Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
1
Tekst przetłumaczony do potrzeb
wyłącznie dydaktycznych, lektura do zajęć
Procesy grupowe,
prowadzonych w Instytucie Socjologii, Uniwersytetu Warszawskiego
Tłum.: Adam Ostolski
Mark Granovetter
Działalność gospodarcza a struktura społeczna: proble m społecznego osadzenia gospodarki
1
Kwestia wpływu relacji społecznych na ludzkie zachowania i instytucje należy do klasycznych
zagadnień teorii społecznej. W niniejszym artykule zajmuję się tym, w jakim stopniu w
nowoczesnych społeczeństwach przemysłowych działanie ekonomiczne osadzone jest w
strukturach relacji społecznych. Podczas gdyprzyjęte ujęcia neoklasyczne proponują wyjaśnienia
„niedosocjalizowane”, skupione na zatomizowanej jednostce, reformistycznie nastawieni
ekonomiści, usiłując wprowadzić strukturę społeczną do modeli ekonomicznych, uciekają się do
krytykowanej przez Dennisa Wronga „przesocjalizowanej” koncepcji człowieka. Paradoksalnie,
oba ujęcia są do siebie podobne. W obu zignorowane są dynamiczne istniejące struktury relacji
społecznych, podczas gdy bardziej wyrafinowany model działania ekonomicznego musi
uwzględniać jego osadzenie w takich właśnie strukturach. Aby zilustrować moją argumentację,
poddaję krytyce zaproponowany przez Olivera Williamsona program badania „rynków i
hierarchii”.
Wprowadzenie: proble m społecznego osadzenia gospodarki
Klasyczna teoria społeczna od dawna interesuje się wpływem relacji społecznych na ludzkie
zachowania i instytucje. Ponieważ relacje te są zawsze obecne, hipotetyczne skutki ich
nieobecności można sobie zobrazować jedynie za pomocą eksperymentu myślowego w rodzaju
„stanu natury” Tomasza Hobbesa czy „sytuacji pierwotnej” Johna Rawlsa. Większa część tradycji
utylitarystycznej, wliczając w to klasyczną i neoklasyczną ekonomię, zakłada, że ludzkie
zachowanie jest racjonalne i motywowane własnym interesem, relacje społeczne zaś mają na nie
wpływ minimalny. Tym samym odwołują się do wyidealizowanego stanu niezbyt odległego od
wspomnianych eksperymentów myślowych. Na przeciwległym krańcu sytuuje się podejście, które
nazywam tu „społecznym osadzeniem gospodarki”. Głosi on, że analizowane zachowania i
instytucje są tak ograniczone przez istniejące relacje społeczne, że ujmowanie ich jako
niezależnych jest grubym nieporozumieniem.
W artykule tym interesuje mnie społeczne osadzenie zachowań ekonomicznych. Poglądem
dominującym wśród socjologów, antropologów, politologów i historyków przez długi czas było
przekonanie, że choć w społeczeństwach przedrynkowych tego typu zachowania były silnie
osadzone w relacjach społecznych, to wraz z modernizacją stały się bardziej autonomiczne. Przy
takim ujęciu gospodarka jest traktowana jako przekształcająca się w coraz bardziej wydzieloną,
wyodrębnioną sferą w społeczeństwie nowoczesnym, w którym transakcje ekonomiczne nie są już
określane przez społeczne lub rodzinne zobowiązania ludzi, lecz przez racjonalne wyliczenia
indywidualnych korzyści. Zdaniem niektórych tradycyjna sytuacja zostaje wręcz odwrócona:
wcześniej życie gospodarcze było całkowicie zanurzone w relacjach społecznych, obecnie zaś
1 Wcześniejsze wersje tego artykułu p isałe m podczas urlopu naukowego, który spędziłe m w Institute or Advanced
Studies na Uniwersytecie Harvarda. Badania zostały sfinansowane częściowo przez ten instytuto, częściowo zaś ze
stypendium John Simon Guggenheim Me morial Foundation oraz prze z NSF Sc ience Faculty Develop ment (grant
SPI 81-65055). Po moc w uc zynieniu mo jej argu mentacji bardziej przejrzystą zawd zięc za m cennym u wagom
Wayne'a Bakera, Michae la Bernsteina, Alberta Hirschmana, Rona Jeppersona, Erica Le ife ra, Dona McCloskeya,
Charlesa Perro wa, Ja mesa Rule 'a Michae la Schwa rtza , Thedy Skocpol i Harrisona White'a.
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
2
relacje te stają się epifenomenem rynku. Koncepcja społecznego osadzenia gospodarki wiąże się ze
szkołą „substantywistów” w antropologii, szczególnie z Karlem Polanyim (1944, Polanyi,
Arensberg i Pearson 1957) oraz z ideą „moralnej ekonomii” w historii i naukach politycznych
(Thompson 1971, Scott 1976). Ma również pewne oczywiste związki z marksizmem.
Jednak koncepcję, zgodnie z którą nowoczesności towarzyszy zerwanie ze społecznym osadzeniem
gospodarki, przyjęli tylko nieliczni ekonomiści. Większość z nich twierdzi, że poziom społecznego
osadzenia w dawniejszych społeczeństwach nie był znacząco wyższy od obecnego, niskiego
poziomu występującego na nowoczesnych rynkach. Ten kierunek myślenia zapoczątkował Adam
Smith, postulując istnienie „pewnej skłonności ludzkiej natury […] do wymiany, handlu i zamiany
jednej rzeczy na drugą” ([1776] 2007, ks. I, rozdz. 6). Smith zakładał, że skoro jedynym
czynnikiem produkcji w społeczeństwach pierwotnych była praca, wartość wymienianych dóbr
musiała odpowiadać kosztom potrzebnej do ich wytworzenia pracy – jak głosi klasyczna teoria
wymiany ([1776] 2007, ks. I, rozdz. 6). Począwszy od lat 20. XX wieku, podobne stanowisko –
nazwane później „formalistycznym” – przyjęła część antropologów, których zdaniem już w
społeczeństwach plemiennych zachowania ekonomiczne były dostatecznie niezależne od relacji
społecznych, aby można je było analizować w kategoriach standardowej ekonomii neoklasycznej
(Schneider 1974). Stanowisko to zyskało ostatnio dodatkowe wsparcie ze strony ekonomistów oraz
ekonomicznie zorientowanych historyków i politologów, zainteresowanych ekonomiczną analizą
instytucji społecznych – znaczna część tych analiz wpisuje się w tzw. „nową ekonomię
instytucjonalną”. Ich zdaniem zachowania i instytucje w dawnych społeczeństwach, które dotąd
interpretowano jako społecznie osadzone, można lepiej zrozumieć, odwołując się do mniej lub
bardziej zatomizowanych jednostek podążąjących za własnym interesem (np. North i Thomas
1973, Williamson 1975, Popkin 1979).
Nie zgadzam się z żadną z tych dwóch szkół. Twierdzę, że poziom społecznego osadzenia
zachowań ekonomicznych w społeczeństwach nierynkowych jest niższy, niż uważają
substantywiści i teoretycy rozwoju społecznego, i że modernizacja miała nań mniejszy wpływ, niż
im się wydaje. Twierdzę jednak również, że poziom ten zawsze był i nadal pozostaje wyższy, niż to
dopuszczają formaliści i ekonomiści. W tym artykule nie zajmuję się problematyką społeczeństw
nierynkowych. Punktem wyjścia jest dla mnie teoretyczna analiza pojęcia społecznego osadzenia,
którego wartość ilustruję następnie na przykładzie pewnego typowo nowoczesnego problemu,
będącego aktualnie istotnym zagadnieniem nowej ekonomii instytucjonalnej. Chodzi mianowicie o
pytanie, które transakcje w nowoczesnym społeczeństwie kapitalistycznym odbywają się na rynku,
które zaś w obrębie hierarchicznie zorganizowanych przedsiębiorstw. Zagadnienie to uzyskało
pierwszoplanowy charakter w programie badawczym „rynków i hierarchii”, zapoczątkowanym
przez Olivera Williamsona (1975).
Przesocjalizowane i niedosocjalizowane koncepcje ludzkiego działania w socjologii i ekonomii
Warto zacząć od przywołania wysuniętej przez Dennisa Wronga w 1961 r. krytyk i
„przesocjalizowanej koncepcji człowieka we współczesnej socjologii”. Zgodnie z tą koncepcją
ludzie są zdeterminowani przez wrażliwość na opinię innych, i dlatego skłonni podporządkowywać
się dyktatowi systemów norm i wartości, rozwijanych konsensualnie i uwewnętrznianych w
procesie socjalizacji, tak że posłuszeństwo wobec nich nie jest odczuwane jako ciężar. Popularność
takiego ujęcia w 1961 r. była w dużej części dziełem Talcotta Parsonsa, który rozpoznał
sfromułowany przez Hobbesa problem ładu społecznego i próbował go rozwiązać na własny
sposób, wykraczając poza zatomizowaną, niedosocjalizowaną koncepcję człowieka w tradycji
utylitarystycznej, do której należał Hobbes (Parsons 1937, s. 89-94). Wrong aprobował zerwanie z
atmoistycznym utylitaryzmem i nacisk na osadzenia aktora w kontekście społecznym –
podstawowe czynniki nieuwzględnione przez Hobbesa. Ostrzegał jednak przed wyolbrzymianiem
stopnia owego osadzenia i związanej z nim zdolności eliminacji konfliktu:
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
3
Często zadaniem socjologa jest zwrócenie uwagi na intensywność, z jaką ludzie
pragną i dążą do zyskania dobrej opinii swoich najbliższych towarzyszy w
rozmaitych sytuacjach. Dotyczy to szczególnie tych sytuacji, co do których
ogólnie przyjęte teorie lub ideologie nadmiernie podkreślały inne motywy […].
Tak więc socjologowie wykazali, że robotnicy fabryczni są bardziej wrażliwi na
postawy swoich kolegów-robotników niż na czysto ekonomiczne bodźce […].
Oczywiście, nie jest moją intencją krytykowanie ustaleń takich badań. Mój
sprzeciw dotyczy tego, że […] choć socjologowie krytykowali minione próby
wyróżniania jednego podstawowego motywu w ludzkim zachowaniu, to często
pragnienie osiągnięcia korzystnego obrazu samego siebie przez zaskarbienie
sobie aprobaty innych zajmuje taką pozycję w ich własnym myśleniu. ([1961]
1984, s. 60-61)
Klasyczna i neoklasyczna ekonomia posługuje się natomiast zatomizowaną, niedosocjalizowaną
koncepcją ludzkiego działania, zachowując ciągłość z tradycją utylitarystyczną. Z teoretycznych
argumentów na mocy założenia wykluczony jest wszelki wpływ struktury społecznej czy relacji
społecznych na produkcję, podział czy konsumpcję. Na konkurencyjnym rynku żaden pojedynczy
producent czy konsument nie ma zauważalnego wpływu na zagregowaną podaż czy popyt, a tym
samym na ceny i inne warunki wymiany. Jak zauważył Albert Hirschman, takie wyidealizowane
rynki, które obejmują „olbrzymią liczbę akceptujących dane ceny [price-taking] anonimowych
nabywców oraz posiadających doskonałą informację sprzedawców […], obywają się bez
przedłużonego ludzkiego czy społecznego kontaktu między stronami transakcji. W warunkach
doskonałej konkurencji nie ma miejsca na targowanie się, negocjowanie, skargi czy wzajemne
dostosowanie. Ci, którzy zawierają między sobą rozmaite transakcje, nie potrzebują wchodzić w
powtarzające się bądź trwałe relacje, które mogłyby spowodować, że się dobrze nawzajem
poznają” (1982, s. 1473).
Wiadomo nie od dziś, że wyidealizowane, doskonale konkurencyjne rynki przetrwały intelektualny
atak po części dlatego, że samoregulujące się struktury ekonomiczne są dla wielu osób politycznie
atrakcyjne. Rzadziej dostrzega się inny powód przetrwania tej koncepcji. Chodzi o to, że
wykluczenie relacji społecznych z ekonomicznej analizy pozwala odsunąć – przynajmniej w
dziedzinie gospodarczej – intelektualne wyzwanie, jakim jest problem ładu społecznego. W
rozumowaniu Hobbesa nieład powstaje dlatego, że wolne od konliktu transakcje społeczne i
ekonomiczne zakładają zaufanie i brak nadużyć. To jednak jest niezbyt prawdopodobne w sytuacji,
gdy jednostki ujmuje się jako pozbawione zarówno relacji społecznych, jak i instytucjonalnego
kontekstu – jak w „stanie natury”. Hobbes opanowuje tę trudność, nakładając na „stan natury”
strukturę autokratycznej władzy. Przeciwne rozwiązanie proponuje klasyczny liberalizm, a co za
tym idzie klasyczna ekonomia: represyjne struktury polityczne okazują się niepotrzebne dzięki
konkurencyjnym rynkom, dzięki którym przymus i oszustwo stają się bezowocne. Konkurencja
określa warunki wymiany w taki sposób, że pojedynczy sprzedawcy i nabywcy nie mogą nimi
manipulować. Jeśli napotykają złożone lub trudne relacje, cechujące się nieufnością lub
nadużyciem, mogą po prostu pójść dalej, ku legionowi innych aktorów gotowych robić interesy na
warunkach rynkowych. Relacje społeczne i ich szczegóły mają zatem charakter li tylko frykcyjny.
