51
Cocount Grove
Enklawa Basureros
Mianem Basureros (Rekinów) określa
się grupa ludzi żyjących na wzgórzach
w okolicy Cocount Grove. Mieszkają w
czterech wioskach, wśród ruin. Ich
domy to prowizoryczne chaty z dykty,
drewna i blachy, kryte palmowymi li-
śćmi. Nie opłaca się stawiać nic solid-
niejszego, bo przez cały rok jest gorą-
co, a huragan i tak wszystko zniszczy
wcześniej niż później. Basureros to w
większości ludzie z Karaibów. Jednoczy
ich język - specyficzna odmiana hisz-
pańskiego, wspólna kultura i sposób
zarabiania na życie. Basureros są zna-
komitymi nurkami. Mogą spędzić pod
wodą długie minuty i oczywiście świet-
nie pływają. Utrzymują się z poławia-
nia gambli, a ostatnio coraz częściej -
ze specjalnych zleceń. Czym jest poła-
wianie gambli? To proste - po wojnie
znaczna część Miami znalazła się pod
wodą na skutek częstych deszczów, za-
lania przez tsunami i zapadania się
gruntów. Zresztą wcześniej też nie bra-
kowało tu bagien i jeziorek. Tak czy
owak po wojnie pod wodą i błotem zna-
lazła się spora połać Miami, w tym duża
część bogatego raju turystów. Na dnie
do dzisiaj spoczywają przedwojenne
gamble i właśnie ich wydobywaniem
zajmują się Rekiny. Rzecz jasna, nie
wszystko zachowało się w dobrym sta-
nie. Basureros wydobywają z reguły
niezbyt drogie rzeczy - biżuterię, na-
rzędzia z nierdzewnej stali, alkohol oraz
konserwy. Grupa dzieli obszar Miami
na łowiska - z tych gorszych, na obrze-
żach, korzysta za darmo, lepsze dzier-
żawi od bossów, oddając za przywilej
łowienia część wydobytych gambli.
Basureros uważają się za lepszych
niż „ludzie z błota”. W kontaktach z
miejskimi biedakami zadzierają nosa,
a jeśli spotykają obcego, są pewni sie-
bie. Nie „twardzielują” przesadnie, cza-
sami nawet okazują się sympatyczni,
ale nigdy nie ufają nieznajomym. Świ-
drują ludzi wzrokiem, tak jakby podej-
rzewali ich o największe zbrodnie, rów-
nocześnie prowadzą lekką i niezobowią-
zującą rozmowę. Z reguły chodzą tylko
w luźnych płóciennych spodniach, albo
jedynie w przepaskach na biodrach.
Rzadko zakładają buty. Lubią biżute-
rię, a ponieważ w Miami złoto i platy-
na nie są w cenie, więc nawet najbied-
niejszy nurek może mieć sygnet albo
łańcuszek. Prawie żaden Basurero nie
posiada broni palnej, za to każdy nosi
przy sobie długi nóż na krokodyle i na
inne plugastwo. Od czasu do czasu aro-
gancja Rekinów prowadzi do bijatyk z
biedakami i chociaż klan nurków jest z
reguły w mniejszości, dzięki niezwykłej
biegłości w posługiwaniu się bronią jego
członkowie przeważnie wychodzą z walk
zwycięsko.
Alejandro Diaz
Basureros uważają go za swojego rzecz-
nika - i faktycznie, Alejandro Diaz mógł-
by godnie reprezentować nawet angiel-
ską królową. Facet ma iście cesarski wy-
gląd, mimo szóstego krzyżyka zacho-
wał młodzieńczą krzepę, a siwizna na
głowie i piersiach tylko dodają mu po-
wagi. Jego rekord w przebywaniu pod
wodą nie został jeszcze pobity przez
nikogo w Miami. Diaz mówi wolno i z
namaszczeniem. Ma niski, charaktery-
styczny głos, od czasu do czasu wtrąca
francuskie słowa. Mówi się, że jest by-
łym Brytolem z Karaibów, który przy-
był do Miami i ugruntował swoją pozy-
cję nie nożem, ale prawością charakte-
ru i niezwykłym opanowaniem. Rzecz
to niezwykła, ale dobrze świadczy o cho-
lernej Ameryce. Diaz nie jest dobrym
wujkiem, ani dobrotliwym opiekunem
dzielnice miami
52
niesfornych Latynosów. Po prostu ni-
gdy nie okazał się fałszywą świnią ani
małostkową gnidą. Pewnie zdarzyło mu
się parę razy zrobić coś nieprzyjemne-
go dla dobra społeczności. Nie mniej jed-
nak to prawdziwy autorytet, którego
szanują nawet bossowie. Przyjaźń z
Dizem jest powodem do dumy a nie
wstydu, a dobierając sobie przyjaciół
Alejandro nie zwraca uwagi na zamoż-
ność czy wykształcenie.
