B. PRUS, CIENIE
Świt i zmierzch porównane do armii toczących codziennie bitwy: rano i wieczorem
któryś wygrywa i któryś przegrywa. Zmierzch po świcie, gdy przegrywa, kryje się wszędzie,
gdzie się da (wszędzie, gdzie są jakieś szczeliny i ciemne miejsca). Ciągle nas otacza mimo
tego, że wydaje się, że go nie ma. Po zachodzie słońca żołnierze ciemności wypełzają z
ukrycia, ogarniają coraz więcej miejsc i wreszcie zapada wielka ciemność, od której wszyscy
uciekają do domów. Kiedy to się dzieje, na ulicach pojawia się postać z płomykiem nad
głową, która zapala latarnie. Pojawia się ona każdego dnia, bez względu na porę roku.
Narrator zastanawia się, czy ta postać jest człowiekiem. Dostaje jego adres i idzie do niego,
ale go nie zastał. Zapytał stróża kto to jest i jak wygląda – stróż stwierdził, że nie wie. Po pół
roku narrator znowu poszedł do latarnika, ale stróż powiedział, że umarł i wczoraj go
pochowali. Narrator chciał znaleźć jego grób, ale mu się nie udało. Stwierdza, że latarnik po
śmierci też jest nieznajomy i niewidzialny jak za życia. Latarnicy pojawiają się w życiu ludzi,
przynoszą światło i znikają jak cienie.
Narracja jest albo w trzeciej osobie albo w pierwszej, jak narrator opowiada o tym, co
sam robił. Opisy Cieni, bitew, itd. są w trzeciej osobie.
B. PRUS, PLEŚŃ ŚWIATA
Narracja w 1. osobie. Narrator opowiada, że był kiedyś w Puławach z jakimś
botanikiem. Siadali przy Sybilli na ławce, pod wielkim kamieniem porośniętych mchem albo
pleśnią i botanik to badał. Narratora ciekawiło co w tym ciekawego, a botanik mu objaśniał,
że brudne plamy są zbiorem żyjących istot (niewidzialne dla gołego oka). Tworzą one
społeczeństwa, porównanie jak do ludzi. Opis kolejnych plam: wielka popielata przez dwa
lata bardzo urosła, siwej praktycznie ostatnio nie było, żółta i ruda ze sobą walczą, zielona
jest przepleciona siwą sąsiadką. Botanik stwierdza, że tym społeczeństwom brak dusz i serc,
które mają ludzie. Wszystko się dzieje mechanicznie. Po kilku latach narrator znowu oglądał
kamień. Zobaczył swojego botanika i nagle sybilla, ławka i kamień znikły. Zobaczył coś jak
szkolny globus wielkości kamienia, który oglądał. Obracał się on, były na nim takie plamy jak
na kamieniu i poruszały się one i zmieniały. Spytał botanika, czy to jest historia ludzkości,
botanik skinął potwierdzając. Narrator zapytał, dlaczego więc nie ma tam dusz i serc, postać
botanika zaśmiała się. Narrator znowu znalazł się w ogrodzie, a jego towarzysza już nie było.
B. PRUS, POD SZYCHTAMI
Narracja w 3. osobie w każdej części. Osobne scenki połączone trochę tematycznie,
wszystko pisane jakby z innej perspektywy placu.
I fragment: opis pani Maciejowej z pod szychtów. Gęba jak cielęca wątróbka, czepiec na
głowie, żeby nie mieć raka. Kobieta siedzi i łata kaftanik, przy tym klnie, a potem
podśpiewuje.
***
II fragment: opis warszawskiego krajobrazu. Obszerny plac złożony z dwóch kondygnacji,
dolna czasem jest zalewana przez Wisłę i tworzy jeziorko. Zbierają się tam ulicznicy (grają w
guziki, pływają po jeziorku, szukają robaków na przynęty). Kiedy Wisła opada, sadzawka
staje się bagnem, błotem i wysycha, a potem zarasta ostem. Uliczników już wtedy nie ma i
siedzi tam tylko pani Maciejowa i łata kaftanik albo z kobietami przerzuca stogi śmieci.