Dlatego w ekonomii klasycznej i neoklasycznej fakt, że aktorzy mogą wchodzić ze sobą w relacje
społeczne – jeśli w ogóle się go dostrzega – traktowany jest jako powodujący tarcie opór,
zakłócający działanie konkurencyjnych rynków. W jednym z częściej cytowanych fragmentów
Bogactwa narodów Adam Smith skarży się, że „rzadko się zdarza, by spotkanie ludzi tego samego
zawodu, nawet tylo dla zabawy czy rozrywki, kończyło się inaczej, jak zmową przeciw o gółowi
lub jakimś układem co do podniesienia cen”. Jego oparta na laissez-fairyzmie polityka nie
przewidywała wielu rozwiązań tego problemu. Sugerował jednak wycofanie się z regulacji
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
4
nakładających na ludzi prowadzących działalność gospodarczą tego samego typu obowiązek
publicznej rejestracji, gdyż publiczna dostępność takich informacji „zbliża do siebie jednostki,
które bez tego mogłyby nic o sobie nie wiedzieć, i daje każdemu rzemieślnikowi wskazówkę, gdzie
może znaleźć wszystkich innych ludzi swego fachu”. Tym, co zwraca uwagę, nie jest raczej ułomna
rekomendacja Smitha, lecz rozpoznanie faktu, że społecna atomizacja jest wstępnym warunkiem
doskonałej konkurencji (Smith [1776] 2007, s. 152).
W bliższych naszym czasom komentarzach na temat „wpływów społecznych” ekonomiści ujmują
je jako procesy, w których aktorzy nabywają zwyczaje, nawyki bądź normy, którymi kierują się w
sposób mechaniczny i automatyczny, niezależnie od ich związku z racjonalnym wyborem. Pogląd
ten, bliski Wrongowskiej „przesocjalizowanej koncepcji człowieka”, dobrze wyraża żartobliwa
uwaga Jamesa Duesenberry'ego, że „ekonomia mówi o tym, jak ludzie dokonują wyborów,
socjologia zajmuje się tym, w jaki sposób nie mają oni żadnego wyboru” (1960, s. 233). Podobnie
ujmuje to E.H. Phelps Brown, pisząc, że „socjologiczne podejście do determinacji wynagrodzeń”
wyrasta z założenia, że ludzie działają „w określone sposoby, ponieważ taki jest zwyczaj, albo
zobowiązanie, albo jest to «naturalne», albo słuszne i właściwe, ale uczciwe i sprawiedliwe” (1977,
s. 17).
Warto odnotować ironię o wielkim teoretycznym znaczeniu: przy całym swym pozornym
przeciwieństwie zarówno niedo-, jak i przesocjalizowana koncepcja człowieka ujmuje ludzkie
działania i decyzje jako czynności zatomizowanej jednostki. W ujęciu niedosocjalizowanym
atomizacja wynika z wąskiego utylitarnego podążania za własnym interesem, zaś w ujęciu
przesocjalizowanym – z faktu, że wzory zachowań zostały zintenralizowane, skutkiem czego
istniejące relacje społeczne mają jedynie poboczny wpływ na zachowanie. To, że zinternalizowane
reguły zachowania mają społeczne źródła, nie stanowi decydującej różnicy w stosunku do
podejścia utylitarystycznego, w którym kwestia źródła funkcji użyteczności pozostaje otwarta,
dopuszczając również zachowania kierowane w całości przez konsensualnie określone normy i
wartości – tak samo jak w ujęciu przesocjalizowanym. Tak więz niedo- i przesocjalizowane
rozwiązania problemu ładu społecznego łączy to, że izolują aktorów od ich bezpośredniego
społecznego kontekstu. Ten ironiczny związek widac już w Hobbesowskim Lewiatanie: nieszczęśni
mieszkańcy stanu natury, przytłoczeni nieładem wynikłym z ich atomizacji, radośnie poddają
wszystkie swe prawa autorytarnej władzy, dzięki czemu zachowują się odtąd posłusznie i
honorowo. Dzięki wynalazkowi umowy społecznej przechodzą ze stanu niedosocjalizowanego
bezpośrednio w przesocjalizowany.
Ilekroć współcześni ekonomiści usiłują uwzględnić w swoich rozważaniach wpływy społeczne, na
ogół przedstawiają je na sposób przesocjalizowany, widoczny w przytoczonych wyżej cytatach.
Tym samym odwracają tezę, że wpływy społeczne mają charakter frykcyjny, ale zachowują
wyobrażenie o tym, jak owe wpływy działają. Na przykład Michael Piore w swojej teorii
segmentacji rynku pracy przekonuje, że poszczególne segmenty rynku charakteryzują się różnymi
stylami podejmowania decyzji – przez racjonalny wybór, zwyczaje lub nakazy – i że te style
podejmowania decyzji, przypisane odpowiednio wyższym pierwotnym, niższym pierwotnym oraz
wtórnym rynkom pracy, mają swe żródła w subkulturach pracowników z klasy średniej, robotniczej
i niższej (Piore 1975). Podobnie Samuel Bowles i Herbert Gintis w swoim ujęciu konsekwencji
amerykańskiego systemu edukacji, przekonują, że różne klasy społeczne przejawiają odmienne
procesy poznawcze w wyniku różnic w otrzymanej przez siebie edukacji. Ludzie przeznaczeni do
prac niższej rangi uczeni są, jak być zależnymi wykonawcami poleceń, podczas gdy ludzie mający
zająć pozycje w elicie społecznej uczęszczają do „elitarnych czteroletnich college'ów”, które „kładą
nacisk na stosowne dla wyższych poziomów w hierachii produkcji relacje społeczne. […] W miarę
«opanowywania» przez nich kolejnych typów regulacji zachowań są albo kierowani wyżej, albo
przenoszeni na odpowiedni poziom w hierarchii produkcji” (Bowles i Gintis 1975, s. 132).
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
5
Takie przesocjalizowane koncepcje wpływu społeczeństwa na jednostkę okazuje się jednak dość
mechaniczne. Wystarczy poznać czyjąś klasę społeczną lub sektor rynku pracy, gdyż wszystko inne
w jego zachowaniu jest już automatyczne, skoro są tak dobrze zsocjalizowani. Wpływ
społeczeństwa działa tu jak zewnętrzna siła, które podobnie jak Bóg deistów puszcza rzeczy w
ruch, a następnie w nie już nie ingeruje. Siła ta narzuca się umysłom i ciałom jednostek niczym
kosmici w Inwazji łowców ciał, zmieniając ich sposób podejmowania decyzji. Jeśli tylko wiemy, w
jaki konkretnie sposób ktoś został ukształtowany, istniejące społeczne relacje i struktury nie mają
już znaczenia. Wpływy społeczne w całości zawierają się w głowie jednostki, tak że w
rzeczywistych sytuacjach wymagających podjęcia decyzji można ją traktować jak atom równie
dobrze, jak homo economicus, choć zapewne z innym zestawem reguł decydowania. Bardziej
wyrafinowane (a tym samym mniej przesocjalizowane) analizy wpływów kulturowych (np. Fine i
Kleinman 1979, Cole 1979, rozdz. 1) nie pozostawiają wątpliwości, że kultura nie odciska swego
śladu jednorazowo i na zawsze, lecz jest dynamicznym procesem, nieustannie konstruowanym i
rekonstruowanym podczas interakcji. N ie tylko kształtuje swoich uczestników, lecz jest także przez
nich kształtowana, po części dla ich własnych strategicznych celów.
Nawet ci spośród ekonomistów, którzy traktują relacje społeczne poważnie – jak w przypadku
postaci tak różnych jak Harvey Leibenstein ([1976] 1988) czy Gary Becker ([1976] 1990) –
nieodmiennie abstrahują od historii tych relacji i ich pozycji w stosunku do innych relacji, czyli od
tego, co można by nazwać historycznym i strukturalnum osadzeniem relacji społecznych.
Opisywane w ich rozumowaniach więzi interpersonalne są skrajnie wystylizowane, przeciętne,
„typowe” – odarte ze swej specyficznej treści, historii czy strukturalnego umiejscowienia.
Zachowanie aktorów jest skutkiem ich nazwanych pozycji i zestawów ról. Mamy więc opisy tego,
jak będą wzajemnie na siebie oddziaływać robotnicy i nadzorcy, mężowie i żony czy przestępcy i
policjanci, ale relacje te z założenia pozbawione są konkretnej zawartości wykraczającej poza to,
na co wskazują nazwy tych ról. Chodzi o dokładnie to samo, co socjologia strukturalna zarzucała
teorii Parsonsa: przypisywanie specyficznym relacjom między jednostkami podrzędnej roli w
ogólnym schemacie pojęciowym, traktowanie ich jako epifenomenów w obliczu trwałych struktur
normatywnych ról [normative role prescriptions] wywiedzionych z podstawowych orientacji na
wartości [ultimate value orientations]. W modelach ekonomicznych takie podejście do relacji
społecznych umożliwia paradoksalny efekt zachowania zatomizowanego procesu decyzyjnego
nawet wówczas, gdy w decyzji bierze udział więcej niż jedna jednostka. Ponieważ analizowany
zestaw jednostek – zwykle diada, niekiedy większa grupa – zostaje wyabstrahowana ze
społecznego kontekstu – jego zachowanie analizuje się w oderwaniu od zachowania innych grup i
od historii jego własnych relacji. Nie uniknęliśmy więc atomizacji, przeniesionej teraz na
diadyczny lub wyższy poziom analizy. Warto zwrócić uwagę na to, jak użycie przesocjalizowanej
koncepcji aktorów, zachowujących się wyłącznie według przypisanych im ról, służy tu wdrożeniu
zatomizowanego, niedosocjalizowanego ujęcia.
Aby analiza ludzkiego działania była owocna, konieczne jest uniknięcie atomizacji nieodłącznej od
teoretycznych skrajności niedo- i przesocjalizowanych koncepcji. Aktorzy nie zachowują się i nie
podejmują decyzji w oderwaniu od społecznego kontekstu. Nie kierują się niewolniczo jakimś
scenariuszem napisanym dla nich jako jednostek zajmujących miejsce na przecięciu określonych
społecznych kategorii, do których trafiło im się należeć. Ich wysiłki i celowe działania są natomiast
osadzone w konkretnych, dynamicznych systemach społecznych relacji. W dalszej części tego
artykułu zamierzam pokazać, jak pojęcie społecznego osadzenia zmienia nasze teoretyczne i
empiryczne podejście do badania zachowań ekonomicznych. Początkowo zawężam pole
zainteresowania do kwestii zaufania i nadużyć w życiu gospodarczym, aby następnie zilustrować
zastosowanie idei społecznego osadzenia na przykładzie analizy zagadnienia „rynków i
hierarchii”
2
.
2 Istnieje wie le podobieństw międ zy „niedosocjalizo wanym” i „p rzesoc jalizowany m” u jęcie m dzia łania a tym, co
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
6
Społeczne osadzenie, zaufanie i nieuczciwość w życiu gospodarczym
Mniej więcej od 1970 r. ekonomiści zaczęli nagle interesować się dotychczas lekceważonymi
zagadnieniami zaufania i nadużyć. Oliver Williamson zauważył, że realnie istniejący aktorzy
ekonomiczni kierują się nie tylko dążeniem do własnego interesu, lecz także „oportunizmem”, to
znaczy „podążają za własnym interesem podstępnie. Ci, którzy nauczyli się maskować, korzystają
z transakcyjnych przewag
3
. Homo economicus […] jest przeto istotą bardziej subtelną i chytrą, niż
to zakłada standadowy model kierowania się własnym interesem” (1975, s. 255).
Tym samym wyraźniej widoczna staje się pewna szczególna przesłanka nowoczesnej teorii
ekonomicznej, zgodnie z którą ludzie podążają za swym ekonomicznym interesem wyłącznie za
pomocą względnie cywilizowanych metod. Hobbesowskie pytanie o to, jak to się dzieje, że
jednostki kierujące się własnym interesem nie posługują się głównie przymusem i oszustwem,
zostaje w tej koncepcji zręcznie ominięte. A przecież Hobbes trafnie dostrzegał, że w samym
pojęciu „interesu własnego” nie ma nic, co by przymus czy oszustwo wykluczało.
Po części założenie to zawdzięcza swą trwałość temu, że konkurencyjne siły na samoregulującym
się rynku można wyobrażać sobie jako zdolne do tłumienia przymusu i oszustwa. Ale idea ta jest
również zakorzeniona w intelektualnej historii dyscypliny. W książce Namiętności i interesy Albert
Hirschman ([1977] 1997) pokazuje ważny nurt historii intelektualnej prowadzącej od Lewiatana do
Bogactwa narodów. Istotą tego nurtu było rozwadnianie sformułowanego przez Hobbesa problemu
ładu społecznego za pomocą argumentu, że jedne ludzkie motywacje pozwalają utrzymywać pod
kontrolą inne, a w szczególności że podążanie za własnym interesem ekonomicznym nie jest na
ogół jakąś nieokiełznaną „namiętnością”, lecz działalnością cywilizowaną i łagodną. Szeroka, choć
nie zawsze uświadomiona akceptacja tej idei stanowi wyrazisty przykład tego, jak niedo- i
przesocjalizowana koncepcja człowieka uzupełniają się nawzajem. Zatomizowani aktorzy na
konkurencyjnym rynku internalizują owe normatywne standardy tak starannie, że uporządkowane
transakcje są zagwarantowane
4
.
W ostatnich latach to przekonanie zostało podważone wskutek zwiększonego zainteresowania
detaliczną analizą na poziomie mikro rynków niedoskonale konkurencyjnych, cechujących się
niewielką liczbą uczestników o kosztach utopionych i inwestycjach w „specyficzny kapitał ludzki”.
W takich sytuacjach nie można przywołać rzekomej dyscypliny konkurencyjnych rynków jako
czynnika powstrzymującego nadużycia. Tym samym powraca klasyczny problem tego, jak to się
dzieje, że codziennego życia ekonomicznego nie wypełnia nieufność i nieuczciwość.
W literaturze ekonomicznej dostrzegam dwie fundamentalne odpowiedzi na ten problem. Uważam,
że jedna z nich wiąże się z niedosocjalizowaną, druga zaś z przesocjalizowaną koncepcją ludzkiego
działania. Ujęcie niedosocjalizowane odnaleźć można przede wszystkim w nowej ekonomii
instytucjonalnej – luźnego skupiska ekonomistów zainteresowanych wyjaśnianiem instytucji
społecznych w perspektywie neoklasycznej (zob. np. Furubotn i Pejovich 1972, Alchian i Demsetz
Burt (1982, ro zdz. 9) określa jako podejście „ato mistyczne” i „normatywne”. Także zaproponowana tu jako złoty
środek między ty mi koncepcjami idea społecznego osadzenia przejawia oczy wiste rodzinne podobieństwo z
Burtowskim „strukturalny m” u jęcie m dzia łania. Moje rozróżn ienia i podejście ró żni się jednak od ujęcia Bu rta na
lic zne, trudne do pobieżnego streszczenia sposoby. Można się o tym na jlep iej przekonać, porównując n inie jszy
artykuł z jego pożyteczny m streszczen iem własnej koncepcji (1982, rozd z. 9) i z normalny mi modelami, w których
jest zastosowana (1982, 1983). Innym podejściem podobnym do mojego w swy m nacisku na społeczne powiązan ia
celowych działań jest rozwinięcie Colemanowskiej teorii zbio rowego działan ia i decyzji zbioro wych przez
Marsdena, który zastosował je do sytuacji, gdy powiązan ia takie zmieniają rezultat, jaki mielibyśmy w czysto
atomistycznej sytuacji (Marsden 1981, 1983).
3 Badacze socjologii sportu zauwa żą, że tezę tę wysunął wc ześniej, w nieco innym sformu łowaniu, Leo Du rocher.
4 Za wska zanie mi tego wdzięc zny jestem anonimowe mu recenzentowi.
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
7
1973, Lazear 1979, Rosen 1982, Williamson 1975, 1979, 1982, Williamson i Ouchi 1981).
Opowieść, którą głoszą przedstawiciele tej szkoły, mówi, że społeczne układy i instytucje
uznawane dotychczas za przygodny skutek działania sił prawnych, historycznych, społecznych czy
politycznych, lepiej można wyjaśnić, jeśli spojrzymy na nie jako na wydajne rozwiązania
określonych problemów ekonomicznych. Ton tych opowieści przypomina socjologię strukturalno
funkcjonalną z okresu od lat 40. do 60. XX wieku, zaś większa część argumentacji nie spełnia
elementarnych kryteriów rozsądnego wyjaśnienia funkcjonalnego sformułowanych przez Roberta
Mertona w 1947 r. Dobrym przykładem jest pogląd Schottera, że zrozumienie dowolnej napotkanej
instytucji ekonomicznej wymaga jedynie tego, aby „wyprowadzić z niej ewolucyjny problem, który
musiał był istnieć, aby rozwinęła się w postaci, jaką widzimy. Każdy ewolucyjny problem
ekonomiczny wymaga instytucji społecznej, która pozwoli go rozwiązać” (1981, s. 2).
W ujęciu tym nadużyć udaje się uniknąć, ponieważ zmyślne układy instytucjonalne sprawiają, że są
ona zbyt kosztowne. Zaś owe układy – którym dotąd nie przypisywano żadnej funkcji
ekonomicznej – są teraz postrzegane jako ewolucyjnie ukształtowany sposób zniechęcania do
nadużyć. Warto wszakże zauważyć, że nie tworzą one zaufania, a tylko są jego funkcjonalną
namiastką. Najważniejsze z takich układów są wyrafinowanymi, zawieranymi wprost lub
domyślnie kontraktami (Okun 1981), które obejmują plany odroczonej kompensacji i obowiązkowe
okresy przerwy – postrzegane jako sposoby na zniechęcenie do „obijania się” w pracy czy
uciekania do konkurencji z sekretami firmy (Lazear 1979, Pakes i Nitzan 1982) – a także struktury
władzy, pozwalające zapobiegać oportunizmowi dzięki podejmowaniu potencjalnie dzielących
decyzji mocą arbitralnej woli (Williamson 1975). Koncepcje te są niedosocjalizowane, ponieważ
nie uwzględniają tego, w jakim stopniu konkretne relacje osobiste wraz z wpisanymi w nie
zobowiązaniami zniechęcają do nieuczciwości zupełnie niezależnie od układów instytucjonalnych.
Traktowanie tych układów jako substytutu zaufania prowadzi w gruncie rzeczy do sytuacji
Hobbesowskiej, w której każda racjonalna jednostka byłaby zmotywowana do tego, by
wynajdować sprytne sposoby ich unikania; tym bardziej trudno sobie wyobrazić, że codzienne
życie gospodarcze nie zostałoby zatrute przez jeszcze bardziej pomysłowe próby nadużyć.
Inni ekonomiści przyznają, że konieczne jest założenie jakiegoś poziomu zaufania, gdyż inaczej
układy instytucjonalne nie byłyby zdolne same w sobie powstrzymać przymusu czy oszustwa.
Wypada jednak wyjaśnić, skąd się owo zaufanie bierze, stąd pojawiające się niekiedy odwołania do
„uogólnionej moralności”. Na przykład Kenneth Arrow sugeruje, że społeczeństwa „ukształtowały
w toku swej ewolucji domyślne porozumienia dotyczące określonych sposobów liczenia się z
innymi; porozumienia te mają kluczowe znaczenie dla przetrwania społeczeństwa, a w każdym
razie przyczyniają się w wielkim stopniu do jego sprawnego funkcjonowania” (1974, s. 26, zob. też
Akerlof [1983] o źródłach „uczciwości”).
Oczywiście nie sposób wątpić w istnienie takiej uogólnionej moralności. Gdyby nie ona, nikt nie
zaryzykowałby wręczenia pracownikowi stacji benzynowej dwudziestodolarowego banknotu, jeśli
kupił paliwo za jedynie 5 dolarów. Ale koncepcja ta jest przesocjalizowana, gdyż przywołuje
uogólnioną i automatyczną odpowiedź, mimo że moralne działanie w życiu gospodarczym nie jest
ani automatyczne, ani powszechne. (Co dobrze wiedzą pracownicy tych stacji benzynowych, które
po zmroku przyjmują jedynie zapłatę wyliczoną kwotą).
Przyjrzyjmy się przykładowi, w którym rzeczywiście zdajemy się mieć do czynienia z taką
uogólnioną moralnością: legendarnemu (waham się, czy powiedzieć apokryficznemu) ekonomiście,
który wbrew wszelkiej ekonomicznej racjonalności zostawia napiwek w przydrożnej restauracji z
dala od domu. Zauważmy, że transakcja ma trzy cechy sprawiające, że jest poniekąd nietypowa. Po
pierwsze uczestnicy transakcji nie znali się wcześniej, po drugie jest nieprawodpodobne, że
spotkają się ponownie, po trzecie wreszcie inormacja o działaniach któregokolwiek z nich raczej
nie ma szansy dotrzeć do osób, z którymi mogliby zawierać transakcje w przyszłości. Twierdzę, że
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
8
jedynie w takich sytuacjach uogólniona moralność może być głównym wyjaśnieniem nieobecności
przymusu i oszustwa. Ale nawet wówczas można się zastanawiać, jak skuteczna byłaby owa
moralność, gdyby pociągała za sobą znaczne koszty.
Koncepcja społecznego osadzenia kładzie natomiast nacisk na rolę konkretnych osobistych relacji i
struktur („sieci”) takich relacji w tworzeniu zaufania i zniechęcaniu do nieuczciwości.
Rozpowszechniona skłonność do zawierania transakcji z jednostkami o znanej reputacji wskazuje,
że niewielu faktycznie zadowala się czy to uogólnioną moralnością, czy układami
instytucjonalnymi jako zabezpieczeniem przed kłopotami. Ekonomiści w istocie wskazują, że jedną
z zachęt do nieoszukiwania jest koszt, jakim jest utrata reputacji, ale w ich ujęciu chodzi o
niedosocjalizowaną koncepcję reputacji jako uogólnionego towaru, o odsetek oszustw faktycznych
do potencjalnych. W praktyce zadowalamy się taką uogólnioną informacją, kiedy nie ma w zasięgu
nic lepszego, na ogół jednak poszukujemy lepszej informacji. Ogóle stwierdzenie, że ktoś jest
znany jako osoba, na której można polegać, jest mniej przekonujące niż podobna informacja od
zaufanego informatora, który robił z nim interesy. A jeszcze lepsza jest informacja wyniesiona z
własnych przeszłych kontaktów z daną osobą. Jest ona lepszą informacją z czterech powodów: (1)
jest tania, (2) własnej informacji najbardziej się ufa – jest bogatsza, bardziej szczegółowa i znana
jako adekwatna, (3) jednostki, z którymi utrzymuje się trwałe stosunki mają ekonomiczną
motywację w byciu godnymi zaufania, aby nie zniechęcać nas do przyszych transakcji, (4) mając
za punkt wyjścia motywy czysto ekonomiczne, trwałe relacje ekonomiczne często uzyskują z
czasem ładunek społecznej treści, niosącej ze sobą silne oczekiwanie zaufania i rezygnacji z
oportunizmu.
Nigdy nie przyszłoby nam do głowy wątpić o tym w odniesieniu do relacji o bardziej intymnym
charakterze, w których zachowania są bardziej przewidywalne, a tym samym nie ma miejsca na
pewne obawy, powodujące trudności pomiędzy obcymi. Zastanówmy się na przykład, dlaczego
jednostki w płonącym teatrze panikują i tłoczą się przy drzwiach, co prowadzi do tragicznych
konsekwencji. Analitycy zachowań zbiorowych przez długi czas uważali to za modelowy przykład
zachowania irracjonalnego, ale Roger Brown (1965, rozdz. 14) wskazał, że sytuacja ta sprowadza
się w istocie do n-osobowego dylematu więźnia. Każdy z widzów teatru zachowuje się w
rzeczywistości całkowicie racjonalnie, zważywszy, że nie ma gwarancji, że ktokolwiek inny będzie
spokojnie zmierzał w kierunku wyjścia, nawet jeśli dla wszystkich byłoby lepiej, gdyby każdy tak
zrobił. Warto zauważyć, że w przypadku pożarów domów, będących tematem wieczornych
wiadomości, nie słyszymy nigdy, że wszyscy tłoczyli się przy wyjściu i członkowie rodziny
stratowali się nawzajem. W rodzinie nie ma dylematu więźnia, bo każdy ufa, że może liczyć na
pozostałych.