Kopalnia Mebli
Kilkanaście dni temu Garry Lindberg
przeszukiwał zapomniane tereny ruin
w poszukiwaniu scalaków, czy jakichś
tranzystorów do szpitalnej aparatury.
Nie liczył raczej na dobrą zdobycz, bo
tamte rejony były już wielokrotnie
przeczesywane przez poszukiwaczy
amatorów. W pewnym momencie ziemia
pod nim się zapadła i tylko cudem nie
wpadł do ciemnej dziury. Okazało się,
że ma pod sobą jakąś piwnicę z uszko-
dzonym stropem. Podniecony przygo-
tował linę i latarnię olejową, zjechał na
dół i wybuchnął śmiechem. Trafił na
skład jakiejś fabryki albo hurtowni pla-
stikowych mebli. Tysiące szafek, stolicz-
ków i różnych krzesełek.
Plastikowe meble to żadna zdobycz
dla złomiarza, więc zostawił wszystko
w spokoju i opowiedział kilku znajo-
mym o przygodzie. Faktycznie, plasti-
kowe mebelki raczej nie wywołują u
nikogo entuzjazmu, ale okazało się, że
mogą być przydatne. Od tamtego czasu
ludzie zaczęli robić wycieczki do Kopal-
ni Mebli i po trochu wynosić sprzęty.
Garry nie rości sobie pretensji do za-
wartości składu, więc stał się on pu-
bliczną własnością. Każdy może zabrać,
co chce. Problem w tym, że Kopalnia
leży w trudno dostępnej części ruin
Miami, niebezpiecznej przez zdradliwy
grunt, lawiny gruzu i polujące tam be-
stie oraz mutki. Nie każdy chce ryzy-
kować życiem dla fotelika z tworzyw
sztucznych.
Właściciele lokali i ludzie, którzy
chcieliby urządzić sobie mieszkanie,
płacą czasami „lajtowymi” gamblami za
przyniesienie kilku mebelków. Taką
fuchę opłaca się wziąć tylko jeśli nie
masz nic innego do roboty i nie prze-
szkadza ci, że za całodniową wyprawę
dostaniesz wyżywienie na dwa dni. A
może sam potrzebujesz krzesełek?
Sieciarze
Od Dziadka Edwarda słyszałem, że przed
wojną w sklepach dostępne były linki
polimerowe - bardzo cienkie i wytrzy-
małe, a przy tym niemalże przezroczy-
ste. Grupa skupiona wokół niejakiego
Rafaela widocznie trafiła na spory
Nietoperze wampiry
Wraz z Neodżunglą w okolicy Miami pojawiły się nowe gatunki zwierząt. Niektóre aż trudno nazwać
zwierzętami - lepiej byłoby powiedzieć - potwory. Do tej grupy zaliczam nietoperze wampiry. Pewnie
słyszałeś tą nazwę - mówiono ci, że są niegroźne dla ludzi, że nocą spijają krew zwierząt. Jeśli tak, to nie
mówimy o tych samych nietoperzach wampirach. Te moje normalnie atakują ludzi, przepłoszyć je można
tylko ogniem i potrafią wyssać do cna. Na szczęście nie ma ich w okolicy dużo. Poza tym na całe stado
można trafić tylko w pobliżu legowiska - kiedy ruszają na polowanie, rozdzielają się i jeden raczej nie
wysiorbie cię do końca. Chyba, że będzie wyjątkowo duży, albo bardzo głodny.
Taki wampir jest większy niż zwykły nietoperz i tak samo agresywny w pojedynkę, jak w grupie.
Chociaż woli cichaczem obsączyć śpiącego, zaatakuje także przebudzonego człowieka. Porani pazurami,
będzie się starał wczepić w ubranie albo we włosy, zranić i wylizać krew. Może nie wydaje się to groźne,
ale te diabelstwa przenoszą choroby. Wścieklizna należy do tych mniej groźnych. Ja bardziej obawiam się
różnych eboli z Neodżungli, czy jak tam nazywają się te choróbska. Dlatego zawsze, gdy wybieram się
gdzieś w nocy, zabieram ze sobą zapalniczkę i dezodorant. Radzę robić to samo.
