Sweet, Fan Fiction, Dir en Gray


Sweet, little poison

Przychodził do mnie zawsze niespodziewanie, nagle i znikąd - takie przynajmniej odnosiłem wrażenie, patrząc na wyłaniającą się z półmroku smukłą sylwetkę. Jasna, trochę zbyt szczupła twarz, z niemal fioletowymi cieniami pod oczami, głębszymi i bardziej tajemniczymi, ilekroć długo w noc siedział, komponując muzykę do kolejnych tekstów.
Mieli takie napady, razem z Kyo - w pewnym momencie zacząłem być zazdrosny o tę ich niewidzialną, a silną więź - po przedłużających się okresach stagnacji i depresyjnego, czarnego marazmu, rzucali się do pracy z głowami znów pełnymi pomysłów, nieprzytomny Kyo przynosił nowe teksty, a on przestawał spać, śledząc nieuchwytny jeszcze, ale z daleka już słyszalny, podkład muzyczny. Ciekawe, jak mało mieliśmy w zespole do zrobienia, Shinya, Die i ja. Czasem, bardzo rzadko, zostawiali nam jakąś pracę, ale zazwyczaj wykonywali ją sami, w nas znajdując tylko posłuszne instrumenty. Godziłem się z tym, tak samo jak pozostali. W końcu w każdym zespole musi być frontman, prawda? A my mieliśmy nawet dwóch. Głos Kyo stał się naszym znakiem rozpoznawczym, a cicha, uspokajająca obecność Kaoru, zazwyczaj zdejmowała nam z ramion wszelkie przeciążenia jednego z najsławniejszych, japońskich zespołów rockowych.
Kaoru.
Przychodził z mroku i sam był mrokiem, tak kiedyś myślałem. Patrząc na niego, trudno było zobaczyć coś poza wystudiowaną pozą i maską, nakładaną chyba tak automatycznie, że na zawsze, zdawałoby się, zniekształciła jego twarz. A jednak, patrząc na niego, jak biegnie w moją stronę, choć jeszcze wtedy nie do mnie - zobaczyłem takiego Kaoru tylko dla siebie, takiego dziecinnie wymarzonego, idealnego faceta. Bez miecza. Ale z iście rycerską charyzmą i zasadami.
Mrok nie był nim, aczkolwiek miał go w sobie. Własne demony, z którymi zmagał się sam, tak boleśnie od wszystkich odcięty, zmieniłyby go w kamień, tak myślę. Wyczerpany, osłabiony, przestałby ufać, przestałby chcieć zaufać. I wtedy, jak mityczna księżniczka, krusząca pancerz swego wybranka i łamiąca skute lodem okowa jego serca - pojawiłem się ja. Brzmi banalnie i patetycznie? Ale nie aż tak, jak to było naprawdę.
Wiał wtedy silny, porywisty wiatr. Chmury były typowo burzowe, grube, atramentowo czarne, pierzaste. Majestatycznie sunące po niebie, przecinanym czasami zygzakami błyskawic, wylewały z siebie hektolitry łez, z głuchym łoskotem spadających na ziemię w ulewnym deszczu. Romantycznie? Nie sądzę, raczej dramatycznie. Wracałem z próby sam, gdy nagłe anomalie pogodowe o mało nie zwaliły mnie z nóg. Deszcz kładł pokotem wszystkie co słabsze żyjątka, a ja nie należałem do herosów, walczący z zimnem, łzami i katarem. Nie, nie porzucił mnie tamtego dnia kochanek niewierny, a najdroższy przyjaciel nie wbił mi noża w plecy - ale długotrwałe przygnębienie zgrało się z szalejącą aurą.
