą. Aparat i gorset zostały dziewczynie oddane podczas
jednego z licznych procesów i nie ma o co kopii kruszyć

jednoznacznie wynika z sądowych uzasadnień.
Sprawa zagarniętych pieniędzy z ubezpieczenia nie jest już tak
jednoznaczna. W lutym 2002 r. sąd rejonowy uznał, że Dominice
przysługuje zwrot kasy. Rodzice nie mieli prawa rozporządzać jedynym
majątkiem dziecka bez zgody sądu opiekuńczego nawet w tak zbożnym
celu jak pościg za zdemoralizowaną latoroślą. Gwóźdź twierdzi, że
detektywów nigdy nie było, a umowy pożyczek spisane z rodziną w 2000
r. to lipa. W kwietniu 2002 r. sąd apelacyjny zmienił wyrok
zaskarżony przez ojca dziewczyny. Podzielił wprawdzie pogląd I
instancji, że rodzice wzbogacili się bezpodstawnie, lecz uznał, że
skoro szmal dawno wydali, zatem już wzbogaceni nie są. Teraz
Dominika ma bulnąć 4000 zł tytułem poniesionych przez nich kosztów
sądowych.
Końca procesów nie widać
nie tylko dlatego, że Gwóźdź i jego żona
wytaczają następne. Na sprawy nie stawiają się rodzice, śląc do sądu
zwolnienia lekarskie. Sąd starych usprawiedliwia, twierdząc, że winę
za ich złe zdrowie ponosi córka. Sędziowie też mają dzieci i chcą je
traktować jak swoją własność na równi z przedmiotami. Takim poglądom
na status dziecka sprzyja prawicowy rzecznik praw dziecka i
rozpowszechniana przez klerykałów ideologia rodzinna.
Autor : Alicja Brzeźińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Posłuchaj za co płacisz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Protestanci won "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mezalians Hausnera z Rokitą
Co łączy Platformę Obywatelską i Sojusz Lewicy Demokratycznej, a co
partie te dzieli? Łączą je poglądy na politykę gospodarczą i
zagraniczną. W szczególności europejską oraz proamerykanizm. Różnice
zaś są nikłe:
lWyborcy SLD nie popierają polityki partii, na którą głosują, zaś
wyborcy PO popierają program Platformy. Jeżeli Sojusz nadal będzie
politykować wbrew poglądom swojego elektoratu, to w wyborach
parlamentarnych uzyska nie tylko znacznie mniej głosów niż
Platforma, ale także mniej, niż zapowiadają to sondaże. Za to tak
się do PO zbliży przesuwając na prawo, że w sposób naturalny po
wyborach stworzy z partią Rokity i Tuska koalicję rządową przyjmując
rolę słabszego partnera.
Jeżeli jednak SLD
zgodnie z pragnieniami jego wyborców
przesunie
swą politykę na lewo, uzyska więcej głosów. I tak znacznie jednak
mniej niż PO. Straci zaś możliwość tworzenia z Platformą koalicji.
Wykluczy swój udział we władzy, lecz jako opozycja stanie się wtedy
mocniejszy. Umiłowanie rządzenia pchać będzie więc przywódców SLD na
prawo.
lNa razie SLD rządzi, a Platforma nie rządzi. Sojusz musi więc
negocjować plan Hausnera ze związkami zawodowymi, swoim klubem
parlamentarnym, członkami partii, grupami nacisku i zawierać
kompromisy plan ten łagodzące. Platforma niczego nie musi. Po
wyborach sytuacja się przypuszczalnie odwróci.
Platforma Obywatelska opowiada się za podatkiem liniowym, tj.
procentowo jednakowym dla wszystkich. Przywódca SLD ma taki sam
pogląd i skrzydło liberalne Sojuszu się z nim zgadza.
Z lęku przed własną bazą polityczną kierownictwo SLD oficjalnie
podatku takiego nie popiera, lecz po wyborach chętnie da się
zgwałcić. Poprze.
Obie partie są zdania, że budżet najlepiej zapełniać podnosząc
podatki pośrednie.
Obie partie uważają, że wzrost gospodarczy zapewni powszechną
pomyślność, zaś kogo ona nie ogarnie
sam sobie winien.
lPlatforma, podobnie jak Sojusz, jest przeciwna rozpętywaniu w
Polsce dekomunizacji jako symbolicznej metody naprawiania stosunków
i sposób na wymianę części kasty rządzącej. Platforma zajmuje jednak
postawę wrogą wobec PRL, a Sojusz tylko niechętną z domieszką
wstydliwości. Główna różnica polega zaledwie na tym, że odcinając
się od PRL Platformersi potępiają cudzą przeszłość, zaś przywódcy
SLD
własną.
Pod ciosami prasy i opozycji, pod brzemieniem niepowodzeń i afer,
pod wpływem wciąż gorszych wyników badań opinii publicznej SLD uczy
się pokory, samokrytycyzmu i pesymistycznie ocenia swą przyszłość.
Partia po przejściach, słabująca i obita staje się dla Platformy
bardziej atrakcyjnym koalicjantem niż arogancki, krzykliwy, ambitny
i nieobliczalny PiS. Niezależnie więc od tego, jak PO głosować
będzie nad planem Hausnera (a poprze go przypuszczalnie), Sojusz
wyrasta na bardziej pożądanego koalicjanta Platformy niż partia
braci Kaczyńskich. Oczywiście chodzi o SLD pod przywództwem innym
już niż zużytego Millera. Przypuszczalnie pod wodzą Hausnera.
Przebieg kampanii wyborczej stworzy trudności dla przyszłego
współrządzenia PO i SLD. Platforma będzie ją prowadzić gromiąc bez
opamiętania czteroletnie rządy Sojuszu. Zdawać się będzie, że po
takiej kanonadzie trudno potem z pognębionym przeciwnikiem formować
wspólny rząd. Nie będzie to otóż wielki kłopot. W polityce polskiej
jest już tradycją, że po wyborach przestaje się liczyć wszystko, co
zostało powiedziane przed wyborami.
lWspółrządząc po roku 2005 z Platformą Obywatelską SLD ustawi się w
roli prospołecznego koalicjanta, członu rządu wrażliwszego na biedę
i niesprawiedliwość. Zyska przez to większe wzięcie u ludności.
Pomimo to Sojusz w roli partnera PO połączonego z prawicą kursem
liberalno-konserwatywnym wytworzy pustkę po lewej stronie
politycznej sceny.
Źle urządzona część społeczeństwa: niskopłatni pracownicy,
bezrobotni, emeryci, zadłużeni bankruci itp.
wszyscy oni poczują,
że nie mają reprezentacji politycznej wyrażającej ich interesy.
Jeżeli nawet nastąpi rozwój gospodarczy, społeczeństwo pomimo to
doświadczy rosnących nierówności podziału dóbr. Względne
upośledzenie i kontrasty bardziej bolą niż bezwzględne rozmiary
biedy. Wzrost gospodarczy wcale nie spowoduje powszechnej zwyżki
zadowolenia. Pojawi się więc zapotrzebowanie na inną niż SLD nową
lewicę.
Nie wypełni tego miejsca żadna z dziś istniejących kanapowych
partyjek lewackich. Wielkie poparcie społeczne zyskać może tylko
taka partia lewicy, która przedstawi prospołeczne koncepcje rozwoju
gospodarczego, objawi kreatywny pragmatyzm. Ogłosi pomysł na postęp
cywilizacyjny i gospodarczy strukturalnie oparty na sprawiedliwym
podziale dóbr i zmniejszeniu kontrastów materialnych, a co za tym
idzie zaproponuje realne zrównywanie szans życiowych, poziomu
wykształcenia i możliwości awansu. Wykorzysta te zjawiska jako
dźwignię sprawczą rozwoju, nie zaś tylko wtórny jego skutek. Szansę
ma więc wyłącznie lewica bardziej nowoczesna od konserwatywnych
liberałów. Dramat polega na tym, że nie istnieją choćby zalążki
takiej lewicy, jaka ludziom jest potrzebna. I dokądkolwiek by
jechać, nie ma skąd ukraść na nią pomysłu.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wolne miasto Warszawa cd.
Wywołana przez nas akcja obywatelskiego nieposłuszeństwa pod hasłem
"nie płacę WaParkowi" przyniosła szeroki odzew. Nasi Czytelnicy z
Warszawy pokrzepieni przykładem tych, którzy wygrali sprawy przed
sądem, zaprzestali opłacania haraczu prywatnej spółce. Nadal jednak
są nękani przez służby WaParku i Straż Miejską. Wzywamy prezydenta
stolicy Lecha Kaczyńskiego, by wywiązał się z przedwyborczych
obietnic i zrobił z tym porządek.
Straż Miejska?
W zeszłym roku Straż Miejska w Warszawie założyła 40 375 blokad.
Około 10 proc. wszystkich sił Straży Miejskiej stanowi wydzielony
referat liczący niemal 120 strażników, który jest zaangażowany do
obsługi Stref Płatnego Parkowania Niestrzeżonego. Czyli w odwalanie
brudnej roboty dla prywatnej spółki. Dla porównania WaPark od 1999
r. zatrudnił 168 osób.
Straż Miejska ponosi nie tylko koszty egzekwowania opłat na ulicy.
Musi też biegać do sądów. Sądy w stolicy okazały się nieugięte i nie
tolerują bezprawia. Dlatego kierowcy, którzy nie płacą WaParkowi,
wygrywają proces za procesem. WaPark urządził się chytrze. Kasę
pobiera chętnie, ale do sądów chodzić nie ma zamiaru. Dymają za
niego strażnicy miejscy. Według danych Straży Miejskiej, 8
12
strażników codziennie przebywa w sądach w sprawie WaParku. Każdy z
nich jest wyjęty z czynnej służby na około 4 godziny. Są jednak
takie dni, jak
27 marca, gdy do sądów wezwano 42 funkcjonariuszy.
Uzyskaliśmy informację, że strażnik zarabia około 1800 zł. Dziennie
około 80 zł. Obliczyliśmy: straty Straży Miejskiej wynikające
wyłącznie z nieobecności funkcjonariuszy to minimum 150 tys. zł
rocznie. O kosztach obsługi prawnej nie wspominając.
W czyim zatem interesie została stworzona Straż Miejska? Mieszkańców
miasta czy prywatnej spółki?
Prawo?
Przypomnijmy: Działalność WaParku narusza art. 217 Konstytucji RP,
co potwierdził Trybunał Konstytucyjny konstatując, że opłaty za
parkowanie to forma podatku, nie można więc zlecać pobierania
pieniędzy z tego tytułu prywatnej firmie. Niestety, Trybunał
zezwolił na funkcjonowanie bezprawia do 30 listopada, dając czas na
naprawienie prawa.
Na szczęście sędziowie warszawscy orzekający w sprawach WaParku
uznają, że okoliczność ta nie ma znaczenia dla oceny prawnokarnej
czynu zarzucanego obwinionemu. I masowo uniewinniają kierowców
oskarżonych o niezapłacenie WaParkowi haraczu. Kosztami postępowania
sądowego obciążany jest skarb państwa. Jakie są to koszty? Bardzo
trudno obliczyć.
Inną kwestią jest umowa, którą za rządów w Warszawie koalicji SLD
UW
podpisało miasto z WaParkiem. Jej treść jest tajna. Mimo to niektóre
szczegóły przeciekły do opinii publicznej. Na przykład takie, że
zgodnie z umową WaPark miał kupić parkometry i po upływie siedmiu
lat przekazać je miastu. Tymczasem firma wzięła urządzenia w
leasing, a więc nie kupiła.
Zatem od 1999 r. kierowców warszawskich łupi bezprawnymi haraczami
prywatna spółka. Umowa, którą podpisało z nią miasto, jest tajna,
ale to i tak nie ma znaczenia, bo WaPark jej nie przestrzega.
Trybunał Konstytucyjny potwierdza, że to bezprawie, lecz pozwala na
jego dalsze funkcjonowanie. Żyjemy w państwie prawa?
Interes?
2,6 zł za godzinę to najwyższa stawka w Polsce. Codzienne parkowanie
przez 8 godzin pracy to miesięcznie około 450 zł. Wpływy z
parkometrów Systemu SPPN za rok 2001 (netto) przedstawiają się
następująco*:
l Przychód ze Strefy SPPN (netto) 38 115 696,58 zł.
l Wielkość przychodu przekazana do kasy miasta (netto) 12 188 446,61
zł.
To jedyne oficjalne dane. Jak podaje "Życie Warszawy", z dokumentów
finansowych firmy wynika, że wynagrodzenie trzyosobowej Rady
Nadzorczej WaParku za 2001 r. wyniosło 2,1 mln zł (sic!).
Do zeszłego roku WaPark zabierał 70 proc. tego, co zapłacili
kierowcy. Teraz kosi "tylko" 60 proc. Nieoficjalne dane za 2002 r: z
42 mln zł wydanych przez kierowców na parkowanie tylko 14 mln zł
trafiło do kasy miasta. Przychód WaParku wyniósł 28 mln zł.
WaPark ukarał kierowców karami w kwocie około 20 mln zł. Jeśli
kierowca zapłacił, to miał przynajmniej tę satysfakcję, że szmal z
mandatu trafił w 100 proc. do kasy miejskiej.
Szeryf?
Wielu warszawiaków liczyło, że Kaczyński kreujący się na silnego
polityka, szeryfa stolicy, zrobi porządek z WaParkiem. Tym bardziej
że prywatnych poborców podatku parkingowego do stolicy wpuściła
koalicja SLD
UW, a chory układ pielęgnowała koalicja lewicy z PO.
6 lutego tego roku Kaczyński ogłosił, że umowa miasta z WaParkiem
jest nieważna. Wiedzę taką posiadł na podstawie trzech ekspertyz
prawnych, za które słono zapłaciło miasto. Umowy z WaParkiem z
prawnego punktu widzenia praktycznie nie ma! I nie było jej od
samego początku, ponieważ przy jej podpisywaniu popełniono tak
ogromną ilość błędów, że z mocy prawa ta umowa jest nieważna

twierdził Kaczor.
Tymczasem 7 marca tego roku WaPark wydał komunikat prasowy: W dniu
dzisiejszym odbyło się kolejne spotkanie Zarządu Warszawy z Zarządem
WPKPU WaPark Sp. z o.o. Obie strony zgodziły się, że działający w
Warszawie system parkometrów sprawdził się od strony technicznej
jako nowoczesny, szczelny i ekonomiczny system poboru opłat
parkingowych.
Do początku marca tego roku WaPark nie pozwalał miejskim urzędnikom
na jakąkolwiek kontrolę. Dopiero pod groźbą rozwiązania umowy
zgodził się łaskawie wpuścić magistrackich urzędników. Co wykaże
kontrola? Zobaczymy albo i nie.
W warszawskich salonach coraz częściej szepcze się, że Kaczyński
zawarł jakieś tajne porozumienie z SLD. Na poparcie tej tezy mówi
się właśnie o przeciąganiu sprawy WaParku i o zatrudnieniu Jerzego
Lejka (byłego wiceprezydenta z SLD odpowiedzialnego za WaPark) na
stołku wicedyrektora Metra Warszawskiego.
* Dane pochodzą ze strony internetowej WaParku.

Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Raj obiecany
Myślałem że tzw. wejście do Unii Europejskiej jest dla nas mniejszym
złem. Dlatego głosowałem za. Po tym, co mnie spotkało w Niemczech 13
maja 2004 r., powiem wprost
mam to w dupie.
Jechałem do znajomego Niemca zaopatrzony w 800 sztuk papierosów.
Przed wyjazdem zasięgnąłem telefonicznie informacji w polskim
urzędzie celnym, ile sztuk fajek mogę obecnie, będąc w unijnym raju,
przewozić przez granicę, której podobno nie ma, i dostałem
odpowiedź, iż jest to 800 sztuk. Granicę przejechałem
jak to w
raju
bez problemów. Na autostradzie A4 pomiędzy Dreznem a Chemnitz
(dla starych wiarusów Karl-Marx-Stadt) zajechał mi drogę wóz z
napisem ZOLL i skierował mnie na parking. Stało tam już kilkanaście
polskich tirów, busów i aut osobowych. (...) Kazano mi wysiąść z
auta, pokazać dokumenty oraz stanąć na określonej pozycji obok
samochodu. Obok mnie stanął uzbrojony celnik niemiecki w kamizelce
kuloodpornej. Zaczęto wyjmować siedzenia z samochodu, wyrywać
tapicerkę z klapy bagażnika itp. Na pytanie, ile ma pan papierosów,
odpowiedziałem "dozwolone 800 sztuk". Poinformowano mnie, iż jestem
w błędzie, ponieważ mi jako Polakowi w Unii wolno wwieźć tylko 200
sztuk papierosów, co reguluje określony przepis unijny obowiązujący
do 31 grudnia 2007 r. (poprosiłem o zrobienie kopii tego zarządzenia
i ją otrzymałem do wglądu).
Zadzwoniłem do polskiego urzędu celnego z zapytaniem, ile papierosów
w końcu mogę wwozić do bratniej Unii. Otrzymałem odpowiedź: 800
sztuk. Gdy o wyniku tej rozmowy powiadomiłem niemieckiego celnika,
usłyszałem: "Tu jest niemieckie państwo i tutaj obowiązuje
niemieckie prawo". Na koniec dowiedziałem się, że nastąpi konfiskata
600 sztuk papierosów, i że mam fart, ponieważ zgłaszając te 800
sztuk fajek nie zostanę ukarany grzywną i nie zostanę wpisany do
niemieckiego rejestru przestępców. (...) Dodam, iż taką samą
informację o owych
nieszczęsnych 800 sztuk papierosów pod koniec kwietnia podała TVP.
Mam w związku z tym pytanie. Kto mi teraz odda moje 600 sztuk
papierosów? Może Pan Prezydent, może Pan Premier, a może Pani Hbner

piewcy polskiego wejścia do tzw. Europy. Piszę do Państwa o tym
incydencie, ponieważ to, jak traktuje się obywateli polskich za
granicą, mają wszyscy w dupie. Jesteście jedynym miejscem w Polsce,
gdzie porusza się pewne sprawy, o których inni najchętniej by
zapomnieli. (...) O podobnych numerach naszych władz i urzędników
oraz mediów świadczących o ich braku kompetencji i głupocie w
związku z wejściem do tzw. Europy mógłbym jeszcze coś napisać, ale
opadają mi ręce. Przykład tych nieszczęsnych fajek pokazuje, że ktoś
w końcu powinien wydrukować prawdziwą listę tzw. wywozu towarów w
ilościach dozwolonych przez obywatela Unii, a obok drugą dotyczącą
obywateli drugiej kategorii, czytaj
Polaków.
Marek Wilk-Wikczyński
(e-mail do wiadomości redakcji)
Z kogo się śmiejecie?
Chcę napisać parę słów na temat autostrady A4. Pracowałem w
Mota&Companhia, która to firma wykonywała obiekty inżynieryjne na
wspomnianej autostradzie. Opisywaliście fatalny stan nawierzchni.
Miałem niejednokrotnie okazję rozmawiać z pracownikami laboratorium
nadzorującymi prace przy układaniu nawierzchni na temat procedur
tego procesu. Usłyszałem między innymi, że auto, które przyjeżdża z
masą asfaltową, nie może czekać na wyładunek dłużej niż dwie
godziny. Samochody czekały w kolejce do rozścielacza nawet po kilka
godzin!
Prawdę mówiąc nie chce mi się więcej pisać na temat przekrętów na
autostradzie, bo trzeba by niezłego twardziela, żeby to wszystko
spisać. Po drugie i tak nic to nie zmieni. Nikt za to nie odpowie.
Nikt się nie przyzna do błędów. Tak naprawdę to ludzie chcą tylko
przeczytać, jak to inni kombinują, jaki to syf jest w Polsce i
pośmiać się trochę z geniuszy zasiadających na Wiejskiej.
P. (e-mail do wiadomości redakcji)
Rozwój urojony
W zdumienie wprowadził mnie list Pana Piotra Pawlusiaka ("NIE" nr
18) pt. "Skończyć Millera". Według tego Pana (agitator czy oszołom),
gospodarka znajduje się w fazie nadzwyczajnego boomu. Rośnie PKB,
eksport. Spadają stopy procentowe. Więc dlaczego nam tak źle? Jest
jedno genialne wyjaśnienie: postęp w gospodarce nie przełożył się
jeszcze na wzrost poziomu życia społeczeństwa, zdaniem ekspertów
(koniecznie niezależnych) nastąpi to w ciągu dwóch lat. Czekaliśmy
lat 15, więc jeszcze dwa to pestka. Owoce kwitnienia gospodarki
będziemy przecież dopiero zbierać.
Szanowny Panie. Gospodarka to nie automatyczna skrzynia biegów i nic
się samo nie przełoży. Od 15 lat rządzący dbają o to, by
"przekładało" się tylko do sejfów oligarchów, kabz czarnych i koryt
przekładających. W styczniu 1990 r. wieszcz B. głosił w telewizyjnym
szkiełku: "Do końca czerwca (1990 r.) będziemy zaciskać pasa, a od
lipca zacznie się powolna poprawa". Lipiec nie nadszedł do dziś. Pan
B. jest ciągle na szczytach. Chwilowy czy trwały, statystyczny
wskaźnik PKB jest dla nas, podludzi, bez znaczenia. Zostanie on
ślicznie wchłonięty przez wcześniej wspomniane grupy. Jeśli nie
będzie wzrostu, to się pożyczy, by było co "przekładać". Wypowiedzi
tzw. niezależnych ekspertów można o kant dupy potłuc. Majaczenie o
rozpędzonej gospodarce brzmi jak kpina z bezrobotnych, bezdomnych,
zarabiających 500 zł miesięcznie na czarno. Chwilowe odbicie od dna
było efektem zbliżającego się wuniowstąpienia
szał zakupów i
korzystnego kursu walut.
By ostudzić Pana zachwyty, przypomnę: od 2001 r. zadłużenie
zewnętrzne wzrosło o 32,7 mld dolarów, tj. o 46 proc. Podobnie
wzrosło zadłużenie wewnętrzne. Zadłużenia wynoszą odpowiednio: 103,8
mld dolarów i 379 mld zł. Komu to "przełożono". To nie jest
doprowadzenie "do dużego wzrostu gospodarczego, rozkręcenie
gospodarki". To jest kataklizm. To nie tylko owoc rządów AWS, ale
także tzw. lewicy. Przy akompaniamencie "lewicowego" prezydenta.
Wacław Moskal, Godowa
Sanitariuszka Ola
W szpitalnej sali, gdzie leżałem, dyskutowano na temat Iraku. Padały
wyjątkowo zgodne opinie, aby autorzy decyzji o udziale polskiego
wojska w tej brudnej wojnie, najpierw wysłali tam swoje pociechy, a
dopiero potem decydowali, czy nadal stać u boku Amerykanów. Córka
Kwaśniewskiego może być np. sanitariuszką, a syn Millera

bohaterskim żołnierzem.
Z. T. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
Wielki Lechu
Z okazji poszerzenia Europy zagościł w kwietniu w Hamburgu były szef
"Solidarności", były prezydent Polski, laureat Nobla
Lech Wałęsa.
Powodem wizyty była prelekcja byłego pana prezydenta przed Izbą
Handlu. Instytucji ważnej, jako że Hamburg to miasto portowe i
kupieckie.
Były pan prezydent nie stracił nic z poczucia własnej epokowej
wartości. W skromnym, charakterystycznym dla siebie stylu
przypomniał, że:

już 24 lata temu życzył sobie wolnej, zjednoczonej Europy;

już 24 lata temu wiedział, że możliwości komunizmu się skończyły.
Wrazz "Solidarnością" ruszone zostały kamienie, zmiecione bariery, a
niedźwiedziowi wybite zęby. Od samego początku nie chciał reform,
ale zniesienia socjalizmu;

jego zdaniem Europa jest "źle przygotowana do czasów technologii i
Internetu";

na temat polityki zagranicznej USA powiedział: "USA jest jedynym
mocarstwem, działa operatywnie w obronie własnych interesów, nie ma
jednak prawa tak to robić jak dotąd...". Ale zaraz dodał: "co
stałoby się, gdyby Amerykanie po 11 września nie uderzyli, może
zniszczona zostałaby Moskwa, Londyn, Paryż albo Berlin".
Dając kolejny dowód politycznej wszechstronności pan prezydent
pogroził palcem Niemcom oraz Francji, że nie sprawdziły się jako
mocarstwa nie umiejąc zjednoczyć opinii 25 krajów co do Iraku. Potem
prawił jeszcze o wspólnych interesach i o tym, że nowi członkowie
Unii mają przewagę nad starymi, bo starzy borykają się ze
skostniałymi strukturami.
Na deser oświadczył: "Jeżeli będziemy mieli pracę, możemy kupować
zachodnie produkty, co służy obu stronom".
Jako drobiazg pragnę dodać, że kandydat na prezydenta Europy przyjął
dziennikarzy w dżinsowej koszuli oraz eleganckich białych laczkach.
Prośbie o zmianę pozycji w zabytkowym fotelu z półleżącej na
siedzącą (do zdjęcia) odmówił. Na pożegnalne pozdrowienie zabrakło
mu czasu. Całość
oczywiście tendencyjnie, czepiając się naszego
Pogromcy Komunizmu
odnotował, "Hamburger Abendblatt".
Zbigniew Jemieluch, Hamburg
TV misyjna
Trwa akcja prezesów Polskiego Radia i TVP mająca na celu
wprowadzenie ustawowego obowiązku opłacania abonamentu. Panowie
prezesi publicznie oświadczyli, że PR i TVP są instytucjami
publicznymi, czyli państwowymi, i dlatego państwo powinno wspierać z
urzędu uregulowanie ściągalności abonamentu.
Jeśli, jak twierdzą prezesi, instytucje, którymi kierują, są
państwowe, to powinni pamiętać o Konstytucji RP, która stanowi o
oddzieleniu państwa od Kościoła. Tymczasem zarówno w PR, jak i w TVP
jest mnóstwo audycji szerzących "jedynie słuszną" ideologię. Na
czele redakcji religijnych w centralach i w ośrodkach regionalnych
są zatrudnieni księża. Transmituje się msze. Ostatnio TVP objęła
patronatem Festiwal Telewizyjnych Programów Religijnych tworząc
specjalne studio.
Uważam, że takie audycje powinny realizować kościelne stacje radiowe
i telewizyjne
wszak wynika to z nadanych im koncesji przez KRRiTV.
Radio Maryja ma większy zasięg niż PR 1.
L. Terlecki, Gdynia
Tajna schadzka
W dniach 8
10 maja br. odbyła się konferencja Komisji Trójstronnej
(The Trilateral Commission) w hotelu Marriott w Warszawie. Komisja
Trójstronna składała się z ciekawego towarzystwa biznesmenów,
polityków, ekonomistów i bogaczy z całego świata: ludzi pokroju
Davida Rockefellera, Zbigniewa Brzezińskiego i Henryłego Kissingera.
Pomroczną reprezentowali m.in. Andrzej Olechowski oraz obecny
premier Marek Belka. Mimo tak atrakcyjnego grona uczestników media
na całym świecie (wiele z nich w rękach obecnych), włącznie z
polskimi, milczały na temat prawie zamkniętego spotkania.
Dlaczego?J. S.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Tajne bankiety"
W związku z publikacją "Tajne bankiety" ("NIE" nr 21 z 20 maja 2004
r.) uprzejmie informuję, że gen. Józef Semik nie jest doradcą
Ministra SWiA Ryszarda Kalisza.
Gen. Józef Semik jest funkcjonariuszem policji, powołanym przez
Prezesa Rady Ministrów na stanowisko sekretarza Międzyresortowego
Centrum ds. Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej i
Międzynarodowego Terroryzmu. Komendant Główny Policji wyznaczył
MSWiA jako miejsce pełnienia służby przez gen. Semika.
Informacja zamieszczona w artykule, cyt. "były zastępca komendanta
głównego policji, a obecnie doradca ministra Ryszarda Kalisza gen.
Józef Semik", jest błędna.
Jarosław Skowroński Rzecznik Prasowy
To komendant policji wyznacza ministrowi Kaliszowi, kto ma mu
siedzieć na karku?
Redakcja




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Prawo Kaczki
Jak łamali prawo obrońcy prawa i sprawiedliwości.
Fakt, że szef Agencji Wywiadu Zbigniew Siemiątkowski złożył dymisję,
a premier jej nie przyjął, jest kpiną z prawa, ale i z komisji ds.
służb specjalnych
mówił oburzony poseł Zbigniew Wassermann, gdy
Trybunał Konstytucyjny stwierdził nieważność kilku artykułów ustawy
o służbach specjalnych. "Kpina z prawa, zagrożenie dla demokracji"

słychać codziennie w telewizji i radiu. Portal Interia, "Salon
polityczny Trójki", TVN 24 i TVN, Radio Zet, Radio RMF FM i Tok FM

w mediach brylują dwie gwiazdy PiSuaru: Zbigniew Wassermann i Lech
Kaczyński. Jak jeden wali w służby specjalne (tzw. sprawa Orlenu,
orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy o ABW i WSI),
to drugi we wszystko i wszystkich; przy tym obaj dżentelmeni
odmieniają "prawo" przez wszystkie możliwe przypadki.
Wkurza nas, gdy panowie kreują się na wielkich obrońców prawa i
moralności. Aby popsuć im choć na chwilę dobre samopoczucie,
przypominamy brudek, który ciągnie się za nimi, a na dodatek
cuchnie.
* * *
Gdy Kaczor był ministrem sprawie-dliwości i prokuratorem generalnym
w rządzie Jerzego Buzka, zapragnął, aby Wassermann objął stanowisko
prokuratora krajowego, czyli szefa wszystkich prokuratorów. Na
mianowanie Wassermanna premier Buzek nie chciał się jednak zgodzić,
a według ustawy o prokuraturze (art. 12 ust. 1) Prokuratora
Krajowego (...) powołuje (...) i odwołuje (...)
Prezes Rady
Ministrów na wniosek Prokuratora Generalnego. Według naszych
informacji Kaczor trzykrotnie występował do Buzka z wnioskiem o
awans dla swojego przydupasa. Za każdym razem bezskutecznie. Ale co
znaczy prawo dla takiego strażnika prawa? Nic.
Kaczor olał premiera, ustawę o prokuraturze, przekroczył uprawnienia
służbowe (art. 231 k.k. zagrożony karą do 3 lat więzienia) i sam na
podstawie zwykłego zarządzenia 8 czerwca 2001 r. powołał Wassermanna
na to stanowisko! Mianował go p.o. prokuratora krajowego i zastępcy
prokuratora generalnego.
Za taki numer powinien stanąć przed Trybunałem Stanu.
Aby zachować pozory legalności, Kaczor wymyślił sobie podstawę
prawną. W wydanym zarządzeniu powołał się na art. 10 ust. 2 ustawy o
prokuraturze, który stanowi, że Prokurator Generalny wydaje
zarządzenia, wytyczne i polecenia. Zakpił sobie z ustawy i
urzędującego premiera w żywe oczy.
W tym samym zarządzeniu Kaczyński w punktach określił zakres
obowiązków Wassermanna. I tak z dnia na dzień szeregowy prokurator
Prokuratury Krajowej stał się odpowiedzialny za nadzorowanie m.in.
biura prezydialnego, biura ds. przestępczości zorganizowanej,
nadzorowanie wszystkich prokuratur w Polsce oraz podejmowanie
decyzji w sprawach kadrowych i dyscyplinarnych. Uzyskał dostęp do
akt najważniejszych śledztw w Polsce.
Wassermann na stanowisku prokuratora krajowego utrzymał się niecałe
dwa miesiące. Buzek wypieprzył Kaczora z ministerialnego stołka, a
na jego miejsce przyszedł Stanisław Iwanicki. Ten czym prędzej
uchylił zarządzenie Kaczora i na miejsce Wassermanna powołał
Włodzimierza Blajerskiego. Wassermanna skierował zaś tam, gdzie się
nadawał, czyli do Wydziału Skarg i Wniosków w Ministerstwie
Sprawiedliwości. Na piśmie kazał mu oddać legitymację prokuratora
krajowego.
* * *
Jakie powinny być konsekwencje tego, że Wassermann został niezgodnie
z prawem mianowany prokuratorem krajowym? Kaczor świadomie, aby
zapewnić kumplowi posadę, olał urzędującego premiera, złamał ustawę

powinien odpowiedzieć za to przed Trybunałem Stanu. Dla
Wassermanna, a raczej dla podjętych przez niego decyzji
że są
nieważne. A podejmował ich sporo, m.in. w sprawach kadrowych i
dyscyplinarnych. W Ministerstwie Sprawiedliwości głowią się teraz,
co z tym fantem zrobić.

Ja reprezentuję prawo i sprawiedliwość
powiedział Lech Kaczyński
w wywiadzie dla "Sygnałów dnia" (PR 1, 26 kwietnia 2004 r.). Serio?
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W Inowrocławiu z Parku Solankowego skradziono całą kabinę
telefoniczną w komplecie z automatem telefonicznym. Odbieramy to
jako czynny protest przeciwko wszechwładzykomórek.
W Białej Podlaskiej na przejściu granicznym celnicy skonfiskowali
pewnemu Rosjaninowi papugę patagonkę. Papuga klnie jak szewc. Na
powitanie skrzeczy "Job twoju mat". Trafi do warszawskiego zoo, ale
najprawdopodobniej zostanie odseparowana od innych papug. By nie
zarazić ich swymi ordynarnymi manierami.
Na szosie koło Mrągowa policjanci zatrzymali Małego Fiacika.
Zdziwili się, bo za kierownicą siedział 14-letni chłopiec. Zdziwili
się jeszcze bardziej, kiedy okazało się, że jest nawalony jak
dorosły kierowca.
W Kaliszu o północy policja zatrzymała 30-letnią panią, która
siedziała pijana (2,4 promila alkoholu we krwi) za kierownicą
samochodu. Samochód pchał znajomy pani, również pijany w sztok.
Kilka chwil wcześniej pani rąbnęła w inny samochód oraz w latarnię.
Pani ani pan nie posiadali dokumentów, a na domiar złego okazało
się, że samochód nie należy do nich.
W Ostrorogu dwaj panowie prowadzą od kilku lat proces o to, czy pies
jednego z nich za głośno szczeka. W sprawie przeprowadzono już wizję
lokalną, przesłuchano wielu świadków, dokonano pomiarów
akustycznych, a także wysłuchano nagrań dostarczonych przez
oskarżającego. Ostatnio zapadł wyrok uniewinniający psa.
Ponad 600 metrów sześciennych ścieków wpuścił do rzeki w Głownie
pracownik miejscowej oczyszczalni, aby odzyskać portfel, który wpadł
mu do zbiornika z nieczystościami. W portfelu miał dowód, 30 zł i
kartę wstępu do jednej z sieci hurtowni.
W jednej ze wsi pod Kutnem rodzice nie zgłosili śmierci
trzymiesięcznej córeczki, bo czekali na odbiór zasiłku poporodowego.
Zasiłek potrzebny był im na wódkę. Zaalarmowana przez sąsiadów
policja znalazła pijaną mamę (2,6 promila) i pijanego tatę (3,4
promila), troje głodnych dzieci i ciało dziecka, które zmarło przed
czterema dniami. Rodzice pili z rozpaczy.
W izbie wytrzeźwień w Rudzie Śląskiej wprowadzono muzykoterapię.
Zachowującym się agresywnie pacjentom puszcza się z głośników muzykę
poważną. Podobno pomaga. Przewidujemy wzrost liczby melomanów w
Rudzie Śląskiej. Albo alkoholików.
W Myśliborzu zabrakło pieniędzy na diety dla radnych. Na
przedwakacyjnej sesji Rady Miasta radni przegłosowali więc zmiany w
budżecie i przesunęli kwotę 76 tys. zł z działu opieka społeczna i
dodatki mieszkaniowe na zabezpieczenie środków na diety dla siebie.
W Nowym Sączu prezydent miasta zaprosił niepełnosprawnych na
spotkanie w celu porozmawiania o ich problemach. Spotkanie zostało
wyznaczone w ratuszu w sali na piętrze. W ratuszu nie ma wind, ani
podjazdów. Kandydaci na strażników miejskich wnosili więc wózki z
niepełnosprawnymi na pierwsze piętro. Pan prezydent powiedział
niepełnosprawnym, że nie może obiecać zbyt wiele ponad to, że będą
kolejne spotkania.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Doktor Ojboli
Wiecie, dlaczego w pomrocznej służbie zdrowia jest taki syf z
malarią? Nie? To poczytajcie. Rzecz dzieje się w Rzeszowie, czyli
wszędzie.
Bernard Waśko został dyrektorem Wojewódzkiego Szpitala
Specjalistycznego w Rzeszowie wraz z nastaniem władzy śp. AWS. To
była niespotykana kariera. Trzydziestokilkuletni przedstawiciel
handlowy w firmie farmaceutycznej objął posadę w jednym z
największych szpitali województwa. Miał ten atut, że jego matką
chrzestną jest rodzona siostra Krzaklewskiego, Barbara Frączek,
ówczesna wielka kadrowa wojewódzka. Poza tym Waśko zapałał
odwzajemnioną miłością do ZChN.
Te przewagi oraz lekarski dyplom okazały się wystarczające, aby
prawicowy wojewoda Sieczkoś zrobił go dyrektorem. Zrazu stał się
Waśko ulubieńcem Rzeszowa
uwiódł miejscowe media, był ludzkim
panem dla personelu szpitala. Do czasu. Kiedy poczuł się mocny, z
dobrego wuja wyrósł satrapa i watażka. Wzrost i maniery zyskały mu
przydomek Napoleon.
Sądowe Waterloo
Charakter człowieka znał w szczegółach. Dyrektor zarządził montaż
klimy w swoim gabinecie, choć nie było jej w salach operacyjnych. Po
urządzeniu wnętrz, wziął się za personel. Szef związku zawodowego
lekarzy po jed-nej z ostrych rozpraw z dyrektorem wyraził obawę, czy
zdoła wychować swoje dzieci. Nie zdołał. Kilka dni później dostał
wylewu i zmarł. Dyrektor ds. medycznych dr Jan Gawełko oświadczył,
że z Waśką nie da się współpracować, zwolnił się i poszedł do
Katowic. W ślad za nim odeszło kilkunastu lekarzy z 2 stopniem
specjalizacji
najlepszych rzeszowskich fachowców. Jedna z lekarek
wyleciała z roboty za zrobienie pacjentowi księdzu rentgena w
prywatnej klinice. Była zresztą bossem związkowym, szpital przegrał
proces w sądzie pracy i musiał bulić. Kasację szpitala odrzucił Sąd
Najwyższy. Proces wygrał też dr Jerzy Bobek, którego Waśko wylał za
wygranie konkursu na ordynatora, bo jego kandydatura
z jakichś
przyczyn
przestała dyrektorowi odpowiadać. Po tym bolesnym
dyrektorskim doświadczeniu przez trzy lata w szpitalu nie było
konkursów na stanowiska ordynatorów, a "starych" ordynatorów
dyrektor zwalniał. Jednego z najbardziej cenionych lekarzy w
województwie, dr. hab. Andrzeja Plutę, ordynatora oddziału
wewnętrznego przemianował na ordynatora p.o. i zmniejszył mu pensję.
60 lekarzy sądzi się z dyrektorem o zaległą kasę za dyżury. Część
już wygrała. Dyrektor choć przegrywa, to i tak szmalu nie wypłaca.
Szpital traci krocie na debilne i niepotrzebne procesy sądowe, przy
czym nieustannie się kompromituje. Dyrektor np. był uprzejmy
wyrzucić na pysk z roboty wdowę z dwójką dzieci za to tylko, że ta
wypłacając komuś pensję pomyliła się o 6,50 zł (słownie: sześć
złotych pięćdziesiąt groszy). Kobieta wygrała proces w sądzie pracy.
Szpital Specjalistyczny nr 1, który za Waśki dorobił się imienia F.
Chopina, jest w ogóle najlepszym klientem rzeszowskiego Sądu Pracy.
Na 1100 pracowników 800 oddało sprawy do sądu pracy. Wygrywają jeden
po drugim. Szpital ma do zapłacenia "na dziś" 10 mln zł tylko z tzw.
ustawy 203 zł. Do tej kasy doliczyć trzeba gruby szmal przewalony w
procesach z lekarzami, koszty adwokackie, sądowe, odsetki.
Po zmianie warty w sejmiku wojewódzkim Waśko natychmiast odkochał
się w ZChN i zapałał miłością do PSL. Wiarygodności w oczach
lewicowej koalicji dodawał mu otrzymany z rąk Mariusza Łapińskiego
tytuł Menadżer Roku w Ochronie Zdrowia. Sukces menedżerski
zawdzięcza Waśko dyrektorce kasy chorych w Rzeszowie Annie
Szubart-Lelek, która była koleżanką Barbary Frączek i jej pupilowi
dawała kontrakty co najmniej dwukrotnie wyższe niż porównywalnym
placówkom w województwie. A do tych kontraktów aneksy do aneksów.
Była to jedna z najpilniej strzeżonych prawicowych tajemnic
kasowych. Dzisiejsze problemy finansowe szpitala dyrektor tłumaczy
wyrokami sądowymi.
Medaliony
O innych osiągnięciach menedżera debeściaka prasa milczy, więc my o
nich opowiemy. Waśko zreformował system pracy izby przyjęć skracając
czas pracy lekarzy i tnąc pieniądze. W ramach oszczędności odesłano
do domu pacjenta z zawałem serca. Facet zmarł. Rodzina skarżyła
szpital. Inny pacjent ostatkiem sił wypisał się z tutejszej
dermatologii i poszedł leczyć do Krakowa, co uratowało mu rękę przed
amputacją. Sprawa jest w sądzie. Dyrektor Waśko w ramach
oszczędności zlikwidował też pracownię serologiczną. Skutek
na
ortopedii przetoczono pacjentowi inną grupę krwi. Ledwo uszedł z
życiem. Zresztą kontrolę pod tym kątem zlecił w szpitalu Waśki
dyrektor Wojewódzkiego Centrum Krwiodawstwa. Wykazano rażące błędy w
gospodarowaniu krwią. Wskazano odpowiedzialnego
dyrektora Waśkę.
Waśko sponsorował sobie i swoim zaufanym, za publiczny szmal,
kosztowne szkolenia menedżerskie. Od trzech lat szpital sprząta
wybrana przez Waśkę firma, która kasuje za to 12 mln zł rocznie.
Prze-targi, które wygrywa inna, tańsza firma, Waśko systematycznie
unieważnia. Przez dwa lata zatrudniał sam siebie na ułamku etatu na
oddziale noworodków i brał za to pieniądze. Znany jest przynajmniej
jeden przypadek reanimowanego przez niego dzieciaka. Cudem przeżył.
Ostatnio dyrektor przerzucił się na onkologię. Niedawno sprzątaczka
zamknęła go w gabinecie uznając, że nikogo tam nie ma. Tylu miał
pacjentów.
Pan Bernard Waśko ma i pozytywne cechy. Nie tak dawno zatrudnił na
etacie psychologa byłą dyrektor kasy chorych Annę Szubart-Lelek, tę
samą, która tak obficie przelewała mu forsę. Robotę w szpitalu
znalazła również b. główna księgowa z kasy chorych.
Tu choróbsko, tam zgonik
W lutym br. władza wojewódzka orzekła
Waśko musi odejść, podobnie
jak i inny klient "NIE" Janusz Solarz, dyrektor Rzeszowskiego
Szpitala Wojewódzkiego nr 2. Waśko zachorował. Wiemy też, że biegał
do miejscowego barona SLD Krzysztofa Martensa. Uważamy, że to
skandal, aby lewica tolerowała na stanowisku kolesia pokroju
Bernarda Waśki. Ciekawe, kto jeszcze zapłaci życiem za twórczy
mariaż talentów Bernarda Waśko i reformy systemu zdrowia,
sztandarowego produktu ekipy Mańka K.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szczaw na maryśce
Chcecie wiedzieć, jak MENiS walczy z narkotykami? Wejdźcie na
ministerialną witrynę w Internecie. Hasło: "Bezpieczna Polska

bezpieczna szkoła".
28 września tego roku 12-letni szczaw przedawkował marihuanę. Został
cudem odratowany w szpitalu. Ponownie hospitalizowano go z powodu
zaburzeń świadomości i stanów lękowych.
Nie chodzi do szkoły. Musiał ćpać od dawna. Rodzice, prości ludzie,
tylko rozkładają ręce. Gdzie się dzieje taka Sodoma? W molochach
Szczecina, Poznania, Warszawy? Nie. W maleńkiej wioseczce Drygały,
nad którą króluje kościół z ogromniastym krzyżem, gdzie wszyscy są
jak jedna wielka rodzina. Gmina Biała Piska, powiat Pisz,
województwo warmińsko-mazurskie.
Drygały, 21 października, trzy tygodnie po zdarzeniu.
Piątoklasiści:
Dilerzy przyjeżdżają pod szkołę białym samochodem.
Ze dwa razy w tygodniu. Na haju inne życie. Jak w telewizorze. Palić
można, nauczyciele nie zwracają uwagi na szlugi.
Przywykli. A przecież nie widzą, palisz zefira czy skręta. Marysia
nieszkodliwa. Nie to co amfa.
Rodzice:
Wszyscy wiedzieli, że Krzyś ćpa. I udawali, że nie
wiedzą. Bo wiedza dzieli się na potrzebną i nie. Dyrektorka nie
chciała wiedzieć, że ksiądz bił dzieci na lekcjach religii. Doigrał
się dopiero, jak trafił do szpitala i obił pielęgniarkę. Krzyś nie
jest jedyny. Więcej dzieci bierze.
Szkoła. Ładny budynek. Na korytarzu hasło: "Dźwigać ku niebu zamek
nadziei". Obok sztandaru wypisane przesłanie szkoły. Chodzi o to,
żeby nielaty były solidnie przygotowane do dalszej nauki i życia, a
rodzice darzyli nas zaufaniem.
Wychowawczyni:
Krzyś to bardzo słaby uczeń, ale spokojny. Dwie
dwóje na koniec roku. Może brał od dawna. Są przecież weekendy,
wakacje. W szkole na pewno nie. Wykluczone. Winni są rodzice. Oni
przegapili. Zresztą, co może nauczyciel? Nie wolno nawet tornistra
przejrzeć, przepisy takie. Dwa lata temu mieliśmy szkolenie
antynarkotykowe, była pani z Giżycka. To było bardzo profesjonalnie
zrobione. Charakterystycznym objawem po zażyciu narkotyków są
rozszerzone źrenice. Ale dzieci nie są głupie. Nic nie poznasz,
jeśli wpuszczą krople do oczu. Jakiekolwiek.
Pedagog szkolny:
Rozmawiałam z Krzysiem w obecności jego ojca. Nie
było warunków na pełną szczerość. Dziecko powiedziało, od kogo
kupowało marihuanę. Ojciec zgłosił na policję. (Z kontekstu wynika,
że diler jest dorosły i pochodzi stąd).
Dyrektor:
Widzi pani, prawie miesiąc minął i nic. Żaden policjant
nie pojawił się w szkole. Tak działają organy ścigania. A przecież
oprócz meldunku ojca musieli mieć doniesienie ze szpitala. W ogóle
nikt nas nie pytał o ten incydent. Pani pierwsza.
Prokurator (Prokuratura Rejonowa w Piszu):
Nie mamy żadnego
doniesienia z Drygał! Ale jeśli w zdarzeniu nie uczestniczyli
dorośli, policja przesyła materiały prosto do wydziału rodzinnego
właściwego sądu. Pełno tych narkotyków wszędzie. Ostatnio sprzedawał
uczeń technikum. Wzorowy dzieciak, sam nie ćpał. Nie beknie mocno,
bo sąd rodzinny nie wymierza kar, tylko stosuje środki. Najchętniej
dozór, a przy recydywie poprawczak. Poczeka pani, zadzwonimy do
Białej Piskiej. Zapytam, co i jak. Muszą coś mieć w komisariacie.
Po 5 minutach:
Sprawdzali, nic z Drygał nie mają. Tylko z Białej
Piskiej. I data się nie zgadza. Późniejsza. Może ojciec Krzysia nie
poszedł na policję. Wstydził się albo jak. A szpital nie ma
obowiązku informować, że dwunastolatek przekręca się przez prochy.
Sama pani mówi, że karetka zabrała go z domu, czyli opiekunowie
prawni wiedzieli.
* * *
Obdzwoniłam Ministerstwo Edukacji od rzecznika prasowego i gabinetu
politycznego ministra poprzez biuro promocji i informacji po wydział
programów, bo wszyscy grzecznie mnie odsyłali.
Ustaliłam, że narkotyki bardzo interesują minister Łybacką, bo
dzieci są małe, a zagrożenie duże.
Dlatego przyjęto program "Bezpieczna Polska
bezpieczna szkoła", z
którym mogę się zapoznać na ministerialnej witrynie w Internecie.
www.menis.gov.pl "Bezpieczna Polska" owszem jest. Chodzi o to, żeby
każdy resort przywracał autorytet państwa jako konstytucyjnego
gwaranta bezpieczeństwa obywateli. Zamiast programu "Bezpieczna
szkoła" krótki anons Przepraszamy, serwis nieczynny do odwołania.
Szanowni Państwo, jeśli uważacie, że "Bezpieczna szkoła" jest
potrzebna, prosimy o wyrazy poparcia do Ministerstwa Edukacji
Narodowej i Sportu. Podpisano
Zespół Wirtualnej Pracowni BHP.

Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Samotna noc
Decyzję o wprowadzeniu Stanu Wojennego 51 proc. Polaków uważa za
słuszną, a 30 proc. pozytywnie ocenia wpływ gen. Jaruzelskiego na
historię Polski w XX w.
Noc Stanu Wojennego z 12 na 13 grudnia zrytualizowana została
podobnie jak Wielkanoc, kiedy to zając wykluwa się z jajka. Albo
Boże Narodzenie, gdy iglaki owocują bombkami, a telewizje i radia
wiercą w mózgu rzewnymi kolędami. Różnica polega na tym, że obchody
Nocy Stanu są jednoosobowe.
Owszem, telewizje każdego roku zaznaczają rocznicę pokazując wciąż
te same obrazki wozów opancerzonych na śniegu, żołnierzy przy
koksownikach i milicji ganiającej solidaruchów
nigdy na odwrót.
Gazety drukują zaś wspomnienia kombatanckie z internatu i komentarz
okolicznościowy, że Stan był fuj. I już data odklepana. Rządząca
lewica milczy. Chyba że trzeba Stan Wojenny potępić, to należność tę
uchwali dla dobra Polski. Gdy Stan wprowadzano, ci sami w większości
politycy, ulokowani wówczas tam, gdzie ich partia postawiła,
popierali Stan Wojenny. Dla tego samego dobra Polski. Bo to dobro
się zmienia. Oni nie.
Jednym jedynym człowiekiem, który Noc Stanu Wojennego obchodzi
naprawdę, jest gen. Wojciech Jaruzelski. Udziela wywiadów, pisze
artykuły, wyjaśnia dziejową konieczność, przeprasza za zło,
podkreśla, że mniejsze. W samą zaś noc z 12 na 13, która dla
wszystkich jest byle jaką, zimową nocą powszednią, Generał trwa na
posterunku w swoim domu. Honor Mu nie pozwala wyjechać do Paryża
albo Ciechocinka.
Dramat Generała polega właśnie na tym, że przeżywa tę rocznicę tylko
On jeden. Tak całkowita i przeraźliwa samotność ma tragiczny wymiar.
I byłaby jeszcze większym dramatem wyobcowania Jego pamięci i
przeżyć, gdyby nie kilkunastoosobowa grupka młodzieży. Stoi ona w tę
noc przed domem Generała i protestuje. Pali Mu na jezdni znicze, bo
diabłu ogarek. Dzięki tej garstce prawicowych lunatyków z Ligi
Republikańskiej, Naszości czy innych gromadek ultrasów generał
Jaruzelski doznaje dobrego złudzenia, że ktoś z nim dzieli
przeżywanie daty.
Noc Stanu Wojennego jest zrytualizowana, gdyż 13 grudnia wydłubany
został przez propagandę III Rzeczypospolitej z sekwencji bujnych
zdarzeń lat 80. Datę tę wyodrębniono jako symbol zła. Celebruje się
ją w oderwaniu od burzliwości, które ją poprzedzały i także
późniejszych politycznych następstw. Na przykład od obalenia budowli
na przedmieściu Szczecina zwanej murem berlińskim (odpowiednik
zburzenia Bastylii latem 1789) i wielu innych osobliwości epoki.
Gen. Wojciech Jaruzelski pragnie, aby 13 grudnia 1981 wrócił do
szeregu, w którym stoją zdarzenia. Jest to daremny trud. Symbole
żyją życiem oderwanym od biegu historii. Funkcjonują zmistyfikowane,
czyli oderwane od sensu dziejów, natury zdarzeń. Wydłubanie takie
zawsze następuje dla tworzenia legend rzekomo potrzebnych narodom,
nurtom politycznym i co już na pewno wyznaniom religijnym. Tego, co
mianowano symbolem, nie sposób już powtórnie zracjonalizować.
W intencji przypomnienia biegu zdarzeń, ich wzajemnego powiązania i
ukazania zależności gen. Wojciech Jaruzelski zgodził się w tym roku
na propozycję kombatantów wojskowych i innych organizacji
zajmujących się pielęgnowaniem pamięci. Zainicjowali oni odtworzenie
poprzedzającego Stan Wojenny spotkania Jaruzelski
Wałęsa
Glemp, na
którym Generał proponował stworzenie rady porozumienia o
kompetencjach mediacyjnych i arbitrażowych. "Solidarność" nie
zgodziła się na tę instytucję mającą w intencjach projektodawcy
uczynić Stan Wojenny zbędnym. Zahamować bowiem zdarzenia biegnące ku
zimowej klęsce gospodarczej, zupełnemu sparaliżowaniu państwa i
wybuchu konfliktów ulicznych, które mogły prowadzić do walk
przekształcających się w wojnę domową. Ta zaś zakończyć by się
musiała przecież zewnętrzną interwencją zbrojną wykonaną przez
trzech sąsiadów Polski za dyskretnym przyzwoleniem USA i Europy
Zachodniej.
Na propozycję spotkania dwóch emerytowanych prezydentów i prymasa
odchodzącego na emeryturę Glemp i Wałęsa w ogóle nie odpowiedzieli.
Oni bowiem żyją z istnienia symboli, nie zaś z uprawiania i
ożywiania prawdy. Niewygodne im było przypomnieć, że Stan Wojenny
był skutkiem odrzucenia porozumień.
Współczesne badania opinii publicznej, jeśli dotyczą osoby Wojciecha
Jaruzelskiego, wykazują dominującą sympatię do Generała niemalejącą
z latami. Pozytywnie ocenia rolę Jaruzelskiego 30 proc., częściowo
pozytywnie, a częściowo nie
43 proc., negatywnie
22 proc.
(Badano w 1999 r.). Wedle badań CBOS z 2001 r. decyzję o
wprowadzeniu Stanu ocenia jako słuszną 51 proc. Polaków, a jako
niesłuszną
25 proc. I to, pomimo że już od 10 lat propaganda i
programy szkolne przedstawiają to zdarzenie jako przestępstwo wobec
społeczeństwa. Ta większość jednak maleje, w miarę jak wymierają
stare roczniki pamiętających zdarzenia sprzed 22 lat, a do grona
badanych wchodzą pokolenia oglądających tylko pojazdy pancerne i
koksowniki w TV.
Dopóty będziemy społeczeństwem idiotów wyłaniającym elity polityczne
na swój obraz i podobieństwo, dopóki poczucie historyczne
kształtować będą symbole, czyli oderwane od przebiegu dziejów
stereotypy dobra i zła: książę Józef w rzece, Piłsudski z ks.
Skorupką robiący cuda nad inną rzeką, 11 listopada, 3 maja, 13
grudnia, legiony, Targowica, Kościuszek, "dzień zniewolenia" 22
lipca i tak wskroś cały kalendarz.
Gdyby historii uczono dyskutując np. o tym, do czego właściwie
zmierzała "Solidarność" 1981 niemogąca pod rządami doktryny
Breżniewa przejąć władzy w Polsce, ale zdolna do unicestwienia
nielubianego państwa... Albo o tym, czy możliwy byłby w epoce
Gorbaczowa Okrągły Stół bez uprzedniego Stanu Wojennego w czasach
Breżniewa. I czy bez zahamowania tragicznego splotu zdarzeń w Polsce
1981 doszłoby w ogóle do epoki Gorbaczowa, czy też nie byłoby jej,
gdyby ZSRR zaangażował się zbrojnie w Polsce 1981, podobnie jak
czynił to w Afganistanie. Gdybyż rozwiązywano w szkołach zadania
polityczne np. takie: co powinien był
osądzając z perspektywy
czasu
czynić Jaruzelski, skoro jesienią 1981 r. studenci całego
kraju prowadzili przewlekły strajk okupacyjny protestując przeciw
wynikom demokratycznego wyboru rektora w drugorzędnej uczelni
prowincjonalnej. A masy "Solidarności" unicestwiały "komunistyczną"
władzę grożąc swym własnym przywódcom, że albo zradykalizują
politykę opozycji, albo zostaną obaleni.
Oczywiście kombatanci "Solidarności" mogliby dylematy wiążące
zdarzenia i problemy formułować inaczej, po swojemu. Żeby jednak
ogół rozumiał np. dzisiejszą grę o konstytucję europejską albo plan
Hausnera, musiałby być ćwiczony w tego rodzaju myśleniu politycznym
o przyczynach, skutkach, ich splątaniu. Nie jest do tego zdolne
społeczeństwo zapędzane do bezmyślnych obchodów skamieniałych
symboli podzielonych (w każdej epoce inaczej) na te do czczenia i te
do oplucia.
Samotność gen. Wojciecha Jaruzelskiego jest samotnością myślącego
męża stanu otoczonego zgrają małp. Nazwano Go Generałem ze skazą.
Stanowi ją niespotykana u polityków wrażliwość, nie zaś Stan
Wojenny.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przeminęło z Wiatrem
Kampania przedreferendalna w pełni. Organizowana tak, niestety, że
jeśli rzeczywiście istnieje w Polakach duch przekory, to miałbym
obawy o wynik.
Mało słyszalny wśród wiecowych okrzyków NIK też wtrącił do niej
swoje trzy grosze, wyrażając wątpliwości co do rozdysponowania
pieniędzy na europejską informację (taki jest dzisiaj w użyciu
eufemizm, gdy chodzi o propagandę) przez pana ministra od tych spraw
Sławomira Wiatra. Pan minister raczył odpowiedzieć, że obdarował
pana Wołoszańskiego niemal milionem złotych, bo właściwie nie miał
wyjścia. Ot, w pośpiechu przedyskutował sprawę z paroma małymi
firmami i wybrał najkorzystniejszą ofertę.
Muszę odświeżyć krótką pamięć pana ministra. Otóż na ponad dwa
miesiące przed rozpoczęciem kampanii, a więc na wiosnę zeszłego
roku, złożony został mu przez AX-Film projekt cyklu filmów o
korzyściach, jakie odniosły kraje wstępujące do Unii w tak zwanych
codziennych sprawach (ekologia, ochrona zabytków itp.). Projekt ten
zaopiniowany został bardzo pozytywnie przez ważnych negocjatorów z
Unią, a także przez przewodniczącego sejmowej Komisji Europejskiej.
Był też nieporównywalnie tańszy od
zrealizowanego.
AX-Film nie doczekał się od ministra Wiatra słowa odpowiedzi. Byłem
współautorem scenariusza, osobiście więc zadzwoniłem do ministra
Wiatra. Umówiliśmy się na następny dzień, z tym że rano dowiedzieć
się jeszcze miałem o miejscu spotkania. Rano oczywiście ani Wiatra w
polu. Odnotowuję to nie z powodu dumy urażonej urzędniczą arogancją,
lecz po to tylko, żeby przyczynić się do uściślenia wypowiedzi pana
ministra. Drobiazg to naprawdę, gdyby jednak władza bardziej o takie
detale dbała, mniej byłoby złej krwi i niezdrowych domniemań. Ja zaś
mógłbym tutaj napisać coś weselszego.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak Knigsberg to Danzig
"NIE" rozmawia ze specjalnym przedstawicielem prezydenta Rosji ds.
obwodu kaliningradzkiego Dimitrijem Rogozinem.

Jacques Chirac poparł stanowisko Kremla w sprawie tranzytu do
Kaliningradu. Czy jest Pan zawiedziony, że polscy politycy nie
poszli jego śladem?

Czytając polskie gazety odnosimy wrażenie, że niektórzy wasi
politycy walczą z wiatrakami. My w ogóle nie stawiamy kwestii
tranzytu przez Polskę. Szlaki tranzytowe
kolejowy i drogowe

prowadzą przez Litwę. Dlatego ze zdziwieniem odbieram to, że wysocy
polscy politycy
w tym także ci, których bardzo szanuję
tak
boleśnie reagują na początek rozmów Rosji z Unią Europejską.

Niedawno przecież powiedział pan, że rozwój stosunków między
Polską i Rosją będzie zależał od stanowiska Warszawy w sprawie
Kaliningradu.

Oczywiście, bo problem kaliningradzki składa się z dwóch części.
Pierwsza to tranzyt, który nie dotyczy Polski. I druga
współpraca
przygraniczna, którą należałoby zachować. Z tej prostej przyczyny,
że zarówno mieszkańcy obwodu kaliningradzkiego, jak i Polski są
zainteresowani w rozwoju kontaktów biznesowych, kulturalnych,
ludzkich. Wkrótce ta współpraca będzie oparta na wizach.
Najważniejsze, by były one łatwo dostępne i tanie.

Czyli już pogodził się Pan z wprowadzeniem przez Polskę wiz od 1
lipca przyszłego roku?

Oczywiście, ubolewam nad tym. Chciałbym, aby ludzie z tego powodu
nie ucierpieli. Nie tylko mieszkańcy Kaliningradu, ale i sąsiedzi
chcący przyjechać do obwodu. Rocznie cztery miliony Polaków i
Litwinów odwiedza obwód. Mówiłem o dwóch częściach problemu. Nas
interesuje tylko łączne ich rozwiązanie w jednym pakiecie. Przy tym
priorytetem jest bezwizowy przejazd z Rosji do Rosji. Rosjan nie
można dzielić na obywateli pierwszej i drugiej kategorii. Wszyscy

bez względu na miejsce zamieszkania
powinni mieć jednakowe
możliwości uzyskania unijnej wizy. Uprzywilejowanie mieszkańców
obwodu powinno dotyczyć trybu ułatwień w uzyskiwaniu polskich i
litewskich wiz. Nie można zachować ulg dla obwodu i jednocześnie
izolować kaliningradczyków od podstawowej części kraju.

Więc mam rację, że boicie się o przyszłość enklawy?

Obwód kaliningradzki jest nieodłączną częścią Rosji. Nie
zamierzamy handlować tą ziemią. Polacy to powinni dobrze rozumieć,
bo niesprzyjający
z punktu widzenia integralności terytorialnej
Rosji
proces nie ograniczyłby się do obwodu kaliningradzkiego, ale
ogarnąłby także wasze ziemie zachodnie i północne. Doszłoby do
rewizji wyników wojny, podczas której Polska i Rosja stracily
miliony swoich obywateli. Rzecz jasna, istnieją pewne obawy, lecz
władze Rosji nie kierują się strachem i kompleksami. Kierujemy się
konstytucją
prawo musi być jednakowe dla wszystkich. W ogóle
jesteśmy zwolennikami likwidacji
obowiązku wizowego z państwami Unii. Podobnie jak UE chcemy walczyć

uszczelniając granice Rosji
z nielegalną migracją i
zorganizowaną przestępczością.

Nie boicie się, ale 51 proc. spośród przeszło trzech tysięcy
słuchaczy radia "Echo Moskwy" w sondażu telefonicznym opowiedziało
się za powrotem do nazwy Knigsberg.

Nie wierzę w reprezentatywność tego sondażu. "Echo Moskwy" ma
odbiorców o poglądach ultraliberalnych. Ich elektorat w Rosji
jak
pokazały ostatnie wybory do Dumy Państwowej
nie przekracza 7-8
proc. Z sondażu radiowego wynika, że tylko połowa uczestników jest
za przywróceniem Kaliningradowi dawnej nazwy.
W skali kraju odpowiada to zaledwie 3-4 proc. obywateli Federacji
Rosyjskiej. Myśli pan, że mam alergię na nazwę Knigsberg? A pan ma
alergię na niemiecką nazwę Gdańska
Danzig?

Do tej pory odmawiacie przyjmowania uchodźców, którzy
przekraczając nielegalnie naszą granicę próbują przedostać się do
Europy. Zatem pierwszym krokiem do likwidacji wiz z Unią jest
podpisanie porozumienia o readmisji. Czy jesteście na nie gotowi?

Ta decyzja będzie należeć do prezydenta. Nie mogę mówić za niego,
lecz osobiście sądzę, że jeśli chcemy podążać w kierunku likwidacji
wiz, to nie unikniemy porozumienia o readmisji. Przy tym uważam, że
analogiczne porozumienia powinniśmy podpisać z członkami Wspólnoty
Niepodległych Państw. Jeśli kogoś przyłapano na skakaniu z pociągu
jadącego tranzytem przez Litwę 100km/h, to byli to głównie obywatele
z postradzieckich państw Azji Środkowej. Nie zaobserwowałem takich
obłąkanych Rosjan.

Za to Rosjanie za kilkaset dolarów mogą kupić "lewy" paszport.

To zjawisko, z którym walczymy. Ale występuje ono w wielu krajach
uważanych za bardzo cywilizowane. W moskiewskich gazetach można
przeczytać ogłoszenia zachęcające do kupienia za dość przystępną
cenę
3-4 tys. dolarów
obywatelstwa państwa, które daje bezwizowy
wjazd na terytorium Unii Europejskiej.

Chirac poparł bezwizowy tranzyt, jednak kluczowe stanowisko w tej
sprawie należy do Niemiec. Czy Pana zdaniem po wrześniowych wyborach
zwycięski kanclerz okaże się równie przychylny?

Nie chcę zgadywać, czy zwycięży Schrder czy Stoiber. To sprawa
Niemców. Jednak każdy kanclerz z pewnością zrozumie, że rozwiązanie
problemu Kaliningradu będzie obiektywnie sprzyjać rozwojowi
stosunków z Rosją. Sztuczna izolacja obwodu doprowadzi do redukcji
kontaktów i realizacji wspólnych programów
także dotyczących
historii. Co się tyczy Polaków
chciałbym, żeby było między nami
więcej zrozumienia. Ciągle słyszę od polskich kolegów zapewnienia,
że nigdy nie zgodzą się na korytarz. Pytam, gdzie słyszeliście o
korytarzu? O czym mówicie?
Z naszej strony nie ma mowy o żadnym korytarzu. On także w nas
wywołuje nieprzyjemne asocjacje historyczne. Chciałbym, by to
zrozumiano i by Polacy sprzyjali rozwiązaniu problemu obwodu
kaliningradzkiego. Naszym zdaniem, powinna być to strefa wzorcowych
polsko-rosyjskich kontaktów gospodarczych, politycznych i
kulturalnych.
Autor : Krzysztof Pilawski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Złamane serce rozdarta dupa
Z męskiego punktu widzenia dyrektor szkoły to musi być
najatrakcyjniejszy zawód świata.
1.Górowo Iławeckie. Zadupie położone o parę kroków od granicy z
obwodem kaliningradzkim. Jednej ze szkół szefuje Stefan Pała. Tak go
nazwę na użytek tej publikacji.Pała kocha aparat fotograficzny,
kamerę, kobiety, lewicę i pieniądze. Obiekty uczuć wymieniłam
alfabetycznie, bo nie wiadomo, który najważniejszy.
Dawno temu Pała uczył polskiego Krysię Cynk. To było w wiejskiej
szkółce, na długo przedtem, zanim obie rodziny przeniosły się do
Górowa.

Był luty 2002 r. Idę ulicą, patrzę, Pała. Zagadnęłam o pracę

opowiada pani Krysia.
Przyjdź
usłyszałam.
Zatrudnił ją z dnia na dzień. W zamian zażyczył sobie dwóch kopert z
wkładkami. Wkładka wynosiła 500 zł. Jedna miała być dla ratusza,
druga dla Urzędu Pracy, żeby nie było gadania, że z powodu Krysi
poszła na bruk kobieta obarczona kilkorgiem dzieci. Do tego koniak.

Dobry, nie żaden ruski z przemytu
zastrzegł dyrektor.
Cynk twierdzi, że wywiązała się ze zobowiązania.
Nie miała grosza,
więc pożyczyłem pieniądze
zapewnia jej ojciec inwalida. Tak to
Krysia została pracownicą kuchni. Marzenie połowy górowianek. Co
miesiąc 630 zł na rękę.
2.
Gdy Pała mnie zatrudniał, pytał, czy mu pomogę. Myślałam, że
chodzi o smaczne gotowanie. Ale okazało się, że on myślał o czym
innym
opowiada Krystyna. Kucharka spodobała mu się jako kobieta.

Zbliżył się do mnie w sposób podstępny
ocenia dzisiaj.
Mówił,
jaka jestem śliczna, robił sesje fotograficzne, potem wziął do
łóżka, pardon, na biurko.
Najpierw kochali się ukradkiem, bez zobowiązań, w szkole. Czasem
wyjeżdżali i wtedy Pała filmował zbliżenia. Od czerwca 2002 r.
mówił, że z żoną mu się nie układa, a Krysia wierzyła. W sierpniu
miała go dla siebie w całości, bo żona wystawiła walizki na ulicę.
Perspektywa zostania dyrektorową rekompensowała rozterki. Bajka
stała się życiem. Coś jak z powieści Mniszkówny, w której ordynat
położył serce przed guwernantką. W odróżnieniu od ordynata Pała nie
był majętny, poprosił więc kucharkę o wsparcie finansowe. Zaciągnęła
dwa kredyty. Najpierw 8 tys., potem w innym banku 4 tys. zł.

Tłumaczył, że nie może wziąć kredytów na siebie, bo nie uzyska
zgody żony. Od razu zabrał pieniądze
opowiada Krysia.
W dzień po otrzymaniu ostatniej porcji szmalu wziął kamerę, aparat
fotograficzny i wyszedł. Tak po prostu, bez słów. Koszule i majtki
zostawił Krysi. Zamierzała spakować je z godnością i odnieść żonie,
ale wśród slipów znalazła zdjęcia innej kobiety. Nagiej. To była
dokumentacja z sesji zdjęciowej, przypomniała sobie więc, że od lat
Pała aktywnie uczestniczył w promowaniu miasteczka, organizując
konkurs Miss Górowa. Mówiło się, że składa misskom niedwuznaczne
propozycje.
Przypomniała też sobie, jak wyciągnął od niej równowartość 50
dolarów, którymi rzekomo ułagodził wściekłych z jej powodu
zwierzchników.
Przekazałam 200 zł jego synowi, bo tak kazał

opowiada. Jak
kobietę traktuje się gorzej niż miotłę, nie może być damą. Kiedy
wreszcie oszacowała straty, wysyczała w ucho oblubieńca "oddaj
szmal". Nie miał. Napisał za to oświadczenie, że spłaci w ratach. Do
papierka dorzucił
kasetę, bo zawsze miał słabość do filmowania. "Zobowiązuję się
oddać..."
deklaruje pięknie modulowanym głosem na taśmie wideo.
3.Od tego momentu, tj. od jesieni 2002 r., relacje stron zaczynają
być coraz bardziej sprzeczne. Ona mówi, że Pała dwa, trzy razy w
tygodniu prosił ją do gabinetu bądź magazynku intendentki, zamykał
drzwi na klucz, całował, tulił, przepraszał. I nie tylko.
Czym bliżej Bożego Narodzenia, tym atmosfera w szkole stawała się
coraz bardziej wigilijna. Sekretarka i inne pracownice twierdzą, że
na polecenie dyrektora wzywały do niego Krystynę Cynk, a on zamykał
się z kucharką na klucz. Były jednak dyskretne. Nie jestem w stanie
powiedzieć, jak długo była pani Cynk w gabinecie dyrektora.
Usłyszałam zamykanie drzwi na klucz, więc wyszłam z sekretariatu,
żeby nie słyszeć i o niczym nie wiedzieć
zeznała pracownica.
Pała słał też do Krysi SMS-y. Na przykład takie: "Pamiętam zapach
twoich ud".
Dwa dni przed Wigilią 2002 r. Krysia złożyła zawiadomienie o
przestępstwie polegającym na wykorzystywaniu stanowiska dyrektora. 6
stycznia 2003 r. goniła Pałę po szkolnych korytarzach, bo zabrał jej
komórkę. Pościg widzieli uczniowie i pedagodzy. Pała oddał telefon,
gdy skasował przysłane przez siebie SMS-y.
4.Pała nie reagował na jej protesty, zadarł spódnicę do góry,
odwrócił do siebie tyłem i zaczął ściągać rajstopy i majtki. Ona
trzymała je obiema rękami, ale i tak dyrektor siłą ściągnął je do
kolan. Cały czas mówiła "przestań", szarpała się i wyrywała. Pała
nie reagował, mówił, że ją kocha i pragnie. Opuścił swoje spodnie,
wyjął członka i włożył między pośladki, chcąc włożyć go do pochwy.
Krystyna Cynk zdołała się wyrwać

relacjonuje Prokuratura Rejonowa w Bartoszycach. Świadków
zdarzenia nie było, Pała zapewnił, że był
tak wkurzony, iż nie w głowie mu były takie rzeczy, więc zabrakło
danych dostatecznie uzasadniających popełnienie przestępstwa.
Przesłuchano bohaterkę rozbieranych zdjęć, które dostarczyła
Krystyna Cynk. Iwona Kosa ze wsi Dora Mała zeznała, że po kilku
naleganiach dała się namówić dyrektorowi na sesję fotograficzną.
Sesja odbyła się w szkole o piątej po południu. Iwona wyraziła zgodę
na fotografowanie, pod warunkiem że będzie jej towarzyszyć koleżanka
i za stracony czas dostaną 100 zł. Zanim się zorientowała, była
goła. Dyrektor mówił zdejm to, tamto, użyj zasłony, pochyl się.
Koleżance też cykał zdjęcia. Krystyna nie potrafi powiedzieć, czy
akty, bo zakazał im na siebie patrzeć. Zgodnie z obietnicą po
wszystkim dał 100 zł, więc nie wnoszą żadnych pretensji. Gotówką
podzieliły się na pół.
5.Pała cieszy się poparciem miejscowej władzy, bo potrafi napisać,
zilustrować, a nawet wydrukować ulotkę. Nikt nie ryzykowałby starcia
z tak groźnym przeciwnikiem. Burmistrz Jerzy Bubeła też nie. Dlatego
jego zapał do goszczenia mnie w ratuszu słabnie, gdy mówię, z czym
przyjechałam.

Nie ma żadnej sprawy
uważa burmistrz.
Przecież prokuratura
umorzyła dochodzenie.
Nie zastałam dyrektora Pały. Dziennikarzowi "Gazety Olsztyńskiej"
powiedział, że skoro swego czasu wojewoda odstawił żonę dla innej,
on też mógł. W zeznaniach podkreślał, że kucharka nie była bierną
stroną romansu. Kiedy od niej odszedł, wysłała żonie dyrektora
fotografię żony dyrektora z wydrapanymi oczami.
Jedyne, co jest pewne ze sprawy Krystyny Cynk, to wyrok Sądu
Grodzkiego w Bartoszycach. Prokuratura przesłała wniosek o ściganie
dyrektora za popełnienie wykroczenia z art. 127 k.w. polegającego na
bezprawnym użyciu telefonu kucharki. Sąd ukarał Pałę 100-złotową
grzywną.
I niech ktoś powie, że Polska powiatowa jest pruderyjna.
PS Wszystkie nazwiska (oprócz nazwiska burmistrza) i nazwa wsi Dora
Mała zmienione.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




CEL POL !
Ministerstwo Infrastruktury ma za dużo pieniędzy. Ale z wydawaniem
jakoś sobie radzi.
Ministerstwo Infrastruktury zorganizowało w uzdrowisku Świnoujście
szkolenie obronne dla kierowniczej kadry administracji morskiej i
transportu morskiego. Wicepremier i minister infrastruktury Marek
Pol osobiście zatwierdził podpisem program szkolenia, uzgodniony i
zatwierdzony wcześniej przez sekretarza stanu Andrzeja Piłata i
podsekretarza ds. gospodarki morskiej i transportu drogowego Witolda
Górskiego. Czytelnicy "NIE" doskonale to wiedzą, ale przypomnę, że
ministerstwo Marka Pola i Witolda Górskiego to jest to ministerstwo,
które szykuje kilkakrotnie już przekładaną debatę o stanie
gospodarki morskiej (he, he, he) i zajmuje się budowaniem autostrad
(uha, cha, cha).
Salonką na kolację
Szkolenie w Świnoujściu trwało trzy dni (od 3 do 5 grudnia) i
obejmowało aż 7 godzin wykładów. Starano się ściągnąć na nie
dyrektorów i prezesów dużych firm morskich, rektorów szkół morskich,
wojewodów (tylko trzech). Wielu z tych zapracowanych ludzi olało
zaproszenie i wysłało zastępców. Temat tego spędu jak z wczesnego
Gierka: Wypracowanie i doskona-lenie zasad wykorzystania transportu
morskiego na potrzeby wojsk sojuszniczych i własnych oraz kontroli
żeglugi morskiej w zakresie współdziałania organów i podmiotów
uczestniczących w procesie planowania i realizacji przygotowań
obronnych będących we właściwości Ministra Infrastruktury.
Państwo, które ma gówno pod banderą, "doskonali zasady" oferowania
tego gówna sojusznikom, z których najważniejszy ma ponad 100 statków
transportowych, każdy o średniej nośności 20 tys. ton w samym tylko
Ready Reserve Force (czyli takich, które stoją puste w gotowości i
czekają na rozkazy!).
Aby dupy urzędników z Warszawy nie potłukły się w drodze do
Świnoujścia, powiozła ich wynajęta specjalna salonka.
Lekcje w Ośrodku Dydaktycznym Wyższej Szkoły Morskiej w Świnoujściu
trwały po 25 minut
jak w zerówce
ale o to nie można mieć
pretensji. W dydaktyce obowiązuje zasada, że długość wykładów należy
dostosowywać do możliwości percepcyjnych odbiorców. Na przykład w
czwartek, 4 grudnia, przez 25 minut omawiano temat, który wydaje
się, że być może miał jakiś sens przed rokiem 1990: Zadania
jednostek gospodarki morskiej w warunkach kryzysu
polityczno-militarnego i wojny. Dzisiaj mówi się oficjalnie, że w
Europie nie ma ryzyka wojny. Do planu zajęć wpisano jednak elementy
musztry: 10.15
10.30 przejście do sali konferencyjnej.
W planie pierwszego dnia imprezy była uroczysta kolacja o godzinie
18.30, ale nie podano godziny rozpoczęcia ciszy nocnej, co wydaje
się pewnym niedopatrzeniem, bo w wojsku wypadałoby to zrobić. Co
serwowano na kolacji (na koszt podatników) i czym się ona
zakończyła, domyśli się każdy, kto zna życie.
Granat i główna księgowa
Przedpołudnie drugiego dnia szkolenia zmęczeni kolacją kursanci
spędzili na strzelnicy, gdzie grzali z prawdziwych kałaszy,
pistoletów P-83 i rzucali granatami, w tym przeciwpancernym RG 42.
Choć strzelali tylko do tarcz, były to niewątpliwie najciekawsze i
najdłużej trwające zajęcia trzydniowego kursu (5 godzin
od
śniadania aż do obiadu).
Świadczyć to może tylko o tym, że w przeddzień wejścia do Unii
Europejskiej władze
a przynajmniej Ministerstwo Infrastruktury

przygotowują się do obrony urzędów przed powstaniem narodowym.
Wyobrażamy sobie, że wejścia A gmachu Ministerstwa Infrastruktury
bronić będzie uzbrojona w kałasze sekcja w składzie: podsekretarz
stanu Witold Górski, naczelnik Wydziału Integracji z NATO i Unią
Europejską Roman Nawra i pełnomocnik ministra do spraw ochrony
informacji niejawnych Jerzy Tokarski. Wspierać ich będzie rzucająca
granatami z okien I piętra pani Danuta Tyszkiewicz, na co dzień
dyrektor Departamentu Prawno-Legislacyjnego. W wejściu B dowodzić
będzie dyrektor Departamentu Administracji Morskiej i Śródlądowej,
porucznik żeglugi śródlądowej Jerzy Miszczuk. Do pomocy będzie miał
naczelnika Wydziału Przygotowania Obronnego Gospodarki Morskiej
Leszka Bąka i tabun jego głównych specjalistów.
Na I piętrze z granatami zaczai się dyrektor Departamentu Transportu
Morskiego Janina Mentrak. W odwodzie zaś czuwać będzie wyszkolona w
rzucie granatem wicedyrektor Departamentu Budżetu i Analiz
Ekonomicznych Irena Wiaderny.
Pseudowojsko i rak
W administracji państwowej ukryta jest pod pretekstem "obrony"
pasożytnicza struktura militarna, jak gdyby nie dość było jawnego
wojska i jego urzędników w mundurach. Bo to nie tylko ileś tam
komórek w jednym tylko ministerstwie i jego agendach, ale są jeszcze
takie same w terenie. Na przykład w Gdyni i w Szczecinie istnieją
Biura Spraw Obronnych Żeglugi z dyrektorami, naczelnikami i
personelem. Wszystko to żeruje na jednym jedynym statku pod
biało-czerwoną banderą.
Tadeusz Kaczorowski, szef Studium Wojskowego Akademii Morskiej w
Gdyni, miał w Świnoujściu dla rzeszy urzędników Ministerstwa
Infrastruktury, dyrektorów urzędów morskich, szefów PŻM i prezesów
portów wykład na temat: Rola i zadania studiów wojskowych w
szkoleniu studentów w świetle wymogów UE oraz członkostwa w NATO (25
minut). Tezą przewodnią tych zajęć było wykazywanie, że trzeba
szkolić studentów, bo Europa po prostu sika w majtki w oczekiwaniu
na polskich oficerów rezerwy marynarki.
To jest prawda z kategorii "gówno prawda". W Europie studia wojskowe
na uczelniach cywilnych są rzadkością albo mają charakter
ochotniczych legii akademickich. Polskim marynarzom szkolonym na
potrzeby europejskich armatorów wiedza o minach morskich, torpedach
i armatach z I i II wojny światowej
bo tego ich tam uczą
jest
potrzebna jak księgowej wicepremiera Pola umiejętność rzucania
granatem RG 42.
Studium wojskowe w wyższych szkołach morskich jest kosztownym
reliktem z poprzedniej epoki, takim samym jak nie przymierzając
dyrektor porucznik żeglugi śródlądowej Miszczuk.
Czytać nie uczyli
Gromada warszawskich urzędasów z Ministerstwa Infrastruktury
potrzebuje zupełnie innych kwalifikacji niż umiejętność strzelania z
kałasza albo ciskania granatem. Ci ludzie w większości nie znają
angielskiego. A jeśli znają, to w stopniu niedostatecznym, żeby
czytać ze zrozumieniem napisane po angielsku prawo międzynarodowe,
co udowodnili w rozsyłanych po redakcjach listach, gdy wypłynęła
sprawa lipnych świadectw marynarskich ("NIE" nr 39/2003). Oni nie
wiedzą nawet, że większość polskich tłumaczeń konwencji zawiera
kardynalne błędy. Ci ludzie nie rozumieją procesów zachodzących w
światowej żegludze ani jej relacji z obronnością.
Takie imprezy jak ta w Świnoujściu są sposobem towarzyskiego
fraternizownia się osób. Bo czego może nauczyć się na takim kursie
dowódca Marynarki Wojennej, admirał floty Roman Krzyżelewski albo
kontradmirał Michał Michalski. Kałasza i granat F1 opanowali na
pewno w Akademii Marynarki Wojennej, a wódkę też chyba pić już
potrafią. Warszawscy urzędnicy zaś nowe przepisy spokojnie mogliby
poznać na dwugodzinnym szkoleniu w Warszawie.
Zmitrężono trzy dni, żeby odbyć bankiet, 7 godzin zajęć szkolnych, 5
godzin zabaw z karabinami, zjeść trzy frajerskie obiady, tyleż
śniadań, dwie kolacje i pospacerować po plaży w Świnoujściu. I przez
te trzy dni sprawy żeglugi w tym kraju jakoś się nie zawaliły, bo i
nie miało co się zawalić, a urzędnicy tego resortu dowiedli, że są
niepotrzebni.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wąsy na posyłki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sobotka w sosie własnym
Pracę stracił I wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew Sobotka.
Powód: rzekomo pomagał gangsterom. Winien, był nieostrożny czy jest
kozłem ofiarnym?
"Walką buldogów pod dywanem" nazwał poseł SLD Wiesław Kaczmarek to,
co dzieje się w sprawie Sobotki. W salonie, w którym ów dywan leży,
bajzel panuje taki, że trudno nawet ustalić, ile tych buldogów
walczy. Twierdzę jednak, że najmocniejsza ich grupa pochodzi z
hodowli łódzkiej.
Olin 2
Wszystko, co wydarzyło się w sprawie Sobotki, było i jest
niesłychane i przewidywalne jednocześnie. Nie mam dostatecznej
wiedzy, by dawać za Sobotkę własną kończynę, ale
jak większość
osób go znających
pewien jestem, że padł ofiarą buldogów. Lojalny,
łatwowierny i życzliwy ludziom Sobotka powoli odchodzi w polityczny
niebyt. Gdy przywaliła mu "Rzeczpospolita", pokornie ("by nie
szkodzić partii") podwinął ogon i poszedł na urlop. Przesiedział na
nim 2 miesiące. Potem chciał wrócić, ale uniemożliwił mu to minister
sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk. Sobotka znowu podwinął ogon i
złożył dymisję. Przyjęto ją. Koledzy zachowali się ładnie: premier
podziękował mu za pracę, minister Janik zapewnił, że na stanowisku I
wiceministra MSWiA pozostanie wakat, bo miejsce to czekać będzie na
Zbyszka. Niebawem były wiceminister sam zrzeknie się immunitetu, a
Sejm przychyli się do jego woli.
Wymuszona dymisja ministra Sobotki trochę przypomina dymisję
premiera Józefa Oleksego. Jego z trybuny sejmowej zrobił Olinem były
minister spraw wewnętrznych. Sobotce nie postawiono na razie żadnych
zarzutów. Ba! Chłop przestał być szychą, zanim go przesłuchano.
Żebyśmy mieli jasność: uważam ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa
Janika za ministra bardzo złego. Łamanie prawa przez kilku jego
bliskich pozwalnianych za to współpracowników, padaczka w niemal
wszystkich podległych mu służbach, ręczne sterowanie policją i
niechęć do trzeźwego spojrzenia na własny resort zrobiły z MSWiA to,
czym dzisiaj jest. A jest piknikiem, na którym wszyscy dobrze się
bawią i rzeźbią własne interesy.
Twierdzę też, że Zbigniew Sobotka był ministrem dającym się wodzić
za nos kilku wyjadaczom. Nie zmienia to jednak faktu, że niesłychane
jest, by parlamentarzysta z 15-letnim stażem, dwukrotny wiceminister
spraw wewnętrznych, człowiek o nieposzlakowanej opinii przewrócony
został przez buldogi, których nawet nie widział.
Ploty
Zdaje się, że sam Sobotka nie zna wszystkich plotek na swój temat.
Każda z nich pociąga za sobą kolejną hipotezę o przyszłych
wydarzeniach. Niektóre z plotek nie trzymają się kupy, niektóre się
trzymają. Podzieliłem je na dwie grupy.
Ploty głupie.
1.Sobotka miał dostęp do bazy danych CBŚ za pośrednictwem
specjalnych łączy komputerowych. W bazę danych wchodził 4 razy.
Źródło: kręgi ABW.
W bazie takiej nikt nie umieszczałby planów przyszłych operacji.
Nikt też nigdy nie widział Sobotki przy komputerze...
2.Sobotka posiadł wiedzę o przekrętach finansowych w policji i
dlatego stał się niebezpieczny. Źródło: kręgi WSI.
Nielogiczne. Już leciałyby łby.
3.Sobotka knuł coś za plecami Janika z nadzieją na jego stołek.
Źródło: działacze SLD.
Bzdura. Nie miał szans na taki awans, a jedną z najbardziej
cenionych jego zalet jest lojalność.
Ploty niekoniecznie głupie.
1.Sobotka poległ, bo jest lojalny i osłania prawdziwego sprawcę
przecieku informacji o planowanej akcji CBŚ w Starachowicach.
Przeciek pochodzić miał od jednego z szefów Sobotki, który po pijaku
zakomunikował to na spotkaniu baronów SLD.
Plotki tej nie potwierdziłem u żadnego z baronów, ale krąży ona w
dwóch gmachach: siedzibie SLD na Rozbrat i Komendzie Głównej
Policji.
2.Informacje obciążające Sobotkę przekazał "Rzeczpospolitej"
zastępca komendanta głównego policji Adam Rapacki. Uczynić to miał
przez telefon. Dokładnie zaś podczas 58 rozmów telefonicznych, które
w okresie "bezpośrednio poprzedzającym publikację" (ukazała się 4
lipca 2003 r.) przeprowadził z red. Anną Marszałek.
Nie posunąłem się do tego, aby prosić red. Marszałek o ujawnienie
źródła. Rozmawiałem z komendantem Rapackim. Powiedział, że słyszał o
70 połączeniach, które miał wykonać od grudnia 2002 do lipca 2003 r.
Słyszał też, że informacja taka dotarła do premiera w jakimś
specjalnym raporcie. Pokazał mi billingi rozmów. Wynika z nich, że w
tym okresie kontaktował się z red. Marszałek 4 razy. Rapacki uważa,
że może okazać się ofiarą całej sprawy i przypłacić to stanowiskiem.
Oczywiście, nie można też wykluczyć, że Rapacki walczy o władzę w
policji, a do tego musi wyeliminować tych wysokich urzędników z
resortu, którzy się na policji znają i mogą go kontrolować. Robi to
rękami zaprzyjaźnionej prasy, a tej z kolei ulega zagubiony i
tracący wpływy Janik.
3.Minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk pokazał się w całej
sprawie jako człowiek uczciwy, apolityczny i pryncypialny. Miałoby
to załatwić mu fotel ministra sprawiedliwości w ewentualnym nowym
gabinecie (SLD-owskim). Jeśli uda mu się doprowadzić do rozdzielenia
funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego (a nosi
się z takim zamiarem), to prokuratorem generalnym miałby zostać jego
obecny zastępca i wynalazek Leszka Millera
prokurator Kazimierz
Olejnik. Od wersji takiej dosłownie huczy na korytarzach
macierzystej dla Olejnika prokuratury łódzkiej.
4.Kwestią czasu jest odwołanie ze stanowiska komendanta głównego
policji Antoniego Kowalczyka. Po korytarzach Komendy Wojewódzkiej
Policji w Łodzi niesie się wieść, że do awansu szykuje się tamtejszy
komendant Jacek Staniecki. Miałby on zająć miejsce Rapackiego w KGP
obojętnie, czy ten miałby awansować, czy odejść z resortu. Łódź jest
obecnie najlepszym miastem do robienia kariery...
5.W klubie parlamentarnym SLD panuje przekonanie, że stanowisko
szefa MSWiA stracić może Krzysztof Janik. Poległby w głosowaniu nad
wotum zaufania. Pewien jestem, że resortowi przyniosłoby to korzyść.
Jeśli podobnego zdania będzie część członków klubu SLD
UP, to wynik
głosowania może być dla Janika trzeźwiącym kubłem wody.
Dlaczego Miller miałby do dymisji tej dopuścić? Powodów jest kilka.
Po pierwsze, wzmocniłby resort. Po drugie, uspokoiłby protestujące
służby mundurowe. Po trzecie
wg plotki chodzącej po klubie SLD

premier pozbyłby się wiceprzewodniczącego partii, do którego stracił
ponoć zaufanie. Stracić je miał wówczas, gdy Janik namawiał Millera,
by ten nie startował w wyborach na przewodniczącego SLD. Jako że
świadków tej rozmowy nie było, plotki tej nie próbowałem weryfikować
u źródeł, bo obojętnie, jaką usłyszałbym odpowiedź, dałbym jej wiarę
najwyżej w połowie.
Warianty
Pojęcia nie mam, jakie atuty ma w zanadrzu Leszek Miller. Tak jak
święcie wierzę, że w pewnym momencie odpuścił sobie sprawę Sobotki,
tak nie wierzę, by dopuścił do sytuacji, że z rąk wymknęła mu się
kontrola nad sytuacją. Czuwa nad nią, w imieniu premiera, faktyczny
szef ABW Paweł Pruszyński. Tak się zresztą składa, że też z Łodzi.
Wygląda więc na to, że afera starachowicka, która miała być
gwoździem do trumny Millera, może go wzmocnić. Poświęcenie w
głosowaniu Krzysztofa Janika da premierowi wolną rękę nie tylko do
nowych nominacji w resorcie i w policji. Wzmocni się nowymi
zaufanymi ludźmi, wzmocni pozycję tych z Łodzi. Jako dodatkowe karty
do gry pozostawi sobie losy Kurczuka (którego zawsze może rzucić na
żer baronów z SLD) i Rapackiego (sam bowiem zadecyduje, czy mu ufa,
czy nie; przed objęciem premierostwa skrajnie mu nie ufał).
Wnioski
Choć były wiceminister MSWiA i poseł Zbigniew Sobotka nie został
jeszcze przesłuchany przez prokuraturę, sprawa jego winy bądź
niewinności wydaje się najmniej istotna. Osobiście pewien jestem, że
sąd odrzuci akt oskarżenia, jeśli taki zostanie sporządzony. Pewien
też jestem, że Sobotka zapomnieć może o powrocie do resortu. Nie
były wiceminister jest istotny w tej rozgrywce. Padło na słabego i
uczciwego, który "dla dobra partii" nie chce się bronić. I już.
A że kumple z SLD rzucili go na dywan z harcującymi buldogami? Ależ,
Panie Zbyszku! Dużo smaczniejsze od posłów SLD są kraby
one też są
kanibalami. To takie pragmatyczne: ktoś się na Panu jeszcze pożywi.
Nie wierzy Pan? To proszę sobie przypomnieć kilka innych znanych
Panu postaci: Belkę, Kaczmarka, Cytryckiego, Balickiego, Piwnik lub
jeszcze innych, z którymi do niedawna pracował Pan w rządzie dla
Leszka Millera. Czy koledzy Panu wierzą? Tak! Ale jakie to ma
znaczenie?!
Autor : Dariusz Cychol




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Maryja z knotem "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sojuszyści
Lepiej SLD podzielić niż utopić.
Jerzy Urban patrzy pesymistycznie, zdesperowany oświadczył ("NIE" nr
34/2003), że w ostateczności z obrzydzeniem znowu zagłosuje na SLD
po to tylko, aby powstrzymać Kaczyńskich, Leppera i Giertycha.
Agnieszka Wołk-Łaniewska w strzelistym akcie lewicy czystej i
niepokalanej ("NIE" nr 35/2003) zapowiada, że na tych oportunistów i
zaprzańców głosu nie odda. Chyba zatem w ogóle do urn się nie
pofatyguje. Ale do wyborów jeszcze trochę czasu i możliwości może
okazać się więcej niż tylko niechętne poparcie dla Millera lub
absencja.
Obecnemu kierownictwu SLD nie pomogły kongresowe zwycięstwo ani
program weryfikacji szeregów, ani poświęcenie na ołtarzu partii
każdego, kogo wskażą rozochocone media, ani nawet zgrabne
przegłosowanie wniosku o wotum zaufania dla rządu w Sejmie. Lawina
się toczy. Rząd nadal obsuwa się katastrofalnie w notowaniach,
premier również. Ekipa rządząca ściąga w dół notowania SLD, ale
niezupełnie. Notowania SLD razem z UP, choć spadły w ciągu półtora
roku z 42 do ok. 25 proc., pozostają czterokrotnie wyższe od notowań
rządu. Ponadto tylko niewielka część elektoratu odwracającego się od
SLD zasila prawicę lub Samoobronę. Większość lokuje się w
poczekalni. To oznacza, że szanse wyborcze lewicy nadal pozostają
lepsze niż obecnego SLD, nie mówiąc już o rządzie.
Jakie zatem scenariusze rysują się przed lewicą?
Przed kongresem SLD dużym wzięciem cieszył się pomysł odnowienia
wizerunku partii przez zmianę kierownictwa, poszerzenie koalicji w
kierunku liberalnego centrum dla reformy finansów publicznych, a
równocześnie odzyskanie części strat na lewicy poprzez wyrazistsze
demonstracje symboliczne (świeckość państwa, prawa kobiet itp.).
Temu pomysłowi wyraźnie sprzyjał prezydent. Został on jednak
skutecznie pokrzyżowany przez przymierze premiera z baronami i chyba
już nie da się wskrzesić.
Obecnie najbardziej realny wydaje się wariant stagnacyjny. SLD nie
odrobi strat, ale też niewiele więcej już straci. Medialna pogoń za
aferami straci impet w wyniku nadgorliwości i mylenia rzeczy ważnych
z duperelami. Publiczność znuży się. Twardy elektorat na poziomie
18
20 proc. pozostanie przy SLD. Zapewni to 70
80 miejsc w Sejmie i
kontynuację żywota politycznego obecnego kierownictwa partii. A
jeśli dobrze pójdzie i reszta Sejmu okaże się poszatkowana między
Leppera, Kaczyńskich, Giertycha i Tuska
to może nawet SLD do
jakiejś antypopulistycznej koalicji się załapie i Miller zostanie
ministrem w rządzie Jana Marii Rokity. Bierność polityczna obecnych
gremiów kierowniczych SLD sugeruje, że w skrytości ducha pogodziły
się one z tym stagnacyjnym i klęskowym wariantem.
Rzecz jednak w tym, że jest to prognoza wysoce niepewna i dla Polski
niebezpieczna. Klęska wyborcza SLD, nawet jeśli jej kierownictwo
politycznie przetrwa w parlamencie, z większym prawdopodobieństwem
otworzy drogę nie tyle koalicji antypopulistycznej, co właśnie
prawicowo-populistycznym rządom PiS, LPR i PSL z PO w charakterze
przyzwoitki. Będą one programowo niespójne, ale scementowane nowym
podziałem beneficjów zdołają naszkodzić co nie miara.
Do pomyślenia jest i trzeci wariant. Utrzymywanie się dramatycznie
niskich notowań rządu i dalsze pogarszanie perspektyw wyborczych SLD
może wreszcie obudzić w tej partii sprzeciw. Zarówno ze strony
większości działaczy tracących szansę na przeżycie polityczne w
wariancie klęskowym, jak i przede wszystkim ze strony tych ludzi
SLD, którzy ideowo buntują się prze-ciw polityce, która klęskę
zawiniła. Konsekwencją byłby rozłam, jeden lub więcej,
przypominający te, które zniszczyły AWS i UW dając początek sukcesu
PiS oraz PO.
Oznaczałoby to całkowitą marginalizację obecnego SLD i wyłonienie
się nowego ugrupowania skupiającego lewicowy elektorat. Z obozu
prezydenckiego dochodzą głosy zachęty dla partii łączącej dawną UW z
liberalnym skrzydłem SLD. Jest to echo starego marzenia Adama
Michnika o sojuszu lewicy "S" z "reformatorami" z PZPR. Taka partia
miałaby wzięcie za granicą i mocniejsze niż SLD oparcie w mediach
krajowych. Gorzej byłoby z elektoratem. Od dawna wiadomo, że szanse
wyborcze opcji neoliberalnej są w Polsce bardzo skromne i na domiar
wyeksploatowane już przez PO. Znacznie lepsze szanse wyborcze
miałaby opcja zrywająca z obecnym SLD w stronę radykalizmu
lewicowego zarówno w sferze symbolicznej, jak i
zwłaszcza
w
obszarze polityki socjalnej, walki z bezrobociem, obrony
bezpieczeństwa socjalnego i zdrowotnego, rezygnacji z wydatków na
zbrojenia itp. Wszystkie poważne badania socjologiczne wykazują, że
w świadomości społecznej narasta kryzys zaufania do transformacji
ustrojowej. W 2002 r. dwie trzecie Polaków wyraziły opinię, że
przemiany 1989 r. przyniosły więcej szkody niż pożytku. Coraz
wyrazistsza staje się nostalgia za pewnymi wartościami PRL, a
indoktrynacja antypeerelowska trafia w próżnię.
Partia lewicy wolna od strachu przed prawicą, od kompleksu niższości
i salonowego snobizmu nowobogackich mogłaby odzyskać i skupić
potencjalny elektorat, uchronić go od staczania się ku bezmyślnemu
populizmowi, skierować ku celom konstruktywnym. Rozłamy nie zawsze
są złe. Ponadto w polityce po to, aby opinią społeczną pokierować,
trzeba na początek nawiązać z nią kontakt.
Autor : Piotr Kamienski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przeprosiny
Przepraszam Pana Nerona Klaudiusza Cezara Druzusa Germanika znanego
też jako Lucius Domitius Ahenobarbus, cesarza rzymskiego, mordercę
swojej matki oraz żony, sprawcę kilkudziesięciu innych zabójstw,
wybitnego muzyka, sportowca i polityka za to, że w tygodniku "NIE"
nr 14/2003, w tekście "Wódka z kapustą" kłamliwie pomówiłem go, iż
"konia swego uczynił senatorem", co mogło poniżyć go w opinii
publicznej oraz narazić na utratę zaufania.
Jednocześnie przepraszam następców prawnych Nerona Klaudiusza oraz
wszystkich tych, którzy czują się spadkobiercami jego modus vivendi,
że obraziłem ich wspomnianym cytatem.
Przepraszam Pana Caiusa Juliusza Cezara Kaligulę znanego też jako
Buciczek za to, że przypisałem jego zasługi dla rozwoju
parlamentaryzmu, polegające na uczynieniu konia senatorem, innemu
cesarzowi rzymskiemu, co mogło poniżyć go w opinii publicznej i
narazić na brak zaufania.
Przepraszam również tych wszystkich, którzy się z powyższych powodów
przeprosin domagali, a także Senat RP, którego tradycje wykrzywiłem.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Grassujący w sraczu
W Gdańsku liczą się dwie osoby: prezydent z prawicy i literat z
Noblem. Gdańszczanie gówno z tego mają.
Przed wyborami dobrze jest się sfotografować z jakimś znanym
tubylcem. Chwyt promocyjny banalny, więc i władzom tysiącletniego
miasta Gdańska musiał przyjść do głowy. No, dobrze, ale z kim?
Fahrenheit nie żyje, Heweliusz nie żyje, Schopenhauer nie żyje,
Wałęsa atrakcyjność zdjęciową stracił już dawno temu... Pozostał
tylko Gnter Grass.
Było raz sobie miasto
tak pisał Grass w powieści "Blaszany
bębenek". Było raz sobie miasto, które obok przedmieść Orunia,
Siedlce, Oliwa, Pruszcz, Święty Wojciech, Młyniska, portowego
przedmieścia o nazwie Nowy Port, miało też przedmieście o nazwie
Wrzeszcz. A na tym przedmieściu była sobie ulica o nazwie Labesweg.
Ulica Labesa to były kocie łby. Na ubitym piachu podwórza mnożyły
się króliki i trzepano dywany. To właśnie na tej ulicy, dzisiaj
Lelewela, w czteropiętrowym domu oznaczonym numerem 13, urodził się
w 1927 r. i mieszkał przez pierwszych 16 lat życia Gnter Grass,
pół-Kaszub, pół-Niemiec. W 1943 r. Wielka Rzesza wezwała go na
wojnę, a po wojnie Rzesza stała się mała, a Grass
Wielki.
Pisarz kilkakrotnie po wojnie przyjeżdżał do Gdańska, odwiedzał
ulice z dzieciństwa. W miarę gdy stawał się coraz bardziej znany,
odbywało się to z coraz większą pompą. Gdy w 2000 r. dostał Nagrodę
Nobla
ekstaza w Gdańsku sięgnęła zenitu. Powstał pomysł, aby w
całym mieście pozawieszać metalowe tabliczki z cytatami z jego
książek. Pierwszą, zawieszoną na domu, w którym spędził dzieciństwo,
odsłonić miał sam noblista.
Ulica Lelewela, którą niegdyś biegał mały Gnterek, niewiele
zmieniła się od czasów wojny. Tylko jedna kamienica ucierpiała od
bomby, reszta stoi, jak stała. Niemal bez wyjątku, tak jak i przed
wojną, zamieszkuje tę ulicę przybyła zewsząd biedota. W dzień po
ulicy drepczą emeryci, wieczorem w bramach wystaje młodzież. Nocą
lepiej się tu nie pałętać. Budynki są komunalne. Elewacje pokryte
liszajami, klatki schodowe zaniedbane, a dachy w wielu miejscach
przeciekają. Miasto nie ma pieniędzy na ich remonty.
Kamienica, w której mieszkała rodzina Grassa, choć od jej
wybudowania minęło 127 lat (budowę ukończono w 1875 r.) remontowana
była tylko raz
w roku 1969. W mieszkaniach nie ma bieżącej ciepłej
wody, a ogrzewane są piecami kaflowymi. Najbardziej jednak uciążliwą
i wstydliwą rzeczą jest brak łazienek. Są tylko wspólne kible na
półpiętrach.
Krótko przed wizytą noblisty administracja domu odświeżyła niewielką
część fasady
tylko tam, gdzie miała zawisnąć blaszana tablica z
cytatem. Pomalowano też klatkę schodową. Niebieskiej, olejnej farby
na ściany i poręcz schodów wystarczyło jednak tylko do trzeciego
piętra. Dalej jak straszyły, tak straszą odrapane ściany. I tak
pomalowali za dużo, bo pisarz był tylko na parterze. Odwiedził swoje
dawne mieszkanie, gdzie od lat powojennych mieszka pani Anna
Jurczuk.
Pani Jurczuk częstowała gości herbatą i ciastkiem z galaretką. To u
niej w mieszkaniu pisarz powiedział prezydentowi Gdańska Pawłowi
Adamowiczowi, aby ten przypadkiem nie stawiał mu pomnika, ale
wybudował mieszkańcom kamienicy toalety w mieszkaniach. Zaproponował
nawet
jeśli już musi być kontynuowana grassowska celebra
aby te
toalety nazwać jego imieniem.
Minęły dwa lata i oto władze Gdańska zapowiedziały... odsłonięcie
pomnika. Podobnie jak w Łodzi, gdzie na ławeczce siedzi odlany poeta
Julian Tuwim, nieopodal ul. Lelewela w Gdańsku ma stanąć ławeczka,
na której zasiądą odlani z brązu Gnter Grass i stwór jego
książkowej wyobraźni
mały Oskar Metzerath. Koszt to 100 tys. zł.
Jeśli do tego dodać koszt remontu znajdującej się tam fontanny (aby
brązowe postacie mogły siedzieć i słuchać miłego plusku wody), to
uzbiera się kilka dużych baniek.
Gdańskie władze srodze się jednak zawiodły, sądząc, że tą inicjatywą
ściągną do miasta Grassa i cykną sobie z nim fotkę przed wyborami.
Okazało się, że Grass ich pierdoli i nie zamierza przyjeżdżać. Do
"Gazety Trójmiasto", lokalnego dodatku do "Gazety Wyborczej",
przysłał oświadczenie, w którym napisał mniej więcej, że cały pomysł
z pomnikiem uważa za żenadę i nie życzy sobie stawiania mu
czegokolwiek. Przypomniał też, że dopominał się wcześniej i dopomina
nadal kibli dla mieszkańców ul. Lelewela.
Prezydentowi Gdańska Adamowiczowi pozostanie sfotografowanie się z
pomnikiem zamiast z żywym Grassem. Choć zawsze to i tak lepiej mieć
fotę z Grassem z brązu niż z klozetem z bakelitu.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Strach żyć
W Polsce wypada mieć delikatne podniebienie, niedelikatny żołądek,
kochać konkurencję i wolny rynek, za bank mieć skarpetę i jeździć
furmanką.
Zła wiadomość dla moczymordów. Chcesz się uwalić w knajpie? Uważaj!
42 proc. podawanych tam drinków to szczyny i "wynalazki" barmanów.
38 proc. wyrobów spirytusowych sprzedawanych w sklepach ma "znacznie
obniżoną moc", co oznacza, że napis "40 gradusów" na butelce nie ma
nic wspólnego z prawdą. 30 proc. ukochanych przez bezrobotnych
wiochmenów "bełtów" ma "nietypową barwę, mdły smak, fermentacyjny
zapach i zaniżoną zawartość alkoholu", co oznacza, że nie obala zbyt
szybko. Sprzedaż wódy niewiadomego pochodzenia, bez akcyzy lub z
podrobionymi akcyzami to standard w województwie śląskim.
Łakomczuchom też nie ma czego zazdrościć. Odżywianie się w budach
oferujących chińskie, wietnamskie, tureckie, greckie, meksykańskie,
japońskie, arabskie i afrykańskie żarcie to wyzwanie dla twardzieli
w stylu Bruceła Lee. Na pewno zostaniemy nierzetelnie obsłużeni,
dostaniemy mniej, niż jest w karcie, i rzecz jasna nikt nie będzie
się przejmował terminami przydatności produktów do spożycia. Tak
zwane nieprawidłowości dotyczą aż 90 proc. skontrolowanych przez
Inspekcję Handlową placówek!
W 3/4 stołówek, bufetów i szkolnych sklepików także źle się dzieje.
Nie przestrzega się tam przepisów sanitarnych, zaniża wielkość
porcji, a fajki sprzedaje po zawyżonych cenach. W woj. lubelskim
rekordziści pichcili w szkolnej stołówce potrawy z artykułów, które
powinny zostać wyrzucone na śmietnik 8 miesięcy wcześniej! Niech się
gówniarze hartują!
Zakupy w supermarketach, hipermarketach i dyskontach to ryzykowne
przedsięwzięcie. 46 proc. oferowanych w nich artykułów przemysłowych
wykazuje zdaniem kontrolerów "nieprawidłowości". Kto by się
przejmował takimi duperelami jak brak atestów (5 proc.), wady
jakości (16,3 proc.), nieprawidłowe oznakowanie (31,5 proc.) czy
niezgodna z deklarowaną zawartość netto (14,6 proc.). Pospolitym
sportem w super- i hipermarketach jest oszukiwanie klientów co do
ceny detalicznej towarów. Inna cena na opakowaniu, inna w kasie
fiskalnej. Różnica może sięgać nawet 25 zł. Kto się nie połapie

buli jak za zboże.
Najgorzej już kupować konfekcję dziewiarską i pończoszniczą
produkowaną przez Chińczyków i Turków. Trzy czwarte to gówno nie
nadające się do niczego. Jeśli gacie, to na pewno nie z bawełny,
tylko z czegoś bawełnopodobnego, jeśli na metce napisano Lycra, to
wiadomo, że koło "Lycra" toto nawet nie leżało.
Kontrolerzy Inspekcji Handlowej przypuszczają, że "przedsiębiorcy
albo celowo fałszują skład wyrobu zamieniając droższy materiał
tańszym, albo nie dokładają starań w tym zakresie, wykorzystując
fakt, że przeciętny konsument nie jest w stanie sam zweryfikować
prawdziwości informacji umieszczonej na etykiecie, bądź metce". I
słusznie przypuszczają! Mogą przy tym "przedsiębiorcom" naskoczyć na
plecy.
Rżną nas banki (niekorzystne dla klientów umowy, ukrywanie
rzeczywistej stopy oprocentowania kredytów), Telekomunikacja Polska
S.A. (praktyki monopolistyczne). W składach z materiałami
budowlanymi 40 proc. wyrobów budzi zastrzeżenia ze względu na
niekompletne oznakowanie lub jego brak. Na połowie stacji
benzynowych sprzedają "chrzczone" paliwa... Długo tak można ciągnąć.

Zapyta ktoś, skąd to wszystko wiem? Ano z "Informacji na temat
działalności Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz podległej
Prezesowi Inspekcji Handlowej w zakresie ochrony interesów
konsumentów w okresie kwiecień 2002
marzec 2003"
czyli dokumentu
urzędowego i oficjalnego.
Sama bym tego nie wymyśliła
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czeczot "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak zabić prezydenta
Biuro Ochrony Rządu składa się z setek ludzi i kosztuje więcej niż
dwór królowej angielskiej. Ludzie, zobaczcie, na co idą wasze
podatki!
Biuro Ochrony Rządu to instytucja stworzona do ochrony "osób,
obiektów i urządzeń". BOR chroni samych VIP-ów: prezydenta RP i
byłych prezydentów, marszałka Sejmu, Senatu, premiera i
wicepremierów, ministra spraw wewnętrznych, ministra spraw
zagranicznych, inne osoby ważne ze względu na dobro państwa,
delegacje zagraniczne przebywające na terenie Polski, polskie
przedstawicielstwa zagraniczne. No i te nieszczęsne obiekty i
urządzenia o szczególnym znaczeniu. Tak stoi w ustawie. Tak to
wygląda w telewizji. Inaczej wygląda w dokumentach.
Niedawno pisaliśmy, że minister Szymanek-Deresz i jej mąż wysługują
się oficerami BOR jak lokajami. Dziś kilka zdań o umiejętnościach
tych oficerów
nie tylko lokajskich.
Ostrzał zdecydowanie nieciągły
Zwykły człowiek myśli, że funkcjonariusz BOR strzela tak, że bez
przerywania śniadania komara z 50 metrów w lewe jajko trafia. Pod
warunkiem oczywiście, że ten komar miał zamiar udziabać pana
prezydenta albo panią prezydentową w nadobne liczko. To
jakby to
powiedzieć
nie do końca prawda. Nasze wątpliwości opieramy na
dokumentach. Weźmy na ten przykład fragment pisma skierowanego do
jednego z dowódców BOR we wrześniu 2000 r.:
Panie Generale w związku z trwającymi egzaminami rocznymi w BOR,
które w przypadku żołnierzy pełniących służbę w grupach ochronnych
obejmują zarówno egzamin podstawowy jak i specjalistyczny z
wyszkolenia strzeleckiego proponuję aby Szefowie Oddziałów III, IV i
V wytypowali do złożenia tych egzaminów żołnierzy legitymujących się
odpowiednim wyszkoleniem ogniowym.
Wniosek swój motywuje tym, iż strzelanie specjalistyczne jest
strzelaniem trudnym, wymagającym bardzo dobrego przygotowania
psychofizycznego, które mogą wykonywać tylko żołnierze dobrze
wyszkoleni. Udział w strzelaniu żołnierzy, którzy nie posiadają
odpowiedniego przygotowania może być przyczyną wypadku spowodowanego
oddaniem niekontrolowanego strzału.
Dodamy dla ułatwienia i zrozumienia powagi sytuacji, że oddział III
zajmuje się ochroną pana prezydenta. Wysoki oficer prosi na piśmie
dowódcę, żeby do egzaminu strzeleckiego wytypował tych spośród
ochroniarzy prezydenta, którzy nie zrobią sobie krzywdy mając w ręku
broń palną. Czyli poza tymi wytypowanymi reszta stanowi zagrożenie
dla siebie i innych.
Na piśmie jest dopisek, zdaje się adresata (podpis nieczytelny):
Proszę wyznaczyć podległych żołnierzy do egzaminu. Żadnego pytania,
dlaczego egzaminowani mają być tylko niektórzy, czemu poziom
wyszkolenia jest tak niski, że strach dawać żołnierzom broń do
ręki... Zero reakcji.
Potem jest jeszcze lepiej. Kilka dni po tym piśmie inny wysoki
oficer pisze do tego samego generała:
...proponuję nie kierować na powyższy egzamin żołnierzy Oddziału
III.
Powodem takiej propozycji jest przedstawiony we wniosku Oddziału
Szkolenia wysoki stopień trudności egzaminu oraz opis zagrożeń z
tego wynikających. Od początku czerwca br. Żołnierze Oddziału III
nie uczestniczyli w intensywnym i systematycznym szkoleniu
strzeleckim ze względu na olbrzymią ilość zadań służbowych
realizowanych w ramach kampanii prezydenckiej. (...) przystąpienie
do egzaminu specjalistycznego będzie możliwe po rozpoczęciu
planowego szkolenia ochrony osobistej po zakończeniu kampanii
prezydenckiej i powrocie do wysokich umiejętności strzeleckich.
Tym samym przyznaje on, że umiejętności jego żołnierzy są do dupy,
więc egzaminu nie mają szans zdać. Jaka jest odpowiedź adresata?
Wnioski akceptuję. Jezu!
Żołnierz obronno-wartowniczy
Mało? No to jeszcze. Oficer odpowiadający za ochronę prezydenta w
miesiąc po cytowanych wyżej pismach pisze do samego generała
Mirosława Gawora, ówczesnego szefa BOR.
Zwracam się do Pana Generała z wnioskiem o zwolnienie żołnierzy grup
ochronnych (tu kryptonimy ochrony pana prezydenta i pani
prezydentowej
przyp. M.W.) z okresowych egzaminów
sprawnościowo-obronnych za rok 2000. Prośbę swą motywuję tym, iż
przez okres ostatnich pięciu miesięcy żołnierze ci wykonywali
intensywne działania ochronne.
Zgoda
podpisał pan generał. Zgodził się, że nie warto się szarpać
na egzaminach, skoro chłopaki zasuwali przez ostatnie miesiące jak
małe samochodziki i nie mieli czasu na szkolenie.
Być może niesłusznie oczekujemy od generała Gawora jakichś reakcji
na te, w naszym przekonaniu, wysoce niepokojące sygnały. On mógł się
przyzwyczaić. Na przykład w połowie 2000 r. dostał meldunek:
W ostatnim czasie zostali przydzieleni do grup ochronnych GO-18 i
GO-19 i do ochrony Szefowej Kancelarii Prezydenta RP żołnierze,
którzy nie spełniają warunków predysponujących do pracy w grupach
ochronnych. (...) Jako (...) odpowiedzialny m.in. za przygotowanie
żołnierzy do wykonywania zadań ochrony bezpośredniej melduję, że
żołnierze wyznaczeni do pełnienia służby w GO-18 i GO-19 i w
ochronie Szefowej Kancelarii Prezydenta RP posiadają jedynie
przeszkolenie podstawowe takie jakie przechodzą wszyscy nowoprzyjęci
do służby w BOR żołnierze. Tylko 3 spośród nich zaliczyło podstawowy
egzamin roczny w BOR w 1999 roku na ocenę dostateczną. Pozostali
albo nie byli zdolni do przystąpienia do egzaminu ze względu na stan
zdrowia lub otrzymali z egzaminu ocenę niedostateczną.
Wydział Zabezpieczenia Specjalnego to oddział realizujący zadania
polegające m.in. na ochronie delegacji obcych państw, które przez
nieostrożność złożyły wizytę w Polsce. Na początku 2001 r. gen.
Gawor otrzymał meldunek, że WZS w obecnym ukompletowaniu nie jest w
stanie realizować w pełni zamierzeń związanych z właściwym
zabezpieczeniem "Delegacji Państw Obcych", jak również należytego
wsparcia ochrony Premiera i innych członków Rządu RP.
Ciekawe, czy zagraniczni dyplomaci mieli świadomość, że w razie
gdyby ktoś chciał zrobić im kuku na naszej gościnnej ziemi, mogą
liczyć na własny refleks, żonę i psa obronnego?
Supermeni niedoszkoleni
Z posiadanych przez nas dokumentów wyłania się tragiczny obraz
elitarnej teoretycznie jednostki, w której szkolenie kuleje,
nastroje są pod psem, a szefowie albo wolą ogłuchnąć i oślepnąć na
niewygodne fakty, albo zajęci są przegryzaniem sobie wzajemnie
gardeł. W szkoleniach uczestniczy śmiesznie mało żołnierzy, choć
powinni pracować w systemie "trójpolówki": tydzień pracy, tydzień
szkolenia, tydzień odpoczynku. Wszystko się wali, a szefowie tego
biznesu nie reagują.
Dowództwo wiedziało o tym, bo było informowane na bieżąco. Pod
koniec 2000 r. generał Gawor otrzymał meldunek, że obniża się ranga
szkolenia w Biurze Ochrony Rządu. Że w egzaminach rocznych ze
szkolenia fizycznego uczestniczyło jedynie 61 proc. żołnierzy, a w
egzaminie ze szkolenia ogniowego
67 proc. Warto wiedzieć, że
jeżeli frekwencja jest niższa niż 70 proc., to automatycznie cała
grupa (jednostka) otrzymuje ocenę niedostateczną.
Zresztą, o czym my tu gadamy. Leżą przed nami wyniki egzaminów
rocznych w 2000 r. Egzamin ogniowy: tylko Wydział Zabezpieczenia
Specjalnego stawił się w komplecie i otrzymał ocenę średnią 4. Z 21
ludzi oddelegowanych do ochrony prezydenta Kwaśniewskiego na egzamin
przyszło tylko 8 osób i choć oni akurat strzelali nie najgorzej,
ocena średnia 4, to całość grupy, według regulaminów, dostała 2, bo
zbyt mało osób przystąpiło do egzaminu. Chętnie powiedzielibyśmy
wam, jak strzelają chłopaki z ochrony Jolanty Kwaśniewskiej, ale cóż

żaden się nie stawił na egzaminie. Za to ochrona premiera przybyła
prawie w komplecie: 15 osób z 16. Ale słabiutko
średnia 3: dwóch
dostało ze strzelania specjalistycznego dwóje, a aż sześciu
tróje.
Egzamin fizyczno-obronny już lepiej. Choć na ten egzamin zawitało
tylko 19 proc. żołnierzy z ochrony prezydenta. A chłopaki od
premiera
trzeba przyznać
całkiem fajnie
średnia 4. Ale
ogólnie, gdy widzi się te arkusze ocen, to wrażenie jest fatalne.
Same niedostateczne.
Oczywiście można sobie teraz gdybać, czy te dwóje, którymi upstrzone
są arkusze ocen żołnierzy BOR, są jedynie wynikiem niskiej
frekwencji. Być może. Problem tylko w tym, że to wystawia i tak
fatalne świadectwo całej tej instytucji. Bo albo nie przyszli, bo
jest ich za mało, co znaczy, że nie są w stanie wypełniać swoich
obowiązków, bo jest fatalna organizacja pracy i szkolenia, albo nie
przyszli, bo mają świadomość niskiego poziomu swojego wyszkolenia i
obawiają się o wynik egzaminu.
Zgaduj-zgadula
Te wybitne osiągnięcia BOR zanotował w latach 1999
2001. Obecnie na
czele Biura Ochrony Rządu stoi nowy człowiek. Czy umiejętności
BORowików też są nowe? Pan prezydent z panem premierem mogą rzucić
monetą albo zapytać płk. Mozgawę. Informacje, które udało się nam
zebrać, nie brzmią zbyt optymistycznie.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krew za ropę "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zawód zając
"NIE" rozmawia z MIROSŁAWEM PLAWGO, maratończykiem

Co to jest zając?

Pacemaker.

A co to jest pacemaker?

Zawodnik, który biegnie po to, aby nadawać tempo innym. Na każdym
maratonie jest paru pacemakerów, bez nich nie odbędzie się żadna
poważna impreza.

Skąd się biorą?

Maraton ma swojego koordynatora. Znalezienie zajęcy należy do jego
zadań. To muszą być nieźli zawodnicy. Ich zadaniem jest prowadzenie
maratonu, najczęściej przez pierwsze 25 kilometrów.

Jesteś zającem?

Bywam. Pierwszy raz zostałem ściągnięty przez pana Czesława Zapałę
do Wiednia, gdzie miałem poprowadzić maraton pod kątem Karela
Davida. Teraz, jeżeli Wiedeń potrzebuje takiego zająca, wystarczy
jedno moje słowo: że jestem gotów poprowadzić na ten wynik. I
dostaję zaproszenie.

Jak się zdobywa taką pozycję?

Wiadomo, na każdym maratonie są organizatorzy innych maratonów i
widzą, co człowiek potrafi.

I co z tego masz?

Może nie będę podawał sum?

Dlaczego?

To jest różnie. Zależy od wyniku, na jaki się prowadzi, zależy
jaki to maraton... Przeciętnie od 1000 do 5000 euro.

To kupa szmalu. Jakie było twoje największe honorarium jako
zająca?

Takich rzeczy się nie mówi. Nie chciałbym przerazić ludzi, którzy
normalnie chodzą do pracy. Mogę podać taki przykład: w 1996 r.
pierwszy raz biegałem w Mistrzostwach Polski w maratonie, a dwa
tygodnie wcześniej prowadziłem Wiedeń. Miałem prowadzić pierwsze 20
kilometrów, ale po 12 kilometrach zostałem sam
jako jedyny
pacemaker. Na 18. kilometrze padła propozycja, że dostanę
ekstrapieniądze za każdy kilometr: od 20 do 25
tyle, od 25 do 30

tyle. Przyjąłem warunki i wyszedłem na tym lepiej niż dwa tygodnie
później, gdy wygrałem Mistrzostwa Polski we Wrocławiu.

A w Mistrzostwach Polski są zające?

Praktycznie nie ma maratonu bez zajęcy. Na trzy Mistrzostwa Polski
w maratonie, w których startowałem, w dwóch prowadzili ci sami
zawodnicy: Darek Kruczkowski i Białorusin Andriej Gordiejew. Zresztą
wygrałem wszystkie trzy maratony i oni prowadzili pod moim kątem.

Co to znaczy?

Mówiłem, na jaki wynik będziemy próbowali iść. Zawsze pierwszą
połówkę maratonu idzie się na założony wynik, o którym decyduje
faworyt wyścigu.

Kto wymyślił zająca?

Rynek. Do sportu weszły ogromne pieniądze, weszli sponsorzy,
którzy dają forsę, a w zamian żądają rekordów świata.

A przedtem?

Przedtem było bez cudów. Trener przed zawodami ustalał, kto ma
prowadzić pierwszy kilometr, kto go potem zastąpi itd. aż do 6.
7.
kilometra. Później zostawali tylko najlepsi i rozgrywali walkę o
pierwsze miejsce.

Ale trzeba przyznać, że teraz rezultaty w maratonie są porażające.
To zasługa zajęcy?

Raczej medycyny. Zając jest potrzebny do pomocy, do prowadzenia
biegu. To jest jak z samochodami: gdy jeden jedzie tuż za drugim,
ten drugi spala mniej paliwa. Tak samo jest z ludźmi: gdy ktoś za
mną biegnie, ja mu robię tzw. próżnię, dyktuję tempo. Ja muszę to
kontrolować, on tylko trzyma się za moimi plecami. Ale te kosmiczne
wyniki nie rodzą się w ten sposób. Nie chodzi już o jakieś nowinki
treningowe, bo wszystko, co się wiąże z treningiem, jest już
rozłożone na czynniki pierwsze, wszystko jest z każdej strony
sprawdzone. Nowości są tylko w me-dycynie. Kiedyś wynik 2 h 7 min
był abstrakcją, w tej chwili dwaj ludzie biegają po 2 h 5 min. To
już jest kosmos dla tych, którzy czysto uprawiają sport.

A są jeszcze tacy?

Są, są, akurat rozmawiasz z jednym z nich. Z drugiej strony, w
Polsce jest o tyle łatwiej być czystym, że nasza medycy-na jest
słaba. Są dobrzy specjaliści od dozwolonego wspomagania, ale nie
mamy magików,
którzy potrafiliby dokonywać cudów z dopingiem.

W jaki sposób ci magicy znajdują klientów?

Różnie. Wiesz, zdarza się: biegniesz gdzieś maraton, po maratonie
usiądziesz przy piwie i bywa tak,
że pada propozycja: chcesz biegać 2 h 7 min
nie ma problemu, my to
załatwimy w sześć miesięcy. A ile będziesz żył, to już inna sprawa.
Ja wolę biegać swoje, żyć sobie spokojnie, wnuczki wychować w
przyszłości.

W istocie rzeczy "zającowanie" jest swego rodzaju oszustwem

facet biegnie, ale nie po to, żeby dobiec. I jeszcze bierze za to
pieniądze. To jest legalne?

Tak. Kiedyś nie było. Kiedyś w sporcie były inne normy moralne,
takie jak zasada Pierreła de Coubertina
twórcy nowożytnych
olimpiad
że amator nie może wziąć pieniędzy. W Polsce jeszcze w
latach 80. potrafiono zdyskwalifikować cały bieg, jeżeli były
podejrzenia, że biegł zając. Inna była mentalność. W tej chwili
wszystko jest przestawione na zrobienie jak najlepszego wyniku. A
tak naprawdę to chodzi o wyciągnięcie jak największej forsy...

Nie sądzisz, że ta pogoń za wynikiem, za kasą zabija ducha sportu?

To nie jest wina sportowców. My jesteśmy od biegania.
MIROSŁAW PLAWGO
ur. 4 stycznia 1970 r.
18-krotny mistrz Polski na dystansach od 2 km do maratonu,
3-krotny mistrz Polski w maratonie,
2-krotny mistrz Polski w półmaratonie.
Debiut w maratonie Berlin (1993)
2 h 13 min 47 s.
Autor : Wojciech Królikowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Życie na przyczepkę "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Do policji w Strzyżowie wpłynął anonim, że 88-letni mieszkaniec
pobliskiej wioski molestuje seksualnie dziewczynki i chłopców.
Sędziwy starzec miał im płacić od 5 do 10 zł. Wykorzystał tak
podobno 12 dzieci. Fenomenem aktywności seksualnej zajmie się
prokurator.
43-letnia mieszkanka wsi w pobliżu Chełma aż dziesięć razy próbowała
podpalić zabudowania sąsiada. Dwa razy jej się udało. Dopięła swego

sąsiad żył w ciągłym strachu o życie i majątek. Za jedenastym
razem wpadła w zasadzkę przygotowaną przez policję.
Powstało Stowarzyszenie Miłośników Królika. Celem stowarzyszenia
jest kształtowanie właściwego stosunku do królików. W tym celu
członkowie stowarzyszenia będą organizować sympozja, zjazdy, kursy i
szkolenia oraz imprezy poświęcone tematyce królików. Z królikiem w
potrawce na bankietach.
W Cycowie grasował włamywacz. Podliczono straty. Z zakrystii
kościoła zginęła butelka wina mszalnego, ze szkoły
butelka whisky.
Okradanie kościołów coraz marniej się opłaca.
We Wrocławiu sąd przychylił się do wniosku prokuratora i umorzył
warunkowo postępowanie karne przeciwko aptekarzowi, który po
pijanemu (1,9 promila) sprzedawał leki w aptece. Zwrócił uwagę
klientów, bo bełkotał i nie był w stanie powtórzyć nazwy leku, o
który go proszono. Zdaniem sądu społeczna szkodliwość czynu
farmaceuty była nieznaczna.
W Bydgoszczy szukają faceta z dziurą w czole. Zrobiła mu ją
metkownicą ekspedientka sklepu, do którego wszedł wieczorem w
kominiarce i zażądał utargu. Ekspedientki nie przestraszyły strzały
z pistoletu gazowego. Po otrzymaniu ciosu bandyta zbiegł, a z dziurą
w głowie tym bardziej jest niebezpieczny!
W Sieradzu kwitnie czytelnictwo. W Miejskiej Bibliotece podsumowano
konkurs na najaktywniejszego czytelnika. Wygrała pani, która w
ostat-nim roku pożyczyła 464 książki liczące razem 102 876 stron. W
kategorii młodzieżowej zwycięstwo przypadło panience, która
pożyczyła 437 książek o łącznej liczbie 77 184 stron.
Źle skończyła się wizyta w Wągrowcu 74-letniego pana u 66-letniej
pani i jej 37-letniej córki. Mamusia była byłą, a córka obecną
kochanką starszego pana. Doszło do awantury
obie panie zaatakowały
kochliwego seniora. Ten najpierw 12 razy pchnął nożem młodszą z pań,
a potem
tylko 8 razy starszą. Przeżyła tylko młodsza! Sąd skazał
don Juana na 10 lat więzienia oceniając, że w chwili popełnienia
przestępstwa miał ograniczoną poczytalność.
W Szczecinie policja odebrała telefon od pewnej kobiety, która
zakablowała własnego 10-letniego syna, że pali trawkę. Na miejscu
okazało się, że chłopak nie pali marihuany, tylko nie chce iść do
szkoły na klasówkę. Mama nie umiała go przymusić, więc wezwała
patrol fachowców.
Jak wynika z najnowszych badań opracowanych przez seksuologa prof.
Zbigniewa Izdebskiego, mieszkańcy Zachodniopomorskiego są
najbardziej ze wszystkich Polaków zadowoleni ze swojego życia
seksualnego. Jednocześnie najczęściej zdradzają swoich partnerów.
Teraz wreszcie wiadomo, w czym tkwi istota szczęścia.D. J.
"Ratunku, policja!"
krzyczeli członkowie rodziny M., eksmitowani
przy użyciu sił policyjnych z mieszkania w Radomiu. Funkcjonariusze
towarzyszący komornikowi wyłamali drzwi razem
z futryną, natknęli się jednak na godny opór: zza barykady w
przedpokoju rodzina M. broniła się wodą, solą i plastikową miską.
Ustąpiła dopiero po przybyciu posiłków, wyposażonych w kaski i
tarcze.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : W.P.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kaczka czka
Uwaga wszyscy zwolennicy Kaczyńskiego Lecha, świeżego prezydenta
naszej cudnej stolicy
puknijcie się w czoło!
Prawo i sprawiedliwość, walka z korupcją, kompetentni urzędnicy,
ble, ble, pierdu, pierdu. Zgadnijcie, kogo Kaczor wsadził na stołek
prezesa zarządu warszawskiego metra, Zakładu Budżetowego Miasta
Stołecznego Warszawy. Krzysztofa Celińskiego! Tego samego facecika,
który szefował przez ponad 3 lata PKP, zwiększając dług państwo-wych
kolei z 2 mld do 8. Tego samego, który do spóły z byłym awuesiarskim
ministrem Jerzym Widzykiem chciał opchnąć szeroki tor Czechom, co
uszczupliłoby budżet Pomrocznej o miliardy, które wpływałyby z kolei
do budżetu czeskiego.
Celiński za swoje "dobre usługi" w PKP pobierał od państwa 21 118 zł
miesięcznie, a wspomniany minister Widzyk w ostatnich godzinach na
ministerialnym stołku przyznał Celińskiemu bonusa
50 tys. nagrody
za obciążanie hipoteczne nieruchomości należących do skarbu państwa,
fikcyjną restrukturyzację zatrudnienia, spadek przewozów towarowych
i pasażerskich. Mimo usilnych starań nie udało nam się odnaleźć w
kolejowej działalności Celińskiego innych jego zasług.
Zresztą on sam miał z tym problemy, bo odpytywany swego czasu przez
sejmową Komisję Transportu na okoliczność jego wiedzy o PKP, firmie,
którą zarządzał przez 3 lata, nie potrafił odpowiedzieć na żadne z
zadanych mu pytań, w tym jedno bardzo konkretne: Na co PKP
przeznacza dochody, poza pensjami pracowników? Z Celińskiego dobyło
się wtedy jedynie przeciągłe "Yyyyyyyyy", czym obecnych w komisji
posłów i dziennikarzy doprowadził do szamotaniny pępków.
I teraz, gdy na posunięcie Celińskiego z PKP zdecydował się wreszcie
lewicowy minister infrastruktury Marek Pol, "świetnego specjalistę i
fachowca" przejęła Kaczka. Jak poinformowano mnie w Urzędzie Miasta
Warszawy, prezydent Kaczyński podpisał nominację z początkiem nowego
roku. Gratulujemy!
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak czekista z czekistą
Tajny informatorze policji! Byle dupek z NIK może zajrzeć do
policyjnej teczki z twoimi donosami i zdekonspirować cię!
Niektórzy politycy usiłują zakulisowo dyrygować tajnymi poczynaniami
policji. Urzędnicy
NIK na piśmie wydają policjantom bezprawne polecenia prowadzenia
działań operacyjnych.
Skandal? Nie, codzienna praktyka w Pomrocznej.
Lucjan Bełza, pracownik Departamentu Obrony Narodowej i
Bezpieczeństwa Wewnętrznego, nie mając żadnych uprawnień władczych
wobec policji, polecił Jerzemu Nęckiemu, dyrektorowi Biura
Kryminalnego Komendy Głównej, ściągnięcie z jednej z komend
wojewódzkich teczki operacyjnego rozpracowania firmy z pierwszej
dwudziestki największych polskich przedsiębiorstw. Ciekawe, skąd
NIK-owiec w ogóle wiedział o tajnej operacji policji. Działania
operacyjne są przecież chronione ścisłą tajemnicą.
Sprawa została zakończona z powodu wyjaśnienia wszystkich
okoliczności i niezaistnienia przestępstwa. Teczka
zawierająca
m.in. meldunki pochodzące od tajnych informatorów policji i inne
tego typu kwity, odpowiednio zabezpieczona
od kilkunastu miesięcy
leżała na półce w tajnym archiwum w Komendzie
Wojewódzkiej Policji. Dyrektor Jerzy Nęcki z Komendy Głównej, na
żądanie pracownika NIK, bezpodstawnie mu ją wydał. O zamiarze
udostępnienia teczki dyr. Nęcki poinformował swego przełożonego,
który nie zgłosił sprzeciwu, lecz wręcz poparł żądania NIK.
Po przestudiowaniu zawartości tajnej teczki NIK-owiec Bełza,
jaskrawo przekraczając uprawnienia kontrolera, wydał dyrektorowi
Biura Kryminalnego Komendy Głównej pisemne polecenie kontynuowania
operacyjnego rozpracowania w już zakończonej sprawie. Mało tego,
udzielił wskazówek, jak należy dalej prowadzić ją po wznowieniu!
Nasuwa to podejrzenie, iż NIK-owiec bądź jego przełożeni mają jakiś
własny interes w dobieraniu się do skóry udziałowcom tej właśnie
firmy i wykorzystują kontrolę do załatwiania prywatnych porachunków.

Opisany wybryk inspektora Bełzy bynajmniej nie był jedynym w trakcie
obecnej kontroli w Komendzie Głównej Policji. 3 września kontroler
NIK rozesłał do komendantów wojewódzkich policji pismo oznaczone:
Kontr. Nr P02/071. W tej kuriozalnej epistole zażądał od
komendantów, by ocenili swoich przełożonych podając, jakie konkretne
czynności podjęte przez Komendę Główną były, cytuję: a. niezbędne;
b. przydatne, lecz niekonieczne; c. bez znaczenia.
Wedle tego schematu, komendanci mieli wystawić cenzurkę nie tylko
Komendzie Głównej jako całości. Bełza chciał, aby komendanci
odnieśli się do funkcjonowania poszczególnych biur KGP, w tym Biura
Inspekcji zajmującego się m.in. tropieniem nieprawidłowości w
komendach wojewódzkich.
Policja jest ściśle zhierarchizowaną służbą mundurową. Obowiązują w
niej rozkazy i regulaminowa podległość służbowa. Najwyższa Izba
Kontroli w żadnym razie nie ma prawa urządzać sondażu mającego
wykazać, jak podwładni oceniają swoich przełożonych i ich decyzje.
NIK-owiec Bełza
toutes proportions gardes
poszedł niejako w
ślady Wałęsy, który w czasie tzw. obiadu drawskiego skłaniał
generałów, aby ocenili kompetencje i rozkazy kierującego nimi
ministra obrony.
W przytoczonym piśmie adresowanym do komendantów wojewódzkich
policji kontroler Bełza stwierdził, iż dane z ankiety, cytuję:
zostaną wykorzystane w toku dalszej restrukturyzacji KGP.
W kompetencjach NIK nie leży opracowywanie planów reorganizacji
Komendy Głównej
Policji, i to na podstawie wyników dziwacznych ankiet. Komendanci
wojewódzcy dobrze o tym wiedzą. Chcąc więc jakoś uprawomocnić swe
żądania, NIK-owski kontroler w cytowanym piśmie powołał się na to,
iż rzekomo uzgodnił ankietę z komendantem głównym, gen. Antonim
Kowalczykiem. Bezczelnie kłamał. Kowalczyk o kwicie Bełzy dowiedział
się post factum od jednego z funkcjona-
riuszy zdziwionego żądaniami NIK i natychmiast w piśmie do prezesa
NIK Mirosława Sekuły wyraził ostry protest. AWS-owski prezes Izby
protestem się nie przejął. Nie odsunął Bełzy od kontroli w policji.
Zbadanie sprawy zlecił swemu zastępcy Jackowi Jezierskiemu (notabene
negatywnemu bohaterowi licznych publikacji w "NIE").
Jak się nieoficjalnie dowiedziałem w NIK, kontroler Bełza nie
poniesie żadnych kon-sekwencji służbowych za swoje skandaliczne
wybryki.
Nie powinno to nikogo zaskakiwać. Bełza z całą pewnością nie
odważyłby się na tak śmiałe poczynania wobec Komendy Głównej
Policji, gdyby nie miał przyzwolenia swoich szefów w Najwyższej
Izbie Kontroli. NIK-owskim Departamentem Obrony Narodowej i
Bezpieczeństwa Wewnętrznego (obejmującym swoim działaniem także
policję) kieruje płk Józef Dziedzic, który rozwinął skrzydła za
prezesury Lecha Kaczyńskiego. Choć miał pewne zasługi także i
wcześniej... W opinii, którą w 1986 r. wówczas majo-
rowi Dziedzicowi wystawił płk Jerzy Makuch, ówczesny szef
departamentu finansów MON, można przeczytać: Zajadły i bezwzględny w
obronie partii i jej polityki. Nieprzejednany wobec wrogów Związku
Radzieckiego. Do partii wstąpił w cywilu w 1968 roku... Zdecydowanie
broni słuszności stanu wojennego, decyzji WRON oraz reprezentuje
pogląd radykalnego rozprawienia się z opozycją solidarnościową.
Zdecydowanie wrogo nastawiony do kościoła i kleru... Został
skierowany na studia do wojskowej Akademii Politycznej im. F.
Dzierżyńskiego... Wobec przełożonych lojalny i lubi zabiegać o ich
względy.
Lech Kaczyński znał treść tej opinii służbowej, a pomimo to postawił
na Dziedzica. Może zachęciło go ostatnie zdanie... A może założył,
że były członek komitetu partii w MON w ramach ekspiacji podejmie
się każdej politycznej misji, byle tylko utrzymać się na stołku przy
nowych solidarnościowych panach. Jeżeli tak
nie przeliczył się.
Obecny solidarnościowy prezes NIK Mirosław Sekuła też może liczyć na
to, że pułkownik będzie z oddaniem "zabiegał o jego względy".
Zwłaszcza gdy chodzi o dopieprzanie politykom lewicy.
Jak twierdzi mój informator z NIK, tym razem płk Dziedzic dostał
polecenie, aby sprokurować protokół z kontroli w policji w taki
sposób, aby uderzał bezpośrednio w komendanta głównego gen.
Kowalczyka, szefa MSWiA Krzysztofa Janika oraz nadzorującego policję
wiceministra Zbigniewa Sobotkę.
Mój informator twierdzi, że w przygotowywanej rozgrywce z
kierownictwem MSWiA macza palce wysokiej rangi funkcjonariusz
Komendy Głównej Policji, który podobno "doradza" wiceprezesowi NIK
Jezierskiemu, gdzie szukać haków na przełożonych i kolegów.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pograssujmy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Marsz na rząd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przychodzi baba do lekarza "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zderzenie sędziego z człowieczeństwem
Sędzia z Bydgoszczy przejechał człowieka i rad by jeszcze zarobić na
tym trupie.
Waldemar Z.
ksywka Majeran
od 20 lat jest sędzią Sądu Rejonowego
w Bydgoszczy. 28 lutego 1998 r. przytrafiło mu się przejechać
znajdującego się na zebrze 40-letniego Andrzeja Ż. Mężczyzna zmarł.
Stwierdzono, że był pijany (3,4 promila alkoholu). Pan sędzia był
trzeźwy. W kwietniu 1998 r. Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz Północ
umorzyła dochodzenie z powodu braku ustawowych znamion czynu
zabronionego. Oparła się na opinii biegłego. Wynikało z niej, że
sędzia jechał z prawidłową prędkością, zaś pieszy wtargnął na
przejście, zatem to wyłącznie on ponosi winę.
Majeran przemieszczał się z prędkością 82 km/h
to faktycznie
poniżej dopuszczalnych w tym miejscu 90 km/h. Ale poza dopuszczalną
jest jeszcze prędkość bezpieczna. Padał deszcz, jezdna była śliska.
Czy w tych warunkach, tuż przed przejściem dla pieszych, 82 kilosy
na godzinę to była prędkość bezpieczna? Biegły w ogóle nie próbował
odpowiedzieć na to pytanie. Co więcej, sam sobie zaprzeczał. Raz
twierdził, że nie było szans na uniknięcie wypadku, a w innym
miejscu napisał, że gdyby Waldemar Z. jechał z prędkością 61 km/h,
tragedii można by uniknąć. Ale dla prokuratury był to najwyraźniej
nieistotny szczegół.
Wszystko to cuchnie ze znacznej odległości. Naszym zdaniem, decyzja
o umorzeniu postępowania była przedwczesna. Prokuratura powinna jak
najprędzej ponownie zbadać sprawę.
Kasa z trupa
Teraz uważajcie, bo takiego skurwysyństwa nie notowały kroniki
polskiego sądownictwa. Trzy lata po wypadku Majeran złożył pozew w
Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy. Od krewnych zmarłego domagał się 12
tys. zł odszkodowania wraz z odsetkami za zwłokę liczonymi od dnia
wypadku. W pozwie czytamy: W konsekwencji (...) [wypadku] powód
poniósł szkodę pod postacią uszkodzonego samochodu, za którą winę
ponosi Andrzej Ż. W samochodzie powoda uszkodzeniu uległy przednia
szyba, maska, pas przedni, zderzak, chłodnica, wentylator, lampa
prawa oraz wlew oleju. Za naprawę samochodu powód zapłacił 12 tys.
złotych.
Rodzina ofiary taką kwotę widziała jedynie w telewizji. Krystyna Ż.,
jedna z pozwanych, napisała do sądu: Wnoszę o ustanowienie dla mnie
adwokata z urzędu albowiem nie jestem w stanie samodzielnie
prowadzić procesu, w którym stroną powodową jest sędzia bydgoskiego
sądu. Moje dochody (809 zł brutto) nie pozwalają na usta-nowienie
adwokata z wyboru. Ja nie czuję potrzeby odpowiadać cywilnie za
tragiczne zdarzenie, w którym uczestniczył mój brat, który był tak
samo biedny jak ja. Proszę o sprawdzenie, czy to mój brat ponosił
winę za wypadek (...).
8 marca 2002 r., a więc ponad rok od rozpoczęcia rozprawy, sąd
oddalił powództwo. Mówiąc po naszemu
Majeran przerżnął.
A tak na marginesie
pod koniec procesu okazało się, że samochód,
którym jechał Waldemar Z., wcale nie należał do pana sędziego i nie
on poniósł koszty naprawy wozu. A kto? Bydgoska firma Tęcza. I to
nas prowadzi do innej sądowej przygody pana sędziego.
Samozwańczy wspólnik
Związki Majerana z "Tęczą" zaczęły się na początku lat 90. Sędzia
udzielał Robertowi P., właścicielowi "Tęczy", porad prawnych
np.
czuwał nad prawidłowością sporządzanych umów. Traktował to jako
przysługę, gdyż z rodziną P. był w przyjacielskich stosunkach. Po
jakimś czasie zaczął jednak domagać się zapłaty. Po latach uznał, że
jego wkład w rozwój firmy jest tak znaczny, iż należy mu się
odszkodowanie za to, czego nie skasował wcześniej.
Wyraz swym ciągotom dał w liście, jaki w 2001 r. nadesłał do matki
Roberta P.: (...) Proszę o (...) miesięczną wypłatę w wysokości
750
1000 zł miesięcznie z tytułu rozliczenia mojego nakładu na firmę
(...) czyli wszystko byłoby po staremu z tym, że tym razem
zawarlibyśmy już umowę pisemną (...). Alternatywa: wnoszę sprawę do
sądu, którą firma oczywiście przegrywa i oczywiście płaci Skarbowi
Państwa, mi oraz mojemu pełnomocnikowi. (...) Mam nadzieję, że w tak
błahej sprawie dojdziemy bez trudu do porozumienia, a to umożliwi
dalsze pertraktacje, zwłaszcza co do mojego zasadniczego roszczenia,
czyli odszkodowania. (...) Ja wyobrażam sobie to w ten sposób:
należy mi się 1/4 wartości księgowej firmy. (...) Wywoławczo
przyjmijmy, że jest to kwota ok. 80
85 tys. złotych. (...)
Wspomniałem Ci już wcześniej, że jestem zdecydowany i zdesperowany
dochodzić swojego do skutku, po trupach, także innymi metodami.
(...)
Bezwzględny egzekutor
Jak przystało na wytrawnego prawnika, pan sędzia dotrzymał słowa
danego w liście. Wezwania do zapłaty nie zrobiły jednak na Robercie
P. wrażenia, dlatego Majeran postanowił zaciągnąć go do sądu. Tym
razem pozew złożył w bydgoskim Sądzie Okręgowym. Domaga się 40 tys.
zł wraz z odsetkami (sprawa nie została rozstrzygnięta do dziś).
Robert P., obawiając się stronniczości, nie chciał, żeby proces
odbywał się w bydgoskim sądzie. Dwukrotnie zwracał się w tej sprawie
do prezesa Sądu Okręgowego w Bydgoszczy. Bez skutku. Zjeżony napisał
do Ministerstwa Sprawiedliwości: (...) Powód twierdzi, że był cichym
wspólnikiem mojej firmy i uzurpuje sobie prawo do czerpania korzyści
finansowych z mojej firmy. (...) Pan Sędzia Waldemar Z. (...)
traktowany był jak przyjaciel rodziny. Wykazywał żywe
zainteresowanie prowadzoną przeze mnie działalnością gospodarczą
(...). Z upływem lat ekspansja pana Sędziego Z. w naszą rodzinę oraz
interesy posunęła się na tyle daleko, że stała się uciążliwa. (...)
Sędzia Z. w sposób jawny artykułował swoje żądania comiesięcznej
wypłaty określonych kwot rzędu 750 do 1000 złotych. Nie mogłem
przystać na wypłacanie haraczu. (...)
Bezkarny arogant
Dopiero po interwencji Warszawy środowisko sędziów bydgoskich
zgodnie orzekło, że to, co wyprawia Majeran, nie jest ładne. A
przecież sprawa przeciwko rodzinie Andrzeja Ż. trwała ponad rok i
nikt w tym czasie nie zainteresował się działaniami pana sędziego Z.

W listopadzie 2002 r. zastępca rzecznika dyscyplinarnego postawił
Majeranowi trzy zarzuty:
1) mimo ciążącego na nim obowiązku nie powiadomił prezesa sądu, że w
sprawach toczących się w sądzie okręgowym i rejonowym występował
jako strona;
2) od 1991 r. zarabiał w prywatnej firmie jako doradca
prawno-podatkowy, czego panu sędziemu absolutnie nie wolno było
robić;
3) wykorzystywał pozycję sędziego do zastraszania właścicieli tejże
firmy, a także żądał od nich wynagrodzenia w wysokości 750
1000 zł
miesięcznie.
Pan sędzia nie może dorabiać w ten sposób. Nie powinien też
zastraszać kogokolwiek, gdyż zastraszanie jest przestępstwem.
Rzecznik dyscyplinarny nie zajmuje się jednak ściganiem przestępstw,
bo od tego są prokuratury. Prokuratura Rejonowa w Inowrocławiu
ścigała Majerana tak intensywnie, że dwukrotnie umorzyła
postępowanie w sprawie użycia przez niego gróźb bezprawnych.
Spis popełnionych przez Majerana podłości jest obszerny. Przez lata
w panu Waldku narastało poczucie absolutnej bezkarności, bo koledzy
sędziowie pobłażliwie traktowali jego wyczyny. A przecież nawet
wytatuowany od stóp do głów przestępca uznałby je za niegodne ludzi
z ferajny.
Na przykład Majeran pewnej pani sędzi przyłożył w twarz za to, że
zapaliła papierosa w jego towarzystwie. Ostrzegał babę, żeby nie
paliła. Nie poskutkowało. To wytłumaczył jej ręcznie i już. Do
sędziobicia doszło nie w knajpie, lecz w sądzie.
Łeb do interesów
Waldemar Z. prowadził w sądzie sprawy spadkowe. W związku z tym
zlecał biegłym przeprowadzenie wycen nieruchomości. Dziwnie często
wśród zleceniobiorców pojawiała się pewna bydgoska firma. Należy ona
do byłej żony pana sędziego. Rozwód może świadczyć, że uczucie
dawnych małżonków już nie łączy, ale powiązań biznesowych pomiędzy
nimi wykluczyć nie można, zresztą może to taka forma alimentów.
Wątek ten, choć przewijał się w postępowaniu dyscyplinarnym, nie
został dołączony do listy zarzutów.
Jest też pan sędzia zapalonym żeglarzem. W Górkach Zachodnich koło
Gdańska stoi w porcie jego jacht. Nazywa się Dorian. Kosztował sporo
i pewnie dlatego ostatnimi czasy jego właściciel potrzebował
pieniędzy. Nazwa stateczku nie jest przypadkowa. Chrzcząc swój okręt
Majeran świadomie nawiązał do "Portretu Doriana Graya", powieści
Oscara Wildeła, która na pewno nie jest wychowawczą historią z
morałem.
Do czasu zakończenia postępowania dyscyplinarnego (toczy się ono
przed Sądem Apelacyjnym w Gdańsku z wyłączeniem jawności)
Majeranazawieszono w czynnościach i obniżono pensję nieborakowi o 30
proc. Zastępca rzecznika dyscyplinarnego wnioskował o zmniejszenie
gaży o połowę, ale widać znaleziono okoliczności łagodzące.
PS Nazwa firmy, którą pozwał pan sędzia, oraz inicjały jej
właściciela zostały zmienione.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Upominki dla blondynki
"Polityka" wydała specjalny bezpłatny dodatek, który skromnie
nazwała "Praktycznym poradnikiem". Babom i chłopom doradza w nim
prezenty świąteczne dla płci przeciwnej. Baby naturalnie zrobią z
niego samolocik, bo czego jej chłop potrzebuje, każda wie lepiej niż
on sam. Za to, jeśli się znam na facetach
a znam się nieco
wielu
potraktuje ów poradnik jak dar niebios, co zdejmie im z głowy
nierozwiązywalny problem (rajstopy czy czekoladki). I dlatego

Bracia w Człowieczeństwie
pozwólcie sobie powiedzieć: ostrożnie!
Kupienie kobiecie kremu przywracającego gęstość i gładkość skórze
twarzy i szyi może być potraktowane jako mało subtelna aluzja do
upływającego czasu. Z tego samego powodu nie zalecałabym nabycia
kremu regenerującego 35+, żelu kremu, który nawilża i ujędrnia ciało
czy też
uchowaj Boże
odmładzającego ogrodu różanego. Jako
niemiła aluzja odebrany może być także pedometer
licznik kroków i
kalorii, zwłaszcza jeżeli kobieta nie ćwiczy ani nie biega, a takich
wszak jest większość.
Takim sobie pomysłem jest ciśnieniomierz
imputuje, że baba zaczyna
się sypać
oraz najciekawsze strony z legendarnego dziennika Marii
Dąbrowskiej w jednym tomie
jest w tym sugestia, iż babsztyl jest
zbyt tępy, żeby przeczytać całość.
Nieszczególnym pomysłem są także słuchawki bezprzewodowe, z którymi
można sprzątać, słuchając muzyki, nie przeszkadzając pracować w
skupieniu innym domownikom. Może to kobiecie nasunąć niemiłe
podejrzenia co do roli, jaką wyznaczacie jej w domu. Na zasuwającej
na dwóch etatach babie nie najlepsze wrażenie zrobi też żelazko,
zwłaszcza jeżeli do prezentu dodacie komentarz "Polityki", że
prasuje niemal samodzielnie. Większość kobiet upiera się przy
poglądzie, że to one, a nie żelazko, prasują tuziny koszul, a
ponadto jako prezent żelazko jest raczej mało romantyczne. Równie
dobrze moglibyście kupić babie mopa do mycia podłogi albo nową
wycieraczkę do sieni.
Nie zalecałabym także ofiarowywania elektronicznej niani, która
wydłuża smycz kobiety udupionej świeżym macierzyństwem do 100
metrów. Lepiej zatrudnić żywą nianię, żeby kobita mogła sobie pójść

dajmy na to
do fryzjera, że już o knajpie nie wspomnę. Z drugiej
strony ofiarowywanie samodzielnej, pracującej kobicie eleganckiego
portfela, najlepiej z banknotem o dużym nominale na drobne wydatki,
może wydać się nieco protekcjonalne. Dawanie w prezencie pieniędzy
nie jest w najlepszym guście, chyba że kurwie.
Nie zalecałabym także ofiarowywania żonie świeczek, zwłaszcza
dużych, grubych i sękatych. Może to źle odebrać
jako mężowską
rezygnację z powinności.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
18
19 czerwca
"Dziś widzimy, jaki jest efekt oddania władzy w ręce sług Szatana,
ludzi bez honoru, wiary i Boga w sercu! (...). Tak, moi drodzy,
pamiętam te dni kiedy towarzysze Kwaśniewski, Miller, Szmajdziński,
Janik i inni głosili wszem i wobec dozgonną wierność socjalizmowi,
Związkowi Sowieckiemu i najlepszemu z systemów społecznych

marksistowsko-leninowskiemu socjalizmowi! Pamiętam, że za walkę z
tym systemem oddał swe życie ks. Jerzy Popiełuszko! Czy Jego ofiara
ma pójść na marne? (...) Dziś musimy walczyć z niemoralnością takich
pogrobowców totalitarnego, zbro-dniczego systemu komunistycznego,
jak Urban i jego Nie, z obłudą i cynizmem Gazety Wyborczej".
ks. Henryk Jankowski,
homilia z 15.06 u św. Brygidy w Gdańsku
"W ostatnią sobotę, czyli w sabat, zleciały się do Warszawy z całej
Polski kobiety żądne krwi: prawa do permanentnej aborcji i innych
praw związanych z ubóstwianymi przez nie sferami życia (m.in. prawo
do bezpłatnej antykoncepcji, wychowania seksualnego). Zlot
II
Kongres Kobiet Lewicy
odbył się w siedzibie SLD, ale w dzień, nie
zaś po zachodzie słońca, jak osobiście przypuszczałem".
Jan Kowalski,
"Dzień kobiet"
21
22 czerwca
"Jeżeli Polska przeżyje, to następne pokolenia będą się uczyć tego
(jeśli ktoś im powie prawdę), że w początku trzeciego tysiąclecia
nastąpiło powtórzenie tragedii Targowicy: Naród został zapędzony w
niewolę jak bezwolne stado. Moim zdaniem, referendum jest nieważne i
nie może pociągać za sobą żadnych skutków prawnych. Powinni więc
Panowie ustąpić z urzędów, zostawiając zajęte dotychczas fotele
prawdziwym Polakom i resztę życia poświęcić na pokutę i naprawienie
krzywd wyrządzonych Narodowi".
ks. Jerzy Bajda, "List otwarty do Panów Aleksandra Kwaśniewskiego,
prezydenta RP i Leszka Millera, premiera rządu RP"
"Głos"
21 czerwca
"W moim przekonaniu głosowano więc nie tyle za akcesją, co za
nadzieją na lepszą przyszłość i udzieleniem Kościołowi narzędzi do
walki o chrześcijański kształt Europy i Polski".
Antoni Macierewicz, "O politykę narodową"
"Nasza Polska"
24 czerwca
"Roman Giertych, tytułowany liderem Ligi Polskich Rodzin, udzielił w
5 dni po referendum akcesyjnym wywiadu Gazecie Wyborczej,
tytułując ten tekst Jestem Europejczykiem. (...) Setki tysięcy
ludzi, którzy głosowali na LPR, muszą czuć się teraz oszukani,
tysiące działaczy środowisk narodowych muszą czuć się zdradzeni, a
setki tych, którzy pracują w głównych ogniwach LPR, muszą wywiad
Romana Giertycha ocenić jako działanie usuwające im grunt spod nóg,
grunt ideowy i programowy".
dr Aleksander Jędraszczyk,
prof. Stefan Kurowski,
prof. Jerzy Robert Nowak,
"List otwarty (...)"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Andrzej Lepper uratował marszałka Sejmu RP Marka Borowskiego.
Przed grożącym, upokarzającym głosowaniem posłów nad wnioskiem o
odwołanie marszałka. Lepper i jego drużyna zablokowali sejmową
mównicę dając tym doskonały pretekst do zamknięcia obrad. W
sejmowych kuluarach głowiono się: czy Lepper poszedł na układ z SLD,
czy tylko zadziałał u niego podświadomy instynkt propaństwowy.
Jeszcze na początku tygodnia pan Lepper wybierał się do Bagdadu
poprzeć prezydenta Saddama Husajna. Brako-wało mu tylko aktualnego
paszportu. W Sejmie żartowano, że Borowski powinien puścić Leppera
do Iraku na paszporcie dyplomatycznym i wysłać za nim Rutkowskiego.
Głowy marszałka Borowskiego za-pragnęło nagle koalicyjne PSL
pobu-dzone przez młodego Giertycha z Ligi Polskich Rodzin, ksywka
Koński łeb, proponującego poparcie obecnego wicemarszałka Janusza
Wojciechowskiego. Sojusz końskiej głowy z koniczynkarzami nie
wypalił, bo ludowcy podzielili się na frakcje proWojciechowską i
proZychową, a w czasie kiedy próbowali się dogadać na mównicę wszedł
Lepper.
Sejmowego szaleństwa dopełniła liderka Platformersów posłanka
Gilowska Zyta, ksywka NiewyZyta, która obsobaczyła marszałka
Borowskiego za usunięcie okupującego mównicę posła Janowskiego.
Pomimo, iż zgodę na taką, nocną akcję dał m.in. wicemarszałek Donald
Tusk lider Platformersów, sąsiad z ławy NiewyZytki.
Aby nie było wątpliwości prezydent Kwaśniewski zadeklarował, że
rozwiąże parlament, jeśli ten nie zdoła uchwalić budżetu w
konstytucyjnym terminie, czyli w ciągu czterech miesięcy od
przedłożenia go Sejmowi.
Gdyby wybory odbyły się w październiku, to wedle PBS, koalicja
SLD
UP mogłaby liczyć na 34 proc., Samoobrona i PSL po 13 proc., PiS
i LPR po 11 proc., a PO tylko na 10 proc. Największy wzrost
odnotowało PSL i być może to ośmieliło je do brykania w koalicji.
Koncerty, sesje naukowe, festyny w kilkudziesięciu miastach
Polski. Gala "Totusowa" na Zamku Królewskim i koncert uroczysty w
Teatrze Wielkim. Do tego czuwania modlitewne w ponad tysiącu
kościołach w całym kraju i setka tysięcy wolontariuszy w plenerze
zachęcających do "dzielenia się miłością", niestety bez seksu. Tak
obchodzono nowe święto, prawie już państwowe "Dzień Papieski". Przy
okazji poinformowano, że niebawem Jan Paweł II otrzymać ma dodatkowo
ksywkę Wielki. My proponujemy słodszą. Niech się zwie Kremówkowy.
Obchodzono też Dzień Dre"S"iarza. Pod przewodem nowego szefa "S",
przewodniczącego Śniadka, do stolicy zajechali związkowi zadymiarze,
aby ponapierdalać się z policjantami. Styl demonstracji wyznaczały
"style", czyli trzonki od kilofów oraz dresiarskie zachowania
"S"manów. Wśród demonstrantów telewizje wyłowiły cudnego Maryjana,
który przekonywał, iż on i jego dre"S"iarze przyjechali do stolicy
jedynie po to, by podjąć dialog z władzą.
Maryjan, niegdyś przewodniczący, Krzaklewski może czuć się ciut
sfrustrowany. Na pierwszym posiedzeniu Komisji Krajowej w
Częstochowie nie wybrano go do Prezydium KK "S". Jego kandydatura w
ogóle nie była brana pod uwagę.
W SLD mniej o kolejnego posła. Ryszard Chodynicki został usunięty
za kandydowanie w wyborach na prezydenta Włocławka przeciwko
Stanisławowi Wawrzonowskiemu popieranemu przez koalicję SLD
UP.
"Przez ile zdrad musi przejść każdy z nas, aby Polakiem się stać?
Odpowie ci bracie, agent Wiatr, wichrzący przez świat"
recytowano
patriotyczno-wyborczą poezję pana posła Stanisława Zadory podczas
śląskiej konwencji Ligi Polskich Rodzin. Najgoręcej wiersze
oklaskiwał znany esteta pan poseł Wrzodak.
Ambiwalentne uczucia wzbudził wśród opozycji prezydent
Kwaśniewski. Ukochali go za odesłanie ustawy o abolicji podatkowej i
deklaracjach majątkowych do Trybunału Konstytucyjnego, znienawidzili
za podpisanie znowelizowanej ustawy lustracyjnej wyłączającej
współpracowników wywiadu PRL z ustawowego kieratu.
Premier Miller i jego rząd obchodził urodziny
Millerium. Z tej
okazji nakręcono film okolicznościowy ukazujący pracowity tydzień
premiera i jego ministrów. Gorzej niż na ekranie rząd wypada w
sondażach opinii publicznej. Aż 66 proc. badanych przez OBOP uważa,
że rząd działa źle, dobrze
26 proc. ankietowanych. Na pociechę
Millerowi można przypomnieć, że dopiero zaczął.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przylać Moskwie
Fakt. 8 marca 1999 r. niedaleko Chmielnika w województwie
świętokrzyskim doszło do wypadku samochodowego, w którym zginął
Mariusz L. Znajdował się on we własnym samochodzie Audi 100, w
którym podczas wypadku przebywał również Ryszard Moskwa, przyjaciel
i wspólnik Mariusza. Obaj byli trzeźwi.
Komentarz. Gdyby Moskwa nie przeżył wypadku
nie miałby szczęścia.
Przeżył
i to był początek jego nieszczęść.
Fakty. Młodszy aspirant Adam Ślusarczyk z Komisariatu Policji w
Chmielniku, w notatce urzędowej z 8 marca 1999 r.: Ustalono, że
kierującym samochodem m-ki Audi nr rej. KWF 3990 był: Mariusz L. (w
oryginale całe nazwisko
przyp. P.Ć.) s. Ryszarda i Lucyny (...)
Pasażerem samochodu był
Ryszard Moskwa s. Tadeusza i Marii.
Ten sam młodszy aspirant Ślusarczyk przesłuchiwany trzy miesiące
później przez prokurator Annę Skorupę z Prokuratury Rejonowej w
Busku Zdroju: Faktycznie w notatce użyłem sformułowania, iż
kierującym był nieżyjący Mariusz L. (w oryginale całe nazwisko

przyp. P.Ć.), pasażerem Ryszard Moskwa (...) Użyłem takiego
sformułowania odnośnie nieżyjącego Mariusza L. gdyż ustaliłem to
prawdopodobnie w rozmowie z lekarzem i strażakami, którzy byli
również na miejscu. Wskazywało na to również ułożenie zwłok (...)
Przyznaję, iż wg tego, co ustaliłem, bardziej odpowiednim
sformułowaniem byłoby użycie słowa prawdopodobnie kierującym był
Mariusz L.
I jeszcze raz młodszy aspirant Ślusarczyk, tym razem jako świadek w
procesie w Sądzie Rejonowym w Busku Zdroju 24 lutego 2000 r.: Zdaję
sobie jednak sprawę, że tego rodzaju stwierdzenie, jakie zawarłem w
notatce, było zbyt przedwczesne. Kiedy ja przybyłem na miejsce, to
już nie było lekarza ani sanitariusza (...) Dla mnie wersja, że to
nieżyjący Mariusz L. prowadził samochód nie wzbudzała podejrzenia,
zwłaszcza że Moskwa utrzymywał, że to Mariusz L. kierował
samochodem.
Komentarz. Najpierw samodzielne stwierdzenie, że kierującym był L.,
potem, przy prokuratorze, że prawdopodobnie kierującym był L., aż w
końcu, przed sądem, że to Moskwa utrzymywał, że L. kierował
samochodem. A co z lekarzem? Był czy go nie było, gdy młodszy
aspirant Ślusarczyk przybył na miejsce wypadku?
Fakt. A teraz druk zlecenia badania krwi Ryszarda Moskwy wypeł-niony
w Komendzie Miejskiej w Kielcach: W dniu 8.03.1999 r. ok. godz.
13.40 w Chmielniku na ulicy Aleja Zwycięstwa uczestniczył w wypadku
drogowym ze skutkiem śmiertelnym, gdzie doznał obrażeń ciała jako
pasażer samochodu Audi KWF 3990. Nad wyrazami jako pasażer ktoś
dopisał wyraźnie innym długopisem wyraz prawdopodobnie w nawiasie.
Znak zapytania. Nie zdołano za to ustalić grupy krwi denata Mariusza
L. (w tydzień po wypadku pobrana krew okazywała cechy gnicia) i
dlatego nie można było stwierdzić, czyja krew znajdowała się w
samochodzie na miejscu kierowcy.
Wykrzyknik. Policja tak zaangażowała się w wyjaśnienie okoliczności
wypadku, że wiele miesięcy po nim poleciła wykonać ekspertyzę
osmologiczną (zapachową), która miała wykazać, że samochód prowadził
Moskwa. I choć policjanci bardzo się starali, to biorące udział w
eksperymencie psy "stwierdziły" jedynie, że Moskwa znajdował się w
samochodzie.
Znak zapytania. Powołani przez sąd biegli nie potrafili stwierdzić,
czy samochód uderzył w drzewo, czy nie, i czy dachował, czy nie,
byli natomiast zgodni co do tego, że kierującym był Ryszard Moskwa,
choć jego obrażenia ani pozycja ciała po wypadku nie wskazywały na
to. Głównym argumentem biegłych przemawiającym za tym, że samochód
prowadził Moskwa, było to, iż jak poucza doświadczenie
sądowo-lekarskie i kryminalistyczne (...) sytuacja kierowcy jest
znacznie korzystniejsza od sytuacji pasażera, zwłaszcza z przedniego
siedzenia. Czyli fakt, że Moskwa przeżył wypadek, wskazuje na to, że
znajdował się w sytuacji znacznie korzystniejszej, ergo był
kierowcą.
Fakt. Prokuratura Rejonowa w Busku Zdroju oskarżyła Moskwę o
spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, a Sąd Rejonowy w Busku
Zdroju (sędzia Ryszard Żurek, ławniczki Anna Niepielska i Kazimiera
Przynarowska) orzekł 4 czerwca 2001 r., że Ryszard Moskwa jest
winien tego, iż kierował samochodem z niedozwoloną prędkością i nie
korzystał z pasów bezpieczeństwa, czyli popełnił wykroczenia
drogowe. Z uwagi na przedawnienie sąd umorzył postępowanie karne.
Komentarz. Czyli nic się nie stało? Nieprawda. Orzeczenie sądu tylko
z pozoru nie skrzywdziło Moskwy.
Fakt. 2 marca Edyta L., wdowa po Mariuszu L., działająca w imieniu
własnym oraz małoletniej córki Patrycji wniosła pozew do Sądu
Okręgowego w Kielcach o zapłatę odszkodowania i rentę. Obie panie L.
żądają od Ryszarda Moskwy 350 tys. zł w gotówce oraz 800 zł
miesięcznej renty.
Znak zapytania. Ojciec zmarłego Mariusza L. jest zamożny i wpływowy.
Zapowiedział Moskwie, gdy ten jeszcze znajdował się w szpitalu, że
ma dość pieniędzy i znajomości, by go wykończyć. Słowa dotrzymał.
Ciekawe, który z instrumentów
pieniądze czy znajomości
miał
decydujący wpływ na policjantów, prokuratorów i sędziów, którzy
uważają Ryszarda Moskwę za sprawcę wypadku, choć przecież mogli go
uznać za Marsjanina.
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dowódcy jednego żołnierza
Dwa lata temu parlament wymyślił ustawę o przebudowie i modernizacji
oraz finansowaniu sił zbrojnych w latach 2001
2006 (Dz.U. z 2001 r.
Nr 76, poz. 804).
I bardzo dobrze. Na podstawie upoważnienia zawartego w tej ustawie w
październiku zeszłego roku pan minister obrony narodowej był
uprzejmy wydać rozporządzenie (Dz.U. z 2002 r. Nr 180, poz. 1506).
Rozporządził w nim, ile etatów nasza armia mieć powinna.
Umundurowanych, gotowych na wszystko obrońców ojczyzny ma być 150
tysięcy. Najpiękniejsze w tym rozporządzeniu są proporcje struktury
etatowej polskiej armii. Otóż połowa to będą żołnierze zawodowi, a
połowa
z poboru. Wśród zawodowych jedna trzecia to będą panowie
oficerowie.
Gdy wykonaliśmy proste działanie matematyczne, wyszło nam, że w
naszej zreformowanej armii będzie 25 tysięcy oficerów, 50 tysięcy
chorążych i podoficerów zawodowych oraz 75 tysięcy szeregowych. Nie
możemy oprzeć się wrażeniu, że struktura etatowa polskiej armii
została skonstruowana przez miłośnika średniowiecza, który
konstruuje armię na zasadzie rycerskiego pocztu
pan, dwóch
giermków i trzech pachołków. I pomyśleć, że nasze wojsko składać się
będzie z 25 tysięcy średniowiecznych pocztów rycerskich.
Te proporcje mogą się zmienić w tę stronę, że oficerów w stosunku do
żołnierzy może być tylko więcej. Bowiem, jak chce rozporządzenie,
szaraków z najwyżej jedną belką na naramiennikach ma być nie więcej
jak 75 000, ale za to zawodowych nie mniej niż 75 000. A wszystko to
w chwili, gdy dwa razy większe i dziesięć razy bogatsze Niemcy
zmniejszają Bundeswehrę do 250 tysięcy ludzi, ale za to etatów
oficerskich ma być grubo mniej niż 10 proc.
Po tym wszystkim jedynym naszym pragnieniem jest obejrzenie
uroczystej zmiany warty i defilady kompanii reprezentacyjnej, która
będzie skompletowana według proporcji wymyślonych w cytowanym
rozporządzeniu. Już ryczymy ze śmiechu.
Autor : U.W.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Spór pozór "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Warszawa żąda krwi
Czy Jakubowska zostanie głównym chirurgiem? Czy Łapińskiego rzucą na
naczelnego architekta? Czy Czarzasty pójdzie zarabiać jako
konstruktor mostów? Czy Miller skończy jako pilot odrzutowy? A
dlaczegóż by nie. Jest już precedens.
Regionalne Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Warszawie
zasięgiem obejmuje województwo mazowieckie. Ponad 5 mln ludzi. Do
podstawowych zadań centrum należy zaopatrywanie ok. 90 szpitali (27
tys. łóżek) w krew i jej czynniki.
Od maja zeszłego roku dyrektorem placówki jest Dariusz Piotrowski.
Na stołek dyrektora przyszedł wprost z siedleckiej Kasy Chorych.
Piotrowski nie ma żadnych kwalifikacji z dziedziny transfuzjologi
klinicznej. Nie ma żadnego doświadczenia w krwiodawstwie i
krwiolecznictwie. Należy za to do SLD i koleguje się z prominentnymi
członkami partii, specjalista od partyjnego krwiobiegu.
Rozpierducha
Na wstępie urzędowania
w ramach "reorganizacji"
dyrektor
wypierdolił prawie 60 pracowników centrum, w tym większość
najbardziej doświadczonej kadry kierowniczej. Poleciało m.in.
siedmiu lekarzy transfuzjologów. W placówce pracuje teraz jeden.
Warto wspomnieć, że w całej cywilnej służbie krwi w Warszawie jest
tylko ośmiu specjalistów z tej dziedziny. Wszyscy pracowali w
centrum. Najzabawniejsze jest twierdzenie Piotrowskiego (co mamy
poświadczone na piśmie), iż w ogóle nie zwolnił żadnego
transfuzjologa!
Dyrektor promuje młodych. Szczególnie kobitki. Jest przynajmniej, na
czym oko zawiesić. Z przyjemnych rzeczy dyrektor uwielbia podróże
służbowe, unika natomiast nieprzyjemności
takich jak obrady
sejmowej Komisji Zdrowia, która pracuje obecnie nad nowelizacją
ustawy o służbie krwi.

Czy na posiedzenia komisji przychodzi ktoś z warszawskiego
centrum?
zapytaliśmy posłów.

