Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray


Drain Away

Kiedy się budzi, za oknem jest jeszcze ciemno. Leży bez ruchu przez kilkanaście minut, wdychając zapach rozgrzanego ciała Toshimasy, mimowolnie gładząc wystające kostki jego dłoni, gdy ten wtula się w niego kurczowo. Bezszelestnie podnosi się, zbierając porozrzucane po podłodze ubrania. Pomięta koszula, jeansy, krawat. Jest jedna skarpetka, stojąc na jednej nodze wypatruje drugiej. Ubiera się pospiesznie, nie patrząc w stronę łóżka. Ostrożnie zamyka za sobą drzwi, wtapiając się w szarość poranka, muskając palcami wilgotne od rosy liście drzewa.
Dzień wstający nad Tokio jest pochmurny, nieprzyjemny. Za kilka minut rozlegną się pierwsze dzwony ratusza, za kwadrans na przystanek podjedzie metro, a za dwie godziny cały Dir en grey spotka się na próbie, przedostatniej przed sobotnim koncertem.
Kyo chucha w skulone dłonie, ogrzewając je cieplejszym powietrzem. Mocniej zaciska poły płaszcza, wbijając ręce w kieszenie i szybki krokiem idąc prosto do sali. Jest rozdrażniony, ciemne brwi marszczą się niecierpliwie, a usta wydymają w szyderczym prychnięciu. Ciałem wstrząsa dreszcz, a on przyspiesza kroku, chowając głowę w ramionach. Wieje ostry, przenikliwy wiatr - jeszcze tego brakuje, by wokalista się rozchorował.

* * *

Ciepło, nareszcie błogosławione ciepło. Wyplątujesz się z szalika, ściągając płaszcz. Która godzina? Dochodzi siódma, znów jesteś za wcześnie. Nie ma sprawy, poczekasz. Drzwi od sali są lekko uchylone, zaglądasz do środka, starając się ominąć skrzypiący kawałek podłogi pod stopami. Z niechęcią spoglądasz na milczące jeszcze instrumenty, na czarny, błyszczący mikrofon, za którym ciągnie się długi, poplątany wąż kabla. Nieme, nieruchome gitary zamknięte w trumny pokrowców, połyskujące w świetle talerze perkusji i bas, oparty o ścianę. Jedna, pęknięta struna leży na podłodze. Bezmyślnie gładzisz dłonią smukły gryf, szarpiąc lekko palcami struny. Siadasz na podłodze, krzyżując nogi i sięgasz po pudełko zapasowych strun, wybierając najcieńszą, dolną. Wymieniasz tę zerwaną, bezmyślnie okręcając między palcami. Jest cicho, w tej ciszy prawie słyszysz niespokojne bicie swojego serca. Przymykasz oczy, opierając się plecami o ścianę. Kciukiem naciskasz wnętrze dłoni, przy małym miejscu, gdzie pulsuje krew. Druga dłoń nadal gładzi błyszczące pudło basu. Masz jeszcze trochę czasu, nim pojawią się pozostali. Twoje myśli mimowolnie biegną do niego. Nie śpi już, obudzony pewnie trzaskiem zamykanych drzwi. Nie lubi wylegiwać się długo, kiedy musi wstać. Zrywa się gwałtownie, czy siada powoli na łóżku, zwieszając na ziemię długie nogi? Prawie widzisz jak szczupłymi palcami trze powieki, pozbywając się resztek snu. Spogląda bez słowa na pogniecioną pościel, wzrok zatrzymuje się na poduszce, gdzie jeszcze odbity jest ślad twojej głowy. Wzdycha cicho, przyciskając ją do twarzy i wdychając zapach, twój zapach. NIE, STOP. To ty tak robiłeś. Nie on.
A więc wstaje z łóżka, nieprzytomnie rozglądając się za porzuconym wczoraj w pospiechu ubraniem. Wyciąga z szafy czyste bokserki i skarpetki, znikając za chwilę za drzwiami łazienki. Wchodzi pod prysznic, milion kropel spada na ciebie…
… że co?!

