27. Solaris Stanisław Lem
"...I wtedy tłuściutka, może piętnastoletnia dziewczynka w okularach, o rezolutnym i rozumnym spojrzeniu, zadała nagle pytanie:
A po co to wszystko?...
I w niezręcznym milczeniu, jakie wówczas nastąpiło, z oprowadzających po wystawie na temat Solaris naukowców - nikt nie znalazł odpowiedzi."
Narracja w pierwszej osobie przez całą powieść, słowami/myślami Kelvina .
Główni Bohaterowie:
Solaris (tak, planeta)
Dr Kris Kelvin - narrator, psycholog, dawny współpracownik Gibariana
Dr Snaut - "Szczur"; cybernetyk, zastępca Gibariana
Dr Sartorius - fizyk, naukowiec siedzący stale w laboratorium
Dr Gibarian - szef stacji (wspomniany jedynie dla jasności - jako że nie bierze czynnego udziału w akcji ;)) - zmarły przed przybyciem Kelvina
Harey - żona Kelvina (choć nie jest to jednoznacznie powiedziane)
Lem powiedział kiedyś, że zaczynając pisanie tej książki - wiedział tylko, iż na stację kosmiczną przylatuje nowy członek załogi.
Rozdział 1 Przybysz.
Kelvin po 16 miesiącach dociera na pokładzie statku Prometeusz w pobliże planety Solaris. Kapitan (?) Moddard żegna się z nim, po czym Kelvin zostaje wystrzelony małym lądownikiem (takim jak używane przez Ruskich Sojuzy) w kierunku stacji kosmicznej unoszącej się ponad powierzchnią planety. Prometeusz odlatuje ku alfie Wodnika (gwiazda w konstelacji Wodnika). Zaczynają się pierwsze zdania opisu planety (kto czytał, ten wie że pod koniec powieści będzie można Solaris sobie narysować, ulepić i postawić na biurku - praktycznie 1/4 książki to charakterystyka planety). Póki co, widzimy ją z lotu ptaka (choćby stalowego): pomarańczowe niebo, chmury o szkarłatnych krawędziach i wszechobecny ocean - atramentowoczarny z fioletowymi bruzdami.
Kelvin ma problemy z połączeniem się ze stacją. Nikt mu nie odpowiada, co jest dziwne gdyż w normalnych warunkach każdy mieszkaniec stacji biegnie na lądowisko zobaczyć nowego przybysza (tym bardziej, że ten przyleciał prosto z Ziemi). Ostatecznie, na lądowisko sprowadzają go komputery stacji (zwane przez Lema automatami). Tu zaczyna się świetnie prowadzony przez całą książkę nastrój niepokoju i uczucie osamotnienia. Z rozdziału na rozdział człowiek coraz bardziej zaczyna się zastanawiać nad problemem samotności, pustki, braku zrozumienia i porozumienia. Powieść, która zaczyna się jak typowe dla nurtu sf zderzenie samotnego człowieka z kwestiami przerastającymi go, przyjmuje z czasem coraz bardziej ponurą formę autorefleksji nad ludzkimi uczuciami, wyobrażeniami o sobie, o innych ludziach oraz o Obcych. Osobiście, to mam zawsze po "Solaris" doła. Ale dość dygresji.
Kelvin wychodzi z lądownika. Stacja sprawia wrażenie opustoszałej. Sprzęty stoją w nieładzie, wszędzie walają się śmieci, korytarze są brudne i od długiego czasu niesprzątane. A'propos korytarzy. Są wąskie, a kajuty - niewielkie. Przez całą powieść towarzyszy zatem wrażenie klaustrofobii. Braku możliwości ucieczki. Jednocześnie oglądamy razem z Kelvinem wszędzie porozmieszczane ogromne okna, przez które widać jedynie niebo i powoli falujący, spieniony ocean Solaris. Paradoksalnie, te okna pogłębiają jeszcze wszędzie rozciągającą się gęstą mgłę depresji (taka przenośnia, metafora). Idąc korytarzem Kelvin trafia na siedzącego w fotelu małego, chuderlawego człowieka z twarzą spaloną słońcem (złazi mu opalona skóra z nosa i policzków). Snaut to naukowiec który napisał kilka artykułów o Solaris, jest siwy, ma krótkie włosy, wygląda na bardzo zmęczonego (po prawdzie, to jest troche nawalony). Na widok Kelvina kuli się w fotelu z przerażenia. Dalsza scena jest genialna (warto do niej wrócić po przeczytaniu książki, bo tworzy swego rodzaju klamrę). Snaut sprawia wrażenie jakby majaczył. Rzuca zdania wyrwane z kontekstu i póki co niezrozumiałe (generalnie: traktuje Kelvina jako kogoś/coś wtajemniczonego w sytuację na stacji). Ostatecznie dociera do Snauta, że Kelvin jest człowiekiem, który przyleciał z Ziemi. Wyjaśnia Kelvinowi zatem swoją początkową reakcję tym, że wiele się ostatnio na stacji dzieje. Poza tym, Gibarian (kierownik ekspedycji) miał wypadek. I nie żyje. Póki co, tym tłumaczy sobie Kelvin całą sytuację na stacji. Snaut informuje Kelvina, że jakby zobaczył kogoś innego niż on i Sartorius, to ma nie reagować. Nie bać się. Nie robić nic. Kelvin myśli, że Snaut ma halucynacje (tudzież delirkę, w końcu jest pijany) i pociska jakieś głupoty. Ostatecznie, cybernetyk mówi żeby Kelvin przyszedł za godzinę. Ten, wychodząc, zauważa że Snaut ma na kostkach obu rąk zaschniętą krew.
Rozdział 2 Solaryści.
Na drzwiach pokoju Snauta Kelvin widzi przyklejony plaster z napisem "Człowiek". Kelvin w jednym z pomieszczeń obok kajut pozostałych członków załogi, urządza sobie pokój. Tam również jest masa sprzętów i maksymalny burdel. Kąpie się
i zaczyna zastanawiać nad swym położeniem na stacji, całą sytuacją i śmiercią Gibariana (kilkanaście godzin przed przylotem naszego narratora). Myśli o skombinowaniu sobie jakiejś broni, łazi bez celu po pokoju analizując leżące w nim sprzęty.
W końcu, czując że popada w jakąś paranoję zaczyna czytać znalezioną w pokoju monografię: "Historia Solaris". Przez dobrych kilka stron czytamy o historii badań nad planetą, o koncepcjach jakie wysuwano w związku z jej odkryciem oraz o jej specyficznych cechach. W skrócie (bo nie wszystkich interesuje biologia i fizyka ;)): Solaris jest planetą układu podwójnego gwiazd (tzn. gdy planeta krąży wokół dwóch, krążących wokół siebie słońc) czerwonej i niebieskiej, odkrytą sto-kilkadziesiąt lat przed czasem akcji. Będący na niej ocean jest żywym, przeprowadzającym procesy metaboliczne, tworem. Ocean jest jakby zajmującym (prawie całą) planetę zbiorowiskiem plazmy (coś jak jedna wielka komórka), która jest de facto, jedynym mieszkańcem Solaris. Wiele ekspedycji próbowało kontaktu z planetą (ważne!), lecz odpowiadała jedynie przez pierwsze lata - np. tworząc kopie wrzuconych w organiczny ocean przedmiotów. Później, straciła "zainteresowanie" ludźmi. "...idzie o stawkę większą aniżeli o zgłębienie solaryjskiej cywilizacji, gra toczy się bowiem o nas samych, o granice ludzkiego poznania", czytamy razem z Kelvinem. Zaczęto się zastanawiać (tu pojawiły się kwestie filozoficzne, a nie stricte naukowe), czy "możliwe jest myślenie bez świadomości?", bo w praktyce takie wyniki dawał jedyny mieszkaniec Solaris (jak ktoś chce, oto taksonomia: Typ - Polythera, Rząd - Scyncytialia, Klasa - Metamorpha); tzn. odkryto, iż w oceanie występują wyładowania elektryczne i fale elektryczne jak w funkcjonującym mózgu; odkryto strzępy skomplikowanych procesów myślowych (w końcu mieszkaniec Solaris potrafi lokalnie załamywać czasoprzestrzeń i tym samym sprawia, że orbita planety nie przecina się ze słońcami... i planeta nie ginie), jednak nie odkryto świadomości. W końcu, naukowcy doszli do wniosku iż z braku kontaktu i dalszych reakcji oceanu na jego próby - należy zrezygnować z "kwestii Solaris" i po prostu stamtąd odlecieć. Zatem akcja naszej powieści dzieje się
w momencie, kiedy nikt się już niczego po Solaris nie spodziewa.