Nie, nigdy. W ogóle nikogo stamtąd nie znamy.
A do Sejmu przyjeżdżają przedstawiciele regionalnych stacji z całej
Polski.
Coś takiego jak nadzór merytoryczny nie istnieje. Ze stanowiska
swojego zastępcy dyrektor wypieprzył specjalistę
transfuzjologa, a
zatrudnił panią, która
choć jest lekarzem
nie ma żadnych
kwalifikacji w krwiodawstwie i krwiolecznictwie. Ma natomiast jedną
zaletę
co przyznała w rozmowie z "NIE"
należy do Unii Wolności.
Udzielała się wcześniej w polityce samorządowej. Była wicestarostą
warszawskim. Wiedza i kwalifikacja nie są jej potrzebne, gdyż jest
menedżerem
oznajmiła nam bez ogródek. Na pytanie, do czego w
takiej placówce potrzebni są menedżerowie, nie potrafiła udzielić
przekonującej odpowiedzi.
Pomimo że dyrektor Piotrowski nie ma żadnych kwalifikacji w
transfuzjologii, nie przeszkadza mu to wcale w prowadzeniu w tej
dziedzinie specjalistycznych dyżurów konsultacyjnych dla województwa
mazowieckiego. Ekstradyżury pełnione w święta i dni wolne tylko w
Warszawie kosztują rocznie podatników prawie 100 tys. zł. Jakim
cudem facet bez przygotowania może robić coś takiego? Dyżur wygląda
następująco: leży się na wyrze, popija kawę i ogląda telewizję. I
najważniejsze
bierze pieniądze. Zresztą niczego innego Piotrowski
nie mógłby robić, bo regulamin dyżurów stawia takie wymagania, że
gdyby zabrał się za konsultowanie, skutki tego byłyby opłakane.
Jak na wojnie
Stacja powinna mieć stały dopływ krwi i dawców. Tymczasem, co jakiś
czas media informują
cytując dyrektora Piotrowskiego
o
tragicznej sytuacji w warszawskich szpitalach, którym brakuje krwi.
Ściąga
się ją z całej Polski. Transportuje w warunkach niezgodnych z
wymogami. Oczywiście nie za darmo, co zwiększa koszty funkcjonowania
stacji. Można sobie też kupić krew prywatnie. Po szpitalnych
korytarzach krążą "dawcy" proponując rodzinom chorych "działkę" za
150
200 zł. Krwi w Warszawie i okolicy brakuje, bo w ramach
oszczędności zamyka się terenowe oddziały krwiodawstwa zlokalizowane
w szpitalach. Czyli tam, gdzie krew jest potrzebna. Traci się w ten
sposób stałych dawców, którzy nie mają czasu i pieniędzy, by
dojeżdżać z całego regionu na Saską. Zabawnie brzmią zapewnienia
dyrektora ogłaszane w stołecznej prasie, iż likwidowane punkty z
powodzeniem zastąpi ambulans. Może się okazać, że nic z tego nie
wyjdzie, gdyż
stary rzęch, mimo że remontowany za ciężkie pieniądze, rozsypie się
na drodze.
W samym centrum pobiera się ok. 10 proc. krwi. Reszta pochodzi spoza
Warszawy. Ciekawe, co będzie, gdy zlikwidowane zostaną wszystkie
punkty? Jeszcze gorzej jest z tzw. ekipami wyjazdowymi, które
pobierają krew w terenie. Nie robi się nic, by pozyskać nowych
dawców. Zdarzało się, że 10-osobowy zespół w ciągu całego dnia
pobrał krew od dwóch, czterech osób. Bardzo efektownie wychodzą za
to Piotrowskiemu akcje reklamowe z udziałem znanych polityków oraz
gwiazd muzyki. Później często okazuje się, że np. idol rocka nie
mógł oddać krwi, bo właśnie ozdobił ciało kolejnym kolczykiem, co
dyskwalifikuje go jako potencjalnego dawcę.
Jeśli krew już jest, to nie nadaje się ona do transfuzji. Jesteśmy w
posiadaniu notatki sporządzonej przez anestezjologa Kliniki
Anestezjologii i Intensywnej Terapii Centrum Zdrowia Dziecka, który
informuje, że do zabiegu 6-miesięcznego niemowlęcia przygotowano 2
jednostki koncentratu krwinek czerwonych (...) pobrane
30 września 2002 r., a więc 9-dniowej, czyli znacznie starszej, niż
być powinna. Z powodu powikłań niemowlę wymagało wspomagania
krążenia perfuzją zewnątrzustrojową przez kilkanaście godzin, a
następnie reoperacji. Do następnego zabiegu użyto krwi ok.
3-tygodniowej! Dziecko zmarło.
Rozmawialiśmy z dr. Janusem, dyrektorem do spraw medycznych CZD. Pan
dyrektor najpierw wyraził zdziwienie, że posiadamy takie kwity,
następnie stwierdził, że dzieciak i tak by zmarł, bo był w ciężkim
stanie. Zaręczył, że opisany przypadek był "wyjątkowy". Być może.
Ale w zestawieniu z informacją o "nieświeżej" krwi musi budzić
niepokój.
Horror w biały dzień
Sytuacja w warszawskim centrum doskonale odzwierciedla stan
pomrocznej służby krwi. W raporcie Najwyższej Izby Kontroli
zatytułowanym "Zagrożenia korupcją w systemie ochrony zdrowia"
poświęcono osobny rozdział krwiodawstwu i krwiolecznictwu.
Okazuje się, że cały system działa na tzw. wariackich papierach.
Krajowe Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa nie zostało wpisane
do rejestru zakładów opieki zdrowotnej prowadzonych przez ministra
zdrowia, co oznacza, że działa nielegalnie. Centrum nie było nawet w
stanie realizować podstawowych obowiązków m.in. w zakresie
kwalifikowania kandydatów na dawców krwi, pobierania krwi,
dokonywania zabiegów z tym związanych, gromadzenia, konserwacji,
przechowywania krwi, zaopatrywania szpitali w krew i w preparaty
krwiopochodne, udzielania konsultacji związanych z leczeniem krwią i
preparatami krwiopochodnymi, a co najważniejsze prowadzeniem
rejestru powikłań poprzetoczeniowych, czyli m.in. zgonów
spowodowanych przetoczeniem zakażonej, "starej" lub niezgodnej
grupowo krwi.
Kontrolerzy NIK stwierdzili również niedostateczny specjalistyczny
nadzór i kontrolę w zakresie krwiolecznictwa wykonywanego przez
regionalne centra w stosunku do szpitali oraz niewystarczającą
kontrolę wewnętrzną w regionalnych centrach. Ustalenia NIK brzmią
złowieszczo, jeśli wyobrazimy sobie, ile setek tysięcy ludzi w
Polsce poddawanych jest corocznie zabiegom przetaczania krwi. Ile
umiera z tego powodu, nie sposób ustalić.
To nie my
Na koniec pogadaliśmy sobie z byłymi szefami resortu zdrowia.
Chcieliśmy się dowiedzieć, jak to jest możliwe, że tak
odpowiedzialne stanowiska dostają ludzie z ulicy. Mariusz Łapiński
kojarzy Piotrowskiego, ale nic więcej. Odesłał nas do Aleksandra
Naumana, gdyż on odpowiadał za sprawy kadrowe. Od byłego ministra
Naumana też niewiele usłyszeliśmy. Kazał zasięgnąć języka u
Waldemara Deszczyńskiego, ówczesnego szefa gabinetu politycznego.
Nauman dodał, że za jego czasów do ministerstwa nie docierały żadne
niepokojące sygnały na temat funkcjonowania centrum. Gdyby było coś
nie tak, natychmiast by interweniował.
Czy nowe kierownictwo Ministerstwa Zdrowia a przy nim szefostwo
Krajowego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa też lubi umywać
ręce?
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




RZĄDU UST KORALE
Gdyby premier Leszek Miller odwiedził każdą polską rodzinę, dzieci
pogłaskał po główkach, żonie powiedział komplement, z mężem pogadał
o Małyszu, a dziadkowi dał na papierosy, to może popularność rządu
rosłaby jeszcze bardziej. Niestety, Miller jest jeden, a rodzin do
obskoczenia - jakieś 10 milionów. Rząd nie ma więc innego wyjścia,
jak zadbać o taką politykę informacyjną, żeby dzieci, żony, mężowie
i dziadkowie myśleli, że to Miller osobiście ich odwiedza.
Tober tym się różni od Buzkowego Lufta, że nie jest niespełnionym
aktorem, lecz ambitnym politykiem. Gadkę jednak mają taką samą -
drętwą, dookoła i bez wdzięku. Toberowi wtórują ministrowie: ten coś
palnie, ten chlapnie, ten się wygada. Do publiczności, czyli
elektoratu, dociera kakofonia, z której przeciętny oglądacz
telewizora rozumie tylko to, że rząd się plącze, choć zapowiadał, że
będzie zwarty i sprawny.
Widz TV widzi głównie rzecznika Tobera, jak ten chodzi za Millerem i
wkłada kształtny łeb do telewizyjnego kadru. Dalszą karierę można
tak wychodzić - zaufania opinii publicznej nie. Tam gdzie jest
Miller, jego rzecznik staje się zbędny.

Kajdanki Modrzejewskiego. Grupa oficerów UOP zatrzymuje prezesa
Orlenu Modrzejewskiego, prokuratura przesłuchuje go, a następnie
zwalnia, nazajutrz Rada Nadzorcza Orlenu odwołuje prezesa, prezes
się żali na ubeckie metody stosowane przez ministra Wiesława
Kaczmarka, Kaczmarek mówi, że nic nie wiedział, prasa i Miodowicz
podnoszą wrzask, że wracają stare czasy używania policji politycznej
w partykularnym interesie partii rządzącej. Żenada. A przecież mogło
być tak pięknie: minister Kaczmarek powinien był powiedzieć, że taki
z Modrzejewskiego menedżer jak z koziej dupy lancet, że miesięcznie
zarabia tyle, co piętnastu Kwaśniewskich, że na nafcie Orlen robi
taki interes jak Zabłocki na mydle. Poza tym jest człowiekiem
Krzaklewskiego uwikłanym w szemrane kontakty z aferzystą
Wieczerzakiem. Trzeba było powiedzieć, że Modrzejewski gwałtem i
cichcem chciał przedłużyć kontrakt z cypryjską spółką pośredniczącą
w handlu ropą naftową. Na czym my wszyscy stracilibyśmy setki
milionów jeśli nie miliardów dolarów. Jedna taka konferencja prasowa
ministra,
do tego dwa czy trzy "szczury" puszczone prasie przez Tobera i nagle
całe społeczeństwo prosi Kaczmarka o wypieprzenie Modrzejewskiego na
zbity pysk. A gdy to się wreszcie staje, wszyscy oddychają z ulgą,
błogosławiąc rząd i wychwalając go pod niebiosa. Można było?

Kredyt Millera. Dziennik "Życie" odkrył aferę stulecia: Miller wziął
kredyt mieszkaniowy w banku Gudzowatego! Czyli olał kontrakt na
norweski gaz, zaprzedał się Ruskim, a przy okazji pomagał ben
Ladenowi rozwalić World Trade Center...
Co na to rzecznik Tober? Kredyt normalna rzecz, ble, ble, ble,
wieżowce w Nowym Jorku rozpadły się same, ble, ble, ble, a on -
znaczy Tober - kredytu od Gudzowatego nie brał. Komu potrzebny
rzecznik opowiadający, że jest czystszy i lepszy od szefa? Sprawny
rzecznik od razu pokazuje dokumentację sprawy i przedstawia spójną
wersję, nie zaś najpierw opędza się byle czym i z czasem doskonali
to, co należało powiedzieć.

Wiocha Wiatra. Kolejna gwiazda mediów z rządowej konstelacji -
Sławomir Wiatr, pełnomocnik rządu ds. informacji europejskiej. W
radiowej rozmowie z redaktor Olejnik wyznał, że na wsi był przy
okazji pobytu rekreacyjnego na działce, rolnika widział na obrazie
Chełmońskiego, a dotacje rolne z Unii Europejskiej to takie małe
robaczki widoczne pod mikroskopem. Kurwa żesz jego mać! To już
lepiej było Millerowi wziąć Modrzejewskiego zamiast Wiatra!
Fachowiec z niego taki sam (kozia dupa-lancet), a przynajmniej
głupstwa mówi dopiero po odwołaniu, nie po nominacji.
Dobrze, że Tober nie stanął w obronie Wiatra, bo co by mógł
powiedzieć? Że wieje?

Matura Łybackiej. Nowa matura, stara matura, nowa i stara matura,
dwa kroki w przód, jeden w tył, jeden w bok, obrót, skłon... Gdyby
tańcząca pani minister Krystyna Łybacka zakazała chłopcom noszenia w
szkole długich włosów, narobiłaby mniejszych szkód w młodzieżowym
elektoracie, niż ich narobiła zamieszaniem wokół matury. "WyborczaÓ
drukowała telenowelę o tym, jak zdezorientowani nauczyciele i
uczniowie chcą się zbiorowo wieszać, bo nie wiedzą, jakie są plany
Łybackiej. Łybacka też tego nie wiedząc na wszelki wypadek napluła
na Handkego, bo to zawsze bezpieczne.

Świstaki Byrcyna. Mając taki skarb jak Wojciech Gąsienica-Byrcyn -
ofiara rządów Buzkowego Tokarczuka - każdy normalny rząd zrobiłby
propagandowy majstersztyk. Tokarczuk wywalił ze stołka dyrektora
Tatrzańskiego Parku Narodowego? No to my, Miller i nowy minister
środowiska Stanisław Żelichowski, przywracamy Byrcyna Tatrom i
świstakom, na chwałę rządu oraz przyrody ojczystej! Tymczasem
Żelichowski tak pogrywał z Byrcynem, że ten się w końcu wkurzył i
kazał się pocałować w dupę. Nawet świstaki mu się nie dziwiły.

Żarty Belki. 22 procent podatku VAT na materiały i usługi budowlane
- tako rzekł wicepremier od finansów. Budujący lud poleciał więc na
składy budowlane, nakupił cegieł, wapna i papy, a potem obudził się
z ręką w betoniarce, bo Belka zmienił zdanie. VAT będzie taki, jak
był, a z tymi 22 procentami to tylko żart. Zależy, jakie kto ma
poczucie humoru...
Belka jeszcze raz zażartował w tym stylu, mówiąc o częściowej
odpłatności za bezpłatne świadczenia zdrowotne i oświatowe państwa
wobec obywateli. Miller nie znał się na żartach, bo nazajutrz odciął
się od wypowiedzi swojego wicepremiera. Po co jest rzecznik rządu,
jeśli jego członkowie i urzędnicy wciąż wyskakują przed szereg i
trzeba się od nich odcinać? Rzecznik jak żandarm pilnować powinien
języków swoich kolegów.

Kawa Celińskiego. Minister od kultury Andrzej Celiński oświadczył,
że nie ma zamiaru umawiać się na kawę z przedstawicielami środowisk
twórczych, bo nic z tych fusów nie da się
wywróżyć. Gdyby Celiński był właścicielem myjni samochodowej, to
mógłby się umawiać, z kim zechce. Ale że partia i Miller rzucili go
na odcinek kultury, tojego psim obowiązkiem są randki z twórcami,
choć najbardziej są nudne. Ludzie kultury tak są bowiem
skonstruowani, iż wolą osobiście dowiedzieć się od ministra o tym,
że zdechną z głodu. Im mniej ma się forsy, tym bardziej łechtać
należy ambicje.
Celiński nie ma pieniędzy i nie lubi igrzysk. To po co on komu?
Takich większych i mniejszych wpadek propagandowych gabinet Millera
plus Tober mieli jeszcze kilka. Przedłużenie kontraktu Zbigniewowi
Siemiątkowskiemu jako pełniącemu obowiązki ministra tajnej policji;
żenujące niewyrzucanie, a potem wyrzucenie Andrzeja Kaucza przez
minister Barbarę Piwnik, czyli taniec pod presją mediów; nazwanie
przez Belkę bankowców "harcerzami"; zlikwidowanie przez Łybacką
jednej godziny wuefu tygodniowo; kłótnia Celińskiego z kołami
filmowymi o termin likwidacji Komitetu Kinematografii; brukselskie
wystąpienie ministra Włodzimierza Cimoszewicza w sprawie moratorium
na zakup polskiej ziemi przez cudzoziemców...
Chociaż bycie ministrem zagranicznym oznacza, że się robi politykę
zagraniczną, a nie że się robi politykę za granicą.
Błąd na błędzie i błędem pogania.
Sorry, były też dwa sukcesy. Telewizyjne wystąpienie premiera o tym,
jak rząd uratował Polskę przed wariantem argentyńskim. Krótko,
jasno, optymistycznie! I akcja ministra zdrowia Mariusza
Łapińskiego: zapowiedź likwidacji kas chorych. Te Knysoki i Opale
jęczące w obronie kas przy Łapińskim mówiącym głośno o
odpowiedzialności, którą bierze za tę decyzję, były jak mrówki przy
nosorożcu. Malutkie, cichutkie, nic tylko strząsnąć i rozdeptać.

Choćby Belka stanął na głowie i zaklaskał obiema stopami, to nie
poprawi sytuacji gospodarczej tak, by wszyscy poprawę odczuli. Jeśli
nie będzie więcej chleba, to przynajmniej niech igrzyska będą w
dobrym stylu. Ataki mediów należy przewidywać, mister Tober, a nie w
popłochu reagować na zarzuty. Sprawny rząd nie tłumaczy się prasie z
podjętych decyzji, lecz przed podjęciem tłumaczy je obywatelom. A
wcześniej dba, by decyzje sprawiały wrażenie przemyślanych,
zaplanowanych i powziętych przez ludzi w pełni władz umysłowych.
Właśnie... Nawet najlepsza propaganda zdaje się jednak psu na budę,
gdy decyzji nie ma, bo rząd jest leniwy albo swoje wysiłki kieruje
na ślepy tor. Miała być reforma służb specjalnych? Rząd dopiero
przyjął projekt ustawy likwidującej UOP i zanosi się na długi spór.
Miała być ustawa o warunkach zakupu ziemi przez cudzoziemców? Nie ma
ustawy. Zamiast roboty posuwającej kraj do przodu jest to
rozmazywanie Leppera na ścianie, to uwodzenie go. Wyproszono
prezesów NIK i NBP z posiedzeń rządu - zapomniano ogłosić, że ich
obecność jest zwyczajem z czasów PRL, kiedy kompetencje były
rozmazane, a wszyscy służyli jednej partii. Majstrowanie przy
ustawie o służbie cywilnej.
Prasa się wścieka, irytuje elektorat.
Powszechnie się uważa, że najważniejszym zadaniem tego rządu - poza
uchronieniem kraju przed katastrofą gospodarczą - jest wprowadzenie
Polski do Unii Europejskiej. Gabinet Millera tak nas wprowadza, że
wyprowadza z równowagi. Minister Cimoszewicz robi swoje, minister
Danuta Huebner swoje, a pełnomocnik Wiatr maluje swoje pokoje.
Dyplomatyczny styl pana ministra połączony z ignorancją pana
pełnomocnika i szarpiąca się pani minister - z takiej mieszanki nic
dobrego nie powstanie. Rozmywają się kompetencje, rozmywa się
odpowiedzialność. Za Buzka to przynajmniej było wiadomo, że za
integrację nie odpowiada już humorystyczny Czarnecki, tylko
profesor-negocjator Kułakowski. On mówił, tłumaczył, udzielał
wywiadów, nawet Luft nie zdołał mu przeszkodzić.
Sam taniec Millera wokół Glempa pokazywany w TV nie spowoduje tego,
że Kościół zacznie kochać Unię Europejską. Bardziej niż okazywanie
względów czarnym przydałaby się temu rządowi akcja propagandowa
wzorowana na oswajaniu mieszkańców Europy Zachodniej z nowym
pieniądzem: euro. Rządowi spece od marketingu tak zamieszali opinią
publiczną Zachodu, że początkowy sceptycyzm wobec nowej waluty
zmienił się tam wręcz w pełne tęsknoty oczekiwanie.
Audiotele: Co musieliby zrobić Tober z Wiatrem, żeby spowodować
tęsknotę Polaków za Unią Europejską? A) Przedstawić realny obraz
Polski za lat 10 poza Unią; B) Opowiedzieć, co Portugalia straciła,
a co zyskała; C) Oznajmić, że chłopy ciemne są i nierynkowe, Liga
Polskich Rodzin modli się do Boga, a wierzy w diabły, masonów i
żydowskich bankierów.
Wybrać należy trzy trafne odpowiedzi i wysłać w formie SMS na
komórkę premiera Millera.
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kaczka dziweczka
Mieszkańcom Warszawy przeszkadzają dziury w jezdni, a prezydentowi
Kaczyńskiemu
pracowite damskie dziurki.
Każdy ma prawo zabiegać o swoje szczęście, a Lech Kaczyński

bliźniak starego kawalera Jarosława trudniący się prezydentowaniem w
Warszawie
ma prawo do szczęścia ponad wszystko! W sobotę prezydent
Kaczyński podał, że będzie się uprzykrzał paniom prostytutkom pod
sztandarem zaciekłej walki z agencjami towarzyskimi w Warszawie. Pan
Kaczyński dowiedział się bowiem via Kościół, że cudzołóstwo to
grzech i mocą swego urzędu obywateli stolicy pragnie od niego
strzec. Być może również pan Kaczyński ujawnia w łagodniejszej
formie jakieś mocno stłumiane kompleksy rodzące nieprzyjazne
uczucia?! Kto wie?!
Co na to przedstawicielki ludności zatrudnione w agencjach?!
* * *
Każda kobieta w Polsce ma prawo się prostytuować, ale dzieląc się
dochodami naraża kogoś. Jeżeli żywi dupodajstwem swojego syna, męża,
przyjaciela lub narzeczonego
mogą panowie ci iść na 3 lata do
więźnia za czerpanie korzyści z nierządu.
Przyjaciele pań prostytutek, zwani familiarnie alfami, organizują
pracę kobiet, czasem mężczyzn, pod szyldem usług towarzyskich, którą
to formę usług przewidział prawodawca dając przewidywaniom swoim
wyraz w Statystycznym Wykazie Wyrobów i Usług (SWWiU). Zakłamanie
biznesu polega na tym, że aby nie iść od razu do pierdla, burdelmamy
podpisują z paniami do towarzystwa umowę, z której wynika, że ruchać
im się z klientami nie wolno. Jest to najbardziej kryminogenny
układ, na który przymykają oczy policjanci i prokuratorzy z
bezradności, a posłowie lewicy ze wstydliwości.
* * *
Trudy prostytuowania stają się nie do zniesienia, a kurwienie
najbardziej stresującym usługodawaniem w Polsce. Pomijając sam
aspekt natury obciągania, nadstawiania, udostępniania wszelkich
otworów ciała i to w otoczeniu obcych szankrów, nie pranych gaci,
capiących napletów, bimbrowych oddechów, skarpetek dziurawych i
wszelakich licznych odsamczych obrzydliwości, które to panie
prostytutki muszą pokornie ignorować
napastowane są one ze
wszystkich stron. Biją je klienci, a nieświadome swoich praw bite są
też przez alfonsów i łupione nawet 60-procentową daniną od zarobków.
(Równie srodze traktuje swoich podopiecznych jedynie ZUS i fiskus).
Pasie się na dziwkach mafia żądając haraczy za rzekomą ochronę i
odpłaca się wybuchami bomb, co jest wyjątkowo nieprzyjemne. Na
agencjach żerują też pseudopolicjanci z prawdziwej policji, którzy
za pobłażanie pobierają mniej niż mafia, ale za to częściej. Jakby
tego było mało, to pan prezydent stolicy, żeby kurwy już zupełnie
nie wiedziały, z kim trzymać, teraz poszczuł na nie policję, straż
miejską, pożarną, sanepid, inspekcje pracy i jakie tam jeszcze psy
ma w zanadrzu.
* * *
Lech Kaczyński, co profesorowi prawa bardzo nie przystoi, wyobraził
sobie jednocześnie, że walka z nierządem będzie rewolucyjna: są
ludzie, wynajdźcie na nich paragrafy. Kaczyński wie, że dowodzenie
przed sądem czerpania korzyści z nierządu jest równie karkołomne jak
sam nierząd, a wolałby wygrać błyskawicznie i ostatecznie. Choćby
więc w agencji towarzyskiej wszystko było w porządku, to i tak
strażnik miejski zauważy brak gaśnicy, dywan mogący powodować
zwichnięcie nogi lub nie podświetlony numer domu. Inaczej sam byłby
z wymysłami Kaczyńskiego na bakier.
Z tak nieistotnych powodów miasto będzie zrywało umowy z najemcami
należących do miasta mieszkań tworząc bardzo niebezpieczne
precedensy. W krajach o wyższej kulturze prawnej już dawno
zauważono, że nie można walczyć z przestępstwem naginając prawo w
imię mniejszego zła. Wprawdzie przestępca wychodzi z tej potyczki
pokonany, ale w przeświadczeniu, że wszyscy są łajdakami, a
społeczeństwo to arena zmagania większych i mniejszych łajdactw,
gdzie wygrywa silniejszy. W takim stanie rozumu bandyty
resocjalizacja jest niemożliwa.
Podpowiadamy panu Kaczyńskiemu, kierując się jego metodologią, że w
walce z szataństwem prostytucji mógłby jeszcze przecież po cichu
zakazać przyjmowania prostytutek do szpitali,inwigilować gabinety
wenerologiczne, zakazać via episkopat grzebania stręczonych i
stręczących. A młodzieżówce PiS tajnie polecić rozwieszanie plakatów
z twarzami cudzołożnic w miejscach ich zamieszkania. Dalej! Śmiało!
Kurwy się przecież nie poskarżą, bo komu?
Nie intencja rozwiązania problemu panu prezydentowi przyświeca.
Można byłoby to zrobić lokalizując dzielnicę czerwonych latarni lub
zorganizować prostytutkom stanowiska pracy na przykład przy placu
Bankowym 3/5. Pan Lech pragnie rozgłosu i poparcia licznej grupy
zdewociałych ciemniaków, którzy widząc, że miasto jest czyste, ulice
płaskie, obwodnica sześciopasmowa, a szpitale oddłużone o swoim
prezydencie mogliby wkrótce zapomnieć. Pan prezydent zbiera chyba
też punkty konto życia wiecznego, które rozumie osiągnąć
dyskryminując ludzi zdyskryminowanych przez wszystkich.
Przepowiadamy hecy z domami publicznymi taki koniec, że w przypadku
nadmiernej skrupulatności wykonywania rozkazów Kaczyńskiego
burdelbiznes skoczy mu do gardła, a jeżeli bitwy toczyć się będą po
polsku, czyli byle jak
to za rok zadam panu prezydentowi na
konferencji prasowej następujące pytanie:

Panie Prezydencie, czy skończył się już Pana program walki z
kurewstwem w Warszawie?
A Pan Prezydent odpowie zgodnie z prawdą:

Tak skończył się. Kurwy wygrały!
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Władza domy przenosi "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Podejdź lumpie do płota

My tu żyjemy jak w getcie. Patrz pan, tyle kasy wydać na taki
płot. I po co? Żeby tylko nas nie było widać.

Zenek spluwa pod nogi i dodaje:
Co, my jakieś Araby są? Żeby nas
płotem odgradzać?
Płot ma jakieś pięć metrów wysokości. Wygląda ohydnie. Ale tylko od
tej strony, gdzie mieszka Zenek. Z drugiej jest pomalowany na
estetyczny, zielony kolor. Za nim parking, a dalej
hipermarket.
Zenek to Polak z krwi i kości. A hipermarket nie stoi na granicy
Izraela i Autonomii Palestyńskiej, tylko w Sosnowcu
ukochanym
mieście sekretarza Edwarda Gierka. Ale jak było za tamtych czasów,
to Zenek za bardzo nie pamięta. Za młody. Tamte złote czasy pamięta
za to Jerzyk.

Tak! Wtedy coś zrobili z tymi naszymi ruderami. Niektóre kominy
wyremontowali. Ściany podparli. Żeby gruz nam na łby nie leciał.
Jerzyk to bestia niewdzięczna. Wszak każdy Polak dobrze wie, że za
Gierka na Śląsku była Ameryka. A każdy Ślązak wie, że wówczas
najlepiej mieli ci z Sosnowca. Czyli Jerzyk i sąsiedzi.
Jerzyk i sąsiedzi mieszkają przy ulicy Staszica. W domach, które
pamiętają czasy caratu. Kiedyś była to typowa robotnicza dzielnica.
Z jednej strony Huta Buczek. Z drugiej
hałda Katarzyna. W
niektórych rodzinach opowiadają sobie jeszcze o szarży kozaków,
którzy zmasakrowali sosnowieckich robotników, jak im się zachciało
rewolucji w 1905 roku.
Hałdy Katarzyna już nie ma. Na jej miejscu powstał hipermarket,
który postawił wysoki zielony płot. Ale zarobić można nawet na
mieszkańcach slumsów. Odpowiednio daleko od wyjścia z hipermarketu
płot się kończy. W tamto miejsce wiedzie elegancki chodnik, który
hipermarket wybudował dla mieszkańców slumsów. Za chodnikiem zaczyna
się wał ziemny. Ten wał spełnia to samo zadanie, co zielony płot. Ma
zamaskować slumsy.
Huta Buczek niby jeszcze istnieje. Nie wiadomo, jak długo. Lokatorów
to nie obchodzi. Wśród nich już niewielu jest takich, którzy pracują
w hucie. Andrzej pracuje w zakładach mięsnych. Trochę nieciekawie
się z nim rozmawia, bo akurat ma dzień urlopu. Jest więc nieco
wypity, a przez to ma bojowy nastrój. Andrzej bardzo sobie chwali
swojego pracodawcę:

Dobry chłop. Dba o mój baniak
pokazuje na wypięty brzuch.
Żreć
można do woli. Byle nie wynosić. Nawet dla rodziny nie wolno.
Na tym rozmowa się kończy, bo Andrzej zaczyna negocjacje.

Chcesz dalej gadać, to dawaj na flaszkę. Inaczej będzie wpierdol.
Jerzyk pokazuje swoje mieszkanie na dowód, że się rozpada. Ściana
pęknięta. Podłoga w niektórych miejscach zapadła się już 30
centymetrów. A że stropy są z drewna, to niedługo lokatorzy z
wyższych pięter zaczną lądować u sąsiadów mieszkających poniżej.

Wszyscy nas olewają. A my ludzie porządni. Patrz pan.
Jerzyk
pokazuje zawieszone na ścianie fotografie babci, dziadka i mamy.
Potem wyciąga odcinek renty. 452 złote. I opowiada, że tu prawie
wszyscy coś robią. Coś robią to pojęcie bardzo ogólne. Nikt przy
ulicy Staszica nie chce powiedzieć, czym się zajmuje na przykład
właściciel wielkiej Beemwicy parkującej przy jednej z rozpadających
się kamienic. Nawet Heniek i Olek, którzy wzdłuż zielonego płotu
pchają wózek ze złomem, niechętnie mówią o tym, co robią.

To się nazywa sosnowiecka prywatna inicjatywa. Po co mamy gadać,
skąd jest ten złom? My mamy wózek, a konkurencja ciężarówki

tłumaczy Heniek.
Syn Heńka, Denis, lubi swoją dzielnicę. Uważa, że ulica Staszica
byłaby całkiem w porządku, gdyby nie ten ruch. Nie dość, że jeździ
tędy tramwaj, to jeszcze te samochody. Ciągle śmigają, bo z jednej
strony Staszica jest centrum handlowe Plejada, a z drugiej
Auchan.
Dlatego na place zabaw trzeba wybierać boczne uliczki. Ale nawet i
tam wjeżdżają samochody akurat, gdy gra się w hokeja. Miejscowi
kierowcy wiedzą już, że na środku ulicy mogą natrafić na zgraję
dzieciaków. Jeżdżą bardzo wolno.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie karmić papug
Dlaczego rekiny nie jedzą adwokatów? Z lojalności zawodowej. Rady
Adwokackie kierują się tymi samymi zasadami.
Początek historii jest banalny jak schabowy z kapustą.
Anna W. była współwłaścicielką księgarni w Opolu. Natrafiła na
wspólniczki tyleż nieuczciwe, co po prostu bezczelne. Sfałszowały
jej podpis pod zrzeczeniem się na ich rzecz praw do księgarni. Anna
W. oczywiście wystąpiła do sądu. Prowadzenie sprawy za radą znajomej
radcy prawnej zleciła młodemu, dobrze zapowiadającemu się opolskiemu
adwokatowi Markowi W.
Był kwiecień 1993. Adwokat sprawę przyjął, ale bardzo szybko znudził
się i zaniechał wszelkich czynności. Nie przychodził na rozprawy i

żeby unikać kłopotów
nie informował o tym swojej klientki.
Opowiadał jej bajki o korzystnych postępach w sprawie i domagał się
zwrotu należności za przejazdy na posiedzenia sądu, w których nie
uczestniczył. Anna W. sprawę przegrała, poniosła spore straty i
dodatkowo została ukarana grzywną za lekceważenie sądu. Wściekła
napisała skargę na prawnika do Okręgowej Rady Adwokackiej (ORA) w
Opolu. Rada zauważyła w postępowaniu adwokata pewne działania o
charakterze kontrowersyjnym, ale nie uznała ich za podstawę do
interwencji, nie mówiąc o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego.
Opinię opolskiej Rady podzieliła Naczelna Rada Adwokacka i dopiero
stanowisko Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w Warszawie zmusiło
samorząd adwokacki do zajęcia się sprawą. Ale i na tę niedogodność
znaleziono sposób.
Sprawę przekazano do katowickiej Okręgowej Rady Adwokackiej.
Katowice odesłały ją z powrotem do Opola. Kiedy wreszcie trafiła na
wokandę sądu dyscyplinarnego
właśnie uległa przedawnieniu. Sąd
Dyscyplinarny przy ORA w Opolu i Wyższy Sąd Dyscyplinarny w
Warszawie potwierdziły zarzuty stawiane Markowi W. i uznały jego
winę, ale nic z tego dla adwokata nie wynikło. Nieusatysfakcjonowana
moralnym zwycięstwem Anna W., uzbrojona w postanowienia sądów
dyscyplinarnych, wystąpiła przeciwko Markowi W. z powództwem
cywilnym o odszkodowanie.
* * *
Wbrew opinii sądów dyscyplinarnych, kierując się wyłącznie
zeznaniami pozwanego i jego świadków Sąd Rejonowy w Opolu
zawyrokował, że postępowanie adwokata Marka W. nie miało wpływu na
niekorzystne dla powódki postanowienie sądowe i oddalił podniesione
przeciwko niemu zarzuty. Prowadząca rozprawę sędzia Małgorzata
Garbowicz tak m.in. uzasadniła swoją decyzję: Między jakimś
zdarzeniem, a szkodą (innym zdarzeniem) zachodzi związek
przyczynowy, jeżeli bez zdarzenia początkowego wynik ostateczny w
postaci szkody nie byłby wystąpił. Teoria przyczynowości adekwatnej
uznaje, że przyczyny, z których każda jest niezbędna dla zaistnienia
ostatecznego skutku podlegają wartościowaniu. Wśród zdarzeń, z
których każde stanowi jakieś ogniwo w łańcuchu przyczyn i skutków,
należy wyróżnić pewne zdarzenia, które mogą być uznane za zwykłe
(normalne, typowe) następstwa zdarzeń poprzednich i inne, które mają
charakter niezwykłych (nienormalnych, nietypowych). Związek
przyczynowy w pewnych ramach lub w pewnych granicach jest zatem
związkiem normalnym, poza nimi może być pominięty. Dla potrzeb prawa
znaczenie ma tylko związek typowy (normalny). Tam gdzie związku
takiego nie daje się ustalić, tam związek przyczynowy przestaje być
elementem użytecznym dla ustalenia odpowiedzialności i to
niezależnie od roli innych przesłanek.
Należy mieć nadzieję, że przewodnicząca składu sędziowskiego rozumie
to, co sama podyktowała.
Powódka, za nic mająca te wielce naukowe wywody, wniosła odwołanie
od wyroku. Po wielomiesięcznym oczekiwaniu, 22 maja tego roku, sąd
wyższej instancji orzekł, iż sprawa musi zostać ponownie rozpoznana,
ponieważ skład sędziowski i pozwany adwokat zbyt dobrze się znali.
Właśnie minęło 10 lat, od kiedy Anna W. po raz pierwszy stanęła oko
w oko z mecenasem o nieposzlakowanej opinii.
* * *
Nieco więcej szczęścia miała inna klientka mecenasa W.
Danuta Sz.
Podobnie jak Anna W. zachęcona znakomitą opinią, jaką wystawiano
Markowi W., zleciła mu w kwietniu 1995 r. poprowadzenie sprawy
alimentacyjnej przeciwko obywatelowi niemieckiemu. Przez 22 miesiące
adwokat zapewniał klientkę, że sprawa jest na dobrej drodze, że
wygrał dla dziecka wysokie alimenty
dał jej to nawet na piśmie

aby w końcu ją poinformować, że w ogóle nie skierował żadnej skargi
na drogę postępowania sądowego.
ORA w Opolu jak zwykle olała sprawę, a Naczelna Rada Adwokacka
dodając krzywdę do zniewagi zaleciła szczerze, aby Marek W. dalej
poprowadził sprawę, to być może zakończy się ona sukcesem. Danuta
Sz. nie skorzystała z dobrej rady, wystąpiła przeciwko Markowi W. do
sądu o odszkodowanie i wygrała. Mało tego, uparła się do tego
stopnia, iż wymusiła na samorządzie adwokackim sfinalizowanie sprawy
dyscyplinarnej przeciwko adwokatowi. Sąd Dyscyplinarny przy
Okręgowej Radzie Adwokackiej w Opolu zawiesił Marka W. w prawach
wykonywania zawodu na 5 miesięcy. Kara raczej symboliczna, adwokat
uznał ją jednak za zbyt surową i odwołał się od wyroku najpierw do
Wyższego Sądu Dyscyplinarnego w Warszawie, a później do Sądu
Najwyższego. Nie znalazł zrozumienia. Obie instancje utrzymały wyrok
w mocy, choć Wyższy Sąd Dyscyplinarny za bardziej niestosowne uznał
nagłośnienie sprawy i szkody, które wyrządziło ono opinii o
adwokaturze w ogóle niż wyczyny pana mecenasa in spe. Aby do
rozprawy w ogóle doszło, Danuta Sz. zaangażowała w swoje kłopoty
prasę, telewizję, Helsińską Fundację Praw Człowieka i Rzecznika Praw
Obywatelskich. Nie udało jej się zainteresować nią ówczesnego
ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego. Cóż, pewnie Marek W.
nie był komunistą.
Dalsze sukcesy zawodowe adwokata Marka W. dowodzą jednak, że
zachowanie adwokackich organów dyscyplinarnych w przypadku Danuty
Sz. było zwykłym wypadkiem przy pracy spowodowanym
jak twierdzą
znawcy tematu
szokiem doznanym przez środowisko adwokackie po
nagłośnieniu sprawy.
* * *
W czasie gdy osądzony i skazany mecenas W. płacił Danucie Sz.
odszkodowanie (z pieniędzy inkasowanych od innej oszukanej klientki
Ireny W.), znalazł już następnego frajera
Wiesława M. Sposób
postępowania adwokata był taki sam: przyjęcie zlecenia,
zainkasowanie honorarium i odłożenie sprawy do szuflady. Kiedy po 15
miesiącach oczekiwania Wiesław M. udał się do sądu po wyrok, który
według słów adwokata już zapadł, naturalnie po jego myśli,
dowiedział się, że Marek W. nie wniósł nawet pozwu. Tym razem
Okręgowa Rada Adwokacka w Opolu w trosce o dobre imię palestry i
według wałęsowskiej zasady "jeśli nie chcesz mieć gorączki, to
stłucz termometr", oddaliła skargę pechowego klienta uzasadniając
swoją decyzję brakiem podstaw do interwencji. Wiesław M. był mniej
zdesperowany niż Anna W. i Danuta Sz. i wycofał się z postępowania
przeciwko adwokatowi. Z powodu niepowodzeń w dochodzeniu swoich praw
wycofali się również kolejni oszukani i okłamywani klienci
opolskiego adwokata: Danuta E. z Opola, Dorota K. z Krapkowic, Marek
T. z Warszawy, Leszek J. z Chróściny, Andrzej K. z Turawy, Renata K.
z Ozimka i wielu innych, którzy już nie wierzą w uczciwość polskiej
adwokatury.
Nie wycofała się natomiast Irena W.
ta, która sfinansowała
odszkodowanie dla Danuty Sz. Irena W. nie ma już nic do stracenia,
bo wszystko, co miała
dorobek całego życia z mieszkaniem włącznie

straciła, jak twierdzi, z winy Marka W. To od niej Marek W.
rozpoczął eksperyment: przyjąć zlecenie, wziąć kasę i zapomnieć. Jej
kontakt z adwokatem trwa już od 1991 r., tuż po złożeniu przez
aplikanta Marka W. ślubowania, i Bóg raczy wiedzieć, ile jeszcze
trwać będzie i jak się skończy. Bo już nie tylko Rada Adwokacka dba
o interes swojego człowieka nie reagując zupełnie na złożoną w
grudniu 2001 r. przez poszkodowaną skargę; z niejasnych powodów nie
podejmuje też czynności prokuratura, do której zgłosiła
zawiadomienie p przestępstwie popełnionym przez adwokata Marka W.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Mechanizm działania był taki sam
jak w przypadku innych poszkodowanych. Różnica polegała jedynie, a
może aż, na wysokości zaliczek, które pobierał od niej adwokat:
4000
5000 zł. Po te zaliczki Marek W. jeździł do domu klientki,
opowiadając jednocześnie bajki o niewiarygodnych postępach w jej
sprawie i kosztach, które z tego tytułu ponosił.
Jak zakończy się kolejna sprawa orła opolskiej palestry? Ci, którzy
mają za sobą pouczające doświadczenia współpracy z panem mecenasem,
Okręgową Radą Adwokacką w Opolu i sądami, nie mają złudzeń. Z
adwokatem nie wygrasz.
Autor : Danuta Szpecht




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





41-letni Jan T., mieszkaniec Kolska, gmina Bierzwnik, dwukrotnie
najechał swym ciągnikiem rolniczym na radiowóz policyjny, w którym
siedzieli dwaj policjanci z zatrzymanym do kontroli nietrzeźwym
kierowcą Trabanta
znajomym Jana T. Jan T. chciał w ten sposób
zmusić policjantów do zwolnienia przyjaciela.
Do mrożących krew w żyłach scen z udziałem traktora i radiowozu
policyjnego doszło również w Gałkowie Dużym (województwo łódzkie).
Ciągnik z przyczepą jechał tam środkiem jezdni i usiłował zepchnąć
do rowu radiowóz, którym jechali wzywający go do zatrzymania
policjanci. Traktor udało się unieruchomić dopiero po ustawieniu
blokady i oddaniu strzałów w opony. 55-letni traktorzysta był tak
pijany, że nie był w stanie trafić ustami w alkomat.
Przed sądem we Wrocławiu stanął pod zarzutem dokonania trzech
morderstw 25-letni Piotr W. Oskarżony twierdzi, że nie pamięta, czy
dokonał zarzucanych mu morderstw, albowiem ma pamięć zniszczoną
przez alkohol. Ale nie wykluczam, że tak mogło być
stwierdził
potulnie oskarżony.
Gdański radny SLD Eugeniusz G. pobił się z partyjnym kolegą. Do
bójki doszło po szkoleniu członków SLD zatytułowanym "Partyjność
metodą współdziałania".
40-letni nauczyciel z Częstochowy zakochał się w 12-letniej
uczennicy. Napisał do niej list miłosny, a z domu ukochanej wykradł
jej majteczki, które kładł sobie pod poduszkę. Prokuratura postawiła
mu zarzut molestowania seksualnego.
Mój klient nie przyznaje się
do molestowania. Przyznaje się do listu i wynoszenia majtek

twierdzi adwokat nauczyciela, bo czyż majteczek nie wolno
molestować.
Radny Jerzy P. z Bogatyni ukradł w dyskoncie Biedronka dezodorant za
3 zł oraz dwie paczki parówek po 1,99 zł. Na zapleczu radny klękał
na kolanach, całował po rękach kierowniczkę sklepu i błagał, żeby
nie dzwonić po policję. W bogatyńskiej Biedronce panuje zasada, że
przyłapany na kradzieży musi zapłacić 10-krotną wartość skradzionego
towaru. Radny miał przy sobie tylko 20 zł. W końcu puszczono go
wolno.
1 listopada przed północą biło się kilkunastu mężczyzn w restauracji
Lotos w Nowym Targu. To była masakra, jak w westernie
reklamuje w
lokalnej prasie atrakcje swojego lokalu współwłaścicielka knajpy.
Dwóch braci przy pomocy znajomego, któremu obiecali 4 tys. zł,
zabiło tatusia. Najpierw dosypali tatusiowi do wódki trucizny, ale
nie podziałała. Zaczęli więc okładać go pałką. Pałka się złamała.
Wkurzeni wzięli wreszcie tatę na kopy. Odpowiadają przed sądem w
Poznaniu, który podejrzewa, że motywem działania była chęć uzyskania
spadku po twardym ojcu.
W lesie pod Klukowem grzybiarz znalazł ludzką głowę. Nie był to
efekt gangsterskich porachunków. Głowa należała do 70-letniego
rowerzysty, którego kilka dni wcześniej potrącił na wiejskiej drodze
samochód prowadzony przez 23-letniego mężczyznę. Kierowca twierdzi,
że po uderzeniu odpadła rowerzyście głowa. Ukrył więc korpus na
polu, a głowę wywiózł do lasu.
Świetny kawał zrobili pogotowiu ratunkowemu żartownisie w Jarcewie
koło Chojnic. Wezwano je do potrąconego przez samochód mężczyzny.
Kiedy pogotowie przyjechało i odwracało ciało, odpadła głowa. A
wszystko to był żart, bo był to manekin sianem wypchany.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rząd może spać spokojnie! Podczas tajnego posiedzenia gabinetu
Leszka Millera szef tajnej policji ABWerą zwanej uspokoił skołatane
ministerskie sumienia. "Mogę z czystym sumieniem zapewnić, że
zarzuty dotyczące przetargów i kontraktów zawieranych przez
instytucje rządowe nie mają podstaw"
zapewniał Andrzej
Barcikowski. Wyjaśnił, że wszystkiemu winne są konkurencyjne firmy,
które pominięto podczas tajnych procedur przetargowych, i bezwstydni
dziennikarze rozpętujący kampanie dezinformacyjne. Ich trzeba
zdemaskować, ujawnić i publicznie zawstydzić. Na publicznie stawiane
np. przez "NIE" liczne zarzuty publicznej odpowiedzi nie ma.
Dziennikarze z "Życia Warszawy" donieśli o aferze korupcyjnej w
Wojsku Polskim. Warunki przetargów, nierzadko kierowanych do
wąskiego grona, ustawiano tak, że wygrać mogła go tylko jedna,
zaprzyjaźniona firma. Po sformułowaniu warunków firma przetarg
pewnie wygrywała i przekazywała łapówkę. No, nie łapówkę. Honorarium
za usługi konsultingowe. Wojskowe służby zatrzymały 9 osób (czytaj
też na str. 15).
Święto odzyskania naszej niepodległości najwyższe władze rządowe i
partyjne hucznie obchodziły w okupowanej przez nas irackiej kolonii.
Tam służby specjalne zapewniły premiera, ministrów i
parlamentarzystów, że naród iracki nas kocha. Tak mocno, że gotów
nas rozszarpać.
Parlamentarzyści z zespołu NIE
Gadzinowski, Stryjak
wezwali
łódzką kurię Kościoła kat. do respektowania obowiązującego w Polsce
prawa i wypłacenia kobiecie poszkodowanej przez parafię w Dalikowie
zasądzonego przez sądy odszkodowania. Uchylanie się kurii od
prawomocnego wyroku demoralizuje społeczeństwo, zachęca środowiska
przestępcze do nierespektowania prawa. Posłom z NIE nie udostępniono
w Sejmie pokoju na konferencję.
Sojusz Lewicy Demokratycznej przeprowadzał weryfikację. Wedle wieści
płynących z kół, partia może odchudzić się przynajmniej o połowę.
Niestety, często w wyniku samoweryfikacji pozostają w SLD grupy
sitwiarskie, a odchodzą ludzie ideowi. Aby pochwalić się jakimiś
osiągnięciami, światłe kierownictwo partii zezwoliło radykałom na
debatę o legalizacji związków homoseksualnych.
Prezydent Aleksander Kwaśniewski zadeklarował, iż poprze swą
małżonkę Jolantę, gdyby zdecydowała się kandydować w najbliższych
wyborach prezydenckich. Są jeszcze w kraju nieprzytomnie kochający
mężowie.
Sejm nie wybrał nowego czwartego wicemarszałka proponowanego przez
partie opozycyjne. To dobra wiadomość dla budżetu.
Na prawicy powstała nowa partia kierowana przez senatora Religę.
Świetnego chirurga, fatalnego lidera. Do tej pory Religa doprowadził
do zgonu wałęsowski BBWR, Partię Republikanów oraz jako szef
komitetu wyborczego kandydata na prezydenta Andrzeja Olechowskiego.
W mieście Łodzi, centrum polskiej kinematografii, zatrzymano grupę
artystów. Aranżowali oni związki erotyczno-uczuciowe biznesmenów z
panienkami, które w trakcie konsumowania filmowali potajemnie i
niezwykle sugestywnie. Za odstąpienie praw autorskich do filmu
żądali od biznesmenów jedynie 30
60 tys. zł. Policja zakłóciła
proces twórczy rozbijając "Hollyłódź".




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Jonathan Kellerman
"Teatr Rzeźnika"
Bardzo rzetelny podręcznik dla emigrantów do Izraela. Dowiemy się z
niego, jak nazywają się po hebrajsku poszczególne stopnie policyjne,
w jaki sposób bogobojny Żyd posługuje się windą w szabat, a także
gdzie przywiązuje się filakteria i o której. Przy okazji otrzymujemy
niezłą lekcję izraelskiego szowinizmu. "Mimo że Arabowie dostali
lwią część bogactw naturalnych, nie byli zadowoleni, bo było to
mniej niż wszystko", "Żydzi mieli nadzieję na trwały pokój ze swymi
współbraćmi, ale komendant arabski wciąż pieścił się myślą o
podboju". "Czternastoletnia Arabka w drodze na rynek została
schwytana w dwa ognie pomiędzy tłum ciskających kamieniami Arabów i
dwóch dziewiętnastoletnich żołnierzy, ostrzeliwujących się w
obronie. Pocisk, który trafił ją w głowę, uczynił z niej bohaterkę".
Najwyraźniej Kellerman swoją wiedzę na temat sytuacji w Izraelu
czerpie z "Gazety Wyborczej".
"Dwa tygodnie na miłość"
Sandrze Bullock i Tomowi Hanksowi wystarczyły dwa filmowe tygodnie
na uświadomienie sobie, że się kochają jak dwa aniołki. Nam
wystarczyło 5 minut, żeby zorientować się, że na próżno liczymy na
śmieszną komedię; 10
by zdać sobie sprawę z tego, że w ogóle film
jest do dupy, a 101 minut zastanawialiśmy się, co za baran przyznał
tej przemiłej krzywonogiej pannie tytuł najseksowniejszej
amerykańskiej aktorki.
Tom Clancy
"Czerwony królik"

To było tak - Jan Paweł II w 1981 r. napisał do polskich władz, że
jak zaraz nie przestaną gnębić polskiego narodu, to abdykuje i wróci
do ojczyzny bronić swego ludu. Rozwścieczony Andropow wysłał
komunistycznego mordercę, żeby zastrzelił papieża, ale uniemożliwiła
mu to nader przebiegła operacja CIA. Jak pamiętamy wszyscy, nie do
końca, ale ten szczegół nie spędza snu z powiek autora. Opis jazdy
podmiejskim pociągiem do Londynu wraz z dojazdem na stację zajmuje w
tym epokowym dziele cztery strony, a jedynym wydarzeniem w tym
czasie pchającym akcję jest podjęcie przez bohatera decyzji, czy
kupić "Guardiana" czy "Daily Telegraph". Za 543 strony tego bełkotu
"Amber" każe sobie zapłacić 39,80. Wychodzi ponad 7 groszy za
stronę. Można za tyle kupić papeterię i samemu grafomanić.

"X-men 2"
Poczciwemu facetowi nagle wyrastają długie, sta-lowe pazury i tnie
nimi na dzwonka wszystko i wszystkich. Atrakcyjna panienka, co to na
pozór tylko nadaje się do bzykania, zmienia się w kolorową poczwarkę
i miękutko zabija wszystkich, którzy jej staną na drodze. Inny
koleś, zwykły i banalny do bólu, w sprzyjających warunkach zmienia
się w monstrum, co jak kogoś ściśnie, to tylko samo suche w ręku
zostaje... Nigdy się nie spodziewaliśmy, że w Holyłud tak szybko
zrobią film o polskiej polityce zagranicznej w Iraku. A jak celnie
uchwycono istotę sprawy
wszystko błyska, gra i buczy, mnóstwo
efektów specjal-nych, od których dech zapiera. I gówno z tego
wynika.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gwizd wiz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pastuch czarnych owiec "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kulczykowanie katolików
"Z Wartą warto"
dewotkom i dewotom.
Wyższość katolika nad niekatolikiem nareszcie można w naszym pięknym
kraju przeliczyć na złotówki. Katolik, dobrze postrzegany przez
swojego proboszcza, co ten musi potwierdzić na piśmie, otrzymuje w
Towarzystwie Ubezpieczeń i Reasekuracji WARTA S.A. 20 proc.
dodatkowej zniżki na wszystkie możliwe ubezpieczenia. Program
ubezpieczeniowy nazywa się PARAFIA i obowiązuje do 31 grudnia 2002
r. Niewykluczone, że zostanie przedłużony.
Ponad 57 proc. akcji WARTY ma grupa kapitałowa Kulczyk Holding S.A.
Nie wiemy, jaki interes ma Kulczyk starając się przypodobać klechom.
Ponieważ żaden proboszcz nie wyjmie długopisu bez datku, interes
sług Kościoła kat. jest tu oczywisty.
Dealerzy WARTY przekonywali nas, że intencja programu jest czysta.
Firma zakłada, że proboszczowie nagonią klientelę, zaś "szkodowość"
u osób przez nich rekomendowanych będzie mniejsza niż u ateistów.
Zmniejszenie strat zrekompensuje zniżkę. Wynika to z zało-żenia, że
Polak-katolik jest uczciwszy od Polaka-niekatolika. Katolikowi nie
przyjdzie nawet do głowy np. wyłudzenie odszkodowania. Nawet gdyby
wierzyć, że WARTA wierzy, iż naciągają ją głównie ateiści, nie
uzasadnia to jeszcze zniżki za pobożność.
Z 20-procentowym ekstrarabatem można ubezpieczyć żonę od choroby,
krowę od zdechnięcia, Mercedesa od kradzieży, dom od spalenia. Żeby
wyjść na swoje, WARTA musi wierzyć, że Opatrzność będzie za poręką
proboszczów czuwała szczególnie pilnie nad krowami, żonami i autami
dobrych parafian.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Atak człekokształtnych
Znane powszechnie wydarzenia z toruńskiego technikum, gdzie
człekokształtni uwiecznili kamerą wideo szczytowy etap swego
rozwoju, wywołały w całym kraju powszechny szok i falę oburzenia.
Rzetelne aż do bólu media naświetlając sprawę prześcigały się w
ocenie skali i zasięgu tego typu patologicznych zjawisk. Przytaczano
ujawnione publicznie podobne ekscesy uczniowskie, również te
zgrabnie zamiecione pod dywan, które kariery medialnej nie zrobiły.
Przy okazji przypomniano inne zdobycze cywilizacyjne młodzieży
uczniowskiej takie jak alkoholizm czy narkomanię. I jak zwykle w
takich przypadkach, rozpoczęto publiczne poszukiwania winnych
katastrofalnej kondycji moralnej młodego pokolenia. Dostało się,
słusznie zresztą, rodzinie, szkole, nauczycielom i oczywiście
resortowi edukacji.
Całkiem niesłusznie natomiast zignorowano w związku z tym rolę
Kościoła katolickiego, a zwłaszcza jego osiągnięcia wychowawcze.
Przypomnieć należy, że właśnie niczym innym, jak autentyczną troską
o moralną czystość młodzieży i misją ewangelizacyjną, uzasadniano
dekadę temu triumfalne wprowadzenie religii i katechetów do szkół.
To katecheci samą swoją obecnością i wytężoną pracą u podstaw mieli
zadbać o obecność wartości chrześcijańskich w życiu szkoły. W życiu
uczniów.
Niestety, lata obecności religii i katechetów w szkole ujawniły ich
marginalny wpływ na kształtowanie i utrwalanie realnych postaw
młodzieży szkolnej. A spektakularny tego przykład, twórczą adaptację

"szanuj bliźniego, jak siebie samego", w wykonaniu
człekokształtnych z Torunia, miała okazję oglądać cała Polska.
Groteskowy charakter muszą mieć w tym kontekście plany Kościoła,
który chyba w poczuciu rzetelnie wykonanego dzieła w Polsce,
zamierza w bardzo już niedalekiej przyszłości, prostować w duchu
wiadomych wartości zachodnich Europejczyków.
J. K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
To ja Pan Bóg
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego z uporem godnym lepszej sprawy "NIE"
nazywa SLD lewicą? Jeszcze żeby w cudzysłowie... Tylko dlatego, że
mają L w nazwie? Czy gdybym ten list podpisał M.M. Pan Bóg, to
redaktor Urban zacznie mnie traktować jak Stwórcę? Partie lewicowe
mają to do siebie, że reprezentują interesy ubogiego, tępego, nic
nieumiejącego, bezradnego, leniwego, bezimiennego, gnuśnego
motłochu. SLD może i to czyni, ale w dość okrojonej formie

ograniczył się do rodzin oraz krewnych i znajomych Królika. Nie jest
proste być partią lewicową, uwzględniać nie tylko rachunek
ekonomiczny, ale i aspekty społeczne, które zawsze zdeterminują
powolniejszy rozwój państwa. PZPR mówiła: tylko przyjaźń ze
Związkiem Radzieckim ble, ble, ble...! SLD: tylko Unia ble, ble,
ble...! Antidotum na wszystko: Unia. Program SLD: Unia. Jak ktoś
stracił nogę, to po wejściu do Unii mu odrośnie?
Trwa w SLD "głęboka" debata, jak poprawić wizerunek partii? Nie ma
czego poprawiać! Na wybory nie chodzę, bo ja was wszystkich, elyty,
nie odróżniam. Nie wiem, po czym wy się rozpoznajecie. SLD, UW, PiS,
PO, AWS
jeden pies.
Ktoś uważa, że SLD powinien się podzielić na frakcję centrową i
lewicową. Centrową, owszem, niech się dzieli potem jeszcze tysiąc
razy, ale skąd wy u Boga weźmiecie lewicowców?! Powtórnie nawróceni
wstaną z kolan i z powrotem będą ateuszami? Baronowie rozdadzą
majątki ubogim, ich nadzwyczaj utalentowane dzieci zrezygnują z
posad w radach nadzorczych?
Przechodziliśmy potężną zmianę ustrojową, nie wiedząc dokładnie, do
czego to wszystko zmierza, trochę tak jak gotowanie zupy z
nieznanych składników. Przez 14 lat wypłynęła na wierzch cała
szumowina
trzeba ją zdjąć, żeby zupa była jadalna. Samo
"dosmaczanie" niejadalnego nic nie da. Pudrowanie syfa. Dlatego też,
jeśli ktoś w SLD nie ma jeszcze ciepłej posadki i w związku z tym
lewicowy stosunek do świata, najwyższy czas na wybudowanie lewicowej
partii. Inaczej prędzej czy później znajdzie się Lenin i my, hołota,
weźmiemy sprawy w swoje ręce.
A Millera, mężczyznę, który kończy, "spuśćcie" jak najszybciej,
niezależnie od waszej frakcji!
Marek Mikołajewicz
Cesarz Argentyny
(adres do wiadomości redakcji)
Dein Kampf
"NIE" jest pismem znakomitym, ale nie mogę wytrzymać, jak czytam o
tym, co się w tym kraju dzieje. Skąd na przykład taka irracjonalna
niechęć do Żydów w Pomrocznej? Jedyne chyba, czym rzeczywiście
zawinili Polaczkom (celowo, bo wielu patriotów mówi "żydki"), to
tym, że z reguły są naprawdę wierzący i lepiej robią interesy. I jak
to jest możliwe, że takie Macierewicze, Giertychy i inne Jankowskie
mają "Nasz Dziennik" i nic nikt im za to nie robi, a łysy Tomek nie
może wraz z kolegami wydawać gazetki pod tytułem np. "Mein Kampf" i
drukować przemówień Adolfa? Treści zgoła podobne, również pełne
nienawiści.
Marcin, Wrocław
(e-mail do wiadomości redakcji)
Myszka Mikke
Nie wiem, kto mianował Korwin-Mikke naczelnym intelektem RP? Po
przeczytaniu jego bzdetu ("NIE" nr 38/2003) na temat związków
homoseksualistów, należałoby raczej mianować Mikke naczelnym
półgłówkiem RP.
Dopuścił się bowiem Mikke postawienia związku homoseksualnego, który
opiera swoje trwanie na obopólnej zgodzie dwojga dorosłych ludzi, do
zoofilii i nekrofilii. Mikke zasłania się słowem "logika", której
właśnie brakuje w jego pisemnym pierdnięciu opublikowanym na łamach
waszego tygodnika. Nie zauważył Mikke bowiem, że stały, legalny
związek dwóch osób zasadza się na woli wyrażonej przez owe osoby. W
przypadku zoofilii czy nekrofilii obopólnej zgody być nie może,
bowiem w pierwszym przypadku jedną ze stron jest zwierzę, a w drugim

ciało zmarłego człowieka.
Czytając wypierdy Mikke publikowane w innych polskich gazetach i
periodykach zaczynam poważnie podejrzewać go o chorobę psychiczną.
Może zatrudnić by Mikke w cyrku, w roli dużej myszy i wołać nań
Myszka Mikke?
John Styber, Chicago, USA
Tanie dranie
Jakoś jeszcze w czerwcu pokazał się w TV prezydent Międzyzdrojów i
powiedział, że chcą, aby Międzyzdroje były tańsze dla ludzi i
dlatego likwidują parkomaty i będzie za free. Jeszcze dwa tygodnie
po tej wypowiedzi parkomaty normalnie działały. Potem założyli na
nie worki, a teraz... Stoi znak "Parking płatny" i prywatna firma
kasę trzepie.
Na co drugim parkingu po tym, jak się zatrzymasz, przychodzi jakiś
gutek i mówi, że parking jest dzierżawiony przez pana Iksińskiego i
trza bulić. Zresztą niemało
koło molo minimum 2 godziny
8
złotych.
Wojtek P.
(e-mail do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czarne mole książkowe
Kościół chce przechwycić cudzy majątek. Warte wiele milionów
kamienice. W tym celu fałszuje, oszukuje i mataczy.
Poznańska prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie fałszerstwa
umożliwiającego opanowanemu przez czarnych Towarzystwu Czytelni
Ludowych zagrabienie 40 kamienic w całej Polsce. Bijemy na alarm!
Tylko czekać, a mienie o wartości liczonej w grubych milionach
stanie się własnością uzurpatorów w sutannach i ich świeckich
popleczników!
O zadziwiającej bezradności organów ścigania pisaliśmy już w "NIE"
nr 45/2003. Przypomnijmy. Całkiem świeckie Towarzystwo Czytelni
Ludowych powstało w Poznaniu w 1880 r. Dzięki hojności ofiarodawców
TCL weszło w posiadanie znacznego majątku głównie budynków i ziemi.
Po II wojnie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Poznaniu
zdecydowało o likwidacji towarzystwa i przekazaniu jego majątku na
cele oświatowe i społeczne. Obiekty sukcesywnie oddawano w
użytkowanie różnym instytucjom. Na przykład Towarzystwu Wiedzy
Powszechnej, Ośrodkowi Badawczo-Rozwojowemu Metalplast czy też
Zespołowi Szkół Medycznych.
Po 1989 r. Kościół postanowił wykorzystać sprzyjający klimat i
sięgnąć po nie swoje mienie. Czarni odkryli w statucie towarzystwa
zapis, że gdyby stowarzyszenie z jakichkolwiek przyczyn przestało
istnieć, cały majątek ruchomy i nieruchomy przechodzi na cele
krzewienia i popierania oświaty w duchu chrześcijańskim i polskim,
wskazane przez księdza Prymasa Polski. Wskazany duch kler uznał za
równoznaczny z własnością domów. 28 października 1991 r. do MSWiA
wpłynął wniosek Glempa o stwierdzenie nieważności decyzji Prezydium
Rady Narodowej. Niecały miesiąc później minister spełnił życzenie
prymasa. To była jednak dopiero połowa drogi do przejęcia 40
kamienic, które należały do przedwojennego TCL. Trzeba jeszcze było
przywrócić TCL do życia i wykazać, że nowe towarzystwo jest
spadkobiercą praw majątkowych przedwojennego.
Uzurpatorskie TCL miało w swoich szeregach pełnomocnika Glempa
mecenasa Marka Tomaszewskiego, skazanego za oszustwa związane z
nieruchomościami. Wkrótce znaleźli się starożytni członkowie TCL,
których wpisano do rejestru jako zarząd nowego towarzystwa. Z
prostych obliczeń wynikało, że przed wojną nie mogli oni należeć do
TCL, bo byli wówczas 4
5-letnimi smarkaczami, a do towarzystwa
przyjmowano wyłącznie osoby dorosłe. Pierwszą decyzją nowego zarządu
było wystąpienie do MSWiA o zwrot gigantycznego szmalu w związku z
rzekomo utraconym majątkiem. Bez skutku. Wobec tego czarni
postanowili działać inaczej i wnieśli do sądu sprawy o zwrot
poszczególnych obiektów.
Prezesem wskrzeszonego TCL uczyniono Jacka Nikischa
adwokata.
Stało się tak na podstawie dostarczonego przez Tomaszewskiego
oświadczenia, z którego wynikało, że w latach 40. Nikisch był
ostatnim prezesem przed likwidacją TCL. To sądowi zupełnie
wystarczyło.
Sam Nikisch przyznał, że nigdy nie był prezesem zarządu, a
oświadczenie w tej sprawie zostało mu podstępnie podłożone do
podpisu przez Tomaszewskiego. Poza tym mecenas Tomaszewski wystąpił
do sądu z interesującym pismem. Dotarliśmy do tego dokumentu:
Imieniem własnym jako członek Towarzystwa Czytelni Ludowych (...)
jednocześnie sekretarz Zarządu Głównego zaskarżam postanowienie Sądu
Wojewódzkiego w Poznaniu z dnia 6 lipca 1992 roku (chodzi o
rejestrację TCL
przyp. M.M.). (...) wnoszę o wznowienie
postępowania [rejestrowego]. Informacja udzielona Sądowi
Rejestrowemu przez Pana mecenasa Jacka Nikischa nosi cechy dokumentu
przerobionego, albowiem zawiera nieprawdziwe dane co do żyjących
członków ostatniego zarządu głównego przed likwidacją. Ostatnim
prezesem Zarządu Głównego był żyjący do chwili obecnej Pan
Włodzimierz Wełnicz. (...) Okoliczność ta wynika jednoznacznie z
pisma jakie TCL skierowało 3 kwietnia 1950 roku do Urzędu
Wojewódzkiego w Poznaniu. W tej sytuacji informacja na podstawie
której zarejestrowano Zarząd Główny TCL, w dniu 6 lipca 1992 roku
nosi cechy dokumentu przerobionego. (...) Pan mecenas Jacek Nikisch
nie był członkiem ostatniego Zarządu Głównego TCL przed likwidacją.
Nie miał więc prawa do kooptacji, gdyż do tego zgodnie ze statutem
uprawnieniamają tylko członkowie władz stowarzyszenia. Sąd
rejestrowy (wtedy był to Wydział I Cywilny, Sekcja Rejestracji
Związków Zawodowych i Stowarzyszeń) miał widocznie oczy szeroko
zamknięte, bo na całe to zamieszanie powinien zareagować informując
prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Nie zrobił tego.
Prokuratura Rejonowa w Poznaniu prowadziła postępowanie w tej
sprawie po doniesieniu Towarzystwa Wiedzy Powszechnej, które

przypomnijmy
ma siedzibę w kamienicy przy ul. Św. Marcina 69
(dawniej Armii Czerwonej). Czarni z TCL usilnie zabiegają o jej
zagarnięcie. Prokuratorskie śledztwo zakończyło się umorzeniem.
Sąd łykał nie tylko szwindle związane z osobą ostatniego prezesa
przed likwidacją TCL i żyjącymi przedwojennymi członkami towarzystwa
(przekręty te zmierzały do wskazania, że nowe TCL ma prawo do
sukcesji po przedwojennym towarzystwie), ale także ewidentne
machinacje dokonywane w dokumentach rejestrowych. Ktoś korektorem
zamazał datę rejestracji nowego TCL (6 lipca 1992) i wpisał datę
przedwojenną 19 grudnia 1933. Mecenas Tomaszewski złożył do sądu
wniosek o uznanie daty 6 lipca 1992 jako oczywistej pomyłki i
zastąpienie jej datą 19 grudnia 1933 r. Prawnicy są zgodni

przychylenie się sądu do tego wniosku to nieprawdopodobne kuriozum.
Ów zapis stał się podstawą roszczeń opanowanego przez wielebnych
TCL.
Każdy zwykły obywatel widząc takie machloje poinformowałby
prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Ale sąd tego nie
zrobił, bo przecież w ten sposób musiałby donieść sam na siebie.
Znowu wyręczyło go Towarzystwo Wiedzy Powszechnej. I znów
prokuratura zakończyła śledztwo umorzeniem.
Niedawno Naczelny Sąd Administracyjny uznał ważność decyzji MSWiA z
1991 r. unieważniającej z kolei decyzję Wojewódzkiej Rady Narodowej
z 1950 r. o likwidacji TCL. TWP wystąpiło do Sądu Okręgowego w
Poznaniu o wznowienie postępowania rejestracyjnego TCL. Sąd odmówił,
bo stwierdził, że TWP ma interes majątkowy związany z TCL, ale nie
może posiadać przymiotu strony w tych postępowaniach, które dotyczą
sfery organizacyjnej (istnienia lub nieistnienia, reaktywacji)
Towarzystwa Czytelni Ludowych. Czyli nie może się domagać wznowienia
procesu rejestracyjnego. Prawnicy TWP złożyli odwołanie. Uważają, że
pomiędzy rejestracją a rewindykacjami majątkowymi TCL, które dotyczą
między innymi kamienicy przy Św. Marcina 69, istnieje ścisły
związek. W związku z tym interesu organizacyjnego i majątkowego nie
da się rozdzielić, bo właśnie na skutek przeprowadzonej w
skandalicznych okolicznościach rejestracji roszczenia TCL w ogóle
stały się możliwe.
* * *
Sprawa od samego początku śmierdzi. Może byłoby inaczej, gdyby
wpływowy mecenas Tomaszewski po skazującym go wyroku poszedł do
pierdla. Ale wiadomo
skazany może się rozchorować, więzienia są
przepełnione... Jak tak dalej pójdzie, TCL łyknie 40 kamienic, bo
wpływy ma nie tylko przebywający na wolności pan mecenas, ale także
Kościółek rzymskokatolicki. A potem ktoś ogłosi likwidację
towarzystwa i jego majątek przypadnie w udziale już wiadomo komu.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Życie na przyczepkę
Osobom niepełnosprawnym władze publiczne udzielają, zgodnie z
ustawą, pomocy w zabezpieczeniu egzystencji, przysposobieniu do
pracy oraz komunikacji społecznej.
art. 69 Konstytucji
Rzeczypospolitej Polskiej

Nie ma nóg. Od opieki społecznej dostał 30 zł zasiłku celowego na
zakup butów. Na ile pomoc była możliwa, była udzielona. Raz jeszcze
pragnę podkreślić, że bliskie są mi sprawy ludzi takich, jak Pan

napisał swego czasu inż. Zbigniew Piórkowski, burmistrz Nowego
Dworu Gdańskiego.
Czesław Danielewski ma 53 lata. Był kierowcą. Nogi stracił z powodu
miażdżycy. Gdy lekarze rozpoznali chorobę, było za późno. Nogi
ucięto powyżej kolan. Dostał I grupę inwalidzką i rentę 600 zł.
Małgorzata Danielewska ma 58 lat i jest rencistką II grupy. Cierpi
na astmę. Dostaje rentę 600 zł. Danielewscy razem mają 1280 zł
miesięcznie. Połowę wydają na leki.
Czesław Danielewski trzeci rok mieszka w przyczepie kolegi
postawionej na działce oddalonej o kilkanaście kilometrów od Nowego
Dworu Gdańskiego. W przyczepie nie ma wody, toalety, ogrzewania.
Ciągnie go do ludzi, więc w dzień przyjeżdża do miasta. Gdy brakuje
pieniędzy na paliwo, śpi w "Maluchu" zaparkowanym pod którymś z
nowodworskich bloków. Na lato miał upatrzony kąt za murem starostwa,
dobry, bo osłonięty od wiatru, ale urzędnicy nie chcieli takiego
sąsiada.
Żona mieszka u córki. Mąż odwiedza ją w dzień, bo córka ma rodzinę i
w nocy nie ma gdzie rozłożyć jeszcze jednego posłania.
Kilka lat temu Danielewscy mieli piękne, trzypokojowe mieszkanie na
parterze, przysposobione dla inwalidy. Przeróbek dokonał
Danielewski.
Zrujnował ich zakup Fiata 126p. Była taka akcja PFRON "samochód dla
inwalidy".
Warunki spłaty kredytu proponowano korzystne, urzędnicy z
nowodworskiej opieki ochoczo wypełnili potrzebne dokumenty. Cóż,
kiedy po zapłaceniu raty w wysokości 170 zł Danielewskim nie
wystarczało na czynsz. A czynsz był wysoki
450 zł miesięcznie.
Danielewski słyszał, że gmina może przyznać takim jak on dodatek do
czynszu. Najpierw wyjaśniono mu, że ma zbyt wysokie dochody. Potem
burmistrz Piórkowski poinformował na piśmie, że dodatek mieszkaniowy
nie może być przydzielony osobom posiadającym zaległości czynszowe.
Proszę się nie denerwować, nikt nie wyrzuci inwalidy
uspokajali
Danielewskich urzędnicy. W lipcu 1997 r. Sąd Rejonowy w Elblągu
wydał nakaz eksmisji. Rok później burmistrz Piórkowski zmiękł. Po
zbadaniu Pańskiej sytuacji materialnej i mieszkaniowej uznałem, że
przysługuje Panu dodatek mieszkaniowy. Jednakże nie mogłem wydać
decyzji o przyznaniu dodatku mieszkaniowego, gdyż na wniosku
Spółdzielnia Mieszkaniowa poinformowała mnie, że wyrokiem Sądu
Rejonowego z Elbląga utracił Pan prawo do lokalu
napisał
Danielewskiemu.
Gmina proponowała Danielewskim mieszkania zastępcze, które dla nich
zupełnie się nie nadawały. Albo położone wysoko, a on nie może
chodzić po schodach, albo bez wygód, z piecami.

W mieszkaniu nawet komórki na węgiel nie było.
Kto by go nosił z podwórza?
pyta Danielewski.
Marzył o pracy. Mam zdrowe ręce, zrobię wszystko
pisał do
rozmaitych instytucji. W 1998 r. burmistrz poinformował na piśmie,
że gmina składa kwity do PFRON, bo chce kupić dla Miejsko-Gminnego
Ośrodka Pomocy Społecznej samochód przystosowany dla
niepełnosprawnego kierowcy. Dadzą tę robotę Danielewskiemu, jeśli
lekarze się zgodzą. Przeszedł testy, zgromadził potrzebne dokumenty.
Przydały się tylko w elbląskim Sądzie Pracy, do którego pozwał
MGOPS, który nie dotrzymał obietnicy. W sierpniu 2000 r. sąd jednak
przyznał rację pozwanemu. Uzasadnił, że kierowca musi mieć nogi. Po
to na przykład, żeby w sytuacji krytycznej pomóc pasażerom opuścić
pojazd.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ulubione podpaski szwagra
Zanim handlowcy zaczną kantować klientów, sami są kantowani.
Skąd wiadomo, że 50 proc. Polek używa podpasek Always, a 10 proc.
waty? Ile procent ludzi żre Apap, a ile to, co Goździkowa? Badania
rynku, opinie publiczne, wrażenia konsumentów i statystyki to lipa i
kit. Oto opis, w jaki sposób powstają.
W każdej większej mieścinie Pomrocznej firmy zajmujące się opinią
publiczną mają swoich ankieterów. Zazwyczaj młode panny z dzieckiem
rekrutowane w miejskich ośrodkach pomocy społecznej.
Ankiety z instrukcją obsługi przysyła centrala. Od tej chwili wola
ludu zależy od tych panienek i ich pomysłów. Nieważne, czy chodzi o
pastę do zębów czy o kondomy, ankiety wypełniane są na widzimisię, a
opinię publiczną tak widzą jak Lepper talibów w Klewkach. Dziewczyny
zarabiają i interes się kręci. Kaśka tłucze niemałą kasę.
Zlecenie od IPSOS-Demoskop. Opony samochodowe. 20 ankiet po 22 zł.
Respondenci to znajomi i rodzina. 20 osób, z czego 16 nie ma
samochodu (sic!). Kaśka zakreśla dowolne marki opon, wpisuje dane
osobowe i to wszystko. Najważniejszą częścią przeprowadzania ankiety
jest ustne pouczenie. Tylko pamiętaj! Jakby dzwonili z centrali, to
robiłaś ankietę i tyle. Jeździsz na oponach Dębica. Na tych samych
cały rok. Zarobek 440 zł (dziękuję).
Zlecenie od IPSOS-Demoskop. Serki topione. 25 ankiet po 15 zł.
W załączniku kaseta wideo z nagraną reklamą. "Tylko wyjątkowe krowy
dają wyjątkowe mleko". Respondenci ci sami, ewentualnie ich siostry,
bracia no i w ogóle, kto chce. Kaśka kreśli odpowiedzi, jak leci,
potem wpisuje namiary ludzi i jeszcze tylko pouczenie: Pamiętaj,
wpisałam, że widziałeś tę reklamę i że jadłeś ten serek. Jakby
dzwonili, to im powiedz. Przelew 375 zł. Ale jelenie (dziękuję).
Zlecenie od IPSOS-Demoskop. Teleturniej "Abecadło", podobno od
czerwca w Kwiatkowskiej telewizji. Badanie płatne 20 zł dla
respondenta, 10 dla ankietera. 30 sztuk.
Kaśka musi zwerbować 30 osób, zwołać ich do wynajętego przez siebie
lokalu. Wysyła firmie rachunek wystawiony przez kumpla, kelnera z
hotelu. Za wypożyczenie sali konferencyjnej na 2 godziny, sprzętu
audio-wideo 400 zł, koszty pokrywa firma. Idzie do dowolnego liceum,
czeka na przerwę. Ludzie wychodzą z lekcji, a ona się drze: "Kto
chce zarobić 20 zł w 15 min.?". Tłum się na nią rzuca. Kaśka wybiera
30 osób. Każe im się urwać z lekcji. Nie idą jednak do tego hotelu,
tylko do pośledniej spelunki. Ankieter wyjaśnia, o co chodzi.
Imiona, nazwiska, telefony. Wypełniać. W rubryce uwagi wpiszcie, że
wam się bardzo podobało. Odzywa się jeden koleś z krokiem w
kolanach. Ale co się, kurwa, podobało i gdzie jest szmal? Po
formalnościach Kaśka prosi barmana, żeby im puścił kawałek taśmy.
Włącza. Leci jakiś teleturniej po hiszpańsku. To ma być u nas w
telewizji. Podoba się, co? Dawaj szmal i spadamy. A teraz
najważniejsze. Jakby ktoś do was dzwonił i pytał, to byliście na
takim spotkaniu, zarobiliście po dwie dychy, oglądaliście to i
bardzo się wam podobało. Kaśka wypłaca po 20 zł. Młodzież jest
zachwycona. Zarobek 300 zł + lewy rachunek na 400 zł. Razem 700 zł.
Ale jaja (dziękuję).
Zlecenie od IPSOS-Demoskop. Kawa. 35 sztuk po 13 zł.
Dołączone po 400 gram drogiej kawy dla respondentów. Kaśka w domu
wypełnia ankiety. Smak, aromaty, marki. Nie ma żadnej różnicy, co
się zakreśli. Bierze te 35 ankiet, idzie do supermarketu, staje w
pasażu i krzyczy: "Kawę za darmo rozdaję". O kurwa, ja pierdolę,
Jadźka leć, tam dają kawę za darmo. Kaśka wpisuje dane osobowe tym
razem z dowodów. Ludzie chętnie dają dokumenty zachęcani, że jeszcze
do domu będą próbki przysyłać. Dają numery telefonów, dostają swoje
400 g kawy. Każdemu tylko automatyczna regułka. Jakby dzwonili, no
wie pani, sprawdzać mnie, czy tej kawy sobie nie przywłaszczyłam, to
proszę powiedzieć, że wypełniała pani tę ankietę, nie pamięta pani
dokładnie jak i kawa też była za darmo. Odchodzą z uśmiechem.
Zapłata 35 x 13 = 455 zł (dziękuję).
Zlecenie od British American Tobacco. Papierosy. 150 krótkich ankiet
po 1,50 zł.
Dołączone zapalniczki. Kaśka się wkurwia, że jej lipę przysłali, ale
nie ma wyjścia
trzeba to zrobić. Kaśka wypełnia ankiety wśród
znajomych, ich rodzin, swojej rodziny. Jak ktoś nie pali, nie
szkodzi, powiedzmy, że pali L&M. Zostało jeszcze 90. Kaśka idzie nad
zalew, tam gdzie ludzie chodzą na spacery. Zaczepia, kogo się da,
prosi o wypełnienie ankiety. Zachęca zapalniczkami. Mordęga. Ludzie
odpowiadają na 3 pytania albo i nie odpowiadają, podają dane
osobowe, otrzymują po zapalniczce. Idzie krwawo, ale udało się w
jeden dzień. Cała niedziela zjebana, ale trzeba było, bo te o
fajkach to bardzo często góra sprawdza i lipy nie wolno. Uciułane
225 zł (dziękuję).
Potężne i bogate firmy oferujące ekskluzywne towary mają pieniądze
na badanie opinii konsumentów. Tylko że te opinie opierają się na
przypadku. Ludzie biznesu śledzą wyniki w specjalistycznych pismach,
organizują kampanie reklamowe, wydają miliony na promocje,
monitorują konkurencję i dziwią się, że nie ma efektu. Puknijcie się
w głowę specjaliści od marketingu, bo gówno macie do gadania. Prawa
rynku są nieugięte, a sterują nimi Kaśki losowo zakreślając rubryki.
Bilans miesiąca
2195 zł.
Kurtyna. Oklaski.
Autor : Paweł Zając




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Krzysztof Krawczyk ujawnił w "Tygodniku Pilskim", że ma już w
rodzinie 70-procentowe bezrobocie. Ma bezrobotnego brata
artystę-malarza, syna
aktywistę partii przegranej w wyborach,
szwagierkę oraz troje dzieci, które musiał adoptować. Oprócz
bezrobotnych ma jeszcze ogrodnika w domu
i kilka psów. Dlatego orze jak może. Ostatnio nagania jeleni na
wycieczki do Częstochowy i Krakowa połączone z wciskaniem im
"odrobiny luksusu", czyli niepotrzebnych towarów.
* * *
Krzysztof Cugowski robiąc życiowy bilans w "Gali" stwierdza, że
siedem lat małżeństwa z nową żoną
Asią było tłustych. Farciło mu się we wszystkim. Mnożył przeboje i
płyty, pieniądze i dzieci. No i psy, które kupuje dla dzieci,
ponieważ dzieci kocha i nie potrafi im odmówić. Potem rozpuszcza
psy, którym, jak dzieciom, też niczego nie potrafi odmówić. Bo też
je kocha.
* * *
Anna Samusionek wzięła ślub kościelny z biznesmenem Zuberem, donosi
"Gala". Cywilny wzięli wcześniej, na Florydzie, za jedyne 88
dolarów, bez obrączek, bo tak było taniej. Mąż jest nie tylko
biznesmenem, ale praktykującym adwentystą Dnia Siódmego, więc uczta
weselna też była tania, bo bezalkoholowa. Nawet szampan był
bezprocentowy. Za to panna młoda bawiła się świetnie, bo wiara w
nowego męża czyni cuda.
* * *
Tomasz Samborski wspomina w "Przyjaciółce" swój romans z Shazzą.
Poznali się na prywatce. Ona kończyła technikum elektroniczne, on
był prezenterem w pirackiej telewizji TOP CANAL, od muzyki
chodnikowej. Wywarł na niej ogromne wrażenie, tak wielkie, że to ona
do niego zadzwoniła. Chciała z nim zamieszkać, ale on wolał, żeby
tylko podsypiała z nim. Bo kiedy wychodziła, mógł sobie włączyć
telewizor i mieć luz. Ale nie była żadnym pasztetem. Tomek wystawia
jak najlepsze świadectwo Shazzie. Czysta, dobrze gotuje, zawsze
posprząta po sobie, zwłaszcza po balandze. Nawet film w telewizji
można z nią pooglądać.
* * *
Martyna Wojciechowska rozebrała się teraz dla "CKM", opowiedziała
też o sobie. W dzieciństwie niewiele miała zabawek, toteż teraz
sobie rekompensuje. W młodości lubiła czytać.
Zaczęła od "Pana Wołodyjowskiego", ale nie doszła do końca.
Przerzuciła się na "Czterech pancernych i psa". Po tej lekturze
pozostały jej już tylko działania ekstremalne. Zamierza polecieć z
narzeczonym w kosmos. Jak wróci, to z działań ekstremalnych
pozostanie jej tylko urodzić dziecko.
* * *
Agnieszka Frykowska Frytka przyznała w "Vivie!", że po udziale w Big
Brotherze nie ma już odruchu zawstydzenia. Z natury jest kochliwa i
chociaż umie oddzielić seks od miłości, na związkach z facetami
często się zawodzi. Dlatego mści się na facetach. Teraz czuje się
samotna, bo flesze zgasły, a hieny pozostały. Nadal chce być kimś.
Madonną albo Sharon Stone.
* * *
KUBA WOJEWÓDZKI wyjaśnia "Gali", że w paru sklepach wzięli go za
Artura Orzecha. Ale to nie dość upodlenia. Parę razy pomylono go
nawet z Wojtkiem Malajkatem. Może dlatego, żeby odreagować
Wojewódzki stał się katem w programie "Idol". Traktuje ten program
jako "misję". Bo w naszym szołbiznesie są ludzie, którzy, zdaniem
Wojewódzkiego, obrażają hasło "idol". To zwykłe cieniasy z Big
Brothera. I jeszcze gorsi estradowcy. Dlatego Wojewódzki z debili
zgłaszających się do "Idola" robi superdebili, a z półdebili debili
pełnych. Jest miłosierny, bo zna artystów, którym się nie udało,
których płyty przerabiano na zegarki.
Tego debilom chce oszczędzić. Poza tym Wojewódzki jest świetny.
Szmal mu rzyga, a laski same się łaszą. W kwestiach
ginekologiczno-erotycznych służy kilkoma numerami telefonów. Pod
tymi numerami lasencje dadzą mu referencje.
* * *
Hanna BakuŁa wyznała w "Nowej Trybunie Opolskiej", że mieć jednego
kochanka w życiu to tak jakby przez cały żywot jeździć jednym
samochodem. Miłe to, tyle że pod koniec auto słabo ciągnie.
* * *
Maryla Rodowicz w "Teraz zdrowie" deklaruje, że denerwują ją
gejowscy projektanci mody, którzy wylansowali typ kobiety młodej, o
wąskich biodrach i chłopięcej sylwetce. Jej rodzina bez przerwy
odchudza się, bo wszyscy lubią dobrze zjeść. Zawsze noszą ze sobą
przewodniki po restauracjach. Rodowicz nie odchudzają już nawet
krytyczne recenzje.
* * *
Anna Popek wyznała "Przyjaciółce", iż woli słyszeć, że jest
profesjonalistką niż piękną. Bo do urody już się przyzwyczaiła.
Stale jest podrywana, ale dochowuje wierności mężowi, którego
faszerowała kuchnią śląską, czyli roladą wołową z kapustą modrą oraz
kluskami. Gdy osiągnął 135 kilogramów żywej wagi, Popek zbiła mu w
ciągu trzech tygodni 25 kilogramów karmiąc wyłącznie rybą.
* * *
Olgierd Łukaszewicz wyjaśnił w "Super Expressie", iż został prezesem
ZASP, bo to jest zgodne z jego naturą wiecznego ministranta i
harcerza. Zamierza walczyć z wszechpolskim nastrojem wiecznej
balangi. Nieustającej biesiady zmuszającej panią prezydentową do
konkurowania z modelkami.
* * *
CzesŁaw Niemen zwierzył się w "Twoim Stylu", że jego zdaniem listy
przebojów to glisty, pożądany "Top" to topiel. Stale ma wyrzuty
sumienia, że żyje na koszt nabywców jego płyt. Powinien kupić
ziemię, uprawiać zboże, mieć ogród i sad. Przejść na pełną
samowystarczalność.
* * *
Zbigniew Zapasiewicz ponownie zadeklarował w "Super Expressie", iż
nie zagra w reklamie, bo nie chce wisieć jak Boguś Linda na każdym
płocie. Aktor musi mieć tajemnice. Bo jeśli widz wie, ile aktor miał
żon i jakich, albo co lubi na kolację, to w teatrze przestaje
interesować się losem postaci granej przez aktora. Tylko trąca w
brzuch starą i szepcze. Patrz, to ten, co lubi pomidorową z ryżem, a
ta zezowata to jego pierwsza żona.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Casting sędziów
XX piętro Pałacu Kultury i Nauki
biura Rady Miasta Stołecznego
Warszawy. Na korytarzu tłum emerytów przeplatany studentami i
matkami z dziećmi. Facetów niewielu, prawie same kobiety. Wszyscy
przeczytali w "Wyborczej", że zaczął się nabór na ławników sądowych
i że można zarobić.

Jestem bezrobotną nauczycielką
mówi kobieta spotkana przy
windzie.
Przyszłam, bo chciałabym, żeby w Polsce była w końcu
sprawiedliwość. Słyszałam, że można dostać 800 zł.
Te osiem stów to marzenie ściętej głowy. W rzeczywistości ławnik
dostaje za jedno posiedzenie nieco ponad 40 zł tzw. rekompensaty.

800 zł można zarobić tylko w wydziale karnym
informuje Karol
Karski z Rady Miasta.
Tylko tam ławnicy nie mogą się zmieniać i są
wzywani na każde posiedzenie sądu. Jeżeli jednak jakiś ławnik będzie
wezwany kilka razy w miesiącu i te osiem stów wyciągnie, to później
sąd zrobi mu roczną przerwę, a wtedy nie zarobi nic.
Ludzie jednak wiedzą swoje i powołują się na to, co zrozumieli z
"Wyborczej". Dopytują się o ZUS, ubezpieczenia zdrowotne itp. Są
jednak i tacy, dla których nie tylko kasa się liczy.

My tu przyszłyśmy, bo chcemy trochę dorobić
mówią dwie
studentki.
Nie jest to jednak najważniejsze, bo pracując jako
ławnik dowiemy się wielu ciekawych rzeczy. To będą dla nas
korepetycje.
Panie nie bardzo jednak wiedzą, na czym polega praca ławnika.

Prace ławników widziałam w filmach amerykańskich i bardzo mi się
podobało
mówi kobieta pracująca jako operator komputerowy.
Nie
wiem, jak to wygląda u nas, ale jestem ciekawa.

Ja bym chciała zostać ławnikiem, bo chcę się czuć potrzebna
mówi
starsza kobieta wypełniająca kwestionariusz.
Dzieci dorosłe,
jestem na emeryturze i chciałabym czymś się zająć.
Wiele osób odeszło z kwitkiem, gdyż wprowadzono limit wieku
65
lat.

Niestety okazało się, że nie mogę zostać ławnikiem, bo jestem za
stara
mówi emerytowana nauczycielka.
Wezmę jednak kwestionariusz
dla córki, może jej się uda.
Właściwie każdy ma swój powód, dla którego chciałby orzekać w
sądzie. Jedni uważają, że mają duże poczucie sprawiedliwości, inni
chcieliby sobie poszerzyć CV, a jeszcze inni po prostu się nudzą.

W tym roku przyszło bardzo wiele przypadkowych osób, które liczą
tylko na kasę
mówi radny Karski.
Mamy 1200 miejsc, a kandydatów
jest dużo więcej. Nie będziemy mogli z każdym porozmawiać, a ich
weryfikacja sprowadzi się do przejrzenia papierków, które nam
przynoszą. To może wpłynąć na jakość pracy ławników.
Autor : Mariusz Kuczewski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak sprzedają się stygmaty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie dla diabła dziewica cd.
W Polsce dziecko
jak garnek
jest własnością rodziców. Dla jego
dobra mogą je maltretować, więzić, okraść, pozbawić dobrego imienia,
a i tak prawo będzie po ich stronie. Nazywa się to wykonywaniem
władzy rodzicielskiej.
O losach pomawianego o satanizm druha Marka Gwoździa i Dominiki
pisaliśmy już kilkakrotnie
("NIE" nr 47/1999, 51-52/1999, 18/2000).
Przypomnijmy. Na początku roku szkolnego, we wrześniu 1999 r.,
rodzice 17-letniej wtedy Dominiki zamknęli ją w domu, zabronili
kontaktów ze światem zewnętrznym, nawet chodzenia do szkoły.
Przyczyną niewoli był nieakceptowany przez rodziców związek
dziewczyny ze starszym o 17 lat drużynowym Markiem Gwoździem. 20
września Dominika
z pomocą Gwoździa
uciekła z domu. Po pięciu
tygodniach rodzice ujęli ją na Dworcu Wschodnim w Warszawie, gdy
jechała do Żor złożyć wniosek o dowód osobisty. Zdradzili ją
znajomi, u których się ukrywała.
Tym razem rodzice zadbali, by córka nie dała nogi. Zabrali jej
gorset ortopedyczny, wkładki do butów, a także aparat słuchowy.
Pilnowana była przez całą dobę. Do czasu. W dniu 18. urodzin
Dominiki, dziesięć minut po północy, gdy uzyskała prawną wolność
człowieka, rodzice wystawili ją na klatkę schodową. Tam czekał
Marek...
Wydawało nam się, że temat wyczerpaliśmy do dna. Otóż nie. Cała
afera skończyła się w urzędzie stanu cywilnego, gdzie nasi
bohaterowie zawarli związek małżeński. Małżonkowie poszli po
sprawiedliwość do śląskiej Temidy. I zawiadomili o tym naszą
redakcję.

Krzywda jest pojęciem subiektywnym, nigdy nie można dostatecznie
precyzyjnie określić, ile jest warta w pieniądzu. I nie o pieniądze
nam idzie
zapewniają oboje.
Gwóźdź i jego młoda żona nie dochodzą w sądzie zadośćuczynienia za
sześciotygodniowy areszt domowy i przymusową rozłąkę. Chcą
przywrócenia dobrego imienia, zwrotu pieniędzy pobranych przez
rodziców Dominiki z jej ubezpieczenia oraz uznania za bezprawną
decyzję, na mocy której relegowano dziewczynę ze szkoły. Mogą sobie
chcieć...
* * *
Gdy rozgrywała się ta dramatyczna historia, rodzice Dominiki
wykorzystali wszystkie instytucje, aby wykazać, że córka i jej
narzeczony to zło wcielone. Sprawa ich romansu przewaliła się przez
policję, prokuraturę, media i żorskich rajców.
Według Dominiki, ojciec znęcał się nad nią, co spowodowało, iż nie
pytając starych o zdanie przeniosła się ze Śląska na warmińskie
odludzie. Stamtąd zawiadamiała sądy i prokuraturę, że nie została
porwana, tylko uciekła przed szykanami rodzonego papy. Nie wiadomo,
czy wiadomość o tych skargach dotarła do rodziców, wiadomo jednak,
że pobiegli oni do sądu rodzinnego, aby ten uznał córę za
zdemoralizowaną. Sąd rodzinny ochoczo uznał dziewczynę za
zdemoralizowaną, bo wiadomo, że każde dziecko, które nie chce
mieszkać ze starymi, musi mieć nawalone pod kopułą. Środków
zapobiegawczych nie zastosowano.
Rodzice Dominiki wspierając się orze-czeniem sądu opiekuńczego
pospieszyli odebrać 8750 zł z polis wypadkowych córki. Dla rodziców
nie miało znaczenia, że nie oni fundowali ubezpieczenia, nie oni
również byli ofiarami wypadku. Gwóźdź i jego młoda żona twierdzą, że
pieniądze skasowane przez rodzicieli poszły na ich samochód. Ci zaś

że na poszukiwania wrednej małolaty.
Gwoździowie i rodzice Dominiki mają szanse dożywotnio stykać się ze
sobą przed sądami. Młodzi rozpoczęli rewanż od zawiadomienia
prokuratury o wszystkich przestępstwach, jakie przeciwko nim
popełniono. Miejscowy oddział prokuratury rejonowej nie mógł być
zachwycony plikiem duperelnych skarg, toteż większość z nich została
oddalona. Nikt nie wierzył Gwoździom. Wedle każdego postanowienia
prokuratury, pokrzywdzonymi są rodzice dziewczyny
niezależnie od
tego, co im się zarzuca.
Z wyliczeń Gwoździa wynika, że w biegu
w sądzie i prokuraturze

jest kilkanaście spraw: o znęcanie się, naruszenie stanu zdrowia,
fałszywe zeznania (przeciwko bratu i ojcu), uniemożliwienie Dominice
kontaktów z adwokatem, zniesławienie, kradzież telefonu komórkowego,
dokumentów i inne.

Będzie ich więcej
zapewnia.
Mimo niekorzystnych dla nas do tej
pory postanowień prokuratury mamy otwartą drogę do sądu jako
prywatni oskarżyciele.
Kluczową sprawą jest dowiedzenie, że rodzice Dominiki trzymając
córkę w zamknięciu czynili to ze szczególnym udręczeniem. Zabrali
jej aparat słuchowy, gorset ortopedyczny i wkładki do butów. To

zdaniem wymiaru sprawiedliwości
nie jest dowodem winy. Każdy
rodzic na ich miejscu postąpiłby podobnie, byle ratować dziecko
przed zgubą. Aparat i gorset zostały dziewczynie oddane podczas
jednego z licznych procesów i nie ma o co kopii kruszyć

jednoznacznie wynika z sądowych uzasadnień.
Sprawa zagarniętych pieniędzy z ubezpieczenia nie jest już tak
jednoznaczna. W lutym 2002 r. sąd rejonowy uznał, że Dominice
przysługuje zwrot kasy. Rodzice nie mieli prawa rozporządzać jedynym
majątkiem dziecka bez zgody sądu opiekuńczego nawet w tak zbożnym
celu jak pościg za zdemoralizowaną latoroślą. Gwóźdź twierdzi, że
detektywów nigdy nie było, a umowy pożyczek spisane z rodziną w 2000
r. to lipa. W kwietniu 2002 r. sąd apelacyjny zmienił wyrok
zaskarżony przez ojca dziewczyny. Podzielił wprawdzie pogląd I
instancji, że rodzice wzbogacili się bezpodstawnie, lecz uznał, że
skoro szmal dawno wydali, zatem już wzbogaceni nie są. Teraz
Dominika ma bulnąć 4000 zł tytułem poniesionych przez nich kosztów
sądowych.
Końca procesów nie widać
nie tylko dlatego, że Gwóźdź i jego żona
wytaczają następne. Na sprawy nie stawiają się rodzice, śląc do sądu
zwolnienia lekarskie. Sąd starych usprawiedliwia, twierdząc, że winę
za ich złe zdrowie ponosi córka. Sędziowie też mają dzieci i chcą je
traktować jak swoją własność na równi z przedmiotami. Takim poglądom
na status dziecka sprzyja prawicowy rzecznik praw dziecka i
rozpowszechniana przez klerykałów ideologia rodzinna.
Autor : Alicja Brzeźińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Hrabiowie z blokowiska
Mało kto z mieszkańców Łodzi wie, że jego miasto jest stolicą
księstwa. Jakie są granice księstwa, tego nie wie nikt, nawet
zasiadająca na stolcu Urzędująca Księżna Łódzka
Anna Margrabina
Delde. Wasalka Jego Wysokości Leszka Wielkiego Księcia Regenta z
Sosnowca. Prywatnie księżna jest emerytowaną nauczycielką języka
polskiego, a także
podobnie jak jej szef
byłą towarzyszką z
PZPR.
Zwierzyniec Księżnej Anny
Księżna nie wyróżnia się niczym specjalnym, oprócz nocnego trybu
życia. Po nocach Jej Wysokość trudni się dokarmianiem bezpańskich
kotów i zbieraniem martwych myszy. Myszy podrzuca w piwnicach bloku
po to, aby lokatorzy zechcieli otworzyć kotom okienka, w trwodze
przed plagą gryzoni. Księżna jest równą kobitą, można przy niej
zakląć, a i ona sama lubi posłużyć się grubym słowem, szczególnie
wobec swego dworu składającego się z trzynastu kotów, suki Jagi rasy
kundel i wykastrowanego jamnika Maksa.
Rezydencja księżnej to jednopokojowy apartament ze ślepą kuchnią na
parterze zwykłego bloku. Jej Wysokość unika udzielania audiencji w
swoim mieszkaniu ze względu na panujący tam fetor i
niebezpieczeństwo upaprania arystokratycznych dup sierścią psią i
kocią. Sama księżna pani ma zwyczaj stołować się w łazience na
sedesie, aby psy i koty nie wtykały jej pysków do talerza.
Dawniej księstwo miało oficjalną siedzibę w plebanii jednej z
łódzkich parafii, ale z powodu niepłacenia czynszu zostało wypędzone
przez proboszcza.
Podboje Kanclerza Waldemara
W rządzeniu księstwem pomaga zamieszkały w tym samym bloku kanclerz
Waldemar O. Nie posiada on żadnych tytułów arystokratycznych, gdyż

jak sam powiada
jest synem chłopa. Kanclerz pomieszkuje razem z
konkubiną, która żadnych arystokratycznych ciągot nie przejawia.
Mamusia konkubiny mieszka za granicą. Gdy odwiedza córkę, kanclerz
jest skazywany na banicję, "teściowa" bowiem serdecznie go nie
znosi. Podobno onegdaj wynajęła nawet ukraińską mafię w celu
unicestwienia pana kanclerza, ale plan się nie powiódł, ponieważ
wcześniej rozebrano barak, w którym nieformalny zięć miał
garsonierę, i mafia nie mogła go znaleźć.
Waldemar O. lubi opowiadać, jak to kiedyś pracował w telewizji, ile
szacownych ludzi poznał i ile sławnych dup przeleciał. Niejedna z
wielkich gwiazd sceny i estrady ze zdumieniem dowiedziałaby się, jak
była rżnięta przez pana Waldka. Przed paroma laty Waldi (tak
nazywała go legalna żona, z którą jest rozwiedziony) założył był
Studio Cyfrowej Techniki Filmowej, ale firma upadła. Obecnie Waldi
zajmuje się zdobywaniem drobnych i przypadkowych zarobków oraz
opędzaniem się od wierzycieli. Ma też pan O. kłopoty z sądem i
prokuratorem z powodu zamieszania się w aferę wyłudzania pożyczek
bankowych przez pewną dentystkę, rzekomo na wstawianie pacjentom
implantów w szczękę.
Nie tak dawno temu urząd starosty sprawował w księstwie niejaki
Gejzer, ale okazał się zdrajcą i sprzedawczykiem. Najpierw
przystąpił do innego, konkurencyjnego ruchu monarchistycznego, a
potem dopisał sobie "von" do nazwiska i już jako von Geiser założył
biuro heraldyczne. Za odpowiednią kwotę każdemu wystawi takie
papiery szlacheckie, jakie kto sobie życzy.
Oranżeria Państwa Hrabiostwa
Jednym z poddanych księżnej Anny jest zgierzanin Edmund de Czwororóg
hrabia Municki, który swoje szlachectwo wywodzi nie z nadania
Księcia Regenta, ale od antenatów osiadłych ponoć we wsi Czwororóg
gdzieś na Ukrainie. Skąd się wzięło francuskie "de" przy ukraińskim
Czwororogu, hrabia nie wyjaśnia.
Hrabiostwo utrzymują się ze sklepiku zielarskiego w Łodzi, w którym
sprzedaje pani hrabina we własnej osobie. Podobno hrabia trudni się
też eksploatacją złóż glinki nawianej mającej moc ozdrowieńczą dla
cery. Z pierwszego małżeństwa hrabia miał syna, po którym zostało
już tylko wspomnienie i sentymentalno-dydaktyczna książka napisana
przez babcię na podstawie pamiętnika zmarłego wnuczka
hrabicza
narkomana. Wtajemniczeni twierdzą, że w postać babci wcieliła się
sama księżna Anna posiadająca talent literacki. Książkę wydała
oficyna pana hrabiego. W dorobku wydawnictwa znajdują się poza tym
dzieła takie jak: dramat autorstwa Księcia Regenta Wierzcholskiego
pisany trzynastozgłoskowcem, wydany w skóropodobnej oprawie z
tłoczonymi złotymi literami, oraz o wiele skromniejszy tomik wierszy
"Chwila jak skrawek nieba". Tomik zawiera wiersze laureatów Konkursu
Poetyckiego o Nagrodę Księżnej.
Pisma J.O. Księcia Regenta
Ostatnio chyba coś zaiskrzyło pomiędzy hrabią i regentem, ponieważ
wydanie następnych dzieł księcia literata zostało powierzone komu
innemu. Są to trzy tomy fraszek, które Jego Wysokość płodzi w
ilościach liczonych w tysiące. Redakcją zajmuje się księżna Delde, a
patronat wydawniczy sprawuje Fundacja Polska Korona. Na okładce
pierwszego tomu "Manifest erotyczny" znajduje się portret dwóch
gołych facetek zatytułowany: "Księżna de Villars i Gabrielle
dłEstrees w kąpieli", a pochodzący ze zbiorów Luwru. Książka
opatrzona jest w znakomite recenzje m.in. dwóch studentów z
Politechniki Śląskiej i pracowniczki administracji Pałacu Kultury
Zagłębia w Dąbrowie Górniczej. Aby umożliwić czytelnikom własną
ocenę, przytaczam kilka fraszek: Pederasty szansa wzrasta, Gdy go
spotka pederasta. Złośliwość Zosi Fochy/ Zochy. Miłość przyrody
Chociaż piękne buzie cenię,/ Ale wolę przyrodzenie. Na obronę żony
Gdyś jej piekło stworzył, nie raj,/ To nią gęby nie wycieraj. Dowód
talentu Pani talent mój dostrzeże,/ Kiedy nocą z nią poleżę.
Starozakonny sieje niezgodę
Ostatnio dają się słyszeć pomruki niezadowolenia poddanych regenta,
a to z powodu obdarowania tytułem hrabiowskim niejakiego Marcela
Szytenchelma, niearyjskiego pocho-dzenia. Ów Szytenchelm jest znany
z tego, że przyozdabia ulicę Piotrkowską pomnikami znanych łodzian.
Największe kontrowersje budzi pomnik pianisty Artura Rubinsteina, do
którego wrzuca się dwa złote, aby usłyszeć nagranie mistrza. Chociaż
Łódź ogłoszono ostatnio miastem czterech kultur, to pomniki artystów
na razie są tylko trzy, w tym dwóch żydowskich (Tuwim i Rubinstein)
i jednego polskie-go (Reymont). Brakuje Ruska i Niemca. Za Ruska
mógłby posłużyć hr. de Czwororóg, który jest także poetą. Obecna
Ukraina to przecież dawna Ruś. O żadnym niemieckim kulurtregerze
nadającym się na pomnik przy alei Gwiazd na Piotrkowskiej na razie
nie słychać.
Tak leniwie toczy się życie Księstwa Ziemi Łódzkiej, obok baronii
SLD pod wodzą Leszka Millera, Andrzeja Pęczaka i Krzysztofa
Jagiełły, i to w mieście, gdzie od niedawna faktyczną władzę
sprawuje miłościwie panujący prezydent Jerzy Kropiwnicki
prawdziwy
Polak i katolik. Wniosek z tego taki, że pokojowa koegzystencja jest
możliwa nie tylko w Unii Europejskiej, ale także w kandydującej do
Unii Rzeczypospolitej. Władzy wystarczy dla wszystkich, a miejsca

dla psów, kotów, baronów tudzież innej arystokracji. A i niejedna
mysz się uchowa gdzieś w kącie.
Nazwiska arystokratów zostały zmienione.
Autor : Włodzimierz Kusik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kocia łapa Kaczora "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Piękny umysł cd.
Pani poseł mija się z prawdą.
"Trybuna" z 6 maja br. opublikowała wywiad z posłanką SLD Anitą
Błochowiak. Jej rozmówca red. Jakub Rzekanowski sugeruje, że w
sejmowym sporze o raport komisji śledczej badającej aferę Rywina nie
pomoże Pani wywiad udzielony tygodnikowi "NIE" ukazujący Panią np.
jako osobę mało rozgarniętą. Posłanka Błochowiak odpowiedziała na
to: Tygodnik wydrukował wywiad nie tylko bez moich poprawek
naniesionych podczas autoryzacji, ale w dodatku z dopisanymi
pytaniami i odpowiedziami, których nie było.
Po pierwsze, wywiad został nagrany, więc bez trudu mogę udowodnić,
że wszystkie wydrukowane pytania zostały zadane, a wydrukowane
odpowiedzi były wypowiedziami pani poseł.
Po drugie, posłanka Błochowiak otrzymała do autoryzacji tekst
wywiadu przeznaczony do druku w "NIE". Autoryzacji dokonywała przez
dwa dni, a wszystkie poprawki, jakich zażądała odnoszące się do jej
wypowiedzi, zostały naniesione (np. "zmień czarnuch na Murzyn"
itp.).
Po trzecie, pani poseł domagała się także korygowania moich do niej
pytań i na to się nie zgodziłam. Objaśniłam, że autoryzacja polega
na zatwierdzaniu tego, co ona mówiła, nie zaś ktoś inny.
U progu głosowania w Sejmie nad raportem komisji dotyczącym afery
Rywina autorce tego dokumentu zaszkodzić może więc nie tylko
nierozgarnięcie, które wytyka jej "Trybuna". Nieuczciwe mijanie się
z prawdą także nie wzmacnia autorytetu Anity Błochowiak.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Posłowie i senatorowie SLD gotowi są umierać za przygotowany przez
wicepremiera Husnera pakiet ustaw ograniczający wydatki państwa na
administrację oraz racjonalizujący wydatkisocjalne. W zamian resort
Hausnera podniósł już zasiłek pogrzebowy, a przewodniczący klubu
parlamentarnego SLD Krzysztof Janik obiecał dotrwanie parlamentu do
końca konstytucyjnej kadencji. Czyli śmierć powolną i słodką.
Przewodniczący Federalnego Klubu Parlamentarnego Roman Jagieliński
obiecał dać odpowiedź, czy jego federaści gotowi są głosować w
Sejmie za planem Hausnera. Poparcie federastów Jagielińskiego dla
oszczędnościowego programu może okazać się dla budżetu państwa
bardzo kosztowne.
Purpurowa Eminencja Glemp wyraziła wielką radość z udziału premiera
Millera w posiedzeniu Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Nigdy w
historii tej komisji nie zdarzyło się, żeby premier przydreptał na
jej obrady i do tego przyklepał wszystkie życzenia pieniężne
Kościoła. Taki premier spadł nam z nieba, cieszyła się Purpurowa
Eminencja i cały chór czerwonych beretów.
Obradował kongres Antyklerykalnej Partii Postępu Racja. Racja,
oprócz antyklerykalizmu, głosi socjaldemokratyczny program,
postuluje zlikwidowanie Instytutu Pamięci Narodowej, Senatu,
sprzeciwia się polskiej okupacji w Iraku. Jeśli Miller i inni
liderzy nadal będą się płaszczyć przed Purpurową Eminencją, to
wyborcy SLD będą mieli do wyboru nie tylko Samoobronę, ale i Rację.
Ożywiło się przed pałacem prezydenta Kwaśniewskiego. Protestowała
tam młódź socjalistyczna z FMS, czyli młodzieżówki SLD. Wkurwiła ich
wypowiedź Kwaśniewskiego, że zawetuje każdą ustawę liberalizującą
aborcję.
Janusz Wojciechowski, wicemarszałek Sejmu RP, kandydat na nowego
prezesa PSL odkrył "prawo Wojciechowskiego". Jako dobry Polak i
patriota nie skrywał odkrycia, tylko od razu ogłosił je urbi et
orbi. Prawo Wojciechowskiego dotyczy koalicji politycznych.
Wyjaśnia, że koalicja dwupartyjna, np. przewidywana PO plus PiS,
jest kryzysogenna, zaś trójpartyjna, np. LPR plus PiS plus PSL,
idealnie stabilizuje państwo. PSL ma obecnie 6
8-procentowe
poparcie. W sam raz do każdej trójczłonowej koalicji.
Ku wielkiemu zdziwieniu mediów propozycja Mumii Wolności zawarcia
Wielkiej Koalicji z PO i PiSuarem została przez obie te partie
wyśmiana i odrzucona. Z pozostałych partii jedynie SLD ustami
Roberta Smolenia rozważa możliwość przyszłej koalicji z Mumią.
Najprawdopodobniej będzie to Wielka Koalicja partii
pozaparlamentarnych działająca w parku na ławce.
Wielką Koalicję dla Wielkiej Wojny z poprawkami Jakubowskiej
zawierają media prywatne. Nie chcą wzmocnienia telewizji publicznej
ani przepisów zakazujących powstawania monopolistycznych układów w
mediach elektronicznych. Jakubowska i popierający ją posłowie SLD
uważają, że takie zapisy są konieczne, bo inaczej prywatne telewizje
i radia staną się własnością jednego, dwóch zagranicznych koncernów

podobnie jak teraz gazety regionalne. Poprawki mogą przejść, bo
ich poparcie zapowiedziała walcząca z obcymi koncernami LPR.
Tomasz Nałęcz z UP, pobierający pensję wicemarszałka Sejmu RP, nadal
pisze. Pisze i poprawia, pisze i poprawia dzieło swego życia: raport
komisji śledczej. Nie wie, że pisze do kosza. Bo wszyscy i tak
przyjmą wersję Rokity.
W kraju nie musi być źle, skoro bociany poderwały się do lotu i już
kierują się ku Polsce. Ornitolodzy obliczyli, że co czwarty bocian
jest Polakiem.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kaczeńce
Dziś Prawo i Sprawiedliwość panuje w stolicy. Jutro
w całej
Polsce. Prezydent Lech i premier Jarosław Kaczyńscy.
Dziennie pochłaniała 2,5 kilograma ciastek albo 14 kilogramów owoców
cytrusowych. Popijała coca-colą też nie oszczędzając. Anna
Gołębiowska burmistrz warszawskiego Ursusa miesięcznie wydawała na
słodkości dla swego sekretariatu, czyli siebie, ponad tysiąc
złotych. Wszystko naturalnie szło z kasy miejskiej. Nie oszczędzała
na zastawach, ozdobach wielkanocnych. Jako wierna córa Kościoła kat.
ufundowała parafii obrusy. Też z kasy miejskiej. Odwołali ją głosami
radnych PiS i lokalnego Stowarzyszenia Obywatelskiego. Pomimo że
była z PiS. W odwecie jej partyjny kolega Lech prezydent Kaczyński
wykluczył ursuskich PiSuarów z partii. Bo mianowana przez niego
burmistrz miała za zadanie "ukryć wiele afer w urzędzie"
pozostawionych podobno przez poprzednią ekipę. Tak była zajęta ich
tropieniem, że prawie nie przyjmowała interesantów.
Kaczokadry
Burmistrzem największej, naj-bogatszej dzielnicy Śródmieście został
Jarosław Zieliński. Działacz PiSuaru w Suwałkach. Tamtejszy radny.
Pan burmistrz łączy obie funkcje kursując na linii Warszawa
Suwałki.
Żal mu rozstać się z rodzinnym miastem i rajcowskimi dietami.
Radną nie została Wanda Dejnarowicz. Na osłodę prezydent Kaczor
rzucił ją na dyrektorowanie słynnego schroniska dla psów na Paluchu.
Zaraz potem okazało się, że w poprzedniej pracy w Stacji
Sanitarno-Epidemiologicznej w Pruszkowie Dejnarowicz łamała prawo o
rachunkowości i finansach, olewała ustawę o zamówieniach
publicznych. Sprawa trafiła do prokuratora. "Nic o tym nie
wiedzieliśmy"
bezradnie rozkłada ręce Anna Kamińska, rzecznik
prezydenta Kaczora, prywatnie małżonka posła Mariusza Kamińskiego,
też z PiSuaru.
Andrzej Gelberg doprowadził na skraj bankructwa "Tygodnik
Solidarność". To potwierdzają nawet ludzie prawicy, działacze "S". W
nagrodę został prezesem Miejskiego Przedsiębiorstwa Taksówkowego.
Rządowanie rozpoczął od tworzenia nowych biur. Po paru tygodniach
ponad setka taksówkarzy już odeszła z MPT. Spółka miejska zaczęła
dołować. Prezydent nie przejmuje się tym. Zapowiedział sprzedaż MPT.
Słabsze będzie tańsze. Ciekawe, kto ze swoich to kupi.
Jerzy Leszczyński wygrał konkurs na szefa bemowskiego Ośrodka Sportu
i Rekreacji. Zorganizowany przed kaczorządami. Zdystansował
kilkunastu kandydatów. Robotę niebawem straci na rzecz byłego
burmistrza Wawra Antoniego Stradomskiego. Ten nie musi stawać do
konkursu. Jest fachowcem, bo nauczycielem WF. No i aktywistą
PiSuaru.
Na miejsce wyrzuconego dyrektora Zarządu Domów Komunalnych w
Śródmieściu mianowano Stanisława Szewczyka. Kwalifikacje?
Przynależność do PiS. Syn prowadzi prywatną firmę Twój Dom, też
administrującą budynkami. Oczywiście o konflikcie interesów Prawo i
Sprawiedliwość słyszeć nie chce.
Odwołany burmistrz Wawra Maciej Wąsik, członek Zarządu Głównego PiS,
został zastępcą komendanta Straży Miejskiej.
Nie wiem jeszcze, za
jakie działanie straży Wąsik będzie odpowiadał
informował
komendant Witold Marczuk
PiSuar oraz Liga Republikańska, w rządzie
Buzka szef Głównego Inspektoratu Celnego. Nie dziwimy się, bo Wąsik
to archeolog bez dyplomu.
Kaczokrewni
Magistrat stołeczny i urzędy dzielnic stają się przytuliskiem dla
pracowników rządu Buzka.
Andrzej Urbański, ostatni kreator wizerunku Buzka, został
wiceprezydentem. Odpowiada m.in. za promocję prezydenta Kaczora.
Wojciech Arkuszewski, były poseł AWS i szef doradców Buzka, teraz
kieruje miejskim zespołem doradców. Jarosław Guzy, mąż Anny i zięć
senatora Zbigniewa Romaszewskiego, został szefem szmalcownej spółki
Holding Wars. Anna, małżonka posła PiSuaru Mariusza Kamińskiego,
jest osobistą rzeczniczką prezydenta Kaczora. Anna, też Kamińska,
też z PiSuaru, ale żona niżej notowanego w hierarchii partyjnego
posła PiS Michała, jest jedynie zastępcą dyrektora Biura Promocji
Miasta.
Prawo i Sprawiedliwość dba o rodzinę. Działacz samorządowy PiSuaru
Karol Karski wydreptał pierwsze miejsce na samorządowej liście
wyborczej, czyli mandat radnej w Aninie dla swojej siostry. Wojciech
Starzyński, z PiSuaru, wykierował na radną swą małżonkę Ewę. Ale
najbardziej hojny i prorodzinny okazał się aktywista PiSuaru poseł
Przemysław Gosiewski. Posiadając od państwa Kaczyńskich dwa talony
na premiowane miejsca na samorządowych listach wyborczych umieścił
tam dwie swoje małżonki. Byłą i obecną. Dobrze, że Gosiewski nie
jest muzułmaninem. Wtedy trzeba byłoby wykroić dla kobiet
Gosiewskiego nowe rady.
Przyjmując kaczokrewnych prezydent Lech zwalniał masowo urzędników
magistratu. Od 1 czerwca ponad tysiąc zasiliło szeregi bezrobotnych.
Wśród nich była Anna Wieteska, szeregowy pracownik Wydziału Ochrony
Środowiska. Wyleciała tylko za nazwisko, takie samo, jakie nosi
lider stołecznego SLD. Cóż z tego, że poza nazwiskiem pani Anny z
liderem SLD nic nie łączy.
Czystki kadrowe sparaliżowały urzędy. Jak donosiło "Życie Warszawy"
(nr 138), w czerwcu przez trzy tygodnie Wydział Architektury w
Urzędzie Wawra był nieczynny. Zwolniono sekretarkę, bo nie była z
PiSuaru, ale nie zdołano zatrudnić swojej. Widocznie aktywistki
Prawa i Sprawiedliwości liczyły na lepsze posady. W dzielnicy Włochy
przez prawie dwa tygodnie nie wydawano praw jazdy. Paweł Zołoteński
od Kaczora potwierdził, że powodem były nadmierne zwolnienia z
pracy. Jedyny swój pracownik zachorował. Po dwóch miesiącach
urzędowania odszedł nowy naczelny architekt miasta Warszawy prof.
Jan Maciej Chmielewski. Stwierdził, że władze nie chcą zmieniać na
lepsze, bo mają "inne priorytety". Problemy może mieć burmistrz
Targówka, radny PiSuaru Romuald Gronkiewicz. Chociaż jest
właścicielem domu, to korzysta z mieszkania komunalnego. Ale gazety
zajęte są tropieniem afer SLD.
Kaczostyl
Bądźmy sprawiedliwi. Nie tylko obsadzaniem stanowisk zajmuje się
prezydent Lech Kaczyński i jego drużyna.
Autorytarnie skierował Muzeum Powstania Warszawskiego do gazowni na
Wolę, na teren zajęty przez reżysera Wajdę. Na protesty pracowników
muzeum, że mają inną lokalizację, odparł, że w razie czego zrobi się
tam kolejne muzeum
Podziemnego Państwa Polskiego.
Zatrzymał dotacje z budżetu miasta dla hospicjum onkologicznego na
Ursynowie. Czuję się jakbym usłyszał spieprzaj dziadu
skarżył się
dyrektor hospicjum "Gazecie Stołecznej".
W czasie wyborów Kaczor sprzeciwiał się budowie autostrady na
Ursynowie. Teraz taka powstanie. Tyle że nie w wykopie, jak
planowano. Nie pod nazwą "autostrada", lecz "droga szybkiego ruchu".
Znacznie szybciej realizuje się inna inwestycja
nowy gabinet
prezydenta. Stary mu nie odpowiadał, bo
jak wyznała małżonka
prezydenta Maria w "Gazecie Stołecznej"
Mąż lubi, gdy gabinet ma
zaplecze. A tu jest tylko taka mała toaletka. Pech, że Kaczor
upatrzył sobie na gabinet nową siedzibę
Pałac Branickich przy
ulicy Miodowej. Remont już się kończy, kiedy pałac decyzją
Centralnego Urzędu Mieszkalnictwa został zwrócony przedwojennym
właścicielom. Obrońca Prawa i Sprawiedliwości oraz pokrzywdzonych
przez komunę Lech Kaczyński odwołał się od tej decyzji do Naczelnego
Sądu Administracyjnego. Pomaga mu wiceprezydent Dorota Safjan.
Małżonka prawicowego prezesa Sądu Najwyższego Marka Safjana.
Prezydent Kaczor obiecał:
3 Rozwiązanie umowy z Waparkiem, czyli firmą pobierającą haracz za
parkowanie w mieście. Umowy nie rozwiązał, sprawa trafiła do sądu
dzięki obywatelom. Obecnie nikt nie wie, czy parkowanie bez opłat
Waparku jest legalne, czy nie.
3 Stację metra Dworzec Gdański pod koniec 2003 r. lub na początku
2004 r. po uzyskaniu przez parlament dodatkowych 70 mln zł. Dotację
dostał, ale obiecany termin oddala się niczym ostatni wagon metra.
3 Powstanie internetowej witryny o miejskich zamówieniach
publicznych. Jest już, ale zawiera kilkadziesiąt drugorzędnych
informacji.
3 Zakaz budowy nowego lotniska na Okęciu. Zaskarbił tym sobie
popularność okolicznych mieszkańców, zaszkodził interesom całego
miasta. Teraz cichcem próbuje wycofać się z nierealnej obietnicy.
Kaczoklęska
Rok już minie niebawem od czasu rządów Kaczorów w stolicy, a nadal
nie ma "Statutu Miasta". Takiej jego konstytucji. Określającej
zakres kompetencji urzędników. Dzielącej zadania między ratusz i
dzielnice. Pokazującej, kto czym się zajmuje i za co jest
odpowiedzialny. Długo jej nie było. Są bowiem dwa projekty. Jeden
Prawa i Sprawiedliwości, drugi koalicyjnej Platformy Obywatelskiej.
Po wakacjach Rada Warszawy zacznie nad nimi debatować. Nie wiadomo,
który projekt przejdzie. Dwa dowodzą jednego
koalicja PiSuaru i PO
ledwo się w stolicy trzyma.
Prezydent Kaczor zasłynął z innych niefortunnych decyzji. Zabronił
organizowania imprez kulturalnych na warszawskiej Starówce, bo
mieszkańcy poskarżyli mu się na hałas. Ograniczył do minimum ogródki
piwne nad Wisłą, bo ktoś z jego otoczenia wolał urządzić tam płatne
parkingi. Szczytem arogancji prezydenckiej jest jego stosunek do
ambasadorów.
Prezydent stolicy to ważna w kraju figura. Ambasadorowie zwyczajowo
składają mu wizytę. Nierzadko są to przedstawiciele krajów, z
których stolicami Warszawa ma umowy partnerskie. Ale prezydenta
Kaczora takie pogaduszki "nudzą". Olewał i olewa ambasadorskie
prośby o audiencje. Pewnie jak zostanie prezydentem RP, to też nie
będzie miał czasu na dyrdymały.
Miały być prawo i sprawiedliwość. Miała stolica być zarządzana
sprawnie. Po prawie roku rządów Warszawa stała się republiką
kolesiów. Zauważa to już prasa nielewicowa. "Życie Warszawy",
"Gazeta Stołeczna". Nie chcą dostrzegać tego jeszcze media
centralne. Nie chcą zobaczyć, jak wygląda przyszłe państwo
Kaczyńskich w stołecznej pigułce.
Jarosław Kaczyński krytykował prawicowy, awuesowski "TKM", czyli
"Teraz Kurwa My". Brat jego Lech PiSuarowski "TKM" wprowadził w
Warszawie w życie.
PS Informacje i cytaty pochodzą z niezależnej prasy. Niektóre
ukazały się w "NIE", nr 14/2003 w artykule "Kacze jaja".
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




McPoland's
McDonaldłsowi na dziesiąte urodziny: "Wiemy, że żarcie w Macdonalds
to gówno, ale my lubimy to gówno! Studenci z Warszawy".
Kiedy 10 lat temu czułem się jak wieśniak wśród kryształowych luster
Hiltona, oznaczało to niechybnie, że włażę do pierwszej w Polsce
restauracji McDonaldłsa. Był mistycyzm jak na Jasnej Górze emanujący
z połyskujących niklów i migotających ekranów komputerów. Szepty
konsumentów nastrajały religijnie niczym na mszy roratniej. Panny o
urodzie olśniewającej jak najświętsze panienki zniewalająco pytały:
"Co panu podać?". Jedzenie hamburgera było niczym komunia

przeżyciem transcendentalnym. I doprowadziłbym się do orgazmu
bułeczką z serem, gdyby nie to, że nie jest to wykroczenie drogowe,
tylko grzech ciężki.
Po 10 latach spod wytartych niklów żółcieje mosiądz. W pisuarach
odpływ wody zatykają włosy łonowe. Kafelki pękają, fugi pomiędzy
stają się kleiste. Dziewczyny za kasami nadal mają 22 lata, ale za
to są bardziej pryszczate, pucołowate, przetłuszczają im się włosy,
a do tego chodzą w rozdeptanych butach, czego 10 lat temu nie
widziałem. Koszule menedżerów nie są wykrochmalone jak do pierwszej
komunii. Ich spodnie nie są warte więcej niż trzy zestawy "Happy
Meal".
Po 10-letniej egzystencji restauracje McDonaldłsa
3 miliony
złotych sztuka, 200 sztuk w Polsce
są kuszące jak 40-letnie
dziewice: szpary nadal wąskie, tylko że z ust troszeczkę cuchnie.
* * *
Nie ma na świecie zjawiska kulinarnego i biznesowego bardziej
atakowanego niż McDonaldłs. Pośród 1050 stron internetowych po
polsku jest tylko jedna, która mówi o firmie McDonaldłs cieplutko.
To ta założona przez McDonaldłs Poland.
Przeciwnikami restauracji są Obrońcy Praw Dzieci. Ronald McDonaldłs
klaun z pomarańczowymi włosami, zachęca zabawnymi tekstami,
sztuczkami, aby dzieci weszły w świat cyrkowej zabawy, wesołych i
szczęśliwych przygód, jakimi są rzekomo bary z szybkim jedzeniem.
Jest to agresja i nieuczciwa reklama
gromią dzieciofile. Obrońcy
Praw Zwierząt alarmują: McDonaldłs jest okrutny w stosunku do
zwierząt. Kurczaki są pozbawiane światła dziennego, stłoczone w
klatkach. Świni przeznaczonej do tuczu przysługuje pół metra
kwadratowego podłogi! McDonaldłsa wetują też pozostający zwykle
anonimowymi lekarze: Zwierzęta karmione są ogromną ilością
antybiotyków, które wraz z hamburgerami trafiają do organizmu
człowieka, przez co bakterie chorobotwórcze uodparniają się. Kiedy
trzeba leczyć okazuje się, że większość antybiotyków nie działa na
organizm McKlienta. Zwalcza fast fuda Kościół katolicki: Hamburger
jest potrawą ateistyczną a szybkie jedzenie zatraca wymiar sakralny
posiłku. McDonaldłs
pozbawia ludzi atmosfery wspólnoty, jaka powinna towarzyszyć
jedzeniu. Zwolennicy Ochrony Środowiska Naturalnego podnoszą larum:
Lasy amazońskie są trzebione pod pastwiska dla hamburgerów. "Mięsne
Fabryki" produkują gnojowicę wielokroć niebezpieczniejszą dla wód
Amazonii niż ścieki przemysłowe. Poza tym te styropianowe kubki
bogate są we freony, które dewastują powłokę ozonową a nawet jak nie
używa się już styropianów
to pudełka papierowe i torebki bibułowe

wyrąbują hektary niewinnych sosen i świerków. Oprotestowują
McDonaldłsa fani zdrowego żywienia: Karmi się tam tłusto. Kanapki

ubogie są w błonniki, witaminy, składniki mineralne a spożywanie ich
zwiększa ryzyko zawału i raka. Przeciwnikami McDonaldłsa są też
związki zawodowe, których zresztą w samej firmie nie ma: Coroczna
wymiana personelu McDonaldłsa sięga 60%. Pracownicy przyjmowani są
na 1/4 etatu a płaca netto wynosi 3,78 złotego na godzinę. Nie
cierpią własnej firmy pracownicy: Nie polecam nikomu pracy w
McDonaldłsie, bo tam tylko wykorzystują ludzi i trzeba zapieprzać.
Po trzech miesiącach pracy zaproponowano mi uwaga: 10 groszy
podwyżki (...) Ludzie, którzy tam pracują w białych koszulach to
sadyści i do tego dochodzą klienci, którzy nie wiedzą, co tak
naprawdę chcą zamówić. McDonaldłsowi z oczywistych względów
nieżyczliwi są antyglobaliści. Buddyści. Wyznawcy hinduizmu też
za
mordowanie świętych przecież krów. Wyznawcy Kriszny
bo
niewegetariański. Dla Dżihadu każda restauracja McDonaldłs jest
niczym Ambasada Amerykańska. Arystokracja nie znosi fast fudu, bo
niearystokratyczny. Proletariat, bo za drogi. Żydzi, bo niekoszerny.
Alkoholicy, bo nie podają alkoholu. Komuniści, bo to wytwór
zwyrodniałego kapitalizmu. Kelnerzy, bo samoobsługowy. Szatniarze,
bo nie ma szatni. Liga Polskich Rodzin, bo nierodzinny, a do tego
importuje. Drobni restauratorzy, bo bezczelnie uszczupla ich
dochody. Rolnicy, bo nie kupuje od nich zwierząt. Filateliści, bo
nie sprzedają tam znaczków pocztowych, a mogliby, skoro dokładają do
posiłków zabawki. Zakochani, bo nieromantyczny. Dla kurew jest tam
zbyt przyzwoicie, a przyzwoita dziewczyna nie przyjdzie. Wyjątkowo
złośliwe sukinsyny kłamią, że Sanepid znalazł w kanapkach 10
rodzajów spermy a torbę na wynos podają, żeby było w co rzygać po
konsumpcji. Urząd skarbowy też chyba McDonaldłsa nie lubi, bo według
ostatnich upublicznionych danych (1998 r.) sieć restauracji w Polsce
o przychodach prawie 500 mln zł przyniosła skarbowi państwa nieco
ponad 3 mln zł podatku, a zysku trochę ponad 4
co jest oczywistym
ekonomicznym nonsensem.
* * *
Wszystkie powyższe zarzuty są kłamliwe lub absurdalne i McDonaldłs
Corporation walcząc z nimi przed sądami oszczerców zwyciężał. Z
niechęcią do McDonaldłsa jest zatem jak z niechęcią do różowych
samochodów. Nie ma rzeczywistych przyczyn. Zdawać się może zatem, iż
antypatie rzeczone są niektórym ludziom przyrodzone
jak, dajmy na
to, noga, co z tyłka wyrasta. Różnica jest taka, że szkalowane
hamburgery jedzą wszyscy, a różowych samochodów nie kupuje niemal
nikt. Z drugiej strony, zdaje się, żeby być sławnym, popularnym i
bogatym jak McDonaldłs Corporation, trzeba spowodować, aby wszyscy
cię nienawidzili za wszystko. Istniała w Polsce podobna sieć fast
fudów. Nazywała się Burger King
nikt o niej nie mówił złego słowa.
Zbankrutowała.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ulica marszałkowska "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Fabryka cieniasów
Konstytucja, ustawy i konwencje międzynarodowe to przecież tylko
prawa. Prawo jest po to, by je łamać.
Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu bada szczegóły
sprzedaży Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej
włos-kiemu koncernowi FIAT. Sędziowie Trybunału zajmują się skargą
jednego człowieka: Krzysztofa Mordasiewicza, pracownika Fiat Auto
Poland (FAP), działacza Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień ł80".
Mordasiewicz sądzi się, gdyż jest pewien, że został wydudkany przez
państwo polskie.
Jeśli wygra, Europejski Trybunał Praw Człowieka zostanie zawalony
takimi samymi skargami. Liczba osób uważających się za oszukanych

tak jak Krzysztof Mordasiewicz
to 42 tysiące. Niektórzy umarli,
ale żyją ich spadkobiercy.
Makaron z samochodem
W Bielsku-Białej zbudowano wielką fabrykę. Jej skrót zna każdy
Polak: FSM, czyli Fabryka Samochodów Małolitrażowych. Stamtąd
wyjeżdżały pierwsze "Maluchy". Kupa z nich trafiła na eksport.
Interes kręcił się tak dobrze, że w dwa lata pospłacano wszystkie
kredyty zaciągnięte na budowę zakładu. Potem powstała druga fabryka

w Tychach. Produkowała najpierw "Maluchy", potem "Cieniasy".
Kupowali je wszyscy, nawet Niemcy. Polska nie miała lepszego
produktu eksportowego.
28 maja 1992 r. tę kurę znoszącą złote jaja zgarnęli Włosi
Fiat
Auto Poland. Razem z pracownikami.
Miało być tak. Włosi biorą 51 proc. akcji. Strona polska zatrzymuje
49 proc. Z tych 49 proc. do załogi trafia 19,9 proc. Akcje
pracownicze nie wyrażały miłości rządu do klasy robotniczej. Tak
kazały ustawy.
Przepisy sobie, a rząd sobie.
Jest tak. Pracownicy FSM nie dostają ani jednej akcji. Strona polska
nie zatrzymuje ani jednej akcji.
Strona polska... kupuje akcje sprzedawanego przez siebie
przedsiębiorstwa.
Od strony formalnej kupuje kawałek całkiem nowej spółki, ale nie
bawmy się w szczegóły. Za 10 proc. akcji państwo polskie płaci 16
mln ecu (357,6 mld starych zł, czyli obecne blisko 36 mln nowych)
oraz oddaje prawie cały majątek FSM: ziemię, hale, urządzenia,
kontrakty eksportowe. Zdaniem polskiego rządu, cały ten majątek jest
bezwartościowy. Tak chyba należy traktować symboliczną kwotę, na
którą go wyceniono, czyli 18 mln starych zł. Po przeliczeniu na
nasze, zdenominowane złotówki, wychodzi... Uwaga!... 1800 zł!
Pozostałe 90 proc. akcji obejmują Włosi. W zamian za akcje mają
zapłacić 145 mln ecu. Ale to tylko fikcja, gdyż makaroniarze są
zwolnieni z podatku dochodowego do wysokości wniesionego do końca
1993 r. wkładu kapitałowego przez FIATA, bądź jego spółki
afiliowane.
Polska polegnie w Strasburgu
Trybunał nie może wydać innego werdyktu. Dowody łamania prawa przez
rząd RP zostały sporządzone przez ten rząd albo na jego polecenie.
Dowód główny. Jest nim akt notarialny spisany 23 listopada 1990 r. w
kancelarii notarialnej w Warszawie przy ul. Długiej. Tego dnia w
kancelarii stawił się Waldemar Kuczyński, minister przekształceń
własnościowych, reprezentujący skarb państwa. Pan minister
oświadczył notariuszowi, że przekształca przedsiębiorstwo państwowe
pod nazwą Fabryka Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej w
jednoosobową spółkę akcyjną skarbu państwa. Pan minister podyktował
notariuszowi statut spółki, m.in. paragraf 11: Osoby zatrudnione w
przedsiębiorstwie, o którym mowa w ż 3 ust. 2, w dniu wpisania
Spółki do rejestru mają prawo do nabycia akcji skarbu państwa na
zasadach preferencyjnych...
Taki zapis pojawił się w przytoczonym powyżej akcie notarialnym,
gdyż tylko pod warunkiem przyznania pracownikom FSM akcji rada
pracownicza zgodziła się na przekształcenie przedsiębiorstwa w
spółkę. A prawo mówiło, że bez zgody rady pracowniczej
przedsiębiorstwa państwowego nie można przekształcać.
Dowód kolejny. Jest nim list intencyjny podpisany przez ministra
przekształceń własnościowych Janusza Lewandowskiego i FSM SA z
FIATEM. Tam jeszcze się wspomina o tym, że pracownicy mają otrzymać
19,9 proc. akcji w spółkach, których udziałowcem zostanie FIAT.
Konstytucja na makulaturę
Państwo polskie z lubością łamało swoją ustawę zasadniczą, by
Włochom zrobić dobrze. Trybunał w Strasburgu z pewnością
zainteresuje się zapisami ustawy o prywatyzacji przedsiębiorstw
państwowych (ustawy o ppp). Szczególnie zaś artykułem 23, który
gwarantował pracownikom akcje. W oparciu o tę ustawę FSM miała być
sprzedana koncernowi FIAT. Zastosowano wybieg polegający na rzekomej
restrukturyzacji FSM. 9 września 1991 r. Rada Ministrów zezwoliła
ministrowi przekształceń własnościowych (uchwała nr 131/91) na
szczególny tryb zbycia akcji FSM SA, tj. w drodze rokowań z FIATEM,
a więc bez zachowania trybu przewidzianego Art. 23 Ustawy o ppp
(fragment raportu NIK). Tym samym złamano artykuł 41 konstytucji,
mówiący, że Rada Ministrów ...zapewnia wykonanie ustaw... (oraz)
...na podstawie ustaw i w celu ich wykonania wydaje rozporządzenia,
podejmuje uchwały oraz czuwa nad ich wykonaniem.
Sędziów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zainteresuje zapewne
fakt, że aby sprzedać FSM Włochom, w wielu innych miejscach złamano
konstytucję, Prawo prywatne międzynarodowe, Umowę Przejściową
zawartą między Polską a EWG (obecnie UE), Układ Europejski i
pomniejsze akty prawne.
Poufne bezprawie
Przez długi czas nikt nie wiedział o manewrach przedstawicieli
państwa polskiego. To dlatego, że negocjacje z koncernem FIAT
prowadzono w tajemnicy, dokumenty objęto klauzulą poufności, tych
najważniejszych nawet nie przetłumaczono na polski.
Zapamiętajcie te nazwiska! 20 maja 1992 r. minister finansów Andrzej
Olechowski w obecności premiera Jana Olszewskiego podpisuje z FIATEM
"Protokół", który nie przewiduje żadnych akcji pracowniczych.
Dokument jest po angielsku.
Siedem dni później, czyli 27 maja 1992 r., Rada Ministrów podejmuje
"niepublikowaną" uchwałę nr 55/92 o przyjęciu do wiadomości warunków
umowy z FIATEM. Ministrowie dostają tekst umowy dzień wcześniej.
Liczy on 900 stron. Większości nie przetłumaczono na język polski.
Część zapisów jest po angielsku, a część po włosku. Dlatego Rada
Ministrów faktycznie nie wie, co akceptuje.
Co więcej, umowy nie pokazano służbom prawnym rządu. W efekcie
przyjęto dokument, który zawierał zobowiązania naruszające polskie
ustawodawstwo (raport NIK). Rada Ministrów zaleciła naczelnym i
centralnym organom państwowym podejmowanie działań umożliwiających
wykonanie umowy, nie wiedząc dokładnie o jakie działania chodzi
(raport NIK).
Ekspresowe tempo zostaje utrzymane. 28 maja 1992 r. Olechowski
podpisuje Umowę Definitywną.
15 października 1992 r. następca Olechowskiego Jerzy Osiatyński
składa podpis pod dokumentem rozpoczynającym zmiany własnościowe. 15
września 1993 r. Osiatyński podpisuje się pod ostateczną umową z
FIATEM, na mocy której włoski koncern przejmuje grunty i budynki
FSM.
Cofamy się o rok. W lipcu 1992 r. wybucha wielki strajk pracowników
FSM. Jego bezpośrednią przyczyną jest telewizyjna informacja o
podziale akcji tego, w co zmienia się FSM.
Dopiero wtedy pracownicy dowiadują się, że dostaną figę z makiem,
mimo że w negocjacjach uczestniczył przedstawiciel załogi
Jan
Frączek, przewodniczący Komitetu Zakładowego NSZZ "Solidarność".
Chociaż strajk się kończy, pracownicy FSM (teraz już Fiat Auto
Poland) nie składają broni. Do prokuratury trafiają doniesienia o
popełnieniu przestępstwa podczas prywatyzowania fabryki "Maluchów" i
"Cieniasów". W 1997 r. związkowcy "Sierpnia ł80" jadą do Warszawy,
by złożyć 14 tysięcy imiennych zgłoszeń "roszczenia o wydanie
akcji". Ponieważ odsyłani są od jednego ministerstwa do drugiego, w
końcu lądują w Sejmie i swój ładunek przekazują marszałkowi Józefowi
Zychowi.
Rząd pod sąd
Pod koniec lat 90. do polskich sądów trafiają pierwsze pozwy
pracowników FSM (FAP) przeciwko państwu polskiemu. Najpierw jeden,
potem kilka, kilkanaście, kilkaset, wreszcie kilka tysięcy.
Większość kończy się oddaleniem powództwa. Sądy są sprytne.
Przyznają rację pracownikom, ale twierdzą, że roszczenie jest
przedwczesne.
Aby pojąć meandry sędziowskiego rozumowania, trzeba cofnąć się do
początku publikacji, gdzie napisałem, że "za 10 proc. akcji państwo
polskie płaci 16 mln ecu (...) oraz oddaje prawie cały majątek FSM".
Ważnie jest słowo "prawie". To, czego FIATOWI nie oddano, to osiedla
mieszkaniowe, hotele, stadiony, sady owocowe, cztery zakłady:
remontowo-budowlany, produkcji rowerów, odkuwek i obrabiarek. To
wszystko nazwano FSM SA, czyli Fabryką Samochodów. Szefem tej
firmy-wydmuszki został Jan Kuros z "Solidarności".
Rząd polski uparcie przekonuje sądy, że pracownicy FSM domagający
się akcji mają prawo tylko do akcji firmy-wydmuszki. A ponieważ
firma-wydmuszka ciągle należy do skarbu państwa i dotąd nie
wyemitowała akcji, sędziowie uznają więc, że roszczenie jest
przedwczesne.
Dlatego roszczenie
dziś przedwczesne
w przyszłości będzie
nieaktualne. Osiatyński (to on podpisał odpowiedni dokument) może
twierdzić, że ten upadek nie był zaprogramowany. Skarb państwa
przejmuje wszelkie długi znane i nieznane FSM SA w zamian za objęcie
udziałów w firmie-wydmuszce. Oto wzorcowa restrukturyzacja made in
Pomroczna
wielka fabryka zmienia nazwę, a stara nazwa i wszystkie
długi przypadają rachitycznemu tworowi, którego majątkiem jest to,
co było balastem fabryki.
Tak odpowiadają przedstawiciele rządu na pisma w sprawie zawarcia
ugody. Kilka spraw o wydanie akcji FSM (lub rekompensaty) trafiło aż
do Sądu Okręgowego w Warszawie. Sędziowie sugerowali zawarcie ugody
pomiędzy państwem polskim a pracownikami FSM (FAP). Najświeższe
pismo na ten temat wyszło z Ministerstwa Skarbu Państwa na początku
stycznia 2003 r.
Pozew Krzysztofa Mordasiewicza zakończył już wędrówkę po polskich
sądach. Zapadł prawomocny wyrok, czyli figa z makiem. Ponieważ
Mordasiewicz wyczerpał wszystkie możliwości dochodzenia
sprawiedliwości w kraju, jego skargę przyjął Trybunał w Strasburgu.
Pizza po polsku
Andrzej Olechowski działający z błogosławieństwem Jana Olszewskiego
zafundował koncernowi FIAT: licencję importową i zwolnienie od
wszystkich opłat w imporcie na potrzeby produkcji samochodów, jedną
trzecią wielkości wolnocłowego kontyngentu samochodów importowanych
do Polski z krajów EWG, przewagę nad konkurencją zgodnie z zapisaną
w umowie 35-procentową stopą opłat i podatków od zadeklarowanych
wartości celnych.
Potencjalnych konkurentów FIATA rząd miał odstraszać wysokimi
opłatami celnymi i podatkami. Włochom zagwarantowano, że działalność
FAP nie będzie obciążana żadnymi sankcjami z tytułu naruszenia
przepisów o ochronie środowiska. Gdyby np. nałożono grzywnę, to
skarb państwa ma zrekompensować jej koszt. Innymi słowy, zobowiązano
się do wypłaty odszkodowań za legalne działania organów
administracji państwowej (raport NIK).
Urzędom skarbowym i celnym nakazano odraczanie pobierania ceł i
podatków. FIAT został także zwolniony z obowiązku zatrudniania osób
odbywających zasadniczą służbę wojskową i przebywających na urlopach
macierzyńskich czy wychowawczych.
Uwaga! Umowa z FIATEM została wyłączona spod jurysdykcji polskiej!
Zapisano, że prawem właś-ciwym do niniejszej Umowy jest prawo
szwajcarskie.
Jan Olszewski przez długie lata grał niezłomnego obrońcę polskiego
narodu przed zakusami obcych. Olechowski robił za męża stanu i
jedynego rozsądnego pośród oszołomów. Był współtwórcą formacji
mieniącej się "Obywatelską".
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




"Bielsko-Biała na szaro"
W artykule red. Roberta Kosmatego pt. "Bielsko-Biała na szaro"
("NIE" nr 36/2002) wkradło się wiele nieprawidłowości i błędów. Z
tego względu proszę o sprostowanie największych!
Nieprawdą jest, że Prezydent Bogdan Traczyk: "Chwali się wyjątkowo
niskim bezrobociem, wynoszącym 12% albowiem takiego poziomu
bezrobocia na terenie miasta nigdy nie było i nie ma. W dniu, którym
był publikowany artykuł bezrobocie w Bielsku-Białej wynosiło 10,6%.
Nieprawdą jest: że "w 1997 r. gdy, zaczynał swoje rządy..." (w
domyśle Prezydent). Jak wiadomo, kadencja rozpoczęła się jesienią
1998 r.
Nieprawdą jest, że "Miasto ma w spółce "AQUA" 56% akcji", gdyż Gmina
Bielsko-Biała posiada ich 51%!
Redaktor Kosmaty dokonał dużego uproszczenia informując, iż: "Cena
za miejsce w przedszkolu sięgnęła 180 zł miesięcznie". Taką cenę
płacą tylko ci nieliczni, którzy osiągają dochód netto na jedną
osobę ponad 1000 zł. W wyniku przyjętego systemu prawie 1000 dzieci
z najbiedniejszych rodzin nie płaci w ogóle opłaty podstawowej za
korzystanie z przedszkola.
Rzecznik Prasowy
Jacek Kachel
*
Szkoda, że Jacek Kachel nie odniósł się do tego, co naprawdę istotne
w moim artykule: przykładów bizantyjskiej rozrzutności, toczących
się w prokuraturze postępowań w sprawach o nadużycie władzy,
dewastacji miejskich zabytków, prywatyzacji szkolnych stołówek itd.
Ale jak rozumiem, to są dla pana prezydenta przed wyborami problemy
mniejsze.
W kwestii bezrobocia grzecznie się powołałem na prezydenta Traczyka
zakładając, że jako włodarz miasta wie, ilu jest bezrobotnych.
Pan rzecznik twierdzi, że jego gmina ma w spółce "Aqua" nie 56,
tylko 51 proc. udziałów. W postanowieniu o wszczęciu śledztwa
czytamy: "Gmina Bielsko-Biała posiadała 56,14 proc. akcji...".
Zresztą tak naprawdę chodzi nie o procenty, lecz ciężar zarzutów
wobec tych, którzy przez ostatnie lata rządzą miastem.
Robert Kosmaty
Poplątaliśmy
W rubryce "Wieści gminne i inne" ("NIE" nr 40/2002) napisaliśmy, że
starosta Niska Julian Ozimek spowodował po pijaku wypadek
samochodowy i ma kłopoty z policją.
Wypadek, owszem, miał miejsce, ale uczestniczył w nim nie starosta,
lecz burmistrz Niska Tadeusz Peszek.
Przepraszamy Pana Starostę za ten błąd.
Redakcja
"Czerwony na żółtych"
W związku z opublikowanym artykułem pt. "Czerwony na żółtych" ("NIE"
nr 39/2002) proszę o opublikowanie następującego sprostowania:
1) Do PZPR wstąpiłem jeszcze w Akademii Rolniczej w Poznaniu w 1970
roku, co wynikało z rekomendacji dla studentów osiągających bardzo
dobre wyniki w nauce. Wiązanie mojego awansu zawodowego z
przynależnością partyjną jest paradoksalnym nieporozumieniem.
Upadłość Zakładów Mięsnych w Obornikach nastąpiła nie z mojej winy.
2) Sprzedaż działki w Kowanówku odbyła się w drodze przetargu
nieograniczonego. Działki nie nabyłem ja sam, lecz mój dorosły syn.
3) Oświadczam, że na mojej działce w Stobnicy nigdy nie pracował
sprzęt firmy PEKMEL.
4) Okna w szkole w Rożnowie zostały wymienione przez firmę "Bracia
Nowaccy", która wygrała przetarg obejmujący zamówienia publiczne.
Nigdy przedtem firma "Bracia Nowaccy" nie wymieniała okien w tej
szkole.
Henryk Dykcik
kandydat na burmistrza Obornik
z ramienia SLD i Unii Pracy
*
Po ukazaniu się artykułu Macieja Mikołajczyka "Czerwony na żółtych"
("NIE" nr 39/2002) otrzymaliśmy obszerny list od pana Henryka
Dykcika, wiceburmistrza Obornik. Wedle obowiązującego prawa nie jest
on sprostowaniem. Publikujemy jednak ten jego fragment, w którym pan
Dykcik kwestionuje niektóre fakty przytoczone w publikacji.
Działalność Henryka Dykcika w zakresie opisanym przez nas w tym
artykule
bada Prokuratura Rejonowa w Szamotułach i mamy nadzieję, że ustali
ona stan faktyczny. To też skłania nas do zapowiedzi, że do
publikacji powrócimy.
R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szpionbiznes "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z nierządu dla rządu
Wejdziemy do Unii z polską specjalnością eksportową. Warto więc
wiedzieć, co, gdzie czeka nasze kurwy.
Na mocy ustawy Merlin z 20 lutego 1958 r. zostały zamknięte we
Włoszech wszystkie domy publiczne, zwane powszechnie burdelami,
domami zamkniętymi, domami rozkoszy lub wilczymi jamami. Miały tu
one tradycję sięgającą czasów starożytnych. Dla chłopców
wkraczających w wiek męski wizyty w burdelach były rytuałem

inicjacją dorosłego życia. Powszechnie uważano, że są niezbędne dla
tworzenia szczęśliwych i trwałych związków małżeńskich. Święty
Augustyn, który z libertyna stał się ascetykiem, twierdził, że
młodzieńcy uczęszczający do tych miejsc nie mylą potrzeby kopulacji
z odpowiedzialnością rodzinną. Domy publiczne były wyrazem podwójnej
moralności Włochów. Żonaci mężczyźni odwiedzali je często. Ich żony
przymykały na to oko, zadowolone z pozycji szanowanej matrony
otoczonej dziećmi oraz z pieniędzy oddawanych im przez mężów.
Właśnie te bigoteryjne nawyki kontestowane przez feministki skłoniły
socjalistyczną senatorkę Angelę Merlin do przedstawienia w 1948 r.
pierwszego projektu ustawy "rehabilitującej kobietę". Dopiero jednak
po 10 latach ustawa weszła w życie. Jej zagorzałymi przeciwnikami
byli monarchiści. Argumentowali swój opór konsekwencjami
higieniczno-zdrowotnymi, jakie wywoła zamknięcie domów publicznych,
gdyż prostytutki z hotelików przeniosą się na ulicę. Być może Włosi
ociągaliby się z przegłosowaniem ustawy, ale ich kraj zdecydował się
na wejście do ONZ, której statut zabraniał państwu kontrolowania
prostytucji.
Ustawa Merlin zamknęła drzwi 560 burdeli zapewniających regularną
pracę 4 tysiącom kobiet i słony dochód 400 biznesmenom płacącym
podatki. Zmieniła liberalną dyspozycję wydaną przez rząd Crispiego w
1886 r. Przestępstwem stało się pomaganie komuś w uprawianiu
prostytucji a także czerpanie zysków z cudzego nierządu. Do kodeksu
karnego nie włączono jednak samej prostytucji, więc osoby
uprawiające ją nie mogły być rejestrowane w kartotece policyjnej
oraz sanitarnej.
* * *
W ciągu 43 lat wielokrotnie próbowano nowelizować ustawę Merlin. W
1997 r. Ogólnokrajowe Stowarzyszenie Pań Domu (Federcasalinghe)
przedstawiło projekt "prostytucji autonomicznej" organizowanej przez
kobiety, dozwolonej jedynie od lat 18 i wykonywanej jako wolny zawód
we własnym domu. Rok później jedna z lewicowych parlamentarzystek
zaproponowała powtórne otworzenie domów publicznych, uważając, że to
jedyny sposób zapobiegający rozprzestrzenianiu się AIDS. Zawsze
proponowali to mężczyźni o poglądach prawicowo-konserwatywnych, a
sprzeciwiały się feministki.
W 2000 r. lewicowy minister skarbu Giuliano Amato (później również
premier
przyp. G. Z.) zaproponował rozwiązanie restrykcyjne

wprowadzenie kar dla klientów prostytutek, ze szczególnym
zaostrzeniem wobec tych, którzy kupują usługi seksualne nieletnich.
Po raz pierwszy przyrównał ten proceder do niewolnictwa, a klientów
zaliczył do osób popełniających przestępstwo w myśl ustawy Merlin.
Policja zareagowała wlepiając słone mandaty za zakłócanie ruchu
kołowego kierowcom zatrzymującym się przy drodze, by pertraktować z
kurwami. W niektórych przypadkach rekwirowano samochody. Pewien
bliski ślubu, młody mężczyzna którego ukarano mandatem i
zarekwirowano mu pożyczone auto
popełnił samobójstwo. Sprawa ta
wywołała polemikę na temat wolności osobistych oraz interwencję
rzecznika praw obywatelskich, który orzekł, że działania policji
naruszają prywatność.
Minister spraw socjalnych Livia Turco przedstawiła więc projekt
modyfikujący ustawę Merlin i przewidujący wykonywanie zawodu
prostytutki w miejscach prywatnych i rejestrowania jego jako
indywidualną działalność gospodarczą lub jako spółkę. Przewidywał on
także ustanowienie "parków miłości", czyli obszarów peryferyjnych
przeznaczonych dla prostytutek i klientów.
Niestety, w ciągu 5 lat rządów włoska lewica nie zrobiła nic i teraz
do dzieła przystępuje prawica. Rząd Berlusconiego chce zabronić
prostytucji ulicznej i pobierać podatek od zalegalizowanego
procederu "pracownic seksualnych". Czy "puttany" jednak zechcą
płacić podatki? Gdzie i jak mają wykonywać swój zawód? Jeszcze nie
wiadomo. We własnym domu kolejka klientów będzie przeszkadzać
przyzwoitym sąsiadom. Burdele wpadają zbytnio w oko. Dzielnice
czerwonych latarni zdegradują bezpowrotnie całe rejony miast, a
"parki miłości" przemienią się w śmietniska pełne prezerwatyw i
strzykawek skażonych AIDS.
Według sondażu przeprowadzonego już w 1979 r., 56 proc. kobiet i 67
proc. mężczyzn było przychylnych zmianie ustawy Merlin. W 1991 r. 70
proc. Włochów nie miało nic przeciwko otworzeniu domów publicznych,
a w 1997 r.
aż 80 proc. Dziś za otworzeniem domów publicznych
opowiada się tylko 51 proc. społeczeństwa.
Prostytucja unijna
Holandia
w 2000 r. domy publiczne zostały zalegalizowane.
Prostytutki pracują w dzielnicach czerwonych latarni i we
własnych apartamentach. Rozliczają się z fiskusem (podatek 19
proc.), odliczając od podatku wydatki na seksualne narzędzia
pracy. Mają prawo do świadczeń pracowniczych, emerytalnych i
zdrowotnych. Stała praca dała im możliwość bania kredytów
bankowych. Zawód można praktykować po ukończeniu 18 lat. Na

jak się szacuje
30 tysięcy prostytutek do tej pory
zalegalizowało działalność jedynie tysiąc.
Niemcy
prostytucja jest legalna od maja 2001 r. Około 400
tysięcy. kobiet może więc wykonywać swoje usługi jak każdy
inny zawód, płacąc słone podatki
30 proc. Prócz świadczeń
pracowniczych i zasiłku dla bezrobotnych prostytutki zyskały
dostęp do kredytów, zakupów ratalnych i innych przywilejów
związanych ze stałym zatrudnieniem.
Szwajcaria
prostytucja została zalegalizowana w 1992 r., a w
1998 r. pierwsza spółka prostytutek otworzyła dom publiczny.
Belgia
dzielnice seksu istnieją w każdym większym mieście.
Zawód jest legalny.

Hiszpania
w tym kraju, równie katolickim jak Włochy, 1800
domów publicznych zwanych puti-club płaci regularnie podatki.
Prostytucja nie jest karana od 1975 r. Pracuje się nad nową
ustawą o prostytucji dotyczącą 300 tysięcy "putas"
w
większości emigrantek latynoskich.
Francja
domy publiczne zostały zamknięte podobnie jak we
Włoszech. Ostatnio kilku burmistrzów zakazało prostytucji w
centrum miast, a Chirac obiecuje pomoc pieniężną krajom
powstrzymującym swoją kurewską emigrację. Poza tym prostytucja
jest tolerowana.
Anglia
prostytucja jest nielegalna, aczkolwiek tolerowana.
Mogą być karani i klienci, i prostytutki.
Szkocja
prostytucja jest tolerowana i kamuflowana jako
usługi relaksujące.
Dania
prostytucja jest tolerowana i
jak we Włoszech

myśli się o legalizacji.
Szwecja
od stycznia 1999 r. zabrania się ustawowo
"wykorzystywania prostytucji" i wynajmowania apartamentów dla
praktykowania tego procederu. Karze podlegają klienci.
Irlandia
każda forma prostytucji jest nielegalna. Klienci i
prostytutki podlegają karze więzienia.
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lewica Katolicko-Demokratyczna
Czynnikiem decydującym o moim wiernym głosowaniu na SLD od początku
lat 90. był mój wrodzony i uzasadniony szerzącą się wokół bigoterią
- antyklerykalizm.
Mieszkam w kilkunastotysięcznej mieścinie, gdzie dwie sąsiadujące ze
sobą szkoły noszą imiona J. Pawła II oraz kardynała Wyszyńskiego, co
jest szczytem absurdu, zważywszy na wielowiekową "wojnę" jaką
prowadził Kościół katolicki z ludźmi szerzącymi naukę i postęp, że
nadmienię tylko dla przykładu indeks ksiąg zakazanych czy wrogi
stosunek środowisk klerykalno-konserwatywnych do Encyklopedystów.
Lub szerzej - do całej ideologii epoki Oświecenia propagującej
wyrwanie się ludzkości z sideł religijnych dogmatów, które
przyczyniły się do zaprzepaszczenia dorobku nauki i filozofii
antycznej na wiele wieków. Uważam więc, a nie jestem w tym
przekonaniu odosobniony, że kto jak kto, ale funkcjonariusze
katoliccy, którzy przez 2000 lat propagowali nietolerancję i
ignorancję, nie mają moralnego prawa, aby patronować szkołom, gdzie
młodzież ma posiąść wiedzę i uczyć się tolerancji, a nie wysłuchiwać
seksualnych fobii jakiejś zbigociałej katechetki.
Z dnia na dzień przekonuję się, że humanistyczne poglądy liberałów
SLD zostają wypierane przez tchórzliwy kompromis zawierany z
Watykanem. Rzygać mi się chce, jak widzę
Millera włażącego w dupę Glempowi i papieżowi, albo rzecznika
Tobera, dla którego Wojtyła to już nie papież, tylko Ojciec Święty.
Potraktowali swój najtwardszy elektorat jak bandę kretynów, na którą
można się wypiąć.
Może pan Tober powie (za rząd i za SLD), w jakiej choć jednej
kwestii z polityki społeczno-obyczajowej lewica postawiła na swoim i
nie ugięła się pod presją histerii prawicowych oszołomów?
- Czy jest to może jeden z podstawowych postulatów oświeconej
europejskiej lewicy, a mianowicie rozdział Kościoła od Państwa?
- A może jest to neutralność światopoglądowa szkoły?
- Jeżeli nie, to może prominentni przedstawiciele lewicy
przypomnieli sobie, że obiecywali nieco uszczuplić przywileje
Kościoła i zastanowić się nad kwestią opodatkowania kleru?
- A co lewica zamierza zrobić w sprawie mediów? Co z cenzorskim
zapisem "o ochronie uczuć religijnych"? Czy nie nadszedł czas, żeby
go wykreślić? Czy poza cichymi piśnięciami ministra Kaczmarka nie
należałoby w sposób zdecydowany odebrać bezprawnie zagrabionych z
państwowych firm pieniędzy na klerykalno-prawicową telewizję Puls?
- Wreszcie chciałbym znać zdanie lewicy dotyczące legalizacji
prostytucji? Słyszałem, że należałoby ją zalegalizować, skanalizować
w ściśle określonych miejscach i poddać kontroli higienicznej,
lekarskiej oraz wyrwać ze szponów gangów, poddać kontroli policji i
opodatkować.
- No i wreszcie, panie Tober i spółka, sztandarowe hasło polskiej
lewicy z wyborów Anno Domini 2001, a więc aborcja. Słychać głosy, że
została przehandlowana za łaskawą neutralność Kościoła podczas
referendum w sprawie naszego wejścia do Unii Europejskiej. Czy to
prawda, panie rzeczniku? O kwestie małżeństw par homoseksualnych,
eutanazji i legalizacji miękkich narkotyków, jak rozumiem lepiej nie
pytać. Co prawda mówi o tym lewica na całym świecie, poza naszą,
swojską kruchcianą Lewicą Katolicko-Demokratyczną.
Wydrukujcie mój list, choćby kurwa w odcinkach, bo to jest krzyk
rozpaczy nie tylko mój, ale wielu młodych ludzi.
Artek
(nazwisko i adres do wiadomości redakcji)

Katopodatnicy
Nie myślałam, że doczekam tego, że znajdzie się osoba, która będzie
miała tyle odwagi, żeby głośno powiedzieć, że w Polsce są równi i
równiejsi. W tym przypadku chodzi mi o panią senator Krystynę
Sienkiewicz. Jestem pełna podziwu dla Niej i w całej rozciągłości
popieram.
Myślę, że niezależnie od tego, czy jest "dziura budżetowa" czy nie,
Polska jest Ojczyzną wszystkich Polaków i należy nam się równe
traktowanie. Premier Miller w swoich wystąpieniach ciągle powtarza
"wszyscy Polacy muszą ponieść koszty sytuacji, w jakiej znalazła się
nasza Ojczyzna" - a więc jak solidarnie, to solidarnie.
Uważam, że kościoły jako instytucje, które mają zarówno dochody, jak
i wydatki, powinny rozliczać się jak wszystkie podmioty gospodarcze.
Żeby była przejrzystość, może należałoby zastosować system
niemiecki, gdzie obywatel deklaruje do jakiego uczęszcza kościoła i
płaci na jego potrzeby podatek (odpada zbieranie w kościele na
tacę). Kościół katolicki nie powinien obawiać się o swoją "kasę",
wszak ponad 90 procent Polaków to katolicy (?). Z drugiej strony
duchowni powinni za każdą czynność, za którą pobierają opłaty,
wystawić rachunek i byłoby "czysto" i "przejrzyście" (ale to chyba
nie będzie tak łatwo - wystarczyło obejrzeć biskupa Pieronka w
"Kropce nad i", jak się święcie oburzał).
Apeluję do wszystkich myślących podobnie, żeby kierowali do Sejmu
listy z poparciem dla pani senator Sienkiewicz, ponieważ nie wiem,
czy ci których wybraliśmy, będą na tyle odważni, żeby poprzeć tę
słuszną propozycję. Jeżeli Kościół pozostanie nietykalny, to nie
wiem, jak premier Miller spojrzy w oczy tym wszystkim, którzy nie ze
swojej winy muszą teraz "zaciskać pasa".
Elżbieta, Darłowo
(nazwisko do wiadomości redakcji)
Zdemaskuj dziadka
W tygodniku "Kurier Siedlecki" (16.01.2002) została ogłoszona
Uchwała Nr XLV/670/2001 Rady Miasta Siedlce zawierająca Miejski
Program Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w
Siedlcach w 2002 roku, podpisana przez Przewodniczącego Rady Miasta
mgr. inż. Antoniego Jastrzębskiego (AWS).
"Część III. Prowadzenie profilaktycznej działalności informacyjnej i
edukacyjnej, w szczególności dla dzieci i młodzieży poprzez: -
Realizację programu profilaktycznego DOMOWI DETEKTYWI we wszystkich
klasach IV klas szkół podstawowych na terenie Siedlec". (...)
Działania "profilaktyczne" podejmowane przez samorząd są finansowe
ze środków budżetowych oraz rządowej agencji PAPPA. Jeśli chodzi o
Siedlce, zwracam uwagę, że miejscowy bp Jan Mazur "jako
przewodniczący Komisji Episkopatu do Spraw Trzeźwości z wielkim
zaangażowaniem walczył z plagą pijaństwa w naszym narodzie".
Mieszkaniec Siedlec wystraszony, że zostanie zdemaskowany przez
czwartoklasistów w ramach akcji "DOMOWI DETEKTYWI"

Szatańskie jaja
Oto historia niezwykle niebezpiecznej wrocławskiej
satanistyczno-nazistowsiej sekty.
Pewnego dnia, gdy chodziłem jeszcze do ogólniaka, podszedł do mnie
kolega, kazał wyjąć kartkę i pisać. Dyktował: wu, wu, wu,
sieg-heil-szatan. prv. pl
Moje pierwsze wrażenie: - zig hajl szatan.. kurde.. jacyś
ekstremiści.. Przejrzałem stronkę i ryłem przed komputerem ze
śmiechu przez półtorej godziny bez przerwy. Jakiś czas później udało
mi się z twórcami tejże strony porozumieć, a także zamieścić na niej
parę tekstów. Okazali się to być ludzie, że tak powiem - w pytę,
wiedzący, co robią i mający bardzo ciekawe pomysły. W każdym razie
ich happening/eksperyment socjologiczny o nazwie właśnie
sieg-heil-szatan, jeśli można było obserwować reakcję publiczności
internetowej, dawał bardzo ciekawe rezultaty. Jednym z nich było
skupienie pewnej grupy osób, która ma już od dawna stałych aktywnych
członków i na pewnej liście dyskusyjnej nieźle się bawi. Strona
stała się wspólnym dobrem niektórych osób z tej grupy, gdyż mogły
poprzez nią wyrazić swój krytyczny bądź prześmiewczy stosunek do
rzeczywistości poprzez satyrę, pastisz i happening.
Tymczasem... do chłopaków dobrały się gliny. Goście robili jaja, a
mogą dostać pierdel.
Marcin Segit
(e-mail do wiadomości redakcji)
Szef Buzka
Aż dziw bierze, że dopiero teraz na waszych łamach pojawia się
nazwisko wielebnego Kryńskiego z Częstochowy. Miałem obrzydliwą
możliwość obcowania z J. W. Kryńskim pracując w jego Akademii.
Budynki Akademii rosną w tempie ekspresowym, pompowane hojnością
Polonii amerykańskiej. Przy tym jest, to doskonałe miejsce dla
wszelkiej maści wazeliniarzy, donosicieli i miernot - cała reszta
pracowników jest natomiast traktowana jak bydło. O Kryńskim w
Częstochowie społeczeństwo mówi dużo i obficie, ale ze świecą trzeba
szukać takiego, który da głos na jego korzyść.
Przy okazji: Buzek i Kryński to naprawdę warta siebie para. Idę o
zakład, że kiedy nazwisko Buzka straci swą moc i społeczeństwo
zapomni, kto zacz, wtedy J. W. Kryński da mu potężnego kopa. Taka
jego metoda. A pamięć ludu jest krótka.
Blueskies
(e-mail do wiadomości redakcji)
Doradca Buzek
Czy ja już, kurwa do reszty zgłupiałem. Co na salonach u Millera
robił 5 lutego totalny bankrut o nazwisku Buzek? Jaki to partner do
rozmów o Unii dla Millera? Wszak winien on (Buzek) wycierać kąty
Trybunału Konstytucyjnego a nie Millerowe salony, chyba że ja już
mam pomroczność jasną.
Jerzy D., Prabuty
Mugol Toeplitz
Jestem z natury spokojnym człowiekiem, ale po lekturze tekstu "Ja
mugol" autorstwa Krzysztofa T. Toeplitza krew we mnie zabulgotała.
Jak można stawiać znak równości między karierą literacką autorki
"Harry'ego Pottera" a "karierami" Piotra Gulczyńskiego i Manueli
Michalak z "Big Brothera"? Jak można tak pogardliwie wyrażać się o
Joanne Rowling jako o niedouczonej gosposi domowej? Jak wreszcie
można deprecjonować literacką wartość znakomitych powieści o
nastoletnim czarodzieju?
Gulczas i Manuela to klasyczne przykłady produktów kultury masowej.
Ich osobowości, jak również artystyczne talenty są tak nieduże, że
można by je dostrzec dopiero przez mikroskop. Gdzie im tam do
bogatej wyobraźni i pisarskiego talentu pani Rowling, która
potrafiła wydobyć z nienowego w literaturze motywu całkowicie nowe
wartości. Pisarka stworzyła czarodziejski świat od nowa, nadała
wymyślonej przez siebie szkole czarodziejów wyraziste i artystycznie
godne podziwu piętno.
Jakie to ma znaczenie, że Rowling była domową gosposią? W
literaturze nie jest ważne czym się kto zajmuje, ale jak włada
piórem i jaki użytek robi ze swojej wyobraźni. W przypadku autorki
Pottera mamy do czynienia z pisarską ekstraklasą. Za książki o
Potterze Nagrody Nobla wprawdzie nie dostanie, ale też i Nagroda
Nobla rządzi się swoimi, nierzadko odległymi od wartości literackich
prawami. Rowling ma po swojej stronie tłumy rozentuzjazmowanych
czytelników, czego nie wolno lekceważyć. Jeśli panu Toeplitzowi nie
podobają się książki o Potterze, jego święte prawo. Niechaj jednak
nie robi potencjalnym czytelnikom wody z mózgu i niech swoje
uprzedzenia zamknie w domowej szufladzie.
Potteromania, o której pisze KTT, nie jest wcale czymś groźnym i nie
powoduje wiotczenia intelektu. Mugol Toeplitz daje do zrozumienia,
że Potter w porównaniu np. z "Alicją w krainie czarów", "Kubusiem
Puchatkiem" czy "Małym Księciem", to zwyczajne badziewie. Śmiem
twierdzić, że jest inaczej. Książki o Potterze to nade wszystko:
fabularny rozmach, przebogata wyobraźnia, frapująca akcja, wartkie
dialogi, wyraziści bohaterowie, niepowtarzalny klimat. Jednym
słowem, kawał świetnej beletrystyki. I na odwrót. "Alicja w krainie
czarów" to przestarzała i banalna opowiastka o nieciekawym
dziewczątku, "Kubuś Puchatek" jest stereotypowy i całkowicie
nienowoczesny, "Mały Książę" to drętwa, chwilami nudna opowieść o
zagubionym we wszechświecie chłopczyku. (...)
Niewykluczone, że za jakiś czas Potter trafi do kanonu szkolnych
lektur. Na przekór opiniom rozmaitych mugoli.
Janusz Koryl, Rzeszów
"Trupiści"
Chcę podziękować za głos w tej sprawie.
Nagonka na służbę zdrowia w związku ze sprawą łódzką przebrała
miarę. Sprawa łódzka przebrała miarę. Zapach prosektorium przy
tchórzostwie łódzkiej prokuratury - jak odważnie to pan ujął - to
jest zapach perfum, jaśminu, bzu. (...)
Nagonka na lekarzy idzie w parze z koniecznością ograniczania
wydatków na co się da. W tym na pensje medyków, a przynajmniej na
ich podwyżki. To praca jak każda inna, jak każda
inna dobrze kiedy jest pełniona z powołaniem, ale nie czarujmy się -
lekarzem się zostaje, aby zarobić. Przynajmniej - móc utrzymać
rodzinę. Tymczasem zarobki lekarzy są karygodnie niskie. Lekarze i
pielęgniarki są okradani systemowo. Kiedy liczę stawkę oficjalną za
usługę, którą wykonuję, mnożę to przez liczbę przyjętych pacjentów,
odejmuję wszelkie koszty, które generuję, wychodzi mi, że szpital
zarabia na mnie grube tysiące złotych. Aż by się chciało zająć tym
prywatnie, po kilku latach mógłbym kupić najdroższy sprzęt nowej
generacji, poprawić jakość pracy. A tymczasem moja pensja jest tak
niska, że nie podaję, bo nikt by nie uwierzył. Nie mogę się doprosić
zaopatrzenia w najprostsze rzeczy, pracuję w skandalicznych
warunkach. Co więc robię? (...) Rzucam robotę. Lekarz to ktoś, kto
może wykonywać każdą pracę, więcej, błyskawicznie nauczy się nowego
zawodu. Odchodzenie ludzi inteligentnych bezpośrednio przenosi się
na jakość usług medycznych. Komu służy afera łódzka? Doraźne
polityczne cele?
Leon A.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Sezon na kmiotka"
Jestem przedsiębiorcą i właścicielm gospodarstwa rolnego w
miejscowości Wigry. Od 10 lat - tj. od czasu powołania do życia
Wigierskiego Parku Narodowego, prawa właścicieli nieruchomości
położonych w obrębie Parku są nagminnie łamane przez Dyrekcję Parku
i wspierającą ją administrację rządową. Jest to wyraz braku
poszanowania praw obywatelskich, arogancji urzędniczej i błędnego
rozumienia ochrony przyrody.
Podziękowanie za artykuł "Sezon na kmiotka". Zapoznanie szerokich
kręgów społeczeństwa z naszymi problemami.
Specjalne podziękowanie kieruję wobec redaktor Marii Bukowskiej -
autorki artykułu.
Tadeusz Grygieńć, Stary Folwark




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gniew wirtuoza
Szymanów
niedaleka Warszawy dziura w gminie Paprotnia znana dzięki
bliskości kultowego Niepokalanowa. W tutejszym kościele pod
wezwaniem Wniebowstąpienia NMP dwie pary postanowiły ślubować
wierność do grobowej deski.
Jako pierwszy obrączki na paluszki założył duet Anny i Roberta. Po
wyjściu ze świątyni czekali na nich weselnicy, którzy przystąpili do
składania szablonowych życzeń i pocałunków. Wiało nudą.
Nieoczekiwanie uaktywnił się kościelny grajek. Donośnym głosem
doświadczonego śpiewaka złożył trzypunktowe oświadczenie. Po
pierwsze
wyznał
chciałby, aby dzieci zrodzone ze świeżego
związku małżeńskiego nigdy chleba nie zaznały. Po drugie
dodał

pragnąłby, żeby to mające cierpieć głód potomstwo urodziło się
kalekie. Po trzecie
zakończył
byłoby korzystniej, żeby para
młoda zdechła z głodu, nim spłodzi smarkaczy skazanych na chroniczne
niedożywienie i dożywotnie kalectwo.
W tym czasie przed kościółkiem zaczęli już się gromadzić goście
chcący towarzyszyć drugiej parze
Elżbiecie i Danielowi. W orszaku
przebywał nawet ponoć pewien poseł. A to z uwagi na pokrewieństwo z
panem młodym. Pod adresem tego ludzkiego skupiska organista
krzyknął:
A wy, złodzieje, żebyście tak nigdy, przenigdy, nie
mieli co do gęby włożyć!
Furą w gości
Oba orszaki weselne zamurowało. W niejednym menie krew zawrzała.
Normalnie gęba organisty zostałaby siarczyście wyklepana. Ale przed
kościołem i w dniu tak uroczystym mordobicie nie uchodzi.
Towarzystwo zacisnęło więc zęby i ignorowało muzyka. I to był błąd.
Widząc, że jego artystyczny występ wywarł marny skutek, parafialny
artysta wpadł w furię. Dopadł swego Forda Escorta, błyskawicznie
odpalił i wjechał w zgromadzenie weselników. Ucierpiały trzy osoby.
Ale odniesione przez ofiary obrażenia okazały się niegroźne
tylko
niewinne otarcia naskórka. Wtedy niezadowolony z marnego efektu
muzykant zapragnął staranować auto zawierające nowożeńców. Lecz nie
zdołał dostatecznie rozpędzić swego Forda i weselnicy wywlekli go z
samochodu.
Mało prawdopodobne, że chciano mu przekazać znak pokoju
choć
goście weselni zarzekają się, że zamierzali tylko organistę
przytrzymać do czasu przyjazdu policji. Nie dowiemy się, jakie
żywiono wobec niego zamiary, bowiem grajek nadludzkim wysiłkiem woli
i mięśni wyrwał się, ponownie zasiadł za kierownicą wozu i umknął.
Zwiał przed linczem
O przedkościelnym incydencie i ucieczce organisty powiadomiono
organa ścigania. Nie musiano organizować specjalnej grupy
pościgowej, bo jakieś dwie godziny później pobożny muzykant sam
zjawił się w komisariacie policji. Zbadano jego trzeźwość, gdyż
ekspresywny sposób bycia, jaki zademonstrował, wiązał się zwykle ze
stanem wskazującym. Powiało sensacją, bo okazało się, że muzykant
jest trzeźwy jak niemowlę przed karmieniem.
Pan organista przystąpił do składnia zeznań. Oświadczył, iż z
niepojętych dla niego przyczyn rozjuszony tłum weselników wyciągnął
go z samochodu, spoliczkował, a następnie zagroził linczem. Ponieważ
nie chciał paść ofiarą samosądu, uciekł przed krwiożerczą bandą i
kiedy nieco ochłonął, natychmiast przybył na policję, żeby o tym
niemiłym zdarzeniu zameldować.
O nowatorskich życzeniach oraz przejechaniu kilku osób muzykant nie
wspomniał.
Furia artysty
Motorem szaleństwa artystów jest potrzeba. Nadworny muzyk proboszcza
potrzebował pieniędzy, a także sławy. Tymczasem para numer jeden nie
chciała, żeby przygrywał jej podczas ślubowania, gdyż posiada
ciotkę, a ta syntezator i odpowiedni repertuar. Próba zastąpienia
prawdziwego artysty ciotką każdego doprowadziłaby do białej
gorączki. Organista zaparł się więc i w końcu postawił na swoim.
Zagrał. Zapłatę uznał jednak za zbyt skromną i dlatego podczas
ślubnej ceremonii wykonywał zarówno utwory weselne, jak i te
zwyczajowo grane na pogrzebach.
Para numer dwa zabuliła również zbyt mało i dodatkowo zastrzegła, że
honorarium wręcza mu za to, żeby pod żadnym pozorem nie dotykał
organów, a najlepiej w ogóle nie pojawiał się w kościele. Zgodził
się na stawiane mu warunki i swego kunsztu nie ukazał, lecz jego
duma i ambicja doznały kolejnego gwałtu.
W tej sytuacji nie można się dziwić, że popadł w stan skrajnego
wyczerpania nerwowego i udał się przed kościół, by rzucać
przekleństwami oraz przejeżdżać wrogi artystom motłoch. Tłuszcza
niczego nie zrozumiała i wrednie szepcze, że organiście szajba
odbiła na punkcie szmalu.
Bardziej niż czarni jest pazerny

złorzeczą nierozumne prostaki. Męczeński artysta organista z
Szymanowa godnie zawisł na krzyżu obok prącia Nieznalskiej.
PS Imiona nowożeńców zmienione.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wmordowzięcie
Dostałeś w ryj? To się ciesz!
Pośród licznych wakacyjnych przygód, np. zgubienie dokumentów,
kradzież telefonu komórkowego, stłuczka samochodowa czy pęknięcie
gumy w czasie bzykania z przydrożną panienką, często zdarza się
zaliczenie wpierdolu, fachowo
doznanie pobicia. Czyn ten rzadko
bywa wykonywany z powodów czysto sportowych. Najczęściej towarzyszy
mu juma, czyli zabór mienia, lub wymuszenie, czyli skłonienie
pobitego do podzielenia się dobrami doczesnymi. Może też
napierdalanka być aktem zemsty. Niezależnie od powodów pobity, w
poczuciu urażonej dumy lub dla sprawiedliwości, zamiast zabrać dupę
w troki, wzywa policję. Nie wie, że czekają go miesiące udręki,
które w żaden sposób nie zrekompensują cierpienia spowodowanego
rozbiciem nosa, nadwerężeniem wary i paroma siniakami, a nawet
uszczerbkiem kieszeni.
Z powodu trudności kadrowych, limitów paliwa i innych pierdół
policja na miejsce zdarzenia przybywa z poślizgiem, dzięki czemu
sprawcy mają czas, żeby spokojnie się oddalić. Następnie
funkcjonariusze wsadzają pobitego do kibitki i wożą go po okolicy
licząc, że akurat zobaczy i wskaże sprawców. Kolejny etap to
pogotowie ratunkowe, w którym ofiara dowiaduje się, że za fachową
obdukcję sporządzoną przez biegłego musi zabulić minimum 150 zł.
Jeśli napadnięty był mniej porysowany i interwencja lekarza nie była
konieczna, od razu jedzie do komisariatu, gdzie zostanie
przesłuchany, a na okoliczność przesłuchania będzie sporządzony
protokół. Pod terminem "przesłuchanie" kryje się ponadgodzinne
wysiadywanie na twardym zydlu i obserwowanie, jak policjant po
drugiej stronie biurka walczy z rozpierdalającą się maszyną do
pisania. Od czasu do czasu przesłuchujący zadaje pytania, a
odpowiedzi mozolnie przenosi na papier, jeśli nie skończył się
akurat limit kartek, bo wtedy stróż prawa musi polecieć do
najbliższego papierniczego odnowić zapas.
Po paru godzinach podwójnie zmordowany petent wychodzi z komisariatu
na wolność. Tojednak dopiero początek udręk. Poszkodowany obywatel w
każdej chwili może być wezwany "w sprawie własnej". Stawiennictwo
obowiązkowe.
Jeśli był tak nieostrożny, że podał rysopis sprawcy, a policjanci
znaleźli osobę odpowiadającą opisowi, może się zdarzyć, iż dojdzie
do tzw. okazania. Potencjalnego sprawcę ustawia się wraz z kilkoma
pozorantami, aby wybór był trudniejszy. Pozorantami nie mogą być
funkcjonariusze, policjanci idą więc w teren, aby łapać chętnych do
tej fuchy. Najczęściej ściągają z okolicznych knajp drobnych żuli i
meneli. Nie mogą jednak robić łapanki na siłę, zdarza się więc, iż
do okazania nie dochodzi, choć dobra policja płaci za tę usługę całe
8 zł. Wtedy wyznacza się nowy termin na oglądanie porysowanych gąb.
Zdarza się też, że wezwany potencjalny sprawca nie stawia się, co
również powoduje wyznaczenie kolejnego terminu. Policja może go
doprowadzić siłą, ale dopiero po trzecim bezskutecznym wezwaniu do
stawienia się w komisariacie. Biada natomiast poszkodowanemu. Jeśli
odbierze wezwanie i nie przyjdzie, grozi mu kara grzywny.
Gdy ofiara rozpoznała sprawcę, następuje tzw. konfrontacja. Podczas
tej czynności bandyta może spokojnie zwyzywać poszkodowanego, a
policjanci
przysłuchiwać się temu. Bluzgi nie są ścigane z urzędu,
ale z powództwa prywatnego. Może też żul wypowiadać groźby, np.
stwierdzić "załatwię cię, chuju", i nic nikomu do tego. Groźba
karalna musi zawierać dokładne elementy opisowe precyzujące sposób
spełnienia groźby. Jeśli facet mówi, że zastrzeli, powiesi bądź
utopi, to przegiął. Kiedy oznajmia, że załatwi, to jest to element
konwersacji, a nie groźba. Gdy policja wreszcie zbierze do kupy
wszystkie kwity, sprawę bierze w swoje ręce prokurator sporządzając
akt oskarżenia. Sprawa trafia do sądu, gdzie ciągnie się przez rok
albo dłużej. Poszkodowany musi stawiać się na każdą rozprawę pod
groźbą sankcji. Oskarżony hula gdzieś po kraju, może zmienić miejsce
pobytu i w ogóle olać sprawę sądową. Wyrok zaoczny, jaki może wtedy
zapaść, jest najczęściej mało satysfakcjonujący dla ofiary.
Dlatego należy trenować sporty: biegi, jeśli nie lubimy
napierdalanek, a siłowe lub sztuki walki
jeśli czujemy, że damy
radę. Chrześcijanie mogą nadstawić drugi policzek, ale pobożnych
często bolą zęby.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pranie w odrze "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sobotka w sosie własnym "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W diament się obrócisz
Można nieboszczyka tradycyjnie zakopać w ziemi albo spalić.
Jednak prawdziwy bajer, to przerobić drogiego zmarłego na diament,
oprawić w pierścionek lub sygnet i mieć go stale przy sobie, na
palcu.
Rozważania nad godnym XXI wieku i
co tu ukrywać
dochodowym
sposobem "zutylizowania" zwłok osób zmarłych doprowadziły
amerykańską firmę LifeGem do opracowania metody zamieniania zwłok w
diament. Który staje się wieczną pamiątką po zmarłym. W dobie
Internetu wypełnienie i przesłanie odpowiedniego
formularza zamówienia nie nastręcza żadnych trudności. Jedynym
problemem dla niektórych może być cena tej nowatorskiej w skali
świata usługi (patrz tabela).
Diamenty niebieskie
Wielkość (karaty) Cena (dolary)
1 sztuka2 lub więcej sztuk
0,253 9503 750
0,336 9506 550
0,509 9509 450
0,7516 95016 100
1,00 brak w ofercie
1,25brak w ofercie
Wyszliśmy z prostego spostrzeżenia, że organizmy wszystkich istot
żywych zbudowane są z węgla, a więc z tego samego tworzywa, co
diamenty. Dlaczegóż więc nie przetworzyć zwłok zmarłych osób na
diamenty?

powiedział Greg Herro, dyrektor LifeGem, dziennikarzowi BBC. I
dodał Z pozostałych po spaleniu zwłok popiołów ekstrahujemy węgiel,
który następnie w specjalnej komorze poddawany jest jednoczesnemu
oddziaływaniu wielkiego ciśnienia i temperatury. W wyniku tego
skomplikowanego, trwającego cztery miesiące procesu powstaje
sztuczny kamień szlachetny.
Równie przekonująco zabrzmiała dalsza część wypowiedzi Grega Herro,
który zachęcając do skorzystania z usług firmy LifeGem zapewniał, że
Taki sztuczny diament to znacznie więcej i coś zupełnie innego, niż
jakakolwiek inna pamiątka po zmarłym. I umożliwia zupełnie inne
doznania niż te, jakie odczuwamy pochylając się choćby i kilka razy
do roku nad płytą nagrobną zmarłego. Oprawiony diament to także coś
zupełnie innego, o wiele bardziej namacalnego, niż oprawione w ramkę
zdjęcie na półce lub biurku. Szlachetny kamień w ulubionym przez
zmarłego lub osobę owdowiałą kolorze pozwala na codzienny, niezwykle
bliski kontakt zarówno fizyczny, jak i duchowy.
Drogiego nam zmarłego możemy przerobić na diament niebieski, żółty
lub rubinowy. Na razie musimy się zadowolić niebieskimi. Ale LifeGem
zapewnia, że żółte (najtańsze) i czerwone pojawią się w ofercie
wkrótce.
Duński psycholog Sven Jensen, którego specjalnością są kwestie i
problemy związane ze śmiercią i pogrzebem, rozpowszechnioną przez
tutejsze media wiadomość o ofercie firmy LifeGem skomentował
dosadnie: Polują wyłącznie na pieniądze ludzi dotkniętych
nieszczęściem. Kobieta, która właśnie straciła męża jest w takim
szoku, że nie wie, jak się nazywa. Nakrywa stół na dwie osoby i
ciągle słyszy, jak na podjeździe chrzęści żwir pod kołami jego
samochodu. W takim okresie może ona łatwo stać się ofiarą firmy,
która zapomocą "specjalnej oferty" bez skrupułów wykorzysta jej
nieszczęście.
Co by nie mówić o ofercie firmy LifeGem uwiecznienia zmarłych, to
jest ona niewątpliwie konkurencyjna w stosunku do tradycyjnych metod
utylizacji zwłok. I zapewne z tego powodu nie może liczyć na
najmniejszą choćby przychylność osób z branży. No bo wyobraźmy sobie
złość (by nie rzec dosadniej) zarządcy cmentarza, któremu nagle
zaczęłyby znikać "skóry" i związana z tradycyjnym ziemnym
pochówkiem kasa! Wściekłość byłaby tym większa, że ów zarządca
miałby świadomość, iż konkurencja nie tylko podbiera mu klientów,
ale że na dodatek, stosując nowoczesne technologie i metody
marketingowe, wyrywa od nich o wiele większą kasę niż tradycyjne "co
łaska". Och, jak to boli.
Jeżeli kogoś zainteresowała metoda przerabiania drogich zmarłych na
kolorowe szkiełka do pierścionków
więcej szczegółów na stronie
www.lifegem.com. Można tam znaleźć np. rys historyczny omawiający
sposoby postępowania ze zwłokami na przestrzeni dziejów, a także
poczytać sobie m.in. na temat
stosowanego przez firmę LifeGem procesu i technologii przerabiania
węgla zawartego w białku na diament. Dowiemy się też, jakie mamy
gwarancje, że otrzymamy diament wyprodukowany ze zwłok naszego
drogiego zmarłego, w jaki sposób kamień zostanie zabarwiony na
żądany kolor itd. Znajdziemy tam też blankiet zamówienia diamentu,
no i oczywiście aktualny cennik.
Jeżeli nie mamy co najmniej 2950 USD
tyle kosztuje najtańszy,
żółty diamencik
to po prostu musimy przeprosić się z naszym
lokalnym zarządcą cmentarza, który
choć drogi drań jak cholera, to
mimo wszystko aż tak nie zdziera.
Autor : Włodzimierz Galant




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oto słowo czarne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sinica beach
Tak było dwa lata temu, tak było rok temu, tak jest teraz i tak
będzie w przyszłym roku. Tak będzie każdego roku. Mające po więcej
niż jedną komórkę urzędnicze władze z organizmami prostszymi od
siebie
jednokomórkowymi sinicami
jakoś sobie nie radzą.
Sinice. Nodularia spumigiena. Występuje tylko w Bałtyku, nigdzie
indziej na Ziemi. Sinic lekceważyć nie sposób. Choć jednokomórkowe i
prymitywne, to groźne. Żyją w kupie, czyli w koloniach. Rozmnażają
się przez podział. W ciągu kilkunastu godzin kolonia potrafi się
podwoić. A potem znowu podwoić i znowu, i znowu... Kontakt człowieka
z sinicami oznacza infekcję połączoną z wypryskami i zmianami
ropnymi na skórze. Gdy sinice dostaną się do oczu, można się
spodziewać zapalenia spojówek. Wypicie wody zawierającej sinice
prowadzi do zaburzeń w układzie pokarmowym, w tym uszkodzeń wątroby.