* * *

Kaoru stoi nad nim, wytrząsając wodę z mokrych włosów. Śmieje się z jego zaskoczonej miny, gdy gwałtownie wyrwany z półsnu wokalista zrywa się na równe nogi.
- Co tu u diabła robisz o tej godzinie, Niikura? - warczy nieprzyjaźnie, starając się zapanować nad rumieńcem, który barwi mu policzki. Sugestywna wizja, bardzo sugestywna. Ociera dłonią krople deszczu, teraz spływające i po jego policzkach.
- Przyjechaliśmy popracować trochę nad solówkami, nim przyjdziecie - wyjaśnia lider, wskazując dłonią na zaspanego Die'a, który z prawie zamkniętymi oczami nastawia wodę na kawę w małej kuchence. Gitarzysta kiwa się sennie na piętach, jedną dłonią przytrzymując szafki. Jego szczęki rozwierają się w potężnym ziewnięciu, a zmierzwione włosy lśnią czerwonymi pasemkami.
- Kaoru-sadysta? - mruczy pytająco Kyo, stając obok i podając mu pudełko papierosów. Die wyciąga jednego i wtyka sobie w usta, krzywiąc się niemiłosiernie.
- Kaoru-sadysta-bardzo-zły - potwierdza, nie zwracając uwagi na wycierającego włosy lidera, rzucającego im mordercze spojrzenia spod czarnej grzywki.
- Wy lenie parszywe - syczy, gdy mokry kosmyk opada mu na czoło, a kropla wody spływa po policzku. - Do roboty się brać, a nie narzekać! W sobotę mamy koncert, a…
- A nasz boski i wspaniały Kao-chan już sprawił, że materiał opanowaliśmy na pięć lat do przodu - przerywa mu Die z udaną obojętnością.
- Ty mi się lepiej staraj nie rzucać za bardzo w oczy, Andou - mówi Kaoru z krzywym uśmieszkiem. - Jeszcze mi się twój nieskończony riff przypomni…
- Basta! - krzyczy pokonany gitarzysta, śmiejąc się głośno. - Nie walczę z tobą, bo ty nie grasz uczciwie.
- Walka? - dziwi się teatralnie Kaoru, sięgając po gitarę. - To była jakaś walka?