Skończywszy czytanie, Kelvin bierze się za oglądanie fioletowo-niebieskich map żywotworu (ach, jak ten Lem lubił neologizmy;)). Pokój jest zamknięty, a mimo to Kelvin czuje jakby go ktoś intensywnie obserwował. Zaczyna powoli rozumieć, iż klaustrofobiczne wnętrza stacji, nie-ziemski wygląd planety są przyczyną zdarzającej się na Solaris manii prześladowczej. Na osamotnienie badaczy i specyficzne warunki Kelvin zrzuca odpowiedzialność za zastaną sytuację. Idzie do Snauta, po drodze zatrzymuje się przed kajutą Gibariana i wchodzi do środka. Tam zastaje go jeszcze większy burdel i przeraźliwie jasno-niebiesko-walący po oczach wschód drugiego słońca Solaris. Z notatek Gibariana Kelvin dowiaduje się, że ocean solaryści poddali napromieniowaniu promieniami rentgenowskimi (co było zabronione). Gdy chce wyjść z pokoju, ktoś chwyta za klamkę
z zewnątrz i chce wejść do środka. Kelvin przytrzymuje drzwi. Po chwili osoba (?) po drugiej stronie odchodzi i nastaje cisza.
Rozdział 3 Goście
Wychodząc z pokoju Gibariana Kelvin zauważa magnetofon (szpulowy, kieszonkowy ;)) z nagraną taśmą oraz kopertę zaadresowaną do niego. W środku jest karteczka z odnośnikami do dwóch książek o Solaris. Wszystko to plus notatki
o eksperymencie z promieniowaniem Kelvin zabiera i idzie w stronę radiostacji. Po drodze staje jak wryty. Mija go ogromna
(o kształtach hotentockiej Wenus) Murzynka, ubrana tylko w słomianą spódniczkę. Mija go i idzie do kabiny Gibariana, gdzie się zamyka. Kelvin ściska sobie na chama nadgarstek. Ale to nie sen. Stoi zatkany przez dłuższy czas (ale nie potrafi iść sprawdzić kto to był). Gdy w końcu zaczyna racjonalnie myśleć dociera do niego, że Murzynka nie miała zapachu (ja tam nie wiem jakie Kelvin miał fetysze, ale faktycznie - nie czuć było od niej potu, mimo że się prawie o niego otarła). Nasz narrator dociera w końcu do radiostacji (bo to ją sobie wybrał za lokum Snaut). Tam cybernetyk właśnie wpieprza mięsny koncentrat z puszki. Kelvin przyłącza się do wyżerki. Rozmowa toczy się wokół sytuacji na stacji (dowiadujemy się m.in. że Sartorius popełnił samobójstwo zastrzykiem i znaleźli go w szafie....takie to freudowskie, nie? Umierać z powrotem w kobiecie-matce:)), przy czym obaj prowadzą świetną grę niedomówień (a zamieszczę se ten cytat bo mnie zawsze bawi):
"A Sartorius? (pyta Kelvin Snauta) - Jest w laboratorium. Mówiłem ci już. Nie pokazuje się: przypuszczam, że... - Że co? - Że się zamknął. - Zamknął się? Ach. Zamknął się. Proszę. Może się zabarykadował? - Może."
Kelvin nie chce przyznać się do tego co odkrył i czeka aż Snaut sam mu opowie o wszystkim. Obaj są coraz bardziej rozdrażnieni. Snaut widząc, że Kelvin coś wie - krzyczy "kto TY jestes?". Scena jest coraz bardziej mroczna. Kelvin ciągle stara się wyciągnąć ze Snauta o co chodzi na stacji. Kim, czym są te halucynajce/obłęd/osoby realne? Snaut staje się tylko jeszcze bardziej wkurzony
i wystraszony jednocześnie (bo ciągle nie ufa Kelvinowi). Nie chce odpowiedzieć Kelvinowi, dlaczego wszystkie automaty zostały zamknięte w magazynie, dlaczego w protokole samobójstwa Sartoriusa skłamano pisząc, że to był tylko rozstrój nerwowy i kim jest Murzynka (bo akurat się tak "szczęśliwie" złożyło, że podczas ich rozmowy było słychać plaskanie jej bosych stóp jak przechodziła korytarzem). Ostatecznie, rozdrażniony Kelvin bierze z szafy z kombinezonami pistolet gazowy (do poruszania się w próżni) i chce wyjść z radiostacji. Snaut zrywa się z fotela, jakby chciał powiedzieć naszemu narratorowi wszystko, ale kończy tylko przeprosinami, że naprawdę nie może powiedzieć, wyjaśnić o co chodzi. Kelvin wychodzi bez słowa.
Rozdział 4 Sartorius
Kelvin idzie do biblioteki (zna dobrze rozkład stacji, bo mieszkał w ramach treningu w jej kopii na Ziemii). Tam
w rejestratorze dowiaduje się, że książki które zapisał mu na kartce Gibarian znajdują się w pokoju byłęgo szefa stacji (poza tym - odkrywa, że większość książek pożyczyli studenci filologii polskiej UJ;)). Przełamuje strach i idzie znowu do kajuty Gibariana. Znajduje jedną z książek (pierwszy tom rocznika solaryjskiego z aneksem) i czyta zaznaczony przez Gibariana fragment. Dowiadujemy się o pierwszych ofiarach Solaris. Były to wypadki związane głównie z uszkodzeniami aparatów tlenowych (atmosfera Solaris jest trująca). Jeden z wypadków uznany został jako przypadek obłędu (pilot Berton) - człowiek przeżył
i napisał raport ze swojej historii. Raport uznano za chorobliwy twór umysłu. Umieszczono go jednak w drugiej książce: "Mały apokryf" - której oczywiście Kelvin nie może znaleźć. Wychodzi i zauważa, że piętro wyżej, w laboratorium świeci się światło - idzie zatem odwiedzić Sartoriusa. Laboratorium jest okrągłe i znajduje się pod górną kopułą stacji. Wszystkie drzwi są zablokowane i czymś od środka przywalone. Długi czas Kelvin pokrzykuje, żeby Sartorius go wpuścił (w międzyczasie słyszy
w środku szybkie kroki małych nóżek - uznaje że ma dość i nie zastanawia się co robi w środku dziecko). W końcu, postraszony tym, że Kelvin chce wysadzić drzwi - Sartorius wychodzi na zewnątrz. Stale przy tym zasłania drzwi i widać, że trzyma je siłą. Sartorius jest wysoki, bardzo chudy, o wąskiej głowie, długiej szczęce, ścięty dziko na jeża, szyję ma przewiązaną chustką. Generalnie olewa w rozmowie Kelvina i jest zniecierpliwiony, mimo że Kelvin przyciska go i sugeruje że razem ze Snautem są podejrzani (w sprawie Gibariana). W końcu Sartorius zrozpaczliwiony i ciężko zmęczony trzymaniem drzwi obiecuje Kelvinowi wyjaśnienia, spotkanie, cokolwiek - byleby ten teraz sobie już pozwolił laborantowi wrócić do środka. Sartorius wraca do środka, blokuje drzwi. Słychać gonitwę, trzaski, tupoty. I śmiech dziecka. Trochę to rozstraja psychicznie Kelvina. Siada na parapecie i ogląda zachód niebieskiego słońca. Wpada na pomysł, że laboratorium ma w suficie okna (dachowe? ;)) i tak właściwie, to może pójść po skafander, wspiąć się na górny pancerz stacji i zajrzeć co dzieje się w laboratorium Sartoriusa. Po drodze zaczepia go Snaut i pyta czego się dowiedział w laboratorium. Kelvin mówi, że Sartorius ma gości. Snauta to nie dziwi. Nasz psycholog się wkurza, dlaczego mu nic nie mówią, skoro i tak się dowie. Snaut odpowiada, że to kwestia czasu. Będzie miał gości, to zrozumie. Kelvin odchodzi bez słowa po skafander. W magazynie odechciewa mu się wycieczki. Idzie zatem do chłodni, gdzie złożono Gibariana. Faktycznie, leży tam twardy jak decha. Nagle Kelvin zauważa czarną stopę (no, fetyszysta mówię!) należącą oczywiście do dużej Murzynki. Ta okazuje się żywa, śpiąca i o dziwo nie zmarznięta. Co ciekawe - skórę na stopach ma tak delikatną i cienką, jak na dłoniach. Kelvin wychodzi z chłodni, siada w magazynie i przeżywa swoją małą paranoję. Nie wie, co się z nim dzieje. Nie może iść do Snauta i Sartoriusa (ci, jak wiemy są już zdrowo pokopani). Przekonuje się, że oszalał. Że to ocean, a może nawet jeszcze długa podróż Prometeuszem - spowodowały jego szaleństwo (gdzie indziej u Lema można znaleźć taki scenariusz, tutaj jest jednak inaczej). Kelvin, jako psycholog, uznaje że miał najlepsze podstawy ku tak silnej, namacalnej wręcz paranoi. Myśl o tym, że oszalał - uspokaja go. Zaczyna trzeźwo rozumować (no powiedzmy...) i uświadamia sobie, że Snaut i Sartorius mogą nawet nie istnieć (teraz już wiecie, skąd się wziął "Matrix"... a tak swoją drogą - Wachowscy, jego twórcy - otwarcie mówili, że ich mistrzem był Lem). Myśl o tym, że może być chory psychicznie - poprawia mu nastrój (a czemu nie, mnie też by poprawiła;)) - gdyż zawsze jest szansa na wyleczenie. Postanawia sprawdzić eksperymentalnie stan swojego umysłu, przy czym zdaje sobie sprawę - iż jego chory mózg może spreparować wszystko - od ludzi i otoczenia, po fałszywie dobry wynik eksperymentu testującego świadomość. (Lem wprowadza tu bardzo ciekawy test na obłąkanie - jakby przyszło mi oszaleć przed końcem tego streszczenia - z pewnością spróbuję przeprowadzić na sobie) Kelvin łączy się z Sateloidem (takim sputnikiem latającym nad planetą) i każe mu wykonać skomplikowane pomiary geoplanetarne. Sam jednocześnie siada z mapami nieba
i wykonuje tą samą pracę, a następnie wprowadza równania do głównego kalkulatora Stacji. Wychodzi z założenia, że jeśli dane przysłane z satelity są wytworem jego chorej wyobraźni to nie będą się pokrywać z wynikami z kalkulatora (gdzie wprowadzono suche dane, których przeliczenie zajęłoby człowiekowi kupę czasu). Wyniki jednak pokrywają się, poza ostatnim miejscem po przecinku (które jest wynikiem odchyłów grawitacyjnych jakim naturalnie ulega satelita pod wpływem oceanu, a co nie jest widoczne na mapach nieba) - co przewidział Kelvin. W szufladzie obok kalkulatora, Kris dostrzega masę podobnych obliczeń (domyślamy się, że pozostałych mieszkańców). "Nie byłem obłąkany. Ostatni promyk nadziei zgasł. Wyłączyłem nadajnik, wypiłem resztkę bulionu z termosu i poszedłem spać."
Rozdział 5 Harey
Lubię ten fragment książki. Jest smutny i bardzo ludzki. Niestety, w związku z sugestiami mojej Przyszłej Żony, jestem zmuszony ten i dalsze rozdziały potraktować nieco bardziej skrótowo (a miało być tak pięknie...). Uświadomiono mi bowiem, iż to nie jest jedyna lektura jaką przeczytać powinniście. Zatem wracajmy do tematu.
Kris budzi się, a przy jego łóżku siedzi Harey. Nasz bohater nie jest tym specjalnie zdziwiony, gdyż przez długi czas jest przekonany, że to sen. Harey jest śliczną, ciemnowłosą, delikatną dziewczyną (19 lat) z długimi, ciemnymi rzęsami. Ma dołek pod kącikiem ust (które zresztą są bardzo ciemne) oraz plamkę po zastrzyku na ramieniu. Ma na sobie jedynie białą sukienkę plażową z kilkoma guzikami (o czym później). Problem jest taki, że Harey nie żyje. 10 lat wcześniej, na Ziemi, popełniła samobójstwo.
Z winy (bądź nie) Kelvina. Byli ze sobą w długim związku, po czym się pokłócili, Kris powiedział jej kilka przykrych słów - i się wyprowadził. Ona ostrzegła go, że się zabije (coż, mały szantażyk nie szkodzi miłości?) - w co Kelvin nie uwierzył. Niestety, kilka dni później znajduje ją zmarłą po zastrzyku z jakichś psychotropów (jakie miał jako lekarz w domu). Problem jest o tyle duży, że razem z Krisem nie wiemy - czy ona chciała się zabić. Zostawiła Kelvinowi list (5 nie znanych nam bliżej słów), który ten nosi bez przerwy ze sobą. Tragizm tej sytuacji jest taki, że Kelvin winę za śmierć Harey - zrzuca na siebie. Że jako psycholog nie był w stanie przewidzieć jej reakcji, a jako obdarzony jako taką uczuciowością mężczyzna - nie potrafił przełamać się i pójść następnego dnia po kłótni do Harey (tym bardziej, że wiedział iż ona wie, że ten ma w domu psychotropy) - i przeprosić? Całe otoczenie Kelvina tłumaczyło śmierć Harey depresją, załamaniem nerwowym, jednak - on (czego konkretnie się nie dowiadujemy) swoją postawą przyczynił się do tego. A chciałby sobie tłumaczyć, że to była jedynie nieszczęśliwa próba postraszenia go, a Harey pomyliła dawki. Dość streszczenia problemu (który oczywiście jest o wiele bardziej zawiły i zajmuje
z pół rozdziału).
Kelvin, nadal myśląc że ma do czynienia z baaardzo realnym snem - rozmawia sobie miło z Harey (która gdyby żyła - powinna się trochę postarzeć - w końcu - z rachunku wynika, że będzie miała koło trzech krzyżyków). Z minuty na minutę jednak Kris zaczyna odczuwać strach, czy aby cała sytuacja nie jest jak najbardziej prawdziwa. Co nie przeszkadza mu się trochę ze zmarłą pomiziać. W końcu jednak, po kilku testach (głównie bólowych na sobie;)) - do naszego bohatera dociera, iż Harey jest jak najbardziej realna. Zachowuje się tak jak Harey jaką znał, ma te same gesty, barwę głosu. I amnezję. Nie pamięta nic. Nie wie skąd się wzięła na stacji, nie wie że nie żyje, nie ma do Kelvina żadnych pretensji. De facto - pamięta tylko jego. I to bardziej
w sensie fizycznym i emocjonalnym (z tym że są to tylko pozytywne emocje), a nie w sensie wspólnych wspomnień. Słowem - Harey - jest takim wyidealizowanym wspomnieniem. Jednocześnie jednak - jest biedactwo świadoma dziwnej sytuacji między Kelvinem, a nią. Tutaj mieści się kwintesencja całego „Solaris” - otóż wspomnienia, które „ciałem się stały” (jak powie Snaut
w następnym rozdziale) - nie są bezwolnymi automatami. Harey ma swoją inteligencję (głównie emocjonalną, ale nie tylko). Zadaje Kelvinowi pytania (między innymi o to, dlaczego nic nie pamięta), ale jego w miarę sensowne odpowiedzi (długi czas byłaś chora) - przyjmuje za wystarczające wyjaśnienia. Problem pojawia się, gdy Kris chce wyjść, obiecując że wróci. Harey stanowczo mu zabrania, nie umiejąc tego wytłumaczyć. W końcu, dociera do niej, że musi go widzieć, stale przy nim być. Pomału Kelvin uświadamia sobie, że Harey jest czymś, czemu wydaje się że nią jest. Próbuje ją związać - ta nie uświadamia sobie tego,
a jednocześnie wykazuję nieludzką siłę obronną przed formą zniewolenia. Nie działają na nią również leki nasenne. W pewnym momencie, w trakcie rozmowy Harey przytacza nazwisko jakiegoś naukowca, którego nie mogła znać, a sam Kelvin zapoznał się z nim kilka lat po jej śmierci. To ostatecznie uświadamia naszemu bohaterowi (czasami mam ochotę pisać go w cudzysłowiu, po czym dociera do mnie, że pewnie postępowałbym identycznie...), że Harey jest żywym, ciepłym, mięciutkim wspomnieniem,
a nie zmartwychwstałą, żoną sprzed lat. Kris wpada na pomysł chwilowego uwolnienia się od swojej przedwcześnie zmarłej konkubiny. Ubierają skafandry kosmiczne (tu pojawia się problem guzików w sukience - są pro forma, sukienka nie ma zamka, rozcięcia - nie dałoby się jej włożyć - co potwierdza hipotezę Kelvina o nieludzkości zjawiska) i idą do wyrzutni rakiet. Kris chce chwilowo zamknąć Harey w pocisku, żeby mieć czas na porozmawianie w cztery oczy z pozostałymi świrami na stacji. Sprawa się komplikuje, gdyż zamknięta Harey okazuje w końcu przeraźliwie nieludzkie, a jednocześnie pełne tęsknoty i smutku oblicze - szarpiąc się wewnątrz pocisku, grozi uszkodzeniem całej platformy startowej. W końcu, machinalnie - nasz psycholog wystrzeliwuje Harey w kosmos (na orbitę geostacjonarną). Ponieważ robi to w pośpiechu - poparzony zostaje ogniem wylotowym rakiety. Koniec, końców - Kris uświadamia sobie, że nikt nie popadł w obłęd (z nim na czele). Po prostu - to co się dzieje, jest jak najbardziej realne. I ta rzeczywistość staje się dla niego wyzwoleniem.
Rozdział 6 „Mały Apokryf”
W którym dowiadujemy się dużo więcej o problemie gości i gdzie jest poszukiwana przez Kelvina książka.
Narrator wraca do swojej kajuty opatrzyć sobie oparzenia. Tam napotyka się na Snauta (i patrząc na jego opaloną twarz - zaczyna rozumieć, że również pochodzi ona od poparzenia ogniem rakiety), wywiązuje się między nimi rozmowa (na wałkowany w tym streszczeniu od początku temat ;)). Cybernetyk przez całą rozmowę pokpiwa sobie trochę z Kelvina (nazywając m.in. wydarzenie z Harey - „odrzutowym rozwodem”), ale jest to raczej śmiech przez łzy - jako że w końcu wszyscy jadą, na tym samym wózku. Rozwinięty zostaje trochę wątek Gibariana (jako, że on pierwszy miał gości). Dowiadujemy się w końcu oficjalnie, że goście są dziełem Oceanu. Że w geście boskiej wręcz, ale tragicznej w swej istocie kreacji - Ocean stworzył żywe wspomnienia wszystkich mieszkańców stacji planetarnej, po eksperymencie z promieniami roentgena. Z informacji dodatkowych - goście są praktycznie niezniszczalni, bardzo szybko się regenerują.. i co gorsza - nie pamiętają morderczych na nich zabiegów - dokonywanych przez „właścicieli wspomnień”.
Po naciskach, Kris zwierza się Snautowi z tego kim był jego gość. Przy okazji, dowiadujemy się, że najcięższym elementem wyrzutów sumienia związanych ze zmarłą żoną - jest dla Kelvina kwestia słów rzuconych podczas kłótni, w afekcie. Okazuje, się że gdy ta zastraszyła go samobójstwem, ten odpowiedział że nie będzie miała odwagi.
Widzimy, że cybernetyk wyraźnie zazdrości Kelvinowi takiej „tragicznej historii” (mówiąc wręcz, że Ocean potraktował go wyjątkowo łagodnie), co wkurza naszego narratora. Snaut jednak się tłumaczy, iż najgorsze najczęściej są wspomnienia, których nie było. Myśli, które stworzone kiedyś - zaraz zostały otorbione w najgłębszych zakątkach podświadomości - gdyż same
w sobie były tak złe/niegodne człowieka/wstydliwe, czy wreszcie - powodujące najgorsze z możliwych wyrzuty sumienia.
I domyślamy się, że takich gości mieli/mają pozostali członkowie stacji.
Tutaj zostaje poruszony też kolejny ważny problem idei podboju kosmosu. Lem rozprawia się z całym nurtem SF słowami Snauta. Ludzie wyruszając w poszukiwaniu nowych światów - wcale nie chcą zdobywać kosmosu. Chcą jedynie rozszerzyć Ziemię do jego granic. Uważają się za „Rycerzy Świętego Kontaktu” - kolejny fałsz. Nie szukają nikogo innego niż ludzi. Ludzi - będących wyidealizowaniem ich samych (jakieś super-inteligentne cywilizacje), lub będących wizerunkiem naszej prymitywnej przeszłości. Wtem, pojawia się cywilizacja - typu solaryjskiego, gdzie bezceremonialnie zostajemy postawieni przed lustrem: odarci z cnót i bohaterskiego posągu Człowieka. „Mamy go, ten kontakt! Wyolbrzymiona jak pod mikroskopem nasza własna, monstrualna brzydota, nasze błazeństwo i wstyd.”
Pojawia się kwestia nadania sygnału SOS i ucieczki ze stacji (co by załatwiło całą sprawę) - jednak Snaut mówi, żeby zostać. Bo może znajdzie się środek, może się to opłaci. „O nim [Oceanie] nie dowiemy się raczej nic, ale może o nas...”. Na odchodnym Snaut daje Kelvinowi „Mały Apokryf” (ta książka, którą szukał w kajucie Gibariana).
Razem z Kelvinem czytamy „Raport Bertona” (pilota, który poszukiwał w ekspedycji ratowniczej jednego z zaginionych naukowców - Fechnera). Bertonowi uwierzył tylko jeden lekarz (wszyscy uznali, że miał halucynajce - podtruty atmosferą Solaris). Skracając - Berton był świadkiem „eksperymentu: Człowiek” - jaki przeprowadził Ocean, na tym naukowcu, którego poszukiwano. Pilot widział, jak ocean po dokonaniu swego rodzaju „sekcji umysłu” zmarłego Fechnera - analizował wyciągnięte wspomnienia, tworząc na powierzchni swych fal różne formy materialne (niedokładne modele ogrodów, budynków, a nawet dziecka nieszczęsnego naukowca). Kończąc raport, Kelvin uświadamia sobie, że właściwie to wszystko mu już wisi. Że żadną heroiczną decyzją nie jest pozostanie na stacji. Że nie ma się czego bać. Że są częścią eksperymentu. Że po jakimś czasie przywykną do wszystkiego.
Do kajuty wchodzi Harey. „Nie bój się. Chodź tu” - mówi Kelvin. I wiemy, że mówi to szczerze.
Rozdział 7 Narada
Kelvin budzi się z odrobinę schizolskiego snu. Obok jest Harey. Spędzają razem poranek i kolejną noc (żeby nie było - jak pamiętamy dni na Solaris z racji układu podwójnego słońc są krótsze). Kolejny, napiętnowany jakimś fatalizmem uczuciowym rozdział. Z jednej strony nasz narrator dostrzega w replice swojej żony - replikę właśnie. Miarowo, mechanicznie bijące serce, brak potrzeby snu, czy jedzenia. Z drugiej jednak - ma drugą szansę, możliwość przebywania z własną, zmarłą żoną. Widzi jej piękno, dostrzega ludzkość jej istoty (np. kiedy Harey sama z siebie opatruje mu oparzenia). Jednocześnie, przeżywa szok i jak mówi - najstraszniejsze co przeżył w życiu - kiedy na oparciu krzesła widzi dwie, jednakowe sukienki (jedną z Harey - wczorajszej, drugą - z dzisiejszej).
Po cichu, Kelvin wymyka się z kajuty i trzyma z zewnątrz klamkę (mimo, że wie iż nie byłby w stanie powstrzymać siły swojego Gościa). Po chwili słychać trzaski w pokoju, po czym o dziwo Harey nie próbuje normalnie otworzyć drzwi (trochę, jak
z dowcipów o blondynkach, bez urazy) - tylko ciągnie je w przeciwnym kierunku. Skutek jest taki - że wyłamuje drzwi razem
z futryną - paskudnie się kalecząc. Oczywiście, nim zszokowany Kelvin ją opatrzy - jej dłonie są już praktycznie zregenerowane. Harey nie umie wytłumaczyć swojej reakcji na brak męża. Ale mnie się wydaje, że tak naprawdę - to każdy z nas zna wyjaśnienie. Czasem tak przeraźliwie tęsknimy za kimś, kogo kochamy, że wyłamanie drzwi wydaje się niczym w porównaniu z tym, co bylibyśmy w stanie uczynić, aby tę osobę zobaczyć, dotknąć, znaleźć się w zasięgu jej ciepła.
Kris bierze Harey do małego gabinetu, gdzie dokonuje kilku badań laboratoryjnych na jej krwi. Nie wchodząc
w szczegóły - Kelvin odkrywa niemożliwe - Harey nie jest zbudowana z atomów, lecz wielokrotnie mniejszych części składowych - neutrin, które żeby tworzyć stałe konglomeraty - muszą być stabilizowane jakimś polem. Generalnie - atomy, cząsteczki, wreszcie - komórki ciała Gości - są jakby maską rzeczywistości, bo tak naprawdę - ich budulec jest subatomowy. Co tłumaczy - dlaczego są w pewnym sensie niezniszczalni (bo nie mając prawdziwych atomów - nie ulegają reakcjom fizyko-chemicznym znanym naszej rzeczywistości).
W międzyczasie mamy wideo-konferencję Kelvina, Snauta i Sartoriusa. Wymieniają na niej swoje spostrzeżenia na temat fenomenu "fantomów". Goście są zmaterializowanymi projekcjami tego, co na temat danej osoby zawierał mózg każdego
z naszych bohaterów. Jednocześnie - przy kopiowaniu ich przez Ocean - zagarnięta została część informacji niezwiązanych (stąd Goście znają część wspomnień z nimi nie związanych). Ale to oczywiście już wiemy. Poza tym, naukowcy rozmawiają sobie
o tym, czy to co mają na stacji jest celowym, czy nie eksperymentem Oceanu. Kelvin ogólnie rzecz ujmując sympatyzuje raczej ze Snautem, gdyż Sartorius jest oficjalny i średnio przyjemny. Rozmowa kończy się jakimś burdelem w laboratorium Sartoriusa
i ten się wyłącza. Kris umawia się ze Snautem na spotkanie na żywo. Koniec rozdziału.
Rozdział 8 Potwory
Tytuł rozdziału nie jest bynajmniej związany z Harey i pozostałymi Gośćmi. Otóż większość tego kilkudziesięciostronowego fragmentu Kris spędza z (lekko nudzącą się) żoną w bibliotece stacji, czytając poświęconą Solaris monografię naukowca Giesego. Oszczędzę wam streszczania streszczenia tejże rozprawy naukowej. Generalnie czytamy
o różnorakich, trójwymiarowych tworach oceanu (z racji tego, że nie zrozumiane nigdy w pełni przez uczonych - zwane potworami), powstających na jego powierzchni, o teoriach naukowych na ich temat i różnych wypadkach z historii badań nad planetą. Przyznam się szczerze, że zawsze nudziły mnie te przydługawe opisy długoni, symetriad, asymetriad, mimoidów i innych pacierzowców, ale teraz zaczynam dostrzegać kunszt autora w opisywaniu trójwymiarowej (a nawet czterowymiarowej) rzeczywistości. Z fabułą ma to jednak związek pośredni.
Kris budzi się w nocy i widzi płaczącą Harey. Mamy kolejną, poruszającą scenę, w której przebija nieuchronność smutnego końca. Żona Kelvina czuje coraz silniej, że coś jest nie tak, że nie jest tym, kim była dla męża, tym kogo znał. On ją pociesza, ale rozmowa jest pełna niedomówień. Pusta. Jest także chyba jedyny moment w książce, gdzie możemy się domyślać, iż tworzeni przez ocean Goście są czymś więcej niż tylko ożywionymi wspomnieniami. Harey na pytanie o to dlaczego nie może spać, odpowiada że leży i myśli. "To są bardzo dziwne myśli. (...) To jest jakieś takie... dookoła... (...) Jak gdyby nie tylko we mnie, ale dalej, tak jakoś..." Czyżby jednak tak poszukiwanym kontaktem były ich myśli? W ostateczności to i tak nie ma znaczenia.
Osią fabuły tego rozdziału są dwa pomysły Sartoriusa na pozbycie się Gości, a które to przynosi jako anioł śmierci Kelvinowi Snaut. Obaj siedzą w bibliotece, niedaleko przycupnęła Harey (która to przez całą rozmowę przygląda się cybernetykowi - i widzi w jego spojrzeniu niechęć, zazdrość, pragnienie zniszczenia?). Snaut jest przeraźliwie zmęczony i razem z Sartoriusem (który w całej powieści przeżywa najprawdopodobniej największe problemy ze swoim Gościem) pragną ostatecznie rozwiązać kwestię „fantomów”. Podskórnie czujemy, że bardzo zazdroszczą Kelvinowi tego, że ma tak dobry kontakt ze swoim Gościem (pamiętamy przecież, że Kris „zabił” Harey tylko jeden, jedyny raz na początku). Prawdopodobnie to też jest przyczyną, iż coraz gorzej czują się ze swoimi żywymi wspomnieniami. Może czują się winni, że ich „cienie podświadomości” są nieporównywalnie gorsze od Kelvinowego wspomnienia o żonie? Tak, czy inaczej, wpadli na dwie koncepcje rozwiązania problemu stacji.
„Projekt Myśl” - wymyślili (hehe) sobie, że ochotnik w postaci naszego narratora - podłączy się na jawie do encefalografu (urządzenia zapisującego potencjały czynnościowe mózgu), który to połączony z generatorem najtwardszego promieniowania (takie, jakie było użyte w eksperymencie Gibariana) walnie w Ocean zapisem całej świadomej i nieświadomej zawartości mózgu Kelvina. Osią pomysłu było, to żeby pokazać Planecie, iż człowiek może być dobry, że nie ma tylko czarnych, głęboko chowanych myśli, itp., itd. Kelvin póki co na sprawę się nie godzi, gdyż „rentgenowskie kazania o wspaniałości człowieka uważa za błazeństwo” (tak naprawdę - sprzeciw wobec projektu Myśl nie może dziwić - Kelvin przecież obawia się, że podświadomość może spłatać mu przykrego figla - i nagle się okaże, iż tak naprawdę biedny narrator pragnie się uwolnić od zmarłej żony). Co ciekawe, Snaut go popiera (prawdopodobnie nie wierzy w skuteczność tego pomysłu) i wyjeżdża z drugim.
„Projekt Wolność” - stworzenie pola antyneutrinowego, które zdestabilizowałoby układy neutrinowe (jakimi są Goście). I tutaj zaczynają się schody. Do Krisa nagle z całą mocą dociera, że on wcale nie chce utracić Harey. Wiedząc, że póki co nie ma z Sartoriusem kontaktu (wyłączył wideofon) - przekonuje Snauta, iż rozpad wiązań neutrinowych mógłby uwolnić energię rozpadu, nie tylko świetlną. Ogólnie - zniszczenie Gości - rozpieprzyłoby stację. Snaut postanawia porozmawiać o tym
z Sartoriusem, ale widać że jego entuzjazm opada. Pyta się jeszcze, czy Kelvin wziąłby udział w pierwszym projekcie, lecz ten obiecuje dać mu odpowiedź po namyśle. W tym momencie wiemy już, że Kris gra na zwłokę. Podobnież z projektem Wolność, jego podparta wzorami naukowymi obawa przed nieprzewidywalnością rozpadu układów neutrinowych, jest również grą na czas. Do czasu, aż Sartorius nie zanalizuje hipotezy Krisa. Snaut wychodzi.
Rozdział 9 Płynny tlen
Fragment zaczyna się snem Kelvina (oczywiście, na początku tego nie wiemy). Właściwie ten sen jest streszczeniem całego „Solaris”. Do Krisa przychodzi Gibarian. Prowadzą słowny spór o Harey (którą za wszelką cenę Kelvin chce uchronić przed zniszczeniem). Oprócz tego, kierownik stacji ostrzega naszego psychologa, że Sartorius odkrył motywy Kelvina i obaj ze Snautem w tajemnicy konstruują generator pola antyneutrinowego. Koniec rozmowy: „- Ty nie jesteś Gibarianem. - Proszę.
A kim? Twoim snem może? - Nie. Ich kukłą. Ale ty o tym nie wiesz. - A skąd wiesz, kim ty jesteś!”. Krzyczy podświadomość Kelvina.
W końcu narrator się budzi i słyszy prawdziwy głos Gibariana. A słowa te są najlepszym streszczeniem tego co dzieje się na stacji (po kiego grzyba ja tu zatem tyle piszę?).
„...dylemat, którego nie umiemy rozwiązać. Prześladujemy samych siebie. Polytheria [Ocean] zastosowały jedynie rodzaj selektywnego wzmacniacza naszych myśli. Poszukiwanie motywacji tego zjawiska jest antropomorfizmem. Gdzie nie ma ludzi, tam nie ma także dostępnych człowiekowi motywów. Aby kontynuować plan badań, należy albo unicestwić własne myśli, albo ich materialną realizację. Pierwsze nie leży w naszej mocy. Drugie jest zbyt podobne do morderstwa.”
(śliczny jest po tych słowach cynizm Kelvina, który muszę tu zacytować...: „No cóż ty Gibarian - mruknąłem ziewając. - Tak ze snu w sen prześladować, no wiesz...”)
Rano Kelvin nie może znaleźć magnetofonu, który wziął z kajuty szefa stacji (pamiętacie jeszcze?;)) - gdyż wydawało mu się, iż słowa (te co zacytowałem) Gibariana przypominały mu raczej wykład nagrany na taśmie. Harey mówi jednak, że sprzątała w kajucie i nic nie widziała (jak się potem okaże - przesłuchała nagranie...). Chcąc uniknąć konfliktu, gdyż żonie szklą się oczy, odpuszcza sobie tą kwestię. A nie powinien: „Co ci jest? - zniżyłem głos do szeptu. - Płaczesz? - Och, zostaw mnie. To nie są prawdziwe łzy - wyjąkała.”
Generalnie, podczas całego dnia, spędzonego na: włóczeniu się po stacji w poszukiwaniu broni (taka mała paranojka
w kwestii swojego i żony bezpieczeństwa), ledwo ruszonym obiedzie i bólu głowy Kelvina - narasta tylko napięcie. Dzień kończy się bardzo smutną, nostalgiczną i bolesną w swej wymowie rozmową, w której Harey błaga Kelvina o prawdę na swój temat. Błaga o potwierdzenie swoich domysłów. Kris nie ma jednak odwagi, siły, przeczucia (?) - żeby jej powiedzieć cokolwiek. I „dzięki” temu - mamy kolejną ważną scenę.
W środku nocy, Kris budzi się i znajduje swoją żonę w agonii. Popełniła samobójstwo (historia lubi się powtarzać, co?..) przez wypicie płynnego tlenu. Uczciwie powiem, że jest to jedna z piękniejszych (o ile można to tak ujmować) scen śmierci
w nurcie fantastyki naukowej. W lodowatych kłębach parującego tlenu, nasz psycholog próbuje ratować Harey. Ta powtarza tylko, ledwie słyszalnie (w końcu - ma w środku wszystko spalone) jego imię.
„... i czekałem na ostatni oddech, żeby upaść po nim na podłogę, ale ona wciąż oddychała, prawie nie rzężąc, coraz ciszej,
a koniuszek piersi, który prawie całkiem przestał już drgać poruszał się szybkim rytmem pracującego serca.”.
Jak mogliśmy się domyślać - Harey nie umiera. To co następuje potem jest tak przesycone emocjami, że nie umiem tego streścić. Nie lubię tego słowa, ale najpełniej chyba oddaje tę sytuację. Katharsis obojga. Następuje odsłonięcie prawdy przed obojgiem. Harey - przez ten „eksperyment” dowiaduje się o sobie, jej mąż natomiast - zmuszony zostaje stawieniu czoła swoim prawdziwym emocjom. Cholera mnie bierze i mam ochotę krzyczeć jak objęci Harey i Kris w ferworze sprzecznych uczuć, kiedy pomyślę iż nie mogę zamieścić tutaj tych pięciu stron. Trudno, może jak będziecie kiedyś mieli czas - to sobie przeczytacie. Konkluzja:
„ - Słuchaj... powiedziała (kiedy ustalone zostaje już, że Kris się Harey nie brzydzi i za nic nie chce jej odejścia) - jest jeszcze coś. Czy ja... jestem do niej... bardzo podobna?
Byłaś bardzo podobna - powiedziałem - ale teraz już nie wiem.
Jak to?...
Wstała z ziemi i patrzała na mnie wielkimi (szarymi) oczami.
Przesłoniłaś ją już.
I jesteś pewny, że nie ją, tylko mnie? Mnie...
Tak. Ciebie. Nie wiem. Boje się, że gdybyś naprawdę nią była, nie mógłbym cię kochać.
Dlaczego?
Bo zrobiłbym coś okropnego.
Jej?
Tak. Kiedy byliśmy...
Nie mów.
Dlaczego?
Bo chcę, żebyś wiedział, że nie jestem nią.”
Rozdział 10 Rozmowa
Następnego dnia Snaut chce się spotkać z Kelvinem, żeby przedyskutować projekt „Myśl” (na ten czas - Sartorius przerywa budowę annihilatora neutrinowego). Harey idzie z Krisem, ale godzi się pozostać na korytarzu - co będzie wiązać się dla niej z dramatycznym pojedynkiem, walką z niezrozumiałym strachem i poczuciem wszechwładnego przywiązania do męża - stworzonym mocą Oceanu.
Snaut siedzi plecami do szafy (ciągle coś tam szeleści - pod koniec rozmowy domyślamy się razem z Kelvinem - że tam umieścił swoją Gościówę - to z kolei wynika z jednej wypowiedzi cybernetyka, mianowicie mówi on, iż Kelvin ma szczęście, bo niektórzy mogą być „prześladowani przez gotową czynić dla ciebie wszystko maszkarę”) i trzyma wewnątrz rękę. Rozmowa jest ciężka: w odbiorze i w streszczeniu. Nakreślę jedynie zatem o co mniej więcej obojgu naukowców chodzi. Nasz narrator opowiada Snautowi ostatnie zdarzenia z Harey. Ten tłumaczy Kelvinowi, że im dłużej fantom jest ze swoim „Adamem” - tym bardziej się uczłowiecza, usamodzielnia.. i tym trudniej jest pozwolić (?) mu odejść. Kris broni siebie i Harey jak oszalały. Otwarcie przyznaje się, iż ją kocha, że chce ją ze sobą zabrać ze stacji, itp., itd. Generalnie - Kelvinem rządzą tu emocje. I pewnie mną by też rządziły. W końcu, dana została mu druga (no.. trzecia) szansa - by być ze swoją, zmarłą żona. By być szczęśliwym? By naprawić popełnione wobec niej błędy i wyrządzone krzywdy? Tej postawie kontrastowana jest osoba Snauta. Szczur jest tutaj (może przez swoje zmęczenie, może przez to iż jego wspomnienia były „gorsze”?) - kwintesencją logicznego myślenia. Wszystkie argumenty Kelvina zbija przerażająco celnymi obserwacjami i wnioskami. Mówi, że wszyscy stosują tu strusią politykę, przy czym Kris - w najgorszej formie. Okłamuje siebie i Harey. Po pierwsze - jeśliby chciał z nią lecieć - ta najprawdopodobniej umrze, rozpadnie się po wyrwaniu z ochronnego dla układów neutrinowych pola planety. Po drugie - na orbicie wokółplanetarnej lata sobie rakietka z pierwszą Harey - i prosty eksperyment (włączenie radia) - umożliwiłby sprawdzenie - czy ta jeszcze tam jest, czy nie? (przed czym Kris wzbrania się oczywiście rękami i nogami) Po trzecie - Kelvin ma największy problem z trzech naukowców - gdyż przez to, iż wspomnienie jego było wspaniałe - toteż Harey i wszystko z nią związane ma znamiona piękna. I tym trudniej się wyzwolić z procesu kołowego w jaki zostali wplątani przez Solaris. Po piąte - najważniejsze - Snaut mówi Kelvinowi - że cała rozmowa pośrednio jest prowadzona wewnątrz naszego psychologa, gdyż Snaut jest tu jakby głosem zdrowego (???) rozsądku Kelvina. Nasz narrator przyszedł do cybernetyka, gdyż tak naprawdę potrzebował pomocy w zdjęciu ciężaru jaki na niego nałożono. Kelvin chciał, aby winę za podjęcie decyzji o włączeniu się w jakikolwiek plan/próbę rozwiązania problemu Gości - poniósł Snaut, Sartorius, ktokolwiek. Byle nie on sam. Kris wychodzi od Snauta, godząc się na spotkanie następnego dnia w trójkę u Sartoriusa.
„I na czym właściwie stanęło? Na niczym? Prawda, jutro rano... I nagle ogarnął mnie strach, niemal taki, jak ostatniej nocy. Mój encefalogram. Całkowity zapis wszystkich procesów mózgowych, przełożony na wahania pęku promieni, zostanie wysłany w dół. W głąb tego nieobjętego, bezbrzeżnego potwora. Jak to powiedział [Snaut]: „gdyby znikła, cierpiałbyś okropnie, co?...”. Encefalogram to zapis całkowity. Także procesów nieświadomych. Jeżeli chcę, żeby znikła, zginęła?” (...)
„- Kris... - cicho odezwała się Harey.” (...)
„...są we mnie może myśli, zamiary, nadzieje okrutne, wspaniałe, mordercze, a ja nic o nich nie wiem. Człowiek wyruszył na spotkanie innych światów, innych cywilizacji, nie poznawszy do końca własnych zakamarków, ślepych dróg, studni, zabarykadowanych, ciemnych drzwi. Wydać im ja... ze wstydu? Wydać tylko dlatego, że braknie mi odwagi?
Kris... jeszcze ciszej niż przedtem szepnęła Harey.” (...)
„...a w pustce która zastępowała gonitwę myśli sprzed chwili, rosła bez słów martwa, obojętna pewność, że tam dokąd nie mogłem sięgnąć, wybrałem już i udając, że nic się nie stało, nie miałem nawet na tyle siły, żeby sobą wzgardzić.”
Zastanawiam się, czy ta powieść nie stawia pod znakiem zapytania definicji człowieczeństwa...
Rozdział 11 Myśliciele
Kris nie może zasnąć, błąkając się po majaczliwych, na pół sensownych horyzontach nocnych myśli. Harey pyta się czy to przez eksperyment. Wszyscy dobrze wiemy, że tak. Kelvin nazywa całą operację „Myśl” - eksperymentem „Rozpacz”. Gdyż to jest ucieczka, niegodny człowieka odwrót, przyznanie się do własnej bezsilności i małości. „Tak jakby godne człowieka było brnąć i grzęznąć, i tonąć w czymś, czego nie pojmuje i nigdy nie pojmie”. Rano nastrój powieści (o dziwo... taka cisza przed burzą) rozpogadza się. Nasz narrator (walnął sobie prochy nasenne) nie bardzo jest świadomy swoich problemów egzystencjalnych z poprzedniej nocy. Idą razem z Harey do laboratorium, gdzie jest już Snaut i Sartorius. Harey siada (kolejny raz!) nieszczęśliwa z książką pod ścianą i mamy wrażenie, że pragnie zniknąć. Kelvin tymczasem podłączony zostaje do elektroencefalografu. Zabawna jest przemowa Sartoriusa, który tłumaczy naszemu psychologowi, iż powinien się skupić podczas kiedy będą zapisywane jego fale mózgowe, na doniosłych osiągnięciach ludzkości, ogromnym dorobku intelektualnym, wielkości moralnej i duchowej, itp., itd. Kelvin ma to głęboko gdzieś i zaczyna sobie myśleć o Harey (przepełnione rozpaczliwą czułością, żalem, ale bezosobowe pojęcie o niej), potem przechodzi mu płynnie na Giesego (ojca solarystyki i solarystów), po czym wspomnienie to miesza się z obrazem ojca Krisa. Nagrywanie kończy się, a na narratora spływa uczucie spokoju i pustki. Uznaje, że dobrze wykonał swój obowiązek. Sartorius dziwi się, że Kelvin nie chce powtarzać nagrywania (domyśla się, że ten nie do końca myślał o wyższości człowieka nad Oceanem;)). Dalej, Snaut z Sartoriusem prowadzą eksperyment i promieniują ocean myślami Kelvina. Ten tymczasem wychodzi z Harey z laboratorium.
Pomimo dobrze (?) rozpoczętego dnia, nasz psycholog (od siedmiu boleści) podświadomie czuje, że między nim, a żoną nie jest najlepiej od wczoraj (...żeby tylko od wczoraj...). Czuje jakąś niezasypaną szczelinę, że powinien okazać Harey trochę czułości, serdeczności, miłości (!!!), whatever. On jednak nie może się przemóc, ogarnia go jakaś apatia i proponuje pójść do biblioteki, poczytać. Harey prawie ochoczo się na to godzi. Czytamy więc razem z Kelvinem historię badań nad Solaris, teorie na temat żywotwóru oraz dowiadujemy się o trzech okresach w dziejach „kontaktu” człowiek-Ocean. Pierwszy okres: naiwna młodość, żywiołowo-optymistyczny romantyzm. Drugi: dojrzały wiek solarystyki - dzieła bardziej sceptyczne, a tym samym - bardziej rzeczowe. Trzeci: okres obelg - powstają dzieła pełne niechęci wobec Solaris (np. iż jest to planeta w ostatniej fazie degeneracji) - w praktyce jest to zemsta na Oceanie za to, iż nie udało nawiązać się kontaktu. Dlaczego o tym wspominam. Po pierwsze, jest to dobrych kilkanaście stron ;) , a po drugie - jeśli kiedyś będziecie mieli okazję - warto przeczytać, gdyż jest to kolejny, fajny eksperyment myślowy związany z badaniem ewolucji ludzkich sposobów tworzenia nauki. Poza tym, przytaczane są pewne hipotezy ujmujące cała solarystykę w kanwy filozofii, jeśli nie religii (co będzie miało jeszcze znaczenie). Konkluzja Kelvina jest dość smutna: „... [solaryści] czekają Objawienia, które wyłożyłoby im sens samego człowieka! Solarystyka jest więc pogrobowcem zmarłych dawno mitów, wykwitem mistycznych tęsknot, których jawnie, pełnym głosem, usta ludzkie wypowiadać już nie śmią, a kamieniem węgielnym skrytym głęboko w fundamentach jej gmachu jest nadzieja Odkupienia...”. Końcem rozdziału Kelvin znajduje na półce bibliotecznej, wśród innych dzieł - swoją pracę dyplomową - która to stała się początkiem jego kariery w instytucie solaryjskim, a w końcu posłaniem go na Stację. Co warto zauważyć - praca dyplomowa naszego narratora analizowała podobieństwa między falami elektrycznymi mózgu wyzwalanymi u ludzi podczas emocji (ból, strach, rozkosz), a prądami pojawiającymi się w Oceanie podczas tworzenia jego różnych, powierzchniowych form (te mimoidy, symetriady i inne długonie). Może więc Kelvin miał największą szansę zrozumienia Solaris?
Rozdział 12 Sny
Mijają dni. Stacja powoli przemieszcza się wzdłuż południka planety. Ocean nie odpowiada. Automatyczna aparatura co jakiś czas powtarza napromienianie. Nasz narrator powoli zapomina o całym eksperymencie i przestaje obawiać się reakcji oceanu. Całymi godzinami przesiaduje w bibliotece, albo w kabinie z Harey, snującą się za nim jak cień. Jest między nimi kiepsko. Kelvin nie potrafi się przełamać, żeby zmienić, poprawić coś w ich stosunkach. Nie umie tego wyjaśnić. Zdaje mu się jednak, że wszystko na Stacji, a szczególnie to co, jest pomiędzy nim i żoną - jest w stanie nadzwyczaj chwiejnej równowagi.
I każda błędna decyzja, może obrócić wszystko w ruinę. Harey (i mnie to jakoś nie dziwi..) też odczuwa ten sam stan. Ciszę przed nadchodzącą burzą. Wszyscy czują na stacji bliżej nieokreśloną Obecność, ale nikt o tym nie mówi (może zresztą dlatego, że panowie naukowcy unikają się jak mogą). Kris ma sny. Są tak psychodeliczne, iż nie będę się tutaj silił na ich streszczanie.
W każdym razie, jedne są pełne jakiegoś mistycznego kontaktu z gestem kreacyjnym Boga, inne: ciężkie koszmary - pełne strachu. A wszystkie - związane pośrednio z Oceanem. Kelvin boi się zasypiać. Stara się walczyć ze snem tuląc i pieszcząc Harey (której, oczywiście o swoich snach nie mówi) - co jeszcze bardziej pogłębia tworzącą się między nimi atmosferę zamierania
i upokorzenia.
Piętnastego dnia od rozpoczęcia eksperymentu „Myśl”, Ocean podnosi swoją grubobąblistą pianę w postaci kolumn
i smug, otaczając całą unosząca się 400 metrów nad nim Stację. Zjawisko to, „wstrząsające swoim spokojnym ogromem, przeraziło Harey”. Reszta „ekipy” również pierwszy raz widzi to na oczy. Ale nic się nie dzieje. Następnej nocy - Ocean na ogromnej powierzchni fosforyzuje (zjawisko to opisywane było wcześniej, jako lokalne zwiększenie aktywności plazmy Oceanu). I nadal nic się nie dzieje. Przez następne 2 tygodnie zresztą też nic się nie dzieje. No może, poza nieludzkim, agonalnym krzykiem, który jednej nocy dobiega niewiadomo skąd. Jakiś czas potem, kiedy Kelvin razem z Harey siedzą w kuchni - wchodzi nawalony Snaut. „...jak ty możesz nie pić, Kelvin?”
Przypieprza się najpierw do Krisa, że zapuścił brodę (bo tak było z Gibarianem na początku...), potem do Harey:
„O, Afrodyte biała z oceanu rodem. Porażona boskością, twoja dłoń - zaczął deklamować i zakrztusił się śmiechem”. Widząc, że zaraz dostanie od Kelvina, wyrzuca z siebie całkiem fajną, nihilistyczną przemowę na temat człowieczeństwa, bezsensu ludzkiego mniemania o sobie, na temat ułudy władzy, siły i pewności jaką daje nauka. A rzucę parę cytatów ;) ...aha i dowiadujemy się, że Sartorius, „ostatni rycerz świętego Kontaktu”, „Faust na opak” - szuka środka przeciw nieśmiertelności - czyli konstruuje jednak annihilator.
To teraz cytaty: „Kelvin, otwórzmy denne luki, będziemy wołać do niego, tam w dół, może usłyszy. Ale jak on się nazywa? Pomyśl, ponazywaliśmy wszystkie gwiazdy i planety, a może one miały już nazwy? (...) Słuchaj, chodźmy tam. Będziemy krzyczeć... powiemy mu, co zrobił z nas, aż się przerazi...” „Kto to zrobił z nas? Gibarian? Giese? Einstein? Platon? To byli zbrodniarze, wiesz?” „Kelvin (...) siedzisz tu, ty, dziecko w rzeźni, i włosy ci rosną.... Czyja wina? Sam sobie odpowiedz.”
Snaut wychodzi. I kiedy wzrok Kelvina spotyka się z Harey - nagle całym sobą czuje, że chce do niej podejść i ją objąć, pogładzić po włosach. Ale nie może. Nie może. Ja pierdole.
Rozdział 13 Sukces
W kontekście rozdziału, należałoby jego tytuł ująć w cudzysłów. A może nie. Nie wiem...
Mijają następne tygodnie. Oboje, Kris i Harey udają spokój. Wiedza o wzajemnym oszukiwaniu się, jest ich ostatnią ucieczką. Wiele rozmawiają o tym co będą robić na Ziemi. Tragizmu sytuacji dopełnia to, iż w głębi - Kris nie wierzy
w możliwość ich wspólnego wydostania się z Solaris. Pomijając kwestie naukowe stabilizowania układów neutrinowych, zostaje typowo ludzka biurokracja. Otóż na Ziemi, człowiek to jego papiery. Oczywistym jest, że Harey takich nie ma. A brak papierów - to kłopoty, kontrole i prawda o tym, iż nie jest człowiekiem sensu stricte. Harey prawdopodobnie o tym wszystkim wie, lub się domyśla. I „już tylko milcząc, już tylko w ciemności mogliśmy jeszcze na chwilę stać się wolni, w zatraceniu, które osaczająca nas zewsząd rozpacz czyniła tylko momentalnym zawieszeniem tortury.” Czyli zbliżamy się do końca. Pewnej nocy Harey wychodzi na chwilę, myśląc że Kelvin śpi i rozmawia z kimś na korytarzu. Tego ogarnia przerażenie i tak potworny strach, że nie jest w stanie ruszyć się z łóżka. Harey, następnego dnia nie przyznaje się do nocnej wycieczki.
No i mamy wieczór, a z nim prostą, a jednocześnie bardzo ludzką scenę pożegnania, kiedy tylko jedna osoba jest świadoma rozstania. Harey nie chce rozmawiać o Ziemi. Oboje piją sok, który Kelvinowi wydaje się dziwny w smaku. Harey pyta się Krisa dlaczego się nie ożenił... a jednocześnie prosi, aby to zrobił.
„ - Nie potrzebuję nikogo oprócz ciebie. Pochyliła się nade mną. Czułem jej oddech na ustach, objęła mnie tak mocno, że ogarniająca mnie niezmożona senność cofnęła się na mgnienie.
Powiedz to inaczej.
Kocham Cie.
Uderzyła czołem w moje ramię, poczułem drganie jej napiętych powiek i wilgoć łez.
Harey, co ci?
Nic. Nic. Nic....- powtarzała coraz ciszej.”
Kelvin zasypia. Budzi go czerwony świt i ból głowy. No i brak Harey. Nasz narrator robi małą demolkę na Stacji biegając w poszukiwaniu Żony. Popada w histerię, uświadamiając sobie, że Harey odeszła. W końcu z obłędu cuci go Snaut, dając Kelvinowi kartkę napisaną przez Harey (drugi list samobójczy?...). „Kochany, to ja prosiłam go o to. On jest dobry. Okropne, że musiałam cię okłamać, nie dało się inaczej. Możesz zrobić dla mnie jedno - słuchaj go i nie zrób sobie nic. Byłeś wspaniały”.
Okazuje się, że Sartorius zbudował mały destabilizator pola utrzymującego układy neutrinowe w kupie. „Znikła. Błysk
i podmuch. Nic więcej.” Nadzieja Kelvina na to, że Harey wróci upada, kiedy Snaut uświadamia go, iż od czasu „wznoszących się pian” - Goście nie wracają. W Kelvinie budzi się nienawiść do Oceanu. Pragnie napisać raport z prośbą o zniszczenie planety. Snaut go uspokaja. Owszem, muszą napisać raport i wysłać go na Ziemię, siecią grawitacyjnych przekaźników. Ale nie
o zniszczeniu i nienawiści. Tylko prawdę - o wszystkim co się stało od śmierci Gibariana. Snaut ukierunkowuje Krisa na logiczniejsze myślenie i ten się powoli uspokaja. Zaczynają rozmawiać o Oceanie. Kelvin uważa, że jego nienawiść jest uzasadniona, gdyż Ocean znając strukturę molekularną ludzi oraz ich myśli - wybrał takie, aby najbardziej tych ludzi skrzywdzić. A nie porozumieć się z nimi. Mimo, że miał takie możliwości. Snaut wyjeżdża jednak z inną koncepcją. Solaris idealnie odtworzyło to, co nad nim się unosiło. Bez celu. Po prostu. Nie rozumiejąc tego co stwarza.
„Tak, tak. Dobrze. Już nic [mówi Kelvin]. Ty jesteś dobry. On też. Wszyscy są dobrzy. Ale dlaczego? Wytłumacz mi. Dlaczego? Po coś to zrobił? Co jej powiedziałeś? - Prawdę.”
Rozdział 14 Stary mimoid
Kelvin, jak ten baca, siedzi i myśli. Ma kilka miesięcy, zanim nad Planetę przyleci jakiś statek kosmiczny, który zabrałby go na Ziemię. Ale nie cieszy się z tego. Gdyż nie ma domu. Wie, iż Ziemia to „wielkie, zatłoczone, huczące miasta, w których zgubię się, zatracę prawie tak, jak gdybym uczynił to co chciałem zrobić drugiej, czy trzeciej nocy - rzucić się w Ocean, ciężko falujący w ciemności. Utonę w ludziach.” Trochę jak w Krakowie, pod Bagatelą. Nasz narrator stracił na planecie część siebie.
I wie, że cokolwiek spotka go na Ziemi: „... nie oddam im się cały. Niczemu ani nikomu, już nigdy więcej.”
Wchodzi Snaut (który przejmuje się trochę tym, że Kelvin tylko siedzi i myśli) i rozpoczyna się ciekawa rozmowa (wyczuwam tu echa Lemowskiego agnostycyzmu, zahaczającego o ateizm) o Bogu. Obaj, krok, po kroku wpadają na koncepcję „ułomnego, kalekiego Boga”. Jako istoty, „która weszła w boskość jak w sytuację bez wyjścia”, jest idealnie samotna - a więc wolna, a jednocześnie - związana z materią, która sprawia że jest istotą ograniczoną w swej wszechmocy. Swoją koncepcję zaczynają łączyć z Solaris: „pierwociną, zalążkiem Boga rozpaczy, którego witalne dziecięctwo przerasta jeszcze o góry jego rozumność”, którego moc jest nieporównanie większa od zrozumienia jej celu. Do naukowców dociera, iż niemożliwość nawiązania Kontaktu, brak odpowiedzi, a jednocześnie „ekstrawagancje” w postępowaniu z mieszkańcami Stacji - obrazują psychikę małego dziecka. Cały opis Planety byłby więc katalogiem dziecięcych odruchów, a Goście, chwilową, bezcelową zabawą niemowlęcia. Konkluzja Kelvina: „...to jedyny Bóg, w którego byłbym skłonny uwierzyć, którego męka nie jest odkupieniem, niczego nie zbawia, nie służy niczemu, tylko jest.”
Niedaleko Stacji unosi się stary mimoid (dla jasności - kilkusetmetrowa, postrzępiona, przypominająca zastygłe
w delikatnym pumeksie miasto - wyspa). Kelvin uznaje, że jako solarysta, chociaż raz powinien na jakimś tworze Oceanu stanąć. Snaut obawia się, że po tej filozoficznej rozmowie, nasz psycholog będzie chciał się zabić. Kelvin uspokaja go i leci na mimoid małym śmigłowcem. Kiedy wspina się na szczyt mimoidu, nagle odkrywa, iż tak naprawdę to nie przyleciał uprawiać trekingu, tylko poczuć fizyczną bliskość Oceanu. Schodzi na brzeg wyspy i dotykając galaretowatych fal, które otaczają jego dłonie, nigdy do nich bezpośrednio nie przylegając (tworząc jakby żywe rękawiczki) - Kelvin przeżywa jakieś małe oczyszczenie. Jednoczy się z Oceanem, wybaczając mu wszystko. I nagle uświadamia sobie, że nie może z Planety odejść. To by znaczyło przekreślić nikłą szansę, jaką w sobie ukrywa przyszłość. Wie, iż ocean nie wzruszy się tragedią dwojga ludzi, ale....
„A więc lata wśród sprzętów, rzeczy których dotykaliśmy wspólnie, w powietrzu pamiętającym jeszcze jej oddech? W imię czego? Nadziei na jej powrót? Nie miałem nadziei. Ale żyło we mnie oczekiwanie, ostatnia rzecz, jaka mi po niej została. Jakich spełnień, drwin, jakich mąk jeszcze się spodziewałem? Nie wiedziałem nic, trwając w niewzruszonej wierze, że nie minął czas okrutnych cudów.”
13