Sytuacja w lokalnej i ogólnopolskiej prasie oraz w komunikatach PAP
jak na froncie. Co chwilę zmieniają się meldunki o kolejnych
atakach: w Gdyni kwitnie na zielono; w Sopocie otwarte; w Sopocie
zamknięte, ale w Gdyni otwarte; sinice się poddały; nie, nie poddały
się, atakują dalej; zamknięte w Sopocie i w Gdańsku, w Gdyni połowa
zamknięta, połowa otwarta; wolne w Gdańsku, zamknięte nad otwartym
morzem w Karwi i Dębkach; kolonia sinic płynie na zachód; kolonia
sinic wraca na wschód; pojawiły się w okolicach Jastrzębiej Góry,
zakaz w Rowach... Nie wiadomo, którego dnia gdzie lecieć, aby dupsko
w słonej wodzie zamoczyć.
Żeby nie było. Myśmy przestrzegali, upominali, wyjaśniali ("NIE" nr
26/2003). Nie pomogło.
A dzisiaj? Siła wyższa
słychać zewsząd. Bo to Wisła do morza
azotany leje, słońce w górze praży, a wiatru znikąd ani widu, ani
słychu. Wymarzone warunki dla sinic.
Sinice żyją i rozmnażają się w stojącej, spokojnej i ciepłej wodzie.
Może gdyby zastosować jakieś intensywne i regularne mieszanie wody w
Zatoce Gdańskiej, to by coś pomogło? Może zorganizować pospolite
ruszenie motorówkami i sinice od brzegu odegnać? Szwedzi stosują
przeciwko sinicom specjalną sieć, którą na nie zarzucają i
wpuszczają detergent. Sinice "zdychają" i wtedy się je wyciąga. Może
jakoś walczyć u nas? Przecież wystraszają urlopowiczów, a to na
Wybrzeżu klęska ekonomiczna.
Sztab Zarządzania Kryzysowego, Ochrony Ludności i Spraw Obronnych
Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego. Nazwa mówi sama za siebie. Atak
toksycznych, śmiercionośnych sinic zdolnych człowieka zabić na
śmierć jest chyba sytuacją kryzysową.
Mirosław Kosiorek ze sztabu kryzysowego:
Przyjmujemy meldunki, ale
nie wiemy, jak walczyć. Chyba się ich nie da zwalczyć. Ale one na
szczęście przesuwają się dalej, w kierunku zachodnim.
To, co pływa na wodzie, podlega rządowej administracji morskiej.
Dzwonię do Urzędu Morskiego w Gdyni.
Bogdan Sobotkiewicz z Inspektoratu Ochrony Wybrzeża Morskiego:
My
tylko sprawdzamy, czy są. Nie walczymy. Niech pan dzwoni do ochrony
środowiska, może oni walczą.
Stanisław Łunkiewicz, Inspektorat Ochrony Środowiska Morskiego:

Czy z nimi w ogóle można walczyć? My tylko informujemy sanepid.
Wiem z góry, że Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna nie
walczy, tylko bada i ostrzega, ale dzwonię.
Marek Kalinowski z sanepidu:
My nie walczymy. Dostajemy meldunki,
wysyłamy ludzi i oni sprawdzają. Wizualnie. Idzie człowiek na brzeg
i patrzy, czy są sinice, czy nie ma. I odwołujemy plaże. Ale
rozsądny człowiek nie wejdzie do wody, jak widzi sinice. To gołym
okiem widać. A na przyszłość może uczeni coś wymyślą.
Pomyślałem, kto ma walczyć, jak nie wojsko. A na morzu to Marynarka
Wojenna jest od działań. Ale też okazało się, że nie.
Kmdr. ppor. Janusz Walczak, rzecznik dowódcy MW:
Nie, absolutnie
nie prowadzimy żadnych działań wojennych przeciwko sinicom. Tylko
obserwacja z samolotów. I dokumentacja.
Pomimo że w Gdańsku mieszka i pracuje największy w Polsce
specjalista od sinic prof. Marcin Pliński (ten sam co wywlókł
kandydującemu na urząd Kwaśniewskiemu teczkę, że ten nie ma
magistra)
nic nie potrafił doradzić. Pomimo że w porcie w Gdyni
stacjonuje dzielna Marynarka Wojenna będąca coraz to większą i
silniejszą siłą na Bałtyku
nie podjęto żadnych działań zaczepnych
ani obronnych. Ludzie przegrywają z glonami. Upały nie ustają. Glony
się cieszą.
Autor : W.K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak Lenin straszył Sylwię Pusz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Globalna wioska
Sprawy najważniejsze dla świata rozstrzygają się w Waszyngtonie,
Moskwie, Brukseli i w Podgórzynie.
Już trzynasty rok budowane jest w Pomrocznej tzw. społeczeństwo
obywatelskie, to znaczy takie, które bierze swoje sprawy w swoje
ręce, aby zbudować lepszą przyszłość. Założenie było takie, że lud
wybiera swoich przedstawicieli, najlepszych z najlepszych, oni robią
ludowi dobrze, a Polska rośnie w siłę i ludzie żyją dostatniej.
Niestety, praktyka odbiega od teorii. Naród widzi, że wybrańcy
zabiegają o stołki, aby robić dobrze przede wszystkim sobie, olewa
więc wybory. Za to częściej niż kilka lat temu udają się referenda,
w których lud wybrańców odwołuje.
Miło nam donieść, że jest w kraju taka gmina, w której władza nie
zajmuje się duperelami, ale troszczy się o ludzi w globalnym
wymiarze. Władza, która jest otwarta na każdą obywatelską inicjatywę
i kreuje śmiałe wizje świetlanej przyszłości. Lud jednak jest ciemny
oraz niewdzięczny i za swoją władzą nie nadąża.
Gmina Podgórzyn leży z dala od metropolii, na zadupiu, wciśnięta w
pogórze Karkonoszy.
Nad dobrobytem 8,5 tys. dusz czuwa ciało uchwałodawcze, czyli 20
radnych, oraz wykonawcze, czyli wójt. Niedawno do Urzędu Gminy
przyszedł zafrasowany obywatel. Frasunek jego wziął się stąd, że
świat zmierza w kierunku nie tym, co trzeba. Obywatel dał temu wyraz
pisząc list otwarty do pani wójt Jolanty Piwcewicz (fot. 1). Na
wstępie autor listu informuje, że "realizuje konstytucyjny obowiązek
troski o dobro ogółu", a przy tym pragnie wesprzeć ministra spraw
zagranicznych w jego ciężkiej pracy. Wnioskuje więc o udzielenie
Cimoszewiczowi poparcia, "co w większym stopniu może uaktywnić
naszych przedstawicieli na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych".
Dalej w liście jest coś o Konstytucji 3 maja, II wojnie światowej,
papieżu, zamachach terrorystycznych i kamienowaniu kobiet w Nigerii.
Następnie obywatel wyraża pragnienie, aby słowa: "każdy, edukacja i
dobrobyt" połączyć z "prawdą, sprawiedliwością, dobrem, pięknem i
przebaczeniem". "Ze swojej strony, do dyskusji o reformie ONZ
proponuje się więc wnieść rozważenie utrzymywania nadal prawa veta,
przysługującemu każdemu ze stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ"

wyłuszcza pod koniec twórca epistoły (zachowana oryginalna
pisownia), bo "nam, Polakom nie trzeba tłumaczyć, co oznacza veto".
Zwykły, bezduszny urzędnik pogoniłby takiego petenta, a jego list
pieprznął do śmieci, przez co świat nadal staczałby się w otchłań.
Na szczęście w Podgórzynie władza potrafi patrzeć dalej, widzieć
więcej. Pani wójt zwołała specjalną sesję Rady Gminy.
Radni, przejęci głębią listu otwartego, 9 października 2002 r.,
jednogłośnie uchwalili "stanowisko w sprawie poparcia inicjatywy
obywatelskiej".
Punkt pierwszy stanowiska głosi, że "w zamyśle akceptując politykę
rządu Rzeczypospolitej Polskiej w dążeniach do utrzymania
międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa, wnioskuje się o
nowelizację przepisów Karty Narodów Zjednoczonych". W punkcie drugim
"proponuje się debatę parlamentarną nad propozycją zniesienia prawa
veta w Radzie Bezpieczeństwa ONZ". Fakt, że sekretarz generalny ONZ
Kofi Annan nie wodzi palcem po globusie szukając gminy Podgórzyn,
wynika wyłącznie z tego, że dolnośląscy posłowie, którym Rada Gminy
powierzyła misję przedstawienia tego stanowiska w parlamencie,
zajmują się duperelami, zamiast ratować świat.
Rok temu inny mieszkaniec gminy Podgórzyn przyszedł do urzędu z
niemal równie doniosłą inicjatywą i także nie odszedł z kwitkiem.
Obywatel, artysta plastyk, nakreślił wizję stworzenia wielkiej
panoramy Karkonoszy. Panorama byłaby usytuowana na wewnętrznej
powierzchni okrągłej budowli nakrytej kopułą ze szklanych,
lustrzanych kwadratów (fot. 2), ciut tylko większą niż kopuła Tadż
Mahal. Zwiedzający kręciliby się w środku panoramy na ruchomej
platformie. Obiekt miałby stanąć na stoku pagórka opodal dużego
sztucznego jeziora
zbiornika wody pitnej
którego budowę właśnie
zakończono.
Pani wójt w lot ogarnęła piękno i śmiałość idei. Urząd Gminy stanął
do przetargu na zakup gruntów nad jeziorem oferowanych przez Agencję
Własności Rolnej Skarbu Państwa i wygrał. Na razie ponad 20 hektarów
leży odłogiem, twórca idei panoramy nie miał bowiem pomysłu, skąd
wziąć szmal na tę inwestycję. Pani wójt przeforsowała w Radzie
Gminy, żeby tego terenu nie dzielić na działki budowlane w celu
opchnięcia obywatelom, bo to małostkowe.
Artyście tak się to spodobało, że wymyślił wybudowanie drugiej,
trochę mniejszej szklanej kopuły, w której prezentowane byłyby
najważniejsze sprawy światowe.
Władzy z kolei pomysł spodobał się jeszcze bardziej, bo uczyniła
artystę pełnomocnikiem gminy do spraw panoramy. Pomysłodawca wykonał
więc, na koszt gminy, makietę kopułek i jeździł z nią po kraju i
Europie z delegacją radnych oraz urzędników, aby zaprezentować ideę.
Ostatnio twórca uznał, że całość byłaby niekompletna bez
planetarium.
Jeszcze inny obywatel stwierdził, że gmina powinna otworzyć się na
świat. Rzucił pomysł budowy tunelu pod Karkonoszami na południową
stronę, do Czech. Tunel liczyłby 20 kilometrów długości. Należałoby,
oczywiście, wybudować drogę krajową, utworzyć przejście graniczne.
Samochody wjeżdżałyby na rampę, z której ładowano by je na kolejowe
platformy i torami przewożono na drugą stronę. Powinno się więc
zbudować także tory kolejowe wraz ze stacją przeładunkową.
Ujęci potęgą wizji radni uchwalili aneks do planu zagospodarowania
przestrzennego, w którym przyklepali pomysł.
Na razie nie wbito nawet łopaty w ziemię, żeby zainicjować roboty,
bo ktoś obliczył, że koszt tylko części projektu wyniósłby niemal 3
mld zł, a roczny budżet gminy to 10 mln. Przez roztargnienie nie
spytano o zdanie dyrekcji Karkonoskiego Parku Narodowego, wojewody,
MSZ i braci Czechów, ale to szczegół. Najważniejsze, że jest plan.
Wisi w Urzędzie Gminy i każdy może sobie popatrzeć. Pomysł nie jest
całkiem nowy. 60 lat temu tunel, tylko nieco skromniejszy, planowało
przekopać szefostwo Trzeciej Rzeszy. Za późno wzięto się jednak do
roboty i nadszedł koniec wojny.
Hitlerowskiej Organizacji Todt udało się przynajmniej zbudować parę
kilometrów drogi, ale Niemcy wtedy dysponowały szmalem i tanią siłą
roboczą w postaci jeńców z obozu Gross-Rosen.
Niestety, jak wspomniano na wstępie, lokalne społeczeństwo jest
niewdzięczne, zacofane i w ogóle nie ogarnia śmiałych koncepcji,
które dla jego dobra rozwija miejscowa władza. Ludziska czepiają się
pierdół. Nie rozumiejąc konieczności walki o światowy pokój i
bezpieczeństwo mają pretensję, że od czasu do czasu ktoś dostanie po
zmroku wpierdol, bo w gminie nie ma ani jednego komisariatu, jest za
to kilka nowych knajp odwiedzanych przez żuli i łysych,
nasterydowanych dresiarzy. Dziwią się, że w razie zadymy przyjeżdżać
ma policja z Karpacza, choć cztery razy bliżej jest do Jeleniej
Góry. Wydziwiają, że panorama Karkonoszy namalowana pod szklaną
kopułą jest potrzebna jak pryszcz na dupie, skoro z miejsca, w
którym miałaby stanąć, i tak widać całe Karkonosze w naturze.
Obywatele woleliby, żeby zamiast budowy tunelu wyremontowano sypiące
się komunalne budynki lub mieszkania w nich pogoniono ludziom za
symboliczną złotówkę. Przydałoby się też
marudzą
skanalizowanie
gminy i wybudowanie oczyszczalni ścieków. Dziwią się śmiałym wizjom
władzy i przyziemnie przypominają, że gmina zadłużona jest w bankach
na 6 mln zł, a zabezpieczeniem wierzytelności są m.in. budynki
Urzędu Gminy i szkoły. W swej małostkowości ludziska ośmielają się
przypomnieć, że 2 lata temu z kasy urzędu wypłynęło ponad 130 tys.
zł i do dziś nie wiadomo, co się stało z tą forsą. Całkowitą
bezczelnością jest zaś to, że niewdzięczni obywatele wytykają
paluchem stojącą obok Urzędu Gminy ruinę, w której kiedyś mieścił
się ten urząd. Budynek od lat remontuje Stowarzyszenie Promocji
Gospodarczej "Pogórze", któremu prezesuje pani wójt.
Oponenci powołali stowarzyszenie o nazwie "Odważni Wyborcy" (fot.
3), zaczęli wydawać gazetę pod tytułem "Gminna Prawda" i ruszyli do
wyborów, żeby przejąć władzę. Wsparło ich miejscowe lobby
strażackie. Urząd Gminy uznał, że sikawkowi z OSP zamiast gasić
pożary, jeżdżą do lasu po drewno, a jak już gaszą, to te obiekty,
które sami wcześniej podpalili, żeby wyłudzić dotacje, którą gmina
wypłacała po każdej akcji. Władza wstrzymała więc wypłacanie szmalu.
W dzień głosowania w gminie piździło, wiatr wiał z prędkością 120
kilometrów na godzinę i lało jak z cebra. Wyborcy nie byli więc
odważni i siedzieli w chałupach.
Frekwencja była wątła, opozycja nie przejęła władzy w Radzie Gminy,
a pani wójt przeszła do drugiej tury. Przynajmniej jeden obywatel
szczerze się modlił, żeby wygrała. Człowiek ten, od niedawna
mieszkaniec gminy, ma bowiem śmiały pomysł. Od lat zajmuje się
tajemniczym zjawiskiem kręgów wygniecionych przez nieznaną siłę w
zbożu. Pragnie, żeby na sporym kawałku terenu powstało
eksperymentalne pole, obok lądowisko dla kosmitów i reflektor,
którym przywabiano by gości z innego świata. Facet jest przekonany,
że władza wesprze go w tym dziele. I my w to wierzymy.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Po dwakroć chór zapiał
Był sobie raz festiwal. Potem była awantura. Teraz są dwa festiwale,
oba mają Kwaśniewskiego za patrona.
Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej odbywał się co roku od 21
lat w hajnowskim soborze
św. Trójcy. W zeszłym roku obchodził okrągłą rocznicę. Zawsze była
to impreza świecka, co dobitnie podkreślano, ale miała poparcie i
błogosławieństwo Jego Eminencji Wielce Błogosławionego Sawy,
Prawosławnego Metropolity Warszawskiego i Całej Polski. Ze strony
świeckiej błogosławił go honorowym patronatem prezydent Aleksander
Kwaśniewski.
Za pomysłodawcę festiwalu i jego głównego twórcę uważa się dyrektora
Hajnowskiego Domu Kultury Mikołaja Buszko. To on zajmował się
organizacją imprezy i związanymi z nią finansami. W 1996 r.
specjalnie na tę okazję stworzył sobie fundację, która stała się
właścicielem nazwy i logo festiwalu. W ten sposób Hajnowski Dom
Kultury
jednostka bądź co bądź samorządowa
został niemal
całkowicie wypchnięty z organizacji festiwalu. Ci, którzy przestali
kochać dyrektora Buszkę, wyszeptali nam, że od tej właśnie pory
kwestia kasy budzi uzasadnione wątpliwości.
Jedynym i niepodważalnym fundatorem, a także prezesem Fundacji
"Muzyka Cerkiewna" jest Buszko właśnie. On jako fundator powołuje
zarząd i wchodzi w jego skład. Tylko on może zarząd odwołać. Jako
prezes Buszko określa warunki pracy i płacy członków zarządu i
samodzielnie reprezentuje fundację w kwestiach prawnych.
Czepialstwem byłoby doszukiwanie się w tym czegokolwiek nagannego,
gdyby nie fakt, że cały szmal zbierany od osób prywatnych, firm,
samorządów i instytucji państwowych na organizację festiwalu, który
nie jest już prywatną imprezą w zagrodzie Buszków, wpływa właśnie na
konto fundacji i nie wiadomo, co dzieje się z nim dalej.
Mikołaj Buszko w myśl ustawy o fundacjach powinien składać w
Ministerstwie Kultury coroczne sprawozdania z działalności fundacji
i na dodatek udostępniać je do publicznej wiadomości. Co począć, gdy
fundator Buszko ma przepisy we wstydliwym miejscu? Zarówno
przedstawiciele Cerkwi, jak i samorządu z burmistrzem Hajnówki
Anatolem Ochryciukiem na czele zabiegali o wgląd w finanse fundacji
i festiwalu, ale Mikołaj Buszko był nieugięty. Gdy sponsorujące
hajnowski festiwal władze powiatowe poprosiły o rozliczenie tej
imprezy, otrzymały kopie rachunków za przeprowadzony w fundacji
audyt i wycieczkę dyrek-tora Buszko na festiwal do Tallina.
Sprawozdania z działalności fundacji nie chciało też udostępnić
ministerstwo za rządów Andrzeja
Celińskiego. Teraz zainteresowani oczekują, co zrobi nowy minister
Waldemar Dąbrowski, który też już dość długo zwleka z odpowiedzią na
prośbę o udostępnienie sprawozdań Buszki.
Na spotkaniu z udziałem delegatów Cerkwi i lokalnych władz
samorządowych dotyczącym powołania Komitetu Festiwalu, który
sprawowałby jakąś kontrolę nad powierzaną fundacji kasą, Buszko po
prostu nie uznał pełnomocnictwa wysłannika metropolity Sawy.
Stwierdził, że to on powołuje komitet i że
co podkreślał później
wielokrotnie
takie ciało może mieć jedynie charakter doradczy.
Prasie mówił, że obawia się nacisków ze strony polityków,
samorządowców i innych osób na niezależną imprezę.
Zwierzchnik Cerkwi w Polsce chyba poczuł się dotknięty, bo odwołał
swoje błogosławieństwo dla festiwalu i zabronił chórom cerkiewnym
udziału w imprezie. XX Festiwal miał więc szansę się sypnąć. Jego
Eminencja zmiękł więc i ukonstytuowała się Rada Festiwalu, w której
skład weszli samorządowcy, przedstawiciele Cerkwi i ludzie zasłużeni
dla kultury. Poza tym, co tu dużo gadać, ciśnienie było zbyt duże

jak bowiem mógł się nie odbyć jubileuszowy Międzynarodowy Festiwal
Muzyki Cerkiewnej oznaczony tzw. zerową kategorią przyznawaną
jedynie imprezom najwyższej rangi, dotowany przez Ministerstwo
Kultury i Dziedzictwa Narodowego, któremu patronuje prezydent?
Konflikt łagodzili, jak mogli, burmistrz Anatol Ochryciuk i starosta
Włodzimierz Pietroczuk.
Członkowie rady guzik mieli jednak do gadania. Dyrektor Buszko
trzymał ich od spraw organizacyjnych i finansowych na dystans
wyciągniętego kija. Po XX fecie w październiku rozwiązała się.
Mniej więcej w tym samym czasie Buszko został nagrodzony przez
marszałka województwa podlaskiego Sławomira Zgrzywę za
upowszechnianie kultury oraz nieustanną pracę nad rozwojem
festiwalu. Miesiąc później abp Sawa utworzył nowy komitet
organizacyjny, a tym samym nowy festiwal
Dni Muzyki Cerkiewnej.
Oznaczało to, że żaden chór parafialny nie weźmie udziału w starym
festiwalu i że Buszko nie wejdzie już ze swoją imprezą do
prawosławnej hajnowskiej świątyni.
Powodem było rozliczenie XX jubileuszowego Międzynarodowego
Festiwalu Muzyki Cerkiewnej. Pierwsze, które ujrzało światło
dzienne. Tym, którym dane było je zobaczyć, pociemniało w oczach.
Ministerstwo w 2001 r. wyłożyło na przykład 150 tys. zł,
Polsko-Szwajcarska Komisja Środków Złotowych
aż 250 tys. zł! Rada
Powiatu Hajnowskiego 55 tys. zł, po 50 tys. Rada Miasta i Zarząd m.
Stołecznego Warszawy. Razem z pozostałymi do kupy 773 356 zł!
Impreza zaś
według wyszczególnienia podpisanego przez Mikołaja
Buszkę
kosztowała 644 138 zł nie licząc wydatków na wydawnictwa
płytowe, kasety audio wideo, wystawę, album, koncerty i gadżety
promocyjne. Zdumiewała wysokość honorarium 18 265 zł
najwyższego
ze wszystkich, jakie dyrektor Buszko przyznał dyrektorowi Buszce.
To dlatego w roku 2002 w Hajnówce odbyły się dwa festiwale.
XXI Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej Mikołaja Buszki oraz
Hajnowskie Międzynarodowe Dni Muzyki Cerkiewnej. Powstała
konsternacja. Prezydent Kwaśniewski objął honorowy patronat nad nową
imprezą, ale na wszelki wypadek nie cofnął go starej. Minister
Celiński zaś hojną ręką wyłożył po 100 tys. zł na każdy z festiwali,
choć podobno szmalu na kulturę nadal brakuje.
Tymczasem niespodzianka
w budżecie komitetu organizacyjnego
powołanego przez abpa Sawę dar ministra stanowił blisko połowę tego,
co wydano na nowy festiwal, choć nie szczypano się z forsą. Okazało
się, że na zorganizowanie w Hajnówce imprezy od podstaw z pompą i
szykanami wystarczy raptem 218 tys. zł, czyli zaledwie około jednej
trzeciej tego, co wydawał dyrektor Buszko.
Mniejsza o to, czy ktoś rozliczy prywatne podwórko dyrektora Buszki,
czyli jego fundację, z publicznego szmalu, ile dostanie on z
ministerstwa na swój kolejny festiwal i czy prezydent przestanie
patronować jego imprezie. Intryguje nas pytanie, które zaprząta
głowy prawosławnych: czy gdyby Kościół kat. oficjalnie wycofał swoje
błogosławieństwo dla jakiejś religijnej imprezy, władze nadal by na
nią łożyły, a prezydent patronował? Pytanie jest retoryczne, czyli
zadane dla hecy.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mors szcza na paradygmat
Podczas gdy miasto zastawia się, by ratować upadający zakład, jego
prezesi wyrzucają szmal na literaturę fantazyjną.
Czechowice-Dziedzice to miasto bogate i hojne. Bogate
jego roczny
budżet przekracza 70 mln zł. Hojne
na piękne oczy daje z tego
budżetu 4 mln 364 tys. zł. To kwota poręczenia kredytowego. O kredyt
stara się Walcownia Dziedzice SA, ale żaden bank nie chciał jej już
pożyczyć pieniędzy. Teraz, nawet jeśli zakład splajtuje, pieniądze
zwróci miasto Czechowice-Dziedzice.
Na razie nie ma co krakać o plajcie. Dopiero co wywalono zarząd
walcowni. Prezesa, który zabiegał u władz miasta o poręczenie
kredytu, oraz jego zastępcę od finansów. I to wywalono ich w trybie
ekspresowym. Jednego dnia odbyło się nadzwyczajne posiedzenie rady
nadzorczej, a następnego dnia obaj panowie byli już na przymusowych
urlopach. Ten ekspresowy tryb i ta czystka na stołkach oznaczają, że
właściciele walcowni martwią się jej losem.
* * *
Na początku czerwca burmistrz Jan Berger przeczytał pismo od
Tadeusza Fanczalskiego, prezesa Walcowni Dziedzice. Prezes błagał o
poręczenie kredytowe, dzięki któremu możliwa będzie "odbudowa
wielkości produkcji". Walcownia Dziedzice swoje wyroby sprzedaje i w
kraju, i poza nim. Robi pręty, rury, taśmy oraz krążki monetarne.
Zresztą jednym ze współwłaścicieli Walcowni Dziedzice jest Mennica
Państwowa (inni udziałowcy: skarb państwa, Stalexport, Impexmetal,
Pracownicza Spółka Akcyjna).
Burmistrz Czechowic-Dziedzic otrzymał różne materiały świadczące o
tym, że walcownia się restrukturyzuje i że miasto nie musi się bać
ryzyka związanego z poręczeniem kredytowym. Radni obejrzeli te
materiały, ale doszli do wniosku, że niewiele kapują. Do oceny
materiału dostarczonego przez prezesa Fanczalskiego potrzeba
fachowców, najlepiej z jakiejś firmy konsultingowej. Materiały
zostały u burmistrza. Nie zostały opracowane. Sesja, podczas której
podjęto kontrowersyjną uchwałę, odbyła się 8 lipca. Trwała wiele
godzin i zakończyła się trochę przed północą.
Większość radnych stanęła po stronie burmistrza. Tak jak Halina
Łupak.
Jestem dzieckiem wojny i głód, i wszystko przeszłam

przemawiała.
Niech pan spojrzy na twarze walcowników, pomyśli o
dzieciach
mówiła do przewodniczącego Dopierały, który czepiał się,
że decyzję o wartości 4,3 mln zł radni mają wydać właściwie w
ciemno.
Czechowice-Dziedzice liczą 35 tysięcy mieszkańców. 4,3 mln zł to 7
proc. dochodów miasta. Jakiś miejscowy demagog przeliczył wartość
poręczenia kredytowego i wyszło mu po 120 zł w przeliczeniu na
jednego mieszkańca. Jednakże w Walcowni Dziedzice pracuje około
tysiąca osób, w większości mieszkańców Czechowic-Dziedzic. Dlatego
żaden z radnych nie opierał się przed udzieleniem przedsiębiorstwu
publicznej pomocy. Niektórzy tylko chcieli wiedzieć, co robią
głosując za.
Zabrakło surowca. I stąd ta prośba o poręczenie kredytowe
by można
było szybko dokupić surowiec i zwiększyć produkcję
wyjaśnił radnym
prezes walcowni.
Zdaniem burmistrza, gdyby walcownia padła, to i miasto popadłoby w
kłopoty. Przecież znaczna część jej pracowników przeszłaby do
Ośrodka Pomocy Społecznej.
* * *
Pracownicy Walcowni Dziedzice są tak zastraszeni, że nie śmią
plotkować o tym, co dzieje się w ich firmie, że zastawia się maszyny
i brakuje środków na surowce. Dlatego radni głosujący za poręczeniem
kredytowym nawet nie wiedzieli, że na różnych maszynach wiszą
tabliczki z napisem "własność banku". Całkiem niedawno zakład miał
aż tygodniowy przestój. Nie było za co kupić surowca.
Ratunkiem dla walcowni miała być restrukturyzacja. Pod koniec
ubiegłego lata w fabryce zjawili się jacyś krawaciarze. Dowiedzieli
się, że to są pracownicy firmy Impact z Piaseczna i że ta firma ma
się zająć restrukturyzacją. Jeden z krawaciarzy siadł przy
pracownicy działu zaopatrzenia i w skórzanym organizerze notował,
jak często kobieta chadza sikać.
Firma Impact prowadziła także szkolenia. Uczestniczyli w nich
brygadziści walcowni. Szkolenia dotyczyły zarządzania. Pracownicy
walcowni zatrudnieni w działach zaopatrzenia uczestniczyli w
szkoleniach "obejmujących techniki negocjacji przy dokonywaniu
zakupów".
Fragment szkolenia nr 3. Walcownicy słuchają wykładowcy, który
czyta: Tego roku stary Cygan, głowa rodziny, zachorował tak bardzo,
że nie mógł uczestniczyć w targach. Po wielu prośbach ze strony
syna, pozwolił mu w końcu wziąć udział w giełdzie za siebie. Cygan
sprzedał konia, potem musiał go odkupić, po czym znowu sprzedał, a
biedni robotnicy musieli odpowiadać na pytanie, ile Cygan zarobił.
Inne szkolenie obejmowało kilka dziwnych zadań. Na przykład:
przeczytać tekst, zrozumieć, przeanalizować. Tekst zaczynał się tak:

Co się tam dzieje?!
ryknął stary, wielki mors, spoglądając z
wysokiej skały w dół, w stronę swojego stada.
Nieszczęśni robotnicy byli szkoleni także za pomocą seansów
filmowych. Wyświetlano im na przykład film o paradygmatach. Dla
debili, którzy nie pokapowali się, o co w filmie chodziło,
przygotowano ściągę. Po powrocie do domu mogli więc się dokształcać:
Paradygmaty "filtrują" nasze doznania. Postrzegamy poprzez nie
świat. Przyswajamy tylko te informacje i reguły, które pasują do
naszych paradygmatów, ignorując resztę. W wyniku tego to coś, co
jest oczywistością dla osoby o pewnym paradygmacie, może być
zupełnie niewidoczne dla kogoś o innym paradygmacie.
* * *
Firma Impact jest niezmiernie dumna ze swoich dokonań w Walcowni
Dziedzice. Jej klienci mogą zapoznać się z listem pochwalnym,
podpisanym przez byłego już prezesa walcowni, Tadeusza
Fanczalskiego. Były prezes pisze o oszczędnościach gwarantowanych
rzędu 13,5 tys. euro tygodniowo. Jak pracownik dowie się, co to
paradygmat, walcownia zaoszczędzi 3 mln zł rocznie! Kończy tak:
Teraz, gdy osiągnięte wyniki rozwiały resztki niepewności,
oczekujemy dalszych sukcesów w restrukturyzowaniu naszego
przedsiębiorstwa.
O zaangażowaniu firmy Impact zadecydowali prezesi Walcowni
Dziedzice. Przetargu nie było. Ministerstwo Skarbu zostało
postawione przed faktem dokonanym. Tak samo zresztą, jak cała Rada
Nadzorcza Walcowni Dziedzice. Jednak to nie za Impact wyfrunęli
prezes Tadeusz Fanczalski i wiceprezes do spraw finansowych.

Zarząd zawiódł zaufanie rady nadzorczej
tłumaczy Jerzy Kamiński,
przewodniczący rady, a zarazem prezes Impexmetalu. Fanczalskiego i
jego zastępcę usunięto za próbę sprzedaży części majątku fabryki.
Nieomal w ostatniej chwili rada nadzorcza dowiedziała się o tym
pomyśle. Zablokowano decyzję. Zdaje się, że niewiele brakło, a
miasto buliłoby miliony złotych bankom. Tak, jak się do tego
zobowiązało w razie, gdyby walcownia nie mogła spłacić kredytu.
Gdyby czechowiccy radni usłyszeli powiastki o morsie i o Cyganie
oraz obejrzeli film na temat paradygmatów, to wiedzieliby, dlaczego
musieli gwarantować kredyt swej walcowni. Restrukturyzacja, czyli
uzdrawianie, niekiedy jest bardziej kosztowna niż choroba.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W Koszalinie osły kują
W Koszalinie zwolennicy utworzenia województwa środkowopomorskiego
nie znaleźli się na listach wyborczych SLD. W ten sposób Sojusz
troszczy się o czystość Buzkowej reformy administracyjnej.
Koszalin to kolejne miasto, w którym działacze SLD koszą się
nawzajem przed wyborami samorządowymi, co przedstawiała już
prawoskrętna prasa ogólnopolska i lokalna. Nowość: macierzysta
partia obecnego prezydenta miasta Henryka Sobolewskiego (SLD) olała
go, nie umieściła na liście ani jako kandydata na prezydenta, ani na
radnego. Ponieważ Sobolewski pokochał władzę, kandyduje jako
niezależny z wrażego ugrupowania G-12. Grupuje ono secesjonistów

radnych, lokalnych działaczy SLD nie zadowolonych z poczynań partii.
Owi nie umieszczeni na listach powołali swój komitet wyborczy, a
SLD-owscy koledzy skierowali sprawę Sobolewskiego do sądu
partyjnego.
Prawdopodobnie Sobolewski z partii wyleci, co nie przeszkodzi, że
ludność wybierze go na nową kadencję. Obecny prezydent jest lubiany,
ma opinię faceta spoza układów i z odrębnym zdaniem. Wypominanie mu
przez partię wieku (63 lata) uważane jest powszechnie tylko za
pretekst do eliminacji, bo jakoś na listach wyborczych SLD młodzieży
nie widać.
Tak się dziwnie składa, że na listach wyborczych Sojuszu w
Koszalinie (i zlikwidowanym województwie koszalińskim) nie znaleźli
się nieposłuszni, czyli zwolennicy utworzenia województwa
środkowopomorskiego. Jego powstanie obiecywał zarówno w kampanii
prezydenckiej Aleksander Wszystkich Polaków, jak i SLD przed
wyborami parlamentarnymi. W byłym województwie koszalińskim lewica
wygrała, biorąc prawie wszystko. Na osłodę koszaliniacy zamiast
województwa środkowopomorskiego dostali stołki: wojewody
zachodniopomorskiego oraz w zarządzie i sejmiku nowego województwa
zachodniopomorskiego. Po buzkowej reformie administracyjnej
zapewniającej dominację Szczecinowi
Koszalin podupadł. Tak
twierdzą zgodnie mieszkańcy i ich parlamentarzyści, widać to też
tzw. gołym okiem. Bojem o województwo środkowopomorskie kieruje
znany szołmen i pisarz Ryszard Ulicki, poseł SLD z Koszalina. W
Sejmie leżą dwa projekty ustaw w sprawie powołania tego województwa
podpisane przez 70 posłów. Klub poselski SLD zlekceważył nie tylko
starania działaczy SLD, ale w ogóle dążenie mieszkańców do wyrwania
się z marazmu
twierdzą działacze Stowarzyszenia Pomorza Środkowego
"Integracja dla Rozwoju" z Koszalina.
Podczas niedawnej wizyty w Koszalinie sekretarz generalny SLD Marek
Dyduch potępił zwolenników utworzenia 17. województwa. Wywołało to
protesty w koszalińskich kołach Sojuszu i jest zarzewiem kolejnych
oświadczeń, listów, podsrywek i przysrywek. Całości przygląda się

nie bez obrzydzenia
publika, która prawdopodobnie w miażdżącej
większości oleje wybory samorządowe w Koszalinie.
Podczas konwencji wyborczej SLD w Szczecinie sekretarz generalny SLD
Dyduch odniósł się krytycznie do koszalińskich secesjonistów.
Panował nastrój urzędowego optymizmu umacniany przez baloniki,
długonogie
hostessy i powracający nieustannie refren piosenki: "We are the
champions"
jesteśmy mistrzami. A w jakiej kategorii?
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Jak znika fabryka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kto rozbiera cię wzrokiem
Firma, która o wszystkich wiedzieć może wszystko. I informacje
wykorzystać przeciw każdemu.
Pamiętacie film "Wróg publiczny"? Jeden facet podpada tam NSA,
amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, i ma przesrane.
Obserwują każdy jego krok, wiedzą o nim wszystko, zanim jeszcze on
sam się tego o sobie dowie. Wiedzą, z kim spał, komu kopsał szmalec,
ile zarabia i dla kogo kupuje koronkowe majtki w sklepie przy Piątej
Alei. U nas z taką robotą nie poradziłby sobie ani Barcikowski, ani
Siemiątkowski, ani nawet Oleksy. Ale jest jeden gość, który mógłby
to zrobić, jeśli tylko udałoby mu się stworzyć działający system
komputerowy do obsługi wszystkich danych, do których ma dostęp. A ma
go
można powiedzieć
z woli państwa.
To Ryszard Krauze
Nie ma się z czego śmiać. Być może systemy, które buduje, działają
do dupy, ale za to dane zawarte w tych systemach sprawiają, że gdyby
chciał, mógłby być lepszy od Wielkiego Brata.
Ubezpieczenia społeczne
Od 1998 r. Prokom S.A. buduje system dla ZUS. Z litości nie
wspomnimy, co wyszło z tego systemu, ale nie ulega wątpliwości, iż
kontrakt ten daje firmie Krauzego dostęp do danych związanych z
pracą każdego z nas. System Ewidencji Kont i Funduszy to dane
dotyczące miejsca pracy, zarobków, zwolnień, chorób, urlopów
macierzyńskich i pobytów w wariatkowie
17 milionów zawodowo czynnych Polaków i ponad 9 milionów emerytów i
rencistów.
Kontrola państwowa
Konkretnie NIK. Tam też Prokom budował system. System nazywał się
"Kontrola" i naturalnie zawiera dane z przeprowadzanych przez NIK
kontroli. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, jakie są to dane, poza
tym, że na etapie, na którym trafiają do komputera, są tajne.
Poczta
Czyli Bank Pocztowy, w którym Prokom niedawno kupił udziały. Na
razie nic wielkiego, ale Poczta Polska ma ponad 8 tysięcy placówek,
a zatem spore możliwości rozwoju. A za tym pójdzie dostęp do danych
poczty dotyczących przelewów, czeków, tego, za co płacimy rachunki i
w jakiej wysokości, czy się z nimi spóźniamy. Będzie wiadomo, czy
jesteśmy telepajęczarzami, czy też pokornie bulimy abonament za
przywilej oglądania Jolanty Pieńkowskiej.
Samochody
Chodzi o słynny CEPiK, o którym kilka razy pisaliśmy. Centralna
Ewidencja Pojazdów i Kierowców
przetarg wygrany przez Softbank i
afrykańską firmę Face Technologies. Kto czym jeździ, jak często
zmienia samochód, na jaki go stać, czy klasa jego pojazdów stale się
poprawia, czy wręcz przeciwnie, jakie wykroczenia i przestępstwa
drogowe popełnia, czy jeździ po pijaku, czy tłucze inne wózki, czy
mu zabrali prawko, a jak tak, to za co. Poza tym: gdzie i kiedy go
zatrzymali, to znaczy gdzie i kiedy (a może i po co) pęta się po
Polsce. Dodajmy do tego jeszcze dla okrasy komplet wiedzy na temat
samochodów rozmaitych tajnych i widnych służb, które też przecież
mają mieć tablice rejestracyjne. W pakiecie z tymi atrakcjami idzie
system "Kierowca", który wprawdzie realizuje Hewlett Packard, ale
Prokom jest, a jakże, podwykonawcą. Chodzi o elektroniczne
przesyłanie danych gości ubiegających się o prawo jazdy. I warto
wspomnieć także o policyjnym systemie Wsparcia Ruchu Drogowego,
czyli wewnętrznym układzie obsługi wypadków drogowych polegającym na
tym, że gliniarz przyjeżdża na miejsce i od razu wszystko wstukuje
do komputera: kto czym jechał, kto kogo walnął, dlaczego i z czyjej
winy. Wszystko wskazuje na to, że przetarg ten wygra zależny od
Prokomu Softbank.
Szmal
Konsorcjum Softbanku i Accenture wygrały przetarg na system
informatyczny dla PKO BP. Prokom ma dołączyć do tej roboty jako
podwykonawca. W banku PKO BP konta ma ponad 5 milionów Polaków.
Teraz Krauze będzie się mógł dowiedzieć, kto ile ma kasy i co z nią
robi. A z tego wyciągnąć wiele cennych informacji szczegółowych. Kto
ile zarabia w swojej robocie, ile trzepie na boku, ile wydaje na
życie, czy kupuje dobrą whisky czy tanie wino, w jakich knajpach
bywa, gdzie jeździ za granicę, w jakich hotelach sypia i czy na
przykład są to hotele w naszym rodzinnym mieście (co implikuje
cudzołóstwo), czy kupuje twardą pornografię albo nasiona marihuany
przez Internet. Oraz takie różne... Niewiele jest rzeczy, które
mówią o człowieku tyle, co wyciąg z konta.
Telefony
W Telekomunikacji Polskiej S.A. przejęta przez Prokom trzy lata temu
firma Spin ustawiła systemy billingowe SERAT i SERAT-2. Prokom może
się zatem dowiedzieć wkrótce, kto do kogo dzwoni, za ile i jak
często. Nie będzie też dla niego tajemnicą, kto korzysta z linii
0-700 pod zachęcającym tytułem "Zostań moim niewolnikiem" albo
"Wielkie cyce", że nie wspomnę już o "Wesołych gejach i napalonych
lesbijkach".
Ubezpieczenia
Prokom wygrał przetarg ogłoszony przez PZU i teraz buduje
Zintegrowany System Informatyczny, dzięki czemu będzie się mógł
dowiedzieć wszystkiego o ludziach, którzy mają szczęście ubezpieczać
się na różne okoliczności w największej w Polsce firmie
reasekuracyjnej. Czyli o 65 proc. ubezpieczonych w Polsce. Gdzie
mieszkają, co cennego mają w mieszkaniu, jakimi samochodami jeżdżą,
czy zdarzyło im stuknąć kogoś po pijaku czy na trzeźwo. Na jakie
choroby chorują, czy często łamią nogi i czy wszystko u nich w
porządku z głową. A także mnóstwo wiadomości o polskich
przedsiębiorstwach: właściwej i pozornej działalności, pracownikach,
sytuacji finansowej, o tym, co najbardziej martwi prezesów, ile razy
zdarzyło im się dać dupy i być pociągniętym do odpowiedzialności
cywilnej, a ile razy udało im się z tej odpowiedzialności wykręcić.
Czy od chodzików robionych przez firmę A niemowlęta dostają
hemoroidów...
Aha, zapomniałabym wspomnieć, że Prokom obsługuje też Wartę. A
poprzez powiązania kapitałowe z firmą ABG ma dostęp do projektu
realizowanego w Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym
bazy danych
na temat wszystkich polis OC i wypłacanych odszkodowań.
* * *
I to by było z grubsza na tyle. Na razie. Ale przecież Prokom ciągle
bierze udział w przetargach i nadal większość wygrywa, czyli jego
wiedza będzie rosła w postępie geometrycznym. Informacje chodzą ze
sobą do łóżka i płodzą następne. Skoro jednej firmie państwo
powierza dostęp do wszystkich tych informacji, cała ustawa o
ochronie danych osobowych staje się ponurym żartem.
Jeśli jeszcze nie żyjemy w Prokomlandzie poddani wszechstronnej
inwigilacji wszystkowidzącego oka Krauzego
to tylko dlatego, że
systemy, które Prokom buduje za ciężkie pieniądze, najczęściej
okazują się do dupy. Ale to raczej słabe pocieszenie, bo wtedy je
naprawia i może gmerać. Kiedyś zresztą mogą zacząć działać. I wtedy
ministrowie od bezpieczeństwa zastanowią się może, dlaczego
wszędzie, tylko nie w Polsce, obowiązuje zasada dywersyfikacji
podmiotów, z którymi państwo wchodzi w niebezpieczne alianse
powierzając im pieczę nad wiedzą o obywatelach. I jak to możliwe, że
w Polsce kolejne przetargi wciąż wygrywa Prokom?
Na wypadek, gdyby Prokom zarzucił mi stawianie bezpodstawnych
podejrzeń, podczas gdy firma jest niewinna jak baranek i tylko
wykonuje to, czego wymagają kontrakty, dopowiadam: rzeczywiście, nie
mam dowodów na totalną inwigilację, którą Prokom prowadzi lub może
prowadzić. Zdaję sobie sprawę, że Prokom podpisuje zobowiązania o
tajności danych, kwalifikowanej dostępności do systemów itp. Wiem
jednak od zaprzyjaźnionych programistów, że każda firma softwarełowa
potrafi tak stawiać systemy, żeby w razie czego mieć nieskrępowany
dostęp do danych. Jeśli Prokom tego nie potrafi, to tym gorzej dla
niego
nie powinien wygrywać tych wszystkich przetargów. Są na
świecie lepsi.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Popiłek
Przychodzi baba do lekarza chorób skórno-wenerycznych i mówi:

Panie doktorze, nazywam się Jerzy Urban, może mi pan pomoże, bo
serce mnie w ogóle nie boli.

Niech pani spuści majtki i się wypnie. No tak! Wszystko się
zgadza. Ma pani piłkę w dupie.

To, panie doktorze, wrodzone, a nawet dziedziczne. Ale właśnie
miałam
nietypowe objawy.

Popatrzę od przodu. O! Bardzo polski widoczek. Rzeżączka i
patriotyzm. Swędzi i unosi?

Mam piłkę w dupie, jednak jak Polska przegrywa, to się cieszę.

Gdzie wyskakują te objawy?

W rozumie. Wyobrażam sobie, że nasi polscy Murzyni dokopują
japońskim skośnym Murzynom, a potem Murzynom sprzedanym do
wszystkich wolnych krajów świata. W Warszawie robi się istna Moskwa,
ale oczywiście na przekór. To z powodu zwycięstwa patrioci demolują
gmachy, wyjąc i rycząc podpalają auta, mordują Niemców, Ukraińców,
Rosjan, Cyganów, Żydów, Czechów, Wietnamczyków i innych odwiecznych
wrogów. Nacjonalizm rozdyma matki-Polki dumą brzemienne. Prezydent w
telewizorze jak foka kręci piłkę na nosie przy dźwiękach Mazurka
Dąbrowskiego szczekanego jako szanty przez przyboczną Edytę Górniak.
Kopaczy nożnych noszą po ulicach z politykami uczepionymi ich
nogawek. Klechy modlą się do piłki i za piłkę. Ludność sypie kopce i
wznosi pomniki. W telewizorze lewy bramkarz dyskutuje o filozofii z
tylnym napastnikiem. Artystka Szapołowska sprzedaje zniewalające
perfumy "Pot drużyny". Sejm uchwala wieczny hołd piłce nożnej i orła
w herbie zamienia na trenera w koronie, chociaż ma niepolskie
nazwisko. W "Big Brotherze" sportsmeni wzrokiem wywołują orgazmy.
Kibice pielgrzymują do Częstochowy podpalając lasy, wyrzynając
bydło, rżnąc przydrożne wieśniaczki i siebie nożami nawzajem.
Robotnicy rzucają się do pracy potęgując subwencje i ulgi podatkowe,
czym grzebią gospodarkę w dziurze budżetowej. Ich śladem urzędnicy
zapadają na pracoholizm wywołujący chaos i anarchię. Auta pędzą lewą
stroną na zakrętach z chrzęstem znosząc się nawzajem. Oszalałe
pociągi jeżdżą do tyłu. Statki morskie wyłażą z wody i zasuwają
przez pola, a co zdolniejsze nawet szybują w powietrzu. Rzeki
występują z brzegów i wstępują do "Solidarności". Lepper rusza na
Wawel i zjada Szczerbiec. Rada Szczecina uchwala przyłączenie do
miasta przedmieścia Berlin. Moczulski ucieka z domu starców i
maszeruje na Kijów. Balcerowicz rozstawia walizki dolarów po
boiskach. Dziewczyny dają na ulicach i placach, a krowy
biało-czerwone mleko. Członkowie reprezentacji narodowej, którzy
polecieli hen do Korei Południowej, aby zapobiec takiej
destabilizacji Polski, wpisują się na listę historycznych bohaterów
pragnących kraj i naród uchronić przed większym złem. Stają obok
Stanisława Augusta Poniatowskiego, margrabiego Wielopolskiego,
Józefa Cyrankiewicza, a nawet Wojciecha Jaruzelskiego...
Doktor pomacał babie chuja, zmierzył ciśnienie, zajrzał w dno oka,
raz jeszcze do odbytu, po czym rzekł:

Okaz zdrowia, okaz zdrowia, ale oczywiście bańki pani nie
zaszkodzą, panie.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pieprz i licz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Euro dla zuchwałych "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




300 baniek mydlanych cd.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami robi się coraz cieplej wokół
przetargu na budowę Terminalu II na Okęciu. Za kilka dni do ataku
ruszą posłowie.
Mam złą wiadomość dla naczelnego dyrektora PPL Porty Lotnicze
Zbigniewa Lesieckiego. Przyjaciele z Najwyższej Izby Kontroli
dostarczyli nam kopię Uchwały Komisji Odwoławczej powołanej
zarządzeniem Nr 2/2003 przez dyrektora Departamentu Komunikacji i
Systemów Transportowych NIK z 5 maja 2003 r. Dotyczy ona zastrzeżeń
zgłoszonych przez Lesieckiego do ocen i uwag zawartych w wystąpieniu
pokontrolnym Izby z 24 kwietnia 2003 r.
Komisja w składzie: Małgorzata Nowakowska, Monika Cybulska, Marek
Glapa 12 maja 2003 r. na posiedzeniu jawnym postanowiła zastrzeżenia
oddalić. Oznacza to, że Izba podtrzymuje krytyczne uwagi i trzeba
będzie teraz wyspowiadać się przed sejmową Komisją Infrastruktury.
Posłowie (zarówno z opozycji, jak i koalicji) już zacierają ręce na
myśl o tym, jak bardzo będą mogli dobrać się do osób
odpowiedzialnych za niesławny przetarg.
Nie wchodząc w szczegóły z satysfakcją pragnę zauważyć, że
kontrolerzy NIK podzielili większość krytycznych uwag jeszcze w
zeszłym roku formułowanych na łamach tygodnika "NIE" wobec przetargu
na rozbudowę Okęcia.
Na stronie 11 uchwały znalazło się takie stwierdzenie: w ocenie NIK
istnieją poważne zagrożenia dla prawidłowej realizacji
przedsię-wzięcia, wynikające z niedostatecznej koordynacji działań
mających na celu organizację finansowania inwestycji. Posłowie
zapytają: o co chodzi? Może np. o finansowanie?
23 maja 2003 r. rzecznik prasowy firmy Ernst & Young Bartłomiej
Pawlak w korespondencji skierowanej na moje ręce po ukazaniu się
artykułu "300 mydlanych baniek" dowodził, że ostateczne
wynegocjowane warunki finansowania zakładają, że banki dostarczą
finansowanie w kwocie 215 milionów USD a pozostałą kwotę zapewni
PPL.
* * *
Wyjaśnijmy
6 maja 2003 r. została zawarta umowa gwarancyjna, która
de facto pozwoli na skonsumowanie innej umowy pieniężnej podpisanej
i otrąbionej jako wielki sukces 17 grudnia 2002 r. między PP Porty
Lotnicze a Europejskim Bankiem Inwestycyjnym. Wygląda na to, iż
dopiero od 6 maja można mówić, że jest kesz na rozbudowę Okęcia.
NIK-owcom bardzo się nie podobał ten styl prowadzenia interesów.
Do gustu nie przypadły im też szczegóły umów, które firma zawarła z
doradcami zewnętrznymi: KPMG Polska, spółka z o.o., oraz firmą Artur
Andersen.
W ocenie NIK były to działania nierzetelne i niegospodarne. I tak
wy-płacono zaliczkowo firmie KPMG
50% uzgodnionego wynagrodzenia
426.250 zł, blisko pięć miesięcy przed wykonaniem przedmiotu
zamówienia oraz firmie Artur Andersen
30% wynagrodzenia tj. 96.000
USD, 10 miesięcy przed otrzymaniem opracowania (str. 13 uchwały).
W sumie umowa z KPMG Polska opiewała na 852 tys. zł plus VAT, a
Artur Andersen za przygotowanie Memorandum Informacyjnego wziął w
złotych równowartość 320 000 dolarów! Za dużo? Cóż
aby wyjąć,
trzeba najpierw coś włożyć. A poza tym takie są podobno stawki...
* * *
Z rozmów, które prowadziłam z posłami z sejmowej Komisji
Infrastruktury, wynika, że mają oni już serdecznie dosyć tego, co
dzieje się wokół Okęcia. A to skandal związany ze szwajcarskimi
pieniędzmi dla zarządu PLL LOT, a to niejasności związane z
przetargiem na budowę Terminalu II.
Zgodnie z sugestiami autorytetów, do referendum unijnego był spokój,
ale teraz zacznie się ostre strzelanie do wicepremiera Marka Pola i
jego zastępcy Andrzeja Piłata, że o dyrektorze Lesieckim nie
wspomnę.
Wybrańcy narodu uzbrojeni w materiały NIK oraz publikacje tygodnika
"NIE" zapytają np. wicepremiera o działalność specjalnej komisji
resortowej, która jesienią zeszłego roku badała sprawę przetargu na
rozbudowę Okęcia. Jej zdaniem wszystko było OK. A jak się to ma do
dzisiejszych ustaleń NIK?
Mogą też dociekać, dlaczego nie przeprowadzono dwóch oddzielnych
postępowań przetargowych: na opracowanie projektu i wykonawstwo?
Dlaczego tolerowano uchybienia formalne i błędne założenia
początkowe co do sposobu przeprowadzenia przetargu? W ocenie NIK
miały one wpływ na kolejne "nieprawidłowości", których lista jest
długa, oj, długa.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przytulanki w krematorium
Polski Komitet UNICEF nie odprowadził do centrali jakieś 1,5 mln
baksów. Genewa zerwała z nim umowę. Władze skompromitowanego
komitetu stworzyły nowy komitet i Genewa go uznała. Nowy komitet też
się skompromitował. Do spółki z genewską centralą zresztą.
Z końcem sierpnia tego roku na teren warszawskiej spalarni wjechały
TIR-y wypełnione gadżetami UNICEF, które do tej pory zalegały w
magazynach polskiego Komitetu. Pluszowe miśki, koszulki, zeszyty,
których nie udało się sprzedać, decyzją centrali w Genewie, za zgodą
polskiego Komitetu, trafiły do pieca, zamiast w ręce tysięcy
biednych polskich gówniarzy.
Tak ta ONZ-owskia organizacja powołana do niesienia pomocy dzieciom
wypełnia swoją misję.
Nowe po staremu
W zeszłym roku Genewa skontrolowała polskie przedstawicielstwo
organizacji. Okazało się, że zalega ono z wpłatą około 1,5 mln
dolców. Pieniądze te winne było odprowadzać do centrali ze sprzedaży
unicefoskich gadżetów z przeznaczeniem na głodujące dzieci, na całym
świecie. Polski Komitet ładował kasę w pomylone inwestycje,
wygórowane uposażenia dla pracowników i nieuzasadnione premie.
Komisja rewizyjna Komitetu złożyła do prokuratury doniesienie,
zarzucając pani prezes rady zarządzającej Komitetem ElŻbiecie
Borowieckiej (prywatnie wdowa po pisarzu Andrzeju Szczypiorskim)
oraz dyrektor generalnej ElŻbiecie PoŻarowskiej działanie na szkodę
organizacji. Prokuratura umorzyła sprawę, bo nie potrafiła ustalić,
kto przehuśtał szmal. Tylko odpowiedzialny za finanse polskiej
placówki sekretarz generalny Lucjan Wolniewicz rozstał się ze
stołkiem. Za to pozwał Komitet do sądu, a ten zobowiązał polski
UNICEF do wypłacenia mu 74 tys. zł odprawy emerytalnej.
Genewa rozwiązała umowę z polskim Komitetem. I... ponownie udzieliła
poparcia prezes Borowieckiej do stworzenia nowego
Polskiego
Komitetu Narodowego UNICEF. Pani prezes utworzyła zatem nowy
komitet. Nazwijmy go dla uproszczenia wywodu komitetem Borowieckiej.
Działacze starego komitetu, tego któremu centrala w Genewie cofnęła
upoważnienia, postanowili walczyć o dalsze reprezentowanie UNICEF w
Polsce. Powołali nową radę zarządzającą. W jej skład wchodzą takie
autorytety jak prof. Maria Łopatkowa, prof. Bibiana Mossakowska i
Halina MarszaŁ-Sroczyska. Na jej czele stanął znany lekarz Robert
Knorr, zaś nowym dyrektorem generalnym została Barbara Stachurska.
Dla jasności będziemy go nazywać komitetem Łopatkowej
Kilka tajemnic
Komitet Borowieckiej powstał w kwietniu tego roku. Borowiecka znów
stanęła na czele rady, w której znaleźli się m.in. Lech Falandysz i
Robert Smoktunowicz. Jej wiceprzewodniczącym został ks. Lech Tranda,
a dyrektorem wykonawczym ElŻbieta PoŻarowska. Ta sama, którą obok
Borowieckiej komisja rewizyjna starego komitetu oskarżała o
działanie na jego niekorzyść.
Dowiedzieliśmy się, że Pożarowska dyrektorując staremu,
skompromitowanemu komitetowi prowadziła spółkę z o. o. I
zapewne
przypadkiem
to właśnie jej spółka, na zlecenie kierowanego przez
nią komitetu wykonywała za dużą kasę wysyłki reklamówek unicefoskich
produktów do zainteresowanych firm. A ponieważ pani dyrektor nie
była w stanie wykonać zadania siłami swojej spółki, zatrudniała inne
firmy tyle, że zapominała płacić podwykonawcom.
Do siedziby należącej dziś do komitetu Łopatkowej zaczęli wydzwaniać
wierzyciele. Żądali od jego nowych władz zwrotu forsy, którą wisiała
im stara dyrektor Pożarowska, pełniąca już funkcję w nowym komitecie
Borowieckiej, namaszczonym
i owszem
przez Genewę.
Przed wierzycielami swojej poprzedniczki tłumaczyła się Barbara
Stachurska. Twierdzi ona, że wysyłki robione przez firmę
Pożarowskiej mniej kosztowałyby komitet, gdyby przeprowadzono na nie
przetarg. Władze komitetu Borowieckiej obawiając się, że Stachurska
ujawni poprzednie interesy, którym Borowiecka nie przeciwdziałała,
posunęły Pożarowską z posady.
22 lipca w polskim MSZ, pełniącym rolę mediatora, odbyło się
spotkanie z udziałem przedstawicieli UNICEF z Genewy i Nowego Jorku.
Ustalono, że komitet Łopatkowej musi przekazać komitetowi
Borowieckiej zalegające w magazynach niesprzedane gadżety.
W piecu
Towar wywieziono nieoznakowanymi TIR-ami.

Otrzymaliśmy pokwitowanie przejęcia towaru o wartości 8,5 mln zł.
Jeden z genewskich przedstawicieli UNICEF filmował całą akcję

opowiada dyr. Stachurska.
Niedługo potem w siedzibie komitetu Łopatkowej rozdzwoniły się
telefony. Zagotowani rozmówcy żądali wyjaśnień, dlaczego produkty
UNICEF trafiają do ognia, zamiast do domów dziecka czy szpitali. W
spalarni powiedzieli, że UNICEF zapłacił za zniszczenie gadżetów:
250 zł od tony.

Poinformowano nas, że dopóki przedstawiciel Genewy dokumentował
niszczenie, wszystko szło do pieca. Potem ludzie w spalarni rzucili
się na artykuły. Trudno się dziwić, to były ładne, nowe rzeczy.
Część towaru trafiła podobno do magazynu firmy, która to wszystko
przewoziła, bo spalarnia ma ograniczoną przepustowość. Kierowcy
powiedzieli, że ich szef kazał sobie odłożyć dwie palety z misiami i
kubeczkami.
Dyrektor generalny nowo namaszczonego przez UNICEF komitetu
Borowieckiej, Marek A. Pietkiewicz, był obecny podczas przejmowania
artykułów, które przeznaczono do spalenia. Nie oponował.
Ludwik Rajchman, polski lekarz, z którego inicjatywy w 1946 r.
powstał Fundusz Narodów Zjednoczonych na rzecz pomocy dzieciom,
pewnie przewraca się w grobie. Zwłaszcza że po całej aferze z
długiem i kompromitacją polskiego przedstawicielstwa UNICEF
Kancelaria Premiera i MSZ zadeklarowały pomoc komitetowi
Borowieckiej, którego władze znów wypięły się na dzieci. A bo dzieci
nie mają układów, a dorośli i owszem.
Autor : Dorota Pardecka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Niemoralna propozycja - finał "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Najdrożsi agenci świata
Grzebanie w brudach, które dziś interesuje tylko sędziego
Nizieńskiego, kosztowało podatników już 50 milionów.
W budżecie na rok 2004 rząd zaplanował dla urzędu Rzecznika Interesu
Publicznego (RIP), czyli dla sędziego Bogusława Nizieńskiego, 4815
tys. zł
o 9 proc. więcej niż w tym roku. Skromnie licząc drugie
tyle
jeśli nie więcej
kosztować będą lustra-cyjne działania
specjalnego wydziału Warszawskiego Sądu Apelacyjnego oraz kasacje w
Sądzie Najwyższym. Te wydatki są niestety ukryte w budżetach
odpowiednich sądów. Bez ryzyka pomyłki można zatem szacować, że na
lustrację wydajemy co najmniej 10 mln zł rocznie, tylko w urzędzie
Nizieńskiego i w sądach, nie licząc niebagatelnych wydatków na
kwerendy archiwalne w IPN i innych archiwach robione siłami i
kosztem tych instytucji. Ponieważ lustracja trwa już 5 lat, zatem
wydano na nią co najmniej 50 mln.
Jaki był z tego pożytek?
* * *
Ilościowo mizerny. Według sprawozdań składanych Sejmowi przez RIP w
warszawskim SA na koniec 2002 r. było zakończonych 55 postępowań
lustracyjnych, w dwu trzecich dotyczących adwokatów, a więc kwe-stii
leżących poza głównym nurtem pracy rzecznika.
Jednakże od prawomocnych orzeczeń SA wniesiono 24 kasacje do Sądu
Najwyższego, z których rozpoznanych zostało 21. Decyzje w 10
przypadkach nie były ostateczne i sprawy wróciły do ponownego
rozpoznania. Wygląda na to, że ostateczne orzeczenia zapadły
do
końca 2002 r.
w 45 sprawach. W jednej trzeciej przypadków sądy
wyrokowały nie po myśli RIP, oddalając zarzut o kłamstwo
lustracyjne. Tak czy inaczej każda rozstrzygnięta sprawa lustracyjna
kosztowała podatnika co najmniej 1 mln zł!
Najkosztowniejsze okazały się wlokące się latami sprawy przeciw
politykom (oskarżenie Mariana Jurczyka rozpatrywane było trzy lata,
kosztowało krocie i zakończyło się uniewinnieniem). Warto by zapytać
podatników o zgodę na finansowanie przewlekłej procedury mającej
wyjaśnić, czy kilkudziesięciu z paru tysięcy adwokatów lub
kilkunastu z wielu tysięcy polityków i urzędników złożyło prawdziwe
czy też nieprawdziwe oświadczenia lustracyjne. Czy warto do tego
celu zatrudniać cały wydział SA w Warszawie i ambarasować SN? Jakby
nie było tam nic ważniejszego do roboty. Czy cena 1 milion za łebka
jest godziwa?
* * *
Jakościowa ocena urobku lustracyjnego wypada jeszcze gorzej.
Pozbawiona precyzji ustawa powoduje, że większość oświadczeń
uznanych za fałszywe wynikła nie z chęci ukrycia "współpracy" ze
służbami specjalnymi PRL, lecz z trudności oceny, czy współpraca
taka rzeczywiście miała miejsce. Nie ze złej woli zatem, lecz z
braku jasności definicji prawnych.
Ukrywaniem ewentualnej współpracy mogą być dziś zainteresowani
jedynie działacze stosunkowo nielicznej opozycji z czasów PRL, gdyż
mogłoby to narazić ich na potępienie we własnym, także kameralnym i
coraz mniej liczącym się środowisku (przykład Lesława Maleszki!).
W oczach szerokiej opinii owa mityczna "współpraca" nikomu nie
wadzi. Adwokaci, którzy dla świętego spokoju ją potwierdzili, nie
narzekają na brak klientów. Nie słychać też, aby pozytywna odpowiedź
na pytanie o współpracę zaszkodziła komuś z ubiegających się o
mandat posła lub radnego. Dotyczy to zwłaszcza elektoratu
głosującego na SLD czy PSL, który nie brzydzi się Polską Ludową i we
współpracy z jej władzami nie widzi nic nagannego. Ponadto
i
słusznie
powątpiewa w rzetelność lustracyjnego postępowania.
Przemawiają do niego argumenty wytoczone przeciw ustawie
lustracyjnej przez sędziego Trybunału Konstytucyjnego Bohdana
Zdziennickiego w zdaniu odrębnym do wyroku z 5 marca 2003 r.
Zarzucił on tej ustawie sprzeczność z zasadami państwa prawnego,
złamanie zasady domniemania niewinności, domaganie się od
poddawanych lustracji samooskarżania się, nadawanie prawu mocy
wstecznej itp. Zrozumiałe, że w obecnym składzie TK pochodzącym z
politycznego mianowania AWS i UW sędzia Zdziennicki musiał ze swą
opinią pozostać w mniejszości.
* * *
Klub poselski SLD do lustracji podchodzi jak pies do jeża.
Bezskutecznie usiłował ją nieco ucywilizować nowelizacjami.
Tymczasem tego garbusa nie wyprostuje nawet mogiła. O wiele
skuteczniejszy byłby sprzeciw odważny i radykalny. Każdy zagrożony
nawet bezpodstawnym oskarżeniem o "kłamstwo lustracyjne" mógł
przecież najzwyczajniej wpisać do oświadczenia "współpracę" i
ogłosić publicznie, dlaczego to robi. Mieliby Nizieńskiego z głowy
zarówno Oleksy, jak i Jaskiernia, a u wyborców nie zaszkodziłoby im
to ani przez moment. Tak jak Olechowskiemu "współpraca" nie
przeszkodziła w pokonaniu Krzaklewskiego.
Idąc dalej wszyscy kandydujący w wyborach z ramienia SLD mogli na
znak protestu przeciw złej i bezsen-sownej ustawie solidarnie wpisać
do oświadczeń "tak", Nizieński zająłby się wówczas wyłącznie swoimi,
tj. dawnymi solidaruchami.
Najmniej radykalnym, ale również skutecznym sposobem na lustrację
byłaby odmowa jej finansowania, rzecz zupełnie zrozumiała w czasach,
kiedy trzeba oszczędzać na zupie dla głodnych i na szpitalach dla
umierających.
Autor : Mateusz Zgryzota




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
* 13,1 promila alkoholu we krwi miał mieszkaniec Woskrzenic pod
Białą Podlaską. Niestety, rekordzista zmarł z przepicia. Zwłoki
znaleziono przy bramie wjazdowej do jego posesji. Cześć Jego
Pamięci!
* W Bydgoszczy odbyły się wybory Miss Jędrnych Pośladków. Wygrała
pani z Chorzowa. Pośladki oceniało jury wybrane spośród
publiczności. Jurorzy oglądali panie w strojach dowolnych, w trakcie
striptizu oraz w pozycji pozwalającej najpełniej zapoznać się z
walorami pośladków. Głównym zadaniem jurorów było zlizanie bitej
śmietany z pupek konkurentek. Jeden z jurorów przybył na konkurs z
żoną, która demonstracyjnie opuściła salę. Pewnie oburzyło ją, że
mąż je krem i tyje.
* Ośmioletnia Ania jest postrachem jednej z tarnobrzeskich szkół.
Dziewczynka onanizuje się w czasie lekcji, obnaża przed kolegami i
koleżankami, niszczy im książki i zeszyty, w czasie lekcji wychodzi,
kiedy i gdzie chce. Niedawno zaczęła dusić koleżankę, gdy ta nie
pozwoliła dotykać się w miejscach intymnych. Nauczyciele są
bezradni. Nie mogę jej nawet wpisać uwagi w zeszycie, gdyż wobec
mnie używa siły fizycznej
skarży się wychowawczyni. Rośnie nowe
pokolenie nareszcie radykalnych feministek.
* Do jednego z łódzkich urzędów stanu cywilnego zgłosiło się dwóch
mężczyzn, którzy chcieli wziąć ślub. Gdy im kategorycznie odmówiono,
poprosili o zaświadczenie, że są obaj stanu wolnego. Taki dokument
umożliwiłby im bowiem zawarcie małżeństwa za granicą, np. w
Holandii. I ta prośba spotkała się z odmową, mimo że od roku polskie
prawo dopuszcza taką możliwość. No i muszą biedacy żyć w grzechu,
czyli na kocią łapę.
* W Świeradowie-Zdroju policjanci zatrzymali czternastolatka, który
ukradł z magazynu szkolnego 19 mundurków harcerskich. Żeby zatrzeć
ślady, podłożył ogień. Nie należy wykluczyć, że ów młody człowiek
zamierzał utworzyć harcerską drużynę. Sprawność rozpalania ogniska
już posiadł.
* Rosną w Polsce szeregi gapowiczów. Rekordzista Polski mieszka w
Łomży. Na jeździe pociągami bez biletu złapano go ponad 400 razy!
Dobre wyniki osiągnął też pan Marek B. z Lublina, którego
kontrolerzy złapali dotychczas 242 razy. Rajcujący był dla pana
Marka rok 1999, kiedy to złapano go na jeździe bez biletu 77 razy.
Nigdy nie zapłacił mandatu i jest winien kolei blisko 30 tys. zł.
* 2,54 promila alkoholu we krwi miała pani ginekolog w jednej z
przychodni w Opolu. Do chwili wezwania policji pijana lekarka
przebadała 13 pacjentek. Prawie 2 promile w wydychanym powietrzu
miał człuchowski lekarz, który przyjechał do chorej we wsi
Polniczka. Lekarzy rozpijają pacjenci dając im zwyczajowe flaszki,
których zawartość ośmiela do leczenia ludzi.
* Aż 301 razy skorzystał z gościnności Izby Wytrzeźwień w Łodzi
40-letni mieszkaniec tego miasta. Mężczyzna nie zapłacił nawet za
jeden pobyt (wyceniany na 150 zł). Może biedny człowiek żyje z
zasiłku. Najwierniejsi z 200 stałych klientów potrafią skorzystać z
usług izby nawet dwa razy w ciągu doby.
* Blisko pół promila alkoholu we krwi miał kilkumiesięczny Boguś z
Dębicy. W sprawie podania alkoholu niemowlakowi prowadziła
dochodzenie prokuratura, ale z braku dowodów (podejrzewano rodziców
chłopca) umorzyła je. Ośmiolatek, uczeń jednej z łódzkich szkół
podstawowych, upił się do nieprzytomności. Chłopca przewieziono na
oddział toksykologii Szpitala
im. Korczaka. W ostatnim miesiącu na oddział ten przywieziono około
30 pijanych dzieci i nastolatków. Rekordzista miał 3,6 promila
alkoholu we krwi!
* 2,5 promila alkoholu we krwi miał woźnica, który doprowadził do
wypadku na drodze z Ostrowa do Kadzic. Poważnych uszkodzeń doznał
samochód, na który wpadł zaprzęg. Konie i woźnica wyszli z wypadku
bez szwanku. Woźnica jest dobrze znany policji. Przed kilku
miesiącami, jadąc tym samym wozem zaprzężonym w te same konie,
również po pijaku rozbił ogrodzenie jednej z posesji w Nadzowie. Za
każdym razem przynajmniej konie były trzeźwe.
* Na dożywotnie więzienie skazał Sąd w Szczecinie 22-letniego
Marcina M. ze Świnoujścia. Pan Marcin pobił bezdomnego mężczyznę.
Gdy ten się przewrócił, skakał po nim i kopał. Potem wydłubał mu
oczy, rozebrał do naga i przypalił genitalia. Po kilkudziesięciu
minutach wrócił jeszcze raz, by skopać ciało ofiary. Wszystko
dlatego, że bezdomny, którego poprosił o papierosa, zaprotestował,
kiedy w podzięce pan Marcin poklepał go protekcjonalnie po plecach.
* Przed pięciu laty jeden z sędziów Wydziału Cywilnego Sądu w
Bydgoszczy zabił na pasach pieszego. Prokuratura umorzyła
postępowanie, ponieważ pieszy był nietrzeźwy. Obecnie pan sędzia
zażądał od rodziny zabitego 12 tys. zł odszkodowania za uszkodzony
przez zmarłego samochód, choć nie był on jego własnością i to nie on
zapłacił za naprawę. Sąd roszczenia pana sędziego oddalił.
* Na wyrok sądowy za znęcanie się nad żoną oczekuje pewien policjant
z Tarnowa. Oskarżony policjant przez wiele miesięcy mieszkał w
jednej izbie z żoną i kochanką. Na oczach żony uprawiał seks z
kochanką. Także wspólnie z kochanką bił żonę
on bił ją pałką, ona
dusiła za szyję.
* W słynącym z dowcipów Wąchocku stanie prawdopodobnie pomnik
Sołtysa. Pomysł wybudowania pomnika wysunęło Stowarzyszenie Sołtysów
Ziemi Świętokrzyskiej na spotkaniu z marszałkiem województwa. Kto
upomni się o pomnik dla blondynek?
* 58-letni bydgoszczanin zatrzymał na ulicy patrol policji i
oświadczył funkcjonariuszom, że właśnie przypomniał sobie, że przed
tygodniem zabił kolegę w czasie libacji. Jego słowa okazały się
prawdą. Pod wskazanym adresem policjanci znaleźli trupa. Z takich
zdarzeń wzięło się powiedzenie: zaprawiony w trupa.
* Prawdziwego szoku doznał 28-letni Jarosław D., gdy na sali sądowej
dowiedział się, że prostytutka, którą zabił przy drodze
Piła
Bydgoszcz, nie była Ukrainką, jak mu się przedstawiła, ale
Polką, z którą w dzieciństwie był w jednym domu dziecka. Pan
Jarosław tłumaczył sądowi, że kiedyś został pobity przez Ukraińców i
chciał się zemścić zabijając ukraińską
prostytutkę.
* Auta nie są bardziej niebezpieczne niż własne nogi. 55-letni
mieszkaniec Tarnowa wracał z Jonin ze świniobicia. Tuż za wsią
prowadzony przez niego "Maluch" z nieustalonych przyczyn rąbnął w
drzewo. Mężczyźnie nic się nie stało. Wyszedł z samochodu, by
obejrzeć skutki. Wtedy poślizgnął się, ze stromej skarpy wpadł do
potoku i utonął.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Święcenie łechtaczki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Yeti w kierpcach
Toprowcy to świetni faceci w czerwonych swetrach. Ale lepiej lecieć
na nich w barze na Krupówkach. W górach mogą cię nie złapać, bo
akurat będą zbyt zajęci walką z goprowcami.
Niektórzy ludzie nie wiedzieć czemu lezą w góry, zamiast pochodzić
po płaskim, co wygodniejsze i nie męczy. W górach wysokich leży
czasem dużo śniegu, który z kolei może mieć tendencje do naturalnego
schodzenia w dół. Bywa, że podczas spadania spotyka się z tymi, co
idą w górę.
Rezultat jest niestety przesądzony
śnieg o szybkości wyścigowego
bolidu i wadze pociągu zawsze wygrywa. Po przegranych idą specjalnie
wyznaczeni ludzie, czyli ratownicy. Chodzą świątek
piątek. Jedni
biorą za to kasę, inni idą z potrzeby serca czy czego tam. Czasem
dają głowy w tych wyprawach, częściej nie, ale to krwawa robota.
Wydaje się zatem, że do ratowania ludzi, zresztą nie tylko w górach,
potrzebna jest struktura silna, sprawna i mobilna. Temu też ma
służyć przygotowywany Krajowy System Ratowniczy skupiający w sobie
12 rodzajów ratownictwa, w tym górskie. Na pierwszy rzut oka
wszystko zmierza ku świetlanej przyszłości. Pomyłka. Ratownicy
górscy właśnie w ostatnich dniach skaczą sobie do gardeł, żeby... No
właśnie
nie wiadomo, dlaczego. A jak nie wiadomo, o co chodzi, to
chodzi o kasę
to znana prawda. Może też chodzi o ambicje.
* * *
W 1952 r. powołano do życia Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe
zorganizowane w siedmiu grupach. W 1991 r. z GOPR wydzieliło się
TOPR. Argumenty miało poważne
Tatry to góry o charakterze
alpejskim; potrzeba tu innych umiejętności i innych zasad działania.
Co pewnie i prawda, choć z drugiej strony ratownicy GOPR też nie po
asfalcie biegają. W każdym razie od czasu podziału środowiska
ratowników górskich uważny obserwator zauważy, że toczy się
zaciekła, choć niewypowiedziana rywalizacja o to, kto będzie
brylował w eterze i na łamach.
Prawda jest taka, że o tyle słychać o ratownikach górskich, o ile
zdarzy się jakaś spektakularna tragedia w górach. Wtedy, w świetle
reflektorów, można opowiadać o trudnych warunkach pracy, o
niedostatku pieniędzy na akcje i o czym tylko się chce. Warunek jest
tylko jeden, trzeba przed tymi kamerami być. W przeciwnym wypadku
kogo obchodzi jakaś grupka zapaleńców, których hobby jest zwożenie
kolejnego połamańca z góry na dół?
Po reaktywowaniu TOPR powstała zabawna sytuacja: na jednej działce
stoją dwa domy kryte gontem. Jeden to siedziba TOPR, drugi, jakieś
10 metrów od niego
GOPR. Podział majątku dokonywał się wówczas w
1991 r. bynajmniej nie bezboleśnie i napsuł trochę atmosfery. W
końcu GOPR oddał część mienia za złotówkę i jakoś się uklepało.
Dzisiaj użytkownicy obu domków nie plują na swój widok przez lewe
ramię, co trzeba odnotować jako sukces. Fakt jednak pozostaje
faktem, że jeśli chodzi o mecz w mediach,
to wygrywa TOPR i jego naczelnik Jan Krzysztof. Z niezłym skutkiem:
przeciętny człowiek jest święcie przekonany, że w górach istnieje
jedynie TOPR i nic więcej. W przekonaniu tym utwierdzają go wizyty
oficjeli w siedzibie TOPR starannie komentowane przez media. Tenże
przeciętny człowiek wie również to, co do niego dociera ze słów Jana
Krzysztofa wygłaszanych wszędzie: TOPR ledwie przędzie z braku
pieniędzy. Jeszcze chwila i przestaną wychodzić w góry, bo trudno
przecież ratować ludzi na bosaka i gołymi rękami.
To prawda
kasy jest za mało. Ale też nie jest tak, że państwo
olewa ratownictwo całkiem. W 2003 r. TOPR dostanie o 30,4 proc.
pieniędzy więcej niż w 2002 r., GOPR
o 29 proc. Na TOPR pójdzie
24,7 proc. wszystkich pieniędzy budżetowych przeznaczonych na
ratownictwo górskie i wodne. Ogółem w tym roku ratownictwo dostanie
7 096 000 zł.
Ale to, oczywiście, nie wystarcza i jest ogólna mizeria. Z braku
forsy trzeba korzystać z innych pożytków, jak przepychanie się przed
kamerami, konkurowanie o splendory albo wzajemne wyzywanie się przy
lada okazji.
* * *
Atmosferę w TOPR i wokół niego dobrze charakteryzuje wymiana ciosów
na łamach "Tygodnika Podhalańskiego" dokonana przez panów Jacka
Jaworskiego i prezesa TOPR Józefa Janczy. A poszło o wątpliwości
wokół tragedii, która się wydarzyła na Szpiglasowej Przełęczy, kiedy
to lawina zmiotła grupę ratowników TOPR idących na ratunek turystom.
Zginęło dwóch ratowników. Podniosły się wówczas głosy nie tylko ze
strony członków rodzin ofiar tragedii, ale też fachowców, że akcja
ta była źle przygotowana, technicznie błędna i co gorsza,
niepotrzebna, ponieważ turyści nie żyli, o czym było wiadomo, zanim
druga grupa wyszła ze schroniska. Sprawę badała prokuratura w Nowym
Sączu. Posiłkowała się opiniami dwóch ekspertów; Krzysztofa
Wielickiego, himalaisty, i Aleksandra Lwowa, alpinisty i
dziennikarza. Opinie były przeciwstawne. Prokuratura powzięła
decyzję o umorzeniu dochodzenia.
Jaworski wyraził wątpliwości co do sposobu przeprowadzenia akcji,
czasu wyjścia w góry, trasy przejścia po lawinisku. W odpowiedzi
prezes Janczy napisał: Na wyprawie ratunkowej giną dwaj młodzi
ratownicy. Jeszcze chwila przyczajenia i można wreszcie dołożyć
naczelnikowi i ratownikom TOPR. A ten warsztat do perfekcji opanował
Jacek Jaworski w firmie, która kształtowała go od młodości. Wśród
podpisów pod swoim listem Jacek Jaworski zapomniał bowiem napisać:
były oficer Służby Bezpieczeństwa. Działalność z opóźnionym zapłonem
to specjalność Jacka Jaworskiego, który liczy na krótką pamięć
społeczeństwa. Tego też nauczyli go jego dawni mocodawcy. Sprawa
górników z kopalni "Wujek" jest tego niepodważalnym dowodem.
Jaworski zapowiedział podanie do sądu autora tych słów. Na takim
właśnie poziomie toczy się dyskusja o ratownictwie górskim.
* * *
Nie dziwi więc, że i ostatnia tragedia w Tatrach, w której pod
lawiną zginęło 7 licealistów z Tych, obfitowała we wzajemne
oskarżenia. Pierwsza grupa ratowników TOPR była na lawinisku
kilkanaście minut po zejściu lawiny. Niewielka
kilka osób. A w
takich wypadkach, jak mówią fachowcy, liczy się czas na minuty, bo
po 2
3 godzinach szanse na odnalezienie żywych ludzi graniczą z
cudem. GOPR zadeklarował pomoc i przybycie na miejsce w ciągu 60
minut kilkudziesięciu ratowników z psami. TOPR odmówił i wezwał
Słowaków z Horskiej Slużby, którzy żeby dojść do lawiniska, musieli
objechać Tatry, co oznaczało, że będą na miejscu rano drugiego dnia
poszukiwań. Słowacy przybyli
6 osób z 6 psami. GOPR ponowił ofertę
pomocy i ponownie nie została przyjęta. Padł argument, że ratownicy
GOPR nie są przygotowani technicznie do tej akcji, choć poszukiwanie
zaginionych na lawinisku pod Rysami nie różniło się niczym od
poszukiwania zaginionych pod lawiną, choćby pod Babią Górą: ciasna
tyraliera ludzi, długie tyczki w rękach i monotonne wtykanie
z
przodu, z lewej, z prawej. Krok naprzód i znowu to samo. Potrzeba
tylko umiejętności odróżnienia, jak drewniana sonda reaguje na
kamień, a jak na ludzkie ciało. A tę akurat umiejętność ratownicy
GOPR posiadają. Jan Krzysztof publicznie sformułował pomysł, by GOPR
wyłączyć w ogóle ze struktur ratowniczych, bo przejadają publiczne
pieniądze. Może chlapnął coś nieostrożnie? Nie, powtórzył to jeszcze
raz na naradzie wszystkich służb ratowniczych z całej Polski, w
obecności przedstawicieli MSWiA. TOPR odmówił też przyjęcia 5
lawinowych psów z rzeszowskiego stowarzyszenia Storat specjalnie
przeszkolonych do poszukiwania zaginionych.
* * *
Nawet sprawa śmigłowca też nabrzmiewa konfliktem. "NIE" ze dwa razy
pisało o tym, że Lotnicze Pogotowie Ratunkowe to chora struktura,
źle zarządzana i
co gorsza
uwiązana w idiotycznie mnożonych
przepisach. Zżera pieniądze, jest mało efektywna i, przewidywaliśmy,
zakończyć się to musi wypadkami. "Sokół" gruchnął o ziemię w
Murzasichlu i tylko dzięki umiejętnościom pilota nie było o jednego
trupa więcej. Helikopter musiał spaść, skoro był garażowany pod
chmurką, ostatni silnik wymieniano mu przy 10-stopniowym mrozie, a
mechanik, podobno zresztą bardzo dobry, zaglądał na lądowisko raz na
trzy dni. Znaleziono oczywiście winnego
pilot. Niech sobie wpisze
w dowód osobisty nowe nazwisko: Koziołofiarny.
TOPR ustami Jana Krzysztofa ogłosił zbiórkę pieniędzy "na nowy
śmigłowiec dla TOPR" łamiąc wszelkie dopuszczalne przepisy dotyczące
zbierania pieniędzy. Nie zająknięto się nawet, że może innym górskim
służbom ratowniczym też by się przydał. A raczej nie im, tylko tym,
co sobie łamią ręce, nogi i kręgosłupy w górach, 15 minut lotu od
Zakopanego. MSWiA musiało wydać specjalny komunikat, że śmigłowiec
będzie dla wszystkich.
* * *
I tak oto toczy się zaciekła walka o to, kto jest lepszy do
ratowania ludzi, choć patrzący na to z boku człowiek ma pełne prawo
twierdzić, że to idiotyczne przepychanki, bo gościowi, który w
środku nocy zdycha właśnie z zimna albo leży pod śniegiem i jeszcze
przypadkiem oddycha, jest kompletnie wszystko jedno, kto do niego
przyjdzie i jaka literka otwiera skrót naszywki na jego rękawie: "G"
czy "T". Że też u nas, mać jego w tę i z powrotem, nic nigdy nie
można zrobić normalnie.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Poprawczak
Ustawa o zmianie ustawy zmieniającej ustawę oraz o zmianie
niektórych innych ustaw. Sejm pracuje, aż furczy.
Piją na potęgę, potem po pijaku wsiadają do samochodów, angażują się
w afery gospodarcze i kryminalne, biją się, nie rozliczają z
podatków, prowadzą gry i gierki w obronie własnych interesów lub
interesów ich grupy towarzyskiej, prężą piersi przed kamerami, w
dupie mając swoich wyborców, uczestniczą w programach rozrywkowych
radia i telewizji. Posłowie. Tak są postrzegani przez społeczeństwo,
czego dowodem są wyniki badań opinii publicznej. A przecież to
nieprawda. Oni jeszcze uchwalają prawo, bo podobno do tego zostali
wybrani.
Zatem w obronie tego, no, dobrego imienia polskiego parlamentu
położymy u nóg tego głupiego społeczeństwa obraz pracy legislacyjnej
posłów i senatorów. Niech wszyscy wiedzą, jak ciężko oni pracują.
Fabryka prawa
Teraźniejszy Sejm i Senat rozpoczęły urzędowanie w połowie
października 2001 r. Fakt, że sporo projektów ustaw zostało po
poprzednikach, ale wypracowano też kilkanaście własnych projektów.
Efekt? W trzy miesiące 2001 r. nasz parlament uchwalił 73 ustawy, w
tym 30 ustaw dotyczyło zmian już istniejących. Twórczość naszych
parlamentarzystów przybrała na sile w grudniu. W jednym tylko
dzienniku (Dz.U. Nr 154 z 2001 r.) znalazło miejsce 13 ustaw. Niezła
średnia
3,3 ustawy na tydzień.
W następnym roku wzięli się do pracy z kopyta, żeby nadrobić
koszmarne zaległości spowodowane bezsensownymi świętami Bożego
Narodzenia i sylwestrem. Rok 2002 przyniósł nam, społeczeństwu, 187
ustaw, w tym 123 ustawy zmieniające dotychczas obowiązujące. Jeżeli
ktoś myśli, że w tym roku fabrykanci prawa dali sobie chwilę
oddechu, to się głęboko myli. Do tej pory przyklepano 87 ustaw, z
czego 45 wprowadzało zmiany we wcześniej już uchwalonych. Krwawa
robota.
Cerowanie ustaw
No to już teraz wiemy, że pracują jak wściekli. Warto popatrzeć,
jaka jest jakość tej roboty. Nie czepiajmy się wszystkiego, weźmy do
ręki tylko te akty prawne, które są istotne dla funkcjonowania tak
skomplikowanego mechanizmu, jakim jest nasze państwo.
Gospodarka jest ważna? Pewnie. Ustawa "Prawo o działalności
gospodarczej" od chwili wejścia w życie w 1990 r. w latach 2001
2003
zmieniana była 11-krotnie. Państwo bez podatków obejść się nie może,
to wie każde dziecko. A ustawę "O podatkach i opłatach lokalnych"
ten parlament był łaskaw zmieniać 3-krotnie. Natomiast w naczelnym
akcie dla tej dziedziny prawa
ustawie "Ordynacja Podatkowa" (Dz.U.
97.137.926) tylko w obecnej kadencji Sejmu wprowadzono 9 zmian, na
dodatek w ustawie "O podatku dochodowym" od momentu obwieszczenia
jednolitego tekstu (Dz.U. 00.14.176.) wprowadzono 29 zmian, przy
czym sam artykuł 21 tej ustawy, to książka składająca się w samym
ustępie 1. ze stu kilkudziesięciu punktów. Efekt jest znany
wszystkim
nikt nic nie rozumie, nikt nic nie wie, wszyscy się mylą
i plączą, a kiedy trzeba wypełnić PIT, to człowiek dostaje świra.
Jak kto płaci podatki, to może troszkę się zgubić, ale dopiero ma
ból głowy, jeżeli ma ambicje bycia przedsiębiorcą uczestniczącym w
przetargach podlegających ustawie "O zamówieniach publicznych".
Zmieniono ją w ciągu pół roku 5 razy. No dobra, przyjmijmy, że
wszystko biedny obywatel przedsiębiorca przyswoił i leci do banku po
kredyty albo po cokolwiek, a tu w banku wszyscy zajęci, bo studiują
ustawę "Prawo bankowe", albowiem przez ostatnie dwa lata 8-krotnie
parlament był uprzejmy ją zmieniać. Trzeba zatem wgłębić się w
literę prawa, gdyż jej naruszenie może skutkować konfliktem z
prawem, więc sądem i więzieniem. Fakt, policja, prokuratura i sąd
też mogą być nieco zagubione, gdyż kodeks karny zmieniano 8 razy i
to, jak się zdaje, nieco pospiesznie, gdyż zmiany wymagały wydania
dwóch sprostowań. Parlamentarzyści zajęli się pilnie ich samych
dotyczącą ustawą "O wykonywaniu obowiązków posła i senatora"
zmieniając ją 15 razy, a w tej kadencji 4 razy, czego efektem jest
m.in. zapis, że bez zgody Sejmu nie mogą być pociągnięci do
odpowiedzialności karnej nawet za przestępstwo popełnione przed
wyborami.
W tak zmiennym systemie prawnym bezpieczniej jest nic nie robić.
Jest się wtedy bezrobotnym i podlega ustawie "O zatrudnieniu i walce
z bezrobociem". Aby się nie nudzić przed pośredniakiem, można sobie
studiować zmiany, które nieustająco wprowadzają parlamentarzyści. W
tym Sejmie ustawę tę zmieniano już 11 razy. A bezrobocie ma się
oczywiście kwitnąco, choć wydawałoby się, że celem zmian jest
zmniejszenie bezrobocia.
Oddawanie władzy
Tak się tu znęcamy nad ciężko pracującymi reprezentantami narodu, a
przecież dali niejednokrotnie dowód, że potrafią tworzyć prawo
zwięzłe, proste, lakoniczne i jakże pomocne w codziennym życiu
ludzi. Przykładem ustawa "O ustanowieniu dnia 22 lutego Dniem Ofiary
Przestępstw" z 12 lutego 2003 r. Warto ją przytoczyć w całości:
Uznając potrzebę stałego monitorowania sytuacji ofiar przestępstw
oraz działań na rzecz poprawy ich położenia uchwala się, co
następuje:
Art. 1. Dzień 22 lutego ustanawia się Dniem Ofiar Przestępstw.
Art. 2. Ustawa wchodzi w życie 14 dni od dnia ogłoszenia.
No i co z tej ustawy i z tego dnia wynika? Nic oczywiście, ale jaka
klarowna, prosta ustawa. A może wiecie, jak bardzo parlamentowi leżą
na sercu sprawy górnictwa? Łojezu! Ustawa "Stopnie górnicze,
honorowe szpady i odznaki górnicze" na pewno ulżyła ciężkiej doli
wywalonych z roboty facetów.
Taki system pracy, jaki prezentuje Sejm, przynosi określone skutki.
Po pierwsze, coraz więcej władzy przechodzi na zasadzie delegacji
ustawowej w ręce rządu, który wydając przepisy wykonawcze do ustaw
może dowolnie kształtować rzeczywistość. Czyli podstawowa funkcja
Sejmu traci na znaczeniu. Po drugie, niechlujna robota parlamentu
rodzi niepokojąco często konieczność prostowania tego, co
nieumiejętnie i pospiesznie uchwalono. Trybunał Konstytucyjny aż 61
razy położył na twarz legislatorów sejmowych stwierdzając
niezgodność przepisów ustaw z konstytucją albo wewnętrzną
niezgodność prawa ustanowionego.
Warto chyba zdać sobie sprawę z tego, że to, o co woła zwykły
człowiek, to prawo klarowne i spójne wewnętrznie. Wydanie aktu
prawnego samo z siebie nie zrodzi efektów, które zamierzamy w ten
sposób osiągnąć. Odnosimy wrażenie, że udziałem twórców prawa w
Sejmie jest ślepa wiara, że stworzenie nowej ustawy lub poprawienie
starej zmieni rzeczywistość.
Nie mamy nic przeciwko wytężonej pracy Sejmu, ale tu szczególnie
liczy się jakość. Nie ma co się zasłaniać koniecznością dostosowania
polskiego prawa do norm unijnych, bo z tym wiąże się niewiele ponad
jedna trzecia stanowionych ustaw. Gdyby Mojżesz chciał poprawiać
prawo kamiennych tablic opierając się na wzorcu pracy pokazanym
przez polski parlament, to musiałby zwrócić się do Boga o trzy
kamieniołomy pracujące na trzy zmiany, inaczej nie byłby w stanie
wydłubać poprawek do dziesięciu przykazań.
Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Co Pitera ma pod sufitem
Julia Pitera szefowa Transparency International walczy z korupcją,
nepotyzmem i prywatą. Jeżeli nie dotyczy to jej prywatnego strychu,
który ma pozostać nietransparentny.
Julia Pitera jest radną Warszawy od 1994 r. Należała do Porozumienia
Centrum, Unii Polityki Realnej, Ligi Republikańskiej. W roku 1998
została radną z listy AWS. Cztery lata później startowała pod
szyldem Komitetu Wyborczego Julii Pitery.
Od maja 2001 r. Pitera jest prezesem polskiego oddziału Transparency
International, organizacji zwalczającej korupcję. Jak twierdzi
"Życie Warszawy" z 28 czerwca 2002 r.
prezesem samozwańczym,
wybranym wbrew regulaminowi. Gdy w TI wybuchł skandal wokół
nierozliczonych grantów, zarząd ratował się pożyczkami od osób
prywatnych. Najwięcej, 20 tys. zł, pożyczył mąż Julii, Paweł Pitera.
Przeciwnicy Pitery nazwali to sprzedaniem organizacji w prywatne
ręce.
Jak hartowała się stal
Babcia podkreślała, jakim szczęściem jest to, że mamy tradycję
rodzinną, wykształcenie. Że najważniejsze to myśleć o innych
ludziach, że trzeba się dzielić z innymi. Że skromność to właściwa
postawa, jeżeli chce się być elitą*.
Panna z dobrego domu poślubiła Pawła Piterę, przyszłego reżysera. W
1977 r. powiła syna. Młoda rodzina zamieniła mieszkanie na strych do
adaptacji przy ul. Różanej na Mokotowie. Ten skromny lokal stał się
dla Piterów szkołą walki o sprawiedliwość w urzędach.
Remontując strych Julka pracowała w Instytucie Badań Literackich,
gdzie było wtedy gniazdo opozycyjnych os. Dużo wiedziałam,
pomagałam, zbierałam składki dla podziemnej "Solidarności".
Chodziłam z Kubą za rączkę na demonstracje przeciw władzy ludowej.
Taka osoba wręcz musiała zrobić karierę polityczną w III RP.
Ja jako radna
We wczesnych latach 90. Pitera wystąpiła do władz Mokotowa z
wnioskiem o wykupienie zaadaptowanego strychu za symboliczną
złotówkę. Urząd na to: sprzedamy, ale za normalną cenę. Pod odmową
podpisał się wicedyrektor Wiktor Czechowski stając się od tej pory
wrogiem nr 1 Pitery.
Wybuchła wieloletnia wojna Pitery z urzędem, najpierw o wykupienie
strychu, potem o pognębienie przeciwnika. Gdy Czechowski robił jej
wbrew, rzucała się do tropienia afer na Mokotowie. Gdy Piskorski
przyznawał rację władzom Mokotowa, demaskowała cały skorumpowany
"układ warszawski".
Koncesje dla znajomków, przekręty, wyprzedaż za bezcen najdroższych
działek, to codzienność Warszawy. A ja, jako radna, nie miałam
zamiaru tego tolerować
mówi Julia Pitera. Jej krytycy zauważyli
jednak, że żadna z wykrytych przez nią afer nie znalazła epilogu w
sądzie.
Transparentność przewodniczącej Transparency objawia się w tym, że
czyni ona swoją prywatną wojnę o strych sprawą publiczną.
Niezliczone skargi pisze na papierze z syrenką i nadrukiem Radna
Miasta Stołecznego Warszawy. W imieniu Komitetu Wyborczego Julii
Pitery zamieszcza w Internecie "Oświadczenie o mieszkaniu". Można
się z niego dowiedzieć, że w 2000 r. Piterowie już prawie kupili
strych: podpisali z urzędem dzielnicy protokół uzgodnień i wpłacili
17 tys. zł. Lecz zaraz potem urząd odmówił spisania aktu
notarialnego, więc podali
go do sądu.

Wyszło na jaw, że Piterowie przebudowali strych niezgodnie z
projektem, czyli dopuścili się samowoli budowlanej, a ponadto ich
lokal ma w rzeczywistości 83,67 mkw., a nie 66,52 mkw.,
jak było w papierach. To wymagało nowej wyceny
wyjaśnia nasz
rozmówca z Urzędu Dzielnicy Mokotów.
Styl to człowiek
Charakterystyczny styl Julii Pitery objawił się już na początku jej
kariery.
Pisze np. w skardze do prezydenta Piskorskiego na władze Mokotowa 6
sierpnia 1999 r.: Domagam się wyciągnięcia konsekwencji służbowych
wobec winnych. (...) Przystąpię
ze znaną Panu zapewne konsekwencją

do wyjaśnienia wszystkich okoliczności opisanej sprawy na wszelki
możliwy i dostępny mi sposób, nie oglądając się ani na koszta, ani
na skutki polityczne, ani też dalsze losy zawodowe i przyszłe
kariery osób, które przysporzyły mi kłopotów... Buldożer nie
kobieta.
Wszyscy, którzy czepiają się jej strychu, są nieuczciwi. W zasadzie
po tym właśnie można poznać aferzystów: że robią wstręty Piterze.
Szok i szloch
Nie mogąc dojść do porozumienia z Piterą Urząd Dzielnicy Mokotów
przekazał sprawę Powiatowemu Inspektorowi Nadzoru Budowlanego. 24
kwietnia 2001 r. PINB przysłał inspektorów
na Różaną. Pitera nie wpuściła ich do mieszkania. 20 lipca 2001 r.
sytuacja się powtórzyła
inspektorzy pocałowali klamkę.
PINB złożył w prokuraturze zawiadomienie o przestępstwie złamania
ustawy Prawo budowlane. Zaczęło się normalne w takich przypadkach
śledztwo.
Nie potwierdziłam zarzutów, odmówiłam składania zeznań. Policjant
powiedział, że musi zrobić mi zdjęcie, i wtedy pękłam, popłakałam
się, to dla mnie szok. Potem policjant chciał odcisków palców. Też
odmówiłam
opowiada "Gazecie Stołecznej", nr 20/2002, Julia Pitera.
To rzeczywiście musiał być szok
potraktowanie postaci ze
świecznika jak zwykłej pani Pikutkowskiej.
Szlochy i skargi nie pomogły. Julia i Paweł Piterowie stanęli przed
sądem oskarżeni o to, że dwukrotnie nie udostępnili mieszkania
inspektorom PINB, czym udaremnili im przeprowadzenie czynności
służbowych. Dla prezesa Transparency International to straszny
obciach.
Znikoma szkodliwość
10 lutego 2004 r. zapadł wyrok. Paweł Pitera został uniewinniony,
gdyż w krytycznych dniach był poza Warszawą. Postępowanie karne
wobec Julii Pitery umorzono ze względu na znikomą szkodliwość
społeczną czynu.
Sąd ustalił, że za pierwszym razem Pitera miała prawo wyrzucić
inspektorów, gdyż za późno zawiadomiono ją o terminie oględzin. Za
drugim razem wyczerpała znamiona zarzucanego jej występku. Są jednak
okoliczności łagodzące: objawy zniecierpliwienia przedłużającym się
procesem wykupu lokalu, "usztywnienie" postawy oskarżonej wobec
urzędów. Trzeba też docenić fakt, że zniecierpliwiona i usztywniona
Pitera wpuściła inspektorów, gdy przybyli do niej po raz trzeci
11
września 2002 r.
Co było dalej? PINB zobowiązał lokatorów strychu do wpłacenia 8 tys.
zł na wykonanie dokumentacji inwentaryzacyjnej. Pitera nie zapłaciła
i doczekała czasów, gdy władzę w Warszawie objął Kaczor. 7 kwietnia
2003 r. wykonano nową ekspertyzę na koszt miasta.
Dziwna to ekspertyza. Osobno traktuje powierzchnię użytkową
pomieszczeń na poddaszu i antresoli, ogółem 65,93 mkw., osobno zaś
16,11 mkw. "powierzchni ruchu", do której zaliczono przedpokój,
hall, korytarzyk i schody. Każdy fachowiec z branży budowlanej
doskonale wie, że wszystko to wchodzi w skład powierzchni użytkowej!

Kto tak zręcznie wymierzył Piterze jej stryszek? Rzeczoznawca Henryk
Bieniowski, dyrektor Administracji Domów Komunalnych na Bródnie

podległy Kaczorowi.
Nowe czasy
Nastała bowiem nowa era w dziejach strychu
era Kaczora. Podobno
sam pan prezydent obiecał, że ostatecznie rozwiąże problem
mieszkaniowy Pitery. Po zerwaniu koalicji z Platformą głos
niezależnej radnej jest potrzebny PiS-owi w Radzie Warszawy. Na
Piterze wręcz wisi nowa koalicja PiS
LPR.
Nowa era zaczęła się od tego, że szefową wydziału lokalowego na
Mokotowie została Aleksandra Różycka, która startowała w wyborach
samorządowych pod szyldem komitetu Julii Pitery. Obie panie głosiły
hasło: "Dość układów, posprzątajmy Warszawę". Rzeczniczka prezydenta
miasta Anna Kamińska zapewnia, że nominacja Różyckiej nie ma wpływu
na decyzje w sprawie Pitery.
W tym samym czasie wyleciała z pracy inna urzędniczka
Barbara
Kalisiak, która naraziła się Piterze wymierzając jej strych na ponad
80 mkw.
O zgrozo, został na stanowisku wróg nr 1
wiceburmistrz Mokotowa
Wiktor Czechowski. Lecz może i on zostanie poświęcony na ołtarzu
strychu, to jest koalicji.
Święta wojna
W ciągu 18 lat strychem Piterów zajmowały się: Urząd Dzielnicy
Mokotów, burmistrz gminy Warszawa Centrum, prezydent i wiceprezydent
Warszawy, NSA, starosta i wicestarosta powiatu warszawskiego,
przewodniczący Rady Powiatu, powiatowy i wojewódzki inspektor
nadzoru budowlanego, policja, prokuratura, sąd cywilny i karny.
Jeśli mierzyć kwalifikacje polityka skutecznością, to Pitera jest
beztalenciem politycznym: strychu do dziś nie wykupiła. Gorzej

stworzyła sytuację, w której wszyscy mogą jej zarzucać pazerność,
prywatę i pieniactwo.
Meritum sporu to kilkanaście metrów kwadratowych różnicy w
pomiarach. Dzielnica sprzedaje mieszkania z 80-procentową
bonifikatą, więc "nadmetraż" kosztowałby 3
4 tys. zł. Ile waży
taka kwota w budżecie domowym reżysera i radnej od lat 10
pobierającej tłuste samorządowe diety?
Zdaniem naszych rozmówców, którzy znają Piterę, jej zajadłość w
walce o swoje wynika z potrzeby zademonstrowania światu: JA MAM
RACJĘ. Jest to potrzeba tak silna, że tłumi głos rozsądku.
W zwierciadle strychu
Strych Piterów, w którego historii, jak w krzywym zwierciadle,
odbija się cała choroba warszawskich urzędów i partyjnych mediów,
stał się dziś przytulnym, dwupoziomowym mieszkaniem. Czyż jednak w
zwierciadle historii strychu nie odbija się sama Julia Pitera?
Kiedy już wybije jedenasta wieczór, Julia wspina się na swój strych.
Zrzuca pantofle, siada wśród antycznych mebelków, na nowoczesnej,
wygodnej kanapie z czarnej skóry. Jej wymarzony dom. Ładny i ciepły,
zamontowała tu wspaniałe, nowoczesne ekrany grzejne. (...)
Naprzeciwko Julii, w czarnym głębokim fotelu, zasiada Paweł. Dobrze,
że jest nocnym zwierzęciem, przyzwyczajony do pracy w teatrze. Mają
teraz przed snem pół godzinki na rozmowę, na to, żeby pobyć razem.
Nie mogliby sprzedać jednego z antycznych mebelków, żeby wreszcie
uregulować rachunek za strych?
Nauki babci poszły w las. Albo jest się damą, albo przekupką.
* Cytaty, przy których nie zaznaczono źródła, pochodzą z:
"Awanturnica ze strychu", Teresa Bochwic, "Rzeczpospolita" z
10.08.2002 r.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Maciej Kolinka z miasta Łodzi zwany jest polskim Michaelem
Jacksonem, donosi "Super Express". Nie dlatego, że lubi bawić się z
małymi chłopcami, lecz ze względu na swe liczne operacje plastyczne.
Miał ich do tej pory dziesięć, łącznie z wybielaniem zębów. Zaczęło
się jak u Jacksona
Maciek też chciał sobie poprawić nos. Na
szczęście lekarz spieprzył mu robotę tak fatalnie, że za
odszkodowanie stać go było na dziewięć następnych. Teraz marzy o
karierze w "Barze". Jako człowiek-stół operacyjny.
* * *
Joanna Balaklejewska-Naturalna, gwiazda najbardziej popularnego
serialu "Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym", nie jest ideową
wegetarianką, ujawnia "Fakt". Po prostu ma alergię na zwierzęcą
padlinę. Za to jej małżonek Mirek nie je mięsa, chociaż lubi.
Przeszedł na wegetarianizm, aby zamanifestować miłość do małżonki.
Dobrze, że Naturalna nie preferuje kanibalizmu.
* * *
Krzysztof i Ania Ibiszowie są już po rozwodzie, donosi "Gala". W
przeciwieństwie do ślubu rozwód nie był transmitowany na żywo w
telewizji i Internecie. Jak jednak zauważyła "Gala", zaraz po
ceremonii rozwodowej pani Ania wyszlachetniała i schudła o kilka
kilogramów. Widać rozwody też jej służą.
* * *
Olga Borys zgodziła się pozować dla "Playboya", cieszy się "Fakt".
Artystka długo się wahała, lata leciały, cellulitis odkładał się
niczym zysk na obligacjach skarbu państwa. Olga przełamała się pod
wpływem wyznawanych Wartości Chrześcijańskich. Przypomniała sobie,
że wedle Biblii pramatka Ewa też biegała z gołą kuciapką.
* * *
Renata Kretówna też może pozować do "Playboya" przekonuje "Super
Express". Pomimo że Kretównie ciąży na karku szósty krzyżyk. Mogę
pozować, przekonuje artystka, bo mi lata nie poszły w zmarszczki czy
siwe owłosienie, lecz w nad wyraz rozwinięty biust. Stare może być
jędrne, chełpi się Kretówna.
* * *
MichaŁ WiŚniewski, poinformował wszem i wobec "Super Express", ma
włosy w kolorze budyniu polanego sosem z truskawek. Nie jest to
jednak demonstracja nowych poglądów estetycznych artysty, lecz stan
pochorobowy. Artysta przywiózł z Tajlandii ptasią grypę. Konsylium
lekarskie zapewnia fanów Ich Trojga, że po kuracji artysta powróci
do klasycznej marchewki na głowie.
* * *
Marta WiŚniewska, małżonka Michała, też ma fart, cieszy się "Fakt".
Powraca do roli Kasi z serialu "Na Wspólnej". Cieszy się z tego
bardzo i intensywnie przygotowuje do roli. Psychicznie. Scenariusza
jeszcze nie czytała, bo nie ma czasu na takie drobiazgi.
* * *
Kasia Klich potwierdziła w "Vivie!", że można żyć bez seksu. Miała
kiedyś taką półroczną przerwę w życiorysie. Rozwijała się wtedy
artystycznie błyskawicznie. To jednak czas przeszły, o czym świadczy
jej ostatni album.
* * *
Muniek Staszczyk wyjaśnił czytelnikom "Faktu", że głównym motywem
jego związku z obecną małżonką nie jest seks. Ten etap życia ma już
Muniek za sobą, o czym świadczą m.in. jego ostatnie albumy. Muniek
może marginalizować seks, bo trafił na kobietę starszą od siebie i
dużo mądrzejszą.
* * *
Katarzyna Skrzynecka zadeklarowała w "Słowie Polskim
Gazecie
Wrocławskiej", że zdradę wybaczyć mężowi może tylko w jednym,
jedynym przypadku. Gdy do zdrady dojdzie w efekcie głębokiego
upojenia alkoholowego. W żadnym innym nigdy w życiu. Zdrowie Kasi!
* * *
Maciej Maleczuk czuje się lekko obsrany przez "Idola", deklaruje w
"Metrze". Dał tam twarz, którą kiedyś ponoć miał, a nawet dupy.
Maleńczuk jest medialnym twardzielem, ale płakał na pogrzebie
Niemena, bo Niemen wielkim artystą był. Teraz czuje, że będzie
następny, bo pora już umierać. Chciałby umrzeć, ale na razie nie
może, bo ma małe dzieci na utrzymaniu.
* * *
Monika Luft napisała książkę "Śmiech iguany". Można o niej
przeczytać w "Super Expressie". W książce obsmarowała swoich szefów
z telewizji publicznej, bo ją stamtąd zwolnili. Książka cieszy się
poczytnością w środowisku, ale Monika nie jest szczęśliwa.
Zauważyła, że nie chcą jej przyjmować do kolejnej pracy.
* * *
Krystyna Janda zadeklarowała w "Gali", że złamała swoje
postanowienie niegrania w reklamach. Zagrała, bo też chciała odłożyć
sobie coś na starość.
* * *
Marek Piekarczyk, kultowy rockman, wyjawił w "Kulisach" swój sposób
na porządne życie podczas tras koncertowych. Piekarczyk nigdy wtedy
nie pił ani nie ćpał, bo zawsze miał w łożu świeżą panienkę do
wybzykania. Dzięki nim wracał do małżonki wolny od tak popularnych w
środowisku nałogów. Teraz wrócił, po pobycie w USA, do Polski. Jako
muzyk zarabia marnie. Żałuje powrotu, bo w Stanach jako elektryk
wyciągał 1500 dolców tygodniowo.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe, pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Odsiadka na wzwodzie
Zamiast mokrych widzeń, świerszczyków w więziennym kiosku

wychowawczynie po ogólniaku. Resocjalizacja przyjemnością bandziora.

Politycy i media krytykują system penitencjarny w Pomrocznej za to,
że jest nieskuteczny, a warunki panujące w większości zakładów
karnych przypominają jesień średniowiecza. Nowoczesne pudła w
rodzaju pierdla w Piotrkowie Trybunalskim są wyjątkiem.
Miło nam donieść, że Zakład Karny w Nysie przoduje w oryginalnych
pomysłach, które powodują, że proces resocjalizacyjny skazanych
nabiera nowych barw. Pół roku temu ("NIE" nr 11/2003, "Panie cwelu,
podano do stołu") opisywaliśmy, jak kierownictwo tej placówki
starało się trafić do serc więźniów przez żołądki. Wdrożono tam
system "diet leczniczych według normy żywieniowej L-1". Tylko w
Nysie gitowcy, frajerzy i cwele mogli delektować się (do wyboru) np.
zupką z fasolki szparagowej, rybą gotowaną w jarzynach z ryżem i
surówką lub kremem z marchwi, zrazami wołowymi z pure
ziemniaczanymi czy barszczem na jabłku, pieczenią cielęcą i
duszonymi warzywami. Do każdego zestawu
deserek. Niewątpliwie
tamtejsze zalecenia, żeby posiłki spożywać regularnie o tej samej
porze, jeść powoli, dokładnie żuć, unikać pośpiechu, jeść w pogodnym
nastroju, wzbogaciły resocjalizacyjne procesy w kiszkach.
Inne pomysły dyrekcji nyskiego pudła, w tym współzawodnictwo
osadzonych i konkurs poezji więziennej "Z łezką w oku", przeskoczył
najnowszy hit. Dyrektor Jan Garczarek wpuścił do pierdla panienki.
Nie, nie te lekkich obyczajów, wręcz przeciwnie. Walcząc z
bezrobociem, w porozumieniu z Powiatowym Urzędem Pracy, przyjął na
półroczny staż absolwentki miejscowych szkół średnich. Odbywa się to
w ramach programu "Pierwsza praca". Młode panienki absolwentki szkół
pracują w charakterze wychowawców.
Na początek prowadzą rozmowy wychowawcze z bandziorami, kontrolują
ich korespondencję, wypełniają w ich aktach notatki informacyjne. Na
przykład więzień X wyznał, że onanizuje się kilka razy dziennie,
żeby rozładować stres. Dla żuli skazanych na piętnaście, dwadzieścia
lat paki lub dożywocie takie kontrolerki ich wyznań to podnieta.
Mogą swobodnie opowiedzieć, jak gwałcili dziewczynki lub wymyślnie
mordowali staruszki. Dla gitowca, który latami oglądał tylko własną
grabę, sam widok młodych stażystek ma niewątpliwie wymiar
terapeutyczny. Część garusów nie poprzestaje na oglądaniu, więc
klawisze muszą eskortować panienki do kibli, ponieważ połowa cel w
nyskim więzieniu jest w ciągu dnia otwarta. Zdarzyły się też inne
wesołe sytuacje wynikające np. z faktu, że część przebywających w
Nysie skazanych w "cywilu" mieszka w pobliżu. Stażystka spotkała
więc za kratami kumpla z podwórka, o którym od jego rodziny
wiedziała, że w pocie czoła pracuje za granicą. Kumpla na pewno
łatwiej jest teraz resocjalizować.
Nawet jeśli więzień jest milczkiem, to co ciekawsze epizody z jego
życia panienka może przeczytać w aktach osobowych skazanych. To
pryszcz, że te informacje podpadają pod ustawy o ochronie informacji
niejawnych i o ochronie danych osobowych...
Wedle obowiązujących zasad wychowawca więzienny musi mieć wyższe
wykształcenie pedagogiczne, ponadto zalicza kurs przygotowawczy w
Centralnym Ośrodku Szkolenia Służby Więziennej, szkołę oficerską,
kursy młodszego wychowawcy, wychowawcy i starszego wychowawcy. Przy
okazji szkolony jest na kursach bhp, mediacji, warsztatach
zapobiegania agresji, radzenia sobie w sytuacjach stresowych i
podobnych pierdołach.
Ma obowiązek znać kodeks karny wykonawczy, regulamin wykonywania
kary pozbawienia wolności, regulamin porządku wewnętrznego ZK nie
wspominając o indywidualnych programach oddziaływań wychowawczych.
Musi wykazywać się odpornością psychiczną nie tylko dlatego, że
codziennie ogląda porysowane facjaty garujących. W każdej chwili
musi się liczyć z fizyczną agresją więźniów, z koniecznością
zapobiegania animozjom między skazanymi, a nawet z buntem. Liczy się
nie jego make-up i zgrabne nogi, ale zdolność obserwacji, bystrość i
refleks. Delikatne panienki po maturze niewątpliwie są tańsze:
dostają około 400 zł do rąsi i nie płaci za nie służba więzienna,
lecz Ministerstwo Pracy. Proponujemy rozpropagować pomysł dyrekcji
nyskiego pierdla. Na przykład w ramach programu "Pierwsza praca"
niech rozbrajają bomby lub z antyterrorystami szturmują "dziuple".
Praca czyni wolnym.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Brednie Anny Marszałek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Minister w pułapce "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




CIT wam w oko
Gdyby rząd radykalnie obniżył podatek od przedsiębiorstw

przedsiębiorcy gówno by z tego mieli. Za to banki
owszem.
Dyskusja nad budżetem stała się po raz kolejny okazją do bicia piany
w mediach pod hasłem obniżki podatku dochodowego od osób prawnych
(CIT). Bili ci co zawsze
Polska Konfederacja Pracodawców
Prywatnych z Bochniarzową na czele, Goliszewski z Business Center
Club, sławny analityk Rybiński i były "minfin" Bauc.
Nie podoba się orłom polskiej gospodarki, że rząd zaproponował
Sejmowi obniżkę stawki podatku dochodowego od osób prawnych, czyli
firm, z 28 proc. w roku bieżącym do 27 proc. w roku 2003. To za
mało!
Ich przepis na sukces gospodarczy od lat jest prosty jak konstrukcja
cepa: "Obniżenie podatku dochodowego CIT pozostawia
przedsiębiorstwom więcej zysku netto, który zostanie zamieniony na
inwestycje, a te z kolei przełożą się na nowe miejsca pracy..." ble,
ble, ble
co oznacza powszechną szczęśliwość i dobrobyt, a tylko
głupi rząd Millera i jego minister finansów kierując się niskimi
pobudkami zrobić tego nie chcą.
Ty zaś durny narodzie cierp i płacz.
W poprzednim rozdaniu cwaniak Balcerowicz wprowadził do ustawy o
podatku CIT sprytny zapis o obniżeniu stawki tego podatku z 28 do 24
proc. w 2003 r.
czyli aż o 4 proc. W 2004 r. stawka ta miała
zostać obniżona do 22 proc.
Rząd Buzka, który zdołował gospodarkę i przewidywał, że wyborcy go z
tego rozliczą, chciał w ten sposób podłożyć bombę z opóźnionym
zapłonem, na której wyleciałaby każda następna ekipa. Uważam tak
dlatego, że doświadczenie wskazuje wyraźnie, iż prosta obniżka
stawki podatku CIT wywołuje efekty zgoła
odmienne od założonych. Łatwo to sprawdzić zapoznając się z danymi
Głównego Urzędu Statystycznego.
W latach 1998
2001 stawka podatku CIT została zmniejszona o 8 proc.,
a bezrobocie wzrosło o 7 proc.! Inwestycje zaś spadły z 14,2 proc. w
1998 r. do 9,8 proc. w roku 2001.
A miało być, kurwa, jak w Irlandii! Obniżka podatków miała
spowodować wzrost zysków, który zostałby zamieniony na inwestycje, a
te z kolei stworzyłyby nowe miejsca pracy... Liczby pokazują, że
jest to nieprawda. Nie przeszkadza to jednak Bochniarzowej i spółce
nadal bić w dzwony. I oczywiście robić na tym szmal na swoją
luksusową konsumpcję w kraju i lokowanie zysków od ich wyzysków za
granicą.
Rząd Leszka Millera moim zdaniem popełnił w sprawie stawki podatku
CIT poważny błąd
nie należało w ogóle jej obniżać
obniżka o 1
proc. nie ma większego znaczenia, a i tak media i różnego rodzaju
analitycy oraz niezależni eksperci ekonomiczni robiliby swoje.

1998 1999 2000 2001
Stawka podatku CIT36%34% 32%28%
Dynamika inwestycji 14,2%6,8%2,7%
9,8%
Stopa bezrobocia10,4%13,1%15,1% 17,4%


Problem tkwi w czymś innym. Zrozumiałam to studiując raport
Najwyższej Izby Kontroli o ulgach w przemyśle motoryzacyjnym.
Duże firmy z udziałem kapitału zagranicznego
czyli tzw. inwestorzy
strategiczni
urządziły sobie w Polsce "centrum robienia kosztów"!
Prezesi i zarządy tych firm głęboko w dupie mają stawki podatku
dochodowego dla firm! Dlaczego? Ponieważ z założenia nie mają
zamiaru osiągać w Polsce żadnych zysków! Oni i tak mają zapewnione
preferencyjne kredyty za granicą. Ich zadaniem jest wykorzystanie
okazji i upchnięcie na polskim rynku wszystkiego, co się da. To nie
wymaga szczególnych inwestycji, a już na pewno nie wymaga
uruchamiania produkcji. Jest to trochę kolonialna polityka, ale
firmy te finansują nad Wisłą nawet własnych kacyków.
Sejm mógłby spokojnie w przypływie szaleństwa uchwalić nawet zerową
stawkę podatku CIT (śmiało, marszałku Borowski!). Jeżeli oczywiście
Bruksela by pozwoliła na takie zboczenie
i nic by się nie stało!
Niemożliwe? Dane GUS nie pozostawiają cienia wątpliwości.
W zeszłym roku około połowy działających w Polsce firm
zatrudniających ponad 49 osób ponosiło straty, a rentowność
następnych 30 proc. wahała się między 0 a 1 proc. W tym roku jest
podobnie albo jeszcze gorzej. Oznacza to, że dla ponad 3/4 średnich
i dużych przedsiębiorstw wysokość stawki podatku CIT nie ma żadnego
znaczenia! Może nawet dla 80 proc. I co na to Bochniarzowa? Nic.
Dlaczego tak się dzieje? Zapytajcie Balcerowicza. Jeśli już ktoś
miałby skorzystać na obniżce stawki podatku dochodowego, to na pewno
firmy, które wykazują wysoką rentowność. Bez wątpienia w Polsce
należą do nich np. banki i firmy ubezpieczeniowe
te wykazywały w
ostatnich latach wielką krzepę.
Świetnie można było też w ostatnich latach zarobić na operacjach
finansowych. Dzięki uprzejmości Rady Polityki Pieniężnej, która
zadbała o odpowiednio wysokie stopy procentowe, przestało się
opłacać ponoszenie ryzyka podejmowania działalności gospodarczej.
Jaki kretyn będzie inwestował swoje nadwyżki, jeśli mógłby na tym
stracić albo zarobić w ciągu roku 1 proc., podczas gdy depozyty
terminowe czy obligacje skarbowe dają wyższy zysk bez ryzyka? (Tylko
jak długo można tak ciągnąć? To kolejny dowód na kretynizm polityki
pieniężnej uprawianej przez RPP). Stąd
dla sektora bankowego obniżka CIT o 1 proc. oznaczać może wzrost
dochodów o około 500 mln zł. Zysk bez ryzyka
jak w mordę. Czy
można mieć w tej sytuacji pretensje do tercetu zgoła nieegzotycznego

Jankowiak, Rybiński, Antczak
że ze wszystkich sił flekuje
politykę gospodarczą rządu Millera?
Szkoda tylko, że coraz częściej poważni inwestorzy omijają Papaland
szerokim łukiem, a wszelkie propozycje inwestowania olewają ciepłym
moczem. Ci, którzy już tu są, korzystając ze słabości aparatu
skarbowego, za pomocą cen transferowych wyprowadzają zyski za
granicę wykazując nad Wisłą straty.
Mali i średni polscy przedsiębiorcy nie mają takich możliwości. Dla
nich uzyskanie nawet lichwiarskiego
na 18 proc.
kredytu graniczy
z cudem. O inwestycjach także nie ma mowy (w 2001 r. dynamika
inwestycji spadła o 9,8 proc., a w I półroczu 2002 r. spadek ten
wynosi aż 11,6 proc.), co może zapowiadać
kolejne chude lata. Bo bez inwestycji nie będzie ani ożywienia w
gospodarce, ani nowych miejsc pracy. Będą za to coraz poważniejsze
problemy społeczne.
Czy można uniknąć czarnego scenariusza? Oczywiście. Wystarczy
zmienić politykę Narodowego Banku Polskiego w takim kierunku, aby
zmusić banki do obniżki oprocentowania kredytów. Jak to zrobić
na
początek w ramach wojny z terroryzmem wypieprzyć Balcerowicza i całą
tą bandę ekonomicznych talibów zwaną przez pomyłkę Radą Polityki
Pieniężnej.
Następnie nowy prezes NBP musiałby docisnąć banki rezygnując z
udzielania im pomocy w ograniczaniu nadpłynności całego sektora.
Mówiąc po ludzku, chodzi o to, że banki mają znacznie więcej
pieniędzy, niż mogą ich pożyczyć
włącznie z zakupem obligacji
skarbu państwa. Jeśli banki, które i tak duszą się
od nadmiaru gotówki, miałyby jej jeszcze więcej, to musiałyby
zmienić założenia uprawianej dotychczas polityki i ułatwić dostęp do
kredytów dla większej liczby małych i średnich przedsiębiorstw. To
po jakimś czasie przyniosłoby ożywienie gospodarcze.
Niestety, nic nie wskazuje na to, aby ten scenariusz miał się
spełnić. Pan prezydent wsparty wątpliwej jakości autorytetem swojego
doradcy ekonomicznego Orłowskiego nie zgodzi się na usunięcie pupila
Balcerowicza, SLD zaś zamiast zachowywać się jak zwycięska partia
rządząca, dawno już podwinął ogon pod siebie i nie ma zamiaru
niczego zmieniać, skoro tzw. prawica okazała się bardziej
beznadziejna niż ustawa o partiach politycznych przewiduje.
Elektorat to widzi i na razie kocha SLD. Pytanie
jak długo?
Mam wrażenie, że jedynym, który to rozumie, jest minister finansów
Grzegorz Kołodko. Obejmując ponownie stanowisko zaryzykował
stawiając na jednej szali swoje osiągnięcia z lat 1994
1997. Dziś
warunki, w których przyszło mu działać, są inne. Problemy
poważniejsze, a i szansa na sukces mniejsza.
Gdybym była na miejscu premiera Millera, skorzystałabym z okazji,
jaka nie zdarzyła się żadnemu polskiemu rządowi od lat
po
miesiącach spadku notowań obywatele uwierzyli, że może być lepiej, i
notowania znów
poszły w górę.
Jeśli premier Miller będzie nadal się wahał, to zalecam lekturę
sprawozdań z ostatniego zjazdu solidaruchów i finału kariery
politycznej Mariana Krzaklewskiego.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zagłębie denatów
Kultura w Pomrocznej to anachronizm. Dom kultury można więc zmienić
w kościół.
Za pierwszej siary, czyli na początku lat 50., w Tarnobrzegu
powstało osiedle Przy Wiśle. Stanęły tam bloki dla ściąganych na
gwałt fachowców do zagłębia przemysłowego i kopalni siarki. Wredna,
bezbożna komuna wybudowała też na tym osiedlu Młodzieżowy Dom
Kultury, obok place zabaw. Urządziła spory park. Dom kultury istniał
do czasów III RP. Galopujący kapitalizm sprawił, że MDK przestał być
potrzebny, a budynek przejął facet na tyle obrotny, że wziął pod
zastaw tej budy spory kredyt bankowy. Wsiąknął razem z kasą za
granicą. Rozwalający się dawny MDK przejął bank. Za długi.
Aby w czasach socjalizmu realnego w mieście siarki była równowaga
ideologiczna istniał w Tarnobrzegu przez wiele lat jeden tylko
kościół
oo. Dominikanów. I to wystarczało. Całe miasto biegało na
msze do dominikanów przez wiele lat, ale pod koniec socrealu w
mieście rosły kolejne kościoły i braciszkowie stracili monopol.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy bank przejął MDK na osiedlu
Przy Wiśle, dominikanie zażyczyli sobie zwrotu kilku hektarów ziemi
w Tarnobrzegu, które im się rzekomo należały. Nikt sobie nie
zawracał dupy takimi drobiazgami jak grzebanie w papierach i
sprawdzanie, czy braciom cokolwiek się należy. Ojczulkowie dobrze
wiedzieli, czego chcą, bo na "ich" terenach były i są ogródki
działkowe. Tych, jak wiadomo, na razie nie da się ruszyć. Gdyby
władza nie chciała oddać terenów, co było nierealne, braciszkowie
wycenili "swój teren" na 650 tys. zł odszkodowania.
Bank Pekao SA, który przejął zrujnowany budynek MDK, bujał się z
nim, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Nikt rozsądny nie chciał kupić
ruiny. I wówczas na pomoc ruszyły prawicowe władze miejskie z
prezydentem Janem Dziubińskim na czele. Prezydent zaproponował
radnym, że miasto powinno wykupić budynek MDK i stworzyć tam dom
kultury. Radni prawicy klepnęli pomysł Dziubińskiego i za drobne 285
tys. złotówek kupili dla miasta tę walącą się budę. Władza nie miała
jednak zamiaru tworzyć w budynku domu kultury.
W czasie kiedy miasto stawało się właścicielem budynku byłego MDK,
dominikanie dogadywali z Kurią Biskupią w Sandomierzu mały
geszefcik. Pobożni ojcowie mieli zrezygnować na rzecz kurii z
roszczeń wobec miasta Tarnobrzega, a w zamian kuria miała oddać im
posiadłość w Sandomierzu, tę samą, którą zajęła im jeszcze przed
wojną. Ludziska zachodzili we łby
jak to możliwe, że czarni żrą
się o kościelne tereny. Kuria zaraz po tym, jak dogadała się z
braciszkami, postawiła zaś władzom Tarnobrzega ultimatum: albo
zapłacicie owe 650 tys. zł, o które starali się dominikanie, albo
dajcie w zamian budynek byłego MDK wraz z terenem. Nie trzeba chyba
dodawać, że odbywało się to przed wyborami samorządowymi.
Wiceprezydent Andrzej Wójtowicz przedstawił radnym tę propozycję
mniej więcej tak: zapłaciliśmy za budynek byłemu MDK niecałe 300
tys. zł, a kuria chce 650 tys. zł albo budynku
więc dajmy jej
budynek i sprawę mamy z bani. Prawica klepnęła projekt i dawny MDK
trafił w łapy czarnych. Obecnie mieszka tam Pan, a miejsce jest
najwyraźniej święte, bo kościół powstał tam w iście ekspresowym
tempie.
Aby było śmiesznie, oo. dominikanie pukają się teraz w banie, bo
osiedle Przy Wiśle to miejsce, gdzie gęsto zamieszkują siarkowi
emeryci, czyli grupa hojnie wykładająca na katabasów swe nędzne
emeryturki. Poza tym jest to zagłębie potencjalnych denatów, czyli
dla kościelnych istny raj. Wcześniej to zasiarczone emeryctwo
biegało do dominikańskiej zabytkowej świątyni, a obecnie chodzi
raczej do nowego kościoła, czyli dawnego MDK. I w tejże parafii
oddaje haracz z okazji kolęd i innych takich, a szczególnie
pogrzebów. Oddając konkurencji w tak banalny i niewyrafinowany
sposób osiedle, gdzie dotychczas nie było kościoła, dominikanie
stracili sporą kasę. I pewnie tego żałują, ale z kurią
wiadomo

nikt nie wygra.
Warto wspomnieć, że Tarnobrzeg, choć w agonii, w tym roku wyda lekką
łapką blisko 2 mln zł tylko na dotacje dla instytucji kościelnych,
Caritasów i innych przybytków. Władza odpaliła też obrotnemu księdzu
z osiedla Serbinów budynek drogowców na hospicjum dla zamożniejszych
kandydatów na nieboszczyków.
Poza tym w Tarnobrzegu władza ma się dobrze, radni lewicy głosujący
za większością durnych pomysłów też. Bo o tych z prawicy szkoda
nawet wspominać.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak rozmnażają się trupy
Gdy Miller wyruszył pod Lenino z "Gazetą Wyborczą", groby troiły mu
się w oczach.
60. rocznicę wydarzenia oficjalnie uczczono sesją naukową w
Warszawie i premierem na miejscu bitwy. Już nie było mowy o wojsku
polskojęzycznym. Uznano je za polskie, ale niszczone przez własne
dowództwo i Stalina. Prezenterka telewizyjnej "Jedynki" boleściwym
głosem oznajmiła, że Stalin wystawił polską dywizję na wytępienie.
"Gazeta Wyborcza" w specjalnej ramce informowała: Zginęło 3054, a
rannych zostało 1776 polskich żołnierzy, w publikacji zaś powtórzono
wymysł o kilkuset dezerterach. Powszechnie bitwę kwalifikowano jako
"niepotrzebną" wojskowo, a stoczoną dla celów
polityczno-propagandowych.
Bitwa pod Lenino ma pecha. Najpierw wynoszono ją pod niebiosa, a
teraz się nią poniewiera. Choć wszystkie fakty są już znane i w
naukowych publikacjach dokładnie opisane.
1. Dywizja Pancerna w przeddzień bitwy miała na stanie 12 tysięcy
żołnierzy i oficerów. W dwudniowych walkach poległo lub zmarło od
ran 510 żołnierzy, w tym 51 oficerów i 116 podoficerów. Rannych
zostało 1776, w tym 100 oficerów i 346 podoficerów. Zaginęło bez
wieści 652, w tym 13 oficerów i 144 podoficerów. Do niewoli dostało
się 116, w tym 1 oficer i 15 podoficerów. Można przyjąć, że ci
zaginieni bez wieści, którzy nie znaleźli się w niemieckiej niewoli,
również polegli, tyle że ciała ich zostały po niemieckiej stronie
frontu. Straty bezpowrotne wyniosły zatem 1162 żołnierzy, czyli
blisko 10 proc. stanu. Spośród jeńców ponad dwudziestka w niewoli
współpracowała propagandowo z Niemcami, występowała w prasie
gadzinowej itp. Wśród nich por. Alfred Wysocki.
Jedynie tę dwudziestkę można podejrzewać o ewentualną dezercję,
czyli świadome i niewymuszone przejście na stronę wroga. Ogólnie,
jak na przebieg bitwy, jeńców było bardzo mało. Niemców w tejże
bitwie do niewoli dostało się trzykrotnie więcej
330. (Dane za
Edwardem Kospath-Pawłowskim, Lenino 1943, WPH nr 3/1993, identyczne
powtarzają się w wielu publikacjach).
Celowość bitwy też nie kryje tajemnic. Według dostępnych dziś
radzieckich archiwaliów wojskowych, 1. DP została wprowadzona do
walki na pomocniczym kierunku działań frontu zachodniego w celu
wiązania sił niemieckich. Właściwa ofensywa w kierunku na Orszę
poszła na północ od Smoleńska, wzdłuż prawego brzegu Dniepru. Tam
też skoncentrowano główne siły. Stąd słabe wsparcie działań dywizji
i rozmieszczenie na jej skrzydłach bardzo wykrwawionych jednostek
radzieckich (o łącznej sile ok. 8 tysięcy ludzi). Oczywiście, gdyby
nie użyto polskiej dywizji, zadanie "wiązania" nieprzyjaciela
wykonałaby jakaś radziecka jednostka. Polityka sprowadzała się do
wykorzystania w tej operacji właśnie dywizji polskiej i
zademonstrowania w ten sposób jej obecności na froncie. Prawda jest
jak zwykle banalna.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kościół idzie do żyda
Dewotki płaczą, młodzież się raduje.
Niewielka wieś Dalików. To tam Urban chce kupić kościół i urządzić w
nim dyskotekę, a może nawet agencję towarzyską
donosiły dzienniki,
radia i telewizje.
Parafia nie płaci
Niegdyś, 11 października 1997 r., na cmentarzu w Dalikowie na
Agnieszkę M. spadł ciężki konar grochodrzewa zwanego akacją. Karetka
zabrała ofiarę wypadku do szpitala w Poddębicach, gdzie stwierdzono
uraz odcinka lędźwiowego kręgosłupa ze złamaniem trzonów kręgowych.
Dziewczynę poddano dwukrotnie operacji w Centrum Zdrowia Matki
Polki. Wciąż trwa długotrwała i kosztowna rehabilitacja.
W 1998 r. matka Agnieszki złożyła w sądzie sprawę o odszkodowanie
przeciwko właścicielowi cmentarza. Miało ono pokryć dotychczasowe i
przyszłe koszty leczenia oraz zapewnić kalekiej dziewczynie
utrzymanie. Matka zażądała 170 tys. zł odszkodowania i 800 zł renty
miesięcznie. Cmentarz ani jego właściciel parafia rzymskokatolicka
Świętego Mateusza w Dalikowie nie byli ubezpieczeni od
nieszczęśliwych wypadków. Sąd pierwszej instancji uznał winę parafii
i zasądził jednorazowe zadośćuczynienie w wysokości 137 tys. zł oraz
miesięczną rentę w wysokości 1450 zł. Parafia odwołała się od tego
wyroku. Sąd apelacyjny podtrzymał werdykt, a Sąd Najwyższy odmówił
rozpoznania kasacji. Decyzja sądu jest zatem prawomocna, ostateczna,
nic nie jest w stanie jej podważyć.
Do pierwotnie zasądzonej kwoty doszły odsetki i zaległe comiesięczne
raty, co razem dało ponad 350 tys. zł.
Do końca października 2003 r. trwały negocjacje. Agnieszka nie
zgodziła się na propozycję łódzkiej kurii
przyjęcia 100 tys. zł i
darowania Kościołowi reszty należnych jej pieniędzy.
Proponowała jednak daleko idące ustępstwa: 250 tys. zł i zawieszenie
wypłat renty na czas jej pobytu w klinice w USA (mniej więcej pół
roku). Tego nie chciała zaakceptować kuria. Wobec fiaska negocjacji
ruszyła zawieszona na życzenie Agnieszki procedura komornicza.
Komornik szacuje
W skład majątku parafii wchodzą budynki: plebania, kościół,
organistówka; cmentarz i ok. 4 hektarów gruntów rolnych. Wszystko
zapisane w księgach wieczystych.
Dalików podlega pod rewir komornika sądowego Krzysztofa Skrzypka z
Łaska, który prowadzi postępowanie egzekucyjne:

Jestem na etapie opisu i oszacowania majątku dłużnika. Egzekucję
prowadzę w normalnym tempie, choć muszę przyznać, że jest to
niezwykła sprawa. Biorąc pod uwagę możliwość odwołania się przez
obydwie strony od opisu i oszacowania oraz zbliżające się terminy
świąteczne mogę realnie określić termin licytacji najwcześniej na
marzec przyszłego roku.

Czy komornik może zająć majątek kurii, czy tylko parafii?

Formalnie, od strony prawnej, kuria nie jest stroną tego
postępowania. Mogę egzekwować należności wyłącznie z majątku
parafii.

Jak wycenić wartość kościoła?

Odbyło się kilka transakcji sprzedaży świątyń między kościołami.
Na przykład między katolickim i augsburskim. Na tej podstawie można
już wyciągać pewne wnioski i próbować ustalić wartość rynkową.

Niektórzy prawnicy twierdzą, że kościół nie może być obiektem
licytacji?

To jedna z opinii. Nie brak prawników wyrażających przeciwne.
Na łamach "Gazety Wyborczej" wypowiedział się prof. Andrzej
Marciniak, kierownik Katedry Postępowania Cywilnego Uniwersytetu
Łódzkiego. Oświadczył, że kościoła nie można zlicytować zgodnie z
prawem. Art. 829 pkt 6 k.p.c. mówi: Nie podlegają egzekucji
przedmioty służące do wykonywania praktyk religijnych. Zdaniem prof.
Marciniaka wykładnię tego przepisu stanowi wyrok Sądu Najwyższego z
17 listopada 1969 r.
Okazuje się, że nie jest to wyrok, tylko uchwała SN, która odnosi
się wyłącznie do konkretnego przypadku sprzed 34 lat. Z istnienia
takiej właśnie uchwały w konkretnej sprawie nie można wyciągać
wniosków. Skoro można handlować kościołem (o czym wspomina
komornik), to czemu niby nie można go zlicytować?
W imieniu redakcji tygodnika "NIE" złożyłem komornikowi Krzysztofowi
Skrzypkowi deklarację udziału w przyszłej licytacji. Ten obiecał
niezwłocznie po wyznaczeniu daty licytacji powiadomić redakcję.
Wieś wyczekuje
Ruszyliśmy obejrzeć nasze ewentualne przyszłe włości. Dalików to
niewielka wieś położona kilkanaście kilometrów na zachód od rogatek
Łodzi. W okolicy jest wiele pięknych lasów i dużo stawów rybnych, co
ma walor turystyczny. Przed kościołem napotkaliśmy stojącą na straży
parafiankę, która czujnie obserwowała wszystkie nasze poczynania.

Nie walczcie z Bogiem! To wam się nie uda!
rzuciła w naszą
stronę. Sądzi widocznie, że absolut nie chce, żeby Agnieszka miała
się za co leczyć i z czego żyć w przyszłości.
Plebania zamknięta na cztery spusty. Nikogo nie ma albo ksiądz nie
otwiera. Oglądamy uważnie niewielki budynek otoczony nieco
zaniedbanym ogrodem. Nic nadzwyczajnego, raczej biednie.
Przechodzimy do kościoła. Brama i furtka prowadząca do świątyni
opasana grubym łańcuchem, u którego wiszą trzy kłódki. Stan
oblężenia. Parafię erygował w latach 1422
1436 abepe gnieźnieński
Wojciech herbu Jastrzębiec. Sam budynek jest nowszy
powstał w
latach 1908
1913 według projektu warszawskiego architekta
Apoloniusza Nieniewskiego. Zaprojektowany w stylu neogotyckim,
trzynawowy, w formie krzyża sprawia przyzwoite wrażenie. Solidna,
duża budowla. Na tyłach świątyni spory wolny plac
wymarzony na
parking i ogródek piwny.
Jeszcze cmentarz. Zwykła wiejska nekropolia. Uwagę przykuwają bardzo
skromne drewniane groby. Bieda.

Jesteście od Urbana?
zaczepia nas wysoka nastolatka.

Tak.

A nie można by zamiast zwykłej dyskoteki zrobić klubu techno?
Wstępujemy jeszcze do gminy. Wójt Paweł Szymczyk nie jest zbyt
rozmowny:
Gmina nie jest stroną w tym sporze.
Rozmawiamy z innymi mieszkańcami Dalikowa:

Widzicie sami, jaka to biedna parafia. Skąd ksiądz ma wziąć taką
ogromną sumę?
starsza pani dźwiga zakupy.

A kuria?

No tak, czemu od razu kuria nie reagowała? A teraz chcą nam
odebrać kościół. Nie pozwolimy!

Widziałam go w telewizji
wtrąca się inna parafianka
tego
Urbana. Z rogami, o tu
pokazuje na czoło.

Kto to słyszał, takie odszkodowanie przyznawać!
irytuje się
dżentelmen prowadzący rower.
To jest, panie, naciąganie, a my tu
takie biedne są.

Uważam, że trzeba było od razu zapłacić, a nie czekać, aż narosną
takie odsetki
tłumaczy kobieta czekająca na przystanku na autobus.