***
III fragment: opis cmentarzyska rzeczy na placu przy ulicy Dobrej (czyli na tym placu, co
we fragmencie II). To jeden z generalnych śmietników miasta. Wymienienie śmieci, jakie tam
można znaleźć. Śmierdzi tam, widok jest szpetny. Wśród tego gnojowiska są dwa filtry
wodociągów i studnia ściekowa – to objaśnia wysoką śmiertelność Warszawy i nasuwa
pytanie „po co człowiek żyje na tym świecie? Czy poto, aby służyć za ogniwo między
kanałem a filtrem?”.
***
IV fragment: opis umeblowania placu pod szychtami – słupy, belki. Koza, szkapy, ludzie
wywożący śmieci, gałganiarki i ulicznicy z Powiśla – to goście. Czasem można spotkać tam
obdartych drabów, którzy w południe śpią (a przez to ich zajęcie jest dziwne – nie wiadomo z
czego żyją ale można się domyślać).
***
V fragment: opis całego krajobrazu. Na lewo ciągnie się rzeka, na prawo piętrzy się wał
miasta. Z obu stron migocą światła w mieszkaniach. Przy ziemi jest mgła – gnojowisko dyszy
zarazą. Słychać szum wiatru, plusk fal i czasem zgiełk miasta. Słychać też szeleszczenie,
które jest odgłosem pracującej śmierci. Słychać też odgłosy istot żywych, ale nie są to
jednoznaczne odgłosy. Pytanie: Jestżem igraszką zmysłów? Słupy telegraficzne przypominają
szubienice, stosy belek mogiły, a na ich szczycie stoi bezpański pies, który wygrzebuje kość.
B. PRUS, Z LEGEND DAWNEGO EGIPTU
Bezpośredni zwrot do czytelników na początku: ludzkie nadzieje są marne wobec
porządku świata i wyroków bożych. Potem historia Ramzesa pisana w 3. osobie. 100-letni
Ramzes, potężny władca Egiptu, dogorywał. Był chory, leżał na skórze tygrysa przykryty
płaszczem króla Etjopów. Zawołał najmądrzejszego lekarza ze świątyni w Karnaku. Chciał
lekarstwa, które albo go wyleczy albo zabije. Na niechęć lekarza stwierdził, że jego wnuk
Horus jest następcą, a Egipt nie może mieć władcy, który nie może dźwignąć oszczepu i
jechać na wozie. Ramzes wypił lek i zawołał najsłynniejszego astrologa z Tebów. Ten mu
powiedział, że umrze ktoś z dynastii i że źle zrobił pijąc lek, bo człowiek i tak nic nie poradzi
na boskie wyroki. Przed wschodem słońca Ramzes albo miał umrzeć albo być zdrowym.
Ramzes kazał zaprowadzić Horusa do sali faraonów, żeby tam czekał na jego pierścień, gdy
umrze. Horus płakał, ale poszedł do sali, na ganek, i przyglądał się okolicy. Była noc, a
wszędzie były tłumy. Mimo tego panowała cisza. Dworzanin powiedział, że lud chce go
powitać jako władcę. Horus zapytał o światła. Dworzanin stwierdził, że kapłani poszli do
grobu jego matki Zefory, żeby jej zwłoki przenieść do faraońskich katakumb. Horus
wspomniał matkę, która wstawiała się za niewolnikami i została z nimi pochowana. Kanclerz
kazał przygotować gońców po nauczyciela Jetrona. Horus wspomniał przyjaciela wygnanego
z kraju, bo uczył go litości dla ludu. Za Nilem zobaczył światło. Dworzanin mu powiedział,
że to pozdrowienie Bereniki z klasztornego więzienia, która do niego wróci z klasztoru, gdy
zostanie faraonem. Horusa nagle ukąsiła chyba pszczoła, miał nadzieję że to nie był pająk (bo
one mają truciznę). Ramzes wysłał do niego posłańca z ostatnią wolą. Horus sprzeciwił się i
nakazał wydanie dwóch edyktów, dzięki którym ludzie unikną rozlewu krwi i krzywdy. Noga
Horusowi puchła. Horus kolejnemu posłańcowi kazał napisać edykt znoszący ciężary z
niewolników. Arcykapłanowi kazał napisać edykty o przewiezieniu zwłok matki do katakumb
i uwolnieniu Bereniki z więzienia klasztornego. Przyszedł lekarz, okazało się że Horusa
ukąsił pająk i lada moment umrze. Umierał i Ramzes. Horus czekał na pierścień, by edykty
weszły w życie. Słabł, czekał na pierścień, odrzucał po kolei edykty, których nie zdążyłby
dotknąć, na koniec zostawił edykt o Berenice. Przybył zastępca arcykapłana, że Ramzes
odzyskał zdrowie. Horus spojrzał za Nil na światło z więzienia Bereniki i umarł.