miami
53
skład plastików, ponieważ od ponad
roku handlują wiadrami i rurami, ale
przede wszystkim właśnie tą linką. W
Miami nazywają ich Sieciarzami, ponie-
waż zajmują się głównie wyrobem sie-
ci na ptaki. Tworzą coś w rodzaju sek-
ty, ale zabij mnie, nie wiem o co chodzi
w ich religii. Może nie chodzi o nic, tyl-
ko żeby trzymać się razem i nie dać
się stłamsić światu? Rafael, szef gru-
py, jest małomównym i podejrzliwym
typkiem. Ma tyle uroku, co moje skar-
pety, a Bóg jeden wie, jak rzadko je
zmieniam. Taki tłumok z megalomanią,
ale na szczęście swoje - bez kaznodziej-
skich aspiracji. W mieście traktują go
jak psa, ale wśród Sieciarzy jest bogiem.
W jego domu mieszka sześć rodzin, Ra-
fael sam ma żonę i czwórkę dzieciaków.
Ludzie lubią gadać, wiec mówią, że żony
są tam wspólne, że nikt oprócz Rafaela
nie ma prawa mieć nic na własność, sam
zresztą wiesz, że outsiderzy zawsze są
na językach.
Sieciarze nie wzbudzają nienawiści,
czasami niechęć, ale w gruncie rzeczy
są pożyteczni. Jak już wspomniałem,
kupisz u nich plastikowe przedmioty, a
ponadto, jeśli zagadasz z Rafaelem,
możesz im zlecić jakieś prace rzemieśl-
nicze. Jakie prace? No, sam nie wiem:
szycie, skręcanie zaworków, klejenie
pudełek, formowanie i wypalanie cegieł.
Słyszałem, że robią podobne rzeczy i
liczą sobie nędzne pięćdziesiąt gambli
w jedzeniu i lekach za dzień pracy kil-
kunastu osób. Fakt, że mają konkuren-
cję w postaci niewolników, których pra-
ca nie kosztuje nic, ale jeśli chcesz mieć
coś zrobione dobrze, nie oddawaj robo-
ty w ręce niewolnika.
Wspomnę jeszcze o sieciach, bo to
ciekawy temat. Ludzie kupują je i roz-
pinają w dżungli między drzewami, ale
także w mieście, między budynkami, na
wysokości kilku lub kilkunastu pięter.
W ten sposób łapią ptaki - darmowe
żarcie. Najlepsze miejsca w Miami za-
wsze do kogoś należą, ale bossowie za-
wsze sprzedają prawo do rozwieszenia
sieci między swoimi posiadłościami. Oni
nie jadają byle czego, a po co przestrzeń
ma się marnować? Słyszałem nawet
ciekawą historyjkę na ten temat. Ba-
sureros ścigali jakiegoś facecika po scho-
dach wysokościowca, ale dopadli go do-
piero na dachu. Facet dostał kosą w
brzuch, poleciał w dół... i spadł na roz-
piętą sieć. Stoczył się z niej, spadł na
rozwieszoną niżej, i tak jeszcze dwa
razy. To pewnie bujda, ale przeczołgał
się po ostatniej do ruin budynku i zwiał
po schodach w dół. Nie dogonili go.
Maud Jonson
Babcia Maud, albo Stara Wiedźma - jak
na nią wołają niektórzy, jest miejsco-
wą odpowiedzią na zachodnią medycy-
nę. Idzie jej chyba setny krzyżyk, a
mimo to krząta się po chałupie jak kot-
ka w rui, słyszy i widzi lepiej niż nie-
jedno dziecko zagłady atomowej. Bab-
cia Maud zajmuje się zielarstwem, ale
również rolnictwem. Wie chyba wszyst-
ko na temat wegetacji. Jakie to nasion-
ko i co z niego wyrośnie, jakie zioło jest
dobre na bolące stawy, a jakie na za-
parcia. Rozpoznaje choroby roślin i lu-
dzi, jak człowiek z Detroit rozpoznaje
marki wozów. Mówią, że nawet po-
wszechne rośliny z Neodżungli nie są
dla niej tajemnicze, bo starzała się i
zdobywała wiedzę, kiedy Neodżungla
dopiero pojawiała się na Florydzie.
Babcia praktycznie nie wychodzi z
domu, bo chociaż nadal ma siły, ludzie
boją się, żeby jej gdzieś na bagnach nie
trafił szlag. Jako znachorka dla ubogich
jest wprost niezastąpiona, szczególnie
w Miami, gdzie rodzajów chorób jest
więcej niż mieszkańców. Stara Wiedź-
ma jest dobrem publicznym i wszyscy
o nią dbają. Nie pozwalają jej robić nic
męczącego ani groźnego - nie może na-
wet zagotować wody! O jej wygody i
dzielnice miami