Nie ma siły, kuria musi pomóc, bo to też jej sprawa.
Urban daje
Wbrew obrazkom, które pokazywała telewizja (głównie TVN), nie
czekała więc na nas delegacja wkurwionych wieśniaków z widłami i
kosami na sztorc. Jedynymi, którzy na nas czatowali, byli
dziennikarze z "Faktu". Liczyli zapewne na rozróbę. Większość
mieszkańców Dalikowa, z którymi gadaliśmy, podchodzi do sprawy
spokojnie i racjonalnie: zapłacić powinna kuria. Zobaczymy, jak
zareagują, gdy Kościół oleje problem, a Urban stanie do licytacji.
Bliskość Łodzi zapowiada, że dyskoteka techno w kościele i potrzebna
rozpalonym tancerzom agencja towarzyska ulokowana obok na plebanii
mogą być opłacalne. Rozkręcenie interesu dałoby zaś pracę niektórym
mieszkańcom Dalikowa płci obojga.
W Europie Zachodniej budynki kościołów często służą już jako
dyskoteki, galerie sztuki i markety.
Intencje redakcji "NIE" są oczywiste: nie może być tak, że Kościół
stoi ponad prawem. Nawet bowiem gdy sąd ośmieli się zarządzić od
niego pieniądze, struktura prawna Kościoła uniemożliwia egzekucję
należności. Nie podoba nam się i to także, że kler głosi miłość
bliźniego, a gdy trzeba ją wykazać wobec kalekiej dziewczyny

objawia tylko niezłomną dbałość o swoją kasę.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Siedem nominacji do Oscara dla "Pianisty"!
piały krajowe media.
Ten wzbudzający zachwyty naszej prasy częściowo polski film
stworzyli: płatny protektor Rywin i bzykacz nieletnich panienek
Polański. Żydzi na dodatek.
Jajami i świńskimi postulatami obrzucili w Poznaniu protestujący
chłopi wicepremiera Kalinowskiego i ministra Wagnera. Obaj przyjęli
atak z godnością i zadeklarowali, iż nie mają urazy. Wcześniej we
wsi Cienie blokujący drogę obrzucili policję kamieniami, a ta
odpowiedziała gumowymi kulami trafiając przypadkowo protestującego w
oko. To ostudziło strony i dalsze protesty przebiegały w pokojowej
atmosferze.
Weszliśmy już do strefy euro. Polsko-ukraińską szajkę producentów
eurobanknotów policja odkryła w podwarszawskim Radzyminie. Nasz
produkt nie odbiegał normami od unioeuropejskich.
Polska i inne kraje kandydujące nie zostały zaproszone na
brukselski szczyt Unii Europejskiej poświęcony wojnie w Iraku.
Dlatego, że Unia zna już stanowisko USA w tej sprawie. W krajowym
sondażu (CBOS) wyszło, iż 62 proc. obywateli sprzeciwia się poparciu
Polski dla akcji zbrojnej w Iraku (przed miesiącem
53 proc.).
Prowojenne stanowisko władz popiera 29 proc. Polaków.
Poseł Jan Maria Rokita obiecał Komisji Etyki Poselskiej, że
przeprosi parlamentarzystów SLD za stwierdzenie, iż Rywin żądał od
Michnika łapówki dla "największego klubu parlamentarnego". Rokita
bryluje w sejmowej komisji śledczej. Według CBOS, 54 proc. obywateli
RP nie wierzy w skuteczność tej komisji.
Zgodę Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji na katolicką,
satelitarną telewizję komercyjną "Trwam" uzyskała fundacja Lux
Veritatis. Telewizja satelitarna to przedsięwzięcie ojca chrzestnego
Rydzyka. Niebawem zażąda on koncesji na telewizję nada-waną
naziemnie, bo ten ojciec duchowny twardo po ziemi stąpa.
Kościół kat. obchodził w Krakowie katolickie walentynki. Można
było cmoknąć w wystawione na tę okazję relikwie św. Walentego.
Gdyby wybory parlamentarne odbyły się w wigilię św. Walentego, to
SLD miałby 28 proc. miłości elektoratu, Samoobrona
16 proc., PiS i
LPR
po 12, PO
10, PSL
8 proc.
Minister Finansów Grzegorz Kołodko zawiesił w pełnieniu obowiązków
służbowych trzech pracowników Departamentu Podatków Pośrednich,
którzy zajmowali się m.in. wprowadzaniem kas rejestrujących dla
taksówkarzy. Sprawą zajmuje się prokuratura. "NIE" uważa to za efekt
naszych publikacji ("Kasa nostra" i "Miller taxi" z lipca i
października zeszłego roku), w których pisaliśmy, że podejrzewamy
korupcję w resorcie finansów.
O molestowanie polityczne oraz presję psychiczną oskarżył posłankę
Annę Sobecką z LPR jej partyjny kolega poseł Bohdan Kopczyński.
Sobecka chciała, żeby Kopczyński zrezygnował z miejsca w sejmowej
komisji śledczej i zrobił miejsce dla Romana Giertycha, któremu mało
jest telewizyjnych występów. Kopczyński zaparł się. Za to
kierownictwo LPR wyrzuci go z klubu i tym samym pozbawi mandatu do
zasiadania przy Nałęczu.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sprzątnięty
Do odstrzelenia psa potrzebny jest hycel. W policji hyclem jest
najczęściej inny pies.
12 stycznia 2001 r. starszy aspirant Józef Holczyński z Dusznik
Zdroju dowiedział się, że jest najlepszym dzielnicowym w powiecie,
na co otrzymał stosowny dyplom. Przeznaczeniem jego był awans.
Cieszył się jak dziecko. Całe Duszniki podawały mu grabę
bo jak
Holczyński po mieście chodzi, to mu czapkują, dzieńdobrują, winszują
i całują. Od tamtych dni minęły dopiero dwa lata. Były dzielnicowy
Holczyński to obecnie wrak człowieka nurzający się w alkoholu i
odwiedzający psychiatrę. Nadal jednak nie rozumie, iż nie jest
niestety dobrze, żeby ludność kochała przedstawiciela aparatu
przymusu bezpośredniego! Sensem życia policjanta jest okrutny
przestępca, bez którego nie może się obyć żadna policja na świecie.
Paradoks ten rozumiał doskonale bezpośredni eksprzełożony
Holczyńskiego z komisariatu w Dusznikach Zdroju
aspirant sztabowy
Ryszard Dutczak. Starał się on niejednokrotnie podwładnemu
Holczyńskiemu uświadomić, że dobry policjant to zły policjant.
Holczyński na słowa zwierzchnika był głuchy. Wobec tego
funkcjonariusz Dutczak powziął program naprawy funkcjonariusza
Holczyńskiego. Program powiódł się tylko częściowo.
Kochanka na trąbie
Oprócz służby Józef Holczyński udziela się społecznie. Zasiada we
władzach Pogoni
miejscowego klubu futbolowego. Jest trębaczem
Orkiestry Stowarzyszenia Muzyków Ziemi Kłodzkiej. Kandydował na
radnego.
W czerwcu 2001 r. Holczyński złamał rękę. Poszedł na zwolnienie. Z
tego powodu aspirantowi Ryszardowi Dutczakowi roboty nie ubyło.
Tymczasem Dutczak dowiedział się, że jego podkomendny udał się na
posiedzenie zarządu Pogoni. Dwa dni później widziano też, jak Józef
Holczyński
w białym fartuchu i z czapką mistrza kucharskiego na
głowie
oferował grochówkę na stadionie stojąc przy kuchni polowej.
Do tego zamówił dość dużo chleba w Piekarni Bochenek. O tych
doniosłościach z życia podwładnego aspirant Dutczak powiadomił
kierownika Zespołu Inspekcji Komendy Powiatowej komendanta Macieja
Sucharskiego. Aspirant Dutczak zapomniał poinformować, że zwolnienie
lekarskie było z powodu ręki i chory nie musiał pozostawać w łóżku.
Sucharski podjął jednak kroki wyjaśniające.
W lecie 2001 r. żona Holczyńskiego
matka czworga dzieci

dowiedziała się na mieście, że jej mąż ma kochankę. Zdrada małżeńska
nie jest w Polsce jeszcze karalna, pod warunkiem że nie dowie się o
niej żona Holczyńskiego. Kochanką miała być niejaka Renata M., o
czym pani Holczyńska poinformowała pana Holczyńskiego nie bez
rozczarowania. Za rozpowszechnianie wieści, iż Renata M. jest
kochanką Józefa Holczyńskiego, odpowiedzialny miał być aspirant
Dutczak. O tym dowiedział się Holczyński, co miał był przełożonemu z
rozżaleniem wytknąć.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że aspirant Holczyński zetknął się z
panią Renatą M. na rozkaz przełożonego Ryszarda Dutczaka. Dutczak
zlecił mu prowadzenie sprawy kradzieży roweru Renaty M., której to
sprawy nie chciało mu się prowadzić. Po raz kolejny aspirant
Holczyński widział się z Renatą M. również z rozkazu szefa.
Zarzucono Renacie M. jazdę samochodem po wódce i do tego bez prawa
jazdy. Dutczak polecił aspirantowi Holczyńskiemu odwieźć obwinianą
na badanie krwi. Zdaniem Ryszarda Dutczaka, podczas tej przejażdżki
jego podkomendny miał był udzielać Renacie M. porad, jak zeznawać,
żeby się wykpić od zarzutów. O tej swojej wiedzy aspirant Dutczak
poinformował komendanta Macieja Sucharskiego. Sucharski bardzo
informacją tą był przejęty. Wezwał Renatę M., aby potwierdziła, że
Holczyński miał był jej doradzać. Za takie oświadczenie obiecał
pomoc przesłuchiwanej w sprawie jej pijackiego wybryku. Zamiast
potwierdzić, Renata M. pisemnie zaprzeczyła, co rozeźliło
Sucharskiego, który się odgrażał, że "wyrok w zawieszeniu jej nie
pomoże". Ten brak gotowości do współpracy zaniepokoił najwyraźniej
aspiranta Ryszarda Dutczaka. Zaraz potem przeciw Renacie M. wpłynęły
dwa oskarżenia o zakłócanie ciszy nocnej oraz pobicie sąsiadki. W
związku z tymi przestępstwami aspirant Dutczak stwierdził również na
piśmie, że być może jego kolega Holczyński udostępnił Renacie M.
protokoły zeznań świadków, aby pomóc jej w prokurowaniu fałszywych
zeznań. Było to tym bardziej prawdopodobne, że Renata M. została
przez sąd uniewinniona. O tych spostrzeżeniach dowiedział się też
komendant Maciej Sucharski i wszczął przeciw Holczyńskiemu
postępowanie dyscyplinarne.
Wiedząc o muzycznych pasjach podwładnego Ryszard Dutczak rozesłał po
instytucjach w Dusznikach zapytanie, czy aby Józef Holczyński nie
zarobkuje gdzieś trąbieniem na trąbie, co byłoby niezgodne z ustawą
o Policji! Tym sposobem dowiedział się, że Holczyński muzykował na
zlecenie Urzędu Miejskiego, za co otrzymał na umowę-zlecenie 1750
zł*. Zakład pogrzebowy Charon rozliczał się natomiast z Holczyńskim
za uroczyste trąbienie nad trumną wódką po 25 zł butelka. O tych
odkryciach aspirant Dutczak poinformował jak zwykle komendanta
Macieja Sucharskiego, który wszczął to, co się w takich przypadkach
wszczyna.
Torebka w zawieszeniu
W czerwcu w szpitalu uzdrowiskowym Chopin pani Krystyna B. straciła
torebkę, o czym policję poinformował personel w następującej formie:
do pokoju 111 było najprawdopodobniej włamanie. "Na czynności"
wysłany został aspirant Józef Holczyński. Stwierdził, że włamania
nie było, urlopowiczka posiała swoją własność gdzie bądź, a
poinformowała o kradzieży najprawdopodobniej, aby dostać
odszkodowanie za stratę. Mniemając tak kierował się intuicją i
doświadczeniem.
Złodziej mógł wprawdzie wejść przez otwarte drzwi balkonowe, ale nie
było śladów butów na balkonie. Pokój był posprzątany, a pieniądze i
kosztowności współlokatorki pokoju 111 leżały nietknięte w szafie.
Do tego okradziona siedziała już spakowana i gotowa do wyjazdu. W
ukradzionej torebce były klucze do mieszkania oraz dowód osobisty z
adresem tego mieszkania. Aspirant Holczyński spisał zeznania
świadków i protokół ze zdarzenia, a następnie zadzwonił do
Szczecina, gdzie było mieszkanie, aby policja na miejsce
prewencyjnie wysłała radiowóz.
Po miesiącach paru Dutczak przejrzał dokumenty sporządzone przez
Holczyńskiego i doczytał się, iż są nieścisłości w zeznaniach
świadków i obserwacji aspiranta Holczyńskiego. Holczyński stwierdził
bowiem, że pokój był posprzątany, a świadkowie twierdzili, że nie
sprzątano pokoju po kradzieży. Ta drobna niejasność dała aspirantowi
Dutczakowi natchnienie do napisania notatki, że być może Holczyński
zeznał nieprawdę. Notatkę, oczywiście, przekazał komendantowi
Sucharskiemu.
Mając tyle doniesień o niecnocie Józefie Holczyńskim komendant
Sucharski rozpoczął szeroko zakrojone postępowanie w kwestii
naruszania dyscypliny policyjnej. Słuchano świadków i analizowano
papiery. Komendant Sucharski zakończył postępowanie sprawozdaniem, w
którym napisał: brak jest dostatecznych podstaw ażeby stwierdzić, że
aspirant Józef Holczyński naruszył dyscyplinę służbową, ale

achtung!
wnoszę o posłanie całości materiałów postępowania do
Prokuratury celem zajęcia stanowiska. Aspiranta Holczyńskiego z
jednej strony uzasadnienie to cieszyło, z drugiej nie. Miał rację.
W grudniu 2001 r. prokuratura w Kłodzku zarzuciła bowiem aspirantowi
Holczyńskiemu to, iż składał fałszywe zeznania twierdząc, że pokój
był posprzątany, a nie był, oraz że ujawnił tajemnicę służbową
pokazując Renacie M. dokumenty, których pokazywać mu nie było wolno.
Oskarżenie wpłynęło do sądu. Policja zawiesiła Holczyńskiego w
czynnościach policyjnych.
Zło uniewinnione
Aspirant Holczyński był już wówczas kłębkiem nerwów. Poprosił
policję o pomoc prawną w sprawie wytoczonej przez policję. Takiej
nonsensownej prośbie nikt nie mógł w policji zadośćuczynić i dlatego
Holczyński znalazł sobie adwokata na wolnym rynku za 7500 zł. Jak
przyznaje, dla dzielnicowego z zawieszoną pensją 1800 zł była to
kwota niebotyczna. Obawiał się, że przegra z biedy.
W pięć miesięcy później sąd stwierdził, że aspirant Holczyński nie
mógł pokazywać Renacie M. protokołów z postępowania przeciw niej, bo
nie miał do tych dokumentów dostępu. Akta leżały w kasie pancernej,
do której klucze miał jedynie przełożony Holczyńskiego, czyli
funkcjonariusz Ryszard Dutczak. Sąd dał też wiarę wyjaśnieniom
Renaty M. oraz aspiranta Holczyńskiego, z których wynikało, że oboje
nie konsultowali się, jak uniknąć wyroku za jazdę na bani.
Sąd ustalił również, że stwierdzenie, iż pokój był posprzątany nie
było fałszywym zeznaniem, ale opisem zjawiska, że pokój nie był
zabałaganiony przez przeszukujących go złodziei. Zeznanie jest
fałszywe, jeśli sprawca uświadamia sobie, że kłamie, a
zdaniem
sądu
Holczyński wyraził się być może nieprecyzyjnie, ale nie
kłamał. Sąd uniewinnił aspiranta Józefa Holczyńskiego z wszelkich
zarzutów. Aspirant się cieszył, ale i tym razem niesłusznie.
Prokuratura wniosła bowiem apelację. O ile w kwestii pomocnictwa
Renacie M. nie dopatrzono się uchybienia, o tyle
zdaniem
prokuratury
sprawa posprzątanego lub nieposprzątanego pokoju
powinna być przez sąd osądzona raz jeszcze.
Zatelefonowaliśmy do pana aspiranta Ryszarda Dutczaka, aby się być
może spotkać i wyjaśnić, dlaczego tak się stara, żeby swojego kolegę
ujebać, mówiąc nieładnie. Z rozmowy wynikło właściwie tylko jedno: w
opinii policjanta Dutczaka policjant Holczyński to zły człowiek.
Z historii tej wynika naprawdę jeden wniosek dla wszystkich
podwładnych: aspirant Dutczak ma rację! Dobry pracownik jest dla
kierującego nim złym pracownikiem. Jak ktoś wszystko robi dobrze, to
nie masz go za co opierdolić, przestaje się ciebie słuchać, a na
domiar złego może cię wysadzić z siodła. Rację miał towarzysz
Stalin: Nikt nie jest dobry! O tym szefowie doskonale wiedzą, a ich
podwładni winni się do tego stosować.
* Jak się okazało, pieniądze te trębacz Józef Holczyński musiał
podzielić na wszystkich członków orkiestry, z czego jemu przypadło
66 zł.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rząd przegra w ruletkę
Ktoś w Ministerstwie Finansów zwariował albo współpracuje z
gangsterami.
Do Sejmu trafił właśnie druk numer 1853 będący projektem zmiany
ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych podpisany przez
samego Leszka Millera, a stworzony w Ministerstwie Finansów. Artykuł
21.1. podpunkt 69 wprowadza 10-procentowy podatek dochodowy od osób
fizycznych, które wygrają w konkursach, zakładach, sprzedażach
premiowych i grach losowych ponad 100 zł. Skutki tego niewinnie
brzmiącego zapisu to nawet 1 mld zł mniej w przyszłorocznym
budżecie, tysiące nowych bezrobotnych, setki tysięcy wkurwionych
obywateli i garstka szczęśliwych mafiosów żyjących z nielegalnego
bądź półlegalnego hazardu.
Oczywiście, można zbagatelizować problem. W końcu hazardziści to
takie samo dno jak pijacy, palacze i inna hołota. Trzeba ich walić
podatkami. Tylko co budżetowi po pijaku, który uwala się samogonem?
Albo po palaczu, który ćmi własnej roboty skręty? Tyle samo, co po
narkomanie ćpającym mafijne dragi i hazardziście grającym w
nielegalnych kasynach. Nic! Zero! Null, panie ministrze finansów.
Kutwolotek
Sam Totalizator Sportowy przynosi skarbowi państwa ponad 1 mld zł
gotówy rocznie. Prawie 500 mln zł daje na kulturę fizyczną i sport.
Proszę teraz sobie wyobrazić szczęśliwca, który wygrał w totka 110
zł. W myśl nowych przepisów będzie musiał odprowadzić od tej
wygranej 10-procentowy podatek dochodowy. Kto go od niego pobierze,
kto wypełni stosowne papierki do urzędu skarbowego i wyda
zaświadczenie o wygranej? Pani w kolekturze? Nie, gdyż pracownicy
kolektur nie są do tego przygotowani. Taki szczęściarz będzie więc
musiał zasuwać do najbliższego oddziału spółki, gdzie w tej chwili
wypłacane są największe wygrane. Czyli do miasta wojewódzkiego. Czy
wpłynie to zniechęcająco na graczy? Prezes Zarządu Totalizatora
Sportowego Mirosław Roguski szacuje, że obroty jego firmy spadną co
najmniej o 5 proc. Z rachunku jasno wynika, że skarb państwa w ogóle
nie wyjdzie na tym dobrze.
Krupiersyny
Prawdziwe schody zaczynają się przy kasynach i zakładach wzajemnych.
Pobór takiego podatku w przypadku tak zwanych gier żywych (ruletka,
kości, karty) jest po prostu niewykonalny. Bo proszę sobie na
przykład wyobrazić taki oto komiczny obrazek:
Ruletka. Krupier po każdym zakręceniu przerywa grę i skrupulatnie
zapisuje dane i wysokość wygranej osoby (osób), która miała fart.
Dobre? W ciągu jednego otwarcia kasyna (średnio 12 godzin) krupier
zmuszony będzie do przerwania gry kilkaset razy. A taki jednoręki
bandyta? Proszę bardzo, ustawiamy przy każdym automacie urzędnika,
który odnotowuje każdą wygraną i kasuje 10 proc. Teraz powstaje
problem, którego przepis projektu ustawy nie precyzuje: czy należy
skasować za każdą wygraną, czy tylko jak klient pobiera z automatu
szmal? A co, jeśli wrzuci do maszyny żetony, a następnie się
rozmyśli i nie zagra ani razu? Jakkolwiek by się to odbywało, to
przepis ten stoi w jawnej sprzeczności z podstawową zasadą
opodatkowania podatkiem dochodowym osób fizycznych wyłącznie od
realnego przyrostu majątkowego. Nietrudno przecież sobie wyobrazić
klienta, który najpierw przegra 500 zł, następnie wygra 200 i
zapłaci 20 zł podatku dochodowego, mimo że w sumie jest 300 zł do
tyłu!
Legalnie działające kasyna po prostu nie będą mogły prowadzić
zgodnie z prawem tak zwanych gier żywych ani gier na automatach.
Albo zamkną działalność, albo zejdą do podziemia. W tym roku dochody
skarbu państwa z tytułu gier prowadzonych w salonach i kasynach
wyniosą około 730 mln zł. W przyszłym roku projekt budżetu zakłada
wzrost tych dochodów o 26,3 proc. do poziomu 922,1 mln zł. Zdaje
się, że twórcy budżetu nie wiedzą, że dochód od zlikwidowanych kasyn
i salonów wynosi 0.
Nicmacherzy
Najzabawniej będzie jednak w zakładach bukmacherskich. Oto przykład:
Klient obstawia faworyta (robi tak 78 proc. graczy) za 100 zł.
Obowiązujący obecnie kurs na faworyta wynosi 1,1. Wygrywający
otrzymuje zatem 110 zł. Od nagrody musi odprowadzić 10 proc. podatku
(11 zł). Otrzyma więc 99 zł. Mamy tu jawne naruszenie innej ustawy.
Artykuł 10 ust. 1 ustawy o grach losowych i zakładach wzajemnych
mówi, że wartość wygranej w grze losowej lub zakładzie wzajemnym nie
może być niższa od ceny losu lub innego dowodu udziału w grze albo
kwoty wpłaconej stawki. Wniosek: biorąc pod uwagę to, że gracz nie
będzie miał możliwości wygrania stawiając na faworyta, do
bukmacherów będą zaglądać wyłącznie przebywający chwilowo na
wolności pacjenci zakładów dla umysłowo chorych.
Naturalnie można żądać od właścicieli kolektur bukmacherskich
podniesienia kursu na faworyta na przykład do 1,2. To tak jak gdyby
żądać od właścicieli kantorów, by kupowali i sprzedawali po tym
samym kursie. Wtedy interes przestaje się opłacać, a nie są to
przecież działacze charytatywni. Obecnie wpływy do budżetu z
czterech firm bukmacherskich wynoszą około 55 mln zł. Nie mówiąc o
składkach na ZUS i 2,5 tys. pracowników zatrudnionych w tych
firmach. Nowy podatek z pewnością spowoduje upadłość zakładów
bukmacherskich i obecne wpływy trzeba będzie, panie ministrze
finansów, odjąć od przyszłorocznego budżetu.
Ministerstwo głupich kroków
Ustaliliśmy, że dyrektor Departamentu Gier Losowych i Zakładów
Wzajemnych w Ministerstwie Finansów Marek Oleszczuk wiedział, że
koledzy szykują mu taki pasztet. Mimo to dyrektor o projekcie wyraża
się krytycznie.
Ktoś, kto zmajstrował ów 10-procentowy podatek, zaryzykował, że
skarb państwa utraci łącznie od 650 mln do 1 mld zł. Tam, gdzie ktoś
traci, ktoś inny zyskuje. Kto? Oczywiście hazardowe podziemie. Nie
jest tajemnicą, że w Polsce są setki nielegalnych kasyn, w których
zabawia się nie tylko zresztą półświatek. To naturalne, gdyż bandyci
i mafiosi nie chodzą do legalnych przybytków tego typu, gdyż
alergicznie reagują na kamery, sprawdzanie dokumentów i inne sposoby
inwigilacji. Po wprowadzeniu nowego podatku liczna rzesza legalnych
dotąd hazardzistów zasili swoimi pieniędzmi szarą strefę. Bo jak
ktoś ma żyłkę do hazardu, to będzie grał wbrew wszystkiemu. Czyli
majstrując przy ustawie o podatku dochodowym od osób fizycznych ktoś
przysparza dochodu nielegalnym kasynom. Tylko głupiec uwierzy w
przypadek, błąd urzędnika albo inne cuda. Panie marszałku Borowski!
Czas powołać nową sejmową speckomisję, bo afera Rywina już się
znudziła.
PS Badanie przez nas tej sprawy dało efekt jeszcze przed publikacją.
Posłanka SLD Anna Filek wprowadziła do projektu ustawy zmianę
wykreślającą 10-procentowy podatek od wygranych powyżej 100 zł.
Jeśli Sejm to zaakceptuje, to wszystko zostanie po staremu. Nie
zmienia to faktu, że w Ministerstwie Finansów ktoś brzydko zabawiał
się przepisami.
Autor : Andrzej Rozenek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Katolicy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matka Boska i zabójcy cd.
Życie dziewczynki sąd wycenił na 5 tys. zł.
Sąd Rejonowy w Strzyżowie skazał na 3 lata więzienia księdza
Tadeusza N. za zabójstwo drogowe Ani Betlei. Ksiądz odwołał się od
wyroku.
Ks. Tadeusz N., proboszcz z Nowej Wsi, najechał na dziecko jako
drugi. W naszych publikacjach przedstawiliśmy liczne i poważne
poszlaki wskazujące na to, że sprawcą wypadku był ks. biskup Edward
Białogłowski. Przewidywaliśmy, że policja i prokuratura nigdy nie
znajdą prawdziwego sprawcy. Tak się stało. Pod koniec grudnia Sąd
Rejonowy w Strzyżowie skazał księdza Tadeusza N. na 3 lata
więzienia, trzyletni zakaz prowadzenia pojazdów oraz 5 tys. zł
odszkodowania na rzecz rodziny. Pleban przez cały proces nie
przyznawał się do winy. Uznał jedynie, że czuje się winnym
nieudzielenia pomocy dziewczynce. Ks. Tadeusz N. powinien czuć się
szczęśliwcem, ponieważ prokurator domagał się dla niego 12 lat
odsiadki za kilka przestępstw, które popełnił, m.in. ucieczka z
miejsca zdarzenia, nieudzielenie pomocy, przejechanie dziecka.
Adwokat plebana Józef Gudyka wniósł do sądu drugiej instancji o
uniewinnienie wielebnego. Mecenas stwierdził, że prokuratura nie
udowodniła związku między potrąceniem dziewczynki a jej śmiercią.
Proces rewizyjny ma się odbyć przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie.
Pisząc pierwszy raz o tym zabójstwie ("NIE" nr 22/2002)
informowaliśmy: Proboszcz z Nowej Wsi ma wziąć winę na siebie, ale
nie będzie tego żałował. Przewidzieliśmy również, że organa
ścigania, posiadając nawet pełną wiedzę na temat przebiegu i sprawcy
wypadku, w bogobojnym województwie nie odważą się postawić biskupa
przed sądem.
Pisaliśmy: Policja wie dużo o tej sprawie, ale nieoficjalnie.
Oficjalnie szuka ducha i jak znamy życie, nigdy go nie znajdzie.
Widać dobrze znamy życie.
Nie będziemy wyliczać, ilu ludzi przy okazji tego zabójstwa zrobiło
z siebie durniów, w tym kuria rzeszowska i miejscowa prasa grzmiąc,
że "NIE" się myli, bo dziecko zabił tir. Sąd obalił to twierdzenie,
a cały proces pokazał, że było dokładnie tak, jak pisaliśmy od
samego początku. Tylko jakoś nie znaleziono głównego sprawcy
wypadku.
Przed ogłoszeniem wyroku sąd odczytał fragment zeznań mechanika
biskupa. Facet twierdził, że dwa dni po wypadku biskup odstawił do
niego swoje auto, aby zmienić olej. I dano temu wiarę. My uważamy,
że dokonywana była naprawa po wypadku.
TOMASZ ŻELEŹNY
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Błogosławieni, którzy grzeszą cicho
Cenzury nie ma, ale co klerowi się nie podoba, tego i ty w kinie nie
zobaczysz.
Jest to aż mało prawdopodobne, a jednak. Jeden z najgłośniejszych i
najważniejszych filmów 2002 r. nie doczekał się żadnych poważnych
omówień w prasie polskiej. To "Zbrodnia ojca Amaro", reż. Carlos
Carrera, prod. Meksyk/Hiszpania/Francja/Argentyna, 2002 rok. Film,
który dostał nominację do Złotego Globu i do Oskara w kategorii
najlepszy film obcojęzyczny (nie mówiąc już o licznych nagrodach w
samym Meksyku i na festiwalu filmowym w Hawanie, a także nagrodzie
MTV Movie Awards). Jedyne większe omówienie ukazało się w tygodniku
"NIE" (nr 36/2002) zaraz po jego meksykańskiej i amerykańskiej
premierze.
* * *
"Zbrodnię ojca Amaro" pokazano właśnie na trzech seansach w ramach
Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Nie należy się jednak spodziewać,
że film wejdzie na ekrany polskich kin. 15 września tego roku miał
swoją premierę na kasetach VHS i płytach DVD i jest dostępny w
wybranych wypożyczalniach wideo. A to oznacza, że nie znalazł się
żaden dystrybutor chętny do rozprowadzania filmu w kinach.
Dystrybutorzy tak robią obawiając się albo zbyt małego
zainteresowania filmem (a więc małych zysków), albo tego, że film
może wywołać zbyt wiele hałasu. Ponieważ trudno mi sądzić, że film
ten spotkać by się mógł z brakiem zainteresowania widzów, przyczyny
upatrywać trzeba w czym innym. Być może w cichej, kościelnej
interwencji.
Identyczny los spotkał w Polsce film Martina Scorsese "Ostatnie
kuszenie Chrystusa", który nigdy nie został wprowadzony na kinowe
ekrany (poza kilkoma pokazami w DKF-ach). Dopiero rok temu dotarł do
nas w postaci płyty DVD.
W samym Meksyku "Zbrodnia ojca Amaro" też wywołała burzę.
Anty-aborcyjna organizacja przykościelna "Pro Vita" wytoczyła proces
ministrom spraw wewnętrznych i kultury Meksyku zato, że nie zakazali
rozpowszechniania filmu. Organizacja rozprowadzała też ulotki
"obrzydzające" film. Doprowadzono do opóźnienia premiery kinowej
filmu w Meksyku, na "po pielgrzymce papieża".
* * *
Każdemu z bohaterów tego filmu wydaje się, że żyjąc na swój sposób,
żyje tak, jak chce tego Bóg. Ten film nie szokuje śmiałym erotyzmem
(choć widzimy scenę cielesnej miłości księdza i nastolatki) ani
scenami obrazoburczymi (jedna z bohaterek Dionisia karmi chorego
kota hostią, bo ciało Chrystusa jest lekarstwem). Ten film w sposób
laboratoryjny pokazuje, że religia to naprawdę opium ludu. Tu nie ma
w żadnym miejscu boskiej interwencji, żadnego cudu. Ludzie
zostawieni sami sobie z religią dokonują jej interpretacji.
Ksiądz Amaro mówi do Amelii, młodej dziewczyny, którą uwiódł: Nasza
miłość jest darem, Bóg pobłogosławił nam miłością, ale... musimy
uważać, ludzie by nie zrozumieli. Po czym kopuluje z nią, kiedy
tylko ma okazję.
Gdy dziewczyna zachodzi w ciążę, najpierw próbuje wepchnąć ją w
ramiona byłego narzeczonego, a jak ta sztuka się nie udaje, namawia
do aborcji. Przecież nie po to tyle studiował, aby zrzucać sutannę i
uczyć wieśniaków konstytucji. Amaro chce tylko służyć Bogu. A seks?
Ślubował celibat, bo go do tego zmuszono, a przecież jest księdzem i
mężczyzną. Amaro mści się też na kościelnym, który niechcący zdradza
proboszczowi jego seksualne figle. Po prostu wywala go z roboty i
każe opuścić parafię. To chyba najbardziej poruszająca scena filmu,
kiedy kościelny wraz z niepełnosprawną córką wyjeżdża. On jedyny
wierzył w każde słowo księdza. Prosty człowiek.
Co godne zauważenia, w rolę księdza Amaro wcielił się jeden z
najbardziej popularnych i utalentowanych aktorów meksykańskich, o
cherubinkowej urodzie, 21-letni Gael Garcia Bernal (do tej pory
widzieliśmy go w "Amorres Perros" oraz w "... i twoją matkę też").
Ksiądz Benito bierze pieniądze od Chato Aquillara, lokalnego bosa
narkotykowego, na budowę szpitala: Zawsze sądziłem, nadal sądzę, że
nie można się krzywić na środki idące na zbożny cel. Skalane złoto
czyni dobro. Benito jest w odróżnieniu od Amaro zwolennikiem
celibatu, choć sam żyje jak mąż z żoną ze swoją gospodynią
Sanjuanerą. Prędzej Meksykanin zostanie papieżem, niż Kościół
zniesie celibat
mówi Benito i tak jest dobrze. Młodszego od siebie
wikarego potępia za współżycie seksualne z kobietą, bo wikary zadaje
się z młodszą i do tego dziewicą. Więc to nie to samo.
Ksiądz Natalio ma własną teologię: Posłuszny jestem tylko Bogu i
swoim ludziom. To Natalio próbował skompromitować swojego kolegę po
fachu podsyłając do gazety zdjęcia księdza Benita i Chato Aquillara.
Bo Natalio jest i księdzem, i partyzantem.
Biskup, którego Amaro jest protegowanym, a który doskonale wie, co
się dzieje w jego diecezji, ma prostą receptę: Bóg wszystko
naprostuje, bo gdzie wiele grzechów, wielka też będzie łaska. I
święci błądzili. Dlatego ksiądz Benito
na emeryturę (aby nie
gadali), ksiądz Natalio
ekskomunikowany (bo teologii wyzwolenia my
tu tolerować nie będziemy), a ksiądz Amaro
awans na proboszcza z
widokami dalej (bo nic się nie stało).
Gazeta już pisać o księżach nie będzie. Biskup rozmawiał już z
redaktorem tej szmaty. Redaktor zrozumiał, że wystarczy jeden
telefon biskupa a skończą się ogłoszenia.
Tak właśnie wygląda Kościół katolicki. Hipokryzja, indyferentyzm
moralny, karierowiczostwo.
* * *
Wprawne oko widza może dostrzec, że zawsze, gdy padają z ekranu
ważne w filmie stwierdzenia, odbywa się to w pomieszczeniach
udekorowanych portretem papieża Jana Pawła II. To dodatkowe
przesłanie tego filmu. To jest Kościół obecnego papieża.
Czego Kościół nie pozwala

Filmów, których Kościół katolicki
delikatnie mówiąc
nie
zalecał do oglądania, było mnóstwo. Począwszy od "Ostatniego
kuszenia Chrystusa" Martina Scorsese, w którym Jezus buntuje
się przeciwko woli Boga, bo zwyczajnie po ludzku boi się
umrzeć na krzyżu, poprzez "Księdza" Antoniny Bird, w którym to
ksiądz-homoseksualista ma moralne rozterki, aż do
prześmiewczej komedii "Dogma" Kevina Smitha, w której religia
jest political correct (jeden z apostołów jest Murzynem, a
Bóg-Ojciec to młoda kobieta).
Polecamy uwadze naszych Czytelników kilka tytułów."Siostry
Magdalenki", reż. Peter Mullan, prod. Wielka Brytania, 2002
rok. Akcja dzieje się w irlandzkim klasztorze katolickim
sióstr Magdalenek dla trudnych dziewcząt. Klasztor to tak
naprawdę pralnia, w której dziewczęta zmusza się do darmowej,
ciężkiej pracy. Dziewczęta pod opiekę sióstr-sadystek trafiają
wysłane przez swoje katolickie rodziny za jakieś wyimaginowane
przewinienia. Pobyt w klasztorze porównywany jest przez
zachodnich recenzentów filmu do pobytu w obozie jenieckim.
Film wzbudził niezadowolenie Kościoła rzymskokatolickiego,
chociaż nie było problemów z jego dystrybucją. Po festiwalu
filmowym w Wenecji Watykan stwierdził, że film jest tego
festiwalu hańbą. W polskich kinach od 10 października.
"Amen", reż. Costa-Gavras, prod. Finlandia/Niemcy, 2002 rok.
Film pokazuje sylwetkę papieża Piusa XII, który w obawie przed
niemieckimi represjami uchyla się od otwartego potępienia
nazistowskich zbrodni. Głównym bohaterem filmu jest oficer SS,
który dowozi do obozów koncentracyjnych cyklon B, ale pragnie
powiadomić Watykan, co się w obozach dzieje. Papież ignoruje
jego prośby o interwencję. We Francji organizacje katolickie
zgłosiły do sądu wniosek o zakaz rozprzestrzeniania plakatu
reklamującego film. Nic nie słychać o tym, aby miał być
pokazywany w Polsce.
"Pasja", reż. Mel Gibson, prod. USA, 2002 rok. Przedstawia 12
ostatnich godzin z życia Jezusa. Choć nie miał swojej
premiery, już wzbudził liczne protesty. Film widzieli
nieliczni i zdania są podzielone. Część środowisk i
żydowskich, i katolickich twierdzi, że film może pobudzać do
antysemityzmu, i że jest sprzeczny z katolicką nauką. Część
wręcz odwrotnie. Sam reżyser jest katolikiem, ale należy do
Kościoła tradycjonalistycznego, który nie uznaje
zwierzchnictwa Watykanu. Film nie może się doczekać
dystrybucji nie tylko w Polsce, aletakże na świecie. W
Internecie na różnych stronach poświęconych filmowi znajdują
się formularze, które można wypełnić domagając się pokazania
filmu w najbliższym kinie. Także w języku polskim.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Czy Michnik zatwierdzi Leppera "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rura z kremem
Gudzowaty był facetem do udupienia, ale na szczęście nie dał się
udupić.
Warszawska Prokuratura Okręgowa przedłużyła aż do marca śledztwo w
sprawie Europol Gazu, spółki będącej właścicielem polskiego odcinka
gazociągu jamalskiego. Od kilkunastu miesięcy prokuratorzy badają,
czy kierownictwo tej prywatnej firmy prawidłowo wypłaciło sobie i
pracownikom nagrody.
Gdańska prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia dotyczący
wprowadzenia do spółki Europol Gaz firmy Gas-Traiding, w której
udziały ma m.in. Bartimpex. Warszawskie śledztwo i gdański akt
oskarżenia oparty
wedle mnie
na fałszywych przesłankach to
popłuczyny po działaniach Lecha Kaczyńskiego, który jeszcze jako
minister sprawiedliwości w rządzie Buzka zaangażował się w operację
zwalczania Bartimpeksu i jej głównego udziałowca Aleksandra
Gudzowatego. Kaczor odpłynął z resortu sprawiedliwości, ale wszczęte
z jego inspiracji sprawy toczą się nadal.
Ruscy nas zagazują
Tymczasem kwestia dostaw gazu do Polski pozostaje nieuregulowana. Na
podstawie międzyrządowych umów do roku 2020 ma trafić do Polski 250
mld m sześc. rosyjskiego gazu. Tyle Polska nie potrzebuje. Umowę
podpisano w oparciu o zbyt optymistyczne prognozy, które
przewidywały, że gospodarka będzie się dynamicznie rozwijać, a
udział gazu w bilansie energetycznym będzie szybko rósł. Gdy okazało
się, iż zapotrzebowanie na gaz jest mniejsze, kluczowym problemem
stało się uzgodnienie z Rosjanami zmniejszenia dostaw, zwłaszcza że
umowa zawiera klauzulę "take or pay", czyli "bierz lub płać". Nawet,
jeśli odbierzemy mniej gazu, i tak będziemy musieli zapłacić za
tyle, na ile opiewa umowa.
W latach 2000 i 2001 rząd Buzka zabrał się za likwidowanie nadmiaru
gazu poprzez... zakontraktowanie dodatkowych 74 mld m sześc. ze
Skandynawii. Choć wydawałoby się, że absolutnym priorytetem powinno
być dogadanie się z Rosjanami co do wieloletniej i korzystnej
współpracy. Jednak logika absurdalna odniosła triumf
pod
oszukańczymi, lecz nośnymi politycznie hasłami: "dywersyfikacji
dostaw" i "bezpieczeństwa energetycznego państwa".
Pierwszą ofiarą nonsensownej polityki gazowej rządu Buzka padł
polski magnat gazowy Aleksander Gudzowaty. Ten niegdysiejszy sponsor
kampanii wyborczej Wałęsy znakomicie sobie radził w handlu z
Rosjanami. Bartimpex pośredniczył w imporcie rosyjskiego gazu i
opanował ok. 13 proc. polskiego rynku gazowego. Gudzowaty zbił na
gazowych interesach fortunę, ale jego działalność przynosiła także
pokaźne korzyści kasie państwa. Bartimpex rok w rok płacił podatki w
kwocie ok. 25 mln dolarów. Uiszczając zaś Gazpromowi należności za
gaz dostawami żywności przyczyniał się do utrzymywania w Polsce
miejsc pracy oraz ograniczał wypływ dewiz z Polski do Rosji.
Pociągnąć od Niemców
Gudzowaty był też pierwszym i faktycznym inicjatorem dywersyfikacji
dostaw gazu do Polski i sprowadzania tego surowca z Europy
Zachodniej. To on był bowiem współautorem koncepcji budowy gazociągu
Bernau
Szczecin mającego włączyć Polskę do systemu gazociągów Unii
Europejskiej, a zatem zmniejszyć skalę uzależnienia od rosyjskiego
dostawcy. Projekt powstał w latach 1998
1999, a więc zanim rząd
Buzka wszczął polityczną kampanię wokół gazu. Uruchomienie
niedrogiego gazociągu Bernau
Szczecin (tylko 130 km długości), który
miał być wybudowany wspólnie z niemiecką firmą Ruhrgas, pozwalałoby
na sprowadzanie do Polski gazu z pominięciem niekorzystnej dla
importera zasady "take or pay".
Z dotąd nie w pełni wyjaśnionych powodów grupa kilku osób z
administracji premiera Buzka z zaciekłością wzięła się za
udaremnienie rozwiązania korzystnego dla Polski zarówno biznesowo,
jak i politycznie. Osobami szczególnie zaangażowanymi w próbę
wykańczania Gudzowatego i promowanie interesów skandynawskich
potentatów gazowych byli Janusz Steinhoff, Jan Szlązak, Janusz
Pałubicki, Barbara Litak-Zarębska oraz doradca premiera Piotr
Naimski. Ściśle kooperował z nimi Lech Kaczyński wykorzystując urząd
prokuratora generalnego do szykanowania Bartimpeksu i personalnie
Gudzowatego.
Początkowo wymieniona grupa osób funkcjonowała nieformalnie, potem
jej działania zostały niemal zinstytucjonalizowane, gdyż Buzek nadał
jej szyld rządowego zespołu ds. dywersyfikacji dostaw gazu. Grupie
tej, której posunięcia były w wielu przypadkach bezprawne,
przewodniczył minister Jerzy Kropiwnicki. Tych bezprawnych, bądź
tylko "nieetycznych" posunięć było bez liku.
Wiceminister Litak-Zarębska żądała odebrania Bartimpeksowi koncesji
na import gazu. Gdy specjaliści z resortu gospodarki stwierdzili, że
nie ma ku temu podstaw, zastępczyni Wąsacza 13 kwietnia 2000 r. w
piśmie do wiceministra Szlązaka (DniPL/Z/2136/ANW/00) stanowczo
nakłaniała swego kolegę do odebrania Bartimpeksowi koncesji pod
pretekstem zagrożenia bezpieczeństwa państwa. Nawet jednak Szlązak
bezradnie rozłożył ręce i odpisał koleżance, że tak się nie da
zrobić.
7 czerwca 2000 r. doradca Buzka Piotr Naimski, szef UOP z czasów
Macierewicza, podczas Światowego Kongresu Gazowego w Nicei
oświadczył Burckhardowi Bergmanowi, wiceprezesowi firmy Ruhrgas, że
bez względu na argumenty tak długo jak w projekcie gazociągu
Bernau
Szczecin będzie Bartimpex, nie będzie zgody władz polskich na
ten gazociąg.
W październiku 2000 r. Wąsacz odwołał Stefana Geronia,
dotychczasowego solidarnościowego szefa Polskiego Górnictwa
Naftowego i Gazownictwa, gdyż ten odważył się twierdzić, iż budowa
rury Bernau
Szczecin nie koliduje z koncepcją zróżnicowania źródeł
dostaw gazu, ale wręcz umożliwia najszybszą realizację takiego
zamiaru. Niewygodnego Geronia zastąpił Andrzej Lipko, solidaruch z
krwi i kości. Kierowane przez Lipkę PGNiG odmówiło zgody na
transport w sieci polskich gazociągów gazu importowanego przez
Bartimpex. Dopiero w pierwszych dniach stycznia 2003 r. Urząd
Antymonopolowy uznał takie postępowanie PGNiG za niedozwoloną prawem
praktykę monopolistyczną, co być może w dalszej perspektywie pozwoli
Gudzowatemu w miarę normalnie handlować na polskim rynku gazowym.
Kto za to beknie
Bezprawne działania zorganizowanej grupy osób z administracji Buzka
szczególnie aktywnie wspierała "Gazeta Wyborcza" (głównie piórem
Andrzeja Kublika) i powiązane z nią kapitałowo rozgłośnie radiowe.
Trzy organizacje polskich przedsiębiorców natomiast, które na ogół
rzadko mówią jednym głosem (Polska Konfederacja Pracodawców
Prywatnych
Bochniarzowa, Polska Rada Biznesu
Niemczycki, oraz
Krajowa Izba Gospodarcza
Arendarski), niezależnie od siebie
występowały do Buzka w obronie szykanowanego przez rząd polskiego
przedsiębiorcy Aleksandra Gudzowatego. Nic to jednak nie dało!
Broniąc się przed pozbawieniem możliwości handlowania na polskim
rynku Gudzowaty złożył do prokuratur kilkanaście doniesień o
popełnieniu przestępstwa przekroczenia uprawnień przez
funkcjonariuszy administracji Buzka. Po przeprowadzeniu postępowań
przygotowawczych prokuratury umorzyły większość tych spraw. Można to
zrozumieć, gdyż pojedyncze przypadki oderwane od całego kontekstu
mogły się poszczególnym prokuratorom rysować nieostro. Moim zdaniem,
prawnicy Gudzowatego popełnili błąd nie ujmując sprawy w jednym
doniesieniu, w którym mogliby pójść na przykład w kierunku art. 258
kk
działanie w zorganizowanej grupie.
Byli funkcjonariusze Buzkowej administracji, którzy z premedytacją
wykańczali polskiego biznesmena i być może świadomie działali na
korzyść skandynawskich koncernów gazowych, są nadal bezkarni,
natomiast osoby z firm, w których udziały ma prezes Bartimpeksu,
podlegają dalszej obróbce prokuratorskiej i sądowej. Gudzowaty
zdołał jedynie wywalczyć w warszawskim sądzie nieprawomocny wyrok
skazujący Lecha Kaczyńskiego za naruszenie dóbr osobistych.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dwa dzwonki nosorożca
Jak nie zostałem domokrążcą, pardon, liderem sprzedaży
bezpośredniej.
Ten sprawdzian jest dla mnie ważny. Mam dostać pracę. Agencja
reklamowa "Yap" angażuje pracowników dla firmy Jankes Studio
należącej do "Sieci Partnerów PCK". Z głośników leci łomot techno.
Przyglądam się hasłom na ścianach i drzwiach parterowego budynku
mieszczącego się w jednym z zasikanych podwórzy na warszawskiej
Woli: Jeśli masz jakiś problem, przyjdź do nas i powiedz nam o tym.
Jeśli nie masz żadnego problemu, przyjdź do nas i powiedz, jak to
robisz! Czuję, że dobrze trafiłem, bo mam poważny problem. Przez
kilka miesięcy nie udało mi się nikogo przekonać, że warto zatrudnić
absolwenta uniwersytetu.
Przodownicy reklamowego trudu
O dziesiątej wyjdziemy na miasto. Najpierw jednak obowiązkowa
"atmosferka". Stajemy w dużym kole
jakieś czterdzieści osób. Dwóch
szefów agencji "atmosferką" się nie zajmuje, wpadają tylko co jakiś
czas na chwilę, by omieść wzrokiem naszą gromadkę, dodać odwagi,
zapału i chęci do pracy... Cool! Cool! Cooool!!! Kciuki w górę.
"Atmosferkę" prowadzi zasłużona dwudziestoletnia trenerka z dużym
stażem. Nowi przedstawiają się, potem "chrzest". Dostaję zadanie
wcielenia się w reportera radiowego komentującego przylot kosmitów
do Koziej Wólki. Wychodzę na środek, coś bełkoczę bez sensu, byle
się podobać. Chyba mi się udaje, bo wszyscy klaszczą, a trenerka
woła: "Dżusik dla Pawła!". "Dżus, dżus, dżus!!!"
odpowiada sala.
Piątka! Strzelamy się dłońmi. "Jeszcze trzy!"
krzyczy w stronę
tłumu prowadząca. "Raz, dwa trzy!!!"
reaguje tłum. Wszyscy
śpiewają. Przerobione przeboje o tym, jaka zgrana jest nasza
paczka,jakie fajne rzeczy robimy i jak fajnie jest być liderem
sprzedaży, ile w nas wiary w nasze możliwości. Starzy pracownicy
klaszczą i tupią w szale entuzjazmu. Ja i kilka nowych osób nie
bardzo wiemy, co robić, nie znamy tekstów, nie wiemy, kiedy tłuc
buciorami w podłogę, a kiedy walić się po udach. Głupio jednak tak
stać bez ruchu, tym bardziej że obawiamy się posądzenia o brak wiary
w szczęśliwą przyszłość, a przecież chcemy pracować. Wycinamy więc
niezdarnie hołubce, by przekonać wszystkich, jacy to jesteśmy chętni
i dynamiczni i jak bardzo będziemy się starać.
Jeden z trenerów podsumowuje ubiegły dzień. Dziewczyna, kręcąc
kuprem, wnosi tablicę z wykresami informującymi o tym, kto i ile
zdobył wczoraj punktów, kto i ile ma dzwonków i który szczęśliwiec
zdobył nosorożca. Inna jest punktacja za krzyżówki PCK, inna za
karty Pizza Hut. Skupiam się na krzyżówkach
mały dzwonek dostajesz
za 20 krzyżówek sprzedanych (przeważnie) staruszkom, na duży dzwonek
musisz opchnąć 30, a na nosorożca
40. Za tego ostatniego dostaje
się też dodatkowe punkty i premie.
Dziewczyna z kuperkiem ustawia w środku koła mały i duży dzwonek
oraz całkiem duży dzwon imitujący nosorożca. Wzywani kolejno
szczęśliwcy sprężystym krokiem lidera sprzedaży wbiegają do środka,
z całej siły telepią dzwonkiem, do którego zdobyli prawa, po czym
biegną dookoła sali przybijając z każdym piątkę. "Dżus! Dżus!
Dżus!". Później każdy, niczym na wiejskim weselu, odśpiewuje krótką
przyśpiewkę sławiącą czyny bohaterów sprzedaży.
Ale radość i wesele mają swój kres, trenerka poważnieje, patrzy
surowo na kandydatów i przypomina, po co tu właściwie wszyscy
jesteśmy.

Dziś znowu będziemy starali się pobić kolejny rekord sprzedaży

mówi głośno, z naciskiem podkreślając takie słowa-wytrychy jak
"entuzjazm", przeszywając nowych wzrokiem w poszukiwaniu śladów
niechęci czy zwątpienia.

Dziś znowu musimy przekroczyć normę, pokochać samych siebie. Nie
poddawajcie się zwątpieniu, bądźcie liderami sprzedaży, szczęście
leży w zasięgu waszej ręki i od was tylko zależy, wystarczy myśleć
pozytywnie. Nastrój euforii i mnie się udziela. Będę przodownikiem
sprzedaży
postanawiam w duchu. Wychodzimy w teren.
Filozofia wciskactwa
Jak szybko można zrobić karierę w agencji reklamowej zajmującej się
reklamą i sprzedażą bezpośrednią? To tylko od nas zależy. Pracę w
każdym razie można zdobyć z dnia na dzień. Trzeba tylko przejść
pozytywnie sprawdzian w mieście.
Wyposażeni w plakietki z imieniem i nazwiskiem i logo Jankes Studio
wychodzimy parami. Każdy z innym pracownikiem agencji, każda para w
innym kierunku. Mnie "adoptuje" Karolina
młodsza ode mnie, bardzo
ładna dziewczyna. Od razu przechodzi do sedna pytając, jaka
moim
zdaniem
reklama jest najbardziej skuteczna. Nie wpadam na jedyną
prawidłową odpowiedź, że to reklama bezpośrednia. Takim właśnie
rodzajem advertisingu zajmuje się firma Karoliny. Sprzedażą
bezpośrednią połączoną z reklamą
produktu. Broń Boże nie jest to jednak akwizycja (firma unika tego
słowa jak ognia).
Akwizycja polega jedynie na sprzedaży, a w
naszej filozofii działania ogromne znaczenie ma odpowiednie
zareklamowanie danego produktu i firmy sprzedającej go
tłumaczy mi
Karolina. To, co się tak ładnie nazywa, sprowadza się w naszym
przypadku do reklamowania krzyżówek, przepraszam
cegiełek PCK. My
na tym nie zarabiamy, tylko zajmujemy się działalnościącharytatywną.
Wciskamy ludziom cienkie książeczki, za które dostajemy 2 zeta,
reszta zaś
po zapłaceniu podatku
idzie na zbożny cel dożywiania
dzieci w szkołach. Sorki
nie bezpośrednio. Najpierw idzie do
naszej firmy, nasza firma odpala działkę jednej z firm działających
w "Sieci Partnerów PCK", której nas wypożycza, a dopiero oni
rozliczają się tam jakoś z Czerwonym Krzyżem. Ile tak naprawdę idzie
na dzieciaki
nie wiadomo.
Nie powinienem jednak wnikać. Dla mnie istotne powinno być to, że
jak zdobędę 5 dużych dzwonków, to mam szansę zostać trenerem
takim
samym jak Karolina. Jak
jako trener
wychowam sobie 5 trenerów,
to i menedżerem prowadzącym własną agencję i zarabiającym kupę
szmalu. A o to przecież chodzi. Na razie ona reklamuje krzyżówki, ja
mam się tylko przyglądać. Karolinie idzie nieźle, opyla co najmniej
kilka "krzywek" na godzinę.
Od czasu do czasu przystaje i udziela mi różnych wskazówek na temat
technik sprzedaży zadając rozmaite pytania dotyczące moich
zainteresowań, planów na przyszłość, podejścia do życia itp. Jak się
później zorientuję, na tej podstawie stworzy dla menedżera mój
profil osobowości mający przesądzić o tym, czy nadaję się do tej
roboty, czy nie. Karolina uznała, że się nadaję. Kazali mi się
zgłosić następnego dnia.
Kup pan cegiełkę

Dzień dobry pani. Reprezentuję "Sieć Partnerów PCK". Na pewno
słyszała pani o akcji dożywiania dzieci w szkołach?!
zaczepiam
przechodzącą obok emerytkę, postępując zgodnie ze "stopniami
sprzedaży".

Organizator akcji przygotował specjalnie dla takich osób jak pani,
pragnących pomóc biednym dzieciom, cegiełki, z których dochód
zostanie przeznaczony na ten szczytny cel
wprowadzam emerytkę "w
kartę".
10 złotych to tak niewiele, ale dzięki tej sumie troje
dzieciaków będzie miało obiadek. Może pani sprawić im tyle radości

pomagam klientce podjąć decyzję.
Skutecznie. Kobieta wyjmuje portfel, wręczając mi 10 zł. Jeszcze
tylko pozostaje zrobić dobre wrażenie:
Dziękuje pani bardzo w
imieniu dzieci i Polskiego Czerwonego Krzyża.
Następna szansa trafia się kilka minut później. Inna starsza pani
już chwyta za portfel, ale w pewnym momencie zaczyna mi się
tłumaczyć, że bardzo chciałaby dzieciakom pomóc, ale zostało jej 30
zł na cały tydzień, zanim dostanie emeryturę. Nie wie, czy 20 zł do
tego czasu jej wystarczy. Robi mi się głupio. Odpuszczam.
Niektórzy wątpią w to, że cały dochód z krzyżówek (pominąwszy moją
pensję) pójdzie na dożywianie. Pytają o moje nazwisko i o telefon do
firmy, dla której pracuję. Pokazuję im moją plakietkę, którą cały
czas noszę przypiętą.
Po południu, po krótkiej przerwie na obiad, chodzimy po biurach i
prywatnych mieszkaniach. W jednym z biur wynajmowanych przez firmę
prawniczą facet robi mi małą awanturę ("Kto pana tu wpuścił!"),
chwyta za ramię i wyprowadza za drzwi. W kilku kamienicach już przy
wejściu witają nas napisy: "Akwizytorom PCK wstęp wzbroniony!".
Jeden z mieszkańców straszy nas, że wezwie policję. Większość
kamienic ma założone domofony
ściemniamy, jak możemy, żeby nas
tylko wpuścili. Tu i ówdzie padają w kierunku nas bluzgi.
Ci zacofani ludzie nie rozumieją, że jesteśmy częścią wielkiej
machiny stworzonej przez Amerykanina Williama Chaseya, byłego
konsultanta Kongresu USA i posiadacza największej w Stanach agencji
marketingu. Jesteśmy częścią wielkiego biznesu charytatywnego
stworzonego pod sztandarami PCK i ze szlachetnym celem pomagania
bliźnim. Błogosławi nas sam prezydent Kwaśniewski, który co roku
uroczyście obejmuje patronat nad "Siecią Partnerów PCK" i dowodzi,
że "w środowisku ludzi biznesu nie brakuje gorących, otwartych i
życzliwych serc".
Szkoda tylko, że tak mało jest życzliwych serc, i są to przeważnie
tylko ludzie starsi. Młodsi, dobrze ubrani, omijają nas z daleka.
Wracamy do firmy
tam jeszcze popołudniowa, luźniejsza nieco
"atmosferka" i wpół do ósmej wieczorem można wreszcie iść do domu.
Dżusik sajonara
Jestem chyba jednak nieudacznikiem. Już trzeci dzień pracy, a ciągle
nie udaje mi się zdobyć dzwonka, w dodatku biorąc pod uwagę koszty
utrzymania nie wychodzę nawet na zero. Oświadczam Karolinie, że
rezygnuję. Ona wyraźnie nie jest zadowolona. Daje mi do zrozumienia,
że moja decyzja będzie negatywna także dla niej
widocznie była złą
trenerką.
Na mojej ostatniej "atmosferce" pojawia się sam szef Sławek. Robi
wykład o pozbawionych chęci do życia emerytach, którzy na wszystko
tylko narzekają
a to, że "pogoda jest kiepska", a to "emerytura za
niska", a to "wyjść mi się z domu nie chce". I my możemy kiedyś być
takimi emerytami, jeśli będziemy tylko narzekać, zamiast z
entuzjazmem patrzeć na świat i ostro go zmieniać. Możemy też być
"piękni", "młodzi" i "bogaci"
to tylko od nas zależy. Liczy się
motywacja i nastawienie do życia.
Wiem już, że nigdy więcej się tu nie pojawię. "Dżus! Dżus! Dżus!!!"

słyszę jeszcze wychodząc z jednego z zasikanych podwórzy na
warszawskiej Woli.
Jak wyjaśniła "NIE" pani Hanna Pulit, w połowie zeszłego roku
do Zarządu Głównego PCK zgłosiło się dwóch dżentelmenów z
firmy Jankes Studio z propozycją wsparcia akcji dożywiania
głodnych dzieci. Panowie zaproponowali, że zajmą się
przygotowaniem i rozprowadzaniem krzyżówek z logo PCK. Zgodnie
z zawartą umową, co miesiąc mieli wpłacać ryczałtem na konto
PCK 5 tys. zł. Tak też robili. Po pewnym czasie wyszło jednak
na jaw, że firma Jankes Studio nadużyła szyldu PCK. Na
przykład ogłaszała w prasie, że to PCK zatrudnia ludzi do
sprzedaży krzyżówek; handel krzyżówkami prowadzony był w
domach i instytucjach, co jest zabronione, a sprzedający
często podszywali się pod wolontariuszy PCK. Nie dotrzymano
też warunku umowy, że w zeszytach z krzyżówkami będzie
propagowana działalność PCK. Po pięciu miesiącach współpraca
została zerwana. Jankes Studio wpłaciła na konto PCK w sumie
25 tys. zł. Nie rozliczyła się jednak do końca ze swoich
zobowiązań. Ile zarobiła, wiedzą tylko przedsiębiorczy
biznesmeni, którzy zwinęli działalność i rozpłynęli się.
Polski Czerwony Krzyż za naszym pośrednictwem informuje, że
nie prowadzi żadnej sprzedaży bezpośredniej, a wszystkie tego
typu przypadki należy zgłaszać w oddziałach terenowych lub w
zarządzie organizacji.
A.S.


Autor : Paweł Kończyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




RockłnłRokita
Głównym sukcesem Polski ostatnich kilkunastu lat jest demokracja

twierdzą zawodowi politycy. Ludność opinii tej nie podziela. My
wiemy, co zrobić, żeby stworzyć społeczeństwo obywateli ze zbioru
pojedynczych widzów telewizji. Oto jak trzeba zdemokratyzować
demokrację.
Statystyka jest nieubłagana. W ostatnich wyborach uzupełniających do
Senatu, które odbyły się na Podlasiu, frekwencja wyniosła 5,6 proc.!
Równie zdecydowaną niechęć do klasy politycznej wykazali
reprezentatywni uczestnicy sierpniowych badań OBOP, w których trzeba
było wskazać następcę prezydenta Kwaśniewskiego. Wygrała
jak
pamiętamy
Kwaśniewska płci żeńskiej (34 proc.) zostawiając daleko
w tyle polityków zawodowych, z których najlepiej wypadł Lepper (8
proc.). Rozdmuchana przez media afera Rywina apogeum miała podczas
kwietniowych przesłuchań premiera Millera przed komisją śledczą;
telewizyjną transmisję live śledziło niespełna 1,2 mln ludzi.
Podobno kluczową konfrontację Jakubowska
Rapaczyńska miało
cierpliwość oglądać zaledwie nieco ponad 400 tys. telewidzów, a
"przełomowe" zeznania Michnika w październiku zainteresowały 0,5 mln
obywateli. Nadany w referendalną niedzielę po zakończeniu
głosowania, które miało przesądzić o przyszłości wielu pokoleń
Polaków, program "Wieczór europejski
referendum 2003" (TVP 1)
oglądało 5 mln widzów, w tym zdecydowana większość po czterdziestce.
Dobry wynik, myślicie? Na serial "Na dobre i na złe" (TVP 2) gapi
się ponad 10 mln Polaków, a na "M jak miłość" (TVP 2)
9 mln.
Płynie z tego niepokojący, choć banalny wniosek: ludzie mają w dupie
bieg spraw publicznych, nawet jeżeli mają one wpływ na prawdziwe
życie obywateli. Za to z niesłychaną wprost uwagą i zamiłowaniem
obserwują wymyślone przez scenarzystów przy biurku perypetie
fikcyjnych bohaterów seriali telewizyjnych.
* * *
Czy oznacza to, że realne życie w ogóle nie interesuje Polaków? Ależ
interesuje. Realne życie to telewizyjne reality show, talk show,
quiz show i normalne show bezprzymiotnikowe. W takich programach
występują przecież zwykli bohaterowie, tyle że w niezwykłych
dekoracjach. Niektórzy po prostu są ("Big Brother"
TVN, czy "Bar"

Polsat). Inni dla najbliższej osoby gotowi są skoczyć z mostu albo
urządzić striptiz ("Dla ciebie wszystko", TVN). Jeszcze inni, aby
wygrać samochód, przez miesiąc uczą się chodzić na rękach po poręczy
schodów lub z 15 metrów pluć do celu pestkami czereśni ("Chwila
prawdy", TVN). Są tacy, którzy przegrywają teleturniej, bo wykazali
się wiedzą czwartoklasisty, gdy tymczasem wymagano wiedzy
siódmoklasisty ("Awantura o kasę" i "Rosyjska ruletka", Polsat).
Czasem obecność w telewizji postrzegana jest jako szansa na karierę
("Szansa", TVP, "Twoja droga do gwiazd", TVN, i "Idol", Polsat).
* * *
Weźmy "Idola"...
Oglądalność większa niż większości programów informacyjnych, niezłe
tempo, dramaturgia, kupa śmiechu
co rzadkie
z przewagą śmiechu,
a nie kupy, znakomite dżingle, doskonały prowadzący (o nazwisku
Rock), charakterystyczni jurorzy (kobieta w denkach od słoików,
zboczony młodzian, człowiek z blond dredami, Cygan i pan Maleńczuk)
oraz to, o co chodzi
jasne zasady rywalizacji. Z tysięcy chętnych,
wśród których większość stanowią beztalencia i bezguścia, wspomniana
piątka sędziów wybiera najmniej niezdolnych, których następnie
przesiewa przez kolejne sita kwalifikacyjne. Zabawy przy tym
mnóstwo, choć jurorzy sprawiają wrażenie, jak gdyby decydowali o
czyimś życiu lub śmierci, a występujące gówniarstwo czasem chyba
rzeczywiście w to wierzy. W końcowym etapie sędziowie mają głos
doradczy (chociaż Maleńczuk nie chce się z tym pogodzić), a o tym,
czy ktoś zostanie idolem, czy nie, decydują telewidzowie za pomocą
esemesów wysyłanych z telefonów komórkowych. Nikt nigdy nawet nie
próbował sprawdzać organizatorów, czy przypadkiem nie manipulują
podając nie liczbę esemesów, tylko procentowy rozkład oddawanych
głosów, ale nic to. "Idol" ma w sobie coś z mszy, a co to za msza
bez wiary w nieomylność istoty nadprzyrodzonej?
* * *
Zestawmy teraz tę atmosferę wyścigu po sławę z tandetą kampanii
wyborczych.
Setki mityngów, spotkań, objazdów, a wszędzie te same drętwe gadki o
dobru obywateli, narodzie i wartościach, którym kandydaci nigdy się
nie sprzeniewierzą. Nic dziwnego, że po 14 latach względnej
demokracji elektorat ma dość tych marnych przedstawień, które
wiadomo, jak się zakończą. Wygra jeden wał albo drugi, zapomni o
wyborczych obietnicach, nakradnie, ile będzie mógł, opinie wyborców
mu zwisają, bo ma immunitet. Obywatel kolejny raz da się nabrać, a
gdy zamruczy niezadowolony mocząc rękę w nocniku, wybrańcy narodu
będą szydzić nie bez racji: trzeba było wybrać kogoś innego... No i
decyduj tu, człowieku, biorąc taką odpowiedzialność na własne barki.
To już lepiej dać se spokój z demokracją i w dzień wyborów oglądać
seriale w telewizji, a nie smutne gęby członków komisji wyborczej.
* * *
Właśnie z taką
zresztą coraz popularniejszą
postawą obywatelską
(antyobywatelską!) należy walczyć w imię demokracji. Państwowa
Komisja Wyborcza winna kupić licencję "Idola", a Prokom uzbroić
program w stosowny soft ware. Prawybory parlamentarne musiałyby się
rozpocząć odpowiednio wcześniej (np. pół roku przed terminem)
tak
aby kandydaci na posłów i senatorów przeszli kilka szczebli
kwalifikacji, co by pozwoliło uniknąć całkowitej przypadkowości
wyboru. I lu!
Kandydat na posła Rokita Jan Maria. Niech pokaże, co umie. Śpiewa?
Nie śpiewa. To może powie wierszyk albo stanie na głowie. Nie? No to
niech w ogóle coś o sobie opowie. Dlaczego zmieniał partie jak
rękawiczki i jaka jest definicja koniunkturalizmu? Maleńczuk kręci
głową, Leszczyński też jest na nie, Cygan próbuje bronić kandydata,
ale Prokop ucina wszelką dyskusję: Goń się, facet, to nie dla ciebie
zabawa!
Następny. Miller Leszek. "Stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał
gaj...". Słabo. Ekspresja nie taka i kłopoty z artykulacją. Jak
mogłeś, stary, tak spierdolić cztery lata rządów, pyta życzliwie
Zapendowska. No nie, naprawdę nie, przecież jest tyle pięknych zajęć
na świecie, weźmy piekarz albo sprzedawca odkurzaczy. Nie każdy musi
być idolem...
Kaczyńscy Jarosław i Lech. Wy w duecie? No dobra, co potraficie?
Jacek i Placek, scena finałowa. Dramat! Może szpagat? Nogi w procę,
a w środku prawo i sprawiedliwość. Nie? Ostatecznie może być
wierszyk. Dykcji, chłopcy, nie macie, ocenia Leszczyński, a na czym
jak na czym, ale na dykcji to on się zna tak samo jak na samochodach
Hyunday. Bye, bye bliźnięta.
Giertych Roman. Maleńczuk jest za tym, żeby zdyskwalifikować
kandydata za sam wygląd (Chłopie, z planu jakiego horroru żeś się
urwał?), ale pozostali jurorzy chcą dać mu szansę. Niech śpiewa.
Może być "Boże, coś Polskę"... Przecież on, kurwa, porusza się tylko
w połowie oktawy, niech nam zejdzie z oczu!
I tak dalej.
* * *
A w finale każdy kandydat ma przyporząd-kowany numer esemesowy.
Wyborcy biorą komórki w dłoń i hajda! Głosujcie, obywatele, bo znów
wygrają miernoty i was urządzą.
Widzą gały, co biorą! A jak nie widzą, to w nocy są powtórki.
Głosować można przez cały tydzień. Demokracja ultrabezpośrednia!
Każdy może wysłać tyle esemesów, ile chce. 2 złote plus VAT
połowę
zabiera telewizja, a połowę skarb państwa. Za te pieniądze kupi się
licencję "Baru" i według tego scenariusza urządzi wybory
samorządowe.
* * *
Jeśli taka wizja wyborów komuś wydaje się zbyt postępowa, to niech
się jednak dobrze zastanowi, czy nie warto raz spróbować wyborów na
modłę "Idola". Gorszego wyboru człowiek nie dokona, a co przy tym
będzie śmiechu... Boki zrywać, a nie plakaty wyborcze!
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Hubert Urbaski, sensacyjnie ujawnia "Gala", chciał się zapisać do
Samoobrony. Bo pochodzi ze wsi, a pod Wyszogrodem ma ziemię uprawną.
Poza tym długo był dupowaty, ospały, nieśmiały. Nawet na studiach
aktorskich. Dopiero ćwiczenia w akademickiej sekcji judo pozwoliły
mu wyjść na ludzi.
* * *
Kuba Sienkiewicz, jako dyplomowany lekarz neurolog, zdradza w "Tele
Rzeczpospolitej", iż politycy i artyści to grupy za-wodowe podobne
do siebie. Jedni i drudzy mają olbrzymią potrzebę akceptacji. Lekarz
i artysta Sienkiewicz nie widzi szczególnych wariatów w świecie
polityki. Nawet powszechnie uważany za takiego pan poseł Gabriel
Janowski to tylko osoba barwna. Sam Sienkiewicz ustawił się na
polskiej estradzie, świadomie jak najbardziej, w roli błazna. Do
polityki usiłował wejść najpierw jako członek Rady Programowej
publicznego Radia dla Ciebie, potem jako kandydat do Rady Nadzorczej
całego Polskiego Radia. W ramach odpolitycznienia mediów nie został
zaakceptowany, przez co cierpi jako artysta i polityk.
* * *
Ania ŚwiĄtczak łączy cechy wskazane przez Sienkiewicza, dowodzi
"Gala". Właśnie kończy nauki polityczne na UW i rozpocznie karierę
wokalną w Ich Troje. Michał Wiśniewski wziął ją, bo Ania nie udaje
Edyty Górniak. W śpiewie nie politykuje, nie udziwnia. Hymn
państwowy wykonuje prawidłowo.
* * *
Robert Friedrich, obecny lider Arki Noego, ujawnia w "Życiu
Warszawy", że południowoamerykańscy księża długo nie chcieli mu
zdradzić nazwy wsi, z której przybyły biedne indiańskie dzieci,
które zasiliły ostatnio Arkę Noego. Nie kryła się za tym tajemnica
państwowa, lecz strategia promocyjno-marketingowa. Wieś nazywa się
bowiem zupełnie niekatolicko: La Cipa. Friedrich prawdę zniósł
mężnie. Przy okazji wyznał, iż w katolickiej wspólnocie pije więcej
wina niż gdy był postmodernistycznym rokendrolowcem w "Acidach", bo
wtedy był na kwasie. Ma dowody, że Bóg go kocha, chociaż nie wysyła
mu SMS-ów.
* * *
Zenon Laskowik ujawnił w "Kulisach", dlaczego musiał rozwiązać
konstestacyjny w czasach PRL kabaret Tey. Po pierwsze, wszyscy w
zespole strasznie grzali gorzałę; po drugie, wszyscy w kraju chcieli
się z nimi napić. A on, Laskowik, nie był asertywny, jak to się
dzisiaj mówi. Nie umiał odmawiać.
* * *
RafaŁ Królikiewicz omal nie został pobity w parku, donosi "Życie
Warszawy". Za swe ostatnie przewinienia w serialu "M jak miłość"
został zaatakowany przez komando starszych pań, które chciały, aby
był w serialu lepszy. Artystę przed flekowaniem zasłoniło dziecko,
które wyprowadzał do parku na
spacer. Skończyło się na wiązance wyrazów.
* * *
Wojciech Malajkat, wylicza "Tele Rzeczpospolita", posiada: kino,
knajpę, ziemię, udziały w sieci knajp Prohibicja, posadę w zarządzie
tej sieci. W filmach gra zwykle nierozgarniętego idealistę,
nieudacznika,
inteligencika z głową w chmurach. Skąd ten dysonans?
pyta gazeta.
Artysta odpowiada, że nigdy nie przykładał się do ról i dlatego tak
zaczął być obsadzany. Poza tym ma dystans do zawodu aktorskiego.
Dlatego nie został alkoholikiem.
* * *
Agnieszka Rylik potwierdziła w "Super Expressie", że pozowała do
gołych zdjęć w miesięczniku dla panów "Maxim". Nie zrobiła tego z
powodów finansowych, bo honorarium było nędzne; więcej zarabia na
ringu. Zawodowa mistrzyni w boksie rozebrała się, aby promować ten
sport. Teraz przygotowuje się do roli dziennikarki.
* * *
Dariusz Michalczewski założył fundację ratującą syberyjskie tygrysy,
informuje "Super Express". Mistrz świata o ksywce Tiger będzie
prowadził ją wraz z polskimi tygrysami biznesu. Wygląda na to, że
ze wszystkich zamieszanych w fundację tygrysów syberyjskie
rzeczywiście mogą nie przetrwać.
* * *
Katarzyna i Cezary Żakowie zdradzili w "Sukcesie", jak się
relaksują. Ona przy sprzątaniu i prasowaniu, a on siedząc w ogrodzie
i patrząc, jak mu trawa rośnie.
* * *
Tomasz Lipiski, legenda PRL-owskiej alternatywy, pożalił się w
"Przeglądzie", iż nie ma w III RP wolnego rynku muzycznego, tylko
kolesiostwo. Rządzi grupa trzymająca rynek, czyli szefowie
komercyjnych rozgłośni radiowych powiązani siecią interesów z dużymi
wytwórniami płytowymi. Oni mogą wypromować
każdego. Podobnie jak telewizje komercyjne. Wystarczy pokazać tam
trzy razy dziennie małpkę w czerwonych majteczkach i zielonej
czapeczce, a za chwilę ludzie zaczną się ustawiać do niej w kolejce
po autografy.
* * *
Magda Dygat, córka Stanisława i Władysławy Nawrockiej, pasierbica
Kaliny Jędrusik, znajoma Lutosławskiego, Konwickiego, Wajdy,
Łapickiego, Kutza, Holoubka wyznała w "Gali", że dobrze czuła
się w USA. Tam nikt nie znał jej znajomych ani jej. Anonimowość
pozwoliła jej poczuć się sobą.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.
Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rolada
Pan Jan P. pracował w Telekomunikacji Polskiej S.A. od 1996 r.
Zaczynał jako wartownik, potem awansował na operatora urządzeń. Pod
koniec zeszłego roku firma próbowała mu zapłacić, żeby się zwolnił.
TP S.A. stosuje zabieg, który w kapitalistycznym rozumieniu jest
przejawem szlachetności, choć z innej perspektywy może budzić pewne
wątpliwości moralne: przekupuje ludzi, żeby odchodzili z pracy.
Jesienią 2001 r. pan P. otrzymał od dyrektora Pionu Zasobów Ludzkich
uprzejme pismo zawiadamiające, że jeżeli odejdzie z pracy sam do
końca listopada, dostanie górką 6 tys. zł, ale P. to nie
interesowało. Nie chciał tych pieniędzy i nie chciał odchodzić z
pracy, bo ma na utrzymaniu czworo dzieci i żonę, bezrobotną po
upadku zakładu, w którym pracowała przez 18 lat.
Wobec takiego postawienia sprawy dyrekcja firmy wykazała pewną
wrażliwość i zamiast wyrzucić Jana P. z pracy przeniesiono go do
innej jednostki.
Pan P. został zwolniony z oddziału na Wolumenie w Warszawie i
przyjęty do oddziału na Mierosławskiego za porozumieniem stron
pracodawców (?). Otrzymał rozwiązanie dotychczasowej umowy o pracę,
świadectwo pracy i nową umowę. Jako technik eksploatacji w Sekcji
Studzienek i Kanalizacji. Ucieszony eksploatował studzienki za 2500
zł miesięcznie, co z pozoru wydaje się kwotą niemałą, ale w
przeliczeniu na członka rodziny daje 300 zł na głowę. Raczej tak
sobie, ale lepsze to niż nic...
Tymczasem nic stało za progiem.
19 kwietnia P. otrzymał od dyrektora Pionu Zasobów Ludzkich, p.
Zdzisława Kaczorowskiego, pismo, iż z powodu zmian organizacyjnych
TP S.A. umowa o pracę zostanie mu wypowiedziana. Pan dyrektor
informował go przy tym uprzejmie, że w ciągu pięciu dni może zgłosić
umotywowane zastrzeżenia do pracodawcy, jeżeli uważa, że zamierzone
wypowiedzenie jest nieuzasadnione.
Do kompletu, z Pionu Sieci pan P. otrzymał wstrząsający list, w
którym niejaka pani Ewa Chrzanowska, której stanowisko oraz tytuł
nie zostały ujawnione, informuje wywalanego z pracy ojca czwórki
dzieci, że liberalizacja usług telekomunikacyjnych powoduje coraz
trudniejsze warunki funkcjonowania
TP S.A. Inaczej mówiąc
gdyby rząd utrzymał monopol TP, pan P.
ciągle miałby pracę. Dla obrony pozycji firmy na rynku Zarząd TP
S.A. podjął decyzję o głębokiej restrukturyzacji, również w pionie
sieci
wykłada pani Chrzanowska, przekonana najwyraźniej, że pan P.
zechce przyjąć za dobrą monetę komunikat, iż pozbawienie środków do
życia jego sześcioosobowej rodziny jest warunkiem sine qua non
utrzymania pozycji TP S.A. na rynku, ponieważ wylanie go z roboty
zagwarantuje wzrost produktywności, będący jednym z priorytetowych
celów zmian organizacyjnych.
Po zapoznaniu się z tym bełkotem pan P. niezrażony wystosował do
dyrektora nieszczęsnego Pionu Zasobów Ludzkich prośbę o rozważenie
powyższej decyzji. Liberalizacja rynku usług telekomunikacyjnych nie
może być powodem pozbawienia mnie i mojej rodziny podstawowych
środków do życia
napisał P. Ten osobisty punkt widzenia nie
spotkał się wszakże ze zrozumieniem. Uprzejmie informuję, że
podtrzymuję stanowisko w przedmiocie wypowiedzenia
odpisał w tej
jedynej w swoim rodzaju polszczyźnie dyrektor. Trzy dni później pan
P. otrzymał wymówienie. Okres wypowiedzenia wynosił dwa tygodnie (w
końcu umowę o pracę pan P. zawarł niespełna pół roku temu), a czas
na odwołanie się od decyzji do sądu pracy
dni siedem. Rzecznik
prasowy TP S.A. zapewnił mnie, iż nie ma w tym żadnej perfidii,
wypowiedzenia zawsze wręczane są pod koniec miesiąca i nic do rzeczy
nie miał tu fakt, że zaraz potem był 1 maja, potem 3, potem jeszcze
sobota i niedziela, a potem okazało się, że czas na odwołanie minął.

Cóż, może... Może to jedynie zbieg okoliczności, szczęśliwy dla
pracodawcy pragnącego wyrzucić pracownika ze złamaniem wszelkich
przepisów.
A może i nie. Rzecznik
uczynny i przejęty
poinformował mnie
bowiem także, po wstępnym rozpoznaniu sytuacji w Pionie
Telekomunikacji Warszawa Północ, iż nie było żadnych przeniesień w
grudniu 2001 r., a wymówienia wręczane są w okresie co najmniej
miesięcznym. Dopiero gdy zapewniłam go, iż mam przed sobą wydane
przez jego firmę dokumenty stwierdzające w obu tych sprawach zgoła
co innego, zbadał sprawę wnikliwiej i zakomunikował, co następuje.
TP S.A. serdecznie dziękuje mi za tę interwencję. Bardzo dobrze
stało się, że zajęliśmy się tą sprawą. Zaszła bowiem pomyłka. W
przypadku pana P. dwutygodniowy okres wypowiedzenia jest w praktyce
okresem trzymiesięcznym, bo pan P. pracuje wszak w TP S.A. od lat
pięciu, nie od pół roku, mimo iż jego ostatnia umowa na to by
wskazywała. Za dwa miesiące pan P. będzie otrzymywał wynagrodzenie
bez świadczenia pracy, ponadto przysługuje mu naturalnie
odszkodowanie w postaci czteromiesięcznego wynagrodzenia. Działanie
osłonowe TP S.A. jest bardzo duże i bardzo szerokie, nasza firma
jest naprawdę firmą bardzo propracowniczą
przekonywał mnie
żarliwie pan rzecznik. Zapewnił mnie, że wypowiedzenie w tak
niedopuszczalnym trybie zostało już anulowane. Pracownik
odpowiedzialny za tę pomyłkę będzie ukarany, bo nie zauważył, że pan
P. pracował w TP S.A. od września 1996, a nie grudnia 2001 r., oraz
iż sprawdzane są wszystkie wymówienia wręczone w tym okresie, żeby
sprawdzić, czy takich pomyłek nie było więcej. O ile nam wiadomo

było. Rzecznik zapewnił mnie także, że pan P. będzie mógł bezpłatnie
skorzystać z kursów przekwalifikujących, jakie organizuje TP S.A.
dla swych odchodzących pracowników, a nawet iż cały czas trwa proces
poszukiwania zatrudnienia dla pana P. w ramach TP S.A., bo
wypowiedzenie może być cofnięte w każdej chwili, jeżeli praca dla
pracownika się znajdzie, a przecież wszyscy tego chcemy.
Cieszymy się jak dzieci, że udało nam się uchronić TP S.A. przed
popełnieniem tej niemiłej pomyłki. I jak dzieci wierzymy, że była to
pomyłka niezamierzona i nie chciana bynajmniej, chociaż dyrektorowi
Pionu Zasobów Ludzkich obszaru Warszawa Północ nie udało się jej
wykryć mimo interwencji radnej SLD Jolanty Gontarczyk. Pan rzecznik
zareagował dopiero na wieść, iż mam potwierdzające pomyłkę
dokumenty. I jak dzieci prosimy, żeby TP nie popełniała więcej
takich pomyłek, bo w końcu szkoda psuć opinii takiej porządnej
firmy, "operatora narodowego" bądź co bądź. I z dziecięcą ufnością
czekamy, że jednak TP S.A. uda się znaleźć jakieś miejsce dla pana
P., tak aby wzrost produktywności i obrona pozycji na rynku nie
odbywały się kosztem czwórki jego dzieci. Dziecko też człowiek.
Autor : AWŁ




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Nie karmić papug "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tatuś jak splunąć "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pisaty i cytaty
Jan Rokita jest w miłości stały. Bo kocha siebie.
W księgarniach od tygodnia z półek z nowościami spoziera uświetniona
przez specjalistów od "Photoshopa" i twórców maszynki Gillette "Mach
3" niepospolita krakowska buzia Jana Marii Władysława Rokity na tle
flagi narodowej wydrukowanej na okładce pod tytułem "Alfabet
Rokity". Alfabet ten za Rokitę napisali dziennikarze, którym
udzielił on wywiadu.
Książka kosztuje 35 zł i na tyle wygląda
dzięki twardej okładce
oraz grubości. Wydawca zaplanował, że jest to dzieło promujące
przyszłego premiera, może prezydenta, a może nawet
sekretarza generalnego ONZ. Nie służy jednak do czytania, tylko do
manifestacji poglądów i sympatii kupującego, który ustawi je na
półce odkurzając sporadycznie szczoteczką ze strusich piór.
Z kart książki taki oto rysuje się zapis aktywności fal mózgowych
organizmu Rokity Jana Marii Władysława:
-Piotruś. Mój niedorozwinięty kuzyn i najbliższy przyjaciel.
-Szkoła podstawowa. Kierował tą szkołą psychopata i sadysta
nazwiskiem Swoboda. Czysty bolszewik uczył tylko wuefu. Wyżywał się
w biciu uczniów w swoim gabinecie. (...) w podstawówce wszedłem w
konflikt z wyjątkowo niemądrym nauczycielem przysposobienia
obronnego. Domagał się on kiedyś zupełnie idiotycznej wiedzy na
temat masek gazowych czy czegoś tam. Gdy się okazało, że może w tej
sprawie liczyć na najbardziej nierozgarnięte dziewczynki, zaczął
wpisywać pozostałym po kilka dwój.
-Liceum im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie. Był tam słynny
dyrektor zamordysta
Gul. Miał sztuczną rękę, którą stukał w ławki
podczas lekcji, budząc prawdziwy popłoch.
-Edward Gierek. Nie umiał dobrze mówić po polsku i wygłaszał
straszliwe frazesy. No i wysługiwał się Breżniewowi.
-Rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego Hess. Był postacią na swój
sposób niezwykłą. Geograf, pijak, kiepski uczony, rektor z
aparatczykowskiego nadania. Miał w sobie bardzo ludzkie cechy
słabego człowieka.
-Studium Wojskowe Uniwersytetu Jagiellońskiego. Było kpiną
całkowitą. (...) Człowiek miał obowiązek cotygodniowego przebywania
po osiem godzin w szpitalu wariatów.
Wykładali tam ludzie, którzy nie uczyli niczego, bo niczego po
prostu nie umieli.
-Oficer SB. Dostałem się pod opiekę psychopatycznego ubeka
Maksuriusa, pół-Polaka, pół-Greka. (...) postawił za punkt honoru
mnie złamać. Odznaczał się pasją daleko ponad oczekiwania
zwierzchników. (...) czekał (...) skulony za śmietnikiem długie
godziny, żeby triumfująco powitać mnie na podwórku z okrzykiem: Jest
pan aresztowany.
-Lech Wałęsa. Zrobił na mnie niedobre wrażenie. Jako dwudziestoletni
inteligent wróciłem zdruzgotany. Uznałem, że mam do czynienia z
wariatami. Fakt, że Wałęsa wygrał wybory na tamtym zjeździe, uważam
za klęskę. Wałęsa siadał na kanapie, rozpierał się z ostentacyjnie
wypiętym brzuchem. Strasznie go bawiło, że mam na imię Jan Maria. Z
lubością wtrącał co piąte zdanie: A co Marysia uważa? I strasznie
się śmiał z własnych dowcipów.
-Michaił Gorbaczow. To taki Romulusik z dramatu Friedricha
Drrenmatta pt. "Romulus Wielki". Postać z operetki. Na nasze
szczęście.
-Generał Wojciech Jaruzelski. Nie wydaje mi się, aby rozmowa z
Jaruzelskim była ciekawa.(...) Swą słabością charakteru i woli
przyczynił się w sposób istotny do upadku systemu komunistycznego, a
następnie (...) wszystkie zdrady i hańby jego życia wybaczono mu.
(...) Jaruzelski stoi przed sądem za grudzień 1970 i ten proces też
pokazuje nieprzyzwoitość jego postawy. Nie zachowuje się jak ktoś,
kto chce bronić swojej roli jako ministra obrony w czasie, gdy
wojsko strzelało do stoczniowców, tylko jak kryminalista
korzystający z przysługujących mu kodeksowych kruczków.
-Tadeusz Mazowiecki. Jego poglądy zacząłem jednak poznawać dopiero
wtedy, gdy (...) kupiłem jego trochę nudną książkę "Rozdroża i
wartości". (...) spędzałem z nim mnóstwo czasu, setki godzin na
prowadzonych przez Mazowieckiego, śmiertelnie nużących zebraniach
Unii Demokratycznej. On się strasznie irytował, że ja nucę w trakcie
tych zebrań, musiałem się więc pilnować, żeby go nie denerwować.
-Studenci politologii. Obserwuję często bardzo inteligentnych
studentów (...) zafascynowanych polityką, którzy naczytali się
książek o polityce, a po krótkiej rozmowie zazwyczaj nabieram
pewności, że nie mają oni żadnych kwalifikacji do zajmowania się
polityką.
-Profesor Bronisław Geremek. Ma wady charakterologiczne i one
utrudniały mu współpracę z wieloma osobami. (...) Geremek ma
poczucie wyższości nad światem, ale ja samego poczucia wyższości, o
ile nie paraliżuje ono politycznej skuteczności, nie uważam za coś
złego.
-Adam Michnik. Popsuł polską świadomość narodową i obywatelską w
latach 90.
-Jan Olszewski. Kompletnie nie nadawał się na premiera. To zacna
postać, ale z powodu charakteru niezdolna do kierowania poważną
organizacją czy instytucją.
-Hanna Suchocka. Kiedyś doszło do sporu o treść przemówienia w
gabinecie pani premier. Tłumaczę, że jest zaledwie godzina, wszystko
jest przygotowane, ma tylko pójść i powiedzieć. Wyszła z siebie,
zaczęła na mnie wrzeszczeć, w końcu zawołała:
To rządź sobie sam!
Potem walnęła mnie torebką i zaczęła naprawdę wychodzić.
-Aleksander Kwaśniewski. Aparatczykami PZPR (...) specjalnie się nie
interesowałem.
-Rządy Pawlaka i Strąka. To była mieszanina głupoty z obojętnością.
-Marian Krzaklewski. Nie czuje państwa, jego instytucji.
-Janusz Tomaszewski. To typowy przedstawiciel już licznej i bardzo
przeciętnej grupy polskich ministrów.
-Leszek Miller. Typowy aparatczyk schyłkowego PRL-u. Człowiek
pozbawiony poglądów na świat, pragmatyczny do cynizmu.
-Rokita. W ogóle lubię ludzi.
Te cytaty z "Alfabetu Rokity" wybrane są tendencyjnie. Po to, by
zilustrować zjawisko nazywane przez psychologów projekcją, która
polega na tym, że widzimy u innych przede wszystkim te cechy, które
dominują u nas. W bliższym panu Rokicie języku Biblii ujęte to
zostało trochę inaczej: Widzicie źdźbło w oku bliźniego swego, a
belki w swoim nie widzicie.
Autor : Robert Jaruga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wrogie przejęcie zbawienia
Otwock. 42 tysiące dusz. 9 parafii i tyle samo kościołów.
Kilkanaście zakonów i kaplic. Czy znajdzie się miejsce na jeszcze
jeden dom boży?
Ksiądz Świerżewski, szef parafii św. Wincentego Paulo, razem z
bepe Kazimierzem Romaniukiem wpadli na pomysł, by łyknąć ździebko
atrakcyjnej działki skarbu państwa. I zrobić dobry interes.
Wyglądało to tak.
Pan biskup wysmarował stosowny kwit do wojewody. Wojewoda klepnął
papier do starosty. Starosta
do prezydenta Otwocka. Przesyłając
kościelną propozycję "nie do odrzucenia" starosta postawił nieśmiałe
pytanie, czy władze miasta chcą się na pewno pozbyć działki, bo z
dokumentów, które posiada, wynika, że mają wobec niej plany.
Prezydent na to, że nie, nigdy w życiu. Miejscowi radni chcieli coś
tam kiedyś pobudować, ale już o tym zapomnieli. Niech więc Kościół
kat. bierze ją sobie. Amen.
Czarni decyzję prezydenta błyskawicznie wprowadzili w czyn. Teren
szybko ogrodzono, wzniesiono prowizoryczny ołtarz i zaczęto
odprawiać msze (fot.).
Nie wszyscy godzili się z tą decyzją. Funkcja zamierzonej inwestycji

funkcja społeczno-sakralna
jest niezgodna z funkcją podstawową
terenu, nie stanowi uzupełnienia usług związanych z działalnością
Młodzieżowego Domu Kultury, jest niezgodna również z ustaleniami
dopuszczającymi na tym terenie lokalizację usług innych o
charakterze lokalnym. Taką opinię przesłała do Urzędu Miasta Otwocka
spółdzielnia architektów. I co? Nic. Zamiast planowanych szkół,
sklepów, instytucji społecznych, urzędów, banków, knajp i innego
badziewia mieszkańcy Otwocka będą mieli następny kościół, wokół
którego niczego nie wolno. Inwestycja
mimo że niezgodna z prawem

jest jak najbardziej słuszna ideologicznie i na czasie.
Okazuje się, że przebiegły padre Świerżewski chce powiększyć swoje
strefy wpływów podbierając owieczki księżom pallotynom, którzy mają
kościół tuż obok nowo planowanej inwestycji. Pallotyni, znani ze
spolegliwości i braku żyłki do biznesu, będą musieli podzielić się
pogłowiem. I kapustą... Nie wszystkim mieszkańcom się to podoba.
Na razie jednak otwocczanie żyją innym wydarzeniem. Niedawno spłonął
drewniany ołtarz. Sprawców nie wykryto, ale wierni mają swoją
teorię:

Komunisty, satanisty, demoralizacja!
krzyczy jakaś dama.
Czyżby zaś początek wewnątrzkościelnych porachunków?
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Krajowe życie światowe "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





MTV wyemitowała niedawno wywiad z brytyjskim aktorem Hugh Grantem.
Mister Grant, aby wzbudzić sympatię
polskiej publiczności, na co drugie pytanie odpowiadał "kurwa mać",
z delikatnym akcentem na "mać". Jak powiedział, nauczył się tego od
Romana Polańskiego, z którym miał zaszczyt współpracować. Roman
powtarzał te słowa bez przerwy
wyjaśnił. Polański dostał Oscara,
kurwa mać. Grant nie. Gdy dwóch mówi to samo, skutki nie są takie
same.
* * *
"Z Wałęsą na rybach" na regionalnej. Było o drapieżnikach, czyli
takich rybach, co zżerają inne oprócz takich, które z racji
wielkości do zżerania się nie nadają. Pan prowadzący zapytał Lecha,
czy jest wielorybem, czy rekinem. Jak się można domyślić odpowiedź
brzmiała
jest rekinem. Zjedzonego ze szczętem przez inne ryby
rekina Wałęsę oglądała niewielka widownia.
* * *
Bush to fikcyjny prezydent wybrany w fikcyjnych wyborach prowadzący
do fikcyjnych zwycięstw w prawdziwej wojnie. Nie, to nie słowa
jakiegoś kudłatego anarchisty sprzed ambasady USA. To oskarowa
wypowiedź Michaela Mooreła odbierającego statuatkę za dokument.
Obejrzeliśmy to w niemieckiej telewizji, bo nasze stały się ostatnio
jakoś fikcyjnie obiektywne.
Autor : Lap




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pen Club Wołomin
Mamy w kraju wzorzec moralności tak jednoznaczny, że nikogo nie
zdziwiłoby, gdyby woskowa figura naczelnego "GW"
lub Heleny
Łuczywo
stanęła w słynnym instytucie w Svres pod Paryżem, gdzie w
muzealnej atmosferze przechowywane są wzorce miar i wag. My w "NIE"
znaleźliśmy rysę na zdawałoby się nieskazitelnej błonie pierwszych
piewców moralności w III RP.
Czwartkowy, magazynowy dodatek do "GW" z 6 lutego 2003 r. o
pretensjonalnym tytule "Duży Format" zamieścił obszerny materiał
pióra niejakiego Bogdana Wróblewskiego
w stołecznych kręgach
dziennikarskich znanego jako "Klon Jachowicza". To wywiad z
Henrykiem Niewiadomskim, ksywa Dziad, określanym jako (cyt. za "GW")
przywódca wołomińskiej grupy przestępczej. Sąd drugiej instancji
uniewinnił Henryka Niewiadomskiego od prokuratorskiego zarzutu
przewodzenia nielegalnemu związkowi o charakterze zbrojnym. W
świetle prawa Dziad nie jest więc szefem jakiejkolwiek mafii.
Wywiad jest ździebko nudny, a dotyczy jednej kwestii:
literacko-wydawniczej działalności domniemanego szefa wołomińskiej
grupy towarzyskiej. Henryk Niewiadomski, obecnie pensjonariusz
Aresztu Śledczego przy Rakowieckiej w Warszawie, opowiada o kulisach
wydania dwóch książek własnego autorstwa. Proste pytania
dziennikarza i równie proste odpowiedzi nie przykuwają zbytnio
uwagi. Wiadomo, że każdy siedzi w pierdlu "za darmochę", czyli
jak
kiedyś mówiono
za niewinność, a każdy proces grupy przestępczej to
"spisek prokuratury, sądu i dziennikarzy". Ostrze ataku "Wyborczej"
dotyczy jednego faktu: Dziad w pierdlu wydał dwie książki i pracuje
nad trzecią. Trzeba więc zabrać mu szmal, który zarobi ze sprzedaży
dzieł, i przeznaczyć na rzecz bliżej nie sprecyzowanych ofiar
przestępstw. W tej sprawie wypowiadają się niewątpliwe autorytety
moralne Pomrocznej.
Andrzej Siemaszko, kryminolog z Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości,
rzecze: Nie czytałem książki "Dziada", ale zastanawiam się, czy to
aby nie początek nowego zjawiska
gangsterskiej memuarystyki. Każdy
przestępca zechce zarobić na swojej biografii. W dalszej części
wypowiedzi pan Siemaszko ubolewa: Co innego przeświadczenie, że
takie publikacje nie są moralne, a co innego
jak reglamentować czy
ściągać zyski na rzecz ofiar.
Krzysztof Orszagh, założyciel Stowarzyszenia Przeciwko Zbrodniim.
Jolanty Brzozowskiej, potem rzecznik praw ofiar przy buzkowym MSWiA,
wali: To, że Dziad siedząc w więzieniu wydał książkę, oburza
mnie.(...) Mam szczególne powody, by go nie cierpieć
jednym z jego
ludzi był brat kobiety, która zamordowała moją szwagierkę.(...) To
jest rodzaj biblii dla młodych przestępców. Uważam, że powinna
zainteresować się nią policja, prokuratura. Wynika z tego, że
koligacje rodzinne są obiektywnym kryterium osądzenia winy jak w
średniowiecznej, rządzonej przez klany, Szkocji lub współczesnej
Algierii.
Głos daje także Luiza Sałapa, rzecznik Centralnego Zarządu Służby
Więziennej. Pani Luiza orzeka: Jego książka jest pułapką dla młodych
ludzi o zaburzonej osobowości oraz Spróbujemy sprawdzić, czy
rzeczywiście prowadzi działalność gospodarczą bez naszej zgody i na
własny rachunek. Moim zdaniem jest to podstawa do wykreślenia z
rejestru działalności gospodarczej. Wtedy powinna zainteresować się
nim np. kontrola skarbowa. To pierwszy, oficjalnie zarejestrowany w
przypadek fantazji seksualnych na poziomie rzecznika prasowego
resortu.
Przypadkiem Henryk Niewiadomski prowadzi formalnie zarejestrowaną
firmę wydawniczą, którą w jego imieniu kieruje inna osoba. W myśl
Konstytucji RP oraz innych aktów prawnych Dziad ma do tego pełne
prawo. Garuje skazany prawomocnym wyrokiem niezawisłego sądu za
przestępstwa, które mu udowodniono. Założył firmę wydawniczą
odprowadzającą podatki do skarbu państwa, zamiast wysyłać grypsy w
stutysięcznym nakładzie, które nie podlegają opodatkowaniu, a na
których wcześniej czy później zarobiłby jakiś żurnalista. W swoich
dwóch do tej pory wydanych książkach opisuje znaczące epizody z
ewolucji podziemnego świata III RP.
Tylko od czytelników zależy, czy to wydawnicze przedsięwzięcie okaże
się sukcesem czy klapą. Dla Dziada, czy zarobi na swoich książkach
(obojętne, kto mu je pisał) miliony złociszów czy tyleż straci, jest
to jego własne, usankcjonowane prawem, ryzyko. Wzorzec moralności
"Gazeta Wyborcza" posuwa się do tego, że odpytuje właścicieli
warszawskich księgarni, czy ich kręgosłup moralny pozwala im na
sprzedaż wypocin Dziada. Zbiorowa, oczekiwana, jedynie słuszna
odpowiedź brzmi "Nie!". Taka na przykład pani rzecznik Sałapa trzy
razy przekazała mediom, w tym redakcji tygodnika "NIE",
oświadczenia, które rozmijają się z prawdą, m.in. w sprawach pobicia
w areszcie Grzegorza Wieczerzaka lub rzekomego samobójstwa Tadeusza
M., domniemanego zabójcy Dębskiego. Nie przeszkadza to jej szafować
czymś tak eterycznym jak "prawo moralne".
Nieśmiało przypominamy, że Henryk Niewiadomski nie był pierwszym
autorem książkowego tekstu pisanego zza krat. Jako najbardziej
znaczący przykład przywołujemy niejakiego Adama Michnika, dysydenta,
który publikował siedząc w pierdlu. Dziś jego przemyślenia oceniane
są, jeśli nie na wagę złota, to przynajmniej na złotówki. Innym
słynnym garującym liderem upadłej UW jest Jacek Kuroń, bożyszcze
kobiet w wieku postbalzakowskim, fanów tłustej kuchni i innych
mniejszości.
Brnijmy dalej. W pierdlu publikowali m.in. Włodzimierz Iljicz
Uljanow, Adolf Hitler i Józef Piłsudski. W kiciu pierwsze powieści
tworzył ulubiony autor dużych chłopców obecnej polskiej prawicy

Karol May. Do tej pory na Zachodzie rozchwytywane są powieści
pierwszego świadka koronnego w procesach amerykańskiej mafii
Joya
Vallachciego czy skruszonego cappo di tutti cappi
Salvatore "the
Bull" Gravano. W Polsce wydano w sporym nakładzie książkę Marie-Anne
Matard-Bonucci "Historia mafii".
Ponad połowa zawartości to teksty źródłowe, czyli spisywane zza krat
wspominki szefów włoskich i amerykańskich grup przestępczych.
Wszystkich przeskakuje Charles Manson garujący dożywocie za
podżeganie do zamordowania pięciorga obywateli USA, w tym ówczesnej
żony Polańskiego, Sharon Tate. Manson zarabia miliony dolarów nie
tylko na biografii, ale też na wierszach, scenariuszach filmowych i
szkicach powieści. Wbrew twierdzeniom "GW", amerykańskie prawo nie
odbiera mu należnych autorskich tantiem.
My, obywatele Trzeciej Rzeczypospolitej, także nie mamy powodów do
wstydu. Swoje wspomnienia w pierdlu spisali między innymi Bogusław
Bagsik ("Kto się boi ART.-B"), Lech Grobelny ("Spowiedź Lecha...
Grobelnego"), Andrzej Zieliński, ksywa Słowik, jeden z kolegialnych
bossów pruszkowskiej grupy towarzyskiej ("Skarżyłem się grobowi").
Duet Bagsik & Gąsiorowski popełnił słynną powieść "Jak kradliśmy
księżyc". W momencie wydania jeden z autorów garował, a o
ekstradycję drugiego bezskutecznie starały się polskie organa
ścigania. Inny słynny gangster, Zdzisław Najmrodzki, pseudo
Szaszłyk, w kiciu wydał tomik wierszy wysoko oceniony przez elitę
wieszczów RP. Doszło nawet do wybuchu oficjalnego sporu w łonie
literatów, czy tak wybitne dzieło, ale sygnowane przez gitowca, może
być wydane drukiem. W końcu jednak wyszło i trafiło pod strzechy.
* * *
Zapewne moralni aż do bólu dziennikarze "Wyborczej" nie wiedzą, że
akurat teraz w Paryżu, kolebce europejskiej kultury, ukazało się
drukiem pierwsze wydanie metafizycznej powieści wodza Iraku Saddama
Husajna pt. "Zabiba and Shach" ("Zabiba i król") określanej przez
krytyków jako skrzyżowanie romansu z alegorią polityczną. Jak nam
wiadomo, Miller ani Bush junior jeszcze twórczo nie zaistnieli w
literaturze.
Jeśli dojdzie do skazania prawomocnym wyrokiem sądu RP Jerzego
Urbana za oczernianie głowy państwa watykańskiego na karę pierdla,
redaktor naczelny tygodnika "NIE" niewątpliwie zarobi na swych

wydanych drukiem
wspomnieniach z pobytu w puszce, co po raz
kolejny wkurwi moralne autorytety III RP.

Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zbrzyźni i zbrzyźniejsi "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Supertruper

Wsiadaj, kurwa, szybciej, bo mi się trup na Żoliborzu grzeje.

Luz, stary, już otwieram drzwi twojej trupnej limuzyny

odszczekuję lekko półprzytomna, przecież jest 7 rano minut 30.
Marcina poznałam najnormalniej w świecie, odstrojony siedział w
jednym z lepszych klubów densowych w stolicy. W recesji tylko trupy
dobrze płacą. Gość niczym premier
ma za co dobrze wyglądać.

Umarlak jest sztywny jakieś 12 do 24 godzin, jarzysz? Później
przelewa się w łapach. Tego muszę odstawić na trawoltę, to mąż
jakiejś tancerki czy aktorki, walnął na raka czegośtam, ostatnio
większość na to pada. Marcin odstrzelony jest jak wtedy w klubie:
gajer i biała koszula.

Ty, o której ty wstajesz, o 4, żeby się tak wypomadować?

O 6. Co rano czyszczę furę. Wyobrażasz sobie ostatnią przejażdżkę
w syfie?

Chyba mam to w dupie.
Marcin był kiedyś punkiem, takim prawdziwym, co rzygał trzy dni po
jednej imprezie. Imprezy były codziennie, Marcin rzygał więc non
stop przez jakieś 4 lata. Osiemnastka stuknęła bardzo nagle i starzy
wypieprzyli nieroba z chałupy. Nie było już za co rzygać, czyli
zaczęło się gówniane życie i głód, co zawiązywał kiszki na duży
supeł. Marcin w mig znalazł w "Życiu Warszawy" ogłoszenie z zakładu
pogrzebowego. Szukali kierowcy. Wzięli go od razu. Dwa dni później
awansował: ubieranie i makijaż trupków za ekstrakesz. Szmal kierowcy
razy dwa plus premia. Marcin należy do twardzieli, trupy śniły mu
się tylko przez pierwsze dwa tygodnie. Potem na użytek roboty został
prawdziwym ateistą. Wszystko wtedy stało się bardzo proste.

Nie wszyscy dają radę. Niektórzy fisiują. Rok temu prezes wylał
gościa, speca od picowania umarlaków. W branży siedział 7 lat.
Znaleźli u niego album z fotami trupów na golasa. Wzięli go za zboka
i wyleciał.
Dzięki temu Marcin tak szybko awansował z tym trupim modelingiem. I
dzięki temu opowiem wam o fachu pozornie gównianym, ale jak się
bliżej przyjrzeć
najlepszym pod słońcem.

Tylko raz nie udało mi się gościa podpicować. Pociągowca.

Co?

Co, co? Facet wlazł pod pociąg. Stara, co za widok. Nie mogli
znaleźć głowy, było tylko jedno ucho na torach, no i reszta
to
zrobiliśmy mu taką imitację z pończochy i gąbki, oryginalnej nogi
też nie było, ale z tym to jest prosta sprawa, zwijamy w nogawkę
"Wyborczą", bo dobrze się gniecie, taka jest plastyczna, jak to
mówią ci niby-artyści...

Dobra, dobra, a ucho?

Włożyliśmy umarlakowi do lewej kieszeni w marynarce.

I rodzinka chciała otwierać taką trumnę bez gęby, z kawałkami
mięsa?

Eeee, standard. Ci wszyscy żałobnicy to kanalie, muszą się chyba
upajać takimi widokami. Rzadko się zdarzają na pogrzebach zamknięte
trumny. Powiem ci więcej
trzaskają nawet foty, z trupem, bez
trupa, z babcią, bez babci. Porąbanych żałobników przebijają tylko
klechy. Oficjalnie za mszę płacisz parę zetów i to klecha wpisuje w
parafialne kwity. Dopłat już nie księguje. Jak się przypieprzysz do
katechizmu czy innej Biblii albo do tego, że Chrystus nie brał w
łapę, to możesz sobie zakopać tatusia w salonie pod dy-wanem.
Ostatnio na przykład żałobnicy nie wykazali się znajomością tematu i
sami z siebie nie zaproponowali koloratce bonusowej kasy, to
wyskoczyli z dodatkowych 2 pa-toli. Do pochówku niezbędna okazała
się dokumentacja własności grobu. Razem impreza na cmentarzu
wyniosła ich 6 kawałków.

Za co te 4?

W stolicy tyle się płaci. 1 miejsce
tysiąc zetów, a że w stolicy
3/4 cmentarzy mają czarni...

To za co tamci wybulili 4?

Nie umiesz liczyć? Grób był czteroosobowy.

I wiozłeś tą furą cztery trupy naraz?

Nie, głupia, w jednym grobie były cztery miejsca, klecha modlił
się do Bozi nad jedną świeżą trumną, a pozostałe trzy to co? Na
krzywy ryj? 4 tysiące bez gadania. Byłem przy tym osobiście, bo się
targowali przy jeszcze ciepłym umarlaku, no i przy mnie.

Ty, a ile odwalacie trupków dziennie?

Z 8
10, czasem więcej, jak wpadną szpitalni.

?!

Nic nie jarzysz, kobieto, co z ciebie za dziennikarka...
Szpitalni to zimni, co zabieramy ich ze szpitala. Tam ich myją,
malują, ubierają. Ja tylko biorę towar na pakę i fru do kościółka i
na cmentarz.

Ale luzik, też bym tak chciała...

No, no, nie myśl sobie, że tak przychodzisz z ulicy i możesz sobie
wozić śmierć. O nie. Najpierw musisz mieć świadectwo kwalifikacji.
Taki jakby dodatek do prawa jazdy, że wozisz inne osoby, jak
normalny szofer...

Ale bzdura, przecież wozisz trupy, raczej nie da się ich wykończyć
w wypadku.

Trup nie trup, ludzka sztuka jest sztuka.
Pół godziny. I jesteśmy na pieprzonym Żoliborzu.

Poczekasz w samochodzie, idę po zimnego
Marcin wyciągnął ze
schowka nowiutki plastikowy worek z zamkiem.
Przytachał zwłoki w dziesięć minut. Z żałobnikiem. Włożyli umarlaka
w trumnę. Kiwnął do mnie głową. Żałobnik oczywiście.

No to smarujemy.
Marcin przekręcił kluczyki. Machnęłam
żałobnikowi. Nie odmachał, buc jeden.
Następne pół godziny. Zajechaliśmy do zakładu. Dużego i ładnego. To
chyba jeden z największych w stolicy. Marcin gwizdnął na gościa z
przybudówki. Miał otwarte okno i przybiegł od razu. To był stróż, w
dzisiejszych czasach postępu
agent ochrony. Wnieśli trumnę do
środka. Do pomieszczenia z takimi majtającymi się na wszystkie
strony drzwiami jak w saloonie. Było tam kurewsko zimno.

I robisz tak. Ty słyszysz...?
Marcin walnął worek ze zwłokami na
szeroki stół i puknął mnie w łokieć. Prawie ogłuchłam z zimna.

Najpierw pana umyjemy.
Gość miał z 50 lat, walnął na serce. Miska z wodą, gąbka i mydło. W
sumie wyglądało to normalnie, jak gdyby mył śpiącego, tylko że ten
miał otwarte oczy.
Teraz włosy, szamponik z odżywką.

Gadasz do siebie czy do mnie
spytałam Marcina, bo zwątpiłam, tak
wgapiał się w trupa i ta odżywka. Po chuj umarłemu odżywka?

Teraz czas na szmatki, kalesony, czujesz, kazali faceta odstawić w
kalesony, w kalesonach do nieba... Niezłe, co? Ale klient nasz pan.
Kiedyś ubierałem gościa w dżiny i koszulkę z krótkim rękawem, bo to
było lato. Był też taki w dresach. Najgorzej jest ubierać grubasów.
Wszystko jest takie ciężkie, łapy, nawet głowa. Jeszcze tylko drobny
mejkap i walimy na ostatnią imprezkę
Marcin złapał trupa za polik
i potrząsnął nim czule. Następnie wylał wodę z miski i umył ręce.
Wyszedł gdzieś i wrócił z trumną, ciemnobrązową z różowym suknem w
środku. To była jedna z najdroższych, sprowadzana z Holandii.
Wkładanie zimnych w trumnę to też jest sztuka. Trzeba naciągnąć
ładnie szmaty, złożyć odpowiednio ręce, czasem się nie trzymają, ale
od tego jest owijanie łap różańcem i podkładanie książeczki do
nabożeństwa, jak to nie pomaga, to przypinamy skórkę od spodu
agrafką.

Kto cię uczył malunków?

Ten, co go na drugi dzień wylali. Puder nakładamy gąbką. Usta
picujemy szminką, ale bez przesady, tylko na środku, zwłaszcza jak
idzie o facetów, delikatny różyk na policzki. Raz nawet malowałem
babce paznokcie na życzenie mężusia. Czasem zdarza się, że do trupów
żałobnicy przysyłają do nas wizażystki. Ty, mówię ci, co one
potrafią zrobić z martwą gębą. Całkiem żywą! Ale biorą niezły szmal
za to złudzenie optyczne.
Patrzę na umarlaka raz z prawej, raz z lewej strony.

Ty, no nieźle ci to wyszło, ciekawe, kto cię tak ładnie odmaluje,
jak kipniesz...
klepię Marcina po plecach i wychodzę do kibla.
Zachciało mi się rzygać.

Lubię tę robotę, serio, myślałem, że będzie większy hardkor. Na
początku było fajnie, wiało nowością, kumasz. A teraz to norma,
pełen standard. Rakowcy, sercowcy, wypadkowi. I tak w kółko. Nawet
nudno, ale przynajmniej ani klienci, ani współpracownicy mnie nie
wkurwiają. Czy ja się boję trupów? Odbiło ci, tylko żywych boję się
jak cholera.

Ty, a ile ty właściwie bierzesz szmalu?

3 patyki z hakiem plus premia. Opyla się, ale tylko u prywaciarza,
bo w państwowym empuku to już nie jest tak kolorowo. Kumpel tam
robi. 1500 zeta do łapy plus dwie stówy za ubieranie.

Wiesz co, chyba nie wytrzymam tutaj całego dnia, odwieziesz mnie
do redakcji?
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sknerzusy
Długi przedsiębiorców wobec ZUS liczone są w miliardach złotych.
Byłyby niższe, gdyby ZUS nie doprowadzał swoich kontrahentów do
bankructwa.
Co może ZUS zrobić swoim dłużnikom? Sankcje łagodne to zajęcie kont
i wysłanie komornika. Sankcje ostre: wniosek do prokuratury o
ściganie, do sądu o ogłoszenie upadłości, postawienie przed sądem
członków zarządu spółki, ustanowienie hipoteki przymusowej albo tzw.
zastawu ustawowego.
Co natomiast robi ZUS, gdy sam jest dłużnikiem? Leje na wszystko.
Jak zdołować płatnika
Firma Trawers z Katowic była średniej wielkości przedsiębiorstwem
budowlanym do momentu wygrania przetargu ogłoszonego przez oddział
Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Chorzowie. Teraz po firmie Trawers
pozostały pobudowane albo wyremontowane budynki, nieogrzewany
gabinet prezesa (z prezesem wewnątrz), sekretarka i kilka osób
personelu. A także niezapłacone składki ubezpieczenia społecznego
oraz zaległe podatki.
Czwarty już rok ciągnie się w Sądzie Okręgowym w Katowicach sprawa,
w której oskarżonym jest Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Dariusz
Piotrowicz, właściciel firmy Trawers, przedstawia dokumenty, z
których wynika, że ZUS jest mu winien prawie pół miliona złotych.
ZUS nie chce pieniędzy zapłacić. Za to domaga się od Piotrowicza
składek ubezpieczenia społecznego za pracowników, których zatrudniał
do wyremontowania elewacji siedziby chorzowskiego oddziału ZUS.
W 1997 r. odbywa się przetarg na renowację elewacji budynku ZUS w
Chorzowie, który wygrywa firma Trawers. W myśl umowy remont ma być
wykonany w dwóch etapach. Pierwszy do końca 1997 r., drugi do końca
1998 r. Umowa określa także zasady rozliczenia ZUS z wykonawcą.
Wynagrodzenie Trawersu zostanie obliczone na podstawie kosztorysów
szczegółowych opartych na "obmiarze" robót.
Faktura za Alota
Zusowska komisja, która dokonała odbioru prac, nie miała zastrzeżeń
do jakości wykonania remontu. Trawers zaliczkowo dostał około 1,1
mln zł. Podliczył resztę należności
485 637 zł i 29 gr. Faktura
trafiła do dyrekcji Zakładu Ubezpieczeń Społecznych na początku 1999
r. ZUS właśnie był rozwalany od środka przez Stanisława Alota, a
ekipa Jerzego Buzka zajmowała się reformowaniem systemu ubezpieczeń
społecznych. W efekcie na koncie Funduszu Ubezpieczeń Społecznych
zabrakło 6,2 mld zł. ZUS zaciągnął w bankach komercyjnych pożyczki o
wartości 2,8 mld.
Piotrowicz przez dwa miesiące czekał na swoje pieniądze. Wreszcie
przyszła koperta z ZUS. Wewnątrz faktura. Ta, którą wystawił na
początku roku, i pismo od dyrektora chorzowskiego oddziału, że cała
należność ZUS wobec firmy Trawers została rozliczona do końca 1998
r.
ZUS przed sąd
Wyjaśnienia Piotrowicza nie dały żadnego rezultatu. Oddał więc
sprawę do sądu. A w sądzie ZUS zaczyna motać. Niezależnie od tego,
ile razy trzeba było tynkować czy malować, Trawers miał otrzymać
kwotę ustaloną przed rozpoczęciem remontu. Piotrowicz pokazał więc
dokumenty, z których wynika, że ZUS robi sędziego w bambuko.
ZUS próbuje od innej strony. Kwestionuje ważność końcowego
kosztorysu, na podstawie którego firma budowlana wyliczyła, ile się
jej jeszcze należy. Posunięcie desperackie, gdyż ten kosztorys jest
podpisany przez inspektora nadzoru Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.
Nie bacząc na ten fakt ZUS prosi, by sąd powołał biegłego, który
oceni, czy Trawersowi faktycznie należy się jeszcze nieomal pół
grubej bańki, na co sąd przystaje.
Biegły bada dokumenty, liczy, liczy i z prawie 0,5 mln zł urywa...
29 gr.
ZUS nie daje za wygraną. Sąd również. Wyrok nie zapada, bo sędzia
przychyla się do wniosku prawników ZUS, by kolejny biegły zbadał,
czy poprzedni biegły się nie rypnął.
Jest już przełom 2000 i 2001 roku. ZUS stoi na krawędzi bankructwa i
w bankach pożycza kasę na emerytury i renty. Zadłużenie Funduszu
Ubezpieczeń Społecznych w bankach komercyjnych sięga 0,5 mld zł.
Trawers zaś traci płynność finansową.
Mniej więcej w tym czasie drugi biegły sądowy wydaje opinię. Jego
zdaniem Trawersowi należy się około 450 tys. zł.
Niech mecz trwa
Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie chce płacić. Wynajmuje ekspertów
budowlanych, którzy znajdują haka na Trawersa. Do sądu trafia opinia
dotycząca złej jakości wykonania elewacji. Chodzi o to, że
uszkodzeniu uległ kawałek gzymsu, którego naprawienie kosztowało
mniej więcej 1,2 tys. zł i można to było zrobić na poczekaniu.
Znalazł się argument, by po raz kolejny powołać biegłego. Najlepiej
spośród fachowców wynajętych przez ZUS.
Na nic zdają się protesty prawników firmy Trawers. Sąd po raz trzeci
ustanawia biegłych. Są nimi ci od gzymsu
z firmy wskazanej przez
ZUS.
Niedawno do sądu trafiła trzecia opinia na temat remontu. Również i
tym razem wyszło na to, że ZUS powinien Trawersowi zapłacić. Kwota
jest jednak o połowę niższa od poprzednich wyliczeń. Nie wiadomo,
czy Trawers będzie dalej walczył.
Płać albo bankrutuj
Pod koniec lat 90. przedsiębiorstwo Trawers zatrudniało około 60
ludzi. Oprócz tego dawało zarobić kolejnym kilkudziesięciu osobom
zatrudnianym na umowy-zlecenia. Na początku 2002 r. po tych ludziach
pozostały tylko niezapłacone składki ubezpieczenia społecznego, gdyż
Trawers ratował się robiąc oszczędności na swoim zleceniodawcy.
Trawers specjalizował się w obiektach zabytkowych. Na swoim koncie
ma m.in. remont siedziby NBP w Katowicach, remonty browarów w Żywcu
i w Tychach. Dziś nie może stawać do kolejnych przetargów, bo ich
uczestnicy muszą mieć uregulowane należności wobec ZUS i skarbu
państwa. Nie płacisz
nie możesz zarabiać.
Na początku 2002 r. ZUS był winien otwartym funduszom emerytalnym
6,3 mld zł.
W Polsce są tysiące kamikadze, którzy uznali, że lepiej jest nie
płacić składek ubezpieczenia społecznego za swoich pracowników i
próbować dotrwać do lepszych czasów, niż płacić i pójść z torbami.
ZUS podaje ubiegłoroczne dane. Płatnikom zalegającym z opłacaniem
składek pogoniono kota aż 2 895 453 razy. Wielu z tych
nieszczęśników nękano po kilka, kilkanaście razy (prawie 2 tys.
doniesień do prokuratury, 313 wniosków o ogłoszenie upadłości, 602
przypadki postawienia przed sądem członków zarządów spółek itd.).
Dołuje się takich jak Piotrowicz. Oszczędza się wielkich
kopalnie,
huty, PKP. Kwota niezapłaconych składek wynosiła rok temu 14,2 mld
zł. Sama kolej wisiała ZUS prawie 2 mld.
Piotrowicz tłumaczy, że ma pieniądze na spłacenie zaległych podatków
i należności dla ZUS. Tyle że te pieniądze leżą w kasie ZUS.
Autor : Robert Kosmaty




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Resocjalizacja kanciarza
Tadeusz Jarmuziewicz zapłacił 1000 zł grzywny za to, że uszczuplił
dochody skarbu państwa o 19 700 zł. Karę sam zaproponował sądowi.
Pan Jarmuziewicz także uiścił zaległy podatek. Wydając wyrok sąd
wyraził nadzieję, że kara spełni cele wychowawcze i zapobiegawcze. W
tym kraju nic już nie dziwi
facet, którego sąd poddaje zabiegom
wychowawczym i zapobiegawczym, jest mężem zaufania narodu, czyli
posłem z Platformy noszącej dumną nazwę Obywatelskiej.
D. J.
Skąpiec Jurek
Znany poseł Marek Jurek z PiS wisi wszystkim. Telekomunikacji
Polskiej, kamienicznikom, ZUS, swoim pracownikom, wykonawcom, a
nawet Trybunałowi Konstytucyjnemu. Wisi im szmal. Jak doniosła
rzeszowska prasa, poseł od czterech miesięcy nie płaci za wynajem
biura poselskiego w Tarnobrzegu. Nazbierało się już 2 tys. zł długu.
800 zł ma u posła TP S. A. Kierujący biurami Jurka rzeszowski radny
Robert Kultys nie zapłacił również za Biuletyny Trybunału
Konstytucyjnego. Pracownicy biur posła PiS dostają z opóźnieniem
szmal, a i składki ZUS wpłacano za nich ociągając się znacznie.
Poseł stwierdził na łamach prasy, że aby być bliżej ludzi, ma dwa
biura poselskie
w Tarnobrzegu i Rzeszowie, zatrudnia trzech
pracowników. Dba w ten sposób o absolwentów, bo przez jakiś czas
płacił nawet czwartemu.
Marek Jurek nie ma farta w Rzeszowie. W lipcu 2002 r. pogoniono go z
jego pierwszego rzeszowskiego biura, bo sprzedano kamienicę.
Ówczesny prawicowy prezydent miasta pospieszył z pomocą Jurkowi i
wskazał inny lokal, ale ten zdaniem posła PiS był zbyt mało
reprezentacyjny. Jurek wynajął inny, wyremontował go za 4 tys. zł i
płaci bidulek miesięcznie 1,5 tys. zł. Wisi natomiast 250 zł firmie,
która dla niego pracowała przy remontach. Mimo tych wszystkich
długów dyrektor biura poselskiego zamówił ekspertyzę socjologiczną
za 2,5 tys. zł. Poseł szuka potwierdzenia swych działań czy
kierunków uderzeń?
Jak każdy inny poseł Jurek pobiera miesięcznie z Kancelarii Sejmu
9320 zł na prowadzenie biura.
T. Ż.
Unia na byka
Ostry opierdol przesłała prezydentka Helena Miziniakowa władająca
Europejską Unią Wspólnot Polonijnych do posłów Sejmu RP. Poskarżyła
się na Romana Giertycha władającego Ligą Polskich Rodzin, a także
przewodniczącego sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą.
Bo Giertych nie tylko olewa prace komisji, ale także panią
prezydent. Uważa ją za element wyobcowany, niegodny kontaktów.
Czemu?
Ano dlatego, że niekompetentny w sprawach polonijnych i mało
pracowity przewodniczący Giertych czytając pisma pani prezydent
Miziniakowej ograniczył się pewnie tylko do nagłówków. I czytając
"Europejska Unia Wspólnot" uznał, że jest to twór związany z Unią
Europejską, którą Giertych wszędzie zwalcza. Nie skojarzył
biedaczyna, że to Unia Wspólnot Polonijnych z Europy, dlatego
"Europejska Unia". Ponieważ Giertychowi wszystko, co ma związek z
Unią Europejską, źle się kojarzy, to taką Polonię europejską
ignoruje.
Pani prezydentowej Miziniakowej radzimy. Zmienić nazwę na
AntyUnioEuropejska Wspólnota Polonijna. Wtedy Giertych was do serca
przytuli i kasę z budżetu państwa załatwi.
Komisarki z SLD
Kuluarowe plotki sejmowe głosiły niedawno, że kierownictwo
parlamentarnego klubu SLD powołało specjalną, poufną komisję
śledczą. Miała zbadać udział posłanek SLD Sylwii Pusz, Aleksandry
Gramały i Elżbiety Jankowskiej w filmie Konrada Szołajskiego
"Posłanki" wyemitowanym w telewizji publicznej. Ocenić stopień
skompromitowania parlamentu RP i klubu SLD przez wyżej wymienione.
Plon komisji nie ujrzał jeszcze światła dziennego, a już na
korytarzach huczy o nowej komisji. Powołanej do oceny posłanki Anity
Błochowiak zasiadającej w sejmowej komisji śledczej badającej aferę
Rywina.
Ponieważ posłowie, a zwłaszcza posłanki są bardzo zajęte,
proponujemy, aby posłanki Pusz, Gramałę i Jankowską oceniała
posłanka Błochowiak, a Błochowiakównę
trio występujące u
Szołajskiego.
Z. N.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nasz człowiek z żelaza
Komuś zależy na tym, by Polska za psi grosz sprzedała Polskie Huty
Stali i by nie doszło do uratowania kolejnych zakładów hutniczych.
Tym kimś nie jest Andrzej Szarawarski.
Nikogo w Polsce nie rusza, że sztandarowe inwestycje ery propagandy
sukcesu nasz rząd chce opchnąć obcym kapitalistom. O Hutę Sendzimira
w Krakowie i Hutę Katowice w Dąbrowie Górniczej biją się Amerykanie
z US Steel z Hindusami, do których należy LNM Holding. Gdy
Amerykanie byli naszymi głównymi wrogami ideologicznymi, u Hindusów
stawialiśmy huty. Teraz Amerykanie są naszymi głównymi sojusznikami,
indyjski przemysł stalowy kwitnie, nasz bankrutuje, my zaś w Iraku
wprowadzamy demokrację, modę na coca-colę, piwo i hamburgery.
W obronie państwowego hutnictwa nie stają nawet polscy komuniści.
Ich resztki uchowały się akurat w tym samym mieście, w którym
znajduje się Huta Katowice. Cicho siedzą i oni, i działacze
związkowi, i zwykli hutnicy. Niby więc wszystko powinno pójść jak z
płatka. Sprywatyzować udało się już prawie całą Polskę: banki,
dochodowe fabryki, państwowe gospodarstwa rolne. Kto by się
spodziewał kłopotów przy sprzedaży upadających hut?
Cynk do ABWery
A jednak. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zostaje poinformowana
przez Ministerstwo Skarbu o tym, że ktoś bruździ. 17 marca ABW
wszczyna śledztwo. 15 kwietnia funkcjonariusze robią nalot na
siedzibę firmy Invex w Katowicach. Przeszukują biuro. Zatrzymani
zostają: dyrektor Maciej D. i niejaki Witold M. W tym samym czasie w
Poznaniu dochodzi do zatrzymania Janusza Z.
prezesa firmy Invex.
Śledztwo przejmuje stołeczna Prokuratura Apelacyjna. Ta sama, która
zajmowała się badaniem tzw. afery Rywina. Również i tym razem stawia
ten sam zarzut
płatnej protekcji.
Jest jeszcze jedno podobieństwo. Gigantyczny szum medialny.
Niesamowite informacje przeciekają do prasy zadziwiająco wartkim
strumieniem. Cynki płyną do "Gazety Wyborczej", "Rzeczpospolitej",
wychodzącego w Katowicach "Dziennika Zachodniego" i do redakcji
"NIE". Dotyczą tej samej osoby
wiceministra skarbu Andrzeja
Szarawarskiego odpowiedzialnego za przeprowadzenie prywatyzacji
Polskich Hut Stali.
Cel został wybrany perfekcyjnie. W ekipie Leszka Millera nie ma
chyba drugiej tak kontrowersyjnej osoby jak Szarawarski. Pisano o
nim jako o jednym z baronów SLD, który nie chce ustąpić ze
stanowiska. Krytykowano go za to, że nie pozbył się udziałów w
prywatnej firmie, gdy został członkiem rządu. Tego dotyczyło
doniesienie o popełnieniu przestępstwa, które trafiło do prokuratury
tuż przed ostatnim zjazdem śląskiego SLD. Również i my kiedyś
poświęciliśmy wiceministrowi Andrzejowi Szarawarskiemu całą pierwszą
stronę. I nie były to komplementy.
Gotowanie Szarawara
Nie bronimy Andrzeja Szarawarskiego. Jest tak zamożnym człowiekiem,
że stać go na adwokatów, może więc bronić się sam. Będziemy mieli
porządny cynk
wtedy na pewno mu przywalimy, bo uważamy za nasz
obowiązek wyciągać na światło dzienne całe to bagno, w którym
taplają się nasi politycy. Media sugerują teraz jednak, że w imieniu
Szarawarskiego żądano łapówki w wysokości kilkunastu milionów
dolarów od US Steel. Chodziło o umożliwienie Amerykanom wykupu
wierzytelności polskich hut. Długi kupić za grosze, by potem

zgodnie z ich nominalną wartością
wymienić je na akcje. Złoty
interes. W ten sposób za półdarmo można by było nabyć Polskie Huty
Stali.
Wedle cynków w imieniu wiceministra Szarawarskiego żądano od
Amerykanów 30 mln zł prowizji i pieniędzy na wykup wierzytelności
hut. Żądali przedstawiciele Inveksu. W tej sprawie zabiera głos
nawet sam prezes US Steel i publikuje ogromne oświadczenie.
Przedstawiciel amerykańskiego koncernu w prokuraturze podobno
zeznaje, że "ma pewność", iż łapówkarską propozycję złożono
powołując się na wspomnianego wiceministra.
Sprawdzamy, do jakiego wniosku doszła prokuratura badająca tę
sprawę. I dowiadujemy się dość zaskakującej rzeczy. Otóż prokuratura
zastanawia się nad tym, czy biznesmeni związani z Inveksem dopuścili
się pomówienia. Innymi słowy, prokurator nie znalazł dowodów na to,
by ci biznesmeni działali w imieniu Szarawarskiego, za to
podejrzewa, że chcą go "ugotować". W każdym razie mają powody.
Szarawarski w imieniu rządu działa przeciw ich interesom.
Kabaret długi
Jeszcze ciekawsze jest to, że cała afera z Inveksem została nadęta
poza granice zdrowego rozsądku. Firma miała rzekomo skupować
wierzytelności polskich hut w imieniu US Steel. W rzeczywistości nie
skupiła nawet jednego grosika.
Długi Polskich Hut Stali wynoszą 4,8 mld zł. Z tego 3,3 mld to
przeterminowane należności. Te są najbardziej niebezpieczne, bo ich
właściciele mogą złożyć wnioski o upadłość PHS.
Mogą, lecz nie składają. Zawarto z nimi odpowiednie umowy.
Ktoś, kto ma długi PHS, ma w rękach potężną broń. Invex chciał ją
zdobyć. Ale pech chciał, że spece z Inveksu zabrali się za wykup
hutniczego długu od niewłaściwej strony.
Zaczęli od PKP, której huty wiszą ogromne kwoty. Koleje bardzo
chętnie oddałyby dług za gotówkę, tylko na taką operację muszą mieć
zgodę rządu. Poprosiły więc rząd o zgodę, a rząd
zamiast się
zgodzić
zaczął kombinować, jak przeszkodzić.
4 października 2002 r. zostaje zawarte porozumienie o zablokowaniu
sprzedaży tych wierzytelności PHS, które można wymienić na akcje.
Porozumienie to podpisuje 15 firm. 5 listopada rząd przyjmuje
program prywatyzacji PHS. 3 grudnia premier powołuje rządowy zespół
do spraw prywatyzacji Polskich Hut Stali. Wtedy jeszcze nikt nie
krzyczy o żadnych łapówkach, przekrętach, płatnej protekcji.
24 lutego szefem zespołu ds. prywatyzacji hut stali zostaje Andrzej
Szarawarski. Przypomnijmy
pierwszy sygnał trafia do ABW na wiosnę.
Połowa marca
wszczęcie śledztwa. Połowa kwietnia
zatrzymanie
biznesmenów z Inveksu. Pierwszy wielki artykuł na temat tej afery
ukazuje się 22 kwietnia. Przedstawiciel firmy Invex opisany jest tu
jako superfinansista handlujący długami hut.
Właśnie 22 kwietnia przypadał termin złożenia ostatecznej oferty
przez koncerny ubiegające się o zakup Polskich Hut Stali!
Przypadkowa zbieżność dat? Nie wierzę.
Atmosfera sensacji nie sprzyja negocjacjom gospodarczym. Chyba że
kolejne rewelacje wyciekające z akt śledztwa objętego tajemnicą są
niczym młoty, za pomocą których nabywca zbija cenę. Co więcej, każdy
tydzień odstępstwa od planu przyjętego przez rząd może doprowadzić
do katastrofy. Wyjaśniam dlaczego.
Ratujcie rury
Polski rząd chce jak najszybciej zakończyć negocjacje dotyczące PHS,
by zająć się ratowaniem kolejnych hut tworzących tzw. sektor rurowy.
Wśród nich kilka jest w upadłości, pozostałe w bardzo złej sytuacji
ekonomicznej. O te zakłady nie zawalczy żaden zagraniczny inwestor.
Musimy je ratować sami.
A czas na to mamy tylko do końca roku. Dogadaliśmy się z Unią
Europejską, że do końca tego roku możemy hutom udzielać pomocy
publicznej. W grę wchodzi pięć starych zakładów hutniczych i nowy

Walcownia Rur Jedność. Projekt konsolidacji tych zakładów ma być
gotowy pod koniec tego miesiąca. Budowa WRJ ciągnie się już od lat,
jest blokowana przez zagraniczne banki i zagranicznych producentów
rur. Tę inwestycję trzeba skończyć choćby dlatego, że jej przerwanie
spowoduje gigantyczne straty. Gwarancje kredytowe państwa sięgają
bowiem 160 mln zł.
Oblicza się, że w Polsce można sprzedać w ciągu roku około 300 tys.
ton rur. Tymczasem WRJ będzie produkowała 160 tys. ton rur na rok, a
wraz z pozostałymi zakładami nawet i 180 tys. Na razie jest firmą
prywatną, lecz rząd planuje podwyższenie kapitału zakładowego. Tak,
by skarb państwa miał tam co najmniej 50 proc. udziałów. Cała ta
operacja musi się zakończyć w tym roku. Inaczej nie będzie możliwa.
Jeszcze za Buzka, a nawet za wczesnego Millera polskie zakłady
zbrojeniowe produkowały najwyżej sznurówki do żołnierskich butów.
Teraz nasze czołgi, helikoptery i wozy dowodzenia jadą do Azji.
Eksport polskiego uzbrojenia sięga w tym roku jednego miliarda
dolarów. W 2001 r. huty skupione w PHS miały w sumie 1,13 mld zł
strat. Rok później były już tylko 640 mln na minusie. W maju tego
roku strat prawie nie było, a czerwiec mogą zakończyć na plusie.
Załóżmy, że spełnią się mrzonki rządu i kolejne polskie huty staną
na nogi. Co za upiorna wizja! Na szczęście, nie dla nas.
Przynajmniej raz rząd robi za upiora, który straszy nie nas, tylko
zagranicznych inwestorów.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wojna Gdyni z Piotrem, jego żoną, dziećmi,
psem i rybkami "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W Łodzi wezwano pogotowie ratunkowe do kobiety, która wypiła za dużo
w czasie libacji alkoholowej z przyjaciółmi. Pijaczka obchodziła
jubileusz 90-lecia życia na cyku.
Policja w Pile zatrzymała 27-letniego mężczyznę, który płacił po 10
zł za stosunek seksualny dwóm chłopcom w wieku 12 i 14 lat. Pedofil
wpadł, bo chłopcy chwalili się forsą kolegom i zachęcali ich do
pójścia w swe ślady. Przestroga dla pedofilów: nie należy być
rozrzutnym.
Pewien gimnazjalista z Żarek wywołał alarm bombowy w Zespole Szkół
Ponadgimnazjalnych. Namówili go do tego starsi koledzy. Za
zrealizowanie zamówienia dali dwa papierosy. Ceny spadają. W zeszłym
roku za alarm bombowy w tej samej szkole uczeń dostał butelkę wódki.

W Warszawie na Woli 45-letni mężczyzna podpalił samochód marki
Chrysler należący do jego mamusi. Zrobił to, bo chciał jej troszkę
dopiec.
Poważnie traktuje swoje obowiązki straż miejska w Łodzi. Strażnicy
założyli blokady na koła aut zaparkowanych na chodniku przed
komisariatem policji w al. Kościuszki. Samochodów było 12. Należały
do policjantów z komisariatu. Łódzka policja wzruszona jest takim
koleżeństwem.
23-letni Sebastian H. z Radomia został zatrzymany przez policję. W
jego mieszkaniu policjanci znaleźli zdjęcie H. w mundurze generała
SS. Sebastian H. nie zostanie jednak oskarżony
przez IPN o zbrodnie hitlerowskie, ale o przebieranie się w mundur
polskiego policjanta. Przebrany w ten sposób patrolował okolice
cmentarza na Firleju. Kontrolował kierowców, pouczał ich i sprawdzał
pracowników ochrony cmentarza. Rzadki już przypadek miłości do
munduru.
Coraz więcej pijanych na drogach. Pijanych policjantów. W Braniewie
wypadek po pijaku (2 promile) spowodował sierżant Zdzisław S. W
Olsztynie kobietę na pasach przejechał pijany naczelnik policji
drogowej z Ostródy. W Jarosławiu zatrzymano dzielnicowego z
Lubaczowa, który prowadził samochód mając ponad 2 promile we krwi.
Na trasie z Poznania do Piły kolizję z innym autem spowodował pijany
policjant Marek C. Po kolizji kierownicę od pijanego policjanta
przejął jego równie pijany znajomy, który dwa miesiące wcześniej
stracił prawo jazdy za jazdę po pijaku.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Haj Lajf "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Przewodnik dla terrorysty
W obliczu wojny i terroryzmu jesteśmy
jak zwykle
silni, zwarci i
gotowi.W obliczu wojny i terroryzmu jesteśmy
jak zwykle
silni,
zwarci i gotowi.
Z dnia na dzień coraz wyraźniej widać, że będzie wojna. I nie
dziwota: Amerykanie muszą zadbać o swoje interesy gospodarcze. W
walce o te interesy musi Stanom pomóc "przyjaciel Ameryki" i
"najwierniejszy sojusznik w Europie"
Polska. Chcą krwi! No to
powalczymy.
Bushowi zależy, aby ewentualne akty terrorystyczne miały miejsce
poza terytorium USA. Gdzie? Gdziekolwiek. Zdaje się, że Saddam już
to podłapał. W połowie stycznia iracki wicepremier Tarek Aziz po raz
pierwszy wymienił Polskę jako jeden z filarów amerykańskiej kampanii
przeciw jego krajowi. Czym zasłużyliśmy sobie na takie wyróżnienie?
Stwierdzeniem naszego ministra spraw zagranicznych, że USA mogą
liczyć na wsparcie RP bez względu na stanowisko Rady Bezpieczeństwa
ONZ.
Jak może wyglądać iracka odpowiedź na amerykański atak? Według
Saddama "11 września będzie przy niej piknikiem".
Pod koniec stycznia agencje podały, że czeskie służby specjalne biją
na alarm z powodu napływu informacji o mogących tam nastąpić atakach
terrorystycznych.
Wystarczy 6 facetów wyposażonych w: 2 samochody, kilka telefonów
komórkowych, 2 laptopy, 2 atlasy samochodowe Polski z prostymi
planami miast, "minirozmówki" polsko-jakieś tam, przeciętną
inteligencję, gadżety mieszczące się w bagażnikach tych aut i
po
48 godzinach leżymy!
Leżymy i kwiczymy! I to tak jak nigdy od czasu powstania
warszawskiego, bo od tamtej pory nikt nad Wisłą nie widział
terroryzmu. No ale czego się nie robi dla Ameryki!
Zakupy u sąsiadów
Czechy zawsze były najlepszym miejscem na zakupy. Najłatwiej na
świecie kupić tu semteks
genialny, plastyczny, praktycznie
niewykrywalny, bezpieczny i mocny materiał wybuchowy. Przez granicę
niemiecko-czeską łatwo też wwieźć towar kupiony tam jeszcze ze
starych zapasów armii radzieckiej
gazy bojowe. Przetransportowanie
całego zgromadzonego arsenału pod granicę z RP nie stanowi
najmniejszego problemu.
Kopnęliśmy się do Jakuszyc, na przejście graniczne, którym wiedzie
trasa z Pragi do Wrocławia i Szczecina. Czujność pograniczników
wypróbowaliśmy przechodząc lasem przez pas drogi granicznej w Górach
Izerskich. W miejscowości Korzenov wpakowaliśmy się do czekającego
na nas busa, który wcześniej legalnie przekroczył granicę. Nie
niepokojeni przez nikogo wróciliśmy z towarem do ojczyzny. Tu
rozdzieliliśmy się na dwie 3-osobowe grupy. Jedna z nich pozostała w
furgonetce, druga przesiadła się do samochodu osobowego.
Kilka minut jazdy i jesteśmy w Szklarskiej Porębie. Miasteczko
oblężone, bo to czas ferii. Jak najłatwiej sparaliżować okolicę?
Podkładając malutki ładunek wybuchowy pod linę nośną wyciągu na
Szrenicę. Ładunek odpalany oczywiście drogą radiową, bo nie ma się
co wygłupiać z aktami samobójczymi. Gdzie go przyczepić? Tuż pod
liną, wystarczy się tylko wspiąć na jedną z licznych i nie
pilnowanych podpór. Przed detonacją można jeszcze wsypać trochę
trutki do największego w okolicy ujęcia wody pitnej. Sprawdziliśmy:
nikt go nie pilnuje. Trupy na wyciągu, trupy w domach, szpitalach,
ośrodkach wypoczynkowych, schroniskach itd. Kompletny brak
informacji. Zablokowane telefony. Tysiące samochodów zrozpaczonych
rodziców mknących, by ratować swoje dziatki. Wypadki, korki, chaos.
A wszystko to możliwe do zorganizowania w dwie godziny, z czego
jedną można przeznaczyć na zjedzenie śniadania.
Wrocław do piachu
Wrocław, stolica Dolnego Śląska. Wczuwając się w duszę terrorysty
wybraliśmy obiekty, których zniszczenie byłoby najbardziej
widowiskowe. Takim miłym wyzwaniem dla każdego szanującego się
bojownika jest most Grunwaldzki
największa wisząca przeprawa
rzeczna w kraju. Jest on częścią głównej osi komunikacyjnej miasta,
a także elementem trasy prowadzącej z autostrady A-4 w kierunku
Warszawy. Aby mościsko walnęło, trzeba odpowiednio mocnym ładunkiem
wysadzić części nośne, w tym liny podtrzymujące z obu stron
wielopasmową jezdnię. Nie mieliśmy problemów z dostaniem się do
newralgicznych punktów mostu. Równie łatwo jest wejść do wnętrza
pylonów, na których wisi konstrukcja. Wystarczy zerwać kłódki i
przeciąć zamki. Zadanie to potrwa małą chwilkę, jeśli posłużyć się
ciekłym azotem przechowywanym w termosie: stal pęka jak szkło.
Pozostawienie bomby w torbie na kolejowym Dworcu Głównym wydaje się
zbyt banalne. Nie zatrzymywani przez nikogo weszliśmy na teren ponoć
strzeżonego, największego w mieście wysypiska śmieci w dzielnicy
Maślice. Po odpowiednim podłożeniu materiałów wybuchowych wysoką na
120 m górę śmieci można przechylić tak, aby zsunęła się do
przepływającej opodal Odry.
Poznań zostaje wspomnieniem
W Poznaniu wzięliśmy na cel tamę Jeziora Maltańskiego. Przy
odrobinie fartu spiętrzona woda runęłaby na zachód, wypełniając
koryto Warty i zatapiając Ostrów Tumski z biskupią katedrą. Fala
powinna dotrzeć też przez Chawliszewo do Starego Miasta.
Pożar najlepiej byłoby spowodować w obiektach Międzynarodowych
Targów Poznańskich. Nie ma najmniejszego problemu z wniesieniem i
pozostawieniem kilku toreb wypełnionych fosforem. Pali się to
cholerstwo wytwarzając temperaturę do 2000 C, trudno to zgasić, a
na dodatek łatwo przyczepia się do ubrania.
Jeśli coś zatruć, to najprościej poldery ze zbiornikami wody w
dzielnicy Dębiec. Poznań jest już zakorkowany (popołudniowy szczyt).
Ekipa się rozdziela: jeden samochód jedzie do Szczecina, drugi do
Krakowa. Po drodze mały posiłek, drzemka podczas jazdy, bo jeszcze
sporo roboty.
Szczecin odcięty od macierzy
Właściwy Szczecin, z jego centrum, leży po lewej stronie Odry. Po
prawej jest tylko Dąbie
dzielnica u wjazdu. Istnienie Szczecina
uzależnione jest od mostów. Wystarczy podłożyć z 5 kg trotylu pod
wyjazdową nitkę mostu Nowocłowego. Otwierał go latem premier Miller.
Jak dupnie zaminowana przez nas nitka, to wiszący obok stary most

Cłowy (z nitką wjazdową), powinien się zawalić od fali uderzeniowej.
I nie ma tu przesady
jest dokładnie w takim stanie.
Jest jeszcze jeden most na tzw. szosie poznańskiej
konstrukcja
drewniana. Aby go powalić, wystarczą dwie wiązki granatów RG-42,
jeden izraelski B-48 C lub czeski C-208 rozwalający bez problemów
nawet metalowe konstrukcje wież wiertniczych.
Maksimum 3 godziny zabawy i Szczecin stoi. Ekipa spieszy do Gdańska,
by przygotować mieszkańcom niespodziankę na godziny porannego
szczytu.
Kraków do gazu
Do centrum handlowego Zakopianka w Krakowie prowadzą dwie drogi:
zjazd z trasy na Zakopane i druga, wiodąca od strony Wieliczki. W
centrum mamy Carrefoura, Office Depot, magazyny glazury i piękną
stację Orlenu. Obok kolejna ludziarnia
Cinemacity. Ludzi
traktujemy gazem: tabun, soman, sarin
do wyboru. Po granacie z
fosforem wrzucamy na stacyjkę Orlenu i stojącą po drugiej stronie
ulicy stację BP. Nie patrząc nawet na eksplozje, przedzieramy się w
porannych korkach w stronę Wawelu.
Na Wawel przeznaczamy 15 granatów dwufozgenu. Wszystko się jara,
nikt tego nie gasi, bo wszystkie jednostki straży mkną w stronę
centrum Zakopianka. Wyjeżdżając z centrum widzimy ogromny karambol z
kilkoma karetkami w środku.
Przy wyjeździe z Krakowa włączamy radio i z ulgą stwierdzamy, że
chłopakom w Gdańsku też poszło zgodnie z planem. Wolniutko suniemy w
stronę Warszawy. W radiu mówią, że prezydent wprowadził stan
wyjątkowy. Trwa liczenie ofiar zamachów w Szklarskiej Porębie,
Wrocławiu, Poznaniu i Szczecinie. Brak precyzyjnych informacji o
wydarzeniach w Krakowie. Szef BBN przerwał wizytę oficjalną w
Iranie. Szef MSWiA nie dojechał do programu III PR. Monika Olejnik
odnajduje numer sprzed lat do gen. Jaruzelskiego.
"Grom" opanował wszystkie budynki rządowe
informuje minister
Szmajdziński. Zamknięto warszawską Giełdę Papierów Wartościowych.
Podobno telewizja emituje na żywo przemówienie premiera Millera. Do
studia wprowadził go ubrany w wojskowy mundur prezes TVP Robert
Kwiatkowski. Obu obstawia poseł Dziewulski. W Łodzi podobno ludzie
plądrują sklepy spożywcze.
Patrzymy na zegarek: 9.30. W Polsce jesteśmy dobę.
Nie warto umierać za Gdańsk
W Gdańsku nie trzeba się specjalnie starać. Aby sparaliżować
Trójmiasto, wystarczy podłożyć ładunek wybuchowy pod którykolwiek z
licznych wiaduktów Szybkiej Kolejki Miejskiej. Można też zatruć
kompletnie niestrzeżone zbiorniki wody pitnej w Straszynie.
Jak ustaliliśmy, wystarczą trzy tygodnie przygotowań,
wydzierżawienie na 2 tygodnie jakiegoś drobnego statku i po kilku
godzinach pracy mamy zaminowane redy portów Gdańska i Gdyni. I tak
się akurat dzieje, że pierwsze dwie wypływają, gdy dojeżdżamy do
Elbląga. Nikt min nie zauważa. Dopiero wybuch. Pech chciał, że w
pole magnetyczne pierwszej miny wpłynął statek pod banderą Izraela.
Ciekawe, jaka będzie odpowiedź Szarona? W sumie warto było
zainwestować w zaminowanie dwóch red 23 tys. dolarów (12 tys. koszt
wynajęcia statku, koszt 10 min
8 tys. dolarów, żarcie itp.
3
tys. zielonych).
Z drugą ekipą spotykamy się w Warszawie dopiero o 14.00, bo przez
liczne wypadki jechać jest naprawdę trudno.
Cały naród ginie w swojej stolicy
Dwie godziny zajęło nam zaminowanie 3 mostów: Trasy Łazienkowskiej,
mostu Grota-Roweckiego i mostu Poniatowskiego. Proste jak drut.
Gliniarze zajęli się pilnowaniem sklepów, BORowiki pilnują VIP-ów,
antyterroryści siedzą w pogotowiu, a strażnicy miejscy nie przyszli
do pracy.
Bez problemu udało się przyczepić do przęseł łącznie (3 mosty)
odrobinę ponad 200 kg semteksu. Tylko spod mostu Grota trzeba było
pognać dwóch kloszardów. Ładunki odpalimy we właściwym momencie za
pomocą telefonu komórkowego.
Po zaminowaniu mostów ekipa z samochodem osobowym jedzie na Okęcie.
Druga parkuje busa na parkingu strzeżonym przy Dworcu Centralnym, bo
w Śródmieściu strasznie kradną. Chłopcy rozchodzą się do trzech
pobliskich wieżowców. Każdy ma ze sobą pistolet maszynowy "Uzi",
butlę z sarinem i maskę przeciwgazową. Przed rozdzieleniem się
dzwonią na numer 997 i informują, że w zielonym Peugeocie 206, który
faktycznie stoi przed Marriottem, jest bomba. Jest to już
dziewiętnaste tego dnia zgłoszenie podłożenia bomby w Warszawie, ale
nasi bohaterowie wiedzą, co robią. W odróżnieniu od innych stawiają
żądania (przerwanie wojny w Iraku), uprzedzają, że ładunek sterowany
jest drogą radiową, podają promień rażenia
380 m.
Antyterroryści są w szoku. Mogą najwyżej spróbować ewakuować ludzi i
czekać. Nie mają robota do rozminowywania (w Polsce jest ich 6), bo
ten warszawski psuje się średnio co 3 akcje, po czym na 2 miesiące
trafia do serwisu. Przytomny dowódca wysyła do Śródmieścia tylko
połowę składu, czyli 39 komandosów. I ma racje.
20 minut później dochodzą informacje o wzięciu zakładników w trzech
biurowcach. Co charakterystyczne, w każdym na 20 piętrze. Jest źle!
Mimo wieloletnich próśb o dostarczenie jednostce planów budynków
nikt tego do dziś nie zrobił... Burdel! Nikt nie wie, czy karetki i
straż pożarna mają jechać pod Marriott, czy pod biurowce. Do
Śródmieścia walą samochody wsparcia z drugiej strony Wisły, gdy
nagle słychać 3 potężne eksplozje: runęły 3 mosty. Nagle w
biurowcach zaczyna się dziać coś dziwnego: jak poinformował
gliniarzy jeden z zakładników (przez komórkę), ludzie zaczęli
umierać. Potem zamilkł. Sarin zabija w kilkanaście sekund...
W ogólnym zamieszaniu przez garaże udaje się wymknąć trzem panom w
maskach przeciwgazowych. Po spotkaniu z trudem wyjeżdżają z parkingu
i powoli przedzierają się na Okęcie. Nie ma pośpiechu: do następnej
akcji mają prawie 3 godziny.
Lotem bliżej do nieba
Miasto zakorkowane, na dodatek lód na jezdni, ale po blisko dwóch
godzinach dojeżdżają. W tym czasie jeden z członków pierwszej ekipy
zdążył się już odprawić na ostatni lot do Wiednia. W sklepie
wolnocłowym kupił dwie kwadratowe, szklane butelki "Jacka Danielsa".
Bez problemu wszedł z nimi na pokład. Samolot był jeszcze na pasie,
gdy nacisnął przycisk wzywający stewardesę. Kiedy była tuż przy nim,
rozbił obie butelki uderzając je o siebie. Miał w dłoniach broń
lepszą od noża: dwa malownicze "tulipanki". Pierwszego wbił w szyję
siedzącej obok Amerykanki, drugiego przyłożył do szyi stewardesy.
Wybucha histeria. Kapitan zatrzymuje maszynę. Terrorysta stawia
żądania: zakończenie wojny w Iraku, podstawienie na pas startowy
autobusu, milion dolarów okupu.
Wieża przekazuje raport dowódcy antyterrorystów, ten informuje
ministra spraw wewnętrznych i administracji. Decyzja jest szybka:
wszyscy na Okęcie. Jedzie też minister (oczywiście z ekipą
telewizyjną). Chłopcy ze Śródmieścia pędzą na lotnisko z pełną
determinacją. Niestety. Samochody nie mają klimatyzacji i szyby
potwornie parują. Jeden ruch ręki kierowcy w kierunku szyby i nagle
poślizg. Musiał przyhamować, bo coś mu się wydawało. ABS-u nie ma,
zresztą nic nie pomoże, jeśli się jeździ na oponach letnich... A
prosili o pieniądze, jeszcze nie tak dawno, w styczniu... Rozbijają
się dwa samochody. Z akcji wypada 16 komandosów. Nie ma czasu, żeby
udzielić im pomocy. Kierowca ostatniego z policyjnych busów wpada na
pomysł, by ofiarom zabrać długą broń, karabiny MP-5. Po co? Na
zmianę, karabiny są już wysłużone i praktycznie wszystkie się
zacinają. W dodatku kupiliśmy je tanio, więc u niezbyt renomowanego
producenta. Odbicie zakładników okazało się niemożliwe. Do takiej
akcji potrzeba 80 policyjnych antyterrorystów, a wszystkich w
Warszawie mamy 78, z czego 16 zostało wyeliminowanych w drodze na
lotnisko. Nie ma też specjalistycznych drabinek. Minister nie chciał
uwierzyć. Dowódca antyterrorystów zaklinał się zaś, że średnio co
dwa tygodnie uderzają do MSWiA z prośbami o dofinansowanie, ale
jedyne co wywalczyli, to styczniowa decyzja o zwiększeniu przydziału
na skarpetki...
Nawet gdyby te drabinki były
uspokajał ministra
szef antyterrorystów, akcja i tak byłaby niemożliwa. Jego chłopcy
tylko raz, dosłownie jeden raz mieli ćwiczenia w Boeingu. Podczas
nich uszkodzony został jeden z foteli i od tej pory nikt nie chce
ich wpuszczać do samolotów.
Rozmowy z terrorystą i jego pomocnikami (poinformował, że na
pokładzie ma jeszcze dwóch pomocników obwieszonych trotylem) trwały
do rana. W końcu zdecydował się na ewakuację. Autobus podstawiono i
terrorysta wyszedł z samolotu w środku grupy pasażerów. Do autobusu
jednak nie wsiedli, lecz przesuwali się pod jego osłoną w kierunku
bramy wyjazdowej obok saloniku VIP-owskiego. Kiedy byli w środku
bramy z niespotykaną siłą eksplodował zaparkowany samochód. Ciała w
powietrzu, ogień, krew, krzyki, syreny alarmów samochodowych. Nikt
nie dostrzegł oddalającego się z piekła mężczyzny. Po kilku minutach
przemknął się przez lotniskowe garaże i wsiadł do czekającego na
niego busa.
I po balu
Minęła 7.30. Przejechali wiaduktem nad Grójecką i skręcili w Aleje
Jerozolimskie. Niespiesznie jechali w stronę Pruszkowa dziwiąc się
wielokilometrowemu korkowi na pasie wiodącym w stronę Warszawy. Po
co ludzie tam jadą?
zastanawiał się głośno kierowca busa.
Minęli Pruszków i w Otrębusach skręcili na Nadarzyn. Po 4 minutach
drogi byli w hotelu Leśna Perła, gdzie umówili się z kuzynem
kierowcy. Miał tam dojść z ośrodka dla uchodźców. I doszedł.
Śniadanie skończyli o 9.30. Kuzyn "uchodźca" gorąco ich namawiał do
poświęcenia jeszcze 25 minut i wysadzenia w powietrze domu szefa BBN
Marka Siwca, ale dowódca był nieubłagany: miały być dwie doby i ani
sekundy dłużej.
Umówili się na kolejne spotkanie mniej więcej za 10 dni. Do tej pory
dadzą się złapać naszym pogranicznikom jako Kurdowie, uchodźcy z
Iraku.
Autor : Dariusz Cychol / Bogusław Gomzar / Wojciech Jurczak /
Waldemar Kuchanny / Bartek Sapota




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Koktajl z ludzkiej krwi
Jak okantować Narodowy Fundusz Zdrowia? Powie wam to szefostwo
publicznej służby zdrowia w Katowicach.
Już rok temu było wiadomo, że na leczenie mieszkańców stolicy Śląska
będzie mało kasy. To samo dotyczy wszystkich miast, miasteczek i wsi
w Polsce. Różnica między Katowicami a resztą Polski jest jednak
taka, że gdzie indziej biadolą, a w Katowicach postanowili chwycić
byka za rogi.
Znakomita większość z około 300 tysięcy katowiczan korzysta z usług
miejskich poradni i ambulatoriów tworzących jednostkę pod nazwą
Samodzielny Publiczny Zakład Lecznictwa Ambulatoryjnego. SPZLA na
początku lutego zawarł niekorzystny dla siebie kontrakt z Narodowym
Funduszem Zdrowia. Pospieszył podważyć jego skutki.
Zaraz po podpisaniu kontraktu, na początku lutego, dyrekcja SPZLA
zorganizowała szkolenia dla lekarzy. Lekarzy wzywano w grupach po
kilkanaście osób. Spotkania odbywały się nie w budynku dyrekcji,
lecz w różnych poradniach. Doliczyliśmy się co najmniej pięciu
takich półtajnych spotkań. Prelegentami byli: dyrektor naczelny
SPZLA w Katowicach Stanisław Wawrzyniak, dyr. do spraw lecznictwa
Aleksandra Noras, zastępca dyrektora do spraw zarządzania zmianami
Czesława Kozdraś. Lekarze dowiedzieli się, że od nich zależy, czy
ich chlebodawca SPZLA pójdzie z torbami, czy nie.

Sugerowano nam, że mamy generować jak najwyższe koszty. Oczywiście
nikt tak wprost nie powiedział, ale to było jasne
mówi lekarka z
15-letnim stażem w katowickich ambulatoriach.
Lekarzom przypomniano o tym, że w rozliczeniach z Narodowym
Funduszem Zdrowia obowiązują cztery typy porad, które są płatne:
1) żenująco nisko,
2) słabo,
3) przyzwoicie,
4) nieźle.
Pierwszych dwóch typów należy unikać jak ognia, choć wiadomo, że nie
da się ich całkiem wyplenić. Konsultacja osoby, która tydzień
wcześniej przyszła do lekarza z objawami grypy, to właśnie porada
typu pierwszego. Ale takiego pacjenta można dokładniej przebadać,
zlecić jakieś specjalistyczne badania, zlecić analizę składu moczu
bądź krwi. Zwiększy się liczba usług, które wyświadczono pacjentowi,
albo zmieni się kategoria porady. Dyrektorzy byli trochę
przestraszeni tym, co proponują lekarzom, więc nie podawali
przykładów, jak można okiwać NFZ. Bardziej dociekliwym tłumaczyli,
że każdy na pewno będzie postępował zgodnie z własną inwencją i
doświadczeniem.
Lekarze po szkoleniu wymieniali uwagi na temat złożonej im
propozycji. Jak na przykład postąpić z dzieckiem, które się
skaleczyło? Odkleić opatrunek, odkazić i ponownie przykleić? Walnąć
zastrzyk przeciw-tężcowy? Wysłać do chirurga na dodatkową
konsultację? Czy może potrzebne jest szycie? Co zrobić z pacjentem,
który się przeziębił? Jasne, że lekarz pierwszego kontaktu zawsze
może obawiać się powikłań. Trzeba więc posłać go do laryngologa.
Dobrze jest też wykonać zdjęcie rentgenowskie. No i śledzić proces
zdrowienia wyznaczając kolejne wizyty.
Niezwykłą inwencją wykazali się pracownicy Centralnego Laboratorium
SPZLA. Do nich trafia materiał biologiczny pacjentów. Próbki kup,
siki w słoikach oraz krew. Załóżmy, że w ciągu jednego dnia w
Katowicach pobrano krew do badania od 30 pacjentów (badanie pod
kątem żółtaczki). Zamiast stwierdzić, który pacjent ma żółtaczkę, z
tej krwi w Centralnym Laboratorium robią koktajl. Najpierw ją
zlewają do jednego naczynia. Potem dodają odczynnik i czekają. Jeśli
odczynnik wykaże, że w koktajlu jest krew osoby chorej na żółtaczkę,
to każą badanie powtórzyć. Za drugim razem dzielą krew od pacjentów
na trzy części po 10 próbek. Wlewają krew do trzech naczyń. I dodają
trzy odczynniki. Pacjenci, których krew była w naczyniu, gdzie
wykryto wirus żółtaczki, idą do kolejnego badania. I tak od ogółu do
szczegółu. Mnożą się badania, oszczędza się odczynniki (bo tym
sposobem zużywa się ich mniej, niż gdyby za pierwszym razem dodać 30
odczynników do 30 probówek). Ponoć wszystko jest zgodne z
obowiązującymi w naszym kraju procedurami.
Lekarze pierwszego kontaktu
ci, co siedzą w dawnych przychodniach
rejonowych, a teraz poradniach ogólnych
kombinują po swojemu.
Kombinują lekarze specjaliści, do których trafiają pacjenci ze
skierowaniem od lekarzy pierwszego kontaktu. Nikt się nie wychyla,
bo nikt nie chce podpaść dyrekcji. Ponieważ wszystko, co lekarze
zalecają pacjentom, jest skrupulatnie ewidencjonowane, dobrze zatem
wiadomo, kto ma w nosie prośby płynące z góry.
W Polsce pokutuje pogląd, że wszyscy chcą wszystkich wykiwać. Rząd
oszukuje obywateli, obywatele kantują państwo. Wreszcie obywatele
kantują siebie nawzajem. Pomysł dyrekcji SPZLA w Katowicach
wyjaśnia, dlaczego w kasie Narodowego Funduszu Zdrowia jest aż tak
bardzo pusto.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Język wasza mać
Nie kumam bazy, jak starzy siedzą na mikrofonie. Jak byśmy używali
innych języków. To mi ciąży, bo do rodzicieli trzeba czasem się
zbliżyć, zwłaszcza gdy stopniały klepce na impry
żalą się dzieci.
Żeby dopomóc w świąteczno-rodzinnym porozumieniu, przygotowałam mały
słownik wapniarsko-gówniarski.
Posłuchaj, o czym w Wigilię starzy mówią ludzkim głosem.
Autorytet
jakiś wypasiony samiec, rzadziej samica. Najczęściej nie znasz go
osobiście ani ty, ani twoi starzy. Inaczej nie byłby już
autorytetem. Jego obrazek wisi pewnie w waszej chałupie. Najlepiej,
byś kserował tego człowieka po całości. Podczas gdy ty myślisz o
powielaniu najlepszego w świecie freestylera, starzy mają na myśli
gulonia w białej czapeczce z pierścionkiem i nie jest to czarnoskóry
raper Jarule ani James Joy, skinhead z Manchesteru, ale Ojciec
Święty, papież Polak Jan Paweł Drugi.
Sumienie
mieszka w głowie. Na szczęście słyszysz je tylko ty. W odróżnieniu
od bełkotu twoich starych, na który skazani są często także twoi
ziomale. Zresztą to sumienie to taka zminiaturyzowana, wirtualna
wersja starych. Jak malujesz wrzuta na murze i coś w głowie mówi ci,
żebyś rzucił spray i spierdalał, to to jest właśnie sumienie. Ale
nie martw się, sumienie w pewnym wieku zanika.
Obowiązek
coś, co musisz. Ale ty nic nie musisz, więc ogólnie lata ci to koło
spodni. Potrzeby fizjologiczne jak sranie czy noszenie worków
wykluczamy, bo na to zupełnie nie masz wpływu.
Ambicja
albo ją jeszcze masz, albo już nie. Weźmy konkretny przykład. Masz
ambicję zarabiania szmalu. Twoi starzy też mają ambicję, abyś ty
miał tę ambicję. Siedzisz latami w książkach, nosisz za lepakami
teczki i już przychodzi twój czas. Już masz prawie Lexusa w garażu
obok wielkiej chawiry z ogrodem, ale jakimś dziwnym trafem po tych
wszystkich ambicjach zostaje ci noszenie do skupu wygrzebanych ze
śmietników butelek. Co innego z ambicją posiadania fajnej foczki.
Patriotyzm
jest wtedy, gdy kumplowi z Wysp Brytyjskich pokazujesz, twoim
zdaniem, najbardziej dojechane kąty w Polsce. Tymczasem Angol krzywi
gębę i pretensjonalnie dmucha w ciebie dymem z chujowego jointa. Ty
zamiast pakować walizki i spieprzać z kraju, mówisz rojalowi, żeby
spierdalał na tę swoją wyspę, bo gówno się zna. Tobie bardzo podoba
się Grób Nieznanego Żołnierza, zwłaszcza gdy podkładasz żołnierzom
kapiszony pod buciory na zmianie warty. To jest właśnie patriotyzm.
Egoizm
choroba, na którą się nie umiera. Inaczej na cyce padłby cały rodzaj
ludzki. Szczytem egoizmu jest pożałować gwizdka ziomalowi albo kazać
wynieść śmieci siostrze na wózku inwalidzkim, bo właśnie przyszła
jej kolejka.
Prawo
obowiązuje biedaków. I wtedy nazywa się to kodeks, najczęściej
karny. Ci, co rzygają szmalem, mają inne prawo, zwane ustawami i
rozporządzeniami. Na tym też trzepią swoje brudne blaszaki.
Szacunek i rozsądek
gdy jakiś zachlany pedryl napieprza buciorem w drzwi twojej klatki,
to z szacunku dla drugiego człowieka mówisz mu, żeby przestał. Gdy
ten odpowiada ci, żebyś spierdalał na drzewo banany prostować, ty
bierzesz go za fraki i oklepujesz maskę tak, by pedryl nie mógł się
podnieść przez najbliższą godzinę. To jest rozsądek, przecież mógłby
zrobić sobie harma, gdyby drzwiczki wypadły z zawiasów.
Moralność, odpowiedzialność i poświęcenie
masz koleżankę, którą nawet lubisz. Grasz z nią w Harryłego Pottera
na twoim kompie. Nagle zastanawiasz się, czy naprawdę ma takie fajne
cycki, czy to tylko stanik z żelem. Ale boisz się sprawdzić, bo nie
wiesz dokładnie, o której wrócą starzy. To jest moralność. Albo
sprawdzasz pożyczając od starego z szuflady prezerwę zwaną kondomem.
To jest odpowiedzialność. Albo zapominacie o gumce, a potem ona nie
ma okresu. Ty zarywasz koncerty i imprezy, harujesz do nocy przy
klepaniu fur w warsztacie u kupca.
Dajesz koleżance na skrobankę. To są dwa w jednym
odpowiedzialność
i poświęcenie.
Ideały
święty spokój, total peace, pacyfa. No i jeszcze blunt na ławce
przed blokiem, a nie u Jaśka w garażu. Skoro już o ideałach mowa w
sporej liczbie mnogiej, to żeby na Woronicza zrobiło się walne
zwarcie i żeby do końca życia puszczali na antenie twój squad. Dla
starych ideałem by było, gdybyś został prezydentem i wygłaszał
orędzia. Ty rozważasz jedynie prezydenturę na Jamajce.
Religia
jak ktoś nie lubi hard dragów, to ma religię. Po nabuzowaniu się
jednym albo drugim zabijanie przychodzi łatwo. Z tym że do
killerowania w imię religii trzeba koniecznie dokleić hasło: wiara,
nadzieja, miłość. A wszystko przez to, że ludzie żrą padlinę
jak
mawiają punki.
PS Wierzę, że dzięki mojemu krótkiemu słowniczkowi uda wam się nie
podpalić rodzinnej choinki i wreszcie będzie o czym gadać nad
karpiem w galarecie. Wesołych świąt!

Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wojna sądu z sądem cd.
Tygodnik "NIE" ma wielką moc. W styczniu 2003 r. opisaliśmy, jak
prezes Sądu Okręgowego w Rzeszowie do spółki z komornikiem
przewalili pół miliona publicznych złotówek. Po tej publikacji
komornik doniósł sam na siebie do prokuratury, a przy okazji na
adwokata, któremu postawiono zarzut wyłudzenia 500 tys. zł.
Przypomnijmy. Kilka lat temu w Rzeszowie jeden facet wynajął
drugiemu hotel. Po kilku miesiącach właściciel hotelu Tadeusz Pacyna
pogonił prowadzącego przybytek Piotra Muryasa. Ten poleciał do sądu
i zażądał zwrotu wydatków i odszkodowania
ponad 400 tys. zł.
Sprawa wałkowała się w sądach przez cztery lata. Po jednym z wyroków
komornik Augustyn F. zajął na firmowym koncie Pacyny blisko 500 tys.
zł. Zrobił tak, choć wyrok sądu nie był prawomocny, a on nie
odwiesił postępowania egzekucyjnego, które wcześniej zawiesił, czyli
działał bezprawnie. Komornik Augustyn F. kasę zajętą na koncie
Pacyny wypłacił Piotrowi Muryasowi
ponad 430 tys. zł
30 tys. zł
dostał od komornika adwokat Muryasa
mec. Andrzej Kurowski. Pacyna
się wściekł, bo prosił komornika, aby nie wypłacał kasy Muryasowi i
adwokatowi, ponieważ wyrok nie jest prawomocny. Komornik go olał.
W końcu Sąd Apelacyjny w Rzeszowie uchylił pierwszy wyrok, od
którego zaczął się cały ten cyrk. Uznał, że komornik działał
bezprawnie i nakazał skarbowi państwa i komornikowi zwrot pieniędzy
Pacynie. Sąd uznał, że za błędy komornika też odpowiada skarb
państwa reprezentowany akurat w tym wypadku przez prezesa Sądu
Okręgowego w Rzeszowie. Pacyna zażądał zwrotu kasy. Nie doczekał się
odpowiedzi. Oddał sprawę przeciwko prezesowi Sądu Okręgowego w
Rzeszowie reprezentującemu skarb państwa do Sądu Okręgowego w
Rzeszowie. Prezes napisał do sądu, którego jest prezesem, aby
oddalił powództwo. Przyznał jednak, że komornik bezprawnie wypłacił
kasę Muryasowi. Komornik też chciał, aby powództwo oddalono pisząc
do sądu m.in. postępowanie wierzycieli i ich pełnomocnika było
nachalne i bezpardonowe. Miało wpływ na powstanie szkody. Sąd
odrzucił wnioski swego prezesa i komornika. Stała się rzecz
niesłychana: prezes sądu przegrał we własnym sądzie! Sąd nakazał
komornikowi Augustynowi F. i prezesowi sądu wypłacić Pacynie
solidarnie ponad 460 tys. plus koszty procesu
48 tys. zł. Prezes i
komornik zaskarżyli wyrok. Pod koniec 2002 r. przed Sądem
Apelacyjnym komornik Augustyn F. i prezes Sądu Okręgowego, czyli
skarb państwa, zawarli z Pacyną ugodę. Zobowiązali się solidarnie
wypłacić Pacynie ponad 560 tys. zł.
Biznesmen dostał pieniądze na swoje konto od skarbu państwa, a
prezes Sądu Okręgowego w Rzeszowie i komornik wezwali Piotra Muryasa
do zwrotu kasy z odsetkami. Podobne wezwanie dostał pełnomocnik
Muryasa, mecenas Andrzej Kurowski. Ten odpisał m.in., że nie jest mu
znany bezpośredni stosunek obligujący go do zapłaty żądanej kwoty.
Podobne stanowisko zajął Muryas. Warto dodać, że Muryas po tym, jak
komornik wypłacił mu kasę, przepisał majątek na osoby trzecie. Teraz
też prowadzi hotel. Kupił go od spółdzielni rolniczej w Świlczy
człowiek o nazwisku Tryk. Wiemy, że w umowie przedwstępnej kupującym
budynek był nie Tryk, tylko Piotr Muryas.
Niedługo później w rzeszowskiej prokuraturze doniesienie o
popełnieniu przestępstwa złożył komornik Augustyn F. Donosił sam na
siebie, ale też na adwokata Kurowskiego. Sypał elegancko, że to
adwokat w trybie procesowym wnosił, aby komornik egzekucję wykonał.
On, bidulek, działał w stresie, naciskany przez nachalnych
wierzycieli i adwokata. Prokurator postawił komornikowi zarzut
nieumyślnego przekroczenia uprawnień zawodowych z istotną szkodą dla
interesu publicznego. Komornik w ogóle ma kłopoty, bo prawdopodobnie
straci też swoje mieszkanie, które zajmie mu inny komornik na poczet
zwrotu kasy dla skarbu państwa.
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie postawiła adwokatowi Andrzejowi
Kurowskiemu zarzut wyłudzenia na rzecz klientów ponad pół miliona
złotych. Mecenas trafiłby zapewne do aresztu, ale prokurator
wyznaczył mu kaucję
80 tys. zł. Mecenas wpłacił. W "Super
Nowościach" powiedział, że nie ma żalu do prokuratora o ten zarzut,
bo jego tylko wyznaczono, a za sprawą stoją "długie ręce" Tadeusza
P. sięgające teraz z Łodzi do Rzeszowa, oraz niektórzy ludzie z
tutejszego szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości.
W styczniu obawialiśmy się, że za tę radosną działalność
sądowo-komorniczą zapłaci skarb państwa. Na razie tak jest, bo to
właśnie skarb państwa, a nie Muryas zwrócił Pacynie bezprawnie
zagarnięty przez komornika szmal. Prezes, który wtopił, chce
odzyskać kasę od Muryasa, ale czy mu się to uda? Muryas nie ma
majątku. Łatwo jednak można sprawdzić, gdzie podziała się kasa,
którą komornik bezprawnie wypłacił Muryasowi, i jak tamten rozliczył
się np. z urzędem skarbowym. Pacyna nie kryje, że już po tych
doniesieniach do prokuratury mecenas szukał z nim kontaktu

osobiście i przez osoby trzecie. Pacyna mówi, że szlag go trafia,
gdy państwo robi komuś prezenty w wysokości pół miliona złotych, a
następnie niewiele robi, aby dochodzić swoich praw i szmal odzyskać.

Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gamonie w MON-ie
Pułkownik ze Sztabu Generalnego wykorzystując swoje stanowisko
przekręcił Pomroczną na szmal. W MON uważają, że nic się nie stało.
Gerard Chojnacki, lat ok. 50, kawaler, jest lekarzem chorób
wewnętrznych i alergologiem. Oprócz tego jest pułkownikiem Wojska
Polskiego. Do maja 2002 r. był komendantem 114 Szpitala Wojskowego w
Przemyślu, ale awansował do Sztabu Generalnego.
Chałtura
Został szefem Oddziału Nadzoru nad Samodzielnymi Publicznymi
Zakładami Opieki Zdrowotnej Zarządu Wojskowej Służby Zdrowia. Mówiąc
po ludzku miał kontrolować szpitale, przychodnie i wszystkie inne
placówki medyczne podlegające wojsku. Jego bezpośrednim przełożonym
był pełnomocnik ministra obrony narodowej ds. resortowej służby
zdrowia gen. Janusz Adamczyk. Chojnacki urzędował zaledwie 21 dni w
Sztabie Generalnym, gdy wpadł na pomysł, jak sobie dorobić do
pensji. Został doradcą komendanta 114 Szpitala Wojskowego w
Przemyślu
tam gdzie wcześniej był komendantem. Teraz szpital ten
podlegał mu jako kontrolerowi ze Sztabu Generalnego.
21 maja 2002 r. Chojnacki podpisał ze swoim następcą umowę-zlecenie
nr 8/SMI/02. Komendant 114 Szpitala Wojskowego w Przemyślu płk Jan
Kulig zobowiązał szefa Oddziału Kontroli Sztabu Generalnego płk.
Chojnackiego do wykonywania czynności:
1. Rzecznika prasowego.
2. Z zakresu public relations.
3. Marketingu usług medycznych.
4. Negocjacji kontraktów z instytucjami i przedsiębiorstwami
finansującymi usługi medyczne.
5. Konsultacji z zakresu zarządzania zasobami ludzkimi.
6. Konsultacji z zakresu budżetowania działalności szpitala.
Umowa miała obowiązywać od 1 czerwca 2002 do 31 grudnia 2004 r. Z
powodu obowiązków w Warszawie płk Chojnacki mógł świadczyć usługi
szpitalowi przemyskiemu tylko w soboty i niedziele, bo od
poniedziałku do piątku stał na straży ładu i porządku w całym
lecznictwie wojskowym. Za robotę w przemyskim szpitalu Chojnacki
dostawał 5953,00 zł brutto miesięcznie. Szpital przekazał mu też
komputer za 10 tys. zł i dał służbową komórkę. Płk Chojnacki
korzysta również ze służbowego mieszkania w Przemyślu. Czy miał
jednocześnie służbowe mieszkanie w Warszawie, nie wiadomo.
Tajemnicą są zarobki Chojnackiego na stanowisku szefa Oddziału
Nadzoru w Sztabie Generalnym.
Zgodę na dodatkową pracę Chojnacki dostał zgodnie z prawem od
swojego przełożonego, gen. Adamczyka.
Komendant Kulig na świadczenie usług, które miał wykonywać
Chojnacki, powinien był ogłosić przetarg. Nie ogłosił.
Negocjator
W lipcu 2003 r. płk Gerard Chojnacki awansował po raz kolejny.
Został dyrektorem Departamentu Spraw Obronnych Ministerstwa Zdrowia.
Przez cały czas jednak chałturzył w Przemyślu. Jako wysoki
przedstawiciel resortu zdrowia negocjował kontrakt na 2004 r. dla
tej placówki z Narodowym Funduszem Zdrowia w Rzeszowie. Czyli
negocjował niemalże sam ze sobą...
Chojnacki dorabiał w przemyskim szpitalu przez 18 miesięcy. Zarobił
ponad 184 tys. zł. Szpital zapłacił blisko 10 tys. zł za rozmowy
telefoniczne ponad limit z jego służbowej komórki. Mówiąc prosto,
pan pułkownik dostał w sumie ok. 200 tys. zł za półtora roku pracy w
weekendy, kiedy to trudno np. negocjować kontrakty.
O zerwanie umowy Chojnacki poprosił 30 grudnia 2003 r., gdy wyczuł,
że zaczyna mu się palić koło dupy. Napisał do płk. Kuliga prośbę o
rozwiązanie umowy ze względu na zły stan zdrowia. Kulig się zgodził.

Tajna przypadłość
W dniach 17
20 lutego 2004 r. w przemyskim szpitalu wojskowym
zjawiła się trzyosobowa kontrola ze Sztabu Głównego Wojska
Polskiego. Wniosek o ukaranie winnych trafił do rzecznika
finansów publicznych MON. Raport z kontroli wylądował 20 lutego na
biurku pełnomocnika ministra obrony narodowej ds. resortowej służby
zdrowia płk. dr. Marka Kondrackiego. Mamy podstawy przypuszczać, że
wojsko chce ukręcić sprawie łeb.
Chcieliśmy pogadać z płk. Chojnackim, dyrektorem Departamentu Spraw
Obronnych MZ, na temat jego dodatkowej fuchy w Przemyślu. Sekretarka
poinformowała nas, że Chojnacki od dłuższego czasu jest na
zwolnieniu lekarskim. Od kiedy
to tajemnica. Do kiedy
też.
Widocznie się przepracował. Nie chciał z nami rozmawiać również płk
Jan Kulig, komendant 114 Szpitala Wojskowego w Przemyślu.
Kac moralniak
Ucięliśmy sobie za to dłuższą rozmowę w Centrum Informacyjnym MON z
kmdr. Andrzejem Zabielskim i płk. Piotrem Stasińskim. Pytaliśmy,
jakie konsekwencje armia wyciągnie wobec Chojnackiego.

Teraz już nic wojsko nie może, bo płk Chojnacki pracuje w innym
resorcie
usłyszeliśmy.

Czy i jakie kroki podjął pełnomocnik ds. resortowej służby zdrowia
po otrzymaniu raportu kontroli w przemyskim szpitalu?

Tego nie wiemy, ale sprawdzimy.

Czy płk. Chojnackiemu wolno było pracować na umowie-zleceniu w
Przemyślu, jeśli był jednocześnie szefem Oddziału Nadzoru?

Nie ma przepisu, że nie wolno.

Czy w Sztabie Generalnym inni oficerowie też tak dorabiają?

Jest to pierwszy tego typu przypadek, aby oficer zarządu wykonywał
dodatkową pracę w odległym szpitalu wojskowym.

Czy taka postawa przystoi oficerowi Wojska Polskiego?

Z moralnego punktu widzenia nie.

Czy wykorzystując nadrzędne stanowisko służbowe płk Chojnacki mógł
wymóc na komendancie szpitala w Przemyślu podpisanie lukratywnej dla
siebie umowy-zlecenia?

Nie wiemy.

Czy blisko 200 tys. zł za dodatkową pracę w soboty i niedziele
przez półtora roku to dużo?

Trzeba zapytać komendanta szpitala, czy usługi płk. Chojnackiego
były tyle warte. To on podpisał umowę i to jego sprawa.

Kto sprawuje nadzór nad szpitalami wojskowymi?

Pełnomocnik ministra obrony narodowej ds. resortowej służby
zdrowia. Ale proszę pamiętać, że pieniądze na te szpitale nie są
przekazywane z budżetu MON. Placówki wojskowe są Samodzielnymi
Publicznymi Zakładami Opieki Zdrowotnej i podpisują kontrakty z NFZ.

Jak wojsko ma zamiar załatwić tę sprawę?

Jeżeli rzecznik dyscypliny finansów publicznych stwierdzi, że
złamano prawo, to będzie reakcja.

Kto może odwołać ze stanowiska płk. Chojnackiego, który jest teraz
dyrektorem Departamentu Spraw Obronnych Ministerstwa Zdrowia?

Minister zdrowia na wniosek szefa MON.
* * *
Okazuje się, że dorabianie w służbowo podległym szpitalu moralnie
może i trochę cuchnie, ale prawnie jest okej. Teraz, jak uważają w
MON, można pułkownikowi skoczyć, bo z resortu
obrony przeszedł do resortu zdrowia. Ciekawe, czy pogląd ten
podzielają pacjenci. Ci, którzy przeżyją, pójdą do urn wyborczych i
nie będą głosować na polityków, którzy tolerują Chojnackich
przechwytujących pieniądze na ich leczenie.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kupa chleba
W gminie Filipów jest miejscowość Garbas. W Garbasie jest Podlaskie
Centrum Pomocy Rodzinie Markot. W Centrum jest 150 podopiecznych.
Ponieważ państwowa dotacja jest krótka, a dni na wsi długie,
podopieczni żebrzą. Dookoła bieda, błagają więc nie o szynkę i
szmal, tylko o chleb.
Właściciele piekarni mają miękkie serca. Podopieczni Centrum
uwalniają się od nadmiaru pieczywa porzucając je w lesie. Kupa na
zdjęciu nie jest w pełnej okazałości. Częściowo rozebrali ją
zainteresowani, gdy rozeszła się wieść, że wkurwiony znaleziskiem
mieszkaniec sąsiedniej wioski zawiadamia opinię publiczną; częściowo
rozebrali rolnicy, bo bochny na górze miały tylko trzy dni i
niezniszczone opakowania, nadawały się więc do konsumpcji.
Autor : B.D.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W gnojówkę na główkę cd.
Koncern Smithfield Foods
producent 10 proc. ogółu amerykańskiej
trzody chlewnej i 25 proc. uboju USświń w swojej ojczyźnie

przędzie coraz gorzej. Ciasne klatki, w których trzymane są
zwierzęta na betonowych lub metalowych rusztach, tony gówna
odprowadzane do otwartych zbiorników, skąd rozpryskuje się je na
pola lub wlewa wprost do rzek i jezior, postępujące skażenie
środowiska w rejonach hodowli to wszystko nie budzi sympatii władz
lokalnych w Ameryce. Systematycznie wyrzucany z kolejnych stanów
USA, Smithfield ulokował się w Brazylii, Meksyku i Polsce.
* * *
W 1999 r. Smithfield Foods kupił 79 proc. udziałów Animeksu S.A.,
drugiej co do wielkości polskiej firmy zajmującej się przetwórstwem
mięsa (o interesach Smithfield w Polsce pisaliśmy dwukrotnie

"Świnia trojańska" nr 10/2000 i "W gnojówkę na główkę" nr 40/2002).
Zaczął od Wielkopolski (Więckowice, Kiszkowo, Czaplinek), później
otworzył fermy w województwie mazurskim (Bykowo koło Kętrzyna,
Derandap koło Olsztyna, Radkiejny koło Gołdapi). Teraz upatrzył
sobie Puszczę Romincką jako teren budowy kolejnych pięciu
gigantycznych hodowli świń systemem przemysłowym.
Strategia Smithfielda polega na wyciskaniu ze zwierząt maksimum przy
minimalnych nakładach na paszę i przestrzeń do życia. Firma stosuje
antybiotyki dla przyrostu wagi zwierząt, hormony wzrostu i laktacji
oraz pasze wysokobiałkowe.

Jedzenie mięsa pochodzącego z przemysłowych ferm spowodowało w USA
nieprawdopodobny wzrost chorób. Listeria, salomenella, bakterie
e-coli zaatakowały ludzi i zwierzęta. Aby temu zapobiec, mięso
pochodzące z wielkich ferm zaczęto napromieniowywać. Jakie będą tego
skutki, wkrótce się przekonamy. Amerykanie nie mają wyboru, muszą
jeść to, co jest w sklepach. Z czasem was też to czeka
mówi dr
Agnes Van Volkenburgh z Instytutu Ochrony Zwierząt w Chicago,
specjalista od chorób świń.
* * *
W dawnym PGR w Więckowicach Animex urządził hodowlę na 18 tys.
sztuk, chociaż pozwolenie miał na niecałe 5 tys. Świnie są
obsługiwane przez pięciu robotników, którzy poza karmieniem i
sprzątaniem zajmują się także leczeniem. Na tablicy ze schematem
świni zaznaczone są punkty
możliwe ogniska choroby oraz opis
objawów. Robotnik obsługujący chlewnię ma zestawy leków dla każdego
punktu i pakuje je w świnię, kiedy wydaje mu się, że zwierzę jest
chore. Piotr Wiązek, lekarz weterynarii, z pobliskiej fermy w
Czaplinku zjawia się raz na kwartał. Uzupełnia dokumentację,
zostawia lekarstwa i wraca do siebie. Świń nawet nie ogląda. W ciągu
sześciu miesięcy w Bykowie padło 1760 świń. W Radkiejnach na 9418
sztuk
621. Co zrobiono ze ścierwem nie wiadomo
Animex nie miał
umów z zakładem utylizacyjnym odbierającym padlinę.

Dyrektor produkcyjny fermy Simon Grey uważa, że nie obowiązują go
polskie normy weterynaryjne i farmaceutyczne. Gdy zażądałem
prowadzenia monitoringu mięsa na zawartość hormonów i antybiotyków
odmówił
mówi Leszek Masłowski
mazurski lekarz weterynarii.
Bezskuteczną wojnę ze Smithfieldem prowadzi od miesięcy.
* * *
Produkcja ruszyła po błyskawicznej modernizacji wydzierżawionych
bądź kupionych dawnych PGR-ów. Firma leje na polskie przepisy i sama
sobie ustalała liczbę świń oraz warunki ich przetrzymywania. W
Gołdapi
gdzie Animex uzyskał zezwolenie na produkcję bydła

oficjalnie mówi się o 34 tys. stanowisk dla zwierząt, naprawdę
planuje utrzymywać 60 tys. loch. Rocznie przez chlewnię przewinie
się więc 1,2 mln świń. Budowane są silosy giganty na paszę i
zbiorniki na gnojowicę.
Mieszkańcy Więckowic widząc bezmyślność władz zbuntowali się.

Cuchnące pryzmy obornika walały się w okolicy plaży nad Jeziorem
Niepruszewskim od miesięcy. Padłe zwierzęta porzucano na
prowizorycznych śmietnikach. Latem towarzyszyły temu miliony much i
niewyobrażalny smród. Odgłosy maltretowanych zwierząt słychać było
całymi dniami. Nie dawało się żyć. Tymczasem firma budowała wielkie
silosy i zbiorniki na gnojowicę w okolicy podstawówki i zabytkowego
parku. Próbowaliśmy zrobić coś metodami prawnymi, ale to na nic.
Dalej robią, co chcą
mówi Edmund Pawołek, mieszkaniec Więckowic.
Pawołek wespół z wójtem gminy zgromadzili dziesiątki dowodów, z
których wynika, że Animex łamie prawo i niszczy środowisko. Wojewoda
wielkopolski nakazał wstrzymanie robót, ale firma odwołała się do
ministra środowiska. Powołują się na znaczne zaangażowanie środków,
prawie skończoną budowę i sporządzony przez siebie raport, z którego
wynika, że środowisko naturalne nie jest zagrożone. O tym, że
inwestycję podjęto samowolnie, ani słowa.
Lech Gogolewski, wojewódzki lekarz weterynarii, zapewniał w
telewizji, że w Czaplinku zwierzęta mają wa-runki komfortowe, a
firma prowadzi racjonalną gospodarkę hodowlaną. Więckowiczanie
oskarżają go, że chyba wziął coś.

Do końca 2004 r. Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej określić ma
tzw. obszary wrażliwe na zanieczyszczenia związkami azotu. Można
spodziewać się, że tereny należące do Animeksu zostaną zaliczone do
grupy obszarów, na których stosowanie gnojowicy zostanie znacznie
ograniczone lub zakazane
twierdzi Romuald Grabiak, zastępca
dyrektora Wydziału Środowiska i Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego w
Poznaniu. Za późno! Do tego czasu skażenie środowiska będzie
nieodwracalne.
* * *
W podgołdapskich Wronkach bez wymaganych dokumentów Animex Agri nie
czekając na decyzję wojewody rozpoczął adaptację pomieszczeń na
potrzeby chlewni. Miejscowi radni negatywnie zaopiniowali budowę
chlewni. Protestują rolnicy.

Animex miał pozwolenie tylko na remont. Prace są już jednak bardzo
zaawansowane. Daliśmy więc firmie czas na uzupełnienie dokumentacji
oraz na dostarczenie wydawanej przez wojewodę oceny oddziaływania na
środowisko
mówi Zdzisław Lewiński, powiatowy inspektor nadzoru
budowlanego w Gołdapi. Pomysł, aby w ogóle zakazać amerykańskiej
firmie takiej działalności, nie przychodzi mu do głowy.
Eksperci z Uniwersytetu Warszawskiego uważają, że gnojowica zatruje
wody wokół Gołdapi, dotrze do jeziora Gołdap wraz z jego rosyjską
częścią Jeziora Krasnoje, zatruje rzekę Gołdapię, która wpada do
przepływającej przez Oziersk w Rosji Angrapy, ta zatruje Pisę i
Pregołę. Tym sposobem gnojowica z chlewni Smithfielda-Animeksu
dotrze do Kaliningradu, Zalewu Kaliningradzkiego i wód Bałtyku.
Puszcza Romincka przestanie istnieć.
* * *
Kraje Unii Europejskiej ograniczają intensywny chów trzody chlewnej
poprzez zmianę systemu dofinansowania producentów rolnych.
Teoretycznie to prawo będzie obowiązywało w Polsce. 23 sierpnia
zeszłego roku Ministerstwo Środowiska ocknęło się i zagrzmiało:
Bezściółkowy chów trzody chlewnej stwarza coraz więcej problemów
producentom i gospodarzom terenu, jest on przenoszony ostatnio do
krajów, które nie uregulowały w sposób zdecydowany statusu swoich
dużych gospodarstw produkcji zwierzęcej pod kątem zagrożeń dla
ochrony środowiska i zdrowia człowieka. (...) Istnieją próby
przeniesienia intensywnego chowu do Europy Środkowej, w tym do
Polski...
Resort sobie pisze. Smithfield inwestuje i produkuje. Za kilogram
mięsa z jego ferm państwowe agencje płacą mu o 2 zł więcej niż
polskim rolnikom. Polacy żrą wyprodukowane przez niego świństwo,
które z tradycyjnym polskim schabowym ma tyle wspólnego co kwas
pruski z nalewką wiśniową. Podobnie pachnie.
Autor : A.B.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Co ma MOPS pod ogonem
Na koszt biednych, bezdomnych i bezrobotnych nieźle żyje armia
urzędników.
Przychodzę do Punktu Pracy Socjalnej (PPS) Miejskiego Ośrodka Pomocy
Społecznej (MOPS) w Łodzi. Mówię, że jestem bezdomny, nie mam pracy.
Do tej pory pomagała mi trochę rodzina i znajomi, ale dłużej nie
mogą i nie chcą tego robić. Pytam, czy mógłbym uzyskać jakąś pomoc.