H. SIENKIEWICZ, LEGENDA ŻEGLARSKA
Był okręt Purpura, wielki i silny. Wszyscy żeglarze mówili, że to wspaniały statek.
Życie załogi było szczęśliwe, majtkowie drwili z niebezpieczeństw, każdy robił co chciał na
tym okręcie. Życie tam ciągłym było świętem. Nic się nie oparło statkowi, był niezniszczalny,
nawet ratował inne statki i rozbitków. Żeglarze zleniwieli i zapomnieli sztuki żeglarskiej,
mówili że Purpura sama popłynie. Było tak przez długie lata, załoga zniewieściała, nikt nie
zauważył, że statek zaczął się psuć. Ludzie zaczęli mówić załodze, żeby uważała, ale załoga
się śmiała. Pewnego dnia przyszła burza i tak zamiotła statkiem, że zaczął tonąć. Załoga nie
wiedziała, jak ją ratować. Zaczęli bić z dział do wichrów i fal i chłostali morze. Marynarze
ginęli, statek tonął. Podniosły się głosy, żeby nie walili z armat, mieli naprawiać statek, ale
tego nie zrobili. Spadną teraz na dno i tam mają pracować, bo Purpura jeszcze nie zginęła.
Padli więc marynarze na spód i od spodu zaczęli wszystko naprawiać.
H. SIENKIEWICZ, JAMIOŁ
Narracja w 3 os. W całej noweli. Rzecz dzieje się w miasteczku Łupiskórach. Po
pogrzebie Kalikstowej były nieszpory, kilka bab zostało odśpiewać resztę pieśni. W kościele
było ciemno, bo była zima i 4 popołudniu. Dziad i mały chłopak kręcili się przed ołtarzem,
jeden zamiatał, drugi zwijał dywan. Dziad wymyślał na chłopaka. W okna stukały głodne i
zziębnięte wróble. W ciemności było widać jedną z chorągwi, na której byli grzesznicy w
płomieniach i wśród diabłów. W pieśni bab powtarzały się słowa: A kiedy przyjdzie skonania
godzina, uproś nam, uproś u Twojego syna. Wszystko było posępne, a nawet straszne. Śpiew
był przerywany zdrowaśkami, po których mówiły Wieczne odpoczywanie... za dusze
Kalikstowej. Jej córka, Marysia, nie miała więcej niż 10 lat i nie rozumiała śmierci matki.
Była spokojna, nawet obojętnie pogodna. Nudziło się jej, ale zwróciła uwagę na dziada.
Złapał on za sznur dzwonu i dzwonił za dusze Kalikstowej. Nieszpory się skończyły, baby
wyszły na rynek. Kulikowa wzięła Marysie. Jakaś baba ją spytała co z nią zrobi. Ona
stwierdziła, że Wojtek Margula jedzie do Leszczyniec i ją zabierze, bo może w dworze ją
przygarną. Miasto wyglądało posępnie, baby weszły do szynku, napiły się wódki, dały trochę
Marysi mówiąc: Napij się boś sierota, nie zaznasz dobroci. Kobiety wspomniały Kalikstową:
źle wyglądała ostatnio, zdążyła pójść do wójta, żeby ''papiery mieć co do kolomnii na
porządek'', za które zapłaciła 4zl i 6gr. Miała wytrzeszczone oczy tak, ze po śmierci nie mogli
ich zamknąć, a ksiądz nie zdążył jej wyspowiadać. Katarynka w szynku grała oberka.
Kapuścińskiej przypomniała się śmierć jej męża, który bardzo wzdychał przed śmiercią,
rozpłakała się, dala kataryniarzowi 6gr. Kulikowa przypomniała Marysi, ze ksiądz jej mówił,
że jamioł (anioł) nad nią czuwa, dała jej 10gr. Nagle baby usłyszały konia. Do szynku wszedł
Wojtek Margula. Kulikowa powiedziała mu, ze weźmie małą do Leszczyniec. On powiedział,
że nikt mu nie kazał i stwierdził, że baby się spiły. Napił się wódki i wypluł, bo to była woda.