* * *

Myślisz o tym, patrząc na nich. Przegadują się, wrzeszczą na siebie o każdą solówkę, o każdy próg i strunę. Walką jest dla nich całe to bycie razem, każdy dzień przenosi ich na nowe bastiony. Spotykasz ich w osiedlowym markecie, gdy kłócą się o płatki na kolację, cały czas mają te swoje przepychanki i awantury. Kaoru nazywa go rozlazłą gnidą, a Die marudzi mu o syndromie perfekcji. Ale chwilę potem nagle milkną, szukając dłońmi swoich rąk, a uśmiech Die staje się inny, a sam gitarzysta bardziej wyciszony, spokojny. Kaoru cierpliwie poprawia opadający na czoło kosmyk czerwonych włosów i z marnie skrywanym uśmiechem szepce mu coś do ucha. Po ulicy idą równym krokiem, nawet nie trzymając się za ręce, ich ramiona ocierają się tylko o siebie, a jednak jest coś… Twoje bycie z Toshimasą jest inne, łagodniejsze. Wspólnie wybieracie program w telewizji na wieczór, wkładacie do koszyka tę samą kawę i identyczny rodzaj ryżu. Pamiętacie o podlewaniu kwiatków i wymienianiu rybkom wody. Piszesz słowa do nowych kawałków, a on podpisuje je ciężkimi, mocnymi dźwiękami basu. Wszystko jest idealnie zgrane i dopracowane, zatem kiedy on dzwoni do ciebie, albo gdy ty przychodzisz do niego, jest ZBYT w porządku, by mogło być dobrze. Daj spokój, Kyo, kogo chcesz oszukać? Rozzłoszczony zaciągasz się głęboko papierosem, mocno wciągając do płuc gryzący dym. Ty nie jesteś taki, nie potrzebujesz czegoś takiego… ale czego tak naprawdę potrzebujesz? Toshiya jest miły, jest przystojny i inteligentny. Odpowiada ci jego poczucie humoru, pociąga cię fizycznie, lubisz spędzać czas w jego towarzystwie. Jęczysz, sfrustrowany, mając ochotę skulić się z kocem, naciągniętym na głowę. Spędzać z nim czas?!
Shinya szturcha cię w ramię - kiedy on oduczy się tego denerwującego poszturchiwania? kiedy on przyszedł? - podając ci plik luźnych, gęsto zapisanych przez siebie kartek. Poprawki, wprowadzone czerwonym długopisem, są Kao. Zielone, chaotyczne skróty i odniesienia wprowadził Die, ty zwykle piszesz czymkolwiek bądź, tekst powstaje na marginesach i na odwrotnych stronach. Potrzebujesz chwili, by ogarnąć wzrokiem całą tę plątaninę różnokolorowych linii, pokreślonych nut i dopisków. Shinya proponował już tysiąc razy, byście zaczęli spisywać muzykę na komputerze, gdzie można bezpiecznie wcisnąć „delete”, nie mażąc kartki. Tworzyliście specjalne dokumenty, instalowaliście programy - a i tak zawsze kończycie, wyrywając sobie porwany, wymiętoszony strzęp papieru, z nabazgranymi pospiesznie uwagami reszty.
- Gdzie jest mój basista? - dopytuje się zdenerwowanym głosem Kaoru w pół godziny później. Die ze znudzeniem szarpie struny gitary, a Shinya kręci się na swoim stołeczku, postukując pałeczkami w dolny talerz.
- Spóźni się - przypominasz sobie dopiero teraz. - Ma dziś wizytę u dentysty, na ósmą był zapisany.
- Dochodzi dziewiąta - mruczy nie całkiem uspokojony Kaoru, sięgając po papierosy. Widząc wzrok perkusisty, obaj z Die'm wynoszą się na korytarz, skąd za chwilę słychać jak zawzięcie kłócą się o zapomniany rachunek za światło. Shinya wzdycha, zamykając za nimi drzwi i uśmiecha się, podając ci kubek z ciepłą jeszcze kawą.
- Pokłóciłeś się z Toshiyą? - pyta z troską, przysuwając się bliżej na krześle. Kręcisz przecząco głową.
- My się nigdy nie kłócimy - mówisz niechętnie. - Zawsze się zgadzamy.
- I to ci przeszkadza? - perkusista patrzy na ciebie jak na idiotę. Zza zamkniętych drzwi dochodzą podniesione głosy skłóconych już porządnie gitarzystów, a ty wzruszasz ramionami. - Kyo, bądź rozsądny. Zobacz, jak oni się męczą. Ciągła szarpanina, wieczny niepokój. U was jest inaczej, ja… - zacina się nagle. - My wszyscy wam zazdrościmy - ciągnie po chwili, ostrożnie ważąc słowa. Odzywa się w twojej głowie cichutki dzwonek alarmowy.
- No wiem przecież - śmiejesz się trochę zbyt głośno, odsuwając od siebie kubek i gestem prosząc o dolewkę. Shinya spogląda badawczo w stronę ekspresu, po czym podaje ci cały dzbanek. Dolewasz sobie i upijasz łyka, kolejny raz dziwiąc się jego zamiłowaniu do diabelsko mocnej, czarnej kawy.
- I dobrze - uśmiecha się do ciebie, chyba nie do końca przekonany. Uśmiech poszerza się, kiedy drzwi otwierają się, a na salę wchodzi naburmuszony Toshiya, przyciskając do policzka ciemnoniebieski, wełniany szalik w kratkę.

* * *

Kyo uśmiecha się lekko, odplątując szalik z szyi basisty. Toshimasa ma zaciśnięte usta, uroczo wydętą górną wargę i wygląda jak obrażony na cały świat dziesięciolatek. Jest w tej chwili tak nieprzyzwoicie słodki, że wokalista ma ochotę wybaczyć mu wszystkie dąsy i humory.
- Mogłeś na mnie rano poczekać - mówi jeszcze trochę niewyraźnie przez spuchnięty policzek. Kyo uśmiecha się przepraszająco i ciągnie go do kuchni, gdzie wyciąga z szafki naczynie z sake. Nalewa do małych, kamionkowych naczynek, dorzucając do każdego szczyptę soli i podaje Toshiyi jego porcję. Basista z przyjemnością sączy zawartość, by za chwilę ponownie wyciągnąć rękę z prośbą o dolewkę.
- Musiałem coś jeszcze załatwić - mówi Kyo wymijająco, posłusznie dolewając mu wina. - Ale przecież sobie poradziłeś.
- Shinya mnie podwiózł - odpowiada Toshiya, podając mu papierosy.
TRZASK.