A jest pan zarejestrowany w urzędzie pracy?
pyta pani socjalna.

Byłem, lecz pracy tam dla mnie nie mieli, zasiłek też mi nie
przysługuje, więc nie przedłużyłem rejestracji.

Niech się pan zarejestruje, to będzie pan miał opiekę zdrowotną, a
my damy panu zasiłek
30 zł miesięcznie.

Te 30 zł wystarczy mi na dwie suche bułki dziennie, a nie mam
gdzie mieszkać.
Pani wyciąga z biurka kartkę i mówi, że może mi podać numery
telefonów do trzech schronisk dla bezdomnych, w tym jedno w
Zduńskiej Woli. Tłumaczę, że nie mam pieniędzy na telefon. Pani
łaskawie dzwoni. W Łodzi na Szczytowej nie ma miejsc, na Spokojnej
jest, ale tylko w noclegowni.

I co ja tam dostanę?
pytam.

No, przenocują pana.

A jeść też dadzą?

Jola, tam dają jeść?
pyta pani koleżankę. Ta wyjaśnia, że chyba
nie, bo nie mają kuchni. Zdaje się, że dają jakieś bony.

Pojedzie pan, to się pan dowie. A jutro, jakby tu nie było
miejsca, to może pan jechać do Zduńskiej Woli.

Za co
pytam
nie mam ani grosza.

Słyszałam, że bezdomnych kontrolerzy nie zaczepiają. To wszystko,
co mogę dla pana zrobić
kończy
rozmowę.
* * *
Wracam do domu i dzwonię do schroniska dla bezdomnych Towarzystwa
Pomocy im. św. Brata Alberta na Szczytową. W schronisku miejsc nie
mają, ale do noclegowni mogę przyjść od 17.00 (latem od 20.00) i
przebywać do 8.00 rano. Dostanę kolację i śniadanie, będę mógł się
umyć i coś przeprać. Dadzą też zaświadczenie, które chroni przed
kanarami w tramwajach. Jeśli się zwolni miejsce w schronisku, to
mogą mnie przyjąć na stałe. Wtedy dostanę trzy posiłki dziennie,
zapewnią mi pomoc praw-nika, psychologa, pomogą znaleźć pracę i
wyrobić dokumenty. Uzyskam prawo do zasiłku stałego
418 zł
miesięcznie, z którego 150 zł będę wpłacał na rzecz schroniska.
Jeśli dostanę stałą pracę, to będę mógł się ubiegać o lokal
socjalny.
Dzwonię do MOPS i umawiam się na rozmowę z panią dyrektor Jolantą
Piotrowską. Chcę zapytać, dlaczego
organizacja pozarządowa jest w stanie zapewnić więcej pomocy niż
powołana do tego wyspecjalizowana instytucja.
W międzyczasie zwiedzam schronisko Brata Alberta na samym krańcu
miasta. Od krańcówki autobusu
kwadrans drogi. Schronisko i noclegownia mieszczą się w budynkach po
zlikwidowanym emzetbeemie, zaj-mują dawny biurowiec i stolarnię. W
pokojach od 4 do 13 łóżek
sporo piętrowych. Są też lodówki i
telewizory
kuchnia, stołówka, gabinet zabiegowy. Posiłki dają
obfite, była akurat fasolka po bretońsku i chleb. W schronisku
higiena w normie. W noclegowni
gorzej. Po wejściu w nos uderza
smród potu, mimo
że o tej porze nikogo tam nie ma. Rząd sedesów w kabinach bez drzwi,
w salach piętrowe łóżka ze złożonymi na pół materacami. Na
niektórych leżą łachy i kapcie stałych noclegowiczów. Na korytarzu
kraty jak w więzieniu. Na myśl o nocowaniu w takich warunkach robi
mi się niedobrze. Jednak perspektywa pozostania zimą na dworze jest
jeszcze gorsza. Miejsc jest 150, obecnie nocuje średnio 90 osób. Za
to w schronisku przepełnienie
56 miejsc, a pensjonariuszy 76.
* * *
Pani dyrektor Piotrowska nie może się ze mną spotkać, ale
przygotowała obszerną informację na piśmie. Wyliczanka: z budżetu
państwa MOPS finansuje świadczenia obowiązkowe (zasiłki stałe,
okresowe gwarantowane, macierzyńskie, wyrównawcze i inne) oraz
świadczenia fakultatywne
zasiłki okresowe dla bezrobotnych,
przewlekle chorych, niepełnosprawnych itp. Do 2000 r. zasiłki
okresowe otrzymywało ponad 15 tysięcy podopiecznych. W 2001 r.
pieniędzy starczyło tylko dla 2 osób (!), resztę pochłonęły
świadczenia obowiązkowe. Na przełomie listopada i grudnia 2002 r.
wypłacono 8 tysięcy zasiłków okresowych. W roku 2003 wystarczyło dla
5 tysięcy osób, średnio po 100 zł
oczywiście jednorazowo.
Prócz tego świadczona jest pomoc niepieniężna: posiłki w
jadłodajniach i w szkołach, wyprawki dla wychowanków z rodzin
zastępczych, sprawianie pochówku. Prowadzone są placówki
opiekuńczo-wychowawcze i domy dziennego pobytu.

Budżet daje coraz mniej pieniędzy, wszystkie fakultatywne
świadczenia spadają więc na gminę. Tak jest
w całym kraju, wie o tym premier Miller
zaznacza pani dyrektor.
* * *
W strukturze organizacyjnej MOPS jest 5 filii dzielnicowych i
ośrodki opiekuńcze. Na etatach pracuje 2510 osób. Statystycznie
jeden pracownik ma pod opieką 12,5 podopiecznych. Instytucja jest
zbiurokratyzowana i zrutynizowana. Pracownicy socjalni zajmują się
głównie przeprowadzaniem wywiadów i sporządzaniem opinii, na
podstawie których są przyznawane zasiłki lub pomoc rzeczowa. Opinie
sporządzane są też na potrzeby różnych urzędów. Tak zwany wywiad
środowiskowy odbywa się często
przy biurku. Dobrze jest mieć dużo zaświadczeń potwierdzających
biedę, choroby i inne przypadłości. Chociaż finansowa pomoc MOPS
jest na ogół iluzoryczna, to cenne są skierowania do różnych
fundacji i stowarzyszeń, gdzie można dostać odzież lub żywność.
Beneficjenci 30-złotowych zasiłków często przeznaczają je na
alkohol. Jednych nałóg doprowadził do nędzy, innych nędza do nałogu.
Są i tacy,
dla których parę złotych dodanych do ubożuchnej emerytury lub renty
socjalnej ma jakieś znaczenie.
Jeśli dobrze pamiętam, były kiedyś projekty, aby ośrodki pomocy
społecznej pomagały ludziom w rozwiązywaniu życiowych problemów.
Miały koordynować współpracę między urzędami, placówkami medycznymi,
sądami rodzinnymi, policją. Ale widocznie wygodniej jest
skoncentrować się na rozdawnictwie groszowych zapomóg.
Na utrzymanie własnych lokali i personelu MOPS wydaje prawie tyle
samo, co na świadczenia dla podopiecznych. Na każdą złotówkę
zrealizowanych świadczeń przypada 0,99 zł kosztów stałych. Jeżeli
dotacje na pomoc społeczną się nie zwiększą
a na to wygląda
to
wydatki na utrzymanie MOPS przewyższą wartość udzielanych świadczeń.
Ubogich wciąż przybywa, a pieniędzy ubywa. Może niedługo MOPS
wystarczy pieniędzy wyłącznie na utrzymywanie własnych struktur.
Zgodnie z prawem Parkinsona. A w bud-żecie tyle forsy zawsze się
znajdzie, choćby z akcyzy za jabole wypijane na zalanie robaka. Bo
co innego można robić, jak nie ma roboty ani nadziei na cokolwiek.
PS Pani dyr. J. Piotrowska usiłowała nakłonić mnie do weryfikacji
obliczeń i wyciągniętych wniosków twierdząc, że liczby dają inny
obraz w rozbiciu na poszczególne rodzaje udzielanej pomocy. Ja
jednak stoję przy swoim. Obliczenia oparłem na danych przekazanych
na piśmie, a wniosek z nich taki, że za droga jest tabakiera dla
nosa, któremu ma służyć.
Autor : Włodzimierz Kusik




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pałac kultury "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cmok wawelski
Patrzyliśmy, jak na Wawelu prezydent Polski rzucił się obłapiać
Busha na niedźwiedzia (miszku diełał). Ostrzeżony zawczasu
amerykański prezydent nosił specjalny strój do wschodnich pieszczot.
Jest to niegniotąca się odporna na zewnętrzne przepocenia marynarka
z jakimś znaczkiem w klapie. W ten znaczek całują go nie sięgający
ust Busha przedstawiciele państw-kurdupli. Znaczek na sercu Władcy
Świata jest więc odpowiednikiem pierścionka, który
jak wiadomo

papież wkłada na palec ze względów higienicznych. Gdyby nie posiadał
biżuterii, którą mu lokaj czyści, musiałby myć ręce obcałowane przez
pobożnych hołdowników.
Pani Kwaśniewska całowała lady Bush w dwa policzki po trzykroć.
Telewidzowie spostrzegli przerażenie na twarzy pani Bush. Żona
Władcy Świata musi nadstawiać twarz do całusków prezydencic z wielu
dzikich kraików, a nigdy nie wiadomo, która odgryzie jej ucho.
Uchylać głowy nie pozwala zaś prezydentowej protokół dyplomatyczny

ani nawet wzdragać się. Przezorne żony prezydentów nigdy więc nie
noszą (jak nasza) brylantowych kolczyków. W razie czego pal diabli,
ale tylko ucho.
Naukowo stwierdzono, że każda kobieta
i żony prezydentów nie są tu
wyjątkiem
nosi na twarzy dwa policzki. Równie naukowo zbadano, że
każda kobieta drugą kobietę całuje w dwa policzki trzy razy: cmok w
lewy, cmok w prawy, cmok w lewy. Skąd ta niesymetria i
nieparzystość? Dlaczego nigdy nie dwa razy ani cztery? Tego uczeni
antropolodzy dopiero dociekają. Gdy zaś kobieta chce kobiecie okazać
niechęć, muska ją wargami tylko raz w lewe ucho. W dyplomacji jest
to niestosowane, bo niestosowne.
Prawdziwe damy, w szczególności pierwsze damy, drugie, trzecie aż do
czterdziestej ósmej, nie jadają ani nie wydalają. Nie jadają dla
linii, zasię nie srają przez wytworność. Stwierdzono, że żywią się w
czasie powitań i pożegnań zlizując make-up z policzków innych
kobiet. Dlatego właśnie make-up dobrej firmy to kosmetyk bogaty w
skrobię i witaminy. Do życia damy, nawet pierwsze, potrzebują
jeszcze tłuszczu. Ich organizm pobiera je z kremów, które w siebie
wcierają. Damy, które nadużywają tłustych kremów, tyją bardzo.
Polityczni komentatorzy ważnych wydarzeń minionych dni zauważyli, że
prezydent Rosji Putin nie pozwolił Leszkowi Millerowi objąć się do
pieszczot. Podał mu zdawkowo rękę nie dodając nawet konwencjonalnego
uśmiechu, który prezydenci noszą na przylepiec. Niepocieszony Miller
minął Putina, ale zawrócił i szarpnął go za ramię zachęcając do
obłapiania i uścisków. Putin go jednak ani nie popieścił, ani sam
pieścić się nie dał. Udał, że gry wstępnej nie zauważa.
Prawicowi komentatorzy polscy wyrażali pogląd, że Putin mroził
Millera, ponieważ się dowiedział, że polski premier źle stoi.
Prawicowcy nie wiedzą, co mówią. Zakładają wielką biegłość
rosyjskiej służby dyplomatycznej. A przy tym zauważalność Polski w
Sankt Petersburgu. Złudzenie. Rosja interesowała się Polską przez
kilkaset lat bez przerwy i już się jej ten kraj opatrzył. Putin

jak ja przypuszczam
Millera przepędził z powodów całkiem
małostkowych. Albo miał w kieszeni pieniądze, albo też słyszał, że
Miller go małpuje.
Putin po to zaprosił do siebie cudzoziemskich dygnitarzy, żeby się
przechwalać komnatą z bursztynu
błyskotką, którą Rosji drugi już
raz podarowali Niemcy. (Niemiec daje i odbiera. Pierwszą komnatę
zgubił). Putin przeczytać musiał w "NIE", że na wieść o rychtowaniu
komnaty Miller pobiegł do ks. Jankowskiego z Gdańska wspomagać go w
budowaniu ołtarza z bursztynu. W końcu ci Polacy
pomyślał Putin

mogliby raz coś sami wymyślić i Miller, zamiast w ślad za mną robić
w bursztynie, mógłby wspierać np. dzwonnicę z platyny.
Przykre w tym jest także to, że Rosjanie przywiązują znaczenie do
pomieszczeń mieszkalnych, jakim bądź co bądź jest komnata,
czymkolwiek się ją obłoży. W Polsce zaś tylko krzyże i ołtarze.
Całownictwo ma wielorakie znaczenie. Chcąc mężczyźnie lub kobiecie
złożyć propozycję seksualną zamiast strzępić sobie język wkładamy go
obiektowi między wargi. Dopiąwszy swego, znów całujemy, gdyż taka
gra wstępna sprzyja orgazmom i ejakulacjom, jeśli tylko zęby były
wyczyszczone pastą dezodorującą. Wcześniej zarysowałem polityczne i
religijne oraz obyczajowe i spożywcze znaczenie całowania.
Nie tylko jednak całuski jako czynność, ale sama o nich wzmianka
stanowi doniosły instrument komunikacji pomiędzy ludźmi. Listy
nieurzędowe słane nieelektronicznie kończymy słownymi pocałunkami.
Ludzie honorowi, a więc przestępcy (ale także anachroniści tacy jak
poseł Rokita, który gada o swoim honorze), określają niechęć do
kogoś, obojętność, wyższość, przewagę zwrotem "pocałuj mnie w dupę".
Przez całe dziesięciolecia filmowcy zaznaczali happy end swych
obrazów kończąc akcję sceną pocałunków bohaterów. W dobie wizualizmu
całowanie tak miłosne, jak i polityczne tym jest jednak nieporęczne,
że pokazać można niewiele, tylko zewnętrze zbliżenie warg. Kiedy zaś
kochanek całuje w kinie kochankę lub Kwaśniewski w telewizji Kuczmę,
chciałoby się bardzo widzieć więcej: grę warg, taniec języka, błysk
uzębienia, plomb i mostków.
Inspiruję właśnie i sponsoruję wynalazek w tym zakresie: sposób na
rejestrowanie na taśmie pocałunku z wnętrza jamy ustnej. W dobie,
gdy endoskopy pozwalają oglądać i zdejmować żołądek i kiszki od
wewnątrz wchodząc tam poprzez usta, a także od dupy strony, możliwe
jest skonstruowanie aparatów, które zarejestrują obraz pocałunku
patrząc od gardła na wargi i języki. Amerykański prezydent
przyjeżdżać wtedy będzie do klientów USA, aby całować się z ich
kacykami mając już w gębie kamerę i nadajnik telewizyjny. Wówczas
dla społeczeństwa globalnej wioski wielka polityka nie będzie już
miała tajemnic.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dno spodka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




O szkole, co nie chciała papieża
Jest w Polsce szkoła, w której gnieździ się szatan. I to w
historycznym bastionie endecji! Siedmiotysięczny Zbąszyń był przed
wojną miastem granicznym. Budynek Liceum Ogólnokształcącego (286
uczniów) zdobi tablica informująca, że przed blisko stu laty
tutejsza młodzież strajkowała w obronie języka polskiego. A polskość
w tych stronach zawsze równała się katolicyzmowi.
Poszło o patrona szkoły. Można było powołać go później, bo liceum
jest w przededniu reorganizacji i za takim wyjściem optował dyrektor
Bogusław Pietrusiewicz. Można było od razu pod starą tablicą, tą o
strajku, powiesić nową: "Liceum Ogólnokształcące im. Jana Pawła II",
ale przeważył pogląd, żeby nauczyć gówniarzy mechanizmów demokracji.
Rada Szkoły przy czynnym udziale katechety zdecydowała, że
kandydatów na patrona może zgłosić każdy z trzech "stanów":
uczniowie, rodzice uczniów oraz nauczyciele. Byle z uzasadnieniem i
na piśmie. Wpłynęły cztery nazwiska, do drugiej tury przeszli dwaj
kandydaci Jan Paweł II oraz Stefan Garczyński, XVIII-wieczny
właściciel Zbąszynia, pisarz polityczny. Miejscowych czarnych
zaniepokoiły
wysokie notowania trupa
postanowili więc ujebać jego szanse na wygranie drugiej tury
wyborów. Argumenty nasuwały się same.
W ostatnich miesiącach dwóch uczniów zbąszyńskiego ogólniaka
straciło życie pod kołami pociągów. Pierwsza śmierć nastąpiła w
niejasnych okolicznościach, druga na pewno była samobójcza. Może
zadziałała psychoza związana z pierwszą tragedią, może chodziło o
zawód miłosny, może o jakieś nieporozumienia w domu. Nie wiadomo. W
każdym razie uczeń nie mający kłopotów z nauką, przygotowujący się
do wyjazdu na zawody sportowe, wybrał śmierć.
Dla Kościoła kat. samobójca nie jest wart życzliwego zainteresowania
bliźnich. Licealiści, którzy ciągnęli na miejscowy cmentarz, żeby
zapalić kumplom świeczkę, byli dla klechów kolejnym dowodem, że w
ogólniaku dzieje się źle.
"W szkole jest kult samobójstwa, śmierci, czerni i zła"
zagrzmiał
z ambony miejscowy proboszcz. "Tam się zagnieździł diabeł"

objaśniał jego kolega z sąsiedniej gminy. Ich zdaniem nazwanie
szkoły imieniem Jana Pawła II wypłoszyłoby ze starych murów
przedstawiciela piekieł i sprowadziło małolatów na drogę cnoty.
Młodzi ludzie odebrali perswazje nieprzychylnie. Swoje stanowisko
wyartykułowali w rozwieszonych w szkole ulotkach. Wprawdzie zebrana
naprędce Rada Rodziców zdecydowała, że po wycięciu fragmentu być
może godzącego w czyjeś uczucia religijne z powrotem można rozwiesić
je w szkole, ale dyrektor Pietrusiewicz nie wykonał polecenia.
Ulotki małolatów trafiły do kosza, ale w miasteczku doskonale znano
ich treść. By je zneutralizować, na łamach pisma obywatelskiego
"Zbąszynianin" głos zabrały dwadzieścia dwa miejscowe Autorytety z
parafialnego oddziału Akcji Katolickiej oraz Zbąszyńskiej Wspólnoty
Samorządowej.
Uczniowie: Chcesz mieć patrona dobrego? Głosuj na Garczyńskiego.
Autorytety: Czyż prostym wnioskiem cytowanego hasła wyborczego nie
jest taki, który brzmi, że ci, którzy oddadzą głos na papieża, to
wybiorą patrona gorszego?
Uczniowie: W agitację przedwyborczą włączają się ostatnio osoby
duchowne w ogóle nie związane z naszym liceum, wykorzystując
przewagę podczas głoszenia kazania. Jesteśmy demokratami, więc
szanujemy wolność słowa. W wyborach każdy ma jednakową szansę
agitacji, czy zatem ksiądz dopuści do głosu w kościele osoby o innym
zdaniu? Nie tolerujemy chwytów poniżej pasa, łączących wybór patrona
ze śmiercią naszych kolegów.
Autorytety: Autorzy ulotki (...) nawiązali do tego, co o polskim
kościele pisał Otto von Bismarck, jeden z największych
germanizatorów narodu polskiego. Argumentów o kościelnej ambonie
używali także mordercy ks. Jerzego Popiełuszki.
Uczniowie: Jan Paweł II żyje. Nie powinno nadawać się szkole imienia
osoby żyjącej, gdyż nie wiemy, czy ten człowiek nie wyczyni światu
jakiegoś zła
wtedy imię naszej szkoły przynosić nam może wstyd i
hańbę.
Autorytety: Dziwię się, że takie ulotki mogły wisieć w szkole. Gdzie
był dyrektor szkoły, gdzie wychowawcy i opiekun samorządu szkolnego?
(...) Czy do takiego wychowywania potrzebna jest jakakolwiek szkoła
i jakiś patron?!
Mimo zaangażowania i perswazji Autorytetów
J.P. II w wyborach poległ
Za Garczyńskim głosowali nie tylko uczniowie, co było do
przewidzenia, ale również i nauczyciele. Tylko rodzice, którzy
zdecydowali się wziąć udział w głosowaniu
niewielką większością

wybrali na patrona szkoły papieża (59 głosów, dla Garczyńskiego 50).
Jesteśmy za demokracją, pod warunkiem że nasze będzie na wierzchu

wynik wyborów nie na żarty rozsierdził czarnych. Celem ich ataku
stał się dyrektor Pietrusiewicz i Rada Pedagogiczna. Ponieważ trudno
było zakwestionować zasady rządzące wyborem patrona, bo ustalono je
przy czynnym udziale funkcjonariuszy Kościoła kat., przeczołgano
belfrów. Powinni byli przekonać gówniarzy, kto jest godny być
patronem ich szkoły. Do czego to podobne, żeby małolactwo decydowało
co jest cool.
Nauczyciele nie chcieli skręcić sprawy na miejscu. Przekonało to
oponentów, że ogólniak jest królestwem szatana, w którym kształci
się terrorystów i że na potępienie zasługują nie tylko uczniowie.
Odwołali się do organu prowadzącego szkołę, czyli starostwa w Nowym
Tomyślu. Na pozór było to działanie bez szans na sukces, ponieważ
starostwem
rządzi czerwono-zielona koalicja
Donosik parafialnego oddziału Akcji Katolickiej zrobił w Nowym
Tomyślu tak piorunujące wrażenie, że komisja oświatowa wyraziła
opinię, iż wybory były przedwczesne i Stefan Garczyński nie może
widnieć w nazwie zbąszyńskiej. Na obrady nie zaproszono dyrektora
szkoły ani żadnego innego jej reprezentanta. Zarząd powiatu, również
Stanisław Kluj ze Zbąszynia (SLD), przyjął za swój pogląd komisji.

Patron powinien być czynnikiem integrującym, a nie powodem
konfliktów
obwieścił wicestarosta Jerzy Dziamski, reprezentant
SLD. Dodał, że demokracja nie jest dobrą metodą przy wyborze
patrona, a jeśli już, to należało przekonać wszystkich do akceptacji
jednego kandydata. Inaczej mówiąc, uznał, że zbąszyński dyro i
belfry dali dupy.
Dyrektor Pietrusiewicz jest młody. Ma głowę nabitą inteligenckimi
ideami. Opowiada, że jeśli kupuje książkę Tischnera, to nie robi
tego przeciwko książce Kołakowskiego. I jeszcze, że mu cholernie
wstyd wobec młodzieży. Jest ubrany na czarno.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Judasz zawsze rudy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kelner trzy dyski proszę "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gorzała na wysoki połysk
Z polskiego pejzażu: Smoking, kawior i setka rozpuszczalnika.
Mamy podstawy przypuszczać, że najbardziej popularnym trunkiem
wysokoprocentowym podawanym w polskich knajpach jest RFG-2.
Na ślad nowego napitku trafili kontrolerzy inspekcji handlowej w
Katowicach. Wparowali do jednego z barów. Tam
pod ladą i w kiblu
dla personelu
znaleźli kilka flaszek z rozcieńczalnikiem do farb i
lakierów. Właściciel knajpy tłumaczył, że rozcieńczalnik jest mu
potrzebny, bo trwa remont baru. Ale podejrzliwi kontrolerzy
dokładnie obwąchali zawartość butelek. Poczuli zapach czyściutkiego
spirolu.
Butelki zaaresztowane w barze zostały dokładnie zbadane. Było w nich
to, co opisuje etykieta
rozcieńczalnik do lakierów spirytusowych
RFG-2. Zawiera on spirytus rektyfikowany o mocy 96 proc. oraz tak
zwane środki skażające, w tym przypadku formalinę i metanol.
Butelki były oryginalne. Nikt w nich kontrabandy nie trzymał. Nikt
też nie złapał barmana za
łapę, gdy rozwadniał RFG-2, a potem nalewał do kielonów. A każdemu
wolno trzymać rozcieńczalnik. Niby więc wszystko cacy.
Upierdliwi kontrolerzy drążyli jednak dalej. Na początek dostali
analizę, z której wynikało, że środki skażające to zwykły pic. Ich
ilość nie ma wpływu ani na smak, ani na zapach alkoholu. I nikomu
krzywdy zrobić nie mogą (pisaliśmy o tym w artykule "Pijmy bo się
ściemnia", "NIE" nr 19/2002). Sprawdzili, czy RFG-2 rzeczywiście
mógł trafić do baru za względu na remont. To kolejny bajer. Z atestu
Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie wynika, że RFG-2 stosowany
bywa do wyrobu i renowacji niektórych instrumentów muzycznych,
przede wszystkim jednak używa się go do robienia mebli z politurą.
Ani jednych, ani drugich w wizytowanym barze nie było, zatem RFG-2
mógł służyć w barze tylko do jednego
do chlania.
Ten z pozoru drobny incydent zamienił się w aferę o zasięgu
ogólnopolskim. Uparci kontrolerzy inspekcji handlowej wsiedli do
samochodu i pojechali aż pod czeską granicę, do Raciborza, gdzie
produkowany jest RFG-2. A tam okazało się, że jego produkcja idzie
pełną parą.

Na meble politurowane nie ma w Polsce mody. Dlatego RFG-2 ma u nas
bardzo małe zastosowanie
mówi Adam Zawiszowski ze Śląskiej
Wojewódzkiej Inspekcji Handlowej w Katowicach.
Czyżby? Tylko między październikiem 2001 a majem 2002 wyprodukowano
i sprzedano (!) prawie milion litrów rozcieńczalnika RFG-2.
Dokładnie 922 525,8 kg. Wśród odbiorców nie było meblarzy!
Papiery dotyczące kontroli policja katowicka przekazała do Lublina.
Okazało się bowiem, że tamtejszy oddział Centralnego Biura Śledczego
bada identyczną sprawę. Mniej więcej wtedy, gdy w katowickim barze
znaleziono rozcieńczalnik, w okolicach Łukowa policjanci zatrzymali
samochód przewożący 1575 butelek o pojemności jednego litra z
rozcieńczalnikiem do farb. Flaszki pochodziły spod Radzynia
Podlaskiego, gdzie policja zarekwirowała 70 tysięcy litrów
smakołyku. Skład rozcieńczalnika to oczywiście spirytus
rektyfikowany, lekko skażony formaliną.
Podzwoniliśmy po kilku sklepach i hurtowniach handlujących farbami i
lakierami, by dowiedzieć się czegoś na temat popularności RFG-2 i
podobnych specyfików do wykonywania politury. Okazuje się, że ludzie
z branży w ogóle tym nie handlują. Po prostu nie ma chętnych.

Jest pan pierwszą osobą, która o to pyta. Nie będę ściemniał, że
załatwię
wyznał szczerze sprzedawca w jednej ze śląskich hurtowni.
Zdziwieni pytaniem o rozcieńczalnik do lakierów spirytusowych byli
nawet pracownicy Polskich Odczynników Chemicznych z Gliwic,
największego w kraju producenta chemikaliów dla przemysłu i
odczynników laboratoryjnych. Wśród 800 grup produktów, jakie
wytwarzają, nie ma RFG-2 lub czegoś zbliżonego.

Gdyby na taki produkt było zapotrzebowanie, na pewno byśmy go
wytwarzali
poinformowała nas Agnieszka Sarkowicz, dyrektor
handlowy w POCh.
Wszystko wskazuje więc na to, że kontrolerzy inspekcji handlowej
słusznie podejrzewają, iż RFG-2 służy wyłącznie do produkcji
nielegalnej wódy. Ich zdaniem skarb państwa stracił miliony złotych,
bo za rozcieńczalnik rzecz jasna nie płaci się akcyzy, a jego cena,
od której zależy wysokość podatku VAT, jest dużo niższa niż cena
wódki.
Jeśli w polskich barach rzeczywiście rozlano ten milion litrów
RFG-2, który między październikiem zeszłego roku a majem tego roku
wyjechał z Raciborza, to straty wynoszą 66,6 mln zł. A może to być
dopiero wierzchołek góry lodowej.
Żeby było śmieszniej, prawie wszystko odbywa się całkiem legalnie.
Bowiem dopiero ostatni etap drogi rozcieńczalnika z nieformalnej
gorzelni do żołądka to lewizna. Przestępstwo zaczyna się w momencie
przelewania RFG-2 do jakichś ładniejszych flaszek, rozwadniania,
podawania w kielonach.
Słowik, Dziad i Oczko musieli sporo energii tracić na szmuglowanie
spirolu. Od ubiegłego roku takie manewry są już niepotrzebne.
Bandziory dostały prezent od rządu Buzka w postaci nowych przepisów
dotyczących produktów spirytusowych. Ustawa z 2 marca 2001 r. o
wyrobie spirytusu i rozlewie wyrobów spirytusowych oraz wytwarzaniu
wyrobów tytoniowych (Dz.U. z 2001 r. Nr 31, poz. 353) nakazuje, by
ilości formaliny i metanolu skażające spirytus były nieszkodliwe dla
zdrowia ludzi. Powinny tylko sprawić, aby smak i zapach skażonego
spirytusu były nie do zniesienia. To bardzo piękne założenie, bowiem
producenci mają obowiązek trzymać się rozporządzenia ministra
rolnictwa i rozwoju wsi w sprawie środków dopuszczonych do skażenia
spirytusu. Ilości, które zgodnie z rozporządzeniem trzeba dodawać do
spirytusu, wcale nie mają wpływu na jego smak i zapach. Dlatego w
Raciborzu nie złamano prawa produkując i sprzedając spirytus
nadający się do picia.
Śląski Wojewódzki Inspektorat Inspekcji Handlowej w Katowicach
zaalarmował Ministerstwo Gospodarki i Ministerstwo Finansów, żeby
coś zrobiły, bo gigantyczne pieniądze przechodzą państwu koło nosa.
Ale dopóki przepisy nie zostaną zmienione, dopóty w polskich
knajpach najbezpieczniej zamawiać mleko.
Autor : Robert Kosmaty




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





W "Z Wałęsą na rybach" w regionalnej "Trójce" było o kulinariach. Na
przykład obiad w Drawsku odbija się eksprezydentowi do dziś, chociaż
nie pamięta ani co jadł, ani co się tam właściwie stało. A od Kwacha
Lech różni się tym, że jeśli Wałęsa łowi ryby, to Olek tylko je
zjada. Elektryk kiedyś coś mówił o rozdawaniu wędek i ryb, teraz
została mu jeno wędka i chętka.
* * *
W poniedziałkowym Teatrze Telewizji wypremierowali "Glany na glanc".
Kanada. Żyd adwokat broni skina mordercę. Nie tyle go zresztą broni,
ile przygotowuje do przesłuchania w sądzie. Uczy, jak ma nie dać się
wyprowadzić z równowagi przez prokuratora. Dzięki temu wiemy, że
Kwiatkowski, wbrew sugestiom posłanki
Beger, nie jest przyjacielem Millera. Gdyby był, podesłałby mu
kasetę z tym spektaklem, żeby premier się uczył obcowania z Rokitą.
* * *
Senator marszałek Jarzembowski w "Graffiti" ogłosił ideowy program
lewicowych senatorów. Aborcja
do rozważenia. Homoseksualizm
nie
leży w typie pana senatora. Opodatkowanie Kościoła
tak.
Legalizacja konkubinatów
nie. Eutanazja
rozważyć. Legalizacja
trawy
nie. Ustawa o kombatantach
tak. Walka z wiatrakami
nie.
Miłość do Millera
tak. Miłość do Sierakowskiej
stanowcze tak.
Rozwiązanie Senatu
stanowcze nie. Tańsze państwo
tak.
Schizofrenia
?
LAP
Najważniejszymi programami w TV są reklamy. Co jakiś czas będziemy
robić ich przegląd.
Dropsy "Orbit" nie dość, że nie szkodzą szkliwiu, to jeszcze
podnoszą poziom peha w ustach. My słyszeliśmy, że na peha w ustach
najlepsze jest zjedzenie ananasa przed.
Reklama maści przeciw grzybicy stóp wyjaśniła frekwencję w
referendum europejskim: ponad 40 proc. Polaków cierpi na grzybicę
stóp. Według Państwowej Komisj Wyborczej
41,15 proc.
Chłopczyk za pieniążek kupuje drzewko i wsadza je w polu. Drzewko
rośnie setki lat, aż przychodzi Commercial Union i je ścina, by
zrobić z niego banknoty. Antyglobaliści mają rację.
Nareszcie wiemy, do czego służy depilator "Braun Silce Peel". Chroni
kobiety przed robakami.
Szampon "Super Dove" powoduje, że włosy zaczy-nają się układać i są
miękkie. Szampon "Vita Maks Elseve" dodaje włosom blasku i je
odżywia. Szampon "Johnson baby" ułatwia rozczesywanie. Natomiast
"Nivea hair care" pielęgnuje włosy i uwalnia je od łupieżu. A gdzie
szukać szamponu, który myje?
Nie damy się chyba skusić na ubezpieczenie w firmie Uniqua. Może
jesteśmy przeczuleni, ale nazwa sugeruje, że Uniqua unika płacenia
odszkodowań.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ruroskoczek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Leszek Tłusty
Narodowy Bank Polski jest jedyną w kraju instytucją państwową,
której roczny plan finansowy nie podlega
weryfikacji i zatwierdzeniu przez Sejm!
NBP sam ustala sobie koszty działalności oraz zasady dokonywania
operacji finansowych. Nie istnieje żadna realna kontrola zewnętrzna
tego, co robi w tej mierze. Tam jest kasa, tam są przywileje, tam
jest konsumowanie szmalu publicznego. To wymierne efekty
konstytucyjnej niezależności tej instytucji.
Tematem praktycznie nieobecnym w mediach jest nadpłynność sektora
bankowego, czyli
nadmiar gotówki będącej w posiadaniu banków.
Zjawisko to ma charakter strukturalny. Okazuje się, że od 1994 r.
sektor bankowy bez względu na wahania koniunktury w gospodarce ma
więcej kasy niż może pożyczyć.
Mimo tzw. nietrafionych kredytów, kupna obligacji skarbu państwa,
ustawowego obowiązku tworzenia rezerw oraz nieustannego narzekania
na niskie oszczędzanie społeczeństwa.
Mamy nadmiar niewykorzystanych kapitałów, a od trzynastu lat
społeczeństwu robi się wodę z mózgu wciskając kłamstwa na temat ich
braku. Owo poszukiwanie szmalu prowadzi do intensywnego włażenia w
dupę tzw. "inwestorom", "inwestorom strategicznym" oraz "inwestorom
portfelowym".
W 1998 r. podczas seminarium poświęconego polityce monetarnej Rada
Polityki Pieniężnej ujawniła, że nadpłynność polskiego sektora
bankowego wynosiła około 34 mld zł. We wrześniu 2000 r. szacowano ją
na 16
20 mld zł, a w styczniu 2002 r. było znów ponad 34 mld zł. W
sierpniu 2002 r. mimo rekordowych wpadek (Stocznia Szczecińska,
fundacja Bosco, Elektrim itd.) banki miały ponad 22,6 mld zł wolnych
środków. (Niedowiarków odsyłam na stronę internetową Narodowego
Banku Polskiego, gdzie co miesiąc publikowany jest bilans NBP
http://www.nbp.pl/statystyka/index.html). Dodajmy do tego 16 mld zł
ściągniętych z banków komercyjnych w formie oprocentowanych rezerw
obowiązkowych.
Rada Polityki Pieniężnej wie, że wolne środki będące w posiadaniu
banków (dziś jest to ponad 22 mld zł) mogłyby być przeznaczone na
kredyty dla przedsiębiorstw i ludności, ale
Rada nie życzy sobie wzrostu akcji kredytowej,
bo jej zdaniem może to doprowadzić do zwiększenia popytu na towary,
a to z kolei do wzrostu inflacji, a obowiązek walki z inflacją ma
ona zapisany w ustawie. Walczy więc z nadpłynnością, chociaż każdy
przedszkolak ekonomiczny wie, że za pomocą wysokich stóp
procentowych nie da się tego osiągnąć!
To monetarystyczna doktryna w zdegenerowanej formie! Dla
Balcerowicza nie ma znaczenia, że w latach 1997
2001 przez to
została wyniszczona wytwórczość krajowa, załamały się inwestycje, na
niebezpiecznie wysokim poziomie ukształtował się deficyt handlu
zagranicznego, a w budżecie pojawiała się legendarna już dziura. W
Polsce doszło do sytuacji niespotykanej w normalnie rozwiniętym
kraju
ludność zaciąga tańsze kredyty w obcych walutach, a nie w
drogim pieniądzu narodowym! I ta patologia nie dziwi jakoś żadnego z
członków RPP.
Członkowie RPP, jak sądzę, w głębokiej pogardzie mają też fakt, że w
dwóch ostatnich latach
zlikwidowano w Polsce blisko 1 milion miejsc pracy. Jest to
absolutny rekord w skali europejskiej.
To między innymi skutek polityki monetarnej prowadzonej przez owo
gremium od samego poczęcia. I jeszcze ci państwo po sądach się
awanturują, że za nisko ich wynagradzano za rujnowanie gospodarki!
Skoro jedni tracą, ktoś musi zarabiać,
być beneficjentem przemian i "transformacji ustrojowej". Tym kimś są
oczywiście banki tak świetnie sprywatyzowane w ostatnich latach.
Prezesi banków nie muszą martwić się polityką kredytową, ponieważ
nadwyżkę pieniądza przejmie od nich uprzejmy Balcerowicz sprzedając
im bony pieniężne. Owe bony są, rzecz jasna, odpowiednio wysoko
oprocentowane (obecnie
ok. 7
8 proc.). Tylko w 2001 r. Narodowy Bank Polski zapłacił bankom
komercyjnym 4 mld zł w formie odsetek od tych bonów! (vide tabela na
str. 148, poz. 2 kosztów
"Sprawozdanie z działalności NBP za 2001
rok" przesłane Sejmowi). Wypłacone bankom odsetki, zwiększyły ich
dochody kosztem zysków NBP, a więc kosztem podatników. To dopiero
idiotyzm do kwadratu: zwalniać banki
które mają ryzyko wpisane w
istotę swej działalności
z owego ryzyka. Taką działalność może
prowadzić jedynie doktryner ekonomiczny. Oczywiście nie za swoje
pieniądze, tylko za pieniądze podatników i na ich koszt. Pytanie, na
ile rząd, Sejm i opinia publiczna zdają sobie z tego sprawę?
Na straży owego procederu stoi znakomicie opłacana sfora analityków,
niezależnych ekspertów ekonomicznych, wspierana przez usłużne media.
To właśnie oni od lat wmawiają społeczeństwu, że za wysoką cenę
kredytów odpowiada rząd, który za dużo pożycza i wydaje. To minister
finansów
ich zdaniem
jest wrogiem numer jeden przedsiębiorców.
Byłyby tanie kredyty obrotowe i inwestycyjne, byłby raj na ziemi

gdyby nie konieczność łatania wysokiego deficytu budżetowego za
pomocą obligacji skarbowych. No i oczywiście "niska skłonność do
oszczędzania" powszechna wśród obywateli.
Jak wykazują różne badania około 80 proc. Polaków nie dysponuje
żadnymi oszczędnościami, bo nie może związać końca z końcem.
Bezrobocie przybrało już charakter tragedii narodowej. Rząd prowadzi
rozpaczliwą walkę o każdy promil wzrostu gospodarczego, tnie wydatki
gdzie może i gdzie nie powinien, a Balcerowicz i członkowie Rady
Polityki Pieniężnej robią dobrze bankom w większości z udziałem
kapitału
zagranicznego... i krytycznie oceniają budżet. Państwo, a więc my
wszyscy, już wiele lat temu utraciliśmy kontrolę nad bankiem
centralnym. W konsekwencji jesteśmy oszukiwani, a
gospodarka płaci wysoką cenę za idiotyzmy doktrynerów.
Wyobraźmy sobie, że Narodowy Bank Polski zaprzestałby emisji bonów
pieniężnych. Po kilku miesiącach banki zaczęłyby się dusić od
nadmiaru gotówki, musiałoby spaść zarówno oprocentowanie kredytów,
jak i oprocentowanie obligacji skarbu państwa. Gospodarka ruszyłaby
z miejsca, choć przy minimalnym wzroście inflacji. Znacząco
staniałyby kredyty obrotowe i inwestycyjne. Banki naprawdę zaczęłyby
konkurować o klienta, a nie odpędzać go od okienek. Mały i średni
przedsiębiorca stałby się mile widzianym gościem. Że kurs złotego
się osłabi? Bardzo dobrze, dziś jest nierealnie wysoki i sprzyja
importowi, który niszczy rodzimą produkcję.
Ale tak się nie stanie. Narodowy Bank Polski będzie za bezdurno
nadal pompował miliardy złotych z pieniędzy podatników do banków
komercyjnych. Gdyby ktoś chciał rozliczyć obecne kierownictwo NBP i
Radę Polityki Pieniężnej to dowie się, że to zamach na Konstytucję,
bo Rada jest niezależna, nawet, jeśli działa ewidentnie na szkodę
całego społeczeństwa. Pan prezydent wesprze swym autorytetem swego
Balcerowicza, a Winiecki, Gilowska, Jankowiak i Rybiński tak się
rozedrą w mediach, że usłyszą ich od Brukseli do Waszyngtonu.
A rząd? Niech pożegna wszelką nadzieję na szybką poprawę sytuacji
gospodarczej
bez tanich i dostępnych kredytów nic się nie ruszy.
Przy takiej lichwie jaką uprawiają banki
bo im to Balcerowicz
ułatwia
nie ma szans.
Gdy demokratycznie wybrana większość kosztem obywateli zaczyna
realizować interes znikomej mniejszości
klęska rządzących jest
pewna. Moim zdaniem w polskich warunkach wynika to przede wszystkim
z uwikłań, uwarunkowań politycznych, a nawet układów towarzyskich, w
których trwamy od lat.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kutasem posmyrany
Po co ci angielski? Naucz się grypsery.
Polityków i biznesmenów nikt nie zmusi do tego, żeby stali się
skinami albo niedomytymi punkami z agrafkami w klapach ani
blokersami w gaciach spuszczonych do kolan, ani metalami, ani
harleyowcami, ani pobożnymi satanistami, dresiarzami lub
szalikowcami. Jest wszakże jedna subkultura, z którą radzimy
otrzaskać się zawczasu. Pozornie surowa, ale w rzeczywistości
najbardziej demokratyczna i łagodna ze wszystkich subkultur. Mówimy
o tzw. subkulturze grypsujących. (To zewnętrzne, socjologiczne
określenie).
Uczestnicy tej wielkiej, stale rosnącej wspólnoty mówią o niej po
prostu ludzie, git-ludzie albo grono. Nietrudno trafić w jej
szeregi. W naszym dzienniku cotygodniowym stale opisujemy przypadki
zwykłych, spokojnych obywateli, dla których zetknięcie się z sędzią
kończy się dłuższym lub krótszym pobytem po tamtej stronie krat.
Coraz więcej przedstawicieli middle class, a nawet magnatów
finansowych z listy najbogatszych staje się pensjonariuszami
zakładów karnych. Patrząc na listę tymczasowo aresztowanych oraz
skazanych biznesmenów można przyjąć, że pobyt w pierdlu jest dla
nich niezbędnym etapem w karierze. Tylko od aresztanta zależy, czy
etap ten minie w atmosferze dyskomfortu i poczucia poniżenia, czy
też dumy i godności, jaką daje przynależność do grona.
Jeżeli już sędzia surowym głosem orzeknie areszt tymczasowy lub karę
pozbawienia wolności, nie płacz i nie upadaj na duchu. Z chwilą
przekroczenia progu pierdla masz szansę zakosztowania życiowej
przygody.
* * *
Całkiem prawdopodobne, że trafisz pod sztywną celę, a więc do
grypsujących. Między bajki włóż gazetowe opowieści o maltretowaniu
nowych, o rzuconym na ziemię ręczniku, w który powinieneś wytrzeć
nogi i tym podobne bzdury. Zapomnij o amerykańskich filmach, w
których atletyczni Murzyni bzykają nowego, a on później mówi: "To
boli tylko za pierwszym razem". Słynne schylanie się po mydło to
mit, zresztą teraz wszyscy używają mydeł w płynie. Współwięźniowie
powiedzą ci grzecznie "dzień dobry", wskażą pryczę, rzucą pytanie,
czy chcesz przystąpić do grona ludzi, czyli grypsować. Na odpowiedź
masz od kilku tygodni do pół roku. Nikt cię nie będzie przymuszał.
Powinieneś jednak wiedzieć, że grypsowanie (gitówa) to najbardziej
inteligentna forma egzystencji w kiciu. Swoją przygodę możesz
przeżyć jako człowiek, czyli git, lub jako frajer. Ta druga
ewentualność niesie ze sobą wiele ograniczeń.
* * *
Jeśli decydujesz się grypsować, ziomale spod celi przewiną bajerę,
czyli wtajemniczą cię w zasady, które są stałe i niezmienne. Przede
wszystkim ogół grypsujących (czyli ludzi) obowiązuje daleko idąca
solidarność wobec członków wspólnoty. Tak jak w pierwotnej komunie,
muszą dzielić się wszystkim
od czekolady po ostatnią szlugę
z
tymi, którzy mają mniej. Nie istnieje żadne wodzostwo. Wszystkie
decyzje dotyczące grona zapadają kolegialnie. Gitowcy rozkminiają,
czyli rozważają wszystkie okoliczności. Nawet jeden głos sprzeciwu
powoduje, że podjęta decyzja nie nabiera mocy. Jeśli sprawa wymaga
zasięgnięcia opinii ludzi z innego ZK lub nawet kilku pierdli, robi
się rozpiskę. Po pewnym czasie przychodzi odpowiedź na wysłane
grypsy i wszystko jest jasne.
Jeśli garujesz pod sztywną celą, musisz szanować wrażliwość ziomków,
co oznacza, że pucujesz się do wszystkiego (informujesz o
nadchodzących czynnościach fizjologicznych). Kibel zawsze musi mieć
zamknięty dekiel. Gdy chwyta cię sranie, pucujesz: nie jeść, nie pić
(ewentualnie nie szamać)
na ostro! Gdy po prostu chcesz puścić
bąka, rzucasz: nie jeść, nie pić
pula. Jeśli poczujesz potrzebę
masturbacji, czyli zwalenia konia, po prostu zapucuj: nie jeść, nie
pić
na wesoło! Przy każdym opuszczeniu dekla należy rzucić hasło

plomba! Nikt poważny nie je przy otwartym kiblu. Gdy zechcesz
poprosić kumpli o chwilę ciszy, wołasz ciach bajera! Musisz też
pamiętać, że obowiązuje cię podawanie ręki (kopsanie wity) wszystkim
gitom, jak również wspólne spożywanie posiłków w stołówce. Nie
możesz kopsnąć wity niegrypsującym ani uderzać z nimi do blatu,
czyli siadać do stołu.
* * *
Kiedy już zasmakujesz w więziennym życiu i poczujesz odrobinę
luksusu, jaki daje spokojna egzystencja, niezakłócona kłótnią ze
wspólnikiem, małżeńską sprzeczką lub niespodziewanym najazdem
teściowej, może się zdarzyć wpadka. Wystarczy, że wywołasz nawet
małą zadymę, to grono przywoła cię do porządku. Następuje wtedy
wołanie do wora. Decyzja o twoim losie podejmowana jest kolegialnie.
Głos zwykłego leszcza spod budki z piwem ma taką samą wagę jak bossa
wielkiego gangu. Jeśli zakablowałeś współsprawców czynu
przestępczego, za który ponosisz karę (zeznawałeś kulawo), oskarżą
cię, że jesteś konfidentem. Możesz się tłumaczyć
grono spokojnie
cię wysłucha. Gdy ziomale uznają, że potrzebne są dowody, twoja
sprawa idzie na bufet (czeka na wyjaśnienie). Gdy zachodzi
konieczność, czeka się na flepy, czyli na akta sprawy. Zapewniamy,
że papiery wcześniej czy później trafią do właściwych rąk, choćby
były tajne łamane przez poufne. Jeśli, bracie, kłamałeś, to przykro
nam mówić, ale marny twój los. Trafiasz na orkę, czyli konkretny
wpierdol. Może ci się to przydarzyć na spacerniaku, w siłowni, pod
celą, gdy kimasz lub w łaźni. W tym ostatnim wypadku, jeśli mocno
przeskrobałeś, gity mogą cię zapiąć; mówiąc inaczej
wybzykać w
dupę. Akt ten nie ma podtekstu seksualnego, ale
rytualno-prewencyjny.
Gdyby jednak zdarzyło się, że zostałeś pomówiony, wszystkie
restrykcje dotykają tego, który oczernił ciebie. Jest to
sprawiedliwość rychła, bezpośrednia i solidniejsza niż w trybunale w
Strasburgu. Pamiętaj! Niepisane prawo pierdla daje ci szansę
stanięcia na solo, czyli indywidualnego pojedynku z pomawiającym cię
osobnikiem. Ten swoisty sąd boży nie może jednak odbywać się w
obecności niegitów. Bardziej honorowo jest podpaść klawiszom, niż
przyznać się do bójki. Funkcjonariusze służby więziennej mogą cię
nawet wziąć na dźwięki (zamknąć w dźwiękoszczelnej celi i spuścić
łomot), ale ty nie puszczasz pary z gęby, czyli bierzesz sprawę na
klatę. Zyskujesz szacunek i podziw.
* * *
Oczywiście, z jakichś względów możesz nie przystąpić do społeczności
grypsujących. Walisz na klapę (stukasz w drzwi celi), prosisz o
rozmowę z wychowawcą, po której najczęściej wyjeżdżasz spod sztywnej
celi. Możesz trafić do konfidentów (na porodówkę) lub do podobnych
tobie frajerów. Poniżej frajera jest tylko cwel, czyli osobnik
przestrzelony za nader niewłaściwe zachowanie. Przestrzelenie nie
jest równoznaczne z zapięciem, wystarczy, że w łaźni lub w innym
miejscu człowiek dotknie frajera gołym kutasem. Należy więc uważać
podczas zbiorowej kąpieli, żeby przypadkiem kogoś nie urazić. Jeśli
ktoś wywołuje cię do wysoko umieszczonego w celi okna na głośną
rozmowę, nie odmawiaj. Gdy gadasz przez okno mówi się, że wybijasz
się na lipo. Gdybyś odmówił, znaczy to, że masz coś do ukrycia.
Wysyłając gryps, koniecznie dopisz na końcu z P. i S. (z poważaniem
i szacunkiem), bo tak powinni traktować się ludzie. Gdy wreszcie
opuścisz więzienne mury, będziesz już wiedział, że wolność kicioruje
wszystko, co oznacza, że odtąd nie obowiązuje cię surowy kodeks
gitów, ale w dobrym tonie jest pamiętać, iż nie powinno się
sprzedawać i dupy dawać, czyli ujawniać poufnych informacji i
przestawać z konfidentami.
* * *
Wyobraźmy sobie, że wiosną tego roku dochodzi w kraju do rozruchów,
np. z powodu nędzy i bezrobocia. Prezydent ogłasza stan wojenny,
rozwiązuje parlament i rząd. Na czele Rady Ocalenia Narodowego staje
Andrzej Lepper. Jego pierwsza decyzja to umieszczenie w pierdlu osób
publicznych, których nazwiska są wiązane z największymi aferami
ostatniego czasu. Pod celę trafiają więc m.in. Rywin, Miller i
Michnik. Ten pierwszy ma zapewniony szacunek grypsujących, ponieważ
odmówił składania zeznań w prokuraturze, bierze więc wszystko na
klatę. Nie pucuje przy tym Millera, który jest odbijany (tzn. nikt
go wprost nie pomawia), ale Miller kulawi bajerę, ponieważ niejasno
się tłumaczy. W najgorszej sytuacji jest Michnik, legenda podziemia,
garujący w czasach złotego okresu grypsery. Chcieliśmy się
dowiedzieć, czy naczelny "Wyborczej" grypsował w tamtych latach, ale
zarówno w redakcji "Gazety Wyborczej", jak też w Agorze odmówiono
nam odpowiedzi na to proste pytanie. Michnik, który nagrywał Rywina,
a później w wybranym przez siebie czasie ujawnił to i pobiegł z
rewelacjami do prokuratury, pod celą będzie uważany za konfidenta. W
pierdlu nie ma szans na wygodną egzystencję gitowca. Nikt nie
kopsnie mu wity, nie da szlugi, nie mówiąc o czekoladzie. Don Juan
życia politycznego Pomrocznej musi się też liczyć z tym, że w łaźni
jakiś ziomek rytualnie posmyra go kutasem, co w oczach społeczeństwa
znacznie obniży rangę tego drugiego po Wojtyle autorytetu moralnego
III RP. Pozostanie mu jedyna szansa: zostać kiciorem, czyli wziąć
wszystko na siebie. Będzie miał wtedy szlugi, czekoladę i mokre
widzenia.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szmatmeni
Jeśli prawdziwe jest prawie marksistowskie powiedzenie, że ubranie
kształtuje świadomość, to dwie partie, dawniej rządzące, a obecnie
pozaparlamentarne, mają się zupełnie różnie: były prominent Akcji
Wyborczej Solidarność Prawicy upadł nisko, a ekslider Unii Wolności
spadł na cztery łapy.
Gdyby obaj zrzucili łaszki, pewnie by się okazało, że prawda jest
naga: w czasie recesji nawet fucha modela nie hańbi.

Leszek Wysoka Stopa Balcerowicz: zamszowy garnitur Benetton,
koszula
Da Vinci, szal Valentino.
Sesja dla magazynu "Twój Styl"
"Styl. Bezpłatny dodatek dla
Twojego Mężczyzny" (grudzień 2001).
Opis szczegółowy stroju prezesa NBP cytujemy: Demoniczna
gotycka czerń...
w wydaniu total look. Garnitur z miękkiego delikatnie
połyskującego aksamitu
z zapięciem na jeden guzik optycznie
wyszczupla sylwetkę...
Stefek Burczymucha NiesioŁowski: trzyczęściowy garnitur Pawo,
błękitna
koszula i srebrnoszary jedwabny krawat Pawo Respect, czarne
półbuty Alka.

Sesja zdjęciowa dla łódzkiej mutacji
"Gazety Wyborczej" (28 marca 2002).

Autor : P.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Premier nie chce się zamknąć
Włoski premier Silvio Berlusconi ma miliardy euro i władzę nad
państwem. Do miliardów doszedł nie całkiem prostą drogą, dlatego
prokurator depcze mu po piętach. Ale po to jest się premierem, żeby
prokurator był za krótki.
"Ratuj Berluskę"
tak opozycja ochrzciła ostatnią ustawę, którą
przed wakacjami uchwalił włoski Senat 1 sierpnia 2002 r. Chodzi o
przywrócenie pojęcia "uzasadnionego podejrzenia stronniczości
sędziów", które dopuszcza przenoszenie procesów wedle woli
oskarżonego. Większość lewicowych senatorów wyszła z auli, by nie
patrzeć, jak prawica w komplecie oddaje głosy. Ci, którzy pozostali
i głosowali na "nie", mieli na oczach opaski, a w rękach kartki:
"Nie możemy patrzeć na to, co robicie ojczyźnie". Przed głosowaniem
opozycja na znak protestu zdjęła marynarki i pozostała w koszulach z
podwiniętymi rękawami. Rozdawano też białe róże
tak jak to robili
antyfaszyści w parlamencie za czasów Mussoliniego. Po głosowaniu
poleciały nawet przedmioty
jeden z opozycyjnych senatorów dostał w
głowę dziennikiem ustaw od swojego kolegi z prawicowej większości.
Opozycja oskarżyła berluskońskiego marszałka Marcella Perę o to, że
nie był obiektywnym arbitrem i przyczynił się do przepchnięcia
ustawy.
Przed Senatem protestowali obywatele. Od kilku miesięcy reżyser
Nanni Moretti organizuje protesty zwane "kółkami graniastymi"

łańcuchy ludzkie wokół budynków instytucji, przeciwko którym
demonstrują. Tym razem policja obstawiła kordonem pałac Madama. Na
zarzut, że to próba generalna reżimu, berluskońscy odpowiedzieli, że
gdy rządziła lewica
prawicowa opozycja jej zbytnio nie
przeszkadzała.
Zasada "uzasadnionego podejrzenia stronniczości sędziów" została
zniesiona w 1989 r., kiedy to zreformowano kodeks karny. Przez lata
był to instrument prawny służący adwokatom do tego, by przenosić
procesy do "zaprzyjaźnionych" prokuratur. Tak było np. w przypadku
ojca chrzestnego cosa nostra
Luciana Liggio, który zabił
komunistycznego związkowca Placido Rizzotto. Proces był przenoszony
z prokuratury do prokuratury, aż wreszcie boss został uniewinniony.
To samo stało się z oskarżonymi o zamach na placu Fontana w
Mediolanie
skrajnie prawicowymi terrorystami powiązanymi ze
służbami specjalnymi.

To ustawa, na którą czekali wszyscy obywatele, bo każdy chce być
sądzony przez sędziów obiektywnych, a nie takich, którzy już przed
rozprawą wydają wyrok
odpowiadali członkowie berluscońskiej
koalicji Dom Wolności na zarzuty lewicy, że przywrócenie
"uzasadnionego
podejrzenia stronniczości sędziów" tak naprawdę ma na celu
rozwiązanie prawnych kłopotów premiera i jego deputowanych. W
Mediolanie dobiega końca proces Imi Sir
Lodo Mondadori, w którym o
korupcję sędziów jest oskarżony Cesare Previti, senator Forza Italia
oraz papuga Berluski. Adwokat ten dał w łapę sędziom rzymskim, by
przesądzili zakup największego włoskiego wydawnictwa, na skutek
czego Berlusconi, magnat telewizyjny, wszedł w posiadanie połowy
rynku prasowego. Proces zagraża bezpośrednio premierowi, bo gdy
korupcja zostanie udowodniona, Previti będzie musiał przyznać się,
skąd wziął pieniądze na przekupstwo, a wtedy zaczną się jaja...
Teraz tylko przeniesienie procesu daje nadzieję, że nowi sędziowie
będą "bardziej sprawiedliwi" niż ci z mediolańskiego gniazda
komunistów słynnego z rozpraw "Czyste ręce".
Tydzień przed ustawą "ratuj Berluskę" prawica próbowała przegłosować
inną
zawieszenie procesów wszystkich deputowanych (członkowie
partii premiera mają ich sporo
Marcello DellłUtri na przykład jest
sądzony z paragrafu "stowarzyszenie mafijne").
Ustawę "uzasadnione podejrzenie stronniczości sędziów" musi jednak
jeszcze przegłosować Izba Deputowanych. Pozostało więc mało czasu,
żeby zaskarżyć mediolańskich sędziów i przenieść proces do innej
prokuratury. Prawicowa większość zamierza więc pracować również w
wakacje i zwołać nadzwyczajne posiedzenie parlamentu.
Łapówkodawcy całego świata ze smakiem patrzą, jak magnat
premier
Włoch
wykorzystuje posiadaną władzę państwową do chronienia się
przed kryminałem.
Autor : Grażyna Zaga




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Łgaczek narciarski
Parę milionów Polaków zastanawia się, dlaczego narciarz Małysz już
nie skacze tak daleko, jak skakał. Odpowiadamy
bo skłamał, że aż
nogi cierpną. W telewizyjnej reklamie (tej z przejażdżką po sklepie
wózkiem na zakupy) Małysz mówi: "Goplana
polska czekolada tworzona
z pasją".
Obok dowód na polskość czekolady i prawdomówność Małysza.

Autor : R.S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Świnia paneuropejska "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Złomasy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pingwin orze na Zetorze "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " WaPsurd "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bracia przejebańcy
Naród niemal zemdlał, zgorszony seksualnymi rozrywkami poznańskiego
abepe. A to przecież żadna rewelacja.
Legion Chrystusa z siedzibą w Rzymie: potężna, bogata, wpływowa
instytucja założona w latach 40., znana z teologicznego
konserwatyzmu i dyspozycyjności wobec papieża. 480 księży, 2500
seminarzystów; działa w 20 krajach na czterech kontynentach.
Specjalizuje się w edukacji, wspomaga ją sieć współpracujących
organizacji. Wojtyła komplementuje Legion jako niosący nadzieję znak
odnowy Kościoła, model nowej ewangelizacji.
Naczelnym legionistą, założycielem i szefem jest 81-letni dziś ks.
Marcial Maciel
Degollado; wychwalany przez J.P. II jako skuteczny przewodnik
młodzieży; oskarżony przez dziewięciu mężczyzn
byłych legionistów

o to, że napastował ich seksualnie, gdy w wieku 10
16 lat byli
uczniami szkoły religijnej.
To nieprawda, twierdzi Maciel i oskarża dziewiątkę o spisek w celu
zniesławienia go.
Ekslegioniści to: Juan Vaca, profesor psychologii z Nowego Jorku,
Arturo Jurado, profesor z US Defense Language Institute w Monterrey
w Kalifornii, Jose Barba, naukowiec latynista z doktoratem w
Harvardzie, prawnik Jose Antonio Perez, właściciel rancza Alejandro
Espinosa, inżynier Fernando Perez, nauczyciel Saul Barrales i
emerytowany ksiądz z Madrytu, Felix Alarcon. Dziewiąty, Juan
Fernandez, ksiądz i rektor uniwersytetu, zmarł w 1995 r., złożywszy
wcześniej w obecności kilku świadków oświadczenie o molestowaniu
seksualnym. Szczególni spiskowcy...
Pokrzywdzeni przez wiele lat bezskutecznie usiłowali przekazać J.P.
II informacje o występkach Maciela.
W roku 1976 Juan Vaca zwolnił się z Legionu. Pokazał biskupowi
Johnowi McGannowi list skierowany do Maciela, w którym opisuje 13
lat udręki i konfuzji. Biskup McGann przesłał list prof. Vacy
papieżowi przez watykańską ambasadę w Waszyngtonie. Dołączył list
ks. Feliksa Alarcona, który wystąpił z zakonu w 1966 r. Żadnej
odpowiedzi.
W roku 1978 w liście do papieża Juan Vaca szczegółowo opisał swoje
przeżycia w Legionie. Maciel zaczął go napastować seksualnie, gdy
miał 10 lat. Ciągnęło się to przez lata. Miał poczucie winy, chciał
się wyspowiadać. Maciel uspokoił go: Nie ma w tym nic złego. Nie
musisz się spowiadać. Zresztą ja cię rozgrzeszę. Podobne historie
opowiadają i inne ofiary. Niektóre Maciel przekonywał, że ma
zezwolenie od Piusa XII na uprawianie seksu z nimi, bo to przynosi
mu ulgę w dolegliwościach żołądkowych.
W 1989 roku Vaca napisał ponownie stwierdzając, że z powodu
doznanego we wczesnej młodości napastowania seksualnego nie jest w
stanie podołać odpowiedzialności związanej z obowiązkami duchownego.
Jedynym sygnałem, że adresat list przeczytał, była watykańska
decyzja zwolnienia Vacy ze ślubów duchownych. Zaczął wykładać
psychologię w koledżu.
W roku 1997 grupa postanowiła wystąpić z zarzutami publicznie, na
łamach "The Hartford Courant". Dużej gazety w stanie Connecticut,
gdzie znajduje się amerykańska siedziba Legionu. We wszystkich
przypadkach oskarżenia są zniesławieniami i fałszerstwami bez
żadnych podstaw. Nie wiem, co ich skłoniło do wysunięcia zarzutów

odpowiedział Maciel w liście do "The Hartford Courant". Wyraził
zdumienie, że z oskarżeniami wystąpiono tak późno.
Oskarżający wyjaśnili, że wcześniej molestowanie seksualne było w
Kościele zbyt wielkim tabu, by ośmielili się o tym mówić.
Poza tym składali przysięgę lojalności wobec Maciela i zakonu,
której nie mogli złamać, bo wyrzucono by ich z seminarium.
Seminarzystów instruowano, że mają uważać Maciela za świętego i
tytułować go "Nuestre Padre" (Naszym Ojcem). Watykan odmówił
jakichkolwiek komentarzy w sprawie artykułu w "The Hartford
Courant". Papież mianował zaś Maciela członkiem synodu biskupów.
Juanowi Fernandezowi, nieżyjącej już ofierze Maciela, usiłował pomóc
w skierowaniu skargi sekretarz meksykańskiej komisji biskupiej
Alberto Athie, ale wskórał jedynie to, że złamał sobie karierę.
Fernandez zrezygnował z posady rektora uniwersytetu podległego
Legionowi z powodu konfliktu z Macielem na tle dawnego molestowania.

W roku 1997 meksykańska gazeta "Milenio" opublikowała list otwarty
Barby do papieża w sprawie seksualnego molestowania przez Maciela.
Kardynał Norberto Rivera ustosunkował się doń stwierdzeniem: To
spisek i nie ma o czym mówić. Barba i Perez usiłowali dotrzeć ze swą
sprawą wyżej, ale nic nie wskórali. Księży, którzy im pomagali,
spotykały retorsje, zwykle dymisja.
W 1998 roku Barba wraz z innym członkiem zakonu miał audiencję u
nuncjusza papieskiego w Mexico City, abp. Justo Mullora. Obiecuję,
że wasz list dotrze do Ojca Świętego
przyrzekł Mullor. Ostrzegł
ich, że jeśli oczekują reakcji Watykanu, muszą przestać rozmawiać z
dziennikarzami. Podsunął im też inną drogę dochodzenia racji:
oskarżenie Maciela o wysłuchanie ich spowiedzi i udzielenie
rozgrzeszenia. W myśl kodeksu rozgrzeszenie ofiar przez sprawcę
napaści seksualnej jest pogwałceniem prawa kanonicznego zagrożonym
ekskomuniką. O winie orzeka Kongregacja ds. Doktryny Wiary kard.
Ratzingera.
Pod koniec 1998 roku delegacja ofiar Maciela poleciała do Watykanu
na spotkanie z ks. Gianfranco Girotti, osobistym sekretarzem kard.
Ratzingera. Towarzyszyła im Martha Wegan, prawniczka specjalizująca
się w prawie kanonicznym. Kilka miesięcy później Wegan przysyła
pomyślną informację: Kongregacja oficjalnie przyjmuje ich sprawę do
rozpatrzenia. Inni z grupy ofiar nie zasypiali gruszek w popiele.
Ks. Athie spotkał się z nuncjuszem Mullorem, który obiecał przekazać
jego zeznania bezpośrednio Ratzingerowi. Pozostali przekazali swe
oświadczenia zaufanym hierarchom, którzy zobowiązali się dostarczyć
je najwyższym dostojnikom w Watykanie.
W ostatnim tygodniu 1999 roku Martha Wegan zawiadomiła dziewiątkę,
że rozmawiała z sekretarzem kard. Ratzingera, który oświadczył, że
na razie sprawa jest zamknięta.
Barba nie chciał pogodzić się z takim werdyktem. Poleciał do
Watykanu i osobiście spotkał się z sekretarzem Ratzingera.
Oświadczył mu, że w istniejącej sytuacji ofiary czują się zwolnione
z obietnicy nierozmawiania z mediami, tym bardziej że w Meksyku mówi
się, iż protektorzy Legionu Chrystusa zapłacili im za milczenie.
Barba miał wrażenie, że Girotti zmuszony jest dostosowywać się do
instrukcji zwierzchnika, których osobiście nie akceptuje. Był jednak
kompletnie zaskoczony, gdy sekretarz z własnej inicjatywy podsunął
mu pomysł wytoczenia Macielowi procesu cywilnego.
Na placu św. Piotra w Rzymie z udziałem J.P. II w zeszłym roku
celebrowano hucznie obchody 60. rocznicy powstania Legionu
Chrystusa.
W obecności 20 tys. członków zakonu papież zwrócił się do Marciala
Maciela Degollado w te słowa: Ze specjalną serdecznością zwracam się
do waszego umiłowanego założyciela ojca Marciala Maciela i
przekazuję mu swe z serca płynące gratulacje z okazji tego ważnego
wydarzenia (...). Doceniam zwłaszcza jego umacnianie waszej
charakterystycznej wierności następcy św. Piotra.
Także nie bujajmy się, iż dwuletnie chronienie Paetza przez
hierarchię polską i Watykan to coś szczególnego.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Mięśniaki Pana Boga
Tajski boks (muay thai) to w zgodnej opinii fachowców jeden z
najbardziej brutalnych sportów walki, w którym używa się pięści,
łokci i kolan. Jeszcze w XX w. dłonie walczących owijano sznurkami,
nieraz nasączonymi olejem i pokrytymi tłuczonym szkłem, żeby w
czasie uderzenia nie ześlizgiwały się po ciele delikwenta.
Przeciwnika można było dusić, wkładać mu palce do oczu, kopać w
jaja. Nie bez powodu tajscy bokserzy są dziś ozdobą prowadzonych bez
reguł walk w klatce.
Wszystko dedykuję Jezusowi Chrystusowi, który jest Panem mojej
historii. Jemu zawdzięczam wszystko, co posiadam. On powołał klub,
On pozwolił mu przetrwać. Pragnę sztandar wiary wznosić wszędzie,
jak najdalej, jak najwyżej
deklaruje Maciek Skupiński, założyciel
i trener katolickiego klubu Serafin. Serafin to anioł, który stoi
najwyżej w hierarchii anielskiej nieustannie wychwalając Boga.
Godłem klubu jest anioł, pod którym zawieszone są dwie rękawice. Nad
nim widnieje hasło: Ku Większej Chwale Boga. Magister pedagogiki
Skupiński ma za co dziękować
wygrał w zeszłym roku amatorskie
Mistrzostwa Świata Muay Thai IFMA w kategorii do 67 kg. W kraju
tłucze wszystkich. Trenowani przez niego kolesie też już mają sporo
sukcesów.
Z muay thai wiążą się tamtejsze wierzenia i wschodnia filozofia.
Przed walką zawodnicy wprawiają się w trans tańcem wai kru, czym
okazują szacunek duchom. Zawodnicy z "Serafina" w rozmowie z
dziennikarzem portalu kosciol.pl zapewniali jednak, że olewają
niekatolicką otoczkę muay thai. A wai kru to tylko rozgrzewka.
Zanim chłopaki zaczną walić się na treningach po ryju, odmawiają
modlitwę: Boże, daj nam ducha walki, silną wolę i czyste serce,
byśmy czcili Ciebie wiernie. Amen. Kończą trening też pobożnie:
Boże, dziękujemy Ci za czas spędzony wspólnie na treningu. Przyjmij
modlitwę naszych serc, naszej pracy i naszego wysiłku Na Większą
Chwałę Twoją. Amen.
Jakiś czas temu ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk wychwalał studenta
radiomaryjnej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej, który miał czarny
pas w dżudo. Znajomość dżudo, wywodził, też się może przydać w pracy
ewangelizacyjnej. Boga można chwalić wszystkim
oprócz grzechu

tłumaczy pedagog Maciek.
Cytaty ze strony www.kosciol.pl i www.serafin.waw.pl
Autor : Adam Pieńkowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Typ spod Jasnej Góry "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Język wiary
Na lekcjach religii katecheci kościelni i cywilni mówią, a młodzież
słucha. A co wysłucha jakiegoś kawałka bez sensu, to notuje i
przysyła do "NIE". Słuchajcie więc, młodzieży, i przysyłajcie, bo w
ten sposób tworzycie kronikę idiotyzmów katolickich.
- J.P. 2 naszą największą wartością, naszym euro.
- Lepiej krzyże przy drogach pooświetlać, a nie wystawy sklepowe.
- Chrystus dzielił chlebem, a Kwaśniewski
biedą.
- Sprzątnij to z ławki! Nie godzi się mówić, kim był Iwaszkiewicz.
- To nie wanna, nie wychlapujcie wody święconej (do maturzystów na
wycieczce w Częstochowie).
- Zamiast tatuażu różaniec noś.
- Chrystus chodził w sandałach, a od ciebie był znacznie mądrzejszy
(katechetka do dziewczyny w lakierkach).
- Maryja syna w świątyni odnajdywała, a was gdzie szukać?
- Ja nie wiem, czy takie ważne są samochody. Święta rodzina na
osiołku jeździła.
- Jak masz za dużo, to zanieś do Caritasu (podczas rozmowy o
dokarmianiu bezdomnych zwierząt).
- Jesteś tak opętany przez szatana, że nawet sam Bóg ci nie pomoże.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kino z Waltera
Polskie wojny telewizyjne przeniosły się na ekrany kin. Frakcja
antykomercyjna niespodziewanie zyskała nowego sojusznika. "Show"
wyprodukowany przez Studio Filmowe "Oko", dystrybutora filmów
"Syrena Entertainment Group". Wytwórnię Filmów Dokumentalnych i
wódkę Bols.
Reżyser Maciej Ślesicki ostatnimi czasy kojarzony był z
niewyrafinowanym intelektualnie serialem "13 posterunek"
podbijającym oglądalność komercyjnych kanałów telewizyjnych:
najpierw TVN, a obecnie Polsatu. Czar jego poprzednich fabularnych
filmów "Sara" czy "Tato" poszybował w niepamięć.
Jak wszyscy chyba już wiedzą, dzięki konkurencyjnym kanałom
informacyjnym, komercyjnej TVN 24 i publicznej TVP 3, w kraju trwa
domowa wojna medialna. Zaczęło się od tego, że kierując się
programem socjaldemokratycznym i trendami Unii Europejskiej rząd
zapragnął ograniczyć koncentrację mediów, czyli powstawanie
wielkich, multimedialnych monopolistycznych koncernów. Posiadających
kanały telewizyjne, gazety, portale internetowe, pisma kobiece i
zwierzęce, czyli wszystko, co jest potrzebne do zmanipulowania i
zidiocenia społeczeństwa.
Jak zwykle w III RP, demokratycznie wybrany rząd okazał się za
krótki, za słaby na istniejące już koncerny medialne. Najpierw Agora
wybiła mu z główki zakaz posiadania ogólnopolskiego dziennika i
telewizji, potem wypłynęła afera "Przychodzi Rywin do Michnika",
następnie Sejm RP, czyli ja też, powołał toksyczną sejmową komisję
śledczą, która zajmuje się głównie zwalczaniem telewizji publicznej.
Stale zresztą dopingowana, nakręcana przez telewizje komercyjne,
przede wszystkim TVN. Chodzi o to, żeby publicznej nie dać sprawnego
systemu abonamentu, a może i odebrać, ograniczyć czas nadawania
reklam, czyli czysty, żywy szmal. Pod hasłem, że publiczna tiwi jest
szkodliwa dla społeczeństwa, a komercyjne dają to, co społeczeństwo
łaknie.
I nagle, niczym króliczek z cylinderka, wyskakuje film walący w
komercyjne kanały telewizyjne. Niby rzecz nienowa. Były "Fakty i
akty" pokazujące, jak media kreują nieistniejącą wojnę, aby odwrócić
uwagę od prezydenckiej afery rozporkowej. Był "Truman show", pamflet
na reality show wszelkiej maści. Nawet James Bond, jak zwykle w
słusznej sprawie, rozwalał w jednym z odcinków imperium zła
medialnego stworzonego przez żądnego szmalu i władzy prezesa
globalnej komercyjnej telewizji.
Oczywiście nasz "Show" jest lokalny, przaśny, niczym swojski "Big
Brother". Ale przez to autentyczny. Pokazuje, niczym ortodoksyjni
europejscy lewacy, bezwzględność komercyjnego
kanału telewizyjnego, który za cenę większej oglądalności, czyli
wyższych cenników reklamowych, potrafi upodlić wszystkich. I
uczestników "Big Brothera", i jego realizatorów. Wszystko tam jest
możliwe, pozostaje tylko kwestia wysokości honorarium czy nagrody
głównej. Niby obserwacja nienowa, w Europie dziesiąt lat temu
opisana, ale jakże u nas świeża.
Ale "Show" jest filmem także wartym oka zaczepienia, bo jak rzadko
ostatnio ma sprawny, pozbawiony waty scenariusz. Znakomitą rolę
Cezarego Pazury i całego fraucymeru: Joanny Pierzak, Doroty Segdy,
no i przecudnej urody Anny Wendzikowskiej, której cycki biją o głowę
najpiękniejsze do tej pory w polskiej kinomatografii Renaty
Dancewicz. A poza tym ona jeszcze umie grać!
W sumie mamy inteligentny film polski, co jest wartością rzadką,
choć trochę smrodkiem dydaktycznym zmącony. Film wrzucony w polskie
wojny medialne. Nie tylko dlatego, że na premierze pojawił się Lew
Rywin, co było kolejnym aktem antyTVN-owskim. Film reklamowany w
publicznej tiwi, która odgryza się tym atakującej ją telewizji
rodziny Walterów.
Film prawdziwy. Bo w trakcie realizacji życie dopisało mu autentyzm.
Przecież jeden z uczestników reality show schronił się tam, bo
uciekał przed wymiarem sprawiedliwości. Zaś bohater tok szoł, też
nadawanego w TVN, popełnił samobójstwo. Realizatorzy za cenę
atrakcyjności programu totalnie go ośmieszyli.
Najpiękniejsza w "Show" jest jednak czołówka. Prawdziwe, naprawdę!,
zdjęcia z castingu panienek marzących o sławie dzięki kamerze.
Marzących o roli gwiazd i ujawniających na "testach z wiedzy", że
Andrzej Wajda otrzymał Oscara za film "Psy". Mistrz Wajda, kiedy to
zobaczył, doznał ostrego opadu szczęki.
Ale samiście narodzie komercyjnej telewizji i społeczeństwa
komercyjnotelewizyjnego chcieli.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pochwą nie mieczem "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rozmiar sprawiedliwości "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Psubraty w Chrystusie cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Komu wisi choinka
Jezus w stajence, szatan w bunkrze.
Boże Narodzenie to czas, w którym zdecydowana większość obywateli
dostosowuje zachowanie do obowiązującego od dziesięcioleci kanonu.
Wszyscy nagle stają się dobrzy, słodcy i nieustannie szczerzą zęby w
uśmiechach.
Co chwila trzeba życzyć komuś "wesołych świąt" albo odpowiadać na
życzenia. Należy demonstracyjnie kochać bliźnich, wybaczać im, a
nawet dobrze o nich myśleć. Nie wypada kląć czy w inny sposób
demonstrować niezadowolenia z życia. Trzeba stroić choinkę, wręczać
prezenty, łamać się opłatkiem, całując się przy tym nawet z
teściową. Apogeum obłudy i hipokryzji...
Istnieje jednak grupa ludzi, którzy za nic mają to przedstawienie i
świąteczny czas spędzają, mówiąc delikatnie, inaczej. To fani black
metalu
najbardziej ekstremalnej odmiany muzyki rockowej.

Uważaj na strop, bo można się jebnąć w dekiel
obraca się do mnie
Aghatos. Chudy jak patyk, w czarnym skórzanym płaszczu do kostek i
wysokich do kolan glanach prowadzi po betonowych stopniach w
zatęchłą czeluść podziemia. Za mną podąża jego "brat w wierze" i
najbliższy kumpel, Behemoth.

To nasz azyl
oznajmia.
Z centrum Wrocławia trzeba jechać tu prawie godzinę. Bunkier nad
Oławą, opodal dawnej huty Siechnice, skrywają chaszcze i hałdy
gruzu. Dostępu do wnętrza bronią nowe, białe drzwi zamykane na
kłódkę ze skoblem.

Zajebaliśmy je z budowy
opowiada Aghatos.
W ogóle wszystko, co
tu jest, zostało podpierdolone, nawet te belki.
Strop wzmocniony deskami podpierają sosnowe pnie. W kącie stoi stara
kozetka, reszta wyposażenia to stół, kilka krzeseł i metalowy
piecyk. Aghatos i Behemoth (dla zwykłych śmiertelników Rycho i
Krzycho) spędzają tu wszystkie państwowo-kościelne święta. Najlepiej
bawią się w Boże Narodzenie.

Czasem ktoś do nas wpadnie, ale jak pada śnieg i robi się
wygwizdów, siedzimy tu sami przy świecach i jabolach
mówi
Behemoth.
Blackmetalowcy, jak nazwa wskazuje, słuchają black metalu. Jeśli na
jednym końcu skali umieścić kolędy, pastorałki i oazowe śpiewy, to
metal znajduje się dokładnie po przeciwnej stronie. Ostry i
ultraszybki gitarowy jazgot, któremu towarzyszy najczęściej wysoki,
skrzekliwy głos wokalisty. Punk rock przy tym to ballady dla
grzecznych dzieci. Nieprzyzwyczajonym po kwadransie więdną uszy.
Bluźnierczym tekstom o dominacji ciemności i zła towarzyszą równie
obrazoburcze okładki płyt. Im bardziej podziemna kapela, tym mocniej
zionie mrokiem.

Popatrz na to
podaje kasetę Aghatos. Napis informuje, że jest to
taśma demo czeskiego zespołu Infernus. Na okładce wielki rogaty
diabeł bzyka długowłosą, cycatą wiedźmę penisem długości dyszla.

W ostatnich latach część blackmetalowego nurtu poszła w komerchę

z żalem stwierdza Aghatos.
Złagodzili brzmienie, dodali
elektroniczne klawisze i nie ma w nich ikry. Ale jeszcze trzyma się
stary podziemny metal, wierny sprawie.
Blackmetalowiec musi trzymać fason: czarny strój, wysokie glany,
długie, utrzymane w nieładzie pióra. Musi mieć duszę rogatą jak
kozioł symbolizujący Złego.

Nie odprawiamy żadnych rytuałów, nie łapiemy kotów
opowiada
Behemoth
bo to gówniany bajer. Nasz bunt przeciwko dogmatom
przejawiamy całym naszym życiem.
W ramach buntu powiesili na ścianach bunkra odwrócony krzyż,
pentagram, rysunek Bafometa (którego podobno czcili templariusze) i
zdjęcie zwłok Marylin Monroe. W poprzednie święta przybili do stropu
choinkę
wierzchołkiem w dół!

Fajnie wyglądała, ale świeczki, kurwa, nie chciały się palić,
parafina lała się na stół, w końcu choinka stanęła w ogniu

wspominają.

Było na co popatrzeć, tylko zrobiła się kupa dymu i winko
musieliśmy obalać na dworze.
Marzeniem każdego blackmetalowca jest założenie kapeli, w której
będzie się spełniał. Aghatos i Behemoth od dwóch lat próbują sklecić
zespół. Na razie działają we dwóch.

Ja gram na gitarze i basie, a Rycho wali w gary i udziela się
wokalnie
relacjonuje druga połowa zespołu o nazwie Hellspawn.

Znaleźliśmy nawet basistę, ale się nie nadawał. Wymiękł tu w
bunkrze, kiedy mieliśmy, na znak braterstwa, wymieszać naszą krew i
wypić z winem.
Hellspawn nagrał do tej pory jedną taśmę demo. Obecnie chłopaki
intensywnie pracują nad płytą. Wzięli na warsztat dzieło
średniowiecznego anonima "Rozmowa mistrza Polikarpa ze śmiercią", o
którym uczą się bachory w szkole.

Adaptujemy tekst do ostrej muzyki. To będzie wyjebiste
nie kryje
entuzjazmu Behemoth.
Nie liczą na nagrodę ministra edukacji. Ich marzeniem jest
stworzenie blackmetalowej międzynarodówki, do której należeliby
przedstawiciele prawdziwego podziemia, bez pozerów. Na przykład
chłopaki z ukraińskiej kapeli Nocturnal Mortum w święta idą na trzy
dni do puszczy i siedzą przy ogniu. Ekipa z czeskiego Infernusa
nawala się piwem, po czym nago tańczy w lesie. Wierzę, bo oglądałem
zdjęcia. Zwłaszcza basistka o ksywie Lilith imponuje cycami, na
których można ostrzyć miecze. Najbardziej bezkompromisowy jest
jednak wokalista zespołu Ahaz z Izraela.

Publicznie przyznał, że wyruchał kozła
nie kryje podziwu
Aghatos.
Jeśli międzynarodówka powstanie, jedynym zmartwieniem moich
rozmówców będzie to, jak wszyscy wyznawcy zmieszczą się w bunkrze.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Świadek dozgonny
Na upał i deszcz, na grypę i rzeżączkę,na niedołęstwo wymiaru
sprawiedliwości.
Świadek koronny jest dobry na wszystko.
Niewielu ludzi na świecie może pochwalić się umiejętnością
przebywania w kilku miejscach równocześnie. Podobno potrafił tego
dokonać tybetański lama Dordże Norbu, kapucyn
świeży święty

ojciec Pio, a przed wojną niejaki inżynier Ossowiecki, który w tym
samym czasie prowadził wykład na Uniwersytecie Warszawskim i popijał
kawkę w knajpie na Starówce. Wszystkich wymienionych wyprzedza o
kilka długości Dariusz Z., mieszkaniec miasta średniej wielkości w
województwie dolnośląskim. Pan Z. nie jest lamą ani kapucynem, nie
posiada też tytułu inżyniera. Jest świadkiem koronnym, i to aż w
dziewięciu sprawach. Można więc stwierdzić, że funkcję tę pełni
zawodowo, bo państwo go chroni, daje dach nad głową i wyżerkę. Jeśli
zebrać do kupy wszystkie złożone przez niego zeznania, okazuje się,
że w tym samym czasie brał udział w przemycie spirytusu na
zachodniej granicy, obrabiał TIR-y w Poznaniu, a w Gdańsku rozmawiał
z ludźmi Nikosia. Nic dziwnego, że nadprzyrodzone zdolności tego
człowieka skwapliwie wykorzystują prokuratorzy w kilku województwach
Pomrocznej.
* * *
Początki gangsterskiej kariery Dariusza Z. nie zapowiadały tak
błyskotliwego jej rozwoju. Mówi nasz informator:

Darek działał w paczce kilkunastu dresiarzy. Nie robili nic
wielkiego, typowe "dziesiony" (art. 210 kodeksu karnego przed
ostatnią nowelizacją, dotyczył napadów i wymuszeń rozbójniczych).
Poza tym włamy, skoki na sklepy, kradzieże samochodów. Mniej więcej
sześć lat temu facet został żołnierzem Lelka, czyli Jacka B.,
gangstera ze Wschowy. Lelek chciał rządzić na zachodniej granicy,
ale podporządkował się Zbigniewowi M., czyli Carringtonowi ze
Zgorzelca. Po dwóch latach bossowie poróżnili się. Lelek, na którego
wydano wyrok śmierci, musiał ewakuować się za granicę. Darek został
przy Carringtonie, stale udowadniając lojalność. W 1998 r. gdy
policja skręciła Zbigniewa M., Dariusz Z. założył swoją grupę.
Chłopcy robili to, co do tej pory, tylko całkowicie na własny
rachunek.
Pierwsza większa akcja przyszłego świadka koronnego nie była całkiem
udana. Jego grupa postanowiła porwać biznesmena ze Zgorzelca Marka
K. i zażądać od rodziny okupu w wysokości 100 tys. dolarów.
Porywacze pomylili jednak osoby i wpadli do willi zupełnie innego
człowieka, Zbigniewa G. Przez kilka godzin spuszczali swej ofierze
wpierdol, choć facet przysięgał, że jest tym, za kogo się podaje. Po
pewnym czasie przypomnieli sobie, że Marek K. ma charakterystyczną
bliznę za prawym uchem. Kiedy stwierdzili brak takiej blizny u
Zbigniewa G., walnęli mu parę cepów dla rozładowania frustracji i na
odchodnem zabrali biżute-rię o wartości 30 tys. zł. Podobnych akcji
było kilka.
29 lutego 2000 r. w samo południe Dariusz Z. został zatrzymany w
Głogowie przez policjantów z Biura do spraw Przestępczości
Zorganizowanej KGP. Wkrótce, decyzją sądu, trafił do aresztu we
Wrocławiu.

Pamiętam tego człowieka
opowiada wrocławski policjant
facet
udawał twardziela, ale był miękki jak kupa. Szybko się rozkleił.
Zaczął sypać wszystkich, z którymi działał. Jako pierwszego
zakablował Romualda R. z Legnicy, organizatora porwania 17-latka z
Zielonej Góry. To była głośna sprawa, bo porywacze żądali miliona
złotych okupu. Dariusz Z. przez cały dzień składał zeznania, a
wieczorami w celi płakał. Panicznie bał się więzienia, w areszcie
przeszedł załamanie nerwowe. Przyjeżdżali do niego prokuratorzy z
kilku miast, a on mówił o wszystkim, czego chcieli.

Wiedzieliśmy, że zaczął sypać, bonagle policja zwróciła jego matce
Hondę Prelude, która była trefna, bo nie miała papierów
mówi nasz
informator.
* * *
Dariusz Z. jest świadkiem koronnym w dziewięciu sprawach dotyczących
przestępczości zorganizowanej prowadzonych przez sądy w Poznaniu,
Wrocławiu, Zielonej Górze i Jeleniej Górze. Niebawem może zeznawać
także przed sądem w Gdańsku. Nagle po kilku latach przypomniał sobie
bowiem, że wie coś o zamachu na Zachara
prawą rękę Nikosia.
Wystarczy porównać jego zeznania, żeby stwierdzić, że facet nie
tylko miał dar przebywania w kilku miejscach równocześnie, ale także
był dopuszczany przez bossów podziemnego świata Pomrocznej do
największych tajemnic. Jeśli zawierzyć zeznaniom, zasób informacji
posiadanych przez Dariusza Z. przewyższa wiedzę operacyjną policji i
Centralnego Biura Śledczego z kilku województw. Nic dziwnego więc,
że dla prokuratorów jest tym, kim była Pytia dla starożytnych
Greków.
Kilka aktów oskarżenia opiera się niemal w całości na zeznaniach
tego świadka. Z posiadanych przez nas informacji wynika, że Dariusz
Z. przy okazji załatwia własne porachunki. Zeznając w sprawie Jana
M., ksywa Gruby Janek, świadek koronny stwierdził, że konkubina
Janka rozprowadzała narkotyki. Kobieta została aresztowana na trzy
miesiące, później zastosowano wobec niej dozór policyjny. Otrzymała
karę pozbawienia wolności w zawieszeniu. Jedynym obciążającym ją
dowodem były zeznania świadka koronnego. Monika B. była tą kobietą,
której Dariusz Z. miał przekazywać pieniądze z lewych transakcji.
Tak postanowił Gruby Janek, wydając polecenie zza krat. Kiedy
konkubina stwierdziła, że forsa do niej nie dociera, świadek koronny
złożył przeciw niej zeznania. Zachował szmal i miał święty spokój.
Dariusz Z. obciążył też przestępcze konto Ryszarda M., ksywa Azja,
twierdząc, że to on zlecił opisaną wcześniej próbę porwania
biznesmena ze Zgorzelca. Azji dopisano więc do oskarżenia
kierowniczą rolę w usiłowaniu porwania, wymuszeniu i pobiciu, a ze
świadka koronnego spadło odium kierowania grupą przestępczą. On
tylko wykonywał rozkazy.

Dariusz Z. w 2000 r. pomówił prokuratora M. W. o to, że ten
pośredniczył w handlu bronią kupowaną od głogowskiego gangstera
Arkadiusza A., ksywa Dziki
mówi adwokat z Głogowa.
Prokurator,
wedle zeznań świadka, miał przechowywać znaczne ilości broni i
amunicji w domu. Funkcjonariusze CBŚ i antyterroryści wpadli o
świcie do mieszkania prokuratora, zrobili mu kipisz. Przy wielu
gapiach dokonali także przeszukania w dwóch sklepach w centrum
miasta należących do żony M. W. Nic nie znaleziono, sprawa została
umorzona. Świadek koronny cieszy się bezkarnością, a reputacja i
osobiste życie pomówionego prokuratora na długie miesiące legły w
gruzach. Dariusz Z. pomówił też sędzię, a nawet własnego adwokata, z
którym się poróżnił.
Prokuratorzy skwapliwie korzystają z zeznań Dariusza Z. Poszczególne
prokuratury nie tylko nie porównują tych zeznań w celu
wyeliminowania pomyłek i wyraźnych konfabulacji. Prowadzących
śledztwa w ogóle nie rusza fakt, że Dariusz Z. nie spełnia
kryteriów, które świadkowi koronnemu narzuca ustawa z 25 czerwca
1997 r., znowelizowana 6 grudnia 2000 r. Artykuł 4. tej ustawy mówi,
że świadkiem
koronnym nie może być osoba, która usiłowała popełnić lub popełniła
przes-tępstwo określone w art. 148 par. 1-3 kodeksu karnego, a także
zakładała zorganizowaną grupę przestępczą lub grupą taką kierowała.
Artykuł 148 kk dotyczy przestępstw przeciwko życiu lub zdrowiu
ludzi. Tymczasem Dariusz Z. zeznał, że był członkiem grupy zabójców
na zlecenie, że działając w Poznaniu podłożył i zdetonował ładunek
wybuchowy
pod samochodem stojącym przy ruchliwym pasażu, a także
że kierował
grupą zajmującą się wymuszeniami i handlem narkotykami na terenie
województw dolnośląskiego i lubuskiego.
Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze, gdzie niedawno zapadł wyrok w sprawie
Azji i jego kompanów, tylko w części dał wiarę zeznaniom Dariusza
Z., dyskredytując w ten sposób jego rolę jako świadka koronnego. Nic
dziwnego, że w sprawie tej zapadły zaskakująco niskie wyroki.
* * *
Niedawno opisywaliśmy ("NIE" nr 23/2002) kilka przykładów
prokuratorskich śledztw, które opierały się niemal w całości na
zeznaniach świadków koronnych lub przestępców, którym zgodnie z art.
60 kk obiecano znaczne złagodzenie kary. Wykazaliśmy, że zarzuty
stawiane w tych sprawach są wątłe, a wypusz-czanie bandytów na
wolność za to, że zakablowali swoich kumpli
wątpliwe z moralnego i
społecznego punktu widzenia. Sprawa Dariusza Z. to kolejny przykład
ilustrujący tę tezę.
Instytucję świadka koronnego żywcem przeniesiono do Pomrocznej z USA
i bardzo szybko przyjęła się ona nad Wisłą, ze wszystkimi
negatywnymi konsekwencjami. Stany Zjednoczone liczą ponad 9,5
miliona kilometrów kwadratowych powierzchni i mają ok. 276 milionów
mieszkańców. Polska liczy 312,6 kilometrów kwadratowych i posiada
38,6 miliona obywateli. Jednak liczba świadków koronnych jest u nas
o 40 proc. wyższa niż u Wielkiego Brata! W większości krajów
zjednoczonej Europy instytucja ta w ogóle nie występuje. Wycofały
się z niej Niemcy, a we Włoszech świadek koronny może liczyć jedynie
na nieznaczne złagodzenie kary, a nie na praktyczną bezkarność.
Jak już pisaliśmy, piorąc własne brudy występujący w tej roli
przestępcy często pomawiają osoby, które im podpadły, nawet z kręgu
tzw. osób zaufania publicznego. Najlepszy przykład to skru- szony
gangster z pruszkowskiej grupy towarzyskiej Jarosław S., ksywa Masa.
Oskarżył on publicznie Lecha Falandysza i Mieczysława Wachowskiego o
to, że za łapówkę w wysokości 200 tys. dolarów doprowadzili do
ułaskawienia przez Lecha Wałęsę bossa tego gangu Andrzeja
Zielińskiego, pseudonim Słowik. Przypominamy, że dobrodziejstwo
instytucji świadka koronnego odczuła na sobie także obecna minister
sprawiedliwości Barbara Piwnik. Masa zeznał, że w 2000 r. w zamian
za korzystne dla oskarżonych wyroki pani minister, wówczas sędzia
Sądu Okręgowego, otrzy-mała futro z norek. Łapówę miał wręczyć jeden
z adwokatów w podwarszawskim motelu "George". W tym wypadku jednak
nikt nie oskarżył Barbary Piwnik, nie dając wiary tym zeznaniom. Cóż
to więc za świadek koronny, któremu się nie wierzy?
Może to drobiazg, ale ustawa o świadku koronnym w polskim wydaniu
jest niezgodna z art. 42 Konstytucji i art. 6 kodeksu postępowania
karnego, a tak-że konwencjami międzynarodowymi, łamiąc podstawowe
prawo oskarżonego do obrony. Osoba pomówiona przez świadka koronnego
nie ma bowiem świadomości, że została obsmarowana i dowiaduje się o
tym dopiero w czasie rozprawy.
Tylko prokurator może wystąpić do sądu o cofnięcie statusu świadka
koronnego. Prokuratorzy nie czynią tego, choćby ich świadek plótł
głupoty, bo pozbawiają się w ten sposób sukcesu, którego tak
pożądają. Liczą, że Temida i tak jest przecież ślepa.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Złodzieje pozdrawiają kolegów z rządu
Luty 2003 Tygodnik "NIE":
Jest afera z Centralną Ewidencją Pojazdów i Kierowców (CEPiK).
Alicja Hytrek, rzecznik prasowy MSWiA: Nie ma żadnej afery.
Jumacze kółek: zacierają ręce.

Październik 2003 Tygodnik "NIE": Znów z CEPiK-iem afera jak cholera!
Leszek Ciećwierz, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji:
Wszystko jest w porządku.
Jumacze kółek: zacierają ręce.
"Rząd chce spać"
Artykuł Przemysława Ćwiklińskiego ("NIE" nr 8/2003), główne wątki:
System. Najsprawniej działającym systemem ewidencji pojazdów i
kierowców na świecie jest system szwedzki; wprowadzenie go
spowodowało tam spadek kradzieży samochodów o 90 proc.
Kasa. Na stworzenie CEPiK-u polski rząd w latach 2003
2008 chce
wydać 0,5 mld zł.
Prezent. Za 50 mln koron (kilkakrotnie niżej stoi niż dolar) Szwedzi
gotowi są sfinansować (ze środków własnych i unijnych) projekt
CEPiK-u, oprogramowanie oraz szkolenie naszych urzędników.
Głuchy telefon. Zanim SLD zdobył władzę, szwedzki Vgverket (agenda
rządowa, odpowiednik Ministerstwa Komunikacji) kontaktował się z
politykami lewicy, m.in. Andrzejem Szarawarskim. Gdy już powstał
rząd Leszka Millera, Szwedzi spotkali się z wiceministrem
infrastruktury Andrzejem Piłatem, który powiedział "NIE", że w
spotkaniu uczestniczyli również najbardziej zainteresowani, czyli
przedstawiciele MSWiA. Rzeczniczka MSWiA Alicja Hytrek zaprzeczyła.
Gdy Szwedzi łapią się, że w Polsce nie ma z kim rozmawiać i nikt tu
nie chce od nich prezentu, wycofują się.
Proroctwo. Dosłowny cytat z lutowego artykułu w "NIE": Szwedzi
najwidoczniej przeszkadzają. Bez nich przetarg wygra Prokom (albo
inna firma działająca w Polsce), zgarnie kolosalną forsę za
projektowanie czegoś, co już wymyślili inni. Za wszystko zapłacą
polscy kierowcy. Gdyby przyjęto szwedzki projekt, to firma
komputerowa, która by budowała infrastrukturę informatyczną CEPiK,
musiałaby spełniać wiele bardzo surowych warunków. Nie ma pewności,
że Prokom tym warunkom umiałby sprostać... Czyżby więc rząd polski
był tak głupi, żeby nie chciał wziąć za darmo projektu najlepiej
działającego systemu na świecie? Chcielibyśmy wierzyć, że polski
rząd jest tylko głupi. Mamy jednak podstawy przypuszczać, że boi się
szwedzkiej propozycji także z innych powodów, których nie możemy
nazwać po imieniu.
Daremne żale
W odpowiedzi na publikację rzeczniczka MSWiA napisała list do
redakcji, w nim m.in.: Podsekretarz Stanu w MSWiA Leszek Ciećwierz
zapowiedział, że za pośrednictwem Ambasady Królestwa Szwecji, złoży
propozycję, aby przedstawiciele rządu Szwecji zaprezentowali swoje
rozwiązania.
Starania Ciećwierza najwidoczniej nie były zbyt intensywne, skoro
CEPiK w Polsce nie powstanie w oparciu o szwedzki pomysł.
Teraz, 16 października 2003 r., wiceminister Ciećwierz odpowiedział
"NIE":
Moim zdaniem, najlepszym systemem jest system pracujący w
Szwecji i osobiście bardzo żałuję, iż żadne z konsorcjów
(startujących w przetargu
przyp. red.) nie oparło się na tym
rozwiązaniu.
Czy żal jest najwłaściwszym uczuciem? Czy rząd nie mógł
przystępującym do przetargu firmom narzucić szwedzkiego systemu,
który był dostępny za darmo? Nie! Rząd wybrał inne rozwiązanie:
przetarg na całość. Zwycięzcy dają projekt, budują sieć, dostarczają
sprzęt i oprogramowanie oraz dokonują napraw i konserwacji. Można
się domyślić, że zostało to podyktowane nie tylko wygodnictwem
rządu, ale również ukłonem w kierunku przetargowego zwycięzcy,
którego żadni Szwedzi nie będą pouczać, co i jak ma zrobić.
Podtrzymujemy zdanie o tym, że polski rząd nie chciał szwedzkiej
propozycji z powodów, których nie możemy nazwać po imieniu.
Drobne niedoskonałości
Mieliśmy nosa, pisząc już w lutym, że październikowy przetarg na
budowę CEPiK-u wygra Prokom. Przewidzieć tego nie było trudno,
ponieważ firma Ryszarda Krauzego była związana z trzema z pięciu
konsorcjów startujących w przetargu. Ostatecznie zwyciężyła oferta
należącego do Prokomu Softbanku wespół z południowoafrykańską firmą
Face Technologies. Zdecydowała najniższa cena: wedle różnych
szacunków 190
240 mln zł, podczas gdy inni oferenci nie zeszli
poniżej 320 mln zł.
Przegrani, co oczywiste, zarzucają komisji
w większości złożonej z
urzędników MSWiA
że przetarg nie był uczciwy, czyli był ustawiony.
Podzielamy niektóre z tych wątpliwości:
Szczególny tryb. Ustawa o zamówieniach publicznych zakłada jawność
procedur przetargowych. Po to, żeby urzędnicy nadzorujący i
rozstrzygający każdy przetarg wiedzieli, że nic się nie da ukryć
przed zainteresowanymi
konkurencją i prasą.
Tymczasem w przetargu na budowę CEPiK-u zastosowano szczególny tryb
zwalniający organizatora przetargu (czyli MSWiA) z obowiązku
zachowania jawności postępowania przetargowego. Taki szczególny tryb
może być zastosowany, jeżeli w trakcie przetargu istnieje zagrożenie
złamania ustawy o ochronie informacji niejawnych. W przetargu na
budowę CEPiK-u takiego zagrożenia nie było! Zastosowanie
szczególnego trybu można wytłumaczyć jedynie chęcią ukrycia metod
stosowanych przy ocenie ofert.
Szczególny tryb powoduje jeszcze jedno: zamyka drogę odwoławczą tym,
którzy są niezadowoleni z wyniku przetargu. Nie mogą odwołać się ani
do zespołu arbitrów (jak przy innych przetargach), ani do sądu. Mogą
jedynie wystąpić z protestem, który rozpatruje organizator
przetargu.
Doradca. Podczas przetargu MSWiA korzystało z usług doradczych firmy
Info-Vide. Ta sama firma doradzała przy komputeryzacji ZUS.
Doradzała marnie, bo wskazała na Prokom, który koncertowo spieprzył
tę komputeryzację, zresztą nie tylko tę. Nie można było sięgnąć po
konsulting naprawdę niezależnych ekspertów?
Oblicze (czyli Face). Współpracująca z Softbankiem firma Face
Technologies z RPA (która ma opracować CEPiK pod względem
informatycznym) jest nieznana w Europie. Polski kontrakt będzie jej
pierwszą inwestycją w tym regionie świata. Można to uznać
jak
uznaje prezes Softbanku Aleksander Lesz
za atut. Będzie się
chciała pokazać, by złapać następne kontrakty w Europie Wschodniej i
Unii Europejskiej. Sceptycy zauważają jednak, że doświadczenie Face
ogranicza się do budowania systemów ewidencyjnych ledwie w kilku
krajach afrykańskich. W Zambii, Tanzanii i Malawi, gdzie firma z RPA
tworzyła system ewidencji pojazdów, rocznie rejestruje się 25 tys.
samochodów, podczas gdy w Polsce pół miliona! Eksperci twierdzą, że
w branży informatycznej nie ma tak, że małe wystarczy powiększyć,
żeby było duże. To, co sprawdza się w Afryce, niekoniecznie więc
sprawdzi się w Polsce.
I jeszcze drobiażdżek: Face Technologies jest własnością rządowego
koncernu zbrojeniowego Denel. A tam, gdzie handel bronią, tam
również wywiad. Spytaliśmy Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czy
Face sprawdzono pod tym względem (w końcu będzie dysponowała danymi
osobowymi naszych obywateli), ale nie dostaliśmy odpowiedzi.
Cena. Konkurencja utrzymuje, że cena zaproponowana przez
Afrykańczyków i Softbank jest dumpingowa. Za tak małe pieniądze po
prostu nie da się zbudować poprawnie działającego systemu w tak
dużym kraju jak Polska. Prezes Softbanku odpowiada, że zwycięskie
konsorcjum zastosuje promocyjne ceny sprzętu i know-how oraz
zmniejszy swoją prowizję. Do ogólnej ceny nie wliczy też kosztów
obsługi kredytu. Niska cena początkowa może też oznaczać to, że już
wkrótce dojdzie do podpisywania aneksów do umowy. Lesz temu
zaprzecza, ale Ciećwierz nie. Bo czasem wygrywa ten, co żąda mało, a
potem trzeba dużo mu dopłacać, żeby nie zmarnować forsy już wydanej.

Komisja. Już po ogłoszeniu przetargu nastąpiły zmiany w składzie
komisji przetargowej. Potwierdził to Ciećwierz, ale nie chciał podać
powodów tych zmian. Zatelefonowaliśmy do Marka Benczyńskiego,
członka komisji, którego wymieniono na Gustawa Pietrzyka, ale gość
był tak przestraszony, że zaprzeczył, jakoby w ogóle kiedykolwiek
zasiadał w tej komisji. Skoro nie było istotnych powodów (rażące
naruszenie obowiązków, złamanie prawa albo powiązanie z firmami
uczestniczącymi w przetargu), to po cholerę grzebano w składzie
komisji? Może po to, żeby uniknąć różnicy zdań co do kryteriów oceny
i rezultatu przetargu?
* * *
Chociażby minister Ciećwierz przysięgał, że z przetargiem na CEPiK
wszystko jest OK, to sądzimy
nie tylko zresztą my
że to nie
fiołki wydzielają fetor, który rozchodzi się wokół tej sprawy. I dla
nikogo nie jest pocieszeniem to, że prędzej czy później wyjdą na
wierzch ewentualne przekręty. Przy komputeryzacji ZUS też w końcu
ujawniono nieprawidłowości. Ale czy to oznacza, że od tego wadliwy
system informatyczny działa lepiej? Czy Prokom oddał szmal? Czy
ówczesnemu prezesowi ZUS Stanisławowi Alotowi spadł włos z głowy?
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Fura, która skacze przez płot cd.
W życiu lepiej nie mieć wszystkiego
a już na pewno trzeba wybrać
między samochodem a sąsiadami. Andrzej Koszelski do 1999 r. miał i
to, i to. Z parkingu przed domem zawinięto mu trzyletniego wówczas
Volkswagena Transportera. Głupio było zobaczyć swoją zaginioną furę
(trochę przemalowaną) na podjeździe u sąsiadów. Już o tym
czytaliście ("NIE" nr 28/2003), więc nie będę opisywać perturbacji
towarzyszących temu odkryciu.
Po opublikowaniu mojego artykułu w sprawie Koszelskiego zaszły
niewielkie zmiany. U sąsiadów za to większe
skończyli wreszcie
budowę basenu przed domem, zaś ich 37-letni kuzyn Sławomir P. dostał
dwa lata w zawiasach za ściąganie fur na lewe papiery
szło o jakieś
200 aut. Mimo to łódzki prokurator nadal spuszczał Koszelskiego z
jego podejrzeniami. Przypominam, że na panu prokuratorze wisi kupa

w 1999 r. umorzył postępowanie w sprawie tego auta "z braku dowodów"
jeszcze przed decyzją sądu. Dlatego z prokuratury w Getyndze
Koszelski sprowadził i przetłumaczył dowody na własną rękę. Z
samochodowych kwitów jasno wynikało, że samochód, którym jeżdżą
"sąsiedzi", nie pasuje do opisu. Czyli że ze Szwabii ściągnięto
wraka, w Pomrocznej podpicowano niemieckie kwity pod zajumaną
sąsiadowi furę, a Koszelskiemu zostały pekaesy. Pan łódzki
prokurator nie uznał, że należy wszcząć kolejne dochodzenie. Nie
uznał też, że nie należy go wszczynać. Zwyczajnie nie wydaje żadnego
postanowienia. Dlaczego? Bo wydanie jakiejkolwiek decyzji
(spełnienie prokuratorskiego obowiązku) skutkowałoby prawdziwą
katastrofą. Koszelski wraz z nowymi dowodami odwołałby się do sądu.
Do tego potrzebuje w myśl pomrocznego prawa stanowionego wydania
byle jakiego postanowienia prokuratora, które np. mógłby zaskarżyć.
A w sądzie przy świadkach i brakujących wcześniej dowodach wyszłoby
na bank, że łódzki prokurator miał złą wolę albo lepkie ręce.
Dlatego w ostatnim piśmie pan prokurator (zażyła korespondencja
między panami trwa już cztery lata) przestrzegawczo wyjaśnia
Koszelskiemu
Zważywszy jednocześnie na Pana szczególną aktywność w
zakresie pomawiania prokuratorów, funkcjonariuszy policji oraz
biegłego o działalność przestępczą, tj. fałszowanie dokumentów,
poświadczenie nieprawdy, itp. apeluję do Pana o zaprzestanie
podobnych praktyk szczególnie, że ich ponawianie może skutkować
pociągnięciu Pana do odpowiedzialności karnej (...).
Koszelski nie ma już siły prokuratorowi odpisywać, to odpiszę ja.
Panie, oskarżaj Pan Koszelskiego, ale daj facetowi tę samą szansę w
drugą stronę, bo niedługo bachory już w podstawówkach będą sobie
tyłki podcierać papierem z napisem sprawiedliwość. Zresztą znajomy
prokurator z Sandomierza powiedział mi kiedyś, że przegrana w sądzie
jakoś tak go hartuje, że później przez tydzień nikt
ani stara, ani
teściowa, ani żadna kochanka nie jest w stanie go naprawdę wkurwić.
Autor : Iza Kosmala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
4 września
"Życiu Polańskiego, który zmieniał żony i kochanki jak rękawiczki,
towarzyszyły liczne skandale obyczajowe. (...) Polański w normalnym
kraju, w normalnych czasach nie miałby wstępu do Polski, tak jak od
lat jest persona non grata w wielu krajach. Fakt, że jest u nas
dzisiaj fetowany (...) musi nie tylko przerażać. To jest memento,
które powinno nas obudzić, skłonić do aktywności. Jeżeli będziemy
bierni, nie tylko zniszczą Polskę gospodarczo, pozbawią ją
suwerenności, ale również splugawią, naruszając jej honor i
godność".
Stanisław Krajski,
"Niemoralny autorytet"
"Tygodnik Solidarność"
13 września
"Pomnik Gierkowi będą stawiać we Włocławku. Honorowe obywatelstwo
Sosnowca już ma. (...) Obecni chwalcy tej posągowej figury z gliny
to ci, którzy uczestniczyli w partyjnym złodziejstwie pożyczonych z
Zachodu pieniędzy. System talonów i przydziałów dla posłusznych i
tchórzliwych towarzyszy dawał im przyjemne poczucie, że nie świnią
się za darmo. Donosiciele, kapusie, SB-cy, agenci Moskwy,
propagandowi fałszerze łapali pierwszy kontakt z dostatkiem Zachodu.
Spodobało im się! To oni właśnie rządzą dziś Polską i zapisują nas
do Europy".
Jan Pietrzak, "Posąg z gliny"
"Niedziela"
15 września
"Dziwię się, że elity intelektualne, literaci, miłośnicy piękna
słowa pogodzili się z istnieniem w Polsce takiego piśmidła jak
Nie. To także oni powinni zrobić wszystko, na pewno więcej niż
robią dotychczas, aby ten żenujący tygodnik przestał się ukazywać. I
na koniec: kto choć trochę czuje swoją godność ludzką, niech tego
pisemka nie kupuje! Kupno każdego numeru jest współudziałem w
demoralizowaniu Polaków i Polski.

Ktoś mógłby zapytać czy w tym wypadku nie potrzeba miłosierdzia
dla pana Urbana?

Nawiązać trzeba znowu do słów Ojca Świętego. Miłosierdzie to nie
jest pobłażanie. Źle rozumiane i źle przeżywane miłosierdzie może
się bardzo łatwo przerodzić w lekceważenie, a nawet w kpinę z Boga".
bp Piotr Jarecki
w wywiadzie "Paradoks Miłosierdzia"
www.katolik.pl
"(...) należy zajmować wobec nich (świadków Jehowy) postawę
poprawną, ale także surową (...) techniki zniechęcenia ich są być
może jedynym skutecznym sposobem, aby oprzeć się ich naciskowi.
Wymienię trzy:
1. Jesteście świadkami Jehowy, prawda? Dobrze, ja jestem świadkiem
Chrystusa. Kiedy wrócicie do jedności z Kościołem katolickim, kiedy
uwierzycie w dziewictwo Maryi, Matki Jezusa, kiedy przystąpicie do
sakramentów, kiedy będziecie słuchali nauczania papieża, wracajcie,
będziecie chętnie widziani.
2. Świadkowie Jehowy, proszę nie dzwonić. Dziękuję (napis na
drzwiach).
3. Poprosić ich najpierw, przed dyskusją, na którą nalegają, do
pracy fizycznej. Wygospodarowany czas będzie ich, dla nich".
Fr. Justin Rosary Hour,
"Jak traktować świadków Jehowy?"
Autor : M.T. / M.M.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ręce Piłata
Od dwóch lat upierdliwie ostrzegamy, że źle się dzieje najpierw
wokół przetargu, a potem wartego około 198,9 mln dolarów kontraktu
na budowę Terminalu II na lotnisku Okęcie.
Dowodziliśmy, że zwycięskie konsorcjum
Budimex-Ferrovial-Estudio
Lamela
będzie miało poważny problem w zmieszczeniu się w umówionej
cenie, którą uważaliśmy za nierealnie niską.
W drugiej połowie marca gruchnęła wieść, że wykonawca nie pali się
do rozpoczynania robót wiedząc, że będzie musiał dopłacić. Główny
powód to gwałtowny wzrost cen stali, który wystrzelił wcześniejsze
kalkulacje w kosmos. Budowa nowego obiektu będzie wymagała stali od
cholery. Nasze wiewiórki z Okęcia szacują, że do tej bizantyjskiej
inwestycji trzeba będzie dopłacić od 50 do 100 mln dolków!
Pytanie, kto dołoży. Hiszpanie z Ferroviala? Czy też
Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze z dyrektorem Zbigniewem
Lesieckim na czele? Przyjemność odstąpienia od kontraktu
kosztowałaby wykonawcę 20 mln dolarów.
Pogłoski o możliwości renegocjacji kontraktu są na razie dementowane
zarówno przez Budimex, jak i PPL. Tylko że to może się zmienić, gdy
w sprawę wkroczą banki.
Budowa Terminalu II nie ma gwarancji skarbu państwa. Porty Lotnicze
zawarły jeszcze w 2002 r. wartą 215 mln dolarów umowę kredytową z
Europejskim Bankiem Inwestycyjnym. Zabezpieczona ona została
odrębnym dogoworem z maja 2003 r. zawartym z Bankiem Austria
Creditanstalt AG (BACA) i rodzimym BPH PBK. Bankierzy sypnęli do
całości 30 mln dolków kredytu obrotowego. Nad koszernością
przedsięwzięcia czuwał niezastąpiony Ernst & Young doradzający PPL w
pozyskiwaniu kasy.
Jak znam obyczaje panujące dziś w rodzimym sektorze finansowym, to
jeśli zacznie iść coś nie tak, reakcja banków będzie nieprzyjemna.
Tym bardziej że polityczny parasol rozpięty nad głową dyrektora
Lesieckiego przez wiceministra infrastruktury Andrzeja Piłata jest
już mocno dziurawy. W zeszłym roku Piłat nie dopuścił do wywalenia
Lesieckiego z posady, mimo że ten umoczony był w skandal związany z
pobieraniem w latach 2000
2001 przez zarząd LOT wynagrodzenia od
mniejszościowego partnera szwajcarskiej spółki SAirGroup ("Piłatem
bliżej", "NIE" nr 37/2003). Śmiechu było przy tym co niemiara, bo
najpierw wicepremier Marek Pol 7 sierpnia Lesieckiego odwołał, a
potem przywołany do porządku przez swego podwładnego tłumaczył, że
jednak tak się nie stało.
Co jeszcze przemawia za tym, że konsorcjum Budimex-Ferrovial-Estudio
Lamela może zacząć szukać pretekstów, aby się wycofać z lodziarni?
Specjaliści pytani przeze mnie, czy mimo wzrostu kosztów możliwe
jest nadal wybudowanie Terminalu II za 198,9 mln dolarów (około 1400
dolarów za metr kwadratowy), odpowiadali, że tak, ale za cenę
jakości. Jeśli ma to być lotnisko klasy HUB, to za metr kwadratowy
trzeba zapłacić nie 1400, ale 1800
2400 dolarów.
Jeśli kontrakt zostanie zerwany, wybuchnie skandal i zacznie się
poszukiwanie winnych. Wiceminister Piłat żadnych dokumentów nie
podpisywał. To było zadanie Lesieckiego, który zasłoni się decyzją
komisji przetargowej. Jeśli jednak jej członkowie mieliby beknąć, to
nie wierzę, że nie pójdą na współpracę z poszukiwaczami prawdy. A
wówczas kółko się zamknie.
Odrębny temat to los prezesa Budimeksu S.A. Marka Michałowskiego. 9
marca 2004 r. sprzedał on 16 500 zwykłych akcji swej firmy po 41 zł
za jedną, co w sumie dało mu okrągłą sumkę 676 500 zł. Być może
potrzebował gotówki? A może już wie, że jak kontrakt runie, to
wartość akcji spadnie.
W sprawę ma zamiar włączyć się sejmowa Komisja Infrastruktury z jej
przewodniczącym posłem Januszem Piechocińskim. Jej członkowie od
dawna podzielali wątpliwości wyrażane przez nas na łamach "NIE".
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Tajny pakt Miller
Gates
Przedstawiamy kolejny dowód na to, że Polska jest republiką
bananową.
Andrzej Barcikowski szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz
dyrektor generalny polskiej filii Microsoftu Tomasz Bochenek
podpisali 15 października 2003 r. umowę o udziale Polski w programie
Government Security Program. Poprosiliśmy o przesłanie kopii tego
dokumentu. Od rzecznika rządu Marcina Kaszuby dowiedzieliśmy się
jednak, że umowa na wniosek firmy Microsoft (...) ma charakter
niejawny.
Pod koniec lutego bułgarski parlament pokazał firmie Billa Gatesa
faka. Po burzliwej dyskusji odmówił ratyfikacji porozumienia
zawartego między rządem a firmą Microsoft dotyczącego przekazania
kodu źródłowego programu Windows. Koronnym argumentem było to, że
firma Gatesa życzyła sobie, by umowa miała charakter niejawny. Na to
parlament Bułgarii nie chciał się zgodzić uznając, że rząd nie
powinien podpisywać tajnych umów z prywatną firmą. Odmowa publikacji
treści umowy w dzienniku ustaw wynika z polityki firmy Microsoft.
Firma ta może narzucać swą politykę swoim pracownikom. Jeśli
urzędnik Rady Ministrów podpisał z nią jakąś umowę, mamy prawo ją
znać. Parlament nie podpisze pustej kartki
to jeden z głosów w
dyskusji.
Duży może więcej
W ramach programu Government Security Program mającego na celu
zabezpieczenie danych w instytucjach rządowych Microsoft zobowiązał
się do przekazania kodu źródłowego programu Windows. Kod źródłowy to
w wielkim uproszczeniu zestaw komend, które składają się na gotowy
program. Dzięki jego znajomości można dokonywać potrzebnych zmian w
programie lub sprawdzić poprawność jego działania. W tym także
poziom bezpieczeństwa.
Rzecznik Kaszuba z dumą informuje: Na podstawie umowy ramowej GSP,
rząd polski może upoważnić (ho, ho, ho wolno upoważnić
przyp.
M.P.) instytucje i agendy rządowe do dostępu dokodu źródłowego, w
ramach uruchamiania programów badawczych i audytu bezpieczeństwa.
Jaki będzie tego efekt? Jeszcze powszechniejsze stosowanie produktów
firmy Microsoft w administracji rządowej.
Ciekawe, co by się stało, gdyby rząd Leszka Millera podpisał
niejawną umowę z Fiatem, że urzędnicy polscy od maja 2004 r. będą
jeździli Fiatami Multipla w zamian za to, że dowiemy się, w jakiej
technologii powstają silniki. Albo że od czerwca 2005 r. nakazuje
się obywatelom jedzenie w McDonaldłsach, gdyż sałata dodawana do
hamburgerów przyczynia się do szybszego porostu włosów. A wszystko
to w zamian za przekazanie polskiemu rządowi przepisu na Big Maca.
Bogaci liczą
Postanowiliśmy sprawdzić, jak to jest u naszych sąsiadów z innymi
platformami porównywalnymi z Windows.
Niemcy już od dawna przechodzą na darmowe oprogramowanie Open
Source, czyli takie, którego kod źródłowy jest dostępny bez żadnych
dodatkowych warunków. Zarządy 36 tysięcy gmin w południowych
Niemczech planują w najbliższym czasie przejście z platform Windows
na bezpłatnego Linuksa. Rząd niemiecki szacuje początkowe
oszczędności z tego tytułu na poziomie 100 tys. euro, które z czasem
osiągną miliony euro.
Wielka Brytania też nie pozostaje w tyle. Lada chwila ruszy tam
pilotażowy program w służbie zdrowia oparty na darmowych programach,
w tym także na platformie Linux. Kolejnym krokiem będzie
przeniesienie systemu na 800 tysięcy komputerów. Oszczędności z
tytułu niepłacenia za licencję Microsoftowi sięgną dziesiątek
milionów funtów.
Dobroczyńca Gates
Oczywiście olbrzymią wspaniałomyślnością jest fakt, że Microsoft
przekazuje nam nieodpłatnie kod źródłowy, który do tej pory był
chroniony jak receptura coca-coli. Jest to jednak tylko wybieg
mający na celu uzależnienie Polski od firmy Gatesa. Wiadomo, że
jeżeli dysponujemy kodem źródłowym, to będziemy dalej instalować
Windows na komputerach administracji rządowej. Pociągnie to za sobą
opłaty z tytułu licencji. Te same, których unikają jak ognia
bardziej od nas rozwinięte i bogatsze gospodarki. W Linuksie nie ma
opłat z tytułu licencji. System jest rozpowszechniany za darmo
(przez Internet) lub za symboliczną opłatą złotówki.
Na szczęście nie wszystkie urzędy administracji publicznej w kraju
są tak ślepe jak Miller ze swoimi ludźmi. Coraz więcej z nich
korzysta z programów Open Source. Tak jest choćby w Krakowie. W
urzędzie jednej z dzielnic na nowym komputerze został zainstalowany
program Linux. Rada dzielnicy tłumaczyła to sytuacją ekonomiczną
i... poprawą bezpieczeństwa danych.
Autor : M.P. / R. G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sołtys z Lublina "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Latający brylant "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak nie dać komornikowi
Raport o poznańskich obyczajach ze szczególnym uwzględnieniem sfer
biznesowych, policyjnych i komorniczych.
2001. Obywatel informuje oficera dyżurnego, że jeden z policjantów
pije w pracy wódkę. Sąd skazuje obywatela za pomówienia, gdyż
badania wykazały, że policjant był trzeźwy.
2002. Policjant wpada podczas wyrywkowej kontroli
0,78 promila.
Dostaje ostrzeżenie o niepełnej przydatności do służby. Kilka dni
później w domu obywatela pojawiają się komornicy.
Towarzyszą im policjanci oraz ślusarz. Wyłamują w furtce zamek i
dokonują zajęcia mienia. Nie tego człowieka co trzeba.
2003. Komornik chce zająć dłużniczkę
kobietę atrakcyjną, a przez
to godną egzekucji.
Witamy w Poznaniu!
Blacharz
Ryszard K. od lat zajmuje się blacharką samochodową. Mówi, że w tej
branży utrzymywanie podejrzanych kontaktów po pierwsze nie jest
dobrowolne, a po drugie jest całkiem naturalne. Niejasne interesy
łączyły go z Tałajem i innymi gangsterami trudniącymi się
kradzieżami fur.
Przez pewien czas funkcjonowała też w jego willi agencja towarzyska.
K. zarzeka się, że nie miał z tym nic wspólnego
wynajął mieszkanie
osobnikowi, który urządził kurwidołek, a gdy K. zobaczył, co się
święci, rozpędził towarzystwo na cztery wiatry.
W lipcu 2001 r. Ormianin Ruben S. przyprowadził do warsztatu pana
Ryszarda rozbite BMW. Naprawa trwała dwa tygodnie. Gdy przyszło do
zapłaty, Ormianin nie chciał zabulić kwoty proponowanej przez K. Pan
Ryszard stwierdził, że dopóki nie dostanie kasy, nie wyda samochodu.
Ormianin udał się na policję. Z Komisariatu Poznań Wilda zadzwonił
nadkomisarz Marek L., szef sekcji dochodzeniowo-śledczej:
Przyjdź
no tu Rysiu, bo musimy wyjaśnić sprawę tej Beemwicy (panowie byli
per ty, bo łączyła ich dość bliska znajomość).
Nadkomisarz
Z relacji Ryszarda K. wynika, że Marek L. podczas prowadzonej na
terenie komisariatu rozmowy wyciągnął z biurka wódkę, nalał do
szklanki i chlapnął. Następnie oświadczył, że Ormianinowi trzeba
zwrócić auto. Według pana Ryszarda, w zamian za przychylność
policjant przyjął od cudzoziemca 500 złotych. Skąd miał to wiedzieć,
my nie wiemy. K. powiedział, że samochodu nie wyda. Zadzwonił do
oficera dyżurnego Komendy Miejskiej, by poinformować go, że
funkcjonariusz L. łoi wódę na służbie oraz przyjmuje korzyści
majątkowe.
Policja utrzymuje, że przeprowadziła stosowne badania i okazało się,
że pan nadkomisarz był kompletnie trzeźwy. Wykluczyła również
możliwość przyjęcia przez niego łapówki. W związku z tym
powiadomiono prokuraturę o popełnieniu przez K. przestępstwa w
postaci fałszywych oskarżeń pod adresem policjanta.
Ryszard K. został skazany przez sąd za pomówienia na rok i cztery
miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat. Twierdzi, że
pieniędzy za naprawę auta nie zobaczył do dziś.
W grudniu 2002 r. przeprowadzono wyrywkową kontrolę stanu trzeźwości
funkcjonariuszy z Komisariatu Poznań Wilda. Ujawniono, że
nadkomisarz Marek L. kierownik referatu sekcji
dochodzeniowo-śledczej znajdował się w stanie nietrzeźwości: 0,78
promila. (...) wszczęto postępowanie dyscyplinarne.(...)
Wielkopolski Komendant Policji w Poznaniu wymierzył wymienionemu
funkcjonariuszowi karę dyscyplinarną: ostrzeżenie o niepełnej
przydatności do służby na zajmowanym stanowisku. Aktualnie
nadkomisarz L. nadal wykonuje swoje obowiązki służbowe na dotychczas
zajmowanym stanowisku (...)
informuje Andrzej Borowiak, rzecznik
prasowy Komendy Miejskiej Policji.
Marek L. został złapany na bani jeszcze przed wydaniem wyroku
skazującego K. za pomówienia.

Wnioskowałem, żeby sąd uwzględnił wynik kontroli
mówi Ryszard K.

ale nie chciano w ogóle o tym słyszeć.
Komisariat
W ostatnich dwóch latach postępowaniami przygotowawczymi
prowadzonymi przez prokuratury objętych zostało 9 funkcjonariuszy
Komisariatu Policji Poznań Wilda. W tym czasie wszczęte zostały 23
postępowania dyscyplinarne wobec policjantów tej jednostki. Ukarano
dziesięciu.
Z informacji Andrzeja Borowiaka wynika, że Komisariat Policji Poznań
Wilda w zakresie wykroczeń dyscyplinarnych nie wyróżnia się w sposób
szczególny od innych jednostek podległych Komendantowi Miejskiemu
Policji w Poznaniu. Jednostka ta jest oceniana przez przełożonych
pozytywnie. W zakresie ograniczania liczby przestępstw i
wykrywalności Komisariat Policji Poznań Wilda osiąga najlepsze
wyniki wśród komisariatów Poznania i powiatu poznańskiego.
Komornik
Ryszard K. mniema, że od momentu oskarżenia Marka L. o pijaństwo
policja wypowiedziała mu wojnę. (Tajemnicą poliszynela jest, że
nietrzeźwość nadkomisarza L. ostatecznie wykryto na skutek
interwencji pana K. właśnie).
Tuż przed Bożym Narodzeniem 2002 r. przyszli do niego Tadeusz B.
oraz Roman L.
komornicy. Przybyli w asyście policjantów z
Komisariatu Poznań Wilda oraz ślusarza. K. nie chciał wpuścić
towarzystwa do domu, bo komornik pokazał mu dokument, na podstawie
którego wszczął egzekucję. Stało tam jak byk, że dłużnikiem jest,
owszem, Ryszard K., człowiek o takim samym imieniu i nazwisku, ale
zamieszkały pod innym adresem. Komornicy nie przejęli się tą drobną
różnicą: nakazali ślusarzowi, żeby rozmontował zamek w furtce, a
następnie wynieśli dwa telewizory, wieżę i lodówkę (nawiasem mówiąc
właścicielem lodówki był ojciec K., a sprzęt RTV należał do żony, z
którą Ryszard K. zawarł umowę o wyłączeniu wspólności majątkowej).
Potem oficjalnie wyszło, że egzekutorzy popełnili błąd: zajęli dobra
na poczet długu obciążającego całkiem innego Ryszarda K. Osobnik ten
był winien 409 zł i 51 gr hurtowni
chipsów. Od pewnego czasu nie można od niego wyegzekwować niczego,
gdyż jest nieboszczykiem.
Komornik o przydzielenie asysty policyjnej zwrócił się pisemnie.
Wskazał prawidłowy adres Ryszarda K.
tego, który nie żyje. Ekipa
udała się pod ten adres, ale gdy okazało się, że zmarły nie otwiera,
udała się do żyjącego Ryszarda K., by tam sobie poegzekwować. Bo
żyjący otwiera.
Egzekucja
37-letni Tadeusz B. jest asesorem komorniczym, czyli w branży
egzekucyjnej dopiero raczkuje. Lecz już dał się poznać jako
pracownik pełen twórczej inwencji. Wkrótce po wizycie w domu
Ryszarda K. pojawił się w mieszkaniu Hanny Z., żeby dokonać zajęcia
mienia. Gdy ujrzał dłużniczkę
atrakcyjną samiczkę
nabrzmiały w
nim chucie. Sapał, dyszał, pocił się i wiercił, bo nie wiedział, co
począć. Z jednej strony powodował nim dziki instynkt. Z drugiej

komornicze sumienie podpowiadało mu: Tadziu, egzekwuj! W końcu
znalazł sposób na połączenie przyjemności z obowiązkiem i postanowił
zająć na poczet wynoszącego 20 patoli długu samą dłużniczkę. Ta
powiedziała: OK, ale przyjdź jutro.
Nazajutrz pan komornik zjawił się o umówionej porze. Nie tracąc
czasu na gry wstępne od razu przystąpił do egzekucji. Niestety,
okazała się ona bezskuteczna, bo gdy tylko zdarł z siebie koszulę,
nieoczekiwanie otworzyła się szafa, z której wyskoczyli policjanci
wyposażeni w magnetofon.
Prokuratura nie zrozumiała nowatorskich metod egzekucji należności i
oskarżyła Tadeusza B. o nadużycie stosunku zależności w celu
nakłonienia Hanny Z. do obcowania płciowego. Do tego bezczelnie go
posądza, że jako funkcjonariusz publiczny żądał korzyści osobistej,
jaką niewątpliwie byłby orgazm uzyskany przy pomocy urodziwej
dłużniczki.
Stołeczne miasto Poznań zaprasza.
Zmieniono imię i inicjał seksownej dłużniczki.
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kareta z pedałami "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Troszki Joszki
Telewizje bezlitośnie hasały w powyborczą noc w Niemczech. W
"Euronews" zbijano przedwyborcze, triumfalistyczne miny Schrdera z
pierwszymi, orientacyjnymi wynikami. Gorszymi niż konkurencja z
CDU/CSU. Potem już na żywo chadek Stoiber przymierzał się do
kanclerskiego fotela aż do stale napływających korekt. SPD ciut
rosło, CDU/CSU nieznacznie spadało. Jedynie z Joszki Fischera
telewizyjne obrazki nie drwiły. Od razu uznano go wygranym.
Joachim Raschke, obserwator scen politycznych z bogatego i
swobodnego Hamburga, uważa, że dla niemieckich wyborców liczy się
gospodarka podporządkowana rynkowym twardym nierzadko regułom i
wolnościowe prawa. Tolerancja, zgoda na różności kulturowe, hasła
sprawiedliwości społecznej, czyli utrzymanie minimum opieki
socjalnej państwa. Zieloni znacząco powiększyli swój udział w
parlamencie, bo kontrolując, powściągając niekiedy gos-podarczy
reżim SPD-owskiego kanclerza eksponowali swoje
wolnościowo-tolerancyjne hasła. A nawet praktykowali je! W
parlamentarnej reprezentacji Zielonych więcej jest obecnie kobiet
niż mężczyzn. Poprzednio byli małym bratem w koalicji, teraz
zdecydowali o jej zwycięstwie.
Działacze SLD często zazdrośnie spoglądają na sąsiednią SPD. Partię
okrzepłą, zamożną i znów rządzącą. Nierzadko gospodarczy
"pragmatyzm", czyli obcinanie w budżecie forsy na cele socjalne,
tłumaczono najnowszą europejską socjaldemokratyczną praktyką. Zaś
zawieszanie na kołkach haseł równych szans kobiet i mężczyzn,
wspierania antykoncepcji, zrównania w prawach mniejszości
koniecznością bieżącej praktyki, liczenia się z opinią koalicjantów.
Nieszarpania kościelnego tygrysa przed akcesją do Unii Europejskiej.
Schrder znów będzie kanclerzem, bo ma swego Joszkę Fischera. Czy
Millerowi uda się premierować drugą kadencję? Większość Polaków
marzy, żeby u nas było tak jak w Niemczech. Jednakże ani takiego
Joszki, ani Zielonych nie mamy. Zielona koniczyną PSL jest partią
oscypkową, mieszczącą się w euronormach niczym kiszony ogórek.
Ścigającą się z bryndzowatą Samoobroną na prochłopskie hasła. Nasi
zieloni są zupełnie innego koloru niż Zieloni Joszki.
Unia Pracy głosząca jeszcze niedawno czysto lewicowe hasła,
ekscytująca mądrym antyklerykalizmem, pochwałą państwa świeckiego
spadła do roli koalicyjnego dopełniacza.
Przedwyborcze spory SLD-owskie spowodowały powstanie kilku
konkurencyjnych samorządowych list i odpływ niewielkiej, lecz
aktywnej w skali partii grupy działaczy. Czy po samorządowych
wyborach pojawi się Sojusz Niezadowolonych z Sojuszu? Nowy twór na
lewej stronie? Czy sukces niemieckich Zielonych zachęci do tego
grupę odrzuconych?
Ponowne zwycięstwo niemieckiej koalicji socjaldemo-kratów z
wolnościowcami, to nie tylko skutek wyrazistości liderów Zielonych,
co zauważyli wszyscy obserwatorzy. Wzrost notowań Zielonych dowodzi,
iż warto być niezależnym, alternatywnym kulturowo. W bogatszej
Europie wolność, luzactwo,
tolerancja dla różności jest alternatywą i miodem na pokłady
tamtejszej biedy, bezrobocia, frustracji młodych. U nas zaś rządy
socjaldemokratycznej koalicji pod przewodem centrolewicowego SLD
łączą się z falą obskurantyzmu w kulturze, obyczajowości. Nagonką na
telewizję publiczną za rzekomą swobodę obyczajów tam panującą, serią
procesów przeciwko artystom plastykom rzekomo obrażającym "uczucia
religijne". Umacnianiem katolickiej poprawności
obyczajowo-politycznej we wszystkich sferach
życia.
W Niemczech SPD straciło, ale rządzić będzie, bo ma wsparcie
Zielonych Fischera. Spoglądającemu na SPD polskiemu SLD takiego
Joszki może zabraknąć.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Polka terminatorka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Bóg nie oddaje "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak słodko być sierotką
"Jedynka" TVP w popularnym programie "Zawsze po 21.00" wyemitowała
wstrząsający reportaż o skurwysynach z sądów, co to matce dziecko
odebrali, krzywdząc ją niesłychanie. Tym bardziej że matka jest
katechetką w miejscowej szkole. Pokazano ją jako okaz dobroci,
stworzony do opieki nad dziatwą i własnym synem.
Robił wrażenie łamiący się matczyny głos tęskniącej za swą pociechą
rodzicielki i wstrząśniętej sąsiadki. Wtórował im reporter o głosie
mocnym jak onuce. Prowadzący program groził, że telewizja bacznie
śledzić będzie rozwój wydarzeń, co pozwalało się domyślać, że drżeć
powinni ci, którzy tak okrutnie postąpili z nieszczęsną matką.
Wymowa reportażu była wyraźna: matka z natury rzeczy przeznaczona
jest do opieki nad potomstwem, a pozostawienie chłopaka przez sąd
przy ojcu szkodzi dzieciakowi. Telewizję podtrzymywały oburzone
sąsiadki.
Uważamy, że pies, któremu pod ogon należałoby wetknąć cały ten
program, cierpiałby niewygodę, ale powinien się poświęcić.
Ojciec zabrał dzieciaka do siebie zarzucając byłej żonie, że Krzysia
maltretuje i złożył takie doniesienie do prokuratury. Ta
postępowanie umorzyła, jednak sąd orzekł, że dzieciak ma zostać przy
ojcu. Telewizja podważała to stosując środki nierzetelne.
Pani psycholog udzielająca się w filmie sugerowała, że dzieciak się
nie uczy, a to akurat jeden z najlepszych uczniów w klasie.
Nikomu nie chciało się pogadać z ludźmi świadczącymi o reakcjach
lękowych 8-latka na widok biologicznej matki, gdy przychodziła do
szkoły.
Telewizorki zarzucały szwindel kuratorce nadzorującej spotkania
matki z Krzysiem, ale nie powiedziano, że to już któraś z kolei
kuratorka, zmieniana wciąż na żądanie matki.
Nie wspomniano też o zaangażowaniu się w konflikt miejscowego
księżula. A szkoda, próbował on zmusić dzieciaka, by publicznie
prosił matkę-katechetkę o przebaczenie. Krzysio z rykiem odmówił, na
co
dobrodziej nie dopuścił chłopaka do komunii i dopiero interwencja
ojca dziecka w kurii wyprostowała proboszcza. Ale i tak zrobił swoje
poniżając z ambony rodzinę ojca, co w takiej małej wsi nie jest dla
piętnowanych grzeszników zdrowe.
Dziennikarzom TV nie chciało się zajrzeć do dokumentów z Rodzinnego
Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego. Tamtejsi psychologowie i w
roku 1999, i w 2001 konsekwentnie twierdzą, iż Krzysio ma negatywny
stosunek do matki, a związany jest silnie uczuciowo z ojcem i jego
obecną żoną, którą nazywa "mamą" i tak ją traktuje. Wnioski: że
dzieciak i jego postawa to wynik konfliktu między rodzicami
walczącymi w sposób bezpardonowy. Żadne więc rozwiązanie
czy
pozostawienie przy ojcu, czy nakazanie, by przebywał przy matce

nie jest w pełni korzystne. W ostatniej opinii psychologowie
proponują, by jednak mały Krzyś pozostał przy ojcu i by oboje
rodzice poddali się terapii psychologicznej i pedagogicznej. Nie
jest wprawdzie dla nas jasne, dlaczego RODK proponuje, że gdyby
kontakty dziecka z matką w dalszym ciągu nie dochodziły do skutku,
to należy je umieścić w placówce opiekuńczo-wychowawczej, czyli
praktycznie pozbawić obojga rodziców, ale faktem jest, że podpisali
się pod tym idiotyzmem.
Na podstawie rozmów z obu stronami konfliktu, wywiedliśmy wniosek
następujący: my w tym "NIE" jesteśmy oczywiście sukinsyny pozbawione
uczuć wyższych, ale nawet my nie podjęlibyśmy się zaangażowania po
jednej stronie konfliktu, gdy wiadomo, że nie ma dobrego
rozwiązania. Zazdrościmy autorowi reportażu zdecydowania, że rację
ma tylko matka, a cała reszta dokonuje na tej kobiecie zbrodni w
biały dzień. Doceniamy jednak chęć TVP Kwiatkowski, by podlizać się
Kościołowi. Czyż bowiem ksiądz i katechetka mogą nie mieć racji?
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wszawa
Ma Paryż wieżę stalową, Piza
krzywą, Sewilla
kwadratową, Toronto

telewizyjną, a Warszawa? Warszawa ni chuja.
Warszawa
miasto-bohater, z gruzów podniesiona, nie ma nawet
porządnego symbolu promocyjnego! Boleją nad tym stołeczni aktywiści,
żurnaliści i miłośnicy miasta w Polsce popularnie
Wszawą zwanego.
Kto i co może wypromować stolicę przyszłego lidera Unii
Europejskiej?
pytają zatroskani peregrynując po krzywych
trotuarach, lustrując stragany i sklepiki.
Ma Moskwa matrioszkę, Bruksela
siusiaka, Berlin
misia, Kopenhaga

małą, andersenowską syrenkę, Praga
Szwejka dla hedonistów i
Kafkę dla abnegatów, a Warszawa? A Warszawa ni chuja.
Chociaż niby ma wszystko. Ma syrenkę. Baborybę. Podobną do
kopenhaskiej, ale jakże odpychającą. Duńska też mieszka na
peryferiach. Ale jest subtelna, zwiewna i powabna. Warszawska
wygląda jak świeżo powołana do policyjnych oddziałów prewencji. O
dziwo, najbardziej kobieca statua, z cycem wypiętym niczym czołgowa
lufa, to słynna Nike. Lubiana przez skejtów, bo czytana jak "Najki".
Upadający pod redaktorem Ziomeckim, niegdyś popularny w stolicy
"Super Expressiak" promuje na lato topless. Opalanie się z gołymi
cyckami. Czemu nie wzięli za patronkę Najświętszej Panienki Nike? Od
trzydziestu lat cyc w Warszawie ku słońcu wypinającej?
Ma Pekin święto 1 lipca
Armii, 1 sierpnia
Partii, a 1 września

Narodu. Bo tam jest porządek. Ma Berlin Paradę Miłości, Wilno

Kaziuki, prowincjonalny Gdańsk
Jarmark Dominikański, a Warszawa?
Warszawa ni chuja.
Warszawa miała imprezy na Starówce, ale prezydent Kaczor zabronił,
bo było za głośno. Warszawa miała świętojańskie wianki, ale
prezydent Kaczor zabronił wić i puszczać je do falującej wody, bo
Osama ben Laden nie śpi i zamaskowany fundamentalista islamski
mógłby w wianek granatów pęk włożyć, pierdut, Jezus Maria, Wisła się
pali! No i Warszawa ma nic, jak mawiali starozakonni na Nalewkach. A
Kraków ma Kazimierz, festiwal klezmerski i gęsie pipki.
Ma Szanghaj muzeum multi-medialne, zmatriksowane tak, że człowiek
wchodzi i widzi się na telebimach w tłumie Chińczyków
transmitowanych z przeszłości. Ma Londyn Muzeum Figur Woskowych
założone przez zasuszoną francuską Madame, ma Xiłan terakotową
armię, a Warszawa? Warszawa ni chuja.
Choć ma możliwości marketingowe i promocyjne. Oprócz
zmili-taryzowanej syrenki ma stolica środka Europy inne symboliczne
gadżety. Na przykład czarownego kaczora na Tamce. Gdyby prezydent
Lech Kaczyński był politykiem z jajami, a nie tylko na jajach
siedzącym, to uczyniłby z cudownego kaczora symbol promocyjny
stolicy. Ale jemu chyba bardziej pasuje inny warszawski stwór

bazyliszek. Spojrzysz w oczy i już...
Od dwóch lat Polskę i Warszawę omijają turyści
krzywią się spece
od łupienia przyjeżdżających. Omijają, bo cóż mogą w naszym
najpiękniejszym kraju i przeuroczej stolicy zobaczyć? Co kupić? Na
warszawskiej Starówce królują rosyjskie matrioszki, wietnamskie
ezoteryczne bransoletki, latynowskie piszczałki i przebój sezonu:
koszulki z orłem białym atakowanym przez biało-czerwone plemniki.
Jak żywe. Jeszcze nie kacze.
Miała stolica święto 22 Lipca. Kalendarzowo znakomicie ustawione,
ale niesłuszne teraz ideowo. Ma święto 11 Listopada, słuszne jak
najbardziej, ale pogodowo to najgorszy dzień do świętowania. Ma 1
Maja, ale rządzące Kaczory tego nie przełkną. Cóż zrobić, aby to
spsiałe miasto podnieść w górę?
Ma Rzym schody hiszpańskie. Tirana
corso włoskie, Wąchock
pomnik
sołtysa. Warszawa to miasto falliczne. Prężące się do góry. Za
wczesnego Gierka hotel Forum słusznie zwano fallusem stolicy, bo
zachwycał
jak teraz Lepper
tężyzną i opalenizną. Jednak
najsztywniejsza iglica stolicy to "Pekin", czyli Pałac Kultury i
Nauki. Niedawno jeszcze imienia Stalina.
Ma Bukareszt Pałac Słońca Karpat, ma Ho Chi Minh, czyli Sajgon,
Pałac Skorumpowanych Prezydenciaków, Wersal ma Wersal. A Warszawa?
Ma Pałac Kultury. Turystycznie i promocyjnie jeden z najlepszych
obiektów w stolicy Tygrysa Gospodarczego Europy. Czwartego Mocarstwa
obecnego już w Iraku. Szkopuł w tym, że płaskie kaczowładze
stołeczne robią wszystko, żeby ten najwyższy, najprężniejszy symbol
stolicy zasłonić. Stłumić to, co najstrzelistsze. Obudować go
wysokimi, ale jakże płytkimi architektonicznie i symbolicznie
biurowcami.
Co będzie symbolem stolicy po kaczorządach? Miliony bezużytecznie
wypuszczonych plemników. Efekt urzędniczego onanizmu.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Raj obiecany
Myślałem że tzw. wejście do Unii Europejskiej jest dla nas mniejszym
złem. Dlatego głosowałem za. Po tym, co mnie spotkało w Niemczech 13
maja 2004 r., powiem wprost
mam to w dupie.
Jechałem do znajomego Niemca zaopatrzony w 800 sztuk papierosów.
Przed wyjazdem zasięgnąłem telefonicznie informacji w polskim
urzędzie celnym, ile sztuk fajek mogę obecnie, będąc w unijnym raju,
przewozić przez granicę, której podobno nie ma, i dostałem
odpowiedź, iż jest to 800 sztuk. Granicę przejechałem
jak to w
raju
bez problemów. Na autostradzie A4 pomiędzy Dreznem a Chemnitz
(dla starych wiarusów Karl-Marx-Stadt) zajechał mi drogę wóz z
napisem ZOLL i skierował mnie na parking. Stało tam już kilkanaście
polskich tirów, busów i aut osobowych. (...) Kazano mi wysiąść z
auta, pokazać dokumenty oraz stanąć na określonej pozycji obok
samochodu. Obok mnie stanął uzbrojony celnik niemiecki w kamizelce
kuloodpornej. Zaczęto wyjmować siedzenia z samochodu, wyrywać
tapicerkę z klapy bagażnika itp. Na pytanie, ile ma pan papierosów,
odpowiedziałem "dozwolone 800 sztuk". Poinformowano mnie, iż jestem
w błędzie, ponieważ mi jako Polakowi w Unii wolno wwieźć tylko 200
sztuk papierosów, co reguluje określony przepis unijny obowiązujący
do 31 grudnia 2007 r. (poprosiłem o zrobienie kopii tego zarządzenia
i ją otrzymałem do wglądu).
Zadzwoniłem do polskiego urzędu celnego z zapytaniem, ile papierosów
w końcu mogę wwozić do bratniej Unii. Otrzymałem odpowiedź: 800
sztuk. Gdy o wyniku tej rozmowy powiadomiłem niemieckiego celnika,
usłyszałem: "Tu jest niemieckie państwo i tutaj obowiązuje
niemieckie prawo". Na koniec dowiedziałem się, że nastąpi konfiskata
600 sztuk papierosów, i że mam fart, ponieważ zgłaszając te 800
sztuk fajek nie zostanę ukarany grzywną i nie zostanę wpisany do
niemieckiego rejestru przestępców. (...) Dodam, iż taką samą
informację o owych
nieszczęsnych 800 sztuk papierosów pod koniec kwietnia podała TVP.
Mam w związku z tym pytanie. Kto mi teraz odda moje 600 sztuk
papierosów? Może Pan Prezydent, może Pan Premier, a może Pani Hbner

piewcy polskiego wejścia do tzw. Europy. Piszę do Państwa o tym
incydencie, ponieważ to, jak traktuje się obywateli polskich za
granicą, mają wszyscy w dupie. Jesteście jedynym miejscem w Polsce,
gdzie porusza się pewne sprawy, o których inni najchętniej by
zapomnieli. (...) O podobnych numerach naszych władz i urzędników
oraz mediów świadczących o ich braku kompetencji i głupocie w
związku z wejściem do tzw. Europy mógłbym jeszcze coś napisać, ale
opadają mi ręce. Przykład tych nieszczęsnych fajek pokazuje, że ktoś
w końcu powinien wydrukować prawdziwą listę tzw. wywozu towarów w
ilościach dozwolonych przez obywatela Unii, a obok drugą dotyczącą
obywateli drugiej kategorii, czytaj
Polaków.
Marek Wilk-Wikczyński
(e-mail do wiadomości redakcji)
Z kogo się śmiejecie?
Chcę napisać parę słów na temat autostrady A4. Pracowałem w
Mota&Companhia, która to firma wykonywała obiekty inżynieryjne na
wspomnianej autostradzie. Opisywaliście fatalny stan nawierzchni.
Miałem niejednokrotnie okazję rozmawiać z pracownikami laboratorium
nadzorującymi prace przy układaniu nawierzchni na temat procedur
tego procesu. Usłyszałem między innymi, że auto, które przyjeżdża z
masą asfaltową, nie może czekać na wyładunek dłużej niż dwie
godziny. Samochody czekały w kolejce do rozścielacza nawet po kilka
godzin!
Prawdę mówiąc nie chce mi się więcej pisać na temat przekrętów na
autostradzie, bo trzeba by niezłego twardziela, żeby to wszystko
spisać. Po drugie i tak nic to nie zmieni. Nikt za to nie odpowie.
Nikt się nie przyzna do błędów. Tak naprawdę to ludzie chcą tylko
przeczytać, jak to inni kombinują, jaki to syf jest w Polsce i
pośmiać się trochę z geniuszy zasiadających na Wiejskiej.
P. (e-mail do wiadomości redakcji)
Rozwój urojony
W zdumienie wprowadził mnie list Pana Piotra Pawlusiaka ("NIE" nr
18) pt. "Skończyć Millera". Według tego Pana (agitator czy oszołom),
gospodarka znajduje się w fazie nadzwyczajnego boomu. Rośnie PKB,
eksport. Spadają stopy procentowe. Więc dlaczego nam tak źle? Jest
jedno genialne wyjaśnienie: postęp w gospodarce nie przełożył się
jeszcze na wzrost poziomu życia społeczeństwa, zdaniem ekspertów
(koniecznie niezależnych) nastąpi to w ciągu dwóch lat. Czekaliśmy
lat 15, więc jeszcze dwa to pestka. Owoce kwitnienia gospodarki
będziemy przecież dopiero zbierać.
Szanowny Panie. Gospodarka to nie automatyczna skrzynia biegów i nic
się samo nie przełoży. Od 15 lat rządzący dbają o to, by
"przekładało" się tylko do sejfów oligarchów, kabz czarnych i koryt
przekładających. W styczniu 1990 r. wieszcz B. głosił w telewizyjnym
szkiełku: "Do końca czerwca (1990 r.) będziemy zaciskać pasa, a od
lipca zacznie się powolna poprawa". Lipiec nie nadszedł do dziś. Pan
B. jest ciągle na szczytach. Chwilowy czy trwały, statystyczny
wskaźnik PKB jest dla nas, podludzi, bez znaczenia. Zostanie on
ślicznie wchłonięty przez wcześniej wspomniane grupy. Jeśli nie
będzie wzrostu, to się pożyczy, by było co "przekładać". Wypowiedzi
tzw. niezależnych ekspertów można o kant dupy potłuc. Majaczenie o
rozpędzonej gospodarce brzmi jak kpina z bezrobotnych, bezdomnych,
zarabiających 500 zł miesięcznie na czarno. Chwilowe odbicie od dna
było efektem zbliżającego się wuniowstąpienia
szał zakupów i
korzystnego kursu walut.
By ostudzić Pana zachwyty, przypomnę: od 2001 r. zadłużenie
zewnętrzne wzrosło o 32,7 mld dolarów, tj. o 46 proc. Podobnie
wzrosło zadłużenie wewnętrzne. Zadłużenia wynoszą odpowiednio: 103,8
mld dolarów i 379 mld zł. Komu to "przełożono". To nie jest
doprowadzenie "do dużego wzrostu gospodarczego, rozkręcenie
gospodarki". To jest kataklizm. To nie tylko owoc rządów AWS, ale
także tzw. lewicy. Przy akompaniamencie "lewicowego" prezydenta.
Wacław Moskal, Godowa
Sanitariuszka Ola
W szpitalnej sali, gdzie leżałem, dyskutowano na temat Iraku. Padały
wyjątkowo zgodne opinie, aby autorzy decyzji o udziale polskiego
wojska w tej brudnej wojnie, najpierw wysłali tam swoje pociechy, a
dopiero potem decydowali, czy nadal stać u boku Amerykanów. Córka
Kwaśniewskiego może być np. sanitariuszką, a syn Millera

bohaterskim żołnierzem.
Z. T. (nazwisko i adres do wiadomości redakcji)
Wielki Lechu
Z okazji poszerzenia Europy zagościł w kwietniu w Hamburgu były szef
"Solidarności", były prezydent Polski, laureat Nobla
Lech Wałęsa.
Powodem wizyty była prelekcja byłego pana prezydenta przed Izbą
Handlu. Instytucji ważnej, jako że Hamburg to miasto portowe i
kupieckie.
Były pan prezydent nie stracił nic z poczucia własnej epokowej
wartości. W skromnym, charakterystycznym dla siebie stylu
przypomniał, że:

już 24 lata temu życzył sobie wolnej, zjednoczonej Europy;

już 24 lata temu wiedział, że możliwości komunizmu się skończyły.
Wrazz "Solidarnością" ruszone zostały kamienie, zmiecione bariery, a
niedźwiedziowi wybite zęby. Od samego początku nie chciał reform,
ale zniesienia socjalizmu;

jego zdaniem Europa jest "źle przygotowana do czasów technologii i
Internetu";

na temat polityki zagranicznej USA powiedział: "USA jest jedynym
mocarstwem, działa operatywnie w obronie własnych interesów, nie ma
jednak prawa tak to robić jak dotąd...". Ale zaraz dodał: "co
stałoby się, gdyby Amerykanie po 11 września nie uderzyli, może
zniszczona zostałaby Moskwa, Londyn, Paryż albo Berlin".
Dając kolejny dowód politycznej wszechstronności pan prezydent
pogroził palcem Niemcom oraz Francji, że nie sprawdziły się jako
mocarstwa nie umiejąc zjednoczyć opinii 25 krajów co do Iraku. Potem
prawił jeszcze o wspólnych interesach i o tym, że nowi członkowie
Unii mają przewagę nad starymi, bo starzy borykają się ze
skostniałymi strukturami.
Na deser oświadczył: "Jeżeli będziemy mieli pracę, możemy kupować
zachodnie produkty, co służy obu stronom".
Jako drobiazg pragnę dodać, że kandydat na prezydenta Europy przyjął
dziennikarzy w dżinsowej koszuli oraz eleganckich białych laczkach.
Prośbie o zmianę pozycji w zabytkowym fotelu z półleżącej na
siedzącą (do zdjęcia) odmówił. Na pożegnalne pozdrowienie zabrakło
mu czasu. Całość
oczywiście tendencyjnie, czepiając się naszego
Pogromcy Komunizmu
odnotował, "Hamburger Abendblatt".
Zbigniew Jemieluch, Hamburg
TV misyjna
Trwa akcja prezesów Polskiego Radia i TVP mająca na celu
wprowadzenie ustawowego obowiązku opłacania abonamentu. Panowie
prezesi publicznie oświadczyli, że PR i TVP są instytucjami
publicznymi, czyli państwowymi, i dlatego państwo powinno wspierać z
urzędu uregulowanie ściągalności abonamentu.
Jeśli, jak twierdzą prezesi, instytucje, którymi kierują, są
państwowe, to powinni pamiętać o Konstytucji RP, która stanowi o
oddzieleniu państwa od Kościoła. Tymczasem zarówno w PR, jak i w TVP
jest mnóstwo audycji szerzących "jedynie słuszną" ideologię. Na
czele redakcji religijnych w centralach i w ośrodkach regionalnych
są zatrudnieni księża. Transmituje się msze. Ostatnio TVP objęła
patronatem Festiwal Telewizyjnych Programów Religijnych tworząc
specjalne studio.
Uważam, że takie audycje powinny realizować kościelne stacje radiowe
i telewizyjne
wszak wynika to z nadanych im koncesji przez KRRiTV.
Radio Maryja ma większy zasięg niż PR 1.
L. Terlecki, Gdynia
Tajna schadzka
W dniach 8
10 maja br. odbyła się konferencja Komisji Trójstronnej
(The Trilateral Commission) w hotelu Marriott w Warszawie. Komisja
Trójstronna składała się z ciekawego towarzystwa biznesmenów,
polityków, ekonomistów i bogaczy z całego świata: ludzi pokroju
Davida Rockefellera, Zbigniewa Brzezińskiego i Henryłego Kissingera.
Pomroczną reprezentowali m.in. Andrzej Olechowski oraz obecny
premier Marek Belka. Mimo tak atrakcyjnego grona uczestników media
na całym świecie (wiele z nich w rękach obecnych), włącznie z
polskimi, milczały na temat prawie zamkniętego spotkania.
Dlaczego?J. S.
(e-mail do wiadomości redakcji)
"Tajne bankiety"
W związku z publikacją "Tajne bankiety" ("NIE" nr 21 z 20 maja 2004
r.) uprzejmie informuję, że gen. Józef Semik nie jest doradcą
Ministra SWiA Ryszarda Kalisza.
Gen. Józef Semik jest funkcjonariuszem policji, powołanym przez
Prezesa Rady Ministrów na stanowisko sekretarza Międzyresortowego
Centrum ds. Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej i
Międzynarodowego Terroryzmu. Komendant Główny Policji wyznaczył
MSWiA jako miejsce pełnienia służby przez gen. Semika.
Informacja zamieszczona w artykule, cyt. "były zastępca komendanta
głównego policji, a obecnie doradca ministra Ryszarda Kalisza gen.
Józef Semik", jest błędna.
Jarosław Skowroński Rzecznik Prasowy
To komendant policji wyznacza ministrowi Kaliszowi, kto ma mu
siedzieć na karku?
Redakcja




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Nie obrzygać królowej!
Tremę i napięcie wyczuwało się i w Białym Domu, i na Downing Street.
Asysta juniora Busha
oprócz zwykłych nerwów (żeby tylko czego nie
chlapnął...)
była zatroskana wpływem masowych demonstracji w
Londynie na ocenę swego szefa przez Amerykanów i tak coraz mniej nim
oczarowanych. Pracownicy Blaira gryźli się przepowiedniami, że
czterodniowy pobyt Dablju w Wielkiej Brytanii będzie w wymiarze
społecznym "katastrofą".
Obie strony odzyskały animusz po ogłoszeniu wyników sondażu, z
których wynikało, że 43 proc. Anglików nie ma nic przeciwko wizycie,
a tylko 36 proc. oponuje. Posypały się krzepiąco-budujące
komentarze. Autorzy mieliby spory kłopot z odpowiedzią na pytanie,
po co, wobec poparcia i entuzjazmu, było robić z Londynu twierdzę,
po co zaprzęgać 14 tysięcy policjantów do strzeżenia
kosztem 5 mln
funtów
przybysza z drugiej strony Atlantyku oraz jego 700
suflerów, korepetytorów i dworzan, których przywiózł (orszak godny
średniowiecznego monarchy
wydziwiała prasa). Dlaczego Secret
Service zamierzał przebudować królewski Buckingham Palace (sypialnię
Busha), by zamienić go w bunkier odporny na ostrzał artyleryjski i
bombardowanie, oraz chciał umieścić na biuście królowej tabliczkę
identyfikacyjną?
Głęboki deficyt entuzjazmu wykazał burmistrz stolicy Ken
Livingstone: Myślę, że każdy londyńczyk chętnie dałby po 4 funty,
żeby on nie przyjeżdżał. A także niedobór gościnności: Bush jest
prawdopodobnie największym zagrożeniem dla życia na tej planecie,
jakie kiedykolwiek widzieliśmy.
Postsondażowy optymizm gwałtownie zwarzyły rezultaty badania
angielskiej opinii publicznej przedstawione przez tygodnik
"Newsweek". Bush "nie jest zbyt inteligentny"
uważa 62 proc.
ludności brytyjskiej, dodatkowo jest "nieszczery" (53 proc.). Nie
koniec na tym przywar lidera wolnego świata w opinii goszczących go.
"Nie jest zbyt dobrze informowany o reszcie świata" (62 proc.), "nie
dba o poglądy ludzi w innych krajach" (82 proc.), "robi Ameryce złą
reklamę" (65 proc.). 63 proc. układnie wychowanych Brytyjczyków
otwarcie wyznało, że gość jest po prostu "głupi". 57 proc.
przedstawicieli gospodarzy indagowanych, jakie mają zaufanie do
odpowiedzialności USA w roli jedynego supermocarstwa, uderzająco
nietaktownie oświadczyło: "niewielkie" albo "żadnego". Jak widać,
jedyna światowa oaza bezapelacyjnej miłości i przywiązania do Busha
ostała się między Odrą a Bugiem.
Ale po władcy imperium te deprymujące opinie spłynęły jak woda po
kaczce. Podziękował Blairowi za akceptację politycznej ceny, jaką
płaci za stanie ramię w ramię z Bushem w Iraku. Nigdy nie słyszałem,
żeby się skarżył na rezultaty sondaży
zapewnił Dablju.
Przed rozpoczęciem oficjalnych odwiedzin dziennik "Guardian"
otworzył łamy wszystkim, którzy chcieliby listownie powitać drogiego
gościa. Nie jest to zwyczaj dotąd praktykowany, ale liczba listów
dowiodła, że pomysł był trafiony, bo ludzie mają wiele do
powiedzenia liderowi kraju, z którym łączą Wielką Brytanię
"specjalne stosunki".
Listy przynoszą odpowiedź na pytanie, czemu przywódca USA tak
zdecydowanie stroni od książek. Otóż intuicyjnie wyczuwa on, że
produkujący je literaci nie odnoszą się doń z należną czcią. Teraz
ma potwierdzenie.
Pisze wielki dramaturg Harold Pinter w liście powitalnym: Jestem
pewien, że spotka się pan na herbatce ze swym kolesiem

zbrodniarzem wojennym, Tonym Blairem. Spłukajcie kanapki z ogórkiem
szklanką krwi. Mniejszą krwistość i większą rzeczowość wykazuje
powieściopisarz Sebastian Faulks: Proszę zdać sobie sprawę z
niesmaku wobec tego, co pan zrobił odczuwanego przez rozsądnych,
proamerykańskich Brytyjczyków. Figle się trzymają innego pisarza,
DBC Pierreła: Uważaj! Obejrzyj się za siebie! Ha, ha, ha. Żartuję
tylko... Bel Littlejohn wyraża zniecierpliwienie: Jesteśmy w tym
kraju pod obcasem amerykańskim stanowczo za długo. Inny jeszcze
wyrobnik pióra, John OłFarrell, tak formułuje refleksje powitalne:
Jest pan oczywiście niezwykle popularną tu postacią i tysiące ludzi
przychodzi pana pozdrowić i życzyć wszystkiego najlepszego. Tak
bardzo pragną uściskać
pana prawicę i pogadać, że nawet zrobili sobie specjalne
transparenty: "Stop Bush!". Kolejny z pisarzy Ronan Bennett udziela
Bushowi reprymendy, by z rezygnacją konkludować: Wątpię, czy to, co
pan widzi, zrobi na panu jakieś wrażenie, jeszcze bardziej wątpię,
czy to zmieni pańskie poglądy. Jest pan człowiekiem przekonania,
ideologicznej pewności, ma pan globalne ambicje i siły, by je
realizować. Ale przynajmniej proszę sobie uświadomić, że nie jest
pan tu mile widziany. Poeta Benjamin Zephaniah się nie obcyndala:
Nasz premier nigdy nie był zbyt lotny, ale to nie powód, by go pan
wykorzystywał do swych celów. Zanim pana nie poznał, nie planował
podbijać świata. Nie, Buszku, wtedy co najwyżej chciał podbijać
opozycję torysów i grać na gitarze. (...) Mówi pan: "Ufamy Bogu";
ale Bóg panu nie ufa. Jako jedyny niewywrotowiec prezentuje się
popularny demiurg Frederick Forsyth. Z przenikliwością lasera obnaża
janusowe oblicze demonstrantów piętnując ich, że: Kilkadziesiąt lat
temu oponowali wobec mobilizacji przeciwko Hitlerowi i czcili innego
zbrodniarza, Józefa Stalina. (...) Wiwatowali na cześć Mao, Ho Szi
Mina, Chruszczowa, Breżniewa i Andropowa. Teraz wyrażają aplauz
wobec Saddama, Bin Ladena i Kim Dzongila...
Ramię w ramię z literatami
świat nauki: Proszę nie dziękować
Blairowi za przyjaźń, on i bez tego ma moc zmartwień w swej partii;
pana pocałunek śmierci nie jest mu potrzebny. Proszę nie przerywać,
gdy ktoś pana o coś pyta. Proszę się postarać nie obrzygać królowej

spieszy z praktycznymi radami profesor literatury z Princeton,
Elaine Showalter.
Do intelektualistów dołączają dyplomaci. Były ambasador brytyjski w
Waszyngtonie Peter Jay takie ma powitalne uwagi: Proszę się
zobowiązać, panie prezydencie, że pod pana rządami dumne tradycje
USA zostaną utrzymane i pański kraj
nawet prowokowany przez Europę
czy kogoś innego
nie obsunie się ponownie w koleiny złych nawyków,
praktykowanych przed rokiem 1945: nacjonalizm, woluntaryzm, autarkię
i prawa dżungli.
Refleksje swe nadsyłają nawet bagdadzki blogger Salam Pax: Rozlał
pan szklankę soku pomidorowego na dywan, który i tak już był brudny
i teraz musi pan czyścić cały pokój, oraz 12-latek Mickey: Nie chcę
dorastać w kraju, który jest pod takim wpływem pana i pańskiej
polityki.
Owszem, mamy i listy słuszne, państwowotwórcze. Dziękuję panu za
przywództwo i to, co dał pan wolnemu światu
namaszcza gościa
wazeliną konserwatywny poseł Michael Portillo, ale zaraz gasi go
partyjny kolega z parlamentu, lord Tebbit: Mr. Portillo staje się
coraz bardziej ekscentryczny.
Autor : Piotr Zawodny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Krzaklewski na bruk
Były przewodniczący "Solidarności" Krzaklewski Marian opuści
niebawem mieszkanie służbowe w Gdańsku Zakoniczynie. Nowe władze
związku podjęły bowiem decyzję o sprzedaży domu-bliźniaka, w którym
znajduje się mieszkanie Krzaklewskiego. Od 18 listopada Krzaklewski
będzie opłacał czynsz jak zwykli śmiertelnicy, a wyprowadzić ma się
po Wielkanocy. Sic transit gloria mundi.
Elita łupem złodziei
W Gdańsku Wrzeszczu złodzieje splądrowali mieszkanie nadinspektora
Leszka Szredera, szefa pomorskiej policji. W czerwcu 1999 r. podobna
historia spotkała ówczesnego komendanta wojewódzkiego policji w
Gdańsku generała Stanisława Białasa, któremu skradziono telewizor,
wieżę, wideo i biżuterię. Na liście okradzionych prominentów
znajdujemy także byłych prawicowych polityków: wicewojewodę
pomorskiego Krzysztofa Pusza (okradzione mieszkanie), byłą
wicemarszałek Senatu Olgę Krzyżanowską (okradzione mieszkanie),
Marylę Krzaklewską, żonę byłego przewodniczącego Mariana (skradziona
torebka), oraz byłego szefa MSWiA Marka Biernackiego (okradzione
mieszkanie). Towarzyskie kręgi złodziejskie słyną z dobrego węchu, u
kogo warto szukać.
Jurczyk podróżnik
Prezydent Szczecina, Marian Jurczyk, zamierza składać kurtuazyjne
wizyty prezydentom innych miast. Nie tylko w województwie
zachodniopomorskim, ale w całej Polsce. Jurczyk spotkał się już z
prezydentem Koszalina Mirosławem Mikietyńskim i Kołobrzegu Henrykiem
Bieńkowskim. Celem tych wizyt było, jak wyjaśnił współpracownik
Jurczyka, poznanie się. W najbliższym czasie Jurczyk chciałby się
spotkać z prezydentem Poznania. No cóż, prezydenci lubią rozmowy na
swoim szczeblu.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
Radny Rabki obraził się za nazwanie go "ziajokiem, babrosiem i
sierszczokiem". Nazwał go tak znany góralski twórca ludowy
komentując działania firmy radnego, która zajmuje się odśnieżaniem
uzdrowiska. Sąd, który rozpatrywał skargę, zasięgnął opinii
językoznawców z Uniwersytetu Jagiellońskiego i na tej podstawie
skazał tygodnik, w którym ukazała się opinia twórcy, na zapłacenie
500 zł na cele społeczne i 2,5 tys. kosztów sądowych. A my
sądziliśmy, że posłanki LPR wolno nam nazywać kurwami, bo skoro jest
to dla nich słowo nieznane, nie musi być obelżywe.
W wyborach na prezydenta Mielca startuje pan Popiołek Krzysztof,
radny, wybrany w poprzednich wyborach z listy AWS. Radny Popiołek
jest znany w Mielcu z braku czasu. W latach 2001 i 2002 nie pojawił
się na żadnej z sesji Rady Miasta.
Kandydat Popiołek zapewnia jednak, że oszczędził tyle czasu, iż po
wyborze na prezydenta znajdzie go dla miasta.
W kołobrzeskim szpitalu zmarł nieubezpieczony bezdomny. Szpital
obciąża rachunkiem miejscowy MOPS (opiekę społeczną). Rachunek
opiewa na 21 tys. zł. Pomoc społeczna olewa
rachunek, bo jak zapłaci, to siedemdziesiąt wciąż żyjących rodzin
nie dostanie zasiłku. Te siedemdzie-
siąt rodzin powinno być wdzięczne nieboszczykowi i lekarzom, bo
gdyby żył, mieliby przesrane. A tak ko-łobrzeska opieka społeczna
może za wieszczem powtórzyć "z żywymi trzeba naprzód iść...".
W noclegowni dla bezdomnych w Słupcy 40-letni pijany mężczyzna w
sprzeczce złamał nos 25-letniej kobiecie. Gdy kobieta upadła, zaczął
ją kopać. Był bardzo nieostrożny
złamał sobie nogę.
W Płocku 49-letni kierowca "Malucha" potrącił na przejściu dla
pieszych przechodnia i uciekł. Złapała go policja, przesłuchała,
stwierdziła, że był pijany (1,1 promila), i puściła do domu.
Kilkanaście godzin później ten sam kierowca, już bez prawa jazdy,
został zatrzymany ponownie. Znowu był pijany
2,2 promila. Tym
razem zajęła się nim prokuratura i skierowała wniosek do sądu o
tymczasowe aresztowanie. Sąd wniosek oddalił i kierowca wrócił do
domu. Więcej nie dał się złapać, więc brak nam pointy 3,3.
Coraz ciężej być przed szkolakiem. Rozkrzyczanemu maluchowi w jednym
z przedszkoli w Mielcu pani wychowawczyni zakleiła usta plastrem. W
przedszkolu w Szczecinie pojawiła się policja i wyprowadziła z
budynku pijaną przedszkolankę, która usiłowała prowadzić pijane
zajęcia z dziećmi.
W Katowicach Bogucicach dwaj mężczyźni w kominiarkach napadli na
bank. Sterroryzowali kasjerki, wzięli forsę i uciekli samochodem.
Mimo podjętego pościgu policji nie udało się zatrzymać bandytów. W
tym samym czasie według identycznego scenariusza dokonano napadu na
bank w pobliskich Pyskowicach. Tam jednak udało się ująć sprawców.
Napad w Bogucicach był prawdziwy, w Pyskowicach były to jedy-
nie ćwiczenia policjantów. Szczęście, że policja nie pomyliła
zdarzeń.
Autor : D.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Duet Kwaśniewski
Miller oznajmił triumfalnie, że wygraliśmy wielką
wojnę z Saddamem i przyłączymy naród iracki do wspólnej rodziny
demokratycznych narodów świata. W nagrodę za wierną służbę
Amerykanie obiecali, że dopuszczą nas do podziału łupów, czyli na
skutkach wojny zarobimy. Wreszcie dołączymy do grona mocarstw
kolonialnych.
Maciej Płażyński zrezygnował z przywództwa Platfusmerii
Obywatelskiej. Nie zrezygnował z członkostwa partii, bo uległ
urokowi posłanki Śledzińskiej-Katarasińskiej. Na krótko. Płażyński
ma obiecane wsparcie organizacyjno-finansowe od największej w
Parlamencie Europejskim frakcji EPP
ED, czyli tamtejszych
chrześcijańskich demokratów i konserwatystów. Zamierza budować
polską partię chadecką. Liczy na bliskich sobie Platformersów, SKLkę
Balazsa i grupę Walendziaka z PiSuaru.
Osłabł też słynny zespół Ich Troje. Wokalistka Justyna Majkowska
postanowiła opuścić Michała Wiśniewskiego, bo brzydzi się śpiewać po
niemiecku, do czego zmusza ją ponoć lider. Po doświadczeniach pracy
w Ich Troje zamierza zająć się, jak donosi prasa, terapią dzieci
upośledzonych.
Anna Walentynowicz, bohaterka Wajdowskiego "Człowieka z żelaza",
współorganizatorka strajku w Stoczni Gdańskiej i pierwszej
"Solidarności" domaga się teraz od skarbu państwa 120 tys. zł
zadośćuczynienia za prześladowanie jej w czasach PRL. Podraża tym
koszty "stanu wojennego", za które zapłacą obecni podatnicy i
stoczniowcy także, jeśli jeszcze pracę mieć będą.
Większą kreatywnością wykazali się działacze patriotyczni Jan
Parys, były ROP, i Jacek Turczyński z ZChN. W nagrodę za swe
patriotyczne zasługi bezprawnie wypompowali w dwa lata z kierowanej
przez siebie Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie 362 tys. zł. Z
tego wypłacili sobie nagrody: Parys wziął 94 tys., Turczyński
79
tys. zł. Potem Turczyński został dyrektorem Poczty Polskiej, z
nadania AWS. Teraz ma postępowanie prokuratorskie o malwersacje i
łapówki. Fundatorzy Parysa i Turczyńskiego, czyli Polacy niewolniczo
pracujący w III Rzeszy, nadal nie mogą się doczekać drugiej raty
odszkodowań.
Prezes publicznej Robert Kwiatkowski uroczyście odebrał w Brukseli
wielką nagrodę Europejskiej Unii Radiowo-Telewizyjnej dla TVP, którą
uznano za najbardziej obiektywną, kulturalną i dobrze zarządzaną
telewizję publiczną w całej Europie. Po powrocie do kraju odbierze
dymisję. Ktoś musi beknąć za aferę Rywina.
A Jerzy Urban ma szansę być prezydentem miasta Łodzi. Przez jeden
dzień w zamian za złożoną daninę na rzecz tamtejszych poszkodowanych
przez wolny rynek dzieci. Urban stanął do licytacji zorganizowanej
przez prawicowy Urząd Miejski. W piątek jeszcze przodował oferując
najwyższą stawkę za prezydentodobę. Jeśli wygra, uczyni
Kropiwnickiego swym asystentem noszącym za Urbanem teczkę.
Wzrosły notowania Jerzego Hausnera na stołecznej giełdzie posad
wartościowych. Sięgają pozycji wicepremiera.
Nie przyleciały nadal bociany. Podobno zawinił Saddam, który nie
chciał się rozbroić i ściągnął powietrzny atak sił sojuszniczych,
albo Żydzi podgrzewający konflikt w Autonomii Palestyńskiej. Araby
czy Żydy wszystko jedno. Znowu przez nich przyrost demograficzny
Polaków w tym roku spadnie.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Gra w Fińczyka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Autor : Czeczot




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kuzyn "Wyborczej" "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Obcy decydujące starcie "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wójt bez zahamowań "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lotna staruszka i cenzura
Czy prehistoryczna już postać nazwiskiem Hitler nadal musi
ograniczać naszą swobodę myślenia, czytania, oglądania, oceniania?
Chodzi konkretnie o książkę, o to żeby mogła się w Polsce ukazać, a
także o zasady.
22 sierpnia minęło sto lat skandalicznego i chwalebnego istnienia
Leni Riefenstahl, Niemki, która uchodzi za najwybitniejszego w
dziejach reżysera filmów dokumentalnych. Stulatka właśnie wróciła z
głębinowego nurkowania na Malediwach na Oceanie Indyjskim. Wybiera
się teraz wykonywać w Alpach, nad Dolomitami, wariackie akrobacje
samolotowe z pętlami. Jest bowiem czynną pilotką wyczynową. W
chwilach wolnych od tych rozrywek montowala swój nowy film o
podmorskim życiu i udziela wywiadów skarżąc się na starość, marne
zdrowie i bezustanne ataki prasy za jej prohitlerowską przeszłość.
W Hollywood Jodie Foster, Madonna i Spielberg interesują się
możliwością zrobienia superfilmu o życiu wielorako utalentowanej
stulatki. Wpierw była tancerką. Potem została aktorką
gwiazdą
niemieckiego kina. Największe sukcesy osiągnęła jako filmowa
dokumentalistka. Jest wybitnie utalentowaną pisarką. Maluje, a jej
obrazy osiągają wysoką cenę. Wspina się na wysokie góry i w
wywiadzie dla "Frankfurter Rundschan" wspomina, że z kolegami
aktorami taszczyła na szczyty pianino.
W epoce Hitlera dama ta nakręciła dwa genialne nazistowskie filmy
propagandowe: "Triumf woli" o parteitagu NSDAP w Norymberdze w 1934
r. i "Olimpiadę" o igrzyskach olimpijskich w Berlinie w 1936 r.
(Złoty Lew na festiwalu w Wenecji). Te dwa filmy postawiły ją w
rzędzie największych filmowców i prekursorów nowoczesnego kina.
Reżyserowała też filmy fabularne. Hitler ją protegował i przyjmował.
Plotkowano, że owa feministka nie do zdarcia była kochanką kanclerza
Rzeszy, tańczyła przed nim nago. Ona temu przeczy.
Leni Riefenstahl po II wojnie długo i ostro krytykowano za
prohitleryzm. Do dziś rżnie głąba. Powiada, że nigdy nie była
członkiem partii. Zjazd NSDAP
światowej miary wtedy wydarzenie

przedstawiła jako rzetelny świadek bez żadnego komentarza. Nie jej
to wina, że międzynarodową imprezę sportową, olimpiadę, urządzono w
Berlinie za Hitlera. Była apolityczna, chociaż owszem uległa
fascynacji hitleryzmem jak prawie wszyscy Niemcy, ale cierpi przez
to od 60 lat dlatego, ponieważ nie wyparła się obłudnie swojej
politycznej młodości. Wskazuje przy tym
nie bez racji
że jako
feministka, kobieta zawodowego sukcesu, bezdzietna maniaczka pracy i
dama swobodnych obyczajów postawą swą kontestowała nazizm, który
powołanie kobiety widział w rodzeniu dzieci, życiu rodzinnym,
zajęciach kuchennych i chadzaniu do kościoła. Po zakończeniu wojny
Leni Riefenstahl przeszła zresztą dwa procesy denazyfikacyjne, jeden
przeprowadzony przez Amerykanów, drugi przez Francuzów. Została
zaliczona do najlżej obciążonych hitleryzmem
do kategorii
oportunistów.
Wykreślanie w Polsce tej postaci z historii kultury, z obiegu
filmowego i literackiego już dziś jest objawem bezrozumnego
zacietrzewienia, stanowi hołubienie tabu, przesądu. Z jednej bowiem
strony
fascynacje totalitaryzmem i sztuka z nich wyrastająca
należą do historii Europy. Z drugiej strony
wykreślanie przez
hiperpolską cenzurę wszystkiego, co było prohitlerowskie, nie ma
sensu, gdyż żadne intelektualne postawy
sympatii do nazizmu w Polsce nie grożą. Dziś Leni stała się już
tylko symbolem witalności, artyzmu, wariactwa, feminizmu i
długowieczności
rzeczy dobrych, a nie zła.
Zachwyt i potępienie
"NIE" rozmawia z krytykiem filmowym i tłumaczem Jackiem Łaszczem,
który przygotowuje do druku "Wspomnienia" Leni Riefenstahl.