Zażyczył sobie araku. Niechcący przyczyniał się on wg narratora do ugruntowania
fundamentów społecznych - propinacya w miasteczku była dworska (cokolwiek to znaczy...).
Baby posnęły a Wojtek zabrał Marysię, której nikt nie pożegnał, matka została na cmentarzu
a ona pojechała do Leszczyniec. Jechali saniami. Wojtek przysnął, śniło mu się, że w
Leszczyńcach go biją za zgubienie kobiałki z listami, więc co jakiś czas się budził. Marysia
zaczynała rozumieć, że matki nie będzie już nigdy, rozpłakała się z zimna. Konie w lesie
zwolniły i przewróciły sanie do rowu. Marysia budziła Wojtka, ale ten dalej spal. Kiedy nie
reagował stwierdziła, że pójdzie piechotą. Znała drogę do Leszczyniec, bo chodziła tam z
matką do kościoła, myślała że to blisko. Noc była jasna, ona ufnie szła, ale zaczęła się
męczyć, płakała. Usiadła pod drzewem, wydawało jej się, że matka do niej idzie, ale nikogo
nie było. Marysia była pewna, że przyjdzie Jamioł, usłyszała że ktoś się zbliża i myślała, że to
on. Podniosła powieki i zobaczyła szara trójkątną głowę o sterczących uszach, która
przypatrywała się dziecku.
H. SIENKIEWICZ, STARY SŁUGA
Narracja w 1 osobie, narrator opowiada swoje wspomnienia, z dialogu postaci
dowiadujemy się, że ma na imię Henryk. W dzieciństwie u jego rodziców służył stary sługa,
Mikołaj Suchowolski, szlachcic z Suchej Woli, który służył jeszcze u jego dziadka.
Wykonywał wiele czynności, ale przede wszystkim zrzędził (narrator pamięta go jako
człowieka mruczącego, lubił go, ale się go bał). I narrator i jego brat bardziej się go bali, niż
swojego guwernera – Ludwika i bardziej, niż rodziców. Sługa był grzeczniejszy dla sióstr
narratora, mówił do każdej „panienko”. Nosił zawsze w kieszeni kapiszony, narrator go prosił
by postrzelać. Po długim marudzeniu sługa brał broń i pozwalał małemu mierzyć. Mikołaj
uczył dzieci swojego dawnego wojennego rzemiosła: chłopcy uczyli się maszerować pod jego
okiem, a razem z nimi ksiądz Ludwik. Kiedy narrator wyjechał do szkół, sługa bardzo to
przeżywał i po pierwszym powrocie na święta ściskał go i zaczął nazywać paniczem. Dzięki
m. in. awanturom Mikołaja malec unikał kary za słabe oceny, np. sługa twierdził, że nie jest
mały Niemcem ani nie musi rozmawiać z nimi, żeby się uczyć po niemiecku. Sługa czasem
opowiadał o swojej młodości i bitwach, w jakich brał udział (mnóstwo rzeczy zmyślał). Miał
swoje dzieci – syn był nicponiem i pałętał się gdzieś po świecie, a córka bałamuciła się ze
wszystkimi oficyalistami we wsi i zmarła przy porodzie. Urodziła córkę Hanię, narrator bawił
się z nią w żołnierzy, bo byli w tym samym wieku. Sługa opowiadał różne historie wojenne,
ale czuwał nad postępowaniem chłopców starannie i surowo. Był on człowiekiem sumiennym
do tego stopnia, że gdy pan wysłał go z listem i nakazał wrócić z odpowiedzią, a adresata listu
nigdzie nie mógł znaleźć, szukał go 6 dni aż go znalazł. Jego przywiązanie do pana było
ogromne, kiedy Pan Zoll i były karbowy pana ubliżali panu, Mikołaj zdzielił ich z bicza, za co
go pobito. Sługa nie przyznał się do tego co się stało, lekarz o tym powiedział i po tym pan
był ogromnie wzruszony. Była też sprawa siostry pana, a ciotki narratora. Zakochał się w niej
z wzajemnością doktor, Mikołaj był przeciwko temu związkowi. Ostatecznie młodzi się
pobrali, sługa do panienki nie miał urazy ale lekarzowi tego nie zapomniał. Panienka z
lekarzem Stanisławem miała 3 dzieci. Kiedy Hania zachorowała na tyfus Mikołaj strasznie
cierpiał, bał się że ją straci. Doktor Staś siedział przy niej długo, aż wreszcie udało mu się ją
wyleczyć i od tamtego czasu Mikołaj uwielbiał doktora. Rok później sługa zaczął zapadać na
zdrowiu. Miał już koło 90 lat. Zdziwaczał, osłabł. Kiedy pani i pan wyjechali, żeby pani
podkurowała zdrowie, stary zaczął umierać. Był przy nim narrator z bratem Kaziem, Hania,
ksiądz Ludwik. Przed śmiercią sługa powierzył Hanię w ręce dziedzica.