W stosunkach biznesowych stopień zaufania musi być bardziej zmienny, lecz mimo to często nie
dochodzi do dylematu więźnia, gdyż zapobiega mu moc osobistych relacji. Moc ta jest własnością
nie uczestników transakcji, lecz konkretnych relacji między nimi. Standardowa analiza
ekonomiczna lekceważy tożsamość i przeszłe relacje pojedynczych uczestników transakcji, ale
racjonalne jednostki wiedzą lepiej, polegając na swojej wiedzy o tych relacjach. Mniej ich
obchodzi czyjaś ogólna reputacja, bardziej zaś to, czy od danej konkretnej jednostki można się
spodziewać uczciwego postępowania wobec nich. Jest to na ogół funkcją tego, czy oni sami lub
osoby z którymi mają kontakt, mieli dotąd z daną jednostką zadowalające transakcje. Wzór ten daje
się dostrzec nawet w sytuacjach, które na pierwszy rzut oka wydają się bliskie targowaniu się na
elastycznym konkurencyjnym rynku, jak analizowany przez Geertza (1979) marokański bazar.
Do tej pory argumentowałem, że to relacje społeczne, nie zaś układy instytucjonalne czy
uogólniona moralność, odpowiadają przede wszystkim za tworzenie zaufania w życiu
gospodarczym. Tym samym ryzykuję jednak zastapienie jednego rodzaju optymistycznego
funkcjonalizmu przez inny, w którym nie moralność czy instytucje, lecz sieci relacji stanowią
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
9
strukturę wypełniająca zadanie podtrzymywania ładu. Są dwa sposoby na zmniejszenie tego
ryzyka. Po pierwsze można przyznać, że jako rozwiązanie problemu ładu społecznego, idea
społecznego osadzenia nie jest tak wszechogarniająca, jak którakolwiek z alternatywnych
koncepcji. Sieci relacji społecznych przenikają wszak nieregularnie i w różnym stopniu w
rozmaitych sektorach życia gospodarczego, dopuszczając tym samym to, o czym skądinąd wiemy:
nieufność, oportunizm i nieład naprawdę się zdarzają.
Po drugie można stwierdzić, że chociaż relacje społeczne rzeczywiście często są koniecznym
warunkiem zaufania i godnych zaufania zachowań, nie wystarczają jednak, by je zagwarantować, a
nawet mogą dawać asumpt do nadużyć i konfliktów poważniejszych, niż mogłyby zaistnieć bez
nich. Są ku temu trzy powody.
1. Zaufanie wytworzone w obrębie relacji osobistych samym swym istnieniem tworzy większą
okazję do nadużyć. Jak powszechnie wiadomo, w stosunkach osobistych „zawsze ranisz osobę,
którą kochasz”, gdyż jej zaufanie do ciebie stawia ją na pozycji dużo bardziej delikatnej niż
nieznajomych. (W dylemacie więźnia wiedza, że współpodejrzany na pewno zaprzeczy zbrodni jest
tym bardziej racjonalnym powodem, by się do niej przyznać, zaś osobiste relacje, które mogłyby
unieważnić ten dylemat, mogą okazać się mniej symetryczne, niż wierzy strona, która ma być
oszukana). Ten elementarny fakt życia społecznego to chleb powszedni tych, którzy wyłudzają
„zaufanie” innych, symulując określone relacje w ukrytym celu, nierzadko przez długi czas. W
świecie biznesu pewne przestępstwa, takie jak defraudacja, byłyby po prostu niemożliwe bez
zbudowania relacji zaufania, pozwalających manipulować rachunkami. Im pe wniejsze zaufanie,
tym więcej można potencjalnie zyskać na nieuczciwości. Fakt, że takie zdarzenia są statystycznie
niezbyt częste, stanowi hołd dla siły relacji osobistych i reputacji. Fakt, że zdarzają się regularnie,
choć rzadko, ukazuje granice tej siły.
2. Przymus i oszustwo są najskuteczniejszymi narzędziami w rękach zespołów, zas struktura owych
zespołów wymaga pewnego poziomu wewnętrznego zaufania – „złodziejskiego honoru” –
wpisującego się zwykle w uprzednio istniejące międzyludzkie relacje. Trudno sobie wyobrazić, że
rozbudowane intrygi w rodzaju wręczania łapówek czy ustawiania przetargów, mogłyby być
procederem samotnie działających jednostek. A kiedy taka działalność zostaje ujawniona, nieraz
zdumiewa fakt, że mogła być trzymana w tajemnicy, biorąc pod uwagę dużą liczbą wplątanych w
nią osób. Wysiłki wymiaru sprawiedliwości polegają na poszukiwaniu punktu wejścia do sieci
nadużyć. Chodzi o jednostkę, której zeznania obciążą innych, którzy z kolei, jak w próbie
skonstruowanej metodą kuli śnieżnej, wskazują na jeszcze następnych, aż w końcu obraz złoży się
w całość.
Relacje osobiste mogą więc prowadzić zarówno do wielkiego zaufania, jak i do olbrzymich
nadużyć. Yoram Ben-Porath, pisząc w funkcjonalistycznym stylu charakterystycznym dla nowej
ekonomii instytucjonalnej, podkreśla stronę pozytywną. Zauważa on, że „ciągłość relacji może u
przebiegłych, egoistycznych, a nawet pozbawionych skrupułów jednostek prowadzić do zachowań,
które skądinąd można by interpretować jako naiwne lub czysto altruistyczne. Drogocenne diamenty
przechodzą wszak z ręki do ręki, a umowa zostaje przypieczętowana uściskiem dłoni” (1980, s. 6).
Mógłbym dodać, ciągnąc dalej ten pozytywny obraz, że transkacja ta możliwa jest po części
dlatego, że nie jest odizolowana od innych transakcji, lecz osadzona w zwartej wspólnocie
handlarzy diamentów, którzy ściśle monitorują siebie nawzajem. Podobnie jak inne zwarte sieci
aktorów wytwarzają oni ściśle określone standardy zachowania, które można łatwo kontrolować
dzięki szybkiemu obiegowi informacji o przypadkach nadużyć. Ale taki poziom zaufania oznacza
również znaczne pokusy, i rynek diamentów również bywa areną licznych i nagłośnionych
przypadków kradzieży wewnątrz środowiska czy osławionych morderstw z kwietnia 1982. W tym
przypadku właściciel firmy obracającej diamentami defraudował pieniądze pochodzące z
faktoringu, przedstawiając faktury z fikcyjnych sprzedaży. Proceder wymagał współpracy ze strony
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
10
pracowników księgowości. Kiedy jedna z księgowych przystała na propozycję prowadzącego
śledztwo policjanta, by zostac świadkiem koronnym, właściciel firmy zlecił morderstwo nielojalnej
pracownicy i jej asystentki. Zastrzelono również trzech pracowników technicznych telewizji CBS,
którzy próbowali przyjść im z pomocą (Shenon 1984).
3. Poziom nieładu wynikłego z przymusu i oszustwa zależy w wielkim stopniu od tego, jaką dana
sieć relacji społecznych ma strukturę. Hobbes wyolbrzymił poziom nieładu w swoim
zatomizowanym stanie natury, gdyż pod nieobecność trwałych relacji społecznych można
spodziewać się jedynie chaotycznych konfliktów diadycznych. Poważniejszy i głębszy nieład
powstaje wskutek działania koalicji walczących aktorów, te zaś zakładają wcześniej istniejące
relacje. Na ogół nie mówimy przecież o „wojnie”, dopóki uczestnicy konfliktu nie pogrupują się
tak, że poprzez rozmaite koalicje podzielą się w końcu na dwie strony. Dochodzi do tego tylko
wówczas, gdy nie ma dość mocnych więzów poprzecznych [crosscuting ties], jakie tworzą aktorzy
mający dostateczne związki z oboma głównymi, potencjalnymi wrogami i silnie zainteresowani w
powstrzymaniu konliktów. Tak samo jest w świecie biznesu, gdzie konflikty są na ogół względnie
powściągliwe, chyba że każda ze stron może doprowadzić do eskalacji dzięki pomocy znacznej
liczby sojuszników w innych firmach, jak to się czasem dzieje w przypadku prób przeprowadzenia
lub powstrzymania przejęcia.
Nieład i nadużycia zdarzają się oczywiście także pod nieobecność relac ji społecznych. Możliwość
ta zawarta jest już w mojej wcześniejszej tezie, że obecność takich relacji hamuje nadużycia. Ale
poziom nieuczciwości możliwej w rzeczywiście zatomizowanym społeczeństwie jest dość niski:
możliwe są jedynie nadużycia epizodyczne, niepowiązane ze sobą i na małą skalę. Problem
Hobbesa jest autentycznym problemem, ale przekraczając go dzięki łagodzącemu działaniu
struktury społecznej, wprowadzamy zarazem możliwość społecznego zamętu o skali
niewyobrażalnej w „stanie natury”.
Podejście do problemu zaufania i ładu w życiu gospodarczym odwołujące się do idei społecznego
osadzenia sytuuje się zatem pomiędzy z jednej strony przesocjalizowaną koncepcją nastawioną na
uogólnioną moralność, z drugiej zaś niedosocjalizowaną wizją bezosobowych układów
instytucjonalnych. Badanie społecznego osadzenia polega na poszukiwaniu i analizie konkretnych
wzorów relacji społecznych. W odróżnieniu od obu ujęć alternatywnych, a także od stanowiska
Hobbesa, koncepcja osadzenia nie prowadzi do szeroko zakrojonych (a tym samym niezbyt
prawdopodobnych) przewidywań powszechnego ładu bądź nieładu. Przyjmuje się raczej, że ład lub
nieład zależy od konkretnych detali danej struktury społecznej.
Problem rynków i hierarchii
Jako przykład konkretnego zastosowania koncepcji społecznego osadzenia życia gospodarczego
proponuję krytykę wpływowego ujęcia zaproponowanego przez Olivera Williamsona w książce
Markets and Hierarchies (1975) i późniejszych artykułach (1979, 1981, Williamson i Ouchi 1981).
Williamson zastanawia się nad tym, w jakich okolicznościach funkcje ekonomiczne są realizowane
w granicach hierarchicznego przedsiębiorstwa raczej niż poprzez przecinające te granice procesy
rynkowe. Jego odpowiedź jest spójna z ogólnym założeniem nowej ekonomii instytucjonalnej,
zgodnie z którym napotkana w danej sytuacji forma organizacyjna jest tym, co w najbardziej
skuteczny sposób radzi sobie z kosztami transakcyjnymi w gospodarce. W przypadku zadań,
których wynik jest niepewny, które często i regularnie się powtarzają, a tak że wymagają znaczącyh
„inwestycji specyficznych dla transakcji” – na przykład pieniędzy, czasu bądź energii, której nie
można łatwo przenieść na interakcje z innymi dotyczące odmiennych spraw – bardziej
prawdopodobne jest umiejscowienie ich w obrębie hierarchicznie zorganizowanych firm. Zadania o
jednoznacznym wyniku, niepowtarzające się i niewymagające specyficznych dla danej transakcji
inwestycji – takie jak jednorazowy zakup standardowego wyposażenia – z większym
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
11
prawdopodobieństwem będą realizowane pomiędzy firmami, czyli za pośrednictwem rynku.
Według Williamsona istnieją dwa powody, dla których ten pierwszy typ transakcji umiejscowia się
wewnątrz firm. Pierwszym jest „ograniczona racjonalność” [bounded rationality], czyli
niezdolność aktorów ekonomicznych do trafnego przewidywania złożonych łańcuchów
przygodności, mogących mieć wpływ na długoterminowe kontrakty. Jeśli transakcje odbywają się
wewnątrz firmy, zbędne staje się przewidywanie wszystkich takich przygodnych zdarzeń, gdyż
można radzić sobie z nimi w obrębie „struktury zarządzania” danej firmy, zamiast prowadzić
skomplikowane negocjacje. Drugi powód to „oportunizm”: racjonalne dążenie aktorów
ekonomicznych do własnej korzyści przy użyciu wszelkich dostępnych środków, włącznie ze
zwodzeniem i kłamstwem. Oportunizm powstrzymują i ograniczają relacje władzy, a także większa
identyfikacja z partnerem transakcji, jaka rzekomo towarzyszy transakcjom między partnerami w
obrębie jednej firmy w odróżnieniu od partnerów spotykających się ponad przepaścią stworzoną
przez granice rynku.
To odwołanie do relacji władzy w celu powstrzymania oportunizmu stanowi ponowne odkrycie
analizy Hobbesowskiej, choć tym razem ograniczone tylko do dziedziny ekonomicznej.
Hobbesowski posmak nadają rozumowaniu Williamsona choćby takie sformułowania: „W
przypadku, gdy dochodzi do sporu między stronami transakcji, wewnętrzna organizacja nie napotya
tych samych trudności, co autonomiczne kontakty [między niezależnymi firmami]. Mimo że spory
między firmami nierzadko rozstrzygają się w sądzie […] jest to niekiedy trudne rozwiązanie, zaś
relacje między firmami są często napięte. Czasami nie udaje się uniknąć kosztownych pozwów.
Natomiast wewnętrzna organizacja […] zdolna jest rozstrzygnąć wiele takich sporów mocą samej
woli – co stanowi niezwykle sprawną metodę przekraczania doniosłych różnic” (1975, s. 30).
Williamson zauważa, że złożone, powtarzające się regularnie transakcje wymagają
długoterminowej relacji między konkretnymi jednostkami, ale relacje te są zagrożone przez
oportunizm. Przystosowania narzucane przez zmienną sytuację na rynku w czasie trwania relacji są
zbyt złożone i nieprzewidywalne by zawrzeć je w jakimś pierwotnym kontrakcie, zaś obietnice
działania w dobrej wierze pozostają bez gwarancji, jeśli nie pilnuje ich zwierzchnia władza:
Gdyby nie oportunizm, wystarczyłaby ogólna klauzula […] „Będę zachowywał
się odpowiedzialnie, a nie szukał indywidualnej korzyści, ilekroć będzie okazja
do adaptacji. Biorąc jednak pod uwagę niemożliwość egzekucji klauzul
generalnych oraz skłonność ludzi do czynienia fałszywych i zwodniczych
(wypowiadanych w złej wierze) deklaracji, […] zarówno sprzedawca, jak i
nabywca są strategicznie usytuowani tak, aby targować się o podział dowolnego
inkrementalnego zysku, ilekroć druga strona proponuje adaptację. […] Efektywne
adaptacje, które w innym wypadku stałyby się faktem, prowadzą tedy do
kosztownego targowania się lub wręcz okazja do ich wprowadzenia zostaje bez
żadnej wzmianki zignorowana, aby uniknąć roztrwonienia ewentualnego zysku w
kosztownych negocjacjach wokół celów cząstkowych [subgoal]. Stąd oczywista
konieczność struktur zarządzania, które łagodzą oportunizm i w inny sposób
budują zaufanie. (1979, s. 241-242, kursywa dodana)
Na analizę tę składa się ta sama mieszanka niedo- i przesocjalizowanych założeń, którą
odnajdujemy w Lewiatanie. Williamson przecenia efektywność hierarchicznej władzy wewnątrz
firmy, podobnie jak to było w przypadku przesocjalizowanego suwerennego państwa u Hobbesa
5
.
5 Zaufanie Willia msona do efektywności hiera rchii idzie ta k dale ko, że o ma wiając pojęc ie „strefy obojętności”
Chestera Barnarda – d ziedzinę, w której p racownicy wykonują polecenia po prostu dlatego, że jest im wszystko
jedno, czy zrobią to, co się im każe, czy też n ie – określa ją jako „strefę akceptacji” (1975, s. 77), rozmy wając ty m
samy m nacisk Barnarda na problematyczną naturę posłuszeństwa. To zastapienie terminu Barnarda własnym zdaje
się mieć źródło u Herberta Simona, który go nie u zasadnia, stwierd zając jedynie, że „woli termin «akceptacja»”
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
12
„Rynek” przypomina tu Hobbesowski stan natury. To zatomizowany i anonimowy rynek z
klasycznej ekonomii politycznej, tyle że bez dyscypliny, jaką wnosiły warunki pełnej konkurencji.
W tym niedosocjalizowanym ujęciu ignoruje się znaczenie relacji społecznych między jednostkami
z różnych firm jako czynnika wnoszącego ład w dziedzinie gospodarczej. Williamson przyznaje, że
taki obraz rynku nie zawsze jest odpowiedni: „Normy zasługującego na zaufanie zachowania
niekiedy rozszerzają się na rynki, gdzie do pewnego stopnia egzekwują je naciski grupowe. […]
powtarzające się osobiste kontakty ponad granicami organizacji sprzyjają pewnemu minimalnemu
poziomowi wzajemnej uprzejmości i liczenia się z drugą stroną. […] Ponadto oczekiwane
powtórzenie kontaktu o charakterze biznesowym zniechęca do szukania jednostronnej korzyści w
poszczególnych transakcjach. […] Perspektywa ostracyzmu ze strony środowiska powstrzymuje
jednostkową skłonność do agresji, zarówno w interesach, jak i w życiu towarzyskim. Reputacja
uczciwej firmy to również pewien kapitał, którego nie chce się roztrwonić” (1975, s. 106-108).
W przykładach tych otwiera się szpara umożliwiająca analizę wpływu struktur społecznych na
zachowania rynkowe. Ale Williamson traktuje te przykłady jako wyjątki. Nie docenia również tego,
w jak wielkim stopniu opisywane przezeń relacje diadyczne same są osadzone w szerszych
systemach relacji społecznych. Twierdzę, że anonimowy rynek z neoklasycznych modeli prawie nie
wystepuje w rzeczywistości, i że transakcje wszelkiego rodzaju są na wskroś przeniknięte przez
opisane powyżej społeczne relacje. Niekoniecznie musi to dotyczyć relacji między firmami w
większym stopniu niż relacji w obrębie firmy. Przeciwnie, wydaje się, że sieć relacji społecznych
wewnątrz firmy może być przeciętnie gęstsza i bardziej trwała niż pomiędzy firmami. Ale w tym
miejscu potrzebuję jedynie dowieść, że w transakcjach ekonomicznych pomiędzy firmami (na
„rynku” w terminologii Williamsona) społeczne osadzenie działa wystarczająco, aby podać w
wątpliwość twierdzenie, jakoby złożone transakcje rynkowe przypominały Hobbesowski stan
natury, z którego wyjść można jedynie poprzez umieszczenie ich wewnątrz jakiejś hierarchicznej
struktury.
Ogólnie rzecz biorąc, w świecie wokół nas pełno jest dowodów tego, jak relacje biznesowe
mieszają się ze społecznymi. Stowarzyszenia zawodowe, nad którymi ubolewał Adam Smith, wciąż
mają wielkie znaczenie. Dobrze wiadomo, że wiele firm, małych i dużych, połączonych jest za
pomocą zespolonych dyrektoratów, tak że związki między dyrektorami firm są liczne i gęste.
Relacje biznesowe przekładają się na towarzyskie i odwrotnie, zwłaszcza wśród elit bizensu – to
jeden z najelpiej udokumentowanych aktów w socjologicznych badaniach nad biznesem (np.
Domhoff 1971, Useem 1979). Macaulay przebadał to, w jakim zakresie firmy wkraczają na drogę
sądową w celu rozstrzygania wzajemnych sporów. Zauważa on, że spory „często rozwiązuje się
bez odwołania do umowy czy potencjalnych bądź rzeczywistych sankcji prawnych. Powściągliwie
mówi się o prawnych uprawnieniach, niechętnie grozi się pozwem podczas negocjacji. […] Jak to
ujął pewien biznesmen, «Każdy spór da się rozwiązać, pod warunkiem, że trzyma się prawników i
księgowych z dala od sprawy. Oni po prostu nie rozumieją niezbędnego w biznesie dawania-i-
brania».. […] Pozwy za naruszenie kontraktu wydają się być rzadkim zjawiskiem” (1963, s. 61).
Dalej zaś wyjaśnia:
Prezesi [top executives] dwóch firm mogą się znać nawzajem. Mogą zasiadać
wspólnie w komisji rządowej lub izbie handlowej. Mogą się znać na stopie
towarzyskiej, a nawet należeć do tego samego klubu tenisowego. […] Nawet jeśli
można osiągnąć porozumienie na poziomie negocjacji, starannie zaplanowane
rozwiązania mogą stworzyć niepożądane relacje wymiany między jednostkami
gospodarczymi. Niektórzy biznesmeni narzekają, że w takich szczegółowo
dopracowanych relacjach otrzymuje się tylko to, co zostało zapisane w
kontrakcie. Takie planowanie sygnalizuje brak zaufania i stępia roszczenia
(Simon 1957, s. 12).
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
13
przyjaźni, obracając oparte na współpracy przedsięwzięcie w antagonistyczny
handel końmi. […] W sensie finansowym groźba przekazania sprawy prawnikom
może kosztować nie więcej niż wynosi cena znaczka lub rozmowy telefonicznej,
ale niewiele jest osób dość zręcznych, by przekazać taką groźbę, nie ponosząc
przy tym kosztów w postaci pewnego pogorszenia stosunków międ zy firmami.
(1963, s. 63-64)
Firmy powiązane są ze sobą sieciami osobistych relacji nie tylko na najwyższym poziomie, lecz na
każdym poziomie, na którym muszą zachodzić transakcje. W literaturze o zaopatrzeniu produkcji
[industrial purchasing] stało się banałem twierdzenie, że relacje kupna i sprzedaży rzadko
przypominają punktowo-rynkowy model teorii klasycznej. Jedno ze źródeł wskazuje, że
„doświadczenie nieustająco potwierdza, jakim «szokiem» jest wytrącenie zorganizowanych
zakupów z nawyku kierowania coraz to kolejnych zamówień do ulubionego dostawcy czy
poszerzenie ograniczonej listy akceptowalnych dostawców. Nie trzeba się długo zastanawiać, by
zrozumieć różne możliwe powody takiego zachowania. Należą do nich: koszty towarzyszące
poszukiwaniu nowych dostawców i nawiązywaniu nowych relacji, fakt, że użytkownicy mogą mieć
swoje ulubione źródła, względnie niskie ryzyko robienia interesów ze znajomymi sprzedawcami, a
także prawdopodobieństwo, że nabywca zbudował cenione przez siebie osobiste relacje z
przedstawicielami firmy dostawczej” (Webster i Wind 1972, s. 15).
W podobnym duchu Macaulay zauważa, że akwizytorzy „często dobrze znają zaopatrzeniowców.
Te same dwie jednostki mogły robić ze sobą interesy od 5 czy od 25 lat. Każdy ma drugiemu coś
do zaoferowania. Akwizytor zna plotki o konkurencji, niedoborach i podwyżkach cen, i może je
opowiedzieć pracownikowi zaopatrzenia, z którym jest w dobrych stosunkach” (1963, s. 63).
Sprzedawcy, którzy nie zadowalają swoich klientów, „stają się obiektem plotek wymie nianych
przez pracowników zaopatrzenia i akwizytorów, na spotkaniach stowarzyszeń zaopatrzeniowców
czy izb handlowych, a nawet w klubach tenisowych czy spotkaniach towarzyskich…” (s. 64). To
osadzenie biznesu w relacjach społecznych ułatwia rozwiązywanie sporów: „Nawet jeśli strony
dysponują szczegółowym i starannie przemyślanym kontraktem, mówiącym, jak postępować w
sytuacji, gdy na przykład sprzedawcy nie uda się dostarczyć towaru na czas, często w ogóle nie
będą odwoływać się do kontraktu, lecz raczej będą negocjować rozwiązanie w momencie
pojawienia się problemu tak, jak gdyby oryginalna umowa w ogóle nie istniała. Pewien
zaopatrzeniowiec wyraził to powszechne w świecie biznesu nastawienie w ten sposób: «Jeśli
pojawia się jakiś problem, po prostu dzwonisz do tego drugiego i próbujesz go rozwiązać. Nie
czytasz mu prawniczych klauzul z umowy, jeśli chcesz z nim kiedyś jeszcze robić interesy. Kto
chce utrzymać się w biznesie, nie biega co chwila do prawników, ponieważ musi zachowywać się
przyzwoicie»” (Macaulay 1963, s. 61).
Takie wzory postępowania łatwiej rzucają się w oczy w innych krajach, gdzie rzekomo wyjaśniają
je „kulturowe” osobliwości. Tak więc pewien dziennikarz stwierdził niedawno:
Przyjaźnie i długotrwałe powiązania osobiste wszędzie mają wpływ na stosunki
biznesowe. Ale szczególnie wydaje się to prawdą w Japonii. […] Spotykanie się
po godzinach pracy w barach i klubach nocnych pozwala nawiązywać i
pielęgnować osobiste relacje o żywotnym znaczeniu. Raz zadzierzgnięte więzy
niełatwo rozwiązać. […] Wynikająca stąd natura japońskiej społeczności
biznesowej, cechującej się ścisłymi wzajemnymi powiązaniami, od dawna jest
źródłem frustracji zagranicznych firm usiłujących sprzedawać w Japonii swoje
produkty. […] Chalmers Johnson, profesor w […] Berkeley, wierzy, że […] owo
ekskluzywne robienie interesów w obrębie japońskiej grupy przemysłowców,
którzy kupują i sprzedają sobie nawzajem w oparciu o trwające od dziesiątek lat
relacje raczej niż na podstawie ekonomicznej konkurencyjności […] stanowi […]
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
14
rzeczywistą pozacelną barierę [w handlu między Stanami Zjednoczonymi a
Japonią]. (Lohr 1982)
Rozpowszechniona w wielu branżach praktyka korzystania z podwykonawców również tworzy
okazję do budowania trwałych relacji między firmami, które nie są zorganizowane hierarchicznie w
obrębie jednej korporacji. Na przykład Eccles przytacza pochodzące z wielu krajów dane dotyczące
branży budowlanej. W sytuacji, gdy„projekty nie podlegają intytucjonalnym regulacjom
wymagającym organizacji przetargów […] relacje między głównym wykonawcą a jego
podwykonawcami są stabilne i długotrwałe. Z rzadka tylko nawiązywane są w drodze przetargu.
Ten typ «quasi- integracji» powoduje powstanie tego, co nazywam «quasi- firmą». Jest to model
preferowany zarówno wobec transakcji czysto rynkowych, jak i wobec formalnej pionowej
integracji” (1981, s. 339-340). Eccles ujmuje ów oparty na „quasi-firmach” układ złożony z
rozległych i długoterminowych relacji między wykonawcami i podwykonawcami jako formę
organizacyjną logicznie pośrednią między czystym rynkiem a pionowo zintegrowanym
przedsiębiorstwem. Sądzę jednak, że nie jest on empirycznie pośredni, ponieważ czysty rynek
występuje w rzeczywistości niezwykle rzadko. Przypadek budownictwa bliższy jest integracji
pionowej niż niektóre inne sytuacje wzajemnego oddziaływania między firmami, takie jak na
przykład relacje kupna i sprzedaży, ponieważ podwykonawcy fizycznie znajdują się w tym samym
miejscu co wykonawca i pozostają pod jego ogólnym nadzorem. Ponadto w przypadku
zwyczajowych umów z ustaloną z góry ceną pojawiają się „oczywiste bodźce do uchylania się od
wymogów dotyczących wydajności” (Eccles 1981, s. 340).
A jednak w odpowiedzi na ten „problem” nie wyłania się jakaś hierarchiczna struktura powiązana z
pionowo zintegrowaną firmą. Moim zdaniem jest tak dlatego, że długoterminowe relacje między
wykonawcami i podwykonawcami, a także osadzenie tych relacji w społeczności pracowników
budowlanych, wytwarzają standardy oczekiwanego zachowania które nie tylko zastępują czyste
relacje zwierzchności jako czynnik powstrzymujący nadużycia, ale są od nich lepsze. Własne
badania empiryczne Ecclesa nad budownictwem mieszkaniowym w Massachusets pokazują nie
tylko, że relacje z podwykonawcami są z natury długoterminowe, lecz także że główny wykonawca
niezwykle rzadko zatrudnia więcej niż dwóch lub trzech podwykonawców w danej branży, i to bez
względu na to, ile projektów realizuje w ciągu roku (1981, s. 349-351). dzieje się tak pomimo
dostępności dużej liczby alternatywnych podwykonawców. Zjawisko to można po części wyjaśnić
w kategoriach inwestycji: dzięki „trwałemu związaniu się ze sobą obie strony mogą korzystać z
cokolwiek idiosynkratycznej inwestycji w uczenie się, jak razem ze sobą pracować” (Eccles 1981,
s. 340). ale trzeba je odnieść także do charakteryzującego jednostki pragnienia, by czerpać
przyjemność ze społecznych interakcji towarzyszących ich codziennej pracy. Przyjemność ta
byłaby znacząco okrojona, gdyby kierowali się oni punktowo-rynkowymi procedurami
wymagającymi kontaktowania się w pracy każdego dnia z zupełnie nowymi i obcymi partnerami.
Podobnie jak w innych obszarach życia gospodarczego, kluczową rolę odgrywa warstwa relacji
społecznych pokrywająca to, co początkowo mogło byś transakcją czysto ekonomiczną.
Nie od rzeczy będą tu również pewne spostrzeżenia na temat rynków pracy. Jedną z przewag
hierarchicznie ustrukturowanych firm nad transakcjami rynkowymi jest według Williamsona ich
zdolność do przekazywania adekwatnej informacji o pracownikach. „Podstawową przeszkodą dla
przepływu skutecznej informacji o ocenie czyjegoś doświadczenia pomiędzy firmami”, przekonuje,
„jest problem komunikacji. W porównaniu z firmą rynkom brakuje bogatego i uwspólnionego
języka oceny. Problem języka wyostrza się zwłaszcza wtedy, gdy istnieje konieczność wysoce
subiektywnego osądu. Korzyści z hierarchii w tych okolicznościach są szczególnie doniosłe, jeśli
osoba najlepiej zaznajomiona z właściwościami pracownika, zwykle jego bezpośredni nadzorca,
jest zarazem tym, kto ocenia jego doświadczenie” (1975, s. 78). Ale wyobrażenie, że dobrą
informację o właściwościach danego pracownika można przekazywać jedynie w obrębie firm, a nie
między nimi, oparte jest na lekceważeniu szerokich i zróżnicowanych sieci społecznych interakcji
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
15
przekraczających granice firm. Informacja o pracownikach przemieszcza się między firmami nie
tylko dzięki osobistym relacjom, istniejącym między tymi w każdej firmie, którzy uczestniczą we
wzajemnych interesach, lecz także dlatego, że – jak wykazałem szczegółowo w innym miejscu
(Granovetter 1974) – w Stanach Zjednoczonych mamy do czynienia ze względnie wysokim
poziomem mobilności między firmami. Gwarantuje to, że wielu pracowników będzie dostatecznie
dobrze znanych osobom zatrudnionym w wielu innych firmach, które mogą potrzebować ich usług
i zabiegać o nie. Ponadto idea, że wewnętrzna informacja jest z konieczności adekwatna i że ludzie
kierują się nią, realizując beznamiętnie przypisane do niej procedury awansu, wydaje się naiwna.
Williamson twierdzi, że opieranie się „na wewnętrznym awansie tworzy afirmatywny bodziec,
ponieważ pracownicy mogą oczekiwać, że wyróżniający się talent czy poziom umiejętności
współdziałania będą nagrodzone” (1975, s. 78), przywołując tym samym typ idealny awansu jako
nagrody- za-osiągnięcia. Otóż łatwo wykazać, że tylko w ograniczonym stopniu odpowiada on
istniejącym wewnętrznym rynkom pracy (co szerzej analizuję w: Granovetter 1983, s. 40-51).
Druga strona mojej krytyki dotyczy tego, że Williamson znacznie przecenia skuteczność
hierarchicznej władzy wewnątrz organizacji („fiat” w jego terminologii). Twierdzi na przykład, że
wewnętrzne organizacje mają wielką przewagę jeśli chodzi o audyt. „Zewnętrzny audytor jest
zwykle ograniczony do przeglądania dokumentów pisemnych. […] Audytor wewnętrzny,
przeciwnie, ma większą swodobę działania. […] podczas gdy wewnętrzny audytor nie jest
stronniczy, lecz postrzega siebie i jest przez innych postrzegany jako pełniący głównie rolę
instrumentalną, audytor zewnętrzny kojarzony jest z «drugą stroną», a jego motywy traktuje się z
podejrzliwością. Odpowiednio różny jest też poziom współpracy z adytorem. Audytor zewnętrzny
może oczekiwać najwyżej powierzchownego współdziałania” (1975, s. 29-30). Literatura na temat
wewnętrznych audytów jest raczej skąpa, ale można znaleźć w niej wnikliwy opis audytu w
wielkiej fabryce chemicznej przedstawiony przez Daltona w książce Men Who Manage. Audyty
części [audits of parts] na polecenie biura centralnego miały być przeprowadzane z zaskoczenia,
ale na ogół wyciekało wcześniej potajemne ostrzeżenie. O wysokim poziomie współdziałania w
owych wewnętrznych audytach dobrze świadczy następujący opis: „Pogłoska, że zbliża się liczenie
części, wywoływała poruszenie wśród kierowników. Pospiesznie ukrywali oni niektóre części i
wyposażenie […] Materiały, które miały nie być policzone, przenoszono do: 1) miejsc mało
znanych i niedostępnych, 2) piwnic i wykopów, które były brudne, a tym samym mniej
prawdopodobne było, że ktoś je sprawdzi, 3) działów, które już zostały sprawdzone, o ile istniało
do nich inne dojście niż to, którym odchodzili od nich inspektorzy, 4) miejsc, w których materiały i
dostawy mogły być wykorzystane jako kamuflaż. […] W miarę ewolucji tej praktyki,
współdziałanie poszczególnych szefów [działów] korzystających nawzajem ze swych przestrzeni
magazynowych i wykopów stawało się coraz lepiej zorganizowane i gładko funkcjonujące”
(Dalton 1959, s. 48-49).
Praca Daltona znakomicie pokazuje, że wszelkiego rodzaju rachunek kosztów jest wysoce
arbitralnym, a tym samym łatwym do upolitycznienia procesem, nie zaś czysto techniczną
procedurą stosowaną w oparciu o efektywność. Szczegółowo opisuje to na przykładzie relacji
między działem napraw, a różnymi działami produkcyjnymi we wspomnianej fabryce chemicznej.
Dział zajmujący się naprawami w mniejszym stopniu przejmował się ścisłym rachunkiem czasu, w
większym zaś względną polityczną i społeczną pozycją kierownictwa danego działu w odniesieniu
do personelu odpowiadającego za naprawy. Poza tym najbardziej agresywni kierownicy działów
przyspieszali naprawy „za pomocą przyjaźni, zastraszania i domyślnych gróźb. Jako że wszyscy
kierownicy mieli formalnie tę samą rangę, można powiedzieć że liczba nieukończonych napraw na
danym dziale była odwrotnie propocjonalna do osobistego wpływu jego szefa” (1959, s. 34).
Zapytany, w jaki sposób takie postępowanie mogło umknąć uwadze audytorów, pewien informator
powiedział Daltonowi: „Jak u licha mają coś znaleźć, kiedy muszą myszkować po fabryce? […]
Wszyscy ci faceci [szefowie działów] mają swoje wtyczki w księgowości. To niezła bzdura, że
audyt jest niezależny” (s. 32).
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
16
Brak niestety równie szczegółowych i przenikliwych obserwacji jak praca Daltona, które
obejmowałyby reprezentatywną próbkę firm, tak więc niepodobna zbić argumentu, że sytuacje
takie mają charakter wyjątkowy. Podobne uwagi można jednak poczynić na temat problemu
wyceny transferów [transfer pricing] – ustalania cen na produkty wymienianie pomiędzy różnymi
oddziałami jednej firmy. W tej kwestii Williamson przekonuje, że chociaż uczestniczące w
wymianie oddziały „mogą być skoncentrowane na zysku, postawa ta będzie się przejawiać w
sposób ograniczony. […] Zasady wyceniania oparte na różnych wariantach schematu koszt plus
marża [cost-plus pricing rules] powstrzymują oddziały zaopatrujące przed ustalaniem
monopolitycznych cen, mimo że skądinąd umożliwia im to ich pozycja jedynego źródła dostaw. W
dodatku zarządy uczestniczących w wymianie oddziałów są bardziej podatne na wezwania do
kooperacji” (1975, s. 29). Jednak Eccles w swoim pogłębionym empirycznym badaniu praktyk
wyceniania transferów, przeprowadziwszy niemal 150 wywiadów z menedżerami w 13
przedsiębiorstwach, stwierdził, że oparte na kosztach metody wyceny nie mogą być nigdy
stosowane w sposób technicznie neutralny, ponieważ „nie istnieje uniwersalne kryterium tego, co
jest kosztem. […] Często pojawiają się problemy z metodą opartą na kosztach, gdy oddział
nabywający nie ma dostępu do informacji, służących do ustalania kosztów. […] Ceny rynkowe są
szczególnie trudne do ustalenia, kiedy wewnętrzne zakupy zostają zarząd zone, a nie towarzyszy im
żaden zewnętrzny zakup dóbr pośrednich. […] Nie istnieje żadna oczywista odpowiedź na pytanie,
co jest narzutem wprowadzonym dla zysku…” (1982, s. 21). Polityczny element w konfliktach
wokół wyceniania transferów silnie oddziałuje na to, czyja definicja „kosztu” zostanie przyjęta:
„Na ogół, kiedy praktyki wyceniania transferu postrzegane są jako wzmocnienie czyjejś władzy i
statusu, będzie się na nie patrzeć życzliwie. Jeśli zaś nie, znajdzie się niezliczona liczba
strategicznych i inych rozsądnych z biznesowego punktu widzenia argumentów przemwiających za
ich nieadekwatnością” (1982, s. 21, zob. też Eccles 1983, zwł. s. 26-32). Eccles podkreśla
„cokolwiek ironiczny fakt, że wielu menedżerów uznaje transakcje wewnętrzne za trudniejs ze od
zewnętrznych, mimo że do pionowej integracji dąży się właśnie ze względu na spodziewane
korzyści” (1983, s. 28).
A zatem przesocjalizowana koncepcja, głosząca, że polecenia w ramach hierarchii wzbudzają
proste posłuszeństwo, a pracownicy uwewnętrzniają interesy swojej firmy, tłumiąc wszelki konflikt
z ich własnym interesem, nie utrzymuje się w konfrontacji z tymi empirycznymi badaniami (ani,
skoro już o tym mowa, z doświadczeniem wielu z nas w realnie istniejących organizacjach). Warto
ponadto zauważyć, na co zwraca uwagę zwłaszcza Dalton w swoim szczegółowym badaniu
etnograficznym, że w sytuacji, gdy interes organizacji narusza interesy poszczególnych osób lub
oddziałów, opór wymaga zbudowania rozlegej sieci koalicji. Z punktu widzenia zarządu koalicje te
reprezentują nadużycie wytwarzane przez zespoły ludzi; niepodobna zarządzać nim na poziomie
zatomizowanych jednostek. W gruncie rzeczy, Dalton stwierdza, że poziom współpracy między
szefami oddziałów pragnącymi uniknąć centralnego audytu wymaga współdziałania „jakie rzadko
lub wcale nie występuje podczas realizacji oficjalnych zadań…” (1959, s. 49).
Na dodatek ogólnie niższa fluktuacja personelu charakterystyczna dla wielkich hierachicznych
firm, z ich dobrze zdefiniowanymi wewnętrznymi rynkami pracy i rozbudowanymi ścieżkami
awansów, może zwiększać prawdopodobieństwo takich opartych na współdziałaniu uników. Kiedy
pracownicy zatrudniani są na długoterminowe kontrakty, powstają warunki do wykształcenia się
gęstych i stabilnych sieci relacji, podzielanych interpretacji i politycznych koalicji (zob. Homans
1950, 1974 w kwestii omówienia tych zjawisk w perspektywie psychologii społecznej oraz Pfeffer
1983 w kwestii „demografii organizacji”). James Lincoln zauważa w tym konteście, że w
Weberowskim typie idealnym biurokracji organizacje są „zaprojektowane tak, by funkcjonować
niezależnie od zbiorowych działań, jakie można zmobilizować poprzez [wewnętrzne] sieci
interpersonalne. Biurokracja narzuca ustalone relacje między pozycjami, przez które jednostki
przepływają, nie wywierając – w teorii – wpływu na funkcjonowanie organizacji” (1982, s. 26).
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
17
Następnie jednak omawia on badania dowodzące, że „w sytuacji, gdy fluktuacja jest niska, relacje
nabierają dodatkowej treści o charakterze ekspresywnym bądź osobistym, co może w końcu
przeobrazić całą sieć i zmienić kierunek organizacji” (s. 26).
Aż do tej pory argumentowałem, że relacje społeczne między firmami są bardziej ważne, zaś
zwierzchność wewnątrz firmy nieco mniej ważna, jako czynniki wprowadzania ładu w życiu
gospodarczym, niż to zakłada koncepcja „rynków i hierarchii”. Zrównoważone i symetryczne
rozumowanie wymaga, aby zwrócić uwagę także na władzę w relacjach „rynkowych” i społeczne
powiązania wewnątrz firm. Dostrzeżenie relacji władzy jest potrzebne, aby nacisk na łagodzącą
rolę relacji społecznych na rynku nie oznaczał ignorowania roli tychże relacji w prowadzeniu
konliktów. Konflikt to oczywista realność – poczynając od nagłośnionych procesów sądowych
między firmami aż po okazjonalne przypadki „morderczej konkurencji”, o której z radością donosi
prasa biznesowa. Ponieważ skuteczne sprawowanie władzy między firmami zapobiega krawym
bojom na oczach opinii publicznej, możemy przyjąć, że takie bitwy reprezentują jedynie drobny
ułamek rzeczywistych konfliktów interesów. Konflikty stają się publiczne prawdopodobnie jedynie
wtedy, gdy obie strony są mniej więcej równie silne; warto przypomnieć, że właśnie taka
przybliżona równość była jednym z argumentów Hobbesa na rzecz tezy, że w „stanie natury”
prawdopodobna jest „wojna wszystkich przeciw wszystkim”. Ale jeśli jedna firma ma wyraźną
przewagę pod względem władzy, druga będzie skłonna do wczesnej kapitulacji, aby
zminimalizować straty. Taka kapitulacja nie musi wymagać nawet otwartej konfrontacji, wystarczy
jasne zrozumienie, czego druga strona się domaga (jak w najnowszej marksistowskiej literaturze
poświęconej „hegemonii” w życiu biznesowym, zob. np. Mintz i Schwartz 1985).
Chociaż można dyskutować o tym, w jakim dokładnie zakresie jedne firmy dominują nad
innymi, olbrzymia literatura na temat zespolonych dyrektoratów, o roli odgrywanej przez
instytucje finansowe wobec korporacji przemysłowych, a także o podwójnej ekonomii,
dostarcza dość dowodów na to, że relacji władzy nie sposób zignorować. To zresztą
jeszcze jeden powód, by wątpić, że zawiłości powstające wówczas, gdy formalnie równi
aktorzy negocjują ze sobą nawzajem, można rozwiązać jedynie podporządkowując
wszystkie strony jednej hierarchii. W gruncie rzeczy wiele z owych zawiłości rozwiązuje
się dzięki jawnym lub ukrytym relacjom władzy pomiędzy firmami.
Na koniec należy się krótki komentarz w kwestii sieci społecznych relacji, które, jak dobrze
wiadomo z socjologii pracy i organizacji, odgrywają ważną rolę w obrębie firm. Rozróżnienie
między „formalną” i „nieformalną” organizacją firmy należy do najstarszych w literaturze
przedmiotu, i nie trzeba powtarzać, że obserwatorzy traktujący firmy tak, jak gdyby ich struktura
pokrywała się z ich oficjalną mapą organizacyjną, są socjologicznymi dziećmi we mgle. Jaki to ma
związek z niniejszymi rozważaniami? Otóż o ile uwewnętrznienie złożonych i idiosynkratycznych
transakcji w obrębie firm prowadzi do lepszego zarządzania nimi, nie jest w żadnym razie
oczywiste, że przyczyną tego jest hierarchiczna organizacja. Może być na przykład tak, że efekt
uwewnętrznienia dostarcza punktu skupienia (zob. Feld 1981) dla jeszcze gęstszej sieci
społecznych relacji niż mogła istnieć wcześniej pomiędzy niezależnymi bytami na rynku. Owa sieć
interakcji może być głównym wyjaśnieniem poziomu efektywności – niskiego bądź wysokiego –
nowej formy organizacyjnej.
Przydatne będzie teraz podsumowanie różnic w sposobach wyjaśniania i przewidywania między
proponowaną przez Williamsona koncepcją rynków i hierarchii, a moją koncepcją społecznego
osadzenia gospodarki. Williamson tłumaczy powstrzymywanie „oportunizmu” czy nieuczciwości
w życiu gospodarczym, a także ogólnie istnienie kooperacji i ładu tym, że złożona działalność
gospodarcza zostaje podporządkowana hierarchicznie zintegrowanym firmom. Przytac zane przeze
mnie dane empiryczne ukazują jednak raczej, że nawet w przypadku złożonych transakcji wysoki
poziom ładu można nierzadko napotkać na „rynku” – to znaczy pomiędzy firmami – w samych zaś
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
18
firmach występuje porównywalnie wysoki poziom nieładu. Która z tych możliwości się
urzeczywistni, to zależy od natury osobistych relacji i sieci relacji między firmami i wewnętrz
nich.Twierdzę, że zarówno ład, jak i nieład, uczciwość, jak i nieuczciwość więcej mają wspólnego
ze strukturami takich relacji niż z formą organizacyjną.
Wynikają stąd pewne wnioski odnośnie do warunków, w których spodziewać się można raczej
integracji pionowej niż rynkowych transakcji między firmami. Możemy na przykład oczekiwać, że
– przy tych samych okolicznościach – presja w kierunku pionowej integracji pojawiać się będzie
na takim rynku, w którym zawierające między sobą transakcje firmy pozbawione są łączących je
sieci osobistych relacji, lub też sieci takie prowadzą do konliktu, nieładu, oportunizmu czy
nadużyć. Z drugiej strony, jeśli stabilna sieć relacji zapośrednicza złożone transakcje i wytwarza
standardy zachowania między firmami, presja taka powinna być nieobecna.
Używam tu słowa „presja”, zamiast przewidywać, że pionowa integracja zawsze będzie
konsekwencją opisanego tu wzoru, ponieważ chcę uniknąć funkcjonalizmu wpisanego w założenie
Williamsona, że w danej sytuacji wykształci się zawsze ta właśnie forma organizacyjna, która jest
najbardziej efektywna. Aby takie założenie miało sens, spełnione muszą być dwa dalsze warunki:
(i) muszą funkcjonować dobrze zdefiniowane i potężne presje na selekcję pod względem
efektywności, (ii) pewni aktorzy muszą mieć zdolność i zasoby niezbędne, aby „rozwiązać”
problem efektywności poprzez stworzenie pionowo zintegrowanej firmy.
Presje na selekcję, gwarantujące efektywną organizację transakcji, nie są nigdzie przez
Williamsona klarownie opisane. Jak to bywa z dużą częścią nowej ekonomii instytucjonalnej,
potrzebę zajęcia się wprost tą kwestią odsuwa na bok domyślny darwinowski argument, że
efektywne rozwiązania, bez względu na swe pochodzenie, mają moc utrwalania się podobną do
władzy, jaką w świecie biologicznym dzierży dobór naturalny. Tak więc przyjmuje się, że chociaż
nie wszyscy prezesi firm „adekwatnie postrzegają swoje szanse biznesowe czy bezbłędnie na nie
odpowiadają. A jednak z upływem czasu te ruchy w kierunku [pionowej] integracji, które cechuje
większa racjonalność (w kategoriach kosztów transakcyjnych i ekonomii skali) na ogół mają
większe szanse na przetrwanie” (Williamson i Ouchi 1981, s. 389, zob. też Williamson 1981, s.
573-574). Jednak darwinowskie argumenty przywoływane w taki nonszalancki sposób popadają w
panglosowski pogląd na dowolną napotkaną instytucję. Działanie owych domniemanych presji na
selekcję nie jest tu ani obiektem badań, ani nawet falsyfikowalną hipotezą, lecz raczej aktem wiary.
Nawet gdyby udało się wskazać presje na selekcje, które uczyniły przetrwanie określonych form
organizacyjnych rzeczą bardziej prawdopodobną, pozostałoby jeszcze pokazać, w jaki sposób takie
formy mogły być zrealizowane. Traktowanie ich domyślnie jako mutacji, przez analogię do
ewolucji biologicznej, nie jest niczym więcej niż unikiem. Tak jak w przypadku innych
funkcjonalistycznych wyjaśnień, nie można przecież automatycznie zakładać, że rozwiązanie
danego problemu jest wykonalne. Wśród zasobów niezbędnych do wdrożenia pionowej integracji
może być jakiś poziom władzy rynkowej, dostęp do kapitału poprzez zaoszczędzone dochody lub
rynki kapitałowe, a także stosowne związki z władzą prawną i regulacyjną.
W sytuacji, gdy presje na selekcję są słabe (co jest prawdopodobne zwłaszcza na niedoskonałych
rynkach, na których według Williamsona miałaby się kształtować pionowa integracja), zarysowane
tu społeczno-strukturalne konfiguracje pozostają nadal związane z efektywnością kosztów
transakcyjnych, ale nie ma żadnej gwarancji, że pojawi się efektywne rozwiązanie. W takich
kontekstach ważną rolę odegrać mogą niezwiązane z efektywnością motywy integracji, takie jak
wpływ nabywania nowych firm na osobisty prestiż prezesów.
Z zaproponowanego tu punktu widzenia wynika postulat, by w przyszłych badaniach nad
zagadnieniem rynków i hierarchii większą i systematyczną wagę przywiązywano do faktycznych
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
19
wzorców osobistych relacji, poprzez które urzeczywistniają się transakcje ekonomiczne. Uwaga
taka pozwoli nie tylko lepiej wyłowić motywy prowadzące do pionowej integracji, lecz także
ułatwi zrozumienie rozmaitych złożonych form pośrednich między wyidealizowanymi
zatomizowanymi rynkami, a w pełni zintegrowanymi firmami – choćby takie, jak opisane powyżej
quasi- firmy w branży budowlanej. Pośrednie formy tego rodzaju są tak ściśle powiązane z sieciami
osobistych relacji, że dowolne ujęcie, traktujące owe relacje jako sprawę poboczną, skazane będzie
na niezrozumienie, z jaką „formą organizacyjną” ma do czynienia. W dotychczasowych
empirycznych badaniach nad organizacją przemysłową nie przykładano wielkiej wagi do wzorców
relacji po części dlatego, że odpowiednie dane są trudniejsze do znalezienia niż dane o technologii
czy strukturze rynku, ale również dlatego, że w ekonomii wciąż dominuje nastawienie na
zatomizowanych aktorów, zaś relacje osobiste traktowane są jako mające charakter frykcyjny.
Podsumowanie
W artykule tym przekonuję, że większa część ludzkich zachowań jest ściśle osadzona w sieciach
relacji interpersonalnych, i że takie ich ujmowanie pozwala uniknąć skrajności niedo- i
przesocjalizowanych koncepcji ludzkiego działania. Chociaż sądzę, że dotyczy to wszystkich
zachowań, koncentruję się tutaj na zachowaniach ekonomicznych. Są ku temu dwa powody. Po
pierwsze, jest to typowy przykład zachowania, które się błednie interpretuje, ponieważ ludzie
zajmujący się zawodowo jego badaniem są mocno przywiązani do atomistycznych teorii działania.
Po drugie zaś, jeśli pominąć nieliczne wyjątki, socjologowie powstrzymywali się przed poważnym
badaniem jakiegokolwiek tematu, do którego pretensje wysuwała już neoklasyczna ekonomia. Na
ogół milcząco przyjmowali założenie ekonomistów, że „procesy rynkowe” nie są odpowiednim
przedmiotem badań socjologicznych, ponieważ relacje społeczne odgrywają w nich zaledwie rolę
frykcyjną i zakłócającą. (Do niedawnych wyjątków należą: Baker 1983, Burt 1983 oraz White
1981). W tych przypadkach, gdy socjologowie zajmują się badaniem procesów, w k tórych rynki
zajmują centralne miejsce, na ogół wciąż z powodzeniem unikają ich analizowania. Na przykład do
niedawna olbrzymia socjologiczna literatura na temat płac zamykała się w kategorii „osiągnięć
przychodowych”, zaciemniając kontekst rynku pracy, na k tórym płace są ustalane, i skupiając się
głównie na pochodzeniu społecznym i osiągnięciach jednostek (w kwestii pogłębionej krytyki tego
ujęcia zob. Granovetter 1981). Albo, jak wskazał Stearns, w literaturze na temat tego, kto
kontroluje korporacje, milcząco przyjmuje się, że analiza musi dotyczyć poziomu relacji
politycznych i ogólnych założeń na temat natury kapitalizmu. Mimo że powszechnie przyznaje się,
że do głównych determinantów kontroli należy to, w jaki sposób korporacje nabywają kapitał, w
najważniejszych badaniach prowadzonych „od początku stulecia wyeliminowano ten rynek
[kapitału] jako przedmiot zainteresowań badawczych” (1982, s. 5-6). Nawet w teorii organizacji,
gdzie istnieje spora literatura dotycząca ograniczeń nakładanych na decyzje ekono miczne przez
społeczno-strukturalną złożoność, niewielki wysiłek uczyniono, by pokazać konsekwencje tych
ograniczeń dla neoklasycznej teorii firmy czy dla ogólnego rozumienia produkcji bądź też takich
makroekonomicznych zjawisk jak wzrost gospodarczy, inflacja i bezrobocie.
Usiłując wykazać, że wszelkie procesy rynkowe poddają się analizie socjologicznej, i że analiza ta
dotyczy centralnych, a nie pobocznych właściwości tych procesów, zawęziłem moją uwagę do
problemów zaufania i nadużyć. Posłużyłem się również koncepcją „rynków i hierarchii” Olivera
Williamsona jako ilustracją tego, czym różnią się interpretacje i przewidywania, do których
prowadzi perspektywa społecznego osadzenia gospodarki, od interpretacji i przewidywań
ekonomistów. Ujęcie Williamsona samo ma w obrębie ekonomii status „rewizjonistycznego”,
odstając od typowego dla badań neoklasycznych lekceważenia względów instytucjonalnych i
transakcyjnych. W tym sensie może wydawać się bliższa perspektywie socjologicznej niż zwykłe
rozumowania ekonomiczne. Jednak sednem „nowej ekonomii instytucjonalnej” jest oderwanie
analizy instytucji od kontekstów socjologicznych, historycznych i prawnych i skupienie się na
próbie wykazania, że powstają one jako efektywne rozwiązania problemów ekonomicznych. Ta
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
20
misja i zawarty w niej wszechprzenikający funkcjonalizm zniechęcają do szczegółowej analizy
struktury społecznej, która moim zdaniem ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia tego, jak
istniejące instytucje stały się tym, czym dziś są.
Jeśli chodzi o perspektywę racjonalnego wyboru, to w przypadku, gdy zawęża się ona do
zatomizowanych jednostek i ekonomicznych celów, kłóci się z przedstawioną tu koncepcją
społecznego osadzenia. Jednak w szerszym rozumieniu racjonalnego wyboru te dwa stanowiska
mają ze sobą wiele wspólnego. Znaczna część prac rewizjonistycznych ekonomistów,
krytykowanych przeze mnie powyżej przy okazji rozważań o niedo- i przesocjalizowanych
koncepcjach działania, odwołuje się do strategii, którą można nazwać „psychologicznym
rewizjonizmem”. Chodzi o próbę zreformowania teorii ekonomicznej przez porzucenie
absolutnego założenia o racjonalnym podejmowaniu decyzji. Strategia ta prowadzi na przykład do
koncepcji „wybiórczej racjonalności”, zaproponowanej przez Leibensteina w jego rozważaniach
nad „nieefektywnością X” ([1976] 1988) albo do wysuwanych przez teoretyków segmentacji rynku
pracy twierdzeń, że pracownicy na różnych segmentach rynku mają różne reguły podejmowania
decyzji, przy czym racjonalny wybór charakteryzuje jedynie wyższy pierwotny rynek pracy,
obejmujący profesjonalistów, menedżerów i pracowników techniczych (Piore 1979).
Mam przeciwne zdanie na ten temat. Chociaż założenie o racjonalnym działaniu zawsze musi być
problematyczne, jest ono dobrą hipotezą roboczą, której nie należy zbyt łatwo porzucać. To, co
analitykowi wydaje się zachowaniem nieracjonalnym, może być całkiem rozsądne, jeśli w pełni
uwzględni się ograniczenia sytuacyjne, zwłaszcza związane ze społecznym osadzeniem. Analizując
w ten sposób społeczną sytuację osób na nieprofesjonalnych rynkach pracy, widzimy, że ich
zachowanie stanowi nie tyle automatyczne zastosowanie „kulturowych” reguł, co raczej rozsądną
odpowiedź na ich aktualną sytuację (zob. Liebow 1966). Podobnie menedżerowie, którzy unikają
audytów i toczą walki o wycenę transferów, zachowują się nieracjonalnie w wąsko ekonomicznym
sensie, w kategoriach maksymalizacji zysku firmy. Ale jeśli uwzględnić w analizie ich pozycję i
ambicje w wewnętrzfirmowych sieciach i koalicjach politycznych, łatwo zinterpretować ich
zachowanie.
Ponadto dużo łatwiej dostrzec racjonalny czy instrumentalny charakter takiego zachowania, jeśli
zwrócimy uwagę, że ludzie kierują się nie tylko celami ekonomicznymi, lecz także towarzyskością
czy dążeniem do aprobaty, statusu i władzy. Ekonomiści rzadko postrzegają takie cele jako
racjonalne, co po części jest skutkiem opisywanego przez Alberta Hirschmana ([1977] 1997)
ukształtowanego w XVII i XVIII wieku arbitralnego podziału na „namiętności” i „interesy”, w
którym pojęcie „interesów” odnosi się jedynie do motywów ekonomicznych. Takie ujęcie sprawy
doprowadziło do tego, że ekonomiści wyscpecjalizowali się w analizie zachowań motywowanych
wyłącznie przez „interesy”, zakładając, że inne motywy występują w odrębnych,
niezorganizowanych racjonalnie sferach. Stąd często cytowana uwaga Samuelsona, że „wielu
ekonomistów oddzieliłoby ekonomię od socjologii w oparciu o przeciwstawienie zachowań
racjonalnych i nieracjonalnych” (1947, s. 90). Wyobrażenie, że wpływy społeczne stanowią
zakłócenie racjonalnego wyboru długo odstraszało od szczegółowej socjologicznej analizy życia
gospodarczego, sprawiając, że rewizjonistyczni ekonomiści próbujący zreformować teorię
ekonomiczną zwracali się w stronę naiwnej psychologii. Uważam, że przy całej naiwności tej
psychologii, główna trudność leży gdzie indziej – chodzi o lekceważenie struktury społecznej.
Na koniec muszę dodać, że poziom analizy przyczynowej stosowanej w koncepcji społecznego
osadzenia dotyczy raczej najbliższych przyczyn. Nie mam wiele do powiedzenia na temat
szerszych historycznych czy makrostrukturalnych okoliczności, które sprawiły, że systemy
przejawiają właśnie te, a nie inne właściwości społeczno-strukturalne. Moja analiza nie rości sobie
zatem pretensji do odpowiedzi na ogólne pytania o naturę nowoczesnego społeczeństwa czy źródła
przemian ekonomicznych i politycznych. Ale nacisk na przyczyny bezpośrednie jest tu celowy,
Mark Granovetter, Działalność gospodarcza....
21
gdyż na owe szersze pytania nie można zadowalająco odpowiedzieć bez dokładniejszego
zrozumienia mechanizmów, dzięki którym wszechogarniająca zmiana ma takie, a nie inne skutki.
Twierdzę, że jednym z najważniejszych i najsłabiej przebadanych mechanizmów jest wpływ takiej
zmiany na relacje społeczne, w którycvh osadzone jest życie gospodarcze. Jeśli tak jest, to między
teoriami poziomu makro i mikro nie sposób ustalić adekwatnego powiązania bez pełniejszego
zrozumienia tych relacji.
Zastosowanie koncepcji osadzenia społecznego do wyjaśniania bezpośrednich przyczyn wzorców
analizowanych na poziomie makro można dobrze zilustrować za pomocą kwestii rynków i
hierarchii. Zakres pionowej integracji i przyczyny utrzymywania się małych firm działających za
pośrednictwem rynku nie są tylko wąskimi tematami dotyczącymi organizacji przemysłowych, są
one ważne dla wszystkich badaczy instytucji zaawansowanego kapitalizmu. Podobne zagadnienia
pojawiają się w analizie „podwójnej gospodarki” [dual economy], rozwoju zależnego czy natury
współczesnych elit korporacyjnych. Tyle że to, czy małe firmy naprawdę są pożerane przez
olbrzymie korporacje analizuje się zwykle w szerokich i wszechogarniających kategoriach
makropolitycznych czy makroekonomicznych, zbyt małą wagę przywiązując do najbliższych
przyczyn umiejscowionych w strukturze społecznej.
Badacze „podwójnej gospodarki” często na przykład wskazują na to, że utrzymywanie się sporej
liczby małych firm na „peryferiach” można wyjaśnić potrzebą przerzucania przez wielkie
korporacje ryzyka związanego z cyklicznymi fluktuacjami popytu czy z niepewnymi projektami w
dziedzinie badań i rozwoju; porażki tych małych jednostek nie będą miały negatywnego wpływu na
dochodzy większych firm. Uważam, że małe firmy w otoczeniu rynkowym mogą przetrwać,
ponieważ gęsta sieć relacji społecznych nakłada się na relacje biznesowe, łącząc takie firmy ze
sobą i zmniejszając presję na integrację. Nie wyklucza to przerzucania ryzyka jako wyjaśnienia o
pewnej ważności. Ale koncepcja osadzenia społecznego może być bardziej przydatna w
wyjaśnianiu istnienia wielkiej liczby małych przedsiębiorstw, które nie cechują się satelickim czy
peryferyjnym statusem. (W kwestii omówienia zaskakującej skali zatrudnienia w małych firmach
zob. Granovetter 1984). Podejście to ogranicza się do najbliższych przyczyn. Prowadzi logicznie
do pytań, na które samo już nie odpowiada – o to, dlaczego, kiedy i w jakich sektorach rynek
przejawia rozmaite typy struktury społecznej. Ale pytania te, związane bardziej z poziomem makro
analizy, same w sobie nie pojawiłyby się, gdyby nie wcześniejsze rozpoznanie ważności struktury
społecznej dla rynku.
Polemika z koncepcją rynków i hierachii, przy całej jej doniosłości, pojawia się tu jedynie w celach
ilustracyjnych. Uważam, że perspektywa społecznego osadzenia ma bardzo szerokie zastosowania i
dowodzi, że nie tylko jest miejsce dla socjologów w analizie życia gospodarczego, ale ich
perspektywa jest w niej nagląco potrzebna. Powstrzymując się przed analizowaniem zjawisk
centralnych dla współczesnej standardowej teorii ekonomicznej, socjologowie niepotrzebnie
odcięli się od dużego i znaczącego aspektu społecznego życia, a także od europejskiej tradycji –
wyrastającej zwłaszcza z pism Maksa Webera – w której działanie ekonomiczne postrzega się jako
tylko pewną szczególną, choć ważną kategorię działania społecznego. Mam nadzieję, że
dowiodłem, iż ów Weberowski program znajduje przedłużenie w pewnych ważnych intuicjach
współczesnej socjologii strukturalnej.