Kiedy kilka lat temu zorganizowano w Warszawie w kinie Tęcza
przegląd filmów Leni Riefenstahl, wybuchł skandal, a władze
Żoliborza skierowały sprawę do prokuratury...

Nic nie da się zrobić w sprawie Leni Riefenstahl. Przynajmniej w
Polsce. Andrzejowi Gasowi, który odgrzebał dokumentację filmowanej
przez ekipę Leni Riefenstahl egzekucji w Końskich w pierwszych
dniach wojny, nie udało się zrobić o niej filmu. Owszem, przybywa
coraz więcej tekstów krytycznych i pełnych zachwytu w gazetach, ale
nie ma jak dotąd polskiego przekładu słynnych "Wspomnień",
wydawanych na całym świecie w licznych nakładach, przez Japończyków
uważanych za największą autobiografię XX wieku. Można to cytować z
trzeciej ręki i z licznymi przekłamaniami, ale wydać
nie.

W czym jest problem?

To jest moje pytanie! Nie mogę tego zrozumieć! Myślę, że głównie w
jakiejś dziwnej bojaźni wydawców. Przez pół roku proponowałem
przekład "Wspomnień" Bertelsmannowi, ale on ze zrozumiałych względów
nie może. Inni są bardziej otwarci i na sam dźwięk nazwiska
odpowiadają szczerze: "Leni
nie!".

U nas ciągle każdy, kto miał związek z Hitlerem jest nie do
przyjęcia...

Leni Riefenstahl była piękną i wysportowaną kobietą należącą do
bohemy towarzyskiej ówczesnych Niemiec. To prawda, że opowiadano o
niej różne rzeczy, np. że tańczyła nago przed Hitlerem, ale na pewno
nie była to Salome, która go prosiła o czyjąś głowę.
Trudno udawać, że jej nie ma, skoro dziś teoretycy historii filmu
wymieniają Leni Riefenstahl jednym tchem z Sergiuszem Eisensteinem i
Orsonem Wellesem. Jest w tej trójce bez wątpienia.

Ale Eisensteina można w Polsce oglądać, wydawać, pisać o nim, choć
robił filmy propagandowe dla Stalina.

A Leni Riefenstahl nie można! Skandal stuletniego istnienia Leni
Riefenstahl wiąże się z jej niesłychaną emancypacją i z jej
aroganckim poczuciem misji jako artystki. Była pierwszą kobietą i to
w hitlerowskiej Rzeszy
gdzie jednak, pamiętajmy, obowiązywały trzy
"K" (Kichen, Kirche, Kinder)
której udało się to, co nigdy nie
udało się żadnemu mężczyźnie. To co nie udało się Eisensteinowi
właśnie. Stworzyła nową estetykę dokumentu filmowego, która nie
zestarzała się do dzisiaj. Po siedemdziesięciu paru latach jej
"Triumf woli" jest wciąż żywy i ściągają z niego najwięksi, choćby
wymienić Spielberga.
Trudno też po obejrzeniu "Triumfu woli" i obu "Olimpiad" nie zgodzić
się z opiniami, że Leni Riefenstahl jest prekursorką współczesnej
estetyki telewizyjnej i reklamowej.

Atakowana jest za to, że nigdy nie przeprosiła za swoje związki z
nazistami.

To niewybaczalne dla wielu, że ona jeszcze żyje. I faktycznie
nigdy nie przeprosiła. W opartym na jej wspomnieniach trzygodzinnym
filmie biograficznym Rayła Millera mówi: Nigdy słowa o
antysemityzmie nie padły z moich ust. Nigdy czegoś takiego nie
pisałam. Nie byłam antysemitką ani nie należałam do narodowych
socjalistów. To czemu jestem winna? Powiedzcie mi to. To nie ja
zrzucałam bomby atomowe. Nikogo nie zadenuncjowałam. Na czym więc
polega moja wina? Powtarza to z uporem przez całe życie.

W Stanach Zjednoczonych postać Leni Riefenstahl cieszy się dużą
popularnością. Jodie Foster przygotowuje się do nakręcenia o niej
filmu biograficznego z sobą w roli głównej.

Owszem, ale dopiero teraz, od czasu jej głośnych albumów
fotograficznych i wydanych "Wspomnień".
Nie ulega wątpliwości, że jest ona dzisiaj znakiem i ikoną sztuki, i
kultury masowej XX wieku w nie mniejszym stopniu niż Marilyn Monroe.
Powstają o niej balety (osobiście była na premierze baletu
"Riefenstahl" w Niemczech) i sztuki teatralne. Bardzo bym chciał
namówić Macieja Nowaka, dyrektora Teatru Wybrzeże w Gdańsku, na
wystawienie głośnej już bardzo "Marleni" Thei Dorn, w której łączy
się w nieco bluźnierczy sposób wątki kariery Marleny Dietrich i Leni
Riefenstahl.
Wiem też z prywatnej rozmowy z Agnieszką Holland, że zrobienie filmu
o Leni byłoby i jej marzeniem. Jak mówi Baerbel Dalichow, kuratorka
jej poczdamskiej wystawy fotografii, gdyby nie jej zaangażowanie w
nazizm, byłaby wzorcem nowoczesnej, aktywnej zawodowo i twórczo
kobiety sukcesu.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kulczyk i prądowaci
Izabella Sierakowska i grupa posłów SLD zainspirowani artykułami
"Millerbiznes" oraz "Jak zarobić 360 000 zł dziennie" opublikowanymi
w "NIE" (nr 46/2003) zażądali od premiera wyjaśnień w kwestii
prywatyzacji G-8 oraz kontraktu na dostawę do Polski gazu z Ukrainy.
W imieniu Millera posłom odpowiedział minister skarbu Piotr
Czyżewski. Odpisał wymijająco i wykrętnie (w piśmie
MSP/BM/d0711/2003/AB). To nas nie dziwi. Rządzący zawsze zasłaniają
się tajemnicą i usprawiedliwiają szalbierstwa racją stanu.
Na początku zeszłego roku z rządu Millera odeszli dwaj ministrowie
skarbu. Najpierw Wiesław Kaczmarek, potem jego następca Sławomir
Cytrycki. Obaj sprzeciwiali się planom oligarchy dr. Jana Kulczyka
zabiegającego o przejęcie Rafinerii Gdańskiej przez PKN Orlen.
Obydwaj nie zgadzali się również na to, aby Kulczyk kupił tzw. grupę
G-8. Jest to największa sieć dystrybutorów energii elektrycznej w
Polsce. Tworzy ją 8 zakładów mających 16-procentowy udział w
krajowej sprzedaży elektryczności, 2,5 miliona klientów i około 3
mld zł rocznych obrotów. W zakładach energetycznych grupy G-8
pracuje ponad 8 tysięcy osób.
Starając się o przejęcie G-8 dr Kulczyk próbował pokątnie ułożyć się
z niemieckim koncernem E.ON konkurującym o kupno tej samej grupy
polskich zakładów elektroenergetycznych. Próbę ewidentnego matactwa
zdemaskowaliśmy publikując kopię listu Kulczyka do Hansa-Dietera
Hariga, prezesa zarządu E.ON Energie AG. ("NIE" nr 30/2002). Nasza
publikacja przyczyniła się do zastopowania marszu dr. Kulczyka po
G-8. Minister Wiesław Kaczmarek, który zagrodził Kulczykowi drogę,
zapłacił m.in. za to stanowiskiem.
Dymisje dwóch kolejnych kompetentnych ministrów skarbu
sprzeciwiających się interesom Kulczyka wzbudziły nasze podejrzenia.
Nie byliśmy w tym odosobnieni. Na przykład w "Polityce" zdarzenia te
skomentowano następująco: Nie sposób jednak powstrzymać się od
pytania, dlaczego socjaldemokratyczny premier, zmuszając do dymisji
dwóch kolejnych ministrów skarbu, działa na korzyść prywatnego
biznesmena, a nie budżetu czy konsumentów.
Jak bezspornie ustaliło "NIE"
na poufnym konwektyklu zwołanym 29
października zeszłego roku przez premiera Millera zapadła
nieformalna decyzja, że grupę zakładów skupionych w G-8 należy
jednak sprzedać Kulczykowi. W podjęciu kierunkowej decyzji pomogło
Millerowi wystąpienie wiceministra skarbu Józefa Woźniakowskiego,
który w czasie narady obwieścił, że resort nie sprzedaje G-8 na
skutek podłych intryg Wiesława Kaczmarka, który zachował wpływy w
Ministerstwie Skarbu, pomimo że już nie jest ministrem. Woźniakowski
powtórzył to, co Kulczyk opowiada na prawo i lewo uskarżając się, że
jest opleciony siecią kumpli Kaczmarka.
Ujawnienie w "NIE" (nr 46/2003) przebiegu tajnego spotkania w
Kancelarii Premiera zaowocowało dwoma zdarzeniami. Miller się
wściekł i odwołał z resortu wiceminister Barbarę Misterską-Dragan,
na którą padło podejrzenie, że to ona
jako zaprzyjaźniona z
Kaczmarkiem
doniosła do "NIE" o tym, że Czyżewski wbrew własnej
woli będzie musiał pójść Kulczykowi na rękę. Misterska straciła
stołek za niewinność.
Publikacja pt. "Millerbiznes" sprowokowała SLD-owskich posłów
skrzykniętych przez Izabellę Sierakowską do wniesienia interpelacji
adresowanej do premiera. Odpowiedział na nią minister skarbu Piotr
Czyżewski. W wykrętnym piśmie minister słowem się nie zająknął na
temat narady w Kancelarii Premiera 29 października 2003 r. Ściemnia
też, że prywatyzacja grupy G-8 toczy się dalej normalnym trybem z
zachowaniem obowiązujących procedur, a oferty Kulczyka nie da się
porównać z ofertami wcześniejszymi, bo jeszcze nie zostały
zakończone analizy.
Tymczasem prawda jest taka, że chociaż El-Dystrybucja
firma
kontrolowana przez Kulczyka
złożyła w grudniu nową ofertę na G-8,
to nie zaproponowała większych pieniędzy niż w poprzedniej turze
negocjacji. I dlatego jej "poprawiona" oferta znów dostała negatywne
rekomendacje od urzędników Ministerstwa Skarbu zajmujących się
prywatyzacją energetyki.
Minister znalazł się w kleszczach. Miller naciska, aby zrobił
Kulczykowi dobrze. Ale Czyżewski zdaje sobie sprawę z tego, że
oddanie Kulczykowi G-8 na warunkach, które postawił ten potężny
oligarcha zakumplowany z Millerem, pachnie odpowiedzialnością karną
przed sądem powszechnym lub Trybunałem Stanu. Znalazłszy się w tak
paskudnym położeniu, Czyżewski sam rozpoczął zabiegi o przejście z
resortu skarbu do dyplomacji
dowiedzieliśmy się ze źródła
zasługującego na zaufanie. Minister marzy o pracy w polskiej
ambasadzie w Stanach Zjednoczonych. Powiedziano nam również, że
decyzja o odwołaniu Czyżewskiego z funkcji może zostać ogłoszona już
niebawem. Może nawet jednocześnie z tym, jak ten numer "NIE"
znajdzie się w kioskach.
Jeśli informacje
podane przez nas za źródłem zastrzegającym sobie
anonimowość
potwierdzą się w części lub w całości, będzie to
kolejny, bezsporny dowód na to, że Polską rządzi Leszek Miller, a
Millerem kieruje z tylnego siedzenia dr Jan Kulczyk.
* * *
Wedle szacunku Janiny Solskiej z "Polityki" majątek dr. Kulczyka
jest wart ok. 3,7 mld dolarów. Sam miliarder wielokrotnie mówił, że
dostał od ojca (bardzo porządnego faceta, lidera odłamu
Zachodnioberlińskiej Polonii współpracującej w czasach PRL z Polską
Misją Wojskową) milion dolarów na rozkręcenie interesów. Skoro teraz
majątek Kulczyka juniora wart jest ok. 3,7 mld dolków, to by
znaczyło, że w czasie ostatnich 14 lat swoje bogactwo powiększał on
średnio o około 724 tys. dolarów dziennie! Mówiąc obrazowo:
w
czasie każdych dwóch miesięcy majątek Kulczyka rósł o tyle, ile
Orkiestra Owsiaka zdołała zebrać przez 12 lat (ok. 40 mln dolarów).
Takie tempo bogacenia się może przyprawić o zawrót głowy zważywszy,
że przecież Kulczykowi nagle nie trysnęła ropa naftowa na jego
posesji. Nie wymyślił też jakiegoś rewelacyjnego oprogramowania
komputerowego. Okazuje się jednak, iż układy z politykami średniej
wielkości europejskiego kraju mogą przynosić więcej bogactwa od
złotodajnych potoków czy pól naftowych.
Autor : Piotr Wadziński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pomnik mądrości "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Daniel Olbrychski był za komuny panem, przypomina "Przegląd". Wtedy
otrzymał 100 tysięcy dolarów za udział w filmie i należał do
najbogatszych ludzi w Polsce. Potem komuna upadła i Olbrychski
zdziadział. Teraz nie mieści się nawet w pierwszej najbogatszej
setce. Ale nadal nie godzi się, żeby wszystkich obdzielano po równo.
Nie lepperyzuje się. W chwilach depresji jeździ konno, co poleca
zdołowanemu narodowi.
* * *
Krystyna JandA już w połowie każdego spektaklu zaczyna płakać,
donosi "Życie". Nie dlatego, że taka jest wrażliwa na treść sztuki.
Wszystko z winy Amerykanów, którzy kazali jej pracować osiem
miesięcy na pustyni. W ostrym słońcu i dodatkowych lampach. Dopalano
aktorkę, aby nie miała cieni na twarzy. Teraz Janda chodzi stale w
lustrzanych okularach. Nie dlatego, że modne. Ma poamerykański
światłowstręt.
* * *
CzesŁaw Niemen stracił twarz, informuje "Viva!". Stracił po tym, jak
bezinteresownie oddał swój głos w kampanii wyborczej AWS, a
następnie w kampanii promocyjnej radia RMF FM. Twarz mu ograno, zaś
finansowo ani artystycznie na tym nie zyskał. Artysta jednak biedy
nie cierpi, bo jest wegetarianinem, nie używa używek. Nosi jedną
czerwoną, a drugą niebieską skarpetkę. Też nie z nędzy, tylko z
poczucia buntu przeciwko owczemu pędowi do uniformizacji.
* * *
RafaŁ KrÓlikowski ma nie tylko twarz, ale i urodę, co zauważa "Pani
Domu". Początkowo grał tylko amantów, co jest nudne, ale reżyserzy
zauważyli rychło jego wnętrze. Teraz dużo gra, dużo zarabia, ale
jeszcze szybciej wydaje. W szeregowcu, który właśnie kupił, nadal
wiszą żarówki zamiast lamp. Trawnik przed szeregowcem kompromituje
pana domu, bo nie stać go na kosiarkę.
* * *
Monika Olejnik, pomimo iż starannie dba o swój wizerunek, w tym
swoją twarz (ostatnio zrobiła sobie porządne zęby), wyraziła żal w
"Słowie Polskim". Wobec klasy politycznej. Do tej pory bowiem żaden
z liczących się polityków nie próbował zaprosić ją na kawę, obiad
czy nawet niewinną przejażdżkę samochodem. Dlatego nienawidzi tego
stanu i gryzie go, kiedy tylko może.
* * *
Agnieszka Rylik, zawodowa damska bokserka, ujawniła w "Business
Class", że po zakończeniu kariery mordotłuckiej przerzuci się na
dziennikarską albo polityczną, bo skończyła Wydział Dziennikarstwa i
Nauk Politycznych. Biada wtedy Olejnik, a zwłaszcza jej drogim
zębom.
* * *
Marcin Daniec nie zgolił wąsów, donosi "Gala". Chociaż namawiała go
do tego jego nowa małżonka Dominika. Niepokorny artysta przylizał
się jednak. Pod wpływem małżonki porzucił rozwichrzoną fryzurę la
czeski fryzjer. Czesze się teraz do tyłu, na żel
jak włoski
żigolak.
* * *
Piotr KraŚko zaprzeczył w "Vivie!", że trafił do telewizji po
znajomości, bopochodzi z prominenckiego w PRL rodu. Dostał się tam,
bo jeszcze w liceum współredagował podziemną gazetkę "Uczeń Polski".

* * *
Kamil Durczok, też w "Vivie!", zdradził, że do rodziny do Katowic
przemieszcza się już tylko samolotem.
Samochód nie daje komfortu jazdy, ale w pociągach klasy intercity
nie da się już jeździć, bo pełno tam teraz chamstwa, z którym nie
warto się pospolitować.
* * *
Tomasz Kamel w tej samej "Vivie!" wyjaśnił, że chociaż jest
osobowością medialną, to jeździ metrem. Nie ma bowiem dyskomfortu z
bycia popularnym i wszelkie narzekania innych z tego powodu irytują
go. Imponuje mu Kamil Durczok, który jest bardzo pewny siebie, bo ma
bogatego ojca.
* * *
Mariusz Czerkawski będzie aktorem, poinformował "Super Express". W
serialu "Święta Wojna" wystąpił we śnie Bercika zazdrosnego o żonę.
W "Lokatorach" zagra też coś, ale co, tego jeszcze nie wie. Wie na
pewno, że da sobie radę, bo wie już, jak to się robi. Przyglądał się
aktorom w czasie kręcenia "Bonda" i "Ogniem i mieczem".
* * *
Kuba Wojewódzki nie może grać w filmach scen erotycznych, wyjaśnia
"Na żywo
Światowe
Życie". Wojewódzki bowiem w życiu osobistym podbija polską normę
seksu. Kiedy przeczytał, że statystycznie Polak robi to tylko kilka
razy w miesiącu
spiął się i odwala robotę za kilkanaście polskich
rodzin.
* * *
Liroy i w życiu, i w filmie jest twardy. Kręci pornola. Ale

ujawnia w "Vivie!"
jego mamusia martwi się, że może się zarazić
chorobą przenoszoną płciowo. Lub używaniem wspólnego ręcznika, bo
wszyscy, nawet w Kielcach, wiedzą, że polskie pornole to produkcje
niskobudżetowe. Z drugiej strony mamusia Liroya pociesza się, bo
kiedy synek chodził do szkoły, to wszyscy nauczyciele mówili, że
skończy jak tatuś, czyli zostanie alkoholikiem. Albo trafi do
więzienia jak koledzy z klasy.
* * *
Anita Lipnicka nie zagra
tak zadeklarowała w "Dzienniku Bałtyckim"

roli roznegliżowanej panienki, zwłaszcza u boku Cezarego Pazury.
Pazura mdli ją.
* * *
Wojciech Mann zagrałby już wszystko, sugeruje "Gala", bo czuje się
coraz bardziej bezrobotny. Porzucili
z Materną telewizję publiczną dla TV Puls, bo miała być pampersowo
bogata.
Rychło okazała się bankrutującą i już nie płaci. Na szczęście trochę
szmalu zdołali wcześniej wypompować. Roboty następnej teraz nie ma i
Mann musi godzić się na poniżające audycje w "Trójce". Wspólnie z
Gretkowską, którą po jednej audycji z publicznego radia pogonili, bo
wyrażała się jak dziewka publiczna, więc teraz z Grocholą. Ta nie
wyraża się tak drastycznie jak Gretka, ale też "mannszczyzn" nie
szanuje.
PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
pracy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych, nie zawsze
trzeźwych.

Autor : Pig




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Trup z gładkiej lufy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Co uwiera Millera
pewność siebie i niepewność jutra
3 lutego "Gazeta Wyborcza" przedrukowała rozmowę red. Moniki Olejnik
z premierem Millerem odbytą dzień wcześniej w Radiu Zet. Oto
fragment dotyczący tygodnika "NIE" i Urbana.
Monika Olejnik:
Jerzy Urban napisał w "Nie": "Rywin musiał
wiedzieć tyle różnych rzeczy o premierze lub bliskich mu ludziach,
że przypuszczał, że premier nie odważy się zaprzeczyć jego
wiarygodności, gdy pojawił się u Michnika, proponując wielką
łapówkę. Logicznie rozumując, podejrzewać trzeba, że idąc z tą
propozycją łapówki, Rywin miał powody, żeby w ogóle nie bać się
premiera".
Premier Leszek Miller:
Poprosiłem szefa Agencji Bezpieczeństwa
Wewnętrznego Andrzeja Barcikowskiego, żeby jako szef ABW odbył w tej
sprawie rozmowę z panem Urbanem i zapytał, czy są jakieś przesłanki,
dowody, które mogłyby się stać przyczyną postępowania w tej sprawie.


I jakie są wnioski Barcikowskiego?

Mam oświadczenie, że Jerzy Urban nie potrafił podać tego rodzaju
więzi, o których wspomina czy które sugeruje. (...) I jeszcze jedno,
o czym jeszcze nikomu chyba publicznie nie mówiłem. Z różnych źródeł
dotarła do mnie informacja, że jest podobno fotografia, na której
jestem razem z Lwem Rywinem na rybach, w rezydencji mazurskiej pana
Rywina. Byli ludzie, którzy mówili
opisując tę fotografię
że to
jest prawdopodobnie jesień. Poprosiłem o pokazanie mi tej
fotografii, bo jako żywo nie mogłem sobie przypomnieć, żebym
kiedykolwiek był u pana Rywina. No i ta osoba, która zapewniała mnie
solennie, że jest w posiadaniu tej fotografii, a w każdym razie, że
wie dokładnie, że ta fotografia istnieje, z pewną konfuzją
oświadczyła, że padła ofiarą mistyfikacji, że nigdy takiej
fotografii nie było. I taka jest ta nasza warszawka.

Warszawka mówi również
pisze się w tygodniku Urbana
że być
może za sprawą stoi Pana syn...

Aż się zachłysnąłem. Ta sprawa również była przedmiotem
zainteresowania szefa ABW. Z takim samym skutkiem.
Traktuję to jako plotkę i do wszystkich, którzy uważają, że to może
mieć miejsce, mogę tylko dzisiaj powiedzieć: Jak chcecie ze mną
walczyć, to proszę bardzo. Jestem na to gotowy, przyzwyczajony. Ale
proszę nie starać się zaczepiać mojej rodziny w taki właśnie sposób,
bo to ja jestem premierem i ja chcę ponosić odpowiedzialność. Ja
jestem gotów zetrzeć się z każdym, kto będzie mnie o cokolwiek
pomawiał.
Wyjaśnienia redaktora "NIE"
Wypowiedzi radiowe premiera stwarzają wrażenie, że jestem
nieodpowiedzialnym plotkarzem, a opinie, które publikuję, nie mają
żadnego oparcia. W obronie własnej i wiarygodności tygodnika "NIE"
przedstawię więc niektóre zdarzenia.
1. Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego min. Andrzej Barcikowski
9 stycznia 2003 r. zaprosił mnie na prywatną kolację wyjaśniając, że
pragnie poznać moje opinie o różnych sprawach.
Gdybym był świadom, że szef Agencji, na zlecenie premiera, prowadzi
dochodzenie, aby dociec, na czym oparłem przypuszczenie, że Rywin
musiał wiedzieć tyle rzeczy o premierze lub bliskich mu ludziach, że
żądając łapówki w "Agorze", nie bał się powoływać ponoć u
Rapaczyńskiej na Millera
wówczas żądałbym formalnego przesłuchania
w formie przewidzianej przez prawo.
Logicznie rozumując
pisałem
podejrzewać trzeba, że idąc z
propozycją łapówki, Rywin miał powody, by w ogóle nie bać się
premiera.
Logiczne to rozumowanie oparłem na następujących przesłankach. Kiedy
w ostatniej dekadzie lipca 2002 r. dowiedziałem się o sensacyjnej
wizycie Rywina u Rapaczyńskiej, a potem u Michnika i o przebiegu
konfrontacji Miller
Michnik
Rywin, zaraz poprosiłem mojego znajomego
Lwa Rywina o rozmowę.
Zapytałem, czy idąc do Rapaczyńskiej i Michnika nie znał pogłosek,
iż już około dwóch tygodni wcześniej premier miał obiecać Michnikowi
takie zmodyfikowanie projektu ustawy o ładzie medialnym, żeby
"Agora" mogła prowadzić działalność telewizyjną. Żądał więc łapówki
za coś podobno już załatwionego bez niego. (Zresztą wcześniej
opublikowałem w "NIE" opinię, że Miller nie wygra w tej sprawie z
Michnikiem).
Lew Rywin odparł, że nie wiedział o takim nieformalnym porozumieniu
Millera i Michnika.
Drugie moje pytanie do Rywina: czy idąc do Rapaczyńskiej rzekomo z
upoważnienia premiera nie przewidywał, że Michnik natychmiast
zadzwoni do Millera, aby sprawdzić jego "pełnomocnictwo"
co by
przecież od razu zdezawuowało jego misję. Lew na to nie
odpowiedział. Nie dał żadnego objaśnienia.
Ponieważ Lew Rywin wiedział o łatwym dostępie Michnika do premiera,
wyciągnąłem z tego logiczny wniosek, że Rywin z jakichś tajemniczych
powodów nie bał się, że Miller natychmiast go zdezawuuje u Michnika.
Co więcej, Rywin w rozmowie zdradzał lęk, że Michnik nada sprawie
rozgłos nie zaś, że uczyni to premier. Nie bał się też ewentualnych
prawnych posunięć pokrzywdzonego przezeń Millera. Lew Rywin radził
się, czy iść do Michnika błagać go o dyskrecję. Zarazem moją radę,
żeby do premiera napisał list z przeprosinami, puścił wówczas mimo
uszu. Jednostronność obaw Rywina dała mi do myślenia.
W poniedziałek 12 sierpnia na zaproszenie premiera odbyłem z nim
rozmowę dotyczącą różnych wątków afer, o których pisaliśmy w "NIE"
lub tylko przez nas bezowocnie badanych, nie zakończonych
publikacją. Rozmawialiśmy także o aferze Rywina. Wyraziłem pogląd,
że jego wyprawa po łapówkę wyrastała z doświadczeń biznesmenów, że
przekupstwo jest sposobem załatwiania spraw. Namawiałem więc Leszka
Millera, żeby osobiście i niezwłocznie o aferze Rywina ogłosił.
Stwarzałoby mu to
argumentowałem
politycznie korzystną okazję do
zademonstrowania swej nieprzekupności, a zarazem zasygnalizowania
całemu podległemu premierowi aparatowi władzy, że próby łapownictwa
nie będą skrywane ani tolerowane. Miller kontrargumentował, że
ogłoszenie przezeń o tym, iż powołując się na niego Rywin żądał
łapówki od "Agory", tylko wzmocni w społeczeństwie ogólne wrażenie,
że pewne sprawy załatwiane są z władzami za łapówki
skoro
ktokolwiek śmie jej żądać nawet w imieniu szefa rządu. Każdy z nas
pozostał przy swoim zdaniu.
Kanwą dwóch rozmów z premierem w sierpniu 2002 nie była jednak
sprawa Rywina, lecz opublikowanie przeze mnie w "NIE" tekstu, w
którym namawiałem premiera Millera do wykrycia i ujawnienia afery we
własnych szeregach, tj. w SLD. Leszek Miller odniósł z felietonu
wrażenie, iż mogę mieć taką aferę zbadaną i relację o niej
przygotowaną do druku. Zaprzeczyłem. Wskazywałem tylko na różne
badane przez "NIE" tropy mogące świadczyć o istnieniu korupcji na
wysokim szczeblu. Wyjaśniłem, że redakcja nie dysponuje takimi
możliwościami śledczymi jak urzędowy aparat policyjny i
prokuratorski. Często nie jesteśmy w stanie udowodnić korupcyjnego
podłoża spraw, o których piszemy w "NIE", choć przebiegu nie można
wyjaśnić inaczej niż podejrzewając przekupstwo.
Taki sam mniej więcej charakter i przebieg miały spotkania z
licznymi ministrami, którzy odwiedzali mnie sondując m.in., czy nie
szykuję publikacji o jakiejś aferze w SLD.
Odbywały się one z inicjatywy moich gości. Na przykład 2 sierpnia
byli u mnie minister Marek Wagner, szef Kancelarii Premiera, i
Krzysztof Janik, minister spraw wewnętrznych, 14 sierpnia Grzegorz
Kurczuk, minister sprawiedliwości itd. Jednorodny charakter
zainteresowań rozmówców kazał mi przypuszczać, że wizyty te stanowią
rządową akcję sonda-żową w "NIE".
Zajmuję się komentowaniem zjawisk politycznych. Wszystko to, co tu
przedstawiłem, upoważnia zaś publicystę do wyrażenia drukiem
poglądu, że w oparciu o logiczne rozumowanie (więc nie żadną
wiedzę!) przypuszczam, iż Rywin miał jakieś powody, aby nie bać się
premiera.
2.Na przyjęciu noworocznym wydanym 22 stycznia przez Leszka Millera,
jako przewodniczącego SLD, któryś z gości (nie pamiętam kto) zapytał
mnie, czy to prawda, że "NIE" posiada i opublikuje fotografię
przedstawiającą Millera na Mazurach u Rywina. Było to nawiązanie do
tego, co miał powiedzieć Rywin w toku swych rozmów w "Wyborczej", że
na rybach załatwi z premierem sprawę umożliwienia "Agorze" nabycia
Polsatu. Premier, jak wiadomo, publicznie oznajmił, że nigdy u
Rywina na rybach nie był. Odpowiedziałem, że nic o takim zdjęciu nie
wiem. Potem zapytałem o nie w redakcji. Wyjaśniono mi, że u dwóch
redaktorów "NIE" Lew Rywin kiedyś, przed wybuchem afery, zamówił
swoją książkową biografię, dał do niej materiał fotograficzny i jest
tam takie zdjęcie. Poprosiłem o nie i powiedziałem premierowi, że
gdy je dostanę, to mu przyniosę. Okazało się, że takiej fotografii
moi koledzy nie mają. Coś im się pomyliło. Dostałem inne zdjęcie bez
Millera i Mazur. Opublikowałem je. W trakcie kolejnej wizyty u
premiera poinformowałam go więc, że to była plotka i że zdjęcie nie
istnieje. Nie ja więc byłem źródłem i nosicielem plotki, lecz tylko
na prośbę premiera zweryfikowałem ją jako nieprawdziwą.
3.W numerze 3/2003 "NIE" ukazał się felieton Macieja Wiśniowskiego o
plotkach, które obiegają Warszawę, pod tytułem "Gadu-gady"
z
podtytułem "O Lwie plotą plotki rekiny i płotki". Już sam tytuł
dezawuuje pogłoski, które autor przytacza. Opowiadając, co warszawka
plotkuje na temat tego, kto napuścił Rywina, autor pisze: powiadają,
że gdyby to był syn premiera
Rywin by go nie zdradził. Dziś sądzę,
że było w ogóle niesensowne pisanie o plotkach
ale obieg i treść
plotek to w końcu także fakt społeczny. Premier oburza się i
powiada, że rzekome inspirowanie Rywina przez Leszka juniora
traktuje jak plotkę. "NIE" także tak właśnie to potraktowało w
swojej publikacji.
Wiarygodności tygodnika "NIE" podważać nie pozwolę. Publikujemy
wyłącznie fakty sprawdzone. Kiedy zdarza się czasem pomyłka

prostujemy i przepraszamy. Moje poglądy i rozumowania polityczne
ogłaszane w "NIE" bywają czasami nietrafne
oparte są jednak na
gromadzonej w "NIE" wiedzy o istniejących sto-sunkach, nie zaś
zmistyfikowanych wyobrażeniach. Tak było i tym razem, co postarałem
się wykazać naszym Czytelnikom, a wśród nich premierowi i jego
wysłannikom.
Autor : Jerzy Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Muzealnica
Pierwszy w historii polskiej kultury biznesplan dla muzeum!
Myślisz, drogi Czytelniku, że muzeum to niepotrzebne graty i kurz?
Zapraszam do Węgorzewa. Pipidówy w Warmińsko-Mazurskiem, położonej
tuż pod ruską granicą.
Węgorzewskie Muzeum Kultury Ludowej to Barbara
Grąziewicz-Chludzińska. Siwa, drobna pani z kokiem i jajami. Te jaja
spowodowały, że po dwudziestu latach zbierania eksponatów postawiła
na swoim. Na początku lat 90. wojewoda powołał Muzeum Kultury
Ludowej. Na siedzibę udało się wyrwać zrujnowane przedszkole z
kawałem ziemi w centrum miasta przylegającej do rzeki Węgorapy. Pani
Basia wraz z pracownikami własnym sumptem wyremontowała obiekt.
Od początku muzeum było trochę dziwne. Owszem, profesjonalnie
zbierało i chroniło materialne pozostałości kultury ludowej, ale
przede wszystkim ją upowszechniało. Pracownie przemysłu
rękodzielniczego, tkactwa, garncarstwa, ceramiki i czego tam jeszcze
szkoliły chętnych. Turyści przychodzili zwłaszcza latem, gdy za
oknami lał deszcz. Kobiety siadały przy krosnach, mężczyźni
produkowali kufelki. Kursy
płatne
kończyły się dyplomami.
Nie wszyscy poznawali tajniki dawnych rzemiosł wyłącznie dla
przyjemności. Małżeństwo z Węgorzewa od lat żyje z produkcji
biżuterii ceramicznej. Zainteresowaniem cieszy się kurs wyrobu
kwiatów artystycznych z tkanin. Kiedyś prowadziła go Cepelia, dziś w
całej Polsce tylko pani Basia. W muzeum szkolą się też rehabilitanci
ze szpitali. Rękodzielnicza terapia znakomicie sprawdza się np. w
leczeniu nerwic. Ostatnio węgorzewski psychiatryk zafundował sobie
piec do wypalania garnków.
Mimo tych przedsięwzięć w muzeum była coraz większa mizeria. Krosien
za mało, piec stary, każda pracownia, żeby przynosiła zysk, musi
zatrudniać co najmniej 6 osób, nie ma na znaczki i na gwoździe. A
szmalu znikąd.
W ramach programu rozwoju regionalnego finansowanego przez rząd RP i
UE w roku 2001 Urząd Marszałkowski w Olsztynie ogłosił konkurs na
projekty inwestycyjne. Najmniejsza inwestycja musiała być jednak
warta co najmniej 3 mln zł.

Chcieliśmy wybudować kompleks pracowni rzemiosł tradycyjnych.
Poprosiliśmy gminę, żeby włączyła nas do swego projektu. Nie
chciała. Powiat też nie. Wtedy ktoś mnie podpuścił: "Złóż go sama,
przecież muzeum ma osobowość prawną"
opowiada pani Basia.
Złożyła projekt "Kompleks pracowni rzemiosł tradycyjnych" i wygrała.
Projekty zgłoszone przez gminę i powiat nie zostały przyjęte. Po raz
pierwszy Węgorzewo miał zasilić tak duży zastrzyk pieniędzy z
zewnątrz. Dla dyrektorki zaczął się horror, bo szmal miał być
refundowany po zakończeniu prac inwestycyjnych
czyli żeby wyjąć,
musiała włożyć.
Baba robiła niemożliwe. Dzięki pomocy miejscowych, którym obiecała
zapłacić, jak spłynie rządowo-unijny szmal z Urzędu Marszałkowskiego
z Olsztyna, wybudowała kilka pracowni
rzemiosł tradycyjnych. Są to chałupy z bali, kryte słomą, w których
będą pracownie i ekspozycje wyrobów. Dzięki niesłychanej
determinacji skonsumowała prawie całą dotację. Stworzyła szansę na
zatrudnienie 60 osób. Węgorzewski starosta Jerzy Litwinienko pomagał
w ten sposób, że najpierw żądał zerwania kontraktu, potem nasyłał
kontrole i pisał donosy.

Musiałem interweniować, bo w muzeum nie przestrzegano dyscypliny
budżetowej
wyjaśnia zainteresowany.
Najlepsze wyjście jest takie, żeby muzeum przejął Urząd
Marszałkowski. To, co robi placówka, wpisane jest do strategii
rozwoju województwa. Rozmowy trwają. Czy Olsztynowi przeszkadza pani
Basia? Nie. Ale baba nie doczeka marszałkowskiego parasola. Starosta
dał jej wypowiedzenie, które kończy się 31 marca 2004 r. Na
dyrektorski fotel chce zatrudnić innych, z lepszym zmysłem
marketingowym. Oni zrestrukturyzują placówkę.

To znaczy zwolnią ludzi i wydzierżawią bądź sprzedadzą budynki.
Przyjaciele z Warszawy informowali mnie, że powiat ma upatrzonych
kupców
tłumaczy pani Barbara. Kilka miesięcy temu za takie gadanie
starosta wyrzucił ją z narady. Za drzwi, jak gówniarę.
Ludzi jest w muzeum 35. Fachowców pracujących za najniższe
wynagrodzenia. Pensja pani Barbary podobnie głodowa.
Starosta deklaruje, że kulturę ludową traktuje jak najpoważniej,
czego dowodem jest biznesplan, który właśnie zamówił. To jest
bodajże pierwszy biznesplan dla muzeum w historii kultury nie tylko
polskiej, ale również światowej! Niżej podpisana mogłaby go zrobić
całkiem za darmo. Wystarczy wcisnąć rupiecie, pardon, eksponaty do
jednej klitki, zatrudnić jednego kustosza, a resztę powierzchni
wynająć. Zysk murowany. Ale biznesplan musi być w pełni
profesjonalny, zatem przygotowuje go gdańska firma consultingowa.
Kto zapłaci za tę robotę 8 tys. zł? Muzeum.
Muzeum dostaje od starostwa 400 tys. zł rocznie. Jest to kwota
porównywalna z tą, którą starosta i wicestarosta co roku konsumują
na swoje pobory.

To jest, proszę pani, nieporównywalny temat
starostwo musi mieć
zarząd, a muzeum niekoniecznie
ucina dyskusję starosta
Litwinienko.
Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sojusz z kolesiem
Edward Brzostowski, ksywa Wielki Ed, burmistrz Dębicy, do niedawna
poseł SLD stał się klientem Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. Jest
podejrzany o udział w praniu brudnych pieniędzy w tzw. aferze
cypryjskiej.
Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie, gdzie Wielkiego Eda przywieźli
faceci z Centralnego Biura Śledczego, postawiła mu zarzut
wystawiania fałszywych faktur firmom Tankpol i Orlen Petro-Tank. O
kombinacjach szefów tych spółek pisaliśmy w "NIE" ("Pompą dymany",
nr 44/2002, "Wypasione orlenta", nr 50/2002). Siedzą oni w areszcie
i nie pomogły nawet poręczenia majątkowe ani osobiste polityków
prawicy. Rzeszowska prokuratura podejrzewa, że prezesi Tankpolu i
Orlen Petro-Tanku płacili firmie Brzostowskiego PPH Dexpol m.in. za
niewykonane usługi. Firma Wielkiego Eda miała im też sprzedawać
dystrybutory paliw po zawyżonych cenach. Po kilkugodzinnym
przesłuchaniu burmistrz wrócił do Dębicy. Musiał oddać paszport i
wpłacić 50 tys. zł.
O interesach rodziny Brzostowskich i należących do nich firm Polgryf
Int. oraz Polgryf Pak pisaliśmy wielokrotnie ("Na lewicy jest
lewizna", nr 39/2001, "Kryształowy Ed", nr 47/2001, "Jak sobie
poślesz", nr 36/2002). Od dwóch lat tarnowska prokuratura bada
interesy rodzinne Brzostowskich. Chodzi m.in. o wyprowadzenie
majątku i podejrzenie wyłudzenia kredytów.
Gdyby władze SLD nie zlekceważyły zawartych w "NIE" ostrzeżeń
przeciw wystawianiu kandydatury Brzostowskiego w wyborach
parlamentarnych, a potem nie poparły go w wyborach na burmistrza
Dębicy, przewodniczący SLD na Podkarpaciu Krzysztof Martens nie
musiałby dziś zapowiadać, że jeśli Brzostowski okaże się winny, to
"przeprosimy za nasz nietrafny wybór".
Radzimy przywódcom SLD uważniej czytać "NIE" i sięgnąć do starych
roczników.
Autor : T.Ż.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rzeczpospolita leśna "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Poseł zrobiony w członka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stocznia idzie do Żyda
Rząd ratuje stocznię pchając ją na dno.
Dwa tygodnie temu ("NIE" nr 2/2004) pytaliśmy, czy ministerialni
urzędnicy z wiceministrem Januszem Piechotą na czele chcą pomóc
Stoczni Gdynia S.A., czy tylko udają, że chcą. Dzisiaj nabieramy
pewności, że udają. Nabieramy także pewności, że znowu na majątku,
który niegdyś był państwowy, czyli wspólny, dorobi się kilku
cwaniaków, a lud stoczniowy znajdzie się za bramą bez pracy i
pieniędzy. Czy ten lud pójdzie palić tym razem nie komitety, ale
banki, tego nie możemy stwierdzić, lecz to prawdopodobne.
Krążownik Szlanta
O Stoczni Gdynia pisaliśmy dużo, a nawet bardzo dużo
patrz ramka.
Janusz Szlanta jak krążownik płynął przez kilka lat po meandrach
biznesu stoczniowego dzięki rozmaitym poparciom politycznym,
biznesowym i towarzyskim. Pojawił się w stoczni w 1996 r. jako
pracownik Polskiego Banku Rozwoju, który delegował go do Rady
Nadzorczej (po licznych perturbacjach z płynnością finansową i
programach naprawczych stocznią zaczęły rządzić
banki-akcjonariusze). Rok później został prezesem stoczni i wraz z
Hubertem Kierkowskim i Andrzejem Buczkowskim stworzył nie tylko
Zarząd Stoczni Gdynia, ale i Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny. Za
pomocą SFI trzej panowie kupili akcje stoczni
zakładu, którego
byli prezesami. W ten sposób skoncentrowali w swoich rękach nadzór
właścicielski i zarządzanie. W międzyczasie Stocznia Gdynia ze
Szlantą na czele zdołała też przejąć za niewielkie pieniądze
Stocznię Gdańską
kolebkę "Solidarności".
Początkowo było nieźle, ale w latach 2000
2001 sprawy przybrały zły
obrót. Zaczęły wychodzić na jaw różne brudy. A to NIK coś wynalazła,
a to dziennikarze wypatrzyli. Kasy było coraz mniej, zaczęło
brakować na zapłaty dla kooperantów i pensje dla pracowników. W
końcu Janusza Szlantę na początku 2003 r. z tej stoczni udało się
rządowi usunąć, a jego działalnością zainteresowała się gdańska
prokuratura
patrz ramka. To w największym skrócie.
Kontrolę nad stocznią de facto przejęło państwo, a koalicja rządząca
SLD
UP wsadziła na prezesa swojego człowieka, czyli Włodzimierza
Ziółkowskiego. Ziółkowski robi, co może, aby zakład wyprowadzić na
prostą. Dogaduje się ze związkami zawodowymi, rusza produkcję,
uzgadnia plan restrukturyzacji z Agencją Roz-woju Przemysłu. Ale
okazuje się, że tak naprawdę niewiele może.
Chcesz, skarbie?
Stocznia potrzebuje szmalu, aby zacząć spłacać wierzycieli i
zapewnić finansowanie. I tu właśnie dzieją się jaja. Bo z jednej
strony państwo, czyli rząd, ustami swoich ministrów i wiceministrów
deklaruje chęć pomocy, a z drugiej strony wygląda na to, że robi
wszystko, aby tej pomocy nie udzielić.
Odbyły się dwa walne zgromadzenia akcjonariuszy, które miały
zdecydować o wybawieniu dla 11 tys. pracowników stoczni.
20 grudnia 2002 r. zebrało się walne, na którym miano uchwalić
zmiany w wysokości kapitału spółki prowadzące nie tylko do
wzmocnienia jej finansowo, ale do zmiany struktury właścicielskiej.
Najpierw miano obniżyć kapitał, aby następnie go podwyższyć poprzez
emisje nowych akcji. Nowe miał objąć skarb państwa i stać się
właścicielem stoczni w 60 procentach (obecnie 25 proc.). Nic z tego
nie wyszło, bo sprzeciwił się Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny
Szlanty i sprzyjająca Szlancie firma konsultingowa Evip Progres
(odpowiednio 14 proc. akcji i 6 proc.). Walne przełożono.
Zastanawiające jest to, że SFI jako jeden z właścicieli miał
możliwość głosowania, choć jego akcje są zastawione w Banku
Gospodarstwa Krajowego i Banku Ochrony Środowiska, obu
kontrolowanych przez państwo. I nikomu nie zależało na tym, aby
właścicielom SFI utrudnić głosowanie.
15 stycznia 2004 r. odbyła się druga runda. Tym razem podjęto
decyzję o podwyższeniu kapitału stoczni. Przedstawiciel skarbu
państwa oświadczył jednak, że rząd wyłoży kasę, pod warunkiem że
dostanie akcje uprzywilejowane. Oznacza to, że musi się odbyć
kolejne walne zgromadzenie akcjonariuszy, które wyrazi na to zgodę.
Zgodnie z procedurami, gdyby nie wystąpiły kolejne przeszkody, może
się to odbyć najwcześniej za trzy miesiące. A to oznacza, że
stocznia nie będzie mogła w terminie spłacać wierzytelności, co z
kolei oznacza, że plan restrukturyzacji może się zachwiać aż do
upadłości stoczni.
Opłacalna plajta
Możemy wymienić takich, którzy po upadłości Stoczni Gdynia będą
klaskać w dłonie:
1. Udziałowcy Stoczniowego Funduszu Inwestycyjnego posiadający
uprzywilejowane akcje, czyli panowie Szlanta i Kierkowski
(Buczkowski od jakiegoś czasu przestał być udziałowcem SFI). Wedle
naszych obliczeń upadłość stoczni przyniosłaby im po 10 mln zł na
czysto.
2. Rami Ungar, izraelski armator, który w stoczni buduje statki.
Według naszych informacji 180 mln dolarów będzie mu musiał
wybecelować skarb państwa w ramach gwarancji rządowych za
nie-zrealizowane kontrakty.
3. Nasz stary bohater i ulubieniec
James D. Halper, prezes firmy z
amerykańskiego raju podatkowego stanu Delaware i właściciel spółki
Synergia 2000, który w wyniku różnych wzajemnych zastawów między
Synergią 2000, Synergią 99 oraz stocznią może przy jej upadku
dochodzić 111 mln dolarów odszkodowania.
4. NSZZ "Solidarność"? Tutaj trudno podać nam kwotę, bo
bezpośredniego przełożenia między upadłością a związkiem "S" nie ma.
Jedno, co wiadomo na pewno: "S" w Stoczni Gdynia S.A. robi dosłownie
wszystko, aby zakład upadł. Z jakichś powodów to robi. Nie chce nam
się wierzyć, że z kompletnej głupoty...
Jednak cała ta gra z przedstawicielami Agencji Rozwoju Przemysłu,
Ministerstwa Gospodarki i Ministerstwa Skarbu Państwa nie musi
zmierzać do upadłości.
Zbawiciel z Ziemi Świętej
Mamy niejasne przeczucie, że stocznia ma zostać sprzedana panu
Ramiemu Ungarowi z Izraela. I że to już zostało w gabinetach
postanowione. Koncepcja nie jest nowa. Na łamach "Pulsu Biznesu" 8
stycznia 2004 r. wypowiadał się o niej z pełnym entuzjazmem szef
stoczniowej "Solidarności" Dariusz Adamski. Mówił, że Izraelczyk
zdobędzie 100 mln dolarów, dofinansuje stocznię i odciąży tym samym
nasz biedny skarb państwa. Adamski już wcześniej
w połowie grudnia

machnął list do wicepremiera Hausnera, że armator izraelski jest
zajebisty i koszerny, a obecny prezes Ziółkowski be i należy go
usunąć. Trudno nam uwierzyć, aby nawet taki mądry związkowiec jak
pan Adamski sam z siebie wypowiadał takie rzeczy. Musi mieć
inspirację. Nasze wiewiórki plotą trzy po trzy, że solidaruch jest w
nieustannym kontakcie z panem ministrem Piechotą, polskim specem od
przemysłu stoczniowego.
Jak wynika z wypowiedzi prasowych, także szef ARP Arkadiusz Krężęl
nie byłby przeciwko niemu. Kimżesz jest Rami Ungar, którego tak
chwali stoczniowa "Solidarność"? Izraelski armator przedstawiany w
Polsce jako potencjalny zbawca stoczni to nie byle kto. Mówi się o
nim, że to pułkownik Mosadu. Przybrany syn byłego prezydenta Izraela
Ezera Weizmana. Dużych pieniędzy dorobił się importując do Izraela
samochody Daewoo z Korei Południowej i Daihatsu z Japonii. Jego
firma nazywa się Tal Car. Trudno nam orzec, czy we własnym kraju
cieszy się przychylnością, ale mamy dowody świadczące o tym, że
izraelskie organy miały pytania do pana Ungara. Otóż dziennik
"Jerusalem Post" z 11 lipca 2000 r. zamieścił na stronie 5
informację, że podanie się do dymisji przed końcem kadencji
prezydenta Weizmana spowodowane było oskarżeniami o przyjmowanie
przez panów Edouarda Seroussi i Ramiego Ungara dużych korzyści
majątkowych od biznesmenów. Była to taka izraelska odmiana afery
Rywina.
Nie wiemy, czy oskarżenia "Jerusalem Post" są prawdą, czy też
pomówieniami, na wszelki wypadek je przytaczamy.
Ungar ma łeb do interesów. W Stoczni Gdynia, którą chce kupić za 100
mln zielonych, zamawiał statki do transportu samochodów. Tak
rozkręcił biznes, że Japończycy podpisali z nim wieloletnie umowy na
transport swych znakomitych bryk. Do tego Izraelczyk potrzebuje
więcej produkowanych w Gdyni statków
samochodowców. I dlatego chce
kupić polską stocznię. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że
właś-ciwie to już kupił część udziałów w Stoczni Gdynia. Nabył je od
PZU Życie, ale mu ich nie wydano. Zaproponowano zwrot pieniędzy, ale
Ungar na razie chyba ich nie chce. Może być z tego kolejna chryja,
gdyby zdecydował się wystąpić na drogę sądową.
Nie wiemy, jak zakończą się umizgi Ungara do gdyńskich doków i
pochylni. Wiemy, że 100 mln dolków piechotą (nie mylić z Jackiem)
nie chodzi. I to jest argument!
Stocznia w "NIE":

10/2002: "Golasy na pochylni"
przedstawiliśmy historię
przejęcia Stoczni Gdynia przez prezesa Janusza Szlantę i
Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny; napisaliśmy, jak facet bez
grosza zostaje miliarderem.
21/2002: "Jak tonie kolebka"
przewidywaliśmy upadek stoczni
wołając o jej powtórną nacjonalizację.
28/2002: "Hej toniemy"
jak wyżej.
29/2002: "Gdynia topielica"
pisaliśmy, że w stoczni
pieniędzy brakuje nie tylko na wypłaty, ale także na
finansowanie budowy zakontraktowanych statków.
44/2002: "Dupy dać i ręką grozić"
ujawniliśmy fakt, że
"Solidarność" podpisała w imieniu załogi umowę z należącym do
prezesa Janusza Szlanty Stoczniowym Funduszem Inwestycyjnym,
naciągając robotników na darmowy kredyt dla SFI; w ten sposób
wydymała robotników.
6/2003: "Gdańsk padnie"
ujawniliśmy machinacje między
stocznią, spółką Synergia 99 oraz spółką Synergia 2000
dotyczące zastawienia 70 ha gruntu należących do stoczni.
35/2003: "Ostatnie skrzypnięcie kolebki"
pisaliśmy o różnych
mniejszych i większych przekrętach pokazując, jak ze stoczni
wyprowadzany jest majątek do spółek zależnych.
46/2003: "Szczury stoczniowe"
informowaliśmy o tym, jak
przewodniczący stoczniowej "S" Dariusz Adamski napisał do
wicepremiera, że plan restrukturyzacji zakładu uważa za
nierealny.

Stocznia w prokuraturze:
1. Sąd Okręgowy w Gdańsku zastanawia się, jak to się stało, że
w roku 1998 syndyk masy upadłościowej Stoczni Gdańskiej i
notariusz sprzedali Januszowi Szlancie gdańską kolebkę (70 ha
gruntów w samym centrum Gdańska) za 115 mln zł, które ten w
dodatku pożyczył z Kredyt Banku, podczas gdy w kasie Stoczni
Gdańskiej było 42,7 mln zł, czyli de facto sprzedali mu to
wszystko za 73 mln zł.
2. Prokuratura Apelacyjna wniosła oskarżenie przeciwko
Szlancie, Kierkowskiemu i Buczkowskiemu o kupowanie przez
należący do nich Stoczniowy Fundusz Inwestycyjny akcji stoczni
z kredytów bankowych, które były brane pod zastaw majątku
stoczni, czyli działanie na niekorzyść zakładu, którym
kierowali. Drugi zarzut w tej samej sprawie wynika z ustawy o
rachunkowości. Zarząd Stoczni Gdynia (a więc Szlanta,
Kierkowski i Buczkowski) zobowiązany był ujawnić w rocznym
sprawozdaniu finansowym fakt udzielenia gwarancji stoczni dla
SFI oraz miał obowiązek stworzyć fundusz rezerwowy na wypadek
jakiejś wpadki z tymi gwarancjami. Nie ujawnił, nie stworzył.
3. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku prowadzi dochodzenie w
sprawie machinacji spółki Synergia 99 gruntami, które należały
do Stoczni Gdańskiej (chodzi o 70 ha w centrum miasta). Wynik
tego dochodzenia jest jeszcze nieznany.
Autor : Anna Fisher / Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




LOVE STORY
Gdyby żona Georgeła Dablju Busha powiedziała, że żywi do męża
nieograniczone zaufanie, oznaczałoby to, iż dyktator globusa ożenił
się z idiotką. Wśród prezydentów jest to zresztą nagminne.
Bezwarunkowe zaufanie do teraźniejszego niestety prezydenta USA
zadeklarował wszakże prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski.
Usłyszałem to w TVN, w programie "Fakty" 28 września, bo Kwaśniewski
mówił po polsku, a znam ten język. Nieograniczone zaufanie wyraził w
wywiadzie dla "Tagesspiegla".
Polski prezydent kocha Dablju, ale według danych wywiadu
rosyjskiego, seksu z nim jeszcze nie uprawia. Tylko pieprzenie
usprawiedliwia zaś pieprzenie. Miłość platoniczna w tym stopniu nie
powinna odbierać rozumu, a Kwaśniewski ma tu dużo do stracenia.
Od czasów, gdy Bierut deklarował bezwarunkowe lub bezgraniczne
zaufanie do Stalina, żaden polski przywódca żadnemu zagranicznemu
przywódcy aż tak głęboko nie właził. Bezwarunkowo
to bowiem nie
znaczy to tylko, że polityka Busha jest zdaniem Kwaśniewskiego
pyszna. Głowa naszego państewka rzecze, że ufa zarządcy globusa
niezależnie od tego, co Dablju w przyszłości wykona na tym świecie i
z tym światem.
Prezydent Pomrocznej poleciał bez trzymania w okolicznościach, kiedy
tracenie głowy jest szczególnie rażące. Sceneria: pejzaż morski. Na
jeziorze Bałtyckim kolebie się druga amerykańska fregata podarowana
Polsce. Okręt stary, zbędny nam i kosztowny w użyciu. Kiedy akurat
trzyma się w ręku amerykańskie gówno, trzeba może robić dobrą minę,
ale po cóż aż mlaskać!
Okoliczności: polski prezydent oddał się bezwarunkowo Stanom
Zjednoczonym w ich najobrzydliwszym dzisiejszym wcieleniu w związku
z zamierzonym wszczęciem przez USA wojny z Irakiem. Większość
dwukrotnych wyborców Kwaśniewskiego nie popiera tej wojny. Wzbudza
też ona rozmaicie akcentowaną niechęć kontynentalnej Europy aż po
Pireneje.
Polski prezydent posiada cenzurkę szkolną. Poświadcza ona, że uczono
go, iż Polska leży pomiędzy Rosją i Niemcami, dla Polski wciąż
lokalnymi potęgami.
Kwaśniewski wiedzie swój kraj do zjednoczonej Europy, a zachowuje
się ostatnio tak, jak gdyby został mianowany wschodnioeuropejskim
konsulem USA u boku ambasadora Blaira. Bezwarunkowe poparcie dotyczy
nie tylko czwartej po 1989 r. wojny amerykańskiej, do której USA prą
na razie bez zgody głównych państw Europy oraz Rosji i Chin.
Obejmuje ono także wszystkie następne wojny, jakie Ameryka wznieci,
żeby umocnić swoją władzę nad światem i bezkonkurencyjność
gospodarczą oraz militarną.
Ameryka jawnie już powiada, że chce światem rozrządzać nie stosując
do siebie prawa międzynarodowego i licząc się z sojusznikami tylko w
razie coraz rzadszej konieczności. Hegemon dowiaduje się jednak o
wielkim skomplikowaniu swych globalnych włości. Wiedza ta płynie do
Waszyngtonu przez tyłek, w który Ameryka dostaje zawsze
niespodziewanie dla siebie: to w Wietnamie, to w Somalii, za
przeproszeniem, to od muzułmańskich terrorystów. Bez tych nauczek
wymierzanych rządowi USA świat byłby gorszy, a nie lepszy, ponieważ
łatwe rządzenie światem lub krajem
czy choćby gminą albo firmą

zawsze staje się coraz gorsze, zdegenerowane, napędzane
zarozumialstwem, zaprawione arogancją. U Busha rośnie ona po 11
września 2001 r. stając się dla Ameryki większym zagrożeniem niż
terroryzm.
Kwaśniewski zachowywać się zaś zaczyna jak nasz powiatowy kacyk,
który zyskawszy dobre układy w stolicy, za nic już ma władze
wojewódzkie. Każdy doświadczony aparatczyk powie, że taki kacyk
zostanie znienawidzony w swoim regionie i długo nie pociągnie.
Opalenizna,angielszczyzna, zręczność, rozum prezydenta K. oraz
żywotność amerykańskiego mitu wśród Polaków
to tylko polityczna
galanteria. Bush może uwodzić powiatowego kacyka, ale światowe
supermocarstwo w swej poważnej grze zawsze weźmie pod uwagę raczej
potęgę gospodarczą Niemiec i zardzewiałe rosyjskie rakiety z ich
termojądrowym nadzieniem niż miłosne wzloty Kwaśniewskiego. Choćby
deklamował ody pięknie jak Mickiewicz do młodości i na dodatek pisał
je na cześć Busha heksametrem stosując wyłącznie męskie rymy.
Gdy polityk ogłasza przez TV, że ufa drugiemu politykowi, rozumiemy
przez to, że uprawia dyplomację. My ufamy, iż w rzeczywistości nie
jest taki głupi. Gdy jednak polityk deklaruje ufność bezwarunkową, w
języku politycznym oznacza to, że z góry aprobuje każde łajdactwo i
awanturę. Sądzę, że bezwarunkowo nawet papież nie ufa Bogu, bo gdyby
ufność jego była bezgraniczna, J.P. 2 nie zabiegałby tak małostkowo
o swe ziemskie moce.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Strzelając donosami
Niejaki Parzydlak, człowiek wołomińskiej grupy towarzyskiej
zorganizował największą w zachodniej Polsce sieć dystrybucji
kolumbijskiej kokainy. Jego dwóch kurierów gnije w pierdlach Bogoty,
dwóch innych
popełniło samobójstwo. Sam handlarz biega po wolności korzystając z
dobrodziejstw art. 60 kodeksu karnego pozwalającego prokuraturze na
szczególną wyrozumiałość wobec przestępców w zamian za ich
współpracę.
Zachłyśnięcie się przez organa sprawiedliwości instytucją świadka
koronnego doprowadziło do sytuacji, że szlag trafia całą pracę
operacyjną. Policja mnoży fikcyjne sukcesy, prokuratura buduje
chybotliwe konstrukcje opierając je na zeznaniach świadków, którzy
licząc na wspomniany art. 60 zeznają wszystko, co jest na rękę
prokuraturze i im samym. Dawniej gangsterzy do siebie strzelali.
Teraz ich wrogów eliminuje prokurator.
Czterech chłopców z łódzkiej policji sądowej pilnowało 9 killerów

"zbrojne ramię ośmiornicy". Jeden znudzony gangster po prostu
wyszedł sobie z sądu. Poleciały policyjne łby, furię udaje
prokuratura. Niepotrzebnie: zniknięcie Jędrzeja właśnie jej było
najbardziej na rękę.
Więcej w tekście Bogusława Gomzara na stronie 3.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dyndanie na łańcuszku
Tygodnik "NIE" latami wykrywa afery zrodzone pod rządami i prawicy,
i lewicy. Niektóre powodują straty państwa idące w setki milionów,
przynosząc komuś zyski podobnej skali. Nasze odkrycia są zawsze
dobrze udokumentowane i zawierają szczegółowe opisy operacji ze
wskazaniem bohaterów zdarzeń. Zwykle z takich artykułów wynika
domniemanie korupcji, przywłaszczania sobie przez kogoś środków
publicznych lub zyskownej prywaty innego rodzaju. Inaczej bowiem nie
można by objaśnić sensu zdarzeń, które przedstawiamy. Nigdy jednak
nie udało nam się np. łapówkarza złapać na gorącym uczynku
tak jak
trafiło się to Michnikowi, któremu klient sam wlazł w paszczę.
Nieczęsto potrafiliśmy też, tak jak "Rzepa" wobec szefa politycznego
gabinetu byłego ministra Łapińskiego, powiedzieć: ten i ten
oskarżany jest o zażądanie łapówki w takiej to a takiej wysokości.
Aczkolwiek i to bywało. W "NIE" ujawniliśmy np., że od firmy chcącej
kupić cukrownie zażądano 3 mln dolarów łapówki płatnej na ulokowane
za granicą przedsiębiorstwo
pośrednika. O czym ta firma nas
poinformowała. Organy ścigania w ogóle chyba nie podjęły wówczas
dochodzeń.
Trud tygodnika "NIE" bywa wymazywany ze społecznej świadomości
wskutek niektórych publikacji czasopism prawicowych. Na przykład
tygodnik "Gazeta Polska", "Wprost", ostatnio "Newsweek" (pisząc o
Łapińskim) konstruują czerwone (lub bezbarwne) mafie i je demaskują.
Poza intencją polityczną publikacje te łączy wspólna dla nich
wszystkich metoda prezentacji faktów. Nazwę ją łańcuszkową. Czytamy
tam: X pracował z Y, który powiązany był interesami z Z będącym
przestępcą. Ów Z, sąsiad ministra B, powiązany też jest poprzez
kochankę z W obwinianym o udział w ciemnych interesach firmy N, z
którą transakcje łączyły Y itd., itp. Z czego ma wynikać, że X to
ciemny typ, a wszyscy bohaterowie tworzą jedną mafię. Otóż takie
mapy powiązań konstruować można dowolnie, gdyż cała warstwa ludzi
interesu i władzy, prasy, sądownictwa itp. z danego miasta styka się
bezpośrednio lub poprzez jakieś ogniwo pośrednie. Łączy ich jakieś
zdarzenie, impreza, przeszłe wędrówki zawodowe. Czytelnik rewelacji
odnosi zaś wrażenie, że z rzeczywistości zdarto skórę i pokazano mu
całą prawdę o ukrytej dotąd przestępczej zmowie. Takie opowieści o
czerwonych mafiach i różowych ośmiornicach są tandetną podróbką
dziennikarstwa śledczego.
Stosując metodę łańcuszkową napiszę za chwilę krótki artykuł, w
którym każde dosłownie zdanie jest prawdziwe. Pomimo to całość jest
dokładnie nieprawdziwa. Posłużę się sobą, ponieważ jestem jedynym
człowiekiem, który nie może mi wytoczyć procesu o zniesławienie. Oto
więc utwór, który "Gazeta Polska" zaniedbała sporządzić.



Patron afer
Osobistości odpowiedzialne za zwalczanie przestępczości zapewniają
opinię publiczną, że w Polsce nie ma żadnej mafii poddanej wspólnemu
kierownictwu. Minister Janik, a także zastępca głównego komendanta
policji gen. Rapacki twierdzą, że funkcjonuje wiele rozproszonych
gangów i innych grup przestępczych o luźniej strukturze. Zanikają
one, rozpadają się, powstają nowe. Jest to mydlenie oczu opinii
publicznej. Przygotowaliśmy raport o istnieniu w Polsce zwartej
przestępczości zorganizowanej w skali kraju, a liczne tropy wskazują
na to, kto nią kieruje.
Jerzy Urban był ministrem w ostatnim rządzie PRL Mieczysława
Rakowskiego. Po utracie przez komunistów władzy Urbana obejmowała
akcja służb specjalnych pod nazwą "Pamela" dotycząca sprawy
moskiewskich pieniędzy. W rządzie Rakowskiego Urban silnie był
powiązany z wicepremierem Ireneuszem Sekułą, z którym też sąsiadował
na osiedlu mieszkaniowym znanym jako Zatoka Czerwonych Świń.
Mieszkał tam również agent KGB Ałganow odgrywający istotną rolę w
tzw. sprawie Oleksego. Sam Oleksy w swoim czasie ściśle
współpracował z Urbanem, którego Ałganow zaliczał do swoich
znajomych.
Ireneusz Sekuła, w III RP poseł lewicy i prezes Głównego Urzędu Ceł,
popełnił
według oficjalnej wersji
samobójstwo przypuszczalnie na
tle nieudanych interesów i pod wpływem długów, z których nie umiał
się wywikłać. Istnieje hipoteza, że w istocie Sekuła był ofiarą
egzekucji zleconej przez świat przestępczy, gdyż nie umiał wywiązać
się ze zobowiązań pieniężnych. Sprawa ta nigdy nie została
wyjaśniona. Ustaliliśmy, że w pierwszym okresie działalności
biznesowej Ireneusz Sekuła był prezesem spółki Polnippon, w której
siedzibie przy ul. Sobieskiego w Warszawie Urban bywał częstym
gościem.
Jeszcze jako wicepremier Sekuła zalegalizował handel dewizami.
Osobą, która głównie na tym skorzystała, był Aleksander Gawronik,
który założył sieć kantorów. Gawronik, późniejszy senator, obecnie

od lat
siedzący w więzieniu po wybuchu afery Art-B był
komisarycznym zarządcą tej spółki. Jak stwierdziliśmy, w tym czasie
Gawronik i Urban wspólnie wracali samochodem z Izraela, gdzie obaj
odwiedzali odsiadującego teraz 9-letni wyrok aferzystę Bogusława
Bagsika. Powiązania Urbana z Bagsikiem były gęste. Na wygnaniu pod
Tel Awiwem twórcę słynnego oscylatora odwiedzał bliski
współpracownik Urbana Maciej W., jeździła tam także żona Urbana, a i
sam Urban. Jakie interesy łączyły Urbana i Bagsika, można się tylko
domyślać.
Kiedy najgroźniejszy z polskich gangów, gang pruszkowski, rozwijał
swoją potęgę
Urban był powiązany także i z tą grupą przestępczą.
Przed sejmową komisją do sprawy afery Rywina wyszło na jaw, że nawet
podejmował bankietem przywódców Pruszkowa. Ta forma zażyłości
łączyła go m.in. z głównymi mafiosami
Masą i Słowikiem. Masa jest
świadkiem koronnym w procesie Pruszkowa, a Słowik czeka teraz w
więzieniu na rozprawę. Już w trakcie śledztwa przeciw Pruszkowowi
zastępca Urbana dwukrotnie spotykał się z Masą. Żona Urbana
Daniszewska przyznała zaś sama, że omawiała z Masą plany
inwestowania w nieruchomości na warszawskim Żoliborzu.
Inny doniosły współczesny proces toczył się w Wiedniu przeciwko
Jeremiaszowi B., Baraninie
domniemanemu zleceniodawcy zabójstwa
ministra sportu Dębskiego. Na chwilę przed zabójstwem Dębski
biesiadował z sądzoną teraz przypuszczalną wspólniczką zabójców, ps.
Inka, oraz red. Januszem A. słynnym dziennikarzem sportowym. Udało
nam się ustalić rzecz znamienną. Red. A., nim jeszcze złożył
obszerne zeznania w prokuraturze, niemal bezpośrednio po zabójstwie
pojechał do domu Urbana. Trudno tego nie powiązać z późniejszymi
publikacjami w "NIE" podważającymi zarówno akt oskarżenia przeciw
Baraninie, jak i samobójstwo jako przyczynę śmierci w areszcie
domniemanego killera, który zastrzelił Dębskiego. Faktem
niewątpliwym jest, że Baranina z aresztu w Wiedniu wydzwaniał do
współpracownika Urbana red. Bogusława G. z "NIE", czyniąc go
instrumentem ustawiania świadków, aby składali fałszywe zeznania.
Wyszło to na jaw na procesie Inki. Ostatnie przed śmiercią listy
Baranina kierował właśnie do redakcji "NIE".
Urban powiązany jest również z innymi najgłośniejszymi w Polsce
aferami: alkoholową i FOZZ. W roku 1990 np. spółka Urbana
zaimportowała piwo wpisując się w poczet bohaterów zdarzeń. Urban
spotykał się z D. Przywieczerskim, byłym prezesem "Uniwersalu",
jednym z oskarżonych w aferze FOZZ. Spotkania takie odbywały się w
willi Przywieczerskiego i w jednej z restauracji. Charakteru tych
powiązań nie udało się, jak dotąd, ustalić.
Zgromadzone w toku naszego dziennikarskiego śledztwa niepodważalne
fakty wskazują, że nie było w Polsce takiej wielkiej afery ani
dominującej grupy przestępczości zorganizowanej, z którą Urban nie
byłby powiązany. Postać Urbana wiąże różne zdarzenia przestępcze
występujące w rozmaitym czasie i formie od zabójstw po afery
gospodarcze. Czynnikiem je łączącym jest zawsze osoba J. Urbana.
Każe to wątpić w to, aby cała wielka działalność przestępcza w ciągu
ostatnich lat nie była poddana jednemu kierownictwu człowieka
bezwzględnego, cynicznego, wszechobecnego i bezkarnego.



Po przeczytaniu tego artykułu sporządzonego metodą łańcuszkową każdy
czytelnik uwierzy, że ja kieruję całą przestępczością w Polsce. Ba
ja sam
ledwie to napisałem
już uwierzyłem.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Listonosz doniósł "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Stuknięci
Inżynier Krzysztof Kluzek
kojarzony ze służbami specjalnymi, lat
44, były członek zarządu PZU SA
zasłynął wiosną zeszłego roku z
powodu złożenia donosu na swego ówczesnego szefa Zygmunta
Kostkiewicza powiązanego z AWS. Atak Kluzka przyspieszył
przeprowadzenie zmian w kierownictwie PZU. Prezesem został wtedy
Zdzisław Montkiewicz. Kluzek jednak musiał opuścić lukratywną posadę
w PZU. Mówiło się, że na otarcie łez został członkiem Rady
Nadzorczej ORLENU.
Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, Kluzek podjął się teraz
przeprowadzenia operacji wygryzienia z ORLENU prezesa Zbigniewa
Wróbla i wiceprezesa Sławomira Golonki. 6 sierpnia Kluzek złożył
wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Rady Nadzorczej
ORLENU. Obrady miałyby być poświęcone w całości zmianom w składzie
zarządu koncernu, który bywa powszechnie nazywany WRÓBLENEM.
Maciej Gierej, przewodniczący Rady Nadzorczej ORLENU, a zarazem szef
Nafty Polskiej, wykonującej w ORLENIE funkcje właścicielskie w
imieniu skarbu państwa, urlopuje do połowy sierpnia. Posiedzenie
Rady Nadzorczej ORLENU było planowane na 28 sierpnia i nie jest
jasne, czy wniosek Kluzka zostanie zrealizowany. Inicjatywa podjęta
przez Kluzka daje wiele do myślenia. Wskazuje, że mogą potwierdzić
się pogłoski, jakie docierały do "NIE" z okolic Kancelarii Premiera.
Nasze wiewiórki informowały, iż przed wyjazdem na urlop Miller co
najmniej dwukrotnie naradzał się z najbliższymi współpracownikami w
kwestii zmian personalnych w ORLENIE. Rozmawiał też o tym z
ministrem Piotrem Czyżewskim.
Ponoć Miller ma już dosyć osłaniania układu personalnego w ORLENIE,
zwłaszcza po publikacjach, jakie ukazały się "Newsweeku". Wedle
informacji, które dotarły do "NIE", Miller jeszcze przed urlopem
dostał na biurko wybór co ciekawszych wypowiedzi zamieszczanych
przez internautów na stronie "Newsweeka". Miller pierwotnie zlecił
przeprowadzenie operacji Józefowi Woźniakowskiemu, swemu zaufanemu
wiceministrowi skarbu, oraz Pawłowi Pruszyńskiemu. Sprawa się jednak
skomplikowała po ujawnieniu przez "Rzepę" mało chlubnych faktów z
biznesowej przeszłości Woźniakowskiego. Pozycję Woźniakowskiego
dodatkowo osłabia jego agenturalna przeszłość, do której zresztą
przyznał się lojalnie w oświadczeniu lustracyjnym. Ponoć dni tego
totumfackiego Millera są policzone. Ma odejść wraz z Szarawarskim na
przełomie sierpnia i września.
Miller zdecydował się poświęcić kolejnego kumpla, gdyż liczy się z
tym, że zaraz na początku nowego sezonu politycznego znowu stanie
się celem zaciekłych ataków. Jest wielce prawdopodobne, iż w
sprawozdaniu komisji śledczej badającej tzw. aferę Rywina znajdzie
się wniosek mniejszości żądającej pociągnięcia Millera do
odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu za niedopełnienie obowiązku
zgłoszenia do prokuratury doniesienia o podejrzewanym popełnieniu
przestępstwa korupcji podczas prac nad ustawą radiowo-telewizyjną.
Jasne, iż wniosek taki w samej komisji nie przejdzie, ale może być
przedmiotem dyskusji na plenarnym posiedzeniu Sejmu, który będzie
debatował nad sprawozdaniem komisji śledczej.
Miller
zaraz po urlopie
prawdopodobnie będzie wszelkimi siłami
dążył do oczyszczenia przedpola przed nieuchronnym starciem z
opozycją. Na podstawie tego, co usłyszeliśmy od naszych wiewiórek,
wnioskujemy, że Miller
czyszcząc sobie przedpole
spektakularnie
odetnie się od Kulczyka, gdyż zażyłość z tym oligarchą stała się mu
kulą u nogi. Ruszenie Kulczykowo-Wróblowego układu w ORLENIE może
być początkiem ozdrowieńczego wstrząsu, który zmiecie także część
klienteli Kulczyka ulokowanej nie tylko w ORLENIE. Zapowiada się
więc gorąca jesień.
Z ostrożności czynimy zastrzeżenie, że nasze przewidywania mogą się
w jakimś fragmencie nie sprawdzić. Miller, który zaczął porządki
zbyt późno i wciąż tylko śladem doniesień prasowych, od pewnego
czasu już nie panuje nad wydarzeniami. Rządzą nim gazety. Z drugiej
strony jest zakładnikiem układu, który umożliwia mu przetrwanie. Tak
więc trudno przewidzieć, czy nagle nie zechce wycofać się z już
powziętych, ale jeszcze nie ogłoszonych decyzji. Mimo sezonu
ogórkowego SLD-owskie buldogi zaciekle gryzą się pod dywanem.
Autor : W.J.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Van Helsing"
Oto najlepszy dowód na to, że w kinematografii komputery mogą
wszystko
cud panna zamienia się na naszych oczach w nietoperza
albo papugę, miłej aparycji mężczyzna dostaje nagle nóżek jamnika i
mordy wściekłej kozy, konie latają, jaja wiszą u powały. Siwy dym!
Ale nawet gdyby połączyć najlepsze komputery NASA, GRU i CIA do
kupy, to i tak nie będą w stanie spowodować, by nieudacznik, który
skręcił to senne widowisko, nabrał odrobiny samokrytycyzmu, a nocne
stoliki na dwóch nogach zostały aktorami. Technika to nie wszystko.
"Fanfan Tulipan"
Film dla miłośników płaszcza i szpady. W tym filmie szpada jest w
najlepszym wypadku wykałaczką, a płaszcz to świtka zrobiona z
obrusa.
Jan Paweł II
"Wstańcie, chodźmy!"
Nie o to nawet chodzi, że mlamlanie starszego pana, który nie może
się zdecydować, czy chce snuć wspominki o początkach swojego
kapłaństwa czy wznosić uduchowione okrzyki o istocie religii, jest
nudne i nieinteresujące dla normalnego człowieka. Problem polega na
tym, że nawet dla miłośników wyspecjalizowanej literatury
religijnej, naukowców i badaczy pism świętych ta książka jest diabła
warta dlatego, że nie mówi nic, czego nie wiedziałoby dziecko
chodzące na religię. Bawi więc zbiorowy orgazm, którego ze względu
na autora doznają wszyscy poważni, wydawałoby się, ludzie walący
łbem przed kilkudziesięcioma kartkami pokrytymi znakami drukarskimi.

Sławomir Rogowski
"Zima stulecia"
Jezu, jakie dzieło! I jaki Szekspir musiał to napisać! Spokojnie,
cytujemy tylko oficjalne opinie o autorze. Istotnie, trzeba wielu
talentów, żeby tak napisać. "Zima stulecia" dowcipna jest jak zgon
na raka, umiejętność autora do budowania drewnianych zdań zwala z
nóg, a hucpa w autoreklamie bije rekordy. Książkę polecał program
III Polskiego Radia do tej pory uchodzący za dbający o wysoki
poziom, a fragmenty w radiu czytał Marek Kondrat. Na wieczorze
autorskim wystąpił Muniek Staszczyk. Tych, którzy uważają, że stało
się tak dlatego, że Rogowski, ksywa Gąsior, ma wciąż wiele do
powiedzenia w polskim biznesie filmowym, nie będziemy wyprowadzać z
błędu.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Who is chuj
Trwałe miejsce w historii można sobie kupić za stówę. Plus 69 zł za
fotografię.
Nawet goście żyjący z socjalu mogą się załapać do encyklopedii "Kto
jest kim w Polsce
Europa 2003". Wystarczy, że latem zamiast chleba
będą wpieprzać szczaw.
"Kto jest kim w Polsce" wydaje Polska Narodowa Oficyna Wydawnicza z
Poznania. Sroce spod ogona nie wypadła. Przewodniczącym Rady
Naukowej jest Wiesław Siwiński. Profesor doktor habilitowany jak
najbardziej. Oficyna wzoruje się na doświadczeniach Królewskiego
Towarzystwa Heraldyczno-Genealogicznego z Londynu
pierwsze "Who is
Who" powstało nad Tamizą w 1849 r. Robotę zlecił król,
gdyby się kto pytał.
W środku "Kto jest kim w Polsce" najważniejsze nazwiska.

Osobistości
przekonuje wydawca.
Uwaga: Twoja obecność w encyklopedii "Kto jest kim" to nie tylko
nobilitacja osoby, ale także zawodu lub powołania (w przypadku
księży, nauczycieli czy lekarzy)
zachęca oficyna. Szczególnie
zależy jej na pozyskaniu klechostanu, w którym
jak wiadomo

skromniś goni skromnisia. Argument misjonarskiej natury powinien
przełamać wewnętrzny opór delikwenta i skłonić do sponsoringu
parafie oraz zakony. W przypadku osób duchownych liczna ich obecność
to mocny akcent w dyskusji o kształcie przyszłej konstytucji Unii
Europejskiej. Proszę państwa...
Wydawca wierzy w perswazję, ale opornych bierze z łapanki. Tomasz
Zaforymski jest architektem i mieszka w Suwałkach. Przed laty miał
chwilę słabości i zapłacił jakiejś poznańskiej oficynie (nie wie,
czy to ta sama, która go obecnie prześladuje) pięć stówek za kawałek
miejsca w "Who is Who", pardon
w historii. Realizację usługi
dokumentują dwie cegły. Na każdej walnięto złotymi literami jego
nazwisko. Również na tomie pierwszym zawierającym hasła od A do Ł.

Moja mania wielkości została zaspokojona
opowiada.
Przeganiał więc agentów tłumaczących, że powinien pozostać w
historii na zawsze. Ale okazuje się, że nie tylko w stosunkach
męsko-damskich "nie" znaczy czasem "tak". Ostatnio na jego firmę
projektową przyszła niezamówiona przesyłka "za pobraniem". Listonosz
skasował 69 zł. W środku w koszulce z folii cegła, której architekt
nie chciał nawet rozpakować. Do tego dwa przekazy. Jeden na 119 zł

za kolejne wydanie dzieła. Gdyby chciał miejsce w historii w oprawie
skórzanej (skóra typu cobra), to dodatkowo 780 zł. Drugi przekaz na
69 zł
za zamieszczenie zdjęcia. Do tego kusząca informacja, że
może zostać obywatelem świata. W tym celu wydawnictwo prześle jego
biogram do Komitetu Wydawnictwa Marguis Whołs Who w USA, które
zbiera materiały do 21 edycji "Whołs Who In The World".
Architekt nie chce być obywatelem świata i poczuł się zrobiony w
jajo.

Zatelefonowałem do wydawnictwa żądając zwrotu podstępnie
zagarniętych pieniędzy
opowiada. "Przepraszamy, pomyłka. Proszę
odesłać książkę na nasz koszt", oświadczyła panienka. Odesłałem.
Doliczyłem należność za przesyłkę. Całość wróciła po tygodniu z
adnotacją: "adresat odmówił przyjęcia". Powtórzyłem czynność.
Telefon, przeprosiny, "naturalnie proszę odesłać, pokryjemy koszty".
I za tydzień cegła z powrotem.
Zaforymski stracił już 150 zł (cegła plus koszty przesyłek wte i
wewte plus telefony). Na biedaka nie trafiło. A jeśli chodzi o
nerwy, mam sposób na ich uspokojenie. Polska Narodowa Oficyna
Wydawnicza dołączyła do przesyłki listy osób zachwyconych
publikacją. Panie Tomku, wybierz Pan najmilszą swemu sercu i obdaruj
przed gwiazdką. Adresy znajdziesz w książce telefonicznej. Klient
się ucieszy, bo fajnych książek dobrze mieć więcej. Nosi się je ze
sobą do jadalni, sypialni, a zwłaszcza do kibla.
Aleksander Kwaśniewski, prezydent: Z przyjemnością włączę ją (cegłę

przyp. B.D.) do mojego księgozbioru i zapewne często będę po nią
sięgać.
Stanisław Dziwisz, arcybiskup (ten przy białym tatce w Watykanie):
Pożyteczna publikacja. Duże osiągnięcie z wielkim nakładem pracy.
Gratuluję.
Jacek Kluczkowski, dyrektor generalny Gabinetu Marszałka Sejmu:
Marszałek jest przekonany, że (cegła
przyp. B.D.) pozwoli
zaakcentować naszą obecność i docenić wkład Polski w dorobek
cywilizacyjny oraz kulturalny świata.
Edmund Kaptur, Polska Izba Gospodarcza Restauratorów i Hotelarzy:
Osoba, której biogram znaj-duje się w Encyklopedii zalicza się do
grona znanych oraz wpływowych osobistości w naszym kraju. Wpis do
leksykonu stanowi wyróżnienie i jest dowodem szacunku i uznania.
Cała publikacja "Kto jest kim" jest wyrazem szczególnego uznania za
ponadprzeciętne osiągnięcia prezentowanych osobowości.
Metoda jest stara, ale doskonalona. W drugiej połowie lat 40.
w Łodzi prosperował prywatny wydawca, który zbijał forsę na
pokupnych książkach m.in. o seksie. Pragnąc zniszczyć
prywaciarza władza ludowa narzuciła mu plan wydawniczy:
Marksa, Lenina, reportaże ze ZSRR o świetności gospodarki
kołchozowej. Wydawca plan wykonywał i na tym dopiero się
wzbogacił. W czasach tych chłop, gdy dostawał przesyłkę za
zaliczeniem, był zdumiony, więc zaciekawiony, a też zwykle nie
wiedział, że można odmówić przyjęcia. Jeśli jednak nie płacił,
książka wracała do wydawcy, który wysyłał ją na inny adres.

R


Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pałac dał głos
Szanowny Panie Redaktorze,
W związku z Pańskim felietonem pt. "Love Story" opublikowanym w 41
numerze tygodnika "Nie" z 10 października br. uprzejmie wyjaśniam,
iż Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski, w wywiadzie udzielonym
niemieckiemu dziennikowi "Der Tagesspiegel", odpowiadając na pytanie
dziennikarza: czy ma zaufanie do Prezydenta USA Georga Busha,
powiedział
"Tak, mam zaufanie".
Sformułowanie "uneingeschrnktes Vertrauen" (nieograniczone
zaufanie), które przytoczył w opublikowanym wywiadzie red. Christoph
von Marschall nigdy nie padło z ust Prezydenta RP.
W liście skierowanym do Aleksandra Kwaśniewskiego autor publikacji
przeprosił Prezydenta RP za "... zbyt daleko idącą interpretację
jego słów". Wyjaśnił, iż tłumaczenie słów Prezydenta
"Ja, ich habe
Vertrauen"
jego zdaniem nie oddawało całokształtu wypowiedzi
Prezydenta. W tym kontekście nawiązał do określenia

"uneingeschrnkte Solidaritt", które po 11 września wypowiedział
Kanclerz Niemiec Gerhard Schrder, odnosząc je do stosunków
Niemcy
USA. Zwrot ten nie był jednak dosłownym tłumaczeniem słów
Prezydenta Kwaśniewskiego i za tę "nadinterpretację" autor
przeprosił Prezydenta.
Mam nadzieję, że to wyjaśnienie pozwoli Panu Redaktorowi
zweryfikować zarzuty sformułowane w Jego
felietonie pod adresem Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego.
Z wyrazami szacunku
Teresa Grabczyńska
Dyrektor Biura Informacji i Komunikacji Społecznej
Kancelarii Prezydenta RP

Hau, hau

Szanowna Pani Dyrektor!
Do Pani wyjaśnień o nadinterpretacji słów Pani Szefa dokonanej przez
tłumacza redakcji "Der Tagesspiegel" z radością dodaję, że moi
redakcyjni koledzy i ja przesłyszeliśmy się słysząc w TVN wypowiedź
Aleksandra Kwaśniewskiego o jego bezwarunkowym zaufaniu do
prezydenta Busha. Nie tłumacze prasowi bowiem i nie nasze wrażenia
słuchowe, ale prezydent Polski określa i precyzuje swoją politykę,
co właśnie uczynił Pani piórem. Wykładnia, którą Pani Dyrektor
przedstawia Czytelnikom "NIE"
prawie bez wyjątku wyborcom A.
Kwaśniewskiego
stanowi doniosłe potwierdzenie wielostronnie
wyważonego charakteru naszej polityki zagranicznej, której prezydent
RP jest tak skutecznym wyrazicielem. Dziękuję bardzo za
przedstawione tygodnikowi "NIE" wyjaśnienie intencji prezydenta i co
za tym idzie odszczekuję w całości felieton pt. "Love Story" z
numeru 41 napastujący prezydenta za rzekomo bezgraniczne lizusostwo
wobec Busha jr. Przepraszam Pani Mocodawcę za to, że uwierzyłem
własnym uszom. Łączą się one niestety, z mózgiem, a mój
zdegenerowany jest podejrzliwością.
Proszę o wybaczenie
J. Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pedały do łaźni "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Hodowca wiewiórek
Nieudana próba wsadzenia dwóch ważnych oficerów Agencji
Bezpieczeństwa Wewnętrznego i kontrolera z NIK może dać początek
nowej wielkiej aferze. Uderzy ona nieuchronnie w SLD.
Przewiduję to, chociaż nie wiem, jakie tajemnice wyniesiono z ABWery
do NIK ani po co. Ciemny jestem człowiek, a taki miewa intuicję.
Mój czuły przyjaciel Marek Barański, naczelny "Trybuny", zdradza (20
sierpnia), że wpadli agenci prawicy w ABW, którzy służbowe tajemnice
wynieśli swym dawnym kolegom z UOP ulokowanym w NIK pod dowództwem
płk. Szwedowskiego, wiceprezesa Izby i wiceszefa UOP w okresie
rządów prawicy. Uczynili to z motywów politycznych, więc
jak
należy sądzić
po to, żeby dowalić lewicy.
Biegnące w głąb historii, a obejmujące wiele krajów doświadczenie
uczy, że w obiegu tajemnic nie tyle okazuje się w końcu ważne, kto
je wyniósł i komu zaniósł, ile co to były za tajemnice. Należy
bezwzględnie wierzyć red. Barańskiemu, że te tajemnice mają posłużyć
jako instrument prawicy w zwalczaniu lewicy. Skoro zaś już one
wyciekły, to w lewicę niechybnie walną. A jeżeli obecna władza
wsadza sprawców, z góry potwierdza tym prawdziwość tego, co
wyniesiono, i zawczasu rozdyma znaczenie afery.
Przy tym wyniesienie tajemnic z ABWery akurat do Najwyższej Izby
Kontroli, która z ramienia Sejmu kontroluje całe państwo i jest
dopuszczona do tajemnic, nie wstrząśnie opinią publiczną tak silnie
jak red. Barańskim. Bynajmniej, bynajmniej. A więc już po raz wtóry
sfery kierownicze SLD co prawda same nie strzelają do siebie, ale
występują w roli Pana Boga, który kule nosi. Kierują je we własne
piersi. Po raz pierwszy Miller przy pomocy współpracowników i
przyjaciół uformował tak na własne życzenie aferę im. Lwa Rywina.
Już w embrionalnym stadium nowej afery chęć bierze, żeby ją
skomentować w ciemno.
Mój czuły przyjaciel Marek Barański jest ojcem chrzestnym wiewiórek.
Przez 10 lat w "NIE" prowadził wspaniałą hodowlę tych nazwanych tak
przez siebie stworzeń przynoszących mu w pyszczkach tajemnice.
(M.in. cykl "Co tam chłopie w UOP-ie"). Przechodząc nagle z naszego
obozu złodziei tajemnic do stronnictwa tropiącej nas policji staje w
rzędzie takich jak pan Masa skruszonych grzeszników. Rozumiem
podłoże psychiczne zwrotu hodowcy wiewiórek, który przemienił się w
myśliwego i strzela do rudego zwierza. Sam niekiedy chętnie bym
wystrzelał te wszystkie psy i koty, które szwendają mi się po domu,
i podbił ich futrami pelisę. Powrót po 13 latach red. Marka
Barańskiego w szeregi obrońców prawa ma też oczywiście przyczyny
pozapsychiczne, inne niż upodobanie do służby w szeregach.
Przez 10 lat męczono nas obu z red. Barańskim przed sądami. Jego
jako wybitnego hodowcę wiewiórek, mnie jako właściciela hodowli.
Kiedy publikowaliśmy rewelacje zdobyte z tajnej policji politycznej
lub wojskowej szpiegowni, potem przed sądem często nie można było
udowadniać ich prawdziwości, gdyż świadkowie zasłaniali się
tajemnicą, a sąd nie zyskiwał dostępu do zawsze tajnych dokumentów.
Napisaliśmy też raz nieprawdę, że Kaczyński w stanie wojennym
podpisał lojalkę. Dokument ten był fachowo sfałszowany w gabinecie
prawicowego ministra spraw wewnętrznych i został nam podsunięty
przez tajne służby. Choć sprawa była szeroko znana (jak i nazwisko
oraz stopień fałszerza), przed sądem byliśmy bezradni w dowodzeniu,
że staliśmy się ofiarami fałszerstwa, nie zaś współsprawcami.
Nielegalny handel
w tym bronią
UOPków i szpiegów, nadużycia
finansowe ludzi ze szpiegowni czy UOP
wszystko kryte było zasadą
zachowania tajemnicy.
Nowa afera lewicy, która narasta wraz z zatrzymaniem trzech
stronników prawicy, skłania do pilnego żądania zmiany prawa.
Nowelizacja kodeksu karnego i ustawy o tajemnicach pójść powinna w
następującym kierunku: nie jest odtąd tajemnicą państwową ani
służbową i nie może korzystać z ochrony żadna wiadomość o łamaniu
prawa przez funkcjonariuszy państwowych. Zawiadamianie kogokolwiek o
bezprawiu nigdy nie stanowi przestępstwa zdradzania tajemnic, lecz
uprawnioną obronę prawa. Nie popełnia też przestępstwa ani nie jest
zobowiązany do dyskrecji nikt, kto zdradza lub ogłasza jakiekolwiek
tajemnice, jeżeli interes społeczny lub prawny polegający na ich
ujawnieniu góruje nad dobrem tajemnicą chronionym. Poza tym za
zdradę wszelkiej tajemnicy może odpowiadać ten tylko, komu ona
została służbowo powierzona, a nie osoba, która już zdradzoną
wtórnie przekazuje czy publikuje, chyba że czyni to w celach
stanowiących przestępstwo (np. szpiegowskich lub dla szantażu).
Afera, która narasta, stanowi dobrą okazję do takiej mniej więcej
nowelizacji prawa. Prawica ją teraz poprze, bo jej ludzi walnięto.
Lewica powinna też wesprzeć, aby nie rozdymać afery, która w nią
ugodzi.
Zarysowana niefachowo zmiana prawna wielce utrudniałaby ludziom z
tajnych służb tworzenie przestępczych powiązań, ciemne machinacje,
nielegalny handel, grę na giełdzie państwowymi pieniędzmi i rozmaite
inne operacje służące bezkarnemu bogaceniu się w sposób sprzeczny z
prawem.
Ludzie ze służb tajnych i strasznie tajnych oraz politycy
pozostający pod ich urokiem lub szantażem
czyli razem biorąc
wpływem
ogromnie się sprzeciwią takiej modyfikacji prawa. Krzyczeć
będą, że państwo runie, gdy jego tajności stracą rygorystyczną
ochronę. Można to spuścić z wodą. W latach 80. będąc w rządzie
codziennie łykałem spory pakiet tajemnic. Żadna nie była tak ważna,
abym którąkolwiek pamiętał. Po zawaleniu się PRL wszelkie wielkie
jej tajemnice wyciekły. Nie zauważyłem doniosłych. Tajemnice Polski
mają moc krótkotrwałą lub pozorną. Prawdziwą tajemnicą jest tylko
łamanie prawa przez strażników tajemnic, a tę tajemnicę warto
odtajnić raz na zawsze.



Uwaga! Odpowiedź na propozycję
Napisał Pan: "Wiem, że brzmi ta propozycja jak z powieści brukowej,
ale jeśli starczy Panu odwagi, to będzie Pan miał polskiego
Pulitzera o Firmie". Oczywiście, że mi wystarczy. Proszę o kontakt
na adres: darekcychol@wp.pl.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Biała Dama kaktusem ruchana cd.
NIK zbadała prywatyzację Polmosu Łańcut. Izba żąda unieważnienia tej
sprzedaży. Przekazała sprawę do prokuratury. "NIE" żądało tego już
kilka miesięcy temu.
Raport NIK jest jednoznaczny: Polmos Łańcut S.A., z którego państwo
czerpało spore zyski, został sprzedany z rażącym naruszeniem prawa
za skandalicznie zaniżoną cenę. Nowi właściciele naruszyli
postanowienia umowy nie inwestując w firmę własnego szmalu. Chętnie
natomiast wydawali kasę firmy. Ministerstwo Skarbu Państwa nie
określiło minimalnej ceny znaków towarowych, formy przetargu ani
żadnych warunków zabezpieczających interes skarbu państwa. W
raporcie NIK czytamy m.in.: stwierdzono bezpośrednie
niebezpieczeństwo wystąpienia niepowetowanej szkody w mieniu Skarbu
Państwa oraz Fabryki Wódek Polmos Łańcut S.A.
* * *
MSP sprzedało Polmos Łańcut firmie z raju podatkowego Caribbean
Distillers Corporation za niespełna 14 mln zł, choć w oficjalnych
kwitach stoi, że wartość producenta gorzały w marcu 2001 r. wynosiła
od 30 do 60 mln. Już samo to jest skandalem. Warto dodać, że MSP od
początku unikało jak ognia udzielania informacji na temat tej
prywatyzacji. Gdy o prywatyzację zaczęli dopytywać się posłowie,
wiceminister skarbu Kazimierz Jaszczyk stwierdził, że doradca
wycenił wartość zakładu na kwotę od 13,3 do 24,7 mln zł.
Mr. Crowley, właściciel CDC, czarował w Łańcucie, że jest światowym
potentatem w branży alkoholowej i właścicielem wielu fabryk. W
Łańcucie zamierzał produkować tequilę. Udowodniliśmy na łamach "NIE"
(nr 44/2002), że Mr. Crowley kłamał. Nikogo to nie obeszło, kiedy
jeszcze można było coś z tym pasztetem zrobić.
* * *
W umowie prywatyzacyjnej znalazły się dwa kuriozalne zapisy.
1. Cena sprzedaży firmy nie obejmuje wartości trzech sztandarowych
marek wódy: "Biała Dama", "Polonaise" i "Łańcut". Znaki zostały
własnością MSP. Myk polegał na tym, że ich sprzedażą miała zająć się
firma karaibska, czyli CDC, która w momencie sprzedaży trzech marek
wódy miała przelać na konta MSP 85 proc. uzyskanej kwoty.
2. CDC w umowie prywatyzacyjnej zobowiązała się do podwyższenia
kapitału o 1,7 mln dolarów, ale w momencie sprzedaży marek wódy tę
kwotę mogła sobie odliczyć od ceny uzyskanej za sprzedane marki,
własności MSP. Tak więc obietnice wielkich inwestycji to jedna
wielka lipa.
Kolejny skandal. Napisaliśmy, że CDC kupiła Polmos Łańcut za
pożyczony w amerykańskim banku szmal. Bank zaś dał szmal wówczas,
gdy Mr. Crowley i MSP podpisali wstępną umowę na sprzedaż firmy,
czyli umowa stworzyła kredyt, a nie odwrotnie. Potwierdził to w
odpowiedzi na interpelację poselską przedstawiciel MSP. Mówiąc po
ludzku: firmę kupili gołodupcy robiąc interes życia.
Następny kwiatek. Polmos miał 15 mln zł należnej mu od ludzi kasy.
Sprzedano go za 14 mln, a zatem już na starcie nabywcy byli do
przodu dużą bańkę. Nowi właściciele firmy zarządzali Polmosem
specyficznie. Rok 2003 zamknęli stratą ok. 12 mln zł, kiedy inne
firmy tej branży zarabiały gruby szmal. Prezes firmy Paweł Partyka
zarobił jednak blisko 500 tys. zł
pogoniono go. Firma miała
zapłacić 3 mln zł podatku akcyzowego za 45 tys. litrów spirytusu,
który ulotnił się z zakładu w tajemniczych okolicznościach. Jak to
spirol. Księgowy powiedział nam, że Polmos kasę wpłacił.
* * *
Nowym szefem firmy został Meksykanin Ajeandra Sing. Pojawił się w
Polmosie 4 razy w ciągu roku. Wystawił rachunki za doradzanie na
kwotę 55 tys. dolarów. W tym za negocjacje z Belvedere Group.
Okazało się bowiem, że CDC chce sprzedać Polmos za 7 mln zł grupie
Belvedere. Podpisano już wstępną umowę. Przedstawiciel Belvedere
stwierdził, że jego firma ma zamiar produkować spirytus bezwonny
dodawany jako komponent do paliw. Ma też produkować trzy marki wódy,
do których prawa zakupi.
MSP nie wyraziło zgody na sprzedaż zakładu grupie Belvedere.
Powiedziano nam, że resort rozmawia również z innymi firmami.
Problem jednak w tym, że Polmos jest obecnie na skraju bankructwa. W
firmie trwa druga część kontroli NIK, sprawę bada prokuratura.
Posłowie z województwa niezależnie od przynależności partyjnej
domagają się wyjaśnienia spieprzonej prywatyzacji.
Nas zastanawia, co zrobiły w tej skandalicznej sprawie wszelkiej
maści władze
ministrowie, wojewodowie, marszałkowie, policja, ABW,
prokuratury, gdy informowaliśmy, że ktoś nam "Białą Damę"
podpierdolił ("NIE" nr 36/2003). Jedynie NIK potwierdziła naszą
pisaninę. Finał tej sprawy może być banalny. Kolejny "światowy
potentat w branży alkoholowej" kupi za drobne firmę, wywali na pysk
większą część z 300 osób załogi. I cześć. Faceci z CDC już swoje
zarobili. Prywatyzacja może i zostanie unieważniona. Pozostanie
pytanie: gdzie się podział szmal wypompowywany z firmy przez ponad
1,5 roku.
Gdyby SLD umiał rządzić, to wziąłby za dupę odpowiedzialnych za tę
grandę i doprowadził tam, gdzie jest ich miejsce. Ale jak SLD może
to zrobić, skoro to właśnie za jego rządów sprywatyzowano Polmos
Łańcut.
Autor : Tomasz Żeleźny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zakontrolować na śmierć "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wolność wyszła w morze
Niech Prokuratura Rejonowa w Pucku czepia się gałęzi, a nie 28
obywatelek RP, które brały udział w rejsach holenderskiego statku
Langenort.
Pucka prokuratura prowadzi dochodzenie w sprawie wprowadzenia do
obrotu na terenie RP nielegalnych leków. Tak naprawdę chodzi o jeden
lek
pigułkę wczesnoporonną RU 486, która nie została
zarejestrowana w Pomrocznej. Od początku jednak było oczywiste, że
Kobiety na Falach nie mają zamiaru rozdawać jej na polskim obszarze
celnym. Zaplombowane przez naszych dzielnych celników szafki z
medykamentami na "Langenorcie" otwierano dopiero na wodach
międzynarodowych. Autorytety prawnicze nie mają wątpliwości: ani
Holenderki, ani Polki nie popełniły żadnego przestępstwa. Po
pierwsze, kobieta, która przerywa ciążę
legalnie czy nielegalnie,
w Polsce czy za granicą, na lądzie czy na morzu
nigdy nie podlega
karze. Odpowiadają karnie tylko ci, którzy cudzą ciążę usuwają,
udzielają pomocy lub podżegają do tego czynu. Lekarzy, pomocników i
podżegaczy można wszakże ścigać wtedy i tylko wtedy, gdy nielegalny
zabieg wykonywany jest na terytorium RP.
Prof. Eleonora Zielińska, Uniwersytet Warszawski: Jeśli zabieg
przerwania ciąży odbywa się na pełnym morzu (tzn. poza pasem wód
terytorialnych należących do Polski), tak jak to ma miejsce w
przypadku Kobiet na Falach, nie grozi im odpowiedzialność. W takiej
bowiem sytuacji działa prawo państwa, pod którego banderą
zarejestrowany jest statek. Jeśli państwem bandery jest Holandia, to
lekarze wykonujący zabiegi zgodnie z prawem holenderskim nie mogą
być pociągnięci do odpowiedzialności karnej nawet za zabiegi, które
w Polsce uznawane są za przestępstwo. Również pomoc (podżeganie) do
takiego zabiegu, o ile odbywa się na pełnym morzu, nie może stanowić
w Polsce podstawy do ścigania karnego.
Prof. Leszek Kubicki, były minister sprawiedliwości: Jeżeli na
statku holenderskim przerywa się ciążę nie zachowując tych
przesłanek, które są w ustawie polskiej, to według prawa polskiego
jest to czyn zabroniony. Jednak osoby te nie dokonują tego czynu na
obszarze państwa polskiego. Tak więc dokonując zabiegu względnie
udzielając pomocy w postaci dostarczenia środka farmakologicznego,
udzielają tej pomocy wbrew przepisom prawa polskiego, ale nie
popełniają przestępstwa w rozumieniu polskiego kodeksu karnego,
dlatego że nie działają na obszarze państwa polskiego, a na
terytorium państwa, w którym ten czyn jest dopuszczalny. Nie mogą
więc odpowiadać karnie.
Prof. Roman Wieruszewski, ekspert ONZ: Odpowiedź wydaje się
oczywista: Kobiety na Falach mają prawo do takiej działalności.
Polskie prawo antyaborcyjne jest zbyt restryktywne i w istocie
sprzeczne z międzynarodowymi standardami w zakresie praw człowieka.
Zwracały na to uwagę organy traktatowe ONZ, w tym również Komitet
Praw Człowieka.
Dr Monika Płatek, Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich: Kodeks karny
ma zastosowanie również do cudzoziemca, który popełnił za granicą
przestępstwo skierowane przeciwko interesom RP, a także przeciwko
interesom obywatela polskiego (art. 110 kk). Przestępstwa skierowane
przeciwko interesom RP ujęte są w rozdziale XVII i XVIII kk. Nie ma
wśród nich zakazu aborcji. Oznacza to, że nie popełnia przestępstwa
lekarz, który za granicą, w kraju, w którym aborcja jest
dopuszczalna, dokonuje aborcji, której poddaje się obywatelka
Polski. Ciąża nie jest stanem, który pozwala na ubezwłasnowolnienie
kobiety. Jeśli kobieta decyduje się na aborcję, nie można uznać, iż
dokonujący aborcji lekarz działa przeciwko interesom obywatela
polskiego.
Wszystko to jest absolutnie jednoznaczne: akcja Kobiet na Falach
była od początku do końca legalna. Niech się pucki prokurator nie
wygłupia. Niech przestanie liczyć tabletki i zajmie się prawdziwymi
przestępcami, których zapewne w Pucku i okolicy nie brakuje.
Do 28 kobiet, które chce przesłuchać prokurator, kierujemy apel: nie
dajcie się zastraszyć! Nie odpowiadajcie na poniżające pytania
natury osobistej. Macie prawo do prywatności i godności. To, co się
działo między wami a lekarzem, jest tajemnicą lekarską. Cokolwiek
robiłyście na "Langenorcie", robiłyście poza Polską na wolnym
obszarze, gdzie jesteście wolnymi ludźmi.
PS Opinie prawników cytowane za Biuletynem Federacji na rzecz Kobiet
i Planowania Rodziny, nr 2/2003.
Autor : D.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




NIE w Radiu "Zet"
Monika Olejnik:
Kiedy buchnie siarką Grzegorz Kołodko?
Leszek Miller:
Czym buchnie?

Siarką.

Pani widzi smoka wawelskiego w panu Kołodce?

To nie ja, to Jerzy Urban.

Cóż, Jerzy Urban ma słownictwo bardzo malownicze, być może widzi
smoka, a nie Grzegorza Kołodko. Ja w Grzegorzu Kołodce widzę
zdolnego, znakomitego ekonomistę i bardzo dobrego ministra finansów.

No właśnie. Pisze Jerzy Urban o ambicjach, które są potwornie
wielkie. "Jego ambicje jeszcze się objawią, swoich koncepcji on nie
porzuci, ponieważ są jego".

Myślę, że to nie jest zarzut, że ktoś ma ambicje i ktoś jest
przekonany co do swoich poglądów. To bardzo dobrze. Ja mam kłopot z
ludźmi, którzy nie mają żadnych poglądów i tych ludzi specjalnie nie
cenię.
(...)

Panie premierze, a co pan sądzi o przestrogach Jerzego Urbana*,
który pisze tak: "O kupno przetargu wielkiego pakietu akcji
strategicznego dla Polski, państwowej sieci energetycznej G-8
konkurują firma Jana Kulczyka i niemiecki lider E.ON. Ale to
mistyfikacja, w rzeczywistości Kulczyk wchodzi w zmowę z Niemcami,
aby lokując w interes niemiecką forsę i swoją polskość oraz dojścia,
łatwiej łyknąć kąsek".

Ale zauważyłem u pani ciekawą metamorfozę, najczęściej pani
cytowała "Gazetę Wyborczą", a teraz cytuje pani tygodnik "NIE".

Nie, nie, o tej siarce to jest właśnie z "Gazety Wyborczej", tak
że wszystko się składa dobrze.

Ale widzę tygodnik "NIE" przed panią. Otóż witam oczywiście tę
przemianę z uznaniem.

Ale poważnie pytam: co pan sądzi o tych przestrogach?

Cały ten przetarg zostanie przeprowadzony z zachowaniem
niezbędnych reguł, w sposób transparentny, minister Kaczmarek swoimi
kwalifikacjami i swoją kompetencją to gwarantuje. Wygra ten, kto po
prostu przedstawi lepsze warunki i poczekamy na zakończenie tego
przetargu.

Ze względów politycznych widzimy, że polski program byłby
łatwiejszy do akceptowania przez polski rząd, zwłaszcza w świetle
dalszych akwizycji codziennych kontaktów z władzami lokalnymi"
tak
pisze niemiecki partner do Jana Kulczyka**.

Wie pani, to nic dziwnego, że każda władza publiczna, każdy rząd,
stara się tworzyć dobre warunki dla rodzimej gospodarki. Kiedy ja
rozmawiam z Gerhardem Schrderem, słyszę, jak ważne są interesy
niemieckiego przemysłu. I Schrder nie ustaje w przekonywaniu, że
tak właśnie powinno być. Trudno byłoby się nie dziwić, gdyby polski
rząd mówił inaczej. Naszym celem jest także wsparcie polskich
przedsiębiorców, polskiego przemysłu, polskiej gospodarki, ale
oczywiście jeżeli chodzi o przetarg, tutaj warunki muszą być
jednakowe dla wszystkich, bo nie można nawet stwarzać cienia
podejrzliwości, że coś zostało zrobione niezgodnie z regułami.

A mowa o tej istniejącej zmowie już jest cieniem podejrzliwości,
panie premierze?

Powinno to wzbudzić zainteresowanie. I z tego, co wiem, minister
skarbu państwa jest tym bardzo zainteresowany.
Z programu "Gość Radia Zet", 26 lipca br.
* Anna Fisher, a nie Jerzy Urban pisała w "NIE" nr 30/2002 o zmowie
Kulczyka z niemiecką firmą.
** Nie Niemcy do Kulczyka tak pisali, tylko Kulczyk do Niemców.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pismaki do paki
List otwarty do prof. Marka Safjana prezesa Trybunału
Konstytucyjnego
Szanowny Panie Prezesie!
W swoim kąciku w "Rzeczpospolitej" opublikował Pan w tym roku dwa
artykuły, które przeczytałem z zaciekawieniem.
W "Roli prawnika we współczesnym świecie" napisał Pan, że mamy w
Polsce do czynienia
być może
z sytuacją klęski państwa prawnego,
co wynika z chorób drążących świat prawniczy A.D. 2003. Natomiast w
komentarzu do dyskusji na temat wyroku w sprawie artystki Doroty
Nieznalskiej zarzucił Pan mediom...epatowanie odbiorców (...) prawną
ignorancją..., i że w dyskusji ...nie padły jakiekolwiek racje
prawne, nawiązujące choćby w ogólny sposób do tego, co prawem
obowiązującym jest i jakie nakłada ono ograniczenia. Bulwersuje to
tym bardziej, że chodzi o fundamentalne zasady konstytucyjne, które
powinny być znane nie tylko uczonym prawnikom.
Nie bardzo rozumiem, czemu stawia Pan tak wysokie wymagania
dziennikarzom, skoro wyrazem klęski państwa prawnego jest
nieznajomość lub ignorowanie fundamentalnych zasad konstytucyjnych
przede wszystkim przez prawników, szczególnie sędziów. Podam
przykład
swój własny. I postaram się sprostać Pana wymaganiom
stawianym odnośnie do publikacji na tematy dotyczące swobody
wypowiedzi.
21 sierpnia tego roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku nieprawomocnym
wyrokiem nakazał, abym zamieścił komunikat, że przepraszam ...pana
Pawła Adamowicza, byłego przewodniczącego Rady Miasta Gdańska za
opublikowanie niesprawdzonych i nieprawdziwych informacji
dotyczących bezprawnego pobierania przez pana Pawła Adamowicza
nienależnych kwot z tytułu diet... Uściślając, chodzi tu tylko o
część diety należną za pracę w komisjach rady miasta.
Jest to już czwarty wyrok w tej sprawie ciągnącej się od pięciu lat.
Dwa gdańskie Sądy, Okręgowy i Apelacyjny (w innym składzie), uznały,
że panu Adamowiczowi żadne przeprosiny się nie należą. Jednak Sąd
Najwyższy nakazał Sądowi Apelacyjnemu w Gdańsku ponowne rozpoznanie
sprawy. Sąd był tym razem
z mocy prawa
związany oceną prawną i
wskazaniami co do dalszego postępowania Sądu Najwyższego.
Przedstawmy, o co poszło.
W maju 1998 r. przed posiedzeniem Rady Miasta Gdańska w skrzynkach
pocztowych jej członków pojawiło się anonimowe pismo udowadniające,
że Paweł Adamowicz pobiera diety "z premią" za pracę w komisjach
rady, chociaż nie jest członkiem żadnej komisji. Pismo odczytano na
posiedzeniu rady, trafiło ono także do redakcji, w której wówczas
pracowałem, czyli do gdańskiego oddziału "Gazety Wyborczej".
Sprawdziliśmy fakty i dokumenty, m.in. przepisy, ustaliliśmy, kto
jest autorem anonimu. Chodziło o kwotę 14 tys. zł. Rzecz była
oczywista, napisałem o niej w felietonowej rubryce "Moim zdaniem".
Suma nadpłaconych diet po dodaniu odsetek wynosiła ok. 22 tys. zł.
Były to czasy, gdy dla wielu czytelników liczbowe wartości
zdenominowanego złotego były wciąż abstrakcją, więc porównałem tę
kwotę do ceny samochodu, a felietonowi nadałem tytuł "Daewoo tico
przewodniczącego".
Paweł Adamowicz wystąpił do sądu cywilnego z zarzutem zniesławienia:
uważał, że napisaliśmy nieprawdę, bo on diety pobierał w prawidłowej
wysokości, gdyż przepis należało inaczej, korzystnie dla niego,
interpretować.
Sąd Okręgowy odrzucił pretensje Adamowicza: ...uchwała Rady Miasta,
w oparciu o którą wypłacano powodowi diety, jest jasna, czytelna i
nie budzi żadnych wątpliwości interpretacyjnych. Wynika z niej, że
dieta każdego z radnych
w tym Przewodniczącego Rady
ulega
obniżeniu, jeżeli nie uczestniczy on w pracach stałej Komisji Rady.
Taką ocenę spornego przepisu podtrzymał Sąd Apelacyjny, a Sąd
Naj-wyższy jej nie zmienił, czyli w wyniku kasacji nie pojawiła się
żadna nowa ocena prawna w zasadniczej kwestii, czyli legalności
wypłat.
Dlaczego więc Sąd Apelacyjny uznał, że mam przepraszać za prawdziwą
informację?
Ponieważ była ona uzyskana i podana w nieprawidłowej formie. Ponadto
nie dopełniłem niektórych formalnych wymogów przedstawienia prawdy.
Po pierwsze, jej źródłem był anonim, po drugie, felieton porównywał
pobraną kwotę do ceny samochodu i zawierał inne środki wyrazu
zmierzające do nadania mu sensacyjnej formy. Dlaczego jednak wyrok
nakazuje przepraszać za nieprawdziwość zarzutów, a nie za formę ich
przedstawienia? Stawiam tu hipotezę, że sędziowie Sądu Apelacyjnego
zdawali sobie sprawę z absurdalności rozstrzygnięcia, ale albo
znaleźli się w sytuacji bez wyjścia z powodu wyroku Sądu
Najwyższego, albo zabrakło im jakiejś właściwości, żeby się mu
przeciwstawić.
Rzecz prosta stała się skomplikowana z powodu takich oto liczących
osiem stron maszynopisu wywodów SN: ...prawdziwość zarzutów
zawartych w materiale prasowym oraz uznanie, że ich postawienie jest
działaniem w obronie społecznie uzasadnionego interesu, nie musi być
w konkretnych okolicznościach sprawy uznane za równoznaczne z
wyłączeniem bezprawności (...) Istotne znaczenie mają bowiem
właściwa forma i sposób ujęcia wypowiedzi dziennikarskiej (...) brak
bezprawności działania podważają te fragmenty materiału prasowego, w
których stwierdzono, że wysokość nieprawnie wypłaconych powodowi
pieniędzy wystarcza na dokonanie przez powoda zakupu nowego
samochodu daewoo tico, a więc rzeczy będącej wciąż jeszcze
przedmiotem marzeń i pragnień wielu polskich obywateli. Zastosowanie
(...) takiej metody jest przejawem jaskrawego naruszenia wymogu
dziennikarskiej rzetelności (...) Podanie wysokości tej kwoty w
kontekście tożsamej z nią ceny nowego samochodu (...) nie służyło
niezbędnej potrzebie zbadania prawidłowej wysokości należnych
powodowi diet, nie służyło też realizacji żadnego spośród zadań
prasy (...) Działanie takie stanowiło jedynie zbędny element
sensacyjności informacji...
I tu dochodzimy do sedna.
Te wywody, nie mówiąc już o ich skutku, są pogwałceniem
fundamentalnych zasad konstytucyjnych, których znajomości wymaga Pan
od każdego. Art. 54 Konstytucji RP i art. 10 Europejskiej Konwencji
Praw Człowieka gwarantują wolność wypowiedzi, co oznacza, że
ochronie podlega nie tylko jej treść, ale również forma. Trybunał
wypowiadał się w tej sprawie wiele razy w wygranych przez prasę
sprawach: art. 10 chroni nie tylko treść informacji oraz idei, lecz
również formę wykorzystywaną do ich przekazywania (sprawa
Oberschlick przeciwko Austrii, 1991 r., artykuł miał formę
zawiadomienia o przestępstwie
przyp. W.K.), swoboda dziennikarska
obejmuje również możliwość posłużenia się w pewnym stopniu przesadą
a nawet prowokacją (m.in. Jersild przeciwko Danii
przyp. W.K.),
nie jest uprawnieniem sądów
tak krajowych, jak i międzynarodowych

zastępowanie własnymi poglądami opinii dziennikarzy co do wyboru
metod relacjonowania (m.in. News Verlag przeciwko Austrii
przyp.
W.K.).
W moim przypadku SN skrytykował mnie za felietonową formę wypowiedzi
i użyte formy wyrazu, czyli porównanie kwoty do rzeczy. Opinia sądu
w tej sprawie nie ma
w świetle orzecznictwa Trybunału
żadnego
znaczenia. Jest to opinia estetyczna, która nie jest opinią prawną.
Sąd może czuć się zniesmaczony, że wszystko zaczęło się od anonimu,
może dać wyraz swojej nadzwyczajnej wrażliwości na słowo, ale od
tych ocen do wyroku skazującego jest daleko jak do gwiazd.
Mam jednak do sądów, które orzekały w mojej sprawie
także do tych,
które orzekały na moją korzyść
pretensję bardziej
zasadniczą.
Od początku oparłem swoją linię obrony na art. 10 konwencji. Żaden
sąd do moich argumentów się nie odniósł. Słowo "konwencja" nie
pojawiło się ani razu w żadnym uzasadnieniu. Wszystkie odnoszą się
jedynie do prawa prasowego uchwalonego w 1984 r. Warto chyba
zapytać, dlaczego, skoro art. 10 jest częścią obowiązującego w
Polsce tzw. prawa materialnego?
Prof. Redelbach, uczony i adwokat w jednej osobie, twierdzi, że mamy
w Polsce rebelię sędziów przeciw państwu i prawu, której wyrazem
jest odmowa stosowania konstytucji i konwencji. Niezupełnie się z
nim zgadzam. Jeśli jest to "rebelia", to rebelia sojuszu polityków i
sędziów. Obie grupy są zainteresowane w żywotności przepisów prawa
prasowego, które jest sprzeczne z konstytucją i konwencją. Prawo
prasowe nakłada na dziennikarzy wymóg szczególnej staranności, który
w utrwalonej interpretacji i w zrozumieniu Trybunału jest
obowiązkiem posiadania cech boskich (konwencja wymaga staranności
zwykłej, bo brak cech boskich można udowodnić każdemu).
Ponadto prawo prasowe nakłada wymóg działania w uzasadnionym
interesie społecznym, czego według Trybunału nie da się zdefiniować.
Prawo prasowe zbudowano w PRL w ten sposób, żeby mogło służyć jako
narzędzie terroryzowania prasy. To narzędzie jest nadal wygodne dla
wszystkich uczestników władzy, którym grozi krytyka prasowa, w tym
sędziów.
Istnienie dwóch sprzecznych opartych na różnych systemach wartości
przepisów dotyczących tego samego chronionego dobra uzasadnia
istnienie zjawisk, które Pan uznaje za wielki dramat III RP. Ale
proszę zauważyć, że zmiana, która pomoże chronić wymiar
sprawiedliwości przed autokompromitacją, leży w rękach prawników:
Pana i któregokolwiek z szefów naczelnych organów sądowniczych.
Proszę zadzwonić do prezesa Sądu Najwyższego albo do prezesa NSA i
poprosić, żeby skorzystali z uprawnień wynikających z art. 191
konstytucji, czyli żeby wystąpili do Trybunału Konstytucyjnego z
wnioskiem o zbadanie zgodności prawa prasowego z konstytucją i
konwencją.
Byłby to akt o wielkim znaczeniu politycznym
zerwanie sojuszu,
którego znaczenie można porównać tylko do rozwiązania Układu
Warszawskiego. Tonącego partnera trzeba porzucić, nie tylko z powodu
zwykłego oportunizmu.
PS Rzecz jasna, swoich praw mam zamiar dochodzić w Strasburgu.
Autor : Waldemar Kuchanny




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czuj czuj buduj
O harcerskim łbie do interesów.
Dawno, dawno temu, w roku 1968 minister leśnictwa, którego nazwiska
nikt już nie pamięta, obdarzył Związek Harcerstwa Polskiego kawałem
lasu w nadmorskiej Pogorzelicy. Druhny i druhowie dostali w
użytkowanie ponad 5 hektarów lasu, a minister zezwolił im na
wycięcie drzew na powierzchni ponad 7 arów, żeby mogli rozbijać
namioty.
Las dla harcerza jest jak dom. Dbali o niego, jak umieli najlepiej.
W latach 80. powstała w lesie harcerska stanica Malta. Teren piękny
i duży, mogli więc druhowie wyżywać się podczas obozów i biwaków. I
pewnie nadal by się wyżywali, gdyby nie gospodarcza zaradność
komendanta Zachodniopomorskiej Chorągwi ZHP druha harcmistrza
Grzegorza Janowskiego.
Druh Janowski objął chorągiew w 1990 r. po obecnie urzędującym
ministrze Jacku Piechocie, który szeregi ZHP opuścił po wstąpieniu
do SdRP. Nowy komendant wprowadził w chorągwi swoje porządki. W 1998
r. uznał, że stanica Malta musi być rozbudowana. I słusznie, bo
teren piękny i warto, aby więcej dzieciaków w krótkich zielonych
spodenkach mogło odwiedzać leśne ostępy.
Kopnął się zatem druh komendant do wójta gminy Rewal, na której
terenie włości pogorzelickie leżą, i wystąpił o pozwolenie na
rozbudowę leśnej bazy. Dostał takie 30 czerwca 1998 r.
opatrzone
numerem 51/73/98. Pozwolono "uzbroić" las w sieć wodociągową,
kanalizacyjną i elektryczną. Wydano także zgodę na budowę 22 domków
letniskowych
niemałych, liczących 60 metrów w obwodzie. Oczywiście
po to, aby w środku zmieściło się jak najwięcej zuchów i
harcerzyków. Decyzję jako upoważniony przez wójta gminy Rewal
podpisał Aleksander Murzynowski. Problem jednak w tym, że druh
Janowski nie wystąpił o wyłączenie gruntów, na których miała zostać
zrealizowana inwestycja, z gospodarki leśnej. Sprawdziliśmy to w
Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Szczecinie. Jeśli na
papierze jest las, a taki widnieje w Wydziale Geodezji i Gospodarki
Gruntami, to budować niczego nie wolno. Nie wolno też wydać
pozwolenia na budowę. Mimo to ZHP ruszył z pracami.
W roku 2001 druh komendant Janowski wystąpił o zmianę warunków
określonych w pozwoleniu na budowę. Zamiast drewna wymyślił sobie
"bloczki porobetonowe", czyli gazobetonowe klocki, których normalnie
używa się do wznoszenia domów jednorodzinnych. Smak estetyczny druha
komendanta spowodował, że poprosił o to, aby w baraczkach pozwolono
mu umieścić lukarny, czyli okna wystające z połaci dachu przykryte
własnym daszkiem. W związku z budową pod topór poszedł blisko hektar
lasu. Cięto dużo, szybko i bez oficjalnej zgody, ale kto tam z lupą
po lesie będzie latał?
Już po dwóch latach w nowo rozbudowanej stanicy zorganizowano akcję
letnią. Miejsca w domkach zajęli "znajomi królika", czyli Grzegorza
Janowskiego. Ludzie, którzy z krótkich harcerskich spodenek wyrośli
dwadzieścia lat temu. Druh komendant Janowski kazał się im wcześniej
zrzucić na sfinansowanie infrastruktury terenu, a następnie podpisał
z nimi wieloletnie umowy dzierżawy. Za kilka tysięcy złotych rocznie
oni oraz ich rodziny mogą sobie w leśnych domkach na harcerskim
terenie egzystować. Żeby było bezpieczniej, nowi dzierżawcy
ogrodzili teren dodając do płotu znany z przekazów z Iraku element,
czyli drut kolczasty.
Prawdziwi harcerze rozbili dwa namioty w pobliżu rozpadających się
zabudowań po ich starej stanicy, ale na tyle daleko, żeby nowym
lokatorom nie psuć krajobrazu i nie mącić ciszy.
Jeśli ktoś, w tym wypadku ZHP, czerpie korzyści z gospodarki
nieruchomościami, to winien płacić podatki, których część trafiać
powinna do kasy powiatu. Tak się jednak nie dzieje. Powiatowy
Inspektorat Nadzoru Budowlanego nie wydał też pozwolenia na
użytkowanie wybudowanych chatek. Nie wydał, bo Grzegorz Janowski nie
złożył stosownego wniosku. A leśni ludzie mieszkający w Pogorzelicy
sami przecież nie pójdą, bo nie są właścicielami, tylko
dzierżawcami.
Jeden z leśnych ludzi zapytany przez nas o to, jak można sobie taki
domek załatwić, odpowiedział, że właściwie nie można, bo sprawa jest
zamknięta, chyba że pogadamy z druhem komendantem. Owszem
pogadaliśmy, ale Janowski wił się jak piskorz i na żadne pytanie nie
chciał odpowiedzieć. Przede wszystkim na to, kto szczęśliwie w
domkach harcerskich zamieszkuje? W szczególności w tych dwóch
domkach, które Janowski kazał dodatkowo dostawić do całego osiedla
letniskowego (bez wymaganych zezwoleń, a więc łamiąc prawo
budowlane). Kto za dzierżawę kasuje pieniądze i jaką z tych
pogorzelickich domków korzyść mają harcerze? Druh nas olał, tak jak
i faks skierowany do niego za pośrednictwem Kwatery Głównej ZHP.
Autor : Jędrzej K. Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Drogie panie głupie cipy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Szmal z PUP "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lewicy łyso
Ten strajk zelektryzował społeczeństwo. Dawno już takiego nie było.
Prawda to czy nieprawda?

pytali w środkach komunikacji miejskiej udający się do pracy.
Najświętsza prawda
potwierdzali powracający z nocnej, telewizyjnej
zmiany. Strajkują solidarnie. Okupują miejsce pracy, nie dają się
usunąć. Podobno odmawiają przyjmowania pokarmów. Tylko płyny. Wielu
ich? Trójka na razie, ale rychło dołączą do nich inni. Nie można,
panie, dłużej tak godności człowieka deptać. Trzymamy kciuki za
strajkujących Monikę, Mirka i Leszka z reality show "Bar". Tego z
Polsatu. Nie może tak być, że za łyk alkoholu, wyrzuca się człowieka
z życiowej szansy, szansy na sukces. Na bruk. A panowie właściciele
pławią się w dziwkach i szampanie.
Strajk w Stoczni Gdynia społeczeństwo olało. Pies z kulawą nogą tam
nie zajrzał. Wstrzymały się wszystkie związki zawodowe, szydziły z
niego media. Jedynie senator SLD Ewa Serocka zręcznie mediując
doprowadziła do szczęśliwego zakończenia. Ale kogo dziś zainteresuje
strajk jakichś roboli, strajk o przywrócenie im kiełbasy w zupie?
Jakież to trywialne, płaskie i niemedialne. Kto to w telewizji
obejrzy? Którego z potencjalnych reklamodawców to zachęci? Nierealne
to zupełnie. Takie z innej, wczorajszej bajki.
Czy w polsatowskim "Barze" powstaną w wyniku spontanicznego strajku
Leszka, Moniki i Mirka związki zawodowe stające w obronie godności
ludzi pracy, tak jak w zeszłym stuleciu w obronie godności
pracujących miast i wsi stanęła wałęsowska "Solidarność"? Przecież
wszyscy ludzie mają
takie same żołądki
warto przypomnieć hasło z poprzedniej epoki.
Wszyscy ludzie mają prawo
do zupy okraszonej kiełbasą, do łyka wódki. Godnego traktowania. Jak
człowieka, a nie dodatku do maszyny, rekwizytu szołbiznesu.
Być może w reality show, w programie udającym rzeczywistość, takie
związki zawodowe powstaną. W rzeczywistości już istnieją, ale jakby
ich nie było. Związki zawodowe, cytuję antykomunistę, zgorzkniałego
lewicowca Ryszarda Bugaja, dziś uległy "głębokiej alienacji". To
jest takie marksistowskie określenie, sprzed dwóch stuleci. To
oznacza, że wyobcowały się ze sfer robotniczych, wchodząc w sfery
menedżerskie. Do przedpokoju klasy panów właścicieli. W Stoczni
Gdynia w składzie menedżmentu znalazł się wiceprzewodniczący NSZZ
"Solidarność". Nie słyszałem, by pełnił swoją funkcję społecznie.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Doświadczyła tego nie
tylko NSZZ "Solidarność" w po przedniej kadencji, gdy firmowała
antypracownicze poczynania władzy. Także na OPZZ spadł taki cień. W
czasie rządów SLD-PSL w latach 1993-97. W tej kadencji szef OPZZ po
raz pierwszy nie jest już posłem klubu SLD. Nie podlega dyscyplinie,
politycznym uzależnieniom. Czy obecny spór o zapisy zmian kodeksu
pracy doprowadzi do separacji OPZZ od SLD?
Wręcz elektryzujący społeczeństwo strajk w reality show, zignorowany
strajk w realnej Stoczni
Gdynia, to kolejny dowód na mizerię intelektualną polskiej lewicy.
Odpowiedzią na strajk o XIX-wiecznym charakterze wzniecony na
początku XXI wieku było wstydliwe milczenie środowisk lewicowych.
Chęć przeczekania, smrodliwego bąka, którego puścili wyposzczeni
stoczniowcy. Postawa oczekiwania
obecnie na wejście do Unii
Europejskiej
jest charakterystyczna dla lewicowych elit.
Polska lewica z radością kupiła hasło Kwaśniewskiego "Wybierzmy
przyszłość". Aby zapomnieć o kłopotliwej dla niej przeszłości.
Przyszłość to cywilizowany, dostatni socjaldemokratyczny kapitalizm.
Państwo prawa. Niestety, zapominając o przeszłości, myśląc jedynie o
świetlanej przyszłości, lewica polska pomija teraźniejszość.
Tymczasem przeskakując z przeszłego potępionego, wstydliwego
socjalizmu w przyszłościowe społeczeństwo dobrobytu, ugrzęzła w
teraźniejszej Polsce. Coraz bardziej przypominającej
latynoską republikę bananową. Siedzi w tym bagienku i niczym baron
Mnchhausen rwie sobie włosy z głowy.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Żeź winiątek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Chuj ci to czy struś
Skandal obyczajowy w Szczecinie. W jednym ze sklepów z zabawkami
oczy reporterów RMF wypatrzyły pluszową maskotkę strusia.
40-centymetrowy zwierzak ma wszystko, co stru-siowi do życia
potrzebne: ogonek, łapki, długą szyję. Buźkę ma połączoną z
czapeczką. Samej czapeczki zdjąć więc nie można. A po zdjęciu
buźko-czapeczki reszta strusia niektórym dorosłym kojarzy się z
chujem. Rzeczniczka praw konsumenta w Szczecinie pani Longina
Kaczmarek uznała, że ukryty w strusiu chuj musi być natychmiast
wycofany z obrotu. Rozpoczęły się naloty na szczecińskie i okoliczne
sklepy w poszukiwaniu strusiów z czapeczkami. Ścigany struś ma metkę
z "Dla dzieci od lat 3" i ministerialną informację, że jako za-bawka
jest bezpieczny dla dzieci. Powinien mieć też zastrzeżenie, iż jest
niedozwolony dla dorosłych.
Z. N.
Paciorek na szynach
Polskie Koleje Państwowe przed październikiem zeszłego roku miały
prawie 8 mld zł w plecy. Firmę podzielono na ponad 20 spółek. Dług
został i rośnie. Według dobrze poinformowanych wiewiórek w tempie 5
do 7 mln zł dziennie. Co w tej sytuacji robić? Trzeba się modlić! 14
kwietnia odbyły się w Lublinie modły w intencji powodzenia jednej ze
spółek PKP
Polskich Linii Kolejowych S.A. Z całej Polski zjechało
około 350 kolejarzy, wlokąc związkowe sztandary
od "Solidarności"
po OPZZ. Towarzyszyła im kolejarska orkiestra dęta z Siedlec, a
słowo święte odczytał sam Tadeusz Augustowski
prezes PLK S.A. W
skuteczność tego typu terapii nie wątpimy. Wszak wcześniej
"Solidarność" oddała Polskę w opiekę Chrystusa Króla. I proszę jak
się poprawiło!
A. R.
Tęczowa Gadzina
Rozdano Tęczowy Laur
gejowsko-lesbijskiego Oskara. Wyróżnienie
dostać można za tolerancję wobec homosiów, za pacyfizm, odwagę,
wytrwałość itp. Na tęczowej gali zabrakło fleszy, stada pismaków,
premiera Millera, Kondrata czy Jandy. Zabrakło, bo laury wręczał
pedał, czyli ten, co bzyka się w tyłek. Nagrody przyznawała zaś
Kapituła, która bzykanie to akceptuje. I dlatego Tęczowy Laur jest
dla niektórych statuetką parszywą. Jedni nigdy jej nie dostaną,
drudzy
nie odbiorą. W tym roku nagrodą pogardził Muniek Staszczyk,
wolnościowiec-liberał i ks. Michał Czajkowski. Dostali zaś i
odebrali Laur: niejaki Gadzinowski, Jerzy Jaskiernia, Maria
Szyszkowska, Izabela Jaruga-Nowacka, Anja Orthodox (po raz drugi),
Izabela Filipiak, Ewa Drzyzga, Helsińska Fundacja Praw Człowieka
oraz
Magazyn Reporterów Radiowej Trójki. Informujemy o tym tak
szczegółowo, bo wolne, niezależne i tolerancyjne polskie media
wydarzenie olały.

I. K.





Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kasa nostra
Właśnie w tej chwili w Ministerstwie Finansów trwa lobbing
zalatujący korupcją.
Halo taxi!
20 grudnia 2001 r., czyli gdy u władzy była już obecna ekipa
rządząca, minister finansów i wicepremier Marek Belka wydał
rozporządzenie w sprawie kas rejestrujących (Dz.U. Nr 151, poz.
1711). Z rozporządzenia wynika m.in. to, że 30 września 2002 r.,
czyli za niespełna 3 miesiące, ostatecznie mija zwolnienie od
prowadzenia ewidencji przy zastosowaniu kas rejestrujących w
zakresie usług przewozu osób i ładunków taksówkami. Oznacza to, że 1
października ok. 100 tysięcy taksówkarzy w Polsce może oddać używane
obecnie taksometry na złom, a w ich miejsce powinni zamontować
urządzenie rejestrujące nazywane potocznie kasą fiskalną. Urządzenie
takie
wg projektu Ministerstwa Finansów ze stycznia 2002 r.

winno mieć cechy taksometru oraz kasy rejestrującej, co by pozwoliło
rejestrować wszystkie płatne kursy każdej taksówki, a to z kolei
ułatwiłoby państwu kontrolowanie oraz odpowiednie opodatkowywanie
dochodów taksówkarzy.
Jeśli ktokolwiek jechał taksówką w Singapurze, Emiratach Arabskich
albo przynajmniej we Włoszech, ten wie, że tamtejszy taksówkarz
"łamie" licznik, gdy pasażer wsiada do samochodu, a gdy wysiada,
dostaje wydrukowany na minidrukarce paragon, na którym widnieje
liczba przejechanych kilometrów, minut postoju itp. oraz wysokość
należności, którą pasażer winien zapłacić. Na specjalne życzenie
taksówkarz jest także zobowiązany wydrukować trasę przejazdu. W ten
prosty sposób pasażer wie, za co płaci, taksówkarz wie, za co bierze
pieniądze, a państwo wie, ile taksówkarz zarabia i jaki podatek
powinien zapłacić.
W Polsce jest obecnie tak, że taksówkarz płaci zryczałtowany podatek
wynoszący ok. 200 zł miesięcznie niezależnie od dochodów, a w
samochodzie ma zamontowany przedpotopowy taksometr, nierzadko z
nielegalnym "dopalaczem", czyli urządzeniem, które "podkręca"
licznik, tak by wyciągnąć od pasażera jak najwięcej pieniędzy za
kurs. Rozporządzenie ministra finansów zmuszające taksówkarzy do
montażu nowoczesnych urządzeń fiskalnych raz na zawsze eliminuje
zatem takie praktyki, kończy z mafiami taksówkowymi, słowem

cywilizuje obyczaje finansowe w znaczącej i licznej grupie
zawodowej. Specjaliści obliczają, że po wprowadzeniu w polskich
taksówkach kas rejestrujących dochody państwa z tytułu wszystkich
podatków płaconych przez taksówkarzy wzrosną minimum o 40 mln zł
miesięcznie. W skali roku
jak łatwo obliczyć
da to państwu
prawie pół miliarda złotych dodatkowych wpływów! Sumka niebagatelna
i nie do pogardzenia dla
każdego ministra finansów.
Skoro jesteśmy już przy pieniądzach... Nowoczesna kasa fiskalna
nierozerwalnie sprzężona z taksometrem kosztuje obecnie
wraz z
profesjonalnym montażem
ok. 2500 zł. Potrzeba
100 tysięcy takich urządzeń. Nietrudno obliczyć, że ich producenci
lub importerzy ściągną od taksówkarzy jakieś 250 mln zł. Od tej sumy
zapłacą podatki, co skarbowi państwa da dodatkowe dochody.
Nacisk na Belkę
Gdy podobne rozwiązanie fiskalno-techniczne wprowadzano przed kilku
laty w Singapurze, tamtejsi taksówkarze ogłosili strajk. Obawiali
się problemów z drukowaniem paragonów, wskazywali na przedłużenie
czasu obsługi klientów, a tym samym zmniejszenie własnych dochodów,
wynajdywali dziesiątki pretekstów, byleby tylko zmusić rząd do
odwołania przepisów. Strajk trwał tydzień, ale rząd się nie ugiął,
taksówkarze przestawili się na nowe liczniki i dziś już nikt w
Singapurze nie pamięta barbarzyńskich czasów taksometrowych. Oblicza
się, że dochody państwa-miasta wzrosły o co najmniej 65 mln dolarów
rocznie.
Polscy taksówkarze też są przerażeni wizją samochodowych kas
fiskalnych. Nie tyle boją się

jak ich zagraniczni koledzy
nowinki technicznej, ile tego, że
ich dochody, dotychczas nieznane władzom skarbowym, zostaną
ujawnione i że od tych dochodów trzeba będzie zapłacić znacznie
wyższe podatki niż obecnie. Taksiarze próbują więc zmusić
Ministerstwo Finansów do wycofania się z rozporządzenia albo
przynajmniej do opóźnienia jego wejścia w życie. Znam przypadki z
kilku dużych miast Polski, że taksówkarze zbierają szmal (czasem
nawet po kilka tysięcy złotych od łebka) na wynajęcie ludzi, którzy
by umieli wywrzeć presję na urzędnikach ministerstwa. Wiem o
przynajmniej dwóch kancelariach prawnych spoza Warszawy, które
poczyniły już kroki, by taka presja była skuteczna. Wiem też, że
wysoki urzędnik Ministerstwa Finansów odmówił przyjęcia kilkuset
tysięcy złotych w zamian za przesunięcie terminu wprowadzenia kas
fiskalnych o co najmniej 6 miesięcy.
Twierdzę ze 100-procentową pewnością, że ministerstwo się ugnie i
przepisy zmieni. Nie ulegnie bynajmniej taksówkarzom, lecz bardziej
wpływowym i zamożniejszym producentom kas fiskalnych.
Inny Krauze też zdolny
Jedną z większych firm produkujących kasy rejestrujące i systemy
fiskalne jest w Polsce Posnet, spółka cywilna. Jej współwłaścicielem
od roku 1999 jest niejaki Adam Krauze, zdolny mate-matyk, wieloletni
(do końca grudnia 1998 r.) pracownik Ministerstwa Finansów. Po
pierwsze, Adam Krauze nie ma nic wspólnego z Ryszardem Krauze,
twórcą potęgi znanego skądinąd Prokomu. Po wtóre, Adam Krauze
zajmował się w resorcie finansów homologacją urządzeń
rejestrujących. Mam dowody na to, że ów Krauze, gdy jeszcze był
urzędnikiem państwowym, ewidentnie sprzyjał istniejącemu od 1993 r.
Posnetowi. Nie ma tu miejsca na rozwijanie terminu "sprzyjał"; w
każdym razie w czasach, gdy Krauze decydował o tym, jakie urządzenie
fiskalne dopuścić do obrotu rynkowego, a jakie nie, Posnet z
niewielkiej firmy mającej nie więcej niż 12 proc. udziału w rynku
kas fiskalnych urósł do rozmiarów potentata z udziałem ponad
30-procentowym. Tak się zagadkowo składało, iż proponowane przez
Posnet rozwiązania techniczne, choć daleko im było do doskonałości,
częściej znajdowały uznanie ministerstwa oraz dostawały homologację
wcześniej niż propozycje innych firm. Wszyscy w branży wiedzieli, że
tak się dzieje za sprawą Krauzego. Nikt więc specjalnie się nie
dziwił, gdy pewnego dnia Adam Krauze przestał pracować dla rządu i
został współwłaścicielem Posnetu, a przy okazji człowiekiem bardzo
za-możnym. Nie sądzę, żeby tyle mógł odłożyć na państwowej
posadce...
Wybić zęby konkurentom
Trzy lata temu, 23 grudnia 1999 r., minister finansów wydał
rozporządzenie "w sprawie
kryteriów technicznych, którym muszą odpowiadać kasy rejestrujące,
oraz warunków stosowania tych kas przez podatników" (Dz.U. Nr 109,
poz. 1249). Rozporządzenie to
ogólnie mówiąc
wymuszało na
producentach i importerach kas fiskalnych zastosowanie nowych
rozwiązań technicznych, ponieważ stare miały obowiązywać tylko do 1
stycznia 2001 r. Wszystkie firmy zaczęły zatem przestawiać produkcję
na zgodną z nowymi przepisami, gdy tymczasem Posnet spokojnie
sprzedawał urządzenia sprowadzane z zagranicy wedle "starej"
(określenie umowne) technologii. Wydawało się, że Posnet nic sobie
nie robi z nowych przepisów i dobrowolnie pcha
się w stronę plajty.
Ludzie z branży przestali się dziwić, gdy 28 listopada 2000 r., a
więc na nieco ponad miesiąc przed upłynięciem terminu wejścia w
życia rozporządzenia z 23 grudnia 1999 r., minister finansów,
wówczas Jarosław Bauc, zmienił ten termin z 1 stycznia na 30 czerwca
2001. Przesunął o pół roku! Tyle wystarczyło na to, żeby Posnet
zarobił krocie, a inni zostali w ręką w nocniku. Jak to napisał do
nas jeden z ludzi z branży: Są podejrzenia, że odbyło się to pod
naciskiem importerów kas. Stracili polscy producenci, którzy
niepotrzebnie ponieśli koszty przystosowania się do nowych przepisów
i homologowali swoje nowe urządzenia w terminie określonym przez
rozporządzenia, które później zmieniono. W ten sposób wprowadzono w
pole tych, którzy postępowali w myśl przepisów Ministerstwa
Finansów.
Nie mam oczywiście dowodów na to, że Adam Krauze dał w łapę albo
inaczej załatwił sprawę z ówczesnymi wiceministrami Janem Rudowskim
lub Rafałem Zagórnym. Wiem natomiast, kto zarobił furmankę szmalu na
przesunięciu terminu o pół roku.
Ryją w ministerstwie
Dziś sytuacja jest identyczna. Wiem z dobrze poinformowanych źródeł,
że Posnet, który ma chrapkę na jak największy kawałek tortu pod
nazwą kasy fiskalne dla taksówkarzy, nie opracował urządzenia, które
spełnia wymagania rządu. Wiem też, że październikowy termin na pewno
zostanie przedłużony, choć Ministerstwo Finansów jeszcze tego
oficjalnie nie
potwierdza.
O całej sprawie wie na pewno wicepremier Belka, którego informowałem
na piśmie przy okazji pytań do niego skierowanych; wie też
wicepremier Marek Pol. W Ministerstwie Finansów, prawie na
najwyższym szczeblu, trwają obecnie narady na temat pretekstu, który
uzasadni przed Belką i Millerem zmianę terminu wejścia w życia
przepisów rozporządzenia z 20 grudnia 2001 r. Ten pretekst
to niezadowolenie taksówkarzy, którzy wraz z rodzinami stanowią
całkiem sporą grupę
wyborców. Gdyby rząd nie poszedł im na rękę, to w wyborach
samorządowych nie zagłosują na SLD.
Naprawdę zaś jeden z wiceministrów poddaje się skutecznemu
lobbingowi jednego z producentów kas fiskalnych. Nie zgadniecie,
któremu...
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wymiękamy jak kiszone ogórki
"NIE" rozmawia z senator KrystynĄ Sienkiewicz (Unia Pracy), która
zażądała ukrócenia przywilejów finansowych Kościoła kat.
- Jako "homo sovieticus" przyniosła Pani hańbę rodzinnemu Toruniowi,
parlamentowi i Polsce. Tak mówią Pani wrogowie.
- Przed Bożym Narodzeniem jako lojalny członek koalicji odebrałam
kobietom zasiłki porodowe, obcięłam inne zasiłki, skróciłam urlopy
macierzyńskie. Wiedziałam, że inaczej nie można, ale głosowałam z
ciężkim sercem. Wiem, jak smutne były te święta dla milionów
Polaków. Oczekiwałam, że biskupi powiedzą: "Biedą podzielimy się po
równo". Ale nic takiego się nie stało. Przed Nowym Rokiem spotkałam
się z członkami ogólnopolskiego Stowarzyszenia Obrony Podatników,
które ma siedzibę w Toruniu.
Jestem z nimi, bo drobny i średni biznes jest najłatwiejszy do
oskubania przez fiskusa. Zaczęliśmy od banału. Ktoś powiedział:
"Każdy musi umrzeć i każdy musi płacić podatki". W ten sposób
rozpoczęliśmy dyskusję o kościelnych finansach. W trzy tygodnie
przygotowaliśmy opracowanie dotyczące zmian w ustawie z 17 maja 1989
r. o stosunku Państwa do Kościoła kat. Nie dokonaliśmy zamachu na
tacę. Proponowane przez nas poprawki ograniczają uprzywilejowaną
pozycję wszystkich kościołów w sferze gospodarczej.
- Biskup Pieronek ocenił, że ma Pani mentalność PRL-owską i ulega
wpływom Moskwy.
- Za PRL ja byłam więźniem politycznym, a hierarchowie budowali
kościoły. W odróżnieniu od maluczkich nie mieli problemów z
cementem, pustakami czy stalą. Oczywiście rozumiem, że z punktu
widzenia biskupów zrobiłam rzecz gorszą niż Neron. On odbierał
chrześcijanom życie, ja wyciągnęłam ręce po majątek.
- Konsekwentnie walczy Pani z Kościołem. Swego czasu głosowała Pani
przeciwko podpisaniu Konkordatu.
- Skończyłam Studium Nauki Społecznej Kościoła kat., jako pierwsza
zatrudniłam w ministerstwie księdza - myślę o Arkadiuszu Nowaku.
Jestem katoliczką. Uważałam jednak, że umowy niosące tak odległe
skutki prawne i finansowe powinny być przedmiotem referendum albo
debaty społecznej. Skoro jako poseł nie znałam wszystkich skutków
Konkordatu, co mogli
wiedzieć na ten temat zwykli ludzie? Wymyśliłam takie brzydkie
pojęcie "uobywatelnić obywatela". W Polsce oczekuje się, że będzie
on tylko jadł i pracował, jeśli ma pracę. Należało mu uświadomić, że
wykonując zobowiązania konkordatowe, będzie łożyć na obce państwo!
- Projekt dotyczący finansów kościelnych nie stał się zaczynem
ogólnonarodowej dyskusji. Ba, nawet parlamentarnej...
- Wysłałam go 13 stycznia do ministra Belki, przewodniczących
sejmowej i senackiej Komisji Finansów, przewodniczących klubów
koalicyjnych i partii. 29 stycznia wicemarszałek Senatu
Ryszard Jarzembowski opatrzył projekt parafką "popieram tę
inicjatywę". Senatorowie, głównie kobiety, mówili "jestem z tobą".
Oficjalni adresaci w ogóle nie zareagowali. Nie oczekiwałam cudów.
Mogliby powiedzieć: "Nie teraz, Kryśka". Albo: "Jeszcze nad tym
popracuj". Koledzy z Torunia, którzy pracowali ze mną nad projektem
i oczekiwali burzy parlamentarno-medialnej, myśleli, że może
wystraszyłam się i wyrzuciłam nasze dzieło do kosza. Mówili:
"Kryśka, ty jesteś złym listonoszem".
- Potraktowano Panią jak osobę, której zdarzyło się pierdnąć w
salonie.
- W sposób kulturalny, milczeniem, dano do zrozumienia, że
zachowałam się niestosownie. Wczoraj (13 lutego - przyp. B.D.)
marszałek Pastusiak podsumowywał zgłoszone inicjatywy ustawodawcze.
Mówił m.in. o dzieciach wojny, ale o opodatkowaniu kościołów - ani
słowa. 24 lutego jest posiedzenie Rady Krajowej Unii Pracy. Mam
nadzieję, że rozpocznie się dyskusja, zajmą jakieś stanowisko.
Powiedzą: "popieramy" albo "na stos". Rozumiem rezerwę SLD-owskiej
generalicji, chociaż nie jestem politykiem, lecz tylko społecznikiem
uwikłanym w politykę. Kler tak czy inaczej zostanie opodatkowany,
gdy wejdziemy do Unii Europejskiej, może więc wszyscy myślą: po co
to zamieszanie? Niech Kościół poprze nasz zamysł wejścia do Unii,
cena jest nieważna, potem zrobimy swoje cudzymi rękami. Czy to
uczciwe? I czy warto, skoro twierdzimy, że Polska jest neutralnym
światopoglądowo, nowoczesnym państwem? Potem ludzie mówią:
"Wymiękacie w tym parlamencie jak ogórki kiszone na wiosnę".
- Mieszka Pani w Toruniu, na czwartym piętrze, w bloku bez windy.
Była Pani ministrem i posłem. Skoro nie potrafiła Pani - wielu
pewnie tak myśli - sama się urządzić, to czy można wierzyć w
skuteczność Pani pracy na rzecz ogółu?
- To są różne rzeczy. Jeśli parlament nie zainteresuje się
projektem, zaczniemy zbierać podpisy, aby trafił do Sejmu jako
inicjatywa obywatelska.
- Nie boi się Pani?
- Tuż po opracowaniu projektu trochę tak. Ktoś zaczepił mnie w
pociągu. "Przepraszam, czy pani senator Sienkiewicz?". Odruchowo
odpowiedziałam: "To nie ja". A potem w parlamencie
słuchałam, jak w 2002 r. Ministerstwo Zdrowia o 50 proc. obcięło
finansowanie programów zapobiegania HIV, AIDS, narkomanii,
alkoholizmowi, ale nie uszczknęło złotówki przeznaczonej dla
Kościoła. Potrafię opanować emocje.
- Tak jak emocje dotyczące stanu wojennego i gen. Jaruzelskiego?
- Kiedy dwadzieścia lat temu, 13 grudnia 1981 r., wieziono mnie
świńską pocztą do więzienia, myślałam, czy ten Jaruzelski się nie
boi, że go powiesimy? Przecież ludzie upomną się o nas, przyjdą
stoczniowcy z pałami... Ale ludzie szli na spacery z dziećmi i
pospiesznie wracali do domu na niedzielny rosół. Nic się nie
zdarzyło. Kipiało we mnie, gdy w 1990 r. siedziałam w Sejmie jako
podsekretarz stanu i przed sobą widziałam głowy Jaruzelskiego,
Kiszczaka (dla którego też miałam upatrzoną latarnię), Siwickiego.
Chociaż o Kiszczaku pomyślałam, że przystojny i gdyby poprosił do
tańca... Potem w Rembertowie miejscowi katolicy o mało nie spalili
nosicieli HIV.
Zabrałam ich do ministerstwa, przez siedemnaście nocy spali na
podłodze. Obok był pałac prymasowski, ale tylko jeden kleryk uległ
namowom moim i Zofii Kuratowskiej, przyszedł do nich z posługą
duchową. A Kiszczak użyczył tym ludziom willi operacyjnej w
Konstancinie. Dużo czytałam o 1981 r., przewertowałam materiały
sejmowej Komisji Konstytucyjnej. I w dziesiątą rocznicę stanu
wojennego na Zamku Królewskim podeszłam do generała ze słowami, że
chciałam go powiesić, a teraz nie mam żalu.
- Była Pani u generała Jaruzelskiego 13 grudnia 2001 r.
- To był protest przeciwko "bohaterom", którzy palą świeczki przed
domem starego człowieka, bo to niczym nie grozi. Zapytałam kolegów,
którzy szli do generała, czy mogę się przyłączyć. Może będzie mu
miło, że przyszedł ktoś z "tamtej" strony. Bez entuzjazmu, ale się
zgodzili. Wyszedł naprzeciwko nam godny, starszy pan, który cały
ciężar odpowiedzialności wziął na siebie.
- W którym momencie zdradziła Pani ideały "Solidarności", jak to
mówią Pani dawni koledzy?
- To był rok 1990-91, kiedy pracowałam z panem Sidorowiczem w
Ministerstwie Zdrowia. On był świetnym kolegą, ale gorszym
ministrem. Nie podobało mi się nadmierne uwikłanie urzędników w
politykę, próba ubezwłasnowolnienia nas przez politycznych
mocodawców.
- Wróćmy do Pani projektu. Nie przyjęła Pani zaproszenia do "Kropki
nad i". Zabrakło odwagi czy argumentów?
- Nie będę rozmawiać z biskupem Pieronkiem. Zaatakował Izabellę
Jarugę za zamiar wprowadzenia do szkół programu antykoncepcji. Nikt
jej nie bronił - ani struktura partyjna, ani autorytety, chociaż
powiedziała tylko to, co było w programie SLD. Książę Kościoła
zasugerował potrzebę polania betonu kwasem solnym... Nikt nie
skomentował wypowiedzi biskupa Pieronka, nikt się nie oburzył.
Czepiamy się Leppera, został nawet skazany na zapłacenie dwudziestu
paru tysięcy za obrazę prezydenta. Pytam, czy od ludzi stojących w
hierarchii wyżej od technika rolnika nie należałoby oczekiwać
więcej? Czy milczenie nie jest zwykłym kundlizmem?
Rozmawiała BOŻENA DUNAT
PROJEKT KRYSTYNY SIENKIEWICZ
dotyczący zmian w ustawie z 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa
do Kościoła kat. w RP
CELE
eliminacja przywilejów gospodarczych Kościoła,
racjonalizacja udziału budżetu państwa w przedsięwzięciach
realizowanych przez Kościół, a także eliminacji finansowania
przez państwo działalności misyjnej Kościoła,
rozszerzenie wiedzy państwa o ekonomicznych aspektach
działalności Kościoła.
KONKRETY
Popularność małżeństw konkordatowych powoduje wzrost kosztów
administracji samorządowej. Pieniądze bierze ksiądz,
prowadzenie, archiwizowanie dokumentacji oraz wydawanie
zaświadczeń spada na barki urzędników USC.
Propozycja: spowodować odprowadzanie przez Kościół na rachunki
stosownych urzędów gmin takich kwot, jakie przewidziano za
zawarcie ślubu cywilnego. Opłata za ślub konkordatowy,
pomniejszona o opłatę administracyjną na rzecz gminy, powinna
stanowić darowiznę na rzecz Kościoła, którą obywatel może
odliczyć od dochodu. W efekcie Kościół zostałby zmuszony do
ewidencjonowania przychodów z tego tytułu.
W ustawie zapisano, że za organizację nauczania religii
odpowiada biskup, natomiast nie ma wyraźnego zapisu, kto
powinien finansować tę naukę. Problem ten powinna rozstrzygać
oddzielna ustawa. Na podstawie rozporządzenia ministra
edukacji kasjerem jest państwo.
Propozycja: koszty misji ewangelizacyjnej powinien w całości
pokrywać Kościół. Księgowość kościelnych placówek oświatowych
powinna być taka sama jak w innych placówkach oświatowych.
Ustawa nakłada na państwo obowiązek zatrudnienia księży w
szpitalach i zamkniętych zakładach pomocy społecznej.
Na ironię zakrawa fakt, że neutralne światopoglądowo państwo
finansuje działalność misyjną Kościoła wśród chorych, a nie ma
pieniędzy na wywiązanie się ze zobowiązań wobec pielęgniarek.
Propozycja: kierownicy zakładów zawierają umowy na nieodpłatne
wykonywanie obowiązków kapelana z duchownymi, skierowanymi
przez biskupa diecezyjalnego. Kościół prowadzi zakłady dla
osób starszych, sierot.
Propozycja: właściwy minister określi procentowo-kwotowy
udział podopiecznych w kosztach pobytu (efektem będzie
zostawienie części emerytury czy renty na potrzeby własne
pensjonariusza). Każda placówka korzystająca z subwencji i
dotacji z budżetu państwa musi prowadzić ewidencję księgową
taką jak inne tego typu placówki.
Cmentarze parafialne, na których wszystkie warunki finansowe
dyktuje ksiądz.
Propozycja: określić zakres odpłatnego administrowania
cmentarzami w celu wyłączenia z opłat na rzecz parafii np.
zgody na postawienie nagrobka.
Dochody Kościoła i jego osób prawnych są zwolnione z
opodatkowania.
Propozycja: wprowadzić do ustawy zapis: "Kościelne osoby
prawne są zwolnione z opodatkowania podatkiem dochodowym
przychodów, których źródłem jest wyłącznie sprawowanie posługi
religijnej". Dochody z działalności gospodarczej kościelnych
osób prawnych oraz spółek, których udziałowcami są te osoby,
podlegają powszechnie obowiązującym przepisom podatkowym.
Ustawa wyposaża kościelne osoby prawne, które po 8 maja 1945
r. podjęły działalność na ziemiach północnych i zachodnich, w
grunty należące do skarbu państwa.
Propozycja: zapisać, że mogą być wywianowane jedynie parafie
powstałe do dnia wejścia ustawy w życie. W przeciwnym wypadku
rodzi się konieczność wyposażania w grunty parafie powstające
w chwili obecnej.

Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pytanie o męskość premiera "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wodujcie sobie taczki
Gdyby doszło do likwidacji Stoczni Szczecińskiej S.A., kilka tysięcy
ludzi wyląduje na bruku. Będą to zawdzięczać solidaruchom, którzy
złym zarządzaniem doprowadzili firmę do upadku, a potem kurczowo
trzymali się stołków.
"NIE" jako jedyne podało (nr 15/2002), że bezwzględnym warunkiem
przyznania stoczni 40 mln dolarów kredytu przez konsorcjum
największych polskich banków była dymisja całego dotychczasowego
zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding S.A. Prezes Krzysztof
Piotrowski kategorycznie temu zaprzeczał.
Negocjacje z bankami w sprawie kredytu na kontynuację budowy statków
niepokojąco się przedłużały, rozmowy kończyły się nieprzejednanym
stanowiskiem stron. W końcu
na wyraźne kolejne żądanie konsorcjum
bankowego, 9 największych polskich banków w tym PKO BP i PEKAO SA

dokonano zmian kadrowych. Rada nadzorcza zdecydowała, że rewolucji
nie będzie. Bankowcy uznali zmiany personalne w zarządzie za
"kosmetyczne" i... kredytu nie udzielili. Z zarządu odeszło trzech
wiceprezesów. Dwóch
Arkadiusz Goj i Marek Tałasiewicz

natychmiast znalazło intratne posady w zarządach spółek holdingu, na
lodzie pozostał Grzegorz Huszcz, były wiceprezes ds. produkcji,
szanowany przez stoczniowców za to, że nie ukrywał tragicznej
sytuacji przedsiębiorstwa.
Nasze poprzednie informacje, wówczas nieoficjalne, potwierdza teraz
oficjalny komunikat konsorcjum banków.
W dokumencie tym zatytułowanym: "Oczekiwania banków wobec
akcjonariuszy i zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding
warunkujące udzielenie kredytu w kwocie 40 mln USD" jest zawarte
żądanie oświadczenia o rezygnacji (ze stanowiska
przyp. W.J.)
złożonego na piśmie wraz z klauzulą, że zostało złożone dobrowolnie.
Dotyczy to całego zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding S.A. i
wszystkich zarządów spółek grupy stoczniowej. Bankowcy domagają się
także ustąpienia rady nadzorczej. To ona po owych "kosmetycznych"
zmianach wydała komunikat wychwalający dotychczasowy zarząd
stąd
ów brak kadrowej rewolucji w komunikatach. Konsorcjum bankowe żąda
oddania bezpłatnie na rzecz kredytujących banków wszystkich akcji
posiadanych przez dotychczasowych udziałowców Stoczni Szczecińskiej
Porta Holding S.A.
Ostrożne stanowisko ministrów skarbu i gospodarki w sprawie
udzielenia gwarancji kredytowych stoczni wydaje się podyktowane
obawą przed precedensem. Stocznia w Szczecinie, jak i cały holding,
to firmy prywatne. Na państwową pomoc wciąż czeka państwowa
"zbrojeniówka", państwowe huty.
Upadek stoczni w Szczecinie pociągnąłby za sobą zwolnienia
pracowników w kilku dużych zakładach w Polsce; kłopoty ma już
"Cegielski" w Poznaniu, główny i tradycyjny kooperant stoczni,
wytwórca silników okrętowych.
Wiadomo jednak, że 40 mln dolców kredytu wystarczy w Szczecinie na
miesiąc. Co dalej? Istnieje
jeszcze oficjalnie nieujawniony

awaryjny program ratowania stoczni: upadłość, oddanie za długi
majątku nowo powstającym prywatnym spółkom, wznowienie budowy
statków. Wedle pomysłodawców tego wariantu pracę straciłoby znacznie
mniej osób.
W sądzie w Szczecinie kilku wierzycieli stoczni złożyło już wnioski
o ogłoszenie jej upadłości wskutek niewypłacalności. Długi
przekroczyły wartość majątku stoczni-dłużnika
wnioskują
wierzyciele. Sąd nakazał wnioskodawcom uzupełnić dokumenty. Jaki
będzie werdykt, gdy uzupełnią? Kilka tysięcy ludzi ma perspektywę
znalezienia się na bruku.
Na początku kwietnia stoczniowcy dostali wypłatę za luty.
* * *
Krzysztof Piotrowski, prezes Stocznia Szczecińska Porta Holding
S.A., udzielił wywiadu lokalnemu, orklowskiemu "Głosowi
Szczecińskiemu" (z 27
28 kwietnia 2002 r.). Istotny fragment:

O pana zarobkach krążą legendy... (to uwaga dziennikarki "GS").

Pytanie jest okropne, ale odpowiem. Nie jest to dwieście, ani sto,
ani nawet siedemdziesiąt tysięcy złotych. Około sześćdziesiąt
tysięcy brutto wraz z ubezpieczeniem.
Taka kwota miesięcznych apanaży szefa, a poza tym współwłaściciela,
żadnemu ze stoczniowców nie wyciśnie łez współczucia dla prezesa,
pod którego przewodnictwem stocznia upadła.
Wszyscy przywódcy związkowi w stoczni, wystraszeni perspektywą
bezrobocia i utratą nie najgorszych posad, wydają się być bliżsi
zarządowi firmy niż masie pracującej. A masa, jak wiadomo z praktyki
czasów słusznie minionych, bez związkowego impulsu po taczki nie
sięgnie.
PS 7 maja Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu rozpoczęła śledztwo w
sprawie Stoczni Szczecińskiej Porta Holding S.A. Wątpliwości
prokuratury wzbudziły transakcje, które spółka ta prowadziła w
latach 1999
2000 z Grupą Przemysłową (GP)
spółką powiązaną z
kierownictwem stoczni. GP ma około 50 proc. udziałów w stoczniowym
holdingu. Prokuratura twierdzi, że GP, korzystając z pożyczki
udzielonej przez stocznię, kupiła akcje pewnej spółki, które potem
niekorzystnie odsprzedała stoczni. Straty stoczni na tej transakcji
są szacowane na około 11 mln zł. Za przestępstwo to grozi do 10 lat
więzienia. Jak poinformował PAP, prokuratura jeszcze nikomu nie
przedstawiła zarzutów.
Autor : Wojciech Jurczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wieści gminne i inne
29-letnia mieszkanka województwa opolskiego na pięć sposobów chciała
uśmiercić męża. W tym celu dwukrotnie wsypała mężowi po pięć
tabletek nasennych
najpierw do piwa, potem do kawy. Następnie
uderzyła go ciężkim przedmiotem i położyła do łóżka. Poduszkę oblała
klejem, aby opary spowodowały jeszcze głębszy sen. Wylała też mężowi
na głowę wywar ze środków wybielających i innych substancji żrących.
Potem wyszła z domu, zamykając męża na klucz. Mężczyzna przeżył,
ponieważ organizm mężów przystosowany jest do naturalnego środowiska
rodzinnego.
Władze Krakowa nie wydały zgody na otwarcie hipermarketu Carrefour w
Nowej Hucie. Według prasy, włodarze miasta poczuli się szczególnie
dotknięci prezentem w postaci dwóch butelek wina na głowę.
"Odebraliśmy z niesmakiem tę próbę postawienia nas pod ścianą"

powiedział jeden z adresatów przesyłki. Czyżby wino było takie
mocne, że po nim już ani kroku?
Szubienicę pod pomnikiem Mickiewicza na Rynku w Krakowie ustawili 22
lipca młodzieńcy z Federacji Młodzieży Walczącej i klubu
"Naród-Państwo-Niepodległość". Młodzi zajęli się wieszaniem. Na
razie wieszają jedynie dyplomy "(Nie)honorowych Targowiczan roku
2002". Na sznurze znalazły się nazwiska: Jana Kułakowskiego i Jana
Truszczyńskiego, za
jak podali młodzi patrioci
sposób
prowadzenia negocjacji z Unią Europejską, Leona Kieresa, szefa IPN

za niewłaściwy, ich zdaniem, nadzór nad śledztwem w sprawie zbrodni
w Jedwabnem. Wśród kandydatów do tytułu Targowiczanina Roku znaleźli
się również: Bogusław Wołoszański, Emil Wąsacz i Jarosław
Kalinowski. Garstka widzów zgromadzonych wokół szubienic byli to
bywalcy knajpy "U Targowiczan" na Mazurach koło Rucianego, którą na
cześć antenata prowadzi Aleksander hrabia Potocki. Sądzili, że to
reklama ich ukochanego wódopoju. (D. J.)
159 strusi zginęło w pożarze fermy we wsi Pawłowice koło Sędziszowa.
Ze stada uratował się tylko jeden ptak, który na noc nie wrócił do
budynku. Trudno o lepszy przykład korzyści płynących z chodzenia
własnymi drogami i niechowania głowy w piasek.
Portret Stalina wisi przed wejściem do sklepu z rupieciami przy ul.
Sienkiewicza w Łodzi. Ma za sąsiadów przedwojenny frak, Chrystusa i
abstrakcyjny obraz. Interweniowała już policja, do której zgłosili
się ludzie urażeni publicznym wystawianiem wizerunku
generalissimusa. Właściciel portretu broni swego Stalina wskazując
na charakter sklepu z towarem przeterminowanym.
Burmistrz Supraśla, przewodniczący rady i skarbnik gminy siedzą na
ławie oskarżonych białostockiego sądu. Tutejsza prokuratura
oskarżyła ich o niszczenie i fałszowanie uchwał. Wpadli na dwóch.
Jedna uchwała dotyczy dotacji wojewody wydanej na cel sprzeczny z
przeznaczeniem, druga
konkursu na dyrektora szkoły. Rada nie
zamierza odwołać Zarządu, bo inne gminy mają gorsze. Na przykład
wiceskarbniczkę z Godowa prokurator pociąga za przerzucenie na
własne konto i wydanie na własne potrzeby ponad 700-tysięcy gminnych
złotówek, a wójta z Bierawy za umożliwienie wprowadzenia na polski
obszar celny kilkudziesięciu nielegalnych samochodów. (B. D.)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rzeźpospolita opolska
W Opolu, niegdyś bastionie lewicy, czerwonych już prawie nie ma. Po
wewnątrzpartyjnej weryfikacji ostała się mniej niż połowa członków.
Szeregi SLD przetrzebiła też prokuratura. W areszcie siedzą były
prezydent tego miasta, a później wojewoda opolski Leszek Pogan i
były przewodniczący Rady Miasta Stanisław Dolata. Obaj oskarżeni są
o przyjmowanie
łapówek i działanie na szkodę miasta. Uniknęła pryczy
przyznając
się do brania łapówek
była wiceprezydent Opola odpowiedzialna za
inwestycje, a ostatnio marszałek województwa Ewa Olszewska. Pani
marszałek straciła mandat radnej sejmiku. Jej miejsce powinien zająć
następny kandydat na liście, który zdobył najwięcej głosów. Nie
zajmie, bo Dariusz S., były
dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury, jest w kręgu zainteresowania
prokuratury. Zatrzymano też Remigiusza P., byłego naczelnika
Wydziału Przetargów w Urzędzie Miasta. Niedługo przed aresztowaniem
partyjni koledzy chcieli go zrobić szefem miejskiej lewicy...
Łapówki brał Adam W., prezes "Zieleni Miejskiej", niedawny kandydat
Aleksandry Jakubowskiej i obecnego barona posła Andrzeja Namysły na
stołek wojewody opolskiego. Dzięki wpłaconej kaucji może cieszyć się
wolnością.
Prokuratura postawiła zarzuty całemu lewicowemu Zarządowi Miasta,
skarbnikowi, naczelnikom wydziałów
m.in. wiceprezydentom Halinie
Żyle, Wiesławowi Brudzińskiemu, Piotrowi Kumcowi. Zarzut ma także
następca Pogana na prezydenckim stołku i niedawny szef miejskiej
lewicy Piotr Synowiec. Wszyscy to niedawny kwiat opolskiego SLD.
Oskarżeni są o tzw. przestępstwa urzędnicze, czyli mówiąc po ludzku
o roztrwanianie gminnego majątku. Łapówki idą w steki tysięcy
złotych. Stratyliczy się w milionach. Zarzuty postawiono
już ponad 20 osobom. Jak zapewniają prokuratorzy, w kolejce czekają
następni delikwenci. Całą tę aferę relacjonują media, w tym
oczywiście "Gazeta Wyborcza".
* * *
Oprócz okradania opolan eseldziaki kantowały również kumpli w
interesach. W prokuraturze stawił się rozżalony właściciel jednej z
firm wykonującej prace przy budowie obwodnicy miejskiej.
Opowiedział, jak to koledzy z ratusza zrobili go w bambuko. Obiecali
mu, że wygra kolejny przetarg. A że facet był zapobiegliwy, zakupił
więc masę specjalistycznego materiału, zapożyczył się w banku.
Przetarg wygrał jednak kto inny. Przedsiębiorca wpadł w długi.
Prokuratorzy kazali mu przyjść kiedy indziej.
Częstym gościem prokuratury jest poseł Jerzy Szteliga. Uważni
obserwatorzy twierdzą, że następstwem jego wizyt są kolejne
aresztowania. O tym, co działo się w opolskim ratuszu, poseł sporo
wie.
Od byłych swoich towarzyszy były baron, poseł Jerzy Szteliga
odwrócił się też w inny sposób.
Na początku lat 90. SdRP kupiła od miasta budynek położony w
atrakcyjnej tzw. generalskiej dzielnicy miasta. Zapłaciła za to
ponad 1,1 mld ówczesnych złotówek, czyli przeliczając na obecną kasę

skromne 110 tys. zł. W willi przy ul. Dwernickiego przez lata
siedziby miały m.in. wojewódzka oraz miejska organizacja partyjna,
młodzieżówka, mieściły się tam biura poselskie i senatorskie. W 1999
r. szef opolskiego SLD poseł Jerzy Szteliga podarował budynek
(faktycznie wart co najmniej 600 tys. zł) tworowi o bardzo długiej
nazwie
Opolskie Stowarzyszenie na rzecz Rozwoju Myśli Lewicowej,
Samorządności Lokalnej, Demokratycznego Państwa Prawa Dla
Przyszłości. Stowarzyszenie powstało z inicjatywy Szteligi, a
skupiało prominentnych działaczy opolskiej lewicy. Oficjalnie
kierowały nim sekretarka i asystentka posła
panie Jadzia i Asia.
W zeszłym roku poseł Szteliga został wydymany z baronostwa. Zaczął
się publicznie napieprzać ze swoim następcą posłem Andrzejem
Namysłą, a w zasadzie pogniewał się ze wszystkimi. Jako prezes
Stowarzyszenia pogonił z dawnej siedziby m.in. Radę Wojewódzką i
Radę Miejską SLD, obecnego barona posła Namysłę oraz senator
Apolonię Klepacz. A żeby nikt się nie czepiał, w dawnych pokojach
partyjnych urządził świetlicę dla biednych dzieci. Jedzą tam zupki i
odrabiają lekcje. Najlepsze jest to, że większość członków
Stowarzyszenia w ogóle nie miała pojęcia o tym, że Szteliga jest
prezesem. Stowarzyszenie istniało tylko na papierze, nie odbywały
się żadne zebrania. Pokłócony z dawnymi towarzyszami Szteliga
dokooptował do Stowarzyszenia kilku bardziej zaufanych ludzi.
Oficjalnie w Stowarzyszeniu działa ponad 20 osób, faktycznie jednak
rządzi poseł Szteliga z pięcioma kumplami.
Tak więc dawny majątek partii wart co najmniej pół miliona zetów
jest teraz w dyspozycji paru facetów. Zapytaliśmy skarbnika SLD
Edwarda Kuczerę, co on ma to.

Nie widzę problemu. Jest tyle innych ciekawszych tematów

odpowiedział.
A co na to poseł?

Niech pan napisze, że Szteliga wypierdolił SLD i zrobił świetlicę
dla biednych dzieci.
Resztki lokalnego SLD szykują zemstę na Sztelidze. Mamy przed sobą
pismo przewodniczącej Miejskiej Komisji Rewizyjnej SLD w Opolu
skierowane do wojewódzkiego rzecznika dyscypliny partyjnej. Pan
poseł Szteliga przez dwa lata nie płacił składek partyjnych. Nie
uczestniczył w zebraniach koła. Nie został wybrany delegatem na
Konferencję Miejską SLD, choć brał udział w jej pracach jako
delegat. W zeszłym roku przeniósł się do innego koła. Nie brał też
udziału w żadnym zebraniu koła, nie był wybrany na delegata
ostatniej Konwencji Miejskiej SLD w Opolu
jedynie dopisany do
listy delegatów przywiezionej w teczce. (...) Przy przeglądzie
protokołów zebrań koła stwierdzono, że Poseł J. Szteliga został
dopisany do protokołu zebrania, na którym przebiegała weryfikacja
członków (...) Na tym zebraniu J. Szteliga nie był obecny.
Wkurwieni działacze zaczęli się zastanawiać, czy poseł Szteliga,
członek Zarządu Krajowego i Rady Krajowej SLD, członek Prezydium
Klubu Parlamentarnego SLD, który nie płaci składek na partię, ale
którego ktoś dopisuje do listy delegatów, w ogóle do SLD należy.
* * *
Na dziś sytuacja w Opolu wygląda tak: prokuratura stawia zarzuty
kolejnym działaczom SLD. Ci, którzy pozostali na wolności, żrą się
między sobą. Przyglądający się wszystkiemu opolanie cierpliwie
czekają, aż całe towarzystwo wyląduje w pudle albo pozagryza się
nawzajem. Z niedobitkami sami się rozprawią w następnych wyborach.
PS O opolskim SLD pisaliśmy dwukrotnie: "Lewuchy", "NIE" nr 48/2002,
i "Lewica się czerwieni", "NIE" nr 10/2003.
Autor : Andrzej Sikorski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wszechwładna pani Kasia
Realizując hasła urząd dla obywatela minister Janik wydał
rozporządzenie, w myśl którego wniosek o wydanie paszportu można
wysłać pocztą. Jak ta troska o obywatela funkcjonuje w praktyce?
Jako mieszkaniec wioski w okolicach Przemyśla, wysłałem starannie
wypełniony wniosek o wydanie paszportu wraz ze wszystkimi
załącznikami do właściwej instytucji, czyli Urzędu Wojewódzkiego w
Rzeszowie, Delegatura w Przemyślu, Wydział Spraw Obywatelskich i
Migracji, pl. Dominikański 3.
Całkiem rychle, bo w przeciągu trzech dni, otrzymałem stamtąd list
za potwierdzeniem odbioru. Korespondencję stanowiła niezbyt
elegancka w wyglądzie i treści kserokopia wezwania do stawienia się
w celu takim a takim, w terminie 7 dni pod rygorem odrzucenia
wniosku, w pokoju tym a tym. Zdegustowany koniecznością
pofatygowania się jednak do urzędu (po cóż zatem słać dokumenty
pocztą?) udałem się nazajutrz we wskazane w "zaproszeniu" miejsce.
Tam przyszło mi nieco czekać (a to przerwa na śniadanie, a to inne
przeszkody) w korytarzu, który nijak poczekalni nie przypominał.
Uwagę moją przykuł napis na drzwiach pokoju, w którym szczęśliwcy
już odbierali swoje paszporty: PUKAĆ!
Wreszcie po przerwie śniadaniowej dane mi było stanąć za kontuarem,
oddzielającym petentów od pań urzędniczek.
"Dzień dobry" powiedziałem i położyłem przed jedną z pań swoje
wezwanie.
"To pani Kasia wysłała do pana" usłyszałem w odpowiedzi.
Skonfundowany nieco odparłem, iż nie znam pracowników urzędu z
imienia. Na to moja rozmówczyni podniosła słuchawkę i poprosiła
panią Kasię do pokoju. Ta ostatnia zjawiła się, i owszem, po
krótkiej chwili. Przedmiotem jej zainteresowania był mój dowód
osobisty (kserokopia była w załączeniu mojego wniosku) oraz
nieaktualny paszport. Po obejrzeniu tychże i dokonaniu odpowiednich
wpisów, urzędniczka wydała mi kwit z zaproszeniem do odbioru
paszportu w bliżej nie określonym terminie.
Działo się to w końcu sierpnia. Do dziś nie mogę sprecyzować swoich
emocji, które mną powodowały w drodze powrotnej.
Andrzej Kaczmarczyk, Stubienko




"Sądu swąd"
W nawiązaniu do publikacji "Sądu swąd" ("NIE" nr 38/2002) i prośbą
Pana Redaktora, skierowaną do Ministra Sprawiedliwości o udzielenie
odpowiedzi na krytykę w trybie art. 6 ust. 2 Ustawy Prawo Prasowe,
uprzejmie informuję, że ujemnej ocenie poddana jest w artykule
działalność konkretnych sędziów i to w sferze orzeczniczej, w której
sędziowie są niezawiśli i nie podlegają kontroli Ministra
Sprawiedliwości. Mimo to Minister Grzegorz Kurczuk zainteresował się
opisywaną sprawą i zlecił Departamentowi Sądów Powszechnych
Ministerstwa Sprawiedliwości zapoznanie się z aktami i przygotowanie
dla Ministra szczegółowej informacji, również w zakresie działań
prokuratury i stosowanych przez nią środków odwoławczych. Minister
Sprawiedliwości jako Prokurator Generalny może bowiem nadzorować
czynności Prokuratury.
W artykule wspomniano, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpiła
do Sądu Apelacyjnego z zażaleniem na postanowienie Sądu
Penitencjarnego, a więc uczyniła to, co do niej należy. Autor
artykułu powątpiewa jednak, czy przyniesie to pożądany efekt i
jedyną nadzieję pokłada w Ministrze Kurczuku, który mógłby zdaniem
autora, przestraszyć sędziów, o ile, jak pisze redaktor Ćwikliński,
ośmieli się to zrobić. Minister Kurczuk do tchórzliwych nie należy i
gdy trzeba jest stanowczy, ale w tym wypadku nie ma potrzeby
straszenia kogokolwiek, bo wydaje się, że jest szansa na naprawienie
błędów w przewidzianym przez prawo trybie. W dniu 8 października Sąd
Apelacyjny rozpatrzył zażalenie Prokuratury na postanowienie Sądu
Penitencjarnego i postanowił uchylić je z uwagi na stwier-dzone
uchybienia, przekazując sprawę do ponownego rozpoznania Sądowi
Okręgowemu. W dniu 10 października akta sprawy
zostały wysłane do tegoż sądu i teraz możemy śledzić dalszy przebieg
postępowania w sprawie, z nadzieją, że ostateczne rozstrzygnięcie
będzie słuszne i sprawiedliwe.
dr Barbara Mąkosa-Stępkowska
Dyrektor Biura Informacji
Ministerstwa Sprawiedliwości

Prawo i szalet
Ile obłudy w swoich deklaracjach głosi Kaczyński, posłużę się
przykładem.
Pospolity złodziej za kradzież z włamaniem może powędrować do
pierdla nawet na 15 lat (recydywa). Normą są w takich przypadkach
wyroki w wysokości 4
6 lat. Tacy przestępcy prawie obligatoryjnie
zostają aresztowani w ciągu 48 godzin.
Sprawcy głośnych przekrętów piastujący kierownicze funkcje w
spółkach skarbu państwa zagrożeni są karą pozbawienia wolności do
lat 10 i często nie zostają aresztowani. Jeżeli jednak do
aresztowania dochodzi, to zaraz na biurko prokuratora ląduje
poręczenie podpisane przez czołowych polityków. Przykład b.
prezydenta m. Łodzi, który wykręcił na kilka milionów zł ZUS w
Łodzi. Poręczenie złożyli m.in. poseł Śledzińska-Katarasińska i sam
muchołap Niesiołowski. (...) Żeby skończyć z demagogią Kaczorów,
warto się upomnieć o zaostrzenie kar dla tych, co okradają nasze
wspólne dobro, wykorzystując stanowiska, jakie piastują. Sprawcy
wielomilionowych nadużyć w spółkach skarbu państwa powinni
odpowiadać jak za zbrodnie i obligatoryjne powinno być orzekanie o
przepadku mienia.
Zastanawiające staje się milczenie p. Kaczyńskich o wyższych karach
dla tych elit. Czyżby mieli w tym jakiś interes.
Andrzej Lewandowski, Łódź

Będę terrorystką
Jesteście niezawiśli, interesujący, bezkompromisowi, rzetelni,
dowcipni, ekumeniczni. Nie narzucacie mi swoich poglądów
politycznych, jesteście dziwacznym ewenementem we współczesnej
prasie zawsze uzależnionej od kogoś lub czegoś.
Macie dwie wady: przez was nie jestem w stanie czytać żadnej gazety.
Każda pierdoli bez sensu, nawet "Polityka", poza tym pogłębiacie
moją frustrację, co za tym idzie albo zwariuję, albo zacznę pić.
Albo
najbardziej prawdopodobne
podkładać bomby.
FAMME
(e-mail do wiadomości redakcji)

Kto mi utnie głowę
Z aprobatą przeczytałam rozważania D. Zielińskiej nt. aborcji. Kilka
uwag. Średniowieczne nakazy i zakazy Kościoła kat., które miałyby
obowiązywać wszystkich wierzących i niewierzących, należy nareszcie
zaliczyć do przeszłości. Sprawa aborcji winna być wyłącznie sprawą
bezpo-średnio zainteresowanych, a nie uzależniona od
ogólnopaństwowych przepisów prawnych: będę ukarana czy nie? Zadaniem
władz państwowych winno być, aby do niechcianej ciąży zachodziło jak
najrzadziej, stąd powinna być zagwarantowana (po ulgowych cenach)
dostępność wszelkich środków antykoncepcyjnych. Należy przywrócić
prawo aborcji, jednak za pewną choćby niewielką opłatą (to ew. mała
kara za lekkomyślność). Zezwolenie na aborcję nie stoi w
sprzeczności z aprobatą, aby Kościół prowadził nadal nauki wzywające
do czystości przedmałżeńskiej, nie udzielał rozgrzeszenia za
usuniętą ciążę itp. Ale decyzja i skorzystanie z możliwości aborcji,
bez narażania się przepisom prawa, winna należeć do zainteresowanej.
Władysława Wróblewska
(adres do wiadomości redakcji)




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Załatwiacze
Ty się kręcisz, ja się kręcę. Może razem coś wykręcimy?
W mediach określa się ich eleganckim terminem lobbyści, a w
kuluarach Sejmu bardziej swojsko
załatwiaczami. Oprócz wytrawnych
graczy w rodzaju Andrzeja DŁugosza, członka Rady Nadzorczej
Polskiego Radia S.A., reprezentanta branży piwnej, czy Marka
Matraszka z firmy CEC Government Relations, kręci się tam jeszcze
kilku rajderów.
Za czasów koalicji AWS
UW w knajpach przy Wiejskiej szyku zadawał
Jan Prochowski, o którym w prasie pisano, że to człowiek z
kryminalną przeszłością. Przepustkę do Sejmu załatwił mu Piotr Żak,
poseł AWS. Prochowskiego kojarzono z interesami firmy Prokom.
W kręgach SLD ceni się Marka Nowakowskiego (nie mylić z pisarzem,
reżyserem ani z doradcą premiera Buzka), płk. StanisŁawa
Kwiatkowskiego, ojca prezesa TVP S.A., i Leszka Lachowicza oraz
Grupę Doradztwa Strategicznego. Jednym z sukcesów GDS w 2000 r. było
przygotowanie koncepcji i upowszechnienie argumentacji
przemawiającej za przyznaniem
w drodze bezprzetargowej
koncesji
UMTS trzem działającym na polskim rynku operatorom telefonii GSM po
rozsądnej cenie. Znaczy taniej niż pierwotnie zakładano.
* * *
Ostatnio w kręgach konsultantów cieszy się rozgłosem były dowódca
jednostki GROM generał SŁawomir Petelicki. To jedna z ciekawszych
karier. Kilka lat temu Petelicki znalazł robotę w osławionej firmie
doradczej w biznesie Artur Andersen. Firma ta zawsze dbała o to, aby
mieć mocne wpływy w świecie polityki. W 1997 r. po 20 tys. dolarów
otrzymały od niej trzy komitety wyborcze: AWS, Unii Wolności i SLD.
Zatrudnienie Petelickiego było posunięciem w ich stylu. Któż nie
padnie z wrażenia na widok wizytówki przedstawiciela firmy doradczej
zespolonego także z premierem?
Gdy w 2001 r. wybuchł głośny skandal związany z upadkiem
amerykańskiego koncernu Enron i wyszła na jaw rola, jaką pracownicy
Andersena odegrali w zacieraniu śladów przestępczej działalności
kierownictwa koncernu, stało się oczywiste, że Anderseny długo nie
pociągną. W marcu 2002 r. dobił ich amerykański Departament
Sprawiedliwości, który wystąpił przeciw spółce z powództwem karnym.
Ratunkiem okazały się fuzje z innymi firmami.
W Polsce Andersen 4 czerwca 2002 r. połączył się z Ernst & Young.
Bez zbędnego rozgłosu były dział business consulting rozpoczął
samodzielną egzystencję jako Andersen Business Consulting. Można
powiedzieć, że nad Wisłą skompromitowana do szczętu marka zyskała
szansę na drugie życie.
Jednym z asów w talii Andersena był z pewnością Petelicki. Wiadomo
że biznes to wojna, zatem generał w stanie spoczynku, znawca technik
walki wręcz i cichych sposobów zabijania to w charakterze
konsultanta prawdziwy skarb. Jeszcze cenniejszym klejnotem w wianie
była umowa na usługi audytorskie z naszym narodowym ubezpieczycielem
PZU S.A. i taka sama z PKN Orlen S.A.
Andersen przez co najmniej kilka lat robił za biegłego rewidenta
zarówno PZU S.A., jak i PZU Życie S.A. W tym czasie w obu tych
firmach doszło do jednego z największych skandali finansowych w
dziejach III RP oraz zatrzymania i oskarżenia dwóch prezesów

JamroŻego i Wieczerzaka. Mogłoby się wydawać, że trudno o gorszą
rekomendację dla kontrolerów księgowości tych firm. A jednak to, co
wydawało się niemożliwe, stało się realne. Ernst & Young utrzymał
kontrakt z PZU S.A. pod nowym kierownictwem desygowanym przez nowy
rząd lewicy.
* * *
14 czerwca 2002 r.
niecałe dwa tygodnie po fuzji
wiceprezeska
Ernst & Young Audit sp. z o.o. Bente Pedersen-Łuczkow w piśmie
skierowanym do wiadomości członka zarządu PZU S.A. Piotra
Kowalczewskiego (rekomendowanego przez Eureko-Millenium) dziękowała
za zaproszenie do złożenia oferty i zaznaczała, że konsultanci
Andersena będą nadal pracowali dla tych samych klientów. Dotyczy to
także Powszechnego Zakładu Ubezpieczeń S.A. W praktyce oznaczało to,
że osoby, które do tej pory znajdowały się w zespole obsługującym
PZU ze strony Andersena znajdą się w zespole czyniącym to samo z
ramienia Ernst & Young Audit.
Wieść gminna niesie, że to nie spodobało się ówczesnemu prezesowi
PZU S.A. ZdzisŁawowi Montkiewiczowi, który podobnie jak władze
amerykańskie nie miał zaufania do Andersena i chciał zmiany
audytora. Podobno wtedy do akcji wkroczył Petelicki, który lubi
przedstawiać się jako "Strategic Consultant to Prime Minister".
Sprawdziliśmy, rzeczywiście były dowódca GROM jest doradcą
strategicznym premiera Leszka Millera. Jest też "społecznym doradcą
Agen-cji Bezpieczeństwa Wewnętrznego" w sprawach walki z
terroryzmem. Informację tę potwierdziła rzecznik prasowy ABWery kpt.
Magdalena Kluczyska.
Można tylko imaginować sobie, jakie wrażenie na klientach Ernst &
Young robi taka informacja. Zwłaszcza poparta stosowną wizytówką.
17 lipca 2002 r.
miesiąc po cytowanym wyżej piśmie pani wiceprezes
Ernst & Young Audit Bente Pedersen-Łuczkow
w "Gazecie Wyborczej"
ukazał się artykuł Dominiki Wielowieyskiej "Tajemna moc prezesa"
poświęcony osobie Montiego. Nie była to laurka. Przedstawiono
prawdziwą tezę, że pozycja Montkiewicza wynika z jego szczególnych
układów z Millerem. Montkiewicz jest niezatapialny i ma władzę
odwoływania ministrów skarbu. 28 maja 2003 r. Montkiewicz został
odwołany. Dzień później "Gazeta Wyborcza" piórem tej samej
Wielowieyskiej dowodziła, że dodatkowym argumentem Czyżewskiego
(minister skarbu
przyp. A.F.), by szybko zwolnić Montkiewicza, był
ujawniony tego dnia przez "Gazetę" list firmy Ernst & Young, która
na zlecenie rady nadzorczej miała badać niektóre wydatki PZU, co
blokowały władze PZU. To zupełnie niebywała historia, żeby czynić
zarzut z nieufności do firmy audytorskiej, pod której okiem działali
Jamroży i Wieczerzak.
26 maja 2003 r. Wielowieyska zamieściła w "Gazecie" na podstawie
pikantnego przecieku publikację pt. "PZU
audytor skarży się radzie
nadzorczej". Stało w nim, że Neil Hughes, partner w firmie Ernst &
Young, informuje listownie członków Rady Nadzorczej PZU S.A. o tym,
iż prezes nie podpisał umowy, która umożliwiłaby audytorowi
sprawdzenie, jak przebiega wdrażanie ładu korporacyjnego w spółce.
Kilka tygodni wcześniej Rada zleciła Ernstowi, aby dodatkowo zbadał
tę kwestię. Uznano zapewne, że kto jak kto, ale byli pracownicy
Andersena mają szczególne kwalifikacje, aby badać ład korporacyjny.
Wielowieyska podała też, że Rada Nadzorcza poprosiła E&Y o zbadanie,
czy koszty, które PZU poniosło w związku z wynajęciem innej firmy
doradczej KPMG (17 mln zł), były zasadne. To bardzo dobre pytanie!
Równie dobrze można by było pytać chłopaków z Pepsico, czy im
smakuje coca-cola. Ernst & Young i KPMG to firmy konkurencyjne! Co
gorsza, w KPMG Polska sp. z o.o. pracuje były partner Andersena
Zygmunt Przetakiewicz jr, na którego wniosek komornik w marcu 2002
r. zajął prawie 120 tys. zł na koncie Andersena.
Mister Hughes z Ernst & Young w rzeczonej epistole dowodził, że de
facto szefowie PZU wydali zakaz współpracy z jego firmą. Przypomina,
że 16 kwietnia 2003 r. dwaj członkowie zarządu Zdzisław Montkiewicz
i WŁodzimierz Soiski złożyli w Prokuraturze Rejonowej Warszawa
Śródmieście zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa z art. 78
ustawy z dnia 29 września 1994 r.
o rachunkowości (Dz. U. 2002, Nr
76, poz. 694) w zw. z art. 65 ust. 1, ust. 2 pkt. 4 i ust. 4 pkt. 7
ustawy o rachunkowości oraz przestępstwa z art. 271 kk, na szkodę
PZU Życie S.A., będącej spółką zależną PZU przez Duleepa Aluwihare,
biegłego rewidenta i członka zarządu Ernst & Young Audit. Chodzi
między innymi o poświadczenie nieprawdy w związku z nieinformowaniem
o nadużyciach w grupie PZU S.A. za czasów rządów Jamrożego i
Wieczerzaka. Dziwne to jako zarzut.
* * *
Zarząd każdej firmy mógłby podziękować rewidentom Ernst & Young
Audit sp. z o.o. za współpracę. Po prostu na wszelki wypadek. Tym
bardziej że renomowana bez wątpienia firma Ernst & Young była
audytorem upadłej w 2002 r. Stoczni Szczecińskiej Porta Holding. 28
czerwca 2002 r. "Rzeczpospolita" donosiła zaś, że banki, które
udzieliły kredytów stoczni, postanowiły zbadać możliwość wystąpienia
na drogę sądową przeciwko audytorowi. Siedem banków udzieliło Porcie
kredytów na łączną sumę 1,4 mld zł i
delikatnie mówiąc
umoczyły.
Następcą Montkiewicza w PZU został Cezary StypuŁkowski, były prezes
Citibanku Handlowego kojarzony z obozem prezydenta KwaŚniewskiego. W
sejmowych kuluarach po poniedziałkowym wystąpieniu premiera Millera
i nocnym "sprowadzeniu do parteru" lokatora Pałacu
Namiestnikowskiego plotkuje się, czy przypadkiem premier nie pogoni
"ludzi Aleksandra" z intratnych posad w spółkach skarbu państwa.
Miałoby się to stać po kongresie SLD planowanym na koniec czerwca. W
tym kontekście pada też nazwisko Stypułkowskiego. Byłaby to zła
wiadomość dla Ernst & Young.
ANNA FISHER
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pianiści
Jedno małe kliknięcie. Szybki ruch ręką. W odpowiednim, precyzyjnie
wybranym momencie.
Kto z pań posłanek i panów posłów jest...
Wpierw rozejrzyj się, czy nie jesteś w ukrytej kamerze zwykle
ustawionej na galerii. Czy nie śledzi cię czujne oko fotopstryka.
Jeden ruch, jedno małe kliknięcie. Zarejestrowany obraz zdradza.
Można przed zdradą uciec uciekając się do wybiegów. Rodem z pana
Zagłoby. Można kliknąć, gdy kolega wstanie i swym ofiarnym ciałem
zasłoni klikającego za nieobecnego kolegę. Można maszynkę do
głosowania nieobecnej pani posłanki czy pana posła zasłonić niedbale
rzuconą płachtą gazety. Im większy jest format, tym łatwiej ukryć
oszustwo. W tym sezonie preferowana jest "Rzeczpospolita",
największa formatowo.
Jedno małe kliknięcie. Celne uderzenie koleżeńskiej samopomocy.
Poseł albo pani posłanka nie głosując karany jest finansowo. Cztery
stówki do tyłu. W ciągu jednego plenarnego dnia poseł może opuścić
jedną piątą głosowań. Ale co zrobić, kiedy w jednym dniu są tylko
trzy głosowania! Albo tylko jedno? Wtedy jedno kliknięcie to w plecy
cztery stówki.
Jedno małe, ukryte kliknięcie. I tuszujemy nieobecność koleżanki lub
kolegi. Zwłaszcza w dniu, w którym miała być obowiązkowa obecność.
Klubowy rzecznik dyscypliny czuwa. Ale w plenarnej sali jest jak w
ulu. Ktoś wchodzi, wychodzi, gdy wszyscy klikają zgodnie z
marszałkowskim porządkiem.
Jedno małe kliknięcie. Samopomoc koleżeńska. Aby nieobecną dupę
ocalić. Bo każdemu może się zdarzyć nieobecność. To małe kliknięcie
jest jednak wielkim fałszerstwem. O ten mały klik w drugiej kadencji
zrobił się wielki krzyk. Gdy Grzegorz Miecugow przyłapał posłów na
głosowaniu "na dwie ręce". Na fałszerstwie. Wtedy wydawało się, że
Sejm się uczy.
Jedno małe kliknięcie. Potem komputerowy wydruk z głosowań. Czujne
oczy konkurencji. Tak głupie oszustwo zawsze się wyda. Nie da się
nieucziwości zasłonić płachtą "Rzeczpospolitej".
Jedno małe kliknięcie. I duży klub ma w plecy. Przesrane do końca
kadencji. A nawet dłużej. Przyłapany na oszustwie klikający dostał
zaproszenie do prokuratury. Nieobecny oddający swą kartę do
głosowania też. Oczywiście zawsze może pajacować, deklarować, że
kartę zgubił. Ktoś znalazł, włożył do maszynki głosującej i dokonał
prowokacji. Kto w to uwierzy? Zwłaszcza gdy Sejm RP ma 12
14 proc.
pozytywnych notowań?
Jedno małe fałszerskie kliknięcie i notowania Sejmu spadną poniżej
dziesiątki. Resztki zaufania do demokracji parlamentarnej zostaną
wyczyszczone niczym w grze komputerowej "Game is over". Miałeś,
panie pośle, pięć żyć w tej grze. Jeden klik i już nie żyjesz. W
opinii publicznej.
Jedno małe kliknięcie w obronie klubowego kolegi i morderczy strzał
w macierzysty parlamentarny klub. Trafiony zatopiony
recholi się
konkurencja.
Jedno małe kliknięcie. Problem fałszywego kliknięcia obecny jest nie
tylko w parlamencie RP. Niedawno w Bułgarii debatowano nad tym, jak
zlikwidować plagę głosowań na dwie ręce. I zaproponowano, aby w
poselskich fotelach, na plenarnej sali, umieścić czujniki.
Wykazujące, czy w czasie głosowania dupa poselska siedzi, czy jest
nieobecna.
Może w Sejmie RP wprowadzić takie czujne czujniki, może zacznijmy
rozliczać posłów z ich obecności od dupy strony, skoro ich głowy są
do dupy.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pan paradoks
Leszek Miller okazał się energicznym, skutecznym, wytrwałym,
zawziętym, przebiegłym szefem sztabu wyborczego Lecha Kaczyńskiego,
przyszłego kandydata na prezydenta Polski oraz jego nieodrodnego
Jarosława Kaczyńskiego
kandydata na premiera. Pracując nad
przekształceniem Polski w firmę Bracia Kaczyńscy spółka z o.o.
premier Miller spłaca dług wdzięczności, jaki ma wobec prawicy.
Partackie rządy Krzaklewskiego i Buzka z udziałem Balcerowicza
przyniosły przecież Millerowi zwycięstwo w wyborach parlamentarnych
2001. Nie dopuszczając do powołania innego, sprawniejszego rządu
lewicy Miller zagwarantuje SLD przegranie wyborów parlamentarnych,
kiedykolwiek one nastąpią.
Mamy zranionego premiera zużytego rządu umiejącego
jak Batman

ratować siebie w sytuacjach beznadziejnych. Wszelka dalsza krytyka
Millera pozbawiona jest już sensu. Gdy zapowiada podatek liniowy,
nie warto twierdzić, że oszalał. Kiedy obiecuje przedterminowe
wybory w 2004 r., nie warto krzyczeć, że to za późno. Gdy obiecuje
klechom, że nie podważy systemu kar za aborcję, tylko idiota by się
na to oburzał, a też cieszył, kiedy potem deklaruje odwrotny zamiar.
Nie warto się martwić, gdy przed dymisją Kołodki zapewnia, że już
żaden jego minister nie odejdzie. Zajęciem dla naiwnych półgłówków
jest dyskutowanie o tym, co powinien zawierać odwiecznie sporządzany
program reformy finansów itp., itd. Wszystko bowiem, co premier
mówi, pozbawione jest jakiegokolwiek znaczenia, podobnie jak bełkot
pijaka, niemowlęcia lub Rydzyka.
Skoro nie warto słuchać, co premier mówi, pozostaje wypatrywać, co
też robi. Próżno to jednak czynić. Nie ma na czym zaczepić oka.
Zajęty jest wyłącznie swoją osobistą grą, sztuczkami i kamuflażem.
Przykładem autostrady, które cieszą tylko ucho, bo nie oko.
Autostrady mocno bawią, odkąd premier zapowiedział, że aby one
zaczęły powstawać, powoła pełnomocnika rządu do spraw autostrad.
Zgodnie z programową zapowiedzią premiera, że zredukuje
administrację rządową, uczyni ją przejrzystą wyzbywając się nadmiaru
centralnych urzędów, agencji, funduszy i pełnomocników.
Cechą socjalistycznej władzy (np. za głębokiego Gierka) było
reagowanie na pojawianie się problemów tworzeniem komisji lub
pełnomocników. Zamiast rozwiązywania problemów tworzono organy
biorące od nich nazwę. Już wówczas w kabaretach śmiano się z tego,
że pełnomocnik do autostrad zastępuje je same, ale za to jest z
twardego betonu.
Z poprzedniego ustroju premier Miller zaczerpnął przekonanie, że
silna władza przywódcy polega na tym, że on sam o wszystkim decyduje
i wszystko obsadza swoimi ludźmi. Którzy zresztą dopóty są jego,
dopóki ich kariery odeń zależą. Zwracają się zaś przeciw swemu
przywódcy, kiedy nadchodzi czas, gdy o obsadzie będzie decydował
ktoś inny. Z tą chwilą ludźmi Millera zostaną tylko ci towarzysze,
którzy wraz z nim wylecą nieodwołalnie. Przez 13 lat Miller nie
zdążył pojąć, że w reżimie demokratycznym przywódca jest silny
wtedy, gdy ma wysokie poparcie społeczne i umie je stale odnawiać.
Miller dlatego z nieprzytomną determinacją i pomysłowością trzyma
się roli premiera, ponieważ nadal mniema, że żyje w czasach, w
których wartość polityka jest pochodną jego funkcji. Po jej utracie
człowiek staje się zaś zerem. Żyjemy jednak w czasach, kiedy można
być zerem będąc premierem. Skupiając całą władzę można nie mieć
żadnego ruchu, szans ni perspektyw.
Kwaśniewski jest przeciwieństwem Millera
politykiem z innej już
epoki. Lewica krytykuje go za niesprawność, miękkość, skłonność do
cofania się. Przeciwstawia niepozbieranemu prezydentowi tygrysie
skoki premiera.
Wśród wielu innych zalet, talentów i sprawności Kwaśniewski ma jedną
cechę tak wśród polityków rzadką, że już po raz drugi nie ma szans w
Polsce pojawić się ona na rządzącym szczycie. Kwaśniewski nie dąży
do poszerzenia swojej władzy ani do wykorzystywania jej na maksa.
Nie zżera go ambicja władcza. Wyżej ceni nienaruszalność reguł gry
niż własną skuteczność. Rozumie, że mechanizmy i ich stabilność są
ważniejsze niż osoby. Lękam się, że tylko tak długo będzie istnieć w
Polsce respektowana demokracja konstytucyjna, jak długo Kwaśniewski
jest prezydentem.
Miller przedłużył w Sejmie swe premierowanie, gdyż w SLD, karnej
partii kadrowej o ustroju wodzowskim, jest pozbawionym rywala szefem
tej wspólnoty interesów oraz lęków. Zdołał się utrzymać, chociaż
czas jego minął dzięki wsparciu kilkunastu posłów egzotycznych,
wędrującej szumowiny, którą łatwo do siebie przykleić. Na tym polega
demokracja i tak się gra na jej instrumentach. Zapłaczemy jeszcze po
tym demokratycznym bagnie, kiedy już Millerowi uda się wynieść do
władzy prawicowych likwidatorów rzeczywistej demokracji
przedstawicielskiej.
Za wotum zaufania do Millera i jego rządu głosowali w większości
posłowie, którzy mu już nie ufają i mają go dosyć. Przeciw
premierowi oddali głosy ci wszyscy, którzy Millera skrycie kochają,
ponieważ wynosi ich do władzy.
Mnie podczas debaty najbardziej wkurwiło kilka sekund w trakcie
zadawania Millerowi pytań. Któryś poseł chłopski powiedział, że w
sklepikach brakuje już zeszytów do zapisywania nazwisk ludzi
biorących chleb na kredyt. Kamera odnotowała w tym momencie
rozbawienie na twarzy szefa lewicy. Ludzie zapamiętają ten
uśmieszek.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Proboszcz Roku "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Występek religijny
Do występku religijnego doszło w Pakości. Kto go popełnił?
Przewodniczący Rady Miejskiej Ryszard K. Kto go oskarża? Niektórzy
radni, głównie z PSL, którzy zażądali jego odwołania. O co chodzi? O
to, że pan Ryszard K. w zeszłym roku zorganizował sesję rady w
Wielki Czwartek, a ponadto był przeciwny dożynkom i festiwalowi
religijnemu. Pan Ryszard się broni. Twierdzi, że sesja skończyła się
przed rozpoczęciem uroczystości kościelnych, a festiwal odwołali
sami organizatorzy, czyli władze kościelne. Działo się w Pomrocznej
Roku Pańskiego 2004.
Nerwowy katecheta
W jednej z wiejskich szkół pod Mikołajkami ksiądz katecheta
poturbował nieco 9-letniego ucznia. Rodzice nie składali skargi, ale
sprawą zainteresowała się prokuratura z Mrągowa. Tłumaczy to
błyskawiczne kroki kurii diecezjalnej z Ełku, która nakazała
nerwowemu katechecie przeprosić ucznia, a ponadto kupić gry
planszowe dla szkolnej świetlicy. To bardziej nowoczesny sposób
znęcania się nad dziećmi.
Jurny proboszcz
Wkrótce rozpocznie się w Koszalinie proces księdza Jerzego U. z
parafii w Słowinie (powiat Sławno), który przed rokiem został
aresztowany pod zarzutem seksualnego molestowania nieletnich
ministrantów. Ksiądz po miesiącu wyszedł na wolność, za poręczeniem
majątkowym w wysokości 5 tys. zł, mimo protestów prokuratury. W
czasie intensywnego śledztwa prokuraturze udało się poszerzyć listę
zarzutów. Dotarto do kolejnych ofiar 52-letniego księdza z
poprzednich parafii. Księdza zbadali też psychiatrzy i stwierdzili,
że jest całkowicie poczytalny. Grozi mu do 10 lat odsiadki.
Ostrzeżenie z kurii
Kuria biskupia w Radomiu rozesłała do wszystkich proboszczów pismo z
ostrzeżeniem przed oszustami podającymi się za artystów i księży.
Bywa, że osoby te powołują się na znajomości z biskupami i
środowiskami kościelnymi
ostrzega kanclerz kurii ksiądz Sławomir
Fundowicz, który do najbardziej drastycznych przypadków zaliczył
zdarzenie, podczas którego mężczyzna podający się za księdza
próbował odprawić mszę świętą.
Rekolekcje z policją
Z rekolekcji wielkopostnych w kościele p.w. Miłosierdzia Bożego w
Stargardzie ksiądz wyrzucił grupę gimnazjalistów za nieodpowiednie
zachowanie. Dwóch wziął nawet za łby i walnął o siebie. Nazwał też
m.in. debilami
głupimi w dodatku. Nie pomogło. Przed kościołem
wyrzuceni rekolekcjoniści wyli, ryczeli, przeklinali, biegali w
najlepsze
zwyczajnie, jak to na rekolekcjach. Dopiero wezwana
policja przywróciła porządek publiczny i ocaliła świętą wiarę
katolicką przed dalszą obrazą.
Grzywna dla wikarego
Bielski sąd rejonowy ukarał dwutysięczną grzywną księdza Andrzeja
G., wikarego parafii w Komorowicach, za brutalne wymuszanie
informacji o skradzionym aucie. Księdzu ukradziono bowiem samochód.
Poprosił o pomoc swoich podopiecznych z grupy tzw. trudnej
młodzieży, którą się zajmował. Chłopcy namierzyli domniemanych
sprawców i ich pobili. Potem wszyscy wrócili na plebanię, gdzie
czekała już na nich policja poinformowana przez świadków pobicia o
akcji wikarego. Podopieczni księdza dostali po roku w zawiasach.
Ksiądz ocalony
We wsi Wsola pod Radomiem 32-letni ksiądz spod Krakowa wjechał na
przejściu dla pieszych na dwóch prawidłowo przecho-dzących przez
jezdnię chłopców. Obaj w stanie ciężkim zostali
przewiezieni do szpitala. Księdza pirata, o dziwo trzeźwego, policja
obroniła przed samosądem mieszkańców, którzy wybiegli z okolicznych
domów.
Piwko od cystersów
Miła wiadomość dla katolików alkoholików. Browar Belgia i
reprezentująca opactwo cystersów w Szczyrzycu k. Limanowej spółka
Dominium podpisali kontrakt na produkcję piwa. Piwo cysterskie,
którego produkcja oparta zostanie na wielowiekowych doświadczeniach
zakonników, trafi na rynek jeszcze przed Wielkanocą!
Proboszcz antyfeminista
Proboszcz Władysław K. z parafii Sokolan pod Sokółką nie znosi
kobiet. Mówi o tym otwarcie we wsi, w zakrystii i kościele. Nie chce
chrzcić dziewczynek, czasem odmawia udzielania ślubów, a nawet
grzebania zmarłych kobiet. Parafianki twierdzą, że wy-zywa je od
suk. Proboszcz zaprzecza: To prawda, nie znoszę bab, ale tak bym
kobiety nie nazwał. Suka to taka, co gania za chłopami, a te, co się
na mnie skarżą, to tylko baby. Przełożeni księdza olewają skargi
urażonych parafianek. Męskie szowinistyczne kościelne świnie!
Wieści na pożytek pasterzy i owieczek czerpiemy z prasy lokalnej.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Bankowcy i śmieciojady
W "Ekspresie Reporterów" (16 IX 2003 r.) pokazano reportaż o
małżeństwie trzydziestolatków, którzy spłacają pożyczkę na
skromniutki domek, a stracili nagle pracę i teraz, żeby nie zalegać
ze zobowiązaniami finansowymi, utrzymują się ze zbierania po
śmietnikach.
Ocenia się, iż w Polsce blisko 10 proc. zatrudnionych nie otrzymuje
na czas należnego im wynagrodzenia. Przykłady podają media, głównie
przy okazji protestów w różnych przedsiębiorstwach. Krzywdzeni w ten
sposób pracownicy muszą w bankach zaciągać kredyty i spłacać je ze
"zbójeckimi" procentami. Na ogół kosztem ogromnych wyrzeczeń. W
ogóle ludzie biedni bez zaciągnięcia kredytu nie są w stanie kupić
odzieży, podstawowych mebli i innych koniecznych do egzystowania
rzeczy. (...) Panująca koniunktura ekonomiczna nagania biednych
bankom. Powstaje wrażenie, że istnieje swoista zmowa między silnymi
przedsiębiorstwami i bankami
dla finansowego eksploatowania
uboższej, ale wyraźnie przeważającej (i bardzo licznej) części
społeczeństwa. W ten sposób jakieś towary się sprzedaje, jakieś
zyski są.
Parlamentarzyści mogą tego mechanizmu nie dostrzegać z powodów
oczywistych. Im starcza... Czy jednak najwyższe władze państwowe nie
powinny się wspomnianą sytuacją zainteresować? Ile pożytków z
państwa doświadczają najbiedniejsi obywatele? Czy kraj mógłby w
miarę normalnie funkcjonować, jeśliby zaludniony był tylko tą
30-procentową zamożniejszą populacją? Przepraszam za naiwność tych
uwag. (...)
Nie idzie o wypowiadanie wojny bankom czy przedsiębiorcom. Idzie o
zbudowanie takich mechanizmów ekonomicznych, które hamowałyby
powstawanie coraz większych różnic w poziomie bytowania rodaków. To,
co się dzieje obecnie, nie pasuje ani do priorytetów religijnych,
ani do priorytetów lewicy politycznej. Nie da się chyba na dłuższą
metę liczyć na wyrozumiałość milionów obywateli mających poczucie
krzywdy. Śmietników i biedaszybów dla wszystkich potrzebujących nie
wystarczy. Określone wnioski płyną też z sondaży dotyczących
popularności poszczególnych partii politycznych.
Stanisław Turowski, Gubin
Czerwona kwadratura
Najpierw skończyłem studia, później dostałem pracę. Tę pierwszą
zmieniłem na inną. Zapisałem się do młodzieżówki SLD. Później
straciłem pracę. Z SLD ze wstydem się wypisałem, gdy zobaczyłem, jak
Miller podciera sobie tyłek własnym expos i kurczowo trzyma się
stołka (już zapomniał, jak się z Buzka śmiał), a jego ekipa
uczestniczy w większej liczbie afer niż AWS. Oczywiście w
młodzieżówce SLD okazaliśmy się gnojkami do kopania w dupę i
rozlepiania plakatów w dni wyborów.
Poszedłem na bezrobotne. Za miesiąc poszedłem po pierwszy zasiłek

174 (słownie: sto siedemdziesiąt cztery). Nie wiedziałem, co na
początku zrobić
czy od razu się utopić?, ale nie
przecież mam
174 złote! Można najpierw się przecież za to uchlać, bo na nic
więcej nie wystarczy, a potem ewentualnie topić. Jak słyszę
Hausnera, który jeszcze chce obcinać, przycinać i skracać
bezrobotnym, to mi się coś w środku robi. Chciałbym, żeby spędził
jeden chociażby tydzień na moim miejscu szukając pracy i żyjąc za te
pieniądze.
S. K.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Hańba i poruta
Telewizory i inne pismaki przez tydzień katowały nas tym, że
Pokojową Nagrodę Nobla przyznają na pewno białemu z Watykanu. No bo
jak inaczej? Papa jest boski i z okazji jego rocznicy to mu się
należy. I wała. Lutry nam, pardon, Naszemu Wielkiemu Ojcu w
Watykanie, nie dali nagrody. Dysydenty i pohańce jakieś skumali się
z wrażymi muslimami i nagrodę posłali do Iranu jakiejś babie, co
śmiała dochodzić równouprawnienia, a wiadome jest powszechnie, że
baby to tylko do rodzenia się nadają (w czym my, prawowierni,
zgadzamy się całkowicie z ich prawowiernymi, co i tak nie
przeszkadza nam być przedmóżem... zamużem...?, bezmórzem...?, aaa

bezmóżdżem chrześcijaństwa). Poruta, smutek i hańba wielka dla
Naszego Narodu Wybranego, co ma tylko 6 (słownie: sześć) sztuk
noblistów, z czego do kilku z nich przyznają się inni. Ale coby nie
było zbyt smutno, to telewizornia nadała koncert z okazji niedoszłej
nagrody i obecnej rocznicy obwołania Wojtyły na papieża, nie mówiąc
o pozostałej celebrze w każdych wiadomościach i programach
społecznych. Czyli jak zwykle, tylko trochę więcej.
Janusz Czarnecki
(e-mail do wiadomości redakcji)
16 kretów
Renomowane wrocławskie liceum... od lat w czerwonych, komuszych
rękach... w sąsiedztwie kościół Franciszkanów powoli przejmujący
"należną" mu władzę. Czwartek 16 października 2003 r. godzina 14:15
szkoła. Lekcja religii. Temat? Wiadomo! Papież! Ględzenie o
rocznicy, wielkim pontyfikacie. Dobra, przetrwałem. Wracam do domu.
Włączam TV i się zaczyna znowu. Papież 25 lat pontyfikatu, msza.
Spadam do babci! To samo na każdym kanale. Dupa zbita.
Otwieram nowe "NIE" patrzę na dół drugiej strony. Wyniki sondy
SMS-owej. Pytanie czy papież jest bożkiem? Wynik taki, jakiego się
spodziewałem, bo tylko 16 osób się w Polsce wygłupia albo jest
ślepych jak krety. Zaślepieni autorytetem?
Paweł O.
(e-mail do wiadomości redakcji)
Najeźdźcy
W mediach coraz częściej słychać jest głosy naszych bojowników o
"wolność i ropę" Iraku, którzy nazywają ludzi atakujących wojska
okupacyjne "przestępcami" lub "bandytami". Wydaje się, że niektórzy
nasi "rodacy" zapomnieli już czasy, w których Polska sama znajdowała
się pod obcą okupacją, a polscy patrioci nazywani byli "polnische
banditen". Swoją drogą ciekawe, czy gdyby Polska została najechana
dzisiaj przez wojska z państw muzułmańskich (co miało miejsce przed
wiekami), to Polacy witaliby najeźdźców "chlebem i solą" czy też
"ogniem i mieczem".
Andrzej Krysiak, Warszawa

Awans na polu chwały
Piszę "w temacie" notki w "Telewizorni" (nr 41/2003) dotyczącej
wymiany gen. Tyszkiewicza na gen. Bieńka w Iraku. Twierdzenie, że
"wojowniczy powinien zastąpić dyplomatę", raczej nie przystaje do
rzeczywistości
przecież wojna się skończyła, a my teraz
"stabilizujemy", nie walczymy. O co więc może chodzić?
Moim skromnym zdaniem
oczywiście
o awanse. O ile wiem
nie ma
już w polskim wojsku marszałków. Istnieje za to przepis mówiący, że
ten najwyższy stopień może otrzymać generał dowodzący dużymi
związkami wojsk w czasie wojny. Podobnie jest z Krzyżem Virtuti
Militari, który można otrzymać tylko za zasługi na polu bitwy.
Zapewne niedługo usłyszymy propozycję nadania stopnia marszałka
"irackim" generałom. A Virtuti Militari otrzyma (pośmiertnie
oczywiście) pierwszy polski żołnierz zabity w Iraku. Pierwszy, bo
kolejni nie będą już tak medialni.
Dariusz Wojczulanis, Lidzbark Warm.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Chuj ci to czy struś
Skandal obyczajowy w Szczecinie. W jednym ze sklepów z zabawkami
oczy reporterów RMF wypatrzyły pluszową maskotkę strusia.
40-centymetrowy zwierzak ma wszystko, co stru-siowi do życia
potrzebne: ogonek, łapki, długą szyję. Buźkę ma połączoną z
czapeczką. Samej czapeczki zdjąć więc nie można. A po zdjęciu
buźko-czapeczki reszta strusia niektórym dorosłym kojarzy się z
chujem. Rzeczniczka praw konsumenta w Szczecinie pani Longina
Kaczmarek uznała, że ukryty w strusiu chuj musi być natychmiast
wycofany z obrotu. Rozpoczęły się naloty na szczecińskie i okoliczne
sklepy w poszukiwaniu strusiów z czapeczkami. Ścigany struś ma metkę
z "Dla dzieci od lat 3" i ministerialną informację, że jako za-bawka
jest bezpieczny dla dzieci. Powinien mieć też zastrzeżenie, iż jest
niedozwolony dla dorosłych.
Z. N.
Paciorek na szynach
Polskie Koleje Państwowe przed październikiem zeszłego roku miały
prawie 8 mld zł w plecy. Firmę podzielono na ponad 20 spółek. Dług
został i rośnie. Według dobrze poinformowanych wiewiórek w tempie 5
do 7 mln zł dziennie. Co w tej sytuacji robić? Trzeba się modlić! 14
kwietnia odbyły się w Lublinie modły w intencji powodzenia jednej ze
spółek PKP
Polskich Linii Kolejowych S.A. Z całej Polski zjechało
około 350 kolejarzy, wlokąc związkowe sztandary
od "Solidarności"
po OPZZ. Towarzyszyła im kolejarska orkiestra dęta z Siedlec, a
słowo święte odczytał sam Tadeusz Augustowski
prezes PLK S.A. W
skuteczność tego typu terapii nie wątpimy. Wszak wcześniej
"Solidarność" oddała Polskę w opiekę Chrystusa Króla. I proszę jak
się poprawiło!
A. R.
Tęczowa Gadzina
Rozdano Tęczowy Laur
gejowsko-lesbijskiego Oskara. Wyróżnienie
dostać można za tolerancję wobec homosiów, za pacyfizm, odwagę,
wytrwałość itp. Na tęczowej gali zabrakło fleszy, stada pismaków,
premiera Millera, Kondrata czy Jandy. Zabrakło, bo laury wręczał
pedał, czyli ten, co bzyka się w tyłek. Nagrody przyznawała zaś
Kapituła, która bzykanie to akceptuje. I dlatego Tęczowy Laur jest
dla niektórych statuetką parszywą. Jedni nigdy jej nie dostaną,
drudzy
nie odbiorą. W tym roku nagrodą pogardził Muniek Staszczyk,
wolnościowiec-liberał i ks. Michał Czajkowski. Dostali zaś i
odebrali Laur: niejaki Gadzinowski, Jerzy Jaskiernia, Maria
Szyszkowska, Izabela Jaruga-Nowacka, Anja Orthodox (po raz drugi),
Izabela Filipiak, Ewa Drzyzga, Helsińska Fundacja Praw Człowieka
oraz
Magazyn Reporterów Radiowej Trójki. Informujemy o tym tak
szczegółowo, bo wolne, niezależne i tolerancyjne polskie media
wydarzenie olały.

I. K.





Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak zarobić 360 000 zł dziennie
czyli gaz śmierdzący korupcją cd.
Wizytę złożył w Najjaśniejszej gen. Władimir Radczenko, ukraiński
odpowiednik ministra Marka Siwca. Radczenko zastąpił na stanowisku
sekretarza ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego Jewhena
Marczuka, gdy ten został ministrem obrony.
Jak się nieoficjalnie dowiedziało "NIE", tuż przed wyjazdem do
Polski Radczenko był indagowany przez ukraińskich parlamentarzystów
o kontrakt gazowy z Polską. Spore poruszenie wywołała bowiem dziwna
umowa na dostawę ukraińskiego gazu do Polski za pośrednictwem
podejrzanej węgierskiej spółki Eural TG. Ponoć Radczenko miał
oświadczyć, że podczas wizyty nie będzie poruszał kwestii tego
kontraktu, gdyż Ukrainie udało się wynegocjować bajecznie wysoką
cenę za gaz sprzedany Polsce. W tej sytuacji próba podważenia
kontraktu działałaby na niekorzyść ekonomicznych interesów Ukrainy.
Autor : H.S.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dobry wojak Bush "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak uchronić raka od zawału
Motto:
Czym słoneczko bliżej, tym Sikorski niżej.
Pan minister zdrowia odmówił dopłacania do środków przeciwciążowych.
Skreślenie ich z listy chemikaliów niepełnopłatnych uzasadnił
stosując szantaż moralny. Powiedział, że lepiej pieniądze
przeznaczyć na leki przeciwrakowe i zapobiegające pękaniu serca,
czyli ratujące życie. No bo istotnie dziewictwo nie grozi śmiercią,
a tylko kalectwem. Zamiast się ruchać, można froterować podłogę. Też
frajda.
Szerokie zastosowanie metod perswazyjnych ministra Leszka
Sikorskiego może przynieść większe oszczędności budżetowe niż plan
Hausnera. Czy ważniejsze jest dotowanie opery, czy wyławianie z rzek
kandydatów na topielców? Czy nie lepiej głodne dzieci dożywiać, niż
uczyć je gramatyki? Czyż nie jest nieludzkie budowanie drogich
autostrad, na których potem licznie giną ludzie? Itd.
Tylko potwarca może podejrzewać, że minister robi narodowi świństwo
rozmyślne. Na przykład, że przemyślał i pojmuje ten socjaldemokrata
klasowe skutki swego humanitaryzmu. Są zaś one takie: unikanie
rodzenia wpisane zostaje trwale do skłonności luksusowych
jak
bywanie na balach charytatywnych i spędzanie zimy na Karaibach.
Kobiety, które stać by było pieniężnie na rodzenie i hodowanie
dzieci, mają bowiem forsę na uniknięcie tego przez zażywanie pigułek
lub opłacanie skrobanek. Ubogie zaś podlegają przymusowi rodzenia.
Minister Sikorski wpędza je w wielodzietność, więc w jeszcze większe
ubóstwo. W ten sposób najliczniej rozmnażają się rodziny niemające
środków na kształcenie swego przychówku. Dzieci dziedziczą po
rodzicach biedę, ciemnotę, bezrobocie, bezradność. Oto, jak
socjaldemokratyczny minister kształtuje współczesne mu i przyszłe
stosunki społeczne.
Inny potwarca zarzucić zaś mógłby socjaldemokracie w randze ministra
nieumiejętność liczenia na poziomie szkoły podstawowej. Koszt
dotowania pigułek antykoncepcyjnych jest kilkadziesiąt razy niższy
od tych wydatków państwa, jakie pociąga za sobą rodzenie się dzieci,
szczególnie w rodzinach ubogich. Połóg, urlop macierzyński, zasiłek
rodzinny, dotacje do niektórych artykułów dziecięcych i do
przedszkoli, koszty kształcenia i tak dalej bez końca. Mieści się w
tym także pensja pediatry i dopłata państwowa do leków, jakie bachor
pożre. Naprawdę dotacje do pigułek przeciwciążowych w ogóle nie są
wydatkiem z budżetu, lecz oszczędnością. Bardziej dla społeczeństwa
opłacalną, niż np. byłoby odebranie władzom 50 tysięcy samochodów
służbowych z kierowcami. Bo tyle ich ponoć utrzymują podatnicy.
Tylko zoologiczny wróg rządzącej socjaldemokracji posądzać mógłby
ministra Sikorskiego o to, że nie jest przypadkowa zbieżność rodzaju
oszczędności, które on czyni, z wyraźnymi życzeniami Kościoła
katolickiego. Biskupi i księża oczekują bowiem od władz państwowych,
że utrudnią one wszelkimi sposobami korzystanie przez kobiety z
wolności nierodzenia. Rozmnażanie się stanowi powinność religijną
zamężnych owieczek. Perswazje tego rodzaju głoszone z ambony cieszą
się zaś tylko wówczas posłuchem, jeżeli wzmacnia je presja karna
(zakaz aborcji) oraz ekonomiczna (drogie pigułki antyciążowe).
Minister Sikorski nie jest kościelnym posługaczem, a skądże. On
tylko zasiada w rządzie Millera, który nie chce zadrażniać stosunków
z Kościołem. Demoluje je zaś każda władza, która kleru nie słucha i
nie robi mu na rękę.
Nie żaden szeregowy potwarca, lecz tylko wyłącznie skończone już
bydlę wyrazić może żal, że minister od chorób zwany dla śmiechu
ministrem zdrowia w ogóle urodził się. Na ogół
jak wszystkie
dzieciątka
ministrowie poczęci zostali z brudu i niechlujstwa.
Gdyby bowiem w PRL pani Sikorska
matka zechciała była uniknąć
rodzenia przyszłego ministra Leszka, zapobiegłaby powstaniu łańcucha
zdarzeń fatalnego dla milionów kobiet. Sam minister Sikorski to
zatem sygnał ostrzegawczy wskazujący, jak bardzo opłaca się
finansować z funduszy publicznych pigułki przeciwciążowe. Wśród
dzieci, które się teraz rodzą z powodu aptecznej drożyzny, znów
znaleźć się zaś może osesek, który za 40 lat zostanie
socjaldemokratycznym mini-strem zdrowia. Czyż chcemy powtórnie
ponieść takie ryzyko?
Minister zdrowia Sikorski twierdzi, że brakuje mu forsy na dotowanie
środków antykoncepcyjnych i kto go za to gani, ten godzi się na
pozbawianie pomocy ludzi chorych na raka i serce. Odpowiadam na ten
szantaż moralny lepszym rachunkiem: pigułki przeciw ciąży
ograniczając liczbę rodzonych dzieci zapobiegają większej ilości
przyszłych raków i zawałów, niż wyleczą z nich lekarstwa
onkologiczne i kardiologiczne razem wzięte.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Rzeź wartości "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wódce dajcie żyć "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zbrodnia zdjęcia majtek
W Polsce pod rządami lewicowej koalicji zanosi się na falę procesów
politycznych.
Dotychczas setka wysokopłatnych prokuratorów IPN zajmowała sądy
sprawami o nadużycie władzy przez funkcjonariuszy SB oraz prokuratur
i sądów z czasów stalinowskich. Spraw było coraz mniej, toczyły się
ślamazarnie. Rozprawy nad starcami a podstawie oskarżeń innych
starców nie budziły już emocji, a najwyżej politowanie. Ostatnio w
Zamościu któryś ze świadków
dawnych więźniów SB
kolejne
odroczenia procesu skomentował tak: oskarżony jest po
osiemdziesiątce, my także, nikt z nas już nigdy nie będzie zdrowy,
lepiej dać sobie z tym spokój.
Jeszcze rok, dwa i zabrakłoby dla śledczych IPN pracy. Znaleziono
zatem inne pole dla rozwinięcia oskarżycielskiej działalności;
takie, które szybko nie wyjałowieje. Na początek stan wojenny.
Później się zobaczy. Mogła pani Labuda przed trybunałem "GW" w
osobach pań Olejnik i Kublik wziąć odwet na prokuratorze
padalcu
Kauczu, czemuż nie pójść tym tropem? I to w stronę nie tylko
dymisji, ale sali sądowej i kryminału.
* * *
Prokurator katowickiego oddziału IPN wniósł do Sądu Rejonowego w
Częstochowie oskarżenie przeciw niejakiej Barbarze W. o popełnienie
w latach 1982
84 w czasie służby w Wydziale Śledczym SB KW MO w
Częstochowie szesnastu "zbrodni komunistycznych". Jedenaście tych
zbrodni polegać miało na tym, że podczas tzw. przeszukania
osobistego aresztowanych działaczek częstochowskiej "Solidarności"
nakazywała im "obnażenie się" (czyli zdjęcie majtek) i wykonanie
przysiadu. Ponadto proponowała kilku działaczkom "S" współpracę z
SB, ewentualnie wyjazd za granicę. Jedyny poważniejszy zarzut
dotyczy przekazania aresztowanej nieprawdziwych informacji o stanie
zdrowia osób bliskich w celu skłonienia jej do współpracy.
Z aktu oskarżenia wynika, że katowicki IPN zamierza oskarżyć za
podobne "zbrodnie komunistyczne" kolejnych dwudziestu
funkcjonariuszy organów ścigania.
Ciekawe, że prokuratorzy IPN nie zakwestionowali zasadności ani
legalności samego zatrzymania rewidowanych i przesłuchiwanych
działaczek. Widocznie uznali, że one rzeczywiście naruszyły
obowiązujące prawo. Sama Barbara W. została przed 12 laty
zweryfikowana i pełniła służbę policyjną

podobno wzorowo.
Wszystko wskazuje na to, że zarzucane pani W. czyny mieściły się w
rutynowych procedurach postępowania z aresztowanymi przy rewizji
osobistej. Próby werbowania aresztowanych również należą do
policyjnej rutyny i są stosowane obecnie. Zaś propozycje emigracji w
zamian za odstąpienie od postępowania sądowego składano w tamtych
latach działaczom podziemnej "S" masowo, zresztą za aprobatą
hierarchii kościelnej. Wielu
solidarnościowców z takiej możliwości skorzystało.
Pozbawienie wolności jest samo w sobie bolesne i poniżające, a
towarzyszą temu często dodatkowe nieprzyjemne okoliczności,
kajdanki, rewizje osobiste itp. Z ludzkiego punktu widzenia trzeba
współczuć osobom na to narażonym. Są to jednakże restrykcje
przewidziane prawem i każdy, kto również z pobudek politycznych
podejmuje działania prawnie zabronione, świadomie podejmuje ryzyko
takich dolegliwości. Nie godzi się mu szukać odwetu na szeregowych
funkcjonariuszach państwa, którzy prawo egzekwują.
* * *
Autor aktu oskarżenia przeciw Barbarze W. przyznaje, że zarzucane
jej czyny stanowią najwyżej tzw. występki, zagrożone niewysokimi
karami, szeroką możliwością zawieszania, a ponadto przedawniają się
po 5 lub 10 latach. Z mocy ustawy o IPN owe występki stały się
"zbrodniami komunistycznymi". Nie wpływa to na ewentualny wymiar
kary, gdyż Sejm jak dotychczas nie uchwalił dla IPN specjalnego
kodeksu karnego, lecz ograniczył się do powołania specjalnej
prokuratury.
Można by zatem pomyśleć, że zbrodnia w ustawie o IPN, to tylko
słowny epitet wyrażający polityczną nienawiść. Jednak nie. Art. 4
ustawy stanowi bowiem, że "zbrodnie komunistyczne" przedawniają się
po 20 latach, nawet gdy nie są w sensie prawnym zbrodniami, gdyż
dotyczą występków.
Historia tego przepisu zasługuje na uwagę. Pierwotna wersja ustawy o
IPN uchwalona 18 grudnia 1998 r. stanowiła jedynie, że bieg terminu
przedawnienia przestępstw popełnionych przez funkcjonariuszy
publicznych w PRL nie będących zbrodniami przeciw ludzkości
rozpoczyna się 1 stycznia 1990 r. Pół roku później, gdy po
odrzuceniu prezydenckiego weta nowelizowano ustawę, aby wypłacić się
PSL za pomoc, Krzaklewski, Pałubicki i Ryszard Kulesza
główni
promotorzy sprawy
zorientowali się, że od 1 stycznia 2000 r. pion
śledczy IPN zostanie bez ajęcia, gdyż "występki" ulegną
przedawnieniu, a do ścigania pozostaną tylko podejrzenia o rzadkie
przypadki przestępstw stwarzających zagrożenie życia i zdrowia lub
wolności obywateli. W pośpiechu zatem dodano przepis o przedłużeniu
karalności wszelkich czynów kwalifikowanych jako "zbrodnie
komunistyczne" do lat 20, a zabójstw do 30.
Według wielu znawców prawa Sejm klepnąwszy pod dyktando AWS
UW tę
poprawkę obraził art. 44 Konstytucji, który stanowi: Bieg
przedawnienia w stosunku do przestępstw, nie ściganych z przyczyn
politycznych popełnionych przez funkcjonariuszy publicznych lub na
ich zlecenie, ulega zawieszeniu do
czasu ustania tych przyczyn. Ten przepis ustawy zasadniczej
upoważnia do odpowiedniego wyznaczenia początku biegu przedawnienia,
lecz nie upoważnia do dowolnego manipulowania okresem przedawnienia.

Obok Konstytucji został obrażony zdrowy rozsądek. Byle wykroczenie
urzędnicze, jeśli dotknęło opozycję, zostało w przepisach o
przedawnieniu w ustawyie o IPN zrównane z naprawdę poważnymi
zdarzeniami, takimi jak pacyfikacja zbrojna strajków czy
manifestacji. Gorliwość katowickich prokuratorów IPN dodatkowo rzecz
ośmiesza. Okazuje się, że rewizja osobista "z obnażaniem się i
przysiadem" u solidarnościówki ma być ścigana przez lat 20,
do upadłego, taka zaś rewizja u zwyczajnej obywatelki za coś
przymkniętej przedawni się po 5 latach. Więcej nawet: malwersacja
lub łapownictwo przedawnią się dwukrotnie wcześniej niż polecenie
opuszczenia majtek, którym się teraz zajmuje sąd w Częstochowie.
SLD odgrażał się dwa lata temu, że zaskarży ustawę o IPN do
Trybunału Konstytucyjnego. Jest w niej bowiem więcej przepisów
konstytucyjnie wątpliwych. Jak zwykle Sojuszowi zabrakło odwagi. A
ponadto dbałość o porządek prawny nie jest jego mocną stroną. Może
to obecnie naprawić niezawisły sąd, który ma podstawy i jest w mocy
zapytać Trybunał Konstytucyjny przynajmniej o zgodność wymienionego
wyżej przepisu o przedawnieniu z art. 44 Konstytucji.
* * *
Jak donosiła prasa, lubelski oddział IPN wszczął śledztwo przeciw
grupie sędziów i prokuratorów (także zweryfikowanych przed 12 laty)
o to, że realizowali dekrety o stanie wojennym natychmiast po ich
wydaniu, a na pięć dni przed ukazaniem się w urzędowym "Dzienniku
Ustaw". Sprawa była już przedmiotem szczegółowych, wielomiesięcznych
rozważań w sejmowej Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej, jako
jeden z zarzutów przeciw tzw. autorm stanu wojennego. Sejm II
kadencji sześć lat temu oddalił zarzuty uznając, że działania
autorów i realizatorów stanu wojennego z najwyższego szczebla były
uzasadnione "wyższą koniecznością" i stanem zagrożenia państwa.
Zasadność tego stanowiska podziela niezmiennie większość opinii
publicznej, uznając decyzję o stanie wojennym za słuszną. Nie robi
to jak widać wrażenia na funkcjonariuszach IPN. Również minister
Piwnik skołowana porażką, jaką dla niej zakończyła się sprawa
Kaucza, tym razem w pośpiechu odwołała szefa lubelskiej prokuratury,
nawet nie czekając na wynik ewentualnego postępowania
dyscyplinarnego.
W wymowie politycznej opisane praktyki IPN oznaczają konsekwentną
realizację odwetowego kursu. Za stan wojenny, za PRL jako taką, za
rzeczywiste i urojone krzywdy opozycji. Moralnie jest to roszczenie
zwyczajnie bezpodstawne. Trafnie charakteryzował jego istotę
historyk myśli, przysięgły liberał
i krytyk komunizmu Bronisław Łagowski:
Wielu działaczy "Solidarności" nigdy nie znalazłoby się na
stanowiskach poselskich, senatorskich, ministerialnych, gdyby nie
byli internowani, oskarżani przez prokuratorów. I mimo że zostali
wynagrodzeni tak sowicie, jak im się to nawet przedtem nie śniło,
ciągle, po dwunastu latach życia z przywileju, przemawiają jak
ludzie ciężko skrzywdzeni, posiadający niewygasające prawo do zemsty
i odwetu (...).
Jest to także odwet zza grobu. Politycznie "S" jest martwa. Akt
zgonu został wystawiony w milionach egzemplarzy na kartkach
wyborczych jesienią 2001 r. Zmartwychwstania nie będzie. Nawet jeśli
wyborcy rozczarują się do SLD, to nie wrócą już do AWS i UW. Ten
odwet psuje tylko państwo i prawo.
Autor : M.Z.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zapach męszczyzny "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rokita świeci twarzą
Jan Maria Rokita? Wiadomo
uczciwość, rozwaga, kompetencja i wielka
troska o publiczny grosz. W województwie podlaskim wisi na plakatach
z platformersem Sławomirem Zgrzywą, którego w wyborach
uzupełniających 12 października rekomenduje na senatora.
Zgrzywa pochodzi z Łomży, w której był wojewodą. Do niedawna
zarabiał na chlebuś jako marszałek województwa podlaskiego. W jego
czasach zarząd województwa zasłynął z niekonwencjonalnych posunięć.
W skali makro ratunkiem dla podlaskiej gospodarki miało być
zbliżenie z Hongkongiem. W skali mikro działano z podobną fantazją.
Oto trzy kwiatki z tej łączki:
1.Likwidacja Podlaskiego Biura Geodezji i Terenów Rolnych. Faktyczne
czynności związane z likwidacją zarząd podjął dopiero w sierpniu
2002 r., cztery dni przed wyznaczonym przez sejmik terminem jej
zakończenia! Na koncie Urzędu Marszałkowskiego była kasa na ten cel,
diabli więc wiedzą, dlaczego nie uregulowano zobowiązań wobec
pracowników, dostawców, ZUS. Nie zatroszczono się o ściągnięcie
szmalu od dłużników. Bałagan musiała porządkować lewicowo-ludowa
ekipa, która objęła władzę w listopadzie 2002 r. 22 września 2003 r.
marszałek
Janusz Krzyżewski (SLD) doniósł prokuratorowi o przestępstwie
niedopełnienia przez poprzednika obowiązków służbowych, bo na
niepotrzebne wypłaty dla pracowników, odsetki karne, koszty
egzekucyjne i inne wypieprzył kilka milionów złotych.
2.W 2002 r. zarząd województwa wyemitował obligacje na 20 mln zł.
Połowę niepotrzebnie. Odsetki, które trzeba było płacić za pożyczkę,
znacznie przekraczały wpływy z tytułu leżakowania gotówki na koncie
Urzędu. Zgrzywa musiał mieć świadomość, że inwestycje są
nieprzygotowane do realizacji, a mimo to godził się na pobranie
kolejnych transz obligacji! Na przykład 6 mln zł wzięto na
modernizację Zakładu Radioterapii Białostockiego Ośrodka
Onkologicznego, chociaż prace miały się rozpocząć w 2003 r. W 2002
r. wykonano tylko prace projektowe. Zgodnie z planem...
3.Ponoszone wydatki różniły się nawet o 176,9 proc. od planowanych,
tj. zaakceptowanych przez sejmik. Tak było w przypadku modernizacji
Oddziału Ginekologiczno-Położniczego Wojewódzkiego Szpitala
Zespolonego w Białymstoku. Remont kosztował o 20 mln więcej, niż
zakładano. Drobiażdżek. O tym, że samorząd jednego z najbardziej
niedoinwestowanych polskich województw nie potrafił wydać 4,5 mln zł
z rządowej dotacji, nie warto wspominać.
* * *
W MSWiA działa rzecznik dyscypliny finansów publicznych. Zajmował
się kiedyś Zgrzywą i raz już ukarał go upomnieniem. W 2000 r. obecny
pupil Rokity zawarł umowę na świadczenie usług prawniczych z wybraną
przez siebie spółkąolewając ustawę o zamówieniach publicznych.
W kolejnym roku działalności zarządu województwa pod kierunkiem
twórczego marszałka nawet NIK była zażenowana jakością pracy
administracji. Tak dalece, że sformułowała negatywną opinię o
realizacji budżetu województwa w roku 2002.
Teraz rzecznik dyscypliny znów interesuje się byłym marszałkiem. I

jak już napisałam
prokurator.
W tym momencie myślą Państwo o Zgrzywie brzydko. Nierób jakiś. Albo
leń.
To są pochopne wnioski. Marszałek Zgrzywa
podobnie jak cała jego
ekipa
to byli pracusie nad pracusiami. Na odchodne należało im się
po kilkanaście tysięcy złotych odpraw. Wzięli ze trzy razy więcej,
bo przez kadencję w ogóle nie wypoczywali, mieli jakieś niebotyczne
niewykorzystane urlopy. Przepis jest przepisem, zatem nowy tatuś
województwa nie miał wyboru i płacić musiał. To nadmiar obowiązków
sprawił, że członkowie zarządu nie mogli wykorzystać przysługujących
im urlopów
wyjawił Zgrzywa regionalnej gazecie. I jeszcze: Nie
rozumiem wątpliwości, bo przecież nowy marszałek Janusz Krzyżewski
podpisał mi wypłacenie ekwiwalentu. Ale to chyba nie powinno być
więcej, niż trzydzieści parę tysięcy złotych.
Przyszły senator Platformy ma też inne zalety. Po pierwsze, za
kołnierz nie wylewa. Po drugie, ludzkie z niego panisko. W ostatniej
chwili marszałkowania zwolnił najbliższych współpracowników z
trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia bez obowiązku świadczenia
pracy. Przez ten czas Andrzej Kurpiewski otrzymywał co miesiąc 7
tys. zł jako dyrektor generalny Urzędu Marszałkowskiego, choć był
już wicestarostą wysokomazowieckim. Rzecznik prasowy Tadeusz
Arłukowicz brał 4,4 tys. zł, choć jednocześnie rzecznikował
prezydentowi Białego-stoku. Tak więc o kadry kandydat PO do Senatu
również umie dbać nadzwyczajnie. I za to wyróżniony jest zdjęciem z
Rokitą z rekomendacją: Sławomir Zgrzywa PO stronie obywateli.
Autor : Helena Zięba




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Lekcja ozora polskiego
parowiec
zebranie zakochanych
kakafonia
mówiące odchody
małżonek
samiec małża
małżonka
samica małża
mętnie
uczciwy
nikły
zęby pracownika NIk-u
oczytanie
narząd wzroku po wycenie
okrasa
dobry gatunek
bigos
duży samiec osy
kompan
niech pan pozwoli ze mną
kotlina
smycz dla kota
krajowiec
ojczyzna futrzaków parzystokopytnych
krzywda
na rzece Wda tworzy się zator lodowy
kurz
kogut, który dostał niemieckie obywatelstwo
gehenna
źle położony kolor
gigant
ang. duża mrówka
godnie
diabeł
grafik
zabawa polegająca na przewracaniu się
grymasy
Masa kombinuje
imać się!
polecenie dla kobiety, by miała dzieci
kamrat
ang. chodź, szczurze
katastrofa
wiersz oprawcy
darmowy
usta
dekoracja
odrobina słuszności
demolowanie
zabijanie moli
dogmat
pies podoficera okrętowego
gadka
samica gada
gangrena
banda renifera
balsamiczny
impreza facetów
chlew
obraźliwe określenie lwa
kalesony
dzieci Kalego
Allach
ang. wszyscy zachwycają się
publiczność
duża liczba pijalni piwa
swawola
własne przekonanie
szalbierz
zabieraj szalik
tupet
zauważenie niedopałka




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści gminne i inne "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Serwus serwer "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Wódka z kapustą
W Domu Strażaka w Jonkowie, gdzie mieści się również fryzjer oraz
wyszynk z coca-colą, wódką i piwem, spotkali się w gorącą noc
kampanii wyborów samorządowych 2002 stronnicy komitetów wyborczych
kandydatów na wójtów: Kargule i Pawlaki, Tylko Razem, SLD. Poseł
reprezentował komitet Budujmy w Zgodzie.
Panowie pili do siebie i stawiali sobie wzajemnie licytując się
jednocześnie, który z kandydatów jest głupszy, najmniej kompetentny
i kradł będzie przy tym najbardziej. Dostało się również posłowi, że
chodzi w długim czarnym płaszczu, a na salonach w warszawce
zapomniał o ludzie, który wyprowadzał na blokady. Dysputa skończyła
się po północy i wszyscy obrażeni na wszystkich wsiedli do
samochodów i ruszyli do domów. Jeden z pretendentów do wójtowej
godności spokojnie dojechał do obejścia swojego sąsiada, bo miał doń
słówko. Wysiadł. Zamknął auto i podchodzi już do drzwi domu, gdy na
podwórze wjechał "organ wypadkowy" Komendy Miejskiej Policji w
Olsztynie.
"Pan nie włączył kierunkowskazu!"
zarzucił policjant
pretendentowi.
"Ja nie wrzuciłem? Oczywiście, że wrzuciłem! Włączam kierunkowskaz
przy każdym skręcie nawet, gdy nie potrzeba"
odparł szczerze, w
najlepszej wierze i
co gorsza
zgodnie z prawdą kandydat.
"Czyli jechał pan tym samochodem!".
Stwierdził stróż prawa.
"Ale zażył mnie, łach"
pomyślał kandydat na wójta.
"Mogłem pierdolnąć kluczyki byle gdzie! Gadać, że wyszedłem się
odlać, a ten, co samochód prowadził, gdzieś polazł. Swoją
szczerością i poszanowaniem władzy władowałem
się na dobre!"
rozpomina dziś ofiara zasadzki.
Potem było standardowo: alkomat, protokół i sprawa trafiła do
prokuratury. Niedoszły wójt zaczął jednak dociekać, jakim sposobem
po ciemku i omacku w zapadłej dziurze taki poważny "organ wypadkowy"
namierzył go precyzyjnie.
"No, był telefon do komendy, że po pijaku z remizy w Jonkowie się
rozjeżdżają"
szczerze wyznali policjanci.
"A kto był tym złamanym chujem kablującym bez opamiętania?"

dopytywał się typowany na wójta.
"No jakiś poseł po linii służbowej telefonował czy jakoś"

wyjaśnili niebiescy życzliwie.
Następnego dnia typ na wójta zadzwonił do posła z mordą, że takie
faszystowskie metody to nie w katolickim kraju! Najpierw przeciwnika
politycznego spoił wódką jak krowę, potem wsadził za kierownicę i
nasłał na niego gliny. Na te zarzuty poseł Aszkiełowicz wyjaśnił, że
to są bzdury i pomówienia, bo nigdzie nie dzwonił. Typ na wójta
poprosił zatem parlamentarzystę, by
skoro tak
swoim majestatem
zadziałał, aby sprawę zatuszować. Bo chłop bez prawa jazdy to nawet
na ciągnik wsiąść nie może.
Poseł ponoć coś zrobił, ale było za późno. W prokuraturze toczyło
się postępowanie przeciw pijaństwu za kierownicą typowanego na
wójta. W klasie politycznej Jonkowa zebranej w Domu Strażaka
postępowanie szło w kierunku, kto podpierdolił, niech kurwa go mać!
* * *
Typ na wójta dobrowolnie poddał się karze. Sąd zabronił mu dotykać
kierownicy przez dwa lata i jeszcze zasądził dwa kafle na społeczne
dobro. Gdy nam typ na wójta dramat swój opowiadał, to jakoś dziwnie
się złożyło, że to zabrane prawo jazdy wypadło mu z portfela. Ofiara
donosicielstwa bez żenady tłumaczyła, że jakoś trzeba sobie na
gospodarce radzić.
Podkreślała jednak swoją wyjątkową uczciwość, bo przecież koledzy
chcieli zeznawać, że samochodem nie jechał, a w dodatku samochód
stał z wyłączonym motorem i bez kluczyków
mógł więc po prostu
pleść głupstwa o tym włączaniu kierunkowskazu zszokowany widokiem
obcych policjantów. Wszystko to mógł zrobić, a przecież nie zrobił.
Śledztwo w sprawie wykrycia konfidenta trafiło w końcu do samego
komendanta policji w Olsztynie. Miał on wyjaśnić, kto figuruje w
książce jako zgłaszający zdarzenie. Typ na wójta i poseł w tej
właśnie sprawie stawili się w komendzie. Panowie czekali tak długo,
że poseł się zniechęcił, zwłaszcza że miał inne ważkie zajęcia poza
komendą. Poszedł sobie, a typ na wójta nie. W końcu młodszy stopniem
policjant odszukał książkę w archiwum i w obecności komendanta
miejskiego stwierdził, że zgodnie z jej zapisami zgłaszający
przestępstwo podał się za Mieczysława Aszkiełowicza.
"Szuja"
pomyślał typ na wójta. Nazajutrz spotkał swego oprawcę i
powiedział, co o takich jak on myśli. Aszkiełowicz ponownie
stanowczo zaprzeczył tłumacząc, że został wrobiony. Zagroził
jednocześnie pozwem sądowym przeciwko wszystkim, co robią z niego,
było nie było posła, konfidenta policji. Wobec tego typ na wójta
zażądał od Aszkiełowicza billingu rozmów telefonicznych z owego
krytycznego dnia.
Billingu poseł nie udostępnił, co wraz z fizykochemicznymi reakcjami
jego organizmu, które były wyraźnie na twarzy widoczne w trakcie
prób wybielania się, potraktowano w Jonkowie za dowód winy w sprawie
o donosicielstwo.
* * *
Ponieważ jednak ludność Jonkowa złe pamięta ponad wszystko, a
obmawianie jest sportem równie ekscytującym jak masturbacja i
chlanie wódki, Jonkowo obiegały niusy o bezeceństwach posła
Aszkiełowicza, których dopuszczał się nawet będąc dzieckiem, a może
trochę wcześniej. "Pożyczył ciągnik z pełnym bakiem, a oddał z
pustym". "Córka posła brała stypendium z fundacji, której jest on
wiceprezesem". "Został zwolniony ze Straży Pożarnej pod zarzutem
braku zaufania". "Obsiewał kukurydzą siedem, a nie jedenaście
hektarów
jak mylnie zgłaszał Kołu Łowieckiemu". I najcięższe:
"Pracując w CPN podpierdalał ropę i sprzedawał ją byłemu
cinkciarzowi, a obecnie prominentnemu hodowcy drobiu".
Ów drobiarz podaje się nam za człowieka biednego. Na skraju
wytrzymałości finansowej i fizycznej. Wyraźnie można rozpoznać jego
pauperyzację po dwóch Mercedesach stojących na podwórzu, przytulnym
domku w stylu holenderskim i trzech lub czterech przemysłowych
kurnikach. Zaprzecza jednak, bidula, jakoby kiedykolwiek kupował od
Aszkiełowicza lewe paliwo i w ogóle o takiej działalności posła nie
jest mu wiadomo. Pamięta jednak, jakby to było wczoraj, choć było z
dziesięć lat temu, jak pił z omawianym wódkę z okazji sprowadzenia
Forda z Niemiec. Rano mu się okazało, iż znikła wódka, co logiczne,
wraz z saszetką z dokumentami auta. Natychmiast udał się w pościg.
Już za bramą na drodze dojazdowej do fermy odnalazł saszetkę, a idąc
dalej porozrzucane dokumenty.
"Kto to mógłby zrobić jak nie Aszkiełowicz?"
dywaguje dziś
drobiarz-przedsiębiorca.
* * *
Gospodarstwo Aszkiełowiczów. Obora na 85 krówek, świeżo otynkowana.
Nowe okna w domu. Gospodarką kieruje małżonka posła, a obrabia
trzech synów. Właśnie urwał się zaczep przy ciągniku
kosztuje 350
złotych.
"Wie pan redaktor, to trzeba sprzedać 700 litrów mleka, żeby mieć
coś, co już się miało"
tłumaczy gospodyni.
"Nic mi z tego, że mąż jest posłem, nie przybyło"
wyjawia
Aszkiełowiczowa. "Nie jest posłem zawodowym. Zrzekł się części
uposażenia, aby mu nie pluli, że do koryta poszedł. Jak był po
prokuraturach ciągany za okupację Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie,
to złożył immunitet. A jak dzieciakom w szkole paczki na Wigilię
zafundował, to oczywiście ludzie powiedzieli, że kupuje sobie
elektorat. Wiem, co panu gadali i z kim jadł pan redaktor kiełbasę.
Mam nadzieję, że za butelkę piwa to w NIE artykułu się nie kupuje.
Niech pan lepiej porozmawia z mężem".
Spotkaliśmy pana posła Mieczysława Aszkiełowicza w Nowym Domu
Poselskim w Warszawie.
"To nie ja donosiłem na tych, z którymi piłem wódkę, chociaż uważam,
że jazda po alkoholu to poważne wykroczenie!"
waży każde słowo,
jak gdyby przed prokuratorem zeznawał.
Czyli nie poinformowałby pan poseł o łamaniu prawa, gdyby pan o tym
wiedział?
pytamy.
"Ja o różnych sprawach wiem. Wiem, że chłop pojedzie ciągnikiem,
choćby licencji na jeżdżenie nie miał, a uzus wiejski ważniejszy
bywa niż państwowe prawo. Kłamstwem jest, że zostałem zwolniony ze
Straży Pożarnej za brak zaufania. Musiałem odejść, bo
chłoporobotnicy w owym czasie musieli wybierać: albo rolnictwo, albo
praca. Wybrałem rolę. Ten pan, który twierdzi, że przeze mnie
zginęły mu dokumenty, to gdyby pamiętał wszystko z tamtego wieczoru,
wiedziałby, że położył saszetkę na dachu swojego wozu i pojechał tak
ciemną nocą, przez las, po następną flaszkę. Mnie jego dokumenty na
nic nie mogły się przydać. Prawdą jest natomiast, że moja córka
przez 6 miesięcy pobierała stypendium z Fundacji Dzieciom Rolników w
kwocie stu złotych
podobnie jak kilkadziesiąt innych dzieci. Ja
nie byłem wtedy posłem i byliśmy naprawdę w złej sytuacji
finansowej. Dodam jeszcze tyle, że ten pan, co tak chętnie wam
pomagał, donosił mojej żonie, z którą mam pięcioro dzieci i 24 lata
pożycia, że rzekomo jestem jej niewierny. Po pierwsze, to kłamstwo.
Po drugie, sam jest, jakby to powiedzieć?!...".
Cudzołożnikiem!
zgadujemy trafnie.
"No właśnie. A jego ziemia leży odłogiem. Moje gospodarstwo daje 300
000 litrów mleka, w polityce jestem od kilkunastu lat, a moje biuro
poselskie załatwia kilkadziesiąt spraw tygodniowo. Chcecie,
przejdźcie i zobaczcie. A jak ktoś chce mnie opluć, to i tak na
pewno mu się to uda!".
Wniosek uniwersalny. Afera la Rywin z udziałem billingów
telefonicznych toczy się w każdej gminie.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Z burdelu do rządu
W sensie przyrodniczym wpierw trzeba zaistnieć, aby w rezultacie
istnieć. Życie społeczne regułę tę odwraca: żeby zaistnieć, trzeba
wpierw istnieć. Byty niepoczęte lub wyskrobane nie
mają szans zaistnienia w TV.
Niezaistnienie wyklucza karierę polityków, artystów, snobów i kobiet
pragnących rozległego wzięcia. W dziedzinie biznesu rozgłos wiąże
się ze skandalem. Kto zaistnieje, karierę ma złamaną lub utrudnioną.
Ostatnio zaistniał p. Andrzej Ostrowski, właściciel sklepu z bronią.
Mówił o nim, pochlebnie zresztą, sam ambasador amerykański
w
Polsce pierwsza osoba uwzględniając nawet papieża. Prasa i telewizja
przypisują mu, że stał się partnerem amerykańskiego koncernu Nour,
który wygrał z Bumarem przetarg na zbrojenie podamerykańskiego
Iraku, ponieważ jest protegowanym polskich służb specjalnych.
Wypowiedź ambasadora Hilla pośrednio to potwierdza, bo czemuż
inaczej by się za sklepikarzem wstawiał. Szef szpiegów polski
generał Dukaczewski nie ma przecież samodzielności w doborze osób, z
którymi sympatyzuje.
Zarzuca się temu biedakowi, że wziął się do międzynarodowego handlu
militariami nie mając na to zezwolenia. Wielkie mi przestępstwo jak
na Polskę!
Zanim p. Ostrowski cokolwiek via koncern Nour sprzedałby do Iraku,
na pewno miałby już dziesięć zezwoleń. Wypowiedź ambasadora Hilla
całkowicie mnie w tym upewnia.
Pan Ostrowski jednak zaistniał, a przez to zostanie golasem. Stany
Zjednoczone oraz zaprzyjaźnione z nimi polskie służby przestają
lubić te osoby, które stają się bohaterami skandali. Gusty mają więc
zupełnie odmienne niż widownia "Big Brothera".
Odwrotnie niż przedsiębiorcy politycy marzą o zaistnieniu. W "Życiu
Warszawy" z 16 lutego zaistniał poprzednio nieznany Wojciech
Kazimierczak
wiceprzewodniczący Federacji Młodych
Socjaldemokratów. FMS popiera legalizację burdeli i w tej intencji
wiceprzewodniczący odbywał wizyty studyjne w owych zakładach.
Z obu moich małych organów wewnętrznych: z serca i rozumu płynie
pełne poparcie dla starań Kazimierczaka o ograniczenie w Polsce
zakłamania, a wzbogacanie wpływów z podatków. Burdel to rzecz ważna,
rzec można dla Polski symboliczna, a jednak wieszczę, iż
wiceprzewodniczący Kazimierczak nie zrobi na tym kariery. Nie
zostanie wicepremierem w następnym rządzie lewicy, który uformuje
się w roku 2024. Publiczność znakomicie wyczuwa fałsz. Naród widzi
oczyma wyobraźni, jak młodzi socjaldemokraci siadają, piją, palą,
rozluźniają krawaty pod swoimi ciemnymi marynarkami i obradują na
temat: "jakby tu zaistnieć?". Propozycje padają różne. Rozwinąć
czerwony chodnik przed Kancelarią Premiera i narobić na nim.
Obrzucić jajami Kaczora. Wprowadzić bezdomnych do luksusowych
pustostanów. Naciągnąć wielką prezerwatywę na palmę, do której
przykuł się Piotr Tymochowicz żyjący z zaistnień. Na koniec swego
zebrania kijanki socjaldemokracji przegłosowują burdele.
Zaistnienie następuje tylko wówczas, kiedy wygląda na mimowolne,
niechcące, sprowokowane inną intencją niż chęć zaistnienia. Tak
właśnie zaistniał Rokita
gwiazdor komisji Nałęcza, stając się od
razu z popaprańca kandydatem na premiera.
"Trybuna" podała (16 lutego), że Monika Olejnik powiedziała (w Radiu
Zet), że Krzysztof Janik powiedział, iż SLD odzyska dobry wizerunek
popierając legalizację związków homoseksualnych, edukację seksualną
i niekaranie aborcji. O żeż kurwa! SLD latami olewał wolność
osobistą kobiet, prawa mniejszości seksualnych i unowocześnienie
programów szkolnych. Teraz zaś ni z gruszki, ni z pietruszki chce
podbić publiczność ogłaszając, że Sojusz wykalkulował sobie, iż
bardziej opłaci mu się wspieranie ludzkich praw niż kleru. Wpierw
sztuczne padanie na kolana w Częstochowie
na koniec równie
sztuczne dopieprzanie czarnym.
Jestem redaktorem "NIE", które od zawsze burdele miłowało i słało do
nich to, co ma najlepszego, czyli posła Gadzinowskiego. Proponowało
też legalizację instytucji nierządu i stręczycielstwa. "NIE" od
kilkunastu lat wojuje o niekaranie aborcji, edukację seksualną itp.,
itd. Z tej samej mównicy powiadam Wam przyjaciele socjaldemokraci i
ci wyleniali, i ci smoczkowaci: żeby zaistnieć, trzeba umieć udawać.
A cóż takiego należy z talentem udać?
zapytacie. Odpowiadam:
autentyzm.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Święte słowa
Przebywający w Białej Podlaskiej ksiądz dobrodziej Henryk Jankowski,
prałat gdańskiej bazyliki św. Brygidy, dokonał rzeczy zdawałoby się
niemożliwej. Udowodnił mianowicie, że skonfliktowanych ostatnio
ludzi lewicy Począwszy od największego łajdaka w Polsce
Jerzego
Urbana (...) poprzez premiera Leszka Millera (...) poprzez ministrów
Janika, Sobotkę, panią Jakubowską (...) skończywszy na prezydencie
Kwaśniewskim (za "Dziennikiem Wschodnim" z 27 października) łączy
cecha wspólna. Wszyscy są bowiem zapatrzeni w siebie. Urban na
przykład z demoralizowania i obrzucania błotem uczynił swe credo
życiowe. Miller ogłuchł na głos społeczeństwa, a jego ministrowie
nie potrafią odciąć się od koryta. Prezydent Kwaśniewski zaś
szykując sobie ciepłą posadkę sprzedał z uśmiechem na ustach nasz
kraj.
Homilia prałata wzbudziła wśród wiernych wielki entuzjazm.
Jankowskiemu odśpiewano nawet życzenia błogosławieństwa, a z gorącym
całusem pospieszyła doń nauczycielka Elżbieta Grabińska.
Autor : Tymoteusz Iskrzak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Miłosierni i pazerni
Kto powiedział: "daj mi duszę, resztę zabierz"? Nie, nie chodzi o
dialog Fausta z Mefistofelesem ani o fragment heavymetalowego
utworu. Słowa te padły ze świątobliwych ust i widnieją na cokołach
kilkunastu pomników ich właściciela. Pan nazywa się św. Jan Bosko i
jest patronem zakonu o nazwie Towarzystwo św. Franciszka Salezego,
czyli salezjanów.
Pomniki rozsiane są po całej Pomrocznej. Stoją najczęściej przed
kościołami należącymi do salezjańskich parafii. Nie inaczej jest w
Lubinie, gdzie z wysokości cokołu patron i bachor, którego tuli,
spoglądają na panoramę miasta. Za plecami mają wielki jak fabryczna
hala kościół
obecnie jako jedna z zakonnych nieruchomości
obciążony hipoteką stanowi zabezpieczenie roszczeń Kredyt Banku S.A.
Towarzystwo św. Franciszka Salezego wisi bankowi ponad 133 mln zł,
do czego dochodzą karne odsetki
niemal 100 tys. zł dziennie. Do
tego doszło 12 mln zł, które zostały wyłudzone z banku poprzez
nakłonienie przez zakonników ponad stu osób do złożenia fikcyjnych
wniosków kredytowych lub fałszowanie dokumentów. Śledztwa w obu
sprawach toczą się bardzo ślamazarnie. Bank też nie ma szans na
wyrwanie forsy, bo przecież w grę nie wchodzi licytacja kościołów
czy plebanii ("NIE" nr 41/2001 i 2/2002). Czarni potrafią przy tym
nieźle główkować. Oto kilka szczegółów.
Obywatele, którzy podpisali się pod wnioskami kredytowymi (na szmalu
rąsię położył ksiądz Ryszard M., prezes Fundacji Pomocy dla
Młodzieży im. św. Jana Bosko, obecnie w areszcie), zaczęli w panice
uderzać do drzwi salezjańskiej parafii w Lubinie, bo groziły im
egzekucje komornicze. Proboszcz Władysław K. zebrał wszystkich i
bezradnie rozkładając ręce oznajmił, że nic nie da się zrobić, bo
Towarzystwo jest biedne jak mysz kościelna. Niedawno okazało się
jednak, że padre wybulił ponad 360 tys. zł na zakup trzech
atrakcyjnie położonych działek budowlanych w Legnicy. Komornik nie
może się do nich dobrać, bo nie należą do zakonu, ale są świętą
własnością prywatną. Nikt do tej pory oficjalnie nie zapytał
proboszcza, skąd ubogi zakonnik wziął taki szmal. Nasuwa się
podejrzenie, że w ten sposób prane są pieniądze Fundacji Pomocy dla
Młodzieży. Podejrzenie tym bardziej uzasadnione, że także inni
salezjańscy duchowni inwestują w nieruchomości.
Kolejny szmal, na którym mógłby położyć rękę bank, także się
rozpływa. Salezjanie z obciążonych hipotecznie parafii w szybkim
tempie wyzbywają się ruchomego majątku nabytego zresztą za forsę
wyłudzoną z banku. Na przykład w lubińskiej parafii św. Jana Bosko,
w której księdzem był
Ryszard M., czarni za niezłą sumę pogonili wyposażenie kawiarenki
internetowej, w tym kilkanaście komputerów. Zamierzają też sprzedać
inne graty oraz stoły i zestawy do tenisa stołowego. Kierownictwo
Kredyt Banku nie pomyślało wcześniej o zabezpieczeniu ruchomości na
poczet roszczeń.
Salezjanin Marek F. przez kilka tygodni wysyłał do różnych firm w
Pomrocznej maile, w których pisał m.in. (zachowana oryginalna
pisownia): Jest nam niezręcznie zwracać się z naszą kwestią, ale
konieczność życiowa zmusiła nas do tego, aby napisać i prosić o
zrozumienie. Nasza Parafia i Fundacja św. Jana Bosko znalazła się w
trudnej sytuacji ekonomicznej. (...) Obecnie największym mankamentem
jest grupa 110 osób, którzy wzięli na siebie kredyty dla celów
parafii i fundacji. Od 2 czerwca grozi im egzekucja, która może
pozbawić ich mieszkań i środków do życia. Dlatego zwracamy się o
pomoc wiedząc o tym, że człowiek, który ma, jeśli podzieli się
chlebem z drugim, który jest w ciężkiej sytuacji na pewno sam czuje
się lepiej na duszy i otrzyma błogosławieństwo Boże (...). Wierzymy,
że łaska Boża jest wielka i wszystkim udzieli tego, co potrzebujemy:
nam wsparcia, a wam błogosławieństwa. Gdyby każdy, do kogo się
zwracamy, przeznaczył tylko symboliczny grosz
40 zł. to jesteśmy
uratowani. Przedsiębiorczy ksiądz dodaje też, że ze swej strony
każdy otrzymany dar możemy potwierdzić poprzez wystawienie
darowizny. Chodzi o to, żeby dobra dusza, która podzieli się forsą z
zakonem, nie musiała jeszcze dzielić się z fiskusem.
Nie wiadomo, ile osób odpowiedziało na ten płynący z głębi duszy
apel, wiadomo natomiast, że kapucha wpływała na prywatne konto
księdza Marka F., bo takie podał w elektronicznych listach.
Dowiadywaliśmy się, czy ktokolwiek z wrobionych przez salezjanów
kredytobiorców dostał choćby złotówkę. Nie uzyskaliśmy
potwierdzenia.
Do tej pory prokuratura postawiła zarzuty udziału w bankowych
przekrętach ośmiu salezjanom. Tylko były prezes Fundacji Ryszard M.
garuje, reszta może do woli przelewać szmal, zacierać ślady, czyli

mówiąc językiem prawniczym
mataczyć. Nie wiadomo też, jak długo
posiedzi w areszcie eksprezes, bo
jak dowiedziały się nasze
wiewióry
jego konfratrzy czynią wiele, by wyszedł za poręczeniem
majątkowym. Na to poręczenie także mają zrzucić się wierni
parafianie. Trwają ciche, zakulisowe rozmowy, w które włączył się
między innymi salezjanin z Włoch, dobry kumpel Ryszarda M., obecnie
szycha w watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary. Monsignore
uruchomił kanały. Delikatnie nagabywany jest sekretariat Konferencji
Episkopatu Polski, a także sama purpurowa eminencja Glemp. Później,
poprzez ciepłe kontakty na linii Kościół kat.
lewicowy rząd, planuje
się zmiękczenie prokuratury.
Kredyt Bank oficjalnie upomina się o niezwrócone pieniądze i ciąga
salezjańskie towarzycho po sądach, zaś mniej oficjalnie próbuje
polubownie załatwić sprawę. Wpadły nam w ręce pisma, które prezes
zarządu banku Stanisław Pacuk wysłał do nuncjusza apostolskiego
abepe Józefa Kowalczyka oraz generalnego przełożonego Towarzystwa
Salezjańskiego we Włoszech. Z kwitów tych wynika, że bank chętnie
ukręciłby sprawie łeb, jeśli tylko wielcy Kościoła kat. zagwarantują
spłatę choćby części zadłużenia. Byłoby to wygodne także dla
kierownictwa Kredyt Banku, bo tylko naiwni mogliby uważać, iż
udzielenie tak wielkich kredytów odbyło się bez zgody wierchuszki
banku. Tymczasem w areszcie gnije tylko Tadeusz H., dyrektor
legnickiego oddziału Kredyt Banku. Jego podwładni, których zadaniem
było sprawdzenie wiarygodności kredytobiorcy, nadal pracują w
firmie.
Bóg dał, Bóg wziął
jak zwykli mawiać jego ziemscy słudzy.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kij na nasz ryj "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




W łóżku atrakcyjnego Kazimierza
Masz raka, hiva, grypę albo hemoroidy? Wyleczy cię Piotrowicz. Z
zawodu mechanik samochodowy.
Na całym świecie miliardy matołków z byle chorobą lecą do lekarza.
Kolejne miliony świrów dają się kroić, napromieniowywać, dializować.
Są wreszcie i tacy idioci, którzy pozwalają sobie wszczepić cudze
serce, nerkę, wątrobę, szpik kostny. Inni durnie godzą się na
transfuzje krwi, operacje zastawek, zakładanie rozruszników.
Ciemnota jest tak powszechna, że na jej wyplenienie może nie
wystarczyć życia jednego człowieka. Nawet gdy jest nim geniusz.
Kazimierz Piotrowicz się nie poddaje jednak i ciągle walczy z
ciemnotą. Ten wielki wynalazca rodem z Chrzanowa od wielu lat
prowadzi krucjatę w obronie ludzkiego zdrowia. Nie jest sam

zawierzyły mu już tysiące Polaków. Ale też sprzysięgły się przeciw
niemu złe siły
głównie pod postacią lekarzy. Na szczęście
wielkiego męża nie da skrzywdzić gliwicka prokuratura.
Profesor i błędy
Od kilku lat Kazimierz Piotrowicz, pardon
prof. Kazimierz
Piotrowicz
prowadzi lecznicę dla nieuleczalnie chorych w
Gliwicach. Uleczalnie chorzy też się mogą załapać. Zresztą, co za
różnica między jednymi i drugimi? Zdaniem Piotrowicza, nawet
nieuleczalnych można uleczyć. Jeżeli tradycyjna medycyna twierdzi,
że jest inaczej, to kłamie.
Ta tradycyjna medycyna to między innymi szpitale. Jakiś czas temu w
śląskich szpitalach (wśród nich było m.in. Centrum Onkologii)
pojawiły się więc ulotki krytykujące stosowane tam metody i
wychwalające Międzynarodowy Instytut Zdrowia PIOKAL. Taką nazwę nosi
lecznica Kazimierza Piotrowicza. W ulotkach znalazło się też kilka
złotych myśli geniusza:
lW Piśmie Świętym jest napisane: jeśli będą grzeszyć, to oddajcie
ich w ręce lekarzy. Już wówczas zauważono błędny kierunek rozwoju
medycyny.
lNie lubię nazwy szpital. Tam dokonuje się brutalnych zabiegów oraz
wielu ingerencji, które mogą być zbędne, gdy wcześniej zastosuje się
moją metodę.
lW przypadku chorób przewlekłych chorzy najpierw powinni zgłaszać
się do mnie, zanim poddadzą się metodom inwazyjnym, których skutki
są już zazwyczaj nieodwracalne.
Szarlatani, którzy mienią się lekarzami, zapiali z oburzenia. Co
więcej, spróbowali skrzywdzić Piotrowicza. Skierowali (Śląska Izba
Lekarska) doniesienie o popełnieniu przestępstwa do Prokuratury
Rejonowej w Gliwicach. W swoim doniesieniu sugerowali, że to
Piotrowicz zlecił rozrzucenie ulotek. I namawia w nich chorych do
rezygnacji z naukowych form leczenia. To zaś może zagrozić życiu
ludzi, którzy usłuchają apelu.
Na szczęście Prokuratura Rejonowa w Gliwicach dała odpór wrogim
wobec Piotrowicza działaniom umarzając postępowanie wobec niego i
jego lecznicy. Prokuratura uznała, że Piotrowicz nie leczy ludzi i
nie rozpoznaje chorób.
Gdyby to robił, to popełniłby przestępstwo, bo nie jest lekarzem.
Szkodliwe by-passy
Wśród szpitali, w których rozrzucono ulotki reklamujące PIOKAL, było
m.in. Górnośląskie Centrum Medyczne w Katowicach. Na południu Polski
miejsce to kurewsko znane i popularne. Durne ludziska myślą, że tam
siedzą najlepsi specjaliści od przywracania zdrowia.
Niedawno w Górnośląskim Centrum Medycznym znowu pojawiły się ulotki
niosące światło prawdy. Tym razem zawierały fragment poświęcony
operacjom wszczepiania by-passów, jako że najwięcej takich zabiegów
w Polsce przeprowadza się właśnie w GCM. Ulotki zawierały cytat z
Kazimierza Piotrowicza, który zastanawia się, czy by-passy
rzeczywiście dla wielu osób są wybawieniem, czy może zmorą naszych
czasów. By-passy wykonuje się z kawałka żyły przeszczepionej z nogi,
a przecież w nodze żyła też jest potrzebna. Piotrowicz ostrzegał, że
by-passy prowadzą do zatrucia toksynami, które osadzają się w
organizmie (bo brak tego kawałka żyły), powodują powstanie obrzęków,
prowadzą do amputacji nogi, a nawet do przedwczesnej śmierci.
O Piotrowiczu zrobiło się głośno podczas drugich wyborów
prezydenckich w Pomrocznej
wtedy gdy podtuczony Lechu W. przegrał
z odchudzonym Olkiem K. Wśród kandydatów do fotela prezydenckiego
znalazł się również genialny mechanik z Chrzanowa. Już wówczas miał
na koncie niesamowity wynalazek. Skonstruował wkładki do butów o
cudownych właściwościach (Za wyjątkiem trwałych zmian mechanicznych
poprawa stanu zdrowia następowała we wszystkich chorobach pod
warunkiem systematycznego zmieniania wkładek i skarpetek). Wiedza o
tych wkładkach była trzonem jego kampanii wyborczej.
Obiecywał: W przypadku wybrania mnie na urząd prezydenta RP dołożę
wszelkich starań w trosce o zdrowie polskich obywateli, polskich
rodzin, całego polskiego społeczeństwa. Spowoduję zweryfikowanie i
wprowadzenie do codziennej praktyki klinicznej tanich, prostych i
skutecznych metod leczenia, które dziś są odrzucane przez
ortodoksyjną część pracowników służby zdrowia.
Ostrzegał: Zdajemy sobie sprawę, że osoba Kazimierza Piotrowicza
może być ośmieszana w wielu środkach masowego przekazu, ponieważ
jego program wyborczy godzi w interesy nowej "klasy politycznej" w
Polsce.
Wielu się z niego naśmiewało. Świr
mówili niektórzy. Ale wygląda
na to, że Piotrowicz nie świrował. Wręcz przeciwnie: miał przebłysk
geniuszu.
Łoże z wkładką
Czytając program wyborczy Piotrowicza można nabrać niesprawiedliwego
wrażenia, że chodziło mu tylko o to, by za darmo rozreklamować
wkładki do butów. Bo też do opisu ich niezwykłych cech ograniczał
się P. podczas darmowych występów w ogólnopolskim radiu i w
telewizji.
Oto próbka tego, czego wyborcy mogli się dowiedzieć z programu
wyborczego kandydata: Wkładki do butów PIOKAL sprawiają, że osoby po
trzecim zawale wchodzą na trzecie piętro, wzmacnia się odporność
zarażonych wirusem hiv, ustępują skutki choroby popromiennej, a u
osób po wylewie krwi do mózgu mija paraliż. Wśród bardziej
przyziemnych zalet wkładek są: poprawa wzroku, leczenie zaparć,
zwalczanie grzybicy stóp, leczenie korzonków, nawilżanie pochwy i
przywracanie potencji czy przywracanie do normalnych rozmiarów
jąder, które się nazbyt rozrosły. I mnóstwo innych dobrodziejstw.
Cytat z programu wyborczego kandydata na prezydenta:
Jego największe osiągnięcie to praca "O odwracalności procesów
chorobowych w organizmie ludzkim" (także w przypadkach chorób
uważanych za nieuleczalne), przyniosła mu sławę, uznanie oraz tytuł
doktora nauk informacyjnych technologii medycznych na (białoruskiej)
Międzynarodowej Akademii Informacyjnej Procesów i Technologii.
Bardziej znany poza granicami Polski niż w kraju, gdzie jego metoda
jest wciąż za mało doceniana. Brał udział w konferencjach prasowych
oraz wielu programach radiowych i telewizyjnych w wielu krajach
świata. Obecnie nie może przyjąć kilkunastu dalszych zaproszeń,
ponieważ zaangażował się w realizację systemu głęboko idących zmian
dla poprawy bytu polskiego społeczeństwa.
Białoruski doktor dzisiaj jest białoruskim profesorem. Wynalazł coś
nieporównanie doskonalszego niż wkładki
ozdrowieńcze łoże.
Tajemnica działania tego łoża jest ściśle strzeżona i chroniona
patentem.
Prawie dwie setki łóż konstrukcji prof. (?) Piotrowicza znajdują się
w dawnym hotelu robotniczym w Gliwicach. Geniusz mechanik urządził w
nim swoją lecznicę. Początkowo nazywała się Instytut Medycyny XXI
wieku. Na otwarciu Piotrowicz zapowiadał, że dla swojej firmy będzie
zabiegał o status ośrodka lecznictwa otwartego.
Zgodnie z dokumentacją sądową, Instytut Medycyny XXI wieku miał
leczyć ludzi. A Piotrowicz przekonywał, że wystarczy się przespać na
skonstruowanym przez niego łożu, by ozdrowieć. Pod wpływem cudownych
właściwości łoża chudzi nabierają apetytu, a otyli tracą ochotę do
jedzenia. Dzięki spaniu na łożu można uniknąć przeszczepu wątroby,
wstawienia zastawki serca czy cięcia cesarskiego. Na nim zdrowieją
nawet takie osoby, które się jeszcze nie narodziły. Wystarczy, że
przyszli rodzice zafundują sobie tu drzemkę.
Kilka dni po otwarciu Instytutu Prokuratura Rejonowa w Gliwicach
wszczęła postępowanie sprawdzające, by stwierdzić, czy nie
popełniono przestępstwa. Przestępstwa nie było, gdyż prokuratorom
nie udało się stwierdzić, że ludzie, którzy korzystają z usług prof.
(?) Piotrowicza, są diagnozowani bądź leczeni.
Fabryka pieniędzy
Lecznica prowadzona przez Piotrowicza nosi obecnie nazwę
Międzynarodowy Instytut Zdrowia PIOKAL. To prawdziwa fabryka
pieniędzy. Dziesięć dni wylegiwania się na łożu (krócej się nie da)
kosztuje co najmniej 2440 zł (osoby z dochodem miesięcznym powyżej
1500 zł płacą więcej). Tylko na zaliczkę (rezerwacja miejsca w
kolejce do przyjęcia) wybulić trzeba siedem stówek.
MIZ PIOKAL oferuje sporo innych sposobów wyrzucenia forsy. Oprócz
wylegiwania się w łożu i zabiegów, które zwą się poprawą kondycji
fizycznej, można tam kupić uzdrawiające skarpety i bambosze,
specjalną maskę, książki, kasety audio i wideo nagrane przez
profesora mechanika, uzdrawiające wkładki filcowe, coś noszącego
nazwę filtr osmotyczny, uzdrawiający materac, domowy piecyk do
chleba. Oczywiście w ofercie jest produkt flagowy prof. mechanika

biostymulatory PIOKAL. Czyli wkładki do butów.
Do lecznicy Piotrowicza nie sposób się dostać z marszu. Obowiązują
zapisy (stąd ta zaliczka w wysokości 700 zł) na kilka miesięcy
naprzód. Biedacy, których nie stać na zapłacenie całej należności za
jednym zamachem, mogą płacić w ratach. Dlaczego ludzi nie odstrasza
wysoka cena
łatwo odgadnąć. Na chorych na raka z przerzutami,
postępujący niedowład mięśni czy zaawansowaną białaczkę lekarze
kładą krechę. A Piotrowicz kładzie te półtrupy na łożu i daje im
nadzieję.
Oto, czego dowiedzieliśmy się w lecznicy Kazimierza Piotrowicza: Pan
profesor Kazimierz Piotrowicz, prezes naszego Instytutu w każdy
wtorek i czwartek organizuje bezpłatne wykłady, na których jest też
możliwa bezpłatna konsultacja czy to z profesorem, czy z panią
doktor... Pan profesor bezpłatnie konsultuje.
Przypomnijmy, co ustaliła prokuratura: Piotrowicz nie leczy ludzi i
nie rozpoznaje chorób.
Gdzie indziej już dawno wredni prokuratorzy zapędziliby takiego
Piotrowicza przed sąd. Gliwicka prokuratura jest jednak zadziwiająco
wstrzemięźliwa. To nietypowe zachowanie Prokuratury Rejonowej w
Gliwicach dotyczy nie tylko genialnego wynalazcy, którego zwalczają
podli lekarze. Inne dziwy łączące się ze sprawą pewnego gangstera
opisaliśmy w artykule "Całując rękę don Antonia" ("NIE" nr 43/2003).
Nawet gdyby prokuratura zachowywałaby się inaczej, to i tak
Piotrowicz nie mógł lepiej wybrać. W Gliwicach panuje wybitnie
korzystny klimat dla takich jak on, o czym pisaliśmy już kiedyś w
artykule "Kursy latania na miotle" ("NIE" nr 42/2002).
Gliwice to miasto cudów. Dlatego nie wątpmy, że tutaj ślepcom wraca
wzrok, głuchym
słuch, a jądra zmniejszają się lub powiększają.
Wedle życzenia.
Autor : Mateusz Cieślak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





"Nasz Dziennik"
3 lipca
"Jeśli zatem w Karcie Podstawowych Praw UE daje się grzecznie, ale
wyraźnie do zrozumienia, że nie ma się zamiaru poprowadzić UE drogą
pokazaną przez Ukrzyżowanego, to może to oznaczać, iż wybiera się
model społecznego ustroju, wpisujący się drogę starożytnego kultu
Dionizosa. Oczywiście wraz z owymi milionami, padającymi w pył na
twarze (wedle mitologii greckiej Dionizos był okrutnym demonem dla
niechcących uznać jego panowania)".
Marek Czachorowski, "Biotyrania?"

"Otóż Polska to niemal sami katolicy, a tymczasem demokracja na
płaszczyźnie społeczno-politycznej jest przeważnie antykatolicka.
Jak to wytłumaczyć? Wolnością demokratyczną? Te nasze demokraty
myślą często, że po to zostali wybrani przez katolików, żeby się
przeciwstawiali Kościołowi. (...) Partie bez Boga szybko się dziś
przeżywają i okazują się tylko terenem wielkich rozgrywek między
drapieżnikami albo narzędziem ukrytych centrów światoburczych. W
sytuacji odrzucenia Boga rządzi dziś ktoś jeden, a mianowicie król
pieniądz i jego żądza".
ks. Czesław Bartnik, "Bożek demokracji"

6
7 lipca
"Nagrodzone na biennale i prezentowane obecnie w Muzeum Plakatu w
Wilanowie (Oddział Muzeum Narodowego w Warszawie) prace ostro
wkraczają w sferę ludzkiej intymności, jak również religii. Nie do
przyjęcia jest twórczość posługująca się m.in. wizerunkiem Matki
Bożej, imitowanym przez namalowane dwie butelki Coca Coli, ani też
profanowanie znaku Krzyża i osoby samego Jezusa Chrystusa, choćby w
najbardziej wzniosłych i przemyślnych formach plastycznych. Na to
zgody być nie może. (...) Jako katolicy i podatnicy nie godzimy się,
by twory szargające świętość, niezależnie od tego, jakie jury je
nagrodziło, mogły dłużej być wystawiane w muzeum. Żądamy
natychmiastowego ich usunięcia z ekspozycji i wyciągnięcia
konsekwencji służbowych wobec osób organizujących imprezę".
"Protest" na ręce ministra kultury;
wśród podpisów: ks. Czesław Bartnik, prof. Ryszard Bender

"Wobec wezwania Parlamentu Europejskiego do upowszechniania
aborcyjnego prawa także w krajach kandydujących do Unii, Związek
Lekarzy Polskich zwraca się z apelem do społeczeństwa o niewyrażenie
w referendum zgody na przystąpienie Polski do Unii Europejskiej".
Zbigniew Szlenk,
prezes Związku Lekarzy Polskich
Radio "Maryja"
8 lipca
"W Polsce jest niedobrze, jest ciągła, stała propaganda,
powiedziałbym, przeciwko Kościołowi. Cieszymy się względną wolnością
w tej chwili, względną
powiadam. To nie jest prawdziwa wolność,
jeżeli człowiek występuje przeciwko człowiekowi. (...) Ostatnio
następnych dwóch kapłanów zostało w Polsce zamordowanych. Najpierw
morduje się przez mordowanie w opinii publicznej, w mediach,
odbieranie dobrego imienia, nastawienie w zły sposób do człowieka. W
tym wypadku do kapłanów, osób
konsekrowanych, do Kościoła. I to jest bardzo bolesne w katolickim
kraju".
o. T. Rydzyk (telefon z USA),
msza dla Rodziny Radia "M"
w Terliczce k. Rzeszowa
Wybrał M. T.
www.opoka.org.pl
"Masturbacja może być wynikiem konieczności rozładowania napięcia,
które powstało w wyniku lęku i poczucia winy spowodowanych...
masturbacją. (...) Stanowisko Kościoła katolickiego w odniesieniu do
autoerotyzmu jest jednoznaczne: (...) masturbacja jest aktem
wewnętrznie i poważnie nieuporządkowanym".
Tadeusz Jakubowski, "Autoerotyzm"
www.katolik.pl
"Kościół głosi moralną zasadę, że sztuczne zapłodnienie jest
niemoralne i grzeszne. (...) Masturbacja (samogwałt), przerywany
stosunek małżeński i stosunek z użyciem prezerwatywy są zboczeniem i
stąd są nieusprawiedliwione, mimo że przyświeca im dobry cel. Z tych
względów zapłodnienie spermą prawowitego małżonka bez stosunku
płciowego jest zawsze niemoralne i nieprawne. Niemoralne jest
również zapłodnienie przy użyciu jaja lub spermy osoby trzeciej.
Nigdy nie można uzyskiwać kobiecego jaja lub męskiej spermy w drodze
aktów przeciwnych naturze. Małżonkowie mogą zaspokoić tęsknotę za
dzieckiem przez adopcję albo przez macierzyństwo i ojcostwo
duchowe".
"Inseminacja"
Autor : M.M.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Gazeta poronna
Jaką metodę antykoncepcji stosują blondynki? Zamknąć oczy i zacisnąć
kciuki! Czym się zajmują posłowie
z sejmowej Komisji Europejskiej? Wprowadzaniem tej metody do łóżek.
Parlament Europejski przyjął rezolucję, w której domaga się od
krajów kandydujących do Unii, a więc i Polski, zagwarantowania
kobietom prawa do stanowienia o własnym życiu seksualnym. Do
decydowania o aborcji oraz żąda upowszechnienia metod antykoncepcji
doraźnej i dostępności po umiarkowanej cenie tzw. pigułki dzień po,
która nie dopuszcza do zawiązania się ciąży. Posłowie z sejmowej
Komisji Europejskiej uchwalili oświadczenie, w którym protestują
przeciwko wtrącaniu się Unii Europejskiej do polskich, katolickich
cip. Bo narusza to podstawy duchowe
naszej cywilizacji. (Zobacz: "Zygoty i dewoty" P. Gadzinowskiego,
"NIE" nr 28/2002).
* * *
Temat edukacji seksualnej, antykoncepcji i aborcji jest stary jak
świat. Już w starożytnym Egipcie używano krokodylego łajna jako
środka antykoncepcyjnego. Podobno zawiera ono substancje
plemnikobójcze. Pierwsze prezerwatywy zrobione z baranich pęcherzy
stosowano w starożytnym Rzymie. W Afryce Arabowie wkładali do
narządów rodnych kamienie, jako pierwowzór wkładek domacicznych.
Tygodnik "NIE" od początku swojego istnienia pisał o problemie
edukacji seksualnej w Polsce i polskiej hipokryzji w tym względzie.
Czy warto więc pisać o tym po raz kolejny?
Wydaje się, że trzeba, póki podstawy duchowe naszej cywilizacji
określać będą blondynki i blondyni. Nie ci z dowcipów, ale ci z
Sejmu.
* * *

Aby uniknąć skrobania. Poradnik wakacyjny
Zdarza się, że pęknie wam prezerwatywa albo obliczenia "kiedy
można" były błędne, albo poznaliście się na dyskotece,
znienacka wybuchł żar namiętności, który trzeba było
natychmiast gasić.
Najlepiej mieć przy sobie Postinor, preparat w tabletkach
zawierający syntetyczny progestagen, który powoduje
zagęszczenie śluzu w szyjce macicy, co utrudnia dostęp
plemnikom i utrudnia zagnieżdżenie zapłodnionej komórce
jajowej (jeśli do zapłodnienia doszło). Problem polega na tym,
że Postinor, aby był skuteczny, trzeba zażyć godzinę po
stosunku. Środek ten dostępny jest w aptekach, ale wyłącznie
na receptę. Trudno nieraz w godzinę znaleźć ginekologa
chętnego do wypisania takiej recepty, zwłaszcza w nocy.
Najlepiej więc zaopatrzyć się w tabletki zawczasu (kosztują
ok. 45 zł), bo nigdy nie wiadomo, co się może przydać. Mamy w
końcu wakacje, czas sprzyjający miłości.
Co zrobić, gdy nie mamy przy sobie Postinoru, a właściwa
refleksja przyjdzie dopiero po kilku godzinach? Zamiast
martwić się i denerwować, trzeba działać.
1. Kup gazetę, a najlepiej dwie z lokalnymi ogłoszeniami.
2. Otwórz ją na stronach z ogłoszeniami drobnymi i znajdź
ogłoszenia "ginekolog
zabiegi", "ginekolog
specjaliści",
"ginekolog
wszystko" z podanym obok numerem telefonu
komórkowego; w każdej z gazet powinno być choć jedno takie
ogłoszenie, a człowiek je zamieszczający na pewno nie odmówi
pomocy.
3. Zadzwoń, przedstaw problem i umów się na natychmiastową
wizytę.
4. Jeśli od stosunku nie minęło więcej niż 24 godziny,
dostaniesz tabletki lub zastrzyk zawierający zwiększona dawkę
estrogenów. Procedurę trzeba jednak powtórzyć po 12 godzinach.
5. Jeśli od stosunku minęło więcej czasu niż 24 godziny,
lekarz zaproponuje ci z pewnością preparat używany w Unii
Europejskiej, np. wczesnoporonny RU486.
Metody "antykoncepcji po stosunku" są bezpieczne i skuteczne w
stosowaniu. Mogą być drogie. Każdy ginekolog
nawet ten w
przychodni rejonowej
powinien co prawda stworzyć pacjentce
możliwość stosowania tych metod, ale nie każdy to robi.
Dlaczego? Pytanie retoryczne.
Więcej na temat antykoncepcji doraźnej można znaleźć na
stronach:
www.antykoncepcja.com
www.antykoncepcja.pl
Po wprowadzeniu restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej oficjalna liczba
aborcji znacznie spadła w naszym kraju. W 1999 r. było 151 zabiegów
przeprowadzonych w powszechnych placówkach służby zdrowia.
Trudno uważać tę liczbę za zbliżoną do rzeczywistości, jeśli weźmie
się pod uwagę fakt, że w Polsce jest blisko 9 milionów kobiet w
wieku rozrodczym, stosowanie antykoncepcji wciąż nie jest zbyt
powszechne, a liczba zabiegów wykonywanych przed wejściem ustawy w
życie wynosiła kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Według raportu
Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, aborcje wykonywane
nielegalnie są zjawiskiem powszechnym, a skala tego zjawiska może w
przybliżeniu wynosić od 80 000 do 200 000 aborcji rocznie (raport
można znaleźć w internecie na stronach www.waw.pdi.net/~polfedwo).
* * *

Dzień dobry. Słucham?

Mam problem. Jestem tu właśnie w Sopocie na wakacjach i zdarzył mi
się taki wypadek...

Rozumiem... Obawia się pani, że jest pani w ciąży. Kiedy miał
miejsce stosunek?

Wczoraj wieczorem, około godziny 22.

Oj, dziecko, dziecko. To trzeba uważać. Mamy teraz 11, no to
minęło 12 godzin. No, ale niech się pani nie martwi. Proszę
przyjechać do mnie do gabinetu. Powiedzmy na godzinę 17. Podam pani
adres... Wie pani, gdzie to jest? Trzeba pojechać...

Ile to będzie kosztowało?

Ja za wizytę biorę 560 zł. Rozumie pani, to jest prywatny gabinet.
Ale w tym już jest cena zastrzyku. No, i nie będzie się pani musiała
martwić. Jeszcze nie miałem reklamacji. He, he, he...
Rozmowę przeprowadziłem przy pomocy koleżanki. Numer znalazłem w
lokalnej gazecie.
Autor : W.K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ssaki
Robola lądującego na bruku nie broni nikt. Menedżera, który
zrujnował firmę i dlatego traci stołek, chroni kontrakt i Sąd Pracy.

4 listopada zeszłego roku Barbara Lundberg i Waldemar Siwak, byli
prezesi Elektrimu, wystąpili do sądu o odszkodowania z tytułu
przedterminowego odwołania ich z zajmowanych stanowisk. Roszczenia
byłej prezeski Lundbergowej opiewają na 1 420 500 dolarów oraz 428
000 zł. Jej następca Waldemar Siwak domaga się "tylko" 1 312 000 zł
z tytułu odszkodowań za pracę oraz nagrody za rok 2001.
Tu należałoby przypomnieć, że w czasie skróconej kadencji Amerykanki
Barbary Lundberg (od początku 1999 r. do połowy 2001 r.) Elektrim
wypuścił obligacje zamienne na kwotę 440 mln euro. Niewykupienie
tych obligacji wpędziło spółkę w tarapaty, z których dotąd nie może
się wyplątać. Pani Lundberg zdecydowała też o kupnie za
kilkadziesiąt milionów dolarów akcji wielu spółek sektora
nowoczesnych technologii. Większość z nich albo potem zbankrutowała,
albo też Elektrim musiał odsprzedawać udziały w nich z ogromną
stratą.
Siwak także źle przysłużył się Elektrimowi. Komisja Papierów
Wartościowych i Giełd właśnie nałożyła na Elektrim 400 tys. zł kary
za naruszenie przez firmę obowiązków informacyjnych w okresie
maj
grudzień 2001 r. Żądania tandemu Siwak
Lundbergowa można więc
zakwalifikować jako po prostu bezczelne.
Jak się nieoficjalnie dowiedziałem, Sąd Pracy wyznaczył już Barbarze
Lundberg w procesie o odszkodowanie termin pierwszej rozprawy na
początek marca 2003 r. Przewiduję, że niezawisły sąd przyzna
Amerykance wielomilionowe odszkodowania.
* * *
Prognozę finału sprawy Lundberg
Siwak opieram na obserwacji procesu
o odszkodowanie, jaki z końcem zeszłego roku wygrali z Universalem
Tomasz Ł. oraz Barbara S., byli członkowie zarządu tej firmy. Wezmą
po ok. 700 tys. zł. Tymczasem w Polsce człowiek biorący średnią
płacę (brutto ok. 2062 zł miesięcznie), chcąc zgromadzić 700 tys.
zł, musiałby pracować przez 28 lat i nic nie jeść. W przypadku
odszkodowań przyznanych przez Sąd Pracy Tomaszowi Ł. i Barbarze S.
szokujące są zresztą nie same kwoty odszkodowania. Otóż cały łańcuch
dowodów wskazuje, iż Tomasz Ł. i Barbara S. świadomie działali na
szkodę Universalu. Jako członkowie zarządu zostali upoważnieni do
sprzedaży budynku, w którym mieściła się siedziba spółki. Po to, by
mogła ona częściowo zaspokoić roszczenia wierzycieli. Tomasz Ł. i
Barbara S. sprzedali budynek za ok. 60 mln zł. Tymczasem nabywca,
Marek G., prezes firmy CODE, dzień po zakupieniu gmachu Universalu
odsprzedał przejęty budynek za ok. 84 mln zł firmie Metroprojekt

czyli w jeden dzień zarobił 24 mln!
Marek G. kupił budynek Universalu za pieniądze PZU Życie. W
transakcję był zaangażowany Grzegorz Wieczerzak, były prezes PZU
Życie, oczekujący obecnie na proces karny w areszcie. Cała operacja
cuchnęła na kilometr. Marek G. potrafił w ciągu jednego dnia
załatwić sobie wpis do księgi wieczystej. Tymczasem w Warszawie na
załatwienie takiej sprawy w sądzie wieczystoksięgowym czeka się
kilka miesięcy.
Rozpatrujący roszczenia odszkodowawcze Tomasza Ł. i Barbary S. Sąd
Apelacyjny został poinformowany, iż przeciwko powodom, a także
Markowi G. prokuratura prowadzi postępowanie karne. Sąd jednak nie
uznał, aby ta okoliczność miała jakiekolwiek znaczenie w sprawie o
odszkodowanie!
Dochodzenie prokuratorskie w sprawie przeciwko Tomaszowi Ł. i
Barbarze S. zwieńczył akt oskarżenia skierowany do sądu. Śledztwo
wykazało bowiem, że współdziałali z Markiem G. i robili wszystko,
aby mógł on kupić gmach Universalu za jak najniższą kwotę
czyli w
zmowie z klientem działali świadomie na niekorzyść spółki, w której
władzach zasiadali.
Fakt sporządzenia przez prokuraturę aktu oskarżenia nie wstrzymał
wydania przez sąd nakazu natychmiastowej zapłaty przez Universal
kwoty 700 tys. zł przysądzonej Tomaszowi Ł. Dla sędziego, który
wydał to postanowienie o nakazie zapłaty, nie liczył się także fakt,
iż Universal wystąpił do Sądu Najwyższego o kasację wyroku
przyznającego odszkodowania Tomaszowi Ł. i Barbarze S.
* * *
13 stycznia 2003 r. funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego
zatrzymali na Śląsku Henryka M., byłego prezesa Centrozapu S.A.
Henryk M. prawdopodobnie pomagał w przygotowaniu przekrętu
finansowego polegającego na tym, iż spółka AWiS miała kupić
Centrozap za pieniądze pochodzące z kasy Centrozapu. Henryk M. ma
kontrakt gwarantujący mu milion złotych odszkodowania w przypadku
rozwiązania z nim umowy o pracę. Przypuszczam, że i jemu uda się
wyprocesować odszkodowanie.
Nowelizując kodeks pracy rządząca koalicja zadbała, aby zmiany
pozwalały kapitalistom łatwiej i taniej zwalniać ludzi z pracy. Nikt
nawet nie usiłował pochylić się nad problemem kontraktów
menedżerskich.
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Życie seksualne chrześcijan
Samotnicy i katolicy w jednym!
Nie dla was Kopenhaga!
Na Wyspach Duńskich sporym powodzeniem cieszy się specjalna strona
internetowa kristendating.dk, na której partnerkę może znaleźć
porządny chrześcijanin lub porządna chrześcijanka
partnera.
Przymiotnik "spory" jest w tym wypadku względny, gdyż mowa o ok.
siedmiuset zarejestrowanych osobach poszukujących partnera lub
partnerki o podobnie zawężonych poglądach. Jak powiedział Karsten
Moeller, twórca kristendating.dk, oczekiwania w momencie zakładania
strony przed czterema miesiącami były znacznie skromniejsze

spodziewano się, że ze strony korzystać będzie od 200 do 300 osób.
Inny powszechnie znany i używany przez większość poszukujących
partnera Duńczyków portal o nazwie dating.dk ma nieco ponad pół
miliona zarejestrowanych użytkowników. Umożliwia szukanie partnerów
we wszelkich możliwych konfiguracjach, tj. oprócz par "klasycznych"
także pana do pana, pani do pani, pana lub pani do pary, pary do
pary itd. A ponieważ takie możliwości już na wstępie zniechęcały do
korzystania z tej strony garstkę chrześcijańskich poddanych JKM
Małgorzaty II, stąd powstała idea stworzenia wyznaniowego portalu
dla samotnych. Jak widać, w liczącej 5,3 mln mieszkańców Danii jest
takich samotnych i kierujących się chrześcijańskimi przykazaniami
zaledwie kilkuset.
Warto przy tej okazji zauważyć, że w nazwie portalu mowa o
chrześcijanach, a nie o katolikach. Szanse tych ostatnich

zwłaszcza gdyby poglądami zbliżeni byli do najbardziej
ortodoksyjnej, polskiej odmiany katolicyzmu
na znalezienie
partnera w Danii przez Internet są niezwykle ograniczone. Duńscy
katolicy nie są fanatykami i w razie potrzeby nie tylko nie wahają
się przed rozwodem, ale przede wszystkim, jak wszyscy inni Duńczycy,
stosują znane współczesnej medycynie i powszechnie dostępne w
aptekach środki antykoncepcyjne. Nie protestują też (być może
jedynie z obawy przed ośmieszeniem się) przeciwko prowadzeniu w
szkołach wychowania seksualnego dla dzieci i młodzieży. Jako
realiści nie próbują też nakłaniać młodzieży do tzw.
przedmałżeńskiej czystości. I można przypuszczać, że podobnie jak
inni poddani JKM Małgorzaty II w sytuacji podbramkowej również
korzystają z ginekologicznych metod przywracania miesiączki. Co
przychodzi im o tyle łatwiej, że przed upływem 12 tygodnia ciąży
szpitale na Wyspach Duńskich wykonują zabiegi aborcji na każde
żądanie kobiety, a przy tym bezpłatnie.
W minionym roku, po 30 latach obowiązywania przepisów zezwalających
kobietom na usuwanie niechcianej ciąży na każde życzenie kobiety,
dokonano nieco ponad 15 000 takich zabiegów. Ich liczba od roku 1972
systematycznie spadała od początkowych blisko 30 000 rocznie do
niecałych 20 000 pod koniec lat 90. Zdaniem socjologów i lekarzy,
działo się tak wskutek coraz lepszej informacji o potrzebie i
metodach zapobiegania niechcianej ciąży i dzięki coraz większej
dostępności coraz lepszych środków antykoncepcyjnych. Wprowadzenie
kilka lat temu coraz częściej i chętniej stosowanej słynnej tabletki
"dzień po" spowodowało skokowy i znaczny spadek aborcji.
Autor : Włodzimierz Galant




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kuracja doktora Kulczyka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sejm na wniosek Ligi Polskich Rodzin utajnił debatę poświęconą
informacjom szefa tajnej policji Barcikowskiego. Utajnienie obrad w
naszym Sejmie to najlepszy sposób na zainteresowanie nimi mediów. Po
szybkim i pełnym zaprezentowaniu w mediach informacji ministra
Barcikowskiego opatrzonych gryfem tajne łamane przez śmieszne,
liderzy PiSuaru zaapelowali o odtajnienie znanych już powszechnie
informacji. Całej tej szopce biernie asystowała największa w Sejmie
frakcja SLD
UP. Jak cielęta oczekująca stanowiska światłego
kierownictwa i dyspozycji, co robić. Kierownictwo akurat było
nieobecne. (O informacji Barcikowskiego czyt. str. 15).
W Kielcach obradował pikujący w dół SLD. Lider Andrzej Celiński
odkrył, że elity eseldowskie nie powinny obściskiwać się podczas
mszy z czerwonymi beretami ani też na wyżerkach z biznesmenami.
Gdyby czytał "NIE" staranniej, znacznie wcześniej doszedłby do tego
wniosku. Gensek SLD Marek Dyduch skrytykował relacje partia
rząd.
Parę dni później Dyduch wezwał wszystkich członków SLD pozytywnie
zweryfikowanych przez macierzyste koła, a będących klientami
prokuratur, aby zawiesili swe partyjne członkostwo. Niektórzy
genseka posłuchali.
Katastrofa w koloniach. Nagły atak deszczu sparaliżował stanowisko
naszych wojsk okupacyjnych w Iraku. Zmokły doszczętnie namioty.
Szkoda to dotkliwa, bo są wypożyczone i lada chwila trzeba je oddać.
Dramatem zmoknięcia wojsk okupacyjnych wzruszały widzów telewizje.
Warszawa żyła dwoma plotkami. Edyta Górniakówna jest znów w ciąży.
Tym razem z muzykiem basistą. Druga plotka dotyczyła Rodziny
Panującej. Mówiono o tajnym układzie premier Miller
prezydent
Kwaśniewski. Za wstrzymanie się od utrącania premiera prezydent miał
otrzymać poparcie premiera i SLD dla małżonki w wyborach
prezydenckich. Plotka idiotyczna, bo ileż warte będzie poparcie
premiera za dwa lata? 2 procent?
Na Kwaśniewską znalazła sposób Liga Polskich Rodzin. Zamiast jednego
kandydata na prezydenta lansuje: Marka Kotlinowskiego, Macieja
Giertycha i Dariusza Grabowskiego. W trójkę będzie im raźniej.
Kurwiki ze łzami spływały po jędrnych policzkach posłanki Renaty
Beger, podczas gdy zrzekała się immunitetu poselskiego. Szef
sejmowej komisji śledczej Tomasz Nałęcz już zapowiedział, że wydyma
Begerową z komisji, bo każdy jej członek musi być czysty jak łza.
Zaraz, zaraz, ale Begerowa nie została jeszcze skazana. W państwie
prawa obowiązuje zasada domniemania niewinności. A poza tym kto
będzie oglądał transmisję obrad bez udziału wędliniarki Begerowej?
W Warszawie odbyła się premiera pięknego i przejmującego filmu
"Nienasycenie" według Witkiewicza. Cezary Pazura dał pokaz aktorstwa
dramatycznego, pokazał też żonę i pieniądze. Pazurowie są
producentami obrazu. Spodziewać się należy, że dewoci film
oprotestują zapewniając mu rozgłos. Poza pruderyjnymi pobożnisiami
obrażeni się poczują narodowcy, piłsudczycy i Chińczycy.
Po dwóch miesiącach projekcji zbankrutowało stołeczne kino-porno
"Polonia". Ludzie tak mają wszystkiego dosyć, tacy są skołowani, że
nawet na to nie mają ochoty
wyjaśnił właściciel.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Rząd Millera umyślnie realizuje program zagłady gospodarki.
Nietaktem jest wspominać Żydów jako współgospodarzy kraju.
"Gazeta Polska"
13 listopada
"Gdyby Polska składała się tylko z wielkich uniwersyteckich miast,
postkomuniści nie mieliby tu raczej czego szukać. Na szczęście dla
nich są tu w kraju również obszary zacofania, alkoholizmu,
imbecylizmu oraz wtórego analfabetyzmu, nad którego stałym
pogłębianiem tudzież rozsze-rzaniem pracuje w pocie czoła TVP SA".
P. W., "Dostali lanie"
"Nasz Dziennik"
14 listopada
"W Dniu Niepodległości Polski, 11 listopada, rozległ się z Krakowa
głos nowej Targowicy. W ramach obchodów Święta Niepodległości Polski
grupa dwustu kilkudziesięciu osób, mających wysokie przekonanie o
swoich walorach intelektualnych i moralnych, wezwała Polaków do
rezygnacji z suwerenności Polskiego Państwa w ramach przystąpienia
do Unii Europejskiej. (...) Chcę bronić wolności Polski, która
stanęła w obliczu podboju przez Unię Europejską. (...) Nie chcę
dawnego poddaństwa Moskwie zamienić na nowe poddaństwo wobec
Brukseli".
"Odpowiedź posłów
na tzw. Apel Wawelski"
(19 podpisów posłów i senatorów)

15 listopada
(...) Według kolonialnej ideologii UE, w Polsce ma w ogóle nie być
świata robotniczego, bo i samej Polski ma nie być, a wszyscy
robotnicy polscy, którzy jeszcze nie wymrą, będą bezrobotni, gdyż
gospodarki polskiej nie będzie. Taki jest obecnie tajny program
masonerii europejskiej. (...) Nasi przywódcy z lewa i z prawa widzą
tylko jedno: zostać nieodpowiadającą za nic kolonią zachodnią. Jak
mogą nie rozumieć, że Naród Polski nie wytrzyma nawet roku w jarzmie
eurogermańskim".
ks. Czesław S. Bartnik,
"Żal do Solidarności"

16
17 listopada
"To, co Bóg wybiera, bardzo często jest głupstwem w oczach świata.
(...) Nas także Pan Bóg wybrał na swoich uczniów i współczesnych
apostołów. Nie z powodu naszych szczególnych talentów. (...)
Zechciał nas wezwać, abyśmy podjęli ewangelizację naszego świata
(...)".
bp Stanisław Wielgus,
"Kościół Katolicki dziś"
"Głos"
16 listopada
Radio Maryja dzięki swej służbie mającej na celu rzeczywiste dobro
Polski jest instytucją zbawienną dla Narodu (...)".
ks. Józef Pyrek,
"Być mądrym to porządkować"

"(...) zmienia się napis na pomniku w Jedwabnem i określa Żydów jako
"współgospodarzy tej ziemi", co zakrawa na szczególną ironię w
czasie, gdy coraz więcej i powszechniej wia-domo o żydowskiej
kolaboracji z sowieckim okupantem i o współtworzeniu przez nich
aparatu terroru i propagandy
i to zarówno bezpośrednio po agresji
17 września 1939 roku, jak i po tzw. wyzwoleniu w roku 1945 (także
przecież na Podlasiu i w Jedwabnem). Wspominać dziś Żydów jako
współgospodarzy jest w tym kontekście całkowitym nietaktem".
Włodzimierz Kałuża,
"Dziwnie mierne dowody"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Oksana w mordę lana "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Różowa Europa
Karta podstawowych praw Unii Europejskiej do realiów Europy
Wschodniej ma się nijak. Taki wniosek można wyciągnąć z prac
Polskiej Federacji Humanistycznej (PFH) nad udoskonaleniem zapisów,
które staną się częścią konstytucji Europy.
Pomroczni wyznawcy WC z fundamentalnych swobód obywatelskich robią
źródło ograniczania tych swobód. Klasycznym przykładem jest tu prawo
do życia, które w katointerpretacji okazuje się podstawą do
ograniczenia praw reprodukcyjnych kobiet i odmówienia nieuleczalnie
chorym prawa do godnej śmierci.
Za to całkowicie nie wpływa na stosunek katolickich polityków do
kary śmierci.
PFH opracowała przeciwstawny katolickim restrykcjom projekt zmian,
uzupełnień i uściśleń Karty Podstawowych Praw Europejskich. W toku
prac nad konstytucją Europy prezentować go będzie Europejska
Federacja Humanistyczna.
Andrzej Dominiczak, współprzewodniczący PFH, twierdzi, że projekt
polskich humanistów ma duże szanse, bo większość tych pomysłów to
już praktyka europejska. Wierzymy chętnie, ale niespecjalnie mocno,
bo nawet jeżeli praktyka w krajach demokratycznych wygląda
optymistycznie
to w duchowości prawa UE "żondzi ksionc", jak
napisał ktoś na murze św. Brygidy. A precyzyjnie
szeroko pojęty
nurt konserwatywny. Sam Dominiczak pisał na naszych łamach ("NIE" nr
22/2002) o klerykalnym konformizmie Unii Europejskiej.
Tym niemniej z radością prezentujemy kilka najważniejszych myśli z
tego projektu. Wśród nielicznych katolickich zwolenników integracji
panuje moda na wzywanie Pomrocznej, aby do Zjednoczonej Europy
wniosła swój największy skarb, czyli duchowość. Przychylamy się do
tej myśli, sądząc, iż Polacy
jak mało kto
mają wiedzę i
doświadczenie w dziedzinie kleroduchowości i dzięki temu mogą zrobić
wiele, aby pomóc Europie uniknąć klerykalnych pułapek przy
konstruowaniu swojej ustawy zasadniczej.

Federacja Humanistyczna proponuje:
+ Uznanie nadrzędności ochrony praw człowieka nad zasadą
subsydiarności. Dotychczas większość światopoglądowych kwestii

takich jak aborcja, eutanazja, stosunek państwa do kościołów i
organizacji filozoficznych
podlegała zasadzie subsydiarności.
Inaczej mówiąc, gdy obrońcy któregoś z praw człowieka w instytucjach
europejskich szukali wsparcia w walce z krajowym prawodawstwem, Unia
oświadczała: gówno nas to obchodzi, załatwcie to między sobą.
Humaniści domagają się, aby Zjednoczona Europa przyjęła
odpowiedzialność za realizację praw człowieka w krajach
członkowskich.
+ Precyzyjne sformułowanie punktu dotyczącego prawa do życia. Czyli
wprowadzenie zapisu, iż nie może ono być interpretowane jako
podstawa do ograniczania praw kobiet, a także
szerzej
praw par i
jednostek do samodzielnego, odpowiedzialnego decydowania o tym,
kiedy i ile chcą mieć dzieci. Humaniści proponują wpisanie tu także
expressis verbis prawa do aborcji do 16. tygodnia ciąży. Domagają
się też, aby w tym artykule znalazł się zapis o prawie do
zakończenia swojego życia i do uzyskania przy tym
pomocy lekarza i bliskich.
+ Skreślenie z artykułu o nienaruszalności cielesnej bezwarunkowego
zakazu klonowania ludzi. Do pewnego stopnia wiąże się to z art. 13.
dotyczącym wolności nauki i sztuki, gdzie po dość bladych zapisach o
respektowaniu i nieograniczaniu swobody proponuje się wpisać wprost:
wolność sztuki, badań naukowych i studiów humanistycznych nie może
być ograniczana w żadnej formie i pod żadnym pozorem.
+ Wpisanie do artykułu o zakazie tortur i nieludzkiego, poniżającego
traktowania i karania
na równi z innymi zakazanymi przejawami
przemocy
przemocy domowej, zarówno fizycznej, jak i psychicznej.
Do zapisu o nienaruszalnym prawie do prywatności życia rodzinnego
należy dopisać jednoznaczną deklarację, iż prawo to nie może być
interpretowane jako źródło ograniczenia praw poszczególnych członków
rodziny. To dwa bardzo ważne zapisy eliminujące w praktyce tzw.
władzę rodzicielską i godzące w tradycyjny model rodziny, w którym
rodzice rządzą dziećmi, a pan domu
wszystkimi.
+ Uznanie 15 lat za granicę dorosłości, powyżej której przysługują
człowiekowi wszelkie prawa obywatelskie (z wyjątkiem praw wyborczych
i prawa do prowadzenia działalności gospodarczej). O zagwarantowanie
sobie tych praw młodzież mogłaby ubiegać się przed sądem rodzinnym.
Projekt wprowadza specjalną kategorię młodzieży, obejmującą ludzi
pomiędzy 15. rokiem życia a prawną pełnoletnością, wychodząc ze
słusznego założenia, że nie ma powodu, iżby młodzi ludzie mogli
legalnie uprawiać seks, ale nie mogli założyć rodziny.
Dla pełnego pognębienia zwolenników patriarchalnych tradycji projekt
przewiduje także ograniczenie rodzicielskiego wpływu na edukację
dzieci
do 15. roku życia.
+ Uznanie prawa do rozwodu za jedno z praw człowieka. I, oczywiście,
nie zapominają o gejach. Zapis brzmiałby zatem: każdy powyżej 15.
roku życia bez względu na płeć i orientację seksualną ma prawo do
zawarcia i rozwiązania małżeństwa i do założenia rodziny. Uech!
W projekcie znalazły się także zapisy dążące do równouprawnienia
płci, ze szczególnie istotnym stwierdzeniem, iż działania mające na
celu poprawę szans jednej płci nie będą traktowane jako działania
dyskryminujące drugą płeć. To trzeba napisać, bo przeciwnicy
"równostatusowych" działań z głębokim zachwytem dla własnej
błyskotliwości wykrzykują, iż rozwiązania promujące kobiety
dyskryminują mężczyzn, a wszak ma być równość.
Zmiany mniej kontrowersyjne dotyczą uzupełnienia artykułu
dotyczącego prawa do wolności i bezpieczeństwa o fragment
Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, precyzujący sytuacje, w
których można człowieka pozbawić wolności
chodzi o areszt i karę
więzienia. Tutaj proponuje się wykreślić punkt zezwalający na
pozbawianie wolności ludzi chorych umysłowo, uzależnionych od
alkoholu i narkotyków i włóczęgów
archaiczny zapis z lat 50.
Poza tym Europejscy Humaniści doprowadzą czarnych do szału domagając
się, aby kościoły były traktowane na równi z organizacjami
filozoficznymi czy też
jak kto woli
światopoglądowymi, czyli
wspólnotami niewierzących. W projekcie znalazły się także zapisy
zabraniające ograniczania swobody wypowiedzi, wolności mediów,
dostępności czy poziomu edukacji, dostępu do leczenia i innych usług
medycznych, i
w ogóle
ograniczania praw i wolności człowieka i
obywatela z przyczyn ogólnie rzecz
biorąc niemerytorycznych: moralnych, społecznych, rasowych,
narodowych, ideologicznych lub religijnych. Proponuje się też
w
odniesieniu do leczenia i usług medycznych
wykreślić odwołanie do
prawa i praktyki krajów członkowskich, co de facto oznacza
likwidację ustawodawstwa antyaborcyjnego. Co daj Boże, amen.
Wyznawcy nauki społecznej J.P. 2 z całą pewnością entuzjastycznie
poprą zapisy socjalne zobowiązujące Wspólnotę Europejską do
zapewnienia każdemu godnej egzystencji, dla najuboższych także
poprzez zasiłki, opiekę medyczną i dach nad głową, opłacane ze
środków publicznych.
Fajne, nie? Teraz możecie zapytać swoich lewicowych posłów, co oni
na to. Inna sprawa, że na szeroki odzew specjalnie bym nie liczyła,
skoro sam prezydent Kwaśniewski na spotkanie z przedstawicielami
Polski w Konwencie Europejskim zaprosił głównie biskupów i zaczął od
obiecania im, iż będzie z całego serca popierać wpisanie do
konstytucji Zjednoczonej Europy odwołania do Boga.
Ale cóż
zapytać zawsze można.
Autor : Agnieszka Wołk Łaniewska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Millerbiznes "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dziady pustyni
Zachciało się okupacji Iraku? To trzeba się było porządniej ubrać i
obuć.
Ile nas kosztuje wyprawa krzyżowa do Iraku? W zeszłym roku ponad 130
mln zł, w tym
wraz z dokupieniem sprzętu
około 450 mln. Skoro
już nasza generalicja wraz z cywilnymi władzami zdecydowała się na
krucjatę, to wypadałoby chociaż zadbać o to, aby wysyłani tam ludzie
wyposażeni zostali w sprzęt najlepszy z dostępnych, bo zawsze to
lepiej mieć mniej ofiar niż więcej. Niestety, nasze informacje nie
pozwalają na optymizm.
Maskarada
Żołnierz, w co trudno może było fachowcom ze sztabu uwierzyć, do
Iraku jechał po to, żeby niekiedy strzelać. Przynajmniej w
samoobronie. Sprawa wydaje się prosta, ale tylko do momentu, gdy
żołnierz założy na twarz maskę p-gaz. Wtedy to z karabinka Beryl nie
wyceluje, bo ta strzelba nie ma takiego celownika, dzięki któremu
można przez okular w tym namordniku zgrać muszkę ze szczerbinką.
Jeżeli nasi mają takie badziewie, to albo w naszym dowództwie
wszyscy wiedzieli, że Saddam nie ma broni chemicznej i masek można
będzie nie używać, albo miał w nosie fakt, że nasi będą musieli
strzelać na oślep. Nikt zresztą nie był nam w stanie powiedzieć,
jakie maski mają polscy żołnierze w Iraku. Prawdopodobnie są to
maski o symbolu 213/2P produkcji firmy Maskpol. Prezes Maskpolu był
bardzo dzielny i w rozmowie z nami nie puścił pary z ust, co nas
rozbawiło bardzo, skoro oferta jego firmy jest dostępna w
Internecie, a wyroby pospólstwo może sobie pomacać choćby na
wystawach sprzętu wojskowego.
Ale niech się iraccy partyzanci nie denerwują. Nawet bez maski
polski żołnierz nie jest specjalnie groźny w dzień, bo jak złapie za
karabin, to go zaraz puści, ponieważ Beryle nagrzewają się w irackim
słońcu do niemożliwości. Dzielni polscy wojacy bandażują sobie
karabinki, bo nikt nie wpadł na pomysł, żeby zaopatrzyć tę broń w
nakładki z tworzywa sztucznego albo
jeśli nas nie stać

przynajmniej z drewna.
Kevlarowe berety
Jasne, że nie jesteśmy agresorami i najwyżej odpowiadamy ogniem na
zaczepkę. Wynika z tego, że i do nas strzelają. Może więc warto
byłoby się ochronić? Służą do tego kamizelki kuloodporne. Te, które
nasi dostali na początek, niech szlag trafi! Nie chronią pleców i
boków, a jak się w nich usiądzie, to łeb trzeba mieć uniesiony
wysoko
jak w kołnierzu ortopedycznym. Teraz kamizelki są
wymieniane. Szkoda, że tak późno. Ciekawe, dlaczego nikt w naszym
MON nie odpowiedział na ofertę złożoną przez łódzki Moratex, która
wpłynęła tuż po ogłoszeniu decyzji o wysłaniu polskiego kontyngentu
wojskowego. Oferta dotyczyła właśnie kamizelek, za które Moratex
otrzymał wiele nagród m.in. w Brukseli, Kielcach i Gdańsku. W tej
samej ofercie zakład proponował MON dostarczenie odłamko- i
kuloodpornego hełmu z kevlaru. Nikt nie odpowiedział. Te dwa gadżety
są chętnie kupowane od Morateksu na całym świecie, a w Wojsku
Polskim zakupione zostały tylko dla jednostki specjalnej Grom.
Produkty Morateksu są przeciętnie o połowę tańsze od porównywalnych
produktów zagranicznych.
Tarpany i glany
Żeby postrzelać, żołnierz musi dojechać na miejsce ewentualnej
strzelaniny. Nasz żołnierz udaje się tam samochodem marki Tarpan
Honker, którego zaletami są: średniej jakości i mocy silnik oraz
ławki skierowane oparciami do burt pojazdu. Co oznacza, że zamiast
patrzeć dookoła z ręką na spuście, chłopaki na pace mogą najwyżej
spojrzeć sobie głęboko w oczy. Nie pomyślano w ogóle o wzmocnieniu
płyty podłogowej, bo w strefie konfliktu, gdzie stabilizowane przez
nas społeczeństwo nie rozumie dobrodziejstwa okupacji i prowadzi
działania partyzanckie, najtańszym sposobem prowadzenia działań jest
stawianie dużej liczby min. A takie wzmocnienie podłogi może
uratować parę nóg i podbrzuszy, gdy samochód wjedzie na minę. Ale na
początku nikomu to nie wpadło do głowy. W poprawionej przez fabrykę
wersji ("Skorpion") wzmocnienie takie już zrobiono. I nawet są
dalekosiężne plany, żeby w dającej się przewidzieć przyszłości
wysłać nowe modele do Iraku.
Nie wątpimy ani przez chwilę, że nasze wojsko w razie potyczki
błyskawicznie osiągnie miażdżącą przewagę nad nieprzyjacielem i
rzuci się za nim w pogoń, gdy ten rozpocznie odwrót. Mogą mieć tylko
mały problem z tą gonitwą
butki mają do kitu, jak donoszą media, a
i my o tym pisaliśmy. Choć to dziwne, bo przecież istnieje w Polsce
fabryka superbutów, w tym militarnych, ulokowana w Gdyni. Ich buty
mają atest NATO-wski AQAP 110, a sama firma
certyfikat ISO 9001.
Czemu zamiast dobrego, sprawdzonego obuwia zakupiono pepegi, które
teraz podlegają wymianie
nie wiemy. A w MON tradycyjnie nie
udzielono nam żadnej odpowiedzi.
Widzę ciemność
Jeżeli nasi dojadą na miejsce, nie dadzą się postrzelić, wysadzić,
po czym uda im się wycelować i wypalić, to w porządku, ale jak to
samo będą musieli zrobić nocą, to kłopoty mogą być duże. Na
wyposażeniu zespołów nie ma bowiem wystarczająco dużo noktowizorów
indywidualnych, tzw. kocich oczu. To takie okularki nakładane
bezpośrednio na głowę. W Iraku dzielne polskie wojsko dysponuje
zaledwie 60 takimi cudeńkami. Na blisko 2500 żołnierzy! Mają za to
do broni zespołowej celowniki noktowizyjne starszej generacji, do
których baterie akumulatorowe są wielkości małej walizki.
O takich pierdołach jak detektory ruchu czy kamery termowizyjne nie
ma co wspominać. A przecież wystarczyło posłuchać fachowców z
Centrum Optyki Przemysłowej i wziąć zabawki, które robią tam od
jakiegoś czasu. Nie gorsze od amerykańskich.
Dlaczego o tym piszemy? Uważamy albowiem, że skoro już się podjęło
niespecjalnie mądrą decyzję, żeby do Iraku wysyłać naszych ludzi na
amerykański gwizdek, to wypadałoby dopilnować, aby używany przez
nich sprzęt dawał im szanse powrotu w jednym kawałku. To, o czym
napisaliśmy wyżej, potwierdza to, o czym mówią wszyscy:
przygotowania wyjazdu do Iraku to wielka improwizacja, a Polski nie
stać umysłowo, finansowo, organizacyjnie i logistycznie na to, żeby
się tam wygłupiać.
Autor : Jędrzej K. Urban / Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dziekuję postoję "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sąd nad penisem "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Pod twoją obronę
Prezes to nie stanowisko. To charakter.
Rada Ochrony Pracy zaciekle walczy z pracodawcami, którzy nie
wypłacają pensji robolom. Członek tej rady
Leszek Stasiak, prezes
Izby Rzemiosła i Małej Przedsiębiorczości w Lublinie oraz członek
zarządu Związku Rzemiosła Polskiego
swoim byłym pracownikom jest
winien około 150 tys. zł. Łącznie długi pana prezesa wynoszą jakieś
5 mln zł.
Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Handlowe Ceramex z siedzibą w Lublinie
jeszcze kilka lat temu
jak przystało na zakład pracy chronionej

kwitło. Potem coś się stało. Co?

Krach zaczął się od tego, że bank uznał mnie za niewiarygodnego
faceta i zażądał natychmiastowej spłaty kredytów
wyjaśnia pan
Leszek.
W lipcu zeszłego roku sąd ogłosił upadłość Cerameksu, a wkrótce do
roboty zabrał się syndyk. Nie ma on lekko: Na liście wierzycieli
figuruje 68 osób prawnych i fizycznych. Wśród nich są również
pracownicy, którzy nie dostali wypłat. Stasiak jest im krewny ok.
150 tys. zł. Oprócz tego 40 tys. zł wisi Funduszowi Gwarantowanych
Świadczeń Pracowniczych. Nie odprowadzał też składek do ZUS
tu
należności wynoszą około 200 tys. zł. Z tytułu pogwałcenia praw
pracowniczych długi członka Rady Ochrony Pracy wynoszą więc około
400 tys. zł.

To prawda, że nie wypłaciłem pracownikom pensji, ale to nie był z
mojej strony brak dobrej woli. Ja po prostu nie miałem z czego. Na
wszystkim rękę położył bank
twierdzi prezes Stasiak.
Może się okazać, że niebawem pan Leszek zostanie pierwszym w RP
bezdomnym prezesem. Dotychczas syndyk sprzedał tylko kilka maszyn z
pozostałego po Cerameksie majątku. Na kupców czeka także mieszkanie
pana prezesa (50 mkw.
80 tys. zł) i jego dom (270 mkw.
506 tys.
zł). Za 380 tys. można też wziąć budynek produkcyjny i liczne, acz
raczej mało warte ruchomości.
Długi wyssane z palca
Gdy Ceramex jeszcze istniał, ale zaczął już robić bokami, pracownicy
poczęli składać doniesienia o nieprawidłowościach do Okręgowego
Inspektoratu Pracy. Meldowali m.in., że nie dostają wypłat. Sęk w
tym, że Leszek Stasiak od lat jest przedstawicielem Związku
Rzemiosła Polskiego w Radzie Ochrony Pracy. Ten powoływany przez
marszałka Sejmu organ pełni funkcję nadzorczą wobec Państwowej
Inspekcji Pracy. Kontrole przeprowadzane w Cerameksie nie mogły więc
zakończyć się zbyt daleko idącymi wnioskami.
Szefem Rady Ochrony Pracy jest Zbigniew Janowski (SLD).

W ubiegłym roku dotarło do nas pismo, z którego wynikało, że
Leszek Stasiak nie wypłacał pensji pracownikom. Nie weryfikowałem
tych doniesień. Przekazałem sprawę marszałkowi Tomaszowi Nałęczowi
i Związkowi Rzemiosła Polskiego.
Jerzy Bartnik, prezes ZRP, pisemnie stwierdził, że informacje na
temat Leszka Stasiaka są całkowicie wyssane z palca, a
rozpowszechniają je ośrodki, którym chodzi o podważenie
wiarygodności związku. Nadesłane do rady pismo jego autorstwa
oznaczone jest datą 26 sierpnia 2003 r. Tymczasem już 7 lipca 2003
r. lubelski sąd ogłosił upadłość Cerameksu
między innymi z powodu
długów wobec pracowników.
Co zrobił marszałek Nałęcz? Najwyraźniej nie odwołał Stasiaka, bo do
dziś zasiada on w radzie chroniącej pracę.
Pieniactwo i donosicielstwo
20 lutego 2004 r. rada zebrała się, by wraz z panem Stasiakiem
debatować na temat funkcjonowania prawa w zakładach pracy. Bo do
zadań rady należy sprawowanie nadzoru nad warunkami pracy,
doskonalenie systemu ochrony pracy, a także
jako się rzekło

sprawowanie nadzoru nad działalnością Państwowej Inspekcji Pracy i
opiniowanie kandydatur na stanowiska głównego inspektora pracy, jego
zastępców oraz okręgowych inspektorów pracy. Jest to więc instytucja
z powodów społecznych istotna i dlatego nie powinno w niej zabraknąć
ludzi, którzy na własnej skórze doświadczyli kłopotów z pracownikami
tęskniącymi za swoją płacą.
Sam Leszek Stasiak uważa, że z jego zasiadania w tym gremium nie
wynika nic złego.

Całe zamieszanie wokół mojej osoby to przejaw pieniactwa i nic
więcej. Jestem przekonany, że jego inspiratorem jest Jerzy Miszczak.
Był dyrektorem w izbie, którą kieruję, ale go zwolniłem
dyscyplinarnie. Z zemsty założył konkurencyjną izbę i ciągle
wypisuje paszkwile na mój temat. Nie ma żadnych prawnych
przeciwwskazań, żebym był członkiem Rady Ochrony Pracy. Robię to, co
do mnie należy i na co pozwalają przepisy.
Ze Stasiakiem do Europy
Leszek Stasiak to człowiek instytucja. Jego bogate doświadczenie
przydaje się na każdym odcinku. Jest nie tylko członkiem rady
walczącej z takimi jak on pracodawcami i szefem Izby Rzemiosła i
Małej Przedsiębiorczości w Lublinie, ale także członkiem zarządu
Związku Rzemiosła Polskiego. Otwarte pozostaje pytanie, czy osobnik
figurujący w Krajowym Rejestrze Sądowym jako niewypłacalny dłużnik
nadal jest rzemieślnikiem. Pan Leszek uważa, że dopóki syndyk nie
sprzedał całości majątku Cerameksu, dopóty w pełni zasługuje na to
zaszczytne miano. A jest to kwestia kluczowa, gdyż
jak wynika ze
statutu
żeby należeć do ZRP, trzeba koniecznie być rzemieślnikiem.
Przynależność do związku jest zaś kluczem do licznych sukcesów pana
Leszka.
Jako wybitnie utalentowanego rzemieślnika ZRP desygnuje Stasiaka
gdzie tylko się da. Na przykład do Wojewódzkiej Komisji Dialogu
Społecznego w Lublinie (wchodzi w skład prezydium). Jest to
regionalne przedstawicielstwo Komisji Trójstronnej do Spraw
Społeczno-Gospodarczych.
Pan Stasiak jest też człowiekiem ZRP w Komitecie Monitorującym
Inicjatywę Wspólnotową EQAL (jeden z programów Komisji Europejskiej
finansowany ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego).
Niedawno
wyjątkowo bez namaszczenia ZRP
nasz bohater rozpoczął
karierą polityczną. W 2003 r. wstąpił do Inicjatywy dla Polski,
partyjki Kameli-Sowińskiej, ministra skarbu w Buzkorządzie, i teraz
znalazł się na lubelskiej liście kandydatów tego ugrupowania do
Parlamentu Europejskiego. Na trzecim miejscu. To profesjonaliści w
swoich zawodach, wybitni fachowcy, którzy zgodzili się przyjąć nasze
zaproszenie i wystartować
tak reklamował kandydatów lubelski lider
IdP. I trudno się z nim nie zgodzić.
PS Przypomnijmy, że Związek Rzemiosła Polskiego jest też twórcą
wirtualnego Samorządowego Funduszu Pożyczkowego Karbona, o czym
stało w artykule "Pozwól się nabić w butelkę" ("NIE" nr 12/2004).
Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Psia wiara "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bóg po byku
Jak wiadomo, główną misją prezydenta Polski Kwaśniewskiego zleconą
mu przez Glempa jest wprowadzenie do konstytucji europejskiej
wezwania do Boga (invocatio dei). Gdy Kwaśniewski sporządzał
Konstytucję Polski, Tadeusz Mazowiecki zredagował mu poprawną
politycznie, pluralistyczną inwokację.
Nie mam marniejszego rozumku, oto więc stosowna propozycja
europejska:
O Zeusie, Przenajświętszy Byku, któryś porwał i zerżnął
królewnę Europę Tyrreńską i nadał drogą płciową imię naszemu
półwyspowi oraz status kontynentu,
O Boże chrześcijan, wszędobylski biberze,
który wraz z synem
i duchem św. tworzycie boską spółkę z o.o.,
O srogi Allahu islamowatych Europejczyków,
O Jahwe, Adoni kuchni koszernej, niejadalnej,
O cycata Pani Boże, absolucie feministek,
O Lucyferze, którego czczą nasi bracia sataniści,
O Czarna Dziuro lub kwarku, boże scientystów
i postmodernistów,
O praprzyczyno, Zegarmistrzu Świata, boże deistów,
O hipotezo hamletyzująca swoje być albo nie być,
która dręczy agnostyków,
A także Ty, oszukańczy niebycie, złudzeniu,
w które nie wierzą ateiści, wszystkich Was Bogów,
ile się Was mieści w mózgach zdrowych i chorych, czynimy
gwarantami Unii Europejskiej zespalającej państwa,
Półwyspu oraz społeczności Waszych wyznawców.


Tak zaczynać się powinna konstytucja europejska.
Boska misja Kwaśniewskiego, Millera, Cimoszewicza i Jego Hbnerowej
zdumiała unijnych pieczeniarzy z Brukseli. Rzecz w tym że, aby
konstytucja Europy wzywała Boga, zresztą grzesznie, bo nadaremno,
ona sama musi istnieć. Bóg
niekoniecznie. Tymczasem w Unii nie
pracuje się nad żadną ustawą zasadniczą. Przed przyjęciem do Europy
dziesięciu państewek kandydujących byłoby to niemożliwe. Aby bowiem
narodowe referenda przebiegły pomyślnie w trawionych nacjonalizmem
lilipucich kraikach wstę-pujących, przyszłość Unii musi być rysowana
jako związek luźny, byle jaki, czyli tzw. Europa Ojczyzn. Tworzenie
europejskiego państwa federacyjnego działałoby bowiem na wyborców
odstraszająco, jak i sama osoba jego projektanta, lewusa i luzaka
Joschki Fischera, niemieckiego ministra spraw zagranicznych.
Zresztą, też mi imię dla ministra Joschka... Joachim brzmiało
poważniej.
Brukselki pytają więc Kwaśniewskiego, czy wobec tego Polska pchając
się z Bogiem do konstytucji, której się nie robi, chce przez to
ustanowienia państwa Europa z własną ustawą zasadniczą, rządem i
prezydentem? I dlaczego tacy eurosceptycy, a w każdym razie
tradycjonaliści jak polscy biskupi, pchają Unię ku jedności
państwowej? To przecież tak, jakby nakazywali swoim księżom zachować
abstynencję seksualną, a w czasie stosunku odmawiać brewiarz.
Dziwią się też te brukselki, że Polska nie ma innych zmartwień niż
wrabianie Unii w Boga, skoro religie są dźwignią podziałów, a nie
zjednoczeń. I pytają brukselki, czy ekstowarzysz Kwaśniewski nie
zaraził się czasem od ekstowarzysza Putina cudownym nawróceniem.
Wyjaśnijmy tę osobliwość. Polska nie wniesie do Unii wódki czystej,
bo licencję sprzedała lub napój fałszuje, podobnie jak kaszankę.
Węgiel nasz jest za drogi, zbyt kamienisty i przestaje się
wydobywać. Statków już nie potrafimy produkować nawet kuchennych.
Polskie powstania i inne tragedie historyczne są dmod, od kiedy
wynaleziono lepsze od takich patriotycznych opowieści środki
nasenne. Ziemia polska nie nadaje się nawet już na groby, nie mówiąc
o odpadach przemysłowych. Woda truje, powietrze śmierdzi, potencjał
umysłowy lepiej brać z Albanii, Wajda impotent, Penderecki zleżały,
ciupagi za ciężkie, a oscypki za słone. Jedyna niesprzedana
cudzoziemcom i nieskażona globalizmem wartość to żywe osobliwości:
Glemp i Rydzyk. Ich pomysł, że Polska wejdzie do Europy, żeby ją
schrystianizować Wojtyle, wygrywa więc walkowerem. Niesiemy więc do
Brukseli wszystko, co posiadamy.
Można też boską preambułę skomponować inaczej, niż to na wstępie
zarysowałem:
My, Europejczycy, jadający nożem i widelcem, zarówno wierzący
w Boga, jak i wywodzący wartości z kont bankowych, wdzięczni
naszym tyłkom za wysiedzenie na zebraniach Unii, w trosce o
byt i przyszłość pospólnego Półwyspu i Wysp Okolicznych,
pomni, że gadulstwo jest fundamentem naszej zanikającej
cywilizacji, w ścisłym zespoleniu ględzić będziemy po wsze
czasy, w czym nam dopomóż Bóg lub kto żyw naprawdę.


A teraz tylko siadać i negocjować kwoty wyrównawcze za preambułę i
wszelki polski niedorozwój umysłowy.
Autor : Urban




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wprawki z trawki "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Matka Boska i zabójcy cd.
Pod takim tytułem tygodnik "NIE" opublikował w dwóch częściach
(w nr. 22 i 23/2002) artykuł Tomasza Żeleźnego. Autor opisał
prawdopodobny przebieg
wypadku drogowego, w którym zginęła 11-letnia Ania Betleja, a potem
przebieg policyjno-prokuratorskiego postępowania. W wyniku własnego
śledztwa red. Żeleźny ustalił, że dziewczynka żyła po tym, jak
została potrącona przez nieznanego sprawcę i później przejechana
przez księdza Tadeusza N. Ksiądz miał odpowiadać tylko za
przejechanie zwłok. Autor artykułu dał też do zrozumienia, że
policja nie dokłada starań, aby poznać prawdziwego sprawcę wypadku,
którym jego zdaniem może się okazać miejscowy biskup Edward B.
Oto stanowisko policji:
Komenda Główna Policji zainteresowała się publikacją pt. "Matka
Boska i zabójcy" zamieszczoną w "NIE" (nr 22/2002). Na podstawie
wyjaśnień przesłanych przez KWP w Rzeszowie oraz ustaleń dokonanych
przez pracowników KGP pragnę poinformować Czytelników "NIE" o
działaniach podjętych przez policję w opisywanej sprawie.
Do wypadku drogowego, o którym pisze red. Tomasz Żeleźny, doszło na
drodze krajowej nr 9 w Połomi w województwie podkarpackim. Po
otrzymaniu zawiadomienia o wypadku w którym zginęło dziecko, a
którego sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia, oficer dyżurny KWP w
Rzeszowie zarządził blokadę dróg.
Na miejscu wypadku pracowała grupa dochodzeniowo śledcza z KPP w
Strzyżowie pod nadzorem Prokuratora Rejonowego. Podczas oględzin
policjanci wykonali szczegółowe szkice, sporządzili dokumentację
fotograficzną, zabezpieczyli ślady oraz odzież dziewczynki, która
poniosła śmierć.
W KPP w Strzyżowie pod nadzorem miejscowej Prokuratury Rejonowej
wszczęte zostało postępowanie przygotowawcze. Wszelkie ustalenia
policjantów zostały udokumentowane procesowo. Przesłuchano świadków,
którzy mogli pomóc w wyjaśnieniu sprawy. Niezależnie od trwających
czynności procesowych policjanci pionu kryminalnego prowadzili
rozpoznanie operacyjne i sprawdzenia pojazdów, które mogłyby mieć
związek z wypadkiem.
Kiedy na policję zgłosił się ksiądz Tadeusz N., który oświadczył, że
jest sprawcą wypadku, na polecenie prokuratora został przesłuchany w
charakterze podejrzanego.
Przedstawione przez autora artykułu sugestie, że sprawcą wypadku
jest prawdopodobnie ks. biskup Edward B., zostały zbadane wcześniej
przez policjantów operacyjnie, a także podczas przesłuchań świadków
zdarzenia. Zarówno informacje uzyskane w pierwszych dniach po
wypadku, jak i późniejsze ustalenia policjantów z KWP w Rzeszowie
nie pozwoliły na ustalenie świadka, który mógłby potwierdzić
sugestie prasowe. Każda z przesłuchiwanych osób stwierdziła, że
takie informacje są jej znane wyłącznie z plotek. Prokurator
Rejonowy w Rzeszowie zarządził przeszukanie miejsca zamieszkania ks.
biskupa Edwarda B., który dobrowolnie wydał samochód Polonez, którym
podróżował 7 maja 2002 roku w rejonie, gdzie doszło do wypadku. W
Laboratorium Kryminalistycznym KWP w Rzeszowie przeprowadzono szcze-
gółowe oględziny, badania mechanoskopijne, biologiczne
fizykochemiczne tego pojazdu. Wydana ekspertyza została przekazana
Prokuratorowi Rejonowemu w Rzeszowie. Samochód Seat Ibiza należący
do ks. Tadeusza N., został zabezpieczony w garażu KPP w Strzyżowie.
Ten pojazd również
został poddany ekspertyzom: mechanoskopijnej, biologicznej i
daktyloskopijnej. Ich wyniki zostały przekazane Prokuraturze
Rejonowej w Strzyżowie, która na tym etapie prowadziła
postępowanie przygotowawcze.
Ustalono także dane osobowe świadka (kobiety), który stwierdził, że:
"... Ania miała wyczuwalny puls...". Wszelkie ustalenia zostały
przekazane do rzeszowskiej Prokuratury Rejonowej, która przejęła
postępowanie od prokuratury w Strzyżowie. Policjanci ustalili także
dane mężczyzny, który jako jedna z pierwszych osób na miejscu
wypadku, podczas badania, wyczuł puls u dziecka, co świadczy o tym,
że dziewczynka żyła jeszcze po potrąceniu. Ustalono też osobę, która
w opinii autora artykułu miała być świadkiem szybkiej jazdy Seata
Ibizy. Policjanci ustalili też właściciela telefonu komórkowego, z
którego oficer dyżurny KPP w Strzyżowie został powiadomiony o
wypadku
osobę tę przesłuchano w prokuraturze. Dane wszystkich
świadków policjanci przekazali prokuraturze. Wystąpiono o billing
rozmów prowadzonych z telefonu, którym posługiwał się podejrzany w
sprawie ks. Tadeusz N. Policja weryfikowała również informacje na
temat spożywania alkoholu podczas spotkania księży w Jaworniku.
Przesłuchane zostały osoby obsługujące kolację.
Postępowanie w tej sprawie nadal jest prowadzone, a Komenda Główna
Policji będzie nadal nadzorowała czynności policjantów podejmowane w
tej sprawie.

Rzecznik Prasowy Komendanta Głównego Policji
nadkom. Paweł Biedziak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Dziś m.in. "Nasz Dziennik" wyraża nadzieję, że może ktoś zastrzeli
prezydenta Kwaśniewskiego (i jego kolegów) jak Niewiadomski
Narutowicza.
"Nasz Dziennik"
16 października
"Myślę, że antidotum tego rodzaju jak szczepionka antyeseldowska
mogłoby na stałe wejść do kalendarza szczepień, zwłaszcza przed
wyborami. Ale, jak wiadomo, wojna z bakteriami i wirusami nigdy się
nie kończy, bo mają one przedziwną zdolność do mutacji. Codziennie
atakują poprzez media, sącząc środki promillerowskie, prorządowe,
prounijne, progrubokreskowe...".
PoK, "Szczepionka anty..."

17 października
"Drodzy Irlandzcy Przyjaciele! (...) Jesteśmy przekonani, że ponowne
odrzucenie przez Was traktatu nicejskiego w zbliżającym się
referendum znacząco wpłynie na losy Irlandii i Europy. Traktatem
zagrożony jest narodowy interes Irlandii, a w wymiarze ogólnym także
los prawdziwej demokracji. (...) Z wielką nadzieją będziemy patrzeć
w kierunku Waszej Zielonej Wyspy. Niech Bóg błogosławi Irlandię!".
74 podpisy prof., dr., mgr.

18 października
"Mija pięciolecie obowiązywania Konstytucji z 1997 r., której swego
rodzaju ojcem jest prezydent Aleksander Kwaśniewski. Praktyka
pokazała, że ten uchwalony przez lewicowo-liberalno-ludowe
Zgromadzenie Narodowe akt walnie przyspieszył likwidację podstaw
państwa polskiego".
Małgorzata Gross, "Kagańcowa Konstytucja"

19
20 października
"Poseł Gabriel Janowski nieodmiennie kojarzy mi się z Rejtanem, też
posłem, tyle, że z Nowogródka. Obaj działali w sytuacji
rozpadającego się państwa, zdrady narodowej i dyktatu głupiej lub
złajdaczonej większości, obaj też padli ofiarą moskiewskich
pachołków, bo Moskwa nie jedno ma imię. (...) Tak naprawdę, obaj
próbowali postawić tamę łajdactwu i rozkradaniu państwa. Zapatrzeni
w zachodnie mody Ponińscy i Rzewuscy, jako żywo przypominają
Kwaśniewskich i Millerów. (...) Kwaśniewski powiedział niedawno (w
odniesieniu do Ukraińców), że rząd nie powinien uginać się przed
demonstrantami. Ja się nawet zgadzam, tylko, że jeśli protestuje
cały Naród, to rząd powinien się zastanowić. No, ale do tego jest
potrzebny rozum. Koledzy z PZPR wprawdzie go posiadają, ale rzadko
go używają. Rejtan ich nie powstrzyma, może... Niewiadomski?".
Andrzej Kołakowski, "Historyczne analogie"

22 października
"W sobotnim referendum ponad 60 proc. głosujących Irlandczyków
powiedziało tak rozszerzeniu Unii na wschód. (...) Dam głowę, że
jednym z powodów takiego głosowania była zwykła zawiść. No bo niby
czemu my mielibyśmy mieć lepiej niż oni?".
Jan Sobala, "Referendum"
"Niedziela"
20 października
"W sytuacji nasilającej się presji zwolenników cywilizacji śmierci z
kręgów Unii Europejskiej wszyscy ludzie dobrej woli muszą
zmobilizować się i zjednoczyć w dążeniu do wpisania w traktat
akcesyjny Polski i UE artykułów gwarantujących nam
Polakom,
dzisiaj i w przyszłości, niezależnie od ewentualnych zmian prawa UE
czy też decyzji jej sądów i trybunałów
suwerenność polskiego prawa
w dziedzinie ochrony praw rodziny, w szczególności prawa do życia od
poczęcia do naturalnej śmierci, zakaz manipulacji genetycznych (np.
klonowania człowieka), prawo rodziców do decydowania o programach i
sposobie nauczania młodzieży przedmiotu wychowanie do życia w
rodzinie".
Antoni Zięba,
"Barbarzyństwo Unii Europejskiej"
"Głos"
19 października
"Miną lata, ludzie zapomną, iż towarzysz Urban kiedykolwiek istniał

jedynie jego prochy, jak wielu przed nim, użyźnią ziemię. Papieża
Jana Pawła II ludzkość nie zapomni przez wieki, a imię jego będzie
czczone nie tylko przez katolików, ale przez wszystkich moralnych
ludzi tego świata. Czyż nie czuje się towarzysz jak mały robak,
który usiłuje kłuć swym jadowitym żądełkiem bez większego skutku?
Czy naprawdę warto? Czy ma sens zaprzedawać swą duszę księciu
ciemności? Nie ja odpowiem na to pytanie".
Janusz Subczyński, Floryda, "Z listu
otwartego do towarzysza Jerzego Urbana"
Autor : M.T.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Generałowicz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wieści z kruchty "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Święta ateistka
Jan Paweł II znowu poszerzył krąg błogosławionych. Do tego zacnego
grona dołączyła Matka Teresa z Kalkuty, "święta ludzi z rynsztoka",
działaczka charytatywna, kobieta zasłużona.
W ciągu 25 lat pontyfikatu papież wyniósł na ołtarze więcej osób niż
wszyscy jego poprzednicy razem wzięci. Nie ma w tym nic złego.
Seryjne kanonizacje i beatyfikacje znacząco wzmagają ruch
turystyczny
rzecz wielkiej wagi w dobie kryzysu, który dotknął tę
gałąź gospodarki po 11 września 2001 r. Agencje doniosły, że podczas
beatyfikacji na placu św. Piotra zebrały się nieprzebrane tłumy:
"ciżba, jakiej w Rzymie dawno nie widziano". Przy ołtarzu modliło
się 3 tysiące ubogich przybyłych ze wszystkich krajów świata, w tym
bezdomni, chorzy i bezrobotni z Polski. To prawdziwy przełom w
branży turystycznej.
Papieżowi zarzuca się, że wynosi na ołtarze ludzi, którzy nie zawsze
na tę godność zasługują. Są wśród nich wojujący antysemici jak Pius
IX, antyfeministyczni charakteropaci jak założyciel "Opus Dei"
Josemaria Escriva, nazistowscy kolaboranci typu chorwackiego
kardynała Alojzija Stepinaca oraz co najmniej jeden oszust i
kobieciarz: ojciec Pio
człowiek, który według polskiej telewizji
publicznej posiadł był zdolność przebywania w kilku miejscach
jednocześnie. Wszyscy to ludzie grzeszni, wielce jednak zasłużeni
dla Kościoła, a przede wszystkim obdarzeni przez Stwórcę łaską
wiary, na której brak tak często skarży się prezydent Kwaśniewski.
Na tym tle beatyfikację Matki Teresy trzeba uznać za zwrot w
polityce Kościoła. Kobieta zwana "misjonarką miłości" była bowiem
nie tylko, jak inni, okrutna i nieuczciwa, ale także niewierząca.
Wiemy to z dobrego źródła
od samej zakonnicy, z jej dziennika i
listów, których fragmenty w listopadzie ubiegłego roku opublikował
m.in. angielski "The Telegraph". Z cytowanych przez gazetę
fragmentów wyłania się zupełnie nowy wizerunek osoby, która była dla
świata żywym świadectwem bożej miłości i oblubienicą Chrystusa, w
imieniu którego nierzadko się zresztą wypowiadała.
Ludzie myśleli, że przepełnia mnie wiara, nadzieja i miłość, że moje
serce raduje się bliskością Boga i pragnie czynić zadość jego woli.
Gdybyż oni wiedzieli, jaka jest prawda?
czytamy w jednym z
ogłoszonych drukiem listów. Tę wstydliwą prawdę znajdujemy bez trudu
w innym liście: Czuję, że Bóg mnie nie chce, że Bóg nie jest Bogiem
i że tak naprawdę nie istnieje
zwierza się nieznanemu adresatowi
słynna zakonnica.
Proszeni o komentarz do tych rewelacji biskupi odrzucili ignoranckie
uprzedzenia, w myśl których bezbożność mogłaby dyskwalifikować z
grona kandydatów do świętości. Zdaniem książąt Kościoła ujawnione
sekrety wręcz umacniają kandydaturę misjonarki. Francesco Canalini,
przedstawiciel Watykanu w Australii, stwierdził np., że wielu
świętych przeżywało tego rodzaju kryzys, walczyło jednak ze
słabością przeciwko siłom ciemności.
W listach Matki Teresy nie dostrzegamy wyraźnych śladów tej walki.
Skarży się ona wprawdzie na swój los i ubolewa nad stanem swojej
duszy, nie mamy jednak pewności, czy rzeczywistą przyczyną jej
zgryzot nie było pół wieku życia w kłamstwie. W tym przypuszczeniu
umacniają nas informacje o atakach szaleństwa, które nawiedzały ją
pod koniec życia. Były one tak niepokojące, że arcybiskup Henry
Sebastian DłSouza powziął podejrzenie, że zakonnicę zaatakował
szatan i rozkazał poddać ją egzorcyzmom.

Była lekko oszołomiona i zachowywała się dziwacznie. Może
molestował ją diabeł?! Po modlitwach jednak stała się całkiem
spokojna
powiedział agencjom ojciec Rosario Stroscio, egzorcysta,
któremu powierzono trudne zadanie wypędzenia diabła z misjonarki.
Dzielny ów duchowny stoczył walkę z siłami ciemności i walkę tę
wygrał. W opublikowanych materiałach nie znajdujemy jednak nic, co
mogłoby świadczyć, że przepędzenie diabła pozwoliło misjonarce
odzyskać utraconą wiarę.
Jest jeszcze sprawa cudu. Kilka dni przed ceremonią beatyfikacji w
sprawie cudu wypowiedzieli się lekarze ze szpitala Balurghat w
Bengalu Zachodnim: były minister zdrowia Partho de Said, dyrektor
szpitala Manju Munshed oraz ginekolog Ranjan Mustafi. Wszyscy trzej
stwierdzili, że cudu nie było, a rzekomo uzdrowiona kobieta,
30-letnia wieśniaczka Monika Besra, została po prostu wyleczona:
najpierw z gruźlicy, a potem z raka jajników. Lekarze hinduscy słyną
z profesjonalizmu i wysokiej skuteczności leczenia w trudnych
warunkach, jednak dla promotorów beatyfikacji Matki Teresy cud był
najważniejszy, a już z pewnością ważniejszy niż racjonalne i do bólu
świeckie argumenty. Bez niego nie byłoby beatyfikacji. Eksperci
beatyfikatorzy orzekli zatem, że pani Besra wyzdrowiała, gdyż na jej
brzuchu położono aluminiowy medalik z wizerunkiem Matki Boskiej, ten
sam, który złożono na ciele Matki Teresy po jej śmierci. Lekarskie
wyjaśnienia uznano za przejaw pychy.
Upór kościelnych ekspertów mimo wszystko zaskakuje. Dotyczy przecież
osoby, która wedle katolickiego mitu przez większość swego życia
pomagała chorym i umierającym i wielu z nich (o czym legenda milczy)
podstępem nawróciła na chrześcijaństwo. Czy w tym morzu cierpień,
wśród tysięcy chorych nie znalazł się ani jeden przypadek poprawy
stanu zdrowia, który dałoby się przypisać nadnaturalnym siłom? Przez
pół wieku ktoś chyba musiał wyzdrowieć. Nie wszyscy byli umierający.
Ponadto chorym nie podawano lekarstw (Matka Teresa uważała, że
cierpienie biedaka jest piękne), nie byłoby więc podstaw do
kwestionowania cudownego charakteru uzdrowienia.
Sprawa byłaby jasna, gdyby wydarzenia te miały miejsce w Polsce,
gdzie świat medyczny już dawno uznał się za narzędzie zbawienia.
Hindusi jednak pozostają wierni oświeceniowym, naukowym przesądom,
które niedawno, oburzeni, kazaliśmy Europejczykom wykreślić z
preambuły. A może w tym właśnie leży ich siła? Może setki nowych,
nie zawsze pełnowartościowych świętych i rosnący w geometrycznym
tempie popyt na cuda wyczerpał moce Stwórcy i nie może się On już
obejść bez nowoczesnej medycyny? Nie modlitewnej oczywiście, lecz
takiej, która naprawdę może Mu pomóc w leczeniu szczęściarzy, za
którymi wstawiają się rzesze nowych świętych.
Autor : Andrzej Dominiczak




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jedenaste: nie pytaj
Co trapi Polaka-katolika? Odpowiedź przynosi oficjalny serwis
internetowy Kościoła katolickiego (www.opoka.org.pl). Ku uciesze
niewierzących i zbudowaniu wiernych przytaczamy niektóre pytania
stawiane na forum Opoki.
W jaki sposób określić na spowiedzi więzi, jakie łączyły mnie z
kobietą (mężatka), jeżeli dochodziło między nami do zbliżeń o
podłożu seksualnym, jednak nie było pełnego współżycia seksualnego?
Witam! Czy spożywanie ciała i krwi Jezusa nie równa się
kanibalizmowi rytualnemu?
Witam
mam następujące pytanie: czy oglądanie w Internecie
satanistycznych stron jest grzechem?
Pan Bóg... Pan Jezus... Dlaczego nie Pan Szatan? Dobrze wychowany
człowiek wie, jak się zachować nawet wobec wrogów.
Witam. Jestem głęboko wierzącym katolikiem i jednocześnie wielkim
fanem heavy metalu. Chciałbym zapytać, czy oglądanie wampirycznych
lub okultystycznych teledysków, tudzież słuchanie takich piosenek
jest grzechem?
Od 3 lat prawie co noc śni mi się Lucyfer. W tych snach jest dla
mnie bardzo dobry. Czuję się przy nim bezpieczna, mimo iż widzę,
jaki jest okrutny dla innych. Przychodzi do mnie nawet, gdy nie
śpię. Nie widzę Go, ale czuję Jego ciągłą obecność. Opiekuje się mną
zupełnie jakby miał wobec mnie jakieś plany.
Niedawno przyłapałam się na tym, że gdy Go nie ma przy mnie, popadam
w depresję. Czy to coś znaczy i czy nie ma już dla mnie ratunku?
Proszę, pomóżcie mi. Niedługo popadnę w paranoję. Nie należę do
żadnej sekty i nigdy nie należałam. Jeśli to możliwe, to proszę o
radę. Muszę w końcu to zwalczyć.
Czy jestem stracona?
Mam duży problem. Wpadłem w pewną manię i chyba niedługo oszaleję.
Wszystko zaczęło się już przeszło pół roku temu. Wtedy to strasznie
zgrzeszyłem i od tego dnia spoglądając na każdy obrazek z Jezusem i
Maryją wydaje mi się, iż widzę ich twarze w szyderczym uśmiechu i
czerwonymi oczyma... Naprawdę mnie to niepokoi. Myślałem, że to może
przyczyna mojego grzechu i źle się z niego wyspowiadałem, ale
uznałem, że jednak nie w tym leży rzecz... Proszę bardzo, pomóżcie.
Czasami mi się wydaje, iż za moją wiarą stoi Szatan. To znaczy
robię wszystko co mogę, ale ciągle wydaje mi się, iż to nie jest
tak, jak powinienem. Czy to możliwe, żeby Szatan podsuwał ludziom
sztuczną wiarę, wmawiając, że ta jest prawdziwa?
Szczęść Boże! Jeśli jestem obrzezany, to czy mam szanse na
zbawienie?
Czy seks oralny w małżeństwie to grzech, mam z tym problem, nie
wiem, czy muszę się z tego spowiadać.
Autor : M.O.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Papuga Pana Boga
Usunięcie arcybiskupa Paetza miało niby oznaczać, że Kościół kat.
jest zdolny pozbywać się ludzi, których moralność pozostawia nieco
do życzenia. To oczywista nieprawda. Gdy ktoś jest Kościołowi
potrzebny, ma się dobrze, nawet jeśli jest na bakier z prawem.
Marek Tomaszewski to w Gnieźnie mocny człowiek. Nie może być
inaczej, skoro był człowiekiem Kurii Gnieźnieńskiej od początku lat
90. Miał nawet w pałacu Kurii pokoik, w którym przyjmował
interesantów. Etykietka "człowiek Kościoła" to w naszym kraju jak
gdyby człowiek był zbudowany z nitrogliceryny
jest nietykalny i
wszyscy dookoła niego chodzą na paluszkach. Toteż z szacunkiem
udawał się do pana mecenasa Damian S., przedsiębiorca i biznesmen.
Chciał porady prawnej, albowiem zamarzył sobie, że stworzy w Polsce
sieć hoteli. Dziś na dźwięk nazwiska Tomaszewski pan S. robi się
blady i najchętniej waliłby łbem w ścianę.
Podkusiło Damiana S., żeby z Tomaszewskim robić wspólne interesy.
Utworzyli spółkę "Metro" i kupowali różne obiekty hotelowe. Na taki
zakup trzeba było wziąć kredyty. Kredyty brał Damian S., a załatwiał
Tomaszewski. Potem załatwiał również wpisy na hipotekę, co polegało
na tym, że Damian S. przynosił do sądu wypełniony wniosek o wpis na
hipotekę, Tomaszewski brał od niego ten kwit, po czym ginął na parę
minut w czeluściach sądowego gmachu, a za jakiś czas pojawiał się
ponownie z podpisanym dokumentem o dokonanym hipotecznym wpisie. Po
roku okazało się, że żadnych wpisów w księgach hipotecznych nie było

pan mecenas był uprzejmy robić swojego wspólnika w balona.
Żeby nie przedłużać opowieści
w styczniu 1993 r. aresztowano
Damiana S. i Marka Tomaszewskiego. Damian S. odsiedział do procesu 8
miesięcy w areszcie, a pan mecenas po dwóch tygodniach w podskokach
wybiegł zza krat. Był ciężko chory, jak mówiły kwity, które okazał
sądowi.
Wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Poznaniu, w sierpniu 1993 r., Damian
S. został skazany na 3,5 roku, a pan mecenas na 1,5 roku więzienia.
Nie musimy dodawać, że Damian S. odsiedział swoje i jest zrujnowany,
zaś pan Tomaszewski ma się świetnie.
Zwracamy uwagę, że w naszej opowieści do wyroku, zgodnie ze stanem
faktycznym, używamy w stosunku do Marka Tomaszewskiego szlachetnego
tytułu mecenasa, a po wyroku już nie. Tomaszewski został z gwizdem
usunięty z szeregów palestry, co nikogo dziwić nie powinno, bo prawo
zakazuje,
żeby przestępca brudził tak szacowne grono, które wszak powinno
strzec przestrzegania tegoż prawa. Ale to nie przeszkadzało ani jemu
w dalszym ciągu używać tytułu adwokata i kantować nieświadomych
ludzi, ani Kościołowi kat., by się nim wysługiwać. W książce
telefonicznej Poznania i województwa poznańskiego z lat 1996/97,
czyli ładnych parę lat po wyroku, którego zresztą pan mecenas nie
odbył do dzisiaj, widnieje nazwisko Tomaszewskiego z małym,
wdzięcznym i kłamliwym dodatkiem
adwokat. Tomaszewski w dalszym
ciągu siedział i siedzi w swojej kancelarii w Gnieźnie przy ul.
Mieszka 17, naprzeciwko gabinetu swojej małżonki Barbary
adwokata
tak prawdziwego jak prawomocny wyrok ciążący na jej mężu.
Tomaszewski przyjmuje klientów, pozwala się tytułować mecenasem.
Kościołowi katolickiemu nic nie przeszkadzało, że firma, na której
czele stoi Józef Glemp, jest reprezentowana przez skazanego
przestępcę.
O tym, jak ważnym był Tomaszewski facetem dla Kościoła, niech
świadczy opowiadanie świadka wizyty Aleksandra Gawronika u wówczas
jeszcze mecenasa Tomaszewskiego w 1992 r. Gawronik
jak utrzymuje
nasz rozmówca
prosił Tomaszewskiego, by pomógł mu uzyskać osobiste
poparcie Glempa.
Za tę przysługę ofiarował 7 miliardów starych złotych, które po
prostu przyniósł w teczce. Po dwóch tygodniach Tomaszewski miał
powiedzieć Gawronikowi, że to za mało. Ale kasy nie oddał,
przynajmniej wówczas.
W 1992 r. Tomaszewski i kilku księży zarejestrowało Towarzystwo
Czytelni Ludowych występując jednocześnie o zwrot majątku przejętego
przez władze PRL po przedwojennym Towarzystwie Czytelni Ludowych
(TCL). Majątek w Wielkopolsce wart był kilkaset tysięcy złotych.
Tomaszewski z kolegami w sutannach próbowali zająć kamienicę w
Poznaniu i skutecznie zajęli pałacyk w Gnieźnie. Arcybiskup Henryk
Muszyński ustanowił w nim siedzibę nowej parafii, a proboszczem
zrobił księdza Świętochowskiego, członka władz TCL.
W 1999 r. NSA uznał, że powołane przez Tomaszewskiego TCL nie ma
prawa ubiegać się o majątek należący przed wojną do organizacji o
tej samej nazwie. Wokół pałacyku w Gnieźnie trwa obecnie dzika wojna
w sądach, prokuraturach i urzędach. Długa i wyniszczająca. Urzędy
pracują powoli, by nie rzec, opieszale. Co nie dziwi, jeśli cały
czas pamiętamy, że Towarzystwo Czytelni Ludowych i skazanego
Tomaszewskiego popiera Kościół kat. i prymas Glemp.
Oto istotny fragment pisma pana prymasa z 20 maja 1996 r. do
ministra spraw wewnętrznych RP:
W momencie wydania decyzji w dniu 26 listopada 1996 roku przez Pana
Ministra Spraw Wewnętrznych adwokat Marek Tomaszewski działał w
oparciu o moje pełnomocnictwo. Natomiast wszelkie późniejsze
czynności adwokat Marek Tomaszewski podejmował z upoważnienia władz
TCL jako ich członek. Wszystkie jego czynności były podejmowane za
zgodą i wiedzą Księdza Arcybiskupa Metropolity Gnieźnieńskiego
Henryka Muszyńskiego w ramach jego jurysdykcyjnej kompetencji. W
sprawach związanych z TCL pozostawałem w ścisłej łączności z
Księdzem Arcybiskupem Metropolitą Gnieźnieńskim Henrykiem
Muszyńskim.
Radzi jesteśmy, że skazany Marek Tomaszewski przynajmniej do 1996 r.
działał za zgodą i wiedzą Henryka Muszyńskiego, arcybiskupa, bo to
oznacza, że Kościół pomaga w powrocie na łono społeczeństwa ludziom,
którzy są na bakier z prawem. Boimy się jednak, że jak tak dalej
pójdzie, to ekscelencje Glemp i Muszyński znowu będą musieli bronić
tyłka Tomaszewskiego. Dotarł do nas klient Tomaszewskiego Marek K.,
który został, jak twierdzi, przez niego oszukany. Tomaszewski
podawał się za adwokata i podjął się prowadzenia sprawy pana K. Na
skutek zaniechania lub niedbalstwa Tomaszewskiego pan K. poniósł
niemałe dla niego straty. Wreszcie, pan K. gotów jest zeznać, w
towarzystwie innych świadków, że Tomaszewski podpisuje się na
dokumentach za swoją żonę, wykorzystując jej pieczątkę adwokacką.
Odnosimy wrażenie, że Tomaszewski jest święcie przekonany, że nic mu
się nie ma prawa stać, bo hierarchowie katoliccy nie odwrócą się od
niego. Może się pomylić.
Autor : Maciej Wiśniowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ujeżdżanie Araba
W Iraku pół świata walczy z milionami Arabów. Arabowie giną. W
Krakowie policja walczy z jednym Arabem. Arab jeszcze żyje.
24 marca 2003 r., Kraków, Rynek Główny, okolice pomnika Adama
Mickiewicza. Manifestacja antywojenna. Niewiele ponad 200 osób
protestuje przeciwko amerykańskiej agresji na Irak. Jednym z
manifestujących jest Palestyńczyk z polskim obywatelstwem Omar
Faris, 52-letni przedsiębiorca z Krakowa, prezes Polsko-Arabskiego
Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego.
4 kwietnia 2003 r., to samo miejsce, podobna demonstracja, podobna
liczba uczestników, wśród których jest również Faris.
Obydwa wiece przebiegają pokojowo, przemawia kilku ludzi, między
innymi Stanisław Musiał, publicysta, ksiądz, jezuita, oraz Faris,
Arab, któremu wiele lat temu Izraelczycy zastrzelili ojca.
Petycję od manifestantów przyjmuje prezydent Krakowa Jacek
Majchrowski. Mówi, że ludzie, którzy nie boją się otwarcie
sprzeciwiać wojnie, ratują honor Krakowa.
Trudno policzyć, ilu policjantów jest pośród uczestników
demonstracji. Wielu. Kamery wideo, aparaty fotograficzne. Jednym
słowem bezkrwawe safari.
* * *
Latem 2003 r. okupacja Iraku wciąż trwa, a w Krakowie rozpoczyna się
wojna z Arabem.
Policja składa wniosek do sądu o ukaranie Omara Farisa; jego wina ma
polegać na zorganizowaniu w kwietniu nielegalnej demonstracji.
Proces. Faris tłumaczy, że wniosek o zgodę na manifestację został
złożony, tyle że nie w ustawowym terminie. Policjantka Bober
potwierdza, żeorganizatorem był Palestyńczyk. Skąd to wie?
Inteligentnie odpowiada, że z naszych ustaleń. Farsa. Protestują
pacyfiści i anarchiści, dziennikarze, Komitet Helsiński. Sędzia
Piotr Ferenc uznaje, że Faris jest niewinny.
* * *
Policja nie może pogodzić się z porażką. Przegrała walkę, ale wojna
jeszcze nie skończona. Mózgowcy w niebieskich mundurach mają
przecież w zanadrzu marcową demonstrację
występują więc z
wnioskiem o ukaranie w postępowaniu zwyczajnym Farisa za to, że w
dniu 24 marca 2003 r. w godzinach 17.00-19.45 w Krakowie w Rynku
Głównym zwołał zgromadzenie publiczne bez wymaganego zawiadomienia i
przewodniczył takiemu zgromadzeniu.
Policjantka Bober nie zmienia płyty: wina Farisa wynika z naszych
ustaleń. Apiatł to samo, choć tym razem taktyka jest nieco inna.
Sprawę rozpatruje sąd grodzki; bez powiadamiania Araba uznaje, że
wina obwinionego nie budzi wątpliwości i wydaje wyrok nakazowy: 200
zł grzywny plus koszty postępowania. Sędzia Lisak najwidoczniej ma
ten sam iloraz inteligencji i podobne poczucie sprawiedliwości, co
policjantka Bober, twierdzi bowiem, że dowody zebrane przez policję
wystarczyły do wydania wyroku.
Palestyńczyk się sprzeciwia.
* * *
Rusza kolejny proces. Policjant Artur K., który przed sądem grodzkim
zeznał, że organizatorem marcowej demonstracji był Faris, na sali
sądowej nie potrafi go rozpoznać. Na następnej rozprawie dowodem ma
być nagranie wideo, ale kolejny policjant nie potrafi uruchomić
magnetowidu. Gdy wreszcie mu się to udaje, okazuje się, że na taśmie
zarejestrowano inną manifestację. Proces trwa.
* * *
Panie ministrze Krzysztofie Janiku!
Albo pogoni Pan krakowskich stróżów prawa od dwudziestu siedmiu
boleści i pouczy ich, jak fabrykuje się dowody, żeby prowokacja
wyszła, albo niech Pan im przydzieli mniej odpowiedzialne zadania,
takie jak odkurzanie biurek albo nauka jedzenia nożem i widelcem.
Rozumiem, że majestat rządu, w którym Pan zasiada i razem z którym
prowadzi Pan wojnę w Iraku, nie pozwala na to, żeby byle Arab śmiał
się sprzeciwiać amerykańsko-polskiej okupacji, ale są granice
ośmieszania organów ścigania i rozśmieszania wyborców.
Jako jeden z nich żądam od Pana, aby Pana ludzie z Krakowa
udowodnili Omarowi Farisowi (którego przecież Pan zna), że jest
niebezpiecznym terrorystą czyhającym na cześć polskich dziewic oraz
życie polskich młodzieńców, i ukarali go jak Saddama. A jeśli tego
nie potrafią, bo brak im inteligencji albo fakty im na to nie
pozwalają, niech dadzą Farisowi święty spokój.
Co, Panie ministrze?
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Rywin Skorpion, Michnik plotkarz
Sejmowa komisja śledcza się trudzi.
Wszyscy zachodzą w łeb kto, kogo, jak i po co. A w marcowej "Wróżce"
wszystko jest napisane.
Lew to nie Lew. Lew to Skorpion. Zdaniem Astrologusa, autora
artykułu "Porykiwanie Lwa", Rywin jest mieszanką Skorpiona,
Koziorożca i Ryb.
Połączenie to niezwykle niebezpieczne dla wszystkich, którzy zadrą z
Rywinem. Skorpion odpowiada za pamiętliwość i przebiegłość.
Koziorożec za upór, a Rybki? Nie, nie za zamiłowanie do wędkarstwa.
Raczej za układność i elegancję, której nie odmówiła Rywinowi nawet
kapituła konkursu "Gentleman roku 2001".
Kariera Rywina nie wynika z tego, że ma łeb do interesów. To sprawka
gwiazd. Wszak Wenus z Neptunem i Jowiszem w znaku Wagi postarały się
o to, by Rywin nigdy nie opuścił branży filmowo-telewizyjnej. Więc
gwiazdy wespół z Rywinem założyły Heritage Film, spółkę producencką.
Rywin żył dobrze i statecznie, ale gwiazdy mówią, że Rywinowi coś
obiecano i nie dotrzymano słowa. Niestety we "Wróżce" nie znajdziemy
odpowiedzi, kto i co mu obiecał.
Horoskop Rywina mówi, że nigdy nie powinien maczać palców w
polityce. Ale Rywin to także uparty Koziorożec i się wmieszał. Co z
tego wyszło, widać dziś gołym okiem.
Co w przyszłości czeka Lwa Rywina? Gwiazdy mówią, że Uran wchodzi do
znaku Ryb i przemebluje Rywinowi otoczenie. Powiadają także, że
Rywin może doświadczyć samotności jakiej jeszcze nie zaznał.
Astrologus, który stawiał Rywinowi horoskop, nie zapomniał także o
sprawdzeniu gwiezdnych układów na linii Rywin
Michnik. Wyszło z
tego, że to dwaj kumple, którzy mogą ze sobą plotkować, pić wódkę i
razem chodzić na kobiety. O interesach nie ma ani słowa.
Gwiazdy przypisują Michnikowi także rolę Delegata Opatrzności, który
ma sprowadzić Rywina na dobrą drogę. Ale to dopiero w 2009 r. Być
może jest to droga ku kobietom, w tym gwiazdom. Skoro nawet gwiazdy
niczego konkretnego o podłożu afery Rywina nie potrafiły powiedzieć,
płonne są nadzieje, że cokolwiek wykryją gwiazdy naszego parlamentu.

Z gwiazd i "Wróżki" nr 3/2003 czytał
Autor : Bartek Sapota




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Dzieci cacy cyklon be "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Pożytki z Curzytka "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Sadolecznictwo
Bicie, rekwirowanie pieniędzy, podawanie leków za karę. Duchota,
syf, upokorzenia. Wariaci bydłem demokratycznej Polski.
Jest rolnikiem. Upartym jak muł Kaszubem. Ma złe doświadczenia z
wymiarem sprawiedliwości. Przez lata atakował swoich wrogów i
sędziów, którzy nie dość skutecznie ich ścigali. Teraz oskarżono
jego. Sąd, na który napisał wcześniej gromadę skarg, uznał, że musi
poddać się obserwacji psychiatrycznej.
30 kwietnia 2002 r. sędzia z Sądu Rejonowego w Kartuzach wydał
odpowiednie postanowienie. Potrzebne było jeszcze sądowe wezwanie do
stawienia się w określonym szpitalu.
Ponieważ siedział na walizce, a wezwanie nie przychodziło, 12
sierpnia wziął los we własne ręce. Pomorskie sądy tradycyjnie
zlecają obserwację Szpitalowi dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w
Starogardzie Gdańskim, szerzej znanym jako Kocborowo.
Podjechał bryką pod szpital. "Dzień dobry, nazywam się Marian Hinca,
mam 48 lat, nerwicę, a poza tym chciałem poddać się zaleconej przez
sąd obserwacji".
Dwa albo dwadzieścia lat
Wszystko było cycuś przez dwa dni. Żadnych leków, oddział
obserwacyjny, spacery po ogrodzie, możliwość powrotu do domu w
każdym momencie. 14 sierpnia przeniesiono Hincę na zamknięty oddział
XIX specjalizujący się w leczeniu schizofrenii i psychoz.

Ordynator nie ukrywała, że zna sędziów z Kartuz. Próbowała mnie
złamać. Groziła: "Posiedzisz dwa albo dwadzieścia lat. Może do końca
życia". Pielęgniarze mówili: "nie podskakuj, bo zrobimy ci wiatr
koło dupy". Podali leki, po których całą noc przesiedziałem na
kiblu. Zmuszali do brania kolejnych. O powrocie do domu nie było
mowy. Zabronili nawet wychodzić na spacery. W pomieszczeniu było 35
stopni, przez okno lał się żar, a ja jestem poważnie chory na serce.
Tłumaczyli, że mam przewidzenia i omamy
opowiada Hinca.
Rodzina Hincy okazała się za krótka, żeby go wydobyć ze szpitala.
Za krótki był też Tadeusz Pepliński, sekretarz Samoobrony w
województwie pomorskim, radny powiatu starogardzkiego. Dyrektor i
ordynator zasłaniali się decyzją sądu.
Pepliński natychmiast wysmażył więc pismo do Kartuz. Elżbieta
Drapińska, wiceprezes Sądu Rejonowego odpowiedziała, że sąd nie
wzywał Mariana Hincy do stawienia się w szpitalu psychiatrycznym,
ponieważ są żniwa, a Hinca prowadzi gospodarstwo rolne. Zrobiła to
19 sierpnia. List z wyjaśnieniami sądu dotarł do biura poseł Danuty
Hojarskiej 23 sierpnia.

Tego samego dnia poszedłem z nim do szpitala. Mimo jednoznacznego
kwitu dyrektor Michał Rudnik powoływał się na ustne uzgodnienia.
Ustąpił, kiedy zagroziłem prokuratorem i awanturą w mediach

opowiada Pepliński.
W dobie telefonów komórkowych wyjaśnienie prostej pomyłki trwało
dziewięć dni. Tyle czasu rolnik był własnością szpitala.
Trup zamiast zupy
Opowiada Marian Hinca:
Na oddziale XIX krnąbrnych biją. Z reguły
katami są lżej chorzy pacjenci, którzy pomagają personelowi.
Zbigniewa G. najpierw przywiązali do słupa. Posiniaczyli mu całą
twarz. Niedostosowanym podają jakiś środek, który rozrywa dupę. Całe
noce siedzą na kiblu. Zakupy robi personel. Pobiera renty osób,
które są tu dłużej. Nie rozlicza się. Na piętrze trzymają
"ciężkich". Drzwi stale zamknięte, śmierdzi.
Na "dziewiętnastce" Hinca poznał Jana M., alkoholika, który miał być
poddany leczeniu w półotwartym oddziale dla uzależnionych. Po kilku
dniach przeniesiono go "na psychozy". Nie spotkała go żadna krzywda.
Pomagał w kuchni. Dla pacjentów był guru.
Opowiada Jan M.:
Na piętrze przebywa blisko pięćdziesięciu
mężczyzn. O ósmej, tuż po śniadaniu, zganiają ich do "krematorium".
Jest to oszklone pomieszczenie z małym okienkiem. Podczas
tegorocznych upałów panowała w nim taka temperatura, że pacjenci
czołgali się w stronę kaloryfera, bo był zimny. Duchota i smród nie
pozwalały oddychać.
Pacjenci mają prawo wrócić do łóżek dopiero po południu. Zabiegi
pielęgnacyjne wykonują "mądrzejsi" chorzy.
Za jednego papierosa myją obsrane tyłki i kible. Tych papierosów nie
funduje personel, ale nieświadomi własnej hojności pacjenci.
Pielęgniarze przywłaszczają sobie pieniądze z rent. Mają na
bombonierki i fajki, dzięki którym przez cały miesiąc nie muszą
brudzić rąk. Zwłoki wywożone są do prosektorium tym samym wózkiem,
którym rozwozi się posiłki.
Stosunkom w Kocborowie przyglądał się niedawno "Tygodnik Kociewski".
Opublikował relację pana Jacka skazanego za świadome zaprószenie
ognia w mieszkaniu żony na leczenie w starogardzkim szpitalu.
"Tygodnik" zastrzega, że choć opowieść mężczyzny jest
przekonywująca, nie musi być prawdziwa: Przez tydzień, nawet dwa
zdarza mu się nie widzieć lekarza, nie ma terapeuty, psychologa.
(...) Jeśli dostaniesz wyrok więzienia, to kiedyś przychodzi taki
dzień, taka godzina i idziesz do domu. W Kocborowie siedzisz i nic
nie wiesz. Nie rozmawiają z tobą, nie tłumaczą ci, tylko faszerują.
Na siłę. I siedzisz, możesz całymi latami, nic nie wiedząc. (...)
Miesiąc temu inny pacjent z Kocborowa wyskoczył przez okno z piątego
piętra szpitala miejskiego w Starogardzie. Nie wytrzymał. On też się
dopytywał, jak długo będzie w Kocborowie. Odpowiedzieli mu, że do
końca życia.
Dobrze albo jeszcze lepiej
Dyrektor Michał Rudnik jest psychiatrą. Młody, nalana twarz,
protekcjonalny ton. Nie lubi prasy. Na pytania odpowie, ale nie
życzy sobie, żeby go cytować. Jego zdaniem w szpitalu jest porządek.
Nikt nie jest bity, bo sensem istnienia placówki jest pomaganie
chorym. Sypialnie na "dziewiętnastce" zamyka się po śniadaniu na
klucz, ponieważ trzeba je przewietrzyć. Pacjenci leżą pokotem na
podłodze w "krematorium" nie z winy personelu, ale z powodu własnego
stanu psychicznego. Gdyby byli zdrowi, siedzieliby na krzesłach. Nie
mogą leżeć we własnych łóżkach, ponieważ nie sposób otworzyć przy
nich okien. Wszystko dlatego, że szpital jest w Europie. Jak
wiadomo, w Europie tak samo jak w Kocborowie jest wolność i nie ma
krat. Chodzi o dobro pacjentów, a oni są w takim stanie, że mogliby
wyskoczyć przez otwarte okna.
Jan M. i Hinca zostali przeniesieni na "ciężki" oddział, bo nie było
miejsca na innych. Hincy zakazano spacerów, bo obserwowany powinien
być w miejscu obserwowania. Nie można obserwować kogoś, kto
spaceruje, bo wtedy nie jest to proces ciągły i przedłuża się.
Szpital nie złamał prawa przetrzymując Hincę wbrew jego woli.
Działał legalnie, z upoważnienia sądu w Kartuzach. Doktor wzdycha,
kiedy mówię, że mam kwit z sądu, z którego wynika, że było inaczej.
Przekonuje, że jednak on ma rację, a komuś innemu się pieprzy. Może
sądowi, choć nie na pewno. On jako dyrektor współpracuje z sądem i
stosunki zawsze były wzorcowe. Mnie się pieprzy? Szczypię się w
tyłek. Czuję ból.
PS 15 października Marian Hinca zgłosił się do szpitala
psychiatrycznego w Szczecinku. Z własnej woli poddał się
trzytygodniowej obserwacji. Nie stwierdzono choroby psychicznej.
Kartuski sąd może powiesić tę opinię w klopie. To on ma prawo wybrać
szpital, który oceni stan zdrowia psychicznego Mariana Hincy.

Autor : Bożena Dunat




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Radny Zbigniew R. z Pleszewa zgłosił oficjalną interpelację w
sprawie wyglądu urzędniczek pleszewskiego starostwa. Twierdzi, że
urzędniczki wyglądają na zaniedbane. Proponuje, by pokryły swe lica
delikatnym makijażem. Odpowiedzi panu radnemu udzielił sekretarz
powiatu, który przyznał, że nie wie, co odpowiedzieć.
Przed sądem w Kaliszu stanął 32-letni mężczyzna oskarżony o pobicie
metalową rurką prostytutki. Mężczyzna broni się stwierdzeniem, że
prostytutka nie spełniła jego oczekiwań, zażądał więc od niej zwrotu
pieniędzy.
W Szczecinie na ul. Karpackiej dwaj złodzieje podjęli próbę
kradzieży przewodów linii wysokiego napięcia. Policja ujawniła, że z
ustaleniem ich personaliów nie będzie problemu. Jeden z nich
uciekając zgubił szkolny tornister.
Dwaj bracia z Głubczyc pobili i porwali mężczyznę. Potem ciągnęli go
na linie za samochodem. Wszystko po to, by odzyskać 400 zł długu.
Edward C., właściciel gospodarstwa w Modlniczce koło Krakowa, jadł
psy. Skład jego jadłospisu potwierdziły zarządzone przez inspektorów
Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami badania
laboratoryjne. Przypadek Edwarda C. nie jest wyjątkiem. Takich
sytuacji w wioskach wokół Krakowa zdarza się więcej
uspokajają
opinię publiczną inspektorzy.
Na drodze krajowej koło Przemyśla policja zauważyła zaprzęg konny.
Na koźle spał pijany 43-letni mieszkaniec Krasiczyna. Policjanci
pomogli dzielnemu koniowi wydostać się z korka i przy okazji
obudzili woźnicę. Po obudzeniu miał pretensje
przede wszystkim do
konia.
W jednym z komisariatów policji w Białymstoku od ponad pół roku
komendant nie może znaleźć akt głównych sprawy karnej dotyczącej
fałszowania dokumentów. Do poszukiwań komendant zatrudnił nawet
różdżkarza. Bezskutecznie.
W Czarnym przy ul. Leśnej obrabowano siedem altanek na działkach.
Policja szybko odnalazła rabusia
28-letniego Adama K. Spał pijany
na jednej z sąsiednich działek i miał ręce skute kajdankami, które
ukradł w jednej z altanek. Nie miał kluczyka, nie mógł więc ich
zdjąć. Przy zatrzymaniu pomogli mu w tym policjanci. Byli taktowni i
nie pytali, dlaczego sam
nałożył sobie kajdanki.
Pana Piotra P., asystenta i doradcę Konrada R., przewodniczącego
Sejmiku Województwa Lubelskiego zatrzymała w Zamościu policja. Pan
Piotr, doradca ds. kultury i sportu, jest podejrzany o zgwałcenie
pracownicy poczty w Zamościu i o groźby wobec niej. Piotr P. to
osoba znana, ale organom ścigania. Na początku lat 90. miał sprawę w
sądzie o groźby karalne. W 2001 r. zagroził pobiciem warszawskiemu
adwokatowi. Sąd uznał P. za winnego, ale warunkowo umorzył
postępowanie.
Kwitnie życie polityczne w Turku. Wieloletni współpracownik, a
następnie adwersarz pana posła Mirosława Marczewskiego, były
wiceburmistrz Tadeusz Czerwiński założył tam Stowarzyszenie Osób
Nękanych i Represjonowanych przez posła Mirosława Marczewskiego.
Zamieścił ogłoszenia w prasie. Pan poseł odpowiedział zawiadomieniem
o popełnieniu przestępstwa.
Doniesienia zaczerpnięte zostały w dobrej wierze z prasy lokalnej
jako godne upowszechnienia, choć nie zawsze naśladowania.
Autor : Jan




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Etos kajdaniarski
W Szczecinie blady strach wśród resztek po śp. AWS. Policja z
prokuraturą na przemian wybierają panów do białego tanga. Policja
bladym świtem wywlokła z domu w Nowogardzie Marka Słomskiego, lidera
RS AWS na Pomorze Zachodnie, pupila wicebuzka Longina Komołowskiego.
Marek Słomski to ten sam men, któremu (oraz Komołowskiemu) w
sierpniu 2001 r. zarzuciliśmy nierozliczenie się z podatków z tytułu
kierowania solidarnościową spółką "Radio ABC". Doprowadzenie pana
Marka przez policję do Urzędu Skarbowego nastąpiło dlatego, że nie
odpowiadał na wezwania, aby dobrowolnie się pofatygował i
przedstawił rachunki upoważniające go do odpisu z podatku w
formularzu PIT. Po wyjściu z US Słomski oświadczył, że padł ofiarą
prowokacji politycznej, ataku na etos "Solidarności". Wkurwiony
naczelnik skarbówki oznajmił, że politykę ma gdzieś, zaś pan Słomski
to taki sam obywatel jak każdy. Gdy się nie stawia na wezwania

znaczy kołuje fiskusa i prawo każe go doprowadzić.
W. J.
Ostry zawodnik
Co nosi marszałek Sejmu RP Marek Borowski w kieszonce spodni,
przypięte na łańcuszku? Paczkę prezerwatyw? Nie! Rogowy grzebyczek?
Nie! Najnowszy numer "Rozrywek umysłowych"? Pudło! Buławę
prezydencką? Też nie... Marszałek Borowski ma zawsze przy sobie
scyzoryk. Niczym kielecki kizior. Łaaaałłł! A co ma ten
marszałkowski, kieszonkowy scyzoryk? Jak donosi penetratorka
marszałkowskiej kieszeni Ewa Szadkowska z "Życia Warszawy" ten
scyzoryk ma aż 30 funkcji! Oprócz tego, że ma mały śrubokręt, którym
można przykręcić śrubkę na przykład w okularach, posiada on też
kilka większych wkrętaków, pilnik, nożyczki, niewielką lupę,
szpilkę, otwieracz, a nawet długopis. Tym długopisem marszałek
podpisuje nieraz pisma, jeśli nie ma czegoś innego pod ręką, a tylko
scyzoryk w kieszeni. Podpisuje wtedy na ostro. Czasem marszałkowski
scyzoryk ratuje honor Polski. Jak ostatnio podczas fety z okazji
zdobycia przez Legię korony, czyli mistrza. Nikt wtedy nie mógłby
otworzyć gigantycznej butelki szampana ufundowanej przez prezesa
Legii, gdyby nie obecny tam kibol Legii, marszałek Borowski. I jego
korkociąg, jeden z 30 funkcji tego iście gerwazowskiego scyzoryka.
On to ci flaszkę otworzył i fetę też. "Scyzoryk, scyzoryk tak na
mnie wołają"
chodzi sobie po Sejmie rapując pan marszałek
Borowski.
N
Długi i długi język
28 kwietnia w Warszawie przemawiając na koktajlu w rezydencji
ambasadora USA przy ul. Idzikowskiego około godz. 15.30 Jan
Nowak-Jeziorański, były dyrektor polskiej sekcji Wolnej Europy,
podziękował rządowi amerykańskiemu za "kredyty dla KOR". Komitet
Obrony Robotników (kultowa teraz organizacja opozycyjna, która
działała w latach 1976
81) zawsze zaprzeczał z oburzeniem, że był
zasilany z takich źródeł. A tu nagle osoba tak wysokiego
wtajemniczenia... Czy kredyty spłacono czy też rząd Millera ma to
uczynić?
J
Fetor Urbana
Będąc we Wrocławiu 26 i 27 kwietnia Urban (że się tak nazwiemy w
trzeciej osobie) odbył m.in. spotkanie z uczestnikami I
Ogólnopolskiego Seminarium Klas Dziennikarskich. Zaproszony był
także prof. Miodek, językoznawca od polskiego narzecza z TVP. Jak
poinformowała Urbana młodzież, Miodek
zerwał swój wykład, bo jak powiedział albo Urban, albo on. Głosowano
za- tem: Miodek czy Urban. Urban wygrał podobno plebiscyt przez
aklamację.
26 kwietnia "Wieczór Wrocławia" informował: Na wizytę Urbana na
uniwersytecie nie zgodziły się władze uczelni. Odbędzie się
nieoficjalnie.
21 marca Urban dostał e-mail od studentów: ...chcielibyśmy zacząć
ustalać termin spotkania ze studentami dziennikarstwa na
Uniwersytecie Wrocławskim. Pomysł ten został w pełni zaakceptowany
przez naszych wykładowców i władze wydziału, które wyraziły szczerą
chęć pomocy... Wyrażono gotowość wysłania Urbanowi oficjalnego
zaproszenia władz uniwersytetu. Uważamy, że red. Jerzy Urban jest
wyjątkową postacią i legendą polskiego dziennikarstwa
dla nas
autorytetem
pisali studenci II roku niewolnego jeszcze widać od
egzaltacji.
18 kwietnia Urban dostał kolejny e-mail od studentów: Z przykrością
muszę powiedzieć, że spotkanie będzie musiało mieć charakter
nieoficjalny. Władze instytutu filologii polskiej nie zgodziły się
udostępnić nam sali wykładowej im. Nehringa. Ponadto zabroniono
organizowania oficjalnego spotkania w naszym budynku przy ulicy
Pocztowej. Nie pomogły nawet interwencje innych wykładowców, którzy
od początku popierali naszą inicjatywę. Po długich negocjacjach i
dzięki dużej liczbie zainteresowanych studentów ostatecznie
dostaliśmy zgodę. Jednak kierownik instytutu dziennikarstwa i
kierownik wydziału filologicznego z góry oświadczyli, że nie
przybędą na uczelnię w dniu, kiedy będzie Jerzy Urban. Mamy jednak
wielką nadzieję, że Pan Urban mimo to zgodzi się do nas przybyć,
pomimo braku reklamy i nieobecności władz wydziału. Oczywiście na
spotkanie przybyłaby ograniczona ilość zainteresowanych
w naszym
budynku przy ulicy Pocztowej największa sala wykładowa jest dla ok.
60 osób. Bardziej będzie to więc przypominać prywatne spotkanie z
kilkudziesięcioma studen-tami niż jakąś uroczystość na uczelni.
Oto wygibasy i trzęsidupstwo, czyli klimat, w jakim funkcjonuje
wolny i otwarty uniwersytet.
Po raz pierwszy Urban przemawiał do naukowców Uniwersytetu
Wrocławskiego dziesiątki lat wcześniej. Wówczas spotkanie odbyło się
w ceremonialnej sali, a honory domu pełnił prof. Hugo Steinhaus. W
tej gomułkowskiej jeszcze epoce poprawność polityczna bardziej niż
teraz wykluczała spotkania z Urbanem. Opisano powyższe, żeby zadać
pytanie: czemuż uczonym unurzanym w fontannie wolności, jaką jest
III RP, bardziej marszczy się tyłek ze strachu niż w totalitarnych
okowach komuny?
Odpowiedzą, że się nie boją tylko brzydzą. Nawzajem.
J. U.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Na wyrwę "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Krzyżak wspak bedojten Paljak
A. Artykuł ten jest dla poliglotów, gdyż pojęcie go przez
uważających, że Chrystus, Krzysztof Kolumb, Miś Puchatek czy doktor
Goebbels gadali po polsku, jest nie do pojęcia.
B. Z drugiej strony artykuł dedykowany jest właśnie temu
nacjonalistycznemu ciemniactwu, które mniema, że uczenie się
zagranicznej mowy nie ma sensu, gdyż wszystkie ludy Europy powinny
znać się na przepięknej polszczyźnie.
Zdanie A w zestawieniu z B daje niedorzeczność. Zgoda. Przepraszamy.
Kontynuować będziemy jednak o fenomenie
naprawdę doniosłym. Przed Czytelnikami "NIE" z przełomowym odkryciem
zaznajomili się jedynie papież, prymas i premier.
Do tych trzech mocarnych umysłów doktor habilitowany Andrzej
Ławrowski wystosował list, do którego załączył pracę naukową pod
tytułem "TŁUMACZENIE BEZ ZNAJOMOŚCI JĘZYKA OBCEGO". Ponieważ
normalnie pisujemy o szarlatanach, alchemikach i półdocentach,
podejrzewacie może zatem, że dr Ławrowski jest następnym zwariowanym
patentowanym głupcem. Błąd.
Z biura Leszka Millera Ławrowski dostał życzliwy i pełny uznania
list zachęcający do dalszych poszukiwań. Podobnie pisemnie
gratulował mu Watykan w imieniu papieża, a laurka, jaką dostał z
Episkopatu, świadczy, że prymas Józef Glemp pracę "Tłumaczenie bez
znajomości języka obcego" osobiście przeczytał.
Traktat ten nazwiemy śmiało lingwistyczną teorią Darwina, a do
zainteresowania się sprawą skłoniło nas upodobanie do łatwych
sukcesów. Przed lekturą wyobrażaliśmy sobie nawet, że takie językowe
tumany jak my
niczym apostołowie
z mety rozumieć będziemy języki
całego świata, o czym zaświadcza autorytatywnie Ewangelia.
* * *
Zadaniem tego opracowania jest ułatwienie zrozumienia języków
zachodnioeuropejskich czytelnikowi polskiemu
a także stworzenie
warunków do przybliżonego tłumaczenia na język polski bez użycia
słow-nika. Realizacja tego zadania jest niezwykle trudna i wymaga
wiedzy z zakresu zasad transkrypcji wyrazów zachodnich na język
polski, niemniej jednak uchwycenie sensu zdań jest bardziej niż
prawdopodobne
pisze Ławrowski we wstępie.
Zacznijmy jednak od zaczęcia. Andrzej Ławrowski jest doktorem nauk
społecznych, politologiem, byłym dyrektorem Instytutu Badania
Stosunków Wschód
Zachód, byłym szefem Instytutu Badań Problemów
Kapitalizmu, ekspracownikiem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN.
Studiował sinologię. Zna angielski, rosyjski, niemiecki, szwedzki,
francuski, słowacki, serbo-chorwacki, czeski, łacinę i grekę.
Jego metoda rozumienia języków obcych oparta jest na badaniach nad
językiem Wenetów (zwanych też Wenedami)
plemion zamieszkujących
obecne ziemie polskie od Morza Weneckiego (współcześnie Bałtyckiego)
do Karpat
4 do 6 tysięcy lat przed Chrystusem. Weneci byli
protoplastami Słowian, a nawet
jak dowodzi Ławrowski

Europejczyków w ogóle. Ich język był do polszczyzny bardzo zbliżony.
Spisywano go w alfabecie podobnym do etruskiego i metodą zwaną
bustrofedonem.
Bustrofedon
to taki starodawny sposób pisania kolejnych
Jewarp od jewel do wreipjan utsket wótesrew
następnego od prawej do lewej,
naimezrp an jelad kat i jewarp od jewel do ogenjelok
Doktor Ławrowski dowiódł, że wszystkie języki współczesnej Europy
mają polski źródłosłów, którego brzmienie zostało przez tysiące lat
nieco spaczone. Po raz pierwszy okaleczono poważnie polszczyznę
dokonując transkrypcji znaków etruskich na łacińskie. Drugim
istotnym momentem zanikania podobieństw między źródłową dla Europy
polszczyzną a językami zachodnioeuropejskimi było odwrotne
odczytywanie zapisu bustrofedonowego.
Badania w tym kierunku prowadzone były już w XIX wieku, kiedy
istniał w językoznawstwie trend opierający się na intuicjonizmie,
który wykorzystywał w badaniach podobieństwa między językami oparte
na pomyśle, że język Wenetów jest rodowodem mowy ludzi w Europie.
Dr Ławrowski opracował słownik zawierający kilka tysięcy haseł, w
którym wykazuje, że słowo polskie
po niewielkim przestawieniu
liter lub czytane od tyłu
staje się słowem łacińskim, angielskim,
francuskim lub niemieckim. Dojrzeć to można jednak wtedy, gdy
oderwiemy się od przyjętych zasad ortografii i zapomnimy o utartych
wyobrażeniach i schematach gramatycznych języka. Wyłuskaliśmy kilka
przykładów.

Wyraźnymi kopiami polskiego rzeczownika troska są francuski
escorte, angielskie escort, włoskie scorta
oznaczające
konwojowanie, opiekę, czyli jakąś formę troszczenia się. Po
przestawieniu tych wyrazów wspak otrzymamy coś podobnego do etrosce,
atrosce lub trosce, a stosując konwencjonalną transkrypcję
fonetyczną otrzymamy polskie trosce, troszczę.

Niemiec
oznaczało niegdyś niemego, czyli nie znającego języka,
człowieka obcego. W łacinie ślad polskiego niemca pisany jest jako
inimicus, co nadało formę francuskiemu ennemi i angielskiemu ennemy
oznaczającym wroga.

Angielski czasownik struggle, oznaczający walkę, po analizie
pozwoli nam utworzyć zwrot srogo tne
co oznacza, że walczę
mieczem, a to jest jakby to samo.
Równie dobrze swoją metodą radzi sobie Ławrowski z całymi zdaniami.
Angielskie last not least czytane wspak przynosi zdanie tsal dno
stal
czyli współczesne wcale nie stał na dnie lub wcale nie był
ostatnim. Słownikowe dosłowne tłumaczenie angielskiego last not
least jest tak samo kulawe jak przy metodzie Ławrowskiego: ostatni
nie najmniej.
Polskim uznanym synonimem tego angielskiego idiomu
jest zdanie: ostatni w kolejności, ale nie co do znaczenia.
* * *
Przyznać trzeba, że dość dowolne sztachlowanie kolejnością liter
oraz zamienianie ich na podobnie brzmiące, np. t na d, f na w, c na
ć, ch, cz, lub k itd. wzbudziło nasze uzasadnione obiekcje co do
słuszności wywodów i metodologii systemu Ławrowskiego.
Argument ten skutecznie i logicznie odparł doktor odwołując się do
polszczyzny. Przy bliższym wejrzeniu w praktykę polskiego
słowotwórstwa oraz odmian gramatycznych okaże się, że przestawianie
liter i zamiana jednych na drugie lub zanikanie znaków jest niejako
w języku polskim normą. Jakież bowiem wizualne podobieństwo jest
między wyrazem sól a przymiotnikiem słony? Zamienione zostało u (ó)
na o, zaś ł zamieniono na l, a do tego zamieniono je miejscami.
Proszę jednak zważyć, że oba wyrazy znaczą dokładnie to samo: jeżeli
coś jest słone, to musi być w tym sól. Podobnych wypaczeń w
graficznym przedstawianiu znaczeń są tysiące. Przykładowo: światło i
świecić,
waga i zważyć, żar i żarzenie itd. Zupełnie inne słowa pochodzące od
siebie w istocie opisują tę samą fizykalną rzeczywistość.
* * *
W naszej obecności doktor Ławrowski
bez posługiwania się
słownikiem i dość sprawnie
przetłumaczył wcześniej mu nieznany
fragment niemieckiego elementarza i "Nędzników" Wiktora Hugo na
tekst znaczeniowo właściwy. Trudno nam oczywiście stwierdzić, na ile
było to efektem omawianej metody, a na ile rzeczywistej znajomości
przez Ławrowskiego niemieckiego i francuskiego.
Nam to samo tłumaczenie tekstu francuskiego (języka, którego nie
znamy) wyszło cokolwiek ułomnie, choć
odgadniony sens pozostawał w spektrum prawdziwego znaczenia. Co
dziwne, to gdy zaczęliśmy się posługiwać słownikiem
francusko-polskim, efekt tłumaczenia był dużo bardziej odległy od
właściwego znaczenia niż przy zastosowaniu metody proponowanej przez
Ławrowskiego.

No ale co z tego
spytaliśmy pana doktora
że odnalazł pan być
może klucz do europejskiej mowy w czasach, w których programy
komputerowe tłumaczyć mogą już wszystko na wszystko w sposób niemal
symultaniczny?

A co praktycznego wynikło z tego, że ludzie poznali teorię
Darwina?
pytaniem na pytanie odparł Ławrowski.

Przynajmniej możemy mieć ten komfort psychiczny wchodząc do
Unijnej Europy, że kiedyś Europejczycy czegoś się od nas nauczyli, i
to działania rozumowi koniecznego, mianowicie mówienia.
Na koniec przetłumaczyliśmy wspólnie z naukowcem włoskie przysłowie:
se non e vero e ben trovato.
Po analizie i transkrypcji zdanie to może brzmieć: jes nie wierno no
je warte
co może znaczyć (i w istocie znaczy): Jest to
nieprawdziwe, ale godne uwagi.
Nas dr Ławrowski przeciągnął na swoją stronę tłumacząc niemieckie
słowo arsch na polski. Wyraz ten pisany wspak ma postać hcsra lub
hsra. W języku niemieckim h jest często nieme. Zostaje zatem sra.
Istotnie, niemieckie słowo die arsch oznacza dupę.
Autor : Michał Rala




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Cool czy k
Niemożliwe stało się faktem. Publikując kilka tygodni temu intymną
korespondencję dr. Jana Kulczyka z dr. Hansem-Dieterem Harigiem w
sprawie prywatyzacji państwowej sieci energetycznej G-8
skaleczyliśmy najbogatszego Polaka ("NIE" nr 30/2002).
13 sierpnia minister skarbu Wiesław Kaczmarek powiedział agencji
Reutera, że wyłączność na prowadzenie negocjacji dotyczących zakupu
zakładów energetycznych z Grupy G-8 ma teraz niemiecki koncern E.ON.
Wcześniej minister przedłużył do 10 sierpnia wyłączność spółki
El-Dystrybucji (w której udziały ma też ledwo dyszący Elektrim),
kontrolowanej przez konsorcjum Kulczyk Holding. Kulczyk nie
zgromadził kapitału. Ufamy, że nasza publikacja przyczyniła się do
tego. Pośrednik wypadł z gry i może zacząć szacować straty.
12 sierpnia agencja Dow Jones Newswires powołując się na anonimowe
źródło podała, że El-Dystrybucja nie przedstawiła wymaganych przez
resort skarbu gwarancji bankowych, lecz tylko list intencyjny od
banków gotowych finansować transakcję zakupu Grupy G-8.
Nieoficjalnie dowiedziałam się, że chodzi o Dresdner Bank i
Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju.
Możemy tylko domyślać się, jak wyglądała inżynieria finansowa
opracowana przez dr. Kulczyka. Banki zgodziłyby się udzielić
El-Dystrybucji kre-dytu na zakup od skarbu państwa udziałów w Grupie
G-8, pod warunkiem że akcje stałyby się zabezpieczeniem udzielonego
kredytu. To prymitywna metoda. Nawet ja mogłabym wystartować w tym
przetargu, gdybym miała podobne zapewnienia. Wy dajecie mi kredyt
gwarantowany zakupionymi przeze mnie od skarbu państwa papierami.
Aby prowadzić takie pośrednictwo, nie potrzeba żadnych pieniędzy,
lecz jedynie dobre kontakty na styku świata polityki i biznesu,
które bez wątpienia dr Jan Kulczyk posiada. To tajemnica jego
sukcesów i bogactwa.
Przedstawiciele dużego biznesu w Warszawie zastanawiają się, czy
klęska wypróbowanych technik prywatyzacyjnych made by Kulczyk nie
oznacza początku końca tego czempiona polskiej transformacji. Tym
bardziej że po naszych ostatnich publikacjach ludzie stali się
bardziej skłonni do zwierzeń.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Telewizornia "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Państwo na bank "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




NIEwarto
"Harry Potter i komnata tajemnic"
Zdecydowanie nie warto
przestrogę tę kierujemy pod adresem
pełnoletnich Czytelników tygodnika "NIE". Udanie się do kina w celu
obejrzenia tego gówna może być brzemienne w skutkach dla zdrowia.
Problem w tym, iż na salę wraz z nami wkraczają tabuny gnojów, które
przed filmem czytały książkę z osiem razy i znają fabułę na pamięć.
Wiemy więc, co się zdarzy za 10, 20, 60 sekund, a jak trafimy na
gadatliwego szczeniaka, to na godzinę przed zakończeniem seansu
wiemy już wszystko. Poza tym dziatwa żłopie coca-colę wiadrami i ćpa
całe koryta popcornu. Dzieci mają, jak wiadomo, metabolizm wróbla,
więc po tej coli latają szczać co 15 minut, tratując się w
przejściach i nasze nogi przy okazji. Po kukurydzy czkają, bekają i
pierdzą. Jakiś zachłanny idiota wymyślił, żeby ten film trwał 160
minut, nie dziwota więc, że po godzinie niektórzy nasi młodzi
widzowie płaczą, bo się boją ciemności, a niektórzy śpią czekając na
to, aż ten mały w okularkach zmierzy się z dużym tasiemcem. Film
jest nudny jak flaki z olejem, staramy się więc
zdrzemnąć, ale jak tu zasnąć w takim zgiełku?
"Bez przedawnienia"
Scenarzysta miał widać kilka dni trzeźwości, bo wpadł na fajny
pomysł: żona adwokat broni swojego męża wrabianego w jakieś
morderstwo sprzed kilkunastu lat, kiedy to jako dzielny amerykański
marines rozwalił parę kobiet i dzieciaczków. To nie wstrząsa widzem,
bo nie takie rzeczy robią amerykańscy marines, ale pobudza
ciekawość, jak też poradzi sobie dzielna pani adwokat w starciu z
bezduszną machiną wojskowych prawników. Radzi sobie dobrze, leje ich
wszystkich jak dzieci, a końcówka jest dokładnie taka jak w filmie
"Ostrze"
gdy okazuje się, że uniewinniony jest winny, tylko się
tak dobrze maskował. Wiemy to na 30 minut przed końcem. Wychodzimy z
kina nieutuleni w żalu, że scenarzyście nie udało się dotrwać
do końca w swojej nierównej walce z nałogiem.
Stephen L. Carter "Władca Ocean Park"
Pierwsze z brzegu cztery powody, dla których "literackie wydarzenie
roku 2002 w Stanach Zjednoczonych"
jak reklamuje tę powieść
wydawca
nie stanie się literackim wydarzeniem roku 2003 w Polsce.
Po pierwsze, nie zrobi kariery pisarz, który na to, co można napisać
jednym zdaniem, poświęca dwanaście akapitów. Po drugie, nie jest
fajnie, gdy czysty gatunkowo pomysł na thriller prawniczy jest
rozwodniony w niemającej nic wspólnego z fabułą tzw. kwestii
rasowej, czyli gdy na co drugiej stronie autor stara się dowieść, że
czarny (zwany Afroamerykaninem) nie jest gorszy od białego, a nawet
bywa lepszy. Po trzecie, polskie tłumaczenie jest do dupy, podobnie
jak korekta. I wreszcie po czwarte, nie mam zaufania do autora,
który głównego bohatera swojej książki nazwał tak, jak ja nazwałem
psa
Misza.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Wódociąg "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Bóg zapłać
Kościół i cmentarz w Dalikowie nie podlegają egzekucji i nie mogą
zostać zlicytowane
orzekł Sąd Rejonowy w Łasku. Sąd uznał, że
zarówno cmentarz, jak i budynek kościoła są przedmiotami służącymi
do wykonywania praktyk religijnych w rozumieniu kodeksu postępowania
cywilnego. Orzeczenie nie jest prawomocne, stronom przysługuje prawo
odwołania się do wyższej instancji.
Przypomnijmy: parafia w Dalikowie jest na mocy prawomocnego wyroku
winna odszkodowanie Agnieszce M., którą na parafialnym cmentarzu
przygniótł konar drzewa powodując trwałe kalectwo. Agnieszka M.
powinna dostać około 350 tys. zł z odsetkami i stałą rentę. Parafia
jednak płacić nie chce, a kuria uważa, że to nie jej sprawa.
Komornik, który rozpoczął postępowanie egzekucyjne, wycenił na razie
tylko organistówkę z terenem na 35 tys. zł. To za mało...
Orzeczenie sądu w Łasku jest kuriozalne i ustanawia specjalną
kategorię majątku wyjętego spod prawa. Na szczęście jest
nieprawomocne, można liczyć na to, że sądy wyższej instancji je
poprawią.
Tymczasem nasi zachodni sąsiedzi nie mają takich skrupułów. W
nieodległym Berlinie właśnie poszedł pod młotek kościół św. Jana
Kapistrana w dzielnicy Tempelhof. Wcześniej (w 2001 r.) kuria była
zmuszona do sprzedania kościoła w dzielnicy Spandau. Katolicy
stanowią niespełna 10 proc. mieszkańców Berlina. Liczba płacących
podatek kościelny w ostatnim dziesięcioleciu spadła z 340 do 308
tysięcy. Smaczku dodaje fakt, że kościół, który właśnie został
sprzedany, należał do Polskiej Misji Katolickiej w Berlinie. Kuria
biskupia w Berlinie nie chce zdradzić, komu opyliła świątynię.
Zapewnia jedynie, że jest to chrześcijanin.
Gdyby Agnieszka M. mieszkała w Berlinie, już dawno by miała szmal na
leczenie i rehabilitację. A tak ma przejebane tylko dlatego, że
urodziła się w prowincjonalnym klechistanie zwanym pieszczotliwie
Pomroczną.
Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Supermarketant
Zamość. Podejrzenie korupcji tyle tu kogo przejmuje, co mandat za
złe parkowanie, a ustawy, które mają jej zapobiegać, obchodzą
najwyżej dzielnicowego.
Grzelaczyk Marek, były prezydent Zamościa, na tzw. mieście nazywany
jest Supermarkiem. Nie chodzi o szczególne przymioty ciała, bo
postury jest on nikczemnej. Nie idzie tym bardziej o wybitną jasność
umysłu czy liczbę drzemiących w Markowej duszy cnót. Ot, działacz
lokalnej prawicy spod znaku PiSuaru (jest członkiem lubelskiego
zarządu regionalnego). Chodzi o to, że dzięki decyzjom Grzelaczyka
pobudowano w Zamościu wielgachne supermarkety. Właśnie z powodu
supersklepów Marek jest super.
Superbudowanie
Całą ostatnią jesień prosty lud zamojski zachodził w głowę, co
będzie robił jego prezydent po porażce w wyborach samorządowych.
Pomimo plakatów, na których ściskał się czule z Kaczorem,
Grzelaczykowi udało się w 68-tysięcznym mieście zdobyć aż 1112
głosów. Był to najgorszy wynik spośród szóstki pretendentów do
prezydenckiego stołka.
Ludzie szeptali, że szykuje się na szefa regionu w sieci Ahold
Polska. Ta firma Markowi zawdzięcza w Zamościu dwa supersklepy.
Pierwszy to "Albert" w Centrum Handlowym Echo, postawionym vis--vis
okien kurii, w samym środku miasta. Drugi nazywa się swojsko
"Hypernova".
Przy pierwszym Supermarek wydymał miejscowych kupców, którym
obiecywał, że żadnego "Echa" stawiać nie pozwoli, a jeszcze pomoże
im w wybudowaniu własnego centrum. Potem nakazał podległym
urzędnikom machnąć pozwolenie na budowę nadając swojej decyzji
klauzulę natychmiastowej wykonalności.
Przy drugim zagrał na nosie działaczom zamojskiego Towarzystwa
Opieki nad Zwierzętami, bo dał zbudować hałaśliwy sklep tuż za
płotem ogrodu zoologicznego, który jest dumą Zamościa. Potem
jeszcze, ni stąd, ni zowąd, ogłosił cichy przetarg na 1,4 ha żyznej
łąki przy zoo. Ogłoszenie o przetargu (jeden moduł w dzienniku
sprzedawanym przede wszystkim w Lublinie) dostrzegła firma, która
miała je dostrzec. Conseil sp. z o.o. za 800 tys. zł stała się
właścicielem gruntu i od razu zapragnęła budować parking dla
klientów "Hypernovej".
Miłośnikom zwierzątek było tego za wiele i zorganizowali
ogólnomiejski protest. Wykumali, że złamano przepisy ustawy o
ochronie przyrody. Do tego, zgodnie z dyrektywami Unii Europejskiej,
zoo być może trzeba będzie w przyszłości powiększyć i utworzyć wokół
niego strefę ochronną, do czego się nie nadają ściany supersklepu.
Miłośnicy przyrody zebrali ponad 5 tys. podpisów i zażądali
wstrzymania budowy. Grzelaczyk kazał im się gonić, podobnie jak
Gucwińskiemu z zoo we Wrocławiu, co był się wstawił za misiami,
małpami i kozami z Zamościa.
Supermarek przekonywał, że "Conseil" i tak robi miastu łachę, bo
daje okrągłe 100 tys. zł na remont małpiarni, czym przyczynia się do
likwidacji bezrobocia. Jednocześnie po cichu popychał tak procedurę,
która towarzyszy urzędowej fazie każdej inwestycji, że z parkingu
zrobiła się w papierach galeria handlowa, czyli kolejny market.
Budowa powinna ruszyć wkrótce, bo w "Conseilu" grożą, że jak się nie
zacznie, miasto zapłaci ze 2 mln zł odszkodowania.

11 października 2002 r.
dokładnie w dniu, w którym poprzednia Rada
Miejska kończyła swą kadencję
prezydent wydał decyzję
lokalizacyjną dla kolejnego supersklepu. Zrazu właścicielem gruntu
był prywaciarz z Zamościa, szybko jednak ziemia i kwity znalazły
nowego właściciela, tym razem Lidl Polska.
Superśledztwo
Pomimo oczywistych zasług Supermarek nie został specem od handlu
wielkopowierzchniowego. W marcu 2003 r. "Tygodnik Zamojski" wytknął
Grzelaczykowi, że przyjął angaż w firmie, która nazywa się Zamojska
Dyrekcja Inwestycji, sp. z o.o., pomimo że od zakończenia jego
prezydenckiej kadencji upłynęły zaledwie cztery miesiące. Prezydent,
burmistrz i wójt nie mogą przed upływem roku być zatrudniani u
przedsiębiorcy, jeśli brali udział w wydawaniu rozstrzygnięć w
sprawach indywidualnych, dotyczących tego przedsiębiorcy.
Prokuratura rejonowa w osobie swojego szefa Mirosława Buczka uznała,
że ma do czynienia ze zwyczajnym wykroczeniem i przekazała
kserokopię artykułu Komendzie Miejskiej Policji w Zamościu. Nie
chciała ani ścigać złamania ustawy, ani dociekać, co się ewentualnie
kryje za tym, że firma inwestycyjna sięgnęła po eksprezydenta.
Dziennikarze Buczkowi nie odpuszczali. Jest publiczną tajemnicą, że
przez ostatnie cztery lata, gdy się chciało w Zamościu coś większego
wybudować, trzeba było sobie skołować tzw. inwestora zastępczego.
Inwestor zastępczy to twór prawny, który załatwia formalności w
imieniu inwestora prawdziwego. Zamojscy spece od budownictwa mówią,
że inwestor zastępczy tak naprawdę jest potrzebny na budowie jak na
dupie wrzód.
Zamojska Dyrekcja Inwestycji ma w kwitach w Krajowym Rejestrze
Sądowym wpisany bardzo szeroki zakres działalności, z budową portów
dalekomorskich i statków kosmicznych włącznie (serio!), jednak
główną dziedziną działalności jest zastępstwo inwestycyjne.
Superprokurator
Gdyby prokuratorowi Buczkowi zechciało się dodać sobie roboty,
odkryłby, że najlepszym inwestorem zastępczym w mieście (bo jedynym)
była przez lata Zamojska Dyrekcja Inwestycji. Gdyby wczytał się w
szczegóły urzędowych kwitów, wyczytałby zapewne, że ZDI nader często
wykonywała swoją pożyteczną działalność na rzecz Urzędu Miasta w
Zamościu, na czym zarobiła przynajmniej 170 tys. zł netto (niektóre
zlecenia otrzymała w trybie bezprzetargowym). Za to wspierała np.
start Supermarka w ostatnich wyborach parlamentarnych, dając mu
siedzibę na nieformalny sztab wyborczy i pomagając wydawać gazetkę
"Rubież", w której kandydat wychwalał swoje przymioty.
Gdyby chciało mu się czytać dalej, wyczytałby także, że ZDI czyniła
swoje zastępstwo przy budowie wszystkich opisanych wyżej
supersklepów. Wiemy na bank, że na samym "Echu" sczesała ze 150 tys.
zł. Gdyby prokurator Buczek przeszedł się do zamojskiego ratusza,
dowiedziałby się także, że ZDI wchodzi w skład konsorcjum, które
jeszcze za czasów prezydenta Marka zostało wytypowane na tzw.
menedżera projektu przy budowie dużej obwodnicy wokół Zamościa.
Konsorcjum zarobi na tym unijnym projekcie ponad 400 tys. zł. A
gdyby, nie daj Boże, pan prokurator kopnął się jeszcze do
lubelskiego KRS (nr akt 49181), wyczytałby, że "Conseil"
ten sam,
co będzie stawiał supersklep na łące obok małp
już w 2001 r. coś
kombinował z ZDI.
* * *
1 lipca policja zakończyła czynności. Prowadzący sprawę
funkcjonariusz w stopniu aspiranta stanął na wysokości zadania i
wniósł o ukaranie Jana Z., przewodniczącego Rady Nadzorczej ZDI, sp.
z o.o., wiceprzewodniczącej Teresy S. i Jolanty W., sekretarza tejże
rady. Supermarek Grzelaczyk pojawi się w sądzie 19 sierpnia jedynie
w charakterze świadka.
Na aferę nie ma co liczyć, wykroczeniami zajmują się bowiem sądy
grodzkie
te same, które karzą za sikanie w miejscach publicznych,
rzucanie papierków i uporczywe parkowanie w niedozwolonych
miejscach.
Autor : Bernard Kraska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Próba salcesonu
Moczyć, moczyć trzeba. Nogi, bo w lutym mąż stanu pracuje nogami.
Ledwo odtrąbili koniec Balu Mistrzów Sportu (ten Korzeniowski to ma
kondycję na parkiecie!), a już klaksonują na prestiżowy Bal
Mercedesa. Będzie tam całe BiCiCi, które też swoją balanżkę robi,
ale tak, aby terminy się nie zestrzeliły. Czy zdążę się przebrać i
pokazać na balu Stowarzyszenia Kawalerów Gutenberga? A co z Balem
Dziennikarzy? Przyszło już, zobacz czy jest w skrytce?! No i
koniecznie na Bal Krakusów. W tym roku Krakusy balują w warszawce.
Jest zaproszenie? Płatne?! Ochujeli?
Bal karnawałowy w III RP jest tym, czym w epoce Oświecenia była loża
masońska. W loży mógł podejść bogaty mieszczanin do księcia krwi i
zamienić z nim słówko o powiastkach Diderota. Na balu III RP
zaproszony biznesmen może podejść do kogoś z towarzystwa i szepnąć
słówko o pomysłach Kołodki. Tu też nie obowiązuje etykieta dworska,
stratyfikacja społeczna, protokół dyplomatyczny. Nawet dynamiczny,
cudem zdobywający zaproszenie smolbiznes trącić się może kieliszkiem
z wicemarszałkiem parlamentu! Albo podsekretarzem stanu. A jeśli
odwagi i siły dopychu mu nie zabraknie, to nawet przed marszałkiem
albo wicepremierem dygnie!
Tak jak w oświeceniowych masońskich lożach, tak i na balach III RP
miesza się gołodupna arystokracja z drapieżnymi, dynamicznymi
burżua. Dziś politycy mają szlachectwo medialne, ale majątków
jeszcze nie, tak przynajmniej wynika z upublicznionych deklaracji. A
biznes szmalem rzyga, tylko dojścia do ucha władzy mu brakuje.
Z nowym rokiem prezydent Kwaśniewski zakazał swym ministrom i
ludziom związanym z Pałacem bywania na balanżkach organizowanych
przez świat biznesu i komercyjnych mediów. Zwłaszcza tam gdzie
wodzirejowie nie sformatowali na nowo twardych dysków i kompiutry
nadal wysyłają zaproszenia na bal dla Lwa Rywina.
Rywin w tym sezonie balanżkowym jest bardziej parchaty niż kiedyś
Anastazja P.
Moczyć, moczyć trzeba. Gardziołka, a potem nogi. W lutym każdy
szanujący się mąż stanu koroną i ozdobą balu jest. Zwłaszcza
charytatywnego. Gdzie o północy spod łososi drugiej świeżości i
innego chłopskiego jadła cycata sierotka z domu dziecka się wyłania,
aby komputer dla domu poprawczego wylosować. Pomiędzy krewetkami
ciągnącymi avocado miesza się świat polityki, biznesu i komercyjnych
mediów. Ludzie biznesu prą do świata polityki, do Sebastiana Florka
czy innej Zyty Gilowskiej. Ludzie chcą porozmawiać lub po prostu
"otrzeć się" o kogoś znanego
wyznaje w "Życiu Warszawy" Andrzej
Olechowski i dodaje, iż chętniej godzi się na wspólne zdjęcie niż
wymianę wizytówek.
Bardzo często do mnie podchodzą i mówią o tym, co ich akurat
nurtuje. Jak mam nastrój, to podejmę temat. Jednego jestem pewien.
Żaden z nich na pewno nie odniósł wrażenia, że coś ze mną załatwił

zapewnia "ŻW" marszałek Marek Borowski. I wszyscy znający go wierzą,
bo każdy już wie, że z marszałkiem niczego nie można załatwić.
Kto teraz poloneza wodzi? Kto z kim salsuje? Kto do kogo przepija?
Czyja żona woli wódkę za wódką w bufecie, oczami po sali drewnianej?
Bo fordanserów na balach III RP jeszcze nie ma, co jest
konstytucyjnym zaniedbaniem Parlamentarnej Grupy Kobiet. Samotną
wódkę. Kiedy pan mąż przyjmuje ustawionych w kolejce bankietowych
petentów.
Ludzie w warszawce porzucili plotkarsko Górniakównę. Nadal zaś
spekulują, w czyim imieniu Rywin do Michnika chadzał. A przede
wszystkim kto z towarzystwa jest z Kim? W Korei Północnej jeden jest
Kim. W III RP, kraju bogatszym, pluralistycznym najbardziej elitarne
towarzystwo skupione w Stowarzyszeniu "Ordynacka" rozdarte jest
między dwoma "Kimami", dowodzą znawcy życia
polityczno-towarzyskiego. Prezydentem i premierem.
Ten karnawał może wreszcie dowieść, kto naprawdę jest z Kim. Pan
prezydent nakazał przecież ascezę balową. Zatem ten, kto jest z
prezydentem, nie szaleje w tym sezonie karnawałowym. Pan premier
swoim ludziom żadnego zakazu nie uczynił.
Patrzcie więc bacznie wnikliwi obserwatorzy życia
polityczno-towarzyskiego III RP. Każdy hołubiec lewicy, parkietowy
wygibas to deklaracja propremierowska. Każda absencja na balu to akt
strzelisty wobec prezydenta. Umiarkowanym zwolennikom Kwaśniewskiego
wystarczy odmowa spożycia deserów.
W tak zwanych demokracjach parlamentarnych poglądy polityków poznaje
się po głosowaniach w takich czy innych sprawach. U nas
po
uczestnictwie w balach i gramaturze zjedzonego salcesonu.
Autor : Piotr Gadzinowski




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Szynka zwana wanną
Sztuka pisania dzienników przeniosła się w wirtualny świat
internetu, gdzie kwitnie jako "blog". Codzienne zapiski, zdjęcia i
komentarze odwiedzających "blogowe" strony internautów dopełniają
całości.
Oto obraz Ameryki widziany oczyma rodaków.
Jak zdobyć pracę "na czarno"
Najłatwiej zatrudnienie znaleźć w pobliżu polonijnych skupisk,
przedsiębiorczy rodacy posiadają tam swoje firmy i nie robią
większego problemu z przyjściem kogoś "na czarno". Jeżeli natomiast
chcemy pracować u Amerykanina, czyli niby legalnie, należy się
zaopatrzyć w zieloną kartę. W moim przypadku wyrobiłem takową u
Meksykanów za 200$ wraz z kartą świadczeń socjalnych i pozwoleniem
na pracę.
Pracodawca z reguły nie wnika w autentyczność dokumentu, spisuje
jedynie fikcyjny numer, na który odprowadza za ciebie podatek. Lewa
karta wystarczy, żeby spieniężać czeki w banku i kupić piwo w
sklepie, gdyż spotkałem się z odmową sprzedaży za okazaniem
paszportu. Przy wypełnianiu deklaracji pracy warto się
uwielodzietnić i tak mi nagle urodziło się ośmioro dzieci, co
sprawiło że przybywało mi o 0,5$ więcej przy każdej godzinie pracy.
Zresztą wokoło pracowali sami wielodzietni. Zastanawia mnie jedynie
to, gdzie trafiają podatki odprowadzane na konto z mojego fikcyjnego
ID? Zastanawia mnie, jak ogromne sumy muszą odpływać codziennie nie
wiadomo gdzie od wszystkich pracujących na tych zasadach? Niestety
na to pytanie nikt mi nie udzielił jednoznacznej odpowiedzi.
Spekuluje się, że pieniądze zasilają rezerwy narodowe bądź trafiają
bezpośrednio na konta polityków. Pracę na czarno w USA można by
wyeliminować bądź znacząco ograniczyć, wystarczałoby w banku
weryfikować legalność dokumentu, ale jak widać komuś się to nie
opłaca. Najwyraźniej nie może być Ameryki bez pracujących "na
czarno".
Jak zdobyć zieloną kartę
Sposób 1: Ożeń się
Wprawdzie od razu zielonej karty nie dostaniesz, bo przez pierwszy
rok albo nawet dwa będziesz sprawdzany przez służby imigracyjne, czy
aby małżeństwo nie było dla picu, ale w końcu dostaniesz upragnioną
zieloną kartę.
Sposób 2: Szukaj sponsora
Dokładnie nie wiem, na jakiej zasadzie to działa, ale generalnie
chodzi o to, żeby znaleźć kogoś, kto jest
"legalny" i w miarę zamożny. Taki ktoś wystawia ci coś w rodzaju
poręczenia, że niby znajdujesz się pod jego protektoratem i jego
sponsoringiem. Jest duża szansa, że po pewnym czasie otrzymasz prawo
do stałego pobytu.
Sposób 3: Zostań dobroczyńcą
Znajdź amerykańską niedołężną babcię, najlepiej inwalidkę. Taka
babcia może poręczyć przed służbami imigracyjnymi, że jesteś jej
aniołem stróżem i bez twojej pomocy sobie nie poradzi. W najgorszym
przypadku przedłużą ci wizę. Uwaga, powinieneś to zrobić, kiedy
jeszcze posiadasz w paszporcie ważną wizę, po upływie ważności wizy
nie pomoże nawet weteran z Wietnamu.
Sposób 4: Idź do szkoły
Z tym coraz trudniej, ale na przełomie 2001/2002 mojej koleżance
udało się znaleźć taką szkołę
w Chicago, wprawdzie typowo murzyńską, ale dostała kartę social
security, a to już coś.
Sposób 5: Szukaj szczęścia na loterii
Takie loterie są organizowane od czasu do czasu i można wylosować
pobyt stały. Należy zastosować się do obowiązujących w danej edycji
przepisów i się modlić o szczęście.
Sposób 6: Zasiedzenie
Siedź tak długo nielegalnie, aż się staniesz legalny (chyba co
najmniej 10 lat).
Sposób 7: Złap Bin Ladena
a na pewno dadzą ci zieloną kartę.
Warto skorzystać z kilku rad, jak przeżyć w ekstremalnych
amerykańskich warunkach.
Jak mieszkają Amerykanie
Zapewne, ktoś, kto nie był w USA i nie widział tego z bliska, będzie
bardzo zaskoczony jak wejdzie
do amerykańskiego domu. Już wstępne oględziny pozwalają zorientować
się, że te domy budowane są z... kartonu! Więc jak na hollywoodzkim
filmie Arnold czy inny osiłek przechodzi przez ścianę, nie należy
traktować tego jako fikcję, sam przy dużym samozaparciu przeszedłbym
przez taką ścianę. Architektura typowych osiedli jest naprawdę
żałosna, można wyróżnić kilka wzorów, które są nagminnie stosowane.
Prowizoryczność w Ameryce spotyka się na każdym kroku, np.
ekspedientka w kasie może nie mówić po angielsku i może mieć poważne
problemy z wydaniem reszty, kiedy damy jej 102$ przy 52$ rachunku.
Niekiedy niemożliwe wydaje się wytłumaczenie jej, że po prostu
chcemy dostać 50-dolarowy banknot reszty.
Czym żywi się jankes
Warzywa, owoce są imponujących rozmiarów, niestety wszystko ma smak
wody. Czasami ciężko w sałacie odróżnić, czy je się pomidor czy
paprykę, bo oba składniki smakują tak samo. Niezapomniany smak ma
także amerykański "gumowy chleb", Amerykańską obiado-kolację je się
na różne sposoby. Jeżeli ktoś jest bogaty, to je kraby, małże,
krewetki, raki, oczywiście wszystko ze sztucznej hodowli i rozmiarów
king size. Należy tu także wspomnieć o amerykańskich stekach, bardzo
popularnych w obiadowej porze. Steki podaje się w różnych wersjach:
rare, medium rare, medium, welldone. Jak zamówimy stek rare,
dostaniemy płat surowego mięsa, z którego cieknie krew, stek
welldone ze względu na dłuższe wysmażanie nadaje się do zjedzenia,
ale jest bardzo rzadko zamawiany przez Amerykanów.
Będąc w Ameryce koniecznie popróbuj:

ogromnych, bezsmakowych pomidorów

superzielonej, farbowanej sałaty

gigantycznych truskawek o smaku wody

pure ziemniaczanego o smaku waty

gumowego chleba
Jak zdobyć szynkę
Idź do hipermarketu, wrzuć do kosza największą szynkę, jaką
znajdziesz.
Potem znajdź najmniejszą szynkę, jaką znajdziesz, odklej z niej kod
kreskowy i przylep na dużą szynkę. Sprzedawca w kasie jest z reguły
na tyle nierozgarnięty, że nie zauważy przekrętu. Preferowani
sprzedawcy o wyglądzie orientalnym często nie władający dobrze albo
w ogóle językiem angielskim.
Jak zaopatrzyć się w narzędzia budowlane
Idź do Home Depot (takie ogromne hangaro-sklepy ze wszystkim, co
potrzebne na budowę). Na
wózek załaduj wannę (wanny są tam zapakowane w karton). Idź do
innego działu i weź zszywacz
do kartonu. Teraz jak już masz zszywacz, możesz iść do działu z
markowymi narzędziami, rozpruć karton w który opakowana jest twoja
wanna i do jej środka nawrzucać wiertarek, szlifierek i co ci tam
jeszcze potrzebne. Potem zszyj zszywaczem karton tak jak był
zapakowany i idź do kasy. Sprzedawca odczyta jedynie kod kreskowy z
kartonu, a ty zapłacisz za wannę, którą możesz potem zwrócić.
Preferowana firma
Bosh, ponoć najlepiej się rozchodzi wśród
pracowników polonijnych firm budowlanych.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Onaniści wszystkich krajów marszczcie się! "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Autor : Wieczorek




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zdychaj nie czekaj
Wszyscy padliśmy ofiarą gigantycznego oszustwa. Jego skala rośnie z
każdym rokiem. O zgubnych skutkach przekona się każdy, kto będzie
miał nieszczęście doczekać emerytury wypłacanej z tzw. drugiego
filaru ubezpieczeń społecznych. A więc:
Wielkie afery finansowe Jamrożego i Wieczerzaka czy Grobelnego i
Bagsika to pryszcz w porównaniu ze skandalem wywołanym zgodnie z
prawem i przy otwartej kurtynie przez reformatołów z AWS, zresztą z
poparciem innych sił politycznych, w tym SLD. Chodzi o nowy system
emerytalny
dwufilarowy, prywatno-państwowy, przez specjalistów
nazywany repartycyjno-kapitałowym. Odchodzenie od starego modelu,
opartego wyłącznie na dotowanym przez państwo niewydolnym Zakładzie
Ubezpieczeń Społecznych, na rzecz rzekomo bardziej efektywnych
Otwartych Funduszy Emerytalnych prowadzonych przez prywatne
towarzystwa działające dla zysku, okazało się dla przyszłych
emerytów kompletną klęską. Każdy, kto zapisywał się do któregoś z
Powszechnych Towarzystw Emerytalnych i wierzył, że jesień życia
spędzi na Hawajach, może o tym zapomnieć. Bogdan z telewizyjnych
reklamówek powie nam: spierdalać.
Kto to wymyślił?
Koncepcję nowego systemu emery-talnego zmałpowali z rozwiązań
chilijskich (zaprojektowanych przez prof. Jose Pinera, doradcę
dyktatora Pinocheta) neoliberałowie: Marek Góra, doradca
Balcerowicza i profesor SGH, oraz Michał Rutkowski, dyrektor sektora
zabezpieczeń społecznych w Banku Światowym. Byli wspierani przez
grupę solidaruchów i prof. Jerzego Hausnera, obecnego ministra SLD;
tego samego, który teraz domaga się 100 tys. zł od Uniwersytetu
Jagiellońskiego jako odszkodowania za to, że budynki uczelni
zasłaniają mu widok na ogród.
Jak to działa?
ZUS zbiera pieniądze od osób przymusowo ubezpieczonych i część tej
kasy (7,3 proc. podstawy wymiaru składki) przelewa do prywatnych
Otwartych Funduszy Emerytalnych. Fundusze inwestują szmal w zyskowne
przedsięwzięcia i papiery wartościowe, pomnażając w ten sposób
kapitał, utrzymując własnych urzędników i budując finansowe
szczęście przyszłych emerytów.
Po trzech latach obowiązywania tego modelu wiadomo już, że można go
potłuc o kant dupy. ZUS spóźnia się z przelewami do OFE, za co musi
płacić karne odsetki, które urosły już do kwoty kilku mld zł.
Faktycznie płaci je budżet państwa
podatnicy, czyli sami przyszli
emeryci. Nie wiadomo, ile wynosi cały dług ZUS wobec OFE; prof.
Andrzej Giryn, były wiceprezes ZUS, uważa, że co najmniej 12 mld zł.
Dług ten powiększa się o jakieś 100 mln miesięcznie. I to jest
pierwszy skandal w całym megaskandalu!
Otrzymane z ZUS pieniądze Otwarte Fundusze Emerytalne inwestują
głównie w obligacje rządowe i bony skarbowe, czyli zarabiają na
budżecie państwa. Kupując obligacje fundusze pożyczają więc państwu

i to na wysoki procent
forsę, którą uprzednio aparat tego
państwa przymusowo zabrał obywatelom i przekazał na rzecz ZUS. I to
jest skandal drugi!
Przecież ZUS jako instytucja państwowa zatrudniająca 45 tys.
urzędników mógłby samodzielnie inwestować część zbieranych składek w
tzw. bezpieczne papiery skarbowe, czyli bez prywatnych pośredników
pożyczać budżetowi pieniądze na procent. Po co dzielić się szmalem z
tysiącami pracowników OFE, którzy nie dość że niczego nie
wytwarzają, to jeszcze przejadają nasze pieniądze. OFE na dzień
dobry łykają bowiem dla siebie co najmniej 8 zł od każdej stówy
wpłaconej przez przyszłych emerytów via ZUS. Jest to rozbój w biały
dzień
zauważony ostatnio przez Józefa Blassa z amerykańskiego
Pension Research Institute: "Nie widzę żadnego uzasadnienia, by
uczestnicy OFE ponosili koszty marketingowe funduszy. OFE już do tej
pory zdążyły skasować od swych klientów łącznie 250 mln dol".
("Wyborcza" z 5 lipca 2002 r.).
Wygląda na to, że OFE zostały powołane tylko po to, aby napełniać
kieszenie towarzystwom zarządzającym pieniędzmi emerytów
czyli
zagranicznym bankom i ponadnarodowym firmom ubezpieczeniowym.
Oblicza się, że obecnie OFE zarządzają kwotą w wysokości co najmniej
24 mld zł (!).
Podstawowym zamierzeniem refor-my emerytalnej było przekonanie, że
prywatne jest lepsze i bardziej wydolne od państwowego, należy zatem
częściowo sprywatyzować system emerytalny. Taki wał!
Statystycznie biorąc, kwota zgromadzona na koncie klienta w OFE była
po 37 miesiącach reformy zaledwie o ok. 13 proc. wyższa od sumy
składek przekazanych przez ZUS do OFE. Gdyby ten szmal składać w
banku na zwykłych lokatach terminowych, to odłożona suma by urosła w
tym czasie o co najmniej 18 proc. Oto trzeci skandal! Największy i
najbardziej czytelny, bo dający się przeliczyć na złotówki. Do dziś
przeciętny uczestnik OFE stracił przynajmniej 585 zł. Tyle go
kosztują prowizje i opłaty oraz fatalne zarządzanie jego forsą.
Co to jest stopa zastąpienia?
Najprościej mówiąc, wskaźnik ten (wyrażony w procentach) pokazuje
relację świadczenia emerytalnego do płacy, którą dana osoba miała
przed przejściem na emeryturę. W Niemczech stopa zastąpienia wynosi
90 proc., co oznacza, że Niemiec zarabiający 3 tys. euro miesięcznie
dostanie emeryturę w wysokości 2700 euro. W starym polskim systemie
emerytalnym (państwowym) stopa zastąpienia wynosiła 65
67 proc. Były
prezes Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi dr Cezary Mech
ujawnił, że w nowym systemie (prywatno-państwowym) stopa zastąpienia
może spaść do 43 proc. dla mężczyzn i do 30 proc. dla kobiet. Czyli
jeśli pracująca kobieta zarabia 1500 zł, to po przejściu na
emeryturę dostanie 450 zł (!). Dziadostwo i jeszcze raz dziadostwo!
Szacunki Mecha, zresztą zbieżne z wcześniejszymi prognozami NIK,
odrzuca minister Hausner jako niewiarygodne i metodologicznie
niepoprawne. Nie zmienia to jednak faktu, że stopa zastąpienia w
nowym systemie będzie z pewnością niższa niż w starym.
Co na tym zyska budżet państwa?
Jeśli zwykli ludzie stracili szmal (nadal zresztą będą tracić), to
może przynajmniej skorzystał na tym skarb państwa? Pudło!
Za system informatyczny dla ZUS podatnicy już zapłacili 1,2 mld zł,
choć miał on kosztować 730 mln. System ten ciągle nie działa jak
należy. Dowód? Rząd złożył właśnie w Sejmie projekt nowej ustawy
ubezpieczeniowej i po raz kolejny chce odsunąć w czasie termin
poinformowania ubezpieczonych o stanie ich kont w ZUS. Taką pełną
informację dostaniemy wszyscy najwcześniej w roku 2006. A przecież
indywidualne konta miały być fundamentem reformy emerytalnej od
samego jej początku.
W latach 1999
2000 na działania związane z reformą ZUS
niezależnie
od otrzymywanych dotacji
zaciągnął w budżecie państwa 10 pożyczek
na łączną kwotę 6 mld zł. Obecnie zabiega o ich umorzenie. Jeszcze
raz dokładamy do strat już przez nas poniesionych.
Prezeska ZUS Aleksandra Wiktorow ogłosiła niedawno, że z powodu
reformy musi zbudować dla centrali ZUS nową siedzibę. Udało nam się
ustalić, że koszt biurowca wyniesie przynajmniej 290 mln zł.
* * *
Jak widać, reforma nie tylko nie poprawi sytuacji emerytów, lecz
znacznie ją pogorszy. Nie ma powodu, aby państwo polskie nadal
zmuszało obywateli, aby dawali się okradać Otwartym Funduszom
Emerytalnym, czyli prywatnym instytucjom, za którymi stoją
przeważnie zagraniczne banki i towarzystwa ubezpieczeniowe. Rząd
powinien jak najszybciej wystąpić do Sejmu z inicjatywą likwidacji
OFE i uzdrowienia państwowego systemu emerytalnego. Lepiej teraz
przyznać się do tego, że ten eksperyment się nie powiódł, niż
narażać na coraz większą nędzę kolejne roczniki emerytów. Jeżeli nie
uczyni tego lewicowy rząd i lewicowa większość parlamentarna, to nie
uczyni nikt. A prezydenta Kwaśniewskiego przekonają do tego liczby.
Przecież i on kiedyś będzie na emeryturze...
Autor : Henryk Schulz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Ręce które rąbią "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Eurometa "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Przewalszczyzna cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Poziom Glempa
Sprawę aborcji trzeba było załatwić zaraz po zwycięstwie wyborczym
SLD
na fali sukcesu, przy dużym poparciu społecznym, gdy
stłamszona po klęsce opozycja była słaba. Wszyscy się zresztą wtedy
tego spodziewali, nawet Kościół.
Temat aborcji wraca teraz, w połowie kadencji, kiedy Sojusz
roztrwonił swój kapitał polityczny i miota się dość chaotycznie,
usiłując odzyskać inicjatywę.
Czy klub SLD wystąpi z inicjatywą ustawodawczą w kwestii aborcji i
związków homoseksualnych, jeszcze nie wiadomo. Paradoksalnie,
większe szanse mają homozwiązki
mniej drażliwe politycznie, choć
mało popularne społecznie. Co innego ustawa antyaborcyjna: sztandar
prawicy narodowej, przedmiot obsesji papieża, symbol realnej władzy
Kościoła kat. nad państwem i prawem (bo już nie nad społeczeństwem).
Książęta i baronowie SLD jak zwykle traktują całą rzecz
koniunkturalnie. Nie jest to dla nich problem praw kobiet i praw
człowieka w ogóle, jakości demokracji, modelu stosunków
państwo
Kościół. Program cięć socjalnych wywołuje opór w klubie i w
partii, więc dobrze by było zabiegać o sukces na polu
światopoglądowo-obyczajowym.
Premier albo nie ma zdania, albo go nie ujawnia, zwleka, kręci,
kluczy. Powiada: w tej kadencji nie ma niezbędnej większości w
Sejmie.
Cóż to za fenomen
kiedy rozstrzygają się sprawy naprawdę ważne dla
SLD, np. wotum zaufania dla rządu, niezbędna większość jakoś się
znajduje. Zapewnia ją sejmowy plankton polityczny. Gdyby liderzy
Sojuszu zdecydowali się wreszcie działać, już by ktoś z planktonem
negocjował. W opozycyjnych klubach są ludzie, którzy kiedyś
głosowali za liberalizacją ustawy, np. Iwona
Śledzińska-Katarasińska, dawniej UW, dziś PO. Nie ma większości?
Zmobilizujcie się, żeby ją pozyskać. W następnej kadencji Sejmu
będzie trudniej.
Według ostatniego sondażu CBOS 49 proc. chce złagodzić obecną
ustawę, 35 proc. się temu sprzeciwia. Jesteśmy przekonani, że wśród
35 proc. badanych, którzy powiedzieli "nie", są nie tylko pobożni
obrońcy zygot, lecz również ludzie, którzy po prostu nie chcą nowej
wojny aborcyjnej
rozszalałego fanatyzmu, demagogii i histerii. W
ten właśnie sposób agresywna mniejszość terroryzuje większość:
spróbujcie tknąć ustawę, a rozpętamy piekło.
Próbkę tego, co nas czeka, dał już episkopat, ogłaszając, że aborcja
jest ciężką zbrodnią, a związki homoseksualne
niezgodne z naturą
człowieka. Zaapelował też do parlamentarzystów, aby nie przyłożyli
ręki do pracy nad tymi projektami. Biskupi są rozjuszeni. Składano
im przecież jakieś obietnice handlując wolnością osobistą kilkunastu
milionów kobiet. Skoro w SLD dochodzą do głosu ludzie, którzy nie
boją się frontalnego starcia z czarną strukturą, trzeba ich szybko
wdeptać w glebę, przypomnieć, kto tu rządzi.
Dlatego Glemp rzuca z wyżyn swego tronu, nie kryjąc pogardy: "Nie
będziemy polemizować z jakąś posłanką w tej kwestii, bo to nie jest
ten poziom". Właściwym partnerem dla kościelnego dygnitarza może być
sam szef rządu, ale niech na niego eminencja przesadnie nie liczy.
On może jutro przejść na islam.
To właściwy moment, żeby parlamentarzyści poczuli na plecach oddech
elektoratu. Zasypcie ich listami i mailami, telefonujcie,
przyciskajcie. Teraz albo nigdy.
Autor : Dorota Zielińska




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Na granicy jest kurwica
Punki i licealiści lepiej promują swoje miasto i więcej dla niego
robią niż wszystkie miejscowe władze i instytucje razem wzięte.
Lubawka
liczące 12 tysięcy dusz miasto i gmina wciśnięte klinem w
południową granicę Pomrocznej. Malownicze położenie i bliskość
przejścia granicznego to atuty, dzięki którym miejscowość powinna
przyciągać turystów z Europy. Jakoś nie przyciąga.
Miasta nie wykończyły pożary i powodzie, najazd husytów, wojna
trzydziestoletnia i kampania prusko-austriacka. Dobiło je dziesięć
lat pomrocznego kapitalizmu. Tutejszy lud już nie ma chęci nawet na
wkurwienie.

To jest nastrój Lubawki
Jedyną grupą, która chce uratować to miasteczko i podejmuje
działania w tym kierunku, są punki. Ci od irokezów, pieszczot i Sex
Pistols.
Za niemieckich czasów w Lubawce zbudowano wielki dworzec kolejowy,
drugi po wrocławskim na całym Dolnym Śląsku, a miasto miało
bezpośrednie połączenia z Wrocławiem, Berlinem i Dreznem. Obecnie
dworzec to ruina, w której wnętrzach można kręcić futurystyczne
filmy o trzeciej wojnie. Władze Lubawki kolejny rok próbują
skomunalizować obiekt, ale PKP nie daje sobie wydrzeć ruiny z łap.

To jest ten dworzec. Jeszcze będzie sławny
Dworzec w Lubawce jest miejscem spotkań miejscowych punków. Słuchają
tu muzyki, grają, czasem obalą jabola, ale przede wszystkim
dyskutują. Od czasu do czasu do ruiny wpadają żule z pobliskiego
rynku. Z nudów, dla rozrywki napierdalają punków i wracają na rynek
po kolejną porcję wina i browaru.
Punków nie lubiła też policja, paniusie z kółka różańcowego i
nobliwi obywatele. Duże
było zdziwienie w mieście, gdy okazało się, że szczyle dostali
granta z międzynarodowej organizacji. Dokonali więc czegoś, co nie
udało się miejscowej władzy, która nie może uzyskać unijnego kredytu
na walkę z bezrobociem, ekologię czy inny cel.
Szmal z Fundacji Rozwoju Edukacji, za pośrednictwem Narodowej
Agencji Programu Młodzież, dostali oczywiście nie za piękne irokezy
na głowach. Najpierw ustalili, że wkurza ich syf i marazm w mieście.


To jest ta młodzież, ale w cywilu po spłukaniu irokezów.
Dogadali się w grupą licealnej młodzieży i stworzyli Grupę
Inicjatywną "Granica". Zorganizowali koncert, na który przyjechały
kapele punkowe z zachodniej Polski. Później włączyli się w inne
imprezy, organizowane przez Dom Kultury. Razem z instruktorką Bożeną
Pełdiak opracowali program rozwoju
własnej działalności. Na realizację Projektu "Pod Górę" dostali od
Fundacji Rozwoju Edukacji 14 568 złotych.
Burmistrz podpisał z nimi umowę o bezpłatnym użyczeniu pomieszczeń
po byłym banku. Miasto zapłaci za prąd i ogrzewanie, a prace
adaptacyjne młódź przeprowadzi sama. Już teraz działają jako
wolontariusze w świetlicy środowiskowej, wydają własnego zina, biorą
udział w warsztatach z udziałem znanych twórców. Niebawem przystąpią
do pracy z dziećmi w pobliskich wsiach, będą organizowć kolejne
koncerty, a uzyskane pomieszczenia chcą przeznaczyć na klub
młodzieżowy.

To jest ten klub bardzo swojski
Przymierzają się do wydawania lokalnej gazety, marzy im się też
festiwal muzyczny, podobny do Jarocina. Niebawem przyjedzie ekipa z
telewizji kręcić reportaż. Rysuje się szansa na kolejne dotacje,
trwają rozmowy z ewentualnymi sponsorami.
Powoli wygasają konflikty między różnymi grupami młodzieży w
mieście, policja polubiła punków, nobliwi obywatele z pobłażaniem
patrzą na kolorowe czuby. Nawet żule, gdy wpadną na dworzec, leją
ich jakoś łagodniej, tylko dla zasady.
Autor : Bogusław Gomzar




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Nie lenił się Miller, któremu poparcie społeczne znów spadło. Co
drugi dzień pojawiał się w telewizji lub porannych audycjach
radiowych informując społeczeństwo o tym, co rząd zrobił, robi, a
nawet robić będzie. Toteż przyznał rządowi, w tym i sobie, nagrodę
za dobrą pracę. Premię wymowną.
Niezwykle wymowny, odsunięty na chwilę od mediów wicepremier i
minister finansów w jednym Kołodce uzyskał w Sejmie aprobatę dla
swych kół ratunkowych rzuconych zrecesjonowanej gospodarce. Są to
oddłużenia i kredyty podatkowe.
A w stolicy ujawnili się już wszyscy poważni kandydaci na fotel
prezydenta Warszawy. Reprezentujący SLD
UP były działacz NSZZ
"Solidarność" Marek Balicki zmierzy się z reprezentującym PiSuar
byłym działaczem NSZZ "Solidarność" Lechem Kaczyńskim, a także z
reprezentującym Unię Wolności byłym działaczem NSZZ "S" Zbigniewem
Bujakiem i pewnie reprezentującym Ligę Polskich Rodzin byłym
działaczem NSZZ "S" Antonim Macierewiczem. Wygra zapewne
reprezentujący Platformę Obywatelską
Andrzej Olechowski z byłych PRL-owskich służb specjalnych. Znów
postkomuna górą.
Miała być powtórka z sierpnia '80, a wyszła kicha.
Zeszłotygodniowa, ogólnokrajowa protestówka wieszczona przez
rozreklamowany w mediach Ogólnopolski Komitet Protestacyjny nie
udała się. Zapowiedziano demonstracje we wszystkich województwach,
odbyły się w kilku, i to cienkie. Najwięcej osób protestowało w
Szczecinie, ale tam to już normalka. Stocznia nadal nie ma nic
innego do roboty.
Trwał proces lustracyjny Leszka Moczulskiego. Po apelacji
lustratora Nizieńskiego, który koniecznie chce udowodnić Moczowi
współpracę z byłą SB. Proces trwa lata, w międzyczasie Moczu stał
się emerytem politycznym. Każde rozstrzygnięcie sądu będzie miało
jedynie archiwalny charakter. To kolejny dowód na bezsens awantury
lustracyjnej wszczętej przed laty przez zidiociałą prawicę.
Marian Zagórny, zapomniany szef wirtualnego Ogólnopolskiego
Komitetu Protestacyjnego NSZZ RI znów jest ścigany listem gończym,
bo nie stawia się na stare rozprawy sądowe. Zagórny to zdechły pies
rolniczych protestówek. Teraz zboże lepiej wysypują posłowie
Samoobrony.
Zawrzało w Towarzystwie Społeczno-Kulturalnym Niemców. Przeciwko
"monarchistycznemu" Heńkowi Królowi zwącemu się z niemiecka Krollem
wystąpili secesjoniści pod wodzą Huberta Beiera. Robi się
rozpierducha w TSKN, polscy Niemcy zachowują się jak prawdziwi
Polacy.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Kopalnie dolarów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Doktor Ojboli "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jak tonie Kolebka
Do pięciu i pół tysiąca wypoczywających stoczniowców ze Szczecina
może wkrótce dołączyć trzynaście tysięcy z Gdańska i Gdyni. Dobry
sezon wczasowy nad morzem.
4 marca br. pięć i pół tysiąca pracowników Stoczni Szczecińskiej
S.A. zostało przymusowo wysłanych na "wczasy pod gruszą". Powód

zarządowi w końcu zabrakło kasy, a banki nie chciały wyłożyć 40 mln
dolarów na dalsze kredytowanie produkcji kadłubów.
Tym co działo się w Stoczni Szczecińskiej Porta Holding S. A.
interesuje się dziś wydział do spraw przestępczości zorganizowanej
Prokuratury Apelacyjnej w Poznaniu, kilku ministrów i oczywiście
przedstawiciele sektora finansowego przerażeni wizją utraty
pieniędzy.
Może wydawać się, że na tym tle sytuacja w Grupie Stoczni Gdynia, na
czele której stoi Janusz Szlanta jest wyśmienita
ostatni strajk w
firmie został sprawnie stłumiony, portfel zamówień jest pełny, praca
trwa, a prezes nie traci wiary w przyszłość. Czy to jednak nie są
pozory biznesowej krzepy?
Od jesieni ubiegłego roku przedstawiciele przemysłu stoczniowego
przy każdej okazji dają do zrozumienia, że bez wsparcia polskich
stoczni ze strony rządu "mogą być problemy", czytaj
kolejne
zwolnienia grupowe, a może nawet bankructwa. W stoczniowej branży w
Polsce zatrudnionych jest jeszcze 70 tysięcy pracowników.
Oficjalnie powód jest jeden
zbyt wysoki kurs złotego, który
skutecznie niweluje zyski. Faktycznie trudno mówić o kokosach, gdy
blachę na kadłuby kupowało się np. po 4 zł 30 gr za dolara, a gotowy
statek sprzedaje, gdy kurs "zielonego" oscyluje wokół 3,90
4,05
zł. Kiedyś winni byli Ruscy i sraczka, a dziś Rada Polityki
Pieniężnej i Balcerowicz.
Prezes Szlanta próbuje "ucieczki do przodu"
najnowszy pomysł to
utworzenie przez Stocznię Gdynia S.A., Gdańską Stocznię Remontową,
Stocznię Marynarki Wojennej i "pauzującą" Stocznię Szczecińską
"konsorcjum do rozmów z Rosją na temat produkcji statków".
Były wojewoda radomski Szlanta słusznie zakłada, że gdyby okazało
się, że kasa firmy, którą kieruje, jest pusta, wierzyciele coraz
bardziej nachalni, a zaprzyjaźnieni prezesi banków jeszcze bardziej
nieuchwytni, argument w razgaworach o rządowych gwarancjach
kredytowych będzie cenny.
Szlanta znany jest z ciekawych pomysłów. Największym jego sukcesem
było nabycie po niezwykle okazyjnej cenie "Kolebki Solidarności",
czyli Stoczni Gdańskiej, ale ten biznesmen miał znacznie bardziej
ambitne plany.
W 1998 roku zabrał się do tworzenia "wybrzeżowego holdingu
przemysłowego".
To szansa na zbudowanie dużej grupy
finansowo-przemysłowej
przekonywał dziennikarzy. Stocznia Gdynia
kupiła na początek udziały w Mostostalu Gdańsk.
W 1999 roku gruchnęła sensacyjna wiadomość, że wraz z grupą
międzynarodowych inwestorów prezes Szlanta zainteresowany jest
odkupieniem od norweskiego koncernu Kvaerner większości udziałów w
fińskich stoczniach Masa Yards. Prasa ogólnopolska rozpływała się
nad sukcesami dynamicznego managera podbechtując narodową dumę.
Skończyło się na opisach. Udało się za to Szlancie wspólnie z Kredyt
Bankiem, Wartą i Agencją Rozwoju Przemysłu przejąć kontrolę nad
Polskimi Liniami Oceanicznymi.
W 2000 roku Janusz Szlanta wybierał się na giełdę. Liczył na znaczne
przebicie, ale z nieznanych mi powodów i ten pomysł nie wypalił.
Rok 2002 nie zapowiada się najlepiej. Nieoficjalnie dowiedziałam
się, że zobowiązania wymagalne stoczni w Gdańsku i Gdyni sięgają
około 600 mln zł i coraz trudniej o kredyty. Za to pod historycznymi
bramami zaczynają pojawiać się wierzyciele. Banki wiedzą, że
sytuacja przemysłu stoczniowego w Polsce nie jest najlepsza i boją
się wykładać kasę.
Co gorsza w trudnej sytuacji znalazł się tradycyjny sojusznik
prezesa Szlanty
Kredyt Bank, który potężnie umoczył 133 mln zł w
salezjańskiej Fundacji Pomocy dla Młodzieży im. Św. Jana Bosco
że
o fabryce osocza w Mielcu nie wspomnę
i gdyby nawet komornik z
tacą zapierdalał w czasie mszy
bank szmalu nie zobaczy.
Wizja finansowych problemów "wybrzeżowego holdingu przemysłowego"
budzi niepokój prezesa Kredyt Banku, Pacuka. "Supermenadżer dekady"
zdaniem redakcji Home & Market, wie jak poważne jest zaangażowanie
kredytowe banku, którym kieruje, w przedsięwzięcia gdyńskiego
biznesmena. Belgowie z KBC Bank NV posiadający 48,24 proc. akcji
Kredyt Banku mogą przecież zacząć liczyć i przyglądać się różnym
ciekawym przedsięwzięciom... a wtedy adios amigos.
Te i inne okoliczności zmuszają Janusza Szlantę do aktywności w
kontaktach z przedstawicielami rządu.
Skarb państwa nadal jest właścicielem 25 proc. akcji Stoczni Gdynia
S.A., co powinno go, zdaniem Szlanty, obligować do dbałości o jej
interesy. Poza tym Zarząd Stoczni Gdynia S.A. zażądał od rzeczonego
skarbu państwa ponad 100 mln zł odszkodowania za straty, jakie miała
ponieść stocznia wskutek zawyżenia jej kapitału akcyjnego podczas
prywatyzacji w 1991 r. i wniósł sprawę do sądu.
Jeśli wzbogacimy to o wizję tysięcy solidaruchów palących z zapałem
opony na ulicach Trójmiasta niektórzy urzędnicy mogą dojść do
wniosku, że Pan Janusz Szlanta ma poważne argumenty. Otóż moim
zdaniem niekoniecznie.
Po pierwsze. Stocznie w Polsce zostały sprywatyzowane
i to jak
głosiła część prasy i polityków
z wielkim dla ojczyzny pożytkiem.
Rząd
zwłaszcza w obecnej sytuacji budżetowej
powinien być bardzo
ostrożny z udzielaniem gwarancji kredytowych firmom, które z winy
prywatnych właścicieli znalazły się w tarapatach. Niech ci panowie
udowodnią, że zasługują na swoje bez wątpienia wysokie apanaże.
Po drugie. Jeśli już ratować, to przynajmniej za cenę przejęcia od
niezbyt fortunnych właścicieli udziałów i kontroli nad firmami. To
normalna praktyka w biznesie.
Po trzecie. Istnieją poważne argumenty, aby w owym dziele zyskać
sojuszników. Z tego co słyszałam Kredyt Bank jest mocno
zainteresowany ratowaniem swoich pieniędzy i chciałby się dogadać.
Jeśli okaże się, że brak jest środków na kredytowanie bieżącej
produkcji, to zaczną się sypać terminy i kłopoty staną się aż nazbyt
widoczne. Co stanie się, jeśli w stoczniowych kasach Gdańska i Gdyni
skończą się pieniądze? Trzynaście tysięcy wypoczywających
stoczniowców plus rodziny, plus kolejne
tysiące pracowników firm pracujących na potrzeby przemysłu
stoczniowego, plus banki, które zaczną tracić nadzieję na wycofanie
gotówki to mało apetyczna perspektywa.
Rzecz jasna nie wszyscy wychodzą źle na piętrzących się kłopotach
stoczni.
Z pewnością nie traci opisywany przeze mnie James Halper ("Jankes w
szmalcu", "NIE" nr 8/2002), który solidnie usadowił się w spółce
"Synergia 99" posiadającej 73 hektary gruntu w samym środku Gdańska.
Plany spółki nie są związane z budową statków, lecz centrum
biznesowego. Zatem czy
coś będzie się działo na pochylniach, czy też nie
fundusze
inwestycyjne należące do Halpera wychodzą na swoje.
Władze samorządowe Gdańska nie powinny mieć problemów z przyjęciem
planów zagospodarowania przestrzennego terenów "Kolebki" i wkrótce
Stocznia Gdańska stanie się wręcz kłopotliwa
no bo jak mieszkać i
prowadzić biznesy w pobliżu hałasujących maszyn.
Maniek Krzaklewski wraz z kolesiami będzie mógł zająć się
"Solidarnościowym Disneylandem", czyli przekazaną przez "Synergię
99" historyczną salą BHP, w której podpisano Porozumienia
Sierpniowe.
Stoczniowcy jak zwykle dostaną po dupach. I ich rodziny też.
Jeśli więc ze stoczni ma zostać coś więcej poza skansenem
"Solidarności" niezbędna wydaje się powtórna nacjonalizacja

przejęcie stoczni przez skarb państwa w zamian za jej uratowanie.
Co ma sens, jeśli rząd ma pomysł jak uczynić ją rentowną.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Papierowy Putin "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zaczarowany ołówek "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Tydzień z głowy "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Jamroży klient "NIE"
Władysław Jamroży trafił do aresztu w ślad za swoim kumplem
Grzegorzem Wieczerzakiem.
Obydwaj mają kłopoty z prawem w związku z działalnością w spółkach
skarbu państwa. W trakciea resztowania Jamroży połamał kartę od
telefonu komórkowego i usiłował zjeść notatki, które miał przy
sobie. Wyciągnął mu je z gardła (dosłownie) funkcjonariusz, którego
Jamroży przy okazji pogryzł.
Władysław Jamroży, pediatra z Polanicy, był naszym ulubieńcem od
dawna, ale nikt nie zwracał uwagi
na to, co piszemy o jego działalności, choć informowaliśmy o
zarzutach wobec Jamrożego różne władze i instytucje państwowe.
Pisaliśmy:
l o tym, jak wspierał państwową kasą (60 tys. zł) fundację powiązaną
z Tomaszewskim i "Solidarnością" ("NIE" nr 45/98, 46/98),
l o dziwnej transakcji na 2,7 mln zł z firmą Powszechna Kasa Chorych
pod pretekstem badania ciśnienia tętniczego obywateli Pomrocznej
(48/97 i 2/98),
l o kasie, jaka wypływała z PZU "Życie" do prywatnej wyższej szkoły
wiceprezesa Rady Nadzorczej PZU Mirosława Zdanowskiego (41/97 i
2/98),
l o serii płatnych reklam zamieszczanych w prasie za pieniądze PZU
"Życie" a zachwalających zdolności menedżerskie Jamrożego (4/97 i
6/97),
l o wycieku danych klientów PZU za granicę i o dziwnym zachowaniu
Jamrożego, który twierdził wbrew prawdzie, że dane są pod kontrolą i
bezpieczne (cykl artykułów pod tytułem "Sprzedało Cię PZU",
26/99, 28/99, 29/99, 31/99, 47/99),
l o aferze IX NFI im. E. Kwiatkowskiego, gdzie 30 mln zł poszło się
jebać, o co oskarżyliśmy ówczesnego ministra skarbu A.
Chronowskiego, prezesa PKN Orlen A. Modrzejewskiego i obydwu lekarzy
z PZU
Wieczerzaka i Jamrożego (16/2001 i 46/2001),
l o międzynarodowym skandalu związanym z Deutsche Bankiem i Big
Bankiem Gdańskim (7/2000, 8/2000, 9/2000),
l o zadziwiająco wielkim majątku Jamrożego (45/2001),
l o podejrzanych machinacjach, jakie Jamroży robił w Totalizatorze
Sportowym (17/2000, 23/2000, 14/2001, 47/2001).
Lekturę archiwalnych numerów "NIE" szczególnie polecamy
prokuraturze. Są tam materiały na niejedno piękne oskarżenie.
Autor : A.R.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dzień kościelnego
Kiedy praca ludzka zostaje pozbawiona Bożej perspektywy nadającej
jej sens i godność, wówczas człowieka traktuje się jak narzędzie
produkcji, a nie jak twórcę (...) w imię praw rynku zapomina się o
prawach człowieka.
Jan Paweł II, Sosnowiec, 14 czerwca 1999 r.
Kościół św. Marcina w Kłobucku, to nie jakaś tam kaplica. Jest
większy niż ten w Dalikowie, co go Urban miał kupić. W obrębie
plebanii jest też wiele zabudowań gospodarczych. I ogromny plac. Do
parafii należy 10 tys. owieczek. Całością włada proboszcz Kazimierz
Troczyński. Jest oczywiste, że takie gospodarstwo ktoś musi obrobić.
Waldemar Wójcik ma 41 lat. Bida wygląda mu z oczu. Ręce ma
spracowane, twarz pooraną bruzdami. 4 lata pracował jako kościelny u
księdza dobrodzieja. Najciężej było w sobotę. Jeszcze gorzej, gdy
była to zima.
Oto plan dnia Wójcika:
4.30
pobudka;
4.50
napalenie w dwóch kotłowniach: na plebanii i w wikariacie i
odgarnianie śniegu;
5.45
otwarcie kościoła, przygotowanie sprzętów liturgicznych do
mszy;
6.30
8.10
msze, zbieranie na tacę;
8.15
sprzątanie kościoła, mycie posadzki i chodnika;
11
13
obsługa pogrzebów; przeciętnie 1 lub 2;
po 13
sprzątnie kaplicy pogrzebowej;
od 15
uroczystości ślubne;
17
msza w kaplicy szpitalnej;
18
19
msza w kościele;
19.15
20
sprzątnie kaplicy kościelnej;
do 23
przyjmowanie ciał do kaplicy pogrzebowej.
Razem około 20 godzin pracy!
Kościelny musiał jeszcze odśnieżać, posypywać solą chodniki, by
wierni nóżek nie połamali. I palić w piecu co 5
6 godzin. Wójcik
kładł się spać czasem i po drugiej nocy. Za całą tę harówkę ksiądz
łaskawie płacił Wójcikowi 300 zł. Oczywiście, po odciągnięciu kasy
za wyżywienie i mieszkanie.
Pewnej zimy Wójcik zachorował na zapalenie płuc, więc wielebny
wywalił go z roboty. Z pogwałceniem prawa. Lada chwila wywali go też
z klitki, którą zajmuje. Wójcik oddał sprawę do sądu. Według jego
wyliczeń, za nadludzkie wykorzystywanie, niepłacenie nadgodzin i
zaniżanie stawek ksiądz jest mu winien 72 tys. zł. Ma nadzieję, że
sprawiedliwości stanie się zadość.
Naiwny.
Autor : Michał Płowecki




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Grzanie mózgów "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Czy lubisz dopłacać do ministrów
W twoim szpitalu skończył się limit świadczeń? Postaraj się zostać
władzą albo wysokiej rangi mundurowym.
W Zakopcu lekarze tutejszego szpitala nie chcą jeździć karetkami
pogotowia. Prawie wszyscy zwolnili się albo poszli na urlopy, bo od
sześciu miesięcy nikt im nie płacił. Nic dziwnego. Szpital w stolicy
Tatr jest zadłużony na 14 mln zł. Na jego kasę poluje komornik,
medycy z konieczności zostali więc "wolontariuszami".
Na szczęście nie zawsze i nie w każdym szpitalu ludzie mają tak
przesrane.
Wpadł mi w ręce list mgr Ewy Marzeny Pełszyńskiej dyrektorującej
Samodzielnemu Publicznemu Centralnemu Szpitalowi Klinicznemu w
Warszawie przy ul. Banacha 1a (to klinika Akademii Medycznej, a więc
na pewno nie byle jaki powiatowy szpitalik) skierowany do Zarządu
Narodowego Funduszu Zdrowia. Dyrektor Pełszyńska poddała w nim
analizie umowy zawarte przez Fundusz z Wojskowym Instytutem Medycyny
w Warszawie ul. Szaserów 128 i Centralnym Szpitalem Klinicznym MSWiA
ul. Wołoska 137 i porównała je z umowami zawartymi z jej placówką.
Rzecz dotyczy cen zakontraktowanych przez NFZ świadczeń medycznych.
W tzw. szpitalach resortowych (czyli na Szaserów i na Wołoskiej)
ceny są o 1/3
1/4 wyższe niż w szpitalu na Banacha. Przykładowo
hospitalizacja pacjenta w oddziale chorób wewnętrznych kosztuje w
klinice 1650 zł, a w placówkach "resortowych"
2100. Na kardiologii
jest podobnie: 1865 zł na Banacha i 2600 w "resortowych".
Nie mam zielonego pojęcia, na czym polega "wszczepienie
defibrylatora jednojamowego lub dwujamowego", ale z zestawienia dyr.
Pełszyńskiej wynika, że na Banacha załatwią to nam za 29 500 zł, a
na Wołoskiej i Szaserów nie schodzą poniżej 40 400! Wystarczyło
kilkanaście przykładów, aby doliczyć się różnicy 13 mln zł na
niekorzyść Centralnego Szpitala Klinicznego w ciągu zaledwie 8
miesięcy 2003 r. Z epistoły jasno wynika, że o wyjściu placówki z
długów nie ma mowy.
Tu wyjaśnijmy: długi "Banacha" to temat legendarny w środowisku
medycznym. Ten jeden z największych szpitali w Polsce zatrudniający
blisko 2500 osób pod koniec 2002 r. zadłużony był na około 40 mln
zł. Zadłużenie ośmiu stołecznych szpitali klinicznych przejętych w
IV kwartale 2001 r. przez Akademię Medyczną w Warszawie od
Mazowieckiej Kasy Chorych wynosiło pod koniec 2002 r. 133 mln!
Oficjalnie placówka na Banacha generuje zadłużenie, ponieważ
przeprowadzane są w nim najbardziej skomplikowane i kosztowne
zabiegi medyczne, za które niegdyś kasy chorych nie chciały płacić.
Tak było, jest i będzie.
Inaczej jest w tzw. placówkach resortowych. O ewentualnych długach
szpitali na Szaserów (wojsko) i Wołoskiej (policja i "służby") było
cicho.
Wiadomo że Centralny Szpital Kliniczny MSWiA należy do najlepiej
wyposażonych w kraju. I trudno się temu dziwić, ponieważ na jego
łóżka w wyodrębnionej części trafią w razie choroby
czego rzecz
jasna im nie życzę
prezydent, premier, ministrowie, posłowie,
senatorowie i ci wszyscy oficjele, którym się to należy jak psu
buda.
Generalicja, pułkownicy, kadra MON kurują się na Szaserów. A
ponieważ wiadomo, że kręgosłupem tego państwa są służby mundurowe,
nie dziwmy się, że leczenie ich funkcjonariuszy musi być na
najwyższym poziomie, co z kolei kosztuje.
Dyr. Pełszyńska powinna zrozumieć, że sprawiedliwie nie znaczy
równo. Demokracja zwyciężyła, "żółte firanki" z czasów PRL wyrzucono
z obrzydzeniem. Wiele trzeba było zmienić, aby wszystko zostało po
staremu.
PS Po reformach każdy, rzecz jasna, może się leczyć na Wołoskiej i
Szaserów, tylko musi poczekać aż go przyjmą.
Autor : Anna Fisher




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna



Agnieszka ChyliŃska otrzymała, informuje "CKM", gratulacje od
wicemarszałka województwa pomorskiego. Chociaż jej ostatni
sztandarowy song ma refren "Jesteś mi potrzebny wyłącznie do
ruchania - jestem dla ciebie suką" - artystka nie odnosi go
bynajmniej do gratulującego jej polityka, albowiem w życiu trzeba
odróżnić kreację artystyczną od rzeczywistości. Agnieszka już
potrafi. Kiedyś niesłychanie kręcili ją tenisiści, ale szybko
zorientowała się, że to głównie pedały.
Dała sobie spokój.

Liroy nie ukrywa w "Machinie" swojej słabości do pani Kwaśniewskiej,
małżonki prezydenta RP. Podziwia Kwaśniewską za to, co robi. Głośno
deklaruje, w piśmie alternatywnym, że ta kobieta ma klasę.
Kwaśniewska ma klasę, bo nie tylko zna piosenki Liroya, ale przy
każdym spotkaniu wita się z nim jak z dobrym kolegą. Nie bojkotuje
go, jak wielu pismaków-krytyków muzycznych.
Katarzyna Grochola też jest podziwiana. To teraz najlepsza partia w
Polsce - oceniają eksperci z warszawskiego Centrum Matrymonialnego
"Czandra". Grochola zrobiła największą i najgwałtowniejszą karierę
literacką w RP. Każda jej książka rozchodzi się natychmiast w wielu
dziesiątkach tysięcy. Mnożą się tłumaczenia, oferty na pisanie
scenariuszy seriali, filmów i na
sztuki teatralne. Ma przed sobą zdjęcia próbne do ambitnego filmu. W
"Czandrze" rozwódka Grochola odrzuciła już kandydatury francuskiego
księcia krwi z bocznej linii Bourbonów Lotaryńskich, kaskadera z
Rumunii, jedynego spadkobiercy sieci 118 supermarketów, chirurga
plastycznego z Hollywood, który milionerkom umie nadać rysy dowolnej
gwiazdy filmowej. "Chcę tubylca pod pięćdziesiątkę, inteligentnego,
opiekuńczego, z poczuciem humoru. Nie chcę, żeby dominował nade mną
pozycją finansową i towarzyską" - powiedziała Grochola ekspertom
"Czandry". "Gdy mężczyzna mnie nie onieśmiela, jestem zbyt łatwa, a
to onieśmiela jego" - wyjaśnia bardzo kobieca nieblondynka Grochola.
Ewa DaŁkowska wyznała w "Vivie!" swój podziw dla braci Kaczyńskich.
Bo zarówno Lech, jak i Jarosław nie mają tak kłamliwej twarzy jak
Miller, Olechowski czy Piskorski. Dlatego głosowała na Prawo i
Sprawiedliwość, a także wzięła udział w ich kampanii wyborczej. Nad
Kaczyńskich przedkłada ona jednak papieża-Polaka. Fascynuje ją
niesamowicie, bo podczas spotkania z Dałkowską i innymi pielgrzymami
przywitał się z nimi i zrobił szoł jak znakomity konferansjer.
Oprócz papieża-Polaka Dałkowska kocha także seks. Nie boi się
orgazmu! Nie boi się cudzołożyć! Nawet Boga się nie boi!
Bo Dałkowska w Boga zwyczajnie nie wierzy.
Kasia Figura nigdy z picia nie zrezygnuje, deklaruje w
"Przyjaciółce". Kasia nie zaśnie bez płynu. Co wieczór, przed snem,
gapi się w stojącą na szafce nocnej szklankę wody i medytuje. Jak
się już namedytuje, to zapada w kimono. Kiedy się obudzi, wodę
wypija i rzeźka wstaje do czynów wielkich. Oprócz wody Kasia nie
zrezygnuje też ze swego koloru włosów i biustu olbrzymich gabarytów.
Gra nim nadal, szczególnie eksponując go obecnie w Teatrze Wybrzeże.
Kayah zdradza w "Twoim Stylu", że unika picia mocnych alkoholi, bo
od nich pogrubiały jej rysy. Oprócz alkoholi Kayah tyje od
plemników; pod koniec ciąży miała 30 kilogramów żywej wagi więcej
niż przed. Do tego Goran Bregović zaraził ją grypą. Stosunki
artystyczne z Goranem groziły też Kayah utratą duszy artystycznej.
Bała się, że z piosenkarki estradowej stanie się dancingową. Spokój
duszy odzyskuje Kayah podczas zakupów. Nie zbankrutuje, bo ma
słabość jedynie do second-handów. Ciuchy markowe jej organizm
odrzuca podobnie jak ciężkie alkohole.
Katarzyna Skrzynecka szybko wychodzi ze stresu, donosi "Na
żywo-Światowe Życie". Dwa lata temu spadła z konia, popękały jej
kręgi i połączenie kości miednicy z kręgosłupem, zerwała mięśnie
lędźwiowe. Ostatnio zerwała też z narzeczonym Faridem. Do tego po
koncercie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zasłabła. Schudła 10
kilogramów. Ale czuje się nieźle,
bo nie jest chora na sławę.
Joanna Borysewicz, córka Jana, też nie jest chora na sławę, co
odnotowuje "CKM". Joanna uważa bowiem, że w życiu nie osiągnęła zbyt
wiele. Ma sławnego ojca, którego częściej
widywała w telewizji niż na żywo, córkę Sarę, którą widuje częściej
niż ojca, sukcesy w pozowaniu, zwłaszcza nago, oraz przyjaciół
mężczyzn.
Ci jednak są zwykle gejami.
Fiolka Najdenowicz deklaruje w "Inaczej", że jest pedałem, bo
interesuje się mężczyznami. Dlatego znakomicie rozumie pedałów,
którzy latają za facetami. Nie ma za to znajomości wśród lesbijek.
Ale nie boi się ich jak wielu facetów.
IzabellĘ Scorupco podniecają płatki róży rozrzucone wokół łóżka,
informuje "Na żywo-Światowe Życie". Iza, która jest masową podnietą
dla onanistycznych facetów, lubi powtarzać, że jest też Polką i swój
sukces osiągnęła dzięki pracy i wielokulturowości. A nie romansom z
Jamesem Bondem. Typu Bonda nie lubi, bo to facet, który ciągle musi
udowadniać swą męskość. Oprócz płatków róży Iza ma świra na punkcie
zespołu ABBA, ukochanego przez pedałów na całym świecie.
Leon Niemczyk ponownie zadeklarował w "Trybunie", że ma świetną
kondycję, bo był wielokrotnie żonaty i nadal trenuje to z kobietami.
Tomasz Lis przyznał w "Vivie!", że ma notoryczną słabość do pięknych
kobiet, niestety wszystko zaczyna się i kończy na grzeszeniu myślą,
bo resztę Lis zaniedbuje. Ostatnio w telewizji prezentuje się
słabiej niż Niemczyk.
Basia Knap, gwiazda drugiej edycji "Big Brothera", koleżanka Lisa z
anteny, wyznała w "Naj", że wróciła do pracy w rzeszowskim banku,
ale dusi już się tam za biurkiem. Marzy o powrocie do telewizji. Ma
przecież ku temu predyspozycje. Posiada poczucie humoru, lubi
bieliznę seksy, no i chodzi wyłącznie w stringach.

PS Powyższe informacje nie muszą być prawdziwe. Pochodzą bowiem z
prasy kulturalno-bulwarowej oraz obserwacji własnych nie zawsze
trzeźwych.
Autor : PIG




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Superspermen "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




RockłnłRokita
Głównym sukcesem Polski ostatnich kilkunastu lat jest demokracja

twierdzą zawodowi politycy. Ludność opinii tej nie podziela. My
wiemy, co zrobić, żeby stworzyć społeczeństwo obywateli ze zbioru
pojedynczych widzów telewizji. Oto jak trzeba zdemokratyzować
demokrację.
Statystyka jest nieubłagana. W ostatnich wyborach uzupełniających do
Senatu, które odbyły się na Podlasiu, frekwencja wyniosła 5,6 proc.!
Równie zdecydowaną niechęć do klasy politycznej wykazali
reprezentatywni uczestnicy sierpniowych badań OBOP, w których trzeba
było wskazać następcę prezydenta Kwaśniewskiego. Wygrała
jak
pamiętamy
Kwaśniewska płci żeńskiej (34 proc.) zostawiając daleko
w tyle polityków zawodowych, z których najlepiej wypadł Lepper (8
proc.). Rozdmuchana przez media afera Rywina apogeum miała podczas
kwietniowych przesłuchań premiera Millera przed komisją śledczą;
telewizyjną transmisję live śledziło niespełna 1,2 mln ludzi.
Podobno kluczową konfrontację Jakubowska
Rapaczyńska miało
cierpliwość oglądać zaledwie nieco ponad 400 tys. telewidzów, a
"przełomowe" zeznania Michnika w październiku zainteresowały 0,5 mln
obywateli. Nadany w referendalną niedzielę po zakończeniu
głosowania, które miało przesądzić o przyszłości wielu pokoleń
Polaków, program "Wieczór europejski
referendum 2003" (TVP 1)
oglądało 5 mln widzów, w tym zdecydowana większość po czterdziestce.
Dobry wynik, myślicie? Na serial "Na dobre i na złe" (TVP 2) gapi
się ponad 10 mln Polaków, a na "M jak miłość" (TVP 2)
9 mln.
Płynie z tego niepokojący, choć banalny wniosek: ludzie mają w dupie
bieg spraw publicznych, nawet jeżeli mają one wpływ na prawdziwe
życie obywateli. Za to z niesłychaną wprost uwagą i zamiłowaniem
obserwują wymyślone przez scenarzystów przy biurku perypetie
fikcyjnych bohaterów seriali telewizyjnych.
* * *
Czy oznacza to, że realne życie w ogóle nie interesuje Polaków? Ależ
interesuje. Realne życie to telewizyjne reality show, talk show,
quiz show i normalne show bezprzymiotnikowe. W takich programach
występują przecież zwykli bohaterowie, tyle że w niezwykłych
dekoracjach. Niektórzy po prostu są ("Big Brother"
TVN, czy "Bar"

Polsat). Inni dla najbliższej osoby gotowi są skoczyć z mostu albo
urządzić striptiz ("Dla ciebie wszystko", TVN). Jeszcze inni, aby
wygrać samochód, przez miesiąc uczą się chodzić na rękach po poręczy
schodów lub z 15 metrów pluć do celu pestkami czereśni ("Chwila
prawdy", TVN). Są tacy, którzy przegrywają teleturniej, bo wykazali
się wiedzą czwartoklasisty, gdy tymczasem wymagano wiedzy
siódmoklasisty ("Awantura o kasę" i "Rosyjska ruletka", Polsat).
Czasem obecność w telewizji postrzegana jest jako szansa na karierę
("Szansa", TVP, "Twoja droga do gwiazd", TVN, i "Idol", Polsat).
* * *
Weźmy "Idola"...
Oglądalność większa niż większości programów informacyjnych, niezłe
tempo, dramaturgia, kupa śmiechu
co rzadkie
z przewagą śmiechu,
a nie kupy, znakomite dżingle, doskonały prowadzący (o nazwisku
Rock), charakterystyczni jurorzy (kobieta w denkach od słoików,
zboczony młodzian, człowiek z blond dredami, Cygan i pan Maleńczuk)
oraz to, o co chodzi
jasne zasady rywalizacji. Z tysięcy chętnych,
wśród których większość stanowią beztalencia i bezguścia, wspomniana
piątka sędziów wybiera najmniej niezdolnych, których następnie
przesiewa przez kolejne sita kwalifikacyjne. Zabawy przy tym
mnóstwo, choć jurorzy sprawiają wrażenie, jak gdyby decydowali o
czyimś życiu lub śmierci, a występujące gówniarstwo czasem chyba
rzeczywiście w to wierzy. W końcowym etapie sędziowie mają głos
doradczy (chociaż Maleńczuk nie chce się z tym pogodzić), a o tym,
czy ktoś zostanie idolem, czy nie, decydują telewidzowie za pomocą
esemesów wysyłanych z telefonów komórkowych. Nikt nigdy nawet nie
próbował sprawdzać organizatorów, czy przypadkiem nie manipulują
podając nie liczbę esemesów, tylko procentowy rozkład oddawanych
głosów, ale nic to. "Idol" ma w sobie coś z mszy, a co to za msza
bez wiary w nieomylność istoty nadprzyrodzonej?
* * *
Zestawmy teraz tę atmosferę wyścigu po sławę z tandetą kampanii
wyborczych.
Setki mityngów, spotkań, objazdów, a wszędzie te same drętwe gadki o
dobru obywateli, narodzie i wartościach, którym kandydaci nigdy się
nie sprzeniewierzą. Nic dziwnego, że po 14 latach względnej
demokracji elektorat ma dość tych marnych przedstawień, które
wiadomo, jak się zakończą. Wygra jeden wał albo drugi, zapomni o
wyborczych obietnicach, nakradnie, ile będzie mógł, opinie wyborców
mu zwisają, bo ma immunitet. Obywatel kolejny raz da się nabrać, a
gdy zamruczy niezadowolony mocząc rękę w nocniku, wybrańcy narodu
będą szydzić nie bez racji: trzeba było wybrać kogoś innego... No i
decyduj tu, człowieku, biorąc taką odpowiedzialność na własne barki.
To już lepiej dać se spokój z demokracją i w dzień wyborów oglądać
seriale w telewizji, a nie smutne gęby członków komisji wyborczej.
* * *
Właśnie z taką
zresztą coraz popularniejszą
postawą obywatelską
(antyobywatelską!) należy walczyć w imię demokracji. Państwowa
Komisja Wyborcza winna kupić licencję "Idola", a Prokom uzbroić
program w stosowny soft ware. Prawybory parlamentarne musiałyby się
rozpocząć odpowiednio wcześniej (np. pół roku przed terminem)
tak
aby kandydaci na posłów i senatorów przeszli kilka szczebli
kwalifikacji, co by pozwoliło uniknąć całkowitej przypadkowości
wyboru. I lu!
Kandydat na posła Rokita Jan Maria. Niech pokaże, co umie. Śpiewa?
Nie śpiewa. To może powie wierszyk albo stanie na głowie. Nie? No to
niech w ogóle coś o sobie opowie. Dlaczego zmieniał partie jak
rękawiczki i jaka jest definicja koniunkturalizmu? Maleńczuk kręci
głową, Leszczyński też jest na nie, Cygan próbuje bronić kandydata,
ale Prokop ucina wszelką dyskusję: Goń się, facet, to nie dla ciebie
zabawa!
Następny. Miller Leszek. "Stokrotka rosła polna, a nad nią szumiał
gaj...". Słabo. Ekspresja nie taka i kłopoty z artykulacją. Jak
mogłeś, stary, tak spierdolić cztery lata rządów, pyta życzliwie
Zapendowska. No nie, naprawdę nie, przecież jest tyle pięknych zajęć
na świecie, weźmy piekarz albo sprzedawca odkurzaczy. Nie każdy musi
być idolem...
Kaczyńscy Jarosław i Lech. Wy w duecie? No dobra, co potraficie?
Jacek i Placek, scena finałowa. Dramat! Może szpagat? Nogi w procę,
a w środku prawo i sprawiedliwość. Nie? Ostatecznie może być
wierszyk. Dykcji, chłopcy, nie macie, ocenia Leszczyński, a na czym
jak na czym, ale na dykcji to on się zna tak samo jak na samochodach
Hyunday. Bye, bye bliźnięta.
Giertych Roman. Maleńczuk jest za tym, żeby zdyskwalifikować
kandydata za sam wygląd (Chłopie, z planu jakiego horroru żeś się
urwał?), ale pozostali jurorzy chcą dać mu szansę. Niech śpiewa.
Może być "Boże, coś Polskę"... Przecież on, kurwa, porusza się tylko
w połowie oktawy, niech nam zejdzie z oczu!
I tak dalej.
* * *
A w finale każdy kandydat ma przyporząd-kowany numer esemesowy.
Wyborcy biorą komórki w dłoń i hajda! Głosujcie, obywatele, bo znów
wygrają miernoty i was urządzą.
Widzą gały, co biorą! A jak nie widzą, to w nocy są powtórki.
Głosować można przez cały tydzień. Demokracja ultrabezpośrednia!
Każdy może wysłać tyle esemesów, ile chce. 2 złote plus VAT
połowę
zabiera telewizja, a połowę skarb państwa. Za te pieniądze kupi się
licencję "Baru" i według tego scenariusza urządzi wybory
samorządowe.
* * *
Jeśli taka wizja wyborów komuś wydaje się zbyt postępowa, to niech
się jednak dobrze zastanowi, czy nie warto raz spróbować wyborów na
modłę "Idola". Gorszego wyboru człowiek nie dokona, a co przy tym
będzie śmiechu... Boki zrywać, a nie plakaty wyborcze!
Autor : Przemysław Ćwikliński




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Sedesy imienia Reagana "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




JAMES BŁĄD
Media odnotowały kolejny sukces Krzysztofa Rutkowskiego, faceta,
który sam siebie nazywa prywatnym detektywem. Przyjechał do Jeleniej
Góry i błyskawicznie odnalazł zwłoki Edmunda H., który zaginął
tydzień temu. Dziennikarzom pokazał zęby w swoim słynnym uśmiechu
Terminatora, po czym skromnie oświadczył, że tego typu akcje to dla
niego betka. W dolnośląskiej prasie pojawiły się tytuły w rodzaju:
"Lepszy niż policja", "Wyręczył policję w robocie" itp.
Jeleniogórskie psy zgrzytają zębami.
Prawda jest taka: 9 stycznia 2003 r. Edmund H., właściciel kilku
kantorów wymiany walut, wziął do walizki większą gotówkę, wsiadł w
swoją brykę i zniknął. Nie zjawił się na noc w domu, zaniepokojona
rodzina zawiadomiła policję. Dwie doby później policjanci odnaleźli
samochód zaginionego, zaparkowany na peryferiach miasta, w pobliżu
dużej hurtowni. W pojeździe znajdował się szmal
ładnie poukładany
w walizce. Poszukiwania rozpoczęto od przeszukania pobliskiego
terenu. Obok rozciągają się zalesione pagórki, a ponieważ nastał
wieczór, akcję przełożono na następny dzień. Wtedy z hukiem barona
Mnchhausena zjawił się poseł Rutkowski. Zamówił sobie kompanię
żołnierzy z miejscowego Centrum Szkolenia Radioelektronicznego;
kazał szwejom przeczesywać teren w pobliżu miejsca znalezienia
samochodu. Zadbał, by na miejscu zjawiło się jak najwięcej
dziennikarzy. Sam, w kurtałce z kołnierzem ze sztucznego lisa, stał
przy samochodach i czekał na rezultat. Po dwóch godzinach zwłoki
poszukiwanego wiszące na sznurze przymocowanym do gałęzi odnalazł
jeden z żołnierzy. Polski James Bond (jak określają Rutkowskiego
pisma kobiece i bulwarowe) odtrąbił akcję, a mediom rzekł, że Edmund
H. popełnił samobójstwo i robota skończona. Gdyby nie on
dodał
skromnie
wisielca odnaleziono by na wiosnę. Dopiero po
zaimprowizowanej konferencji wezwano policję.

Zrobił nam niedźwiedzią przysługę
wkurza się miejscowy glina.

Żołnierze poszli tyralierą, jak na polowaniu z nagonką, i zatarli
większość śladów. Stwierdzenie, czy poszukiwany popełnił
samobójstwo, czy też padł ofiarą sfingowanego morderstwa, należy do
biegłych z zakresu kryminalistyki i medycyny sądowej. Teraz może
okazać się, że jest to niemożliwe do ustalenia, podobnie jak
ewentualne zastosowanie psa tropiącego. My także planowaliśmy
przeszukanie terenu z udziałem wojska i strażaków, ale pod ścisłym
nadzorem oficerów z kryminalnego.
Użycie wojska do tego typu działań wymaga ustaleń między Komendą
Wojewódzką Policji i dowództwem jednostki. Rutkowski przyszedł z
ulicy i od razu dostał kompanię żołnierzy.
Rok temu w okolicach miasta zaginął handlarz walutą Ryszard C.
Wstępne poszukiwania nie dały rezultatu. Wtedy jasnowidz wskazał
miejsce, gdzie znajdują się zwłoki. Pomylił się o sto metrów. Jak
wykazało śledztwo, Ryszard C. został zamordowany. Policja
zabezpieczyła ślady, które pozwoliły na wykrycie sprawcy. Zabójca
siedzi w areszcie i czeka na proces. Następnym razem, zamiast
Rutkowskiego, radzimy wzywać jasnowidza. Koszty mniejsze, wojsko się
nie zmęczy i nikt nie zadepcze śladów.
Autor : B.G.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " Zły ksiądz "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna


Wyślij do znajomego
Przesyłanie tekstu pt " W gnojówkę na główkę cd. "

docelowy adres email (wymagane)
Twoje imie i nazwisko (wymagane)



| powrót na poprzednią stronę |




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Dać dupy na lewo
"Jeśli ktoś zbyt długo trzyma karabin w ręku, sam staje się protezą
broni".
"NIE" rozmawia z Fausto Bertinottim, liderem włoskiej partii
Odrodzenie Komunistyczne.

Co myśli pan o kryzysie lewicy we Włoszech i w Europie?

Włochy mają za sobą 20 lat pokoju społecznego i teraz rozpoczyna
się konflikt między rządem a światem pracy. Tymczasem lewica
parlamentarna jest w kryzysie, silny natomiast staje się szeroki
ruch społeczny przeciwników globalizacji. To oni są we Włoszech
prawdziwą opozycją. Niestety, musimy uświadomić sobie, że kończy się
w Europie sezon centrolewicy, a także system opierający się na
naturalnej wymianie elektoralnej lewica
prawica. Prawica potrafi
lepiej kierować procesem modernizacji zwanym globalizacją. Polityka
europejskiej socjaldemokracji (od Blaira po Jospina) nie była niczym
innym, jak tylko próbą utemperowania globalizacji poprzez reformy.
Okazuje się jednak, że nie da się jej utemperować, gdyż produkuje
tyle samo postępu, co destrukcji.
Lewicy w różnych krajach Europy zarzuca się, że nie potrafi
zjednoczyć się, by znaleźć wspólny język. To nie jest prawda. Lewica
przegrała, gdyż w całej Europie polityka jest w kryzysie. Rozpoczyna
się konflikt społeczny.

Perspektywa, którą pan roztoczył, nie jest optymistyczna dla
lewicy. Wiele osób uważa, że to pan przyczynił się do wygranej
Berlusconiego opuszczając koalicję socjaldemokracji. Oskarżają pana,
że nie umiał pan wybrać pomiędzy mniejszym i większym złem.

Jestem politykiem i dlatego opuściłem statek, który tonął. Ja jako
pierwszy nie zgadzałem się z polityką socjaldemokracji, która
próbowała być tą "lepszą prawicą", zamiast wsłuchać się w głos
wyborców. Dlaczego miałbym przyłożyć rękę do samobójstwa
centrolewicy, która tak samo jak prawica wybrała drogę konfliktu
społecznego i uprzywilejowała wewnętrzne układy oraz indywidualne
korzyści.
Moim zdaniem znajdujemy się w momencie historycznego przełomu.
Kończy się faza dziewiętnastowiecznej tradycyjnej polityki
partyjnej. Do głosu dochodzi ruch społeczny złożony nie tylko z
partii politycznych. Jego częścią są organizacje pozarządowe,
stowarzyszenia non profit, stowarzyszenia obywatelskie, związki
zawodowe
szeroka gama podmiotów społecznych, które nie
utożsamiając się z polityką oficjalną dały samodzielnie wyraz swoim
ideałom solidarności społecznej i demokracji oddolnej. To gama
poglądów obejmująca po raz pierwszy zarówno komunistów, jak i
katolików. Jestem przekonany, że trzeba stworzyć nową "lewicę
alternatywną", opartą na ruchu obywatelskim, sprzeciwiającym się
neoliberalizmowi i globalizacji. Wierzę również w Europę zbudowaną
jednak nie na wspólnej monecie, lecz na wspólnych wartościach
solidarności społecznej, odmiennych od modelu amerykańskiego. Moja
polityka to polityka długodystansowa i przyniesie owoce, gdy
przejdzie fala sukcesów prawicy.

Jak pana partia Odrodzenie Komunistyczne odnosi się do spadku
historycznego po komunizmie totalitarnym? Komuniści mieli zawsze
żywe idee internacjonalistyczne...

Nie wszystko, co napisał Marks, jest niepodważalne
tak uważam,
choć lubię czytać Marksa. Odrodzenie Komunistyczne to partia
pluralistyczna, oparta na modelu horyzontalnym, a nie wertykalnym
jak radziecka partia komunistyczna i inne partie z byłego bloku
komunistycznego. Charakteryzuje ją przede wszystkim całkowite
wyrzeczenie się totalitaryzmu, imperializmu, metod terrorystycznych,
walki zbrojnej oraz odrzucenie wojny jako instrumentu politycznego.
Tradycjonalny komunizm wykluczał wiele podmiotów społecznych, choć
głosił równość
my otwieramy się na nie. Charakterystyką nowego
komunizmu jest zwrócenie się ku ekologii i feminizmowi. Włączamy się
w międzynarodowy ruch antyglobalistów, gdyż
jesteśmy zdania, że globalizacja rozdzieliła modernizację od
prawdziwego postępu.
Przed Seattle polityczne kontakty międzynarodowe rozwijaliśmy
głównie w Europie
na forum Europejskiej Międzynarodówki
Komunistycznej. Po kontestacji amerykańskiej nawiązaliśmy kontakty w
całym świecie
od Arafata po Castro, od meksykańskich zapatystów po
pekiński ruch kobiecy, poprzez francuski ATTAC i europejskich
zapatystów. Interesują nas wszystkie te podmioty, które chcą odbyć
transformację i przejść od walki zbrojnej do pokojowej batalii o
demokrację. Jeżeli ktoś zbyt długo trzyma karabin w ręku, sam staje
się protezą broni.

Rok temu podczas manifestacji antyglobalistów w Neapolu i w Genui
(Szczyt G8) policja dopuściła się poważnego pogwałcenia praw
człowieka: setki demonstrantów pobito, dziesiątki młodych ludzi
zostało bez nakazu osadzonych w areszcie, gdzie ich torturowano.
Neapol to czas rządów lewicy, Genua
już prawicy. Z drugiej strony
przemoc i dewastację, jakich dopuściły się bojówki z Czarnego Bloku,
widzieli wszyscy. Przemoc towarzyszy wielu protestom
antyglobalistycznym...

Black Block to efekt neoliberalizmu, tak jak terroryzm. Terroryzm
to jednak zjawisko autonomiczne i kiedy się manifestuje, oni
wyrażają zapędy wojenne. Ruch antyglobalistów to ruch całkowicie
pacyfistyczny. W Genui mieliśmy do czynienia ze ślepą i darmową
przemocą z jednej strony
z drugiej zaś z ludźmi, którzy
manifestowali z podniesionymi rękami. Gdyby to było moje pokolenie,
doszłoby do masakry. Starcia towarzyszące manifestacjom
antyglobalistów w wielu krajach to akty represji towarzyszące
globalizacji. To neośredniowieczna technika zarządzania światem, to
zagarnięcie na poziomie globalnym narodowej przestrzeni
demokratycznej. Fakt, że również rząd lewicowy odpowiedział
represją, świadczy o tym, że system wchłonął także lewicę
demokratyczną. My opowiadamy się przeciwko każdej formie przemocy.
Autor : Agnieszka Zakrzewicz




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Zmęczony filar rządu, wicepremier i minister finansów w jednym
Marku Belce, podał się do dymisji. Na dymisję zareagowała warszawska
giełda papierów wartościowych
spadki, oraz stołeczna giełda posad
wartościowych
ożywienie. Gdy zamykaliśmy numer, najlepsze
notowania na opuszczoną przez Belkę posadę mieli: minister pracy
Jerzy Hausner oraz były wicepremier i minister finansów Grzegorz
Kołodko.
Zmęczenia nie było widać na twarzy wicepremiera i ministra
rolnictwa Jarosława Kalinowskiego, gdy zachęcony przykładem Belki
zapowiedział swoją dymisję. Było widać ambicję nadszarpniętą przez
Danutę Hbner, która rzekomo weszła Kalinowskiemu w szkodę w jego
negocjacjach z Unią Europejską. Na twarzy premiera Millera widać za
to było zniecierpliwienie tą przepychanką i pragnienie obrócenia jej
w żart.
Zmęczone recesją społeczeństwo pasjonowało się inną rozgrywką
personalną. Kto zastąpi Jerzego Engela na posadzie
trenera-selekcjonera aniołków narodowej reprezentacji w piłce
kopanej? Do ostatniej rozgrywki zasiedli: były kopacz, biznesmen i
działacz Zbigniew Boniek, oraz importowany selekcjoner Werner
Liczka. Boniek ma wiele atutów medialnych i towarzyskich; to on
uczynił z reprezentacji reklamową potęgę. Jego konkurent ma za to
kwalifikacje trenerskie. Ponieważ w PZPN są nadzieje na wielką kasę,
to wybór jest trudniejszy niż przy obsadzie ministra finansów.
Zmęczenie na przemian z radością wyrażała twarz marszałka Sejmu
Marka Borowskiego. Zmęczenie z powodu kłopotliwej sytuacji państwa,
a radość
z okazjji zostania dziadkiem. W prostej linii potomek
marszałka, wnuk Jan Wiktor czuje się dobrze. Może dlatego, że zwisa
mu mokrym pampersem, czy złoty spadnie,
a trenerem zostanie Liczka.
Zmęczony medialnym ujadaniem Andrzej Lepper oświadczył, iż w
wyborach samorządowych nie będzie kandydował na prezydenta
ani w
Warszawie, ani w mieście Łodzi. Zmianę swej decyzji tłumaczy chęcią
pracy dla Polski. Chce skupić się na pracy poselskiej, chce być
lepszym "przewodniczącym drugiej partii w Polsce". Złożył właśnie w
Sejmie wniosek o odwołanie Leszka Balcerowicza z posady prezesa NBP
sugerując, iż prezes banku centralnego jest chory na cyklofrenię.
Zmęczenie nie dotyczy Karola Wojtyły zarabiającego na emigracji w
Watykanie na posadzie rzymskiego papieża. Centrala watykańska
potwierdziła ostatecznie, iż pan papież spędzi w Polsce aż cztery
dni. Będzie to już 9. pielgrzymka do Polski i 98. zagraniczna. Czy
papież zdąży przekroczyć setkę?
zakładają się hazardziści.
Zmęczony wieloletnią działalnością biznesową Roman K., były prezes
spółki Optimus, obecnie rentier, został zaproszony przez
funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego do aresztu. Po krótkim
odpoczynku wyszedł stamtąd po uiszczeniu kaucji. K. oskarżony jest o
przekręty podatkowe na kwotę ok. 8 mln zł. Dwa lata temu sprzedał
swoje udziały w Optimusie i zajął się działalnością charytatywną.
Rozdawał książki i kasety o tematyce religijnej. Sponsorował też
budowę sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach

główny punkt programu pielgrzymki nadal krzepkiego papieża-Polaka.
Zmęczony powszechnie znanym nieróbstwem Platformersów poseł Adam
Bielan, rzecznik prasowy PiSuaru, ustosunkował się do propozycji
Ligi Polskich Rodzin i Komitetów Wyborczych Rodzina-Ojczyzna na
temat wspólnego startu w nadchodzących wyborach samorządowych.
Jeszcze niedawno PiSuar był takiej koalicji przeciw, ale teraz jest
coraz bardziej za.
Zmęczenie powszechnie obserwowane latem w naszym kraju nie
dotyczyło krajowej kinematografii. Znany jeszcze w czasach PRL
reżyser filmowy Zanussi zdobył jedną z głównych nagród na festiwalu
filmowym w Moskwie
za "Suplement" do "Życia jako śmiertelnej
choroby przenoszonej drogą płciową". Nagrodzony film powstał ze
ścinków, które nie weszły do pierwszego filmu, też nagrodzonego w
Moskwie. Reżyser nie zdołał odebrać nagrody, bo w tym czasie
biesiadował na Kremlu z prezydentem Putinem.
Zmęczeniem albo letnim zidioceniem można tłumaczyć atak medialny
na delegację posłów SLD-PSL, którzy dokonali rutynowej wizyty w
Korei Północnej. W ramach współpracy Unii Międzyparlamentarnej
bo
KRLD, co może się w medialnych główkach nie mieścić, jest członkiem
licznych wspólnot międzynarodowych.
Zmęczył redaktor Michnik premiera Millera. Zmordowany premier
zrezygnował z zamiaru ustawowego zakazania firmie Michnika kupienia
udziałów w telewizji prywatnej. Przewidywaliśmy, że Michnik wygra,
bo umie męczyć.
Zmęczenie rządami Leszka Millera zostało odnotowane w sondażach.
Wedle CBOS, w czerwcu SLD mógł liczyć na 31 proc. wyborczego
poparcia. Wzrosło PiSuarowi
do 14 proc. Na tym samym poziomie
plasuje się Samoobrona. Potem Platforma
10 proc., PSL i LPR
po 8
proc.
Zmęczone recesją społeczeństwo nie posiada już wygórowanych
aspiracji finansowych.
Wedle CBOS, zaspokoiłoby się kwotą 765 zł miesięcznie na
statystyczna gębę. Teraz takiej gębie brakuje przeciętnie 100 zetów.
Gdyby zaś społeczeństwo chciało pławić się w luksusie, to
zadowoliłoby się pensjami w wysokości 1800 zł miesięcznie. Bierz
ich, Kołodko.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna





Rydzyk bez spowiedzi
W połowie lutego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji przyznała
Fundacji Lux Veritatis ojca Rydzyka koncesję na nadawanie programu
telewizyjnego przez satelitę. Wówczas szary członek Rady Danuta
Waniek wydała w tej sprawie oświadczenie. Stwierdziła, że Fundacja
nie przestrzega prawa i leje na obowiązek składania sprawozdań z
działalności w Ministerstwie Kultury.
Poseł Bogdan Lewandowski (SLD) chyba nie uwierzył, bo poleciał
zapytać marszałka Borowskiego, czy to prawda. Marszałek nie
wiedział, poleciał więc zapytać najlepiej poinformowanego, czyli
ministra od kultury Waldemara Dąbrowskiego. Dąbrowski pogrzebał w
dokumentach i nie znalazł sprawozdania Fundacji za lata 1998
1999.
Informujemy więc wszystkich zainteresowanych, że ojciec Rydzyk
raczej nie spowiada się ze swoich czynów.
D. P.
Poganie z LPR
Był w Radomiu wicemarszałek Sejmu Tomasz Nałęcz i licealistów
tamtejszych przekonywał do Unii Europejskiej. Mówił to, co mówią w
telewizji. Z jednym wyjątkiem. Porównał ludzi fałszywie
informujących o UE do pogańskich kapłanów z X wieku, którzy w
podobnym tonie mówili o zaprzedawaniu się obcym bogom przez Mieszka
I. Postawienie w jednym rzędzie pogańskich kapłanów i polityków LPR
jest arcydziełem politycznej retoryki pana wicemarszałka.
D. J.
Kopczyński tygrysem Nałęcza
W programie "Polaków portret własny" na Kwiatkowskiej "Dwójce"
Walter Chełstowski przemaglował komisję śledczą. Okazało się m.in.,
że poseł Rydzoń jest uczciwy, bo nikt mu nie powiedział, że nie
jest, Jan Maria Rokita nie uważa się za mądrego, w przeciwieństwie
do posłanki Błochowiak, która jest mądra genetycznie, za to nie jest
pewna, czy będzie prezydentem. Renata Beger jest sprawiedliwa, bo na
pierwszym miejscu stawia dzieci i starców, na drugim zaś ludzi w
średnim wieku. Osobowość posła Kopczyńskiego oddaje tygrys, a
Szczepańczyka
osioł. Bo jest konsekwentny.
M. K.




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna






Imie i nazwisko lub pseudonim (wymagany) :
Email (nie wymagany ale wypada podać) :




Uwaga : tylko wypełnienie wymaganych pól pozwoli na wprowadzenie
komentarza.


| W r ó ć |



Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Ogniste palce papieża
Po śmierci Kazimierza Domańskiego, który uparcie twierdził, że około
300 razy rozmawiał z Matką Boską, cuda nie ustały. Teraz objawia się
on sam. Nie wszystkim i nie zawsze, ale mówi całkiem do rzeczy:
"sanktuarium maryjnym zawiadywać ma Bronisława Domańska, moja żona".

Ogrody Polskiego Związku Działkowców im. Jana Sobieskiego w Oławie
pod Wrocławiem. Działka numer 457. Niby jak inne: kwiaty, warzywa i
trochę chwastu.
Ale przed furtką stoją znicze. Właśnie tam 8 czerwca 1983 r. z
chmurki zeszła Matka Boska i przemówiła do Kazimierza Domańskiego,
pracownika Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego, z wykształcenia
malarza pokojowego. Teraz działka ma nowego właściciela, który
cudowny ogródek traktuje jak zwykły kawał ziemi, na której czasem
coś wyrośnie.
Do furtki podchodzi mężczyzna z różańcem w ręku. Klęka i mamrocze.
Nic. Pokutnik wsiada na rower i jedzie do pobliskiej świątyni, którą
z milionowych datków swych wyznawców pobudował Domański. Tam
wszystko jest cudowne.
* * *
Pani Helenka ma niebieską konewkę i podlewa kwiatki. Jej działka
zaraz obok cudownej.
Pewno, że chodziłam na ogródek Domańskiego,
żeby cuda zobaczyć. Ale nigdy nie widziałam. Zniechęciłam się, jak
Domański i jego ludzie zaczęli przesadzać. Kiedyś wzięli magnetofon
i nagrali taką młodą dziewczynę. Jej ustami miała Matka Boska
przemawiać. Puszczają kasetę i słyszę, jak dziewczę mówi: "Ja
niepokalana...". Znałam ją
ładna była, ale do niepokalanej było
jej daleko. Niektórzy przysięgają, że Domański ukazuje się po
śmierci. Mówi podobno, że sanktuarium powierza opiece Bronisławie
Domańskiej
swojej żonie.
* * *
Bronisława Domańska mieszka przy ulicy Bursztynowej. Blisko działek
i nie uznawanego przez Kościół kat. sanktuarium maryjnego, którym
teraz
po śmierci męża wizjonera
ma się opiekować. Bytuje w
eleganckiej wybudowanej za pieniądze pątników willi.

Mąż po śmierci nie pojawia się. To Niebo przez ukryte osoby
przekazuje swą wolę. Mówi Niebo, że mam zastąpić męża. I żeby
wytrwać, bo niedługo powstanie tu Zakon Bożego Miłosierdzia, o
którym głośno będzie na cały świat.
* * *
O oławskich objawieniach pisaliśmy w "NIE" trzykrotnie: 31/1995;
47/1998 i 1/2000. W związku ze śmiercią wizjonera warto przypomnieć
kilka faktów.
Jak oceniał sam Kazimierz Domański, już w pierwszym roku objawień
przez działkę numer 457 przewinęło się ok. 100 tysięcy pielgrzymów.
Po wypowiedzi gen. Wojciecha Jaruzelskiego o tym, że wiele jest
jeszcze ciemnoty i zacofania, co widać właśnie w Oławie, do
podwrocławskiego miasteczka ruszyły rzesze pątników. W grudniu 1985
r. milicja obliczyła, że do liczącej 35 tysięcy mieszkańców Oławy
pewnego zimnego dnia przybyło 50 tysięcy pielgrzymów.
Nawiedzeni z kraju i z zagranicy grosza nie szczędzili. W połowie
lat 90. wizjoner wybudował w pobliżu działek kaplicę Bożego Pokoju,
potem kościół na 2 tysiące osób, dom pielgrzyma i drogę krzyżową.
Tak powstało Sanktuarium Matki Bożej Królowej Wszechświata Bożego
Pokoju. W dokumentacji budowlanej obiekty te figurują jako stodoły i
obory, bo na budowę nieruchomości sakralnych Domański nie miał
pozwolenia.
Od samego początku oławskim "cudom" przeciwny był Kościół kat. Już w
1986 r. Episkopat Polski wydał oświadczenie, z którego wynikało, że
nie ma podstaw do traktowania wydarzeń w altanie Domańskiego jako
zjawisk nadprzyrodzonych. Biskupi zwrócili się do duchowieństwa i
świeckich, aby przestali się tam gromadzić.
W 1999 r. we wrocławskim sądzie zarejestrowano Stowarzyszenie Ducha
Świętego w Oławie, które przejęło wielomilionowy majątek
wypracowa-ny dzięki pogawędkom Domańskiego z Matką Bożą. Prezesem
został Kazimierz Domański, a zastępcą
Bronisława Domańska.
Kościół zareagował natychmiast. Kuria we Wrocławiu obłożyła
interdyktem Domańskiego oraz wszystkie osoby wspierające
stowarzyszenie. Objęci karą nie mogą liczyć na kościelny pochówek,
przystępować do komunii oraz zawierać związku małżeńskiego w
kościele.
* * *
Pan Tadziu jest w Oławie taksówkarzem. Domańskiego woził nieraz.

Domański był porządny człowiek. Było widać, że nie oszukuje, tylko
naprawdę wierzy w to, co mówi. Ale o pomagierach Domańskiego tego
powiedzieć nie można. Był taki, co jak dzwonił, to od razu
wiedziałem, gdzie pojedziemy
na dziwki do Wrocławia. Pił wódę jak
oranżadę. Panienkom płacił w markach niemieckich. Po 200 za numerek.
Bo dla niego marki były jak złotówki. Domańskiemu kupę forsy dawała
Polonia. Ten jego pomocnik go skubał jak nic. I na pewno nie tylko
on. Kościół nie mógł ścierpieć, że taka kasa ląduje w kieszeni
świeckiego. Więc nałożył karę.
* * *
Oficjalnie Kościół kat. nie uznawał objawień oławskich z powodów
teologicznych. (...) Nauka wypływająca z orędzi pana Domańskiego
sprzeciwia się wyraźnie prawdzie wiary o stałej obecności Chrystusa
pod postaciami eucharystycznymi aż do ich zniszczenia. (...) Zgodnie
z nauką Kościoła Chrystus obecny jest pod postaciami chleba i wina
aż do ich zniszczenia. Nigdy więc nie porzuca postaci
eucharystycznych, nie odwraca i nie odchodzi, nawet gdy ktoś w
świętokradzki sposób Go znieważa. (...) Inną szkodliwą funkcją
orędzi oławskich jest odstraszanie ludzi stojących na zewnątrz
Kościoła od Boga. Czyż mogą zachęcić kogoś do powrotu do Boga
orędzia, które mówią o Chrystusie odchodzącym, odwracającym się od
osób nie przyjmujących Komunii św. na klęcząco, o palących się po
śmierci palcach kapłanów, którzy udzielają Komunii na stojąco (a
więc i Ojcu Świętemu, jeśli kara miałaby dosięgnąć wszystkich bez
wyjątku!). (...)
pisze ksiądz Michał Kaszowski w tekście
analizującym skutki objawień oławskich.
Nie mógł też Kościół wybaczyć Domańskiemu znajomości z Małym
Kamykiem, wariatem z Australii, który utrzy-mywał, że niebawem
zostanie papieżem Piotrem II i uratuje świat. Pan Kamyk też miewał
kontakty z Niebem. Gdy wraz z Domańskim przybył do Częstochowy,
Matka Boska znowu z nim pogadała.
(...) Matka Boska życzy sobie, abym umieścił Koronę na Głowie Matki
Boskiej, koronując ją na Królową Polski, co ma nastąpić w
Częstochowie... powiedziała, jak bardzo mnie kocha i zdumiała mnie,
kiedy dodała, że jest dla Niej wielkim zaszczytem, że ja przybyłem
do tego Narodu i dodała, że ten naród zrozumie kiedyś, jak wielki
zaszczyt go spotkał, że przyszły Wikariusz Chrystusa (czyli Mały
Kamyk
przyp. M.M.) przybył do Częstochowy. (...) ogromnie kocha
Domańskiego i dodała, że my obaj jesteśmy przez nią wyróżnieni i że
Ona obu-dzi w naszych sercach nadzwyczajną miłość...
relacjonował.

Domański przez kawał czasu lansował w swoich orędziach naukę Małego
Kamyka, ceremonialnie zwanego Kotwicą Jedności. Kangur rewanżował
się tym samym. Obaj zgodnie twierdzili, że są wybrani przez
Chrystusa i Maryję oraz że przy ich pomocy świat zostanie uratowany.
Po kilku latach Domański
nieoczekiwanie zmienił front. A to dlatego, że Matka Boża
poinformowała oławianina, że kolega z Australii pieprzy trzy po
trzy.
* * *
Gdy 21 czerwca roku pańskiego 2002 w szpitalu wojskowym we Wrocławiu
Kazimierz Domański leżał nieprzytomny na łożu śmierci, Kościół
przysłał jednak swojego emisariusza. Ksiądz kapelan major Jerzy
Niedzielski namaścił wizjonera, a ten niedługo wyzionął ducha. Mimo
że kara interdyktu nie została cofnięta, to pochówek też urządzono
na modłę katolicką. Celebrę prowadził ten sam ks. mjr Niedzielski.
To zły znak
Kościół najwyraźniej przygotowuje się do przejęcia
łakomego kąska, jakim są budowle zostawione przez Domańskiego, a
także znana nie tylko w Polsce marka objawień oławskich. Jeszcze
jedno pokolenie i Domański zostanie wyniesiony na ołtarze, a
kościelną kasę zasili rzeka pieniędzy z Oławy
mówią przenikliwi
oławianie.
Pracownik zakładu pogrzebowego:
Przychodzą ludzie na grób
Domańskiego. Ale nie ma ich zbyt wielu. Przeważnie rodzina. Nie
wiesz pan, jak to jest? Przychodzą przez miesiąc. Znicze palą,
kwiaty znoszą... A potem olew, bo forsę trzeba zarabiać.
Fot. TOMASZ KOPRUCK

Autor : Maciej Mikołajczyk




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.

NUMER 20/2004 Prenumerata!
krajowa | zagraniczna




Kadafka
To, że polityka jest sztuką hipokryzji, wiadomo nie od dzisiaj. Ale
sztuką, do jasnej ciasnej! Tymczasem sztuka cierpi straszliwie. I to
wcale nie z powodu Stanów Zjednoczonych.
Ameryka chce wojny z Irakiem, bo jest jej to ekonomicznie i
strategicznie wygodne, więc i tak wie, że Saddam to Lucyfer, i wcale
nawet nie udaje, że obchodzą ją wyniki jakichś tam inspekcji. To
jeszcze można zrozumieć.
Rosja czy Chiny deklarują, że są generalnie przeciw napaści na Irak,
i to jest poważna postawa.
Mdłości ogarniają dopiero, gdy słucha się głów państwa prawiących o
"wypróbowanych instytucjach międzynarodowych", czyli przede
wszystkim o ONZ, która miałaby zadecydować. Otóż oczekiwanie
sensownej i konsekwentnej postawy ONZ jest niczym innym jak
szukaniem dziewictwa u prostytutki.
Udawanie przekonania, że wytarta zdzira jest panienką, mogłoby
uchodzić za hipokryzję jakiej takiej jakości, gdyby ta dziwka nie
śmiała nam się prosto w twarz, bo wtedy to już nie hipokryzja, ale
jej karykatura, zwana wprost tchórzostwem. Tymczasem lafirynda kpi z
nas właśnie w żywe oczy.
20 stycznia 2003 r. przedstawicielka Libii przy ONZ pani ambasador
Najat Al-Hajjaji została przewodniczącą komisji... praw człowieka
tej organizacji. Tak oto 33 głosami za, przy 17 wstrzymujących się i
tylko 3 przeciw, Kadafi uznany został jak najoficjalniej i
najmiędzynarodowiej za autorytet moralny w kwestiach m.in: wolności
słowa, zrzeszania się czy wyznania, praw kobiet i mniejszości
narodowych etc.
I w końcu nic dziwnego. Jaki pan, taki kram. Niby wszystko w ramach
gałganiarskiej logiki. A jednak powoływanie się na ten kram mierzi.
To już nie kwestia moralności, ale minimum higieny i estetyki, czyli
rzeczy najważniejszych, kiedy się już koniecznie musi obcować z
kurwami.
Autor : Ludwik Stomma




Urban | tydzień z głowy | oto słowo czarne | wieści gminne i inne |
telewizornia | listonosz doniósł |
po święconej ziemi | NIEwarto | co sie niesie w SMS-ie | spis artykułów



Najlepiej oglądać pod Microsoft Internet Explorer 5 / Netscape 6.2 / Opera 6
Wszelkie prawa zastrzeżone.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
www nie com pl 4
www nie com pl 1
www nie com pl 3
www oditk com pl Zarządzanie Metodą Deminga
Stępniak S , Bezpieczne wały przeciwpowodziowe www izolacje com pl
www wentylacja com pl technologie technologie asp ID=258
www abc com pl serwis du 0379
ODiTK Ośrodek Doradztwa i Treningu Kierowniczego drogowskazy jakości www oditk com pl
eBooks PL Rachunek Prawdopodobienstwa I Statystyka Mat Wojciech Kordecki (osiol NET) www!OSIOLEK!c
www neroj com TIS wsmdata pl 02P Focus G17386
eBooks PL Przewodnik Po Statystyce (osiol NET) www!OSIOLEK!com

więcej podobnych podstron