H. SIENKIEWICZ, ORGANISTA Z PONIKŁY
Narracja w 3 osobie cały czas. Kleń zimą szedł przez śnieg z Zagrabia do Ponikły.
Dziś rano podpisał kontrakt z kanonikiem Krajewskim i został organistą Ponikły. W
przeszłości żył trochę jak cygan, a teraz miał mieć własny dom, ogród, 150 rubli rocznie,
pozycję społeczną i jeszcze zajęcie na chwałę Bożą. Przejął posadę po starym Mielnickim.
Talentu do grania nie przejął po ojcu, bo ojciec pochodzący z Zagrabia służył za młodu w
wojsku, a na starość kręcił sznury z konopi i przygrywał na fajce. Mielnicki pokazywał
Kleniowi, gdy ten był mały, jak się gra na organach i po 3 latach grał lepiej od Mielnickiego.
Uciekł Kleń z jakimiś muzykantami i włóczył się po świecie. Był chudy i miał długie nogi.
Był komornikiem przed zostaniem organistą. Kiedy grał na organach to przenosił i siebie i
innych do innej rzeczywistości. Zakochany był w pannie Olce, córce strycharza z Zagrabia i
żeby ją zobaczyć szedł po mszy pod kościół. Ona też się w nim zakochała mimo tego, że nic z
niego specjalnego nie było. Ojciec Olki nie chciał jej dać Kleniowi, bo był powsinogą, ale
gdy dowiedział się, że został organistą, był skłonny do pożenienia młodych. I właśnie od ojca
Olki wraca Kleń, kiedy narrator o nim opowiada. Kleń miał na imię Antoni. Olka powiedziała
mu, że poszłaby za niego nawet jakby nie został organistą i to go strasznie cieszyło. Zapadł
zmrok, Kleń postanowił iść do domu na skróty przez łąki. Wyciągnął obój i zaczął grać
wesołe melodie. Przypominał sobie, jak grali i śpiewali w domu Olki, z którego właśnie
wracał. Było bardzo zimno, więc przestał grać. Kleń zaczął żałować, że poszedł przez łąki, bo
śnieg był bardzo głęboki. Tak szedł, marzł, męczył się i poczuł się samotny. Wyczerpał się
tak, że wreszcie stwierdził, że siądzie i odpocznie. Tak zrobił i żeby nie zasnąć zaczął grać
„Mój zielony dzban”, który grał i śpiewał z Olką. Ostatecznie usnął i zamarzł na śmierć.