* * *

Zbierasz z podłogi odłamki szkła, starając się nie pokaleczyć ostrymi krawędziami. Toshiya klęczy obok ciebie, zagarniając szmatką rozlany alkohol. Unosicie głowy, gdy z przedpokoju dochodzi dzwonienie jego komórki. Z przepraszającym gestem wstaje i znika za drzwiami, by za chwilę rzucić przyciszonym głosem parę słów. Nie teraz, nie dam rady, dzięki, do zobaczenia. Nasłuchujesz, mechanicznie zbierając szkło. Syczysz z bólu, kiedy odłamek przecina ci skórę. Wstajesz, odkładasz szczotkę, po czym wymijasz stojącego bez ruchu Toshiyę, który patrzy na ciebie oczami winowajcy i cicho zamykasz za sobą drzwi od łazienki.

Na próbie jesteś chyba jeszcze bardziej zgryźliwy i podenerwowany niż zwykle. Kaoru unosi brwi, patrząc jak ciskasz gromy na skruszonego Shinyę, który pomylił się pół godziny wcześniej i tym samym - jak twierdzisz - zupełnie wybił cię z rytmu. Toshiya jak zwykle bezbłędny, obojętnie wysłuchuje twoich połajanek. Nakrzyczysz i na niego, przecież w ogóle się nie przejmuje! Zdenerwowany perkusista rzuca w końcu pałeczki na ziemię, szybkim krokiem wychodząc ze studia. Drzwi zamykają się za nim z głuchym łupnięciem. Siadasz przy stole, pozornie spokojnie zapalając papierosa. Słowa budzą się w twojej głowie, niejasne, niewyraźne znaki, nieuchwytne znaczenie - szybko bazgrzesz długopisem po kartce, krnąbrne i niesforne udaje ci się w końcu ustawić w karnym rządku emocji i znaczeń. Zaczynasz nucić pod nosem, to cichnąc, to podejmując przerwany śpiew. Twój głos wznosi się i opada, a ty jesteś… wolny. Gdzieś na granicy świadomości słyszysz cichutkie dźwięki gitary, kiedy Die sięga po akustyk i zaczyna pozornie niedbale przesuwać palcami po strunach. Kaoru siedzi w milczeniu na kanapie, chowając twarz w dłoniach. Kiedy spogląda na ciebie, ma smutne oczy i smutny uśmiech, a ty niemal wiesz, że zobaczył te wszystkie niepotrzebne kłótnie, te gorzkie słowa i zbyt ostry głos. Ale Die podchodzi do niego i kuca przed nim, dmuchając mu w grzywkę i lider rozchmurza się, uśmiechając szerzej.
- Wiesz, Kyo - zaczyna Die, odwracając twoją uwagę od pustego miejsca, gdzie jeszcze niedawno siedział Toshimasa. - Jesteś genialnym wokalistą, piszesz niesamowite teksty i głos masz wspaniały, ale…
- Ale? - pytasz, nie podnosząc głowy.
- Ale człowiekiem jesteś cholernie trudnym - kończy czerwonowłosy komediant, głosem zbyt jak na siebie poważnym. Prawie niezauważalnie kiwasz głową. Ale przecież taki już jesteś.