Oślepiony łzami i spływającym po twarzy deszczem, nie usłyszawszy szumu nadjeżdżającego samochodu, odskoczyłem gwałtownie w bok tuż przed maską, gdy hamował z piskiem opon. I, jak to zazwyczaj w moim przypadku bywa, sytuacja z dramatycznej przeobraziła się w komiczną, gdy potknąwszy się o własne nogi, wylądowałem twarzą w pobocznej kałuży, a pobladły nagle Kaoru, wyskakujący z przedniego siedzenia ciemnozielonego jaguara, wybuchnął dzikim, opętańczym śmiechem, siadając bezsilnie na mokrym krawężniku. Ulice były puste, jego śmiech mieszał się z trzaskiem piorunów i szumem deszczu, on drżał niekontrolowanie, a ja leżałem na ziemi jak idiota, patrząc na niego z osłupieniem. Przysunąłem się do niego, siłą odrywając mu od twarzy dłonie, którymi ją zakrył. Spomiędzy palców wyciekały mu łzy, twarz miał skrzywioną, jak u małego dziecka, i wcale się nie śmiał.
Pierwszy raz zobaczyłem wtedy jak płacze.
Gdy, speszony, wydukałem nieskładnie jakieś przeprosiny, wyprostował się, jakby nagle odzyskując siły. Litanii, jaką wtedy usłyszałem, nie zapomnę do końca życia, a słowa "nieodpowiedzialny gówniarz", były zdecydowanie najłagodniejszymi z inwektyw, jakie wylatywały z jego ust z siłą pocisków, wystrzeliwanych z karabinu maszynowego. Nieco oszołomiony dopiero co przeżytym strachem, zasypany lawiną oskarżeń i niesprawiedliwych wyrzutów, rozpłakałem się także. Piękny, doprawdy, obrazek dwóch kretynów.
Siedząc na lśniącej mokrym asfaltem jezdni, w strugach ulewnego deszczu - płakaliśmy, jak małe, zwariowane dzieci, usadzone na miejscu ostrym klapsem w pupę. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, gdy zobaczył moje drżące dłonie - i nagle, przyciągnięty silnym impulsem - pochylił się, podpierając na ręce i mocno, głęboko, pocałował mnie w usta. Początkowo zaskoczony, chciałem się odsunąć - nie pozwolił mi, ściskając stanowczo mój nadgarstek. Łapczywie spijając krople deszczu, zmieszanego ze śliną, z jego smakujących tytoniem i miętą ust - zupełnie nagle poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Zaśmiałem się głośno, garnąc się do jego ciepłego ciała, gdy głaskał mnie po włosach, wtulając w nie twarz. Smakował idealnie, a pachniał cudownie, pachniał tak, jak sobie to wyobrażałem, ale być przy nim - było o niebo, niż w tych wyobrażeniach, lepiej.
A potem zabrał mnie do siebie do domu i kochał na wielkim, staroświeckim łożu, okrytym bordową, atłasową pościelą. Jego dłonie parzyły gorącem wrażliwą skórę, szczupłe, chłodne palce bezwstydnie odkrywały całego mnie - tak, że leżąc przed nim, nagi, wyeksponowany i poddany spojrzeniu tych ciemnych, błyszczących oczu - porzuciłem skrępowanie, wszystkie głupie lęki i obawy. Oddałem się mu z pełną świadomością, że oddaję się mężczyźnie, którego od dawna już kocham - a on wziął mnie tak, jak się bierze ukochanego, tylko mocniej, boleśniej i cudowniej, niż we wszystkich moich, tych najbardziej osobistych, fantazjach.
Mój wymarzony, wyśniony Kaoru zostawił mi na plecach nabiegłe krwią ślady po paznokciach, rozdarł moje ciało żywym ogniem, a ja kochałem tak, jak nie wiedziałem, że kochać potrafię.
A gdy, wyczerpany, opadałem z lekkim uśmiechem na jego ciało, gdy przytulał mnie do siebie jedną ręką, drugą sięgając po papierosy, uderzyło mnie, jak banalne to musi być. Ileż to już par zaczynało w ten sposób, ile miłosnych zaklęć wydostawało się ze ściśniętych uniesieniem ust, ilu ludzi patrzyło z taką miłością na oplatające ich w talii ramię. I mimo całej powtarzalności, prozaiczności i wtórności tego faktu - nigdy w życiu nie zrezygnowałbym z tego mężczyzny, który z westchnieniem gładził mnie po udzie.
Następne dni zlały mi się w jedno, rozmazane wspomnieniami namiętnej miłości i czułych słów. Przepadałem wtedy, idąc na oślep w to szaleństwo, idąc w nie z całkowitą pewnością i pełnym oddaniem. Budził mnie jego ciepły oddech, łaskoczący w szyję, zasypiałem, słuchając śmiesznych, prostych wyznań. Rano gorąca, słodka kawa, wieczorem kieliszek dobrego wina - ja mówiłem, że nasza historia jest banalna.
Dziś stoję w oknie, czekam na jego powrót ze studia, gdzie załatwiał kolejne, nie cierpiące zwłoki sprawy, których nienawidziłem z całego serca, bo odbierały mi jego na kilka godzin. Za moimi plecami lśni wysprzątany na błysk dom, kryształowe pucharki odbijają refleksy światła, powietrze pachnie mandarynkami, a w wazonie stoją białe róże.
Kiedyś skrzywiłbym się na taki obraz. Kiedyś z pogardą popatrzyłbym na tak prozaiczny i wręcz infantylny w swej codzienności, obrazek.

A teraz kocham i wszystko jest inaczej. Gdy stanął w drzwiach, znane od lat oczy patrzyły inaczej, dłonie dotykały z zaskakującą pieszczotą. Mężczyzna, dla którego poszedłbym do piekła, trzymał mnie w ramionach, a od jego pocałunków kręciło mi się w głowie. Wino miało wyjątkowy smak, a wszystkie znane sprawy, o których opowiadał, pachniały świeżością. W kominku wesoło płonął ogień, a świece dawno dopaliły się, kapiąc stearyną na biały obrus. Tuląc się do niego, leżałem w ciemnościach z nieświadomym, rozmarzonym uśmiechem na twarzy i radością w sercu.
I, jak każdy zakochany człowiek, zamieniłem się na chwilę w filozofa.
Bo tak sobie pomyślałem, że zachód słońca nad morzem wygląda strasznie kiczowato na pocztówce, prawda? A i obraz z kroplą rosy na delikatnym, pożyłkowanym liściu by się nie sprzedał. No i tęcze już nie robią furory na obrazach.
A przecież, patrząc na to, przystajesz zdumiony i, zachwycony i szczęśliwy jak dziecko, obserwujesz szeroko otwartymi oczami, a serce tak głośno ci bije, jakby chciało rozerwać piersi.
I z tą miłością jest tak samo, wiesz?
Bo opisując, nie oddam tego, jak mocno, szaleńczo i niewyobrażalnie bardzo, kocham.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Gdy coś we mnie umiera, Fan Fiction, Dir en Gray
Umysł typowo humanistyczny, Fan Fiction, Dir en Gray
Miłość Gorąca Jak Benzyna Płonąca, Fan Fiction, Dir en Gray
Die uświadomiony, Fan Fiction, Dir en Gray
Cena, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwsze wyjście z mroku, Fan Fiction, Dir en Gray
Po prostu odszedł, Fan Fiction, Dir en Gray
Na skrzyżowaniu słów, Fan Fiction, Dir en Gray
Platinum Egoist, Fan Fiction, Dir en Gray
Fever, Fan Fiction, Dir en Gray
Drain Away, Fan Fiction, Dir en Gray
Pierwszy pocałunek, Fan Fiction, Dir en Gray
W naszym zawodzie, Fan Fiction, Dir en Gray
Są takie noce, Fan Fiction, Dir en Gray
Perwersja o smaku truskawek, Fan Fiction, Dir en Gray
No nie, Fan Fiction, Dir en Gray
Wszystko inaczej, Fan Fiction, Dir en Gray
Sprawdź mnie, Fan Fiction, Dir en Gray

więcej podobnych podstron