H. SIENKIEWICZ, SZKICE WĘGLEM
Akcja we wsi Barania Głowa. XI rozdziałów + epilog. W kancelarii siedzi wójt
Franciszek Burak i pisarz gminny pan Zołzikiwicz, wokół nich latały muchy. Zołzikiewicz
nie chciał napisać listu i wójt sam się męczył (napisał coś ze zwrotami z kazania). W końcu
pisarz sam napisał list. Wymyśla też, żeby na spis wojskowy wpisać Rzepę (podobała mu się
jego żona) na miejsce syna wójta (mimo tego, że Rzepa nie mógł być wpisany do wojska, bo
miał żonę i małe dziecko). Zołzikiewicz uważał chłopstwo za robactwo. Jego ulubioną
książką była Izabela Hiszpańska, czyli tajemnice dworu madryckiego". Baby rozmawiały, że
pisarza nie da się przekupić jajkami tylko pieniędzmi. Zołz. nie lubił akademika, kuzyna
Skorabiewskich, bo ten z niego kpił. Zołz. poszedł do Rzepowej, przystawiał się do niej,
rzucił się na niego pies i podarł mu spodnie, więc Zołz. powiedział, że Rzepa pójdzie do
wojska. Zołz. mieszkał w czworakach. Rzepa poszedł do Zołz. z rublem, ale ten się go
wystraszył i go pogonił. Rzepa pił z Burakiem i ławnikiem Gomułą, rozmawiali o wojnie
prusko-francuskiej. Chłopy spiły go i powiedzieli mu, że dworski las ma być rozdany
gospodarzom i żeby Rzepa podpisał prośbę o ogrodzenie swojego kawałka. Ten nie chciał, bo
ogrodzenie było kosztowne, ale przyszedł pisarz i powiedział, że państwo daje po 50 rubli na
ogrodzenie, więc Rzepa podpisał papiery. Wezwano karczmarza Szmula, żeby poświadczył,
że Rzepa podpisał papiery dobrowolnie i dano Rzepie ruble. Rzepa zasnął w karczmie. Rano
zapytał Szmula skąd ma pieniądze i ten mu powiedział, że podpisał umowę, że będzie losował
za syna wójta. Zołz., Burak i Gomuła rządzili sądem gminnym i Zołz. załatwiał sprawy za
łapówki. Na sprawę przyszli Rzepowie, prosili o pomoc, ale ich wyśmiali i jeszcze wsadzili
Rzepę do chlewika za groźby zabicia żony. Zołz. chciał się ożenić z Jadwigą Skorabiewską.
Rzepowa poszła do księdza Czyżyka, a ten jej powiedział, że przynajmniej Rzepa odpokutuje
pijaństwo. Jadwiga jest zachwycona twórczością Eliego (Asnyka). Rzepowa prosiła ją o
pomoc, ona kazała jej iść do jej ojca. Rzepowa poszła do dworu z dzieckiem, a tam akurat
byli goście. Długo czekała, Skorabiewski kazał jej iść do naczelnika do Osłowic. Baba tam
poszła, jak wreszcie znalazła naczelnika to bełkotała. Wracając dostała kamieniem w głowę i
straciła przytomność, dziecko jej zachorowało, przyszła burza. Baba wydobrzała, Szmul
powiedział jej żeby poszła do Zołz. wieczorem to on podrze umowę. Rzepowa oddała się
Zołz. ale on ją oszukał. Rzepa ją za to zabił siekierą i podpalił zabudowania dworskie.
J. LAM, WIELKI ŚWIAT CAPOWIC
Rozdziałów XV. Akcja w Capowicach. Pan Precliczek był namiestnikiem powiatu
Capowic. Uważał się raz za Niemca, raz za Polaka, raz za Czecha. Ludzie śmiali się z jego
żony (z domu Hanserle), że ma mniej sukien i kapeluszy niż gospodyni księdza oraz że przez
3 dni dawała mężowi rosół i sztukę mięsa z chrzanem. Emilia była córką Precliczka, była
piękna i miała dobrą pozycję do ożenku. Ojciec chciał ją wydać za Sarafanowycza (brzydala i
skąpca), który sobie wymyślił, że się z nią ożeni. Emilia zakochała się w Schreyerze, z
wzajemnością. Po trudnościach, ostatecznie Emilia wychodzi za Schreyera.
B. PRUS, OGRÓD SASKI
Humoreska. Narrator opowiada o swoim spacerze z panią X, jej córką Zofią (18 lat),
małym synem Franiem (6 lat) i ich kuzynem Władziem (20 lat) oraz psem Bibi. Franio bawił
się z chłopcami, ale oni z niego kpili. Wszyscy poszli do mleczarni, gdzie był bardzo drogo.
Potem poszli na plac zabaw, gdzie im się nie podobało. Poszli na lody, które były strasznie
drogie, do tego ludzie zaczęli się nabijać z towarzyszy narratora. Potem są 3 odrębne opisy, a
następnie opisuje narrator jak był sam w parku i usłyszał rozmowę dwójki kochanków.
H. SIENKIEWICZ, SACHEM
Antylopa w Teksasie była kiedyś osadą Czarnych Wężów, Chiavatta. Niemieccy
koloniści wymordowali mieszkańców, zajęli ich osadę i się bogacili. Przyjechał do
miasteczka cyrk, w którym miał wystąpić sachem, czyli następca zamordowanego przez
mieszkańców wodza Indian. W trakcie przedstawienia śpiewał, przypomniał o mordzie,
powiedział, że musi się zemścić. Wszyscy się bali, ostatecznie to było tylko przedstawienie.