* * *

Kiedy Toshiya w miesiąc później zabrał z łazienki Kyo swoją szczoteczkę do zębów, obyło się bez większych awantur. Najpierw wokalistę cieszyło ciche mieszkanie, idealny ład i spokój. Potem brakło mu mleczka do demakijażu, gdy wrócił po sesji do domu, potem gdzieś zapodział się krawat, który tylko Toshiya mógłby znaleźć, a potem przyszła zima. W domu zaczęło się robić chłodniej, żeberka kaloryfera nie dawały ciepła, które przeniknęłoby przez zlodowaciałe serce. Kyo kiwał się sennie na krześle, popijając kolejną kawę, jechał do studia, wracał. Czasem symbolicznie przejeżdżał odkurzaczem po idealnie czystych wykładzinach, czasem chodził do kina ze znajomymi, czy upijał się z nimi w pubie. Kaoru i Die wyjechali na dwa tygodnie, czas ciągnął się niemiłosiernie bez wczesnych prób i długotrwałych nagrań. Shinyę spotkał z tego wszystkiego dwa razy, za każdym razem perkusista witał się z nim grzecznie, unikając jego wzroku. Raz poszedł za nim, wiedziony bardziej ciekawością, niż niepokojem. Shinya zatrzymał się pod blokiem basisty, sam otworzył drzwi kluczami i wszedł do środka. Kyo usiadł na połamanej, drewnianej ławeczce, jakby nogi nagle odmówiły mu posłuszeństwa. Chwilowo nie miał już siły na nic. Na porządek w czystym [obcym] mieszkaniu, na milczące ściany i puste mieszkanie perkusisty. Nie miał siły na obiecany telefon do Kaoru, ani na nagranie dla Die'a wieczornego programu muzycznego.
Powoli podniósł się z ławki i niewidomym krokiem ślepca ruszył przed siebie.

* * *

Czujesz się wypalony. Boże, tak bardzo pusty, ta pustka wręcz rozsadza cię od środka. Czekasz na telefon od niego, tak jak on czekał kiedyś na telefon od ciebie. MUSISZ usłyszeć to od niego… właściwie co? Ale nie zadzwonisz. Ściany są cierpliwe, lustro bez ogródek pokazuje ci podkrążone oczy i tłuste włosy. Zrzucasz z siebie ciuchy, odkręcając już wodę. Kłęby pary unoszą się do góry, gdy stoisz bez ruchu, pozwalając wodzie spływać po zmarzniętym ciele. Nie słyszysz dzwonka do drzwi, ani szybkich kroków w przedpokoju. Podrywasz głowę, zaskoczony, gdy ktoś odsuwa drzwi kabiny prysznicowej, a silne ręce wyciągają cię na zewnątrz. Kaoru uśmiecha się do ciebie z politowaniem patrząc na wodę, kapiącą z twoich włosów, a z kuchni słyszysz niezadowolone pomruki Die'a, który najwyraźniej nie cieszy się, że nie trzymasz już sake tam gdzie dawniej.

* * *

- Wróciliśmy wczoraj - mówi Kaoru, spoglądając badawczo na Kyo, który siedzi między nimi na kanapie ze zwieszoną głową. Lider podaje mu klucze, leżące na otwartej dłoni. Wokalista patrzy na nie, nie wykonując żadnego gestu, jakby ich nie dostrzegał. Kaoru kładzie klucze na szafce. - Spotkaliśmy Toshiyę. Prosił, żeby ci oddać.
- Cóż, to miło z jego strony - mówi Kyo. Sam wie, jak głupio to zabrzmiało i zakłada ręce na piersi obronnym gestem.
Nie mówi nic więcej. Cała trójka milczy, choć każdemu z nich cisną się na usta słowa, które chcą być wypowiedziane.
- Kyo - zaczyna ostrożnie Die, bezmyślnie postukując stopą o podłogę. - Jesteś pewien, że… dobrze zrobiłeś? - wypada to niezręcznie, nawet on sam to widzi i czerwieni się nieznacznie. Ale Kyo uśmiecha się do niego z przymusem, wdzięczny za to, że nie słyszy pouczeń i bezwartościowych rad. Przecież i tak zrobi po swojemu.
Zawsze robił.
- Nie wiem - mówi nagle, niespodziewanie dla samego siebie. - A co byś zrobił na moim miejscu?
Cisza, która zapada jest… zdziwiona. Kaoru podnosi wzrok, badając nim jego twarz, Die zaciska usta w wąską kreskę.
- Bogom dziękować, nigdy na nim nie będę - mówi ironicznie. Kaoru wzrusza lekko ramionami.
- To nie nasza sprawa, Kyo - zaczyna, marszcząc brwi.
- Masz rację. Nie wasza - potwierdza twardo wokalista, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Nieświadomie szarpie luźny podkoszulek, wyciągając mordkę Myszki Mickey do monstrualnych rozmiarów.
- Szkoda mi was obu, Kyo - mówi jeszcze Kaoru, kiedy już zbierają się do wyjścia. - Choć jego szkoda mi bardziej, a ciebie… nie wiem, czy mam żałować, czy walnąć cię w ten głupi, pogmatwany łeb.
- Żałuj go, Kaoru - podpowiada Die, ciągnąc wokalistę za kosmyk włosów. - Pomyśl, że jemu samemu musi być z tym zagmatwaniem cholernie ciężko.

