O świętym Anzelmie
Cały wykład z cyklu "O co nas pytają wielcy filozofowie?" w "papierowym" wydaniu
Tygodnika
Kto o filozofię się otarł, nawet jeśli mało co wie o jej losach w średniowieczu, wie przecież,
jak należy mniemać, że w XI wieku święty Anzelm Kantuareński (albo Anzelm z Aosty, bo
tam, w Piemoncie się rodził) zbudował nadzwyczaj interesujące rozumowanie znane jako
ontologiczny dowód istnienia Boga. Tę ostatnią nazwę ukuł dopiero Kant siedem wieków
później, ale odtąd jest ona powszechnie przyjęta.
Leszek Kołakowski /2004-04-11
Że jest ów dowód denerwująco kłopotliwy dla naszego
umysłu, widać stąd, że tylu ludzi, którzy uchodzą na
niebie europejskiej kultury za gwiazdy najjaśniejszego
rozbłysku, już to dowód ten obalać próbowało, już to z
różnymi poprawkami go potwierdzało; są wśród nich
filozofowie orientacji najrozmaitszej: Kartezjusz, Leibniz,
Kant, Hegel, Schopenhauer, Bertrand Russell, Moore.
Jeden z najsławniejszych matematyków XX stulecia, Kurt
Gödel, analizował też logiczną strukturę Anzelmiańskiego
dowodu.
Sam dowód, choć masą komentarzy obrósł, zrozumieć
nietrudno. W streszczeniu mówi on tyle. Weźmy pod
rozwagę byt taki, iż większego odeń nie da się pomyśleć.
Ktokolwiek usłyszy to wyrażenie - pisze Anzelm -
pojmuje je, czyli ma je w swoim umyśle, choćby mądry
nie był. Łatwo się przekonać, że byt tak pomyślany nie
może być tylko pomyślany, ale musi istnieć prawdziwie:
bo jeśli jest tylko w myśli, to można pomyśleć o nim także jako rzeczywiście istniejącym, a byt
taki rzeczywiście istniejący jest czymś większym niż ten, co tylko w myśli istnieje. Innymi
słowy, byt, od którego większego nie daje się pomyśleć, gdyby nie istniał rzeczywiście, byłby
takim bytem, od którego większy daje się pomyśleć, czyli byłby czymś wewnętrznie
sprzecznym, niemożliwym. Żeby sprzeczności uniknąć, przymuszeni jesteśmy uznać, że taki byt
istnieć z konieczności musi.
Otóż takim bytem właśnie jest Bóg. O wszystkich innych rzeczach można bez sprzeczności
pomyśleć, że nie istnieją, lecz nie o Bogu. Jego nieistnienie jest niepojęte. Głupiec, który, jak
psalmista notuje, rzekł w sercu swoim “Nie ma Boga”, nie mógł zrozumieć naprawdę tego, co w
sercu mówi; gdyby rozumiał, wiedziałby, że mówi coś wewnętrznie sprzecznego. Tak więc by
mieć rozumową pewność co do istnienia Boga, nie potrzebujemy żadnych doświadczeń, wiemy
to z samego pojęcia Boga, a priori.
Nie należy jednak sądzić, że Anzelmowi potrzebny był ten dowód, aby upewnić się o istnieniu
Boga. Kontekst, w którym się dowód pojawia, nie jest intelektualnym ćwiczeniem. Jest to
kontemplacyjno-modlitewne uniesienie, prośba Adamowych synów, skazanych na życie w
nędzy i nieszczęściu, by mogli do światła boskiego się zbliżyć. Anzelm jest człowiekiem
pełnym wiary, nie ma żadnej wątpliwości co do istnienia Boga, ma pewność niezachwianą. Jest
to jednak - taki był pierwotny tytuł dzieła, gdzie dowód ontologiczny jest pomieszczony - Wiara
Szukająca Rozumienia.
Anzelm był jednym z najbardziej wnikliwych umysłów europejskich swojego czasu. Rozum i
rozumowanie nie były dla niego źródłem wiary, która, jako wiara właśnie, takiego wsparcia nie
potrzebuje. Nic nie było mu bardziej obce aniżeli to, co zwano później religią rozumową - czyli
postawą charakterystyczną dla deistów, która z dziedzictwa religijnego tylko to godzi się uznać,
co można niezależnie od objawienia boskiego racjonalnie udowodnić. Lecz choć Anzelm nie był
racjonalistą, był jednym z tych, którzy najbardziej nad tym się trudzili, by rozum i logikę w
sprawach religijnych jako ważnego narzędzia użyć. Chociaż bowiem rozum nie wytwarza
wiary, chociaż wiara go poprzedza, rozum jest niezbędny, by już uznaną treść wiary
doprowadzić do jasności, do pełni, a przez to Bóg nam się otwiera. Uchodził Anzelm, nie bez
racji, za tego, który zainicjował kulturę scholastyczną, był jej, by tak rzec, kołem zamachowym.
Również te składniki wiary chrześcijańskiej, które miały reputację najbardziej niezgłębionych
tajemnic, jak doktryna Trójcy i wcielenia Słowa, tak rozjaśniać się starał, by je tajemniczości
możliwie najbardziej pozbawić i na światło wydobyć. W traktacie “Czemu Bóg człowiekiem się
stał?” dowodził, że cała historia wcielenia, ofiary, odkupienia i pojednania nie mogła była
inaczej się odbyć, inaczej przez Boga być pomyślana, niż się odbyła właśnie; że Bóg poszedł
jedyną drogą, jaka była logicznie możliwa, i że nic nie są warte prześmiewki niewierzących,
wedle których chrześcijanie Bogu ubliżają, gdy twierdzą, że zszedł On w łono kobiety, urodził
się i mlekiem matki był żywiony, że cierpiał zmęczenie i głód, a w końcu zawisł na krzyżu
między złoczyńcami.