M. KONOPNICKA, BANASIOWA
W Parku Łyczakowskim we Lwowie naratorka rozmawia ze starą kobietą, Banasiową.
Przyjechała do córki, żeby umrzeć wśród swoich. Ale ta śmierć nie przychodzi i dzieci muszą
opłacać stróża, żeby nie doniósł, że nie płacą za nią karty-pobytu. Kobieta robi co może, żeby
umrzeć, ale jej nie wychodzi.
M. KONOPNICKA, NASZA SZKAPA
Akcja zimą na warszawskim Powiślu (slumsy). Narratorem jest najstarszy z braci
Wicek Mostowiak. Ojciec, Filip, pracował przewożąc kruszywo wozem ze szkapą. Teraz
musiał przewozić piasek, za co mniej płacili. Matka, Anna, była chora na gruźlicę. Mieszkali
w suterenie piwnicznej. W domu było 3 synów: Wicek, Felek i Piotruś. Ojciec sprzedał ich
łóżko i spali z nim na sienniku, potem sprzedawał inne rzeczy, żeby opłacić leczenie żony. W
końcu ojciec sprzedał ukochaną szkapę. Na nic się to zdało, bo Anna i tak umarła. Przyjechał
wóz z ich dawną szkapą po trumnę, chłopcy tak byli zajęci koniem, że nie rozumieli, że on
właśnie wiezie trumnę z ich matką. Odbył się pogrzeb, ojciec płakał, a chłopcy świetnie się
bawili z koniem.
M. KONOPNICKA, MARTWA NATURA
Narracja w 1 osobie. Utwór zaczyna się zwrotem do adresatów, później jest opis
trumny (czarna z blaszanym krzyżem). Była ona w szpitalnej kaplicy. Do środka weszło koło
10 osób, różni ludzie z ulicy i zabudowań dookoła. Weszła zakonnica z posługaczami,
powiedziała jednej z kobiet, że a taki tam zmarł i że miał 3 dzieci. Nagle wbiegły te dzieci,
koło 10-letnia dziewczynka z młodszymi braćmi. Zmarły był posłańcem, kilka miesięcy
wcześniej zmarła tam jego żona, a dzieci teraz trafiły do babci. Dzieci pomodliły się i
przyszła babcia, prawie ślepa. Kobieta po omacku położyła pod głowę zmarłego poduszkę.
Matka specjalnie opłaciła pogrzeb synowi, by nie był pochowany we wspólnym grobie.
Dzieci pożegnały się z ojcem, trumnę zabito. Na tabliczce było napisane: Śp. Józef Szczeptek
posłaniec miejsci żył lat 43. Narratorka dała dziewczynce pieniądze, by dała jej babci do
opłacenia modlitwy.
H. SIENKIEWICZ, LATARNIK
Miejsce akcji: Aspinwall, niedaleko Panamy. Zaginął tam latarnik. Izaak
Falcondridge, konsul USA, miał znaleźć następcę. Latarnik miał utrzymywać w porządku
latarnię, wywieszać w dzień flagi a nocą zapalać lampę. Miał spędzać tam cały czas, tylko w
niedzielę mógł opuścić wyspę. Codziennie przywożono mu wodę i jedzenie. Do pracy
zaciągnął się ponad 70-letni Skawiński, Polak. Od 40 lat tułał się po świecie, brał udział w
powstaniu listopadowym, walczył w Hiszpanii i na Węgrzech na Wiosnę Ludów, służył w
francuskiej Legii Honorowej. Miał nadzieję, że odnajdzie spokój. Zawsze uczciwie pracował:
wydobywał złoto w Australii, diamenty w Afryce, był strzelcem w Indiach, pracował na
farmie w Kalifornii, miał fabrykę cygar w Hawanie, itd. Na latarni znalazł spokój, ale zaczął
tam dziczeć. Mijały tygodnie. Pewnego dnia oprócz jedzenia dostał paczkę z polskimi
książkami od Towarzystwa polskiego w Nowym Yorku. Zaczytał się, płakał, nie zapalił
latarni i przez to rozbił się statek. Został wyrzucony z pracy.