* * *

Zrywasz kolejną kartkę z kalendarza, mierzwiąc i tak potargane włosy. 16 luty, czujesz miłe oczekiwanie. Nie możesz powstrzymać się od ciągłego spoglądania na komórkę. Kilka minut temu odmeldował się pierwszy znajomy, wysyłając okazjonalnego sms-a z krótką, urodzinową [generowaną automatycznie?] wiadomością.
Kolejny rok za tobą. Dzień wolny, prezent urodzinowy od lidera. Uśmiechasz się krzywo. Dobry, stary Kaoru - oddałbyś swoją ostatnią koszulę za to, że gdyby mógł najchętniej zapomniałby o swoich własnych, jutrzejszych urodzinach. Choć Daisuke był w stanie tylko pokiwać z politowaniem głową w odpowiedzi na nieśmiałe protesty lidera, który nie cierpiał całego tego „urodzinowego blichtru”, jak to określał, młodszy gitarzysta nawet się z nim nie sprzeczał. Już tydzień temu poprosił Shinyę o klucze do małego domku gdzieś na zapomnianej przez Boga i ludzi wsi i wywiózł tam Kaoru, kompletnie ignorując jego złowieszcze przeczucia co do tego, jak nieobecność wpłynie na resztę.
Cóż, mówisz się do pustego mieszkania. Telefon dzwoni kolejny raz, z uśmiechem dziękujesz za życzenia i śmiejesz się głośno, zbywając pytania o potencjalną panią Niimura. Stajesz przy kuchennym oknie, a twój wzrok mimowolnie biegnie w stronę widocznego z daleka bloku Toshiyi.
Nie chcesz udawać, nie dziś. Tęsknisz za nim, tak zwyczajnie. Za spokojnymi, leniwymi popołudniami na kanapie, kiedy obaj nudziliście się nieprzytomnie, za tym specjalnym uśmiechem, który miał tylko dla ciebie - wieczorem, gdy wracał od rodziców, rano, gdy budziłeś go pocałunkiem. Gdzieś w głębi duszy WIESZ, że on tęskni za tobą. I kiedy nie dzwoni, albo mija cię na korytarzu, spuszczając wzrok, uderza też w siebie. Należysz do niego, a on należy do ciebie - do licha, Kyo, potrzebowałeś, by odszedł, by to pojąć?
Dzwonek do drzwi odzywa się nagle, kiedy już przestajesz się go spodziewać. Mieszkasz tu od niedawna, adres znają tylko chłopcy z zespołu. Kaoru i Die odpadają, wstajesz z kanapy z bijącym sercem. Przyszedł, wreszcie. W głowie masz kompletną pustkę, nie wiesz, co mu powiedzieć. Tyle czekałeś, a teraz… otwierasz drzwi. Nie wiesz, czy chcesz go pobić, czy przytulić, ale wiesz, że stojący za drzwiami…

* * *

Shinya zaciska dłoń na poręczy schodów, powstrzymując desperacki zamiar ucieczki. Stojący naprzeciwko niego Kyo jest równie jak on zmieszany i w jednym przebłysku perkusista wie, że to nie jego się tutaj spodziewano.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Kyo-kun - mówi cicho, podając mu prezent. Wokalista nie porusza się, tylko jego oczy przesuwają się z paczki na twarz Shinyi.
- Wejdź - odpowiada w końcu Kyo. - I dziękuję - dodaje z wyraźnym trudem, przesuwając się w wpuszczając perkusistę do środka.

* * *

Jesteś głupi. Bo i niby czemu miałby właściwie przyjść? Nawet jeśli to twoje urodziny.

* * *

Jest uparty, jest tak beznadziejnie uparty... Idzie ulicą, potykając się na równej powierzchni. Shinya idzie obok niego, obojętnie przyglądając się wystawom mijanych sklepów.
- Ale ty na pewno wiesz co mówisz, Shin-chan? - upewnia się po raz setny Kyo, zatrzymując się nagle. Perkusista zatrzymuje się także, patrząc na niego ze zdziwieniem, jak osoba wyrwana z głębokiego zamyślenia.
- Tak, Kyo, wiem - odpowiada jednak spokojnie.

* * *

Jesteście już pod blokiem Toshiyi. Twoje serce wali jak szalone, a w gardle odczuwasz gorzki posmak. Przełykasz ślinę, mimowolnie cofając się o krok. Shinya kładzie ci rękę na ramieniu, kiwając leciutko głową.
Jest smutny. Nagle dociera do ciebie; dopiero teraz pojmujesz, że cię okłamał. Odwraca się, chcąc odejść - może nie spodobało mu się to, co zobaczył w twoich oczach?
- Shin! - krzyczysz desperacko, zatrzymując go w pół kroku. Milczy, uparcie wbijając wzrok w ziemię.
- Posłuchaj mnie, Kyo - mówi z westchnieniem, nie patrząc na ciebie. - On naprawdę był chory, a ja naprawdę z nim nie mieszkałem, tylko robiłem mu zakupy. I naprawdę nie mieliśmy romansu, to była tylko gra, przeznaczony dla jednego widza teatr. Dla ciebie, Kyo. Chciał wywołać zazdrość, sam nie wiem. Przestał panować nad tym, do czego doprowadził.
- Teatr dla jednego widza - powtarzasz z zamyśleniem, opierając się plecami o klatkę schodową.

Burza uczuć.
Powinieneś być wściekły, upokorzony. A ty czujesz tylko radość, spokojne szczęście, że mu zależy, że jednak. Samotne tygodnie wyleczyły cię z upartej dumy, zabiły chorą ambicję. Wiesz, czego chcesz, a chcesz JEGO. A on chce ciebie. Zatem, jeśli stoisz tu teraz, to tylko dlatego, że Shinya…
- Ale dla ciebie to nie była tylko gra. - To nie jest pytanie. Stwierdzasz fakt, a Shinya nieznacznie wzrusza ramionami.
- To nie jest ważne - odpowiada wymijająco, ale cała jego sylwetka wyraża poddanie się, bezradność. Żal ci go i jesteś na niego zły, bo to uczucie nie pozwala ci się cieszyć, wpaść po schodach, złapać Toshimasę za ramiona, porządnie potrząsnąć i - wreszcie! - pocałować. A potem robić wszystkie te rzeczy, o których myślałeś nawet będąc obok niego.
Kochasz go. Z pełną mocą dociera do ciebie świadomość tych słów. Gwałtownie wciągasz powietrze przez zęby, uświadamiając sobie, że to koniec jakichkolwiek GIER. To, co zdarzy się kiedy z nim zostaniesz, będzie już prawdą, a nie jedną z wielu gierek, obliczonych by sprowokować, poruszyć, wyjaśnić.
I CHESZ tego.
Shinya idzie szybko w głąb ulicy. Patrzysz za nim i krzyczysz tak głośno, by na pewno cię usłyszał;
- Shin-chan! Dziękuję!
Idzie dalej, jakby cię nie słysząc. Ale już się nie garbi.

A ty wbiegasz na górę, przeskakując po dwa schodki. Drzwi otwierają się nim zdążysz nacisnąć dzwonek, a jego usta - wciąż sprawiają, że znajdujesz swoją drogę do domu.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray
Niech mówią, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron